Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 61 | Lipiec 2019

Page 1

ŚLĄSKI KURIER WNET

WIELKOPOLSKI KURIER WNET

Czy ktoś naprawi sytuację w polskim górnictwie?

Między Gruzją i Polską

W naszym kraju jest jeszcze bardzo niespokojnie, ale ufam, że Gruzinom wystarczy mądrości i rozwagi, by się porozumieć ze sobą bez przemocy. Jak wielu, mam nadzieję, że nastąpią w Gruzji pozytywne zmiany. Rozmowa Jolanty Hajdasz z ks. dr. Zurabem Kakachishvilim, kapłanem archidiecezji warszawskiej, od 16 lat przebywającym na misji w swojej ojczyźnie.

Jako PiS musicie zlikwidować mini-PRL w JSW SA. Nie wiem jak, ale musicie. Nadal stosuje się takie same prymitywne metody wyprowadzania pieniędzy, pomimo dronów, monitoringu, wszystkich innowacji i Bóg raczy wiedzieć czego jeszcze. List otwarty Wiesława Wójto­ wicza do prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego.

K R K‒ U U‒ R R ‒ II ‒ E E‒ R

Nr 61 Lipiec · 2O19

5 zł

w tym 8% VAT

Krzysztof Skowroński Redaktor naczelny

Stwierdzenie TSUE, że mianowanie sędziego przez polityka w Niemczech nie stanowi naruszenia niezależności tego pierwszego, spowoduje, że zbledną zarzuty wobec polskich reform sądownictwa. Sprawę relacjonuje Zbigniew Kopczyński.

2

A

Z

E

T

A A

J

emen, niegdyś mityczna Arabia Felix, kraina szczęśliwości, mir­ ry i kadzidła. Dziś to trójpiekło wojny, głodu i cholery. Najwięk­ sza katastrofa humanitarna dzi­ siejszego świata, jak powiedział ponad rok temu Antonio Guterres, sekretarz generalny ONZ. W dwudziestodziewięciomiliono­ wym kraju ponad dwadzieścia dwa mi­ liony pilnie potrzebują pomocy – albo medycznej, albo humanitarnej w postaci jedzenia. Kilkanaście milionów ludzi nie wie, skąd będzie pochodził ich następ­ ny posiłek. Tylko że to nie miliony, nie liczby, tylko ludzie. Przed wojną też było biednie. Jemen to najbiedniejszy kraj re­ gionu i jeden z najbiedniejszych krajów świata. Przed wojną za mniej niż dwa dolary dziennie musiała przeżyć ponad połowa mieszkańców. Te dwa dolary to nie tylko wydatki na jedzenie. Czasem trzeba kupić żarówki czy baterie. Cza­ sem zapłacić za przejazd czy lekarstwa dla dzieci. I na to dwa dolary dziennie musiały wystarczyć. Było biednie, ale na swój sposób godnie i bezpiecznie. Jemeńczycy są dumni ze swojego przebogatego dziedzictwa historycz­ nego i kulturalnego. Tama nieopodal miasta Marib, zbudowana w trzecim ty­ siącleciu p.n.e., nie przestaje zadziwiać badaczy jako cud architektury i geniu­ szu ludzkiej myśli. Trzy jemeńskie mia­ sta są na liście Światowego Dziedzictwa UNESCO. Ale to wcale nie broni ich przed saudyjskimi bombami. Dziś funkcjonuje tylko ułamek infrastruktury medycznej. Saudyjskie bomby spadają na wszystko. Na szko­ ły, szpitale, dzielnice mieszkaniowe, kondukty pogrzebowe, orszaki wesel­ ne, a nawet meczety. Nie ma środków przeciwbólowych dla najciężej rannych. Coraz częściej nie ma prądu. Nie działa nawet awaryjne zasilanie, bo braku­ je paliwa do generatorów prądu. Bra­ kuje czystej, bezpiecznej wody pitnej. Jest gorąco – dużo bardziej niż u nas

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A Precz z zacofaniem

„To potrwa najwyżej dwa tygodnie. Przecież świat się o nas upomni. Przecież mamy sojuszników. Te naloty zaraz się skończą”. Polska we wrześniu 1939 roku? Jemen dzisiaj, Jemen A.D. 2019. Dziś, 30 czerwca 2019, mija 1558 dzień wojny.

średniowiecznym!

O 5 rano drzwi do celi otworzyła zapłakana oddziałowa. Zapytałyśmy, dlaczego płacze. – Matka Boska płacze w katedrze, to i ja płaczę – odpowiedziała. Zamek Lubelski był już wtedy całkowicie okrążony pielgrzymkami. Wojciech Pokora o tym, co się działo, kiedy 70 lat temu Lublin stał się Częstochową.

4

To potrwa najwyżej dwa tygodnie Beata Błaszczyk

przez ostatnie tygodnie. Tylko wczoraj w Hudajdzie zmarło dziesięcioro nowo narodzonych dzieci. Zmarły z prze­ grzania i odwodnienia. Lekarze walczą o życie chorych i rannych, chociaż od dwóch lat nie otrzymują wynagrodzenia. Tak samo jak nauczyciele i inne grupy zawodowe na tak zwanych państwowych posa­ dach. Bo państwa praktycznie nie ma.

S

ana, której starówka to cud ar­ chitektury na liście Światowego Dziedzictwa UNESCO od 1986 roku, miasto nieprzerwanie zamieszka­ ne od dwóch i pół tysiąca lat, jest jedyną stolicą bez funkcjonującego lotniska i przedstawicielstw dyplomatycznych. Saudyjczycy najpierw zbombardowa­ li lotnisko w 2015 roku i potem wie­ lokrotnie bombardowali je ponownie – nawet kilkanaście razy tego samego dnia. Na lotnisku można wylądować.

Czasem lądują tam samoloty WHO z lekarstwami czy szczepionkami prze­ ciw cholerze. Czasem ląduje specjalny wysłannik ONZ Martin Griffiths. To Saudyjczycy

Zestaw zwany koszykiem to najczęściej 25 kg mąki, po 10 kg ryżu i cukru, 2 l oleju i 1 kg mleka w proszku. To ratuje życie ośmiu osób przed śmiercią głodową przez miesiąc. kontrolują przestrzeń powietrzną kraju i decydują, czy samolot może lądować lub nie. Chorzy, których stać byłoby na leczenie poza granicami kraju, nie ma­ ją na to szans. Saudyjczycy kontrolują także granice morskie i powietrzne.

Od szóstego listopada 2017 roku trwa całkowita blokada granic Jemenu. To dla większości z nas zupełnie niewyobrażalne. Coś, co znamy z pod­ ręczników historii – oblężone miasta czy twierdze. Tutaj cały kraj jest w sta­ nie oblężenia i wydostać się jest bar­ dzo trudno. Chyba najbardziej oblężonym mia­ stem w oblężonym kraju jest Taiz, nieg­ dyś tętniące życiem, pełne studentów. Miasto, w którym chyba najłatwiej zgi­ nąć i z którego najtrudniej się wydos­ tać. Jedyna droga z miasta wygląda jak ciasny wąwóz. Ruch tylko w jednym kierunku. Niektórzy mieszkańcy Taiz czy okolicznych wiosek, którzy stracili wszystko pod saudyjskimi bombami, koczują w grotach na obrzeżach albo ru­ szają pieszo w stronę stolicy. Takich we­ wnętrznych uchodźców może być w tej chwili w Jemenie około trzech milionów. Dokończenie na str. 11

Magiczny czas

Bloomsday Opowieści o Ulissesie w Radiu WNET – s. 8-9

Rozstrzelano moje serce Niemy dotąd warknął koci łeb, splunęła granitowa kostka: „Znowuśmy się dali wziąć na lep, położono nas – jak zawsze – mostem”. A ja na tym moście jak kiep do essayu oczy przysłaniam, krew nie płynie już, już tylko skrzep… Rozstrzelano moje serce w Poznaniu.

Rym się na gromadę zwlókł; jest go dosyć… Tyle pokoleń… Lecz zbryzgano mózgiem bruk i bruk się wzdyma powoli. Myśleć zaczął, choć ledwo się dźwiga i do zapytań ośmiela – – „Czemu zawsze rządzi inteligent, a do robotników się strzela?”

O kulturze… Próba wzniosłych syntez, artystycznych intuicji zgranie… Ja nie mogę… Ani kwarty, ani kwinty. Rozstrzelano moje serce w Poznaniu. Ni gorące ono, ni zimne. Szkoda kul. Szkoda leków na nie. Moje serce – wszak to tylko rymy… Rozstrzelano moje serce w Poznaniu. 4 lipca 1956

Deklaruje się Pan jako osoba wierząca w Boga w Kościele rzymskokatolickim. Jakie więc miejsce w wieczności szykuje sobie Pan swoimi decyzjami i opiniami, promując deprawację także najmłodszych, sodomię, zachęcając do nich i je narzucając? – pyta o. Jerzy Garda.

5

To nie rozdawnictwo Rządy PiS przejdą do historii jako epoka wieloaspektowego i wiarygodnego przywracania polskiej własności w Polsce. Rządy PO – jako pilnowanie interesów niepolskich, budowanie systemu oligarchiczno-celebryckiego i bogacenie się nielicznych kosztem większości. Wszystko inne zostanie zapomniane – twierdzi Andrzej Jarczewski.

6

Rosyjska demografia – lustro polityki Putina Rosja – państwo, które chce być światową potęgą, jednym z rozgrywających w nowym XXI-wiecznym układzie sił – ma wskaźniki społeczne na poziomie III świata. Marek Budzisz omawia „rosyjski paradoks” – zwłaszcza katastrofalną sytuację demograficzną FR.

10

Kazimiera Iłłakowiczówna Chciałam o kulturze napisać naprawdę inteligentnie, lecz zaczęły kule świstać i szyby dygotać i pękać. „Pochyliłam się” – jak każe przepis – nad dziejami dwudziestolecia, ale z pióra kleks czerwony zleciał i kartki ktoś krwią pozlepiał.

List otwarty do Prezydenta Warszawy

Powstanie warszawskie Mieli walczyć 3 dni, a wytrzy­ mali 63. Zbliża się 75-lecie powstania warszawskiego – przypominają Tomasz Wyb­ ranowski i Sebastian Szyd­ łowski.

20

Eccles Street 7, miejsce gdzie mieścił się powieściowy dom Leopolda i Molly Bloom RYS. KATARZYNA SUDAK

ind. 298050

G

FOT. Z ARCHIWUM A UTORKI

T

o, co się działo podczas wyborów władz Unii Europejskiej, było niesmaczne i irytujące. Próba uczynienia szefem Komisji Europejskiej Fransa Timmermansa, niepotrzebnie przedłużany i ciągnący się przez wiele dni szczyt europejski, postawa Donalda Tuska, który w widoczny sposób robił, co mógł, żeby upokorzyć polski rząd, wreszcie wycięcie z funkcji wiceprzewodniczącego parlamentu europejskiego profesora Zdzisława Krasnodębskiego – wszystko to pokazało faktyczne oblicze zjednoczonej Europy. Nie tylko egoizm, nie tylko partykularne interesy, nie tylko dążenie do dominacji, ale też całkowity brak chęci prawdziwej debaty na temat rzeczywistych problemów wymagających decyzji. Żadnego pomysłu na konkretne działanie. Początek lipca w Brukseli i Strasburgu pokazał, że zdanie wypowiedziane do uczniów przez libańskiego świętego Hardiniego: „Zanim zaczniesz zbawiać świat, zbaw najpierw samego siebie”, jest jak najbardziej prawdziwe i nie dotyczy tylko pojedynczych ludzi, każdego z nas, ale i całych zbiorowości. Zbawmy siebie, czyli spróbujmy działać tak, żeby Polska była jak najbardziej samowystarczalnym i jak najlepiej urządzonym krajem. Nie oglądajmy się na innych. Nie szukajmy zagranicznej pomocy, tylko z troską i rozwagą sami pochylajmy się nad własnymi problemami dnia codziennego i próbujmy je rozwiązać. W tym kontekście bardzo zaniepokoiła mnie rozmowa z dwoma przedsiębiorcami w Białej Podlaskiej. Powiedzieli tak: „ Jest źle. A będzie jeszcze gorzej”. I na dowód tej tezy przytoczyli następujące fakty: rosną ceny energii dla przedsiębiorców (podwyżka o 150 zł za jeden megawat od początku 2020 roku); wzrastają ceny materiałów budowlanych, następuje wzrost kosztów zatrudnienia, pojawiają się zatory płatnicze. Bielscy przedsiębiorcy przewidują, że w niedługim czasie dojdzie do wielu bankructw, bo małe firmy nie wytrzymają tych wszystkich trudności. Ich zdaniem państwo przerzuca zbyt wiele kosztów na barki przedsiębiorców. W rozmowie powoływali się na świadectwa wielu biz­ nesmenów, którzy popadają w kłopoty finansowe i mają podobne jak oni zdanie w sprawie sytuacji rodzimych przedsiębiorców. Na koniec rozmowy dowiedziałem się, że głosowali na Platformę Obywatelską. To nie zmienia faktu, że podobne słowa słyszeliśmy podczas letniej podroży Radia WNET kilka razy. Moim zdaniem warto się w takie opinie wsłuchiwać. Perspektywa makro, geopolityczne bezpieczeństwo, wielkie umowy energetyczne podpisywane przez Polskę mogą okazać się bez znaczenia wobec kłopotów konkretnych ludzi. Premier Mateusz Morawiecki wielokrotnie powtarzał, jak ważny jest dla wzrostu gospodarczego Polski mały i średni biznes. Średnia klasa – to nie urzędnicy ( jakich mamy nadmiar), to nie menedżerowie zatrudnieni w wielkich korporacjach, a ci, którzy pracują na swoim. To jest ten kapitał, który tak jak rodzinne gospodarstwa rolne, powinien podlegać nadzwyczajnej ochronie, bo jeśli popadnie w kłopoty, to wraz z nim w kłopoty popadnie cała dobra zmiana, a wraz z nią wielkie strategiczne projekty, takie jak budowa Centralnego Portu Komunikacyjnego, przekop Mierzei Wiślanej, Via Carpatia, poprawa infrastruktury kolejowej, a wreszcie – faktyczne budowanie niezależności i podmiotowości Polski zos­ tanie tylko kolejnym niezrealizowanym marzeniem. K

Wątpliwa niezależność sądów


KURIER WNET · LIPIEC 2O19

2

T· E · L· E · G · R·A· F Na szczycie Duda-Trump zapowiedziano wię-

funkcjonariuszy Policji, ABW, AW, SKW, SWW,

jest zgodny z prawem Unii Europejskiej, a sę-

zdobić wnętrza 134-metrowego jachtu „Serene”

cej Ameryki w Polsce.T„1000 dodatkowych

CBA, SG, SOP, PSP, Służby Celno-Skarbowej

dziów zatrudnionych w wymiarze sprawiedliwo-

księcia Muhammada ibn Salmana z Arabii Sau-

żołnierzy USA za grube miliardy? Przyjrzymy

i Służby Więziennej oraz ich rodzin.TDoma-

ści PRL w latach sześćdziesiątych i późniejszych

dyjskiej.TMeblarska firma IKEA pozbawiła

się dokładnie temu porozumieniu” – skomen-

gając się informacji na temat „jak partie demo-

– niezgodny z nim.TPolicja błyskawicznie uję-

pracy Polaka, który przy pomocy cytatu z Pisma

tował zapowiedź stałej obecności amerykań-

kratyczne chcą wygrać nadchodzące wybory”,

ła i poddała przesłuchaniu Jakuba A. podejrza-

Świętego wyraził swoją krytyczną opinię na te-

skich wojsk na terytorium RP oraz zakupu sa-

Obywatele RP zaczęli pikietować warszawskie

nego o okrutne morderstwo 10-letniej Kristiny

mat akcji: „Włączenie LGBT+ jest obowiązkiem

molotów F-35 kandydat opozycji na premiera

siedziby partii PO, PSL i .Nowoczesnej.TRy-

z Mrowin na Dolnym Śląsku, co wywołało pro-

każdego z nas” [tak w oryg.].TSilny podziem-

Grzegorz Schetyna.TDecyzją zachodnioeu-

ny wstrząs przypłaciło życiem 3 górników kopal-

ropejskich mocarstw Rosji przywrócone zosta-

ni Murcki-Staszic.TWśród towarów najchętniej

Polski Związek Łowiecki wystąpił z wnioskiem o wpisanie na listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego UNESCO zwyczaju zapewniania sobie powodzenia w łowach przez łapanie młodej kobiety za kolano.

w Zgromadzeniu Parlamentarnym Rady Europy.TKoalicja państw skupionych wokół Grupy Wyszehradzkiej powstrzymała koalicję Paryża, Berlina i Mad­rytu w bitwie o zachowanie nadrzędnej pozycji Rady Europejskiej, czyli konfe-

słodycze i konserwy rybne.TPoinformowano, że średnia prędkość ściągania danych przez użytkowników Internetu w Polsce sięgnęła 44 Mb/s.

rencji unijnych premierów przy podejmowaniu

szard 6 Króli Petru ogłosił swoje pożegnanie

test Rzecznika Praw Obywatelskich w sprawie

najwyższych decyzji w UE.TPoprzez otwarcie

z polityką.TCórka dyktatora Jaruzelskiego za-

praw Jakuba A.TWładze miasta Gdańska pos­

odbyła się przedwyborcza konwencja prog­

naboru do programu 500+ na pierwsze dziecko

powiedziała swój start w jesiennych wyborach

tanowiły obronić Westerplatte przed polskimi

ramowa PiS.TMinęło 450 lat od zawiązania

i skierowanie do Sejmu projektu ustawy o zero-

do Senatu.TŚwiatło dnia ujrzały „Resortowe

władzami.TKraków i Małopolska otrzymały

się unii realnej Polski i Litwy, opartej na zasa-

wym podatku VAT dla osób poniżej 26 lat, reali-

dzieci. Biznes”.TDzięki orzeczeniu TSUE oka-

możliwość organizacji sportowych Igrzysk Eu-

dzie: wolni z wolnymi, równi z równymi.TSu-

zacja tzw. Piątki Kaczyńskiego wesz­ła na ostat-

zało się, że nowy, choć już nieaktualny mecha-

ropejskich w 2023 roku.TNajdrożej sprzedane

sza objęła 28,09% gruntów ornych.TDzięki

nią prostą.TRząd przedyskutował projekt

nizm emerytalny dla sędziów, którzy karierę

dzieło sztuki w historii (450 mln USD) – „Zba-

ekologom Warszawę opanowały komary.

nowelizacji ustawy o zaopatrzeniu emerytalnym

zawodową rozpoczęli w latach pięćdziesiątych,

wiciel Świata” Leonarda da Vinci, okazało się

Wątpliwa niezależność sądów

A

Uznanie, że mianowanie sędziów przez ministrów czy ogólnie polityków podważa niezależność sądów, zdemontowałoby systemy prawne większości państw Unii i zakwestionowałoby niezależność ich sądów, łącznie z niezależnością samego Trybunału, którego sędziowie pochodzą tylko i wyłącznie z politycznego nadania. nego w Wiesbaden, lecz wszystkich sądów w Republice Federalnej. Orze­ czenie to będzie również obowiązywać przy ocenie niezależności sądów w całej Unii Europejskiej, w tym oczywiście w naszym kraju. Zgodnie z prawem europejskim, za sądy mogą być uznane tylko te insty­ tucje, które mają odpowiedni stopień niezawisłości, zapewniający im autono­ mię i niezależność hierarchiczną oraz apartyjność i bezstronność. Autor zapytania uważa, że niemie­ cki ład konstytucyjny zapewnia jedynie funkcjonalną niezależność sędziow­ ską, ale nie instytucjonalną niezależ­ ność sądów. Trudno mówić o nieza­ leżności, gdy sędziowie są mianowani przez ministrów sprawiedliwości po­ szczególnych landów, a ci ministro­ wie decydują również o sędziowskich awansach. Praca sędziów oceniana jest przez ministerstwa, a sami sędziowie

podlegają regulacjom prawnym doty­ czącym urzędników. Pytający stwierdza jednak, że sa­ mi sędziowie są niezależni i podlegają tylko ustawom. Jednak ta czysto funkc­ jonalna niezależność nie wystarcza, by chronić sądy przed wpływami z zew­ nątrz. Nie chodzi tu o bezpośrednie nakazy, lecz o pośrednie wpływanie na orzeczenia sądów. Ostatecznie to ministerstwa sprawiedliwości decydują o zatrudnieniu i ilości sędziów w da­ nym sądzie, jak i o jego wyposażeniu. Już samo niebezpieczeństwo po­ litycznego wpływu na sąd (poprzez ministerialne decyzje o ich bazie ma­ terialnej i politykę personalną) może zagrozić wpływem na orzeczenia sądów i osłabić ich obiektywizm. Taki sam efekt może przynieść możliwy nacisk na efektywność sądów wskutek prowa­ dzonych przez ministerstwa statystyk obciążeń i pracy sądów. Podsumowu­ jąc, autor dochodzi do wniosku, że wy­ mienione czynniki powodują, iż jego sąd nie spełnia europejskich wymagań co do niezależności i bezstronności.

Z

polskiego punktu widzenia naj­ ciekawsze będzie odniesienie się TSUE do mianowania sędziów przez ministra sprawiedliwości i jego wpływu na sędziowską karierę. Mia­ nowanie sędziów przez władze wy­ konawczą, czasem we współdziałaniu z prawodawczą, jest dzisiaj standar­ dem wśród państw powszechnie uwa­ żanych za cywilizowane i praworządne. W końcu jakoś tych sędziów trzeba ustanowić. Inną kwestią jest, czy – i je­ śli tak, to jaki – jest wpływ polityków na dalsze losy sędziów, bo to stanowi o ich rzeczywistej lub tylko pozornej niezależności. Uznanie przez TSUE, że mianowa­ nie sędziego przez polityka nie stanowi naruszenia niezależności tego pierw­ szego, spowoduje, że bardzo zbledną tak głośno podnoszone zarzuty wobec polskich reform sądownictwa. Totalna opozycja będzie musiała wtedy przy­ znać, że Polska spełnia standardy eu­ ropejskie, i to z nawiązką, albo podwa­ żać orzeczenie TSUE i ogólnie prawo europejskie. Znacznie poważniejsze konse­ kwencje może mieć przeciwne orzecze­ nie Trybunału. Uznanie, że mianowanie sędziów przez ministrów czy ogólnie

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

polityków podważa niezależność są­ dów, zdemontowałoby systemy prawne większości państw Unii i zakwestiono­ wałoby niezależność ich sądów, łącz­ nie z niezależnością samego Trybuna­ łu, którego sędziowie pochodzą tylko i wyłącznie z politycznego nadania. Już to ostatnie sprawia, że taki wyrok jest mało prawdopodobny.

M

ało prawdopodobny ale nie niemożliwy. Jak zaradzić sy­ tuacji, gdy TSUE wykluczy wpływ polityków na powoływanie sę­ dziów? Na zdrowy rozum rozwiązania są dwa. Pierwszy to pozostawienie powo­ ływania sędziów sędziom. Doprowadzi to do powstania rzeczywistej uprzywile­ jowanej kasty, samej dobierającej sobie członków, samej się sądzącej, o nieogra­ niczonej w praktyce władzy nad resztą współobywateli. Po pewnym, niezbyt długim czasie, spowoduje to dziedzi­ czenie członkostwa w tej kaście, wzorem średniowiecznych cechów. Innym rozwiązaniem jest oddanie mianowania sędziów w ręce obywateli, którzy wybierać ich będą tak jak człon­ ków innych władz. Jest to model najbar­ dziej demokratyczny, ale też najtrud­ niejszy do wprowadzenia. Bardziej niż pewny będzie zdeterminowany opór demokratycznych, a jakże, elit, by nie oddawać tak ważnych decyzji gawie­ dzi, która raz po raz pokazuje, że nie potrafi głosować jak należy.

Uznanie przez TSUE, że mianowanie sędziego przez polityka nie stanowi naruszenia niezależności tego pierwszego, spowoduje, że bardzo zbledną tak głośno podnoszone zarzuty wobec polskich reform sądownictwa. Bez względu na to, jak TSUE roz­ strzygnie kwestie zawarte w przesłanym pytaniu, jego orzeczenie będzie mieć istotne konsekwencje dla systemów są­ downictwa w krajach członkowskich. Stąd pełne napięcia oczekiwanie zainte­ resowanych. Jedni oczekują z nadzieją, drudzy z trwogą. K

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Refleksje przed jesiennymi wyborami

M

Sekretarz redakcji i korekta

Stała współpraca

Dział reklamy

Maciej Drzazga, Tomasz Wybranowski

Lech R. Rustecki Paweł Bobołowicz, Piotr Bobołowicz, Jan Bogatko, Wojtek Pokora, Zbigniew Stefanik, Piotr Sutowicz, Piotr Witt V Rzeczpospolita

Jan Kowalski

Jan A. Kowalski

oże i bidulek nie może, ale może znajdzie się jed­ nak w sztabie PiS ktoś mądrzejszy, kto zrozu­ mie, że te głupie wskaźniki, procedury i wytyczne niszczą polską przedsiębior­ czość. I na pewno nie przydadzą gło­ sów Obozowi Dobrej Zmiany w czasie nieodległych wyborów parlamentar­ nych ze środowiska drobnych przed­ siębiorców. Trzech milionów głosów wraz z żonami (lub mężami). O medialnym szoł sprzed roku pn. Konstytucja dla Biznesu nikt już chyba nie pamięta. A najmniej zdaje się o tym pamiętać środowisko (socjalistycznej) Zjednoczonej Prawicy. Ale bez głosów przedsiębiorców, bez ich co najmniej 50-procentowego poparcia, obóz Do­ brej Zmiany wygra za mało. Za mało, żeby uzyskać większość konstytucyjną i wreszcie zmienić państwo-wydmusz­ kę, tzw. III RP, w państwo prawdziwe, w Rzeczpospolitą IV. Głos ministra Sasina nie jest jedyny na przestrzeni ostatnich lat. Kilka lat te­ mu na zjeździe Klubów Gazety Pols­kiej sam Jarosław Kaczyński wyznał z po­ rażającą szczerością, że „tak to już jest, proszę Państwa, że przedsiębiorcy na nas nie głosują”. Dlatego dochodzę do wnio­ sku, że w Prawie i Sprawiedliwości nikt nie rozumie podstawowego problemu przedsiębiorców. Tego, dlaczego popie­ rają taką, a nie inną partię. Jest to na tyle smutne dla mnie, przedsiębiorcy i wy­ borcy PiS-u w ostatnich wyborach, że spróbuję ten problem poniżej rozwikłać. Dla dobra Polski, Prawa i Sprawiedliwo­ ści i przedsiębiorców, rzecz jasna. Po pierwsze, przedsiębiorcy nie oczekują od jakiegokolwiek rządu, żeby im cokolwiek dał. Chcą jedynie, żeby im jak najmniej zabrał, nie marnował ich czasu na bzdury i maksymalnie upraszczał możliwość prowadzenia biznesu. Zarabiać pieniądze chcą sami i nie potrzebują do tego pomocy rządu. Przedsiębiorcy są inaczej ułożeni men­ talnie niż grupy społeczne oczekujące rządowej pomocy lub bezpośrednio czy pośrednio przez rząd zatrudniane.

Projekt i skład

Redakcja E

Obozie Zjednoczonej Prawicy! Czy ktoś mnie słyszy?!

Libero

Magdalena Słoniowska

Z

Hallo!

Redaktor naczelny

Krzysztof Skowroński

T Maciej Drzazga

Strasznie mnie wkurzył minister Sasin swoją frywolną wypowiedzią o podwyżce składki ZUS dla przedsiębiorców do 1500 zł co miesiąc od stycznia 2020 roku. Są wskaźniki, procedury i wytyczne, i on, bidny minister, nic na to poradzić nie może.

Zbigniew Kopczyński

to za sprawą pytania, jakie wystosował do Trybunału Sprawiedliwości Unii Eu­ ropejskiej jeden z sędziów Sądu Administracyjnego w Wiesbaden, stolicy niemieckiego landu Hesja. Skła­ dające się z 25 punktów pytanie można streścić krótko: „Czy jestem niezależ­ nym sędzią i czy pracuję w niezależnym sądzie?” Powody, jakie wzbudziły jego wątpliwości, sprawiają, że na upolitycz­ nienie sądów w Polsce trzeba będzie spojrzeć z zupełnie innej perspektywy. Jest oczywiste, że odpowiadając na to pytanie, TSUE wyda opinię nie tylko o niezależności Sądu Administracyj­

A

tych rocznie – znalazły się alkohole, sery, mięso,

TNa warszawskim Kongresie Poradnict­wa radzono, jak najlepiej radzić.TW Katowicach

Kilkuletnia już dyskusja o stopniu niezależności polskich sądów lub, jak chcą inni, stopniu ich podporządkowania władzy wykonawczej w osobie ministra sprawiedliwości, może przybrać nieoczekiwany obrót.

G

kradzionych w sklepach – na sumę ok. 8 mld zło-

Wojciech Sobolewski reklama@radiownet.pl Dystrybucja własna – Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

Po drugie, przedsiębiorcy cenią konkret, czyli takie rozwiązania rzą­ dowe, które przyczyniają się do ułatwie­ nia w zarabianiu przez nich pieniędzy = w rozwoju ich przedsięwzięć. Dlatego z przymrużeniem oka patrzą na poli­ tyczne bicie piany i unikają doktrynal­ nych i ideologicznych sporów. A cenią tych polityków, którzy dokonali rzeczy­ wistej zmiany. To dlatego Leszek Miller, premier SLD-owskiego rządu, na zawsze pozostanie w ich i mojej pamięci. Jako ten, który umożliwił im zbudowanie ja­ kiegokolwiek kapitału poprzez wprowa­ dzenie podatku liniowego w wysokości 19%. Przed tą decyzją, żeby uratować

dla rozpoczynających działalność są korzystne chyba tylko dla biurw. Bo zwiększają na nie popyt w państwo­ wych urzędach. Tu proponuję, również na wzór Anglii, zaczekać, aż przedsię­ biorca osiągnie dochód w wysokości 40/50 tysięcy złotych i dopiero wtedy obciążyć go kosztami ubezpieczenia społecznego. I na rozwiązanie tych dwóch kwe­ stii przez Obóz Dobrej Zmiany jeszcze przed wyborami czekam, najpóźniej do połowy września. Czekam na prawdzi­ wą propozycję dla przedsiębiorców, a nie na jakiś kolejny medialny szoł wizerunkowy. Po którym wszyscy nie­

Kilka lat temu na zjeździe Klubów Gazety Polskiej sam Jarosław Kaczyński wyznał z porażającą szczerością, że „tak to już jest, proszę Państwa, że przedsiębiorcy na nas nie głosują”. wypracowany dochód swoich firm przed podatkiem 40%, przedsiębiorcy doko­ nywali kreatywnych cudów organizacyj­ nych – tak to eufemicznie nazwijmy. Kto nie jest przedsiębiorcą, nie zrozumie, ale przedsiębiorcy tamtych czasów ze zrozumieniem nie będą mieli większych problemów. Dlatego, za tę decyzję, cześć i chwała Leszkowi Millerowi! Pisałem już wielokrotnie o tym, co rząd może i powinien (od)dać przed­ siębiorcom, żeby zyskać ich poparcie. Dwie rzeczy. Pierwsza to obniżenie kosztów pracy do poziomu obowiązującego w Wielkiej Brytanii – 13, a nie 50% od pensji pracowniczej. Wraz z ob­ niżką o połowę za zatrudnienie wdów i rozwódek. Tak drastyczna różnica uniemożliwia polskim przedsiębiorcom uczciwe i skuteczne konkurowanie na globalnym rynku. Druga to odejście od obowiązku płacenia ZUS od pierwszego dnia dzia­ łalności bez pytania o zysk. Obecne biurewskie rozwiązania połowiczne

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

prenumerata@kurierwnet.pl

-przedsiębiorcy będą opowiadać, jak dużo rząd Prawa i Sprawiedliwości robi dla przedsiębiorców. A przedsię­ biorców będzie kolejny raz szlag tra­ fiał z powodu idiotycznych utrudnień i kłód rzucanych pod nogi przez „nasz” prawicowy i patriotyczny rząd. A głos każdy z nas, przedsiębior­ ców, ma przecież tylko jeden. Ale po zsumowaniu tych głosów może być ja­ kieś 3 miliony. Hallo! Obozie Zjednoczonej Pra­ wicy, czy ktoś mnie słyszy?! K

DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW MINISTRA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO

Nr 61 · LIPIEC 2O19

ISSN 2300-6641 Data i miejsce wydania

Warszawa 06.07.2019 r. Nakład globalny 10 000 egz. Druk ZPR MEDIA SA

ind. 298050

ło zawieszone po aneksji Krymu prawo głosu


LIPIEC 2O19 · KURIER WNET

N

otabene królowa nie bawiła sie w pasterkę z uperfumowanymi bydlątkami, jak jej to później zarzucali jakobińscy paszkwilanci, lecz z wielką dbałością i kompetencją pracowała nad podniesieniem poziomu hodowli, sprowadzając z zagranicy przodujące rasy, kontynuowane we Francji do dziś. Niestety! Zamiast królować. Na szczęście, w swoim czasie znudzenie nie oszczędziło również Breżniewa i radzieckiego Biura Politycznego, którego członkowie od dawna utracili wiarę, zanim odeszli w niebyt. W Europie panują wciąż monarchowie. Prezydent Republiki Francuskiej jest także rodzajem monarchy, w odróżnieniu od dziedzicznych – elekcyjnym, obieranym demokratycznie jak królowie w dawnej Polsce. Jego tytuł książęcy dotyczy wprawdzie tylko Andorry, którą współrządzi z biskupem hiszpańskim. Ale w odróżnieniu od tamtych królów i królowych, władza monarchicznego prezydenta Francji nie ma sobie równych. Jest wielkim mistrzem orderu Legii Honorowej, najwyższym sędzią, najwyższym dowódcą armii, zatwierdza skład rządu i najwyższych funkcjonariuszy, w imieniu państwa zawiera traktaty międzynarodowe. Po zakończeniu kadencji, dawniej siedmio-, a od czasów prezydenta Chiraca pięcioletniej, zostaje automatycznie członkiem Rady Konstytucyjnej i nadal wywiera wpływ na losy państwa i narodu. Nuda dotyczy nie tylko i nie wyłącznie monarchii i dyktatur. W demokracji źródłem władzy, autokratą jest lud. I właśnie w starej demokracji francuskiej lud się nudzi. Nawet skandale finansowo-polityczne przyjmowane są ziewaniem, zaś ekstrawagancje erotyczne rządzących przyprawiają o senność. Życie tak nas przyzwyczaiło do korupcji polityków, że na wysokiego funkcjonariusza państwa, któremu niczego by nie zarzucano (gdyby się taki pojawił!), patrzy­libyśmy podejrzliwie. Z pierwszego rządu Emmanuela Macrona co najmniej sześciu ministrów usunięto z powodu zarzutów korupcyjnych. I oto teraz lud przerywa drzemkę. Nicolas Sarkozy będzie pierwszym

I

o to, kto będzie rządził w USA po Trumpie i czy Putin naprawdę kocha Niemcy. I wreszcie – czy w Niemczech przestanie rządzić lewica i czy nie zastąpi jej skrajna prawica. Radykalna prawica to worek, do którego lewicowe media niemieckie (a innych po prostu tu nie ma) wrzucają wszelkie ugrupowania wykraczające poza wyznaniowy kanon politycznej poprawności. Najlepiej ilustruje to ostatnie wydanie (na jubileusz ćwierćwiecza istnienia) lewackiej organizacji Reporterzy bez Granic mapy, pokazującej „Freedom of the Press Worldwide in 2019”. Jasne – W Niemczech i w kilku innych państwach ta wolność jest największa, ale już w Polsce (gdzie, jak wiadomo, gros mediów to niemieckie gazety) podobno kuleje i jest na poziomie Madagaskaru. „Zauważalne problemy” dostrzegają w Polsce bezgraniczni reporterzy. Największy to chyba ten, że media publiczne nie należą, jak dawniej, w całości do obozu liberalnego, jak określa się tutaj dzisiaj lewicę. Niemieckie media są natomiast w pełni wolne, bo przemawiają jednym głosem, różniąc się może nieco między sobą komentarzami na temat pogody. Podobnie przedstawiała się sprawa dotycząca niezwykle zgodnych w treści relacji korespondentów z groźnej – zdaniem niemieckiej telewizji, radia i prasy – sytuacji na froncie wschodnim, czyli w niemieckim Zgorzelcu podczas wyborów komunalnych. Początkowo sygnały były alarmujące. Sebastian Wippel, kandydat konserwatywnej (i nic poza tym!) partii AfD na fotel prezydenta miasta, policjant z zawodu, uzyskał w pierwszej turze (z końcem maja) najlepszy wynik, zbierając dla siebie 36, 4 procent głosów wyborców. Tym samym zdystansował on swych przeciwników. Lecz w pierwszej turze trzeba było uzyskać 50+, by wprowadzić się do ratusza. Najpoważniejszy przeciwnik Wippela, kandydat CDU, Rumun z niemieckim paszportem, muzyk Octavian Ursu, zdobył o 6 procent głosów mniej od kandydata AfD. Pozostali uczestnicy wyścigu do ratusza w niemieckim Zgorzelcu odpadli w przedbiegach: zielona Franziska Schubert (prawie 28 procent głosów) i komunistka Jana Lübeck (5,5 procent). Obie aktywistki ustąpiły pola kandydatowi CDU, tworząc

3

WOLNA·EUROPA od 60 lat prezydentem postawionym przed sądem pod zarzutem korupcji i handlu wpływami. Grozi mu dziesięć lat więzienia. Po niedawnej decyzji Trybunału Kasacyjnego (najwyższa instancja sądownicza) zniknęła ostatnia przesz­koda przed procesem, który powinien rozpocząć się w najbliższych miesiącach. Były prezydent Republiki jest podejrzany o otrzymanie na początku roku 2014 za pośrednictwem swego adwokata Thierry’ego Herzoga poufnych informacji dotyczących jego notatek i agend skonfiskowanych na marginesie afery Bettancourt. W zamian miał przyrzec sędziemu stanowisko w Monaco. Sędzia Gilbert Azibert tego stanowiska nie otrzymał, ale sama obietnica stanowi przestępstwo handlu wpływami. Przeciwko adwokatowi i sędziemu również wdrożono, a raczej wznowiono śledztwo w aferze Bettancourt. Już raz Nicolas Sarkozy był w tej aferze sądzony. Zarzucano mu, że od najbogatszej kobiety Europy – właścicielki Orealu – wziął w 2014 r. niezadeklarowane pieniądze na kampanię wyborczą. Jako dowód przytaczano zeznania domowników oraz taśmy zarejestrowane pod stołem przez lokaja pani Bettancourt. Mimo to najwyższa instancja sądownicza oddaliła pozew. Prokuratura wznawia obecnie sprawę, dysponując nowymi materiałami z podsłuchów telefonicznych rozmów między byłym prezydentem i jego adwokatem, dotyczących śledztwa ws. innej afery – najpoważniejszej – tzw. afery libijskiej. Policjanci ustalili, iż w aferze finansowania kampanii prezydenckiej 2007 przez Kadafiego Sarkozy używał telefonu komórkowego wykupionego na zmyślone nazwisko Paula Bismutha. Śledztwem objęci są również najbliżsi współpracownicy byłego prezydenta i adwokaci. Francuzi pragną się upewnić, czy kampania byłego prezydenta istotnie była finansowana przez libijskiego dyktatora. Mówi sie o 50 mln euro. Jest powód, aby przerwać drzemkę. Prokuraturze wydało się podejrzane systematyczne używanie przez Sarkozy’ego gotówki w grubych

niespotykaną w dziejach Niemiec koalicję „europejską” z udziałem zjednoczonej lewicy – CDU, Zielonych i Die Linke. A wszystko po to, by nie dopuścić do wyboru kandydata Alternatywy dla Niemiec. Niemieccy politycy z szeregów lewicy (CDU, Zieloni, Die Linke, nawet FDP) biją na alarm, w sukurs przychodzą im zaprzyjaźnione gwiazdy i gwiazdeczki z Hollywood (wszak w niemieckim Zgorzelcu kręci się filmy z uwagi na urok tego miasta), wreszcie druga tura: „wszystkie oczy patrzą na Zgorzelec niemiecki!” – krzyczą nagłówki gazet – i po krótkotrwałym strachu: „polityk AfD może zostać pierwszym prezydentem miasta w Niemczech” – wymarzone zwycięstwo kandydata CDU! No i wtedy się zaczęło… W Kassel ofiarą zamachowca, wiele lat temu aktywisty neonazistowskiego (nie nazywam tego świadomie skrajną prawicą, bo wszelki socjalizm to jednak lewica), padł niskiego szczebla urzędnik państwowy z ramienia CDU, Walter Lübke. Lübke był orędownikiem polityki imigracyjnej prowadzonej przez kanclerz Angelę Merkel. Szybko udało się zatrzymać potencjalnego sprawcę, Stephana E., który niebawem przyznał się do czynu. Policja polityczna (Urząd Ochrony Konstytucji) badała ewentualne powiązania Stephana E. z grupą neonazistów Combat 18 w Dortmundzie. Niedługo potem Geritt Weber, rzecznik krajowego ministerstwa spraw wewnętrznych w Nadrenii Północnej-Westfalii, stwierdził wobec FOCUS Online, że dowodów na jakiekolwiek powiązania z tą organizacją w tym landzie – na razie – brak. A cóż to za armia, ten Combat 18, której to żołnierzem ma być jakoby sprawca mordu na polityku w Kassel, Stephan K.? Combat 18 to dość tajemnicza nazistowska międzynarodówka made in GB, operująca w wielu państwach Europy (także i w Rosji, i oczywiście w Niemczech). Określa się ją jako zbrojne ramię Blood and Honour. ‘Combat’ oznacza tyle, co walka, a liczba 18 w nazwie tego ugrupowania, to pierwsza i ósma litera alfabetu, zatem inicjały Adolfa Hitlera. Jeden ze sloganów organizacji brzmi „White Revolution is the only solution“ („biała rewolucja jest jedynym rozwiązaniem“). Symbolem Combat jest smok. Czy Stephan E., zabójca polityka CDU w Kassel, mógł nosić ten symbol?

P

i

o

t

r

W

i

t

t

Lud się nudzi Ustroje polityczne rozpadają się, kiedy rządzący nimi się znudzą. Rewolucja francuska przebiegałaby łagodniej, jeśli w ogóle doszłoby do jej wybuchu, gdyby Ludwik XVI, spadkobierca tysiącletniej monarchii, nie miał dość królowania i nie rzucił się z pasją w ślusarstwo, a Maria Antonina, zaniedbując obowiązki tronu, nie oddawała się bez reszty hodowli owiec. banknotach. Pieniądze zostały odnalezione podczas rewizji u znanego antykwariusza paryskiego Christiana Deydiera, w kopercie z nazwiskiem prezydenta. Zawierała ona czek na 2000 euro oraz cztery banknoty po 500 euro. Jak widać, insynuacje prokuratury, choć niepozbawione pewnych podstaw, nawet podbudowane innymi zeznaniami i dowodami, nie wydają się wystarczające do skazania, zwłaszcza iż podejrzany, jego otoczenie i adwokaci przedstawiają wyjaśnienia i kontrargumenty mające dużą siłę perswazji. W całej aferze, albo, jak kto woli – aferach – nie sposób abstrahować od specyficznej sytuacji na francuskiej scenie politycznej. Po ostatnich wyborach europejskich umiarkowana prawica posz­ła w rozsypkę. Republikanie – spadkobiercy gaullistów, którzy wynieśli

Wydaje się, że sprawa jest mocno naciągana. Od lat nie był notowany jako neonazista. Ale nagle i niespodziewanie głos w „aferze Lübkego” zabrał nie byle

J

a

n

B

o

Sarkozy’ego do władzy – praktycznie przestali istnieć. Ich ostatni przywódca Laurent Vauquiez zrezygnował z przywództwa, kiedy co najmniej dziesięciu baronów Ligi Republikańskiej przeszło do obozu Macrona En Marche. Przeciwnikiem politycznym prezydenta pozostała Marina Le Pen – zwyciężczyni wyborów europejskich, ale chwiejna w poglądach i tylko przez wzgląd na swego ojca zaliczana nadal do „skrajnej prawicy”. Znacznie groźniejszy od Mariny, już raz przez Macrona zmuszonej do milczenia podczas wyborów prezydenckich, pozostaje Nicolas Sarkozy. (Mimo przegranej przed czterema laty, Sarkozy jest najgroźniejszym przeciwnikiem socjalistów – mówiłem w Kronice Paryskiej 17.02.2017 r. i obecnie powtarzam. Jego konkurenci do prawyborów

kto, lecz były co prawda, lecz jednak sekretarz generalny CDU, Peter Tauber. Oświadczył on, że śmierć Waltera Lübkego obciąża AfD (a nie politykę imigracyjną Angeli Merkel). A w szczególności

g

a t k o

Strach W połowie czerwca „najmniejsze wielkie miasto w Niemczech”, niemiecki Zgorzelec (ma nawet tramwaj), ściągał na siebie uwagę całej Republiki Federalnej. Kto będzie prezydentem miasta? Wybory nad Nysą nadały kierunek dyskusji politycznej na temat przyszłości Niemiec. Angst (strach) znaczy wiele. Niemcy obawiają się o odsetki bankowe (że za niskie), o ceny (że za wysokie), o swe domy (przed złodziejami), o pracę (czy jej nie stracą), wreszcie o to, dokąd podąża Republika Federalna.

w łonie Republikanów to – jak mówią Francuzi – stare konie wyścigowe, które już nie biegają: Juppe, Fillon, Rafarin, Le Maire i oczywiście Bayrou – centrysta. „W polityce najważniejsze jest, żeby być w centrum”, mówił znakomity reżyser Claude Chab­rol. I dodawał: „Tylko trzeba jeszcze wiedzieć, gdzie się to centrum znajduje”). Nazywany przez karykaturzystów diabełkiem (Sarkozy ma 166 cm wzros­tu) były prezydent jest wciąż wystarczająco młody, aby ubiegać się na nowo o fotel prezydencki, a przynajmniej, stając na czele Republikanów, mocno przeszkodzić Macronowi. Mimo afer mających go skompromitować, były prezydent cieszy się wciąż doskonalą opinią w oczach Francuzów. W ostatnich sondażach wyborcy uznali go za polityka, do którego mają najwięcej zaufania. Daleko przed innymi. Francuzi chętnie przechodzą do porządku nad aferami finansowymi. Czyż Clemenceau, unurzany w aferze korupcyjnej Panamy, nie stał się bohaterem narodowym – uwielbianym „Tygrysem”? Większość wyborców uważa zapewne, jak Jacques Bainville piszący o Mazarinim, że „bardziej korzystni dla narodu są ci ministrowie, którzy sami płacą sobie z kas państwowych za rzeczywiście oddane usługi niż ci, co szkodzą bezinteresownie”. Tymczasem Macron stracił ogromnie na popularności. Nie różnił się nadmiernie od innych polityków, traktując wyborców jak nierozumne stado, ale w swej pogardzie dla inteligencji ludu wychowanek wielkich szkół i banku Rotszyldów przesadził. Zwłaszcza sposoby na wyniszczenie ruchu żółtych kamizelek obróciły się przeciwko niemu. Próba skompromitowania rewolty społecznej poprzez oskarżanie jej o szkody wyrządzane przez chuliganów i złodziei nie wznieciły zamierzonego powszechnego oburzenia. Pozostawienie ruchu na samoistne zgnicie również nie poskutkowało, ani skazanie na kary sądowe jego najbardziej aktywnych uczestników – żółte kamizelki są wciąż obecne. Wreszcie kampania przemówień i spotkań ze społeczeństwem nie przekonała nikogo, choć wielu merów

i wyższych funkcjonariuszy przystąpiło do ruchu Macrona. Błąd był w ocenie rewolty. To, co rząd wziął za protest niewielkich grupek zawodowych szoferów i użytkowników szos, okazał się wybuchem ogólnonarodowego niezadowolenia. Chodzi o pieniądze albo raczej o brak pieniędzy w budżecie. Zadłużenie Francji osiągnęło wyżyny. Do szerokich rzesz społeczeństwa dociera świadomość jednej z głównych przyczyn tego piramidalnego długu. Do niedawna tylko w niszowych mediach i niskonakładowych rozprawkach ekonomicznych można było znaleźć wiadomości o ustawie prezydenta Pompidou z 3 stycznia 1973 roku, która zakazuje skarbowi państwa zaciągania pożyczek w Banque de France, zmuszając Francję do zapożyczania się u prywatnych bankierów. Parlament uchwalił ustawę bez zasadniczych sprzeciwów. Mało kto zdawał sobie sprawę jej z konsekwencji – w gruncie rzeczy zmiany istoty gospodarki. „Najkorzystniej jest pożyczać pieniądze królom” – mówił James de Rothschild, który na początku XIX w. odkrył, że najpewniejszą i najwyżej oprocentowaną lokatą są długi państ­wowe i nie ma dłużników lepszych jak monarchowie (albo rządy republik). Państwo pieniądze na zapłacenie długu może zawsze zdobyć, opodatkowując dodatkowo obywateli. Czyż Francja nie stała się obecnie światowym championem opodatkowania? Czyż nie bije wszelkich rekordów zadłużenia? Czyż na straży systemu nie stoi prezydent, który był, jak Pompidou, jednym z dyrektorów Wielkiego Banku? Na tym tle zagadkowa wypowiedź Nicolasa Sarkozy’ego sprzed dwóch tygodni nabiera specjalnej wymowy. Według tygodnika „ Journal de Dimanche” były prezydent w kontekście zmasowanych oskarżeń i gróźb sądowych miał się wyrazić ni z gruszki, ni z pietruszki: „Wolę Georgesa Pompidou niż Republikanów”. Adresaci z pewnością zrozumieli. Notabene ustawa znana jest w literaturze pod nazwą „Pompidou-Rothschild”. K

Alice Weidel (współprzewodniczącą klubu poselskiego AfD w Bundestagu) i ekonomistę Maxa Ottego (naukowca niemiecko-amerykańskiego, wieloletniego członka CDU – tak, CDU – i od czerwca ubiegłego roku prezesa kuratorium blis­kiej AfD fundacji Desiderius-Erasmus-Stiftung). Peter Tauber przeszedł samego siebie, żądając… by rozważyć możliwość pozbawienia Weidel i Ottego podstawowych praw, takich jak swobody wypowiedzi, wolności zgromadzeń, a nawet własności! – Wyjątkowe to żądanie jak na demokratę, nawet chrześcijańskiego – zauważa z przekąsem komentator niszowego portalu MM-News, Felix Krautkrämer. – Jakież to dziwne – pisze – że nigdy nie usłyszano takich żądań, kiedy to islamiści mordowali w Niemczech. W każdym razie nic nie wiadomo o tym, by były sekretarz generalny CDU Tauber po zamachu w Berlinie, dokonanym przez Anisa Amriego (pamiętają Państwo ten zamach, dokonany uprowadzoną polską ciężarówką na rynek bożonarodzeniowy?), zastanawiał się nad tym, czy nie należałoby pozbawić praw podstawowych członków radykalnej organizacji islamskiej wspierającej terrorystę albo środowisko salafitów. A przecież związek Amriego z nimi był, w przeciwieństwie do powiązań Stephana E. z AfD, oczywisty i poza wszelkimi wątpliwościami. Tym samym mord na Walterze Lübkem pojawił się w aktualnej sytuacji jak na zamówienie. Tauber, aktualnie polityk drugiego rzędu w CDU, mówi to, co chciałby powiedzieć pierwszy, ale mu na razie nie wypada. Chce – i czyni to bezwzględnie – zinstrumentalizować morderstwo na osobie swego partyjnego kolegi dla zamknięcia ust swej politycznej konkurencji na prawym skrzydle oraz nielubianym krytykom wewnątrz partii CDU, jakim jest na przykład Hans Georg Maaßen (przeniesiony przymusowo na emeryturę w listopadzie 2018 roku szef Urzędu ds. Konstytucji, czyli policji politycznej). Polityk zaprzeczył propagandowej wersji, opartej na kłamstwie, że w Chemnitz urządzono pogrom muzułmanów. Afera opierała się na wątpliwym nagraniu wideo i – co zabolało dotkliwie rząd – uwagi Maaßena przyczyniły się do zarzutu ze strony krytyków rządu, że prasa kłamie (i tu

wracam na chwilę do rankingu Reporter ohne Grenzen). No i refleksja, że nikt go w Polsce nie bronił, jak Małgorzaty Gersdorf w Niemczech. Kiedy się nauczymy prowadzenia polityki? Ale Niemcy postrzegają, że dyktatura nadchodzi z innego kierunku, niż głosi rząd w Berlinie. Postępowanie Taubera to nie tylko histeryczna wrzawa, lecz – jak pisze Felix Krautkrämer – podła nikczemność oraz wyraz jego skrywanych marzeń o totalitarnej władzy. I gdyby przyjęto w Niemczech jego tok rozumowania, to nie tylko ośmieszono by jako półgłówków krytyków polityki imigracyjnej Angeli Merkel, lecz pozbawiono by ich wszelkich praw. A co na to Angela Merkel? Nic. Ona nie zajmuje się takimi sprawami, ma od tego drugi rząd w CDU. Ale co sobie pomyśli, to jej. Czy może pojawiająca się ostatnio trzęsionka kanclerz Niemiec podczas występów publicznych wyższej rangi nie jest skutkiem jej chorobliwego zamknięcia w sobie? Na to pytanie odpowie może w swych pamiętnikach, do jakich spisania z pewnością zachęcą ją wydawnictwa po opuszczeniu Urzędu Kanclerskiego. Spekulacjami się nie zajmuję, zwłaszcza na taki temat jak choroba, bo nie jestem specjalistą w tej dziedzinie i z tego, co wiem, nie wystawia się diagnozy na odległość. I w tej sytuacji klub poselski AfD postanowił odbyć swą naradę przy drzwiach zamkniętych ( jak określono to spotkanie robocze) w Szczecinie, godzinę jazdy od Berlina, w eleganckim hotelu Radisson. Z różnych powodów – i klimat polityczny, i cena odgrywały pewną rolę. W ostatniej chwili hotel odwołał rezerwację. Teraz czeka go proces. Wątpię, by uzasadnienie odwołania (kłopoty z energią) odpowiadało prawdzie. Pewnie ugiął się pod polityczną presją. Dobry dziennikarz śledczy szybko ustaliłby, czyją. Wiem o planowanych demonstracjach środowiska PO przeciwko „faszystom z Niemiec”. Może sprzyjająca Polsce na szczeblu Unii Europejskiej AfD (konserwatyści są za Europą ojczyzn, przeciwko ojczyźnie europejskiej) nie wiedziała, że Szczecin to bastion lewactwa? W każdym razie Szczecin miał wyjątkową okazję, by przedstawić się światu jako otwarte, europejskie miasto. Pokazał się jednak jako czerwono-tęczowy zaścianek. K


KURIER WNET · LIPIEC 2O19

4

K·O·Ś·C·I·Ó·Ł

N

Oświadczenie w sprawie ataków na biskupa Jana Wątrobę

a początku czerwca „Gazeta Wyborcza” po raz kolejny pomówiła biskupa rzeszow­ skiego Jana Wątrobę o ukry­ wanie pedofilii wśród księży. Organi­ zacje społeczne wydały w tej sprawie oświadczenie. Przez wiele dni „Gazeta Wybor­ cza” zapowiadała na swych łamach publikac­ję raportu „Biskupi, którzy kryli księży pedofilów”. Publikacja z 11 czerwca była rozczarowaniem. Nie dowiedzieliśmy się niczego nowego. Na czterech stronach gazety opubliko­ wano po raz nie wiadomo który stare treści. Czemu więc „Gazeta Wyborcza” zdecydowała się na ogłoszenie takiego materiału? We wstępie raportu GW jest odwołanie do raportu fundacji Nie lękajcie się, który z kolei w dużej części odwoływał się… do wcześniej­ szych publikacji „Gazety Wyborczej”. Ale z fundacją jest kłopot. Sama GW wykryła, że jej prezes nie jest tak krysz­ tałową postacią, na jaką wcześniej go kreowano i wątpliwe jest nawet to, czy prawdziwa jest jego opowieść, iż jest ofiarą molestowania ze strony księ­ dza. Oprócz wycofywania się rakiem z popierania szefa tej fundacji, GW dostrzegła nagle, iż opisywany przez dekadę przypadek księdza z Hłudna nie miał nigdy nic wspólnego z zarzu­ tami nadużyć seksualnych. „Były też błędy” – pisze skromnie „Gazeta Wy­ borcza”. Drobiazg. Uznawać dotychczas za dowód ukrywania przez biskupów pedofilii przypadek, w którym sąd ni­ gdy nie rozpatrywał nawet zarzutów o charakterze seksualnym. Za to „Gazeta Wyborcza” podtrzy­ muje inny zarzut z terenu Podkarpa­ cia w stosunku do biskupa Jana Wą­ troby. Problem tylko w tym, iż chodzi o sytuac­ję, która miała miejsce na dłu­ go przed tym, zanim biskup Jan zo­ stał biskupem w Rzeszowie (a nie był wcześniej nawet kapłanem Diecezji Rzeszowskiej). Także postępowanie sądowe, o które chodzi, stało się pra­ womocne, a treść wyroku jawna dla opinii publicznej, zanim bis­kup Jan zo­ stał naszym rzeszowskim pasterzem. O co więc chodzi „Gazecie Wyborczej”? Co niby biskup miał ukrywać? Z ra­ portu, my przynajmniej, nie potrafimy

Kazimierz Jaworski, Ryszard Skotniczny Oświadczenie w sprawie ataków na biskupa Jana Wątrobę

U

porczywe twierdzenia „Gazety Wyborczej” przypisujące biskupowi Diecezji Rzeszowskiej Janowi Wątrobie krycie księży pedofilów nie znajdują uzasadnienia. W szczególności „Gazeta Wyborcza” nie podała dowodów uzasadniających takie twierdzenie w opublikowanym w dniu 28 maja raporcie „Biskupi, którzy kryli księży pedofilów”. Bezzasadne przypisywanie takiego działania biskupowi Janowi Wątrobie jest obraźliwe oczywiście dla niego, ale również dla wszystkich katolików, choćby z tego powodu, iż służy do wywoływania wrażenia, że cały Kościół jest strukturą zła, generującą ze swej istoty pedofilię. Apelujemy do „Gazety Wyborczej” o zaprzestanie szerzenia tego rodzaju propagandy, odwołanie nieuzasadnionych twierdzeń i przeproszenie duszpasterza Diecezji Rzeszowskiej. Tym bardziej, iż wszystkie jego działania były poddane kontroli i zostały zatwierdzone przez Stolicę Apostolską. Ryszard Skotniczny, Europa Tradycja Kazimierz Jaworski, Stop Laicyzacji

się tego dowiedzieć. Budziło to nasze wątpliwoś­ci jako katolików, dlatego po­ prosiliśmy o spotkanie w rzeszowskiej Kurii. Po pierwsze zapytaliśmy, czy „Ga­ zeta Wyborcza” przed publikacją kiero­ wała jakieś pytania w sprawie. Okazało się, że nie. Po drugie zapytaliśmy o ko­ mentarz do zarzutu ukrywania. Otrzy­ maliśmy wyjaśnienie, iż w tej sprawie po zakończeniu postępowania przed sądem państwowym przeprowadzo­ no oczywiście postępowanie kościelne. Postępowanie państwowe trwało wiele lat i było tajne. Natomiast ksiądz Roman przez wszystkie te lata pozos­ tawał pod stałym nadzorem władzy duchownej. W oparciu o obserwację i rozmowy z nim władze kościelne dosz­ły do wniosku, iż przemyślał swo­ je postępowanie, błędy, jakie popełnił w życiu. Dlatego w oficjalnym piśmie do watykańskiej kongregacji stwierdzo­ no, iż kary wymierzone przez władze świeckie są wystarczające, wpłynęły

skutecznie na poprawę i nie ma po­ trzeby wymierzania oddzielnych kar kościelnych. Najwidoczniej w Waty­ kanie podzielono tę opinię, gdyż po zbadaniu sprawy Kongregacja Nauki Wiary orzeczeniem z dnia 6 kwietnia 2017 roku uznała taką decyzję za cał­ kowicie słuszną. Z kolei sformułowanie, że „wina jest wątpliwa”, jest skutkiem przebiegu postępowania kościelnego. Postępo­ wanie państwowe jest tajne, natomiast wszystkich dziesięciu świadków po­ proszonych o złożenie zeznań nie ze­ chciało zgłosić się do sądu kościelnego (który przecież nie może wobec nich użyć przymusu). Co w tej sytuacji mógł zrobić biskup? W świetle posiadanych informacji sprawa przedstawiała się wątpliwie, a nasz biskup na szczęście wykazał się mądrością, iż działanie pod oczekiwanie mediów to nie jest spra­ wiedliwość – w ostatnich dniach na przykładzie jednej z diecezji mogliśmy

aż za dobrze zobaczyć, co się dzieje, gdy sąd kościelny skazuje bez dowo­ dów. Co w takim razie było ukrywane – zdaniem „Gazety Wyborczej”? Udział biskupa Jana w tym postępowaniu do­ tyczył wyłącznie jego ostatniego etapu. Otrzymał informację o przebiegu po­ stępowania przed sądem państwowym (tyle, ile było jawne). Od kapłanów zaj­ mujących się sprawą księdza Romana dowiedział się o jego sposobie życia. Zapewne sam z nim rozmawiał. Na dodatek kilka lat temu ksiądz Roman był ofiarą dość poważnego wypadku drogowego, który spowodował nie­ odwracalne skutki zdrowotne. Biskup przedstawił swoje stanowisko kongre­ gacji działającej w imieniu Ojca świę­ tego, a kongregacja, zbadawszy sprawę, podzieliła pogląd biskupa Jana. Co więc ukrywał biskup rzeszowski? Przy okazji dowiedzieliśmy się, że materiał „Gazety Wyborczej” zawie­ ra praktycznie same nieścisłości. Nie­ prawdą jest, że ksiądz Roman „został oddelegowany do diecezji przemyskiej”. Nieprawdą jest, że ksiądz Roman został skierowany przez arcybiskupa Michali­ ka do parafii w Kraczkowej. Podawanie takich informacji wynika najprawdo­ podobniej z braku elementarnej wiedzy o funkcjonowaniu Kościoła u twórców raportu. Każdy kapłan, który chce od­ prawić Mszę w kościele, może pójść do proboszcza i poprosić o umożliwienie mu tego. Proboszcz sprawdza specjalną legitymację kapłańską, dokonuje wpisu w księdze, sprawdza, czy na księdzu nie ciążą kary kościelne – i nie ma żadnych powodów, by takiemu księdzu odmó­ wić prawa odprawiania Mszy. Gdyby „Gazeta Wyborcza” zdecydowała się na kwerendę w innych parafiach diecezji czy województwa, być może okazałoby się, że ksiądz Roman odprawiał Mszę w jeszcze innych kościołach. Co mia­ łoby z tego wynikać? W szczególności

dla zarzutu, jakoby bis­kup Jan „ukrywał księży pedofilów”? Wręcz przeciwnie, wszystko wskazuje na to, że biskup od początku honorował orzeczenia sądu państwowego, transparentnie informo­ wał o swoich dalszych krokach Waty­ kan, a stosowna kongregacja w pełni potwierdziła to, co biskup czynił. Można snuć wiele przypuszczeń, czemu właściwie „Gazeta Wyborcza” wbrew faktom stara się insynuować biskupowi Janowi niewłaściwość postę­ powania. Nie zamierzamy tego jednak czynić. Nawet weryfikacja ewentual­ nych hipotez nie jest trudna, a „Ga­ zeta Wyborcza” takich kroków nie podjęła. Dlatego jako katolicy doma­ gamy się przeprosin wobec biskupa

i sprostowania nieprawdziwych in­ formacji. Kościół jest społecznością i kto obraża biskupa, w gruncie rzeczy obraża wszystkich katolików. Zarzut rzekomych nieprawidłowości uderza nie tylko personalnie w biskupa, ale w Kościół. Chodzi o budowanie prze­ konania, iż Kościół jest strukturą zła, generującą pedofilię i ukrywającą takie niecne działania. To jest obraźliwe dla wszystkich katolików i dlatego czujemy się upoważnieni do żądania przeprosin na ręce biskupa. Jeśli przeprosiny i sprostowanie nie nastąpią, będziemy prosić biskupa o rozważenie podjęcie kroków praw­ nych przez diecezję. Z natury swej mi­ sji biskupi niechętnie decydują się na dochodzenie swych osobistych praw przed instytucjami państwowymi. Jed­ nak jest taki moment, gdy działania skierowane przeciw biskupom są tak naprawdę atakiem na wszystkich ka­ tolików. Wówczas trzeba rozważyć, czy roztropne jest godzenie się na dyskryminowanie katolików w życiu publicznym. K

R E K L A M A

R E K L A M A

List otwarty do Prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego Szanowny Panie Prezydencie!

18

lutego 2019 r. podpisał Pan Deklarację LGBT+, dokument od A do Z przygotowany przez lobby mniejszości seksualnych i realizujący postulaty tej grupy. Konsekwencją zrealizowania tych postulatów jest w pierwszym rzędzie wprowadzenie we wszystkich warszawskich szkołach agresywnej edukacji seksualnej typu C, opartej na standardach WHO, które po raz pierwszy były oficjalnie w Polsce prezentowane 22.04.2013 roku na konferencji z udziałem ministra edukacji i ministra zdrowia. Wiek 0–4 lat: Radość i przyjemność z dotykania własnego ciała, mas­ turbacja. Świadomość, że związki są różnorodne; różne koncepcje rodziny. Wiek 4–6 lat: Związki osób tej samej płci. Szacunek dla różnych norm związanych z seksualnością. Zadowolenie i przyjemność z dotykania własnego ciała (masturbacja/autostymulacja). Wiek 6–9 lat: Zmiany dotyczące ciała, miesiączkowanie, ejakulacja. Wybory dotyczące rodzicielstwa i ciąży. Mity dotyczące prokreacji. Rożne metody antykoncepcji. Akceptacja różnorodności. Wiek 9–12 lat: Skuteczne stosowanie prezerwatyw i środków antykoncepcyjnych. Przyjemność, masturbacja, orgazm. Różnice między tożsamością płciową i płcią biologiczną; miłość wobec osób tej samej płci. Akceptacja różnych opinii, poglądów i zachowań w odniesieniu do seksualności. Wiek 12–15 lat: Podejmowanie świadomego wyboru co do metody antykoncepcji i jej skuteczne stosowanie. Tożsamość płciowa i orientacja seksualna, w tym „coming out”/homoseksualizm. Ciąża (także w związku między osobami tej samej płci). Umiejętność negocjowania i komunikowania się w celu uprawiania bezpiecznego seksu. Wiek 15 lat: Krytyczne podejście do norm kulturowych/religijnych w odniesieniu do ciąży, rodzicielstwa itp.. Akceptacja różnych orientacji seksualnych i tożsamości. Zmiana możliwych negatywnych odczuć, odrazy i nienawiści wobec homoseksualizmu na akceptację różnic seksualnych. Dokonanie „coming outu” (czyli ujawniania

wobec innych uczuć homoseksualnych lub biseksualnych). Struktura rodziny i zmiany, małżeństwa z przymusu, homoseksualizm/biseksualizm/aseksualność, samotne rodzicielstwo. 18.03.2019 roku przed Warszawskim Ratuszem odbył się Warszawski Protest Rodziców. Wzięli w nim udział przedstawiciele rozmaitych organizacji społecznych, politycznych, ale przede wszystkim ponad tysiąc warszawiaków oburzonych działaniami Pana jako Prezydenta Warszawy. Uczestniczyłem w tym proteście jako osoba duchowna – misjonarz wraz z grupą warszawiaków, którzy mają w szkołach dzieci i wnuki. Nic pozytywnego – czyli odwołanie podpisanej przez pana Deklaracji LGBT+ + – nie nas­tąpiło. Na domiar złego, dwanaście tygodni później, 8.06.2019 roku na ulice stolicy wyszedł tzw. marsz równości, czyli „ohyda spustoszenia”, w czasie którego doszło do znieważania naszego Boga i Matki Najświętszej. Miały tam miejsce liczne bluźnierstwa, świętokradztwa, profanacje, wyszydzanie wiary, parodiowanie i kpiny z naszych najświętszych świętości z Eucharystią włącznie, przez uczestników tego marszu. Słowa oceniające to wydarzenie, które padły z Pańskich ust, były nie mniej bulwersujące niż same wydarzenia w czasie marszu! Powiedział Pan: „Było radośnie i kolorowo, dziękuję za mnóstwo pozytywnej energii”. Te dwa wydarzenia – podpisanie Deklaracji LGBT+ i ocena tzw. marszu równości sugerują następujące wnioski: 1. Osoba, która podpisuje Deklarację LGBT+ i wyraża opinię o „marszu” nie przeczytała, co podpisuje, i nie widziała wydarzenia, które ocenia. W przypadku Prezydenta Stolicy, z którym to urzędem wiąże się autorytet i zaufanie społeczne, jeżeli podpisuje i ocenia bez rozeznania, czyni to nieodpowiedzialnie. 2. Jeżeli czyni to – podpisuje Deklarację LGBT+ i wyraża opinię – z pełną wiedzą i świadomością, jest dywersantem wobec społeczeństwa i Ojczyzny. Prokuraturze i innym prawnikom pozostawiam ocenę i ściganie przestępstw zgodnie z obowiązującym prawem w tej

materii w naszej Ojczyźnie. Ponieważ deklaruje się Pan, Panie Prezydencie, jako osoba wierząca w Pana Boga w Kościele rzymskokatolickim, a działania Pana są przeciwne Dekalogowi i nauce Kościoła, prowadzi to do zamieszania w umysłach nie tylko u katolików. (…) Od ponad 30 lat w związku z pracą misyjną w Afryce mam możność obserwowania, jakie spustoszenie duchowe wśród dzieci i młodzieży czyni ideologia gender szerzona przez lobby LGBT, niszcząc godność i tożsamość człowieka już od wieku przedszkolnego. Dlatego od dwóch tygodni jako pikieta modlitewna spod Sejmu RP, wspierająca naszą ekipę rządzącą, posłów i senatorów – przenieśliśmy się spod Sejmu przed Warszawski Ratusz. Nasza pikieta nadal jest pikietą modlitewną, ale też przekształciła się w edukacyjno-uliczną, aby warszawiakom uświadomić, na czym polega zło ideologii gender jako ideologii niosącej ze sobą śmierć i zniszczenie, podobnie jak w poprzednim stuleciu marksizm, nazizm i komunizm. Warszawiacy i goście stolicy z wdzięcznością odnoszą się do naszej inicjatywy edukacji ulicznej. Wielu z nich pod wpływem pikiety sięga do fachowej literatury (proszę nie mylić z literaturą propagandową LGBT, jak to bywało za czasów komuny). (…) Na koniec chcę zadać Panu nas­tępujące pytanie: Czy Pan chce, aby Polska, zaczynając od Warszawy, była obozem koncentracyjnym dla seksualnych – cielesnych, duchowych, moralnych i psychicznych – zbrodniczych eksperymentów na polskich dzieciach, młodzieży i rodzinach, dokonywanych przez ideologów gender i agresorów LGBT+, tak jak Auschwitz był miejscem zbrodniczych, pseudomedycznych eksperymentów dokonywanych przez niemiec­ kich oprawców na osobach więźniów? Muszę jeszcze napisać, co w powyższej sprawie ma do powiedzenia nasz Zbawiciel Jezus Chrystus: „Kto by zaś zgorszył jedno z tych maleńkich, które we Mnie wierzą, lepiej by mu było, aby mu zawieszono u szyi kamień młyński i pogrążono w głębinie morskiej. Biada światu za zgorszenia. Muszą bowiem przyjść zgorszenia, wszelako biada temu człowiekowi, przez którego przychodzi zgorszenie” (Mt 18,6–7). (…) Chełm, 29.06.2019 r. O. Jerzy Garda wraz z grupą wiernych modlących się przed warszawskim Ratuszem Skróty pochodzą od Redakcji.

Bank BGŻ BNP Paribas SA 16 2030 0045 1110 0000 0150 1280 darowizna dla kombatantów Darowizna na rzecz Fundacji Polskiego Państwa Podziemnego to wsparcie pomocy finansowej, socjalnej lub prawnej na rzecz kombatantów Armii Krajowej, Powstańców Warszawy i Żołnierzy Szarych Szeregów.

kpt. Jan DRUŻYŃSKI, „Wojtek”, strzelec i łącznik Powstania Warszawskiego w Śródmieściu Południowym. Harcerz i żołnierz Armii Krajowej, VII zgrupowanie (batalion) „Ruczaj” – kompania „Tadeusz” – pluton 137.

Przekaż 1% podatku na kombatantów KRS 0000101325 Fundacja Polskiego Państwa Podziemnego, ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa www.fundacja-ppp.pl | tel. (22) 620 12 80, (22) 624 14 77 | e-mail: sekretariat@fundacja-ppp.pl


LIPIEC 2O19 · KURIER WNET

5

CUD·W·LUBLINIE

L

ist Ireny Jarosińskiej do mat­ ki znaleźć można wśród wie­ lu dokumentów przytacza­ nych przez Mariolę Błasińską w wydanej właśnie przez wydawnictwo Gaudium i Instytut Pamięci Narodowej książce Cud. W 1949 r. Lublin stał się Częstochową. Właśnie mija 70 lat od wydarzeń, które wstrząsnęły Polską, nie tylko ze względów religijnych, ale i społecznych.

Chronić sumienia przed Kościołem Stosunki między państwem a Kościołem w 1949 roku były już mocno napięte. Jednym z pierwszych aktów Tymcza­ sowego Rządu Jedności Narodowej by­ ło zerwanie konkordatu z Watykanem we wrześniu 1945 roku. Jednak odważ­ niej przeciw Kościołowi nowa władza stawać zaczęła dopiero po 1947 roku, czyli po sfałszowaniu wyborów. Roz­ poczęto wówczas akcje propagandowe i operacyjne wymierzone w Kościół. Dyrektor Departamentu V Julia Bry­ stygierowa w roku 1947 wygłosiła na odprawie kierownictwa organów bez­ pieczeństwa referat zatytułowany „Ofen­ sywa kleru a nasze zadania”, w którym wyznaczyła cele w walce z Kościołem i duchowieństwem (kładąc szczególny nacisk na zwalczanie zgromadzeń za­ konnych). Rozpoczęto akcję ogranicza­ nia wpływu Kościoła na społeczeństwo, która nasiliła się w 1949 roku i trwała aż do 1989 roku. Wydarzenia w Lublinie z lipca 1949 roku znacznie wpłynęły na ten proces, bowiem już 5 sierpnia, czyli niewiele ponad miesiąc po lubelskim cudzie, przyjęto dekret o ochronie wol­ ności sumienia i wyznania, który prze­ widywał kary więzienia za „zmuszanie do udziału w praktykach religijnych” i „udział w zbiegowiskach publicznych”. W praktyce oznaczało to, że można by­ ło skazywać praktykujących katolików, a duchownych karać za „nadużywanie wolności”. Jesienią władze zorganizowa­ ły Komisję Księży przy Związku Bojow­ ników o Wolność i Demokrację, której działalność była skierowana przeciw Kościołowi. Członków tej komisji na­ zywano „księżmi patriotami”. W grud­ niu 1954 r. liczba księży zarejestrowa­ nych w Komisji Księży przy ZBoWiD wynosiła około tysiąca, czyli około 10% wszystkich kapłanów. Ważnym wydarzeniem poprzedza­ jącym cud w lubelskiej katedrze było ogłoszenie 1 lipca 1949 roku w Waty­ kanie dekretu Świętego Oficjum, na­ kładającego ekskomunikę na komuni­ stów i ich współpracowników (chodziło przede wszystkim o zachodnich inte­ lektualistów). Dekret podkreślał mate­ rialistyczną i antychrześcijańską naturę komunizmu. Co warto podkreślić, wa­ tykański dekret sprzed 70 lat obowią­ zuje do dziś. Spowodowało to reakcję rządu, któ­ ry w „Trybunie Ludu” 28 lipca 1949 r. za­ mieścił oświadczenie, nazywające dekret „nową, awanturniczą próbą zastraszenia wierzących, celem przeciwstawienia ich władzy ludowej i państwu, próbą wtrą­ cania się Watykanu do wewnętrznych spraw polskich, aktem agresji przeciw państwu polskiemu”. Ponadto władze państwa wyraziły oczekiwanie, że „cała światła część duchowieństwa polskie­ go zajmie w tej sprawie stanowisko patriotyczne, zgodne z godnością na­ rodową i interesem państwa”. Oświad­ czenie zakończono słowami: „Nie ulega wątpliwoś­ci, że większość ludności nie ścierpi wichrzeń, które usiłują wykorzy­ stać uczucia religijne ludzi wierzących dla celów polityki imperialistów i podże­ gaczy wojennych, którzy usiłują zakłócić naszą wielką, codzienną, twórczą pracę dla dobra Polski”. Jak zauważa w swojej książce Ma­ riola Błasińska, cała retoryka pokrywa­ ła się dokładnie z linią działań władzy wobec wydarzeń w Lublinie. Dodatko­ wo od wydarzeń 3 lipca władze uzna­ ły, że organizacja cudów to nowa for­ ma wrogiej działalności kleru wobec państwa, jak zresztą interpretowano już każdą publiczną aktywność księży i biskupów. Walka władzy z Kościołem miała na celu usunięcie z przestrzeni publicznej wszelkich przejawów ży­ cia religijnego, a Kościół był drugim największym wrogiem po podziemiu niepodległościowym.

Może się babom przywidziało W październiku 1942 r. papież Pius XII dokonał aktu poświęcenia świata Niepokalanemu Sercu Maryi. Kościół w Polsce, w warunkach okupacji, nie mógł oficjalnie włączyć się w ten akt, zatem biskupi polscy po zakończeniu działań wojennych, już w 1945 roku

Lublin, 7 VII 49 r. Kochana Mamo! Piszę, bardzo się spiesząc, więc krótko. Mamo, może i do Was wiadomość dotarła, chcę żebyś ją znała dokładnie i tylko żałuję, że nie jesteś z nami! Przeżywamy dawno niewidziany cud Matki Bożej Częstochowskiej w katedrze lubelskiej! Patrzymy na niego co dzień własnymi oczami, a komisja badająca rozkłada ręce. W niedzielę 3 bm. (…) znad oka zaczęła płynąć kropla krwi i do dziś dnia twarz Najświętszej pokrywa się coraz nowymi śladami krwawymi, a w lewym oku błyszczą łzy (co stwierdziła komisja). Każdego dnia w twarzy zachodzą zmiany, wczoraj krwawe ślady zaczęły zanikać, a Twarz jest jakby welonem zakryta. Mamo, czy rozumiesz, czy potrafisz pojąć ogrom łaski, który spłynął na Lublin i na nas, jego mieszkańców. Mamo, własnymi oczami patrzyłam już trzy razy i Ojciec także. Z każdym dniem tłumy pielgrzymów dzień i noc przybywają, i to coraz większe. Pewnie już ze 150 tysięcy patrzyło w Cudowną Twarz i kornie stwierdzało, że to cud prawdziwy. Czekamy niecierpliwie na oficjalne orzeczenie Biskupa. Pomyśl, Mamo – Lublin stał się Częstochową, czy kiedyś w najśmielszych myślach ktoś sądził? To nie babskie fantazje. Tłumy mężczyzn ze wszystkich stanów to samo stwierdzają, a ich liczba często przekracza liczbę kobiet. Wieczorem około 9 katedra jest zamykana, a wtedy wszyscy razem śpiewają do późna w nocy pieśni i odmawiają modlitwy. Już teraz drugą noc z rzędu aż do otwarcia rano kompanie przybyłe nie odchodzą z placu katedralnego, tylko się modlą. Wiesz, Mamo, tu twarz Matki Bożej jest tak bolesna, jak gdyby ktoś ośmielił się rózgą ją pokrwawić, i oczy łzawe patrzą tak przejmująco, że wczoraj nie mogłam dwa razy spojrzeć na Nią. Co ten cud znaczy, nie wiem, i jaki będzie jego dalszy ciąg. Z drżeniem i bojaźnią czekamy. (…) Irena

w katedrze, to i ja płaczę – odpowie­ działa. (…) Zamek Lubelski był już wtedy całkowicie okrążony pielgrzym­ kami. (…) Tłumy spod Zamku sięgały katedry”. Jednym ze świadków tamtych wy­ darzeń była pani Danuta Pietraś vel Pietraszek. Jej syn, dziennikarz Paweł Bobołowicz, wspomina: „W czasie cudu moja mama miała 12 lat, ale do tego wydarzenia powracała często. Dla niej nie było wątpliwości, że była świadkiem cudu, a cud miał związek ze zbrodnia­ mi komunistów. Ta historia była stałym elementem domowych opowieści jesz­ cze w czasach komunizmu i oczywiście szczególnie powracała po odwiedzi­ nach w Katedrze. Mama wspomina­ ła zarówno cud, jak i atmosferę tych dni: tłumy wiernych pod Katedrą i za­ mknięcie miasta, strach przed możliwą zemstą komunistów. Podkreślała, że komuniści też wiedzieli, że oto wyda­ rzył się cud i strasznie się tego bali, ale strach budził w nich jeszcze większą nienawiść. Dla niej łzy Maryi to był smutek z powodu morderstw na Za­ mku. Opowieść o cudzie nieodłącznie była związana opowieścią o ubeckiej katowni na lubelskim Zamku. Nikt w domu nie śmiałby zakwestionować prawdziwości cudu, a wspomnienia mamy były jednym z fundamentów naszego antykomunizmu”.

Szkiełko i oko

Precz z zacofaniem średniowiecznym! Wojciech Pokora podjęli decyzję dokonania tegoż aktu na ziemi polskiej w roku 1946. Inna była już jednak motywacja. O ile pa­ pież błagał o przywrócenie ludzkości pokoju i wolności, o tyle polscy biskupi, w warunkach komunizmu, nawiązując do ślubów króla Jana Kazimierza, „Mat­ ce Najświętszej i Jej Niepokalanemu Sercu, obierając Ją znowu za Patronkę swoją i państwa” oddali w „Jej szczegól­ ną opiekę Kościół i przyszłość Rzeczy­ pospolitej...”. Biskupi polscy wyznaczyli trzy etapy planowanego poświęcenia: najpierw, w niedzielę po uroczystości Nawiedzenia Maryi Panny (7 lipca 1946 roku), poświęcą się Niepokalanemu Sercu Maryi wszystkie parafie w Pols­ ce, następnie w uroczystość Wnie­ bo­wzię­­cia biskupi dokonają tego ak­ tu w swoich diecezjach, by wreszcie w uroczystość Narodzenia Matki Bos­ kiej (8 września) odbyły się ogólnona­ rodowe uroczystości na Jasnej Górze. W niedzielę 3 lipca 1949 r. obchodzono trzecią rocznicę ofiarowania wszystkich parafii Niepokalanemu Sercu Maryi. W lubelskiej katedrze miało się to do­ konać na mszy w południe. Przyjmuje się, że jako pierw­ sza krwawe łzy na obrazie zauważyła siostra szarytka Barbara Sadkowska. W protokole komisji biskupiej, który przytacza w swojej książce Mariola Bła­ sińska, czytamy: „W poniedziałek spot­ kałam się z siostrą Barbarą i wszystko mi opowiedziała, że była u Komunii św., wróciła, bo była u ołtarza MB, modliła się, to zobaczyła łzy, ale mó­ wi, może mi się zdaje, więc mówię do ludzi, którzy byli koło mnie, że coś jest i ludzie to potwierdzili. Czekałam, mó­ wi, jak skończy się suma, poszłam do księdza do zakrystii(...)”. Siostra Barbara informację o łzach przekazała jednemu z dwóch kościel­ nych, Józefowi Wójtowiczowi, któ­ ry zeznał: „Ksiądz Malec był zajęty. Myślę sobie, może się babom przy­ widziało i poszedłem najpierw sam.

Zobaczyłem, że tak jest. Był sopel pod prawym okiem, ciemnoczerwony (…). Patrzyłem i odniosłem wrażenie, że on się powiększa w moich oczach. Dziwne uczucie chwyciło mnie za serce, zaczęły mi płynąć łzy”. Kolejną przytoczoną relacją po­ twierdzającą to, co się wydarzyło, jest oświadczenie drugiego kościelnego, Leona Wiśniewskiego, którego zacze­ piła w kościele jedna z wiernych: „Było to podczas czytania aktu ofiarowania się Matce Boskiej. Kiedy poszedłem,

Drzwi otworzyła zapłakana oddziałowa. Zapytałyśmy, dlaczego płacze. – Matka Boska płacze w katedrze, to i ja płaczę – odpowiedziała. Zamek Lubelski był już wtedy całkowicie okrążony pielgrzymkami. zobaczyłem, że od oka Matki Boskiej był ślad taki, jakby spływała kropla od oka w dół”. Łzy zobaczył także ksiądz Tadeusz Malec, który, poinformowany, wyszedł z zakrystii i wraz z wiernymi modlił się przed ołtarzem. On też zawiadomił o fakcie cudu biskupa Zdzisława Go­ lińskiego. Biskup nakazał po modlitwie zamknąć katedrę i udał się na miejsce w asyście kanclerza ks. Wojciecha Ole­ cha. Biskup Goliński wszedł na ołtarz i starł ciecz z obrazu, rozmazując ją. Jak zgodnie zaznaczają świadkowie tego wydarzenia, czyn biskupa był niezrozu­ miały, spodziewano się raczej ze użyje

puryfikaterza, żeby zachować relikwie. Dopiero po oględzinach powiadomio­ no ordynariusza – bp. Piotra Kałwę.

Pośpiewają i się rozejdą Wieść o cudzie obiegła Lublin i okoli­ ce. Milicja przyjęła zgłoszenie o wyda­ rzeniu w katedrze niemal natychmiast po mszy, bo już o 13.30. Przed obraz zaczęli napływać wierni. Na począt­ ku bp Kałwa zbagatelizował ten fakt, przekonywał, że ludzie pośpiewają i się rozejdą. Jednak tłum gęstniał. Gdy pod wieczór usunięto wiernych z kościoła, by komisja zbadała obraz, kilka osób weszło na rusztowania (katedra była wówczas odbudowywana po zniszcze­ niach wojennych) i wyłamując drzwi na chór, wtargnęło do środka. Ostatni pielgrzymi wyszli tego dnia z katedry około 2 w nocy. Następnego dnia od samego rana w stronę katedry zmierzali pątnicy. Po kilku godzinach ustawiła się kolejka w kilku rzędach. Z meldunków Wo­ jewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego wynika, że z dnia na dzień rosła ilość wiernych przybywających do katedry. 5 lipca było to ok. 3 tys. osób, 6 lipca – 5 tys., 9 lipca – 10 tys. W niedzielę 10 lipca odnotowano już 25 tys. pielgrzymów spoza miasta, a przed obrazem zjawiło się tego dnia 40 tys. osób. O cudzie mówiła już cała Polska. Informacja o nim dotarła także do więźniów lubelskiego Zamku. W książ­ ce Cud. W 1949 r. Lublin stał się Często­ chową znajduje się relacja pani Barbary, która była przetrzymywana w więzie­ niu za przynależność do oddziału AK pod dowództwem Hieronima Deku­ towskiego „Zapory”: „Pewnego dnia, kiedy obudziłyśmy się rano, usłysza­ łyśmy śpiewy, takie jak w Częstocho­ wie. O 5 rano drzwi do celi otworzyła zapłakana oddziałowa. Zapytałyśmy, dlaczego płacze. – Matka Boska płacze

Już 4 lipca władze kościelne powołały ekspertów do komisji w celu zbadania zjawiska. W jej skład weszli: Zygmunt Dambek – kierownik Laboratorium Analitycznego w Lublinie, bp Zdzisław Goliński, mec. Stanisław Kalinowski – prezes Izby Adwokackiej w Lublinie (zasłynął m.in. tym, że podczas wojny przejął wywieziony z Warszawy obraz Jana Matejki Bitwa pod Grunwaldem i doprowadził do ukrycia go w bibliotece przy ul. Narutowicza w Lublinie), inż. Janusz Powidzki – konserwator zabyt­ ków, chemik Alojzy Paciorek – dyrektor Liceum im. Zamoyskiego, malarka Łucja Bałzukiewicz, artystka Irena Pławska, kanclerz kurii – ks. Wojciech Olech i ks. Stanisław Młynarczyk – notariusz kurii. Eksperci bardzo dokładnie spraw­ dzili obraz i jego najbliższe sąsiedz­ two, szukając m.in. śladów wilgoci bądź elementów mogących wpłynąć na pojawienie się zacieków na obra­ zie. Wykluczono ingerencję z zewnątrz. Struktura obrazu była nienaruszona. Obraz był suchy, zakurzony, wisiały na nim pajęczyny. Dambek pobrał prób­ ki do analizy. Badania nie wykazały, by cieczą na obrazie była krew, ale też wątpliwe, by była to woda. Ponadto, jak zauważył Alojzy Paciorek, woda po obrazie powinna ściekać, nie zo­ stawiając wyżłobień. Próby przepro­ wadzone przez niego wykazywały, że po farbie olejnej woda spływa szybko, na obrazie w katedrze natomiast ciecz spływała w sposób charakterystyczny dla łzy na ludzkim policzku – ukośnie. Dambek we wspomnieniach podkreś­ lał, że miał pewność, że zjawisko, które badał, miało charakter nadprzyrodzo­ ny, niespowodowany ręką człowieka. Dr. Zygmunta Dambka aresztowa­ no 26 sierpnia 1949 roku. Kilka miesię­ cy później został osadzony w więzieniu na Zamku Lubelskim. Śledztwo umo­ rzono po kilku miesiącach i 20 lipca 1950 r. opuścił więzienie. Otrzymał jednak polecenie milczenia i opusz­ czenia Lublina.

Członkowie ZNP potępiają „organizatorów cudu” Tłum, który gromadził się przed kated­ rą, był narażony na prowokacje. I nie­ stety władza wykorzystała ten fakt. Na posiedzeniu sekretariatu KC PZPR 13 lipca 1949 r. zdecydowano o podję­ ciu działań w celu opanowania sytuacji. Skierowano do Lublina gen. Romana Romkowskiego – wiceministra bezpie­ czeństwa publicznego, odpowiedzial­ nego za kierowanie aparatem represji. Ponadto do Lublina wysłano Artura Starewicza – kierownika Wydziału Pro­ pagandy i Agitacji Masowej KC PZPR, Wiktora Kłosiewicza – kierownika Wy­ działu Administracyjno-Samorządo­ wego KC PZPR oraz Włodzimierza Reczka – członka KC PZPR. Tego samego dnia, 13 lipca, Urząd Bezpieczeństwa przywiózł w okolicę ka­ tedry robotników z fabryki obuwia im. M. Buczka, którzy mieli rzucać w tłum cegłami i deskami z pierwszego piętra stojącej opodal kamienicy. Pod kate­ drą wybuchła panika. Jedna z kobiet krzyknęła, że wali się rusztowanie. Tłum ruszył. W zamieszaniu wywołanym pa­ niką śmierć poniosła 21-letnia Helena

Rabczuk, a 19 osób odniosło obraże­ nia. Fakt ten dał władzom podstawy do wszczęcia działań opresyjnych. Oskarżo­ no „organizatorów cudu” o sprowoko­ wanie zajścia, rozpoczęto aresztowania, zamknięto miasto (ustawiono punkty kontrolne na rogatkach, wiernych za­ trzymywano i odstawiano na najbliższe stacje kolejowe). 14 lipca w Teatrze Miejskim w Lublinie odbyło się zebranie inte­ ligencji lubelskiej pod hasłem „Precz z zacofaniem średniowiecznym!”. Nie zaproszono na nie przedstawicieli Ka­ tolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, mimo że ich pośrednio dotyczyło, gdyż na spotkaniu głos zabrali członkowie Związku Nauczycielstwa Polskiego, którzy potępili „organizatorów cudu” oraz pracowników KUL. Zebrani sa­ mi siebie nazwali „katolikami demo­ kratycznymi”, którzy są zaniepokojeni wykorzystywaniem przez Kościół pro­ stych ludzi, bowiem takie zachowanie „gorszy myślącego katolika”. 17 lipca władze zorganizowały na placu Litewskim w Lublinie więc „an­ tycudowy”. W zakładach pracy zapo­ wiedziano, że obecność jest obowiąz­ kowa pod groźbą zwolnienia z pracy. Sprawdzano listę obecności. W tłumie pojawiły się transparenty z wypisany­ mi na nich hasłami: „Lublin nie będzie ciemnogrodem”, „Nikt nas nie cofnie do średniowiecza!”, „Precz z polity­ kierami w sutannach!”, „Kościół do modlitwy, a nie do polityki!” czy „Nie poz­wolimy nadużywać wiary do celów politycznych”. Polska Kronika Filmo­ wa podała, że wiec zgromadził 25 tys. osób. Jednak była to liczba zawyżona, a entuzjazm, o którym wspominano w mediach, wątpliwy. Na placu into­ nowano „Międzynarodówkę”, której dźwięki mieszały się ze słowami pieśni „My chcemy Boga”, dobiegającej z po­ bliskiego kościoła Kapucynów. Część zgromadzonych na placu podchwyty­ wała słowa pieśni religijnych w miejsce wykrzykiwanych z trybuny haseł. Zare­ agowała milicja. Doszło do zamieszek. Milicja zepchnęła tłum pod pałac biskupi, gdzie biskup Kałwa apelował o rozejście się. Ktoś krzyknął, że aresz­ towano wiernych spod kościoła Kapu­ cynów. Tłum ruszył na komisariat przy ul. Zielonej. Gdy tłum obrzucił budy­ nek kamieniami, został otoczony przez milicję i wojsko. Aresztowano 230 osób. Kilka dni później aresztowano także duchownych z katedry (księży Włady­ sława Forkiewicza i Tadeusza Malca) oraz kościelnych (Józefa Wójtowicza i Leona Wiśniewskiego). W propagan­ dzie podano, że za zamieszki odpo­ wiadają prowokacje studentów KUL. Równolegle rozpoczęto akcję pro­ pagandową w mediach. Jej podstawo­ wym elementem było wprowadzenie dwuwartościowej skali ocen. Pojawiły się więc artykuły nacechowane emocjo­ nalnie: Kościół ośrodkiem wstecznictwa, Skończyć z haniebnym widowiskiem, wołają lubelscy robotnicy czy Prowoka­ cje nie powstrzymają pracy nad odbudo­ wą kraju. Całe społeczeństwo domaga się ukarania siewców zamętu. W arty­ kułach przekonywano, że tak naprawdę działania kleru ośmieszają wiarę i re­ ligię, że ten cud to kłamstwo i kpina z prawdziwych wiernych. Nauczano, jak prawdziwi wierni i prawdziwi inte­ ligenci powinni traktować swoją wiarę, przeciwstawiając oświecone podejście do religii wstecznictwu i fanatyzmowi księży. Ilustrują to tytuły artykułów, które pojawiały się w „Trybunie Ludu” i „Sztandarze Ludu” w całym kraju: Przedstawiciele świata nauki o gorszą­ cych zajściach w Lublinie czy też Ponura wizja obskuranckiego średniowiecza.

Maryjo, Królowo Polski Szacuje się, że ogólna liczba areszto­ wanych w związku z cudem wyniosła nawet 600 osób. Aresztowanych bito oraz znęcano się nad nimi psychicznie. Po śledztwie wszystkich przewożono do lubelskiego Zamku, gdzie oczekiwali na rozprawę sądową. Procesy trwały 10 miesięcy. Wyroki były zróżnicowa­ ne – od 10 miesięcy do pięciu lat wię­ zienia. Po wyjściu na wolność skazani mieli problem ze znalezieniem pracy. Jednak mimo działań władz, kult obrazu Matki Bożej Płaczącej – bo tak zaczęto nazywać katedralną kopię jas­ nogórskiego obrazu – rozwijał się na­ dal. W 1987 roku przed obrazem modlił się święty Jan Paweł II, a rok później na Majdanku odbyła się koronacja obrazu, której dokonał kard. Józef Glemp. Od 2014 r. decyzją Kongregacji Kultu Boże­ go i Dyscypliny Sakramentów w archi­ katedrze lubelskiej 3 lipca obchodzone jest święto Najświętszej Maryi Panny Płaczącej. K


KURIER WNET · LIPIEC 2O19

6

SP R AW Y·Z AG R A N I C ZN E

W

zrasta odczucie, że francuska wspólnota narodowa ulega co­ raz większej dezin­ tegracji, a jej miejsce zajmują rosnące w siłę grupy religijne i tożsamościowe. Co oznacza być Francuzem i obywa­ telem? Jakie wynikają z tego prawa, przywileje, ale i obowiązki? Jaką rolę we współczesności odgrywają wydarze­ nia z przeszłości? Czego nas uczy nasza szeroko pojęta kultura? Jakie znaczenie ma francuski hymn i francuska flaga? Czym jest patriotyzm? Od początku swej prezydentury, nawiązując w tej kwestii w pewnym sensie do gaullizmu, Emmanuel Mac­ ron próbuje z jednej strony scalić fran­ cuską wspólnotę narodową, a z drugiej – odświeżyć jej definicję. Ma w tym pomóc powszechna służba narodo­ wa – prezydenckie przedsięwzięcie na szeroką skalę, które ma być inwesty­ cją w przyszłość i wychować obywateli świadomych swoich praw i obowiąz­ ków; przywiązanych do swojego kraju i jego symboli. W 1996 roku decyzją ówczesnego prezydenta Jacquesa Chiraca we Francji zaprzestano powszechnego poboru do wojska. Odtąd francuskie siły zbrojne przyjęły charakter wyłącznie zawodo­ wy, a szeroko pojęta obronność stała się zwyczajną branżą zawodową. Likwi­ dacja powszechnej służby wojskowej spotkała się nad Sekwaną z poparciem zdecydowanej większości społeczeń­ stwa. Dominował wówczas pogląd, że powszechny pobór do wojska przyno­ si wyłącznie straty. Ówcześni komen­ tatorzy i rzeczoznawcy byli zdania, że żołnierz poborowy ma niskie zdolności bojowe, albowiem nowoczesna armia to nie piechur z karabinem, ale przede wszystkim nowoczesny sprzęt, który potrzebuje obsługi przeszkolonych fa­ chowców. Wśród ekspertów panowała też opinia, iż powszechna służba wojsko­ wa niczego pożytecznego nie uczy, jest dla młodych stratą czasu, który mogliby o wiele lepiej spożytkować, poświęcając go na edukację i zarobkowanie. Uważa­ no również, iż za dużo kosztuje ona fran­ cuskiego podatnika i budżet państwa. Po latach jednak historycy, polito­ lodzy i socjologowie doszli do wniosku,

Co to znaczy być Francuzem? Kim jestem? – pyta coraz więcej Francuzów. Tradycyjna definicja pojęcia ‘Francuz’ nad Sekwaną brzmi „osoba, która przyjęła i wyznaje wartości Republiki Francuskiej”. Jednak co to oznacza w faktach?

Powszechna służba wojskowa jako metoda wychowawcza we Francji Zbigniew Stefanik

że powszechna służba wojskowa mia­ ła tę zaletę, iż kształtowała poczucie przynależności do wspólnoty narodo­ wej i świadomość wynikających z tej przynależności obowiązków. Krótko mówiąc, budziła w poborowych przy­ wiązanie do Francji, francuskiej flagi, francuskiego hymnu i wartości francu­ skiej republiki. Toteż w miarę upływu lat narastało nad Sekwaną przekona­ nie, że była ona elementem scalającym przeróżne grupy etniczne i religijne, aby służyły jednej sprawie, czyli Re­ publice Francuskiej.

S

łużba wojskowa ma więc po­ wrócić nad Sekwanę 27 lat po jej zniesieniu, jednak w zmienio­ nej, oryginalnej i eksperymentalnej for­ mie, albowiem będzie trwała miesiąc i obejmowała zarówno chłopców, jak i dziewczęta w wieku od 15 do 18 lat. Będzie się nazywała powszechną służbą narodową – service national universel – a nie służbą wojskową, mimo że bę­ dzie ją finansowało ministerstwo obro­ ny, a minister tego resortu ma ponosić za nią polityczną odpowiedzialność i składać raporty dotyczące wszystkie­ go, co będzie z nią związane, prezyden­ towi (jako najwyższemu zwierzchni­ kowi francuskich sil zbrojnych) oraz organom francuskiego parlamentu. Powszechna służba narodowa będzie miała charakter obowiązkowy. Ocenia się, że jej roczny koszt wyniesie oko­ ło półtora do dwóch miliardów euro. Będzie się ona składać z dwóch etapów. Przez pierwsze 12 do 14 dni wezwani do niej młodzi ludzie będą uczeni między innymi zasad samo­ obrony, udzielania pierwszej pomocy,

jak również odpowiedniego zachowa­ nia przed przybyciem służb ratowni­ czych w sytuacji wypadku drogowego czy innej katastrofy. Uczestnicy szkoleń mają również pobierać naukę związa­ ną z aspektami życia codziennego, na przykład poznają najważniejsze zasady obowiązujące w ruchu drogowym. Obej­ mie ich również wychowanie obywatel­ skie. Nauczą się hymnu narodowego, poznają podstawowe wartości Republiki Francus­kiej, ich znaczenie i praktycz­ ne zastosowanie. Przejdą kursy historii Francji, francuskiej kultury, literatury i sztuki. Zamieszkają przez ten czas w koszarach, z których nie wolno im będzie wychodzić bez pozwolenia. Przy­ jęto zasadę, iż powołani do tej służby nie będą służyli w departamencie swojego zamieszkania. Koszty ich dojazdu na miejsce służby i powrotu, a także koszty utrzymania w tym okresie poniesie pań­ stwo. Dostęp do telefonów komórko­ wych zostanie ograniczony, a kontakt ze światem zewnętrznym będzie się odby­ wał w wyznaczonych przez opiekunów porach. Uczestnicy powszechnej służby narodowej zostaną poddani wojskowej dyscyplinie i wojskowym rygorom. Nie będą jednak przysposabiani do obsługi sprzętu wojskowego. Drugim etapem powszechnej służ­ by narodowej będzie – po zakończeniu 14-dniowego kursu w koszarach – obo­ wiązkowa bezpłatna praca przez co naj­ mniej dwa tygodnie w jakiejś strukturze działającej na rzecz celów społecznych czy publicznych. 16 czerwca tego roku nastąpił pierwszy, eksperymentalny pobór. W tym roku wszyscy poborowi by­ li ochotnikami i musieli wykazać się

Benjamin Franklin powiedział kiedyś: „Nigdy nie psuj usprawiedliwienia wymówką”. W obliczu oczywistego faktu, że wysiłki Zachodu, któremu przewodzą USA, od dziesięcioleci nie przynoszą efektów, zwolennicy polityki doprowadzenia do demokratyzacji Chin za pomocą konstruktywnego zaangażowania dyplomatycznego i handlowego mogą teraz czuć się zmuszeni do składania wyjaśnień.

Nie zmieniamy Chin. Chiny zmieniają nas

W

artykule „How the West Got China Wrong” („Jak Za­ chód mylnie pojmu­ je Chiny”), opublikowanym na łamach „The Economist”, przyznano: „To by­ ła zacna wizja. […] Zachód przegrał swój zakład o Chiny”. Gdyby tak się nie stało, to nastąpiłaby zmiana Chin przez Zachód. Prof. Andrew Nathan z Uniwersytetu Columbia, powołując się na dwa akademickie raporty ba­ dawcze dotyczące chińskich wpływów w Nowej Zelandii i Europie, zauważył w wywiadzie dla ChinaFile, że „Nie tylko nie zmieniamy Chin, ale Chiny zmieniają nas”. Nathan dodał ponadto, że „stajemy się świadomi zarówno wy­ korzystywania miękkiej siły, jak i siły pieniądza do wpływania na politykę i opinię w Stanach Zjednoczonych”. Być może jednym z najpopular­ niejszych sposobów chińskiego reżimu na infiltrację jest zwieńczone sukce­ sem założenie Instytutów Konfucjusza na zachodnich kampusach uniwersy­ teckich, w tym w Ameryce. Pekin, pla­ sując się na 104 miejscu w międzyna­ rodowym rankingu Banku Światowego pod względem wydatków na edukację, może pochwalić się finansowaniem 1000 takich instytucji propagando­ wych na całym świecie. Prowadzi je w ramach promowania swojej agen­ dy za granicą, wykorzystując do tego starannie dobrane podręczniki i kon­ kretne wydziały. W artykule zatytułowanym „The

Peter Zhang China Reckoning – How Beijing De­ fiance American Expectations” („Roz­ rachunek Chin – Jak Pekin nie pod­ porządkowuje się amerykańskim oczekiwaniom”), opublikowanym w „Foreign Affairs”, dwaj byli ame­ rykańscy dyplomaci Kurt M. Camp­ bell i Ely Ratner rozważają przyjęcie nowego podejścia względem Pekinu. Powołują się na błędne założenia i mo­ tywy stojące za polityką zaangażo­ wania Chin, którą od czasów Nixona przyjmowała zarówno administracja Republikanów, jak i Demokratów. Wszyscy używali tego samego sce­ nariusza, nie doceniając sprytu Ko­ munistycznej Partii Chin w przechy­ trzeniu Waszyngtonu.

Pułapka Chamberlaina Ostatecznie zagraniczna społecz­ ność polityczna przejrzała na oczy i dostrzegła, że Chiny nie znajdują się już w fazie „pokojowego wzrostu” czy też „niedążenia do hegemonii”, jak obiecywano sobie w czasach Hu Jintao (sekretarza generalnego w la­ tach 2002–2012). Przeciwnie, na całym świecie aktywnie forsują inicjatywę „Jednego pasa, jednej drogi”. Najbardziej niepokojąca jest prowadzona przez Chiny budowa bazy wojskowej na spornych tery­ toriach Morza Południowochińskie­ go. W obliczu wysiłków czynionych przez Waszyngton w celu zmniejszenia

nierównowagi handlowej z Chinami, Pekin usilnie stawia im opór, stosując środki odwetowe, gryząc pomocną dłoń, która karmi go od czasów Ni­ xona. Chiny, pomimo faktu, że są naj­ większym na świecie eksporterem, po­ siadającym ponad 13 proc. udziałów w całkowitym światowym eksporcie, nie są gospodarką wolnorynkową; co gorsza, obecnie ustanawiają własne zasady i wykorzystują sferę biznesu do zmuszania społeczności między­ narodowej, aby ta przyjmowała ich warunki. Co zatem powinien zrobić Wa­ szyngton w kwestii tego, jakże oczywi­ stego, „słonia w składzie porcelany”? Prof. Graham Allison z John F. Ken­ nedy School of Government na Uni­ wersytecie Harvarda napisał, że jego zdaniem przelew krwi między Chi­ nami a Stanami Zjednoczonymi jest nieunikniony i użył otrzeźwiającego porównania do cieszącej się złą sławą „pułapki Tukidydesa” – tezy, że do wojen dochodzi, gdy rosnące w siłę mocarstwa zagrażają już ugruntowa­ nym potęgom. Jednakże prof. Arthur Waldron z Uniwersytetu Pensylwanii w swojej recenzji do książki Allisona przestrzega, iż „rzeczywistość jest ta­ ka, że zalecenia Allisona są de facto re­ ceptą na wojnę”. „Uspokojenie agreso­ rów jest o wiele bardziej niebezpieczne niż wyważona konfrontacja” – napisał Wald­ron. „Jeśli chodzi o Chiny, po­ winniśmy być bardziej świadomi „pu­ łapki Chamberlaina” – kochającego

zgodą rodziców na udział w służbie. Zgłosiło się 2 tysiące chłopców i dziew­ cząt w wieku 15 i 16 lat. Służyli oni w trzynastu departamentach francu­ skich pod nadzorem ponad 450 opie­ kunów przez okres 12 dni. Wszyscy byli umundurowani. W przyszłym roku liczbę poborowych planuje się na 40 ty­ sięcy. Ta liczba ma stopniowo wzrastać do roku 2026, kiedy to w powszechnej służbie narodowej weźmie udział we Francji 800 tysięcy nastolatków.

W

prowadzenie we Francji przez prezydenta Emma­ nuela Macrona i jego obóz polityczny powszechnej służby narodo­ wej w opisanej formie spotyka się nad Sekwaną z dużą falą krytyki. Lewicowe ugrupowania polityczne i organizacje licealne, studenckie i młodzieżowe, choć uznają potrzebę wpajania mło­ dzieży postaw obywatelskich, to kryty­ kują nadanie tej nauce formy militarnej. Prawa strona sceny politycznej zaś ar­ gumentuje, że od obywatelskiego wy­ chowania w demokratycznym państwie jest szkoła, a nie armia. Dodatkowo szeroko pojęta francuska prawica wska­ zuje na wysokie wydatki z budżetu, ja­ kie będzie generowała co roku pow­ szechna służba narodowa. Prawicowi politycy argumentują, że w sytuacji, gdy rządzący uzasadniają swoje reformy społeczno-gospodarcze koniecznością cięcia kosztów ponoszonych ze środ­ ków publicznych, dodatkowe wydatki nie pomogą w redukcji francuskiego deficytu ani długu publicznego. Część niezależnych ekspertów i komentato­ rów wyraża także zaniepokojenie, czy wydatki związane z powszechną służbą

narodową nie uszczuplą środków na obronność. Emmanuel Macron – inic­ jator tego przedsięwzięcia – wielokrot­ nie zapewniał publicznie, że wydatki te nie zwiększą kosztów obronności. Jednak obawy związane z tą kwestią nie znikają z francuskiej debaty na temat powrotu powszechnej służby wojsko­ wej, która de facto ze służbą wojskową niewiele ma wspólnego. Jakie inne sposoby jednoczenia wspólnoty narodowej próbuje stosować prezydent oprócz powszechnej służby narodowej? Usiłuje na przykład kre­ ować pozytywne wzorce osobowe, co niektórzy nazywają francuską odmia­ ną „stachanowki”. Takim wzorcem miał stać się Arnauld Beltrame, podpułkow­ nik żandarmerii, który zginał na służ­ bie 23 marca 2018 roku podczas próby unieszkodliwienia islamisty, który wziął zakładników w supermarkecie. 28 mar­ ca 2018 roku Arnauldowi Beltrame’owi urządzono państwowy pogrzeb z naj­ wyższymi honorami. Przemawiał na nim osobiście Macron, przedstawiając pośmiertnie awansowanego do stop­ nia pułkownika żandarmerii Arnaulda Beltrame’a jako ponadczasowy przykład do naśladowania. Śledztwo inspekcji ge­ neralnej żandarmerii narodowej wyka­ zało, że Arnauld Beltrame podczas dzia­ łań mających na celu unieszkodliwienie napastnika wykazał się rażącym brakiem profesjonalizmu i popełnił wiele kardy­ nalnych błędów. W raporcie stwierdzo­ no, że gdyby przeżył, zostałby zwolniony ze służby. Jednak francuskie media nie poświęciły wiele uwagi temu raportowi, a Arnauld Beltrame urósł nad Sekwaną do rangi jednego z największych współ­ czesnych francuskich bohaterów.

W

nocy z 9 na 10 maja tego roku podczas akcji odbi­ jania zakładników z rąk islamistów w Burkina Faso zginęło dwóch francuskich komandosów na­ leżących do grupy antyterrorystycz­ nej francuskiej marynarki wojennej – „Le groupe Hubert”. 14 maja tego roku w Pałacu Inwalidów odbyło się ich oficjalne pożegnanie. W ceremo­ nii osobiście wziął udział Emmanuel Macron, przedstawiając poległych jako przykład obywatelskiej i patriotycznej postawy, porównując ich komandosa­ mi z grupy Kieffer (francuskiej grupy specjalnej, która brała udział w alian­ ckim desancie na Europę 6 czerwca 1944 roku). Cele, jakie postawili sobie obec­ nie rządzący nad Sekwaną, to sca­ lanie wspólnoty narodowej poprzez czerpanie z tradycji i dorobku minio­ nych pokoleń, odnowienie stosunków świeckiego państwa z religiami wyzna­ wanymi przez obywateli francuskich, zwalczanie separatyzmów, wychowanie obywatelskie i doprowadzenie do te­ go, aby tożsamość narodowa stała się we Francji lepiej rozumiane, bardziej szanowane i akceptowane. Powszechna służba narodowa ma się stać środkiem do osiągnięcia tych celów, instrumen­ tem, który scali francuską wspólnotę narodową i zapewni jej przetrwanie. Jednak czy można nauczyć oby­ watelskich postaw i patriotyzmu w kil­ kanaście czy kilkadziesiąt dni? Czy wychowaniem obywatelskim i umac­ nianiem wspólnoty narodowej powin­ no zajmować się wojsko? Wreszcie, czy służba parawojskowa, i to tak krótka, sama w sobie wystarczy, aby w przy­ szłości obywatele Francji, bez względu na swoją przynależność etniczną czy religijną, poczuli się członkami jed­ nej wspólnoty? Żeby bardziej niż na rzecz swych wspólnot religijnych czy rodzimych zabiegali o dobo tej jed­ nej wspólnoty, do której przywiązania i przynależności ma nauczyć kilkutygo­ dniowa służba narodowa w mundurze, pod francuską flagą i przy akompa­ niamencie francuskiego hymnu? Czy powszechna służba narodowa rozwiąże problemy, z którymi boryka się obecnie francuska wspólnota narodowa? K

pokój premiera Anglii, jednego z au­ torów katastrofalnego porozumienia z Monachium z 1938 roku. Za pomocą ustępstw chciano wówczas uniknąć wojny, co w rzeczywistości nauczyło Hitlera, że Brytyjczyków można łatwo oszukać. To pułapka, którą definityw­ nie musimy ominąć”.

Zderzenie ideologii Zasugerowana przez Allisona „pu­ łapka Tukidydesa”, jeśli nawet byłaby prawdziwa, nie wynika z samej groźby powstawania supermocarstwa prze­ ciwko już istniejącemu mocarstwu, ale raczej ze zderzenia dwóch prze­ ciwstawnych ideologii, a dokładniej ze sprzeczności między totalitarnymi reżimami komunistycznymi a kapita­ listycznymi demokracjami. Z biegiem lat różne zachodnie przedsiębiorstwa i akademickie grupy interesów stworzyły, z pewnym powo­ dzeniem, obraz Chin jako kwitnącego, strategicznego partnera, który wyraź­ nie różni się od byłego ZSRR – tym samym ignorując, być może zuchwa­ le, fakt, że Chiny, tak samo jak ZSRR, mają system jednopartyjny. Chiński system polityczny fak­ tycznie wzoruje się na systemie z ZSRR i dodatkowo został usprawnio­ ny na podstawie wniosków wyciągnię­ tych z rozpadu ZSRR. Cel polityczny obecnego chińskiego systemu komu­ nistycznego nie różni się ani odrobinę od celu systemu z ZSRR: światowego komunizmu. Jednak ten reżim naj­ prawdopodobniej okaże się o wiele groźniejszy i bardziej przebiegły od tamtego. Podobnie jak w byłym ZSRR, Ko­ munistyczna Partia Chin utworzyła oddziały propagandowe kontrolujące wszelkiego rodzaju informacje, zbu­ dowała podobne do gułagów obozy dla więźniów sumienia, odebrała ży­ cie dziesiątkom milionów niewinnych ludzi, scentralizowała wszystkie głów­ ne sektory gospodarki, jak również wspiera propekińskie frakcje komuni­ styczne w wielu krajach rozwijających się. A przede wszystkim staje w opo­ zycji do zachodnich wartości i wy­ siłków czynionych na całym świecie, czy to w Korei Północnej, Iranie, czy w Afryce.

Policja w Pekinie

Realistyczna perspektywa Bez względu na to, jaką markę zachod­ nich garniturów przywdziewają chińscy przywódcy, wyznają oni zasadę, że bez­ dyskusyjnie są lojalnymi komunistami. Fakt, że Chiny są obecnie państwem socjalistycznym z chińską charakte­ rystyką i ostatecznie zdążają ku ko­ munizmowi, jest wyraźnie zaznaczony w chińskiej konstytucji. Nadszedł czas, aby z perspektywy realisty, a nie człowieka żyjącego w ilu­ zji, zrobić coś w kwestii Pekinu. Podczas ostatniego Aspen Security Forum dyrek­ tor FBI Christopher Wray wystosował surowe ostrzeżenie, nazywając Chiny „największym, najbardziej znaczącym zagrożeniem dla USA” i narzekał, że chińscy szpiedzy aktywnie działają we wszystkich 50 stanach USA. We­ dług CNN podczas tego samego forum pewien urzędnik CIA oświadczył, że „Celem chińskich operacji wywierania wpływu na całym świecie jest zastąpienie Stanów Zjednoczonych na pozycji czo­ łowego światowego supermocarstwa”. Walka na słowa i czyny trwa. Chiny to komunistyczne państwo z systemem jednopartyjnym, które z punktu widze­ nia ducha i charakteru bardzo przypo­ mina dawny ZSRR, i nie powinniśmy udawać, że tak nie jest. Powinniśmy także pamiętać, że wszyscy przywódcy komunistyczni są moralnie słabi i mniej znaczący, ponieważ ci dyktatorzy wie­ dzą, że stoją w opozycji do swego ludu – i dlatego nakładają na niego drakoń­ skie środki kontroli.

FOT. GASTON LABORDE / PIXABAY

Ameryka musi zachować odwagę moralną, aby przeciwstawić się wszel­ kim siłom ciemności, które mogą pod­ ważyć uniwersalne wartości zapisane w Konstytucji Stanów Zjednoczonych oraz w Powszechnej deklaracji praw człowieka ONZ. Wkrótce po przybyciu do Ameryki rozpoznałem dwa najwięk­ sze atuty tego wielkiego kraju: 1. Jego materialne bogactwo, 2. Jego demokra­ tyczne instytucje ustanowione przez oj­ ców założycieli. Jednakże, jak udowod­ niono w ciągu ostatnich trzech stuleci, to ci drudzy sprowadzili to pierwsze, a nie odwrotnie. Konfucjusz mądrze stwierdził kiedyś: „Dżentelmen rozu­ mie, co jest słuszne, podczas gdy czło­ wiek małostkowy rozumie tylko zysk”. Wykorzystując pojawiające się su­ gestie odnośnie do uspokojenia chiń­ skiego reżimu komunistycznego i po­ stawienia interesów gospodarczych ponad charakterem narodowym, Wa­ szyngton musi unikać „pułapki Cham­ berlaina”, o czym stanowczo przy­ pomina Waldron. Wpadnięcie w tę pułapkę nieuchronnie doprowadzi do kapitulacji ludzkiej godności i urze­ czywistnienia grozy z książki „Rok 1984” autorstwa George’a Orwella, nie tylko w przypadku Ameryki, lecz także całego świata. Nie możemy na to pozwolić. Peter Zhang zajmuje się ekonomią polityczną Chin i Azji Wschodniej. Jest absolwentem Pekińskiego Uniwersytetu Studiów Międzynarodowych, Fletcher School of Law and Diplomacy, ukończył także Harvard Kennedy School. Oryginalna, angielska wersja tekstu została opublikowana w „The Epoch Times” 1.09.2018 r. Tłum.: polska redakcja „The Epoch Times”. K


LIPIEC 2O19 · KURIER WNET

7

P RY WAT N A·W Ł A S N O Ś Ć

R

ozpatrzmy najpierw przyk­ ład zapomnianej już ustawy z roku 2007, zwanej „ustawą uwłaszczeniową”. Członko­ wie spółdzielni mieszkaniowych mogli wtedy nabyć na własność swoje miesz­ kanie po uiszczeniu symbolicznej kwo­ ty. Ustawa dotyczyła również mieszkań zakładowych, lokali użytkowych i gara­ ży (inne szczegóły są dziś nieistotne). Przywołałem tę ustawę z czasów „pierwszego PiS-u”, by podkreślić pe­ wien charakterystyczny dla tej partii wektor polityczny: przywracanie real­ nej własności. Trzeba tu dopowiedzieć, że nie chodziło wówczas o oddawanie konkretnej własności konkretnym oso­ bom, bo wcześniej prezydent Kwaś­ niewski „w trosce o dobro narodu” za­ wetował regulującą te sprawy ustawę o reprywatyzacji (2001), a później nie było wystarczającej większości w sej­ mie, by na nowo podjąć tę kwestię. W ustawie uwłaszczeniowej z roku 2007 chodziło o to, żeby Polacy w ogóle dysponowali jakąś własnością, a drogi dochodzenia do tej własności mogą być różne, nie zawsze proste, i obejmujące różne grupy w porządku dość przypad­ kowym, bo zależnym od możliwości. Wszak nadanie własności „wszystkim po równo” jest niemożliwe. Jak pamię­ tamy – w ramach czyszczenia śladów po PiS-ie – Trybunał Konstytucyjny pod wodzą Bohdana Zdziennickiego już w roku 2008 uznał główny przepis tamtej ustawy za... niekonstytucyjny, bo „prowadził do nieuzasadnionego uprzywilejowania osoby względem spółdzielni”. Wcześniejsze uprzywile­ jowanie spółdzielni i różnych instytu­ cji względem osoby nie miało dla TK znaczenia, choć – w kwestii mieszkal­ nictwa – doprowadziło do stanu głę­ boko patologicznego, z którego do dziś się w wielu miejscach wygrzebujemy.

Własność wg komunistów Starsi pamiętają to z PRL-u, a młod­ szym trzeba stale o tym mówić: krótko po wojnie odebrano Polakom własność środków produkcji, następnie wszel­ ką inną większą własność. Uchowały się tylko drobne gospodarstwa rolne i trochę rzemiosła. Ale i ta marginal­ na własność była na wszelkie sposoby ograniczana, potępiana i tępiona. Po latach można już pomijać dru­ gorzędne szczegóły i opisywać prze­ miany istotnymi dla danej epoki wek­ torami politycznymi. Oto przychodzi rok 1988: zmienia się główny wektor. Własność już komunistom nie wadzi pod oczywistym warunkiem, że jest to własność komunistów, uwłaszczonych na PRL-owskiej gospodarce. Zmiany zachodzą szybko, a w roku 1991 prezy­ dent Wałęsa powierza rządy liberałom, którzy szermują hasłem „prywatyzacji” i rozpoczynają wyprzedaż majątku na­ rodowego na wielką skalę.

Własność wg aferałów Teraz zaczynają się rządy doktryny libe­ ralnej, ogólnie jak najbardziej popraw­ nej, ale błędnej w jednym szczególe: otóż teoretyczna wersja tej doktryny opisywała gospodarkę Zachodu i w ża­ den sposób nie odpowiadała interesom Polski, znajdującej się w zupełnie innej przestrzeni własnościowej, nie mówiąc o technologicznej. Głoszono ogólnie słuszną tezę, że gospodarka prywatna jest bardziej efektywna od państwowej. Prywatyzacja stała się fetyszem. Należa­ ło „jak najszybciej” znaleźć prywatnego właściciela dla państwowych fabryk. I znaleziono. Ponieważ w Polsce nie było nikogo, kto uczciwą drogą mógłby zgromadzić sumy pozwalające kupić bank czy fabrykę, szukano nabywców za granicą, a ci już od dawna czyhali na łatwy kąsek. Zastosowano przy tym drugi dog­ mat liberalnych neofitów: „towar jest tyle wart, ile za niego gotów jest za­ płacić nabywca”. Rzucono na rynek od razu wielką ilość owego „towaru”, co spowodowało obiektywny spadek cen na banki (jakkolwiek dziwacznie to brzmi). Sprzedawano ogromne nieru­ chomości fabryczne za drobny ułamek ich wartości rzeczywistej, której w ta­ kich warunkach w ogóle nie można było rzetelnie wycenić. W ten sposób PRL-owska własność „ogólnonaro­ dowa” (tak do roku 1997 nazywano własność państwową w obowiązującej wówczas konstytucji) przechodziła we władanie kapitału obcego. Kolejne rzą­ dy łatały sobie w ten sposób budżety, a „ogólnonaród” nic z tego nie miał, jeśli nie liczyć oszukańczej operacji Na­ rodowych Funduszy Inwestycyjnych Janusza Lewandowskiego i spółki.

Wyglądało to tak, jakby w każdym ministerstwie siedział jakiś „doradca”, pilnujący, by kolejne ustawy, rozpo­ rządzenia i zaniechania faworyzowały kapitał międzynarodowy kosztem inte­ resu Polski. Na razie ujawniono tylko jednego takiego doradcę, gdy mini­ strem finansów był najgłupszy profesor w historii polskich finansów – Jan Vin­ cent z Bydgoszczu – którego wykręty w sprawie afery VAT można streścić następująco: „niczego nie wiedziałem, nic nie rozumiałem; co mi doradzali, to podpisywałem”.

Kategoria własności Pod względem PKB na mieszkańca (Produkt Krajowy Brutto) w roku 2018 osiągnęliśmy już 71% średniej unijnej, a mimo to – na porównywalnych sta­ nowiskach – zarabiamy w Polsce trzy razy mniej niż w Niemczech. Niepręd­ ko to się wyrówna, bo polska gospo­ darka straciłaby na konkurencyjności i nikt by od nas nie kupował. Musimy jakoś lawirować między kosztami pracy za wschodnią i za zachodnią granicą. Przykre to, ale nie do przezwyciężenia za życia jednego pokolenia. Również pensje sfery budżetowej muszą pozo­ stawać w rozsądnej relacji do zarobków w gospodarce, bo przecież to nie urzęd­ nicy tworzą dochód narodowy, ale ro­ botnicy, inżynierowie i – nawet jeśli ich nie lubimy – prezesi spółek. Nauczyciele krzyczą: chcemy zarabiać jak na Zacho­ dzie! Mogę im odpowiedzieć tylko, że to będzie możliwe wtedy, kiedy będą oni uczyć dzieci robotników i menedżerów, zarabiających jak na Zachodzie. Jakoś tam gonimy wynagrodzenia europejskie i – przy dobrej polityce – za kilkanaście, kilkadziesiąt lat dogonimy. Ale jest jeszcze inna kategoria, decydu­ jąca o bogactwie narodów: wartość ma­ jątków indywidualnych. Tu statystyki są naprawdę dramatyczne. Przeciętny Polak posiada siedem razy mniej sku­ mulowanego majątku niż przeciętny Niemiec. Samoistne wyrównanie w cią­ gu nawet stu lat wydaje się nieosiągalne. Trzeba ten proces wspomagać, bo my sami – okradani i niszczeni przez dwa wieki – nie mamy wiele, a jak już trochę zaoszczędzimy, chętniej nadrabiamy zaległości w wojażach zagranicznych niż w gromadzeniu rodowego kapi­ tału, który dopiero naszym wnukom mógłby przynieść dobrobyt materialny. Łatwo wyjechać do Grecji, trudniej coś sensownego zrobić z kilkoma luźnymi tysiącami. Za mało na kupno własnego banku, za dużo na bezproduktywną lokatę w banku cudzym. Pod względem przywracania włas­ ności pozytywnie oceniam np. obniżkę CIT z 19% do 9% dla małych podatni­ ków, osiągających przychód do 1,2 mln euro, a źle obniżkę VAT o 1%, cokol­ wiek by to obejmowało. Obniżka CIT jest ogromna (ponad 50-procentowa), a skorzystają na niej drobni przedsię­ biorcy, którzy – jak można przewidy­ wać – zainwestują niezapłacony poda­ tek w swoje firmy i będą mieli mniej powodów, by na tym obniżonym po­ datku oszukiwać. Jest to więc sposób na wspieranie zdrowego powiększania polskiej własności. Natomiast drobnych zmian w podatku VAT nikt nie zauważy w portfelu. To tylko obniży zasobność budżetu i jest bezcelowe, chyba że wy­ nika z jakichś innych ważnych, a nie doktrynalnych czy wyborczych przy­ czyn. Chętnie bym je poznał.

Kategorie socjalistyczne Ci niezbyt liczni, którzy już się doro­ bili lub urządzili, z pogardą patrzą na biedotę, a Program „500+” nazywają rozdawnictwem. Przykro się czyta wy­ powiedzi celebrytów, wiszących u port­ fela różnych zagranicznych mocodaw­ ców. W ich prostackim pojęciu „500+” to socjalizm. Nauczyli się frazeologii dawnych doktryn i jeszcze nie potrafią myśleć kategoriami polskiego interesu. Trzeba więc im cierpliwie przy­ pominać, że socjalizm nie polegał na powiększaniu własności obywateli, ale na jej pomniejszaniu. Realny socjalizm zabierał własność i wszelkimi sposoba­ mi pilnował, by ludzie nie mogli swojej własności pomnożyć. Dodatkowo – so­ cjalizm miał też utrwalać podległość podbitych narodów względem obcego mocarstwa. To były główne, długo i sku­ tecznie realizowane wektory socjalizmu w PRL. Ci, którzy między socjalizmem a liberalizmem nie widzą innych idei, np. interesu narodowego Polaków, powinni trochę nad swoją optyką popracować. A tych, którzy dzięki PRL-owi porobili kariery artystyczne czy pseudonaukowe, nie warto już pouczać, bo to daremny futer. Wystarczy... przeczekać.

Polityczna krytyka działań rządu jest zjawiskiem naturalnym i pozytywnym, nawet jeżeli odbywa się na poziomie... obecnym. Jeżeli jednak dokonujących się przemian nie rozumie środowisko akademickie, znaczy to, że coś szwankuje w komunikacji społecznej. Albo po stronie odbiorcy, albo – nadawcy.

To nie rozdawnictwo To przywracanie własności Andrzej Jarczewski

Dodatki mieszkaniowe Tu trzeba przypomnieć ważne osiąg­ nięcie rządu AWS: ustawę z roku 2001 o dodatkach mieszkaniowych. Wte­ dy też padały oskarżenia o „rozdaw­ nictwo” i „czysty socjalizm”. Dziś nikt już nie krytykuje tego rozwiązania. Było ono faktycznie skierowane do najbied­ niejszych, ale miało charakter systemo­ wy i jednocześnie – jak „500+” – roz­ wiązywało kilka ważnych problemów społecznych. Ot, drobna wzmianka, że dodatki przelewa się na konto administracji domu pod warunkiem niezalegania z opłatami. Przecież to spowodowało

Odnotujmy, że zasiłek pogrzebowy nie jest żadnym rozdawnictwem. To jest rozwiązanie ważnego problemu społecznego, wynikającego z odwiecz­ nego ludzkiego obowiązku: „zmarłych pochować!”. Tymczasem zdarzały się (obecnie znów się o tym słyszy) przy­ padki zatajania śmierci rencisty czy emeryta. Bo renta sama wpływa na do­ stępne konto, a na pogrzeb „nas” nie stać. To przytrafia się również w Niem­ czech, Szwecji i nawet w Ameryce! Każ­ dy kraj wypracował inne w tej sprawie rozwiązania, ubezpieczenia i zabez­ pieczenia. U nas jest to akurat zasiłek ZUS. To działa dobrze zarówno pod względem indywidualnym, jak i syste­ mowym. Ale wszystko, co stoi w miejs­

Zarówno „pierwsze rządy PiS-u”, jak i „drugie” przechodzą do historii jako epoka wieloaspektowego i wiarygodnego przywracania polskiej własności w Polsce. Wszystkie inne osiągnięcia i błędy zostaną zapomniane. radykalną poprawę ściągalności czyn­ szów. Korzyści okazały się wielokrot­ nie większe niż koszty, bo koncepcja dodatków miała też pozytywny aspekt wychowawczy. Dziś już mało kto z tych dodatków korzysta, a dobre efekty po­ zostały.

O zabieraniu Warto też przypomnieć rozwiązania przeciwne. Była już mowa o zastopo­ waniu „nieuzasadnionego uprzywi­ lejowania osoby względem instytu­ cji” w pierwszej kadencji rządów PO. Przypomnijmy inny przejaw tej samej tendencji z tej samej kadencji. Kto dziś pamięta, że do roku 2010 ZUS wypła­ cał zasiłek pogrzebowy w wysokości dwóch średnich pensji? Wynosiło to ok. 6400 zł. Premier Tusk stwierdził, że to jest nieuzasadnione rozdawnictwo i przeprowadził ustawę okołobudże­ tową, obniżającą ten zasiłek do 4000 zł. Nie wykluczam, że 6400 zł to była kwota za wysoka w roku 2010, ale 4000 w roku 2019 – to stanowczo za mało. Ważne jest w tym wypadku to, że ów zasiłek ustalono kwotowo i nie prze­ widziano mechanizmu waloryzacji. Był to więc przejaw zabierania „na zawsze”. Najwyższa pora to odkręcić.

cu wobec pędzącego świata, traci na znaczeniu, a często rodzi konflikt.

Praca emeryta Najsłynniejsze przykłady Tuskowego zabierania to niezapowiedziana, na­ gła półlikwidacja Otwartych Funduszy Emerytalnych (za aprobatą ówczesnego TK; Rzepliński, wiadomo) i – dokonane wbrew przedwyborczym deklaracjom – podniesienie wieku emerytalnego. Nie należę do żadnej partii, więc nie mam obowiązku uważać wszystkich reform PiS za słuszne i systemotwórcze. Nie­ które wynikają z aktualnej walki poli­ tycznej i wcale nie są dobre. Dotyczy to np. obniżenia wieku emerytalnego mężczyzn. Akurat należę do rocznika 1950, któremu szczęśliwie trafiło się Tuskowe przedłużenie okresu zatrud­ nienia. Dzięki temu wypracowałem wyższą emeryturę i nie bardzo na to narzekam. Pracuję nadal tak samo jak przez poprzednie pół wieku. Tyle samo godzin, taka sama ilość pracy i – mam nadzieję – taka sama jakość. Obserwuję natomiast moich ró­ wieśników, którzy popadają w bezsens istnienia poza pracą zawodową. Przeszli na emeryturę, zaczęli chorować (naj­ chętniej na alkoholizm) i podupadają

ogólnie. Praca trzymała ich w pionie. Emerytura zgina i poziomuje przed telewizorem. Bezczynność nie jest do­ bra dla w miarę silnego i sprawnego mężczyzny, a przecież tacy nadal je­ steśmy i – daj Boże – przez kilka lat po siedemdziesiątce jeszcze będziemy. Z kolei dla kobiet emerytura po sześćdziesiątce jest zbawienna. Babcie nareszcie mają czas dla wnuków, po­ magają rodzinie i potrafią się skrzyk­ nąć do różnych działań społecznych. Nie próżnują. Są wciąż potrzebne. To je podnosi i uskrzydla. A chłopy, cóż... marnieją na wycugu. To jest problem, który wymaga nowego rozwiązania. Żyjemy coraz dłużej i ustawodawca po­ winien to uwzględnić. Nie wystarczy podarować starszemu panu dwóch lat beztroski. Trzeba jeszcze pomóc mu te i następne lata godnie przeżyć. Sam (statystycznie) nie da sobie rady z nad­ miarem wolności.

Kataster Teoria podatku katastralnego jest ogól­ nie wspaniała: ci, którzy mają duże nie­ ruchomości, powinni płacić podatek, bo państwo – z podatków biedniejszych obywateli – zapewnia bogatym opiekę prawną i bezpieczeństwo ich majątku, dostarcza dóbr infrastrukturalnych itd. W teorii w pełni zgadzam się z tą argu­ mentacją. Ale przejdźmy do praktyki. W czerwcu 2019 Jarosław Kaczyński na specjalnej konferencji prasowej wy­ powiedział się o podatku katastralnym następująco: – To jest instytucja – co prawda znana w różnych krajach i mająca swoją historię – ale instytucja, która w pols­ kich warunkach (...) doprowadziłaby po prostu do wywłaszczenia z wszelkiego rodzaju (...) nieruchomości ogromnej części Polaków. Zwróciłem uwagę na rzadko pod­ noszoną okoliczność. Otóż dane roz­ wiązanie (tu: podatek katastralny) jest dobre w niektórych krajach, a w Pol­ sce przyniosłoby szkody, zwłaszcza na wsi. Myślenie całkowicie przeciw­ ne aferalnemu doktrynerstwu, które nie tak dawno pozbawiło nas polskich mediów, banków i wielkiego przemy­ słu, a obecnie próbuje obciążyć Polskę nadmiernymi kosztami ekologicznymi i energetycznymi. Podobne, chroniące polski inte­ res podstawy ma procedowana właś­ nie w sejmie ustawa antylichwiarska. Chodzi znów o drobny w skali społecz­ nej, ale dotkliwy problem pozbawiania obywateli własności pod pretekstem niespłacenia długu. Oszuści nachal­ nie oferowali drobne pożyczki, zabez­ pieczone np. mieszkaniem czy inną nieruchomością, a następnie czekali, aż niespłacony procent narośnie tak, że można będzie ową nieruchomość przejąć, a raczej ukraść w świetle pra­ wa. Aż dziw, że ten proceder tak długo był tolerowany!

Szrot na drogach Dobra polityka nie polega na rewolu­ cyjnych zmianach, ale na drobnych kro­ kach i niezauważalnych zaniechaniach, których sumaryczny efekt jest dobry dla kraju, choć często niezgodny z orto­ doksją czy to liberalną, czy socjaldemo­ kratyczną. Tu wzorcowych przykładów dostarczają Niemcy. W czerwcu 2019 Trybunał Sprawiedliwości UE w Luk­ semburgu orzekł, że winieta za użytko­ wanie dróg w Niemczech przez samo­ chody osobowe jest sprzeczna z prawem Unii. Niemiecki spryt polegał na tym, że faktycznie płaciliby tylko kierowcy z innych krajów. Rzecz trudna do za­ uważenia, ale teraz już czyta się dokład­ nie każdy przepis, bo wszędzie można schować coś korzystnego dla siebie lub szkodliwego dla innych. Austri­acy prze­ czytali, znaleźli słaby punkt, zaskarżyli i wygrali, a największe korzyści praw­ dopodobnie odniosą Polacy. Z kolei przykładem sprytnego za­ niechania Niemców jest uznawanie nu­ meru identyfikacyjnego samochodu (VIN) za daną osobową, podlegającą tajemnicy. Daleki, ale oczywiście za­ mierzony skutek jest taki, że np. Polacy, którzy sprowadzają z Niemiec setki ty­ sięcy używanych samochodów rocznie, nie mogą sprawdzić historii wypadko­ wej danego egzemplarza. U nas moż­ na to sprawdzić, w Holandii i w wielu innych państwach można, a w Niem­ czech nie można. Cel jest oczywisty

– cichy eksport, a raczej pozbycie się z niemieckich dróg samochodów po­ wypadkowych. Ale – jak to zwykle by­ wa – i w tej sprawie są plusy dodatnie i plusy ujemne. Nowobogaccy, którzy jeżdżą sa­ lonowymi limuzynami, pogardliwie wyrażają się o „niemieckim szrocie na polskich drogach”. Okazuje się jednak, że te powypadkowe, ale solidnie napra­ wione auta w ogóle nie są problemem. Zły stan techniczny takich wozów jest przyczyną statystycznie niezauwa­ żalnej liczby wypadków. Strach jest przesadzony i wyraża wyłącznie fobie (lub interes) krytyków. Drobny polski przedsiębiorca, który uzbierał 10 000 złotych na niezbędny w jego firmie samochód, może za tę kwotę kupić całkiem niezły pojazd o nieustalonej historii i zarabiać pieniądze. Gdyby słuchał pięknoduchów i rozważał tylko zakup nowego samochodu na kredyt, mógłby szybko zbankrutować. To ko­ lejny przykład szkodliwości doktry­ nerstwa. Coś, co jest teoretycznie nie­ sympatyczne (używane auto), może być praktycznie podstawą prowadzenia biznesu i warunkiem dalszego rozwo­ ju, który pozwoli wszystkim Polakom kupować nowe auta w salonach. Ale dopiero w przyszłości.

Paranaukowe doktrynerstwo Uczeni komentatorzy oceniają decyzje polityczne z punktu widzenia znanych sobie teorii i doktryn. Są to oczywi­ ście doktryny ogólnie słuszne, ale tylko zachodnie, bo jakoś nasi mędrcy nie pracują nad teorią interesu polskie­ go tu i teraz. Tymczasem każdy poseł, zanim użyje broni masowego rażenia – przycisku w głosowaniu – powinien odpowiedzieć sobie najpierw na jedno pytanie: czy ta ustawa jest dobra dla Polski! Pytanie jest ważne, bo w każ­ dym sejmie (w przeszłości, w przyszło­ ści i obecnie) zasiadają również posło­ wie, których jedynym zadaniem jest pilnowanie interesów państw ościen­ nych i międzynarodowych mafii. Wi­ dzimy to codziennie aż nazbyt wyraź­ nie! Całokadencyjne badanie głosowań posła daje ciekawe wyniki. A projektodawcy nowych rozwią­ zań prawnych powinni jeden aspekt wydobyć wyraźnie w uzasadnieniu każdej ustawy i rozporządzenia: „to jest dobre dla Polski, bo...”. To samo dotyczy zaniechań, jak w omówionym wyżej przykładzie teoretycznie słuszne­ go podatku katastralnego, do którego zapewne wrócimy, gdy się wzbogaci­ my. Nie teraz!

PiS „pierwszy” i „drugi” Z czasów „pierwszego PiS-u” przypo­ mnę jeszcze drobną modyfikację prawa spadkowego. Chodzi do dodanie niepo­ zornego artykułu 4a w ustawie o podat­ ku od spadków i darowizn. W rezulta­ cie – od 1 stycznia 2007 można legalnie dziedziczyć cały majątek zgromadzo­ ny w rodzinie. Likwidacja podatku od spadków i darowizn pozwoliła zgodnie z prawem budować rodową własność przez pokolenia. Doktrynerzy znów się oburzali. Mieliby rację w innym kraju lub w innym czasie. Wszyscy jednak szybko zaczęli korzystać z tego dobro­ dziejstwa i teraz nie słychać krytyki nawet wtedy, gdy umiera miliarder, a jego progenitura otrzymuje niczym niezasłużone bogactwo. W przyszłości na pewno pojawi się rząd, który takie spadki opodatkuje. Na razie – więcej korzyści w skali kraju mamy z pomna­ żania własności niż z jej podszczypywa­ nia na każdym kroku. Bo ta własność wciąż jeszcze – z paroma wyjątkami – jest za mała. Tak więc zarówno „pierwsze rządy PiS-u”, jak i „drugie” przechodzą do historii jako epoka wieloaspektowe­ go i wiarygodnego przywracania pol­ skiej własności w Polsce. To jest wektor prymarny. Wszystkie inne osiągnięcia i błędy zostaną zapomniane. Z kolei rządy PO będą pamiętane jako pilno­ wanie interesów niepolskich, budowa­ nie systemu oligarchiczno-celebryckie­ go i bogacenie się nielicznych kosztem większości (a po utracie władzy – an­ typolskie smrodzenie za granicą). To trzeba przypominać przed każdymi na­ stępnymi wyborami. Bo pamięć ludz­ ka jest krótka, a wdzięczność – falą na wodzie. K

W poprzednim numerze „Kuriera WNET” (60/2019) przez pomyłkę przy artykule Pana Andrzeja Jarczewskiego pojawił się niewłaściwy podtytuł, a w nim nieużywane w odniesieniu do Polski ani przez Autora, ani w naszej gazecie sformułowanie „ten kraj”. Najmocniej przepraszamy Autora i Czytelników za ten błąd.


KURIER WNET · LIPIEC 2O19

8

B·L· O · O ·M·S·D ·A·Y

A

Obchody Bloom Buck Mulligan, tesday w Dublinie z 2009 roku. Jak z kart powieści Le n w szlafroku opold Bloom

i Malachi

orter Eryk Kozieł onatics Theatre i nasz rep Paul O’Hanrahan z Ballo

Goście podcza Jamesa Joyce’a s uroczystego śniadania w to najgorętsze czasie Bloomsd miejsce tego dn ay ia pod niebem, 16 czerwca 2019. Centru m im. Dublina

Senato

kcja Ulissesa rozgrywa się w ciągu niespełna jednego dnia – 16 czerwca 1904 roku. To w tym dniu James Joyce poznał swoją późniejszą żonę Norę Barnacle, rodem z hrabstwa Galway. Na pamiątkę tego zdarzenia i upamiętnienia czasu powieściowego Ulissesa, co roku w Dublinie odbywa się popularny Bloomsday. W Dublinie, w rytm kartkowanych stronic Ulissesa, koniecznie trzeba pospacerować po Bachelor’s Walk. Potem przejść most O’Connell Bridge, pójść w stronę Bank of Ireland, College Green i Trinity College. A potem w górę, ku Grafton Street i zielonościom parku St. Stephen’s Green. Koniecznie trzeba odwiedzić uśmiechniętego P.J. Murphy’ego w Sweny’s Chemist przy Lincoln Place, kupić mydełko i wrzucić obowiązkowo coś do szkatuły „na czynsz”, aby to miejsce wciąż istniało. To tam właśnie Leopold Bloom kupował swojej Molly cytrynowe mydełko. Potem można wyskoczyć na szybkiego pinta do Davy’ego Byrnesa przy Duke Street. A jeśli czas na to pozwoli, to warto wybrać się w długą wędrówkę na cmentarz Glasnevin. I obowiązkowo trzeba też zobaczyć Muzeum Jamesa Joyce’a w wieży Martello. To tam zaczyna się powieść Ulisses. Wytrawni fani literatury pamiętają poranną toaletę na szczycie Martello Tower Malachi’ego „Bucka” Mulligana i jego rozmowę ze Stefanem Dedalusem. Nasi reporterzy Tomasz Szustek i Eryk Kozieł już z samego rana, niedzielną porą 16 czerwca, udali się na historyczną ulicę Eccles Street. Tam pod numerem 7 Paul O’Hanrahan, aktor z Balloonatics Theatre Company, odtwarzał sceny z pierwszych rozdziałów Ulissesa. Ten teatralny performans dokonał się naprzeciwko miejsca, gdzie znajdował się wyimaginowany dom Leopolda Blooma, głównego bohatera powieści. Ważnym miejscem wszelkiej maści „ Joyceologów” jest literackie serce Dublina – James Joyce Centre. Co roku w tym miejscu organizowane jest podczas Bloomsday specjalne śniadanie, będące powieściowym wspomnienie nietypowych kulinarnych gustów Leopolada Blooma i jego żony Molly. Bilety na to śniadanie wyprzedają się dość szybko i wielu fanów Ulissesa musi obejść się smakiem. W całym Dublinie nie brakuje na szczęście restauracji, które tego dnia serwują śniadanie inspirowane posiłkami, które spożywali bohaterowie powieści. Centrum Jamesa Joyce’a mieści się przy 35 North Great George’s Street. Tomasz Szus­ tek i Eryk Kozieł dotarli tam, kiedy właśnie zaczęła się pierwsza tura uroczystego śniadania. Miało ono, jak zwykle 16 czerwca, szczególną oprawę. Była muzyka, śpiewy i występy aktorów, którzy swoją grą przybliżyli scenki z Ulissesa. W specjalnych programach w Radiu WNET z okazji Bloomsday pojawił się także wywiad z Jessicą Peel-Yates, dyrektorem Centrum Jamesa Joyce’a przy 35 North Great George Street w Dublinie. To miejsce jest zarówno muzeum literatury, jak i centrum kulturalnym. Każdy, kto jest zainteresowany twórczością Jamesa Joyce’a, powinien tam pojawić się przynajmniej raz w roku. Centrum Jamesa Joyce’a mieści się w śródmieściu Dublina, w okolicy, gdzie James Joyce mieszkał. To wielki przywilej i okazja, aby patrzeć na te miejsca jego oczyma i po części dzielić jego doświadczenia. Dyrektor Jessica Pell-Yates nie ukrywa, że powodem do dumy ośrodka kultury, którym zarządza, są grupy czytelnicze: – To, czym jeszcze możemy się pochwalić, to grupy czytelnicze. Podczas piątkowego lunchu wiele osób mieszkających i pracujących w okolicy naszego centrum może wstąpić do nas, usiąść wokół ciepłego, przytulnego kominka. Po godzinie trzynastej czytane są na głos fragmenty Ulissesa, przez ludzi z różnymi akcentami lokalnego irlandzkiego angielskiego, ale też przez osoby z zagranicy. Jest to niezwykłe doświadczenie – usiąść razem

i słuchać. (…) Mamy także wystawę mówiącą o życiu Joyce’a, o miejscach, w których pisał, bo przeprowadzał się bardzo często, kiedy mieszkał w Dublinie, ale także kiedy mieszkał za granicą. M.in. w Trieście i Paryżu ciągle zmieniał mieszkania i to również ma swoje odbicie w naszej ekspozycji. (…) Ludzie zwykle myślą o Bloomsday, który jest w czerwcu, i jest oczywiście poświęcony Joyce’owi wraz z wydarzeniami wokół 16 czerwca, ale my jesteśmy otwarci cały rok. Prowadzimy różnorodną działalność. To, co turyści lubią najbardziej, to piesze wycieczki po Dublinie śladami Jamesa Joyce’a.

s a z c y n Magicz Jamesa Jo sie e s s i l U o i c ś e i Opow

16 czerwca 2019 r. byliśmy pierwszym w historii polskiej rad opowiadało o powieści, która wciąż rozpala zmysły i serca czy ści był James Joyce i jego Ulisses. Studio 37 Radia WNET w D Niespodziewane spotkanie z senatorem Danielem Norrisem!

czytać. I chcą także poczuć tę atmosferę epoki, lubią ubierać się w stroje z tamtej epoki, a także śpiewać piosenki z czasów brytyjskiego króla Edwarda.

Dublińskiej ekipie Studia 37 Radia WNET udało się namówić na krótki wywiad Davida Norrisa, senatora i byłego wykładowcę Trinity College, który jest żywą legendą Bloomsday oraz jednym z najwybitniejszych znawców dzieł Joyce’a na świecie.

Tomasz Szustek: Co by Pan powiedział osobom, które zaczynają czytać „Ulissesa” i po kilku stronach, rozdziałach poddają się i rezygnują z dalszej lektury? Daniel Norris: Tej książki trzeba posłuchać. Na przykład w rozdziale Proteus Stefan Dedalus idzie brzegiem morza, rozważając zagadnienia, które od zawsze kłopotały umysły artystów: jak dać formę, kształt, trwałość ludzkiej egzystencji, która przecież jest zawsze w ciągłym ruchu, ulega zmianie – a te rzeczy przecież nawzajem sobie przeczą. Dedalus ma w tych rozważaniach cały zestaw filozoficznych pomocy, całą historię europejskiej filozofii – to taka pomoc metafizyczna, ale ma też pomoc całkiem namacalną: ołówek i kartki papieru z biblioteki. Idąc wzdłuż brzegu morza, robił sobie notatki i kiedy się na nie patrzy, to nie wygląda to dobrze. Wygląda to jak tekst z błędami: h r s s a o o s. Co to do diabła jest? Ale jeśli wsłuchać się to, staje się od razu jasne, że Stefan stara się zawrzeć w literach alfabetu dźwięk fal, to jak mowa fal rozlewających się na

Tomasz Szustek: Dzień dobry, Panie Se­ natorze. Eryk Kozieł: Jesteśmy z polskiego radia WNET. David Norris: O! jakże wspaniale! Eryk Kozieł: Czy mógłby Pan powiedzieć, dlaczego Joyce jest tak popularny w świe­ cie, a w szczególności jego powieść Ulisses? Daniel Norris: Nie zawsze tak było. Zacząłem swoją przygodę z Joyce’m ponad sześćdziesiąt lat temu i wtedy nie był tak popularny. Z grupą przyjaciół zaczęliśmy sami obchodzić Bloomsday. Ja spacerowałem po Dublinie i odgrywałem sceny z Ulissesa w miejscach, które były osadzone w powieści. Z czasem zaczęło

9) a Joyce’a (201 órczości James tw or at ir m ad r David Norris, Tablica pamiątkowa poświęco­ na twórcy powieści Ulisses, przy 7 Eccles Street w Dublinie

to przynosić efekty. Szczególnie w 1982 roku, na stulecie urodzin Joyce’a, gościliśmy wielu naukowców, literaturoznawców z całego świata i wszyscy oni wzięli udział na ulicach Dublina w takim właśnie odgrywaniu scen z jednego z rozdziałów z Ulissesa – Wandering Rocks. Nasze poczynania zostały zarejestrowane na taśmie, a następnie pokazywane w programach informacyjnych na całym świecie. To bardzo nam pomogło w wypromowaniu święta Bloomsday. Dzisiaj James Joyce jest oczywiś­ cie popularny. Jego książki są mądre i dowcipne, dlatego ludzie lubią je

Bloomsday w Radi

u WNET


LIPIEC 2O19 · KURIER WNET

9

B·L· O · O ·M·S·D ·A·Y plażę – sssiiisuuhhh. To się początkowo odrzuca, nie uwzględnia się, bo to nie przypomina żadnego ze znanych języków. Tomasz Szustek: Dwa dni temu zadaliśmy to samo pytanie panu P.J. Murphiemu z ap­ teki Sweny i powiedział nam, że nie trzeba zaczynać czytać Ulissesa od początku. Moż­ na zacząć od końca, można zacząć w dowol­ nym momencie i nadal będzie to czytanie pełne radości.

Magia prozy Joyce’a i Dublina czar…

Bloomsday – rytm Dublina 16 czerwca…

James Joyce to piewca Dublina i jego mieszkańców, wielki miłośnik tego mia­ sta, ale i jego najzagorzalszy krytyk zara­ zem. Aby poznać klimat utworów Joyce’a, nie wystarczy ich tylko przeczytać. Dub­ lińczycy, Portret artysty z czasów

Uroczyste śniadania w dniu Bloomsday nie odbywają się tylko w jednym miejscu. Uczty dla ciała i ducha mają miejsce także w pubie Kennedy, moc atrakcji czeka zaś przybyłych w wieży Martello, gdzie rozpoczyna się akcja powieści Ulisses. Tam też na kąpielisku Forty Foot odważni wskakują do morza, tak jak czyni to na pierwszych kartach powieści Buck Mulligan. Potem setki osób, z których wiele przybyło spoza stolicy a nawet spoza Irlandii, rusza w przestrzeń Dublina śladami bohaterów wyczarowanych przez Jamesa Joyce’a. Obchody Bloomsday nie ograniczają się jedynie do 16 czerwca. Przez kilka, kolejnych dni odbywają się w wielu miejscach stolicy imprezy towarzyszące: przegląd filmów, spotkania i wycieczki, wystawy, spektakle teatralne, odczyty, koncerty i kiermasze książkowe.

Poranek w Mar

tello Tower i cz ytanie Ulissesa

Mydło cytrynowe z apteki Sweny's

y a d s m s Bloo WNET

u i d a R w a ’ e c oy

Tomasz Wybranowski Współpraca i zdjęcia: Tomasz Szustek/Studio 37

diofonii radiem, które na żywo przez ponad dziesięć godzin ytelników. Głównym bohaterem naszych dublińskich opowieDublinie przypomina czytelnikom „Kuriera WNET” ten czas. – W Ulissesie jest 18 oddzielnych rozdziałów, pisanych różnymi technikami, z różnymi kolorami w tle, o różnej strukturze wewnętrznej; więc tak, oczywiście, można czytać tę książkę w ten sposób. Tomasz Szustek: Myślę, że te pierwsze rozdziały są tymi najłatwiejszymi. – Tak, ale co interesujące, pierwsze trzy rozdziały nie mają ściśle ustrukturyzowanej budowy i owszem, są piękne, ale nieco wykorzenione, odłączone – nawet intelektualnie – od reszty. A potem wraz z rozdziałem czwartym dostajemy rdzeń powieści, dzieje Leopolda Blooma. „Pan Leopold Bloom jadł z upodobaniem wewnętrzne organy bydła i drobiu…”. I nawet jego mały kot; jest tam cudowna rozmowa z kotem, kot „mówi” miauuuu… i wtedy Bloom mówi: „o, mleko dla małego kotka...”, a kot tym razem odzywa się „Mrkniauuu…” Mruczy, tym razem mruczy, zupełnie inaczej niż poprzednio. To jest język, i tak to się odbywa. – Bardzo Panu dziękujemy za wywiad i ży­ czymy wesołego Bloomsday! – I ja Wam również życzę wesołego Bloomsday!

młodości czy nieśmiertelny Ulisses – dzi­ siejszy bohater naszych wspomnień – to labirynty symboli i odnośników historycz­ no-obyczajowych i liczne nawiązania do życia Dublińczyków z przełomu wieków XIX i XX. Teraz obchody Bloomsday to wielkie święto literatury i Dublina. Ale jak wspomniałem wcześniej, tylko nieliczni mają możliwość być na śniadaniu w James Joyce Center, na które przybywa tradycyjnie kilkadziesiąt osób, często odzianych w stroje z początku wieku XX. Wśród gości można dostrzec postaci wykrojone z kart Ulissesa. Dojrzeć możemy Leopolda i Molly Bloomów, Stefana Dedalusa czy Bucka Mulligana. Można pozazdrościć Irlandczykom ich polityków i samorządowców, dla których tradycja i dziedzictwo kulturowe to nie tylko czcze słowa. Znanym entuzjastą twórczości autora Dublińczyków i Muzyki Kameralnej jest wspominany już David Norris, który przyczynił się do powstania muzeum James Joyce Centre.

Czytelnicy Ulissesa doskonale wiedzą, że Leopold Bloom wchodzi do apteki Sweny’s, aby kupić balsam z kwiatów pomarańczy i wosku pszczelego dla swojej żony Molly. Ale daje się uwieść aromatowi mydła cytrynowego, które natychmiast kupuje. To ciekawe, ale wielu „niedzielnych czytelników” tej powieści pamięta najlepiej ten epizod. Apteka Sweny's zakończyła działalność w roku 2009. To miejsce mogło przestać istnieć, ale pojawili się ofiarni wolontariusze, którzy teraz ją prowadzą. Jak twierdzą, ich misją jest zachowanie dla potomnych jednego z ważnych punktów na mapie literackiej świata. Jednym z takich wolontariuszy jest P.J. Murphy, który uwielbia literaturę Joyce’a i organizuje regularnie wieczory, podczas których czytane są wyimki z Ulissesa. Odwiedzenie Sweny's Chemist to pozycja obowiązkowa dla każdego szanującego się fana dorobku literackiego Jamesa Joyce’a. Musimy pamiętać, iż Molly Bloom z Ulise Joyce Centr sesa to literacki odpowiednik Nory Barnacle, ący do James aj rz ie zm 9 1 w 20 żony Jamesa Joyce’a. Z tą różnicą, że ta jedBloomsday Uczestnicy nak przez całe życie była mu wierna. Trwała przy nim w biedzie i głodzie, towarzyszyła mu podczas choroby i licznych napadów nerwobóli spowodowanych chorobami oczu i nerek, aż do ostatnich dni pisarza, które spędził w Szwajcarii. James Joyce cenił w niej naturalność, niewinność i nieskażenie chorobą nowego wieku. Poznali się właśnie 16 czerwca 1904 roku. Popularny Bloomsday odbywa się co roku w Dublinie na pamiątkę tego zdarzenia i upamiętnienia czasu powieściowego Ulissesa. Wydarzenie Bloomsday zapoczątkował w 1954 roku Patrick Kavanagh, jeden z najbardziej znanych irlandzkich pisarzy. Podczas pierwszych edycji uczestnicy wsiadali do dorożek i podążali tym środkiem lokomocji śladami Leopolda Blooma i Stefana Dedalusa. Ale po latach ta idea przerodziła się w wesołe wycieczki po okolicznych pubach i barach. Efekt? Późnym wieczorem Dublin był pełen porzuconych aut i literatów, poetów na sporym rauszu. „Ulisses” składa się z 18 epizodów (tyle samo ksiąg liczy Odyseja Homera). Powieść kryje na swoich stronach dzień z życia akwizytora drobnych ogłoszeń – Leopolda Blooma. Aby zrozumieć przesłanie i ideę powieści, trzeba przeczytać lub znać przynajmniej w zarysie epopeję Homera. Każdy rozdział „Ulissesa” z jego bohaterami odpowiada koObchody Bloo msday w Dub lejnym pieśniom homeryckiego eposu. Bloom linie z 2012 ro ku to mityczny Ulisses – Odyseusz, jego niewierna i piękna żona Molly to Penelopa, zaś Stefan Dedalus to syn Odysa – Telemach. James Joyce to osoba i zjawisko zarazem, którego nie sposób łatwo zdefiniować i ograniczyć ramami historyczno-literackimi. Profesor Paweł Nowak z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego uważa, że Ulisses to dzieło kompletne. Ekipa Studia 37 zaprasza za rok na kolejne obchody Bloomsday. K

t, przy ’s Chemis y n e w S ta w ay. Wizy Bloomsd ydełko dla Molly d e rz p ż m tu ł a i, w sk o w kup rano asz Wyb old Bloom hy i Tom blinie. Tam Leop rp u M . .J P lace w Du Lincoln P

na obchody y i ekspozycja Sweny Pharmac

19 Bloomsday 20


KURIER WNET · LIPIEC 2O19

10

J

est to efekt, jak zauważyła, tego, że długość życia nie rośnie tak szybko, jak chciałyby władze, zaś liczba narodzin dość dramatycz­ nie ostatnio spadła. Ale nie tylko, bo władze regionów, aby przypodobać się centrali, systematycznie zaniżały staty­ styki, głownie raportując o mniejszej niż w rzeczywistości liczbie osób tra­ cących życie w wyniku chorób onkolo­ gicznych oraz nieszczęśliwych, głównie drogowych, wypadków. To „koloryzo­ wanie rzeczywistości” trwało, jej zda­ niem, dość długo, ale ostatnio, w związ­ ku z tym, że centrala zaczęła sprawdzać napływające informacje, kontynuowa­ nie procederu mogło okazać się nie­ bezpieczne i najwyraźniej władze roz­ maitych prowincji postanowiły pisać prawdę. Efekt? Na przykład gubernia woroneska, która szczyciła się tym, że w 2018 roku w porównaniu z rokiem poprzednim odsetek osób zmarłych na choroby układu krążenia wzrósł tylko o 1,2%, w ciągu czterech miesięcy br. skorygowała ten wskaźnik do 20%. Nie inaczej było też np. w Iwanowie, gdzie w okresie styczeń–maj 2019 z tego sa­ mego powodu zmarło o 35,9% więcej osób niźli rok wcześniej. Wypowiedź Golikowej, choć nie­ długa, warta jest odnotowania, bo w niej zawarte są wszystkie kwestie związane z rosyjskimi problemami demograficznymi: wątpliwe statysty­ ki, malejąca liczba rodzących się dzie­ ci, niezadowalające efekty zabiegów o przedłużenie średniej długości życia w Rosji. To powoduje, że koszmar po­ czątku tego tysiąclecia, kiedy wydawało się, że szybkiego spadku liczby oby­ wateli Federacji Rosyjskiej nie uda się powstrzymać, powraca. Ostatnio opublikowane prognozy ludnościowe ONZ dla świata zakładają, że jeśli idzie o Rosję, scenariusz pesymi­ styczny rozwoju jej sytuacji ludnościo­ wej zakłada, że do roku 2050 liczba lud­ ności zmniejszy się z obecnych 145,9 mld do 124,6 mln, a pod koniec wieku do 83,7 mln. Według optymistycznego wariantu, spadek liczby ludności uda się zahamować i w rezultacie za 30 lat będzie 147,2 mln obywateli Federacji Rosyjskiej, a w 2100 – nawet 182,1. Według uśredniającej prognozy rea­ listycznej, w 2050 roku będzie 135,8 mln obywateli Federacji, a w 2100 od­ powiednio 126,1 mln. Niepokojące tendencje ludnościo­ we udawało się dotychczas do pew­ nego stopnia równoważyć napływem emigrantów, głównie z obszaru post­ sowieckiego. Wg oficjalnych statystyk w Rosji mieszka i pracuje 16,5 mln gastarbeiterów, nie licząc tych, którzy przebywają tam „na czarno”. Jednak i ostatni rok przyniósł i w tym wzglę­ dzie niekorzystne informacje. Rosja przestała być atrakcyjnym rynkiem dla cudzoziemców poszukujących pracy. W efekcie przyrost liczby emigrantów okazał się mniejszy niźli w latach po­ przednich. Z badań przeprowadzonych przez Rosyjską Akademię Gospodarki i Służby Państwowej przy Prezydencie Federacji Rosyjskiej wynika, że o ile w 2017 roku w wyniku napływu emi­ grantów, który był wyższy niźli saldo rosyjskiego przyrostu demograficzne­ go, liczba ludności wzrosła o 77 tys. osób, to już rok później trend ten się odwrócił. Liczba przybyszów zmniej­ szyła się o 4% w porównaniu z rokiem 2017, a tych, którzy zdecydowali się wy­ jechać, wzrosła o 16,9%. W rezultacie napływ emigrantów tylko w 57,2% był w stanie zrównoważyć ubytek liczby Rosjan. Powody takiej sytuacji są dość prozaiczne – Rosja, kolejny rok balan­ sująca na granicy recesji, jest krajem w którym od roku 2008 kurs rubla wo­ bec dolara spadł o 100%. A to oznacza, że przyjazd do pracy w Rosji dla oby­ wateli europejskich krajów powstałych po rozpadzie ZSRR jest dziś znacznie mniej atrakcyjny niźli wyjazd np. do Polski. Nawet Kazachstan czy Azerbej­ dżan, kraje, w których gospodarka roz­ wija się szybciej niźli rosyjska, stają się konkurencją. Trudno w takiej sytuacji liczyć na to, ze minimalny dla utrzy­ mania obecnego, i tak już niewielkiego tempa rozwoju rosyjskiej gospodarki napływ emigrantów, szacowany przez naukowców na poziomie 500 tys. rocz­ nie, uda się utrzymać. Chyba, że Rosja otworzy się na emigrantów z muzuł­ mańskiego południa, z krajów takich jak Pakistan czy Bangladesz, na co wła­ dze nie mają najwyraźniej ochoty, oba­ wiając się wzrostu udziału wyznawców islamu w kraju. W grę wchodzą jeszcze Indie, ale przybysze stamtąd też nie są witani w Rosji z otwartymi ramionami. W tym – również demograficznym – kontekście trzeba spojrzeć na ostanie posunięcia Kremla, takie jak rozpoczę­ cie wydawania rosyjskich paszportów

R·O·S·J·A Na początku lipca Tatiana Golikowa, wicepremier rosyjskiego rządu odpowiadająca za kwestie społeczne, powiedziała na jednym ze spotkań, że „kraj w katastrofalny sposób traci ludność”. Jej zdaniem tylko w ciągu pierwszych czterech miesięcy tego roku liczba Rosjan zmniejszyła się o 149 tysięcy osób.

Rosyjska demografia – lustro polityki Putina Marek Budzisz mieszkańcom samozwańczych „repub­ lik ludowych” na wschodzie Ukrainy. Obok motywów politycznych za po­ sunięciami tymi kryją się motywacje czysto ekonomiczne. Rosja po prostu zaczyna konkurować o malejący zasób, jakim stają się ręce do pracy. Za czasów drugiej kadencji prezy­ denta Putina (2004–2008) Rosja, korzy­ stając z naftowego boomu, rozpoczęła szereg programów, w tym i przypomi­ nający nasze 500+ tzw. „kapitał ma­ cierzyński”, których celem miało być zatrzymanie spadającej liczby dzieci przypadających na statystyczne ro­ syjskie małżeństwo. Rosyjskie władze lubią się chwalić, że odniosły w tym względzie sukces, jako że w latach 2006–2012 w Rosji wskaźnik liczby dzieci przypadających na statystycz­ ną kobietę (TFR) wzrósł w tym czasie z poziomu 1,3 do 1,7, co było najszyb­ szym w Europie wzrostem. W liczbach bezwzględnych oznaczało to, że w Rosji w roku 2012 urodziło się w porówna­ niu z 2006 o 416 tysięcy dzieci wię­ cej, a wskaźnik urodzeń na 1000 ko­ biet wzrósł z poziomu 10,3 do 13,3, czyli o 29%. Nic dziwnego, że sukces polityki demograficznej jest jednym z żelaznych elementów narracji „Rosji wstającej z kolan”, głównego przekazu propagandowego Kremla. Jednak co do tego, czy rzeczywiście mamy do czy­ nienia z sukcesem i odwróceniem ne­ gatywnych trendów demograficznych, istnieją dość zasadnicze wątpliwości.

A

natolij Wiszniewski, kieru­ jący Instytutem Demogra­ fii w moskiewskiej Wyższej Szkole Gospodarki, już w 2009 roku zwracał uwagę na fakt, iż depopulacji Rosji w latach 90. towarzyszyło zja­ wisko korzystnej, z punktu widzenia długoterminowych trendów, zmiany struktury wieku ludności. Można było zaobserwować wzrost udziału (w całej populacji) ludzi aktywnych zawodowo i życiowo, co było bezpośrednim efek­ tem wchodzenia w dorosłość urodzo­ nych w latach boomu ludnościowego początku lat osiemdziesiątych. Efekt ten, nazwany przez Wiszniewskiego „demograficzną dywidendą”, korzyst­ nie wpływał na perspektywy początku nowego stulecia. Sprowadzał się on do istotnego wzrostu liczby kobiet w wie­ ku, w którym najczęściej ma się dzieci, tj. między 18 a 30 rokiem życia. Jeśli w 1992 roku było ich 11,9 miliona, to w roku 2007 już więcej o 2,4 mln. In­ nymi słowy, w tym segmencie nastąpił wzrost o 20%. Zdaniem Wiszniewskie­ go trend ten nie mógł nie wpłynąć ko­ rzystnie na wzrost wskaźnika dzietno­ ści. Drugi z pozytywnych trendów to relatywny spadek liczby osób w wieku 60 lat i więcej. Ludzie urodzeni w la­ tach wojny, 1941–1945, na początku nowego wieku osiągnęli wiek emery­ talny. W latach 2001–2006 udział osób mających powyżej 60 lat w strukturze ludności Federacji Rosyjskiej zmniej­ szył się o 10%, co w efekcie wywołało efekt malejącej liczby zgonów. Te dwa trendy: wzrost liczby kobiet w wieku reprodukcyjnym i spadek udziału osób powyżej 60 roku życia były zasadni­ czym powodem spowolnienia tempa depopulacji Rosji, a nawet czasowego odwrócenia trendu. Jednak, jak prze­ strzegał Wiszniewski, trend ten jest krótkotrwały i około roku 2012 liczba rosyjskich „potencjalnych matek” po­ wróci do niskiego poziomu początku lat 90., zaś znacząco wzrośnie grupa osób liczących 60 lat i więcej, bo w wiek emerytalny wejdą ludzie rodzący się w czasie powojennego boomu demo­ graficznego (1949–1960). I te prognozy zaczęły się właśnie potwierdzać. Z in­ formacji ujawnionych przez pierwszego wiceministra pracy Federacji Rosyjskiej Andrieja Wowczenkę na odbywającym się w czerwcu w Petersburgu Forum Ekonomicznym wynika, że w pierw­ szych miesiącach 2019 roku urodziło się o 20% mniej dzieci niż w tym samym czasie rok wcześniej. Gdyby to prze­ kładać na wskaźnik „współczynnika dzietności”, którego wzrostem (o 36%)

tak szczyciły się rosyjskie władze, to w latach 2016–2018 spadł on o 15%, a obecnie sytuacja wygląda jeszcze gorzej. Z oficjalnych danych Rossta­ tu wynika, że w pierwszym kwartale 2019 roku wskaźnik ten wyniósł tylko 9,8 dziecka na 1000 osób, podczas gdy w 2016 roku, który też nie był najlep­ szym z tego punktu widzenia, wynosił on 12,6 zaś w 2012 – 17,0.

S

ergiej Zacharow z tego samego ośrodka badawczego, co Wisz­ niewski, oceniając w 2016 ro­ ku efekty pronatalistycznej polityki władz, określił jej rezultaty mianem „skromnych”. W jego opinii w dłuż­ szej, pokoleniowej perspektywie, za­ chowania Rosjan nie uległy zmianie w wyniku uruchomienia przez rząd szeregu działań mających za cel wzrost liczby dzieci w statystycznej rodzinie rosyjskiej. Co najwyżej można mówić o pewnych, obserwowanych już w la­ tach wcześniejszych zmianach w zakre­ sie cyklu prokreacyjnego, ale tendencji długofalowej, polegającej na maleją­ cym wskaźniku dzietności, nie uda się zatrzymać. W jego opinii zauważalny przyrost wskaźnika liczby urodzonych dzieci przypadających na 1000 kobiet, czym tak szczyciły się władze, nie jest pozytywnym skutkiem polityki rosyj­ skiego rządu, a efektem rysujących się już w latach 90. zmian cywilizacyjnych w Rosji. Lata 90. to nie tylko czas szyb­ ko pogarszającej się sytuacji materialnej rosyjskich rodzin, co obiektywnie nie sprzyjało decyzjom o rodzeniu dzieci, ale również znaczące zmiany kulturo­ we. W ciągu 15 lat XXI wieku średni wiek zawierania małżeństw w Rosji przesunął się i dziś dla kobiet wynosi on 28 lat. W związku z tym dla sytuacji demograficznej kraju zasadnicze zna­ czenie zaczęła mieć nie liczba kobiet w wieku 18–24 lat, jak w latach 90., ale mających powyżej 25 lat. Czyli wzrost liczby narodzin w Rosji w pierwszej i drugiej dekadzie XXI wieku był, w je­ go opinii, w niemałej części efektem trendu społecznego, niezależnego od polityki władz, polegającego na ob­ serwowanym w całej Europie zjawisku przesuwania się granicy wieku, w któ­ rym kobiety zawierają małżeństwa i rodzą pierwsze oraz następne dzieci. Innymi słowy, spadek czasów jelcy­ nowskich, kiedy w Rosji dramatycznie zmniejszyła się liczba rodzących się dzieci, był głębszy, niż wynikałoby to z normalnych cyklów pokoleniowych. W rezultacie łatwiej można było od­ nieść „sukces” na początku nowego tysiąclecia, nawet niewiele robiąc. Jed­ nak ten bonus – nadliczebność kobiet, które w latach 90. nie wyszły za mąż i nie miały dzieci, a zrobiły to dekadę później, już się w Rosji skończył. Licz­ ba kobiet w wieku 25–29 lat osiągnęła swe maksimum w roku 2012. W roku 2017 jest już ich o milion mniej niż na przełomie wieków. Jeśli idzie o kobiety w wieku 30–34 lat, to trend jest podobny, choć prze­ sunięty w czasie. W ich przypadku maksimum liczebności tej grupy miał przypaść na rok 2018, by w latach nas­ tępnych zaznaczył się znaczący spadek. W efekcie w obliczu drastycznego spad­ ku liczby kobiet w wieku, w którym najczęściej we współczesnej Rosji ro­ dzi się dzieci, trudno myśleć o utrzy­ maniu w kolejnych latach wskaźnika narodzin na poziomie zbliżonym do rekordowych z początku drugiej deka­ dy XXI wieku. Zacharow zwracał też uwagę na fakt, że statystycznie uchwyt­ ne zmiany w zakresie średniego wieku kobiet rodzących drugie i trzecie dzie­ cko (odpowiednio 29,53 oraz 32,21 lat), polegające na skracaniu się „przerw” między narodzinami kolejnych potom­ ków, można wiązać z niepewnością, czy po 2015 roku przedłużone zostaną roz­ wiązania prorodzinne, bo pierwotnie miały one wygasać w tym właśnie roku. Innymi słowy, rosyjskie „sukcesy” na polu walki z depopulacja kraju mia­ ły głównie propagandowy charakter i dziś widać to lepiej niźli wcześniej. Tym bardziej, że polityka gospodarcza

rosyjskiego rządu nie sprzyja decyzjom o powiększeniu rodziny. Lapidarnie uj­ muje to Nikita Isajew, dyrektor Insty­ tutu Współczesnej Gospodarki. Jak za­ uważa, w ostatnich dwóch latach ceny ropy naftowej na światowych rynkach wzrosły o 60%, ale dochody do dyspo­ zycji statystycznego Rosjanina spadły o 1,8%, a kurs rubla wobec dolara ob­ niżył się o 13%. W latach 2010–2012, kiedy trendy rynkowe były podobne i również rosła cena sprzedawanej przez Rosję ropy naftowej, dochody ludzi rosły, a rubel się wzmacniał. Ale obecnie rosyjska polityka gospodarcza sprowadza się do gromadzenia rezerw, aby uodpornić kraj na międzynarodo­ wą presję i funkcjonować nawet w sy­ tuacji wprowadzania nowych sankcji przez Stany Zjednoczone. Nie zanosi się na zmianę tej polityki. Wypowiada­ jący się w Petersburgu w trakcie Forum Ekonomicznego Władimir Kołyczew, wiceminister finansów, powiedział, że zdaniem resortu rosyjskie rezerwy winny wynieść 10–12% PKB i dopiero wówczas kraj będzie bezpieczny w ob­ liczu szoków zewnętrznych, przede wszystkim trwałego spadku cen ropy naftowej na światowych rynkach do poziomu poniżej 40 USD za baryłkę. W czerwcu Fundusz Dobrobytu Na­ rodowego, w którym gromadzone są rezerwy, dysponował kwotą równą nie­ mal 59 mld dolarów, co stanowi niecałe 7% rosyjskiego PKB. A zatem trudno w najbliższym czasie spodziewać się zmian w polityce makroekonomicz­ nej rosyjskiego rządu. Na marginesie warto zauważyć, że ubiegłoroczny zysk Funduszu z inwestycji wyniósł 309 mln dolarów, co trudno uznać za oszała­ miającą kwotę.

J

ednak nawet ekonomiści związani z rosyjskim rządem coraz mocniej krytykują tego rodzaju politykę. Znany jeszcze z czasów gorbaczowow­ skiej pierestrojki akademik Abel Aga­ begian opublikował ostatnio raport, w którym alarmuje, że kontynuowanie obecnej polityki gospodarczej przez rosyjski rząd w dłuższej, kilkunasto­ letniej perspektywie oznacza spychanie gospodarki nie tylko w trwającą wie­ le lat recesję, ale wręcz w surowcowe, o marginalnym znaczeniu, zaplecze rozwijającego się świata, a z demogra­ ficznego punktu widzenia – przykła­ danie ręki do przyspieszenia procesu R E K L A M A

depopulacji kraju. Jak zauważa, średni roczny wzrost rosyjskiego PKB w la­ tach 2013–2018 to tylko 0,4%. Piąty rok z rzędu obniżają się realne docho­ dy ludności, spada wielkość obrotów sieci handlowych, trzeci rok buduje się mniej mieszkań. Liczba ludzi, którzy żyją poniżej poziomu ubóstwa wzrosła o 5 mln, a 90% biednych rosyjskich ro­ dzin ma dzieci. Po raz pierwszy od dzie­ sięciolecia, w 2018 roku zmniejszyła się liczba obywateli Federacji Rosyjskiej, bo liczba emigrantów nie nadąża za negatywnym przyrostem naturalnym. Agabegian zwraca uwagę, że obecna sytuacja rosyjskiej gospodarki to nie jest kryzys gospodarczy, a stagnacja, z której znacznie trudniej wyjść niźli z kryzysu. Bez znaczącego, w jego opi­ nii, wzrostu nakładów na to, co okre­ śla się mianem „gospodarki opartej na wiedzy”, kapitału ludzkiego – nie ma co marzyć o poprawie sytuacji.

A

jak to wygląda obecnie? Ros­ ja powinna brać przykład z Chin, które wydają na kapi­ tał ludzki około 20% swego PKB, czy­ li 1,5 raza więcej niż Rosja. Póki co, Rosja jest nadal jednym z najbardziej zapóźnionych na świecie krajów, jeśli idzie o finansowanie nauki, edukacji, ochrony zdrowia czy pomoc społeczną i wyrównywanie nierówności dochodo­ wych. „Trudno znaleźć na świecie kraj, który na naukę wydaje 1% swego PKB, na edukację 4%, a na ochronę zdrowia mniej niż 5%”. Jak zauważa akademik, wydatki na zdrowie średnio w Europie to 10,2% a w Stanach Zjednoczonych 17%. Pod względem nakładów na na­ ukę, edukację, informatykę i biotech­ nologie, czyli skrótowo rzecz ujmując, na wszystko, co jest związane z gospo­ darką przyszłości, dzisiejsza Ros­ja zaj­ muje w grupie 200 krajów świata uj­ mowanych w stosownych rankingach miejsce około 150, w najlepszym razie na początku drugiej setki. Znany amerykański demograf Ni­ colas Eberstadt stan, w jakim znajdu­ je się współczesna Rosja, nazywa na łamach „Foreign Affairs” „rosyjskim paradoksem”. Polega on, ujmując ca­ łą rzecz w skrócie, na tym, że pań­ stwo, które chce być światową potęgą, jednym z rozgrywających w nowym XXI-wiecznym układzie sił, ma wskaź­ niki społeczne na poziomie państw III świata. W 2016 roku, jak zauważa

Eberstadt, ze statystycznego punktu widzenia 15-letni młody Rosjanin miał przed sobą 52,3 lata życia – mniej niż jego rówieśnik na Haiti. Kobiety, choć żyją w Rosji dłużej, mają przed sobą perspektywę życia na poziomie najsła­ biej rozwiniętych krajów na świecie, będących beneficjentami międzyna­ rodowej pomocy humanitarnej. Nie­ wiele lepiej jest jeśli idzie o edukację i naukę. Co z tego, że Rosja ma formal­ nie jeden z najwyższych wskaźników wykształcenia na świecie, jeśli mając 145 milionów obywateli, każdego roku rejestruje mniej patentów niż Alabama, w której mieszka tylko 5 mln ludzi? Rosja zarabia dziś mniej na eksporcie usług (patenty, prawa autorskie etc.) niźli Dania, w której mieszka 6 mln osób, a jej obywatele mają mniejszy łączny majątek prywatny od 10-milio­ nowej Szwecji. Ambitną, rewizjonistyczną polity­ kę zagraniczną można przez jakiś czas uprawiać, nie licząc się z własnymi za­ sobami i możliwościami – konkluduje amerykański demograf – ale w dłuż­ szej perspektywie jest to niemożliwe i realia przypomną o sobie. Sytuacja jest tym gorsza, że jak dowodzą prze­ prowadzone przez Centrum Lewady na początku tego roku badania opinii publicznej, 17% Rosjan, gdyby miało taką możliwość, wyjechałoby z kraju. Ale wśród młodzieży w wieku 19–24 lata odsetek gotowych emigrować wy­ nosi już 41%. I na te dane nakładają się – eufemistycznie rzecz ujmując – wąt­ pliwości, o czym mówiła cytowana wi­ cepremier Golikowa, co do rosyjskiej statystyki w tym zakresie. Aktywiści społeczni skupieni wokół inicjatywy Projekt opublikowali na początku roku analizę, w której postawili sobie za cel zbadanie wiarygodności oficjalnych danych na temat emigracji Rosjan. Ich zdaniem, oficjalne dane rosyjskiego odpowiednika GUS, w świetle któ­ rych za czasów III kadencji Putina (lata 2012–2018) z kraju wyemigro­ wało 1,7 mln osób, nie pokrywają się z rejestrami tych państw, do których Rosjanie wyjeżdżają. I tak np. w roku 2016, wed­ług Rosstatu, z Rosji wy­ emigrowało 4694 osoby, a kraje przyj­ mujące zarejestrowały 29 983 przyby­ szów mających w kieszeniach rosyjskie paszporty. Po przebadaniu 24 krajów okazało się, że oficjalne rosyjskie sta­ tystyki są 6-krotnie „niedoszacowane”, przy czym wyjeżdżają zwykle ludzie młodzi (do 34 roku życia) i najlepiej wykształceni. W porównaniu z rokiem 2012 emigrantów z wyższym wykształ­ ceniem było w 2017 roku cztery razy więcej. Autorzy badania sprawdzili również, kiedy w internecie Rosjanie najczęściej poszukiwali informacji na temat możliwości emigracji. Okazało się, że odnotowano dwa takie „piki” – pierwszy w 2014 roku, kiedy anek­ towano Krym i rozpoczęła się wojna w Donbasie – i drugi w roku 2018, kiedy Putin został wybrany na swą czwartą prezydencką kadencję. Innymi słowy, rosyjska demografia to lustro polityki Putina. K


LIPIEC 2O19 · KURIER WNET

11

W S P Ó Ł- C Z U C I E

Z

a pomoc udzieloną Stelli w la­ tach 1942-44 medal Spra­ wiedliwych otrzymało już 25 polskich rodzin. – Obudziłam się o 3 rano – opo­ wiada Stella. To była sobota 22 sierpnia 1942 r. Na Rynku stało kilku policjan­ tów. Potem przyszedł kuzyn Nehemia, który był w policji żydowskiej. Kazał wziąć osobiste rzeczy i iść na Rynek. Kilka tysięcy Żydów było strzeżonych przez około 50 Niemców. – Wiedziałam, że ucieknę – mówi Stella. Mama bała się, strach ją sparali­ żował. Kobiety i dzieci wsiadły na wozy. Ja zeskoczyłam i popędziłam uliczką do ogrodu Piotrowskich. Taki był początek dwuletniej tu­ łaczki 17-letniej Stelli po okolicznych wioskach. Najpierw trafiła do Wacława Radzikowskiego z Szańkowa. Spotkali się na drodze, gdy gospodarz wracał z niedzielnej sumy w Łosicach. Zaprosił ją do siebie. Być może wpływ na decy­ zję Radzikowskiego miało kazanie pro­ boszcza Stanisława Zarębskiego, który wspomniał o ciężkim losie Żydów. U Radzikowskich przebywała trzy tygodnie, pomagając w pracach do­ mowych i ucząc małe dzieci czytania z katechizmu. Nocowała w kryjów­ ce w stodole. Jej pobyt zakończył się ucieczką w nocy, gdy usłyszała strzały na podwórku. Jak się potem okazało, to złodzieje przyszli kraść świnie i strzelali do ujadającego psa.

Biały obrus Po nocy spędzonej na polu, o świcie trafiła do Hieronima Kalickiego, soł­ tysa w pobliskich Wyczółkach. Znała go dobrze. – Przyjęli mnie jak córkę – wspo­ mina Stella. – Obiad na białym obru­ sie i łóżko z pościelą, to była rozkosz. U Kalickich spotkała się z matką, która jednak zdołała uciec w trakcie marszu łosickich Żydów do Siedlec 22 sierpnia 1942 r. Po długich poszu­ kiwaniach odnalazł ją Kalicki. Gdy po paru tygodniach w wiosce mieszkańcy zaczęli plotkować o Stelli, postanowiła opuścić Wyczółki. Wędrowała od wio­ ski do wioski, szukając pracy. Podawała się za Polkę, mówiła świetnie po pol­ sku, ale uroda zdradzała pochodzenie. Ludzie bali się. W zimowy wieczór zapukała do domu Józefa i Ireny Izdebskich w Piet­ rusach, którzy okazali się niezwykle ser­ deczni. Mieli jedną izbę, której połowę zajmowały zwierzęta. Trójka bosych dzieci spała na zapiecku. – Szybko zrobiłam im ciepłe skar­ pety – wspomina Stella.

Izdebscy traktowali ją jak człon­ ka rodziny. – Czułam jednak z każdym dniem ich rosnący strach – mówi Stella. Po dwóch tygodniach pożegnała się z nimi, a Izdebski odwiózł ją do kuzyna w Krzesku. Wiosną trafiła do Anny i Kazimierza Gałeckich na ko­ lonii w Szańkowie, gdzie przebywała jej matka. Pomagała w domu, robiła na drutach rękawice, czapki, swetry. Zachorowała na tyfus. Gałeccy opie­ kowali się nią troskliwie. – Jeżeli przeżyję, to przyjmę chrześcijaństwo – zwierzyła się mat­ ce. – Przecież ci ludzie nie dla moich swetrów narażają życie.

Pięć rubli Tuż po przebytej chorobie w pobliskich Bolestach Stellę zatrzymali granatowi policjanci Parzyszek i Rutkowski. Wie­ dzieli, że jest siostrzenicą Beckermana, ale wykupiła się złotą pięciorublówką, którą miała za sprzedaną sukienkę. – Masz dobry, polski akcent. Po­ dawaj się za wysiedloną spod Zamoś­ cia – poradzili. Matka Stelli nie miała tyle szczęś­ cia. Gdy była w Bolestach, zatrzymał ją syn leśnika i zaprowadził do Łosic. Niemcy dali mu w nagrodę dwa litry spirytusu, a Haję Zylbersztajn rozstrze­ lali na kirkucie. Córka dowiedziała się o śmierci matki kilka tygodni potem. Nadal cho­ dziła od wioski do wioski. W jednym domu była noc, w drugim przebywała kilka dni. Najdłużej, od jesieni 1943 r. do lipca 1944 r. była u Piechowiczów w Kornicy pod Siedlcami. Mieszkali na uboczu, pod lasem. Gdy zapukała, Marian Piechowicz przestraszył się. Wszyscy milczeli i dopiero pani Lu­ cyna zapytała męża: – A gdyby to było nasze dziecko? Stella pomagała w domu pani Lu­ cynie, uczyła dzieci czytać, pisać oraz pacierza. Miała swój pokój i czas dla siebie. W niedzielę chodziła do kościo­ ła do Radzikowa, stała na chórze, nie znając liturgii. Gdy po kilku miesiącach ludzie zaczęli szeptać, że u Piechowi­ czów jest Żydówka, opowiedziała o tym ks. Czesławowi Chojeckiemu. Potem ze zdumieniem słuchała niedzielnego ka­ zania proboszcza Zygmunta Wachulaka: – Gdy wam każą wydawać Żydów, nie wolno wam tego czynić, bo mają te same nieśmiertelne dusze. Musicie im pomóc, dać żywność, odzież i przenocować. We wsi ucichło, znowu poczuła się bezpiecznie. Sąsiad Czesław Go­ rzała zaprosił ją na rekolekcje wielko­ postne prowadzone przez marianina

27 maja odbyła się w Łazienkach Królewskich uroczystość wręczenia medali Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Wśród uhonorowanych rodzin znajdowali się Anna i Kazimierz Gałeccy oraz Józef Izdebski, którzy dali schronienie Stelli Zylbersztajn po ucieczce z getta w Łosicach.

Stella Marek Jerzman

Potem była w Karmelu w Hajfie, gdzie wszystkie siostry zakonne mówiły po francusku. Gdy zapytała: – Dlaczego śpiewamy psalmy po łacinie, a nie w ję­ zyku Dawida? – konserwatywne siostry były zgorszone. Po dwóch latach pobytu, poprosiła o zgodę na wystąpienie z zakonu. Pra­ cowała jako pielęgniarka w domu opie­ ki społecznej w Hajfie. Nareszcie mo­ gła uczyć się hebrajskiego, studiowała też kulturę i historię Bliskiego Wscho­ du. Zakupiła położony w najgorszej dzielnicy dom, który wyremontowa­ ła. Gdy zaczęła wynajmować pokoje arabskim studentom, żydowscy sąsie­ dzi byli przerażeni. Dopiero po kilku latach przestali się bać i sami prosili Stellę o lokatorów.

Konsulat u stelli

Od lewej: Jadwiga Buczek, Maria Lauferska z medalem Anny i Kazimierza Gałec­ kich, Stella Zylbersztajn… od prawej Krystyna Budnicka FOT. MAREK JERZMAN

z Warszawy, ks. Henryka Suleja. – Piekło to stan duszy, która wie, że Bóg jest, ale nie może Go kochać – usłyszała i zapamiętała. Poczuła głód Boga, taki sam, jak podczas pobytu w getcie w Łosicach. Po mszy popro­ siła ks. Suleja o chrzest. Miesiąc trwa­ ły przygotowania i po mszy w sobotę przed Zielonymi Świątkami ks. Czesław Chojecki ochrzcił Stellę. – Z ks. Chojeckim i rodzicami chrzestnymi było nas czworo – wspo­ mina Stella. Po chrzcie podjęła decyzję, że wstąpi do zakonu karmelitanek. Po lekturze Dziejów duszy Mała św. Teresa od Dzieciątka Jezus została jej duchową przewodniczką. Niemcy odeszli pod koniec lipca 1944 r. Akurat do Piechowiczów przyje­ chali goście, więc Stella poszła spać do stodoły na siano. Gdy obudziła się ra­ no, na klepisku pokotem spali Sowieci. Nadrabiając zaległości, Stella zdała naturę w 1945 roku. A 22 sierpnia 1948 r. włożyła habit zakonny, została siostrą Emmanuelą od św. Józefa. Była to szó­ sta rocznica likwidacji getta w Łosicach.

Przebywała w Karmelu w Pozna­ niu, Krakowie i Częstochowie. Czuła się szczęśliwa, pracowała, modliła się i czytała: szczególnie Stary Testament, czyli dzieje narodu wybranego. Poznała też o. Daniela, Żyda, który działał w ru­ chu oporu, potem ochrzcił się i wstąpił do karmelitów. Był znanym i szanowa­ nym kapłanem, na jego kazania przy­ chodziły tłumy. W latach 50. wyjechał do Izraela.

Ziemia święta Stella postanowiła także wyjechać do Izraela. – Decyzję podjęłam szybko – mówi. Sprawcą był ks. Edward Szymanek, który po pielgrzymce w Izraelu namówił ją, aby powróciła do „kraju ojców”. Szyb­ ko otrzymała wizę, ale musiała zrzec się polskiego obywatelstwa. – Płakałam, gdy wyszłam na ulicę – wspomina Stella. W 1969 r. była już w Izraelu. Ze wzruszeniem zwiedzała Ziemię Świętą i zapragnęła poznać język przodków. Budziło to zdziwienie jej przełożonych.

Potrafiła przygarnąć wprost z ulicy bez­ domnego, Araba, narkomana. Dzieliła się wszystkim z potrzebującymi. Gdy w latach 90. pojawiła się w Izraelu fala Polaków, zapraszała do siebie, poma­ gała znaleźć pracę. Nawet w polskiej ambasadzie w Tel Awiwie mówiono, że u Stelli w Hajfie działa polski konsulat. Od wielu lat Stella aktywnie działa w pacyfistycznej organizacji „Kobiety w czerni”, skupiającej kobiety arabskie i żydowskie. Gdy w piątki pikietują przy rondzie w centrum Hajfy, często słyszą przekleństwa kierowców wykrzykiwane po arabsku i hebrajsku. – Jednak mniej niż kiedyś – za­ pewnia Stella. – Ludzie pragną pokoju. W piątkowe wieczory Stella za­ prasza przyjaciół na szabasową kolac­ ję, zebrani dzielą się macą i piją wino z jednego kielicha. W sobotę Stella idzie na modlitwę do pobliskiej synagogi, a w niedzielę uczestniczy we mszy św. w „Domu Chleba”, kaplicy hebrajskich chrześcijan.

Sprawiedliwi Pod koniec lat 70. spisała historię swo­ jego ocalenia, dokumentując postawę Polaków, którzy zdobyli się na najwięk­ sze poświęcenie. Chciała, aby Instytut Yad Vashem uhonorował ich medalami Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Pierwszy wniosek dotyczył probosz­ cza Zygmunta Wachulaka i został od­ rzucony. – Nie przechowywał, tylko poma­ gał – brzmiała urzędowa odpowiedź. Stella nie zraziła się i w 1981 r. jej pierwszymi „Sprawiedliwymi” zostali Aniela Kalicka i Wacław Radzikow­ ski. Potem byli kolejni: Irena i Eze­ chiel Romaniuk, Halina i Zygmunt

Ługowscy, Józefa i Andrzej Zdanow­ scy oraz ich syn Stanisław, Rozalia i Franciszek Wielgórscy, Józefa i Jan Ułasiukowie, Janina i Stanisław Mro­ zowie, Władys­ława Piotrowska, He­ lena Kaźmierczak-Gruszka, Lucyna i Marian Piechowicz, Józefa i Józef Zbuccy, Anna Radzikowska i ostat­ nia, Wacława Jezierska, odznaczona w 1994 r. Razem 23 osoby. Próby uhonorowania kolejnych osób zostały przystopowane. Pracow­ nicy Yad Vashem nie kryli wątpliwości co do liczby osób ratujących Stellę. – Ja­ kie ma pani motywacje, składając ciągle nowe wnioski? – pytał Mordechaj Pal­ diel, dyrektor Działu Sprawiedliwych. Pierwszy raz odwiedziła Polskę w 1987 r. i rozpoczęła wędrówkę, za­ czynając od Łosic, Szańkowa i Wyczó­ łek, a kończąc na Kornicy i Radzikowie. Była radość i łzy szczęścia. Podczas każdego pobytu Stella zawsze robiła objazd, odwiedzając „swoją rodzinę”. Zapraszała do siebie, do Izraela, goś­ ciła też dzieci i wnuki „swojej rodziny”. W 1992 r. ukazały się wspomnienia Stelli A gdyby to było wasze dziecko?. Autorka podała listę 25 nazwisk rodzin, które udzieliły jej schronienia. – Wszystkich nazwisk już nie pa­ miętam – zaznacza Stella. – Było ich więcej. W czasie pobytu w Polsce w 2017 r. odnalazła rodzinę Józefa Izdebskie­ go. Było to trudne, bo nie znała nazwy miejscowości, a nazwisko występuje często w okolicy. Spotkała się z córka­ mi państwa Izdebskich: Jadwigą Bu­ czek i Mirosławą Domańską. Ich ta­ ta zmarł w 1997 r. Razem z Jadwigą Stella odwiedziła siedlisko Izdebskich w Pietrusach. W milczeniu patrzyła na opustoszały domek, powracały wspo­ mnienia. Przyrzekła, że szybko złoży wniosek do Yad Vashem o medal dla Józefa Izdebskiego. Słowa dotrzymała. 27 maja br. w Łazienkach Królewskich odbyła się uroczystość wręczenia medali Spra­ wiedliwy wśród Narodów Świata. Am­ basador Izraela, Anna Azari, wręczyła medale m.in. Józefowi Izdebskiemu oraz Annie i Kazimierzowi Gałeckim. Medale odbierali członkowie rodzin. Pomimo kłopotów zdrowotnych, 93-letnia Stella przyleciała na uroczys­ tość. – Musiałam być – uśmiecha się radośnie. Jest szczęśliwa, bo Jadzia (Ja­ dwiga Buczek) zapowiedziała, że od­ wiedzi ją w Hajfie. Gdy pytam, dlaczego nieznani lu­ dzie przyjmowali ją pod dach, narażając całą rodzinę, odpowiada cicho: – To był odruch serca. K

Dokończenie ze str. 1

To potrwa najwyżej dwa tygodnie Tekst i zdjęcia Beata Błaszczyk oszukać, ale powstaje dokuczliwa wy­ sypka, której nie ma jak i czym leczyć. Na północy kraju w Aslam tysiące lu­ dzi mogą być w takiej sytuacji. Tam też dotarły koszyki z żywnością polskiego Stowarzyszenia Szkoły dla Pokoju. „To żaden sukces”, mówią wolontariusze. „Jak wybrać pięćdziesiąt rodzin – bo akurat na tyle wystarczy pieniędzy – gdy dookoła są setki tysięcy potrze­ bujących?”, dodają. To właśnie z Aslam pochodziła Amal Hussain, której zdjęcia obiegły świat w październiku ubiegłego roku. Prześliczny uśmiech, wielkie oczy, cie­ niutka skóra i same kości. Żadnego cia­ ła, wspomina lekarz, który próbował ją

U

szli z życiem, ale nie mają nic. Są całkowicie zdani na pomoc. Niektórym z nich pomaga polskie Stowarzy­ szenie Szkoły dla Pokoju, organizacja pożytku publicznego we współpracy z dwiema miejscowymi jemeńskimi or­ ganizacjami. Zestaw zwany koszykiem to najczęściej 25 kg mąki, po 10 kg ryżu i cukru, 2 l oleju i 1 kg mleka w prosz­ ku. To ratuje życie ośmiu osób przed śmiercią głodową przez miesiąc. „To taki odroczony wyrok śmierci”, mówią wolontariusze Stowarzyszenia. „Nie wiadomo, co będzie za miesiąc. Teraz po prostu trzeba ratować każde ludz­ kie życie”. Gdy nie ma już okruchów chleba, które można rozmoczyć w wodzie lub coraz słabszej herbacie, pozostają roz­ gotowane liście winorośli, roztarte na kwaśną papkę. Głód można na krótko

ubrana – trzydzieści osiem kilogra­ mów. Nawet jeśli dziecko urodzi się w terminie, matka nie będzie w stanie go wykarmić. Zdjęcia Amal czy ludzi gotujących, a potem jedzących liście winorośli co ja­ kiś czas obiegają świat. Przez chwilę nie jest to zapomniana wojna. Tak było też w sierpniu zeszłego roku, gdy saudyjska koalicja zbombardowała szkolny autobus. Zginęło czterdziestu czterech chłopców. Czterdzieści cztery małe trumny były fo­ togeniczne. Tak samo jak mali chłopcy, którzy przeżyli atak i kopali groby dla swoich rówieśników. To było 9 sierpnia – mało kto jednak pamięta, że w ciągu pierwszych dni miesiąca zginęło w Je­ menie prawie pół tysiąca osób.

o wiarygodne statystyki trudno. Na podstawie tylko informacji medialnych ogólnie dostępnych dane gromadzi międzynarodowa grupa Armed Con­ flict Location & Event Data Project. Od początku wojny, to jest od marca 2015 roku mogło zginąć nawet sto tysięcy osób. Nalotów było ponad osiemnaś­ cie tysięcy. „Co odpowiedzieć komuś, kto pi­ sze, że nad jego domem nisko krążą samoloty F-16?”, pytają wolontariu­ sze Stowarzyszenia Szkoły dla Poko­ ju. Koc nie ochroni przed bombami. Dzieci skulone pod kocem zamykają oczy. Uderzy? Poleci dalej? Więc nie dzisiaj. Nawet jeśli nie uderzy, trauma

10-latek dostaje opaskę z numerem na nad­ garstek. To jego klucz do raju. Gdy zginie, zos­ tanie pochowany jako męczennik. Jeśli nie zginie, będzie problemem nie tylko dla siebie i dla kraju. ratować w mobilnej klinice w Aslam. Pielęgniarki próbowały karmić dziew­ czynkę mlekiem, ale wycieńczony orga­ nizm reagował jedynie biegunką i wy­ miotami. Amal zmarła z głodu. Jemen to kraj, w którym dziesię­ cioletni chłopiec może ważyć osiem kilogramów, dwunastoletnia dziew­ czynka dziesięć, kobieta w trzecim trymestrze ciąży ciepło i tradycyjnie

Broń najnowszej generacji produ­ kowana przez amerykańskie i brytyjskie koncerny podobno jest tak precyzyjna, że może trafić w cel z dokładnością jed­ nego metra. Zawsze jednak, gdy giną dzieci w szkołach, kobiety w domach czy szpitalach, komunikat amerykań­ skiej administracji jest ten sam: to był w pełni usprawiedliwiony cel militarny. W kraju praktycznie bez państwa

pozostanie. Tego nie będzie miał kto leczyć. To rzeczywistość rodzin, które nadal są w swoich domach i próbują żyć normalnie. Ludzie zakładają rodzi­ ny, rodzą się dzieci. Bo ile można cze­ kać? Zwłaszcza, gdy nie wiadomo, na co się czeka. Zwaśnione strony trudno posadzić przy jednym stole. Początko­ wo wewnętrzny konflikt stał się wojną z udziałem sił obcych. A wszystkim

uczestnikom tej wojny ona zwyczajnie się opłaca. Nawet tym najmniejszym graczom. Wystarczy parę kałachów – a o broń w Jemenie zawsze było łatwo – kilku młodych chłopców i już punkt kontrolny na drodze. Nikt nie kontro­ luje zawartości pojazdów, bo przecież nie o to chodzi. Chodzi o opłaty, które można pobierać. Więc szkoda stracić takie źródło dochodu. Zwłaszcza, gdy nie ma innego. Gdy nie ma nic, kusi obietnica szybkiej ścieżki do raju. Nastoletnich chłopców można werbować, właśnie kusząc obietnicą szybkiej ścieżki do raju. Można też uprowadzać siłą z do­ mów czy sierocińców. Dziesięciolatek dostaje opaskę z numerem na nadgar­ stek. To jego klucz do raju. Gdy zginie, zostanie pochowany jako męczennik. Jeśli nie zginie, będzie problemem nie tylko dla siebie i swojego kraju, ale tak­ że i dla nas wszystkich. Bardzo brak silnego, konsekwent­ nego, polskiego głosu w sprawie Jeme­ nu na arenie międzynarodowej. Biedni nie mają przyjaciół. To wiemy. Ale tu stawka jest dużo większa. Tam walczą najemnicy z innych krajów. Co naj­ mniej trzydzieści tysięcy saudyjskich

najemników z Sudanu. Teraz walczą w Jemenie. Nie mają nic do stracenia. Nic ich na tym świecie nie trzyma. Ro­ dzice i rodzeństwo nie żyją. Mogą za­ bijać wszędzie, jeśli tylko ktoś zapłaci. Bo w sumie tylko to potrafią. Jemen potrzebuje pomocy. Także naszej pomocy. Bo jak nie my, to kto? Ci, którzy sprzedają tam broń i na tym zarabiają? Im nie zależy na końcu tej wojny. K

STOWARZYSZENIE SZKOŁY DLA POKOJU organizacja pożytku publicznego numer konta 34 1020 1156 0000 7902 0048 5227 Bank PKO BP S.A. www.szkolydlapokoju.pl Na stronie głównej sprawozdania finansowe pokazują, że wszystko, co otrzymujemy, przekazujemy potrzebującym. Nie mamy biura ani żadnych kosztów biurowych, wszyscy jesteśmy wolontariuszami. Zapraszamy do śledzenia relacji z organizowania pomocy na naszej stronie, na Facebooku i Twitterze.


KURIER WNET · LIPIEC 2O19

12

A na naukę pieniędzy nie starcza Najwyższa Izba Kontroli co jakiś czas kontroluje instytuty badawcze, publi­ kując swoje raporty. Ostatnio opubliko­ wała raport o kontroli Instytutu Badań Rynku, Konsumpcji i Koniunktur, któ­ rego „podstawą gospodarki finansowej był najem powierzchni biurowej, a nie działalność merytoryczna, badawczo­ -naukowa, na którą otrzymywał do­ tacje”. Mimo złej sytuacji finansowej w instytucie zatrudniano kolejnych pracowników i podwyższano płace. Raport NIK informuje: „Zgodnie ze Statutem IBRKiK z kwietnia 2017 r. przedmiotem podstawowej działalności Instytutu były badania naukowe i pra­ ce rozwojowe w dziedzinie nauk spo­ łecznych i humanistycznych. Ins­tytut miał m.in. prowadzić: badania rynku i opinii publicznej, doradztwo w zakre­ sie działalności gospodarczej i zarzą­ dzania, wydawanie książek, czasopism i periodyków. Na działalność naukową

P U N K T·W I D Z E N I A Już niemal rok obowiązuje w Polsce ustawa Konstytucja dla nauki, co jednak wprowadza obywateli w błąd, bo to ani konstytucja, ani nie obejmuje w pełni nauki w Polsce. Poza jej zasięgiem znajdują się instytuty badawcze, a te też swoimi nazwami nieraz wprowadzają w błąd obywateli, gdy funkcjonują raczej jako agencje nieruchomości.

Instytuty badawcze czy agencje nieruchomości? Józef Wieczorek nauko-badawczej. Taką samą kategorię miał w latach poprzednich”. Po kontroli instytutu NIK zwrócił uwagę, że „podstawą gospodarki finan­ sowej Instytutu, od początku 2017 r. do połowy 2018 r., był właśnie wynajem powierzchni biurowych oraz dotacje budżetowe. W 2016 r. wpływy z wynaj­ mu stanowiły 62 proc. łącznych przy­

W 2016 r. wpływy z wynajmu stanowiły 62 proc. przychodów, a w 2017 r. blisko 54 proc. Przychody z działalności merytorycznej (własnych prac naukowo-badawczych) w 2016 r. stanowiły ponad 3 proc. przychodów, a w 2017 r. 9 proc.”. i utrzymanie potencjału badawczego otrzymywał celowe dotacje państwowe. Na przykład w latach 2017–2018 r. jego konta zasiliły wpłaty z Ministerstwa Na­ uki i Szkolnictwa Wyższego wynoszą­ ce w sumie ponad 1 mln zł. W 2017 r. i 2018 r. Instytut otrzymał także dwie dotacje celowe o łącznej wysokości po­ nad 11 mln zł od Ministra Rozwoju i Fi­ nansów, a nas­tępnie, po zmianie nazwy resortu, od Ministra Przedsiębiorczości i Technologii. Po kompleksowej oce­ nie jednostek naukowo-badawczych, przeprowadzonej w 2017 r. przez Mi­ nisterstwo Nauki i Szkolnictwa Wyż­ szego, Instytut otrzymał kategorię B, co oznacza poziom akceptowalny z re­ komendacją wzmocnienia działalności

chodów, a w 2017 r. blisko 54 proc. Dla porównania przychody z działalności merytorycznej (własnych prac nauko­ wo-badawczych) w 2016 r. stanowiły nieznacznie ponad 3 proc. łącznych przychodów, a w 2017 r. niecałe 9 proc.”. Zasadne jest zatem pytanie – dla­ czego przez lata taki instytut był trakto­ wany jako instytut naukowy, otrzymy­ wał na prowadzenie badań naukowych dotacje z budżetu, oceniany był nie naj­ gorzej! (kategoria B)? Czy nie było­ by zasadne, aby funkcjonował zatem nie jako instytut badawczy, tylko jako agencja nieruchomości, rzecz jasna bez dotacji z kieszeni podatnika, których przecież – jak ciągle słyszymy – nie ma na naukę? Skoro pieniądze z budżetu

przeznaczone na naukę służą tak na­ prawdę do celów z nauką nie mają­ cych nic wspólnego, m.in. do wspie­ rania swoistych agencji nieruchomości o wprowadzających w błąd nazwach naukowych, to trudno się dziwić, że na naukę pieniędzy nie starcza.

To nie jest wyjątek Taki stan rzeczy to nie jest wyjątek. Osiem lat temu NIK skontrolował 32 instytuty badawcze, informując: „Instytuty badawcze zarabiają na dzia­ łalności gospodarczej, między inny­ mi wynajmując lokale. Tylko połowa z nich osiąga jakiekolwiek zyski z go­ spodarowania własnością intelektualną. Choć w przypadku żadnego instytu­ tu nie przekroczyły one 4 proc. ogółu przychodów, to instytucje te nie płaciły podatku dochodowego, zwykle wyko­ rzystując zapisy o zwolnieniu z tytułu prowadzenia działalności badawczej”. Ta bulwersująca informacja jakoś spo­ łecznym echem się nie odbiła i – jak widać – po ostatniej kontroli NIK nie zaszkodziła w funkcjonowaniu swois­ tych agencji nieruchomości o nazwach naukowych i ich zasilaniu z budże­ tu przeznaczonego na finansowanie nauki w Polsce. Jeśli podatnik płaci na badania, w części finansuje instytuty badawcze/ naukowe/uczelnie, to te instytucje win­ ny mieć jakieś efekty tej pracy, a spo­ łeczeństwo – jakąś kontrolę nad funk­ cjonowaniem tych instytutów. Chyba dla każdego jest jasne, że własność

Pragnę wyrazić nadzieję, że władze Republiki Austrii i austriac­ kie instytucje odpowiedzialne za kwestie miejsc pamięci właściwie zagospodarują tereny i budynki stanowiące w przeszłości integralną część obozu koncentracyjnego Gusen. Będziemy wymagać zapewnienia międzynarodowych standardów, jakim podlegają obozy w Auschwitz czy Sobibór…

Po czynach ich poznacie... „Tu, w Gusen, mamy do czynienia z niemieckim Katyniem” Dariusz Brożyniak

O

czekujemy tego także w imieniu 44 600 zamor­ dowanych w tym obozie, niewinnych ludzi. Oni zdecydowanie zbyt długo czekają na ten ostatni akt łaski i akt pamięci, jaki winny jest im rząd Republiki Austrii…” – to słowa wicepremiera rządu RP i mi­ nistra kultury i dziedzictwa narodowe­ go prof. Glińskiego. Bardzo znamienne, odważne i do­ bitne słowa, wypowiedziane po raz pierwszy od dekad w Austrii, definiu­ jące pewien stan rzeczy jednoznacznie. Słowa także uniwersalne, prawdziwe wszędzie tam, gdzie próbuje się urągać II-wojennej bezprecedensowej trage­ dii Polaków. Urąga się jednak upar­ cie i coraz częściej. Urąga się najchęt­ niej w Niemczech, Austrii, na Łotwie, na Ukrainie, w Izraelu, ale i w Polsce. Wyb­rani przez naród politycy z wy­ jątkową niechęcią konfrontują się z tą rzeczywistością. Oni chcą wygodnie przejść przez swą kadencję, łakomi na każdy łatwy sukces. Nie cierpią tych, którzy wskazują sprawy zamiecione pod dywan lub wymagające wysiłku i mądrej walki o pozytywny rezultat. Ruchy obywatelskie w postaci powołanych stowarzyszeń, uparcie dochodzące do prawdy, wyręczające czynniki państwowe w dociekaniu, ujawnianiu i upamiętnianiu, nie mają jednak ostatecznie mocy sprawczej. Mają za to wrogą niechęć decydentów zmuszanych siłą faktów do działania. Tłumi się więc, gdzie tylko można, ini­ cjatywę, odmawia sponsoringu, rzu­ ca wszelkie możliwe kłody pod nogi. Zaprasza i wysłuchuje się pro forma,

a tam, gdzie społeczna reprezentacja mogłaby dać zbyt mocne i wyraźne świadectwo, zaproszenia są drastycz­ nie redukowane. Nadstawia się za to chętnie ucha nawet mocno podejrza­ nym lub wręcz skompromitowanym doradcom, gwarantującym jednak bez­ pieczny święty spokój, mającym często lata doświadczeń w bezkonfliktowym

Pracownikom dyplomatycznym towarzyszy często, prócz wyłącznie „grzesiukowej” wiedzy, także poczucie tymczasowości i pokusa obrony „dobrych relacji”, często wręcz kosztem polskiego narodowego interesu. nicnierobieniu i tworzeniu wyłącznie dobrego wrażenia. Tak się nieoczekiwanie politycznie złożyło, że prawica narodowa, ta do­ ciekliwa i zadająca konkretne, twarde i trudne pytania, coraz bardziej staje się cichym wrogiem tej niosącej tak wiele nadziei „dobrej zmiany”. Do zwalczania tejże patriotycznej prawi­ cy wykorzystywane są nawet „ciemne siły” poprzedniego systemu, nie mó­ wiąc już o całej rzeszy „zrehabilitowa­ nych przekrzt” III RP. Przypominać to zaczyna coraz bardziej okrzyknięcie Solidarności Walczącej organizacją terrorys­tyczną i wydanie nawet przez rząd Mazowieckiego listów gończych za jej prominentnymi działaczami, aż

do 1992 roku (sic!). Zjawiska te – nieco usprawiedliwione nie mającą preceden­ su w Europie Zachodniej i nawet Środ­ kowej brutalizacją życia politycznego, a szczególnie kampanii wyborczej – nie mogą i nie powinny znajdować żadnej akceptacji wobec kwestii naszej pol­ skiej, narodowej pamięci. Tymczasem przykład ruchów kibicowskich, które pierwsze upomniały się, bez względu na konsekwencje stadionowych regula­ minów, o żołnierzy wyklętych, jest jed­ noznacznym dowodem na zaniechania władzy. Robią to zresztą nadal, broniąc dobrego imienia Polski przed agresyw­ nie antynarodową narracją Niemiec. Orlęta Lwowskie to byli także batia­ rzy z określonych lwowskich dzielnic, jednak poczucie honoru, patriotyzmu i obowiązek wobec ojczyzny stawiały wtedy także polityków i dyplomatów w jeden szereg towarzyszy broni. W dzisiejszej Polsce młyny dyp­ lomacji mielą nadal niezwykle powoli, ale można odnieść wrażenie, że także nieskutecznie. Tylko bowiem z poczu­ ciem wstydu można wysłuchiwać relacji o niemożliwym latami do przełamania status quo pomnika z orłem bez koro­ ny, braku upamiętnień w ogóle, celo­ wych zaniechaniach czy pogardliwym stosunku wielu ustanowionych z urzę­ du „zarządców” nawet do ofiar i ich bliskich. Pracownikom dyplomatycz­ nym towarzyszy często, prócz wyłącz­ nie „grzesiukowej” wiedzy, także po­ czucie tymczasowości i pokusa obrony „dobrych relacji”, często wręcz kosztem polskiego narodowego interesu. Usłuż­ ne „szare eminencje”, najczęściej roda­ cy uwikłani od lat w lokalne interesy,

intelektualną można sprzedać, jeśli ta własność istnieje i jest na nią zapotrze­ bowanie. Widocznie kadry badawcze tej własności nie mają albo w nikłej ilości, stąd instytuty zarabiają na tym, co mają – a mają nieruchomości, więc tym handlują. I nawet nieźle na tym wychodzą, jak wynika zresztą z rapor­ tu NIK, w gruncie rzeczy pozytywne­ go dla instytutów badawczych. Skoro przynoszą dochody, to źle nie jest, a że społeczeństwo z tych dochodów nie ma pożytku, to zupełnie inna sprawa. Konieczna jest niewątpliwie nie tylko NIK-owska, ale i społeczna kontrola tego, co robią instytucje „badawcze”.

Utrzymywanie pozoranctwa naukowego i edukacyjnego

ale zainwestowano niemało także ze środków budżetowych, których bra­ kowało na finansowanie nauki. Mimo wybudowania takiej ogromnej ilości budynków i laboratoriów, znakomitej poprawy infrastruktury akademickiej, nauka w Polsce jest w stanie kryzysu, a niektórzy obwieszczają wręcz śmierć nauki. Czyżby te kosztowne nierucho­ mości miały służyć za domy pogrze­ bowe nauki? Nawet decydenci akademiccy po zastanowieniu się konstatowali: „Część uczelni niepotrzebnie też za­ inwestowała w infrastrukturę, w nowe budynki. Z powodu mniejszej liczby studentów stoją one niewykorzysty­ wane, a trzeba za nie płacić ogromne

budżet nie jest z gumy, a opłaty od studiujących maleją? Tak jak sądziłem, musi przyjść czas na rozwiązanie tego problemu. I już ten czas nadchodzi. Otóż UE, przekonana przez na­ szych decydentów, że nieruchomości się marnują, zgadza się, aby lepiej wy­ korzystywać laboratoria i budynki aka­ demickie, tzn. póki co, do 20% danej infrastruktury będzie można wykorzy­ stać na działalność komercyjną. Skoro z działalności naukowej i edukacyjnej nie da się tego co wybudowano utrzy­ mać, to trzeba dać jakąś część nieru­ chomości na wynajem i środki będzie można zdobyć. Jak to nie wystarczy, to trzeba będzie te 20% powiększyć o kolejne procenty. Ale pierwszy krok jest już zrobiony. Pozostaje do wykonania jeszcze je­ den krok – autonomiczne przekształce­ nie się organów zarządzających uczel­ niami w agencje nieruchomości. Jak pokazują przykłady instytutów badaw­ czych, z wynajmu nieruchomości da się utrzymać, a z produkcji wyrobów intelektualnych i tak utrzymać się nie są w stanie. Pozoranctwo naukowe i edu­ kacyjne będzie miało mocne oparcie w takich agencjach. Póki co, uczelnie w niejednym mieście są największymi zakładami produkcyjnymi i w zakre­ sie produkcji śmieciowych dyplomów/ stopni/tytułów – rezultat pozoranctwa naukowego i edukacyjnego – rzeczy­

Pieniądze z budżetu przeznaczone na naukę służą tak naprawdę do celów z nauką nie mających nic wspólnego, m.in. do wspierania swoistych agencji nieruchomości o wprowadzających w błąd nazwach naukowych.

Kilka lat temu źródła ministerialne podawały, że od roku 2007 Polska zainwestowała ponad 30 miliardów złotych w uczelnianą i instytutową in­ frastrukturę. To wiele, a skutki tych inwestycji są widoczne gołym okiem. Obserwowaliśmy od lat, często ze zdu­ mieniem, że mimo nadciągającego ni­ żu demograficznego i biedy panującej na uczelniach – o czym informowały media – nieruchomości uczelniane rosły jak grzyby po deszczu. Niektó­ rzy pytali: Po co tyle nieruchomości akademickich? Kto tam będzie praco­ wał/studiował? Kto to utrzyma? Oczy­ wiście na budowę nieruchomości ja­ kieś 2/3 środków pochodziło z UE,

pieniądze, choćby na ogrzewanie czy prąd – mówi prof. Rocki” (Mniej stu­ dentów płaci za naukę, uczelnie ma­ ją problemy, Klara Klinger, „Dzien­ nik Gazeta Prawna” 13.08.2012). Jak przypuszczałem już przed laty, istniało i istnieje drugie dno tego boomu na nieruchomości akademickie. Wybudo­ wać można, ale jak to utrzymać, skoro

wiście mamy czołowe miejsce w Unii Europejskiej, która nie bez przyczyny obficie dotuje budowę tych zakładów produkcyjnych. UE ma w tym interes, bo młodzi Polacy z dyplomami zasilają rynek taniej siły roboczej, a że Polska z tego pożytku nie ma, to nikogo jak nie obchodziło, tak i nie obchodzi, mimo zmian. K

podpowiadają priorytety i rozwiązania bezkonfliktowe, bo wygodne wyłącz­ nie dla drugiej strony. „Handlowanie” polską racją stanu z obcymi dla włas­ nych, najczęściej „małych” karier jest jedną z najpaskudniejszych naszych narodowych wad, spatologizowanych dodatkowo zaborami. Niechlubnym przykładem jest tutaj właśnie Austria. W takim to zewnętrznym otocze­ niu pozarządowe stowarzyszenia jadą przez świat z wyraźnymi narodowymi symbolami, pokonując z ogromną de­ terminacją trudy podróży i jakże często także wieku uczestników, i stawiają się tam, gdzie w żadnym wypadku nie mo­ że zabraknąć POLSKI. Tak było i w te­ goroczną 75 rocznicę bitwy o Monte

coraz częściej i z wyraźną przyjaźnią wspomagają Stowarzyszenie Rodzin Polskich Ofiar Obozów Koncentracyj­ nych. Coraz dokładniej odpowiadają na poszukiwawcze pytania i dzielą się na bieżąco odkrytą wiedzą. Młodzież – laureaci konkursu na rodzinną his­ torię wojenną – słuchała z wielkim po­ ruszeniem żywej historii prezentowanej przez panią Marthę Gammer, prezesa Gusen Komitee, w klasztorze św. Floria­ na. Strażacy z Trzebiatowa pozostawili tam swe wotum, a następne zaproszenie zostało skierowane wraz z pozdrowie­ niami dla „pięknej Polski”. Wśród zwykłych ludzi zaczyna się w ten sposób odbudowywać sza­ cunek dla cierpienia bliźnich i natu­

które Polsce także oni odebrali, a czego skutki można przecież wspólnie o wiele szybciej naprawiać. Tymczasem politycy są ciągle zamk­nięci w swej wieży z kości słonio­ wej. Szczególnie polska maniera nagle „lepszej wiedzy” tych przecież przez nas – obywateli – namaszczonych re­ prezentantów, jest wyjątkowo irytująca i przede wszystkim wyjątkowo destruk­ cyjna. Ignorowanie okazji do słuchania innych to w systemie demokratycznym objaw arogancji prowadzącej do dra­ matycznej w skutkach alienacji. Brak wspólnego głosu Ministerstwa Kultu­ ry i Dziedzictwa Narodowego z Mini­ sterstwem Spraw Zagranicznych jest w stanie ubezwłasnowolnić wszelkich spontanicznych i jakże w praktyce cen­ nych „ambasadorów” polskiej sprawy poza jej granicami. Stawianie uparcie na od dziesięcioleci „mętne”, te same koterie musi się odbyć, w sytuacji post­ komunizmu, kosztem naszej narodowej pamięci i postępującej degradacji wize­ runku kraju poważnego, aspirującego z rzeczywistą determinacją do powrotu, po 45 latach sowieckiego komunizmu (w wersji polskiej), do łacińskiego stan­ dardu cywilizacyjnego. Rozpędza się kampania wyborcza, jeszcze tylko wakacje i już jesień za pro­ giem. Toczy się walka o Polskę chyba z jeszcze większą zaciętością niż 30 lat temu. Wtedy jej kształt został de facto przesądzony przy Okrągłym Stole, dziś karty zostają rozdane praktycznie od nowa. Można skutecznie, szczególnie w polskich warunkach, zdobyć wybor­ ców wyłącznie programem socjalnym. W ten sposób nie zbuduje się jednak wspartego na solidnych wartościach samodzielnego społeczeństwa obywa­ telskiego, a jedynie społeczność kon­ sumpcyjną, która przy następnych wy­ borach pójdzie wyłącznie za tym, kto da więcej. Samorodna i samokształce­ niowa warstwa patriotyczna, a wobec ciągłego braku patriotycznego modelu edukacyjnego z taką mamy obecnie do czynienia, bez rzeczywistego wspar­ cia polityków i autorytetu państwa nie przetrwa materialistycznego naporu od wewnątrz i kulturowego marksizmu od zewnątrz. Zatem po czynach ich poznacie, także wobec rzeczywistego, praktycznego szacunku dla polskiej narodowej pamięci poza ojczystymi granicami. K

FOT. JERZY OSYPIUK, WŁASNOŚĆ STOWARZYSZENIA RODZIN POLSKICH OFIAR OBOZÓW KONCENTRACYJNYCH (RPOOK)

Cassino i w majową 74 rocznicę wy­ zwolenia obozów koncentracyjnych Mauthausen-Gusen w Austrii. Pomimo pogardliwych i kąśliwych uwag miej­ scowego polskiego „establishmentu”: „…A ci przebierańcy co tu robią?”, le­ gionowy mundur i maciejówki grupy rekonstrukcyjnej stanowiły wspania­ łe dopełnienie budzącej powszechny szacunek kompanii reprezentacyjnej Wojska Polskiego. To właśnie do pols­ kiego werbla międzynarodowe delega­ cje składały wieńce i kwiaty. Ta atmosfera i ten widok sprawiły, że austriackim społecznikom zaczęła powoli wracać pamięć o tej „pańskiej” Polsce inteligencji, oficerów i urzęd­ ników, którą na swym dworze potrafił docenić sam Franciszek Józef Habs­ burg. Austriaccy „ludzie dobrej woli”

ralne, chrześcijańskie poczucie winy za przyczynienie się Austrii do tego tak tragicznego losu Polski i Polaków. Pomagając, chcą pewnie i jakoś zadość­ uczynić, dzieląc się możliwościami,

„Handlowanie” polską racją stanu z obcymi dla własnych, najczęściej „małych” karier jest jedną z najpaskudniejszych naszych narodowych wad, spatologizowanych dodatkowo zaborami. Niechlubnym przykładem jest tutaj właśnie Austria.


LIPIEC 2O19 · KURIER WNET

13

POLSK A·WIELKI·NARÓD

11 lipca 1949 roku, a więc przed 70 laty, warszawski Sąd Wojskowy skazał na karę śmierci Adama Doboszyńskiego. Po upływie miesiąca Najwyższy Sąd Wojskowy utrzymał wyrok w mocy, a 21 sierpnia Bolesław Bierut uznał, że nie skorzysta z prawa łaski. Doboszyński został zabity w więzieniu mokotowskim 29 sierpnia strzałem w tył głowy. Miejsce jego pochówku do dziś pozostaje nieznane.

T

ak zakończyła się epopeja niepokornego życia wiel­ kiego narodowca, ale i ro­ mantyka, człowieka twarde­ go i bez wątpienia kontrowersyjnego. Dla niektórych był faszystą, choć jego pisma i zamiłowanie do katolickiej na­ uki społecznej zdają się temu stygma­ tyzującemu poglądowi przeczyć. Na pewno trudno Doboszyńskiego jedno­ znacznie scharakteryzować. W obozie narodowym był postacią wpływową, słuchaną i czytaną, choć jego poglądy wyrażane w mowie i piśmie należało­ by określić w obrębie tego obozu jako heterodoksyjne. Fakt, że znajdował tu uznanie, świadczy o otwartych umy­ słach działaczy narodowych tamtych czasów i o tym, że w poszukiwaniu in­ teresu narodowego potrafili poruszać się po dalekich ścieżkach. Śmierć Do­ boszyńskiego była symbolicznym koń­ cem myślenia nad miejscem Polski jako podmiotu zmierzającego do odegrania wielkiej roli w nowoczesnej Europie.

Droga Doboszyński urodził się w Krakowie 11 stycznia 1904 roku, w dość zamoż­ nej rodzinie. Jako 16-latek wstąpił do armii w roku 1920 i odbył w niej kil­ kumiesięczną służbę, choć w samych walkach bezpośredniego udziału nie wziął. W późniejszych latach podjął studia, a fakt, że kilkakrotnie zmie­ niał uczelnię i kierunki nauki, świadczy o poszukiwaniach i dość niespokojnym usposobieniu. Po ukończeniu prawa na Uniwersytecie Warszawskim przy­ szła kolej na Wyższą Szkołę Techniczną w Gdańsku, gdzie uzyskał tytuł inży­ niera, by jednak w latach następnych próbować swych sił w paryskiej Szkole Nauk Politycznych. W kraju ukończył ze stopniem podporucznika Szkołę Sa­ perów w Modlinie. W młodości podjął się prowadze­ nia majątku rodzinnego w Chorowi­ cach. Polityką wyraźnie zainteresował się w roku 1931, wstępując do Obozu Wielkiej Polski, chociaż można śmia­ ło uznać, że fakt ten był jedynie kolej­ nym krokiem w aktywności publicys­ tyczno-literacko-społecznej młodego Doboszyńskiego. Zresztą o tej ostatniej z rozrzewnieniem pisze w czasie woj­ ny w szkicu pt. Chłopska demokracja, w którym kreśli wizję oddolnie budo­ wanego demokratycznego ustroju przy­ szłej Polski, opartej na małych wspól­ notach rustykalnych. W tej wizji tkwi jeden z ważniejszych kluczy do zrozu­ mienia idei Doboszyńskiego, wynika­ jącej z obserwacji i analizy współczes­ nego świata, dokonanej z jednej strony okiem technika, z drugiej – kogoś, kto na pierwszym miejscu stawia aksjoma­ ty humanistyczne i patriotyczne. Sen­ tymentalny szkic, który jest odpowie­ dzią czy raczej recenzją książki Jerzego Pietkiewicza Po chłopsku, pokazuje au­ tora, pragnącego budować przyszłość na wartościach ludowych, na elitach, które wyrastają samodzielnie, w auten­ tycznym samorządzie, poza polityką, która jest zasadniczo zła. System polityczny dwudziestolecia międzywojennego nie był dla Dobo­ szyńskiego źródłem inspiracji. Stał na stanowisku, że niszczy on życie społecz­ ne i prowadzi do błędnych rozwiązań ustrojowych. Sanację postrzegał wy­ łącznie źle. Jego zdaniem tamte rządy, szczególnie w latach 30., prowadziły do patologii i torowały drogę bolszewi­ zmowi w Polsce. W swych koncepcjach ekonomicznych stał na stanowisku, że liberalizm i socjalizm, czy też bolsze­ wizm, są jednakowo niemoralne. Chy­ ba największy wpływ na kształtowa­ nie się wizji fundamentów przyszłego państwa opartego na sile społeczeń­ stwa wywarł na Doboszyńskim pewien angielski pisarz, dziś w powszechnej opinii kojarzony głównie ze zekrani­ zowanymi przygodami kryminalnymi pewnego księdza, o ile w ogóle takie skojarzenie jeszcze funkcjonuje.

Chesterton Mówi się, że „niezbadane są wyroki Boskie”, ale i losy ludzkie trudne są do odtworzenia, a jeszcze trudniejsze do przewidzenia. Mistrz paradoksu w po­ wieściopisarstwie stał się paradoksalnie jednym z ojców myśli Doboszyńskiego, a prawdopodobnie temu angielskiemu konwertycie zawdzięcza on znakomi­ tą część swego narodowego poglądu na świat. Młody Polak poznał i zaprzyjaźnił

się z pisarzem w 1933 roku w trakcie wizyty w Anglii. Chesterton darzył nasz naród olbrzymią sympatią, zresztą od­ wzajemnioną. W latach I wojny świa­ towej pomagał Dmowskiemu w jego akcji politycznej, potem też o nas nie zapomniał, a w czasie wizyty w Polsce przyjmowany był niezwykle ciepło. Nic w tym dziwnego: w końcu sprawa polska w tamtym czasie nie miała wielu wpły­ wowych a bezinteresownych zwolenni­ ków. To od Chestertona Doboszyński dowiedział się o doktrynie dystrybucjo­ nizmu, którą się zafascynował i do końca życia promował w swojej myśli ekono­ micznej. To w jej tezach, zakładających walkę z kapitalizmem i komunizmem poprzez upowszechnienie własności, odnalazł nasz bohater drogę, którą nale­ ży kroczyć, budując państwo narodowe. Książka pt. Gospodarka narodowa, którą napisał w wyniku fascynacji dystrybu­ cjonizmem, ale i pod wpływem myśli Tomasza z Akwinu, odegrała kolosalną rolę w kształtowaniu się nowoczesnej myśli ekonomicznej młodego pokolenia narodowców, a jej przeróbka wydana w Wielkiej Brytanii w 1945 roku miała szansę wpłynąć na myśl ekonomiczną katolików angielskojęzycznych. Takie spojrzenie na państwo i problemy wieku XX nie mogło mieć za sojuszników ani przedstawicieli wiel­ kiego kapitału, ani głosicieli rewolucji bolszewickiej. Można powiedzieć, że pisząc Gospodarkę narodową, a potem Economics of Charity, Doboszyński wy­ stąpił przeciw wszystkim i w latach 30. w Polsce, oprócz rosnącej popularności w kręgach katolickich oraz w uświado­ mionej części społeczeństwa, sojusz­ ników nie miał. Oczywiście wpisany w jego koncepcję gospodarczą korpo­ racjonizm jako podstawa ładu poli­ tycznego nie był całkowicie oryginal­ ny. Podstawy tej idei zarysował jeszcze w XIX stuleciu Leon XIII w encyklice Rerum novarum. W tym ujęciu korpo­ racjonizm wyrastał po prostu z zasady solidaryzmu społecznego i przeciw­ stawiał się marksistowskiej koncepcji walki klas. Zastosowanie praktyczne korporacjonizmu w wieku XX przy­ bierało różne formy: odwoływała się do niego i rozwijała wstępne założenia zarówno katolicka nauka społeczna, jak i faszyzmy, w tym przede wszyst­ kim włoski. Dzisiaj spojrzenie na ustrój państwa korporacyjnego zdaje się być utrudnione właśnie ze względu na ową różnicę w podejściach do niego oraz używanie go do dość odległych celów. Doboszyński – wbrew temu, co przy­ pisywano mu później zarówno w le­ wicowej i masońskiej publicystyce, jak

Doboszyński wystąpił przeciw wszystkim i w latach 30. w Pols­ ce, oprócz rosnącej popularności w kręgach katolickich oraz w uświadomionej części społeczeństwa, sojuszników nie miał. i na sali sądowej – faszystą nie był. Je­ go założenie o prymacie narodu nad państwem i zafascynowanie ustrojem opartym na rozwoju małych wspól­ not lokalnych, zaprezentowane przez Chestertona w Napoleonie z Notting Hill – książce, która pozostawiła w na­ szym myślicielu trwały ślad – czyniło z niego bojownika o wolność wydartą społeczeństwu polskiemu przez system partyjny. Było mu obojętne, czy jest to partyjniactwo symulowane, bez troski o szczegóły, jak w Polsce sanacyjnej, czy też bardziej liberalne. W jego opinii, władza partii w systemie liberalnym prowadziła do niewoli. Praktyka życia zdawała się te obserwację potwierdzać.

Myślenice Z tym małopolskim miasteczkiem ko­ jarzy się nierozłącznie nazwisko Do­ boszyńskiego. Wydarzenia interpre­ towane bywają odmiennie – zależnie od tego, kto o „wyprawie myślenickiej” mówi i pisze. Myślę, że sam zaintere­ sowany nie do końca identyfikowałby się z kierunkiem sporów, jakie jego de­ speracki krok wywołał. „Wyprawą myślenicką” nazywa­ ne bywają wydarzenia między 22 a 23 czerwca 1936 roku, kiedy to Dobo­ szyński, kierując grupą działaczy na­ rodowych, zajął na kilka godzin to

Prorok idei wielkiego narodu i małych wspólnot

70 rocznica mordu sądowego na Adamie Doboszyńskim Piotr Sutowicz

wszystkie skierowane przeciwko niemu zarzuty, oceniając, że działanie oskar­ żonego nosiło znamiona akcji w sta­ nie wyższej konieczności. Sytuacja dla władz była nie tylko nie do zaakcepto­ wania, lecz stała się skandalem. Unie­ winnienie organizatora marszu na Myś­ lenice stało się gwoździem do trumny instytucji sądów przysięgłych, które działały w byłym zaborze austriac­kim. Zostały one zlikwidowane przez sana­ cję w 1938 roku. Tymczasem jednak postanowiono wyrok skasować, a pro­ ces przenieść do Lwowa. Tu odbył się on ponownie z podobnym dla władz skutkiem. Co prawda, przysięgli uznali winę Doboszyńskiego, ale tylko w za­ kresie zagarnięcia broni z posterunku policji. Ostatecznie Lwowski Sąd Ape­ lacyjny skazał go na 3 i pół roku wię­ zienia, z odbywania kary został jednak urlopowany w lutym 1939 roku, dzięki czemu w czasie bezpośrednio poprze­ dzającym wybuch II wojny światowej mógł się poświęcić działalności w obo­ zie narodowym, pozostając w nim pos­ tacią niezwykle wpływową.

Wojna

małopolskie miasteczko. Zlikwido­ wał posterunek policji, zdobytą bro­ nią uzbroił grupę, próbował pochwycić miejscowego starostę, Antoniego Ba­ sarę, któremu wszakże udało się pozo­ stać nierozpoznanym. Nie jest więc ra­ czej prawdą, że ludzie Doboszyńskiego wybatożyli go za preferowanie handlu żydowskiego w powiecie. Zdemolowa­ no natomiast kilka sklepów i składów żydowskich oraz próbowano podpa­ lić synagogę. Po pewnym czasie grupa opuściła miasto, kierując się w kierun­ ku południowym. Wydarzenia myślenickie są faktem co najmniej kontrowersyjnym, ale ich tło jest znacznie bardziej skomplikowa­ ne niż chcieliby tego ci, którzy ograni­ czają się do jednoznacznego potępienia. Swoją drogą, fakt najścia na Myślenice był w trakcie powojennego procesu Doboszyńskiego przedstawiany jako próba faszystowskiego zamachu sta­ nu na modłę Mussoliniego, choć nikt nie pokusił się o odpowiedź na pyta­ nie, czemu Doboszyński maszerował na małe miasteczko, a nie na Warsza­ wę. Jednocześnie nie przeszkodziło to komunistom skazać w roku 1952 rze­ czonego Basary na dwa lata więzienia za działalność antylewicową właśnie w czasie, kiedy był w Myślenicach sta­ rostą i skutecznie wymknął się Adamo­ wi Doboszyńskiemu. Oczywiście nie należy szukać usprawiedliwień dla pobicia policjan­ ta czy strażnika miejskiego, ale na ko­ rzyść Doboszyńskiego przemawia fakt,

Wielki Naród Doboszyńskiego nie miał być prostą konfederacją, federacją czy unią. Związek narodów polegać by miał na stopniowym ich zrastaniu się w jeden, zupełnie nowy or­ ganizm. że zabronił on takich działań. Uczest­ nicy wyprawy dokonali ich niejako na własną rękę; zresztą pobitego policjan­ ta Doboszyński miał osobiście prze­ prosić. Na pewno nie należy też bro­ nić faktu zniszczenia mienia kupców żydowskich, mimo że toczono wów­ czas z nimi swoistą wojnę handlową. Obiektywnie doszło więc do rzeczy

niedopuszczalnej. Tło wydarzeń jest jednak bardziej skomplikowane. Od kilku lat Doboszyński łączył działalność narodową z gospodar­ czą. Jako inżynier założył np. własne przedsiębiorstwo, w którym zatrudniał robotników-narodowców, co bardzo nie podobało się miejscowym sana­ cyjnym władzom. Wymuszono więc np. na przedsiębiorstwie „Solvay” re­ zygnację ze współpracy z Doboszyń­ skim jako podwykonawcą, w wyniku czego musiał on swe przedsiębiorstwo zamknąć. Za aktywność polityczną kil­ kakrotnie grożono mu wysłaniem do obozu w Berezie Kartuskiej, do czego jednak ostatecznie nie doszło. Wreszcie – jako zwolennik samorządu wiejskiego jako podstawy ładu demokratycznego – nie mógł on spokojnie patrzeć na opanowywanie przez sanację wszyst­ kich szczebli administracji. Za jedną z bezpośrednich przyczyn owego desperackiego aktu, jakim był marsz na Myślenice, uważa się zabój­ stwo dokonane przez Policję Państwo­ wą w lutym 1936 roku na byłym pośle narodowym Wawrzyńcu Siedleckim, który zginął w trakcie walki w swoim dworze w Wielkopolsce, broniąc się przed oddziałem mającym za zada­ nie deportować go właśnie do Bere­ zy. W momencie śmierci Siedlecki był człowiekiem sześćdziesięcioletnim, co też warto podkreślić, dokładając kamy­ czek do ogródka systemu praworząd­ ności w tamtym czasie. Na pewno do przyczyn akcji należy dodać jeszcze inne rzeczy, w tym niepokoje społeczne tłumione przez policję i ogólnie pod­ kreślane przez Doboszyńskiego w trak­ cie procesu, po jego oddaniu się w ręce Policji, utrudnianie przez władze jakiej­ kolwiek legalnej działalności zmierza­ jącej do zmiany porządku społecznego. Rzeczywiście akcja została zlikwi­ dowana przez władze, a sam pomy­ słodawca wyprawy i jego pomocnicy w ciągu kilku najbliższych dni stanęli przed sądem. Losy Doboszyńskiego potoczyły się niezwykle ciekawie.

Sąd Przysięgłych i opinia publiczna Proces Doboszyńskiego spotkał się z ogromnym zainteresowaniem opi­ nii publicznej. Zdaje się, że przynaj­ mniej na gruncie Krakowa była ona po jego stronie. Sąd przysięgłych złożony z dwunastu osób jednogłośnie odrzucił

Wojenne losy Doboszyńskiego wpisu­ ją się w jego bezkompromisowy spo­ sób bycia i działania. W tym okresie powstają też jego ostatnie koncepcje ustrojowe, które z jednej strony wpisują się w rozwój myśli narodowej, z dru­ giej, ze względu na ich dalekosiężność, zdają się być niezwykle trudne do wy­ obrażenia nawet dziś, gdy wszystko się zmieniło w stosunku do czasów, w których powstawały. Nasz bohater nie bez problemów, ale jednak wziął udział w kampanii wrześniowej. Zdołał nawet uciec z nie­ mieckiej niewoli i przez Węgry trafił do Francji, a następnie przez Morze Śród­ ziemne i Portugalię do Anglii. Oprócz służby wojskowej prowadził działalność publicystyczną i polityczną, które tak jak w kraju nie przysparzały mu sympa­ tyków nie tylko w kręgach rządu emi­ gracyjnego, lecz również obozu, który moglibyśmy określić mianem masoń­ skim w środowiskach angielskich i mię­ dzynarodowych. Pismo noszące tytuł „Jestem Polakiem”, w tworzeniu któ­ rego uczestniczył, od początku stało się obiektem krytyki ze strony niemal wszystkich obozów politycznych, samo zaś pozostawało krytyczne wobec poli­ tyki generała Sikorskiego. Doboszewski był nawet na jakiś czas internowany przez generała. Zlikwidowany periodyk został zastąpiony przez nowy organ pt. „Walka”, wydawany na angielskiej zie­ mi konspiracyjnie, a mimo to docierał do dużego grona odbiorców. Poza tym Doboszyński pisał broszury polityczne, w których rozwijał koncepcję wielkiego narodu oraz publikował w katolickich środowiskach angielskich. W latach wojny doszedł on do wniosku, że epoka narodów etnicznych dobiega końca. W wypadku pols­kim

Ukoronowaniem tej myśli była wizja silnego organizmu politycznego na obszarze międzymorza, swego rodzaju wspólnoty, imperium narodowo-państwowego zdolnego prowadzić politykę w wymiarze europejskim. było to szczególnie ważne, gdyż, by przetrwać i móc prowadzić ekspansję w Europie Środkowej, trzeba stworzyć nowy projekt kulturowy zmierzający do powstania tzw. Wielkiego Narodu, który byłby wynikiem syntezy etnosu polskie­ go, ukraińskiego, białoruskiego i innych przyległych. Zdaniem Doboszyńskiego, przyszła Polska musi dokończyć dzieła zapoczątkowanego w okresie I Rzeczy­ pospolitej. Wielki Naród Doboszyńskie­ go nie miał być prostą konfederacją, federacją czy unią. Związek narodów polegać by miał na stopniowym ich zra­ staniu się w jeden, zupełnie nowy orga­ nizm. Szczególnie kontrowersyjnie wy­ dają się brzmieć te fragmenty manifestu pt. Wielki Naród, które dotyczą kwestii ukraińskiej, gdzie stawia on tezę, że Ruś Ukrainna ma szansę na rozwój jedynie w oparciu o Polskę, każdy inny wybór kończy się dla niej tragicznie. Myśl swoją rozwijał również bez­ pośrednio po wojnie, wiedząc, co

wydarzyło się na Wołyniu i zdając so­ bie sprawę z kolaboracji ukraińskiej z hitlerowcami. Jako analityk stanął na stanowisku, że nie ma dla Polaków ani narodów sąsiednich innej drogi jak ta, która prowadzi do ich zrasta­ nia, z czego nie wynika konieczność odrzucania własnej kultury. Tu po raz ostatni chyba pobrzmiewają echa myśli Ches­tertona oraz fascynacja wspólno­ tami lokalnymi, które miałyby stano­ wić podstawę nowego ładu. Ukoro­ nowaniem tej myśli była wizja silnego organizmu politycznego na obszarze międzymorza, swego rodzaju wspólno­ ty, imperium narodowo-państwowego zdolnego prowadzić politykę w wymia­ rze europejskim. Myśli o zjednoczeniu Europy Środ­ kowej pod polskimi auspicjami nie były oryginalnym wytworem Doboszyń­ skiego. W tamtym czasie idee takie by­ ły obecne i u Karola Stojanowskiego, i w koncepcjach Konfederacji Narodu, i w innych odłamach obozu narodowe­ go. Wydaje się, że myśl o konieczności połączenia narodów Europy Środkowej wynikała z prostej obserwacji faktów – że tylko wspólnie narody te mogą zabezpieczyć sobie niepodległy byt, więc muszą wyzbyć się wzajemnych pretensji. Cała reszta była tylko sporem o metodę. Doboszyński szedł tu chyba najdalej, postulując ideę konstruowaną na wzór angielski (Commonwealth). Podkreślał przy tym, że wrogowie ta­ kiego rozwiązania kwestii polskiej nie spoczną, póki nie utrącą rzeczonego pomysłu. Oczywiście miał tu na myśli przede wszystkim sowiecki i niemiecki ośrodek siły.

Agent niemiecki, amerykański i… co tam jeszcze Po wojnie Doboszyński zdecydował się wrócić do Polski. Zieloną granicę udało mu się przekroczyć w przeddzień wigilii 1946 roku. Raczej nie zamierzał włączać się w walkę zbrojną antykomu­ nistycznego podziemia, ale przyczynić się do jej wygaszenia. Wierzył, zdaje się, w wybuch III wojny światowej, ale stał na stanowisku, że nie jest w interesie

Próby rehabilitacji Doboszyńskiego miały miejsce jeszcze w minionym systemie. Zarzuty względem niego były tak absurdalne, że trudno im było się zmieścić nawet w logice komunis­ tycznej bezpieki. polskim antybolszewickie powstanie, które zostanie utopione w morzu krwi. Postulował raczej stworzenie ośrodka politycznego, który będzie zdolny do działania po konflikcie. Czy powrót Doboszyńskiego był roztropny? Dla komunistów był on postacią symboliczną, kojarzącą się złowrogo i wiadomo było, że zrobią wszystko, by go aresztować. Tyle, że sam Doboszyński mógł nie wiedzieć wszystkiego, co się w kraju działo. Po­ za tym był idealistą i niewielu rzeczy się bał, biorąc pod uwagę, ile w życiu przeszedł. UB aresztowało go 3 lipca 1947 roku. Sądzono go pod zarzutami szpie­ gostwa już to na rzecz III Rzeszy, już to Amerykanów. Co do tej pierwszej, sam zainteresowany w śledztwie kon­ fabulował niedorzeczne zeznania, które później stanowczo odwołał. Nie był to jednak czas na takie subtelności. Wła­ dza chciała mieć proces agenta niemie­ ckiego i polskiego Mussoliniego, więc go miała. Propaganda poświęciła wiele wysiłku zohydzaniu postaci oskarżo­ nego. Sam Doboszyński przed sądem złożył oświadczenie: „Mogłem w życiu popełnić wiele błędów, ale zamiary mo­ je były uczciwe i byłem człowiekiem czystych rąk”. Próby rehabilitacji Doboszyńskie­ go miały miejsce jeszcze w minionym systemie. Zarzuty względem niego by­ ły tak absurdalne, że trudno im było się zmieścić nawet w logice komuni­ stycznej bezpieki. Lecz cóż, zbyt wielu prominentnych funkcjonariuszy, na czele z Adamem Humerem, było w tę sprawę zaangażowanych. Ostatecznie Sąd Najwyższy oczyścił go z wszelkich zarzutów i zrehabilitował 29 kwietnia 1989 roku – dwadzieścia lat temu. K


KURIER WNET · LIPIEC 2O19

14

R E K L A M A

POLSKA WIELKI NARÓD

Wracamy do Źródeł Podróż Radia Wnet II etap trasy 8.07. - 12.07. Baranów Sandomierski Mielec / Dębica Jarosław Krasiczyn / Przemyśl Sanok / Kombornia

V etap trasy 29.07. - 02.08. Kłodzko Wałbrzych / Książ Jelenia Góra Lubin Legnica

Partner Podróży

Radio WNET

Radio WNET

@RadioWNET


LIPIEC 2O19 · KURIER WNET

15

P O W STA N I A·Ś L Ą S K I E

C

ofnięcie rozkazu nie dotar­ ło do komendantów powia­ towych w Koźlu, Kluczbor­ ku i Oleśnie. Tam wybuchły walki i osamotnieni powstańcy, bez wsparcia z innych powiatów, musieli się rozpierzchnąć. Część z nich osiadła w obozach uchodźców na terytorium Polski, tuż przy granicy ze Śląskiem – w Sosnowcu i Piotrowicach. Niemcy dostali dowód, że pomimo surowych przepisów stanu oblężenia – stanu wojennego, aresztowań – Ślą­ zacy są gotowi i są w stanie wywołać powstanie.

Żądanie czynu i… W Bytomiu Główny Komitet Wyko­ nawczy z Józefem Grzegorzkiem na czele podjął uchwałę wzywającą Do­ wództwo Główne POW G.Śl. do wy­ dania rozkazu powstania: „Obecni na zebraniu w dniu 11 sierpnia 1919 r. w Bytomiu komendanci powiatowi i grono wybitniejszych funkcjonariu­ szy POW G.Śl., ze względu na strasz­ ny terror ze strony niemieckiej żądają od Gł. Komendy POW w Strumieniu, ażeby wydała rozkaz rozpoczęcia po­ wstania. W razie niepodzielenia tego zdania przez Główną Komendę POW G.Śl., zebranie uchwala, ażeby rozwią­ zać organizację”. W związku z tym, że należało tę uchwałę dostarczyć natychmiast do Strumienia, dwaj kurierzy – Stanisław Mastalerz i Szczepan Lortz – jeszcze tego samego dnia udali się do Stru­ mienia. Alfonsa Zgrzebnioka tam nie było, ale w jego zastępstwie Jan Wy­ glenda zorganizował odprawę sztabu. Przyjęto do wiadomości tekst uchwały, ale nie chciano nawet słyszeć o jej wy­ konaniu. Zwołano odprawę wszystkich komendantów powiatowych na 15 VIII 1919 r. Wtedy nastąpiła zdrada. Niem­ cy wysłali na granicę swoich agentów. „Dnia 15 sierpnia 1919 r., a więc w momencie najkrytyczniejszym, Niemcy zaaresztowali na granicy pols­ ko-śląskiej, na szosie z Pawłowic do Strumienia, Jana Januszczyka z Szopie­ nic, Wilhelma Fojcika i Fryderyka Rei­ s­c­ha z Katowic oraz Karola Góreckiego z Markowic. Byli oni w drodze do Stru­ mienia, dokąd ich zawezwano na posie­ dzenie” – napisał Jan Ludyga-Laskow­ ski w swojej książce Zarys historii trzech Powstań Śląskich 1919, 1920, 1921. Na­ stępnego dnia Niemcy przechwycili kurierów z meldunkami. Franciszek Gajdzik wiózł rozkazy dla powiatów rybnickiego, zabrskiego i gliwickiego, Ludwik Mikołajec dla pszczyńskiego, a Szczepanik dla kluczborskiego, oles­ kiego, lublinieckiego i tarnogórskiego. Rozkaz brzmiał: „Do komendanta po­ wiatu… Dla wyświetlenia sytuacji, jaka powstała w Bytomiu, zwołujemy we wtorek dnia 18 sierpnia 1919 r. o godz. 2.00 po południu wszystkich komen­ dantów i podkomendnych na zebranie do Strumienia. Podpisano: Gł. Dowód­ ca POW G.Śl. w.z. (-) Wyglenda”. Do­ wódca Alfons Zgrzebniok był wtedy nadal w podróży służbowej. Po aresztowaniu kurierów do wię­ zienia trafili też Janusz Hager i Jan Pyka, komendanci powiatów zabrskiego i gli­ wickiego. Po zatrzymaniu przez Niem­ ców szefa sztabu Józefa Buły oraz szefa całej organizacji śląskiej POW Józefa Grzegorzka, kurierów i kilku komen­ dantów powiatowych, zarówno wśród pozostających na wolności członków sztabu w Strumieniu, jak i Komitetu Wy­ konawczego w zapanował chaos. „W ręce Niemców dostały się mate­ riały dotyczące POW Górnego Śląska, m.in. stany liczebne. Aresztowanie to było najprawdopodobniej wynikiem zdrady” – na podstawie materiałów Wyglendy („Traugutta”) i archiwów stwierdziła w swej książce Zyta Zarzyc­ ka. Szef sztabu J. Buła miał przy sobie rozkazy zakazujące rozpoczynania ja­ kichkolwiek walk. Niemcy się nimi po­ służyli podczas powstania, wysyłając podstawionych kurierów. Komendant posterunku policji w Katowicach Horing tak napisał w swo­ im raporcie: „Z powodu ujęcia jednej części podkomendnych i rzeczoznaw­ ców z Górnego Śląska, zaproszonych na posiedzenie POW do Strumienia – i przez to, że jedna część zaproszeń została przez nas przejęta – zebranie w dniu 15 VIII 1919 r. w Strumieniu nie doszło do skutku i dlatego porozsyłano naprędce, jeszcze w dniu 15 bm., zapro­ szenia na drugie zebranie, wyznaczone na dzień 18 bm. Jak wynika z treści no­ wych zaproszeń i z zeznań oskarżonych, na zebraniu tym szef sztabu Buła – któ­ ry dnia 10 bm. wyjechał do Warszawy, skąd wrócił 15 bm. – zakomunikować miał ważne wiadomości. (…) Oczekiwa­ ne są dalsze aresztowania powiatowych

komendantów POW przez wojsko­ we posterunki policyjne. Donoszą, iż 18 bm. ogłoszony będzie na Górnym Śląsku »stan doraźny« z zarządzeniem, że każdy spotkany z bronią w ręku zo­ stanie rozstrzelany”.

Rokosz uchodźców Uchodźcy w Piotrowicach byli nieza­ dowoleni z bierności dowództwa POW. Wyznaczanie terminów powstania i od­ woływanie ich na żądanie Korfante­ go sprawiło, że postanowili działać na własna rękę. „W Piotrowicach na Śląsku Cie­ szyńskim istniał obóz uchodźców, na

Wybuch powstania Odział zbrojny 40 powstańców z Mak­ symilianem Iksalem na czele po prze­ kroczeniu granicy miał nie tylko unie­ szkodliwić Grenzschutz, ale i na polach pomiędzy Skrbeńskiem a Gołkowicami zdetonować minę, aby dać sygnał do wybuchu powstania dla dwu powiatów – rybnickiego i pszczyńskiego. Pod budynkiem dworskim w Goł­ kowicach powstańcy pod dowództwem Jana Salamona stoczyli bój. Niemcy się poddali. Zginęło 2 powstańców: Fr. Panus i Fr. Sernik oraz 6 Niemców. Jeńców odstawiono do Cieszyna. Pomi­ mo, że wg pierwotnych planów oddział

Giszowiec, Janów, Bogucice, Lipi­ ny, Orzegów, Godulę, Siemianowice, Szombierki, Karb, Bobrek, Piekary, Rozbark, Szarlej, Brzozowice, Kamień, Józefę, Dąbrówkę Wielką, Radzionków, Piekary Rudne, Kozłową Górę, Bisku­ pice i Bielszowice. Zacięte boje toczono o Miechowice w powiecie bytomskim i Siemianowice. W powiecie rybnickim powstańcy doszli aż do Pszowa. Niemcy siali dezinformację, posia­ dali przecież oryginalne, choć już nie­ aktualne rozkazy ze Strumienia. „Do­ wódca marklowickiego baonu Alojzy Ośliźlok miał w owej chwili do swego rozporządzenia 800 chłopa i z tą siłą w nocy 17 sierpnia ruszył na Wodzi­

Nadeszło lato 1919 roku. Wojciechowi Korfantemu udało się odwołać dwa terminy wybuchu powstania. Zrobił to w ostatniej chwili, to znaczy już po wydaniu rozkazów oddziałom powstańczym we wszystkich powiatach. Z punktu widzenia militarnego największe szanse miało powstanie w kwietniu 1919 r. Znacznie gorszy był stosunek sił w czerwcu, kiedy to Korfanty przyleciał samolotem do Sosnowca wstrzymywać walki.

Wybuch I powstania śląskiego Historia powstań śląskich VIII Jadwiga Chmielowska

czele których, po przeniesieniu komen­ dy do Strumienia, stał Józef Michalski z Wodzisławia. Obok legalnego komen­ danta Michalskiego rej wodził niejaki Maksmiljan Iksal z Małej Turzy. Otóż tenże Iksal i pokrewni jemu duchem ambitni ludzie postanowili w chwili przełomowej zaskoczyć władze orga­ nizacji rokoszem, a ponieważ czasu nie starczyło, żeby ich w odpowiedni sposób przywołać do porządku, udał się nieszczęsny plan zamachowców” – czytamy w książce Józefa Grzegorzka Pierwsze Powstanie Śląskie 1919 roku. 14 sierpnia utworzono w obozie ko­ mitet z kompetencjami sztabu. W jego skład weszli: Maksymilian Iksal, Fran­ ciszek Marszolik, Andrzej Herzog, Jan Szczepański i Franciszek Zieleźny. Jan Szczepański zawiadomił sztab w Stru­ mieniu i jeszcze tego samego dnia zja­ wił się u Józefa Grzegorzka w Bytomiu kurier z informacją o planowanym ro­ koszu. Komendant Komitetu Wykonaw­ czego POW G.Śl. J. Grzegorzek natych­ miast przedostał się do Sosnowca, skąd nadał telegram do Szczepańskiego: „Za­ braniam stanowczo wszelkiej oddzielnej akcji. Należy stosować się do rozkazów, które wkrótce nadejdą”. Telegram ten

Odział zbrojny 40 powstańców miał na polach pomiędzy Skrbeńskiem a Gołkowicami zdetonować minę, aby dać sygnał do wybuchu powstania dla dwu powiatów – rybnickiego i pszczyńskiego. został odczytany na zebraniu w Piotro­ wicach. Mimo to rozkaz do powstania został przez Iksala wydany i wysłany do powiatów rybnickiego i pszczyńskiego. Nie był on podpisany, jedynie opatrzo­ ny hasłem „Gwiazda”. Tylko komendant powiatu pszczyńskiego Alojzy Fizia wy­ konał samozwańczy rozkaz i o godz. 2.00 w nocy z 16 na 17 sierpnia ruszył w bój. Inne powiaty rozpoczęły walkę 24 go­ dziny później, na rozkaz wydany przez Komitet Wykonawczy z Bytomia. Wtedy, gdy delegaci Komitetu Wykonawczego i sztab POW obradowały w Strumieniu nad wyznaczeniem daty wybuchu po­ wstania,16 sierpnia o godz. 20.00 do­ wódca grupy powstańczej w Łaziskach Dolnych Robert Kopiec posiadał już rozkaz wydany przez Fizię – komen­ danta powiatowego.

Iksala miał wziąć udział w zdobywaniu Wodzisławia, wycofał się do Piotrowic – na terytorium Polski. Iksal zniknął; po kilku dniach w Warszawie prosił o pomoc dla powstania. Powiat pszczyński został podzie­ lony na dwie części: południową pod dowództwem Alojzego Fizi i północną pod dowództwem Stanisława Krzyżow­ skiego z Pszczyny. I kompania mia­ ła zająć Tychy, a następnie wspierać pows­tańców w okolicznych wioskach. II kompania otrzymała rozkaz likwida­ cji baterii polnej w Paprocanach i prze­ suwania się wraz z III kompanią do granicy powiatu katowickiego; kom­ panie IV, V i VI – zdobycia Pszczyny; VII – wyruszenia w kierunku Jastrzębia Zdroju i tam połączenia sił z lokalnymi oddziałami powstańczymi i zdobycia kolejnych miejscowości; VIII – zablo­ kowania drogi Grenzschutzowi, gdyby próbował przebijać się od strony Żor w kierunku Pszczyny; kompanie IX i X miały zająć Mikołów. „Tylko bez­ graniczny zapał i poświecenie mo­ gły przyczynić się do tak świetnego zwycięstwa powstańców w Paproca­ nach, gdzie zdobyto 4 armaty, kilka karabinów maszynowych, przeszło 100 karabinów ręcznych i 100 jeńców wraz z dowódcą. Niestety wysiłki lu­ du górnośląskiego nie były skoordy­ nowane. Wieść o wybuchu powstania w powiecie pszczyńskim rozeszła się lotem błyskawicy i 17 sierpnia 1919 r. cały Śląsk oczekiwał rozwoju dalszych wypadków. Tymczasem Niemcy byli w posiadaniu największych tajemnic organizacyjnych, wskutek czego mogli wydać rozkazy, na podstawie których powstanie było skazane na zagładę” – tak relacjonuje cytowany już Jan Lu­ dyga-Laskowski.

Walki Powstańcy, którzy pod dowództwem Stanisława Krzyżanowskiego zajmo­ wali Tychy, nie natrafili na opór. Dwo­ rzec kolejowy i ratusz zajęto bez wal­ ki. Pows­tańcy wkroczyli też do kasyna browaru obywatelskiego, gdzie odby­ wała się zabawa, a 12-osobowa orkie­ stra Grenzschutzu przygrywała o tańca. Niemcy uciekli, jedynie żandarm Neu­ man bronił się i został ranny. W Czuło­ wie doszło do walk z Grenzschutzem, który szedł na odsiecz dworowi w Ty­ chach. Niemcy zostali rozbrojeni, jed­ nakże w strzelaninie zginęli powstańcy: Augustyn Rozkoszny, Fr. Malcherek, Fr. Mroz i Fr. Kudło. W powiecie kato­ wickim i bytomskim, gdzie powstanie wybuchło 18 sierpnia o 2. nad ranem, wszystkie miejscowości z wyjątkiem Katowic, Królewskiej Huty i Bytomia były w rękach powstańców. Po zacię­ tych walkach zdobyto między innymi: Szopienice, Mysłowice, Nikiszowiec,

sław. Już okrążał miasto, gdy jakiś ku­ rier wręczył mu rozkaz zabraniający wszczęcie ruchów zbrojnych. Ponie­ waż rozkaz wydany był ze Strumienia, a zaopatrzony autentycznemi podpi­ sami, Ośliźlok zaprzestał dalszej akcji i z większą częścią swych ludzi prze­ kroczył granicę polską” – tak opisał ten incydent w swojej książce Józef

Niemcy byli w posiadaniu największych tajemnic organizacyjnych, wskutek czego mogli wydać rozkazy, na podstawie których powstanie było skazane na zagładę. Grzegorzek. Zagrożony aresztowaniem, ko­ mendant powiatowy z Katowic Adam Postrach musiał schronić się w Sosnow­ cu i to już kilka tygodni przed wybu­ chem powstania. W związku z tym, że w ręce agentów tajnej policji wpadł na granicy jego zastępca Fryderyk Reis­ch, dowództwo przejęli członkowie ko­ mendy powiatowej Teodor Lewandow­ ski, Augustyn Rzepka i Henryk Mięki­ na. Do najważniejszych zadań należało opanowanie dworca kolejowego w Li­ gocie. Jan Żychoń z Ochojca wykonał rozkaz, blokując z powstańcami węzeł kolejowy i w ten sposób opóźnił trans­ port wojsk niemieckich w kierunku Żor i Jastrzębia Zdroju. „Z ramienia Franciszka Lazara utrzymywałem łączność z Piotrowi­ cami. Ostatni raz byłem w Piotrowicach 16 sierpnia, skąd przyniosłem rozkaz do powstania dla okręgu obejmujące­ go Lipiny. Zebrało się nas 150 chłopa. Jedna grupa zajęła gmach gminy na sztab powstańczy. Druga opanowała pocztę, by zerwać połączenia i unie­ możliwić porozumienie się z władza­ mi i wojskiem, a następnie obsadziła most łączący drogę z Lipin do Piaśnik. Trzecia grupa, którą dowodził Kaprol, zajęła hałdy od strony toru kolejowe­ go głównej linii łączącej Świętochło­ wice z Chebziem. Szyny zostały roz­ montowane i przez to uniemożliwiono wszelki transport między miastami. Niemcy próbowali usunąć tę przeszko­ dę, wysyłając pociąg pancerny, który miał wypłoszyć powstańców z ich sta­ nowisk. Niemcy chcieli też zlikwido­ wać opór na moście głównego szlaku z Królewskiej Huty do Lipin. Sprowa­ dzili baterię kalibru 15, która przyje­ chała od Świętochłowic i zajęła sta­ nowisko na ulicy łączącej Piaśniki ze

Świętochłowicami” – czytamy w relacji Filipa Copika, uczestnika walk w I po­ wstaniu śląskim. ( w zbiorach autorki). W Lipinach dzięki dopływowi oddziałów powstańczych z okolicz­ nych miejscowości toczono też walki z 150-osobowym oddziałem Grenz­ schutzu, który stacjonował we dworze w Piaśnikach. Zgrupowaniem powstań­ czym w Lipinach dowodził Antoni Cza­ jor. W Szopienicach doszło do ostrych walk, ale powstańcy wykazali się też przebiegłością. Dowódca kompanii szopienickiej Piotr Łyszczak poszedł do komendy Grenzschutzu i kazał zameldować kapitanowi, że delegac­ ja kopalni „Giesche” chce z nim po­ rozmawiać w ważnej sprawie. W roz­ mowie powstańcy zażądali poddania się żołnierzy i opuszczenia Szopienic. Dowódca Grenzschutzu odesłał ich do majora w Mysłowicach, gdyż tyl­ ko on mógł podjąć decyzję. Delegacja udała się więc pod eskortą żołnierzy do komendanta w Mysłowicach. Ten odmówił poddania się. Fortel się nie udał, ale delegacja spokojnie wróciła do oddziału. Doszło do walk. Niem­ cy poddali się dopiero, gdy powstań­ cy zagrozili wysadzeniem „domu sy­ pialnego” Grenzschutzu. Zdobyto 100 karabinów, 7 kulomiotów i olbrzymi zapas amunicji. Jeńców odstawiono do obozu. „Szopieniccy ludzie złożyli dowody wielkiego męstwa, wytrzyma­ łości i karności żołnierskiej – i stali się bohaterami” – tak zanotował w swojej książce Józef Grzegorzek. Henryk Miękina zjednoczył pod swoim dowództwem kompanię z Bo­ gucic i z Dąbrówki Małej. Jego pod­ komendni strącili niemiecki samolot zwiadowczy. Wzięli załogę do niewoli, a maszynę obrzucili granatami. W Nikiszowcu komendantem oddziału POW był Feliks Marszalski, a jego zastępcą – Teodor Chrószcz. Marszalski znikł z Nikiszowca już 12 godzin przed wybuchem powsta­ nia, więc dowództwo objął Chrószcz. Strzały w pobliskim Janowie były syg­ nałem do rozpoczęcia walk. Nieste­ ty w składnicy broni była tylko jedna fuzja myśliwska, jeden rewolwer i je­ den teszyng (strzela ślepakami). Teo­ dor Chrószcz, mimo że zaszokowany pustym składem, jednak postanowił walczyć. Około godziny 3 nad ranem przybył z Janowa uzbrojony patrol powstańczy. Chrószcz poprosił o od­ danie salw z karabinów. Grenzschutz natychmiast uciekł z domu sypialnego na plac drzewny, zajmując pozycje po­ między szybem kopalni a strażą pożar­ ną. Mieszkańcy Nikiszowca zaczęli się gromadzić przed familokami. Niemcy wysłali patrole wojskowe, które wzywa­ ły gapiów okrzykami „Ferster zu, Strasse frei!” (okna zamknąć, ulice opuścić). Kula dosięgła podoficera Grenzschut­ zu i patrole niemieckie natychmiast się wycofały. O 6 rano rada zakładowa ko­ palni „Giesche”, sygnałami alarmowymi zwołała wiec przed strażą pożarną. Na czele tej rady stali komuniści – dwaj bracia Szwedowie. Dowódca kompanii Grenzschutzu w stopniu porucznika oświadczył, że chce przemówić. Obie­ cał, że jeśli ludzie wrócą do domów, on wycofa się z Nikiszowca. Chrószcz wyraził zgodę pod warunkiem oddania broni. Powstańcy zdobyli w ten sposób 100 karabinów, dwa lekkie i dwa cięż­ kie karabiny maszynowe, 200 granatów ręcznych i olbrzymi zapas amunicji. Jednym z najsprawniejszych do­ wódców okazał się Ryszard Mańka, dowódca batalionu z Mysłowic. Nieste­ ty jego plany operacyjne zaskoczenia i rozbrojenia Niemców zniweczył sa­ morzutny wybuch powstania. Niemcy byli już ostrzeżeni. Pomimo to udało się mu oczyścić z Grenzschutzu oko­ liczne miejscowości: Kosztowy, Imie­ lin, Krasowy. Walczył też w Janowie Miejskim. Już we wtorek 18 VIII po południu przystąpił do oblężenia My­ słowic. Udało mu się to dzięki talen­ tom przywódczym. W Janowie Wsi zwerbował ludzi, a w Janowie Mieście, Słupnej i Brzęczkowicach zarządził mo­ bilizację wszystkich mężczyzn zdolnych do walki. „Więc urzędnicy, robotnicy, starsza młodzież, kupcy stanąć musieli do walki z Grenzschutzem” – czytamy w książce J. Grzegorzka Pierwsze Pows­ tanie Śląskie 1919. Dzięki swej liczbie powstańcy byli w stanie obsadzić linię obronną od cegielni Scheckla poprzez szosę Mysłowice–Wilhelmina aż do Radochy przy granicy polsko-niemiec­ kiej pod Sosnowcem. Ostrzał artylerii niemieckiej nie trafiał w linię obrony powstańców. Pociski sięgały tylko do stawu przed Janowem Miejskim, od strony Katowic. 19 sierpnia powstańcy stracili je­ dynie 8 zabitych, a Niemcy chowali swych poległych w masowych grobach

na cmentarzu mysłowickim. 20 VIII „Grenzschutz” postanowił utorować sobie drogę do Katowic. Wszystkie nie­ mieckie ataki zostały przez powstańców odparte. Dopiero samochody pancer­ ne przedarły się do Mysłowic, ale do Słupnej już nie dojechały, bo zatrzy­ mały je powalone przez powstańców drzewa. Nie mogły one też zawrócić, bo w międzyczasie insurgenci wyko­ pali ogromne rowy na szosie. Dzięki karabinom maszynowym ustawionym w szkole w Słupnej powstańcy odpie­ rali ataki tyraliery niemieckiej. Ostrzał armatni Grenzschutzu zniszczył nie tylko szkołę w Słupnej, ale też zamek Sułkowskich i wieżę Bismarcka usytu­ owaną na granicy trzech zaborów. Na­ wet pociąg pancerny nie osiągnął celu, gdyż powstańcy wysadzili mostek pod Słupną. Mańka otrzymał też od oko­ licznych grup powstańczych wsparcie – 30 karabinów. Niestety dostarczona amunicja była innego kalibru. 21 VIII Ryszard Mańka wykonał kolejny roz­ kaz – uderzył o 4 nad ranem na Mys­ łowice. Zdobyto część miasta z dwor­ cem kolejowym. Niestety niedostatek uzbrojenia, a przede wszystkim amuni­ cji spowodował, że nie udało się zająć całych Mysłowic. Dzięki bohaterstwu oddziałów Ryszarda Mańki i utrzymywania linii obrony Mysłowice–Słupna, wycofu­ jący się powstańcy rozgromieni przez Niemców w dalej położonych częściach Śląska mogli się wycofywać poza gra­ nice kordonu, za rzekę Przemszę w re­

Henryk Miękina zjednoczył pod swoim dowództwem kompanię z Bogucic i z Dąbrówki Małej. Jego podkomendni strącili niemiecki samolot zwiadowczy. Wzięli załogę do niewoli, a maszynę obrzucili granatami. jon Sosnowca. W Mysłowicach jeszcze w czasie walk Grenzschutz rozstrzelał na rynku Wiktora Czaję z Mysłowic i Fr. Bednorza z Szopienic. Fr. Mag­ dziarz został skatowany, a potem roz­ strzelany na terenie kopalni mysłowic­ kiej. 22 sierpnia powstańcy z Brzezinki osłaniali wycofywanie się baonu mys­ łowickiego za Przemszę. „Za ucho­ dzącymi powstańcami Grenzschutz bił z dział. Pociski armatnie padały aż do Jęzora, miejscowości położonej na terytorjum polskiem” – relacjonuje wspomnienia powstańców J. Grzego­ rzek. Z oddziału powstańczego z Brze­ zinki zginęli w walkach Hugon Potyka, Klemens Siwica, a Franciszek Pytlarz i Edward Zielnik zostali ranni. K PRENUMERATA ROCZNA KRAJOWA K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Zamawiam 12 kolejnych numerów Kuriera WNET: 1 egzemplarz za 55 zł 1 egzemplarz za 70 zł

+ dodatek: płyta „Ryszard Makowski w Radiu Wnet”

2 egzemplarze za 100 zł

Imię i Nazwisko

Adres

Telefon

W terminie 7 dni od wysłania formularza zamówienia należy dokonać opłaty na rachunek bankowy Alior Bank: nr 24 2490 0005 0000 4600 3762 4548 W przelewie należy podać mię i nazwisko Zamawiającego i dopisać „Kurier Wnet”. Zamówienie należy dostarczyć na adres: Radio Wnet Sp. z o.o. ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa Zamówienia przez internet: www.kurierwnet.pl Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych w celu świadczenia usługi prenumeraty oraz w celach marketingowych przez administratora, którym jest Radio Wnet Sp. z o.o., z siedzibą przy ul. Zielnej 39, 00-108 Warszawa, KRS 0000333607, REGON 141961180, NIP 5252459752. Informujemy, że dane będą przetwarzane w sposób zgodny z ustawą z 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych, a także, że posiada Pan/Pani prawo dostępu do treści swoich danych oraz ich poprawiania oraz zwrócenia się z żądaniem usunięcia podanych danych osobowych. Zbierane dane przetwarzane będą wyłącznie w celu wskazanym powyżej. Podanie przez Pana/Panią danych osobowych jest całkowicie dobrowolne.


KURIER WNET · LIPIEC 2O19

16

Historia jednego zdjęcia...

P

O S TAT N I A· S T R O N A

Wspomina Andrzej Świętochowski „Akord”: Po zdobyciu PAST-y dostaliśmy wspaniałą kwaterę przy Zielnej 45. Spaliśmy, o dziwo, na łóżkach, w domu publicznym, oczywiście bez pensjonariuszek. One w tym czasie zajmowały się gotowaniem w kuchni wojskowej, a dwie nawet wlazły na barykadę na Marszałkowskiej i strzelały. Ich sutener natomiast – malutki człowieczek o ptasiej fizjonomii – pilnował tego mieszkania i marzył tylko o tym, żeby nas wszystkich spotkać po powstaniu i opijać zwycięstwo. Na zdjęciu: 20 sierpnia gmach PAST-y przy Zielnej 37. Fot. Muzeum Powstania Warszawskiego

atrząc przez soczewki czasu na powstanie warszawskie, którego 75 rocznica przypa­ da w tym roku, obrazy nasu­ wają się dwa. Z jednej strony była to przepiękna, choć straceńcza insurekcja głównie młodych ludzi, którzy podję­ li rozpaczliwą walkę o wolną Polskę. Patrząc z przeciwnej strony, widzimy tragiczny bilans powstania, który wielu historykom dyktuje niełatwe i kłopot­ liwe pytania o jego logikę i sens. Ale niezależnie od ocen celowości wybuchu powstania, nie ma – o tym jestem prze­ konany – nikogo, kto nie doceniałby tych zastępów młodych Polaków wal­ czących z Niemcami tak długo, w tak trudnych do wyobrażenia warunkach. Wypada popaść w zadumę, pomilczeć i oddać hołd bohaterom. Warto pamiętać i przypomnieć sobie właśnie teraz zdumiewają­ co skrupulatną dysertację profesora Normana Daviesa, opublikowaną 15 lat temu, w której precyzyjnie zosta­ ły opisane dzieje umęczonej, walczą­ cej i dumnej Warszawy. Teza, a może bardziej pytanie, które stawia w książ­ ce profesor Davies, wprawia bowiem w coś więcej niż zakłopotanie naszych „stałych i nierdzewnych” aliantów: Anglików i Amerykanów. Norman Davies, w przeciwieństwie na przykład do Piot­ra Zychowicza, autora „Obłędu ‘44”, nie pyta, dlaczego powstańcy war­ szawscy nie osiągnęli zamierzonych celów, ale przede wszystkim, dlaczego w ciągu dwóch miesięcy politycznych wahań i pustych rozmyślań zwycięscy sprzymierzeńcy nie zorganizowali po­ mocy dla Warszawy i jej walczących dzieci.

Krok ku wolności Wieść o planowanym wybuchu pows­ tania wywołała ogólne poruszenie. Do­ wódcy organizowali zbiórki swych od­ działów w konspiracyjnych lokalach. Przez okupowane miasto z narażeniem życia łączniczki przewoziły broń i roz­ kazy pisane na cienkich bibułkach, które na wypadek rewizji można było dyskretnie zniszczyć. Na kilka godzin przed planowanym rozpoczęciem walk na ulicach Warszawy zaczęły powie­ wać biało-czerwone flagi. Niektórzy szli na miejsce zbiórki w powstańczych opaskach na ramieniu, z niekomplet­ nym ekwipunkiem wojskowym, często

1 sierpnia to dla mnie od zawsze ważna data. Album Lao Che, dwa sfatygowane tomy Kolumbów rocznik 20 Romana Bratnego, wreszcie gmach PAST-y, gdzie mieści się Radio WNET, przypominają mi zawsze o tym jednym z najbardziej dramatycznych zrywów w polskiej historii. To powstanie oszlifowało naszego polskiego ducha wieku XX.

Powstanie warszawskie Sebastian Szydłowski, Tomasz Wybranowski zdobytym na żołnierzach niemieckich podczas akcji dywersyjnych. Niewta­ jemniczeni mieszkańcy Warszawy, peł­ ni obaw, ale z wielkim zaciekawieniem wyglądali z okien, poruszeni śpiewem i ogólnym zamieszaniem. Niemcy po­

3 października zaprzestano wszelkich działań zbrojnych. Z zamierzonych trzech dni, bo tyle tylko mogli walczyć, biorąc pod uwagę możliwości i zaopatrzenie w broń, powstańcy wytrzymali 63. czątkowo nie reagowali, w przekona­ niu, że to tylko kolejna prowokacja. Tak naprawdę do końca nie zdawali sobie sprawy z sytuacji. Komendant główny Armii Krajo­ wej, gen. Tadeusz Komorowski ps. Bór, wyznaczył godzinę „W” na 17.00 dnia 1 sierpnia, choć pierwsze strzały padły na Żoliborzu, w północnej części mia­ sta, już około godziny 13.00. W potyczkach z patrolami i żan­ darmerią udało się w zasadzie zdobyć wyznaczone cele i trochę broni wraz z amunicją. Długo oczekiwany krok ku wolności nie został niestety wykonany równocześnie we wszystkich częściach stolicy. Bo nawet rozkazy wojskowe nie były w stanie utrzymać w ryzach młodzieńczego zapału.

Za trzy dni w wolnej Warszawie… Na prawie 35 000 zmobilizowanych żołnierzy Armii Krajowej tylko nie­ spełna 10 000 posiadało jakąkolwiek broń. W arsenale poza zdobycznymi karabinami były również powstańczej produkcji karabiny „Błyskawica”, gra­ naty i butelki z benzyną. W użyciu była również broń z czasów pierwszej wojny światowej, jak i broń sportowa. W mia­ rę upływu czasu i rozwoju wydarzeń, sytuacja pows­tańców pod tym wzglę­ dem ulegała pop­rawie. Sami uczestnicy przyznali, że „o ile pierwszego sierpnia nie było czym walczyć, tak od połowy września nie było już komu chwytać za broń”. Przez cały walk napływali nowi ochotnicy, ale bez doświadczenia i przy­ gotowania wojskowego. Wreszcie wał­ czyła prawie cała Warszawa. Ale taka postawa doczekała się silnych represji. Niemcy odcięli gaz i prąd wszędzie po­ za Powiślem, gdzie elekt­rownia długo pozostawała w rękach powstańców. Od końca sierpnia nasilił się ostrzał artyle­ ryjski. W końcu doszło do masowych migracji z miasta, które w tamtym czasie zostało już zniszczone w 70 procentach. Ostatnie trzy tygodnie powstania warszawskiego to bezustanna zmiana placówek, ewakuacja rannych i kiero­ wanie wszystkich sił do Śródmieścia. A można tam się było dostać niemal wyłącznie kanałami. 3 października zaprzestano wszel­ kich działań zbrojnych. Z zamierzonych trzech dni, bo tyle tylko mogli walczyć, biorąc pod uwagę możliwości i zaopa­ trzenie w broń, powstańcy wytrzyma­ li 63. Nie pomogły alianckie zrzuty, które w całości niemal trafiały w ręce Niemców. Nie pomogło również wspar­ cie 1 Pułku Piechoty 1 Armii Wojska

Pols­kiego, które przybyło zbyt późno, po nieudanej przeprawie przez Wisłę. Wszyscy ocalali uczestnicy pows­ tania otrzymali status wojskowy i zos­ tali przetransportowani do obozów jenieckich.

Skrajne opinie Powstanie warszawskie było częścią planu „Burza”, przygotowanego przez Armię Krajową w okupowanej Warsza­ wie. Akcja zbrojna miała być połączo­ na z ujawnieniem się i rozpoczęciem oficjalnej działalności najwyższych struktur Polskiego Państwa Podziem­ nego. Głównym zamierzeniem zbroj­ nego wystąpienia nie była, jak można przypuszczać, chęć dania możliwości upustu emocjom ludności Warszawy obciążonej brzemieniem okupacji, lecz przede wszystkim próba ratowania po­ wojennej suwerenności, a być może i niepodległości Polski. Osiągnąć to można było poprzez odtworzenie w stolicy władz państwo­ wych, które byłyby kontynuacją władz przedwojennych. Zryw miał więc moc­ ne podstawy. Biorąc pod uwagę także fakt, że zbliżał się front i Armia Czer­ wona, podążając od lutego 1944 roku w kierunku zachodnim, odnosiła suk­ cesy militarne, począwszy od zimowej klęski wojsk niemieckich pod Stalingra­ dem, wybór daty nie był przypadkowy. Istotną rolą powstania warszaw­ skiego było także zadanie ciężkich strat Niemcom. Erich von dem Bach-Zelew­ ski, generał policji i SS w Generalnej Guberni, ocenił je na 17 tys. zabitych i 9 tys. rannych. Heinrich Himmler w jednym z listów do generałów nie­ mieckich pisał, że „była to walka naj­ bardziej zażarta spośród prowadzonych od początku wojny, równie ciężka jak walka uliczna o Stalingrad”.

Natomiast Jerzy Kirchmayer w publikacji dotyczącej powstania przedstawił je jako wielki symbol, pi­ sząc: „Bohaterstwo, ofiarność i zacię­ tość powstańców są największym w na­ szej historii przejawem walki o wolność jako wartości wyższej niż życie ludzkie, kalectwo, wszystkie dobra materialne. Byłoby ciężkim błędem nie doceniać, a co gorsza odżegnywać się od takich wartości duchowych”. Sceptycy i defetyści tego wydarze­ nia oskarżali i wciąż oskarżają (jak cho­ ciażby przywołany przeze mnie Piotr

Himmler w jednym z listów do generałów niemieckich pisał, że „była to walka najbardziej zażarta spośród prowadzonych od początku wojny, równie ciężka jak walka uliczna o Stalingrad”. Zychowicz) dowództwo Armii Krajowej o głupotę, o odpowiedzialność za znisz­ czenie miasta na skutek sprowokowania wroga dysponującego większym potenc­ jałem zbrojnym i za cierpienia ludności cywilnej. Wielu przyznaje defetystom rację, choć nader łatwo zauważyć jest i optymizm, i ducha walki w oczach młodych ludzi na archiwalnych zdję­ ciach z sierpnia 1944 roku. Tak naprawdę powstanie zbrojne było tylko kwestią czasu od samego początku niemieckiej okupacji War­ szawy. W obliczu wroga nawet małe

dzieci nie wiedziały, co to strach. Pows­ tanie warszawskie to czas, gdzie każdy był bratem i siostrą. Strach zamienio­ ny został w przyjaźń, a silna wola wy­ parła kompromisy. Udowodniliśmy, czym dla Polki i Polaka jest wolność. Pomimo utraty materialnego dorobku kulturowego naszego narodu, ten jego element nie został naruszony.

Spotkanie z dumnym warszawiakiem 1 sierpnia przypomina mi także moje­ go starego przyjaciela Sebastiana Szyd­ łowskiego, którego spotkałem na emi­ gracji w Irlandii. Ten poeta, publicysta i dziennikarz, współpracujący m.in. z miesięcznikiem „Wyspa”, był i jest za­ fascynowany powstaniem, „miastem nieujarzmionym” i „straceńcami wol­ ności”, jak mówił i pisał o powstańcach. – Od czego trzeba zacząć, by poczuć ducha powstania warszawskiego? – za­ pytałem go kiedyś. – Przemierzyłem bojowe szlaki pows­tańców, czytając niezliczone pub­ likacje wspomnień, pamiętnikowych zapisków, a także suche fakty w pod­ ręcznikach historii, leksykonach i książ­ kach. Krok po kroku na tej podsta­ wie odtwarzam plan sytuacyjny z dnia pierwszego sierpnia 1944 roku. Do tego potrzebujesz mapy albo wielu map Warszawy z 1944 roku. O tak! Na planie Warszawy oznaczam miejsca stacjonowania powstańców, nazwy batalionów wraz z miejscami zbiórek i stanem osobowym. W kolo­ rze szarym, polnym, oznaczam pozycje 9 Armii Niemieckiej. Niemalże z dok­ ładnością do numeru domu przy ulicy. Ale szlaków bojowych w pełni od­ tworzyć nie sposób. Czas, ludzkie zapominanie i przypadkowość ar­ chitektoniczna po 1945 roku to wszystko utrudnia. Przemijający czas, powojenna odbu­ dowa i przebudowa miasta, w końcu zamieszanie i nieregularność walk po­ wstańczych nie sprzyjają temu. Zawsze popadam w zadumę na warszawskim Czerniakowie, gdzie po 63 dniach wszyst­ ko się skończyło. Jednak Niemcy tego starcia nie wygrali! To żołnierze polskiego podziemia złożyli broń, mając w perspektywie bezsens dal­ szych walk. K




Nr 61

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Lipiec · 2O19 W

n u m e r z e

Jeszcze pokój, czy już wojna? Jadwiga Chmielowska

L

ipy kwitną, wszak mamy lipiec i wakacje. Czas na refleksję, na nabranie dystansu do zalewu propagandy już nie tak bardzo nowej, niebezpiecznej ideologii. Komunizm teraz nadchodzi z Zachodu. Od połowy XIX wieku już tam był. Przecież Marks i Engels nie byli Rosjanami. To tylko do nas przyszedł po wojnie ten siermiężny, zaszczepiony na gruncie rosyjskim przez Lenina. Pamiętamy walkę klas, była już też walka ras (narodowy socjalizm Hitlera), teraz jest walka płci i preferencji seksualnych – LGBTiQ. Ideologia, która ma wychować nowego człowieka i nad nim panować. Bolszewizm zabijał nie tylko duszę, ale i ciało, komunizm zachodni zabija duszę. Proroctwo opisane w książce Orwella Rok 1984 spełnia się tu i teraz. Z historii wymazywani są bohaterowie, a w ich miejsce wstawia się wygodne pacynki. Określaniem, co jest, a co nie jest językiem nienawiści, zajmują się najwięksi siewcy nienawiści. Propagatorzy idei LGBTiQ krzywdzą prawdziwych homoseksualistów. Ośmieszają ich i konfliktują z heteroseksualnymi. Nikt ze znanych mi osobiście gejów nie ubiera się tak, jak widzimy na ulicznych paradach. W przeciwieństwie do wielu krajów Zachodu, homoseksualiści nie byli w Polsce prześladowani. Nie byli mordowani, jak np. w Niemczech. Nie trafiali do więzień. Jak podaje Wikipedia – polskie prawo karne przestało karać stosunki homoseksualne w 1932 roku. W czasach PRL-u homoseksualiś­ ci byli szantażowani przez SB. Akcja „Hiacynt” prowadzona przez MO i SB doprowadziła do ewidencji ok. 12 tys. gejów. Wielu z nich było szantażowanych i poszło na współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa. Niektórych z nich SB kierowała do seminariów duchownych, aby niszczyć Kościół. Część wyemigrowała. Sprawa prześladowań dostała się do mediów zagranicznych. Geje, aby SB nie zakładała im teczek, zaczęli się kryć ze swoimi skłonnościami. W III RP nikt nikomu nie zaglądał do alkowy. Dopiero kilka lat temu nas­tąpiła nachalna promocja dewiacji seksualnych. Ktoś pomylił tolerancję z aprobatą. Takiego wylewu chamstwa jeszcze w III Rzeczpospolitej nie było. To właśnie tzw. elitom, celebrytom słoma z butów wychodzi. No cóż, pokazują z jakich domów pochodzą. Kto ich wychowywał. Na kilometr śmierdzą partyjniakami i ubowcami – inteligencją z komunistycznego awansu. Na nic stopnie naukowe; jak tylko otworzą usta, już wiadomo, kim są. Nie wstydzą się tego, że gardzą innymi. Dla nich ubodzy są śmieciami, o czym wielokrotnie nie tylko mówili, ale i pisali. Liczy się „kasa”. Na każdym kroku wyśmiewają osoby wierzące. Walka z Kościołem jest walką z narodem, jego tradycją i wartościami. Chrześcijanie im stoją na drodze ku stworzeniu nowego człowieka. Z Bogiem walczyli Lenin, Stalin i Hitler, bo ludźmi wierzącymi nie da się manipulować do końca, by zmienić w bezmózgich niewolników. Dożyliśmy czasów, gdy mało kto dąży do prawdy. Jakoś Leibniz czy Einstein nie mieli problemu z istnieniem Boga. Oni po prostu wiedzieli, że Bóg istnieje. Dlaczego tak wielu, odrzucając Dekalog, tworzy chaos i podąża w nicość? W czym tak przeszkadzają współczesnemu szaleństwu Bóg i osoby wierzące? Chrześcijanie są najbardziej prześladowani na całym świecie. Są mordowani w Afryce i Chinach. Może wierzący są znienawidzeni dlatego, że nie boją się niczego i nikogo z wyjątkiem Boga. Zachowują człowieczeństwo i służą dobru. Kochają bliźniego jak siebie samego. Starają się czynić dobro, mimo swej ułomności. Upadają i się podnoszą. Są w stanie za przyjaciół swoich i Ojczyznę oddać życie. To, że nadstawiają drugi policzek, nie znaczy, że w sprawach naprawdę istotnych – tak jak Jezus siłą posprzątał świątynię – nie pójdą Jego śladem. Czasem mam wrażenie, że żyjemy w czasach ostatecznych, że Szatan szaleje. Prawda przemieszana z fałszem, dobro ze złem. Może czas powiedzieć wreszcie „Non possumus”. K PS. Jednak warto walczyć. Polska skutecznie zablokowała w UE kandydatury niekorzystne dla niej i dla Europy.

G

A

Z Z

EE

TT

A A

NN I I EE

CC

OO

DD

ZZ

II

EE

N N

N N

A

3

Kormoran i czarny bocian przyczyną globalnego ocieplenia?

A. S W w JS L R ni-P . i m ć e owa musici d i likw ak, ale z e i j sic m u e i m w PiS Nie o k a J

Polski bocian odpowiada za globalne ocieplenie. Tak jak polski, a nie inny węgiel. Czy geniusze podejmą walkę z globalnym ociepleniem poprzez eksterminację ptaków o ciemniejszej barwie upierzenia? Jacek Musiał i Karol Musiał o absurdach ideologii globalnego ocieplenia.

y t r a w t o iS go t P a s s Li do Prezeaczyńskie

w iązkó w Z ji er ac d e F zący ść ” c i n d o zewo ch „ Jedn r P , icz wy tow awodo j ó W Z ł aw s e i W

K a w a sł o r a J

Pierwsze dno

C

zy nastąpiła reaktywacja „mafii węg­lowej”, a może jest inne dno?… Dokładnie poznałem je w 2007 roku, kiedy to jako członek Rady Nadzorczej skontrolowałem zasady przetargów i realizacje umów w mini-PRL-u, jakim wówczas była kopalnia „Budryk” SA. Po mojej kontroli na ławie oskarżonych zasiadło kilkadziesiąt osób, w tym właściciele prywatnych firm i osoby z kierownictwa kopalni. Były szybkie zatrzymania na lotniskach, było wyprowadzanie władz

zwałowiskach, za co kopalnia płaci jej dotychczas, zgodnie z ceną rynkową, np. 2,5 zł/tonę, a wartość umowy na trzy lata to np. ok. 5 mln. zł. Wówczas nagle pojawia się projekt nowej umowy, gdzie bez jakichkolwiek podstaw przyjmuje się, że wydobycie będzie fikcyjnie zawyżone aż o 12 tys. ton kamienia na dobę i będziemy płacić za zwałowanie jednej tony niemalże dwukrotnie więcej, a wartość umowy wzrasta do ok. 45 milionów zł. Każdy zorientuje się, że ktoś chce wyprowadzić z kopalń prawie 40 milionów złotych. Tak prymitywne złodziejstwo możliwe jest tylko przy porozumieniu dających i biorczych.

Nadal stosuje się takie same prymitywne metody wyprowadzania pieniędzy, pomimo dronów, monitoringu, wszystkich innowacji, specjalistycznie wyszkolonych psów tropiąco-bojowych i Bóg raczy wiedzieć czego jeszcze. kopalni w kajdankach, były niespodziewane naloty służb i zabezpieczanie dokumentów. W celu rozbicia złodziejskiej mafii była pełna i zdeterminowana praca całej Rady Nadzorczej, była moja praktycznie codzienna praca z oficerami służb w celu wykazania zasad złodziejskiego procederu. W 2007 r. też rządził PiS, było kluczowe wsparcie wiceprezesa JSW SA Daniela Ozona, który w owym czasie odpowiadał za przyłączenie kopalni „Budryk” do JSW, było bardzo mocne wsparcie ministra i szybkie, precyzyjne śledztwo CBA. Po tych działaniach część przestępców przyznała się do winy i zgodziła się dobrowolnie poddać karze, przed procesem w Sądzie Okręgowym w Katowicach. Proceder okradania wówczas był prymitywny, ale miał charakter zorganizowany: wystawianie firmom faktur za rzekome prace, które kilka lat wcześniej wykonała kopalnia (np. tamy izolacyjne), zapisywanie w umowach prac, które nigdy nie zostały wykonane, przekraczanie wartości umów, nagminne aneksowanie umów bez przetargów itd. Stałym procederem było i jak się okazuje, ma się dobrze po dziś dzień, zawyżanie w umowach cen jednostkowych i faktycznych ilości kamienia względem wyprodukowanego węgla. Każda kopalnia w wydobytym urobku wraz z węglem otrzymuje zmieszany kamień, który trzeba oddzielić i ulokować na zwałowiskach na powierzchni. Np. hipotetycznie: na dobę z wydobytego urobku oddziela się np. ok. 2500 ton kamienia, który prywatna firma zwałuje i zagęszcza ten kamień na

Oczywiście, ta prywatna firma pilnuje, aby sama sobie wykonała fikcyjne pomiary stopnia zagęszczania kamienia tak, aby na zwałowisku objętościowo wszystko „pasiło’’ (firmy prywatne, kierowane przez Przewodniczących Związków Zawodowych, robią „interesy” z JSW SA w zbliżonym obszarze). Tak było w 2007 r., a jak jest teraz, w 2017–2019 roku?

Drugie dno Dziesięć lat później okazuje się, że nadal stosuje się takie same prymitywne metody wyprowadzania pieniędzy, pomimo dronów, monitoringu, wszystkich innowacji, zakupywanych samochodów terenowych typu pickup dla nowo tworzonych spółek ochroniarskich, specjalistycznie wyszkolonych psów tropiąco-bojowych, paliwa wodorowego i Bóg raczy wiedzieć czego jeszcze. Z ogólnie dostępnych źródeł informacji wiemy, że Pan Adam Milewski, przypomnijmy – były już Dyrektor Biura Audytu i Kontroli JSW SA – przeprowadził kontrole w JSW, których wyniki powaliły wszystkich. Takie same metody wyprowadzania pieniędzy z JSW, jak wyżej, tylko oczywiście skala 100 razy większa, bo to nie jedna kopalnia. Audyty zatwierdzone przez Zarząd, Radę Nadzorczą, zawiadomienia do Prokuratury – i co dalej? Zdawałoby się, że polecą głowy, rozpocznie się pilne śledztwo, w sprawę włączy się minister, związki zawodowe zażądają pełnej, niezależnej kontroli tych przestępstw przez organy ścigania. Jak się okazuje, nic z tych rzeczy! Właściciel

nic nie może, bo rządzą związkowi baronowie, którzy wszystkich straszą, co to oni nie zrobią jak ktoś coś ruszy, a że co chwilę wybory, najlepszą polityczną strategią jest czekać dla świętego spokoju. My czekamy, a dziesiątki, a nawet setki milionów ciężko wypracowanych przez załogę pieniędzy leją się strumieniami. Rada Nadzorcza też już nic nie może, bo jest okupowana przez działaczy związkowych, którzy pielgrzymują do ministra K. Tchórzewskiego, żeby przejąć za nią władzę. Za to prężnie „działają” posłowie, których dzieci, rodziny i znajomi zostali zatrudnieni na eksponowanych stanowiskach w JSW… Obudzony mini-PRL za poś­ rednictwem TW „Kwiatka”, zatrudnionego w spółce na najważniejszym stanowisku, wprowadza ubeckie metody pomawiania, zastraszania, zwalniania każdego, kto odważy się ten cichy „zamknięty układ” przerwać. Na dyrektora A. Milewskiego, wykazującego nieprawidłowości, nagle w sposób zorganizowany wylano falę hejtu i pomówień, że niby stosował kiedyś wobec swoich podwładnych mobbing; oczywiście na byłych podwładnych TW „Kwiatka”, który pociąga za wszystkie sznurki. Następnie po tym, jak A. Milewski został mężem zaufania M. Sękowskiego w wyborach na członka zarządu, został natychmiastowo zwolniony dyscyplinarnie, wbrew woli i bez zgody Rady Nadzorczej, której podlegał, za to, że wstąpił do związku zawodowego. Marek Sę-

4

Przebudzenie narodowe na Ukrainie (iii)

Jakie zatem są różnice pomiędzy tamtym czasem – 2007 r. – i obecnym? Wówczas rządził PiS i teraz rządzi PiS. Wówczas we władzach JSW zasiadał Daniel Ozon i teraz również. Wówczas CBA nadzorował A. Kamiński, teraz jest jeszcze wyżej, ale ponoć pracuje dla niego sam TW „Kwiatek”, który tak twierdzi. Ubecką przeszłość TW „Kwiatka” zbadał znany dziennikarz śledczy i poruszający materiał ma zostać wyemitowany jeszcze w tym miesiącu, a ilość donosów, wyrządzonych krzywd i ludzkich tragedii spowodowanych do dzisiaj działalnością TW „Kwiatka” jest porażająca. Również obecne metody zwalniania ludzi za fikcyjne zarzuty w celu zastraszania pozostałych zostały przeniesione z ubeckich doświadczeń. Na stronie zzjedność. pl przedstawię jego odręcznie napisane zobowiązania do współpracy z SB. Dzisiaj „Kwiatek” obsadza wskazanymi przez siebie osobami kolejne stanowiska i zakulisowo ma wpływ na wszystko. Dzisiaj oskarżonych z 2007 r. podczas trwania procesu awansuje się na stanowiska dyrektorskie na tej samej kopalni, z której pochodzi oskarżenie, podczas gdy zeznawać mają świadkowie z tej kopalni, a JSW nie wie nawet, że jest oskarżycielem posiłkowym w tym procesie. Wówczas nie zatrudniano byłych oficerów policji czy byłych pracowników służb do operacji specjalnych. Np. były funkcjonariusz o ps. „Krawat”, jest prawą ręką konfidenta PRL-owskiej esbecji TW „Kwiatka”.

Mini-PRL za pośrednictwem TW „Kwiatka”, zatrudnionego w spółce na najważniejszym stanowisku, wprowadza ubeckie metody pomawiania, zastraszania, zwalniania każdego, kto odważy się ten cichy „zamknięty układ” przerwać. kowski, kandydat na członka zarządu z wyboru załogi – jak wystraszyli się, że kolejne wybory może wygrać ktoś niezależny i sprawdzić ich – w celu zastraszenia innych został zwolniony dyscyplinarnie za kampanię wyborczą prowadzoną podczas własnego urlopu. Zgodnie z ubeckimi metodami, podczas kampanii za kandydatem załogi Markiem Sękowskim, wbrew jego woli, chodził krok w krok ochroniarz z bronią. Upublicznienie tego faktu rzekomo spowodowało spadek kursu akcji JSW (???) i było podstawą zwolnienia dyscyplinarnego M. Sękowskiego. Tak obecnie wyglądają demokratyczne wybory w spółce Skarbu Państwa.

Za poprzednich rządów PiS CBA działało natychmiast, a teraz od kont­ roli i zatwierdzonych audytów mija rok i towarzystwo jak się bawiło, tak się dobrze bawi dalej. Jak się okazuje, zawiadomienia przekazywane są z Prokuratury Okręgowej z Gliwic do Rejonowej w Jastrzębiu jak gorący kartofel. Wówczas było pełne wsparcie wszystkich związków zawodowych broniących Spółki i interesu załogi, teraz, jak się okazuje, bronią jak niepodległości jedynie cichego zamkniętego układu związkowego, równolegle obsadzając stanowiska we władzach fundacji razem z prezesami Grupy Kapitałowej JSW, czy też zatrudniając swoich pociotków. Dokończenie na str. 2

W latach 30. XIX w. szlacheccy patrioci polscy uważali rusińską ludność Ukrainy za regionalną odmianę Polaków. Tymczasem pod wpływem oddziaływań zaborców część kleru i raczkująca inteligencja rusińskiej Ukrainy zaczęły się określać jako odrębna narodowość. Stanisław Orzeł o genezie świadomości narodowej Ukraińców.

6-7

Kustosz pamięci 1. Pułku Strzelców Bytomskich Augustyn Pytloch pielęgnował pamięć o dziejach tego górnośląskiego pułku, przez wiele lat niestrudzenie zajmując się żmudnym odtwarzaniem dokumentów i fotografii zniszczonych w czasie II wojny światowej. O jego życiu i pasji opowiada Renata Skoczek.

10

Ulica Olszewskiego – dlaczego nie? „Ukrywanie przed opinią publiczną mojego wniosku z 18 lutego br. w sprawie zmiany nazwy ulicy Ludwika Waryńskiego na ulicę Jana Olszewskiego wynika ze źle rozumianej poprawności politycznej”. O niechęci władz Bielska-Białej do upamiętnienia byłego premiera piszą Paweł Czyż i Piotr Galicki.

11

Kresy w Muzeum w Gliwicach Twórcą słowa ‘Kresy’ był wybitny poeta Wincenty Pol, a użył go po raz pierwszy w Rapsodzie rycerskim Mohort wydanym w Krakowie w 1854 roku. Mohort w XIX wieku był równie poczytny jak Pan Tadeusz Adama Mickiewicza. Refleksje Tadeusza Lostera o polskich Kresach – nie tylko Wschodnich.

12

ind. 298050

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet

Stany Zjednoczone przez dłuższy czas drzemały. Były przedmiotem 117 liczących się ataków, ale im przypisuje się tylko 9 incydentów. Obudziły się dopiero po ingerencji Rosji w wybory prezydenckie 2016 roku. Rafał Brzeski obala mit błogiego pokoju europejskiego.


KURIER WNET · LIPIEC 2O19

2

KURIER·ŚL ĄSKI

Trzecie dno Jak by to zrobili dzisiaj twórcy afery FOZZ czy operacji „Żelazo”? Zawyżanie ilości kamienia to tylko „kropla drążąca skałę”, chwilowy środek służący do zaspokojenia większych apetytów. Skoro coś się zawyża w sposób tak banalny, to jedynie po to, by zatuszować brak czegoś innego. Wiadomo, że chodzi o węgiel. Finalnie w dokumentach faktyczna ilość urobku się zgadza, jedynie proporcje końcowe kamienia do węgla budzą ogromne wątpliwości. Czy prawdą jest, że podczas

P

o godzinie trzynastej podeszło do mnie od tyłu dwóch osobników… gdy obserwowałem hucpę LGBT. Z grupą osób skandowałem „zamknąć miasto pederastom” – co nie jest określeniem obraźliwym. Byli ubrani po cywilnemu. Zaczęli mnie szarpać i wyglądało to wpierw na prowokację homolobby. Po chwili wyciągnęli legitymacje policyjne, rzucili mnie na ulicę i skuli ręce na plecach jak przestępcy. Czułem się jakbym był – jako niewinny obywatel o tradycyjnych poglądach – potraktowany jak morderca dziesięciolatki, o którego zatrzymaniu było ostatnio głośno. W gmachu Komendy Miejskiej Policji w Opolu trzymano mnie gdzieś do godziny osiemnastej – powiedział w rozmowie z „Niezależną Gazetą Obywatelską” Wiesław Ukleja. Tymczasem określenie ‘pederasta’ nie jest elementem tzw. mowy nienawiści. ‘Pederastia’ (stgr. παῖς chłopiec + stgr. ἐραστής – w przekładzie Witwic­ kiego: miłośnik) to termin wywodzący się z języka greckiego (dosł. miłość do chłopców). Jeśli ktoś interpretuje je jako wulgarne – co miało być pretekstem policyjnej interwencji –

Dokończenie ze str. 1

List otwarty do Prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego Wiesław Wójtowicz jednej z kontroli wykryto ok. 120 000 ton zgromadzonego, nigdzie niezarejestrowanego węgla?! Taka ilość przy obecnych cenach daje ok. 100 mln zł możliwych do wyprowadzenia ze Spółki Skarbu Państwa! A jest to tylko ilość wykryta w konkretnym czasie w trakcie konkretnej kontroli. W tym przypadku można jedynie przypuszczać, co dzieje się z samochodami, które powinny przewozić węgiel niby w celach uszlachetnienia z jednego zakładu na drugi. W dokumentach ewidencyjnych różnica pomiędzy wyjazdem z jednego zakładu pełnego samochodu załadowanego węglem a przyjazdem tego samochodu na drugi zakład, oddalony kilkadziesiąt kilometrów, to raptem 2 minuty! Czasami zdarzało się, że samochód ten wcale nie trafiał na żaden z zakładów i słuch o nim, a przede wszystkim o przewożonym węglu, ginął na dobre. Kiedy jednak trafił i z ewidencji i czasu przejazdu

wynika, że tak rzeczywiście mogło być, nikt tak naprawdę nie był w stanie sprawdzić ile cennego „czarnego złota” wywiózł faktycznie np. z KWK „Zofiówka” i przywiózł na inny zakład. Jak zazwyczaj w takich sytuacjach, jest

Tak wygląda obecny mini-PRL, czyli Jastrzębska Spółka Związkowa, utrzymywana przez lokalny układ zamknięty, który za chwilę uwłaszczy się na spółce Skarbu Państwa, przy braku jakiejkolwiek reakcji. tajemnicą poliszynela, że waga samochodowa na KWK „Zofiówka” od kilku lat była zepsuta. Prywatna firma, ta sama, która zajmuje się lokowaniem kamienia na zwałach i transportem węgla, sama sobie, bez żadnej kontroli

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

Równi i równiejsi Paweł Czyż

słowa i użycie określenia ‘pederasta’ jest dozwolone w debacie publicznej, nawet jeżeli ktoś wpadł na pomysł, aby stosować tu poprawność polityczną. Niedawno w Warszawie „pastor” Szymon Niemiec parodiował nabożeństwo. Wówczas Policja nie była taka odważna i mając możliwość przerwania przestępstwa z art. 196 kodeksu karnego, będącego w toku, swoich czynności zaniechała. W moim odczuciu opolska Policja przekroczyła swoją interwencją na szkodę Wies­ ława Uklei swoje uprawnienia i dlatego w poniedziałek złożyłam w tej sprawie odpowiednie zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przekroczenia uprawnień przez interweniujących – powiedziała mediom prezes Towarzystwa Patriotycznego im. Jana Olszewskiego, Monika Socha-Czyż.

C

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Krzysztof Skowroński

Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl Adres redakcji śląskiej Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

zym zatem Wiesław Ukleja zasłużył sobie w sobotę na tak zdecydowaną i poniżającą go reakcję funkcjonariuszy? Wielu mieszkańcom Opola postać tego niezłomnego bohatera z czasów tzw. I Solidarności kojarzy się podobnie jak Władysław Frasyniuk jego zwolennikom. Gdy ten ostatni był swego czasu dosyć kulturalnie traktowany przez policjantów przy blokowaniu jednej z miesięcznic smoleńskich na warszawskim Krakowskim Przedmieściu, z wielu gardeł wyrwały się

Wiesław Ukleja w łapach sprawiedliwości...

Redaktor naczelna

A

Wiesław Wójtowicz, Przewodniczący Federacji Związków Zawodowych „ Jedność”

PS. W związku z podejrzeniem fałszowania wyników pomiarów stopnia zagęszczenia zwałowanego kamienia, natychmiast powinny zostać dokonane niezależne pomiary przez niezależne służby i podjęte decyzje, bo może to grozić katastrofą budowlaną, a gdy dojdzie do tragedii, to kogo wskaże się jako winnego? List został również wysłany do Prezydenta RP Andrzeja Dudy oraz Premiera Mateusza Morawieckiego.

Większość aktywnych członków opozycji z lat 70. czy 80. zapłaciło zdrowiem i życiem za prawo do zgromadzeń czy wolności słowa. To wprost hańba, aby w kilku, „po cywilnemu”, dokonywać zatrzymania tego ogólnie znanego weterana walki z komunizmem.

czyli czym różni się zatrzymanie Władysława Frasyniuka i Wiesława Uklei?

ŚLĄSKI KURIER WNET

G

Gdyby ktoś złapał wątek z kamieniem, a nie miałby właściwej końcówki o węglu, najlepszym zmyleniem tropu byłoby powielenie, np. po 3 miesiącach, tego samego zamiaru, ale z ceną wyższą, np. 7 zł za tonę, co spowodowałoby

odwołania obecnego jej prezesa, skutecznie obronionego przez lokalnych działaczy?! W tym miesiącu muszą zostać rozstrzygnięte wybory na nową kadencję zarządu JSW SA. Nieustające wycieczki lokalnych watażków do rządzących odbywają się po to, żeby było tak jak było. My, pracownicy, możemy sobie na to wszystko co najwyżej potupać, chyba że parasole zostaną zwinięte. Nie można wiecznie wszystkiego przekładać na „po wyborach”; tutaj trzeba wybrać pomiędzy dobrem a złem, o co w imieniu wielu bardzo Pana proszę, bowiem wszelkie pisma kierowane do rządzących są zamiatane pod dywan. Dlatego musi Pan coś z tym zrobić, nie wiem co, ale musi Pan, bo kto najlepiej przypilnuje swoich, jak nie Pan? K

W mediach społecznościowych krąży film z brutalnego zatrzymania weterana opozycji demokratycznej z czasów PRL z Opola, Wiesława Uklei. Ten znany działacz niepodległościowy, korzystając ze swojego prawa do wypowiedzi, protestował przeciwko imprezie środowisk LGBTQ, Wiosny Roberta Biedronia i RAZEM, która jako II „Marsz Równości” przeszła w sobotę 29 czerwca przez Opole. W czasie tych wydarzeń doszło do zatrzymania Wiesława Uklei. Słynny policyjny negocjator Dariusz Loranty, zapytany na portalu Twitter o opinię na temat tego sobotniego zatrzymania, napisał, że jego zdaniem: „Chociaż serce gore, to policja miała prawo zatrzymać osobę! Jednak nadmiar mocy był zauważalny".

Są mocne przesłanki, że interweniujący dokonali bezzasadnego zatrzymania, którego sposób przeprowadzenia – gdyby był to Władysław Frasyniuk – niechybnie byłby podstawą do wielotysięcznych protestów. świadczy jedynie o brakach w edukacji i szukaniu pretekstów dla medialnego uzasadnienia działań podjętych pod adresem zatrzymanego patrioty. Za to ustalanie przez pięć godzin tożsamości zatrzymanego jest po prostu kompromitujące. Wystarczy wpisać jego imię i nazwisko w przeglądarkę internetową na smartfonie. Potwierdzenie tożsamości zajmuje raptem pięć minut! – Korzystanie z uprawnień przez interweniujących policjantów musi mieć podstawy prawne i faktyczne. O ile w przypadku z Opola podstawą prawną jest ustawa o Policji, to nie było podstaw faktycznych do zatrzymania Wiesława Uklei. Wolność

zapisywała „podobno” przez siebie zważoną (własną, prywatną wagą) ilość węgla na blankiety wyjazdowe. Nikt, dziwnym trafem, wcześniej się tym nie zainteresował, może dlatego, że wycina się tych, którzy próbują to robić.

oczywiście szum, ale po to, aby Rada Nadzorcza szła za kamieniem, a węgiel zostawiła w spokoju. Również postępowanie prokuratury zostałoby umorzone; gdyby chodziło tylko o kamień, wystarczyłoby zastosować starą ubecką metodę w zawiadamianiu, czyli tylko „zamiar przyjęcia korzyści materialnych przez osoby nieustalone” – umorzenie będzie jak w banku. Oczywiście to tylko hipotezy. Zaskakująca jest jednak przy tym nagła zmiana właścicieli prywatnych firm: NOVARA, ELEMENTA CRITICA, FORKEZAN – na członków rodzin niezwiązanych z Zarządem JSW SA. Czy kierowanie jako Prezes Daniel Ozon swoją prywatną firmą z równoległym kierowaniem jako Prezes JSW SA do 2018 r. to dzisiejszy standard w zarządzaniu, czy też ewidentne złamanie prawa? Jaka jest przyczyna tego, że dzisiaj kilku „pożytecznych związkowych idiotów” biega bez sensu z racami pod mieszkaniami członków Rady Nadzorczej? Czy to właśnie o takich standardach chcą rozmawiać działacze związkowi domagający się ciągłych przyjęć u ministra K. Tchórzewskiego? Tak wygląda obecny mini-PRL, czyli Jastrzębska Spółka Związkowa, utrzymywana przez lokalny układ zamk­nięty, który za chwilę uwłaszczy się na spółce Skarbu Państwa, przy braku jakiejkolwiek reakcji. Czy to nie czasem z ww. przyczyn były podejmowane próby

Z

I

E

N

N

A

ul Warszawska 37 · 40-010 Katowice

Stali współpracownicy

dr Rafał Brzeski, dr Bożena Cząstka-Szymon, Barbara Czernecka, dr hab. Zdzisław Janeczek, Andrzej Jarczewski, Wojciech Kempa, dr Herbert Kopiec, Tadeusz Loster, Stefania Mąsiorska, Tadeusz Puchałka, Stanisław Orzeł, Piotr Spyra, dr Krzysztof Tracki, Maria Wandzik

głosy oburzenia. Frasyniuk został również w czasie innej styczności z policjantami zakuty w kajdanki, co okazało się bezpodstawne. Wspomniany Władysław Frasyniuk jest „ulubieńcem” totalnej opozycji i byłym posłem Unii Wolności. Wiesław Ukleja jest przeciwnikiem porozumienia Okrągłego Stołu i byłym członkiem KPN, NZS, Solidarności. Niedawno podpisał list z protestem związanym z treścią tablicy okolicznościowej, która pojawiła się u stóp pom­nika Bojownikom o Polskość Śląs­ ka Opolskiego, a odnosi się do rocznicy wyborów do sejmu PRL X kadencji z 4 czerwca 1989 roku. (Protest na s. 5 tego nru ŚKW – przyp. red.). Czy podpis pod tym protestem stoi za dzisiejszymi rep­resjami wobec tego opolskiego antykomunisty?

N

iemniej warto sobie uświadomić, że czas płynie. Dla wielu z nas osoby, które walczyły czynnie o wolność i niepodległość w latach siedemdziesiątych czy osiemdziesiątych XX wieku, coraz bardziej kojarzą się z żołnierzami Armii Krajowej czy NSZ. Czy ktoś sobie wyobraża, że dziś policjant wyciera bruk zakutym w kajdanki na plecach żołnierzem podziemia z czasów ostatniej wojny światowej? Większość aktywnych członków opozycji z lat siedemdziesiątych czy osiemdziesiątych dobiega dzisiaj powoli siedemdziesiątki… Wielu z ich

Korekta Magdalena Słoniowska Projekt i skład Wojciech Sobolewski Reklama reklama@radiownet.pl Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/Wnet

Sp. z o.o. Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl

kolegów zapłaciło zdrowiem i życiem za prawo do zgromadzeń czy wolności słowa. Można nie podzielać poglądów Wiesława Uklei, ale to wprost hańba dla kilku osiłków widocznych na filmach z zatrzymania – opolskich policjantów, aby w kilku, „po cywilnemu”, dokonywać zatrzymania tego ogólnie znanego weterana walki z komunizmem. Pomijam, że jeden z tajniaków żuł ostentacyjnie gumę i bardziej przypominał bywalca siłowni niż funkcjonariusza na służbie… Opolskie wydarzenia dają powód do oczekiwania na zdecydowaną reakcję minister spraw wewnętrznych Elżbiety Witek i Rzecznika Praw Obywatelskich Adama Bodnara. Są mocne przesłanki, że interweniujący dokonali bezzasadnego zatrzymania, którego sposób przeprowadzenia – gdyby był to Władysław Frasyniuk – niechybnie byłby podstawą do wielotysięcznych protestów zwolenników obozu koalicji PO-Nowoczesna w wielu polskich miastach. Apeluję zatem o to, aby przeprosić Wiesława Ukleję, a do minister Witek – o pos­kromienie zapędów opolskich policjantów, które liczni komentujący dzisiejszy artykuł „Niezależnej” porównują wprost do zatrzymań ZOMO czy ORMO… o MO taktownie nie wspominając. Reakcji władz państwowych na wydarzenia z Opola wymaga zwykła przyzwoitość. Zatem czekamy! K Paweł Czyż jest redaktorem naczelnym Niezależnej Gazety Obywatelskiej

Nr 61 · LIPIEC 2O19

(Śląski Kurier Wnet nr 56) Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Data i miejsce wydania

Warszawa 06.07.2019 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

Ó

wczesny zarząd nie budował tak gwałtownie takiego drogiego parasola ochronnego nad swoimi stanowiskami, zarówno politycznego, jak i ekonomicznego, związkowego i kadrowego. To jest prawdziwa przyczyna sparaliżowania posiedzenia RN w siedzibie JSW po wpuszczeniu na nie kilkudziesięciu działaczy związkowych w styczniu br., kiedy to Rada Nadzorcza podejmowała decyzje o odwołaniu osób odpowiedzialnych za złe zarządzanie Spółką. Wówczas, w 2007 r., żaden z podejrzanych tworzących złodziejskie umowy nie mógł powiedzieć, że ktoś z wysoko umocowanych przyjaciół pracuje na 1 Maja w Katowicach. Nawet ślepy i głuchy zorientuje się że coś tu śmierdzi!


LIPIEC 2O19 · KURIER WNET

3

KURIER·ŚL ĄSKI Przy okazji niedawnych wyborów do europarlamentu politycy wszelkiej maści zapewniali, że dzięki Unii Europejskiej nasz kontynent od prawie 75 lat cieszy się nieprzerwanym pokojem. Tyle w tym prawdy, co w innych politycznych zaklęciach i obietnicach składanych w kampaniach wyborczych.

Jeszcze pokój, czy już wojna? Rafał Brzeski

O

d 12 lat toczy się bowiem globalna wojna i jak wcześniejsze dwie wojny światowe, rozpoczęła się w Europie. Tym razem jest to cyberwojna, a ta nie jest widowiskowa. Nie ma czego pokazywać w telewizji lub na zdjęciach, a zatem nie dociera do świadomości olbrzymiej większości obywateli i ich politycznych przedstawicieli. Ignorancja ta jest wytłumaczalna, gdyż cyberwojna prowadzona jest w cyberprzestrzeni, a ta nie doczekała się jeszcze klarownej definicji. Z Wikipedii można się dowiedzieć, że cyberprzestrzeń to „iluzja świata rzeczywistego stworzona za pomocą narzędzi teleinformatycznych”. Robocza definicja przyjęta przez konsylium prawników NATO określa cyberprzestrzeń jako „złożone z elementów fizycznych i niefizycznych środowisko charakteryzujące się wykorzystaniem komputerów i spektrum elektromagnetycznego celem przechowywania, modyfikowania i wymiany informacji poprzez sieci komputerowe”1. Według Komisji Europejskiej jest to „wirtualna przestrzeń, w której krążą elektroniczne dane przetwarzane przez komputery osobiste z całego świata”2. Polska definicja zapisana w ustawie stwierdza, że cyberprzestrzeń to: „przestrzeń przetwarzania i wymiany informacji tworzona przez systemy teleinformatyczne... wraz z powiązaniami pomiędzy nimi oraz relacjami z użytkownikami”3. Są jeszcze definicje: brytyjska, francuska, rosyjska. Co kraj, to nieco inna, ale wspólnej definicji nadal brak. Definicyjnej różnorodności trudno się dziwić. Wprawdzie cyberprzestrzeń jest jedna i żadne państwo nie może sobie do niej rościć wyłączności, to jednak każde posiada prerogatywy suwerena nad cyberinfrastrukturą znajdującą się na jego terytorium oraz nad działalnością związaną z tą cyberinfrastrukturą. Tak przynajmniej głosi „Pierwsza reguła” nieformalnego cyberkodeksu zwanego Instrukcją tallińską (Tallin Manual)4. Innymi słowy, cyberprzestrzeń jest globalna, ale każde państwo ma jej kawałek na wyłączne panowanie. Konsekwencją suwerenności nad cyberinfrastrukturą są: prawo do jej kontrolowania odpowiednimi regulacjami oraz prawo do jej ochrony bez względu na to, czy znajduje się w rękach państwowych, czy prywatnych. Tym samym cybernetyczna operacja jednego państwa wymierzona w cyberinfrastrukturę drugiego państwa stanowi naruszenie suwerenności, z całym bagażem konsekwencji i komplikacji prawnych wynikających z niedopasowania działań w wirtualnej w dużej mierze cyberprzestrzeni do

międzynarodowych konwencji i traktatów opracowanych dla „tradycyjnych” działań militarnych. Sytuację komplikuje dodatkowo fakt, że cyberprzestrzeń ma podwójny charakter. Jest wykorzystywana w działaniach na wskroś cywilnych, a równocześnie w operacjach militarnych. Rodzi się więc fundamentalne pytanie: kiedy działanie w cyberprzestrzeni staje się atakiem odpowiadającym konfliktowi zbrojnemu?5. Co jest pułapem, od którego zaczyna się wojna? W wojnie energetycznej odpowiedź już dawno sprecyzowano: kiedy użyto kinetycznej siły, są fizyczne zniszczenia, straty, zabici i ranni. W cyberwojnie nie używa się fizycznej siły, ale starcie może powodować fizyczne zniszczenia, na przykład wskutek dywersyjnego sparaliżowania systemu sterowania ruchem pociągów lub siecią przesyłową wysokiego napięcia. Straty może powodować sabotaż systemu bankowego, natomiast ofiary w ludziach – brak zasilania energetycznego szpitali. W tej wymykającej się opisom przestrzeni toczą się zażarte, chociaż ciche konflikty, które szef amerykańskiego radiowywiadu NSA (National Security Agency) oraz samodzielnego dowództwa Cyber Command, generał Paul Nakasone, określa jako próbę przesunięcia globalnego układu sił bez odwoływania się do starcia zbrojnego6. Są to konflikty bez przemocy, prowadzące do stopniowej erozji politycznych, ekonomicznych i moralnych aktywów przeciwnika. Czy jednak powodowane w wyniku tych starć szkody i straty mogą uzasadnić „tradycyjny” zbrojny odwet i doprowadzić do „tradycyjnej” wojny? Dyskusja ekspertów trwa i tylko media nie mają wątpliwości. Globalna cyberwojna rozpoczęła się od rosyjskiego ataku na Estonię krótko przed północą 26 kwietnia 2007 roku.

W

całym kraju wówczas wrzało, gdyż władze usunęły z centrum Tallina potężny, spiżowy pomnik sowieckiego żołnierza oswobodziciela. Postawiony w 1947 roku został przeniesiony na cmentarz żołnierzy sowieckich. Estończycy uważali go za symbol okupacji i nazywali pomnikiem „nieznanego gwałciciela”. W odpowiedzi na wywiezienie pomnika 400-tysięczna mniejszość rosyjska wszczęła rewoltę w kraju liczącym nieco ponad 1,3 miliona ludności. W Tallinie rabowano sklepy i palono samochody. Protestujący usiłowali wedrzeć się do gmachu parlamentu, na budynki państwowe poleciały koktajle Mołotowa.

W Moskwie na znak solidarności tak zwani „oburzeni obywatele” o wyglądzie bandziorów spod ciemnej gwiazdy zablokowali budynek estońskiej ambasady. Zamieszki wygasły po dwóch dniach, ale w cyberprzestrzeni kraju, który z uwagi na powszechność internetu nazywano E-stonią, pojawili się tłumnie rosyjscy „haktywiści”. Zdefasonowano strony partii i organizacji politycznych, umieszczając na nich różne hasła i obraźliwe teksty. Po kilkudniowym amatorskim ataku nastąpił profesjonalny. Przez trzy tygodnie usiłowano zablokować portale internetowe estońskiego parlamentu, ministerstw, banków, mediów. Cybernatarcie osiągnęło apogeum 9 maja, kiedy w Rosji obchodzi się Dzień Zwycięstwa. Jak później wyliczono, autorzy ataku przejęli i „zniewolili” około miliona komputerów na całym świecie, robiąc z nich tak zwane „zombie”, bombardujące automatycznie wiadomościami estońskie serwery w celu zatkania i zablokowania sieci małego kraju. Terytorialna wielkość Estonii okazała się silnym punktem obrony. W społeczności administratorów sieci prawie wszyscy dobrze się znali, chodzili do tych samych pubów i szef obrony estońskiej cyberprzestrzeni, Hillar Arelaid, były policjant o dużym doświadczeniu w walce z hakerami, nie miał trudności z utworzeniem grup ochotników złożonych z najlepszych administratorów instytucji rządowych, banków, firm internetowych i przedsiębiorstw. Dzień w dzień blokowali adresy IP, z których sypały się wiadomości, i tropili, gdzie znajdują się serwery i skąd wychodzą polecenia dla „zombies”. Kiedy wielodobowy szturm ustał nagle 18 maja, minister spraw zagranicznych Urmas Paet oświadczył, że atak prowadzono „z adresów IP konkretnych komputerów i konkretnych ludzi związanych z rządowymi agendami Rosji, włącznie z administracją Prezydenta Federacji Rosyjskiej”, szef resortu obrony zaś, Jaak Aavitsoo dodał, że zamiarem atakujących było odcięcie państwa od świata, czyli cyberprzestrzenny odpowiednik blokady morskiej portów7. Straty i szkody poniesione przez niewielką Estonię w cyberbitwie z potężną Rosją były praktycznie niewielkie. Serwer poczty elektronicznej parlamentu nie funkcjonował przez 4 dni, klienci dwóch największych banków przez kilka godzin nie mieli dostępu do swoich kont, portale głównych organizacji medialnych, w tym największego dziennika „Postimees”, trzeba było na pewien czas odciąć od zagranicy. Poza tym rytm życia kraju nie został zakłócony8. Trudno

C

yberbitwa Rosji z Estonią zapoczątkowała globalną cyberwojnę. Rok później według podobnego modelu „sieć plus ulica” Rosja zaatakowała Gruzję. Gruzińska sieć została zhakowana. Przez kilkanaście godzin wszystkie strony w internetowej domenie .ge były nieczynne. Domenę dla komunikatów gruzińskiego rządu udostępniła kancelaria prezydenta Lecha Kaczyńskiego i dzięki tej pomocy rząd w Tbilisi odzyskał dostęp do sieci9. Na portalach instytucji państwowych Gruzji pojawiły się antyrządowe hasła. Cyberofensywa miała wyraźnie polityczny charakter i była skoordynowana z rosyjskimi operacjami militarnymi w rejonie Osetii. Kula śnieżna cyberataków o charakterze polityczno-wojskowym nabrała szybkości i zaczęła zamieniać się w lawinę. Obok mocarstw – Rosji, Stanów Zjednoczonych i Chin – do gry włączyli się mniejsi gracze: Izrael, Iran, Indie i Korea Północna. Uwzględniając tylko poważniejsze incydenty, z wyłączeniem działań o motywacjach kryminalnych, w statystyce cyberataków prowadzą Chiny – 108 operacji w ciągu 13 lat, na drugim miejscu jest Rosja, której przypisuje się autorstwo 98 incydentów. Potem Iran – 44 incydenty i Korea Północna – 38. Izrael ma na koncie tylko 3 cyberataki, ale za to poważne. Przykładowo w 2007 roku na pewien czas sparaliżowano syryjską obronę przeciwlotniczą10. Mówi się również o skutecznym izraelskim sabotażu irańskiego programu badań jądrowych.

S

tany Zjednoczone przez dłuższy czas drzemały. Były przedmiotem 117 liczących się ataków, ale im przypisuje się tylko 9 incydentów. Obudziły się dopiero po ingerencji Rosji w wybory prezydenckie 2016 roku. Były dyrektor NSA, a potem CIA, generał Michael V. Hayden określił rosyjską cyberingerencję w amerykański proces wyborczy jako „najbardziej istotne

O

bejmując stanowisko, Nakasone obiecał, że Rosjanie „zapłacą cenę”. Na początku maja 2018 roku status grupy Cyber Command został podniesiony do rangi samodzielnego dowództwa, które otrzymało od prezydenta Donalda Trumpa zezwolenie na „operacje ofensywne poniżej progu konfliktu zbrojnego”, czyli nie powodujące strat w ludziach oraz poważnych zniszczeń materialnych. Przed nowym dowództwem postawiono zadanie zablokowania Rosjan, jeśli podejmą próbę ingerencji w przygotowania i kampanię przed wyborami uzupełniającymi do Kongresu w listopadzie 2018 roku. Do tego czasu cyberżołnierze mieli prowadzić rozpoznanie „poza naszymi granicami, poza naszymi sieciami, tak by zrozumieć, co robią nasi przeciwnicy”13. Forsowana przez Nakasonego taktyka „upartego zaangażowania” opierała się na nieustannej konfrontacji z Rosjanami i szybkiej wymianie informacji z partnerami w krajach sojuszniczych. W lipcu 2018 roku z najlepszych specjalistów radiowywiadu i Cyber Command Nakasone sformował „Małą Grupę Rosyjską”, liczącą około 80 ludzi. Cierpliwie zbierano wszelkie wiadomości o przeciwniku, przede wszystkim o petersburskiej „fabryce trolli” i jej personelu oraz o hakerach pracujących dla wywiadu wojskowego GRU14. Pierwsza amerykańska cyber-kontrofensywa rozpoczęła się na początku października 2018 roku. Na ekranach rosyjskich trolli i hakerów zaczęły pojawiać się okienka „pop-up” z ich prawdziwym imieniem, nazwiskiem, „nickiem”, pod jakim występują w sieci, oraz dobrą radą, aby nie gmerali w sprawach innych krajów. Podobne przekazy znajdowali w swoich służbowych i prywatnych skrzynkach mejlowych. Nikt wprawdzie nikomu nie groził, ale po rosyjskiej stronie najpierw posypały się skargi do administratorów lokalnych sieci, a potem niepokój „grillowanych” trolli wzrósł do tego stopnia, że w petersburskiej Agencji Studiów Internetowych zarządzono wewnętrzne śledztwo w poszukiwano „kreta”

i źródła wycieku danych personalnych. Dezinformacyjna aktywność Rosjan wyraźnie spadła, aż w dniu wyborów uzupełniających praktycznie ustała, gdyż specjaliści Cyber Command zablokowali serwery „fabryki trolli”. Jak to zrobiono, nikt się nie chwali, ale przez trzy dni, aż w USA policzono głosy, petersburska agencja była praktycznie „off-line”. Po listopadowej lekcji Rosjanie nie podjęli poważniejszych działań odwetowych. W styczniu Krajowy Komitet Partii Demokratycznej skarżył się wprawdzie, że jego serwery zostały zaatakowane przez rosyjskich hakerów, ale nie określono strat. Rosjanie skoncentrowali się wyraźnie na ingerowaniu w kampanię wyborczą do Parlamentu Europejskiego. Wiosną bieżącego roku najaktywniejsi w cyberprzestrzeni byli chińscy cyberwojownicy. W lutym wykradli dane personalne pracowników koncernu lotniczego Airbus, w marcu ujawniono, że usiłowali – z różnym skutkiem – wykraść z co najmniej 27 uniwersytetów amerykańskich wyniki badań z zakresu militarnych technologii morskich, w kwietniu administratorzy sieci obronili koncern Bayera przed kradzieżą tajemnic technologicznych. Prawdą jest, że cieszymy się pokojem, ale niejako na powierzchni. Pod progiem międzynarodowych konwencji, traktatów, porozumień i układów toczy się w najlepsze wojna w cyberprzestrzeni, która nie ma swojej definicji i której nie normują żadne regulacje prawne. K 1. Schmitt, Michael (ed.), Tallin Manual on the International Law Applicable to Cyber Warfare, Cambridge, Cambridge University Press, 2013, s. 211. 2. Cyt. za: Wasilewski, Janusz, Zarys definicyjny cyberprzestrzeni, „Przegląd bezpieczeństwa wew­nętrznego”, nr 9, 2013, s. 231. 3. Ustawa z dnia 30 sierpnia 2011 r. o zmianie ustawy o stanie wojennym oraz kompetencjach Naczelnego Dowódcy Sił Zbrojnych i zasadach jego podległości konstytucyjnym organom Rzeczypospolitej Polskiej oraz niektórych innych ustaw, Dz.U. Nr 222, poz. 1323. 4. Schmitt, Michael (ed.), op. cit., s. 25 5. Piątkowski, Mateusz, The Definition of the Armed Conflict in the Conditions of Cyberwarfare, “Polish Political Science Yearbook”, t. 46 (1), 2017, s. 272. 6. Nakasone, Paul, A Cyberforce for Persistent Operations, „Joint Forces Quarterly”, nr 92, 1st Quarter 2019, str.12. 7. Ruus, Kertu, Cyber War I: Estonia Attacked from Russia, European Affairs, t. 9, nr 1-2 (zima/ wiosna), 2008. 8. Ibidem. 9. Informacja radia RMF.FM potwierdzona przez Biuro Bezpieczeństwa Narodowego. 10. Significant Cyber Incidents, Center for Strategic and International Studies, 2019, https://www. csis.org/programs/cybersecurity-and-governance/technology-policy-program/other-projects-cybersecurity. 11. Nakashima Ellen, NSA and Cyber Command to coordinate actions to counter Russian election interference in 2018 amid absence of White House guidance, “Washington Post”, 17 lipca 2018. 12. Nakashima Ellen, ibidem. 13. Nakasone, Paul, An Interview with Paul M. Nakasone, „Joint Force Quarterly”, nr 92, 1 kwartał 2019, s. 7, https://ndupress.ndu.edu/ Portals/68/Documents/jfq/jfq-92/jfq-92_4-9_ Nakasone-Interview.pdf. 14. Nakashima Ellen, U.S. Cyber Command operation disrupted Internet access of Russian troll factory on day of 2018 midterms, „Washington Post”, 27 lutego 2019.

Nie żyje ukraiński deputowany, który ujawniał zbrodnie Rosjan w Donbasie

Józef Janiszewski z pokolenia Niezłomnych Piotr Hlebowicz 3 czerwca 2019 r. w wieku 91 lat po długiej chorobie zmarł w Krakowie Józef Janiszewski, działacz opozycji antykomunistycznej w latach osiemdziesiątych ub. wieku, działacz polonijny. Urodził się w roku 1928 w Sikorkach. W czasie II wojny światowej został wywieziony do Niemiec, gdzie jako dziecko pomagał w gos­ podarstwie rolnym u bauera. Przed 1950 r. siedział w więzieniu w Bydgoszczy. W roku 1980 pomagał Jerzemu Hlebowiczowi przy zakładaniu wiejskich komórek Solidarności Rolniczej w gminie Gdów i gminach sąsiednich. Po wprowadzeniu stanu wojennego współpracował ze strukturami konspiracyjnymi: 1983–1989 Porozumienie Prasowe „Solidarność Zwycięży” – Marian Stachniuk i Piotr Hlebowicz; 1984–1989 Ogólnopolski Komitet Oporu Rolników – Józef Teliga, Jerzy i Piotr Hlebowiczowie; 1985–1989 Solidarność Walcząca

więc ocenić, czy długotrwały cyberatak z zamiarem sparaliżowania państwa już wyczerpał znamiona konfliktu zbrojnego, czy jeszcze nie. O zbrojnej obronie Estonii przed rosyjską ofensywą nie sposób myśleć, ale cyberobrona okazała się skuteczna. Sprawdziło się twierdzenie chińskich teoretyków wojskowych, że cyberwojna to czynnik wyrównujący szanse w konfrontacji państw, dzięki któremu „słabszy może pokonać silniejszego”, a działania informatyczne i informacyjne to „broń biednych, ale mądrych”.

strategiczne zagrożenie bezpieczeństwa narodowego” od czasu terrorystycznego ataku na nowojorskie World Trade Center w dniu 11 września 2001 roku. Tymczasem Waszyngton nie miał ani instytucji, ani planu, ani strategii przeciwdziałania takim zagrożeniom11. Ale i tym razem sprawdziła się opinia japońskiego admirała Isoroku Yamamoto, „ojca” ataku na Pearl Harbour, który ostrzegał, że Stany Zjednoczone przypominają potężny kocioł, pod którym jak raz się rozpali ogień, to produkuje olbrzymie ilości pary. Kiedy do świadomości polityków i wojskowych w Waszyngtonie dotarły rozmiary rosyjskiej ingerencji, zauważono hibernującą od 2009 roku wewnątrz radiowywiadu NSA (National Security Agency) grupę o nazwie Cyber Command, powołaną do obrony przed cyberatakami. W kwietniu 2018 roku dyrektorem NSA i szefem Cyber Command został generał Paul Nakasone, o którym mówiono, że „nie zmarnuje żadnego porządnego kryzysu”12.

Eugeniusz Bilonożko

Oddział Krakowski – Marian Stachniuk i Piotr Hlebowicz. Uczestniczył w budowie bunkra-drukarni „Wilno” im. gen. Leopolda Okulickiego-„Niedźwiadka” pod budynkiem gospodarczym na posesji Anny i Jerzego Hlebowiczów w Zagórzanach (1983/84), gdzie drukowano prasę podziemną, m. in. „Kurierek B”, „Solidarność Zwycięży”, „Solidarność Rolników,” „Solidarność Walcząca”. Drukarnia działała bez wpadki aż do 1993 roku. Józef Janiszewski współorganizował transport papieru, farby drukarskiej, sprzętu poligraficznego oraz wydrukowanych gazet i ulotek. W awaryjnych wypadkach pomagał w procesie druku. Wielokrotnie pełnił funkcje kuriera, i kolportera. Na początku lat 90. razem z Piot­rem Hlebowiczem kilka razy wyjeżdżał do Kazachstanu i na Syberię, niosąc pomoc stowarzyszeniom polskim. Za zaangażowanie w pracy

D konspiracyjnej Prezydent Lech Kaczyński nadał Józefowi Janiszewskiemu w roku 2009 Krzyż Oficerski OOP. W 2012 r. Józef Janiszewski otrzymał od Kornela Morawieckiego Krzyż „Solidarności Walczącej”. Pozostawił żonę, córkę i wnuczkę. Pogrzeb Józefa Janiszewskiego odbył się 19 czerwca 2019 roku na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie. Zmarłego żegnali przedstawiciele Premiera RP, Solidarności Regionu Małopolska (poczet sztandarowy), Instytutu Pamięci Narodowej, Związku Więźniów Politycznych Okresu Stalinowskiego, działacze opozycji antykomunistycznej lat 80. Cześć Jego Pamięci!

mytro Tymczuk, ukraiński parlamentarzysta należący do klubu parlamentarnego Frontu Ludowego, 19 czerwca został znaleziony martwy w Kijowie. Miał ranę postrzałową głowy. Władze nie rozstrzygnęły jeszcze, czy umarł w wyniku wypadku, samobójstwa czy morderstwa. Warto odnotować, że do tragedii doszło w dzień postawienia zarzutu zabójstwa 298 osób trzem Rosjanom i jednemu Ukraińcowi, podejrzanym w związku z zestrzeleniem samolotu Malaysia Airlines wykonującego lot MH17 nad terytorium Ukrainy w 2014 r. Według strony internetowej parlamentu Tymczuk był obecny na ses­ ji parlamentarnej od 10 do 19 czerwca. „Dmytro Tymczuk zastrzelił się podczas czyszczenia swojego pistoletu, którym został wcześniej nagrodzony za walkę z rosyjską dezinformacją” – napisał na Facebooku inny deputowany z Frontu Ludowego, Anton Heraszczenko. Jednak doniesienie Heraszczenki nie zostało jeszcze w żaden sposób potwierdzone.

Policja zarejestrowała postępowanie karne na podstawie art. 115 (zabójst­wo z premedytacją). Dyrektor Departamentu Komunikacji Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Ukrainy, Artem Szewczenko poinformował, że policja bierze pod uwagę trzy możliwe wersje śmierci posła: morderstwo, samobójstwo lub nieostrożne obchodzenie się z bronią. Tymczuk stał się sławny w 2014 r., kiedy został jednym z koordynatorów bloga „Opór informacyjny”. Miał doś­ wiadczenie zarówno dziennikarskie, jak i wojskowe, i udostępniał informacje o wydarzeniach z pierwszej linii frontu, dzięki czemu stał się jednym z najbardziej popularnych blogerów i komentatorów w ukraińskich i światowych mediach. Na fali popularności został wybrany do parlamentu w 2014 r. z ramienia Frontu Ludowego. Zespół „Oporu informacyjnego”, którego założycielem był Dmytro Tymczuk, nawołuje media, by nie spekulować o tragicznych wydarzeniach i zaczekać na oficjalne wyniki śledztwa.

Dmytro Tymczuk urodził się w Rosji, na Syberii, w rodzinie wojskowej. Część dzieciństwa spędził w NRD, gdzie stacjonował oddział jego ojca. W 1995 roku ukończył dziennikarstwo w Lwowskiej Wyższej Szkole Wojskowo-Politycznej. Był zawodowym wojs­kowym; m.in. w latach 1997–2000 pracował w kwaterze Gwardii Narodowej Ukrainy, następnie do 2012 roku w różnych departamentach Ministerstwa Obrony Narodowej, skąd przeszedł w stan spoczynku. W 2008 roku został redaktorem naczelnym internetowej publikacji „Flot-2017”, a także prezesem pozarządowej organizacji Centrum Studiów Wojskowo-Politycznych. W roku 2014, jako współkoordynator bloga „Opór informacyjny”, stał się jednym z najpopularniejszych ukraińskich aktywistów internetowych i najczęściej cytowanych publicystów w okresie kryzysu krymskiego i konfliktu we wschodniej Ukrainie. W sierpniu 2014 jego profil na Facebooku obserwowało około 190 tys. osób. K


KURIER WNET · LIPIEC 2O19

4

KURIER·ŚL ĄSKI

Może chiński prezent dla Europy – pomnik Marksa, jaki poczciwie odbierał Juncker – był aluzją do wprowadzanej w Europie polityki „Wielkiego Skoku”?

Kormoran i czarny bocian przyczyną globalnego ocieplenia? Jacek Musiał · Karol Musiał

Z

estawianie podobnych danych statystycznych jest cechą wnikliwych obserwatorów. Może się to jednak wiązać z różnymi pułapkami, a nawet stać się narzędziem manipulacji. W kapitalny, ciekawy i humorystyczny sposób podchodzi to tego w swoich publikacjach Janina Bąk, absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego, nauczyciel akademicki, wykładowca statystyki w Trinity College w Dublinie. W niniejszym krótkim artykule staramy się przedstawić absurdalne pomysły tych, którzy na ociepleniu klimatu starają się nieuczciwie zarobić kokosy. Jednym z koronnych argumentów akolitów zespołu IPCC (International Panel of Climate Changes), działającego przy ONZ, jest wylansowany przez Jerry’ego Mahlmana tzw. efekt kija hokejowego. To ten sam Mahlman, który kilkanaście lat wcześniej twierdził, że na płaszczyźnie naukowej mało prawdopodobne jest, aby dziura ozonowa była spowodowana freonem... aby później stać się wręcz

doktrynerem tej teorii. Dziwnym zbiegiem okoliczności w tym mniej więcej czasie został opatentowany cięższy następca starych, lżejszych freonów. Jerry Mahlman (1940–2012), meteorolog i klimatolog ze Stanów Zjednoczonych, w latach 1984–2001 był dyrektorem Laboratorium Dynamiki Płynów Geofizycznych w Princetown. Szczególnie zasłużył się w okresie aktywności Ala Gore’a, wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych, organizatora systemu spekulacyjnego handlu świadectwami emisyjnymi CO2. Jako autorytet („Eminence Based Science”) lansował publicznie tezy o antropogenicznym pochodzeniu globalnego ocieplenia od dwutlenku węgla. Był wielokrotnie nagradzany, w tym nagrodą prezydenta Stanów Zjednoczonych. Warto w tym miejscu nadmienić, że Stany Zjednoczone, po aferach, wycofały się ze spekulacyjnego handlu emisjami, opierając się na opiniach obiektywnych naukowo, co pozwoliło na powrót gospodarki na normalne tory,

cały biznes zaś, wart kilkaset milionów razy więcej niż Amber Gold, trafia właśnie na teren Unii Europejskiej. „Efekt kija hokejowego” to wykres, gdzie na osi odciętych jest krótszy lub dłuższy przedział czasu, a na osi rzędnych obserwowana wielkość, np. temperatura, stężenie CO2, zjawiska giełdowe, których przebieg (czasem po odpowiedniej obróbce matematycznej) przypomina od lewej trzonek kija równoległy do osi odciętych lub bardzo łagodnie opadający i łopatkę po prawej, uniesioną do góry. W przypadku części obserwacji temperatury, w zależności od obserwowanego przedziału czasu przed ostatnim wzrostem w kształcie łopatki kija hokejowego, jest to przebieg bardzo łagodnie opadającego trzonka z minimum na kolanku łopatki.

P

oddając krytycznej analizie hasło kija hokejowego Mahlmana, trzeba przede wszystkim zauważyć: • Im głębiej w historię w okresie poprzedzającym 1900 rok, tym

Trwa zacięta dyskusja nad tym, czy działalność człowieka może faktycznie mieć wpływ na temperaturę Ziemi. Wydaje się, że tego wpływu nie można całkowicie zanegować.

Gaz ziemny – gorący towar Jacek Musiał, Michał Musiał

T

emperatury obserwowane przez człowieka przy powierzchni ziemi odzwierciedlają wpływ wielu czynników. Te bodźce dzieli się na zewnętrzne, czyli niezależne od woli człowieka, nazywane czynnikami naturalnymi – oraz na czynniki zależne od człowieka, czyli antropogeniczne. Zdecydowany sprzeciw budzi jednak lansowana przez poprawność europejską i animatorów IPCC przy ONZ teza, jakoby ten wzrost temperatury spowodowany został przez dwutlenek węgla uwalniany przez człowieka. Czynniki naturalne, których część została już zidentyfikowana, są to np.: • aktywność Słońca, • cykle Milankovicia, • cykle galaktyczne (Napier William, Uniwersytet w Cardiff), • cykle meteorytowe, • ciepło geotermiczne, • uwalnianie gazów zwanych cieplarnianymi przez oceany i lądy, zależne od naturalnych zmian klimatycznych i wulkanizmu, • zmienność pływów oceanicznych, • fluktuacje komórek atmosferycznych,

S

potkania odbywały się symultanicznie na wielu salach. Z uwagi ma mnogość tematów, nawet w wąsko wybranej dziedzinie zainteresowań, jeden uczestnik nie był w stanie jednocześnie wziąć udziału we wszystkich i musiał dokonywać trudnych wyborów. Niektóre spotkania cieszyły się tak dużym zainteresowaniem, że trudno było dostać się na salę. W wypowiedziach wielu polityków dotyczących energii dało się zauważyć kontynuację ideologii dekarbonizacji Unii Europejskiej bez względu na merytorykę naukową, koszty ewentualnej realizacji czyjejś idée fixe i światowe trendy oraz niedostrzeganie możliwego lobbingu mogącego mieć na celu deindustrializację Europy. Część polityków w dalszym ciągu zdaje się nie rozróżniać pojęć diametralnie różnych: ‘smog’, ‘dwutlenek węgla’ i ‘trujący tlenek węgla’. Pomimo widocznego zmęczenia związanego z licznymi wystąpieniami na kongresie, trzeba wyróżnić dużą wiedzę i merytoryczność wypowiedzi ministra Krzysztofa Tchórzewskiego. Na pewnego rodzaju wpadkę pozwolił sobie jeden z byłych polskich ministrów, który w jednej części swojej wypowiedzi zdecydowanie optował za dekarbonizacją Polski i pilnym przechodzeniu na OZE, aby w tym samym panelu zaatakować później obecny polski rząd za to, że nie stwarza korzystniejszych warunków dla kapitału zagranicznego w wydobyciu węgla w Polsce... Tradycyjnie pozytywną postacią kolejnego już Kongresu był jego pomysłodawca, były premier, poseł do

• promieniowanie

kosmiczne. Do czynników antropogenicznych należą zaś: • bardzo szybkie uwalnianie energii chemicznej zgromadzonej dziesiątki i setki milionów lat temu w skorupie ziemskiej, • zamiana energii potencjalnej wody i wiatru, poprzez zaburzenie ich naturalnych przepływów, na energię mechaniczną, lecz w końcowym efekcie i tak na energię cieplną, • zmiana ukształtowania powierzchni ziemi: a) urbanistyka, b) infrastruktura, c) rolnictwo, • wylesianie, • promieniowanie elektromagnetyczne o szerokim spektrum o kierunku innym niż naturalne dochodzące i wychodzące z Ziemi, • zmiana osi obrotu oraz prędkości obrotowej Ziemi, • uwalnianie przez człowieka gazów cieplarnianych (w ubiegłym wieku wpływ wyolbrzymiony przy lekceważącym marginalizowaniu pozostałych stał się źródłem potężnego biznesu, PE prof. Jerzy Buzek. Człowiek otwarty i wysokiej kultury. W wypowiedziach bardzo dyplomatyczny, nie negujący wprost paliwa węglowego, ale też nie wolny od wpływu obecnej europejskiej poprawności. Na temat dekarbonizacji otrzymał z sali pytanie: „Co będzie, jeśli na drodze naukowej uda się wykazać, że teoria globalnego ocieplenia od CO2 zawiera drobne, acz niezwykle ważkie nieścisłości?”. Odpowiedź profesora nie była do końca jednoznaczna. Nawiązał do opowieści o zwolennikach teorii geocentrycznej. Trudno do końca zgadnąć, do kogo ta aluzja się odnosiła. Czy do tych, którzy uparcie bronią pochodzącej z ubiegłego wieku teorii globalnego ocieplenia powodowanego jakoby antropogenicznym CO2, czy do tych, którzy od kilkunastu lat próbują przedstawiać argumenty podważające tę teorię (właściwie wciąż tylko hipotezę).

Trochę historii Jak powstawała wspomniana teoria, staraliśmy się opisać w kilku kolejnych artykułach w „Kurierach WNET” z 2019 roku. W skrócie – w oparciu o spekulacje naukowe kilku naukowców, przy arbitralnym wykluczeniu licznych innych, istotnych przyczyn globalnego ocieplenia, pod koniec ubiegłego stulecia został przez Ala Gore’a, wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych, wylansowany biznes spekulacyjnego handlu świadectwami emisyjnymi CO2. Jego funkcjonowanie przypomina ideologicznie zasady działania sekty (o czym było w „Kurierze WNET” nr 59). Po

w szczególności spekulacyjnego) oraz pyłów, • perforacje dokonywane przez człowieka w warstwach litosfery z atmosferą i hydrosferą. Cykle to zjawiska powtarzające się. Względnie częste, to cykl dnia i nocy, cykl pór roku, cykl księżycowy czy 11-letni cykl słoneczny – i te są łatwo obserwowalne przez człowieka. Inne cykle mogą trwać setki, tysiące, a nawet miliony lat i przekraczają ludzkie możliwości obserwacyjne, czy nawet odtwórcze. Należy przypuszczać, że wiele zjawisk występujących cyklicznie jeszcze nie zostało zaobserwowanych lub nie są opisane. Możliwe są też zjawiska losowe, np. pochłonięcie planetoidy przez Słońce lub zderzenie planetoidy z Ziemią.

W

ymienione wcześniej czynniki naturalne i antropogeniczne oraz losowe mogą wchodzić w interakcje, interferować, a nasza wiedza o tym jest jeszcze niewielka i fragmentarycznie zajmują się nią astronomowie, geolodzy, historycy i klimatolodzy. Zrozumienie tych

większa jest niepewność postulowanych średnich temperatur Ziemi. • Stwierdzany wzrost stężenia CO 2 to nie przyczyna, a skutek globalnego ocieplenia, związany z uwalnianiem potężnych ilości CO2 zdeponowanych w oceanach. • Krzywa stężenia CO nie ma mi2 nimum, jak krzywa temperatury, lecz jest monotoniczna niemalejąca. • Pomimo ciekawych wyników badań rdzeni lodowych celem szacowania przeszłych zmian klimatu, są one obarczone istotnymi, narastającymi wraz z dystansem czasowym niepewnościami, które są przemilczane.

• Wykres wzrostu temperatury powinno się zestawić z zupełnie innymi, adekwatniej przebiegającymi krzywymi zjawisk, a są to na przykład: a) Wydobycie gazu ziemnego. O ile wydobycie węgla w ostatnich 30–40 latach uległo względnej stabilizacji, wydobycie gazu ziemnego w latach 1980– 2010 wzrosło o blisko 100%! Żaden istotny czynnik energetyczny czasowo tak dobrze nie koreluje ze wzrostem globalnego ocieplenia. Stawiamy tu tezę,

zjawisk i umiejętność przewidywania pozwala z pewnym prawdopodobieństwem określać aktualną, bliższą lub trochę dalszą tendencję zmian klimatycznych. Pozwala tak, jak w biznesie – robić fortuny, zdobywać kontrolę nad społeczeństwami. Pokusa daje przyzwolenie na manipulowanie łatwowiernym ludem, tak jak Bolesław Prus w XIX wieku opisał to w powieści Faraon w odniesieniu do zaćmienia Słońca. Wiele wskazuje na to, ze przełom XX i XXI wieku to czas wieloczynnikowego wzrostu temperatury powierzchni naszej planety z towarzyszącym mu spektakularnym wzrostem uwalniania i dwutlenku węgla z oceanów, i potężnych zasobów gazu ziemnego uwięzionego przez setki i tysiące lat w zbiornikach pod chłodną pokrywą na średnich i wysokich szerokościach geograficznych oraz z klatratów. Wymienione zasoby są wyjątkowo wrażliwe na zmianę średniej temperatury nawet o ułamek stopnia Kelvina. Widocznym tego dowodem jest powstawanie na Syberii setek potężnych dziur w ziemi i zjawisko falującego wskutek podchodzenia metanu gruntu. Jeśli obserwowana tendencja wzrostowa utrzyma się jeszcze przez 20–30 lat, to istotna część płytszych zasobów naturalnych gazu ziemnego/metanu po prostu się ulotni, czyli bogactwa naturalne kilku krajów znikną bezpowrotnie. Dla świata biznesu to niepowetowana strata wielu miliardów metrów sześciennych gazu, który mógłby zostać

W Katowicach w dniach 13–15 maja tego roku odbył się po raz jedenasty Kongres Gospodarczy. To prestiżowe wydarzenie na skalę europejską gromadzi corocznie kilkuset eminentnych prelegentów i kilka tysięcy uczestników z całego świata. Należy pogratulować organizatorom świetnego przygotowania tak dużego kongresu.

Refleksja nt. perspektyw energetycznych Europy i Polski Po XI Europejskim Kongresie Gospodarczym w Katowicach Jacek Musiał

kilku zaledwie latach spekulacyjnej aktywności giełdowej system został w Stanach Zjednoczonych zarzucony, nawiasem mówiąc – po aferach. Szeroko zakrojona, wieloletnia akcja propagandowa, wręcz indoktrynacja kłamstwem ekologicznym, adresowana była do całych społeczeństw, w tym najmłodszych dzieci. Wykorzystano całą gamę chwytów socjotechnicznych, w tym argumenty demagogiczne. Należy do nich tzw. uderzenie uprzedzające – by wcześniej przerzucić podejrzenia na potencjalną ofiarę – czyli atak na każdego naukowca, który ośmieliłby się podważyć merytorykę ubiegłowiecznej teorii i osiąganych z niej profitów finansowych. Niemal powszechna nadgorliwość w tej aktywności dziś wprawdzie

też nie skazałaby Galileusza na śmierć, ale naraziłaby na ostracyzm w środowisku, być może przewrotnie nazywając go „zacofanym płaskoziemcem”. Po wspomnianej fali w Stanach Zjednoczonych, która tam była i minęła, obecnie religia CO2 zdaje się święcić tryumfy w Europie i wkrótce zbierać żniwo wieloletniej indoktrynacji w postaci zysków ze spekulacji świadectwami emisyjnymi. Oby nie żniwo śmiertelne! Niejednoznaczne wrażenie zaś wzbudził swoją postawą inny polityk europejski – Dominique Ristori, dyrektor generalny ds. energii Komisji Europejskiej. Trzeba mu przyznać wyjątkowe zdolności narratorskie. Jednak rzucają się w oczy pewne braki wykształcenia w dziedzinie technicznej

że gaz ziemny jest głównym winowajcą obserwowanego globalnego ocieplenia i zmian klimatu, a kalkulacje i fizyczne wyjaśnienie zjawiska zostaną przedstawione w jednym z kolejnych opracowań. b) Wykorzystanie odnawialnych źródeł energii (OZE). Krzywa ich wykorzystania ma podobny przebieg, jak gazu ziemnego. Na pocieszenie jednak trzeba zauważyć, że w porównaniu do globalnego ocieplenia powodowanego przez gaz ziemny, jest to wielkość marginalna, aczkolwiek wymierna, co – ku zaskoczeniu części czytelników – w przyszłości też postaramy się przedstawić. I ANEGDOTYCZNIE: c) Gdyby szukać wykresu bardziej zbliżonego w kształcie do kija hokejowego, mógłby posłużyć wykres populacji kormorana i bociana czarnego w Polsce. Wskutek działalności człowieka (antropogeniczność) – m.in. polowań – populacje tych ptaków przez kilkaset lat powoli spadały, osiągając minimum około lat 1970–1980, a od wprowadzenia zaostrzonych przepisów ochrony środowiska gwałtownie zaczęły przyrastać. Dla IPCC pracuje wielu znakomitych naukowców i nie do nich odnosi się poniższa aluzja, lecz do tych, którzy są specami od „wyciągania wniosków” i spekulacji. Podpowiemy, że bocian czarny i kormoran mają czarne upierzenie, a „jak wiadomo”, czerń ma niskie

albedo, absorbując więcej ciepła. W ten sposób powoduje globalne ocieplenie... Tak, proszę Państwa, to polski bocian odpowiada za globalne ocieplenie. Tak jak polski, a nie żaden inny węgiel. Czy geniusze podejmą w takim razie walkę z globalnym ociepleniem poprzez eksterminację ptaków o ciemniejszej barwie upierzenia? Powiecie Państwo, że to absurd i nigdy nie może się zdarzyć. W okresie Wielkiego Skoku 1958–1961 nakazano wytępić wróble, uznając je za szkodniki... powodujące klęskę głodu. Z pewnością podpisali się pod tym pomysłem nie tylko komisarze ludowi, ale i poprawni politycznie naukowcy, a inni nie mieli odwagi powiedzieć, że „król jest nagi”. W tym samym czasie wymyślono, że wzrost produkcji stali uzyska się w metodą jej przydomowego wytapiania na wsiach. To ostatnie, to tak na marginesie w związku z presją kilku niebezpiecznych urzędników unijnych na likwidację profesjonalnej energetyki i zastępowanie jej przydomowymi instalacjami OZE. Chinom zajęło kilka lat, zanim otrząsnęły się z tych błędów i zbudowały prawdziwą potęgę gospodarczą. Same u siebie nie biorą poważnie mrzonek o CO2. Ile Europie potrzeba czasu na przebudzenie? Czy chiński prezent dla Europy – pomnik Marksa, jaki poczciwie odbierał Juncker, nie był aluzją do wprowadzanej w Europie polityki „Wielkiego Skoku”? K

sprzedany. Strata nieporównanie większa od tej, jaką gospodarka światowa poniosła w ubiegłym wieku, gdy budowała potężne kopalnie odkrywkowe węgla bez wcześniejszego pozyskania gazu ziemnego. Gaz jest tym zasobem, który – w sytuacji naturalnego bądź antropogennego ocieplenia klimatu – w odróżnieniu od węgla nie może zostać przechowany na później, bo się ulatnia. Podobnie jak ryba na dawnym targu rybnym, gdy słońce wychodziło wyżej i robiło się ciepło, sprzedawana była coraz szybciej, za coraz niższą cenę, jako „gorący” towar. Taki wyścig, w związku z globalnym ociepleniem, obserwujemy współcześnie na rynku gazu ziemnego. rzy nadpodaży gazu ziemnego, utrzymanie nieadekwatnie wysokiej ceny wobec kosztów pozyskania i transportu prawdopodobnie stało się jedną z przyczyn rozpowszechnienia kłamstwa ekologicznego, jakoby to dwutlenek węgla (skutek, a nie przyczyna) stał za globalnym ociepleniem. Nawet Stany Zjednoczone, gdzie przez 40 lat obowiązywał zakaz eksportu własnego gazu ziemnego, od roku 2015 otwarły się na eksport, gdyż dziś jeszcze swój gaz mogą dobrze sprzedać... A za kilka lat zasoby płytkie mogą wyparować samoistnie. Tylko od roku 1980 sprzedaż gazu ziemnego na świecie wzrosła o ponad 100%!, osiągając w 2017 roku poziom 3680 mld m³ (za PB Statistical Review

of World Energy, 2018). To najlepiej obrazuje pośpiech jego producentów i eksporterów. Świat stanął w obliczu nadpodaży gazu ziemnego na rynku energii. Nadprodukcja wiąże się z tworzeniem podziemnych magazynów gazu ziemnego. Ocenia się, iż od odwiertu do spalania straty metanu są rzędu 20%! Jeśli dodamy do tego naturalne uwalnianie metanu związane z globalnym ociepleniem, nie powinien nikogo dziwić fakt, że krzywa względnego wzrostu stężenia metanu w atmosferze w okresie minionych 200 lat znacznie przewyższa podobną krzywą dla dwutlenku węgla. Abstrahujemy w tej chwili od prawdziwości efektu cieplarnianego powodowanego przez dwutlenek węgla, wobec którego metan ma mieć działanie dwadzieścia do ponad stu razy silniejsze. Jeśli faktycznie tendencja wzrostu temperatury (obojętnie z jakiej przyczyny) została zidentyfikowana pod koniec lat 70. XX wieku i producenci gazu ziemnego już wtedy zdali sobie sprawę z możliwych z tego tytułu naturalnych strat gazu (gorącości towaru) lub zysków – to na przeszkodzie wzrostowi popytu w Europie stały wtedy silna niemiecka energetyka jądrowa i węglowa. Sprzymierzeńcami mogli za to stać się Zieloni, prezydent Schröder i być może STASI. Przeprowadzona indoktrynacja społeczeństw, i to od najmniejszych dzieci, kłamstwem ekologicznym o globalnym ociepleniu pochodzącym od węgla, mało gdzie natrafiła na tak łatwowierny grunt jak w Europie. K

i ekonomicznej. Chwilami sprawiał wrażenie starego wyjadacza-lobbysty. Gdyby tak było istotnie, to rodzi się pytanie – czyjego interesu? Pierwsza myśl – lobbysty Francji, mającego na celu uwikłanie Niemiec – jej odwiecznego rywala – w płacenie największych kontrybucji za emisję CO2 w Europie (przypomnijmy – Francja opiera swoją energetykę głownie na atomie; dane liczbowe i kalkulacje skutków ekonomicznych tego potencjalnego konfliktu francusko-niemieckiego zostały naszkicowane w numerze 57 „Kuriera WNET”). A może lobbysty rosyjskiego gazu lub chińskich generatorów-turbin do elektrowni wiatrowych? A może lobbysty mającego na celu deindustriali­zację Europy, jako przeciwwagę dla potęgi militarnej Rosji (w końcu – spadkobierczyni ZSRR). Może lobbysty potęgi Chin, które dzięki odprzemysłowieniu Europy staną się niekwestionowaną gospodarką światową numer 1 (Stany Zjednoczone wraz z Europą do tej pory wiodły prym jako tak zwany Świat Zachodni). Trzeba pamiętać, że Rosja, Chiny, Indie, Stany Zjednoczone, mając naukowców na wystarczająco zaawansowanym poziomie (czego wymaga np. nowoczesny przemysł zbrojeniowy i przemysł kosmiczny), odrzucają jako absurdalną, pochodzącą jeszcze z ubiegłego wieku teorię globalnego ocieplenia od antropogenicznego CO2 i utrzymują energetykę węglową lub wręcz ją rozwijają. Najlepszym dowodem tego jest fakt, że swoją obecność na ubiegłorocznym (2018) COP-24 w Katowicach potraktowali z przymrużeniem oka. Ewentualne

nakładane tam podatki krajowe nie mają na celu niszczenia konkurencji ani wprowadzania nierówności, ani, tym bardziej, charakteru represyjnego. Przedstawione powyżej podejrzenia wobec pana Dominique Ristoriego nie muszą być prawdziwe, więc alternatywnie na podstawie jego wypowiedzi można by dojść do wniosku, że ta determinacja w dekarbonizacji Europy to tylko jego prywatna idée fixe. Ktoś może powiedzieć, że polityk nie musi znać się na wszystkim, wystarczy, że ma od tego ekspertów i/lub sponsora. Zawsze można znaleźć lub podsunąć ekspertów, którzy przedstawią sprawę zgodnie z oczekiwaniem polityka. Innych można marginalizować lub ośmieszać. Jednym z argumentów, na jaki powołują się politycy w lobbingu na rzecz dekarbonizacji Europy jest istnienie ponad 10 tysięcy prac naukowych. Jest to argument animatorów IPCC i handlujących emisjami; w istocie wiele z tych opracowań to tematycznie powiązane, świetne prace naukowe, tyle, że wcale nie dowodzące ocieplenia jako skutku antropogenicznego CO2. Proszę zauważyć, że nie potrzeba 10 000 prac. Wystarczyłoby ich 1000. Tu kłania się znany cytat przypisywany kilku autorom: „Kłamstwo powtórzone 1000 razy staje się prawdą”. I kilka innych cytatów: „Żeby głosić kłamstwo, trzeba systemu – profesorów, mediów, ideałów, promowanych bohaterów...”. (abp Józef Michalik). „Królestwo kłamstwa nie leży tam, gdzie się kłamie, lecz tam, gdzie to kłamstwo się akceptuje” (Karel Čapek, pisarz). K

P


LIPIEC 2O19 · KURIER WNET

5

KURIER·ŚL ĄSKI List otwarty do Urzędu Miasta Opola w sprawie wystawy poświęconej historii NSZZ Solidarność

Kłamliwe upamiętnienie w Opolu Opole, 19 czerwca 2019 Rada Miasta Opola Opole, Rynek – Ratusz

Wiesław Ukleja W związku z planowanym w dniu 04.06.2019 r. otwarciem w Centrum Dialogu Obywatelskiego w Opolu wystawy poświęconej historii NSZZ Solidarność na terenie naszego miasta i województwa oświadczam, że zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa dotyczącymi ochrony danych osobowych oraz innych dóbr osobistych, nie wyrażam zgody na wykorzystywanie i upublicznianie w ramach ww. wystawy jakiegokolwiek wizerunku, informacji czy artefaktów związanych z moją działalnością społeczno-polityczną i jej wytworami objętymi taką ochroną. Brak mojej zgody na umieszczenie wspomnianych informacji w ramach organizowanej w CDO w Opolu wystawy wiąże się z licznymi zastrzeżeniami dotyczącymi jej zawartości merytorycznej oraz z okolicznościami jej powstawania.

dotyczące tego okresu. Nawet data otwarcia wystawy w dniu 04.06.2019 jest próbą narzucenia fałszywej symboliki – w tym wypadku uznania za rzekomy początek wolności daty kontraktowych i niedemokratycznych wyborów będących rezultatem zmowy okrągłego stołu, która wyhamowała proces przemian wolnościowych w naszym kraju i ochroniła przed odpowiedzialnością komunistycznych zbrodniarzy, czyniąc z nich uprzywilejowaną grupę obywateli III RP. Zapowiedziom otwarcia wystawy w CDO w Opolu towarzyszyła również, charakterystyczna dla środowisk związanych z przeciwnikami obecnych władz, nagonka medialna na prawowite władze Rzeczypospolitej, które zapoczątkowały proces reform społecznych odbierających wspomnianej grupie uprzywilejowaną pozycję w państwie. W wypowiedziach autorów na temat wystawy pojawiła się niespodziewanie nieskrywana niechęć do patriotycznego etosu związanego z czcią dla żołnierzy podziemia niepodległościowego walczącego po II wojnie światowej z sowieckim okupantem. Spadkobiercy zmowy okrągłego stołu zbliżyli się w ten sposób do najgorszej komunistycznej, antypolskiej propagandy okresu stalinowskiego. Niestety pojawiły się w tym środowisku pożałowania godne spory o podział pieniędzy z dotacji przeznaczonych na wystawę.

Nie wyrażam zgody, aby przy pomocy mojego nazwiska, wizerunku oraz innych material­ nych świadectw związanych z moją działalnością społeczno-polityczną firmowano opisane ekscesy i promowano fałszywy obraz historii mojego kraju.

Wszystko to powoduje, że – jak zaznaczyłem na wstępie – nie wyrażam zgody, aby przy pomocy mojego nazwiska, wizerunku oraz innych materialnych świadectw związanych z moją działalnością społeczno-polityczną firmowano opisane ekscesy i promowano fałszywy obraz historii mojego kraju. O podjętej przeze mnie decyzji zawiadamiam na miesiąc przed datą otwarcia wystawy, by zapobiec ewentualnym wykrętom, że było zbyt mało czasu na jej uwzględnienie. Opole, 06 maja 2019

Trudno dociec, w jaki sposób autorzy tablicy chcieliby przywłaszczyć sobie zasługi poprzednich pokoleń walczących o niepodległość Polski. Trudno zrozumieć także, co mają na myśli, pisząc o rodzimej tyranii. Ta miała w Polsce zawsze obcy, agenturalny rodowód. Równie niebotycznym absurdem jest stwierdzenie, że wybory te przewróciły Mur Berliński oraz obaliły komunizm w całej Europie. Wbrew tendencjom, by z okazji okrągłej, trzydziestej rocznicy tamtych wydarzeń nadać im rangę święta państwowego i symbolu demokratycznych i wolnościowych przemian w Polsce, trzeba jasno powiedzieć, że jest to kłamliwa, świadomie narzucona narracja. Ma ona utrwalić w pamięci społecznej zmowę okrągłego stołu i wybory czerwcowe jako mit założycielski III RP i wmówić społeczeństwu kłamstwo o rzekomo pozytywnym ich rezultacie. Powtarzany jest przy tej okazji inny nieprawdziwy mit o bezkrwawej, ewolucyjnej drodze do wolności, która zapewniła Polsce powrót do rodziny wolnych i demokratycznych narodów Europy. To cyniczna i arogancka teza, która kłóci się z rzeczywis­ tością i prawdą historyczną tamtych lat. Były wszak skrytobójcze mordy dokonywane na niezłomnych przeciwnikach politycznych i patriotach. Mordowani byli księża, działacze Solidarności i patriotyczna młodzież. Jednocześnie straszono społeczeństwo rozlewem krwi w razie braku zgody na kompromis. Prawda zaś jest taka, że jedyną ofiarą tak kreowanej wizji wydarzeń był rumuński komunistyczny satrapa Nicolae Ceausescu, który nie chciał w swoim państwie wprowadzić pieriestrojki. W rzeczywistości czas upadającego imperium sowieckiego, rozciągającego się

4 czerwca nie może być świętem ani wolności, ani demokracji. To symbol zmarnowanej wówczas szansy na wolność, symbol złodziejskiego uwłaszczenia się komunistycznej nomenklatury, symbol ludzi wyrzucanych na bruk ze swoich zakładów pracy celowo doprowadzanych do upadłości. To symbol grubej kreski, która zapewniła bezkarność zbrodniarzom. To w końcu symbol zdrady fałszywych elit, które dogadały się ponad głowami społeczeństwa z komunistami, którzy powinni znaleźć się w 1989 roku na śmietniku historii. 4 czerwca nie może być świętem Polaków i pols­ kich sukcesów gospodarczych w obliczu grabieży majątku narodowego i krzywd oraz nierówności społecznych, jakie ta operacja po sobie pozostawiła. Może być jedynie świętem wyobcowanych ze społeczeństwa fałszywych, egoistycznych elit. W rzeczywistości jest to data symbolizująca zdradę ideałów wolności i bezpowrotnego zaprzepaszczenia ogromnej szansy na jej odzyskanie w 1989 roku. Umieszczenie tablicy zawierającej kłamliwą propagandę o wyborach kontraktowych z 4 czerwca 1989 roku obok tablic Powstańców Śląskich, Kadetów Lwowskich oraz tablicy z Pięcioma Prawdami Polaka jest nieuprawnioną próbą podniesienia tych wyborów do rangi czynu zbrojnego. Jest także profanacją miejsca patriotycznych manifestacji Opolan. Domagamy się zatem niezwłocznego usunięcia tablicy, zanim stanie się ona obiektem drwin, szyderst­ wa i społecznych protestów o prawdę historyczną. Sygnatariusze: Wojewódzka Rada Konsultacyjna ds. Działaczy Opozycji Antykomunistycznej oraz Osób Represjonowanych z powodów Politycznych w Opolu – Przewodniczący Rady Bogusław Bardon Opolskie Stowarzyszenie Pamięci Narodowej – Prezes Jerzy Łysiak Towarzystwo Kulturalno-Oświatowe „Polski Śląsk” – Prezes Bogusława Nabzdyk-Kaczmarek Klub Gazety Polskiej w Opolu – Z-ca Przewodniczącego Wiesław Ukleja Do wiadomości: Wojewoda Opolski Pan Adrian Czubak; Instytut Pamięci Narodowej – Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu Delegatura w Opolu, Naczelnik Delegatury dr Bartosz Kuświk; Oddziałowe Biuro Upamiętniania Walk i Męczeństwa we Wrocławiu; Media.

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA (3)

Od dłuższego czasu w środowisku uczestników ruchu Solidarność na Opolszczyźnie oraz w narracji historycznej kreowanej na jego temat kultywowane są nieprawdziwe legendy i fałszywe mity wokół osób zaangażowanych w działalność w ruchu Solidarność, zwłaszcza w okresie tzw. transformacji systemowej. Wśród nich, obok osób zasłużonych swoją działalnością na rzecz niepodległego bytu państwa polskiego, można odnaleźć ewidentnych kolaborantów i współpracowników służb specjalnych komunistycznego reżimu, którzy doczekali się bezkarności, a nawet cichego rozgrzeszenia i spuszczenia zasłony milczenia na ich haniebną działalność. Z mojej wiedzy wynika, że wystawa ta nie tylko nie piętnuje opisanych postaw, ale podtrzymuje owe mity oraz pomija istotne informacje, przyczyniając się do deformacji prawdy historycznej. Bezkrytycznie przedstawiany i niewyjaśniony jest również przebieg wydarzeń w okresie tzw. przełomu, czyli „transfor­macji systemowej” na Opolszczyźnie, z którego wynika, że czołowe role odegrały wówczas fałszywe legendy i osoby o często komunistycznym rodowodzie. Zgubne dla kształtowania świadomości historycznej i patriotycznej są kłamliwa narracja i symbolika

My, niżej podpisani przedstawiciele środowisk kombatanckich i działacze niepodległościowi, wyrażamy zdecydowany protest przeciwko umieszczeniu w dniu 2 czerwca br. u stóp pomnika „Bojownikom o Polskość Śląska Opolskiego” tablicy upamiętniającej 30 rocznicę przeprowadzonych w 1989 roku kontraktowych wyborów, będących rezultatem zmowy okrągłego stołu. Tablica ta jest niestety oburzającym świadect­ wem zakłamywania współczesnej historii Polski, a jej treść stanowi kuriozalne nagromadzenie absurdalnych stwierdzeń, będących dowodem ignorancji i intelektualnego ubóstwa jej autorów. Wys­tawia ona nasze miasto na publiczne pośmiewisko i szyderstwa potomnych. Piramidalnym i nadętym nonsensem jest, jakoby kontraktowe wybory uwolniły Polskę od trwającej dwa wieki obcej, a potem rodzimej tyranii. Autorzy tekstu jakby zapomnieli o odzyskaniu przed 100 laty polskiej niepodległości i chcieli udowodnić, że wyborcze układy sprzed trzydziestu lat sięgają swymi korzeniami dwa wieki wstecz.

od Łaby do Władywostoku, był czasem ogromnej szansy na wyrwanie się z sowieckiej niewoli i zrealizowanie pełnych aspiracji wolnościowych i gospodarczych polskiego społeczeństwa. Okrągły stół i wybory czerwcowe tę ogromną historyczną szansę zmarnowały i bezpowrotnie zaprzepaściły, pozostawiając Polskę w orbicie postkolonialnych problemów, z którymi boryka się kolejne pokolenie.

27 czerwca 2019 r., Katowice

Jubileuszowa Konferencja „I Powstanie Śląskie... pierwszy krok ku Rzeczpospolitej” Stanisław Florian

J

ubileuszowa konferencja, zorganizowana w związku ze zbliżającą się setną rocznicą wybuchu I powstania śląskiego przez Komisję Krajową i Zarząd Regionu Śląskiego NSZZ Solidarność’80 na Sali Sejmu Śląskiego w Urzędzie Wojewódzkim w Katowicach, miała bardzo uroczysty charakter. Poprzedziło ją złożenie kwitów pod pomnikami Wojciecha Korfantego i Józefa Piłsudskiego, a uświetniły nie tylko przemowy parlamentarzystów (m.in. Pawła Kukiza), władz samorządowych (Marszałka Województwa Śląskiego Jakuba Chełstowskiego i wiceprezydenta Katowic Mariusza Skiby) i administracji (I Wicewojewody Śląskiego Jana Chrząszcza), ale również poczty sztandarowe Regionów „Solidarności 80” z całej Polski, a zwłaszcza z województwa śląskiego, oraz przedstawiciele Forum Związków Zawodowych, Związku Zawodowego Górników w Polsce i licznych śląskich zakładów pracy. Na sali obecni byli również współpracujący z Koalicją Polski Śląsk

Przypomniano społeczne podłoże powstań: wyzysk robotników przez przemysłowców niemieckich, niemiecki ucisk narodowy przeciw polskim katolikom na Śląsku, a zwłaszcza zaangażowanie robotników w sprawę polską na Śląsku, oraz – przemilczany w obecnym nurcie narracji historycznej – temat poparcia katolickiej części mniejszości niemieckiej dla powstań. Andrzej Krzystyniak z Fundacja Ślązacy. pl i delegacja z województwa opolskiego w postaci władz Stowarzyszenia Biało-Czerwone Opole: Grzegorz Flerianowicz (koordynator Koalicji) i Mariusz Rybczyński. Redaktor Jadwiga Chmielowska, która udostępniła dla Koalicji łamy „Śląskiego Kuriera WNET”, w swoim przemówieniu dokonała symbolicznego przekazania sztafety pokoleń od bojowników „Solidarnoś­ci Walczącej” do obecnych na Sali Sejmu Śląskiego związkowców, młodzieży i działaczy Koalicji Polski Śląsk.

W części merytorycznej Konferencji wśród prelegentów na zaproszenie Zarządu Regionu Śląskiego NSZZ Solidarność’80 znalazło się trzech his­ toryków współpracujących w ramach Koalicji Polski Śląsk.

R

oman Stanisław Adler w dwóch prezentacjach zarysował społeczne podłoże powstań: wyzysk robotników śląskich przez przemysłowców niemiec­kich, niemiecki ucisk narodowy przeciw polskim katolikom na Śląsku, pracę kobiet podczas

I wojny światowej, strajki głodowe, wpływ rewolucji w Rosji i w Niemczech, a zwłaszcza zaangażowanie robotników w sprawę polską na Śląsku, oraz – przemilczany w obecnym nurcie narracji historycznej – temat poparcia katolickiej części mniejszości niemieckiej dla powstań i polskiej akcji plebiscytowej, przypominając postaci hrabiego Hansa Georga Oppersdorfa z Głogówka, zamordowanego przez nacjonalistów niemieckich księdza Franza Josepha Marxa, proboszcza ze Starego Olesna, i redaktora Artura Trunkhardta z Rybnika, którego gazeta „Katholische Volkszeitung” była zapleczem prasowym Górnośląs­kiej Partii Ludowej – Oberschlesische Volkspartei, związanej z obozem Korfantego. Piotr Spyra na przykładzie działań wojskowych podczas I powstania śląskiego w Tychach i najbliższych okolicach wykazał – negowany przez tzw. „nowych historyków śląskich” i oberszlejzerskie środowiska separatystów – rodzimy charakter powstań śląskich

i przypomniał postać oraz samorodny talent dowódczy Stanisława Krzy­ żowskiego. Wojciech Kempa nakreślił całokształt sytuacji gospodarczej i militarnej w okresie obejmującym wszystkie trzy powstania śląskie, ze szczególnym uwzględnieniem dysproporcji sił mi-

powstańcom uformować linię frontu, niestety pozbawioną łączności z pozostałymi ogniskami powstania na terenie rejencji opolskiej.

O

brady konferencji sprawnie poprowadził aktor Dariusz Niebudek, a w prezydium

Na przykładzie działań wojskowych podczas I pows­ tania śląskiego w Tychach i najbliższych okolicach wykazano – negowany przez tzw. „nowych historyków śląskich” i oberszlejzerskie środowiska separatystów – rodzimy charakter powstań śląskich. litarnych powstańców i wojskowych formacji niemieckich. Ponadto Michał Dzióbek z Muzeum Historii Katowic, związany z Regionalnym Instytutem Kultury w Katowicach, scharakteryzował sukcesy i słabości I powstania śląskiego w powiecie katowickim, podkreślając, że jedynie na części tego terenu udało się

zasiedli: Przewodniczący Komisji Krajowej NSZZ Solidarność’80 Marek Mnich, Przewodniczący Zarządu Regionu Śląskiego NSZZ Solidarność’80 Dariusz Czech oraz Stanisław Brzeźniak, prezes stowarzyszenia Niezłomnych i Niepokornych Działaczy Opozycji Antykomunistycznej i Osób Represjonowanych. K


KURIER WNET · LIPIEC 2O19

6

W

XIX wieku Polacy i Ukraińcy – jedni i drudzy pod rozbiorami – musieli w różny sposób walczyć o swobodny rozwój narodowo-kulturalny: Polacy o odrodzenie państwowości, a lud Ukrainy o uznanie, że jest narodem odrębnym zarówno od Rosjan jak i Polaków, a następnie – o prawo do utworzenia własnego państwa w warunkach kolonialnej polityki imperialistycznych mocarstw – Rosji i Austrii. Na zagrabionych przez nie Kresach Wschodnich upadłej Rzeczypospolitej rodzący się narodowy ruch ludów zamieszkujących ziemie Ukrainy nie miał wówczas wystarczającej mocy państwotwórczej. Miał jednak dość siły demograficznej, by – dążąc do kulturowego odróżnienia się od Rosjan, a zwłaszcza Polaków – stać się atrakcyjnym narzędziem obu zaborców do osłabiania pozycji ekonomicznej i politycznej trwających tam od czasów Rzeczypospolitej polskich środowisk panujących: magnackich i szlacheckich. Ten potencjał najpierw uruchomiły władze austriackie w Galicji. Trop w trop za polityką Habsburgów wobec mieszkańców ziem ukraińskich podążyła polityka drugiego zaborcy, pozostającego pod panowaniem niemieckich dynastii: Rosji. Tzw. dynastia Romanowych od czasów Piotra III i jego żony, Katarzyny II zwanej „Wielką”, nie była bowiem dynastią rosyjską. Piotr III urodził się jako Karl Peter Ulrich von Holstein-Gottorp i nawet jako imperator Rosji nigdy nie nauczył się poprawnie mówić po rosyjsku, a czuł się (i był) dziedzicem niemieckiego księstwa Holstein (Holsztyn). Jego sławetna małżonka urodziła się jako Sophie Friederike Auguste von Anhalt-Zerbst i była ostatnią z rodu anhalcką księżniczką z dynastii askańskiej. Tej samej, którą założył Albrecht Niedźwiedź, margrabia Marchii Północnej, założyciel Marchii Brandenburskiej na terenach podbitych i wymordowanych plemion Słowian połabskich Brzeżan i Wkrzan. Formalnie dzieckiem tej dwójki książąt niemieckich na rosyjskim tronie był Paweł Piotrowicz, późniejszy car Paweł I. Jednak od chwili urodzin ojcostwo Piotra III – jak można przeczytać w Wikipedii – „było dyskusyjne”. „Kolportowano pogłoski, iż faktycznym ojcem Pawła był hrabia Sergiej Sałtykow, kochanek Katarzyny II. Według innych plotek, rzeczywistym dzieckiem Katarzyny była Aleksandra Branicka, którą zaraz po urodzeniu cesarzowa Elżbieta zamieniła na niemowlę płci męskiej niewiadomego pochodzenia”. „Istniała (…) legenda, jakoby Katarzyna II urodziła martwe niemowlę, które potem potajemnie podmieniono na żywe, urodzone we wsi Kotły, niedaleko Oranienbaumu. Cesarzowa Elżbieta nie pozwoliła dotykać owego dziecka małżonce Piotra Fiodorowicza, w zamian za 100 tysięcy rubli. Ojca dziecka, luterańskiego pastora, wraz z żoną i rodziną wysiedlono na Kamczatkę. Wieś Kotły zrównano z ziemią”… Jak było naprawdę – tzn. czy był dzieckiem niemieckiego księcia, protestanckiego pastora czy rosyjskiego hrabiego – tego nikt nie jest pewien. Pewne jest, że rosyjska dynastia Romanowych wygasła w linii męskiej na wnuku Piotra I, Piotrze II Aleksiejewiczu, który zmarł bezpotomnie w 1727 r. Po śmierci Anny Iwanowny Romanowej, która oddała rządy nad Rosją Niemcom inflanckim (m.in. Ernestwi Johannowi Bührenowi, później znanemu jako Biron von Kurland), tron rosyjski próbowała najpierw zagarnąć niemiecka dynastia królewska Welfów w osobie rocznego Iwana VI Antonowicza, syna Antona Ulricha von Braunschweig-Wolfenbüttel i księżnej Elizabeth Catherine Kristinevon Meklemburg-Schwerin. Ta pierwsza próba odgórnej kolonizacji Rosji przez Niemców została powstrzymana przewrotem pałacowym przeciw „panoszącym się na dworze carskim wielkorządcom niemieckim”, a dokonała go ostatnia z rodu Romanowych w linii żeńskiej, Elżbieta Piotrowna. Po jej rządach wraz z Piotrem III i Katarzyną II nad Rosją zapanowały dynastie Holstein-Gottorp i askańska dynastia Anhalt-Zerbst. Niezależnie od tego, czy w osobie Pawła I faktycznie trwały rządy tych dynastii nad Rosją, jego synowie, którzy zasiedli na tronie carów – Aleksander i Mikołaj – urodzili się z Wilhelminy Luisy von Hessen-Darmstadt. Pierwszy z nich do 19 roku życia pozostawał pod wpływem niemieckiej babki, carycy Katarzyny, która wyszukała mu na żonę Ludwikę Marię Augustę córkę księcia Badenii Karola Ludwika i księżnej Amalii Friederiki Hessen-Darmstadt. Po nim

KURIER·ŚL ĄSKI władzę objął Mikołaj, którego żoną została księżniczka pruska Friederike Luisa Charlotta Wilhelmina, córka króla Prus Fryderyka Wilhelma II i królowej Luizy z dynastii Meklemburg-Strelitz, co utwierdziło niemiecką genealogię i metody panowania tzw. Romanowych. Właśnie Aleksander I po udziale w zamordowaniu ojca i objęciu rządów symulował podczas wojen napoleońskich liberalizację stosunków w Rosji. Między innymi w 1804 r., dla odpowiedniego kształcenia i kształtowania

demokratycznej federacji. Każda z jej składowych części miała rządzić się własnymi prawami, sprawy wspólne dla całej federacji zastrzeżono dla kongresu przedstawicielskiego. W jesieni 1825 r. Stowarzyszenie Zjednoczonych Słowian połączyło się formalnie z Towarzystwem Południowym [Pawła Pes­ tela – S.O.], zachowując jednak dużą odrębność. Polscy członkowie Stowarzyszenia (…) musieli wtedy odejść, ponieważ według zasad towarzystwa Południowego [również wzorowanych

bunt części pułku czernihowskiego na Ukrainie, został on pod Białą Cerkwią szybko stłumiony... O polskich inspiracjach u źródeł kształtowania się narodu ukraińskiego wybitny naukowiec ukraiński, Iwan Łysiak-Rudnicki twierdził, że wpływy polskie powinny być rozpatrywane dwustronnie. „Idee wolnomyślicielstwa europejskiego docierały do Ukraińców tamtego pokolenia przeważnie kanałami polskimi – pisał. – Z drugiej strony, samostanowienie odrębnej na-

m.in. Seweryn Goszczyński, Ryszard Berwiński, Lucjan Siemieński czy Kazimierz Władysław Wójcicki... Problem w tym, że jeszcze w latach 30. XIX stulecia szlacheccy patrioci polscy uważali rusińską ludność Ukrainy za regionalną odmianę Polaków. Tymczasem pod wpływem oddziaływań austriackich i rosyjskich część kleru prawosławnego i greckokatolickiego Ukrainy oraz zdominowana przez niego raczkująca inteligencja rusińskiej Ukrainy zaczęła się określać

Narodziny narodów w XIX w., czyli łączenie całych społeczeństw – oprócz kręgów panujących politycznie (szlachty, magnaterii, dynastii książęcych, królewskich i cesarskich), również mieszczaństwa i chłopstwa, określonych w czasach rewolucji francuskiej jako stan trzeci, który jest wszystkim – przebiegały różnie w zależności od tego, czy naród wcześniej miał państwo, czy nie. W tym drugim przypadku małe lub młode narody uruchamiały procesy destrukcji istniejących wówczas państw. Taki był „wkład” kozaczyzny ukraińskiej w upadek Rzeczypospolitej szlacheckiej.

Manipulacje Rosji i Austrii a przebudzenie narodowe na Ukrainie

O germańskich źródłach nacjonalizmu ukraińskiego – Część III Stanisław Orzeł młodzieży Małej Rosji, jak niemieccy władcy Rosji określali ziemie Ukrainy, car Aleksander I utworzył Uniwersytet w Charkowie, na którym znaczna rolę odgrywali wykładowcy z terenów niemieckojęzycznych. Przykładowo, dopiero w 1839 r. Bonawentura Klembowski zastąpił wcześniej tam wykładających Niemców. To spośród absolwentów tego Uniwersytetu wywodził się m.in. Mykoła Kostomarow, wyzwolony z poddaństwa syn rusińskiego chłopa, współzałożyciel pierwszej tajnej organizacji politycznej na rosyjskiej Ukrainie – Bractwa Cyryla i Metodego oraz współautor Księgi rodzaju narodu ukraińskiego (ukr. Книга буття українського народу, Knyha buttia ukrajinśkoho narodu). Dzięki kokietowaniu liberalizmem w pierwszych latach panowania Aleksandra I nastąpiło odrodzenie lóż masońskich w Rosji, a wśród ich adeptów znalazło się wielu oficerów rosyjskich, którym oczy otwarły wyprawy przeciw Napoleonowi w głąb Europy. Wśród nich byli m.in. późniejsi „dekabryści”: Paweł Pestel, Nikita Murawiow czy Konrad Rylejew. Jednak za wiedzą Aleksandra w Petersburgu i Moskwie na wzór pruskiego Tugendbundu w 1816 r. powstało Stowarzyszenie Rycerzy Rosyjskich pod kierunkiem Michała Orłowa, adiutanta cara, które miało zdecydowanie antypolski charakter. Jakby w odpowiedzi utworzono w 1818 r. Lożę Zjednoczonych Słowian w Kijowie, której wielkim mistrzem został marszałek szlachty kijowskiej Walenty Rościszewski. Jak podaje Ludwik Bazylow (Historia Rosji, t. II, PWN, Warszawa 1983, s. 136), w loży tej posługiwano się językami polskim, niemieckim i francuskim, a „główny emblemat przedstawiał dwie ręce w uścisku, z polskim napisem »Jedność słowiańska« w otoku. Język polski był również jednym z głównych języków (…) Loży Ozyrysa w Kamieńcu Podolskim”. W zebraniach niektórych z tych lóż miał podobno uczestniczyć sam car Aleksander.

R

ównież w Kijowie pod koniec 1823 r. wśród niższych rangą oficerów liniowych rozwinęło działalność Stowarzyszenie Zjednoczonych Słowian, w którym działali m.in. bracia Borysowowie, „Iwan Horbaczewski i Polak – Julian Lubliński (właśc. Kazimierz Motosznowicz). (…) przy czym znowu zastanawia silne zainteresowanie językiem polskim, np. u Piotra Borysowa, który sam się go nauczył. Być może wpłynęły na to silne jeszcze wtedy polskie wpływy kulturalne na Wołyniu” – pisał L. Bazylow. „Dopiero wschodziły wówczas i dalekie jeszcze były od pełni przejawy odrodzenia słowiańskiego [o którym na przełomie XVIII i XIX w. pisał Herder – S.O.](…). Ważne jest, że szczerze chciano wolności politycznej dla wszystkich narodów słowiańskich, unicestwienia konfliktów między nimi i złączenia ich w ramach wspólnej,

na niemieckim Tugendbudzie – S.O.], mogli należeć tylko do polskiej organizacji” (jw., s. 141–143). Na przykładzie tych tajnych stowarzyszeń widać, że Polacy wnosili do nich ducha federacji i demokratycznej jedności Słowian, natomiast niemieckie wzorce tajnych organizacji rosyjskich wiodły do działań antypolskich. Trzeba przy tym pamiętać, że „w Odessie i innych miastach południowej Rosji działał przez długie lata generał Iwan [Josipowicz de – S.O.] Witte, polski zdrajca,

rodowości ukraińskiej w sposób nieunikniony przewidywało walkę przeciwko tradycyjnej przewadze polskiej” (na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej – aut.). W historii stosunków ukraińsko-polskich w wieku XIX można spotkać wiele przykładów zarówno współpracy, jak też otwartej konfrontacji. (…) Znamienne jest, że badacze polscy z pierwszych dziesięcioleci XIX w. odegrali szczególną rolę w badaniach folkloru ukraińskiego i etnografii, zakładając podwaliny naukowe do po-

Michał Lewicki

(...) od 1804 r. wykonujący różne tajne zlecenia natury politycznej, a od 1819 r. szef wywiadu wewnętrznego na terytorium obejmującym gubernię wołyńską, podolską, kijowską, jekaterynosławską, chersońską i taurydzką (...) [czyli praktycznie całą ówczesną Ukrainę rosyjską – S.O.]. De Witt miał szerokie kompetencje, mógł zatrudniać agentów według swego uznania, także takich, których nazwisk nikt inny oprócz niego nie znał; raporty o prowadzonych przez siebie sprawach przesyłał wyłącznie carowi. Wśród szpiegów i donosicieli opłacanych przez de Witta znalazła się też Polka, osławiona Karolina Sobańska z Rzewuskich, siostra Eweliny Hańskiej, późniejszej małżonki Balzaka” (jw., s. 135). Sobańska wprawdzie umożliwiła Mickiewiczowi – z którym miała romans – uczestnictwo w wyprawie de Witta na Krym, dzięki czemu powstały słynne sonety, ale w 1825 r. miała udział w dekonspiracji powstania dekabrystów: gdy 10 stycznia 1826 r. Towarzystwo Południowe wywołało

lityzacji ukraińskiego ruchu narodowego w przyszłości. Wśród polskich badaczy twórczości ludowej Rusinów-Ukraińców” był m.in. Adam Czarnocki, bardziej znany pod pseudonimem Zoriana Dołęgi-Chodakowskiego. Ten przedstawiciel drobnej szlachty, syn oficjalisty dworskiego, źle traktowany przez krewnego, Ksawerego Czarnockiego, podstolego witebskiego z Lecieszyna, i jego rodzinę – zbliżył się do ukraińskiego chłopstwa i po 1813 r. pod pseudonimem Zorian Dołęga-Chodakowski przez kilka lat wędrował po kraju, notował pieśni i podania ludowe, gromadził materiały z zakresu „starożytności słowiańskich”. W ten sposób zebrał około 2 tysięcy pieśni polskich, rusińskich, rosyjskich, a nawet czeskich, z których część została opublikowana jako Śpiewy sławiańskie pod strzechą wiejską zebrane. To zainteresowanie ludem Kresów Wschodnich dawnej Rzeczypospolitej znalazło później oddźwięk wśród romantyków: jego śladem na wędrówki w lud ruszyli

jako odrębna narodowość, dążąca do samodzielności od polskich panów. W efekcie tak pod zaborem rosyjskim jak i austriackim tzw. przebudzenie narodowe ukraińskich Rusinów, które było jednym ze źródeł procesu tworzenia się nowoczesnego narodu ukraińskiego dokonało się w pierwszej połowie XIX w. w konfrontacji z niepodległościowym ruchem Polaków. Konfrontację tą od początku wykorzystywały niemieckojęzyczne władze zaborcze Rosji i Austrii.

W

brew apologetom cesarsko-królewskiej belle époque w Galicji, warto pamiętać – jak przypomina I. Rajkiwski (Stosunki ukraińsko-polskie w XIX w.), że imperialna polityka „dziel i rządź” była stosowana nie tylko przez władze Rosji, ale i przez władze austriackie, które połączywszy polskie i rusińskie ziemie etniczne w jednej prowincji z centrum we Lwowie, przeciwdziałały zbliżeniu ukraińsko-polskiemu, które było stymulowane zagrożeniem ze strony Imperium Rosyjskiego. Pierwszym przejawem tych manipulacji habsburskich było w 1817 r. urzędowe narzucenie Rusinom w Galicji obowiązku nauki w tzw. łacince, czyli zapisywanej w alfabecie łacińskim mowie Rusinów – wbrew starocerkiewnym tradycjom ludów Ukrainy. Na efekty tej decyzji nie trzeba było długo czekać. W 1827 r. w Moskwie Michaiło Maksymowicz opublikował Małorossijskije piesni, czyli Pieśni Małoruskie, bo tak władze imperium carów nazywały tereny Ukrainy. Maksymowicz urodził się 3 września 1804 r. w rodzinie kozackiej z tradycjami, która posiadała niewielki majątek w województwie połtawskim (obecnie obwód czerkaski) na rosyjskiej Ukrainie Lewobrzeżnej. Po ukończeniu gimnazjum w Nowogrodzie Siewierskim, podjął studia botaniczne i filologiczne na Uniwersytecie Moskiewskim. Tam otrzymał pierwszy stopień naukowy w roku 1823, drugi w 1827, a trzeci w 1832 r. Po zakończeniu studiów pozostał w Moskwie na Uniwersytecie i był wykładowcą biologii, a jednocześnie dyrektorem uniwersyteckiego ogrodu botanicznego. W tych latach publikował prace z dziedziny botaniki, ale też folkloru i literatury ukraińskiej. Jego przyjaciółmi zostali wtedy tacy znani pisarze rosyjscy, jak Puszkin czy Gogol. W roku 1834 został wybrany na profesora literatury rosyjskiej na nowo utworzonym Imperatorskim Uniwersytecie św. Włodzimierza w Kijowie i został jego pierwszym rektorem. Warto pamiętać, że Imperatorski Uniwersytet św. Włodzimierza został założony przez władze rosyjskie po stłumieniu powstania listopadowego i likwidacji w latach 1832– 1833 polskiego szkolnictwa na Kresach Wschodnich dawnej Rzeczypospolitej: liceum w Krzemieńcu i Uniwersytetu Wileńskiego – w celu nadzorowania walki z polskością i dla rusyfikacji

kultury na Ukrainie. Wprawdzie przez pierwsze 30 lat działalności Kijowski Uniwersytet Imperatorski św. Włodzimierza miał w połowie polski charakter, bo – poza cennymi zbiorami polskiej biblioteki zagrabionymi z Krzemieńca – jego profesurę tworzyli Polacy: 9 z Wilna, 6 z Krzemieńca, 4 z Krakowa oraz Lwowa, a wykłady prowadzono po łacinie, oprócz katedry teologii katolickiej, gdzie do 1864 r. językiem wykładowym był polski. Jednak po jego utworzeniu – m.in. w zderzeniu ukraińskich studentów i wykładowców z polskimi – wzrosło poczucie narodowej odrębności opiniotwórczej części mieszkańców ziem ukraińskich. Dwa lata po moskiewskiej publikacji Małoruskich piesni Maksymowicza, w 1829 r., słuchaczem greckokatolickiego seminarium duchownego we Lwowie został Markijan Szaszkewycz (ur. 6 listopada 1811 w Podlesiu, zm. 7 czerwca 1843 w Nowosiółkach). Jak można przeczytać w Wikipedii, w tym okresie wielu kleryków tego seminarium angażowało się w polski ruch niepodległościowy o charakterze szlachecko-rewolucyjnym. „Niezadowolona z tego (...) hierarcha greckokatolicka zachęcała ich, by skupili się (...) na pracy oświatowej wśród niepiśmiennych Rusinów galicyjskich”. Szaszkewycz odpowiedział na ten apel i podjął pracę nad przygotowaniem Czytanki dla szkół parafialnych. Kiedy wybuchło powstanie listopadowe, szanse jego powodzenia zależały od przecięcia linii komunikacyjnych armii rosyjskiej wkraczającej ze wschodu do kongresowego Królestwa Polskiego. Dlatego przeniesienie walk m.in. na Wołyń, Podole i Kijowszczyz­ nę było strategicznie niezbędne, aby zdezorganizować zaplecze armii carskiej. Władze polskie w Warszawie liczyły na poparcie powstania przez ludność Ukrainy. Jednak działania powstańcze trwały tam zaledwie od kwietnia do maja 1831 r. Wzniecił je marsz liczącego niecałe 5 tys. oddziału kawalerii pod dowództwem gen. Józefa Dwernickiego, który po kilku zwycięskich potyczkach i jednej zwycięskiej bitwie pod Boremlem został osaczony przez Rosjan i zmuszony do wycofania na teren austriackiej Galicji, gdzie został internowany. Na Podolu konspiratorzy deklarowali, że zgromadzą 20 tys. pows­tańców i opanują Kamieniec Podolski. Jednak mimo słabości oddziałów rosyjskich na tym terenie, nic z tych planów nie wyszło. Jak można przeczytać w opisie bitwy pod Boremlem Dariusza Ostapowicza, pod koniec kwietnia „w powiecie kamienieckim Józef i Karol Starorypińscy przygotowywali się do powstania zbrojnego. (...) Pod dowództwem kpt. Karola Dunina powstańcy kamienieccy, płoskirowscy i uszyccy uzgodnili chęć połączenia się. »Szlachta zbierała się i radziła, co widząc, chłopi gromadzili się także. Kupy rosły i patrzyły na siebie z obawą i podejrzeniem o zamiar napaści« [Z. Starorypiński, K. Borowski, Między Kamieńcem a Archangielskiem. Dwa pamiętniki powstańców..., opr. S. Kieniewicz, Warszawa 1986, s. 33–34]. Niespodziewanie otrzymano rozkaz mjr. Chruściechowskiego [Bazyli Chruściechowski, emisariusz Rządu Narodowego na Ziemie Zabrane, wysłany przez Dwernickiego w głąb Ukrainy, pijak i mitoman, podejrzany o zdradę powstania – S.O.], przesuwający termin rozpoczęcia działań zbrojnych na 7 maja. Zdekonspirowani Starorypińscy porzucili wszystko i uciekli do Galicji”. W ten sposób rusińscy chłopi z Kijowszczyzny i innych terenów Ukrainy odegrali decydującą rolę w klęsce pows­tania listopadowego: w większości nie poparli zrywu „polskich panów”, co nie pozwoliło powstaniu na Kresach nabrać rozmachu i wesprzeć rajd Dwer­nickiego, a w niektórych sytuacjach swoją postawą wręcz zablokowali i stłumili polskie zarzewia powstańcze. Dlatego nie jest przesadą twierdzenie, że taka polityczna postawa ludu ukraińskiego w roku 1831 jest cezurą narodzin szerokiego ukraińskiego ruchu „przebudzenia narodowego”. Klęska powstania listopadowego, a szczególnie szlachty polskiej na Wołyniu, Podolu i Kijowszczyźnie również w tym sensie stanowiła przełom i przyczyniła się do umasowienia ukraińskiego ruchu narodowego, że uświadomiła wielu chłopom ukraińskim słabość polskiego panowania na tych ziemiach. U wielu z nich musiało nastąpić rozróżnienie własnych zbiorowych interesów politycznych od interesów Polaków. Co więcej – niejeden Ukrainiec zaczął sobie uświadamiać, że to nie on, jako chłop, jest faktycznie zależny od polskiego pana, ale odwrotnie: to polscy właściciele


LIPIEC 2O19 · KURIER WNET

7

KURIER·ŚL ĄSKI majątków są zależni od rusińskich chłopów. I choć na co dzień, gospodarczo i w sensie prawnym, „polscy panowie” mogli wymuszać swoją wolę na ukraińskich poddanych, ale w razie konfrontacji – musieli się liczyć z ich zbiorowymi reakcjami… Ten konflikt interesów ludów zamieszkujących ziemie Ukrainy w bezwzględny sposób wykorzystywały władze rosyjskie i austriackie, posługując się m.in. coraz bardziej rozbudowanymi agenturami tajnych służb i coraz liczniejszymi renegatami lub zdrajcami w obu środowiskach. W Galicji również klęska powstania, widok pobitych oddziałów Dwernickiego i rozproszonych oddziałów partyzanckich internowanych po austriackiej stronie czy zbiegów z rosyjskiej części Ukrainy zmienił sposób reagowania środowisk rusińskich na polską dominację w życiu kulturalnym i publicznym. W latach 1830–1831 został zredagowany i upowszechniony przez autorów, którzy znaleźli się wkrótce w kręgu tzw. Ruskiej Trójcy, rękopiśmienny zbiór wierszy Syn Rusi ili sobranije stichotworow w ruskim jazyku ot klerow seminarii jenieralnoj w Lwi-gorodi ruskohokraja metropoliji (Syn Rusi, czyli zbiór utworów wierszowanych języku rosyjskim – od kleryków seminarium generalnego we w mieście Lwowie – metropolii kraju ruskiego). Zawierał on apel do Rusinów galicyjskich o uznanie swojej odrębności narodowej, współpracę w tworzeniu literatury w języku zrozumiałym dla ludu i podjęcie starań o walkę z analfabetyzmem i zacofaniem. Ponieważ między sobą jego autorzy rozmawiali tylko w dialekcie rusińskim, ich koledzy z seminarium nazwali ich „Ruską Trójcą”.

W

takich okolicznościach w 1832 r. studenci unickiego seminarium duchownego we Lwowie: Markijan Szaszkewycz, Iwan Wahyłewycz i Jakiw Hołowacki założyli pierwsze ukraińskie ugrupowanie społeczno-kulturalne Ruska Trojca. Do założenia tego kółka Szaszkewycza zainspirowała twórczość I. Kotlarewśkiego i M. Maksymowycza. Ponieważ Hołowacki, Szaszkewycz i Wahyłewicz nadali założonej grupie cechy tajnego ugrupowania, złożyli przysięgę, iż do końca życia będą walczyć o ideały narodu ruskiego oraz przyjęli tajne słowiańskie imiona (Szaszkewycz wybrał imię Rusłan). Szaszkewycz przyjaźnił się z Tadeuszem Wasilewskim, wicemarszałkiem sejmu stanowego Galicji. Wasilewski przychylnie odnosił się do rozwijającego się ukraińskiego ruchu narodowego i być może z tego powodu został pro-

Markijan Szaszkewycz

tektorem młodego twórcy. Zainteresował go literaturą polską i serbską oraz umożliwił mu korzystanie z biblioteki w Dzikowie. Wiosną 1834 r. hrabia Jan Tarnowski zaprosił założycieli grupy do swojego pałacu w Dzikowie w celu dokonania inwentaryzacji dokumentów pisanych w cyrylicy. Tam Szaszkewycz zapoznał się z tekstami Lindego, Karadžicia, Šafárika, poznał też teorie z zakresu językoznawstwa i słowianoznawstwa. Wkrótce pionierzy narodowego ruchu ukraińskiego weszli w kontakt z działaczami słowiańskimi innych krajów monarchii Habsburgów: czesko-słowackimi „budzicielami narodowymi” – Pawłem Šafárikem, Janem Kollarem i Wacławem Hanką, a w latach późniejszych z wielkim reformatorem języka serbskiego i wydawcą kilkutomowego zbioru Serbskich pieśni ludowych, Vukiem Karadziciem. Utrzymywali też kontakty z moskiewskim historykiem panslawistą, Michałem Pogodinem. Pod ich wpływem oraz poznanych utworów pisanych po ukraińsku, a publikowanych w Rosji, zwłaszcza po wydrukowaniu przez M. Maksymowicza zbioru Małoruskich piesni, zaczęli zbierać pieśni, legendy i dokumenty historyczne. Ruska Trójca skoncentrowała wysiłki na badaniach nad folklorem, zyskując pewną popularność w Galicji. Razem

z bratem Antonem, Szaszkewycz gromadził również pieśni ludowe z regionu złoczowskiego. Wyprzedzając autorów z Ukrainy Naddnieprzańskiej, zaczął tworzyć wiersze i opowiadania w ludowym języku ruskim oraz pisać opracowania z zakresu literatury i etnografii. Wśród twórców Ruskiej Trójcy był jedynym autorem, który biegle opanował żywy, ludowy język rusiński. O ile najbardziej sprawnym organizatorem spośród członków Ruskiej Trójcy był

Jeszcze w latach 30. XIX stulecia szlacheccy patrioci polscy uważali rusińską ludność Ukrainy za regionalną odmianę Polaków. Tymczasem pod wpływem oddziaływań austriackich i rosyjskich część kleru oraz raczkująca inteligencja rusińskiej Ukrainy zaczęła się określać jako odrębna narodowość. Jakiw Hołowacki, to M. Szaszkewycz pozostawał jej głównym ideologiem. Tymczasem wśród Polaków galicyjskich nadal dominowało przekonanie, że Rusini są regionalną odmianę Polaków. Wyrazem tego sposobu myślenia było wydanie we Lwowie przez Wacława Zaleskiego h. Dołęga w 1833 r. zbioru Pieśni polskie i ruskie ludu galicyjskiego, który zawierał 1496 pieśni polskich i ruskich, jednak zapisanych alfabetem łacińskim, ponieważ Zaleski pieśni ruskie uważał za dzieła literatury polskiej, tworzone w ruskiej gwarze języka polskiego. Rok później, w 1834 r., Józef Łoziński w artykule O wprowadzeniu abecadła polskiego do piśmiennictwa ruskiego na łamach „Rozmaitości Lwowskich” zaproponował powszechne zastąpienie w Galicji starocerkiewnej cyrylicy alfabetem łacińskim w wersji polskiej. Jak można przeczytać w Wikipedii – „Josyp Iwanowycz Łozynśkyj, ukr. Йосип Іванович Лозинський, pol. Józef Łoziński (ur. 20 grudnia 1807 w Hurku, zm. 11 lipca 1889 w Jaworowie) – (…) W 1831 ukończył (…) Greckokatolickie Seminarium Generalne i został wyświęcony na kapłana. Był zwolennikiem rozwoju literatury ukraińskiej na bazie języka ludowego, z zapisem fonetycznym. W 1834 r. w napisanym w języku polskim artykule Abecadło i uwagi nad rozprawą abecadła polskiego do piśmiennictwa ruskiego wystąpił z propozycją zastosowania w języku ukraińskim alfabetu łacińskiego i podjęcia prób tworzenia nowego języka literackiego i oryginalnej literatury pięknej. Zapoczątkował w ten sposób w Galicji spór o ukraiński alfabet (azbuczną wojnę). W 1835 r. wydał łacinką zbiór zachodnioukraińskich pieśni weselnych Ruskoje wesile. (…) Po 1848 stał się przeciwnikiem idei rozwoju języka ukraińskiego, przyłączając się do ruchu moskalofilskiego i promując jazyczie”. Czy był to samodzielny proces zmiany poglądów, czy też Łoziński od początku był w jakiś sposób inspirowany w swoich działaniach – nie da się ustalić. Faktem jest, że to jego artykuły sprowokowały pierwszą gwałtowną reakcję w środowiskach Rusinów galicyjskich, czyli ową ukraińsko-polską „azbuczną wojnę”. Znamienne, że gdy w 1834 r. w odpowiedzi na akcję Łozińskiego członkowie Ruskiej Trojcy podjęli próbę wydania pierwszego almanachu w języku ukraińskim pt. Zoria – pysemce pryświaszczennoje ruskomu jazyku, zareagowała cenzura. Nie była to jednak centralna cenzura wiedeńska, ale lokalna lwowska, która nie konfiskowała „z przymusu, lecz z aprobaty, z przyzwolenia tylko na nieszkodliwe i nie drażniące funkcje literatury”. W tym czasie o kulturalnym i narodowym życiu Ukraińców w Galicji decydował Wenedykt Łewyćkyj, (ukr. Венедикт Левицький, pol. Benedykt Rudolf Lewicki, ur. 28 marca 1783 w Iwanowicach, zm. 14 stycznia 1851 we Lwowie), który w latach 1834–1848 był austriackim cenzorem książek i widowisk teatralnych w Galicji. Ten syn unickiego księdza Eustachego Łewyćkego i Katarzyny z Kulczyckich w 1802 r. ukończył gimnazjum we Lwowie, później studiował filozofię i prawo na Uniwersytecie Lwowskim (1803–1805), jednak najdłużej, bo od 1805 do 1810 r., studiował w seminarium duchownym w Wiedniu. Pracując dla władz austriackich jako lwowski cenzor, „zasłynął” z zakazu publikacji nie tylko

almanachów Zoria, czy Rusałka Dnistrowaja, ale również ukraińskiej gramatyki Josypa Łozynśkego oraz wielu innych dzieł tworzącego się ukraińskiego ruchu narodowego… Co ciekawe, właśnie wówczas, gdy pod bacznym okiem cenzora Benedykta Lewickiego wybuchła „azbuczna wojna” polsko-ukraińska, metropolita lwowski Michał Lewicki zobowiązał kleryków lwowskiego seminarium greckokatolickiego do redagowania i wygłaszania mów o obowiązkach wobec władców. M. Lewicki (ukr. Михáйло Левицький; ur. 16 sierpnia 1774 w Łanczynie, zm. 14 stycznia 1858 w Uniowie) urodził się w rodzinie proboszcza greckokatolickiego Stefana Lewickiego, teologię ukończył we Lwowie, a wyświęcony został w 1798 r. Dziesięć lat później, w 1808 r. został proboszczem lwowskiej parafii katedralnej, w 1813 r. – mianowano go biskupem Przemyśla obrządku unickiego, a trzy lata później, 8 marca 1816 r. – metropolitą Lwowa, Halicza i Krzemieńca. W odpowiedzi na jego wezwanie 12 lutego 1835 r. mowę taką wygłosił M. Szaszkewycz. Było to jego pierwsze wystąpienie publiczne, a jednocześnie – pierwsza w tym seminarium oracja po ukraińsku, a nie, jak dotychczas, w jednym z trzech najpopularniejszych języków: po łacinie, polsku lub niemiecku. Przemowa Szaszkewycza została odebrana nie tylko przez kleryków z ogromnym entuzjazmem. Powodem był wybór języka, ale ważna była też treść tego wystąpienia: sprzeciw wobec polskich prób podporządkowania

Wenedykt Łewyćkyj

ukraińskiego ruchu narodowego i podkreślenie niezależności obu narodów. Przemówienie zawierało akcenty austrofilskie. Zostało wydrukowane w 250 egzemplarzach w Instytucie Stauropigialnym i krążyło w odpisach ręcznych, dzięki czemu przetrwała cześć tej oracji: oda Głos Galicjan na cześć cesarza Franciszka I z okazji sześćdziesiątej siódmej rocznicy jego urodzin. Ta prohabsburska oda wpłynęła na… wzrost świadomości patriotycznie nastawionej ukraińskiej inteligencji unickiej. Cieszyła się wśród jej przedstawicieli wielką popularnością, była bowiem dowodem, że ich język, utożsamiany dotąd z chłopstwem, stał się językiem tzw. literatury wysokiej. Stała się bodźcem do przełamania zasady nieużywania „prostego języka” do celów mu niedozwolonych, a w konsekwencji zapoczątkowała zwyczaj głoszenia przez unickich seminarzystów ostatniego rocznika kazań po ukraińsku w cerkwiach lwowskich. Rok później, w 1836 r., Szaszkiewycz wystąpił przeciw tzw. łacince ukraińskiej, publikując w 3 tysiącach egzemplarzy broszurę Azbuka i abecadło, w której postulował używanie cyrylicy. Broszura, wydana w Przemyślu, była odpowiedzią na artykuł Łozińskiego. Według Szaszkewycza „Dążnością (…) [literatury – S.O.] i głównym celem jest między wszystkimi nawet pojedynczymi członkami całego narodu krzewić oświatę; jeżeli więc wprowadzać będziemy do literatury słowiańskiej obce zwroty i obcy sposób wyrażania się (do czego autor rozprawy [J. Łoziński O wprowadzeniu abecadła polskiego… – S.O.] zdaje się zdążać), wtrącać będziemy w ciało duszę mające drugą obcą duszę, która nie przylgnie do narodu i tym sposobem stanie się literatura własnością jedynie kilku tak zwanych literatów europejskich, przez co ze swoim głównym minie się celem”. Dalej – krytykując pomysł wprowadzenia „łacinki”, Szaszkewycz pisał: „Piśmiennictwo nie powinno być prawodawstwem języka, lecz obliczem odzwierciedlającym język. Chcemy wiedzieć, jaką formę przyjmował język z biegiem lat i jaką dotychczas zachował, czym się różni od innych, a w czym jest podobny, co pozwoli nam ustalić, jakie czynniki i z jaką siłą oddziaływały na język, a więc i naród”. Przytoczył też na obronę cyrylicy zdanie słowackiego poety,

historyka i etnografa Pawła Šafárika, który wyraził „swoje głębokie przekonanie, że alfabet cyrylicki bardziej nadaje się do pisma słowiańskiego niż łaciński i w tym względzie uzyskuje przewagę nad nim”. Wydanie Azbuki… świadczyło nie tyle o obronie i chęci zachowania w piśmiennictwie rusińskim przesiąkniętego makaronizmami języka rusko-starosłowiańskiego, który był już w owym czasie właściwie językiem martwym, ile o walce o to, żeby nie dopuścić do wyrugowania z tego piśmiennictwa cyrylicy, która była ostatnią, prócz przynależności do Cerkwi greckokatolickiej, zewnętrzną oznaką narodowej odrębności ludności ukraińskiej w Galicji pod rządami austriackimi. „Azbuka…” uświadomiła niejednemu biernemu i pozbawionemu poczucia odrębności narodowej Rusinowi, który różnił się od Polaków zwykle tylko wyznaniem i obrządkiem cerkiewnym, że grozi mu zatracanie resztek cech i oznak przynależności do Rusinów-Ukraińców jako odrębnego narodu. Trzeba jednak pamiętać, że oprócz tych spontanicznych procesów narodotwórczych cały czas – jak pisze Wołodymyr Mokry – władze monarchii Habsburgów wykorzystywały „możliwości wynikające z tego, że Galicja (…) jest krajem zróżnicowanym narodowościowo. Stwarzano pozory nieuciskania i niewynaradawiania wchodzących w skład monarchii narodów, przynajmniej tych oficjalnie uznawanych. Wykorzystano tu np. m.in. antagonizm między wsią a dworem, zezwalając na odwoływanie się chłopów do władz państwowych w kwestiach spornych, co wpływało na prorządowe nastawienie chłopów. Znaczną rolę w podtrzymywaniu lojalności wobec monarchy odegrało duchowieństwo mające bezpośredni kontakt z ludem, które starano się przekształcić w urzędników państwowych. Polityka taka musiała zmierzać do równouprawnienia wyznań chrześcijańskich w granicach monarchii, a tym samym do umocnienia greckokatolickiego duchowieństwa. (…) Władze austriackie popierały bowiem rozwój oświaty, szczególnie wśród duchowieństwa, które miało za pośrednictwem zrozumiałego ludowi języka wychowywać naród w duchu ogólnego posłuszeństwa i podtrzymywać lojalność mas chłopskich wobec państwa” (Ruska Trójca. Karta z dziejów życia literackiego Ukraińców w Galicji w pierwszej połowie XIX wieku, Kraków 1997).

O

tym, jak ta „azbuczna wojna” wpływała na sytuację w Galicji, przekonali się z niemałym zaskoczeniem organizatorzy trójzaborowej organizacji konspiracyjnej Stowarzyszenie Ludu Polskiego, którą założył Szymon Konarski (bohaterski emisariusz Młodej Polski związanej z międzynarodówką Mazziniego) przy pomocy wybitnego przedstawiciela tzw. „szkoły ukraińskiej” w literaturze polskiej, Seweryna Goszczyńskiego, na początku 1835 r. w Krakowie. Kiedy w 1836 r. Zbór Główny Stowarzyszenia przeniesiono z Wolnego Miasta Krakowa do Lwowa, niektórzy Rusini, których starano się wprowadzić do stowarzyszenia, uzależnili swój akces od zmiany nazwy na „Stowarzyszenie Ludu Polskiego i Ruskiego”. Nawet tak postępowi patrioci szlacheccy jak założyciele tego Stowarzyszenia nie zgodzili się na to, oceniając, że jest to przejaw separatyzmu. Przyjęto jedynie kilku Rusinów, którzy określali się jako gente Ruthenus, natione Polonus, w tym rusińskojęczycznego poetę Kaspra Cięg­lewicza, autora kilku płomiennych odezw rewolucyjnych, które osobiście upowszechniał wśród chłopów Rusińskich, i wytrwałego zwolennika jedności polsko-rusińskiej. Jednak procesów narastających po upadku powstania listopadowego, a stymulowanych „azbuczną wojną”, nie dało się już powstrzymać. W 1837 r., mimo zakazu cenzorskiego W. Lewickiego, Ruska Trójca opublikowała w Budapeszcie w 100 egzemplarzach almanach literacki Rusałka Dnistrowaja Русалка Дністровая (Rusałka Dniestrowa), który stał się ostatecznym impulsem do tworzenia literatury ukraińskiej i nowoczesnego języka ukraińskiego. Rusałka… zawierała kilka pieśni ludowych, kilka utworów własnych, tłumaczenia z różnych języków słowiańskich oraz rozważania nad piśmiennictwem staroruskim. Zasadniczy przełom narodowy został dokonany: pojawił się utwór w żywym języku ukraińskim, drukowany cyrylicą zmodernizowaną (grażdanką), z przedmową pióra Wahylewicza, określającą „naród ruski („narid ruskyj)”, zamieszkały

na rozległym terytorium od Karpat aż do Donu, jako odrębny i ważny naród słowiański. Mimo faktu, iż dziełko nie zawierało przesłania politycznego, jego inicjatorzy zostali objęci nadzorem policyjnym, a greckokatolicki konsystorz udzielił im upomnienia, przez co działalność Ruskiej Trójcy jako grupy uległa faktycznemu załamaniu. Po śmierci Szaszkewycza drogi dwóch pozostałych członków rusińskiego triumwiratu całkowicie się rozeszły. Hołowacki

Mykoła Kostomarow

przeszedł na pozycje konserwatywno-unickie, a później z innymi „starorusinami” ewoluował ku moskalofilstwu, aż uznał się za Rosjanina i głosił skrajnie antypolskie poglądy polityczne. Wahylewicz natomiast, mimo że w przeddzień wydania Rusałki… uważał galicyjskich Rusinów i Wielkorusów za dzieci tej samej „Świętej Rusi”, począł zbliżać się do polskości i współpracować z Polakami. Nie było to szczęśliwe ukoronowanie jego drogi życiowej. Kościół unicki uznał go za renegata narodowego i wykluczył ze stanu duchownego. W reakcji na to Wahylewicz przeszedł na luteranizm, a to z kolei pozbawiło go stanowiska w Instytucie Ossolińskich we Lwowie… Zapewne przyczyniły się do tego osobiste perypetie (uwikłanie w „polską intrygę”, jak to określił Hołowacki). Z całą pewnością jednak zasadniczą rolę odegrało to, że rozczarował się postawą konserwatywnego kleru unickiego, który bronił „jedności ogólnoruskiej” w imię własnych przywilejów. Owocem tej ewolucji nie była jednak u Wahylewicza rezygnacja z rusińskiej tożsamoś­ ci, lecz mocniejsze uwydatnienie różnic dzielących Rusinów od „Moskali”. W swych pracach językoznawczych z lat 40. XIX w. – w Gramatyce języka małoruskiego w Galicji (Lwów 1845) i niepublikowanym traktacie o języku „południoworuskim” – zaczął traktować język macierzysty nie jako dialekt języka ogólnoruskiego, lecz jako zupełnie odrębny język słowiański. We wstępie do Rusałki… Szaszkewycz pisał: „Pozwolił łaskawy los, że i u nas pojawiły się zbiorki naszych rodzimych pieśni ludowych i inne pożyteczne i ważne wydania utworów literackich... Są to pędy wartościowych ziaren, o które powinniśmy się całą duszą troszczyć, ogrzewać je i pielęgnować, by rosły, póki pod skrzydłem czasu i życzliwych władców na dobre się rozwiną i pełnych rumieńców nabiorą”. „Skrzydła czasu” rozwinęły się nad narodowym ruchem ukraińskim jeszcze w roku śmierci Szaszkewycza: w 1843 r. metropolita Lwowa, Halicza i Krzemieńca, M. Lewicki, zapropono-

W 1843 r. metropolita M. Lewicki zaproponował władzom austriackim przyjęte przez nie pozytywnie określenie języka i ukraińskiej ludności Galicji jako „Rutenische Sprache” i „Rutenische Nation”. W ten sposób powstała oficjalna nazwa „Ruthenen” jako narodowe określenie galicyjskich Ukraińców. wał władzom austriackim używanie na określenie języka i ukraińskiej ludności Galicji urzędowych terminów „Rutenische Sprache” i „Rutenische Nation”. Władze austriackie rozpatrzyły jego propozycję pozytywnie. W ten sposób oficjalnie weszła do obiegu nazwa „Ruthenen” jako narodowe określenie galicyjskich Ukraińców. Na przełomie grudnia 1845 i stycznia 1846 r. w Kijowie powstało tajne Bractwo Cyryla i Metodego (ukr. КирилоМефодіївське братство). Organizacja

założona przez studentów z inicjatywy Mykoły Kostomarowa, adiunkta Uniwersytetu Kijowskiego, głosiła hasła przebudowy społeczeństwa na zasadach nauki chrześcijańskiej i reform oraz zjednoczenia wszystkich Słowian w jednym, demokratycznym, federacyjnym państwie. Działała 14 miesięcy. Jego członkowie szczególny nacisk kładli na wyzwolenie narodowe przez demokratyczną ewolucję rządów carskich. Część z nich z Kostomarowem i Kuliszem na czele opowiadała się za państwem związanym nierozerwalnie z Rosją. Część związana z Tarasem Szewczenką – za utworzeniem samodzielnego państwa demokratycznej Ukrainy. W 1846 r. prawdopodobnie pod redakcją Kostomarowa powstała Księga rodzaju narodu ukraińskiego (ukr. Книга буття українського народу, Knyha buttia ukrajinśkoho narodu) – klasyczny tekst ukraińskiego romantyzmu, który był manifestem rodzącego się ukraińskiego ruchu narodowego. W jego przesłaniu misją Ukrainy jest tworzenie zrzeszenia państw słowiańskich na podstawach równości i braterstwa. Był on wyrazem słowianofilstwa nieobcego również myśli rosyjskiej, zarazem jednak traktował carat jako przeszkodę na drodze do wolności, która była wg Bractwa najwyższą wartością. Rząd rosyjski zareagował prześladowaniami, m. in. skazując na zsyłkę jego przywódców: T. Szewczenkę, Pantelejmona Kulisza i M. Kostomarowa. Tekst Knyhy… został odnaleziony przez carską Ochranę w roku 1847 podczas rewizji i aresztowań sympatyków Bractwa Cyryla i Metodego. W jego treści widoczne są inspiracje Księgami narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego (1832) Adama Mickiewicza oraz wpływy romantyzmu niemieckiego, w szczególności myśli J. Herdera i F. Schlegla, a także takich francuskich socjalistów utopijnych, jak Saint-Simon. Co ciekawe – oryginalny tekst napisano po rosyjsku, ale w obiegu publicznym krążył po ukraińsku. Również w 1846 r. został wydany ukraiński traktat historyczny Istorija Rusow (Historia Rusów), który powstał jeszcze w XVIII w. i należy do ruskiej tradycji barokowej. Jego autorstwo dotąd nie zostało z całą pewnością ustalone. Przypisuje się je H. Poletyce albo O. Bezborodce. Hryhorij Połetyka (ukr. Полетика Григорій Андрійович, ur. 1725 w Romnie, zm. 7 grudnia 1784 w Petersburgu) był ruskim działaczem społecznym, pisarzem, historykiem i tłumaczem, członkiem Rosyjskiej Akademii Nauk. Ukończył Akademię Kijowsko-Mohylańską. W latach 1764-1773 był głównym inspektorem korpusu szlacheckiego. Ołeksandr Bezborodko (Aleksandr Andriejewicz Biezborodko, ros: Александр Андреевич Безбородко, ur. 1747 w Głuchowie, zm. 1799) był rosyjskim politykiem, ale wywodził się z kozackiego rodu osiadłego w Perejesławiu i okolicach. Od roku 1765 służył w armii rosyjskiej. Brał udział w I wojnie tureckiej. W 1775 r. trafił na dwór w Petersburgu i od roku 1780 pozostawał w służbie dyplomatycznej. W 1783 r., po śmierci Nikity Panina, został szefem kancelarii wicekanclerza Katarzyny II Ostermanna i kierował polityką zagraniczną Rosji. W roku 1787 towarzyszył Katarzynie II w podróży na południe oraz w rozmowach ze Stanisławem Augustem i cesarzem Józefem I. Prowadził rokowania pokojowe z Turcją w Jassach (1791 r.). W rezultacie konfliktu z faworytem carycy, Zubowem, usunął się w cień, ale po jej śmierci w 1797 r. car Paweł I mianował go kanclerzem i nadał tytuł książęcy. Od tego roku przez dwa lata sprawował najwyższy urząd w państwie – kanclerza imperium. Niezależnie od tego, czy i który z tych rosyjskich polityków był jej autorem, Istorija Rusow przedstawiała dzieje ziem ukraińskich od czasów najdawniejszych do 1769 r. i rozwijała koncepcję odrębności procesu rozwojowego Ukrainy. Jednak eksponując jako centralną postać tego procesu B. Chmielnickiego – nadawała mu jednoznacznie antypolski wymiar. Ideałem autora traktatu była wolna kozaczyzna i władza hetmańska. Traktat wywarł wpływ m.in. na Hajdamaków T. Szewczenki i Tarasa Bulbę N. Gogola. Można się jedynie domyślać, dlaczego władze carskie, rozbijając działalność Bractwa Cyryla i Metodego, dopuściły do wydania traktatu w roku 1846, gdy w Galicji dokonała się za sprawą podburzonych przez władze austriackie chłopów rzeź szlachty galicyjskiej szykującej się do kolejnego powstania, znana jako rabacja galicyjska Jakuba Szeli... Kolejny etap rozwoju ukraińskiego ruchu narodowego rozpoczęły w 1848 r. rewolucje Wiosny Ludów. K


KURIER WNET · LIPIEC 2O19

8

KURIER·ŚL ĄSKI

Powrót tryumfatora Drogę powrotną do macierzystych miejscowości podzielono na trzy etapy. 1. baon Henryka Kalemby cofnął się najpierw na linię Liszcze-Młyn-Pyskowice. W drugim etapie oparł się o wioskę Georgendorf (Kolonia założona w 1777 r. przez von Kalinowskiego. Obecnie jest to część Wilkowic, parafia Zbrosławice), a w trzecim, tj. 4 VII 1921 r., zajął Kozłową Górę. H. Kalemby nie opuszczała wojacka fantazja. Być może dotarła doń wieść o narodzinach córki, a może chciał zwrócić uwagę gapiów i podkreślić, iż jego podkomendni wracają jako zwycięzcy. Najęta orkiest­ ra kapelmistrza Brolla przygrywała im w marszu od Kozłowej Góry do samego Józefowca. Z kolei młodzi powstańcy maszerowali, śpiewając różne wojackie, nie tyle bojowe, co żartobliwe piosenki. J ak nom zacznie wojskowa kapela z Opola piyknie grać, to wszyscy powstańcy bydą w prostym rzędzie na baczność z bronią stać. Gdzieś z tyłu za nimi posuwał się mały tabor. Jechały chłopskie wozy, na których znajdował się ich cały dobytek. Słońce wzeszło wysoko nad horyzont, rosa wyschła, a świerszcze polne popisowo koncertowały, uświetniając przejście triumfatorów harmonią boskich dźwięków. Na skraju dróg stali witający ich radośnie mieszkańcy mijanych osad.

„Tą zapłatą wchodzimy w historię” Jednak nie dla wszystkich powstańców los był tak łaskawy. Baon H. Kalemby nie tylko mógł z innymi świętować zwycięstwo, lecz musiał także dzielić żałobę z opłakującymi poległych. W walkach o Katowice od 3 V do 15 V 1921 r. poległo dwóch żołnierzy, a trzech odniosło rany. Jednego dotkliwie pobili Niemcy. Na froncie Grupy „Wschód” poległo pięciu powstańców, siedmiu było rannych, sześciu zaginęło. Ostatecznie na liście zabitych znaleźli się: Paweł Bronder, Andrzej Drożdż, Piotr Matysik, Wilhelm Mondry, Juliusz Molenda, Reinhold Rudek, Franciszek Rudek, Jerzy Sieroń, Jerzy Szyga i Franciszek Szreter. Największe straty batalion poniósł 5 VI pod Kluczewem i Zalesiem. Ci, co przeżyli, mogli po latach opowiadać pokoleniu wnuków o swoich zmaganiach „z Germanami”. Czasami czynili to z przymrużeniem oka, jak Stanisław Rzepus (1890–1974) z Michałkowic: „chopcy, a terozki wom powiem, jak my ta Ana (Góra św. Anny – Z.J.) od zadku brali”. Z chwilą zakończenia działań powstańczych, w których ogółem, wed­ług Tomasza Falęckiego, poległo w boju ponad 4000 insurgentów, nie licząc bes­ tialsko pomordowanych przez Grenschutz, Freikorps Oberland, Organizację Eschericha (Orgesch), Schwarze Reichswehr i „mord kommanda” – sprawców zabójstw zwanych Fememmorde. W toku „wojny toczonej po ciemku” zabijali oni śląskich księży, nauczycieli i działaczy plebiscytowych, jak Piotr Niedurny czy Franciszek Deja. O stosowanym w latach 1919–1921 terrorze świadczą szczegóły dotyczące zabójstwa ks. Wincentego Rudy, pro-

Mimo incydentów prowokowanych przez stronę niemiecką, Górnoślązacy starali się przestrzegać przyjętych postanowień. Przystąpili do reorganizacji i dyslokacji sił zbrojnych, zdawania broni i demobilizacji, nie rezygnując z codziennych ćwiczeń. Dowództwo Grupy „Wschód” rozkazem z 26 VI 1921 r. wyznaczyło oddziałom nowe stanowiska.

Kpt. Henryk Kalemba Ofiara bezprawia i niechciany bohater Część IV

Odznaczenie Schlesischer Adler FOT. ZE ZBIORÓW JÓZEFY KALEMBIANKI

wartości bojowej, bo jak pisał jeden z nich, czuli się zwycięzcami „stu bitew”. Dlatego odmówili ustąpienia ze sceny dziejów. Freikorps, liczący ponad 200 formacji zrzeszających około 400 tys. uzbrojonych mężczyzn, miał stać się decydującym czynnikiem politycznym. Jego oficerowie i żołnierze powstania śląskie zaliczyli do jednej z plag dręczących Niemcy. Toteż tępili ją bezlitośnie. Ich przemarsze znaczyła śmierć i wojenna pożoga, której odzwierciedleniem były słowa trwogi i bólu. Po śląskich chałupach wieczorami śpiewano:

Biją głosy, ziemia jęczy, Prusak śląskie dzieci męczy. FOT. ZE ZBIORÓW AUTORA

boszcza w Makoszycach. Na plebanii przeprowadzono rewizję w poszukiwaniu broni i dokonano rabunku. Ofiarę wyprowadzono z fary do pobliskiego lasu, bijąc kolbami karabinów. W czasie obdukcji zwłok ks. Rudy stwierdzono cztery rany postrzałowe z przodu i jedną w plecach. Według relacji naocznego świadka, kościelnego Antoniego Karwackiego, „dowód ten był straszny z bliska. Prócz tego miał 3 dziury w prawym boku od sztyletu oraz potłuczenia liczne kolbami”. Również ks. Franciszek Marks (Marx) został zamordowany przez Niemców, a ciało jego spalone w gazowni w Kluczborku. Z kolei w Modzurowie członkowie „Ortswehry” zastrzelili ks. Augustyna Strzybnego.

Nad mogiłą poległych żołnierzy Złoty anioł wolności przelata, Idźcie – rzecze – do domu weseli, Którzy martwych płaczecie tu kości, Już z tych grobów Polska w cudnej bieli Zmartwychwstała do życia wolności. Kalemba żegnał również przedwcześnie zmarłych dowódców i towarzyszy broni. Ze smutkiem przyjął wiadomość o zgonie twórcy POW G.Śl. kpt. Alfonsa Zgrzebnioka ps. Rakoczy, który zmarł 31 I 1937 r. w sanatorium w Marcinkowicach pod Nowym Sączem. Pogrzeb, zgodnie z wolą zmarłego, odbył się w Rybniku i pochowano go na miejscowym cmentarzu w Kwaterze Dowódców Powstań Śląs­ kich obok brata Franciszka. Kalemba „Rakoczego” znał już od pierwszego zrywu w 1919 r., a w międzywojniu współpracował z nim w ZPŚl. W powstaniach wziął udział jego ojciec Juliusz Zgrzebniok oraz bracia Franciszek i Jan, a siostry Maria, Ludwika, Regina i Agnieszka, podobnie jak Bronisława Kalembowa, były kurierkami i łączniczkami powstańczymi. Jan Ludyga-Laskowski napisał, iż u trumny kpt. A. Zgrzebnioka zebrał się cały polski Śląsk. Nad grobem skupili się wszyscy jego dozgonni przyjaciele. Nie mogło zabraknąć ppor. H. Kalemby. W panteonie uczczono A. Zgrzebnioka i pozostałych śląskich bohaterów słowami wykutymi w kamieniu, które były fragmentem Hymnu Śląskiego, skomponowanego przez autora Roty Feliksa Nowowiejskiego, do słów Stanisława Rybki (1884–1937), powstańczego oficera, twórcy wierszy i powieści patriotycznych.

dokonania wojenne. Został odznaczony Orderem Virtuti Militari 5 kl. nr 7847. Dowódca 3 Pułku Powstańczego im. gen. Jana Henryka Dąbrowskiego Rudolf Niemczyk wymienił go pośród najbardziej cenionych organizatorów POW G.Śl. i oficerów, opiniując: „pragnąłbym podkreślić zasługi naszych najbliższych współpracowników, a mianowicie adiutanta Lubicz-Kurowskiego, dzielnych dowódców […] [Władysława – Z.J.] Wieczorka [dowódcę kompanii – Z.J.] i [Henryka – Z.J.] Kalembę, [Jana – Z.J.] Gałkę [dowódcę kompanii – Z.J.] oraz wielu innych. Dzięki ich niezmordowanej pracy oddziały były stale w gotowości bojowej oraz panował w nich wysoki poziom moralny”. Henryk Kalemba był to żołnierz prawdziwie liniowy, zaprawiony w pierwszej wojnie światowej na jednym z najtrudniejszych frontów, który swoje doświadczenia pogłębił w walkach na Kresach. Zarówno Walenty Fojkis, jak i Rudolf Niemczyk cenili w nim, iż był energiczny, śmiały i wymagający. Na polu bitwy podejmował szybko decyzje, był zdolny do twórczej inicjatywy. Miał opinię dobrego organizatora, który podkomendnym nie tylko stawiał trudne zadania, ale i udzielał wskazówek. Potrafił łączyć pilność w służbie z koleżeńskością. Opinię tę podzielał por. Zdzisław Tadeusz Stęślicki, w trzecim powstaniu pełniący służbę przy Komendzie Głównej, a w pewnym okresie doradca wojskowy dowódcy pułku Ru-

Minęły już wieki niewoli, kajdany rozszarpał śląski lud, A z krwi naszej, z tego co boli, Ojczyzna powstała jako cud.

Tam od Odry, tam od Warty, biją glosy w Śląsk otwarty.

Śląskie granie

Zmagania z przeciwnościami i zagrożeniami

Zdzisław Janeczek M. Piela wspomina także listę nazwisk 94 księży Górnoślązaków, którzy po podziale Śląska w 1922 r. musieli szukać schronienia w polskiej części tej prowincji. Znanego z patriotyzmu ks. Teofila Bromboszcza, biskupa sufragana katowickiego, nękano nawet w okresie II Rzeczypospolitej; 15 II 1923 r. „uzyskał on od starosty pszczyńskiego zezwolenie na noszenie broni” ze względu na zagrożenie życia ze strony Niemców. Trafnie freikorzystów zobrazował Ernst von Salomon (1902–1972), w tłumaczonej na angielski autobiograficznej powieści Die Geächteten, jako uśmiechniętych młodzieńców w bawarskich kapeluszach z piórkiem, uzbrojonych „w żelazo”, podróżujących koleją na Górny Śląsk, gdzie, jak Josef „Beppo” Römer, zamieniali się w okrutników i morderców. „Gdzieś z głębi Niemiec ściągali awanturnicy marzący tylko o tym, by bić, bić pałką, kolbą, bagnetem – czym się da. Dudniły buciory kondotierskich jednostek Orgeschu, Oberlandu, von Loewenfelda, von Aulocka, Heinza, Heydebrecka, Paulssena, Kühmego, Rossbacha, Ehrhardta. Gdzie przeszli, tam długo lamentowały śląskie kobiety i dymiły zgliszcza domów”. „Gnębienie ras” (Słowian i Żydów) oraz burzenie nowych porządków nazywali „dobrowolną służbą dla ojczyzny”. Traktowali ją jako akt wywyższenia, który dawał im poczucie siły. Moc czerpali także z poczucia swojej

Uroczystości ku czci Alfonsa Zgrzebnioka zainspirowały H. Kalembę, by w podobny sposób uczcić patriotów z Wełnowca, Józefowca i Dębu. Wzniesiony ku pamięci poległych bohaterów, odsłonięty 14 VIII 1938 r. z udziałem ppor. H. Kalemby, jego podkomendnych, rodzin powstańczych, pocztów sztandarowych i kompanii honorowej żołnierzy 73 PP pomnik na wełnowiec­ kim placu, w 1939 r. zburzyli Niemcy. Dzisiaj na obelisku ustawionym na skwerze im. Walentego Fojkisa upamiętniono podkomendnych i towarzyszy walki H. Kalemby: Józefa Kozubika, Władysława Chmurę, Leopolda Drzyzgę, Jana Drzyzgę, Adama Kasprzaka, Hugona Labusa, Emila Kozioła, Sylwestra Ludygę, Augustyna Magierę, Leopolda Maszkę, Aleksandra Ojżanowskiego, Józefa Sieronia, Alojzego Smołkę, Wiktora Smołkę, Franciszka Szmajducha, Franciszka Szymańskiego, Stanisława Włodka, Feliksa Wieczorkiewicza i Romualda Zagórowskiego. H. Kalemba we wszystkich pows­ taniach potrafił zdobyć uznanie wśród

Orgesz męczy i katuje, któż nad Śląskiem się zlituje? Henryk Kalemba i inni dowódcy zaczęli stawiać pierwsze pomniki ofiarom represji i poległym towarzyszom broni. Świadectwem ich czynu były nie tylko przyznane odznaczenia, lecz także proste brzozowe krzyże pośród żołnierskich kwater. Zapłonęły na pomnikach znicze – symbole życia, a na straży postawiono kamienne orły. Wielu spoczęło we wspólnej mogile. W Katowicach takim symbolem przetrwania w ludzkiej pamięci m.in. stał się Grób Nieznanego Powstańca na placu Wolności (zniszczony przez Niemców podczas II wojny światowej). Również poeci żywym słowem upamiętniali żołnierzy Niepodległej. O ich chwale pisał Józef Mączka:

Żołnierze „Freikorpsu Rossbach” FOT. ZE ZBIORÓW JÓZEFY KALEMBIANKI

podwładnych. Był trzykrotnie ranny, m.in. w 1919 r. pod Chyrowem i w 1920 r. pod Czeladzią. Jego historia frontowa była bogata i obfitująca w dramatyczne epizody. Niestety brak dokumentów opisujących szczegółowo jego

Dowódca „Freikorpsu” Friedrich Wilhelm Heinz z rodziną FOT. ZE ZBIORÓW AUTORA

dolfa Niemczyka. Miał on wiele okazji frontowych, by ocenić wartość tego żołnierza, który wpisywał się w śląską specyfikę kadry dowódczej.

Ocena umiejętności dowódczych Ślązacy byli na ogół dobrze przygotowani na szczeblu podoficerskim. Nad Niemcami górowali zaangażowaniem i ideowością. Istniał wśród nich duży pęd do pogłębienia wiedzy. Wielu z nich dokształcało się już w czasie pełnienia służby lub działalności publicznej, jak Adam Kocur, który uzyskał nawet tytuł doktora praw, lub Roman Jan Koźlik, prawnik i bankowiec. Podobnie budował swój awans Henryk Kalemba. Z kolei były dowódca 7. Pułku Piechoty im. Stefana Batorego, Stanisław Mastalerz, uzupełniał własną edukację nawet w okresie emigracyjnym, kończąc w Manchesterze dwuletni kurs ekonomiczny dla spółdzielców-oficerów wojsk sprzymierzonych. Zarówno on, jak i jego koledzy cieszyli się autorytetem u podkomendnych, a także uznaniem i dużą popularnością nie tylko wśród lokalnych społeczności. Ich kariery przypominały awanse w szeregach rewolucyjnej armii francuskiej końca XVIII wieku, której żołnierze, wiernie służąc „małemu kapralowi”, jako synowie karczmarzy i bednarzy zdobywali (średnia ich wieku wynosiła zaledwie 44 lata) stopnie generalskie i buławy marszałkowskie. Powstania śląskie, w których istotną rolę oprócz ucisku narodowościowego odgrywało poczucie krzywdy

kartę i w ten sposób wciąż zapewniali sobie szanse wygranej, ponieważ gotowi byli wszystko przegrać. Wydawali każdą bitwę tak, jak gdyby miała to być bitwa decydująca, czynili każdy wysiłek tak, jakby to miał być wysiłek ostatni (…) generałowie ci elektryzowali tę liczną, lekką i zwrotną armię swoją zdecydowaną wolą, która wie dobrze, czego chce i nigdy nie cofa się przed przeszkodami”. Henryk Kalemba był jednym z nich. Wspólnie wywalczyli zwycięstwo. Był z tych, o których Juliusz Słowacki napisał, iż są gotowi zapomnieć o sobie, aby stać się „silni i niepokonani”.

społecznej, nosiły znamiona rewolucji i miały charakter plebejski, a więc wykreowały także swoich ludowych bohaterów. Ich zbiorowy wizerunek w krzywym zwierciadle kreśliła współczesna pruska propaganda. Akcentowała ona brak przygotowania zawodowego, pragnienie kariery i chęć przygody jako główny motyw ich działania. Zdaniem sympatyków strony niemieckiej, mianowani oficerowie z POW G.Śl., wywodzący się ze środowisk biedoty miejskiej lub robotników rolnych, byli to „ludzie bez pojęcia o tej służbie”, dla większości których wstąpienie do armii, mimo trudów i ryzyka, było źródłem wyżywienia, schronienia i ubioru. Tacy, którym znudziła się ciężka praca i chcieli posmakować innego, bardziej barwnego życia lub pragnęli uciec przed odpowiedzialnością za młodzieńcze przygody. Według niemieckich publicystów byli pogardzaną, bezkształtną szarą masą, „dziką powodzią”, która zalała na Górnym Śląsku świat wielosetletniej germańskiej kultury. W tym miejscu warto przytoczyć słowa polskiego generała Ignacego Kruszewskiego, że „nie wiek, nie postawa, lecz serce robi żołnierza, a po części i generała”. Działalność rodzimej kadry dowódczej powstań śląskich była wykładnikiem z jednej strony umiejętności wojskowych, z drugiej zaś poglądów politycznych oraz pochodzenia społecznego i narodowego. Główne jej obowiązki polegały najpierw na działaniu w konspiracji, a później na organizacji walki i dowodzeniu jednostkami frontowymi. W przypadku działań POW G.Śl., rozległość kompetencji, duża niezależność i swoboda w podejmowaniu decyzji wymagały od dowódców powstańczych baonów i pułków dużych umiejętności i uzdolnień organizacyjnych, operacyjnych, a także walorów osobistych wyższych od tych, którymi odznaczali się oficerowie niemieccy. Musieli oni wyróżniać się silnym charakterem, odwagą w podejmowaniu decyzji, uporem i konsekwencją w działaniu, odwagą osobistą, wiedzą teoretyczną i doświadczeniem wojskowym. „Moc woli” i „siła ducha” oraz zapał, poświęcenie, determinacja, oddanie i wrodzone wyczucie terenu to poważne atuty śląskiego oficera. Do tego należało dodać silne poczucie przynależności narodowej i umiejętność kierowania polską pracą propagandową przydatną w walce plebiscytowej. Były to cechy, które łączyły kadrę powstań śląskich z generacją oficerów francuskich doby Wielkiej Rewolucji Francuskiej i epopei napoleońskiej. „Generałowie francuscy – relac­ jonował z Sankt Petersburga w 1808 r. anonimowy obserwator – zawdzięczając swoje istnienie rewolucji, której sprawę uznali za własną, bronili jej z zaciekłą wolą, sądząc, iż nic właściwie nie zostało uczynione dla zwycięstwa, jeżeli jeszcze pozostaje cokolwiek do przedsięwzięcia, i walczyli z poświęceniem, którego jedyną granicą była śmierć. Utożsamiając się z systemem, którego zalecenia urzeczywistniali w praktyce, generałowie ci używali wszelkich środków, jakie zapewniały osiągnięcie celu. Nie zaniedbując żadnego z nich i wykorzystując wszelkie możliwości, stawiali nieustannie wszystko na jedną

Po wygaszeniu trzeciego powstania H. Kalemba podjął się roli komendanta obwodu Związku Byłych Powstańców, w którym prawie wszystkie kierownicze funkcje zostały przejęte przez górnośląs­kich zwolenników Józefa Piłsudskiego. Prezesem został Rudolf Kornke, wiceprezesami Alfons Zgrzebniok i Karol Grzesik. Wśród współorganizatorów tej formacji byli również Rudolf Niemczyk i Walenty Fojkis. H. Kalemba jako jej aktywista „otoczył opieką rodziny po poległych, regulował zaległe należności, poszukiwał zaginionych i przebywających w szpitalach”. Wspierały go w tej działalności kobiety zrzeszone w Towarzystwie Polek, matki, żony i córki jego podkomendnych. Ponadto podtrzymywał organizację wojskową swoich kompanii w gotowości, aby stanąć w obronie pols­kiej ludności. Niemcy po zakończeniu pows­tania podjęli działania odwetowe i poddali represjom Polaków, którzy pozostali na terenach kontrolowanych przez Freikorps. Spokoju nie było nawet w strefie, która została przyznana Polsce. I tutaj miały miejsce różnego rodzaju incydenty. Wydarzenia te na bieżąco komentowała katowicka „Gazeta Robotnicza, Codzienny Organ Polskiej Partii Socjalistycznej”: Znowu są na porządku dziennym krwawe masakry polskich robotników w Gliwicach, tej siedzibie orgeszów i komunistów. Wypędzają masami naszych rodaków, którzy i tak już strasznie

Okładka książki „The Outlaws 1931” FOT. ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ

ucierpieli w ostatnich miesiącach, z Gliwic i okolicy, pastwiąc się w nieludzki sposób nad polskimi robotnikami. Już ubiegłego tygodnia pobili ciężko 20 robotników, a innych zmusili do ucieczki. Wczoraj już masakry urządzono na wielką skalę i tropiono robotnika polskiego w całej okolicy Gliwic. Aż do późnego wieczora uciekinierzy przybywali do Katowic, niejedni ciężko poturbowani. Spodziewamy się, że Naczelna Rada Ludowa podejmie tu natychmiast odpowiednie kroki, aby uczynić koniec tym niesłychanym prowokacjom niemieckim. Wprost bezczelnie zachowuje się dzisiejsza „Morgenpost” która stara się frazesem o niecierpliwości zatuszować te niemieckie zbrodnie w Gliwicach. Daleko gorzej zachowuje się organ niemieckich socjalistów „Volkswille“, który pisze, że zbrodnie te są odpowiedzią na pogróżki polskich kolejarzy w Katowicach. I taki organ nazywa się

„Gazeta Robotnicza” nr 122 z 31 maja 1922 r.

FOT. ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ


LIPIEC 2O19 · KURIER WNET

9

KURIER·ŚL ĄSKI

Auto Pancerne „Korfanty”. Muzeum Powstań Śląskich

socjalis­tyczny?! Komuniści, którzy tyle krzyczą, jak ktoś krzywo spojrzy na jakiego bolszewika, milczą jak zaklęci, bo tu chodzi o polskiego robotnika, którego można według mniemania komuni-

FOT. ZE ZBIORÓW AUTORA

reprezentacja środowisk wypędzonych z niemieckiej części Śląska. Organizacja działała do 1939 r. i zrzeszała około 59 tysięcy członków. Dla H. Kalemby, animatora pol-

Wełnowiecka drogeria Franciszka Szymańskiego

przyspawano do wcześniej przygotowanego stelażu. Grubość opancerzenia szacowano na 5–10 mm. Wóz mógł zabrać 9 żołnierzy. Uzbrojenie stanowiło 4–5 karabinów maszynowych MG 08/15 kal. 7,92 mm oraz broń ręczna załogi, którą mogli prowadzić ogień przez otwory i szczeliny strzeleckie. Opancerzony pojazd ważył około 6,5 tony. Maszyny te siały spustoszenie wśród Niemców w bojach pod Górą św. Anny i w walkach o Kędzierzyn. O jednej z nich Jerzy Harasymowicz napisał wiersz: Na dachu załoga w robociarskich czapkach Wysłali Oberland do nieba w pełnym uzbrojeniu Wypoczywają i maj rozdaje liściem znaczone karty pejzaży Ciężki karabin maszynowy umajony zielenią wiosny nie zwraca uwagi na jaskółki udzielające ostatnich sakramentów rannym powstańcom.

Brama powitalna na cześć Wojska Polskiego wkraczającego w 1922 r. na Górny Śląsk FOT. ZE ZBIORÓW JÓZEFY KALEMBIANKI

stów masakrować. (Zadziwiające też jest, że Polska Agencja Telegraficzna, oddz. Katowicki), która zawsze słyszy jak trawa rośnie, nie wspomina o tych masakrach ani słowa w oficjalnych komunikatach. Od urzędowej agencji telegraficznej można chyba wymagać, że miała dosyć czasu się poinformować o zajściach tak ważnych). Pomimo tej strasznej krzywdy, wyrządzonej polskim robotnikom w Gliwicach przez orgeszów, wzywamy towarzyszów, aby nie dali się porwać do jakiej próby odwetu. Niech hańba maltretowania polskich robotników pozostanie na Niemcach i ich przyjaciołach komunistach. Polski robotnik posiada swą godność, którą nie wolno jemu lekceważyć. Wzywamy do spokoju i rozwagi. Na terenie polskiego Śląska pojawiła się grupa uciekinierów powstańców i ich rodzin z ziemi bytomskiej, gliwic­kiej, zabrskiej i Opolszczyzny. Znaczne grono uchodźców pochodziło ze Śląska Cieszyńskiego, zajętego w 1919 r. przez Czechów. Henryk Kalemba znalazł się w grupie tych, którzy starali ulżyć ich cierpieniu i włączyli się w działania mające poprawić warunki bytowe ofiar niemieckiego terroru. W wyniku scalenia trzech organizacji wychodźców śląskich: Związku Uchodźców ze Śląska Opolskiego, Komitetu Zapomogi dla Uchodźców i Politycznych Więźniów oraz Związku Uchodźców ze Śląska Cieszyńskiego powstała organizacja społeczna grupująca wygnańców politycznych pod nazwą Związek Uchodźców Śląskich. Jej celem była samopomoc, opieka oraz

skiego życia społecznego, cenny był kontakt z wełnowieckim drogerzystą Franciszkiem Szymańskim, który w czasie powstań wspierał jego oddział, dostarczając środków opatrunkowych, a między powstaniami drogeria służyła za skrzynkę kontaktową. Wełnowiec-Józefowiec-Dąb wyróżniały się dużą aktywnością powstańczą. Było to zasługą miejscowych gniazd Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”. Mieszkańcy tych osad walczyli nawet w elitarnej grupie Konrada Wawelberga (Tadeusza Puszczyńskiego), jak ojciec i syn Franciszek i Jan Sitkowie oraz ich krewniacy – ojciec i syn Antoni Mikołaj i Filip Copikowie. Do końca międzywojnia utrzymywali oni kontakt z Tadeuszem Puszczyńskim i Stanisławem Baczyńskim. Pracownicy kopalni „Eminencja”, spośród których wywodził się Filip Copik, i robotnicy huty „Baildon” zaangażowali się w produkcję pojazdów pancernych, wykorzystując do tego celu samochody ciężarowe. H. Kalemba był pełen uznania dla konstruktorów i nie krył podziwu, porównując je z niemieckimi pojazdami. I choć nie były to konstrukcje renomowanej firmy Daimler-Motoren-Gesellschaft, która opracowała wzór oznaczony jako DZVR, wyposażony w trzy karabiny maszynowe, to jednak rodzime „krążowniki szos”: „Korfanty”, Doliwa”, „Ślązak”, „Woźniak-Walerus” i „Powstaniec” sprawdziły się na polu walki. Do budowy ich opancerzenia użyto bloków stalowych, z których w Hucie „Katarzyna” powstańcy przygotowali walcowane płyty. Blachy pancerne

Karol Gajdzik w towarzystwie powstańców, po Mszy św. w kościele michałkowickim FOT. ZE ZBIORÓW AUTORA

Filip Copik, obsługując karabin maszynowy, stracił serdeczny palec prawej ręki. Na takich jak on i jego rodzina H. Kalemba mógł liczyć w każdej pot­rzebie. Mimo wygaszenia trzeciego powstania, sytuacja była niepewna. Niemcy, niepogodzeni z porażką, wciąż wykazywali się dużą aktywnością. Na wypadek ponownego uderzenia opracowano plany obronne i w momencie grożącego niebezpieczeństwa dwukrotnie stawiano członków grup alarmowych w stan ostrego pogotowia. Przygotowania te nie były bezpodstawne. W pierwszych dniach maja 1922 r. bojówki niemieckie zajęły pozycje wzdłuż przyszłej granicy polsko-niemieckiej i rozpoczęły nękanie miejscowości po polskiej stronie. Walki i codzienne utarczki oddziałów powstańczych z Freikorpsem trwały aż do obsadzenia granicy przez regularne wojsko. Henryk Kalemba wraz z innymi przygotowywał się do przyjęcia polskich formacji. 19 VI 1922 r. na katowickim Rynku odbyła się parada wchodzących w skład wojsk alianckich oddziałów francuskich i ich wymarsz z Katowic. Na dzień przed wkroczeniem polskiego wojska podpisano akt polsko-francuskiego przejęcia powiatu katowickiego; wtedy też straż na posterunkach granicznych przejęli śląscy powstańcy. Były to dni przełomowe w życiorysie H. Kalemby. 20 VI 1922 r. wkroczyła na Górny Śląsk 23. Dywizja Piechoty. Do historii przeszło powitanie polskich oddziałów na moście w Szopienicach m.in. przez wojewodę Józefa Rymera i dyktatora III powstania Wojciecha Korfantego. Kawaleria polska pod wodzą gen. Stanisława Szeptyckiego defilowała na Rynku, minąwszy po drodze 30 bram powitalnych. Po podpisaniu 16 VII 1922 r. Aktu Objęcia Górnego Śląska przybył, witany owacyjnie przez powstańców, Alfons Zgrzebniok FOT. ZE ZBIORÓW JÓZEFY KALEMBIANKI

FOT. ZE ZBIORÓW BARBARY SZYMAŃSKIEJ

Naczelnik Państwa, by oddać hołd mieszkańcom tej ziemi. 27 VIII 1922 r. marszałek Józef Piłsudski udekorował około 100 powstańców Krzyżami Virtuti Militari i Krzyżami Walecznych na Rynku, przed katowickim Teatrem im. Stanisława Wyspiańskiego. Wśród wyróżnionych znaleźli się m.in. podporucznik Henryk Kalemba oraz Walenty Fojkis, Karol Gajdzik, Jan Lortz, Rudolf Niemczyk, Marcin Watoła, Jan Ludyga-Laskowski, Jan Przybyłek, Jan Emil Stanek, Jan Wyglenda i ksiądz Karol Woźniak. Wydarzenie to było dużym przeżyciem nie tylko dla H. Kalemby. Proboszcz kościoła mariackiego ks. Teodor Kubina (1880–1951) celebrował mszę, a w kazaniu zwrócił się do gościa, mówiąc: „W twym ręku, Panie Naczelniku Państwa, ten boski Samarytanin złożył pełnię władzy. Chrystus uczynił Pana gospodarzem Polski. Twoja władza od Boga pochodzi”. Z kolei J. Piłsudski wypowiedział wiele pochlebnych słów o Górnoślązakach, a powrót Śląska do Macierzy nazwał „Cudem nad Odrą”. Potem odebrał defiladę i udał się do starostwa. K

Sierpień 1922 r. Powstańcy śląscy oczekują na katowickim Rynku na przybycie marszałka Józefa Piłsudskiego. Niżej: Marszałek Józef Piłsudski dekoruje pows­ tańców Krzyżami Virtuti Militari FOT. ZE ZBIORÓW AUTORA

T. Puszczyński i S. Baczyński. Pierwszy z lewej F. Copik

FOT. ZE ZBIORÓW K. GWOŹDZIEWICZA

Kopalnia „Eminencja” Katowice-Dąb. FOT. ZE ZBIORÓW AUTORA

Czy Konstytucja dla nauki jest konstytucyjna?

O

d prawie roku środowis­ ko akademickie wprowadza w życie ustawę z dnia 20 lipca 2018 r. Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce, określaną zwodniczo mianem „Konstytucja dla nauki”. Niektórzy wieszczyli, że ta ustawa oznacza kryzys, a nawet śmierć nauki w Polsce, ale póki co, dało się rok przeżyć, choć nie bez wstrząsów. Ustawa dotyczy uczelni, ale nie Polskiej Akademii Nauk czy resortowych instytutów badawczych, więc nie obejmuje całego obszaru nauki w Polsce

Cała władza w ręce rektora Wiele zapisów ustawy budzi opory środowiska akademickiego, mimo że podobno ustawa miała powstać na życzenie i przy współpracy środowiska, po najszerszych – jak do tej pory – konsultacjach środowiskowych, co wielokrotnie podkreślał główny twórca tej ustawy, minister nauki i szkolnictwa wyższego Jarosław Gowin. Ale środowisko często nie zgadza się z postanowieniami ustawy. Co jakiś czas słyszymy o protestach, szczególnie humanistów, którzy obawiają się, że humanistyka reformy nie przetrwa, bo wyznacznikiem wartości nauki w ustawie jest głównie zainteresowanie rynku wynikami badań, na czym zyskują dyscypliny techniczne, przyrodnicze. Protesty – zapewne jako swoiste uzupełnienie konsultacji środowiskowych – miały zresztą miejsce jeszcze przed wprowadzeniem ustawy. Na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie w maju 2019 r. wybuchł wręcz bunt wobec projektu nowego uczelnianego statutu, który – zgodnie z nową ustawą – prowadzi do skupienia całej władzy w rękach rektora. Ma on powoływać dziekanów, prodziekanów oraz szefów instytutów i katedr. Trudno, aby taki stan rzeczy podobał się wykładowcom uczelni. Co więcej, jeśli władza wymknęłaby się rektorowi z rąk, bo np. zostałby

Józef Wieczorek zawieszony w pełnieniu swojej funkcji przez prokuratora, to ‘konstytucję’ szybko się nowelizuje, aby ktoś spoza kręgu rektorskiego władzy nie przejmował (przypadek Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu).

Sędziowie mają być równiejsi Art. 32 Konstytucji RP mówi, że wszyscy są równi wobec prawa, ale art. 121 tzw. Konstytucji dla nauki mówi, że sędziowie wysokich organów sądownictwa mają być jednak równiejsi, bo w tym artykule mamy, co następuje: „Art. 121a. 1. Nie można rozwiązać umowy o pracę ani zmienić warunków pracy nauczyciela akademickiego będącego sędzią Trybunału Konstytucyjnego, Sądu Najwyższego lub Naczelnego Sądu Administracyjnego. 2. Umowa o pracę nauczyciela akademickiego, o którym mowa w ust. 1, zawarta na czas określony, staje się z dniem objęcia stanowiska sędziego umową o pracę na czas nieokreślony. 3. W przypadku nauczyciela akademickiego, o którym mowa w ust. 1, który utracił urząd sędziego albo utracił uprawnienie do stanu spoczynku, nie stosuje się ograniczenia, o którym mowa w ust. 1. 4. Umowa o pracę nauczyciela akademickiego, o którym mowa w ust. 1, który utracił urząd sędziego albo utracił uprawnienie do stanu spoczynku, wygasa, z wyłączeniem sytuacji zrzeczenia się urzędu sędziego albo uprawnienia do stanu spoczynku”. A zatem taki zapis nie dość, że niejako wzmacnia patologiczną wieloetatowość (dwa etaty to też ‘wiele’), to uczelnie mają zatrudniać takich sędziów dożywotnio, bez względu na to, jaki potencjał intelektualny sobą reprezentują. Nawet jak sędzia popadnie w demencję starczą, nie będzie można z nim rozwiązać umowy o pracę ani zmienić warunków pracy. Rygory obowiązujące innych uczonych mają się nie stosować do tych sędziów! Czyli wśród równych mają być

równiejsi. A zatem w „Konstytucji dla nauki” znalazło się ustawowe potwierdzenie istnienia nadzwyczajnej kasty sędziowskiej, co przecież nie jest zgodne z Konstytucją RP. Słusznie Rzecznik Praw Obywatelskich zauważył, że „rozwiązanie takie narusza trzy konstytucyjne zasady: zasadę autonomii szkół wyższych, zasadę równości oraz zasadę ochrony pracy”, a przy tym nie było objęte konsultacjami ze środowiskiem akademickim. Taki przepis w sposób oczywisty ogranicza uczelniom możliwości prowadzenia polityki kadrowej, gdyż nie tylko nie będą mogły rozstać się z sędzią-pracownikiem naukowym, nawet jeśli otrzyma negatywną ocenę swojej pracy, ale też nie pozwoli na zapro-

W „Konstytucji dla nauki” znalazło się ustawowe potwierdzenie istnienia nadzwyczajnej kasty sędziowskiej, co przecież nie jest zgodne z Konstytucją RP. ponowanie lepszej umowy uczonemu o wyróżniającej się ocenie pracy! Zatem konstytucyjność „Konstytucji dla nauki” budzi uzasadnione wątpli­wości, które podziela także minister nauki i szkolnictwa wyższego i, co najważniejsze, Prezydent RP Andrzej Duda, który złożył do Trybunału Konstytucyjnego obszernie uzasadniony wniosek o zbadanie zgodności tych zapisów z Konstytucją. Można tylko wyrazić nadzieję, że Trybunał Konstytucyjny upora się z tą kwestią prawną, choć trzeba przyznać, że może to być dla sędziów Trybunału bolesne, bo w przypadku zaaprobowania argumentacji Prezydenta, sami pozbawią się przywileju i zostaną zrównani z szeregowymi akademikami. Jednak żeby „dobra zmiana” była rzeczywiście dobra, aprobowana społecznie, winno to nastąpić jak najszybciej. K


KURIER WNET · LIPIEC 2O19

10

H

istoria tej formacji wojskowej to piękny i nieco zapomniany przykład udziału Ślązaków w tworzeniu niepodległego państwa polskiego. Przez Pułk Bytomski przewinęło się ponad dwa tysiące Górnoślązaków, z czego najwięcej, bo ponad jedną czwartą, stanowili żołnierze pochodzący z Bytomia. W stulecie tych wydarzeń warto przypomnieć niezwykłe losy Augustyna Pytlocha – żołnierza-ochotnika tej formacji, uczestnika powstań śląskich, ostatniego sekretarza Koła Bytomiaków, który niestrudzenie pielęgnował pamięć o dziejach tego górnośląskiego pułku, przez wiele lat zajmując się żmudnym odtwarzaniem dokumentów i fotografii, które zostały zniszczone w czasie II wojny światowej.

Augustyn Pytloch jako żołnierz 1 Pułku Strzelców Bytomskich, listopad 1919 FOTOGRAFIA ZE ZBIORÓW MUZEUM W CHORZOWIE

Augustyn Pytloch miał zaledwie 23 lata, kiedy wybuchło I powstanie śląskie. Wychowany w polskiej i patriotycznej rodzinie górnika z Miejskiej Dąbrowy (obecnie dzielnica Bytomia), jak na owe czasy i robotnicze pochodzenie był wykształcony, bo nie poprzestał na edukacji podstawowej, ale ukończył 3-letnią szkołę kupiecką. Ponadto posiadał umiejętność maszynopisania i stenografii. Od 1912 roku pracował w redakcji bytomskiej gazety „Katolik”, gdzie opanował biegle język polski w mowie i piśmie. Na wieść o wybuchu powstania w sierpniu 1919 roku bez wahania zaciągnął się do wojska, podobnie jak jego starszy brat Paweł, a po zakończeniu walk, jak większość

KURIER·ŚL ĄSKI W lutym 1919 r. rozpoczęło się formowanie 1. Pułku Strzelców Bytomskich – pierwszej górnośląskiej jednostki Wojska Polskiego, o której milczano przez ponad pół wieku w czasach PRL, bo wsławiła się w bojach w wojnie polsko-bolszewickiej.

Augustyn Pytloch kustosz pamięci 1. Pułku Strzelców Bytomskich Renata Skoczek

powstańców, musiał uchodzić ze Śląs­ ka i znalazł się w obozie powstańczym w Grodźcu koło Będzina. Stamtąd we wrześniu 1919 roku ochotniczo trafił do 1 Pułku Strzelców Bytomskich, który stacjonował w Olkuszu. Jego doświadczenie zawodowe w redakcji polskiej gazety zostało wykorzystane w wojsku, bo trafił do kancelarii III Batalionu. Na początku 1920 roku Pytloch opuścił pułk, bo został urlopowany do akcji plebiscytowej i powstańczej na terenie Górnego Śląska, a Bytomiacy zostali skierowani najpierw do Wielkopolski, a później na wschód, do walki z bolszewikami. 2 czerwca 1920 roku Strzelcy Bytomscy odnieśli zwycięstwo nad Armią Czerwoną w bitwie pod Rybczanami, co rokrocznie upamiętniali uroczystymi obchodami święta pułkowego. W tym czasie Pytloch był pracownikiem Polskiego Komisariatu Plebiscytowego w Bytomiu jako sekretarz Wydziału Prasowego oraz zabezpieczał wiece i agitacje plebiscytowe. W czasie III powstania śląskiego pracował w redakcji dziennika plebiscytowego „Goniec Śląski”, gdzie zajmował się dystrybucją prasy na terenach zajętych przez powstańców. Po podziale Górnego Śląska w 1922 roku przeprowadził się z Bytomia, który znalazł się po stronie niemieckiej, do Królewskiej Huty (obecnie Chorzów), gdzie z radością witał wkraczający 75. Pułk Piechoty, w szeregach którego było wielu jego towarzyszy broni. Do wybuchu II wojny światowej pracował

Niestrudzenie pielęgnował pamięć o dziejach tego górnośląskiego pułku, przez wiele lat zajmując się żmudnym odtwarzaniem dokumentów i fotografii, które zostały zniszczone w czasie II wojny światowej.

Żołnierze 1. Pułku Strzelców Bytomskich w Sosnowcu, listopad 1919 FOTOGRAFIA ZE ZBIORÓW MUZEUM W CHORZOWIE

w Polskich Kopalniach Skarbowych jako pracownik biurowy i aktywnie działał jako sekretarz w Kole byłych żołnierzy 1. Pułku Strzelców Bytomskich przy 75. Pułku Piechoty.

P

o zakończeniu II wojny światowej, którą przeżył na robotach przymusowych w Rzeszy, powrócił do Chorzowa, gdzie znalazł zatrudnienie w Chorzowskim Zjednoczeniu Przemysłu Węglowego z siedzibą w tym samym budynku co przedwojenny „Skarboferm”. W księdze pamiątkowej 1. Pułku Strzelców Bytomskich pisał: „75. Pułk Strzelców Bytomskich przeciwstawiał się w ramach Armii Polskiej dzielnie najazdowi olbrzymiej przewadze hitlerowskiej, okupując swój opór krwią »Bytomiaków«. Obozy jeńców – oflagi i stalagi – obozy koncentracyjne, obozy robocze, więzienia zapełniły się naszymi druhami. Trudno ustalić nazwiska wszystkich ofiar. Nadeszła jednak ostateczna chwila zwycięstwa. Staropolskie miasto Bytom, o które walczyli Bytomiacy, wróciło do Polski, a nadto cały Śląsk do Odry i Nysy. Sprawiedliwości dziejowej stało się zadość. Ofiara 75. Pułku Strzelców Bytomskich nie poszła na marne. Ci zaś, którzy przeżyli te straszne czasy, ślubują, że kontynuować będą szlachetne tradycje Bytomiaków”.

Zbulwersowany sytuacją materialną systemu akademickiego w Polsce i sposobami jej „poprawiania” przez korporacje rektorskie, wystosowałem na początku czerwca „Apel do Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich o zdecydowane zmniejszenie poziomu marnotrawstwa finansów szkolnictwa wyższego i nauki”.

Zmniejszyć marnotrawstwo finansowania nauki! Józef Wieczorek Nakłady małe, marnotrawstwo duże Szkolnictwo wyższe i nauka winny być siłą napędową pomyślnego rozwoju cywilizacyjnego Polski i głównym filarem modernizacji naszego kraju na najbliższe dziesięciolecia. Realizacja Planu na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju nie powiedzie się bez zdecydowanego zmniejszenia marnotrawstwa finansów księgowanych po stronie wydatków na szkolnictwo wyższe i naukę. Konieczne jest zintensyfikowanie i zwiększenie roli wytwarzanej w kraju rzetelnej wiedzy i technologii oraz zdecydowanie lepsze niż dotychczas wykorzystanie osiągnięć i dokonań naszych naukowców. W taki sposób muszę zareagować na Apel Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich do Parlamentu i Rządu Rzeczypospolitej Polskiej, gdyż niewątpliwie nakłady na naukę i szkolnictwo wyższe są zdecydowanie za małe, ale marnotrawstwo tych małych środków jest zdecydowanie za duże.

Niestety ustawa 2.0 nie ustaliła takich reguł, aby sektor nauki i szkolnictwa wyższego był finansowany przede wszystkim za wyniki pracy, a szkodnicy akademiccy – przenoszeni w stan nieszkodliwości tak dla nauki, jak i gospodarki. Celem sektora nauki i szkolnictwa wyższego nie powinno być jedynie maksymalne zwiększenie nakładów budżetowych na naukę, lecz podniesienie rezultatów działalności tego sektora do poziomu światowego. Po 30 latach funkcjonowania sektora nauki i szkolnictwa wyższego w tzw. wolnej Polsce, mimo wielokrotnego zwiększenia finansów na ten sektor, nie doszło nawet do utrzymania poziomu nauki i szkolnictwa wyższego na poziomie z czasów PRL, a zatem brak jest pozytywnej korelacji między nakładami i rezultatami w tym sektorze. Do tej pory nie opracowano nawet Planu na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju Sektora Nauki i Szkolnictwa Wyższego, koncentrując się jedynie na niezbyt odpowiedzialnym planie zwiększania nakładów na ten marnotrawny sektor.

sekretariatu przy ul. Konopnickiej 22a, bo dotarł do żyjących świadków tragicznych wojennych wydarzeń i zebrał pisemne relacje od tych osób. Dzięki temu wiemy, że pod koniec sierpnia 1939 roku archiwum Koła Bytomiaków zostało spakowane do dwóch skrzyń o rozmiarach 120x90x80 cm, które miał zabrać pluton gospodarczy 75. Pułku Piechoty i wywieźć z aktami pułkowymi. Wojsko nie zabrało tych akt, które ostatecznie trafiły do Warszawy, bo zabrał je Józef Czaja, urzędnik „Skarbofermu”, wraz z ewakuowanymi aktami przedsiębiorstwa. Akta dotarły do Warszawy 25 sierpnia 1939 roku, gdzie miały znaleźć bezpiecznie schronienie w Archiwum Wojskowym w Warszawie, ale zamiast w magazynach archiwalnych, zostały złożone w biurach warszawskiego przedstawicielstwa „Skarbofermu”. Po kapitulacji Warszawy decyzją władz niemieckich akta wróciły do Chorzowa i trafiły pod opiekę Kacpra Kalei dawnego zastępcy dyrektora księgowości „Skarbofermu”, który zdawał sobie sprawę z następstw dla ponad dwóch tysięcy Bytomiaków, gdyby dokumenty trafiły w ręce Gestapo. W porozumieniu z dr. Edwardem Hankem, ostatnim prezesem Koła Bytomiaków, podjęli decyzję o zniszczeniu całego archiwum. W październiku 1939 roku skrzynie w tajemnicy, po godzinach urzędowania zostały zwiezione taczką do kotłowni centralnego ogrzewania przez dozorcę Szczepana Klucznioka, który wraz z palaczem Lu-

Gospodarkę oprzeć na wiedzy Lansowane są koncepcje gospodarki opartej na wiedzy, tak jakby mogło być inaczej. Obecna społeczność nauki i szkolnictwa wyższego powstała w wyniku negatywnej selekcji kadr w PRL, kontynuowanej także po tzw. transformacji. Wiedza coraz większej ilości ludzi „udyplomowionych”, utytułowanych – na szczeblach najwyższych w szczególności – bynajmniej nie przekłada się na jakość ich wiedzy, którą oferują gospodarce. Nie bez przyczyny, mimo ogromnej ilości profesorów (belwederskich) i doktorów (habilitowanych), w porównaniu z liczącą się resztą świata jesteśmy mizerią naukową, a poziom innowacyjności naszej gospodarki jest na europejskim dnie. Trudno, żeby było inaczej, skoro w wyniku polityki kadrowej, w tym czys­ tek pozamerytorycznych/politycznych, usuwano ze stanowisk, i to jeszcze tuż przed transformacją, osoby uznane za

Członkowie Koła Bytomiaków Placówka Chorzów w dniu święta pułkowego. Drugi od lewej w drugim rzędzie A. Pytloch, 2.06.1939 FOTOGRAFIA ZE ZBIORÓW MUZEUM W CHORZOWIE

Dla Pytlocha oznaczało to gromadzenie informacji o wojennych losach Bytomiaków, zbieranie różnego rodzaju pamiątek związanych z pułkiem oraz organizowanie spotkań byłych żołnierzy, którzy przeżyli wojnę. Prowadził regularną korespondencję z Bytomiakami zamieszkałymi w różnych częściach świata i zbierał ich adresy, dzięki czemu udało mu się sporządzić wykaz poległych żołnierzy. Spisał dzieje archiwum chorzowskiego Koła byłych żołnierzy 1. Pułku Strzelców Bytomskich, które znajdowało się w siedzibie

dwikiem Rymiorzem przez dwa dni sukcesywnie wrzucał do ognia dokumenty. Kacper Kaleja przekazał im, że „akta nie należą do dyrekcji i muszą być spalone jako niepotrzebne”. Spłonęła wówczas między innymi zawartość 23 segregatorów z dokumentacją imienną wszystkich Bytomiaków, 8 seg­ regatorów z korespondencją, wnioskami o nadanie odznaczeń, protokoły z zebrań zarządu Koła i podległych mu 28 placówek, a także materiały dotyczące tablic pamiątkowych i pom­ ników; ponadto dziennik podawczy,

zagrożenie dla „przewodniej siły narodu”. Kadry mamy więc takie, jakie mamy, a przez minione 30 lat robiono wiele, a nawet więcej, żeby wypędzeni z sektora akademickiego nigdy do niego nie wrócili, żeby najlepsi opuszczali ten system bezpowrotnie i aby wysokie standardy tak edukacji, jak i nauki, a w szczególności standardy etyczne, nie zakłócały błogostanu akademickiego. Stąd w ciągu 30 lat obserwuje się wzrost poziomu patologii akademickich, a te nawet nie były przedmiotem debat przed wprowadzeniem ustawy 2.0. Ujawniających patologie traktuje się wrogo, domagających się kontroli istniejącego stanu rzeczy, w tym wydawania środków publicznych, uważa się za zagrożenie. „Nadzwyczajna kasta” akademicka, jaka się wyłoniła w wyniku takiej ewolucji, ma władzę absolutną, bo jak się często argumentuje – w nauce nie ma demokracji i nie będzie jakiś mgr czy dr oceniał/krytykował prac – niekiedy pożal się Boże – profesora. Konformizm środowiska akademickiego jest zdumiewający, manifestuje się odważnym chowaniem głów do podręcznych „strusiówek”, co zapewnia rozwój patologii, w tym marnotrawstwa środków przeznaczanych na naukę i szkolnictwo wyższe. Niedawno bezskutecznie pisałem do szefa Narodowego Centrum Nauki: „Po zapoznaniu się z efektami (jak rozumiem częściowymi – jedna z publikacji) realizacji projektu finansowanego również przez NCN zastanawiam się, czy przy takim podejściu do kierowania projektów do realizacji/finansowania/ publikowania, brane są pod uwagę ew. straty i zyski dla nauki i gospodarki, bo gospodarka oparta na wiedzy, nie

zawsze należytej, może ponosić straty, tak jak i nauka nie zawsze się rozwinie. (…) Czy nie byłoby bardziej wskazane, aby finansowana z budżetu była ta wiedza, na której można by sensownie gospodarkę opierać, i to z zyskami? (…) Można odnieść wrażenie, że sytuacja niewygodnych, nonkonformistycznych pasjonatów nauki jest obecnie w Polsce gorsza niż w czasach carskich i to może tłumaczyć poziom nauki finansowanej w Polsce”. Przed dwoma laty pisałem, domagając się uszczelnienia finansowania systemu akademickiego: „Brak należytego monitoringu projektów badawczych prowadzi do pozoranctwa grantowego i poczynań korupcyjnych, które tylko

Celem sektora nauki i szkolnictwa wyższego nie powinno być jedynie maksymalne zwiększenie nakładów budżetowych na naukę, lecz podniesienie rezultatów działalności tego sektora do poziomu światowego. z rzadka trafiają do prokuratury (…) Zwycięzcy projektów bronią się nogami i rękami przed ujawnianiem tego, co robią za pieniądze podatnika. (…) Polski podatnik nie ma szans na zapoznanie się z tym, co tzw. naukowcy robią za jego pieniądze, choć bez trudu może się zapoznać np. z wynikami projektów amerykańskich, za realizację których nie zapłacił złamanego grosza! (…) USA (i nie tylko) nie finansują projektów do szuflady czy potrzebnych

Augustyn Pytloch z żoną Jadwigą, około 1960 r. FOTOGRAFIA ZE ZBIORÓW MUZEUM W CHORZOWIE

księgi kasowe, pocztowe oraz fotografie portretowe członków i grupowe z działalności Koła.

P

ytloch z wielkim zaangażowaniem przez wiele lat odtwarzał to archiwum. Spotykał się z żyjącymi Bytomiakami i nakłaniał ich do przekazywania fotografii i dokumentów osobistych, spisywał ich wspomnienia. Efektem tej pracy i wielu kwerend było przygotowanie w 1958 roku opracowania pt. 1. Pułk Strzelców Bytomskich. Jako autor widnieje ostatni prezes Koła byłych żołnierzy 1 Pułku Strzelców Bytomskich, dr Edward Hanke, lekarz III Batalionu w stopniu podporucznika, ale bez żmudnej, mrówczej pracy sekretarza Pytlocha to dzieło nie mogłoby powstać. Rękopis nie został wówczas opublikowany i dopiero po śmierci Pytlocha w 1968 roku ukazał się drukiem w wersji ocenzurowanej. Rezultatem wieloletnich badań historycznych prowadzonych przez Pytlocha było przygotowanie rękopiśmiennej Księgi Pamiątkowej Koła 75. Pułku Strzelców G.Śl, która zawiera wiele niezwykle cennych informacji dotyczących historii Pułku oraz działalności Koła Bytomiaków, wraz z oryginalnymi fotografiami, dokumentami i relacjami. To dzieło jego życia zostało przekazane przed śmiercią wraz z innymi materiałami archiwalnymi i osobistymi fotografiami do Muzeum w Chorzowie, gdzie jest przechowywane do dnia dzisiejszego. Augustyn Pytloch do końca życia mieszkał w Chorzowie, gdzie zmarł 21 lipca 1967 roku i został pochowany na miejscowym cmentarzu parafii św. Jadwigi. Został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Śląskim Krzyżem Powstańczym, Krzyżem Zasługi dwukrotnie nadanym, Honorową Odznaką Plebiscytową. Jako weteranowi przysługiwało mu prawo noszenia odznaki 75. Pułku Piechoty i odznaki 1. Pułku Strzelców Bytomskich. K

tylko do uzyskania habilitacji lub profesury belwederskiej. Czegoś takiego nawet tam nie ma! (…) Nie widać systemowych działań, aby zmniejszyć poziom patologii akademickich, w tym mechanizmów zmniejszenia pozoranctwa naukowego i edukacyjnego, finansowanego z budżetu. Nie widać przeciwdziałania niszczeniu pasjonatów nauki i edukacji, nie widać działań na rzecz uszczelnienia wydatków księgowanych po stronie wydatków na naukę i edukację wyższą”. Przed laty starano tłumaczyć słabość nauki i edukacji wyższej kiepską bazą lokalową i infrastrukturą nauki. Po latach, po znacznych wydatkach, poziom nieruchomości akademickich osiągnął poziom europejski, a nawet światowy, a poziom nauki i edukacji wyższej się nie podniósł, a nawet spadł. Ci sami rektorzy, którzy mimo rzekomego braku pieniędzy obficie finansują pozorantów naukowych, edukacyjnych, a nawet szkodników akademickich, nie chcą finansować tych, którzy i bez finansowania coś w nauce i edukacji wyższej zrobili, a działają pro publico bono. Egocentrycy i szkodnicy w obecności takich źle się czują, tracą na swojej wyjątkowości/znakomitości – więc ich wykluczają. Akademicy boją się mówić, a nawet myśleć. Takie są skutki wypędzania z systemu akademickiego tych, którzy uczyli nonkonformizmu naukowego i krytycznego myślenia! Zwiększenie finansowania patologicznego systemu może tylko przynieść zwiększenie poziomu patologii, bo poziomu rzetelnej wiedzy, na której można by skutecznie opierać gospodarkę, nie podniesie, skoro przez lata nie podniosło. K


LIPIEC 2O19 · KURIER WNET

11

KURIER·ŚL ĄSKI

Eugeniusz Bilonożko

Jurij Temirow, dziekan wydziału his­torycznego Donieckiego Narodowego Uniwersytetu im. Wasyla Stusa uważa, że wydarzenia w Donbasie musimy rozpatrywać w trzech wymiarach: wewnętrznym (początkowa faza), wojny rosyjsko-ukraińskiej i konfrontacji Zachodu i Rosji. Dziekan Temirow podkreślił, że mieszkańców Donbasu charakteryzuje światopogląd kolektywistyczny (wartości zespołowe i paternalizm), czego skutkiem jest ich roszczeniowa postawa w stosunku do państwa i nieefektywność zachodnich programów adaptacji dla tych, którzy opuścili Donbas. „Musimy zmieniać mentalność ludzi, ale to jest bardzo trudne zadanie: 30% przesiedleńców deklaruje, że nie wróci do Donbasu po zakończonej wojnie, a kolejne 30%, że nie planuje wracać” – powiedział dziekan Temirow. Białoruski dziennikarz Biełsat TV, Zmicier Mickiewicz, w dyskusyjnej

oglądaliśmy na scenie gierałtowickiej plenerowej imprezy. Nowatorskie pomysły łączyć z tradycją, oto sztuka, której sprostali organizatorzy wspomnianej imprezy. Na scenie tego dnia wystąpiło wiele

woczesne metody rozpowszechniania informacji, uwzględniając zainteresowania współczesnej młodzieży. Zostały poruszone kwestie blokady rosyjskich portali społecznościowych oraz

Komu przeszkadza upamiętnienie Jana Olszewskiego? Piotr Galicki, Paweł Czyż

nie jest odnotowane na stronie Biuletynu Informacji Publicznej (…) Za to… na stronie Biuletynu Informacji Publicznej jest zamieszczony wniosek grupy „wojujących feministek” – w tym byłej kandydatki Wiosny do Parlamentu Europejskiego – Anity Zigler-Chamielec – z 8 marca 2019 r. Kompletnie niezrozumiałe jest upublicznienie opinii Zespołu Eksperckiego ds. Nazewnictwa Ulic, Placów oraz Nazw Obiektów Fizjograficznych za pośrednictwem pisma Pana Prezydenta z 23 kwietnia br., w którym informuje Pan, że członkowie tego ciała postanowili uhonorować austriacką śpiewaczkę operową Selmę Kurz, która nagle stała się na potrzeby rozpoznania wniosku feministek osobą związaną z naszym Miastem. (...) Więcej; nie zweryfikowano też, czy Selma Kurz nie była związana z faszyzującą Partią Chrześcijańsko-Społeczną (Christlichsoziale Partei Österreichs, CS) kanclerza Engelberta Dollfußa czy Niemiecką Narodowosocjalistyczną Partią Robotniczą Austrii (Deutsche Nationalsozialistische

Arbeiterpartei Österreichs, DNSAPÖ) w czasie, gdy zamieszkiwała w Wiedniu. Z wniosku feministek nie wynika też, jaki był stosunek Selmy Kurz do II RP. Skoro wiceprezydent Waldemar Jędrusiński w piśmie adresowanym do mnie z dnia 16 maja br. przypomina, że zmiana nazwy ulicy Ludwika Waryńskiego na Jana Olszewskiego wymaga opinii IPN, to zdziwienie budzi fakt pominięcia zasięgnięcia takiej opinii IPN na temat Selmy Kurz. Skąd zatem wynika takie wybiórcze traktowanie różnych postaci?”.

O

czywiście nie wszystkie środowiska i instytucje są negatywnie ustosunkowane do propozycji Moniki Sochy-Czyż. „Popieram inicjatywę byłej radnej Sejmiku Województwa Śląskiego V kadencji i naszej redakcyjnej koleżanki Moniki Sochy-Czyż w sprawie nadania ulicy Ludwika Waryńskiego w Bielsku-Białej imienia zmarłego w lutym premiera Jana Olszewskiego. Oburzeniem napawa mnie fakt, że komuś

Tadeusz Puchałka

M

30% przesiedleńców deklaruje, że nie wróci do Donbasu po zakończonej wojnie, a kolejne 30%, że nie planuje wracać.

Była radna Sejmiku Województwa Śląskiego V kadencji (2015–2018), Monika Socha-Czyż, zgłosiła konkretny pomysł na upamiętnienie zmarłego w lutym byłego premiera Jana Olszewskiego. Działaczka samorządowa z Bielska-Białej zaproponowała władzom tego miasta zastąpienie nazwy obecnej ulicy Ludwika Waryńskiego nową – właśnie Jana Olszewskiego.

Śląskie gody w gminie Gierałtowice wchodzą w decydującą fazę inął trudny okres eliminacji do poszczególnych konkursów, których finał z nagrodami i wyróżnieniami tradycyjnie

grupie „Informacyjny wymiar okupacji; jak obronić dzieci” przekonywał, że Rosja nie ustanie w propagandzie, bo jej głównym celem jest przekonanie świata, że ma monopol na prawdę. Uczestnicy debaty podkreślali, że władza powinna wykorzystywać no-

dziecięcych i młodzieżowych zespołów wokalno-tanecznych. Nie mogło zabraknąć przy tym i historycznych akcentów w postaci koncertów chórów Gminy Gierałtowice oraz solistów tychże zespołów. Były kulinarne przysmaki śląskiej kuchni, graczki i maszkety, a więc nowatorskie rozwiązania połączone zostały trafnie z bogactwem naszego śląskiego folkloru i ciętym śląskim humorem i satyrą. Temperaturę podniósł na początku zespół taneczny Omega, działający przy GOK Gierałtowice. Super fajer ze szpasym i naszą rodzimą muzyką zaprezentował zespół KAMRATY. Przypomnijmy, że kapela tworzy od 1999 roku. Założycielem tej śląskiej gromadki muzyków jest Ryszard Piszczelok, który przewodził na początku zespołowi BAR. Nasz Richat,

spominajom członkowie zespołu, gro na gitarze, śpiywo i kludzi tako konferansjerka ze ślonskimi ausdrukami, że tylko podziwiać i zrywać boki. Kapela śląska bez piyknych frelkow istnieć niy może, takoż ze szwarnymi karlusami śpiywajom: Agnieszka Jabłonka i Agnieszka Sus, kero krom tego piyknie gro

pokolenie (międzypokoleniowa transmisja traumy – transgenerational transmission of trauma, TTT). Na konferencji w Winnicy odbyła się także prezentacja książek w języku ukraińskim ks. prof. dr. hab. Zdzisława Struzika: „Program wychowawczy opar­ty na wartościach według nauczania Jana Pawła II” oraz „Wprowadzenie do programu wychowawczego opartego na wartościach według nauczania Jana Pawła II”. Podczas prezentacji książek omówiono kwestię etycznego i religijnego wymiaru wojny i tego, w jaki sposób dostosować metody wychowania do dzieci, które przeżyły wojnę albo okupację. Praca konferencji zakończyło ogłoszenie rezolucji akcentującej potrzebę obrony praw dzieci mieszkających na okupowanych terenach w kontekście prawa do edukacji oraz potrzebę adaptowania światowych praktyk przestrzegania praw człowieka do ukraińskiej rzeczywistości. K

może się nie podobać taki patron. Jeżeli feministki chcą uczcić bliżej nieznaną opinii publicznej Selmę Kurz, niech znajdą inną ulicę, której patrona należy wymienić. Sprzeciw wobec uhonorowania Jana Olszewskiego, który jest symbolem walki o to, aby III Rzeczpospolita Polska zerwała z dziedzictwem PRL i stanowiła kontynuację II RP, jest atakiem na narodowej imponderabilia” – napisał w tekście dla „Niezależnej Gazety Obywatelskiej” rzecznik Porozumienia Organizacji Kombatanckich i Niepodległościowych w Krakowie, dr Jerzy Bukowski. „Każda zmiana nazwy ulicy podlega pewnej procedurze. Jeśli wniosek o zmianę ulicy Ludwika Waryńskiego na ulicę Jana Olszewskiego przejdzie całą procedurę (np. opinię Zespołu Eksperckiego ds. Nazewnictwa Ulic, Placów i Nazw Obiektów Fizjograficznych i IPN- przyp. aut.), to nie widzę powodu, aby mieć tu jakiekolwiek obiekcje. Postać pana premiera Olszewskiego jest nam bliska. Jak dojdziemy do momentu, gdy będziemy podejmować decyzję,

to nasze stanowisko będzie jasne i czytelne” – powiedział w rozmowie z „Niezależną Gazetą Obywatelską” z marca lider bielskiego PiS, radny Przemysław Drabek. Asystent prasowy Instytutu Pamięci Narodowej Oddział w Katowicach Monika Kobylańska poinformowała za to, że „Urząd Miejski w Bielsku-Białej zwrócił się wyłącznie o zaopiniowanie Jana Olszewskiego jako patrona, a nie o opinię, czy można zastąpić Ludwika Waryńskiego Janem Olszewskim”.

W

ładze tego miasta próbują umniejszyć rolę byłej radnej Sejmiku Województwa Śląskiego Moniki Sochy-Czyż w upamiętnieniu osoby zmarłego premiera przez pominięcie treści złożonego przez nią wniosku we własnej korespondencji z IPN. Co szokujące, włodarze tego miasta ukryli niezwykle pozytywną opinię, jaką przesłał wiceprezydentowi Bielska-Białej Waldemarowi Jędrusińskiemu dyrektor Biura Upamiętnienia Walki i Męczeństwa IPN Adam Siwek. To jasne, jeśli się zważy, że petycji/wniosku byłej radnej nie ma w elektronicznym Biuletynie Informacji Publicznej. Po co – według urzędników z bielskiego magistratu – informować o tym bielszczan? „Jan Olszewski był osobą o niezaprzeczalnych zasługach dla naszego kraju (…) Wobec powyższego w pełni popieramy inicjatywę upamiętnienia osoby Jana Olszewskiego w przestrzeni publicznej miasta. Proponujemy równocześnie, aby obok tablicy z nazwą ulicy rozważyć umieszczenie kolejnej, zawierającą krótką informację o osobie patrona. Takie rozwiązanie będzie służyć naszej wspólnej pamięci,

a zwłaszcza edukowaniu młodego pokolenia” – napisał 5 kwietnia dyrektor Adam Siwek w swoim piśmie do władz Bielska-Białej. Sprawę na swoim profilu na Twitterze odnotowała poseł PiS Anna Sobecka czy lider KPN-Niezłomni Adam Słomka. Warto zaapelować, aby obecni i byli parlamentarzyści, którzy znali zmarłego premiera Jana Olszewskiego, zaprotestowali przeciwko cenzurze, jaką najwyraźniej stosują władze Bielska-Białej. Nie wszyscy bowiem

FOT. NGO BIELSKO-BIAŁA

W

tym mieście rządzi dziś koalicja PO (prezydent Jarosław Klimaszewski) – Niezależni.BB (Janusz Okrzesik – były parlamentarzysta OKP/UD/UW) i radnych byłego prezydenta Jacka Krywulta (kandydat z listy PZPR do Senatu RP w wyborach z 4 czerwca 1989 roku). Najwyraźniej względy poprawności politycznej w Bielsku-Białej przesądziły o tym, że petycji/wniosku Moniki Sochy-Czyż nie ma nawet w internetowym Biuletynie Informacji Publicznej. 10 czerwca była radna wojewódzka postanowiła wystąpić do władz miasta z protestem, a ich postępowanie skomentowała: „Przekazałam w sekretariacie prezydenta Klimaszewskiego 240 podpisów poparcia bielszczan pod moim projektem. Oczywiście mogło ich być więcej. Chodzi o symbol. Dla pana Klimaszewskiego i jego koalicjantów ważniejsze jest upamiętnienie austri­ ackiej śpiewaczki Selmy Kurz bez opinii IPN niż przyznanie, że opinia Polaków na temat zmarłego premiera jest pozytywna. To wstyd!” W swoim piśmie do władz Biels­kaBiałej bielska społeczniczka pisze jasno: „Pragnę wyrazić zdecydowany protest przeciwko stosowaniu przez Panów cenzury politycznej związanej z upamiętnieniem śp. Premiera Jana Olszewskiego. Uważam, że ukrywanie przed opinią publiczną istnienia mojego wniosku z 18 lutego br. w sprawie zmiany nazwy dotychczasowej ulicy Ludwika Waryńskiego na ulicę Jana Olszewskiego wynika ze źle rozumianej poprawności politycznej. Tymczasem mój wniosek został poparty przez 240 mieszkańców i nadal jest rozpoznawany tajnie, a jego wpłynięcie jako petycji

W słowie wstępnym rektor przypomniał, że Doniecki Narodowy Uniwersytet im. Wasyla Stusa w Winnicy zawdzięcza swoje istnienie studentom, którzy w 2014 r. rozpoczęli pod ścianami gabinetu ministrów Ukrainy akcję „Ratujmy Alma Mater!”. Następnie konsul generalny Polski w Winnicy Damian Ciarciński opowiedział o tym, że Polska uczestniczy w odbudowie szkoły w Awdijiwce oraz wspiera obywateli Ukrainy, którzy musieli wyjechać z miejsc konfliktu. „Polska rozumie ukraińskie potrzeby, Polska wie, co się dzieje i dlatego pomaga Ukrainie” – podkreślił konsul generalny. Irina Żdanowa, dyrektor fundacji „Otwarta polityka”, zaznaczyła, że prawa do życia i edukacji należą do podstawowych praw człowieka, o czym często zapomina się podczas wojny. Praca na konferencji była kontynuowana w czterech panelach dyskusyjnych.

Okupacja Donbasu i sytuacja dzieci

możliwość pracy ukraińskich dziennikarzy na okupowanych terenach. Oleksij Macuka, redaktor portalu Nowosti Donbasa, przypomniał, że ukraińskie media często stygmatyzują obywateli, którzy zostali na okupowanych terenach, a także, że dziennikarze powinni unikać języka nienawiści. Uczestnicy forum wyrażali przekonanie, że Ukraina powinna walczyć o zaufanie tych swoich obywateli, którzy zostali na okupowanych terenach. Mariusz Patey, dyrektor Instytut Romana Rybarskiego, przestawił koncepcję wsparcia polityki prorodzinnej oraz mechanizmów opieki dzieci na przykładzie Polski i Czech. Dariusz Tułowiecki, szef Katedry Socjologii Małżeństwa i Rodziny, Polityki Społecznej i Demografii na Wydziale Studia nad Rodziną UKSW, wygłosił referat na temat „Trauma wojenna u sierot”, w którym omówił mechanizm powstania traum wojennych u dzieci oraz mechanizm przekazywania ich na następne

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

W

spółorganizatorami konferencji był Wydział Studiów nad rodziną Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, Instytut Jana Pawła II w Warszawie oraz Centrum Politycznych Narracji Demokracji (Czerniowce). Spotkanie w Winnicy odbyło się przy honorowym patronacie forum partnerstwa przy MSZ Polski i Ukrainy. Forum poświęcone obronie praw dzieci rozpoczęło się otwarciem wystawy fotografii wojennego reportera, dziennikarza Radia Wolność, Andrija Dubczaka, zatytułowanej „Życie na zerówce. Dzieciństwo o smaku piołunu”. Następnie ogłoszono wyniki konkursu plastycznego dla dzieci „Donbas i Krym, miejsce spotkania – Ukraina”, a uczestnicy otrzymali wyróżnienia od Walerija Korowiaja, przewodniczącego winnickiej administracji obwodowej.

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

1 czerwca, w Międzynarodowy Dzień Dziecka, w Winnicy na Ukrainie odbyło się naukowe forum „Prawa dzieci na okupowanych terenach i w czasie wojny”. Organizatorem wydarzenia był Doniecki Narodowy Uniwersytet im. Wasyla Stusa, który związku z okupacją Donbasu od 2014 roku działa na uchodźstwie.

Monika Socha-Czyż – jak szef bielskiej rady miasta Janusz Okrzesik, były parlamentarzysta – uważają, że wieloletnie ściskanie ręki zmarłego premiera na sejmowych korytarzach przy Wiejskiej nie zobowiązuje do dbania o upamiętnienie kogoś, kogo się znało. K Piotr Galicki / Paweł Czyż, Red. Naczelny „Niezależnej Gazety Obywatelskiej”

na klarnecie i organach. O prezencji nie wspominamy; dodam tylko, że ten, kto nie widział, niech żałuje. Dali na gitarze gro wspomniany wcześni Ryszard Piszczelok, a Marek Pieczka to je majster od trąbki i saksofonu, no i momy ślonsko ferajna w komplecie.

Dejcie pozor Kapela do tej pory wydała 9 płyt, a więcej o tej przesympatycznej gromadce poczytacie na stronie zespołu. Już samo ich zaproszenie gwarantowało wspaniałą zabawę, a to nie wszystko.

W podobnym klimacie, lecz z domieszką ostrej bałkańskiej i tureckiej muzy, wystąpił zespół POZYTWNIE NAKRĘCENI w składzie: Julia Radek – śpiew, Marek Omasta – akordeon, śpiew, lider zespołu, Zbigniew Marciniec – gitara basowa, Marcin Dąbrowski – perkusja, Szymon Ziółkowski – saksofon altowy, Bartłomiej Cipirski – saksofon, klarnet, Krzysztof Chmielarz – trąbka. Należy dodać, że nasi goście pamiętali o naszej śląskiej historii i z łezką w oku słuchaliśmy w ich wykonaniu utworu 2+1, w którym mowa jest o pierwszym zrywie powstańczym. Pięknie zaśpiewali także utwór Poszła Karolinka. Ukłony dla zes­połu... To była wspaniała uczta i najstarsze

Hanysy pewnie nie pamiętają tak udanego koncertu. Czasu na oddech było niewiele, bo tuż po wspomnianym koncercie na scenie pojawił się nie kto inny jak Grzegorz Poloczek, i już wiadomo, że publika trzymała się za boki od początku do końca występu tejże uwielbianej nie tylko na Śląsku gwiazdy estrady. Na koniec należy wspomnieć o włodarzach gminy i samorządowcach, którzy, podobnie jak publiczność, bawili się wspaniale od początku do końca imprezy. Brawo Gminny Ośrodek Kultury, brawo Gmina Gierałtowice! Wspaniała zabawa i wiele atrakcji dla wszystkich w przedziale wiekowym od zera wzwyż. K


KURIER WNET · LIPIEC 2O19

12

KURIER·ŚL ĄSKI Ślonsko kapela „Wesoła Biesiada” oraz Bernadeta Kowalska i Przyjaciele

XI edycja Festynu Rodzinnego w Paniówkach Tadeusz Puchałka

J

a, to już jedynosty roz potkali my se w Parku Joanny we Paniówkach na wesoły rodzinny biesiadzie. Wszyske te atrakcje z graczkami dlo bajtli, szpilplacym, wosztym ze fojerki i moc ślonskich inkszych cudow, moglimy „konsumować”, dziynka Towarzystwu Przyjaciół Paniówek, Radzie Sołecki i Szołtysowi Bogusiowi Mryce. Chop mo intus a pomyślonek, niy darmo go na szołtysa wybrali. Ja, jak biesiada, to dobro muzyka, bez kery żodyn fest łodbyć se niy może. Ale zanim

Przed 1772 rokiem Lwów, uznawany obecnie za Kresy, dzieliła większa odległość od granicy wschodniej Rzeczypospolitej Obojga Narodów niż od zachodniej.

Kresy w Muzeum w Gliwicach Tadeusz Loster Kto by myślał, kto by się spodziewał, Że gdzieś za światem w bodziakach czehryńskich, Że gdzieś na kresach niegdyś ukraińskich, Taki świat dzielny i uroczy bywał? Od ujścia Rosi – aż tam, gdzie Siniucha Na pograniczu już do Bohu wpada Szła linia kresów i ziemia tak głucha, Że tylko czasem pod koniec zagada. Sześć tam chorągwi pogranicze strzegło, Daleko było od luki do luki, I kilka rzędów mogił stepem biegło. A czort stepowy wyprawiał swe sztuki. Bo trzeba wiedzieć, choć nie było wojny, Przecież na kresach rzadki dzień spokojny. Humańskiej rzezi pamięć była świeża, A bojaźń dżumy trzymała żołnierza. I dniem, i nocą na czacie granicznej; Bo potrzeba wielka, a człek nie był liczny. Wincenty Pol, Mohort. Rapsod rycerski (fragmenty)

Ż

ycie we dwoje nie jest łatwe; tym trudniej jest prowadzić je bez wsparcia z Nieba. Mało kto już tym się przejmuje. Tłumaczenia pozostawania w nieformalnych związkach przez dwoje ludzi zwykle są pospolicie jednakowe: trzeba się wypróbować, kochamy się, ale też nie jesteśmy siebie pewni, chcemy być razem, nie możemy się pobrać, to jest nasza sprawa itp. Stało się to już tak powszechne, że właściwie nie budzi zgorszenia. Starodawną zaś praktykę wstrzemięźliwości przedmałżeńskiej wyrzucono do lamusa jako niedzisiejszą, zacofaną i niemodną. Niektórzy nawet nie zdają sobie z tego sprawy, że powinno być inaczej. Cóż, takie mamy czasy… Szkoda! Gdy się spojrzy na statystyki rozstań i rozwodów, wyraźnie widać, że współcześnie jest ich przerażająco dużo, czego nie było jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Wtedy też miłość musiała zostać przypieczętowana oficjalnym ślubowaniem małżeńskim, a co najmniej przyrzeczeniem cywilnym. Ceremonia religijna zaś przez swą sakramentalność szczególnie podkreśla wartość związku mężczyzny i kobiety, i cementuje miłość, tworząc podwaliny mocnego fundamentu normalnej rodziny. Obecnie nawet słowa: „mąż” i „żona” powszechnie bywają zastępowane innymi, bardziej partnerskimi określeniami. Pojęcia: „panna” i „kawaler”

W

dniach od 16 lutego do 23 czerwca w Muzeum w Gliwicach – Willi Caro – czynna była wystawa „Kresy w malarstwie polskim ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie”. W trzech salach wystawowych zostały zaprezentowane obrazy takich wybitnych polskich malarzy, jak Wincenty Dmochowski, Józef Chełmoński, Józef Szermentowski, Teodor Axentowicz, Leon Wyczółkowski, Adam Chmielowski, Julian Fałat, Kazimierz Sichulski, Ferdynand Ruszczyc czy najbardziej związany z Kresami Jan Stanisławski. Dzięki uprzejmoś­ci Muzeum Narodowego w Krakowie zwiedzający gliwicką wystawę mogli podziwiać na zgromadzonych płótnach polskie bezkresne krajobrazy, ruiny zamków i twierdz strzegących granic dawnej Rzeczypospolitej, szlacheckie dworki, bogactwo kolorów tamtejszej przyrody oraz utrwalone na obrazach zwyczaje i „typy” zamieszkującej tam ludności. Przesłaniem wystawy było zdanie zaczerpnięte z książki Pożoga Zofii Kossak- Szczuckiej: „Kresy… Bogate, stare, piękne słowo. Jest w nim obszar i przestrzenność, bezkres równin

falujących, oddalenie od świata i wicher stepowy”. Czy takie stare słowo? Autorzy wystawy, tłumacząc, co oznacza słowo ‘Kresy’ (zdolne w tysiącach Polaków budzić silne wzruszenia), zapom­nieli o tym, że żyje ono w naszym języku dopiero od ponad 150 lat. Twórcą jego był wybitny poeta Wincenty Pol, a użył go po raz pierwszy w Rapsodzie rycerskim Mohort wydanym w Krakowie w 1854 roku. Mohort, obok Pieśni o ziemi naszej, był najwybitniejszym utworem Wincentego Pola, a co ciekawe, w XIX wieku był równie poczytny jak Pan Tadeusz Adama Mickiewicza. W 1883 roku ukazało się najpiękniejsze wydanie tego dzieła, okraszone 24 ilustracjami Juliusza Kossaka, przedstawiającymi również widoki polskich Kresów. Mohort to nazwisko ponad stuletniego polskiego oficera, dowódcy chorągwi pilnującej polskiej wschodniej granicy przed 1772 rokiem, kiedy Lwów, uznawany obecnie za Kresy, dzieliła większa odległość od granicy wschodniej Rzeczypospolitej Obojga Narodów niż od granicy zachodniej. Na południowym wschodzie graniczyliśmy z Mołdawią i Chanatem

na Wilczy u Erwina, ło czym artystka spomniała we swoi przedmowie. Pora dni do przodku, 3 maja, stanyła ze swojom grupom muzykow na paniowczański scynie. Jak łoni to robiom, niy wiym, ale dowajom rada i to je nejważniejsze. „Wesoło Biesiada” to je roztopiykno frelka i dwóch artystow, tyż szwarnych karlusow. A grajom, a śpiywajom! To trza widzieć. Szkryflanie nic tu niy pomoże. Pogoda niy bardzo dopisała, ale do taki muzyki niy trza 30 stopni w ciyniu, sztyry konski i koszule trza wykroncać.

Piyknie boło, fest piyknie. Widać, że we gyrotowski gminie, jak we pilchowicki, poradzom se bawić i świyntować jak Pon Boczek przikozoł. Przeproszom za te ślonski ausdruki, ale jako tu inaczy naszkryflać, jak mowa ło ślonski biesiadzie, pra? Trza dodać, że łodwiedzioł nos we Paniowkach sołtys Wilcze z małżonkom i kustosz Małego Muzeum we Wilczy ze swojom połowicom. Piyknie jak se tak gminy poczynajom ze sobom kamracić, fest piyknie. Niy zapomnioł ło swoim sołectwie Wójt Gminy Gierałtowice Leszek Żogała, kery takoż przyboł ze swojom i dzieckami. JA, do szpasu ździebko i trocha na poważnie bawiyli se wszyjscy we Paniówkach do późnych godzin wieczornych. Yno po jakymu wajzry na zygarze tak wartko za...jom. Niy myście se, że te pip to je brzydkie słowo. Miało byść zapieprzajom, ale jakby tak bajtle słyszały, to lepi wykropkować. Prowadzyniym imprezy zajon se majster łod konferansjerki, Krzysztof Wierzchowski. Boki zrywać, tela powiym. Ja toż latosie świynto Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski przechodzi do historie. Czekomy, co bydzie na bezrok, toż pyrsk ludkowie rostomiyli. K

ło tym spomnymy, niy śmiymy zapomnieć ło tych, co mieli ciynżko szychta, skuli tego festu. Frelki przi sztandach we piyknych klajdach marzły na placu, bo co łoblykły westa abo jakla, to jakiś rodzaj mynski prosioł, coby se seblykły do zdjyncio (wiymy skuli czego). Szołtys nerwowy lotoł jak amerykański sprinter, sołtysowo we piyknym ślonskim klajdzie pomogała, jak umiała, ale ło tym żdziebko późni. Gwiazdami tego wieczora we Paniówkach boły dwa zespoły, za kerymi wyndrujom fani z całego Górnego Ślonska i niy dziwota, styknie wejrzeć na zdjyńcia: Bernadeta Kowalsko ze swojymi kamratami. Docie wiara, że niydowiynko podziwiali my ta artystka

Krymskim, a na północnym wschodzie kiedyś Smoleńsk, przynależny do Litwy, oddalony był od granicy z Rosją o około 120 km. Przesuwały się obszary Kresów Wschodnich, i to na niekorzyść naszej umiłowanej Ojczyzny. W okresie II Rzeczypospolitej graniczyliśmy jeszcze z Rumunią, za rzeką Zbrucz pozostał nawet Kamieniec Podolski, a Lwów od granicy Rosji Sowieckiej oddalony był o ponad 150 km. W tym okresie zachwycaliśmy się Huculszczyzną, a tango Polesia czar, opisujące półdziką przyrodę tych terenów, biło rekordy popularności. Kto by pomyślał, że najstabilniejszą granicą przez kilka stuleci, do czasu pierwszego rozbioru Polski, była granica pomiędzy Śląskiem a Rzeczpospolitą?

W

incenty Pol, używając słowa ‘kresy’, nazywał tak wschodnie rubieże Polski. A przecież mieliśmy również Kresy Zachodnie, którymi był utracony Śląsk. Po 1815 roku Kresami Zachodnimi nazywano tereny, które znalazły się w zaborze pruskim. Było to Pomorze Gdańskie, Poznańskie i Warmia, a po 1918 roku – Pomorze Zachodnie, Pomorze Słupskie, Dolny Śląsk i Śląsk Opolski. Dla dzisiejszego mieszkańca Rzeczypospolitej Kresy Zachodnie to ziemie położone wzdłuż prawie sześćsetkilometrowej granicy naszego kraju i co ciekawe, większości Polaków są o wiele mniej znane niż słynne Kresy Wschodnie. A jest co podziwiać: Krainę Domów Przysłupowych koło Bogatyni,

imponującą rezydencję magnacką w Radomierzycach, transgraniczny Park Mużakowski, jedyne w Polsce Muzeum Bociana, ptasi raj w Parku Narodowym „Ujście Warty” czy resztki twierdzy w Kostrzynie. Można natrafić na fas­ cynujące miejsca, jak wioski Zaodrza ze średniowiecznymi kościółkami czy stare miasteczka z zachowanymi śladami dawnej świetności, jak Przewóz, Trzebiel, Widuchowa i wiele, wiele innych cudnych miejsc przyrody, nieprzekształconych jeszcze ręką ludzką. Czy do tych terenów nie pasuje lepiej nazwa Kresy Zachodnie niż komunistyczna, propagandowa nazwa „Ziemie Odzyskane”? Ironią losu, miejsca te w większości zasiedlone są przez byłych mieszkańców Kresów Wschodnich. K

Wyrażenie to brzmi bardzo jednoznacznie w naszych czasach, kiedy to kochające się pary powszechnie i bez zażenowania razem spełniają swoje intymne potrzeby emocjonalne, bez moralnego ani prawnego usankcjonowania. Tym mocniej jest to niegodziwe w odniesieniu do ludzi wierzących, którzy wzajemną miłość odważają się wyrażać bez specjalnego błogosławieństwa.

przedstawienie Anioła Stróża, przeprowadzającego przez kładkę dwoje dzieci. Był on artystą popularnym i niezwykle pracowitym. Tworzył tygodniowo po dwie akwarele, obrazy olejne i litografie. Pozowały mu żona i dwie córki. Wiele z jego dzieł zostało powielonych w oleodrukach, które zdobiły potem mieszkania. Występowały też jako reklamowe etykiety i pocztówki. Na jednym z nich przedstawił uroczą pannę spędzającą ostatnią noc przed ślubem. Młoda kobieta jest rozmarzona, w koronkowym negliżu, na miękkim łożu, owiana pastelową aurą; czyli dokładnie taka, jaką chciałby widzieć ją ukochany. Tęskni za doznaniem prawdziwej miłości. Radośnie czeka na ten moment. Wokoło niej krążą myśli w postaci niewinnych amorków. Otacza ją to, czym pragnie obdarzyć ukochanego: panieński wianek, biel ślubnej sukni, klejnoty najlepszych cnót, bukiety szczerych uczuć, girlandy marzeń, subtelne nutki miłosnych drżeń serca, romans zapisany na kartach powieści… Temat wionie słodyczą, jaką powinna smakować rozkoszna miłość nowożeńców. Wszak niegdyś, nie bez sensu, kolację przed nocą poślubną nazywano właśnie cukrową. Jest to obraz najwdzięczniejszych chwil z przełomu życia dziewczyny w kobietę. Patrząc na niego, można zatęsknić za tym, co kiedyś było wznios­ łe, a niestety zostało strywializowane. Miejmy nadzieję, że ta dawna obyczajowość jeszcze powróci. K

Noc przedślubna Barbara Maria Czernecka

prawie wcale nie są już używane. „Narzeczeństwo” wydaje się być stanem tak przestarzałym, że już zupełnie niefunkcjonalnym. A przecież przez całe tysiąclecia bardzo dobrze sprawdzał się ów porządek moralny, prawnie regulujący implikacje małżeńskie i rodzinne. Sam ślub był dla człowieka najważniejszą w życiu sprawą. Tak było we wszystkich znaczniejszych religiach i kulturach. Pierwszych ludzi w Raju pobłogosławił sam Pan Bóg jako mężczyznę i kobietę, polecając im zaludniać ziemię i panować nad światem. Kolejne historie biblijne zawierają w sobie ważne aspekty rodzinne. Nowy Testament podkreśla ideały życia małżeńskiego. Absolutną jedność małżonków głosili greccy filozofowie. Ponadczasowe dzieła wybitnych myślicieli czy poetów zawsze akcentowały dobro wynikające z prawdziwej miłości, a potępiały gorszące wyuzdanie. W sztuce, muzyce i literaturze najpiękniej przedstawiano

Panieński wianek, biel ślubnej sukni, klejnoty najlepszych cnót, bukiety szczerych uczuć, girlandy marzeń, subtelne nutki miłosnych drżeń serca, romans zapisany na kartach powieści… Temat wionie słodyczą, jaką powinna smakować rozkoszna miłość nowożeńców. dążących ku sobie mężczyznę i kobietę. Oczekiwanie na całkowite spełnienie cechowało romantyczne napięcie.

Pospolite wierszyki i przyśpiewki, zwłaszcza ludowe, przepełnione były wzajemną tęsknotą ukochanych. Także

bajki, po zawiłych perypetiach pozytywnych bohaterów, zawsze kończyły się puentą w postaci hucznego ślubu, po którym małżonkowie „żyli długo i szczęśliwie”. Alkowa mieściła się kiedyś za kotarą tabu. I niepotrzebne były domówienia, bowiem tam natura działała bez potrzeby specjalnej edukacji. Miłość scalała dwoje zakochanych w jedno ciało i – co było najważniejsze – odbywało się to legalnie. Cierpliwe czekanie na spełnienie uznawano za dobre samo w sobie. Piękny tego obraz stworzył wiedeński artysta czeskiego pochodzenia, Johann Franz Čačka, tworzący pod pseudonimami: Hans Zatzka, Zabateri, P. Ronsard, Joseph Bernard lub Bernárd Zatzka. Tworzył on na przełomie XIX i XX wieku. Jego dzieła zwykle przeds­ tawiały scenki idylliczne, sielankowe, baśniowe, wręcz magiczne. Jest on także autorem licznych obrazów religijnych. Tenże malarz stworzył najbardziej znane




Nr 61

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Lipiec · 2O19 W

n u m e r z e

Jestem, pamiętam, czuwam w Wielkopolsce Jolanta Hajdasz

A

Z

E

T

A

NN

II

EE

CC

W filmiku panów Sekielskich o przewrotnym tytule Tylko nie mów nikomu, wrzuconym do Internetu tuż przed wyborami do Parlamentu Europejskiego w nadziei, że wpłynie na ich wynik (nie wpłynął!), napiętnowano kilku katolickich kapłanów, oskarżając o czyny pedofilskie. Znalazł się wśród nich ksiądz Eugeniusz Makulski, wieloletni kustosz i budowniczy Sanktuarium Matki Boskiej Licheńskiej, Bolesnej Królowej Polski, oraz tamtejszej bazyliki, uznanej przez Episkopat Polski za Wotum Narodu Polskiego na Dwutysiąclecie Chrześcijaństwa i Tysiąclecie Chrztu Polski.

O O

D D

ZZ

II

EE

N

N

A

Autorom Tylko nie mów nikomu (i nie tylko im) wystarczył jeden anonim. Nawet współbracia odżegnali się od pomówionego natychmiast. A co z zasadą domniemania niewinności?

Rykoszetem w Licheń

J

Wcześniej, 9 lipca 2014 r., oskar­ życiel pisze do oskarżonego kolejny list, grożąc kompromitacją, jeśli nie dostanie pieniędzy. Cytuję: „Doma­ gam się od księdza konkretnego za­ dośćuczynienia, które przekażę na cel charytatywny”. Będzie jeszcze jeden list, z dnia 23 lipca 2014 (dzień po orzeczeniu rzymskiej Kongregacji), pełen odrazy i pomówień o czyny seksualne, również zakończony groźbą szantażu. Cytuję: „Oświadczam jeszcze raz. Domagam się odszkodowania, które przekażę na cele charytatywne. Jeśli nie będzie reakcji do końca sierpnia, nagłośnię sprawę publicznie”.

Kiedy Rafał jest szczery? Henryk Krzyżanowski

Rafał Grupiński, ongiś działacz opozycyjny i konspirator, nagrany ukrad­ kiem na ulicy zapewniał, że jego partia poprze postulaty LGBT, ale dopiero po wyborach, bo nie chce, by przepędzono ją na prowincji. To już tak źle z dużymi miastami? – chciałoby się zapytać. O tym ballada.

Ballada dla Rafała, który kiedyś osaczał z nami komucha, a dziś boi się Świebodzina Trzódkę w stolicy Cimoszewicz, a Miller fanów ma w Poznaniu, tu, gdzie Jaśkowiak progres krzewi, wraz z Kopacz Ewą (na wygnaniu). Każdy swych fanów jakoś złapał, każdemu skądś tam kasa płynie. Więc czemu tak się boi Rafał, że go przepędzą w Świebodzinie?

Nierówno los rozdziela szanse; jednym przepustkę dał z tenkraju. Nawet nie muszą parle franse, żeby w brukselskim osiąść raju. A tamten, co się nie załapał, ma zero, figę, biedaczyna. No i się lęka biedny Rafał, że go przepędzą z Świebodzina.

W Unii, opromienionej tęczą od Francji brzegów po Trójmorze, do gejów wszyscy dziś się wdzięczą, bo to w karierze pomóc może. Czyś facet z ikrą, czy fajtłapa, premia za służbę cię nie minie. A jednak wciąż się lęka Rafał, że go przepędzą w Świebodzinie.

PRZESŁANIE Rafale, dawnych lat nie wskrzesisz, a moje dziś życzenie płynie, by lud dzisiejszych twych kolesi przegnał, nie tylko w Świebodzinie.

Jako ludzie dialogu i kompromisu żądamy, by Kaczyński przestał niszczyć tenkraj. Tenkraj, ze starannością zorganizowany przez tajne służby i agenturę, ulega dewastacji! Nie damy Kaczyńskiemu otworzyć puszki z Pandorą ksenofobii i nietolerancji! Relacja Jana Martiniego z gdańskiej manifestacji LGBTitd.

JP II usłyszany po 40 latach

Poświęcony i odsłonięty w 1999 r. pomnik Jana Pawła II – wotum wdzięczności za jego wizytę w Licheniu w 1999 r. W czerwcu br. został zdemontowany

Co zdumiewa najbardziej – oskar­ żonemu nie dano możliwości obrony przysługującej, zgodnie z prawem, na­ wet seryjnym mordercom, o których – mimo że zbrodniarz ujęty, przewód sądowy w toku, lecz wyrok nie zapadł, mówi się domyślnie „m i a ł zamor­ dować”.

Wygląda na to, że fala hejtu, która miała zatopić wyborców PiS, ruszy na miliony licheńskich pielgrzymów, co godziłoby w kult Matki Boskiej Licheńskiej z Orłem Białym na piersiach. Czy nie o to właśnie chodzi? Mimo to milczał do maja 2019 roku (anonim musiał wysłać grubo wcześniej), do momentu wyemitowa­ nia obrazu panów Sekielskich. Przy­ padek?... O co więc chodziło? O sa­ tysfakcję? O ukaranie domniemanego winowajcy? Może, po prostu, o kasę? A może o coś zupełnie innego?...

Gdańskie Waginalia

2

Krystyna Lubieniecka-Baraniak ako autorka biograficznej książki Pałac dla Królowej (Fund. Pol­ skie Gniazdo, Wrocław 2010) o tym wyjątkowo zasłużonym dla Kościoła i Ojczyzny kapłanie (polecam tę lekturę, gdyby ktoś zechciał poznać jego życie i dokonania), czuję się w obowiązku zabrać głos. Zastanawiające, że – w tym wyłącz­ nie przypadku – oskarżyciel pozostaje anonimowy. Warto również podkre­ ślić, że sprawa toczy się zakulisowo od sześciu już lat, kiedy to oskarżyciel od­ mówił oskarżonemu spotkania twarzą w twarz, o co ten – przez pośrednictwo przełożonych – zabiegał. Zarzucił wówczas (w liście z 24 października 2013 r.) księdzu Makul­ skiemu molestowanie seksualne, grożąc upublicznieniem, jeśli do 30 paździer­ nika 2013 r. nie otrzyma rekompensa­ ty finansowej, a następnie, nie docze­ kawszy się reakcji, w dniu 15 listopada 2013 r. powiadomił o „przestępstwie” Przełożonego Generalnego Zgromadze­ nia Marianów, który przekazał rzecz do Kongregacji Doktryny Wiary w Rzymie. W odpowiedzi miano orzec, iż sprawa (wg prawa kościelnego i państwowego) jest przedawniona i zalecono odizolowa­ nie ks. Makulskiego w domu zakonnym, pod kontrolą przełożonych, bez prawa pełnienia obowiązków duszpasterskich – orzeczenie z dnia 22 lipca 2014 r.).

2

C

zyżby katolickiemu księdzu nie należało się śledztwo proku­ ratorskie i prawomocny wy­ rok Sądu? Autorom „Tylko nie mów nikomu” (i nie tylko im) wystarczył jeden anonim. Nawet współbracia od­ żegnali się od pomówionego natych­ miast. A co z zasadą domniemania niewinności? Zapomniano o niej, zasłaniając pośpiesznie, a następnie usuwając sprzed bazyliki pomnik świętego pa­ pieża, Jana Pawła II – dzieło znanego artysty rzeźbiarza, prof. Mariana Ko­ niecznego z Krakowa, ufundowane przez Grzegorza Tuderka, dyrektora Budimexu – firmy budującej bazylikę – dedykowane papieżowi Polakowi ja­ ko wyraz wdzięczności za nawiedzenie Lichenia w 1999 roku i konsekrowanie budującej się (rzecz bez precedensu!) świątyni. Powód?... Postać klęczącego przed papieżem kapłana, podającego Zastęp­ cy Chrystusa makietę bazyliki, utoż­ samiono domyślnie z księdzem Ma­ kulskim. Zgodnie z medialną zapowiedzią, monument powróci na swoje miejsce przed frontonem bazyliki po… oddzie­ leniu figury „grzesznika” (a co z pra­ wami autorskimi artysty?!). Szkoda, że zapomniano o pewnym drobnym szczególe. Ksiądz Makulski od młodoś­ ci nosi okulary. Nie zauważyłam ich na nosie klęczącego przed Głową Kościoła katolickiego. To postać anonimowa! Ja­ kiś po prostu zakonnik, przedstawiciel Zgromadzenia Marianów, którzy w tym sanktuarium służą od 1949 roku. Strach (przed hejtem i przed posądzeniem o krycie domniemanego przestępcy) ma wielkie oczy.

I

dąc za ciosem, zasłonięto folią ogromny obraz na jednej z we­ wnętrznych ścian bazyliki, „ska­ żony” postacią jej budowniczego, sto­ jącego w grupie ukazanych tam osób – pożywka dla „święcie oburzonych” i – być może – pretekst do dalszych działań. Wyburzenie „sprofanowanej” ściany? Może całego obiektu?... To by się ładnie wpisało w antydekalog euro­ pejskiej poprawności! „Licheń zbudo­ wany na grzechu”, jak chce oskarżyciel w jednym z listów, powinien zniknąć z powierzchni ziemi? Wygląda na to, że fala hejtu, która miała zatopić wyborców PiS, ruszy na miliony licheńskich pielgrzymów, co godziłoby w kult Matki Boskiej Licheń­ skiej z Orłem Białym na piersiach. Czy nie o to właśnie chodzi? Zwłaszcza tym, którzy od początku pytali, jak długo jeszcze „pomnik zbrodniarza” będzie kłuł w oczy „porządnych obywateli?!”. W tym kontekście dziwi promo­ wanie skazanego sądownie celebryty o światowej sławie, przestępcy seksu­ alnego, Romana Polańskiego. Czym­ że innym jest wyemitowanie (31 maja 2019 godz. 20:00 w TVP KULTURA – pora najlepszej oglądalności) jego filmu „Wstręt”, poprzedzone panegirycznym słowem wstępnym grona krytyków? I ani pary z ust na temat innych upo­ dobań reżysera. Uznano, jak mniemam, że amo­ ralność twórcy nie deprecjonuje jego dzieła. Zgoda. Tylko skąd ta różnica w traktowaniu różnych twórców? Czy domniemane przestępstwo księdza Makulskiego (przypisane mu bez pro­ cesu sądowego, na podstawie anoni­ mowego pomówienia – słowo prze­ ciw słowu – podczas, gdy przysługuje mu status podejrzanego) przekreśla jego zasługi? Zdaniem „ciskających biblijnymi kamieniami” – to oczywi­ ste. Idąc tym tropem, musielibyśmy zniszczyć wiele cennych pomników kultury, łącznie z dziełami Leonarda da Vinci. Na koniec – pytanie do oskarżycie­ la. Czy, gdyby otrzymał żądaną rekom­ pensatę, spuściłby zasłonę milczenia na swoją (wciąż jeszcze domniemaną) krzywdę? Wtedy przestałoby mu zależeć na ukaraniu domniemanego sprawcy? Co zyskał, spełniając groźbę, chociaż pieniędzy nie otrzymał? Poza dostar­ czeniem wrogom Kościoła katolickiego paliwa pod stos – nic. K

Stoimy w obliczu ostatecznej konfrontacji między Kościołem a antykościołem, Ewangelią i jej zaprzeczeniem. Słowa Ojca świętego były głosem proroc­ kim kierowanym do rodaków w nadziei, że uchroni ich przed niebezpieczeństwami, które niesie współczesna cywilizacja, pisze Katarzyna Purska USJK.

6-7

Medycyna wobec życia i śmierci Obowiązkiem i powołaniem lekarza jest walka z chorobą, cierpieniem, niepełnosprawnością. W momencie śmierci kończy się jego zadanie. Wspomagając w jakikolwiek sposób śmierć, zaprzecza swojemu powołaniu. Marian Smoczkiewicz o problemach etycznych związanych z odbieraniem życia i zadawaniem śmierci.

7

Na motocyklach po Gruzji Gruzja była naszym marzeniem już od kilku lat. Chcieliśmy pojeździć na motocyklach po tych pięknych górach nad morzem i spotkać się z Gruzinami. O tym, dokąd zawiodła ich pasja motocyklowa, z członkami Motocyklowego Stowarzyszenia Pomocy Polakom za Granicą z Grodziska Wlkp. rozmawia Jolanta Hajdasz.

8

Festiwal tańca Ku zaskoczeniu widzów tancerze w błyskawiczny sposób przebrali się już na parkiecie i bardzo dynamicznie zatańczyli układ formacji hip-hop. Nie wiem, czy w drugą stronę równie łatwo można się zamienić miejscami. Taniec nie ma żadnych ograniczeń – stwierdza w relacji z pokazów tanecznych Aleksandra Tabaczyńska.

8

ind. 298050

Ć

wierć wieku temu, w 1994 r., od kilku lat byłam korespondentką Radia Wolna Europa z Wielkopolski. Zafascynowana tym radiem, martwiłam się, że musi zostać zamknięte. Musi, bo taką decyzję podjął właściciel radia – Kongres USA, decydując o przeniesieniu jego siedziby z Monachium do Pragi i zamykając jego sekcję polską, węgierską, czeską… Amerykanie mówią, że już są wolne, polskie media, my jesteśmy niepotrzebni – słyszałam od kolegów z RWE, choć jako szeregowy reporter pracujący wówczas także w Polskim Radiu (szef wyraził zgodę), widziałam, jak bardzo różni się opisywanie naszej rzeczywistości przez obie rozgłośnie. Szczególnie widać to było po tematach zamawianych u lokalnego dziennikarza przez Program 1 lub 3 Polskiego Radia i przez Wolną Europę. Namęczyłam się nieraz, podwójnie obsługując tę samą imprezę; dla RWE – pogłębiona relacja na poważne tematy, dla Polskiego Radia – „michałki”. Gdy Lech Wałęsa przyjechał do Zakładów Cegielskiego, RWE zamawiała materiał o nastrojach wśród robotników, o ich reakcjach na jego przyjazd i prosiła o streszczenie jego wypowiedzi, a radiowa Trójka tylko – cytuję: „jak powiedział coś głupiego, to bierzemy, reszty – nie”. Słuchaczom szkoda było Wolnej Europy. Gdy więc na fali zmian po wejściu w życie ustawy o radiofonii i telewizji znalazłam się w TVP, przyszłam do mojego szefa z pomysłem na zorganizowanie koncertu pożegnalnego RWE ze słuchaczami. Ostatnią audycję RWE miała nadać właśnie w czerwcu, więc udało nam się przekonać ówczesnego prezesa TVP, Wiesława Walendziaka, żeby koncert odbył się w Poznaniu (bo rocznica naszego Czerwca ’56) i żeby był transmitowany przez TVP1. Gdy pomysł wsparł Jan Nowak-Jeziorański, pierwszy dyrektor Radia, który napisał list z zaproszeniem do Poznania dla wszystkich kończących swoją – jak oni to mówili – misję pracowników, a ówczesny prezydent Wałęsa obiecał, że weźmie udział w koncercie, wiadomo było, że się uda. Przyjechało ponad 80 pracowników RWE, nie tylko z Monachium, ale także z Paryża, Londynu, Waszyngtonu, a nawet z Australii. Specjalnie błogosławieństwo dla pracowników Sekcji Polskiej RWE na zakończenie ich pracy przysłał nawet Jan Paweł II, który mówił Janowi Nowakowi-Jeziorańskiemu, że słucha Wolnej Europy zawsze rano, gdy się goli… Jan Nowak opowiedział mi o tym, gdy zbierałam materiały do książki o nim pt. Polak z oddali. Jan Nowak Jeziorański w Poznaniu i nie tylko (można w niej o tym przeczytać). Do dziś nie wiemy wszystkiego o tym Radiu. A wywierało przeogromny wpływ na Polaków w czasach komunistycznych. Było jedynym powszechnie dostępnym źródłem niecenzurowanych informacji. Dziś naukowcy piszący o RWE badają głównie archiwa IPN i opisują sposoby zwalczania radia przez bezpiekę lub dokumentują biografie jego redaktorów. Ja jednak chciałabym wiedzieć, kiedy, kto i jak decydował o tym, co to radio emitowało. Dlaczego tak rzetelna i pluralistyczna rozgłośnia nagle w 1989 r. wyeliminowała ze swojej anteny wszystkich przeciwników Okrągłego Stołu, nawet tak zasłużoną w walce o wolność Solidarność Walczącą? Kto o tym zadecydował? Dlaczego dziś o his­torii Radia mówi się tak, jakby tworzyły ją jedynie osoby związane z „Gazetą Wyborczą”, a im mniej wśród żyjących jest byłych pracowników RWE, tym bardziej przedstawiane jest ono jako ekspozytura Unii Wolności kiedyś, a dziś PO? A tak nie było. Ostatni więzień polityczny PRL, który siedział w więzieniu jeszcze ponad pół roku po wyborach 4 czerwca, to śp. Józef Szaniawski. Aresztowano go za współpracę z RWE, ale on z całą pewnością nie był człowiekiem III RP. W 25 lat po nadaniu ostatniej audycji z Monachium do Polski wypadałoby już dawać odpowiedzi, a nie stawiać pytania. Szkoda, że ciągle nie jest to możliwe. K

G

FOT. KAZIMIERZP, CC A-S 3.0, WIKIMEDIA

redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet

Ci, którzy są w kryzysie, mają kłopoty czy martwią się o najbliższych – niech przyjdą i przekonają się o sile i mocy modlitwy przed tym obrazem. Od 18 maja br. do 26 września 2020 r. trwa w Wielkopolsce Nawiedzenie Obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Zamieszczamy grafik peregrynacji na lipiec.


KURIER WNET · LIPIEC 2O19

2

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Trudne słowo na p… Ostatnio media obiegły informacje o księżach, którzy porzucili swoje kapłaństwo.

Z

nani z niekonwencjonalnych form duszpasterstwa, zaangażowani w ewangelizację, przełamujący bariery, aktywni w swoich diecezjach i w internecie, zdecydowali się w spektakularny sposób oznajmić światu swoją decyzję. Nie chcę przywoływać ich nazwisk ani powodów, dla których to uczynili. Daleka jestem też od oceny tych osób. Dla zwykłych wiernych są to zawsze bolesne i niezrozumiałe decyzje. Nie trzeba nikogo przekonywać, że ci trzej młodzi księża nie są ani pierwszymi, ani ostatnimi, którzy zdjęli swe sutanny, by odtąd wieść „zwykłe” życie lub – jak jeden z nich to ujął – „wziąć urlop”. Co zawiodło? Co było źródłem, a co tylko konsekwencją wyboru? Kryzys wieku? Niedojrzałość? Znudzenie? Zmiana hierarchii wartości? Chęć odmiany życia? Niezrozumienie ze strony przełożonych? Celibat? Kościół przeżywa dziś kryzys, i to nie tylko związany z problemem pedofilii. Kapłaństwo, podobnie jak małżeństwo i rodzicielstwo, to dziś prawdziwe wyzwanie. Łatwiej jest odejść, niż trwać w dokonanym wyborze. Przyjemniej jest, gdy ludzie nas dostrzegają, chwalą i oklaskują. Lepiej żyje się tym, co przytakują ogółowi, niż głoszącym niewygodne, choć ewangeliczne prawdy o wierności Bogu, a nie służbie mamonie. Ewangelia, adresowana do wszystkich, zawsze stawiała wymagania, była niewygodna, uwierała, bo zmuszała do weryfikacji poglądów i przyjmowania postaw, które wymagają od człowieka zmiany myślenia i postrzegania innych, a przede wszystkim pokory i stanięcia w prawdzie. Dziś to się nie zmieniło. Może właśnie te słowa, a w zasadzie brak pokory i brak uczciwości, są

kluczem i praźródłem kryzysów tak w małżeństwie, jak i w kapłaństwie. Kiedy rodzi się w nas poczucie, że oto jesteśmy nadzwyczajni, wybrani, że tylko nasze metody działania odniosą skutek, że to, co stare i sprawdzone, to dziś już przeżytek, bo czasy są inne, a ludzie się zmienili – wkraczamy zazwyczaj na drogę donikąd. Nie, nie krytykuję nowych form duszpasterstwa ani wykorzystywania nowych technologii w ewangelizacji, po które sięgają du-

Ktoś powie, że przywołuję osoby odznaczające się heroizmem cnót potwierdzonych przez Kościół. To prawda, ale ci kapłani nie żyli w średniowieczu, nie mieli dostępu do mass mediów, nie byli doceniani i honorowani przez swoich przełożonych. Czy było im łat­ wiej? Wystarczy sięgnąć po publikacje traktujące o ich życiu, by przekonać się, że jak każdy, byli poddawani pokusom, że przeżywali trudności, zmagali się z problemami. Ale wytrwali.

chowni czy świeccy, zwłaszcza ci zaangażowani we wspólnoty. Problem leży w człowieku, a nie w narzędziach. To, co proste i podstawowe, nie od razu musi być anachronizmem i wiązać się z dezercją. Święty Jan Vianney, gdy przybył do zapadłej wioski Ars, nie silił się na niekonwencjonalne pomysły duszpas­ terskie, tylko całymi godzinami czekał na penitentów w konfesjonale. Święty o. Pio podporządkował się i w pokorze przyjął zakaz publicznego odprawiania Mszy św. i odpowiadania na listy, które otrzymywał od ludzi z całego świata. Bł. ks. Michał Sopoćko nie doczekał decyzji Stolicy Apostolskiej odwołującej zakaz głoszenia kultu Bożego Miłosierdzia według objawień św. s. Faustyny.

Przed miesiącem pisałam na tych łamach o młodym, chorym na nowotwór orioniście, ks. Michale Łosie, który – za zgodą papieża Franciszka – w przyspieszonym trybie otrzymał święcenia kapłańskie. Jego choroba i pragnienie zostania kapłanem poruszyło wiele osób, także tych pozostających daleko od Kościoła. Są na ten temat liczne świadectwa... Ks. Łos zmarł 17 czerwca, 10 dni po swoich 31 urodzinach. Kapłanem był zaledwie 24 dni, odprawił tylko kilka Mszy św. – na więcej nie pozwolił mu stan zdrowia. Młody orionista wiedział, że jest terminalnie chory, a mimo tego nie porzucił wybranej drogi. Ci, którzy mu towarzyszyli w chorobie, wspominają o jego postawie pełnej spokoju i pokory. Przypadek? K

Henryk Krzyżanowski

W upalne lato warto odpocząć od polityki. Skierujmy więc myśl ku wyższym rejonom ducha, ku gastronomii na przykład.

C

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

skórki (znowu paznokieć w akcji, żeby naciąć, choć można też było nadgryźć i wydusić). Ale po wykonaniu tych skomplikowanych czynności – niebo w buzi, słodycz z odrobiną cierpkości na samym końcu. Tak, tak, bób na surowo to było to. Mimo, iż bolały potem paznokcie. Dodatkowo te bobowe żniwa dawały siedmiolatkowi lekcję ekonomii – świadomość wyboru między, jak mó-

plonem. Dziś przy krewetkach jedyna nauka ekonomiczna dla brzdąca to chyba ta, że pieniądze bierze się z maszyny w ścianie. Nie wiem, czy najwłaściwsza. Wracając do początkowej alternatywy: bób czy krewetki, widzimy teraz jasno, że wybór jest oczywisty. Tym bardziej, iż za bobem przemawia nie tylko nasze podniebienie – także

„Dałem bobu arcybiskupowi” brzmi jakoś dziwnie i lokuje nas w kręgach, od których czytelnicy „Kuriera WNET” woleliby trzymać się z dala. Co innego pełne wytworności: „Na kolację podaliśmy krewetki”. wią libertariańscy ekonomiści, niską preferencją czasową (zaoszczędzić na później i rozkoszować się całą garścią zielonych ziaren wkładanych naraz do ust), a preferencją wysoką (konsumpcja natychmiastowa w trakcie zbioru ziarno po ziarnie). Socjalizm niewątpliwie sprzyjał tej ostatniej, o czym jednak siedmiolatek jeszcze nie wiedział. Wiedział natomiast, że może pojawić się młodszy brat, z którym trzeba będzie podzielić się uskładanym w garści

obywatelska świadomość. Bowiem bób jest nasz, swojski, prawie populistyczny, kupiony na targu lub w sklepiku za rogiem, a nie w wielkoobszarowym markecie o cudzoziemskiej nazwie. Zatem gdyby jakiś znajomy światowiec próbował nas przekonać do wyboru ośmiorni... o, pardon, krewetek, odpowiemy mu be wahania takim hasłem: Miast krewetką cieszyć snobów, Daj im, jeśliś Polak, bobu! K

Redaktor naczelny Kuriera WNET

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Krzysztof Skowroński

WIELKOPOLSKI KURIER WNET Redaktor naczelna

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

K

Co zawiodło? Co było źródłem, a co tylko konsekwencją wyboru? Kryzys wieku? Niedojrzałość? Znudzenie? Zmiana hierarchii wartości? Chęć odmiany życia? Niezrozumienie ze strony przełożonych? Celibat?

O wyższości bobu nad krewetkami

zy Wujek woli bób, czy krewetki?”, zapytał mnie ostatnio kilkuletni synek znajomych. To poważne pytanie, świadczące o tym, jak bardzo zglobalizował się świat dzisiejszych dzieci, zasługuje na poważną odpowiedź. Obie potrawy są dość kłopotliwe w obsłudze – nie bardzo nadają się do zaserwowania Prezydentowi RP czy Arcybiskupowi Metropolicie z Krakowa, gdyby zaszczycili nas swoją obecnością na kolacji. Bez względu na sposób konsumpcji, wymagają umycia rąk po posiłku. Chyba, że podamy młodziutki bób (ale sezon trwa bardzo krótko), bo ten można jeść ze skórką. Z bobem byłby jeszcze problem językowy – „Dałem bobu arcybiskupowi” brzmi jakoś dziwnie i lokuje nas w kręgach, od których czytelnicy „Kuriera WNET” woleliby trzymać się z dala. Co innego pełne wytworności: „Na kolację podaliśmy krewetki”. Elegancja elegancją, ale bób jest znacznie tańszy, przynajmniej nad Wartą – nad fiordem zapewne nie. Bób można jeść na surowo, a krewetki, zwłaszcza jeśli przeszły przez kilka chłodni, nie za bardzo. Jako dziecko uważałem gotowanie bobu za dziwact­ wo dorosłych. Zerwany na grządce, w grubym, włochatym strąku, wymagał rozłupania paznokciem, żeby dobrać się do owocu, który trzeba było obrać ze

Jestem, pamiętam, czuwam w Wielkopolsce

Z

I

E

N

N

A

Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl

Zespół WKW

Małgorzata Szewczyk ks. Paweł Bortkiewicz Aleksandra Tabaczyńska Michał Bąkowski Henryk Krzyżanowski Jan Martini Danuta Namysłowska

ażda parafia „gości” kopię obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej tylko jedną dobę, warto więc wcześniej zaplanować sobie dzień, w którym zechcemy uczestniczyć lub chociaż przyjrzeć się temu historycznemu wydarzeniu. Różaniec w ręce lub książeczka do nabożeństwa albo jedno i drugie. Modlitwa na klęczkach. I łzy ukradkiem ocierane z twarzy. To najczęstsze obrazki towarzyszące temu niezwykłemu wydarzeniu, jakim jest

– wydawałoby się takie zwyczajne – przywiezienie do kościoła kopii zabytkowego obrazu. Ale to wydarzenie jest niepowtarzalne i trafi do kronik nie tylko parafialnych. Od 18 maja br. do 26 września 2020 r. trwa w Wielkopolsce Nawiedzenie Obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Drugie w historii; pierwsze miało miejsce w latach 1976–77. Kostrzyn, Kobylnica, Swarzędz, Kórnik i Bnin mają już za sobą to przeżycie, ale zdecydowana większość wielkopolskich miasteczek

i wsi jeszcze się do niego przygotowuje. Warto zachęcić każdego do zainteresowania się udziałem w nawiedzeniu. Szczególnie tych, którzy przeżywają kryzysy, mają kłopoty czy martwią się o najbliższych. Niech sami przyjdą i przekonają się o sile i mocy płynącej z modlitwy przed tym obrazem. W lipcu Obraz Matki Bożej Częstochowskiej nawiedzi parafie dekanatu średzkiego, nowomiejskiego i boreckiego w Wielkopolsce, wg planu.

Dekanat Średzki

Dekanat Nowomiejski

Dekanat Borecki

3 środa – Krerowo 4 czwartek – Mączniki i Bagrowo 5 piątek – Murzynowo Kościelne 6 sobota – Środa Wlkp. – Kolegiata 7 niedziela – Środa Wlkp. – Kolegiata 8 poniedziałek – Środa Wlkp. – Najświętszego Serca Jezusa 9 wtorek – Środa Wlkp. – św. Józefa 10 środa – Mądre 11 czwartek – Nietrzanowo

12 piątek – Sulęcinek 13 sobota – Solec 14 niedziela – Nowe Miasto 15 poniedziałek – Mieszków 16 wtorek – Dębno n. Wartą 17 środa – Radlin 18 czwartek – Cielcza 19 piątek – Kolniczki 20 sobota – Chocicza 21 niedziela – Książ – św. Mikołaja i Włościejewki 22 poniedziałek – Książ – św. Antoniego Padewskiego i Gogolewo

23 wtorek – Mchy 24 środa – Chwałkowo Kościelne 25 czwartek – Panienka 26 piątek – Góra 27 sobota – Nosków 28 niedziela – Potarzyca 29 poniedziałek – Rusko 30 wtorek – Zimnowoda 31 środa – Cerekwica

J

akże europejska, kolorowa impre­ za, w której ludzie się do siebie uśmiechali, miała formę procesji ku czci Waginy – Króla. Central­ nym punktem procesji był niesiony na patyku wizerunek zewnętrznych narządów rodnych kobiety, co według organizatorów miało być protestem przeciw opresyjnemu traktowaniu wa­ giny przez patriarchalnych mężczyzn, choć złośliwi twierdzą, że był to sym­ boliczny wizerunek damy – działaczki samorządowej. Czasy się zmieniają – do niedaw­ na rysunki tego rodzaju spotkać było

Europejczyka – przewodniczącego Do­ nalda Tuska i licznych samorządowców. Wywiadowcom moherowych beretów udało się zdobyć przemówienie, które nie zostało wówczas wygłoszone, gdyż po przegranych wyborach „macher z za­ plecza przestawił wajchę” („nie jesteście żadnym antypisem!”) i treść wystąpienia się zdezaktualizowała. „We free people! My wolni ludzie! Nie pozwolimy, by Kaczyński wypchnął nas z Europy! Nie po to grupa ludzi o europejskich nazwiskach wprowa­ dzała nas na członka Europy, by teraz wyciągać. Miller i Hübner, Thun und

W przeddzień wyborów do Parlamentu Europejskiego odbyła się w Gdańsku uroczysta Parada Równości z udziałem prezydenta Gdańska, korpusu dyplomatycznego, profesorów gdańskich uczelni i licznych homoseksualistów, biseksualistów, transseksualistów, monoseksualistów, multiseksualistów oraz – po prostu – seksualistów.

Gdańskie Waginalia Jan Martini

można tylko w podniszczonych kloze­ tach prowincjonalnych dworców PKS, a dziś trafiły na salony. Nawiasem mó­ wiąc, wciąż formalnie obowiązuje ar­ tykuł 141 Kodeksu Wykroczeń, który stanowi: „Kto w miejscu publicznym umieszcza nieprzyzwoite ogłoszenie, napis lub rysunek, podlega karze ogra­ niczenia wolności lub grzywny do 1,5 tys.”.Wygląda na to, że wizerunek taki na trwałe wszedł do krajobrazu polityczne­ go kraju, bo od tej pory wszędzie, gdzie toczy się walka o postęp, na sztandarach jest p…da. Wynika to z faktu, że wciąż ci sami aktywiści wędrują po kraju wraz ze swoimi rekwizytami, transparentami i sztandarami. Prezydent Trzaskowski określił liczbę osób LGBT+ w Warszawie na 200 tysięcy, ale nie wiadomo w jaki sposób to policzył (ankiety personalne? Sondy uliczne?). Prawdopodobnie dane dostarczyli mu aktywiści gejowscy. Parę lat temu, gdy w Anglii toczyła się praw­ na batalia o małżeństwa homoseksual­ ne, przedstawiono parlamentarzystom wyniki badań naukowych, z których wynikało, że sprawa dotyczy 15 procent populacji. Po uchwaleniu prawa okazało się, że nastąpił błąd o rząd wielkości – nie 15, a 1,5 procent... Kilka dni po pierwszych Wagina­ liach odbyła się, również w Gdańsku, ko­ lejna impreza tego typu. Jeszcze bardziej uroczysta, bo z udziałem certyfikowanego

Korekta

Magdalena Słoniowska Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

reklama@radiownet.pl

Dystrybucja własna! Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

Graf, Szejnfeld und Rotfeld, Rosati, Schnepf, Hartman i Blumsztajn – to dzięki nim mamy autostrady, montow­ nie i hurtownie, multikina i aquaparki, galerie i banki. Populiści – ręce precz od banków! Dzięki kredytom możemy kupić w sklepach wielkopowierzchnio­ wych plazmę i klimę. Nie dajmy Ka­

Jako ludzie dialogu i kompromisu żądamy, by Kaczyński przestał niszczyć tenkraj. Tenkraj, z najwyższą starannością zorganizowany przez tajne służby i agenturę, ulega dewastacji na naszych oczach! czyńskiemu niszczyć sklepów wielko­ powierzchniowych! Są one potrzebne głodnym dzieciom i brzuchom naszych kobiet! Nie pozwolimy, by kler katoli­ cki dotykał brzuchów naszych kobiet! Nasze macice należą do brzydkiej starej

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl

Informacje o prenumeracie

kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507

J

ako ludzie dialogu i kompromi­ su żądamy, by Kaczyński przestał niszczyć tenkraj. Tenkraj, z najwyż­ szą starannością zorganizowany przez tajne służby i agenturę, ulega dewa­ stacji na naszych oczach! Kaczyński swoją dyktatorską, faszystowską dzia­ łalnością już zdewastował następujące dziedziny (w kolejności alfabetycznej): bezpieczeństwo obywateli, dobrostan czytelników red. Michnika, honor ofi­ cerów służb mundurowych, kontrwy­ wiad NATO, macice polskich kobiet, myślistwo, łowiectwo i rybołówstwo, nowoczesność w domu i zagrodzie, obronność Polski, praworządność, po­ zycję Polski w Europie, Puszczę Biało­ wieską i populację dzika, prawa repro­ dukcyjne środowisk LGBT, reputację sędziów, samorządy terytorialne, służbę zdrowia i sądownictwo, stosunki mię­ dzynarodowe, szkolnictwo,Telewizję Publiczną, totalną opozycję, Trybunał Konstytucyjny, wolność słowa, sumie­ nia i zgromadzeń. Nasze stanowcze NIE dla prób za­ właszczenia mediów i nacjonalizacji prasy! Niezależne niemieckie gazety, szerzące wartości europejskie, są gwa­ rantem naszej demokracji, a słynny nie­ miecki obiektywizm jest nam pomocny przy budowie otwartego społeczeństwa i przezwyciężaniu zaściankowości. Ka­ miński i jego siepacze o szóstej rano nie zabronią nam wolności gospodarczej – biznes na służbie zdrowia będzie ro­ biony! Kaczyński nie zniszczy między­ narodowo uznanego autorytetu Lecha Wałęsy – noblista donosił bez swojej wiedzy i zgody, i tylko na ludzi, którzy wtedy byli nikim i dziś są nikim. Nie damy Kaczyńskiemu otworzyć puszki z Pandorą ksenofobii i nietolerancji! Serdecznie witamy muzułmańskich emigrantów! Niech ich młode, silne ramiona ubogacą nasze środowiska LGBT! Niech rozkwita różowo-tęczo­ wa Polska pod zielonym sztandarem Proroka! Tak nam dopomóż Schultz i Juncker, Junkers & Messerschmitt, Allach i Akbar!” K

Nr 61 · LIPIEC 2O19

(Wielkopolski Kurier Wnet nr 53)

Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o.

panny bez posagu! Żądamy europej­ skiej edukacji w przedszkolach! Niech nasze maluchy poznają nowoczesne i innowacyjne techniki współczesnej europejskiej masturbacji! Kaczyński nie powstrzyma nas od niekonwen­ cjonalnych ról społecznych i niestereo­ typowych zachowań płciowych! Wara Kaczyńskiemu od swobody twórczej naszych artystów! Chcemy scen ko­ pulacji, koprofagii i masturbacji w na­ szych teatrach! Parafianszczyzna, dulsz­ czyzna i polskość to nienormalność – nie zniszczą naszej tolerancji!

Data i miejsce wydania

Warszawa 06.07.2019 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

Małgorzata Szewczyk

Kościoły otwarte w nietypowych godzinach, a nawet przez całą dobę, i stała możliwość spowiedzi – to cechy charakterystyczne Nawiedzenia Matki Bożej w znaku Ikony Jasnogórskiej w archidiecezji poznańskiej.


LIPIEC 2O19 · KURIER WNET

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

T

o już ostatnia rozprawa przed wakacjami w procesie o podżeganie do zabójstwa poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętary. O czyn ten oskarżony został były senator, twórca pierwszych kantorów wymiany walut w Polsce – Aleksander Gawronik, który nie przy­ znaje się do winy i czuje się niesłusznie oskarżony. W piątek 7 czerwca przed Sądem Okręgowym w Poznaniu stawili się biegły sądowy Marcin Siedlecki oraz dwóch świadków: były gangster Maciej B. pseudonim Baryła oraz dziennikarz Sylwester Latkowski.

Rozprawa rozpoczęła się od zeznań psychologa, biegłego sądowego, Marcina Siedle­ ckiego. Biegły oceniał, czy zeznania Macieja B., które obciążają oskarżone­ go, spełniają „psychologiczne kryteria wiarygodności”. Siedlecki stwierdził przed sądem: „nie potrafię też wskazać, która część tych zeznań jest prawdzi­ wa, a która odbiega od rzeczywistszych przeżyć i doświadczeń”. Innymi sło­ wy, nie jest w stanie ocenić, w jakich momentach świadek mówił prawdę, a w jakich nie. Poniżej słowa biegłego, które wybrzmiały na sali. „Świadkowi może się wydawać, że podając więcej szczegółów, okolicz­ności zdarzeń, które miały miejsce 20 lat te­ mu, będzie bardziej wiarygodny. Świa­ dek bardzo często, na różnych etapach zmieniał swoje twierdzenia, bardzo trudno jest wskazać, które fragmenty są prawdziwe, a które odbiegają od rze­ czywistości. To wymaga bardzo dużej weryfikacji, w tym innymi dowodami. Zeznania świadka, wyniki badań i to, co widziałem na sali rozpraw, skłoniło mnie do sformułowania wniosku, że są wątpliwości co do prawdziwości zeznań świadka i wymagają one weryfikacji”. Ponadto biegły zaznaczył, że nie stwierdził „skłonności świadka do fan­ tazjowania czy konfabulowania, czyli

63 rocznica Poznańskiego Czerwca ’56

FOT. JOLANTA HA JDASZ

S

ą ludzie, którym przeszkadza pamięć i prawda, i chcą zlikwi­ dować IPN. Są ludzie, którym przeszkadza krzyż w przestrzeni publicznej i Kościół. Są też jednak ludzie, którzy będą bronić tego krzyża i Kościoła, bo wrogowie Kościoła są wrogami Polski. Chwała tym, co 63 lata temu – 28 czerw­ ca 1956 roku – polegli i swoją przelaną na ulicach Poznania krwią wyznaczy­ li drogę ku Polsce wolnej, niepodległej i suwerennej – mówił Andrzej Sporny, przedstawiciel Związku Powstańców Po­ znańskiego Czerwca ’56 „Niepokonani” na placu Adama Mickiewicza w Pozna­ niu podczas tegorocznych odchodów 63 rocznicy Czerwca ’56. Poznański Czerwiec to pierwszy bunt robotników w PRL. W czwartek 28 czerwca 1956 roku o godz. 6:30 uru­ chomiono główną syrenę w Zakładach im. Józefa Stalina Poznań, bo tak wów­ czas nazywały się Zakłady Hipolita Ce­ gielskiego. Dla zgromadzonych w nich robotników – niezadowolonych ze swo­ jej sytuacji bytowej, rozczarowanych pogarszającymi się warunkami pracy i ignorowaniem ich żądań przez władze – był to sygnał do rozpoczęcia manifes­ tacji. W milczeniu wyszli z zakładów i skierowali pochód w stronę centrum Poznania, zmierzając w stronę siedzib władzy – Miejskiej Rady Narodowej i Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, aby w ten sposób zmusić ją do konkretnych rozmów i nakłonić do ustępstw na rzecz polepszenia warunków pracy i życia. – Na czele pochodu Cegielskiego szły kobiety pracujące na kamieniu przy

szlifowaniu ręcznym pudeł wagonów. Obdarte, wychudzone, w wykoślawio­ nych drewniakach – wyglądały jak praw­ dziwe katorżnice. Za nimi pracownicy montażu i spawacze. Szliśmy spokojnie, bez żadnych okrzyków – wspominał jeden z uczestników, a dziś jego wy­ powiedź można przeczytać na stronie internetowej IPN. Tak rozpoczął się bunt robotników i mieszkańców Poz­ nania, spowodowany przede wszyst­ kim złymi warunkami życia będącymi

Główne uroczystości rocznico­ we rozpoczęły się 28 czerwca o godz. 6:00 od złożenia kwiatów pod tablicą pamiątkową usytuowaną przy bramie Fabryki Pojazdów Szynowych (dawna W3) H. Cegielski. O 9:45 uroczystości przeniosły się na teren dawnej zajezd­ ni MPK przy ul. Gajowej. Naprzeciw zajezdni mieszkała poetka Kazimiera Iłłakowiczówna, autorka wiersza „Roz­ strzelano moje serce w Poznaniu”, któ­ rego fragmenty znajdują się na tab­ licy pamiątkowej. O godzinie 17:00 w kościele oo. Dominikanów odbyła się Msza św. w intencji Ofiar Czerwca ’56, zamówiona przez Zarząd Regionu Wielkopolska NSZZ Solidarność oraz Komitet Obchodów Rocznic Powstania Poznańskiego Czerwca ’56. Uczestnicy przemaszerowali następnie w kierunku Pomnika Poznańskiego Czerwca ’56 – Poznańskich Krzyży, gdzie o godz. 18:30 rozpoczęła się uroczystość głów­ na, wieńcząca obchody 63. rocznicy Czerwca ’56. – Poznaniacy jako pierwsi po woj­ nie masowo publicznie upomnieli się o Boga i wolność, o prawo i chleb – te słowa prezydenta Andrzeja Dudy przeczytał w Poznaniu jego minister Andrzej Dera. Przytoczył je w czasie uroczystości rocznicowych przy Bra­ mie Głównej HCP. – Blisko 100 tysięcy ludzi niosło transparenty, których treść mówiła wszystko: „Chcemy żyć jak lu­ dzie”, „Jesteśmy głodni”, „Precz z czer­ woną burżuazją”, „Żądamy wolnych wyborów pod kontrolą ONZ” i „Żąda­ my prawdziwie wolnej Polski”. To jedno z tych wydarzeń w naszych dziejach,

„Ludzi, którzy doprowadzili do tego zabójstwa, można określić jako mafia, dosłownie” – Maciej B. pseudonim Baryła

Zabójstwo Jarosława Ziętary – proces o podżeganie Aleksandra Tabaczyńska rozprawie w październiku 2016 roku. Wtedy odbyła się konfrontacja z po­ znańskim dziennikarzem i redakcyj­ nym kolegą zamordowanego Jarosława Ziętary, red. Krzysztofem Kaźmiercza­ kiem. Wcześniej, w kwietniu tego sa­ mego roku Baryła wycofał obciążają­

że nie wszystkie, ale żadna nie jest też zakazana, a krytykowanej przez spe­ cjalistów metody mężczyzna używał tylko pomocniczo, do porządkowa­ nia materiału badawczego. Prokurator spytała również o doświadczenie bie­ głego w sprawach karnych. Psycholog

i przeszukali mieszkanie. Baryła zna­ lazł w lodówce woreczek ze zwykły­ mi filmami z aparatu fotograficznego, a za lodówką aparat do mikrofilmów i mikrofilmy. Jest to o tyle istotne, że potwierdza wersję współpracy dzien­ nikarza z Urzędem Ochrony Państwa,

ce Gawronika zez­nania, które złożył w prokuraturze. Jak tłumaczył, zawiódł go prokurator, od którego oczekiwał pomocy w uzyskaniu aktu łaski. Pod­ czas październikowej rozprawy w 2016 roku odczytano też protokoły zeznań świadka. Reasumując, biegły swoją opi­ nię oparł na jednej rozprawie oraz od­ czytanych na niej protokołach. Tu rów­ nież warto uzupełnić, że Maciej B. był przesłuchiwany 10 razy. W 2019 roku powrócił do wersji, którą przedstawił w prokuraturze, a więc do oskarżenia

odpowiedział, że biegłym jest od 2006 roku, opiniował w sprawach karnych dotyczących dzieci i młodzieży, a pełna dokumentacja jego kompetencji jest w posiadaniu poznańskiego sądu.

bo zakłada się, że sprzęt ten należał właśnie do UOP. Maciej B. potwierdził również, że widział radiowóz na terenie firmy Elektromis oraz legitymacje i mundu­ ry policyjne. Baryła opowiedział także o spotkaniu, podczas którego padło, jak twierdzi, polecenie zabicia Ziętary: „Latem 1992 roku Gawronik przyje­ chał do Elektromisu, towarzyszyli mu Rosjanie. Ja z kilkoma osobami stałem na zewnątrz, przy wywietrzniku. Gaw­ ronik się bał, że w tym wywietrzniku coś jest, zaglądał do niego”. Jak dalej zeznał Maciej B., „Gawro­ nik przez to, że był w służbie więziennej i SB, to był bardzo wyczulony na takie rzeczy. Kazał ściągnąć kratkę i pytał, czy zawsze stoimy przy wywietrzniku, jak rozmawiamy”. To podczas tej rozmowy oskar­ żony miał stwierdzić, że Żydek, jak go nazywał, ma zostać „zaje...y”. Według Macieja B., Lewy bał się tych Rosjan, którzy podczas rozmowy stali z bo­ ku. Dodatkowo Aleksander Gawronik miał straszyć ochroniarzy „Ciastoniem i Płatkiem”, ale Baryła nie wiedział, o co chodziło. Potwierdził za to, że w po­ rwaniu brali udział: „Ryba, Lala, Ka­ pela i mój kolega Lewy. O szczegółach porwania opowiadał mi właśnie Lewy, we czwórkę pojechali po Ziętarę, ubrani w policyjne mundury”. Dwaj wymienieni przez Macieja B. porywacze Ryba i Lala są oskarżeni przez krakowską prokuraturę i w ich

Wszyscy, którzy dotykali sprawy Ziętary choćby pobieżnie, zdawali sobie sprawę, że w tle są służby. Środowisko dziennikarskie występowało, by w tej sprawie odtajnić materiały służb. nieświadomego wprowadzenia w błąd, związanego m.in. z pamięcią. Nie ma on też skłonności do konfabulacji ro­ zumianej jako wypełnianie luk pamięci treściami zmyślonymi, które mogą być na podłożu uszkodzeń organicznych”. Na tak sformułowane osądy zare­ agowała prokurator Elżbieta Potoczek­ -Bara. Spytała biegłego, czy ten zapoznał się z całością materiału dowodowego. Na co mężczyzna odpowiedział, że nie, ale w jego opinii wystarczająco, bo pracował nad tym, co mu przekazał sąd. Tu warto dodać, że biegły uczest­ niczył w jednej, a do tego w pewnym sensie dramatycznej dla Macieja B.

wynikiem realizacji planu sześciolet­ niego. Bunt, który został stłumiony przez liczące ponad 10 tys. żołnierzy oddziały Ludowego Wojska Polskiego pod dowództwem wywodzącego się z Armii Czerwonej generała Stanisła­ wa Popławskiego. Zginęło wówczas 58 osób, setki zostało rannych. W tym roku już w niedzielę 23 czerwca w kaplicy szpitala im. Fran­ ciszka Raszei – placówki, do której 63 lata temu trafiali ranni powstańcy

– odbyła się msza święta, po której zło­ żono kwiaty pod tablicą pamiątkową umiejscowioną na gmachu szpitala. Uhonorowany został również lekarz, który niósł pomoc poszkodowanym: u zbiegu ul. Poznańskiej i ul. Jeży­ ckiej, naprzeciw szpitala, znajduje się Skwer im. Doktora Józefa Granatowicza (1901–1978), który w dniu 28 czerwca 1956 roku zdecydował o natychmia­ stowym przekształceniu Szpitala Miej­ skiego im. Franciszka Raszei w szpital polowy, gdzie ratowani byli uczestnicy walk ulicznych. Zakazał rejestrowania osób rannych, bo wiedział, że listy pa­ cjentów mogą stać listami proskryp­ cyjnymi. Prowadził operacje, mimo że kule wpadały do sal szpitalnych. Zgromadzeni złożyli również kwiaty pod dwiema tablicami znajdującymi się na Jeżycach: w miejscu upamiętnienia Petera Mansfelda i Romka Strzałkow­ skiego. Symbolem Powstania Poznań­ skich Robotników z 28 czerwca 1956 i Rewolucji Węgierskiej z 1956 r. są ich najmłodsze ofiary. Obaj chłopcy ponieśli śmierć w wyniku represji, ja­ kie zastosowały komunistyczne władze przeciw uczestnikom wydarzeń 1956 roku. Peter Mansfeld został powieszony kilka dni po tym, gdy skończył 18 rok życia. Trzynastoletni Romek Strzałkow­ ski został zastrzelony 28 czerwca 1956 r. 27 czerwca natomiast złożono kwiaty pod Pomnikiem Adwokatów – Obrońców Bohaterów Powstania Poznańskiego Czerwca 1956 r. oraz oskarżonych w procesach politycznych, u zbiegu ulic Solnej i Stanisława Hej­ mowskiego.

biznesmena. W tym samym roku przed sądem wypowiedziało się dwóch in­ nych biegłych, którzy stwierdzili, że zeznania Baryły były logicznie spójne, a świadek potrafił oddzielić informacje zasłyszane od własnych, a także, że sło­ wa Macieja B. spełniają psychologiczne kryteria wiarygodności. Prokurator Elżbieta Potoczek-Bara stwierdziła: „W mojej praktyce, ponad 20-letniej, po raz pierwszy spotykam się z psychologiem, który nie widzi po­ trzeby zapoznania się ze wszystkimi zeznaniami świadków”. Dopytywała się też, czy użyte przez biegłego meto­ dy są wystandaryzowane. Okazało się,

Maciej B. pseudonim Baryła zeznawał tego dnia jako drugi. Na salę wszedł ubrany w ciemny garnitur i białą koszulę, skuty kajdankami – zarówno ręce, jak i nogi – w asyście uzbrojo­ nych policjantów. Baryła jest skazany i odsiaduje dożywocie za zabójstwo w innej sprawie. Na piątkowej rozpra­ wie w poznańskim Sądzie Okręgowym potwierdził swoje zeznania, które ob­ ciążają oskarżonego, to znaczy, że do zabójstwa dziennikarza Jarosława Zię­ tary nakłaniał Aleksander Gawronik. W piątek „Baryła” najpierw opo­ wiedział o zleceniu na Jarka Ziętarę, które otrzymał od Dariusza Lewan­ dowskiego pseudonim Lewy. Mie­ li pobić Ziętarę za interesowanie się holdingiem Elektromis. Ale do miesz­ kania dziennikarza trudno było wejść „bez świadków”. Pod kamienicą przy Kolejowej, na poznańskim Łazarzu, gdzie Ziętara mieszkał, wystawał – jak się wyraził Maciej B. – „element spo­ łeczny”. Poza tym schody prowadzące do mieszkania skrzypiały. W końcu plan się zmienił i Baryła z ochronia­ rzem Elektromisu Lewym weszli do mieszkania Ziętary. Obezwładnili go

sprawie toczy się osobny proces, rów­ nież przed Sądem Okręgowym w Po­ znaniu, z którego relacje były zamiesz­ czane na stronach Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich oraz Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP od lutego br. W tych publikacjach znajdu­ je się również obszerne sprawozdanie dotyczące zeznań Macieja B. Kapela i Lewy z kolei nie żyją od lat dziewięć­ dziesiątych. Prokuratura w Krakowie prawdopodobnie ustaliła, że porywaczy było trzech, a Dariusz Lewandowski nie brał udziału w porwaniu. W rozmowie „przy wywietrzniku”, według zeznań Baryły, brali udział: „ja, Lewy, Bekon, Marek Z. i Piotr Cz. Z panem Gawroni­ kiem przyjechało wtedy dwóch Rosjan”. Maciej B. stwierdził też na początku rozprawy, że „ludzi, którzy doprowadzili do tego zabójstwa, można określić jako mafia, dosłownie”. Według Baryły, Jaro­ sława Ziętarę porwano, po trzech dniach zamordowano, na końcu dopuszczono się zniszczenia szczątków, które rozpusz­ czono w kwasie, a resztę spalono. „Podobno dwa czy trzy dni był tam bity. I został zabity. Z tego, co ja wiem, to był zabity przez tych Rosjan. Był duszony i pchnięty jakimś narzędziem w postaci szpikulca jakiegoś, śrubokrę­ tu. (…) Marek Z. oczywiście o tym wie­ dział. U niego niszczone były szczątki Jarka. Specjalnie z tego powodu wypo­ życzył dom w Chybach i wysłał swoją żonę z dziećmi na wakacje. Szczątki zostały zniszczone w kwasie, ale nie całe, zostały kości. Byłem w Chybach, ale przed domem. Nie wiem, jak to Poznański dziennikarz Jarosław Ziętara urodził się w Bydgoszczy w 1968 r. Był absolwentem Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. Pracował w radiu akademickim, współpracował m.in. z „Gazetą Wyborczą”, „Kurierem Codziennym”, „Wprost” i z „Gazetą Poznańską”. Ostatni raz był widziany 1 września 1992 roku. Wyszedł rano i nigdy nie dotarł do redakcji „Gazety Poznańskiej”. W 1999 roku został sądownie uznany za zmarłego. Ciała do dziś nie odnaleziono. Dwa poznańskie śledztwa z lat 90. ubiegłego wieku zakończyły się umorzeniami. Przełom nastąpił kilka lat temu, gdy akta trafiły do krakowskiej prokuratury. Ta wystosowała dwa akty oskarżenia. Jeden dotyczy

w których objawiła się prawdziwa moc polskiego ducha wolności. 28 czerwca był pierwszą z szeregu dat, które wyznaczyły naszą drogę do wolności.

W

imieniu premiera Mate­ usza Morawieckiego głos zabrała minister Jadwiga Emilewicz: – W czerwcu 1956 roku poz­ naniacy upomnieli się o ludzką godność. Lata zniewolenia, ideologicznej propa­ gandy i terror aparatu bezpieczeństwa nie złamały w nich ducha wolności. Dziś wiemy, że Powstanie Poznańskie­ go Czerwca było kamieniem milowym na polskiej drodze do wolności. Dziś re­ alizujemy dwa wielkie pragnienia, które były pragnieniem robotników Czerwca – wolności i solidarności. Wojewoda wielkopolski Zbigniew Hoffmann odczytał słowa przekazane uczestnikom uroczystości przez pre­ zesa PiS Jarosława Kaczyńskiego: – Jesteśmy im – robotnikom – dłużni za ich poświęcenie i cierpienie. Ten dług winniśmy spłacać nie tylko pamięcią o nich, ale także pracą na rzecz do­ bra wspólnego, na rzecz pomyślności w naszym wspólnym domu, jakim jest nasza ojczyzna. Uczestnicy obchodów wzięli udział we mszy koncelebrowanej przez księ­ dza biskupa Szymona Stułkowskiego. Po mszy w kościele oo. Dominikanów, jak co roku, uczestnicy uroczystości przeszli pod krzyże na pl. Mickiewicza, upamięt­ niające bohaterstwo uczestników i śmierć 58 ofiar Poznańskiego Czerwca ’56. K Oprac. Jolanta Hajdasz na podstawie ipn.gov.pl i radiopoznan.fm

technicznie wyglądało. Ja tam poje­ chałem z ciekawości. Lewy powiedział mi – spie…aj, bo cię zaj….ią”. Warte odnotowania jest także zdanie Macieja B. skierowane, można tak założyć, do brata Jarosława, Jacka Ziętary. Baryła oświadczył, że w po­ przednich zeznaniach mówił o tym, że dziennikarz szantażował oskarżonego. W piątek doprecyzował to zeznanie, podkreślając, że tak mu powiedziano, ale sam tej wiedzy nie posiadał.

Sylwester Latkowski, współautor artykułu poświęconego tragicznym losom Jarosława Ziętary, był ostatnim świadkiem przesłucha­ nym w piątek 7 czerwca. Michał Ma­ jewski, drugi autor, składał zeznania na poprzedniej rozprawie. W tekście opublikowanym w 2014 roku na ła­ mach tygodnika „Wprost” zawarta była informacja, że Ziętara miał w swoim notesie wpisane nazwisko Gawronika, nazwy firm oraz że dziennikarz prze­ kraczał granice państw nie na swoim paszporcie i miał kontakty w polskim wywiadzie wojskowym. Aleksander Gawronik spytał Latkowskiego, dla­ czego zarzucili wątek wywiadu wojs­ kowego na rzecz wywiadu cywilnego, jakim był UOP. Jak się wyraził: „źle skręciliście”. „Ja nie widziałem notesu Ziętary – odpowiedział Sylwester Latkowski. I dodał: – Mogę oświadczyć tylko, że rzeczą normalną wówczas było przy­ zwolenie na kontakty dziennikarzy ze służbami. (..) Wszyscy, którzy dotykali sprawy Ziętary choćby pobieżnie, zda­ wali sobie sprawę, że w tle są służby. Środowisko dziennikarskie występo­ wało, by w tej sprawie odtajnić mate­ riały służb. Tak, jak zrobiono w sprawie śmierci gen. Papały, gdy grupie śledczej pozwolono zapoznać się z materiała­ mi służb. Dopóki to samo nie będzie zrobione w sprawie Ziętary, będziemy opierać się jedynie na czyichś relacjach, że ktoś komuś coś powiedział”. Kolejna rozprawa odbędzie się we wrześniu. K Aleksandra Gawronika, byłego senatora, twórcy pierwszych kantorów i niegdyś najbogatszego Polaka, któremu zarzuca się podżeganie do zabójstwa dziennikarza. W drugim procesie oskarża się Mirosława r. ps. „Ryba”, i Dariusza L. ps. „Lala” o uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie Ziętary. „Ryba” i „Lala” to dwaj ochroniarze z firmy Elektromis, należącej do biznesmena Mariusza Ś., którzy – przebrani za policjantów – mieli porwać dziennikarza spod jego mieszkania przy ul. Kolejowej w Poznaniu i przekazać zabójcom. W Krakowie trwa jeszcze trzecie śledztwo, które ma ustalić, kto zabił Jarosława Ziętarę.


KURIER WNET · LIPIEC 2O19

4

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Księże Zurabie, jak Ksiądz ocenia ostatnie wydarzenia polityczne w Gruzji? Prawdę mówiąc, nie mieszam się do polityki, ale myślę, że ostatnie wydarzenia polityczne w Tbilisi chyba dla każdego Gruzina były wstrząsające. To było 20 czerwca 2019 roku, kiedy w fotelu przewodniczącego parlamentu Gruzji nieoczekiwane zasiadł poseł rosyjskiej Dumy, komunista Sergiej Gawriłow. Gwałtowny protest naszego, gruzińskiego społe­ czeństwa, manifestacje przeciwko temu były całkowicie zrozumiałe, co potwierdziła nawet obecna władza w Gruzji i czym uzasadniono dymisję przewodniczącego parlamentu gruzińskiego. Ale naszego społeczeństwa to nie uspokoiło i ludzie nadal domagają się kolejnych dymisji, np. ministra spraw wewnętrznych, tego, który brutalnie próbował rozpędzić protestujących. Te sceny przypomniały pewnie niektórym w Gruzji dramatyczne wydarzenia z 1989 r., prawda? Dokładnie tak. Gdy obserwowałem to, co działo się w nocy 20 czerwca, miałem te przykre wspomnienia w głowie. Pamiętam dobrze, co wydarzyło się w Tbilisi wtedy, praktycznie w tym samym miejscu, przed gmachem budynku naszego parlamentu, w nocy 9 kwietnia 1989 roku. Wtedy Gruzini, wykorzystując ówczesną konstytucję ZSSR, zaczęli domagać się wystąpienia ze Związku Radzieckiego. W konstytucji ZSRR było przecież napisane, że te 14 krajów tworzących ZSRR dołączyło dobrowolnie do starszego brata – Rosji i że każdy z nich może dobrowolnie wystąpić z Związku Radzieckiego, kiedy będzie chciał, w pokojowy sposób. Kilka osób zaczęło w tej sprawie głodówkę. Ja wtedy byłem studentem i bardzo starałem się angażować w przywracanie niepodległości naszej ojczyzny. Cała stolica była wówczas wręcz sparaliżowana, przestały funkcjonować szkoły, uczelnie, różne urzędy. Protest trwał tylko kilka dni, ale 9 kwietnia nad ranem, około godziny 4.00, radziecka jednostka antyterrorystyczna rozpoczęła „oczyszczanie” placu przed parlamentem. Zabito wówczas 21 osób, przeważnie kobiet i dziewcząt, a ponad 1500 osób zatruło się z powodu użycia przez Rosjan nieznanego gazu. Ja cudem tego uniknąłem. Kilka godzin przed pacyfikacją ludzi na placu poszedłem do domu, bo byłem już bardzo zmęczony. Dopiero rano dowiedziałem się, jak straszna rzecz się wtedy wydarzyła. Dziś myślę, że Pan Bóg mnie oszczędził, by potem powołać mnie do kapłaństwa. Nie wiem, co może się teraz wydarzyć. W naszym kraju jest jeszcze bardzo niespokojnie, ale ufam, że Gruzinom wystarczy mądrości i rozwagi, by się porozumieć ze sobą bez przemocy. Jak wielu, mam nadzieję, że nastąpią w Gruzji pozytywne zmiany. Wszys­ cy na to czekamy. Jaka jest Gruzja dzisiaj? Jednym słowem trudno to określić, ale… życie u nas jest trudne. Po prostu jest wielka bieda, duże bezrobocie. Dwa lata temu Gruzja dostała pozwolenie na bezwizowe wyjazdy do krajów Unii Europejskiej i dużo ludzi z tego korzysta. Uciekają, szczególnie młodzież, uciekają, szukając pracy w Polsce i innych krajach Europy. Obecna władza niestety nie daje szans, by ludzie mogli godnie żyć. Widać na każdym kroku, że ciągle jeszcze jesteśmy krajem postkomunistycznym. Nie ma pracy w kraju. Ludzie szukają pracy za granicą, to naprawdę stała tendencja. W Gruzji zostaje coraz mniej Gruzinów, bo wyjeżdżają, szukając pracy. Jest poczucie ogromnej beznadziejności i rozczarowania wobec obecnej władzy, bo jeszcze pięć, sześć lat temu, wtedy, gdy na czele państwa stał Saakashvili, jeszcze była w ludziach nadzieja, że coś się odbudowuje, było widać, że kraj się rozwija. I ludzie, może nie na stałe, ale choć dorywczo znajdowali jakąś pracę. Obecnie, niestety, nawet tego nie ma, bo jest zastój, kraj się nie rozwija. To rodzi frustrację. A co na to Kościół? Czy Gruzini są religijni? Jeśli chodzi o religijność w Gruzji, co czytelnicy „Kuriera WNET” pewnie wiedzą, to oczywiście dominuje prawosławie. Gruzja jest prawosławna, chyba ponad 90 procent mieszkańców Gruzji to wyznawcy Gruzińskiego Kościoła Prawosławnego i Apostolskiego, taka jest jego oficjalna nazwa. On ma swojego patriarchę, swoją hierarchię i surowe zasady, jeśli chodzi o kontakty z innymi wyznaniami. I ten Kościół rozpowszechnia pogląd, że Gruzin powinien być tylko prawosławny. I często Gruzin innej wiary jest traktowany jako człowiek drugiej kategorii. Co Ksiądz przez to rozumie? Są to takie specyficzne formy prześladowania nas, katolików, bardzo poniżające. Trwają jeszcze od lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku… Wtedy, gdy upadł komunizm, mieliśmy jeszcze nadzieję, że wszystkie kościoły będą otwarte, że będzie można praktykować wiarę bez problemów. Ale tak nie jest. Podam przykład. Wtedy, gdy odzyskiwaliśmy niepodległość, gdy upadał komunizm, w tym czasie prawosławny Kościół gruziński zajął – i można powiedzieć, że nam zabrał – sześć kościołów katolickich, sześć budynków. Katolikom

Gruzini są tacy jak Polacy. Kochają wolność – mówi ks. dr Zurab Hajdasz. Ks. Zurab to pierwszy katolicki kapłan-Gruzin wyświęcony po obchodzi 20-lecie swojego kapłaństwa. Święcenia przyjął w Polsce, od Zdjęcia: Jolanta Hajdasz

Ks. dr Zurab Kakachishvili – pierwszy katolicki kapłan Gruzin wyświęcony po rewolucji październikowej, autor książki pt. Świadkowie Chrystusa w Gruzji od IV do X wieku, wydanej przez Editions Spotkania pod patronatem Radia WNET i Kuriera WNET. Urodził się w czasach ZSRR, jego ojczyzna – Gruzja była jedną z radzieckich republik. W wieku 3 lat został potajemnie ochrzczony, ale jego rodzice nie mogli wyznawać swojej wiary, byli nauczycielami, więc gdyby się przyznali do swojego katolicyzmu, straciliby pracę. Ks. Zurab jako 25-latek nawrócił się i wziął udział w Światowych Dniach Młodzieży w Częstochowie. Jak mówił w wywiadzie udzielonym

Magdalenie i Andrzejowi Słoniowskim z „Kuriera WNET”, wówczas, w 1991 roku, prosił na Jasnej Górze Matkę Bożą, by dała Gruzji choć jednego gruzińskiego księdza katolickiego. Przez myśl mu nie przeszło, że tym kapłanem będzie on sam. Jeszcze w tym samym roku (1991) wstąpił do Archidiecezjalnego Seminarium Misyjnego „Redemptoris Mater” w Warszawie. W 1999 r. otrzymał święcenia kapłańskie z rąk kard. Józefa Glempa. Dziś nadal jest kapłanem Archidiecezji Warszawskiej i pracuje jako misjonarz w swojej ojczyźnie, Gruzji. Jest proboszczem 5 parafii i duszpasterzem akademickim na Uniwersytecie Pedagogicznym Sulkhan-Saba Orbeliani w Tbilisi.

najpierw zabrało je państwo komunistyczne, a potem Kościół prawosławny… Dla nas to bardzo dużo, bo w całej Gruzji dzisiaj są tylko trzydzieści cztery parafie katolickie.

To jest bardzo bolesne. Ogromnym problemem jest też zawieranie małżeństwa, gdy jedno z narzeczonych jest katolikiem. Ta osoba musi się przechrzcić, przejść na prawosławie.

I nie można tego odzyskać? Z Kościołem prawosławnym nie udaje się nawet o tym rozmawiać. Dla nas jest to tragedią,

Czyli musi się wyrzec wiary? Dlaczego? U nas, w Gruzji, w rodzinach jest patriarchat, czyli mężczyzna jest głową rodziny. To jest

Katedra Sweti Cchoweli w Mcchecie, centrum życia religijnego współczesnej Gruzji

że nasi rodacy, Gruzini prawosławni, zabrali nam kościoły, które budowali katolicy, nasi przodkowie. A teraz twierdzą, że to jest własność Kościoła prawosławnego. To jest problem zasadniczy. Problemów jest zresztą jeszcze więcej. Na przykład prawosławny Kościół gruziński nie uznaje naszego chrztu – ani naszego, ani ormiańskiego, nic. Oni twierdzą, że tylko ich chrzest jest prawdziwy. Ja w ogóle dostrzegam traktowanie katolików jako „gorszych” obywateli w różnych miejscach – w szkołach, na uczelniach, w miejscach pracy, w mediach. Na przykład na uczelniach, jeśli student odważy się przyznać, że jest katolikiem, to wiadomo, że wykładowcy będą mu stawiali niższe oceny. Tak samo w szkołach. Taka prawidłowość. W pracy mówią im, że powinni się przechrzcić. Przejść na prawosławie. Po to, żeby mieć święty spokój, by móc pracować. Jak ktoś tego nie zrobi, to tak będą kombinować, że go w końcu wyrzucą z pracy.

Kościół św. Piotra i Pawła w Tbilisi, zaprojektowany i wybudowany przez Polaków w XIX w. W czasach komunizmu był jedynym czynnym kościołem katolickim w Gruzji

bardzo mocno zakorzenione i jeśli chłopak jest prawosławny, a dziewczyna katoliczka i chcą się pobrać, to automatycznie idą do kościoła prawosławnego, żeby zawrzeć ślub. Jeśli pop się dowie, że ona jest katoliczką, to im nie udzieli ślubu, dopóki jej nie przechrzci, nie udzieli jej chrztu w obrządku prawosławnym. To jest bardzo przykre, bo co ma ta dziewczyna robić? Zostawić przyszłego męża, uciekać? Trudność z prawosławnymi polega na tym, że nie da się z nimi nawet usiąść i porozmawiać, mam na myśli rozmowy formalne, na oficjalnym poziomie. Nie jest praktycznie możliwe, żeby przedstawiciele Kościoła katolickiego i prawosławnego spotkali się i porozmawiali o tych problemach. O przechrzczeniach, o odzyskaniu kościołów. Kilka lat temu udało się nawet stworzyć taką specjalną wspólną komisję, po cztery osoby z obu stron. Ja też

Panorama Tbilisi, stolicy Gruzji, z widokiem na Most Pokoju na rzece Mkwari

należałem do tej komisji. Ale po trzecim spotkaniu wszystko się przerwało. Dlaczego? Nie wiem. Na drugim spotkaniu zadaliśmy konkretne pytania. Postawiliśmy jasno problemy do dyskusji – chcemy odzyskać nasze kościoły. I chcemy porozmawiać o przechrzczeniach. Oni poprosili, by to dać im na piśmie. Na następne spotkanie przynieśliśmy to pismo i po nim wszystko się skończyło. Kolejnego spotkania nie było. Potem przez długi czas próbowaliśmy wrócić do tych rozmów, starał się nasz nuncjusz i nasz biskup, ale oni po prostu nam powiedzieli, że nie mają o czym z nami rozmawiać. Pytanie, dlaczego akurat nas katolików, tak prześladują? Na to nie ma odpowiedzi. Takich problemów nie mają np. muzułmanie, którzy też przecież są w Gruzji, ale ich zostawiają w spokoju. To bardzo smutne, co Ksiądz mówi. Widzę to na co dzień, na przykład w mojej wiosce, gdzie pracuję jako proboszcz. To jest na południu Gruzji, region Meschedi, wioska Arali. To jest wioska, w której kiedyś wszyscy mieszkańcy byli katolikami. I całe regiony wiedziały, że to jest wioska, której nie można złamać, że tu ludzie nie zmienią wiary. Ale powoli odchodzą od katolicyzmu, bo w wiosce pojawili się prawosławni. I oni np. zaczęli buntować katolickie dziewczyny, które chcą wychodzić za mąż za chłopaków prawosławnych. Wmawiają im, że ślub katolicki nie jest ważny, że musi być prawosławny i że muszą przyjąć chrzest prawosławny, jeśli chcą ślubu kościelnego… A co na to przedstawiciele Kościoła katolickiego? W pojedynczych, konkretnych sprawach niewiele możemy zrobić. Jest oczywiście w Gruzji przedstawiciel papieża, jest nuncjatura i nuncjusz apostolski, który jest nuncjuszem dwóch krajów, Gruzji i Armenii, a jego siedzibą jest Tbilisi, czyli stolica Gruzji. Mamy biskupa, który jest narodowości włoskiej, ale w całej Gruzji jest nas tylko 20 kapłanów katolickich. Połowa z nich to Polacy, jest pięciu Gruzinów i pięciu Włochów. My po prostu próbujemy głosić dobrą nowinę. Wszędzie, w naszych parafiach, na różnych spotkaniach, katechezach, w homiliach. Ale sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana przez media, do których praktycznie nie mamy dostępu. Dlaczego Ksiądz uważa, że katolicy nie mają dostępu do mediów, a np. wyznawcy prawosławia mają? Prawosławni w mojej ocenie często przez media i prasę prowadzą antykatolicką agitację. Często słyszy się o tym, że katolik się nie zbawi, pójdzie do piekła, że katolicy służą szatanowi itd. A my nie mamy gdzie mówić i pokazywać, czym naprawdę jest katolicyzm, czy chociaż przypomnieć gruzińskiemu społeczeństwu jak wiele dobrego zrobili gruzińscy katolicy w historii Gruzji. Podam jeszcze inny przykład. Gdy są jakieś wielkie uroczystości, np. Boże Narodzenie czy Pascha, czy muzułmańskie święta,

prezydent czy premier chętnie idą składać tym grupom wyznaniowym życzenia, składają też innym, na przykład Żydom – ale nam, katolikom, nie, nie składają życzeń. Dla nas jest to bardzo upokarzające. Dwa lata temu dwie dziennikarki z telewizji państwowej, jej pierwszego kanału, przyjechały do mojej wioski zrobić film o nas, bo my mieszkamy tuż przy granicy z Turcją. Mamy do niej tylko siedem kilometrów. Dwa dni u nas były, kręciły co chciały, wszystko im pokazaliśmy, nasi parafianie też się wypowiadali. Umówiliśmy się, że one przed emisją pokażą nam ten materiał, ale wykręciły się od tego potem, mówiąc, że nie mają na to czasu. Po czym puścili w telewizji ten film pod tytułem Francuzi. Dla nas, katolików, było to bardzo obraźliwe, że o nas mówią, że jesteśmy Francuzami. Dlaczego Was to oburzyło? Im chodziło o to, by pokazać, że katolicy w Gruzji to są obcy. Jest to związane z tym, że od trzynastego wieku, jak zaczęli przyjeżdżać do nas misjonarze, międzynarodowym językiem dla nich był francuski. Tak się na naszych terenach porozumiewali, podobnie jak dziś, powiedzmy, po angielsku. I wtedy u nas ludzie wiarę katolicką identyfikowali z językiem francuskim, ale dziś mówienie, że jesteśmy Francuzami, ma na celu obrażanie nas. Dla mnie jako dla katolickiego księdza jest to szczególnie przykre. Podam inny przykład. W mojej parafii żyła jedna babcia, katoliczka, która przetrwała komunizm. Komuniści namawiali ją wiele razy, by się tej wiary wyrzekła, ale ona nie zgadzała się na to i do tej pory zachowała swoją wiarę. Ale poprzez agitację prawosławnych jej dzieci przechrzciły się, a swoje dzieci ochrzciły w kościele prawosławnym i w tej rodzinie praktycznie tylko ona została katoliczką. Gdy była już umierająca, jej dzieci przyszły do niej i prosiły: „Mamo, przechrzcij się, bo jak umrzesz jako katoliczka, my jako prawosławni nie będziemy mogli się modlić za ciebie. Nasza modlitwa do ciebie nie dojdzie”. Ale ona się nie zgadzała. Tuż przed jej śmiercią, gdy już praktycznie nie mogła nawet mówić, jedna z jej córek pobiegła po księdza prawosławnego, by przechrzcił matkę: „Szybko, szybko, ojcze, bo umiera, mama umiera, a dopóki żyje, trzeba przechrzcić!”. No to ten prawosławny ksiądz przyszedł i zaczął obrzęd przechrzczenia. Ta babcia już nie mogła mówić, ale zrozumiała, co on robi i łzy jej pociekły po twarzy, zaczęła płakać. Ten ksiądz prawosławny skomentował, że ona tak się cieszy, bo prawdziwą wiarę przyjmuje. I ta kobieta zmarła. Dowiedziałem się o tym, bo miesiąc później przyszła do mnie ta córka z pytaniem, co ma zrobić, bo śni jej się mama, która we śnie jej wyrzuca: „Córko, co mi zrobiłaś? Teraz nigdzie nie mam miejsca, nigdzie mnie nie przyjmują, ani tam, ani tam”. Ma teraz wyrzuty sumienia, ale co się stało, to się nie odstanie. Dwadzieścia lat temu, w 1999 roku, był w Gruzji Jan Paweł II, trzy lata temu, w 2016 roku był w Gruzji Papież Franciszek. Czy te wizyty zmieniały coś w waszym położeniu?


LIPIEC 2O19 · KURIER WNET

5

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A wiosce. Ale u nas się mówi, że jak człowiek chce zerwać różę, to musi się pokłuć, bo są kolce. I tego doświadczam.

Kakachishvili w rozmowie z Jolantą o rewolucji październikowej. W tym roku d 16 lat znowu mieszka i pracuje w Gruzji.

Sweti Cchoweli, „Życiodajna Kolumna” – jeden z najważniejszych i najstarszych zabytków chrześcijańskich w Gruzji. Znajduje się w katedrze w dawnej stolicy Gruzji, Mcchecie. Katedra pochodzi z XI w., a została wybudowana w miejscu świątyni z V w. Gruzja przyjęła chrzest już w IV w. Katedra stanowiła w ciągu wielu stuleci miejsce koronacji i pochówków władców Gruzji. Obecnie jest siedzibą prawosławnego arcybiskupa Mcchety i Tbilisi. Według legendy Elizeusz, Żyd z Mcchety, wyruszył do Jerozolimy, by bronić Chrystusa przed sądem Piłata, lecz zdążył dopiero w chwili Ukrzyżowania. Od rzymskiego żołnierza odkupił szatę Chrystusa, o którą żołnierze rzymscy rzucali losy, i zabrał ją ze sobą do Gruzji. W Mcchecie oddał szatę swojej siostrze Sydonii, która otuliwszy się nią, zmarła i została w niej pochowana. Na jej grobie wyrósł wielki cedr. Z jego pnia powstała kolumna, dająca życiodajny sok

Uczestniczyłem już jako ksiądz w obu. Zacznę więc od tej pierwszej. Punktem centralnym wizyty w Gruzji była Msza św. „Pro Ecclesia” odprawiona przez Jana Pawła II. Do Pałacu Sportu, gdzie sprawowano Eucharystię, przybył prezydent Eduard Szewardnadze, przedstawiciele rządu i korpusu dyplomatycznego oraz wierni z całego niemal Kaukazu z Gruzji, Armenii i Azerbejdżanu. Papież wygłosił po włosku homilię, która była tłumaczona na gruziński, a wcześniej spotkał się z Katolikosem – Patriarchą, zwierzchnikiem Kościoła prawosławnego i udał się nawet do prawosławnej katedry patriarchalnej w Mcchecie, zbudowanej w XI w., gdzie według naszej tradycji przechowywana jest szata Chrystusa. Na zakończenie spotkania Ojciec Święty i Katolikos-Patriarcha podpisali wspólną deklarację w sprawie pokoju na świecie i na Kaukazie. Ta wizyta to było wielkie wyróżnienie dla nas, katolików, ale zauważyłem, że po pierwszej wizycie papieża Jana Pawła II prawosławni jakby bardziej zacięcie zaczęli walczyć przeciwko nam. Oni stali się bardziej aktywni. Wtedy katolików w Gruzji było około 2 procent, teraz jest nas niecały 1 procent.

Popiersie Lecha Kaczyńskiego w Tbilisi. Zostało odsłonięte w drugą rocznicę katastrofy smoleńskiej. Skwer, na którym stanął pomnik, został nazwany imieniem polskiego prezydenta. Imię Lecha i Marii Kaczyńskich nosi także ulica przylegająca do skweru, którą jedzie się z lotniska do centrum miasta. Ówczesna prezydentowa Gruzji Sandra Saakashvili tak wspominała Lecha Kaczyńskiego: „Ryzykował życiem, żeby przylecieć do Gruzji i wesprzeć nas w czasie wojny. On zawsze bronił gruzińskich spraw”

A wizyta Ojca św. Franciszka? Jak Ksiądz ją wspomina? Wizyta Franciszka była nam bardzo potrzebna. Papież nas bardzo wyróżnił, postąpił tak ewangelicznie, bo Ewangelia mówi, że pasterz zostawia dziewięćdziesiąt dziewięć owiec i idzie szukać tej jednej. Przecież są kraje na świecie, gdzie są miliony katolików, a on przyjechał do nas, do Gruzji, gdzie nas, katolików, jest tylko jeden procent, nawet niecały jeden procent mieszkańców. Pamiętam, jaka była medialna nagonka trzy lata temu, jak miał

przyjechać papież Franciszek. Media mówiły, że przyjeżdża jeszcze jeden najeźdźca. Kontekst był taki: nie chcemy tej wizyty, po co on przyjeżdża? A on przyjechał dla nas; to było bardzo budujące. Pokazał wobec świata, wobec wszystkich, że dla niego jesteśmy ważni, choć jest nas tu tak mało. Myślałem, że dużo ludzi przyjdzie na to spotkanie z Papieżem, ale przyszło według mnie bardzo mało. Może maksimum dziesięć tysięcy; ale co się dziwić, ciągle nas ubywa. Ale to w czasie tej wizyty Papież Franciszek przestrzegł przed nawracaniem na siłę, określając prozelityzm jako wielki grzech przeciw ekumenizmowi. Pamiętam te słowa Papieża „Nigdy nie wolno uprawiać wobec prawosławnych prozelityzmu!”. Według mnie papież to powiedział do prawosławnych, żeby oni uświadomili sobie to, co robią przeciwko nam. Jest też taki problem w Gruzji, że tylko z katolikami rząd w Gruzji nie podpisał do tej pory konkordatu, choć był nawet moment w 2003 roku, że

Plakat z Gruzińskiego Muzeum Narodowego w Tbilisi, w którym jest obszerna i ciekawa ekspozycja o Polsce i naszej walce o niepodległość. Jedyny w muzeum film pochodzi z 2008 r. i pokazuje wyjazd rosyjskich czołgów z Gori w kierunku stolicy oraz akcję prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który razem z prezydentami Litwy, Łotwy, Estonii i Ukrainy w geście solidarności z Gruzją przemówił na wiecu w Tbilisi. Rosjanie zajęli wówczas 1/5 terytorium Gruzji, ale Gruzini bardzo często wspominają z wdzięcznością tamto wydarzenie i mówią „Lech Kaczyński, nasz bohater”

wszystko było już przygotowane i przybył do nas nawet kardynał z Watykanu. Jednak w ostatniej chwili, na skutek protestu Kościoła prawosławnego, rząd się wycofał i dokument nie został podpisany. Oburzony kardynał pojechał od nas do Azerbejdżanu i tam wszystko przebiegło bez problemów, tak jak było przygotowane. Okazało się, że w kraju chrześcijańskim nie można podpisać konkordatu z Watykanem, a w muzułmańskim jest to możliwe.

Jak wobec tego radzą sobie katolicy? Mamy jeszcze uniwersytet katolicki w Gruzji, który jest fundowany przez Kościół katolicki, ale w nazwie nie ma określenia „katolicki”, jak na przykład KUL. To jest prywatna uczelnia, jest malutkim uniwersytetem, mamy około ośmiuset studentów. Rektorem jest katolik, niektórzy profesorowie są katolikami, a dziewięćdziesiąt pięć procent studentów to prawosławni. Działa u nas w Gruzji Caritas, który w tym roku obchodzi dwadzieścia pięć lat swojego istnienia, jest bardzo aktywny, realizuje różne projekty. Katolicy prowadzą w Gruzji różne charytatywne organizacje, centrum rehabilitacyjne dla niepełnosprawnych, a w Armenii szpital, bardzo dobry, miejscowi lekarze tam pracują. Szpital ten został zbudowany po tym strasznym trzęsieniu ziemi, które było w Armenii w 1988 roku, a w którym zginęło ponad 25 tysięcy ludzi. Wtedy papież ufundował ten szpital, przyszła pomoc z Watykanu i on do dziś służy Armenii i Gruzji.

– a tu wioska i mieszkanie dwieście metrów od rodziców na plebanii z proboszczem. Ale po dwóch latach zostałem proboszczem, potem przez siedem lat byłem praktycznie sam, miałem cztery parafie do obsłużenia. Bardzo trudno było i doświadczyłem tego, co mówi Ewangelia, że trudno być prorokiem w swoim kraju. W czym to się przejawiało? Mówiłem do ludzi, a to do nich nie docierało. Wiele razy płakałem z bezsilności. To było takie

Jestem w Gruzji pierwszy raz i uderza mnie niezwykła serdeczność, z jaką Gruzini odnoszą się do Polaków, praktycznie na każdym kroku można tego doświadczyć: w hotelu, w restauracji, w taksówce, w sklepie, na przystanku autobusowym i w metrze… Wszędzie ogromna życzliwość. Gruzini są bardzo przyjaznym dla wszystkich narodem, ale do Polaków mają wręcz ogromną miłość od 2008 roku. Wtedy, kiedy praktycznie wybuchła wojna, bo Rosja najechała Gruzję, wtedy wasz ówczesny prezydent, świętej pamięci Lech Kaczyński, wykazał się bohaterstwem. Zrobił wielką rzecz. Jego przyjazd z prezydentami z Litwy, Łotwy, Estonii i Ukrainy był dla nas zbawienny. Przecież on ryzykował swoim życiem, bo mogli wysadzić w powietrzu ten samolot z pięcioma prezydentami, a wystąpienie na wiecu w Tbilisi, pokrzyżowało, czy wręcz zablokowało plany Putina. Wtedy z Gori, miasta, gdzie urodził się Stalin, już jechały na naszą stolicę rosyjskie czołgi, a to jest przecież tylko osiemdziesiąt kilometrów od Tbilisi. Lech Kaczyński powiedział wtedy na wiecu przed parlamentem w centrum Tbilisi te piękne i mocne słowa, że teraz jesteśmy tu dlatego, że nasi bracia Gruzini potrzebują pomocy. Jesteśmy tu, bo jeśli byśmy nie przyjechali tutaj, może jutro będzie Ukraina przeżywać to samo, potem może Estonia, a potem może przyjdzie czas na moją ojczyznę, Polskę. I wtedy Kaczyński dostał ogromne oklaski, bo nikt nie oczekiwał, że w takiej sytuacji, kiedy byliśmy już prawie bezbronni, ktoś przyjdzie i wystąpi w naszej obronie. Naprawdę to dla nas było zbawienie. W Tbilisi jest ulica Lecha Kaczyńskiego i jest skwer jego imienia, gdzie jest też popiersie, pomnik Lecha Kaczyńskiego. Kiedy z lotniska w Tbilisi wjeżdżasz do centrum, to musisz jechać najpierw ulicą prezydenta Busha, a potem prezydenta Lecha Kaczyńskiego; to jest bardzo symboliczne. W mieście Batumi z kolei nowy bulwar naz­wano imieniem Marii i Lecha Kaczyńskich. Jest dość długi, liczy kilka kilometrów. A wcześniej, gdy tylko po I wojnie światowej Gruzja odzyskała niepodległość, jednym z pierwszych krajów, który ją uznał, była Polska. I bardzo szybko powstało Towarzystwo Gruzińsko-Polskie. I jak w 1921 r. Czerwona Armia zajęła Gruzję, to dzięki temu Towarzystwu

Jakiej pomocy oczekuje ksiądz z Polski? Będzie Pani o tym pisała? Naprawdę? Tak. Przede wszystkim proszę Polaków o modlitwę za Gruzję i za nas, gruzińskich katolików, żebyśmy nie tracili wiary, żeby Bóg dał nam cierpliwość i rozwijał się Kościół katolicki w Gruzji. Mówię to dlatego, że Polska inaczej przeszła przez komunizm niż kraje takie jak nasz. W Polsce komunizm przyszedł późno, dopiero po II wojnie światowej. A u nas już w 1921 roku. Armia Czerwona przyjechała do Gruzji i od tego czasu, można powiedzieć, wierzący mają ciężko. To trwa już co najmniej dwa, trzy pokolenia. I ci, którzy wtedy mieli wiarę, już nie żyją, choć kto jak umiał, starał się ją przekazywać. Ale moje pokolenie, w średnim wieku, czy młode pokolenie, które teraz dojrzewa, nie mają fundamentu wiary. A jak nie masz fundamentu wiary, jak nie ma wychowania religijnego w domach, w rodzinie, to jest bardzo trudno to zmienić. Ewangelia mówi, że ziarno rzucone do ziemi żyznej da dobry owoc, a jeśli jest rzucone na drogę lub na skałę, to byle wiatr może to ziarenko wywiać i nic z niego nie wyrośnie. Nie jest łatwo tu ewangelizować i dlatego proszę o modlitwę. Jest Ksiądz pierwszym gruzińskim kapłanem wyświęconym po rewolucji październikowej. Stało się to w 1999 roku, w Warszawie, czyli w tym roku mija 20 lat od tych święceń. Jak ksiądz ocenia te swoje dwadzieścia lat kapłaństwa? Po święceniach dwa lata pracowałem w Warszawie, w parafii świętej Anny w Wilanowie. Potem następne dwa lata byłem w seminarium bo pisałem doktorat i pomagałem trochę jako prefekt, a teraz jestem z powrotem w Gruzji; już szesnasty rok, jak w Gruzji pracuję. Po przyjeździe potrzebowałem czasu, by na nowo jakby oswoić swój kraj, bo wcześniej przez dwanaście lat byłem w Polsce. Przyznam, że nie było łatwo wrócić do siebie i zacząć pracę kapłana. Dziwnie się poczułem, gdy po studiach i zrobieniu doktoratu biskup przydzielił mi pracę wikariusza w mojej rodzinnej wiosce… Myślałem, że należy mi się jakieś lepsze miejsce, może w Tbilisi, bo doktorat

Ceremonia ślubna według obrządku prawosławnego w katedrze Sweti Cchoweli

dziwne, że na przykład odprawiam mszę i mam głosić homilię, a w kościele patrzę i widzę przed sobą swoich rodziców, moje rodzeństwo, rówieśników, moich nauczycieli… Dziś się nawet z tego śmieję, ale np. jedna nauczycielka, która uczyła mnie od pierwszej do czwartej klasy, bała się przyjść do mnie do spowiedzi (śmiech). Moi rówieśnicy, z którymi razem byłem w klasie, też się wstydzili. Jak to, mam się u niego spowiadać, przecież byliśmy kolegami, razem rozrabialiśmy w szkole. A zakrystianem w mojej wiosce był mój ojciec. Do tej pory jest. A tu ja zostaję proboszczem i jestem szefem swojego ojca. No, ale doktorat pisałem o prześladowaniach chrześcijan w Gruzji, to wiedziałem, czego mogę się spodziewać (śmiech).

wielu Gruzinów mogło uciec do Warszawy przed bolszewikami. My to pamiętamy.

Czy kiedyś Ksiądz żałował, że wybrał taką drogę? Nie, kapłaństwa nigdy nie żałowałem. Tylko czasem zastanawiałem się, dlaczego muszę pracować w Gruzji, dlaczego akurat w swojej

Czego Księdzu życzyć na nadchodzące lata, na nadchodzący czas? Czego sobie Ksiądz życzy? Cierpliwości, cierpliwości i jeszcze raz cierpliwości. I mocnej wiary. K

Charakter też chyba mamy podobny. Też tak myślę. I Gruzini, i Polacy to takie walczące narody. I lubimy, jak to się mówi, biesiady z przyjaciółmi. Lubimy być samodzielni. Mamy wspólnego wroga. A jeszcze dodam, że w carskim wojsku bardzo wielu Polaków służyło i oni potem zostawali w Gruzji. Główny kościół katolicki w Tbilisi, pw. świętego Piotra i Pawła, zbudowali właśnie Polacy. Był on zresztą jedynym kościołem katolickim, jaki pozostał otwarty przez cały okres komunizmu. Uczęszczali do niego przeważnie Polacy mieszkający w Tbilisi, stąd jest on pow­szechnie znany jako „kościół polski”.


KURIER WNET · LIPIEC 2O19

6

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A „Stoimy dziś w obliczu największej konfrontacji, jaką kiedykolwiek przeżyła ludzkość. Nie przypuszczam, aby szerokie kręgi społeczeństwa amerykańskiego ani najszersze kręgi wspólnot chrześcijańskich zdawały sobie z tego w pełni sprawę. Stoimy w obliczu ostatecznej konfrontacji między Kościołem a antykościołem, Ewangelią i jej zaprzeczeniem. Ta konfrontacja została wpisana w plany Boskiej Opatrzności; jest to czas próby, w który musi wejść Kościół, a polski w szczególności. Jest to próba nie tylko naszego narodu i Kościoła. Jest to w pewnym sensie test na dwutysiącletnią kulturę i cywilizację chrześcijańską ze wszystkimi jej konsekwencjami: ludzką godnością, prawami osoby, prawami społeczeństw i narodów”.

Jan Paweł II do współczesnych usłyszany po 40 latach Katarzyna Purska USJK

S

łowa te wypowiedział w 1976 w Stanach Zjednoczonych Ka­ rol Wojtyła – wówczas jeszcze kardynał. Przypomniałam je sobie podczas oglądania relacji filmo­ wej z tegorocznego Marszu Równości, który odbył się w u stóp Jasnej Góry 16.06. Ujrzałam prześmiewczą procesję aktywistów spod znaku LGBT, idących naprzeciw stojących jak mur z wize­ runkiem Matki Bożej Częstochowskiej parafian wraz ze swoim księdzem. Stały tak naprzeciw siebie dwie: „Tęczowa Matka Boska” i ta z Jasnogórskiej Iko­ ny Bogurodzicy. Konfrontacja. Słowo to pochodzi od łac. ‘confrontare’ – to znaczy ‘być naprzeciw czegoś, grani­ czyć z czymś’. „Non possumus” napisał w 1953 roku ks. Prymas Stefan Wyszyń­ ski w memoriale do Bolesława Bieruta, wystosowanym w odpowiedzi na ataki wymierzone w Kościół. Po latach „non possumus” powtórzyli po nim polscy katolicy. Od pewnego czasu w życiu pub­ licznym obserwujemy coś, co przypo­ mina przysłowiowe gotowanie żaby. Powoli podgrzewana woda sprawia, że żaba pozwala się ugotować i nie wyska­ kuje z garnka. Coraz śmielsze działania, wypowiedzi, zachowania dziennikarzy, artystów i polityków. Inscenizacje tea­

Zjawiska, które opisuję, są obecne od 1968 r. w całej Europie, a jednak na gruncie polskim wciąż słychać pobłażliwe komentarze o wojence pomiędzy PiS-em a PO, w której politycy walczą ze sobą na podobieństwo chłopców w piaskownicy. tralne i happeningi, zamieszczane w IT obraźliwe tweety polityków i publicy­ stów, umieszczane tam w imię wolności i tolerancji. Zdezorientowani, rozbici brakiem adekwatnych reakcji i zróż­ nicowanymi opiniami, wygłaszanymi

także w mediach katolickich, rozstrzy­ gamy, że roztropniej jest milczeć, aby „nie nagłaśniać sprawy”, bo przecież to wkrótce minie. Najważniejsze – tak słyszymy– nie doprowadzać do niepo­ trzebnej konfrontacji społecznej, nie podgrzewać nastrojów „mową niena­ wiści”, pozostawić sprawy rozstrzyg­ nięciu biskupów, Konferencji Episko­ patu itd.… W końcu trzeba przyznać, że niejeden katolik w obecnej sytuacji czuje się zagubiony w kwestiach doty­ czących wiary, liturgii, życia publiczne­ go czy moralności Kościoła. Widzimy, jak Prawda z trudem toruje sobie drogę do serc i umysłów wielu. Problem wierności Prawdzie ist­ niał w Kościele od samego początku, od czasów apostolskich, ale dopiero w epoce panującego w świecie postmo­ dernizmu stał się szczególnie poważ­ ny. Budzą się wątpliwości, czy istnieje prawda obiektywna w historii, w ży­ ciu moralnym, w nauce i nauczaniu? Stąd rodzą się zasadnicze pytania: Czy w ogóle warto dociekać prawdy? Czy warto się nią zajmować, skoro zastępu­ je ją narracja i wykreowana wirtualnie rzeczywistość? W jakim celu jej bronić? Zjawiska, które opisuję, są obecne od 1968 r. w całej Europie, a jednak na gruncie polskim wciąż słychać pobłaż­ liwe komentarze o wojence pomiędzy PiS-em a PO, w której politycy wal­ czą ze sobą na podobieństwo chłop­ ców w piaskownicy. Niejednokrotnie wypowiada się też opinie o „brudnej polityce”, w której chodzi tylko o „ka­ sę” i władzę. Ja jednak, kiedy słyszę o „polonezie równości” warszawskich maturzystów podczas balu studniówko­ wego, o karcie LGBT podpisanej przez Rafała Trzaskowskiego, która powołu­ jąc się na standardy WHO, chce wpro­ wadzać do szkół wczesną seksualizację dzieci, o oficjalnym podziękowaniu dla uczniów warszawskiej szkoły za ich za udział w paradzie LGBT, czy wreszcie o przyjętym z aplauzem wystąpieniu Leszka Jażdżewskiego na Uniwersy­ tecie Warszawskim – w żaden sposób nie mogę się zgodzić z tymi, którzy sprowadzają konflikty publiczne do waśni międzypartyjnych. Przychylam się raczej do tych, którzy piszą o wojnie cywilizacyjnej. Wojnie, którą przed la­ ty trafnie przewidział i opisywał polski historyk i twórca oryginalnej koncep­ cji cywilizacji – prof. Feliks Koneczny (1862–1949), a po nim rozwinął wy­ bitny amerykański politolog – prof.

Samuel Huntington w swojej słynnej publikacji z roku 1993. pt. Zderzenie cywilizacji. Tęczowy marsz na Jasną Górę odbywał się w czasie, gdy trwała XX Pielgrzymka Podwórkowych Kół Ró­ żańcowych. Trasa ich marszu miała przebiegać tuż obok miejsca spotka­ nia dzieci. Jeden z organizatorów tego marszu – Dominik Puchała – powie­ dział w wywiadzie dla „Gazety Wy­ borczej”: „Początek przy Jasnej Gó­ rze jest symbolicznym powiedzeniem »nie« paulinom, którzy uważają, że to miejsce jest godne nacjonalistów, ale nas tam widzieć nie chcą. – A termin też jest nieprzypadkowy? – W zeszłym roku marsz odbywał się, gdy na Jasnej Górze trwała pielgrzymka dorosłych słuchaczy Radia Maryja. W tym roku na Jasnej Górze będą się wtedy modlić

Wreszcie może nadszedł czas, aby dojrzeć, że słowa Ojca świętego były głosem prorockim kierowanym do rodaków w nadziei, że uchroni ich przed niebezpieczeństwami, które niesie współczesna cywilizacja. dzieci ze związanych z Radiem Maryja podwórkowych kółek różańcowych… Przyznam, że rozbawiło mnie, gdy się dowiedziałem, że na Jasnej Górze pod­ czas naszego marszu znowu będzie o. Tadeusz Rydzyk”.

L

eszek Jażdżewski, redaktor na­ czelny „Liberte”, porównał Koś­ ciół do świni i oskarżył jego przedstawicieli m.in. o zdradę Ewan­ gelii. „Ten, kto szuka transcendentu, ab­ solutu w Kościele, będzie zawiedziony. Ten, kto szuka moralności w Kościele, nie znajdzie jej. Ten, kto szuka strawy duchowej w Kościele, wyjdzie głod­ ny. Polski Kościół zaparł się Ewange­ lii, zaparł się Chrystusa i gdyby dzisiaj Chrystus był ponownie ukrzyżowany,

to prawdopodobnie przez tych, którzy używają krzyża jako pałki do tego, aby zaganiać pokorne owieczki do zagro­ dy” – głosił podczas swego wystąpie­ nia na UW. „Stoimy dziś w obliczu najwięk­ szej konfrontacji, jaką kiedykolwiek przeżyła ludzkość” – mówił przyszły papież 46 lat temu! A zatem wojna trwa, ale wojna o co? O zachowa­ nie kultury chrześcijańskiej, o wiarę, o wartości. Co więcej, linia frontu nie przebiega pomiędzy partiami czy gru­ pami społecznymi, lecz poprzez serce każdego z nas. Nie można wobec tego ani przeczekiwać, ani pozostawać neu­ tralnym. Właśnie na taką rzeczywi­ stość– jak sądzę – chciał przygotować Polaków papież Jan Paweł II podczas swojej I pielgrzymki do ojczyny w ro­ ku 1979. Słuchaliśmy go, biliśmy bra­ wa, cytowaliśmy wielokrotnie wypo­ wiedziane wówczas słowa, a potem tak jakbyśmy o nich zapomnieli. Odnio­ słam takie wrażenie i dlatego wróciłam do tekstów wystąpień i homilii sprzed 40 lat. Czytałam je, analizowałam treś­ ci i ze zdumieniem odkrywałam, że słyszę w nich coś innego, a raczej coś więcej niż przed laty. Z całą pewnoś­ cią wtedy uważnie śledziliśmy słowa papieża i zachwyceni biliśmy brawo zawsze, ilekroć odkrywaliśmy w nich aluzję do sytuacji Polski zduszonej przez reżim komunistyczny. Łaknęli­ śmy wolności jak świeżego powietrza i dlatego byliśmy zachwyceni, że nasz Papież jest naszym głosem. Sądzę, że on wtedy widział dużo dalej i głębiej. Teraz wreszcie może nadszedł czas, aby dojrzeć, że słowa Ojca świętego były głosem prorockim kierowanym do rodaków w nadziei, że uchroni ich przed niebezpie­czeństwami, które nie­ sie współczesna cywilizacja. W ostatnich dniach tzw. ludzie prawicy upajają się zwycięstwem w wy­ borach do PE. Ale czy nie budzi zasta­ nowienia fakt, że aż 6% Polaków głoso­ wało na Roberta Biedronia z jego ostrą, antykościelną retoryką? Jak zrozumieć zwycięstwo w dużych miastach daw­ nych polityków postkomunistycznych, takich jak Leszek Miller, Włodzimierz Cimoszewicz, Marek Belka czy Bogu­ sław Liberadzki? Czy nie świadczy to o tym, że wielu z nas poddało się już dyktatowi relatywizmu? Trzeba nam stanąć w prawdzie, trafnie ocenić rze­ czywistość, a potem szukać remedium. Pochylam się nad tekstami

przemówień Jana Pawła II z I piel­ grzymki do ojczyzny. Papież zwracał się w nich do Polaków, posługując się językiem ich kodu kulturowego, który wówczas był jeszcze dla ogółu czytel­ ny. W swoich wystąpieniach przywo­ łał obrazy, z których kilka chciałabym tutaj przypomnieć i na nowo odczytać. Najpierw jest to OBRAZ STAREGO DĘBU, który urósł przez wieki i uko­

Gniazdo to kolejny obraz, którym przemawia papież do serc Polaków. Przywołał go podczas homilii, którą wygłosił w Gnieźnie. Nazwa miasta bowiem wywodzi się od gniazda. Gniazdo to dom, kolebka, w którym matka pochyla się nad dzieckiem. rzenił się mocno. Ten stary dąb to pol­ ski naród i jego chrześcijańska kultura: „Dzieje narodu zasługują na właściwą ocenę wedle tego, co wniósł on w roz­ wój człowieka i człowieczeństwa, w jego świadomość, serce, sumienie. To jest najgłębszy nurt kultury. To jej najmoc­ niejszy zrąb. To jej rdzeń i siła. Otóż tego, co naród polski wniósł w rozwój człowieka i człowieczeństwa, co w ten rozwój również dzisiaj wnosi, nie sposób zrozumieć i ocenić bez Chrystusa. »Ten stary dąb tak urósł, a wiatr go żaden nie obalił, bo korzeń jego jest Chrystus« (Piotr Skarga, Kazania sejmowe). Trzeba iść po śladach tego, czym – a raczej kim – na przestrzeni pokoleń był Chrystus dla synów i córek tej ziemi. I to nie tyl­ ko dla tych, którzy jawnie weń wierzyli, którzy Go wyznawali wiarą Kościoła. Ale także i dla tych pozornie stojących opodal, poza Kościołem. Dla tych wąt­ piących, dla tych sprzeciwiających się” – głosił Jan Paweł II na placu Zwycięstwa w Warszawie. U fundamentów polskiego chrześ­ cijaństwa legły ciała zamordowa­ nych biskupów: św. Wojciecha i św.

Stanisława. To na ich męczeństwie „stary dąb” naszego narodu ukorzenił się tak mocno (Wzgórze Lecha, 3.06). Kolejnym obrazem wziętym z pa­ pieskiej pielgrzymki z 1979 roku jest dom. Jan Paweł II mówi o POLSKIM DOMU i maluje jego wizerunek przez opis fundamentu, więźby, zwornika, spoiwa. Do zwornika porównał Kar­ dynała Stefana Wyszyńskiego, nazy­ wanego dziś Prymasem Tysiąclecia. Mówiąc o jedności Kościoła, wyjaś­ niał, że zwornik odzwierciedla siłę fun­ damentu, którym jest Jezus Chrystus; „Ksiądz Prymas uczy od trzydziestu kilku lat – powiedział wówczas – że tę siłę zawdzięcza Maryi, Matce Chrys­ tusa. Wszyscy o tym dobrze wiemy, że dzięki Maryi można najpełniej od­ zwierciedlić siłę tego fundamentu, którym jest Chrystus, że dzięki Maryi można najskuteczniej stawać się zwor­ nikiem Kościoła”. Warto w tym miejscu przytoczyć jeszcze raz te słynne słowa wygłoszo­ ne na placu Zwycięstwa w Warszawie: „Kościół przyniósł Polsce Chrystusa – to znaczy klucz do rozumienia tej wielkiej i podstawowej rzeczywistości, jaką jest człowiek. Człowieka bowiem nie moż­ na do końca zrozumieć bez Chrystusa. A raczej: człowiek nie może siebie sam do końca zrozumieć bez Chrystusa. Nie może zrozumieć ani kim jest, ani jaka jest jego właściwa godność, ani jakie jest jego powołanie i ostateczne przeznacze­ nie. Nie może tego wszystkiego zrozu­ mieć bez Chrystusa. I dlatego Chrystusa nie można wyłączać z dziejów człowie­ ka w jakimkolwiek miejscu ziemi. Nie można też bez Chrystusa zrozumieć dziejów Polski – przede wszystkim jako dziejów ludzi, którzy przeszli i przecho­ dzą przez tę ziemię… Jeślibyśmy odrzu­ cili ten KLUCZ DO ZROZUMIENIA NASZEGO NARODU, narazilibyśmy się na zasadnicze nieporozumienie. Nie rozumielibyśmy samych siebie. Nie spo­ sób zrozumieć tego narodu, który miał przeszłość tak wspaniałą, ale zarazem tak straszliwie trudną – bez Chrystusa… Księże Prymasie, tak głosi Akt milenijny, złożony przez Ciebie i Episkopat Polski na Jasnej Górze: »wszystko, co Polskę stanowi«. To wszystko w rękach Bo­ garodzicy – pod krzyżem na Kalwarii i w wieczerniku Zielonych Świąt”. Chrześcijaństwo jest więc kluczem do zrozumienia narodu. Przekonali się o tym boleśnie Szwedzi podczas Dokończenie na sąsiedniej stronie


LIPIEC 2O19 · KURIER WNET

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Człowiek oddala myśl o własnej śmierci. Inni umierają, bo taka jest kolej rzeczy, ale mnie to może nie będzie dotyczyć. W ubiegłym stuleciu znakomity uczony Hans Hugon Selye, biolog i filo­ zof, wprowadził do nauki pojęcie stresu. Stres jako czynnik zewnętrzny lub we­ wnętrzny działający na nasz organizm jest powszechnie uważany za coś szkod­ liwego; tymczasem, w rzeczywistości, jest zjawiskiem koniecznym dla pra­ widłowego funkcjonowania organizmu.

oblężenia Jasnej Góry w 1655 r, prze­ konali się także po wielokroć zaborcy. W III cz. Dziadów Adama Mickiewi­ cza jest taki fragment, w którym bluź­ nierca Gustaw-Konrad broni imienia Maryi. Zwraca się on do Jankowskiego w słowach: »Słuchaj, ty! – tych mnie imion przy kielichach wara. Dawno nie wiem, gdzie moja podziała się wiara, Nie mie­ szam się do wszystkich świętych z lita­ niji. Lecz nie dozwolę bluźnić imienia Maryi«. Przytaczam te słowa, bo dosko­ nale przedstawiają złudny antykleryka­ lizm wielu Polaków. Być może tłumaczą one fakt niespodziewanej aktywności społecznej mieszkańców wsi i małych miast podczas ostatnich wyborów.

G

NIAZDO to kolejny obraz, któ­ rym przemawia papież do serc Polaków. Przywołał go podczas homilii, którą wygłosił w Gnieźnie. Nazwa miasta bowiem wywodzi się od gniazda. Gniazdo to dom, kolebka, w którym matka pochyla się nad dzie­ ckiem. Pierwsze słowa kieruje dziecko do matki. Maryja od wieków jest po­ strzegana przez wielu Polaków jako Matka naszej ojczystej ziemi. Pierw­ sze słowa, które kierował do niej nasz naród, to PIEŚŃ BOGURODZICA. Pieśń, której zapis,co prawda, pocho­ dzi z XV w., ale o której mówi trady­ cja, że jej autorem jest św. Wojciech. Przytacza tę tradycję Ojciec św. i do­ powiada, że Bogurodzica jest nie tylko polskim credo, wyznaniem wiary, ale też dokumentem życia, na którym wy­ chowywały się pokolenia naszych pra­ ojców. Bogurodzica to pieśń-orędzie, które sprawiło, że kultura polska ma

o wyższej cywilizacji. Aborcja etycznie wydaje się jasno zdefiniowana i nie bu­ dzi większych wątpliwości.

Obowiązkiem i powołaniem lekarza jest walka z chorobą, cierpieniem, niepełnosprawnością. W momencie śmierci kończy się jego zadanie. Wspomagając w jakikolwiek sposób śmierć, zaprzecza swojemu powołaniu. Życie i śmierć to dwie wielkie tajemnice ściśle ze sobą powiązane i nierozłączne. Na temat życia mamy już sporą wiedzę, natomiast sprawy związane ze śmiercią są okryte tajemnicą.

D

rugim ważnym problemem nurtującym współczesne boga­ te społeczeństwa jest eutanazja, czyli odejście z tego świata w sposób maksymalnie komfortowy (tak nam się wydaje), przy użyciu najnowszych technik usypiania. Wykonują te za­ biegi specjalnie przeszkoleni lekarze. Procedura eutanazji jest obwarowana licznymi przepisami prawnymi, co ma zapobiec nadużyciom. Przepisy stale są uzupełniane, a im ich więcej, tym łatwiej o manipulacje i naginanie do życzeń firm, rodziny itp. Zresztą o ja­ kich nadużyciach tu mówić, jeśli samo założenie jest antyludzkie. W gruncie rzeczy służy pozbyciu się uciążliwych

Medycyna wobec

życia i śmierci Marian Smoczkiewicz

Życie można poświęcić dla sprawy czy za kogoś, ale o tym decyduje posiadacz tego życia, a nie osoby postronne, owładnięte jakimiś teoriami o wyższej cywilizacji.

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

W

iększość religii i wie­ rzeń przyjmuje, że życie nie kończy się tu, na ziemi, wraz ze śmiercią, ale trwa nadal, tylko w innej formie. Filozofowie greccy w starożyt­ ności uważali, że umieramy, ponieważ żyjemy, a nie dlatego, że chorujemy. Śmierć zawsze była przedmiotem ba­ dań i rozważań filozofów, przyrodni­ ków i naukowców różnych specjalnoś­ ci, jak również inspirowała artystów, malarzy, rzeźbiarzy, poetów, pisarzy. Sama świadomość, że kiedyś odej­ dziemy, budzi strach. Poczucie spra­ wiedliwości, przyzwoitości, uczciwości jest głęboko wpisane w nasze sumienie, bez względu na to, czy w Boga wierzy­ my, czy nie. Mamy poczucie, prawie pewność, że sprawy niezałatwione kie­ dyś zostaną rozliczone i wygładzone, czyli sprawiedliwości stanie się zadość, a my o tym się dowiemy. To znaczy, że jakieś życie pozagrobowe nas czeka. To jest w nas zapisane. Człowiek oddala myśl o własnej śmierci. Inni umierają, bo taka jest ko­ lej rzeczy, ale mnie to może nie będzie dotyczyć. Obecna cywilizacja sprzyja takiej postawie i niewygodne problemy, jak śmierć, próbuje usunąć na dalszy plan. Życie jest jedno – głosi – wyko­ rzystaj je maksymalnie dla przyjem­ ności, a problem śmierci rozwiążemy dla ciebie komfortowo. Jak będziesz stary, schorowany, niepełnosprawny i do niczego nie będziesz się nadawał, to zaproponujemy zastrzyk, który roz­ wiąże twoje i nasze problemy. Propo­ nowane rozwiązania dotyczą jednak tylko wąskiej grupy ludzi żyjących w ustabilizowanych warunkach i na odpowiednim poziomie materialnym (dotyczy to naszej cywilizacji), a nie milionów na świecie, walczących co­ dziennie o przeżycie. Taka filozofia ży­ cia i śmierci ma charakter elitarny, jest wygodnicka i destrukcyjna. Prędzej czy później, wśród innych współczesnych dziwactw, doprowadzi do upadku na­ szej kultury i cywilizacji.

Bez bodźców pozytywnych lub nega­ tywnych (oba są czynnikami stresują­ cymi) życie zanika. W związku z tym życie bezstresowe (taka modna teraz ideologia) musi prowadzić do samoza­ głady. Jednym z dobrych przykładów jest wychowywanie bezstresowe dzie­ ci, co z czasem już u dorosłych osob­ ników prowadzi do depresji i innych tragicznych w skutkach zdarzeń przy jakimkolwiek niepowodzeniu. Śmierć jest bardzo ważnym etapem naszego życia, może najważniejszym, a dla lu­ dzi wierzących – przejściem na drugą stronę i szansą na odebranie nagrody. Kardynał J. Ratzinger – Papież Se­ nior Benedykt XVI na pytanie dzienni­ karza, czy boi się śmierci, odpowiada: „W pewnej mierze tak. Z drugiej strony, przy całej ufności, jaką żywię, że dobry Bóg mnie nie odrzuci, im bliżej jestem

znamiona chrześcijańskie od same­ go początku. Jan Paweł II mówiąc na temat tej pieśni, wspominał również znaczące słowa ks. Prymasa Augu­ sta Hlonda, który „kiedyś, w związku z uroczystością św. Wojciecha, (…) odwiedzał Pragę i w czasie uroczyste­ go zebrania, zaproszony na podium, powiedział tylko jedno zdanie: »Kie­ dy nadejdą owe Pentecostes Slavae – Zielone Świątki Słowian«... Myślę, że to, co tutaj dzisiaj przeżywamy, jest jakimś echem słów tego wielkiego prymasa Polski niepodległej, Polski dwudziestolecia, Polski okupacyjnej”. Pieśń, która przemawiała do Polaków wraz z WIZERUNKIEM Z JASNEJ GÓRY, przyczyniła się do obecności Maryi w losach Polaków i całego na­ rodu, bo „przyzwyczaili się Polacy ze wszystkim przychodzić na Jasną Gó­ rę” (por. Jasna Góra, 4.06.1979). Po latach, podczas Wielkiej Nowenny, którą zainicjował Prymas Tysiącle­ cia z okazji Milenium chrztu Polski, okazało się, że Jasna Góra „jest we­ wnętrznym spoiwem narodu i siłą, która trzyma go w pokornej i mocnej postawie wierności Bogu i Kościoło­ wi”. Jest to, zdaniem papieża, proces dziejowy, który dokonuje się w ser­ cach Polaków, poczynając od ślubów Jana Kazimierza złożonych w katedrze lwowskiej w 1656 roku, poprzez akt oddania Polski Niepokalanemu Sercu Maryi z 8.09.1946 r., aż po Jasnogórski Akt oddania w macierzyńską niewolę Bogurodzicy, wypowiedziany ustami Prymasa Stefana Wyszyńskiego. Akt milenijny mówi o niewoli, a przecież – jak zauważa Jan Paweł II – są to sło­ wa dla Polaków szczególnie bolesne.

Jego oblicza, tym bardziej zdaję sobie sprawę, jak wiele popełniłem błędów. Tym samym przygniata mnie ciężar winy, chociaż nie tracę fundamental­ nej nadziei”. To jest wskazówka dla nas wszystkich wierzących.

W

połowie ub. wieku w Pol­ sce (PRL) wprowadzono ustawę dopuszczającą przerywanie ciąży ze względów spo­ łecznych. Wywołało to liczne reakcje zarówno popierające tę ideologię, jak również ostro krytykujące. Kościół w Polsce, jak i środowiska katolickie określiły tę procedurę jako zabijanie dzieci nienarodzonych. Jako młody lekarz brałem wtedy udział w wykładach prowadzonych przez śp. Ojca Karola Meissnera, be­ nedyktyna, etyka, teologa oraz lekarza.

Ten znakomity duchowny, z czasem mój przyjaciel, mówił o etyce natural­ nej i etyce katolickiej, które nie są ze sobą w sprzeczności. Etyka katolicka tylko pogłębia etykę naturalną przez odniesienie się do Boga. Krótko mó­ wiąc, życie jest wartością najwyższą, niewymierną i dlatego nie może być oceniane jako ważne czy mniej waż­ ne, wartościowe czy bezwartościowe. Z punktu widzenia etyki jako takiej nie można zabierać życia nienarodzonego tyko dlatego, że taka w tej chwili panuje ideologia. Również rodzice są zobowią­ zani do uszanowania i ochrony życia, które poczęli, bez względu na warunki, jakie mają, poglądy i plany zawodowe czy życiowe. Życie można poświęcić dla sprawy czy za kogoś, ale o tym decy­ duje posiadacz tego życia, a nie osoby postronne, owładnięte jakimiś teoriami

chorych, którzy zbyt dużo kosztują państwo czy rodzinę. Mówienie, że robi się to dla dobra chorego, jest ma­ ło przekonujące. Ideolodzy eutanazji próbują rozszerzyć to pojęcie na inne sytuacje, które powstają w trakcie lecze­ nia. W ten sposób powstało określenie ‘eutanazja bierna’, odnoszące się do sy­ tuacji, w której zaprzestajemy leczenia ze względu na wyczerpanie możliwości leczniczych w stosunku do nieuleczal­ nie chorych będących w okresie ago­ nalnym. To nie ma jednak nic wspól­ nego z eutanazją, w której aktywnie doprowadza się do śmierci. Dwa poruszone tematy – aborcji i eutanazji – są wyraźnie zdefiniowane jako nieetyczne i niehumanistyczne. Można się z tym stanowiskiem zgadzać lub mieć zastrzeżenia. Ogromny postęp w ostatnich dziesięcioleciach w naukach przyrod­ niczych, a tym samym w medycynie, otworzył nowe regiony problemów, któ­ re nadal oczekują na jednoznaczne lub wyraźne interpretacje ze strony filozo­ fów, etyków, teologów. Sprawa dotyczy pobierania narządów do przeszczepów od osób zmarłych oraz uporczywego leczenia, tzn. podtrzymywania przy po­ mocy aparatury podstawowych funkcji życiowych organizmu (krążenie, oddy­ chanie) przez długi czas (miesiące, lata). W latach 60. ub. stulecia tzw. Komi­ sja Harwardzka ustaliła kryteria śmierci mózgowej, którą uznano jako śmierć

Dziś widać, że rok 1989 to nie koniec odmiany i nie nastąpił koniec historii. Odmiana oblicza Ziemi trwa. Słowa Jana Pawła II są więc nadal aktualne. Pragnę, aby wybrzmiały jako zapowiedź nowej rzeczywistości. Jednakże ten rodzaj niewoli płynie z głębi ewangelicznego orędzia i wzy­ wa nasz naród do prawdziwej wolno­ ści, której spełnieniem jest odpowie­ dzialna miłość. „Miłość stanowi spełnienie wolno­ ści, a równocześnie do jej istoty należy przynależeć – czyli nie być wolnym, al­ bo raczej być wolnym w sposób dojrza­ ły! Jednakże tego „nie-bycia-wolnym” w miłości nigdy nie odczuwa się ja­ ko niewoli, nie odczuwa jako niewoli matka, że jest uwiązana przy chorym dziecku, lecz jako afirmację swojej wol­ ności, jako jej spełnienie. Wtedy jest najbardziej wolna! Oddanie w niewolę wskazuje więc na „szczególną zależ­ ność”, na świętą zależność i na „bez­ względną ufność”. Bez tej zależności świętej, bez tej ufności heroicznej, ży­ cie ludzkie jest nijakie! Tak więc słowo „niewola”, które nas zawsze boli, w tym

jednym miejscu nas nie boli. W tym jednym odniesieniu napełnia nas uf­ nością, radością posiadania wolności! Tutaj zawsze byliśmy wolni!”.

B

ardzo ciąży nam ten trwający od lat podział Polaków i polityków. Ciąży nam i boli, buduje coraz większe mury w społeczeństwie i ro­ dzinie. Zaczynamy unikać wzajemnych kontaktów z dawnymi przyjaciółmi. Trudno nam rozmawiać w rodzinach i rośnie w nas rachunek wzajemnych pretensji i krzywd. Nie odbudujemy jedności, podważając fundamenty pols­ kiego domu, lekceważąc, obrażając, wprowadzać chaos i atmosferę kon­ frontacji. Potrzeba nam wrócić do ładu moralnego, do Prawdy, do ofiarnego i jednoznacznego jej głoszenia. Uczy nas tego świadectwo św. Stanisława i św. Wojciecha, którzy jako Pasterze

Kościoła nie uznawali konformizmu w sprawach istotnych dla państwa wed­ ług zasady pomocniczości społecznej i bronili tych wartości za cenę własnego życia: „Jedność zapuszcza swe korze­ nie w życiu narodu – tak jak zapuściła korzenie w trudnym okresie dziejów Polski za sprawą św. Stanisława – wów­ czas, gdy życie ludzkie na różnych po­ ziomach poddane jest wymogom spra­ wiedliwości i miłości. Pierwszym takim poziomem jest rodzina. I ja – drodzy rodacy – pragnę modlić się dziś razem z wami – o jedność wszystkich pols­ kich rodzin. Jedność ta bierze początek w sakramencie małżeństwa, w owych uroczystych ślubach, którymi wiążą się z sobą mężczyzna i kobieta na całe ży­ cie, powtarzając sakramentalne »iż cię nie opuszczę aż do śmierci«. Jedność ta wynika z miłości oraz wzajemnego zaufania – a owocem jej i nagrodą jest

7

człowieka. Dawniej uważano za śmierć moment zatrzymania krążenia i oddy­ chania, co generalnie nadal obowiązuje. Jak wiadomo, różne tkanki obumiera­ ją w różnym czasie. Przyjęcie terminu śmierci mózgowej pozwoliło na pobie­ ranie w krótkim czasie nadających się do przeszczepu narządów. Zastrzeżenia zgłaszane przez niektórych naukowców co do definicji śmierci nie zmieniają przyjętych zasad. Papież św. Jan Paweł II wspierał dawstwo narządów po śmierci jako dar serca. Z transplantologią łączy się w pewnym sensie problem upor­ czywego leczenia, czyli podtrzymywa­ nia życia przez miesiące, a nawet lata, wykorzystując aparaturę. Ta wspólność oparta jest na pytaniu, kiedy możemy powiedzieć, że chory już zmarł. Obecnie znany z doniesień me­ dialnych przypadek Vincenta Lamberta z Francji budzi w całym świecie skrajne opinie, szczególnie po decyzji Trybunału Europejskiego o zatrzymaniu perma­ nentnego leczenia. Według doniesień prasowych od ponad roku u tego cho­ rego nie występują żadne oznaki aktyw­ ności mózgowej. Czy można tu przyjąć kryteria harwardzkie? Ten pacjent nie jest jedynym takim przypadkiem na świecie. Takie problemy pojawiają się w wielu szpitalach, gdzie trzeba się na coś decydować, najczęściej we współpra­ cy z rodziną. Przy tak zaawansowanej medycynie, nowoczesnej anestezjologii, rodzą się stale liczne wątpliwości, np. czy operować schorowanego starca, który po tej operacji już się nie obudzi? Czy czasem nie oczekujemy od medycyny zbyt wiele? Zmieniły się czasy, zmieniło się społeczeństwo. Te­ raz dziadków czy babcie, którzy dożyli swoich lat, w ostatniej chwili życia za­ wozi się do szpitala, w którym często umierają w ciągu jednego dnia, w sa­ motności. Niestety rodziny wielopo­ koleniowe w większości przeszły do historii. W takich rodzinach rodziły się dzieci, a starzy odchodzili w oto­ czeniu bliskich. Warunki się zmieniły i ten typ rodziny już pewnie nie wró­ ci. Niemniej powinniśmy być bardziej świadomi, czego możemy oczekiwać i jak możemy pomóc ludziom będącym u kresu swojej ziemskiej drogi, aby nie musieli się obawiać, że skrócimy im ży­ cie w imię wydumanej ideologii, która w zakłamany sposób twierdzi, że to dla dobra zainteresowanego. Na wiele pytań natury etycznej brak jednoznacznych odpowiedzi. Mo­ że postęp w naukach przyrodniczych poszedł zbyt daleko, a nauki humani­ styczne pozostały nieco w tyle. Myślę, że są tacy wspaniali ety­ cy, którzy przebiją się z swoją nar­ racją i wprowadzą do świadomości społecznej reguły i kryteria etyczne, że życie trzeba szanować, a zabija­ nie innych dla poprawienia swojego komfortu jest drogą prowadzącą do upadku cywilizacji. K Marian Smoczkiewicz – prof. dr hab., chirurg

również miłość i zaufanie dzieci w sto­ sunku do rodziców. Ta więźba ducho­ wa jest najsilniejszym fundamentem jedności”. W Wielki Poniedziałek 2019 r. spłonęła Katedra Notre Dame w Pa­ ryżu. Teraz Francuzi borykają się z kło­ potami finansowymi jeszcze przed rozpoczęciem jej odbudowy. My, Po­ lacy, również musieliśmy odbudować naszą Archikatedrę Warszawską pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela i św. Stanisława Szczepanowskiego, o czym przypomniał nam Jan Paweł II, gdy na samym początku I pielgrzymki do ojczyzny skierował do niej swe kro­ ki. Wspominając jej zniszczenie, które dokonało się podczas powstania war­ szawskiego w 1944 r., powiedział: „Ta, w której obecnie się znajdujemy, jest całkowicie nową budowlą. I jest też znakiem nowego życia polskiego i ka­ tolickiego, które w niej znajduje swoje centrum. Jest znakiem tego Chrystusa, który kiedyś powiedział: »Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzech dniach wzniosę ją na nowo« (J2,19)”. „Niech zstąpi Duch Twój i odmieni oblicze ziemi, tej ziemi” – słynne słowa Jana Pawła II z 1979 r. wypowiedziane na placu Zwycięstwa. Dziesięć lat póź­ niej sądziliśmy, że się wypełniły, bo oto mury komunizmu runęły i oblicze tej ziemi zostało odmienione. Dziś widać, że rok 1989 to nie koniec odmiany i nie nastąpił – jak ogłosił Fukuyama – ko­ niec historii. Odmiana oblicza Ziemi trwa. Słowa Jana Pawła II są więc na­ dal aktualne. Pragnę z całego serca, aby wybrzmiały jako zapowiedź nowej, zmienionej, ale wciąż mocnej i chrześ­ cijańskiej rzeczywistości. K


KURIER WNET · LIPIEC 2O19

8

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

aństwa zwycięskiej w I wojnie światowej koalicji podpisały traktat pokojowy z Niemcami. Był on najważniejszym z układów kończących I wojnę światową, w któ­ rej zginęło około 9 milionów żołnierzy, a około 20 milionów zostało rannych. W imieniu Polski pod traktatem pod­ pisy złożyli Roman Dmowski i Ignacy Paderewski.

Historycznych im. Feliksa Pięty z Bu­ kowca. Uczestnicy pokonali 45-kilo­ metrową trasę wzdłuż rzeki Obry. Rok temu, podczas pierwszej edycji rajdu, or­ ganizatorzy wpisali się w 100-lecie walk o odzyskanie niepodległości przez czte­ ry historycznie polskie miasta dawnego Powiatu Międzyrzeckiego, których nie zdołano odzyskać podczas powstania wielkopolskiego. Jedynie nadobrzań­

z Klubu 17 Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej w Międzyrzeczu, a na metę przybyli po 13.00. Niewąt­ pliwą nowością w stosunku do zeszłego roku, a także przyjemnością, była moż­ liwość jazdy na rowerach elektrycz­ nych. Z tej sposobności skorzystało aż 13 rowerzystów. Sześciu innych jechało na rowerach górskich. Organizatorzy zapowiadają, że i w przyszłości pragną przygotowywać uczestnikom jakieś no­ vum, które uatrakcyjni kolejną wspól­ ną wyprawę. Rajdy z historią mają oczywiście wymiar patriotyczny. W tym roku uczestnicy wieźli ze sobą Dziennik Ustaw wydany w kwietniu 1920 ro­ ku, w którym opublikowano „Traktat Pokoju” z czerwca 1919 roku. Jednak w tle, oprócz miłości do ojczyzny i do wolności, organizatorzy promowali też walory turystyki rowerowej. A w szcze­ gólności fantastyczne trasy, które są bez wątpienia wielkim atutem tamtejszego regionu, to znaczy pogranicza woje­

To właśnie te wydarzenia stały się przyczynkiem do zorganizowania II edycji Rajdu Nadobrzańskiego z his­ torią w tle, który odbył się w niedzielę 30 czerwca. Wyprawę zorganizowano dzięki współpracy Klubu 17 Wielko­ polskiej Brygady Zmechanizowanej w Międzyrzeczu, Sekcji Turystyki Ro­ werowej „Rowerowy Międzyrzecz” oraz Stowarzyszenia Lokalna Grupa Rybac­ ka Obra-Warta. W rajdzie wzięli także udział członkowie Towarzystwa Działań

ski Zbąszyń rozstrzygnięciem traktatu wersalskiego z dnia 28 czerwca 1919 roku powrócił do Polski i właśnie tym wydarzeniom dedykowano tegoroczną, II edycję rajdu. Trasa wyprawy pod względem turystycznym jest bardzo atrakcyjna. Wiedzie bowiem wzdłuż rzeki Obry z Międzyrzecza przez Pszczew, Trzciel­ ski Rynek aż do Plaży Łazienki w Zbą­ szyniu nad jeziorem Błędno. Rowe­ rzyści wystartowali o godzinie 10.00

wództw lubuskiego i wielkopolskiego. Przystanki w Pszczewie i Trzcielu były okazją do wytchnienia, bo upał tego dnia był rekordowy. Uczczenie stulecia podpisania traktatu wersalskiego poprzez poko­ nanie na rowerach trasy Międzyrzecz– Zbąszyń udało się znakomicie. Szkoda tylko, że porządek polityczny ustano­ wiony sto lat temu w Wersalu, mają­ cy zapewnić Europie pokój, przetrwał niecałe dwadzieścia lat… K

Rajd Nadobrzański Aleksandra Tabaczyńska

Festiwal tańca Aleksandra Tabaczyńska

P

FOT. ARTUR ANUSZEWSKI

P

Taniec nie ma żadnych ograniczeń. Można było się o tym przekonać w Rakoniewicach, gdzie odbył się Festiwal Tańca wolsztyńskiej szkoły Latina. W niedzielę 23 czerwca wystąpiło około 200 tancerzy.

okazy były podzielone na dwie części. W pierwszej wystąpiła grupa dzieci i młodszej młodzie­ ży. I tak na parkiet wchodziły kolejno pięknie poubierane grupy i pary ta­ neczne, a najmłodsi artyści mieli do­ piero 3–4 latka. – Taki pokaz musi mieć też swo­ ją dynamikę – wyjaśnia Ewa Skrzy­ pek, współwłaścicielka szkoły tańca Latina, której założycielem jest Rafał Skrzypek, dyplomowany instruktor tańca sportowego, a prywatnie mąż Ewy. – Dlatego pierwsza część jest de­ dykowana najmłodszym. Cały pokaz uatrakcyjniamy występami starszych grup hip-hopowych oraz par tańca towarzyskiego. Rodzice, a także same dzieciaczki mogą wtedy zobaczyć, do czego dążą, co pomaga im zdecydo­ wać, która forma tańca jest im bliższa. Taniec towarzyski to zupełnie inna estetyka niż hip-hop. Jednak obie for­ my wymagają od młodego człowieka zaangażowania i pasji. Obie też dostar­ czają radości, a co ważniejsze, podno­ szą sprawność ruchową, a tym samym dodają pewności siebie. Ta część Festiwalu Tańca stała się przede wszystkim pokazem umiejęt­ ności dla najukochańszej, jaka jest, publiczności, w dużej części złożonej z rodzin maluszków. Występy przepla­ tały popisy grup hip-hopowych two­ rzonych przez młodzież nastoletnią. Ponadto podziwiano turniejowe pary tańca towarzyskiego, które doskonalą swoje umiejętności w Latinie. Część druga to przegląd osiągnięć wolsztyńskiej szkoły, która miała także charakter wewnętrznego konkursu, bo element rywalizacji to przecież nieod­ łączna część tanecznej działalności ar­ tystycznej. I znów na parkiet wchodzili utytułowani już po tym sezonie młodzi ludzie, ubrani w charakterystyczny dla

subkultury styl i przedstawiali rytmicz­ ne, nowoczesne i bardzo dynamicz­ ne układy taneczne. Między grupami młodzieży prezentowały swoje umie­ jętności turniejowe pary tańca towa­ rzyskiego. Podziwiano także występy dorosłych amatorów. Zaprezentowali się również seniorzy konkursów ta­

Warto też wspomnieć o niespo­ dziewanym dla publiczności wydarze­ niu. Otóż pary tańca towarzyskiego, bardzo często bogato już utytułowane w turniejach, wkroczyły na parkiet, tak jakby miały zatańczyć kolejny pokaz. Jednak ku zaskoczeniu wi­ dzów tancerze w błyskawiczny sposób

necznych: Zofia Hasik i Jan Nowak, których pokazy zostały przyjęte szcze­ gólnie entuzjastycznie. W tej części Festiwalu można było zobaczyć, i to w blasku świateł, jakie efekty można osiągnąć, trenując kolejne lata. Jak do­ daje Ewa Skrzypek: – Pokazujemy lu­ dziom, którzy nie tańczą, co my właś­ ciwie robimy i że jest to fajny sposób na spędzenie czasu.

przebrali się już na parkiecie i bar­ dzo dynamicznie zatańczyli typowy układ formacji hip-hop. Nie wiem, czy w drugą stronę równie łatwo moż­ na się zamienić miejscami – mam tu na myśli hip-hopowców tańczących w parach – ale z całą pewnością po­ kazało to, że tanieć nie musi mieć żadnych ograniczeń, jeśli ktoś tego chce. K

FOT. Z ARCHIWUM AUTORKI

„Wojenna pożoga, która pochłonęła miliony istnień, zakończyła się dyplomatycznym zwycięst­ wem Rzeczpospolitej po latach powstań i wojen o niepodległość, okupionych krwią tysięcy Polaków” – napisał na Twitterze premier Mateusz Morawiecki w 100 rocznicę podpisania traktatu wersalskiego.

Gruzja była naszym marzeniem już od kilku lat. Chcieliśmy tu przyjechać na motocyklach, by pojeździć po tych pięknych górach nad morzem, ale także spotkać ludzi, którzy są serdeczni i bardzo szanują Polaków.

Na motocyklach po Gruzji Jolanta Hajdasz, zdjęcia Rafał Lusina

R

afał Lusina, założyciel i pre­ zes Motocyklowego Stowa­ rzyszenie Pomocy Polakom za granicą Wschód-Zachód z Grodziska Wielkopolskiego, już od 10 lat organizuje rajdy motocyklowe śladami wielkich i ważnych dla Pol­ ski wydarzeń historycznych oraz po­ szukując współcześnie żyjących tam naszych rodaków, by im choć trochę pomóc. Właśnie z grupą kilkunastu

wspaniałych i oddanych przyjaciół wraca z Rajdu im. Lecha Kaczyńskie­ go Kaukaz 2019. Na motocyklach byli już w Katyniu, na Białorusi, w Turcji, Mołdawii, Rumunii, Fatimie i w Smo­ leńsku. Z okazji 150 rocznicy powsta­ nia styczniowego dojechali nawet nad Bajkał szlakiem polskich zesłańców. – W tym roku w czasie naszej trzy­ tygodniowej wyprawy motocyklowej do Gruzji wszystkie nasze plany udało się

zrealizować i wszystko się potwierdziło – opowiada Rafał Lusina – i to, że relacje Gruzinów z Polakami są bardzo dobre, i że to ogromna zasługa śp. Lecha Ka­ czyńskiego i jego politycznego wsparcia dla Gruzji w wojnie z Rosją w 2008 r. Uczestnicy rajdu przejechali bli­ sko 5 tysięcy kilometrów, odwiedzili wiele niesamowitych miejsc nie tylko w Gruzji, ale także w Armenii i Azer­ bejdżanie.

Uczestnicy Rajdu im. Lecha Kaczyńskiego „Kaukaz 2019" przy pomniku Prezydenta Lecha Kaczyńskiego

Rafał Lusina, założyciel i prezes Motocyklowego Stowarzyszenia Pomocy Polakom Wschód-Zachód im. rtm. W. Pileckiego z Grodziska Wielkopolskiego na wysokości ponad 3000 m na górze Aragac, najwyższym szczycie Armenii

– Wszędzie szukamy nowych kon­ taktów z Polakami, którzy tam miesz­ kają, bo zawsze staramy się fundować stypendia dla młodzieży, która potem przyjeżdża do Polski, by się uczyć – mówi Rafał Lusina. – Wszędzie, gdzie jesteśmy, nawiązujemy kontakty, które do tej pory trwają, bo wraca się w te same miejsca, np. jak my na Białoruś i wiemy, że teraz jedziemy do przyja­ ciół, do ludzi nam znanych i bliskich. To jest duża wartość. Każdy nasz rajd ma jakieś przesłanie, odkrywa ten ele­ ment historii naszego kraju, który łączy się z danym miejscem. To daje satys­ fakcję, jest dla nas czymś więcej niż zwykłym wakacyjnym wypoczynkiem. Uczestnicy rajdu mają różne zawo­ dy, ale łączy ich pasja – historia naszego kraju, poznawana nie tylko z książek, ale na miejscu, wszędzie tam, gdzie działo się coś ważnego, niepowtarzal­ nego, wielkiego. Jedną z niewielu kobiet uczestniczącą w rajdach od początku ich istnienia jest Iwona Michałek, na­ uczycielka, a teraz także poseł Zjedno­ czonej Prawicy (klub PiS) z Torunia, prywatnie – wielka fanka motocykla. – Na motocyklu jeżdżę od po­ nad 10 lat, uczestniczyłam już w wielu rajdach i nadal chciałabym to robić. Piękno świata, piękno przyrody moto­ cyklista ma dosłownie na wyciągnięcie ręki. Gruzińskie krajobrazy, wodospa­ dy i… zwierzęta swobodnie chodzące po drogach zapamiętam na pewno na zawsze; te pojawiające się znie­ nacka obok pojazdów konie, krowy,

a nawet świnie! – śmieje się Iwona, gdy rozmawiamy w Tbilisi, tuż przed powrotem rajdowców do Polski. Dla niej wszystko na tym rajdzie jest nie­ samowite, ale najważniejsi są przede wszystkim ludzie.

Wszystkie nasze plany udało się zrealizować i wszystko się potwierdziło – opowiada Rafał Lusina – i to, że relacje Gruzinów z Polakami są bardzo dobre, i że to ogromna zasługa śp. Lecha Kaczyńskiego. – Wszędzie, gdzie jesteśmy, szuka­ my Polaków. Mamy na naszych kurt­ kach i koszulkach polskie flagi i polskie napisy. Wszędzie budzimy pozytywne zainteresowanie Polską, ludzie chętnie z nami rozmawiają i są dla nas bar­ dzo serdeczni – podkreśla. Wtórują jej Iza i Piotr Sokołowscy, motocykliści z blisko 10-letnim stażem uczestnictwa w rajdach, prywatnie lekarze z Grodzis­ ka Wielkopolskiego. – Jak człowiek połknie tego bak­ cyla, to on go już chyba nie opuści

– mówi Piotr, który bardzo się cieszy, że żona podziela jego pasję i jeździ na rajdy. I on, i żona mają swoje moto­ cykle, jeżdżą jak wszyscy – każdy na swojej maszynie. – Niezapomnianym przeżyciem był dla nas rajd do Katynia w czwartą miesięcznicę katastrofy smoleńskiej. Widzieliśmy, że teren, na którym roz­ bił się polski samolot, jest w ogóle nie­ pilnowany, że kawałki samolotu leżą dosłownie pod nogami przechodzą­ cych ludzi – mówi Piotr. Staramy się jak możemy wspierać Rafała Lusinę i nasze stowarzyszenie, by pomagać Polakom ze Wschodu. Dla nich Polska jest krajem wielkiego sukcesu, chcą do nas przyjeżdżać, by się uczyć i praco­ wać. Trzeba im w tym pomóc, na ile możemy, to wspaniali, ciekawi i bar­ dzo bliscy nam ludzie – dodaje Iza. Im i ich przyjaciołom nie przeszkadzają kontuzje ani niewygody podróży tak bardzo zależnej od kaprysów pogody, nawierzchni drogi i… poziomu życia mieszkańców, do których docierają. – Luksusów tu nie ma, ale serdecz­ ności i autentycznej gościnności, której doświadczamy, nie kupi się za żadne pieniądze – podkreśla Rafał Lusina, który już organizuje kolejny rajd w tym roku, tym razem na Białoruś. W ciągu 10 lat istnienia Stowa­ rzyszenie Pomocy Polakom za grani­ cą Wschód-Zachód z Grodziska Wiel­ kopolskiego ufundowało już blisko 130 stypendiów dla młodych Polaków zza naszej wschodniej granicy. K


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.