Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 64 | Październik 2019

Page 1

ŚLĄSKI KURIER WNET

WIELKOPOLSKI KURIER WNET

Polscy męczennicy

Władze komunistyczne pozbawiły go należnych ho­ norów i prawa do pamięci historycznej, gdyż okazał się „nie nasz”. Partyjniacy bezkarnie wartościowali krew bohaterów, rannych i tych, którzy zginęli z bro­ nią w ręku. Zdzisław Janeczek relacjonuje wieloletnią walkę najbliższych o zachowanie pamięci o kpt. Hen­ ryku Kalembie i innych poległych w miejscach, których symbolem jest Katyń.

Jestem poznańskim plastykiem, malarzem i muzykiem, zajmuję się także reklamą. Ostatnio przeżyłem doś­ wiadczenie ewidentnego działania Boga w moim życiu prywatnym i zawodowym jednocześnie. Andrzej Kar­ piński opowiada o swoich niezwykłych przeżyciach związanych z tworzeniem wizerunków polskich męczen­ ników na akcję Polska pod Krzyżem w Kruszynie pod Włocławkiem.

FOT. ZE ZBIORÓW JÓZEFY BOGDANOWICZOWEJ

„Kłamstwo katyńskie”

K R K‒ U U‒ R R ‒ II ‒ E E‒ R

Nr 64 Październik · 2O19

5 zł

w tym 8% VAT

Krzysztof Skowroński Redaktor naczelny

Jednym z najbardziej fałszy­ wych kamieni węgielnych III RP pozostaje teza prof. Adama Strzembosza, że wy­ miar sprawiedliwości sam się oczyści. Trudno znaleźć rów­ nie szkodliwy idiotyzm. And­ rzej Jarczewski o pułapkach „prawo”rządności.

5

G

A

Z

E

T

A A

N

I

E

C

O

D

Z

Która z informacji zasłyszanych w ostatnim czasie była dla Pana naj­ ważniejsza? Ostatnio, jako obywatel naszego kraju, właściwie już tylko odcinam te sym­ boliczne centymetry, które dzielą nas od dnia wyborów. Czekam z utęsknie­ niem na moment, kiedy będzie moż­ na dowiedzieć się, jaki werdykt wydali obywatele. A jakie są Pana przewidywania? Przyszła mi na myśl bardzo prosta ref­ leksja. Kiedy się widzi wyniki rządów Prawa i Sprawiedliwości w dziedzinie gospodarczej, społecznej, to nawet nie tyle ocena tych rządów, ale ocena po­ przednich wypada tak szokująco wyra­ ziście, że wciąż zastanawiam się, jak to możliwe, że blisko trzydzieści procent obywateli, według sondaży, jest goto­ wych głosować na rządy tak fatalne jak te, które sprawowała Platforma Oby­ watelska czy też Koalicja Obywatel­ ska, jeśli używać jej obecnej nazwy. Ten monstrualny deficyt, te gigantyczne zmarnowane pieniądze, rozprowadzo­ ne gdzieś wśród swoich… Z jednej stro­ ny to mnie nieustająco zastanawia, ale jednocześnie widzę dość przygnębia­ jącą odpowiedź: skuteczność mediów, które pracowały od trzydziestu lat nad sformatowaniem mózgów dużej części z nas i potrafiły ten cel osiągnąć. Trzy­ dzieści lat pracy, może jeszcze wsparte czterdziestoma czterema latami wcześ­ niej, i jakoś udało się stworzyć pewną grupę wyborców, do której dane rze­ czywistości nie docierają. Gdyby przeprowadzić sondaż wśród profesorów Uniwersytetu Jagielloń­ skiego i zapytać, na kogo zagłosu­ ją, wynik byłby korzystny raczej dla Koalicji Europejskiej. Czyli wygląda na to, że to duża część profesorów ma wyprane mózgi… Niestety. Są korporacje, w których w pewnym sensie dziedziczy się sta­ nowiska… Niekoniecznie chodzi o dziedziczenie rodzinne, ale o to, że w czasach, powiedzmy, Józefa Stali­ na – kiedy usuwano z poszczególnych uczelni Tatarkiewicza w Warszawie czy Ingardena w Krakowie – mistrz został zastąpiony przez posłusznego wyko­ nawcę partyjnych poleceń. Taki współ­ czesny „mistrz”, dobierając sobie ucz­ niów, tworzy w jakiejś mierze oblicze dzisiejszego uniwersytetu. I nie chodzi tu o żadne nazwiska, tylko o mecha­ nizm bardzo głębokiego konformizmu – zmorę wszelkich korporacji, a korpo­ racji uniwersyteckiej w szczególności. To jest chyba najprostsza odpowiedź na pytanie, retorycznie przez Pana Re­ daktora postawione. Bo wiemy, że tak właśnie jest, jak Pan powiedział. Za­ pewne większość profesury wyższych uczelni będzie głosowała przeciwko obecnemu rządowi, czując się elitą. Mo­ że najbardziej wyrazistą reprezentantką tej elity jest pani Agnieszka Holland. Ona występuje z pozycji arystokratki, z poczuciem pewności miejsca, jakie należy się nie tyle jej samej za niewąt­ pliwe osiągnięcia reżyserskie, ale tej grupie, z której się wywodzi. Chyba nawet Radziwiłłom nie śniło się takie poczucie pewności swojego miejsca w społecznej strukturze, do którego – w przekonaniu grupy, którą pani Hol­ land reprezentuje – chamy z nowej, że tak powiem, elity, pukające do centrum życia kulturalnego czy politycznego w Polsce, nigdy nie powinny zostać dopuszczone.

Nie chciałbym, żeby Polska była dzielona Z profesorem Andrzejem Nowakiem o podziałach, elitach, wolności osobistej, gospodarczej, swobodzie i błądzeniu myśli rozmawia Krzysztof Skowroński. Pytał Pan nie tyle o najważniejszą, co najciekawszą wiadomość z ostatnie­ go czasu. Wskazałbym jednoznacz­ nie wywiad z panią Agnieszką Hol­ land w „Gazecie Wyborczej”, w którym powiedziała ona, że trzeba odebrać wszystkim mężczyznom prawa wy­ borcze co najmniej na trzy, cztery ka­ dencje, żeby zrównoważyć tysiące lat ucisku kobiet. Myślę, że ten stalinowski sposób myślenia, który zaprezentowała pani Holland, naprawdę trzeba wziąć pod uwagę w czasie głosowania trzy­ nastego października, bo pani Holland jest wyrazicielką poglądów rdzenia tej grupy, która chce odebrać władzę Pra­ wu i Sprawiedliwości. A gdyby podzielić Polskę – jak chcą niektórzy politycy – na obóz wol­ ności i obóz autorytarny, to do któ­ rego z nich zaliczyłby Pan siebie?

Ja należę do tego obozu, który bardzo nie chciałby, żeby Polska była w jakikol­ wiek sposób dzielona. Uważam pomysł dzielenia Polski za niebezpieczny i co najmniej bardzo nieprzemyślany. Je­ stem przeciwnikiem nadawania samo­ rządom wojewódzkim takich upraw­ nień, by można było podzielić Polskę, niejako wedle sympatii politycznych, na województwa bardziej pisowskie i bardziej antypisowskie. Trzej prezydenci napisali list, w któ­ rym oświadczyli, że te wybory są ważne, bo można zatrzymać ewo­ lucję Polski w kierunku autorytar­ nej dyktatury. Mieli na myśli właś­ nie rządy Prawa i Sprawiedliwości. No cóż, trzej prezydenci nie pierwszy raz dają wyraz swojej zgodności w jed­ nym. Zgodności, która niejako potwier­ dza słuszność diagnozy postawionej

I

E

N

N

A W ślad za Mojżeszem

przez prezesa Kaczyńskiego: estab­ lishment III RP – który reprezentują właśnie ci trzej byli prezydenci oraz inni podpisani pod tym listem, bo to przecież są także takie tuzy polskiej humanistyki, jak między innymi pan profesor Sadurski – wyraża pogląd, że Polska powinna być ścisłą kontynuacją PRL-u, hierarchii stamtąd wyrosłych, i reprezentować taki pułap suwerenno­ ści, na jaki pozwalają silniejsi sąsiedzi. Nie wolno jej stawiać sobie żadnych bardziej ambitnych celów – zarówno w stosunku do podniesienia poziomu życia obywateli, jak i siły własnej na arenie międzynarodowej – niż to, na co dawniej pozwalała Moskwa, jej na­ miestnik w Polsce, generał Jaruzelski, a dzisiaj to, na co pozwoli Bruksela, czy mówiąc bardziej konkretnie: Berlin i Paryż. Myślę, że to jest starcie z tego rodzaju myśleniem i trzej prezydenci są bardzo wiernymi, można tak powie­ dzieć, wykonawcami, czy raczej sym­ bolami tej postawy, z którą PiS próbuje walczyć. Częściowo można przyznać rację tezom zawartym w liście prezydentów. Rzeczywiście to prawda: tak, Polska w tej chwili walczy o swoje miejsce na arenie międzynarodowej. Ta walka nie podoba się tym, którzy chcieliby utrzy­ mać Polskę tam, gdzie była, to zna­ czy na marginesie wszelkich decyzji podejmowanych w Unii Europejskiej, na marginesie jakiejkolwiek polityki gospodarczej, która mogłaby pomóc wyjść Polsce z pułapki średniego wzro­ stu. Do tego zmierza prezydent Mac­ ron – ażeby Polacy byli zawsze takimi ubogimi krewnymi ze wschodu Eu­ ropy, którym nigdy nie będzie wolno nawet marzyć o tym, żeby żyć na tym samym poziomie co zasobne, stare, ży­ jące z tradycji kolonialnej, imperialnej kraje Europy Zachodniej. I to jest powód, dla którego polity­ ka wewnętrzna Polski ma ten nega­ tywny wymiar zewnętrzny. To dla­ tego ci prezydenci – mówię akurat o prezydencie Macronie, ale myślę nie tylko o tym polityku – trzymają kciuki za opozycję w Polsce, a me­ dia na zachód od naszych granic opisują Polskę jako kraj zarządza­ ny w sposób autorytarny. Skoro już rozmawiamy o różnych sym­ bolicznych postaciach, to rzeczywiś­ cie prezydent Emmanuel Macron po­ twierdził swoją rolę jako reprezentanta starych, kolonialno-imperialnych elit Zachodu, które traktują na sposób pół­ kolonialny albo wręcz kolonialny naszą część Europy. Zupełnie kuriozalna była jego wypowiedź – aż się uśmiecham, bo była zupełnie groteskowa – mówiąca o tym, że Polska blokuje wszystko. Do­ słownie cytuję: „Pologne bloque tout”. Jakby od Polski zależała cała klima­ tyczna zagłada współczesnego świata. Ujawnił nawet pewien element, powie­ działbym, histerii w tym zdenerwowa­ niu, że oto Polska ma swoje zdanie, że Polska chce harmonizować walkę o poprawę klimatu z potrzebą rozwoju swoich zdolności gospodarczych. Fran­ cja, opierając swoją potęgę na latach, a raczej na wiekach zatruwania atmo­ sfery przez swój imperialny przemysł, podobnie jak Anglia, Niemcy – dzi­ siaj chciałaby nie dopuścić do wzrostu gospodarczego krajów, które były po­ zbawione suwerenności, nie mogły się rozwijać w wieku dziewiętnastym czy przez dużą część wieku dwudziestego, Dokończenie na str. 2

populistą

Mojżesz prowadził lud wy­ brany po pustyni przez 40 lat. Od momentu, gdy kardynał Wojtyła objął Tron Piotrowy i wytyczył nam drogę, minę­ ło 40 lat + jeden rok. Czy ma­ my poczucie, że jesteśmy na miejscu? Czy nie przegapiliśmy paru drogowskazów? – pyta Swietłana Fiłonowa.

6

Miejmy odwagę mierzyć się ze światem My, konserwatyści, jesteśmy na uniwersytetach mniejszością wszędzie na świecie, a w każ­ dym razie na Zachodzie, ale je­ żeli jako mniejszość mamy wo­ lę mocnego głoszenia naszych poglądów, jesteśmy w stanie się przebić. Krzysztof Skow­ roński rozmawia z Jarosła­ wem Gowinem.

7

W październiku o Wrześniu W okolicach września nastę­ puje wysyp fotelowych eks­ pertów oceniających poli­ tykę Polski międzywojennej i potępiających jej przywód­ ców. Mąd­rzejsi o 80 lat historii, uzbrojeni w wiedzę z koloro­ wych czasopism, szafują oce­ nami. Zbigniew Kopczyński broni polityki II RP.

8

Dzieci, zrozumcie: najważniejsza jest Polska! „Kiedy on marzył o wolnej, nie­ podległej Polsce, to większo­ ści Polaków ona nawet się nie śniła”. „Dostrzegał w ludziach tylko dobro”. Śp. Kornela Morawieckiego wspomina­ ją przyjaciele, towarzysze wal­ ki, współpracownicy, działacze Solidarności i politycy.

10–11

Cywilizacja – lewica – dialog Lewica wraz zmieniła optykę – niegdysiejszego robociarza za­ stąpił ładny pan w garniturze, a za nim kroczy dumnie osob­ nik z piórkiem w tyłku. Piotr Sutowicz o starciu światopo­ glądowym.

13

ind. 298050

N

iemieckie media podały infor­ mację, że Donald Tusk jest kan­ dydatem i faworytem na lidera Partii Ludowej. Nie zaskoczyło to osób, które śledzą politykę europejską i roz­ wój kariery Donalda Tuska. Skoro został przewodniczącym Rady Europy dzięki poparciu Angeli Merkel, to i teraz z nie­ mieckiego poręczenia może być szefem Partii Ludowej. Przyzwyczailiśmy się, że w dyskusji europejskiej niektóre słowa odbiegają od tradycyjnego znaczenia. Tak też się stało z europejską Partią Ludową, która zgodnie ze swoją genezą, powinna re­ prezentować wartości chrześcijańsko­ -demokratyczne, a właściwie konser­ watywne. Gdybyśmy żyli w normalnym świecie, liderem tej partii zostałby ktoś o poglądach zbliżonych do tych, jakie głosi prof. Ryszard Legutko. Chrześci­ jański demokrata to człowiek gotowy bronić tradycji, życia od poczęcia do naturalnej śmierci, rodziny; dla którego pojęcia wolnej woli, łaski, miłosierdzia, rozróżnienie dobra i zła są fundamen­ tem ładu europejskiego. Cynizm byłego premiera Polski pozwoliłby mu na objecie przywódz­ twa dowolnej europejskiej partii po­ litycznej. Nie jest on przywiązany do wartości, tylko do stanowiska, które może zajmować. Zaproponowanie Tus­ kowi funkcji przewodniczącego Partii Ludowej możemy potraktować sym­ bolicznie; uznajmy, że Tusk pełni rolę granicznego słupa europejskiej debaty. Wszystko, co dzieje się między lewą stroną sceny politycznej a Do­ naldem Tuskiem, należy do europej­ skiego mainstreamu, gdzie obowią­ zuje zasada poprawności politycznej. Wszystko, co z prawej strony przekra­ cza te granice, to dzikie pola, na któ­ rych nie rosną żadne pożyteczne ro­ śliny i na których nie można znaleźć żadnego dobrego owocu. Nieprzy­ padkowo te dzikie pola pokrywają się z dużą częścią chrześcijańskiej i katolic­ kiej myśli politycznej i społecznej. Na dzikich polach koczownicy w swoich prymitywnych namiotach rozważają tak dziwne sprawy jak ochrona ży­ cia, małżeństwo, rodzina, a przecież wszystko zostało już na zachodnich uniwersytetach wyjaśnione. Taka jest ewolucja europejskiego mainstreamu. Dlatego, gdy europoseł Andrzej Halicki zadaje przyszłemu komisarzowi europejskiemu pytanie o to, jaka bę­ dzie jego postawa wobec krajów łamią­ cych zasady praworządności, sprawied­ liwości, wolności – nikt nie próbuje się dowiedzieć, w których krajach te prawa są łamane i czy rzeczywiście tak jest. Sam fakt, że w jakichś państwach rządzą politycy odwołujący się do tradycyj­ nych wartości, skazuje te państwa na wykluczenie. Dlatego żadne wyjaśnie­ nia składane przez Beatę Szydło czy Mateusza Morawieckiego nie zostaną przyjęte, bo burzyłoby to system aksjo­ matyczny, na którym opiera się obo­ wiązujący teraz w Unii Europejskiej ład. Dlaczego piszę tutaj o Donaldzie Tusku, a nie o wyborach parlamentar­ nych w Polsce? Z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że gdy piszę ten wstępniak, do wyborów pozostało jeszcze 10 dni, a „Kurier WNET” jest miesięcznikiem i nie chcę bawić się we wróżkę ani podsumowywać kampanii wyborczej, bo ona się jeszcze nie skoń­ czyła. Po drugie dlatego, że ruch wo­ kół byłego premiera jest wstępem do następnej kampanii, równie ważnej jak wybory parlamentarne, czyli do wybo­ rów prezydenckich. Pozostaje mi tylko wyrazić nadzieję, że czytelnicy „Kuriera WNET” obudzą się 14 października w dobrych humo­ rach. Tego Państwu i sobie życzę. K

Międzynarodówka sędziowska


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2O19

2

TELEGRAF TJacek Bromski zarzucił cenzorskie praktyki

i Finlandii uzgodnili mechanizm podziału mi-

ustawą wprowadzającą konieczność ujawniania

że nawet ich autorzy czy liderzy nie są w stanie

TVP. TVP reżyserowi – stosowanie autocenzu-

grantów przedostających się do Europy przez

przez najważniejszych urzędników państwowych

zapamiętać, co obiecywali jeszcze parę tygodni

ry. A jury Festiwalu Polskich Filmów Fabular-

Morze Śródziemne, wyrażając przekonanie, że

także majątku swoich żon i dzieci.TObowią-

temu – skomentował dziennik „Rzeczpospoli-

nych w Gdyni postanowiło nie przyznać pro-

„jeszcze w październiku dołączą do programu

zek tworzenia przez kierowców tzw. korytarza

ta” problemy przywódców Platformy Obywatel-

dukcji „Solid Gold” żadnej z licznych nagród,

pozostałe państwa UE”.TW związku z rządo-

życia oraz jazdy na suwak stał się formalnym

skiej z przypominaniem sobie własnych obietnic

które w większości trafiły na ręce autorów fil-

wym Programem walki ze stereotypami związa-

nakazem.T„Nic – poza nadzwyczajnymi oko-

wyborczych.TJabłka i ziemniaki w górę, ale

mów „Obywatel Jones” Agnieszki Holland oraz

nymi z płcią w dziecięcym świecie, do francuskich

licznościami – nie usprawiedliwia nieobecności

pietruszka mocno tanieje – podała PAP.TDo

„Ikar. Legenda Mietka Kosza” Macieja Pieprzycy.

mieszkania na Mokotowie przez otwarte okno

TDzięki zaangażowaniu rządu i wojska milio-

wleciała papuga z nogą w gipsie – poinformował

Po trzyletnim procesie Komisja Europejska przegrała z Polską proces w sprawie konieczności otwarcia biegnącej przez RFN lądowej odnogi gazociągu Nord Stream (OPAL) na gaz innego pochodzenia niż rosyjski.

ny ton ścieków przestały płynąć z Warszawy do Wisły i Bałtyku.TSąd Okręgowy w Warszawie nie zgodził się zwolnić z tajemnicy służbowej generałowej Magdaleny Fitas-Dukaczewskiej, zaufanej tłumaczki z języka rosyjskiego premiera Donalda Tuska.TKrajowa Rada Sądow-

Europy siatkarze sięgnęli po brąz.TOdeszli od nas: polski orzeł Kornel Morawiecki oraz Jan Kobuszewski, aktor.TPo dwudziestoletniej prze-

nictwa poinformowała, że liczba skarg obywateli

sklepów trafiły „neutralne płciowo” lalki Bar-

katolików w sprawach publicznych. (…) Mię-

mofonowych w USA wyprzedziły te pochodzące

na pracę sędziów dalej rosła i wzrosła w ub.r. do

bie.T30 tysięcy ludzi podpisało list w obro-

dzy katolikami mogą istnieć różnice poglądów,

ze sprzedaży CD.TKontakty z Rosjanami, ma-

poziomu ponad 8 tysięcy.TPod hasłem: Czyń

nie prof. Aleksandra Nalas­kowskiego, który

ale pluralizm nie może oznaczać moralnego re-

jące służyć jako argument dla impeachmentu

dobro – donoś Google rozpoczęło akcję reklamo-

po swoim prasowym felietonie wymierzonym

latywizmu” – napisali polscy biskupi w kontek-

prezydenta Donalda Trumpa, zostały zastąpione

wą aplikacji, która ułatwia utrwalanie i przesy-

w ruch LGBT otrzymał 3-miesięczny zakaz wy-

ście najbliższych wyborów parlamentarnych.

jego kontaktami z Ukraińcami.T13 paździer-

łanie na policję wydarzeń o potencjalnie prze-

konywania zawodu na Uniwersytecie Mikołaja

TChciałoby się powiedzieć: spieszmy się pozna-

nika zakończy się ponad 4-letnia permanen-

stępczym charakterze.TMinistrowie spraw

Kopernika w Toruniu.TTylko jeden poseł Plat-

wać programy Platformy Obywatelskiej – tak szyb-

tna kampania wyborcza w Polsce. Albo i nie.T

wewnętrznych Francji, Niemiec, Włoch, Malty

formy Obywatelskiej podniósł w Sejmie rękę za

ko się zmieniają. Zmieniają się w takim tempie,

Maciej Drzazga

bo były podporządkowane obcym sy­ stemom politycznym. Nie chce pozwo­ lić na to, żeby one mogły doganiać ten stary, imperialno-kolonialny rdzeń Eu­ ropy Zachodniej. Myślę, że to jest jakiś wycinek tego, o co walczy i do czego dąży Prawo i Sprawiedliwość – wyjść z tej pułapki, a raczej z tego ograniczo­ nego bardzo ścisłymi ramami miejsca, w którym chcieliby dzierżyć ster starzy władcy Europy. Na szczęście preten­ sje prezydenta Emmanuela Macrona, by sprawować funkcję nadzorcy całej Europy, są równie groteskowe jak jego wygląd.

Nie ma Pan obawy, że rola państwa w doktrynie czy myśli politycznej PiS-u jest zbyt duża, że rzeczywi­ ście może to w którymś momencie doprowadzić do ograniczenia wol­ ności jednostki? To jest bardzo ważna kwestia. Bardzo poważna, nie ma co jej zbywać krót­ kimi odpowiedziami. Ja wskażę taką alternatywę, jaka mi przychodzi na myśl i pewnie gdzieś w tej alternaty­ wie trzeba szukać odpowiedzi na Pana pytanie. Otóż z jednej strony, jeśli chce­ my wyjść z pułapki średniego wzrostu gospodarczego, z tego ograniczonego

na zawsze, wyznaczonego nam miejs­ ca w strukturze światowego handlu, światowej gospodarki, to rola państwa musi być większa, musi być co najmniej taka, jaka jest w tej chwili, kiedy udało się częściowo renacjonalizować banki. Wcześniej nie posiadaliśmy przecież jako państwo żadnych banków w wy­ niku działalności poprzednich władz, poprzednich prezydentów. Kiedy pró­ bujemy – i powinniśmy chyba nawet znacznie bardziej próbować tworzyć takie, powiedzmy, najbardziej ciągnące w górę nasze możliwości eksportowe, specjalne gałęzie najnowocześniejsze­ go przemysłu, to tutaj pomoc państwa jest zasadnicza, bez niego nie uda się tego zrobić. Wszelkie opracowania polityczno-socjologiczno-gospodar­ cze dotyczące tego tematu mówią, że jedynym krajem, któremu udało się

Dnia 30 września 2019 r.

Prezes Rady Ministrów RP Mateusz Morawiecki Szanowny i Drogi Panie Premierze!

Pragniemy Pana zapewnić, że w tej ciężkiej dla Pana chwili, kiedy stracił Pan nie tylko Ojca, ale równocześnie, w Jego osobie, przyjaciela i towarzysza wspólnej walki z totalitarną władzą, jesteśmy z Panem całym sercem i duszą. Powołanie w 1982 roku, w mrocznym czasie stanu wojennego, przez Pańskiego Ojca – śp. Kornela Morawieckiego – organizacji Solidarność Walcząca było dla nas sygnałem, że jeszcze nie wszystko stracone, że walka o uwolnienie się spod jarzma komunistycznego musi być kontynuowana. Powstanie tej organizacji pod Jego przewodnictwem napełniło nas wielkim entuzjazmem i dodało nam sił do prowadzenia konspiracyjnej walki. Jesteśmy Mu za to wdzięczni. Będziemy o tym pamiętać i przekazywać naszą wiedzę młodszemu pokoleniu Polaków. Składamy Panu, Drogi Panie Premierze, i Wszystkim Członkom Pańskiej Rodzi­ ny najszczersze kondolencje. Członkowie Solidarności Walczącej: Jadwiga Chmielowska, Przewodnicząca Komitetu Wykonawczego SW i Współprzewodnicząca Auto­ nomicznego Wydziału Wschodniego SW, Tadeusz Świerczewski, współzałożyciel SW i pomysłodawca nazwy, Ewa Kubasiewicz, założycielka i Szef SW Trójmiasto oraz Szef Przedstawicielstw Zagranicznych SW, Marek Czachor ps. „Michał Kaniowski”, p.o. Przewodniczący SW Trójmiasto, Magdalena Czachor, SW Trójmiasto, Piotr Hlebowicz, Przewodniczący Krakowskiego Oddziału SW i Współprzewodniczący Autonomicznego Wydziału Wschodniego SW, Kazimierz Michalczyk, przedstawiciel Autonomiczne­ go Wydziału Wschodniego SW w Berlinie, Jerzy Jankowski, przedstawiciel SW na kraje skandynaw­ skie, Lesław Frączek, SW Katowice, Karol Gwoździewicz, SW Katowice, Lech i Violetta Osiakowie, członkowie SW Katowice z Jastrzębia-Zdroju, Marek Biesiada, SW Kraków, Piotr Warisch, SW Kraków, Ewa i Stanisław Pietruszkowie, SW Kraków, Stanisław Łaszczyk, SW Kraków, Janusz i Krystyna Szkutnikowie, SW Rzeszów, Tadeusz Markiewicz, SW Warszawa, Paweł Kołkiewicz, SW Warszawa, Tomasz Szostek, SW Warszawa, Jacek Guzowski, SW Warszawa, Bolesław Guzowski, SW Warsza­ wa, Adam Cymborski, SW Warszawa, Zbigniew Edward Nowak, SW Kraków, Jan Bryjak, SW Kra­ ków, Kajus Augustyniak, SW Łódź, Joanna Frankiewicz, SW Poznań, Anna Domagalska, SW Łódź, Włodzimierz Domagalski-Łabędzki, Przewodniczący Oddziału Łódzkiego SW, Anna Kister, SW Lublin, Elżbieta Ziemniak, SW Kraków, Kristina Nejman, SW Łódź, Jerzy Nejman, SW Łódź, Piotr Jaworski, SW Łódź, Krzysztof Korczak, Przewodniczący SW Szczecin, Izabella Barbara Wawrzeń, SW Wrocław, Andrzej Wawrzeń, SW Wrocław, Aurelia i Jerzy Lemańscy, SW Wrocław, Tadeusz Drzazgowski, SW Katowice, Andrzej Cybulski, SW Trójmiasto, Krzysztof Stasiewski, SW Poznań, Roman Zwiercan, Przewodniczący SW Trójmiasto, Małgorzata Zwiercan, SW Trójmiasto.

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Zaczyna się nowy rok akademicki, już rok po reformie Gowina. Jaki będzie uniwersytet? Odpowiem najkrócej jak potrafię. Oprócz tego centymetra, na którym zostało niewiele dni do wyborów, mam też centymetr długości stu pięćdziesię­ ciu centymetrów, taki standardowy, zwijany, który symbolizuje tygodnie, które pozostały mi do emerytury. Tak widzę przyszłość uniwersytetu: marzę o emeryturze. Zwłaszcza po reformie pana premiera Gowina.

Libero

Projekt i skład

Sekretarz redakcji i korekta

Stała współpraca

Dział reklamy

Krzysztof Skowroński

Redakcja E

Etatyzm tworzy pewien układ, któ­ ry może być układem zamkniętym, gdzie bierny, mierny, ale wierny jest ważniejszy niż ktoś, kto ma inicja­ tywę, otwarty umysł i jest gotowy stworzyć ten innowacyjny przemysł. Dlatego ubolewam, że po raz kolejny postać pana Korwin-Mikkego niweczy szanse zbudowania stałego miejsca na naszej scenie politycznej dla partii czy ugrupowania, które reprezentowało­ by myślenie wolnorynkowe w sposób konsekwentny. Myślę zresztą nie tylko akurat o tym liderze, który swoją eks­ trawagancją w rozmaitych postaciach zawsze zadba o to, żeby ta wolnoryn­ kowa formacja nie przeszła progu pię­ ciu procent, ale także, niestety, o kilku innych liderach tej formacji. Zachowują się tak, jakby chcieli zniweczyć realną szansę wejścia Konfederacji do Sejmu. Ubolewam nad tym, bo chciałbym, że­ by solidna, dobra formacja wolnoryn­ kowa znalazła się w Sejmie. Obawiam się, że i tym razem to nie nastąpi.

Redaktor naczelny

Magdalena Słoniowska

Z

z peryferii wejść do tego bogatszego kręgu, jest Korea, i nie byłoby to możli­ we bez znaczącej roli państwa. Możemy powtórzyć tę operację wyjścia z krajów średniego rozwoju do prawdziwej elity gospodarczej świata, ale tu państwo jest potrzebne. Jednocześnie istnieje niebezpie­ czeństwo, o którym Pan Redaktor po­ wiedział – żeby państwo, potrzebne w gospodarce, nie zastąpiło inicjatywy indywidualnej, prywatnej. Mniej boję się o wolność osobistą, bo nie widzę na nią żadnych zamachów ze strony obecnej władzy, ale mówię o wolno­ ści gospodarczej. To napięcie między etatyzmem a wolnością gospodarczą… Napięcie, które było widoczne w cza­ sach II Rzeczpospolitej – między eta­ tyzmem sanacji a obroną wolności gospodarczej między innymi przez Narodową Demokrację – trwa tak­ że w dwudzies­tym pierwszym wie­ ku. Musimy znaleźć odpowiedź na pytanie, w którą stronę zwrócimy się bardziej, bo nie całkowicie; nie dok­ trynersko w stronę absolutnego pano­ wania wolnego rynku, ani też w stronę absolutnego panowania państwowego interwencjonizmu, ale gdzieś pomię­ dzy tymi biegunami. Musimy dokonać wyboru według własnego rozeznania, wybrać, co jest lepsze dla Polski, dla społeczeństwa.

Maciej Drzazga, Tomasz Wybranowski

Lech R. Rustecki Paweł Bobołowicz, Piotr Bobołowicz, Jan Bogatko, Wojtek Pokora, Piotr Witt Zbigniew Stefanik, Piotr Sutowicz, V Rzeczpospolita Jan Kowalski

Wojciech Sobolewski reklama@radiownet.pl Dystrybucja własna – dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

Dlaczego? Dlatego, że po prostu nie do zniesienia jest rozrost biurokratycznych absur­ dów, które reforma premiera Gowina tylko umocniła. Te punkty, te ciągle składane sprawozdania, dostosowane do ideologicznych trendów – w każ­ dym razie, jeśli idzie o humanistykę – dyktowanych przez najgorsze pod tym względem uniwersytety amerykańskie czy zachodnioeuropejskie, pogrążone w szaleństwach ideologicznych gender i rozmaitych innych formach marksi­ zmu… To nie jest przyszłość, w której bym się odnajdywał. Mam wrażenie, że uniwersytet wchodzi w fazę głębo­ kiego kryzysu. To nie jest oczywiście tylko wina premiera Gowina, bo on się po prostu dostosowuje do trendu dominującego w najważniejszych, naj­ bogatszych uniwersytetach świata za­ chodniego. Ta przyszłość uniwersytetu rysuje się tak daleko od tradycji uni­ wersytetu jako miejsca wymiany wol­ nej myśli, tak bardzo za to zbliża się do ideału politycznej poprawności, który niszczy wszelką swobodną dyskusję, że coraz trudniej jest wyobrazić sobie możliwość realizowania tego uniwer­ syteckiego ideału, który przyświecał choćby mojej uczelni w czasach Mi­ kołaja Kopernika. Jak do tego doszło? Dlaczego pan premier Gowin zdecydował się na taką reformę? Ja przypisuję panu premierowi Gowino­ wi tylko najlepsze intencje, którymi, jak wiadomo, niestety jest podobno wybru­ kowane piekło. Te dobre intencje w tym przypadku polegają chyba na tym, by Polska, a raczej polskie uczelnie, awan­ sowały w rankingach uniwersyteckich. Byśmy mogli dumnie wypiąć pierś, że Uniwersytet Jagielloński, w tej chwili najlepszy w tych rankingach, z miej­ sca chyba trzysta trzydziestego ósme­ go mógł może awansować do trzeciej, a może nawet drugiej setki. Niestety, jeśli idzie o humanistykę – cena za to jest jedna. Radykalny wzrost politycznej poprawności, bo jeśli chcemy zdobywać więcej punktów, tych światowych punk­ tów, to musimy pisać o gender, o spra­ wach dotyczących świata w taki sposób, w jaki wypowiada się o nich szesnasto­ latka ze Szwecji, Greta Thunberg. Na tym poziomie intelektualnym, bo to jest właśnie ten poziom, którego oczekuje dzisiejsza humanistyka zachodnia. Być może rzeczywiście awansujemy i wte­ dy będziemy czuli się bardziej dumni z poziomu naszych uniwersytetów, niż jesteśmy w tej chwili. Ale wydaje mi się, że tego rodzaju nadzieje skrywają tyl­ ko kompleksy, których powinniśmy się wyzbyć, bo nie we wszystkim, naprawdę nie we wszystkim – w wielu rzeczach, ale nie we wszystkim powinniśmy na­ śladować to, co stało się ze współczes­ nym Zachodem.

Tak. Pan wicepremier Gowin, kiedy jakoś tam publicznie protestowałem przeciwko tej reformie, oczywiście wspólnie z wieloma koleżankami i ko­ legami, przyjął mnie bardzo życzliwie i cierpliwie. Ponad półtorej godziny słuchał moich argumentów, nawet deklarując rozmaite, drobne korekty. Niestety drobne korekty niczego nie zmieniają, istota reformy pozostaje ta­ ka jaka jest. O ile, być może, koledzy z nauk ścisłych mogą się z tej reformy cieszyć – broń Boże nie wypowiadam się tutaj w ich imieniu – o tyle z całym przekonaniem mogę dzisiaj powtórzyć to, co mówiłem kilka miesięcy temu w czasie spotkania, na które zaprosił mnie pan wicepremier Gowin: że uwa­ żam tę reformę za katastrofę dla pol­ skiej humanistyki. Symboliczne jest oświadczenie kon­ ferencji rektorów, które właściwie zakazuje krytyki ideologii gender, ideologii LGBT. Podał Pan ilustrację do tez, które przed chwilą wygłosiłem, więc czuję się zwol­ niony z obowiązku komentarza. W takim razie na zakończenie po­ proszę o krótki komentarz do listu księdza arcybiskupa Marka Jędra­ szewskiego. Ucieszyłem się bardzo, słysząc ten list w swoim parafialnym kościele w Prze­ gorzałach, bo uświadomiłem sobie, jak wiele mogą biskupi, jeśliby chcieli mó­ wić tylko tak, jak chce mówić nasz kra­ kowski arcypasterz. Wystarczy chcieć mówić prawdę o tym, co grozi dzisiaj podstawom nie Kościoła – bo Kościół, wiadomo: ma gwarancję życia wiecz­ nego, bramy piekielne go nie przemo­ gą, jak czytamy w Piśmie Świętym. Ale Kościół może tak wiele w obronie ludzkiej natury przed atakiem, który został podjęty na podstawy ludzkiej natury w ideologii LGBT i w rozma­ itych innych formach współczesnych ideologii inspirowanych marksizmem, a raczej jego kolejnymi dewiacjami. To właśnie, że Kościół może swoim energicznym „Non possumus” hamo­ wać drogę temu szaleństwu, zostało przy pomocy tego listu przypomniane. Bardzo bym chciał, żeby inni biskupi nie tylko listami, ale intensywną pra­ cą duszpasterską przypomnieli nam, tak jak właśnie ten list przypomina, w jakim kierunku chciał prowadzić Kościół i naszą ojczyznę święty Jan Paweł II. K

DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW MINISTRA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO

Czy miał Pan okazję w cztery oczy porozmawiać na ten temat z wice­ premierem Gowinem?

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

prenumerata@kurierwnet.pl

Nr 64 · PAŹDZIERNIK 2O19

ISSN 2300-6641 Data i miejsce wydania

Warszawa 05.10.2019 r. Nakład globalny 10 000 egz. Druk ZPR MEDIA SA

ind. 298050

Nie chciałbym, aby Polska była dzielona

A

szawskiej straży miejskiej.TW mistrzostwach

rwie dochody ze sprzedaży winylowych płyt gra-

Dokończenie ze str. 1

G

insp. Jerzy Jabraszko z referatu prasowego war-


PAŹDZIERNIK 2O19 · KURIER WNET

3

WOLNA EUROPA P

i

o

t

r

W

i

t

o czym mówią. Chciałoby się zobaczyć ich przed polskim kioskiem z gazetami, aby raz przynajmniej spojrzeli na różno­ rodność wyrażanych opinii. Aby zoba­ czyli, jak bardzo różni się „Gazeta Wy­ borcza” od „Gazety Polskiej”, jak różne są dwa dzienniki z nazwy katolickie, „Słowo Powszechne” i „Nowy Dziennik”, a jesz­ cze „Rzeczpospolita”, „Gazeta Prawna” itd., itd., podczas gdy prasa francuska jest „toujours unanime”. I dzisiaj konser­ watywny „Le Figaro” różni się jeszcze mniej od lewicowego „Le Monde” niż za czasów Radia Wolna Europa. Różnice i ton zaznaczają się zwłasz­ cza w okresie przedwyborczym. We Francji poglądy większości społeczeń­ stwa nie znajdują wyrazu ani w par­ lamencie, ani w mediach oficjalnych. Z etykietą potępionych antydemokra­ tycznych ekstremów tułają się po krań­ cach internetu i jednym lub dwóch po­ kątnych pisemkach. I nawet stamtąd projektowane ustawy starają się je wy­ rugować. Totalitaryzm polega na jedno­ myślności. W Związku Radzieckim kto głosił poglądy inne niż dziennik „Praw­ da”, ten szedł na Kanał Białomorski albo na Wyspy Sołowieckie. Jednomyślność panowała absolutna. W dzisiejszej Fran­ cji dopiero wybory w tajemnicy izolato­ rium – kabiny do głosowania ujawniają prawdziwe preferencje polityczne spo­ łeczeństwa. Podczas wyborów prezy­ denckich, które koniec końców wygrał

t

Otumanienie

FOT. MATTHIEU JOANNON / UNSPLASH · FOTOMOTAŻ W. SOBOLEWSKI

Politycy zachodni, a zwłaszcza francuscy, wzięli sobie za punkt honoru, żeby pouczać Polaków. Słuchając niektórych, chciałoby się, aby lepiej wiedzieli, o czym mówią. Chciałoby się zobaczyć ich przed polskim kioskiem z gazetami, aby raz przynajmniej spojrzeli na różnorodność wyrażanych opinii. Aby zobaczyli, jak bardzo różni się „Gazeta Wyborcza” od „Gazety Polskiej”, jak różne są dwa dzienniki z nazwy katolickie...

szwajcarskiego dziennika wystawia fatalne świadectwo niemieckim me­ diom, pisząc: „Niemal wymarło neu­ tralne dziennikarstwo. Rozpoczyna się do od wyboru tematów, a kończy przy komentarzu. Jeszcze ostrzej to zjawis­ ko rzuca się w oczy w sprawozdaw­ czości politycznej, bowiem w kwestii zbliżenia do linii partii politycznych niemieccy dziennikarze mają zgoła poważnie odmienne preferencje niż średnia krajowa”. Od wielu lat słychać w Niemczech zarzuty, że prasa kłamie. Owszem, takie wypadki się zdarzają, ale – na szczęście – dość rzadko. O sprawie króla kłam­ ców, jakim okazał się Class Relotius, polityczny lewacki bajkopisarz z re­ nomowanego do niedawna tygodni­ ka „Der Spiegel”, mówiłem już w Radiu WNET. Nie, nie chodzi mi tu tym ra­ zem o szczerą nieprawdę, o świadome fałszowanie rzeczywistości, lecz o po­ wszechne odczucie, że media nie infor­ mują obiektywnie. Szczególne dotyczy to mediów publicznych, jak dwu pro­ gramów telewizyjnych w Niemczech, ZDF i ARD (oraz, pośrednio, rzadziej oglądanych stacji ARTE czy PHOE­ NIX). Czy aby ten brak obiektywizmu nie wynika z preferencji politycznych ludzi mediów, którzy za cel stawiają so­ bie nie tyle informowanie, co eduko­ wanie odbiorców w pożądanym przez nich kierunku? Mam przed sobą pewien grafik (nie lubię tego określenia). Ilustruje on preferencje wyborcze dziennika­ rzy niemieckich mediów w 2018 roku. Jego publikacja w internecie wywoła­ ła falę krytyki ze strony (lewicowych) dziennikarzy, którzy uznali tę statystykę za jeśli nie fałszywą, to mocno naciąga­ ną. Tymczasem to jedna, na jaką można się powołać. Otóż tak opisuje ona pre­ ferencje dziennikarzy między Alpami a Morzem Północnym tudzież Renem a Odrą i Nysą: za Zielonymi opowiada się 42 procent z nich; za SPD 24 pro­ cent (to już 66 procent! – kiedy miesz­ kałem w Kolonii, to krajową rozgłoś­ nię WDR – Westdeutscher Rundfunk – znani z poczucia humoru kolończycy nazwali „Westdeutscher Rotfunk” – po polsku: „zachodnioniemiecka czerwona rozgłośnia”) – a jeśli dodamy do tego jeszcze 7 procent dziennikarzy otwar­ cie popierających skrajną lewicę, ko­ munistów, spadkobierców totalitarnej

FOT. FLORIAN STEFFEN / UNSPLASH

N

o, powiedzmy, prawie wszyst­ kie. Wśród drukowanych – niemal wszystkie. „Afera” wy­ buchła już dawno temu, ale do tej pory wstrząsa ona niemieckim środowiskiem dziennikarskim jak rzadko kiedy i jak rzadko co. Najbardziej stron­ niczy dziennikarze protestują, kiedy się ich nazywa stronniczymi. Szwajcarski dziennik NZZ („Neue Zürcher Zeitung”) zamieścił swego czasu relację własne­ go korespondenta we Frankfurcie nad Menem, Michaela Rascha, pod wszystko mówiącym tytułem Serce niemieckich dziennikarzy bije na lewo. Każdy polski czytelnik niemieckich gazet wie o tym najpóźniej od wyborów w 2015 roku, lecz Niemcy mają z tym trudności. Wy­ daje im się, że biorąc do ręki „Frank­ furter Allgemeine Zeitung” czy „Die Welt”, mają na kolanach konserwatywny dziennik. Ato pułapka! I na tym polega skuteczność propagandy. Nie znaczy to wcale, że Niemcy dają się łatwo nabierać. Owszem, na Zachodzie, gdzie komunizm był zna­ ny tylko w salonach najzamożniejszej burżuazji, może i tak. Ale mam w pa­ mięci rozmowę w jednym ze studiów telewizyjnych z udziałem ówczesnego premiera rządu bawarskiego (Niemcy to federacja państw, zwanych krajami), Franza Josefa Straußa (1915–1988). Le­ wicowi dziennikarze ubóstwiali brać go na ząb. Jak w tym programie. – Dlaczego nazwał pan dzienni­ karza pismakiem? – pyta Straußa pro­ wadzący. Polityk nastroszył się, jak to miał w zwyczaju, kiedy zadawano mu nie­ wygodne pytanie. I odparował: – Ja? Dziennikarza? Pismakiem?! Ja nigdy nie nazwałem dziennikarza pismakiem! A na to prowadzący – A przecież nazwał pan [powiedzmy] Meiera pis­ makiem. Strauß na to bez sekundy zwłoki: – Ależ tak, ale Meier to nie dziennikarz, to pismak! Dzisiaj, w czasach, kiedy trudno jest odróżnić komentarz od infor­macji, a informację od płatnego ogłoszenia, trudno jest odróżnić dziennikarza od pismaka. Nawet w czasach politycznej dysleksji nie odróżnimy go po orto­ grafii. Pismacy zmieniają się w bijące serce partii, tracąc dystans do sie­ bie samych. Niemiecki korespondent

nienormalnych stosunków gospodar­ czych. Mnie samemu po przyjeździe do Francji potrzeba było dobrych paru miesięcy, zanim odzwyczaiłem się od traktowania każdej ekspedientki jak śmiertelnego wroga. Jedna z tych lekcji, najważniejsza, dotyczyła wolnych wyborów demo­ kratycznych. Nie przypuszczaliśmy, że demokracja, podobnie jak przed nią socjalizm, utoruje sobie swoją własną – polską drogę. Nie wiedzieliśmy, że po jednej i po drugiej stronie Okrągłego Stołu zasiedli autoryzowani przedstawi­ ciele tej samej Firmy. Firmy „kłamstwa, żelaza i papieru”, jak mówił poeta Gał­ czyński. Nie braliśmy pod uwagę np., że zamiast zwykłych karteczek z nazwis­ kiem kandydata – metody najprostszej i jednoznacznej – w Polsce sporządzi się karty wyborcze z rubrykami – rzecz najłatwiejszą do fałszowania. Jako że doskonałość nie jest z tego świata, starałem się mówić zarówno o zaletach, jak i wadach zachodniego modelu demokratycznego, nacisk kła­ dąc jednakże na zalety, gdyż nawet nie­ doskonała demokracja francuska różniła się przecież od totalitaryzmu komunis­ tycznego jak dzień od nocy. Sytuacja zmieniła się od tamtego czasu i dzisiaj politycy zachodni, a zwłaszcza francus­ cy, wzięli sobie za punkt honoru, żeby pouczać Polaków. Słuchając niektó­ rych, chciałoby się, aby lepiej wiedzieli,

FOT. MATTHIEU JOANNON / UNSPLASH

W

odległych czasach Radia Wolna Europa prowa­ dziłem między innymi poranny przegląd prasy francuskiej. Został włączony do stałego programu rozgłośni na moją propozy­ cję i udrękę. Czasy były bez interne­ tu; trzeba było wstać wcześnie rano, żeby kupić gazety i o godz. 7.34 być z przeglądem prasy na antenie. Trud był poniekąd opłacalny: przez te lata poznałem dobrze główne dzienniki francuskie i ich styl. W ubiegłym tygodniu, pod wpły­ wem wiadomości o śmierci Jacquesa Chiraca, dziennik TV poinformował o hołdach dziennikarzy i polityków złożonych pamięci byłego prezyden­ ta, zaczynając od słów „La presse est unanime...” – „Prasa jest jednomyślna...”. Właściwie tak powinienem zaczynać każdy, lub prawie każdy przegląd pra­ sy. Bez względu na omawianą tematykę prasa była jednomyślna. Komentarze czołowych dzienników krajowych róż­ niły się stylem, ale w opiniach i komenta­ rzach bywały najczęściej podobne, jeżeli nie identyczne. Jeśliś przeczytał jedną gazetę, to jakbyś przeczytał je wszystkie. Po transformacji ustrojowej – tu zwracam się do mego kolegi z Radia WE i przyjaciela, Jana Bogatki – dyrek­ cja Radia sugerowała nam – dzienni­ karzom radiowym, aby więcej czasu w naszych materiałach poświęcać na­ uczaniu demokracji zachodniej. Istot­ nie, po czterdziestu pięciu latach ko­ munizmu Kraj miał tych lekcji wielką potrzebę. W ludziach pozostały na­ wyki utrwalone przez dziesięciolecia: odruchowy lęk przed swobodnym wy­ powiadaniem poglądów politycznych; tylko najstarsi pamiętali, co to są wolne wybory. Tym, co mówili za dużo, przy­ pominano, kto budował Kanał Biało­ morski: prawą ścianę kanału budowali ci, co wypowiadali uwagi polityczne, lewą ci, którzy ich słuchali. To praw­ da, że dziś karta bankowa dotykowa stała się w Polsce urządzeniem banal­ nym, jak portmonetka albo długopis, ale wówczas trwało pewien czas, za­ nim Polacy przyzwyczaili się do konta w banku i książeczki czekowej, a jesz­ cze dłużej, zanim odzwyczaili się od

enerdowskiej SED, „Die Linke” – to mamy już konstytucyjną większość 73 procent! W tym zestawieniu 14 pro­ cent dziennikarzy popierających CDU i CSU oraz 12 procent dziennikarzy popierających liberałów z FDP nie ma wielkiego wpływu na odbiór niemie­ ckich mediów u telewidzów, słuchaczy i czytelników. Zatem nie tylko wiemy, że

J

a

n

B

o

niemieckie media są stronnicze, ale wiemy też, dlaczego. Zamieszanie rodzi niezgodność tytułów prasowych, koja­ rzonych z konserwatywną czy liberalną linią gazety w klasycznym rozumieniu tego słowa, z ich medialnym przeka­ zem. Jest on w zasadzie jednoznacznie lewicowy, zwłaszcza w opiniach na te­ mat USA czy Polski lub Węgier. Język artykułów zamieszczanych na łamach

g

a t k o

Media czy komedia? Dawniej wszystko było jasne. Już po pierwszej stronie niemieckiego dziennika poznawałeś, czy to gazeta konserwatywna, centrowa, czy lewicowa. A dzisiaj? Też wszystko jest jasne. Wszystkie są… lewicowe.

tych gazet (pomijam lewicowy ty­ godnik „Die Zeit” czy „Der Spiegel”) często przywodzi na pamięć lekturę stalinowskiej gazety w NRD „Neues Deutschland”, zresztą nadal ukazującej się jako „socjalistyczny dziennik” mimo, że nakład (ok. 21 tys.) spada na łeb, na szyję. Klimatyczna „Gretiada” cieszy­ ła się wielkim poparciem niemieckich mediów, wywołując czasem zażenowa­ nie strony polityków, jak choćby prze­ chodzącej na emeryturę Angeli Merkel, która za to od „obiektywnych” mediów zebrała medialne lanie. Lewicowi dziennikarze krytykują in­ formacje szwajcarskiego dziennika NZZ, tymczasem dekadę temu, bo w roku 2010, Freie Universität Berlin (Wolny Uniwersytet w Berlinie, swego czasu przeciwwaga do enerdowskiego Uni­ wersytetu Humboldtów) opublikował pracę studyjną na zlecenie Niemieckie­ go Związku Dziennikarzy (DFJV), któ­ ra wykazała podobne lewicowe nasta­ wienie tutejszych mediotwórców. I tak 26,9 procent to wyborcy Zielonych, 15,5 procent SPD, a 4,2 procent komu­ nistów. CDU/CSU i FDP preferowało jedynie 9, względnie 7,4 procent. Ale w tych badaniach można było dostrzec jeszcze sporą grupę dziennikarzy, która nie wiązała się z żadną z partii. Gdyby przyjąć założenie, że owa grupa stano­ wiłaby wyborców nie biorących udziału w wyborach, to gdyby niemieccy dzien­ nikarze mieli decydować o rządzie, była­ by nim koalicja zielono-czerwono-czer­ wona, czyli lewicowa dyktatura. Na ile lewicowa jest w Niemczech klasyczna… prawica? Pytanie może się wydać absurdalne, ale warto je za­ dać. Jakie preferencje mają dziennika­ rze mediów katolickich? W 2014 roku przeprowadzono badania na temat preferencji wyborczych wśród mene­ dżerów mediów wydawanych przez Katolicki Uniwersytet w Eichstätt-Ingol­ stadt, a zatem badania te objęły nie tylko dziennikarzy, jak poprzednio tu przytoczone, lecz także pracowników katolickiego wydawnictwa. Ich wynik nie jest dla szwajcarskiego dziennika szokujący, aczkolwiek we mnie wy­ wołuje zdziwienie: zatrudnione tam osoby opowiadają się w większości za partiami lewicowymi – 21 procent; jedynie 17 procent wybrałoby partie o innym profilu politycznym; aż jed­ na trzecia pracowników wydawnictwa

zmarły niedawno Jacques Chirac, jego kontrkandydat w pierwszej turze otrzy­ mał 80% głosów. Był nim Jean-Marie Le Pen, którego partia nie posiadała nota­ bene w Parlamencie ani jednego przed­ stawiciela, skutkiem uczonego i bardzo przemyślanego pocięcia kraju na okręgi wyborcze – dzieło ministra spraw we­ wnętrznych. Zazwyczaj tych, co nami rządzą, wybieramy, niczego o nich nie wiedząc, a raczej wiedząc to, co nam podali do wierzenia oni sami, ich sztaby wyborcze i reżyserzy kampanii. Na podstawie spo­ tów telewizyjnych i sloganów wyborczych. François Mitterrand, człowiek nerwowy i śmiertelnie chory, doszedł do władzy w 1981 roku dzięki geniuszowi Jacquesa Segueli, który wymyślił dla niego slogan wyborczy „Spokojna siła”, a raczej nie wy­ myślił, ale splagiatował z przedwojennej kampanii wyborczej Leona Bluma. Mit­ terrand otrzymał również poparcie agito­ wanych przez partię komunistyczną mas pracujących, oburzonych na lichwiarskie praktyki banków. Istotnie, po objęciu urzę­ du dokonał nacjonalizacji 36 banków pry­ watnych, ku wielkiej radości swoich wy­ borców. Ale, o czym masy pracujące nie wiedziały, wszystkie te banki były zadłu­ żone. To podatnik francuski z łaski François Mitterranda spłacił ich kolosalne długi, napełniając na nowo kieszenie właścicie­ li – bankierów. Najlepsza jest sytuacja wyborcza, kiedy kandydaci są już znani z praktyki politycznej, jeżeli już wcześniej rządzili. Poznacie ich po owocach, mówi Pismo Święte. Niestety pamięć wyborcy jest krótka i „z oddalenia wszystko błękitnie­ je”, jak mawiał malarz Auguste Renoir. Po kilku latach od zmiecenia ze sceny Plat­ formy Obywatelskiej i jej neokomunis­ tycznych akolitów, jej afery korupcyjne zbłękitniały i złodziejskie korzenie nie­ których wielkich fortun utonęły w nie­ pamięci. Zatarły się we wspomnieniach terror medialny i hucpa „Gazety Wy­ borczej”, przystrojone w piękne słówka, takie jak Demokracja i Wolność. A po­ nadto, jak mówią Francuzi, „codziennie rodzi się nowy jeleń”. Do urn wybor­ czych dorastają nowe pokolenia, które nie znają tamtych niedawnych czasów i które tak łatwo jest otumanić… K

nie opowiedziałaby się za żadną partią, a 29 procent nie chciało ujawnić swych partyjnych preferencji. Zarzuty tendencyjności w nie­ mieckich mediach, czy też zakłamanie sprawozdawczości w kierunku stano­ wisk lewicy i jej katalogu wartości nie są nowe, przypomina szwajcarski dziennik (np. zarzut nabożności wobec Ange­ li Merkel – „Merkelfromm“ – ze strony Jürgena Habermasa). Przy całej ocenie uwzględnić jednak należy czynnik in­ dywidualny ze strony konsumenta me­ diów i jego postrzeganie faktów. Tym niemniej wieloletni redaktor naczelny tygodnika „Fokus“, Helmut Markwort, który został wybrany posłem z ramie­ nia FDP (liberałów niemarksistowskich) do bawarskiego Landtagu, stwierdził kilka lat temu, że – jak wynika z badań – większość dziennikarzy to wyborcy Zielonych i uważa, że jednak te pre­ ferencje wpływają na wybór tematów i ranking wiadomości medialnych. To w sumie oczywiste, że niemieckie me­ dia nie oddają preferencji wyborczych przekroju społeczeństwa. Dotyczy to zwłaszcza wyborców odsyłanej do diabła przez lewicę (i nie tylko) AfD. To mając na uwadze, należy za iluzję uznać wizję neutralnego dziennikar­ stwa. Problem polega jednak na tym, że czytelnik może się nabrać, biorąc do ręki dziennik uchodzący za konserwa­ tywny i czytając tam lewackie treści (na przykład o tematyce LGBT itd.). Zatem niemieckie media patrzą na lewo. Gdyby mogły, zbudowałyby państwo zielono-czerwono-czerwone (to znaczy zieloni, SPD i komuniści). Czy dziennikarze niemieccy, opowiadający się dzisiaj za CDU/CSU czy FDP, mieliby utrudnioną pracę w takim neomarksi­ stowskim państwie? Lektura ciekawego materiału, opublikowanego na stronie internetowej rządowego (publiczno­ -prawnego) portalu Deutsche Welle, skłoniła mnie do przyjęcia założenia, że to wcale nie byłoby takie znów trud­ ne. DW opisuje kliniczny przypadek przekonanego nazisty. Tytuł artykułu zdradza jego treść: Zbrodnia bez kary. Podwójne życie lewicowego dziennikarza. Jako Claus Volkmann buduje tysiąc­ letnią Rzeszę. Jest współpracownikiem Hansa Franka, szefa Generalnego Gu­ bernatorstwa. Jako Peter Grubbe bu­ duje w Niemczech po wojnie demo­ krację. Wzór do naśladowania? K


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2O19

4

PAN refugium niewygodnych Wielu profesorów, jeszcze chowu przedwojennego, których usuwano z uniwersytetów, aby nie wpływali negatywnie na młodzież akademicką wychowywaną w duchu socjalistycz­ nym, przenoszono właśnie do PAN. Coś w nauce mogli tam robić, choć nie mogli aktywnie wychowywać młodzie­ ży, stąd mówiono o takich, że spoczę­ li w PAN. Taki system funkcjonował do końca PRL i kto się nie zhańbił np. przynależnością do ZMS i nie był mile widziany na uniwersytecie, miał jakieś szanse zrobić doktorat w PAN, bo dok­ torów jednak potrzebowano, aby do­ cenci mogli awansować na profesorów, do czego każdy musiał wypromować choćby jednego doktora. Kiedy przed transformacją ustrojo­ wą czyszczono uczelnie z elementu nie­ odpowiedniego do przekształcenia PRL

REFORMA AKADEMICKA Wprowadzana od roku w życie Konstytucja dla nauki ma służyć nauce w Polsce, ale nie dotyczy Polskiej Akademii Nauk. Zdumiewające – nieprawdaż? Czyżby w PAN nie uprawiano nauki, mimo że jest to ustawowo państwowa instytucja naukowa? Co prawda instytucja ta została powołana w czasach stalinowskich, aby intelektualnie zabezpieczała wprowadzany system komunistyczny, ale trochę nauki, i to sensu stricto, a nie tylko przymiotnikowej, tam uprawiano.

Czy PAN pozostanie układem zamkniętym, finansowanym z kieszeni podatnika? Józef Wieczorek

instytuty naukowe, które żyją głów­ nie z wynajmu nieruchomości, bo na­ uki w nich tyle, co kot napłakał, albo i mniej (Instytuty badawcze czy agencje nieruchomości? – „Kurier WNET”, li­ piec 2019). Jak się w nich naukę i na­

Ja w każdym razie nie wyrażam zgody na przeznaczenie chociażby jednego grosza z moich podatków na finansowanie instytutów – nie tylko PAN – funkcjonujących w układzie zamkniętym. wymianę publikacji. Rzecz jasna ryzy­ kując represje, kiedy np. przychodziła korespondencja zagraniczna, a na ko­ percie na pierwszym miejscu figurowało nazwisko obowiązkowego dostawcy wie­ dzy dla panujących w PAN, a nie nazwa instytucji PAN-owskiej. Urzędu cenzury już nie było, a cenzura PAN była jeszcze bardziej zaostrzona. Rozmowa z kolegą realizującym projekt bez zgody panują­ cego skutkowała reprymendą. Podobnie jak wyjście z zebrania PAN-owskiego do toalety bez zapytania o zgodę panującego. Tak, tak, ludziska myślą, że PAN to nie przedszkole, ale się grubo mylą! Nazwy w polskim systemie aka­ demickim są mylące. Mamy takie R E K L A M A

Gospodarka oparta na bałamutnej wiedzy, jaką dostarczają nieraz akademicy, i to wysoko oceniani przez samych swoich, nie ma szans na rozwój. PAN jest wszechstronna działalność na rzecz rozwoju nauki oraz ustana­ wiania najwyższych standardów jako­ ści badań i norm etycznych, służąca społeczeństwu i wzbogacaniu kultury narodowej”. Prezes PAN w wywiadzie dla PAP powiedział: „Uważam, że jest wspól­ nym obowiązkiem całego środowiska naukowego, aby pozycja nauki w Pol­ sce wzrosła w wymiarze europejskim i światowym. Jej obecny stan jest za­ wstydzający i znacznie rozmija się z na­ szymi ambicjami. Nikt nie powinien być zwolniony z działania na rzecz popra­wy pozycji nauki w Polsce w Eu­ ropie i na świecie”. Co więcej, uznał, że protest akademików „jest obroną status quo i odwleka podjęcie rady­ kalnych działań, które są potrzebne do tego, aby nauka w Polsce zajęła w skali międzynarodowej pozycję, której nie będziemy się wstydzić”. W takiej atmosferze Rada Mini­ strów przyjęła projekt ustawy o zmianie ustawy o Polskiej Akademii Nauk oraz niektórych innych ustaw, przedłożo­ ny przez ministra nauki i szkolnictwa wyższego.

Urzędu cenzury już nie było, a cenzura PAN była jeszcze bardziej zaostrzona. Rozmowa z kolegą realizującym projekt bez zgody panującego skutkowała reprymendą. w PRL-bis, była jakaś szansa dla nieod­ powiednich na zaczepienie się w PAN. Co prawda trzeba było się liczyć z ko­ niecznością realizowania akademickich dostaw obowiązkowych – przekazywania wiedzy niezbyt kompetentnym dyktato­ rom PAN-owskim. Wymuszenia dostaw realizowano np. wg schematu – „pańska wiedza nie jest pańską wiedzą, jest wie­ dzą PAN – dawaj pan, co pan zrobił, bo będzie wariant uniwersytecki” (czyli wy­ pędzenie także z PAN, choć nie z raju). Jednak w konspiracji przed panują­ cymi w PAN coś można było jednak zro­ bić. Po zrealizowaniu dostaw obowiązko­ wych, podczas urlopów, w weekendy, za drobne oszczędności można było robić z pasji naukowej jakieś badania, coś po­ tajemnie publikować za granicą, utrzy­ mywać kontakt z pracownikami nauki, brać udział w sympozjach, prowadzić

z analizy, dzieje się inaczej. Wiele ins­ tytutów PAN (25–30 proc.) nie zdobyło do końca 2018 r. żadnego grantu w roz­ poczętym w 2014 r. programie ramo­ wym Unii Europejskiej Horyzont 2020 (8 PR). Odzyskujemy jedynie 33 proc. naszego wkładu w ten program. To naj­ gorszy wynik ze wszystkich 28 państw członkowskich UE”; a przecież „misją

ukowców niszczy, to bilans może być nawet ujemny! Może to była przyczyna, że Kon­ stytucja dla nauki nie objęła swym za­ sięgiem Polskiej Akademii Nauk?

Strach akademików przed kontrolą zewnętrzną Niedawno ogłoszono projekt usta­ wy o PAN niezależny od Konstytu­ cji dla nauki, ale zależny od raportu Najwyższej Izby Kontroli, który wy­ kazał nieprawidłowości finansowe dotyczące wynagradzania naukow­ ców PAN. Rzecz jasna, sprawa dostaw

obowiązkowych nie była przedmiotem kontroli NIK, bo te dostawy zawsze były tak ukryte, że pozostawały poza kontrolą. Przeciwko projektowi protestowa­ li naukowcy zatrudnieni w PAN, ar­ gumentując w liście otwartym m.in.: „W odniesieniu do audytu »jakości prowadzonych badań naukowych« po­ woływane będą krajowe i zagraniczne zespoły kontrolne, co stanowi wotum nieufności wobec Akademików, któ­ rzy czuwają nad rozwojem instytutów poprzez swój udział w Radach Nauko­ wych i Radach Kuratorów. Wykony­ wanie zaleceń co do jakości badań to jednocześnie pretekst do ingerencji w strukturę instytutów możliwie naj­ wygodniejszy, bo niedający się sprecy­ zować i ujednoznacznić”. I dalej: „Za sprawą proponowa­ nych regulacji przywrócony zostanie zatem centralistyczny, funkcjonujący do czasu przemian ustrojowych mo­

przewidywany skutek nowelizacji usta­ wy destabilizacja prowadzonych badań i niemożność kształtowania skutecz­ nych i sensownych programów badaw­ czych miała miejsce i po transformacji ustrojowej, która jakoś nie przemieniła PAN w wydajną i przyjazną dla pasjo­ natów nauki instytucję. Szczególnie uderzająca jest jednak argumentacja, wręcz przestrach akademików wobec zakładanej w ustawie możliwości ze­ wnętrznej kontroli tego, co akademicy robią, czy raczej robić powinni. Nie­ stety, przez lata nauka w Polsce, tak­ że w PAN, funkcjonowała w układzie raczej zamkniętym, gdzie sami swoi nawzajem się oceniali, awansowali i sa­ mych swoich na etaty przyjmowali, co skutkuje kiepską na ogół pozycją tej nauki w relacji do nauki światowej. Środowiska akademickie są zamknięte nie tylko na oceny ze strony akade­ mików zagranicznych, ale także tych z Polonii akademickiej, czyniąc wiele,

Przez lata nauka w Polsce, także w PAN, funkcjonowała w układzie raczej zamkniętym, gdzie sami swoi nawzajem się oceniali, awansowali i samych swoich na etaty przyjmowali, co skutkuje kiepską na ogół pozycją tej nauki. del zarządzania instytutami naukowy­ mi PAN, którego to modelu głównym znakiem rozpoznawczym będzie de­ stabilizacja prowadzonych badań i nie­ możność kształtowania skutecznych i sensownych programów badawczych, zgodnych z misją Akademii zapisaną w art. 2 obecnej ustawy o PAN. Można się spodziewać, że w tym czasie nie­ które jednostki albo przestaną istnieć, albo przekształcą się w niewydolne in­ stytucje »naukopodobne«, wielu zaś spośród nawet dobrych i fachowych dyrektorów, cieszących się poparciem środowisk naukowych, przestanie peł­ nić tę funkcję”. Argumenty mocne i zróżnicowa­ ne, ale chyba nie wszystkie zasadne. Wszak mamy już w PAN niewydolne i naukopodobne instytuty, czego pro­ testujący naukowcy nie podnosili i nie podali na to żadnego remedium. Taki stan rzeczy to jest aktualna rzeczywi­ stość, a nie przyszłość po wprowadze­ niu nowej ustawy. Podnoszona jako

aby ci nigdy do Polski nie wrócili i nie stanowili zagrożenia dla ich błogosta­ nu. Kompetentni naukowcy, ale poza polskim systemem akademickim, mo­ gą opiniować naukowców zagranicz­ nych, ale nie krajowych! Potencjalne zagrożenie destabilizacji błogostanu akademickiego to ważny, stosowany w praktyce argument dla zamykania polskich instytucji, z nazwy nauko­ wych, przed pasjonatami nauki, którzy albo wyjeżdżali i nadal wyjeżdżają na stałe za granicę, albo starają się realizo­ wać w instytucjach pozaakademickich. Pozoranctwo naukowe finansowane z kieszeni podatnika to cecha polskiego systemu akademickiego i bez utraty tej cechy nic się nie zmieni. Właśnie kontrola zewnętrzna, w tym zagraniczna, poczynań naukow­ ców jest niezbędna, aby nauka uprawia w Polsce nie była mizerna, aby nie była nauką przymiotnikową, a nauką sensu stricto. W krajach o wysokim pozio­ mie nauki jest przyjęte, że w ocenach

dorobku naukowców starających się o awanse biorą udział specjaliści mię­ dzynarodowi, co u nas jest margine­ sem. A, zdaje się, protestujący chcieliby i ten margines wyeliminować. Nawet zewnętrzna, krajowa kontrola efektów

Minimalne wynagrodzenie zabezpieczeniem poziomu nauki? Co jest celem projektu ustawy? Otóż tym głównym celem „jest unormowa­ nie kwestii minimalnego wynagrodzenia w odniesieniu do pracowników jednos­ tek naukowych Polskiej Akademii Na­

Protest akademików jest obroną status quo i odwleka podjęcie radykalnych działań, które są potrzebne do tego, aby nauka w Polsce zajęła w skali międzynarodowej pozycję, której nie będziemy się wstydzić. naukowych projektów finansowanych z kieszeni podatnika w obecnym sys­ temie jest niemożliwa. Jeśli naukowiec dostaje na projekt setki tysięcy, a na­ wet miliony złotych, i kończy się to jakimś bublem, to podatnikowi nic do tego! Nie dostanie nawet informacji, dlaczego do czegoś takiego dochodzi, bo jest traktowany jako „nieuczciwa konkurencja”. Fakt, dla nieuczciwości uczciwość stanowi konkurencję, a na­ wet śmiertelne zagrożenie! Ale system, który niszczy taką konkurencję, nie jest do zaakceptowania. Gospodarka oparta na bałamutnej wiedzy, jaką dostarczają nieraz akade­ micy, i to wysoko oceniani przez sa­ mych swoich, nie ma szans na rozwój, a ma wiele szans na ponoszenie strat. Bez otwarcia się systemu na kadry oraz kontrole/oceny zewnętrzne nie mamy szans na taki rozwój, na jaki Polska za­ sługuje i na co potencjał intelektualny jej obywateli pozwala. System akademicki, nie tylko PAN, nie może być układem zamkniętym i argumenty akademików protestujących przeciw otwarciu syste­ mu muszą budzić sprzeciw każdego od­ powiedzialnego za Polskę obywatela. Ja w każdym razie nie wyrażam zgody na przeznaczenie chociażby jednego grosza z moich podatków na finansowanie in­ stytutów – nie tylko PAN – funkcjonu­ jących w układzie zamkniętym.

Jest się czego wstydzić! Prezes PAN prof. Jerzy Duszyński w wywiadzie dla „Gazety Prawnej” ocenił, „że środowisko naukowe po­ winno dawać przykład, w jaki sposób dobrze wykorzystywać przystąpienie Polski do UE. Niestety, jak wynika

uk, określenie ich na poziomie równym stawkom minimalnym dla pracowników państwowych uczelni wyższych. Takie rozwiązanie powinno zatrzymać odpływ pracowników naukowych i utrzymać wysoki poziom naukowy prezentowa­ ny przez naukowców PAN”. Argumen­ tacja zdumiewająca wobec zawstydzają­ cego poziomu naukowego, także uczelni z nazwy „wyższych”, do poziomu finanso­ wego, do którego mają równać instytuty PAN! Nie podano wyników badań (o ile były prowadzone?), które by dowodziły, że nieco wyższe minimalne wynagrodze­ nie może wpłynąć pozytywnie na poziom naukowy. Skoro poziom nauki jest za­ wstydzający w relacjach międzynarodo­ wych, to czemu jest określany mianem wysokiego i dąży się do jego utrzymania? Czy nie jest to zawstydzające? Aby nauka w Polsce zajęła w skali międzynarodowej pozycję, której nie będziemy się wstydzić, trzeba reform radykalnych, a nie tylko podniesienia minimalnych wynagrodzeń za etat, bez zewnętrznej kontroli tego, co na etacie się robi i kogo na etat się przyj­ muje i jak potem awansuje/degraduje. Projekt ustawy o PAN nie przewi­ duje otwarcia układu „panowskiego” zamkniętego na kapitał intelektualny i moralny, a tylko pewne zwiększenie jego finansowania z kieszeni podatni­ ka, który tak naprawdę nie ma nawet szans dowiedzieć się na co jego pie­ niądze są wydawane. Nie ma żadnych oznak w projekcie, że podatnik nie będzie dłużej traktowany jako nie­ uczciwa konkurencja wobec finanso­ wanych przez niego akademików! Nie ma żadnych nadziei, że w tym syste­ mie będą mogli się znaleźć pasjonaci nauki, nader często z niego przez lata wykluczani. K


PAŹDZIERNIK 2O19 · KURIER WNET

5

W Y Ż S Z A K A STA

N

iezawisłość” sędziowska jest... rzeczownikiem. Zna­ czy dokładnie tyle, ile moż­ na wyrazić czasownikami definiującymi pewne czynności sędzie­ go i wobec sędziego. W orzekaniu są­ dowym polega to na tym, że nikt nie może nakazać, zakazać lub ukarać za wydanie wyroku takiego, jaki – zda­ niem sędziego – powinien być wydany. Sędzia nie może tylko wykroczyć poza granice wyznaczone kodeksami. We wskazanych przez ustawodawcę gra­ nicach może orzekać dowolnie, choć oczywiście powinien uwzględniać wiele czynników i zasad, o których traktują nauki prawne. Od roku 2015 obserwujemy pró­ by innego definiowania ‘niezawisłości’. Niektórzy polscy sędziowie uznali, że są niezawiśli od ustaw i nie muszą sto­ sować kodeksów, nakładających różne granice. Uważają, że mogą głosić po­ glądy i wyroki oparte na indywidual­ nym, anarchistycznym rozumieniu nie tylko polskiej konstytucji, ale dowolnie rozumianego prawa unijnego i nigdzie nieskodyfikowanej zasady praworząd­ ności. Oczywiście – ‘praworządność’ to też tylko rzeczownik, który może ozna­ czać tyle, ile pozwolimy sobie narzucić czasownikami nazywającymi konkret­ ne czynności i zakazy. Sam w sobie rze­ czownik ‘praworządność’ został już tak wyświechtany, że dziś nie znaczy nic. Jest kamieniem w maczudze do okłada­ nia niepokornych narodów i epitetem do ich obrażania.

Sędzia sędziego nie osądzi Jednym z najbardziej fałszywych ka­ mieni węgielnych III RP pozostaje teza prof. Adama Strzembosza, że wymiar sprawiedliwości sam się oczyści. Trud­ no znaleźć równie szkodliwy idiotyzm,

Oto 11 września 2019 rektor UMK w Toruniu zawiesił na 3 miesiące prof. Aleksandra Nalaskowskiego, by uka­ rać go za nie dość postępowe poglądy, wyrażone w tygodnikowym felietonie. Gdyby środowisko naukowe i politycz­ ne pozostało bierne, zapewne profesor nie wróciłby zbyt szybko na uczelnię,

jak już porzucono czarnych Amery­ kanów i robotników, którzy okazali się niewystarczająco postępowi.

Zawód: aktywista Dziś o ideologii promowanej na uni­ wersytetach i kształtującej poglądy

przeciw, przyłączył się do sił postępu. I wtedy do boju wkroczył Sąd Naj­ wyższy USA, który – ponownie więk­ szością 5:4 – orzekł, że małżeństwa jednopłciowe są prawem człowieka. Zwróćmy uwagę: przewaga jednego głosu w jednej instytucji ma większą moc niż decyzje podjęte w kilkudzie­ sięciu referendach. Vladimír Palko nazywa to tyranią sądów i podaje przykład z sąsiednich Czech. Otóż w roku 2005 tamtejszy parlament przyjął ustawę o rejestrowa­ nych związkach partnerskich z wyraź­ nie sformułowanym artykułem o zaka­ zie adopcji dzieci przez takie związki. Można powiedzieć: wszyscy zadowo­ leni. Nie przewidziano, że nad demo­ kracją stoi jeszcze tyrania sądów. Po 11 latach o tej ustawie przypomniał sobie czeski Sąd Konstytucyjny, który po prostu wykreślił z ustawy zakaz ad­ opcji przez rejestrowane związki jako sprzeczny z postępowymi poglądami na wszystko. Zwróćmy uwagę: demokracja swo­ je, sędziowie swoje. Aktywiści zapew­ niają, że rejestrowanie związków nie ma nic wspólnego z adopcją. Dla świętego spokoju parlament godzi się na takie rozwiązanie. Ale nikt nie wie, co i kiedy wymyśli Sąd Konstytucyjny. Wygląda na to, że nadrzędne (nad ustawami) usytuowanie trybunałów konstytucyj­ nych niekoniecznie jest pomyślne dla narodów, bo w chwili próby – przewaga jednego głosu w takim trybunale mo­ że znaczyć więcej niż głos milionów.

Oto w roku 2009 międzynarodówka sędziowska o nazwie Europejski Try­ bunał Praw Człowieka w Strasburgu orzekła, że w publicznych szkołach we Włoszech nie wolno wieszać krzyży. To nic, że od tysiącleci krzyż jest na­ turalnym składnikiem kultury i toż­ samości włoskiej. Międzynarodowy

Wspólnoty Europejskie powstały po zakończeniu procesu denazyfikacji w Niemczech. Prawo unijne, spadające dziś na nas lawinowo, nie musiało zajmować się zbrodniczymi instytucjami żadnego państwa. Gdy w Polsce uchwalono ustawę dezubekizacyjną, nie miała ona odpowiednika w krajach Zachodu, a państwa wyzwolone spod dominacji sowieckiej radziły sobie z tym problemem rozmaicie, nie wytwarzając unijnych zasad. Z kolei Niemcy nie pytały nikogo o zdanie, gdy usuwały prawie cały aparat NRD.

Gdyby dezubekizacja dotyczyła sied­ miu, siedemdziesięciu, a nawet sied­ miuset funkcjonariuszy komunis­ tycznego aparatu terroru, można by każdego z osobna postawić przed są­ dem, sprawiedliwie wyważyć winy i za­ sługi, a następnie – w jakiejś proporcji do innych podobnych spraw – zawy­ rokować. Ale tu chodzi o zwartą gru­ pę zawodową, która – w zależności od sposobu uwzględniania różnych przy­ padków – liczy od 38 tysięcy do ponad 100 tysięcy ludzi. Rozpatrywanie tylu spraw zatkałoby sądy, zdestabilizowa­ łoby wymiar sprawiedliwości, koszto­ wałoby krocie i prowadziłoby do naj­ dziwniejszych konsekwencji, zwłaszcza że PRL-owscy sędziowie w większości należeli do PZPR, a wielu utrzymywało bliskie, również towarzyskie kontakty z różnymi służbami specjalnymi lub też dla własnej kariery wysługiwało się bezpiece. Niektórzy z nich orzekają do dziś. Nawet w Sądzie Najwyższym. Ustawodawca zadecydował w spra­ wie dezubekizacji dość oryginalnie, a Trybunał Konstytucyjny ociąga się z oceną. Wytworzyła się więc przestrzeń do radosnej twórczości. Ot np. sędzia Marek Przysucha z Częstochowy przy­ znał sobie uprawnienia Trybunału Kon­ stytucyjnego i w sierpniu orzekł był, że ustawa dezubekizacyjna nie obowiązuje. Z kolei inni sędziowie, by załatwić pora­ chunki wewnątrz własnej kasty, współ­ działają z różnymi partiami i nieraz zdo­ bywają rządowe stanowiska, sprawiając tam więcej szkody niż pożytku.

Konstytucja sędziowska Skoro sędzia Przysucha złamał zasadę trójpodziału władz, a siebie samego zrobił... sejmem, senatem i podpisem prezydenta RP, to powinien przestać być sędzią. Ale pan Przysucha nadal chce być sędzią i kumulować w sobie wszelkie władze. A inne władze nic na to nie mogą poradzić, bo nasza kon­ stytucja nadała sędziom praktyczną nietykalność, potwierdzoną nawet wy­ rokami w kryminalnych sprawach zło­ dziejskich, pijackich, szoferskich i in­ nych z udziałem „nadzwyczajnej kasty”. Konstytucja RP z roku 1997 jest zbiorem niezbyt spójnych przepisów, obudowujących zasadę główną tej ustawy: sędziowie są kastą bezkarną. Pisałem o tym obszernie w „Kurierze WNET” z grudnia 2018 w artykule „Su­ weren, suzeren, papieren”, więc już te­ go nie powtarzam. Przytoczyłem tam wszystkie (liczne) zapisy konstytucyjne dotyczące sądownictwa, by wykazać, że konstytucja była pisana przez sę­ dziów i pod sędziów. Żadna inna kasta, nawet politycy, nie została tak hojnie uprzywilejowana i uposażona, jak sę­ dziowie. Całą resztę konstytucji moż­ na więc potraktować jako dość przy­ padkowe i niespójne opakowanie tego, co dla jej autorów było najważniejsze: dla przywilejów sędziowskich. To aku­ rat jest spójne i nieprzypadkowe. Ktoś o to zadbał i ktoś żąda teraz czynnej wdzięczności.

Nic o nas bez nas!

Międzynarodówka sędziowska czyli pułapka „prawo”rządności Andrzej Jarczewski w który uwierzyłyby miliony na mocy samego autorytetu, jakim się wówczas cieszył prof. Strzembosz. Sam jestem winny, bo gdy w roku 1992 Senat zwrócił się do mnie (podobnie jak do wszyst­ kich b. więźniów politycznych) z ankietą dotyczącą nadgorliwych sędziów PRL, odmówiłem, uzasadniając to przekona­ niem, że nie należy podważać autory­ tetu sądów, bo oprócz prawa niewiele nam pozostało z PRL. Poza tym – nie akceptowałem siebie w roli donosicie­ la, a w tych kategoriach interpretowano wtedy wypełnienie owej ankiety. Niestety, gdybym dziś otrzymał podobną ankietę, raczej bym znów od­ mówił, bo nie można patrzeć na wy­ miar sprawiedliwości przez pryzmat słabości, głupoty czy złej woli paru pro­ cent środowiska sędziowskiego, które dziś – nawet nieoczyszczone z komu­ nistycznych złogów – wykonuje swą pracę rzetelnie. Czas na „oczyszcza­ nie” już minął. Teraz cały ten prob­ lem musimy pozostawić historykom praworządności. Profesor Strzembosz przejdzie do historii tylko jednym powiedzeniem, którym unieważnił cały swój pozy­ tywny dorobek polityczny i naukowy. Przejdzie do historii... kabaretu. Tak jakby nie znał przysłowia „kruk kru­ kowi oka nie wykole”, co w realiach III RP należałoby przełożyć na: „sędzia sę­ dziego nie osądzi”. W latach 1990–1998 Adam Strzembosz był prezesem Sądu Najwyższego, nasiąkł ideologią swoich komunistycznych kolegów, a teraz nie potrafi z tego wybrnąć i sili się na co­ raz większą agresję wobec tych, którzy – nie zawsze fortunnie – próbują coś poprawić.

Podstępy postępu „Marsz przez instytucje” nie ominął uniwersytetów. Ideologia postępu w tym marszu sprawia wrażenie silni­ ka na kołach. Nie ma tam hamulca i nie za bardzo widać kierownicę. Wehikuł postępu jedzie tam, gdzie może, a tam, gdzie nie może – nie jedzie. Brzmi to dość dziecinnie, ale tak to właśnie dzia­ ła. Jeżeli na jakiejś drodze opór jest silny, postępowcy szukają sobie innej drogi, ale muszą stale wykazywać ak­ tywność, bo za aktywizm są promowa­ ni. Nie za osiąganie konkretnych celów.

noszącą dumnie imię Mikołaja Ko­ pernika, który też swego czasu wygła­ szał poglądy niespecjalnie afirmowane przez niektórych rektorów. Tymczasem jednak – pod naciskiem opinii pub­ licznej – rektor już po tygodniu mu­ siał cofnąć swą decyzję, zapowiadając jednak, że nadal będzie grillować pro­ fesora. Piszę o tym, by wydobyć istot­ ny element sprawy: zawieszenie było testem postępu. Pojawił się opór, więc postęp się cofnął, ale już zapowiada, że jak tylko warunki pozwolą, zrobi się kolejny test.

Prawnuki Bernsteina „Cel jest niczym, ruch jest wszystkim” powiedział Eduard Bernstein (1898) i tego trzymają się zleceniodawcy dzia­ łań, które na niezorientowanym obser­ watorze sprawiają wrażenie chaosu. Bo też jest to właśnie dążeniem do chaosu, a nie do ściśle określonego ideologicz­ nego celu. Dzisiejsze cele doraźne zos­ taną zapomniane jutro, ale marsz do chaosu nadal będzie realizowany, bo zleceniodawcom tych działań łatwiej zapanować nad rozchwianym zbioro­ wiskiem jednostek niż nad spójnym społeczeństwem, silnym własną tożsa­ mością, religią i kulturą. A jeśli rozbicie narodu na skonfliktowane jednostki nie jest jeszcze możliwe, można większość podzielić na mnóstwo mniejszości, sta­ nąć na czele każdej z tych naturalnie lub sztucznie wyodrębnianych, czyli „wyzwalanych” mniejszości, połączyć siły i większość gotowa. Trwały sukces jakiejkolwiek nowej ideologii – co słusznie przewidywał Marks – nie jest możliwy w jednym kraju. Dlatego komunizm (I Między­ narodówka) od razu był budowany z myślą o opanowaniu całego świata z domniemaniem, że klasa robotnicza, na czele której staną komuniści, będzie wkrótce większością. To założenie oka­ zało się fałszywe. Ani robotnicy nie stali się większością, ani nie poparli komunistów. Trzeba więc wykreować inne mniejszości, ale wciąż z myślą, że suma mniejszości da większość. Ina­ czej wszak na dłuższą metę nie da się – nawet terrorem – zarządzać społe­ czeństwem. Później się te mniejszości porzuci na rzecz nowych, specjalnie kreowanych lub sprowadzanych, tak

przyszłych sędziów decyduje spora grupa różnych organizacji pozarzą­ dowych, finansowanych pierwotnie przez George’a Sorosa i jemu podob­ nych, a wtórnie – wymuszających dota­ cje od miejskich samorządców, a także od chwiejnych ministrów. Członkowie tych grup już nie potrafią robić nic in­ nego, niż jeździć na różne manify, przy­ kuwać się do drzew czy hejtować na Facebooku. Co uczynią, gdy wyschną stare źródła finansowania, a pojawią się nowe? Dam dolary za orzechy, że wielu z nich po prostu będzie robić to samo, tylko dla innego zleceniodaw­ cy. Do zwykłej pracy nie pójdą, bo na niczym się nie znają. Potrafią burzyć. Nie potrafią budować. Możemy sobie wyobrazić sytuację, że Soros z takich czy innych powodów przestanie finansować organizacje hi­ perpostępowe, a na jego miejsce poja­ wi się „filantrop” petrodolarowy, który będzie forsował ideologię przeciwną, uszczuplając swoje kieszonkowe o np. 10 miliardów dolarów rocznie przez dwadzieścia, trzydzieści lat. Setki mi­ liarderów zastanawiają się, co tu począć z nadmiarem pieniędzy. To, że wkrótce się ujawnią, nie wymaga wielkiej wyob­ raźni. Nie da się wtedy spalić ani utajnić list aktywistów postępku i występku, bo internet ma długą pamięć.

„Lwy nadchodzą” Wstrząsający opis marszu podstępu przez sądy dał Vladimír Palko w wy­ danej właśnie po polsku książce Lwy nadchodzą (chodzi o te lwy, o których pisał Sienkiewicz w Quo vadis). Palko był ministrem spraw wewnętrznych Słowacji w latach 2001–2006. Pełnił ponadto wiele innych funkcji, pozwa­ lających mu zebrać obszerny materiał o zmianach niszczących tradycyjną cy­ wilizację europejską i amerykańską. Szczególną uwagę poświęcił sądom, gdzie dziś – w gremiach opiniotwór­ czych – przeważają poglądy wykrzy­ czane w roku 1968. Ten pamiętny rok w krajach Zachodu znaczył coś zupeł­ nie innego niż ten sam rok w Polsce, Czechosłowacji czy Izraelu. Amerykańskie i europejskie sądy z wyjątkową zajadłością walczą z tra­ dycją chrześcijańską. Palko w wielu miejscach pokazuje strategię podstępu.

Trybunał został opanowany przez wro­ gów chrześcijaństwa i krzyż w dowolnie wybranym kraju, a następnie w innych państwach zostaje zakazany. Ale z tym zanadto się pośpieszono. Włoski rząd nie zgodził się na tak drastyczną inge­ rencję międzynarodówki sędziowskiej w swoje sprawy i wniósł odwołanie do Wielkiej Izby ETPC, gdzie jeszcze po­ stęp nie zdobył większości i ten absur­ dalny wyrok został anulowany. W amerykańskim Sądzie Najwyż­ szym, gdzie sędziowie otrzymują miej­ sce dożywotnio, niezmiernie ważne jest, kogo aktualny prezydent tam prze­ forsuje. Ogólnie, dzięki przemienności rządów demokratów i republikanów, w Sądzie Najwyższym utrzymuje się względna równowaga. Wystarczy jed­

FOT. WESLEY TINGEY / UNSPLASH

Unieważnienie ustawy dezubekizacyjnej

Polska konstytucja powstała w czasie, gdy przystąpienie do Wspólnot Euro­ pejskich było dla nas odległym marze­ niem. Później dokonywano drobnych korekt, wypowiadał się też Trybunał Konstytucyjny, który orzekł był, że pra­ wo wspólnotowe ma wprawdzie pierw­ szeństwo przed polskim ustawodaw­ stwem, ale gdy zachodzi sprzeczność z konstytucją – takiego automatyzmu nie ma i trzeba wtedy wdrożyć specjal­ ne postępowanie. Nasza niespójna i wielokroć ce­ rowana konstytucja jest wprawdzie najważniejszym źródłem prawa, ale jest to źródełko słabe, niezbyt czyste i coraz mniej znaczące. Wypływa zeń strumyk prawa, do którego wlewa się wielka rzeka prawa unijnego, w któ­ rej naszego strumyczka już prawie nie widać. Co zrobimy, gdy prawo unijne zakaże w Polsce krzyża albo w ogóle zdelegalizuje wszelkie religie, do cze­ go już wzywają forpoczty postępu? Co zrobimy, gdy zdelegalizuje małżeństwo między kobietą a mężczyzną? Co zro­ bimy, gdy każe oddawać nasze dzieci na wychowanie rodzinom afrykańskim lub księżycowym? Zadaję pytania oczywiście bezsen­ sowne. Tak się dzisiaj wydaje, podobnie jak naszym ojcom i dziadom bezsen­ sowne wydawały się pytania o adop­ cję dzieci przez pary homoseksualne, o handel organami, „brzuszkami” i go­ towymi dziećmi. Ale nie mogę w tym kontekście o nic pytać sensownie, bo nie jestem prorokiem i nie potrafię so­ bie wyobrazić skutków kolejnych dekad

Jednym z najbardziej fałszywych kamieni węgielnych III RP pozostaje teza prof. Adama Strzembosza, że wymiar sprawiedliwości sam się oczyści. Trudno znaleźć równie szkodliwy idiotyzm. nak krótkotrwała przewaga zwolen­ ników postępu, by podstępem trwale zmienić ustrój kraju w najważniejszych w danej chwili punktach. Zdarzyło się tak np. w roku 1990, gdy pewien ko­ munista, Lee Johnson, wygrał w Sądzie Najwyższym USA sprawę dotyczącą pa­ lenia flagi amerykańskiej. Wybrano dla tej sprawy moment, gdy w tym sądzie przewagę 5:4 mieli akurat postępow­ cy, uważający profanowanie jednego z najświętszych amerykańskich sym­ boli za dopuszczalne. To tylko jeden z wielu przykładów. Postęp polega na tym, żeby nie było nic świętego.

Kupowanie dzieci Kolejny przykład tej strategii. Do ro­ ku 2012 w 33 stanach odbyły się refe­ renda na temat dopuszczalności mał­ żeństw tej samej płci. Demokratyczny werdykt był jednoznaczny: wszystkie stany opowiedziały się za tradycyjną definicją małżeństwa jako związku ko­ biety i mężczyzny. W referendach roku 2012 trzy inne stany opowiedziały się za małżeństwami jednopłciowymi, a stan Maine, który jeszcze w 2009 głosował

postępów postępu. Wiem tylko, że jeśli Konstytucja RP ma być nadal źródłem polskiego prawa, to musi to być nowa konstrukcja, być może bardziej ogólna i bezwzględnie nadrzędna względem każdego prawa zewnętrznego. Prawo unijne, jeżeli ma mieć pierwszeństwo przed prawem polskim, powinno być za każdym razem przełożone na ję­ zyk polski i musi być interpretowane zgodnie z polską konstytucją i polską nauką prawa. Nie możemy być zobo­ wiązani do automatycznego stosowa­ nia żadnego nakazu czy zakazu, który zostanie uchwalony przez kogokolwiek bez naszego uczestnictwa i bez naszej wyraźnej, ustawowej akceptacji. A na pierwszej sesji nowego sej­ mu – jeśli pojawi się taka większość – należy starej konstytucji nadać okres trwałości: 25 lat. Ona już jest nieświe­ ża, już się psuje. Nie broni Polski. Za chwilę nie będzie się nadawała ani do spożycia, ani do użycia. A jak już się przeterminuje w roku 2022, powinna być – nawet w trybie zwykłej ustawy – zastąpiona nowym dokumentem, na którego przygotowanie mamy jeszcze całe trzy lata! K


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2O19

6

G

dy kardynał Karol Wojtyła został wybrany na papieża, do Watykanu została wysłana depesza gratulacyjna podpi­ sana przez Edwarda Gierka, Henryka Jabłońskiego i Piotra Jaroszewicza, z ta­ kimi oto wyrazami radości: „...Na tronie papieskim po raz pierwszy w dziejach jest syn polskiego narodu, budujące­ go w jedności i współdziałaniu wszyst­ kich obywateli wielkość i pomyślność swej socjalistycznej Ojczyzny”. Po kil­ ku dniach dziennik „Trybuna Ludu” z uporem podkreślał „socjalistyczne korzenie” Karola Wojtyły: „Jako Polak, a więc przedstawiciel kraju szczególnie dotkniętego okrucieństwem wojny, hit­ lerowską eksterminacją, jako człowiek, który swą całą czynną działalność pro­ wadzi w Polsce Ludowej, a więc w kraju łączącym budownictwo socjalizmu ze sprawą pokoju i pokojowego współży­ cia oraz wnoszącym do niej ogromny wkład, Jan Paweł II dysponuje szczegól­ nym doświadczeniem w tej dziedzinie. Dostrzega się w tym doniosłym wyda­ rzeniu również przejaw szacunku dla Polski Ludowej”. Dziś to wygląda na farsę. Lecz nie zamierzam drwić z pokonanego wroga. Raczej jest to swoiste reductio ad absurdum, próba pokazania, jak to wyglą­ da, kiedy każdy bierze z postępowania, wypowiedzi i nauczania papieża to, co mu akurat na rękę, pomijając to, co nie pasuje do jego własnych tez i poglądów. Czy możemy powiedzieć, ze jesteś­ my wolni od tego nałogu? Powszechnie znane, na przykład, jest następujące zdanie papieża: „Inte­ gracja Polski z Unią Europejską jest od samego początku wspierana przez Stoli­ cę Apostolską”. Brzmi to jako przestroga dla wątpiących i tu najczęściej cytowanie się kończy. Ale w rzadko przytaczanym ciągu dalszym czytamy: „Doświadczenie dziejowe, jakie posiada naród polski, je­ go bogactwo duchowe i kulturowe mogą skutecznie przyczynić się do ogólnego dobra całej rodziny ludzkiej, zwłaszcza umocnienia pokoju i bezpieczeństwa w Europie” (z wystąpienia przed Zgro­ madzeniem Narodowym 11.06.1999 r.). Cała wypowiedz papieża nie nakłania do rezygnacji ze skarbu wypracowanego w ciągu wielu stuleci, raczej przeciwnie. Jan Paweł II do historii przeszedł jako papież antykomunista. Papieża z Polski powszechnie uznawano za du­ chowego pogromcę komunizmu. Mo­ że nie jest wielką przesadą twierdze­ nie, że gdyby nie Jan Paweł II, system komunis­tyczny przetrwałby jeszcze parę dekad i zgnębiłby jeszcze kilka pokoleń. Jan Paweł II miał osobiste do­ świadczenie totalitaryzmu sowieckiego, więc był odporny na komunistyczne kłamstwa i propagandę, i wiedział, jak z tym systemem walczyć. Więc nauczał, wspierał, podnosił na duchu, inspiro­ wał. I tylko jedno mu się nie udało – uchronić nas od mniemania, że oba­ lenie komunizmu rozwiąże wszystkie

D RO G A I P R AW DA problemy życiowe, a droga do Ziemi Obiecanej to powrót do tego punktu, gdzie komunizm zwyciężył; nie udało mu się uodpornić nas na ślepą wiarę we wszechmoc „wolnej gry rynkowej”. Mi­ mo, że starał się, ostrzegał. W 1991 ro­ ku w encyklice Centesimus annus pisał wprost: „Przekonaliśmy się, że nie do przyjęcia jest twierdzenie, jakoby po klęsce socjalizmu realnego kapitalizm pozostał jedynym modelem organizacji gospodarczej. (…) Kryzys marksizmu nie oznacza uwolnienia świata od sytu­ acji niesprawiedliwości i ucisku”. Kapi­ talizm nigdy nie kojarzył się papieżowi z utraconym rajem.

W

końcu lat 40. młody kap­ łan Karol Wojtyła napisał dramat Brat naszego Boga. Krzysztof Zanussi, który w 1997 r. ekra­ nizował ten dramat, w jednym ze swo­ ich wywiadów powiedział: W „Bracie naszego Boga on wybiega przed swoją epokę. Pokazuje perspektywę społecz­ ną, polityczną i religijną, o której nasz katolicyzm z lat czterdziestych jeszcze nie wiedział (…) Zawartość treściowa, przede wszystkim konfrontacja z mark­ sizmem, z myślą rewolucyjną, jest tu niebywale głęboka”. Trudno się z tym nie zgodzić. Już na początku dramatu jego główny bo­ hater, Adam Chmielowski, mówi do urzędnika Rady Miejskiej, że bieda, cierpienia ubogich nieuchronnie do­ prowadzą do katastrofy całego społe­ czeństwa. W ostatniej scenie Chmie­ lowski – teraz już brat Albert – mówi do braci zakonnych o buncie robotniczym, który właśnie wybuchnął w mieś­cie: „Przecież wiecie, że gniew musi wy­ buchnąć. Zwłaszcza jak jest wielki. (...) I potrwa, bo jest słuszny”. A więc pragnienie wolności, walka przeciwko uciskowi i niesprawiedliwości są we­ dług młodego Wojtyły uzasadnione. Nie potępia ich. Lecz pozostaje pyta­ nie, jaką drogą iść, pytanie o środki do osiągnięcia wielkiego celu. Nieznajomy, który według Zanus­ siego jest wzorowany na Leninie, uwa­ ża się za przywódcę klasy robotniczej i odwołuje się do nienawiści, nawołuje ludzi do walki zbrojnej, do rewolucji. Jest przekonany, że na przemoc trze­ ba odpowiadać przemocą, na niespra­ wiedliwość – wybuchem gniewu o tak wielkiej sile, by zrujnował stary system gospodarczy i polityczny. Brat Albert wybiera inną drogę. Lecz faktem jest, że socjalizm nie był asteroidą, która znie­ nacka uderzyła w ziemię. To był sposób na rozwiązanie problemów kapitalizmu. Najgorszy z możliwych, prowadzący do katastrofy – ale sposób na rozwiązanie problemów całkiem realnych, z którymi dłużej nie dawało się żyć. W dramacie Wojtyła nie wytycza drogi, nie określa konkretnego syste­ mu – gospodarczego lub politycznego – który miałby być alternatywą socjali­ zmu. Może był na to za młody, a może

Mojżesz prowadził lud wybrany po pustyni przez 40 lat. Lubimy to sobie przypominać na pocieszenie, kiedy wydaje się, że coś poszło nie tak w życiu społecznym, bo za długo czekamy na pożądane zmiany. Ale od momentu, gdy polski kardynał Karol Wojtyła objął Tron Piotrowy i wytyczył nam drogę, minęło 40 lat + jeden rok. Czy mamy poczucie, że doszliśmy na miejsce? Czy nie przegapiliśmy czasem paru drogowskazów?

W ślad za Mojżeszem populistą

P

Swietłana Fiłonowa

po prostu nie musiał, bo droga została wytyczona już przez Chrystusa, a nawet wcześniej – kiedy to Mojżesz przyniósł ludziom całkiem jasny i wystarczająco dokładny program wspólnego życia. Nie było przypadkiem to, że motywem prze­ wodnim wizyty Jana Pawła II w Polsce w 1991 r., w momencie, gdy rodził się tu kapitalizm, był Dekalog.

S

próbujmy odpowiedzieć na pyta­ nie, dlaczego „wybuchło” właśnie w Rosji. Był to kraj z trudem ba­ lansujący na krawędzi zapaści gospodar­ czej i politycznej. Kraj, który nareszcie odbił się od feudalizmu, ale kompletnie nie radził sobie z palącymi problemami spowodowanymi dopiero co zrodzonym kapitalizmem. Można powiedzieć, że dziki kapitalizm był tu dzikim najbar­ dziej – wilczym. Lecz żeby stało się po myśli Nieznajomego z dramatu Wojtyły, niezbędne są dwa czynniki. W każdym kraju i o każdej porze dziejowej wiele zależy od siły, od autorytetu Kościoła. Współczesny rosyjski teolog, były wykładowca petersburskiej Akademii Duchownej (dziś jest na emigracji) Be­ niamin Nowik w swoim wywiadzie dla „Przeglądu Powszechnego” powiedział wprost: „W państwach o silnym chrześ­ cijaństwie komunizm nie miał szans. To oczywiste. Trudno orzec, czego było więcej w radzieckim bolszewizmie: po­ gaństwa czy idei Marksa. Tego zresztą potrzebował komunizm, by jego ziarno

mogło paść na użyźnioną pogaństwem glebę”. Zdaję sobie sprawę, że dla większo­ ści zachodnich odbiorców to skojarze­ nie z inwazją pogaństwa w rosyjskim Kościele prawosławnym jest zbyt kon­ trowersyjne. Przyzwyczajeni są do roz­ mów o drugim płucu Europy, o siostrze­ -Cerkwi etc. Możliwe, że tej siostrzyczce przydałyby się reformy… Ależ – Wło­ dzimierz Sołowjow! Siergiej Bułgakow! Paweł Fłorienski! Mikołaj Bierdiajew! Aleksander Mień! Nie mam tu moż­ liwości wchodzić w dyskusję. Powiem tylko, że stosunki z hierarchią kościelną wszystkich wyżej wymienionych pozo­ stawiały wiele do życzenia, i to mówiąc bardzo delikatnie. Co do reform, to Koś­ ciół prawosławny znajduje się w stanie ich potrzeby już nie pierwsze stulecie. Od dawien dawna wśród Rosjan zadomowiło się przekonanie, że Cer­ kiew i wykształcenie, czy choćby myśl jako taka, do siebie nie przystają, że są sobie wręcz wrogie. Zdecydowana większość rosyjskich intelektualistów, potajemnie odrzucając oficjalną Cer­ kiew, podejmowała próbę rozwiązywa­ nia głębokich problemów moralnych, społecznych i duchowych na zewnątrz Kościoła i bez niego. Włodzimierzowi Uljanowowi trudno byłoby przekonać takie mnóstwo ludzi o tym, że religia to opium dla ludu, i stać się kimś więcej niż niedouczonym studentem, znanym jedynie najbliższemu kręgowi kolegów;

politycznych i ekonomicznych, które są w danym momencie najbardziej popularne, w celu łatwego zdobycia poparcia, bez zwracania uwagi na rzeczywistą możliwość zrealizowania obietnic” (definicja Wielkiego słownika języka polskiego). Dziś jest to KAŻDE postępowanie na rzecz słabych, któ­ re rzekomo zwalnia tempo rozwoju kraju, a tak naprawdę jest nie na rękę tym, którym udało się ukraść pierwszy milion i wybić się na „elitę”.

materializm nie rozprzestrzeniłby się tak szeroko, gdyby w Rosji nie było w ciągu stuleci więcej utalentowanych bezboż­ ników niż wykształconych teologów.

O

czywiście sprawa wyglądała zupełnie inaczej tam, gdzie socjalizm został narzucony zbrojną ręką. W Polsce walka z tym obcym ustrojem faktycznie nigdy nie ustawała, przy bezwarunkowym du­ chowym poparciu Kościoła, a czasem nie tylko duchowym. Ale tu czaiła się pułapka. Im bardziej system był obcy tradycjom i duchowi narodu, im wię­ cej było poświęcenia w walce z nim, tym łatwiej było poddać się iluzji, że po jego obaleniu wszystko samo jakoś się ułoży – smok padnie i zapanuje Lan­ celot. A więc nie warto głowić się nad dylematami moralnymi, bo wiadomo – byt określa świadomość. Moralności nie wolno mieszać z ekonomią. Tak, pierwszy milion trzeba ukraść i nie ma na to rady, nie da się całkiem uniknąć złodziejstwa, matactw, afer etc., zawsze będą wygrani i przegrani, a nawet ci, którzy przeszkadzają społecznemu roz­ wojowi – zbędni ludzie, a czasem całe narody i kraje, których lepiej byłoby się pozbyć – biedni, bez perspektyw, którym się nie powiodło, chorzy, bez­ robotni, bezdomni. Taka jest dziejowa konieczność. Termin ‘populizm’ już nie ozna­ cza, jak dawniej, „popierania idei

owinowactwo tego monopolu najsilniejszych z „ofiarnością” ra­ dziecką w imię dobra przyszłych pokoleń jest oczywista. Jak to się stało, że w głowach walczących z komuną po­ zostałości świadomości marksistowskiej okazały się silniejsze od prawd chrześ­ cijańskich, to temat na odrębną rozpra­ wę. Dziś mówimy o tym, że Jan Paweł II nigdy nie udzielił bezwarunkowego poparcia spuszczonemu ze smyczy mo­ ralności kapitalizmowi. Wołał w wystą­ pieniu 11 czerwca 1999 r. przed Zgro­ madzeniem Narodowym – połączonymi izbami parlamentu: „Szanując właściwą życiu wspólnoty politycznej autonomię, trzeba pamiętać jednocześnie o tym, że nie może być ona rozumiana jako nie­ zależność od zasad etycznych”. „Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo przemienia się w jawny lub zakamu­ flowany totalitaryzm”. Tych słów użył wcześniej aż w dwóch encyklikach – jak gdyby chciał nam to wbić do głowy. Napisał dziesiątki stron, wygłosił tyleż homilii i przemówień, w których ostrzegał przed zasadzkami kapitalizmu. Czasami był na tyle krytyczny wobec niego, że ortodoksyjni liberałowie za­ chodni niekiedy nazywali go „papie­ żem-socjalistą”. Rzecz jasna, lewakiem papież nie był. Chodziło mu o umoral­ nienie państwa, bez czego żaden system ekonomiczny nie może być usprawied­ liwiony z punktu widzenia Kościoła. „W tym sensie słusznie można mówić o walce z ustrojem gospodar­ czym rozumianym jako system zabez­ pieczający absolutną dominację kapi­ tału oraz własności narzędzi produkcji i ziemi nad podmiotowością i wolnoś­ cią pracy człowieka. W walce z tym systemem modelem alternatywnym nie jest system socjalistyczny, który w rzeczywistości okazuje się kapitaliz­ mem państwowym, lecz społeczeń­ stwo, w którym istnieją: wolność pracy, przedsiębiorczość i uczestnictwo. Tego rodzaju społeczeństwo nie przeciwsta­ wia się wolnemu rynkowi, ale domaga się, by poprzez odpowiednią kontrolę ze strony sił społecznych i państwa było zagwarantowane zaspokojenie podsta­ wowych potrzeb całego społeczeństwa” (Centesimus annus). Tak więc minęło 28 lat od napisa­ nia tych słów i 41 od początku ponty­ fikatu Jana Pawła II. Najwyższy czas przeczytać to na spokojnie i dojść na­ reszcie tam, gdzie nas prowadził. K

Oświadczenie Akademickich Klubów Obywatelskich im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego

S

połeczność skupiona w Akademickich Klubach Obywatelskich oraz sympaty­ zujące z Klubami środowiska są głęboko zaniepokojone procesami zachodzącymi na polskich uczelniach. Zwłaszcza wydziały huma­ nistyczne uniwersytetów stały się aktywnymi propagatorami neomarksistowskiej ideologii gender, która przez lewicowo-libertyńskie środowiska, a także przez ulegające ich presji władze uczelni, jest traktowana jako nauka. Co więcej, jest propagowana, a jakiekolwiek próby jej krytyki spotykają się z negatywną reakcją władz uczelni: ograniczaniem swo­ body wypowiedzi, czy wręcz z jawnie wy­ rażonymi ostatnio przez KRASP groźbami dyscyplinowania osób podejmujących po­ lemikę. Takie stanowisko Rektorów stanowi zagrożenie dla wolności debaty akademickiej – tym bardziej, że i tak już od lat obserwuje się znaczące dysproporcje w traktowaniu stron tej debaty. Wyraża się to m.in. w ułatwianiu organizowania konferencji i wykładów stowa­ rzyszeniom liberalnym i lewicowym z jednej strony, a uniemożliwianiu podobnych spotkań stowarzyszeniom konserwatywnym z drugiej strony. Często blokuje się zapraszanie lub odbywanie spotkań z wybitnymi intelektu­ alistami (także spoza Polski) prezentującymi krytyczny stosunek do takich problemów jak ideologia gender, LGBT, aborcja. Zwracamy uwagę, że autonomia uczelni nie może być usprawiedliwieniem takiego traktowania dysput naukowych czy światopo­ glądowych. Uczelnie polskie są finansowane niemal w całości z budżetu państwa i w swoim przekazie naukowym oraz w wychowaniu pol­ skiej inteligencji muszą uwzględniać narodowy

interes państwa. Tymczasem ideologia gender bezpośrednio uderza w podstawy funkcjono­ wania rodziny, a przez to stanowi zagrożenia dla zdrowia społeczeństwa. Co więcej, z tej sfery (dotąd intymnej w życiu człowieka) czyni ona publiczny aspekt życia społecznego. „Re­ wolucja LGBT” jest wpisywana w scenariusz walki politycznej o daleko sięgających celach i skutkach. Na studiach gender przygotowuje się kadry, które w szkołach mają propagować wczesną seksualizację dzieci i młodzieży oraz upowszechniać zachowania seksualne LGBT+. Zwracamy się do całej społeczności naukowej Polski, uwrażliwiając ją na to, że taka sytuacja ma miejsce i na polskich uczelniach oraz jasno stwierdzając, że jest to sytuacja niemożliwa do zaakceptowania onieważ „rewolucja LGBT” godzi w pod­ stawowe wspólnoty organiczne – rodzinę, Kościół, uniwersytet, naród – właśnie ze środowisk rodzinnych, obywatelskich, eklezjal­ nych, akademickich podnoszą się głosy prote­ stu przeciw przewidywalnym konsekwencjom tego ruchu społecznego oraz wybitnie nie­ bezpiecznym skutkom neomarksistowskiego „marszu przez instytucje” – przez publiczne instytucje powołane do budowania rozwo­ ju państwa i narodu polskiego, finansowane przez polskiego podatnika. Wypowiedzi abp. metropolity krakowskiego Marka Jędraszew­ skiego czy prof. Aleksandra Nalaskowskiego (UMK w Toruniu) są pod tym względem znamienne. Publiczna polemika wokół „rewolucji LGBT” toczy się na styku nauki i publicystyki, wiedzy naukowej i troski obywatelskiej. Tym samym dotyka podstawowych wartości życia

P

zbiorowego – takich jak wolność badań na­ ukowych i opinii publicznej – a zarazem jest narażona na uproszczenia i nieporozumienia. Zwracamy się zatem do całej Społeczności Akademickiej i całej opinii publicznej oraz Władz Uczelni Polskich z następującą pro­ klamacją:

P

o pierwsze, stoimy na stanowisku cał­ kowitej równości prawnej i kulturowo­ -cywilizacyjnej wszystkich członków pol­ skiej społeczności, co więcej, stwierdzamy, że nie ma w polskim prawie żadnych aktów prawnych, które dyskryminowałyby osoby o odmiennych skłonnościach seksualnych czy ograniczały ich prawa. Po drugie, nasze stanowisko wobec eg­ zystencjalnej sytuacji osób homoseksualnych wynika z obiektywnych wyników badań psy­ chologii, biologii, antropologii. Uznajemy fakt, że wśród osób, z którymi tworzymy grupy i wspólnoty, niekiedy może zachodzić rozbież­ ność między płcią biologiczną a psychiczną samoidentyfikacją. Mamy też świadomość, że role płciowe podlegają w przestrzeni kul­ turowej i w czasie historycznym głębokiemu zróżnicowaniu. Uznajemy doniosłą wartość poznawczą i humanistyczną wielu badań na­ ukowych w tym zakresie, podejmowanych bez ideologicznego nacechowania.. Po trzecie, obowiązująca uczonych zasa­ da, że wielość nauk nie uchyla jedności wiedzy – skłania nas do kwestionowania tez, które nie spełniają kryteriów weryfikacji interdyscypli­ narnej (konsyliencji). Pogląd, że płeć można kształtować czy zmieniać, wynika z błędnego antropologicznie założenia, że w arbitralny

sposób można definiować i narzucać innym swe zmienne autoidentyfikacje (tzw. płynna tożsamość). Po czwarte, w kraju, który przez pokolenia podlegał dyktaturze marksizmu-leninizmu, ra­ żący charakter przybiera ideologia, wskazująca mniejszości seksualne jako klasę opresjonowa­ ną ( jak niegdyś klasa robotnicza). Nie może być zgody na ideologiczne bariery debaty naukowej w duchu teorii neomarksistowskich. Przypomnijmy, że dla wpływowej grupy ich orędowników wszelka religijność jest przeja­ wem patologii psychicznej, a każde opowie­ dzenie się za wartościami konserwatywnymi oznacza faszystowski modus umysłowy. Gdy dziś celebryci nazywają faszystami polityków prawicy lub konserwatywnych intelektualis­ tów – świadomie lub nieświadomie odwo­ łują się do stylu dyskursu Międzynarodówki stalinowskiej. Po piąte, godność osoby – niezależnie od jej przynależności etnicznej, wyznania czy skłonności seksualnych – traktujemy jako wartość bezwzględną. Godność tę opieramy na najwyższych kryteriach, jakie zna nasza cy­ wilizacja: na chrześcijańskiej miłości bliźniego. W etosie obywatela państwa demokratycz­ nego za konieczny uważamy wymóg obrony godności i bezpieczeństwa każdego Innego.

P

rzez polskie miasta przetaczają się kolejne tzw. Marsze Równości, będące „Wielką pro­ mocją homoseksualizmu” (treść głównego transparentu w Lublinie, 28.09.2019) oraz prze­ mian prawno-ustrojowych niezgodnych z Art. 18 i Art. 48 par. 1 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej. Te demonstracje prowokują, obrażają

i antagonizują. Są uznawane za legalne – choć nierzadko zgody wymuszane są drogą sądową na władzach lokalnych i na opinii obywatel­ skiej – i korzystają ze skutecznej opieki służb porządkowych. Z kolei kontrmanifestacje, któ­ re stanowią próbę samoobrony prowokowa­ nej i obrażanej większości, jeśli choćby w naj­ mniejszym stopniu naruszają zasady porządku publicznego, spotykają się ze zdecydowaną reakcją państwowej policji. Nad przeciwnikami pochodów LGBT krążą śmigłowce, stosuje się przeciw nim gazy łzawiące i armatki wodne, dochodzi do aresztowań. Represyjne zachowania władz niektó­ rych uczelni i stronnicze stanowisko zajęte przez KRASP wobec krytyków ideologii gender i ruchów LGBT, przy całkowitej ich bier­ ności wobec brutalnych i wręcz wulgarnych wypowiedzi apologetów tej ideologii, po­ kazuje dyskryminację wolnej myśli, lewicową epigonizację nauk humanistycznych i spo­ łecznych, i negację pluralizmu naukowego. Takiej sytuacji nie można dalej akceptować, gdyż stanowi zagrożenie dla polskiej nauki i polskiego szkolnictwa wyższego, dla prze­ strzeganej od średniowiecza pełnej wolności i swobody wypowiedzi na uczelniach. Uni­ wersytety kształcą przyszłe pokolenia pol­ skiej inteligencji i spoczywa na nich wielka za to odpowiedzialność. Zwracamy się do władz państwowych, środowisk politycznych, ale przede wszystkim do środowisk naukowych o podjęcie szerokiej dyskusji nad znalezieniem rozwiązań przywra­ cających na polskich uczelniach pełną wolność wypowiedzi oraz pluralizm światopoglądowy, wolny od ideologicznych nacisków.


PAŹDZIERNIK 2O19 · KURIER WNET

7

REFORMA AKADEMICKA

Były diagnozy polityczne, ale będąc na uniwersytecie, porozmawiajmy o ideach – wolności i solidarności. Czy idea wolności jest zachowywa­ na i przestrzegana na uniwersyte­ tach i akademiach w Polsce? Generalnie rzecz biorąc, tak. Natomiast oczywiście i na polskich uczelniach doświadczamy postaci tego schorze­ nia, jakim jest ideologia politycznej poprawności – na szczęście bardzo lekkiej. Wszyscy pamiętamy pierwot­ ną decyzję władz Uniwersytetu Mi­ kołaja Kopernika o zawieszeniu pana profesora Nalaskowskiego za felieton. Felieton, w mojej ocenie – tu może­ my dyskutować – napisany zbyt ostro, natomiast to w żaden sposób nie uza­ sadniało decyzji o zawieszeniu autora w wykonywaniu czynności akademi­ ckich. I cieszę się bardzo, że taki punkt widzenia zwyciężył. Ale potem – z tego, co wiemy – Kon­ ferencja Rektorów zdecydowała, że nie należy na uniwersytecie kryty­ kować ideologii gender, bo to nie przystoi. Zachęcam do lektury całego oświad­ czenia prezydium Konferencji Rekto­ rów, bo rzeczywiście z jednej strony jest krytyka – można domyślać się, że adresowana do profesora Nalaskow­ skiego – ale jest też druga część tego oświadczenia, gdzie równie stanowczo zostały skrytykowane wszelkie zacho­ wania ludzi reprezentujących świat aka­ demicki, które urażają uczucia ludzi wierzących. Można więc powiedzieć, że jednak rektorzy dostrzegli pewne zagrożenie z jednej i z drugiej stro­ ny. Ja osobiście największe zagroże­ nie dostrzegam w ograniczaniu wol­ ności. Można tak czy inaczej oceniać wypowiedź profesora Nalaskowskiego i dużo skrajniejsze wypowiedzi, cho­ ciażby profesora Hartmana. Moim zda­ niem wolność słowa jest taką wartoś­ cią, zwłaszcza na uczelni, że ani w tym pierwszym, ani w drugim przypadku wyciąganie konsekwencji dyscyplinar­ nych nie znalazłoby we mnie poparcia. Ale czy wolność słowa jest szano­ wana na polskich uniwersytetach? Na przestrzeni tych czterech lat, o tym mogę mówić w sposób najbardziej mia­ rodajny, zdarzyło się parę, dosłownie parę – na palcach jednej ręki mógłbym policzyć – takich sytuacji, kiedy ta wol­ ność została ograniczona i to ograni­

jest prawdą, dlatego że jeżeli chodzi na przykład o postępowanie dyscypli­ narne, rektorzy mają wręcz mniejsze uprawnienia niż mieli pod rządami po­ przedniej ustawy. Obecnie expressis verbis sformułowany jest w Konstytucji dla nauki zakaz – który wcześniej był tylko domniemywany – jakiegokolwiek wpływania przez rektorów na rzeczni­ ków dyscyplinarnych. Owszem, rektor może wszcząć postępowanie, ale nie wolno mu wywierać nawet najmniej­ szej presji.

Wymienię parę nazwisk profesorów z Pańskiego pokolenia, rzeczywiście wybitnych filozofów, związanych ze środowiskiem warszawskim: chociaż­ by Dariusz Gawin, Marek Cichocki, Dariusz Karłowicz – otóż oni potrafią skupiać wokół siebie od wielu, wielu lat elitę młodego pokolenia filozofów, teologów, myślicieli społecznych i to środowisko, środowisko Teologii Po­ litycznej, bardzo silnie promieniuje na świat akademicki nie tylko Warszawy, ale całej Polski.

Rozmawiałem z moim kolegą, który jest doktorem w Instytucie Filozofii na Uniwersytecie Warszawskim. Je­ go zdaniem, jeżeli ktoś ma świato­

Wyjdźmy poza mury wydziałów fi­ lozofii, bo reforma nauki dotyczy całego szkolnictwa. Reforma ma między innymi przyczynić się do

Czy reforma Gowina, ta wielka re­ forma nauki, jest w stanie coś pod tym względem poprawić? Czy unie­ możliwi zaburzanie wolności słowa? Ta reforma z jednej strony poszerza autonomię uczelni, bo szereg kluczo­ wych rozstrzygnięć przeniesionych jest z poziomu ustawy na poziom statutów uczelni. Dopełnieniem tej poszerzo­ nej autonomii uczelni jest zwiększenie kompetencji rektora. Niektórzy kryty­ cy mojej ustawy twierdzą, że większe kompetencje rektora mogą być wyko­ rzystywane do tego, żeby ograniczać wolność słowa, żeby rektorzy właśnie takie ograniczenia wprowadzali. To nie

drugiego filaru – wspólnototwór­ czych, czyli humanistycznych dzie­ dzin nauki, tych, które są mniej wy­ mierne. Profesor Andrzej Nowak powiedział: odliczam dni do eme­ rytury, bo uważam, że reforma Go­ wina zniszczy wolność i ducha aka­ demii. To są ostre słowa. Ze spokojem przyjmuję słowa pana profesora Nowaka, życząc mu, żeby pi­ sał kolejne wybitne dzieła historyczne. Jestem przekonany, że te dzieła będą oddziaływać na następne pokolenia studentów i w ogóle na następne po­ kolenia Polaków. Zgadzam się z tym, że w naukach humanistycznych ocena jakości dorob­ ku jest oczywiście dużo trudniejsza niż

Z wicepremierem Jarosławem Gowinem, ministrem nauki i szkolnictwa wyższego, na pół godziny przed uroczystym otwarciem roku akademickiego 2019/2020 – sześćset pięćdziesiątego szóstego roku działalności Uniwersytetu Jagiellońskiego, najstarszej i najbardziej znanej polskiej uczelni – rozmawia Krzysztof Skowroński. pogląd konserwatywny, to nie ma szans na to, żeby na tym uniwersy­ tecie zrobił karierę. Jego działal­ ność jest ograniczana. Tak się składa, że na tym samym uni­ wersytecie w tym samym instytucie doktorantem jest mój syn. Oczywiście wielokrotnie doświadczał pewnej presji środowiska kolegów czy wykładowców, ale ta presja nigdy nie przekraczała do­ puszczalnych granic. Tak już jest, że konserwatyści w ogóle w świecie akademickim są

w mniejszości i muszą być odważni, muszą umieć bronić swoich poglądów. Jest jednak wiele przykładów, także na Uniwersytecie Warszawskim i także w tym instytucie, o którym rozmawia­ my, ludzi o jasnym, wręcz krystalicz­ nym kręgosłupie konserwatywnym, którzy po kolei robili tam doktoraty, habilitację, są profesorami. My, kon­ serwatyści, jesteśmy na uniwersyte­ tach mniejszością wszędzie na świecie, a w każdym razie wszędzie w świecie Zachodu, ale jeżeli jako mniejszość ma­ my wolę mocnego głoszenia naszych poglądów, to jesteśmy w stanie się z ni­ mi przebić. Jednak na uniwersytecie jest mistrz i jest uczeń, który potem myśli mist­ rza powtarza, i tak w nieskończo­ ność… Czyli nie mamy szans, żeby choć trochę zmienić te uniwersyte­ ty, żeby myśl konserwatywna była tak samo istotna jak myśl lewicowa. Oczywiście, że relacja mistrz-uczeń jest kluczowa dla procesu formacji uni­ wersyteckiej. Ale nie jest tak, że jest je­ den mistrz, który ma jednego ucznia.

tego, żeby wzrosła intensywność badań i odkryć naukowych na uni­ wersytetach i żeby stworzyć ku te­ mu lepsze warunki. Taki był jeden z jej celów. Taka potrzeba pojawiła się dlatego, że właściwie w całym trzydziestole­ ciu polskie uczelnie przede wszystkim usiłowały sprostać jednemu wielkie­ mu wyzwaniu społecznemu, jakim był masowy pęd Polaków do wyższego wykształcenia. I można powiedzieć, że z tego zadania uczelnie się wywią­ zały. Poziom scholaryzacji procentowo zdecydowanie się podniósł. Natomiast miało to skutek uboczny. Tym skut­ kiem ubocznym nadmiernego uma­ sowienia było obniżenie poziomu na­ ukowego uczelni. Nadszedł czas na odejście od kryteriów ilościowych ku jakościowym. Jak reforma ma to zmienić? Jeżeli chodzi o poziom studiów, jest on w oczywisty sposób domeną autonomii uczelni. Żaden minister, także mini­ ster nauki i szkolnictwa wyższego, nie powinien narzucać uczelniom, jakie przedmioty mają prowadzić, w jakim wymiarze, jaką przyjąć metodologię. Natomiast my, rząd, możemy określić pewne ramy. Na przykład stworzyć pewne bodźce finansowe. Dawniej te bodźce promowały masowość, bo je­ dynym kryterium istotnym z punk­ tu widzenia poziomu finansowania uczelni była liczba studentów: im wię­ cej studentów, tym więcej pieniędzy. W związku z tym opłacało się – w sen­ sie dosłownym – przyjąć każdego, na­ wet na najlepszy polski uniwersytet, a potem przepchać go przez studia, bo w ślad za nim szły pieniądze. To mieliśmy w roku dwa tysiące siedem­ nastym. Nowy algorytm promuje ja­ kość. Czyli z jednej strony bierzemy pod uwagę jakość badań naukowych, a z drugiej strony – już nie ogólną licz­ bę studentów, tylko proporcje między liczbą studentów a liczbą pracowników naukowych. Nie więcej niż trzynastu na jednego. To pozwala stopniowo od­ twarzać relację mistrz-uczeń.

dyscypliny z osobna. I to nieprawda, że publikacje w języku angielskim są z definicji punktowane wyżej. Ow­ szem, publikowanie w czołowych pol­ skich czasopismach, na przykład hi­ storycznych, daje mniej punktów niż publikowanie w najważniejszych świa­ towych czasopismach historycznych. Ale to nie jest prawda, że polski histo­ ryk nie może w czołowym czasopiśmie światowym publikować artykułów na temat polskiej historii. Gdyby tak by­ ło, jak twierdzą moi krytycy, to trze­ ba byłoby z historii myśli politycznej wykreślić na przykład monumentalne dzieło Alexisa de Tocquevilla O demokracji w Ameryce. Albo fundamentalną dla teorii demokracji książkę Putnama Demokracja w działaniu, gdzie autor zanalizował mechanizmy demokra­ tyczne na Sycylii. Jednak żyjemy w świecie, o którym powiedzieliśmy, że przewaga śro­ dowisk lewicowych na uniwersyte­ tach polskich jest mniejsza niż na uniwersytetach zachodnich. Czyli zachodnie czasopisma będą skłon­ ne do publikacji myśli lewicowych z Polski, a nie do publikacji myśli konserwatywnej. I przez to ta myśl konserwatywna, którą reprezentu­ je między innymi profesor Nowak, będzie miała znacznie mniejszą si­ łę przebicia i zostanie z uczelni wy­ kluczona. Świetnie, że podał Pan ten przykład, bo właśnie profesor Nowak pracuje nad historią Polski, która ma się ukazać w wydawnictwie Harvarda, czyli jed­ nym z czołowych wydawnictw.

Miejmy odwagę mierzyć się ze światem

My, konserwatyści, jesteśmy na uniwersytetach mniejszością wszędzie na świecie, a w każdym razie wszędzie w świecie Zachodu, ale jeżeli jako mniejszość mamy wolę mocnego głoszenia naszych poglądów, to jesteśmy w stanie się przebić. czenie zawsze szło z jednej strony. Mia­ nowicie władze różnych uczelni ulegały presji środowisk skrajnie lewicowych i na przykład odwoływały wykład al­ bo seminaria uczonych, czasami wy­ bitnych, którzy mieli mówić na temat ochrony życia. Natomiast w ogromnej większości uczelni, w ogromnej więk­ szości przypadków ta wolność przez ostatnie cztery lata nie była niczym zagrożona.

I tutaj znów pojawia się punktolo­ gia. Sposób weryfikowania badań, sprawdzania osiągnięć naukowych opiera się na punktach. Punkty od­ noszą się z kolei do jakości publika­ cji. Ale tak naprawdę nikt nie jest w stanie dokonać w pełni obiek­ tywnej oceny publikacji nauko­ wych. W tej sytuacji nauka nie jest wolna, tylko staje się elementem gry korporacyjnej: ktoś dostaje trzysta czterdzieści osiem punktów nie wiadomo dlaczego i awansuje w hierarchii… i tak dalej. Rozumiem te argumenty i rozumiem też, że nikt nie lubi być oceniany. Mo­ gę Panu zaręczyć, że nikt z polityków nie lubi czasu wyborów, bo wtedy je­

FOT. WIKIPEDIA

Zacznijmy od Marszałka Seniora Kornela Morawieckiego. Miał Pan okazję go poznać. Znałem pana marszałka Morawieckie­ go od kilkunastu lat, ale nigdy nie by­ łem jego bliskim współpracownikiem. Do tej kadencji była to znajomość właś­ ciwie sporadyczna. Natomiast, jak dla wszystkich ludzi pokolenia Solidar­ ności, NZS-u – był on dla mnie wiel­ kim autorytetem moralnym zarówno w czasach komunizmu, jak i po 1989 roku, kiedy jego głos był trochę takim głosem wołającego na puszczy. Jednak z perspektywy lat widać, że wiele diag­ noz Kornela Morawieckiego znalazło potwierdzenie.

steśmy oceniani, wyborcy przyznają nam coś w rodzaju takich punktów. Jedni są oceniani pozytywnie, drudzy negatywnie. Można oczywiście wyob­ razić sobie powrót do czasów, kiedy uczelnie w żaden sposób nie były oce­ niane. Tylko, mówiąc szczerze, źle by to wróżyło i studentom, i poziomowi polskiej nauki. Natomiast chcę powiedzieć, że no­ we zasady ewaluacji promują jakość, a nie ilość. Dawniej uczelni opłacało się zachęcać pracowników naukowych do tego, żeby publikowali jak najwięcej. Teraz mówimy inaczej: przedstaw od jednej do czterech najlepszych publi­ kacji z ostatnich czterech lat. Ale niech to będą publikacje na światowym po­ ziomie. Nie jest też prawdą, że ja­kości publikacji nie można ocenić. Może po­ jedynczych publikacji, bo ich się uka­ zują setki tysięcy w skali roku, ale już jakość czasopism naukowych można ocenić, i tą drogą zresztą idziemy w Pol­ sce od wielu lat. Na tym polega pewne niebezpie­ czeństwo tworzenia układu: ktoś, kto ma innowacyjne pomysły, jest twórczy, może nie znaleźć posłu­ chu na uniwersytecie, wśród pro­ fesorów. Nie będzie więc mógł publikować, nie dostanie punk­ tów, a co za tym idzie – nie będzie mógł być naukowcem. Taka selek­ cja negatywna. Oczywiście, że tego typu ryzyko istnieje, i to od czasów Kopernika, Galileusza, aż po wielu niezrozumianych geniuszy, których odkrycia tak bardzo wyprze­ dzały na przykład dwudziestowieczną naukę, że były rozpoznawane dopiero u schyłku ich życia albo nawet po śmier­ ci. Ale to mogą być pojedyncze przy­ padki, nie jest to na pewno zagrożenie masowe. Poza tym – życzmy sobie tego, żeby w Polsce było jak najwięcej takich nierozpoznanych za życia geniuszy. W naukach ścisłych czy w naukach technicznych jest możliwy jakiś mo­ del weryfikacji. Natomiast bardzo dużo krytyki pada ze strony tego

w naukach ścisłych. Ale dlatego ten wy­ kaz czasopism, który budzi tyle zastrze­ żeń, został stworzony w sposób wyjąt­ kowo staranny. Takie wykazy istniały od wielu, wielu lat. Wcześniej ustalało je kilkunastoosobowe grono ekspertów. Ja zaprosiłem do współpracy około trzys­ tu pięćdziesięciu czołowych polskich uczonych, po mniej więcej dziesięciu przedstawicieli każdej dyscypliny na­ ukowej, i to oni zaproponowali czaso­ pisma do tego wykazu. Na przykład na czele zespołu dziesięciu wybitnych historyków, w tym bliskich współpra­ cowników pana profesora Nowaka, stał profesor Marek Kornat. Jest on akurat przykładem intelektualisty o bardzo konserwatywnym światopoglądzie. Ten właśnie zespół zaproponował punktację czasopism historycznych, więc jestem spokojny, że ten wykaz czasopism jest możliwie najbardziej miarodajny. Według tego sposobu oceniania najwyżej punktowane są publika­ cję nie w języku polskim, ale angiel­ skim. W związku z powyższym ci, którzy zajmują się Mickiewiczem, Słowackim czy w ogóle polską lite­

Ale profesor Nowak nie mówi jedy­ nie w swoim imieniu, bo on oczy­ wiście daje sobie radę. Profesor Nowak należy do intelektualistów, których życiu towarzyszy geniusz. Ale nie wszystkim humanistom ta­ ki geniusz towarzyszy. Oczywiście, ale proszę mi wierzyć, że ci bardzo dobrzy humaniści, ale nie tak wybitni, nie światowej klasy jak profe­ sor Nowak, mogą publikować w bar­ dzo szerokim spektrum wydawnictw i polskich, i zagranicznych. Przecież są wydawnictwa naukowe związane z czo­ łowymi uniwersytetami kato­lickimi. Nie popadajmy w taką spiskową ma­ nię, że cały świat akademicki sprzysiągł się na nas, konserwatystów. Bo to jest reakcja lękowa. Ja generalnie moim krytykom za­ rzucam, że w nich jest za dużo lęku, a za mało woli mierzenia się z światem. Za mało woli, żeby z polską myślą humani­ styczną, filozoficzną, historiograficzną wejść do światowych debat. Czy na­ prawdę musi być tak, że historię Polski czytelnicy na całym świecie mogą po­ znawać jedynie z prac historyków bry­ tyjskich, amerykańskich, izraelskich, niemieckich, rosyjskich? Dlaczego nie ma podręczników historii Polski napi­ sanych po angielsku przez Polaków? Świetnie, że wreszcie będzie ta praca pana profesora Nowaka i chciałbym, żeby tego typu przykładów było jak najwięcej. Za dziesięć minut rozpocznie się uroczysta inauguracja na Uniwersy­ tecie Jagiellońskim. Trwa też kam­ pania wyborcza. Jakiego przyjęcia ze strony profesorów i studentów Uniwersytetu Jagiellońskiego Pan Premier się spodziewa? Mogę szczerze powiedzieć, że przez te cztery lata dialog między minister­ stwem a środowiskiem akademickim był z obu stron rzetelny. Zdarzały się oczywiście jakieś przykłady skrajnego odrzucenia, ale udało się stworzyć kli­ mat poważnej debaty. Owszem, wiele osób z różnych powodów odrzuca moją ustawę. Są to powody, na które wskazu­

Nie popadajmy w taką spiskową manię, że cały świat akademicki sprzysiągł się na nas, konserwatystów. Bo to jest reakcja lękowa. Ja generalnie moim krytykom zarzucam, że w nich jest za dużo lęku, a za mało woli mierzenia się z światem. raturą, czy polską myślą, nie mają siły przebicia, bo w Paryżu i w Lon­ dynie zainteresowanie polską myślą humanistyczną nie jest duże. Znowu, Panie Redaktorze, dzwoni, ale nie do końca w tym kościele. Odwo­ łuje się Pan do głosów pewnej grupy krytyków. Dawniej czasopisma z dzie­ dziny nauk fizycznych, medycznych z definicji otrzymywały więcej punk­ tów niż czasopisma humanistyczne. Teraz obowiązuje ranking dla każdej

je profesor Nowak, ale też powody, jakie podał ostatnio w „Gazecie Wyborczej” jeden z profesorów, który napisał, że ja w bardzo inteligentny sposób dokonuję wymiany elit, właśnie na konserwatyw­ ne. Jednak generalny klimat do dyskusji jest poważny. Bardzo dziękuję za rozmowę. Dziękuję, Panie Redaktorze; bardzo ciekawa rozmowa, rzadko można tak merytorycznie podyskutować. K


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2O19

8

P

odobnie w okolicach września następuje wysyp fotelowych ekspertów oceniających poli­ tykę Polski międzywojennej, a raczej potępiających jej przywódców. Mądrzejsi o osiemdziesiąt lat historii, uzbrojeni w wiedzę z kolorowych cza­ sopism, łatwo szafują ocenami: Beck to idiota, a Śmigły to skończony dureń. Myślą kategoriami drugiej dekady XXI wieku, ahistorycznie, nie uwzględniając sytuacji, w jakiej przyszło działać tym­ że idiocie i durniowi, ich doświadczeń, dostępnej wiedzy, sposobu myślenia, a także postaw i dążeń przywódców innych państw naszego kontynentu. Na tym tle polscy przywódcy, choć można im wiele zarzucić, szczególnie w polity­ ce wewnętrznej, wydają się być bardzo trzeźwo stąpającymi po ziemi. Zdawali sobie sprawę z rosnących niebezpie­ czeństw i podejmowali działania naj­

W okolicach września następuje wysyp fotelowych ekspertów oceniających politykę Polski międzywojennej, a raczej potępiających jej przywódców. Mądrzejsi o osiemdziesiąt lat historii, uzbrojeni w wiedzę z kolorowych czasopism, łatwo szafują ocenami. lepsze z będących w zasięgu ich moż­ liwości. A że nie znaleźli sposobu na uniknięcie katastrofy? Takiego sposobu najprawdopodobniej wtedy nie było. Od kiedy pamiętam, a pamiętam już dużo, sanacyjnym rządom zarzu­ cano, że wiążąc się sojuszem z Francją, zapomniały o mądrej sentencji „Szu­ kajcie przyjaciół blisko, a wrogów da­ leko”. Pozorna mądrość tej sentencji przywoływana jest przez fotelowych ekspertów od dziesięcioleci, choć zna­ jący historię wiedzą, że sąsiedzi rzadko bywają przyjaciółmi, znacznie częściej wrogami. Tymczasem oczywiste jest, że przyjaciół należy szukać ani daleko, ani blisko, lecz tam, gdzie są, przy czym w polityce, oprócz przyjaźni, ważna, a może i ważniejsza jest wspólnota in­ teresów. Wrogów natomiast nie trzeba szukać, sami się znajdują. Jakich przyjaciół wśród sąsiadów powinna szukać wówczas Polska? Spójrzmy na mapę. Wśród siedmiu ówczesnych sąsiadów II RP przyjazne relacje łączyły nas jedynie z Rumunią i małą Łotwą. Rumunia była naszym formalnym sojusznikiem na wypadek agresji sowieckiej. Relacje z pozosta­ łymi sąsiadami były różne: złe albo bardzo złe. I to raczej nie z polskiej winy, chyba że winą było samo jej ist­ nienie. Obaj nasi najwięksi sąsiedzi od początku istnienia państwa polskiego zgodnie dążyli do jego likwidacji. Ci, którzy mówią o konieczności doga­ dania się z jednym lub drugim z nich,

W

K A M PAN IA WR ZEŚN IOWA 1939 zapominają o traktacie w Rapallo, dzię­ ki któremu rozkwitła współpraca So­ wietów i Niemców w rozwijaniu ich potencjałów militarnych, omijająca postanowienia traktatu wersalskiego. Można, jak czynią to twórcy histo­ rii alternatywnej, snuć wizje wspólne­ go z Niemcami pochodu na Moskwę, zachowania niezależności wobec so­ jusznika, a później gładkiego przej­ ścia na stronę aliantów i skorzystania jeszcze z pobicia przez nich Niemiec. I wszystko to pięknie, jak to w historii alternatywnej, gdy bierze się pod uwa­ gę jedynie korzystne wersje wydarzeń. A ja zadam trochę pytań: Co byłoby, gdybyśmy wtedy nie pobili Sowietów? Skąd wiemy, że byłaby jakaś wojna na Zachodzie i alianci, do których mogli­ byśmy dołączyć? Przecież Francja i An­ glia weszły do wojny w obronie Polski.

we wrześniu ’39, gdy nieliczne polskie oddziały skutecznie powstrzymywały, a czasem i rozbijały przeważające siły krasnoarmiejców, i później, podczas wojny zimowej, gdy potężna Armia Czerwona nie potrafiła poradzić sobie z małą Finlandią; wreszcie – podczas niemieckiego Blitzkriegu. Fotelowi so­ wietofile nie zauważają doświadczeń historycznych. Z sowieckiej ochrony skorzystali Bałtowie i w jej efekcie ich państwa zniknęły z map na pół wie­ ku. Trudno przypuszczać, by z Polską było inaczej. No to może sojusz z Czechosło­ wacją? Z dzisiejszego punktu widzenia oczywistość. Dziś wszystkie państwa Międzymorza gotowe są do większej współpracy, ale w dwudziestoleciu międzywojennym tak nie było. Elity powstałych wtedy państw uważały, że

tego zażyczył. Poza tym Czechosło­ wacja opierała swoje bezpieczeństwo na sojuszu ze Związkiem Radzieckim.

zauważył, ze upadek Polski spowodo­ wał zagrożenie, a w konsekwencji utratę niepodległości Francji, więc sojusz tych

Wieczorem 16 września impet Niemców słabł, a Polacy organizowali jednostki rezerwowe i kontruderzenie. Nazajutrz, zgodnie z umową, miała ruszyć francuska ofensywa, a to znaczyło, że wojna wkrótce skończy się klęską Niemiec. Trudno o bardziej księżycową polity­ kę. Gwoli prawdy należy tutaj odnoto­ wać, że w momencie nieuchronnego już upadku państwa czechosłowacki prezydent zwrócił się oficjalnie prezy­ denta RP z propozycją negocjacji na te­

dwóch państw był jak najbardziej na­ turalny. Dramat polegał na tym, że nie rozumieli tego, oprócz Cata, również francuscy przywódcy. Francja nie by­ ła też sojusznikiem odległym. Sąsied­ nia Rumunia była z Polską związana

Siedząc wygodnie w fotelu, popijając piwko, oglądamy mecz i widzimy dokładnie, jakie błędy popełniają grający. Co za ślepiec, nie widział wychodzącego na pozycję! Przecież dokładnie widać, że trzeba było podawać w lewo, a nie prawo. Widać wyraźnie w zwolnionym tempie i ujęciu z innej kamery. Fotelowemu ekspertowi, który od lat nie dotknął piłki, nie przychodzi do głowy, że tenże ślepiec mógł nie widzieć partnera, a na podjęcie decyzji miał ułamek sekundy, bez korzystania ze zwolnionych powtórek.

W październiku o Wrześniu Zbigniew Kopczyński

W przypadku sojuszu polsko-niemie­ ckiego powodu do wojny by nie było i Polska znalazłaby się w potrzasku. So­ jusz z Hitlerem nie uchroniłby również – jak chcą fotelowi eksperci – polskich Żydów, tak jak sojusz z Niemcami Wę­ gier, Słowacji czy Rumunii nie uchronił mieszkających tam Żydów od bliskiego poznania imponującego wytworu nie­ mieckiej techniki zlokalizowanego mię­ dzy Katowicami a Krakowem. Ogólnie niezależność sojuszników Niemiec była dość umiarkowana, o czym świadczy choćby przykład Węgier, sprowadzo­ nych nagle ze statusu sojusznika do kraju okupowanego. W czasach mojej młodości ofi­ cjalni historycy twierdzili, że sojusz z Sowietami umożliwiłby Związkowi Radzieckiemu obronienie nas przed

ich niepodległość dana im jest na za­ wsze, przynajmniej na bardzo długo, a najbardziej pasjonowały się konflik­ tami sąsiedzkimi. Te konflikty wynikały wprost z postanowień traktatu wer­ salskiego i tego z Trianon. W efekcie przywódcy Czechosłowacji najwięk­ sze – i jedyne – zagrożenie widzie­ li ze strony Węgier i Polski, budując umocnienia na granicach z nimi. Czesi obawiali się polskiego rewanżu za ich agresję na Śląsk Cieszyński w czasie, gdy Polska zaangażowana była w wojnę na wschodzie. Było to dwadzieścia lat przed Wrześniem. Czy dzisiaj mogliby­ śmy z pełnym zaufaniem zawierać so­ jusz z państwem, które napadło na nas w roku 1999, zaanektowało kawał pol­ skiej ziemi i od tego czasu odnosiło się do nas, powiedzmy, mało przyjaźnie?

Wśród siedmiu ówczesnych sąsiadów II RP przyjazne relacje łączyły nas jedynie z Rumunią i małą Łotwą. Relacje z pozostałymi sąsiadami były różne: złe albo bardzo złe. I to raczej nie z polskiej winy, chyba że winą było samo jej istnienie. Niemcami. Fakt, że Armia Czerwona posiadała wtedy więcej czołgów i samo­ lotów niż pozostałe armie świata razem wzięte. Jednak wartość bojową tych mas sołdatów i pozostającego w ich dyspozycji złomu mogliśmy poznać już

tym to dniu bowiem wojska Armii Czerwonej sowieckiej Rosji napadły od wschodu na II Rzeczpospolitą. Napadły pod pretekstem obrony mniejszości narodowych przed skutkami przegranej przez Polskę wojny z Niemcami. Pretekstem do dzisiaj w szkolnych programach demokratycznych Niemiec aktu­ alnym, choć fałszywym – tj. niemalże jedno­ dniowo przegranej wojny. Nie jest to bynajmniej jedyny relikt tam­ tego września. Mocarstwa świata w pełni potwierdziły w Jałcie słuszność wytyczonej w tenże sposób przez Hitlera i Stalina, paktem Ribbentrop-Mołotow, nowej granicy Polski. Tym samym 600 lat cywilizacji łacińskiej, za­ prowadzonej jeszcze ręką Bolesława Chrobre­ go w Grodach Czerwieńskich, na Rusi Halickiej i Rusi Czerwonej, zostało z połowy II Rzeczy­ pospolitej wykreślone razem z całą spuścizną unii polsko-litewskiej. Komunistyczna Partia bolszewickiej Zachodniej Ukrainy i Białorusi zyskały nieoceniony teren kształtowania pol­ skojęzycznych kadr i bliskość Lublina do ich późniejszego przerzutu. To oni właśnie parę lat później ogłoszą Manifest Lipcowy PKWN i Tymczasowym Rządem zastąpią jedyny pra­ womocny Rząd RP na uchodźstwie w Londy­ nie. Rząd zdelegalizowany wcześniej przez aliantów pod naciskiem Stalina.

Czesi rywalizowali z Polską o mia­ no lidera tej części Europy i bycie naj­ lepszym sojusznikiem Francji. Ta właśnie krańcowa lojalność wobec Francji kazała im pozwolić rozebrać swój kraj, gdy francuski sojusznik sobie

mat korekty granic, w domyśle zwrotu spornych terenów, co miało umożliwić nawiązanie współpracy militarnej. Jed­ nak na jakiekolwiek rozmowy było już wtedy za późno.

P

odobnie postawa rządzących Li­ twą wykluczała sojusz z Polską, z którą Litwini pozostawali – we­ dług nich – w stanie wojny. Polsko­ -litewską granicę uznawali jedynie za linię demarkacyjną. Spowodowane to było przede wszystkim kwestią przy­ należności państwowej Wilna, które Litwini uważali za swoją stolicę. Rzą­ dzący Litwą naprawdę wierzyli, że po upadku Polski Litwa będzie istnieć między Niemcami i Sowietami jako suwerenne państwo i powiększy swoje terytorium. Stąd wielka radość z wy­ niku wojny w ’39 r. i przekazania im Wilna przez Sowietów. Życie w ułu­ dzie trwało zaledwie kilka miesięcy, po których ani Wilno, ani Kowno nie były już litewskie. Stanisław Cat-Mackiewicz, kry­ tykując władze sanacyjne, zdefinio­ wał pojęcie sojuszu naturalnego i eg­ zotycznego. Tym drugim był według niego polski sojusz z Anglią i Francją. Sojusz naturalny, jego zdaniem, to so­ jusz takich państw, gdzie upadek jed­ nego z nich powoduje zagrożenie dla niepodległości drugiego, na przykład Polski i Litwy. Egzotyczny natomiast to taki, gdy upadek jednego z sojuszni­ ków nie zagraża egzystencji drugiego, na przykład Polski i Francji. Cat nie

Jesteśmy chyba jedynym krajem na świecie, a na pewno w Europie, który swoją tak ogromną i brzemienną w skutkach historycznych, kulturowych i społecznych stratę terytorialną z 17 września 1939 r. uznał za słuszną i traktuje z pełnym zrozumieniem.

Złowroga data Dariusz Brożyniak

We współczesnym życiu politycznym III RP ciągle jeszcze są aktywni ideowi, bezpo­ średni spadkobiercy tamtych zasłużonych działaczy KPZU i KPZB; taka rekomendacja do dziś nie przeszkadza karierom w wysokich gremiach Unii Europejskiej i w ogóle na euro­ pejskich salonach. Tych, którzy już na zawsze odchodzą, żegna się nadal z honorami na war­ szawskich Powązkach. To niewątpliwe konse­ kwencje nad wyraz podejrzanego i zgniłego okrągłostołowego kompromisu, przyjętego jednak z taką ulgą przez świat. Na granicy spotkania w Brześciu nad Bu­ giem 22 września 1939 r. dwóch totalitarnych

agresorów – niemieckiego i sowieckiego – stała się dla nich oczywista konieczność wy­ mordowania przywódczej elity Polski. Po niemieckiej stronie w ramach „Intelligenzak­ tion” wymordowano krakowskich i lwowskich profesorów, w Oświęcimiu założono niemie­ cki obóz KL Auschwitz, gdzie przez dwa lata eksterminowano Polaków, zanim zarządzone przez Hitlera „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej” spowodowało powstanie w Brze­ zince niemieckiego obozu zagłady Birkenau. Centrum „Intelligenz­aktion” stanie się jednak z czasem, ciągle w swej grozie odkrywany, kompleks KL Mauthausen-Gusen na terenie

sojuszem obronnym przeciw agresji sowieckiej. I to było naturalne. W ra­ zie wojny Rumunia znalazłaby się na linii frontu, tak jak i my. Natomiast w wypadku wojny z Niemcami wojsko rumuńskie musiałoby przebyć kilkaset kilometrów, by przyjść nam z pomocą. Francusi zaś mieli Niemców w zasięgu strzału. Musieli tylko chcieć strzelać. Oceniając politykę władz II RP, nie możemy abstrahować od ich do­ świadczeń. Sanacja przejęła władzę w roku 1926, a więc zaledwie sześć lat po zakończeniu wojny polsko-bol­ szewickiej. Jak traktowalibyśmy dziś państwo, które napadłoby na nas w ro­ ku 2013 lub pomagało agresorowi? Mielibyśmy tyle zaufania do niego, by zawrzeć sojusz? W latach 1919–1920 wszyscy nasi sąsiedzi z wyjątkiem Ru­ munii i Łotwy pomagali czynnie bol­ szewikom. Pomoc uzyskaliśmy jedynie z Węgier i Francji. Z Francji w postaci misji wojskowej, a z Węgier – trans­ portu amunicji i wyposażenia. Trans­ port z Węgier dotarł przez Rumunię, która, choć skonfliktowana z Węgra­ mi, jako jedyna przepuściła pomoc dla Polski. Pomocy tej nie przepuściła Czechosłowacja. Nie przepuściła też węgierskiej kawalerii, mającej wspo­ móc Polaków, jak również pomocy materialnej z Francji. Wolne Miasto Gdańsk także zablokowało dostawy dla Polski, a Litwa przepuszczała od­ działy bolszewickie i atakowała pol­ skie. Niemcy z kolei przygotowywa­ ły atak na Polskę wiosną 1919 r., co

Austrii. Sowieci z kolei dokonali ludobójstwa na polskich oficerach rezerwy, którego sym­ bolem stał się Katyń i liczba 22 tysięcy ofiar, a masowe wywózki do systemu gułagów do­ tknęły setki tysięcy urzędników II RP i ich ro­ dzin. Dokonano tym samym swoistego i okrut­ nego „ciągu dalszego” eksterminacji Polaków z lat 30. z tych terenów I Rzeczypospolitej, których Piłsudski 700-tysięczną armią polską i symboliczną, 3,5-tysięczną „pomocą” Petlury nie zdołał odebrać bolszewikom, zmuszony w 1920 roku zakończyć przed zimą swą zwy­ cięską kampanię. Zemście i za „Cud nad Wis­łą” stało się więc zadość.

50

lat po wybuchu II wojny światowej, w wyniku rozpadu Związku Radzie­ ckiego, a więc także na połowie II Rzeczypospolitej, powstało państwo Ukraina. Nie chcąc niczego zawdzięczać Sowietom, próbuje ono odwoływać się do 100-letniej tradycji samozwańczej, nigdy nie uznanej przez społeczność międzynarodową Ukraińskiej Re­ publiki Ludowej graniczącej z Polską na Zbruczu i ze stolicą w Kijowie. Bohaterem narodowym Ukrainy stał się jednak nie ataman URL, Symon Petlura, lecz Stepan Bandera, odpowiedzialny za sprawstwo kierownicze wołyńskiego ludo­ bójstwa na Polakach, dokonane z niemieckiego obozu w Sachsenhausen, gdzie przebywał na

w połączeniu z sytuacją na wschodzie mogło oznaczać koniec Rzeczypospo­ litej, tak jak stało się to w roku 1939. Nie doszło do tego dzięki zagrożeniu Niemcom interwencją przez Francję. Trudno więc dziwić się, że polscy przy­ wódcy traktowali Francję jako spraw­ dzonego sojusznika. Dlaczego Francja nie zachowała się tak dwadzieścia lat później? Na to nie mam dobrej odpo­ wiedzi. A czy rządzący Polską mogli przewidzieć tę zmianę postawy? Ra­ czej nie. Chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie uwierzyłby wtedy, że Francja, mając swego odwiecznego wroga – takimi byli wtedy dla siebie Niemcy i Francuzi – dosłownie na ta­ lerzu, nie kiwnie palcem. A wiele wię­ cej robić nie musiała.

A

więc Polska przegrała w ’39 z kretesem, a Niemcy triumfo­ wały, tak? Pozornie tak, jednak w dłuższej perspektywie wygląda to trochę inaczej. Celem Blitzkriegu było zniszczenie przeciwnika w ciągu 3–4 dni lub zadanie mu takich strat, w si­ le żywej i terytorium, by sojusznicza pomoc nie miała już sensu. Tego celu Niemcy nie osiągnęły, Blitzkrieg się nie udał. 3 września trwała zacięta bi­ twa graniczna, a zdobycze terytorialne Niemców były dość mizerne. Ta sytua­ cja wpłynęła na decyzję Anglii i Francji o wypowiedzeniu im wojny. Tak więc już trzeciego dnia wojny Hitler znalazł się w sytuacji, której obawiał się naj­ bardziej – wojny na dwa fronty. W tym momencie Niemcy wojnę przegrali. Polscy przywódcy zdawali sobie sprawę z dysproporcji sił i wiedzieli, że samodzielnie prowadzenie wojny z Niemcami jest bardziej niż ryzykow­ ne, więc celem ich było wciągnięcie do niej silnych sojuszników. Z kolei wojnę na dwa fronty uważali za nie­ możliwą i grożącą biologicznym uni­ cestwieniem narodu, stąd późniejszy rozkaz Naczelnego Wodza, by nie wal­ czyć z Sowietami. Polskim celem było uczynienie wojny polsko-niemieckiej wojną europejską, by po powszech­ nym pożarze mogła wyłonić się jego popiołów Niepodległa, tak jak stało się to dwadzieścia lat wcześniej. I ten cel Polska osiągnęła, wojna stała się euro­ pejską, a później światową. Militarnym celem Polaków było powstrzymanie niemieckiego uderzenia przy granicy do czasu wejścia do wojny aliantów, a następnie możliwie uporządkowany odwrót w kierunku przedmościa ru­ muńskiego, gdzie, korzystając z prze­ wożonych przez Rumunię francuskich dostaw, zamierzali bronić się do czasu alianckiej ofensywy. Wieczorem 16 września oficerowie polskiego Sztabu Generalnego mie­ li dobry powód do otwarcia szampa­ na. Walki toczyły się sporej odległości od przedmościa rumuńskiego, prawie wszystkie duże jednostki zachowały zdolność operacyjną i w ciężkich wal­ kach wiązały gros sił Niemców, którzy musieli pozostawić zachodnią granicę z symboliczna obroną. Impet Niemców słabł, pojawiały się problemy zaopatrze­ niowe, a Polacy organizowali jednostki rezerwowe i kontruderzenie. Nazajutrz, zgodnie z umową, miała ruszyć francu­ ska ofensywa, a to znaczyło, że wojna wkrótce skończy się klęską Niemiec. Niestety zamiast Francuzów wkro­ czyli Sowieci. K

specjalnych warunkach. Był on skazywany w II RP za morderstwa na tle terrorystycznym, lecz podobnie jak Adolf Hitler, nie brał osobistego udziału w masowych zbrodniach. Ludobójstwo na Wołyniu i operacje wojskowe OUN UPA były za to zdecydowanie na rękę sowietom, zasadniczo przyspieszając realizowaną czystkę etniczną na zagarniętym Polsce terytorium. W budowę nowego bytu państwowego za wschodnią granicą Polski angażują się wy­ jątkowo ochoczo polscy postkomuniści, i to nierzadko właśnie z rodzinnymi tradycjami Ko­ munistycznej Partii Zachodniej Ukrainy. Mamy do czynienia z profanacją polskich ofiar, de­ wastacją i degradacją polskiego dziedzictwa kulturowego, szczególnie sakralnego, a uzna­ nie prawne wszystkiego, co starsze niż 100 lat, za dobro narodowe Ukrainy, już ostatecznie ruguje ślady polskości z terenów zagarniętych przez sowietów 17 września 1939 r. Tak więc skutki drastycznej amputacji dokonanej we wrześniu 1939 roku przez Stalina na państwo­ wym i jakże historycznie bogatym organizmie Polski, pozostają po 80 latach nadal w mocy ku zadowoleniu samej Rosji, straszącej dodatko­ wo białoruskim wojskiem i litewskim nacjona­ lizmem, ale mogą także nadal cieszyć wpływo­ we środowiska Stanów Zjed­noczonych, a na pewno Niemiec i Aus­trii. Mimo „Enigmy” i krwawej, bohaterskiej ofiary Bitwy o Anglię


PAŹDZIERNIK 2O19 · KURIER WNET

9

SAMORZĄD

Przywróćmy w Warszawie hierarchię spraw Czy to prawda, że Polska jest w tej chwili jedynym państwem w Euro­ pie, które nie posiada państwowe­ go muzeum przyrodniczego? Tak, to prawda. Przy tej okazji wska­ żę na pewien paradoks. Otóż Polska posiada jedną z największych na na­ szym kontynencie kolekcji fauny i flo­ ry, której wielkość szacowana jest na 8 milionów egzemplarzy. To piąta kolek­ cja w Europie. Te artefakty są jednak ukryte w magazynach, do których nikt nie ma wstępu. Jak to się zaczęło? W 2016 r. rozmawiałem z naukowcami z Instytutu Zoologii Polskiej Akademii Nauk, który swoją siedzibę ma przy ulicy Wilczej 64. Budynek ten, będący w kiepskim stanie, został dodatkowo objęty roszczeniami rzekomych daw­ nych właścicieli. Wtedy byłem bur­ mistrzem Pragi-Północ i usłyszawszy o tym, rozpocząłem walkę z różnymi nielegalnymi działaniami tego typu. Widząc moje zaangażowanie, ludzie nauki poprosili mnie o pomoc. Od słowa do słowa zaczęliśmy kreślić co­ raz bardziej śmiałe plany. Początkowo myśleliśmy o przeniesieniu instytutu, ale później wpadliśmy na pomysł, by reaktywować całe muzeum, które było­ by instytucją z prawdziwego zdarzenia. Później ten temat rozwijał się, dołącza­ ły bowiem do nas kolejne środowiska i grupy. W tej chwili myślimy już nie tylko o reaktywowaniu Muzeum Przy­ rodniczego, ale również o stworzeniu przy nim np. kilku instytutów nauko­ wych, które badałyby geny, a także kwestie migracji gatunków czy zmian klimatu.

Plany zacne i szlachetne, podob­ nie jak wielkość tej przyrodniczej kolekcji. Zgadza się (promienny uśmiech). 8 mi­ lionów egzemplarzy zaklętych w czasie najprzeróżniejszych zwierząt, dinozau­ rów, poprzez małe żyjątka i różne isto­ ty morskie, gady, płazy, ptaki i owady. Posiadamy ogromne bogactwo przy­ rodnicze, w tym prawdopodobnie naj­ większą kolekcję kolibrów na świecie. Zainteresował Pan tym tematem parlamentarzystów i szerokie gro­ no ministrów. Z jakim efektem? Temat jest już znany. Mamy na razie odpowiedź Ministerstwa Środowiska. Minister Henryk Kowalczyk zastana­ wia się, jak pozyskać finansowanie unijne dla tego typu projektu. Ma­ my także wsparcie Polskiej Akademii Nauk, jest przychylność władz Miasta Stołecznego Warszawy, które – wedle wstępnych obietnic – zgodzą się na bezpłatne przekazanie gruntu i nieru­ chomości na ten cel. Polska Akademia Działania Wojciecha Zabłockie­ go w celu reaktywacji Narodo­ wego Muzeum Przyrodniczego zostały zauważone i są kontynuo­ wane. Posłowie Kornel Morawie­ cki oraz Lech Antoni Kołakowski mocno wsparli projekt stworze­ nia na Pradze-Północ Narodo­ wego Muzeum Przyrodniczego. Skierowali odpowiednią inter­ pelację do ministrów Piotra Gliń­ skiego, Jarosława Gowina i Hen­ ryka Kowalczyka.

Nauk przekaże zbiory, wiedzę i stosow­ ny warsztat naukowy. Czym jest dla Pana historia? Nie tylko w ujęciu nauk przyrodni­ czych i Pana batalii o reaktywację Narodowego Muzeum Przyrodni­ czego. Wydaje się, że polska mło­ dzież spragniona jest historii, któ­ rą po macoszemu wciąż się traktuje w szkołach. Historia to moja miłość i pasja. Sam jestem absolwentem historii. Cieszę się, że odradza się ruch patriotyczny oparty na pamięci o powstaniu warszawskim, który jeszcze kilkanaście lat temu nie był taki silny. Powstanie warszawskie to nasi wa­ leczni kombatanci, którym po ci­ chu, z dala od fleszy aparatów i szu­ mu kamer telewizyjnych zamyka się ich Przychodnię Specjalistyczną przy ulicy Litewskiej 11/13 w War­ szawie. Ta sprawa bulwersuje mnie od począt­ ku, zwłaszcza że wszyscy nabierają wo­ dy w usta. Cieszę się, że Radio WNET i redakcja „Kuriera WNET” podjęły ten temat jeszcze w czerwcu. Ta przy­ chodnia lekarska jest finansowana ze środków miasta stołecznego Warsza­ wy w ramach Programu opieki zdro­ wotnej nad kombatantami. Decyzję w sprawie wydał piętnaście lat temu ówczesny prezydent miasta stołeczne­ go Warszawy śp. prof. Lech Kaczyński. Gdzie leży problem, że przychodnia nie może dalej leczyć naszych bohaterów z czasów wojny? To co powiem, będzie bardziej niż dosadne. Niestety prezy­ dent miasta Rafał Trzaskowski bardzo

się interesuje paradami równości, ale jeśli chodzi o sprawy historii, tej naj­ nowszej, także dotyczącej powstania warszawskiego – są one spychane na dalszy plan. Czy temat Przychodni dla Wete­ ranów i Kombatantów przy ulicy Litewskiej 11/13, która nieprze­ rwanie od 15 lat niosła pomoc powstańcom oraz weteranom, zaskoczył prezydenta Rafała Trza­ skowskiego? Od dawna wiadomo było, że umowa na utrzymywanie Przychodni dla We­ teranów i Kombatantów dobiega koń­ ca i trzeba ją przedłużyć, ale widać, że zainteresowanie Prezydenta Miasta Stołecznego Warszawy skupia się na zupełnie innych kwestiach. Będę zło­ śliwy i powtórzę się, ale jeżeli chodzi o parady równości czy inne manife­ stacje poglądów LGBT, to prezydent miasta Warszawy, pan Trzaskowski, bardzo gorliwie interesuje się tymi te­ matami, wpychając je na siłę także do warszawskich szkół. Tymczasem kiedy chodzi o sprawy historii, kultury, naszej tradycji, to widać, że są one spychane na dalszy plan. Weterani powstania warszawskie­ go mogą na Pana liczyć? Obiecuję, że ten temat nie zostanie pozostawiony sam sobie. Nie porzu­ cę tego tematu i zrobię wszystko, aby w drużynie PiS na różnych szczeblach zaopiekować się tym tematem. Pomówmy teraz o Pana działalno­ ści w komisji ds. reprywatyzacji, od strony samorządowca. Wielokrotnie

Polska była prawdziwie wolna, oddychała tą bezdyskusyjną wolnością za cenę przelanej krwi polskiego żołnierza. Patriotyczne wy­ chowanie, stanowiące fundament podstawy programowej ówczesnych szkół, nie budzi­ ło żadnych wątpliwości. Dramat przewrotu majowego i Bereza Kartuska (zatwierdzona z trudem i wielkimi oporami na rok), kary­ katuralnie porównywalne przez pewne śro­ dowiska dla usprawiedliwiania ukraińskiego terroryzmu, były desperacką próbą obrony suwerenności ledwie odzyskanego znów pań­ stwa o 1000-letniej historii i tradycji przed wciąż czającą się bolszewicką zarazą.

J

czy Monte Cassino, nie było przecież dla Po­ laków miejsca w powojennej defiladzie. Nie­ dawne warszawskie rocznicowe dudnienie, „poklepywania po plecach” nie zagłuszy tej pamięci, tak jak metafizyczne przemówienie wiceprezydenta USA, zapatrzonego w krzyż, nie zatrze goryczy usuwania z oświęcimskie­ go żwirowiska krzyży postawionych przez śp. Kazimierza Świtonia.

Dalekosiężny zamysł Jałty, dła­wiący w za­ sadniczy sposób aspiracje i żywotność żywio­ łu polskiego, tego „bękarta traktatu wersal­ skie­go”, nadal jest skuteczny, mimo dziejowej przemiany 1989/90. Os­ta­tnie 30 lat znów wolnej Polski nie wytrzymuje przecież żad­ nego porównania z dynamiką, determinacją i entuzjazmem, a przede wszystkim skutecz­ nością 20-lecia międzywojennego. Wtedy

FOT. ADRIAN KOWARZYK

Wojciech Zabłocki, radny województwa mazowieckiego z ramienia Prawa i Spra­ wiedliwości, jest zapowiedzią zmiany poko­ leniowej w polskiej polityce. Mimo młode­ go wieku był już burmistrzem warszawskiej Pragi-Północ, gdzie dał się poznać jako do­ bry gospodarz i obrońca mieszkańców tej dzielnicy wrzuconych w nieuczciwe machi­ nacje fałszywych spadkobierców kamienic. Jego wielkim marzeniem jest reaktywowa­ nie Narodowego Muzeum Przyrodniczego, które zostało utworzone w 1919 r. na mocy dekretu Ministerstwa Wyznań Reli­ gijnych i Oświecenia Publicznego. Placówka przestała jednak istnieć wraz z zakończe­ niem II wojny światowej, a władze Polskiej Republiki Ludowej nie były zainteresowane jej odbudową. O realizacji tego i innych pla­ nów rozmawia Tomasz Wybranowski.

esteśmy chyba jedynym krajem na świe­ cie, a na pewno w Europie, który swoją tak ogromną i brzemienną w skutkach histo­ rycznych, kulturowych i społecznych stratę terytorialną z 17 września 1939 r. uznał za słuszną i traktuje z pełnym zrozumieniem. W wolnym od 30 lat państwie przyjmujemy nieoczekiwanie z pełną pokorą, za niegdysiej­ szymi komunistami, tak kontestowane w Polsce Ludowej przez środowiska patriotyczne i wol­ nościowe zdradzieckie rozstrzygnięcia Jałty. Rozstrzygnięcia decydująco podżyrowane przez Stany Zjednoczone, pozbawiające nas przede wszystkim Lwowa i Wilna, a więc nie­ kwestionowanego centrum polskiej tożsamości

zwracał Pan uwagę na nadużycia, jakie miały miejsce w Warszawie. Często działo się tak, że prawowi­ ci spadkobiercy normalną ścieżką prawno-administracyjną musieli się przedzierać przez szereg formalno­ ści. W tym czasie prymitywni oszu­ ści „odzyskiwali” wielomilionowe nieruchomości na podstawie świst­ ków papieru. Wiemy – i to jest najboleśniejsze – że w wielu przypadkach sądy uchylają decyzję komisji weryfikacyjnej i to jest dramat. Jak mi wiadomo, jeszcze nie było takich przypadków na Pradze, ale boję się, że może się to zdarzyć. Praca komisji jest podważana przez sądy i to też daje wiele do myślenia, jak działa u nas wymiar sprawiedliwości. To ko­ lejny dowód na to, że reforma sądow­ nictwa jest potrzebna. Zanim jeszcze wybuchła afera reprywatyzacyjna, wielu radnych, samorządowców, działaczy, mieszkańców od lat alarmowało, że dzieje się coś złego, tylko nie było żad­ nego zainteresowania władz. Nie było też możliwości działania, bo rządziła Platforma Obywatelska. Czytałem do­ kumenty o tym, jak to było przeprowa­ dzane w czasach moich poprzedników na fotelu burmistrza Pragi-Północ. Taki pan Marek – dla przykładu – który na szczęście teraz siedzi za kratkami, pisał na jakiejś wyświechtanej kartce prymi­ tywne i bezczelne pisma w stylu „Proszę natychmiast mi oddać nieruchomość w kamienicy”. I proszę sobie wyobrazić, że to jedno zdanie wystarczało, żeby dostać od miasta budynki!

Rozpoczął się nowy rok szkolny. Coraz więcej rodziców martwi się o to, co ich pociechy będą jadły w szkolnych stołówkach i sklepi­ kach. To również wpisuje się w mój pro­ gram. Dobrze, że ograniczono możli­ wość sprzedaży w sklepikach szkolnych słodyczy i śmieciowego jedzenia, ale trzeba też przyjrzeć się obiadom w sto­ łówkach. Wielu rodziców skarży się, że posiłki są przesolone, czuć w nich sód i dzieci nie czują się po nich najlepiej. W okresie dorastania młodzi powinni jeść posiłki najwyższej możliwej jako­ ści. Nawet jeżeli państwo miałoby z bu­ dżetu znacznie dopłacać do obiadów, to zdrowie najmłodszych obywateli jest tego warte. Na koniec powróćmy do tematu Narodowego Muzeum Przyrodni­ czego. Okazuje się, że wciąż fawo­ ryzuje Pan Pragę-Północ. (Szeroki uśmiech) Sprawą powołania na terenie Warszawy placówki muze­ alnej, w której zwiedzający mogliby podziwiać zbiory zoologiczne, jak już Czytelnicy wiedzą, zajmuję się od 2016 roku. Wtedy jako burmistrz Pragi-Pół­ noc wysunąłem propozycję, aby Muze­ um i Instytut Zoologii PAN przenieść na teren XIX-wiecznego Fortu Śliwi­ ckiego przy ul. Jagiellońskiej. Jedno­ cześnie pojawiła się koncepcja, aby – wykorzystując w pełni potencjał Fortu – utworzyć tam Narodowe Muzeum Przyrodnicze. To muzeum mogłoby funkcjonować na podobnych zasa­

Fragment listu prezesa Zarządu Okręgu Warszawa Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej do prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego

Przychodnia ta działa od 15 lat, założona w 2005 r. Dla większości we­ teranów spełnia rolę jedynej placówki zdrowia, a to ze względu na bez­ kolejkową dostępność i profesjonalizm usług lekarskich, ze szczególnym uwzględnieniem wymogów niezbędnych dla tak wiekowych (ponad dzie­ więćdziesięcioletnich) pacjentów. Również, co należy podkreślić, bardzo duże znaczenie ma lokalizacja przychodni w centrum Warszawy. Niewątpli­ wie stwarza to możliwość łatwego dojazdu do przychodni, co ma pierwszo­ rzędne znaczenie dla tych sędziwych, schorowanych, często poruszających się o kulach lub na wózkach seniorów. Toteż przerwanie tej długoletniej opieki medycznej w przychodni przy ulicy Litewskiej i przystosowanie się do nowych warunków, dla tak wiekowo zaawansowanych kombatantów jest niemożliwe. Równałoby się to z zaprzestaniem dalszego leczenia, co niewątpliwie skutkowałby pogorszeniem ich stanu zdrowia. Przez ostatnie lata, do wyborów sa­ morządowych z 2018 roku, był Pan burmistrzem Pragi-Północ, wielką uwagę poświęcając rewitalizacji bu­ dynków, walce z dziką reprywaty­ zacją, a także rozwojowi infrastruk­ tury dzielnicy. W dużej części swoje dotychczasowe działania jako samorządowca skupia­ łem na sprawach dotyczących proble­ mów mieszkaniowych warszawiaków oraz zagospodarowania przestrzennego stolicy. Jednak jako radny wojewódzki, a być może i jako poseł, jeśli zaufają mi mieszkańcy Warszawy, mam także plany związane z innymi kwestiami. Chciałbym zająć się również proble­ matyką zalewających polskie miasta mas śmieci, sprawami odnawialnych źródeł energii i walką ze smogiem, po­ prawiając jakość powietrza w miastach. Ważne jest również to co jemy, dlatego planuję poświęcić czas prawnym regu­ lacjom jakości żywności spożywanej przez naszych obywateli, zwłaszcza tych najmłodszych.

i dziedzictwa, na czym zawsze szczególnie za­ leżało bolszewikom, a także sowietom właśnie 17 września 1939. W Grobie Nieznanego Żołnierza ciągle jednak leży obrońca Lwowa, a 17 września jed­ nak mówimy o rocznicy napaści sowietów na... Polskę. W Europie Zachodniej są znane po­ dobne przypadki, choć nie na taką skalę. Spór o Alzację i Lotaryngię między Francją i Niem­ cami, czy o Południowy Tyrol między Austrią i Włochami przybrał jednak pragmatyczny i cywilizowany charakter. Szanuje się wzajemne dziedzictwo kulturowe, dba o dwujęzyczność i swobody odmiennych społeczności. Zosta­ wia otwartą furtkę na wypadek powstania politycznych okoliczności dla ewentualnych negocjacji. My za to dopuszczamy do coraz wyraźniejszej „wymiany elit”, ciągle nie mając sił dla wstrzymania stałego exodusu Polaków na Zachód. Biorąc pod uwagę ponad milion wypchniętych z Ojczyzny przez juntę stanu wojennego rodaków, możemy odnotować już co najmniej 4-milionowy odpływ zaradnych i pracowitych młodych ludzi. W jeszcze wy­ raźnie homogenicznym kraju zaczynamy pro­ pagować nawet wielojęzyczność. Próbujemy wystawiać Niemcom słuszny rachunek, ale nikt nie ma jednak, jak dotąd, odwagi wystawić ra­ chunku za sowiecką napaść i 45 lat zniszczeń pojałtańskim porządkiem.

dach, jak Centrum Nauki Kopernik, to znaczy jako konsorcjum rządowo­ -naukowo-samorządowe. Kontynuując moje zaangażowanie w tej materii, jako radny samorządu województwa mazo­ wieckiego przygotowałem interpela­ cję w sprawie powołania Narodowe­ go Muzeum Przyrodniczego, w której zaproponowałem zarówno konkretne rozwiązania organizacyjne, jak i uza­ sadniłem potrzebę powołania tejże pla­ cówki w Warszawie. A dlaczego to muzeum miałoby po­ wstać na Pradze-Północ? We wspomnianej interpelacji wskaza­ łem, że zaletą tej lokalizacji jest między innymi położenie Fortu Śliwickiego w centralnej części miasta, bliskie są­ siedztwo Ogrodu Zoologicznego oraz znaczny obszar, który można po pro­ stu zabudować bez potrzeby niszcze­ nia wielu istniejących nieruchomości. Dziękując za rozmowę, życzę powo­ dzenia w batalii wyborczej. K

17 września 1939 r. nie bez powo­ du nazwano IV rozbiorem Polski. Oby ten proces nie trwał nadal, choć takie nadzieje z pewnością w Europie jeszcze nie wygasły. Świadczy o tym chociażby mapa Niemiec z tymczasowo zaznaczoną wschodnią grani­ cą, prezentowana na jednych z najbardziej prestiżowych, Międzynarodowych Targach w Hanowerze. Pakt niemiecko-rosyjski, któ­ rego jedną z odsłon był właśnie 17 wrześ­ nia 1939 r., w coraz to nowych przejawach niezmiennie trwa. Zmartwychwstały nagle pomysł „Wolnego Miasta Gdańska” został prędko uzupełniony także o „Wolne Miasto Szczecin”, przy zastanawiającej praktycznej bierności najwyższych władz. W 80 rocznicę wybuchu II wojny światowej Warszawa gościła 40 prominentnych przed­ stawicieli państw. Do pełnego obrazu dwóch agresorów i sporej grupy niemieckich kolabo­ rantów wyraźnie brakowało przedstawiciela Rosji. W końcu bez paktu Ribbentrop-Moło­ tow i wcześniejszej produkcji broni dla Niemiec na terenie sowieckiej Rosji, ze złamaniem trak­ tatu wersalskiego, nie dosz­łoby najprawdopo­ dobniej do tej najtragiczniejszej w dotychcza­ sowych dziejach wojny. Zmarnowano świetną okazję do bezpośredniego wypowiedzenia obecnym, wzorem Prezydenta Niemiec, całej bolesnej prawdy – aż do samego końca. K


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2O19

10

KO RN EL M O R AW I EC KI

30 września zmarł w wieku 78 lat Kornel Morawiecki, działacz Solidarności, bojownik o wolność Rzeczypospolitej, założyciel i przywódca Solidarności Walczącej, Marszałek Senior Sejmu RP, kawaler Orderu Orła Białego, doktor fizyki, ojciec obecnego Premiera RP Mateusza Morawieckiego. Z przyjaciółmi, towarzyszami walki, współpracownikami, działaczami Solidarności i politykami wspominają Zmarłego Krzysztof Skowroński i Łukasz Jankowski.

Andrzej Kołodziej Krzysztof Skowroński: Smutny to dzień dla przyjaciół Kornela Morawieckiego, dla wszystkich, którzy cenili tego wybitnego polityka, działacza i wspaniałego człowie­ ka. Jakimi myślami mógłby Pan podzielić się w tym dniu? Przychodzą mi na myśl wspaniałe chwile spę­ dzone wspólnie z Kornelem. Przyjaźniliśmy się od ponad trzydziestu pięciu lat. To jest napraw­ dę cenny kawałek wspólnie spędzonego życia, wspólnych lat walki, więc jest o czym pamiętać. Ale najbardziej żal, że odszedł wielki czło­ wiek, który tak wiele zrobił dla naszej niepod­ ległości. To także dzięki niemu dzisiaj możemy żyć w wolnej Polsce. Kornel nie tylko dla tego naszego grona ludzi, których zdołał skupić wokół siebie, właściwie wokół zasad, które wyznawał – był wizjonerem bardziej niż po­ litykiem. Bo kiedy on marzył o wolnej, nie­

Małgorzata Wassermann pamiętam, jak w latach osiemdziesiątych, kie­ dy walczyliśmy z komunizmem i często zasta­ nawialiśmy się nad metodami walki, jej kon­ sekwencjami, nad represjami, które być może na nas spadną, to Kornel zawsze mówił z uśmie­ chem: cóż, życie jest mniej ważne. Mówił: dzie­ ci… tak często zwracał się do nas. Mówił: dzie­ ci, zrozumcie, najważniejsza jest Polska! Był zakochany w wolnej Polsce i nieustan­ nie, konsekwentnie zmierzał do Polski, któ­ rą chciał widzieć idealnie sprawiedliwą. To trudno jest osiągnąć. Nie udało się do końca, ale udało mu się już osiągnąć cel najważniej­ szy: Polskę niepodległą, suwerenną. I mieliśmy wspólnie z Kornelem okazję kilka lat w takiej Polsce żyć, ale dla Kornela ciągle to było nie­ doskonałe. Do ostatnich dni mówił, że póki żyje, to ma jeszcze coś pozytywnego, coś do­ brego do zrobienia.

Był wizjonerem bardziej niż politykiem. Bo kiedy on marzył o wolnej, niepodległej Polsce, to większości Polaków ona nawet się nie śniła. A jednak zdołał wpoić nam wiarę w szansę pokonania totalitarnego systemu. podległej Polsce, to większości Polaków ona nawet się nie śniła. A jednak zdołał wpoić nam wiarę w szansę pokonania totalitarnego systemu. I okazało się, że miał rację. Kornel ciągle walczył ze złem, które nas otaczało, ale w ludziach widział samo dobro. Był niezwykle pozytywnie nastawiony do każ­ dego człowieka. Wszystkim wpajał to, że najważniejsze są zasady i nimi należy kierować się w życiu, bez względu na to, co nas otacza. Nie znosił poli­ tykierstwa i kunktatorstwa, obojętnie w jakim wydaniu. Był dla nas autorytetem, którego odejście tworzy pewną pustkę, bo trudno jest znaleźć kogoś równie zdeterminowane­ go i konsekwentnie realizującego swoje dąże­ nia i wiernego własnym zasadom, które głosił przez całe lata. No i szczęśliwie doprowadził nas do radosnego celu. Całe życie walczył i dzisiaj, niestety, tę ostatnią walkę o własne życie przegrał. Ale

Ale myślę, że jednocześnie miał poczu­ cie zwycięstwa. Jego myśl, jego idee mi­ mo wszystko odnoszą sukces. Jego syn Ma­ teusz, premier – sam Kornel Morawiecki mówił o tym – buduje Polskę solidarną. Myślę, że miał poczucie, że wszystko, co robił, miało głęboki sens. Oczywiście zgadzam się z tym. Niestety był bardzo niedoceniany w latach dziewięćdzie­ siątych i później. Dopiero teraz te zasady i te wartości, które głosił Kornel, znajdują rea­ lizację. Realizuje je w sporej części premier – syn Kornela, Mateusz, który się wychował na zasadach i ideach Solidarności Walczącej. Byłem bardzo blisko z Kornelem, więc wiem, że oczywiście sprawiało mu to ogromną przy­ jemność, że przynajmniej część jego marzeń jest wprowadzanych w życie. Kawaler Orderu Orła Białego, Marsza­ łek Sejmu, ojciec premiera… ale tak na

dobrą sprawę dla Kornela Morawieckie­ go trudne czasy trwały. Najpierw było podziemie, Solidarność Walcząca; po­ tem okres od lat dziewięćdziesiątych aż do dwa tysiące piętnastego roku. Kiedyś pojechaliśmy do Wrocławia i odwiedzi­ liśmy go w redakcji „Gazety Obywatel­ skiej”. Mała, biedna redakcja. Dwóch panów, którzy składali z trudem gazetę, walcząc cały czas o prawdę, o taką opo­ wieść, która nie byłaby skażona żadnym lobbingiem ani wpływami. Jak już mówiłem i co zawsze nam wpajał – naj­ ważniejsze są zasady i należy ich bezwzględnie przestrzegać, konsekwentnie dążyć do osiąg­ nięcia własnych celów. Kornel nigdy nie poszu­ kiwał taniego blichtru, nie oczekiwał splendo­ rów. Lubił i chciał ciężko pracować dla dobra innych. Jego cieszył efekt pracy, kiedy widział, że może pomagać innym, że sprawia ludziom radość, że robi dla nich coś dobrego. Zresztą widział w ludziach samo dobro, on nie widział ludzi jako złych. Pamięta Pan swoje pierwsze spotkanie z Kornelem Morawieckim? O tak! Była to wiosna siedemdziesiątego czwartego roku, kiedy wstępowałem do So­ lidarności Walczącej – przysięgę odbierał ode mnie Kornel Morawiecki. Takie rzeczy się dob­ rze pamięta… A było to kilka miesięcy po moim powrocie z czeskiego więzienia, gdzie spędziłem prawie dwa lata. Takie były moje pierwsze kroki wspólne z Kornelem. A ostatnie Wasze spotkanie? W okresie, kiedy Kornel był posłem w Warsza­ wie, widywaliśmy się często, ale ostatnio to już kontaktowaliśmy się telefonicznie… Niecałe dwa tygodnie temu próbowaliśmy się umówić, bo Kornel się czuł dobrze, przynajmniej tak mnie zapewniał. Umawialiśmy się na spotkanie w Łomży, w jego okręgu wyborczym, gdzie chciał jechać spotkać się z ludźmi i z nimi po­ rozmawiać w ramach kampanii do senatu, bo nie ustawał w swoim działaniu i uważał, że nadal ma jeszcze coś dobrego do zrobienia. Już tam nie dojechał.

Adam Borowski Łukasz Jankowski: W czasach PRL był Pan działaczem opozycyjnym, teraz jest Pan wydawcą i producentem filmowym, m.in. współproducentem filmu Legiony. Byłem także zaprzysiężonym żołnierzem So­ lidarności Walczącej. Można powiedzieć, że Kornel był moim dowódcą. Przysięgę składa­ łem zresztą dwukrotnie. Po raz pierwszy tro­ chę przypadkowo, bo znalazłem się na tajnej uroczystości poświęcenia sztandaru Solidar­ ności Walczącej. To było bodajże w osiem­ dziesiątym czwartym roku lub na początku osiemdziesiątego piątego, kiedy ten sztandar powstał. Zostałem zawieziony do podziemi jednego z kościołów Wrocławia, gdzie odby­ wała się uroczystość poświęcenia sztandaru i zaprzysiężenia na niego obecnych przy tym osób. I wtedy po raz pierwszy składałem przy­ sięgę. Był Kornel i inni działacze. Drugi raz odbyło się to w mieszkaniu mo­ jej przyszłej żony, kiedy złożyłem deklarację wstąpienia do Solidarności Walczącej. Kornel przyjechał z Andrzejem Zarachem, członkiem Komitetu Wykonawczego SW, i odbierali ode mnie przysięgę. To są przeżycia nie do zapo­ mnienia, jako młodemu chłopakowi zapad­ ły mi bardzo mocno w pamięć. Kojarzyły mi się z przysięgami z powstania styczniowego, z drugiej wojny światowej… A postać samego przywódcy? Jakie robi­ ła wrażenie wtedy, w latach osiemdzie­ siątych? Początkowo Kornel Morawiecki działał we Wrocławiu, ja w Warszawie i nasze drogi się nie krzyżowały. Ale oczywiście słyszałem o nim, odgrywał istotną rolę w środowisku wrocławskim. Był szefem „Biuletynu Dolno­ śląskiego”, który z Wrocławia przywozili do mnie, do Warszawy, jako do przewodniczą­ cego komisji zakładowej. Gdy byłem we Wrocławiu, udało mi się załatwić to, że do­ stawaliśmy „Biuletyn Dolnośląski”. A to była jedna z pierwszych gazet tego, nazwijmy to, niepodległościowego podziemia, bo jeszcze przedsierpniowego. Kiedy czyta się kondolencje wysyłane przez polskich polityków wszystkich op­ cji, pobrzmiewa w nich jedno sformułowa­ nie: Kornel Morawiecki był wielkim boha­ terem walki o wolność Polski. Bohaterem, który potem przez prawie dwadzieścia pięć lat był zapomniany, zepchnięty na margines życia politycznego…

Krzysztof Skowroński: Kiedy Pani pozna­ ła Kornela Morawieckiego? Czy miała Pa­ ni okazję z nim rozmawiać? Poznałam pana Kornela Morawieckiego dopiero w tej kadencji Sejmu. Oczywiście wcześniej słyszałam o tej postaci bardzo wie­ le, natomiast osobiście poznałam go w tym Sejmie. Miałam też przyjemność i zaszczyt kilkakrotnie z nim rozmawiać. Mówił mi o swoich projektach i pomysłach. Wspania­ ły człowiek; człowiek legenda. Ciepły, miły, konkretny, odważny.

Przede wszystkim był to człowiek niezwykle waleczny, a jednocześnie bił od niego ogrom­ ny spokój. On swoją osobowością nie bar­ dzo pasował do niektórych zachowań, z jakimi mamy do czynienia w dzisiejszym Sejmie: tymi pokrzykiwaniami, czasem brzydkimi gadże­ tami… Kornel Morawiecki miał w sobie taki spokój, wielkość; wychodził na mównicę i pro­ sił, apelował, abyśmy ze sobą rozmawiali, aby debata nie schodziła na tak niski poziom, jak to nieraz się zdarzało, bo przecież wszystkim chodzi o Polskę. Bo jemu chodziło o Polskę.

To nie rząd wprowadzi lepszy porządek, większy dobrobyt, podniesie poziom życia w Polsce i uczyni silnym nasze państwo. To musi zrobić każdy z nas. To jest wymóg oby­ watelski, obowiązek, do którego powinien poczuwać się każdy obywatel. Tymczasem bardzo duża część społeczeństwa polskiego wydaje się go lekceważyć. Parę tygodni temu miały miejsce strajki policji, jakby na wzór włoskich. To było oburzające. Słysza­ łem, że w sądach też dzieją się podobne rzeczy, że sądy są nieczynne, bo sędziowie czy urzędnicy chorują… W wystąpieniu pana premiera zabrakło pewnych wymagań. Tak bym to powiedział: wymagań. Tego, co tak ostro, ale potrzebnie powiedział premier Anglii Churchill w czasie wojny: że czeka was pot, krew i łzy. Nie chodzi mi o to, żeby nas czekały teraz krew i łzy, ale o to, żebyśmy się poczuwali do wspólnej odpowiedzialności za naszą kondycję, za nasz kraj. Fragment wywiadu Kornela Morawieckiego dla Radia WNET z grudnia 2018 roku

Małgorzata Gosiewska Odszedł jeden z ostatnich żołnierzy wyklę­ tych, wielki człowiek, legenda walki o Polskę. Tak wiele mu zawdzięczamy. Jego dorobek oczywiście powinien być powszechnie zna­ ny, ale nie jestem pewna, czy jest znany wys­ tarczająco i wszędzie. Kornel Morawiecki jest taką osobą, której absolutnie nie da się kwe­ stionować. A jednak niełatwe miał życie, bo nawet III RP nie zauważała jego dorobku. Na przestrzeni wielu, wielu lat pozostawał na zu­ pełnym marginesie. Ale nie czas w tej chwili na tego typu roz­ ważania. W tej chwili wszystko inne przestaje być istotne. Myślę, że powinniśmy skupić się na modlitwie, być z panem premierem, z całą jego rodziną i wspierać ich, bo dzień rzeczy­ wiście jest smutny.

Krzysztof Skowroński: Na pewno w pamię­ ci wielu z nas zostanie początek VIII kaden­ cji Sejmu. Nie było w nim postkomunistów jako zwartej formacji, a pierwsze przemó­ wienie wygłaszał Marszałek Senior Kor­ nel Morawiecki. Zaczął od słów poety, że dostaliśmy Polskę jak żagiew i mamy ją nieść dalej. A jak przekazał mediom jego syn, premier Mateusz Morawiecki, jedne z ostatnich słów, jakie wypowiedział oj­ ciec, były takie, żeby zawsze myśleć o Pol­ sce i wypracowywać zgodę narodową. Tę myśl od dawna starał się promować. On rzeczywiście zawsze niósł Polskę jak tę ża­ giew. Czerpmy z jego życia, jego postaw i oddaj­ my mu wspólnie cześć. Gdy przyjdzie moment jego ostatniej już drogi, bądźmy tam wszyscy.

Piotr Jegliński Całkowicie. On nie godził się na porozumie­ nie Okrągłego Stołu, nie godził się na ten pakt, który notabene nie został dotrzymany w swojej zasadniczej części, tej społecznej, natomiast został dotrzymany w części tajnej, ustnej, magdalenkowej, która zapewniała ko­ munistom bezkarność, uwłaszczenie i to, co oni zrobili z polską gospodarką, prawda? Ta niepisana część umów została wypełniona. Natomiast tamta oficjalna nie. Kornel się na to nie godził. Potem jakoś nie umiał się przebić do świadomości społecznej. Bo w podziemiu on był legendą, naprawdę legendą. Był jednym z najdłużej ukrywających się działaczy i wyjąt­ kowo intensywnie ściganym. Do tego zrobił coś, czego inni nie zrobili – zorganizował na­ słuch. Cały Wrocław był obłożony aparatami nasłuchowymi i rzeczywiście wiele, wiele razy udało mu się umknąć przed aresztowaniem dzięki tej aparaturze. Stworzył zespół ludzi, który można śmiało nazwać kontrwywiadem. Bo wrocławska komórka Solidarności Walczącej, w odróżnieniu od NSZZ So­ lidarność, wywodziła się z Politechniki, z wydziałów technicznych, a nie z wydzia­ łów humanistycznych. Sam Kornel Mora­ wiecki był doktorem fizyki. Tak. Moja żona, która jest z Wrocławia i też była członkiem Solidarności Walczącej, utrzy­ mywała nasłuchy, żeby rozpoznać, czy czasem nie jest śledzona. Ja do tych nasłuchów miałem dostęp i dzięki analizie doszedłem do wnio­ sku, kto w Warszawie jest kapusiem. W War­ szawie – to znaczy, że te analizy, te nasłuchy miały wielopoziomowe zastosowanie, bardzo ułatwiały konspirację. I trzeba powiedzieć, że Kornel miał wielu bardzo, bardzo, bardzo oddanych ludzi, którzy wprost mówili nie o ja­ kieś tam finlandyzacji, ale o niepodległości i że komunizm trzeba obalić. Mieliśmy zasadę, że naszą główną bronią jest słowo, prawda i słowo. I myślę, że Soli­ darność Walcząca miała jedną z największych siatek drukarskich, wydawniczych. We Wrocła­ wiu prawie każdy zakład miał swoją gazetkę; ta sieć wolnego słowa była nieprawdopodobnie rozbudowana. W przemówieniu otwierającym obecną, upływającą już kadencję Sejmu, Kornel Morawiecki jako Marszałek Senior po­ wiedział, że zabrakło nam odwagi i śmia­ łości, także tej intelektualnej śmiałości

Był wybitnym działaczem niepodległoś­ ciowym. Pięknie wpisał się w dzieje nasze­ go narodu i dzieje walki o niepodległość, człowiekiem niezłomnym, człowiekiem, dla którego Polska, Polska niepodległa, wolna, stanowiła główny, czy wręcz jedy­ ny cel jego aktywności. Bardzo szerokiej, niezwykłej, można powiedzieć niespoty­ kanej, nie tylko jeśli chodzi o Polskę, ale o cały Układ Warszawski, Związek So­ wiecki; aktywności politycznej, konspi­ racyjnej, jak to się kiedyś określało – spi­ skowej. Aktywności, która przekraczała granice naszego kraju. Odszedł człowiek naprawdę wybitny, człowiek przy tym niezwykły, i to jest powód dla wielkiego żalu nas wszystkich, całego naszego obo­ zu. Jest także oczywiste iż w tym momen­ cie jesteśmy razem z Panem Premierem, który stracił ojca. Jarosław Kaczyński

po Okrągłym Stole; że nie byliśmy na ty­ le odważni, żeby zbudować państwo zu­ pełnie nowe. Tak. Przyjęliśmy ten liberalny plan Balcero­ wicza, który wmówił nam, że po prostu innej drogi nie ma. Że pierwszy milion trzeba ukraść, a następne – czemu nie? To był plan dziki, dla mnie dziki zupełnie, pozbawiony międzyludz­ kiej solidarności; ta liberalna reforma spowo­ dowała, że nie zbudowaliśmy sprawiedliwe­ go państwa. Przyjęliśmy złe wzorce. Teraz na szczęście odeszliśmy od tego. Jaki testament dla polskich polityków, dla nas wszystkich jako społeczeństwa, jako narodu zostawił Kornel Morawiecki? W podziemiu został napisany program pod nazwą Solidarna Rzeczpospolita. Najogól­ niej rzecz biorąc, polegał on na solidarności międzypokoleniowej, na wzajemnej pomo­ cy. I myślę, że taki rodzaj solidarnej Rzecz­ pospolitej obecnie buduje Mateusz razem z Jarosławem. Mateusz jako młody chłopak był w Solidarności Walczącej. On niejako re­ alizuje ten testament. Oczywiście zmienia się otoczenie, zmienia się rzeczywistość, która jest dynamiczna i trzeba reagować, ale teraz jest realizowane to, co my nazywamy solida­ ryzmem: pomoc słabszemu, wyrównywanie szans. To jest ta Solidarna Rzeczpospolita i te­ raz ją budujemy.

Krzysztof Skowroński: Czy dobrze znał Pan Kornela Morawieckiego? Bardzo dobrze. Poznaliśmy się w dniu, kiedy Kornel razem z Andrzejem Kołodziejem zo­ stali wyrzuceni, deportowani z PRL-u i znaleź­ li się na płycie lotniska Fiumicino w Rzymie. Ja już tam na nich czekałem i wtedy pozna­ łem go osobiście. Wcześniej znaliśmy się już wiele lat, bowiem pomagałem Kornelowi. Wspierałem Solidarność Walczącą, od kiedy powstała, od samego początku. Wysyłaliśmy powielacze, skanery do nasłuchów bezpieki, milicji; organizowaliśmy również przerzuty literatury w języku rosyjskim, która szła do ówczesnych jed­nostek sowiec­kich. Trzeba powiedzieć, że Kornel Morawiecki miał głęboką wiarę w to, co robił. Był czło­ wiekiem niezwykle ideowym, serdecznym i ciepłym. Widziałem go ostatni raz ósmego wrześ­ nia i śmiałem się z niego, że miał startować z północnej Polski, a jedzie robić kampanię do senatu z pierwszego miejsca na Podlasiu. I poradziłem mu: Kornel, jedź tam, to się od razu lepiej poczujesz! On też się śmiał, ale czułem, że coś się z nim dzieje niedobrego. Był po pierwszej fazie naświetlań, bo cho­

sprawą była niepodległość Rzeczypospolitej. On i jego grupa byli jedynymi, którzy w pod­ ziemiu, w tamtych okrutnych czasach walczyli o wolność naszą i waszą, on tak to rozumiał. Oni wydawali „Biuletyn Dolnośląski” i pisma Solidarności Walczącej także po rosyjsku, dla żołnierzy sowieckich. Po wyrzuceniu z Polski, bodajże w osiemdziesiątym siódmym roku, Kornel Morawiecki objeżdżał cały świat, mo­ bilizując różnych polityków zachodnich. Był w Stanach Zjednoczonych w Departamencie Stanu, spotykał się z bardzo różnymi ludźmi. Wrócił do Polski nielegalnie, tuż przed sta­ nem wojennym. Przede wszystkim nie uznawał Okrągłe­ go Stołu, bo jak mówił, komuna po prostu sama się wywróci, nie pomagajmy jej się prze­ kształcić. Uważał, że wcześniej czy później to wszystko padnie. Niestety tak się nie stało. I bardzo z tego powodu ubolewał. Niedaw­ no rozmawialiśmy i pokazałem mu dokument, podpisany przez Wojewodę Mazowieckiego Sipierę, który przysłał do kogoś pismo o treś­ ci: „Działając na podstawie artykułu takiego i takiego Polskiego Komitetu Wyzwolenia Na­ rodowego…”. Czyli do dzisiaj władze działa­ ją na podstawie komunistycznych dekretów.

To był człowiek pewnego etosu, przypominał te pokolenia, które walczyły po powstaniu styczniowym, w kompletnej beznadziei. Będzie nam go bardzo, bardzo brakowało. Żegnaj, Kornelu! rował na raka trzustki, jak sam powiedział. Miałem przy sobie książkę, którą żeśmy wy­ dali, Alfreda Znamierowskiego Niezłomni, gdzie są wywiady właśnie z Morawieckim i Kołodziejem. I spontanicznie wyjąłem ją i chciałem powiedzieć: popatrz, tylu auto­ rów wydałem, wszyscy zmarli, nie mam au­ tografów. Ale na szczęście ugryzłem się w ję­ zyk. Kornel złożył mi podpis z datą: ósmy września tego roku. Potem miałem z nim kontakt już tylko te­ lefoniczny. A dzisiaj zostałem zawiadomiony ze szpitala przez jego przyjaciół – był tam An­ drzej Kołodziej i jeszcze paru kolegów, którzy akurat przyszli na ten straszny moment, kiedy serce Kornela się zatrzymało. Jest to ogromna strata dla wszystkich, dla całej Polski. Odszedł człowiek niepokorny, człowiek zdecydowany, dla którego najważniejszą

I Kornel powiedział, że to jest najwyższy skan­ dal III Rzeczypospolitej, że została zachowana ciągłość PRL-u, przede wszystkim w sprawach ideowych i konstytucyjnych. To jest niesłycha­ ne, że do dzisiejszego dnia utrzymuje się waż­ ność jednego z podstawowych dokumentów, na których opierała się władza ludowa. Zresztą tak jak i dekret Bieruta w najjaśniejszej stolicy. To wszystko go bulwersowało. On, jeżeli szedł do Sejmu, to nie dla zdobycia poklasku czy załatwienia sobie emerytury, tak jak to niestety się dzieje w wielu wypadkach. Do Sejmu bardzo często dostają się ludzie kompletnie bez ideologii. To był człowiek pewnego etosu, przypomi­ nał te pokolenia, które walczyły po powsta­ niu styczniowym, w kompletnej beznadziei. Będzie nam go bardzo, bardzo brakowało. Żegnaj, Kornelu!


PAŹDZIERNIK 2O19 · KURIER WNET

CZŁOWIEK LEGENDA

Niesiemy Ciebie, Polsko, jak żagiew, jak płomienie. Gdzie Cię doniesiemy?

M

y, Polacy, jesteśmy wielkim, dumnym narodem. Mamy przeszłość wielką, jesteśmy na­ rodem z pokoleń przed nami, w pokole­ nia, które przyjdą po nas. Jesteśmy cząstką dziejów. Rośliśmy z chrześcijańskiego, z eu­ ropejskiego ducha, z naszej mowy i kultu­ ry, z umiłowania wolności, z pracy i walki o niepodległość, z fenomenu Solidarności. Nam, posłom, przypadł zaszczyt re­ prezentowania obywateli, tych, którzy poparli obecne tu w Sejmie ugrupowa­ nia. Także tych, których głosy nie zostały uwzględnione, a także tych, którzy nie po­ szli do wyborów. Mamy obowiązek mówić wspólnym głosem, mamy obowiązek, spie­ rając się, dochodzić do porozumienia i słu­ żyć Polsce, służyć wszystkim obywatelom. Taka jest nasza wielka odpowiedzialność i nasze wyzwanie. Czy prawo ustanowione przez obecny Sejm, przez Sejm obecnej kadencji pomoże Polsce, potrafi popra­ wić dolę mieszkańców naszego kraju? Czy biednych uda się wyrwać z biedy? Czy da perspektywę ambitnym, pracowitym i zdolnym? Czy przywróci cześć bohate­ rom Solidarności? Na co dzień widzimy bezprawie, draństwo i rozpacz – rządzą ci, co mają pieniądze i siłę. Ludziom potrzeba uczestnictwa, możliwości wypowiadania się, decydowania o sobie, o kraju. Takie są nasze cele, takie będą nasze czyny. Tu, z tej trybuny padło przed laty dra­ matyczne pytanie: „Czyja jest Polska?” Ale jest jeszcze bardziej doniosłe pytanie, bar­ dziej ważne – Dla kogo jest Polska? Żyjemy nie tylko dla siebie – żyjemy i umieramy dla innych. Polska ma rosnąć, ma rozwijać się nie tylko dla Polaków. Jesteśmy potrzebni. Jesteśmy potrzebni sąsiadom, światu. Mamy łączyć zachód Europy z jej Wschodem. My razem jesteśmy ważniejsi niż każdy z osobna. Ponad nami są wartości – dobro i prawda, wolność i sprawiedliwość. Nad nimi jest poczucie sensu, naszego indy­ widualnego życia i naszego narodowego trwania. Sensu tożsamego z niepojętym Bogiem. Polacy nieraz, przydając się sobie, przydawali się innym. Tak było w tysiąc dziewięćset dwudziestym roku, tak było podczas II wojny światowej, podczas walki i męczeństwa, które nasz naród wycierpiał. Tak było w zrywie Solidarności. Przyda­ liśmy się Europie, przyczyniliśmy się do pokonania totalitaryzmu. Mieliśmy swój udział w kształtowaniu mapy Europy, ale po Okrągłym Stole zabrakło nam odwagi, wyobraźni i oryginalności. Marzy mi się... Marzy mi się, żebyśmy w tym parlamencie, z udziałem całego społeczeństwa, zaproponowali Polsce i Eu­ ropie nową, wielką konstytucję na miarę dwudziestego pierwszego wieku. Konsty­ tucję nie tylko praw, obowiązków, nie tylko wolności. Konstytucję sensu. K Fragment wystąpienia Kornela Morawieckiego z 12 XI 2015 r., kiedy jako Marszałek Senior otwierał I. posiedzenie Sejmu RP VIII kadencji

Dzieci, zrozumcie: najważniejsza jest

11


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2O19

12

WYSIEDLENIA

Radruż to wieś położona przy samej granicy z Ukrainą, na krawędzi Roztocza. Wschodnia część tej miejscowości po wojnie znalazła się w granicach ZSRR i wchodzi dziś w skład Smolina. Miejscowość słynie z wpisanej na Listę Światowego Dzie­ dzictwa UNESCO szesnastowiecznej cerkwi pod wezwaniem św. Paraskewy. Cerkiew miała charakter obronny, dlatego do dziś otoczona jest murem. Stoi na wzgórzu, u stóp którego rozciąga się wieś. A wieś kryje swoje tajemnice.

ZDJĘCIE ZE STRONY WWW.EMISILO.PL

Ukrywajcie się! Będą was wysiedlać! Wojciech Pokora

G

dy kilkanaście lat temu odwie­ dziłem to miejsce, moją uwagę zwrócił układ domów. Spytałem starszych mieszkańców, dlaczego domy są tak rzadko rozstawione? W odpo­ wiedzi usłyszałem: „To są działki Ukraińców, nikt się w miejscu ich domów nie buduje, bo co jak wrócą? Użytkujemy ich pola, ale nie budujemy się na ich ziemi”. Być może dziś kolejne pokolenia zapomniały o tej za­ sadzie, ale wówczas czuć było lęk, że może jednak wrócą?

Łuny w Bieszczadach O świcie 28 marca 1947 r. z Sanoka do Leska wyruszyła kolumna samochodów wojskowych, wioząc na inspekcję 34 Pułku Piechoty m.in. dwóch generałów i jednego pułkownika. Po inspekcji oficjele wsiedli do samochodów i ruszyli dalej na południe. Ich celem był Baligród, w którym stacjonował jeden z batalionów pułku. Z Leska, wraz z przeprowadzającymi inspekcję żołnie­ rzami, w dalszą drogę wyruszył dowódca 34 pp ppłk Jan Gerhard. Na miejsce kolum­

Fakt, że już kilkanaście godzin po śmierci generała podjęto decyzję o deportacji ludności ukraińskiej i rusińskiej – Łemków i Bojków – współgra z tezą o celowym zabójstwie, ale też jej nie przesądza. na dotarła ok. 7.30. Po inspekcji i odebraniu raportu odwiedzono cmentarz wojenny. I zaraz potem zapadła decyzja, że kolejnym punktem, do którego zmierzają wojskowi, będzie posterunek 37 Komendy i 4 Konnej Grupy Manewrowej Wojsk Ochrony Pogra­ nicza w Cisnej. Była godz. 9.00. Tuż za Ba­ ligrodem jedno z aut uległo awarii. Zdecy­ dowano się jednak na kontynuację podróży, mimo trwających w tym rejonie walk z od­ działami Ukraińskiej Powstańczej Armii. Ok godz. 10.00 w okolicach osady Jabłonki kolumna wpadła w zasadzkę. Przebieg wy­ darzeń znamy z relacji świadków. Niestety są przesłanki, by im nie wierzyć. Oficjalna wersja jest taka, że zasadzkę w tym miejscu przygotowali członkowie sotni „Chrina” i „Stacha” UPA, która o świcie zeszła ze szczytu Chryszczatej i miała sześciokrotną przewagę liczebną. Mimo tej przewagi, ze strony polskiej śmierć w wyniku zasadzki poniosły trzy osoby. Wśród nich przepro­ wadzający inspekcję oficer radzieckiego wywiadu wojskowego Razwiedupru, a także przyjaciel Ernesta Hemingwaya – generał Karol Świerczewski „Walter”.

Wokół śmierci generała narosło wiele kontrowersji. Przede wszystkim pojawiła się hipoteza, że nie odpowiada za nią UPA, ale był spisek na jego życie. Świadczyć ma o tym fakt, że w mundurze, który do dziś znajduje się w Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie, na plecach znajduje się ślad po bagnecie. Ponadto wiele sprzeczności znalazło się w zeznaniach świadków. Kolej­ nym argumentem podważającym oficjalną wersję była liczba ofiar. Precyzyjna wręcz. Zginął bowiem Świerczewski oraz jego kie­ rowca i adiutant, których przydzielono mu w Sanoku. Jednak w podobnej zasadzce, zor­ ganizowanej 1 kwietnia 1947 r. na tej samej drodze przez tę samą sotnię, zginęło 30 z 32 wopistów (prawdopodobnie był to transport rannych, co może tłumaczyć liczbę ofiar). I ostatnia przesłanka. Śledztwo w sprawie śmierci „Waltera” zostało wznowione w la­ tach siedemdziesiątych. Komisją kierował Marian Naszkowski – generał brygady, szef Głównego Zarządu Politycznego Wojska Pol­ skiego, dyplomata PRL, m.in. ambasador w Moskwie. Zasłynął tym, że będąc prze­ łożonym wszystkich oficerów politycznych w Ludowym Wojsku Polskim w 1951 r., za­ bronił polskim żołnierzom śpiewania kolęd. Jednym z czoków komisji był zaś Jan Gerhard, ten sam, który towarzyszył Świer­ czewskiemu w jego ostatnich chwilach. Ra­ port komisji nigdy nie ujrzał światła dzien­ nego. Nieznani sprawcy ukradli go z sejfu Naszkowskiego w jego domu. Zaraz po tym Naszkowski został stałym przedstawicielem PRL przy Międzynarodowej Organizacji Pracy w Genewie. Jan Gerhard zaś padł ofiarą morderstwa. Oficjalnie za tę śmierć odpowiedzieli narzeczony córki, 27-letni student architektury Zygmunt Garbacki, oraz jego kolega, 26-letni Marian Wojtasik. Oficjalnym powodem zbrodni był cel rabun­ kowy (mimo, że z domu zginęły czeki po­ dróżne, a kosztowności i pieniądze zostały nieruszone). Obu oskarżonych skazano na śmierć, a wyrok został wykonany. W śledz­ twie okazało się jednak, że jeden z oskar­ żonych – Garbacki – bronił się, przedsta­ wiając zabójstwo jako zbrodnię z miłości do Małgorzaty Gerhard, córki zamordowa­ nego, na związek z którą nie było zgody jej ojca. Natomiast drugi oskarżony, Wojtasik, zeznał, że dokonał zbrodni z powodów pa­ triotycznych, Gerhard bowiem jest winny śmierci generała Karola Świerczewskiego. Jan Gerhard zasłynął z jeszcze jednego po­ wodu. Napisał powieść Łuny w Bieszczadach, zekranizowaną później pod tytułem Ogniomistrz Kaleń.

Operacja Wschód Śmierć Karola Świerczewskiego stała się pre­ tekstem do przeprowadzenia zaplanowanej dużo wcześniej akcji przesiedleńczej. Fakt, że już kilkanaście godzin po śmierci gene­ rała podjęto decyzję o deportacji ludności ukraińskiej i rusińskiej – Łemków i Bojków – współgra z tezą o celowym zabójstwie, ale też jej nie przesądza. Część historyków uważa,

że decyzja o Akcji Wisła zapadła w Moskwie już w połowie lutego (czyli przez śmiercią „Waltera”). Plan operacji miał przygotować gen. Siergiej Sawczenko, a zaaprobował ją Ławrentij Beria. Nosiła ona wówczas kryp­ tonim „Operacja Wschód”. Tak czy inaczej, pretekst się znalazł i już w marcu Biuro Polityczne KC PPR, a 12 kwietnia Państwowa Komisja Bezpie­ czeństwa RP podjęły decyzję o przeprowa­ dzeniu akcji. 24 kwietnia 1947 r. prezydium Rady Ministrów RP podjęło uchwałę w spra­ wie Akcji Wisła. Pełnomocnikiem Rządu do Spraw Akcji Przesiedlenia Ludności Ukra­ ińskiej i Walki z UPA został mianowany ge­ nerał Stefan Mossor (ten sam, który został już trzy lata później aresztowany i skazany w tzw. procesie generałów). Jego zastępcami mianowano: ds. bezpieczeństwa – wicemini­ stra bezpieczeństwa publicznego Grzegorza Korczyńskiego (w 1954 r. skazany za mordy na ludności polskiej i żydowskie, w grudniu 1970 r. był jednym z głównych odpowie­ dzialnych za masakry robotników na Wy­ brzeżu), ds. KBW – płk. Juliusza Hibnera (Bohater Związku Radzickiego; dowodzo­ ne przez niego oddziały KBW są obciążo­ ne licznymi zbrodniami i represjami wobec działaczy opozycji i ludności cywilnej) oraz ds. polityczno-wychowawczych – ppłk. Bo­ lesława Sidzińskiego. Akcja została rozpisana na dwa etapy. Pierwszy, rozpoczynający się 20 kwietnia i trwający do końca maja 1947 r., polegał na rozbiciu kureni Petra Mykołenki „Bajdy” i Wasyla Mizerny „Rena” oraz na wysiedle­

Wydarzeniem, które każe traktować Akcję Wisła jako część szerszego planu, którego wytyczne zarysowano w Moskwie, jest akcja deportacyjna przeprowadzona w zachodnich obwodach sowieckiej Ukrainy. niu ludności ukraińskiej i rodzin miesza­ nych z powiatów: Brzozów, Sanok, Przemyśl, Lesko i Lubaczów. Drugi etap, na którym planowano skończyć akcję, trwał do końca czerwca. Prowadzono wówczas działania zmierzające do likwidacji kureni Wołodymy­ ra Soroczaka „Berkuta” i Iwana Szpontaka „Zalizniaka”. Wysiedlono ludność ukraińską z powiatów Jarosław, pozostałą z pierwszego etapu ludność powiatu Lubaczów i Toma­ szów Lubelski. Jednocześnie trwały działa­ nia w powiatach Gorlice, Nowy Sącz i Nowy Targ, skąd wysiedlano ludność łemkowską. Akcja nie zakończyła się jednak na zapla­ nowanym etapie i w lipcu 1947 r. rozpoczę­ to etap trzeci, polegający na prowadzeniu

działań przeciwko pozostałościom sotni „Rena” i „Bajdy” oraz wysiedlano te osoby, którym udało się schować bądź wróciły do miejsc zamieszkania po przeprowadzonych wcześniej akcjach. Przesiedlenia w ramach Akcji Wisła objęły ok. 140 tysięcy osób. Przy okazji przesiedleń przeprowadzono także akcję aresztowań inteligencji – w tym księży greckokatolickich i osób podejrzanych o współpracę z UPA i innymi organizacjami niekomunistycznymi. Duża część areszto­ wanych trafiła do dawnej filii KL Ausch­ witz w Jaworznie, gdzie w kwietniu 1945 r. utworzono Centralny Obóz Pracy. W ramach COP działał podobóz ukraińsko-łemkowski, do którego trafiło w sumie 3873 więźniów.

Operacja Zachód Wydarzeniem, które każe traktować Akcję Wisła jako część szerszego planu, którego wytyczne zarysowano w Moskwie, jest akcja deportacyjna przeprowadzona w zachodnich obwodach sowieckiej Ukrainy. Prof. Grze­ gorz Motyka wskazuje, że akcje faktycznie mogły być powiązane, ale impulsem do de­ portacji na Wołyniu i w Galicji Wschod­ niej była akcja przeprowadzona w Polsce. Być może impuls poszedł z Polski, ale nie był nim sam fakt deportacji, plan przygoto­ wań do wysiedleń we wszystkich obwodach zachodniej USRR powstał bowiem już na początku 1947 r., mniej więcej wtedy, gdy przygotowano plan Operacji Wschód, któ­ rej nazwę zmieniono następnie na Operacja/ Akcja Wisła. 23 kwietnia 1947 roku we Lwowie prze­ prowadzono naradę, na której obecni byli obwodowi sekretarze partii komunistycznej i naczelnicy obwodowych zarządów MBP Ukrainy Zachodniej. W naradzie udział wzięli Nikita Chruszczow i Łazar Kagano­ wicz, stojący na czele Komunistycznej Partii Ukrainy. Ustalono wówczas priorytety pla­ nowanej akcji – zlikwidowanie ukraińskiego podziemia i zakończenie pełnej sowietyzacji w zachodnich obwodach. Miesiąc później za­ stępca ministra BP ZSRS gen. Siergiej Ogol­ cow wraz z ministrem BP USRR gen. Sier­ giejem Sawczenką wystąpili do ministra BP Wiktora Abakumowa o zgodę na deportację. Ten przychylił się do ich prośby i 22 sierpnia 1947 r. wydał rozkaz „O wysiedleniu rodzin osądzonych, zabitych, tych, którzy przeby­ wają na nielegalnym położeniu, aktywnych nacjonalistów oraz bandytów z terytorium Zachodniej Ukrainy”. Rada Ministrów ZSRR 10 września przyjęła uchwałę „O zesłaniu z zachodnich obwodów USRR do obwo­ dów: karagandyjskiego, archangielskiego, wołogodzkiego, kemierowskiego, kirowskie­ go, mołotowskiego, swierdłowskiego, tiu­ memeńskiego, czelabińskiego, czytyjskiego członków rodzin OUN-owców i aktywnych bandytów aresztowanych i zabitych w star­ ciach”. Plan operacji zatwierdzono 10 paź­ dziernika 1947 r. Zaplanowano wysiedlenie 75 tys. osób. Operacja Zachód rozpoczęła się 21 października o 2.00 w nocy we Lwowie.

Następnie o 4.00 oddziały zajęły pozycje wo­ kół wyznaczonych wiosek, a o 6.00 przystą­ piono do ich wysiedlania. Akcję zakończono jeszcze tego samego dnia. Wyjątkiem był obwód czerniowiecki, gdzie przeciągnęła się do 23 października. Deportowani przeważ­ nie nie stawiali oporu. Mimo zachowania tajemnicy, w niektórych obwodach infor­ macja o deportacjach trafiła wcześniej do mieszkańców. Części z nich udało się ukryć. W ich miejsce brano rodziny z list rezer­ wowych. Jak podaje prof. Grzegorz Motyka

Ludność została zastraszona, a przede wszystkim podważono zaufanie do podziemia OUN i UPA. Powszechnie zaczęto się obawiać, że deportacje będą systematycznie powtarzane, aż do czasu wywiezienia miejscowej ludności. w artykule Operacja Zachód 1947 – sowiecki odpowiednik Akcji Wisła, w niektórych okolicach pojawiły się nawet ulotki o treści: „Ukrywajcie się. Będą was wysiedlać”.

Wschód, Zachód, Wiosna i Przypływ Akcja przyniosła pożądany skutek. Ludność została zastraszona, a przede wszystkim pod­ ważono zaufanie do podziemia OUN i UPA. Powszechnie zaczęto się obawiać, że depor­ tacje będą systematycznie powtarzane, aż do czasu wywiezienia miejscowej ludności, w miejsce której zostaną sprowadzeni koł­ choźnicy. Zaczęto zatem gorliwie oddawać zaległe kontyngenty, masowo stawiano się do prac społecznych. Władza to zauważyła i już wiosną 1948 r. rozpoczęła podobną ak­ cję na Litwie. 22 maja o 4 rano rozpoczęły się wysiedlenia miejscowej ludności. Akcja objęła prawie 50 tys. osób i nosiła krypto­ nim „Wiosna”. W 1949 r. podobne działania podjęto na Łotwie i w Estonii. Tam operację nazwano „Przypływ”. Te ostatnie akcje podają w wątpliwość tezę, że operacje deportacyj­ ne z lat 1947–1949 miały na celu osłabienie ruchu oporu. Niewątpliwie też, ale przede wszystkim chodziło w nich o to, by podpo­ rządkować ludność reżimowi. W swoim ar­ tykule prof. Motyka cytuje Tamarę Wrońską, która zauważa, że Ukraina nie miała w swojej historii analogii do deportacji październiko­ wej 1947 roku, mimo to ogół społeczeństwa dowiedział się o niej dopiero pod koniec lat 80. XX wieku. Dopiero wtedy przestano bać się mówić o własnych przeżyciach. K


PAŹDZIERNIK 2O19 · KURIER WNET

13

S TA R C I E Ś W I ATO P O G L Ą D ÓW Cywilizacja Jeżeli myślę o cywilizacji, to nie chodzi mi o poziom materialny i techniczny społeczeństwa, lecz, zgodnie z klasycz­ nym rozumieniem tego pojęcia, idąc za definicją Konecznego, widzę ją jako „metodę ustroju życia zbiorowego”, czyli wszystko to, co nas jako ludzi jakoś loku­ je w zbiorowości. Cywilizacja to rząd po­ jęć podstawowych, którymi żyjemy. To rzeczy wielkie, zasadnicze, ale zarazem takie, które sprowadzają się do doraźnej codzienności. Najogólniej mówiąc, to ona decyduje o tym, że nie paraduje­ my po ulicach w stringach z piórkami w tyłkach. Przykład niby śmieszny, ale jak pokazują ostatnie wydarzenia w Pol­ sce, do której przeniosły się z Zachodu nowe formy walki z cywilizacją, wcale nie dziwaczny. Tzw. marsze równości, tak masowo przeprowadzone w naszych miastach, będące w istocie narzędziem do walki ze wszystkim, co tradycyjne, w ostatnich miesiącach stały się linią frontu cywilizacyjnego, za którą dzieją się różne dziwne rzeczy. Być może w tej dziwności kryje się źródło przyszłej klę­ ski rewolucji lewicowej, która ewiden­ tnie zaczyna nam zagrażać. W społe­ czeństwie owa aktywność może, choć nie musi, wywołać odruch obronny. Cywilizacja buduje społeczeństwa, nadaje kształt i każe im żyć według pew­ nych reguł. Bywają cywilizacje gromad­ nościowe, jak turańska, i personalistycz­ ne, jak łacińska. Jestem przekonany o słuszności takiego podziału. Bywają też określone stany, które można nazwać acywilizacyjnymi. Mogą bowiem ist­ nieć grupy prymitywne, niezdolne do ja­ kiegokolwiek myślenia abstrakcyjnego, skupione wyłącznie wokół konsumpcji i realizacji żądz, nieodczuwające nawet potrzeby prokreacji. Cywilizacje pry­ mitywne obniżają godność człowieka i blokują rozwój społeczeństwa. Stan acywilizacyjny, jeśli traktować go po­ ważnie, jest drogą do końca życia spo­ łecznego i człowieka w ogóle. Ktoś, kto czytał Manifest komunistyczny Marksa albo przynajmniej wie, co w nim jest zawarte, wie też, że taki cel przyświecał twórcy doktryny, której nazwa pochodzi od jego nazwiska. Oto cała rzeczywi­ stość różnorodności społecznej miała po prostu zniknąć, roztopić się w ramach wspólnoty pierwotnej, w której nie mia­ ło być niczego oprócz rzeczonej kon­ sumpcji właśnie. Rewolucja w kształcie zaproponowanym przez Marksa nigdy nie postąpiła poza formę szczątkową – ani komunizm w Rosji, ani tym bardziej socjalizmy wschodnioeuropejskie nie zdecydowały się na radykalną formę anarchii komunistycznej, skupiając się na mniejszym lub większym terroryzo­ waniu ludności i odbieraniu jej tradycji, własności i religii. Najszczerzej komu­ nizm próbował budować Mao Zedong w Chinach w czasach rewolucji kultu­ ralnej i Pol Pot w Kambodży za czasów Czerwonych Khmerów. Wszyscy pozo­ stali szli na mniej lub bardziej szczere kompromisy. Nie przeszkadzało im to wydawać w masowych nakładach Manifestu, mówiąc tylko, że na tę formę ustro­ ju przyjdzie czas potem. Pewnie sami technokratyczni komuniści wzdrygali się na myśl o tym, co by było, gdyby... poszli na całość.

Dzisiejsze czasy Wydawało się, że dążenie do acywili­ zacji skończyło się wraz z upadkiem Muru Berlińskiego, ale to nieprawda. To, że tu, w Polsce i na wschód od Łaby myślano błędnie, wiedzieli pewnie nie­ którzy przedstawiciele myśli zachod­ niej, baczni obserwatorzy kształtowania się i burzenia cywilizacji. Przed no­ wymi zagrożeniami przestrzegał np. Jan Paweł II, ale zwolennicy antyspo­ łecznych utopii od początku zadbali o to, by głosy ostrzegawcze nie były dobrze słyszalne, a jeżeli nawet, to by ich przekaz maksymalnie zniekształcić. W wypadku papieża Polaka to znie­ kształcanie czy spłycanie jego ostrzeżeń oddaje hasło „kremówki tak – encykli­ ki nie”. Do nowego starcia zwolennicy tradycyjnej, budowanej od wielu stuleci cywilizacji stanęli więc słabo przygo­ towani – o tym m.in. pisałem w ma­ jowym „Kurierze WNET”. W wyniku braku mediów i bystrych intelektua­ listów, którzy mogliby społeczeństwo ostrzec, oraz bezradnego w istocie sy­ stemu edukacji, nowa lewica zbudowała swą narrację stopniowo, krok po kroku, i dopiero teraz można zobaczyć w całej krasie jej strategię. Skoro nie powiodło się stworzenie z proletariatu forpoczty rewolucji, zresz­ tą w ostatnich czasach szybkiego rozwo­ ju technologicznego klasa ta znakomicie się dekonstruuje, to tej forpoczty trzeba poszukać gdzie indziej. Już w XIX wieku

niektórzy rewolucjoniści kwestionowali fakt dowartościowywania przez mark­ sizm klasy pracującej. W końcu rewo­ lucja nie miała klas umacniać, lecz je znieść. Teraz więc, po klęsce rewolucyj­ nego eksperymentu w wieku XX, trzeba było spróbować inaczej. Na pozór jesz­ cze dziwniej i bardziej irracjonalnie. Fakt jest jednak taki, że coś, co wydaje się na początku dziwaczne, z czasem nie bu­ dzi gwałtownej reakcji. Użyto więc do rewolucji mniejszości seksualnych i lu­ dzi zbuntowanych wobec własnej płci, w tym feministek. Pytanie: dlaczego? Bo wśród nich najlepiej znaleźć niepogo­ dzonych z obowiązującym porządkiem, takich, którym się wydaje, że świat jest niesprawiedliwy i nie akceptuje tego lub owego. Początkowo chodziło o zwykły homoseksualizm, który w różnych kra­ jach Zachodu traktowany był różnie. W komunistycznej Polsce nie był penalizowany, lecz w sferze społecz­ nej i mainstreamie raczej wyśmiewany. Jeszcze w filmie Rozmowy kontrolowane, nakręconym kilka lat po upad­

orgii czy ludzie o skłonnościach, których nawet nie jestem w stanie sobie wyob­ razić. Do tego należy dołączyć klasycz­ ne, wspomniane feministki, walczące z opresyjnym społeczeństwem, a szcze­ gólnie z Kościołem, który głosi, że Bóg powołał kobietę jako zdolną do rodzenia dzieci. Gdyby nie to, że rzeczy te dzieją się naprawdę, można by powiedzieć, że

i wyglądają one na początek prześla­ dowań ludzi za przekonania, w tym szczególnie religijne.

Lewica Dawna lewica, szczególnie ta państwo­ wa, nie przepadała za homoseksuali­ zmem, o czym wspomniałem powyżej.

Myśl lewicowa została „pożarta” przez rewolucję społeczną, stąd stoimy nie przed perspektywą dialogu, a starcia cywilizacyjnego. Dokonującego się zarówno na ulicy, jak i w salonach. mamy do czynienia z jakimś teatrem absurdu, który ma być śmieszny. Powie ktoś, że na tradycyjne społeczeństwo to nie działa, ale medialne kampanie, a szczególnie szkoła, która może wkrótce stać się miejscem promocji antycywili­ zacji, mogą ten stan zmienić.

Tym bardziej ciekawy jest dzisiejszy sojusz ludzi pokroju Leszka Millera i Roberta Biedronia. Nastąpiło w tym względzie znakomite przewartościowa­ nie stanowisk. Z jednej strony na pew­ no koniunkturalne, z drugiej jednak polityczne i światopoglądowe. Skoro

cywilizacyjnego. Dokonującego się za­ równo na ulicy, jak i w salonach. To drugie miejsce dla współczes­ nych lewicowców wydaje się mimo wszystko przyjaźniejsze. Ryszard Ka­ lisz jadący na platformie podczas „pa­ rady równości” jest mniej wiarygodny niż w studio telewizyjnym, gdzie przy pomocy mniej lub bardziej życzliwego dziennikarza może snuć wizję postula­ tów środowisk mniejszości obyczajo­ wych. Tak jak zupełnie „niesceniczna” stała się posłanka Joanna Scheuring­ -Wielgus wykrzykująca kilka lat temu swe słynne „Dość dyktatury kobiet!” na antyaborcyjnej manifestacji. Mimo wszystko media mogą więcej. Można udawać, że manifestacje LGBT czy ma­ nify feministyczne przyciągają dzikie tłumy, ale wyborców liczy się naprawdę w miliony. Część z nich nie wie w ogó­ le, o co w tym skrócie chodzi, a gdyby się dowiedzieli, to zareagowaliby jak staruszka w filmie Vabank 2, kiedy za­ pytano ją, czy w mieszkaniu przebywał Murzyn z psem – przeżegnała się i od­

O grożącym rewolucją sporze światopoglądowym w naszym kraju pisałem w „Kurierze WNET” kilka miesięcy temu. Wydarzenia ostatniego okresu każą mi jednak do tematu wrócić, ponieważ intensyfikacja postępów rewolucji jest rzeczywiście oszałamiająca.

Cywilizacja – lewica – dialog Piotr Sutowicz

ku sys­temu, znajdziemy uważaną za kultową scenę, gdzie oficer, chyba MO, wieczorną porą idzie wyrzucić śmieci i w okolicach śmietnika zasta­ je szamoczących się Stanisława Tyma i Krzysztofa Kowalewskiego. Każe im się rozejść, po czym słyszy z okna bloku zapytanie szanownej małżonki: „Heniu, co tam, chuligany?”, na co odpowiada dość obojętnie: „Nie, pedały jakieś”. Dziś chyba taka scena nie przeszła­ by w kinematografii mainstreamowej, a gdyby nawet, to wrzawa wokół niej zablokowałaby emisję filmu. To jeden z owoców rewolucji. Jest ich jednak więcej. „Miesiąc dumy LGBT” – inicja­ tywa, o której niektórzy, a może nawet większość z nas dowiedziała się w tym roku, jest czymś dodatkowo szokują­ cym, a jednocześnie symbolicznym. Nie chodzi tu bowiem o owe filmowe „pedały”, lecz o znacznie większy ob­ szar zjawisk. To już nie homoseksualiści przedstawiają swoje społeczne postu­ laty, jakiekolwiek by one były, lecz róż­ norakie, nazwijmy je, orientacje chcą być dumne z tego, czym są, i stan ten prezentować, pouczając nas wszystkich nie tylko o konieczności ich tolerowa­ nia, ale wręcz afirmacji ich skłonności i patrzenia na świat. Omawianie tych grup zajęłoby tro­ chę miejsca i nie wiem, czy warto to robić, ale na pewno trzeba zadać sobie pytanie, jak będzie wyglądało społe­ czeństwo afirmujące transseksualistów, ludzi lubiących przebierać się w ubrania płci przeciwnej czy za zwierzęta, w któ­ rym swe preferencje bez żenady będą realizować zoofile, pedofile, miłośnicy

Jak daleko proces ów zaszedł, po­ kazuje fala nienawiści, jaką medialnie wylano na polski Kościół po wypowie­ dzi arcybiskupa Marka Jędraszewskie­ go, a potem biskupów, którzy stanęli po jego stronie. Pamiętajmy, że mieli­ śmy i pewnie nadal mamy do czynie­ nia z próbą penalizacji takich głosów, które nie są niczym innym, jak filozo­ ficzną odpowiedzią na postępy LGBT w Polsce. Pytanie, czy władza politycz­ na w bliższej czy też dalszej przyszłości uzna jakąkolwiek polemikę z postulata­

celem każdej rewolucyjnej lewicy by­ ło i jest zniszczenie tradycyjnego spo­ łeczeństwa, to mamy tu do czynienia ze zwykłą zmianą narzędzi i niczym więcej. Pytanie: czy istniała jakaś inna lewica, do której można by się odwo­ łać, próbując pokazać, że nie o LGBT w niej chodzi? Odpowiedź na to pytanie jest oczywiście pozytywna. W Polsce byli ludzie lewicy, którzy kierowali się przede wszystkim wrażliwością socjal­ ną, chcieli sprawiedliwego ładu praw­ nego i bardziej przyjaznej warstwom

Debaty społecznej na tematy ważne nie ma i nie będzie. Nie ma bowiem punktu stycznego pomiędzy postulatami zwolenników LGBT a wartościami chrześcijańskimi w klasycznym rozumieniu. mi ideologii LGBT za przestępstwo, po­ zostaje otwarte. Przypadek pracownika jednej z sieci sklepów, zwolnionego za niechętne stanowisko wobec promocji tej ideologii, który uzasadniając swo­ je zdanie, posłużył się cytatem z Bi­ blii, jest tu znamienny. Jeżeli do tego dodać głosy niektórych mediów i tzw. autorytetów, w tym niestety częściowo takich, które uważają się za katolickie, to rzecz jest niepokojąca. Jestem prze­ konany, że pracownik ów nie zostanie do pracy przywrócony, a proces sądowy w tej kwestii stopniowo będzie znikał z debaty publicznej i nikt nie wspomni, że „opinia publiczna chciałaby wie­ dzieć”. Przypadków takich jest więcej

uboższym dystrybucji dóbr, po prostu za najważniejszy cel mieli to, by bied­ ni byli mniej biedni, a bogaci nieco mniej bogaci. W łonie myśli lewico­ wej mieliśmy do czynienia z aktyw­ nością spółdzielczą i gospodarczą, były tam rzeczy ciekawe i godne czytania, a może i wcielania w życie społeczne. Nie zawsze bowiem musimy być ska­ zani na dychotomię prawica – lewica. Wszak najważniejsze jest dobro wspól­ ne. Tyle tylko, że dziś w debacie pub­ licznej takiej lewicy chyba już nie ma albo pojawia się tu i ówdzie punktowo. Myśl lewicowa została „pożarta” przez rewolucję społeczną, stąd stoimy nie przed perspektywą dialogu, a starcia

powiedziała przerażona: „Pod jednym dachem z antychrystem?!”. Propagandę trzeba więc sączyć powoli, racjonalizując ją, posługując się różnymi argumentami, w tym od­ wołując się do chrześcijaństwa, które nagle okazuje się być w ustach lewico­ wych polityków i publicystów religią szacunku, oczywiście tylko w określo­ nych okolicznościach. W studiu telewi­ zyjnym można spokojnie wiele rzeczy pokazać fajniej, kandydat na takie czy inne stanowisko może sobie przygo­ tować ładną mowę i ogólnie przecież może być ładny, bo polityka musi być elegancko opakowana. Każdy, kto za­ uważy w niej rysy i będzie chciał drążyć problem albo przestawić dyskurs na inne tory, może nagle okazać się wro­ giem publicznym. Zresztą zestaw tema­ tów podejmowanych w części mediów został tak skrojony, by rzeczy ważne, w tym także różne ciekawe gos­podarcze pomysły lewicy, nie znalazły się w tej przestrzeni. Lewica wraz ze zmianą siły prze­ wodniej rewolucji zmieniła bowiem optykę – niegdysiejszego robociarza zastąpił ładny, jak wspomniałem, pan w garniturze, a za nim kroczy dumnie, również wspomniany wyżej, osobnik z piórkiem w tyłku. Ekonomicznie lu­ dzie ci są chyba dobrze sytuowani albo też sprawami finansów nie interesują się w ogóle. Tematy ważne zostały za­ stąpione przez kwestie tu opisywane, ale też i przez ideologicznie postrze­ gany problem globalnego ocieplenia, wyrębu lasów w Brazylii, konieczno­ ści zmniejszenia spożycia mięsa przez

populację naszego kraju, obowiązku zmniejszenia wydobycia węgla i zastą­ pienia tego surowca źródłami ekolo­ gicznymi. Każdy z tych, zestawionych tu przypadkowo problemów jakiś sens ma o tyle, że w zderzeniu z politycz­ ną rzeczywistością tworzy miszmasz, z którego w żaden sposób nie wyłania się interes narodowy. Grupa tematów wsparta przez wrzutki socjalne powo­ duje, że obywatel całkowicie traci orien­ tację w rzeczywistości.

Dialog Tak naprawdę debaty społecznej na te­ maty ważne nie ma i nie będzie. Nie ma bowiem punktu stycznego pomiędzy postulatami prezentowanymi przez zwo­ lenników LGBT a wartościami chrześ­ cijańskimi w klasycznym rozumieniu. Nie ma pośredniego rozwiązania między tymi, którzy głoszą, że kobieta w ciąży jest jedną osobą, choć posiada cztery ręce, dwie głowy i dwa serca, w związku z tym część owych organów może po prosu usunąć, a tymi, którzy – zresztą zgodnie z medycznym stanem wiedzy – uznają tu istnienie dwóch osób ma­ jących prawo do życia. Wbrew nazwie, kompromis aborcyjny jest w istocie tyl­ ko konsensusem, czyli zgodą na zabicie określonej grupy, której nie dano szansy. Nie można też chyba znaleźć żadnego wspólnego punktu między zwolenni­ kami twierdzenia, iż małżeństwem jest związek kobiety i mężczyzny, a tymi, którzy temu przeczą, a najchętniej chyba ową instytucję znieśliby ze szczętem. Nie znam się na tyle na myśli współczesnej lewicy, by z całą pewnością to wiedzieć, ale jestem przekonany, że w niektórych kręgach takie pomysły istnieją. Trudno jest dialogować z nurtem prowadzą­ cym do atomizacji i anarchizacji życia, a w dalszej perspektywie do unicestwie­ nia gatunku ludzkiego. Jeżeli bowiem część lewicowych aktywistów wprost postuluje zaniechanie przez kobiety ro­ dzenia dzieci w imię „ratowania plane­ ty”, to gdyby ten postulat przeprowa­ dzić prawnie, jak to częściowo dzieje się w Chinach od wielu lat, to prędzej czy później musi nastąpić koniec. Zmiecenie z ziemi człowieka jest mało skrywanych hasłem części śro­ dowisk anarchistyczno-rewolucyjnych. Cały propagowany w różnym stopniu nihilizm świadczy o tym dobitnie. Ni­ hilista europejski, czy ogólnie ten żyją­ cy w liberalnym świecie Zachodu, ma jednak pewien problem – nie wszyscy podporządkowują się owym katastro­ falnym paradygmatom równie łatwo. Owszem, ci żyjący w dobrobycie, którzy odrzucili wiarę w Boga i ład społecz­ ny – tak, ale na świecie stanowią oni mniejszość. Większość populacji ludz­ kiej żyje na południe i wschód od Mo­ rza Śródziemnego i – mimo katastrof humanitarnych, wojen, głodu i innych dotkliwych problemów tamtych części świata – jest całkiem liczna. Problem religii muzułmańskiej, która na krótką metę posłużyła rewolucji do budowa­ nia świata multikulturalnego, okazał się głębszy, niż się wydawało. Europę rozbrojono mentalnie, a reszty świa­ ta jeszcze nie. Sytuacja przypomina tę z końca czasów Cesarstwa Rzymskiego, kiedy Rzymianie stali się bierni wobec nadchodzącej klęski. Analogia ta jest nadzwyczaj często używana ze względu na trafność właśnie. Problem więc jest globalny. Cywi­ lizacje bowiem dążą do globalności, każda chce być zwycięska; być może tak samo dzieje się ze stanem acywilizacyj­ nym. Jest jakiś fenomen ludzkiej myśli, który coś takiego konstruuje i realizuje w praktyce. Pytanie, dlaczego człowiek nienawidzi sam siebie, jest bardzo zło­ żone. Jako człowiek wierzący mam na to zadowalającą odpowiedź: Bóg stwo­ rzył świat i uznał go za dobry, a Prze­ ciwnik chce w tym miejscu widzieć coś dokładnie odwrotnego. Na pewno musi zacząć od człowieka. Nie wiem, co na to niewierzący. Pewnie trudno by nam się dyskutowało, ale i wielu z nich chciałoby żyć w rodzinach i wychowy­ wać dzieci, które z kolei chodziłyby do szkół, gdzie poznawałyby reguły dobre­ go postępowania. Rzeczy oczywiste nie są aż tak zależne od tego, czy się wierzy w Boga, czy nie. Byśmy mogli żyć, musimy się do­ gadać co do kształtu świata, a nie da się tego zrobić z dżentelmenem przebra­ nym za psa czy też brodatym wielkolu­ dem uważanym w swoim środowisku za sześcioletnią dziewczynkę. Dialog musi mieć jakieś podstawy. Ideologie natomiast, często głoszące twierdzenia a priori, wypracowały je sobie na włas­ ny użytek i ani na krok nie są skłonne ustąpić, czego zresztą i zwolennikom łacińskiej cywilizacji życzę. W każdym razie – idą trudne czasy. K


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2O19

14

WYBORY 2019

P

rzyjmujemy dwa podstawowe założenia: Wybory samorządowe w 2018 i do Parlamentu Eu­ ropejskiego w 2019 roku były tylko po­ ligonem do przetestowania nowych sposobów fałszowania wyborów, które na masową skalę będą wykorzystane dopiero w najważniejszych wyborach, czyli do parlamentu krajowego. Wybory wygrywają ci, którzy mają dostęp do baz danych, dysponują od­ powiednią infrastrukturą i zmotywo­ wanymi kadrami. Poniżej zaś przedstawiamy kon­ kretne spostrzeżenia, wynikające z ana­ lizy dotychczasowej praktyki wybor­ czej, której nie zdołał uleczyć nowy Kodeks Wyborczy (nie są to wszystkie ważne kwestie):

Prezentujemy zarys częściowy problematyki manipulacji i fałszerstw wyborczych, umożliwionych przez braki w Kodeksie Wyborczym oraz przez zamierzone działania Państwowej Komisji Wyborczej (PKW).

Fikcja i matrix wolnych wyborów w Polsce pookrągłostołowej A.D. 2019

1 Fikcyjność przejrzystości hierar­ chicznej struktury komisji wybor­ czych organizujących wybory, liczą­ cych głosy i ogłaszających wynik wyborczy. Jedynie najniższa struk­ tura (Obwodowa Komisja Wyborcza) w wielopiętrowej strukturze komisji wyborczych zaangażowanych w cały proces wyborczy jest pod kontrolą oby­ watelską oraz podlega czynnym i wol­ nym decyzjom komitetów wyborczych, które mogą do składu tych OKW kiero­ wać swych przedstawicieli. Ci przedsta­ wiciele osobiście i realnie uczestniczą w pracach tych komisji wyborczych i mogą przez cały czas od wewnątrz kontrolować ich działania. OKW skła­ dają się ze zwykłych obywateli, wy­ bierają swych przewodniczących i ich zastępców poprzez wolne wybory prze­ prowadzone we własnym gronie. Każda struktura powyżej OKW, mimo że powinna i mogłaby być wy­ łaniana tak samo jak struktura najniż­ sza, nie podlega już wyborom ze strony obywateli, nie podlega też komitetom wyborczym, które nie mają prawa dele­ gowania do realnej pracy w ich składzie swych przedstawicieli. Nawet jeśli wy­ magałoby to spełnienia jakichś specjal­ nych kwalifikacji przez kandydata do takiej wyższej struktury, to przecież ko­ mitety wyborcze stać by było na wska­ zanie takich obywateli spośród narodu liczącego dziesiątki milionów osób i na pewno znalazłyby się wśród nich oso­ by górujące kwalifikacjami moralnymi i zawodowymi nad skorumpowaną ka­ stą sędziowską, która okrągłostołowym prawem kaduka okupuje wyższe struk­ tury komisji wyborczych. Jeśli nawet jakiś sędzia miałby ewentualnie uczest­ niczyć w pracach jakiejkolwiek komisji wyborczej jakiegokolwiek szczebla, to powinny o tym decydować komitety wyborcze, badając wcześniej, czy speł­ nia on elementarne zasady uczciwości. Sędziowie w ogóle nie są potrzebni do tej zwykłej czynności, jaką jest zbiorcze podliczanie głosów ze szczebla regio­ nalnego/niższego, by przekazać je wyżej i wyżej, aż do szczebla centralnego. Nie mamy tu do czynienia z niczym skom­ plikowanym, jest to zwykła czynność arytmetyczna wymagająca znajomości Kodeksu Wyborczego. Delegowanie mężów zaufania lub innego rodzaju przedstawicieli komi­ tetów wyborczych do komisji wybor­ czych wyższego szczebla jest pozba­ wione jakiegokolwiek sensu w sytuacji, gdy nie wpuszcza się takich osób do pomieszczeń z podliczającymi wyni­ ki komputerami, nie ma możliwości skont­rolowania serwerów, sprzętu, oprogramowania przed i podczas pracy, a także, gdy nakazuje się tym „przedsta­ wicielom” obserwowanie prac komisji wyższego szczebla z pozycji osoby prze­ siadującej na korytarzu komisji. Po­ nadto praca komisji wyższego szczebla trwa wiele dni, dotyczy większych ze­ społów ludzi i kontrolowanie jej przez jedną osobę jest niemożliwe. Gdyby te komisje wyższego szczebla składały się z członków wyłanianych przez różne i konkurujące ze sobą oraz zaintereso­ wane kontrolą komitety wyborcze, wte­ dy, na wzór OKW, powstałaby struktura wewnętrznej i obywatelskiej kontroli nie podlegającej czynnikom rządzącym lub czynnikom jednej kasty zawodowej.

Zarys problematyki manipulacji i fałszerstw wyborczych możliwych dzięki uchwałom PKW Marcin Dybowski

2 Fikcyjność suwerenności i transpa­ rentności PKW. Państwowa Komisja Wyborcza oraz Krajowe Biuro Wybor­ cze, jako podmioty najwyżej postawione w hierarchii komisji wyborczych, znaj­ dują się w pomieszczeniach należących do władzy wykonawczej i od tej władzy wynajmowanych (konkretnie są to po­ mieszczenia Prezydenta). Nie są w żaden sposób oddzielone, a pokoje sędziów PKW sąsiadują wręcz na przemian z po­ kojami Kancelarii Prezydenta. Powodu­ je to oczywiste pytania o bezstronność sędziów oraz o to, jak takie sąsiedztwo może wpływać na PKW i KBW podczas wyborów prezydenckich i nie tylko pre­ zydenckich. Oczywiste jest, że siedziba PKW i KBW powinna być suweren­ na i oddalona od wszelkich budynków należących do władzy ustawodawczej, wykonawczej czy sądowniczej. Skład PKW także powinien (przy­ najmniej w zdecydowanie większej części niż połowa) pochodzić z delegowanych do jej czynnych prac przedstawicieli ko­ mitetów wyborczych, które w danych wyborach uczestniczą. Tymczasem skład PKW jest hermetycznie zamknięty, a ja­ kakolwiek (przed wyborami, podczas wyborów i po wyborach) kontrola ze­ wnętrzna – zupełnie niemożliwa.

3 Fikcyjność uzyskiwania poparcia obywateli podczas zbierania i spraw­ dzania list osób popierających Ko­ mitety wyborcze i kandydatów na listach. Okręgowe Komisje Wyborcze składające się z sędziów, a więc spośród współcześnie najbardziej skorumpowa­ nej kasty, stosują dowolność interpreta­ cji zapisu o czytelności przedstawionych przez komitety wyborcze formularzy z danymi, zebranych podpisów po­ parcia – sformułowanie dotyczące „nieczytelności” zapisów na formula­ rzach jest określeniem subiektywnym, umożliwiającym sędziom manipulacje

i wywieranie nacisku na komitety wy­ borcze. O tym, czy dany zapis jest pra­ widłowy, powinno decydować to, czy po wpisaniu danych i PESEL-u obywatela popierającego dany Komitet Wyborczy można ustalić poprawność zapisu, bio­ rąc pod uwagę chociażby to, iż charak­ ter pisma osób starszych (ze względu na wiek) lub lekarzy (specyfika zawo­ du) czasami może być mniej czytelny, a przecież tych osób nie wolno wyklu­ czać z życia publicznego i pozbawiać możliwości korzystania z prawa wybor­ czego polegającego na poparciu jakie­ goś komitetu wyborczego. To Okręgowa KW musi udowodnić, iż dany wpis jest fałszywy, a nie, że jest na pierwszy rzut oka trudny do odczytania – po to jest system PESEL, by potwierdzić, że dany obywatel faktycznie skorzystał ze swego prawa poparcia jakiegoś komitetu wy­ borczego. Okręgowe KW, nagminnie i bezpodstawnie łamiąc to prawo, od­ mawiają rejestracji kandydatów, którzy na swych listach mają faktycznie istnie­ jące osoby zamieszkujące dany okręg wyborczy, lecz weryfikacja ich zapisów w formularzu wymagałaby od sędziów większego zaangażowania i spędzenia nieco dłuższego czasu nad listami niż ten, który sami sobie leniwie wyznaczyli. Okręgowe KW nie dokonują sprawdzenia list z poparciem dla komi­ tetów wyborczych w obecności ich peł­ nomocników i od razu po przyniesieniu tych list. Pełnomocnicy są wypraszani z pomieszczeń, w których sędziowie dokonują „sprawdzenia”. „Sprawdze­ nie” nie dokonuje się natychmiast po przyniesieniu list, lecz wiele godzin po ich dostarczeniu. Obie te sytuacje (wyproszenie pełnomocnika KW oraz wielogodzinne opóźnienie w podjęciu przez OKW czynności sprawdzających) dają szerokie pole do manipulacji: – Brak obecności pełnomocnika KW umożliwia dokonywanie przeró­ bek w numerach PESEL, na przykład można cyfry 3 przerabiać na 8, cyfry 1 przerabiać na 7. – Brak obecności pełnomocnika KW powinien zdelegalizować jakie­ kolwiek czynności sędziów Okręgowej KW dotyczące sprawdzanej listy po­ parcia, a wypraszanie pełnomocnika KW i umawianie się z nim na później­ sze przekazanie mu decyzji należałoby przyjąć jako celowe działanie osłonowe, by ukryć na przykład jakieś konsultacje z mocodawcami zewnętrznymi, którzy mogą mieć wpływ na to, kogo można rejestrować, a kogo należy pozbawić poparcia (stwierdzając nieczytelność danych lub fałszując cyfry w numerach PESEL by były nieprawidłowe). Obec­ ność pełnomocnika KW uniemożliwi­ łaby niepostrzeżone konsultowanie się sędziów z czynnikami zewnętrznymi, wykonywanie telefonów lub przyjmo­ wanie wizyt osób wywierających naci­ ski, byłoby niemożliwe niepostrzeżone przerabianie numerów PESEL. – Brak podjęcia przez OKW czyn­ ności od razu po przyniesieniu list, po­ dejmowanie tych czynności dopiero po wielu godzinach pozbawia komitety wyborcze najważniejszej informacji o wystarczającej lub niewystarczającej

ilości podpisów z powodu odrzucenie części z nich. Gdyby taka informacja była przekazana od razu, komitety wy­ borcze miałyby jeszcze czas na zebranie do godz. 24.00 brakującej ilości wpisów z poparciem. Pełnomocnik KW, przy­ chodząc do Okręgowej KW, jest prze­ konany, że odpowiednia ilość podpisów jest zebrana (nie ma przecież dostępu do systemu PESEL, by zweryfikować wszystkie zapisy) i wielogodzinne ocze­ kiwanie na werdykt pozbawia komite­ ty wyborcze możliwości uzupełnienia w odpowiednim czasie braków. – Czynności Okręgowej KW po­ winny być także kontrolowane przez przedstawicieli innych komitetów wy­ borczych lub wyznaczonych mężów za­ ufania, gdyż poza kontrolą może dojść do nierównego traktowania komitetów wyborczych (teoretycznie może dojść do takiej sytuacji, że preferowany ko­ mitet, nawet nie posiadający odpowied­ niej ilości głosów, uzyska zatwierdzenie przez skorumpowany i niekontrolo­ wany zespół sędziów, pod warunkiem dostarczenia w nocy albo w następ­ nym dniu brakujących podpisów). Nie­ kontrolowani przez komitety wybor­ cze sędziowie mogą także łaskawszym okiem spoglądać na pewne komitety i poprawiać na ich rzecz „nieczytelne” lub błędne zapisy. Jest rzeczą zdumie­ wającą, że ten etap procesu wyborcze­ go, jakim jest rejestrowanie komitetów wyborczych, a później kandydatów, nie jest w żaden sposób kontrolowany przez konkurujące ze sobą komitety wyborcze, a sędziowie podczas swych czynności pozbywają się nawet obec­ ności pełnomocników KW.

4 Fikcyjność „urzędników wybor­ czych”, którzy mieli zablokować dawny, postkomunistyczny system organizowania wyborów przez tych, którzy mieli być w ich wyniku wy­ brani. PKW w swoich uchwałach od­ izolowała „urzędników wyborczych” od jakiegokolwiek wpływu na organizowa­ nie wyborów. W uchwałach po prostu, zamiast powierzyć konkretne zadania organizowania wyborów (a przede wszystkim nadzoru nad nimi) „urzęd­ nikom wyborczym”, PKW zadania te przekazuje samorządom na zasadach „zadań zleconych”. A więc wszystko zostaje po staremu; układom lokalnym pozostawione są wciąż i w sposób sy­ stemowy (oraz poza wszelką kontrolą) rzeczy najważniejsze z punktu widze­ nia wykorzystania lub tworzenia baz danych w wyborach:

– drukowanie kart wyborczych, – wykonywanie pieczęci wybor­ czych, – przygotowywanie list wybor­ czych, – przygotowanie infrastruktury komputerowej, – wyłanianie składów i uzupełnia­ nie obwodowych komitetów wybor­ czych (OKW). Zgodnie z uchwałami PKW, nad wyżej wymienionymi czynnościami „urzędnicy wyborczy” ani komitety wyborcze nie sprawują żadnego nadzo­ ru; wszystko jest w rękach prezydentów miast, burmistrzów, wójtów i w pełni zależnych od nich pracowników samo­ rządowych (np. pracowników ewiden­ cji ludności). Sami „urzędnicy wyborczy”, nie­ stety, nie są wyłaniani spośród spo­ łeczeństwa, w drodze np. egzaminu z wiedzy o prawie wyborczym, lecz rekrutowani jedynie spośród osób zatrudnionych w administracji pub­ licznej, lub – gdy takich zabraknie – spośród zatrudnionych kiedykolwiek w tej administracji (a więc np. z czasów komuny). Oczywiste jest, że rekrutują się zatem z kadry zależnej od układów lokalnych. Organizacja wyborów wróciła na stare tory, bowiem uchwały PKW na­ rzucają „urzędnikom wyborczym” zle­ canie wszelkich działań – „po daw­ nemu” – samorządom. Jednocześnie uchwały te nie przewidują jakiejkol­ wiek kontroli ze strony tych „urzęd­ ników wyborczych” nad działaniami zleconymi samorządom (a z własnej inicjatywy nie chcą się oni tym zajmo­ wać). Tak więc, poza pobieraniem do­ datkowej pensji miesięcznej (przez jakiś czas przed wyborami i podczas nich), „urzędnicy wyborczy” nie przyczyniają się do poprawy systemu wyborczego w Polsce, lecz go cementują. Gdyby jednak sprecyzować Kodeks Wyborczy, mogliby wreszcie spełnić zakładaną przez ustawodawcę rolę. Dążenie do tego, by na listach wy­ borczych znajdowali się wysoko po­ stawieni samorządowcy, od których właśnie zależy drukowanie kart wy­ borczych, sporządzanie list wyborczych itp., może wynikać nie z chęci docenie­ nia osiągnięć tych działaczy na niwie samorządowej, lecz docenienia moż­ liwości, jakimi dysponują, by sfałszo­ wać wybory, a nawet ze świadomości, że właśnie oni byli skuteczni w tym fachu, więc skoro wcześniej potrafili dopilnować tego „co trzeba”, to i teraz, gdy zostali zwerbowani na listy partyj­ ne, przysporzą im głosów.

5 Fikcyjność nadzoru wyborów przez komitety wyborcze. Ani komitety wyborcze, ani obywatele – delegowa­ ni przez te komitety członkowie OKW – nie mają możliwości sprawowania nadzoru nad drukiem kart wyborczych i późniejszego śledzenia obiegu i dys­ trybucji tych kart (na ogół OKW dosta­ je te karty na dzień przed wyborami). Na przykład nie wiadomo, co się z tymi kartami działo wcześniej, w drukar­ niach, ani później, gdy przywieziono je z drukarń do urzędów miast lub gmin, gdzie paczki z kartami są otwierane i tworzone są tzw. rezerwy kart; przy czym urzędy te przecież posiadają pie­ częcie i wszystko inne, co może służyć do fałszowania wyborów. Tworzone „rezerwy kart” w ogóle nie są później rozliczane, w odróżnieniu od każdej kar­ ty, którą w obecności członków OKW i mężów zaufania musi rozliczyć OKW przed głosowaniem i po głosowaniu. Ani komitety wyborcze, ani człon­ kowie OKW nie mają żadnej kontroli nad tworzonymi listami wyborców; są one im wydawane na dzień przed wy­ borami (wcześniej Kodeks Wyborczy mówił „nie później niż w przeddzień”, a teraz – zupełnie niepotrzebnie – mó­ wi „na dzień przed”). Tymczasem gmi­ na ustawowo musi mieć listy wyborców gotowe już na 21 dni przed wyborami (później następują już tylko uzupeł­ nienia i tworzone są listy dodatkowe). Komitety wyborcze – a już na pewno OKW – powinny mieć możliwość we­ ryfikacji, czy te listy zostały prawidłowo

przygotowane (np. w Gdańsku w 2015 roku jako RKW odkryliśmy „wybor­ ców” w blokach mieszkalnych już daw­ no wyburzonych). Teraz ograniczenie – przed Kodeks Wyborczy – przekazania list wyborców na dzień przed wybora­ mi uniemożliwia jakąkolwiek weryfi­ kację list i sprzyja w skorumpowanych miastach preparowaniu list w zaciszu wydziałów meldunkowych. Dlatego obozowi targowicy zależy na wciąg­ nięciu do wyborów parlamentarnych znanych samorządowców, ponieważ dopiero wtedy aparat im podległy bę­ dzie w pełni zaangażowany i wydajny.

6 Fikcyjność możliwości zaskarża­ nia uchwał PKW. Art. 161a Kodek­ su Wyborczego – dający teoretycznie komitetom wyborczym prawo zaskar­ żania uchwał PKW – jest fikcją z po­ wodu jednostronnego dawania przez Sąd Najwyższy wiary wyjaśnieniom PKW, do których w ogóle nie może się ustosunkować strona skarżąca, niedo­ puszczana – po złożeniu skargi – do konfrontacji z przedstawicielem PKW. PKW – w Kodeksie Wyborczym – nie jest też zobligowana do publikowania najważniejszych uchwał w takim termi­ nie, który dałby możliwość sensownej interwencji. PKW publikuje uchwałę o trybie pracy OKW w ostatniej chwili i uniemożliwia przez to konstruktywne poprawienie tej uchwały.

7 Fikcyjność głosowania – ze względu na dopuszczone przez PKW doku­ menty upoważniające do głosowa­ nia. PKW dopuszcza możliwość fałszo­ wania wyborów, poprzez używanie do głosowania: – nieważnego dokumentu (oczy­ wiste bezprawie i możliwość wykorzy­ stania cudzej tożsamości, np. dowody osobiste tzw. kolekcjonerskie, wszelkie inne plastykowe „dokumenty”, jak np. karty biblioteczne); – paszportu (można – pod preteks­ tem upozorowanego stałego pobytu i zatrudnienia za granicą – bez prob­ lemu dwa razy zagłosować; raz przy pomocy zwykłego dowodu w miejscu zamieszkania, drugi głos oddać „na paszport” w innej, oddalonej komisji, która musi dopisać nas do listy dodat­ kowej, gdy tylko posłużymy się pasz­ portem i okażemy komisji niespraw­ dzane przez nikogo „zaświadczenie” o pracy za granicą; zaświadczenie musi być teraz – co prawda – przetłumaczo­ ne na język polski (do 2019 nie było takiego obowiązku), ale tego „zaświad­ czenia” nie musimy zostawić w doku­ mentacji OKW, więc jego weryfikacja jest niemożliwa. Jedyne ograniczenie jest takie, że na ten sam paszport nie odda się więcej głosów, bowiem OKW musi postawić w nim pieczątkę za­ świadczającą o głosowaniu; – zaświadczenia o prawie do głoso­ wania w innym miejscu niż miejsce za­ mieszkania. Zaświadczenia te są łatwe do podrobienia; komitety wyborcze czy OKW nie mają nad nimi żadnej kon­ troli. Skorumpowany urzędnik gminny może praktycznie dowolną ilość takich zaświadczeń in blanco wydać każdemu zainteresowanemu; nikt z tych zaświad­ czeń nie jest rozliczany, bo nie są to druki ścisłego zarachowania! Służby specjalne obcych państw mogą je na­ wet wydrukować we własnym zakresie; hologram nie jest tu żadną przeszkodą, nawet dla krajowego fałszerza. Każda OKW ma obowiązek dopisania do lis­ ty dodatkowej osoby zgłaszającej się z takim zaświadczeniem, a obowią­ zek skonfrontowania wydania takiego


PAŹDZIERNIK 2O19 · KURIER WNET

15

RYS. WOJCIECH SOBOLEWSKI

WYBORY 2019

zaświadczenia z biurem meldunkowym głosującego – został zniesiony! – komórki telefonicznej z aplikacją mobilną do potwierdzenia tożsamości. Musimy w tym miejscu uświadomić sobie, że firmy niemieckie (T-Mobile), chińskie (Play), francuskie (Orange) czy Sorosa (Plus), mają wszystkie dane swych klientów oraz wszelkie możli­ wości logistyczne ich wykorzystywania. Aplikacja mobilna jest bardzo prosta do podrobienia przez służby specjalne obcych państw i – jeśli nie ma koniecz­ ności zastosowania procedury wery­ fikacji podczas jej używania (a PKW dokładnie o to właśnie zadbała) – jest możliwa do zastosowania na masową skalę do sfałszowania wyborów, a to z powodu posiadania przez firmy te­ lekomunikacyjne wszelkich danych do tego potrzebnych: – danych personalnych setek tysię­ cy, a nawet milionów swych klientów; – danych adresowych tych setek tysięcy lub milionów klientów (a więc też miejsca, gdzie są faktycznie zapisani na listy wyborcze); – znajomości ich przyzwyczajeń oraz miejsca aktualnego ich pobytu (a więc można wykorzystać dane Pola­ ków, którzy są w Niemczech – na robo­ tach – lub we Francji czy gdziekolwiek indziej i tego dnia nie zagłosują, a są wpisani na listy wyborców). Mając te dane, agentura w wiel­ kich miastach może na te osoby odda­ wać głosy bez konieczności fałszowa­ nia list wyborców, bo dane tych osób są przecież na listach; wystarczy zamiast takiego wyborcy – wytypowanego, po­ nieważ T-Mobile wie, że przebywa on w Niemczech – zgłosić się po kartę wy­ borczą i pomachać przed nosem komi­ sji wyborczej komórką z podrobioną aplikacją udającą mTozsamosc, która wykorzysta dane T-Mobile i wstawi zdjęcie faktycznie głosującego. W każ­ dej z kolejnych odwiedzanych komisji w podrobionej aplikacji zdjęcie bę­ dzie to samo, zmieniać się będą jedynie dane dookoła zdjęcia. W aglomeracji Warszawa i okolice jest ponad 2000 komisji wyborczych, które można od­ wiedzać i multiplikować oddawane głosy za wyborców przebywających za granicą. W skali kraju wystarczy 10 000 aktywnych fałszerzy, którzy odwiedzą w wielkich aglomeracjach w ciągu dnia 50 komisji; daje to 500 000 fałszywych głosów i oczywiście zwiększoną frekwencję! Najważniejszym w uchwale PKW niebezpieczeństwem jest to, że narzu­ ca ona zupełnie inny sposób potwier­ dzenia tożsamości (osoby okazującej komórkę) niż instrukcja z rządowej aplikacji, na którą się powołuje. Uchwa­ ła nie nakazuje w ogóle (jako abso­ lutnie koniecznej) weryfikacji tożsa­ mości on-line i w czasie rzeczywistym w urządzeniu mobilnym głosujące­ go, w obecności komisji. PKW je­ dynie wspomina w swej uchwale

o „możliwości” stwierdzenia tożsamo­ ści wyborcy i tę możliwość już uznaje za wystarczającą i wiarygodną. Co więcej, w wyborach do sejmu i senatu zazna­ cza, że takie stwierdzenie tożsamości „na oko” jest wystarczające, oraz że „da­ ta aktualizacji danych NIE MUSI być datą dnia wyborów”. PKW – całkowicie się kompromitując – wskazuje takie proste do podrobienia „elementy, które potwierdzają, że wyświetlane dane są »wiarygodne, bezpieczne i aktualne«”, które w ogóle nie są wskazane do uwia­ rygodnienia tożsamości przez rządową aplikację mobilną mObywatel. Należy zaznaczyć, iż PKW wskazuje – i sugeru­ je członkom OKW – zwrócenie uwagi jedynie na uwiarygadniające elementy oprogramowania, dziecinnie proste do podrobienia przez osoby piszące róż­ nego rodzaju aplikacje do telefonów komórkowych, czyli PKW zachęca do dokonywania weryfikacji w sposób fik­ cyjny, odwraca zaś uwagę od takiego sposobu weryfikacji, który jest w apli­ kacji zalecany jako jedyny prawidłowy (chociaż nie podczas wyborów, najwy­ żej podczas zakupów lub na poczcie). Ewentualne uzyskanie wiarygodności podczas zakupów wymaga dokonania weryfikacji ściśle według opisanego sposobu, zastosowania on-line łącza sieciowego, o czym w uchwale PKW nie ma ani słowa. Trzeba zaznaczyć, że Kodeks Wyborczy nie przewiduje posługiwania się „tożsamością” usta­ laną za pomocą urządzeń mobilnych.

8 Fikcja tajności głosowania. Z wybo­ rów na wybory znikają z lokali wybor­ czych kabiny z kotarą. Wprowadza się tekturowe, ustawiane na stołach prze­ grody, pozwalające na swobodne ob­ serwowanie czynności siedzącego obok wyborcy oraz wgląd w skreślenia, jakich dokonuje. W ostatnio podjętej uchwale PKW nr 210/2019 Państwowa Komisja Wyborcza wprost informuje, że w Ko­ deksie Wyborczym nie ma w ogóle mo­ wy o konieczności zapewnienia wybor­ com kabin z kotarami i pozostawia jako otwarty problem, w jaki sposób miliony wyborców mają mieć zagwarantowane konstytucyjne prawo do tajności wybo­ rów, skoro jedynie sprawdzona metoda instalacji kabin z kotarami nie musi być w lokalach wyborczych zastosowana i zapewniona obywatelom.

9 Fikcja tworzenia protokołu wybor­ czego. Do opisanej fikcji wyborczej należy dodać także metody fałszowania wyborów podczas tworzenia protokołu wyborczego. Procedury sporządzania tego proto­ kołu, przewidziane w uchwałach PKW, nie są opisane w taki sam sposób w Ko­ deksie Wyborczym i w sprytny sposób pozbawiają OKW statusu suwerennych ciał obywatelskich, odpowiedzialnych za ręcznie i we własnym, ścisłym gro­ nie sporządzany protokół wyborczy. Mętne w tym zakresie uchwały PKW mówią na początku o tworzeniu ręcz­ nego protokołu (a tylko ten właściwie jest i powinien być protokołem OKW z wyborów), by później ten protokół – ręcznie i pieczołowicie wypełniany na specjalnych formularzach dostarczanych przecież każdej OKW – nazywać lekce­ ważąco „projektem protokołu”, niezna­ nym w Kodeksie Wyborczym, wskazując ostatecznie, że tak naprawdę na dostojną nazwę protokołu z głosowania zasługuje dokument wydrukowany z oprogramo­ wania i sprzętu należącego oraz kont­ rolowanego przez Państwową Komisję Wyborczą oraz gminę. W tworzeniu tego właściwego „protokołu” czynnie już weźmie udział człowiek z zewnątrz – to „pomoc informatyczna”, informa­ tyk przysłany przez gminę. Tymczasem w dostarczonych każdej OKW materia­ łach są – zgodnie z Kodeksem Wybor­ czym – gotowe do wypełnienia ręcznego formularze protokołów ze szczegółową instrukcją ich wypełniania, gdzie wpro­ wadzanie danych jest opisane dokładnie wraz z pouczeniem, jak należy krzyżowo sprawdzić te dane, by być pewnym, iż są one prawidłowe. Są to czynności zwykłe, arytmetyczne, a sposoby sprawdzenia – dokładnie te same, co w oprogramo­ waniu PKW zainstalowanym w jej kom­ puterach. Nie ma więc żadnego uzasad­ nienia, by proces tworzenia protokołu ręcznego, jedynego właściwego protokołu komisyjnie i w pełnym składzie tworzo­ nego dokumentu, nagle był przerywany procedurą umożliwiającą włączenie się do prac OKW przysłanego przez gminę informatyka, przekierowującego finalną pracę nad ręcznym protokołem w stronę wytworzenia zupełnie innego protokołu, przy pomocy sprzętu podłączonego do oprogramowania i sieci PKW.

Wetknięty do prac OKW informa­ tyk komputerowy jest przysłany przez gminę – a więc ciało żywo zaintereso­ wane wynikiem wyborów, pod którego – jak zaznaczyłem wcześniej – całkowi­ tą i wyłączną kontrolą pozostaje druk i dystrybucja kart wyborczych, wykona­ nie i przechowywanie pieczęci, losowa­ nie i wyznaczanie składu OKW, a nawet sporządzanie list wyborców, którego nie sposób skontrolować. Informatyk ten nie jest przed nikim odpowiedzialny i nawet nie ma obowiązku się przed­ stawić czy uwiarygodnić (przypomnij­ my, że każda inna osoba, która bierze udział w pracy OKW, musiała wcześniej wskazać swą legitymację do zasiadania w OKW). Personalia członków OKW są ogłaszane wszem i wobec w lokalu wyborczym oraz w sieci internetowej, informatyk zaś gminny, nie mając żadnej społecznej legitymacji ze strony Komite­ tów Wyborczych, nie ma też obowiązku ujawnienia swej tożsamości przed wy­ borcami, przed Komitetami Wyborczy­ mi ani członkami OKW. Najczęstszą praktyką jest nielegalne instalowanie przez gminę stanowiska in­ formatyka poza lokalem wyborczym, ale dla zachowania pozoru – w tym samym budynku. Chodzi o to, by praca informa­ tyka nie podlegała kontroli wszystkich członków OKW, lecz aby ogromna więk­ szość członków OKW siedziała w lokalu wyborczym, a pomiędzy nimi a infor­ matykiem biegał z wynikami (coraz to innymi i poprawianymi) przewodniczący komisji lub jego zastępca. Najlepiej, jak taki informatyk zainstaluje się na piętrze – komu będzie się wtedy chciało wciąż biegać i biegać po schodach, by wracać stamtąd z informacją, że coś się znów nie zgadza, coś jest źle podliczone, bo na ekranie u informatyka pojawił się błąd. Gdyby tego było mało, nastąpi ko­ munikat, że właśnie oprogramowanie się zawiesiło. Wszystkie te chwyty są obli­ czone na znużenie członków OKW, spo­ wodowanie, by nie zdołali zapamiętać wyników wyborów (szczególnie, że są zapisane tylko na jednym egzemplarzu protokołu „próbnego”, z którym biega przewodniczący). Jest to dogodny spo­ sób na to, by czas przedłużał się do rana i by pozostali członkowie OKW wpadali w panikę, widząc zbliżający się moment, w którym muszą się przecież udać do swej powszedniej pracy. Im bardziej czas liczenia głosów zbliży się do godziny 8.00, tym pewniejsze jest pospieszne podpisy­ wanie przez członków OKW naprędce drukowanych protokołów, bez ich wni­ kliwego porównywana z wcześniej spo­ rządzonym, ręcznym protokołem (który przecież według uchwały PKW jest tyl­ ko projektem protokołu). Informatyk może dowolnie wpisywać dyktowane mu dane, by osiągnąć zamierzony cel; wystarczy, że świadomie wpisze jakieś inne dane, powodując wyświetlenie się błędu. Wymarzoną sytuacją dla fałszerzy jest przeciągnięcie pracy przewodniczą­ cego i informatyka do takiego momentu, w którym już nikogo przy tych czynnoś­ ciach nie ma, a protokół jest podpisywany post factum i po wypłaceniu już wszyst­ kim diety za pracę w OKW. O tym, że PKW nie chodzi o pra­ widłowe sprawdzenie, czy dane z wy­ drukowanego protokołu zgadzają się z danymi z wcześniej sporządzonego protokołu ręcznego, najlepiej świad­ czy wskazywana przez PKW metoda sprawdzenia danych z obu protokołów. Zamiast nakazać porównanie obu proto­ kołów naocznie przez każdego z człon­ ków OKW, narzucony jest sposób czy­ tania na głos wyniku wprowadzonego przez informatyka do protokołu i po­ równanie tego z projektem protokołu (co w oczywisty sposób daje możliwość zakomunikowania na głos takiej infor­ macji, której spodziewają się członko­ wie OKW, a która wcale nie musi być zgodna z rzeczywiście wpisaną przez informatyka). Tylko naoczne porówna­ nie może być wiarygodne. Nakazywanie przez sędziów PKW metody sprawdza­ nia tylko poprzez odczytywanie na głos wyniku jest kompromitacją i obnaże­ niem intencji. Jeśli już w ogóle jakiś pośrednik (tu: informatyk) ma dokonywać transferu danych z protokołu do sieci PKW (co i tak powoduje, że te dane nie muszą później przechodzić szczebli pośred­ nich komisji regionalnych, bo i tak na­ tychmiast są znane PKW), to wpisy­ wanie danych przez informatyka, po sporządzeniu prawidłowego protokołu ręcznego przez pełen skład OKW, po­ winno być pozostawione jemu samemu pod rygorem pełnej odpowiedzialności karnej, gdyby wprowadził inne dane niż te, które w protokole zostały obliczone przez OKW. W każdym innym przypad­ ku odpowiedzialność za fałszywe obli­ czenia rozmywać się będzie pomiędzy członków OKW a informatyka i nikt

nie poniesie konsekwencji w przypadku sfałszowania wyniku. Kodeks Wyborczy nakazuje PKW niezwłoczne opublikowanie na stronach internetowych protokołów z wyborów. Mimo, że protokoły te są wprowadzone do komputerów przez informatyków gminnych, a chwilę póź­ niej przetransferowane do sieci PKW, wytyczne nie mówią, jakie działania mają podjąć komitety wyborcze lub obwodowe komisje wyborcze, by ten nakaz niezwłocznego udostępnienia protokołów został dopełniony. Do­ tychczas ten ustawowy nakaz był przez PKW ignorowany, pomimo posiadania w zasobach wszystkich protokołów. Dzięki ostatnim decyzjom PKW, wprowadzającym kuriozalne określe­ nie (nieznane w Kodeksie Wyborczym) „pomieszczenia przynależnego do loka­ lu wyborczego”, w którym może praco­ wać gminny informatyk, fikcyjne staje się nadzorowanie pracy owego infor­ matyka przez cały skład OKW. Skoro bowiem jakiekolwiek czynności OKW (do których legalności potrzebne jest przynajmniej 2/3 jego składu i które mogą i muszą być prowadzone jedynie w zamkniętym po wyborach lokalu wyborczym) zostaną rozbite na różne pomieszczenia, to staje się oczywiste, że 2/3 składu nie zawsze będzie obecne przy tych czynnościach, a więc będą one podejmowane nielegalnie. Zupełnie niezrozumiałe (ale tylko z punktu widzenia uczciwości wyborów) jest niewskazanie wyraźnie w uchwałach PKW, by informatyk pracował wyłącznie w lokalu wyborczym, czyli tu, gdzie znaj­ duje się urna i gdzie pracuje wieloosobo­ wy skład OKW. Przy obecnej technice, sieciach wi-fi zapewniających łączność z internetem w dowolnym miejscu, jest to dziecinnie proste. W sytuacji, gdy wpro­ wadza się tylnymi drzwiami „lokal przy­ należny”, będzie możliwe albo przypilno­ wanie w jednym lokalu kart, urny, głosów, listy wyborców itp. kosztem pilnowania prac informatyka, albo będzie nadzorowa­ ny informatyk kosztem pracy części zespo­ łu OKW w tym pomieszczeniu, w którym pilnować trzeba urny, pakietów z karta­ mi do głosowania, oddanych głosów, list wyborczych itp. Dojdzie do ograniczania członkom OKW, mężom zaufania i obser­ watorom społecznym możliwości ciągłej obserwacji pracy informatyka przez je­ dynie dopuszczalny i wyraźnie określony przez prawo skład OKW. Wewnętrznie sprzeczny jest górno­ lotny zapis w uchwale PKW: „W każdym etapie prac w aplikacji, oprócz osoby od­ powiedzialnej za obsługę informatyczną komisji, powinni brać udział wszyscy członkowie komisji obecni w lokalu wy­ borczym, w tym przewodniczący komisji lub jego zastępca. Dotyczy to w szcze­ gólności sytuacji, gdy pomieszczenie, w którym swoje obowiązki wykonuje osoba odpowiedzialna za obsługę in­ formatyczną, znajduje się w innym po­ mieszczeniu przynależnym do lokalu wyborczego. Przy tych czynnościach mogą być też obecni mężowie zaufania i obserwatorzy społeczni oraz obserwa­ torzy międzynarodowi”. Rozbicie zespołu OKW na liczne pomieszczenia, umożli­ wianie pracy OKW w innych pomiesz­ czeniach niż zamknięty w tym celu po głosowaniu lokal wyborczy, to wprost naruszenie Art. 513c Kodeksu Wybor­ czego, który stanowi, że: „Kto przemocą, groźbą bezprawną lub podstępem prze­ szkadza osobom uprawnionym na mocy przepisów kodeksu w ich czynnościach polegających na monitorowaniu lub do­ kumentowaniu procedur wyborczych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”. W związku z powyższą ingerencją PKW w realną możliwość uczestnictwa całego legalnego składu OKW w pracy informatyka, zachodzić będzie także po­ dejrzenie popełnienia przestępstwa prze­ ciwko wyborom albo przez informatyka OKW, albo przewodniczącego OKW, zgodnie z Rozdziałem XXXI Kodeksu Karnego, art. 248, pkt. 3, który stanowi, że: „Kto przemocą, groźbą bezprawną lub podstępem przeszkadza w sporządzaniu protokołów lub innych dokumentów wy­ borczych (…) podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5”.

Wprowadzając pojęcie „lokali przynależnych” PKW legalizuje także dotychczasowe przestępcze działania członków OKW, którzy wbrew przepi­ som wyborczym dzielili się na grupki oraz pracowali w innych pomieszcze­ niach niż lokal wyborczy (np. licząc karty, stemplując je, licząc podpisy itd.), poza kontrolą całej OKW. PKW podżega w ten sposób do przestępstw określonych w Art. 248 pkt. 2 oraz pkt. 4 Kodeksu Karnego oraz Art. 249 pkt. 3 oraz pkt. 4 Kodeksu Karnego.

10 Fikcyjność dochodzenia przez ko­ mitety wyborcze, kandydatów lub wyborców swych praw poprzez od­ wołania lub skargi do wyższych ko­ misji wyborczych (do PKW włącznie) i przed Sądem Najwyższym. Pomimo spełnienia w Kodeksie Wyborczym przez ustawodawcę postulatów RKW, by wad­ liwe, sprzyjające fałszerstwom uchwały PKW były zaskarżalne przez komitety wyborcze przed Sądem Najwyższym, procedura zaskarżania przez komitety wyborcze uchwał PKW jest nieskuteczna w starciu z kastą niepotrafiącą się przy­ znać do błędu lub specjalnie lokującą w uchwałach rozwiązania sprzyjające fałszerzom. Komitety wyborcze mogą jednorazowo i na piśmie przestawić swe zarzuty/skargi, po czym niejawne i jed­ nostronne postępowanie przed Sądem Najwyższym, z udziałem jedynie drugiej strony, umożliwia PKW przedstawia­ nie swego stanowiska, które nie podlega żadnej konfrontacji ze stanem faktycz­ nym lub wyjaśnieniem ze strony skarżą­ cej. „Argumenty” PKW są natychmiast przyjmowane za wystarczające i wia­ rygodne, a uchwały zawierające nawet najoczywistsze pomyłki nie są w ogóle korygowane przez Sąd Najwyższy. Sąd Najwyższy, wydając wyroki w tych spra­ wach, nie uzasadnia ich później, mimo że jest do tego ustawowo zobowiązany. Bez względu na to, czego dotyczy sprawa, jak wielkiej jest wagi i jakiego podmiotu lub osoby dotyczy, komite­ ty wyborcze, kandydaci, a także zwyk­li świadkowie nieprawidłowości wybor­ czych, kierując w trakcie wyborów swe skargi do instancji odwoławczych wska­ zanych w Kodeksie Wyborczym, nie uzy­ skują pomocy ze strony instancji wyż­ szych. Nie ma dążenia, by zlikwidować nieprawidłowości, do jakich dochodzi na niższych szczeblach. Niezależnie od tego, czego dopuścili się urzędnicy wy­ borczy lub komisarze wyborczy niższego szczebla, ich czyny są tolerowane, a wszel­ kie skargi na ich postępowanie – igno­ rowane lub odrzucane przez instancje odwoławcze wyższego szczebla, łącznie z PKW lub nawet Sądem Najwyższym. Powyższe słowa nie odnoszą się do protestów wyborczych, choć działa tu ten sam mechanizm charakterystyczny dla skorumpowanej kasty sędziowskiej. Opisuję tu tylko kwestię dochodzenie prawa w trakcie kampanii wyborczej i podczas głosowania, gdy stroną ła­ miącą przepisy i prawo jest instancja, która powinna stać na straży prawid­ łowego przebiegu wyborów. W dalszym ciągu Państwowa Ko­ misja Wyborcza jako instytucja, jak i poszczególni pracujący w niej sędzio­ wie nie ponoszą za swoją działalność żadnej odpowiedzialności karnej lub innej. W żadnym akcie prawnym nie jest wskazane, jakiemu trybunałowi lub sądowi podlega PKW. Powoduje to we wchodzących w jej skład osobach poczucie całkowitej bezkarności. K Marcin Dybowski jest inicjatorem i współ­ założycielem Ruchu Kontroli Wyborów, Krajowym Koordynatorem sieci RKW.


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2O19

16

W

Polsce idea ta zwią­ zana jest z poszu­ kiwaniem nowych możliwości rządze­ nia państwem i rosnącą popularnością wdrażania instrumentów demokracji oddolnej z jednej i znaczeniem samo­ rządów terytorialnych z drugiej stro­ ny. Lapidarnie zasadę subsydiarności można przedstawić w jednym zdaniu: „Tyle państwa, na ile to konieczne, i ty­ le społeczeństwa, na ile to możliwe”. Obecnie w Polsce obserwujemy swoisty renesans zasady subsydiarnego podziału kompetencji władczych. Te­ mat ten jest podejmowany przez różne ugrupowania społeczno-polityczne. W naszym kraju brakuje jednak odpo­ wiedniej wykładni terminu subsydiar­ ności/pomocniczości – stąd interpre­ tacja tej zasady w Polsce jest niezwykle zróżnicowana i płynna. Pojęcie subsydiarności nie jest ani jednolite, ani jasne. Dyskurs na ten te­ mat nacechowany jest filozoficzną mo­ ralnością, aspektami socjologicznymi i elementami polityczno-prawnymi. Słowo ‘subsydium’ w języku łaciń­ skim oznacza pomoc lub wsparcie, stąd najtrafniejszym tłumaczeniem na język polski zdaje się być „pomocniczość” lub „pomoc w ostateczności”. Należy przy tym zaznaczyć, że zasada subsydiarno­ ści nie odnosi się wyłącznie do sfery po­ lityki, mimo że podstawowym szczeb­ lem jej odniesienia jest bezsprzecznie państwo. Zasada ta dotyczy każdego stosunku władczego, poczynając od najmniejszej jednostki społecznej, jaką jest rodzina, a kończąc na zależnościach między instytucjami społeczeństwa obywatelskiego a organami państwa. W sposób szczególny zasada subsy­ diarności ma zastosowanie w przypad­ ku definiowania podziału kompetencji i odpowiedzialności w państwach fe­ deralnych. Właśnie w tych państwach znalazła swoje najszersze zastosowa­ nie i sprawdziła się w praktyce. Waż­ ną funkcję spełnia również w ramach państwowych ugrupowań skonfede­ rowanych, a więc w związkach państw opartych na umowie międzynarodowej, np. w Unii Europejskiej. Według zasady subsydiarności, pełną odpowiedzialność za sprawy publiczne ponoszą przede wszystkim te organy władzy, które są najbliższe obywatelom. Kompetencje przyznane społecznościom/samorządom lokal­ nym powinny być w zasadzie całkowi­ te i wyłączne, i mogą zostać zakwestio­ nowane lub ograniczone przez wyższy organ władzy, centralny lub regional­ ny, jedynie w zakresie przewidzianym prawem. Zadania znajdujące się w ge­ stii danego szczebla władczego winny być realistyczne, to znaczy, że szczebel ten powinien dysponować odpowied­ nimi środkami organizacyjnymi i fi­ nansowymi.

S P O Ł E C Z E Ń S T W O O BY WAT E L S K I E Zasada subsydiarności, zwana również zasadą pomocniczości, jest ideą znaną od wieków, natomiast jako praktyczna zasada konstytuująca systemy prawne pojawiła się stosunkowo niedawno.

Zasada pomocniczości w polskiej polityce Mirosław Matyja Szczebel wyższy może ingero­ wać w sprawy szczebla niższego tylko w ostateczności – właśnie na zasadzie pomocniczości.

dyskutować, czy ta koncepcja sprawdza się w europejskiej praktyce, w każdym razie „subsydiarna euforia” w UE na­ leży do przeszłości.

Geneza

Zasada pomocniczości w polskim prawie

Duży wpływ na powstanie w nowo­ czesnej Europie idei subsydiarności miały państwa skandynawskie i nie­ mieckojęzyczne, gdzie istniała tradycja federalistyczna, w ramach której proce­ sy jednoczenia się małych państw nie akceptowały zasady centralistycznej. Procesy te nacechowane były zachowa­ niem pewnej autonomii przez mniejsze jednostki administracyjne. Zasada subsydiarności została jed­ nak w pełni rozwinięta dopiero w spo­ łecznej nauce Kościoła katolickiego. Mam tu na myśli zapisy w encyklice Rerum novarum Leona XIII (1891 rok), a następnie w encyklice Piusa XI Quadragesimo anno z 1931 roku. Obie en­ cykliki poszukiwały społecznej rów­ nowagi między zasadą nieingerencji państwa i koniecznością podejmowa­ nia interwencji dla dobra słabszych. Opracowanie zasady subsydiarności przez Kościół katolicki w XIX wieku nie miało na celu konstytuowania ja­ kiegokolwiek systemu prawnego, lecz było reakcją na przybierający na sile li­ beralizm, który z kolei generował nędzę i ubóstwo. W zeszłym stuleciu również papież Pius XI – wypowiadając się na temat subsydiarności – podkreślał za­ sadę nieingerencji państwa w życie jed­ nostki bez uzasadnionej konieczności. Współczesny renesans zasady sub­ sydiarności i próby jej powszechnego wdrażania wiążą się z upadkiem kon­ cepcji państwa opiekuńczego w Euro­ pie Zachodniej, skokowymi zmianami społecznymi i politycznymi w byłych państwach komunistycznych i z rozwo­ jem integracji europejskiej. Szczególnie w procesie tworzenia Unii Europejskiej zasada subsydiarności miała stanowić gwarancję poszanowania autonomicz­ ności państw tworzących to ugrupowa­ nie, a zarazem gwarantować ochronę mniejszych państw i regionów przed dominacją państw silniejszych i lepiej rozwiniętych gospodarczo. Można tu

Początki namiastek zasady pomocni­ czości w Polsce związane są z pierw­ szą reformą ustrojową, podjętą bez­ pośrednio po wyborach w 1989 roku. Mam tu na myśli oczywiście reformę samorządową. Kolejne reformy, wpro­ wadzane w Polsce po 1989 roku, słu­ żyły upodmiotowieniu społeczeństwa i stopniowemu wdrażaniu zasady po­ mocniczości w młodej polskiej demo­ kracji. Nie było to łatwe przedsięwzię­ cie, wdrażanie reform samorządowych nie opierało się bowiem na zasadach konstytucyjnych. Niestety wprowadze­ nie Konstytucji z 2 kwietnia 1997 roku nie wpłynęło „rewolucyjnie” na sto­ sowanie i odwoływanie się do zasady pomocniczości. Konstytucja zawiera jedynie hasłowy zapis dotyczący tej za­ sady: „(…) ustanawiamy Konstytucję Rzeczypospolitej Polskiej jako prawa podstawowe dla państwa oparte na poszanowaniu wolności i sprawiedli­ wości, współdziałaniu władz, dialogu społecznym oraz na zasadzie pomoc­ niczości umacniającej uprawnienia obywateli i ich wspólnot”. Zapis ten wskazuje na niekonsekwencję ustawy zasadniczej. Po pierwsze konstytucja nie zawiera normatywnych treści do­ tyczących pomocniczości, po drugie nie koresponduje z innymi konstytu­ cyjnymi zapisami. Problem polega na tym, że siła i wartość zasady subsydiarności w po­ rządkach prawnych państw europej­ skich związana jest zasadniczo z ich charakterem federalnym. Polskie pań­ stwo charakteryzuje się natomiast uni­ taryzmem, na co z kolei wskazuje art. 3 Konstytucji: „Rzeczpospolita Polska jest państwem jednolitym”. Stąd zasada pomocniczości w Polsce ma charakter otwarty, co z kolei wiąże się z jej bardzo szeroką interpretacją. Zasadniczo słu­ ży ona umacnianiu wspólnot obywa­ teli. Niektórzy politycy interpretują ją

jednak błędnie, uważając, że zasada ta jest instrumentem ochrony praw oby­ wateli i ich wspólnot. Zasada pomoc­ niczości powinna regulować porządek społeczny i polityczny, przyczyniając się do optymalnego podziału kompetencji według wspomnianej reguły: „tyle pań­ stwa, na ile to konieczne, i tyle społe­ czeństwa, na ile to możliwe”. To z kolei wiąże się w Polsce z nieingerowaniem państwa w sprawy samorządu teryto­ rialnego. I tu znowu zaznacza się para­ doks prawny, gdy przyjrzymy się bliżej Ustawie o samorządzie terytorialnym. Art 8. tej ustawy zawiera możliwość praktycznie nieograniczonej ingerencji rządu w kompetencje gminy: „Ustawy mogą nakładać na gminę obowiązek wykonywania zadań zleconych z za­ kresu administracji rządowej”. Ze względu na niejasność i nie­ logiczność przepisów prawnych do­ tyczących praktycznego przełożenia zasady pomocniczości na życie spo­ łeczno-polityczne w Polsce, niezwy­ kle istotne byłoby więc orzecznictwo Trybunału Konstytucyjnego. I tu za­ czynają się kolejne trudności, związane z wprowadzeniem reform politycznych, w tym subsydiarnego podziału kom­ petencji w naszym kraju. Choćby tylko ze względu na „niezależny i neutralny status” Trybunału Konstytucyjnego.

Gminy, powiaty, województwa Subsydiarność/pomocniczość polega więc na wsparciu niższego szczebla przez szczebel wyższy – ekonomicz­ nie, politycznie i administracyjnie. W Polsce, jak wiadomo, istnie­ ją trzy szczeble, które powinny być podmiotami subsydiarnego podziału kompetencji władczych: gmina, powiat i administracja państwowa (w tym wo­ jewództwo). Paradoksem jest jednak to, że powiaty i województwa nie są ukonstytuowane w ustawie zasadni­ czej z 1997 r. Stanowi to kolejną trud­ ność w realizacji idei pomocniczości w naszym kraju. Pośrednie szczeble znajdują się niejako poza konstytu­ cją. Dla przypomnienia: w konstytu­ cji szwajcarskiej występuje konkretny

W

śród postulatów nie było ani jednego do­ tyczącego likwidacji komunizmu w Pol­ sce i odzyskania niepodległości Polski, ale wprowadzenie w życie chociażby tego jednego, trzynastego postulatu, prowadziłoby na drogę do takiego roz­ wiązania. Nie bez przyczyny strona ko­ munistyczna po podpisaniu porozu­ mień sierpniowych, aby ocalić swoje zdobycze, weszła skorzystała od razu z rozwiązania siłowego, a po kilku la­ tach – rozwiązania okrągłostołowego tej kwestii. Mimo medialnego ogłoszenia upadku komunizmu, komunistyczne kadry kierownicze, dobrane według kryteriów partyjnych, a przynajmniej lojalnościowych wobec władzy – nie ucierpiały, a nawet na tzw. obaleniu komunizmu zyskały, co było i jest wi­ doczne m.in. w sektorze akademickim – tym, który reprodukuje kadry kie­ rownicze, elity państwa. W PRL dominowała negatywna selekcja kadr i im wyższe stanowiska i tytuły, tym wyższych władz partyjnych potrzebna była akceptacja i wsparcie, czego znający realia PRL nie negują. Trudno jest jednak zrozumieć, że te kad­ ry, starannie wyselekcjonowane meto­ dami komunistycznymi, mimo obalenia komunizmu, nadal się cieszyły i cieszą prestiżem i to także, a może i bardziej, wśród uznających się, a nawet uznawa­ nych za antykomunistów. Natomiast wyeliminowani przez nich w wyniku czyszczenia sektora przed transfor­macją czerwonej zarazy w zarazę tęczową, na­ der często pozostają nadal wyelimino­ wani, nieraz wręcz objęci ostracyzmem środowiskowym. Gdyby postulat trzy­ nasty został wprowadzony w życie, taka sytuacja byłaby niemożliwa.

zapis dotyczący kantonów. Jest nim słynny art. 3, na którym opiera się ca­ ły szwajcarski federalizm: „Kantony są suwerenne, o ile ich suwerenność nie została ograniczona przez Konstytucję Federalną; wykonują te wszystkie pra­ wa, które nie zostały przekazane Fede­ racji”. Podobny zapis odnoszący się do województw mógłby znaleźć miejsce w przyszłej polskiej konstytucji – i dać województwom funkcję samorządową. Nie chodzi o to, aby zrobić z Polski pań­ stwo federacyjne, lecz o umożliwienie poszczególnym szczeblom samorzą­ dowym autonomię działania i subsy­ diarny podział kompetencji – zgodnie z zapisaną w preambule Konstytucji RP zasadą pomocniczości. Zasada pomocniczości w Polsce OPRACOWANIE AUTORA

organy państwowe województwo Brak zapisów konstytucyjnych

powiat

Postulat trzynasty porozumień gdańskich po latach Józef Wieczorek

Problem w tym, że jakoś nie było i nie ma nadal woli, aby ten postulat zrealizować. Tak jak był niewygodny dla władzy komunistycznej, tak pozo­ stał niewygodny dla wszystkich orien­ tacji III RP, czyli PRL-bis, która zacho­ wała ciągłość prawną i moralną z PRL. Orientacja negatywna wobec postulatu trzynastego jakby łączyła wszystkie siły, nawet te nawzajem się zwalczające. Co prawda różne ustawy rzekomo gwaran­ tują dobór kadr według kwalifikacji, ale to mniej lub bardziej zakamuflowana fikcja. W sektorze akademickim obej­ mowanie stanowisk oczywiście zależy

od posiadania różnych stopni i tytułów z nazwy naukowych, ale ich zdobywa­ nie/otrzymywanie nie zawsze jest uwa­ runkowane merytorycznie.

W

PRL o stopniach i tytułach decydowała tzw. Central­ na Komisja Kwalifikacyj­ na ds. Stopni i Tytułów, kontrolowa­ na przez Komitet Centralny [PZPR], a po transformacji – CK pozostająca poza kontrolą. Opaczna transforma­ cja naczelnego ogniwa decyzyjnego KC w CK przyniosła w sektorze na­ uki tylko opaczne skutki – jeszcze

większą dewaluację stopni i tytułów wydawanych w układzie zamkniętym i degradację jakości nauki, mimo im­ ponującego wzrostu nieruchomości akademickich i całej infrastruktury, a także wielokrotnego zwiększenia na­ kładów finansowych księgowanych po stronie wydatków na naukę (niestety wobec zapaści moralnej i braku należy­ tej kontroli w niemałym stopniu mar­ nowanych). Przeskok od kilkunastu­ -kilkudziesięciu dolarów (w PRL) do tysiąca i więcej dolarów (w III RP) na głowę akademicką miesięcznie, plus finansowanie grantowe (czego nie było

Zapisy konstytucyjne / zasada pomocniczości

gmina

Spojrzenie w przyszłość Powyższe rozważania skłaniają do kilku zasadniczych wniosków. Po pierwsze, niewątpliwie zasadę subsydiarności łatwiej jest zapisać w konstytucji, niż zrealizować w praktyce. Po drugie, polska pomocniczość powinna polegać na tym, że jeśli ja­ kieś zadanie wykracza poza możliwo­ ści gminy, powiat zobowiązany jest przyjść z pomocą. Podobnie powinno to funkcjonować na szczeblu powiat– województwo i województwo–pań­ stwo. W polskiej ustawie zasadniczej nie ma ani słowa na temat powiatów i województw, które są albo powin­ ny być ważnymi ukonstytuowanymi podmiotami w ramach subsydiarne­ go podziału kompetencji władczych (zob. rysunek). Po trzecie, koncentrując się na poziomie gminy, nietrudno jest okre­ ślić zakres jej zadań. Bardziej skom­ plikowane wydaje się finansowanie określonych projektów gminnych. A subsydiarność, polegająca na nieza­ leżności własnych działań na własnym podwórku, wiąże się przecież również z organizacją i finansowaniem tej dzia­ łalności, a więc z polityką finansowo­ -budżetową i podatkową.

w PRL) nie wydobył środowiska z bie­ dy, szczególnie moralnej, i w relacjach ze światem nasza pozycja spadła, za­ miast wzrosnąć. Kadry selekcjonowane nie według autentycznych kryteriów merytorycznych, ale w znacznej mie­ rze pozamerytorycznie, nie są w sta­ nie dokonać dobrej zmiany. Do tego potrzebna byłaby realizacja postulatu trzynastego porozumień sierpniowych.

Wśród 21 postulatów Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego w Stoczni Gdańskiej z 17 sierpnia 1980 r., spisanych na tablicach, które zawisły na osłonie dachu portierni stoczniowej Bramy Nr 2, zwraca uwagę postulat 13.: Wprowadzić zasady doboru kadry kierowniczej na zasadach kwalifikacji, a nie przynależności partyjnej, oraz znieść przywileje MO, SB i aparatu partyjnego poprzez: zrównanie zasiłków rodzinnych, zlikwidowanie specjalnej sprzedaży itp.

Po czwarte, ugruntowanie zasa­ dy pomocniczości w świadomości społecznej nie oznacza automatycz­ nie jej szerokiej akceptacji i realizacji. Związane jest to niewątpliwie z roz­ wojem społeczeństwa obywatelskiego i z problemem unitarnego charakteru polskiego państwa. Po piąte, różne partie politycz­ ne i ruchy obywatelskie podkreślają wagę zasady subsydiarnego podziału kompetencji w państwie polskim, nie wchodząc jednak w szczegóły tej prob­ lematyki. Pozytywną stroną jest jednak to, że zasada pomocniczości nie jest – na razie – obwarowana licznymi usta­ wami. Została po prostu przez szereg lat zapomniana i była niedostatecznie

S

olidarność, nader słusznie doma­ gająca się w roku 1980 wprowa­ dzenia w życie tego postulatu, po transformacji, dotyczącej także Solidar­ ności, w wyniku zdrady jej elit, i to nie tylko na szczeblach najwyższych, jakby się broniła rękami i nogami przed re­ alizacją tego postulatu. Znamienne są protesty przed próbami otwierania się systemu na wysoce wykwalifikowane kadry polskiej diaspory akademic­kiej, funkcjonujące poza granicami kraju, jak również działania na rzecz nieprzy­ wracania do pracy osób wyrzucanych w czasie politycznych czystek jaruzel­ skich. Nieraz sytuacja stanowiących zagrożenie dla przewodniej siły narodu i selekcjonowanych przez nią negatyw­ nie kadr pozostała niezmieniona w III RP. Mimo transformacji, poziom zagro­ żenia przewodnich elit ze strony „nie­ wygodnych” naukowców bynajmniej nie zmalał, a nawet wzrósł! Widać, że trzynastka okazała się nader feralna, mimo że w kraju katolickim w prze­ sądy nie powinno się wierzyć. Ale jak inaczej to wytłumaczyć? Mimo, że transformacja zarazy czerwonej w zarazę tęczową odrzu­ cana jest przez sporą część społeczeń­ stwa, o czym może świadczyć krakowska manifestacja poparcia dla abp. Marka Jędraszewskiego i apel manifestantów do władz duchownych i świeckich, to

stosowana w praktyce politycznej pań­ stwa polskiego. To daje szansę nowym podmiotom politycznym, powstającym na skutek niezadowolenia z aktualnego systemu rządzenia państwem, na wpro­ wadzanie idei pomocniczości do ich programów polityczno-ideowych, co może poskutkuje w przyszłości korzyst­ ną zmianą polskiej ustawy zasadniczej. Zasada subsydiarności/pomocni­ czości nie może być jednak w żadnym stopniu absolutyzowana i wykorzysty­ wana jedynie hasłowo, bez jej głębszej analizy. Na pewno nie jest to „zloty środek” na usprawnienie panującego systemu politycznego w naszym kra­ ju, któremu daleko do federalizmu. Wprowadzanie tej zasady powinno być najpierw normatywnie sformu­ łowane w zapisach konstytucyjnych – nie tylko w preambule ustawy za­ sadniczej – a dopiero potem ostrożnie zastosowane w praktyce. Nie chodzi przy tym o uwalnianie państwa od jego zobowiązań, lecz o usprawnienie wykonywania zadań publicznych na rzecz współrządzenia państwem przez jego suwerena, czyli społeczeństwo obywatelskie. K Prof. Mirosław Matyja jest dyrektorem Za­ kładu Kultury Politycznej i Badań nad Demo­ kracją w Polskim Uniwersytecie na Obczyźnie (PUNO) w Londynie.

jednak nie widać żadnej reakcji w obro­ nie społeczeństwa przed tą zgubną ideo­ logią przez rektorów akademickich szkół wyższych (Konferencję Rektorów Aka­ demickich Szkół Polskich). Przed kurią krakowską zgromadziły się wielotysięcz­ ne tłumy; przed pobliskim Collegium Novum UJ, po wydaniu oświadczenia przez Konferencję Rektorów Akade­ mickich Szkół Polskich (w tym rektora UJ), nikt się nie zgromadził. Można zauważyć w przestrzeni publicznej głosy oburzenia po wypo­ wiedziach/ekscesach zatrudnionego na etacie profesora na UJ Jana Hart­ mana, ale UJ roztoczył nad nim para­ sol ochronny. Nie można nie widzieć takiej jasnej polityki kadrowej demo­ kratycznie wybranych władz uczelni, które utajniają także swoje niecne czy­ ny z czasów czerwonej zarazy. Histo­ ria UJ w czasach PRL nie jest pozna­ walna! Solidarność UJ tak przed, jak i po transformacji nie zrobiła nic, aby było inaczej. Do trzynastego postulatu sierp­ niowego nikt nie wraca! Obecny szef Komisji Krajowej NSZZ Solidarność, Piotr Duda, w wystąpieniu podczas 37 Ogólnopolskiej Pielgrzymki Ludzi Pracy na Jasną Górę (Częstochowa, 15 września 2019 r.) mówił o realiza­ cji postulatu 1. i 14., przeskakując nad postulatem 13., który nadal jest feralny. Wisi sobie, wraz z innymi postula­ tami, na tablicy na historycznej Bramie nr 2 Stoczni Gdańskiej, prezentowany współczesnej opinii publicznej. Tabli­ ce zostały wpisane na Światową Listę Dziedzictwa Kulturowego UNESCO i uznane za jeden z najważniejszych dokumentów XX wieku, ale jakoś ni­ komu chyba nie przychodzi do głowy, aby w wieku XXI zrealizować wreszcie postulat trzynasty. K


PAŹDZIERNIK 2O19 · KURIER WNET

17

FRANCJA Francuzów czeka gorąca jesień, taka jak rok temu albo nawet bardziej gorąca. Nad Sekwaną przetacza się kolejna fala strajków i protestów.

Nowa fala protestów nad Sekwaną. Kto ma przewagę? Zbigniew Stefanik

– w kolejnych miesiącach będą gro­ madziły więcej osób i grup społecz­ nych niż w zeszłym roku, kiedy trzon ówczesnych protestów stanowił ruch żółtych kamizelek. Jednak główną sła­ bością tegorocznych protestów jest ich wielowymiarowa różnorodność, sprzeczności interesów, brak możliwo­ ści porozumienia i wspólnego zabiega­ nia o spełnienie postulatów przez pro­ testujące grupy. Można zaryzykować stwierdzenie, iż z tego powodu obecne protesty nie stanowią dla Emmanue­ la Macrona i jego obozu polityczne­ go większego zagrożenia, ponieważ to rządzący mogą mieć w negocja­ cjach z delegacjami protestujących niemal całkowity wpływ na przebieg wydarzeń, zwłaszcza póki protesty są

Tradycyjne struktury reprezentujące społeczeństwo cywilne, takie jak związki zawodowe, coraz częściej tracą poparcie na rzecz spontanicznych ruchów, które we Francji udowodniły one swą skuteczność w zeszłym roku. wać w obronie specjalnych statusów emerytalnych, z których w zdecydowa­ nej większości korzystają pracownicy sektora publicznego. Mówiąc wprost, protest pracowników sektora prywat­ nego w obronie przywilejów emery­ talnych pracowników zbiorowych ko­ munikacji miejskich czy kolejarzy jest wręcz niemożliwy do wyobrażenia.

W

nowelizujących obowiązujące dotych­ czas we Francji prawo bioetyczne. No­ welizacja zakłada legalizację i refunda­ cję z budżetu państwa metody in vitro dla samotnych matek i dla par lesbij­ skich. Francuski parlament rozpoczął debatę nad tą nowelizacją 24 wrześ­ nia tego roku, a do końca paździer­ nika projekt ma zostać poddany gło­ sowaniu w niższej izbie francuskiego parlamentu.

W

e wrześniu tego roku rozpoczęły się masowe protesty pracowników miejskich komunikacji zbiorowych, sektora energetycznego oraz kolejarzy. 13 września strajk ostrzegawczy prze­ ciwko reformie emerytalnej i likwidacji statusów specjalnych przeprowadzi­ li pracownicy paryskiej komunikacji zbiorowej RATP. Tego dnia od rana do wieczora nie kursowało 10 z 16 li­

Jedyne, co łączy protestujące grupy, to ich sprzeciw wobec rządzących i ich reform. Oprócz tego dzieli ich wszystko, a w protestach występuje najczęściej konflikt interesów i niechęć między poszczególnymi grupami. system również ma zostać uproszczony – znikną kategorie i podgrupy. W miej­ sce kilkudziesięciu istniejących obecnie statusów i zasiłków ma powstać jeden, obejmujący wszystkich pobierających świadczenia socjalne, od bezrobotnych do niepełnosprawnych. Plan prezyden­ cki zakłada również system motywa­ cyjny, warunkujący otrzymanie wypła­ ty świadczeń socjalnych przez osoby niepełnosprawne podjęciem przez nie pracy w podmiotach działających na rzecz dobra społecznego, w wymiarze uzależnionym od możliwości tych osób. Ogłoszone zmiany mają stać się przedmiotem wielomiesięcznej ogólno­ krajowej debaty i konsultacji, a rządzą­ cy zapowiadają, iż wynik tych konsul­ tacji będzie miał decydujący wpływ na kształt proponowanych reform. Przyję­ cie obu reform ma być procedowane we francuskim parlamencie najwcześniej w lecie 2020 roku. Zapowiadana jest także reforma natury obyczajowej. W lipcu tego roku rząd francuski przyjął projekty ustaw

zostanie osiągnięte, a rozwiązanie spo­ rów nastąpi w tradycyjny sposób, przy stołach negocjacyjnych. Po drugie, jedyne, co łączy prote­ stujące grupy zawodowe i społeczne, to ich sprzeciw wobec rządzących i ich reform. Oprócz tego dzieli ich wszyst­ ko, a w protestach występuje najczęś­ ciej konflikt interesów i wyraźna nie­ chęć między poszczególnymi grupami. Dla przykładu, istnieje wieloletnia nie­ chęć pomiędzy pracownikami sektora publicznego i prywatnego. Ci drudzy oskarżają tych pierwszych o posiadanie licznych, nieuprawnionych ich zdaniem przywilejów, z których korzystają oni przy każdej możliwej okazji. Trudno więc sobie wyobrazić, aby pracownicy sektora prywatnego zechcieli protesto­

CC A-S 2.0, FLICKR.COM FOT. LICENCJA: EV / UNSPLASH

O

d czerwca tego roku Fran­ cuzi występują coraz bar­ dziej masowo przeciwko zapowiedzianym przez obóz polityczny Emmanuela Macro­ na reformom, potocznie nazywanym drugim aktem jego prezydencji. Na przełomie czerwca i lipca tego roku miał miejsce strajk nauczycieli, głównie zrzeszonych w powołanym spontanicz­ nie na portalach społecznościowych kolektywie tzw. czerwonych długo­ pisów, mniej lub bardziej popierany przez związki zawodowe. Nauczyciele protestowali przeciwko wprowadzonej przez ministerstwo edukacji reformie oświaty (w tym liceów i programów li­ cealnych). Ich protest polegał na nieod­ dawaniu do rektoratów sprawdzonych prac maturalnych. Zakłóciło to mocno proces tegorocznych matur nad Sek­ waną, do tego stopnia, iż przez kilka dni ministerstwo edukacji rozważało powtórzenie matur w trzech francu­ skich departamentach. Niezadowolenie demonstrują pra­ cownicy pionu edukacji narodowej, służby zdrowia, sektora energetycz­ nego, kolejarze i pracownicy komu­ nikacji miejskich (w tym paryskiej), adwokaci, policjanci, wreszcie – ruch żółtych kamizelek i przeróżne kolek­ tywy, spontanicznie powołane na por­ talach społecznościowych. Wszystkie te grupy łączy sprzeciw wobec polityki społeczno-gospodarczej Emmanuela Macrona i rządu Edouarda Philippe’a. Z wrześniowych zapowiedzi pre­ zydenta i rządu francuskiego wynika, że kraj czekają dwie poważne reformy. Pierwsza to reforma systemu emery­ talnego. Została ona zapowiedziana przez Emmanuela Macrona już w je­ go kampanii wyborczej i na począt­ ku prezydentury. Francuski prezydent zmierza do likwidacji obowiązujących we Francji 42 tzw. specjalnych statu­ sów emerytalnych, czyli do wygaszenia wszystkich przywilejów emerytalnych, z których od wielu lat korzystają licz­ ne grupy zawodowe. Prezydent chce wprowadzić tylko jeden status eme­ rytalny, oparty na systemie punkto­ wym, w którym punkty pozyskane przez wszystkie grupy zawodowe będą warte tyle samo, a wysokość wypłaca­ nych świadczeń emerytalnych ma za­ leżeć wyłącznie od liczby uzyskanych punktów. Obóz prezydencki rozważa również podwyższenie wieku emery­ talnego oraz wprowadzenie systemu motywacyjnego, zachęcającego do jak najdłuższej aktywności zawodowej. Jeś­ li nawet nie dojdzie do podwyższenia wieku emerytalnego, zgodnie z nowym systemem motywacyjnym ci, którzy zgodnie z obowiązującą dzisiaj zasadą przejdą na emeryturę w wieku 62 lat czy po przepracowaniu 42 lat, zosta­ ną w pewnym sensie poszkodowani; otrzymają świadczenia niższe niż ci, którzy odchodzą na emeryturę zgod­ nie z dziś obowiązującymi przepisa­ mi. W nowym systemie emerytalnym bowiem wszystko ma zależeć od prze­ pracowanego czasu oraz od uzyska­ nych punktów. Żadne inne kryteria, np. szkodliwe warunki pracy, nie będą brane pod uwagę. Druga reforma dotyczy francuskie­ go systemu świadczeń socjalnych. Ten

nii paryskiego metra, co było zdecy­ dowanym utrudnieniem dla paryżan, którzy udają się masowo metrem do pracy. 19 września z kolei protest prze­ ciwko planowanej reformie emerytal­ nej (w tym likwidacji statusów spe­ cjalnych) przeprowadzili pracownicy francuskiego sektora energetycznego. 24 września zaś ogólnokrajowy dzień protestacyjno-strajkowy z tego samego powodu ogłosili francuscy kolejarze. Do protestów związków zawodo­ wych zrzeszających nauczycieli, pra­ cowników komunikacji zbiorowej czy sektora energetycznego dołączy­ li przedstawiciele wolnych zawodów. 16 września protestowali przedstawicie­ le 14 wolnych zawodów, w tym adwo­ kaci, fizjoterapeuci i lekarze. Od sześciu miesięcy protestują pracownicy fran­ cuskich SOR-ów oraz inni pracownicy służby zdrowia, na całym terytorium Republiki Francuskiej, w tym w de­ partamentach zamorskich, gdzie ich protest przybiera niekiedy gwałtow­ ny wymiar. Domagają się oni więcej

środków logistycznych do wykonywa­ nia swojego zawodu, jak również pod­ wyżek plac. Od września występują oni również przeciwko planowanej refor­ mie emerytalnej. Co sobotę nadal prowadzą prote­ sty w największych francuskich mia­ stach przedstawiciele ruchu żółtych kamizelek, a ich demonstracje wciąż są nacechowane aktami przemocy, tak jak to miało miejsce w Nantes 14 września tego roku, kiedy to pod­ czas protestów żółtych kamizelek do­ szło do starć między działaczami orga­ nizacji black blocs i policją. Tego dnia w centrum Nantes doszło również do wielu aktów wandalizmu. Nad Sekwaną protestują również działacze organizacji ekologicznych – przeciwko „niespełnianiu przez Em­ manuela Macrona jego zobowiązań na rzecz klimatu”. Podczas demonstra­ cji ekologów również dochodzi coraz częściej do aktów wandalizmu i starć z siłami porządkowymi. Taka sytuacja miała miejsce 21 września w Paryżu. W starciach ucierpiało kilkudziesięciu nieagresywnych, pokojowo manifestu­ jących demonstrantów. Na październik i listopad prote­ sty zapowiadają francuscy policjanci i przeciwnicy wprowadzenia refun­ dowanej metody in vitro dla żeńskich par jednopłciowych. Na 5 grudnia tego roku bezterminowy strajk przeciwko reformie emerytalnej ogłosili pracow­ nicy paryskiej komunikacji zbiorowej RATP, jeśli do tego czasu rządzący nie zrezygnują z likwidacji emerytalnych statusów specjalnych.

zajemna niechęć i konflik­ ty interesów między pro­ testującymi grupami nad Sekwaną dają rządzącym do ręki bar­ dzo istotny, być może kluczowy atut. Rządzący mogą osobno negocjować z każdą z grup i składać im odrębne oferty. Mogą również budować atmo­ sferę polityczną sprzyjającą konfliktom między protestującymi. Jedność wśród nich jest bowiem nie do wyobrażenia, czego z pewnością są świadomi rządzą­ cy i co wykorzystają na swą polityczną i społeczną korzyść. Tegoroczne protesty zdają się gro­ madzić i – jak wszystko na to wskazuje

kierowane i organizowane przez or­ ganizacje i centrale związkowe, któ­ rych metody negocjacji są całkowicie przewidywalne. Jednak historia protestów ostat­ nich lat nie tylko we Francji, ale rów­ nież w innych państwach, np. w Al­ gierii, Tunezji czy Serbii pokazuje, że najgwałtowniejsze i najskuteczniejsze protesty prowadzą spontanicznie po­ wołane na portalach społecznościo­ wych, nie mające kierownictwa i fak­ tycznych przywódców ruchy społeczne. Tradycyjne struktury reprezentują­ ce społeczeństwo cywilne, takie jak związki zawodowe, coraz częściej tracą poparcie na rzecz tych spontanicznych ruchów, które we Francji udowodniły one swą skuteczność w zeszłym roku, kiedy to w kilka tygodni żółtym ka­ mizelkom udało się wywalczyć więcej niż francuskim związkom zawodowym w 20 lat. Ten scenariusz jest prawdopo­ dobny i stanowi dla Emmanuela Mac­ rona i jego obozu politycznego praw­ dziwe zagrożenie. K

R E K L A M A

Akademia Wnet - zapisy na kolejny semestr! Zapraszamy do udziału w kolejnym semestrze Akademii Wnet. Inauguracja 5 października 2019 r. W plane 7 sobotnich spotkań, które odbędą się w Warszawie w godz. 10:00-13:30. Spotkania składają się z wykładu, przerwy na kawę i dyskusji. Wykłady poruszają tematy historyczne, polityczne, cywilizacyjne i społeczne. W tym semestrze skupimy się m.in. na Ojcach Pustyni i ojcach Unii Europejskiej. Akademia Wnet to wyjątkowy projekt, który stał się dla jej uczestników miejscem niecodziennych spotkań, integracji oraz niekończących się dyskusji. Niektóre wykłady z minionych 14 semestrów są opublikowane na stronie wnet.fm w zakładce Akademia Wnet.

W

szystko wskazuje na to, że tegoroczna jesień i najbliższa zima przebieg­ ną nad Sekwaną pod znakiem licznych protestów na tle społecznym, obycza­ jowym i politycznym. Jednak będą one dla rządzących o wiele mniejszym za­ grożeniem niż zdominowane przez ruch żółtych kamizelek zeszłoroczne protesty, których moment szczytowy nastąpił na przełomie listopada i grud­ nia ubiegłego roku. Po pierwsze obecne protesty są organizowane, kierowane i prowadzone przez należące od kilku­ dziesięciu lat do pejzażu społecznego i politycznego nad Sekwaną organizacje i związki zawodowe. Te wszystkie byty mają swoje struktury, władze i rzecz­ ników, co pozwala się spodziewać, że w jakimś momencie porozumienie

Serdecznie zapraszamy! Zapisy i informacje prosimy wysyłać na adres: akademia@radiownet.pl Udział w Akademii Wnet jest płatny.


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2O19

18

W

okół tej wybitnej in­ dywidualności sku­ piła się młodzież na zasadzie więzi szkol­ nych i harcerskich, a także członkowie organizacji, którą promował Włady­ sław Jasiński na obszarze ówczesnego Centralnego Okręgu Przemysłowego – Związku Młodej Polski. Organizacja ta została powołana na terenie całej ówczesnej II Rzeczpospolitej Polskiej w ramach politycznego sanacyjnego programu Obozu Zjednoczenia Na­ rodowego (OZON) w 1938 r. Jasiński, angażując się już na jesieni (wrzesień/październik) 1939 r. w konspi­ racyjne wydawanie pisemka „Odwet”, tworzył w ten sposób ideową podstawę, na bazie której zamierzał kształtować i rozwijać tajną grupę – siatkę prowa­ dzącą działalność przeciw niemieckie­ mu hitlerowskiemu okupantowi. Roz­ szerzając działalność grupy na okoliczne wsie oraz Mielec, szukał od początku kontaktów z przedstawicielami starsze­ go pokolenia. Już wiosną 1940 r. grupa znalazła oparcie moralne i radę w gronie doświadczonych konspiratorów, przede wszystkim w osobie nauczyciela gimna­ zjum Zygmunta Szewery (ps. „Cyklop”) ze Związku Walki Zbrojnej, który piasto­ wał tam funkcję adiutanta Komendanta Obwodu Tarnobrzeskiego. Komenda Ob­ wodu ZWZ nie zdecydowała się jeszcze wówczas na wydawanie odrębnego taj­ nego pisma lokalnego, warszawskie zaś długo nie docierały w ten zakątek okupo­ wanego kraju. Na terenie obwodów ZWZ „Niwa”, „Twaróg” i „Mleko”, tj. w rejonie Nisko-Tarnobrzeg-Mielec, nie ukazywało się na całym Zasaniu żadne inne pismo poza „Odwetem”, zorganizowanym przez Szefa Władka (Władysława Jasińskiego). Pierwsze zagrożenie i wpadki kol­ portażu „Odwetu” nastąpiło już we wrześniu 1940 r. na stacji kolejowej w Rozwadowie. Natomiast 2.10.1940 r. na stacji kolejowej w Tarnobrzegu sam Szef Władek zorientował się, że jest poszukiwany przez żandarmów. De­ speracko wyskoczył z pociągu i zdołał, mimo zorganizowanej pogoni, szczęś­ liwie uciec. Po tym incydencie doszedł do przekonania, że bezpieczne central­ ne drukowanie i kolportaż „Odwetu” jest w Tarnobrzegu nie do utrzymania.

R E K L A M A

HISTORIA Nie zdobi nas mundur, Nie chwali nas sztab, Ni krzyżem z nas żaden znaczony… Jest to fragment hymnu oddziału partyzanckiego „ Jędrusiów”. Oddział „Odwet-Jędrusie” powstał z inicjatywy Władysława Jasińskiego ps. „ Jędruś”, harcerza z Tarnobrzegu, przedwojennego magistra prawa Uniwersytetu Warszawskiego, nauczyciela szkół średnich.

Odchodzą ostatni „Jędrusie” Włodzimierz Henryk Bajak Mimo krótkoterminowego aresz­ towania jego matki, Marii Jasińskiej, i obserwacji domu, pozostawił w Tar­ nobrzegu punkt przebitkowy, kiero­ wany przez Tadeusza Dąbrowskiego. Natomiast powielanie egzemplarzy taj­ nej gazetki odbywało się w różnych lo­ kalach w terenie, m.in. w Radomyślu Wielkim (powiat mielecki). Dosko­ nale rozwinął się druk „Odwetu” na terenie powiatu Dąbrowa Tarnowska. Najdłużej udało się utrzymać powie­ larnię w wiosce Ruda.

W

związku z możliwością aresztowania Szefa Wład­ ka, opuścił dom rodzinny jego brat Stanisław. Natomiast rodzi­ ców potajemnie i bezpiecznie osiedlił Władysław Jasiński w wiosce Bukowa u gospodarza Andrzeja Wieczorka (ps. „Chebons”). Mimo tych zabezpieczeń, nastąpiła likwidacja powielarni „Od­ wetu” w Wiśniowej, gdzie zginęła cała grupa drukująca. Punkt przebitkowy w powiecie san­ domierskim ostatecznie został przenie­ siony do Trzcianki (gmina Tursko) koło Połańca, na kwaterę braci Józka i Stacha Wiącków, z którymi Szef Władek skon­ taktował się jesienią 1940 r. za pośredni­ ctwem Wacława Podsiadłego z Jezior k. Sulisławic. Niedaleko ich gospodarstwa ukryto skrzynię z aparatem radiowym i tam też odbywał się tajny nasłuch za­ granicznych stacji radiowych. Po jakimś czasie znalazł u nich schronienie inży­ nier pochodzenia żydowskiego Jerzy Bette (ps. „Papcio”), znający dobrze kil­ ka języków obcych, który trafił w tamte okolice prawdopodobnie po ucieczce z transportu z łódzkiego getta.

Wcześniej Władysław Jasiński prze­ niósł do pobliskiej miejscowości Osala swoją żonę Stefanię i synka Andrze­ ja, zdrobniale nazywanego Jędrusiem. Opiekowała się nimi łączniczka Cecylia Heleniak (ps. „Wanda”, „Bogusia”). Nie­ stety w marcu 1941 r. wpadka w Rozwa­ dowie listonosza o nazwisku Grobelny doprowadziła do szeregu aresztowań, między innymi bliskiego współpra­ cownika Szefa Władka, Tadeusza Dą­ browskiego. Potem nastąpiły kolejne, niezależne od tej wsypy aresztowania, między innymi „Halnego” (Zientkie­ wicza) w Radomyślu Wielkim. W nocy z 26 na 27 maja 1941 r. w czasie „nalotu” gestapo na Wielowieś został zastrzelony podczas ucieczki z domu Józef Biernat. Ponieważ w tej sytuacji fundusze „prasowy” i „samopomocowy” nie wy­ starczały, aby wspomóc rodziny zabitych i aresztowanych działaczy „Odwetu”, Szef Władek postanowił podjąć dywer­ sję i sabotaż gospodarczy w stosunku do okupanta. Pierwszy „angryf ” (napad w celu uzyskania pieniędzy i artykułów spożywczych i gospodarczych) zorga­ nizował w leśnictwie Szczeka, leżącym na trasie Połaniec-Rytwiany (obecnie powiat Staszów). W akcji wzięli udział: Władysław Jasiński, Stach Wiącek „In­ spektor”, Franciszek Stala „Kuwaka”, Fra­ nek Kasak „Mały Franek”, Józef Kasak, Franek Motyka, Antoni Toś „Antek” i Józef Gorycki. Około dziesiątej wie­ czorem weszli do leśniczówki Mieczysła­ wa Zycha. Zaskoczonym mieszkańcom wyjaśnili cel akcji: zabranie pieniędzy ze sprzedaży drzewa. Aby stworzyć alibi domownikom, przywiązali ich do krze­ seł, a Szef Władek zostawił pokwitowa­ nie z podpisem „Jędruś”.

Miejscem kolejnej „angryfowej” akcji, 24.01.1942 r., była placówka KKO w Staszowie. Kolejne przeprowadzano w różnych miejscowościach. Stosowana przez „Jędrusiów” do czasu scalenia z AK taktyka party­ zancka polegała na operowaniu małymi grupkami uderzeniowymi, w których uczestniczyło po 7–8, najwyżej 15 osób. Wykonywali krótkie, szybkie uderze­ nia, czasem jednocześnie w kilku miej­ scach, a potem błyskawicznie odska­ kiwali i zacierali ślady. Sprawdzonym środkiem lokomocji i łączności w tych akcjach był rower, zwłaszcza że rejony zakwaterowania i wykonywanych akcji były bardzo odległe.

R

ozmach działań umożliwiał au­ tonomiczny charakter oddziału „Jędrusiów”. Nie musieli części zdobytych na okupantach środków ma­ terialnych odprowadzać na potrzeby zwierzchnich ogniw organizacyjnych, jak to było w dużych, scentralizowanych organizacjach podziemnych. Oddział dawał ponadto tzw. lekcje wychowa­ nia obywatelskiego w postaci porcji ba­ tów Polakom-sługusom hitlerowskim. Swoją działalność przeciw niemieckiej administracji i organom represji „Jędru­ sie” rozpoczęli wcześniej niż ZWZ/AK. Dlatego też początkowo Dowództwo Obwodu Sandomierskiego, uważając się za jedynego gospodarza Sandomier­ szczyzny, czuło się urażone nieuzgad­ nianiem z nim przez „Jędrusiów” akcji dywersyjno-gospodarczych. W późniejszym okresie „Jędrusie” wykonywali także wydawane przez są­ downictwo AK i NSZ wyroki śmier­ ci, np. na osobie „Kozodoja” (który

wymknął się spod kontroli organiza­ cji, uprawiając rozbój i zabijając ukry­ wającego się w jednej z wiosek Żyda); na konfidentach, na gorliwych polic­ jantach granatowych, a zwłaszcza na gestapowcach. Dlatego też ludność cy­ wilna widziała w „Jędrusiach” obronne oparcie prawno-porządkowe, repre­ zentujące polską władzę podziemną na tamtych terenach. Grupa „Jędrusiów” pozostała nie­ zależna, mimo prób podporządkowa­ nia i włączenia do Obwodu NZS-u, Ob­ wodu AK, a także ze strony BCH. Do jesieni 1943 r. była samowystarczalna (nie pobierała żołdu AK) i samodzielna pod względem politycznym. Znaczną część zdobytych środków żywności przekazywała w postaci paczek do pol­ skich żołnierzy przebywających w nie­ mieckich obozach jenieckich. Śmierć Władysława Jasińskie­ go „Jędrusia” w starciu z gestapo w Trzciance 09.01.1943 r. zamyka drugi okres działalności Oddziału „Odwet­ -Jędrusie”. Po tym wstrząsie grupa zde­ cydowała kolegialnie, że następcą pole­ głego dowódcy zostanie Józef Wiącek ps. „Sowa”, dotychczasowy zastępca Władysława Jasińskiego. Oddział nasilił akcje odwetowe. Zlikwidowano gesta­ powca Andrzeja Reslera (23.03.1943 r.) z posterunku w Rytwianach, odpowie­ dzialnego za śmierć „Jędrusia”. Na proś­ bę władz Okręgowych AK w Krako­ wie grupa przeprowadziła udaną akcję uwolnienia więźniów w Mielcu. Na­ stępna taka akcja została zorganizo­ wana przez „Jędrusiów” w Opatowie. Po scaleniu z AK w listopadzie 1943 r. oddział przeszedł na kwa­ tery leśne. Zachował niezależne

dowództwo, swój koleżeński styl bez koszarowego drylu. Oddział „Jędrusiów” w akcji Bu­ rza, już jako 4. kompania II batalionu 2. pułku 2. Kieleckiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej, zdał wojenny egzamin, zachowując w toku męczących walk i działań manewrujących wzorową dys­ cyplinę i wysoki poziom bojowy. Wielu na początku wojny bardzo młodych, bo 16–17-latków, biorących udział po­ czątkowo tylko w kolportażu – jak np. Eugeniusz Dąbrowski (ps. „Genek”), ukrywający się po aresztowaniu brata, Tadeusz Szewera (ps. „Tadek-Łebek”), ukrywający się po aresztowaniu ojca, Zbigniew Kabata (ps. „Bobo”) – pod koniec wojny, zwłaszcza w akcji Burza, biło się zbrojnie z okupantem jako peł­ noletni żołnierze-partyzanci. W ostatnim okresie samodzielne­ go działania „Jędrusiów” w szeregach ugrupowania znaleźli się także zbiegli z Wehrmachtu (wraz z bronią), żołnie­ rze antyfaszyści narodowości francu­ skiej (pochodzący z Alzacji i Lotaryn­ gii): Edmond Klenck ps. „Edmund”, Charles Roesch ps. „Jerzy” oraz ps. „Robert”’; niemiecki antyfaszysta Man­ fred Zancker ps. „Malutki” z Budziszy­ na. Również kilku własowców, wziętych do niewoli podczas walk, po złożeniu przysięgi przyłączyło się od oddzia­ łu. W końcówce okupacji niemieckiej w Polsce, na skutek działań NKWD-UB i nowej okupacji – stalinowskiej, wielu „Jędrusiów” musiało się ukrywać, wielu też trafiło do więzienia. Niektórzy zostali wywiezieni też na zsyłkę na Wschód albo jeszcze pod koniec wojny (początek 1945 r.) mu­ sieli opuścić nielegalnie granice Polski. Tak było np. w wypadku wspomnianego Zbigniewa Kabaty ps. „Bobo”, żołnie­ rza i poety (autora tekstu Hymnu AK). Trafił on jeszcze w Bolonii do Wojska Polskiego pod dowództwo gen. Ander­ sa, a po zakończeniu II wojny światowej pozostał na emigracji w Wielkiej Bry­ tanii; później przebywał aż do śmierci w 2015 r. w Kanadzie. Niektórzy przeżyli zbrodniczą okupację niemiecką, a po­ tem stalinowską i po kolei odeszli na „wieczną wartę”. W 2017 roku odeszli już następni: Jerzy Rolski ps. „Babinicz” oraz Jan Gałuszko ps. „Mizerny”. K


PAŹDZIERNIK 2O19 · KURIER WNET

19

LEKKA MUZA

28

na liście PiS! Aż oczy przetarłem, nie mo­ gąc uwierzyć. I to sam Sylwester Chruszcz, 28. na liście Prawa i Sprawiedliwości w okręgu kieleckim. Pomimo ograni­ czenia prędkości, dodałem gazu. Jak nie wstyd człowiekowi? To przecież Klaudia Jachira, 13. na liście warszaw­ skiej Koalicji Obywatelskiej, ma więk­ sze szanse dostać się do Sejmu! Chociaż nie popiera jej urzędujący premier, jak wymienionego wyżej nieszczęśnika. Myślałem do niedawna, że to za karę i z partyjnego przydziału jest się wpisywanym na takie miejsca. Ale Ja­ dwiga Chmielowska, szefowa „Śląskie­ go Kuriera WNET” i liderka Ruchu Kontroli Wyborów, wytłumaczyła mi, jak bardzo się mylę. To z obecnej ordy­ nacji wynikają takie miejsca. W każ­ dym okręgu wyborczym każdy komitet wyborczy może zgłosić listę kandy­ datów w liczbie dwukrotnie większej niż liczba posłów przynależna temu okręgowi. Skoro okręg kielecki ma do obsadzenia 16 posłów w Sejmie, to każdy komitet partyjny może zgłosić 32 kandydatów. Nawet po pijaku nie wpadłbym na taki pomysł. Bo nawet po pijaku nie zdarza mi się myśleć na zgubę naro­ du i państwa polskiego. Kto to zatem wy­myślił? Oczywiście, że komuniści – w swojej konstytucji z roku 1997. Ułożonej przemyślnie w celu unie­ możliwienia odbudowy siły narodu i państwa. Po to, by przekształcić ob­ szar pomiędzy Odrą a Bugiem w jedno wielkie żerowisko dla swoich i obcych. Okazało się, że zapisana w konstytucji proporcjonalność wyborów do Sejmu dokonała tego, czego miała dokonać – uniezależnienia się partii politycz­ nych od woli wyborców. Dzięki temu zapisowi to partie, a nie wyborcy de­ cydują o tym, kto z ich szeregów zasią­ dzie w parlamencie. Może nie w 100, ale w 99%. Jednak to uniezależnienie się partii od społeczeństwa zaowocowało kilko­ ma zatrutymi owocami. Owoc 1. Poseł nie reprezentuje swoich wyborców. Bo jak może repre­ zentować swoich wyborców Sylwester Chruszcz, l. 47, pochodzący z Piekar

M

ożemy wykorzystać swo­ istą „rentę zacofania”, im­ plementując innowacyjne rozwiązania organizacyj­ no-prawne odnoszące się do rynku ener­ getyki jądrowej, umożliwiające szybszy niż w innych krajach rozwój tego sektora, wsparty rosnącym popytem na energię elektryczną z niskoemisyjnych źródeł. Polska może też skorzystać z szansy na uzyskanie instalacji i technologii za­ mykających się siłowni w Niemczech i Szwecji. Powinna przemyśleć swoją po­ litykę wobec rozwiązań małoskalowych elektrowni jądrowych. Intensywny przy­ rost mocy z OZE przy jednoczesnym odejściu od energetyki opartej na węglu i atomie będzie wymuszał wzrost udziału energii pozyskiwanej z gazu, uzależniając tym samym Europę od dostaw surowca z Federacji Rosyjskiej, co może przynieść fatalne skutki dla bezpieczeństwa Europy Środkowo-Wschodniej.

Ogólna sytuacja na rynku energii jądrowej w Europie Państwa członkowskie Unii Europej­ skiej mają dowolność decyzji co do roz­ wijania energetyki jądrowej. W paź­ dzierniku 2007 r. Parlament Europejski podjął uchwałę wspierającą rozwój tej gałęzi energetyki (Rezolucja Parlamen­ tu Europejskiego 2007/2091 z 24 paź­ dziernika 2007 roku o źródłach energii konwencjonalnej oraz technologiach energetycznych). Po ujawnieniu się możliwych problemów z dostawami gazu w 2009 r., Komitet Przemysłu przy KE zarekomendował Komisji Europej­ skiej przygotowanie ramowego planu dla rozwoju rynku energetyki jądrowej ze zdefiniowaniem celów dla sektora. Według danych z 2013 r., w UE pracowało 131 reaktorów o mocy cał­ kowitej 122 234 Mwe. Udział energii pochodzącej z atomu w rynku pro­ ducentów energii elektrycznej w 2012 roku wynosił 27%. Elektrownie jądro­ we pracują w 14 państwach Unii. Wie­ le państw buduje lub planuje budowę nowych bloków jądrowych. Także pań­ stwa europejskie nienależące do UE rozwijają swoją energetykę w oparciu o atom, na przykład Federacja Rosyj­ ska czy Białoruś (która jest oskarżana przez sąsiednią Litwę o niedopełnienie

Po co nam 460 posłów i Sejm Nieustający? Próba odpowiedzi Jan A. Kowalski Śląskich, który zaliczył 10 partii po­ litycznych, był europosłem z Głogo­ wa i posłem ze Szczecina, a teraz chce zostać posłem z Kielc? Owoc 2. Polska jako państwo zo­ stała zdominowana przez partie poli­ tyczne. Cała administracja państwowa i tzw. samorządowa jest w ich włada­ niu. I od nich zależy sprawowanie ja­ kiegokolwiek stanowiska w państwie. Tu również najwyżej punktowana jest wierność partyjna, a nie zdolności or­ ganizacyjne przydatne państwu i spo­ łeczeństwu. Owoc 3. Rozkwit biurokracji jest w związku z tym nieunikniony. Tym wszystkim kandydatom partie muszą się jakoś odwdzięczać, przerzucając koszty wdzięczności na nas wszystkich. Dlatego w odróżnieniu od Niemiec, które swoją biurokrację zbudowały jako system egzekucji silnej władzy państwo­wej służącej temu państwu, polska biurokracja jest jedynie biuro­ kracją partyjną i uniemożliwia budowę silnego państwa. Jednak nawet Niem­ cy mają ordynację mieszaną; połowa posłów pochodzi z list partyjnych,

a połowa jest wybierana w sposób większościowy. Owoc 4. Zatem bez zgody partyj­ nej nie można w Polsce zrealizować niczego. Ale ta zgoda, jeśli już nastą­ pi, przewiduje sposób realizowania

Poseł nie reprezentuje swoich wyborców. Bo jak może reprezentować swoich wyborców Sylwester Chruszcz, l. 47, pochodzący z Piekar Śląskich, który zaliczył 10 partii politycznych, był europosłem z Głogowa, ze Szczecina, a teraz chce zostać posłem z Kielc?

Rezygnując z energetyki jądrowej, Niemcy i Szwecja okresowo stają się importerami energii elektrycznej. Polska otrzymuje szansę eksportu mocy z własnych źródeł energii i czerpania korzyści z pośrednictwa w handlu energią pochodzącą z innych krajów (na przykład Ukrainy).

Konsekwencje dla Polski polityki wygaszania energetyki jądrowej w Niemczech i Szwecji Mariusz Patey warunków bezpieczeństwa dla tej in­ westycji). Także w państwach Unii Euro­ pejskiej (między innymi w Finlandii, Francji i na Węgrzech) są realizowane projekty energetyki atomowej na wiel­ ką skalę. Należy przypomnieć, że nowe technologie pozwalają na znaczne ogra­ niczenie ryzyka awarii. Ostatnio roz­ wijające się technologie wykorzystania w energetyce reaktorów małych mocy są znacznie bezpieczniejsze od instalacji dużych mocy, także ze względu na swoją skalę. Dla tej niszy na rynku energetyki jądrowej należałoby przygotować odręb­ ne regulacje i procedury, aby znacząco ograniczyć koszty przygotowania inwes­ tycji i czas jej trwania, przy jednoczes­ nym zachowaniu norm bezpieczeństwa adekwatnych do skali ryzyka.

Problemy rozwoju energetyki jądrowej w Europie W związku z kryzysem finansowym 2008 r. kapitałochłonne inwestycje w energetykę jądrową były zamrażane. Obecnie jedną z poważniejszych prze­ szkód w rozwoju energetyki jąd­rowej są koszty inwestycji. W niektórych krajach Europy podjęto decyzje o ograniczeniu bądź likwidacji tej gałęzi energetyki pod wpływem działań organizacji skupiają­ cych aktywistów ekologicznych (Green­ peace, partie Zielonych). Na przykład Niemcy, mimo czerpania niewątpliwych

korzyści z istnienia energetyki jądrowej, wskutek politycznej presji zadecydowa­ ły o zamknięciu wszystkich elektrowni atomowych. Analizę skutków tej decyzji przeprowadził w swej świetnie napisanej książce Energiewende. Nowe niemieckie Imperium Jakub Wiech. Oparcie energetyki kraju tylko na tzw. OZE, mimo nierozwiązanych problemów z tanim składowaniem energii elektrycznej, może prowa­ dzić do wielu komplikacji, m.in. do wzros­tu kosztów wytwarzania i prze­ syłu, a w efekcie końcowym do pod­ niesienia cen energii elektrycznej dla odbiorców końcowych. Za przykładem Niemiec podąża obecnie Dania i Nor­ wegia. Norwegia zaś ogranicza nawet sektor badań nad energią jądrową.

Antynuklearna histeria a szwedzka energetyka jądrowa Także nasz północny sąsiad, Szwec­ ja, na skutek presji swoich organizacji ekologicznych, może także pod wpły­ wem Niemiec, zdecydowała się na ograniczenie produkcji energii elek­ trycznej z siłowni jądrowych. Decyzją rządu szwedzkiego zostaną zamknięte szwedzkie elektrownie atomowe: Ring­ hals 2 (o mocy 904 MW) już pod ko­ niec 2019 r. oraz Ringhals 1 (o mocy 880 MW) do końca 2020 r. Według raportu Svenska kraftnät z 28 czerwca 2018 r. – instytucji

zadania w sposób zgodny z funkcjo­ nowaniem partii, czyli w pełni biu­ rokratyczny. I skutkuje powołaniem specjalnej komórki. Oczywiście bez partyjnego polecenia nikt się tam nie wciśnie. Bo i po co? Owoc 5. Zapaść demograficzna Polski, która jest faktem, pomimo kolej­ nych szałowych medialnych sukcesów, to ostatni zatruty owoc tej wadliwej ordynacji wyborczej i równie wadliwe­ go Sejmu, tworzącego wadliwe prawo. Jego wynikiem jest brak społeczeń­ stwa (obywatelskiego), marnotrawienie środków wspólnych i indywidualnych na biurokratyczne struktury i bzdury. Biurokratyczne struktury i bzdury za­ pewniające partiom politycznym pano­ wanie nad polskim państwem i naro­ dem. Coraz mniej licznym we własnej ojczyźnie. Zaryzykuję i zapytam retorycznie: kto z Was zna nazwisko prezydenta Szwajcarii lub potrafi wymienić nazwę jakiejkolwiek szwajcarskiej partii? Nie znacie? Sam nie znam. A tymczasem Szwajcaria (i jej demokracja) funkcjo­ nuje jak zegarek Patka. Bo właśnie tak

odpowiedzialnej za zapewnienie, by szwedzki system przesyłu energii elek­ trycznej był bezpieczny, przyjazny dla środo­wiska i opłacalny – prezentującego analizę szwedzkiego bilansu mocy, w cią­ gu najbliższych czterech lat mogą pojawić się okresowe deficyty mocy, spowodo­ wane wyłączeniem pracujących obecnie reaktorów. Nadzieje wiąże się z budo­ waną w Finlandii elektrownią atomową Olkiluoto 3 o mocy 1600 MW, która po bardzo dużych opóźnieniach ma zostać oddana do użytku w styczniu 2020 r. In­ westycja ta zmniejszy zależność Finlandii od importu i przyczyni się do lepszego bilansu mocy w całym nordyckim sy­ stemie elektroenergetycznych. Niestety, nie jest ona w stanie pokryć wszystkich deficytów mocy w regionie. Szwecja przy dużym poparciu spo­ łecznym rozwija energetykę wiatrową. Przyrost mocy z tego źródła prawdo­ podobnie będzie się zwiększał dzięki korzystnym pod tym względem wa­ runkom klimatycznym i geograficznym Szwecji. Energia wiatrowa nie może jednak zastąpić energii jądrowej pod względem mocy w okresach zimowych, właśnie ze względu na uwarunkowania klimatyczne. Prognoza bilansu mocy w godzinach obciążenia szczytowego dla nadchodzących sezonów zimowych zapowiada pojawienie się znaczących deficytów. Problem powstanie już po wyłączeniu jednej z dwóch elektrowni – przy średnio ciężkiej zimie deficyt w szczycie wyniesie około 1000 MW, a w kolejnym sezonie zimowym, kiedy zostanie zamknięta druga z nich, defi­ cyt może wzrosnąć do około 2600 MW w przypadku najbardziej mroźnej zimy z 20-letniego cyklu. Deficyt ten trzeba będzie pokryć importem lub odłączyć od sieci część odbiorców. W wypadku importu energii elektrycznej prawdo­ podobnie zostanie ona dostarczona ze źródeł o wysokiej emisji dwutlenku wę­ gla, na przykład z Polski. Zamknięcie elektrowni atomowych w Szwecji nie wpłynie zatem dodatnio na środowisko naturalne, stworzy natomiast problem dla szwedzkich konsumentów energii, w tym przedsiębiorstw. Warto przy tym wspomnieć, że są szwedzcy politycy, którzy sprzeci­ wiają się wygaszaniu elektrowni ją­ drowych. Obecnie rządząca koalicja Social Democrats (Socjaldemokracja),

funkcjonuje dobra organizacja – jej po prostu nie widać. Czy w Polsce możemy stworzyć ta­ ką organizację, której nie będzie widać? Odpowiadam natychmiast, żeby nikogo nie dołować: oczywiście. Musimy jedy­ nie ( ) zmienić dotychczasową wad­ liwą strukturę biorącą swój początek z obecnej konstytucji, a zwłaszcza spo­ sób wybierania posłów i kształt Sejmu. My, obywatele, musimy odzyskać wpływ na własne państwo. Ponie­ waż jednak nie zbierzemy się do kupy w 38 milionów jednostek, musimy to uczynić poprzez odzyskanie wpływu na naszych posłów i na nasze pienią­ dze. Poseł musi reprezentować nasze interesy, a taką osobą może być tylko ktoś, kogo znamy od lat, szanujemy za jego osobiste osiągnięcia i mamy do niego zaufanie. Musi być zatem osobą z najbliższego otoczenia. Co powie­ dzielibyście na kogoś z Waszej 10-ty­ sięcznej gminy?

P

oseł z każdej gminy zatem. Nie da się go przywieźć w teczce nawet z województwa, o Centrali nie wspominając. Razem z posłami z po­ zostałych gmin województwa będzie tworzył sejm wojewódzki. A tenże sejm wojewódzki będzie delegował spośród siebie reprezentantów na Sejm Walny. W zależności od liczebności wojewódz­ twa, od 2 (opolskie) do 11 (mazowie­ ckie). Jak to już kiedyś policzyłem, taki Sejm będzie liczył 79 posłów. I będzie zbierał się dwa razy do roku na 50 dni łącznie. A zajmować się będzie jedynie sprawami dotyczącymi całego państwa. Sprawy każdej ziemi/województwa znajdą się w gestii sejmu wojewódzkie­ go właśnie. Też nie nieustająco, bo po co marnować czas? A o interesy miesz­ kańców gminy będzie zabiegał poseł gminny, siedzący na co dzień w swojej gminie. To sprawa jej mieszkańców, jeśli źle wybiorą. Taka zmiana organizacji polskie­ go sejmowania wymusi zmianę całej organizacji państwa. Również władzy wykonawczej, podobnie podzielonej. I władzy sądowniczej, którą podobnie jak wyżej wymienione, również będzie­ my wybierać. My, obywatele. Ale najważniejsza rzecz dokona

Miljöpartiet (Partia Zielonych) i Cen­ terpartiet (Partia Agrarna) ma tylko przewagę jednego głosu. Opozycja zaś: Moderaterna (Konserwatyści), Kristde­ mokraterna (Chrześcijańska Demo­ kracja), Sverigedemokraterna (Partia Demokratyczna) i Liberal Party (Partia Liberalna) opowiada się za rozwojem energetyki jądrowej, a przeznaczone do zamknięcia elektrownie Ringhals 1 i 2 dostarczają osiem procent zużywanej w Szwecji energii elektrycznej.

Denuklearyzacja energetyki w krajach sąsiednich a rozwój polskiej energetyki Polska konsumpcja energii per ca­ pita jest niemal dwukrotnie niższa niż np. w Szwecji. W Polsce liczącej 38 mln mieszkańców roczne zużycie wynosi 165 TWh energii elektrycznej, a w Szwecji, w której mieszka 9,8 mln osób – 150 TWh. Według danych z 2016 r. w Polsce konsumpcja energii elektrycznej na jednego mieszkańca wyniosła 3937 kWh, w Niemczech 7017 kWh, w Wielkiej Brytanii 5407 kWh, a w Finlandii 15 509 kWh. Kluczowy dla naszego regionu jest tu rynek niemiecki. Zapowiedzi niemie­ ckich polityków jednoczesnego odej­ ścia od energetyki opartej na atomie i węglu, wobec wciąż nierozwiązanych problemów z przewidywalnością uzy­ sku mocy z OZE, jak i braku możliwości technicznych dla taniego składowania energii elektrycznej sugerują, że nastąpi wzrost zapotrzebowania na bloki gazo­ we w Niemczech. Będzie to prowadzić do zacieśniania współpracy energetycz­ nej między Federacją Rosyjską a Niem­ cami. Można się obawiać, że współpraca taka będzie miała niekorzystny wpływ na bezpieczeństwo Europy Środkowo­ -Wschodniej. Niemcy bowiem, mając na względzie swój interes ekonomiczny, mogą być w przyszłości mniej empatycz­ ne w stosunku do swoich sojuszników i partnerów z tej części Europy. Przewidując, że polska gospodarka będzie rozwijać się w tempie 3%–4%, uwzględniając także wzrost popytu ze strony użytkowników pojazdów elek­ trycznych i gospodarstw domowych, możemy dużą dozą pewności przewi­ dzieć stały wzrost konsumpcji energii.

się w finansach, w budżecie państwa. Zaczniemy finansować swoje państwo, zaczynając od dołu, od gminy, poprzez województwo, na skarbie ogólnopań­ stwowym kończąc. Wszystko według zapisanych w nowej konstytucji pro­ porcji (zainteresowanych odsyłam do mojego projektu Konstytucji V RP). Bardzo łatwo wydaje się nieswoje pieniądze, z czym mamy do czynienia obecnie w Polsce. Na nikomu niepo­ trzebne bzdurne agencje i komórki. Na swoich kolegów i pociotków, na partyjnych towarzyszy. Oddanie nam z powrotem naszych pieniędzy, którymi finansujemy funkcjonowanie naszego (?) państwa, wymusi odejście od mar­ notrawstwa do efektywności. Zmiana taka dokona się w każdym wymiarze naszego życia. 1. Zaczniemy więcej zarabiać, a mniej wydawać, bo oczyścimy ze zbędnej biurokracji każdą państwową i spo­ łeczną instytucję i firmę. 2. Zaczniemy łatwiej żyć. Żadna biur­ wa nie będzie się nas czepiać o rze­ czy nieistotne, strasząc przepisami i broniąc swojego miejsca pracy, bo jej nie będzie. 3. Unikniemy zalania naszego kraju przez różnokolorowych imigrantów, bo 1,5 miliona naszych współoby­ wateli (byłych biurw) zasili nasz ry­ nek pracy. 4. Uproszczone i stabilne przepisy przyciągną z powrotem do Polski 2,5 miliona emigrantów za chlebem. Staniemy się atrakcyjnym miejscem do inwestowania dla zwykłych ludzi i firm, w miejsce globalnych korpora­ cji, które tylko nas oskubują i niszczą nasz rynek. 5. Wypracujemy wreszcie ogromne nadwyżki finansowe, które pomogą nam spłacić stare długi, zmoderni­ zować armię, policję i służbę zdro­ wia. I oczywiście zapewnić wysoki socjal dla potrzebujących, a złotą jesień na starość. Zatem zbudować silne i zamożne państwo wolnych i odpowiedzialnych obywateli – V Rzeczpospolitą. Myślę, że już czas odpowiedzieć na tytułowe pytanie. Ale każdy musi odpowiedzieć sam. Ja tylko podałem fakty i argumenty. K

W związku z restrykcyjną polityką kli­ matyczną Komisji Europejskiej polski rząd szuka możliwości obniżenia emisji CO2, robiąc miejsce także dla energety­ ki jądrowej. Planując politykę rozwoju gospodarczego, Polska musi brać pod uwagę negatywny wpływ wzrostu cen energii na gospodarkę. Według Ban­ ku Światowego wzrost kosztów energii spowodowany polityką klimatyczną może przekroczyć 20%. W polskich warunkach klimatycznych oparcie źró­ deł energii tylko na OZE prowadziłoby, prócz wzrostu cen, do uzależnienia od importu energii elektrycznej. Warto przyjrzeć się politykom ener­ getycznym w różnych krajach Europy, by wybrać strategię optymalną dla na­ szego kraju. Koncepcje związane z tech­ nologiami jądrowymi w dalszym ciągu dynamicznie się rozwijają. Polska ma szansę skorzystać na tzw. rencie zaco­ fania i przyjąć takie rozwiązania orga­ nizacyjno-prawne, które przygotują ją na pojawienie się inwestorów w obsza­ rze energetyki jądrowej, wykorzystują­ cych różne rozwiązania technologiczne, w tym reaktory małych mocy pozwa­ lających na rozwój rozproszonych źró­ deł energii atomowej. Pojawia się zatem potrzeba zróżnicowania wymagań dla instalacji różniących się skalą wytwa­ rzanej mocy. Nie poddając się naciskom przeciwników energii atomowej, Polska może na tym skorzystać. Wobec sytuacji zaistniałej w Szwec­ji czy w Niemczech, pojawia się unikalna możliwość, by – zanim powstaną w Polsce nowe jądrowe blo­ ki energetyczne – przenieść istnieją­ ce instalacje ze Szwecji czy Niemiec. Przy odpowiedniej umowie ze stro­ nami mielibyśmy możliwość znacznie tańszego pozyskania technologii i gwa­ rancje zbytu energii. Być może jest to także szansa na budowania kompeten­ cji związanych z technologiami jądro­ wymi w kooperacji ze stroną szwedzką czy Niemcami, przed rozpoczęciem planowanych inwestycji w duże bloki energetyczne. Jak widać, pewne procesy politycz­ ne zachodzące w państwach sąsiednich stwarzają szanse rozwojowe dla nas. Obyśmy tylko nie powielali cudzych błędów, kierując się ideologią i modą, a nie racjonalnym rachunkiem zysków i kosztów. K


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2O19

20

Historia jednego zdjęcia...

O S TAT N I A S T R O N A

Czy Dom Kombatanta Polskiego im. gen. Władysława Andersa w Paryżu zmieni się wkrótce w centrum biznesowe? Na zdjęciu Krzysztof Skowroński i Edmund Blicharczyk ze Stowarzyszenia Polskich Kombatantów we Francji i Ich Rodzin na ostatnim piętrze wartego 30 milionów euro budynku. Parę pięter niżej była kap­ lica pw. Miłosierdzia Bożego należąca do parafii Polskiej Misji Katolickiej we Francji. W budynku działała również szkoła i stowarzyszenie rodzin. W czerwcu 2019 roku nakazano wszystkim opuszczenie domu. Z końcem sierpnia Polonia zaczęła się organizować i powstał Komitet Obrony Domu Kombatanta. Sytuacja jest alarmująca, a do walczących o dom przedstawicieli Polonii docierają informacje, że sprawa jest już przesądzona. Czy na pewno? Fot. Lech Rustecki

Dwa lata temu w październiku wylądowałem w Ekwadorze. Pamiętam dobrze zawód, że samolot nie lądował na kartoflisku, z którego Indianin właśnie przepędził stado lam. Zamiast tego lotnisko było nowoczesne, a autostrada do centrum Quito gładsza niż niejedna polska droga.

D

obijające było jedynie cze­ kanie w gigantycznej kolejce do odprawy celnej, spowo­ dowane głównie faktem, że mój skromny plecak był ostatnim ba­ gażem, który pokazał się na taśmie. A przede mną kolejka ludzi z wielkimi walizami (każdy miał więcej niż jedną). Do dzisiaj nie udało mi się dociec, co przywożą do Ekwadoru z Panamy.

El Panecillo Pamiętam pierwszy dzień w Quito. Zwiedzanie miasta, długi marsz po schodach na szczyt Panecillo – wzgó­ rza, które oddziela północną, bogatszą część miasta od biednego południa. Dowiedziałem się później, że schody te są niebezpieczne, zwłaszcza w nie­ dzielę i miałem dużo szczęścia, że nie padłem ofiarą złodziei.

Hiszpanie wywieźli złoto, a oddali alu­ minium. Dodatkowo zwracają uwagę na orientację posągu – Dziewica patrzy na północ, odwracając się plecami od ubogich z południowej części miasta. Nie jest to wizerunek Maryi, a przy­ najmniej nie dosłownie – rzeźba przed­ stawia Dziewicę z Apokalipsy, skrzyd­ latą, stojącą na chmurze i półksiężycu. Przywodzi to skojarzenia z chrześci­ jaństwem na wschodzie Europy, gdzie Maryja na półksiężycu symbolizowała zwycięstwo nad pogaństwem. Można by doszukiwać się w quiteńskiej Dzie­ wicy echa dawnych walk późniejszych kolonizatorów z Maurami o Półwysep Iberyjski, jednak znawcy tematu nie po­ twierdzają tej hipotezy. Księżyc wzięty jest wprost z opisu biblijnego, ale jego symbolika przywodzi na myśl Mama Quilla, inkaską boginię księżyca, sio­ strę boga Inti, czyli słońca. W mitolo­ gii inkaskiej wschodzący księżyc wiąże się z płodnością. Mieszanie motywów chrześcijańskich z symboliką rdzennych ludów nie jest w Ekwadorze niczym nie­ zwykłym w sztuce. Dodatkowo samo El Panecillo było miejscem kultu religijne­ go wieki przed pojawieniem się chrześ­ cijaństwa w Ameryce Południowej.

Pichincha

Na szczycie wzgórza stoi gigantycz­ ny aluminiowy posąg Virgen de Quito – Dziewicy z Quito. Jest on wzorowany na pochodzącej z osiemnastego wieku trzydziestocentymetrowej rzeźbie ze szkoły quiteńskiej, umieszonej w ołta­ rzu głównym kościoła świętego Fran­ ciszka. Wykonał ją Bernardo de Lagarda. Aluminiowy pomnik był zaś prezen­ tem od Hiszpanii. Złośliwi mówią, że

W Quito znajduje się TelefériQo, czyli kolejka linowa. Prowadzi ona na wyż­ sze partie wulkanu Pichincha, od któ­ rego bierze nazwę stołeczna prowin­ cja. 24 maja 1822 roku na jego stokach doszło do decydującej bitwy między wojskami Wielkiej Kolumbii, dowo­ dzonymi przez generała Antonia Joségo de Sucre, a siłami hiszpańskimi. Po po­ rażce Hiszpanie skapitulowali, a Ekwa­ dor mógł przyłączyć się do wielkiego projektu Simona Bolivara, który zresztą nie przetrwał długo, bo już w 1830 ro­ ku poszczególne państwa uniezależniły się, kładąc kres nieco utopijnej wizji.

Trzy pocztówki z Quito tekst i zdjęcia Piotr Mateusz Bobołowicz

Pichincha ma dwa najważniejsze szczyty – Rucu i Guagua. Ich nazwy w kichwa oznaczają Starca i Dziecko. Według legendy Guagua Pichincha jest synem wulkanów Chimborazo i Tun­ gurahua, dlatego też Tungurahua i Gua­ gua Pichincha wybuchają w tym samym czasie. Rucu przez niektórych uzna­ wany jest za nieaktywny, bowiem po dosyć częstych erupcjach na przełomie XV i XVI wieku i po wielkiej erupcji z 1859 roku, która prawie zniszczyła miasto, pozostaje cichy. Guagua na­ tomiast to jeden z najaktywniejszych ekwadorskich wulkanów, regularnie pokrywający miasto popiołem. Wydaje się, że trekking między

całą Afrykę i Oceanię? Odpowiedź jest prosta. Góry. W żadnym innym miejscu na równiku nie można sta­ nąć tak blisko słońca, jak w Andach. To dlatego dawne ludy – Quitu, Ca­ ra, potem Inkowie miały tak rozwi­ niętą astronomię i oparty na niej sy­ stem religijny. Ziemia nie jest kulą. Siła odśrodkowa spłaszcza ją nieco, powodując, że na równiku odległość powierzchni od jądra jest większa niż na biegunach. Dlatego w Ekwadorze znajduje się punkt położony najbliżej kosmosu – szczyt góry Chimborazo. Na równiku, w miejscu, gdzie zo­ stał on wyznaczony przez Francuzów, w latach 30. XX wieku postawiono

szczytami to lekki spacer. Odległość nie jest duża, teren dosyć płaski. Ale wysokość ponad 4000 m n.p.m. spra­ wia, że ciężko jest złapać oddech. Kilka kroków i zadyszka. Oddech w pier­ siach zapiera też widok. W dole ciąg­ nie się Quito. I to dosłownie ciągnie, bo mias­to z północy na południe ma około 50 km długości (sic!), ale tylko 8 km szerokości.

pomnik, który przeniesiono potem do Calacalí, a w jego miejscu powstała kopia – tyle, że większa. Na potężnym ceglanym cokole, którego boki odpo­ wiadają czterem stronom świata, stoi kula ziemska odlana z metalu. Ota­ cza ją miasteczko, będące muzeum i parkiem historycznym. Kawałek da­ lej, schowane za zakrętem, mieści się Intiñan, prywatne muzeum, położo­ ne na prawdziwym równiku. ‘Inti’ to słońce w kichwa, ‘ñan’ znaczy droga. Latają tam kolibry, a przewodnicy po­ kazują eksperymenty obrazujące siłę Coriolisa i oprowadzają po części et­ nograficznej muzeum. Quito zachwyca. Jest potężną, skoncentrowaną dawką Ekwadoru – ludzie, jedzenie, zabytki atakują ze wszystkich stron. Roi się od turystów, chociaż giną oni w dwumilionowym tłumie mieszkańców. Czasem ktoś przejdzie ulicą, prowadząc za sobą osła. I choć żaden indiański pasterz na lotnisku nie zgania lam przed lą­ dowaniem, to i lamy, i Indian można w Quito spotkać. K

Środek świata W pierwszej połowie XVIII wieku na terenie ówczesnej Audiencji Królew­ skiej Quito pracowali badacze z Fran­ cuskiej Misji Geodezyjnej, mającej na celu wyznaczenie przebiegu równi­ ka. Prawie im się udało – prawie, bo pomylili się o kilkadziesiąt metrów, przesuwając linię nieco na południe. Przebiega ona na północnych obrze­ żach ekwadorskiej stolicy. Mitad del Mundo, Środek Świata. Ktoś mógłby zapytać, dlaczego to właśnie Ekwador jest środkiem świata, skoro równik przecina jeszcze Kolumbię, Brazylię,




Nr 64

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Październik · 2O19 W

n u m e r z e

Dwutlenek węgla po ludzku Człowiek odpowiada za emisję 34 Gt dwutlenku węgla rocznie. Oddychanie ludzi jest rzędu 10% tego, co dostarcza aktywność przemysłowa. Ekskrementy 7,6 miliarda ludzi emitują 0,18 Gt CO2. Jacek, Karol i Michał Musiałowie kontynuują temat histerii związanej z emisją CO2.

Jadwiga Chmielowska

A

Z Z

EE

TT

A A

NN I I EE

CC

OO

DD

ZZ

II

EE

N N

N N

A

Z premierem Mateuszem Morawieckim rozmawia Jadwiga Chmielowska

3

Inwestujemy w ludzi dla Polski Panie Premierze, dlaczego zdecydował się Pan kandydować do Sejmu z Górnego Śląska? Śląsk i Zagłębie to region, w którym koncentrują się jak w soczewce szanse i wyzwania stojące przed całą Polską. Z jednej strony musimy się tutaj mie­ rzyć z istotnymi zapóźnieniami roz­ wojowymi, które często sięgają lat 90., okresu transformacji ustrojowej. Wy­ dawać by się mogło, że to zamierzch­ ła historia, ale błędne decyzje podjęte w tamtych czasach do dziś stanowią obciążenie dla wielu regionów i napra­

zyski związane z tego typu inwestycja­ mi, staną się one z miejsca motorem napędowym dla śląskiej gospodarki. Nie chciałbym przedwcześnie okre­ ślać horyzontu czasowego, w którym gazyfikacja węgla w Polsce będzie pow­ szechnie stosowana. Trzymamy rękę na pulsie ze świadomością, że proces wdrożenia nowych technologii w tra­ dycyjnym przemyśle wymaga czasu. Minister Henryk Kowalczyk, dobrze rozumiejący problem surowców, w rozmowie z reporterką Faktów

Przestrogi związane z upadkiem małych i średnich przedsiębiorstw po podwyższeniu płacy minimalnej to syreni śpiew tych, którzy myślą, że Polskę stać tylko na to, żeby być zapleczem taniej siły roboczej w Europie. wa tej sytuacji, mimo świetnych wy­ ników, jakie już dziś osiągamy, zajmie jeszcze kilka lat. Z drugiej zaś strony Śląsk i Zagłębie to nadal przemysłowe serce Polski z ogromnym potencjałem, który w najbliższych latach musimy maksymalnie wykorzystać. Nie będzie porządnego rozwoju Polski bez szyb­ szego rozwoju Śląska i Zagłębia. Świat stoi dziś w obliczu wielkich przemian gospodarczych i technologicznych, czwartej rewolucji przemysłowej. Ten region ma potencjał, żeby być liderem tego procesu w Polsce i przez to stać się wzorcem rozwojowym, wyznaczyć ścieżki, po których potem poruszać się będzie cała polska gospodarka. Krót­ ko mówiąc: tutaj będzie wykuwać się kształt polskiej gospodarki w perspek­ tywie całych dekad. Kiedy wchodziłem do polityki, to właśnie z takimi wyzwa­ niami chciałem się mierzyć i dlatego stąd kandyduję. Główny Instytut Górnictwa w Katowicach opracował metody gazyfikacji złóż węgla i przeprowadził pomyślne testy. Czy możemy liczyć na wdrożenie tej nowej technologii? Osiągnięcia naukowców z Głównego Instytutu Górnictwa w Katowicach tyl­ ko potwierdzają, że w Śląsku drzemie ogromny potencjał innowacyjności. Gazyfikacja węgla to technologia ju­ tra, na którą patrzę z wielką nadzieją. Zwłaszcza, że chodzi tutaj o coś wię­ cej niż innowacje. Stawką jest przecież suwerenność energetyczna Polski. Po­ wstanie instalacji do gazyfikacji węgla jest dla mnie i mojego rządu sprawą priorytetową. Przypomnę tylko, że już 2 lata temu list intencyjny w tej spra­ wie podpisały Tauron i Grupa Azo­ ty. Jesteśmy doskonale świadomi, jak kosztowne są to inwestycje, dlatego tak ważne jest poszukiwanie rozwiązań, które pozwolą na zwiększenie efektyw­ ności ekonomicznej takich przedsię­ wzięć. Jestem pewien, że kiedy uda nam się zrównoważyć koszty i potencjalne

TVN stwierdził: „Polskie kopalnie nie są w stanie wydobyć tyle węgla, żeby starczyło na krajowe potrzeby. W związku z zamkniętymi kopalniami w ostatnich czasach tego węgla brakuje. Z roku na rok nie zejdziemy z potrzeb węglowych w energetyce czy ciepłownictwie, stąd jest potrzeba importu węgla”. Ludzie związani z PO, jak np. Jerzy Buzek, niszczyli nawet nowe, wydajne kopalnie. Czy Pański rząd będzie przeciwdziałał importowi węgla z Rosji i dążył do zwiększenia wydobycia naszego? Można powiedzieć, że konieczność im­ portu rosyjskiego węgla to jest pułapka, którą zastawili na nas politycy niezdol­ ni do odpowiedzialnej restrukturyzacji polskiego górnictwa. Kiedy dziś słyszę hasła naszych konku­ rentów politycznych o planach całkowi­ tej likwidacji węgla w polskim miksie energetycznym w perspektywie 10– 15 lat, to zadaję sobie pytanie, co ma być paliwem dla polskiej gospodarki po takim wstrząsie. Drewno? Słońce, wiatr? Bądźmy poważni. My rozpatru­ jemy ten problem z punktu widzenia bezpieczeństwa energetycznego Polski. Trzeba jasno powiedzieć: to nie rząd, lecz prywatne spółki importują węgiel z Rosji. Ale to na barkach rządu spo­ czywa odpowiedzialność za rozwiązanie tej sytuacji i my tej odpowiedzialności nie unikamy. Odpowiedzią jest oczy­ wiście konsekwentna i sprawiedliwa transformacja energetyczna, a więc strategia rozpisana na dekady. To stra­ tegia, która zabezpiecza interesy Polski i Śląska, i o którą z takim trudem wal­ czyliśmy na forum europejskim. Reali­ zacja tego planu pozwoli nam z jednej strony na ograniczenie importu węgla, z drugiej – na efektywne wykorzystanie rodzimych zasobów surowca, z trze­ ciej wreszcie – na włączanie w coraz większym stopniu do miksu energe­ tycznego odnawialnych źródeł ener­ gii, w tym farm wiatrowych na morzu. Gwałtowne odejście od węgla wydaje

się pewnie najprostszym rozwiązaniem, ale jest to też rozwiązanie najgorsze. Dlatego w naszej strategii zapisaliśmy, że do 2030 roku ok. 60% energii w Pol­ sce będzie pochodzić z węgla. Strate­ gia transformacyjna, jaką przyjęliśmy, jest zdecydowanie trudniejsza, ale nie ma innej drogi do zabezpieczenia in­ teresów polskiej gospodarki i polskich pracowników. Przymierzamy się też do implementacji w Polsce energetyki jądrowej. Kopalnia „Krupiński” została zamknięta pomimo olbrzymich pokładów węgla koksującego, który nie wchodzi w pakiet klimatyczny, nie jest objęty limitami wydobycia. Zapewne Pan wie, że przy notyfikacji pomocy publicznej w celu likwidacji mocy wydobywczych przemysłu węglowego w Polsce, nie poinformowano KE, że KWK „Krupiński” posiada bardzo bogate złoża węgla koksującego o wartości przeszło 40 mld zł, węgla, który podlega ochronie prawnej ze względu na jego umieszczenie na liście minerałów strategicznych UE? To dla mnie wręcz niewyobrażalne, w jaki sposób można zmarnować taki potencjał. Ale faktem jest, że w latach 2007–2015, a więc w czasie rządów na­ szych poprzedników, kopalnia „Kru­ piński” przyniosła aż 8,2 mld zł strat. Wobec takiej zapaści byliśmy niemal bezradni, a jednak dziś mogę z peł­ ną odpowiedzialnością powiedzieć, że dzięki naszej pracy dla „Krupińskiego”

Następstwa I powstania śląskiego Nie uda się Kazimierzowi Kutzowi i RAŚ-owcom wmówić Ślązakom, że są ulegli, ślamazarni, a nawet dupowaci (określenie Kutza) i nie mają cech buntowniczych, przywódczych; że to Polacy z innych części Polski wzniecili powstanie. Jadwiga Chmielowska omawia reminiscencje I pows­ tania śląskiego.

w cieśninie Ormuz (ataki na tankowce), a zwłaszcza po niedawnej aferze z zanieczyszczoną ropą z Rosji. Czy projekt importu azerskiej ropy będzie realizowany? Kiedy rozmawiamy o rurociągu „Odes­ sa–Brody”, należy pamiętać, że to pro­ jekt zarówno o charakterze bizneso­ wym, jak i strategicznym z punktu widzenia geopolityki. Jeśli chodzi o ten drugi aspekt, to nie ma wątpliwości, że dywersyfikacja dostaw surowców energetycznych jest dla Polski kwestią fundamentalną. Nikt nie rozumiał tego lepiej niż prezydent Lech Kaczyński. Tysiąc nitek może dać więcej bezpie­ czeństwa niż gruba lina. Zwłaszcza, gdy przy jej drugim końcu stoi człowiek nieprzewidywalny. Jeżeli zaś chodzi o aspekt biznesowy tego przedsięwzię­ cia, to tu mierzymy się dziś z pewnymi trudnościami. Czeka nas więc jeszcze wiele pracy, by pozyskać szerokie grono odbiorców dla azerskiej ropy. Sytuacja na rynku jest jednak dynamiczna, wy­ starczy wspomnieć chociażby pertur­ bacje związane z atakami na rafinerie w Arabii Saudyjskiej. Dlatego projekt rurociągu „Odessa–Brody” uważam za ciągle aktualny, ważny, ale i obarczony pewnymi wyzwaniami. Czy Polska będzie się angażować w Jedwabny Szlak w związku z zarzutami w stosunku do Chin wykorzystywania technologii do inwigilowania przestrzeni gospodarczej oraz państw i obywateli? Niebezpieczne jest też uzależnienie go-

Jeśli miałbym wskazać główny motyw naszego sukcesu gospodarczego, to jest nim wiara w to, że inwestowanie w ludzi się opłaca. Ta wiara poprowadziła nas do małego, ale jednak cudu gospodarczego ostatnich czterech lat. pojawiło się światełko w tunelu. Już te­ raz nakładem 50 mln zł stare budyn­ ki przechodzą proces modernizacji, a obok nich powstają nowe hale pro­ dukcyjne. Niebawem w Suszcu, gdzie zlokalizowana jest KWK „Krupiński”, ruszy produkcja maszyn dla przemy­ słu górniczego. Plany uwzględnia­ ją również powstanie fabryki ogniw wodorowych stosowanych w elektro­ mobilności, a produkty uboczne pro­ cesu koksowniczego będą przetwarza­ ne na włókna węglowe. To zapowiedź odrodzenia kopalni w Suszcu i pewien wzór modernizacyjny dla całego Śląska. Prezydent Lech Kaczyński był zwolennikiem rurociągu zwanego „Odessa–Brody”, pozwalającego na import ropy naftowej z Azerbejdżanu. Obecnie brakuje stosunkowo niewielkiego odcinka nitki po polskiej stronie. Uruchomienie transportu z tego kierunku jest istotne, w związku z incydentami

spodarki polskiej od chińskich inwestycji, co już widzimy w innych państwach. Ostrożność jest tutaj potrzebna, ale przejście obok szans, jakie stwarza współpraca z Chinami, byłoby nie­ wskazane. Nowy Jedwabny Szlak to ogromne przedsięwzięcie i musimy zadbać, by jego realizacja stała się ko­ rzystna również dla Polski. Na szlaku handlowym łączącym Chiny i Europę Polska jest pierwszym przystankiem dla chińskiego kapitału i towarów zmierzających do Unii Europejskiej oraz ostatnim w drodze powrotnej. To niepowtarzalna szansa dla Polski na rozwój, zarówno logistyczny, jak i gospodarczy. Już dziś rozwijamy sieć zagranicznych biur handlowych w Chinach, które pomagają naszym eksporterom czynić pierwsze kroki na chińskim rynku. To solidny fun­ dament pod przyszłą współpracę. Ale też stawiamy sprawę jasno naszym Dokończenie na str. 2

4

Kociokwik pedagogiczny Istnieje cały szereg opinii uznawanych za bezsporne, a które zostały starannie wszczepione do naszej świadomości poprzez propagandę. Wszystko zmierza do tego, aby powszechnie uznane wartości zas­ tąpić lewackim programem mniejszości. Herbert Kopiec o niebezpieczeństwach postmodernistycznej myśli pedagogicznej.

5

Huawei i zagrożenie ze strony Chin Huawei, największy na świecie producent sprzętu telekomunikacyjnego, ma bliskie powiązania z Komunistyczną Partią Chin oraz Chińską Armią Ludowo-Wyzwoleńczą i walczy o kontrolę nad komunikacją piątej generacji w telefonii komórkowej. Irene Luo i Jan Jekielek o konsekwencjach współpracy z Chinami.

8

Dojrzała twórczość Szewczenki a rozwój świadomości narodowej Ukraińców Taras Szewczenko w trakcie swojego 47-letniego życia spędził jedynie dziewięć lat jako człowiek wolny. Poddaństwo, zsyłki i nadzór policyjny wypełniły niemal całe jego życie. Stanisław Orzeł o słynnym romantycznym twórcy ukraińskim.

10-11

Czy premier Morawiecki zlikwiduje podatek Belki? Premier mówił krótko i treściwie, a gdy zakończył, zapytałem: kiedy będzie zlikwidowany podatek Belki? Premier podziękował mi za słuszny pos­tulat i dał nadzieję, będzie ten temat miał na uwadze. Rajmund Pollak o wrażeniach ze spotkania premiera Morawieckiego z mieszkańcami Żywca.

12

ind. 298050

W

październiku mamy wybory parlamentarne. Warto zastanowić się, na kogo głosujemy. Wybieramy przecież nie tylko partię, ale i konkretnego posła. Są lepsi i gorsi kandydaci na tej samej liście, bardziej pracowici lub wręcz leniwi. Pamiętajmy, że właściwe znaczenie słowa ‘polityka’ to jest ‘roztropne działanie dla dobra wspólnego’. Nie można oceniać kandydatów po wyglądzie i słowach, a jedynie po czynach. To, kogo wybierzemy, świadczy też o nas. Wielu warszawiaków i gdańszczan zwyczajnie się wstydzi. Wybory parlamentarne są o wiele ważniejsze, bo dotyczą nas wszystkich. Pamiętajmy, że to głównie dzięki Kościołowi Polska przetrwała lata komunizmu. Modlimy się o beatyfikację kardynała Prymasa Wyszyńskiego i jego sekretarza abpa Baraniaka, aresztowanych 25 września 66 lat temu. Nie złamano ich, nie wyrzekli się wiary i polskości. Teraz świat czeka nowe wyzwanie. Niektórzy uważają, że większe niż zimna wojna po 1945 r. Błędy polityków sprawiły, że niemal cały świat przyczynił się do budowy potęgi Chin i Rosji. Wymyślono bowiem, że jeśli pozwolimy bogacić się Chińczykom i Rosjanom, przestaną być komunistami. Ci geniusze nie czytali Marksa! Wierzyli, że otwarty rynek spowoduje zwycięstwo demokracji i prawa na całym świecie. A przecież komunizm to nie znaczy jedynie bieda, to system, który stara się wszystko kontrolować. Rok 1984 Orwella powinien być lekturą obowiązkową. Narody muszą podjąć podstawową decyzję – czy chcą być niewolnikami, czy ludźmi wolnymi! Tworzą się dwa obozy: chińsko-rosyjski i wolnego świata, skupiony wokół USA. W Waszyngtonie następuje teraz weryfikacja sojuszników. Podstawą oceny jest stosunek do Chin: czy zamierzają z nimi współpracować, czy też nie. To samo dotyczy Rosji i Iranu, czyli sojuszników tego bloku. Martwi mnie pomysł, by idea Międzymorza łączyła się z chińskim jedwabnym szlakiem, czyli „jednym pasem, jedną drogą”. Od 2007 roku ostrzegam, że wojna się rozpoczęła od cyberataku rosyjskiego na Estonię. Niektórzy nazywają obecną formę wojen „hybrydową”. To jest prawda, bo obecna broń różni się od poprzednich. Teraz są to przede wszystkim ekonomia, massmedia i informatyka, pozwalające nie tylko kontrolować człowieka, ale i wpływać na jego decyzje. Większość wojskowych ekspertów myślała, że starcie z Chinami rozegra się na ziemi, morzu, w powietrzu lub kosmosie. Nie przewidzieli konfrontacji w cyberprzestrzeni. Nie rozumieli potęgi internetu, który może umożliwić podporządkowanie całego świata. Zmartwił mnie wywiad red. Sakiewicza z ambasadorem Chin, opublikowany w 70 rocznicę powstania Komunistycznej Partii Chin. Chwaliła się nim ambasada na swoim portalu. Dziwi mnie postawa „Gazety Polskiej”, zwłaszcza, że 17 września br. po koncercie rozmawiałam z red. Sakiewiczem o publikacji reklam Huawei na łamach GP i GPC. Tłumaczył mi, że za GPC odpowiada nie on, a „Srebrna”. „Gazeta Polska” jest bardzo opiniotwórcza w środowiskach patriotycznych. Obawiam się, że w Polsce mało kto zna się na Chinach, krążą mity i wielu ma złudzenia. Dlatego w „Kurierze WNET” staram się publikować teksty światowej sławy ekspertów w tej dziedzinie. Przekonują mnie też Chińczycy z Hongkongu, którzy od wielu miesięcy walczą o zachowanie demokracji i wolności w tej enklawie. Pamiętam też masakrę na Placu Niebiańs­ kiego Spokoju. Protestujących studentów popierali pekińscy robotnicy. Wtedy, w kwietniu 1989 r., żądano rozpoczęcia reform politycznych, demokratyzacji życia publicznego i rozprawy z korupcją. Sondaże wskazywały, że protesty popiera 75% mieszkańców Pekinu. Pamiętajmy, idąc do urn wyborczych, by nie wybierać partii, które walczą z Kościołem, gdyż on gwarantuje wolność i godność ludzką. Stosunki międzyludzkie reguluje Dekalog. Walka komunistów i systemów totalitarnych z Bogiem jest chęcią całkowitego zniewolenia człowieka. K

G

FOT. KPRM.GOV.PL

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2O19

2

KURIER·ŚL ĄSKI

Inwestujemy w ludzi dla Polski

Czy podpiszemy z USA umowy w sprawie współpracy we wprowadzeniu w Polsce technologii 5G? Na początku września wiceprezy­ dent USA Mike Pence i ja podpisali­ śmy polsko-amerykańską deklarację o współpracy i bezpieczeństwie sie­ ci 5G. Stany Zjednoczone są dla nas naturalnym partnerem do rozmów i jesteśmy otwarci na ich propozycje. Podobnie jak na innych sprawdzonych partnerów, o czym rozmawiałem ostat­ nio np. w Sztokholmie. W końcu cho­ dzi o rewolucyjną technologię, która gwałtownie przyspieszy rozwój m.in. internetu, autonomicznych pojazdów czy inteligentnych miast. Sieć 5G dla przeciętnego użytkownika internetu oznacza może nawet pięćdziesięcio­ krotne zwiększenie szybkości trans­ misji danych. Słowem, będzie można bez problemu oglądać na smartfonie film w jadącym autobusie. Jest więc niezwykle istotne, by zmiany, które

gwarancję spójności i lepszej jakości proponowanych rozwiązań technolo­ gicznych. Po stronie naszych partne­ rów – skonstruowanie oferty, która będzie dla nas najbardziej atrakcyjna. No i sama architektura sieci będzie z pewnością w polskich rękach. To wy­ móg konieczny, choćby ze względu na kwestie cyberbezpieczeństwa. Czy tak wysokie podniesienie płacy minimalnej nie spowoduje upadku małych i średnich przedsiębiorstw? Na tak postawione pytanie mógłbym sam odpowiedzieć pytaniem: a czy wprowadzenie programu 500+ spowo­ dowało katastrofę finansów publicznych, jak wieszczyli nasi konkurenci? Albo,

Udowodniliśmy, że efektywna polityka fiskalna nie ma nic wspólnego ze zwiększaniem obciążeń podatkowych. Kiedy wszyscy płacą podatki uczciwie, nie muszą być one wysokie. nas czekają, przeprowadzić w sposób maksymalnie bezpieczny dla obywa­ teli, gospodarki, ale i polskiego bez­ pieczeństwa zewnętrznego. Dostawca technologii 5G, którego wybierzemy, musi być zaufany i spełniać polskie wymagania. Chcielibyśmy również uniknąć sytuacji, w której Polska by­ łaby trwale i niekorzystnie uzależniona tylko od jednego dostawcy sprzętu. Po naszej stronie leży odpowiedzialność za przygotowanie kompleksowego pa­ kietu zmian prawnych, który da nam

czy wprowadzenie minimalnej stawki za godzinę pracy, co przywróciło godność tysiącom pracowników, doprowadziło do upadku firm, jak straszono? Te apo­ kaliptyczne przestrogi związane z upad­ kiem małych i średnich przedsiębiorstw po podwyższeniu płacy minimalnej, to syreni śpiew tych, którzy myślą, że Pol­ skę stać tylko na to, żeby być zapleczem taniej siły roboczej w Europie. Jeśli dziś zapytać przedsiębior­ ców o ich największe bolączki, to od razu usłyszymy, że jedną z nich jest

Wspomnienie o Romualdzie Lazarowiczu

niewystarczająca liczba dostępnych na rynku wykwalifikowanych pracow­ ników. Gdzie się podziali? Znaczna część z nich wyemigrowała kilka lat temu za granicę, gdzie firmy za ich umiejętności mogły zapłacić godne pieniądze. Ten prawdziwy drenaż ta­ lentów wynikał wprost z dogmatycz­ nego przekonania neoliberałów, że rozwój polskiej gospodarki ma być oparty na taniej sile roboczej. Dziś już dobrze wiemy, że to ścieżka, któ­ ra prowadzi donikąd, dlatego propo­ nujemy rozwiązania, które wspierają i firmy, i pracowników. By zrozumieć prorozwojowy charakter tych zmian, trzeba je rozpatrywać jako pakiet, a więc łącznie. Z jednej więc strony mamy niższy ZUS dla przedsiębior­ ców, objęcie większej grupy przedsię­ biorców podatkiem CIT obniżonym do poziomu 9%, a także poszerzenie grupy przedsiębiorców, którzy mogą skorzystać z ryczałtowego rozliczenia podatku PIT. Do tego wszystkiego na­ leży jeszcze doliczyć ponad 1 mld zł na bezpośrednie wsparcie dla przedsię­ biorców chcących się rozwijać w ob­ szarze innowacyjności. To wszystko składa się na Pakiet dla przedsiębior­ ców, który miałem przyjemność ogło­ sić i podpisać niedawno w Katowicach. I dopiero na tym tle można przyjrzeć się wzrostowi płacy minimalnej jako elementowi komplementarnemu wo­ bec Pakietu dla przedsiębiorców jako dopełnieniu wielkiego planu dla Pol­ ski. A ten plan to nic innego jak zbudo­ wanie polskiego państwa dobrobytu. To państwo, w którym dynamicznie rozwijających się przedsiębiorców po

roku, brał udział w wojnie obronnej 1939 r., potem ZWZ, AK. Dość powiedzieć, iż brał udział w rozpracowaniu niemieckiej rakiety V2 na poligonie Blizna koło Dębicy. Dosłużył się stopnia majora. Po wojnie – działał w podziemiu antykomunistycznym, został zastępcą Prezesa IV Zarządu Głównego WiN, aresztowany w 1947, po długim śledztwie skazany na karę śmierci, stracony 1 marca 1951 r. Ojciec Romka, Zbigniew Lazarowicz (którego miałem zaszczyt znać) w AK doszedł do stopnia podporucznika. W latach 1945–47 także był represjonowany przez UB. Po 13 grudnia 1981 r. – internowany. Romek należał do grupy osób, które w czerwcu 1982 roku założyły organizację podziemną Solidarność Walcząca. Wraz z żoną Helenką wchodzili w skład redakcji

Piotr Hlebowicz

R

omuald Lazarowicz, dla nas Roman, Romuś… W konspiracji posługiwał się pseudonimem „Bożena”. Już w 1979 roku kolportował wydawnictwa antykomunistyczne, w tym „Biuletyn Dolnośląski”, z którym ściśle się związał. Nic dziwnego – wychowywał się we wspaniałej, patriotycznej rodzinie. Dziadek Romka – Adam Lazarowicz ps. „Klamra” – walczył z bolszewikami w 1920

prostu stać na płacenie wysokich pen­ sji dobrze wykwalifikowanym, kom­ petentnym i coraz bardziej produk­ tywnym pracownikom. Jeśli miałbym wskazać jeden główny motyw naszego sukcesu gospodarczego, to jest nim wiara w to, że inwestowanie w ludzi się opłaca. I ta wiara poprowadziła nas do małego, ale jednak cudu go­ spodarczego ostatnich 4 lat. Czy obniżenie podatku PIT i CIT nie spowoduje zmniejszenia dochodów samorządów? Myślę, że wystarczy odwołać się do liczb. W roku 2019 do kas samorzą­ dów trafi blisko 26 mld zł dochodów własnych więcej w porównaniu do ro­ ku 2015, z czego blisko 20 mld będzie pochodzić ze zwiększonych wpływów z PIT i CIT. To oznacza wzrost do­ chodów samorządowych o ok. 46% z podatku PIT i o 35% z podatku CIT. Nigdy w ciągu 30 lat nie było takich wzrostów przychodów dla samorzą­ dów. Proszę zauważyć, że to wszystko dzieje się w sytuacji, w której CIT dla małych i średnich przedsiębiorców już od dawna mamy obniżony z pozio­ mu 19 do 9%. Skąd więc tak wysoki wzrost wpływów samorządów z po­ datków? Nikogo chyba nie zaskoczę, ale to właśnie efekt naszych działań uszczelniających, które są absolutnym fundamentem naszej polityki gospo­ darczej. Udowodniliśmy, że efektywna polityka fiskalna nie ma nic wspólnego ze zwiększaniem obciążeń podatko­ wych. Kiedy wszyscy płacą podatki uczciwie, nie muszą być one wyso­ kie. A dobra koniunktura gospodarcza

paru podziemnych gazet i biuletynów (w tym sztandarowej gazety „Solidarność Walcząca”). Współtworzył Agencję Informacyjną Solidarności Walczącej, a z Jankiem Morawieckim i Piotrem Bielawskim rozpoczęli wydawanie Serwisu Informacyjnego AISW (wysyłanego do wszystkich oddziałów SW w całym kraju). Był również współinicjatorem Radia Solidarność Walcząca, nadającego na częstotliwościach reżimowego radia i TVP. W czasach III RP razem z żoną Helenką założyli wydawnictwo książkowe „LENA”. Napisał parę książek – m.in. zbiór opowiadań Plastikowy Delfin i inne opowiadania oraz wydaną parę tygodni przed śmiercią pt. Pomnik komunizmu i inne opowiadania. Tę ostatnią publikację zdążył jeszcze wysłać do mnie, z dedykacją – „Piotrowi Przyjacielowi. r. Lipiec 2019”.

i konsekwentny wzrost płac będą prze­ kładać się w kolejnych latach nawet przy niższych podatkach na wzrost dochodów samorządów. Zatem oba­ lamy kolejny mit podnoszony przez naszych przeciwników, bo wspieramy samorządy jak nikt inny. W ciągu kolejnych lat przypadają setne rocznice II i III powstania śląskiego, a w 2022 r. – przyłączenia Śląska do II Rzeczpospolitej. Czy będziemy mogli liczyć na Pana wsparcie w godnym uczczeniu tych rocznic? Śląsk może liczyć na moje wsparcie w każdej sprawie, ale w tej szczególnie. Jestem niezmiernie dumny, że mogłem uczestniczyć w defiladzie z okazji Świę­ ta Wojska Polskiego, która w wyjątko­ wych okolicznościach rocznicowych odbyła się w Katowicach. Doskonale się składa, że obchody upamiętniają­ ce powstania śląskie mogą rozciągnąć

Z odtworzenia połączeń autobusowych powstanie kilkaset linii, które połączą wyłączone komunikacyjnie wsie i małe gminy z miasteczkami, powiatami i miastami wojewódzkimi. się w czasie. Wielka lekcja patrioty­ zmu, jaka płynie z tamtych wydarzeń, jest do dziś aktualna i warto, byśmy ją dobrze przyswoili. Z radością włączę się w organizację każdego wydarzenia, które upamiętnia heroizm Powstańców Śląskich i przypomina nam wszystkim

A jeszcze w czerwcu byliśmy z Romkiem, Helenką i Edziem Wóltańskim na weselu jednego z członków SW, Krzysia Wianeckiego w Koninie. Romek czuł się nieźle, nawet zatańczył z Helenką jeden kawałek, pierwszy raz od wielu lat… Niestety nowotwór nie dał się pokonać pomimo intensywnego leczenia. W końcu lipca Romciu znalazł się w szpitalu, gdzie zaczął powoli gasnąć. 2 sierpnia przestało bić serce naszego Romka. 12 sierpnia na ostatnie pożegnanie do Wrocławia przybyło z całej Polski wielu przyjaciół i członków Solidarności Walczącej. Pożegnalną mowę wygłosił Premier RP, Mateusz Morawiecki. Prezydent Andrzej Duda nadał pośmiertnie Romualdowi Lazarowiczowi Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski. Z kościoła na pobliski cmentarz odprowadzał

1953–2019

1953–2019

Z głębokim smutkiem i żalem przyjęliśmy wieść o śmierci naszego przyjaciela, druha z okresu konspiracji i wspaniałego człowieka, Romualda Lazarowicza. Odważny, skromny, cichy, wrażliwy na krzywdy ludzkie. Patriota, działacz „Solidarności Walczącej”, wydawca, organizator podziemnego radia SW, główny szafarz historii organizacji „Solidarność Walcząca”. Autor wielu publikacji i powieści. Wnuk zamordowanego przez SB pułkownika Adama Lazarowicza – „Klamry”. Cześć Jego pamięci! Najbliższej rodzinie Zmarłego składamy wyrazy szczerego ubolewania

Oddział Krakowski Piotr Hlebowicz, Piotr Warisch, Zbigniew Edward Nowak, Marek Biesiada, Elżbieta Ziemniak, Ewa i Stanisław Pietruszkowie

Autonomiczny Wydział Wschodni „Solidarności Walczącej” Janina Jadwiga Chmielowska, Piotr Hlebowicz, Janusz Kamocki, Tadeusz Markiewicz, Wiola i Lech Osiakowie, Leszek Bednarczuk, Kazimierz Michalczyk

Krzysztof Skowroński

ŚLĄSKI KURIER WNET Redaktor naczelna

Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl Adres redakcji śląskiej G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

ul Warszawska 37 · 40-010 Katowice

Go oddział Wojska Polskiego, a nad grobem zagrzmiała potrójna salwa karabinowa. Zawsze będę pamiętać zniewalający uśmiech Romka, który gasił wszelkie konflikty i zadrażnienia. Romek był „piorunochronem” wśród działaczy Solidarności Walczącej; tonował kłótnie i łagodził swary. Tytan pracy – kronikarz historii Solidarności Walczącej, redaktor strony internetowej organizacji, człowiek niezwykłej inteligencji, pisarz, wydawca, fotograf, chodząca encyklopedia. Do tego życzliwy, uczynny, wrażliwy na ludzką krzywdę. Dusza towarzystwa. Starał się być zawsze obiektywny, niezależnie od sytuacji. Razem z Helenką pomagali finansowo przyjaciołom, którzy znaleźli się w złej sytuacji życiowej. Straciliśmy dobrego CZŁOWIEKA, ale nasza pamięć o nim będzie wieczna. K

ps. „BOŻENA”

ps. „BOŻENA”

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

autobusowych powstanie kilkaset linii, które połączą wyłączone komunikacyj­ nie wsie i małe gminy z miasteczkami, powiatami i miastami wojewódzkimi. To jest kwintesencja zrównoważonego rozwoju, to jest solidarna gospodarka rynkowa, którą tworzymy. K

ŚŚ PP Romuald Lazarowicz

Ś P Romuald Lazarowicz

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Jakie są programy pomocowe rządu dla biedniejszych gmin i na czym polegają? Zależy nam na tym, by Polska rozwi­ jała się nie tylko szybko, ale także soli­ darnie. By z rosnącego dobrobytu ko­ rzystali wszyscy Polacy. Nazywamy to rozwojem społecznie wrażliwym i te­ rytorialnie zrównoważonym. Dlatego wprowadzamy takie mechanizmy, jak zróżnicowanie poziomu dofinanso­ wania w ramach Funduszu Dróg Sa­ morządowych. Gminy o najniższych dochodach własnych na mieszkańca korzystają ze wsparcia na poziomie aż 80%. Dla zamożniejszych gmin to jest 50% lub 60%. Takie działania przyno­ szą realne efekty. Gdy uważnie prze­ analizujemy budżety samorządów, to okaże się, że w biedniejszych gmi­ nach większą część stanowią środki przekazywane z budżetu centralnego, a w bogatszych dochody własne. Pań­ stwo zmniejsza nierówności. Bardzo ważna jest także pomoc kierowana bez­ pośrednio do mieszkańców. Wielkie programy społeczne, które realizuje­ my, takie jak Rodzina 500+, trzyna­ sta emerytura, Dobry Start pozwoliły podnieść stopę życiową wielu polskich rodzin. Z Funduszu Dróg Samorządo­ wych o budżecie 6 mld zł do 2023 roku zostanie zbudowanych lub wyremonto­ wanych kilka tysięcy kilometrów dróg powiatowych i gminnych. Natomiast już wiemy, że z odtworzenia połączeń

NA WIECZNĄ WARTĘ ODSZEDŁ

NA WIECZNĄ WARTĘ ODSZEDŁ

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

ich fundamentalną rolę w budowie pol­ skiej niepodległości.

Dokończenie ze str. 1

Kochany Romku! Sama znajomość z Tobą jest dla nas nobilitacją. Współpraca z Tobą zaszczytem i przyjemnością. Walcząc o Niepodległość Polski poszedłeś w ślady swojego dziadka Adama Lazarowicza - członka ostatniej IV, prawdziwej komendy WiN, straconego w więzieniu mokotowskim 1 marca 1951 r. – oraz ojca Zbigniewa Lazarowicza, również walczącego w szeregach AK, Żołnierza Niezłomnego. Byłeś jednym z najodważniejszych, najbardziej pracowitych i skutecznych członków Solidarności Walczącej. Walczyłeś piórem. Wydawałeś wiele broszur podziemnych, współtworzyłeś Radio SW. Redagowałeś w latach przełomu Serwis Informacyjny SW, który do dziś jest kopalnią wiedzy dla historyków. W III RP kontynuowałeś pracę wydawniczą. Podziwialiśmy Twój intelekt, odwagę i niezłomność, ale także cierpliwość, życzliwość, skromność i łagodność. Byłeś dla nas wzorem i prawdziwym przyjacielem. Zawsze próbowałeś godzić zwaśnione strony. Zawsze uczciwy, byłeś szanowany i ceniony przez wszystkich. Będzie nam bardzo Ciebie brakować. BÓG Z TOBĄ! Żegnaj Przyjacielu! Pozostaniesz w naszych sercach na zawsze. Jadwiga Chmielowska – przewodnicząca Komitetu Wykonawczego SW (1988-1990) i współprzewodnicząca Autonomicznego Wydziału Wschodniego SW (1988-92), Tadeusz Świerczewski – współzałożyciel Solidarności Walczącej, Ewa Kubasiewicz – szef przedstawicielstw SW za granicą, Piotr Hlebowicz – Przewodniczący Oddziału SW w Krakowie, współprzewodniczący Autonomicznego Wydziału Wschodniego SW, Kazimierz Michalczyk – przedstawiciel organizacji Solidarity with Solidarity oraz Autonomicznego Wydziału Wschodniego SW w Berlinie, Marek i Magdalena Czachor – SW Trójmiasto

Stali współpracownicy

dr Rafał Brzeski, dr Bożena Cząstka-Szymon, Barbara Czernecka, dr hab. Zdzisław Janeczek, Andrzej Jarczewski, Wojciech Kempa, dr Herbert Kopiec, Tadeusz Loster, Stefania Mąsiorska, Tadeusz Puchałka, Stanisław Orzeł, Piotr Spyra, dr Krzysztof Tracki, Maria Wandzik

Korekta Magdalena Słoniowska Projekt i skład Wojciech Sobolewski Reklama reklama@radiownet.pl Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/Wnet

Sp. z o.o. Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl

Nr 64 · PAŹDZIERNIK 2O19

(Śląski Kurier Wnet nr 59) Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Data i miejsce wydania

Warszawa 05.10.2019 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

chińskim partnerom: musimy zasypy­ wać deficyt handlowy z waszym kra­ jem, bo ten brak nierównowagi ma czasami charakter dyskryminacyjny. Zobaczymy, jaka będzie reakcja. Jed­ nocześnie też bierzemy pod uwagę geopolityczny wymiar tej współpracy i partnerstwo z USA.


PAŹDZIERNIK 2O19 · KURIER WNET

3

KURIER·ŚL ĄSKI

Z

a to zasypanie społeczeństw takimi informacjami niezwy­ kle pomogło biznesowi gazo­ wemu, jako pozornie mniej szkodliwemu dla środowiska (patrz Hi­ poteza „Wrocław”. Gaz ziemny i metan przyczyną globalnego ocieplenia, część I, „Kurier WNET” 62/2019). W popularnym rozumieniu dwu­ tlenek węgla mylony jest z trującym tlenkiem węgla lub wiązany ze smo­ giem. Kojarzony jest z węglem, ale z gazem ziemnym już nie. Co smut­ ne, taką wiedzę ma również większość polityków. Usprawiedliwieniem może być tylko fakt wcześniejszego podda­ wania ich permanentnej, zmasowanej, medialnej indoktrynacji religią CO2.

Od wielu lat świat egzaltuje się antropogenicznym (czyli uwalnianym wskutek działalności człowieka) dwutlenkiem węgla i jego (rzekomo ogromnym) wpływem na globalne ocieplenie. Gdyby przeliczyć ilość papieru, jaki na całym świecie w minionym półwieczu zużyto do tworzenia tekstów o szkodliwości CO2, okazałoby się, że pochłonął on już pewnie dziesiątki tysięcy hektarów lasów.

Dwutlenek węgla po ludzku Jacek Musiał · Karol Musiał · Michał Musiał

Właściwości CO2 Dwutlenek (ditlenek) węgla, czyli tle­ nek węgla IV to nieorganiczny zwią­ zek chemiczny o wzorze CO2, masie molowej 44g/mol i entalpii tworzenia –395kJ/mol. W atmosferze ziemskiej w sposób naturalny występuje w stanie gazowym. Jego gęstość w temperatu­ rze 20° wynosi 1,98 kg/m³. Jest gazem bezbarwnym, o smaku delikatnie kwaś­ nym i generalnie bez zapachu, chociaż niektórzy opisują „przyjemny zapach wody sodowej lub świeżej wody źródla­ nej”. W niewielkich stężeniach, w jakich występować może w atmosferze, nie ma cech drażniących, jakimi cechują się bezwodniki silnych kwasów, np. siarkowego czy azotowego, będących składnikami tzw. smogu. CO2 cechu­ je się bardzo dobrą rozpuszczalnością w wodzie: 0,88 l/1 l wody w 0°, wzrasta­ jącą w miarę spadku temperatury, jak i wzrostu ciśnienia; zależy też od pH roztworu. Nie jest trujący. Jeśli wzrost stężenia CO2 w powietrzu oddecho­ wym odbywa się nie kosztem tlenu, ale azotu, to organizm toleruje kilku­ procentowe jego stężenia (dr Jan Po­ krywka). W pożarach, w wyziewach zdarzających się w kopalnianych, zakła­ dach przemysłowych i przetwórczych, magazynach produktów rolnych, kana­ łach – ten wzrost odbywa się kosztem tlenu i w większych stężeniach powo­ duje śmierć wskutek niedotlenienia, ze wzrostem ciśnienia cząstkowego dwutlenku węgla we krwi (hiperkap­ nią). CO2, jako cięższy od powietrza, ściele się nisko. Odwrotnie zachowuje się trujący tlenek węgla CO, niezwykle groźny dla człowieka już w bardzo ma­ łych stężeniach, który, jako lżejszy od powietrza, przy powolnym napływie unosi się bliżej sufitu. Podobnie jak cząsteczka wody, czą­ steczka CO2 może polegać odkształce­ niom (tzw. drganiom własnym, drga­ niom normalnym) wskutek zderzeń z innymi cząsteczkami lub atomami, lub przyjmując bądź oddając kwant energii pod postacią promieniowania z zakresu podczerwieni. Podobnemu zjawisku może podlegać wiele innych cząsteczek ponaddwuatomowych i jest ono wykorzystywane w spektrosko­ pii IR (IR=Infrared – podczerwień). Ponieważ CO2 ma tylko kilka ostrych pasm absorpcyjnych/emisyjnych (w odróżnieniu np. od wody), może być wykorzystany do budowy lasera molekularnego.

Rozmieszczenie CO2 na ziemi Precyzyjniejsze byłoby podejście do roz­ mieszczenia i przemieszczania samego węgla w poszczególnych zbiornikach na Ziemi. Dwutlenek węgla i jego pochod­ ne: dwuwęglany, węglany oraz ogólnie – węgiel i nieorganiczne związki węgla – stanowią główny punkt zainteresowa­ nia szerokiego tematu, jakim jest krą­ żenie węgla w przyrodzie. Obieg węgla w przyrodzie należy do najważniejszych cykli biogeochemicznych obok cyklu hydrologicznego, obiegów azotu, siar­ ki i fosforu w ziemskich środowiskach. Jego głównym, lecz najmniej aktywnym w czasie zbiornikiem są skały osadowe. Węglany stanowią ok. 3% wszystkich skał skorupy ziemskiej. Oceany są ko­ lejnym rezerwuarem CO2, opisywanego w literaturze jako węgiel nieorganiczny „CO2 całkowite” lub „ΣCO2” i obejmuje nie tylko samo, fizycznie rozpuszczo­ ne (ok. 10%) CO2 i (ok. 90%) HCO3i HCO3- razem wzięte. Ich proporcje zależą od pH, temperatury i ciśnienia. Według licznej literatury, np. Clais P., Sa­ bine C.R, Carbon and other Biochemical Cycles, Raportu IPCC 2013 – Wszech­ ocean zawierać ma 1,5x1014 ton CO2, czyli 150 000 Gt (Gt=109 ton). Atmo­ sfera zawiera zaledwie 3000 Gt CO2 = 3x1012 ton, biosfera (1,7–2,4)x1012 ton, gleby (5,5–8,9)x1012 ton. Dwutlenek węgla (całkowity) za­ warty w oceanach pełni niezwykle

emisję 5,1–6,1 Gt ekwiwalentu CO2 (dane z 2005 r. z tendencją wzrostową, na podst. IPCC Executive Summary). Recykling zaś jest pojęciem umownym. To perspektywa czasu: z punktu widze­ nia Układu Słonecznego sto tysięcy lat to chwilka. Ziemia i życie na niej istnia­ ło setki milionów lat, także wtedy, gdy dwutlenek węgla był wiązany w pokła­ dy dzisiejszych paliw kopalnych i nic nie wskazuje na to, aby powrót nawet do ówczesnych wartości stężeń CO2 w atmosferze mógł cokolwiek zmienić. Idąc dalej – Ziemię można rozpatrywać jako układ termodynamicznie otwarty i rozważać jej entropię (Mandrysz M., Mielczarek J., O malejącej entropii; In­ stytut Fizyki UJ, 2017).

Ludzki kał jako źródło CO2

ważną rolę w buforowaniu jego zawar­ tości, m.in. w atmosferze. W oceanach CO2 podlega przemianom fizycznym, biologicznym i chemicznym, określa­ nym jako kilkustopniowa pompa wę­ glowa. Ma on tendencję do migracji w kierunku dna, co wynika ze wspo­ mnianych zjawisk fizycznych. Jedno z ciekawych tego typu zjawisk opisał jeszcze w 1882 r. polski profesor fizyki, Zygmunt Wróblewski.

wydalania. W cyklu węgla w przyrodzie poważnym zagadnieniem jest (spłycany przez zawziętych, często samozwań­ czych ekologów) problem butwienia i gnicia w przypadku nieracjonalnej z punktu widzenia biochemicznego gospodarki rolnej, leśnej i drzewnej.

CO2 w atmosferze ziemskiej

Głównymi antropogenicznymi źródła­ mi emisji CO2 są: energetyka, przemysł, transport, infrastruktura bytowa, wyle­ sianie i spalanie biomasy. Opierając się na danych statystycznych z roku 2018 (BP Statistical Review of World Energy 2019), człowiek odpowiada za emisję 34 Gt CO2 rocznie. Porównując tę wiel­ kość do całkowitej zawartości dwu­ tlenku węgla w atmosferze – ok. 3000 Gt, stanowi to zaledwie ok. 1%. Część tego dwutlenku węgla jest przechwy­ tywana do innych zbiorników (oceany, gleba, biosfera, skały), część pozostaje i przyczynia się do obecnego poziomu. Spalenie w perspektywie najbliższych 200 lat wszystkich dostępnych zaso­ bów paliw kopalnych, gdyby nie było buforowania przez pozostałe, znacznie większe zbiorniki CO2, teoretycznie podniosłoby poziom CO2 w atmosferze do rzędu 0,4%, co w dalszym ciągu by­ łoby wartością nieistotną dla oddycha­ nia zwierząt i korzystną dla wegetacji roślin. Nawiasem mówiąc, związany z tym ubytek tlenu byłby znikomy wo­ bec ilości tlenu zawartego w atmosfe­ rze i cały proces nie miałby wpływu na życie organizmów na Ziemi. Wskutek buforowania przez inne zbiorniki, prze­ de wszystkim oceany, wzrost zawartości CO2 w atmosferze najprawdopodobniej nie powinien przekroczyć 0,08% (dwu­ krotności obecnego stanu). Z drugiej strony 34 Gt to zaledwie 5% wszystkich emisji dwutlenku węgla (obliczonych na podstawie Raportu IPCC z 2013 roku), czyli naturalne emisje stanowią 95%. 5% to rząd wieloletnich fluktua­ cji możliwych dla naturalnych emisji dwutlenku węgla. Napędzana histeria związana z globalnym ociepleniem, które ma grozić światu w przypadku niewprowadzenia zeroemisyjności lub niepłacenia kontrybucji w postaci świa­ dectw emisyjnych, nie ma racjonalnych podstaw. Jak nie wiadomo o co chodzi, to najpewniej chodzi... wiadomo o co.

W atmosferze ziemskiej CO2 występu­ je w śladowej ilości ok. 0,04%. Gęstość CO2 jest ok 1,5 raza większa niż gęstość powietrza. [Uczeń szkoły średniej, lu­ biący chemię porównałby masy molo­ we CO2 (44) i średniej dla powietrza, (ok. 30) przy określonej objętości mo­ lowej gazów w warunkach normalnych 22,4 l/ml, otrzymując podobny wynik]. Przekłada się to na ciężar właściwy i, jak wspomniano, w czasie pożarów lub powolnych uwolnień CO2 ściele się on przy podłodze, o czym informują pre­ legenci szkoleń przeciwpożarowych i BHP. Wydawałoby się więc, że CO2 powinno być więcej w niższych war­ stwach troposfery (troposfera – dolna warstwa atmosfery sięgająca ok. 6 km nad biegunami i do 20 km nad rów­ nikiem; nad nią jest tropopauza, stra­ tosfera i kolejne warstwy atmosfery). Tymczasem badania pokazały, że stę­ żenie procentowe CO2 w troposferze i stratosferze jest prawie stałe, co jest niewytłumaczalne, gdy porównamy rozłożenie koncentracji innych gazów, np. metanu CH4, którego stężenie spada o cały rząd wielkości, choć, jako jeden z najlżejszych gazów atmosferycznych (masa molowa 16 – o połowę lżejszy od powietrza), powinien koncentrować się w szczytach atmosfery.

CO2 w przyrodzie Dwutlenek węgla jest kluczowym og­ niwem w cyrkulacji węgla na Ziemi. Podręczniki ekologii i klimatologii do cyklu węglowego zaliczają (na podst. Kożuchowski K. [red.], Meteorologia i klimatologia, PWN, 2019): skały osa­ dowe, oceany, gleby, atmosferę, bio­ sferę, paliwa kopalne. Między więk­ szością wymienionych przedziałów (zbiorników) zachodzi wzajemna wy­ miana. W pochłanianiu dwutlenku wę­ gla w biosferze główną rolę odgrywa fotosynteza, kolejną – chemosynteza. Za emisję dwutlenku węgla w bio­ sferze odpowiadają zwierzęta, w tym hodowlane, i człowiek jako skutek ich metabolizmu, ale i pozostałe organi­ zmy, z których np. rośliny mają dodatni bilans na korzyść pochłaniania wobec

Światowa antropogeniczna emisja CO2

Trochę statystyki Największymi emitentami dwutlenku węgla na świecie są (dane BP, jak wy­ żej) w [Gt/rok]: 1. Chiny 9,4, 2. Stany Zjednoczone 5,2, 3. Indie 2,5,

4. Rosja 1,6, 5. Japonia 1,1, 6. Niemcy 0,7, 7. Korea Południowa 0,7, 8. Iran 0,7, 9. Arabia Saudyjska 0,6, 10. Kanada 0,5. Warto dodać, że światowa żegluga morska jest źródłem 0,7 Gt CO2, a lot­ nictwo – 0,5 Gt CO2. Polska w tym ran­ kingu zajmuje bardzo odległą pozycję z emisją 0,1 Gt rocznie, przy emisjach całej Europy 4,2 Gt. I ciekawostka: tylko z procesów fermentacyjnych produkcji napojów alkoholowych (czyli pomijając aspekty energetyczne i inne związane z upra­ wami, produkcją i dystrybucją) emito­ wanych jest do atmosfery 0,02 Gt CO2 rocznie (oszacowanie Michała i Karola Musiałów z 2015 r.). Przeliczenie emisji na liczbę oby­ wateli przekłada się w pewien sposób na dobrobyt i status w rankingu państw rozwiniętych, z pewnymi wszakże od­ chyleniami dla państw skrajnych wa­ runków klimatycznych. Nieco precyzyj­ niejsze jest też odniesienie do zużycia per capita tzw. energii pierwotnej, gdyż ta uwzględnia inne rodzaje pozyski­ wanej energii (np. hydroelektrownie, energetykę jądrową). Należy zwracać uwagę na niewłaściwe i krzywdzące nazywanie emitentów dwutlenku wę­ gla „trucicielami”, czego dopuszczają się manipulanci, gdyż dwutlenek węgla nie jest gazem trującym!

Zawartość CO2 w atmosferze a fizjologia człowieka Oddychanie w wypadku człowieka to przyjmowanie tlenu i wydalanie dwu­ tlenku węgla. Drogami oddechowymi powietrze dostaje się do pęcherzyków płucnych, gdzie tlen pokonuje barierę pęcherzykowo-włośniczkową i dalej, układem krążenia, transportowany jest do tkanek i komórek. W odwrotnym kierunku przemieszcza się dwutlenek węgla, który dociera z tkanek do gra­ nicy włośniczkowo-pęcherzykowej i przekracza ją o wiele łatwiej niż tlen. O ile organizm jest bardzo wrażliwy na niewielkie nawet wahania zawar­ tości tlenu w powietrzu wdychanym, o tyle radzi sobie dobrze z wydala­ niem produkowanego CO2 nawet przy wielokrotnym wzroście jego stężenia w otoczeniu. Jednak niebezpieczny jest nadmierny wzrost poziomu dwutlen­ ku węgla we krwi. Nasuwa się pew­ na analogia: człowiekowi w procesie oddychania potrzebny jest dwutlenek węgla jak roślinie tlen. Celowe pod­ wyższenie stężenia CO2 w powietrzu wdechowym, np. przez świadomą hipo­ wentylację, bywa stosowane w leczeniu

niektórych przypadków migreny, astmy oskrzelowej czy spastyczności. W Pol­ sce najbardziej znanym entuzjastą sto­ sowania w leczeniu podwyższonych stężeń dwutlenku węgla jest lekarz Jan Pokrywka. Według jego doświadczeń, optymalne dla mózgu stężenie CO2 wy­ nosi 3,2%, czyli blisko 100 razy więcej niż w atmosferze!

Oddychanie ludzi w liczbach Człowiek wydala CO2 drogą oddycha­ nia. Podczas spokojnego oddychania 16 oddechów na minutę i objętości oddechowej 500 ml, wentylacja mi­ nutowa wynosi 8 l. Wentylacja roczna 365x24x60x8=4,2x103 m3 powietrza. W powietrzu wydechowym jest ok. 4% dwutlenku węgla, zatem w ciągu roku człowiek wydala 168 m3 tego gazu. Pla­ netę zamieszkuje 7,6 mld ludzi. Rocznie wszyscy wydalają 2,4 mld ton, czyli gi­ gaton (Gt) CO2. W związku z faktem, że nie wszyscy stale spokojnie oddychają (jak np. pracownicy umysłowi), a także z coraz powszechniejszą hiperalimen­ tacją i epidemią otyłości, wyliczona wartość może być o ok. 50% większa, czyli osiągać 3,6 Gt CO2. Zgodnie z danymi BP Statistical Review 2019, emisje roczne CO2 wy­ nikające ze spalania paliw kopalnych dostarczają 34 Gt. Zatem oddychanie ludzi jest rzędu 10% tego, co dostarcza aktywność przemysłowa. To wcale nie jest mało. Z drugiej strony uzmysławia to, że spalanie paliw kopalnych i pro­ dukcja cementu nie są aż tak astrono­ micznie duże wobec naszego zwykłe­ go, ludzkiego tchnienia pomnożonego przez liczbę mieszkańców Ziemi. Nie wszyscy jednak zdają sobie z tego spra­ wę. Istnieje w Polsce blog (portal), spra­ wiający wrażenie strażnika starej teorii globalnego ocieplenia (mającego po­ chodzić od dwutlenku węgla ze spa­ lania paliw kopalnych), który z jed­ nej strony dostarcza wielu ciekawych i bardzo dobrych informacji nauko­ wych, z drugiej zaś szafuje gotowymi odpowiedziami negującymi wszelkie informacje naukowe, mogące zburzyć utrwalony porządek. Najchętniej negu­ je te hipotezy, które już dawno zostały zanegowane. Autorzy portalu posługują się chętnie przewrotnym argumentem, że to, co sami twierdzą, jest naukowe, a wszystko, co próbuje podważyć ich wywody – nienaukowe. O wydalaniu przez ludzi dwutlenku węgla piszą, że jest to „tylko zwykły recykling”. To nie jest tak. Otóż wyprodukowanie i przy­ gotowanie żywności wymaga zużycia przynajmniej 2 razy tyle energii, ile ze spalania pożywienia uzyskuje człowiek. Dodatkowo uwalniany jest metan oraz tlenki azotu. Rolnictwo odpowiada za

Człowiek wydala rocznie ok. 500 l mo­ czu i ok. (zmiennie według różnych kultur i badań) około 150 kg kału. Istot­ ną wartość energetyczną, jaką można uzyskać ze spalenia, ma sucha masa kału. Ludzki stolec składa się w 75% z wody, pozostałe 25% stanowi tzw. sucha masa, która stanowi dziennie ok. 0,1 kg i rocznie blisko 40 kg. Do­ chodzi do tego cenna energetycznie masa papieru toaletowego, oszacowana w latach 90. w badaniach naukowców. Nowsze badania (np. Andriessen N, Ward B.J., Strandel L., To char or not to char? Revew of technologies to produce solid fuels for resource recovery from fecal sludge, „Journal of Water, Sanita­ tion and Hygiene for Development”, su­ ppl. C, Apr. 2019) oszacowały wartości energetyczne stolca w różnych krajach. Przyjmując do obliczeń suchą masę 0,41 kg rocznie i przeciętną kalorycz­ ność 16 MJ/kg, uzyskać można rocznie 241 MJ energii. Przyjmując, że 1 MJ dla podobnych paliw odpadowych (War­ tości opałowe i wskaźniki emisji w roku 2015 do raportowania w ramach Syste­ mu Handlu Uprawnieniami do Emisji za rok 2018, KOBIZE, 2017) daje 0,1 kg CO2, okazuje się, że rocznie ekskre­ menty 7,6 miliarda ludzi emitują 0,18 Gt dwutlenku węgla. I albo go emitują w sposób naturalny, bezpożyteczny, al­ bo mogą one zostać wykorzystane w ce­ lach gospodarczych. Podobny problem mamy zresztą z drewnem gnijącym w lesie. Albo w procesach gnilnych lub butwienia w naturalny, „ekologiczny” sposób odda ono CO2 i metan oraz ciepło do atmosfery, albo część tego drewna zostanie wcześniej wykorzy­ stana zamiast tworzyw sztucznych do wyprodukowania przedmiotów, czy też zamiast paliw kopalnych zużyta do celów energetycznych, zanim jego en­ tropia wzrośnie z oddaniem CO2 do atmosfery.

Oddychać – nie oddychać? Oddychanie roczne ludzi dostarcza 2,4–3,6 Gt, rolnictwo – 5,1–6,1 Gt, kał ludzki ok. 0,18 Gt CO2. Roczne prze­ mysłowe emisje to 34 Gt CO2. Zatem: emisje pochodzące z metabolizmu lu­ dzi oraz z celowej, rolniczej produkcji substratów dla metabolizmu wynoszą łącznie od ok. 7,7 do 9,9 Gt, co stanowi od 23 do 29% rocznych emisji prze­ mysłowych. To już nie są żarty. Więc na wesoło: gdyby dla zrobienia przy­ jemności specom od cyferek z IPCC wszyscy Ziemianie zechcieli zmniejszyć emisje dwutlenku węgla, mogliby wy­ konywać tylko co drugi oddech. Gdyby jeszcze bardziej chcieli się im przypo­ dobać – powinni albo jeść co drugi dzień, albo o połowę mniejsze porcje, co by natychmiast zmniejszyło emisje o 12 do 14%. Należy mieć nadzieję, że nie znajdą się w IPCC eugenicy, którzy zaproponują radykalniejsze rozwią­ zanie wobec połowy populacji Ziemi. Na zakończenie może warto przy­ pomnieć kilka faktów dotyczących Svante Arrheniusa (1859–1927). Po pierwsze: stawiając swoją science-fic­ tion hipotezę uważał, że ocieplenie klimatu drogą CO2 będzie dla świa­ ta właśnie korzystne (dopiero wiele lat później Al Gore z biznesowymi współpracownikami, po „przeciekach informacji” z ZSRR odwrócili kota ogonem). Po drugie: Arrhenius, pomi­ mo genialnego, ścisłego, analitycznego umysłu, należał do zwolenników... eu­ geniki. Prawdopodobnie nie jest tego świadoma pewna śliczna, młodziut­ ka celebrytka, dumna z Arrheniusa, którą ktoś, wykorzystując jej ufność i niewiedzę, namówił do emocjonal­ nego wygłaszania tekstów... opartych na dyskretnych przekłamaniach na­ ukowych i służących lobby niszczenia w Europie państw opierających się na energetyce węglowej. K


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2O19

4

Po polskiej stronie granicy W Ząbkowicach utworzono obóz je­ niecki dla branych przez powstańców do niewoli Niemców. Do obozów je­ nieckich po polskiej stronie granicy Niemcy trafiali setkami. Jeńców trzeba było daleko odprowadzać, jednak po­ wstańcy nie dokonywali samosądów. W swoim raporcie płk K. Łukoski mel­ dował: „Uwaga! W chwili, kiedy kończę mój raport, przyprowadzono do mo­ jego miejsca postoju ok. 100 jeńców niemieckich, w tym jeden oficer. Po zbadaniu sprawy wyślę natychmiast meldunek, a Niemców każę odpro­ wadzić do Ząbkowic, dnia 19 sierp­ nia 1919 nad ranem”. W innej części raportu pisze: „Dwóch żołnierzy nie­ mieckich, przekraczając granicę, zosta­ ło rannych i przesłano ich do szpitala w Sosnowcu”. W Sosnowcu zaimprowizowano szpital polowy, do którego trafiali za­ równo powstańcy, jak i jeńcy.

Znaczenie walk Powstanie wywarło bardzo duży od­ dźwięk za granicą. Opinia publiczna wielu krajów zdała sobie sprawę z tego, że Polacy pragną przyłączenia swojej ziemi śląskiej do odzyskującej niepod­ ległość Polski. Pod naciskiem między­ narodowym Niemcy zmuszeni byli do wielu ustępstw. Wycofali z Gór­ nego Śląska znienawidzony i okrutny Grenzschutz. Polacy też wyciągnęli wnioski z powstania. Zdecydowano, że następne musi być lepiej przygoto­ wane. Zdawano sobie sprawę z tego, że jedynie dzięki walce można osiągnąć sukces. J. Ludyga-Laskowski tak opi­ suje nastroje zaraz po upadku powsta­ nia: „Ludziom patrzącym na wypadki śląskie z daleka zdawało się, iż wobec nieudania się pierwszego powstania,

KURIER·ŚL ĄSKI Po upadku I powstania śląskiego 9 200 pows­tańców schroniło się w Pols­ ce. Razem z rodzinami i innymi zagrożonymi aresztowaniami osobami liczba uchodźców przekroczyła 22 tys. osób.

Następstwa I powstania śląskiego Historia powstań śląskich · Część XI Jadwiga Chmielowska

nadal katowali i mordowali bezbron­ nych powstańców i osoby podejrzane o pomoc Polakom w przygotowaniu powstania. Komisja objeżdżała prze­ pełnione więzienia i Niemcy musieli się hamować. Commission Interalliée pour la Haute-Silésie była powołaną ad hoc międzysojuszniczą misją wojskową, nie miała związku z późniejszymi władza­ mi alianckimi na Górnym Śląsku. Ko­ misja przedstawiła w swoim wniosku zapis, że „dla normalizacji stosunków na Śląsku należy jak najszybciej do­ prowadzić do rokowań polsko-niemie­ ckich, ogłoszenia amnestii i powrotu uchodźców do domów”.

Obozy uchodźców „Dla pomieszczenia uchodźców-po­ wstańców urządzono 6 obozów, i to w Sosnowcu, Grodźcu, Szczakowej, Oświęcimiu, Jaworznie i Zawierciu. Obozy te były wielką bolączką dla władz polskich, zmuszonych ustawicz­

Nie uda się Kazimierzowi Kutzowi i RAŚ-owcom wmówić Ślązakom, że są ulegli, ślamazarni, a nawet dupowaci (określenie Kutza) i nie mają cech buntowniczych, przywódczych; że to Polacy z innych części Polski wzniecili powstanie. które pochłonęło masę ofiar, i wobec terroru wywieranego przez Niemców na powstańcach, myśl walki zbrojnej straciła na Górnym Śląsku na zawsze wszelki grunt pod nogami. Lecz ci, którzy myśleli w ten sposób, nie li­ czyli się z jednym – z wytrwałością Ślązaków”. Nie uda się Kazimierzowi Kutzowi i RAŚ-owcom wmówić Śląza­ kom, że są ulegli, ślamazarni, a nawet dupowaci (określenie Kutza) i nie mają cech buntowniczych, przywódczych; że to Polacy z innych części Polski wzniecili powstanie. Zakłamywanie historii, wyma­ zywanie jej z programów szkolnych ma na celu likwidację narodu. Bo naród pozbawiony dumy ze swojej tradycji, historii i kultury – ginie. Ostatnio no­ womowa współczesnych kosmopolitów hasło „Bóg, Honor i Ojczyzna” nazy­ wa faszystowskim. Polacy są narodem niebezpiecznym, bo nie niewolniczym jak Rosjanie i nie stadnym jak Niemcy. Dlatego – jako indywidualiści i ci, któ­ rzy potrafią walczyć o godność i idee – jesteśmy tak niewygodni dla współ­ czesnego neokomunizmu ogarniają­ cego świat.

Zwyciężeni, lecz niepokonani Walki trwały do 23 sierpnia 1919 r., lecz w obliczu znacznej przewagi Niemców i braku sprawnej koordy­ nacji działań insurgentów, Alfons Zgrzebniok musiał 26 sierpnia wydać rozkaz zakończenia działań bojowych. W odpowiedzi na wysłaną do Koalicji polską notę dyplomatyczną z prośbą o interwencję, Rada Ambasadorów postanowiła skierować na Górny Śląsk Komisję Sojuszniczą. Jej zadaniem by­ ła mediacja w sprawie zaprzestania walk zbrojnych oraz „przygotowanie Górnego Śląska do wkroczenia wojsk sojuszniczych, które miały czuwać nad przeprowadzeniem plebiscytu”. W skład Komisji Sojuszniczej dla Gór­ nego Śląska, która 24 sierpnia 1919 r. przybyła na Śląsk, wchodzili: gen. Charles Joseph Dupont, płk. Anson Conger Goodyear z armii amerykań­ skiej, ppłk Titbury z armii angielskiej, mjr Vaccary z armii włoskiej oraz kpt. Poupart z armii francuskiej. Od chwi­ li pojawienia się Komisji na Śląsku ustały bestialskie i w zasadzie jawne mordy Polaków, nawet w biały dzień, na ulicach. W więzieniach Niemcy

nie wpływać uspokajająco na uchodź­ ców, którzy ustawicznie domagali się broni i którzy gwałtem rwali się do wal­ ki z Niemcami” – relacjonuje Jan Lu­ dyga-Laskowski w swojej książce Zarys Historii Trzech Powstań Śląskich. Obozy dla uchodźców pękały w szwach. Znaj­ dowało się w nich przeszło 22 tysiące osób. Nie tylko powstańcy, ale też ich rodziny. Dzięki niezwykłej ofiarności mieszkańców Zagłębia zorganizowa­ no aprowizację. Polacy przeprowa­ dzali zbiórki pieniężne, dostarczano z okolicznych wiosek darmową żyw­ ność. Zaopatrywano również w odzież, a szpitale w środki opatrunkowe. Prze­ bywający w obozach mieli jednak chwi­ le zwątpienia. Powstańcy nie mogli zro­ zumieć, dlaczego rząd Paderewskiego nie odważył się na pomoc militarną i dlaczego nie chciała jej udzielić En­ tenta. Byli jednak szczęśliwi, że poka­ zali światu, że są Polakami i chcą żyć w Polsce. Czuli się kontynuatorami tra­ dycji polskich bohaterskich powstań 1830, 1863 r. „Patrzyliśmy w stronę Śląska, który był w rękach dzierżawców siedzących mocno na śląskiej ziemi i ani myślą­ cych ustąpić, jeżeli sami nie uwolnimy naszej ziemi. Broni nie było, bo tylko nielicznym udało się przejść z bronią. Nawał uchodźców stawał się dla Polski problemem utrzymania wielu tysięcy przybyszów. Wszyscy pragnęli otrzy­ mać broń i ruszyć na Śląsk, aby wyprzeć wojsko. Polacy rwali się do takiego czy­ nu, razem z powstańcami, aby tylko było broni pod dostatkiem. Czas się dłużył i władze zadbały o ulokowanie powstańców w pomieszczeniach, a nam z Lipin przypadły koszary w Szczako­ wej” – wspominał Filip Copik (w zbio­ rach autorki). Niemcy wykorzystywali rozgo­ ryczenie powstańców. Zaczęły padać propozycje autonomii dla Górnego Śląska, czyli odgrzano stare pomysły z końca XIX w., które pochodziły ze środowisk niemieckich fabrykantów i pruskich junkrów, przerażonych socjalizmem, rozwijającym się szyb­ ko w Niemczech. „Nadsyłali oni do obozów uchodźców różnych płatnych agitatorów i renegatów (wspomnieć chociażby takiego Pronobisa Alojzego, późniejszego przywódcę autonomistów Górnego Śląska), celem powiększenia niezadowolenia i szczucia na Polskę” – relacjonuje w swojej książce Jan Lu­ dyga-Laskowski z Bytomia.

Śledztwo Sojuszniczej Komisji Propaganda niemiecka próbowała zro­ bić z powstańców bandytów. Nawet po­ ważne dzienniki podawały szokujące wiadomości o tym, jakoby powstańcy okrutnie znęcali się nad jeńcami wzię­ tymi do niewoli. „Pod nagłówkiem: »Polnische Greuelteten« podały nastę­ pującą wiadomość: »Z rybnickiego ob­ wodu, objętego powstaniem, dochodzą nas wiadomości o zwierzęcych zbrod­ niach polskich. Piszą nam: Powstańcy nie zadowalają się samem rozstrzelaniem żołnierzy Grenzschutzu, lecz pastwili się nad zwłokami i objawiali nad niemi swą wściekłość. Wziętych żołnierzy do niewo­ li, żywcem krzyżowano i ciężko okaleczo­ no«. Cała powyższa wiadomość nie za­ wierała ani słowa prawdy. Po przybyciu na Górny Śląsk komisji Ententy, landrat rybnicki (starosta) wiadomość tę mu­ siał odwołać”. Przykład ten podaje Jerzy Grzegorzek w swojej książce Pierwsze Powstanie Śląskie 1919 r. Trzeba pamiętać, że zgodnie z nie­ mieckim prawem, powstanie było za­ machem stanu i sądy niemieckie mo­ gły wydawać bardzo surowe wyroki. Dopiero interwencja Rady Najwyższej w Paryżu w sprawie amnestii zmusiła Niemców do ustępstw. Członkowie Komisji Sojuszniczej zbierali relacje świadków, dokumenta­ cję fotograficzną i medyczną – dowody bestialstwa Niemców. Jeździli osobiście

do walk, a przed Komisją Sojuszniczą uzurpowali sobie prawo bycia jedyny­ mi i prawowitymi przedstawicielami Ślązaków. „Dziwna rzecz, że na Górnym Ślą­ sku nawet w tak krytycznej chwili, w ja­ kiej znajdował się lud górnośląski, różne jednostki w dalszym ciągu chorowały na manję wielkości, roszcząc sobie pre­ tensje do samodzielnego zeznawania o okrucieństwach niemieckich przed ko­ misją koalicyjną. Kiedy w pewnej miej­ scowości zjawił się razu pewnego przed koalicją pewien młody, ogólnie znany, dobry Polak z teczką pod pachą, w któ­ rej mieściły się liczne ważne dowody o zbrodniach niemieckich, oświadczyła mu jakaś partja, która chciała wysunąć swoje zasługi na pierwsze miejsce, iż tylko im wolno przedkładać materjał a nie poszczególnym osobom. Zebra­ ny materjał atoli chcieli zużytkować, lecz ów młody człowiek zabrał go ze sobą i przedłożył na innem miejscu, gdzie go komisja przyjęła na audiencji i to bez pośrednictwa tak zwanych »in­ teligentów kawiarnianych«! Czy tego rodzaju krnąbrność owych inteligen­ tów ma także być zasługą wobec Pol­ ski? O powstaniu to nawet panowie ci słyszeć nie chcieli, a kiedy takowe wy­ buchło, to chcieli się stać bohaterami i zbierać owacje dla siebie” – czytamy w relacji bezpośredniego obserwatora w Księdze Pamiątkowej Powstań i Plebis­ cytu na Śląsku. Kiedyś takie szemrane towarzystwo nazywano „inteligencją

doszła do nas wiadomość, że władze polskie wyżebrały nasz powrót na Śląsk. Abyśmy zbyt długo nie wrócili, ubrano nas w szaroniebieskie mundury i z ma­ ciejówką na głowie ruszyliśmy grupa­ mi na punkt, gdzie przyjmowali nas Niemcy niezbyt uprzejmie. Notowali i spisywali personalia i pozwolili udać się do domu z uwagą, aby nam się nie uroiła jakaś awantura, bo w przeciw­ nym razie nie możemy liczyć na po­ dobne względy. Gdyśmy szli po śląskiej ziemi, zajmowała nas myśl, że w przyszłości lepiej zorganizujemy powstanie, aby­ śmy nie potrzebowali uciekać i szukać pomocy u naszych za miedzą, którzy się borykają z własną biedą. Byliśmy przecież pokoleniem, które obdarzo­ ne było twardymi łbami, jak twardy orzech, który zawsze chowa zdrowe jądro. Niemcy się strasznie przeliczyli

specjalne na Górnym Śląsku 1919, 1929, 1921 Zyta Zarzycka. Fabryka mieściła się początkowo w Warszawie, w mieszkaniu Stanisława Siedleckiego – bojowca rewolucji 1905 roku, wznieconej na rozkaz Piłsudskie­ go podczas wojny rosyjsko-japońskiej. Dopiero w czerwcu 1920 r. udało się przenieść fabrykę Szturm de Sztrema do Sosnowca. „Inicjatywa zastosowa­ nia »działań specjalnych« na Górnym Śląsku w czasie I powstania wyszła z dwóch ośrodków: wojskowego, ja­ kim było Biuro Informacyjno-Wywia­ dowcze Naczelnego Dowództwa Woj­ ska Polskiego, i politycznego, jakim był Centralny Komitet Wykonawczy PPS. Znając zaś powiązania kpt. Kazimierza Kierzkowskiego (Szef Sztabu I powst. śl. – przyp. red.) z zagłębiowskim ruchem niepodległościowym i rolę, jaką w nim odegrał, oraz jego ożywione kontak­

Polacy są narodem niebezpiecznym, bo nie niewolniczym jak Rosjanie i nie stadnym jak Niemcy. Dlatego – jako indywidualiści i ci, którzy potrafią walczyć o godność i idee – jesteśmy tak niewygodni dla współczesnego neokomunizmu ogarniającego świat. mniemając, że z ich łaski mogliśmy powrócić na własną ziemię, że za to będziemy wdzięczni i siedzieć w kąciku i trzęść się przez ich potęgę. Już po paru dniach konspiracja szła na pełnych ob­ rotach. Zdobywaliśmy coraz to więcej zwolenników i gromadzili broń” – za­ notował w swych wspomnieniach Filip Copik z Lipin ( w zbiorach autorki).

ty z tamtejszymi działaczami partyj­ nymi, można uznać, że to właśnie on był współautorem poczynań Tomasza Arciszewskiego. O tej współpracy naj­ dobitniej świadczy dostarczanie przez Biuro Wywiadowcze materiału tech­ nicznego do wytwórni prowadzonej przez Szturm de Sztrema” – napisała Zyta Zarzycka w swojej książce.

Fabryka bojowców ruszyła

Bohaterom cześć

Po wybuchu powstania czasowo zosta­ ła zawieszona działalność POW G.Śl. W listopadzie 1919 r. Naczelne Do­ wództwo Wojska Pols­kiego przekazało Departamen­towi Informacyjnemu Mi­ nisterstwa Spraw Wojskowych wszelkie kompetencje związane ze sprawami śląskimi. Po ratyfikacji 31 lipca 1919 r. przez Sejm RP traktatu wersalskiego, w którym zapisano warunki plebis­ cytu, kontakty Polski ze Śląskiem by­ ły stałe zarówno na niwie politycznej, jak i wojskowej. Do sekcji plebiscy­ towej, która ukonstytuowała się przy Radzie Ministrów, oddelegowano kpt. dra Karola Polakiewicza – szefa Sekcji Plebiscytowej Departamentu Informa­ cyjnego, później Oddziału II Sztabu Ministerstwa Spraw Wojskowych. Sek­ cję Plebiscytową podzielono na trzy wydziały: Wydział A do spraw Śląska Cieszyńskiego, Wydział B – Górnego Śląska i C – Warmii i Mazur. Zanim Wydział Plebiscytowy B za­ czął działać, zmieniło się nastawienie polityczne polskiego rządu do Śląska. Zmienił się też premier. Ignacego Pa­ derewskiego zastąpił Leopold Skulski – chociaż endek, to przyjazny Józefowi Piłsudskiemu, działacz sokoli. Dużą rolę w zmianie nastawienia odegrał też wybuch i przebieg powstania oraz determinacja Ślązaków. Departament Informacyjny Ministerstwa Spraw Woj­ skowych zlecił Alfonsowi Zgrzebnioko­ wi odbudowę POW na Górnym Śląsku. POW G.Śl. wznowiła swoją działalność na naradzie 5 grudnia 1919 r. W tym czasie dawni towarzysze broni Józefa Piłsudskiego z Tadeu­ szem Szturm de Sztremem na czele uruchomili w Warszawie konspiracyj­ ną fabrykę materiałów wybuchowych. W grudniu 1919 r. „z taśmy schodziły” pierwsze bomby i petardy przygotowy­

Lata 1918–1921 to czas, w którym jedni oddawali życie, przelewali krew, haro­ wali, oddawali swe majątki dla Ojczy­ zny, a inni czekali, aż mocarstwa coś Polsce dadzą, aż skapnie z pańskiego stołu jałmużna dla Polski – jak po­ wiedział Władysław Bartoszewski – „brzydkiej panny bez posagu”. Histo­ ria przyznała rację bohaterom, ale co z tego, jeśli teraz jest ona zakłamywana. Wkład towarzyszy broni Piłsudskie­ go w pomoc Ślązakom w wyzwoleniu Śląska jest zamilczany. Faworyzuje się tych, którzy dołożyli wszelkich starań, by Śląsk nie walczył. Nie mówi się o Ślą­ zakach, bohaterach. Nie mają swoich ulic ci, którzy polegli w walce – oddali swe życie za powrót Śląska do Polski. Nie jest powszechnie znany fakt, że w Częstochowie już 20 sierpnia po­ wstał Komitet Niesienia Pomocy dla G.Śl. z prezydentem miasta A. Bandtke­ -Stężyńskim jako przewodniczącym. W Poznaniu 21 sierpnia 1919 r. zorga­ nizował się samorzutnie Komitet Po­ mocy dla Górnego Śląska. Hr. Maciej Mielżyński udał się osobiście na Górny Śląsk 24 sierpnia. Komitet zebrał w cią­ gu kilku dni 7 mln marek niemieckich, z czego 3 mln wydano na zakup towa­ rów wysłanych transportem kolejowym – 30 wagonów z żywnością, bronią, amunicją, mundurami i lekarstwami. Reszta została przeznaczona na pomoc uchodźcom. Co robił wtedy W. Korfan­ ty, nie wiadomo. 23 sierpnia 1919 r. w Warszawie przy ul. Wspólnej 35 rozpoczął dzia­ łalność Komitet Zjednoczenia Śląska z Rzeczpospolitą Polską oraz, nieco później, Komitet Obrony Śląska. Po­ dobne komitety powstawały w wielu miastach Polski. Cały kraj był pod wiel­ kim wrażeniem determinacji Ślązaków. W Warszawie 29.08.1919 r. odbyły się cztery manifestacje poparcia dla Śląza­

W Warszawie 29 sierpnia 1919 r. odbyły się cztery manifestacje poparcia dla Ślązaków, w których wzięło udział kilkaset tysięcy osób. Ta największa, na placu Teatralnym, zgromadziła ok. 100 tys. osób. Polski plakat z okresu plebiscytu na Górnym Śląsku FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

w teren i sami na własne oczy przeko­ nywali się o tym, jak okrutnie postę­ powali Niemcy i jak potwornie kłamali w swoich przekazach medialnych. Tak więc manipulacja w mediach nie jest zjawiskiem ostatnich lat. Biuro Infor­ macyjne dla Komisji Koalicyjnej w Ka­ towicach mieściło się przy ul. Jana. Do dyspozycji były jedynie 3 maszyny do pisania. Pod kierunkiem red. Edwarda Rybarza i Stanisława Kobylińskiego pra­ cowało pełną parą. Spisano kilka tysię­ cy protokołów o bestialstwie żołnierzy niemieckich. Generał Dupont zawiózł do Paryża swoje sprawozdanie oparte na bogatej dokumentacji. Byli też tacy, którzy wcześniej dezorganizowali prace POW G.Śl. i za wszelką cenę nie chcieli dopuścić

kawiarnianą” a teraz ich rolę przejęły autorytety moralne. Bezczelność, de­ grengolada i zgnilizna te same. 1 października 1919 r. na skutek nacisków Rady Najwyższej na rząd nie­ miecki podpisano w Berlinie układ pol­ sko-niemiecki. Niemcy objęli amnestią jedynie uczestników powstania i ich ro­ dziny; wyłączyli spod niej przywódców.

W oczekiwaniu na powrót W obozach dla uchodźców wydawano trzy razy w tygodniu czasopismo „Po­ wstaniec”. Między 7 a 23 października 1919 r. ukazało się 21 numerów. „Nudziliśmy się w koszarach i cze­ kali na boskie zmiłowanie, aż nareszcie

wane przez braci Edmunda, Izydora i Juliana Grobelnych, doświadczonych bojowców z łódzkiego PPS. Pomaga­ li im Edmund Rogoziński i Henryk Rutkowski. Powołano nawet specjalną spółkę, która zajmowała się sprowadza­ niem tak cennej produkcji do Sosnow­ ca. W spółce handlowej Henryka Ro­ towskiego zatrudnieni byli oficerowie Oddziału II Sztabu Ministerstwa Spraw Wojskowych. „Proces produkcji petard był pro­ sty. W tutki papierowe zawijano me­ linit. Wiercono otwory drewnianym patykiem, wkładano w nie spłonki de­ tonujące zakończone króciutkim lon­ tem wraz z pęczkiem przewiązanych sznurkiem zapałek. Zapłon następował od pudełka zapałek”. Taki przepis po­ dała w swojej książce Polskie działania

ków, w których wzięło udział kilkaset tysięcy osób. Ta największa, na placu Teatralnym, zgromadziła ok. 100 tys. osób. Ślązacy poczuli wielkie wsparcie całego narodu polskiego. O tym pod­ ręczniki do historii milczą. Nie uczy się tego młodzież na zajęciach eduka­ cji regionalnej. Ślązacy nie znają swej historii. Ruch Autonomii Śląska na tym bazuje. Do listopada 1919 r. Ślązacy, z wy­ jątkiem przywódców powstania, czyli członków sztabu, komendantów powia­ towych i dowódców, wrócili do domów, na Śląsk. Nie wszyscy trafili do swo­ ich miejscowości. Niektórzy z obawy przed niemiecką zemstą zatrzymywali się u krewnych. Zaczęły się przygotowania do ple­ biscytu i… kolejnego powstania. K


PAŹDZIERNIK 2O19 · KURIER WNET

5

KURIER·ŚL ĄSKI

W

poprzednim felie­ tonie (Nawyk aktyw­ ności, wrzesień 2019) z okazji zbliżającego się X Ogólnopolskiego Zjazdu Peda­ gogicznego w Warszawie (18–20 IX 2019) antycypująco kombinowałem, co też może się tam wydarzyć, zwłaszcza że wobec hasła tegorocznego Zjazdu (Pedagogika i edukacja wobec kryzysu zaufania, wspólnotowości i autonomii) i zapowiedzi prominentnego autora wykładu inaugurującego „będzie się działo”, trudno było przejść obojęt­ nie. Swoje przewidywania opierałem na niezłej, jak mi się wydaje, znajomo­ ści środowiska akademickiej pedago­ giki, wynikającej z prawie 50-letniego stażu pracy oraz uczestnictwie w paru dotychczasowych Zjazdach. Pozwoliło mi to sformułować ogólną tezę, w myśl której wygląda na to, że polska pedago­ gika po trzydziestu latach nieustającego dyskursu (wszak rzekomo im więcej mówimy, tym bardziej zbliżamy się do prawdy) i niezliczonych konferencjach znajduje się w gruncie rzeczy w tym sa­ mym miejscu i pod tym samym kierow­ nictwem. Po instytucjonalnym upad­ ku komunizmu w Polsce lewacka (bo przecież innej nie było) akademicka pedagogika w Polsce nie wyciągnęła w zasadzie żadnych konsekwencji wo­ bec swoich najbardziej skompromito­ wanych koryfeuszy/mistrzów. Słowem: liderzy PRL-owskiego bolszewickiego wychowania przeszli suchą stopą od pedagogiki socjalistycznej do postmo­ dernistycznej. Włączanie ich w główny nurt refleksji pedagogicznej, powie­ rzenie im odnalezienia i interpretowa­ nia prawdy o wychowaniu uważam za szkodliwe i niedopuszczalne. Nie muszę dodawać, że przywoła­ na teza (niektórzy ją znali, bo czytali poprzedni mój felieton, a też osobiście rozdałem ponad 20 egzemplarzy „Ku­ riera”) nie przysporzyła mi, rzecz jas­ na, sympatii pośród części radykalnie lewackich uczestników X Zjazdu Pe­ dagogicznego. Powiedzmy wprost: ja­ ko konserwatywny/prawicowy uczest­ nik Zjazdu znalazłem się wśród ludzi niechętnych mi (delikatnie mówiąc), takich, o których Chandler pisał, że „zabiorą ci ostatniego dolara i jeszcze patrzą na ciebie tak, jak gdybyś to ty im go zabrał”. Są wszak na tym świecie ludzie dwulicowi, niestali i nielojalni

A. Peeters, przemilczanych na salonach akademickiej pedagogiki, że eksperci unijni działają poza jakąkolwiek kon­ trolą demokratyczną (zob. Polityka glo­ balistów przeciwko rodzinie, Warszawa 2013). Obiecałem wreszcie, że w paź­ dzierniku napiszę o tym więcej.

Kim jest Marquerite A. Peeters i co jej zawdzięczamy? Jest autorką m.in książki Globalizacja zachodniej rewolucji kulturowej. Klu­ czowe pojęcia, mechanizmy działania, Wydawnictwo Sióstr Loretanek, War­ szawa 2010; jest dyrektorem Instytutu na rzecz Dynamiki Dialogu Między­ kulturowego z siedzibą w Brukseli. Pe­ eters rozeznała i przekonująco opisała nową, globalną etykę laicką, sprzeczną z prawem wypisanym w sercu każde­ go człowieka. Rekomendując w przed­

wolność, że to jest wyzwolenie, gdy tym­ czasem jesteś coraz bardziej zniewolony (www.gloria.tv, 2014). Mówił o tym Jan Paweł II – przypomina Peeters – że to jest totalitaryzm straszliwszy od nazi­ zmu hitlerowskiego i od komunizmu. Ideologia ta idzie współcześnie przez prawa człowieka. Jan Paweł II miał ra­

Europa koniecznie bez Boga i Kościoła katolickiego Peeters szukała w konstytucji europej­ skiej ducha inspirującego założenie Wspólnoty Węgla i Stali w roku 1951 – ducha, który przynależał jeszcze do

REFLEKSJE NIEWYEMANCYPOWANEGO PEDAGOGA

Herbert Kopiec

zmierzających do zdestabilizowania/ podkopania istniejącego porządku społecznego. Służy temu globalna re­ wolucja kulturowa, pojmowana jako rozprzestrzenianie się na całym świe­ cie od końca zimnej wojny nowej ety­ ki, która w swoim wymiarze radykal­ nym ma charakter sekularystyczny: jest ona wynikiem rewolucji feministycz­ nej, seksualnej, kulturowej, do których doszło w wieku XX, oraz długiego pro­ cesu zmierzania Zachodu w kierunku postmodernizmu. Mamy współcześnie do czynienia – stwierdza Marquerite A. Peeters – z precyzyjnie skonstruowa­ ną ofensywą antypraw, oderwanych od rzeczywistości prawdy, miłości, dobra, służby, od praw właściwie pojętej natu­ ry oraz od właściwie rozumianych praw człowieka definiowanego jako osoba, czyli istota zdolna do rozeznawania oraz wyboru prawdy i dobra, powołana do relacji miłości z Bogiem i ludźmi.

Liderzy PRL-owskiego bolszewickiego wychowania przeszli suchą stopą od pedagogiki socjalistycznej do postmodernistycznej. Włączanie ich w główny nurt refleksji pedagogicznej, powierzenie im odnalezienia i interpretowania prawdy o wychowaniu uważam za szkodliwe i niedopuszczalne.

Kociokwik pedagogiczny

mowie jej politycznie niepoprawną książkę, ks. prof. Tadeusz Guz pisze, że „jest jednym z najważniejszych i zara­ zem najodważniejszych dzieł współ­ czesnej kultury naukowej dotyczących (…) radykalizacji rewolucji francuskiej, bolszewickiej, hitlerowskiej w postaci neomaterialistycznej rewolucji kulturo­ wej neomarksizmu i postmodernizmu na skalę ogólnoświatową”. Marquerite A. Peeters jest konsultorem papieskiej rady ds. kultury oraz rady rodziny i ży­ cia świeckich. Od 1995 roku prowadzi badania i publikuje raporty w ramach analiz serwisu informacyjnego (IIS) śledzącego zmiany zachodzące w or­ ganizacjach międzynarodowych. Jest znakomicie zorientowana i uświadamia innym rolę, jaką po zakończeniu zim­ nej wojny odgrywają organizacje mię­ dzynarodowe (w szczególności ONZ) w konstruowaniu nowego światowego

cję, gdy mówił o cichej apostazji Europy. Dr A. Peeters, córka doradcy pre­ zydenta Reagana, odsłania zjawiska/ manipulacje, które lewactwo europej­

porządku modernistycznego i obficie czerpał inspirację z tradycji chrześci­ jańskiej. Efekt tych poszukiwań ujęła następująco: „Modernizm i postmo­

Dzięki jej raportom staje się możliwe poznanie problematyki oraz strategii dyktowanej narodom Europy i świata w takich tematach, jak dochodzenie

skie chciałoby pozostawić w ukryciu. Daje czytelnikowi do dyspozycji kilka kluczy do lektury Konstytucji dla Euro­ py w świetle postmodernizmu i nowej etyki globalnej. Postmodernizm ze swo­ ją poprawnością polityczną jest zgodą na wieloznaczność, chaos współczesnej tzw. płynnej rzeczywistości. Wszak świat i jego prawdy są konstruowane społecz­ nie i w związku z tym uprawnione jest, aby postmodernistycznie zorientowany „postępowy Europejczyk”, doświadcza­ jący przecież na co dzień „wielu prawd”, przyjął postawę świadomego uczestnika walki o kształt „aktualnej wersji rzeczy­ wistości i wersji prawdy”. W domyśle – rzeczywistość taka może ulec przecież zmianom. Dlaczego więc – dowodzą prorocy nowej śląskiej tożsamości (m.in. humaniści/eksperci tacy jak K. Kutz, T. Sławek) – śląska tożsamość miałaby być z tej zmiany wyłączona? W taki to prosty sposób dowiadujemy się, że toż­ samość też jest płynna.

dernizm współistnieją w konstytucji europejskiej, są przemieszane, tworząc niespójności i sprzeczności”. I tu widać, gdzie jest pies pogrzebany, czyli że brak odniesień w tekście traktatu do dzie­ dzictwa chrześcijańskiego niczego do­ brego Europie nie wróży. Peeters pisze: „Preambuła Konstytucji mówi o dzie­ dzictwie kulturowym, religijnym i hu­ manistycznym Europy, pomijając dzie­ dzictwo chrześcijańskie, które przecież jest znakiem rozpoznawczym historii europejskiej. Znaczenie i konsekwencje tego odrzucenia nie zostały wystarcza­ jąco dobrze dostrzeżone”. Przyjrzyjmy się bliżej humanistom – fachowcom od dziedzictwa europejskiego, o którym w preambule konstytucji mowa. „Trefne”, niechciane z punktu wi­ dzenia europejskich lewaków opra­ cowania A. Peeters, podobnie jak opisane w poprzednich felietonach strategie Vladimira Volkoffa, rekon­ struują wysiłki ekspertów/humanistów

do tzw. konsensusu, etyka światowa, gender, wolność wyboru itp. Przyjrzyjmy się bliżej niektórym tendencjom/manipulacjom. Okaże się wówczas, że rzekomo osiągnięty konsensus jest sztuczny i z góry usta­ wiony. W konsekwencji istnieje ca­ ły szereg opinii, które uznajemy za bezsporne, a które w rzeczywistości zostały starannie wszczepione do na­ szej świadomości poprzez propagandę. Wszystko zmierza do tego, aby po­ wszechnie uznane wartości zastąpić partykularnym/lewackim programem mniejszości. Trudno nie podzielać traf­ ności spostrzeżeń Marquerite A. Pe­ eters, skoro dla naszych lewoskrętnych ormowców postępu, najogólniej rzecz ujmując: Patriotyzm = Faszyzm, Ka­ tolik = Fanatyk, Żołnierze Wyklęci = Bandyci, Polacy = Antysemici, Rodzina = Przemoc, Księża = Pedofile. Pozosta­ jąc dalej na gruncie (a raczej na rucho­ mych piaskach) tej bajzel-konwencji,

(jak uważał obecny w moich felieto­ nach Vladimir Volkoff), którzy zawsze patrzą tylko, skąd wieje wiatr. W ciągu tych trzech dni obrad Zjazdu złym okiem (co było dla mnie wyjątkowo przykre) spoglądał też na mnie mój ulubiony magistrant z 1998 roku, dziś już doktor habilitowany. Mój były student zdecydowanie odmówił przyjęcia egzemplarza prawoskrętnego „Kuriera WNET” i, nie skrywając lek­ kiego poirytowania, rzeczowo, oschle, żeby nie powiedzieć arogancko wyjaś­ nił: „Nie mam czasu na czytanie gazet, ja zajmuję się nauką, mam ważniej­ sze rzeczy do zrobienia”. No cóż, ten bardzo zdolny i złotousty ulubieniec współczesnego lewackiego salonu pe­ dagogicznego, pewny siebie, obdarzony wszelkimi kompetencjami do zrobie­ nia błyskotliwej akademickiej kariery i mający tego pełną świadomość po­ kazał, że dobrze wie, skąd wieje wiatr, że ma rozeznanie, iż z Europy „bolsze­ wizm wyszedł drzwiami, żeby wrócić oknem, i jeśli tkniesz choćby palcem lewicę, albo to, co oni nazywają lewicą – zjedzą cię żywcem” (tak ją widziała przeciwniczka poprawności politycz­ nej Oriana Fallaci), i że Europa jest laicka, lewicowa i socjalistyczna. To z tego powodu profesorowie z bolsze­ wicko-postmodernistycznego zaprzęgu znów mają w Polsce wzięcie. Stworzyli sobie towarzystwo wzajemnej adoracji o cechach kawiorowej lewicy. Komu dziś służy profesura z bol­ szewicko-postmodernistycznego za­ przęgu? Miesiąc temu, przywołując opinię przewodniczącego Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN prof. Bo­ gusława Śliwerskiego, ledwo dotknąłem odpowiedzi na to pytanie. Napisałem, że obecny system edukacji w Polsce służy tylko temu, aby spełniać oczeki­ wania unijnych ekspertów i dobrze wy­ paść w ich miernikach. Odnotowałem też, sięgając do opracowań Marquerite

konsensusu, opartego na tzw. nowej ety­ ce, która ma charakter inkluzyjny (włą­ czający). Na gruncie owej nowej etyki możliwe jest dokonywanie wszystkich (zob. Owsiakowe „róbta, co chceta”) wy­ borów moralnych. Etyka inkluzyjna (tak przynajmniej deklarują jej eksperci/hu­ maniści) nie zamierza odrzucać wartości uniwersalnych, ale włącza je jako równe komponenty do nowej całości, zawie­ rającej inne wybory i wartości. Widać zatem wyraźnie (podkreślenie moje), że nowa etyka ze swoją inkluzyjnością chce przekroczyć, poszerzyć, wzbogacić (?) etykę chrześcijańską, a w rzeczywistości przemienia ją od wewnątrz i w konse­ kwencji doprowadza do zniszczenia jej tożsamości i specyfiki. Nie może być inaczej, wszak – jak słusznie zauważa Marquerite A. Peeters – różnorodność niszczy/dekonstruuje tożsamość. Po­ dobnie – jeśli punktem wyjścia dla pro­ cesu dochodzenia do konsensusu jest zaprzeczenie tego, że prawda istnieje, to nieuchronnie staje się on (konsensus) przeciwieństwem tego, co głosi. Analizy i spostrzeżenia M.A. Peeters niewątpli­ wie pozwalają lepiej zrozumieć groźne tendencje w życiu społecznym, którym przeciętny zjadacz chleba nie przypisuje większego znaczenia. Z prawami człowieka stało się coś złego – twierdzi ona w swoich książkach. Trzeba – zachęca i powtarza – z tą in­ formacją dotrzeć do rodaków, aby ro­ zeznali ideologię, która działa bardzo cicho, ale jest ideologią najstraszliwszą z dotychczas znanych. Trzeba większej świadomości, że siła szturmu propa­ gandy seksualnej jest potężniejsza od sowieckich czołgów przedzierających się przez granice państwa. Bo czołgi wi­ dać, kiedy suną ulicami i wiesz dobrze, że to oznacza, że naród został podbity, więc pielęgnujesz w sobie ideę wolno­ ści. Szturm propagandy seksualnej to sprawa bardziej zdradliwa, bo zaczynasz wierzyć, że to jest właśnie prawdziwa

RYS. WOJCIECH SIWIK

Istnieje cały szereg opinii, które zostały starannie wszczepione do naszej świadomości poprzez propagandę. Wszystko zmierza do tego, aby powszechnie uznane wartości zastąpić lewackim programem mniejszości.

wychodzi na to, że: Europejskość= Postęp, Uchodźcy=Ubogacenie, Hom o s e k s u a l i z m = E l it ar n o ś ć , Aborcja=Wolność Kobiety, Działacz LGBT=Herold Humanizmu (T.A. Żak, Do Rzeczy 2019). A miało być przecież wreszcie (po przełomie politycznym 1989 r., dzięki transformacji ustro­ jowej) normalnie, sensownie i przy­ jemnie. Wszak na straży tego nowego, liberalnego ładu (w miejsce skompro­ mitowanej komunistycznej dyktatu­ ry) pojawili się oświeceni, postępowi eksperci i humaniści. Otóż szkopuł w tym – ale o tym wie już raczej nie­ wielu – iż na poziomie politycznym mamy do czynienia z nowym, niepo­ kojącym trendem do narzucania więk­ szości woli mniejszości. Krótko mó­ wiąc: „Rządzą nami eksperci będący rzecznikami mniejszości” – napisała Marquerite A. Peeters. Słowem: „Rady­ kalne mniejszościowe lobby sterowane z Zachodu, ale o zasięgu międzynaro­ dowym, na naszych oczach przepro­ wadza światowy przewrót. Wszystko robi się po cichu, na siłę, nazywając to działanie konsensusem”.

Świat laicki nadzieją na konsensus Okazuje się, że w ramach budowania konsensusu zniknęło przeświadczenie, że porządek społeczny i polityczny opie­ ra się na tym, co jest dane przez naturę. Tak oto Międzynarodowa Federacja Pla­ nowania Rodziny (IPPF) zakłada wizję świata laickiego, zgodnie z którą trzeba np. przez antykoncepcję ograniczyć licz­ bę ludności na Ziemi, bo mniej ludzi, to mniej chorób i problemów. W miarę jak kobiety pozwalają się zwieść tego ro­ dzaju lewackim argumentom, zaczynają odchodzić od swoich tradycji i warto­ ści religijnych, które przeszkadzają im w przyjęciu programu rewolucji kul­ turowej. Chodzi więc o zbudowanie świata, w którym jednostkowe władz­ two i prawa, maksymalizacja zdrowia i przyjemności, niezależność od ograni­ czeń prawa Bos­kiego, wolność wyboru i posiadanie wyborów są wartościami absolutnymi. W ramach respektowa­ nia tych rzekomo wartości absolutnych musi być wywrócony cały dotychczaso­ wy porządek etyczny, obyczajowy, kul­ turowy i społeczny w skali globalnej. Inaczej mówiąc, musi ulec wyniszcze­ niu tradycyjny system wartości, który przez wieki sensownie służył człowie­ kowi. Prezentująca się w niebezpiecznie kuszącym przebraniu radykalna stra­ tegia tzw. zmiany społecznej, obecnie narzucana najuboższym tego świata, jest przeciwieństwem ich prawdziwie ludzkich, kulturowych i duchowych aspiracji. Ci lewaccy ormowcy postę­ pu usiłują po cichu (sic!) postawić świat tradycyjnych wartości na głowie. Dalej będzie o nich mowa jako o ekspertach i humanistach szermujących uwodzi­ cielskimi hasłami w rodzaju: „Raj na ziemi już teraz”. Dumnie zapewniają, że wiedzą, jak do niego doprowadzić. A wielu ludzi reaguje i odpowiada na te zapewnienia z sympatią, w przekonaniu, że włączają się w ruch najsilniejszych i idą drogą postępu społecznego. Kon­ strukcja etyki inkluzyjnej została po­ wierzona wzmiankowanym ekspertom, wybitnym osobistościom (tak się o nich mówi) wybranym arbitralnie w związku z ich kompetencjami. W rzeczywistości owi eksperci działają poza jakąkolwiek kontrolą demokratyczną, kierując się przede wszystkim swoimi prioryteta­ mi ideologicznymi. Głoszą, że budo­ wanie konsensusu prowadzi do stanu, gdzie każdy wygrywa. Z tego powodu ów oszukańczy mit swobodnego wyboru i braku przymusu – apeluje Marquerite A. Peeters – należy bezsprzecznie obalić! (Polityka globalistów przeciwko rodzinie, Warszawa 2013). W 2002 roku Romano Prodi, ów­ czesny ważny funkcjonariusz unijny, poprosił Instytut Badań nad Człowie­ kiem o stworzenie grupy mędrców eu­ ropejskich, zobowiązanych do refleksji nad niezbędnymi wartościami towa­ rzyszącymi integracji europejskiej. Po­ śród wybranych dwunastu „oświeco­ nych despotów” znalazło się dwóch Polaków: Bronisław Geremek (1932– 2008) i Krzysztof Michalski. Pamiętam, że o prof. Geremku się mówiło, że kiedy idzie po schodach, to nie wiadomo, czy schodzi, czy wchodzi. Czyż – zapytajmy – można sobie wymarzyć lepsze kom­ petencje do wywoływania tytułowego kociokwiku i bajzlu? Obserwacje wska­ zują, że w Polsce na czele tego rewolu­ cyjnego przewrotu stoją zazwyczaj byli towarzysze, którzy w ramach transfor­ macji ustrojowej z dnia na dzień stali się Europejczykami. Cdn. K


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2O19

6

KURIER·ŚL ĄSKI

W

W czasach, gdy prawda stała się zakładnikiem pseudopolityki historycznej i obowiązywało „kłamstwo katyńskie”, decyzją Sądu Grodzkiego w Katowicach z 21 IV 1950 r. (po rozpoznaniu na rozprawie niejawnej prowadzonej przez sędziego W. Mędlewskiego) „ustalono datę zgonu na 9 V 1946 r., godzinę 24.00 w nieustalonej miejscowości”.

erdykt ten, będący odzwierciedleniem k o mu n i s t y c z n e j „praworządności”, nie rozwiał wątpliwości żony i córki męczennika. Sucha sentencja urzędo­ wego komunikatu nie mogła usatys­ fakcjonować kogoś, kto próbuje pojąć i ogarnąć wyobraźnią rzeczywistość po 1945 r. Dzięki tym dwom kobietom por. Henryk Kalemba to umarły, który żyje. Ktoś, kto zniknął, a jest obecny. Powoli docierało do nich, iż stosowane wów­ czas prawo miało służyć wyłącznie do fizycznego i moralnego eliminowania często domniemanych przeciwników politycznych. W czynieniu owych nie­ godziwości wykorzystywano m.in. sądy i prokuratury. To właśnie te organy ska­ zywały patriotów na długoletnie kary więzienia i kary śmierci. Likwidacja polskiego podziemia niepodległościo­ wego przez NKWD, UB, KBW i MO prowadziła m.in. do tzw. procesów kib­ lowych i dostarczała Wojskowym Są­ dom Rejonowym ludzi do sądzenia. Przed takimi trybunałami stawali także niektórzy z ocalałych towarzyszy broni por. H. Kalemby. Stawało się oczywiste, że działania komunistów zmierzały do całkowitego podporządkowania i uza­ leżnienia Polski od ZSRR oraz zniewo­ lenia narodu, który uniknął takiego

nierządnicę nierządnicą, a szelmę szel­ mą. Dziś wóz nazwano karetą, nierząd­ nicę metresą, a szelmę politykiem”. Dla córki Kalemby jedynym re­ medium na szykany i wszechobecne kłamstwo była ucieczka w modlitwę, a szczególne znaczenie miała dla niej ta, którą ułożył ksiądz Zdzisław Pesz­ kowski (1918–2007), jeniec kozielski i kapelan Rodzin Katyńskich. Wielo­ kroć więc ze wzruszeniem powtarzała słowa: Bogurodzico, MATKO BOŻA KOZIELSKA, Patronko zesłańców pol­ skich i jeńców z Kozielska, Starobielska i Ostaszkowa, Matko tysięcy oficerów wyrwanych zdradziecko z ziemi oj­ czystej i skazanych na wymordowanie przez okrutnych oprawców, wrogów Boga i człowieka [...]. Ważnym wydarzeniem w życiu córki porucznika był udział w Piel­ grzymce Rodzin Katyńskich na Jasną Górę i 18 IV 1993 r. wypowiedziany przed Obliczem Jasnogórskiej Królo­ wej Narodu Akt przebaczenia i zawie­ rzenia Rodzin Katyńskich, zaczynający się od słów: „Najłaskawszy Boże, Mi­ łosierdziu Twojemu oddajemy dusze naszych Umiłowanych, którzy niewin­ nie zginęli w tylu miejscach kaźni na Wschodzie, szczególnie więźniów Ko­ zielska, Ostaszkowa i Starobielska. Bo­ że, przygarnij ich do Siebie. Ich wiecz­

„Kłamstwo katyńskie” Kpt. Henryk Kalemba (Część VII) Zdzisław Janeczek

przeznaczenia w 1920 r. Realizowali oni plan J. Stalina, który po dekapi­ tacji zamierzał głowę nacji polskiej, przynależną do cywilizacji łacińskiej, podmienić na głowę nieco inną, postę­ powo-internacjonalistyczną. Realia zmagań z komunizmem były dobrze znane zarówno żonie, jak i córce, z opowieści śp. ich bohatera oraz z relacji ocalonych i obserwacji bieżących wydarzeń. Negatywny obraz przemian na Wschodzie zawdzięcza­ ły przekazowi Kalemby, m.in. o ok­ rucieństwach i przemocy stosowanej przez „ludowych komisarzy” i barba­ rzyństwie 1. Armii Konnej Siemiona Budionnego. Opowieści weterana tej wojny o losie aresztowanych, wziętych do niewoli i rozstrzeliwanych napawały lękiem i odrazą. Pewnego razu suges­

Listę proskrypcyjną jako numer jeden otwierał sam twórca czynu nie­ podległościowego, pod którego skrzyd­ ła garnęli się m.in. Walenty Fojkis, Ru­ dolf Niemczyk, Rudolf Kornke i wielu innych dowódców powstańczych. Bro­ nisława Kalembowa i jej córka żywo reagowały na to, co działo się m.in. w Krakowie, mieście tak bliskim mar­ szałkowi. Ze smutkiem dowiadywa­ ły się o popadającej w ruinę krypcie na Wawelu i dewastacji kopca w Le­ sie Wolskim na Sowińcu, w które­ go sypaniu uczestniczyło tysiące po­ wstańców śląskich z rodzinami, m.in. podkomendni H. Kalemby. Kobiety pa­ miętały, iż wśród zaginionych w czasie wojny pamiątek i dokumentów, w do­ mu Kalembów na poczesnym miej­ scu znajdował się portret I Marszałka

Budowa Kopca Wyzwolenia w Piekarach

Kopiec Wyzwolenia w Piekarach

Bazylika w Piekarach

tywnie nakreślił obraz, który poruszył słuchaczy, jak to 7 VI 1920 r. bolsze­ wicy wycięli w Żytomierzu cały polski garnizon, a w Berdyczowie spalili szpi­ tal wraz z 600 rannymi i medycznym personelem, w większości kobiecym. Widział nawet ludzi nawleczonych na pal, jak w opisie Jędrzeja Kitowicza. Mając szczegółową wiedzę o na­ rzuconym systemie politycznym, mogły tylko współczuć tak lubianemu przez H. Kalembę Stanisławowi Ligoniowi. „Karlik” nie tylko nie odzyskał funkcji dyrektora Radia Katowice, którego był twórcą, ale wyrzucono go z własnego domu, dokwaterowano do mieszkania obcych ludzi i skonfiskowano wszystkie pamiątki. Podobnie na Śląsku potrak­ towano spadkobierców Karola Miarki, a w centralnej Polsce potomków Hen­ ryka Sienkiewicza, Jana Kochanowskie­ go i Mikołaja Reya oraz powszechnie lubianego Kornela Makuszyńskiego. Koziołek Matołek, bohater bajek, ubra­ ny w barwy narodowe, uznany został za faszystę i zakazano zapisem cen­ zorskim, obowiązującym do 1957 r., rozpowszechniania jego Przygód. Była to bezpardonowa wojna wymierzona w polską tożsamość od Tatr po Bałtyk. Grzegorz Lasota (1929–2014), dzien­ nikarz prasy młodzieżowej, członek Związku Młodzieży Polskiej, PPR i Stowarzyszenia Dzieci Holocaustu, wygłosił na Plenum Zarządu Związku Literatów Polskich referat oskarżają­ cy Kornela Makuszyńskiego, że jego dzieła negują walkę klasową. Wyru­ gowano także niektóre tytuły Gustawa

Polski, wykonany techniką drzeworytu przez „śląskiego Dürera” Pawła Stel­ lera, który jako ochotnik do wojska, w 1920 r. kreślił mapy dla Naczelnego Wodza. Po tzw. wyzwoleniu artysta, 3 IV 1945 r. aresztowany przez NKWD za kontakty ze szpiegiem obcego wy­ wiadu, został wywieziony do obozu nr 503 w Kemerowie w Kuzbasie pod chińską granicą, skąd do Katowic wró­ cił po 20 miesiącach. Jak poczynała sobie nowa władza z pamiątkami narodowymi, opisał je­ den z legionistów, mjr Józef Herzog: „Był u dołu kopca głaz potężny z na­ pisami. Przyszli kamieniarze i pół dnia dłutami i młotkami napis niszczyli. Na szczycie też był wielki kamień z napi­ sem. Przybyła komisja, a po niej w jakiś czas grupa ludzi, aby ów głaz znisz­ czyć i zrzucić z kopca. Nie dali rady. Wydłubali i zniszczyli jedynie napis. Głaz został. Niedługo znów przyszło więcej ludzi. Autami przywieźli legary, zrzucili głaz z kopca i wywieźli na ja­ kąś budowę. Był wodociąg, dziś go nie ma, rury popękane, zniszczone. Były budynki, dziś ruina. Płyty kamienne do dzisiaj rozkradają i wywożą. Wszystko ma drzewami, krzakami zaróść i zdzi­ czeć”. Do niwelacji Mogiły Mogił i znisz­ czenia płyty z Krzyżem Legionowym użyto czołgu. Zniszczeniu uległy także urny zawierające prochy ze wszystkich pól bitewnych pierwszej wojny świato­ wej, na których walczyli i ginęli Polacy. Do tego samego poziomu chciano doprowadzić wawelską kryptę Komen­ danta. Oddany żołnierz odnotował:

historyjki o strasznych bolszewikach rodem z przedszkola albo z zakładu dla umysłowo chorych”. Ostatecznie za sprawą czynników rządowych Po­ tocki po „wichrzycielskiej” publikacji trafił do hrabstwa Northumberland przy granicy ze Szkocją, do obozu pra­ cy, który nazwał „brytyjsko-sowiecką republiką karną”. Marian Hemar, polski poeta emi­ gracyjny, patrząc na sprawę także z pers­pektywy Londynu, pozostawił w temacie Katynia równie bulwersujący przekaz. Według jego relacji, gdy Polak próbował przekonać swojego rozmów­ cę, iż sprawcami byli Rosjanie, Anglik mu odpowiadał: Katyń musieli zrobić Niemcy. Czy ty tego nie rozumiesz? Bo rząd Jego Królewskiej Mości nie może być w sojuszu ze zbrodniarzami! Niestety szef tego rządu W. Chur­ chill nie tylko radził Polakom zapo­ mnieć o zbiorowych mogiłach w smo­ leńskim lesie, ale zakomunikował amerykańskiemu prezydentowi F.D. Rooseveltowi, że „Karty atlantyckiej [gwarantującej granice II RP z 1939 r. – Z.J.] nie należy rozumieć jako od­ mawiania Rosji prawa do terytoriów, które zajmowała, kiedy napadły na nią Niemcy”. Ponadto, gdy Sowieckie Biu­ ro Informacyjne odpowiedzialnością za Katyń obarczyło przywódców III Rzeszy, W. Churchill zaprosił premiera gen. W. Sikorskiego i ministra spraw zagranicznych Edwarda Raczyńskie­ go na lunch na Downing Street 10, by im zakomunikować, jak niebezpieczne dla sprawy polskiej byłoby, gdyby na

pośrednictwem weteranów gen. Wła­ dysława Andersa. Byli wśród nich sy­ nowie powstańców śląskich, z których wielu, jako „andersowców”, wtrącono do więzień UB. Bronisława Kalembo­ wa po smutnym, zamkniętym, „otch­ łan­nie pustym życiu”, po łańcuchu krzywd i rozczarowań – cierpiała na­ dal. Wciąż aktualne było dla niej py­ tanie: komu teraz można wierzyć? Nie opuszczał jej strach i niepewność ju­ tra. Co krok spotykała się z tryumfem wrogów sprawy śp. pamięci jej męża i wrogą postawą najbliższych przyja­ ciół. Niepowodzeniem zakończyły się poszukiwania Henryka za pośredni­ ctwem Polskiego Czerwonego Krzyża.

David Law, Klin. Karykatura opublikowana w 1943 r. na łamach angielskiego pisma satyrycznego „Punch” FOT. ZE ZB. JÓZEFY BOGDANOWICZOWEJ

FOT. ZE ZB. AUTORA

FOT. ZE ZB. JÓZEFY BOGDANOWICZOWEJ

Józefa Kalemba

FOT. ZE ZB. JÓZEFY BOGDANOWICZOWEJ

Bronisława Kalemba

oczach całego świata zajęli takie sa­ mo stanowisko jak Hitler. Namawiał więc polski rząd do złożenia oficjalne­ go oświadczenia, iż zbrodni dokona­ li Niemcy. Jedną z form nacisku była prasa. Rysownik David Law na łamach satyrycznego pisma „Punch” w 1943 r. opublikował rysunek Klin, który przed­ stawiał gen. W. Sikorskiego jako po­ mocnika Josepha Goebbelsa usiłujące­ go wbić klin w solidne drzewo aliansu brytyjsko-rosyjsko-amerykańskiego. Jako polityczny komentarz tej karyka­ tury służyły kłamstwa na temat Katynia szerzone przez moskiewską „Prawdę” (ros. Правда), organ Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego.

FOT. ZE ZB. AUTORA

„Dzisiaj, w 1952 r., krypta na Wawelu z jego zwłokami zabita deskami, ciemna jak czeluść w podziemiach wawelskich. Nawet w przedsionku krypty zatrzymy­ wać się nie wolno. A jednak porobiono otwory, szpary w deskach, przez któ­ re Polacy chcieliby wzrokiem dotrzeć wnętrza. Ale tam było ciemno, szarzała jedynie trumna na kamiennej podło­ dze krypty, tym milsza, tym droższa, tym cenniejsza dla narodu […] za tę bezmyślną, głupią i mściwą zniewagę. Kwiaty składano przed deskami”. Sy­ tuacja się powtarzała, jak za okupacji niemieckiej, kiedy to rezydujący na Wa­ welu gubernator Hans Frank planował wysadzenie w powietrze tego pomni­ ka kultury i polskiej władzy. To pod kopcem Piłsudskiego Polacy z okazji różnych rocznic narodowych składali bukiety kwiatów ozdobione wstęgami w barwach narodowych i napisami: „AK czuwa i walczy” oraz „Bohaterom walki o wolność – Naród”. Apatia i stan beznadziejności w kraju łączył się z obojętnością Za­ chodu, wobec której wielu Polaków wyrażało swój sprzeciw. W 1943 r., trzy tygodnie po wystąpieniu Josepha Goeb­belsa, w którym ujawnił on spra­ wę mordu polskich oficerów w Katyniu, Geoffrey Władysław hrabia Potocki de Montalk (1903–1997) wydał Katyn Ma­ nifesto, „przez bardzo długi czas jedyny angielskojęzyczny dokument głoszący prawdę o zbrodniczych poczynaniach sojusznika Brytanii”. Publikacja ma­ nifestu spowodowała atak brytyjskich lewicowych, ale też i prawicowych po­ lityków, rządu i prasy na jego autora. Potocki był na różne sposoby obraża­ ny i nazywany m.in. „hrabiofaszystą”, oskarżany o „zakłócanie stosunków między aliantami”, a o jego publikacji najczęściej pisano, jako o „plugawej truciźnie”. Hrabia jednak nie dał się za­ straszyć i nie ustępował, bronił się, na­ zywając jednego z deputowanych Izby Gmin „lizusem na usługach Sowietów”. Brytyjscy pismacy różnej maści dawali upust uczuciom, które dziś określa się terminem: „mowa nienawiści”. „Dai­ ly Express” na temat Katyn Manifesto pisał: „mamy tu do czynienia z wersją

FOT. ZE ZB. JÓZEFY BOGDANOWICZOWEJ

Morcinka i Kazimierza Gołby, m.in. po­ wieść wojenną pt. Wieża spadochrono­ wa. Harcerze śląscy we wrześniu 1939. Henryk Kalemba był wyklęty tak­ że jako żołnierz 7. Pułku Piechoty Le­ gionowej, w którym rodowód części oficerów wywodził ich z I Brygady. A jak wiadomo, w okresie powojen­ nym wszyscy legioniści byli napiętno­ wani jako żywe nośniki idei niepodle­ głościowej i skazani na zapomnienie. Z tablicy Grobu Nieznanego Żołnierza zniknęła m.in. inskrypcja upamiętnia­ jąca tak bliski Henrykowi Kalembie 7. Pułk Piechoty Legionowej i jego zwy­ cięski bój w Operacji Nadniemeńskiej pod Brzostowicą Wielką.

W tej sytuacji przebywający w USA płk Ignacy Matuszewski, były kierownik wywiadu antyniemieckiego i antysowieckiego II RP, który dużo wcześniej mówił o zagładzie i bezsensie poszukiwań polskich oficerów, zanim Niemcy odsłonili ich groby pod Smo­ leńskiem, stał się obiektem napaści nie tylko słownych. Zaatakował go obóz gen. W. Sikorskiego, moskiewska rezy­ dentura wywiadowcza w Waszyngtonie kierowana przez gen. Wasilija Zarubina i polscy komuniści w Ameryce, którymi kierował Bolesław Gebert ps. „Ataman”. Ten ostatni był inspiratorem artykułu zatytułowanego Komitet Amerykanów Polskiego Pochodzenia dla Nieamery­ kańskiej Działalności Pronazistowskiej. Działania tych gremiów spowodowały, iż płk. I. Matuszewskim zajęła się FBI i poddała go ścisłemu nadzorowi, cen­ zurując i szykanując w najróżniejszy sposób, m.in. za próbę podniesienia sprawy katyńskiej, która mogła zepsuć stosunki między USA i ZSRR. Mimo różnych szykan ze strony dawnych sojuszników, dla wielu po­ wrót do kraju nie wchodził w rachubę. Nad Tamizą środowisko powstańcze m.in. reprezentowali wielcy Ślązacy:

W gronie bliskich

biskup polowy Józef Gawlina, generał Jan Brandys – dziekan emigracyjnego dekanatu „Londyn”, Walenty Fojkis – legendarny dowódca pułku katowickie­ go im. Józefa Piłsudskiego i kpt. Henryk Kopiec, członek Zarządu Głównego ZPŚl. oraz były wojewoda śląski Michał Grażyński. Na obczyźnie pozostał tak­ że syn Wojciecha, Zbigniew Korfanty.

W cieniu Stalinogrodu Informacje o zachowaniu daw­ nych aliantów docierały na Śląsk za

Szczególną wymowę miał dla niej dzień Wszystkich Świętych oraz pusty talerz i wolne miejsce przy stole podczas każ­ dej wieczerzy wigilijnej. Z wytrwałoś­ cią i determinacją znosiła trudy losu, chłonęła zasłyszane opowieści i historie zesłańców. Ani ona, ani córka nie do­ czekały dnia całkowitego wyjaśnienia i zadośćuczynienia tej stalinowskiej zbrodni. Musiały być nie tylko kobie­ ce, ale mądre i silne, by zmierzyć się z tą historią. Zwłaszcza Bronisławie z trudem przychodziło pogodzenie się z tym, że pozostawi na zawsze grób męża w nieznanym, obcym i wrogim świecie. Jako dobra żona, matka i oby­ watelka, dopóki jej umysł był przytom­ ny, prowadziła w tej sprawie najdłuższą wojnę swego życia. Z kolei rodziców Henryka Kalem­ by dotknęło, oprócz straty syna, po­ zbawienie ich tożsamości związanej z miejscem na tej ziemi. Pewnego dnia okazało się bowiem, iż na mocy dekretu Rady Państwa z 7 III 1953 r. mieszkają nie w Katowicach lecz w Stalinogro­ dzie, przy ulicy – Józefa Stalina nr 11. Zaistniałą sytuację można by skomen­ tować słowami Tukidydesa, greckie­ go historyka, autora Wojny pelopones­

FOT. ZE ZB. JÓZEFY BOGDANOWICZOWEJ

kiej, adresowanymi do każdej tyranii: „żadna bowiem rozkosz nie zbliża się bardziej do boskości niż radość wy­ pływająca ze świadomości, że jest się przedmiotem czci”. Toteż „liderzy ko­ munizmu nie żałowali grosza publicz­ nego na stawianie sobie pomników za życia w każdym zakątku […] i znacznie prześcigali w tym razem wziętych ce­ sarzy rzymskich Tyberiusza, Kaligulę, Klaudiusza czy Nerona”. Nadeszły zakłamane czasy, któ­ rych ducha oddawały słowa porzekad­ ła: „Dawniej wóz nazywano wozem,

„Prawda”, 23 czerwca 1941 r.

ne szczęście z Tobą jest dla nas jedyną pociechą. Wierzymy, że spotkamy się z Nimi w niebie”… Wreszcie doczekała chwili, gdy po­ zwolono jej odwiedzić miejsce kaźni ojca i jego towarzyszy broni. Dwukrot­ nie uczestniczyła w pielgrzymkach do Katynia: 29–31 X 1989 r. i 23–29 IV 1990 r., zabierając ze sobą wiązankę biało-czerwonych goździków z szar­ fami i napisem: „Por. Henrykowi Ka­ lembie – córka”. Za pierwszym razem odnotowała: „Idziemy asfaltową dróżką w głębokiej ciszy. Te 230 metrów, dzie­ lące parking od leśnych symbolicznych mogił, nad którymi króluje Krzyż przy­ wieziony przez Prymasa Glempa, są dla nas, pielgrzymów, najtrudniejsze. Każdy z nas przeżywa w myśli ostatnie chwile naszych Najbliższych – o czym Oni myśleli, co czuli, czy zdawali so­ bie sprawę z tego, że idą ostatnią dro­ gą swego życia? Przecież każdy z nich był młody lub w pełni sił i miał tyle planów na przyszłość, miał nam tyle do powiedzenia. Jakże inaczej wygląda ten cmentarz niż oglądane przeze mnie na Monte Cassino czy El Alamein. Na cmentarzach tych szukałam nazwiska mego Ojca. Są tu jedynie cztery kryte darnią symboliczne wzniesienia, a za nimi ściana z ażurową, artystyczną, przypominającą więzienną – kratą. Na niej ufundowane przez miejscowe wła­ dze czarne tablice – po lewej rosyjski napis, po prawej polski: »Ofiarom fa­ szyzmu, oficerom polskim rozstrze­ lanym przez hitlerowców w 1941 r.« Nadal to zakłamanie, pomimo licznych protestów!”

Afera pomnikowa Podobne refleksje budziła treść ko­ respondencji prowadzonej w latach 60. z Zarządem Koła Katowice-Dąb Związku Bojowników o Wolność i De­ mokrację, reprezentowanym przez pre­ zesa Franciszka Zagórnego-Góreckie­ go. ZBOWiD wysłał 16 X zaproszenie dla Bronisławy Kalemby na 1 XI 1962 r. „do wzięcia udziału w uroczystości składania wieńca na płycie pomnika na cześć poległych i zmarłych Bojow­ ników”, podkomendnych H. Kalemby, równocześnie dopuszczając się afrontu względem zaproszonej. Zdawać by się mogło, że wspólne nieszczęście zrów­ nało i zbratało wszystkich. Niestety za męstwo, szczerość czynów i cierpie­

Tabliczka na grobie Bronisławy na cmentarzu w Dębie FOT. ZE ZB. JÓZEFY BOGDANOWICZOWEJ

nie – wdowie po bohaterze podano kielich goryczy! Po uroczystości córka H. Kalemby otrzymała urzędowe pis­ mo: „Wyrządzoną przykrość Pani i Jej


PAŹDZIERNIK 2O19 · KURIER WNET

7

KURIER·ŚL ĄSKI

wybuchu III Powstania i Wydawni­ ctwo wznosi może wydanie omawia­ nego albumu, jako córka dowódcy ba­ onu por. Henryka Kalemby – uznanego przez Sąd za zmarłego w ramach wojny 1939 r. – zwracam się z uprzejmą proś­ bą o dokonanie poprawki w następnych wydaniach. Za uwzględnienie mej prośby z gó­ ry serdecznie dziękuję. Jednocześnie zawiadamiam, że dysponuję dwoma nieopublikowany­

kiwań. W słowotoku modernizującej Polaków lewicy opowieść dwóch kobiet o ich mężu i ojcu, o dawnej Polsce i Po­ lakach niknie, bywa postrzegana jako szkodliwy anachronizm, jako objaw chorobliwej skłonności do pielęgno­ wania resentymentów. Często przepisywała ręcznie frag­ menty poematów o tematyce marty­ rologicznej. Jej uwagę zwróciła m.in. twórczość zapomnianej poetki lwow­ skiej Jadwigi Gamskiej-Łempickiej

Katowice-Józefowiec, kościół pw. św. Józefa Robotnika

mi zdjęciami z uroczystości pierwszej dekoracji orderami polskimi na Rynku w Katowicach (Ojciec mój został na tej uroczystości odznaczony Krzyżem Virtuti Militari)”. Do każdego błędu można się przy­ znać i go naprawić. W tym przypadku

Tablica zapowiadająca budowę pomnika katyńskiego w Katowicach

były to rachuby chybione. A przypo­ mnienie, iż bohatera na katowickim Rynku dekorował marszałek J. Piłsud­ ski Krzyżem Virtuti Militari, nie polep­ szyło sprawy. Trudno więc było liczyć, iż Komitet Redakcyjny ustosunkuje się do wniesionych uwag. Bogdanowiczowa odczekała cztery lata i zwróciła się o pomoc do Wilhel­ ma Szewczyka (1916–1991), publicy­ sty i poety oraz redaktora naczelnego

FOT. ZE ZB. JÓZEFY BOGDANOWICZOWEJ

Z ks. Z. Peszkowskim

Pomnik katyński na pl. Andrzeja w Katowicach

(1903–1956), autorki wiersza Nad gro­ bami polskimi w Katyniu. Była ona, po­ dobnie jak Bogdanowiczowa, ofiarą wojny. Przeżycia okupacyjne odbiły się na zdrowiu pisarki i doprowadziły do głębokiej depresji. W lipcu 1945 r. zo­ stała przymusowo wysiedlona z grodu nad Pełtwią, a w PRL-u objętym cenzu­ rą nie drukowano jej wierszy. 9 I 1956 r. popełniła samobójstwo w Lublinie. Mi­ mo zapisów cenzorskich jej poezja była w wąskim gronie czytywana, a opubli­ kowane w międzywojniu, w „Tajnych Lwowskich Drukarniach Wojskowych” i w londyńskiej „Nowej Polsce” (reda­ gowanej przez Antoniego Słonimskie­ go) dzieła uchodziły za rarytas biblio­ filski. J. Bogdanowiczowa należała do tych, którzy popularyzowali wiersz Nad grobami polskimi w Katyniu. Innym cennym poetyckim opisem, który in­ spirował do różnych przemyśleń J. Bog­ danowiczową, był wiersz Zbigniewa Herberta pt. Guziki, dedykowany pa­ mięci kapitana Edwarda Herberta. Sta­ nowił on literacki hołd dla wszystkich, którzy stali się ofiarami tej zbrodni. Otuchy najbliższym por. H. Ka­ lemby dodały wydarzenia lat sie­ demdziesiątych i osiemdziesiątych.

Zakończenie

solidarność z tymi, którzy w swoich poczynaniach mieli „na celu obronę godności narodu, a zwłaszcza honoru polskiego żołnierza – tego, któremu Polska zawdzięczała Niepodległość”. Równocześnie w swej wypowiedzi za­ znaczył, iż „Wołanie o szacunek dla pa­ miątek przeszłości, m.in. Kopca Józefa Piłsudskiego, jest w pełni uzasadnione”. Wybór kardynała Karola Wojty­ ły na papieża i pontyfikat Jana Paw­ ła II oraz narodziny Solidarności były wstrząsem duchowym, który dodał sił wszystkim ofiarom komunizmu, także córce Kalemby. J. Bogdanowiczowa ze swoich przeżyć zwierzyła się listownie towarzyszowi ojca, jednemu z wetera­ nów, z którym utrzymywała stały kon­ takt. Korespondencja ta świadczy, jak bolesnym cierniem była dla niej sprawa katyńska. Mówiła o niej, pisała, zbierała wiersze i modlitwy, a pod koniec życia uprawiała moralistykę polityczną. Listy były przejmujące, a wiele fragmentów to świetna proza medytacyjna o winie, grzechu i modlitwie. W podobnym to­ nie była zredagowana odpowiedź za­ czynająca się od słów: „Z największym zainteresowaniem przeczytałem ostatni list […]. Opisuje Pani bardzo szcze­ gółowo pobyt […] na terenach ZSRR, w których znalazły się prochy naszych pomordowanych oficerów, w tym i Pa­ ni Ojca. Jakież to może być przeżycie córki tak ambitnego oficera, jakim był Pani Ojciec. Nie mogę wyobrazić sobie, jak zachowywał się w momencie, kiedy przykładano broń do jego skroni. On, który nie bał się w 1921 r. [pod Górą św. Anny – Z.J.] Niemców, którzy dążyli do okrążenia batalionu, którym dowodził, z zimną krwią prawie bez ofiar ludz­ kich zdołał wyjść z tej zasadzki. Za to słusznie zasłużył na Virtuti Militari. Jak już po wojnie wykorzystał sprzyjające warunki i dokształcał się, aby uzyskać stopień oficerski. I uzyskał. A można rozmyślać, biorąc pod uwagę, że miał mundur oficerski, dla Rosjan był największym wrogiem i ofi­

Ukoronowaniem pracy społecznej cór­ ki H. Kalemby był odsłonięty już po jej śmierci, 24 V 2001 r. pomnik Ofiar Katynia naprzeciw kościoła garnizo­ nowego na placu Andrzeja w Kato­ wicach, autorstwa rzeźbiarza Stani­ sława Hochuła. Jest to kompozycja przedstawiająca polskiego policjanta i dwóch oficerów WP stojących nad dołem śmierci. Jednak dla niej samej najważniejszy był akt powtórnych na­ rodzin jej ojca i jego towarzyszy mę­ czeństwa, do życia innego niż życie, do trwania w przestrzeni i czasie, ale na prawach innych od podyktowanych przez oprawców. W pamięci jej tkwił oprócz obrazu ojca wiersz z nagrobka w sławnej farze w Żółkwi, zbudowanej przez wielkiego hetmana: O quam dul­ ce et decorum pro patria mori! (O jak słodko i zaszczytnie jest umrzeć za Ojczyznę!), któremu towarzyszyły sło­ wa prorocze: „Niech mściciel z kości naszych powstanie”. W czasie podróży do Smoleńska wysłuchała opowieści o bohaterskich dowódcach kresowych: Ludwiku Narbucie z 1863 r. i jedno­ rękim ppłk. Macieju Kalenkowiczu (1906–1944), cichociemnym, ko­ mendancie Nadniemeńskiego Zgru­ powania AK, którzy polegli w wal­ ce w obronie ojczyzny i spoczęli na prowincjonalnym cmentarzyku, który Sowieci zamienili w skrawek ugoru. Przez dawny cmentarz kołchoźnicy codziennie przepędzali bydło. Pamięci jednak o polskich bohaterach nie byli w stanie zabić. Do 2010 roku opub­ likowano wiele cennych monografii, biografii, materiałów źródłowych, wy­ wiadów, relacji, pamiętników, studiów i artykułów naukowych. Autorzy bi­ bliografii katyńskiej odnotowali 5916 pozycji. Niniejsza publikacja będzie kolejnym ziarnkiem do tego korca. 5 X 2007 r. Minister Obrony Naro­ dowej Aleksander Szczygło mianował por. H. Kalembę pośmiertnie kapita­ nem WP. Awans został ogłoszony 9 XI 2007 r. w Warszawie, w trakcie uroczy­ stości Katyń Pamiętamy – Uczcijmy Pa­ mięć Bohaterów. Ponadto pośmiertnie odznaczono H. Kalembę Medalem za udział w wojnie obronnej 1939 r. Bohaterska obrona granic II Rze­ czypospolitej i udział w niej Henryka Kalemby oraz wielu innych powstań­ ców śląskich, ogromne ofiary i repre­ sje jeszcze raz potwierdziły w dziejach prawo narodu do niepodległości. W ten sposób ziściły się także słowa Artura Oppmana: To, co przeżyło jedno pokolenie, dru­ gie przerabia w sercu i pamięci. I tak pochodem idą cienie, cienie, aż się następne znów na krew poświęci! Wspomnienie dziadów pieśnią jest dla synów od Belwederu do śniegów Tobolska i znów przez wnuków brzmi piorunem czynów... Pieśń, czyn... wspomnienie – to jedno – to POLSKA! K

FOT. ZE ZB. AUTORA

Zbigniew Herbert

Józefa Bogdanowiczowa z delegacją Rodzin Katyńskich na audiencji u Jana Pawła II

zadośćuczynieniem. Kiedy nastąpi taka zmiana sytuacji w stosunku do […] naszych oficerów. Miejmy nadzieję, że taka zmiana na­ stąpi. Może nie dożyjemy jej, ale może potomni dowiedzą się prawdy. Byłoby sprawiedliwością, aby mogli doczekać się tej prawdy członkowie rodzin tych zamordowanych, bo oni najgłębiej tę krzywdę przeżywają i będą przeżywać do końca życia. Przecież i Pani jest tego przykładem. Czy zamierza się w Katowicach lub może w innym miejscu postawić pomnik, przecież właśnie bardzo du­ żo oficerów pomordowanych służyło w pułkach górnośląskich i oni stanowili znaczny odsetek”.

Andrzej Pityński, Katyn Memorial, Jersey City, USA

cerów oddzielano od żołnierzy, pewnie już od samego początku przeznaczeni zostali do unicestwienia. Przecież żoł­ nierzy zwolniono, zwłaszcza tych, któ­ rzy pochodzili z ziem polskich zachod­ nich, a okupowanych przez Niemców. Rodzi się pytanie, jak by postąpił Oj­ ciec będąc żołnierzem, a nie oficerem. Tragedia zamordowanych oficerów nie jest jeszcze dostatecznie opisana. Kryje bardzo dużo znaków zapytania. Ale bez pomocy i otwartości Rosjan nie będzie łatwo odpowiedzieć na te pytania. A sprawa rozliczenia zabójców jest obecnie bardzo aktualna w Polsce. Doszło już do tego, że sądy wojskowe i historycy wojskowi przeprowadzają śledztwo, aby ustalić, kto wydawał roz­ kazy strzelania do bezbronnych […]. Śledztwo trwa, ale nie informuje się, że ustalono już częściowo nazwiska rozkazodawców. Takie orzeczenie roz­ ładuje […] częściowo nienawiść i ból, będzie pewnego rodzaju moralnym

Jurij Muchin, Antyrosyjska podłość, druk propagandowy z 2003 r.

FOT. ZE ZB. AUTORA

danym w 1971 r. przez tamtejsze wy­ dawnictwo albumie Powstania śląskie – 1919–1920–1921, na str. 85 (licząc strony od Przedmowy) w rozdziale Dyplomatyczne targi, zdjęcie nr 3 za­ tytułowano Patrol oficerski w powie­ cie gliwickim. Tytuł ten jest niezgod­ ny i powinien brzmieć: Sztab I baonu 3 Pułku Piechoty im. gen. J.H. Dąbrow­ skiego-Niemczyka, od lewej: dowódca baonu Henryk Kalemba, pseudonim Biały, doradca Zdzisław Tadeusz Stęśli­ cki, adiutant B. Naworzyn, st. sierżant L. Gołąb. Dowódcą 3. Pułku Piechoty im. gen. J.H. Dąbrowskiego był Rudolf Niemczyk. Pułk ten obejmował obwód katowicki. Ponieważ zbliża się 65 rocznica

Wcześnie J. Bogdanowiczowa dostrze­ gła na arenie dziejów wyjątkową postać, jaką był krakowski metropolita Karol Wojtyła. To on głośno upomniał się o najważniejszego z „wyklętych”, który przyniósł niepodległość, i pod którego sztandarami bił się o wolną Polskę, jako jeden z wielu, prosty chłopak, Ślązak z Józefowca. K. Wojtyła wyraził swoją

FOT. ZE ZB. JÓZEFY BOGDANOWICZOWEJ

tytucji, m.in. do Wojskowego Instytu­ tu Historycznego i Telewizji Polskiej na Woronicza oraz do płk. dr. Marka Tarczyńskiego, redaktora „Wojskowe­ go Przeglądu Historycznego”. W jed­ nym z nich, zredagowanym w okresie tzw. transformacji ustrojowej, czyta­ my: „Powołując się na artykuł Katyń – Dług milczenia zamieszczony w nu­ merze 19/89 »Tygodnika Polskiego«, pozwalam sobie zgłosić na wystawę Zginęli w Katyniu zdjęcia mojego Ojca por. rez. 73 PP w Katowicach, Henry­ ka Kalemby. Nazwisko Ojca figuruje w spisie oficerów internowanych w Ko­ zielsku i zamordowanych w Katyniu, zamieszczonym w numerze 13 z roku 1989 Tygodnika »Zorza« pod nr 1736”. Uczestniczyła nawet w przypad­ ko­wych dyskusjach o pows­taniach ślą­ skich i losach jeńców polskich w ZSRR, narażając się nieraz na plugawy język adwersarzy o plugawym wnętrzu, po­ wołujących się na nieprawdziwie in­ terpretowane dokumenty, wybrane cytaty i preparowane fakty. Dyskuto­ wała z ludźmi, dla których historia by­ ła tylko narzędziem polityki, zabójczą bronią, inwektywą, dla których ulu­ bionym pojęciem, był zwrot „polscy faszyści”. Mimo to czytała paszkwilan­ ckie publikacje przed kolejnymi rocz­ nicami powstań śląskich i dochodziła prawdy o tamtych wydarzeniach i lu­ dziach. Zdawała sobie sprawę, iż komu­ nizm cofał polską świadomość w roz­ woju. Wojna, jaką od 1944 r. toczył z narodem, dławiła w zarodku to, co w Polakach było najlepsze i najwznio­ ślejsze – zdolność do przekraczania ograniczeń jednostkowego egoizmu, wrażliwość na świat wartości, przy­ wiązanie do Boga i Ojczyzny. Aposto­ łowie kłamstwa przez dziesięciolecia pracowali nad eliminacją ze zbiorowej pamięci bohaterów, których postawy pozostawały w sprzeczności z ich wizją „nowego człowieka”. O losach takich ludzi, jak H. Kalemba, którzy współ­ kształtowali polską tożsamość, można było mówić ściszonym głosem jedy­ nie w czterech ścianach własnych do­ mów. Ani Bronisława, ani jej córka nie mogły opowiedzieć światu historii so­ wieckiej okupacji, okoliczności mordu polskich oficerów, zsyłek, przesiedleń, bezwzględnej eliminacji rodzimych elit intelektualnych i kulturalnych. Usunięcie z kart historii ludzi ta­ kich jak H. Kalemba skutkowało za­ fałszowaniem polskiej przeszłości i zainfekowaniem wyobraźni młode­ go pokolenia wersją kalekiej historii, spreparowanej tak, by służyła innym. Na szczęście styl tych kłamliwych dzieł był najczęściej ciężki, bezbarwny i ubo­ gi. Dobry, jak mawiał Johann Wolfgang Goethe, do czytania na wiosnę, gdy można znaleźć pociechę w kwiatach. Ten stan rzeczy usiłowała naprawić i zmienić J. Bogdanowiczowa. Próbo­ wała przebić się do opinii publicznej z prawdziwą, opartą na faktach narracją o swoim ojcu. Toteż gdy przystąpiono do redakcji Encyklopedii pows­tań śląs­ kich, wystąpiła z inicjatywą udostępnie­ nia posiadanych materiałów źródło­ wych. Wsparł ją w tym przedsięwzięciu dawny towarzysz ojca, Marian Kierecki. W liście pisał: „Bardzo cenne są odpi­ sy listów Tatusia z Kozielska i również informacje, jaką drogą uzyskała Pani od byłych podkomendnych z czasu za­ garnięcia przez wojska radzieckie”. Po tym wstępie informował: „Biogram Ta­ tusia przesłałem do Instytutu Śląskiego w Opolu, do wykorzystania. Ten bio­ gram jest w porównaniu do biogramów zawartych w Encyklopedii powstań ślą­ skich zbyt obszerny. Ale dostarczyłem materiału. Instytut wyjaśniał, że o Pani Tatusiu wiedzą tylko, że był dowódcą

czasopism „Odra”, „Przemiany” i „Po­ glądy”: „Powołując się na moją roz­ mowę przeprowadzoną z W. Panem w miesiącu listopadzie ub.r., pozwa­ lam sobie przesłać w załączeniu kopię pisma skierowanego do Wydawnictwa MON, na które do dnia dzisiejszego nie otrzymałam odpowiedzi. Ponieważ mam nadzieję, że wy­ dawnictwo – którego W. Pan jest współ­ autorem – doczeka się wznowienia, uprzejmie proszę o skorygowanie ob­ jaśnienia pod zdjęciem przedstawia­ jącym mojego ojca Henryka Kalembę por. rez. WP (zamordowanego w Katy­ niu) i członków sztabu I baonu, którym mój ojciec dowodził”. Gdy w Urzędzie Wojewódzkim odbyło się spotkanie wojewody kato­ wickiego Tadeusza Wnuka z Kolegium Redakcyjnym Encyklopedii Górnoślą­ skiej, podczas którego prof. Alojzy Pa­ weł Melich przedstawił stan prac nad dziełem i program naukowy przewidu­ jący ok. 11 tys. haseł, córka H. Kalemby i w tym przypadku zareagowała. Spo­ śród grona uczestników (Lucyna Frąc­ kiewiczowa, Zdzisław Gorczyca, Jan Kita, Jan Zieliński, Andrzej Szefer, Jerzy Sochanik, Jacek Wódz, Wilhelm Szew­ czyk i wicewojewoda Józef Piszczek) zaufaniem obdarzyła prof. A. Melicha, ekonomistę, rektora WSE (później AE), posła na Sejm PRL i członka Rady Re­ dakcyjnej „Nowych Dróg”. 8 VII 1988 r. zwróciła się do niego listownie, ofia­ rując się dostarczyć materiały źródło­ we do biogramu ojca. I tym razem nie doczekała się spełnienia swoich ocze­

FOT. ZE ZB. AUTORA

FOT. ZE ZB. EUE W KATOWICACH

FOT. ZE ZB. JÓZEFY BOGDANOWICZOWEJ

Rektor Alojzy Melich

FOT. ZE ZB. JÓZEFY BOGDANOWICZOWEJ

nej pisemnej odpowiedzi, kreśląc szlak bojowy ojca od powstań śląskich po kampanię 1939 r., cytując na tę okolicz­ ność postanowienie Sądu Grodzkiego w Katowicach z dnia 19 V 1950 r., któ­ ry uznał por. H. Kalembę za zmarłego. W jej liście do Zarządu czytamy: „Na­ wiązując do mojej rozmowy z członka­ mi Zarządu w dniu 15 II 1963 r., stwier­ dzić muszę, że postawiono mnie i mojej matce nieuzasadniony i nielogiczny za­ rzut odnośnie niezgłoszenia ojca na listę ofiar hitleryzmu, umieszczonych na pomniku. Nie słyszałam, żeby gdzie­ kolwiek praktykowano w ten sposób, że rodziny podają swych członków ro­ dzin do odznaczeń, czy też uczczenia pamięci nieżyjących. Ludzi wyróżniają z własnej inicjatywy instytucje, stowa­ rzyszenia itp. Skąd mogłyśmy wiedzieć, że powstała koncepcja umieszczenia nazwisk poległych na odbudowanym pomniku? A kwestionowanie tego, czy ojciec żyje, uważam również za nie­ słuszne. Nie płaciłby bowiem mojej matce nikt renty wdowiej po żyjącym mężu. Nie zależałoby również mojej matce na ukrywaniu żyjącego męża, którego nie musiałaby się przecież wstydzić”. Cytowane fragmenty korespon­ dencji pokazują, jak brutalnie i kłam­ liwie, w podły sposób, w imię „tole­ rancji i postępu” wykluczano z kart historii obrońców Niepodległej. Spra­ wa por. H. Kalemby została zaliczona do kategorii walki z „niesłusznymi” powstańcami. Władze komunistycz­ ne pozbawiły go należnych honorów i prawa do pamięci historycznej, gdyż okazał się „nie nasz”. Partyjniacy bez­ karnie wartościowali krew bohaterów, rannych i również tych, którzy zginę­ li z bronią w ręku. W cenie byli tyl­ ko ci, co „walczyli o Polskę Radzie­ cką w ramach Związku Radzieckiego” i czytywali „Czerwony Sztandar”, do którego pisywała Wanda Wasilewska, patriotyzm zaś definiowali jako „go­ rące umiłowanie ZSRR”. Za podważa­ nie „kłamstwa katyńskiego” karali zaś surowymi wyrokami sądowymi. Taki Los spotkał m.in. ks. Leona Musialaka, byłego więźnia Kozielska, który oca­ lał i miał odwagę mówić prawdę, za co został skazany na 5 lat więzienia. W późniejszym czasie krnąbrnych ka­ rano zwolnieniem z pracy lub pozba­ wieniem praw wykonywania zawodu. Niezasłużone szykany stosowa­ ne wobec polskich patriotów budzi­ ły emocje. J. Bogdanowiczowa pisała: „Z wielkim […] żalem, rozczarowa­ niem i przykrością uczestniczyłam wraz z matką w uroczystości odsło­ nięcia pomnika. Nasunęło się bowiem pytanie, które nurtuje do dnia dzisiej­ szego, dlaczego wśród poległych nie znalazło się miejsce dla mojego ojca. Skoro wspomniano o przedwojennym pomniku powstańców, to dlaczego za­ pomniano o tym, który ten pomnik budował? Mówi się o ludziach, którzy zginęli w obozach koncentracyjnych na terenach Polski i Niemiec. A przecież kula dosięgła również Polaków, jeń­ ców na ziemiach radzieckich. Przecież Ojciec został zamordowany […] i to nie w wyniku zabawy, lecz w wyniku obrony naszej Ojczyzny. Trudno się tłumaczyć nieświadomością losów Ojca – co się z Ojcem stało, wynika przecież jasno z deklaracji członkowskiej mojej matki, jak również wiedzą o tym człon­ kowie Koła, a nawet byli członkowie zarządu Koła. Przykro mi, że jako córka muszę występować w obronie pamięci nieżyjącego Ojca, przykro mi, że nie znalazł się nikt z dawnych towarzyszy broni i członków Koła powstańców śląskich, który chciałby oddać cześć

Wilhelm Szewczyk

FOT. ZE ZB. JÓZEFY BOGDANOWICZOWEJ

Dobrego imienia H. Kalemby bronił kpt. Zdzisław Stęślicki

batalionu i posiadał Gwiazdę Górno­ śląską”. Historia skończyła się na obiet­ nicy zamieszczenia biogramu w Ency­ klopedii. Józefa nie wahała się pisać spro­ stowań do Wydawnictwa Ministerstwa Obrony Narodowej. Usiłowała m.in. skorygować „błędy” dotyczące ikono­ grafii zawartej w publikacjach MON. W jednym z pism czytamy: „W wy­

swemu zamordowanemu dowódcy i późniejszemu prezesowi”. Mimo nacisków i manipulacji, obie kobiety nie zgodziły się na przypisanie śmierci por. H. Kalemby hitlerowcom, tj. Niemcom. J. Bogdanowiczowa pod­ jęła za to próby docieczenia prawdy na własną rękę. Tropiła każdy ślad, który wiązał się ze sprawą katyńską. Pisała listy adresowane do różnych ludzi i ins­

FOT. ZE ZB. EWY PIASKOWSKIEJ

Matce w związku z nieumieszczeniem nazwiska Jej ojca na płycie Pomnika, chcemy natychmiast tę sprawę właś­ ciwie uregulować i odpowiednio uzu­ pełnić i dlatego prosimy o niezwłoczne zakomunikowanie nam, kiedy i gdzie zginął, bliższe szczegóły pracy politycz­ nej i szczegóły zaginięcia ojca Pani”. Mimo nurtujących ją wątpliwości, J. Bogdanowiczowa udzieliła obszer­


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2O19

8

KURIER·ŚL ĄSKI Według byłego głównego stratega Białego Domu Stephena Bannona Huawei jest największym zagrożeniem dla bezpieczeństwa narodowego, przed jakim kiedykolwiek stanęła Ameryka – większym nawet niż zagrożenie wojną nuklearną.

Huawei

i zagrożenie ze strony Chin Irene Luo, Jan Jekielek Siedziba Huawei Technologies Co. Ltd. w Shenzhen

C

hińska firma Huawei, naj­ większy na świecie producent sprzętu telekomunikacyjne­ go, ma bliskie powiązania z Komunistyczną Partią Chin (KPCh) oraz Chińską Armią Ludowo-Wyzwo­ leńczą (ChALW) i walczy o kontrolę nad 5G, komunikacją piątej generacji w telefonii komórkowej, na co zwraca uwagę Bannon. „Podstawą przyszłej technologii jest 5G” – powiedział Bannon w wywia­ dzie dla „American Thought Leaders”, programu „The Epoch Times”. „W tej chwili ścieżka, którą Huawei podąża jako front ChALW, polega na przeję­ ciu sieci i jej komponentów na całym świecie. Jeśli pozwolimy, aby działo się to jeszcze przez kilka lat, to Huawei bę­ dzie w zasadzie kontrolować systemy komunikacji na Zachodzie, a zatem bę­ dzie mógł kontrolować Zachód”. Ban­ non stwierdził też, że Huawei nie jest „dobrym obywatelem korporacyjnym”, jak chcieliby ludzie. Zamiast tego „jest oddziałem Chińskiej Armii Ludowo­ -Wyzwoleńczej. To gałąź wywiadu”. Zgodnie z przepisami prawa ko­ munistycznych Chin, firmy muszą współpracować z chińskimi władza­ mi i na żądanie udzielać im dostępu do danych firmowych. Amerykańscy ustawodawcy podkreślili fakt, że Pekin może wykorzystywać sprzęt Huawei do szpiegowania lub zakłócania sieci komunikacyjnych. „Huawei to meto­ dologia, zaawansowana technologicz­ nie metoda dominacji nad światem”

kiedy to zobaczą” – powiedział Ban­ non. 54-minutowy film, który ukaże­ się niebawem, będzie dystrybuowany przez New Tang Dynasty Television. Zdaniem Bannona film „wywoła wiele kontrowersji. To da początek wielu roz­ mowom. Tego właśnie chcemy”. Bannon, były prezes zarządu Breit­ bart, jest obecnie przewodniczącym Stowarzyszenia na rzecz Praworząd­ ności i współzałożycielem Komitetu Obecnego Zagrożenia: Chiny. Obie or­ ganizacje koncentrują się na zagrożeniu Zachodu ze strony komunistycznych Chin oraz na tym, że Chińczycy są ucis­ kani przez chiński reżim.

Wina korporacyjnej Ameryki Oskarżenia wobec Meng i Huawei do­ tyczą popełnianych od dziesięcioleci nadużyć, więc „dlaczego zarówno ad­ ministracja Busha, jak i Obamy od­ wracały wzrok, podczas gdy śledczy z Departamentu Sprawiedliwości i in­ nych miejsc prowadzili w tym zakre­ sie dochodzenia?” – zapytał Bannon. „Każda administracja, każdy prezydent obu partii politycznych – kontynuo­ wał – mówiły pas, gdy zainteresowanie skupiało się na Chinach” i pozwalały chińskiemu reżimowi komunistycz­ nemu swobodnie odstępować od jego obietnic. W opinii Bannona sednem problemu był mariaż korporacyjnej Ameryki i KPCh: „Posłużę się taką ana­ logią: Wall Street jest działem relacji in­

Protestujący w Hongkongu, 9 czerwca 2019 r.

– powiedział Bannon. Jego zdaniem Huawei od lat na szeroką skalę nieza­ uważalnie rozwija swoją działalność. Według informacji ze strony interne­ towej Huawei, działa on teraz w ponad 170 krajach na całym świecie i obsłu­ guje ponad 3 miliardy ludzi. Zagrożenie ze strony Huawei zos­ tało naświetlone w nowym filmie Szpo­ ny czerwonego smoka, którego Bannon jest producentem wykonawczym. Fa­ buła filmu została w dużej mierze zain­ spirowana aresztowaniem w 2018 roku Meng Wanzhou, dyrektor finansowej Huawei i córki założyciela tej firmy. W akcie oskarżenia można przeczytać, że amerykańscy prokuratorzy oskarżyli Huawei o kradzież tajemnic handlo­ wych z T-Mobile’a i naruszenie sankcji wobec Iranu. W filmie zwrócono uwa­ gę na bliskie relacje między gigantem telekomunikacyjnym Huawei a KPCh i podkreślono hegemoniczne ambi­ cje reżimu. „Ludzie będą zszokowani,

westorskich dla Komunistycznej Partii Chin, ponieważ to oni gromadzą dla nich kapitał. A korporacje są lobbys­ tami”. „Tragedia i zbrodnia”. Zdaniem Bannona elity korporacyjne świadomie postanowiły odwracać wzrok w obli­ czu rażących naruszeń praw człowieka w Chinach. „Oni wiedzą o wszystkim i ich to nie obchodzi”. Angażowanie się w działania chińskiego reżimu „ozna­ cza więcej pieniędzy. Oznacza wyższe ceny akcji. Oznacza niższe [koszty] pracy niewolniczej”. „Wall Street jest cheer­leaderką. A korporacyjna Ame­ ryka była lobbystą”. „Nie mają kręgosłupa moralne­ go. Kompletnie wkupili się w system, który jest całkowicie skorumpowany i wszystko o nim wiedzą” – powiedział Bannon. „Kpią z Donalda Trumpa i mówią: »Och, on jest barbarzyńcą. Jest dzikusem. On zakłóca system«”. Na koniec Bannon stwierdził, że „mają na rękach krew”, ponieważ

starają się czerpać korzyści z bliskiej relacji z chińskim reżimem rządzącym. „A w tym kraju [w USA] cenę zapłaci­ li za to pracujący mężczyźni i kobiety z klasy średniej”. „W ciągu ostatnich 20 lat odprzemysłowiliśmy Stany Zjed­ noczone i wysłaliśmy te zlecenia pro­ dukcyjne do Chin”. W zamian „wysłali nam opioidy i fentanyl, aby poszedł do starych obszarów produkcyjnych w Ohio, Pensylwanii i Michigan”. Byli pracownicy produkcyjni, pogrążeni w depresji i beznadziejności w związ­ ku z brakiem perspektyw przyszłego zatrudnienia, byli szczególnie naraże­ ni na ten napływ narkotyków z Chin. „To nie tylko kryzys. To tragedia Stanów Zjednoczonych” – stwierdził Bannon. Wall Street i elity korpora­ cyjne „zostaną pociągnięte do odpo­ wiedzialności przez historię za to, co działo się w tym czasie i miejscu, co działo się w Chinach, o czym wiedzieli i od czego odwracali wzrok”. „Głównym powodem tego, że Do­ nald Trump jest prezydentem, jest to, iż powiedział: »Musimy przywrócić Ameryce jej dawną świetność. Mu­ simy znów uczynić Amerykę wspa­ niałą. A sposób, w jaki to zrobimy, to skonfrontowanie z [KPCh]. Wall Street wysłało te miejsca pracy tam, za ocean, i zamierzam je sprowadzić z powrotem«” – powiedział Bannon. W jego opinii Trump jest pierwszym prezydentem, który zajął zdecydowane stanowisko wobec chińskiego reżimu komunistycznego.

FOT. VOICE OF AMERICA, TANG HUIZHEN / DOMENA PUBLICZNA

23 sierpnia Trump podniósł istnie­ jące taryfy jeszcze wyżej, a po tym, jak Pekin ogłosił odwetowe taryfy na 75 mld dolarów amerykańskich towarów, naka­ zał amerykańskim firmom opuszcze­ nie Chin. Bannon uznał to za „strzał ostrzegawczy” dla korporacyjnej Ame­ ryki, aby sprowadziła łańcuchy dostaw z powrotem do Stanów Zjednoczonych. Ten ruch wywołał kontrowersje wśród ludzi, którzy uważają, że mandat prezy­ denta nie obejmuje mocy rozkazywania prywatnym korporacjom, by wycofały się z Chin. „Ma uprawnienia nadzwy­ czajne”, wyliczone w Ustawie o nadzwy­ czajnych uprawnieniach gospodarczych w handlu międzynarodowym z 1977 roku – przypomniał Bannon. Prezydent zagroził ogłoszeniem stanu zagrożenia bezpieczeństwa narodowego, aby zmusić amerykańskie firmy do zerwania więzi z Chinami. Zdaniem Bannona wielu ludzi nie rozumie w pełni chińskiego reżimu.

Zwolennicy wolnego handlu mają, według Bannona, dobre intencje, ale często „mają takie słabe, blade pojęcie, które nabyli, czytając Adama Smitha o wolnym handlu, przez co nie rozu­ mieją, iż tamci są organizacją gang­ sterską, która rządzi totalitarnym pań­ stwem merkantylistycznym”. Według Bannona Amerykanie przez dziesię­ ciolecia wierzyli w kłamstwo, że po tym, jak Chiny weszły do Światowej Organizacji Handlu, otrzymały klauzu­ lę najwyższego uprzywilejowania, stały się bogatsze i zaczęły rozwijać klasę średnią, to się stopniowo zdemokra­ tyzują i przemienią w bardziej wolno­ rynkowe państwo z rządami prawa. Jednak „zobaczyliśmy coś dokładnie odwrotnego. W ciągu ostatnich 20 lat KPCh stała się bardziej radykalna” – powiedział Bannon. „Dlaczego? Ponie­ waż ma system totalitarny”, w którym elita „przede wszystkim zgarnia pie­ niądze z góry” – powiedział Bannon. „Wybierz się do Belgravii, jedź na West End w Londynie – wiele z tego to chiń­ skie pieniądze”; „nie od Chińczyków, nie od pracowitych „chińskich Kowal­ skich i Nowaków”, którzy codziennie zginają plecy w fabryce za dolara dzien­ nie. To elity z [KPCh], które zagarnęły pieniądze z niewolniczej pracy Chin, wyprały je za pośrednictwem banków oraz banków inwestycyjnych i kupiły nieruchomości oraz aktywa trwałe na Zachodzie”. „Komunistyczna Partia Chin to potwór Frankensteina stworzony przez elity na Zachodzie – stolica zasilana przez elity na Zachodzie, technologia dostarczana przez elity na Zachodzie” – ostrzega Bannon. „W Breitbart od lat rozmawialiśmy o zagrożeniu, a nie o rosnących Chinach; o zagrożeniu [ze strony KPCh] oraz o tym, jak z czasem staje się coraz bardziej radykalna i jakie ma hegemoniczne plany wobec świa­ ta. „Chińczycy są jednymi z najpraco­ witszych, najprzyzwoitszych ludzi na ziemi. Są zniewoleni przez radykalne, inwigilacyjne państwo totalitarne Ko­ munistycznej Partii Chin i naprawdę radykalną kadrę partii komunistycznej, która gnębi, zniewala Chińczyków”. Zdaniem Bannona natura chiń­ skiego reżimu uwidacznia się szczegól­ nie w tym, jak policja traktuje protestu­ jących w Hongkongu. „Kiedy widzi się gaz łzawiący, widzi się bicie, gumowe pociski, to widać dokładnie, czym oni są. To organizacja gangsterska, któ­ ra nie wierzy w żadne prawa jednost­ ki”. „To, co zrobili Ujgurom, co zrobili Dalajlamie, tybetańskim buddystom, co zrobili ewangelicznym chrześcija­ nom, co zrobili Falun Gong, co zrobili z podziemnym Kościołem katolickim, jest niedopuszczalne”. „To są przestęp­ cy, którzy nie przestrzegają żadnych przepisów prawa”.

Walka o wolność „Najważniejszym wydarzeniem pierw­ szej połowy XXI wieku, w jakie wie­ rzę, jest wolność narodu chińskiego” – powiedział Bannon. „Myślę, że wol­ ność Chin zaczyna się w Hongkongu. Myślę, że stamtąd się rozprzestrzeni”. „Mieszkańcy Hongkongu należą do najporządniejszych i najprzyzwoitszych ludzi na ziemi. Jeśli kiedykolwiek tam byłeś, to wiesz, że jest to w zasadzie ska­ lista wyspa bez zasobów naturalnych, a wytrwałość i determinacja Chińczy­ ków w połączeniu z angielskim prawem powszechnym stworzyły trzeci co do wielkości rynek kapitałowy na świecie”.

Zdaniem Bannona, z historycznego punktu widzenia mieszkańcy Hong­ kongu byli raczej apolityczni i nastawie­ ni na biznes. Jednak w ciągu ostatnich kilku tygodni miliony Hongkończyków wylewają się na ulice, by protestować przeciwko ustawie, która pozwoliłaby chińskim władzom na niczym nieskrę­ powaną ekstradycję Hongkończyków – w tym dysydentów i aktywistów – i skazywanie ich przez chińskie sądy. „Opowiadają się za wolnością religii, wolnością zgromadzeń, wolnością sło­ wa. Są kapitalistami wolnego rynku. Wielu z nich to chrześcijanie. Dla mnie bardzo motywujące jest obserwowanie młodych ludzi, którzy nie zamierzają ustąpić przed totalitarną brutalnością” – powiedział Bannon. „Ci młodzi męż­ czyźni i kobiety są dokładnie tacy, jacy byli patrioci z 1776 roku w Stanach Zjed­ noczonych. Mają wytrwałość, determi­ nację, są niestrudzeni. Nie zamierzają się wycofać. Zostali potraktowani gazem łzawiącym, pobici, strzelano do nich gumowymi kulami, a oni za każdym razem powstają. „Myślę, że są bohate­ rami współczesnego świata. Zasługują na Pokojową Nagrodę Nobla”. W chwili gdy KPCh postanowi stłumić protesty, tak jak to zrobiła z de­ mokratycznymi protestantami na Tia­ nanmen; kiedy chiński reżim powtórzy masakrę z placu Tiananmen, „będzie to początek końca Komunistycznej Partii Chin” – powiedział Bannon. Jego zda­ niem Chiny zostałyby wówczas szyb­ ko odcięte od zachodniej technologii i rynków kapitałowych. Ale, jak stwier­ dził, co ważniejsze: „Myślę, że nawet przy działającej zaporze internetowej wolność zacznie się rozprzestrzeniać w Chinach”. Bannon uważa, że w końcu

Policja w Pekinie

Chińczycy powstaną i powiedzą: „Ma­ my dość tego, że 100 tysięcy lub 50 ty­ sięcy ludzi rządzi krajem, w którym mieszka 1,4 miliarda ludzi, i kradną wszystkie nasze pieniądze, kradną całe nasze bogactwo, zabierają je dla siebie, sprawiając, że żyjemy w totalitarnym państwie inwigilacyjnym”.

„Sylwetka odważnych” „Tylko Chińczycy mogą uwolnić Chiń­ czyków” – powiedział Bannon. Ludzie na Zachodzie mogą jednak pomóc, kie­ rując uwagę na brutalne prześladowa­ nia chińskiego reżimu, wymierzone w dysydentów i wyznawców religii. Film Szpony czerwonego smoka, de­ maskujący Huawei, ma na celu poin­ formowanie ludzi na całym świecie o nieprzejrzystym funkcjonowaniu chińskiego państwa komunistyczne­ go, gdzie reżim chiński ma duży wpływ na wielkie korporacje.

Shenzhen

FOT. WIKIPEDIA

W filmie urzędnicy kanadyjskie­ go rządu zastanawiają się, czy powinni pociągnąć do odpowiedzialności chiń­ ski reżim, ponieważ może to poten­ cjalnie zagrozić obywatelom Kanady w Chinach. Chiny aresztowały dwóch Kanadyjczyków i oskarżyły ich o szpie­ gostwo w grudniu zeszłego roku, co w dużej mierze postrzegano jako od­ wet za aresztowanie w Kanadzie Meng z Huawei. Szpony czerwonego smoka to, zda­ niem Bannona, „sylwetka odważnych”. Podkreśla trudne moralne dylematy, przed jakimi zwykle stają jednostki w obliczu goliata-reżimu, takiego jak Komunistyczna Partia Chin. Ukazuje

FOT. GASTON LABORDE / PIXABAY

„napiętą sytuację, w której ludzie wciąż dokonują moralnych kompromisów”. „Myślę, że to bardzo mocny film i jes­ tem dumny, że mam swój udział w je­ go powstaniu” – powiedział Bannon. „Poszukiwanie prawdy i poszukiwanie w sobie poczucia wyższej moralności wiąże się z wielkimi kosztami. To tak jak w Hongkongu. Płacą za to ogromne koszty. Są więzieni. Są bici. Mówi się im, że ich kariery się skończyły. Jest to wysoki koszt we współczesnym spo­ łeczeństwie, a jednak nie rezygnują”. „Wznoszą się do swojego wyższego, najwyższego ja”. K Stephen Bannon, były główny strateg Białego Domu i prezes Breitbart News, obecnie jest przewodniczącym Stowarzyszenia na rzecz Praworządności i współzałożycielem Komitetu Obecnego Zagrożenia: Chiny. „American Thought Leaders” to program „The Epoch Times” dostępny na Facebooku, YouTube i stronie internetowej „The Epoch Times”. Oryginalna, angielska wersja tekstu została opublikowana w „The Epoch Times” 29.08 br. Tłum.: polska redakcja „The Epoch Times”.


PAŹDZIERNIK 2O19 · KURIER WNET

9

KURIER·ŚL ĄSKI

FOT. NICK LOGGIE / UNSPLASH.COM

W maju 2014 roku Stephen Hawking wraz z kilkoma innymi naukowcami ostrzegł świat: „Sukces w tworzeniu SI (sztucznej inteligencji) byłby największym wydarzeniem w historii ludzkości. Niestety może być również ostatnim, chyba że nauczymy się, jak unikać ryzyka. Armie na świecie rozważają wprowadzenie w najbliższym czasie systemów broni autonomicznej, które mogłyby wybierać i eliminować cele; ONZ i Human Rights Watch poparły traktat zakazujący takiej broni”.

Kiedy technologia łączy się z tyranią Chiny prą pełną parą w kierunku rozwoju broni SI. Zachód musi zająć w tej sprawie stanowisko Peter Zhang

Rozwijanie zaawansowanych technologii Podczas gdy prasa międzynarodo­ wa ekscytuje się pierwszą na świecie sztuczną inteligencją posiadającą świa­ domość – generowanym komputero­ wo prezenterem chińskiej państwowej agencji prasowej Xinhua – niewielu wie o niepokojącym programie rozwoju broni SI w Pekińskim Instytucie Tech­ nologii (PIT) – jednym z najlepszych ośrodków badań nad bronią w Chi­ nach. Obecnie Komunistyczna Partia Chin (KPCh) nie wstydzi się zamiaru zdominowania świata zarówno pod względem gospodarczym, jak i wojsko­

wym, a technologia skradziona głównie Zachodowi jest niezbędnym środkiem do osiągnięcia jej celów. Według reportażu „South China Morning Post”, PIT wybrał 31 najzdol­ niejszych uczniów poniżej 18. roku życia z puli ponad 5000 kandydatów na czteroletni „eksperymentalny pro­ gram dotyczący inteligentnych syste­

Chiny rokrocznie kradły własność intelektualną amerykańskiego pochodzenia o wartości ok. 600 mld dolarów. mów obronnych”. Te młode talenty, aby przejść rekrutację do obszaru techno­ logii zaawansowanych, musiały rów­ nież zostać przesiane pod względem ich niezachwianego patriotyzmu lub lojalności wobec organów partyjno­ -państwowych. W Chinach, począwszy od 2014 roku, regularnie odbywa się tzw. „Świa­ towa Konferencja Internetowa”. Jednak w porównaniu z konferencją z 2017 ro­ ku, gdzie na liście mówców było tłocz­ no i znaleźli się na niej m.in. preze­ si Tim Cook z Apple i Sundar Pichai

z Google, w kolejnym roku konferencja nie spełniła oczekiwań co do efektu międzynarodowego, ponieważ z prze­ mówieniem pojawił się na niej tylko jeden amerykański dyrektor wykonaw­ czy z firmy Qualcomm. Wojna handlo­ wa między Stanami Zjednoczonymi a Chinami rzuciła na nią cień, dlate­ go że zachodnie firmy technologiczne w Chinach szukają obecnie bezpiecz­ nego wyjścia stamtąd i nowych loka­ cji dla zakładów produkcyjnych poza Chinami. Przez ostatnie trzy dekady za­ chodnie firmy miały nadzieję zdobyć zyskowne udziały w chińskim rynku, ale mogło to nastąpić jedynie poprzez poniesienie wysokich kosztów w formie

ich zachowanie, a tym samym egze­ kwuje lojalność wobec reżimu – oby­ watele Chin są ściśle monitorowani przez Wielkiego Brata. Ponad 800 mln użytkowników internetu w Chinach żyje w alternatywnym świecie cyber­ netycznym, w którym KPCh kontrolu­ je wszystkie informacje. Wyjątkiem są nieliczni, którzy wiedzą, jak technicznie to obejść, lub korzystają z płatnych sieci VPN, aby ominąć zaporę internetową. Dwa bezpłatne amerykańskie narzędzia do obchodzenia zabezpieczeń, Free Ga­ te i Ultra Surf, są mocno cenzurowane w Chinach, ale oba nadal pomagają setkom tysięcy użytkowników w co­ dziennym dostępie do zagranicznych stron internetowych.

debaty, poruszył on kilka krytycznych kwestii dotyczących sposobu, w jaki technologia i sztuczna inteligencja są w stanie wzmocnić dyktatury, a także zwiększyć niebezpieczeństwo przeka­ zania władzy maszynom. Według tego autora słabe ogniwo reżimów autory­ tarnych w XX w., czyli chęć skoncentro­ wania wszystkich informacji i władzy w jednym miejscu, może dzięki nowej technologii, takiej jak SI, stać się ich mocną stroną i zadecydować o przewa­ dze w XXI w. Wydaje się, że Harari ma rację, iż technologia wzmocniła obec­ nie kontrolę autorytarną w zamknię­ tych społeczeństwach. Dziesiątki milio­ nów ludzi z „pokolenia Z” w Chinach, zwanego także „pokoleniem Wielkiego

Kiedy Pichai, dyrektor generalny Goo­ gle, powiedział prasie: „Technologia nie rozwiązuje problemów ludzkości”, wydawał się sugerować, że jego Google może w sumie przysparzać ludzkości problemów w świetle kontrowersyjne­ go „Dragonfly Project”, którego celem jest pomoc KPCh w monitorowaniu internautów. „Nie bądź zły” było przez lata mottem firmy Google – do roku 2000. Jednak ta dewiza została po cichu usu­ nięta, a w roku 2015 Alphabet, firma macierzysta Google, przyjęła nowe motto: „rób to, co należy”, najwyraź­ niej próbując pozbyć się swojego od­ niesienia do zła. Ktoś mógłby zapytać: „Czy Google nie za mocno próbuje

„Zburz pan ten mur”

transferu technologii dokonanego pod presją władz lokalnych. Wymuszone transfery technologii z czasem skutecz­ nie zmniejszyły przewagę konkuren­ cyjną zachodnich firm. Według rapor­ tu Biura Przedstawiciela Handlowego USA z 2017 roku, Chiny rokrocznie kradły własność intelektualną amery­ kańskiego pochodzenia o wartości ok. 600 mld dolarów. Aby zrealizować strategiczny plan „Made in China 2025” – program mają­ cy na celu objęcie przez Chiny dominu­ jącej pozycji w dziesięciu branżach za­ awansowanych technologii – państwo to zapoczątkowało cykl corocznych tar­ gów, takich jak World Internet Confe­ rence w Wuzhen i China International Import Expo w Szanghaju (w roku 2018 oba wydarzenia odbyły się w listopa­ dzie), aby zachęcić duże światowe firmy do inwestowania w Chinach. Jednak w roku 2018 zachodnie firmy obawiały się biznesowych przygód w Chinach.

Sprzyjanie tyranii

Firewalla”, dorasta w przyzwyczajeniu do innego układu cyberrzeczywistości niż ci, którzy mieszkają w pozostałej części świata. Przebywający na wygnaniu pisarz Ma Jian powiedział niedawno, że Rok 1984 George’a Orwella został od a do z zrealizowany w Chinach. Reportaż australijskiej telewizji ABC zatytułowany Nie znam Face­ booka ani Twittera: Chińska generacja Z, Wielkiego Firewalla, odcięta od Zacho­ du przedstawia mrożącą krew w żyłach rzeczywistość: młodzi chińscy internau­ ci osiągają dorosłość dzięki zestawowi światopoglądów, który znacząco róż­ ni się od światopoglądu ludzi żyjących w pozostałej części świata. Wielki Fire­ wall najwyraźniej stworzył dwa różne, równoległe światy na tej samej planecie.

sprzedać swoją duszę, aby wejść na chiński rynek?”. Według reportażu z „The Sydney Morning Herald”, zatytułowanego Od bezmiaru studentów do dronów: Jak Komunistyczna Partia Chin szkoli kadry w Australii, niektóre australij­ skie uniwersytety, jak te w Norwegii, Wielkiej Brytanii i Niemczech, służyły za centra innowacji dla naukowców z Chińs­kiej Armii Ludowo-Wyzwo­ leńczej (ChALW), gdzie opanowy­ wali oni wiedzę na temat technologii SI do celów wojskowych i bojowych. Wydaje się, że ogólnodostępne źródła w postaci zachodnich uniwersytetów dobrze służą ChALW, jej staraniom o ulepszenie sprzętu wojskowego i na­ silenie przygotowań do wojny. Podczas przesłuchania w Senacie USA w lutym 2018 roku dyrektor FBI Christopher Wray ostrzegał, że wszyscy chińscy „profesorowie, naukowcy, studenci” brali udział w gromadzeniu infor­ macji. W 2015 roku administracja Obamy podpisała z Pekinem umowę o cyber­ bezpieczeństwie między USA a Chi­ nami, ale trzy lata później okazało się, że Chiny naruszyły prawie każdy pod­ punkt umowy i są nieustępliwe w cy­ berszpiegostwie wobec amerykańskich instytucji i firm. Pomimo obszernych dowodów dostarczonych przez amerykańskie agencje wywiadowcze, Waszyngton jeszcze nie skontrował tych działań ani nie odwzajemnił tak powszech­ nych akcji hakerskich ze strony Chin. Krytycy zwracają uwagę, że pomimo kompleksowego charakteru umowy, w rzeczywistości jest ona niewykonal­ na. Nie ma jasnych metod kontroli ani weryfikacji. Nawet gdyby ta umowa była dobrze sformułowana, niewielu założyłoby się o to, że Pekin jej dotrzy­ ma, biorąc pod uwagę jego niechlubne działania w przeszłości.

murów i jednoczesne uniemożliwianie im dotarcia do świata zewnętrznego. W 20. rocznicę upadku muru berliń­ skiego, 9 listopada 2009 roku, niemiec­ ki prezydent Horst Köhler powiedział: „Mur był budowlą strachu. 9 listopada stał się miejscem radości”. Teraz ludzkość z niecierpliwością czeka na kolejnego światowego lidera, który z taką samą determinacją i dale­

Sieć lokalna W ciągu ostatnich trzech lat Świa­ towa Konferencja Internetowa wielo­ krotnie wyzwalała ostrą krytykę ze strony chińskich internautów, którzy skarżyli się, że chiński internet jest w rzeczywistości intranetem albo sie­ cią lokalną, z uwagi na znany system Wielki Firewall, który filtruje i cenzu­ ruje setki „wrażliwych słów”, w tym praktycznie wszystkie zagraniczne sieci społecznościowe i media. Niektórzy chińscy internauci potępiają tzw. Świa­ tową Konferencję Internetową z uwagi na fakt, że ich rzeczywisty świat cy­ bernetyczny jest ograniczony do 9 600 000 km2, czyli wielkości terytorialnej Chin. Teraz za pośrednictwem tech­ nologii rozpoznawania twarzy i tzw. systemu oceny społeczeństwa – kom­ pleksowego programu nadzoru, który ocenia i karze chińskich obywateli za

Dlaczego Pekin tak bardzo lubi cen­ zurę w internecie? Ai Weiwei, arty­ sta i dysydent, wyjaśnił to chyba naj­ lepiej: „Cenzura mówi: »To do mnie należy ostatnie słowo. Cokolwiek po­ wiesz, podsumowanie będzie należeć do mnie«. Ale internet jest jak rosnące drzewo. Ludzie zawsze będą mieli ostat­ nie słowo – nawet jeśli ktoś ma bardzo słaby, cichy głos. Taka władza upadnie z powodu szeptu”. Przekonanie, że technologia poma­ ga zliberalizować zamknięte społeczeń­ stwa, nie musi sprawdzać się w każdym przypadku, szczególnie w Chinach. W artykule Dlaczego technologia sprzy­ ja tyranii, opublikowanym w „The At­ lantic”, Yuval Noah Harari przedstawił szczegółowy wywód na temat tego, że technologia niekoniecznie zaprzyjaź­ nia się z liberalnymi społeczeństwami, a ta najnowocześniejsza, gdy oddala się od mas, zamiast społeczeństwu sprzyja tyraniom. Chociaż niektóre z podstawowych argumentów Harariego są przedmiotem

Zachodnie firmy się przyłączają Co gorsza, niektóre zachodnie firmy technologiczne są chętne pomóc KPCh dopracować narzędzia represji, nieza­ leżnie od wewnętrznego sprzeciwu.

Obrazek komiksowy o „Pekińskiej Policji Internetowej”, który od ponad dekady przypomina użytkownikom chińskiego internetu, że są obserwowani

Henry David Thoreau ostrzegł nas daw­ no temu: „Ludzie stali się narzędziami swoich narzędzi”. Dzisiaj powinniśmy być szczególnie zaniepokojeni faktem, że narzędzia technologiczne znajdują się w rękach każdego autorytarnego re­ żimu – nowa technologia bardziej niż kiedykolwiek posłużyłaby do o wiele potężniejszego zniewolenia ludzkości jako całości i do stworzenia dla wszyst­ kich społeczeństwa orwellowskiego. Wielu obserwatorów z Chin często porównuje chiński Wielki Firewall do muru berlińskiego z czasów zimnej wojny. W końcu cel obu to trzymanie ludzi pod drakońską kontrolą wewnątrz

Ponad 800 mln użytkowników internetu w Chinach żyje w alternatywnym świecie cybernetycznym, w którym KPCh kontroluje wszystkie informacje. kowzrocznością jak prezydent Reagan powie głośno i wyraźnie o chińskim Wielkim Firewallu: „Panie Xi, zburz pan ten mur!”. K Peter Zhang zajmuje się ekonomią polityczną Chin i Azji Wschodniej. Jest absolwentem Pekińskiego Uniwersytetu Studiów Międzynarodowych, Fletcher School of Law and Diplomacy, ukończył także Harvard Kennedy School. Oryginalna, angielska wersja tekstu została opublikowana w „The Epoch Times” 17.11.2018 r. Tłum.: polska redakcja „The Epoch Times”.


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2O19

10

ludzie ci nic nie wiedzą o własnym na­ rodzie, mają usta pełne frazesów o ide­ ach, ale nawet części z nich nie realizują w swoim otoczeniu. Jakby przekreślając wymowę napisanych pod wpływem pe­ tersburskich kół dworskich Hajdama­

jest udręczony myślą o przeszłości i te­ raźniejszości ojczyzny, których sym­ bolem w ówczesnej niewoli staje się Chłodny Jar pod Czehryniem. Wspo­ minał czasy, gdy w tym jarze zbierali się do walki z polską szlachtą hajdamacy,

Przypominał, że nazwiska Iwana Gon­ ty i Maksyma Żeleźniaka nadal żyją w pamięci ludu, mimo że w pracach oficjalnych historyków władze rosyj­ skie upowszechniają ich nieprzychylne oceny. To zbuntowani Kozacy i chłopi

rosyjskich, ale i na otwartą zdradę na­ rodową niektórych Ukraińców. Trzy dusze z pierwszej części dzieła sym­ bolizują trzy „przeklęte pokolenia”: pierwsze popełniło błąd, zawierając ugodę z carem, drugie – sprzymierza­ jąc się z Piotrem I, trzecie natomiast – wierząc w dobre zamiary Katarzyny II wobec Kozaczyzny. Jednak za naj­ większy błąd kolejnych pokoleń swoich rodaków Szewczenko uważał nieświa­ domość wagi własnych działań w skali ogólnohistorycznej. Dlatego trzy dusze, choć popełniały grzechy nieświadomie, nie mogą wejść do nieba, dopóki trwa­ ją tragiczne skutki ich postępowania. Z kolei trzy wrony ukazują meta­ fizyczne ciemne siły, które przyczyni­ ły się do ówczesnego stanu Ukrainy. Pierwsza miała wszczepić Kozakom, a później Ukraińcom, cechy niewier­ ności ojczyźnie, powodując, że byli wiernymi poddanymi króla polskie­ go lub cara. Druga podpowiadała Po­

Nad Syberią widzi pochód katorż­ ników, których początkowo bierze za zmarłych udających się na Sąd Osta­ teczny. Wśród zakutych w łańcuchy „obserwuje zarówno mordercę i zbó­ ja, jak i »króla wolności« – skazanego na zesłanie działacza niepodległoś­ ciowego. Lecąc (…) na zachód widzi miasta, cerkwie, ale i wszechobecne wojsko, wciąż odbywające ćwicze­ nia. Wreszcie dociera do Petersbur­ ga. Zach­wyca się jego ogromem, pyta (…) ludzi o przyczynę zbierania się radosnego tłumu”. Ponieważ jednak pytał po ukraińsku, zostaje szyderczo nazwany chachłem…”. Dowiedział się jednak, że w Petersburgu ma się odbyć parada z udziałem cara i carycy. W tłu­ mie spotkał dworzanina carskiego po­ chodzenia ukraińskiego, który zdziwił się, widząc jego ukraiński patriotyzm i zachęcał go do pozostania na dworze cara. Poeta z oburzeniem odrzucił tę propozycję. Car Mikołaj I nawet we śnie

Za niewdzięczność wobec kręgów dworskich, które wykupiły go z pańszczyzny – poeta został skazany na zsyłkę do twierdzy w Orenburgu, a car Mikołaj własnoręcznie dopisał na wyroku „zakaz pisania i malowania”.

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

Z

amiast wymarzonej ojczyz­ ny pełnej słońca i ciepła, jako człowiek wolny i już oświeco­ ny, zobaczył samowolę rosyj­ skiej i kozackiej szlachty panoszącej się dzięki nieludzkiemu wyzyskowi ukra­ ińskich chłopów pańszczyźnianych. Zobaczył łzy swojej rodziny, w Kiry­ łówce zapędzanej batem na pańszczyz­ nę… W trakcie ośmiomiesięcznego pobytu odwiedził dwory i dworki starszyzny kozackiej, prowincjonal­ nej szlachty ukraińskiej, gdzie pod powierzchowną maską gościnności i dobroduszności dostrzegł pamięta­ ną z dzieciństwa pychę i próżność tych ludzi. W Kijowie zetknął się z tamtej­ szym pisarzem Pantalejmonem Ku­ liszem, w Jagotynie, gdzie w dworze Repnina malował jego portret, napi­ sał po rosyjsku poemat Stypa. Był na Hortycy i w Czehrynie, a pod wraże­ niem tych historycznych miejsc koza­ ckiej „sławy” w drodze powrotnej, już w Moskwie, napisał poruszający wiersz patriotyczny Czehrynie, Czehrynie…. Po powrocie do Petersburga nie mógł się otrząsnąć z rozczarowania i żalu. Podejmując zakończone niepowodze­ niem próby wykupienia rodziny z pod­ daństwa, namalował i wydał (1844 r.) w albumie cykl obrazów Malownicza Ukraina, zawierający akwaforty ze sce­ nami życia codziennego. Jak pisał w swojej autobiografii, „w 1844 zaszczycony zostałem stopniem mistrza wyzwolonego. O pierwszych próbkach moich literackich powiem to tylko, że się zaczęły one w tymże samym ogrodzie letnim w półświatłe nocy bez­ księżycowe. Surowa muza ukraińska – długo stroniła od piersi sponiewieranej w szkole, w przedpokoju, w zajezdnych domostwach i na kwaterach miejskich; lecz gdy powiew swobody powrócił uczuciom moim czystość dawniejszych lat dziecinnych pod ubogą strzechą oj­ cowską, ona, poczciwa, objęła i przytuli­ ła mię w stronie dalekiej. Z pierwszych, dość słabych prób moich, napisanych w letnim ogrodzie, drukowałem jedną tylko balladę Pryczynna (Urzeczona). (…) Prawdę mówiąc, historja króciutka życia mojego, odszkicowana w bezład­ nem opowiadaniu obecnem (…), kosz­ towała mię drożej niż przypuszczałem. Ileżto lat straconych! ile kwiatów po­ więdłych! I cóż ja nabyłem usiłowaniami mojemi? Że nie zginąłem? Może tylko przeświadczenie okropne przeszłości mojej? Strasznem jest ono, przerażają­ cem – tembardziej, że siostra i bracia moi rodzeni, o których ciężko mi było wspomnieć w opowiadaniu obecnem, dotychczas są poddanymi – tak jest, łaskawi panowie! poddanymi dotych­ czas!” (za: T. Szewczenko, Hajdamacy. Przekład L. Sowińskiego. Poprzedzone studium o Tarasie Szewczence, w: „Bi­ bljoteka Mrowki” t. 67, 68, Księgarnia Polska, Lwów 1883, ss.: 5–14). Nic dziwnego, że pod wpływem takich emocji, gdy w 1845 r. ukończył Akademię Sztuk Pięknych i został skierowany przez władze „do guber­ ni małorosyjskich dla zajęć artystycz­ nych”, gdzie w Kijowie zaproszono go do współpracy w Komisji Archeolo­ gicznej, która miała jakoby badać za­ bytki historii Ukrainy – po podróżach na Wołyń, Podole, po Kijowszczyźnie i Połtawszczyźnie zaczął tworzyć no­ we, tym razem już rewolucyjne poezje. Jak można przeczytać w Wikipedii, po 1843 r. Taras Szewczenko, zniechęco­ ny nieprzychylnymi recenzjami części krytyków oraz problemami z cenzurą carską, zaprzestał publikacji drukiem swoich utworów. Postanowił ograni­ czyć się do zbierania ich we wspólnym albumie i odczytywania w gronie zaufa­ nych osób. Albumowi temu nadał tytuł Trzy lata. Wiersze te zostały wydane po raz pierwszy w niemieckim Lipsku, dopiero po piętnastu latach, w 1859 r. Szczególne miejsce zajmuje wśród nich poemat Do umarłych i żywych i nienarodzonych rodaków moich na Ukrainie i nie na Ukrainie list mój przy­ jacielski, w którym wypomniał, że jego rodacy podający się za wierzących nie kierują się w życiu miłością bliźniego, nie czują też miłości do swojej ojczyzny, którą oceniają w kategoriach „dostojnej ruiny”. Przypominał, że żyjąc na Ukra­ inie, szlachta nie dba o nią i nie chce walczyć o jej wolność. Zamiast tego bezlitośnie wyzyskuje swoich podda­ nych, również Ukraińców, ale chłopów. Wzywał ich, by „byli ludźmi” i „otrzeź­ wieli”, grożąc, że w przeciwnym razie wybuchnie nowy bunt społeczny, od którego „krew spłynie rzekami”. Wed­ ług Szewczenki głównym punktem odniesienia ukraińskiej szlachty byli wówczas rosyjski car i jego otoczenie pochodzenia niemieckiego, których określa krótko: „Niemcy”. Atakował szlachtę-słowianofilów, twierdząc, że

KURIER·ŚL ĄSKI

„Taras Szewczenko”, mal. Iwan Kramskoj

Po wydaniu w latach 1842–1844 Hajdamaków, poematu, który był wyrazem ówczesnego etapu zniekształcenia rozwoju świadomości narodowej Szewczenki pod wpływem artystycznej elity dworskiej Petersburga, w jego życiu i twórczości nastąpił zasadniczy zwrot. W 1843 r. już jako znany malarz i poeta wyjechał po czternastu latach, jako towarzysz Jewhena Hrebinki, na swoją umiłowaną i wyśnioną Ukrainę.

Dojrzała twórczość Tarasa Szewczenki a rozwój świadomości narodowej Ukraińców Stanisław Orzeł ków, protestował przeciw ślepemu i po­ wierzchownemu traktowaniu his­torii, chwaleniu bez głębszej refleksji Koza­ czyzny i jej udziału w upadku Pols­ki. Wyraźnie zerwał z wyidealizowanym obrazem Kozaków i wskazywał, że obok dni chwały były w historii Ukrainy rów­ nież ciemne karty, z których najciem­ niejszą była postawa dawnych elit ko­ zackich, a w jego czasach – ukraińskich, które bezrefleksyjnie popierały Rosję, nie przewidując konsekwencji, jakie to przyniosło. Szewczenko nie potępiał jednak całych dziejów Ukrainy, wierzył w zdobycie niepodległości i budowę jej potęgi, jeśli będzie oparta na powszech­ nym szacunku. Kończył wezwaniem wykształconych Ukraińców, by zmie­ nili nastawienie do patriotyzmu i do niewykształconych warstw ukraińskie­ go chłopstwa, prosił, by niepiśmienny lud uznali za taką samą jak oni część narodu i zaczęli działać na rzecz jego jedności i siły. Uzupełnieniem przesłania Do umarłych i żywych... w odniesieniu do historii jest napisany natychmiast po nim Chłodny Jar z 17 grudnia 1845 r., który rozpoczynał stwierdzeniem, że

by pomścić doznane krzywdy. Jednak w jego czasach Chłodny Jar był całkiem niedostępny, dawna ścieżka przez las zupełnie zarosła. Zastanawiał się, czy jest to efekt celowych działań bogatych Ukraińców, żeby uniemożliwić chło­ pom nowy bunt przeciwko „nowym ludobójcom” – i przestrzegał, że takie metody nie powstrzymają przyszłe­ go wybuchu społecznego, do którego i tak dojdzie, jeśli ukraińskie tzw. elity się nie zmienią i nie przestaną lekce­ ważyć sprawy narodowej na rzecz lo­ jalności wobec cara. Ostro krytykował wykształcone, zamożne kręgi narodu ukraińskiego, które dystansowały się od chłopów, czyli większości narodu, i starały się tylko o to, żeby w państwie carów zapewnić sobie wygodne życie. Groził, że jeśli panowie dalej będą ucis­kali chłopów, efektem może być krwawy bunt o nieprzewidywalnych konsekwencjach; że to oni – chciw­ cy, kruki i ludobójcy – są przyczyną nieszczęść Ukrainy… Zapowiadał, że nawet fałszowanie historii tak, aby przedstawić powstania kozackie jako pozbawione programu bandyckie roz­ ruchy, nie powst­rzyma tego wybuchu.

lakom błędną politykę wobec Koza­ czyzny, a trzecia – skłaniała carów do coraz brutalniejszego ucisku ukraiń­ skich poddanych. Szewczenko wierzył jednak, że ciemne siły będą bezradne wobec prawdziwego, ludowego powsta­ nia, którego wybuch jest nieunikniony. Ostrą krytykę rodaków Szewczen­ ki symbolizują wędrowni trzej lirnicy. Do tej pory byli utożsamiani z podtrzy­ mywaniem wśród Kozaków, a następ­ nie Ukraińców, ducha wolności, ale w poemacie są zaprzeczeniem włas­ nego mitu – odrażający fizycznie, le­ niwi, pragną jedynie szybko i łatwo za­ spokoić swoje potrzeby. W ten sposób Szewczenko karykaturalnie przedstawił wykształconych Ukraińców, którzy za­ miast stanąć na czele ruchu narodowe­ go, nie wierzą w możliwość jego sukce­ su i chcą jedynie spokojnego życia, bez narażania się carom Rosji. Zakończenie poematu jest jednak optymistyczne: Wielki Loch nie został zbezczeszczony przez Rosjan, „Moskale” nie znaleźli w podziemiach – wbrew oczekiwaniom – niczego znaczącego, bo prawdziwe ukraińskie skarby, ideały narodowe – mimo wszystkich przeciwności losu – nadal trwają i mogą się odrodzić w na­ rodzie, a moment narodzin nowego przywódcy Ukraińców i odzyskania przez nich wolności jest bliski. Meta­ fizyczny charakter poematu, widoczny zwłaszcza w drugiej części i kończącym ją proroctwie – według Jerzego Jędrze­ jewicza stanowi nawiązanie do prze­ powiedni narodzin mściciela Polski zawartej w Dziadach, które Szewczenko czytał i próbował tłumaczyć podczas swojego pobytu na Ukrainie w Iskowi­ cach u ukraińskiego poety Aleksandra Czużbyńskiego. Najostrzejszą krytyką caratu był napisany w 1844 r. poemat Sen (ukr. Сон), w którym Ukrainę nazywa Szew­ czenko „nieszczęśliwą wdową”. Śnią­ cy ów sen początkowo jest zachwyco­ ny krajobrazem: widzi drzewa, stepy i pola. Następnie zwraca uwagę na los jej mieszkańców – ciężko pracujących chłopów pańszczyźnianych, mężczyzn przymusowo wcielanych do wojska,

okazał się surowy i bezwzględny, a ca­ ryca Aleksandra Fiodorowna, urodzona jako Fryderyka Luisa Charlotta Wil­ helmina Hohenzollern (znana też jako Charlotta Pruska), której niezwykłą urodę wysławiano w wierszach, oka­ zała się wyjątkowo brzydka. Gdy noc się skończyła, mieszkańcy Petersburga wracali do pracy, a żołnierze ponownie zaczynali ćwiczenia, dusza poety uda­ ła się do pałacu. Tam na widok cara wszys­cy dworzanie padli na twarz, po czym posłusznie rozeszli się na jego rozkaz. Gdy Mikołaj I został sam – bez tłumu dworaków – stracił cały maje­ stat, a na widok żałosnego samowładcy poeta wybuchnął śmiechem, na co car odpowiedział ogłuszającym krzykiem.

S

en stanowił obrazoburczą krytykę rosyjskiego samowładztwa, był oskarżeniem caratu o wyrządze­ nie ogromnych krzywd Ukrainie, ale również i własnemu społeczeństwu. Car Mikołaj, jego małżonka i otocze­ nie zostali ukazani w karykaturalny sposób: są postaciami brzydkimi, sa­ mowładca emanuje pychą i gniewem. Symboliczny wydźwięk ma scena koń­ czącego paradę policzka wymierzo­ nego przez cara najwyższemu rangą dworzaninowi, który następnie oddaje cios niższemu od siebie rangą, ten zaś następnemu. System samowładztwa zostaje ukazany jako bezsensownie brutalny i dziki, oparty na carskiej sa­ mowoli, która nie ma żadnych granic. Równocześnie potęga cara trwa tylko tak długo, jak znajduje się on w oto­ czeniu posłusznych dworaków. Kiedy zostaje sam, traci pozory wszechmocy – dotąd porównywany do niedźwiedzia, teraz zostaje zestawiony z bezbronnym, małym kotkiem. Szczególnej krytyce Sen poddaje tych Ukraińców, którzy dla kariery na dworze carskim wyparli się swoich korzeni. Zostają oni porównani do pijawek, zaś poeta wzywa Ukrainę, by opłakiwała swoje dzieci, które w ten sposób ją zdradziły. W tymże 1845 r. powstał poemat Szewczenki „Kaukaz” (kopię przesłał Adamowi Mickiewiczowi), w którym

oraz przywódcy koliszczyzny byli ty­ mi, którzy walczyli o wolność Ukrainy i o prawa dla zwykłych ludzi, a ich idee mimo klęski przetrwały.

P

o splądrowaniu i profanacji cer­ kwi św. Eliasza w Subotowie (wsi należącej niegdyś do Bohdana Chmielnickiego), gdzie w 1845 r. wła­ dze carskie nakazały rozkopać podzie­ mia po pozorem prowadzenia wyko­ palisk archeologicznych, a faktycznie pragnąc odnaleźć w nich legendarny sarkofag Chmielnickiego – Szewczen­ ko napisał poemat Wielki Loch (ukr. Великий Льох). Pogłębił w nim analizę dziejów Ukrainy, stosując m. in. me­ taforę trzech dusz: symbolizują ją trzy ptaki, trzy dusze, które siedzą na krzyżu wieńczącym budynek cerkwi w Suboto­ wie. Zapowiadają one, iż wkrótce trafią do nieba, bo Bóg zapowiedział święte­ mu Piotrowi, że może tam je wpuścić, gdy „Moskale” rozkopią podziemia su­ botowskiej cerkwi. W Wielkm Lochu Szewczenko otwarcie zaatakował carat za jego stosunek do Ukrainy. Wskazał jednak nie tylko na zmierzające do ru­ syfikacji Ukraińców działania władz

Taras Szewczenko, Spichlerz w Potokach

dziewczyny uwiedzione i porzucone z dzieckiem przez szlachciców lub ro­ syjskich żołnierzy. Skłania go to do dramatycznych pytań do Boga o to, czy widzi niedolę Ukrainy i czy długo jeszcze będzie ona trwała. Milczenie Boga składnia go do bluźnierstwa, za­ kwestionowania ponadczasowej spra­ wiedliwości bożej i wezwania do pod­ jęcia walki o wolność.

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

bezpardonowo krytykował imperialną politykę carskiej Rosji. Przechodząc od słów do czynów, w kwietniu 1846 r. poeta wstąpił do tajnego Bractwa Cyryla i Metodego, założonego przez kijowskich studen­ tów z inspiracji Mykoły Kostomarowa. „I powstanie Ukraina ze swego grobu – była mowa w programie Bractwa, Księ­ dze bycia narodu ukraińskiego (Prawie


PAŹDZIERNIK 2O19 · KURIER WNET

11

KURIER·ŚL ĄSKI Merdera, który uczył go wojskowości. Od 1841 r. żonaty z księżniczką Maksy­ milianą Wilhelminą Marią von Hessen­ -Darmstadt, Aleksander był pierwszym następcą rosyjskiego tronu, który od­ wiedził ponad 300 carskich prowin­ cji. W trakcie 6-miesięcznej podróży zobaczył Syberię i Ural, najważniejsze miasta, fabryki, folwarki, miejsca kul­ tu i koszary. Wziął udział w licznych paradach wojskowych, balach i przy­ jęciach. Słowem – na własne oczy zo­ baczył kraj, którym miał rządzić. Po tej wyprawie zwiedził Prusy Fryderyka Wilhelma II, Wiedeń przed upadkiem Metternicha, Włochy oraz Badenię, Wirtembergię i rodzinne księstwo żony, Hesję-Darmstadt.

S

zewczenko zmarł 10 marca 1861 r. w Petersburgu i tam został pierwotnie pochowany. W maju 1861 r. przewieziono jego zwłoki, zgod­ nie z życzeniem wyrażonym w utwo­ rze Testament, pod Kaniów na wysokie wzgórze, skąd roztacza się szeroki wi­

Taras Szewczenko, Na obrzeżach

Bożym) Kostomarowa – i znów ode­ zwie się do wszystkich swoich braci Słowian, i usłyszą jej krzyk, i powstanie Słowiańszczyzna, i nie będzie już ani cara, ani królewicza, ani królewny, ani kniazia, ani hrabiego, ani księcia, ani jaśnie pana, ani ekscelencji, ani pana, ani bojara, ani pańszczyźnianego, ani

Doprowadziło to do krwawych walk Kozaków z Polakami, a przelana krew uniemożliwiła porozumienie. Zdaniem Mariana Jakóbca wiersz ten jest uzu­ pełnieniem przesłania wcześniejszych wierszy Szewczenki o przyczynach zniewolenia Ukrainy, przez dosłow­ ne wskazanie, iż wrogami Ukrainy są

nie wszyscy Polacy, a jedynie magnaci kolonizujący ziemie ukraińskie i kler katolicki, przemocą narzucający swoją wiarę ludom Ukrainy. Według niego wyjściem z tej sytuacji i ratunkiem dla obu narodów może być ich wzajemna miłość w duchu chrześcijańskim, która otworzy szansę porozumienia: I tak, Polaku, druhu, bracie, Zachłanni księża i magnaci Nas poróżnili, rozdzielili, A my wciąż zgodnie byśmy żyli. Podajże rękę Kozakowi I serce swe do niego przychyl, I razem w imię Chrystusowe Odbudujemy raj nasz cichy! (tłum. Jerzy Jędrzejewicz)

Trudne warunki zesłania Szewczenki z czasem łagodniały, m.in. za sprawą przyjacielskich kontaktów z polskimi zesłańcami, ale na skutek donosów Rosjan i kolejnych rewizji wracały do stanu wyjściowego. Od 1857 r. poeta formalnie był wolny, jednak nie mógł wrócić ani do Petersburga, ani na Ukra­

przewieziony do Kijowa, gdzie osta­ tecznie zwolniono go z poleceniem udania się do Petersburga. W takich okolicznościach po­ wstał jeden z ostatnich jego wierszy, w którym skrytykował rolę Chmiel­ nickiego w dziejach Ukrainy. Franci­ szek Rawita-Gawroński w napisanym na Śląsku Cieszyńskim w 1917 r. eseju Taras Szewczenko i Polacy (publikacja: dwutygodnik „Zdrój” – poświęcony sztuce i kulturze umysłowej, 1918 r.) napisał o tym wierszu: „Jeśli winą Po­ laków było, że rozhukanej Kozaczyzny nie umieli ani powstrzymać, ani jej si­ łom nadać właściwego kierunku, że pozwolili rozrosnąć się pierwiastkowi anarchii w duszach kozackich aż do przybrania dzisiejszych potwornych kształtów, to Szewczenko równie do­ brze zdawał sobie sprawę z tego, kto był winowajcą największym, kto zde­ prawował politykę kozacką i serce na­ rodu ruskiego. Dla zachowania charak­ teru tego wiersza, napisanego prawie na rok przed śmiercią, podajemy go w oryginale. Jak-by to ty, Bohdane Pjany Teper na Perejasław hlanuw, Ta na zamczyszcze podywywś, Upywsia-b, zdorowo upywś! Ty preprosławlennyj kozaczej Rozumnij bat’ku! I w smerdiaczij Żidiwskij chati pochmeływś, Abo-b w kalużi utopywś, W bahni swyniaczym... Amiń tobi, wełykij muże, Wełykij, sławnyj – ta neduże! Jak-by ty na swit ne rodywś, Abo w kołyści szcze upywś, To ne kupaw-by ja w kalużi Tebe presławnoho. Amiń.  Perejasław, 18.8.1859 Kiedy Szewczenko walczył o przetrwa­ nie na zesłaniu w Azji, przez Europę

Taras Szewczenko, Ślepiec ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

Bract­wa czytano też „nielegalne” – wed­ług doniesienia szpicla-prowokato­ ra – wiersze Szewczenki. W następnym roku Bractwo, stawiające sobie za cel zjednoczenie Słowian w jednym pań­ stwie demokratycznym, zostało zde­ konspirowane, a jego członkowie aresz­ towani. Gdy aresztowano Szewczenkę, znaleziono u niego rękopisy antycar­ skich utworów. Za tę swoją działalność, a zwłaszcza za niewdzięczność wobec kręgów dworskich, które wykupiły go z pańszczyzny – poeta został skazany na zsyłkę do twierdzy w Orenburgu, a car Mikołaj własnoręcznie dopisał na wyroku „zakaz pisania i malowania”. Innych członków Bractwa skazano na znacznie łagodniejsze kary, które zresz­ tą po pewnym czasie im darowano… Podczas zsyłki Szewczenki do twierdzy w Orsku nad Morzem Aral­ skim między rokiem 1847 a 1850 po­ wstał jego wiersz Do Polaków (ukr. Полякам), który najpełniej wyraża poglądy ukraińskiego poety narodo­ wego na wpływ, jaki miała Polska na dzieje ludu i ziem Ukrainy. Jak ważny dla niego był ten tekst, świadczy fakt, że nawet po odzyskaniu wolności około 1858 r. uzupełniał i dopracowywał jego treść. Zastanawiając się nad przyczyna­ mi nieszczęść Ukrainy, poeta zwracał się w nim do Polaków i wspominając czasy świetności Kozaczyzny stwier­ dzał, że w przeszłości Kozacy i Pola­ cy nie byli dla siebie wrogami. Jednak sytuacja się zmieniła, gdy po unii lu­ belskiej magnateria polska rozpoczęła kolonialną eksploatację ziem ukraiń­ skich, a księża rzymskokatoliccy zaczęli narzucać ludowi ruskiemu wiarę katoli­ cką w miejsce kijowskiego prawosławia.

wobec Polski i Polaków oraz Maloro­ sji/Ukrainy i Małorusów/Ukraińców. Jej wyrazem było stłumienie powsta­ nia styczniowego 1863–1864 oraz taj­ ny cyrkularz (okólnik) ministra spraw wewnętrznych imperium rosyjskiego Piotra Wałujewa, wydany 18 lipca 1863 r., ograniczający wydawanie li­ teratury w języku ukraińskim (przez niego nazwanym małorosyjskim) do utworów poetyckich. Wałujew zapisał, że „języka małorosyjskiego nie było, nie ma, i być nie może”, wyrażając w ten sposób w swoim przekonaniu ogólną w tej sprawie opinię „Małorusów”, czyli zrusyfikowanych Ukraińców. „Okólnik wałujewski, zabraniając drukowania po ukraińsku jakichkolwiek dzieł z wyjąt­ kiem literatury pięknej, za szczegól­ nie niebezpieczne uznawał ukraińskie podręczniki szkolne oraz książki prze­ znaczone dla prostego ludu. Skutkiem wydania okólnika było zmniejszenie się liczby publikacji wydawanych w połu­ dniowo-zachodnich guberniach impe­ rium, gdyż nawet dozwolona literatu­

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

Protestował przeciw ślepemu i powierzchownemu traktowaniu historii, chwaleniu bez głębszej refleksji Kozaczyzny i jej udziału w upadku Polski. Wyraźnie zerwał z wyidealizowanym obrazem Kozaków. chłopa... Ukraina będzie niepodległą Rzeczpospolitą [republiką – aut.] w so­ juszu słowiańskim”. W czasie dyskusji Bractwa docho­ dziło do sporów Szewczenki z dzia­ łającymi w Kijowie jego znajomymi Polakami. Poważnie i bez uprzedzeń omawiano możliwości przyszłego związku obu narodów jako wolnych i równych sobie. Podczas spotkań

dziewięć lat jako człowiek wolny. Pod­ daństwo, zsyłki i nadzór policyjny wy­ pełniły niemal całe jego życie. Repre­ sje władz carskich ograniczyły szerszy wpływ politycznej refleksji poety na kie­ runek rozwoju świadomości narodowej ludów Ukrainy. Pozwoliło to caratowi i służącej mu za narzędzie manipulacji Cerkwi moskiewskiej nadal wpływać na ukraiński ruch narodowy poprzez szerzenie fanatyzmu religijnego. Nie zmieniła tego tzw. odwilż po­ sewastopolska lat 1860–1881, podczas której decyzją Aleksandra II zniesio­ no w 1861 r. poddaństwo 20 milio­ nów chłopów pańszczyźnianych, da­ jąc im możliwość wykupienia ziemi, kształcenia się, pracy poza rolnictwem i uwalniając ich od jurysdykcji sądowej panów feudalnych. W 1864 r. wpro­ wadzono częściowy samorząd guber­ ni i powiatów, tzw. ziemstwa, zależne wprawdzie od rządu i gubernatorów, ale pomagające w zarządzaniu oświatą, bu­ dowie dróg i gospodarce komunalnej. „Skrócono też do 6 lat służbę wojsko­

Taras Szewczenko, Sobór Wozniesieński w Perejasławiu

dok na Dniepr i pola Ukrainy. Ekspor­ tacja jego ciała do Kaniowa stała się ma­ nifestacją polityczną. Pośrodku cerkwi ustawiono katafalk przybrany kwiatami i wieńcami. Msza żałobna zgromadziła przede wszystkim młodzież. Najwięcej było Polaków i Rusinów… Taras Szewczenko w trakcie swo­ jego 47-letniego życia spędził jedynie

wą (do 3 lat dla ludzi wykształconych), zakazano tortur podczas przesłuchań, wprowadzono prawo do obrońcy, nie­ zawisłość i nieusuwalność sędziów, zła­ godzono kary dla zesłańców, cenzurę i ograniczono działalność policji poli­ tycznej” (Wikipedia). Jedno się nie zmieniło: polity­ ka zniemczonych władców Rosji

Kto się boi Banasia? Jadwiga Chmielowska

M

arian Banaś zdecydowanie podpadł światkowi przestępczemu. To on w Ministerstwie Finansów odpowiadał za uszczelnianie ściągalności podatków VAT. Mafia paliwowa i inne nienawidzą Banasia. Już kilka lat temu rozpoczęło się polowanie na niego. Z tego, co podaje prasa, Marian Banaś nie prowadzi hotelu w Krakowie. Wynajął kamienicę, której jest właścicielem. Moim zdaniem nie był świadomy, komu wynajął budynek.

Można mieć pretensje do służb specjalnych, których obowiązkiem jest ochrona osób pełniących istotne funkcje w państwie. Jeśli były uzasadnione zastrzeżenia do osób wynajmujących kamienicę, jej właściciel powinien być ostrzeżony jeszcze przed zawarciem kontraktu! Obawiam się, że wielu prezesów spółek boi się kontroli NIK przeprowadzanych przez ekipę Banasia. Ten cały atak prasowy na obecnego szefa NIK przypomina mi

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

ra piękna podlegała surowej cenzurze prewencyjnej, co znacznie ograniczało swobodę wypowiadania się autorów” (Wikipedia). Jednak w sposób szczególny skutki manipulowania przez zaborców świa­ domością narodową ludów Ukrainy dały się odczuć podczas powstania styczniowego… K

atak przeprowadzony przed laty – również przez Bertolda Kittela – na ówczesnego wiceministra obrony narodowej Romualda Szeremietiewa, który zresztą po latach został całkowicie oczyszczony z zarzutów. Pożegnanie się ze stanowiskiem Szeremietiewa kosztowało nas, Polaków, 17-letnie opóźnienie w powołaniu Wojsk Obrony Terytorialnej i osłabienie kontroli przy zakupach sprzętu dla Wojska Polskiego. Mam nadzieję, że służby specjalne III RP nie tylko ustalą stan faktyczny funkcjonowania hotelu w Krakowie, ale również, kto dokonał prowokacji wobec obecnego Prezesa NIK. …I kto się boi Banasia. K

List do redakcji

Taras Szewczenko

inę. W drodze do stolicy carów dotarł Wołgą do Moskwy. W 1859 r., dwa lata po formalnym zakończeniu kary, otrzy­

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

przetoczyła fala rewolucji demokra­ tycznych Wiosny Ludów (1848–1849). Później – reżim caratu został upoko­

W czasie dyskusji Bractwa dochodziło do sporów Szewczenki z działającymi w Kijowie jego znajomymi Polakami. Poważnie i bez uprzedzeń omawiano możliwości przyszłego związku obu narodów jako wolnych i równych sobie. mawszy oficjalną zgodę, mógł wreszcie wyjechać w ojczyste strony i odwiedzić rodzinę w Kiryłówce. Na Ukrainie Pra­ wobrzeżnej spotykał się z chłopami, co nie umknęło uwagi władz carskich, alarmowanych kolejnymi donosami, że szerzy bluźniercze teorie i podburza lud. Aresztowany i osadzony w twier­ dzy w Czerkasach, został następnie

rzony upadkiem Sewastopola w wyni­ ku wojny krymskiej z Turcją, Anglią, Francją i Sardynią (1853–1856). W jej trakcie zmarł żandarm Europy, car Mi­ kołaj I, tron objął jego syn z małżeń­ stwa z Hohenzollernówną, Aleksander II, wychowanek Wasyla Żukowskie­ go, który wykupił Szewczenkę z pod­ daństwa, oraz niemieckiego oficera

Szanowni Państwo, Istnieje oczywisty związek między atakiem Bertolda Kittela przed laty na Ministra MON Romualda Szeremietiewa a atakiem na Prezesa NIK Mariana Banasia. W związku z tym przypomniało mi się dramatyczne wydarzenie z historii krakowskiego KPN w połowie lat 60. XX wieku. Od tego czasu mam ogromny szacunek i wdzięczność dla Mariana Banasia. Natomiast r. Szeremietiew to po prostu mój Przywódca i Kolega z podziemnych lat walki z komuną w Konfederacji Polski Niepodległej. Ale do rzeczy. Zarówno Romuald Szeremietiew, jak i Marian Banaś od lat 70. XX wieku byli nieprzerwanie, do końca komuny kierowniczymi uczestnikami zorganizowanych działań na rzecz niepodległości Polski. Szeremietiew jako współzałożyciel Konfederacji Polski Niepodległej, a w połowie lat 80. założyciel i przywódca Polskiej Partii Niepodległościowej; Marian Banaś jako założyciel i przywódca Akcji na rzecz Niepodległości. Obydwaj spędzili długie lata w więzieniach

komunistycznych. Obydwaj bardzo zasłużyli się Niepodległej Rzeczypospolitej na wysokich stanowiskach państwowych. Obydwu zaatakował dziennikarz Bertold Kittel. Szeremietiewa zaatakował, gdy ten był wiceministrem Obrony Narodowej, a Banasia, gdy jest Prezesem Najwyższej Izby Kontroli. Szeremietiewowi uniemożliwiło to dalszą służbę państwową – i zatruło parędziesiąt lat życia. Tyle lat trwały procesy sądowe, które zakończyły się ostatecznie całkowitym uniewinnieniem Szeremietiewa. Mariana Banasia znam od 1980 roku jako działacza niepodległościowego. Na cale życie zapamiętam następujący epizod z historii krakowskiego KPN, związany z Marianem Banasiem. Mianowicie w pierwszej połowie lat 80. Banaś zakupił w Krakowie domek, graniczący z domem rodziny Postawów, podziemnych drukarzy KPN (z którymi na co dzień, przez całe lata 80. współpracowałem w działaniach „podziemnych”) – i rozbudował go znacznym kosztem. A wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi. Od 1985 roku było

mi wiadome, że Banaś jest zamożnym człowiekiem. W czerwcu 1985 r., pracując przy rozbudowie tego domu, Banaś zauważył wkroczenie do domu Postawów grupy funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa; widział, jak wynosili stamtąd bibułę w koszu i wyprowadzali drukarza KPN Edwarda Postawę i jak następnie założyli tam tzw. kocioł. Z wielką przytomnością umysłu doprowadził do odnalezienia mnie aż w Kołobrzegu i powiadomienia o wpadce naszej drukarni. Dzięki Banasiowi nikt nie wpadł do trwającego prawie dwa tygodnie esbeckiego kotła u Postawów. Natomiast zarówno Szeremietiew, jak i Banaś bardzo narazili się potężnym siłom zła w Polsce: Szeremietiew komunistycznym i postsowieckim złogom w Wojsku Polskim, Banaś – miliardowym złodziejom i aferzystom rabującym Skarb Państwa. Mam głębokie przekonanie graniczące z pewnością, że scenariusz przetrenowany przez Kittela w tzw. sprawie Szeremietiewa nie powtórzy się w przypadku Mariana Banasia. Nie te czasy, i nie ci ludzie. Ryszard Bocian · KPN Kraków


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2O19

12

KURIER·ŚL ĄSKI

Czy premier Morawiecki zlikwiduje podatek Belki? Rajmund Pollak

P

rzed wejściem na salę pracownicy Biura Ochrony Rządu sprawdzili mnie w sposób, który nadaje się do kabaretu. Bardzo się cieszę, że o bez­ pieczeństwo naszego Prezesa Rady Mi­ nistrów mogę być spokojny i nie mam żadnych zastrzeżeń co do skrupulatności BOR, ale... gdy opróżniłem już wszystkie kieszenie i położyłem na stoliku telefon, klucze, długopis i portfel, funkcjonariusz

Raz w życiu poczułem się jak VIP, bo gdy podchodziłem, już na zewnątrz, do Mateusza Morawieckiego, miałem asystę pięciu funkcjonariuszy BOR, a nieopodal stał w gotowości cały od­ dział Policji.

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

T

BOR zajrzał jeszcze do portfela, spraw­ dzając, ile mam drobnych, bo wykrywacz metalu zapiszczał w zetknięciu z moim portfelem. Powiedziałem, że to jest koń­ cówka, jaka mi pozostała z 13 emerytury i to tłumaczenie poskutkowało, bo zos­ tałem wpuszczony na salę Miejskiego Centrum Kultury bez rewizji osobistej. Pomieszczenie było tak pełne, że funk­ cjonariusze BOR o słusznych gabarytach musieli nieźle się natrudzić, aby utorować przejście dla Pana Premiera. Prezes Rady Ministrów mówił krótko i treściwie, a gdy zakończył, za­ dałem mu z sali pytanie: kiedy będzie zlikwidowany podatek od oprocento­ wania oszczędności, czyli podatek Bel­ ki? Odpowiedzi nie było, ale podszedł do mnie funkcjonariusz BOR i poin­ formował, że zaraz po części oficjalnej Pan Premier zamieni ze mną kilka słów.

rzeba przyznać, że coś się w na­ szym pięknym kraju zmieniło, bo trzy lata temu, gdy chciałem porozmawiać z marszałkiem Kuchciń­ skim w Warszawie, zaatakowało mnie 12 mundurowych ze Straży Marszał­ kowskiej i zostałem wyrzucony z budyn­ ku Sejmu! Natomiast w Żywcu Pan Pre­ mier Morawiecki zamienił ze mną kilka słów, a funkcjonariusze BOR pomogli mi przedrzeć się przez kilkusetosobowy tłum, co obrazuje załączona fotografia. Powiedziałem, że podatek Bel­ ki to jest komunistyczny relikt prze­ szłości, bo uderza przede wszystkim w oszczędności emerytów. Młodzi przeważnie mają długi i niespłacone kredyty, a ludzie starsi całe życie ciężko pracowali na to, aby mieć parę złotych na czarną godzinę. Teraz banki płacą im marne odsetki, od których trzeba odprowadzić jeszcze 19% podatku! Pan Premier podziękował mi za słuszny postulat i dał nadzieję, że jeżeli tylko po 13 października 2019 roku zostanie nadal Prezesem Rady Ministrów, bę­ dzie ten temat miał na uwadze. Powiem szczerze, że ta odpowiedź budzi we mnie dużą nadzieję, bo gdy­ bym usłyszał jakiekolwiek zobowią­ zanie, potraktowałbym je jako jeszcze jedną obietnicę wyborczą, która może szybko zostać zapomniana. Skoro jed­ nak osoba tak wiarygodna stwierdziła, że dostrzega istniejący problem, znaczy to dla mnie o wiele więcej niż pusta obietnica. K

Polacy pierwsi podali nam rękę Jadwiga Chmielowska

17

września, w 80. roczni­ cę napaści Związku So­ wieckiego na Polskę, pod Grobem Nieznanego Żołnierza w Warszawie wiązankę niebiesko­ -żółtych kwiatów złożył kpt. Armii Ukrainy Aleksander Uszyński, a ja – biało-czerwonych. W delegacji uczest­ niczyli również Mariusz Patey, Ana­ tol Kalinowski, Witold Dobrowolski, Michał Orzechowski oraz Rajmund Klonowski z Wilna. Kpt. Aleksander Uszyński był członkiem Ukraińskiej Grupy Helsiń­ skiej w 1988 r., jednym z najbliższych współpracowników Lewka Łukianienki. Aresztowany w 1988 r., uniknął łagru dzięki temu, że w Związku Sowieckim ruszyła już pełną parą pierestrojka. 18 września kpt. Uszyński był goś­ ciem Poranka WNET. Wspominał mię­ dzy innymi bitwę o lotnisko w Donie­ cku. – Bitwa rozpoczęła się 25 maja 2014

roku, a 28 maja, w jednym z pierwszych bojów, ja dostałem się do rosyjskiej nie­ woli. Wzięli mnie rosyjscy zakonspi­ rowani wojacy, którzy kierowali sepa­ ratystami z DNR. Walki trwały kilka miesięcy. 20 stycznia 2015 roku Rosjanie wysadzili budynki i zaginęło ok. 80 żoł­ nierzy ukraińskich. Wyszedłem z nie­ woli w styczniu 2016 r. Na pytanie redaktora Skowroń­ skiego: – Co się zmieniło po wybo­ rze nowego prezydenta?, gość Po­ ranka WNET odpowiedział: – Nic się specjalnie nie zmieniło. Zełenski nie jest doświadczonym politykiem. Wymieniono jeńców, ale do list wy­ mienianych włączono marynarzy z za­ garniętych statków. Trybunał między­ narodowy nakazał zwrot 3 statków i uwolnienie 24 marynarzy. Tak więc zwolniono 24 marynarzy, którzy i tak, zgodnie z prawem morskim, powinni być uwolnieni, a nie wrócili do domu

Barbara Maria Czernecka

T

Od 26 do 31 sierpnia bieżącego roku w nadmorskiej miejscowości Urzuf pod Mariupolem nad Morzem Azowskim w obwodzie donieckim na Ukrainie odbył się międzynarodowy obóz młodzieży pod nazwą „Potomkowie Wolnych”, promujący idee współpracy narodów i państw leżących między Morzem Czarnym, Bałtykiem i Adriatykiem.

Patriotyczne środowiska Litwy, Ukrainy i Polski kontynuują współpracę Mariusz Patey

sojuszu z Polską. Na rok przed podpi­ saniem umowy o współpracy między Symonem Petlurą a Józefem Piłsud­ skim głosił potrzebę porozumienia z Polakami nawet za cenę ustępstw terytorialnych. Twierdził, że Polska nie jest zagrożeniem dla państwa ukraińskiego, a armie Białej i Czer­ wonej Rosji – już tak. Nie można wal­ czyć na trzech frontach jednocześ­ nie. Lepiej wspólnie z odrodzonym państwem polskim przeciwstawić się bolszewikom. W 1919 r. Polska była zaangażo­ wana w konflikt zbrojny z Zachodnio­ ukraińską Republiką Ludową. Postawa Oskiłki nie spotkała się wtedy ze zro­ zumieniem nawet wśród późniejszych orędowników współpracy z Polską. Wołodymir Oskiłko został zamordo­ wany w miesiąc po zabójstwie Symona

Z

apytałam naszego gościa o na­ stroje antypolskie, o których trąbią u nas niektóre środowi­ ska. – W Polsce nie da się zrobić par­ tii prorosyjskiej, ale teraz propaganda – moim zdaniem moskiewska – chce doprowadzić do utworzenia partii an­ tyukraińskiej. – Jakie są nastroje Ukra­ ińców-banderowców w stosunku do Polski? Czy z ich strony zagraża jakieś niebezpieczeństwo?

Aleksander Uszyński stwierdził: – U nas obecnie banderowcami nazywa się bohaterów, którzy walczyli z Sowie­ tami. Nie widzimy żadnego niebez­ pieczeństwa problemów czy konflik­ tów z Polakami. Polacy to nasi bracia i siostry. Oni pierwsi podali nam rę­ kę. Uznali niepodległość. Jako pierw­ si wystąpili w naszej obronie podczas napaści Rosji. Wiele czasu spędziliśmy na dys­ kusjach, jak sprawić, aby nasze narody poprzez edukację mogły się przeciw­ stawić rosyjskiej propagandzie. Zda­ jemy sobie sprawę, jakie zagrożenie dla świata stanowi rosyjsko-chiński imperializm. Marzenie Lenina o nie­ sieniu komunizmu na cały kontynent i panowaniu nad światem jest nadal żywe. Narodom kochającym wolność pozostaje się jednoczyć, by zachować niepodległość swoich państw. K

Pisząca i czytająca

P

atronem wydarzenia został książę Konstanty Ostrogski, zwycięzca bitwy pod Orszą w 1505 r. Intencją organiza­ torów było nawiązanie do idei jagiel­ lońskiej, znanej na Ukrainie pod nazwą Intermarium – Międzymorza. Projekt został zrealizowany przy wsparciu i patronacie m.in. Minister­ stwa Młodzieży i Sportu oraz władz regionu donieckiego, a organizatorami były ukraińskie organizacje młodzieżo­ we, w tym Korpus Junacki, kojarzony jako część wolontariackiego zaplecza pułku Azow. Przyjąłem zaproszenie, aby dowie­ dzieć się, co myślą młodzi Ukraińcy i Litwini o nas, Polakach. Było to o ty­ le ważnym doświadczeniem poznaw­ czym, że tzw. Ruch Azowski ma raczej złą prasę w Polsce, i to nie tylko w niszy znanej z orientacji prorosyjskiej. W ramach zajęć odbyły się war­ sztaty z udziałem instruktorów orga­ nizacji harcerskich i młodzieżowych o charakterze patriotycznym i pro­ obronnym z Litwy, Ukrainy i Polski. Miały one na celu wzajemne poznanie się i przedyskutowanie trudnych tema­ tów związanych z sąsiedzkimi relacjami polsko-litewskimi i polsko-ukraiński­ mi. Grupy młodzieży wybierały swoich bohaterów i na przykładzie ich życio­ rysów próbowano dokonywać ocen tych postaci, stosując wiele kryteriów, tj. wartości etyczne, skutki ich działań, odniesienia do współczesności. Młodzież litewska wybrała postać księcia Konstantego Ostrogskiego oraz księcia Witolda, współautora zwycię­ stwa w bitwie pod Grunwaldem 1410 roku. Ukraińscy członkowie „Plastu” opowiedzieli o współczesnych boha­ terach, ochotnikach ze swoich miej­ scowości, którzy walcząc o integralność granic swojego państwa, o prawo do wolności, o niezawisłość Ukrainy – od­ dali swoje życie. Interesujący z punktu widzenia Polaków był wybór przez drużyny ukraińskie dwóch postaci bohaterów zmagań z lat 1918–1921 o niepodleg­ łość Ukraińskiej Republiki Ludowej: Wołodymira Oskiłki i Symona Petlury. Zwłaszcza ta pierwsza postać jest mało znana w Polsce. Był głównodowodzą­ cym armią URL w latach 1918–1919 r., skonfliktowanym z Petlurą w kwestii

zakładnicy i jeńcy wojenni, przetrzy­ mywani w Doniecku i Rosji. Rosjanie zabrali swoich i zdrajców Ukraińców, którzy walczyli po rosyjskiej stronie. Nam oddali ludzi, którzy nie byli w ewidencji FSB – służb specjalnych Rosji. Reszta, czyli wielu ukraińskich patriotów, dalej jest przetrzymywana, nawet w prowizorycznych więzieniach w piwnicach Doniecka.

FOT. MICHAŁ ORZECHOWSKI / ZE ZBIORÓW A. USZYNSKIEGO

13 września premier Morawiecki, wracając z Pragi, odwiedził Żywiec. Postanowiłem skorzystać z okazji i wziąć udział w jego spotkaniu z mieszkańcami miasta.

Petlury w 1926 r., w Równem, praw­ dopodobnie przez sowieckiego agenta. Młodzież zgodnie zauważyła, iż z historii płynie taka nauka, że kiedy narody Europy Środkowo-Wschodniej współpracowały, to mogliśmy razem skutecznie bronić swoich interesów. Kiedy dochodziło do waśni, korzystał ktoś trzeci. Innym tematem warsztatów były sposoby reagowania na argumenty czę­ sto widoczne w polskim, litewskim czy ukraińskim internecie, podważające in­ tegralność terytorialną sąsiadów w imię „historycznej sprawiedliwości” czy in­ nych „praw” do części tego czy innego terytorium. Młodzież wykazała się dużą inteligencją i znajomością realiów poli­ tycznych, dzięki czemu potrafiła zapa­ nować nad emocjami. W dobrze poję­ tym interesie narodowym jest bowiem

pokojowa koegzystencja i współpraca oparta na zasadzie „win-win”. Uczestnicy obozu gościli w pobli­ skiej bazie pułku Azow. Zastępca do­ wódcy opowiedział o różnych drogach życiowych członków tego ochotniczego pułku Gwardii Narodowej. Duża część żołnierzy tworzących w 2014 r Batalion Azow wywodziła się z ukraińskich śro­ dowisk kibicowskich, które znane są ze swych patriotycznych postaw, ale i radykalizmu. Znaczny odsetek pułku stanowią rosyjskojęzyczni mieszkańcy Donba­ su. Charkowa czy południa Ukrainy. To komplikuje prosty obraz rosyj­ skojęzycznych mieszkańców Ukrai­ ny popierających Rosję i ukraińskoję­ zycznych, walczących z prorosyjskimi separatystami. Przyjmowano także Bia­ łorusinów i Rosjan chcących walczyć

o komplet dwóch odlanych z gipsu uroczych figurek dziew­ cząt. Mają pastelowobłękitne sukienki i blond fryzury, misternie za­ kręcone w loczki wedle mody z czasu świetności tych bibelotów. Twarzycz­ ki mają uformowane delikatnie, tak­ że zgodnie z trendami epoki, w której takie postaci najbardziej się podobały. Oparte na dłoniach pochylone głowy obrazują skupienie na lekturze i pisa­ niu – może pamiętnika? Ich styl i barwy pozwalają je dato­ wać na dwudziestolecie międzywojen­ ne. Tego typu ozdoby mieszkań były wówczas bardzo popularne. „Pisząca” i „czytająca” mogą więc mieć już prawie sto lat. Z tyłu figurek jeszcze widnie­ je wyryty podpis ich projektanta bądź producenta: „P. Pilawka”. Odświeżone

z putinowską agresją. W trudnych chwilach lat 2014–2015 liczył się każ­ dy człowiek, który chciał pomóc za­ atakowanej ojczyźnie. Żołnierze pochodzą z różnych śro­ dowisk, mają różne poglądy polityczne, są różnej wiary, choć dominuje pra­ wosławie; są też grekokatolicy, ateiści i paru neopogan – tego nikt nie kon­ troluje. Ważne, że wszyscy chcą bro­ nić niepodległej Ukrainy przed agresją zewnętrzną. Co także istotne, wydano deklarację, że dziś pułk jest formacją niepolityczną. Natomiast ze względu na jego popularność zdobytą na polu walki część radykalnej młodzieży z róż­ nych organizacji i kibice sportowi noszą koszulki z symboliką pułku. Na pytania, czy obecnie mogą słu­ żyć w pułku Azow osoby z innych kra­ jów, odpowiedź była negatywna. Parę lat temu rzeczywiście każdy, kto chciał pomóc Ukrainie, był witany z wdzięcz­ nością. Dziś batalion zwiększył stan osobowy tak bardzo, że stał się pułkiem Azow i nie jest już pospolitym rusze­ niem, ale częścią Gwardii Narodowej. Obowiązują go regulaminy i prawo­ dawstwo regulujące jednostki MSW. Część wolontariuszy i byłych żołnierzy dawnego batalionu Azow angażuje się w różnorakie działania polityczne i społeczne, jednak prze­ ważająca większość działa w ramach demokratycznego porządku prawnego, by go naprawiać, nie obalać. Nie chcą dopuścić do dalszego psucia państwa przez korupcję i brak reform. Przestęp­ czość jest tu marginesem, choć ochoczo podnoszonym przez niechętne pułko­ wi media. Padały także pytania, czy osoby wspierające Azow nie tworzą czasem ruchu, którego działalność ma charak­ ter faszystowski, zagrażający porząd­ kowi publicznemu? Dawni ukraińscy działacze, wy­ wodzący się z subkultur kibicowskich „ultrasów”, wobec dużej infiltracji za­ chodnioeuropejskiej skrajnej prawicy (często także związanej z subkulturami stadionowymi) przez osoby o skrajnie proputinowskich poglądach, próbują przeciągnąć na stronę ukraińską choć część z tych środowisk. Według czę­ ści aktywistów Ukraina, by wygrać, musi zabiegać o sympatię dla swojej walki o niepodległość w całym spek­ trum środowisk społeczeństw Europy

przez konserwatora, obecnie zdobią komodę prywatnej biblioteki i nadal zachwycają. Nie utraciły nic ze swoje­ go wdzięku i przesłania; przypominają o sztuce pisania ręcznego i zamiłowa­ niu do czytania książek, które dziś wy­ dają się nie tylko tracić popularność, ale wręcz odchodzić w zapomnienie, wyparte przez jakże przecież wygodną i pożyteczną elektronikę. K

i Ameryki Północnej – od skrajnej lewicy do skrajnej prawicy. Moim zdaniem to ryzykowne działania, bo­ wiem próby nawiązywania współpra­ cy z osobami o bardzo radykalnych poglądach dają właśnie materiał do atakowania środowisk skupionych wokół pułku Azow. Taka aktywność może też mieć negatywny wpływ na odbiór Ukrainy w świecie. A wrogo­ wie Ukrainy, co też zrozumiałe, sta­ rają się obniżyć poziom sympatii do Ukrainy. Osoby z tzw. ruchu azowskie­ go, z którymi się spotykałem, raczej podnosiły problem deficytów systemu społecznej kontroli władzy, zwłaszcza sądowniczej, niż chęć budowy jakiejś brunatnej dyktatury. Duża część była entuzjastycznie nastawiona do pro­ jektu Intermarium, czyli pogłębionej współpracy państw regionu Europy Środkowo-Wschodniej z udziałem

Kiedy narody Europy Środkowo-Wschodniej współpracowały, mog­ liśmy razem skutecznie bronić swoich interesów. Kiedy dochodziło do waśni, ko­rzystał ktoś trzeci. Ukrainy i Polski. Nie wyczuwałem szowinizmu. Naturalnie, jak w każdej społecz­ ności, są osoby o różnych poglądach. Nie twierdzę, że nie ma i takich, którym poprawa stosunków polsko ukraińskich nie jest na rękę. Skłaniam się jednak ku tezie, że bardziej konstruktywne jest wy­ najdywanie obszarów współpracy i osób, z którymi wspólnie można zrobić coś pozytywnego, niż skupianie się na tym, co dzieli. A malkontenci w każdym kra­ ju byli, są i będą. Dla Polski ważne jest, by nasz punkt widzenia docierał nie­ zmanipulowany i był dob­rze zrozumia­ ny w szerokich kręgach społeczeństwa ukraińskiego, zwłaszcza wśród ludzi młodych. Oni bowiem będą w przyszło­ ści decydować o wyborach politycznych swojego kraju. Mamy wiele obszarów możliwej współpracy. Dlatego ważne jest, by ta­ kie wspólne spotkania odbywały się jak najczęściej. K




Nr 64

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Październik · 2O19 W

n u m e r z e

Świat komercji i świat ducha Czytając niektóre komentarze na katolickich portalach po akcji ewangelizacyjnej Polska pod Krzyżem, zastanawiałam się, dlaczego pewne osoby, w tym duchowni, podważają jej sens. Komentarz Małgorzaty Szewczyk po zakończeniu spotkania modlitewnego w Kruszynie.

Jolanta Hajdasz

A

Z

E

T

A

NN

II

EE

CC

O O

D D

ZZ

II

EE

N

N

A

To znowu była niezwykła Msza św. Podniosła atmosfera, kilkaset osób tłoczących się na dwóch piętrach w dawnym areszcie śledczym przy Rakowieckiej w Warszawie, poruszająca homilia abpa Marka Jędraszewskiego, śpiew Antoniny Krzysztoń i ta intencja – o wszczęcie procesu beatyfikacyjnego abpa Antoniego Baraniaka. A wszystko to 26 września 2019 roku, w 66 rocznicę aresztowania Prymasa Stefana Wyszyńskiego i jego sekretarza, biskupa Antoniego Baraniaka.

2

Zmarła współpracownica arcybiskupa Baraniaka

Żołnierz Niezłomny Kościoła

Przypominała fakty, podpowiadała, gdzie szukać kolejnych świadków, uczyła wytr­ wa­łości i nie pozwalała się zniechęcać, gdy pojawiały się trudności. Zawsze starała się pomóc. Wspomnienie Jolanty Hajdasz o śp. s. Remigii, elżbietance zaangażowanej w uczczenie pamięci abp. Antoniego Baraniaka.

Jolanta Hajdasz

2

Obra-Warta broni się nadal Nikomu nie życzymy takiego koszmaru, wierzymy, że odzyskamy nasze 16 mln złotych przeznaczonych na setki pomysłów w Regionie Obra– Warta. Lokalne zrzeszenie przedsiębiorców i organizacji obywatelskich w sporze z wicemarszałkiem województwa wielkopolskiego. Relacja Aleksandry Tabaczyńskiej.

3

Zaprosił mnie św. Maksymilian Maria Kolbe

P

rzy ołtarzu – dwunastu księży obok metropolity krakowskiego; m.in. ks. Stanisław Małkowski, o. Jerzy Garda, o. Stanisław Tasiemski, ks. Tomasz Trzaska i oczywiście ks. Jarosław Wąsowicz, salezjanin, który w tym miejscu już od czerwca sprawuje co miesiąc Mszę św. w tej intencji. Wśród uczestników m.in. Zofia Pilecka-Optułowicz, córka legendarnego rotmistrza Witolda Pilec­ kiego, Michał Lorenc, wybitny muzyk, kompozytor, Jarosław Szarek, prezes IPN, Jacek Pawłowicz, dyrektor Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL, Sebastian Kaleta, poseł PiS, sekretarz stanu w ministerstwie sprawiedliwości, Jan Parys, były minister obrony narodowej, Paweł Piekarczyk, muzyk – i tylu innych z Poznania, Starogardu Gdańskiego, z Krakowa, Piły, Warszawy... „Ostatnie lata pozwalają nam zrozumieć, że są sprawy, rzeczy i miejsca święte, którym trzeba przywrócić miarę, by codzienność nabrała właściwego kształtu. Takim właśnie miejscem jest to więzienie, przesycone męczeństwem najbardziej szlachetnych bohaterów, synów i córek naszej ojczyzny. Miejsce nasiąknięte krwią, które musi wryć się w pamięć Polaków, by zrozumieli siebie i swoją odpowiedzialność za przeszłość i przyszłość” – mówił w homilii abp Marek Jędraszewski, który w 1973 roku przyjął z rąk abp. Antoniego Baraniaka święcenia kapłańskie i który jest autorem wydanej 10 lat temu fundamentalnej dla przywracania pamięci o abp. Antonim Baraniaku publikacji pt. Teczki na Baraniaka. W homilii arcybiskup nawiązał do czytania z Księgi Aggeusza, które przypadało na ten dzień. Przypomniał, iż po odzyskaniu wolności Izraelici troszczyli się jedynie o własne

domy, a świątynię pozostawili w ruinie. Ówczesny prorok nauczał więc, że aby życie codzienne było owocne, należy przywrócić właściwą hierarchię wartości. Metropolita krakowski odniósł te słowa do współczesności. „Przemiany w Polsce, które trwają od trzydziestu lat, nie uwzględniają właściwej hierarchii wartości. Upominał się o nią Jan Paweł II podczas pielgrzymki do Polski w 1991 roku, mówił, że są sprawy i miejsca święte, którym należy przywrócić

więzienia przy ul. Rakowieckiej, gdzie odebrano mu wszystkie rzeczy osobiste, łącznie z różańcem, i osadzono w pustej, betonowej celi. Abp Marek Jędraszewski zacytował jeszcze jeden dokument, „nakaz zwolnienia” z 29 grudnia 1955 roku. W tym postanowieniu niby stwierdzono, że abp Antoni Baraniak ma być niezwłocznie wypuszczony na wolność i skierowany do miejsca zamieszkania, ale tak się nie stało. Po zwolnieniu abp Antoni Bara-

Są sprawy, rzeczy i miejsca święte, którym trzeba przywrócić miarę, by codzienność nabrała właś­ ciwego kształtu. Takim właśnie miejscem jest to więzienie. Ono musi wryć się w pamięć Polaków – mówił w homilii abp Marek Jędraszewski. właściwą miarę. Takim miejscem jest to więzienie, w którym cierpieli szlachetni polscy bohaterowie” – powiedział. Przypomniał także jedyne zachowane w archiwach zapiski abp. Antoniego Baraniaka odnoszące się do jego uwięzienia. Dotyczą one nocy z 25 na 26 września 1953 r. i są opisem aresztowania Prymasa i później jego samego. Żegnając się ze swym sekretarzem, prymas przekazał mu wszelkie niezbędne uprawnienia i zlecił prowadzenie sekretariatu. Nie wiedział, że jego najbliższy współpracownik też zostanie aresztowany. Po wyprowadzeniu z Domu Arcybiskupów Warszawskich przy ul. Miodowej kardynała Stefana Wyszyńskiego, Urząd Bezpieczeństwa prowadził wielogodzinną rewizję wszystkich pomieszczeń, po której zdecydowano o aresztowaniu bp. Antoniego Baraniaka. Zawieziono go do

niak został… internowany w domu salezjańskim w Marszałkach, gdzie nadal nikt nie mógł go odwiedzać, gdzie nadal odmawiano mu pomocy lekarskiej i gdzie nie mógł nawet sprawować Mszy św. Metropolita krakowski stwierdził, że abp Antoni Baraniak mógłby za kardynałem Stefanem Wyszyńskim powiedzieć, że stał się obiektem samowolnych poczynań rządu, a jego obowiązkiem jest przecież pozostać przy powierzonej mu owczarni. Arcybiskup podkreślił, że abp Antoni Baraniak nigdy nie opowiadał o cierpieniu, które spotkało go podczas pobytu w więzieniu. Kardynał Stefan Wyszyński dowiedział się o jego heroicznej postawie od innych więźniów. Metropolita krakowski wspomniał, że po opublikowaniu książki Teczki na Baraniaka spotkał swojego profesora,

który jako jeden z nielicznych rozmawiał z abp. Antonim Baraniakiem na temat więzienia i dowiedział się, że był on m.in. przetrzymywany w ciemnym i wilgotnym karcerze, wyprowadzano go tylko po to, by podpisał tzw. lojalkę, czego nie uczynił. W więzieniu powtarzał sobie: „Baraniak, ty się nie możesz ześwinić”. Miał poczucie osobistej godności, które chciał za wszelką cenę ratować. Ratując tę godność, ratował Prymasa, Kościół i Polskę – powiedział metropolita krakowski. Przypomniał, że abp. Antoniego Baraniaka przesłuchiwano ponad 145 razy, a z protokołów przesłuchań wynika jedno: – Był do końca wierny Bogu i Kościołowi. Do niczego się nie przyznał, nikogo nie zdradził. Wierzył, że Pan Bóg jest ponad wszystko. Na koniec spotkania głos zabrał dyrektor muzeum, Jacek Pawłowicz. „Msza św. z okazji tej rocznicy jest wyjątkowym wydarzeniem. Jest nas tu bardzo dużo. I myślę, że jest nas więcej, niż widzimy, bo wszyscy ci, którzy siedzieli w tych celach, tu cierpieli, byli mordowani, są dziś z nami” – stwierdził. Podziękował arcybiskupowi, zebranym duchownym i wiernym za obecność i wsparcie przy tworzeniu z więzienia przy ul. Rakowieckiej Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL. Pawilon X tego Muzeum to miejsce, w którym co miesiąc odprawiana jest Msza św. w intencji zamordowanych, więzionych i walczących za niepodległą Polskę. Od czerwca br. 26. dnia każdego miesiąca o godz. 18.00 jest tam sprawowana Eucharystia w intencji rychłej beatyfikacji abp. Antoniego Baraniaka. Każdy może na nią przyjść, wstęp jest niczym nieograniczony. K

Biało-czerwona fala maszerowała po ulicach Oświęcimia w kierunku miejsca pamięci pomordowanych przez oprawców niemieckich, czyli niemieckiego obozu koncentracyjnego i zagłady. Pierwszy Marsz Życia Polonii i Polaków w Oświęcimiu oczami Andrzeja Karczmarczyka.

6

Panoptikum czy wstęp do panteonu? Czasy w Polsce są ciężkie właściwie od zawsze, co stanowi wyzwanie dla naszych polityków. Czy obecni politycy – nawet z doktoratami (dr Spurek, dr Śmiszek) podołają problemom Polaków? Nastąpiło widoczne pogorszenie „materiału ludzkiego”. Jana Martiniego przegląd koryfeuszy współczesnej polityki.

7

Armia księdza Marka Krótkie, zabawne historyjki ukazujące ministrantów jako pełnych pomysłów łobuziaków, bardzo trzeźwo i dosłownie rozumiejących swoje powinności. Urocze, pełne ciepła i humoru perypetie dziesięcioletniego ministranta, które spodobają się dorosłym i dzieciom. Zapowiedź książki Aleksandry Tabaczyńskiej.

8

ind. 298050

D

o wyborów tylko kilka dni. Wydarzenia zmieniają się jak w kalejdoskopie, temat goni temat, a kandydaci raz po raz zaskakują pomysłami na dotarcie do elektoratu. Obserwuję wybory w Poznaniu od dawna i cieszę się, że po raz pierwszy od wielu lat mogę stwierdzić, iż tym razem w Wielkopolsce to PiS nadaje ton kampanii, a PO śpi i nie ma dobrego pomysłu ani dla regionu, ani dla Polski. Brawo dla poznańskiego „spadochroniarza” czyli minister Jadwigi Emilewicz, która dwoi się i troi, by zarekomendować poznaniakom program swojej partii. Brawo dla posła Bartłomieja Wróblewskiego, startującego z 6 miejsca na liście i co kilka dni mającego nowy pomysł na dotarcie do wyborców. Brawo dla radnego PiS Przemysława Alexandrowicza, kandydata na senatora, który w obszarze uważanym od dawna za przegrany, jakim są wybory bezpośrednie do senatu, w sztandarowym dla PO okręgu poznańskim śmiało podjął walkę i wbrew sceptykom staje do rywalizacji, dyskutuje i walczy o każdy głos. Bez względu na wynik wyborów w Poznaniu, prawica już wygrywa, bo widać wreszcie, że walczy. Mamy u nas bardzo ciekawe starcie kobiet, bo przeciwniczką dynamicznej Pani Minister z PiS-u, jedynką na listach PO jest była żona prezydenta Poznania. Pani Jaśkowiakowa nigdy nie zajmowała się zawodowo polityką, a swobodne podejście do życia osobistego, jakie prezentował jej mąż, spowodowało, iż efektem pierwszej kadencji sprawowania przez niego najważniejszego urzędu w mieście był ich rozwód, a ona sama stała się przez to rozpoznawalną w mieście osobą. W kampanii wyborczej nie widać jej praktycznie wcale, wynik wyborów pokaże więc wszystkim, jak duży jest dziś tzw. twardy elektorat PO w Poznaniu, który zagłosuje na tę partię bez względu na to, czy stoi na jej czele ktoś, komu w ogóle chce się pracować dla innych. Przypomnę, że w poprzednich wyborach zaszczytne miejsce nr 1 na liście PO w Poznaniu miał sportowiec, złoty medalista olimpijski w rzucie młotem, równie daleki od polityki, co odległości, na które potrafił odrzucić ów młot. Dziś z wielkim trudem można znaleźć na liś­cie wyborczej jego nazwisko. Ale za to, jak zwykle, tuż za plecami wrzucanych na pożarcie co 4 lata pseudopolityków Platformy staje Rafał Grupiński, od lat jedna z najważniejszych osób tej strony sceny politycznej w państwie, jak zwykle nr 2 na liście. Wpadki kampanii PO nie idą na jego konto, on nie musi ich komentować ani nikomu się z nimi kojarzyć. Ciekawe, czy kiedyś znudzi mu się to bycie nierozpoznawalnym dla zwykłego wyborcy. I jeszcze jedna ważna ciekawostka. To „starcie kobiet” w Poznaniu sprawia, iż u nas częściej niż gdzie indziej poruszana jest w mediach tzw. tematyka kobieca. Padają pytania, które rzadziej zadawane są mężczyznom. Z wywiadu udzielonego np. przez kandydatkę PO na senatora w powiecie poznańskim wynika jednoznacznie, iż – cytuję – „tabletka »dzień po« nie ma nic wspólnego z dzieciobójstwem, a aborcja powinna być możliwa na żądanie do trzeciego miesiąca ciąży. Nie może być tak, że 14-letnia dziewczyna jedzie do Czech, żeby tam usunąć ciążę. Powinna mieć taką możliwość w Polsce” – mówi była przewodnicząca Rady Miasta Poznania, od lat senator PO, kobieta w wieku emerytalnym, wypowiadająca się gładko i bez emocji. „Związki partnerskie bez problemu i od razu. Będziemy za tym głosować. Podobnie jak prawo do adopcji dzieci przez takie pary. Znam wiele osób, które żyją w związkach jednopłciowych. To fantastyczni ludzie. Jeśli dziecko ma być wychowywane w byle jakiej rodzinie lub żadnej, to niech lepiej trafi do takiej” – to oficjalne wypowiedzi kandydatki PO do Senatu. Adopcja dzieci przez homoseksualistów, aborcja na życzenie? Nie miejmy złudzeń, kogo i dlaczego odrzucimy w tych wyborach. Nie zmarnujmy swoich głosów 13 października. K

G

FOT. JOLANTA HA JDASZ

redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2O19

2

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Świat komercji i świat ducha Chinczycy harcują w Austrialii, a Rosjanie w Peru Małgorzata Szewczyk

Jan Martini

Wiele mówi się dziś o nowej ewangelizacji, a kiedy już znajdą się ludzie, którzy Kiedyś wyczytałem w amerykańskiej prasie, że w Australii zmieniono przepisy nie zatrzymują się wyłącznie na pustych deklaracjach, ale podejmują konkretne dotyczące finansowania partii politycznych. Autor alarmował, że teraz będzie działania, są krytykowani. I to – nomen omen – ze strony „ludzi Kościoła”. można wpompować miliony dolarów poza ewidencją.

Czytając niektóre komentarze na kato­ lickich portalach po akcji ewangelizacyjnej Polska pod Krzyżem, zastanawiałam się, dla­ czego pewne osoby, w tym duchowni, pod­ ważają jej sens, a nawet podają w wątpliwość czystość intencji jej organizatorów. nym wydarzeniu. A podobnie działo się podczas pielgrzymek św. Jana Pawła II do Polski, Mszy św. sprawowanych przez bł. ks. Jerzego Popiełuszkę czy św. o. Pio. Wiele młodych osób także w internecie przyznaje, że znaleźli się np. na Lednicy czy Przystanku Jezus, bo jechali

koledzy czy znajomi, a kiedy już tam byli, to coś ich poruszyło, dotknęło… A potem sami niekiedy dają odważne świadectwo w swoich, nierzadko trudnych i niekoniecznie otwartych na sprawy Boga, środowiskach. Dziś trzeba mieć odwagę, by przyznać się do wiary w Boga w szkole, w pracy, wśród znajomych, którzy byli ochrzczeni, ale ostatni raz byli w kościele na swoim bierzmowaniu lub Pierwszej Komunii św. swojego dziecka… Najprawdopodobniej nikt z tych, którzy składali świadectwo po kolejnych stacjach Drogi Krzyżowej, nie pomyślał, że podzieli się wobec tak ogromnego audytorium własną bolesną historią: rozwodu rodziców, śmiertelnej choroby dziecka, zdrady męża, syndromu poaborcyjnego, morderstwa córki na tle seksualnym, wykorzystania seksualnego przez księdza… Choć każda z nich była inna, tak naprawdę można odczytać je w kluczu reprezentatywności dla całego społeczeństwa, bo te historie mogła przydarzyć się każdemu z nas. Zresztą miały one wspólny mianownik. Życiowe doświadczenia każdą z tych osób zaprowadziły pod krzyż, gdzie odnalazła ukojenie i nadzieję. Jeśli przynajmniej jedna z nich rzuciła światło na sytuację kogoś, kto ma podobne doświadczenia, warto było wziąć udział w tak wielkim przedsięwzięciu. Być może właśnie w tym miejscu i czasie, w tej lotniskowej przestrzeni Jezus poruszył czyjeś serce. I na koniec: nie można pominąć innego ważnego aspektu: akcję Polska pod Krzyżem zainicjowali świeccy, a nie duchowni… K

W

prawdzie to antypody i zdarzenia dość dawne, ale warto przypomnieć te ciekawostki, bo pewne mechanizmy są ponadczasowe. W myśl nowych regulacji donacja na rzecz partii nie przekraczająca sumy 10 tys $ australijskich nie musi być zgłaszana (poprzednio wpłaty już dziesięciokrotnie niższe należało ewidencjonować). Nie wiadomo, kto był inicjatorem tej zmiany, ale wiadomo, kto na tym skorzystał... I rzeczywiście – wybory niespodziewanie wygrał skrajny lewicowiec Kevin Rudd. Po 8 latach rządów konserwatywnych, podczas których nastąpił wielki wzrost dobrobytu, taka radykalna wolta była kompletnym zaskoczeniem. Tłumaczono to długotrwałą suszą, która zmęczyła elektorat spragniony zmian. Nowy premier wprawił w zachwyt wszystkich postępowców świata, mianując na ministra młodą kobietę (!) pochodzenia azjatyckiego (!!), a w dodatku „otwartą” lesbijkę (!!!). Natychmiast zaczęto też organizować wiece przepraszając Aborygenów za niegodziwości ze strony białych. Wkrótce w „New York Times” pojawił się artykuł Nie traktować Chin jako wroga (to cytat premiera Australii ze spotkania z Obamą), w którym jest mowa o tym, że Chiny powinny być ważnym partnerem USA ze względu na swój potencjał ekonomiczny i demograficzny, pomimo „brzydkich postępków w przeszłoś­ ci”. Jeśli więc następnie przeczytałem w „Asia Pacific Times” wzmiankę, którą niżej przytaczam, można nie mieć wątpliwości, że wyborze K. Rudda oprócz pogody zadziałały chińskie pieniądze.

Fałszywi fani Konstytucji przeszli niedawno z fazy konfekcyjnej do fazy czy­ tania jej na głos. Twierdzę, że ta czynność, tyleż napuszona, co groteskowa, bardzo utrudnia myślenie nad treścią tego, co się czyta, czego przykładem są aktorzy czytający teksty liturgiczne – najczęściej robią to gorzej od zwyk­ łych księży.

A

dlaczego fałszywi? Bo widać gołym okiem, że nie chodzi im wcale o Konstytucję, tylko o przepędzenie PiS-u. Kiedy tak wygodniej, konstytucyjne gwarancje praw obywatelskich ignorują, czego przykładów aż nadto. Prawo do życia? Owszem, ale nie wtedy, gdy mały człowiek swym pojawieniem się w łonie matki zagraża jej komfortowi życiowemu. Według tych hipokrytów prawo do komfortu życiowego idzie przed prawem do życia, to jasne. Prawo do wyrażania swoich opinii? Jak najbardziej, ale przecież nie ma wolności słowa dla takich typów jak profesor Nalaskowski. Czyli prawo do ochrony przed krytyką jest ważniejsze od wolności słowa. Tego wymaga tolerancja. Prawo do wychowania dzieci zgodnie z przekonaniami? Ależ tak, pod warunkiem, że te przekonania będą po europejsku postępowe. Przecież nie może być tak, żeby w relacjach z płcią przeciwną nastolatki krępowała jakaś rzekomo naturalna wstydliwość. Seksedukacją wychowamy twoje dziecko do bezwstydu – cóż z tego, że pod przymusem, skoro to dla jego dobra?

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

Można by tę listę ciągnąć, ale nie warto się denerwować. Zakończmy na lżejszą nutę. PRL też miał Konstytucję z jej hierarchią praw, z których bodaj najważniejsze to prawo do pracy i prawo do nauki. Co ciekawe, na przełomie wrześ-

remnie szturmują pociąg mający ich dowieźć do szkół czy pracy w Szamotułach i Wronkach. Wtedy nie myślałem chyba, że uczestniczę mimo woli w zaburzeniu hierarchii praw konstytucyjnych: oto razem z innymi grzybiarzami decyduję, iż prawo do wypoczynku idzie ( jedzie?) przed prawem do pracy i prawem do nauki. Przynajmniej w październiku na linii Poznań– Miały... K

Krzysztof Skowroński

WIELKOPOLSKI KURIER WNET Redaktor naczelna

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

29

września w 63 roku profesji zakonnej zmarła siostra Maria Remigia – Gertruda Soszyńska, jedna z ostatnich żyjących współpracowniczek abpa Antoniego Baraniaka. Była jedną z najbardziej zaangażowanych osób zabiegających od lat o przywrócenie pamięci o Jego bohaterstwie. Przypominała fakty, podpowiadała, gdzie szukać kolejnych świadków, uczyła wytrwałości i nie pozwalała się zniechęcać, gdy pojawiały się trudności. Zawsze starała się pomóc. Nie miała wątpliwości, że abp Baraniak zasługuje na upamiętnienie przez nasze państwo i Orderem Orła Białego, i uchwałą Sejmu. Nie miała żadnych wątpliwości, że zasługuje także na beatyfikację. Jej świadectwo o jego cierpieniach było bardzo przejmujące. Opiekowała się nim jako wykwalifikowana pielęgniarka w ostatnich miesiącach życia, gdy umierał na nieuleczalną, wyniszczającą organizm chorobę nowotworową, a pamiętajmy iż wówczas, w 1977 roku nie było tak skutecznych leków przeciwbólowych jakie znamy obecnie. Siostra Remigia widziała na własne oczy ogromne cierpienie abp. Baraniaka i to ona usłyszała ważne słowa, gdy na jej współczujące stwierdzenie „Ekscelencja bardzo cierpi”, umierający arcybiskup odpowiedział: „Siostro, to jest nic w porównaniu z tym, co było tam”. Tam, czyli w więzieniu. Ona widziała, jak bardzo cierpi przed śmiercią,

dostarczał mocnych wrażeń, nieco dwuznacznych niestety. Ileż to razy, z koszykiem nad głową, ściśnięty jak śledź w puszce w pospolitym ruszeniu grzybiarzy, patrzyłem, wstyd powiedzieć, z obojętnością, jak nieszczęśni cywile z Baborówka czy Pęckowa da-

Redaktor naczelny Kuriera WNET

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Z

I

E

N

N

A

Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl

Zespół WKW

Małgorzata Szewczyk ks. Paweł Bortkiewicz Aleksandra Tabaczyńska Michał Bąkowski Henryk Krzyżanowski Jan Martini Danuta Namysłowska

Przywódca opozycji Malcolm Turnbull oskarżył premiera Rudda – mówiącego po mandaryńsku miłośnika Chin („sinofila”) – o działanie w charakterze pekińskiego ambasadora wpływu. Turnbull oskarżył także ministra obrony J. Fitzgibbona o zatajenie jego dwukrotnych podróży do Chin opłaconych przez tajemniczą chińską bizneswoman. Parę miesięcy później natrafiłem na informację, że „minister obrony Australii J. Fitzgibbon został usunięty ze stanowiska po serii skandali”. Już nie tylko Ruscy ustawiają rządy i finansują wybory zaprzyjaźnionym politykom... W siedzibie PO w Poznaniu mieścił się Honorowy Konsulat Peru. Minister

Jolanta Hajdasz

PRL też miał Konstytucję z jej hierarchią praw, z których bodaj najważniejsze to prawo do pracy i prawo do nauki. Co ciekawe, na przełomie września i października prawa te zawieszał wysyp grzybów. nia i października prawa te zawieszał wysyp grzybów. Na sygnał z telewizji, że już są, lud pracujący i emeryci wyciągali z pawlaczy koszyki i wiaderka, by udać się do lasu. Nie zatryumfowała jeszcze cywilizacja auta – w pociągu do Miałów (wyjazd z Poznania o 6:30) tłoczyli się więc pospołu profesor uniwersytetu, górnik ze Śląska i emeryt kolejowy z Łodzi. W szczycie sezonu ów egalitarny środek transportu

Tylko nieliczni w Pol­ sce wiedzą, że Peru jest ważnym centrum operacji KGB na obie Ameryki i nie tylko.

Zmarła współpracownica abpa Antoniego Baraniaka

O grzybach i hierarchii praw ludzkich Henryk Krzyżanowski

Sikorski, wracając z sesji ONZ, zatrzymał się w Peru, a premier Tusk kupił czapkę w Peru. Tylko nieliczni w Pols­ ce wiedzą, że Peru jest ważnym centrum operacji KGB na obie Ameryki i nie tylko. W 2009 roku „Miami Herald Tribune” zamieściła informację, że rosyjski wywiad wypłaca wynagrodzenia dla tysięcy swoich „usługodawców” właśnie w Peru. Unikają oni zostawiających ślad przelewów bankowych. Przyjeżdżają wśród wielotysięcznej rzeszy turystów (mogą sobie kupić włóczkową czapkę lub nie) i wyjeżdżają z nieokrągłą sumą 9999 $ (od 10 tysięcy trzeba zgłaszać przy przekraczaniu granicy USA). W Peru można sobie swobodnie pogadać i odebrać instrukcje z dala od wścibskich agentów kontrwywiadu. W artykule była mowa o pracowniku CIA skazanym na dożywocie za szpiegostwo dla KGB. Jego syn pobierał „świadczenia emerytalne”, regularnie podróżując do Peru. Amerykanie śledzili go od lat, by w końcu skazać za ukrywanie dochodów i nieścisłości podatkowe. Swoją drogą, imponuje rzetelność poczuwającego się do zobowiązań „płatnika” wobec „pracownika” raczej już nieprzydatnego... Czas, kiedy Ameryka Łacińska była podwórkiem USA, dawno się skończył. Obecnie na 34 kraje regionu 25 kultywuje przyjaźń z byłym Związkiem Radzieckim i przynależy do „świata pos­ tępu”. W dalszym ciągu jest to region, gdzie „nieaktualni” przywódcy państw i upadli „mężowie stanu” mogą znaleźć przystań na spokojną starość, pod warunkiem uprzedniego przetransferowania aktywów... K

Australia: Opozycja rozdmuchuje antychińskie nastroje. SYDNEY: Australijski centrowo-lewicowy rząd oskarżył opozycję o wzbudzanie antychińskich nastrojów i odrzucił obawy dotyczące rzekomego wpływu Pekinu na najważniejsze ministerstwa jako absurd. Podczas intensywnej debaty na temat wykupywania przez chińskie przedsiębiorstwa państwowe bogatej australijskiej bazy surowcowej, konserwatyści naświetlili powiązania z Chinami kilku ministerstw.

Korekta

Magdalena Słoniowska Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

reklama@radiownet.pl

Dystrybucja własna! Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

więc potrafiła sobie wyobrazić, co musiał przeżyć „tam”. I te słowa przekazała mi już podczas pierwszego naszego spotkania blisko 10 lat temu. Te słowa stały się dla niej inspiracją do zbierania wszelkich informacji o więzieniu na Rakowieckiej, gdzie aresztowany Arcybiskup przebywał 27 mie-

sięcy. Wtedy, gdy w Polsce nikt nie mówił głośno o wykonywanych na Rakowieckiej egzekucjach, o karcerach, ciemnicy, biciu i torturowaniu uwięzionych, siostra Remigia szukała wspomnień tych, którzy przeżyli Rakowiecką w tym czasie, co abp Baraniak, by dotrzeć do świadectw o jego bohaterstwie. Pamiętajmy, że w tamtych latach oficjalnie zaprzeczano prześladowaniu fizycznemu i psychicznemu arcybiskupa w więzieniu, a śledztwo

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl

Nr 64 · PAŹDZIERNIK 2O19

(Wielkopolski Kurier Wnet nr 56)

Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507

w sprawie jego kilku żyjących oprawców zostało umorzone w 2011 r. Siost­ra Remigia nigdy się z tym nie pogodziła. Dawała temu wyraz wielokrotnie w rozmowach ze mną. Bez jej życzliwości, bez modlitewnego wsparcia innych sióstr Elżbietanek nie powstałby żaden mój film o abp. Baraniaku – nie byłoby ani „Zapomnianego męczeństwa”, ani „Żołnierza Niezłomnego Kościoła”, ani „Powrotu”. Za to stałe, niezmienne wsparcie bardzo jej dziękuję. W chwilach zwątpienia, bezsilności i zwyczajnego zmęczenia wiedziałam, że wystarczy zadzwonić do siostry Remigii, a ona sprawi, by wróciła i chęć do pracy, i siła do pokonania kolejnej przeszkody. Dobrze, że jest jeszcze siostra Agreda, bo ciągle jeszcze dużo pracy przed nami w sprawie abp. Baraniaka. W imieniu całej naszej ekipy filmowej pragnę jeszcze podziękować siostrze Remigii za gościnność, za pyszne obiady i podwieczorki, którymi wraz ze swymi współsiostrami nas częstowała w czasie zdjęć kręconych w domach zakonnych sióstr Elżbietanek. Każdy, kto realizował filmy bez budżetu, wie, jak nieocenioną pomocą jest możliwość zjedzenia ciepłego posiłku w czasie 12-, a nawet 14-godzinnego dnia pracy. Nasze spotkania z siostrą Remigią i innymi siostrami były zawsze radosne, wesołe, serdeczne. Jestem wdzięczna Bogu, że mogłam poznać tak niezwykłe osoby, jak siostry Elżbietanki, współpracowniczki abp. Baraniaka. K

Data i miejsce wydania

Warszawa 05.10.2019 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

na swego rodzaju ryzyko. Pytanie tylko, jakie intencje przyświecają ich organizatorom. Światem komercji rządzi pieniądz i marketing, światem ducha rządzi to, co niewidzialne i niezmierzalne dla ludzkich oczu i miar. Nikt nie jest w stanie przecież policzyć ani zweryfikować poruszenia serc i sumień tych, którzy wzięli udział we wrześniowym religij-

FOT. JOLANTA HA JDASZ

W

irus relatywizmu zainfekował niestety także tych, których mowa powinna być „tak, tak, nie, nie”. Jeśli uznamy, że każda sprawa ma swoje „plusy dodatnie” i „plusy ujemne”, jak głosi słynne powiedzenie, to absolutnie nic nie będzie miało sensu i straci swe znaczenie, swoją wartość. Do takich nienaruszalnych kwestii należą nasza wiara i krzyż, który jest jej symbolem. Czytając niektóre komentarze na katolickich portalach po akcji ewangelizacyjnej Polska pod Krzyżem, zastanawiałam się, dlaczego pewne osoby, w tym duchowni, podważają jej sens, a nawet podają w wątpliwość czystość intencji jej organizatorów. Z niektórych zamieszczonych tekstów płynęła refleksja, że oto Fundacji Solo Dios Basta zależało na ilości, a nie na jakości. Pojawiły się nawet stwierdzenia, że nie była to żadna akcja ewangelizacyjna, podczas której człowiek może spotkać Chrys­ tusa, a jedynie masowa akcja, której organizatorzy ulegli pokusie sukcesu mierzalnego w wielkich liczbach. Myślę, że jest to niezwykle krzywdząca opinia. Lednica, Strefa Chwały, Różaniec do Granic, Wielka Pokuta… To tylko niektóre ze spotkań przyciągających tysiące ludzi. Akcja „Polska pod Krzyżem” zgromadziła 60 tys., a licząc tych, którzy łączyli się za pomocą mass mediów, ok. 2 mln osób. Zarzut stawiany fundacji, że oto liczy się tylko „aspekt mierzalny”, a nie „duszpasterski i teologiczny”, został chyba zbyt pochopnie sformułowany. Wydarzenia organizowane na wielką skalę i adresowane do szerokiego grona odbiorców zawsze narażone są


PAŹDZIERNIK 2O19 · KURIER WNET

3

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Obra–Warta broni się nadal Aleksandra Tabaczyńska

D

okładnie chodzi o nieumie­ jętne wdrażanie programów europejskich na terenie Wielkopolski, które to po­ wierzono do zarządzania Krzysztofo­ wi Grabowskiemu z Polskiego Stron­ nictwa Ludowego. Jeszcze 16 września Komisja Skarg, Wniosków i Petycji po­ zytywnie zaopiniowała projekt uchwały Lokalnej Grupy Rybackiej. Tymczasem skarżący zostali poinformowani rów­ nież, że wniesiona skarga zostanie roz­ patrzona do dnia 30 września. I tak też się stało. W toku postępowania wyjaś­ niającego okazało się jednak, że skarga stowarzyszenia jest bezzasadna. Czy skarżący mają jeszcze jakieś szanse na odzyskanie straconych funduszy, gdy jednocześnie wygrali i przegrali urzęd­ niczą batalię? Działacze Stowarzyszenia Lokalna Grupa Rybacka Obra–Warta, w oso­ bach Bernarda Dorożały i Kamila Sieratowskiego, w swoich licznych in­ terwencjach pisemnych twierdzą, że w pierwszej połowie 2015 roku, wkrót­ ce po objęciu stanowiska wicemarszał­ ka przez Krzysztofa Grabowskiego, doszło do nagłej wymiany doświad­ czonych pracowników z departamentu odpowiedzialnego za wdrażanie Pro­ jektów Rozwoju Obszarów Wiejskich oraz Projektu Operacyjnego Rybact­ wo i Morze, na nowych. Jak twierdzą przedstawiciele stowarzyszenia, nie wiadomo, jaki był klucz zatrudniania poza faktem, że nowa kadra wywodziła się z PSL-u. To był początek kłopotów Lokalnej Grupy Rybackiej, w wyniku których stowarzyszenie straciło ogrom­ ne fundusze. Poniżej fragment skargi

z dnia 26. 07.2019 roku, którą Komisja Skarg Wniosków i Petycji zaopiniowała pozytywnie, ale w postępowaniu uzna­ no, że jest bezzasadna. Bernard Do­ rożała i Kamil Sieratowski tak opisali swoje kłopoty: „Obok zajmowania się przez urzęd­ ników sprawami, co do których nie po­ siadali uprawnień (por. wyrok sądu), podkreślić należy również blokowanie dostępu do informacji publicznej unie­ możliwiające skuteczną obronę przed nadużywaniem władzy przez urzędni­

przeglądu dokumentów, którymi dys­ ponuje Urząd Marszałkowski, czy też prostego telefonu, zawiadomiono pro­ kuraturę i doszło do wielogodzinnych przesłuchań ponad setki osób. Sprawa po batalii sądowej została umorzona, urząd walczył do końca, straconego czasu i naszych strat moralnych nie jes­ teśmy w stanie wycenić. Straty skarbu państwa szacujemy na około 20 tysięcy złotych. W tej chwili również staramy się oszacować straty społeczne, ponie­ waż przez kilkanaście miesięcy byliśmy

Kamil Sieratowski prowadzi warsztaty dla stowarzyszeń

ków, w sposób nadto dla nas widoczny zmierzających do zniszczenia organiza­ cji obywatelskiej. W ramach również tej sprawy, po 3 latach naszego funkcjono­ wania na terenie Wielkopolski, urzęd­ nicy marszałkowscy powzięli „nagle” wątpliwość co do prawnych przesła­ nek zmiany naszej siedziby. Zamiast

FOT. LGR

wpisani do rejestru podmiotów wy­ kluczonych z możliwości otrzymania środków przeznaczonych na realizację programów finansowanych z udziałem środków europejskich, co uniemożliwi­ ło nam ubieganie się o wielomilionowe wsparcie w wielu konkursach. Dopie­ ro po 8 prośbie i niemal 3 miesiącach

otrzymaliśmy informację, że zostaliśmy z ww. rejestru wykreśleni i odzyskali­ śmy pełnię praw. To tylko wybrane obszary, nie­ mniej na ich podstawie wnosimy o rozpatrzenie skargi, odwołanie wi­ cemarszałka Krzysztofa Grabowskiego z PSL z pełnionej funkcji i zorganizo­ wanie rozmów z Zarządem Wojewódz­ twa Wielkopolskiego w celu zażega­ nia sporu dotyczącego bezprawnego pozbawienia nas 16 milionów złotych w ramach konkursu organizowanego również przez wspom­nianego Wice­ marszałka w Programie Operacyjnym Rybactwo i Morze 2014–2020 (sprawa w Naczelnym Sądzie Administracyj­ nym)”. Pod skargą podpisali się Bernard Dorożała i Kamil Sieratowski.

N

a stronie internetowej Stowa­ rzyszenia widnieje komentarz do sesji z 30 września: „Prob­ lemy poruszane w naszych skargach to podsumowanie współpracy na linii Organizacja Obywatelska a urząd Mar­ szałkowski odpowiedzialny za wdra­ żania rolniczych i rybackich środków UE od połowy roku 2015. Nikomu nie życzymy takiego koszmaru, wierzy­ my, że odzyskamy nasze 16 milionów złotych przeznaczonych na setki po­ mysłów w Regionie Obra–Warta, rea­ lizowanych przez lokalne samorządy, przedsiębiorców i organizacje obywa­ telskie”. Warto też dodać, że w 2014 ro­ ku stowarzyszenie zostało zmuszone do zmiany siedziby, która mieściła się w województwie lubuskim i przenie­ sienie jej na teren województwa wiel­ kopolskiego. I jak twierdzą działacze, „w obu województwach zamiast po­ mocy zorganizowano im piekło admi­ nistracyjne, z którym walczą do dziś”. Stowarzyszenie Lokalna Grupa Ry­ backa Obra–Warta Jego działalność koncentruje się na terenie 11 gmin pogranicza lubusko­ -wielkopolskiego: Bledzew, Między­ rzecz, Pszczew, Przytoczna, Trzciel, Chrzypsko Wielkie, Kwilcz, Miedzi­ chowo, Międzychód, Sieraków. Wyty­ czony w ten sposób region pokrywa się z granicami dawnego wielkopolskiego

Do polityki – z sercem

To jaki ma Pan plan dla polskiej służby zdrowia? Zwiększenie finansowania dla szpitali powiatowych, w których łącznie leczy się każdego roku ponad połowa pacjentów szpitalnych. Do tego racjonalne wydat­ kowanie pieniędzy poprzez ścisłą współ­ pracę wszystkich jednostek w systemie ochrony zdrowia. Bardzo ważne dla pa­ cjentów jest skoordynowanie działań rehabilitacyjnych z systemem stacjo­ narnym i ambulatoryjnym w ramach kompleksowej opieki specjalistycznej. A ponadto zmiana systemu kształce­ nia stażystów, by w trakcie specjalizacji byli oni wsparciem także dla personelu szpitali powiatowych. I oczywiście pro­ mowanie postaw prozdrowotnych już w szkołach, a nawet przedszkolach. Jako kardiolog i ordynator w szpitalu powia­ towym będę przekonywał polityków, że lecznictwo powiatowe, gdzie każdego dnia leczy się tak wielu Polaków, powin­ no znaleźć się w obszarze zwiększonych zainteresowań wszystkich partii. Czeka nas wspólna praca nad poprawą jakości leczenia w tych szpitalach, i to ponad podziałami politycznymi.

z czym na co dzień zmagają się za­ równo pacjenci, jak i lekarze. Wiem, że moja wiedza i doświadczenie przy­ da się bardzo w pracy w parlamen­ cie i chciałbym się tą drogą włączyć w budowę i rozwój Polski.

25-lecie Stowarzyszenia Lokalna Grupa Rybacka Warta-Obra

od rybactwa, które wyraża się w łago­ dzeniu skutków zmian strukturalnych w sektorze rybackim, aktywizowaniu społeczności zamieszkujących obsza­ ry zależne od rybactwa oraz realizację lokalnej strategii rozwoju (LSR) opra­ cowanej przez lokalną grupę rybacką (LGR) dotyczącą wspierania jakości środowiska przyrodniczego i kulturo­ wego, potencjału obszarów należących do sieci Natura 2000, ochronę dzie­ dzictwa historycznego ze szczególnym uwzględnieniem efektów pracy Sejmu Wielkiego (1788-1792) i wiele innych. Grupa Rybacka Obra–Warta ma też na

swoim koncie realizację wielu inicjatyw, na przykład utworzenie dokumentu strategicznego Lokalna Strategia Roz­ woju Obszarów Rybackich 2010-2015 i wdrożenie tych planów do 2015 ro­ ku. Stowarzyszenie objęło także wspar­ ciem 26 małych organizacji w postaci bezpłatnej obsługi administracyjno­ -księgowej. W latach 2013 i 2014 LGR ogłosiło i zrealizowało dwa konkur­ sy parasolowe dla organizacji poza­ rządowych w ramach projektu Ryby z Regionu Obra-Warta, gdzie w dwóch edycjach przyznane zostało 51 dotacji. Od roku 2012 prowadziło akcję „Zbieramy, Byś Mógł Pomóc Innym”, podczas której na realizację setek uni­ kalnych pomysłów udało się zebrać i przekazać zebrane środki finansowe w wysokości ok 290 tysięcy złotych. Od roku 2011 ma własny Rybacki Program Stypendialny, który do tej pory wsparł kwotą ponad 200 tysięcy złotych set­ ki młodych osób, dobrze uczących się i zaangażowanych w sprawy społeczne. Program będzie kontynuowany także w roku bieżącym. Pomimo ograniczoności środków własnych, stowarzyszenie stara się inic­ jować nowe pomysły. Jednym z nich jest inicjatywa historyczna „Niepodle­ głość Zachodniej Wielkopolski”, która – wspólnie z Klubem przy 17. Wiel­ kopolskiej Brygadzie Zmechanizowa­ nej – czci pamięć osób i miejsc zwią­ zanych z powstaniem wielkopolskim, traktatem wersalskim i 100-leciem od­ zyskania przez Polskę niepodległości. W planach jest także budowa pomnika generała Józefa Dowbor-Muśnickiego w Międzyrzeczu, 17 stycznia 2020 ro­ ku bowiem przypada setna rocznica powrotu Zbąszynia do Polski. K

Słowo Przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski a bpa Stanisława Gądeckiego przed wyborami parlamentarnymi 2019 Warszawa, 1 października 2019 roku

Drodzy Bracia i Siostry w Chrystusie!

Po ogłoszeniu przez Pana startu w wyborach do senatu, kilku pacjentów zadało pytanie na Pana profilu społecznościowym: czy chce nas Pan Doktor opuścić? Zapewniam, że leczę i będę leczyć nadal. Startuję w wyborach do Senatu jako kandydat Prawa i Sprawiedliwo­ ści, bo uważam, że Dobra Zmiana, którą z całego serca popieram, potrze­ buje aktywnego udziału Wielkopolan. A ja jestem Wielkopolaninem od po­ koleń. Pochodzę z rodziny lekarskiej i z niej wyniosłem przekonanie, że dobro pacjenta jest najważniejsze. A człowiek – jego życie i zdrowie – to wielka wartość, dla której warto pracować. Wiem, co trzeba zrobić, by ochrona zdrowia w Polsce była dobrze zorganizowana. Wiem także,

Wiem, co trzeba zrobić, by ochrona zdrowia w Polsce była dobrze zorganizowana. Wiem także, z czym na co dzień zmagają się zarówno pacjenci, jak i lekarze.

Powiatu Międzyrzeckiego powstałe­ go 2 października 1791 roku. Powiat ten powołano na mocy Uchwał Sejmu Wielkiego. Zgodnie z zapisami statutu, Sto­ warzyszenie Lokalna Grupa Rybacka Obra–Warta jest dobrowolnym, samo­ rządnym, trwałym zrzeszeniem dzia­ łającym w oparciu o pracę społeczną. Zrzesza: 11 gmin, osoby fizyczne, or­ ganizacje pozarządowe, parafie, przed­ siębiorców, rolników i rybaków. Liczy 116 członków, których cele, tu warto dodać – niezarobkowe – to między in­ nymi działanie na rzecz zrównowa­ żonego rozwoju obszarów zależnych

Nic nie usprawiedliwia nieobecności katolików w sprawach publicznych

Z Jerzym Wierzchowieckim, kandydatem do senatu z list Prawa i Sprawiedliwości, kardiologiem, ordynatorem Oddziału Internistyczno-Kardiolo­ gicznego szpitala w Grodzisku Wielkopolskim, or­ ga­ nizatorem Grodziskich Dni Kardiologicznych rozmawia Aleksandra Tabaczyńska. Senator od serca – co to znaczy? Jest Pan bardziej lekarzem czy politykiem? Przede wszystkim jestem mężem i oj­ cem, Polakiem oraz katolikiem. Kar­ diologia to dziedzina, którą kocham, to moje życie zawodowe i pasja. Po­ lityka z kolei, oczywiście rozumiana jako sztuka rządzenia, której celem jest dobro wspólne, stanowi dopełnienie wszystkiego, co dla mnie ważne. A par­ lament to miejsce pracy, gdzie działa­ nie dla społeczeństwa jest najwyższą wartością.

Stowarzyszenie Lokalna Grupa Rybacka Obra– Warta jest dobrowolnym, samorządnym, trwałym zrzeszeniem działającym w oparciu o pracę społeczną. Zrzesza: 11 gmin, osoby fizyczne, organizacje pozarządowe, parafie, przedsiębiorców, rolników i rybaków.

FOT. Z ARCHIWUM STOWARZYSZENIA

Sejmik Województwa Wielkopolskiego zebrał się po raz pierwszy po wakacjach w poniedziałek 30 września. Na tej sesji podjęto między innymi uchwały w sprawie rozpatrzenia dwóch skarg z 26 i 30 lipca 2019 roku. Skargi złożyło Stowarzyszenie Lokalna Grupa Rybacka Obra-Warta na Zarząd Województwa Wielkopolskiego, ze szczególnym uwzględnieniem działalności wicemarszałka Krzysztofa Grabowskiego.

Czyli rozum i serce – oto dwa atrybuty senatora-kardiologa? Nie tylko kardiologa. Niezależnie od tego, co nam mówi rozum, i tak więk­ szość z nas słucha właśnie serca. I to jest piękne. Jednak bez względu na to, po której stronie politycznej ma­ my swoje serce, powinniśmy pamię­ tać, że jest ono tylko jedno. I musi­ my o nie dbać. A ja mogę obiecać, że do polityki także podejdę z sercem, bo jestem zdecydowanym przeciwni­ kiem zarządzania przez konflikt. Mo­ im zdaniem arena polityczna powinna być miejscem dialogu i przedstawiania konkretnych argumentów, obszarem zdrowej konkurencji do prezentacji różnych programów i poglądów. Je­ żeli z woli wyborców zostanę wybrany do Senatu, chciałbym skupić się także na wspieraniu polskich rodzin, dzia­ łaniu w obszarze polityki senioralnej

i społecznej – z naciskiem na pomoc osobom niepełnosprawnym. Chciałbym też wesprzeć inicjatywę nauczania domowego tak istotną dla wielu rodziców. A także, świadomy jako lekarz, jak istotne jest to co jemy oraz produkty spożywcze, które stanowią naszą dietę, chcę swoimi działaniami wspierać małe, ekologiczne gospodar­ stwa rolne i propagować zdrową, pol­ ską żywność. Gdzie i jak mogą się z Panem kontaktować wyborcy? Najprościej przez media społecznościo­ we, gdzie mam swój profil. Bardzo łatwo go znaleźć. A także bezpośrednio. Wciąż jestem w terenie na przeróżnych impre­ zach lokalnych i spotkaniach w swoim okręgu. Każdy, kto ma taką potrzebę, bez trudu nawiąże ze mną kontakt za­ równo internetowy, jak i osobisty. K

Zbliżające się wybory parlamentarne są dla mnie sposobnością do przypomnienia kilku podstawowych zasad Katolickiej Nauki Społecznej, dotyczących odpowiedzialności katolików za życie polityczne. Zachęcając do udziału w wyborach, pragnę najpierw przypomnieć, że z moralnego punktu widzenia miłość Ojczyzny i odpowiedzialność za dobro wspólne wymagają od wszystkich korzystania z prawa wyborczego. Nic – poza nadzwyczajnymi okolicznościami – nie usprawiedliwia nieobecności katolików w sprawach publicznych. W procesie dokonywania odpowiedzialnego wyboru odpowiedniego kandydata, należy wziąć pod uwagę: jego prawość moralną, kompetencje w dziedzinie życia politycznego i obywatelskiego, potwierdzone dotychczasową działalnością publiczną, świadectwo życia w rodzinie oraz małej ojczyźnie. Liczą się również takie cechy osobowości jak: wyrazista tożsamość, szacunek do każdego człowieka, postawa dialogu i umiejętność współpracy z innymi, zdolność do roztropnego rozwiązywania konfliktów, miłość Ojczyzny oraz traktowanie władzy jako służby. Wybór takich kandydatów daje większą szansę na integralny i solidarny rozwój naszego kraju. Jednocześnie zdaję sobie sprawę z tego, że – w zakresie porządku spraw doczesnych – także między katolikami mogą istnieć uprawnione różnice poglądów. Pluralizm nie może jednak oznaczać moralnego relatywizmu. Fundamentalne zasady etyczne – ze względu na ich naturę i rolę, jaką pełnią w życiu społecznym – nie mogą być przedmiotem „negocjacji”. Jak to wielokrotnie przypominali papieże, m.in. św. Jan Paweł II, a ostatnio Papież Franciszek, katolicy powinni popierać programy broniące prawa do życia od poczęcia do naturalnej śmierci, gwarantujące prawną definicję małżeństwa jako trwałego związku jednego mężczyzny i jednej kobiety, promujące politykę rodzinną, wspierające dzietność, gwarantujące prawo rodziców do wychowania własnego potomstwa zgodnie z wyznawaną wiarą i moralnymi przekonaniami. W związku z tym katolicy nie mogą wspierać programów, które promują aborcję, starają się przedefiniować instytucję małżeństwa, usiłują ograniczyć prawa rodziców w zakresie odpowiedzialności za wychowanie ich dzieci, propagują demoralizację dzieci i młodzieży. Nie mogą się decydować na wybór kandydata, który wyraża poglądy budzące zastrzeżenia z punktu widzenia moralnego oraz ryzykowne z punktu widzenia politycznego. Wyrażam głębokie przekonanie, że – niezależnie od podziałów oraz napięć politycznych i społecznych w Polsce – możliwe i konieczne jest budowanie narodowej wspólnoty poprzez dialog i solidarność w prawdzie, we wzajemnym szacunku oraz z myślą o przyszłych pokoleniach. Nie rozbudzajmy więc emocji, które spowodowałyby, że po wyborach trudno nam będzie odnosić się do siebie nawzajem z szacunkiem. Zachęcam każdego do udziału w modlitwie o owocny przebieg głosowania. Życzę wszystkim, aby okres kampanii został zapamiętany nie tyle jako czas walki o władzę, ile raczej jako czas owocnej dyskusji o dobru naszej Ojczyzny i kierunkach jej integralnego rozwoju. A zwycięzców wyborów proszę o to, aby stali się prawdziwymi „narzędziami pokoju i pojednania”. + Stanisław Gądecki Arcybiskup Metropolita Poznański, Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, Wiceprzewodniczący Konferencji Episkopatów Europy


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2O19

4

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Andrzej Karpiński Jestem poznańskim plastykiem, malarzem i muzykiem. Od wielu lat zajmuję się także pro­ jektowaniem i realizacją reklam. Chcę opowiedzieć o niezwykłym zdarzeniu, które ostatnio przeżyłem. To było doświadczenie ewidentnego działania Boga w życiu prywatnym i za­ wodowym jednocześnie. Dotyczy mojego wkładu plastycznego w tegoroczną, głośną akcję modlitewną Polska pod Krzyżem. Ale od początku...

3 WSZYSTKIE ZDJĘCIA POCHODZĄ Z ARCHIWUM AUTORA

czerwca 2016 r. (wspomnienie męczennika św. Karola Lwangi i towarzyszy) otrzymałem od przyjaciół zamówienie na namalowanie obrazu Najświętszego Serca Jezusa. Nie miała to być kopia, lecz moja wizja. Najpierw przyjąłem zlecenie bez wahania, ale gdy zacząłem czytać historię tego obrazu i zapoznawać się z jego podłożem teologicznym, nabrałem respektu. Właściwie chciałem zrezygnować, bo zabrakło mi odwagi, aby namalować wizerunek Syna Bożego. Zacząłem dogłębnie interesować się I i II przykazaniem. Zadawałem sobie i znajomym pytania: czy namalowanie takiego obrazu nie będzie bałwochwalstwem? Jak Kościół katolicki odnosi się do malowania wizerunków świętych i jakie są zasady i granice ich tworzenia? Wreszcie po długim studiowaniu tematu i konsultowaniu się z osobami duchownymi, osiągnąłem względny spokój wewnętrzny. Po trzech latach, 6 maja 2019 r. (wspomnienie św. Apostołów Filipa i Jakuba), obraz został ukończony. Podczas jego malowania działy się niewytłumaczalne zdarzenia, dotyczące samego procesu powstawania obrazu, jak i mojego życia osobistego i zawodowego. Ponieważ to temat na osobną historię, powiem tylko, że obraz w pewnej mierze namalował się... sam, aczkolwiek moimi rękoma. Miało też miejsce

ograniczeń”. W dziedzinie muzycznej również rozpocząłem poszukiwanie innej drogi. Zatem zachęcony obrazem, który „się namalował”, spojrzałem poważnie w stronę sztuki, która zaniesie coś pożytecznego drugiemu człowiekowi. Także w stronę sztuki sakralnej,

z moimi pracami i z moją osobą, więc rozmowa była bardzo rzeczowa. Ustaliliśmy warunki współpracy, terminy oraz podał mi listę jedenastu męczenników, których wizerunki miałem opracować. Już w pierwszej rozmowie musiałem podzielić się z Lechem spostrzeżeniem o ewidentnym działaniu Boga w moim życiu. Otóż sześć lat wcześniej, w dniach 25–27 listopada 2013 r. Lech Dokowicz prowadził trzydniowe rekolekcje „Któż jak Bóg” w poznańskim kościele św. Wawrzyńca i św. Wincentego Pallottiego. Rekolekcje dotyczyły przedstawienia zagrożeń duchowych we współczesnym świecie, szczególnie w mediach i sztuce. Pojechałem na nie wraz z żoną i przyjaciółmi. Profesja artystyczna Lecha Dokowicza, jego świadectwa oraz tematyka i forma, w jakiej rekolekcje przebiegały, były nam bardzo blis­ kie, gdyż wszyscy pracowaliśmy w mediach i reklamie. To był przełom w naszym życiu i od tego czasu wiele się zmieniło, również w życiu zawodowym. Dlatego w rozmowie telefonicznej nie mogłem wyjść z podziwu nad drogą, którą nas Bóg prowadzi. Po sześciu latach od wspomnianych rekolekcji sam prowadzący zamawia u mnie pracę artystyczną, jakby chciał sprawdzić, czy coś z tego ziarna, które kiedyś zasiał, wyrosło. Otóż dzięki Bogu wyrosło!

zarówno muzycznej, jak i plastycznej. Poczułem wyraźnie, jak Bóg przestawia zwrotnicę i kieruje mnie wraz ze wszystkimi moimi umiejętnościami na inny tor.

N

kilka wydarzeń nie pochodzących od Boga. Wiedziałem, że zły będzie robił wszystko, aby mnie zniechęcić do twórczości religijnej. Ale z drugiej strony właśnie na tym polega wiara, aby pójść dalej i zaufać Jezusowi, którego wizerunek właśnie malowałem. Równolegle, po 35 latach zajmowania się abstrakcyjną, często destrukcyjną muzyką awangardową i eksperymentalną, poczułem naturalne zmęczenie i niechęć do tego rodzaju twórczości. Zobaczyłem wyraźnie, że przez te wszystkie lata nie tworzyłem dla innych, lecz dla siebie, po to, aby dopieszczać moje artystyczne ego pod współczesnymi hasłami „samorealizacji i pokonywania własnych

a początek chciałem namalować poczet wybranych świętych i zorganizować wystawę pt. Świętych Obcowanie. Postanowiłem, że do tak szlachetnej tematyki kupię dobre gatunkowo blejtramy oraz płótno, które zagruntuję tradycyjną metodą. Zgromadziłem materiały. Rozpocząłem poznawanie biografii wybranych świętych. Nagle, 1 lipca 2019 r. (wspomnienie Najdroższej Krwi Jezusa Chrystusa), gdy zaczęły powstawać pierwsze szkice, odebrałem dwa telefony. Pierwszy był od drukarza Macieja, z którym dosłownie raz spotkałem się podczas montażu wielkiego baneru dotyczącego Adoracji Najświętszego Sakramentu w kościele Trójcy Świętej na poznańskim Dębcu. Maciej zapytał mnie, czy mógłbym zaprojektować kilka wizerunków polskich męczenników, które są potrzebne do projektu modlitewnego organizowanego przez Lecha Dokowicza. W tym momencie przeszył mnie dreszcz, bo miałem wrażenie, jakby ktoś odczytał lub podsłuchał moje myś­ li dotyczące planowanej wystawy Świętych Obcowanie. Tym bardziej, że kilku z nich, jak się potem okazało, było na mojej liście przeznaczonej na wystawę. Drugi telefon otrzymałem dwa dni później. 3 lipca 2019 r. (wspomnienie św. Tomasza Apostoła) zatelefonował do mnie Lech Dokowicz z fundacji Solo Dios Basta. Zapoznał się

I jestem bardzo szczęśliwy, że mogłem otrzymane talenty wreszcie zwrócić Temu, który mi je podarował. Mogłem wykonać pracę na rzecz Kościoła, od razu dla tak wielu ludzi i na tak wielką skalę. Wewnątrz głowy wielokrotnie słyszałem podniesiony, ojcowski głos: „To jest praca dla ciebie, takimi rzeczami masz się teraz zajmować!”. Początkowo akcja Polska pod Krzyżem miała się odbyć wokół klasztoru Oblatów na Świętym Krzyżu. Fundacja Solo Dios Basta zamówiła u mnie, oprócz grafiki, wielkie konstrukcje z banerami i ich montaż na miejscu.


PAŹDZIERNIK 2O19 · KURIER WNET

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

W tej części pracy pomagał mi mój niezastąpiony i wieloletni podwykonawca. Niestety dzień po otrzymaniu ode mnie zlecenia, tuż przed Poznaniem miał wypadek – odpadło przednie koło jego samochodu. Z tego powodu pod znakiem zapytania stanął montaż konstrukcji na Świętym Krzyżu.

24

lipca 2019 r. (wspomnienie św. Kingi) rozpoczęły się poważne problemy organizacyjne. Ojcowie Oblaci na Świętym Krzyżu wycofali się z projektu. Dwa komplety wizerunków męczenników miały tworzyć drogę dojścia na Święty Krzyż. Zos­ tały wykonane rysunki techniczne i koncepcja montażu wraz z oświetleniem. Zorganizowany był już nawet transport z Poznania. Akcję

jako starców z brodami. Zatem studiowałem dokładnie biografie, opisy twarzy i ciała oraz ubiory wraz z akcesoriami z epoki. Wygląd wszystkich męczenników musiałem „zbudować” od początku. Trzeba było także uszanować, zachować już istniejące w obiegu wizerunki, aby nadmiernymi zmianami nie rozpraszać wiernych podczas modlitwy. To była delikatna praca, z zaciągniętym hamulcem indywidualizmu plastycznego, no i zlecenie prosto z Nieba! Chciałem każdą postać przedstawić dokładnie. Opisać materiały wyjściowe oraz uzasadnić użyte atrybuty i szczegóły wyglądu męczenników. Główną koncepcją artystyczną było przedstawienie męczenników w skali szarości, na tle biało-czerwonej flagi nieregularnie zabarwionej krwią oraz z umieszczonym w górnym prawym narożniku motywem Polski pod Krzyżem. Natomiast w lewym dolnym narożniku postanowiłem umieścić atrybuty świętych. Nie zawsze ta zasada pasowała graficznie, ale starałem się ją zachować. Wszystkie grafiki zostały ukończone i zaakceptowane przez Fundację Solo Dios Basta 23 sierpnia 2019 r. (wspomnienie św. Róży z Limy) i przekazane do druku na banerach.

24

sierpnia 2019 r. (następnego dnia rano, wspomnienie św. Bartlomieja Apostoła) miałem okropny wypadek drogowy. Rozpędzony motocyklista crossowy, jadąc z uniesioną kierownicą, na jednym kole, uderzył czołowo w mój samochód. Motocyklista uszedł z życiem, łamiąc sobie „tylko” rękę. Samochód został doszczętnie zniszczony. Mnie nic się nie stało. Poduszki powietrzne nie dotknęły nawet mojej twarzy. Wszystko trwało dosłownie sekundę. Pamiętam, że gdy Maciej inicjował mój kontakt z Lechem Dokowiczem,

odwołano, a Lech Dokowicz z przyjaciółmi z fundacji i rodzinami wpadli w rozpacz. Przecież projekt już nabrał rozmachu! Sponsorzy, media i podwykonawcy – wszyscy mieli swoje prace w fazie zaawansowanej. Również moje konstrukcje do ekspozycji banerów były na ukończeniu. Tyle wysiłku i tyle wydanych pieniędzy, a projekt wstrzymano! Rozpoczął się ogólnopolski szturm modlitewny w intencji uratowania Polski pod Krzyżem i znalezienia innego miejsca. To był moment, gdy ukończyłem grafikę piątego męczennika. Wierzyłem, że przedsięwzięcie dojdzie do skutku, więc projektowałem kolejne postacie. Dokładnie po dwóch tygodniach, 7 sierpnia 2019 r. (wspomnienie bł. Edmunda Bojanowskiego) nadeszła dobra wiadomość. Polskę pod Krzyżem przyjęła archidiecezja włocławska pod przewodnictwem ks. bpa Wiesława Alojzego Meringa. Cały projekt przeniesiono więc na lotnisko Kruszyn pod Włocławkiem. Z uwagi na zupełnie inny teren i warunki montażu część elementów konstrukcji musiała zostać przeprojektowana i zmieniona. Na tym etapie miałem ukończony wizerunek ósmego męczennika. Grafiki, wydrukowane na wielkich planszach, miały początkowo tworzyć aleję dojścia do ołtarza głównego. Dlatego wszystkie portrety należało wykonać w dużej rozdzielczości. Ujednolicenie formy graficznej postaci żyjących w latach 1003–1993 było skomplikowane. Aby powstał tak szeroki w czasie cykl, musiałem stare ryciny „polepszać”, a współczesne zdjęcia „pogarszać”. Niegdyś 30–35 letnich ludzi przedstawiano często

uprzedzał: „Ale pamiętaj, że teraz będą się działy różne rzeczy”... W drukarni wielkoformatowej rozpoczął się druk banerów z wizerunkami męczenników. Nadzorowałem poprawność kolorystyczną. Grafiki zostały wydrukowane także tradycyjną metodą w ogromnej ilości egzemplarzy. Oprawiono je w estetyczne, drewniane ramki 15x21 cm jako pamiątkę dla pielgrzymów na lotnisku Kruszyn. Są jeszcze do nabycia u organizatorów Polski pod Krzyżem pod linkiem: http://sklep.mikael.pl/9-polska-pod-krzyzem.

Do wydarzenia zostały trzy tygodnie. Zdecydowano, że jedenaście wizerunków męczenników będzie wyeksponowanych przy wejściu na lotnisko Kruszyn. Drugi komplet, po pięć obrazów, zostanie umieszczony po bokach sceny-ołtarza głównego. Natomiast wizerunek bł. Jerzego Popiełuszki zostanie podwieszony pod dachem sceny, nad ołtarzem głównym. 29 sierpnia 2019 r. (wspomnienie męczeństwa św. Jana Chrzciciela) zarezerwowałem termin i zawarłem umowę z firmą transportową. Ponieważ obrazy na miejscu miały być mocno oświetlone oraz fotografowane i filmowane na dużym zoomie, nie mogły podczas transportu ulec uszkodzeniu. Zadania podjął się właściciel firmy transportowej, który następnego dnia uległ wypadkowi w pracy. Przeciął sobie szlifierką rękę aż do kości i zatrzymano go w szpitalu. Mimo to po kilku dniach transport do Włocławka wyruszył i szczęśliwie dotarł na miejsce, trzy dni przed wydarzeniem.

N

iestety osobiście nie mogłem brać udziału ani w montażu obrazów, ani w samym wydarzeniu. W porozumieniu z ks. Sławomirem Deręgowskim, odpowiedzialnym za sferę techniczną przedsięwzięcia, koordynowałem telefonicznie działania z moją ekipą. W tym samym czasie, 13–15 września 2019 r. na Jasnej Górze odbywały się jubileuszowe Dni Modlitw Stowarzyszenia Ruchu Kultury Chrześcijańskiej Odrodzenie. Uroczystości były zaplanowane już rok wcześniej. W stowarzyszeniu pełnię kilka funkcji, więc nie mogłem być we Włocławku. Akurat w sobotę 14 września 2019 r. (święto Podwyższenia Krzyża Świętego) dla RKCH Odrodzenie była zarezerwowana Kaplica Jasnogórska, a Apel Jasnogórski miał być transmitowany również do Włocławka. Cieszyliśmy się, gdyż oprócz wspólnej Koronki do Bożego Miłosierdzia to był kolejny moment łączności Jasnej Góry z wydarzeniem Polska pod Krzyżem. Tym bardziej, że Apel Jasnogórski prowadził akurat nasz opiekun RKCH Odrodzenie, o. Leon Knabit. Niestety, jak się później okazało, z uwagi na warunki atmosferyczne program we Włocławku uległ lekkim zmianom i Apel Jasnogórski nie był transmitowany na telebimach. Obrazy męczenników były pięknie wyeksponowane wokół sceny. Lech Dokowicz jest także profesjonalnym artystą z bogatą wyobraźnią, więc stronę wizualną wydarzenia przemyślał i zrealizował doskonale. Bardzo się cieszę, że mi zaufał i że mogłem mieć udział w tak doniosłym wydarzeniu. Chciałbym, aby chociaż jedna osoba wpatrzona w którychś z wizerunków doznała głębokiej refleksji i zmieniła swoje życie, tak jak przed laty stało się to naszym udziałem po rekolekcjach Lecha Dokowicza. Konstrukcje z obrazami musiały być zdemontowane z płyty lotniska następnego dnia po wydarzeniu. Zostały one podarowane archidiecezji włocławskiej i rozwiezione do różnych parafii. Dwa dni później kierowca ciężarówki ponownie znalazł się w szpitalu, tym razem z podejrzeniem zawału serca. Wiem, że to nie jest koniec skutków pracy na chwałę Bożą – zarówno tych radosnych, jak i tych niepochodzących od Boga. Dotyczy to wszystkich ludzi mających jakikolwiek wkład w to dzieło oraz we wszelką inną pracę na rzecz Kościoła, bez oczekiwania nagrody. Bowiem walka o nas trwa. „Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony” (Mt 24, 13). K

W TEKŚCIE WYKORZYSTANO OPRACOWANIE GRAFICZNE WIZERUNKÓW ŚWIĘTYCH I BŁOGOSŁAWIONYCH POLSKICH MĘCZENNIKÓW DO PROJEKTU POLSKA POD KRZYŻEM DLA FUNDACJI SOLO DIOS BASTA. © Andrzej Karpiński, www.airbrush.com.pl

5


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2O19

6

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Zachęcony informacją o corocznie odbywających się uroczystościach na terenie niemieckiego obozu zagłady Auschwitz pod Oświęcimiem, związanych z męczeńską śmiercią św. Maksymiliana Kolbego, postanowiłem wziąć w nich udział.

Zaprosił mnie św. Maksymilian Maria Kolbe Tekst i zdjęcia Andrzej Karczmarczyk

R

uszyłem dzień wcześniej, by ze spokojem odwiedzić sanktuaria, jakie natrafię na swej drodze do Oświęcimia. Pierwszym miejscem, w którym się zatrzymałem, było Sanktuarium św. Antoniego Padewskiego w Łodzi-Łagiewnikach, powstałe w 1676 roku, z chwilą przybycia w to miejsce franciszkanów, którzy są tam do dnia dzisiejszego. Sanktuarium wraz z zabudowaniami klasztornymi leży na wzniesieniu, otoczonym drzewami Łagiewnickiego Parku Krajobrazowego. We wtorkowy poranek po Mszy św., w czasie której czci się relikwie Świętego i otrzymuje błogosławiony w tym dniu chlebek, ruszyłem w dalszą drogę, by zatrzymać się u Matki Boskiej w Gidlach. W Gidlach, wsi zbliżonej kształtem do miasteczka, położonej 13 km od Radomska przy szosie Piotrków Trybunalski–Częstochowa, można się pomodlić przed ukoronowaną, 9-centymetrową figurką Matki Boskiej z Dzieciątkiem, którą opiekują się oo. dominikanie. Miejsce jest często odwiedzane przez pielgrzymów podążających do Częstochowy z kierunku Warszawy i słynie z „winka z kąpiółki”, czyli poświęconego wina, w którym jest zanurzana figurka Maryi. Po Mszy św. przed cudowną figurką, która w dni powszednie jest odprawiana w południe, udałem się dalej, by zatrzymać się w Częstochowie na Jasnej

Górze i odwiedzić kaplicę z obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej. Mimo że wtorek 13 sierpnia był dniem powszednim, do Sanktuarium przybyło bardzo dużo pielgrzymów – jak wynikło z rozmowy, by w modlitwie zadośćuczynić za niegodne wyśmiewanie cudownego wizerunku Maryi przez znikomą, acz hałaśliwą część Polaków usiłujących zniszczyć chrześcijańskie zasady moralne. Następnym punktem mojej pod­ róży do Oświęcimia było Sanktuarium Matki Boskiej Leśniowskiej Patronki Rodzin. Czczona tam figurka Matki Bożej z Dzieciątkiem znajduje się w tym miejscu od 1382 roku, a kościół w Leśniowie liczy ponad cztery wieki, o czym przypomniał Prymas Polski Stefan kard. Wyszyński, koronując Matkę Boską Leśniowską w 1967 roku. W tym sanktuarium, prowadzonym przez ojców paulinów, trafiłem na

grupę pielgrzymów podążających do Częstochowy z Węgier, którzy przed cudowną figurką uczestniczyli w Eucharystii sprawowanej przez węgierskiego kapłana, członka grupy pielg­ rzymkowej. Wieczorem dotarłem do oratorium salezjańskiego w Oświęcimiu,

z którego następnego dnia rano miała wyruszyć w marszu z różańcem grupa wiernych na Mszę do Auschwitz – miejsca uświęconego krwią w przeważającej części polskich obywateli. Marsz ten, pod nazwą Marsz Życia Polonii i Polaków, został zorganizowany – w tym roku po raz pierwszy – przez Witolda Gadowskiego przy współpracy z salezjanami. Poranek dnia następnego przywitał nas deszczową pogodą, która nie przeszkodziła w uformowaniu się kolumny wiernych w liczbie około pięciu tysięcy osób (tyle zarejestrowało się u organizatora) i z różańcami w rękach, pod bacznym okiem przychylnej policji ruszyła w kierunku obozu. Różaniec prowadzili podczas marszu ks. prof. Tadeusz Guz i ks. Stanisław Małkowski. Tradycyjnie co roku ulicami miasta przechodzą tego dnia pielgrzymi z kościoła Maksymiliana Kolbego na

Osiedlu Chemików, a także pielgrzymka z kościoła franciszkanów w Harmężach. Wszyscy pielgrzymi utworzyli jedną kolumnę i połączyli się we wspólnej modlitwie, idąc na Mszę św. poświęconą uczczeniu 78 rocznicy narodzin dla Nieba św. Maksymiliana Marii Kolbego.

O

łtarz polowy został ustawiony na placu apelowym obozu, w sąsiedztwie bloku 11, tego samego, w którym w celi głodowej 14 sierpnia 1941 roku zastrzykiem fenolu został zabity polski franciszkanin. Święty Maksymilian Maria Kolbe został wyniesiony na ołtarze w 1971 roku, a rok później odznaczony Krzyżem Złotym Orderu Virtuti Militari. Uchwałą Senatu Rzeczypospolitej Polskiej rok 2011 (70 rocznica śmierci) był rokiem Świętego, a za św. Janem Pawłem II dodatkowo został patronem trudnych czasów. Eucharystii przewodniczył metropolita krakowski abp Marek Jędraszewski, a wśród koncelebransów byli także abp Bambergu Ludwig Schick, bp pomocniczy diecezji bielsko-żywieckiej Piotr Greger i bp Kazimierz Górny, były proboszcz parafii św. Maksymiliana w Oświęcimiu.

„Będąc świadkiem ofiarnej miłości, Ojciec Maksymilian Maria Kolbe był jednocześnie świadkiem fundamentu wszelkiej autentycznej miłości, jaką jest wolność” – powiedział abp Marek Jędraszewski podczas Mszy św. z okazji 78 rocznicy śmierci św. Maksymiliana M. Kolbego. Dalej mówił: „Ojczyzna to groby i krzyże, które świadczą o pamięci, cierpieniu, ale niosą również nadzieję zmartwychwstania i zwycięstwo. (…) Chcę mówić o Ojczyźnie wyznaczonej przez obecność chrześcijan, przez obecność męczenników. Ten obóz koncentracyjny w Oświęcimiu był przestrzenią odmowy. Po pierwsze odmówiono w nim miejsca człowieczeństwu – więzień stawał się numerem. Zastępca komendanta Rudolfa Hoessa, Karl Fritzsch, mówił: „Dla nas wszyscy razem nie jesteście ludźmi, tylko kupą gnoju”. Ausch­witz był również miejscem odmowy wspólnoty rodziny, narodu i Kościoła, nadziei na wolność i pamięci”… Dalej celebrans przytoczył słowa ks. Józefa Tischnera: „Czy można kierować odwet przeciwko zmarłym? Tak. Można im odmówić cmentarza. Nieprzyjaciołom, którzy padli ofiarą odwetu, odmawia się cmentarza. Nie chowa się ich ciał do grobów, lecz wrzuca do dołów, zasypuje się je, zaciera ślad, sadzi na mogiłach lasy. Nie ma już śladu po człowieku”. Na zakończenie uroczystości religijnych zgromadzeni wierni spontanicznie odśpiewali Hymn Polski i Rotę, po czym spokojnie rozeszli się. Po mszy uczestnicy Marszu Życia Polonii i Polaków byli zaproszeni na teren oratorium, by tam wspólnie spędzić pozostałą część dnia. Organizatorzy przedsięwzięcia zapewnili nam w pierwszej kolejności smaczny posiłek, a potem oglądaliśmy występy zaproszonych artystów. W czasie charytatywnego koncertu, w którym wystąpili między innymi: Anna Daniłowska, Mikołaj Giszczak, Wojciech Popkiewicz, Grażyna Strachota, Bożena i Lech Makowieccy, Eleonora Em, Jerzy Grunwald, Marek Piekarczyk, Halina Frąckowiak, miała miejsce premiera piosenki Dzwony z powstającego filmu pt. Święci z Doliny Niniwy. Słowa napisał Witold Gadowski, muzykę stworzył Maciej Jeleniewski. Premiera filmu jest przewidziana pod koniec tego roku.

N

astępnego dnia, 15 sierpnia, odbył się kolejny marsz do miejsca zamordowania przez Niemców 140 000 Polaków, których upamiętnienia trudno doszukać się w miejscu ich kaźni. Ten dzień rozpoczął się Mszą św. w położonym obok Zakładu Salezjańskiego im. Księdza Bosko Sanktuarium Matki Bożej Wspomożenia Wiernych. W przepięknych murach wypełnionych po brzegi uczestnikami, tak

świata i 3 tysiące Polaków z kraju – tyle było osób zarejestrowanych. Jak się szacuje, około tysiąca osób, które dołączyły w czasie trwania Marszu, nie zdążyło się zarejestrować. Biało-czerwona fala maszerowała po ulicach Oświęcimia w kierunku miejsca pamięci pomordowanych przez oprawców niemieckich, czyli niemieckiego obozu koncentracyjnego i zagłady. Przed bramą wejściową wszyscy uczestnicy zostali sprawdzeni – tak jak sprawdza się pasażerów na lotniskach – zanim pozwolono im wejść do środka. Procedury przy wejściu obowiązywały, mimo towarzyszącej marszowi licznej ochrony policji i firmy ochroniarskiej. Obowiązkiem tych służb było nie tylko zapewnienie bezpieczeństwa, lecz eliminacja ewentualnych prowokacyjnych zachowań uczestników marszu. Zdumiewające są procedury praktykowane przy wejściu na teren obozu, a szczególnie utrudnienia we wniesieniu przez uczestników zorganizowanej uroczystości polskich flag narodowych. Aby uzyskać pozwolenie na wniesienie polskich flag, organizator musiał negocjować z dyrekcją obozu, tak jakby nie była to instytucja polska. Czyżby w dalszym ciągu obóz był w posiadaniu nazistów, którzy go wybudowali? Uczestnicy marszu w spokoju i zadumie udali się pod Ścianę Straceń. Tam złożono symboliczną wiązankę kwiatów i zapalono znicz pamięci. Odśpiewano Hymn Polski i Rotę. Po opuszczeniu obozu marsz został rozwiązany. Część uczestników

Aby uzyskać pozwolenie na wniesienie polskich flag, organizator musiał negocjować z dyrekcją obozu, tak jakby nie była to instytucja polska. Czyżby w dalszym ciągu obóz był w posiadaniu nazistów, którzy go wybudowali? że trudno było znaleźć miejsce stojące, odbyła się Eucharystia celebrowana przez ks. prof. Tadeusza Guza, a po jej zakończeniu na ulicy przed sanktuarium uformowała się kolumna marszowa. Tego dnia maszerujący nieśli biało-czerwone flagi na specjalnych drzewcach z rurek PCV (pod tym warunkiem dyrektor muzeum Auschwitz zezwolił nam na wejście z polskimi fla-

gami na teren obozu), a część uczestników była ubrana w czerwone lub białe koszulki specjalnie na tę okoliczność przygotowane przez organizatorów. Takie koszulki założyliby wszyscy, lecz nie spodziewano się tak wielkiej liczby uczestników: około 2 tysiące przedstawicieli Polonii z różnych zakątków

podążyła do oratorium salezjańskiego, gdzie znów zastali atrakcyjny posiłek, w serdecznej atmosferze mogli wypocząć, nawiązać nowe znajomości i wysłuchać historii zgromadzenia i miejsca, w którym się znaleźli. Wykład wygłosił i odpowiedzi na pytania udzielał ks. Andrzej Policht SDB, wykładowca akademicki, a zarazem dyrektor Oratorium. Szczególne podziękowanie należy się organizatorom, którzy nie tylko przybliżyli obecnym coroczne uroczystości poświęcone męczeńskiej śmierci św. Maksymiliana Kolbego, lecz poprzez organizację marszu i uroczystości towarzyszących przypomnieli i nagłośnili w przestrzeni społecznej informacje o gehennie, jaką w Ausch­ witz przeszły od 1940 roku miliony Polaków, dla których głównie to miejsce kaźni Niemcy pierwotnie wybudowali, podczas gdy obecnie nagłaśnia się tylko męczeństwo Żydów. Witold Gadowski, główny pomysłodawca i organizator Marszu, zamierza kontynuować projekt w kolejnych latach. Na zakończenie uroczystości zaprosił uczestników na przyszły rok. Ma nadzieję, że Marsz Życia Polonii i Polaków stanie się stałym elementem patriotycznych tradycji naszej ojczyzny, spajającym Polonię z Polakami mieszkającymi w kraju. Życzę mu powodzenia w realizacji tego pomysłu. K


PAŹDZIERNIK 2O19 · KURIER WNET

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Ś

ledząc ich życiorysy i dokonania, trudno wyjść z podziwu. Cóż to za wspaniałe postacie! Porównując niegdysiejszych i obecnych polityków, mamy wrażenie, że dziś polityką zajmują się ludzie innego formatu – że nastąpiło widoczne pogorszenie „materiału ludzkiego”. Czy powodem tej zmiany jest zanieczyszczenie środowiska (zawartość metali ciężkich w glebie), czy niemal półwiekowa okupacja komunistyczna? Problem w tym, że podobne zjawisko „spsienia” czy skundlenia (bo psy bywają też rasowe) klasy politycznej obserwujemy również w krajach, które nie były porażone przez komunizm. Chyba wszystko zaczęło się dość dawno. Pierwszym politykiem, któremu wygląd zewnętrzny pomógł zostać prezydentem USA, był wybrany w 1921 roku Warren Harding. Tak się złożyło, że rok wcześniej Amerykanki otrzymały prawo głosu, więc twierdzono, że tego przystojniaczka, uchodzącego za jednego z najgorszych prezydentów, wybrały niewiasty (słowo to pochodzi od „nie wiedzieć”). Wraz z rozwojem telewizji rola aparycji wydatnie wzrosła. Nad wizerunkiem kandydata pracowały całe czeredy szewców, krawców, fryzjerów, dentystów, wizażystów, a nawet charakteryzatorów (zabawny filmik utrwalił wpadkę, gdy premierowi Kanady odkleiła się brew na wizji). Tony Blair, Bill Clinton, Emmanuel Macron, Justin Trudeau, Donald Tusk, Rafał Trzaskowski – ci mężowie stanu ukształtowali nasze wyobrażenie współczesnego polityka jako wbiegającego po schodkach pajacyka z uśmieszkiem trwale przyklejonym do twarzy. Nietrudno zauważyć, że Kaczyński jest dokładnym zaprzeczeniem tego wizerunku. Negatywny wpływ na jakość klasy politycznej mają też służby specjalne krajów wrogich i zaprzyjaźnionych, nagminnie „wspomagające” demokrację. Z własnej historii wiemy, że demokracja jest bardzo nieodporna na zewnętrzne wrogie ingerencje. W tej dziedzinie niedościgłymi mistrzami są Rosjanie, którzy zaobserwowali, że stosunkowo łatwo można wytworzyć polityka czy założyć partię w kraju, w którym chcą mieć wpływy. Czasem wystarcza tylko zablokowanie ścieżki awansu dla nie-

Polska – ze względu na położenie – „pozostaje w zainte­ resowaniu” licznych służb „tajnych, jawnych i dwupłciowych”, a wszystkie one mają swoje ulubione formacje polityczne i umiłowanych polityków. wygodnego polityka, ale lepiej mieć swojego (niekoniecznie agenta, choć tacy też bywali), możliwego do sterowania. Stąd liczna rzesza rozmaitych prezydentów, premierów, kanclerzy, sekretarzy generalnych ONZ, którzy byli (lub są) ludźmi Moskwy. Od lat podejrzewano, że Rosjanie ingerują w procesy wyborcze w krajach Zachodu, ale były to tylko przypuszczenia na pograniczu teorii spiskowych. Dziś już są na to twarde dowody. Postsowieci „interferują” prawdopodobnie we wszystkich demokratycznych krajach świata, gdyż prowadzą politykę globalną, a wciąż obowiązuje (nikt nie odwołał) program KPZR przewidujący rozszerzenie sowieckiego panowania na cały świat. Przygoda z demokracją sowieckich kreatorów rzeczywistości rozpoczęła się w moskiewskim Instytucie Skutecznej Polityki (wchodzącym w skład słynnej uczelni dyplomatyczno-szpiegowskiej – MGIMO), którego funkcjonariusze od lat jeździli na Zachód, wnikliwie obserwując zasady działania demokratycznych społeczeństw. Ludzie Zachodu chętnie dzielili się swymi umiejętnościami. Nikt się nie spodziewał, że wiedza przekazywana sympatycznym „naukowcom” z kraju bez tradycji demokratycznych może być kiedyś użyta przeciwko demokracji. W tej „placówce naukowej” wypracowano zasady funkcjonowania prawdziwie leninowskiej „partii nowego typu”. Aby była skuteczna w trudnych warunkach demokracji, jej liderzy muszą być przede wszystkim „wybieralni”. Dlatego na frontmanów

Niedawna rocznica stulecia odzyskania niepodległości była okazją do przypomnienia polityków, którzy swą działalnością przyczynili się do zmartwychwstania Polski. Obok głównych postaci była cała rzesza ludzi drugiego czy trzeciego szeregu.

Panoptikum czy wstęp do panteonu? Jan Martini

przewidywano facetów o miłych gębach, wyposażonych w dobre garnitury i markowe zegarki, a także piękne kobiety. Program takiej partii był mniej istotny, bo nie musiał być realizowany. Wiele wskazuje na to, że przemyślenia zagranicznych fachowców mogły mieć wpływ na powstawanie Platformy Oby-

watelskiej. Akuszerzy partii brali pod uwagę gusty elektoratu – wiadomo było, że Polacy „nie kupią” komunizmu, więc partia musi być postsolidarnościowa, ale nowoczesna, europejsko-liberalna. Słowem – powinna być fajna. Ponieważ produkt o nazwie „Platforma Obywatelska” odniósł sukces rynkowy i znakomicie służył celom „macherów z zaplecza” (ci mogą już mieć „mordy zakazane”), pomysł został powielony. Jako klon PO powstała Litewska Partia Pracy. Założył ją charyzmatyczny „litewski Palikot” – Wiktor Uspaskich. Ten odnoszący sukcesy biznesowe milioner (miał wyłączność na import z Gazpromu) pojawił się na Litwie pod koniec lat 80., szybko dostał obywa­ telstwo litewskie i nie znając języka, rozpoczął błyskawiczną karierę polityczną. Założona przez niego partia stała się główną siłą polityczną na Li­ twie. Sam lider jednak musiał ustąpić, gdy wyszły na jaw jego przekręty podatkowe i powiązania z rosyjskimi służbami. Uspaskich ewakuował się z Litwy i zniknął gdzieś na bezkresnych obszarach dawnego Związku Radziec­ kiego. Otrzymał nawet azyl polityczny w Rosji, ale obecnie przed przykrościami chroni go… immunitet eurodeputowanego.

P

olskie doświadczenia są powielane nie tylko w krajach dawnego bloku socjalistycznego. Słynne Tuskowe „nieważna jest władza – jedyne, co się liczy w życiu, to miłość” zastosował także w swojej kampanii Nick Clegg – przywódca brytyjskiej Partii Liberalnych Demokratów. Jego strategia bombardowania elektoratu „bombami miłości („love bombs”) okazała się bardzo skuteczna. Warto dodać, że wszystkie wspomniane partie są bardzo postępowe i proeuropejskie – walczące, aby w Europie było „więcej Europy”, co wskazywałoby na ich wspólny rodowód. Wspomniany Clegg to postać przedziwna. Pojawił się na malutkiej, skalistej, szkockiej wysepce Iona. „Ojciec Nicka Clegga w połowie był Rosjaninem wywodzącym się z arystokratycznego rodu, którego przedstawiciele wyemigrowali do Wielkiej Brytanii po obaleniu cara. Matka pochodziła z Holandii, w okresie wojny została internowana przez Japończyków w obozie na terenie Indonezji. Po uwolnieniu zamieszkała w Anglii” (Wikipedia). Clegg był dziennikarzem w Nowym Jorku, Londynie i Budapeszcie, pracował w Komisji Europejskiej. W 2005

roku dostał się do Izby Gmin, później został liderem Liberalnych Demokratów (partii powstałej z połączenia dwóch niszowych partyjek – Socjaldemokratów i Liberałów) i wszedł w skład Tajnej Rady Królewskiej Mości, a w wyborach 2010 roku wprowadził do Izby Gmin 57 posłów. Liberalni Demokraci stali się trzecią siłą, co zmieniło tradycyjny brytyjski system polityczny. Do koalicji zapraszali Clegga zarówno konserwatyści, jak i laburzyści. Wybrał konserwatystów (był bardziej potrzebny na tym „odcinku”?), stając się wicepremierem w rządzie Davida Camerona. Polityków odnoszących sukcesy, w biografii których można podejrzewać długie ręce Moskwy, jest w polityce światowej multum. Choćby przyjaciel Rosji, konserwatywny prezydent Francji Sarkozy – arystokrata pochodzenia węgiersko-żydowskiego. Albo urodzona w rodzinie argentyńsko-bułgarskiej Dilma Rousseff, uczestniczka zbrojnej marksistowskiej partyzantki, która jako prezydent Brazylii zaprosiła Władimira Putina, przełamując wielomiesięczną izolację rosyjskiego przywódcy po dziwnej katastrofie smoleńskiej. Oczywiście nie tylko Rosjanie zajmują się psuciem demokracji – pojętnymi uczniami okazali się Chińczycy. Podejrzewano, że za karierą Billa Clintona – podrzędnego polityka Partii Demokratycznej z małego stanu Arkansas, który naprzód został gubernatorem, później otrzymał nominację partii na kandydata do prezydentury, by w końcu zostać prezydentem – stały chińskie pieniądze. Możliwe, że były to najlepiej zainwestowane pieniądze w dziejach – nastąpiło „otwarcie” Chin, a amerykańskie kapitały i technologie umożliwiły ogromny, trwający do dziś rozwój kraju. Nie ma wątpliwości natomiast co do powodów kariery znającego język mandaryński Kevina Rudda, który został premierem Australii w 2007 roku. Po 8 latach rządów konserwatysty Johna Howarda, podczas których nastąpił wielki wzrost dobrobytu, totalnym zaskoczeniem było zwycięstwo Partii Pracy. Pamiętam ówczesne spekulacje prasy australijskiej dociekającej przyczyn tego zwrotu. Ustalono, że winna była… długoletnia susza (rzeczywiście po wyborze Rudda spadł deszcz). Wkrótce Chińczycy zaczęli wykupywać po korzystnych cenach bogate aust­ralijskie zasoby surowców, a prasa wyśledziła chińskie powiązania kilku ministrów. Skandal wybuchł dopiero, gdy na jaw wyszły tajne podróże do Chin ministra obrony Fitzgibbona na zaproszenie tajemniczej urodzonej w Pekinie „businesswoman”... Cechą wspólną polityków wskazującą, że mogą oni być produktem rosyjskich (i nie tylko) fachowców, są dziwaczne, pokrętne i niespójne życiorysy. Nietrudno zauważyć takich i na polskiej scenie politycznej.

od drugich sąsiadów będą raczej mówić o dekarbonizacji i zmianach klimatycznych, ale wszystkim nie podoba się Centralny Port Komunikacyjny, fuzja Lotosu z Orlenem i obecność wojsk amerykańskich. Dlatego jako „silni razem” zjednoczą się we wspólnym „Froncie Wyzwolenia Narodowego”, by odsunąć obecną ekipę. I nad tym też pracować będą połączone agentury. Najnowszym podmiotem na politycznej mapie Polski jest Konfederacja – i jako taka budzi zainteresowanie nie tylko potencjalnych wyborców. Byłoby ciężkim zaniedbaniem obowiązków, gdyby stosowne służby nie szukały dojść do polityków Konfederacji. Zwłaszcza, że jej główną agendą wydaje się być zagrożenie na kierunku żydowskim i amerykańskim. Do ugrupowania odeszło wielu radykalnych zwolenników PiS rozczarowanych powściągliwością i brakiem zdecydowania formacji Kaczyńskiego. Niestety ostre słowa, wynikające właśnie z radykalizmu i braku powściągliwości, mogą uniemożliwić ewentualną przyszłą koalicję.

N

ajbardziej rozpoznawalnym politykiem ugrupowania jest legendarny, żyjący jeszcze Korwin-Mikke. Ten niebanalny, chodzący własnymi drogami (niektóre z tych dróg prowadzą go na przyjęcia w ambasadzie rosyjskiej) polityk regularnie odbiera w wyborach ok. 3% głosów Kaczyńskiemu. Korwin Mikke wszedł już do naszej historii przez fakt, że publicznie spoliczkował europosła Boniego (PO), którego Polacy wybrali do parlamentu jako walczącego o wolność solidarnościowca, a który służył sowietom jako tajny współpracownik SB o pseudonimie „Znak”. Rozpoznawalny jest także reżyser Grzegorz Braun (wielka szkoda, że nie robi już filmów), który w momencie największego pognębienia Grzegorza Schetyny przewidział triumfalny come back tego polityka. Nie były to jednak zdolności profetyczne, lecz wynik kwerendy w ogólnie dostępnych źródłach. Braun znalazł dowody, że „centrala” trzymała parasol ochronny nad podziemnym działaczem antykomunistycznym Schetyną, blokując rozpracowywanie tego figuranta przez lokalną SB. Cel takich działań mógł być tylko jeden – po „upadku komuny” opozycjonista był przewidziany przez „reżyserów historii” na polityka (w czasach budowania sceny politycznej zapotrzebowanie na ludzi o „pięknych, opozycyjnych życiorysach” było duże). A może podobnym przypadkiem był kolega Schetyny z podziemia, obecny baron Platformy – Rafał Grupiński? Schetyna w bardzo młodym wieku zrobił ogromną karierę – został dyrektorem Urzędu Wojewódzkiego we Wrocła-

Mężowie stanu na ciężkie czasy Czasy w Polsce są ciężkie właściwie od zawsze, co stanowi wyzwanie dla naszych polityków. Czy obecni politycy – nawet z doktoratami (dr Spurek, dr Śmiszek) podołają problemom nurtującym Polaków? Drożyzna na bazarach, ocieplenie klimatu, przemoc domowa, mniej lub bardziej okrutne prześladowanie mniejszości seksualnych, walka o praworządność i różnorodność (z homoseksualizmem jako najwyższą formą różnorodności) – takie palące problemy trzeba szybko rozwiązać, w czym z pewnością pomogą połączone agentury. Bo Polska – ze względu na swe niefortunne położenie geopolityczne – „pozostaje w zainteresowaniu” licznych służb „tajnych, jawnych i dwupłciowych”, a wszystkie one mają swoje ulubione formacje polityczne i umiłowanych polityków. Stosunkowo łatwo zorientować się, który polityk skłania się do jakiej służby. Testem może być stosunek do katastrofy smoleńskiej i przekopu Mierzei Wiślanej. Ci

wiu, wicewojewodą, właścicielem radia Eska i wojskowego klubu sportowego „Śląsk”. W czasach, gdy Grzegorz Schetyna był ministrem spraw wewnętrznych, codziennie otrzymywał na biurko meldunki tajnych służb, a jego ulubionym zajęciem była stopniowa wymiana komendantów wojewódzkich policji na swoich ludzi. Kojarząc te fakty, Braun doszedł do wniosku, że za dużo zostało zainwestowane w tego polityka, żeby go można było tak po prostu odstawić na boczny tor. Ponieważ Braun „ma gadane”, jego filmiki na Youtube cieszą się dużą oglądalnością. Dlatego źli ludzie podrzucają mu pewne tematy do nagłośnienia.

Kiedyś reżyser ogłosił o „przejęciu rzeszowskiego lotniska przez Żydów”. Przypadkiem znam okoliczności tego „przejęcia” – otóż od lat co roku odbywają się pielgrzymki chasydów do grobu słynnego cadyka w Leżajsku. W ciągu 2 dni ląduje w Rzeszowie kilkanaście czarterowych samolotów, przywożąc 10 tys. Żydów w kapeluszach i z pejsami (marzenie terrorysty!). Lotnisko zarabia na każdym 32 złote i wielką ulgą dla jego skromnej załogi jest to, że pielgrzymi mają własną ochronę. Warto wiedzieć, że podczas zeszłorocznych furiackich ataków na Polskę w Izraelu tylko chasydzi demonstrowali z polską flagą w naszej obronie. Dziwaczną osobliwością Konfederacji jest mówienie o „okupacyjnych wojskach amerykańskich”, największym osiągnięciem zaś był protest przeciw ustawie 447. Nagłośniony został niepokojący problem, którego wyraźnie boją się poruszać rządzący. W przeciwieństwie do Konfederacji, starą, sezonowaną opozycją są ludowcy, szczycący się 125-letnią tradycją („od Witosa”). Taką narrację mogą „kupić” tylko młodzi ludzie. Ci, co pamiętają PRL, wiedzą, że fundamentem komunistycznej Polski był tzw. sojusz robotniczo-chłopski. Dlatego marszałkiem Sejmu był z urzędu towarzysz ludowiec z ZSL. Po 1989 roku zmieniono nazwę na historyczną „PSL”, z zachowaniem całości kadr i struktur, co można określić jako kradzież znaku towarowego. Do takiej partii dołączył najświeższy ludowiec – Paweł Kukiz.

Zastał tam inne spady-odpady w rodzaju Protasiewicza i Niesiołowskiego. Zanim Kukiz pojawił się na scenie politycznej Polski, w całej Europie nagle zaczęły powstawać partie „antysystemowe”. Można było zastanawiać się, czy „projekt Kukiz” nie był powołany, by odebrać głosy PiS, lecz zadziałał w drugą stronę – odbierając głosy PO? Z Kukizem dostało się przy okazji do Sejmu wielu wartościowych ludzi, a trzech z nich w dramatycznym momencie puczu grudniowego 2016 r. pomogło utrzymać legalną władzę. Reszta, niestety, nie angażując się, faktycznie wsparła puczystów. Kukiza chcieli widzieć w swych szeregach konfederaci nawet za cenę zmiany nazwy na „Kukiz i Konfederacja”, prezes Kaczyński zaś ponoć oferował mu stanowisko wicepremiera. On jednak wybrał ludowców... Po dziwacznej wolcie byłego antysys­ temowca nasuwa się pytanie – czyżby ktoś dysponował Kukizem i rzucił go na zagrożony odcinek, by zasłużona dla ustroju postkomunistycznego partia nie znalazła się na śmietniku historii? Najbardziej wyrazisty polityk totalnej opozycji – Robert Biedroń – powiedział niedawno, że jego priorytetem będzie walka z przemocą w rodzinie. Zna się on na przemocy jak mało kto, bo w czasach, gdy nie obowiązywała jeszcze zakazująca przemocy Konwencja Stambulska, obiecujący polityk złamał szczękę swojej matce (nawet opresyjny, patriarchalny mężczyzna rzadko łamie szczęki swoim bliskim). Jako prezydent Słupska Biedroń poruszył w wywiadzie wątek osobisty, zwierzając się, że „jak boli tyłek, to było dobrze”. Wprawdzie lubimy szczerych polityków, ale takie wyznania osoby publicznej budzą niesmak i zdumienie (żenada, z którą porównać można tylko skandowanie „We free people” przez Kwaśniewskiego

7

i Frasyniuka w Gdańsku). O swojej współpracy z Niemcami polityk powiedział: „W Słupsku wydarzenia są finansowane przez wiele niemieckich fundacji, m.in. fundację Róży Luksemburg, fundację Eberta, fundację Heinricha Bölla, Fundację Współpracy Polsko-Niemieckiej. Tych fundacji niemiec­ kich, które w Słupsku robią projekty, jest bardzo, bardzo wiele. Praktycznie każda działająca w Polsce fundacja niemiecka coś robi w naszym mieście”. Na uwagę, że Fundacja Eberta jest powiązana z SPD i finansowana przez min. spraw zagranicznych Niemiec, odpowiedział, że fundacja jest niezależna i „nie oczekuje żadnej wdzięczności”... Nawet jak Niemcy nie oczekują wdzięczności, Robert Biedroń chyba czuje się zobowiązany, deklarując szybką „dekarbonizację” i likwidacje kopalń, bo Niemcy po uruchomieniu Nord Stream II będą mieli ogromne ilości gazu do rozprowadzenia (na świecie istnieje wielka nadpodaż gazu). Dlatego mówi się o „brudnej” lub „czarnej energii”, w przeciwieństwie

do „błękitnego paliwa”, a agresywni „zieloni” atakują transporty węgla. Równocześnie nie mający żadnych surowców energetycznych Japończycy, którzy likwidują wszystkie swoje elektrownie atomowe, po rozpatrzeniu opcji gaz – ropa – węgiel postawili na energetykę węglową. Jest oczywiście wielu nijakich polityków, ale są też zdumiewający, którzy z pewnością zasilą panoptikum. Znacznie mniej jest potencjalnych kandydatów do panteonu. Jeśli się uda skomp­ likowana nawigacja nawy państwowej między rafami, to Jarosław Kaczyński będzie jednym z nich.

Możemy mieć różne pretensje do działań rządu, ale musimy sobie zdawać sprawę, że Porozumienie Centrum i późniejszy PiS to jedyne liczące się ugrupowania powstałe BEZ wsparcia komunistycznych służb. Dlatego można powiedzieć, że partia Jarosława Kaczyńskiego jest partią autentycznie antysystemową („system” budowały służby). Po transformacji ustrojowej 1990 roku niska płaca została wpisana w doktrynę gospodarczą III RP, a jeden z ministrów Tuska powiedział nawet, że „Polacy nie będą żyć z kapitału” (od życia z kapitału są inne narody). Nieuchronną konsekwencją tego musiała być ucieczka za granicę młodzieży, fachowców i wyludnianie się kraju. Wiadomo, że kosztowne inwestycje w automatyzację i robotyzację, czyli postęp techniczny, są wymuszane przez wysokie koszty pracy. Racjonalnie działający przedsiębiorca, mając do dyspozycji tanich pracowników z łopatami, nie będzie inwestował w koparkę. Mój ojciec, który był za komuny profesorem mechanizacji rolnictwa, porównując stawkę godzinową naukowca z kosztem pracy kombajnu twierdził, że 18 profesorów z cepami znacznie taniej niż kombajn Bizon wymłóci tę samą ilość zboża. Obecna próba podwyższenia płacy minimalnej (czyli polskich zarobków) jest elementem przezwyciężania skutków komunizmu i schodkiem w procesie „wybijania się na niepodległość”, a więc jest czymś znacznie istotniejszym niż „kiełbasa wyborcza”. Wielki polski optymista Antoni Macierewicz twierdzi, że mamy ogromne szczęście, będąc świadkami stopniowego odzyskiwania niepodległości. Zwłaszcza, że nie kosztuje nas to morza krwi. Nasi ojcowie i dziadowie nie mogli nawet marzyć o takiej sytuacji. Oby miał rację. K


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2O19

8

Andrzej Karczmarczyk

Z

okazji 80 rocznicy sowieckiej inwazji na Polskę i 30 rocznicy pows­tania Stowarzyszenia Katyń odbyła się Msza św. w kaplicy św. Józefa w kościele pw. Jana Kantego w Poznaniu. Mszę odprawił i homilię wygłosił ks. arcybiskup Stanisław Gądecki. W czasie tej liturgii ks. Arcybiskup poświęcił płaskorzeźbę autorstwa prof. Andrzeja Pityńskiego przedstawiającą Matkę Boską trzymającą w ramionach umierającego chłopca, który złożył ofiarę ze swego młodego życia w obronie Ojczyzny. W uroczystości zorganizowanej przez Stowarzyszenie Katyń Poznań oraz samorząd województwa wielkopolskiego uczestniczyli przedstawiciele władz państwowych i samorządowych, Policji, wojska, harcerze, młodzież szkolna, rodziny katyńskie. „Aby budować swoją historię, potrzebna jest wspólna pamięć, żywa i ufna, która nie byłaby uwięziona w urazach, ale chociaż przeszła przez noc bólu, to otworzyła się na nadzieję nowej jutrzenki”. Jest to cytat z homilii wygłoszonej przez abp. Gądeckiego, który w dalszej części wymienił zadania, jakie stoją przed członkami Stowarzyszenia Katyń. K

A

rmia księdza Marka Aleksandry Tabaczyńskiej, naszej koleżanki z redakcji „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, jest zbiorem uroczych, pełnych ciepła i humoru opowiadań o perypetiach dziesięcioletniego chłopca. Relacjonuje on ze swojego punktu widzenia różne sytuacje i zdarzenia, których jest uczestnikiem. Książeczka została zainspirowana popularnymi od pokoleń przygodami francuskiego Mikołajka, bohatera książek Sempégo i Gościnnego. Aleksandra Tabaczyńska osadziła jednak przygody swojego bohatera w bardzo konkretnym środowisku parafialnej grupy ministrantów. Autorka jest bowiem mamą czwórki dzieci, w tym trzech chłopców, którzy tak jak bohaterowie jej książki, należeli do liturgicznej służby ołtarza. Widać, że zna nie tylko opisywane środowisko, ale i język, jakim posługuje się najmłodsze pokolenie. Krótkie, zabawne historyjki opisują ministrantów jako pełnych pomysłów łobuziaków, bardzo trzeźwo i dosłownie rozumiejących swoje powinności. Jednocześnie ukazują radość, jaką daje dzieciom przynależność do rodziny, wspólnoty koleżeńskiej i kościelnej, które są źródłem wartości i zapewniają poczucie ładu i bezpieczeństwa. Za rozpowszechnianie ciep­ łego, sympatycznego wizerunku chłopców służących przy ołtarzu Autorka otrzymała dyplom Przyjaciela Grona Ministranckiego. Wyróżnienie to przyznali jej ministranci służący w jednej z dwóch parafii w Nowym Tomyślu, którzy stali się pierwowzorami postaci bohaterów opowiadań. Książeczka spodoba się nie tylko dzieciom, ale i rodzicom, którzy z pewnością będą czerpać przyjemność ze wspólnego czytania jej ze swoimi pociechami. Redakcja Kuriera WNET

Próbujemy się polubić Aleksandra Tabaczyńska

N

o, chłopie, w takim stanie to twoja mama jeszcze cię nie widziała i nie wiem, czy zdołamy ten widok przed nią ukryć – powątpiewał tata. – To wszystko przez księdza Marka – tłumaczyłem. – W zeszłym tygodniu ksiądz zapowiedział wspólną zbiórkę z ministrantami z sąsiedniej parafii, bo doszły go pogłoski, że my się między sobą nie lubimy. – Widać, że się nie lubicie. Masz czerwoną twarz, jesteś cały potargany i brudny, a do tego obsypany mąką. Po twoim wyglądzie widać, że dostaliście niezły wycisk. – Tato! – zawołałem – tamci ministranci to same cieniasy! W naszym mieście są dwie parafie i to na sąsiednich ulicach. Ksiądz Marek powiedział, że Kościół jest powszechny, to znaczy dla wszystkich. Pan Bóg stworzył i kocha tak samo nas i tamtych ministrantów. No i musieliśmy iść do nich na plebanię, żeby się polubić. Ich ksiądz opiekun ma na imię Jerzy, ale dodali na końcu „k” i mają Jerzyka. Gdy weszliśmy na salkę, bardzo się baliśmy, bo owszem, my jesteśmy odważni, ale nie przy obcych. Cykuś, ten najmniejszy ministrant, nawet płakał. U nich płakało dwóch, ale i tak uznali, że w konkurencji na mocne nerwy jest remis, bo ich dwóch Cykusiów to bliźniaki. – Rozumiem, że mielicie konkursy, żeby wyłonić, która wspólnota jest lepsza. Tak? – spytał tata. – Masę konkursów – odpowiedziałem. – Najpierw była statystyka, którą przedstawili najlepsi ceremoniarze z obu parafii, czyli Welon od nas, a od nich Wyga. Okazało się, że mamy taką samą liczbę sportowców, co oni lektorów, tyle muzyków, co u nich blondynów. U nas jest tyle rudzielców, co u nich długowłosych, a u nich tylu brunetów, co u nas okularników i tyle piegowatych, co u nas seniorów. Oni mają tyle dziesięciolatków, co my chłopaków z aparatami na zęby. Oni… – Dobra – tata nie wytrzymał – czy

coś wyszło z tej statystyki? – Jasne, że jakby nas nie liczyć, to zawsze jest nas równo. – A sport? Czy były też konkurencje sprawnościowe? – Ma się rozumieć! – zawołałem i zacząłem wymieniać: – pompki na czas, skakanie żabek, przeciąganie chłopaków za linię na swoją stronę sali, czołganie się pod krzesłami i fikanie koziołków. W tych wszystkich konkurencjach jesteśmy mistrzami, ale tym razem był remis. Jak coś wygraliśmy, to następne przegraliśmy. – To wyjaśnia twój wygląd, chociaż nie do końca. – To nie wszystko – opowiadałem dalej. – Nagle do sali wszedł ksiądz proboszcz. Ucieszył się, że tak nam jest wesoło, zafundował pizzę i po jednym pączku. Poprosił, nie kazał, tylko bardzo prosił, żebyśmy się wspólnie pomodlili o jedność i zgodę wśród chrześcijan. A po krótkiej modlitwie wszyscy, nawet księża, zjedliśmy pizzę i pączki bez pomocy rąk. Bardzo miły ten ich proboszcz, chociaż wygląda groźnie. – Jestem pełen podziwu dla waszych kapłanów. Nie tylko was wyszkolili i nauczyli wszystkich funkcji, ale prawdziwie im na was zależy. Żeby jeść pizzę i pączki bez pomocy rąk i do tego w takim towarzystwie, to trzeba bardzo lubić swoich ministrantów. A takich typowych konkursów z wiedzy ministranckiej nie było? – Było, było. Liczyliśmy, że w tej konkurencji wygramy, bo jeśli chodzi o te sprawy, to jesteśmy prawdziwymi asami. – Poważnie? Tacy dobrzy jesteście? – No proszę cię, tato, każdy, kto służy przy ołtarzu, musi być biegasem. Być tylko dobrym to za mało. Okazało się, że oni też są bystrzakami. Konkurs polegał na odgadnięciu haseł z dziedziny wiedzy ministranckiej. Te hasła wpisywaliśmy w specjalną krzyżówkę, która miała niektóre pola pokolorowane na żółto. Te żółte pola miały jeszcze na dole małe cyferki. Trzeba było najpierw

odgadnąć prawidłowo hasła i wpisać w krzyżówkę, potem uszeregować litery z żółtych pól zgodnie z numerkami i dopiero wychodziło hasło. – I co, jakie były te hasła? Daj przykład; sam też jeszcze sporo pamiętam. – Oj tato, lajcik zupełny. Kadzielnica i łódka, mitra, ampułki, puszka, cyngulum, korporał albo akolitka. Pytali o postawy i gesty, o dzwonki i o patronów ministrantów. – Brawo, synu, jestem z ciebie dumny. Skoro tak wam dobrze szło, to gdzie jest haczyk tej konkurencji? – Tato, my z podstawówki tak szybko nie czytamy, piszemy też wolno. A do tego nie mieściły nam się litery w tych małych kratkach i jeszcze niektóre definicje miały dwie odpowiedzi. Na przy-

kład eucharystia, homilia albo hostia. Czasem też nie wiedzieliśmy, czy „rz” czy „ż”. Są takie trudne słowa, jak krzyżmo czy relikwiarz albo trybularz. Zanim to wszystko przypasowaliśmy, to straciliśmy sporo nerwów i czasu. – Przyznam ci się, że jestem trochę rozczarowany. No, w czwartej czy piątej klasie to już każdy powinien dobrze czytać i pisać. – Tato, czy ty myślisz, że łatwo jest napisać w małych kratkach chociażby imiona naszych patronów: św. Tarsycjusz, św. Dominik Savio i Jan Berchmans, tak żeby nie poprzestawiać liter? – To kto wygrał?

– Na czas to my byliśmy szybsi od naszych gospodarzy o cztery sekundy. My mieliśmy hasło: „Armia księdza Marka”, a oni „Armia księdza Jerzego”. O dwie litery mieli dłuższe hasło, więc uznali to za remis. – Czyli rozumiem, że cały czas nie dało się wyłonić zwycięzcy, bo obie wspólnoty szły łeb w łeb? – podsumował tata. – No niby tak – zgodziłem się. – Konkurencją ostatniej szansy był specjalny konkurs dla ministrantów z podstawówki z obu parafii. Posadzili nas przy jednym stole na zmianę – to znaczy jeden ministrant z naszej parafii, a drugi nie. Kazali nam trzymać łapki na blacie jak chomiki. Ksiądz Jerzyk położył na środku stołu dwadzieścia złotych. Wszystkim zawiązali oczy i mieliśmy dmuchać tak długo, aż ktoś poczuje w ręce banknot – ta wspólnota wygrywa. – No i kto zarobił te dwie dychy? – niecierpliwił się tata. – Nikt, bo jak nam zawiązali oczy, to po cichutku zabrali banknot i zamiast kasy wysypali mąkę na blat. My o tym nie wiedzieliśmy i dmuchaliśmy, tak, że w całej sali zrobiło się biało. Ubaw po pachy, ale co z tego, jak nikt nie wygrał i nie wiadomo, która wspólnota jest lepsza. – A znałeś wcześniej kogoś z tamtych ministrantów? – spytał nieoczekiwanie Tata. – Tak. Dwóch chodzi ze mną do klasy, jeden na angielski, no i na piłkę to dużo; wszyscy bardzo spoko goście. – Chłopie, to znaczy, że wy już się lubicie – ucieszył się tata. – Osobno bardzo ich lubię – potwierdziłem. – Fantastycznie się wszyscy bawiliśmy i była kupa śmiechu z tym lubieniem się na plebanii. – No widzisz – ucieszył się tata – czyli nie będzie więcej pogłosek, że ministranci z jedynych dwóch sąsiednich parafii w naszym mieście się nie lubią. – Jasne – zgodziłem się – ale jak tylko przyjdą do nas do salki, żeby się polubić, to pokażemy tym cieniasom. Niech sobie nie myślą, a co! K Aleksandra Tabaczyńska, Armia księdza Marka, Wyd. Kowalscy Studio, Nowy Tomyśl 2019. Okładka: Michał Kowalski, ilustacje: Elżbieta Kowalska. Książka ukaże się w listopadzie.

FOT. ANDRZEJ KARCZMARCZYK

Poświęcenie płaskorzeźby Matki Boskiej AK

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Marsz dla Życia w Poznaniu Andrzej Karczmarczyk

16

września przeszedł ulicami Poznania Marsz dla Życia. Przed przemarszem zostało odczytane pozdrowienie od Papieża Franciszka, który zapewnił, że „w modlitwie wspiera wszystkich, którym bliska jest chrześcijańska wizja życia ludzkiego, jego obrona, zachowanie wartości ewangelicznych, a szczególnie rodzinnych”. W tym roku hasłem Marszu były słowa: „Jestem tu”. „Chcemy dziś zaapelować do wszystkich Poznaniaków,

Wielkopolan, abyśmy każdego dnia doceniali życie – swoje i drugiego człowieka. Bez względu na to, na jakim jest etapie – życie zawsze ma wielką wartość. Od poczęcia aż do naturalnej śmierci. Bez względu na to, ile problemów ciąży nam na głowach” – napisali organizatorzy Marszu. Swój finał miała 7. edycja akcji Pieluszka dla Maluszka. „Dzięki ofiarności Wielkopolan na przestrzeni tych 7 lat zebraliśmy 170 tys. pieluszek, co przekłada się na ok. 150 tys. zł.

Akcja objęła nie tylko w Poznań, ale wesprzeć ją można było m.in. w Opalenicy czy Szamotułach. W tym roku zebraliśmy również rekordową liczbę zabawek – ok. 2 tys., których część trafiła do przedszkola prowadzonego przez siostry Szarytki w Kazachstanie” – podsumowała Michalina Wytrzyszczak z Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży na stronie internetowej Stowarzyszenia. Dary zostaną w najbliższych tygodniach przekazane do Domu Samotnej Matki w Kiekrzu, Domu Pomocy Społecznej dla Dzieci prowadzonego przez Siostry Serafitki w Poznaniu i do potrzebujących rodzin. K

Limeryk o kryzysie męskości Henryk Krzyżanowski Tym razem nie tłumaczę, a od razu robię parafrazy. Pierwsza jest o kryzysie męs­ kości, na czym najgorzej wychodzą zacne kobiety. A druga o wadach (zaletach?) niedostrzegania szarości.

There was an Old Man with a nose, Who said, ‘If you choose to suppose, That my nose is too long, You are certainly wrong!’ That remarkable Man with a nose. Depresyjny typ z okolic Chęcin wciąż od ślubu długim nosem kręcił na zacną swą kobietę, aż został eLGieBeTem. Lecz na marsze jeździć nie ma chęci.

Po spowiedzi u prałata z Lądu, czarno-białych nabrał gość poglądów. Nosem długim i krętym wszędzie węszy przekręty. Więc postrachem jest dla samorządu.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.