Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 60 | Czerwiec 2019

Page 1

ŚLĄSKI KURIER WNET

WIELKOPOLSKI KURIER WNET

Czy ofiary zbrodni katyńskiej wrócą do Polski?

Pedofilia tajnych współpracowników

Wśród Rodzin Katyńskich trwa walka o ofiary zbrodni katyńskiej i to w sytuacji, kiedy strona rosyjska gra poli­ tycznie do dnia dzisiejszego zbrodnią katyńską. W naszej cywilizacji szczątki grzebie się po chrześcijańsku w gro­ bach, a nie pozostawia w dołach, tam, gdzie zamordo­ wani byli wrzucani – przypomina Józef Wieczorek.

Kościół nie radzi sobie z przestępstwami na tle seksualnym. Procedury wystarczały, gdy ludzie mieli bojaźń bożą. Dziś, gdy badania wykazały, że piekła nie ma, problem jest poważ­ ny i dotyczy ok. 2% duchownych. Także rabinów i pastorów, jednak media informują tylko o pedofilii wśród duchownych katolickich. Jan Martini podejmuje chodliwy ostatnio temat.

K R K‒ U U‒ R R ‒ II ‒ E E‒ R

Nr 60 Czerwiec · 2O19

5 zł

w tym 8% VAT

Krzysztof Skowroński

Jak nauczyć malucha odróżnia­ nia dobrego i złego dotyku, nie dotykając go w różny sposób? A co zrobić, jeśli podopieczny nie radzi sobie np. z masturbac­ ją? Już widzę te błyski w pedo­ filskich oczach! Zbigniew Kop­ czyński roztacza perspektywę seksedukacji.

2

Ś

G

A

Z

E

T

A A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

nieprawdziwe. Były rzeczywiście pewne relacje między nami, wielu ludzi się znało, na przykład mój świętej pamięci brat świetnie znał Donalda Tuska, ale to nie ma dzisiaj znaczenia, skoro dzisiaj Donald Tusk był łaskaw powiedzieć na przykład, że mój brat pił razem z Kiszczakiem w Magdalence. Wyjaśnię, że było trzech ludzi, którzy się tam wtedy nie fraternizowali: to był mój świętej pamięci brat, Tadeusz Mazowiecki i Władysław Frasyniuk. Natomiast inni rzeczywiście poszli na daleko idącą wódczaną fraternizację i słusznie są z tego powodu krytykowani. Ja o tym wiedziałem od brata. To wywoływało absmak już wtedy. Donald Tusk ma zwyczaj kłamać w każdej sprawie, także i w tej, chociaż oczywiście on w Magdalence nie był, bo był wtedy człowiekiem, powiedzmy, niespecjalnie ważnym.

y m ś e t s Je grze! w

FOT. LECH RUSTECKI

Czy możemy uznać, że czwarty czerwca dwa tysiące dziewiętnaste­ go roku to jest dzień początku kam­ panii do polskiego parlamentu? Nie znam jeszcze dokładnie dzisiejszego przemówienia Tuska, ale mogę powiedzieć jedno: zdaje się, że było jak zawsze, to znaczy, że były wielkie oczekiwania i potem nic, więc ja bym jeszcze o początku kampanii nie mówił.

Z prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim rozmawia Krzysztof Skowroński. Spotykamy się 4 czerwca 2019 roku. Jak Pan wspomina tę pamiętną datę? Ten pierwszy 4 czerwca z 1989 roku to jest wspomnienie bardzo miłe. Czekałem z pewnym napięciem w Elblągu na wynik wyborów, bo informacje, które przychodziły z Warszawy, zaliczyły Elbląg do tych okręgów, gdzie będzie druga runda, jeżeli chodzi o Senat, a nawet Sejm. Później okazało się to na szczęście nieprawdą, pewnie wygraliśmy w pierwszej rundzie. Oczywiście bardzo się cieszyłem z tego zwycięstwa, a już najbardziej się cieszyłem, kiedy dowiedziałem się, że wygrał mój świętej pamięci brat, więc radość była wielka i miałem poczucie ogromnej zmiany. Nie ukrywałem w czasie kampanii wyborczej, nawet w przemówieniu do wojs­ka – bo w Elblągu był bardzo duży garnizon, tam stacjonowała dywizja – że naszym celem jest przejęcie władzy. I na to w tym wojsku burzyli się tylko panowie bez mundurów, czyli ci ze służb; wszyscy inni przyjmowali to spokojnie. Nawet założyłem się pół roku przed tymi wyborami, że będziemy mieli rząd, i te pół litra wódki wygrałem. Chociaż później mi je ukradziono. Nie tylko Pan się założył, ale i przy­ czynił do tego, że powstał pierw­ szy rząd Tadeusza Mazowieckiego. Tak, przyczyniłem się do tego. Wraz z bratem dostaliśmy od Lecha Wałęsy polecenie, żeby ten rząd skonstruować. Rozmowy odbywały się głównie z SD, były też jakieś kontakty z ZSL-em. Prowadził je początkowo mój brat, ja włączyłem się później, kiedy brat musiał siedzieć w Gdańsku, bo był pierwszym zastępcą Wałęsy i organizował związek. Ja prowadziłem rozmowy głównie w Warszawie, z różnymi przygodami, trudno je w tej chwili opowiadać. Te

środowiska, które do dzisiaj symbolizuje „Gazeta Wyborcza”, stawiały na Bronisława Geremka, a Wałęsa już długo przedtem – bo powiedział o tym mojemu bratu chyba jeszcze na jesieni ’88 roku – stawiał na Tadeusza Mazowiec­ kiego, chociaż miał wahania, bo mówił też o Geremku. Wyglądało tak, jakby miał pewien kłopot z powiedzeniem Geremkowi, że to nie on będzie premierem. W końcu ten rząd powstał, ale ja w jego dalszym tworzeniu nie uczestniczyłem. I potem obóz Obywatelskiego Klu­ bu Parlamentarnego się rozpadł, a jeszcze później były wybory prezydenckie, w których Jarosław i śp. Lech Kaczyński doprowadzili do zwycięstwa Lecha Wałęsy. Jeśli chodzi o mojego brata, to jest nieporozumienie. Mój brat był zdecydowanym przeciwnikiem tego, żeby Lech Wałęsa był prezydentem. Nie należał do komitetu wyborczego Lecha Wałęsy i w ogóle nie brał w tym wszystkim udziału. Dzięki Lechowi Kaczyńskiemu natomiast pows­tało Porozumienie Centrum. Dzięki mojemu bratu dostałem nominację na redaktora naczelnego „Tygodnika Solidarność”. To był jego pomysł – i jego małżonki, żeby być całkowicie precyzyjnym. Jako naczelny „Tygodnika” miałem siłę przyciągania, dzięki temu mogła powstać nasza partia, a tylko Leszek był w stanie załatwić tę nominację, i to w ciągu krótkiej rozmowy z Wałęsą. Ja wtedy takiej możliwości nie miałem; też należałem do kierownictwa Solidarności, ale nie byłem taką ważną personą jak mój brat. Zacząłem zbierać ludzi i w ten sposób dość łatwo udało się zorganizować grupę, która później zmieniła się w partię polityczną. Ta partia

pos­tawiła na Lecha Wałęsę, którego ja znałem właściwie z tych jego świetnych czasów w ’88 roku – strajki itd. Natomiast Leszek, który znał Wałęsę dużo lepiej niż ja, mówił mi, że to jest błąd. Ja jednak postawiłem na swoim, bo chciałem wyjść z tego układu, który kojarzyłem jako swego rodzaju kontynuację frakcji puławskiej komunistów jeszcze z ’56 roku, dążącego do stwo-

To było nakreślenie linii demarka­ cyjnej między Prawem i Sprawied­ liwością a opozycją. Wyznacza ją mniej więcej to zdanie, które przy­ toczę: „Oni mają telewizję, a my mamy gazetki, powielacze i musimy w ten sposób iść do zwycięstwa”. Czyli – my jesteśmy opozycją, my reprezentujemy Solidarność i wol­ ność, a oni – władzę, która dąży do tego, żeby być władzą autorytarną. Nie sądzę, żeby ktokolwiek się nabrał na tak prymitywny chwyt. Każdy ma w domu pilota telewizyjnego i może sobie obejrzeć ileś tam programów, które są zupełnie inne niż telewizja publiczna i bardzo, bardzo ostro nas atakują, z TVN-em na czele. To dotyczy także

Rzeczywiście mocno przyczyniłem się razem z bratem do powstania pierwszego rządu i tego nie żałuję. Natomiast jeżeli chodzi o Lecha Wałęsę – to już mam nadzieję, że Bóg na Sądzie Ostatecznym mi to wybaczy. rzenia jednej formacji, i uważałem, że to nie jest dobre dla Polski rozwiązanie. I stąd ta cała inicjatywa. Nie ma tutaj czasu opowiadać całej tej historii. Rzeczywiście mocno przyczyniłem się razem z bratem do powstania pierwszego rządu i tego nie żałuję. Natomiast jeżeli chodzi o Lecha Wałęsę – to już mam nadzieję, że Bóg na Sądzie Ostatecznym mi to wybaczy. Jeszcze chwilę o historii. Potem były wybory w ’91 roku. W ramach Poro­ zumienia Obywatelskiego Centrum startował w tych wyborach Kongres Liberalno-Demokratyczny z mło­ dym politykiem, który nazywał się Donald Tusk. Nie, to zupełnie nieporozumienie. KLD miał własny gabinet wyborczy. Opowieści o KLD jako części Porozumienia Centrum można znaleźć w wielu książkach, ale są

innych, mniejszych i większych stacji, na przykład Polsatu, nie mówiąc już o różnych radiach. Z tego wynikałoby, że TOK FM na przykład też jest po stronie Prawa i Sprawiedliwości; to naprawdę wielkie odkrycie. Takie słowa mogą przemówić tylko do ludzi, którzy albo nie mają elementarnej wiedzy, albo mają najskrajniejszą złą wolę. To jest chwyt tak zupełnie oderwany od rzeczywistości, że nie warto o nim dyskutować. Sytuacja trochę podobna do tej, o której mówił Donald Tusk, dotyczyła Prawa i Sprawiedliwości, kiedy przy władzy była Platforma i PSL. Wtedy rzeczywiście oni mieli wszystkie mocne media, a my mieliśmy bardzo, bardzo niewiele, chociaż te media, które na szczęście były, odegrały bardzo pozytywną rolę w tym, że sytuację polityczną w Polsce udało się zmienić. Dokończenie na str. 7

Przeciętny Kowalenko vs dwóch Poroszenków Wielu dało się przekonać, że pomylono fikcję z rzeczywis­ tością – ukraińscy wyborcy nie potrafili odróżnić komika od postaci granej przez niego w se­ rialu Sługa narodu i tak napraw­ dę głosowali na Gołoborodkę, a nie na Zełenskiego. Swietła­ na Fiłonowa obala ten mit.

4

Zwyciężymy demografią! W konfrontacji demokratów z oligarchami zachodzi zmiana nieznana w historii: oligarcho­ wie przestali się reprodukować. Oni pierwsi uwierzyli, że dzieci to zbędne obciążenie w ich ka­ rierze. Andrzej Jarczewski za­ chęca, by ich nie naśladować.

6

Dyplomatyczna bańka mydlana Ustawa jest oczywiście tenden­ cyjna, ale również niejasno sfor­ mułowana, więc każde państwo może praktycznie interpreto­ wać ją na swoją korzyść. Dlate­ go nie ma tu żadnych podstaw do jakiejkolwiek paniki. Miros­ ław Matyja uspokaja nastroje wzbudzone przez amerykańską ustawę 447.

9

„Zełenski to produkt konsensusu oligarchów” Ludzie nie chcą czekać. Jeśli nie nastąpi jakaś zmiana w ciągu 5–6 miesięcy, to Zełenski bę­ dzie najmniej popularnym po­ litykiem w tym kraju. Stanie się wrogiem każdego, kto na niego głosował. Wywiad Pawła Bo­ bołowicza z Witalijem Port­ nikowem.

13

Wolność 2.0 Nie ma takiej możliwości, aby człowiek czy przedsiębiorstwo nie otrzymało w banku kredytu, jeżeli posiada zdolność kredy­ tową. Bank nigdy nie powie: za­ brakło nam pieniędzy. Przyczy­ nia się to do wielu problemów społecznych. Czy o to chodzi­ ło w polskim śnie o wolności? pyta Adam Domaradzki.

18

ind. 298050

Redaktor naczelny

wiat jest areną walki o własność. Po­ lityka to jedno z narzędzi tej walki. Polityk reprezentuje albo posiada­ czy, albo tych, co chcieliby posiadać. Istnieje wybrana grupa „filantropów” – 1% ludzkości, właścicieli większości bogactwa na ziemi. W 2017 roku 80% wypracowanego na świecie kapitału przeszło w ich ręce. To wystarczy do rządzenia światem. Rządzi ten, kto wyg­ rywa. Żeby wygrać, trzeba obstawić jak najwięcej stron konfliktu albo nim sterować, tworząc przyczynę, która wy­ woła emocje, które ukryją cel walki – posiadanie. I to się udało „filantropom”. Najgłośniejszy w polityce świato­ wej nie jest proces przejmowania ma­ jątku przez bardzo wąską grupę po­ siadaczy, tylko tematy zastępcze, takie jak ideologia gender czy problemy kli­ matyczne. (Nie uważam, że problemu klimatycznego czy związanych z dyskry­ minacją nie ma, ale sposób ich przeds­ tawienia służy manipulacji). Przejęcie własności odbywa się siłą (wojna, re­ wolucja, kradzież) lub drogą kupna. Oba sposoby towarzyszą ludzkości od początku świata. Z danych przytoczonych przez Oxfam International wynika, że w cią­ gu najbliższych 20 lat 500 najbogat­ szych ludzi świata przekaże swoim spadkobiercom 2,4 biliona dolarów. „To więcej niż PKB Indii, w których żyje 1,3 miliarda ludzi”. Aby uniknąć buntu, możni tego świata muszą tak sterować nastrojami, żeby osłabiać wspólnoty: narody i rodziny. Dokonują tego po­ przez struktury ponadnarodowe, mig­ rację i ideologię gender. Ci, którzy posługują się tymi trze­ ma kluczami, działają w interesie tych, którzy niemal już przejęli kontrolę nad zachodnim światem. Proponowana przez nich konstrukcja społeczeńst­wa to prosta piramida: posiadacze, kas­ ta urzędników i pracownicy najemni (praktycznie ubezwłasnowolnieni, ro­ dzaj niewolników). Porządek świata ma się składać z trzech takich piramid: zachodniej, rządzonej przez „Faraona” (1% posiadaczy), wschodnio-chińskiej, rządzonej przez komunistów, i rosyjs­ kiej, zarządzanej przez FSB. Nowy, wspaniały świat! Na szczęście nie ma zgody między piramidami w kwestii podziału świata, Donald Trump nie reprezentuje intere­ sów politycznych piramidy zachodniej, a w Europie pojawił się mocny (choć ideologicznie podzielony) głos sprze­ ciwu. Wybory europejskie były ważną częścią bitwy zachodniego „Faraona” o władzę – po wyborach wprawdzie osłabionego, ale nadal zachowującego zdolność kierowana Unią. Będą kolej­ ne odsłony tej walki, a jedna z bitew rozeg­ra się podczas jesiennych wybo­ rów w Polsce, w której fenomenem jest Prawo i Sprawiedliwość: partia konser­ watywno-socjalistyczna, łącząca interes byłego milicjanta, pracującego teraz w ochronie (cała jego rodzina głosuje na PiS), z interesem wywłaszczonego ziemianina; koncepcję silnego państwa o ambicjach podmiotowych – ze zgodą na budowanie struktur ponadnarodo­ wych, ale bez sterującej kasty urzędni­ czej („Faraona”). Polska ma też kolejną oryginalną cechę – walczy z dwoma lub trzema faraonami naraz. Jeśli PiS prze­ gra, „Faraon” zachodni ustanowi tu swo­ je panowanie (euro, utrata podmioto­ wości, wolności słowa), a jeśli wygra… Na ile Polska po czterech latach dobrej zmiany jest „nasza” i jakie są w niej nastroje, będziemy opowiadać w kolejnej podróży radiowej „Wraca­ my do źródeł”. Proszę słuchać Radia WNET i wspierać je na wspieram.to/ studiownet. K

Poradnik pedofila


KURIER WNET · CZERWIEC 2O19

2

T· E · L· E · G · R·A· F TMinęło 40 lat od wezwania św. Jana Pawła II:

sześcioraczki z epoki 500+ pobiły rekord gdań­

W ręku trzyma megafon i napieprza, wrzeszczy,

Polska wpłaciła 53 miliardy euro, otrzymu­

„Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi.

skich pięcioraczków z czasów Gierka.TStan

śpiewa, polemizuje z trybuną przeciwną. Dzi­

jąc z niego 163 mld euro.TNiemieckie mini­

Tej ziemi”.TZ okazji okrągłej rocznicy wybo­

liczebny wojsk obrony terytorialnej przekro­

siaj polscy dziennikarze stali się gniazdowymi.

sterstwo finansów poinformowało, że wydatki

rów 1989 roku, do Sejmu i Senatu zawitali dy­

czył 20 tysięcy żołnierzy.T„W Polsce przy­

Ten lepszy, kto głośniej wrzeszczy” – podzielił

z budżetu centralnego na imigrantów sięgnęły

sydenci z całej Europy Środkowej i Wschodniej.

gotowano grunt dla działań międzynarodo­

się swoją opinią na temat stanu dziennikarstwa

w ub.r. kwoty 23 mld euro.TZ powołaniem

TW odpowiedzi na skierowane na Kościół ata­

wych grup przestępczych. Minister [finansów]

Robert Mazurek.TInstytut Gallupa i Fundacja

na „szkodliwy wpływ na społeczne poczucie

ki, profanację obrazu NMP Częstochowskiej,

i premier musieli wiedzieć” – przed sejmową

Knighta poinformowały, że na jednego ame­

bezpieczeństwa”, długość ostrza noża, który

próby postawienia znaku równości pomiędzy

można mieć legalnie przy sobie na terytorium

pedofilią a Kościołem przez liderów i działaczy

„Od tej pory, jak będę czytał wyniki meczów, tabelę li­ gową w Gazecie Wyborczej, to będę je również sprawdzał na wszelki wypadek w innych mediach” – poinformował premier Mateusz Morawiecki w odpowiedzi na kolejną kłamliwą kampanię koncernu Agora.

tzw. totalnej opozycji, polscy katolicy zamani­ festowali potęgę miłości bliźniego.TNowym Matuszem Kijowskim stał się Marek Lisiński. Tylko na krócej.TPrzy rekordowo wysokiej frekwencji (46%) i zachodnioeuropejskim w końcu poziomie głosów uznanych za nieważne (poniżej 1%), wybory do Parlamentu Europej­

Donalda Tuska.TUjawniono, że w nowym wordzie Microsoftu pojawi się funkcja pod­ kreślająca na czerwono wyrażenia mające na­ ruszać tzw. poprawność polityczną.TSuszę zastąpiły deszcze.TPlastikowej palmie przy

skiego wygrało PiS (45%) przed Koalicją Euro­

komisją ds. wyłudzeń VAT zeznała minister Elż­

rykańskiego dziennikarza o poglądach prawi­

no liście z zielono-zakurzonych na zakurzono­

pejską (38,5%).TSamozwańczy kandydaci na

bieta Chojna-Duch.TOgłoszono, że Katowice

cowych przypada ok. 13 przyznających się do

-pożółkłe.TStefan Truszczyński napisał do

stanowisko przewodniczącego Komisji Europej­

staną się stolicą Światowego Forum Miejskie­

poglądów lewicowych, sytuując tym samym

premier Beaty Szydło list w sprawie Główne­

skiej – Manfred Weber i Frans Timmermans –

go 2022.T„Na każdym piłkarskim meczu li­

tę profesję wśród najbardziej lewicowych za­

go Geologa Kraju, którego następnie odwoła­

podali tyły.TPolska wygrała przed TSUE spór

gowym jest gość, który się nazywa „gniazdo­

wodów w USA.TGoogle wypowiedział wojnę

no.TRadio WNET tyleż skromnie, co hucz­

z KE w sprawie legalności podatków od skle­

wy”. To fenomenalna funkcja, bo ten człowiek

Huawei.TPodliczono, że w ciągu 15 lat swo­

nie obeszło decennium swojego istnienia.T

pów wielkopowierzchniowych.TKrakowskie

stoi pupą do boiska i w ogóle nie ogląda meczu.

jego członkostwa w UE do unijnego budżetu

Maciej Drzazga

Zbigniew Kopczyński

K

ochają dzieci dla nich samych, takimi, jakie one są, a nie dla ich pozycji, możliwości czy posiadanego majątku. Nic dziwnego, że najbardziej postępowe partie, najpierw w Niemczech, a później w Holandii, wysunęły projekt legalizacji pedofilii, jak na razie bez powodzenia. Po latach kaganek oświaty dotarł i nad Wisłę, gdzie krzewiciele postępu, skupieni wokół „Gazety Wyborczej”, z honorami należnymi autorytetowi moralnemu podejmowali pierwszego pedofila zjednoczonej Europy – Daniela Cohn-Bendita, Prometeusza wręcz europejskiej pedofilii. Przełomu to wprawdzie nie przyniosło, ale już skrócenie przedawnienia pedofilii z 10 do 5 lat za rządów partii prawdziwych Europejczyków było małym światełkiem w tunelu, budzącym nadzieję na lepsze jutro. Podobną jaskółką była skuteczna obrona znanego reżysera-pedofila przed amerykańskim ciemnogrodem. Wprawdzie były też wtedy rytualne pohukiwania byłego premiera, grożącego pedofilom kastracją chemiczną, ale to chyba dla

zmylenia przeciwnika, bo na pohukiwaniach się skończyło. I wszystko diabli wzięli za sprawą kilku czarnych owiec – tych, którzy postanowili iść na skróty i zamiast cierpliwie pracować nad zmianą świadomości Polaków, wstąpili do stanu duchownego, kierując się nie tyle powołaniem, co łatwiejszym dostępem do obiektów swych westchnień. Idyllę zepsuł film Sekielskich. Pech chciał, że absolutnym przypadkiem wyemitowano go krótko przed wyborami, co wywołało histeryczną reakcję partii rządzącej i licytację na antypedofilski radykalizm. Na nic zdała się godna Rejtana postawa posłów Koalicji Europejskiej, bojkotującej głosowanie. Pisowski ciemnogród dopiął swego i do wprowadzonego już wcześniej rejestru pedofilów dodał zaostrzenie kar oraz zapowiedział powołanie specjalnej komisji do zbadania skali pedofilii. Jednym słowem: wykluczenie społeczne i stygmatyzacja kochających dzieci. I w tej beznadziejnej, wydawałoby się, sytuacji koło ratunkowe

rzuciła nieoceniona Platforma Obywatelska w osobie prezydenta Warszawy. To on jest nadzieją pedofilów na normalne życie. Już nie trzeba przebierać się w sutannę. Wystarczy krótkie przeszkolenie, by zostać szanowanym seksedukatorem z nieograniczonym dostępem do dzieci. A wtedy – żyć, nie umierać, istny raj na ziemi! Oczywiście edukatorów w szkołach obowiązują pewne zasady i pewnie nie wszystko będzie możliwe, przynajmniej nie od razu. Ale jeśli poczytać wytyczne Światowej Organizacji Zdrowia, na których opierają się programy edukacji seksualnej według karty podpisanej przez prezydenta Warszawy, widzimy mnóstwo możliwości dla miłośników dzieci. Najciekawiej wyg­ lądają zajęcia praktyczne. Jak nauczyć malucha odróżniania dobrego i złego dotyku, nie dotykając go w różny sposób? A co zrobić, jeśli podopieczny nie radzi sobie np. z masturbacją, czego wymaga WHO? Już widzę te błyski w pedofilskich oczach! Krok po kroku zdobywając zaufanie uczniów, można będzie przejść do bardziej zaawansowanych praktyk, o jakich pisał guru europejskiej pedofilii w swoich wspomnieniach z pracy w przedszkolu. Szczegółów nie będę przytaczał z obawy przed siepaczami Ziobry. Zainteresowani i tak wiedzą, o co chodzi. A więc – kochający dzieci, głowa do góry! Już nie musicie chować się po kątach ani przebierać w sutanny. Dzięki oświeconym władzom stolicy możecie śmiało patrzeć w przyszłość. K

Wczoraj Gdańsk – jutro Rzeszów?

N

iedawne wydarzenia w Gdańsku pokazują już cał­ kiem jednoznacznie, co obecnie dzieje się w Pol­ sce. Planowa demoralizacja i walka z katolikami to dwie strony tej samej fałszywej monety: organizowane w całej Polsce marsze z postulatami wprowadzenia do polskiego prawa homozwiązków i homoadopcji oraz nagonka na Kościół pod hasłami, iż to instytucja gene­ rująca ze swej istoty pedofilię. Jedną ręką propaguje się demoralizację i zboczenia, a drugą zarzuca to samo Kościołowi, gdy okazuje się, że nawet niektórych du­ chownych udało się zwieść na złą drogę. W najbliższym czasie wydarzenie takie jak 26 maja w Gdańsku zapowiadane jest w Rzeszowie. Jasne jest, iż kampania prowadzona w kolejnych miastach nie ma znaczenia jedynie lokalnego, to część ogólnopolskiego przedsięwzięcia. Stąd nasz apel popierany przez orga­ nizacje z różnych części kraju. Jutro Rzeszów, a potem bronić trzeba będzie innych miast. Przede wszystkim jesteśmy przeciwni konfrontacjom ulicznym z tego typu manifestacjami. Zwłaszcza z wyko­ rzystaniem motywów religijnych. Nie jest to skuteczna metoda zaradcza na to, iż obecnie obowiązujące prawo nie pozwala się bronić mieszkańcom przed szerzeniem niemoralności na ulicach ich miejscowości.

Uważamy natomiast, iż samorząd danego miasta po­ winien podjąć w imieniu mieszkańców uchwałę wyrażają­ cą ich niezadowolenie z faktu, iż w przestrzeni publicznej ich miasta szerzy się przekaz godzący w podstawowe zasady moralne, mający na celu zwalczanie rodziny – fun­ damentu społeczeństwa. Dobrze byłoby, gdyby uchwały popierające podjęły inne samorządy regionu. Po drugie, uchwały powinny zawierać apel do par­ lamentarzystów o ustanowienie prawa pozwalające­ go społecznościom lokalnym bronić się przed takimi zagrożeniami. Zgodnie z orzecznictwem trybunałów krajowych i zagranicznych, prawo zgromadzeń nie jest prawem absolutnym. Może być z powodów moralnych ograniczane. Musi to jednak znaleźć wyraz w jasnej re­ gulacji ustawowej. W perspektywie planowanej na 22 czerwca tzw. parady równości w Rzeszowie apelujemy do radnych miasta o jak najszybsze podjęcie takich ustaw. Do in­ nych samorządów o uchwały z wyrazami solidarności. A do posłów o natychmiastowe skierowanie stosownej inicjatywy ustawodawczej. Ryszard Skotniczny, Europa Tradycja Kazimierz Jaworski, Stop Laicyzacji Ryszard Halwa, Fundacja S.O.S. Ochrony Poczętego Życia Jacek Sapa, Fundacja Narodowy Dzień Życia

Apel ma charakter otwarty dla wszelkich innych organizacji popierających jego treść. Prosimy o kontakt.

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Krajobraz po wyborach europejskich

Z

Projekt i skład

Sekretarz redakcji i korekta

Stała współpraca

Dział reklamy

Maciej Drzazga, Tomasz Wybranowski

Lech R. Rustecki Paweł Bobołowicz, Piotr Bobołowicz, Jan Bogatko, Wojtek Pokora, Zbigniew Stefanik, Piotr Sutowicz, Piotr Witt V Rzeczpospolita

Jan Kowalski

Jan A. Kowalski

achwyćmy się na chwilę tym tryumfem, bo jest czym. Wbrew bełkotowi przegranych o jakiejś nadzwyczajnej mobilizacji elektoratu Prawa i Sprawiedliwości i plaży wybranej przez własnych wyborców, przyjrzyjmy się frekwencji. Wynika z niej, że elektorat miejski był o 10% liczniej reprezentowany w lokalach wyborczych od mieszkańców wsi. A to oznacza, że gdyby wieś liczniej stawiła się przy urnach, wynik PiS mógłby sięgnąć 50% i takiego wyniku powinniśmy się spodziewać w październiku. Oczywiście o ile premier nikogo nie przejedzie na pasach, bo w stosunku do prezesa Kaczyńskiego takiej obawy na szczęście nie ma. Opozycja totalna bardzo ułatwiła tę wygraną. Zapędziła się sama w narożnik obyczajowy, zapominając, że nie cały jej elektorat to lesbijki, geje, biseksualiści, transwestyci, osoby niepotrafiący się określić seksualnie i ku… (cokolwiek by to miało oznaczać). I jeszcze do tego bezceremonialny atak na Kościół i kanony naszej chrześcijańskiej wiary. Chyba zatem nie na wiele się zdały rekolekcje łagiewnickie sprzed lat lub, co bardziej prawdopodobne, nie były one prawdziwe. A za takie rzeczy Pan Bóg karze sprawiedliwie – odbierając rozum. Tylko taka interpretacja może wyjaśnić przedwyborczą postawę totalnej opozycji. Zebrać cały establishment III RP, ustanowiony w 1989 roku dla panowania nad Polakami i Polską, a odsunięty od władzy w roku 2015, i zapędzić go w kozi róg – to naprawdę nie lada wyczyn. W wyniku tej operacji siły antypisu własnymi rękami dokonały redukcji społecznego poparcia. To oczywista klęska, chociaż jeden sukces należy odnotować. Wszyscy starzy bolszewicy z PZPR (ktoś jeszcze pamięta, że PO wywodzi się z opozycji solidarnościowej?) w liczbie 5 dostali się z listy KE do Parlamentu Europejskiego. A gdy doliczymy wcześniejszy bolszewicki zaciąg w postaci Danuty Hübner i pana Arłukowicza, to wychodzi, że bolszewicy dostali mandatów 7 na 21 wszystkich. Chłopi z Wiejskiej dostali 3, a zatem samej Platformie przypadło mandatów 11. O 8 mniej niż w poprzednich wyborach. Należy również odnotować sukces drugi, choć sukces trochę nie wprost.

Libero

Krzysztof Skowroński

Redakcja E

Jeden tryumf i same klęski

Redaktor naczelny

Magdalena Słoniowska

Z

Najpierw się pochwalę. Zgodnie z obietnicą złożoną w poprzednim „Ku­ rierze WNET”, zagłosowałem. Na Ryszarda Legutkę z obozu Dobrej Zmia­ ny, którego sukces przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Liczyłem na maksymalnie 42%, a tu przekroczone 45,7 punktów przewagi nad Koalicją Europejską i 27 miejsc w Parlamencie Europejskim.

Wojciech Sobolewski reklama@radiownet.pl Dystrybucja własna – Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

Bardzo nam się wyklarowała polska scena polityczna przez ten alians wyborczy wszystkich sił III RP. Zawarty tylko i wyłącznie w celu odzyskania dawnego żerowiska. To chyba musiało razić nawet dotychczasowych zwolenników, przynajmniej tych używających rozumu. Brak propozycji dla wyborców i brak klarownej wizji, i tylko ekspansja szalonego bluźnierstwa. Nie martwmy się tym jednak. Im szybciej oszukany elektorat rozliczy się z oszustami udającymi polityków opozycji, tym lepiej dla nas wszystkich. Bo prawdziwa opozycja wobec Prawa i Sprawiedliwości i jego sposobu zarządzania państwem jest Polsce bardzo potrzebna. I tylko

W swoim ostatnim tournée Tusk namaścił Wiosnę, a nie Koalicję. To chyba znak, że postępowa Europa woli jednak młodych chłopców z Wiosny niż starych bolszewików. osoby o totalnym widzeniu rzeczywis­ tości nie są w stanie tego zrozumieć. Nad Wiosną, ugrupowaniem dewiantów, które zdobyło 3 mandaty, nie zamierzam się dłużej rozwodzić. Nie sposób jednak nie zauważyć, że nasz król Europy, Donald Tusk, w swoim ostatnim tournée namaścił właśnie to ugrupowanie, a nie Koalicję. To chyba znak, że postępowa Europa woli jednak młodych chłopców z Wiosny niż starych bolszewików. Ale, w końcu, to nie nasz problem. Nic dziwnego, że Kukiz ’15 poniósł klęskę. W odróżnieniu od roku 2015 nie tylko ja na niego nie głosowałem. Po prostu Paweł Kukiz, nad czym już parokrotnie ubolewałem, nie nadaje się do polityki. A ponieważ ruch jego imienia nie może mieć innego lidera, tym samym skazany jest na upadek. Co oczywiście nie jest wesołą nowiną przed zbliżającymi się wyborami przede wszystkim dla Prawa i Sprawiedliwości. Bo może zabraknąć kilkunastu

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

prenumerata@kurierwnet.pl

posłów dla zmiany tej szkaradnej komuszej konstytucji. A chłopcy od Bied­ ronia na pewno nie pomogą.

N

ie pomogą też pewnie chłopcy z Konfederacji, którzy po buńczucznym wieczorze w sztabie, gdzie wygrażali rządzącemu PiS-owi, obudzili się następnego dnia z kacem gigantem. Współczuję i to nie jest żart. To chyba dlatego, że sam byłem kiedyś młody. Zawsze mi szkoda młodych, zdolnych ludzi, którzy są podstępnie wykorzystywani przez starych cwaniaków. Dają się omamić piękną wizją jakiegoś charyzmatycznego autorytetu. Tyle, że z czasem autorytet zmienia się w guru. A z guru się nie dyskutuje. Co więcej, nie dostrzega się jego postępującego szaleństwa. Dlatego chłopcy i dziewczyny z Konfederacji, zróbcie wreszcie coś sami. Idea wolności obywatelskiej istniała przed Korwinem i przeżyje Korwina. A on sam jej nie uosabia, ale ośmiesza. Może się zatem nieszczęśliwie okazać, że obóz Dobrej Zmiany, pomimo wyraźnego zwycięstwa w nadchodzących wyborach parlamentarnych, w dalszym ciągu nie będzie mógł przeprowadzić rzeczywistej zmiany systemu politycznego w Polsce. Z systemu III RP – celowo wadliwego prawnie, na system sprawnego, choć biurokratycznego zarządzania państwem – IV RP. A szkoda, bo możliwość i konieczność zawarcia takiego sojuszu z siłami wolnościowymi mogłaby nieco centralizm i biurokrację partyjną ograniczyć. Bo na zwycięstwo państwa wolnoś­ ci i odpowiedzialności obywatelskiej bez biurokracji, czyli mojej wymarzonej V Rzeczypospolitej, będziemy musieli jeszcze trochę poczekać. Jakieś 18 lat, o ile IV RP wreszcie w roku 2019 zwycięży. K

DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW MINISTRA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO

Nr 60 · CZERWIEC 2O19

ISSN 2300-6641 Data i miejsce wydania

Warszawa 08.06.2019 r. Nakład globalny 10 000 egz. Druk ZPR MEDIA SA

ind. 298050

Poradnik pedofila

A

definiujący polskość jako nienormalność esej

rondzie de Gaulle’a w Warszawie wymienio­

Wszystko szło ku dobremu. Po oswojeniu społe­ czeństwa z homoseksualizmem, powoli z ukry­ cia wychodzili kolejni kochający inaczej, a przede wszystkim kochający dzieci. Tak, pedofile napra­ w­dę kochają dzieci i to miłością tak czystą, jaką trudno znaleźć w relacjach między dorosłymi.

G

RFN, ograniczono do 6 cm.TNa licytację trafił


CZERWIEC 2O19 · KURIER WNET

3

WOLNA·EUROPA

C

o dzieje się na szczytach władzy? Czasem tylko jakiś gruby skandal, którego nie da się zatuszować, uchyla przed narodem rąbka tajemnicy. W jednej z ostatnich Kronik Paryskich wspomniałem o aferze Benalli. Powinienem powiedzieć raczej: aferach. Obecnie jest ich co najmniej trzy, zwane powszechnie Benallagate. Przed rokiem użytkownicy sieci mogli obejrzeć film nakręcony 1 maja, z ukrycia, w paryskim Ogrodzie Botanicznym: dwaj mężczyźni z opaskami „Policja” na rękawiach powalili na ziemię jakiegoś człowieka. Wszczęto śledztwo, dość ślamazarnie, jak zwykle, gdy chodzi o afery polityczne. Sprawa nabrała rumieńców, gdy pewna dziennikarka odkryła niedługo później, że obaj mężczyźni należą do ochrony osobistej prezydenta Macrona. W wyniku dalszych dochodzeń i zaciekłej pracy dziennikarzy, w ciągu roku banalny incydent poturbowania manifestanta przekształcił się w gigantyczna aferę państwową z udziałem fałszywych policjantów, prawdziwych agentów francuskiego kontrwywiadu, agentów Mossadu, miliarderów rosyjskich powiązanych z mafią, handlarzy broni i Bóg wie kogo jeszcze. W ostatnich tygodniach afera zeszła na dalszy plan, ustępując miejsca wyborom europejskim, budzącym większe zainteresowanie niż kiedykolwiek w przeszłości. W wyścigu po ster Europy afera Benalli z pewnością zaszkodziła prezydentowi Macronowi. Są w niej: uzurpacja władzy, krzywoprzysięstwo w Senacie, nielegalne kontakty z obcymi wywiadami, fałszywe dokumenty, dymisje wysokich funkcjonariuszy, dziennikarze prześladowani za dociekanie prawdy... Z każdym dniem lista się wydłuża i przybywa dramatis personae. Komentatorom trudno się połapać w zawiłościach. Jedno jest pewne: afera rzuciła cień na Pałac Elizejski i pokazała niezdrową atmosferę panująca w najbliższym otoczeniu prezydenta. Kiedy okazało się, że Benalla nie miał statusu policjanta, który sobie oszukańczo przypisał, i że prokuratura

N

ad Wisłą polityczne trzęsienie ziemi, nad Renem i Sprewą – tajfun. Prognozy wyborcze okazały się dość kiepskie (rekord w Warszawie przypadł „Newsweekowi”, który wróżył Koalicji Europejskiej wielką przewagę nad Zjednoczoną Prawicą). Tymczasem PiS odniósł miażdżące zwycięstwo nad konkurentką o szumnej nazwie; pojawiające się z godziny na godzinę informacje przyprawiały o zawrót głowy. Mniej kompromitujące były wyniki instytutów badania opinii publicznej w Niemczech, aczkolwiek i tu zauważyć się dało skutki myślenia w kategorii życzeń. Czołowe „przepytywalnie” nie były w stanie przewidzieć sromotnej klęski faworytki, czyli lewicowej dziś partii CDU. Najbliżej prawdy był instytut INSA w sondażu dla wysokonakładowego tabloidu „BILD”. Zakładał on w badaniach z 23 maja 2019, że liderem wyborczego wyścigu zostanie CDU/CSU (28%) przed Zielonymi (18%) i SPD (15,5%). (Wynik odpowiednio: 28,9; 20,5; 15,8). INSA miał nosa, wynik okazał się nieco łaskawszy dla chadecji (o niespełna 1%), znacznie lepszy dla Zielonych (o 2,5%), a dla SPD lepszy o 0,3%. Tym samym członek berlińskiej wielkiej koalicji, nie tak dawno jeszcze z ambicjami na fotel kanclerza (pamiętają Państwo niejakiego Martina Schulza?), ustąpił miejsca Zielonym, plasując się z niewielką przewagą przed Alternatywą dla Niemiec (AfD), w którą w kampanii wyborczej wszyscy bili jak w bęben (11% w wyborach, 12% w sondażach). Wprawdzie były to wybory do Parlamentu Europejskiego, a zatem dla Niemców do instytucji o drugorzędnym znaczeniu (gdyby CDU i SPD wpadły na pomysł utworzenia „Koalicji Europejskiej”, przegrałyby wybory z kretesem!). Ktoś zapyta, dlaczego? Ano, dla Niemca to Niemcy stoją na pierwszym miejscu, mówią: „Niemcy i Europa”, a nie „Europa i Niemcy”. Największym przegranym wyborów nad Renem i Sprewą jest nie mogąca się podnieść po pierwszym nokaucie socjaldemokracja, już nie partia ludowego centrum, za jaką chciała uchodzić, lecz zbliżona do skrajnej lewicy. W głosowaniu odwróciło się od SPD aż 11,5% wyborców! Dokąd przeszli? Głównie do Zielonych, komunistów

wszczęła przeciwko niemu śledztwo z oskarżenia o pobicie, Pałac Elizejski mógł zareagować tylko w jeden sposób: były ochroniarz został formalnie zwolniony. Wielu dziennikarzy rozpoznało go wówczas na zdjęciach, mimo obfitej brody, którą sobie tymczasem zapuścił, i przypomniało sobie wyczyny potężnego, wysokiego mężczyzny podczas kampanii prezydenckiej Macrona. Wymyślał agentowi ochrony, groził bronią syndykowi kamienicy, podając się za dyrektora gabinetu premiera. Napastował kamerzystów z oficjalnego kanału telewizyjnego Senatu i fotografów z AFP, jednemu z nich wyrwał akredytację prasową. Czuł się do tego stopnia bezkarny, że wymyślał nawet i groził komisarzowi policji, który nie dość prędko otworzył przejazd kandydatowi na prezydenta. Wszystko to zbladło wobec rewelacji, które wkrótce nadeszły. Alexander Benalla posiada trzy paszporty dyplomatyczne (agencja prasowa Mediapart ujawniła później, że ma i czwarty). Przygotowują dla niego w budynku nad Sekwaną, należącym do Prezydencji, 200-metrowe mieszkanie. W tym pałacowym gmachu mieszkała niegdyś nieślubna żona François Mitterranda z córeczką Mazarine. Wobec tych wszystkich rewelacji nasuwa się pytanie: jakie związki, o jakim charakterze muszą łączyć goryla z prezydentem, żeby ten pierwszy zasłużył na podobne fawory? W lutym, podczas gdy minister spraw wewnętrznych bagatelizował aferę Benalli jako niedowarzonego narwańca, agencja prasowa Mediapart ujawniła nowe elementy łamigłówki. Bohater skandalu uprzednio pośredniczył w negocjowaniu kontraktu z dwoma oligarchami rosyjskimi na ochronę ich posiadłości w Paryżu i w Monaco. Wysokość kontraktu wynosiła 2,2 miliona euro. Benalla i jego wspólnik z Ogrodu Botanicznego i Pałacu Elizejskiego, Vincent Crase, mieli być podwykonawcami spółki ochroniarskiej Velours (Aksamit). Kontrakt przewidywał również codzienną ochronę trojga dzieci miliardera Iskandera Machmudowa i jego

(Die Linke) a także do AfD. Od ostro skręcającej w lewo „chadecji” (mało kto już tu pamięta, co ta nazwa oznacza) odwróciło się od ostatnich wyborów do Parlamentu Europejskiego aż 6,4% wyborców, zasilając dotychczasowych konkurentów. Bezapelacyjnie wygranymi są Zieloni (plus 9,8%), partia ustabilizowanych, zamożnych i niewierzących, jadąca na proekologicznej opinii – dziś druga siła w państwie. Słabszy, niż przypuszczano, sukces odniosła Alternatywa dla Niemiec (wzrost o 3,9%), tradycyjnie lepiej notowana na wschodzie niż na zachodzie Niemiec. A jak wygląda to w przełożeniu na mandaty deputowanych do Parlamentu Europejskiego? SDP traci jedenaście miejsc w ławach, CDU/CSU – 5. Zieloni (w początkowej fazie partia ta aktywnie opowiadała się za legalizacją pedofilii, a dzisiaj dyskretnie pomija ten temat) zdobyli aż 10 mandatów więcej; niewielki sukces AfD zapewnił tej anty-mainstreamowej partii dodatkowe 4 mandaty; a ponieważ w Niemczech nie ma progu wyborczego dla partii kandydujących do PE (to w końcu nie Bundestag), to i zawodnicy nikomu nieznani ( jak świeżo założona partia Volt) mieli swą szansę na sukces. Warto odnotować porażkę skrajnej lewicy (Die Linke) i neonazistów (NPD), które straciły odpowiednio 2 względnie 1 mandat. Ciekawie wygląda to w regionach. Na przykład w niemieckim Zgorzelcu liderem wyborów jest AfD (32,4%), tuż za nią CDU (24,9%), a ostatni na podium to komuniści (10,1%). NPD, którą straszono tutaj dzieci, nie zdobyła nawet jednoprocentowego poparcia. A dodatkowo 16 czerwca II tura wyborów nadburmistrza Goerlitz. W pierwszej turze zachodniozgorzeleckich wyborów wygrał zdecydowanie kandydat AfD, Sebastian Wippel, z zawodu policjant, uzyskując 36,4%. Jego konkurent z CDU, pochodzący z Rumunii Octavian Ursu, z zawodu muzyk, zdobył 30,3% głosów. Obaj zasiadają w drezdeńskim Landtagu, skąd znają się jak łyse konie. Czy polityk AfD zostanie pierwszym z ramienia tej partii burmistrzem dużego miasta w Niemczech? Nic nie jest wykluczone, a zatem wszystko możliwe, aczkolwiek trzeci w wyścigu do eleganckiego gabinetu burmistrza kandydat (-ka), Franziska Schubert, uzyskała prawie 28%

P

i

o

t

r

W

i

t

t

Benallagate Politycy kłamią. Czasem z konieczności, gdy chodzi o dobro państwa, częściej dla interesu. Nie mam na myśli tych wielkich dyktatorów XX wieku, kłamców notorycznych, ani nawet ministra budżetu Cahuzaca, który przysięgał, że nie ma ukrytych pieniędzy, a miał, ale nawet choćby tego dobrego Mitterranda, zwanego wujkiem (tonton), który fotografował się z ciotką Daniele, a żył z Anne Pingot, z którą wychowywał ich córkę Mazarine; i przez 14 lat kazał drukować oszukańcze biuletyny lekarskie, podczas kiedy chorował na raka. samego podczas jego wypadów wypoczynkowych do Francji: szofer plus dwaj agenci. Pochodzący z Uzbekistanu Iskander Machmudow, prócz pól naftowych posiada także wiele kopalni i hut na Uralu i produkuje rosyjskie lokomotywy. Hiszpańskie organa sprawiedliwości przedstawiają go ponadto jako szefa potężnej organizacji kryminalnej. Jest może tylko kwestią przypadku, że

i wycofała się w wyborów, nie chcąc, by przegrał Ursu, kandydat CDU. I zaapelowała do swych wyborców, by wsparli kandydata chadecji. Ursu jest już pewien wygranej i zapowiedział, że nie będzie współpracował w ratuszu z radnymi z AfD. Co ci przypomina, co ci przypomina… A zatem po wyborach jest przed wyborami, a te odbędą się do Bundestagu w Berlinie najpóźniej 24 października 2021 roku. Ale padają głosy,

J

a

n

B

o

muzułmanin Machmudow zwrócił się o opiekę do muzułmanina Aleksandra Benalli, którego prawdziwe imię brzmi

że – być może – dojdzie w Niemczech do przedterminowych wyborów parlamentarnych. Opierają się one na sondażach, zgodnie z którymi po wyborach do Parlamentu Europejskiego i klęsce obu wielkich partii tworzących koalicję, rządzącą większość obywateli opowiada się za nowymi wyborami.

g

a t k o

Tajfun nad Berlinem W wigilię wyborów do Parlamentu Europejskiego byłem w Warszawie na balu. Po mazurze jedna z pań zapytała mnie, kto wygra wybory w Polsce. – PiS – odparłem, otrzymując w zamian pełne niedowierzania zdziwienie. Ale i ja nie byłem sobie w stanie wyobrazić zasięgu klęski Koalicji Europejskiej.

Marouan. To samo dotyczy innego miliardera bliskiego Putinowi, Fahkada Achmedowa. Zanim 23 lipca został oficjalnie zwolniony z Pałacu Elizejskiego, Benalla zdążył podpisać pierwszy kontrakt. Do końca roku, już po zwolnieniu, podpisał również drugi, na łączną sumę ponad dwóch milionów euro. Że oligarchowie rosyjscy upodobali sobie Francję, to żadnego Francuza nie dziwi, jak nie dziwi to, że posiadają tutaj pałace i ogromne apartamenty w Monaco. Któż jak nie oni może sobie pozwolić na kupno miłego gniazdka w nadmorskim raju podatkowym, gdzie koszt metra kwadratowego dawno przekroczył 100 000 euro? Choć Iskander Machmudow jest dopiero szesnastym spośród najbogatszych ludzi Rosji, to jego fortunę „Forbes” ocenia na 7,2 miliarda dolarów. Wydaje się również naturalne, że jeśli bogacze pragnąc się czuć bezpiecznie, wynajmują sobie na miejscu ochronę osobistą. Niepokoi tylko opinię publiczną świadomość bliskich związków rosyjskich „ojców chrzestnych” z najbliższym współpracownikiem szefa państwa. Obaj miliarderzy są blisko Putina, który wypchnął Francję z Afryki Centralnej, gdzie zajął zbrojnie jej miejsce. Nie trzeba być asem wywiadu, żeby przypuścić, że prezydenta Rosji mogło interesować, co myśli na tematy afrykańskie prezydent Francji. Widocznie francuski kontrwywiad również zadawał sobie pytanie, za co tak słono płacili rosyjscy mafiosi: czy tylko za ochronę, czy również za informacje od zaufanych ludzi prezydenta? Odpowiedź na to pytanie ci, co mają oko na bezpieczeństwo państwa, spodziewali się znaleźć w kasie pancernej w mieszkaniu Benalli. Niestety kasa pancerna znikła w wigilię ich wizyty. Według dziennika „Liberation”, usunął ją przyjaciel Benalli na spółkę z szefową ochrony premiera. Rzeczy skomplikowały się jeszcze bardziej, kiedy wyszło na jaw, że Benalla nie jest muzułmaninem, uzbeccy bogacze nie zwracali się zatem do współwyznawcy. Z pochodzenia jest Marokańczykiem, a mówiąc

ściśle – marokańskim Żydem. Wywiad marokański jest uważany za najlepszy w Europie, jeżeli nie najlepszy na świecie, gdyż stanowi przybudówkę Mossadu. W świetle tej rewelacji pojawiło się pytanie o cztery paszporty – dwa dyplomatyczne i dwa służbowe, których przecież zwyczajny, a nawet nadzwyczajny agent ochrony nie potrzebuje. Zachował je przez wiele miesięcy po zwolnieniu z Pałacu Elizejskiego, podobnie jak specjalny telefon teorem, zabezpieczony od podsłuchu. Z jednym z tych paszportów Aleksander-Marouan podróżował do Czadu w grudniu 2018 roku, gdzie spotkał się z prezydentem Idrissem Débym na trzy tygodnie przed identyczną podróżą Macrona. Na temat celu tej wizyty, nigdy nieujawnionego, pojawiło się wiele spekulacji. Najwięcej mówi się o sprzedaży broni. Jakkolwiek wygląda prawda, musiało chodzić o coś istotnego, skoro władze zdecydowały się przeprowadzić rewizję w siedzibie agencji Mediapart i wezwać na przesłuchanie dziennikarkę dziennika „Le Monde”. Od czasu kampanii europejskiej o Benalli jak gdyby zapomniano. Afera ma swój dalszy ciąg przed trybunałami, ale informacji na jej temat nie upowszechnia się. „Wyciszajcie, towarzysze, wyciszajcie!” – mawiał przy takich okazjach sekretarz Gierek. W naszej praktyce dziennikarskiej codziennie mamy do czynienia z sensacjami. Niektóre budzą ogromne emocje. Nazajutrz się o nich zapomina, gdyż nowe sensacje zdołały je wyeliminować. W Benallagate zogniskowały się wątki najwyższej wagi. Można się było zatem spodziewać jeżeli nie jej rozwiązania, to przynajmniej kontynuacji. Nic takiego nie nastąpiło. Nie potrafię nic dodać do tego, co napisałem powyżej. Może kiedyś poznamy prawdziwą rolę Aleksandra-Marouana Benalli u boku prezydenta, a może nie. Zazwyczaj piszę o sprawach zamkniętych i wyjaśnionych. Dzisiaj wydało mi się pożyteczne napisać o sprawie, w której jest wiele pytań, niewiele odpowiedzi i stale czeka się na ciąg dalszy. K

Zwłaszcza wyborcy SPD optują za tym krokiem. I tu zarysowuje się niemała sensacja: z reprezentatywnego sondażu instytutu YouGov (przeprowadzonego w dniach 3 i 5 czerwca 2019) wynika, że Niemcy najchętniej widzieliby w Berlinie koalicję lewicy – pod egidą Zielonych i z udziałem SPD oraz komunistów. Wejście komunistów do tej kolejnej wielkiej koalicji oznaczałoby, że zło istnieje zawsze i jest wszędzie. Dla Die Linke byłby to taki sam sukces, jak udział pogrobowców PZPR w Koalicji Europejskiej Schetyny. Przyjrzyjmy się wynikom sondażu. Po pierwsze: aż 52% respondentów (2024 ankietowanych) opowiedziało się w obliczu powyborczego kryzysu w rządzącej koalicji za przeprowadzeniem w Niemczech przedterminowych wyborów do Bundestagu. Zaledwie 27% uczestników sondażu było zdania, że należy zachować sojusz chadecji z esdecją. 21% Niemców nie miało żadnego zdania na ten temat. Co ciekawe, aż 58% wyborców SPD opowiada się za zakończeniem wielkiej koalicji (26% wolałoby, żeby rządziła ona dalej). Z kolei w grupie wyborców CDU/ CSU zwolennicy przedterminowych wyborów znajdują się w mniejszości (za 36, kontra 49), co zrozumiałe, bo wprawdzie Opatrzność każe zachować królową, ale bez pomocy wyborców nie da rady. Po tajfunie, jaki przeszedł nad Niemcami w noc wyborczą, chadecja i SPD ratują, co się da. Tak złych wyników obie partie nie uzyskały od dnia pierwszych w historii wyborów do PE. Już w niedzielę 2 czerwca 2019 szefowa SPD i klubu poselskiego tej partii w Bundestagu, Andrea Nahles, zapowiedziała podanie się do dymisji, co oznaczało wiatr w oczy koalicji, która planuje rządzić jeszcze trochę, do 2021 roku. Tymczasem wielka koalicja, jaką znamy (lewicująca chadecja i lewicowa esdecja), jest najmniej pożądaną aktualnie konstelacją rządzącą w Republice Federalnej. O tym, jak słabym cieszy się poparciem, świadczy to, że zaledwie 9% (słownie: dziewięć) ankietowanych chciałoby, żeby takowa po wyborach mogła dojść do skutku! A jak wygląda ranking koalicyjnego pożądania? Preferencje są następujące: na pierwszym miejscu Zieloni-Czerwoni-Czerwoni, na drugim (lecz przy słabszym

poparciu) tzw. Jamajka (od barw partii politycznych), czyli chadecja, Zieloni i FDP (bardzo dziś osłabiona liberalna partia Wolnych Demokratów), i wreszcie – miejsce trzecie – czarni i Zieloni (chadecja i Zieloni). Miejsca dla koalicji w tej konstelacji, co dziś, już zabrakło. Nikt nie chce patrzeć dłużej na Angelę Merkel. Epoka dobiegła końca. I wracam do spraw polskich. Jak Niemcy oceniają wynik wyborów nad Wisłą? Przecież wmawiano im, że Wiosna ( jak onegdaj .Nowoczesna) tuż, trzyma za kark Tatarzyna. O Koalicji Europejskiej nie wspominając. A tu plusk!, pięciomasztowiec (PO, PSL, SLD N., Zieloni) zatopiony. Dla SLD katastrofa zakończyła się jako remake na parkiety europejskich salonów, czego o reszcie wspólników powiedzieć się nie da. Konrad Adenauer Stiftung (fundacja im. Konrada Adenauera) to instytucja chadecji; Polska po wyborach europejskich to tytuł analizy klęski zaprzyjaźnionej z CDU/CSU formacji Koalicja Europejska. „Wyglądało na łeb w łeb, ale w końcu niespodziewana wyraźna przewaga” – zrozumiałe zaskoczenie. I zdziwienie: „to najlepszy wynik jakiejkolwiek partii po 1989 roku w wyborach krajowych (poza prezydenckimi)”. „Zaskoczeniem była też wysoka frekwencja wyborcza” – czytam dalej – „ale nie wyszła ona na dobre, jak zazwyczaj, opozycji, lecz zapewniła PiS-owi solidny mandat”. „Mając 27 mandatów, PiS byłby tym samym najsilniejszym ogniwem frakcji Konserwatystów i Reformatorów w PE”, czytam w analizie. Eksperci Fundacji zwracają uwagę na to, że wybory do europarlamentu to sprawdzian przed jesiennymi wyborami do Sejmu. I ich zdaniem nie jest to dobry prognostyk dla KE, której wynik wyborczy rozczarował i naraził na ostrzał lidera opozycji, Grzegorza Schetynę. Aktualnie wydaje się wątpliwe (zwłaszcza po rezygnacji PSL z udziału w KE), czy Koalicja Europejska dotrwa do jesieni. Jeśli mogę sobie pozwolić na własną opinię, to jestem w ocenach bardzo ostrożny. To, że Wiosna pozostała poza KE, wynika z tego, że Biedroń chce być premierem w rządzie PO, czy jak się będzie ona zwać, przed wyborami jako polityczny fuks. Dlatego śmiało mogę przepowiedzieć jedynie gorący koniec lata nad Wisłą. K


KURIER WNET · CZERWIEC 2O19

4

Niechciany pomnik

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

S · U · B · I · E · K·T·Y·W· N · I · E

Kraków lubi i umie urządzać uroczystości, więc czci też pamięć o Armii Krajowej i o jej żołnierzach. Co roku pierwszego sierpnia starsi panowie z biało-czerwonymi opas­ kami na ramionach idą ulicami Krakowa na plac Grunwaldzki, by po pomnikiem Niez­ nanego Żołnierza złożyć kwiaty. Marian Eders

N

iektórzy idą wyprostowani, inni opierają się na laskach, jeszcze innych podtrzymują krewni, harcerze lub zdrowsi towarzysze broni. Na placu usłyszą, że Armia Krajowa była wspaniałą organizacją, że o bohaterskich jej żołnierzach pamiętamy, że są naszą dumą. Nie usłyszą tylko jednej rzeczy – że może te staruchy dadzą nam wreszcie spokój, nie będą się upierali, aby ku czci ich kolegów poległych za wolną Polskę wznieść pomnik. Bo o ten pomnik walczą już prawie od dziesięciu lat. Mają po dziewięćdziesiąt i więcej lat i chcieliby zobaczyć go przed śmiercią, Niech poczekają. Owszem, swego czasu ogłoszono konkurs, wygrał go Aleksander Smaga, polski architekt mieszkający w Wiedniu. Owszem, miasto przyznało miejsce na pomnik: nad Wisłą, z pięknym

C

o gorsza, prawie wszystko, co się dzieje, dzieje się niezgodnie z protokołem, jest nietradycyjne, niekonwencjo­nalne, niezwykłe. Krótko mówiąc, jest nie tak, jak było wczoraj. I nawet z tego punktu, który do niedawna był uważany za najwygodniejszy dla obserwacji, teraz nic nie widać. Na początku debaty przed 2 turą wyborów Zełenski powiedział: „Istnieje dwóch Poroszenków. Pierwszy to krasomówca, świetny finansista, ekonomista. Zazwyczaj pojawia się przed kamerą telewizyjną, A potem, kiedy kamera zostaje wyłączona, zjawia się inny Poroszenko. Pierwszy krzyczy na placu Michajłowskim „Putin, ja ci pokażę!”, a drugi cichaczem przesyła pozdrowienia do Moskwy przez Mied­ wiedczuka. Pierwszy mówi, że oddał swój biznes w zarządzanie zewnętrznej firmie, a drugi powiększa swój majątek 82 razy w ciągu roku”. Tak, to prawda. Mogę nawet powiedzieć, że za Poroszenki powstały dwie Ukrainy. Ukraina pierwsza przeprowadzała reformy demokratyczne i walczyła z korupcją. Powoli, nie tak szybko, jak byśmy chcieli, ale przeprowadzała i walczyła. W Ukrainie drugiej można było mówić jedynie o imitacjach reform, które żadnych problemów nie rozwiązywały, raczej stwarzały nowe i potęgowały stare. Pierwsza nie chciała w tym życiu nic oprócz armii, mowy, wiary (przedwyborcze hasło Poroszenki). Druga takoż była na to wrażliwa, ale dodawała „i dla wszystkich coś, choćby trochę jedzenia” (żart Kwartału 95). Nękała ją plaga ubóstwa. Co rok około 15 milionów Ukraińców wyjeżdżało do pracy (do różnych krajów, w tym do Polski), żeby przetrwać. W Ukrainie pierwszej ciągle mówią o pogorszeniu stosunków polsko-ukraińskich. Ukrainę drugą zamieszkują ludzie, którzy, o dziwo, o wsparciu i pomocy płynącej z Polski teraz pamiętają lepiej niż o krzywdach, których doznali przodkowie części ich rodaków w okresie dwudziestolecia międzywojennego, czyli 80–100 lat temu. Uparcie twierdzą, i to wynikało z sondażów, że ze wszystkich obcokrajowców najbardziej sympatyzują z Polakami. Ta pierwsza przy szosie do Europy wybrała jako drogowskaz dla wszystkich

widokiem na Wawel – miejsce, gdzie spoczywają prochy wodzów, który prowadzili naszych przodków do bojów o wolną ojczyznę. Owszem, poświęcono kamień węgielny, a akt erekcyjny podpisał także prezydent miasta – ale na tym koniec. Miasto od lat nie może zdobyć się na zlecenie budowy. I nagle okazało się, że wielu radnych uważa, że ten pomnik nie jest pot­rzebny. Bo przecież w Krakowie jest już muzeum Armii Krajowej. To powinno wystarczyć. A jeśli już musi być, to w innym miejscu. Tu chodzi dużo turystów, odbywają się imprezy, na płycie pomnika będą siadali młodzi ludzie i będą się całowali (poważnie; padł taki zarzut na posiedzeniu krakowskiej rady miejskiej). A poza tym będzie zasłaniał widok na Wawel (co prawda, postawiona makieta pomnika tego nie potwierdziła, ale to nie szkodzi).

Nagrodą i ukoronowaniem ich walki jest wolna Polska, ale pomnik ma właśnie służyć młodym, ma młode pokolenia Polaków uczyć służby dla Ojczyzny, służby całym życiem, a gdy trzeba – to i ofiarą swego życia. Więc jeśli pomnik musi być, to lepiej zbudować go w takim miejscu, gdzie turystów nie ma i nikt go oglądać nie będzie. A może ogłosić drugi konkurs? To by odłożyło znów sprawę o kilka lat, ostatni AK-owcy przejdą na Wieczną Wartę – i nie będzie problemu. Więc prezydent Krakowa ogłasza projekt powołana drogą losowania przypadkowego grona mieszkańców Krakowa, którzy mają rozstrzygnąć o losach pomnika. Lecz Akowcy są uparci. Nie chcą się zgodzić na przeniesienie pomnika na inne miejsce. Na płycie kryjącej

kamień węgielny wciąż palą światła i kładą kwiaty – pod nią złożyli ziemię zebraną z ponad trzydziestu pól bitewnych, na których ginęli ich koledzy. I chcą, by ten pomnik stał tam, gdzie spotyka się dużo młodych ludzi. Mówią, że im pomnik nie jest potrzebny – ich nagrodą i ukoronowaniem ich walki jest wolna Polska, ale pomnik ma właśnie służyć młodym, ma młode pokolenia Polaków uczyć służby dla Ojczyzny, służby całym życiem, a gdy trzeba – to i ofiarą swego życia. Tak jak i oni swym życiem Polsce służyli.

(bo bohaterowie narodowi są po to, żeby być drogowskazami) ideologię nielicznej grupy. Ci, którzy byli tym zbulwersowani, zostali nazwani zdrajcami ojczyzny, separatystami i agentami Kremla. Zresztą nazywano tak wszystkich, którym cokolwiek nie podobało się w kraju – nawet podwyżka czynszu. Ta druga Ukraina jest mało znana. Oczywiście nigdy nie była niemym tłumem – ma swoich wspaniałych analityków, naukowców, dziennikarzy, ale przegrywa z rozbudowaną machiną propagandową stworzoną przez Poroszenkę, która – według ukraińskiego filozofa Sergeja Dacuka – była nawet mocniejsza od putinowskiej. W każdym razie tej drugiej Ukrainy nie było widać na zewnątrz. Proszę zwrócić uwagę na wyniki wyborów poza granicami kraju. Im bliżej Ukrainy, czyli więcej możliwości bezpośredniej obserwacji, tym większe poparcie miał Zełenski. W Gruzji uzyskał on w drogiej turze 50,37 proc. głosów, na Węgrzech 50,56 proc., w Armenii 67,64 proc., na Litwie 52,83 proc., na Łotwie 61,54 proc., w Polsce 50,65 proc., w Estonii aż 72,29 proc. Natomiast Poroszenko miał najwyższe poparcie wśród Ukraińców w Australii, Irlandii, Holandii, Kanadzie, USA i Szwajcarii, czyli tam, gdzie na decyzję wyborców w znacznym stopniu wpływają nie doświadczenia osobiste, lecz informacja medialna. Ale europejska, w tym polska prasa patrzy na Ukrainę i na Zełenskiego oczami zwolenników Poroszenki.

zaopatrzonych w logiczne argumenty. Do tej chwili Zełenski nie zrobił i nie powiedział nic takiego, co mogłoby zwias­tować zbliżenie z Rosją i rezygnację z kursu zachodniego. Wprost przeciwnie. To skąd te ciągle powtarzane obawy? Czyżby płynęły one z przekonania, że wyłącznie Poroszenko potrafi prowadzić kraj do Europy i bronić Ukrainy i świata całego przed Putinowską

szczerze przyznać się do winy i obiecać poprawę. Wcale nie byłoby to trudne, bo gruszki na wierzbie to specjalność sztabu Poroszenki. Ale sztab pozostał wierny metodom czarnego PR. W dodatku robił to nadzwyczaj nieudolnie. I dlatego spora część Ukraińców głosowała raczej nie na Zełenskiego, lecz przeciwko Poroszence. Kampania się skończyła. Ale lo-

awiasem mówiąc, czy nikogo nie dziwi ten fakt, że zarówno „Gazeta Wyborcza”, jak i „Rzeczpospolita” zazwyczaj odwołują się do tych samych źródeł, do tych samych ludzi? Jaskrawy przykład – iście wszechobecny Witalij Portnikow: politolog pierwszej klasy, świetny publicysta, złote pióro, diament w koronie Poroszenki; temu nie sposób zaprzeczyć. Lecz i dojść do prawdy, omijając zasadę „niechaj druga strona też zostanie wysłuchana”, bardzo trudno. Ta jednomyślność już trochę nudzi. Na temat Zełenskiego napisano mnóst­ wo analiz, prognoz i komentarzy, ale rzadko można wyczytać coś, co odbiega od spotów wyborczych Poroszenki, czasami dziwacznych, bardzo rzadko

agresją? I dlatego każdy oponent Poroszenki i nawet każdy wątpiący w jego nieomylność działa na rzecz Rosji? Ta doktryna była wszczepiania Ukraińcom przez 5 lat (o czym już była mowa). Stała się też myślą przewodnią i lokomotywą kampanii wyborczej. Sztab ówczesnego prezydenta przyjął proste hasło: „Albo Poroszenko, albo Putin!”. System propagandowy Poroszenki cechował fatalny brak zdolności do jakichkolwiek zmian. Narzucone dogmaty, retoryka, modus operandi nie ulegały transformacji nawet wtedy, gdy było to koniecznie dla ratowania swojej pozycji, a kurczowe trzymanie się raz ukształtowanej formuły odnosiło skutek odwrotny do zamierzonego. Był najwyższy czas mniej lub bardziej

N

Odsapki nie będzie. Bo za jedną kam­ panią wyborczą – druga kampania, po burzliwej wiośnie zapowiada się go­ rące lato. Komentatorzy nie nadąża­ ją komentować, analitycy analizować wydarzeń, które następują po sobie w iście lawinowym tempie i obalają niedawne prognozy.

Przeciętny Kowalenko vs dwóch Poroszenków Swietłana Fiłonowa komotywa pędzi na wprost po tym samym torze. Już prawie nie ma wątpiących w to, że Zełenski to marionetka Kołomojskiego (choć twardych dowodów też nie ma).

K

ołomojski wrócił na Ukrainę i 26 maja w wywiadzie dla dziennika „Financial Times” poradził prezydentowi Zełenskiemu, by odmówił współpracy z Międzynarodowym Funduszem Walutowym (MFW) oraz ogłosił niewypłacalność na wzór Grecji. Już po paru godzinach roiło się od tytułów „Ukraina nie chce spłacać swoich długów”, „Zełenski ogłosi niewypłacalność Ukrainy” i oczywiście – „Zełenski marionetką Kołomojskiego”.

Podstawą pomnika jest wykonana z polskiego granitu płyta o kształcie granic Polski przedwojennej, otoczona wznoszącą się biało czerwoną stalową wstęgą pamięci. Projekt pomnika zdobył najwyższą ocenę w międzynarodowym konkursie. Jury złożone m.in. z profesorów krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych wybrało go jako najlepiej oddający ideę walki, która toczyła się w całej ówczesnej Polsce. Od Kresów po Śląsk, od Kaszub po Tatry. Pozostający w Anglii polscy lotnicy przekazali na fundament pomnika ziemię z lotnisk, z których startowali ze zrzutami dla Armii Krajowej. Dziś zaprosili Aleksandra Smagę do stworzenia pomnika polskiego lotnictwa na wybrzeżu Normandii, w miejscu, gdzie operowało skrzydło naszego lotnictwa. To ma być braterski pomnik

dla krakowskiego pomnika AK, łączący polskich lotników z Armią Krajową. Konkurs na niego został rozstrzygnięty w sierpniu 2018 roku. Pomnik zostanie odsłonięty 9 czerwca 2019 roku. A w Krakowie? Pomnik grunwaldzki wybudowano w 400 lat po zwycięstwie – czemu więc śpieszyć się z pomnikiem AK-owców? W XIX i XX wieku na terenie dzisiejszej Polski istniały przez pewien czas dwie republiki miejskie: w pierwszej połowie XIX wieku – Rzeczpospolita Krakowska, a w XX wieku Wolne Miasto Gdańsk. Różniły się zasadniczo swym stosunkiem do Polski i do Jej tradycji – zwłaszcza do Jej tradycji zbrojnej – nic więc dziwnego, że dziś niektórzy AK-owcy, gdy mówią o stosunku władz Krakowa do pomnika AK, pytają, która tradycja jest tym władzom bliższa? K

Następnego dnia Zełenski odmówił deklaracji niewypłacalności i oświadczył, że zamierza kontynuować współpracę z MFW i przestrzegać zobowiązań wobec zachodnich partnerów. Ale nie pozbył się przydomku „kukiełka oligarchy”. Bo tak mówiono u Poroszenki podczas kampanii wyborczej i tak powinno pozostać.

ośmieszanie kogoś jest sposobem podważania jego powagi, a w efekcie moralnej i społecznej delegitymizacji. A więc co tydzień aktor Zełenski razem ze swoim zespołem stawał przed wypełnioną po brzegi widownią i zaczynał rozmowę o tym, o czym z Ukrainą nikt nie rozmawiał (każdy występ transmitował kanał 1+1). Każdy aktor wyczuwa co do najdrobniejszych szczegółów nastrój widowni, więc doskonale wie, co ludzi boli i o co im chodzi. Jasne, że państwo to nie widownia. Ale Zełenski usiłuje utrzymać ten bezpośredni kontakt w nowym formacie. Sprytnie korzysta z nowych mediów. Program wyborczy Zełenskiego pod hasłem „Ukraina moich marzeń” był również tworzony online, uzupełniany przez wszystkich chętnych. Udział w dyskusji na temat postulatów wzięło ponad 120 tys. internautów. Podczas debaty przed 2 turą nie zadawał pytań „od siebie”, lecz czytał pytania internautów. Swoje przemówienie inauguracyjne rozpoczął od stwierdzenia, że „każdy z nas jest prezydentem”, nie tylko 73 proc. wyborców, którzy na niego zagłosowali, ale każdy Ukrainiec. „To nasza wspólna wygrana, wspólna szansa i wspólna odpowiedzialność za los państwa – powiedział”. „Zróbmy to razem” – to są słowa, których Zełenski używa najczęściej. Otóż dużo zależy od tego, jak bardzo Ukraińcy są gotowi przejść od oklas­ków i wiwatów do rzetelnej współpracy. Nie jest to łatwe, zwłaszcza biorąc pod uwagę niedojrzałość społeczeństwa obywatelskiego w Ukrainie. Ale warto się postarać. A teraz muszę docenić zagorzałych przeciwników Zełenskiego. Na pewno nie ułatwi realizacji tego zadania, nie podniesie w Ukraińcach ducha, nie uskrzydli i nie zmobilizuje ich do działania ciągłe powtarzanie twierdzenia, że Zełenski będzie słabym prezydentem, że się nie uda, nie wypali, że nie ma szans, że rozczarowanie tuż-tuż, za pasem. Można nawet nic nie udowadniać, po prostu powtarzać 24/7. To świetny chwyt. Może po raz pierwszy od początku kampanii wyborczej nie strzał w stopę. Więc – moje gratulacje! K

D

o kogo jest skierowana ta wiadomość? Na pewno nie do przeciętnego Kowalskiego (w naszym przypadku Kowalenki). Bo przeciętny Kowalenko nie lubi w sumie wszystkich oligarchów, trudno mu zrozumieć, dlaczego marionetka jednego oligarchy jest gorsza od tysięcy marionetek drugiego oligarchy, z którymi borykał się przez ostatnich 5 lat. A wg zasady „nieprzyjaciel mojego nieprzyjaciela jest moim przyjacielem”, Kołomojskiego – zaciętego wroga znienawidzonego Poroszenki – nawet polubił. Ale nie chodzi tu o uczucia ludu do oligarchy. Raczej o głęboką przepaść między tak zwaną elitą polityczną a pozostałymi Ukraińcami. To naprawdę dwa kraje, dwie planety, dwa światy. Żeby było jasne, jak to jaskrawo kontrastuje z postawą nowego prezydenta, może zaczniemy od sprostowania jeszcze jednego błędu. Wielu dało się przekonać, że pomylono fikcję z rzeczywistością – ukraińscy wyborcy nie potrafili odróżnić komika od postaci granej przez niego w serialu Sługa narodu i tak naprawdę głosowali na Gołoborodkę, a nie na Zełenskiego. W rzeczywistości serial Sługa naro­ du nie miałby nie tylko żadnego wpływu na wyborców, ale i żadnych szans na aż taką popularność, gdyby w jego obsadzie nie znaleźli się wszyscy aktorzy „Kwartału 95” – kultowego kabaretu ukraińskiego, który przez wiele lat specjalizował się w satyrze politycznej. Nie zauważyć różnicy to jest trochę tak, jakby ktoś powiedział, że wszystko jedno, czy koń stoi przed wozem, czy wóz przed koniem. Wiadomo, że zawsze i wszędzie zaufanie do władzy jest odwrotnie proporcjonalne do miłości do komików. Nie chodzi tylko o źródło pozytywnych emocji, choć i to jest ważne, lecz istotą rzeczy jest to, że nieustanne

Swietłana Fiłonowa – rosyjska dziennikar­ ka, autorka artykułów o pracach w Katyniu i zbrodni katyńskiej.


CZERWIEC 2O19 · KURIER WNET

5

POLSK A·WIELKI·PROJEKT Europa pogubiona Mamy prawo wyrażać niepokój co do perspektyw Unii, która coraz bardziej beznadziejnie i – zda się – bezrefleksyjnie goni uciekający horyzont. Przecież wiemy, że u nas, w Polsce, podczas niedawnej kampanii wyborczej do europarlamentu nie było chyba żadnej poważniejszej debaty na temat kierunków tak potrzebnej reformy UE. A już najdalsza od inicjowania takiej debaty była Koalicja Europejska. To wyraźna niezdolność zarysowania realistycznej perspektywy zmian. W tym roku kongres „Polska Wielki Projekt”, który w dniach 7–9 czerwca odbędzie się w Arkadach Kubickiego przy Zamku Królewskim w Warszawie, zogniskuje się właśnie wokół motywu: „Perspektywa”. Europa jak nigdy potrzebuje silnych kotwic, a Polska może być jedną z nich.

Szukanie właściwej perspektywy Program kongresu zapowiada się obiecująco. Polskie rolnictwo to ważna cześć gospodarki, ale jednocześnie obszar newralgiczny kulturowo, dlatego kongres rozpocznie panel zatytułowany: „Wyzwania dla rolnictwa:

„To my jesteśmy Europą” powiedział niedawno w orędziu prezydent Andrzej Duda. Dlatego mamy pełne prawo wyrazić swój niepokój, gdy w imię abstrakcyjnego postępu ku nowoczesności Unia Europejska coraz bardziej odrywa się od pierwotnych planów i wyobrażeń swoich ojców założycieli, odrywa się od swoich chrześcijańskich korzeni.

Projekt przeciw dryfowi Katarzyna Zybertowicz

pielęgnujące etos szacunku do ziemi i dziedzictwa przodków? Jak zatem najlepiej uchwycić wyzwania stojące przed naszym rolnictwem? Technologie, innowacje, jakość żywności to ważne zagadnienia, ale bez uwzględnienia tła społeczno-kulturowego właściwej perspektywy nie uchwycimy. „Nie ma pomyślności bez produktywności. Jak wykorzystać potencjał polskiej gospodarki?” Kto zna oczywiste odpowiedzi na te pytania zawarte w tytule innego pytania?! Od lat w środowiskach konserwatywnych panuje zatroskanie o to, jak wydobyć Polskę z pułapki średniego rozwoju. Ciągle nie umiemy sobie z tym poradzić, chociaż warto dziś podkreślić, że obecne spo-

Społeczeństwo, jeśli ma przetrwać jako wspólnota, potrzebuje stabilnych ram. Potrzebuje też silnych korzeni dla tworzenia nowych form tożsamości. W przeciwnym wypadku czeka nas tylko egzystencjalny chaos. technologie, innowacje, żywność i organizacja”. Nie można powiedzieć, że dziś polska wieś jest tożsama z polskim rolnictwem. Obecnie na wsi, jak podaje raport „Polska wieś 2018”, zaledwie 23 proc. mieszkańców utrzymuje się z rolnictwa, a na ponad 1,3 mln gospodarstw rolnych tylko nieco ponad 200 tys. ma powierzchnię większą niż 15 ha. Czy wieś jest jeszcze tym miejscem, gdzie żyją rodziny wielopokoleniowe

R E K L A M A

wolnienie gospodarcze w Niemczech u nas nie pociągnęło za sobą reakcji obniżającej wzrost gospodarki, jak się obawiano. W kontekście tożsamościowego zagubienia, które rozpanoszyło się w świecie Zachodu, inny panel rozważy, czy Europa to już „Postchrześcijański kontynent?”. Chrześcijańska Europa nie przetrwa bez Polski – nie trzeba wielkiej

przenikliwości, by taką diagnozę postawić. Ale gdy spytamy: jak nasz potencjał kulturowy wpleść w unijne instytucje i procedury, to widać, jak mało spraw nadal mamy przemyślanych. Wśród wielu ważnych motywów tegorocznego kongresu jest „Rodzina, państwo, demografia. Jak przełamać niekorzystne trendy w Polsce i Europie?”. Nie da się jednak kompleksowo odpowiedzieć na takie pytanie bez podjęcia wysiłku konfrontacji z dyskursem lewicowo-liberalnym. Pewnie dlatego zaplanowano takie sesje jak „Nowa wiosna ludów? Demokracja kontra liberalizm” oraz „Lingua Democratiae Liberalis jako narzędzie inżynierii społecznej”. Ale czy znajdziemy klucz komunikacyjny do środowisk, które uważają się za progresywne? Panel „Stare wartości i nowe media – nadzieje i zagrożenia” z pewnością poruszy kwestię roli mediów jako kreatora (czy może destruktora!) ładu społecznego. Ład społeczny i dryf kulturowy nie pójdą razem w parze – nawet jeśli dryf przywdzieje kamuflaż kreatywnej improwizacji. Unii Europejskiej potrzebna jest sprawdzona busola i może w tej perspektywie warto spojrzeć na „Zadania polskiej i europejskiej polityki zagranicznej”.

Wspólne dziedzictwo – wspólny wysiłek „Polska Wielki Projekt” – ta nazwa Kongresu od lat działa na wyobraźnię (zapominam teraz tych, których razi swoją megalomanią), ale przecież ta metafora mieści w sobie o wiele więcej.

Nie wyczerpuje tego nawet szeroka działalność fundacji o tej samej nazwie, sprawującej pieczę nad inicjatywami społeczno-kulturalnymi promującymi nasz kraj i polskie osiągnięcia. Polska Wielki Projekt to jest złożony kompleks wieloletnich przedsięwzięć i codziennej pracy wielu ludzi, to próba swoistej materializacji tych pomysłów, które rodziły się i rodzą podczas setek rozmów w przyjacielskich gronach i podczas mniej lub bardziej formalnych spotkań. Słowo „projekt” jest tu nieprzypadkowe, bo Polska to nie jest prosty i jednoznaczny koncept. To ciągłe wyzwania gospodarcze i polityczne, ale też coraz częściej kulturowe, by nie rzec – tożsamościowe. Ale Polska (w cudzysłowie i bez) to także nasze zagubienia. Polska to bez wątpienia projekt wielki i nie o manię wielkości tu chodzi. Idzie o doniosłość wyzwań i skalę wymagań, które polskie dziedzictwo po prostu nam stawia. Gdy w 2011 r. miała miejsce pierwsza edycja kongresu, szczególnie w środowiskach konserwatywnych panowało poczucie, że Polska coraz bardziej wpada w niedobry dryf. Dziś można mieć wrażenie, że w dryfie i egzystencjalnym, i strukturalnym jest nasza Europejska Wspólnota. Lech Kaczyński mocno wspierał ideę zorganizowania wielkiego spotkania konserwatywnych środowisk opiniotwórczych, bo już przed laty oznaki rozmywania wartości wspólnotowych były widoczne dla wielu intelektualistów. W pewnym sensie duch śp. Prezydenta RP czuwa nad projektem do dziś. Pierwszy kongres zorganizowano

z inicjatywy Instytutu Sobieskiego, z biegiem czasu zmieniano formułę i miejsca spotkań, angażowano nowe podmioty poszerzające horyzonty, by wymienić tylko Instytut Inicjatyw Pub-

pląsających parad równości, wolności, radości i zabawy. Dryfowanie Europy, rozmywanie tożsamości jej krajów członkowskich nie sprzyja zachowaniu ostrości odróżniania normalności od wykoślawień. Nie można bezkarnie deformować pojęcia narodu, tylko dlatego, że wielorako wyzwolonym kojarzy się z opresją. Lansowanie oryginalności jako normy, nawet jeśli ma to miejsce „tylko” w sferze obyczajowej, nie przyniesie społeczeństwu niczego dobrego. Społeczeństwo, jeśli ma przetrwać jako wspólnota, potrzebuje stabilnych ram. Potrzebuje też silnych korzeni dla tworzenia nowych form tożsamości. W przeciwnym wypadku czeka nas tylko egzystencjalny chaos.

Polska Wielki Projekt sprzeciwia się skazaniu nas na życie w dryfie. Kongres jest z ducha konserwatywny. Nie jest jednak głuchy i zamknięty na głosy myślących inaczej – wszak projekt trwa. licznych, Ośrodek Myśli Politycznej, Stowarzyszenie Twórców dla Rzeczypospolitej, Młodzi dla Polski, Studenci dla Rzeczypospolitej. Osią jest postrzeganie Polski jako depozytu, którego nie wolno zmarnować. Zwłaszcza w obliczu marności przynoszonych przez niełatwe czasy globalizacji i zmian, których zawrotne tempo i ogromna skala dotąd w dziejach ludzkości nie miały miejsca.

Normalność potrzebna Dawno temu polityk, który obecnie wzbudza skrajne emocje Polaków, użył sformułowania, że „polskość to nienormalność”. Fraza trafiła na listę wikicytatów i do dziś w pewnych środowiskach wywołuje głosy troski, że nie wolno tej wypowiedzi wyrywać z kontekstu, że tam jest jakaś prawda ukryta i że coś bardzo ważnego to sformułowanie wyraża. Jeśli polskość to trud i zobowiązanie, to faktycznie postawa taka, nie będzie „normalna” w świecie radośnie

Od idei do działania Ale nawet najszlachetniejsze idee nie wydobyłyby się ze świata abstrakcji i mrzonek, gdyby nie konkretni ludzie. Intelektualne zaplecze kongresu zapewnia grono wielu nietuzinkowych badaczy, myślicieli i działaczy. Wszystkich trudno wymieniać, jednak nie sposób nie wyróżnić charyzmatycznej Anny Bieleckiej, której rola zarówno organizacyjna, jak i merytoryczna w projekcie jest nie do przecenienia. W ramach kongresu co roku wybitnym polskim twórcom przyznawana jest nagroda im. Lecha Kaczyńskiego oraz medal „Odwaga i Wiarygodność”, honorujący osoby aktywnie działające na rzecz wizerunku Polski w świecie. Polska Wielki Projekt sprzeciwia się skazaniu nas na życie w dryfie. Kongres jest z ducha konserwatywny. Nie jest jednak głuchy i zamknięty na głosy myślących inaczej – wszak projekt trwa. K


KURIER WNET · CZERWIEC 2O19

6

Wzmocnić większość Co zrobić, by konglomerat drobnych, ale krzykliwych mniejszości nie rządził większością? Najprostsza – na krótką metę – odpowiedź kazałaby zabiegać o kolejne procenty elektoratu i pełniejsze zapanowanie nad sytuacją w kraju. Kierunek trudniejszy – to wzmacnianie takiej większości, jaka jest, czyli złożonej z mnóstwa różnorodnych, ale równorzędnych mniejszości, bez preferencji dla żadnej z nich. Chodzi o wzmacnianie ekonomiczne (co jest dziś doskonale realizowane) i wzmacnianie kulturowe (co idzie jak po grudzie, jeśli nie wstecz). Najpierw jednak zajmę się trzecim wzmocnieniem: demograficznym. To zadecyduje, choć w perspektywie najodleglejszej. Przypomnę, że sukces chrześcijaństwa w pierwszych wiekach tylko w części polegał na nawracaniu pogan. Zwyciężyła wysoka dzietność pierwszych chrześcijan, siła wiary, dobra organizacja samopomocy oraz wysoka pozycja społeczna matki i... dziecka. Tak! Dopiero ewangelie uznały w dziecku Boga. Inne tradycje nie zawsze dostrzegały w dziecku nawet... człowieka. Mordowanie dzieci stanowiło normalny sposób funkcjonowania państwa. Zabijano dzieci na terenach podbitych, a w wielu cywilizacjach akceptowaną powszechnie normą było zrzucanie ze skały, topienie albo duszenie dzieci ułomnych lub z jakiegoś powodu „niepotrzebnych”. Natomiast barbarzyńskie branie dzieci w niewolę jako zakładników tak się upowszechniło, że jeszcze dziś nikogo nie dziwi, gdy jakieś bojówki używają dzieci do celów politycznych. To nawet nie jest karane. Ot, zwyczaj... Nie nawołuję do kopiowania chrześcijańskich wzorów sprzed dwóch tysięcy lat. Nie chodzi teraz o żadną ekspansję, ale o utrzymanie polskości w Polsce. A to jest możliwe tylko pod warunkiem, że Polacy będą się częściej rodzić niż umierać. Tak się działo przez większość tysiącletniej historii naszego państwa. W XXI wieku na razie obserwujemy wyrównanie tych dwóch procesów. Niestety – wszelkie prognozy wskazują, że już do końca wieku, a może do końca świata co roku będzie nas więcej umierać niż się rodzić. Zanegowanie tych prognoz jest trudne, ale możliwe. Na przeszkodzie staje jednak siła przemożna: arytmetyka.

Procesy demograficzne W roku 2018 urodziło się o 388 tys. dzieci. O 14 000 mniej niż w roku 2017 (402 tys.). Wrogowie programu „500+” komentują to jednoznacznie: „500+ nie działa!”. I cieszą się z rzekomego niepowodzenia polityki rządowej. Ale się mylą. By to unaocznić, rysuję demograficzny portret obywatelek Polski. Tym razem pomijam mężczyzn, ujmowanych w moich raportach publikowanych w poprzednich latach (numery „Kuriera WNET”: maj 2018, czerwiec 2017, lipiec 2016). Wbrew pozorom

kobiet urodzonych w wyżowym roku stanu wojennego (1983). Kolejne 20 lat – sprawdzamy te liczby na wykresie – to nieprzerwany, dramatyczny spadek aż do liczby 170 793 w roczniku 2003. To jest spadek dwukrotny, którego nie da się wytłumaczyć tragicznymi następstwami II wojny światowej. To już jest skutek przemian cywilizacyjnych. Konieczne tu będzie przypomnienie, że w roku 1983 urodziło się w Polsce 723 tysiące dzieci płci obojga, z których większość (673 tysiące) nadal żyje w kraju, a za brakujące 50 tysięcy – od roku 1983 do dziś – odpowiadają wyjazdy i przedwczesne

macierzyńskiego z roku 2003 wejdzie w ów uśredniony wiek rodzenia, Polska będzie mieć zaledwie 150 000 potencjalnych matek w wieku 30 lat, a te wydadzą na świat nie więcej niż 200 000 dzieci w ciągu całego swego życia. Ta prognoza wynika wprost z arytmetyki. Konkretnie: jeżeli utrzymywać się będą obecne wskaźniki – liczba 220 000 dzieci w roku 2033 jest najwyższą możliwą. Jak wiemy – te wskaźniki w każdym pokoleniu są jednak coraz bardziej niekorzystne. Kobiety rodzą później, a przez to mniej. Jeżeli nie wydarzy się nic nadzwyczajnego, w roku 2033 urodzi się nam dwa razy

Już w czasach Platona zmagały się z sobą w Atenach dwie główne opcje: demokratyczna (większościowa) i oligarchicz­ na (władza nielicznych nad większością). To jest podstawowy podział, zakłócany niekiedy rządami tyranów, obserwowany na całym świecie. Również w Polsce. I to od zarania dziejów.

Zwyciężymy demografią!

Czy pokojowa transformacja jest w tym kraju możliwa? Andrzej Jarczewski – od mężczyzn niewiele zależy w rozpatrywanej sprawie. Liczą się tylko kobiety. Liczmy więc kobiety w kolejnych rocznikach. Obecnie przeciętny wiek kobiety rodzącej dziecko – to ok. 30 lat. Pierwsze dziecko nieco wcześniej, kolejne – oczywiście – później. Na wsi wcześniej, w miastach później. Dokładne dane można znaleźć w internetowym serwisie GUS-u. Teraz jednak nie chodzi o miejsca po przecinku, ale o zrozumienie głównych trendów. Dlatego nie będę korzystać ze skomplikowanych definicji „współczynnika dzietności” i innych

zgony z niewielkim udziałem innych wzajemnie kompensujących się przyczyn. Natomiast w roku 2003 urodziło się zaledwie 351 tysięcy dzieci: ponad dwa razy mniej niż w roku 1983! Teraz obserwujemy tylko konsekwencje tamtego procesu. „Statystyczna” matka, która rodziła w roku 2018, sama przyszła na świat 30 lat wcześniej, czyli w roku 1988. Zaznaczyłem ten rocznik ukośnym kreskowaniem. Zauważmy: to już był piąty rok „równi pochyłej”, a poniżej – 15 podobnych, coraz „chudszych” lat. Czyli przez kolejnych 15 lat (od dziś)

mniej dzieci niż obecnie. Bo braknie matek! A później demograficzne tsunami nabierze niszczącego Polskę impetu. Wszak na świecie matek przybywa, a ludzie wędrują z miejsc zagęszczonych na wolne przestrzenie.

„500+” jednak działa! Główny Urząd Statystyczny w ostatnich dniach roku 2014 opublikował dokument pod tytułem, który przytaczam dokładnie, by zainteresowani mogli łatwiej znaleźć to w interne-

ILUSTRACJA Z ARCHIWUM AUTORA

I

stnienie zasadniczego podziału na demokratów i oligarchów potwierdzają kolejne polskie wybory, choć nazwy partii i głoszone hasła mogą mylić. Nie patrzmy więc na nazwy, ale na czyny. Operujmy, tam gdzie można, czasownikami, nazwami czynności, a nie rzeczownikami abstrakcyjnymi. Łatwiej wtedy zauważyć, że demokraci służą własnemu państwu, a swoją pozycję zawdzięczają poparciu narodu. Z kolei zwolennicy oligarchii zwykle szukają oparcia w zagranicy, bo jest ich za mało na ulicy, by rządzić w ustroju demokratycznym. Posługują się więc rzeczownikami: ‘praworządność, wolność, równość, braterstwo, LGBT’ i coś tam, coś tam, byle tylko nie używać konkretnych nazw wykonywanych przez nich lub zaniechanych czynności. Warto tu przypomnieć klasyczną definicję demokracji, sformułowaną przez Peryklesa i zapisaną przez Tukidydesa: Nasz ustrój polityczny na­ zywa się demokracją, ponieważ opiera się na większości obywateli, a nie na mniejszości... Demokracja nie zapewnia państ­ wom wiecznej szczęśliwości. Przeciwnie. Narażona jest na różne choroby i w historii niejednokrotnie padała pod ciosami bardziej zdyscyplinowanej dyktatury. Demokraci pragną więc demokrację wzmacniać i nieustannie naprawiać nieuniknione jej wady, a oligarchowie po prostu chcą rządzić jako mniejszość nad większością i chętnie służą zewnętrznym mocodawcom. Warto odnotować, że Platon – Ateńczyk – gardził demokracją i gotów być służyć Sparcie przeciw... Ateńczykom. Obydwie strony mają mocne argumenty. Historia przyznawała rację raz jednym, raz drugim. Nierzadko decydowały względy estetyczne: herbertowska „sprawa smaku”. Jedni brzydzą się kolaboracją z obcymi, inni się brzydzą własnym narodem. Najnowszy wyborczy sukces polskich komunistów dowodzi, że nie ma znaczenia, komu oni służą: Wschodowi czy Zachodowi, komuniście czy kapitaliście. Ważne jest tylko, żeby to był ktoś obcy, mocny i bogaty. I obca musi być idea, której niewolniczo służą.

MAŁO·NAS·MAŁO·NAS...

kategorii GUS-owskich. Metoda, którą zaproponuję, daje podobne wyniki, ale jest o wiele prostsza w tym sensie, że pozwala jakościowo interpretować najważniejsze procesy bezpośrednio na zamieszczonej obok infografice. Proszę więc teraz o chwilę skupienia. Nasz wykres jest fotografią demograficzną, wykonaną o świcie 1 stycznia 2019. Dla przećwiczenia odczytajmy np. to, że w Polsce żyje 332 634

będzie nam ubywać 30-letnich kobiet w tempie od kilku do kilkunastu tysięcy rocznie, co się skumuluje w brak stu kilkudziesięciu tysięcy potencjalnych matek w roku 2033! W jeszcze szybszym tempie będzie spadać liczba rodzących się w kolejnych latach dzieci, co zresztą zaobserwowaliśmy już w roku 2018. Na „uśrednioną” matkę wypada dziś 1,45 dziecka. Za 15 lat, czyli w roku 2033, gdy fala niżu

cie: „Prognoza ludności na lata 2014– 2050”. Tam zaprezentowano cztery warianty prognostyczne ze szczegółowym opisem sposobu liczenia, ale bez poważniejszego uzasadnienia merytorycznego. Można jednak wywnioskować, że wariant „niski” zrealizowałby się, gdyby nadal miało obowiązywać takie ustawodawstwo, jakie mieliśmy w roku 2014. Natomiast wariant „bardzo wysoki” – to rozwój sytuacji,

gdyby wprowadzono najkorzystniejsze, wyobrażalne w roku 2014, rozwiązania pronatalistyczne. Warianty pośrednie to kit bez znaczenia i bez uzasadnienia. By ocenić demograficzną skuteczność programu „500+” i sumy innych równolegle wprowadzanych rozwiązań, należy porównywać faktyczne rezultaty z prognozami, w których nie uwzględniano nowych ustaw. Tak więc – przypomnijmy – w roku 2018 naprawdę urodziło się 388 tysięcy dzieci, natomiast według prognozy „niskiej” miało być zaledwie 330 tysięcy, a wed­ ług tej najbardziej optymistycznej: 380 tysięcy. Tak więc faktyczny rezultat jest o 58 tysięcy (tj. o 18%) lepszy niż mogłoby być, gdyby niczego nowego nie wprowadzono. Taka jest skala sukcesu polityki demograficznej: 58 tysięcy dzieci więcej w jednym tylko, 2018 roku! Patrząc na zamieszczony obok wykres, mogę już dziś zapowiedzieć, że w roku 2019 prawie na pewno urodzi się o kilka, a może nawet kilkanaście tysięcy dzieci mniej niż w roku 2018. Rozszerzenie programu „500+” na pierwsze dziecko zaowocuje prawdopodobnie dopiero w roku 2020. Obecnie decydującym czynnikiem jest opisana wyżej, malejąca liczba potencjalnych matek. Tego nie da się zmienić. Można tylko – ale to już naprawdę wielkimi nakładami – nieco zwiększyć dzietność, czyli liczbę dzieci urodzonych w ciągu całego życia przez „uśrednioną” Polkę. Obawiam się jednak, że ewentualne kolejne zachęty finansowe będą coraz mniej skuteczne. Należy więc poszukiwać wzmocnień w innych obszarach.

Drugi koniec Przewidywanie liczby urodzeń jest ryzykowne, bo mocno zależy od czynników późniejszych, których znaczenia nie jesteśmy w stanie zawczasu oszacować. Znacznie pewniejsze są prognozy dotyczące umieralności. Mamy dość dokładny portret demograficzny wszystkich obywateli danego kraju, wiemy – naprawdę bardzo dokładnie – jaki procent populacji danego rocznika umiera w każdym roku i wiemy, że jest to wskaźnik niemal stały w skali kilku lat. Jeżeli nie ma wojny ani jakiejś straszliwej epidemii – w prognozie krótkoterminowej nie można się pomylić nawet o 1%. Wszystkie cztery warianty GUS-owskie z cytowanej wyżej „Prognozy ludności” zgodne są co do tego, że w roku 2018 powinno umrzeć ok. 391 tysięcy Polaków. To wynika wprost z wiarygodnych przeliczeń. Tymczasem najnowsze dane mówią o 414 tysiącach zgonów. W tym wypadku różnica na poziomie 23 tysięcy (6%) przekracza bardzo znacznie błąd dopuszczalny. Na razie nie podano przyczyn tego bulwersującego faktu. Niektóre gazety – jak zwykle – interpretują to tak, jakby to rząd był „winien” tym wszystkim dodatkowym zgonom. Sprawa wymaga pilnego wyjaśnienia, zwłaszcza że było to już widoczne w roku 2017 (403 tys. zgonów wobec prognozowanych 390 tys.). Moim zdaniem wynika to z metodologii. GUS sumuje wszystkie zdarzenia demograficzne, które zachodzą na obszarze Polski. Umierają tu również obcokrajowcy, a także Polacy, którzy nie są widoczni na portrecie, bo długo przebywali za granicą i przyjechali do kraju „tylko”... umrzeć. Nie wykluczam też kolejnego błędu metodologicznego. Wystarczy spojrzeć na roczniki 1945 i 1946 na naszym wykresie. Liczba samych tylko 73- i 74-letnich kobiet różni się o 56 tysięcy (pierwsze powojenne odbicie demograficzne). Podobnie to wygląda na portrecie mężczyzn, których „przeciętne trwanie życia” wynosi obecnie właśnie ok. 74 lat. W GUS-owskich tabelach nie widzę zmian, odpowiadających temu faktowi. Publikowanie prognoz z takimi błędami, a później podawanie rozbieżnych danych bez wyjaśnienia nie ma sensu. Prowadzi tylko do nieodpowiedzialnych interpretacji. Ja też pozwoliłem sobie na taką interpretację w poprzednim akapicie. Nie usuwam tych dywagacji, bo pokazują one, że w demografii nic nie jest proste i oczywiste. Ale prowadzenie polityki demograficznej wymaga jednak wiarygodnych prognoz. Niewykluczone więc, że GUS stoi przed koniecznością przeglądu i korekty swoich metodologii, bo stare metody prowadzą do narastających błędów i zupełnie fantastycznych oskarżeń.

Zwektoryzować kulturę! Prawdopodobnie wyczerpują się możliwości bodźcowania ekonomicznego. Tą drogą już osiągnięto wiele. Przede wszystkim – odwrócono wyglądającą na nienaprawialną tendencję do obniżania dzietności Polek. Przed „500+” było 1,3 dziecka na kobietę, teraz jest 1,45. W roku 2020 może wzrośnie jeszcze do 1,5–1,6. Więcej bym się nie spodziewał. A to wciąż za mało. Celem jest osiągnięcie zastępowalności pokoleń, czyli powyżej 2,1 dziecka na kobietę. Strasznie trudne zadanie! Żadne państ­wo europejskie nie osiąga takich parametrów bez pomocy imigrantów. Czy Polska da radę? Moim zdaniem – jest to możliwe w dłuższym terminie, ale pod warunkiem, że do obecnych i przyszłych zachęt finansowych dołączymy pakiet zmian cywilizacyjnych. Czekać z tym nie możemy, bo opóźnianie macierzyństwa i dłuższe panowanie niskiej dzietności prowadzi do takich zmian w rodzinach, w społecznej mentalności i w infrastrukturze wychowawczej, że wyjście z tego korkociągu staje się coraz mniej prawdopodobne. Dziś jeszcze szanse istnieją. Nie da się istotnie zmienić mentalności młodych kobiet, kształtowanej od trzydziestu lat przez ideologię „róbta, co chceta”. Telewizje komercyjne i niemieckie kolorówki dla dziewcząt kompletnie przeorientowały myślenie młodego pokolenia, czego wciąż nie mogą zrozumieć moraliści i utopiści. W ostatnich latach doszły smartfony, bez których młodzież nie wiedziałaby chyba, co robić. Zamiast walczyć z tą nową cywilizacją, zamiast na nią narzekać i obrzucać brzydkimi rzeczownikami – powinniśmy obserwować rozwój technologiczny, uczestniczyć w nim i nadawać mu wektor ku dobru. Obszernie wyjaśniam to w książce Cza­ sownikowa teoria dobra (2018), a tu tylko przypominam z fizyki, że każda zmiana, każdy ruch odbywa się w jakimś kierunku. Nie da się zatrzymać wszelkiego ruchu, ale można mu nadać kierunek, zwrot i odpowiednią wartość. W rozpatrywanej dziś tematyce chodziłoby o nadanie całej kulturze kierunku i zwrotu: ku większej dzietności. Konkretnie oznacza to całkowite zaprzestanie propagandy antyrodzinnej i finansowanie takich działań w kulturze, które promują dzietność. To nie może odbywać się w atmosferze wojny ideologicznej np. w sprawie aborcji, bo będzie przeciwskuteczne. Tu argumenty moralne nie zadziałają, co widzimy na przykładzie Irlandii, Malty, Kanady i wielu innych krajów. Tylko nieodpowiedzialni fantaści mogą dążyć do jakichkolwiek rozwiązań referendalnych. Sprawę przegrają, ale będą cieszyć się opinią moralnie niezłomnych, porównywalną ze sławą wodzów, którym łatwiej poświęcić całą armię w jednej widowiskowej klęsce, niż wziąć się do ciężkiej i niewdzięcznej pracy, obliczonej na lata i pokolenia. Taką postawę nazywam „sawonarolką”.

Powołajmy „Matkę Polkę” Wiedza o aktualnych trendach demograficznych i o ograniczeniach ekonomicznych skłania mnie do przypomnienia idei powołania multimedialnego organu polityki pronatalistycznej o roboczej nazwie „Matka Polka”. Wezwanie kieruję do rządu, ale nie spodziewam się entuzjastycznego odzewu, bo już kilka razy wysyłałem tam programy i uzasadnienia. Rząd preferuje pierwszy, wspomniany tu na wstępie, wariant: zdobywanie wyborców. Może więc w prywatnym biznesie znajdzie się ktoś, kto zauważy, że „Matka Polka” może być interesem... dochodowym! Tak. Flagowym produktem powinien być miesięcznik parentingowy, który by konkurował z zalewającym kioski (i Pocztę Polską!) chłamem. Ale do młodzieży dotrzemy dziś tylko za pomocą aplikacji mobilnych. I tam należałoby skierować główne zainteresowanie, by stopniowo ewoluować w kierunku „starej” telewizji i takich nowych wynalazków, o których jeszcze nic nie wiadomo poza jednym: one za chwilę będą! Cel jest ważny: polskość w Polsce. Środki muszą być godne, a praca rzetelna. W konfrontacji demokratów z oligarchami zachodzi zmiana nieznana historii: oligarchowie przestali się reprodukować. Oni pierwsi uwierzyli, że dzieci to zbędne obciążenie w ich karierze. Chcieli tą wiarą zakazić cały naród. I to się może udać, jeżeli naród nie wyda z siebie mocniejszej wiary i szlachetniejszej idei. Nie wiem, kto zwycięży. Wiem tylko, że – w ostatecznym rachunku – zwycięży demografia! K


CZERWIEC 2O19 · KURIER WNET

7

P · O · L· I ·T·Y· K·A Dokończenie ze str. 1

Strategia na kampanię europejs­ ką, przynajmniej reprezentowana przez „Gazetę Wyborczą”, to były najpierw „dwie wieże” i Jarosław Kaczyński, a na końcu premier Ma­ teusz Morawiecki i jego działka. Okazało się, że jestem najbardziej „dorobionym” politykiem, właściwie miliarderem. Powiedzieć można wszystko, na przykład – co chętnie bym przyjął, że jestem wysokim, młodym, pięknym blondynem. Choć tego akurat nasi przeciwnicy nie powiedzą. Ale jest, jak jest: kłamać, kłamać i jeszcze raz kłamać. To polityka, którą oni uprawiali przez cały czas: kiedy byliśmy po raz pierwszy przy władzy, kiedy byliśmy w opozycji i teraz, kiedy oni są w opozycji. Cała ta opowieść o dyktaturze w Polsce, o naszej przewadze medialnej jest komiczna, bo do niedawna mówiło się, że telewizji publicznej nikt nie ogląda, że telewizja publiczna to jest jedna wielka klęska. To jak może odnosić takie sukcesy, że mówi się, że te wybory wygrał Jacek Kurski? Ale ich sprzeczności nie zniechęcają, oni uważają, że ludziom można wmówić wszystko. Co by Pan odpowiedział dzienni­ karzowi niemieckiemu na pytanie: „Dokąd doprowadzi Polskę żądza władzy Kaczyńskiego”? Zachęciłbym go, żeby przyjechał do Polski na kilka tygodni, bo tyle czasu pewnie trzeba, żeby się porządnie rozejrzeć, i zobaczył, jak jest naprawdę, jeżeli chodzi o tę żądzę władzy i tę władzę w ogóle, i jej zakres, i sposób postępowania opozycji, i tego, kto ma większą siłę w mediach, także w bardzo wielu samorządach itd. To jest twierdzenie tego typu jak to, że to Polska napadła na Niemcy w ’39 roku i po ich podboju zmusiła Niemców do wymordowania Żydów. Tylko że kłamstwo powtórzone sto razy staje się prawdą. I w Paryżu na przykład odczuwamy pewien anty­ polonizm, którego kiedyś nie było. To jest właśnie skutek tego rodzaju polityki. Ta całkowicie fałszywa opowieść, która niestety ma źródła w Polsce, a która jest szkodzeniem nie tylko Polsce, ale także konkretnym Polakom, którzy wyjeżdżają tylko na wycieczkę albo na przykład po to, żeby skończyć studia. To jest wprowadzenie w błąd tamtych, tyle że oni chcą być wprowadzani w błąd, bo oni chcą mieć w Polsce taki rząd, jaki im się podoba. Ale to Polacy decydują o tym, kto w Polsce rządzi. Politycy Konfederacji mówią że an­ typolonizm i oskarżanie Polski o an­ tysemityzm to jest przygotowanie gruntu do tego, żeby amerykańska ustawa 447 zaczęła działać, zwięk­ szać ciśnienie na Polskę, żeby ta zrobiła jakiś gest w kierunku spo­ łeczności żydowskiej. Nie chcę komentować wypowiedzi Konfederacji. To jest formacja prorosyjska i zwyczajnie szkodliwa. Powtórzę po prostu: Prawo i Sprawiedliwość jest gwarancją, oczywiście jeżeli rządzi, że Polska nie będzie płaciła za niemieckie zbrodnie II wojny światowej. Jeżeli Żydzi mają jakieś roszczenia, niech zwracają się do Niemiec. Polacy nie są im absolutnie nic winni. Dokument, który może być częś­ cią programu Platformy Obywa­ telskiej, nosi tytuł „Wielka Polska, bo obywatelska”. Czym przeciwni­ cy polityczni będą chcieli przeko­ nać teraz wyborców? Sądzę, że z jednej strony będzie to, co się w nowopolszczyźnie nazywa hejtem… Czy Pan przyzwyczaił się do hejtu i nie robi on już na Panu żadnego wrażenia? To nie chodzi o mnie, bo ja się musiałem do bardzo wielu różnych rzeczy przyzwyczaić, nie zawsze miłych. To jest problem skuteczności wobec społeczeństwa. Na pytanie, które Pan postawił, nie ma w tej chwili odpowiedzi. Właściwie zostało zapowiedziane, że hejt, który zastosowano przy końcu tej kampanii wyborczej, będzie zdecydowanie wzmocniony w trakcie kampanii wyborczej do parlamentu. Sądzę, że to jest ich główna nadzieja na zwycięstwo. Oszukiwać, opluwać, obrzucać błotem – to potrafią, natomiast nie są w stanie

przedstawić żadnego alternatywnego programu. I to jest ich cecha, można powiedzieć, immanentna. Po prostu nie potrafią nic poza takimi programami, które skądinąd znam już z początku lat 90., a które mają w istocie jeden cel: zlikwidować Polskę jako podmiot polityczny, a z czasem mechanizm, który tam zaplanowano, zlikwidowałby też naród Polski. To są niewątpliwie rzeczy suflowane z zewnątrz. Tym powinni się zająć politycy, politolodzy, historycy, ale może jeszcze ktoś inny.

nam zaproponowane. Ale jeżeli ktoś mógł przeciwdziałać – nie wiem, czy skutecznie – były to dwie osoby: Donald Tusk, bo był przewodniczącym Rady Europejskiej, i pani Bieńkowska, która jest komisarzem Komisji Europejskiej. Bo można było walczyć o przyjęcie innej metodologii. Ale to jest wyłącznie punkt wyjścia i czeka nas wielka bitwa. Natomiast jeżeli chodzi o inne kwestie, dążymy do tego, żeby Grupa Wyszehradzka, która, być może, będzie się jeszcze rozszerzała, była w Unii Europejskiej nie do zlekcewa-

pozostawać w ostrym sporze z Rosją. Ale, cóż… życie. Druga strona najwyraźniej nie przyzwyczaiła się jeszcze do tego, że tutaj istnieje państwo podmiotowe, które może odgrywać znaczną w Środkowej Europie i w tym sensie jest konkurencyjne wobec Rosji. Do tej podmiotowości nie mogą się też przyzwyczaić nasi zachod­ ni sąsiedzi. A to też prawda. To jest po prostu taka tradycja. Oczywiście to się wyraża w zupełnie innych formach. Ale generalnie

dobrze rozumie i potrafi przedstawić, na czym polega polityka. Jak bardzo jest nieprzewidywalna, jak zmieniają się decyzje, sytuacje zaskakują; jak różne rozumowania, wydawałoby się całkowicie logiczne, okazują się zawodne. Myślę tu głównie o kilku jego książkach dotyczących polskiej polityki wschodniej do roku 1921 – po prostu znakomicie przedstawiają politykę, tak jak ona wygląda naprawdę. Nie w opisach, proszę wybaczyć, dziennikarzy i publicystów, ale realnie.

Dokończenie ze str. 1

Jesteśmy w grze! Z prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim rozmawia Krzysztof Skowroński.

A gdybyśmy mieli określić, o co idzie bitwa w tej kampanii wy­ borczej i w najbliższych wyborach w 2019 roku? O to, czy w Polsce będzie coraz lepiej, tak jak jest pod naszymi rządami, chociaż oczywiście jeszcze bardzo daleko do tego, co być powinno – czy też będzie tak jak przedtem: coraz lepiej stosunkowo wąskiej elicie, a innym, powiedzmy sobie, różnie. Czasem coś tam spadało z pańskiego stołu, ale ten pański stół był dla bardzo dużej części społeczeństwa czymś zewnętrznym, abstrakcyjnym. My działamy w tym kierunku, żeby tego stołu już nie było i żeby jednocześnie wszyscy mogli zyskiwać możliwie najwięcej, chociaż powtarzam, droga do tego daleka, bo i musimy stać się bogatsi, i jeszcze mechanizmy podziału muszą być udoskonalone; jednak do tego dążymy. A jednocześnie działamy w tym kierunku, żeby polskie interesy były przez polskie państwo bronione, a siły, które są inspirowane zewnętrznie, zostały zmarginalizowane. W czasie minionej kampanii była „Piątka Jarosława Kaczyńskiego”. Czy teraz pojawi się coś nowego? Po pierwsze „Piątka” jeszcze nie jest do końca zrealizowana. Od lipca będziemy mieli na każde dziecko pięćset złotych. Na jesieni wprowadzimy zapowiedziane rozwiązania podatkowe. To już są poważne konkrety. A po drugie – przestawimy jeszcze inne propozycje programowe, ale w tej chwili nie chcę o nich mówić. Zresztą Państwo będą ten proces przygotowania programu mogli w niemałej mierze obserwować. Wybory europejskie są już za nami. Wygląda na to, że Europa troszkę się zmieniła. Coś drgnęło w europej­ skim układzie. Ale ci, którzy mie­ li możliwość sterowania tym, co się dzieje w Europie, nadal ją zachowują. Zachowują, chociaż nastąpiły pewne zmiany. Ale jaki będzie ostateczny efekt, jeszcze nie potrafię powiedzieć. A straty? Jesteśmy w grze. Prowadzimy różne rozmowy. Co będzie w tych negocjacjach suk­ cesem Prawa i Sprawiedliwości, suk­ cesem rządu premiera Mateusza Morawieckiego? Jeżeli chodzi o sukces rządu, w tej chwili w centrum jest budżet. To, co zos­ tało przedstawione, to jest tylko bardzo wstępny projekt przygotowany na podstawie tzw. metodologii berlińskiej z 1999 r., która zakłada, że jak ktoś odnosi sukcesy – a Polska odnosiła sukcesy – to dostaje mniej. My będziemy twardo walczyć o to, żeby tych środków było znacznie więcej niż to, co zostało

żenia, tak jak nie lekceważy się Francji czy Niemiec. I to jest cel, do którego, jak sądzę, się zbliżamy. Chciałbym, żeby ten proces postępował szybciej, ale zbliżamy się z całą pewnością. Czy sojusznikiem Prawa i Sprawied­ liwości może być pan Salvini? Pan Salvini chce założyć nową grupę wspólnie z takimi formacjami, jak Zgromadzenie Narodowe pani Le Pen, a także takie formacje jak Alternatywa dla Niemiec, czego my w żadnym razie nie jesteśmy w stanie zaakceptować. Właściwie PiS jest partią wyjątko­ wą w Europie, bo reprezentuje wiz­ ję Europy ojczyzn. I wygląda na to, że ta koncepcja Prawa i Sprawiedli­ wości jest dość osamotniona. W dalszym ciągu tworzymy stosunkowo dużą grupę, która ma szanse się

rzecz biorąc, chodzi o to samo. A my tę podmiotowość musimy umieć wywalczyć. Bo jeżeli ktoś nie walczy o swoje interesy, jeżeli się zgadza na niepodmiotową pozycję, to pod każdym względem – nie tylko reputacji, godności, ale pod każdym, także ekonomicznym – straszliwie na tym traci. Mamy pewne historyczne szczęś­ cie. Wybór Donalda Trumpa i to, że chyba dobrze się współpracuje z nim i jego administracją. Niewątpliwie mielibyśmy bardzo poważne kłopoty, gdyby wybrana została pani Clinton. A jeżeli chodzi o Donalda Trumpa, to wiele spraw posuwa się do przodu. Powstanie w Polsce Fort Trump? Tego nie wiem. Może nazwa jest nie najlepiej wymyślona. Natomiast woj-

Prawo i Sprawiedliwość jest gwarancją, oczywiście jeżeli rządzi, że Polska nie będzie płaciła za niemieckie zbrodnie II wojny światowej. Jeśli Żydzi mają jakieś roszczenia, niech zwracają się do Niemiec. Polacy nie są im absolutnie nic winni. powiększać. Pan Salvini zaś wybrał inną drogę. On nie jest tak skrajny, żeby musiał iść razem z panią Le Pen. Ale cóż, tak wybrał. On dąży do stworzenia bardzo dużej grupy. Wtedy musielibyśmy się wszyscy zjednoczyć i takie propozycje padały. Ale powtarzam, nam nie po drodze z formacją, która jest wyraźnie prorosyjska, a z drugiej strony jej źródła są z naszego punktu widzenia trudne do zaakceptowania. Mówię tutaj nie o samej pani Le Pen, tylko o jej ojcu. I o różnych rzeczach, które mówił on w ciągu ostatnich dziesięcioleci, kogo popierał; ludzie starszego pokolenia to pamiętają. To tak jakby w drugą stronę ktoś nas ciągnął do komunistów. Wspomniał Pan o Rosji. Było spot­ kanie ministra spraw zagranicznych Czaputowicza z ministrem spraw za­ granicznych Rosji. Polscy prokurato­ rzy są w Smoleńsku. Czy można po­ prawić stosunki polsko-rosyjskie? To to musiałaby być decyzja Rosji, że zmienia stosunek do Polski. Czy można się spodziewać takiej decyzji? Mówię tu o decyzji strategicznej, a nie o różnych grach taktycznych. Obawiam się, że będzie z tym kłopot. Czyli nie stanie się to w najbliższym czasie? Bardzo chciałbym się mylić, ale nie. Gdybym się pomylił, bardzo bym się ucieszył, bo nie jest w naszym interesie

ska amerykańskie są w Polsce i sądzę, że będzie ich więcej, chociaż nie jakieś wielkie siły. Ale ich obecność tutaj wyraźnie zwiększa nasze bezpieczeństwo. Tym bardziej, że nie będzie to obecność symboliczna. To się zdecyduje m.in. w czasie wizy­ ty prezydenta Andrzeja Dudy w Sta­ nach Zjednoczonych. Czy nowy, właściwie nowo-stary rząd, to jest drużyna na wybory w 2019 roku? Nie sądzę, żeby przed wyborami miało się jeszcze coś zmienić. Ale byłoby lepiej, żeby na to pytanie odpowiedział premier, a tutaj go nie ma. Zaskoczył Pana wynik wyborczy pani premier Beaty Szydło? Był jeszcze lepszy, niż sądziłem, ale byłem przekonany, że będzie bardzo dobry. Uważałem, że ma wielkie szanse pokonać Jerzego Buzka. I pokonała go wyraźnie. Kiedyś powiedział Pan, że profesor Andrzej Nowak jest jedynym his­ torykiem, który zna się na polityce jakby od wewnątrz. Co to znaczy: znać się na polityce? Andrzej Nowak – niezależnie od jego wspaniałej historii Polski, która jest dziełem z pogranicza literatury i historii sensu stricto, bardzo wybitnym dziełem bardzo wybitnego intelektualis­ty – napisał książki, które pokazują, że

FOT. LECH RUSTECKI

Powiedział Pan, że kampania, któ­ ra nadchodzi, będzie bardziej bru­ talna niż ta, którą mamy za sobą. Dlaczego? To jest kwestia znajomości naszych przeciwników, a także konkretnej wiedzy, którą nie będę się w tej chwili dzielił, dotyczącej tego, co oni przygotowują, w różnych wymiarach.

Pamiętam wypowiedziane przez Pana tutaj, na Nowogrodzkiej, po którychś wyborach zdanie: „Wy kompletnie nic nie rozumiecie”. Czy takie ma Pan wrażenie, czytając ga­ zety, słuchając komentarzy publi­ cystycznych? Panie Redaktorze, ja jeszcze ciągle jes­ tem w polityce, więc nie będę się narażał dziennikarzom. Zbliża się kongres Polska Wiel­ ki Projekt. Od dziesięciu lat trwa ten namysł nad Polską. Czego Pan się spodziewa po nie-politykach tym razem? Jaki może być ich wkład w to, co Prawo i Sprawiedliwość za­ proponuje Polakom? Spodziewam się, że pojawi się szereg wypowiedzi, pomysłów, analiz, które na przykład pomogą nam przygotować ten program, o którym mówiłem i który ogłosimy niedługo później, a który jest przygotowywany m.in. na różnego rodzaju konferencjach. Proszę pamiętać, że jest to coś, co wyrosło z kongresów inteligenckich Solidarnoś­ci. Uczestniczyłem wraz z grupą przyjaciół w przygotowaniu do Wielkiego Kongresu Polskiej Inteligencji. Ale koło północy spasowałem. A moi przyjaciele do trzeciej w nocy, już bez mojego udziału, wymyślili Polskę Wielki Projekt. I to był znakomity pomysł, miał być realizowany we współpracy z moim śp. bratem, ale on zginął, tak że w 2010 r. do tego kongresu nie doszło, a miał być wydarzeniem na dużą skalę. Od 2011 roku jednak funkcjonuje i to jest naprawdę bardzo pożyteczna inicjatywa – namysł nad polskimi sprawami, ale nie z punktu widzenia politycznych rozgrywek, tylko czysto merytorycznie, w najróżniejszych dziedzinach, a zarazem biorąca także pod uwagę nasze życie duchowe. Mnie na przykład bardzo zainteresowały i zach­ wyciły rozważania na temat pols­kiego mesjanizmu; był kiedyś taki panel w Bibliotece Rolniczej. W to przedsięwzięcie włączyli się już także intelektualiści z zagranicy. To jest bardzo ważne wydarzenie i jestem ogromnie wdzięczny tym, którzy je wymyślili – tutaj muszę wspomnieć o Annie Bieleckiej; tym, którzy je prowadzą, którzy założyli też w końcu fundację. Dzisiaj ta instytucja – bo to już jest instytucja – uniezależniła się całkowicie i w sferze namysłu nad Polską intelektualistów, uczonych, publicystów stała się najważniejszą instytucją w naszym kraju. To jest wielki sukces tych wszystkich, którzy się w to zaangażowali i dumny jestem z tego, że moja formacja polityczna też wzięła w tym znaczący udział. Chociaż – żeby było jasne – Kongres nigdy nie był partyjny. Na jakie pytania poszukuje dzisiaj odpowiedzi Jarosław Kaczyński? Jest tych pytań bardzo wiele. A z takich, które dzisiaj bardzo obchodzą

społeczeństwo, to jest na przykład: co zrobić ze służbą zdrowia, żeby te wszystkie mankamenty, rzeczywiście bardzo poważne, można było stosunkowo szybko usunąć? Jaka koncepcja jest tutaj słuszna? Są różne, ja nie będę ich w tej chwili tutaj przedstawiał… Co uczynić? Czy iść drobnymi krokami, czy wielką reformą? W kolejnej kadencji mamy obowiązek ten problem rozwiązać. Nie tylko w ten sposób, że dojdziemy do tych 6% PKB na służbę zdrowia, bo dosypywanie pieniędzy niekoniecznie musi służyć dobru pacjentów; może prowadzić na przykład do budowania różnych fortun wokół służby zdrowia, a nie o to nam chodzi. Trzeba tutaj coś, że tak powiem, przełamać, ale po pierwsze nie jestem w tych sprawach specjalistą, a poza tym byłoby to w tej chwili przedwczesne. Ale to jest niesłychanie ważne pytanie. Tych pytań jest naprawdę mnó­wo. Mamy w tej chwili duże szanse rozwojowe, ale mamy też różne problemy związane na przykład z dzisiejszym kształtem świata, dużo lepszym niż ten, który był kiedyś, ale który powoduje też różne problemy i trudności. Na przykład dzisiaj nie można nikogo zmusić, żeby mieszkał w Polsce, i to jest bardzo dobre, ale trzeba umieć go do tego zachęcić. I o tym naprawdę warto rozmawiać. Co najbardziej niepokoi Jarosława Kaczyńskiego? Niepokoi mnie bardzo sytuacja międzynarodowa. Jest ona pełna takich punktów, w których może się coś poważnego wydarzyć, z bardzo daleko idącymi konsekwencjami, które nawet jeżeli nie dotkną Polski bezpośrednio, to poprzez różne mechanizmy, głównie gospodarcze, uderzą też w nasz kraj. Niepokoi mnie kształt polskiego życia publicznego, który od 2005 roku zmienia się konsekwentnie na coraz gorszy. Przedtem też był daleki od ideału, ale jednak to, co się zaczęło wypra­wiać od momentu, w którym pewna grupa nie zrealizowała swoich planów i od polityki, dyskusji – gorszych, lepszych, czasem agresywnych, ale jednak dyskusji – przeszła do prowadzenia w istocie wojny, do odrzucenia demokracji – jest niesłychane. Bo jeżeli ktoś twierdzi, że jakaś formacja, która zdobyła większość w wyborach, praktycznie nie ma prawa rządzić i powinna być anihilowana, to w gruncie rzeczy odrzuca demokrację. Proszę sobie wyobrazić, że ktoś, na przykład w Anglii, mówi: jak dojdziemy do władzy, to już nigdy nie dopuścimy do rządzenia konserwatystów, pozamykamy ich do więzienia itd. Coś takiego w Polsce dzisiaj się dzieje i nie ma na to znikąd poważnej reakcji, także w Unii Europejskiej; to jest skądinąd zdumiewające. Na to jest jedno lekarst­wo – władza Prawa i Sprawiedliwości. Bo my jesteśmy formacją, która nie kwestionuje prawa innych do tego, żeby działać w polityce, nie kwestio­nuje też ich ewentualnego prawa do przejmowania władzy. Można to zresztą zobaczyć w samorządach; przecież wygrali w dużej części samorządów wojewódzkich i w prawie wszystkich większych miastach – i rządzą, nikt im tego nie odmawia ani nie przygotowuje się do tego, żeby im to zabrać. Krótko mówiąc, mamy do czynienia z sytuacją, która naprawdę bardzo, bardzo niepokoi, bo bardzo bym chciał, żeby w Polsce toczyła się normalna dyskusja polityczna, żeby nie opisywano rzeczywistości na zasadzie kontrfaktycznej, bo twierdzenie, że w Polsce istnieje zagrożenie demokracji czy że nasza strona, jak to Tusk twierdzi, ma olbrzymią przewagę w mediach, to przecież kompletna bzdura. To właśnie tamta strona ma przewagę w mediach. To dzieje się na tej zasadzie, że ktoś kogoś przewrócił i kopie, a jednocześnie wrzeszczy o pomoc. Z taką sytuacją mamy do czynienia od 2005 roku właściwie bez przerwy i, powtarzam, to się nie cofa, tylko pogłębia i jest bardzo, bardzo niepokojące. Niepokoi też to, że nie tylko w Pols­ ce, ale także w Europie jest coraz mniej wolności. Zabija ją poprawność polityczna, która zaczyna się już zmieniać w system ograniczeń administracyjnych. Czy jest coś, co sprawiło Panu ra­ dość w ostatnim czasie? Na pewno moment, w którym wychodziłem, żeby ogłosić, że wygraliśmy wybory, był momentem wielkiej radości i chciałbym go za parę miesięcy przeżyć jeszcze raz. Ale poza tym bardzo wiele różnych rzeczy sprawia mi radość, począwszy od spraw bardzo ważnych, jak na przykład wiadomości o polskich sukcesach w różnych dziedzinach, a skończywszy na mruczeniu kota. Bardzo dziękuję za rozmowę.

K


KURIER WNET · CZERWIEC 2O19

8

Ogólne tło antypolskich narracji W Rosji grupy skrajnie antysemickie dokonywały antyżydowskich pogromów, o co obwiniano czasem, choć wbrew faktom, Polaków. Nie można tu także pominąć nieskrywanej niechęci do katolickich sąsiadów, wynikającej z wielowiekowego sporu ideowego z chrześcijańską wersją rozwoju judaizmu. Niechęć do chrześcijaństwa pozostała nawet u osób zeświecczonych, o laickich przekonaniach. Na to nakładało się przekonanie o opóźnieniu cywilizacyjnym narodów Europy Środkowo-Wschodniej, o ich rzekomej podatności na przesądy i uprzedzenia w połączeniu z ksenofobią, brutalnością i okrucieństwem, będącymi nieodłącznymi atrybutami społeczeństw prymitywnych, co musiało prowadzić także do prymitywnego antysemityzmu. Część biznesu zaangażowanego na dużych rynkach państw zaborczych była niechętna podziałowi tych rynków na skutek powstania nowych podmiotów państwowych. Doświadczenia Holokaustu zmieniły optykę środowisk żydowskich. To Niemcy stały się źródłem niewyobrażalnego zła. Jakiś czas po II wojnie światowej zaczęła się jednak pojawiać w Ameryce literatura wspomnieniowa przedstawiająca Polaków w coraz gorszym świetle. Łącząc dawne stereotypy z opowieścią o zagładzie, zaczął się kształtować obraz prymitywnego Polaka-katolika uczestniczącego ochoczo w morderczym procederze nie tyle z chęci zysku, co kierując się nienawiścią z pobudek religijnych i rasowych do swoich sąsiadów żydowskiego pochodzenia. Im więcej „ocalonych” odchodziło z tego świata, tym intensywność antypolskich publikacji rosła. Przypomnijmy choćby Malowanego ptaka Jerzego Kosińskiego; wielu innych autorów tworzyło równie generalizujące tezy. Intensywność ataków wzrosła po 1968 roku, kiedy to wyemigrowało z Polski i krajów obozu wschodniego wiele osób pochodzenia żydowskiego o często komunistycznej przeszłości, uwikłanych w walki z antykomunis­ tycznym podziemiem. W większości ludzie ci sympatii do realnego komunizmu się wyzbyli, ale nienawiść do dawnych wrogów pozostała. Inna grupa nieprzychylna Polsce to osoby, które wyemigrowały z dawnego ZSRS w różnych falach w okresie tzw. głasnosti i po rozpadzie Związku Sowieckiego. Wiele z nich pozostaje dziś pod wpływem Rus­kiego Miru, niektóre być może zostały zwerbowane przez rosyjskie służby. Znając znaczenie diaspory żydowskiej w USA, jak i szczególnych relacji USA-Izrael można przypuszczać, że służby FR wykorzystują je do kształtowania stosunków polsko żydowskich w celu rozszczelnienia atlantyckiej architektury bezpieczeństwa w Europie Środkowej i Wschodniej. Wśród części członków diaspory żydowskiej funkcjonuje współcześnie żywy mit Polaka-antysemity, podtrzymywany wbrew wynikom wielu badań socjologicznych i łatwo zauważalnym faktom. Gdyby Polacy byli antysemitami, tak jak się to im zarzuca, nie byłoby przyzwolenia na spektakularne ścieżki karier w polityce i w innych dziedzinach życia publicznego osób pochodzenia żydowskiego – a tego nie obserwujemy. Antypolska narrac­ ja współgra z działaniami pewnych

KO CH A J MY·SI Ę·J A K·BR ACI A ... środowisk w Polsce uprawiających politykę wstydu w imię walki z mitycznym zagrożeniem ze strony wyimaginowanego polskiego faszyzmu. To wszystko nakłada się na antykatolickie nastroje, żywe w części amerykańskiego społeczeństwa. Niestety są też osoby i organizacje, które postanowiły wyzyskać ten

z życiorysów żydowskich zbrodniarzy popełniających czyny niegodne na Polakach, a często i Żydach. W opiniotwórczych mediach mainstreamowych pojawiło się wiele treści utrwalających niedobry stereotyp mieszkańców Europy Środkowo-Wschodniej, w tym Polaków. Warto zwrócić uwagę, że często tę samą miarę przykładano do

W Stanach Zjednoczonych już przed wojną dawało się wy­ czuć rezerwę czy wręcz niechęć części środowisk żydowskich w stosunku do Polski. Była ona następstwem doświadczeń emigrantów głównie z zaboru rosyjskiego, w którym to po­ lityka carska wedle zasady „dziel i rządź” wywoływała an­ tagonizmy na tle religijnym i etnicznym. Do tego dochodziła rywalizacja ekonomiczna i odmienne postrzeganie dalszych losów ziem polskich.

Komentarz do ustawy

Mariusz Patey

klimat do wyciągnięcia niemałych środków z kieszeni Polaków. Nieliczne polskie polemiki, jak na przykład Joanny Siedleckiej, spotykały się ze zmasowanym emocjonalnym atakiem rodzimych i zagranicznych tropicieli polskiego antysemityzmu. Potem pojawiły się publikacje paranaukowe i naukowe, usiłujące uzasadnić „polską winę”. Prace Jana Tomasza Grossa, Barbary Engelking, Andrzeja Żbikowskiego, Jana Grabowskiego i innych

To, że w Holokauście brały udział państwa takie jak Słowacja, Chorwacja, Węgry, Rumunia, a nawet czescy funkcjonariusze Protektoratu Czech i Moraw, nie oznacza, że w tym procederze uczestniczyła także Rzeczpospolita Polska. mają stworzyć wrażenie, że tezy uogólniające o „pols­kim sprawstwie” są – mimo oczywistej postawy rządu emigracyjnego RP, struktur państwa podziemnego – uprawnione. Z drugiej strony podjęto próbę wybielenia kart

stosunków panujących w Generalnej Guberni, w pełni przecież kontrolowanej i zarządzanej przez Niemców, z istniejącą w czasie II wojny światowej sytuacją na Węgrzech, w Rumunii, Chorwacji, Słowacji czy w strukturze parapańst­wowej, jaką był Protektorat Czech i Moraw. I tak doszło do deklaracji terezińskiej, w której państwa-sygnatariusze, także te z kolaboracyjną przeszłością, wezwały do naprawienia krzywd wobec ofiar wojny wywłaszczonych nieprawnie przez III Rzeszę, a po wojnie przez komunistyczne reżimy. Dokument upomina się o poszkodowanych Żydów i nie-Żydów. Porusza także kwestię mienia tzw. bezspadkowego, które w intencji sygnatariuszy winno przejść w ręce organizacji pozarządowych i służyć społecznościom żydowskim, upowszechnianiu wiedzy o Holokauście, zachowaniu żydowskich pamiątek kultury materialnej itp. Na tak przygotowany grunt ruszyły z aktywnym naciskiem na polityków amerykańskich organizacje żydowskie, wsparte kancelariami prawno-lobbystycznymi.

Do kogo odnosi się JUST Act 447? Wczytując się w treść ustawy 447, możemy odnieść wrażenie, że USA ustawiają się w pozycji starszego brata demokracji wschodnioeuropejskich, a kongresmeni zobowiązują rząd USA do monitorowania procesu oddawania

Współcześnie Białoruś jest nazywana po angielsku Byelorussia, nawet adresy internetowe w tym kraju kończą się na „by”, tak jak np. w Polsce na „pl”, a w Niemczech na „de”. Po angielsku to brzmi jak „Rosja” (Russia) z niezrozumiałym (dla Anglosasów) „przedrostkiem” byelo, w każdym razie: jakiś szczególny przypadek Rosji.

O myleniu Rusi z Rosją Konrad Turzyński

C

iekawe światło na to rzuca recenzja Stanisława Wiktora Szczepanowskiego zatytułowana Znaczenie nomenkla­ tury i opublikowana w emigracyjnej „Myś­li Polskiej” nr 9(223) z 1 maja 1953 r. na str. 10–11. Recenzja dotyczy pierwszego tomu książki Cambridge history of Poland wydanego w 1950 r., a dokładniej tych jego rozdziałów, które napisał prof. Alexander Bruce Boswell. Porównując tekst z wcześniejszą o 10 lat broszurą tego autora The Eastern Bo­ undaries of Poland, Szczepanowski zwrócił uwagę na różnice w angielskim

mienia niesłusznie zabranego ofiarom Holocaustu podczas II wojny światowej i po niej. W myśl deklaracji terezińskiej majątek osób zmarłych bezpotomnie ma służyć ofiarom Holokaustu i ich potomkom, jak też celom edukacyjnym, upowszechnianiu wiedzy o Holokauś­ cie i dbałości o materialne pamiątki po wymordowanej społeczności żydow-

nazewnictwie krajów wschodniosłowiańskich. We wcześniejszej publikacji Rusini to Ruthenians, a Białoruś to White Ruthenia. W późniejszej publikacji w rozdziałach pochodzących od tego autora nazwy White Ruthenia nie ma, a Russian (które znaczy „rosyjski”) występuje w miejscach, gdzie powinno być słowo Ruthenian (które to słowo znaczy „rusiński” oraz „ruski”, czyli po prostu „wschodniosłowiański”). Prawidłowe nazewnictwo angielskie zostało zachowane w innych rozdziałach tej książki, pochodzących od polskiego emigranta, prof. Oskara Haleckiego.

Przez angielskiego współautora tej książki wyrazy Russia i Russian są stosowane (jak wynika z kontekstu) także w odniesieniu do zdarzeń dotyczących Rusi Kijowskiej z XI wieku, czyli daleko przed zaistnieniem państwowości rosyjskiej. Jak napisał Szczepanowski: „Powstanie Rosji zostało antydatowane o parę stuleci […] został postawiony znak równości między Rusią a Rosją”, a ponadto w tym mieści się „argumentacja przemawiająca do ludów angielskiej mowy i mentalności za jałtańskim załatwieniem sprawy wschodniej granicy Polski”. Rzeczywiście między

skiej. Z punktu widzenia przeciętnego Amerykanina te postulaty wydają się słuszne. Ci, co przyczynili się do tragedii milionów, nie powinni korzystać z mienia swych ofiar. A co z mieniem ofiar nieżydowskich? O nich ustawa milczy, choć deklaracja terezińska ich nie pomija. A przecież zagładzie byli poddani np. Cyganie czy polskie elity intelektualne w ramach akcji AB. Nie tylko przeciętni Amerykanie, ale i wielu politologów, analityków, patrząc na Europę Środkowo-Wschodnią, postrzega ją jako „całość” i wyciąga i uogólniające wnioski. To, że w Holokauście brały udział państwa takie jak Słowacja, Chorwacja, Węgry, Rumunia, a nawet czescy funkcjonariusze Protektoratu Czech i Moraw, nie oznacza, że w tym procederze uczestniczyła także Rzeczpos­ polita Polska. Polskie władze uznawane przez świat Zachodu, czy to przedwojenna sanacja, czy Rząd na Uchodźstwie, czy też później Polska rządzona przez komunis­tów – nie dzieliły swoich obywateli ze względu na wyznanie lub narodowość (tu uwaga: komuniści dyskryminowali polskich katolików, blokując im dostęp do edukacji, ścieżek i karier w wielu zawodach).

Polska polityka pamięci po Holokauście Po 1989 r. Polska przekazała majątek gminom żydowskim, także tym na ziemiach odzyskanych, które nie istniały

tymi dwiema publikacjami nastąpiło jawne opowiedzenie się dwóch mocarstw anglosaskich za zmianą wschodniej granicy Polski na korzyść Związku Sowieckiego.

S

koro ZSRS potocznie bywał nazywany Rosją, to jakże wygodnie było uważać, że sięgając w 1945 r. po Grodno, Brześć, Łuck i Lwów owa „sowiecka Rosja” sięgała po „swoje”, rzekomo „odwiecznie rosyjskie” ziemie. W tym samym duchu została w Londynie wymyślona po I wojnie światowej tzw. linia Curzona, w znacznej mierze (wzdłuż Bugu) będąca pierwowzorem granicy Polski po II wojnie światowej. Stanisław Wiktor Szczepanowski w swej recenzji przywołał postać sławnego uczonego brytyjskiego, Arnolda Toynbee, który w 1952 r. wyraził niesłychaną opinię, że to Rosja była przedmiotem zaborczości ze strony Zachodu, a konkretnie Polski (!), i dopiero w 1945 r. odzyskała resztę utraconych w ten sposób ziem aż po linię Curzona. Nazwa ‘Byelorussia’ sugeruje rosyjskość Białorusi, czyli bycie częścią

po 1945 r. ze względu na eksterminację dokonaną przez Niemców, a przecież wszelkie roszczenia będące skutkiem działań III Rzeszy winny być zaspokojone przez Republikę Federalną Niemiec. Polska przeznacza duże sumy na utrzymanie cmentarzy żydowskich, organizacje społeczne, instytucje kultury i badania naukowe związane ze społecznością żydowską. Polska dba o muzea na terenie obozów zagłady. Jest depozytariuszem pamięci. Jednak okazuje się, że te wszystkie wysiłki nie są dostrzegane w doceniane za granicą. Roszczenia majątkowe wobec Polski nie maleją. Zobowiązania majątkowe państwa polskiego dotyczą własności obywateli polskich i ich spadkobierców, zabranej nieprawnie przez reżim komunistyczny. Komuniści przejęli także to, co pozos­ tało z mienia pomordowanych przez Niemców obywateli polskich, a zabranego uprzednio przez administrację III Rzeszy. Głównie zdekapitalizowane nieruchomości i grunty. Oczywiście komuniści mieli prawo w następstwie porozumień między aliantami a ZSRS ten majątek III Rzeszy zabrać, a ewentualne roszczenia rodzin poszkodowanych miały być zaspokajane przez spadkobierców prawnych III Rzeszy – Republikę Federalną Niemiec i Niemiecką Republikę Demokratyczną. Tak się jednak nie stało. RFN wprawdzie hojnie wspiera środowiska żydowskie, ale kwestię roszczeń gmin żydowskich i mienia pożydowskiego na terenach Polski zostawiono do rozwiązania rządom PRL i RP. Mienie bezspadkowe zgodnie z ustawodawstwem polskim przepada na rzecz skarbu państ­ wa. Mienie państw obcych, firm i ich obywateli przejęte przez skarb państwa było przedmiotem porozumień podpisanych przez PRL z zainteresowanymi krajami. Majątek zmarłych bezpotomnie obywateli polskich przechodzi według polskiego prawa na własność skarbu państwa. W Polsce nie było regulacji dzielących obywateli polskich ze względu na przekonania, wyznanie, rasę czy przynależność etniczną; nie ma możliwoś­ ci specjalnego potraktowania jakieś wyróżnionej grupy obywateli. Próba narzucenia Polsce rozwiązań przypominających ustawy norymberskie czy prawodawstwa RPA i Rodezji z czasów apartheidu jest nie do przyjęcia i wywołuje protest, myślę – zrozumiały w większości cywilizowanych współczesnych społeczeństw. Straty, jakich doznali obywatele RP ze strony okupacyjnych władz III Rzeszy i Sowietów, powinny być pokryte przez sukcesorów prawnych tych państw. Współczesne państwo polskie ma jednak ograniczone możliwości dochodzenia takich roszczeń. Jeśli natomiast nieprawnego zaboru mienia dokonali obywatele polscy, to istnieją odpowiednie przepisy umożliwiające dochodzenie takich roszczeń.

Jak przeciwdziałać spodziewanym negatywnym skutkom ustawy 447? Moje rekomendacje: •  Należy znaleźć środki na finansowanie niezależnych badań nad relacjami polsko-żydowskimi w latach 1939–1989 na terenach okupowanych przez Sowietów i Niemców. Wyniki tych badań powinny być publikowane w tłumaczeniach na język

Rosji o przydomku „Biała” (jak: „Wielkopolska” i „Małopolska” są częściami Polski). W niemieckich tekstach pleni się ten sam błąd: „Weißrussland” zamiast poprawnego „Weißruthenien”. Te błędne nazwy korespondują z rosyjskimi nazwami „Małoruś” dla Ukrainy i „Wielkoruś” dla Rosji, które weszły w użycie jeszcze w Rosji carskiej. W Związku Sowieckim, kiedy w 1944 r. zmieniono hymn tego państwa, zastępując „internacjonalistyczną” w treś­

angielski i hebrajski oraz dostępne w internecie. • Polska musi wesprzeć merytorycznie polskie organizacje polonijne w USA, dając im materiały i opracowania historyczne, opracowania prawne wyjaśniające bezzasadność roszczeń mienia bezspadkowego. • Warto także nawiązać kontakt ze środowiskami żydowskimi, które nie akceptują zarabiania na Holokauście. Wbrew stereotypom, środowiska żydowskie w USA są bardzo różnorodne. • Należy wesprzeć działania pijarowe i lobbingowe propolskich organizacji w USA, ale nie angażowałbym na tym etapie bezpośrednio autorytetu państwa polskiego. • Polska powinna informować publicznie, także na stronach anglojęzycznych, o kwotach, jakie są przekazywane dla społeczności żydowskich w Polsce – na instytucje kultury, badania naukowe, ochronę dziedzictwa, utrzymanie cmentarzy, renty dla ofiar Holokaustu itp. i jaki to stanowi ogólny procent sum przeznaczanych na kulturę. • Należy głośno przestrzegać przed logiką odpowiedzialności zbiorowej, według której za działania zdemoralizowanych osobników, zachęcanych zresztą przez Niemców, mają odpowiadać wszyscy Polacy czy wszyscy katolicy. Właśnie logika odpowiedzialności zbiorowej doprowadziła na terenach okupowanych uprzednio przez Sowiety

Straty, jakich doznali obywatele RP ze strony III Rzeszy i Sowietów, powinny być pokry­ te przez sukcesorów prawnych tych państw. Jeśli zaboru mienia dokonali obywate­ le polscy, to istnieją przepisy umożliwiają­ ce dochodzenie takich roszczeń. do zbrodni na Żydach, których wiązano z sowieckim aparatem represji. Polska, tak jak i USA, czerpie z tradycji cywilizacji łacińskiej, w której obowiązuje zasada, że aby była kara, musi być dowiedziona wina konkretnej osobie lub grupie osób. Inną pow­ szechnie obowiązującą w naszej kulturze zasadą jest równość wszystkich obywateli wobec prawa, bez względu na narodowość i wyznanie. • Niezależnie od losów ustawy 447 Polska powinna doprowadzić do ustawy reprywatyzacyjnej, regulując raz na zawsze problem wywłaszczeń polskich obywateli dokonanych przez komunistów. • Powinno się także uwłaszczyć Polaków na mieniu skarbu państwa i samorządów. Lokatorzy mieszkań komunalnych powinni zostać właścicielami mieszkań, w których żyją. Dzierżawiący od państwa ziemię rolnicy powinni mieć możliwość ją odkupić. Duży państ­wowy majątek zawsze będzie stanowić pokusę dla amatorów łatwego wzbogacenia się i aferzystów. K Mariusz Patey jest dyrektorem Instytutu im. Romana Rybarskiego.

znowu – „Ruś Wielka” w znaczeniu „Rosji”. W roku akademickim 1974/75 czytałem podręcznik historii Ukrainy wydany po ukraińsku w Kijowie we wczesnych latach 60. ubiegłego wieku, którego autorstwa nie zapamiętałem, ale który składał się z dwóch tomów sporej wielkości, i to jednakowej, chociaż pierwszy dotyczył czasów przed rewolucją październikową, czyli mniej więcej tysiąclecia, a drugi

Skoro ZSRS potocznie bywał nazywany Rosją, to jakże wygodnie było uważać, że sięgając w 1945 r. po Grod­ no, Brześć, Łuck i Lwów owa „sowiecka Rosja” sięgała po „swoje”, rzekomo „odwiecznie rosyjskie” ziemie. ci Międzynarodówkę, w nowej pieśni umieszczono słowa: „Niezłomny jest związek republik swobodnych,/ Ruś wielka na setki złączyła je lat”. W rosyjskim oryginale brzmi to tak: «Союз нерушимый республик свободных сплотила навеки Великая Русь», czyli

czterech, może czterech i pół dekady po tej rewolucji. W tej książce nawet pochodzenie nazwy „Ukraina” był objaśniane tak, że patrząc od strony Rosji to była ziemia „ukrainna”, leżąca na kraju, a to mogło być stosowalne Dokończenie na sąsiedniej stronie


CZERWIEC 2O19 · KURIER WNET

9

LI C Z MY·SI Ę·J A K·Ż YDZI?

O

rganizowane są liczne protesty i marsze, komentarze i konstrukcja czarnych scenariuszy nie ustają. Żydzi i Izrael oskarżają w odwecie Polaków o antysemityzm. W tych warunkach rodzi się nawet anty-antysemityzm. Krótko mówiąc, „mleko się wylało” – ale czy ta panika jest uzasadniona?

Spłata już była Bezspornym faktem jest, ze Żydzi utracili znaczna część mienia w Polsce w wyniku tragicznych wydarzeń w czasie ostatniej wojny światowej. Dlatego w lipcu 1960 r. rząd Polski podpisał ze Stanami Zjednoczonymi umowę, zgodnie z którą zobowiązał się zapłacić 40 mln ówczesnych dolarów amerykańskich za całkowite uregulowanie i zaspokojenie wszystkich roszczeń obywateli USA (żydowskiego pochodzenia), zarówno osób fizycznych, jak i prawnych, z tytułu nacjonalizacji i innego rodzaju przejęcia przez Polskę mienia tychże obywateli, które nastąpiło w Polsce przed dniem podpisania i wejścia tej umowy w życie. Spłata tego zobowiązania przez Polskę następowała regularnie w rocznych ratach i została w całości zakończona w styczniu 1981 r. Po prawie 40 latach roszczenia USA pojawiają się ponownie, tym razem w postaci ustawy JUST Act 447, co powoduje zrozumiale oburzenie. To oburzenie jest tym większe, że aktualne roszczenia są nieuzasadnio-

Ustawa jest oczywiście tendencyjna, ale również niejasno sformułowa­ na, więc każde państwo może praktycznie in­ terpretować ją na swoją korzyść. Dlatego nie ma tu żadnych podstaw do jakiejkolwiek paniki.

z ludobójstwem Żydów w czasie II wojny światowej – i to jest pojęcie zawężone. Holocaust oznacza albo powinien oznaczać zagładę ludności jakiejkolwiek narodowości, nie tylko żydowskiej. Ustawa odnosi się czasowo do „ery Holocaustu”. Jaka to konkretnie „era”? Czy to lata 1933–45 czy też „tylko” lata 1939–1945? Czy „era Holocaustu” to również tzw. lata stalinowskie, a więc powojenne? Tych konkretów brakuje w ustawie JUST. W każdym razie ten akt prawny odnosi się do osób, które przeżyły Holocaust oraz innych ofiar nazistowskich prześladowań – a więc nie tylko Żydów. Być może Żydzi uważają się za naród wybrany, ale który naród nie ma takiego zdania o sobie? Jesteśmy więc przy kwestii interpretacji ustawy. Dlaczego interpretuje się ten amerykański wewnętrzny akt prawny tylko w kategoriach odszkodowania dla Żydów? Przyjmijmy teoretycznie, ze „era Holokaustu” to okres II wojny światowej, choć ta czasowa definicja prowokuje dyskusje. Tu należałoby się zastanowić, ile narodowości ucierpiało w okresie wojennego Holocaustu i komu należy się odszkodowanie. Przy czym kwestia odszkodowania dotyczy nie tylko kierunku od Polski na zachód, ale również, a może przede wszystkim, od Polski na wschód. W tym kontekście ustawa wychodzi Polsce naprzeciw, bowiem także Rosja powinna uregulować kwestie odszkodowań wobec Polski. O roszczeniach Polski wobec Niemiec już nie wspominam, bowiem wiadomo, że jakikolwiek rachunek władze w Warszawie winny najpierw przesłać do Berlina, a potem – albo równolegle – do Moskwy. Ustawa jest oczywiście tendencyjna, ale również niejasno sformułowana, więc każde państwo może praktycznie interpretować ją na swoją korzyść. Dlatego nie ma tu żadnych podstaw do jakiejkolwiek paniki.

JUST w praktyce prawa międzynarodowego

Dlaczego jedna ustawa wzbudza tyle emocji? W tym akcie prawnym chodzi o wypłacenie odszkodowań dla ofiar Holocaustu i ich rodzin, które nie otrzymały dotąd odszkodowania za straty wojenne i powojenne. Ustawa jest bardzo nieścisła, bo nie definiuje dokładnie i jasno ani podmiotu, ani czasu – czyli podstawowych elementów, do których się odnosi. Generalnie termin ‘Holokaust’ należy rozumieć w odniesieniu do ludobójstwa prześladowanych grup etnicznych, narodowych i społecznych oraz więźniów politycznych w obozach koncentracyjnych. Powszechnie pojęcie to związane jest jedynie albo przede wszystkim

Ustawa zobowiązuje sekretarza stanu USA do złożenia sprawozdania dotyczącego sytuacji prawnej i systemowej w 46 krajach, w tym w Polsce, które podpisały w 2009 roku tzw. deklarację terezińską w Czechach. Właśnie ta deklaracja jest podstawą prawno-międzynarodową do wykonania raportu, obejmującego procedury administracyjne, sądowe, w szczególności dotyczące zwrotu mienia tam, gdzie jest to możliwe, wypłaty słusznego odszkodowania tam, gdzie zwrot jest niemożliwy i wreszcie przeznaczania mienia, które nie ma spadkobierców, na cele edukacyjne i społeczne, w szczególności na pomoc ofiarom Holocaustu. Wychodzę z założenia, że chodzi tu w pierwszej linii o informacje o stanie zaspokajania roszczeń obywateli Stanów Zjednoczonych, bowiem ustawa JUST wchodzi w zakres wewnętrznego prawa amerykańskiego. Krótko mówiąc, Izrael nie powinien mieć żadnych podstaw roszczeniowych w stosunku do Polski. Warto zaznaczyć, że w ustawie nie ma, bo nie może być, jakiegokolwiek przymusu zwracania mienia czy wypłaty odszkodowań przez obywateli 46 państw. Dlaczego? Z bardzo prostego powodu. Ustawa, jak już wcześniej wspomniałem, jest elementem wewnętrznego prawa USA, a państwo to jest suwerenne i może uchwalać dowolne ustawy. Ale USA nie mają prawnego dyktatu nad światem ani nie uchwalają prawa uniwersalnego/

(i było zastosowane przez rosyjskich historyków) ewentualnie dopiero po tym, jak Rosja w II połowie XVII w. wywalczyła przeciwko Rzeczypospolitej przesunięcie granicy w kierunku zachodnim, na Dniepr, a nawet poza (obejmujący Kijów) kawałek na jego zachodnim brzegu. Przedtem, np. w XVI wieku, to, co nazywano wtedy Ukrainą, czyli Naddnieprze, centrum dzisiejszej Ukrainy, tylko z polskiego punktu widzenia mogło być traktowane jako ziemia leżąca „u kraja”. Nazwa „Ukraina” zresztą nie powstała ani w Rosji XVII-wiecznej, ani w Polsce XVI-wiecznej, lecz na ziemiach ukraińskich w Latopisie kijow­ skim, napisanym w średniowieczu, najpóźniej w XV wieku, zaś pierwotnie oznaczała obszar trzech księstw: kijowskiego, czernihowskiego i perejasławskiego. Później, w polskim XVII-wiecznym nazewnictwie, odnosiła się do obszaru niedoszłego Księstwa Ruskiego w obrębie Pierwszej Rzeczypospolitej, którego powstanie było przewidziane Unią Hadziacką z 1658 r., a które obejmowałoby trzy

województwa: kijowskie, bracławskie i czernihowskie (w 1569 r. przy okazji zawierania unii lubelskiej oderwano województwa: wołyńskie, kijowskie i bracławskie od Wielkiego Księstwa Litewskiego i włączono do Korony Polskiej; gdyby już wtedy uczyniono z nich trzeci człon federacji, być może uniknięto by powstań kozackich, a w następstwie może również rozbiorów). W tym samym podręczniku osiemnastowieczne rozbiory Rzeczypospolitej, a w szczególności – ziem zamieszkałych przez Ukraińców (częściowo wzdłuż rzeki Zbrucz), są opisane w podrozdziale o następującym nagłówku (podaję z pamięci, być może nie całkiem poprawnie): «Візвілення східної та срідної України Россією. Загрблення західної України Австрією», co czyta się: «Wizwileńnia schidnoji ta sridnoji Ukrajiny Rossijeju. Zahrableńnia zachidnoji Ukrajiny Aŭstrieju». Dopiero w roku akademickim 1975/76 miałem się dowiedzieć, że litera «в» w takim położeniu, w którym po polsku jest wymawiana jak „f ”, po

ne i przede wszystkim skonstruowane w ramach wewnętrznego prawa amerykańskiego. Tu rodzi się pytanie: czy „era Holocaustu” obejmuje też okres po roku 1960?! Nie jest jednak tajemnicą, że żydowski lobbing w Kongresie Stanów Zjednoczonych jest mocny – a tam, gdzie grupy interesów mają coś do powiedzenia, można również wykreować odpowiednią ustawę.

JUST Act 447

globalnego, choć często odnosimy takie wrażenie. Więc pytam po raz kolejny: po co ta cała panika? Otóż media wyolbrzymiają zagrożenie dla Polski ze strony USA i Izraela (co ma Izrael do „konfliktu” polsko-amerykańskiego?). Donoszą o możliwych represjach: od nieoficjalnych nacisków przez oficjalny lobbing aż po sankcje, np. bojkot pol-

jeszcze tak naprawdę, kto i komu ma płacić. Polskie protesty powinny być skierowane raczej przeciwko deklaracji z Terezina (którą polski rząd dobrowolnie podpisał), bowiem ta deklaracja wchodzi w zakres prawa międzynarodowego. Ale jak wiadomo, żadna deklaracja nie ma charakteru wiążącego dla państwa-sygnatariusza. Natomiast

Rola polskiego rządu i dyplomacji Co robi polski rząd w tej w sumie paradoksalnej sprawie? Niestety, nie wiemy co robi i czy cokolwiek robi. Naród jest wzburzony, wytworzyła się tzw. dynamika własna w kraju i wśród Polonii. W tej sytuacji premier polskiego rządu powi-

W Polsce mamy do czynienia z dyplomatyczną bańką mydlaną, której powodem jest uchwalenie ustawy Just Act 447 w USA. Od miesięcy czytamy w prasie i w internecie hasła tego typu: „zagrożenie dla dobra Polski”, „cios w polska suwerenność”, „okradanie Polski”, „Żydzi chcą od nas 300 mld dolarów”.

Dyplomatyczna bańka mydlana Mirosław Matyja

skich produktów, cła zaporowe, odmowy udzielenia kredytu itp. Stosunkowo nowym hitem medialnym jest możliwość szantażowania Polski przez USA w sprawie instalacji tarczy antyrakietowej i całej rozbudowy potencjału obrony przeciwrakietowej na terenie naszego kraju. A że koszt tej inwestycji będzie wynosić prawdopodobnie ok. 300 mld dolarów (sic), więc media wykreowały wizję, że roszczenia żydowskie opiewają na taka sumę. Oczywiście ani w pierwszym, ani w drugim przypadku kwota ta nie ma najmniejszej racji bytu. Tak więc Polacy sami kreują nieprawdopodobne liczby, które organizacje żydowskie mogą tylko z wdzięcznością przejąć i pobłogosławić. W międzyczasie zapomniano o tarczy przeciwrakietowej i pisze się o żądaniach Izraela wobec Polski właśnie w wysokości 300 mld. Jeszcze „lepsze” jest straszenie społeczeństwa koniecznością wyprzedaży majątku narodowego, aby uzyskać środki na spłatę roszczeń. Wytworzyła się wiec paranoidalna sytuacja, do której wciągnięte zostało zupełnie niepotrzebnie państwo Izrael. Tymczasem nie wolno obecnie spekulować na temat wielkości odszkodowań, które Polska miałaby zapłacić osobom obcych narodowości za „erę Holokaustu”, bo jakakolwiek podana kwota nie ma w tej fazie racji bytu. Faktem jest, że nie ma tak naprawdę żadnych poważnych wyliczeń. W ustawie zaś napisano, że odszkodowania mają być wypłacone zgodnie ze światowymi standardami w przypadku odszkodowań wojennych i podobnych. Chodzi tu więc o sprawiedliwe, a nie pełne odszkodowania, które zwykle są niemożliwe. Poza tym nie wiadomo

na mocy ustawy JUST Act 447 żadne sankcje nie znajdują umocowania.

ukraińsku, zarówno w wyrazach rodzimych jak też zapożyczonych, jest wymawiana jak „niezgłoskotwórcze u”, czyli tak, jak po polsku wymawia się „u” np. w wyrazach „Europa” albo „autobus”), to znaczy: «Wyzwolenie wschodniej i środkowej Ukrainy przez Rosję. Zagrabienie zachodniej Ukrainy przez Austrię».

przez krótki czas znajdowały się we władaniu Rosji. Współczesny język rosyjski wyzyskuje dwuznaczność przymiotnika русский (russkij), który zależnie od

A

le potem „grabieżcy” z dynastii von Habsburg (dopiero w ostatnim półwieczu istnienia cesarstwa) godzili się na swobodę językową różnych narodowości, w tym Ukraińców (co do tej narodowości intencje władz austriackich wynikały głównie z motywacji przeciw-polskiej), a „wyzwoliciele” z (nominalnie słowiańskiej) dynastii, Романовы (Romanowowie), od dekretu cara Piotra I z 1720 r. poprzez wiele kolejnych aktów prawnych zabraniali publicznie używać języka ukraińskiego w piśmie i nawet w mowie prawie do końca, nawet na tych ziemiach, na których mieszkali Ukraińcy, a które w początkowej fazie pierwszej wojny światowej

Suwerenność Warunkiem koniecznym każdego państwa do jakiegokolwiek działania we własnym interesie jest jego suwerenność. Dlatego cieszmy się, że od 30 lat Polska jest ponownie suwerenna i strzeżmy tej suwerenności jak oka w głowie. Oczywiście ciągle słyszy się nie do końca przemyślane pomysły, aby w Konstytucji RP dokonać zapisu związanego z przynależnością Polski do Unii Europejskiej i do NATO i nadrzędnością prawa tych instytucji nad prawem polskim. To są jednak na pewno tylko niestosowne żarty wybranych polityków. Bo jeśli nie żarty, to co? Myślę jednak, że nikt tych „żartów” nie bierze poważnie, bowiem oznaczałoby to ograniczenie polskiej suwerenności, a tym samym oddanie części prerogatyw władczych organom ponadnarodowym, albo jeszcze lepiej – państwom, które mają ostatni głos w UE i NATO. A to byłby definitywny powrót do sytuacji z czasów PRL. Dlatego uważam spekulacje niektórych polskich polityków, igrających z ograniczeniem polskiej suwerenności na rzecz instytucji ponadnarodowych, za bardzo niebezpieczne i niesmaczne. Aktualna „wojna dyplomatyczna”, bo jak to inaczej nazwać, jest przykładem na to, jak ważna jest niezależność i niezawisłość, a wiec suwerenność Polski. Dodam tutaj, że decyzja podjęta przez Naród przy urnie wzmocniłaby i potwierdziłaby jeszcze bardziej suwerenny charakter państwa – zgodnie z art. 4 Konstytucji RP.

nien uspokoić wzburzone społeczeństwo, osobiście albo za pośrednictwem swojego rzecznika. Wypowiedzieć się na temat interesów Narodu Polskiego i raison d’être Polski. Powinien informować i przede wszystkim uspokajać społeczeństwo na bieżąco. Ważna rola przypada tutaj dyplomacji polskiej, która powinna prowadzić półoficjalne negocjacje pozakulisowe, aby bez wzburzania opinii publicznej doprowadzić ten niewypał dyplomatyczny do szczęśliwego

W którym kraju to spłacanie ma się zacząć, a w którym skończyć? Czy Polacy będą najpierw czekać na spłatę odszko­ dowań przez Niemców i Rosjan, aby uzyskać środki na wypłacenie od­ szkodowań np. Żydom? końca. Czy polska dyplomacja potrafi prowadzić takie nieformalne rozmowy? Chodzi tu bowiem o ingerowanie w wewnętrzne sprawy USA, gdyż ustawa JUST Act 447 jest wewnętrznym prawem amerykańskim. To delikatna sprawa, ale dyplomaci są po to, aby zajmować się takimi właśnie delikatnymi kwestiami. Dyplomata, np. ambasador, to również lobbysta szukający ustawicznie kontaktów ze ośrodkami władczymi

że Białoruś i Ukraina, oderwawszy się, potem dobrowolnie (albo przymusowo, ale udając dobrowolność, co w historii państwowości moskiewskiej zdarzało się wielokroć) – wrócą do Rosji.

Współczesny język rosyjski wyzyskuje dwuznaczność przymiotnika русский (russkij), który zależnie od kontekstu znaczy albo „rusiński” = „wschodniosło­ wiański”, albo „rosyjski” (np. o języku). kontekstu znaczy albo „rusiński” = „wschodniosłowiański”, albo „rosyjski” (np. o języku). Taka dwuznaczność może być zasadna tylko przy założeniu, że wszyscy Słowianie wschodni są jednym narodem, a wśród nich Ukraińcy i Białorusini po prostu mówią lokalnymi odmianami, zaledwie dialektami języka rosyjskiego, którego literacką, oficjalną wersją jest русский язык (russkij jazyk). Za tym założeniem kryje się oczekiwanie (które jeszcze za sowieckich czasów w swoich publikacjach wyrażał słynny rosyjski pisarz, laureat literackiej nagrody Nobla, Aleksander Sołżenicyn),

Tymczasem językiem „ruskim” o starej tradycji nie jest język rosyjski, lecz język starobiałoruski. To na ten język (z języka staro-cerkiewno-słowiańskiego) przetłumaczył Bib­ lię Franciszek Skoryna (Францішак Скарына), poddany Wielkiego Księstwa Litewskiego narodowości białoruskiej, wyznania katolickiego, żyjący na przełomie wieków XV i XVI, a więc na dobre kilka dekad przed pierwszym katolickim przekładem tego dzieła na język polski, dokonanym przez jezuitę, ks. Jakuba Wujka pod koniec XVI wieku. Język starobiałoruski był językiem

innych państw i powinien być biegły w prowadzeniu nieformalnych negocjacji. Dyplomacja to nie zabawa dla grzecznych dzieci ani nie tylko odwiedzanie środowisk polonijnych, lecz ciężka i odpowiedzialna praca. Pocieszam się jednak, że działania polskiego rządu i polskiej dyplomacji „idą pełną parą” zakulisowo i wkrótce doczekamy się pozytywnych efektów tych działań (?).

Czy ustawa JUST jest przemyślana? Wróćmy jednak do ustawy JUST Act 447. Nie wymaga komentarza fakt, że ta ustawa nie jest do końca przemyślana. W grę wchodzi 46 państw mających spłacać odszkodowania ofiarom ludobójstwa (Holokaustu). W którym kraju to spłacanie ma się zacząć, a w którym skończyć? Czy Polacy będą najpierw czekać na spłatę odszkodowań przez Niemców i Rosjan, aby uzyskać środki na wypłacenie odszkodowań np. Żydom? Piszę Żydom, a nie Izraelowi, bowiem państwo izraelskie w okresie żydowskiego Holokaustu nie istniało. Ustawa jest wewnętrznym uregulowaniem prawnym w USA – jest więc moralna sugestia uregulowania tzw. „kwestii roszczeniowych” i dotyczy, jak już wspomniałem, „ery Holocaustu”. Egzekwowanie tych uregulowań leży jednak całkowicie w gestii i zależy od dobrej woli suwerennych państw. Uchwalając ustawę JUST Act 447 Kongres USA skompromitował się. Żadne państwo nie powinno, bezpośrednio czy pośrednio, w ramach swojego wewnętrznego prawa, ingerować w sprawy innych państw. Od tego jest prawo międzynarodowe i jego instytucje – w tym wypadku ONZ. Potęga i dominacja USA w polityce światowej nie upoważniają władz amerykańskich do jakiegokolwiek sugerowania innym podmiotom międzynarodowym, jak powinny postępować. Dlatego śmieszy mnie wręcz wypowiedź ministra spraw zagranicznych USA Mike’a Pompeo, który ingeruje w wewnętrzne sprawy polskie i wzywa polskie władze, aby poczyniły postępy w zakresie kompleksowego ustawodawstwa dotyczącego restytucji mienia prywatnego dla osób, które utraciły nieruchomości w dobie Holocaustu. Ciekawe, czy amerykański dyplomata będzie tez nawoływał władze np. Rosji i Ukrainy do podobnych „postępów”? Ustawa JUST nie jest ani spójna, ani logiczna, ale przede wszystkim nie jest „przekładalna” w praktyce międzynarodowej. Oczywiście nikt nie neguje potrzeby prowadzenia polityki zadośćuczynienia za ludobójstwa – jednak powinno się to dziać na arenie międzynarodowej i z udziałem wszystkich zainteresowanych, i przede wszystkim dla wszystkich poszkodowanych. Nie zapominajmy, ze Polska jest dużym demokratycznym krajem, położonym w centrum Europy, niezawisłym, dumnym i przede wszystkim suwerennym. I ta świadomość powinna wystarczyć, aby Polki i Polacy mogli bez obaw i optymistycznie spoglądać w przyszłość. Rząd Polski podpisał suwerennie deklarację z Terezina i powinien ją również suwerennie intepretować i informować polskie społeczeństwo na bieżąco. Zaś dramaturgia związana z ustawą JUST Act 447 to dyplomatyczna i medialna bańka mydlana. K Mirosław Matyja – politolog, ekonomista i historyk, jest profesorem Polskiego Uni­ wersytetu na Obczyźnie (PUNO) w Londy­ nie, gdzie pełni funkcję dyrektora Zakładu Kultury Politycznej i Badań nad Demokracją.

urzędowym Wielkiego Księstwa Litewskiego nominalnie de iure aż do konstytucji majowej z 1791 r. (de facto krócej), która Pierwszą Rzeczpospolitą z państwa quasi-federalnego przeistoczyła w państwo unitarne, w szczególności z jednym (polskim) językiem urzędowym. Białoruś dzisiaj uchodzi za kraj bardzo zrusyfikowany, w którym mało kto poprawnie mówi w ojczystym języku, podobno nawet prezydent Alaksander Łukaszenka (Аляксандр Рыгоравіч Лукашэнка = Alaksandr Ryhoravič Łukašenka), w przeszłości kołchoźnik, nie włada nim dobrze. Ale to po białorusku (i to alfabetem łacińskim!) wydawał podziemne czasopismo dla chłopów zatytułowane «Mużyckaja Praŭda» («Мужыцкая праўда»), czyli „Chłopska Prawda”, rewolucjonista i powstaniec Konstanty Kalinowski (Канстанцін Каліноўскі), komisarz rządu narodowego na woj. grodzieńskie w powstaniu styczniowym, przez Rosjan skazany na śmierć i powieszony. Taka to „Biała Rosja” sąsiaduje z nami od wschodu. K


KURIER WNET · CZERWIEC 2O19

10

O

d 21 do 24 lutego 2019 roku, na zaproszenie pa­ pieża Franciszka, prze­ wodniczący wszystkich konferencji biskupów świata zgromadzili się w Watykanie, aby dys­ kutować o kryzysie wiary i Kościoła, który odczuwalny jest na całym świecie po wstrzą­ sających doniesieniach o nadużyciach ze stro­ ny duchownych wobec nieletnich. Skala i wa­ ga informacji o tych wydarzeniach głęboko wstrząsnęły kapłanami i świeckimi, a dla wielu zakwestionowały samą wiarę Kościoła. Dlatego potrzebny był mocny sygnał i poszukiwanie nowego wyjścia, by na nowo uczynić Koś­ ciół prawdziwie wiarygodnym jako światło pośród narodów i pomocną siłę przeciwko siłom zniszczenia. Ponieważ sam piastowałem odpowie­ dzialną funkcję pasterza w Kościele w mo­ mencie publicznego wybuchu kryzysu i jego narastania, musiałem postawić sobie pytanie – nawet jeśli jako emeryt nie ponoszę już bez­ pośredniej odpowiedzialności – w jaki spo­ sób, spoglądając wstecz, mogę przyczynić się do nowego początku. Zatem od ogłoszenia spotkania przewodniczących konferencji bis­ kupów aż do jego odbycia się, przygotowa­ łem notatki, dzięki którym mogę wnieść kilka uwag, aby dopomóc w tej trudnej godzinie. Po kontaktach z sekretarzem Stanu kardynałem Parolinem i samym Ojcem Świętym, wydaje mi się słuszne opublikowanie w ten sposób powstałego tekstu w „Klerusblatt”. Moja praca składa się z trzech części. W pierwszym punkcie próbuję pokrótce przedstawić ogólny kontekst społeczny kwe­ stii, bez którego nie da się zrozumieć proble­ mu. Staram się pokazać, że w latach 60. nastąpił potworny proces, który na taką skalę nigdy nie miał miejsca w historii. Można powiedzieć, że w przeciągu 20 lat, od 1960 do 1980 roku, do­ tychczas obowiązujące standardy w kwestiach seksualności całkowicie się załamały i pojawił się brak norm, któremu w międzyczasie stara­ no się zaradzić. W drugim punkcie staram się wskazać nas­tępstwa tej sytuacji na formację kapłań­ ską i życie księży. Wreszcie, w trzeciej części, chciałbym rozwinąć pewne perspektywy prawidłowej odpowiedzi Kościoła.

I. Ogólny kontekst społeczny 1 Sprawa zaczyna się od wprowadzania dzieci i młodzieży w naturę seksualności zgodnie z zaleceniami i poparciem państwa. W Niem­ czech, z inicjatywy minister zdrowia, pani Stro­ bel, został nakręcony film, w którym w celach edukacyjnych zostało zaprezentowane wszyst­ ko to, co wcześniej nie mogło być pokazywane publicznie, w tym stosunki seksualne. To, co początkowo było przeznaczone wyłącznie do edukacji młodzieży, zostało następnie przy­ jęte, jakby w oczywisty sposób, jako ogólna możliwość. Podobne skutki osiągnęła „Sexkoffer” (wa­ lizka seksu) wydana przez rząd Austrii. Filmy erotyczne i pornograficzne stały się rzeczywis­

POWIEDZ·WSZYSTKIM był to bardzo trudny czas pod wieloma wzglę­ dami. Zawsze zastanawiałem się, w jaki sposób w tej sytuacji młodzi ludzie mogą zbliżyć się do kapłaństwa i podjąć je ze wszystkimi jego konsekwencjami. Powszechne załamanie się po­ wołań do kapłaństwa w tamtych latach i nad­ mierna liczba zwolnień ze stanu duchownego były konsekwencją wszystkich tych wydarzeń.

2 Niezależnie od tego rozwoju nastąpił jedno­ cześnie upadek katolickiej teologii moralnej, który uczynił Kościół bezbronnym wobec procesów społecznych. Postaram się pokrót­ ce opisać przebieg tego procesu. Aż do So­ boru Watykańskiego II katolicka teologia mo­ ralna opierała się w dużej mierze na prawie naturalnym, podczas gdy Pismo Święte było przytaczane jedynie jako tło lub uzasadnienie. W zmaganiach Soboru o nowe rozumienie Objawienia opcja prawa naturalnego została w dużej mierze odrzucona, a domagano się teologii moralnej opartej całkowicie na Biblii. Wciąż pamiętam, jak wydział jezuicki we Frank­ furcie przygotował utalentowanego młodego kapłana (Schüller) do opracowania moralności opartej całkowicie na Piśmie Świętym. Piękna rozprawa ojca Schüllera pokazuje pierwszy krok w kierunku budowania moralności opar­ tej na Piśmie Świętym. Ojciec Schüller został następnie wysłany na dalsze studia do Ame­ ryki i wrócił ze świadomością, że nie można przedstawić moralności w sposób systema­ tyczny, wychodząc jedynie od Biblii. Następ­ nie próbował bardziej pragmatycznej teologii moralnej, nie będąc jednak w stanie udzielić odpowiedzi na kryzys moralności. Wreszcie przeważyła w dużej mierze teza, że moralność może być określona wyłącznie przez cele ludzkiego działania. Choć stare powiedzenie „cel uświęca środki” nie zostało pot­wierdzone w tej prymitywnej formie, to jednak jego sposób myślenia stał się decydu­ jący. Tak więc nie mogło być niczego absolut­ nie dobrego, ani tak samo zawsze złego, ale tylko względne oceny. Nie było już dobra, ale tylko to, co w danej chwili i w zależności od okoliczności względnie lepsze. Kryzys w uzasadnieniu i przedstawieniu moralności katolickiej osiągnął dramatycz­ ne formy pod koniec lat 80. i 90. XX wieku. 5 stycznia 1989 roku ukazała się „Deklaracja Kolońska”, podpisana przez 15 katolickich pro­ fesorów teologii, która skupiała się na różnych punktach kryzysowych między nauczaniem biskupim a zadaniem teologii. Reakcje na ten tekst, które początkowo nie wykraczały poza zwykły poziom protestów, szybko przerodziły się w oburzenie przeciwko Magisterium Koś­ cioła i osiągnęły w sposób widoczny i słyszal­ ny potencjał protestu, który podniósł się na całym świecie przeciwko oczekiwanym teks­ tom doktrynalnym Jana Pawła II (por. D. Mieth, Kölner Erklärung, LThK, VI3, 196). Papież Jan Paweł II, który bardzo dobrze znał sytuację teologii moralnej i śledził ją z uwa­ gą, zlecił wtedy pracę nad encykliką, która miała na powrót uporządkować te sprawy. Ukazała się ona 6 sierpnia 1993 roku pod tytułem Veritatis splendor i wywołała gwałtowny sprzeciw ze strony teologów moralnych. Wcześniej to właśnie Katechizm Kościoła Katolickiego przed­ stawiał przekonująco, w sposób systematyczny, moralność głoszoną przez Kościół.

W latach 60. nastąpił potworny proces, który na taką skalę nigdy nie miał miejsca w historii. W przeciągu 20 lat, od 1960 do 1980 roku, dotychczas obowiązujące standardy w kwestiach seksualności całkowicie się załamały i pojawił się brak norm. tością do tego stopnia, że były pokazywane w kinach dworcowych. Do tej pory pamiętam, jak pewnego dnia w Ratyzbonie, przechodząc obok dużego kina, zobaczyłem tłum ludzi, którzy stali tam i czekali; coś, czego wcześniej doświadczaliśmy tylko w czasie wojny, kiedy spodziewano się jakiegoś szczególnego przy­ działu. Pozostało mi również w pamięci, jak w Wielki Piątek 1970 roku przyjechałem do miasta i zobaczyłem, że wszystkie słupy ogło­ szeniowe oklejone były dużego formatu pla­ katami prezentującymi dwie kompletnie nagie osoby w ścisłym objęciu. Jedną ze swobód, które rewolucja z 1968 roku chciała wywalczyć, była całkowita wol­ ność seksualna, która nie dopuszczała już żad­ nych norm. Skłonność do stosowania przemo­ cy, która charakteryzowała te lata, jest ściśle związana z załamaniem duchowym. Istotnie, w samolotach nie były dozwolone filmy ero­ tyczne, gdyż w małej społeczności pasaże­ rów wybuchała agresja. Ponieważ ekscesy w dziedzinie ubioru wywoływały również agresję, dyrektorzy szkół starali się wprowa­ dzić mundurki szkolne, które miały sprzyjać atmosferze nauki. Do fizjonomii rewolucji ʼ68 roku przynależy również to, że pedofilia została zdiagnozowana jako dozwolona i właściwa. Przynajmniej dla młodych ludzi w Kościele, ale nie tylko dla nich,

Nie mogę zapomnieć, jak jeden z ów­ czesnych czołowych niemieckich teologów moralnych, Franz Böckle, wróciwszy do swojej szwajcarskiej ojczyzny po przejściu na emery­ turę, powiedział – w odniesieniu do ewentu­ alnych decyzji encykliki Veritatis splendor – że jeśli encyklika miałaby zadecydować, iż istnie­ ją działania, które są zawsze i we wszelkich okolicznościach złe, będzie podnosił prze­ ciwko niej głos ze wszystkich dostępnych mu sił. Miłosierny Bóg oszczędził mu wykonania tego postanowienia; Böckle zmarł 8 lipca 1991 roku. Encyklika została opublikowana 6 sierp­ nia 1993 roku i rzeczywiście zawierała decy­ zję, że istnieją działania, które nigdy nie będą dobre. Papież był w pełni świadomy wagi tej decyzji w ówczesnej chwili i właśnie do tej części swojego dokumentu zasięgnął ponow­ nie konsultacji pierwszorzędnych specjalistów, którzy nie uczestniczyli w redagowaniu encyk­ liki. Nie mógł i nie wolno mu było pozostawić wątpliwości co do tego, że moralność związana z wyważeniem dóbr musi respektować osta­ teczną granicę. Są dobra, którymi nigdy nie można handlować. Są wartości, których nigdy nie wolno poświęcić w imię jeszcze wyższej wartości i które stoją również ponad zachowa­ niem życia fizycznego. Jest męczeństwo. Bóg znaczy więcej niż przetrwanie fizyczne. Życie, które zostałoby kupione za cenę zaparcia się

Boga, życie oparte na ostatecznym kłamstwie, jest nie-życiem. Męczeństwo jest podstawową kategorią chrześcijańskiej egzystencji. To, że w teorii prezentowanej przez Böckle’a i wie­ lu innych zasadniczo nie jest ono już moralnie konieczne, pokazuje, że stawką jest tutaj istota samego chrześcijaństwa. W międzyczasie w teologii moralnej pil­ na stała się jednak kolejna kwestia: powszech­ nie zapanowała teza, że Magisterium Kościoła przysługuje ostateczna kompetencja („nieomyl­ ność”) jedynie w sprawach wiary, podczas gdy kwestie moralności nie mogą być przedmio­ tem nieomylnych decyzji Magisterium Kościoła. W tezie tej jest z pewnością coś słusznego, co zasługuje na dalsze omówienie. Istnieje jednak moralne minimum, które jest nierozerwalnie związane z podstawową decyzją wiary i którego należy bronić, jeśli wiara nie ma być sprowadza­ na do teorii, ale uznana w jej odniesieniu do konkretnego życia. Wszystko to ukazuje jasno, jak autorytet Kościoła w kwestiach moralności został zasadniczo podany w wątpliwość. Ten, kto odmawia Kościołowi ostatecznej kompe­ tencji doktrynalnej w tej dziedzinie, zmusza go do milczenia właśnie tam, gdzie chodzi o gra­ nicę między prawdą a kłamstwem. Niezależnie od tej kwestii, w szerokich krę­ gach teologii moralnej została rozwinięta teza, jakoby Kościół nie miał i nie mógł mieć żadnej własnej moralności. Zwraca się przy tym uwagę, jakoby wszystkie tezy moralne miały również paralele w innych religiach, a zatem chrześcijań­ skie proprium nie może istnieć. Jednak na kwe­ stię proprium moralności biblijnej nie można odpowiedzieć tym, że dla każdego zdania moż­ na znaleźć paralelę w innych religiach. Chodzi raczej o całość moralności biblijnej, która jako taka jest nowa i różna względem poszczegól­ nych części. Nauczanie moralne Pisma Świętego ma swoją osobliwość w zakotwiczeniu w obra­ zie Bożym, w wierze w jedynego Boga, który ukazał się w Jezusie Chrystusie i który żył jako człowiek. Dekalog jest zastosowaniem biblijnej wiary w Boga w ludzkim życiu. Obraz Boga i mo­ ralność należą do siebie, tworząc w ten sposób szczególną nowość chrześcijańskiego stosunku do świata i życia ludzkiego. Nawiasem mówiąc, chrześcijaństwo od początku było opisywane słowem hodós. Wiara jest drogą, sposobem życia. W pierwotnym Kościele katechumenat został ustanowiony w odpowiedzi na coraz bar­ dziej zdemoralizowaną kulturę jako przestrzeń życiowa, w której praktykowano specyficzny i nowy sposób życia chrześcijańskiego, a jed­ nocześnie chroniono go przed ogólnym spo­ sobem życia. Myślę, że nawet dzisiaj konieczne są takie wspólnoty katechumenalne, aby życie chrześcijańskie mogło się w ogóle utrzymać w swej specyfice.

II. Pierwsze reakcje kościelne 1 Długo przygotowywany i trwający proces roz­ padu chrześcijańskiej koncepcji moralności – jak próbowałem pokazać – doświadczył w la­ tach 60. radykalności, jakiej nigdy wcześniej nie było. Ten rozpad moralnego autorytetu na­ uczycielskiego Kościoła siłą rzeczy musiał mieć wpływ na jego różne przestrzenie życiowe. W kontekście spotkania przewodniczących konferencji biskupów z całego świata z pa­ pieżem Franciszkiem, kwestia życia kapłańskie­ go jest szczególnie interesująca, podobnie jak kwestia seminariów. Problem przygotowania do posługi kapłańskiej w seminariach wiąże się w rzeczywistości z szerokim załamaniem się dotychczasowej formy tego przygotowania. W różnych seminariach powstały klu­ by homoseksualne, które działały mniej lub bardziej otwarcie i znacząco zmieniły klimat w seminariach. W seminarium w południo­ wych Niemczech mieszkali razem kandydaci do kapłaństwa i kandydaci do świeckiej pos­ ługi referenta duszpasterstw. W czasie wspól­ nych posiłków seminarzyści przebywali razem z żonatymi referentami duszpasterstw, którym niekiedy towarzyszyła żona i dziecko, a czasa­ mi ich dziewczyny. Klimat w seminarium nie mógł pomóc w przygotowaniu do posługi kap­łańskiej. Stolica Apostolska wiedziała o ta­ kich problemach, nie będąc o nich informo­ wana szczegółowo. Pierwszym krokiem było zorganizowanie wizytacji apostolskiej w semi­ nariach w Stanach Zjednoczonych. Ponieważ po Soborze Watykańskim II zmieniły się również kryteria wyboru i mia­ nowania biskupów, stosunek biskupów do ich seminariów również był różny. Jako kry­ terium mianowania nowych biskupów była te­ raz przede wszystkim ich „koncyliarność”, któ­ rą oczywiście można było rozumieć na różne sposoby. W rzeczywistości w wielu częściach Kościoła usposobienie soborowe rozumiano jako postawę krytyczną lub negatywną wo­ bec obowiązującej do tej pory tradycji, któ­ rą teraz należało zastąpić nowym, radykalnie otwartym stosunkiem do świata. Pewien bis­ kup, który wcześniej był rektorem seminarium, zorganizował dla seminarzystów pokaz filmów pornograficznych, rzekomo z zamiarem uod­ pornienia ich na zachowania sprzeczne z wia­ rą. Byli – nie tylko w Stanach Zjednoczonych

KOŚC SKAN

A

W YKO R Z YS S E K S U A

BENEDY

– PEŁNY TEK Ameryki – pojedynczy biskupi, którzy całko­ wicie odrzucili katolicką tradycję i dążyli do rozwinięcia w swoich diecezjach pewnego ro­ dzaju nowej, nowoczesnej „katolickości”. Być może warto zauważyć, że w niemałej liczbie seminariów studenci przyłapani na czytaniu moich książek uważani byli za niezdatnych do kapłaństwa. Moje książki były ukrywane jako zła literatura i czytane po kryjomu. Wizytacja, która potem nastąpiła, nie przyniosła żadnych nowych spostrzeżeń, gdyż najwidoczniej różne siły połączyły się, by ukryć prawdziwą sytuację. Zarządzono dru­ gą wizytację, która przyniosła znacznie więcej informacji, ale pozostała na ogół bez konse­ kwencji. Niemniej jednak od lat 70. XX wieku sytuacja w seminariach ogólnie poprawiła się. A jednak nastąpiło tylko sporadyczne umoc­ nienie powołań kapłańskich, ponieważ ogólna sytuacja uległa zmianie.

2 O ile pamiętam, kwestia pedofilii stała się paląca dopiero w drugiej połowie lat osiem­ dziesiątych. Była już problemem publicznym w Stanach Zjednoczonych, więc biskupi szu­ kali pomocy w Rzymie, ponieważ prawo koś­ cielne, tak jak zostało opracowane w nowym kodeksie, nie wydawało się wystarczające do podjęcia niezbędnych działań. Rzym i rzymscy kanoniści początkowo zmagali się z tą sprawą; ich zdaniem, tymczasowe zawieszenie w pos­ łudze kapłańskiej musiało być wystarczające dla dokonania oczyszczenia i wyjaśnienia. Bis­ kupi amerykańscy nie mogli tego zaakcepto­ wać, ponieważ kapłani pozostawali tym sa­ mym w służbie biskupa, a zatem byli uznani za osoby bezpośrednio z nim związane. Zaczęła się powoli kształtować odnowa i pogłębienie umyślnie luźno skonstruowanego prawa kar­ nego nowego Kodeksu. Do tego doszedł podstawowy problem w odbiorze prawa karnego. Tylko tak zwany gwarantyzm obowiązywał jako „koncyliarny”. Oznacza to, że przede wszystkim należało za­ gwarantować prawa oskarżonych i to do tego stopnia, że w rzeczywistości wykluczono jakie­ kolwiek skazanie. Jako przeciwwagę dla czę­ sto niewystarczających możliwości obrony oskarżonych teologów, ich prawo do obrony w ujęciu gwarantyzmu zostało rozszerzone do tego stopnia, że skazania były praktycz­ nie niemożliwe. Pozwolę sobie w tym momencie na krótką dygresję. Biorąc pod uwagę rozmiar pedofil­ skich wykroczeń, przychodzi ponownie na myśl słowo Jezusa, który mówi: „Kto by się stał po­ wodem grzechu dla jednego z tych małych, któ­ rzy wierzą, temu byłoby lepiej uwiązać kamień młyński u szyi i wrzucić go w morze” (Mk 9, 42). To słowo w pierwotnym znaczeniu nie mówi o seksualnym uwodzeniu dzieci. Słowo „mali” w języku Jezusa oznacza prostych wierzących, których wiara może być zachwiana poprzez in­ telektualną pychę tych, którzy uważają się za in­ teligentnych. Tak więc Jezus chroni tutaj dobro wiary stanowczą groźbą kary dla tych, którzy je krzywdzą. Współczesne użycie zdania samo

w sobie nie jest błędne, ale nie może przesła­ niać pierwotnego znaczenia. Tym samym staje się jasne, wbrew wszelkiemu gwarantyzmowi, że nie tylko prawo oskarżonego jest ważne i wy­ maga gwarancji. Równie ważne są wysokie do­ bra, takie jak wiara. Zrównoważone prawo ka­ noniczne, które odpowiada całemu przesłaniu Jezusa, musi zatem dostarczać gwarancji nie tyl­ ko oskarżonemu, wobec którego szacunek jest dobrem prawnym. Musi także chronić wiarę, która jest również ważnym dobrem prawnym. Właściwie skonstruowane prawo kanoniczne musi zatem zawierać podwójną gwarancję – prawną ochronę oskarżonego, prawną ochro­ nę zagrożonego dobra. Kiedy ktoś przedsta­ wia dzisiaj tę ze swej natury jasną koncepcję, w kwestii ochrony wiary jako dobra prawnego na ogół trafia w próżnię. Wiara, w ogólnej świa­ domości prawa, nie wydaje się już mieć rangi dobra wymagającego ochrony. Jest to niepoko­ jąca sytuacja, którą pasterze Kościoła powinni przemyśleć i poważnie potraktować. Do tych krótkich spostrzeżeń o sytuacji formacji kapłańskiej w momencie publiczne­ go wybuchu kryzysu chciałbym teraz dodać kilka wskazówek odnośnie do rozwoju prawa kanonicznego w tej kwestii. Za przestępstwa popełnione przez księży odpowiada zasad­ niczo Kongregacja ds. Duchowieństwa. Ale ponieważ w tym czasie gwarantyzm zdomi­ nował w dużej mierze sytuację, zgodziłem się z papieżem Janem Pawłem II, że właściwe było przydzielenie kompetencji w przypadku tych przestępstw Kongregacji Nauki Wiary pod tytułem „Delicta maiora contra fidem”. Dzięki tym ustaleniom możliwa była najwyższa kara, czyli wykluczenie z duchowieństwa, która nie mogła być nałożona w ramach innych tytu­ łów prawnych. Nie był to wybieg, aby móc nakładać maksymalną karę, ale konsekwencja znaczenia wiary dla Kościoła. Istotnie, ważne jest dostrzeżenie, że takie złe prowadzenie się duchownych ostatecznie szkodzi wierze: tylko tam, gdzie wiara nie określa już działania czło­ wieka, takie wykroczenia są możliwe. Surowość kary zakłada jednak wyraźny dowód przes­ tępstwa – obowiązuje tu treść gwarantyzmu. Innymi słowy, aby zgodnie z prawem nałożyć maksymalną karę, konieczny jest prawdziwy proces karny. Jednak zarówno diecezje, jak i Stolica Apostolska zostały tym przytłoczo­ ne. Sformułowaliśmy zatem minimalną formę postępowania karnego i pozostawiliśmy ot­ wartą możliwość, aby sama Stolica Apostol­ ska przejmowała proces tam, gdzie diecezja lub metropolia nie są w stanie tego zrobić. W każdym przypadku proces musiałby być zweryfikowany przez Kongregację Nauki Wia­ ry w celu zagwarantowania praw oskarżonego. Ostatecznie w Feria IV (tj. w zgromadzeniu członków Kongregacji) utworzyliśmy instan­ cję apelacyjną, aby dać możliwość odwo­ łania się od procesu. Ponieważ wszystko to w rzeczywis­tości wykraczało poza możliwości Kongregacji Nauki Wiary i w ten sposób po­ wstawały opóźnienia, którym należało zapo­ biec w związku z naturą sprawy, papież Fran­ ciszek przed­sięwziął dalsze reformy.


CZERWIEC 2O19 · KURIER WNET

11

POWIEDZ·WSZYSTKIM

A

ST Y WA N I A A L N E G O

YKT XVI

KST POLSKI – III. Perspektywy co do prawidłowej odpowiedzi 1 Co należy zrobić? Czy musimy stworzyć inny Kościół, aby wszystko było w porządku? Tyle tylko, że taki eksperyment został już podjęty i się nie powiódł. Jedynie posłuszeństwo i mi­ łość do naszego Pana Jezusa Chrystusa mogą wskazać właściwą drogę. Spróbujmy więc naj­ pierw zrozumieć na nowo i od wewnątrz, cze­ go Pan chciał i chce wobec nas. Na początku powiedziałbym, że jeśli chcielibyśmy naprawdę krótko podsumować treść wiary opartej na Biblii, moglibyśmy po­ wiedzieć: Pan rozpoczął historię miłości z nami i chce objąć w niej całe stworzenie. Przeciw­ stawienie się złu, które zagraża nam i całemu światu, może ostatecznie polegać tylko na poddaniu się tej miłości. Takie jest prawdzi­ we antidotum na zło. Moc zła wynika z naszej odmowy kochania Boga. Odkupiony jest ten, kto powierza się miłości Boga. Nasze nieod­ kupienie opiera się na niemożności kochania Boga. Nauka kochania Boga jest zatem drogą odkupienia ludzi. Spróbujmy trochę bardziej rozwinąć tę zasadniczą treść Bożego objawienia. Wtedy możemy powiedzieć, że pierwszym podsta­ wowym darem, jaki ofiarowuje nam wiara, jest pewność, że Bóg istnieje. Świat bez Boga może być tylko światem bez znaczenia. Bo skąd pochodzi wszystko, co jest? W każdym razie nie miałoby żadnej podstawy duchowej. Po prostu jest i nie ma ani celu ani sensu. Nie ma wtedy żadnych standardów dobra czy zła. Wtedy przeważa tylko to, co jest silniejsze od drugiego. Władza jest wtedy jedyną zasadą. Prawda się nie liczy, praktycznie nie istnieje. Tylko wówczas, gdy rzeczy mają przyczynę duchową, gdy są chciane i zamierzone, tyl­ ko wówczas, gdy istnieje Bóg Stwórca, który jest dobry i chce dobra, również ludzkie życie może mieć sens. To, że istnieje Bóg jako Stwórca i miara wszystkich rzeczy, jest przede wszystkim pier­ wotnym wymogiem. Jednak Bóg, który w ogóle nie wyrażałby siebie, nie dałby się poznać, po­ zostałby przypuszczeniem, a więc nie mógłby określać kształtu naszego życia. Aby Bóg był prawdziwie Bogiem w świadomym stworze­ niu, musimy oczekiwać, że w jakiś sposób wy­ razi On siebie. Uczynił to na wiele sposobów, ale przede wszystkim w wołaniu, które dotarło do Abrahama i dało ludziom orientację w po­ szukiwaniu Boga, wykraczającą poza wszelkie oczekiwania: sam Bóg staje się stworzeniem, mówi jako człowiek z nami, ludźmi. Tak więc zdanie „Bóg jest” staje się w końcu naprawdę dobrą nowiną, ponieważ jest czymś więcej niż poznaniem, ponieważ stwarza mi­ łość i jest miłością. Przywrócenie tego ludzkiej świadomości jest pierwszym i podstawowym zadaniem powierzonym nam przez Pana. Społeczeństwo, w którym Bóg jest nie­ obecny – społeczeństwo, które Go nie zna i traktuje Go jakby nie istniał, jest społeczeń­ wem, które traci swoją miarę. Kiedy Bóg

umiera w społeczeństwie, staje się ono wol­ ne – zapewniano nas. W rzeczywistości śmierć Boga w społeczeństwie oznacza także koniec wolnoś­ci, ponieważ umiera cel, który daje ukierunkowanie. I ponieważ znika miara, któ­ ra wskazuje nam kierunek, ucząc nas odróżnia­ nia dobra od zła. Społeczeństwo Zachodu jest społeczeństwem, w którym Bóg jest nieobec­ ny w sferze publicznej i który nie ma mu nic do powiedzenia. I dlatego jest to społeczeń­ stwo, w którym coraz bardziej zatraca się miara człowieczeństwa. W poszczególnych punktach staje się nagle jasne, że to, co jest złe i co nisz­ czy człowieka, stało się całkiem oczywiste. Tak jest w przypadku pedofilii. Jeszcze niedawno teoretyzowano o niej jako o czymś całkiem prawidłowym, podczas gdy ona rozprzestrze­ niała się coraz bardziej. A teraz uświadamiamy sobie z szokiem, że naszym dzieciom i młodym ludziom przytrafiają się rzeczy, które grożą ich zniszczeniem. To, że mogło się to rozprzestrze­ nić także w Kościele i pośród księży, musi nami szczególnie wstrząsać. Dlaczego pedofilia mogła osiągnąć takie rozmiary? Ostatecznie powodem jest brak Boga. Także my, chrześcijanie i księża, wolimy nie mówić o Bogu, ponieważ taka mowa nie wydaje się praktyczna. Po wstrząsie drugiej wojny światowej, my, w Niemczech, zaznaczy­ liśmy w naszej Konstytucji jeszcze bardziej sta­ nowczo odpowiedzialność przed Bogiem bę­ dącym zasadą przewodnią. Pół wieku później nie było już możliwe przyjęcie w konstytucji europejskiej odpowiedzialności przed Bogiem jako zasadą przewodnią. Bóg jest postrzegany jako partyjna sprawa małej grupy i nie może już stanowić zasady przewodniej dla wspólno­ ty jako całości. W tej decyzji odzwierciedla się sytuacja Zachodu, gdzie Bóg stał się prywatną sprawą mniejszości. Pierwsze zadanie, które musi wypływać z moralnych wstrząsów naszych czasów, polega na tym, byśmy ponownie zaczęli żyć Bogiem i skierowani ku Niemu. My sami musimy się przede wszystkim ponownie nauczyć uznawać Boga za fundament naszego życia, zamiast po­ mijać Go jak jakiś nierealny frazes. Nigdy nie zapomnę ostrzeżenia, jakie kiedyś napisał do mnie wielki teolog Hans Urs von Balthasar na jednej ze swoich pocztówek. „Boga w trzech osobach: Ojca, Syna i Ducha Świętego nie zak­ ładać, ale wskazywać!”. Istotnie, także w teolo­ gii Bóg jest często traktowany jako oczywistość, ale konkretnie nikt się Nim nie zajmuje. Temat Boga wydaje się tak nierealny, tak oddalony od rzeczy, które nas zajmują. A jednak wszystko staje się inne, kiedy nie zakłada się Boga, ale Go wskazuje. Kiedy nie zostawia się Go jakoś w tle, ale uznaje za centrum naszego myślenia, mówienia i działania.

2 Bóg stał się dla nas człowiekiem. Stworzenie­ -człowiek jest przez Niego tak miłowany, iż zjednoczył się z nim i w ten sposób wkroczył bardzo konkretnie w ludzką historię. Rozmawia z nami, żyje z nami, cierpi z nami i wziął na sie­ bie za nas śmierć. Mówimy o tym szczegółowo

coś jedynie zewnętrznego. Chodzi dokładnie o to, co mówi Apokalipsa: Diabeł chce udo­ wodnić, że nie ma prawych ludzi; że wszelka prawość ludzi jest tylko pokazana na zewnątrz. Jeśli się jej przyjrzeć z bliska, wówczas pozór prawości szybko znika. Opowieść zaczyna się od dysputy między Bogiem a diabłem, w któ­ rej Bóg wskazał na Hioba jako prawdziwie pra­ wego człowieka. Teraz zostanie na nim spraw­ dzone, kto ma rację. Zabierz mu to, co posiada, a zobaczysz, że nic nie pozostanie z jego po­ bożności – argumentuje diabeł. Bóg pozwala mu na tę próbę, którą Hiob przechodzi pozy­ tywnie. Ale diabeł naciska dalej i mówi: „Skóra za skórę. Wszystko, co człowiek posiada, odda za swoje życie. Wyciągnij, proszę, rękę i dotknij jego kości i ciała. Na pewno Ci w twarz będzie złorzeczył” (Hi 2,4–5). Zatem Bóg przyznaje diabłu drugą rundę. Może on dotknąć także skóry Hioba. Nie wolno mu tylko go zabić. Dla

Kościół Boży istnieje także dzisiaj i także dzisiaj jest on właśnie narzędziem, za pomocą które­ go Bóg nas zbawia. Bardzo ważne jest prze­ ciwstawianie kłamstwom i półprawdom diabła pełnej prawdy: Tak, w Kościele jest grzech i zło. Ale także dzisiaj jest święty Kościół, który jest niezniszczalny. Także dzisiaj jest wielu lu­ dzi, którzy pokornie wierzą, cierpią i kochają, w których ukazuje się nam prawdziwy Bóg, kochający Bóg. Bóg ma także dzisiaj swoich świadków („martyres”) na świecie. Musimy tylko być czujni, by ich zobaczyć i usłyszeć. Słowo ‘męczennik’ jest wzięte z prawa procesowego. W procesie przeciwko diabłu Jezus Chrystus jest pierwszym i prawdziwym świadkiem Boga, pierwszym męczennikiem, za którym od tamtego czasu poszła niezliczo­ na rzesza. Dzisiejszy Kościół jest bardziej niż kiedykolwiek Kościołem męczenników i w ten sposób świadkiem Boga żywego. Jeśli z czuj­

Jedną ze swobód, które rewolucja z 1968 r. chciała wywalczyć, była całkowita wolność seksualna, która nie dopuszczała już żadnych norm. Skłonność do stosowania przemocy, która charakteryzowała te lata, jest ściśle związana z załamaniem duchowym. chrześcijan jest jasne, że tym Hiobem, który stoi przed Bogiem jako przykład dla całej ludz­ kości, jest Jezus Chrystus. W Apokalipsie św. Jana został nam przedstawiony dramat ludz­ kości w całej swojej rozciągłości. Naprzeciw­ ko Boga Stwórcy stoi diabeł, który mówi źle o całej ludzkości i całym stworzeniu. Mówi nie tylko do Boga, ale przede wszystkim do ludzi: Spójrzcie, co ten Bóg zrobił. Pozornie dobre stworzenie. A w rzeczywistości jest ono pełne nędzy i obrzydzenia. To zniesławianie stwo­ rzenia jest w rzeczywistości zniesławianiem Boga. Ma ono dowieść, że sam Bóg nie jest dobry i w ten sposób odciągnąć nas od Niego. Aktualność tego, o czym mówi nam tu­ taj Apokalipsa, jest oczywista. W obecnym oskarżaniu Boga chodzi nade wszystko o to, by zdyskredytować Jego Kościół w całości i w ten sposób odciągnąć nas od niego. Idea lepszego Kościoła stworzonego przez nas samych jest w rzeczywistości propozycją diabła, za pomo­ cą której chce nas odciągnąć od Boga żywego, poprzez kłamliwą logikę, na którą zbyt łatwo dajemy się nabierać. Nie, nawet dzisiaj Kościół nie składa się tylko ze złych ryb i chwastów.

nym sercem rozglądamy się wokół i słuchamy, możemy dzisiaj wszędzie, szczególnie pośród zwykłych ludzi, ale także w wysokich rangach Kościoła, odnaleźć świadków, którzy swoim życiem i cierpieniem stają w obronie Boga. Lenist­wo serca sprawia, że nie chcemy ich dost­rzec. Jednym z wielkich i zasadniczych zadań naszej ewangelizacji jest – na tyle, na ile możemy – ustanowienie przestrzeni życio­ wych dla wiary, a nade wszystko znalezienie ich i rozpoznanie. Mieszkam w domu, w małej wspólnocie ludzi, którzy odkrywają takich świadków Boga żywego w codziennym życiu i radośnie wska­ zują na to również mnie. Widzieć i odnaleźć żywy Kościół jest cudownym zadaniem, które wzmacnia nas samych i pozwala nam ciągle na nowo weselić się wiarą. Na zakończenie moich refleksji chciał­ bym podziękować papieżowi Franciszkowi za wszystko, co robi, by pokazywać nam stale światło Boga, które także dzisiaj nie zaszło. Dziękuję, Ojcze Święty! 11 kwietnia 2019 r.

3 I na końcu mamy Misterium Kościoła. Nie­ zapomniane pozostaje zdanie, którym nie­ mal sto lat temu Romano Guardini wyraził radosną nadzieję, jaka została wzbudzona w nim i w wielu innych: „Rozpoczęło się wy­ darzenie o nieocenionym znaczeniu; Kościół budzi się w duszach”. Chciał przez to powie­ dzieć, że nie doświadczano już Kościoła i nie postrzegano go jak wcześniej jedynie jako aparatu wkraczającego z zewnątrz w nasze życie, jako pewnego rodzaju urzędu, ale że zaczął on być postrzegany jako ten, który jest uobecniany w ludzkich sercach – jako coś nie tylko zewnętrznego, ale poruszającego nas od wewnątrz. Około pół wieku później, rozważając ten proces i spoglądając na to, co się wydarzyło, miałem pokusę, by zmie­ nić to zdanie: „Kościół umiera w duszach”. Istotnie Kościół dzisiaj jest powszechnie postrzegany jako pewnego rodzaju aparat polityczny. Mówi się o nim niemal wyłącz­ nie w kategoriach politycznych, a tyczy się to nawet biskupów, którzy formułują swoje wyobrażenia Kościoła jutra niemal wyłącznie w kategoriach politycznych. Kryzys spowo­ dowany wieloma przypadkami nadużyć ze strony duchownych skłania nas do postrze­ gania Kościoła jako czegoś nieudanego, co teraz musimy ponownie wziąć w swoje ręce i ukształtować na nowo. Ale własnoręcznie skonstruowany przez nas Kościół nie może stanowić nadziei. Sam Jezus porównał Kościół do sieci, w której znajdują się dobre i złe ryby, które na końcu muszą być oddzielone jedne od drugich przez samego Boga. Jest także przypowieść o Kościele jako polu, na którym rośnie dobre ziarno, które posiał sam Bóg, ale także chwasty, które zasiał na nim potajemnie „nieprzyjaciel”. Istotnie chwasty na Bożym polu, Kościele, są aż nadto widoczne, a złe ryby w sieci także po­ kazują swoją siłę. A jednak pole pozostaje Bo­ żym polem, a sieć Bożą siecią. I przez wszystkie czasy są nie tylko chwasty i złe ryby, ale także Boży siew i dobre ryby. Głoszenie obu tych rzeczy z naciskiem nie jest fałszywą apologe­ tyką, ale konieczną służbą Prawdzie. W tym kontekście konieczne jest odwo­ łanie się do ważnego tekstu w Apokalipsie św. Jana. Diabeł określany jest tu jako oskarży­ ciel, który oskarża naszych braci przed Bogiem dniem i nocą (Ap 12,10). W ten sposób Apo­ kalipsa św. Jana podejmuje myśl, która stanowi ramy narracji Księgi Hioba (Hi 1 i 2, 10; 42,7– 16). Jest tam mowa o tym, że diabeł starał się umniejszyć prawość Hioba przed Bogiem jako

Oświadczenie Księdza Kardynała Stanisława Dziwisza

W

RYS. WOJCIECH SOBOLEWSKI

CIÓŁ NDAL

w teologii za pomocą uczonych słów i myśli. Ale właśnie w ten sposób powstaje ryzyko, że staniemy się panami wiary, zamiast pozwolić się odnowić i opanować wierze. Zastanówmy się nad tym w odniesieniu do centralnego punktu, jakim jest sprawowa­ nie Najświętszej Eucharystii. Nasze podejście do Eucharystii może jedynie budzić niepo­ kój. Sobór Watykański II słusznie skupił się na przywróceniu tego sakramentu Obecności Ciała i Krwi Chrystusa, Obecności Jego Oso­ by, Jego Męki, Śmierci i Zmartwychwstania do cent­rum życia chrześcijańskiego i samej egzystencji Kościoła. Częściowo tak się też stało i chcemy być za to Panu całym sercem wdzięczni. Nadal dominująca jest jednak inna pos­ tawa: To nie głęboki szacunek dla obecności śmierci i zmartwychwstania Chrystusa prze­ waża, ale sposób postępowania z Nim, który niszczy wielkość tajemnicy. Malejące uczest­ nictwo w niedzielnej Eucharystii pokazuje, jak mało my, współcześni chrześcijanie, do­ ceniamy wielkość daru, który polega na Jego rzeczywistej obecności. Eucharystia zostaje zdeprecjonowana do ceremonialnego gestu, kiedy uważa się za oczywistość, że grzeczność wymaga, aby udzielić jej na rodzinnych uro­ czystościach czy przy takich okazjach jak śluby i pogrzeby wszystkim tym, którzy zostali za­ proszeni z powodów rodzinnych. Oczywis­ tość, z jaką gdzieniegdzie obecni przyjmują Najświętszy Sakrament w komunii pokazuje, że ludzie postrzegają komunię jako gest wyłącz­ nie ceremonialny. Zatem, kiedy zastanowimy się nad tym, co należałoby uczynić, będzie jas­ ne, że nie potrzebujemy innego, wymyślonego przez nas Kościoła. Konieczna jest dużo bar­ dziej odnowa wiary w realność Jezusa Chrystu­ sa danego nam w Najświętszym Sakramencie. W rozmowach z ofiarami pedofilii bar­ dzo mocno uświadomiłem sobie tę koniecz­ ność. Młoda kobieta, która usługiwała przy ołtarzu jako ministrantka, opowiedziała mi, że kapelan, jej zwierzchnik jako ministrantki, zawsze inicjował wykorzystywanie seksualne, jakiego dopuszczał się wobec niej, słowami: „To jest ciało moje, które będzie za ciebie wy­ dane”. To oczywiste, że ta kobieta nie może już słuchać słów konsekracji bez straszliwego doświadczania w sobie tego całego cierpienia wykorzystywania. Tak, musimy pilnie błagać Pana o przebaczenie i przede wszystkim mu­ simy Go wzywać i prosić Go, aby nauczył nas wszystkich na nowo rozumieć wielkość Jego Męki, Jego ofiary. I musimy zrobić wszystko, aby chronić dar Najświętszej Eucharystii przed nadużyciami.

związku z powtarzaniem w mediach nieprawdziwych informacji, które wprowadzają w błąd wiele osób, pragnę przypomnieć, że św. Jan Paweł II był pierwszym papieżem, który w sposób systemowy wprowadził ochronę dzieci i młodzieży w Kościele. O jego bezkompromiso­ wej postawie w tej kwestii świadczą m.in. następujące fakty: 1. W 1993 r. św. Jan Paweł II skierował list do biskupów z USA, w którym napisał jednoznacznie: „Ewangeliczne słowo ‘biada’ ma szczególne znaczenie, zwłaszcza gdy Chrystus stosuje je wobec przypadków zgorszenia, a przede wszystkim wobec zgorszenia »najmłodszych«. Jak surowe są słowa Chrystusa, kiedy mówi o takim zgorszeniu i jak wielkie musi być to zło, skoro dla tego, który sieje zgorszenie, lepiej byłoby mieć wielki kamień młyński zawieszony na szyi i utonąć w głębinach morza (por. Mt 18,6)”. 2. W 1994 r. Papież wydał Indult dla Kościoła w Stanach Zjednoczonych, a dwa lata później rozszerzył go na Kościół w Irlandii. Miał on na celu wprowadze­ nie większej ochrony dzieci i młodzieży przed przestępstwem wykorzystywania. 3. W 2001 r. Ojciec Święty wprowadził w Kościele restrykcyjne normy prawne, które kolejni papieże uaktualniali. Przełomowe znaczenie miał do­ kument Sacramentorum sanctitatis tutela (O ochronie świętości sakramentów) oraz normy O najcięższych przestępstwach. Jan Paweł II podniósł wiek ochro­ ny osób małoletnich do 18 roku życia. Ponadto zobowiązał każdego biskupa i wyższego przełożonego zakonnego do zgłaszania Kongregacji Nauki Wiary wszystkich przestępstw przeciw małoletnim. 4. W 2002 roku św. Jan Paweł II jednoznacznie podkreślił swoje stanowisko w tej sprawie: Ludzie muszą wiedzieć, że w stanie kapłańskim i życiu zakonnym nie ma miejsca dla tych, którzy krzywdziliby nieletnich (Przemówienie do biskupów amerykańskich, 23 kwietnia 2002 r.). 5. Za pontyfikatu i zgodnie z wolą św. Jana Pawła II Kongregacja Nauki Wiary rozpoczęła dochodzenie w sprawie oskarżeń dotyczących Maciela Delgollado, założyciela Legionistów Chrystusa. W grudniu 2004 roku wysłano ówczesnego promotora sprawiedliwości, a dziś arcybiskupa Charlesa Sciclunę z jeszcze jednym prawnikiem do Meksyku i Stanów Zjednoczonych, by przeprowadzili docho­ dzenie. Zostało ono prowadzone po śmierci Jana Pawła II i dlatego na początku pontyfikatu Benedykta XVI mógł zapaść wyrok. 6. Oprócz tego należy zauważyć, że w celu zbadania życiorysu Jana Pawła II przesłuchano 122 świadków, w tym także niezwiązanych z Kościołem katolickim, oraz sporządzono 2414 stron dokumentacji procesowej. Świętość Jana Pawła II potwierdziło swoim autorytetem dwóch papieży, beatyfikował go Benedykt XVI, a kanonizował Papież Franciszek. Stolica Apostolska, biorąc pod uwagę opinię komisji lekarzy, uznała dwa uzdrowienia za wstawiennictwem św. Jana Pawła II za niewytłumaczalne z medycznego punktu widzenia. W związku z tym próby zniesławienia św. Jana Pawła II obrażają uczucia milionów osób na całym świecie, dla których św. Jan Paweł II był i jest niepod­ ważalnym autorytetem i orędownikiem w rozmaitych sytuacjach życiowych, czego wyraz dają tysiącami świadectw o łaskach nieustannie otrzymywanych za jego wstawiennictwem. Dziękuję Ojcu Świętemu Franciszkowi za to, że położył kres próbom znie­ sławienia Papieża Polaka mówiąc o tym, że nikt nie może wątpić w świętość Jana Pawła II. + Kard. Stanisław Dziwisz Arcybiskup Senior Archidiecezji Krakowskiej Kraków, 28 maja 2019 r.


KURIER WNET · CZERWIEC 2O19

12

Od 1984 roku działało w Polsce 11 oddziałów towarzystwa. Ich siedzibami były: Warszawa, Olsztyn, Węgorzewo, Elbląg, Słupsk, Koszalin, Szczecin, Gorzów Wielkopolski, Legnica, Sanok i Przemyśl. W 1990 roku Ukraińskie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne zmieniło nazwę na Związek Ukraińców w Polsce. Jak czytamy w dokumentach odnalezionych w archiwum KGB, przeds­ tawiciele UTSK, pisząc w sprawie ukraińskiej ludności, kierowali swoje stanowiska i prośby m.in. do władz centralnych PZPR czy do Zjazdu PZPR. Skąd zatem kopie tych pism w archiwum w Kijowie? Czyżby sowieckie służby kopiowały wszystkie dokumenty wpływające do centrali PZPR? Zapewne też, ale tu sprawa jest o wiele mniej skomplikowana. Okazuje się, że przedstawiciele UTKS kopie pism kierowanych do władz partyjnych wysyłali bezpośrednio do sowieckiej ambasady. Jak to argumentowali?

Związek Radziecki i Polska są w przyjacielskich stosunkach W piśmie skierowanym 15 grudnia 1971 r. do Komitetu Centralnego Pols­ kiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, UTSK z Gorlic skarży się na prześladowania ze strony przedstawicieli władz lokalnych. Oddajmy głos sygnatariuszom listu: W listopadzie 1971 roku powiatowe od­ działy Ukraińskiego Towarzystwa Spo­ łeczno-Kulturalnego w Gorlicach i Sano­ ku poprzez swoje okręgi skierowały list do VI Zjazdu PZPR. Ten list był i jest naszym głosem w ogólnonarodowej przedzjazdowej dyskusji. Przedstawia­ liśmy w nim szczerze i otwarcie problemy niepokojące Ukraińców w Polsce, z myś­ lą i wiarą w to, że partia weźmie nasz głos pod uwagę jako prawdziwą i szczerą informację do programu socjalistyczne­ go rozwoju Polski w dziedzinie pełnego praktycznego zagwarantowania praw dla Ukraińców w Polsce. W minionym okresie życiowe sprawy Ukraińców, w szczegól­ ności społeczno-kulturalne, traktowane były jako drugoplanowe. W ostatnich cza­ sach lekkomyślne traktowanie tych spraw przybrało charakter oficjalny i związane było z odrzucaniem postanowień i decy­ zji władz centralnych partyjnych i pań­ stwowych przez władze lokalne. Ten fakt znalazł swoje odbicie w postępowaniu przedstawicieli lokalnych władz w związ­ ku ze wskazanym listem. Niektórzy przedstawiciele władzy wojewódzkiej w Rzeszowie, a także po­ wiatowej w Gorlicach, Krośnie i Sanoku prowadzili dochodzenie i przesłuchania prawie wszystkich członków Ukraińskie­ go Towarzystwa Społeczno-Kulturalne­ go, którzy podpisali wspomniany list do VI Zjazdu. Przesłuchiwani członkowie UTSK byli zastraszani, odnoszono się do nich z pychą, był wywierany na nich nacisk, żeby wycofali swoje podpisy pod wyżej wspomnianym pismem. Grożono im między innymi zwolnieniem z pracy, przesiedleniem z pogranicznej strefy do Czechosłowacji lub w ogóle wysiedle­ niem do ZSRR. Niektórym oświadczono, że to wroga robota (chodzi o wysłanie pisma do partii) i właśnie za to powinni być izolowani. Tak powiedział jedne­ mu z przesłuchiwanych członków UTSK przewodniczący prezydium w Gorlicach, ob. Michalus. Miał on zakazane czyta­ nie powyższego pisma, które zostało mu zabrane i kazano mu rzucić je do kosza lub spalić. Ci prości ludzie wzięci byli w ogień krzyżowych pytań. Śledztwo prowadzono w nietypowej dla przesłu­ chiwanego sytuacji, np. członek UTKS był przesłuchiwany przez kilku przed­ stawicieli władzy jednocześnie. Dyskredytujące ludzi formy docho­ dzenia miały także charakter odrzucania zasług Ukraińców-Łemków dla Związku Radzieckiego, Polski Ludowej i Czecho­ słowackiej Socjalistycznej Republiki. Je­ den z przedstawicieli władz (nazywany przewodniczącym Michalusem – naczel­ nikiem) starał się wmówić przesłuchiwa­ nemu, byłemu przewodniczącemu powia­ towego oddziału UTKS w Gorlicach, że do Armii Czerwonej z Łemkowszczyzny wzięci byli tylko kryminalni przestępcy, że przesiedleni zostali tylko bandyci. Po­ dobne rzeczy mówił Łemkom w Zdyni i Koniecznej, pow. Gorlice, jesienią tam­ tego roku (nazwiska nie znamy) jeden z oficerów Karpackiej Brygady Wojsk Pogranicza z Nowego Sącza. Jeszcze inny przedstawiciel władzy przekonywał prze­ słuchiwanego, że „Łemków przyjmowali do Armii Czerwonej tylko dlatego, żeby oni nie szli do band UPA”. W tym przy­ padku odrzucany jest fakt, że Łemkowie

w Armii Czerwonej byli ochotnikami oraz plamiony jest ich honor i przelana krew na polach bitew z hitlerowskimi faszysta­ mi, w szczególności za wyzwolenie Pol­ ski i Czechosłowacji. Czy ci Łemkowie­ -Ukraińcy, jako „kryminalni przestępcy”, którzy stanowili, jak mówi autor L. Svo­ boda w książce „Od Buzułuku do Pragi”, powyżej 80% żołnierzy I Korpusu Cze­ chosłowackiego, tak walczyli o Przełęcz Dukielską pod wodzą generała Ludwika Svobody? Teodorowi Gocz z Zyndranowej pow. Krosno, który jest członkiem cent­ ralnego zarządu UTSK, organizatorem domu muzealnego z wojskowym oddzia­ łem – przedstawiającym walki Armii Czerwonej i I Czechosłowackiego Korpu­ su o przełęcz Dukielską w czasie II woj­ ny światowej, niektórzy przedstawiciele władzy (to też w związku z podpisaniem wspomnianego pisma) okazywali swoją nieufność i wywierali na niego naciski. W czasie przesłuchania 3 grudnia tegoż roku ob. Henryk Żak poniżał jego godność człowieka, nazywał go przestępcą, nacjo­ nalistą, szowinistą, groził mu wysiedle­ niem z pogranicznej strefy – z rodzimej wsi. Nazywał on podłym fakt wysłania wspomnianego pisma do radzieckiej am­ basady, jako przedstawicielstwa obcego państwa. (W związku z tym wyjaśniamy, że tego faktu nie należy traktować jako aktu wrogiego z naszej strony w stosun­ ku do Polski, bowiem Związek Radziecki i Polska są w przyjacielskich stosunkach. Jest on nam bliski także dlatego, że z na­ rodem radzieckim wiążą nas więzy krwi. Masowy udział Ukraińców, a szczególnie z Łemkowszczyzny, w II wojnie światowej w szeregach Armii Czerwonej, daje nam moralne prawo wypowiadać prośby o ob­ jęcie opieką łemkowskiej i ukraińskiej lud­ ności od wynarodowiania i zniknięcia).

TW Pietrek i wybitny działacz z NKWD Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na kilka faktów. Okazuje się, że jeszcze w latach 70. w Polsce używano wobec mniejszości ukraińskiej argumentów związanych z wysiedleniem. Nie wzbudzało to zapewne sympatii do ówczesnych władz, co nie tłumaczy w żadnym wypadku donosów, bo tak to chyba trzeba nazwać, do sowieckiej ambasady. Z drugiej strony – w świetle faktów, które publikuje np. Tadeusz A. Kisielewski w książce Gibraltar i Katyń. Co kryją archiwa ro­ syjskie i brytyjskie, można podejrzewać działaczy z Gorlic o koniunkturalizm. W roku 1971 budują oni bowiem obraz mniejszości ukraińskiej ściśle współpracującej z ZSRR i Armią Czerwoną, do której Łemkowie mieli zgłaszać się na ochotnika, gdy tymczasem Kisielewski, powołując się w swojej książce na relację płk. Jana Cieślaka ps. Maciej, szefa wywiadu Inspektoratu nowosądeckiego ZWZ/AK na Podhalu – 1PSP, opisuje ludność z tego terenu jako ściśle kolaborującą z niemieckim okupantem: Przerzucane grupy i kurierzy strzec się musieli nie tylko żandarmerii nie­ mieckiej i szpiegów niemieckiej V ko­ lumny działającej tu już z okresu przed wybuchem wojny, ale i przygranicznej ludności łemkowskiej o orientacji ukra­ ińsko-faszystowskiej. Chętnie natomiast pomagali Łemkowie-Starorusini, np. na terenie Krynica-Tylicz. Warto też w tym miejscu przypomnieć, kim był zmarły niedawno Teodor Gocz. Znany jest przede wszystkim jako twórca Muzeum Kultury Łemkowskiej w Zyndranowej, aktywny działacz UTSK i propagator kultury łemkowskiej. Wsławił się tym, że na jego posesji w 1974 (1975? w zależności od źródła) roku powstał pomnik upamiętniający uczestników bitwy dukielskiej z 1944 roku. Jak czytamy w „Przeglądzie Prawosławnym” w artykule Ałły Matreńczyk Pusto zrobiło się w Zyndranowej: (…) wiosną 1974 roku fundament był gotowy. Pod nim spoczęły prochy czte­ rech żołnierzy, znalezionych w najbliż­ szej okolicy. Wkrótce nad fundamentem wzniósł się pięciometrowej wysokości pomnik, w który wkomponowano heł­ my i części frontowej broni, wciąż tak łatwo dostępne w najbliższej okolicy. Na pomniku pojawiła się pamiątkowa tablica z napisem: Wiecznaja pamiat; pawszym gierojam – Lemki. Ostatecznie pomnik został wysadzony w 1976 roku. W cytowanym artykule jest także mowa między innymi o tym, że na ziemi należącej do dziadków Teodora Gocza powstała w Zynd­ranowej cerkiew, z budową której los związał także obecnego ordynariusza prawosławnej diecezji lubelsko-chełms­kiej, arcybiskupa Abla: Starania o jej budowę trwały dwanaście lat. Trudu budowy podjął się młody, energiczny duchowny, o. And­rzej Pop­ławski, późniejszy władyka Abel, który objął parafię w odległych o siedemnaście kilometrów Polanach.

Teodor Gocz, wg zgromadzonych w IPN dokumentów, był w latach 1954–1988 tajnym współpracownikiem o pseudonimie „Pietrek”; Andrzej Pop­ ławski, dzisiejszy abp Abel, znany był natomiast SB od 1984 roku jako TW „Krzysztof ”. W piśmie UTSK do KC PZPR Teodor Gocz charakteryzowany jest jako aktywny od 1956 roku działacz kulturalny, który za uszanowanie prochów żołnierzy Armii Czerwonej poległych w lasach Przełęczy Dukielskiej został nagrodzony medalem ZSRR „20 lat zwycięstwa nad faszystowskimi Niemcami”. Obok Gocza pojawia się jednak w dokumencie nazwisko kolejnego „wybitnego” działacza, Michała Dońskiego: Podobny jest stosunek i do ob. Mi­ chała Dońskiego, byłego wybitnego działacza i organizatora PPR, organi­ zatora i komendanta Gwardii Ludo­ wej i Armii Ludowej na Podkarpaciu. Jest on w posiadaniu wielu wojskowych i państwowych odznaczeń Polski, ZSRR i Czechosłowacji. Nie patrząc na to, nie­ którzy przedstawiciele władz partyj­

W tychże Polanach specjalna gru­ pa Polaków rzymskich katolików z Mys­ cowej pod przewodnictwem swojego księdza wtargnęła do prawosławnej cerkwi odbudowanej po wojnie przez Ukraińców wyznania prawosławnego z tej wioski. Te bezprawne działania duchowieństwa katolickiego były bier­ nie obserwowane w Krośnie. Ciśnie się więc pytanie, czyżby miejscowe władze nie były w stanie zagwarantować bez­ pieczeństwa i prawa do własności spo­ łecznej i osobistej Ukraińcom w Pols­ ce? Obecnie często mówi się krytycznie o latach przeszłych. Jednak przemilcza­ ne są życiowe potrzeby dnia dzisiej­ szego ludności ukraińskiej. Niektóre wysokie osobistości lokalnych władz przeszły granice przyzwoitości. Nasze skargi i propozycje są odrzucane (nie patrząc na normy prawne w tym tema­ cie), a autorzy są przez władze i ludzi, na których się skarżyli, prześladowani. Takie naciski, poniżanie godności czło­ wieka i zastraszanie aktywu ukraiń­ skiego także nie świadczą o równym stosunku do Ukraińców. Przeprowa­

Przeglądając z Pawłem Bobołowiczem dokumenty w dawnym archiwum KGB w Kijowie, znaleźliśmy materiały do­ tyczące mniejszości ukraińskiej w Pols­ ce. Część z nich to pisma Ukraińskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego z Gor­ lic. Celem UTSK, działałającej w Pols­ce w latach 1956–1990, było za­ chowanie i szerzenie kultury ukraiń­ skiej oraz wspieranie oświaty i wszel­ kich inicjatyw ukraińskich w Polsce.

Więzy krwi i inne Wojciech Pokora

FOT. Z ARCHIWUM KGB W KIJOWIE

Do wiadomości sowieckiej ambasady

RACHUNKI·KRZYWD

nych i państ­wowych starają się nie tyl­ ko zmniejszyć, ale i podać w wątpliwość jego zasługi. Stało się tak od momentu, kiedy M. Doński aktywnie włączył się do pracy społecznej w Ukraińskim Towa­ rzystwie Społeczno-Kulturalnym. Od czasu wysiedleń w 1947 roku jest bardzo dużo przypadków moral­ nego upokarzania, szczególnie ze strony przedstawicieli władz nie reagujących na przejawy dyskryminacji w stosunku do Ukraińców przez polskich nacjonalistów. Informujemy dla przykładu, że w Pola­ nach, pow. Krosno, w tym roku grupa rzymskokatolicka silnie pobiła jednego Ukraińca Teodora Bugla, odznaczone­ go tak jak i Gocz przez Radę Najwyż­ szą ZSRR medalem „20 lat zwycięstwa nad faszyzmem”, tylko dlatego, że jest on aktywnym działaczem UTSK. Winni pobicia zostali lekko potraktowani przez sąd w Krośnie. Dlaczego tak jest?

dzone już śledztwa i ciągnące się do tej pory dochodzenia w stosunku do Ukraińców, którzy podpisali się pod pismem skierowanym do VI Zjazdu PZPR, świadczą o przejawie historycz­ nie jasnej państwowej wyższości nad „Ukraińcami-Łemkami” i „głupimi­ -Rosjanami”. Wynika z tego, że nas można poniewierać, poniżać, straszyć wysiedlaniem i tak dalej. Dlaczego? Opisanego w piśmie „ob. Michała Dońskiego, byłego wybitnego działacza i organizatora PPR, organizatora i komendanta Gwardii Ludowej i Armii Ludowej na Podkarpaciu” opisała wiele lat później także Komisja Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu. Na stronach IPN można znaleźć biogram towarzysza Michała Dońskiego (1919– 2001), w której czytamy, że faktycznie był on członkiem PPR i GL, ale także współpracownikiem NKWD/MGB/

MWD, funkcjonariuszem UB. Zwolnił się ze służby i wyjechał do ZSRR. Pojawia się na nowo jako działacz łemkowski gdy, jak czytamy w cytowanym już „Przeglądzie Prawosławnym” – po­ w­rócił w 1969 roku z Ukrainy. Oczywiście fakty współpracy wymienionych osób nie mogą mieć wpływu na ocenę podejścia ówczesnych władz do mniejszości narodowych, w tym do Łemków, czy szerzej – mniejszości ukraińskiej, a na pewno nie tłumaczy gróźb wysiedleń czy przesiedleń, ale mogą tłumaczyć niechęć miejscowej ludności do tych konkretnych osób.

Równość w socjalizmie jest kategoryczną koniecznością O szykanach, które spotykały mniejszość ukraińską, czytamy w dalszej częś­ci pisma. Autorzy listu pokusili się przy okazji o przypomnienie członkom KC PZPR, czym jest marksistowsko-leninowska równość klas: Sądząc po tytule skierowanego do VI Zjazdu pisma, jesteśmy nazywani ukraińskimi nacjonalistami. Trzeba zaznaczyć w tym miejscu, że ukraiń­ scy nacjonaliści, jak wiadomo, nigdy nie zwracali się z jakimiś sprawami czy prośbami do partii komunistycznej czy rządu, a tym bardziej do władz radziec­ kich. Skutkiem rozwiniętego i szeroko rozpowszechnionego sposobu zastrasza­ nia Ukraińców w Polsce (co nie jest dla nikogo tajemnicą) jest zatajanie przez nich swojej narodowości – to są nie tylko słowa, od 1957 roku to są fakty oczywis­ te. Aktywiści UTSK są moralnie obra­ żani, zastraszani, wobec nich stosuje się naciski ekonomiczne, są prześladowani. To wzbudza niepokój wśród Ukraińców i z powodu tych niepokojów zwrócili­ śmy się do władz centralnych z proś­ bą o sprawiedliwe uregulowanie tego problemu na podstawie socjalistyczne­ go prawa. Zamiast rozpatrzenia naszej prośby, naszego głosu w dyskusji przed­ zjazdowej, niek­tórzy przedstawiciele lo­ kalnych władz uznali to za akt wrogości. Dlaczego? Jak my rozumiemy nasze zachowa­ nie? Czym je uzasadniamy? Zacznie­ my od krótkiego wyjaśnienia niektórych marksistowsko-leninowskich tez, obo­ wiązkowych dla systemu socjalistyczne­ go. Problem sprowadza się do poznania prawdy o równości. Równość zawiera się w prawach i obowiązkach obywateli na podstawie równości człowieka w spo­ łeczeństwie i obywatela w państwie. W ustroju niewolniczym społeczeństwo było podzielone na klasy. Panująca klasa miała prawa, a niewolnicy tylko obo­ wiązki. Ale niewolnik, który zrozumiał swoje niewolnicze położenie, już nie jest niewolnikiem. On wie, co to wolność i w jaki sposób o nią walczyć. Wolność człowieka wynika ze świadomości ko­ nieczności walki o polityczną równość w prawach i obowiązkach. To właśnie świadomość tego, w czym jest istota wolności i równości w socjalizmie, sta­ ła się przyczyną do napisania przez nas (w większości wyksz­tałconych w Polsce Ludowej) listu pod adresem centralnych władz partyjnych. Równość w socjaliz­ mie (w społeczeńst­wie bezklasowym) jest kategoryczną koniecznością. Prawa i obowiązki określa konstytucja naszego kraju. Odmowa realizacji punktów kons­ tytucji nie daje równości (politycznej). Prawo, którego nie można stosować, nie jest prawem, ale fikcją. Równość w pra­ wie jest istotna w ich pełnym zastosowa­ niu w praktyce. W naszym piśmie my nie żądamy przywilejów, my bronimy zasad socjalistycznego współżycia oby­ wateli i pokazujemy naszej władzy na istniejące przeszkody, przeszkadzające w realizacji tych zasad. Uważamy, że podstawową przesz­ kodą na drodze do spełnienia tych zasad jest problem akcji „W”. Przyjęty w tej sprawie akt prawny jest poważnym błędem okresu kultu jednostki, jedyno­ władztwa w kierownictwie partii. Prawa społecznej odpowiedzialności, stosowa­ ne w stosunku do ludności ukraińskiej, w stosunku do chłopów – średniaków i biedaków (biedoty), nie można określić mianem walki klasowej: ono nie odpo­ wiada zasadzie proletariackiego interna­ cjonalizmu. To prawo jest naruszeniem ważnej zasady w ideologii komunistycz­ nej partii, w budowie socjalizmu i ko­ munizmu. To jest błąd! Błąd okazuje się (pojedynczym) aktem. Można ten błąd naprawić. Jednak jeżeli ktoś zna swój błąd i nie stara się go naprawić, to już nie jest błąd, a przestępstwo w sprawie stosunków socjalistycznych w państwie. My w swojej prośbie i swoich działa­ niach nigdy nie wychodziliśmy z ram zasad socjalistycznych z punktu widze­ nia klasowych kryteriów. Na odwrót, bowiem w naszym piśmie pokazujemy,

że w stosunku do ukraińskiej ludności w Polsce były naruszone socjalistyczne zasady rozwoju społecznego. Jesteśmy zastraszani, czasami prześladowani, traktowani jak element nacjonalistyczny, a wszystko dlatego, że jesteśmy Ukraiń­ cami. Naród ukraiński okazuje się być składową częścią narodu radzieckie­ go i radzieckiego państwa, które to dla państw socjalistycznych jest przykładem w budowie socjalizmu, prowadzącego do likwidacji różnic narodowościowych i zbudowania jednej, wielkiej, socjali­ stycznej rodziny narodów. My także opowiadamy się za taką przyszłością, za pełną socjalistyczną in­ tegracją. Dlatego nie rozumiemy, dlacze­ go nas prześladują niektórzy przedsta­ wiciele władzy, obiecujący nam między innymi „pomoc” w przesiedleniu nas do Związku Radzieckiego (w tym punkcie komentarz jest zbyteczny). Jesteśmy za pełną realizacją socjalistycznego współ­ życia ludzi, obywateli naszej ojczyzny. Pragniemy rozwoju humanitarnych stosunków między ludźmi i społecznej socjalistycznej integracji. Jednak nie możemy zgodzić się na przymusową asymilację Ukraińców w Polsce Ludowej. Jesteśmy szczególnie zatroskani proble­ matyką ratowania od całkowitego upad­ ku Łemkowszczyzny i ich wielowiekowej kultury (Łemków w Polsce). Istnienie i prawidłowy socjalistyczny rozwój tego obwodu nie jest przeszkodą ani w budowaniu socjalizmu w naszym kraju, ani formowaniu się socjalistyczne­ go społeczeństwa. Odwrotnie, ten obwód wzbogaci wielonarodowościową kulturę naszej ojczyzny. Takie jest nasze rozu­ mienie równości i wolności w polskim społeczeństwie, a to może tylko szkodzić wrogom socjalizmu w Polsce. Nasze przekonania i uwagi w tym temacie nie mogą zaszkodzić ani naro­ dowi polskiemu, ani państwu polskie­ mu. Mogą przyczynić się do poprawy współżycia między polskim i ukraińskim narodem w obecnym czasie i w przy­ szłości. W tym miejscu wyjaśniamy, że problem jest nie w tym, żeby powrócić do poprzednich miejsc zamieszkania Ukraińców w Polsce. My chcemy tylko zatrzymać szybko postępującą asymi­ lację narodowości ukraińskiej oraz upa­ dek regionalnej kultury w Polsce.

Wierzymy w sprawiedliwość władzy ludowej w Polsce W naszym liście podnieśliśmy proble­ my, których rozwiązanie znajduje się w rękach władz centralnych. Odsyłanie tych problemów do niekompetentnych władz lokalnych może tylko im zaszko­ dzić i przynieść szkodę państwu i społe­ czeństwu – polskiej i ukraińskiej ludności. Znalazło to już swoje przykłady w nie­ prawidłowych postępkach niek­tórych przedstawicieli wojewódzkich i gmin­ nych władz w związku z naszym pismem. Niekompetentni przedstawiciele władz wzywają nas na przesłuchania nie ko­ lektywnie (zespołowo), a pojedynczo, nie wyjaśniają, a zastraszają nas, co świad­ czy o kontynuacji praktyk z okresu kultu jednostki. My w dalszym ciągu prosimy władze centralne partii o rozpatrzenie naszej prośby, naszych uwag i propozycji. Wierzymy w sprawiedliwość władzy ludowej w Polsce i dlatego zwracamy się do niej z gnębiącymi nas problemami. Wierzymy, że centralne władze partyjne i administracyjne życzliwie rozpatrzą na­ sze prośby i zapewnienia zawarte w nie­ jednokrotnie skierowanych do nich listach. Ponieważ przedstawiciele władz za­ rzucali nam współpracę w tej sprawie z wrogimi elementami zagranicznymi, to my oświadczamy, że nie mamy nic wspólnego z wrogimi Polsce i Związkowi Radzieckiemu zagranicznymi centrala­ mi i nie okazujemy się wrogami Polski Ludowej, a odwrotnie – pragniemy być jej budowniczymi jako równoprawni obywatele w życiu codziennym i pracy w swojej socjalistycznej ojczyźnie – PRL. Ukraińcy pokazują przykład god­ nego wypełniania swoich obowiązków w stosunku do państwa. Dlatego zas­ ługują i mają prawo praktycznie po­ sługiwać się prawem, które gwarantuje konstytucja, a w szczególności w sprawie rozwoju swojej kultury i oświaty. To na­ biera szczególnego znaczenia w związ­ ku z hasłem „ludzie doskonałej pracy” i „praca uszlachetnia” wzniesionym przez I Sekretarza PZPR Edwarda Gier­ ka i Uchwałami VI Zjazdu. List został podpisany przez przewodniczącego UTSK w Gorlicach Piotra Stefanowskiego i (za zarząd powiatowy) przewodniczącego Andrzeja Kołko. Kopie otrzymały Zarząd Wojewódzki UTSK, Zarząd Powiatowy w Sanoku UTSK i Ambasada ZSRR w Warszawie. K


CZERWIEC 2O19 · KURIER WNET

13

U·K·R·A·I·N·A

Wydarzenia Rewolucji Godnoś­ ci i pięć lat obrony przed rosyjs­ ką agresją miały przyczynić się do budowania etosu współczesnego ukraińskiego narodu. Jednocześnie po tych pięciu latach wybory prezy­ denckie na Ukrainie wygrywa Wo­ łodymyr Zełenski – człowiek, który politycznie jest... znikąd. W czasie kampanii wyborczej nie były zna­ ne jego poglądy na żaden z dotych­ czasowych kluczowych problemów Ukrainy. Ani w odniesieniu do Za­ chodu, ani Wschodu. Nie był zna­ ny jego stosunek do ukraińskiej hi­ storii i ukraińskiego języka. Znane były żarty z jego występów kaba­ retowych – często bardzo proste, płytkie, wręcz prymitywne. Czy taki wybór nie przeczy poglądowi o formowaniu się współczesnego ukraińskiego narodu? Moim zdaniem, po pierwsze, nie można mówić o tworzeniu się ukraińskiego narodu – chodzi o budowanie ukraińskiej nacji politycznej. Ta nacja polityczna jest złożona z różnych grup etnicznych. Od etnicznych Ukraińców do Rosjan, Żydów, Rumunów i innych, z różnych grup mieszkających w różnych regionach Ukrainy. To budowanie odbywa się na dwóch poziomach. Pierwszy – i to jest oczywiste, i Pan o tym mówi – to jest tożsamość, to jest język ukraiński, to jest historia ukraińska. Drugim – i to jest faktyczny wyznacznik elektoratu Wołodymyra Zełenskiego – jest sprawiedliwość. W różnych jej wymiarach. Od bolszewickiego do cywilizowanego. Żyjemy w kraju oligarchicznym, w kraju skorumpowanym, w którym elity nie są zjednoczone z narodem i moim zdaniem wybór pana Zełenskiego to jest faktyczny rezultat właśnie tego drugiego poziomu. Tej idei sprawiedliwości. Dlatego, że politycy nie są z tej samej gliny, co zwykli ludzie, a oni właśnie zechcieli prezydenta – zwykłego człowieka. Mówiłem o tym już 10 miesięcy temu. Twierdziłem, że nie będzie prezydentem ani Petro Poroszenko, ani Julia Tymoszenko. W jednym z wywiadów, dla programu telewizyjnego Ukrlive TV, powiedziałem, że prezydentem będzie „nikt”. Nie ma znaczenia, kim jest ten „nikt”. Po prostu ktoś, kto nie pochodzi ze świata polityki, nie z procesów politycznych i który będzie mógł mówić ludziom „jestem taki jak wy”. Co prawda to nie sam Zełenski mówił ludziom, że jest taki jak oni, ale to mówiła postać z filmowego serialu Sługa narodu. Naprawdę „projekt Zełenski” to nie są dowcipy Kwartału 95 (kabaret Zełenskiego; przyp. red.), to nie jest jakiś żart – to jest cały projekt technologiczny. Serial Sługa narodu przekonywał ludzi, że prezydent może być z narodu, że może być taki jak oni. A to jest zwykły populistyczny projekt i w każdym państwie populista mówi, że jest „z narodu”, a inni politycy z narodu nie są. To jest taka odmiana demokracji w naszym świecie – są ludzie, którzy mówią o sobie, że są narodem, a inni nie są narodem; i że oni są z prawdziwego narodu, a ten, kto się z nimi nie identyfikuje, do prawdziwego narodu nie należy. Czy to, że Ukraińcy dali się złapać w taką prostą socjotechniczną pu­ łapkę, nie świadczy o tym, że jest poważny problem z dojrzałością ukraińskiego narodu politycznego? Oczywiście, i mówiłem już o tym w 2014 roku w czasie Rewolucji Godności. Mówiłem, że jej pierwszym rezultatem powinno być powstanie ukraińskiej nacji politycznej, ale nie wiedziałem, jaka będzie jakość tej nacji. Teraz możemy stwierdzić dokładnie, jak ta jakość jest niska. Ta polityczna nacja jest na razie w trakcie drogi do współczesnego świata. Nie wiem, ile na to potrzeba czasu: 25, 30 lat? Nie wiem, ile to może trwać w perspektywie historycznej i nie wiem, w jakich granicach geograficznych będzie to państwo istnieć już po okrzepnięciu tej politycznej nacji. Nie potrafię tego przewidzieć. To wydaje się być bardzo niebez­ pieczna perspektywa. Zarówno w kontekście możliwych zmian gra­ nic, jak i wniosku o niedojrzałości politycznej. Wielu przeciwników państwowości Ukrainy, a tacy tak­ że zdarzają się w Polsce, uważa, że Ukraińcy nie zasługują na własne państwo… Nie wiem, czy są jakieś narody, które zasługują albo nie zasługują na własne państwo. Można powiedzieć, że żaden naród europejski nie zasługuje na swoje państwo, bo i Polacy, i Francuzi, i Belgowie, i Czesi, i Słowacy – wszyscy nie dali rady w czasie II wojny światowej obronić swoich państw. Polska jest teraz

Zełenski: produkt konsensusu oligarchów

Co czeka Ukrainę? Czy może dojść do zmiany jej granic, otwartej wojny z Rosją? Czy Ukraina może się rozpaść? Czy mieszkańcy Ukrainy sformowali polityczną nację, czy jej tworzeniu będzie sprzyjał nowy prezydent Wołodymyr Zełenski i jaki wpływ mają na niego oligarchowie? Czy Ukrainie grozi dyktatura? Z ukraińskim publicystą, dziennikarzem, pisarzem Witalijem Portnikowem rozmawia Paweł Bobołowicz. w innych granicach, niż była przed wojną. Ma granice, jakie zostały ustalone przez państwa-sojuszników, a nie te, w jakich żyje naród polski. Jasne, że państwowość ukraińska będzie tam, gdzie da radę realnie przetrwać, a nie w granicach zaproponowanych przez bolszewików i funkcjonujących od 1917 do 1991 roku. Faktycznie Ukraina radziecka była sformowana z różnych regionów i z różnych wyobrażeń o jej przyszłości i perspektywach. I teraz możemy zobaczyć odmienność tych regionów i tych poglądów. W innym rozdaniu, innym czasie wszystkim ludziom od Użhorodu do Charkowa blis­ ka jest idea sprawiedliwości. Ale dalej słyszę to niebezpieczeń­ stwo w Pana wypowiedzi. Czy moż­ na sobie wyobrazić, że Ukraina bez Krymu i Donbasu to byłaby Ukra­ ina bardziej stabilna politycznie? Moim zdaniem stabilnie politycznym krajem jest kraj, w którym wszyscy ludzie mają wspólny pogląd na jego przysz­łość. Na europejską, demokratyczną przyszłość. I na tożsamość. I jeś­ li jest jakaś część ludności, która nie chce tej tożsamości, to jest oczywiste, że ich się nie zmieni i nie przekona. Wiele osób, które mieszkają na Ukrainie, żywi iluzję, że jak ktoś nie jest Ukraińcem, to można go do tego przekonać. Nie chodzi o pochodzenie, ale o polityczne tego rozumienie. Wcześniej czy później z tymi ludźmi trzeba się będzie rozstać, bo i tak nic z tego nie będzie. Czy mamy żyć 10, 20, 30 lat z takimi problemami, jakie Polska miała przed wojną? Bo przecież Ukraińcy w Galicji Wschodniej nie chcieli być Polakami, chociaż mogli. A Żydzi chcieli być Polakami, ale tego nie chciało państwo polskie i społeczeństwo polskie. Z tych, co nie chcieli być Polakami, chciano zrobić Polaków, a ci, którzy chcieli nimi być – tych nie chciano. Po co mamy powtarzać wszystkie te problemy w państwie ukraińskim? Wyjściem z tego jest zbudowanie nowoczesnego państwa, z poczuciem perspektywy narodowej i ekonomicznej. Państwo wszystkich ludzi mieszkających od Charkowa do Użhorodu, które zaspokoi ich potrzeby i oczekiwania. Odpowiedzią na to będzie historia. Nie mogę Panu powiedzieć, jak to ma się stać. Czy kogoś oddać – nie, oczywiście, że nie. Czy ma wybuchnąć jakiś konflikt pomiędzy regionami – oczywiście, że nie. Ale tylko historia może nam odpowiedzieć, jak będziemy współistnieć. Czy prezydent Zełenski odpowiada tej wizji stworzenia współczesnej Ukrainy? I właściwie, czy już wia­ domo, kim jest prezydent Zełenski i w jakim kierunku będzie podążać? Zełenski to typowy prezydent czasu przejściowego, i to też już mówiłem w 2014 r. Pierwsze reformy obejmowały okres 5 lat. Po tym czasie musiał nas­ tąpić albo dalszy czas na reformy – „reformację” – albo na „kontrreformację”. Prezydent Zełenski albo stworzy grunt dla dalszych reform, albo – poprzez swój brak kompetencji – grunt do przeciwdziałania im. Nic innego nie może zrobić, bo nie ma wizji, poglądów na świat, na państwo, na społeczeństwo. Nie ma wizji, bo nie jest politykiem, bo po prostu nie jest człowiekiem z wizją, perspektywą. Jest wypadkiem w historii ukraińskiej. Ale jednak stoi za nim potężny czło­ wiek, który wypadkiem w historii Ukrainy nie jest i raczej ma sformu­ łowaną wizję, nawet jeśli nie Ukrai­ ny, to swojej przyszłości. Nie jest ta­ jemnicą, że sponsorem Zełenskiego, nie tylko politycznym, jest oligarcha Ihor Kołomojski. Jak Pan ocenia je­ go wpływ i wpływ tego środowiska na nowego prezydenta? Ihor Kołomojski nie jest jedynym sponsorem Wołodymyra Zełenskiego. Zełenski to produkt oligarchicznego konsensusu. Konsensusu pomiędzy

Pińczukiem, Firtaszem i Kołomojskim – potężnymi ukraińskimi oligarchami. To jest prawda. Ale prawdą jest również to, że taki konsensus był i za Poroszenki w 2014 roku po Rewolucji Godności, a także i za Janukowycza w 2010 roku. Tylko wtedy konsensus obejmował Kołomojskiego, Firtasza, Pińczuka i Achmetowa. Ale tak naprawdę wpływy oligarchów nie są już tak decydujące dla rozwoju kraju. Dlaczego? Pieniądze na wydatki budżetowe, na problemy soc­jalne, na wojnę Zełenski może mieć już nie od Kołomojskiego, nie od Pińczuka, nie od Firtasza, lecz od międzynarodowych organizacji finansowych. I moim zdaniem wpływ oligarchów zacznie się zmieniać za 3–5 miesięcy. Nie będzie już taki jak teraz. Ukraina znajdzie się faktycznie pod kontrolą krajów, które ją otaczają. Albo krajów Wschodu, albo Zachodu. Ukraina bez pieniędzy, zad­ łużona wobec wszystkich organizacji międzynarodowych, nie może być niezależnym aktorem światowej gospodarki. Jak w gospodarce światowej zaczną się problemy w 2019, 2020 roku, zła sytuacja Ukrainy będzie się z czasem tylko potęgować. Dlatego Kołomojski, Pińczuk chcą zachować swoje wpływy, ale konkretnie nie mogą nic prezydentowi zaproponować. Ale czy oni chcą coś zaoferować, czy może coś zabrać? Oni chcą kupić wszystko, co tu jest, ale czy mogą to zrobić, to tego nie wiem. Kołomojski na przykład chciałby może nawet nie tyle odzyskać Pry­ watBank, co wyciągnąć z niego pie­ niądze. Mówi o tym oficjalnie... Kołomojski chciałby defaultu, żeby wszystko upadło, żeby ludzie pozos­ tali bez pieniędzy, żeby tu wszystko było za kopiejki i żeby to wszystko wykupić. Ale nie wiem, czy rozumie, że rządy Zełenskiego nie wytrzymają nawet miesiąca, jeśli zdarzy się taka sytuacja. Będą strajki, protesty społeczne, rewolucja. I nic nie kupi, a może jeszcze stracić to, co ma. Ukrainę czekają wybory parlamen­ tarne. Data lipcowa okazuje się nie być wcale taka pewna, ale tak czy inaczej, w tym roku wybory się od­ będą. Wszystkie sondaże wskazują, że wygra je prezydencka partia Słu­ ga Narodu – siła polityczna, o któ­ rej nie wiadomo nic. Duże poparcie mają też te siły, które wcześniej by­ ły zapleczem Janukowycza. Tak rzeczywiście jest. „Efekt Zełenskiego” przeniesie się również na wybory parlamentarne. Jeśli będą za 2 miesiące, to większość w parlamencie będzie mieć partia Zełenskiego, jak za 3–4 miesiące, to wciąż uzyska większość głosów, ale już może nie tak przeważającą. Tylko co z tego? Co zrobi taki rząd w tym biednym kraju, w którym ludzie nie chcą płacić podatków, w którym faktycznie korupcja jest sensem życia społecznego, gdzie przemyt wyznacza ceny we wszystkich sklepach? I jak to zmienić? Życie ludzi zmieni się nie na lepsze, ale na gorsze. Ludzie odczują zmianę na lepsze tylko wtedy, kiedy zapanują normalne relacje ekonomiczne. Przecież dzisiaj w każdym sklepie jest czarny, szary import i ceny, jakie płaci Ukrainiec za produkt, to nie ceny, jakie płaci w Pols­ ce Polak. Faktycznie społeczeństwo jest w kryminalnym związku z kontrabandą i korupcją. Każdy przeciętny Ukrainiec jest sojusznikiem kontrabandy we własnym kraju. Żeby to zmienić, musimy płacić większe podatki, nie takie jak teraz: po 5 procent wymyślonych podatków funkcjonujących w przedziwnych układach. I tylko musi powstać droga do realnej zmiany, do wyjścia z korupcji. Przeciętny Ukrainiec tego nie zrozumie, bo chce sprawiedliwości nie dla siebie, a dla innych. Chce, żeby to nie urzędnik miał wielkie pieniądze, tylko żeby on sam je miał. Wszyscy są małymi

przemytnikami i „korupcjonerami”. Ale tak nie może być. Pierwszy krok do realnej zmiany sytuacji z korupcją to zmiana sytuacji w społeczeństwie. To jak do tej zmiany ma dojść? Czy na Ukrainie może wybuchnąć kolej­ na rewolucja? Nie wiem. Rewolucja na Ukrainie oznacza powstanie niepodległościowe. Nie wiem, czy prezydent Zełenski będzie demontować ukraińską niepodległość, czy będzie sojusznikiem Władimira Putina. Moim zdaniem teraz nie. Ale może będą strajki, społeczne, polityczne protesty. Jeśli nie nastąpi bowiem jakaś zmiana w ciągu 5–6 miesięcy, to Zełenski stanie się najmniej popularnym politykiem w tym kraju. Jest oczywiste, że do przeprowadzenia zmian potrzeba 5–10 lat, ale ludzie nie chcą czekać i jak Zełenski nic nie zmieni, to stanie się wrogiem każdego, kto na niego głosował. Są dwie drogi wyjścia: albo realna dyktatura, nie taka jak Putina, ale raczej jak Łukaszenki na Białorusi – ale Zełenski nie jest typem dyktatora. Drugi wariant to krach tego reżimu i zmiana na jakiś nowy. To jest realne. Świat zewnętrzny wydaje się być zmęczony problemami Ukrainy, które oczywiście nie są tylko jej problemami. Ale po wyborach czu­ je się nowy oddech – oto przyszedł człowiek, który może doprowadzi do kompromisu z Rosją. Być może

będzie on niekorzystny dla Ukra­ iny, ale pozwoli otworzyć Zachód na współpracę z Putinem i zakoń­ czy niezrozumiałą dla świata woj­ nę. Czy Zachód może pozwolić na to, żeby Ukraina stała się kolejną strefą przejściową z dużymi rosyjs­ kimi wpływami? Jak Ukraina zechce stać się strefą wpływów Rosji, to nią będzie. Moim zdaniem, Ukraina tego nie zechce. Ale ważne jest, czego chce sam Putin. A Putin chce prostej sprawy: przedłużenia obecnej sytuacji do czasu, aż tereny ukraińskie zostaną inkorporowane do państwa rosyjskiego. Zresztą podobnie jak i Białoruś. On nie chce żadnego kompromisu. On wcale nie chce jakiejś neutralnej Ukrainy. On ją po prostu zamierza wcielić. Bo dla niego to terytorium rosyjs­ kie. Dlatego mówi: „jesteśmy jednym narodem”. Dla Putina cała Ukraina od Użhorodu do Ługańska jest Rosją. I tak myślą też mieszkańcy Federacji Rosyjskiej. Kompromis Rosji z Zachodem to akceptacja państwa rosyjskiego od Użhodordu do Władywostoku. Czy sami Ukraińcy zechcą się te­ mu przeciwstawić? Która część? Te 25 procent, które nie głosowało na Zełenskiego? Tak, oni i 50 procent elektoratu Zełens­ kiego też jest w stanie. Połowa ludzi głosowała za polityką narodowo-demokratyczną. 50 procent elektoratu to elektorat socjalny i kolaboracyjny – nieukraiński, politycznie indyferent­ ny. 50 procent zaś podejmie wojnę, by bronić się przed przyłączeniem do Ros­ ji. To będzie realna wojna w Europie, która się stanie centralnym elementem historii Europy. Być może miliony osób będą musiały wyjechać do Polski, Słowacji, innych krajów zachodnich. Realne mogą być naloty bombowe na Kijów, Lwów. Jeśli nastąpi zagarnięcie Ukrainy przez Rosję, to będzie wojna w Europie. Jedyna szansa, by ten scenariusz się nie sprawdził, to ewolucja. Dzisiaj następuje ewolucja i państwa ukraińskiego, i rosyjskiego. Ewolucja może zmienić te państwa i pod względem granic, i idei. Nie zawsze ewolucja jest pozytywna. Obecnie na Ukrainie mamy do czynienia z ewolucja negatywną. Ale nawet ta ewolucja

negatywna jest jakimś krokiem do narodzenia nowego państwa. W realnych granicach, z realnymi ideami. Bo bez tożsamości ukraińskiej, bez historii ukraińskiej, bez poczucia odrębności – żadnego państwa nie będzie. Ani z Zełenskim, ani bez niego; ani z tymi ludźmi, którzy myślą, że ten kraj jest po to, by płacić im jakieś pieniądze, jakieś pensje, ani z tymi, którzy myślą, że to jest źródło korupcji i kontrabandy. Państwo jest ostoją dla nacji – tak jak Polska jest dla Polaków, jak Niemcy dla Niemców, Izrael dla Żydów. Ukraina jest dla tych, którzy chcą być Ukraińcami. Inni wyjadą z kraju albo ze swoimi terenami przyłączą się do Federacji Rosyjskiej. Wcześniej czy później. To też jest ewolucja. Ważne, żeby odbyło się to bez wojny, w trakcie zmian na kontynencie europejskim. Ważne jest, żeby mieszkańcy Ukrainy zrozumieli, do czego im Ukraina jest potrzebna. Ci, którzy teraz głosowali na Zełenskiego, nie rozumieją tego, po co im jest Ukraina. Co musi zrobić Ukraina, żeby wyg­ rać z Putinem? Do zwycięstwa z Putinem trzeba stać się jak Polska albo Finlandia. Bo w 1919 roku w Polsce nie było żadnej myśli, że nie jest to Polska, bo w Finlandii nie było myśli, że to nie jest Finlandia. Polacy i Finowie gotowi byli walczyć, a Ukraińcy jakoś są już tą walką rozczarowani. Główną pretensję mają do swojego rządu, że nie zdołał zatrzymać wojny. Jeśli naród nie chce walczyć, to przegrywa i znika z politycznej mapy świata. Jestem z narodu, który już parę razy mówił „do widzenia” różnym narodom, wśród których żył. Żydzi w Izraelu mieszkali wśród narodów, które nie chciały walczyć o swoją tożsamość, i tych narodów już nie ma – pozostała po nich tylko archeologia. Teraz mieszkamy wśród innych narodów, które powstały w innych czasach. I te z nich, które nie chcą walczyć o wolność, nie będą istnieć już za 50 do 100 lat. Nie chcę, żeby Ukraińcy byli takim narodem, o którym będzie można jedynie przeczytać w książkach. K Co sądzi Witalij Portnikow o znaczeniu Ży­ dów w ukraińskiej przestrzeni politycznej, a także o relacjach z Polską, mogą się Państ­ wo dowiedzieć z dźwiękowej wersji wywiadu na www.wnet.fm.

R E K L A M A

Zbuduj z nami studio Radia Wnet! Radio WNET już od 10 lat przekazuje słuchaczom najważniejsze informacje z kraju i ze świata. Razem z Wami tworzymy Media Prawdziwie Publiczne! Przed nami nowe wyzwanie - budowa nowoczesnego studia radiowego w centrum Warszawy. Ten cel zrealizujemy tylko z pomocą naszych Słuchaczy! Wspieraj nas!

www.wspieram.to/studioWNET


KURIER WNET · CZERWIEC 2O19

14

Dzieło Romana Dmowskiego Pisałem o tym kilka miesięcy temu w „Kurierze WNET” (Panie Dmow­ ski, ma pan głos!, KW 54/2018; przyp. red.), więc niektórych rzeczy nie będę powtarzać. Bez wątpienia polskie elementy zapisów traktatowych, jakkolwiek mogły wzbudzać niezadowolenie, były ogromną zasługą umiejętności dyplomatycznych Romana Dmowskiego i całego sztabu ludzi, którzy dostarczali na obrady dowodów na etniczną polskość danych ziem tudzież na ich niezbędność dla żywotnych interesów przyszłego państwa polskiego. Do tego należy dodać fundamentalną rolę Ignacego Paderewskiego, który te działania podbudowywał swoim autorytetem. Wreszcie nie można zapomnieć, że niepodległa Polska była celem wojennym prezydenta Stanów Zjednoczonych Wilsona, który mógł ulegać różnym podszeptom w kwestii jej granic, ale nie pozwoliłby na to, by ten postulat wzięto w nawias. Oczywiście to, co dla jednego słuszne, drugiemu wydaje się krzywdą. Pokonanym Niemcom odbierano znaczne obszary na wschodzie, co w żaden sposób nie mogło budzić w tamtych sferach politycznych, a i pewnie wśród tzw. opinii publicznej, pozytywnych uczuć. Na razie Niemcy były pokonane, ale wiadomo było, że doznane poczucie krzywdy i dążenia do panowania w Europie każą im sięgnąć po utracone obszary przy najbliższej okazji, która, biorąc pod uwagę, że państwo to nie zostało rozczłonkowane, jak ich słabszy, naddunajski sojusznik, musiała nadejść prędzej niż później. Jeśli chodzi o drugiego zaborcę, czyli monarchię Habsburgów, to problem w zasadzie przestał istnieć. Bałkańsko-środkowoeuropejskie imperium upadło, a jego państwa sukcesyjne nie były chyba zainteresowane obszarami Małopolski, które stawały się integralną częścią Polski. Problem był z sąsiadem wschodnim, gdzie po roku 1917 sytuacja mocno się skomplikowała. Rewolucja bolszewicka ufundowana Rosji przez Niemcy początkowo znakomicie zmieniła tu układ sił. Zawarty przez Lenina jeszcze z II Rzeszą układ pokojowy w Brześciu cofał terytorialnie państwo bolszewickie daleko od aspiracji Dmowskiego, ale chyba też od jakichkolwiek rozsądnych, choćby tylko w stopniu niewielkim, roszczeń terytorialnych polskich środowisk niepodległościowych. Oczywiście bolszewicy nie byli jedynym czynnikiem państwowotwórczym na tym obszarze. Jednak lokalne rządy sprawowane przez tzw. białych nie miały uznania międzynarodowego, zdawały się też być odległe od wzajemnego dogadania się. Ich dek­ laracje o jednej i niepodzielnej Rosji w roku 1919 nie mogły być więc traktowane całkowicie poważnie, co nie znaczy, że w przyszłości, która ostatecznie się nie wydarzyła, gdzie zwycięstwo byłoby po ich stronie, z takim postulatem trzeba by było się zmierzyć i jakoś się do niego odnieść. Trzeba przyznać, że środowiska te nie były przeciwne państ­ wu polskiemu, natomiast ich opinia w kwestii tego, na jakich ziemiach owa Polska winna się znajdować, nie mogły u nas budzić uznania. Koniec końców, w kwestii polskiej granicy wschodniej Dmowski mógł postulować cokolwiek, jego oponenci na paryskiej konferenc­ ji nie istnieli, a o realnych granicach państwa i tak zdecydowała mieszanka wojenno-polityczna w ideologią z tle. Fakt jest faktem – Dmowski zrobił wszystko, co mógł, a przyszłość należała nie tylko do niego.

Konflikty Na zachodzie postulowane przez Dmowskiego granice trzeba było i tak wyrąbać zbrojnie. Na pierwszym miejs­ cu należy wymienić powstanie wielkopolskie z końca roku 1919, którego wynikiem było przesunięcie polskiego obszaru posiadania na terenie byłej II Rzeszy, oraz cały szereg powstań śląskich, zakończonych częściowym sukcesem. Faktem jest, że Polakom nie udało się oderwać od Niemiec Prus

Główny traktat pokojowy z Niemcami po zakończeniu I wojny światowej został podpi­ sany 100 lat temu, 28 czerwca 1919 roku. Nie był on jedynym tego typu dokumentem, który ustalał granice i zasady pokoju w powojennej Europie. Z naszego, polskiego pun­ ku widzenia był on jednak zasadniczy, a dla Europy symboliczny, przy czym bardzo szybko jego symbolika zaczęła przybierać cechy negatywne.

się lekceważono, zaś dobrej woli Piotra Wrangla, ostatniego wodza Białej Rosji, nie brano na poważnie. Pokój ryski, w którym Polska oddawała na pastwę nieludzkiego systemu znacznie więcej niż musiała, był wynikiem naszych wewnętrznych sporów i błędów, które zemściły się bardzo szybko.

100 rocznica traktatu wersalskiego

Rapallo – kleszcze, które się zwarły

Od sukcesu dyplomatycznego do przegranego pokoju Piotr Sutowicz

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

D

ziś właściwie bywa łatwo zapominany, choćby dlatego, że jego postanowienia bardzo szybko przekreśliła his­toria, a właściwie ci, którzy się z jego zapisami ex definitione nie godzili. Dla nas, Polaków, powinien być więc przede wszystkim lekcją tego, że o swoim miejscu na mapie trzeba myśleć z naprawdę dużym wyprzedzeniem, a zagro­żenia likwidować, zanim przybiorą realne kształty.

P U N K T·W I D Z E N I A

27 maja 1919 r. – Wielka czwórka: Lloyd George, Orlando, Clemenceau i Wilson

Wschodnich, doprowadzić do inkorporacji Litwy (Kowieńskiej) i zająć całego obszaru Śląska, na którym mówiono po polsku. Nie powiodło się nawet wcielenie w granice II RP Gdańska, którego dziwaczny status okazał się ostatecznie skrajnie konfliktogenny i zgubny. Nie brak dziś głosów publicystycznych mówiących, że Dmowski, zgłaszając polskie postulaty graniczne, od początku blefował, żądał dużo, tak naprawdę chcąc mniej. Gdyby tak było, to źle by o panu Romanie świadczyło, ale zdaje się, nic nie przemawia za czymś podobnym. Dmowski pewnie miał swoje wady, ale czytać z mapy potrafił i widział, co może wyniknąć z Polski ściśniętej pomiędzy dwoma wrogimi państwami. To, że nie udało się uzyskać wszystkiego na zachodzie, częściowo wynika z zaangażowania odbudowującej się Polski na wschodzie. A tu też się nie udało z wielu przyczyn – każdej innego gatunku. Po pierwsze, od końca roku 1918 Polska wpadła w nieuchronny konf­likt z bolszewikami. Bardzo zresztą specyficzny, gdyż nie była to ani wojna, ani pokój. Po prostu polski stan posiadania na wschodzie pod wpływem lokalnych działań samoobronnych i nacierania odbudowującej się szybko armii polskiej przesuwał się ku wschodowi. Faktem jest, że bolszewicy w najmniejszym stopniu nie zamierzali poprzestać na terytoriach wynikających z traktatu brzeskiego, próbując przemieścić się na zachód. Wynikało to oczywiście nie z chęci odbudowy przez nich imperium rosyjskiego, lecz przede wszystkim z wrodzonej ideologii komunistycznej, potrzeby eksportu rewolucji, której Polska stanęła na drodze, tak jak siły zbrojne Białej Rosji. Najpilniejszym celem bolszewików było przerzucenie jej do Niemiec, gdzie koniec roku 1918 kazał spodziewać się przewrotu komunistycznego, który co prawda został zduszony, niemniej rewolucyjne Niemcy były naturalnym partnerem dla Lenina i jego ekipy. Rosja bowiem – wbrew pewnemu stereotypowi, któremu ulegamy – nie była nośnikiem, a ofiarą nowego systemu. Rozważania na temat, jak bardzo bolszewizm upodobnił się do cywilizacji, którą w Rosji zastał, są ważne i należy je czynić, ale wykraczają one znacznie w tamtym czasie poza realia myślenia Trockiego, Lenina, March­ lewskiego czy Dzierżyńskiego. Faktem pierwszym jest, że bolszewizm, od początku wrogi państwu polskiemu jako przeszkodzie w światowej rewolucji, chciał jego zniszczenia. Drugim natomiast jest to, że chwilowo nie miał

sił, by swe zamierzenia przeprowadzić. Stąd front polski przesuwał się przez cały rok 1919 z zachodu na wschód, a nie na odwrót. Na pewno jednak Sowieci od początku nie traktowali Polaków podmiotowo. Dość długo liczyli na to, że robotnicy polscy pod wodzą miejscowych komunistów przyłączą się do rewolucji, tak jak częściowo stało się to w roku 1905. Nie spodziewali się i nie akceptowali tego, że naród coraz mocniej stawał po stronie niepodległości i nawet fakt radykalizacji nastrojów społecznych, wywołanych częściowo przez propagandę bolszewicką, nie był czynnikiem wystarczającym do rezygnacji z postulatu niepodległości. Traktat wersalski okazał się dla Polaków kropką nad „i”, dając im poczucie bycia częścią wolnych narodów i kształtowania swych granic w oparciu o wszechpolskie, a nie klasowe interesy. W ten sposób stawało się jasne, że światowa rewolucja może się rozszerzać dopiero po zanegowaniu zapisów traktatowych, w tym przede wszystkim tego o niepodległej Polsce.

Kluczowy 1919 rok Sowieci przez cały rok 1919 walczyli o przetrwanie. Już to z Kołczakiem, Judeniczem czy Denikinem – przywódcami poszczególnych frontów antysowieckiej krucjaty w Rosji. W tym czasie niepodległość uzyskała Finlandia, w wyniku powikłanych perypetii suwerenne stały się kraje bałtyckie: Lit­wa, Łotwa i Estonia. Polska natomiast jesienią tego roku ustanowiła linię frontu na wschód od Mińska Białoruskiego, mniej więcej na linii Dmowskiego. W tej sytuacji logiczne wyjścia były dwa, no może dwa i pół, choć Naczelnik Państwa Józef Piłsudski zdecydował się na wybór trzeciego. I tak można było przyjąć propozycję pokoju, jaką składał Lenin i skierować całą aktywność państ­wa na zachód, gdzie przed nami były plebiscyty na Śląsku, Warmii i Mazurach. Przed polskimi czynnikami jawiła się konieczność blokowania czeskich aspiracji do Zaolzia czy też możliwa zbrojna odpowiedź na prowokacje niemieckie na obszarach plebiscytowych. W tej kwestii dochodzimy do dość wyświechtanej dyskusji na temat tego, czy bolszewicy by pokoju dotrzymali, czy nie. Zwolennicy odrzucenia propozycji Lenina stawiają tezę, że władze radzieckie chciały jedynie zyskać na czasie i po pokonaniu śmiertelnego zagrożenia w postaci prącego na Moskwę Denikina skierowałyby się przeciwko Polsce. W tej sytuacji odrzucenie warunków

pokojowych było ze strony Piłsudskiego dalekowzrocznością. Nie wiadomo, czy to prawda. Wydaje się, że wręcz przeciwnie – pokój dałby oddech Polsce. Poza tym w rękach Polaków byłby argument o osiągnięciu linii wersalskiej, i tyle. Skoro jednak propozycje sowiec­ kie zostały odrzucone, to można było wyb­rać drugie wyjście – uznać Lenina za bandytę, z którym się nie pertraktuje. Konsekwencją tego byłaby odmowa jakiejkolwiek legitymizacji władzy radzieckiej i dalszy marsz na wschód, a konkretnie do Smoleńska, gdzie Polacy mogliby na przykład ustanowić własny marionetkowy rząd rosyjski, z którym podpisaliby stosowny pokój, jaki uznaliby za słuszny. Takiej koncepcji nie wysunął nikt wówczas, a i dzisiaj nie słyszałem, by ktoś do takiej

To, że nie udało się uzyskać wszystkiego na zachodzie, częściowo wynika z zaangażowania odbudowującej się Polski na wschodzie. A tu też się nie udało z wielu przyczyn – każdej innego gatunku. możliwości sięgnął, analizując rzeczone kwestie. Józef Piłsudski miał na uwadze coś takiego w roku 1920, ale na pewno swych rosyjskich sojuszników nie traktował poważnie, a szkoda. Przez cały okres wojny polsko-bolszewickiej byli poddani cara nie będący Polakami napływali do polskiej służby dość licznie, brali udział w poszczególnych etapach walk, ich jakość moralna była różna, ale zdrada tych ludzi, jakiej dokonaliśmy po roku 1920, chluby nam nie przynosi. Była jeszcze droga bardziej klasyczna, czyli walka z bolszewizmem w sojuszu z Denikinem. Ta opcja miała dobre i złe strony. Dobre, bo bolszewizm był złem, które należało zniszczyć, złym – bo Denikin nie oferował Polakom korzystnych granic. Z drugiej strony, w razie wspólnego zwycięstwa, w sytuacji, gdy Polacy siedzieliby w Witebsku, Smoleńsku i gdzie tam jeszcze by doszli (może np. Moskwę zajęliby pierwsi), jego pozycja negocjacyjna nie

byłaby specjalnie mocna, a władza białych w Rosji tak słaba, że na pewno nie mogliby zwycięskiej armii polskiej mówić, gdzie ma sobie stawiać granice. Zamiast tych możliwości wykorzystano trzecią. Piłsudski rozpoczął negocjacje z bolszewikami, śmiertelnymi wrogami ładu wersalskiego, którego celem był cichy rozejm pozwalający im na zniszczenie Denikina, co też rychło nastąpiło.

Rok 1920 – kolejne pęknięcia Jak pokazały wydarzenia roku 1920, Piłsudskiemu nie chodziło o budowę wielkiej Polski, lecz o sposób zorganizowania Europy Środkowej w oparciu o system niepodległych państw. Być może Polska miała tu do odegrania rolę zasadniczą, ale i tak była to koncepcja całkowicie odmienna od tej wersalskiej. Z niej wynikło wiosenne uderzenie wojsk polskich na Ukrainę, zdobycie Kijowa i proklamowanie państ­wowości ukraińskiej, która wszakże w żaden sposób nie mogła się przerodzić w trwały konstrukt. Wynikło to chyba stąd, że Piłsudski wymyślił sobie byt polityczny, którego nikt nie chciał ani nikt swą wolą nie był w stanie go zrealizować. Akcja omal nie zakończyła się tragedią na wschodzie, a na pewno jej skutkiem były straty na zachodzie. W najgorszych dla Polski chwilach Czesi zajęli zbrojnie Zaolzie w stylu, którego powinni się wstydzić do dziś. Niepowodzeniem zakończyła się pols­ka próba pokojowego odzyskania południowej części Prus Wschodnich. Nie najlepiej wyglądała też sytuacja na Górnym Śląsku. Rok 1920 był tym, w którym wydawało się, że ład wersalski w odniesieniu do Polski całkowicie się załamie. Stało się inaczej. Polacy, przy wszystkich słabych stronach swojej organizacji i penetracji przez bolszewików środowisk robotniczych, nie okazali się zainteresowani rewolucją. Inwazja Sowietów w lecie 1920 roku była napaścią czynników zewnętrznych i tak była przez większość społeczeńst­ wa postrzegana, co nie zmienia faktu, że bolszewicy dysponowali oddziałami rewolucyjnymi złożonymi z ludności polskojęzycznej, w tym także z pols­ kich komunistów. Polska kontrofensywa i odzyskanie większości utraconych ziem ponownie odmieniła losy wojny. Tym razem, podobnie jak przed rokiem, zwycięstwo nie zostało użyte do próby zniszczenia władzy bolszewików, których koncepcje międzynarodowej ekspansji po trupie Polski zdaje

Polska sięgająca sto pięćdziesiąt kilometrów dalej na wschód niż granica „ryska”, panująca nad Litwą, sporym pasem wybrzeża Bałtyku i nad całym górnośląskim węglem jest obrazem, który może działać na wyobraźnię. Z drugiej jednak strony, można go łatwo zaburzyć pytaniami, jak takie państwo poradziłoby sobie z mniejszościami narodowymi, w jaki sposób budowałoby swoją tożsamość itp. Rządy polskie w dwudziestoleciu międzywojennym nie dają w tym względzie dobrego przykładu, ale w kwestii wielkiej, bezpiecznej Polski nie daliśmy sobie szansy. Tymczasem czas działał na naszą niekorzyść. O ile Polacy w roku 1921 mogli się cieszyć – może nieco przez łzy, na zasadzie lepsze coś niż nic – z granicy wschodniej i niejakich sukcesów na zachodzie, to bardzo szybko okazało się, że państwo nasze posadowione zostało między dwoma rosnącymi w siłę śmiertelnymi wrogami, przy skonfliktowaniu z niemal wszystkimi pozostałymi sąsiadami. Traktat dał nam państwo, ale system, w jakim się ono znalazło, był skonstruowany na fundamencie z tykającej bomby. Symbolem upadku sytemu wersalskiego jest dla nas układ Ribbentrop-Mołotow z 1939 roku, a w jeszcze tragiczniejszym wymiarze słowa tego drugiego polityka o końcu Polski jako „pokracznym bękarcie traktatu wersalskiego”. Powstanie sowiecko-niemieckiej granicy było jednak jedynie uwieńczeniem długiej współpracy obu krajów, których znakiem okazał się traktat w Rapallo z roku 1922, w ramach którego Rosja bolszewicka, po ostatecznym pokonaniu tej dawnej i zlikwidowaniu większości separatyzmów, dokonała kroku, który wyrwał ją z międzynarodowej izolacji. Co ważniejsze, nawiązała ona, przy milczącej zgodzie Ligi Narodów i wszystkich tych czynników, które mogły wiedzieć, czym to się skończy, bezpośrednią polityczną i militarną współpracę z Niemcami. Oczywiście w Polsce zdawano sobie sprawę ze skali niebezpieczeństwa. Sam Józef Piłsudski w pełni widział zagrożenie, nazywając traktat „faktem nie do odrobienia”. Zdaje się, że tu miał całkowitą rację, niemniej naród, który cieszył się pierwszym rokiem pokoju, nie był chyba zainteresowany w rozbudzaniu w sobie strachu. Z drugiej strony nasze elity nie umiały znaleźć sposobu, jak ów system z Rapallo, który zastąpił ład wersalski, unieszkodliwić. Sprzeczności międzynarodowe taką akcję skutecznie blokowały. Jedynym wyjściem byłaby w miarę szybka wojna Zachodu z Niemcami, do której Polska mogłaby się przyłączyć lub włączyć się w jedną z dwu rysujących się stref wpływu. Pierwsze wyjście było z gatunku science fiction. Drugie dokonało się bez naszej woli, rzutując na historię reszty XX wieku, a być może i dłużej. Wraz z Rapallo Pols­ ka zaczęła przegrywać swoją niepodległość, mimo że politycznie istniała i zdolna była do wewnętrznych osiągnięć wielkiej wagi. Jest to tym smutniejsze, że chwilę wcześniej kleszcze, które miały nas zniszczyć, najprawdopodobniej można było unieszkodliwić na dłużej, a może nawet raz na zawsze. Nie wiem, czy na pewno historia się powtarza, ale przykład powyższy pokazuje, że na pewno za błędy się mści.

Dziś Przykład ładu wersalskiego zdaje się być dziś dobry, by na nowo myśleć o bezpieczeństwie Polski, a na mapę Europy patrzeć bez uprzedzeń opartych na przekonaniu o istnieniu takich czy owakich sojuszy. Suwerenność kosztuje. Przede wszystkim trzeba się zdobyć na odwagę, by ją utrzymać. Po drugie, trzeba mieć wolę do tego. A po trzecie, interes narodowy musi stać na pierwszym miejscu nawet wtedy, gdy z pozycji zagranicznej opinii publicznej czy polityki innych mocarstw jego realizacja „wygląda nieładnie”. Dziś na pewno nie można pozwolić sobie na kleszcze drugiego Rapallo ani innych układów, które organizują naszą część Europy naszym kosztem. To chyba najważniejsza nauka, jaka płynie z 100. rocznicy traktatu, który miał nam, jak i całej Europie, przynieść długi pokój, a stał się traktatem rozejmowym na niecałe 20 lat. K


CZERWIEC 2O19 · KURIER WNET

15

D ·E·Z·I·N·F· O · O ·F·E·N·S·Y·W·A

W

iększość z nich – w krajach należących do NATO, a więc dla rosyjskich dezinformatorów okazja niebywała i nie dziwota, że ze smyczy spuszczono szeregowych trolli, producentów fejków, kreatorów narracji, scenarzystów operacji dezinformacyjnych i całe stada agentów wpływu. Według komisarz Unii Europejskiej do spraw sprawiedliwości, Viery Jourovej, trwa „cyber-wyś­ cig zbrojeń”, a celem kampanii dezinformacyjnych Moskwy jest pogłębianie istniejących podziałów społecznych. W wojnie informacyjnej każdy chwyt jest dozwolony, jeśli powoduje mętlik w głowach i polityczny chaos. Dla Kremla sianie zamętu, podsycanie podziałów i destabilizacja chwiejnych demokracji stały się kluczowym elementem polityki zagranicznej. Zakłócanie procesów wyborczych stanowi istotny fragment tego programu. Dywersja taka jest tania i bezpieczna. Nie wymaga przełamywania firewalli i ryzykownego hakowania infrastruktury sieciowej, co może grozić cyber-odwetem. Wystarczy umiejętne zmanipulowanie faktów oraz penetracja i wypaczanie postrzegania rzeczywistości przez odbiorców. Nie grozi to niczym, bowiem żadna międzynarodowa konwencja nie zabrania szerzenia kłamstw, a zachodnie i polskie agendy osłaniające świadomość wyborców przed manipulacją są dopiero w powijakach. W wojnie informacyjnej Rosja ma olbrzymie doświadczenie zbierane w czasach Ochrany, CzeKa, NKWD i KGB. Generał Oleg Kaługin, były szef kontrwywiadu w Pierwszym Zarządzie Głównym KGB, powtarzał, że sianie zamętu i niezgody w obozie przeciwnika to „serce i dusza” rosyjskich służb wywiadowczych. Rozwój internetu i mediów społecznościowych, które zbiegły się z amerykańską polityką „resetu” oraz zachodnią konsumpcją „dywidendy pokojowej” po zakończeniu „zimnej wojny”, dały rosyjskim strategom i teoretykom czas na rozwój prac studyjnych nad militaryzacją informacji. W rosyjskiej doktrynie przyjęto, że konfrontację informacyjną należy prowadzić permanentnie „w okresie pokoju i w czasie wojny”, ma ona mieć charakter totalny, a jej celem są całe społeczeństwa, cywile na równi z wojs­kowymi. Rosyjscy teoretycy oceniają, że współczesne środki komunikowania się umożliwiają tak potężne oddziaływanie na odbiorców, że dzięki konfrontacji informacyjnej możliwe staje się osiągnięcie celów strategicznych, a konwencjonalne działania militarne można ograniczyć do minimum nie powodującego gwałtownych reakcji społeczności międzynarodowej. Czas „drzemki” teoretyków zachodnich służby rosyjskie wykorzystały efektywnie w sferach: • koncepcyjnego tworzenia dezinformacyjnych narracji, • nowoczesnych technik komunikowania się, • eksploatacji możliwości, które dają swobody demokracji i gospodarki rynkowej. W walkę informacyjną wpisano na równi działania hakerskie, pozyskiwanie danych, zwłaszcza danych osobowych, a także: historię, kulturę, język, patriotyzm i dumę narodową, niechęci i niezadowolenie oraz inne przejawy ludzkiej aktywności i stany emocjonalne. Dla osiągnięcia przewagi strategicznej szeroko rozbudowano narzędzia sterowania społecznego. Werbalne insynuacje, plotki i podróbki dokumentów zastąpiono przez rozwinięte narracje o jednolitym rdzeniu, ale adresowane do odbiorców podzielonych na precyzyjnie wyprofilowane grupy docelowe. Slogany walki klasowej z sowieckich czasów zastąpiono mniej lub bardziej finezyjnymi i prawdopodobnymi przeinaczeniami i kłamstwami, co brytyjska premier Theresa May podsumowała stwierdzeniem, że Rosja „przekształciła dezinformację w oręż”. W procesie tym służby rosyjskie wykorzystywały i wykorzystują przede wszystkim media elektroniczne. Obok tradycyjnych platform czyli telewizji RT (do niedawna Russia Today), radiowej sieci Sputnik oraz agencji prasowych TASS i Novosti, wykorzystuje się internet i jego media społecznościowe, które dają możliwość natychmiastowego i bezpośredniego dotarcia z przekazem do milionów odbiorców. Przekaz ten może obejmować tekst, dźwięk oraz obraz i być opracowany pod kątem ustalonych wcześniej zainteresowań i potencjału intelektualnego konkretnych grup odbiorców.

T

ymczasowej i pozornej demokratyzacji Rosji i otwarciu się rosyjskiej gospodarki towarzyszyło otwarcie się Zachodu na postsowieckie służby, które cynicznie eksploatują możliwości, jakie daje demokracja oraz liberalne zasady gospodarki rynkowej. Swoboda wyrażania poglądów

zorientować się w nastrojach, poznać aktualny slang i preferencje wyborcze mieszkańców amerykańskiej prowincji oraz zwerbować agenturę. Równocześnie z terytorium Rosji hakerzy wykradali autentyczne dane Amerykanów. Zakres tych kradzieży nie jest dokładnie znany, bo FBI nie chwali

roku do zakupu ogłoszeń na Twitterze i Facebooku. Zgodnie z zasadą: każdy chwyt jest dozwolony, jeśli powoduje mętlik w głowach i polityczny chaos – ogłoszenia te adresowano zarówno do odbiorców zorientowanych na prawo, jak i na lewo, a grupy etniczne wzywano do bojkotu wyborów, ponieważ

znane, gdyż analizy prowadzone w poszczególnych krajach nie zostały jeszcze opublikowane, ale zajmująca się bezpieczeństwem w sieci firma SafeGuard Cyber ustaliła, że tylko od 1 do 10 marca bieżącego roku 6 700 powiązanych z Rosją „czarnych owiec” rozesłało w mediach społecznościo-

Mamy europejski rok wyborczy. Ledwie zakończyły się eurowy­ bory w 28 krajach, a już szykują się wybory powszechne w Au­ strii i w Grecji. Na jesieni wybory w Polsce. Były wybory pre­ zydenckie na Ukrainie, na Litwie, na Łotwie i na Słowacji. Będą wybory prezydenckie w Rumunii. Były wybory parlamentarne w Estonii i w Mołdawii. Być może będą w Wielkiej Brytanii.

Wybory, trolle, Kreml Rafał Brzeski

i brak cenzury w państwach demokratycznych ułatwiają rozpowszechnianie kłamstw zwanych popularnie fejkami, kreowanie scenariuszy narracji oraz ich szerokie rozpowszechnianie poprzez media własne, media teoretycznie obce, ale kontrolowane przez Moskwę kapitałowo lub przez agenturę wpływu, a także media obce, którym podsuwa się spreparowane treści po konkurencyjnych cenach. Przykładowo, do listopada 2018 roku program Sputnika retransmitowało Radio Hobby zamknięte przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji. Nadajnik tej stacji znajdował się w Legionowie i jego sygnał obejmował również Rembertów, Wesołą oraz inne podwarszawskie miejscowości zamieszkałe przez ludzi związanych z Ludowym Wojskiem Polskim. W innych krajach utworzono regionalne centra multimedialne z potężnym wsparciem technicznym i finansowym. Twórca tego imperium propagandowego Michaił Lesin, zanim w dziwnych okolicznościach pożegnał się z życiem, nie krył, że nie robi mu różnicy, czy kanał medialny, z którym współpracuje, jest publiczny czy prywatny. „Ma tylko przekazywać określony punkt widzenia”, a machina propagandowa Kremla już dostarczy ten „punkt widzenia” w stosownym opakowaniu i po atrakcyjnej cenie. Jedno się wszakże od czasów KGB nie zmieniło. Stany Zjednoczone są nadal „głównym przeciwnikiem”, a tuż za nimi jest NATO. W kremlowskim postrzeganiu świata wszystkie państwa znajdujące się poza strefą wpływów Moskwy są potencjalnymi członkami Sojuszu Atlantyckiego, a ponieważ większość państw europejskich to kraje członkowskie NATO, zatem finalnym celem wszelkich działań dezinformacyjnych w Europie są: osłabienie solidarności państw Unii Europejskiej oraz rozbicie ich transatlantyckich powiązań ze Stanami Zjednoczonymi. Nie gra przy tym roli, czy niejako „po drodze” będą promowane lub atakowane ugrupowania i politycy z prawa lub lewa. Rosyjska kampania „nie jest ukierunkowana ani na lewo, ani na prawo, ale jej celem jest podważenie zaufania i wiary w siebie oraz sianie chaosu i niepewności” – oceniał w połowie lutego były sekretarz generalny NATO Anders Rasmussen.

S

kala rosyjskich działań, zwłaszcza w sieci i mediach społecznościowych, jest olbrzymia. Do mieszania w głowach Amerykanom przed prezydenckimi wyborami w 2016 roku oddelegowano dwa lata wcześniej ponad 80 osób oraz oddano do dyspozycji ponad milion dolarów. Dla zatarcia śladów wykorzystano infrastrukturę komputerową nie tylko na terenie Ros­ ji, ale również w innych krajach, także w Stanach Zjednoczonych. Jak ustaliło FBI, na rekonesans do USA wysłano dwóch pracowników petersburskiej Agencji Studiów Internetowych, czyli osławionej „fabryki trolli”. Ich zadaniem było poznać realia w 9 stanach,

się porażkami, ale przed kilkoma tygodniami wyszło na jaw, że w dwóch powiatach na Florydzie wykradziono ze spisów wyborców kompletne dane uprawnionych do głosowania.

R

ównolegle stworzono potężny leksykon sformułowań, terminów, eufemizmów, żartów, porównań, skrótów, itp. używanych przez Amerykanów w mediach społecznościowych w trakcie dyskusji, sporów i kłótni na tematy polityczne. Godziny pracy „ekipy wyborczej” w Petersburgu podporządkowano strefom czasowym w USA, żeby nie było konfliktu między rytmem amerykańskiego życia a aktywnością trolli w sieci. Za pośrednictwem funkcjonariuszy służb wywiadu zbierano oryginalne formularze in blanco, które posłużyły później do sporządzenia fałszywych dokumentów stanowiących fundament dezinformacji, plotek, insynuacji i rozbudowanych narracji podważających wiarygodność poszczegółnych polityków i generalnie uczciwość amerykańskiego systemu wyborczego. Wykorzystując zhakowane dane personalne, podszywano się pod aktywistów lokalnych struktur partii politycznych oraz różnych stowarzyszeń i werbowano w sieci wolontariuszy. Jeden z takich nieświadomych współpracowników z Teksasu podpowiedział, gdzie kandydaci idą łeb w łeb, co skwapliwie wykorzystano. Trolle z Petersburga pozakładały liczne konta na Twitterze, promujące i krytykujące na równi Donalda Trumpa, jak Hillary Clinton. Były to konta o chwytliwych hasztagach, takich jak #TrumpTrain lub #Hillary4Prison. Jak ustaliło FBI, niektóre fałszywe profile sterowane z Rosji były tak popularne, że firmy amerykańskie płaciły od 25 do 50 dolarów od postu, byle tylko podwiązano pod niego ich reklamę. Posługując się wykradzionymi tożsamościami, założono też konta PayPal, które wykorzystano w 2016

ani Demokratów, ani Republikanów nie interesują problemy mniejszości. Ogłoszenie z maja 2016 roku głosiło: „Hillary Clinton nie zasługuje na czarne głosy”. Inne hasło brzmiało: „Nie można wybierać mniejszego zła. Lepiej już nie głosować WCALE”. Alternatywnie zalecano oddanie głosu na kandydatów niezależnych. Mistrzowskim pociągnięciem było zebranie poprzez sieć grupy ponad 100 autentycznych, kipiących aktywnością i naiwnych Amerykanów, a potem wykorzystanie ich do przełożenia kreowanej w Rosji wirtualnej rzeczywistości na realne demonstracje i protesty w Stanach Zjednoczonych. Ich animatorem był szalejący w sieci niejaki „Matt Skiber”, któremu udało się zdalnie z Petersburga zorganizować grupę autentycznych aktywistów, a ci przygotowali happening, podczas którego w klatce na platformie ciężarówki wieziono manifestanta ucharakteryzowanego na Hillary Clinton ubraną w więzienny kombinezon. Mało tego, już po wyborach petersburska szczujnia zorganizowała za pośrednictwem mediów społecznościowych dwie demonstracje w Nowym Jorku. Jedną popierającą Donalda Trumpa, a drugą pod hasłem „Trump NIE jest moim prezydentem”.

N

a podobnie szeroką skalę przygotowano „obsługę” referendum w sprawie Brexitu w Wielkiej Brytanii, kiedy to w ostatnich 48 godzinach kampanii z rosyjskich kont na Facebooku rozesłano ponad 45 tysięcy „brexitowych” fejków. Niezależna brytyjska grupa studyjna 89up. org wyliczyła, że podczas tej kampanii Russia Today i Sputnik docierały ze swym antyunijnym przekazem do większej liczby brytyjskich odbiorców niż biura oficjalnych kampanii Vote Leave lub Leave.EU. Podobnie było przed eurowyborami. Dokładne dane nie są jeszcze

R E K L A M A

Wspieraj ideę Polski Przedsiębiorczej (V RP). Prywatni polscy przedsiębiorcy tworzą już w tej chwili ponad 55% polskiego PKB i zatrudniają 75% polskich pracowników, a nie mają nic do powiedzenia w sprawach państwa. Proponujemy comiesięczną reklamę w „Kurierze WNET” (nakład 10 000 egz.) powiązaną z otrzymaniem gazety. Za podstawową reklamę o wielkości 11,5 x 11,5 cm w cenie 500,00 zł netto otrzymają Państwo gratis 100 egzemplarzy „Kuriera WNET” o wartości 5 zł za 1 szt., do rozpropagowania wśród swoich znajomych, współpracowników i pracowników.

Redaktor naczelny Mediów Wnet

R

osyjskie mistyfikacje przedwyborcze to nie żadna propagandowa papka, tylko dezinformacje a la carte wykorzystujące aktualną sytuację i nast­roje w danym kraju. Do odbiorców w Polsce adresowane są fejki i narracje związane z ustawą JUST Act 477. Odbiorcom w Wielkiej Brytanii serwowany jest Brexit w różnych smakach, we Francji protest „żółtych kamizelek” i unijne koncepcje prezydenta Emmanuela Macrona, w Niemczech zaś – polityka imigracyjna, kryzys spowodowany najazdem uchodźców oraz rosnąca popularność partii Alternatywa dla Niemiec. Utworzona z inicjatywy europos­ łanki Anny Fotygi europejska grupa do zwalczania rosyjskich dezinformacji wykryła i zdemaskowała od 2015 roku ponad 5 tysięcy fałszywek. Najwięcej – ponad 2000 – było związanych z Ukrainą i Krymem. Prawie 1200 dezinformacji dotyczyło Stanów Zjednoczonych, ponad 400 przypadków – NATO, a około 700 Unii Europejskiej, z czego ponad 120 było na temat Polski. Oskarżano nas m.in. o agresywne zachowanie wobec Moskwy, żądania terytorialne i marzenia o wchłonięciu przez Polskę – oczywiście z pomocą NATO – Białorusi i co najmniej części Ukrainy. Przykładowo, 20 lutego bieżącego roku w programie radia Sputnik w języku białoruskim podano, że gdyby Rosjanie nie zajęli Krymu, to Amerykanie umieściliby na półwyspie swoje wyrzutnie rakietowe i pod ich osłoną Polacy zagarnęliby zbrojnie Białoruś. Gdyby jednak w Warszawie uznano, że polskie siły są zbyt słabe, to polskie R E K L A M A

Zainwestuj w reklamę w mediach WNET!

Krzysztof Skowroński

wych materiały, które dotarły do 241 milionów europejskich użytkowników. Ich efekt jest trudny do określenia. Nie sposób bowiem ustalić, czy nawet jeśli zostały przez odbiorców odebrane, to czy je przeczytali, a tym bardziej, czy zapadły w ich świadomość.

Jan Kowalski

lider projektu V Rzeczpospolita jan.kowalski@kurierwnet.pl

służby wywiadowcze zorganizowałyby w Mińsku skuteczny zamach stanu i osadziły propolski reżym. W Wielkiej Brytanii, po chemicznym ataku „nowiczokiem” w Salisbury, producenci jedynie słusznej kremlowskiej prawdy rozpowszechnili ponad 40 różnych narracji wyjaśniających próbę otrucia dezertera z GRU Siergieja Skripala i jego córki. Każda z tych narracji była oczywiście „niepodważalna”.

T

ematy, stosunek prawdy do kłamstwa w przekazie, wykorzystane platformy oraz inne elementy konstrukcji dezinformacji zależne są od wyobraźni scenarzystów, a zatem liczba możliwych rozwiązań jest w zasadzie nieskończona. Dwa lata temu były to prymitywne fałszywki w rodzaju powtórzonej przez telewizję RT wiadomości portalu dan-news.info, że na froncie w rejonie Doniecka walczą dwa tuziny snajperek z Polski. Obecnie najnowszą metodą jest tak zwany „głęboki fejk” (deep fake), czyli generowany komputerowo materiał video lub dźwiękowy ukazujący dowolną osobę mówiącą dowolne rzeczy. Osoba może „mówić” własnym głosem, tyle, że tekst będzie spreparowany, gdyż jest to przemontowany zlepek fragmentów różnych wypowiedzi. Podobnym zlepkiem obrazów może być bohater filmiku lub jego twarz może być „wpreparowana” w postać kogoś innego i w sytuację, w której nigdy nie uczestniczył. Poza własnymi lub kontrolowanymi kanałami medialnymi, Rosja wykorzystuje różnych aktorów do rozpowszechniania dezinformacji. Najgroźniejsza jest świadoma agentura wpływu. Wsparciem dla niej są „pudła rezonansowe”, które bez refleksji powtarzają zasłyszane treści. No i dezinformacyjny plebs, zwany w Moskwie gawnojedy, czyli ludzie, którzy z własnej woli promują moskiewską narrację. Należą do nich na równi progresiści, pacyfiści, internacjonaliści, apologeci rozwiązłości seksualnej, sodomici, a także panslawiści, zwolennicy białej supremacji, kanapowi neofaszyści itp. Gawnojedy to nie agenci, gdyż nikt ich nie werbował, ale ich przydatność jest nie do przecenienia. Trudno bowiem znaleźć bardziej podatny materiał do manipulacji i medium bardziej żarliwie rozpowszechniające wszelką dezinformację. Wystarczy tylko sprytnie ich poszczuć. Gawnojedy są też często autorami politycznych happeningów lub krzykliwym mięsem armatnim demonstracji, które można później nagłośnić, pokazując je w telewizji RT. Dla Kremla „główny przeciwnik” to nadal USA, więc podczas kampanii przedwyborczych byli, są i będą dyskretnie promowani politycy niechętni Stanom Zjednoczonym. Zwłaszcza w Niemczech, gdzie elity aż piszczą, żeby się pozbyć „okupacyjnego jarzma” Amerykanów. We Francji i w Niemczech promowani są również politycy opowiadający się za stworzeniem tak zwanej euroarmii, która jest ewident­ną konkurencją dla Sojuszu Atlantyc­kiego. Na obszarze całej Unii Europejskiej informacyjna opieka Kremla obejmuje niezmiennie polityków oraz środowiska sprzyjające Moskwie, niechętne Ukrainie, opowiadające się za jednością i współpracą Słowian itp. Do wykorzystania nadaje się każdy polityk i celebryta, który przejawia niechęć do USA, do NATO, do każdego działania i każdej koncepcji ograniczającej osiągnięcie przez Rosję dominującej pozycji na kontynencie euroazjatyckim. I o tym warto pamiętać. K


KURIER WNET · CZERWIEC 2O19

16

P

odzielona lewica w odwrocie. Rządząca dwa lata temu Francją Partia Socjalistyczna Françoise Hollande’a i skrajnie lewicowa partia La France Insoumise z trudem przekraczają pięcioprocentowy próg wyborczy. Co wyniki eurowyborów nad Sekwaną mówią nam o obecnym francuskim pejzażu politycznym po dwóch latach rządów Emmanuela Macrona? Czy walka o przywództwo między obozem prezydenckim La République en Marche i ugrupowaniem Marine Le Pen Rassemblement National (wcześniej Front National, FN) jest trwałym zjawis­kiem? Wreszcie: jakie można stąd wywieść wnioski i prognozy co do kształtu francuskiej sceny politycznej?

Istotnym czynnikiem eurowyborów 2019 nad Sekwaną była wysoka (wyższa od prognozowanej) frekwencja. W tych wyborach wzięło udział ponad 50% uprawnionych do głosowania, podczas gdy w ostatnich 20 latach frekwencja wyborcza do europarlamentu sytuowała się we Francji na poziomie 40 procent. Ostatnio frekwencja wyborcza przekroczyła nad Sekwaną 50% podczas eurowyborów w 1994 roku, czyli krótko po przyjęciu traktatu z Maastricht, który przekształcał Wspólnotę Europejską w Unię Europejską, zapowiadał przyjęcie wspólnej waluty i wprowadzał istotne zmiany do wspólnej przestrzeni gospodarczej i rynku wspólnotowego. Dlaczego Francuzi postanowili masowo zagłosować w tegorocznych eurowyborach? Coraz więcej kwestii związanych ze wspólną przestrzenią gospodarczą i geograficzną budzi ich zainteresowanie, a tak naprawdę należałoby powiedzieć: sprzeciw… Polityka migracyjna i migracyjny kryzys, kwestie związane z rynkiem pracy w UE, w tym zagadnienie tzw. pracownika oddelegowanego, deficyt demokrac­ ji w ins­tytucjach Unii Europejskiej; wreszcie zjawiska wynikające z integ­ racji europejskiej czy szeroko pojętej globalizacji – dzielą Francuzów według linii podziału coraz częściej nazywanej przez politologów i komentatorów „globalizacja szczęśliwa vs nieszczęśliwa” lub „europejska integracja szczęśliwa vs nieszczęśliwa”. Decyzje podejmowane przez unijne instytucje mają czasem decydujący wpływ na życie Francuzów, ale skutki tych decyzji coraz częściej budzą nad Sekwaną kontrowersje i niezadowolenie… Kolejna przyczyna wyższej niż zwykle frekwencji w eurowyborach we Francji to trwający od ponad pół roku kryzys społeczny. Wybory stały się więc okazją do wyrażenia opinii o dwuletniej prezydenturze Emmanuela Macrona i rządach premiera Edouarda Philippe’a. Prezydent Francji zresztą spotęgował to zjawisko, biorąc osobiście udział w kampanii wyborczej poprzedzającej eurowybory 2019, co przerodziło się w dużym stopniu w plebiscyt dla samego Emmanuela Macrona i jego prezydentury – który zresztą przegrał. Po ogłoszeniu jeszcze wówczas sondażowych wyników eurowyborów premier Philippe, zwracając się do działaczy La République en Marche podczas wieczoru wyborczego stwierdził, że „trudno mówić o zwycięst­wie, kiedy zajęło się drugie miejsce”.

Ugrupowanie Emmanuela Macrona uplasowało się bowiem na drugim miejscu za partią Marine Le Pen. Stosunkowo niskie notowania przedwyborcze La République en Marche skłoniły (jak można się domyślać) Emmanuela Macrona do wzięcia osobiście udziału w kampanii wyborczej. Podobnie jak były prezydent Nicolas Sarkozy 10 lat temu, Emmanuel Macron promował listę kandydatów swojej partii i udzielał w terenie wsparcia jej liderom. Doprowadziło to do tego, że komentatorzy francuskiej sceny politycznej uznali rywalizację wyborczą między Zrzeszeniem Narodowym Marine Le Pen i La République en Marche Macrona za powtórkę starcia tych polityków w drugiej turze francuskich wyborów prezydenckich 2017. Wówczas zdecydowanie wygrał Macron. Tym razem wygrała Marine Le Pen. Należy jednak odnotować, iż różnica w wynikach między rywalizującymi partiami wyniosła 0,9 punktu procentowego, czyli 200 tysięcy głosów. A więc bardziej niż o zwycięstwie Zrzeszenia Narodowego (RN) należałoby mówić o remisie ze wskazaniem na ugrupowanie frontystów.

F·R·A·N·C·J·A La République en Marche faktycznie przegrała tegoroczne wybory europarlamentarne, ale uzyskała lepszy wynik niż w 2014 r. ówcześnie rządzące we Francji ugrupowanie byłego prezydenta Françoise Hollande’a – Partia Socjalistyczna. Eurowybory 2014 rów-

przywództwo (grudzień 2017), przyjął za cel przejęcie francuskiego elektoratu chadeckiego, który od wielu lat nie ma jednego ugrupowania jako swojego pierwszego i stałego wyboru. Jednak zabiegi czynione przez Wauquieza i jego otoczenie sprawiły, iż od Repub-

Analizy powyborcze wskazują, iż część wyborców rozczarowanych polityką ekologiczną Emmanuela Macrona oddała swój głos na polityczną konkurencję – ELV. Na partię Zielonych głosowała też grupa niezadowolonych z ogólnej polityki prezydenta. Trudno

Najwyższa frekwencja nad Sekwaną w eurowyborach od 25 lat. Najwięcej komitetów wyborczych (34) w całej historii V Repub­ liki w eurowyborczym wyścigu. Obóz polityczny Emmanue­ la Macrona przegrywa z politycznym ugrupowaniem Marine Le Pen. Tradycyjna francuska centroprawica zalicza najwięk­ szą w swojej historii porażkę. Partia Zielonych (ELV) osiąga wy­ soki, choć nie najwyższy w jej historii eurowyborów wynik.

Krajobraz po bitwie Francuska scena polityczna po eurowyborach 2019 Zbigniew Stefanik nież wygrało ugrupowanie Marine Le Pen (Front Narodowy), z niemal identycznym wynikiem wyborczym jak teraz. O ile więc bez wątpienia mamy do czynienia z porażką ugrupowania Emmanuela Macrona, to wobec wyników wyborczych La République en Marche i Zrzeszenia Narodowego, jak również minimalnej różnicy w wynikach tych dwóch ugrupowań w tegorocznych eurowyborach, nie sposób mówić o klęsce partii Macrona, choć przegrana z frontystami jest polityczną i wizerunkową porażką dla samego prezydenta, który osobiście zaangażował się w kampanię wyborczą, promując swoją partię. Z sondażu pracowni Odoxa opublikowanego już po eurowyborach, w dniu 28 maja, wynika, że 72% res­ pondentów nad Sekwaną oczekuje, że prezydent zmieni swoją politykę i wprowadzi istotne zmiany w zapowiedzianym przez siebie planie reform francuskiego państwa. Sondaż z 29 maja dla dziennika „Le Figaro” pokazuje

likanów odeszła większość elektoratu centroprawicowego i centrowego, który jest przywiązany do jednoznacznego rozdziału Kościoła od państwa i przekonań religijnych od bieżącej polityki. Krajowy lider listy kandydatów do europarlamentu w tegorocznych eurowyborach, François-Xavier Bellamy, jest politykiem kojarzonym z konserwatywną prawicą. Nigdy nie wypierał się swojego przywiązania do religii i Kościoła katolickiego, podkreślając jednak wielokrotnie, iż jego religijne przekonania nie wpływają na jego działalność polityczną. Jednak przez zdecydowana część elektoratu centroprawicowego i centrowego François Bellamy jest uznawany za polityka znajdującego się zbyt na prawo francuskiej sceny politycznej. Zdaniem tych wyborców Bellamy dyskredytuje się jako lider z powodu swojego zaangażowania w debaty natury religijno-światopoglądowej, co zaprzecza neutralności państwa w kwestiach religijnych.

Ostatnio frekwencja wyborcza przekroczyła nad Sekwaną 50% podczas eurowyborów w 1994 roku, czyli krótko po przyjęciu traktatu z Maast­richt. zaś, że jeśli francuskie wybory prezydenckie odbyłyby się w maju tego roku, to pierwszą turę wygrałaby Marine Le Pen z poparciem 30%, a za nią uplasowałby się Emmanuel Macron z poparciem 28% respondentów sondażu. Pomimo zwycięstwa ugrupowania Marine Le Pen, trudno mówić o znaczącym sukcesie frontystów. Wynik wyborczy potwierdził, że poparcie dla tej partii sytuuje się na poziomie ponad 20%, podobnie jak w pierwszej turze francuskich wyborów prezydenckich dwa lata temu, jak w wyborach regionalnych z grudnia 2015, wyborach samorządowych czy eurowyborach z roku 2014. Frontyści nadal nie są w stanie przekroczyć we Francji pułapu 30% poparcia społecznego, co źle rokuje dla nich w nadchodzących wyborach samorządowych w roku 2020 i wyborach prezydenckich i parlamentarnych w roku 2022. Co więcej, analizy powyborcze sporządzone po tegorocznych eurowyborach pokazują, że Zrzeszenie Narodowe nie jest partią pierwszego wyboru dla przeciwników Emmanuela Macrona, spośród których większość głosuje na inne niż RN ugrupowania. Marine Le Pen i jej obóz polityczny nie jest więc uznawany przez większość Francuzów za alternatywę wobec obecnie rządzących Francją.

Dla tradycyjnej francuskiej centroprawicy eurowybory 2019 zakończyły się największą klęską polityczną w historii tej formacji. Nigdy w historii V Republiki centroprawica nie uzyskała wyniku jednocyfrowego. Tym razem Partia Republikanie Laurenta Wauquieza oraz lista kandydatów tej partii pod przywództwem Françoise-Xaviera Bellamy’ego uzyskała wynik zaledwie ośmioprocentowy. Przyczyna tej spektakularnej porażki leży najprawdopodobniej w strategii przewodniczącego partii. Kiedy Laurent Wauquiez objął jej

Słaby wynik wyborczy Republikanów pod przywództwem Laurenta Wauquieza dowodzi, że partia ta przestała reprezentować szeroko pojętą francuską centroprawicę. Źle to rokuje dla tego ugrupowania w perspektywie krótkoterminowej i średnioterminowej, czyli nadchodzących wyborów samorządowych i do senatu. Francuskie wybory samorządowe mają podwójne znaczenie dla biorących w nich udział ugrupowań politycznych, albowiem nie chodzi tylko o to, kto i jaka partia będzie sprawowała władzę w samorządach, ale również – jakie ugrupowanie będzie posiadało większość mandatów w senacie, który jest wybierany w systemie pośrednim przez kolegium składające się głownie z samorządowców. Obecnie większość w senacie ma Partia Republikanie, zwycięzca wyborów samorządowych 2014. Klęska w wyborach samorządowych 2020 będzie oznaczała dla tej partii utratę większości w senacie, czyli utratę wpływu na podejmowanie decyzji we Francji zarówno na szczeblu centralnym, jak i samorządowym. Uznając klęskę swojego przywództwa i kierunku, jaki nadał ugrupowaniu republikanów, 2 czerwca br. wieczorem Laurent Wauquiez podał się do dymisji.

powiedzieć, czy ELV będzie odgrywała w nadchodzących miesiącach, latach i kolejnych wyborach pierwszoplanową polityczną rolę nad Sekwaną. Warto jednak zauważyć, iż pomimo dość wysokiego wyniku wyborczego w eurowyborach 2009 ugrupowanie to nie odegrało istotnej roli na francuskiej scenie politycznej nigdy nie udało mu się powtórzyć sukcesu z 2009 roku.

Wyniki eurowyborów 2019 potwierdzają stan francuskiej lewicy, która – od dwóch lat głęboko podzielona – znajduje się w odwrocie i zmierza ku politycznemu upadkowi. Zarówno Partia Socjalistyczna (jeszcze dwa lata temu partia władzy nad Sekwaną), jak i La France Insoumise (ugrupowanie, którego Jean-Luc Mélenchon był jednym z czterech liderów politycznych pretendujących do drugiej tury wyborów

prezydenckich w 2017), uzyskały wynik sześcioprocentowy i ledwie przekroczyły próg wyborczy. Inne ugrupowania lewicowe, które wystawiły w tych wyborach samodzielne listy, nie przekroczyły tego progu. Ten stan rzeczy każe postawić prognozę, iż w najbliższej przyszłości lewica nie będzie odgrywała pierwszoplanowej roli na francuskiej scenie politycznej. Można wręcz postawić pytanie, czy tworzące ją ugrupowania nie należą po prostu do przeszłości?

Wybory 2019 nad Sekwaną dowiodły, iż ruchowi żółtych kamizelek nie udało się przekształcić działalności demonstracyjno-protestacyjnej w polityczną. W styczniu 2019 roku wszystkie sondaże nad Sekwaną zapowiadały, że jeśli eurowybory odbyłyby się w styczniu, potencjalna lista żółtych kamizelek mogłaby liczyć na co najmniej 13% poparcia. Jednak od stycznia tego roku ruch żółtych kamizelek tracił popularność. Żadna lista kandydatów, która występowała w wyborach 2019 pod szyldem żółtych kamizelek, nie uzyskała nawet jednego procentu głosów. W eurowyborach 2019 we Francji wzięły udział 34 komitety wyborcze, z czego 28 nie przekroczyło progu wyborczego, co pokazuje, że około 25%

źle rokuje w kwestii trwałego rozwiązania przedłużającego się kryzysu społecznego. Ugrupowanie Marine Le Pen zaś, choć jest zwycięzcą tegorocznych eurowyborów, nie powiększyło swojego kapitału politycznego i nie jawi się większości Francuzów jako polityczna alternatywa wobec obecnie rządzących. Wreszcie – sumując wyniki wyborcze uzyskane w tegorocznych eurowyborach przez prezydenckie ugrupowanie La République en Marche i partię Marine Le Pen Rassemblement National, można stwierdzić, iż oba te ugrupowania reprezentują mniej niż połowę wyborców, którzy wzięli udział w eurowyborach 2019 we Francji. A więc ponad polowa Francuzów nie utożsamia się ze sporem politycznym Emmanuel Macron vs Marine Le Pen, a żadne z tych ugrupowań nie może liczyć na masowy przypływ wyborców w najbliższym czasie. Wyniki uzyskane przez te ugrupowania są bardzo zbliżone do uzyskanych przez nie podczas pierwszej tury francuskich wyborów prezydenckich 2017 roku. Wygląda więc na to, że francuska scena polityczna nadal znajduje się w stanie głębokiej dekonstrukcji i w najbliższym czasie się to nie zmieni. To rozdrobnienie znacznie utrudni znalezienie politycznego rozwiązania konfliktów powstałych na tle społecz-

Premier Philippe podczas wieczoru wyborczego stwierdził, że „trudno mówić o zwycięstwie, kiedy zajęło się drugie miejsce”. wyborców nie będzie miało swojego przedstawiciela we francuskiej delegacji do europarlamentu. Wyniki dowodzą też, że Francuzi już nie głosują masowo na tradycyjną centrolewicę i centroprawicę, które to nurty były reprezentowane jeszcze dwa lata temu odpowiednio przez Partię Socjalistyczną i Republikanów. Obóz prezydencki w tych eurowyborach ograniczył straty, jednak mniej niż jedna czwarta Francuzów popiera Emmanuela Macrona i jego kierunek polityki. A więc francuski prezydent i podległy mu rząd znajdują się we Francji w politycznej mniejszości, co

no-gospodarczym, co będzie potęgowało francuski kryzys, wyjście z którego jest ściśle powiązane z zawarciem jakiegoś społeczno-politycznego kompromisu. Także ewidentny brak politycznego przywództwa nad Sekwaną, sprawowanego przez jakieś ugrupowanie czy polityka, stanowi przeszkodę w osiąganiu kompromisów, w doprowadzeniu do zaakceptowania tych kompromisów przez większość społeczeństwa, czy po prostu w stabilizowaniu społeczno-politycznej sytuacji. W najbliższym czasie we Francji będzie to coraz trudniejsze. K

R E K L A M A

Bank BGŻ BNP Paribas SA 16 2030 0045 1110 0000 0150 1280 darowizna dla kombatantów Darowizna na rzecz Fundacji Polskiego Państwa Podziemnego to wsparcie pomocy finansowej, socjalnej lub prawnej na rzecz kombatantów Armii Krajowej, Powstańców Warszawy i Żołnierzy Szarych Szeregów.

kpt. Jan DRUŻYŃSKI, „Wojtek”, strzelec i łącznik Powstania Warszawskiego w Śródmieściu Południowym. Harcerz i żołnierz Armii Krajowej, VII zgrupowanie (batalion) „Ruczaj” – kompania „Tadeusz” – pluton 137.

Zaskoczeniem eurowyborów 2019 we Francji było uzyskanie dwucyfrowego wyniku przez formację Zielonych, czego nie przewidywały żadne przedwyborcze sondaże. Francuska partia Zielonych ELV uzyskała ponad 13% poparcia – o 5% więcej niż podczas eurowyborów 2014 i 3% mniej niż w 2009 roku. Wynik ten potwierdza trend, który ujawnił się w wielu krajach Europy Zachodniej, gdzie ugrupowania Zielonych uzyskały stosunkowo wysokie wyniki wyborcze w tegorocznych eurowyborach. Dla przykładu, w Niemczech Zieloni uzyskali 20% wyborczego poparcia.

Przekaż 1% podatku na kombatantów KRS 0000101325 Fundacja Polskiego Państwa Podziemnego, ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa www.fundacja-ppp.pl | tel. (22) 620 12 80, (22) 624 14 77 | e-mail: sekretariat@fundacja-ppp.pl


CZERWIEC 2O19 · KURIER WNET

17

I · M · P · E · R·A·T· O · R

Z

godnie z obowiązującą w Rosji konstytucją, ale także znacznie bardziej bezlitosnymi prawami natury, ma to być ostatni rok drugiej i z legalnego punktu widzenia ostatniej kadencji Władimira Putina. Będzie on miał wówczas 72 lata, co oczywiście nie przesądza o jego odejściu, ale też zdaniem wielu Rosjan przybliża czas transferu władzy. Redakcja popularnego w środowiskach rosyjskiej inteligencji moskiewskiego tygodnika i portalu internetowego „Nowoje wriemia” rozpoczęła w związku z problemem roku 2024 dyskusję o tym, jak obóz władzy zamierza przeprowadzić zmianę (o ile w ogóle) na stanowisku rosyjskiego prezydenta. Dyskusja jest warta obserwacji. Z dwóch przynajmniej powodów. Sam problem ewolucji rosyjskiego systemu jest niezmiernie ciekawy, a z polskiej perspektywy istotny. Ale również warto wiedzieć, co na ten temat myślą uczestniczący w debacie zwolennicy rosyjskiej opozycji, intelektualiści i eksperci, bo to daje wgląd w to, jak wygląda dziś istotna część rosyjskiej opozycji antyputinowskiej, w jaki sposób diagnozuje sytuację w Rosji i czego spodziewa się w najbliższych latach.

Tatiana Stanovaya, wybitna rosyjska politolog i niezwykle przenikliwy obserwator rosyjskiego obozu władzy jest zdania, iż zasadniczym problemem i wyzwaniem, przed którym dziś i w perspektywie najbliższych kilku lat stoi Władimir Putin, jest brak w rosyjskim systemie władzy mechanizmów, które umożliwiłyby zagwarantowanie bezpieczeństwa emerytowanemu prezydentowi i zapewnienie kontynuowania linii politycznej ukształtowanej w ostatnich latach. Z formalnego punktu widzenia, tzn. biorąc zapisy rosyjskiej konstytucji na poważnie, Putin winien przekazać władzę w 2024 roku politykowi, który wygra wybory. Obecnie w Rosji mało kto wierzy, że zdecyduje się on na taki krok. Ale niezależnie od tego, jaka będzie jego ostateczna decyzja, zdaniem rosyjskiej politolog trzeba poważnie traktować deklaracje prezydenta o odejściu. Pytanie tylko, czy wewnętrzne mechanizmy systemu putinowskiego umożliwią przekazanie władzy, a nie wymuszą jego trwanie na stanowisku do samego końca, to znaczy do czasu, kiedy natura rozwiąże problem zmiany rosyjskiego przywództwa. Dylemat, przed jakim dziś stoi Putin, jest natury fundamentalnej – co trzeba będzie zdemontować – państwo czy fundamenty zbudowanego przez siebie systemu? Przyjęcie jakiejkolwiek formuły przedłużenia władzy Putina, czy to w trybie zmiany konstytucji, czy jakichkolwiek rozwiązań pośrednich, oznacza zdaniem Stanovej demontaż ustrojowy państwa, a przynajmniej rozpoczęcie procesu fundamentalnej przebudowy instytucji państwowych, który nie wiadomo do czego doprowadzi. Druga strona tej alternatywy oznacza nie tylko brak gwarancji bezpieczeństwa dla byłego prezydenta i jego najbliższych współpracowników, bo niezależnie od deklaracji i uzgodnień, wraz z przyjś­ ciem następców trzeba będzie się liczyć z ukształtowaniem nowej elity władzy i nowego podziału stref wpływów oraz nowego rozkładu interesów, ale również możliwość zakwestionowania obecnej linii politycznej zarówno w sprawach wewnętrznych, jak i zagranicznych. Zarówno dążenie do zagwarantowania swojego bezpieczeństwa, jak i kontynuowania obecnej linii politycznej państwa, będą, zdaniem Stanovej, prowadziły do koncentrowania się Kremla w najbliższych latach na dwóch kwestiach – wyboru następcy oraz wpisania do rosyjskiego ustroju i szerzej instytucji prawno-państwowych mechanizmów mogących zagwarantować stabilizację systemu i bezpieczeństwo „byłych” z putinowskiego otoczenia po roku 2024. Za tym, że reżim rzeczywiście będzie szukał następcy, jej zdaniem przemawia biologia. Co paradoksalnie nie musi oznaczać odejścia Putina, ale może też równać się przedefiniowaniu jego roli w państwie rosyjskim. Biorąc pod uwagę wypowiedzi samego Putina, jak również ewolucję jego zainteresowania sprawami publicznymi oraz zmianę systemu, najbardziej prawdopodobny wydaje się scenariusz odejścia rosyjs­kiego prezydenta, ale nie z polityki, tylko rezygnacja z obowiązku interesowania się sprawami Rosji, a skoncentrowanie uwagi na rozgrywkach międzynarodowych, które już dziś zajmują najwięcej czasu lokatorowi Kremla. W takiej konstrukcji przyszły rosyjski prezydent będzie technokratą, zajmującym się przede wszystkim gospodarką i sprawami społecznymi, a dla Putina zostanie

ROK 2024 czyli pytanie o perspektywy odejścia Putina W rosyjskiej polityce rok 2024 jest datą kluczową, a stać się może nawet, używając ter­ minologii Sołżenicyna, węzłem historii, kiedy wypadki ulegają przyspieszeniu, a kon­ sekwencje podejmowanych decyzji mogą przesądzić o losie kraju, a przynajmniej na­ stępnego pokolenia. Marek Budzisz

zbudowane nowe stanowisko, które pozwoli mu skoncentrować uwagę na sprawach rozgrywek globalnych.

Andriej Kolesnikow, jeden z najpopularniejszych rosyjskich dziennikarzy politycznych i współpracownik moskiewskiego Centrum Carnegie jest zdania, że Putinowi nie pozwoli odejść wewnętrzna logika zbudowanego przezeń systemu. W największym skrócie sprowadza się ona do równoważenia dwóch rodzajów grup interesów, klanów czy sitw, które dziś kontrolują Rosję. Z jednej strony mamy do czynienia z „księstwami” rozbudowanych i konkurujących ze sobą resortów i formacji siłowych. Ich rywalizacja o wpływy, pozycję, zasoby była i jest nadal równoważona przez putinowskich oligarchów – bogate rodziny, które uwłaszczyły się na publicznym majątku lub bogacą się na kontraktach rządowych. Zwornikiem chwiejnej równowagi jest sam Putin. Jego sytuacja jest trudniejsza niż jeszcze kilka lat temu, np. w roku 2007, bo brak jest obecnie perspektyw przyspieszenia w rosyjskiej gospodarce czy powtórzenia naftowego boomu z czasów pierwszej jego kadencji. A zatem klany i grupy interesów rywalizują o kontrolę nad kurczącymi się zasobami. Mało tego, muszą więcej uwagi i energii poświęcać na stabilizowanie całego systemu, bo nastroje ludzi są dziś zdecydowanie mniej przychylne władzy niźli przed końcem drugiej putinowskiej kadencji. W takiej sytuacji perspektywa zmian systemowych musi oznaczać wzrost niepewności jutra dla części obecnych elit władzy. Zdaniem Kolesnikowa to poczucie zagrożenia będzie powodowało wzrastającą presję na Putina – zwornika systemu – aby pozostał na swoim stanowisku. Aż do momentu, kiedy wzorem Breżniewa, biologia rozwiąże kwestię następcy na Kremlu.

Zdaniem Aleksandra Morozowa, rosyjskiego socjologa związanego z opozycją, dziś na emigracji w Pradze, z trzech możliwych scenariuszy – pierwszy: Putin odchodzi, drugi: Putin zostaje i trzeci: Putin nagle umiera, dla opozycji jakiekolwiek znaczenie może mieć tylko ten ostatni. I do niego trzeba się przygotowywać i nań czekać. Dlaczego to takie ważne? Bo wówczas, zgodnie z rosyjską konstytucją, w terminie 90 dni trzeba będzie zorganizować i przeprowadzić następne wybory, a w razie niespodziewanej śmierci dzisiejszego lokatora Kremla obóz władzy nie będzie do nich przygotowany. Te wybory będą tym ważniejsze, że w ich trakcie rozstrzygnie się przyszłość kraju na następne 20, a może 30 lat i opozycja nie może stracić swej szansy. Dziś ani

społeczeństwo, ani obóz władzy o roku 2024, jego zdaniem, nie myślą, a przygotowania zaczną się rok przed tą datą. Ale co będzie, jeśli Putin nie odejdzie przedwcześnie? Zdaniem Morozowa, nic się nie stanie. Przede wszystkim dlatego, że problemem nie jest transmisja władzy w inne ręce ani ostateczna forma ustrojowa państwa, ale to, czy system Putinowski, system relacji władza – społeczeństwo jest na tyle stabilny, że zmiana władzy będzie przebiegać bez większych wstrząsów. Rok 2024 jest w tym sensie datą umowną; ta próba może nastąpić zarówno wówczas, jak i np. w roku 2030, kiedy Putin będzie miał już 78 lat i ponownie, po chwilowym interregnum, będzie chciał wrócić do pełni władzy. Zdaniem Morozowa nazwisko tego, kto w 2024 roku zmieni Putina (może na jedną kadencję, może na dłużej), jest już Rosjanom znane. Zważywszy na politykę personalną reżimu, która charakteryzuje się zadziwiająca trwałością, przynajmniej na najwyższych szczeblach władzy, następcą obecnego prezydenta Rosji będzie doświadczony urzędnik, który zarządzał już albo wielką korporacją, albo dużym regionem, albo sprawdzał się w rządzie. Musi być oficerem, nie tylko dlatego, że siłowicy odgrywają w rosyjskiej polityce kluczową rolę, ale również z tego powodu, że będzie on głównodowodzącym rosyjską armią. Musi też być człowiekiem doświadczonym w sprawach międzynarodowych, zdrowym i uporządkowanym. A teraz nazwiska, bo lista nie jest długa. Mogą to być, zdaniem Morozowa, Czemiezow (szef Rostechu – broń i uzbrojenie, kolega Putina z czasów wspólnej służby w Dreźnie), Kudrin (były minister finansów, obecnie szef rosyjskiego odpowiednika NIK), Kirijenko (szef administracji Prezydenta, wcześniej prezes Rosatomu), Kozak (wicepremier nadzorujący sektor paliwowy), Miedwiediew oraz Sobianin (mer Moskwy, wcześniej następca Mied­ wiediewa w funkcji szefa administracji Putina i wicepremier, kiedy Putin objął funkcję premiera). Może to też być, zdaniem Morozowa, któryś z „młodych wilków” rosyjskiego obozu władzy. Ale dziś nie ma sensu bawić się w tę giełdę nazwisk, bo brak jest jakichkolwiek sygnałów świadczących o tym, że Putin rzeczywiście szuka następcy. I czy taki moment w ogóle nastąpi, będzie zależeć od szeregu czynników. Spośród nich chyba najistotniejszym jest sytuacja międzynarodowa. Jeśli Putinowi uda się w ciągu najbliższych 3 lat zmniejszyć stopień międzynarodowej izolacji Rosji i osłabić znaczenie sankcji oraz spoistość kolektywnego Zachodu, to problem roku 2024 w ogóle nie wystąpi. Będzie wówczas realizowany scenariusz Nazarbajewa, to znaczy Putin, niezależnie od prawnego

opakowania, będzie rządził, a formalne funkcję będzie sprawował „prezydent techniczny”. Jeśli napięcie wokół Rosji nie opadnie, problem następstwa zejdzie na plan drugi, bo najważniejsze będzie to, czy system i liczący z grubsza 20 mln ludzi szeroko rozumiany rosyjski obóz władzy przez najbliższe 20 lat będzie w stanie tak się skonsolidować, aby z tym naporem walczyć i mu się przeciwstawiać. Zdaniem Morozowa taki jest polityczny horyzont działań Putina – najbliższe 20 lat, kiedy chce on doprowadzić do nowego pozycjonowania Rosji w systemie światowym. Chyba, że przypomni o sobie biologia.

Fiodor Kraszeninnikow, rosyjski dziennikarz i politolog pracujący w Deutsche Welle, jest zdania, że w rosyjskich realiach w ogóle nie ma „problemu roku 2024”. Według niego do Rosji należałoby zastosować analogię do Uzbekistanu, kiedy po wyborach, w których zwyciężył tamtejszy dyktator Islam Karimow, okazało się, że gdyby poważnie traktować obowiązującą wówczas w kraju konstytucję, nie tylko nie miał on prawa wygrać wyborów, ale nie powinien nawet w nich uczestniczyć. I co z tego – przecież nikt nie protestował i Karimow sprawował swą funkcję aż do przedwczesnej i dość niespodziewanej śmierci. W tym sensie zapisy konstytucji nie stanowią, zdaniem Kraszeninnikowa, problemu dla rosyjskiego obozu władzy. W gruncie rzeczy zdrowie Władimira Władimirowicza przy obecnym stanie medycyny też nie jest wielką przeszkodą, zwłaszcza że nie ma informacji, prócz plotek, o tym, aby znany ze swego zdrowego trybu życia i niechęci do alkoholu Putin na coś chorował. A nawet jeśli, to Rosja zna przypadki rządów ciężko chorych przywódców, i to przez długie lata. Co innego jest, a raczej może być problemem: rankingi popularności. Bo w jego opinii, reżim Putina jest ciekawym i rzadko spotykanym połącze­niem archaicznego zamordyzmu i współczesnych, bardzo zaawansowanych technologii socjotechnicznych. Badania opinii publicznej prowadzone są dla władzy w Rosji na bieżąco i bardzo dokładnie. Są potrzebne, aby wiedzieć, na jakich siłach społecznych opiera się władza, kto ją popiera, na kogo może liczyć. Ostateczny kształt uprawianej przez Kreml polityki związany jest z dążeniem do utrzymania wysokiego poparcia u części rosyjskiego społeczeństwa. Jest to potrzebne po to, aby z jednej strony niwelować niekorzystne efekty błędów i chybionych posunięć, a z drugiej – nie dopuścić do powstania antyputinowskiej alternatywy. Zarówno wśród opozycji, jak i, a może przede wszystkim, w obozie władzy. Prognoza,

jaką formułuje Kraszeninnikow, jest następująca: jeśli ranking popularnoś­ ci Putina spadnie na tyle, że będzie on w zasięgu innych pretendentów albo tak się obniży, że w niektórych głowach powstanie myśl, iż jego odsunięcie wywoła większy entuzjazm społeczny niźli sprzeciw, wówczas dni Władimira Władimirowicza będą policzone. Osobną sprawą jest, czy system Putinowski przetrwa bez samego Putina. Na to Kraszeninnikow nie daje odpowiedzi. I jeszcze jedna kwestia. Czy protesty, demonstracje mogą spowodować zmianę władzy w Rosji? Otóż, jego zdaniem, nie mogą. Władza nie odejdzie, nie rozpocznie zmian pod wpływem ulicy. Ale protesty mogą być katalizatorem przyspieszającym z jednej strony spadek popularności Putina, a z drugiej – myślenie części przedstawicieli obecnego obozu władzy, czy czasem zmiana na stanowisku prezydenta nie wyjdzie temu obozowi na korzyść. I to może być początek zmian.

Grigorij Gołosow, niezależny publicysta i profesor petersburskiego Uniwersytetu Europejskiego jest przekonany, że jedynym czynnikiem, który może spowodować oddanie przez Putina władzy, może być szybko pogarszający się stan jego zdrowia. A zatem w umownym 2024 roku będziemy mieli do czynienia – dowodzi – z osobistą decyzją rosyjskiego prezydenta. A to w praktyce oznacza przeprowadzenie operacji, którą Gołosow określa mianem manipulacji instytucjonalnych. Mają one polegać na takich zmianach systemu prawno-instytucjonalnego Rosji, które pozwolą przedłużyć kadencję obecnego prezydenta, nie narażając go na krytykę łamania obowiązującej konstytucji. Z tego przede wszystkim powodu nierealistyczny jest kreślony przez niektórych publicystów scenariusz wchłonięcia Białorusi przez powołanie nowego państwa związkowego, na czele którego stanąłby Putin. Nie byłby on już prezydentem Federacji Rosyjskiej, ale w hierarchii władzy znacząco by awansował, robiąc też pierwszy, istotny krok w kierunku odbudowy Imperium Rosyjskiego. Opcja ta jest zdaniem Gołosowa nierealna nie tylko dlatego, że elity Białorusi tego nie chcą. Z rosyjskiej perspektywy związane z tego rodzaju przedsięwzięciem ryzyka są nie mniejsze. Połykanie Białorusi, jeśliby odejść od figur publicystycznych, w praktyce musiałoby polegać na gruntownej przebudowie ładu prawnego i instytucjonalnego Federacji Rosyjskiej, co w pewnym uproszczeniu można by nazwać budowaniem nowego państwa. I ten proces, zdaniem petersburskiego publicysty, jest dziś ponad siły putinowskiego reżimu. Przede wszystkim dlatego,

że sam fakt przebudowy uruchamia procesy politycznej rywalizacji związane z pozycjonowaniem się lokalnych i ponadlokalnych grup interesów, a to z kolei zwiększa, a nie redukuje ryzyko podziału elit i politycznej rywalizacji. A zatem przedsięwzięcie, którego celem miałoby być stabilizowanie systemu putinowskiwgo przez zapewnienie personalnej kontynuacji władzy, przeistoczyłoby się w działanie sprzyjające jego dekompozycji.

Leonid Gozman, jeden z byłych liderów Sojuszu Sił Prawicowych, a wcześniej doradca Jegora Gajdara i Anatolija Czubajsa jest przekonany, że problemem dla Rosji nie jest cezura roku 2024. Jeśli Putin podejmie decyzję, że chce pozostać u władzy, to ma do dyspozycji co najmniej kilka wariantów, zarówno prawnych, jak i politycznych, które mogą mu ułatwić osiągnięcie celu. Ważne jest co innego. Otóż zdaniem Gozmana przedłużenie panowania obecnego prezydenta Ros­ji nie rozwiąże problemu, który okreś­ la on mianem „próżni egzystencjalnej władzy”, czyli grubsza rzecz biorąc, polegającego na braku racjonalnego uzasadnienia, po co się rządzi. Kiedy czas rozwieje ostatnie złudzenia, okaże się, że rosyjska władza opiera się na „gołej sile”. Zdaniem Gozmana rosyjska elita ucieknie się do jednego, ostatniego argumentu, jakim dysponuje – obrony kraju przed spodziewaną agresją wrogich sił. Tylko że ta ideologia oblężonej twierdzy, która już dziś zaczyna dominować w rosyjskim dyskursie publicznym, prędzej czy później przekształci się w teorię „obronnego uderzenia wyprzedzającego”, czyli nazywając rzeczy po imieniu, rozpoczęcia przez Federację Rosyjską wojny. I to jest zasadniczy problem umownego roku 2024.

Georgij Satarow, politolog i publicysta, w przeszłości doradca Borysa Jelcyna, a obecnie członek władz opozycyjnej partii Parnas, jest właściwie jedynym – co wydaje się symptomatyczne – uczestnikiem tej debaty, który dostrzega możliwość odeg­ rania przez opozycję jakiejkolwiek roli w czekającej Rosję transmisji władzy. Nie ulega wątpliwości, że wewnętrzna równowaga systemu zostanie wówczas osłabiona, a dodatkowo zjawisko to wzmacniać mogą protesty społeczne, nasilające się w związku z pogarszającą się sytuacją gospodarczą kraju. Ani protesty, ani opozycja nie są, jego zdaniem, w stanie odegrać samodzielnej roli czy choćby czynnika przyspieszającego upadek systemu. „Jesteśmy tylko ziarnkami piasku pod butami Gwardii Narodowej Zołotowa”, pisze pesymistycznie. Ale nie znaczy to, że przed opozycją brak jest jakiejkolwiek perspektywy. Otóż jego zdaniem transmisja władzy zawsze, a w Rosji szczególnie, zwiększa poczucie niepewności elity. Jeśli temu towarzyszyć będą protesty, a opozycja – i to jest warunek konieczny jej politycznego sukcesu – dokona dzieła zjednoczenia, to wówczas bardziej realny staje się dziś nieprawdopodobny scenariusz. Jaki? Część obecnej elity władzy, obawiająca się dekompozycji systemu i chaotycznego, niekontrolowanego jego rozpadu, może dojść do wniosku, że jedynym ratunkiem jest porozumienie ze zjednoczoną opozycją, choćby po to, aby uspokoić ulicę. I to jest ta szansa, której nie można przeoczyć, uważa Satarow. Wówczas można będzie rozpocząć proces demontażu putinizmu. Dyskusja rosyjskich intelektualistów, przedstawicieli ruchów wolnościowych i liderów opozycji nie kończy się. Umowny rok 2024 w istocie jest pytaniem o trwałość istniejącego w Rosji reżimu i spoistość obozu władzy. Uderzające jest w tych diagnozach to, że zwolennicy opozycji właściwie nie widzą możliwości demontażu systemu, o ile władza nie popełni fundamentalnych błędów i nie nasilą się jej wewnętrzne podziały. Rola społeczeństwa w tym procesie, a opozycji demokratycznej w szczególności, w oczach samych jej sympatyków jest dość pasywna. A jeśli sami zwolennicy opozycji w ten sposób oceniają własne możliwości, warto postawić nie pytanie, czy zmiana rosyjs­ kiego systemu nastąpi, ale czy – jeśli nastąpi – zmieni się jego istota i jego polityka? A zatem, czy kreślone przez opozycję scenariusze odejścia Putina w razie ich realizacji nie oznaczają paradoksalnie wzmocnienie systemu, który Putin zbudował? K Marek Budzisz – historyk i menedżer, dzienni­ karz. W latach 1997-2001 doradca ministra Szefa Kancelarii URM i ministra finansów. Obecnie pracuje w prywatnym biznesie.


KURIER WNET · CZERWIEC 2O19

18

M·A·M·O·N·A

W

1971 roku Stany Zjednoczone zerwały ostatecznie umowę międzynarodową z Bretton Woods z 1944 roku, co oznaczało bezwolne i przeprowadzone na miarę ludzi odpowiedzialnych za międzynarodowe finanse uwolnienie dolara amerykańskiego od złota (do 1971 roku można była za 1 uncję złota uzyskać 35 USD). Lata 70. to również kryzys naftowy i wzrost potęgi krajów arabskich posiadających ropę, których cenę wywindowały Stany Zjednoczone. W Polsce natomiast ekipa towarzysza Gierka zaciągała pierwsze kredyty międzynarodowe. Niewątpliwie w Polsce nastąpiło zjednoczenie duchowe i mobilizac­ ja społeczeństwa, również masowe nawrócenia i pielgrzymki do miejsc świętych. Ponad 3 lata po pielgrzymce papieża, w pamiętnym roku 1981, w którym umierał Prymas Tysiąclecia kard. Stefan Wyszyński, dokonano zamachu na papieża, a w grudniu został wprowadzony na ponad 1,5 roku stan wojenny i nastąpiło powolne, kontrolowane „przejęcie wolności” w postaci układu z Magdalenki przez ekipę Jaruzelskiego-Geremka.

Miałem wówczas 7 lat. Oczywiście w domu czuło się poruszenie i podniosłą atmosferę. Pierwszy w historii świata Polski Papież przyjeżdża do Ojczyzny będącej pod jarzmem komunistycznym. Świat był już po wojnach w Korei i Wietnamie, ponad 30 lat po II woj­ nie światowej. Poza tragedią wielu wojen XX wieku trzeba pamiętać, że wojny wymagają finansowania.

Wolność 2.0

Zmiany 1989 roku i system neoliberalny Narastające w zawrotnym tempie od lat 70. XX wieku międzynarodowe odsetki domagały się spłaty. Polska nie była jedynym krajem, w którym ograbiono obywateli z oszczędności. Stało się to również w krajach Ameryki Łacińskiej (Argentyna…). System pieniądza dłużnego, ustanowiony w 1913 roku w Stanach Zjednoczonych (założenie FED), umiędzynarodowiony częściowo po II wojnie światowej, a całkowicie po 1971 roku, domaga ciągłej spłaty odsetek lub zaciągania kolejnych kredytów (nie z własnej woli) przez państwo, przedsiębiorstwa czy gospodarstwa domowe. Potrzebuje on, aby się ocalić, od czasu do czasu dokonać grabieży całych społeczeństw. Tym właśnie była denominacja złotówki w latach 90., kradzież OFE za rządów Donalda Tuska, kredyty tzw. frankowe, a może nawet afera Amber Gold. System ten stworzyli ekonomiści i politycy skupieni wokół tzw. szkoły chicagowskiej (Jeffrey Sachs), którzy wyznają zasadę monetaryzmu (Milton Friedman i kolejni szefowie FED). W tym systemie, który służy przede wszystkim międzynarodowym korporacjom, oferowane jest finansowanie bez limitu, a na owoce pracy poszczególnych społeczeństw nakładane są ciężary (podatki dochodowe na spłatę międzynarodowych odsetek, podatki od pracy, etc.). System ten w żadnej mierze nie służy gospodarce narodowej i lokalnym społeczeństwom. Charakteryzuje się raczej drapieżnym przepływem kapitału międzynarodowego i tzw. prywatyzacją, co fachowo określa się jako fuzje i przejęcia (M&A), wprowadzając niestabilność lokalnych społeczności. W Polsce tzw. transformacja ustrojowa doprowadziła do zainstalowania ustroju gospodarki neoliberalnej w 1997 roku (uchwalenie nowej kons­tytucji oraz ustawy Prawo bankowe, ustawy o NBP i ustaw o sądach i komornikach). W ten sposób międzynarodowy system finansowy został wkomponowany w polską rzeczywistość społeczno-gospodarczą i działa już przeszło 20 lat. Od tego czasu obowiązuje zasada „wzrost PKB”, a w mediach nie wymawia się drugiego członu tej zasady – „w oparciu o wzrost zadłużenia”. Tak jest skonstruowany ten system.

Solidarność i solidaryzm Jako Polacy uwięzieni w „więzieniu informacyjnym” PRL i posiadający na przełomie lat 80. i 90. w sobie coś, co nazywam „mentalnością peweksowską”, łatwo daliśmy się uwieść kolorowemu Zachodowi z pełnymi półkami, które i do nas zawitały. Podobnie dają się uwodzić (przekupić?) osoby rządzące w państwach rozwijających się. Za dolara czy euro można przecież zaspokoić konkretne potrzeby osobiste czy rodzinne. Niewątpliwym symbolem walki o wolność był dziś już błogosławiony ks. Jerzy Popiełuszko, kapelan Solidarności, kapelan ludzi pracy. I tu dochodzimy do sedna. W 1985 roku, kilka miesięcy po męczeńskiej śmierci ks. Jerzego, nastąpiło w Nowym Jorku spotkanie Rockefeller-Jaruzelski. Prawdopodobnie dokonali ustaleń nt. przyszłych przekształceń własnościowych. Ustrój pieniądza dłużnego, w którym się znaleźliśmy, całkowicie przeczy

Amerykański dług czy polski sen? Rozważania w 40. rocznicę zstępowania Ducha Świętego na polską ziemię Adam Domaradzki

zasadom solidaryzmu społecznego. Wyklucza on większość społeczeństwa z udziału w owocach pracy. Pożyteczna praca często nie jest w nim odpowiednio wynagradzana (zawody służby społecznej, np. nauczyciele, lekarze, kolejarze, rolnicy), a zawody w sektorach będących blisko bankowości, które nie przyczyniają się często do rozwoju społeczeństwa, a czasem wręcz je okradają, są najlepiej wynagradzane w gospodarce. Warto zdać sobie sprawę, że system jest skonstruowany tak, że wraz z każdym zakupem towaru w sklepie część naszych pieniędzy jest odprowadzana do właścicieli sektora finansowego, gdyż każdy produkt zawiera w sobie koszty kredytu. A nikt nas nie pytał o zdanie na ten temat!

Źródło problemu. Fiat Money i rozwój technologiczny Zaraz, zaraz. Czy politycy nie mówią nam: „więcej miejsc pracy?!” A czy inżynierowie nie dostają finansowania na nowe wynalazki, aby pracę automatyzować? To ja pytam – dla kogo te miejsca pracy? Dla robotów? Musimy wyeliminować zasadniczą systemową sprzeczność. Celem gospodarki – czy to narodowej, czy to międzynarodowej – powinno być zaspokajanie potrzeb ludności. Pieniądz powinien temu celowi służyć, zarówno po stronie finansowania produkcji, jak i umożliwienia dystrybucji i konsumpcji. Normalni obywatele – czy to w Polsce, czy w Argentynie, czy w Chinach – nie potrzebują derywatów, kursów walut, aby osiągnąć szczęście w swoim oikos i naszym polis. Potrzebują siebie nawzajem w rodzinach i pewnej ilości środków, aby przeżyć. Dobrze to oddaje myśl szkockiego inżyniera Douglasa z 1979 roku: System, który nie poz­wala społeczeństwom świata uzyskać dóbr, które już istnieją, bez uprzedniego zdobycia pieniędzy poprzez wytworzenie kolejnych dóbr, które nie są i być może nigdy nie będą potrzebne, stanowi bez­ pośrednie wytłumaczenie bezsensowne­ go napięcia i pośpiechu współczesnego świata biznesu. A ileż niepotrzebnych odpadów generuje system finansowy, który dyktuje warunki producentom?! Jakoś nie widać organizacji ekologicznych walczących z tą niesprawiedliwością, ale może za mało się rozglądam. Jak przyznają oficjalnie coraz liczniejsi ekonomiści, a nawet sam Bank Anglii, obecnie pieniądze tworzone są przez banki prywatne z niczego (ex nihilo). Takie pieniądze nazywamy również fiat money (niech się staną). Krótko mówiąc, nie ma takiej możliwości, aby człowiek czy przedsiębiorstwo nie otrzymało w banku kredytu, jeżeli posiada zdolność kredytową. Bank nigdy nie powie: zabrakło nam pieniędzy. Przyczynia się to do wielu

problemów społecznych i nadmiernej władzy środowiska bankierskiego, zwanego też banksterami. Strumienie pieniędzy są bardzo często kierowane nie na projekty, które przyczyniają się do rozwoju społeczeństwa, ale na te, które generują największe zyski dla sektora finansowego. Ekonomia solidaryzmu społecznego przyznaje bankom rolę pośrednika finansowego między Bankiem Narodowym a społeczeństwem. Obecnie jedynie ok. 8–12% pieniędzy to pieniądz emitowany przez NBP. Reszta jest pieniądzem stworzonym z niczego przez prywatny sektor finansowy, głównie z kapitałem międzynarodowym. Naczelną zasadą w takiej gospodarce – co przekłada się na funkcjonowanie społeczeństwa – jest zysk oraz wzrastające ceny, za którymi starają się nadążyć płace (praktycznie jedyne źródło dochodu), często poprzez podsycane konflikty społeczne. Przypomina to

w zachodnich społeczeństwach, które daleko odeszły od myśli arystotelesowskiej i tomistycznej (i duchowej, i społecznej), głębszą refleksję. Nawet królowa Anglii Elżbieta pytała ekonomistów City (może kurtuazyjnie?), dlaczego nikt tego nie przewidział. W następstwie pojawiło się w Europie sporo inicjatyw obywatelskich (rządy są przecież elementem tego systemu międzynarodowego zadłużenia), pośród których warto odnotować trzy: • Ruch Positive Money („pozytywny pieniądz” w odróżnieniu od negatywnego, odsetkowego), • Środowisko naukowe Monneta.org w Niemczech, skupiające ekspertów w dziedzinie monetarnej i dostarczające wiedzy w językach niemieckim i angielskim, • Inicjatywa referendalna Vollgeld („pełny pieniądz”) w Szwajcarii w czerwcu 2018 roku.

Nie ma takiej możliwości, aby człowiek czy przedsiębiorstwo nie otrzymało w banku kredytu, jeżeli posiada zdolność kredytową. Bank nigdy nie powie: zabrakło nam pieniędzy. Przyczynia się to do wielu problemów społecznych. walki klasowe zupełnie niepotrzebne, jeśli byśmy dotknęli źródła problemu. Solidarność jako 10-milionowy ruch społeczny przestała istnieć. Związki zawodowe, niezależnie od rodowodu (Solidarność czy też postkomunistyczny ZNP), są wykorzystywane przez rządzących (nieważne czy z PO, czy z PiS) jako strona społeczna do „przyklepywania” prawa, bardzo często nie służącego rozwojowi społeczeństwa. To nie jest dobry kierunek. Narastające odsetki doprowadzają do tego, że nasz Pols­ ki Dom jest coraz bardziej zadłużony, a w społeczeństwie wzrastają negatywne tego skutki (dziesiątki milionów spraw komorniczych, samobójstwa, alkoholizm i używki). Należałoby w końcu zrozumieć, że ten system niesie również śmierć i warto od niego odejść. Nie rozwijam tutaj wątku szkodliwych często produktów korporacji międzynarodowych, które wykorzystują państwa jako tzw. kosztowe przewagi konkurencyjne w swojej globalnej polityce, co szkodzi lokalnym społecznościom, również w Polsce. O wolnym rynku możemy w ogóle zapomnieć w obecnym ekosys­ temie monetarnym.

Kierunki rozwiązań i inicjatywy w Europie Kryzys roku 2008, związany właśnie ze światowym zadłużeniem i pęknięciem narastającej przez lata bańki na rynku nieruchomości, wzbudził

Szwajcarzy zwracają uwagę, że w XIX wieku banki prywatne mogły emitować własne banknoty i Szwajcarzy się temu przeciwstawili, zauważając negatywne skutki społeczne tego (negatywna chrematystyka – zob. Słownik). Dlatego w referendum z roku 1891 naród szwajcarski postanowił, że banknoty i monety mogą być emitowane jedynie przez bank centralny. Ponieważ w wyniku postępu technologicznego banki prywatne w systemie rezerwy cząstkowej kreują pieniądz elektroniczny ex nihilo (z niczego), Szwajcarzy dążą do tego, aby ten pieniądz elektroniczny w całości był emitowany przez bank centralny. 38% Szwajcarów opowiedziało się za tym rozwiązaniem, więc walka o przekonywanie społeczeństwa trwa.

Jak przeprowadzić zmiany? Art. 4 Konstytucji RP z 2 kwietnia 2007 roku stanowi, że władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu oraz że to Naród sprawuje władzę przez swoich przedstawicieli lub bezpośrednio. Choć mamy kilkadziesiąt kanałów telewizyjnych i miliony filmików na serwisach społecznościowych, nasz naród jest wciąż relatywnie jednorodny kulturowo i szansa na osiągnięcie wolności 2.0 istnieje. Można zaproponować kilka kierunków konkretnego działania:

a) Wzrost świadomości. Warto wiedzieć, że w tym systemie naczyń połączonych, jakim jest kapitalizm, wraz z każdym zakupem produktu żywimy międzynarodowy system finansowy. Dobrym pomysłem byłaby informacja na opakowaniu produktu, ile procent ceny producenta stanowią odsetki. b) Patriotyzm gospodarczy. Jeśli będziemy kupować produkty wytworzone w Polsce, a najlepiej od firm z polskim kapitałem, to przynajmniej część naszych pieniędzy pozostanie w kraju. W marketach międzynarodowych praktycznie cały pieniądz opuszcza nasz kraj. c) Powszechny samorząd gospodarczy. Obecny rząd, tak jak i poprzedni, nie dokonał tego, co jest standardem w Niemczech, Francji czy we Włoszech. Obowiązkowy samorząd gospodarczy jest lokalnym lobby przedsiębiorców w kraju, chroniącym przed nadmiernym napływem obcych korporacji. Niemcy na przykład obroniły się przed wejściem amerykańskiej sieci Walmart. d) Waluty lokalne lub waluta równoległa. Mało kto wie, ale w Szwajcarii funkcjonuje równoległa waluta WIR (niem. MY), czyli waluta wspólnotowa (kod CHW). Służy ona do regulac­ ji transakcji w ramach uczestników kooperatywy WIR Genossenschaft. Można – np. na poziomie powiatów – wprowadzać legalnie waluty lokalne stymulujące lokalną gospodarkę (wytwórczość, usługi, rolnictwo, podatki lokalne). Za pomocą tych rozwiązań można zabezpieczać się przed potencjalnym kryzysem światowym, który będzie mieć charakter finansowy. W przypadku funkcjonowania walut lokalnych zostanie zachowana normalność gospodarcza w sektorach

podstawowych (żywność, handel, usługi), mimo potencjalnie wywołanej w mediach paniki. e) Zacznijmy myśleć kategoriami realnymi, a nie finansowymi. Nie myślmy, ile co jest warte w systemie pieniądza dłużnego (gdzie ceny narastają ciągle), ale co realnie liczy się w życiu (dom, las, środowisko, zasoby naturalne). To jest nasze dziedzictwo i własność. e) Banki komunalne albo miejskie. Sprawdźmy, w jakich bankach włodarze miast trzymają nasze pieniądze, czy są to banki polskie, czy końcówki międzynarodowych instytucji finansowych. A może warto wystosować petycję lokalną celem założenia banku miejskiego? Na międzynarodowe finanse wpływu wielkiego nie mamy (choć sfinansowano z nich dwie wojny światowe – por. książki A. Suttona), ale na lokalne decyzje samorządowców wpływ mieć możemy. f) Nadzór nad międzynarodowymi organizacjami pozarządowymi działającymi w Polsce. Dlaczego nasz rząd nie robi tego, co robi rząd Orbana, tzn. nie kontroluje ściślej działalności fundacji G. Sorosa – to już tylko prezes Kaczyński raczy wiedzieć. g) Spoglądajmy więcej w niebo niż na ziemię, przecież tam zdążamy.

Podsumowanie Czy chcemy, czy nie, zostaliśmy wprowadzeni jako społeczeństwo i państwo w system pieniądza dłużnego. System ten, tak charakterystyczny dla kapitalizmu, potrzebuje od czasu do czasu dokonać masowej kradzieży. Jesteśmy w końcowej fazie jego rozwoju (globalna walka amerykańsko-chińska). Postęp technologiczny, który powinien być dla społeczeństw błogosławieństwem, gdyż uwolnił ludzi od ciężkiej pracy fizycznej, wprowadzając mechaniczną, przyczynia się – poprzez politykę pełnego zatrudnienia – do wzrostu obciążeń biurokratycznych i problemów rodzinnych (uzależnienia). Zarówno nasze oikos, jak i polis jest w tym systemie coraz słabsze. Czas na rzetelną debatę nad tymi kluczowymi zagadnieniami i dokonanie roztropnych zmian społeczno-ustrojowych. Możemy się skupić tylko na tych sprawach politycznych, na które mamy wpływ. Polityka jest roztropną troską o dobro wspólne. Takiej polityki ani w TVP, ani w TVN się nie omawia. Warto przytoczyć słowa z encykliki Centesimus annus z 1991 roku (100 lat po Rerum novarum): „Inną jeszcze praktyczną formę odpowiedzi na komunizm stanowi społeczeństwo dobrobytu albo społeczeństwo konsumpcyjne. Dąży ono do zadania klęski marksizmowi na terenie czystego materializmu, poprzez ukazanie, że społeczeństwo wolnorynkowe może dojść do pełniejszego aniżeli komunizm zas­ pokojenia materialnych potrzeb człowieka, pomijając przy tym wartości duchowe. Jeżeli w rzeczywistości prawdą jest, że ten model społeczny uwydatnia niepowodzenie marksizmu w swoich zamiarach zbudowania nowego i lepszego społeczeństwa, to równocześnie, na tyle, na ile odmawia moralności, prawu, kulturze i religii autonomicznego istnienia i wartości, spotyka się z marksizmem w dążeniu do całkowitego sprowadzenia człowieka do dziedziny ekonomicznej i zaspokojenia pot­ rzeb materialnych”. Jak wołał nasz wielki rodak: „Nie chciejmy takiej wolności, która nic nie kosztuje!”. Warto podjąć zbiorowy wysiłek i zrealizować nasz polski sen. K

SŁOWNIK Ekonomia – grec. ‘oikonomia’ odnosi się oryginalnie do prawa (nomos) i domu (oikos). Taka ekonomia odnosi się do administrowania osobami i rzeczami w obrębie społeczności rodzinnej. Ta ekonomia umieszcza rodzinę w samym rdzeniu, nad którym odnajduje się wspólnota polityczna polis jako wyższa instancja. Z kolei produkcja i wymiana (‘chrematystyka’) – są lokowane na miejscach podrzędnych. Do XIX wieku ekonomia jako dziedzina była zaliczana do nauk społecznych, gdzie obowiązywała etyka. Potem została przeniesiona do nauk ścisłych. Chrematystyka – grec. pozyskiwanie środków do życia. Słowo funkcjonujące niegdyś wraz z pojęciem ekonomii. Naturalna, moralnie uprawniona chrematystyka jest podporządkowana oikos, a z kolei oikos jest podporządkowane polis, gdzie jest realizowany ludzki ideał społecznej współegzystencji. Mówiąc prosto, etyczność w ekonomii oznacza rozważne administrowanie oikos w sprawiedliwym polis. Mówiąc w skrócie, istnieje konieczna chrematystyka, podporządkowana ekonomii, która ma ograniczenia i sprowadza się do pozyskiwania środków niezbędnych do egzystencji, i jest też druga chrematystyka, nienaturalna i pozbawiona ograniczeń. Ta druga chrematystyka prowadzi wielu ludzi do zniekształcania innych sztuk (np. sztuki wojennej czy medycyny) poprzez przekształcanie ich w narzędzia pozyskiwania pieniędzy. Ta chrematystyka jest słusznie godna potępienia i nie jest zgodna z naturą, gdyż odbywa się kosztem innych ludzi.


CZERWIEC 2O19 · KURIER WNET

19

P O W STA N I A·Ś L Ą S K I E

Ś

lązacy na próżno czekali na obiecany w pisemnym rozkazie Wojciecha Korfantego odwołującym powstanie sygnał do wybuchu powstania, który miał nadejść do 15 maja 1919 r. W kwietniu w ostatniej chwili Korfanty odwołał wybuch powstania ogłoszony przez Komitet Wykonawczy POW. W maju nastąpiły aresztowania. Zatrzymano między innymi Michała Wolskiego – prezesa „Sokoła” i Śląskich Kółek Śpiewaczych. Przeprowadzane były masowo rewizje, np. u J Bądkowskiego – byłego burmistrza Tarnowskich Gór i Józefa Michalskiego w Wodzisławiu. Żołnierze wpadali na zebrania towarzystw śpiewaczych, „Sokoła” i innych stowarzyszeń polskich. Rewizje były przeprowadzane bardzo często nocami, by zwiększyć ich uciążliwość i przestraszyć domowników.

Korfanty zgadza się na powstanie Pod koniec maja dowiedziano się, że W. Korfanty jest w Warszawie. Natychmiast udała się tam ze Śląska delegacja. Józef Biniszkiewicz i Wiktor Rumpfeldt – działacze PPS sympatyzujący z Piłsudskim – i Adam Postrach z TG „Sokół” spotkali się z Korfantym w kawiarni na Krakowskim Przedmieściu. W spotkaniu uczestniczyli też księża z Poznańskiego: Paweł Poś­piech i Józef Kurzawski. Gdy Korfanty znowu wysłuchał o konieczności walki zbrojnej, rzekł: Nie mo­ żecie wytrzymać, to róbcie powstanie i telegrafujcie: „Ciocia chora, ksiądz zaopatrzy o godzinie… Wracając na Śląsk, delegacja zatrzymała się w Sosnowcu. Postanowili rozmawiać z Józefem Dreyzą, który po wstrzymaniu w kwietniu przez Korfantego wybuchu powstania organizowanego przez Komitet Wykonawczy POW z Bytomia, został namaszczony przez niego na odpowiedzialnego za sprawy wojskowe. Komendanci powiatowi i dowódcy baonów, nie mogąc się doczekać walki, jeździli do Sosnowca i naciskali na wydanie rozkazu rozpoczęcia powstania. Dreyza, gdy usłyszał w relacji z Warszawy o przyzwoleniu Korfantego na rozpoczęcie walk, zwołał na 20 czerwca 1919 r. spotkanie komendantów w Piotrowicach.

Dyplomacja w Paryżu W połowie czerwca 1919 r. dyplomaci polscy zaczęli w Paryżu ustępować pod naciskiem Anglii i Ameryki, które domagały się przeprowadzenia na Śląsku plebiscytu. Niemcy zdawali sobie sprawę z tego, że nic więcej nie wytargują. Do Paryża udała się delegacja Śląska w składzie: inż. Stanisław Grabianowski z Katowic i redaktor Edward Rybarz z Bytomia – wysłannicy podkomisariatu bytomskiego oraz Józef Rymer z Katowic – delegowany przez Naczelną Radę Ludową (NRL) z Poz­ nania, a który reprezentował również polskie organizacje robotnicze Górnego Śląska. Grabianowski i Rybarz, przerażeni zgodą polskich dyplomatów na plebiscyt, powiedzieli Ignacemu Paderewskiemu: Górny Śląsk nie zapomni tego nigdy tym polskim mężom stanu, którzy zgodzą się na zarządzenie plebis­ cytu i natychmiast usłyszeli odpowiedź: Jeżeli pada deszcz i biją pioruny, to ja temu nie jestem winien. Gdy Rybarz przekonywał, że uzależnienie ekonomiczne i terror sprawiają, że na Śląsku w ostatnich tygodniach ludzie boją się już oficjalnie demonstrować polskość, Paderewski odpowiedział szczerze: Pa­ nowie! W zagranicznych kołach dyplo­ matycznych często spotykamy się z za­ rzutem, że Polacy mają imperialistyczne dążenia i plany. Jest przesąd, przeciwko któremu, zwłaszcza w ostatnich dwóch tygodniach walczyć musieliśmy, a uczy­ niliśmy to wytężeniem wszystkich sił. W tym kierunku dużo udało nam się zrobić, lecz wątpię, czy to wystarczy, ażeby od Górnego Śląska odwrócić to, co wy nazywacie niebezpieczeństwem, tj. plebiscyt. Delegaci byli zdruzgotani, wiedzieli, że mimo znacznej przewagi ludnościowej plebiscyt skończy się krzywdą dla Polski. Trochę otuchy dały im słowa Paderewskiego, które wypowiedział na pożegnanie: Teraz już musicie jechać, tu już nic nie osiągniecie. Losy będą rozstrzygnięte na miejscu. Gdy przy­ jedziecie na Górny Śląsk, to tam już będą walki. Wracali z ciężkim sercem, tak jak XIX-wieczni emisariusze, którzy też liczyli na pomoc europejskiej dyplomacji. Cieszyło ich jedynie to, że niektórzy członkowie polskiego przedstawicielstwa widzieli jeszcze ratunek dla Śląska w zbrojnym powstaniu.

Decyzja o powstaniu Traf chciał, że red. Edward Rybarz jechał z Paryża przez Piotrowice i trafił na zwołane przez Dreyzę spotkanie mające zadecydować o wybuchu powstania. Wzięło w nim udział około 40 osób. Obserwatorem z ramienia Komitetu Wykonawczego POW w Bytomiu był Adolf Lampner. Dreyza przewodniczył spotkaniu i wygłosił płomienne przemówienie, które zakończył słowami: Dosyć tego marudzenia! Albo zaczynać z powsta­ niem, albo skończyć z organizacją. Zaczęła się dyskusja. Kapitan Zygmunt Pisarski, przysłany z Poznania do pomocy POW, oficer carski, który szybko uciekł

powstania. Jak zapowiedział, tak zrobił. To, co usłyszał Dreyza od Korfantego, nie nadaje się do cytowania. Położył uszy po sobie i odwołał powstanie. Rozkazy jednak nie dotarły do powiatu kozielskiego, gdzie powstanie wybuchło. Walczący nie dostali wsparcia z innych powiatów. Cały Grenzschutz ruszył na nich – w popłochu uchodzili w kierunku Sosnowca, Piotrowic i Częs­ tochowy. Niemcy otrzymali namacalny dowód istnienia zbrojnej konspiracji gotowej do walki. Zajścia w Kozielskiem były też zapoczątkowaniem dekonspi­ racji POW, która z tym momentem za­ częła szybko przybierać na rozmiarach – napisał w swej książce Józef Grzego-

Komitet Wykonawczy dostał od Korfantego nakaz likwidacji, ale się temu nie podporządkował. Wreszcie Korfanty chwycił się osta­ tecznego środka i odebrał organizacji wszelkie dotychczasowe zasiłki pieniężne – pisze Józef Grzegorzek w swej książce wydanej w 1935 r., czyli wtedy, gdy żyli jeszcze świadkowie tych wydarzeń. Chodziło o to, by konspiratorzy nie mogli jeździć, spotykać się ani kupować na lewo broni. Na szczęście Komitet Wykonawczy miał spore oszczędności i finansował nawet Komendę Główną w Strumieniu. Po odwołaniu przez Korfantego powstania w kwietniu, byli przygotowani na to, że już niedługo

W roku stulecia wybuchu pierwszego z trzech powstań śląs­ kich przypominamy historię walki Ślązaków o powrót Śląs­ ka w granice odrodzonej Rzeczpospolitej.

Wielkie oszustwa, jeszcze większe zdrady Historia powstań śląskich Jadwiga Chmielowska

ze Śląska do Sosnowca i współpracował z Dreyzą, zadawał trudne i dziwne pytania: „Gdy rozpoczniemy wojnę z Grenz­ schutzem, to czy uzyskamy aprobatę mia­ rodajnych czynników? Co się stanie, jeśli Poznań nie przyjdzie nam z pomocą? Czy teraźniejszej ogromnej przewadze Grenz­ schutzu zdołamy skutecznie stawić czoła przy naszem niedostatecznym uzbroje­ niu? Red. Rybarz zabrał głos. Zdał relację z pobytu delegacji w Paryżu i zakończył swe wystąpienie: Spodziewałem się, że powróciwszy na Śląsk zastanę was w wal­ ce z Grenzschutzem, a wy tu przewlekle debatujecie nad pytaniem, czy ruszyć lub nie ruszyć! W Paryżu są zdania, że jedno tylko może uratować Śląsk, to jest akcja zbrojna przeciwko Niemcom. Uważam, że miałem obowiązek wam to powiedzieć. Alfons Zgrzebniok, Józef Buła i Adam Postrach zdecydowanie domagali się rozpoczęcia walk. Dreyza, który jeszcze przed wyjazdem w Sosnowcu mówił: Ja tym chłopcom pokażę, jak się robi powstanie! Dam hasło do ruszenia, a gdy zacznę młócić, to po biodra będę brodził w krwi niemieckiej, teraz spuścił z tonu i próbował blokować entuzjazm powstańczy, krzycząc: Hola! To nie idzie tak szybko, wszystko trzeba gruntownie rozważyć! – tak wyglądała relacja z tej narady złożona przez Lampnera w Komitecie Wykonawczym POW w Bytomiu. Wtedy Lampner zabrał głos w imieniu Komitetu Wykonawczego i zarządził osobną 20-min. naradę z Dreyzą i oficerami z Poznania: Jesionkiem i Andrzejewskim. Podjęto decyzję rozpoczęcia powstania w nocy z 22 na 23 czerwca.

„Chłopcom zachciało się wojenki” – tak często wyrażał się Korfanty, nie zastanawiał się jednak, dlaczego Ślązacy zdecydowali się walczyć. Przecież tyle razy im mówił przy świadkach, że na ich miejscu sam podejmowałby decyzje i nie pytał nikogo o zdanie. Korfanty wkracza do akcji I znów Naczelna Rada Ludowa w Poz­ naniu zadziałała! Postanowiono za wszelką cenę nie dopuścić do powstania. Korfanty, gdy dowiedział się o decyzji, powiedział dziekanowi wojsk pows­tańczych, ks. Janowi Brandysowi, który był wtedy w Poznaniu: Księ­ że, jesteśmy wszyscy straceni, gdy Gór­ ny Śląsk ruszy, ponieważ ani oni, ani my nie mamy amunicji. Z tego powodu w tej godzinie jeszcze lecę do Sosnow­ ca samolotem, żeby wstrzymać wybuch

rzek. Tajna policja rozpoczęła wielką obławę na członków polskiej organizacji wojskowej. Coraz częściej zdawano sobie sprawę z tego, że brak jednego sprawnego i decyzyjnego dowództwa doprowadzi do tragedii, gdyż powstanie wybuchnie spontanicznie. Chłop­ com zachciało się wojenki – tak często wyrażał się Korfanty, nie zastanawiał się jednak, dlaczego Ślązacy zdecydowali się walczyć. Przecież tyle razy im mówił przy świadkach, że na ich miejscu sam podejmowałby decyz­je i nie pytał nikogo o zdanie. Czy tak mówił na pokaz? Dlaczego, nie znając sytuacji na Śląsku, miał czelność już drugi raz ingerować? Nie jest żadną tajemnicą, że ludność górnośląska oczekiwała przyby­ cia Korfantego w różnych krytycznych momentach, a ponieważ się nie zjawił, sarkała głośno i dawała wyraz swemu oburzeniu w słowach ostrych i dosadnych – wspomina Grzegorzek. Korfanty cały czas przebywał poza Śląskiem.

Dywersje bojowców Obok POW na Śląsku działały też bojowe oddziały lotne. Były one szkolone i cały czas wspomagane przez dawnych towarzyszy broni Piłsudskiego – bojowców. W okolicach Praszki organizował je por. Władysław Malski z Ekspozytury Biura Wywiadowczego Wojska Polskiego w Częstochowie. W czerwcu 1919 r. zaostrzył się konflikt polsko-niemiecki. W nocy z 7 na 8 czerwca Piotr Horzela, Jan Zolis i Franciszek Hałasik wysadzili most kolejowy pomiędzy Olesnem a Sowczycami. Sparaliżowali w ten sposób jedną z najważniejszych linii kolejowych, którymi przerzucano na Śląsk wojska niemieckie. Piotr Horzela należał do bojowego oddziału lotnego złożonego ze Ślązaków, z bazą w Praszce, a Jan Zolis i Franciszek Hałasik byli członkami POW G.Śl. – dowiadujemy się z listu P. Horzeli do W. Korfantego z 15.01.1920 r. Miesiąc później, w lipcu 1919 r. wysadzono most pod Markowicami, paraliżując linię kolejową z Wiednia do Berlina. Istniała obawa, że Niemcy mogą tę trasę wykorzystać w ataku na Polskę. W akcji zniszczenia mostu, oprócz pchor. Jana Młynarka ps. Mrozek, pracownika Ekspozytury Biura Wywiadowczego w Częstochowie, znającego ten teren z racji pełnionych obowiązków, uczestniczyli też peowia­ cy: Arka Bożek i Sylwester Janosz. Zu­ żyto w niej 50 kg dynamitu – czytamy w książce Zyty Zarzyckiej Polskie Działania Specjalne na Górnym Śląsku. Choć powstania wciąż jeszcze nie było, to jednak Ślązacy z POW cały czas walczyli, dokonując większych i mniejszych akcji sabotażowych.

Próby dezintegracji POW Korfanty chciał za wszelką cenę sparaliżować działania ośrodka kierowniczego POW, gdyż najprawdopodobniej bał się, że kolejnego wybuchu powstania nie zablokuje nawet latając samolotami i wydając w ostatniej chwili rozkazy. Postanowił radykalnie sprawę rozwiązać – czyli zlikwidować POW.

nie będą mogli najprawdopodobniej liczyć na Poznań. Nie mogąc rozwiązać POW, Korfanty wpadł na pomysł utworzenia konkurencyjnego dowództwa. Zgodnie z postanowieniem z 7 lipca, były komendant na powiat kozielski kpt. Alfons Zgrzebniok został przez Korfantego mianowany głównym komendantem POW. Zgrzebniok powołał sztab w składzie: Józef Buła – szef sztabu, Jan Wyglenda – z-ca komendanta i szef wydz. informacji, Mikołaj i Józef Witczakowie – wydział organizacyjny, Maksymilian Basista – wydz. personalny, Józef Połomski – wydz. gospodarczy, Karol Grzesik – wydział broni, Leon Murłowski – wydział techniczny, Jan Zgrzebniok – wydz. łączności, Franciszek Lazar – wydz. pra-

Nie było kryzysu kompetencyjnego, na który liczył Korfanty. Niestety w tym już czasie w porównaniu nawet z czerwcem, nie mówiąc o kwietniu, sytuacja się diametralnie zmieniła. Niemcy mieli ogromną przewagę liczebną i w uzbrojeniu. sowy, Adam Postrach – wydz. obrony krajowej. Śląska POW dorobiła się sztabu złożonego z samych Górnoślązaków. Wreszcie przestano liczyć w tym zakresie na pomoc NRL w Poznaniu. Zaczęła się żmudna praca sztabowa. Co więcej, Korfantemu nie udało się ambicjonalnie podzielić Ślązaków. Była pełna współpraca. Ze względów taktycznych sztab powstańczy przeniesiono do Strumienia. Był jeden problem – sztab znajdował się poza granicami Śląska i trzeba było przekraczać granicę. Z Komitetem Wykonawczym w Bytomiu można się było łatwo skontaktować. Aby uporządkować sytuację organizacyjną w POW i uciąć domysły rywalizacji struktur Grzegorzka i Zgrzebnioka, zwołano 11 sierpnia 1919 r. odprawę 12 komendantów powiatowych w Bytomiu. Józefa Grzegorzka wybrano Naczelnikiem POW z siedzibą w Bytomiu, potwierdzono skład osobowy sztabu ze Zgrzebniokiem na czele. Powołano radę wojskową w składzie Bronisław Hager – Zabrze, Marian Nerski – Bytom, Tomasz Przybyłek – Piekary oraz radę polityczną, do której weszli: Paweł Maciejczyk i Edward Rybarz z Bytomia oraz Wiktor Rumpfeld z Zawodzia. Zlikwidowano wszystkie dotychczasowe struktury POW G.Śl. Od 12 sierpnia 1919 r. odprawy nowego kierownictwa odbywały się codziennie. Śląska organizacja bojowa miała aż trzy ośrodki dyspozycyjne, z których dwa: Komitet Wykonawczy POW w Bytomiu (Józef Grzegorzek – przyp. red.) i Wydział Wojskowy Podkomisaria­tu

Rady ludowej w Sosnowcu (Józef Dreyza – przyp. red.) były związane z Naczelna Radą Ludową w Poznaniu, natomiast trzeci: Dowództwo Główne POW z sie­ dzibą w Piotrowicach, na czele którego stał kpt. Alfons Zgrzebniok, pozostawał pod wpływami Naczelnego Dowództwa Wojska Polskiego. Ten trializm nie miał, co prawda, większego wpływu na funk­ cjonowanie organizacji w terenie, ale w niedalekiej przyszłości miał zaważyć na przebiegu I powstania – pisze Zyta Zarzycka w swej pracy Polskie działania specjalne na Górnym Śląsku 1919–1921. Józef Grzegorzek tak komentuje w swych wspomnieniach dziwną politykę tamtych dni: Komisarz Korfanty powoływał dwukrotnie nowych ludzi na czoło organizacji wojskowej. Na począt­ ku stycznia 1919 r., wyraziwszy Dreyzie wotum niezaufania, oddal wszelkie peł­ nomocnictwa, związane z powołaniem do życia POW, Grzegorzkowi. W mie­ siącu lipcu tegoż roku, by okazać nieza­ dowolenie Komitetowi Wykonawczemu z powodu natarczywości w kierunku wy­ wołania powstania, Korfanty mianował Głównym Komendantem organizacji wojskowej A. Zgrzebnioka. W obu wy­ padkach nie usunięto z zajmowanych posterunków dotychczasowych manda­ tariuszy. Taki sposób postępowania daje wiele do myślenia. Logicznie myślące­ mu człowiekowi mimo woli nasuwa się podejrzenie, że taktyka Korfantego była celowo stosowaną, bo przecież w obu tak ważnych pociągnięciach nie mogło zajść to samo niedopatrzenie. Divide et impera! – „dziel i panuj” – oto zasada, która niezawodnie nasunie się krytycz­ nie usposobionemu czytelnikowi.

Radykalne rozwiązanie Latem 1919 r. zaczęto masowo zwalniać z pracy w przemyśle Polaków, a na ich miejsce przyjmować Niemców – członków Górnośląskiego Korpusu Ochotniczego, który rozwiązano. Spowodowało to falę strajków. Strajkowało 80% załóg hut i kopalń. Przeciwko nim komisarz rządu niemieckiego na Górny Śląsk, Ot­ to Hörsing, polecił użyć sił porządko­ wych, w tym również formacji Ochrony Pogranicza (Grenzschutz), której trzon stanowiła 117 dywizja piechoty gen. Carla Höfera – opisuje w swej książce Zyta Zarzycka. Hörsing żądał bezwarunkowej kapitulacji strajkujących. 15 sierpnia polała się krew. Grenzschutz krwawo rozprawił się z górnikami kopalni Mys­łowice. W POW zawrzało – już nie chciano czekać na żadne odgórne dyrektywy – szykowano się do powstania. Do Kwatery Głównej w Bytomiu zgłosili się Stanisław Piecha i Alojzy Kot ze Związku Wzajemnej Pomocy dla Robotników Górnośląskich, którzy oświadczyli wprost, że rozstrzygający głos ma teraz POW. Nazajutrz, 16 sierpnia 1919 r., Józef Grzegorzek, Naczelnik śląskiej POW, i porucznik Józef Szafarczyk z Bytomia pojechali do Strumienia, by z Komendantem POW kpt. Alojzym Zgrzebniokiem ustalić jednolity plan działania. Nie zastali go, ale posiedzenie sztabu zwołał jego zastępca, por. Jan Wyglenda. Nie było kryzysu kompetencyjnego, na który liczył Korfanty. Niestety w tym już czasie w porównaniu nawet z czerwcem, nie mówiąc o kwietniu, sytuac­ja się diametralnie zmieniła. Niemcy mieli ogromną przewagę liczebną i w uzbrojeniu. Tym razem podjęto decyzję o nierozpoczynaniu powstania. Szef sztabu Józef Buła zabrał stosowne rozkazy i w towarzystwie między innymi Józefa Grzegorzka, Józefa Jendrośki, Franciszka Lazara i Józefa Szafarczyka udał się w drogę powrotną do Bytomia. Przeszli granicę i ok. godz. 20 przybyli na dworzec w Pawłowicach, by wyruszyć pociągiem do Bytomia. Podczas całej drogi, a zwłaszcza w pasie granicznym, stosowano wszelkie środki ostrożności. Nie byli śledzeni. Grzegorzek kupował bilety. Wtedy zobaczył, że do jego towarzyszy podszedł cywil i zabrał ich do biura. Udał, że ich nie zna i spokojnie wyszedł na peron. Widział, jak jego towarzyszy rozbrajano i odbierano dokumenty. Grzegorzkowi, dzięki zachowaniu zimnej krwi, mogło się udać, niestety pociąg się spóźnił. Żołnierz na peronie wskazał Grzegorzka agentom i tak dołączył on do swych aresztowanych towarzyszy. W przedziale wagonu kolejowego, gdy pociąg przez żorskie lasy przejeżdżał, siedzący naprzeciwko Luxa Józef Buła usiłował wyrwać mu z ręki pistolet, ażeby konwojentów sterroryzować, a przez to kolegom umożliwić ucieczkę. Ale Lux widocznie był na taki atak przygotowany, bo broń trzymał mocno, a konwojenci wspólnemi siłami zmusili Bułę do poddania się. W Katowicach trafili do więzienia sądowego,

a następnie wraz z setką innych aresztowanych powstańców zostali wysłani do fortecy w Kłocku. Powracający z narady działacze, z Grzegorzkiem na czele, zostali areszto­ wani. W ręce Niemców dostały się mate­ riały dotyczące POW G.Śl., między inny­ mi stany liczebne. Aresztowanie to było najprawdopodobniej wynikiem zdrady – opierając się na materiałach Wyglendy („Trauguta”), stwierdziła w swojej cytowanej już książce Zyta Zarzycka. W tym czasie aresztowano też pchor. Jana Młynarka (ps. Mrozek), kierownika posterunku wywiadowczego na powiat raciborski, który brał udział w wysadzeniu mostu pod Markowicami. Niemcy jednak nie wiedzieli, że aresztowali groźnego bojowca z lotnych oddziałów, więc po kilku dniach udało mu się uciec z aresztu. Trudno teraz powiedzieć dlaczego nastąpiła wtedy zdrada. Może chciano sparaliżować POW, by już więcej nie przygotowywała powstań i nie mogła skutecznie nimi kierować nawet w przypadku spontanicznego ich wybuchu. Pierwsze powstanie wybuchło kilka godzin po aresztowaniu przywódców POW – w nocy z 16 na 17 sierpnia. Powstańcy musieli walczyć w niesprzyjających warunkach. Wiadomo, że kwietniową uległość wobec Korfantego nie tylko Grzegorzek przypłacił więzieniem; życie straciło tysiące ludzi, i to nawet nie w samych powstaniach – wielu z nich zostało przez Niemców zgładzonych później.

Wiadomo, że kwietniową uległość wobec Korfantego nie tylko Grzegorzek przypłacił więzieniem; życie straciło tysiące ludzi, i to nawet nie w samych powstaniach – wielu z nich zostało przez Niemców zgładzonych później. Czy po latach znajdzie się dziennikarz, który będzie chciał przeczytać wspomnienia, przejrzeć dokumenty? Czy będzie wówczas obowiązywać jedynie słuszna biografia Lecha Wałęsy i historia III RP? Opisując tamte wydarzenia sprzed lat widzę, jak ważne jest pozostawianie po sobie świadectw epoki. Niestety wielu współczesnych historyków wypowiada się zgodnie z panującymi trendami poprawności nie tylko politycznej, ale i historycznej. Smutne to i groźne dla przyszłych pokoleń! Wielu błędów udałoby się uniknąć, znając przeszłość naszych ojców i dziadków. K Pierwotna wersja tekstu została opubliko­ wana w niewychodzącej już „Gazecie Śląskiej”. PRENUMERATA ROCZNA KRAJOWA K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Zamawiam 12 kolejnych numerów Kuriera WNET: 1 egzemplarz za 55 zł 1 egzemplarz za 70 zł

+ dodatek: płyta „Ryszard Makowski w Radiu Wnet”

2 egzemplarze za 100 zł

Imię i Nazwisko

Adres

Telefon

W terminie 7 dni od wysłania formularza za­ mówienia należy dokonać opłaty na rachunek bankowy Alior Bank: nr 24 2490 0005 0000 4600 3762 4548 W przelewie należy podać mię i nazwisko Zamawiającego i dopisać „Kurier Wnet”. Zamówienie należy dostarczyć na adres: Radio Wnet Sp. z o.o. ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa Zamówienia przez internet: www.kurierwnet.pl Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych w celu świadczenia usługi prenumeraty oraz w celach mar­ ketingowych przez administratora, którym jest Radio Wnet Sp. z o.o., z siedzibą przy ul. Zielnej 39, 00-108 Warszawa, KRS 0000333607, REGON 141961180, NIP 5252459752. Informujemy, że dane będą przetwarzane w sposób zgodny z ustawą z 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobo­ wych, a także, że posiada Pan/Pani prawo dostępu do tre­ ści swoich danych oraz ich poprawiania oraz zwrócenia się z żądaniem usunięcia podanych danych osobowych. Zbie­ rane dane przetwarzane będą wyłącznie w celu wskazanym powyżej. Podanie przez Pana/Panią danych osobowych jest całkowicie dobrowolne.


KURIER WNET · CZERWIEC 2O19

20

Historia jednego zdjęcia...

D

O S TAT N I A· S T R O N A

Od kilku tygodni Komitet Inicjatywy Ustawodawczej „Stop pedofilii” zbiera w całej Polsce podpisy w celu zgłoszenie projektu, który przewiduje między innymi zakaz nakłaniania małoletnich do czynności seksualnych. Jeden z namiotów stoi od wielu dni na warszawskiej „patelni” przy wejściu do Metra Centrum. Projektowana zmiana kodeksu karnego pełniej realizuje też prawo rodziców do wychowywania dziecka zgodnie z ich przekonaniami i dosto­ sowania wychowania do stopnia dojrzałości i wrażliwości dziecka. Więcej o inicjatywie można przeczytać na stronie stoppedofilii.pl. Fot. Lech Rustecki

o ledwie pięciotysięcznego miasteczka Guayzimi, stolicy kantonu Nangaritza, wiedzie tylko jedna droga. Choć od Zamory, stolicy prowincji, oddalone jest ono niespełna trzydzieści kilometrów w linii prostej, nie ma bezpośredniego dojazdu i pokonać trzeba aż siedemdziesiąt kilometrów, które przekłada się na ponad półtorej godziny autobusem. Ostatnie dwadzieścia kilometrów to droga gruntowa. Na wjeździe stoi posterunek wojska. Pilnują nie tego, kto wjeżdża i co wwozi, a raczej tego, co można by wywieźć, bo wokół drogi ulokowane są kopalnie złota. Wcześniej działało ich więcej, niektóre nielegalne, ale rząd skutecznie ograniczył ich liczbę. Do pewnego stopnia, bo na złotonośnych ziemiach południowo-wschodniego Ekwadoru nie trzeba wiele, by kopać złoto. Koparka rozgarnia koryto rzeki, ziemię z dna rzuca się na wielkie sita i pozwala wodzie wypłukać muł, zostawiając tylko drobiny cennego kruszcu. Niektórzy szukają złota na własną rękę, niczym w westernach – stojąc w wodzie po pas i płucząc ręcznie piasek z dna. Drobne wydobycie nie zwraca uwagi władz, ale rozgrzebywanie rzek ciężkim sprzętem naraża sprawców na poważne kary, włącznie z więzieniem. W centrum Guayzimi stoi kościół pw. Serca Pana Jezusa. Parafia prowadzona jest przez dwóch ojców bernardynów z Polski. Przyjechali na prośbę biskupa Zamory. Jeden z nich stwierdził: „Nikt nie chciał tam jechać, więc pojechaliśmy my”. Ojcowie Tymon i Augustyn sprawują posługę w jednej z najtrudniejszych parafii w Ekwadorze. Należy do niej oprócz Guayzimi aż czterdzieści wiosek położonych w dżungli. W całej parafii jest tylko siedem kilometrów drogi asfaltowej, więc samochód terenowy to podstawowe narzędzie pracy misjonarza. W niek­tóre jednak miejsca nie da się dojechać. Do kilku wiosek prowadzi tylko ścieżka, którą przebyć można jedynie pieszo albo drogą wodną. Ojcowie starają się je odwiedzać raz w miesiącu, niosąc Słowo Boże i sakramenty. Nie zawsze jest to możliwe – czasem rzeka zaleje drogę albo przez ulewne deszcze stanie się ona nie do przebycia, czasem pochoruje się jedyny człowiek, który potrafi przeprowadzić łódź po krętej rzece tak, by nie zahaczyć o konary

Autobus przejechał przez El Dorado. Właściwie można by je przegapić. Ot, pięć domów, błotnisty placyk, boisko, buda i pies. A właściwie to pewna przesada, bo psa nie było. Ścian ociekających złotem, tak pożądanych przez konkwistadorów, nie było widać. Może to inne El Dorado, a może już je zdążyli obrabować.

Bernardyni u bram El Dorado Piotr Bobołowicz porastających brzegi drzew, dryfujące pnie ani mielizny, i jej nie wywrócić, a czasem nadmiar obowiązków, odpusty w innych miejscowościach albo inne losowe okoliczności nie pozwolą im poświęcić całego dnia na dotarcie i powrót do serca dżungli gdzieś pod peruwiańską granicą. „Heroes de Paquisha” – „Bohaterowie Paquishy”. To hasło słyszał chyba każdy Ekwadorczyk. Na wjeździe do Paquishy, ostatniej miejscowości przed Guayzimi, stoi betonowa brama, z której zdają się wychodzić

Indianie Shuar to lud niezwykle ciekawy, mogący wzbudzać nieco lęku. Jeszcze do lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku praktykowali oni tsantsa, czyli zmniejszanie głów zmarłych. brzydko wykonane podobizny żołnierzy w bojowych pozach z karabinami w rękach. Przerażająca płaskorzeźba, przywodząca na myśl pomniki znane raczej z obszaru postsowieckiego, nawiązuje do któregoś z kolei konfliktu zbrojnego, wpisującego się w trudną historię ekwadorsko-peruwiańskich sporów granicznych. Ich początki sięgają jeszcze osiemnastego wieku i czasów sprzed niepodległości, kiedy to wicekrólestwa Peru i Nowej Hiszpanii ścierały się o interpretację królewskich dekretów. Konflikt nie wygasł

wraz z zerwaniem zależności od korony hiszpańskiej, a wręcz przeciwnie, wybuchł z nową siłą. Jednym z momentów intensyfikacji było kilka styczniowych dni 1981 roku, zwanych konfliktem o Paquishę. Ostatnia jednak odsłona,

Współcześni Indianie noszą jeansy

czyli wojna o Cenepę w 1995 roku miała realny wymiar zbrojny. Po stronie peruwiańskiej zginęło wtedy sześćdziesiąt osób, po ekwadorskiej około trzydzies­ tu trzech lub czterech (chociaż Peruwiańczycy utrzymują, że zabili ponad trzystu pięćdziesięciu żołnierzy wroga). Konflikt dotyczył demarkacji. Dlaczego jednak kilka kilometrów gęstej dżungli miało takie znaczenie? Właśnie ze względu na złoto. W 1998 roku udało się zawrzeć ostateczny pokój i ratyfikować protokół z Río de Janeiro, co zakończyło spory demarkacyjne.

W ciągu kilku lat wymiana handlowa między obydwoma państwami wzrosła pięcio-sześciokrotnie, a dziś oba narody współpracują, skupiając się raczej na wspólnym dziedzictwie kulturowym niż różnicach politycznych.

O

FOT. PIOTR BOBOŁOWICZ

jciec Tymon opowiada o parafianach. Są ich trzy grupy. Indianie kichwa, głównie Saraguro, przybyli tu w drugiej połowie XX wieku z gór, po tym, gdy straszliwe susze zmusiły ich do znalezienia nowych pastwisk dla bydła. Kupili oni wtedy ziemię od Shuarów (zwanych po polsku Jiwaro czy Sziwaro – określenie to istnieje także w języku hiszpańskim, jednak jest uznawane przez samych zainteresowanych za pogardliwe, stąd przyjęta przeze mnie nomenklatura ekwadorska), rdzennych mieszkańców

tej części Amazonii. Indianie Shuar to lud niezwykle ciekawy, mogący wzbudzać nieco lęku. Jeszcze do lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku praktykowali oni tsantsa, czyli zmniejszanie głów zmarłych. Wierzyli, że posiadanie spreparowanej głowy zabitego wroga lub zmarłej osoby bliskiej czy wodza albo szamana pozwala posiąść jego siłę i mądrość. Po odcięciu oddzielano czaszkę od skóry, wypełniano ją kamieniami, zaszywano usta i oczy i gotowano w wywarze z roślin. Tak spreparowana głowa ma rozmiar mniej więcej dużej pomarańczy. Do dzisiaj podobno zwyczaj ten podtrzymywany jest przez niektórych Shuarów – preparują oni jednak już tylko głowy zwierząt. W końcu są chrześcijanami. Trzecia grupa wiernych to Metysi, potomkowie Indian i białych kolonizatorów, nie identyfikujący się z żadną rdzenną grupą etniczną. Z religijnością Shuarów bywa jednak różnie. Według słów ojca Tymona ciężko jest podtrzymać religijność ludzi, którzy księdza widzą raz w miesiącu albo rzadziej. Dodatkowo problemem jest mentalność samych Shuarów – pracują u nich głównie kobiety, mężczyźni zaś spędzają czas głównie na rozrywkach, a czasami polując. Nie stronią raczej od alkoholu i mają dość swobodne podejście do kwestii seksualnych. Polscy misjonarze nie ustają jednak w trudach szerzenia Słowa Bożego i czasami trafia ono na podatny grunt. Chrystianizacja w tej części Amazonii napotyka także jeszcze inne problemy, bardziej techniczne. Ojcowie mają to szczęście, że ich misja finansowana jest przez zakon franciszkanów. Księża diecezjalni w Ekwadorze zdani są na łaskę wiernych i datki z tacy. Opłacić muszą zarówno swoje przeżycie, utrzymanie i remonty

kościoła i plebanii, jak i chociażby niemałe koszty posiadania samochodu, bez którego jednak nie da się normalnie prowadzić posługi ani funkcjonować w życiu codziennym. Datki w Guayzimi nie są wysokie, a w mniejszych wioskach nie ma ich wcale.

N

ajbardziej oddalone jest Chumpianz, położone tuż przy granicy z Peru. Żeby tam dotrzeć i wrócić tego samego dnia, ojcowie Augustyn i Tymon wyjeżdżają samochodem o wpół do szóstej, jeszcze przed świtem. Po półtorej godziny dojeżdżają do Shaime, skąd czeka ich około dwunastu kilometrów marszu, co zajmuje trzy godziny przy dobrych warunkach. Dalej jest już prościej, bo kolejne czterdzieści minut trwa rejs łodzią po rzece Nangaritza. Potem msza, obiad, chwila na rozmowy i powrót. Łącznie dwadzieścia cztery kilometry marszu przez dżunglę – w habitach, z plecakami, koniecznie w wysokich kaloszach, czyli obowiązkowym obuwiu w tym klimacie. Pojawienie się Polaka na ulicach Guayzimi wzbudza ciekawość. W mieś­ cie są niby trzy hotele, ale o turystów ciężko. Bardziej służą one miejscowym szukającym intymności. Wszyscy wiedzą, że jak biały, to pewnie gość Bernardynów. I wszyscy są przyjaźnie nastawieni. Ekwadorczycy lubią przybyszów i nie przepuszczą okazji do rozmowy. We wtorek kończy się czterodniowa fiesta z okazji trzydziestej drugiej rocznicy utworzenia kantonu. We środę oczywiście dzień wolny, na odpoczynek. Bernardyni też idą na plac, poobserwować koncert, a nawet potańczyć trochę z wiernymi. Być blisko ludzi. Po wieczornej mszy zmieniają habity na krótkie spodenki i podkoszulki i idą grać w piłkę z miejscowymi. Wszyscy w Ekwadorze grają. Ludzie akceptują w pełni polskich misjonarzy. Przynoszą im często podarunki – jajka, banany, mięso i chętnie włączają się w życie parafii. Próbuję zrobić zdjęcie dwóch mężczyzn płuczących złoto w rzece. Trzciny zasłaniają mi dobry widok, a trochę obawiam się, że mogą nie chcieć być obserwowani – a na pewno nie fotografowani. Nie mam jak podejść bliżej, nie zwracając ich uwagi. Przez wysoką trawę fotografuję co mogę i odchodzę, nim mnie zauważą. K




Nr 60

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Czerwiec · 2O19 W

n u m e r z e

325 USA-Chiny. O co tak naprawdę toczy się spór? Jadwiga Chmielowska

A

Z Z

EE

TT

A A

NN I I EE

CC

OO

DD

ZZ

II

EE

N N

N N

A

POLSKIE CZERWCE

2

Na Białorusi nie ma społeczeństwa Z przykrością stwierdzam, że w klasycznym rozumieniu spo­ łeczeństwa na Białorusi nie ma. W ciągu 25 lat rządów Łuka­ szenki nie powstało społeczeń­ stwo obywatelskie. W dodatku około 70% obywateli Białoru­ si pozytywnie postrzega anek­ sję Krymu – mówi w rozmowie z Mariuszem Pateyem Roman Yakovlevsky.

3

Co dalej z UE? Nie przypadkiem imperia się rozpadały, a wolny rynek, ka­ pitalizm wygrał konkurencję z centralnie zarządzanym blo­ kiem wschodnim. Jestem prze­ konany, że moje polskie państ­ wo mimo wszystko lepiej będzie bronić moich interesów niż ktoś, kto patrzy z perspekty­ wy odległej o tysiąc kilometrów – oświadcza Mariusz Patey. lat temu w 1922 r.

Wojsko Polskie pod do­ wództwem gen. Stanisła­ wa Szeptyckiego wkroczyło do Katowic, przejmując część Górnego Śląska wy­ walczonego w Powstaniach i plebiscycie. Oddział żołnierzy polskich witał Woj­ ciech Korfanty. Słowa wypowiedziane przez posła Wojciecha Korfantego i gen.

przepełnionym czcią nabożną, wita­ my Cię, Matko-Ojczyzno! W tej wiel­ kiej chwili dziejowej, my najmłodsze Twoje dzieci, ślubujemy Ci wierność, miłość i posłuszeństwo bez granic, a za to przyjmij nas jako oddane Ci sercem i duszą dzieci Twoje, które Twoje zja­ wienie się na ziemi naszej gorzkimi łza­ mi wypłakały i potokami krwi okupi­

Gen. Szeptycki w otoczeniu Sztabu Generalnego wjeżdża w bramy Katowic

Stanisława Szeptyckiego przypomniał ks. Abp Marek Jędraszewski Metropolita Krakowski podczas homilii wygłoszo­ nej 26 maja 2019 r. do męskich pielg­ rzymów przed bazyliką w Piekarach Śląskich. Powiedział, odnosząc się do matki – ojczyzny: „W słowo »czcij!« z IV przykazania Dekalogu wpisana jest także miłość do Ojczyzny. Ona również jest naszą mat­ ką. Jak bardzo niełatwa jest ta nasza mi­ łość do niej, ale i jak bardzo konieczna, świadczą trzy kolejne powstania śląskie. W tym roku przypada setna rocznica pierwszego z nich. Powszechnie śpiewano wtedy Rotę Śląską, nawiązująca do słynnej Roty Marii Konopnickiej: „Ojczyzno święta, kraju nasz!/ Z Tobą nam żyć, umierać!/ Niez­łomnie stoi śląska straż,/ Polsko, Twa wierna czeladź./ Zabrzmi i dla nas złoty róg,/ tak nam dopomóż Bóg!”. Jakże więc dzisiaj nie przypomnieć owej szczególnej wymiany słów, do ja­ kiej doszło dnia 20 czerwca 1922 roku na rynku w Katowicach, gdy już po osta­ tecznym zatwierdzeniu polskich granic do stolicy Górnego Śląska wkraczała polska armia. Wojciech Korfanty mówił wtedy niezwykle podniosłym tonem: »Przybyłaś do nas, Polsko! Z sercem

ły. Polsko! Bądź nam matką troskliwą – ostatnie wbijasz pale granic Twoich. Tu na Zachodzie stoi żywy mur z piersi mężów, w boju zahartowanych, goto­ wych zawsze do Twojej obrony«. Na to odpowiedział mu stojący na czele polskich wojsk gen. Stanisław Szeptyc­ki: »Panie Pośle! (…) Należy ustalić fakty. Gdyby ze sprawozdań o dzisiejszych uroczystościach świat sądził, że dzisiej­

Wiara wymaga męczenników. Tych na Górnym Śląsku nigdy nie brakło. Więc symbolicznie wręczam rzucone mi kwiaty, czcząc w ten sposób pamięć wielkich poległych bohaterów górnośląs­ kiego ludu. szy zwycięski marsz żołnierza polskie­ go na Ziemię Górnośląską jest zasługą wojska, to muszę stwierdzić, że przy­ czyną naszej tu obecności jest przede wszystkim dzielny lud górnośląski, pro­ wadzony w pierwszym rzędzie przez duchowieństwo. Duchowieństwo to

rozbudziło w ludzie śląskim nastrój wysokiej wiary w zwycięstwo praw­ dy i sprawiedliwości. Wiara wymaga męczenników. Tych na Górnym Śląsku nigdy nie brakło. Więc symbolicznie wręczam rzucone mi kwiaty Tobie, pa­ nie pośle, czcząc w ten sposób pamięć wielkich poległych bohaterów górno­ śląskiego ludu«”. – Tak ważne słowa, które padły 97 lat temu, przypomniał pielgrzymom w Piekarach Śląskich abp Marek Jędraszewski. Z okazji Roku Powstań Śląskich 15 sierpnia 2019 roku w Katowicach odbędzie się główna defilada Wojska Polskiego!

63

lata temu w 1956 r.

wybuchło powstanie po­ znańskie robotników prze­ ciw władzy komunistycznej, krwawo stłumione (kilkudziesięciu zabitych) przez wojsko z czołgami i milicją.

43

lata temu w 1976 r.

w Radomiu, Ursusie i in­ nych miastach wybuchły masowe strajki robotników po drastycz­ nych podwyżkach cen żywności ogłoszo­ nych przez rząd komunistyczny. Strajki zostały stłumione przez ZOMO za po­ mocą tortur i „ścieżek zdrowia”. „Niezna­ ni sprawcy” zamordowali ks. Kotlarza.

40

lat temu w 1979 r.

miała miejsce pierwsza pielgrzymka Papieża Po­ laka do Ojczyzny. Jan Paweł II wezwał Ducha Świętego do odnowy „tej ziemi”.

Polacy się policzyli. Rok później wybu­ chają strajki, w sierpniu 1980 r. pada postulat Wolnych Związków Zawodo­ wych i powstaje, wbrew komunistycznej władzy, „Solidarność”.

30

lat temu w 1989 r.

odbyły się niedemokra­ tyczne wybory do Sejmu i wolne wybory do Senatu w wyniku kompromisu części Solidarności z wła­ dzą komunistyczną przy tzw. okrągłym stole. Parlament głosami Solidarności z OKP (B. Geremek i A. Wielowieyski – główni orędownicy takiej decyzji) wybiera twórcę stanu wojennego Jaru­ zelskiego na prezydenta państwa. Część posłów, nawet z SD i ZSL, głosowała przeciwko Jaruzelskiemu.

27

lat temu w 1992 r.

pierwszy niekomunistycz­ ny od 1939 roku Rząd Pols­ ki Premiera Jana Olszewskiego po pół­ rocznej pracy zostaje obalony przez agenturę komunistyczną ulokowaną wśród wielu posłów, a także w osobie prezydenta państwa Wałęsy. Ujawnił ten fakt Kazimierz Świtoń, założyciel Wol­ nych Związków Zawodowych, które jako pierwsze powstały na Śląsku w 1978 r.

20

lat temu w 1999 r.

pierwsza wizyta Papieża Polaka w polskim parla­ mencie. Jan Paweł II wezwał polityków do działania na rzecz dobra wspólnego w oparciu o wartości chrześcijańskie. K Opr. Arkadiusz Siński

Kazimierz Świtoń: – Jako stary opozycjonista odpowiedzialny za swoje słowa pragnę powiedzieć, że na drugiej liście jest Pan Prezydent jako agent Służby Bezpieczeństwa.

Prezydent Rzeczypospolitej w Świętochłowicach Powstanie, które zakończyło się zwycięstwem, jak niewiele po­ wstań w naszej historii... Wiel­ ki szacunek dla Górnego Śląska, wielki szacunek dla Ślązaków, wielki szacunek dla tych Pola­ ków, którzy o polski Śląsk wal­ czyli! Wizytę Prezydenta RP Andrzeja Dudy w Świętochło­ wicach opisuje Reny z Hajduk.

9

Początki narodu ukraińskiego Rusini w habsburskiej Galicji nie mogli stosować używanej w Rosji od czasów Piotra I graż­ danki, lecz cyrylicy lub alfabe­ tu łacińskiego. W ten sposób, decyzją zaborcy austriackiego, rozpoczęła się pierwsza „woj­ na językowa polsko-ukraińska”. O powstawaniu narodu ukraiń­ skiego pisze Stanisław Orzeł.

10–11

Przyjęcie władz polskich w Chorzowie w 1922 roku Władze miasta, upamiętniając w 2012 roku dziewięćdziesią­ tą rocznicę przejęcia Chorzowa przez Polskę, uczyniły z wybu­ dowanej w 1922 roku bramy główną atrakcję obchodów. Budowę słynnej bramy powi­ talnej i uniesienie patriotyczne z czerwca 1922 roku przypo­ mina Renata Skoczek.

12

ind. 298050

97

4

WWW.YOUTUBE.COM / NOCNA ZMIANA

A

by zrozumieć, co się dzieje te­ raz, mam nadzieję – u schyłku III RP, trzeba znać okoliczności jej pows­tania. Wielkie oszustwo – zdra­ dę politycznych elit, które uzurpowały sobie prawo przewodzenia narodowi tak miłującemu wolność. Do dziś wie­ lu obywateli nie chce przyznać, nawet sami przed sobą, że dali się oszukać przed 30 laty. Chcieli dobrze, lecz dali się oszukać, bo skąd mieli czerpać wiedzę? Wszak „Gazeta Wyborcza” ze znaczkiem Solidarności, działacze NSZZ Solidarność, nawet Radio Wolna Europa przedstawia­ ły „okrągły stół” jako sukces i wzywały, aby głosować na Solidarność, czyli listę Komitetu Obywatelskiego. O rozmo­ wach w Magdalence nie mówiono. Jak ktoś o tę zdradę pytał, to zaprzeczano. Teraz dostępne są liczne dowody. Przypominam moją wypowiedź opublikowaną w prasie Solidarności Walczącej Oddziału Trójmiasto, tuż po okrągłym stole, kiedy już znane były jego ustalenia: „Wolnych wyborów nie będzie. Ko­ muniści chcą stworzyć pozory, które by dały im pełną legitymizację sprawowa­ nia władzy. Absolutna większość w sej­ mie, którą sobie gwarantują, pozwoli im uchwalać dowolne ustawy, sprzeczne z interesem społeczeństwa polskiego. Odbędzie się to w aureoli prawa. Argu­ mentem komunistów będzie to, że sejm został wyłoniony w drodze niesfałszo­ wanych wyborów z udziałem opozycji. Komunistom są potrzebne takie wybory. Chcą zarejestrować Solidarność, byle tylko oszukać społeczeństwo i zapędzić do urn. My żądamy absolutnie wolnych i niczym nieskrępowanych wyborów – bez określania procentowej ilości man­ datów. Nie możemy być wolni w 40%. Wolność jest albo jej nie ma”. Wzywałam wtedy do bojkotu wy­ borów. Nie tylko Solidarność Walcząca ostrzegała. Tego samego zdania była Liberalno-Demokratyczna Partia „Nie­ podległość” (LDP-N) i Polska Partia Niepodległościowa (PPN), i Młodzież Walcząca. Wszystkie te formacje zosta­ ły skazane na zamilczenie w III RP. Trwa to do dzisiaj. Jest to kara za wezwanie w czerwcu ʼ89 r. do bojkotu tej farsy wyborczej. Z przerażeniem wysłucha­ łam słów młodego dziennikarza TVP, mającego pretensje do rodaków o to, że do urn poszło jedynie 60%. Widać nie zdawał sobie sprawy z tego, że część najbardziej świadomych Polaków wy­ bory 4 czerwca 1989 r. zbojkotowała. Posłem spoza Komitetu Obywa­ tels­kiego został wybrany przez pomył­ kę Kozakiewicz, bo wyborcy myś­leli, że głosują na sportowca, znanego z ges­ tu wykonanego na Igrzyskach Olim­ pijskich w Moskwie – słynnego „gestu Kozakiewicza”. Kandydaci solidarnoś­ ciowi dostali ponad 80%, a reżimowi 20%. Lista krajowa padła. Trzeba było zmieniać ordynację wyborczą w trak­ cie wyborów. Napisałam list do dwóch posłanek wybranych w I turze, Anny Knysok i Elżbiety Seferowicz. Zos­tał on wydrukowany w „Poza Układem”, wydawanym przez Andrzeja i Joannę Gwiazdów. Napisałam w nim, że na­ ród jako suweren odrzucił komunizm i Zgromadzenie Narodowe – wybrany senat i te 35% sejmu – powinno, zmie­ niając ordynację, dopuścić demokra­ tyczne wybory na 65%, bo w przeciw­ nym razie naród nie będzie już wierzył nikomu. Skundlonym elitom brakło od­ wagi. Głosować na komunistów poszło w II turze tylko ok. 20% uprawnionych. W przeciwieństwie do różnych niedouczonych tzw. celebrytów i cha­ mowatych profesorów pokroju Hart­ mana, którego pradziadek, polski pa­ triota, w grobie się przewraca, jestem dumna z mojego narodu. Z jego zbio­ rowej mądrości i ukochania wolności. Być może trzeba było czekać 40 lat, aby spełniły się słowa modlitwy św. Jana Pawła II. Dlatego tak wyje Zło, bo „zmienia się oblicze Ziemi, tej Ziemi”. Duch Święty działa. P.S. Komunistyczny reżim chiński ska­ zuje na zamilczenie masakrę na placu Tiananmen. W trwających od kwietnia 1989 r. manifestacjach brały udział ty­ siące. 4 czerwca 1989 r. zginęło tam ok. 10 tys. manifestantów. K

G

FOT. ZE ZBIORÓW T. LOSTERA – ILUSTROWANA KSIĘGA PAMIĄTKOWA GÓRNEGO ŚLĄSKA

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet

„Socjalizm nieuchronnie zwy­ cięży kapitalizm” – twierdzi KPCh. Miejmy świadomość, że Waszyngton nie toczy z Peki­ nem wyłącznie wojny o handel, lecz także o bardziej funda­ mentalną kwestię, o sposób ży­ cia: nieograniczona demokracja czy komunistyczna dyktatura – ostrzega Peter Zhang.


KURIER WNET · CZERWIEC 2O19

2

KURIER·ŚL ĄSKI

N

ORAD, czyli Północnoamerykańskie Dowództwo Obrony Kosmicznej poinformowało, że 20 maja 2019 r. rosyjskie bombowce Tupolew Tu-95 i myśliwce Su-35 zostały przechwycone przez dwa amerykańskie myś­liwce F-22, gdy wkroczyły do Strefy Identyfikacji Obrony Powietrznej Alas­ ki. Zostały one zmuszone do wycofania się z amerykańskiej przestrzeni powietrznej. Jack Phillips w swoim tekście opublikowanym na łamach nowojors­ kiego „The Epoch Times” zacytował komentarz NORAD: „Zdolność do powstrzymywania i pokonywania zagrożeń” rozpoczyna się od „wykrywania, śledzenia i pozytywnej identyfikacji” nieamerykańskich samolotów w amerykańskiej przestrzeni powietrznej. Rosyjskie Ministerstwo Obrony potwierdziło incydent w tweecie 20 maja, stwierdzając, że jego siły powietrzne „wykonały zaplanowane loty na wodach neutralnych Morza Czukotki, Beringa i Ochockiego, a także wzdłuż zachodniego wybrzeża Alaski i północnego wybrzeża Wysp Aleuckich”. Rosjanie tak skomentowali incydent: „Na niektórych etapach trasy rosyjskie

samoloty były eskortowane przez myś­ liwce F-22 USAF. Całkowity czas lotu przekroczył 12 godzin”, podało ministerstwo w oświadczeniu. „Piloci dalekiego zasięgu wykonują regularne loty nad wodami neutralnymi Arktyki,

Autor wspomnianego artykułu zacytował też dowódcę NORAD. Generał Terrence J. O’Shaughnessy, powiedział w oświadczeniu, że „najwyższym priorytetem NORAD jest obrona Kanady i Stanów Zjednoczonych. „Nasza zdol-

Narodowa agencja wywiadowcza Holandii rozpoczęła śledztwo w sprawie tego, czy chiński gigant telekomunikacyjny Huawei używa swego sprzętu w celu uzyskania dostępu do danych klientów. Portal The Epoch Ti-

Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz? Znowu próba kraju autorytarnego grania na nosie demokratycznym państwom.

Prężenie muskułów Jadwiga Chmielowska

Północnego Atlantyku, Morza Czarnego i Morza Kaspijskiego oraz Oceanu Spokojnego”. Rosyjskie Ministerstwo twierdziło, że loty „były wykonywane zgodnie z Międzynarodowym Systemem Zarządzania Przestrzenią Powietrzną bez naruszania granic innych państw”. Nie podano innych szczegółów dotyczących incydentu. Wcześniej, w styczniu, amerykańskie i kanadyjskie samoloty myśliwskie również eskortowały rosyjskie odrzutowce w pobliżu wybrzeża północnoamerykańskiego.

ność do ochrony naszych narodów zaczyna się od skutecznego wykrywania, śledzenia i pozytywnej identyfikacji samolotów będących przedmiotem zainteresowania w przestrzeni powietrznej USA i Kanady”. Warto przypomnieć liczne incydenty lotnicze i morskie prowokowane przez Moskwę w przestrzeni powietrznej i wodach terytorialnych państw bałtyckich. Z Rosją współpracują komunistyczne Chiny, które specjalizują się w szpiegostwie nie tylko technologicznym.

mes powołuje się na holenderską gazetę „Volkskrant”, która twierdzi, że operatorzy General Intelligence and Security Service (AIVD) z siedzibą w Hadze sprawdzają, czy chińska firma Huawei umożliwiła szpiegostwo na masową skalę przez chiński reżim. Nie tak dawno, bo w kwietniu, agencja holenderskiego wywiadu ostrzegła, że „niepożądane byłoby, aby Holandia polegała na sprzęcie lub oprogramowaniu firm z krajów prowadzących aktywne programy cybernetyczne przeciwko interesom Holandii”.

W raporcie dla holenderskiego rządu służby specjalne identyfikowały Chiny i Rosję jako stwarzające poważne zagrożenia i stwierdziły, że „w odniesieniu do sektora telekomunikacyjnego można myśleć o gromadzeniu danych o ruchu klientów, geolokalizacji i ruchu telefonicznego” jako ryzykach. Raport holenderskich specsłużb ukazał się w tym czasie, gdy trzej główni przywódcy UE (Niemcy i Francja), w tym premier Holandii Mark Rutte, wspólnie powiedzieli, że nie podtrzymają w swoich krajach decyzji i apelu Stanów Zjednoczonych w sprawie całkowitego zamknięcia dla chińskiej firmy rynku europejskiego.

mówią otwarcie, że chcą całkowitego zakazu sprzętu Huawei w sieciach 5G sojuszników, sugerując, że jeśli sojusznicy pozwolą Huawei na wejście do ich sieci 5G, może zmniejszyć się wymiana informacji z nimi. Portal TVP Info podaje ciekawą wiadomość: „Emmanuel Macron sugeruje budowę własnej armii, by chronić Europę przed USA, Chinami i Rosją. Ale to Niemcy byli uczestnikami pierwszej i drugiej wojny światowej. Jak to skończyło się dla Francji? Już zaczynali uczyć się niemieckiego w Paryżu, zanim przyszli Amerykanie. Płaćcie na NATO albo na nie nie liczcie!” – na-

Najpierw Nord Stream, teraz Huawei, coś mi tu pachnie NATO dwóch prędkości! Kanclerz Angela Merkel i prezydent Francji Emmanuel Macron dołączyli do grupy nacisku przeciwko Stanom Zjednoczonym twierdząc, że jeśli Huawei przejdzie odpowiednie kontrole bezpieczeństwa, będzie mógł udostępnić część infrastruktury 5G. Stany Zjednoczone

pisał prezydent USA Donald Trump. A może Macronowi marzy się, aby ta europejska armia broniła go przed żółtymi kamizelkami? Najpierw Nord Stream, teraz Huawei, coś mi tu pachnie NATO dwóch prędkości! K

Rok 2019 to Rok Świni. Legenda głosi, że pewnego dnia Nefrytowy Cesarz, legendarny władca Nieba i Ziemi, postanowił nazwać znaki zodiaku imionami pierwszych dwunastu zwierząt, które przybędą do jego pałacu. Powolna świnia, która zatrzymała się po drodze na długi posiłek, dotarła jako ostatnia; stąd świnia znajduje się na końcu 12-letniego cyklu chińskiego zodiaku zwierzęcego.

USA–CHINY

O co tak naprawdę toczy się spór? Peter Zhang

Podczas gdy większość Chińczyków oczekuje bezpiecznego i dostatniego Roku Świni, Komunistyczna Partia Chin (KPCh) wydaje się być zaniepokojona oraz zdenerwowana sytuacją ekonomiczną i możliwe, że dzieje się tak z ważnych powodów. Rzeczywiście wydaje się, że w pierwszych trzech miesiącach Roku Świni prawo Murphy’ego zadziałało w przypadku chińskiej gospodarki. Trwający spór między USA a Chinami ma na to znaczący wpływ. Chińskie inwestycje w Stanach Zjednoczonych spadły o ponad 70 proc. w 2018 roku i według raportu McKinseya w roku 2019 będą prawdopodobnie nadal

(PMI) obniżał się w najszybszym tempie od trzech lat, z 49,5 proc. w styczniu br. do 49,2 proc. w lutym br. (Ten trend PMI został odnotowany przez czasopismo biznesowe pekińskiego wydawnictwa Caixin i zmienił się w marcu br., gdy wskaźnik PMI skoczył do poziomu 50,5 proc., ale wielu ekonomistów zadaje pytanie, na ile wiarygodna jest ta liczba). 27 marca br. NBS poinformowało również, że zyski branży przemysłowej w pierwszych dwóch miesiącach br. spadły o 14 proc. do poziomu 708 mld juanów – był to największy spadek od 2011 roku. Zhu Hong, starszy statystyk w NBS, zauważył, że malejące zyski zanotowały głównie sektory produkcyjne, tj. przemysł samochodowy,

Samorządy w całym państwie zbudowały wiele wieżowców mieszkalnych, aby pobudzić lokalną gospodarkę i rynek nieruchomości. Jednak w następstwie nasycenia się rynku mieszkaniowego w ostatnich latach, znacznie zmniejszyły się wpływy podatkowe dla lokalnych władz. Popyt i siła nabywcza są niskie, czego wynikiem jest pustostan co najmniej 64,5 mln lokali mieszkalnych., a w Chinach straszą tak zwane „miasta-widma”. Niedawno naukowcy z chińskiego Uniwersytetu Tsinghua odkryli, że w latach 2013–2016 liczba ludności oraz działalności gospodarczych w 938 chińskich miastach – w około jednej trzeciej największych miast – się zmniejszyła. Miasta dotknięte kryzysem polegały niegdyś na zasobach naturalnych, jak np. miasto górnicze Hegang w prowincji Heilongjiang. Ying Long, ekspert ds. planowania przestrzennego na Uniwersytecie Tsinghua, wraz ze swoim zespołem sprawdził ponad 60 planów zagospodarowania miast. W trakcie dyskusji przeprowadzonej niedawno w Szanghaju powiedział: „Większość chińskich planów zagospodarowania przestrzeni miejskiej jest zasadniczo oderwana od rzeczywistości”.

Starzejąca się populacja W 2010 roku Chiny wyprzedziły Japonię jako drugą pod względem wielkości Traktor na ulicy w Hainan

Na podstawie danych opublikowanych przez chińskie Narodowe Biuro Statystyczne (NBS) chiński wskaźnik aktywności gospodarczej w sektorze produkcyjnym Purchasing Manager’s Indeks

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

przetwórstwo ropy naftowej, przemysł stalowy i chemiczny.

Chińska gospodarka jest ściśle powiązana z ogromnymi wydatkami na infra­ strukturę i nieruchomości. Do roku 2014 inwestycje w infrastrukturę i budownictwo osiągnęły 35 proc. PKB, z czego w 2014 roku inwestycje w nieruchomości wyniosły 21 proc. PKB. Dla porównania w okresie japońskiej i amerykańskiej bańki spekulacyjnej na rynku nieruchomości udział inwestycji w PKB wynosił w tych krajach odpowiednio 9 i 6 proc.

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Krzysztof Skowroński Redaktor naczelna

Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl Adres redakcji śląskiej E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

ul Warszawska 37 · 40-010 Katowice

Miasto Changsha nad jeziorem Meixi

Accounts”) gospodarka Chin ma właściwie o 12 proc. gorsze wyniki, niż podają oficjalne dane Pekinu. Ponadto oszacowany przez NBS wzrost PKB Chin w ostatnich latach został zawyżony o prawie 2 proc. W raporcie przeanalizowano chińskie rachunki narodowe za okres od 2008 do 2016 roku. Jeśli w 2018 roku PKB był zawyżony o prawie 2 proc., podobnie jak w latach 2008–2016, wówczas oznaczałoby to, że podana przez władze wartość PKB z 2018 roku, 90 bln CNY (juanów), jest zawyżona o pokaźną sumę 1,8 bln CNY (270 mld USD). W przeszłości NBS próbowało przypisać winę za dostarczanie zawyżonych liczb urzędnikom z prowincji. Według Adama Smitha: „To jeden z tych przypadków, kiedy wyobraźnia zostaje pohamowana przez fakty”. Na ostatnim Ogólnochińskim Zgromadzeniu Przedstawicieli Ludowych premier Li Keqiang, zdając sobie sprawę z pogłębiającego się spowolnienia gospodarczego, obniżył prognozę wzrostu gospodarczego do 6,5 proc. PKB. Przez lata wielu zachodnich analityków finansowych, ekonomistów i inwestorów z Wall Street ewidentnie zadowalało poleganie na spreparowanych przez Pekin danych podczas podejmowania decyzji biznesowych i tworzenia prognoz gospodarczych. Jednak obecnie ta sytuacja może się zmieniać, ponieważ zadłużenie Chin rośnie.

Rosnący chiński dług

Mniej inwestycji w nieruchomości

ŚLĄSKI KURIER WNET

Z

Według ostatniego raportu Brookings Institution „Rewizja chińskich rachunków narodowych” (ang. „A Forensic Examination of China’s National

FOT. XPUBLICDOMAINPICTURES / PIXABAY

Spadek produkcji

A

Zawyżony wzrost PKB

FOT. ANNA FRODESIAK / WIKIPEDIA

spadać. Na razie w świetle ograniczeń nałożonych na firmy, tj. Huawei i ZTE, chińskie korporacje będą także miały ograniczony dostęp do rynku w Ameryce. Co więcej, taryfy USA skutecznie zmusiły niektóre zagraniczne firmy do przeniesienia swoich zakładów produkcyjnych z Chin do południowo-wschodnich krajów azjatyckich i innych regionów.

G

gospodarkę na świecie i liczyły, że zastąpią Stany Zjednoczone w roli lidera już w 2030 roku, co przewidywali niektórzy chińscy analitycy. Opierając się na swoich badaniach nad chińską ekonomią, Yi Fuxian, starszy pracownik naukowy z Uniwersytetu Wisconsin w Madison, stanowczo się z tym nie zgadza. Twierdzi, że gospodarka Chin nigdy nie awansuje na pierwsze miejsce, a w rzeczywistości jedynie się skurczy. Yi powiedział: „Chiny stoją obecnie w obliczu problemu gwałtownego starzenia się społeczeństwa. Odsetek populacji w wieku powyżej 65 lat wzrośnie z 12 proc. w 2018 roku do 22 proc. w 2033 roku i 33 proc. do roku 2050. Dla porównania, w Stanach Zjednoczonych odsetek ten wyniesie w roku 2050 tylko 23 proc.”. „Prognozuje się, że średnia wieku w Chinach wzrośnie do 47 lat przed rokiem 2033 oraz do 56 lat przed rokiem 2050. W USA w 2033 roku średni wiek wyniesie 41 lat, a w 2050 roku 44 lata”. „W roku 2017 w Chinach liczba ludności w wieku produkcyjnym, mającej 20-64 lata, zaczęła się kurczyć, podczas gdy w USA ludność w wieku produkcyjnym nie osiągnie szczytu do roku 2050”.

Stali współpracownicy

dr Rafał Brzeski, dr Bożena Cząstka-Szymon, Barbara Czernecka, dr hab. Zdzisław Janeczek, Andrzej Jarczewski, Wojciech Kempa, dr Herbert Kopiec, Tadeusz Loster, Stefania Mąsiorska, Tadeusz Puchałka, Stanisław Orzeł, Piotr Spyra, dr Krzysztof Tracki, Maria Wandzik

Według Instytutu Finansów Międzynarodowych (ang. Institute of International Finance) relacja długu Chin do ich PKB wynosi 300 proc., w porównaniu ze 105 proc. w Ameryce i 250 proc. w Japonii. Podczas gdy dwa ostatnie kraje prowadzą otwartą gospodarkę rynkową, scentralizowana gospodarka Chin nie jest przejrzysta i dyktuje ją KPCh, a nie rynek. Nielegalne pożyczki wyniszczają banki państwowe. Według Charlene Chu, starszej wspólniczki w Autonomous Research, około 24 proc. sumy kredytów udzielonych w 2018 roku (ok. 8,5 bln USD) okazało się

Korekta Magdalena Słoniowska Projekt i skład Wojciech Sobolewski Reklama reklama@radiownet.pl Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/Wnet

Sp. z o.o. Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl

FOT. XIAOMI MI NOTE / PIXABAY

nietrafionych. Często państwo jest bankierem, kredytobiorcą i instytucją regulującą. W styczniu br. chińskie banki dostarczyły rekordowej sumy 3,57 bln juanów (530 mld USD) na nowe kredyty dla sektora przedsiębiorstw w celu pobudzenia spowolnionej gospodarki. Niektórzy zachodni analitycy obawiają się, że 34 bln USD długu publicznego i prywatnego w Chinach stanowią zagrożenie wybuchowe dla światowej gospodarki. Ten dług wraz z innymi problemami chińskiej gospodarki wywołał alarm. Liczni wieloletni obserwatorzy Chin stanowczo ostrzegli kraje zachodnie, aby te podjęły szybkie kroki w celu zerwania stosunków z chińską gospodarką dla zmniejszenia ryzyka związanego z nadchodzącym kryzysem gospodarczym w Chinach. Tymczasem jeśli gospodarka nie okaże się dla KPCh główną przeszkodą, świat stanie również w obliczu ryzyka nieokiełznanych ambicji Pekinu. Jego inicjatywa „Jednego pasa, jednej drogi” jest nastawiona na przejęcie świata, nie tylko ekonomiczne, lecz także polityczne i militarne. Jak powiedział w wywiadzie dla Bloomberga Peter Navarro, asystent prezydenta i przewodniczący Narodowej Rady Handlu w Białym Domu: „Nie ma dla mnie znaczenia, który kraj jest najpotężniejszym lub najbardziej dochodowym krajem na świecie. Wszystkie kraje chcą być zamożne. Ma miejsce gra o sumie zerowej między Chinami a USA, w której ich zysk jest naszą stratą”. Navarro ma rację. Stany Zjednoczone i Chiny prowadzą wojnę na wielu poziomach – ekonomicznym, politycznym, ideologicznym i moralnym. Sekretarz generalny KPCh Xi Jinping wyraził się jasno podczas przemówienia w 2013 roku: „Socjalizm nieuchronnie zwycięży kapitalizm”. Dlatego Waszyngton nie toczy z Pekinem wyłącznie wojny o handel, lecz także o bardziej fundamentalną kwestię, o sposób życia: nieograniczona demokracja czy komunistyczna dyktatura. K Peter Zhang zajmuje się ekonomią politycz­ ną Chin i Azji Wschodniej. Jest absolwentem Pekińskiego Uniwersytetu Studiów Między­ narodowych, Fletcher School of Law and Diplomacy, ukończył także Harvard Kennedy School. Oryginalna, angielska wersja tekstu została opublikowana w „The Epoch Times” 5.04 br. Tłum.: polska redakcja „The Epoch Times”.

Nr 60 · CZERWIEC 2O19

(Śląski Kurier Wnet nr 55) Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Data i miejsce wydania

Warszawa 08.06.2019 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

Komentarz


CZERWIEC 2O19 · KURIER WNET

3

KURIER·ŚL ĄSKI Wraca sprawa powrotu szczątków ofiar zbrodni katyńskiej do Polski, o czym było głośno przed kilku laty (Ciała ofiar Katynia wrócą do kraju?, Newsweek, 27.01.2012), ale problem jakby zniknął z przestrzeni publicznej. Tadeusz Płużański, zważywszy na obecną sytuację w Rosji i powtarzanie kłamstwa katyńskiego w państwie Putina, w kwietniu w „Tygodniku Solidarność” ponowił pytanie: „czy nie lepiej zabrać z nieludzkiej ziemi szczątki zamordowanych polskich oficerów i pochować je w kraju?

Czy ofiary zbrodni katyńskiej wrócą do Polski? Józef Wieczorek

Pytanie jak najbardziej zasadne, tym bardziej, że część rodzin katyńskich bynajmniej nie zaprzestała starań o pow­ rót szczątków ich bliskich do kraju, czyli o realizację testamentu ofiar zbrodni katyńskiej. Krystyna Krzyszkowiak, córka oficera Policji Państwowej zamordowanego w Twerze, ukrytego w Miednoje w składowisku zwłok ofiar z obozu w Ostaszkowie, w książce Poszukiwania (Warszawa 2016) pisze: „Nikt z zamordowanych 22 tysięcy Polaków nie wychodził na wojnę, nie przekazawszy ustnie swoich oczekiwań związanych ze śmiercią. Nikt też, znając prawo wojenne, nie wyobrażał sobie, że nie zostanie pochowany w ojczyźnie, co gwarantuje to prawo”. Mając to na uwadze, część rodzin katyńskich występuje z roszczeniami obywatelskimi o doprowadzenie przez władze Rzeczypospolitej do sprowadzenia szczątków ofiar zbrodni katyńskiej z Katynia, Miednoje i Charkowa do ojczyzny. W folderze wydanym na okoliczność konferencji „Katyń w myślach i w sercu”, która miała miejsce 16 maja w Muzeum Katyńskim w Warszawie, czytamy: „Rodziny Ofiar, sukcesorzy prawni zamordowanych w Katyniu, Charkowie i Twerze z obozów Kozielska, Starobielska i Ostaszkowa, na których dokonano zbrodni wojennej na stalinowski rozkaz z 5 marca 1940 roku, działając w oparciu o przysługujące i niezbywalne prawo pochowania zwłok – wraz z prawem do ekshumacji oraz prawnym obowiązkiem do sprawowania kultu zmarłych – osób najbliższych, dążą do prawnego, rodzinnego i chrześcijańskiego zakończenia faktu tej zbrodni”.

dotąd zrealizowany, ciąży i spoczywa na Rzeczypospolitej”. Oraz: „Są dowody zbrodni, są Porozumienia, Umowy i Konwencje, czas na ekshumację i sprowadzenie szczątków zwłok Ofiar zbrodni katyńskiej z Katynia, Miednoje i Charkowa w celu pochowania ich w ziemi ojczystej”. Artykuł 4 Umowy między Rządem Rzeczypospolitej Polskiej a Rządem Federacji Rosyjskiej o grobach i miejs­cach pamięci ofiar wojen i represji, sporządzonej w Krakowie dnia

uważa, że „Tam nie ma grobów, są doły śmierci. Pamiętając o historii, nie mamy żadnych gwarancji, że cmentarze w Rosji i na Ukrainie nie zostaną w przyszłości zniszczone albo zlikwidowane”. Jest ona artystą plastykiem, autorką projektu sztandaru Warszawskiej Rodziny Katyńskiej, była jedną z 13 krewnych Ofiar Katyńskich wnoszących Skargę katyńską do Trybunału w Strasburgu. Należy do coraz większej grupy krewnych ofiar zabiegających o sprowadzenie doczesnych szczątków

Wśród Rodzin Katyńskich trwa walka o ofiary zbrodni katyńskiej i to w sytuacji, kiedy to strona rosyjska nie daje gwarancji, że cmentarze w przysz­łości nie zostaną sprofanowane czy wręcz zniszczone. 22 lutego 1994 r. mówi: „Ekshumacja szczątków zwłok żołnierzy i osób cywilnych w celu identyfikacji pochowanych lub przekazania ich do pochowania w ojczyźnie będzie prowadzona wyłącznie na prośbę zainteresowanej Strony i za zgodą Strony, na której terytorium państwowym one spoczywają”. A zatem brano pod uwagę możliwość pochowania zwłok Ofiar Katyńskich w ojczyźnie po ekshumacji, a nie pozostawienie ich na miejscu zbrodni, na nieludzkiej ziemi. W 1996 roku powstał nawet projekt utworzenia w dolnym kościele Świętego Krzyża w Warszawie Narodowego Sanktuarium Katyńskiego, z uznaniem pobłogosławiony przez Ojca Świętego Jana Pawła II „(…) trzeba żywić nadzieję, że Sanktuarium Katyńskie, jako miejs­ ce modlitewnej zadumy i niegasnącej

ofiar zbrodni katyńskiej do ojczyzny, argumentując: „Cmentarz w Polsce położy kres zamiarowi Stalina, aby zatrzeć historię zamordowanych ludzi. Tylko w kraju mogą liczyć na godny pochówek. Na Wschodzie powinny zostać jedynie symboliczne miejsca pamięci”. Krzysztof Tomaszewski, wnuk Szymona Tomaszewskiego, oficera policji zamordowanego w Twerze (obecnie w dołach śmierci w Miednoje) na konferencji w muzeum katyńskim zaprezentował Listę udokumentowaną w latach 1994–2005 oryginałami podpisów osób zabiegających o sprowadzenie doczesnych szczątków ofiar zbrodni Katyńskiej na cmentarz w ojczyźnie, liczącą 1017 podpisów. Na sprowadzenie szczątków ofiar zbrodni katyńskiej do Polski czeka więc niemałe grono krewnych.

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

Rozdarcie Rodzin Katyńskich

Jednocześnie rodziny Ofiar informują o bulwersujących faktach, o których na ogół Polacy nie wiedzą: „Prowadzone przez Polskę prace archeologiczne doprowadziły, w myśl obcego kulturowo i religijnie nakazu, do pozostawienia szczątków w miejscu zbrodni. Zostały one wydobyte w sposób przeczący światowym zasadom prac archeologicznych, włożone do śmieciowych worów bez jakichkolwiek zabezpieczeń, a następnie ponownie wrzucone do dołów śmierci z 1940 roku, tak w Charkowie, jak i w Miednoje”. A zatem dokonano chwilowej ekshumacji szczątków z dołów śmierci, a następnie z powrotem tam je zdeponowano w workach na śmieci. Te rodziny stanowczo argumentują: „Żadne eksponaty w Muzeum Katyńskim, malutkie pomniczki rozsiane po miasteczkach czy napisane na ten temat książki nie załatwiają najistotniejszej sprawy – pogrzebania doczesnych szczątków. Taki właśnie nakaz wiary, który nie został

pamięci o tych bolesnych dniach, stanie się ośrodkiem kształtowania sumień w oparciu o świadectwo wierności, jakie dali pomordowani synowie Narodu polskiego…”. Następnie w 2011 roku Metropolita Warszawski ks. Kazimierz Kardynał Nycz ustanowił w dolnej Bazylice Świętego Krzyża na Trakcie Królewskim Sanktuarium Katyńskie w Warszawie. W wyniku umów z władzami rosyjskimi i ukraińskimi doszło do budowy polskich cmentarzy wojennych w Charkowie-Piatichatkach, Katyniu, Miednoje (2000) i Kijowie-Bykowni (2012) jako miejsc pochówku polskich jeńców wojennych rozstrzelanych wiosną 1940 roku przez NKWD. Ale do dziś nie zlokalizowano miejsca pochówku prawie 4 tysięcy ofiar i z tzw. listy białoruskiej. Witomiła Wołk-Jezierska, córka zamordowanego w Katyniu por. art. Wincentego Wołka, oficera 10 Pułku Artylerii Ciężkiej w Pikulicach-Przemyślu

W przemówieniu Prezes Zarządu Federacji Rodzin Katyńskich Izabelli Sariusz-Skąpskiej w Kijowie-Bykowni 22 października 2017 znalazły się słowa zdumiewające i wręcz obraźliwe dla takich działań: „Niestety, odlane w żeliwie i wykute w kamieniu słowa z katyńskich nekropolii muszą bronić tych miejsc także przed słowami głupoty i bezmyślności. Odradza się podła idea, aby Polskie Cmentarze Wojenne, gdzie spoczęły ofiary zbrodni katyńskiej zniszczyć, a to, co jeszcze zostało w ziemi, przenieść do kraju. Tutaj, w Bykowni, w imieniu rodzin zebranych w ogólnopolskiej Federacji Rodzin Katyńskich, mam obowiązek powiedzieć z całą mocą: nigdy nie dopuścimy do zacierania śladów zbrodni!”. A w liście otwartym z dnia 10 maja 2016 r. Federacji Rodzin Katyńskich czytamy nie mniej zdumiewającą argumentację: „Udzielanie jakiejkolwiek instytucji prawa do ekshumowania grobów naszych Bliskich oznaczałoby możliwość ponownego zbezczeszczenia Ich szczątków, jakiego wcześniej dokonywali sowieccy barbarzyńcy. Demagogiczny apel o »przenoszenie« do Polski katyńskich nekropolii to zarazem wezwanie do niszczenia dowodów zbrodni katyńskiej tam, na miejscu. Dzięki temu po latach niechętni prawdzie pseudonaukowcy uzyskaliby argument, że ten bezprecedensowy mord na polskich jeńcach wojny 1939 nigdy się nie wydarzył!”. Widać rozdarcie Rodzin Katyńskich i ostry spór odnośnie do dalszych losów szczątków Ofiar Katyńskich. Władze Państwa Polskiego stoją w tym sporze raczej po stronie Federacji Rodzin Katyńskich i nigdy nie występowały do władz Rosji czy Ukrainy

o sprowadzenie szczątków Ofiar Katyńskich, choć możliwość takiego rozwiązania zakładały umowy 1994 r. Jedynie Jarosław Kaczyński w relacjach z rodzinami katyńskimi wyraził zdanie, że ofiary zbrodni katyńskiej winny spocząć na Polskiej ziemi, aby ich groby nie były przedmiotem politycznych gier Rosji.

Żołnierze Wyklęci – tak, Ofiary Katyńskie – nie? W ostatnich latach ekipy IPN pod kierunkiem prof. Szwagrzyka przeszukują miejsca zbrodni komunistycznych na żołnierzach podziemia niepodległościowego. Prof. Szwagrzyk zapowiada, że nie spocznie, dopóki wszystkie szczątki

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

Chodzi o realizację testamentu ofiar

Żołnierzy Wyklętych nie zostaną wydobyte i pochowane po chrześcijańsku w grobach, a nie bezczeszczone w „dołach niepamięci”. Co pewien czas dokonuje się pochówku zidentyfikowanych szczątków czy to w Panteonie na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach (jeszcze nie ukończonym), czy w innych grobach na innych cmentarzach. Wola rodzin jest decydująca. Np. szczątki majora Zygmunta Szendzielarza odnalezione na Łączce spoczęły nie w Panteonie, lecz w grobie rodzinnym. W Krakowie czekają na chrześcijański pochówek ekshumowane na cmentarzu Rakowickim (ul. Prandoty) szczątki ks. Władysława Gurgacza, zamordowanego w więzieniu na Montelupich. Nie pojawiają się argumenty, że ekshumacja szczątków, wydobywanie ich z dołów, gdzie miały pozostawać w niepamięci, prowadzi do zacierania dowodów zbrodni komunistycznych i ponownego bezczeszczenia pomordowanych. Na miejscach zbrodni odsłania się tablice pamięci, ale szczątki grzebie się po chrześcijańsku w grobach, a nie pozostawia w dołach, tam gdzie zamordowani byli wrzucani. Identyfikacja wszystkich szczątków Żołnierzy Wyklętych nie jest możliwa, ale jednak nie wysuwa się takich argumentów jak w przypadku Ofiar Katyńskich, że skoro jednoznaczna identyfikacja osób w mogiłach zbiorowych jest bardzo trudna i nie wszyscy zostaną zidentyfikowani, to ich ekshumacja i sprowadzenie do Polski jest niemożliwe. Widać jawną sprzeczność oficjalnego postępowania i argumentacji wobec szczątków Żołnierzy Wyklętych i Ofiar Katyńskich. Co więcej, szczątki Żołnierzy Wyklętych przed ekshumacją na ogół spoczywają w ojczyźnie, a szczątki katyńskie na nieludzkiej ziemi.

Cywilizacyjne dylematy Trzeba przypomnieć, że po katastrofie smoleńskiej też były pomysły pochowania szczątków ofiar w jednej zbiorowej mogile i to na miejscu katastrofy, jednak takiego pomysłu nie zrealizowano. Ekshumacja szczątków ofiar katastrofy, przeciwko której też były protesty (m.in. przewodniczącej Federacji Rodzin Katyńskich), przyniosła wiele dowodów profanacji szczątków przez stronę rosyjską.

Poprzez sprowadzenie szczątków ofiar katastrofy i ich pochowanie w grobach nie zlikwidowano dowodów katastrofy, tak jak sprowadzenie szczątków samolotu też by takiego dowodu nie zlikwidowało, wręcz przeciwnie. Jego zbadanie na miejscu w Polsce dawałoby większe szanse na wyjaśnienie przyczyn katastrofy, podczas gdy pozos­ tawianie wraku na miejscu katastrofy takiej możliwości nie daje, a dowody są niszczone. Jasne, że ew. powrót szczątków Ofiar Katyńskich to trudne przedsięwzięcie, ale jest możliwe. Zasłanianie się brakiem zgody strony rosyjskiej jest nieuzasadnione, gdyż strona Polska o takie przeniesienie w ogóle nie wystąpiła, choć umowa na to zezwala! Sprowadzenie szczątków katyńskich nie stanowiłoby ich profanacji, lecz spełnienie chrześcijańskiego obowiązku pochowania w grobach, zgodnie z wolą niemałej części rodzin katyńskich, które nie powinny być wyszydzane, wyśmiewane przez innych członków rodzin katyńskich – zwolenników ich pozos­ tawienia tam, gdzie zostały wrzucone

do dołów i profanowane, także wiele lat po zbrodni, właśnie dla zatarcia jej śladów. Niestety profanacje miały miejs­ce także podczas prowadzenia prac archeologicznych przez stronę polską. Wśród Rodzin Katyńskich trwa walka o ofiary zbrodni katyńskiej i to w sytuacji, kiedy to strona rosyjska jest tą, która gra politycznie do dnia dzisiejszego zbrodnią katyńską i nie daje gwarancji, że cmentarze w przyszłości nie zostaną sprofanowane czy wręcz zniszczone. Sprawa powrotu ofiar zbrodni katyńskiej wymaga merytorycznej dyskusji, a nie obrzucania licznych rodzin katyńskich zarzutami o niecne zamiary niszczenia dowodów zbrodni. Polska jest krajem, jak się podkreśla, cywilizacji łacińskiej, gdzie szczątki zmarłych traktuje się inaczej niż w krajach cywilizacji turańskiej. Niestety żyjemy w czasach wskazujących na upadek naszej cywilizacji, czego sytuacja wokół ofiar zbrodni katyńskiej może być jednym z dowodów. K Dokumentacja materiałów z konferencji w Muzeum Katyńskim znajduje się na kanale YouTube autora tekstu.

Na Białorusi nie ma społeczeństwa Na temat sytuacji politycznej i społecznej na Białorusi, specjalnie dla Czytelników „Kuriera WNET”, udzielił wywiadu Roman Yakovlevsky, białoruski komen­ tator polityczny. Rozmawiał Mariusz Patey. Jakie są cele obecnej ekipy rządzącej Białorusią w stosunkach białorusko-rosyjskich? Głównym celem reżimu rządzącego Białorusią jest zachowanie władzy. Nikt nie wierzy, że Łukaszenka przeprowadzi uczciwe wybory parlamentarne w 2019 r. albo wybory prezydenckie w 2020 r. Kremlowi ta kwestia również jest „obojętna”. Władze białoruskie mają wiele oczekiwań w stosunku do nowego ambasadora Rosji na Białorusi, który wkrótce powinien przybyć do Mińska. Łukaszenko publicznie stwierdził, że w tym roku Białoruś czeka poważny test. To wszystko można traktować jako chęć unormowania stosunków z Moskwą. Jaki jest stosunek społeczeństwa białoruskiego do możliwej aneksji Białorusi przez Federację Rosyjską? Po pierwsze, w klasycznym rozumieniu społeczeństwa na Białorusi nie ma. W ciągu 25 lat rządów Łukaszenki nie powstało społeczeństwo obywatelskie i jest to jeden z głównych skutków obecnych rządów na Białorusi. Obecnie trwa „aksamitna okupacja” Białorusi, mimo że państwo ciągle posiada wszystkie zewnętrzne atrybuty suwerenności. Chodzi o proces prowadzący do zmęczenia sytua-

ścigania. Sytuacja wygląda podobnie jak na Ukrainie przed 2014 rokiem. Dlatego tak ważne jest zapowiadane spotkanie resortów siłowych Białorusi i FR, którego data jest nadal nieznana. Po tym spotkaniu prawdopodobnie możliwe będzie przeprowadzenie okreś­ lonej, ale niepełnej diagnozy obecnych nastrojów w resortach siłowych. Czy opozycja demokratyczna nadal ma wpływ na społeczeństwo? Czy ma jakiś plan działania już nie tyle dla zdobycia władzy, ale by chronić białoruską państwowość? Z przykrością stwierdzam, że dziś opozycja nie ma ani wpływu na społeczeństwo, ani planu działania. Faktycznie nie ma zorganizowanej opozycji. Pod wieloma względami zachodni sponsorzy poczuli się rozczarowani niską aktywnością i skutecznością działań na rzecz społeczeństwa obywatelskiego. Mniejsze środki oznaczały krach samej opozycji. Twardy reżim nie może mieć silnej opozycji. Nawet jeżeli ta opozycja opowiada się za wsparciem państwowości takiej, jaka jest na Białorusi. A zmiany demokratyczne inicjowane poprzez organizowanie uczciwych wyborów według standardów europejskich są scenariuszem po prostu nierealnym.

Dziś opozycja nie ma ani wpływu na społeczeństwo, ani planu działania. Faktycznie nie ma zorganizowanej opozycji. cją gospodarczą i polityczną w kraju, do braku wiary we własne państwo. Rosja uruchamia narzędzia budujące strach u obecnej nomenklatury co do niepewności jutra oraz obniżające jej lojalność w stosunku do Łukaszenki w związku z niejasnym przekazem Kremla dotyczącym przyszłości jego rządów. To może być jedną z przyczyn fali aresztowań urzędników średniego i najwyższego szczebla władzy. Ale jeśli chodzi o krymską opcję aneksji Białorusi, dziś Kreml jej nie potrzebuje. Potrzebuje po prostu ściśle związanego z centrum władzy w Moskwie satelity. Potrzebuje tak zwanej „głębokiej integracji”, by utrwalić swoje interesy w Mińsku i nie dopuścić do „ucieczki na zachód” wzorem Ukrainy i Gruzji. Pogłębiona integracja oznacza pozostawienie Białorusi bardzo ograniczonej niezależności ekonomicznej i politycznej. Przykładem takiej integracji może być Czeczenia Kadyrowa. W dodatku większość obywateli Białorusi, to znaczy około 70%, pozytywnie postrzega aneksję Krymu. Jakie są nastroje w resortach siłowych? Przy istniejącej niejawności i braku niezależnych badań socjologicznych taka diagnoza jest bardzo trudna. Jednak według niektórych danych poufnych sondaży socjologicznych, poziom prorosyjskich nastrojów jest bardzo wysoki w organach

Polityczna rzeczywistość wygląda następująco: różne organizacje pozarządowe i grupy ekspertów świadczą usługi uwiarygadniające działania reżimu oraz umiarkowanie krytykują ten reżim, ażeby uwiarygodnić same siebie. Często te NGO czy eksperci utrzymują się kosztem niektórych zachodnich sponsorów. Celem jest przedłużenie życia politycznego reżimu chcącego rządzić tak długo, jak to możliwe. Osoby w to zaangażowane ignorują kwestię wartości i idą na kompromis z własnymi przekonaniami. Jednocześnie działają prokremlowskie organizacje pozarządowe, opowiadające się za jednym państwem z Rosją. Ich działalność jest ostatnio zauważalna przy niskiej reaktywności organów państwa. Z uwagi na konsekwencje dotychczasowej polityki i lata zaniechań część białoruskiej opozycji uważa, że obecny reżim nie może już zagwarantować niepodległości Białorusi, nawet gdyby chciał. Czy problem z rosyjską ropą jest kwestią techniczną, czy polityczną? Sądząc po wypowiedziach Łukaszenki o potrzebie odszkodowania idącego w setki milionów dolarów, przyczyny techniczne mogą łatwo przekształcić się w polityczne. To po raz kolejny potwierdza obietnice Łukaszenki, że w nadchodzącym roku lub dwóch Białoruś czekają wielkie próby. K


KURIER WNET · CZERWIEC 2O19

4

Dylematy europejskich reformatorów Z mediów dowiadujemy się, że Europejczycy muszą walczyć o „europejs­ kie wartości”, „europejskie standardy”. A ostatnio słyszane na salonach od osób zatroskanych o los wschodnich Europejczyków to coraz natarczywiej podnoszone postulaty „harmonizacji polityk wewnątrzunijnych” i „walki z dumpingiem socjalnym”. Możemy zapytać, co to wszystko oznacza dla nas, Polaków, co to oznacza dla naszego kraju? Polscy zwolennicy Federacji Europejskiej podnoszą argument większej spójności polityki UE, większej jej skuteczności w kontekście wyzwań pochodzących ze wschodu. Prezydent Macron jednak upatruje w integracji, budowie europejskiej armii odpowiedzi na zagrożenia nie tylko ze strony Rosji i Chin, ale i USA. Przypomnijmy: sojuszniczego USA, którego wkład w budżet NATO to 80% środków, które z powodzeniem współbroniło właśnie Europy przed ekspansją komunizmu. Kolejne pytanie: czy współcześni „ojcowie założyciele” Stanów Zjednoczonych Europy zechcą swym parasolem obronnym objąć także kraje Europy Wschodniej, którym nie udało się do tej pory dostać do struktur obronnych NATO czy stać się członkami UE, ale aspirują do tego? Mam na myśli Ukrainę, Gruzję, Mołdawię. I co w takim razie z obecnością w Unii Turcji? Obawiam się, że odpowiedzi na te pytania dla społeczeństw Europy Wschodniej nie byłyby powodem do optymizmu. Centralnie zarządzana struktura biurokratyczna potrzebuje bowiem więcej czasu i środków, by przyjąć kolejne, zwłaszcza biedniejsze, gorzej zorganizowane i zarządzane państwa. Nie wiadomo zatem, czy bogatsza Federacja Europejska będzie chciała przyjmować kolejne państwa, których aktywa stanowią wątpliwą wartość zwłaszcza dla dużych państw Unii. Przypomnijmy, że poziom życia Francuzów, Holendrów, Belgów i Niemców był satysfakcjonujący nawet, kiedy granica między zachodem a wschodem przebiegała na Łabie. Wydaje się także, że styl życia zachodnich społeczeństw, różniący się od wyobrażeń dużej części mieszkańców Europy Środkowo-Wschodniej może rodzić napięcia. Konsumpcja i zewnętrzne atrybuty bogactwa są pożądane, ale już progresywne propozycje obyczajowe mniej. Europę mają łączyć europejskie wartości, tyle, że obecnie raczej to „wartości” Altiera Spinellego i Antonia Gramsciego, a nie Roberta Schumana i Jeana Monneta. Trzeba tu jasno powiedzieć, że takie „wartości” wykluczają z projektu europejskiego na przykład

KURIER·ŚL ĄSKI miliony katolików. Polscy zwolennicy Federacji Europejskiej zdają się ten problem rozumieć, stąd uderzanie w chrześcijański fundament wartości coraz mniej kompatybilny z – jak im się wydaje – „europejskim jądrem”. Wieszczenie laickich elit o śmierci Kościoła jest na szczęście przedwczesne. Osobom o mentalności gorliwego służącego może się wydawać, że strategia wypełniania oczekiwań i potakiwania może przynieść kolejne subwencje i utrzymanie poziomu życia na akceptowalnym dla nich poziomie. Federalizm w połączeniu z brakiem otwartości na przyjmowanie nowych członków oznacza jednak, że w takiej strukturze europejskiej Polska stanie się obszarem peryferyjnym. Zgoda na imitacyjny model rozwoju może tylko

Problem bezpieczeństwa europejskiego jest często podnoszony przez zwolenników głębokiej integracji w ramach UE. Straszy się nas powtórką koncertu mocarstw i wpadnięciem w objęcia Rosji w przypadku kontestowania takich projektów. Ocena nie tylko zaawansowania

Jaka Europa w Polsce i jaka Polska w Europie? Abstrahując od emocjonalnego podejś­ cia do idei własnego państwa, za które przelało krew tylu naszych przodków, muszę postawić pytanie: czy rzeczywiście Polakom będzie łatwiej realizować swój rozwój kulturalny i materialny w ramach Federacji Europejskiej? Odpowiedź nie jest oczywiście jednoznaczna, ale warto przemyśleć, w czy-

Co dalej z UE? Mariusz Patey

utrwalić różnice w bogactwie między zachodem Europy i biedniejszą Polską. Będziemy podążać biernie w dryfie rozwojowym niemieckich landów. Polacy mają większe aspiracje i możliwości. W szachach, jeśli gra się czarnymi, czyli na początku gry ma się stratę ruchu, im dłużej powtarza się ruchy białych, tym mniejsze ma się szanse na remis, nie mówiąc o zwycięstwie. Jedyną szansą dla czarnych jest gra asymetryczna i omijanie błędów białych. W koncepcji Federacji Europejskiej, w której jest jedno centrum decyzyjne odpowiedzialne za politykę zagraniczną, politykę monetarną, które harmonizuje podatki i polityki socjalne odgórnymi dyrektywami, obniża się zdolność krajów takich jak Polska do gry asymetrycznej, do innowacyjnych rozwiązań. Europa, by utrzymać konkurencyjność w świecie, musi być sama bardziej konkurencyjna. Musi dopuścić możliwość wyboru różnych rozwiązań przyjmowanych przez niepodległe, suwerenne państwa narodowe, połączone tym, co stało u początku tworzenia Wspólnoty Węgla i Stali. Wzrost konkurencji nie wyklucza współdziałania. W teorii zarządzania już dawno zauważono, że duże struktury lepiej się rozwijają w modelu rozproszonym niż centralnie zarządzanym.

Styl świętowania Alina Czerniakowska

P

Co z bezpieczeństwem europejskim?

oblicze. Toczy się ona dziś głównie na obszarze byłych republik sowieckich i w przestrzeni medialnej. Celem jest co najmniej odbudowa wpływów w przestrzeni postsowieckiej, a może i w dawnych krajach bloku wschodniego.

W dyskusji o przyszłej Europie pojawiają się takie słowa klucze, jak: „silna Europa”, „wzrost znaczenia Europy w świecie”, „sprawne zarządzanie gospodarką europejską”, „skuteczna odpowiedź na wyzwania”.

Długi weekend, majówka, różnie Polacy nazywają prawie dwutygodniową przerwę w pracy, którą mogli sobie zafundować na przełomie kwietnia i maja, podobnie zresztą jak w ubiegłym roku. Chętnie wykorzystywali sprzyjający układ nagromadzonych świąt państwowych i kościelnych, byle tylko nie iść do pracy.

oniekąd jest to normalne, bardziej wolimy odpoczywać niż pracować, chociaż nie da się, tak po prostu nic nie robić. Odpoczynek też musi być na miarę czasów, w których żyjemy, zgodnie z panującą modą. Czytanie książek to „obciach” dla „nowoczesnego Europejczyka” (statys­ tyki podają, że blisko 80% społeczeństwa nie przeczytało w ciągu ostatniego roku ani jednej książki!), wystarczy przecież poprzeglądać wybrane strony internetowe, obejrzeć tv na youtubie, w przerwie przejść się do marketów i grillować od rana do wieczora wszędzie, gdzie się da. Ta moda spędzania wolnego czasu nie przemija, bo jest „łatwa i przyjemna”. Tuż przed długimi wolnymi dniami znikały z półek sklepowych różne reklamowane wędliny, mięsiwa, najczęściej te, których masowo pozbywają się wysoko rozwinięte państwa Unii Europejskiej, sztuczne, bardziej trujące niż odżywiające, ale za to tanie, ładnie, kolorowo opakowane. O to przecież walczy Prawo i Sprawiedliwość – z Europą różnych standardów. Ciągle jeszcze produkty wyższej

Nauka o organizacji państwa i prawa cały czas się rozwija. Lepiej, by dobre rozwiązania rozprzestrzeniały się po sprawdzeniu w mniejszym ekosystemie niż tak dużym, jak cała Europa. Unikniemy tym samym jako całość kosztów błędnych rozwiązań. A od błędów nikt wolny nie jest, także unijni eksperci.

jakości trafiają na rynki krajów zamożnych starego Zachodu, a gorszych pozbywają się, wysyłając do zainstalowanych własnych marketów w krajach takich jak Polska, tak zwanych „post-demoludów”, jak nas pogardliwie wciąż jeszcze nazywają. Do tego w ogromnych koszykach, wypełnionych po brzegi tym zachodnim spożywczym badziewiem, koniecznie musiały się znaleźć całe kartony piwa i inne tanie alkohole. Wystarczyło popatrzeć na twarze „weekendowych zakupiarzy”, którzy z pewnymi siebie minami patrzyli na innych, których, według nich, nie stać na grilla. W te ciepłe wolne dni ogródki domowe, całe podmiejskie osiedla spowite są grillowym dymem i gwarem coraz bardziej nietrzeźwych biesiadników. Zagubili zapachy i widoki wiosny, nawet upojne bzy i urocze magnolie, zakwitłe w pełni z racji kwietniowych upałów, nie są w stanie przebić się przez grilla. Jonasz Kofta śpiewał przed laty w zakazanym kabarecie Pod Egidą, u Jana Pietrzaka – „Pamiętajcie o ogrodach, przecież stamtąd przyszliście…”.

programów zbrojeniowych, ale i gotowości społeczeństw Europy Zachodniej do militarnej obrony wschodnich rubieży Europy prowadzi do wniosku, że lepiej i dla nas, i dla całej Europy skupić się na wzmacnianiu NATO niż czekać na zbudowanie europejskich struktur siłowych zdolnych do odparcia np. agresji ze wschodu. Można także zadać pytanie, po co osłabiać coś, co działa? Odpowiedź: by mogły zarobić mało efektywne państwowe europejskie koncerny, mnie nie satysfakcjonuje. Także ledwo skrywana chęć wypchnięcia USA z Europy może budzić niepokój. Przecież jedną z przyczyn ośmielających państwa zbójeckie, czyli III Rzeszę i Sowiety, do zburzenia ładu wersalskiego, był izolacjonizm USA i jego wycofanie się z Europy po I wojnie światowej. Niektórzy krytycy formatu NATO z Francji czy Niemiec z jednej strony podważają sens istnienia sojuszu po zakończeniu zimnej wojny, podnosząc pacyfizm Europejczyków, a z drugiej (te głosy szczególnie słyszalne są we Francji) przyznają, że obecny system obronny, oparty na własnym arsenale jądrowym, ma wystarczający efekt odstraszający. Osoby te starają się zaklinać rzeczywistość. Zimna wojna nigdy bowiem się nie skończyła dla byłych funkcjonariuszy struktur siłowych ZSRS; zmieniła jedynie swoje

Można powiedzieć: każdy jest wolny, może robić co chce, ale widok marnego stylu życia, najczęściej ludzi młodych, zasmuca. I przeraża myśl, co z nami będzie za kilkadziesiąt lat, gdy dorosną pokolenia wychowane na kulturze grillowania, zamiast, na przykład, czytania. Słowo to weszło tak głęboko w nasze życie, że przeniosło się nie tylko na salony celebryckie, ale też stało się słowem-wytrychem w mediach. Często słychać w gwarze obecnych zaciętych przeciwników prawicowego rządu, że będą grillować takiego czy innego polityka. „Głupota jest chorobą, nieuleczalną i zaraźliwą, przenosi się na inne osobniki” – pisał Stefan Kisielewski o zachowaniu różnych ludzi w czasach komunizmu. Jak się okazuje, głupocie ulegają ludzie słabi, bez wiedzy i charakteru. Tu wielką rolę mają do spełnienia różne środki masowego przekazu, ale niestety w większości kierują się jednym kryterium – masowością odbiorców, tanią sensacją. Schlebiają przeciętności, byle mieć jak największą oglądalność i jak najwięcej zarobić. Ogłupianie społeczeństwa okazuje się najbardziej intratne, nie wymaga od odbiorcy wysiłku szarych komórek, wystarczy iść za modą, byle było „miło i fajnie”. Brakuje mediów, które podwyższają poprzeczkę odbiorcom, serwują coraz mądrzejsze filmy, reportaże, zawierające dużą porcję wiedzy z różnych dziedzin, tworzonych w oparciu o najwyższe profesjonalne standardy. „Musicie od siebie wymagać, nawet, gdyby inni od was nie wymagali” – wzywał nas Jan Paweł II i jest to jedyna metoda, żeby nie zmarnować życia. K

im interesie ten centralny mechanizm będzie działał. Polska zawsze leżała w Europie – tak pod względem geograficznym, jak i kulturowym. Mieliśmy natomiast złe doświadczenia z narzucanymi nam rozwiązaniami jako część imperialnych organizmów państw zaborczych. Dylemat: czy własne państwo, czy być częścią czegoś większego, można zilustrować dylematem osoby szukającej dla siebie garnituru. Czy lepiej ubrać się w gotowy ze sklepu, zrobiony gdzieś przez anonimowych robotników według jakichś standaryzowanych projektów, czy też pójść do krawca i uszyć na miarę? Kupując w sklepie, będziemy mieć produkt tani, ale niedopasowany do naszej sylwetki. Zamawiając u krawca, ponosimy odpowiedzialność za swój wybór i związane z tym ryzyko, ale także mamy szansę dostać produkt idealnie pasujący. Jeśli przyjrzeć się funkcjonowaniu państw rozległych terytorialnie, o zróżnicowanych historycznie i kulturowo obszarach, w centrum zwykle dochodziły do głosu grupy silniejsze, lepiej osadzone w strukturach władzy i biurokracji. W Bizancjum najbiedniejsze były prowincje peryferyjne. Taki sam los spotkał wschodnie landy zjednoczonych przez Bismarcka Niemiec. Także w USA. Po zmonopolizowaniu emisji

pieniądza przez FED ustalił się i trwa nieprzerwanie podział na stany biedniejsze i bogatsze, korygowany odkryciami cennych kopalin (Alaska, Dakota). Zmiany w rankingu, jeśli oczyścić amerykański PKB z dochodów pochodzących z wydobycia surowców, prawie się nie zdarzają, a przecież poszczególne stany mają autonomię w przyjmowaniu rozwiązań w zakresie organizacji i prawa stanowego (w naliczaniu podatków, prowadzeniu polityki edukacyjnej, socjalnej itp.), może większą niż obecnie poszczególne państwa w ramach UE. Twierdzę zatem, wbrew tezie polskich zwolenników federalizmu, że „więcej Brukseli” wcale nie oznacza, że na przykład lobbujące za NS2 koncerny nie będą bardziej skuteczne w warunkach „silniejszej Brukseli” niż w realiach Europy opierającej współpracę na międzypaństwowych umowach i uzgodnieniach. Postawię nawet hipotezę że, zbyt silna Bruksela może inicjatywy chroniące nasze interesy skuteczniej utrącać. Większe prawdopodobieństwo bowiem, że w silnym brukselskim centrum będą ludzie pokroju Gerharda Schroedera niż broniący polskich interesów w Europie. Ja, któremu sprawy polskie są bliższe niż europejskie, wolę mieć swoje państ­ wo narodowe, które pewnie powinno być dalej reformowane, ale z centrum w Warszawie, nie w Brukseli. Polskie ziemie największy rozwój gospodarczy przeżywały podczas rozbicia dzielnicowego. Książęta rządzący na małych terytoriach musieli zwiększać intensywność gospodarki. Jestem przekonany, że moje polskie państwo mimo wszystko lepiej będzie bronić moich interesów niż ktoś, kto patrzy z perspektywy odległej o tysiąc kilometrów. Nie przypadkiem imperia się rozpadały, a wolny rynek, kapitalizm wygrał konkurencję z centralnie zarządzanym blokiem wschodnim. Problemem rzeczywiście było zapewnienie bezpieczeństwa wobec zagrożeń zewnętrznych. Dziś mamy polską armię i NATO, są to narzędzia odpowiadające współczesnym wyzwaniom.

Te kraje afrykańskie przyjęły rozwiązania prawno-organizacyjne, ale okazuje się, że bez fundamentu wartości głęboko zakorzenionych w społeczeństwach cywilizacji zachodnich czy azjatyckich trudno budować kapitał społeczny, kapitał zaufania, obniżać ryzyka i koszty transakcyjne. My w Polsce w dalszym ciągu mamy żywe wartości cywilizacji łacińskiej i nawet wielu ateistów i agnostyków przyznaje, że należy o nie dbać.

Moje rekomendacje dla polskich polityków w EP:

Podsumowanie

Obrona prawa do odwoływania się w źródłach stanowienia prawa do fundamentu wartości cywilizacji łacińskiej. Wiele badań dowodzi, że spójny system wartości, swoiste metaidee są jednym z czynników stanowiących o sukcesie społeczeństw. Same rozwiązania w zakresie państwa i prawa nie wystarczają. Dla ilustracji tej tezy warto porównać Kenię i Wielką Brytanię oraz Liberię i USA.

Instytut Badań Marki z Sosnowca przegrał w sądzie z dziennikarzami www.ngopole.pl Wiktor Sobierajski

16

maja 2019 roku w Sądzie Okręgowym w Opolu zapadł wyrok w sprawie o sygnaturze I C 340/18/BK. Głównymi bohaterami procesu byli: właściciel portalu ngopole.pl i redaktor naczelny Tomasz Kwiatek oraz jego ówczesny zastępca Wiktor Sobierajski. Zostali oni oskarżeni przez Instytut Badań Marki z Sosnowca z panią prezes Magdaleną Moczałą na czele o czyn z art. 24 kc, tj. naruszenie dóbr osobistych spółki. Okazało się jednak, że naruszenia prawa nie było, a... dziennikarze pisali prawdę. Cała historia zaczęła się w Sobótce na Dolnym Śląsku w Ślężańskim Ośrodku Kultury Sportu i Rekreacji, którego dyrektorem był Wies­ław Drozdowski. Osoba wyjątkowo uczciwa i bardzo mocno angażująca się w swoją pracę zawodową. Ponad dwa lata temu dyrektor Drozdowski posiadał ważne szkolenia BHP dla pracodawców, postanowił jednak skorzystać z oferty Instytutu Badań Marki z Sosnowca, aby pogłębić swoją wiedzę z zakresu BHP. Forma szkoleń to „samokształcenia kierowane”. Jest bardzo atrakcyjna, bo pozwala pracodawcom zaoszczędzić czas i pieniądze, pod warunkiem, że oferent szkoleń zachowuje się uczciwie. W przypadku IBM Sosnowiec nie można mówić o uczciwości, ponieważ

okazało się, że firma ta stosuje niedoz­ wolone metody sprzedaży swoich szkoleń, a same szkolenia są bardzo niskiej jakości. Trudno to jednak sprawdzić, bowiem kontrahent otrzymuje zamkniętą w przezroczystej kopercie płytę CD. Jej otwarcie powoduje, że płyty nie można już zwrócić. Należy za nią tylko zapłacić. Czy jest to uczciwe? Ocenę pozostawiam Czytelnikom. Warto dodać, że szkolenie takie kosztuje 690 zł. Może ktoś powie, że to niewiele, ale jak wiadomo, w instytucjach kultury bądź sportu liczy się każdy grosz. Cykl artykułów na temat Instytutu Badań Marki z Sosnowca można przeczytać na stronie www.ngopole.pl. Cała historia skończyła się w sądzie, bowiem pani prezes Instytutu Badań Marki Sosnowiec Sp. z o.o, Magdalena Moczała, w Rybniku pretendująca do kariery samorządowej z ramienia PO, poczuła się urażona publikacjami na temat działalności kierowanej przez siebie spółki. Z pewnością nie przewidziała, że sąd nie da wiary jej

Wspieranie procesu rozszerzania Unii o kraje Europy Wschodniej i Turcję, a także wsparcie dla umowy o wolnym handlu z USA. Wspieranie europejskich aspiracji krajów Europy Wschodniej nie wymaga chyba komentarza. Turcja otwierająca swój rynek zbytu może być atrakcyjnym obszarem dla naszej ekspansji gospodarczej, dziś borykającej się z asertywną polityką obecnych władz tureckich. Dochody obywateli tureckich są porównywalne z polskimi, a więc jest małe ryzyko niekontrolowanej migracji zarobkowej z tamtego kierunku. Zachód Europy i tak przyjmuje pracowników z Turcji na zasadach wypracowanych już wiele lat temu. USA to dla nas także ciekawy i jeszcze nieodkryty partner gospodarczy o olbrzymim, choć konkurencyjnym rynku. Dążenie do odwrócenia procesów integracyjnych w UE i postawienia kursu na decentralizację, wolny rynek w ramach wspólnej przestrzeni gospodarczej i wzmocnienia NATO. Należy popularyzować zasadę win-win w stosunkach międzypaństwowych i relacjach gospodarczych. Zabieganie o to, by europejskie fundusze przeznaczone dla Polski były przekazywane w bardziej elastycznym formacie. Wiele środków marnuje się tylko dlatego, że w dynamicznie zmieniającym się otoczeniu ekonomicznym z szybko zmieniającymi się technologiami planowanie w wieloletniej perspektywie traci sens (tu niech przykładem będą technologie informatyczne).

Jestem przekonany, że dopiero transatlantycka przestrzeń gospodarcza, tworzona na zasadzie dobrowolnych porozumień, zapewniająca więcej wolności w kształtowaniu swoich narodowych modeli funkcjonowania państwa i prawa, a jednocześnie zapewniająca wolność inwestowania, handlu towarami i usługami w połączeniu z formatem obronnym NATO zapewni nam prosperity i możliwość wyrwania się z dryfu rozwojowego oddalającego perspektywę dogonienia gospodarek Europy Zachodniej w dającym się przewidzieć czasie. K

Wiktor Sobierajski

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

wyjaśnieniom i orzeknie, że dziennikarze mieli prawo do publikacji krytycznych artykułów, bowiem sposób działalności Instytutu Badań Marki Sp. z o.o jest dość niejasny i wyczerpuje znamiona stosowania nieuczciwych praktyk w biznesie. Polegały one na sprzedaży fikcyjnych certyfikatów i szkoleń dla przedsiębiorców. Proces sądowy był monitorowany przez Centrum Monitoringu Wolnoś­ci Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Po blisko dwuletnim procesie Sąd Okręgowy w Opolu oddalił powództwo w całości i zasądził obciążenie kosztami procesu stronę pozywającą dziennikarzy, czyli Instytut Badań Marki Sp. z o.o. Tomasz Kwiatek ma otrzymać 5 300 zł a Wiktor Sobierajski 4 000 zł tytułem zwrotu kosztów procesowych. Wyrok nie jest prawomocny, ale uważajmy na interesy robione z Instytutem Badań Marki Spółka z o.o, który z instytutem naukowym nie ma nic wspólnego. Żadnych badań także nie prowadzi. K

Wiktor Sobierajski – dziennikarz śledczy z Kędzierzyna-Koźla. Ostatnio zatrudniony w portalu www.ngopole.pl. Po publikacji materiałów na temat Instytutu Badań Marki stracił pracę, ale niczego nie żałuje. Po jego artyku­ łach firma z Sosnowca znacznie ograniczyła swoje obroty, co wskazuje, że in­ formacje przedstawione na www.ngopole.pl przyniosły zamierzony skutek.


CZERWIEC 2O19 · KURIER WNET

5

KURIER·ŚL ĄSKI

J

est więc trudność, zwłaszcza że chciałoby się o tej pułapce tolerancji opowiedzieć w sposób przejrzysty, w miarę jednoznaczny i wiarygodny, bacząc przy tym, aby zanadto czytelnika nie zanudzić. Obnażanie zła dyktatury tolerancji jest niezbędne, gdyż lewackie siły postępu wiążą z nią wielkie nadzieje na podstępne przeprowadzenie niewinnie brzmiącej tzw. zmiany społecznej, będącej w gruncie rzeczy pomysłem postawienia świata na głowie. Ale czy to jest w ogóle wykonalne? Czy można klarownie zrekonstruować istniejący mętlik, przybierający niekiedy postać słynnej wałęsizny: jestem za, a nawet przeciw?. W rozmowie (z „Gazetą Prawną” z 4 maja 2013 r.) ważny profesor pedagogiki stwierdził: „Zmierzamy ku edukacyjnej katastrofie. Sowietyzację zastąpiła amerykanizacja”. „Procesy aplikacyjne w polskiej oświacie rozwiązań amerykańskich – słusznie napisał w innym miejscu – w dużej mierze nie są zbieżne z polską kulturą i dominującym w społeczeństwie systemem wartości” (blog, wpis 23 września 2013). Odważnie, bez większych zahamowań zaapelował (czyżby do samego siebie?): „Chyba czas przestać jednostronnie zachwycać się obcością” (blog B. Śliwerskiego, wpis 10 grudnia 2015). Nie przeszkadzało to profesorowi, aby na konferencji w Rzeszowie (2018 r.) ogłosić, iż „Polska edukacja jest cofnięta w sensie dydaktycznym i metodycznym o kilkadziesiąt lat” i równocześnie napomknąć, że warto by się wzorować na tym, co robią Finowie. Nic dodać, nic ująć (gdy idzie o poniechanie zachwytu obcością), może tylko jeszcze nadmienię, iż owo opamiętanie prof. Śliwerskiego nakłada się na znaną patriotyczną intuicję kard. Stefana Wyszyńskiego, który przypominał: „W Polsce trzeba bronić spraw własnej Ojczyzny, a nie obcych zamówień”. Bywa, że byt ojczyzny jest zagrożony. W takiej perspektywie (oby tylko teoretycznej) proponuję pogłębić dziś analizy sprzed miesiąca, opisane w książce Vladimira Volkoffa (1932–2005). Znany i ceniony na Zachodzie w kręgach konserwatywnych pisarz opisuje między innymi, jak można zniszczyć przeciwnika bez użycia siły fizycznej, manipulując jego świadomością, wprowadzając go w błąd. Sięgnijmy – przykładowo – do jego analiz, aby odpowiedzieć na pytanie:

Jak podkopać istniejący porządek? Oto odpowiedź: „Nigdy za, nigdy przeciw – tylko po to, żeby wszystko poluzować, rozdzielić, zdemontować”. Na takie i podobne zygzaki i wygibasy – przykładowo – w ocenie stanu edukacji i wychowania w Polsce natrafi nawet czytelnik, którego trudno by zaliczyć do kategorii mola książkowego. Przy czym zazwyczaj czytelnik nie wie, jaki jest cel tego, co zwróciło jego uwagę. Bo jak pojąć pedagoga – narzuca się wszelako fundamentalne pytanie – który ufun-

Pawełczyńska) odnajdziemy wskazówki do analizy, rozpoznawania i odnajdywania forteli stosowanych przez konkretnych autorów. Analizy nie powinny się ograniczać – instruuje Volkoff – do badania wszystkich ważniejszych tekstów, pojedynczych artykułów, dyskursów itp. Trzeba dokonać starannej analizy porównawczej. Wówczas okaże się, że przekłamania, dezinformacja nie występują w sposób ciągły ani z jednakowym natężeniem. Wspominałem już, że wg Volkoffa „agentami lub potencjalnymi agentami mogą dla komunistów być osoby niemające o tym najmniejszego pojęcia”. Cierpliwego czytelnika zachęcam do lektury niektórych moich poprzednich tekstów (np. Durna synteza, grudzień 2018). Okaże się, że owa tytułowa durna synteza raz jest, a raz jej nie ma. Tak oto można być równocześnie za, a na-

zachodnich konserwatywnych autorów ukazało się w Polsce więcej (m.in: T. Sowell, Amerykańskie szkolnictwo od wewnątrz, upadek, oszustwo, dogmaty, przekład Jan Sowa, Wydawnictwo WSP Rzeszów 1996; Patrick J. Buchanan, Śmierć Zachodu, Wektory, Wrocław 2005, G. Kuby, Generacja genderowa.

„skrajnego zwrotu w myśleniu”, wpis z dnia 12 listopada 2013), raczej nie zajmują się działalnością stricte naukową. Prowadzą częściej działalność terapeutyczną. Jeśli ktoś źle się czuje jako pedagog, ma jakieś problemy, złe samopoczucie, czuje zagrożenie stresem – to pedagogiczni koryfeusze/te-

REFLEKSJE NIEWYEMANCYPOWANEGO PEDAGOGA

Herbert Kopiec

Miesiąc temu skończyło mi się miejsce i obiecałem, że wrócę do tematu. Słowo się rzekło, kobyłka u płotu. Choć przyznam, że dotrzymanie danego słowa nie przychodzi mi łatwo. Dlaczego? Oto znowu stoi przede mną konieczność dalszego bab­ rania się w chaosie i zamęcie, stąpania po polu minowym zawiadywanym przez paragraf 212 k.k. A jest to niezbędne przy próbie ostrzegania przed tą mentalną, wciąż słabo rozpoznaną trucizną, zwaną niekiedy przez zacofanych konserwatys­ tów dyktaturą tolerancji.

Przypowieść o wyginaniu drutu Część II

wet przeciw Kościołowi katolickiemu. Ostatnio (zwłaszcza w telewizji) jakby było jej więcej. Sprawy katolików najchętniej i najbardziej zdecydowanie komentują ci, którzy do Kościoła nie chodzą albo są po prostu niewierzący. Ciśnie się pytanie, skąd publicyś­ ci, celebryci – ateiści czerpią wiedzę o Kościele? Coś mi się zdaje, że z mediów, gdzie sprawy kondycji polskiego katolicyzmu, episkopatu i stanu kapłańskiego komentują ludzie tacy jak oni, czyli od siebie samych i swoich komiltonów: red. Żakowski od znanej oponentki Pana Boga – prof. Środziny i red. Szostkiewicza, Szostkiewicz od zawodowego lewoskrętnego intelektualisty red. Sierakowskiego, a Sierakowski od prof. Środziny i Żakowskiego. Nie trzeba dodawać, że nieuchronnie prowadzić to musi do zamulenia świadomości, burzy ład społeczny i zarazem służy niszczycielskiej dyrektywie ujętej w słowach: „Staraj się wprowadzić zamęt. Mów zawsze tak, żeby nikt nie potrafił oddzielić, co jest prawdą, a co jest kłamstwem. Kiedy ludzie mają zamęt w głowach, łatwo nimi pokierować tam, gdzie my chcemy”. Należy zadać sobie pytanie – podpowiada dalej Volkoff – na ile pewne

Nowa ideologia seksualnoś­ci, tłumaczenie: M. Urban CSsR, Dorota Jankowska, Homo Dei, Kraków 2007; Roberto de Mattei, Dyktatura Relatywizmu, tłum. Piotr Tobola-Pertkiewicz i Emilia Turlińska, Warszawa 2009; Marguerite A. Peeters, Polityka globalistów przeciwko rodzinie, tłum. Aldona Ciborowska, Marek Gizmajer, Wydawnictwo Sióstr Loretanek, Warszawa 2013). Godzi się podkreślić, iż pomimo

rapeuci salonowi doradzą/zalecą mu lekturę kolejnej książki, artykuł, wpis blogera itp. Tam przeczyta i zostanie uspokojony: jest dobrze, jest bezpiecznie, a będzie jeszcze lepiej. To działa jak kiedyś dłonie Kaszpirowskiego. Sfrustrowany pedagog czuje się coraz lepiej, odpływają wszystkie smutki, zwłaszcza gdy dowie się o: kolejnych książkach prof. Lecha Witkowskiego i jego małżonki, wznowieniu książki/

poglądy stanowiska, opinie i idee, „które zmierzały w pewnym określonym kierunku, były powtarzane i roztrząsane, podczas gdy o wszystkich przeciwnych zaledwie wspominano”. Bez ryzyka popełnienia błędu, mimo że takich szczegółowych analiz nie przeprowadziłem, da się na powyższe pytanie odpowiedzieć: otóż na salonach polskiej pedagogiki, a tym bardziej na nieustająco organizowanych w ostatnim trzydziestoleciu konferencjach naukowych, prawdziwy duch sporu, osławionego ‘dyskursu’ (ale autentycznego – sic!) póki co się nie unosi. Pewne wyobrażenie w tym zakresie daje wgląd w bibliografie będących w obiegu publikacji. Dość powiedzieć, że – przykładowo – najważniejsza książka amerykańskiej myśli konserwatywnej XX wieku, która przyczyniła się do odbudowy amerykańskiego ruchu konserwatywnego po II wojnie światowej, jest w Polsce przemilczana. Autor książki opublikowanej w 1948 roku, Richard M. Weaver (Idee mają konsekwencje, w Polsce ukazała się w 2010, wyd. Prohibita, Warszawa) sformułował w swoim dziele tezę o głębokim kryzysie cywilizacji Zachodu. Dokonał wszechstronnej analizy przyczyn tego upadku i wskazał jego symptomy oraz bliższe i dalsze konsekwencje. Podobnych książek

licealnego, edukacji zawodowej, edukacji nauczycieli, jak i szkolnictwa wyższego, którego jakość – przy skokowym wzroście – budzi nie tylko wątpliwości, ale wręcz przerażenie” (B. Śliwerski, Konferencje naukowe Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN w pierwszej połowie 2012 roku, s. 258–259, w: Studia z teorii wychowania, Tom III: 2012, nr 1). Musi też niepokoić następujące spostrzeżenie prof. Śliwerskiego: „Po roku 1989 nie ukształtowała się w Pols­ ce instytucja, która mogłaby być miejscem poważnej debaty nad strategicznymi projektami nowoczesnej edukacji (...).Takiej roli nie odegrał dotychczas Komitet Nauk Pedagogicznych PAN (...) nie udało się także do takiej roli zorganizować Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego”. No cóż, nie jest wesoło. Narzucają się też ponure skojarzenia.

Towarzysze, najważniejsze są Kadry! Wygląda na to, że aktualna sytuacja na salonach polskiej pedagogiki układa się w myśl leninowskiej zasady. Włodzimierz Lenin – przypomnijmy –

Sprawy katolików najchętniej i najbardziej zdecydowanie komentują ci, którzy do Kościoła nie chodzą albo są po prostu niewierzący. dował całą swoją karierę na implantacji do Polski zachodniej/lewackiej/ postmodernistycznej pedagogiki, by następnie się od tego dobrodziejstwa odciąć, przestrzegać przed nim, pisać o zagrożeniach stąd płynących. Ale w innych miejscach i czasie owe zagrożenia marginalizować, unieważniać, bo straszenie nimi rzekomo zagraża demokracji, czyli tolerancji, pluralizmowi i wielowymiarowości rzeczywistości. A to przecież dla wyemancypowanego postępowca współczesna świętość (B. Śliwerski, Współczesne teorie i nurty wychowania, 1998). Przypomnijmy zatem, że zajmujemy się (opisaną przez Vladimira Volkoffa w książce: Psychosocjotechnika, dezinformacja – oręż wojny z 1991 roku) lewacką strategią, jak pokonać przeciwnika, manipulując jego świadomością. Sugestywna metafora porównania z drutem bierze się stąd, że aby przerwać drut, należy go wyginać w przeciwne strony. Nie trzeba być mędrcem, aby zauważyć, że takich wygibasów nie wytrzymują także inne rzeczy, byty, idee i sprawy. Można w ten sposób skutecznie opanować, zdestabilizować, zniszczyć – zapewnia V. Volkoff – nawet całe grupy społeczne. W przemilczanej przez pedagogów w Polsce książce Volkoffa (sięgała do niej socjolog prof. Anna

w dyskursie pedagogicznym i regularna lektura dzieł przedstawicieli amerykańskiej lewicy kulturowej, Henry’ego A. Girouxa, Lecha Witkowskiego, Kwiecińskiego... Tak oto (kto wie, czy dzięki takiej terapeutycznej, a nie naukowej działalności) dziś nikt nie musi okupować naszego terytorium. Dziś okupuje się świadomość. Trzeba tą świadomością zawładnąć. Ale trzeba wiedzieć, jak to zrobić! Póki co słychać, że polskie szkolnictwo znajduje się w opłakanym stanie. Można się o tym dowiedzieć od prof. Śliwerskiego, który powołując się m.in na Raport Polska 2050 napisał: „Aktualne funkcjonowanie i przemiany poszczególnych składników i aspektów edukacji są oceniane przez ich badaczy negatywnie, jako dysfunkcjonalne i nasycone wieloma patologiami. Dotyczy to zarówno najwcześniejszych etapów edukacji, szkolnictwa powszechnego,

Odnotowuję to ostatnie wydarzenie (oto demokratyczne głosowanie rozstrzygnęło, że bez prof. Śliwerskiego – wciąż ani rusz!), gdyż dobrze ilustruje osobową/kadrową kontynuację zarządzania akademicką pedagogiką oraz edukacją. Ale czy dotychczasowe doświadczenia w tym zakresie dobrze rokują? Czy w tej dość ponurej perspektywie jest jakaś nadzieja na sensowne odrodzenie pedagogiki? I czy rzeczywiście już nic nie da się zrobić?

P.S. Nie ukrywam, że przez jakiś czas grasował we mnie naiwny, acz ambitny pięknoduch. Korciło mnie mianowicie, abym uzbrojony przez Volkoffa w narzędzia analiz spuścizny konkretnego pedagoga, zabrał się do takiej roboty. Szczerze mówiąc – zrozumiałem to dopiero później – roboty godnej raczej rzetelnego księgowego. Na szczęście ten karkołomny pomysł – chociaż możliwy przecież do przeprowadzenia, ale przez zespół cierpliwych badaczy – mam już poza sobą. Zdradzę okoliczności, którym zawdzięczam swoje opamiętanie. Otóż wziąłem na warsztat funkcjonowanie powiedzenia polowanie na czarownice w znaczeniu, jakim posługuje się nim prof. B. Śliwerski. Wzmiankowałem o tym w tekście Nawrócenie marksisty („Śląski Kurier WNET”, styczeń 2018). Zrekonstruowałem w nim stanowisko prof. Śliwerskiego w sprawie dekomunizacji w pedagogice. Wprawdzie dekomunizacja polskiej pedagogiki jest konieczna – dowodzi prof. Śliwerski – ale, niestety, Herbert Kopiec w swoich rozprawach przesadził. Nadmiernie swoje sądy krytyczne wyostrzył i został „usunięty, zresztą z tego powodu, poza obszar akademickiej debaty i kształcenia” (blog, pedagog, Krytyka w pedagogice, 3 stycznia 2008). To samo o H. Kopcu jako myśliwym można przeczytać w następnym roku w książce: Współczesna myśl pedagogiczna, Kraków 2009, s. 20. Wreszcie kolejny raz (znowu w blogu) w ubiegłym roku, 25 X 2018, pojawiła się ta sama informacja, tyle że pod innym tytułem: Kiedy nastąpi rozstanie z pedagogiką socjalistyczną? W tym ostatnim (?) wpisie gospodarz bloga dokonał niewielkiej korekty. Odnotował, że polujący na czarownice H. Kopiec osiągnął status emerytowanego wykładowcy Uniwersytetu Śląskiego. Natomiast słowo usunięty opatrzone zostało cudzysłowem. Dodano jeszcze do słowa usunięty – określenie jego zdaniem, co, rzecz jasna, zmienia sens informacji. Ale to jeszcze nie koniec. Okazuje się, że nabuzowany dzięki pozytywnemu ukąszeniu V. Volkoffem (trzeba trafić do całego dorobku!), dotarłem do jeszcze jednej książki prof. Śliwerskiego: Pedagog w blogu, Kraków 2008, s. 125. Tu również pomieszczony jest ten sam wpis Krytyka w pedagogice (3 stycznia 2008). Tu także dane mi było odkryć kolejną korektę/zmianę narracji o Herbercie Kopcu jako osobniku, który po-

Jak podkopać istniejący porządek? Oto odpowiedź: „Nigdy za, nigdy przeciw – tylko po to, żeby wszystko poluzować, zdemontować”.

Pismo prof. Bogusława Śliwerskiego do „Drogich Studentów”. „Neonatus” to nazwa niezależnego pisma studenckiego Wydziału Pedagogiki i Psychologii UŚ. Studenci na jego łamach wzięli mnie w obronę w tekście Nasza studencka solidarność.

proroczej przenikliwości książka Weavera (Idee mają swoje konsekwencje), która powstała przed siedemdziesięcioma laty, pozostaje wciąż aktualna, gdyż większość z wymienionych przez autora symptomów zmierzchu/rozpadu Zachodu uległo znacznemu nasileniu, wskutek czego jego ostrzeżenia nabierają dzisiaj nowej, dodatkowej mocy. Tymczasem bywa, że w miejsce katastroficznych diagnoz (z powodu braku rozeznania i z posłuszeństwa wobec reguł politycznej poprawności) pedagodzy salonowi na co dzień zajmują się raczej tym, co trzeba. Tym, co gwarantuje im miejsce i pozycje w formalnych strukturach nauki. Korzystając z postmodernistycznych dobro­dziejstw ambiwalencji i kontestacji pedagogicznej (czyli z prawa do

przedruku artykułu wędrownego nauczyciela akademickiego prof. Kwiecińskiego (profesor jest wziętym wykładowcą), sprawozdaniu z odbytej właśnie kolejnej konferencji z zakresu pedagogiki alternatywnej i krytycznej. Pedagogiczni terapeuci pomogą mu zauważyć i zrozumieć, że to, co mogłoby być złe, trzeba trzymać pod stałą kontrolą. Idzie przekaz: trzeba was, rozumiecie, ostrzegać. Uważajcie, bo szerzy się wścieklizna, taka jak: homofobia, nietolerancja, katolicki fundamentalizm itd., itp. I trzeba się na to szczepić. Konkludując: bywa, że szeregowy akademicki pedagog dzięki tej terapii wie, jak uniknąć wścieklizny. Ma zapamiętać wielokroć powtarzane: jedyną szczepionką jest aktywne uczestnictwo

nauczał, że najważniejsze są KADRY. Można się o tym przekonać, zaglądając chociażby do bloga prof. Bogusława Śliwerskiego, aktualnego przewodniczącego Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN i członka Centralnej Komisji do Spraw Stopni i Tytułów: „Dziękujemy za docenienie i zaufanie” – napisał ostatnio pedagogiczny koryfeusz (wpis z 21 maja 2019). Oznajmił z wdzięcznością i nieskrywaną dumą, że Minis­ terstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego poinformowało go, iż został wybrany do Rady Doskonałości Naukowej (RDN jest następcą Centralnej Komisji do Spraw Stopni i Tytułów, a kadencja rozpoczyna się 1 czerwca 2019 i trwać będzie do 31 grudnia 2023). Nawiasem mówiąc, gdy usłyszałem po raz pierwszy nazwę tej Rady (chodzi o ową dość butnie brzmiącą naukową doskonałość), to przypomniała mi się hucpa związana ze słusznie wyśmiewaną nazwą pewnej onegdaj najważniejszej gazety (jak się mówiło – głównego organu prasowego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego). Gazeta (za jej odpowiednika w Polsce uchodziła „Trybuna Ludu”) znana była z wyjątkowego zakłamania. To z tego powodu komuniści zadbali aby nosiła dumną nazwę „PRAWDA” (to tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś miał wątpliwości wobec tego, co w gazecie można było sobie poczytać).

luje na czarownice. Trzeba przyznać, że korekta jest niewielka, ale jednak pokazuje mnie w nieco innym świetle. I tak oto ze zdania: „Usunięty, zresztą z tego powodu, poza obszar akademickiej debaty i kształcenia” – powstało/ zrobiło się zdanie: „Usunięty, zresztą z tego też m.in. powodu, poza obszar akademickiej debaty i kształcenia”. Myślę, że to, co mi się przytrafiło (czyli że uchwyciłem kolejną ingerencję w tekst), potwierdza trafność dyrektyw Volkoffa. Uchwycenie tego rodzaju zachowań wymaga czasu i cierpliwości. Ale jest wykonalne. To dzięki takiemu doświadczeniu nikt mnie już nie przekona, że diabeł nie leży w szczegółach.

Pożytki z czytania Volkoffa Na koniec coś krzepiącego. Otóż, zanim zetknąłem się z Volkoffem, nie wiedziałem, że zarzut polowania na czarownice jest powszechnie stosowaną efektowną formułką słowną, używaną na Zachodzie przez lewacką profesurę wobec nielicznych konserwatywnych oponentów. W takich to okolicznościach uświadomiłem sobie, że dostałem klapsa wedle dobrze wypróbowanych zachodnich wzorów. Nie wiem, czy to dobrze, ale poczułem się jakby bardziej pewny siebie. K


KURIER WNET · CZERWIEC 2O19

6

KURIER·ŚL ĄSKI Kapitan Wojsk Polskich Henryk Aleksander Kalemba był bohaterem walk o niepodległość Polski i powstań śląskich, ofiarą zbrodni katyńskiej, jednym z tych, których latami pomijano w publikacjach PRL-u, m.in. w Encyklopedii powstań śląskich. Niniejszy szkic dotyczy nie tylko jego życia, ale także wydarzeń politycznych, w które angażował się on i jego najbliżsi. Historia rodziny Kalembów jest jedną z wielu odzwierciedlających losy naszego narodu, które dowodzą, iż Rzeczpospolita zawdzięcza niepodległość niezliczonym, nieznanym szerzej bohaterom.

Kpt. Henryk Kalemba Ofiara bezprawia i niechciany bohater Część III

Zdzisław Janeczek

Powstańczy patrol

Majowa Jutrzenka Wolności W nocy z 2 na 3 V 1921 r. Rudolf Niemczyk otrzymał zadanie opanowania Katowic wspólnie z innymi podkomendnymi Walentego Fojkisa, Adama Kocura i oddziałami Czesława Paula. Na początku bez walki zajął Zawodzie. Niemcy bronili się chaotycznie, byli zaskoczeni koncentrycznym atakiem około 5 tys. powstańców zgrupowanych w 8 baonach. W walce wyróżnił się szczególnie baon Niemczyka. O wydarzeniach tych pisał: „Już nad ranem byłem w posiadaniu dworca kolejowego, więzienia oraz całej południowo-zachodniej strony miasta”. Jego podkomendny Henryk Kalemba w pierwszych godzinach trzeciego powstania zajął gmach policji w Ka-

FOT. ZE ZBIORÓW AUTORA

Grzegorzka – przedstawicieli Wydziału Wykonawczego – sugerowała oblężonym kapitulację jako jedyną trafną decyzję w zaistniałej sytuacji. Jednak dyktator III powstania nie był w swych deklaracjach do końca konsekwentny. Rudolf Niemczyk, odpowiedzialny za przeprowadzenie tej operacji we wspomnieniach, odnotował, że skutki cernowania „próbował złagodzić Wojciech Korfanty, polecając […] dwa razy otworzyć zawory wodociągów bez wiedzy dowództwa Grupy »Wschód«. Dowiedziawszy się o pierwszym otwarciu wody byłem wprost wściekły […] na podobną nikczemność ze strony tego pana – pisał Niemczyk – ale cóż miałem robić, gdy już puszczona woda napełniła baseny, z których zapas mógł starczyć na 5–6 dni”. Po tym incydencie z Korfantym R. Niemczyk poprosił

sztabowy Paweł Chrostek i lekarz Stanisław Skiba. 3 Pułk Niemczyka dysponował siłą 1375 karabinów, 10 ckm-ów i 19 mino- i bombomiotaczy. Powstańcy, dzięki zaskoczeniu przeciwnika, w pierwszej fazie walk do 10 V 1921 r. odnieśli duży sukces strategiczny. Zwycięski pochód ku Odrze zapoczątkowała operacja „Mosty” rozpoczęta w noc wybuchu insurekcji. Przeprowadziła ją grupa destrukcyjna Tadeusza Puszczyńskiego (działającego pod pseudonimem „Konrada Wawelberga”). Na odcinku 90 km jej członkowie wysadzili 9 mostów na zachodniej granicy obszaru plebiscytowego, odcinając go od zaopatrzenia z głębi Niemiec. Powstańcy w ciągu tygodnia opanowali teren wyznaczony tzw. linią Korfantego, biegnącą od granicy z Czechosłowacją na północ wzdłuż Odry do przedmieść Krapkowic, a następnie skręcającą na północny wschód w stronę Kamienia Śląskiego, Ozimka, Gorzowa Śląskiego i dochodzącą do ówczesnej granicy z Polską w okolicach Zdziechowic. W. Korfanty już 7 V w Dąbrówce Małej rozpoczął negocjacje rozejmowe z przedstawicielami Międzysojuszniczej Komisji bez udziału Niemiec, realizując swoją koncepcję powstania jako demonstracji politycznej. 9 V podpisał

dopuścić. Gdyby wykorzystano w pełni pierwszy etap pełnego zaskoczenia Niemców, można było zająć znacznie większą część obszaru plebiscytowego i przekroczyć linię Korfantego, co sugerowali dowódcy Grupy „Wschód”. Dawało to lepszą pozycję wyjściową do odparcia kontrataku wroga i umocniłoby pozycję negocjacyjną w trakcie rokowań pokojowych, a także miałoby korzystny wpływ co do mediacji linii demarkacyjnej. Dyktator powstania jednak kategorycznie zabronił jej przekraczania. Kolejnym kardynalnym błędem był rozkaz nakazujący powstańcom opuszczenie położonego o kilkanaście kilometrów na północ od Góry św. Anny, zdobytego w ciężkich walkach (14–17 V) Gogolina, mimo iż miejscowość ta leżała za linią Korfantego, a zajęcie pobliskiego Otmętu pozwalało na kontrolę jedynego ocalałego mostu na Odrze, którym Niemcy mogli przeprawić swoje siły na drugi brzeg rzeki. Powyżej tego punktu cała linia Odry aż do granicy z Czechosłowacją była obsadzona przez powstańców. W tych okolicznościach niemożliwy byłby atak na Górę św. Anny, gdyż Niemcy mieli przed sobą trudną do sforsowania naturalną przeszkodę, jaką była Odra. Niestety względy polityczne pokrzyżowały

[Walentego Fojkisa – Z.J.] zajmował Zalesie, Cisową, Raszową. Oddział szturmowy marynarzy z samochodem pancernym torować miał drogę Zalesie-Lichynia. Lotna kompania Walerusa, umieszczona na trzech samochodach ciężarowych, dotrzeć miała aż do Dolnej, by tutaj nawiązać kontakt z grupą północną, której oddziały miejscowość tę obsadzić miały dnia 22 maja o godz. 10.00. Atak rozpoczęto o godzinie wyznaczonej. Niemcy bronili się zaciekle, stawiając silny opór w Wielmierzowicach, Lichyni i Olszowej. Ostatecznie Wielmierzowice-Krasowa-Łąki-Lichynia-Klucz-Olszowa zostały zdobyte przez powstańców po czterogodzinnych walkach. […] W godzinach porannych dnia 23 maja Niemcy przystąpili do ataku na froncie od Wielmierzowic aż do Olszowej. Po zaciętej obronie padła Lichynia o godz. 6, a o godz. 9.30 nieprzyjaciel zajął Popice, Klucze i Olszową. Już o godz. 10 Niemcy wkroczyli do Zalesia, mimo rozpaczliwej obrony oddziału szturmowego Oszka. Na wieść o tym zorganizował kpt. [Jan – Z.J.] Chodźko, przydzielony do sztabu dywizji, oddział ochotników i wspólnie z oddziałem marynarzy zaatakował Zalesie, do którego wkroczył zwycięsko o godzinie 14. Na co dopiero

Józef Grzegorzek

Henryk Kalemba na zwiadzie, 1921 r. ZE ZBIORÓW JÓZEFY BOGDANOWICZOWEJ

Grupa oficerów podczas Trzeciego Powstania Śląskiego przed pałacem w Sławięcicach. Pierwszy z lewej kpt. Jan Kowalewski. ZE ZBIORÓW JÓZEFY BOGDANOWICZOWEJ

towicach. Jak wspominał hr. Maciej Mielżyński: niemiecka policja „stawiała ostry opór”, jednak rychło ją rozbrojono i „z orgeszami postawiono pod straż”. Nastąpił jednak nieprzewidziany incydent. Żołnierze włoscy, którzy znajdowali się w pociągu re­lacji Katowice-Pszczyna, ostrzelali podkomendnych R. Niemczyka, zabijając jednego i raniąc dwóch powstańców. Około godziny 7 rano nadzorujące plebiscyt wojska francuskie wspierane przez czołgi i samochody pancerne skoncentrowały swoje siły, a ich dowództwo zażądało wycofania powstańczych oddziałów z Katowic. Po negocjac­jach z komendantem garnizonu Dowództwo Grupy „Wschód” poleciło powstańcom wycofać się z zajętych pozycji w centrum grodu. Zawodzie pozostało jednak w rękach insurgentów. Wokół miasta wzniesiono barykady i kolczaste zasieki. Rozpoczęło się cernowanie (od francuskiego ‘cerner’: otoczyć, osaczyć, oblegać) Katowic i innych miast, celem zabezpieczenia odwodów przed ewentualnym atakiem Niemców od strony aglomeracji. W założeniu przewidywano także odcięcie wody, prądu i dostaw żywności, co miało spowodować oddanie Katowic pod kontrolę sił powstańczych. Konstantin Fehrenbach, Kanclerz Republiki Weimarskiej, ostro zaatakowany werbalnie w Reichstagu w sprawie wydarzeń na Górnym Śląsku bronił się, twierdząc, że „Niemcy niczego nie zaniedbali, wiedząc jak ważny jest fakt dokonany, ale niestety zostali przez Polaków zaskoczeni, gdyż działali oni mit verbrecherischer Genialität (z geniuszem kryminalnym) tak piorunująco, że niemieckie organizacje nie miały czasu połapać się w sytuacji”. Kompania H. Kalemby zajęła odcinek od kopalni „Ferdynand” („Katowice”) do Fabryki Kremera w Zawodziu. Odezwa z 20 V 1921 r., podpisana przez Wojciecha Korfantego oraz Józefa Biniszkiewicza, Józefa Rymera i Józefa

Kopalnia „Ferdynand”.

dowództwo Grupy „Wschód” aby jego ludzi zwolniono od obowiązku cernowania Katowic i wysłano na front. 24 V 1921 r. pozycje tę zajął 16 Pułk Powstańczy, a powstały 10 V 1921 r. w wyniku reorganizacji 3 Pułk Piechoty Powstańczej im. gen. Henryka Dąbrowskiego dowodzony przez R. Niemczyka załadowano na wagony w Ligocie, przewożąc na front do Rudzińca pod Gliwicami, w tym stacjonujący w Zawodziu sformowany I baon H. Kalemby. Ponadto w skład 3 Pułku weszły: II baon Alojzego Gruszki i III baon Maksymiliana Nędzy oraz pluton saperów Romana Szuwałda. Zajęli oni pozycje na odcinku

FOT. ZE ZBIORÓW AUTORA

rozejm, który miał zapewnić korzystną dla Polski linię demarkacyjną. Niestety wskutek niemieckiego protestu alianci się wycofali, a gen. Henri Le Rond zdementował wiadomość o rozejmie. Tymczasem 10 V W. Korfanty w specjalnej odezwie, ogłaszając dobrą nowinę o zawartym układzie, wezwał mieszkańców Śląska do powrotu do fabryk. Równocześnie skonstatował: „Godzina wolności wybiła. Stajemy się panami własnego domu”. Niestety słowa te nie miały pokrycia w rzeczywistości. Zrobił się zamęt. Wielu uważało, iż nastąpił koniec powstania i podjęło decyzje powrotu do domu. Tymczasem czekał ich

W. Korfanty w otoczeniu powstańców

Zalesie-Lichynia. Jedna kompania I baonu H. Kalemby rozlokowała się wokół Jaroszowa, a reszta baonu jako rezerwa pułku stanęła w Ujeździe. Sztab tworzyli: szef Jan Kolbusz, oficerowie łączności: Ludwik Lipka, Jan Parczyk, Leszek Hoser, oficer taborów Henryk Miękinia, oficer broni Stanisław Morawski, oficer gospodarczy Stefan Musielewicz, oficer

FOT. ZE ZBIORÓW AUTORA

plany dowódców POW G.Śl. i zmusiły ich do przyjęcia boju w niekorzystnych warunkach. Czynnikiem dodatkowo uszczuplającym siły powstańców była konieczność cernowania miast.

Bój o Górę św. Anny Zgodnie z przewidywaniami powstańczych dowódców, nocą z 20 na 21 V dobrze uzbrojone niemieckie oddziały przeprawiły się na prawy brzeg Odry

FOT. ZE ZBIORÓW AUTORA

jeszcze ciężki bój o Górę św. Anny, gdyż Niemcy od strony Krapkowic i Kluczborka przygotowywali kontrofensywę. Wyhamowanie powstańczej ofensywy za sprawą politycznych manewrów skutkowało pojawieniem się widma klęs­ki. Bitwę o Górę św. Anny można było stoczyć albo w korzystniejszych okolicznościach, albo w ogóle do niej nie

w Krapkowicach. Po dwóch zażartych szturmach zdobyły Górę św. Anny, tracąc do 24 V około 500 ludzi. Straty powstańców, licząc w zabitych, rannych i zaginionych, szacowano na ¼ stanu osobowego. Przebieg walk, w które włączył się H. Kalemba ze swoimi ludźmi, zrelacjo­ nował J. Ludyga-Laskowski: „1 Pułk

zajętą miejscowość artyleria nieprzyjacielska otworzyła silny ogień, a w krótki czas potem świeżo nadeszłe posiłki niemieckie raz po raz ruszały do ataku na Zalesie, które ostatecznie zdobywają po raz trzeci o godzinie 16.00. Sytuac­ ja stała się dla powstańców w wysokiej mierze niepokojąca. Na szczęście przybyły do Sławięcic dwie kompanie 6 Pułku zabrskiego pod dowództwem H. Nawrata, w łącznej sile 500 karabinów, oraz kompania pod dowództwem Wolfa, w liczbie 200 ludzi. Już o godz. 16.30 oddziały te ruszają z całym impetem do ataku i opanowują Zalesie, które w ciągu dnia trzykrotnie przechodziło z rąk do rąk”. Wysłany w rejon Góry św. Anny Rudolf Niemczyk był napełniony wiarą w bojowego ducha swoich żołnierzy. Wyznaczone pozycje na linii od Wielmierzowic przez Krasową i Łąki Kozielskie do Zimnej Wódki z otwartą drogą do Lichyni zajął 28 V 1921 r. wraz z królewskohuckim 4 Pułkiem Karola Gajdzika. W Lichyni rozmieścił swoją straż przednią. 2 VI 1921 r. o godzinie 15.00 Niemcy koncentrycznym atakiem zajęli Lichynię, rozwijając natarcie w kierunku Zalesia Śląskiego i Popic. Centrum uderzenia skierowane było na odcinek zajmowany przez I baon H. Kalemby. Toczył się zacięty bój. Lichynia przechodziła z rąk do rąk. Bawarczycy rzucili do natarcia dodatkowo trzy bataliony. Mimo, iż H. Kalemba musiał oddać Lichynię, nacierający nie osiągnęli celu głównego, tj. przełamania linii obrony, wyczerpali siły i nie dotarli do Gliwic. Warto także podkreślić, iż Freikorpsy były dobrze

wyposażone w sprzęt militarny. Dysponowały artylerią, autami i pociągami pancernymi, ciężką bronią maszynową, a nawet samolotami. Niemcy wyparcie powstańców z zajmowanych dotąd pozycji zawdzięczali wyłącznie zbiegowi okoliczności. Otóż w chwili kolejnego ataku zabrakło pod Zalesiem oddziału szturmowego marynarzy kpt. Roberta Oszka i ich samochodu pancernego, który trzymał wroga w szachu. Do przerwania frontu w tym miejscu nie doszło jedynie dzięki determinacji obrońców i cofnięciu wszystkich sił 3 Pułku na nową linię obrony w rejonie Rudziniec-Chechło-Proboszowice. Powstańcy nie rezygnowali z odbicia utraconych pozycji. Przed nimi stała gotowa do walki Grupa Freikorpsu Oberland, sformowanego w Bawarii, która już wcześniej zasłynęła z mordowania kobiet i związana była z politykiem, który w przyszłości odegrał znaczącą rolę w dziejach, tj. Adolfem Hitlerem. W jej szeregach pod Górą św. Anny walczył m.in. przyszły generał Waffen-SS Erich Julius Eberhard von dem Bach-Zelewski (1899–1972), za co dwukrotnie został odznaczony Schlesischer Adler (Śląskim Orłem kl. I i II). Ze szczególnej bezwzględności i okrucieństwa zasłynął oddział charyzmatycznego monachijczyka kpt. Josepha „Beppo” Römera (1892–1944), który razem z Ernstem Horodamem i Ludwikiem Horodamem założył największy bawarski Frei­ korps – Bund Oberland, należący do paramilitarnych oddziałów Schwarze Reichs­wehr. Podkomendnych Römera nazywano Rzymianami. Ich dowódca nawiązał na Górnym Śląsku kontakty z zaangażowaną w zwalczanie polskiej irredenty Komunistyczną Partią Niemiec (Kommunistische Partei Deutsch­ lands – KPD), by z czasem zostać liderem tego ruchu. W zmaganiach z powstańcami śląs­kimi pod Górą św. Anny brał także udział Bolko von Richthofen (1899– 1983), kuzyn Manfreda zwanego „Czerwonym Baronem”, najsłynniejszego asa lotnictwa z czasów pierwszej wojny. Bolko przeszedł do historii jako zdeklarowany nazista i aktywista Narodowosocjalis­ tycznej Niemieckiej Partii Robotników (NSDAP). Z kolei jako archeolog zaangażował się w paranaukową organizację badawczą Studiengesellschaft für Geistesurgeschichte‚ Deutsches Ahnenerbe e.V. (pol. Towarzystwo Badawcze nad Pradziejami Spuścizny Duchowej, Niemieckie Dziedzictwo Przodków), włączoną do SS i zajmującą się eksperymentami medycznymi na więźniach niemieckich obozów koncentracyjnych m.in. w Dachau i Auschwitz. Ponadto Ahnenerbe prowadziła „planowe grabieże kolekcji naukowych i bibliotek, materiałów archiwalnych, artefaktów archeologicznych i różnych innych dzieł sztuki”. Wspierała działalność anatoma SS-Hauptsturmführera Augusta Hirta (1898–1945), gromadzącego kolekcję czaszek i szkieletów więźniów różnych typów antropologicznych, wieku i płci. W 1943 r. 29 kobiet i 57 mężczyzn (więźniów KL Auschwitz) zostało wyselekcjonowanych przez Bruno Begera, przewiezionych do KL Natzweiler-Struthof w Alzacji i uśmierconych w „celach naukowych”. W powojennym procesie lekarzy przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym w Norymberdze Ahnenerbe uznano za organizację zbrodniczą. Freikorzysta spod Góry św. Anny był głęboko zaangażowany w powyższe programy. Bolko zajmował się na zlecenie władz III Rzeszy rabunkiem mienia pożydowskiego (w zakresie dzieł sztuki) oraz niszczeniem księgozbiorów naukowych w ZSRR. Wyraz swej niechęci do Żydów dał w publikacjach


CZERWIEC 2O19 · KURIER WNET

7

KURIER·ŚL ĄSKI

duch walki. Rozważano też wspólnie wariant, czy atak Niemców nie pogorszy ich sytuacji na arenie międzynarodowej. Brytyjczycy zapewniali, że wprost przeciwnie – wzmocni. Skąd wziął się ten angielsko-niemiecki optymizm? Otóż po jednostronnym ogłoszeniu odezwy o rozejmie, którego Niemcy nie zamierzali respek-

się do Gliwic na spotkanie z francuskim generałem. Ten oświadczył mu dwa dni po ogłoszeniu rozejmu, że „o żadnym zawieszeniu broni nie wie, przeciwnie, że ma wiadomość, że Niemcy mają nas zaatakować w najkrótszym czasie”. Zdobytą wiedzą natychmiast podzielił się z dyktatorem powstania.

pancernym i ze strażą osobistą. Wtedy W. Korfanty poczuł się osaczony i zgodził się na rozmowy. Uwolnieni Karol Grzesik, Michał Grażyński i Wiktor Przedpełski wrócili na stanowiska dowodzenia, a ich proces miał się odbyć we wrześniu. Wydarzenia te dowodziły, iż powstanie nie posiadało spójnego pod

Karol Gajdzik w pruskiej armii, 1917 r. FOT. ZE ZBIORÓW AUTORA

Michał Grażyński, szef Sztabu Grupy „Wschód”. ZE ZBIORÓW JÓZEFY BOGDANOWICZOWEJ

Mikołaj Witczak

Rudolf Kornke

tować, powstańcy uznali się zwycięzcami wojny, w tym momencie szczęśliwie zakończonej. „Nastąpiło chwilowe ogólne rozprężenie. Wielka część powstańców szalała po prostu z radości, że mordercza walka nareszcie będzie ukończoną i że będą mogli powrócić

Świadkami rozmowy był adiutant M. Mielżyńskiego, Kazimierz Demel (1889–1978) i Adam Remigiusz Grocholski (1888–1965) ps. „Brochwicz”, współautor projektu rozkazu operacyjnego nr 1 o rozpoczęciu powstania. Okazało się jednak, że „Korfanty do orzeczeń generała francuskiego nie przywiązywał wagi, podobnie jak i do oficjalnego zaprzeczenia zawartego rozejmu ze strony generała [Henri – Z.J] Le Ronda twierdząc, że »oficjalnie« inaczej postąpić nie mogli, natomiast on otrzymał od Komisji Międzysojuszniczej na różnych konferencjach absolutne gwarancje, że warunki rozejmu zostaną dotrzymane”. Przeciwnego zdania był M. Mielżyński. Domniemywał on, iż „po mowie Lloyd George`a nie trudno było przewidzieć, że Anglicy powrócą z kategorycznymi rozkazami stłumienia powstania”. W tej sytuacji wieść o niebezpiecznych grach politycznych i autorytarnych metodach działania W. Korfantego lotem błyskawicy rozeszła się po oddziałach powstańczych. „Do Szopienic

czelnego dowództwa M. Mielżyńskiego, równocześnie nie uznając wyboru następcy w osobie Karola Grzesika ani nie biorąc pod uwagę rozwoju wydarzeń po drugiej stronie frontu. Koncentracji wojsk niemieckich na odcinku Góry św. Anny towarzyszyła narada w nieprzyjacielskiej kwaterze głównej, jak bronić ojczyzny przed „zalewem słowiańskim”, w której uczestniczyli m.in. przedstawiciele mniejszości niemieckiej z zajętych przez powstańców terenów. Wzięli w niej udział, oprócz gen. Karla Hoefera (1862–1939), dowódcy Grenzschutzu i komendanta Selbstschutzu oraz gen. Bernhardta von Hülsena, także oficerowie angielscy. Obradowano do 2 VI. Delegaci Selbstschutzu z Gliwic, Katowic i Bytomia obiecywali pomoc nacierającym, jeśli przebiją się przez powstańcze blokady. Anglicy zapewniali, że wśród powstańców panuje rozprężenie i upadł

Z lewej: bojówkarz Hitler w towarzyst­ wie Prusaka, rys. A. Szyk. Powyżej: Symbol Ahnenerbe. FOT. ZE ZBIORÓW AUTORA

Gen. Erich von dem Bach Zelewski; odznaczony za udział w walkach o Górę św. Anny Schlesischer Adler (Śląskim Orłem I i II klasy). FOT. ZE ZBIORÓW AUTORA

do stroskanych rodzin i opuszczonych warsztatów pracy. Radość ta objawiła się u skorej do wiwatowania młodzieży wojackiej przede wszystkim wielką strzelaniną w powietrze na cześć aliantów i rozejmu. Mimo dotkliwego braku amunicji i ostrych zakazów trwonienia jej na próżno, strzelano na całym froncie. Powstańcy jak wielkie dzieci – pisał Maciej Mielżyński – zapomnieli o troskach i biedzie i nie wątpili, że nadeszła szczęśliwa chwila ostatecznego oswobodzenia ojczystej ziemi od jarzma wroga”. Uwierzyli Korfantemu. Wnet miało przyjść gorzkie rozczarowanie. W gronie wątpiących od samego początku znajdował się m.in. M. Mielżyński. Wydał on wprawdzie rozkaz w myśl odezwy Korfantego do przegrupowania poszczególnych oddziałów. Jednak z niedowierzaniem obserwował ruchy aliantów i Niemców. Aby nabrać pewności, udał

zaczęli zjeżdżać dowódcy pierwszego i drugiego powstania. Już o około godz. 23 w Szopienicach stawiła się delegacja pułku cernującego […] Bytom. Korfanty nie chciał w ogóle z nimi rozmawiać”. Reakcje dowódców były bardzo gwałtowne. Według relacji Romualda Pitery walecznemu Marcinowi „Watole wyłaziły oczy z orbit. Zaniemówił ze wściekłości”. Szef sztabu POW i komendant pierwszego i drugiego powstania kpt. A. Zgrzebniok próbował rozmawiać z W. Korfantym, mediować, ale bez skutku. Dopiero przyjazd ok. 1 w nocy Walentego Fojkisa, Marcina Watoły, Jana Lortza, Romualda Pitery („Ratepiego”) i księdza Karola Woźniaka, kapelana 1 Dywizji Wojsk Powstańczych, skruszył upór dyktatora”. Na dodatek Mikołaj Witczak, wyróżniający się temperamentem Kmicica, doskonały organizator wojskowy, zagroził, iż przyjedzie pociągiem

FOT. ZE ZBIORÓW AUTORA

względem politycznym ośrodka dyspozycyjnego. Doprowadziło to w konsekwencji do poważnych rozbieżności i sporów kompetencyjnych wśród dowódców, reprezentujących przede wszystkim dwie opcje polityczne: endec­ ką i piłsudczykowską. Korfanty reprezentował tę pierwszą i próbował jej linię forsować za wszelką cenę, co przejawiało się w braku akceptacji dla zdominowanej przez piłsudczyków POW. Pokazał to wcześniejszy konflikt z ofensywnym dowództwem Grupy „Południe”, w skład której weszły siły zorganizowane w powiecie pszczyńskim, rybnickim i raciborskim, zespolone następnie w cztery pułki (12 baonów), łącznie ponad 10 000 ludzi. Były to: rybnicki – Janusza Wężyka, raciborski – Alojzego Segeta, żorski – Antoniego Haberki i wodzisławski Józefa Michalskiego. Mikołaj Witczak, zwolennik walki zbrojnej, nastawiony na działania ofensywne, które przynosiły korzystne rozstrzygnięcia, nie chciał się pogodzić z rozkazami nakazującymi przejść do defensywy. Aby wpłynąć na zmianę planów wojennych, razem z dowódcą grupy ppłk. B. Sikorskim udał się do kwatery dyktatora W. Korfantego. Rozmowa przerodziła się w ostry spór, zakończony dymisją ppłk. B. Sikorskiego. Ostatecznie jednak Korfanty wycofał swoją decyzję i przyobiecał nawet wsparcie finansowe na wypłatę żołdu (miesięcznie pod Górą św. Anny przysługiwało 100 marek) dla Grupy „Południe”, a M. Witczakowi powierzył misję poprowadzenia pertraktacji z dowództwem wojsk włoskich w sprawie rozdzielenia walczących stron. W sporze tym H. Kalemba znalazł się po tej samej stronie co Walenty Fojkis, Jan Lortz, Marcin Watoła, Rudolf Kornke, Mikołaj i Józef Witczakowie oraz Rudolf Niemczyk. Dołączył więc do grona niechętnych dyktatorowi, a stanowiących większość pośród powstańców. Konflikt ten niestety ani nie przysłużył się działaniom na froncie, ani nie przysporzył W. Korfantemu przyjaciół w gronie weteranów, zrzeszonych później w niechętnym mu Związku Powstańców Śląskich. Struktura społeczna rzutowała na poglądy kadry dowódczej. Podzielony politycznie i światopoglądowo „obóz powstańczy” łączyła „ideologia powstańcza”, tj. świadomość, iż „byli prawdziwymi towarzyszami broni” i „myśl o radykalnym nastawieniu społecznym”. Ideały tej grupy najlepiej wyraził jeden z najmłodszych dowódców, Mikołaj Witczak: „Myśmy przecież domagali się – głośno i niejeden raz – reformy rolnej i bezwzględnej parcelacji wielkiej własności ziemskiej (była wyłącznie niemiecka, gdyż takowej polskiej nie było – z wyjątkiem dóbr hrabiego Hansa Georga von Oppersdorffa), upaństwowienia przemysłu, bankowości i handlu

Nikodem Sobik

FOT. ZE ZBIORÓW AUTORA

odgrywał wiek kadry dowódczej powstań śląskich, który w pewnym sensie stymulował bunt młodych przeciw zastanej rzeczywistości. Na powyższy fakt zwrócił uwagę m.in. Mikołaj Witczak, jeden z organizatorów POW G.Śl. W swoich wspomnieniach pisał: „Choć nasi oficjalni przedstawiciele sprawy polskiej byli znani i powszechnie szanowani, to jednakowoż wiara 18–40 latków (roczniki te uważaliśmy za swoje) darzyła nas większym zaufaniem i po większej części odnosiła się do »cylindrów« krytycznie. Również starsze roczniki garnęły się w nasze szeregi; w pewnym okresie mieliśmy oddział złożony z ludzi starszych niż 55 lat i spełniali oni doskonale różne funkcje pomocnicze, i czemu się do tej formacji przyczepiła nazwa »kompania dobrej rady«, sam nie wiem”. W okresie trzeciego powstania grupę najmłodszych wiekowo oficerów reprezentowali Józef Witczak (21 lat), Walter Larysz (lat 23), Alojzy Seget (lat 24), grono „cylindrów” zaś Paweł Chrobok (lat 48) oraz dyktator Wojciech Korfanty (lat 48) i Paweł Brandys (lat 52). Problem braku zaufania do starsze-

FOT. ZE ZBIORÓW DELOWICZA

sił”. Podobnie Jan Faska (lat 28) wartościował świat „polityków starej daty”, których jedyną bronią było „piękne gadanie”. Średnia wieku kadry dowódczej powstań śląskich prezentowanej w niniejszej pracy wynosiła 31,8. To znaczy, że powstańcza kadra oficerska złożona z Górnoślązaków była znacznie młodsza nie tylko od niemieckiego korpusu oficerskiego. Analiza porównawcza wskazuje także na dużą różnicę wiekową dowódców w stosunku do Wojciecha Korfantego i jeszcze większy przedział czasowy dzielący dyktatora od masy powstańczej. Nie nawiązał on z nią takiego kontaktu, jak „Dziadek” Piłsudski ze swoimi „legunami”, będąc żołnierzem i mężem stanu. Być może oprócz podziałów politycznych była to jedna z przyczyn konfliktów W. Korfantego z dużą grupą młodych oficerów Górnoślązaków. Nie był jednym z nich, pierwszą wojnę światową spędził nie w okopach, lecz w berlińskim parlamencie i na salonach dyplomatycznych. Wojska nie lubił i na dowodzeniu się nie znał. „Zresztą w każdym słowie Korfantego, gdy mówił o tak zwanych przez niego bojówkach powstańczych, ZE ZBIORÓW JÓZEFY BOGDANOWICZOWEJ

Powyżej: uczestnik bitwy o Górę św. Anny, Freikorpsführer i polityk NSDAP Curt Kuhme obok A. Hitlera FOT. BUNDESARCHIV BILD

Gen. Józef Olszyna-Wilczyński; ubezpieczał Trzecie Powstanie Śląskie ZE ZBIORÓW JÓZEFY BOGDANOWICZOWEJ

Powyżej: grupa pancerna Freikorpsu; poniżej: okładka publikacji pt. Freikorps Oberland in Oberschlesien FOT. ZE ZBIORÓW AUTORA

Judentum und bolschewistische „Kulturpolitik” (Judaizm i bolszewicka „polityka kulturalna”) oraz Bolschewistische Wissenschaft und Judentum (Nauka bolszewicka i judaizm). Publikował również artykuły o niższości Słowian, z którymi walczył, biorąc udział w tłumieniu trzeciego powstania śląskiego. Inny znany członek Freikorpsu, który wycisnął krwawe piętno na Górnym Śląsku, to były as lotnictwa myśliwskiego Otto Fitzner z gminy Laurahütte (Siemianowice). Formację jego, dyslokowaną pod Sławięcicami, planowano zlikwidować kontratakiem, który miał wykonać 3 Pułk wsparty II batalionem 2 Pułku. Według J. Ludygi-Laskowskiego „zamiary te nie zostały wprowadzone w życie z powodu przybycia wojsk francuskich w rejon Ujazdu-Rudzińca i zajętego przez nich stanowiska wobec powstańców”. Powyższe niepowodzenia wiązały się z podjętymi w dniach 4–5 VI 1921 r. przez W. Korfantego działaniami mającymi na celu spacyfikowanie niepokornych dowódców Grupy „Wschód”. Zostali oni aresztowani pod osłoną marynarzy i wycofanego z linii frontu wozu pancernego kpt. R. Oszka. Po osądzeniu mieli być rozstrzelani – jedynie za to, że dzielnie walczyli i nie chcieli złożyć broni. Działo się to w chwili, gdy Niemcy przystąpili do zmasowanego ataku. Wydarzeniom tym towarzyszyły jeszcze inne niekorzystne okolicznoś­ ci. 29 V NKWP ogłosiła zawieszenie broni, a 30 V W. Korfanty odwołał z na-

FOT. ZE ZBIORÓW AUTORA

czy patent na wolność (tak się wówczas mówiło), zaś politycy uważali za niedopuszczalne, by im ktoś »nieodpowiedzialny« kombinacje polityczne krzyżował. [...] Mieliśmy poza tym ten brzydki zwyczaj prawić każdemu w oczy, co myś­limy, i jeśli była potrzeba, mówiliśmy twardo i bez ogródek”. Padały więc subiektywne oskarżenia i stwierdzenia, jak to, iż powstańcom o wiele bliżsi od „własnych wodzów”– „dywersantów” oraz „polityków józefinów” byli ludzie z otoczenia Karola Liebknechta i Karola Hoelza, gdyż ci ostatni „robili dywersję na zapleczu wroga”. Tymczasem „nasi wodzowie” tylko „bawili się w wodzów”. Młodzi jako zwolennicy orężnego rozstrzygnięcia przynależności Górnego Śląska do Polski wypowiadali nawet sąd: „Po co z dziadkami w ogóle gadać, szkoda czasu!”. Mikołaj Witczak, ferując oceny „starszyzny”, nazywanej w niektórych przypadkach „cylindrami” lub „józefinami”, nie brał pod uwagę zdania gerontologów, którzy przedział wiekowy od 25 do 60 lat określali jako lata „pełni

Powyżej: strona tytułowa Freikorps Maercker; poniżej – plakat Heimat

FOT. ZE ZBIORÓW AUTORA FOT. ZE ZBIORÓW AUTORA

Pocztówka z widokiem na Górę św. Anny

hurtowego, równych praw i obowiązków dla wszystkich obywateli polskich, dobrobytu dla mas robotniczo-chłopskich nazwanych przez nas »podstawą państwa« oraz równego dla nich prawa do pracy, opieki społecznej na zasadzie ubezpieczeń społecznych, z odrzuceniem wszelkiego rodzaju opiekuństwa dobroczynnościowego, przywilejanctwa itp. paskudztwa. Jednym zdaniem, nasze postulaty wydawały się nam wzniosłe i piękne! Że nas z powodu tych postulatów zwano tu i ówdzie komunistami, bolszewikami, anarchistami, nihilizmem zaczadzonymi, niepoprawnymi buntownikami, bluźniercami, niebezpiecznymi mącicielami pokoju, stałym, nieobliczalnym zagrożeniem porządku itp. – wcale nie psuło nam humoru, przeciwnie, cementowało to nasz powstańczy krąg. To było faktycznie piękne! Ta solidarność była tym najtężniejsza, im więcej przeciwności i wrogości waliło w naszą powstańczą redutę, im większa była konieczność walki, tym większa była solidarność powstańców”. Oprócz pozycji społecznej i wyksz­ tałcenia wojskowego duże znaczenie

go pokolenia polityków wielokrotnie podnosił m.in. Mikołaj Witczak (lat 25). Oskarżał on je o brak „wspólnictwa krewkości i nadziei z młodymi żywiołami”. O postawie swoich towarzyszy broni pisał: „Byliśmy samorodni. Dlatego też reagowaliśmy na sugestie spoza naszego środowiska nie zawsze po myśli sugestorów. To dla tych panów był stan nieznośny. Obóz legionowy uważał, że wyłącznie on ma monopol

wyrażała się nieufność i lekceważenie organizacji powstańczej”. Swoim sceptycznym zapatrywaniom na jej sprawność bojową dał wyraz 1 V 1921 r. podczas rozmowy z Michałem Grażyńskim – „Borelowskim”. Oświadczył wówczas, że wątpi, aby siły powstańcze w ogóle były zdolne utrzymać teren przemysłowy choćby przez 24 godziny”. Dokończenie na str. 8


KURIER WNET · CZERWIEC 2O19

8

KURIER·ŚL ĄSKI

Maryja, Matka Jezusa Podstawowym warunkiem tego uczestnictwa jest słuchanie słowa Bożego i jego zachowywanie. „Kto pełni wolę Bożą, ten Mi jest bratem, siostrą i matką” powiedział Pan Jezus, jeszcze u początków swej publicznej działalności na palestyńskiej ziemi. Łatwo nam sobie wyobrazić, że kiedy wypowiadał słowo „matka”, myślał o Maryi i że wtedy uczniowie wyczuli w Jego głosie szczególne ciepło i wzruszenie. Przecież jako nazaretańska dziewczyna przyjęła Go do swego dziewiczego łona, otwierając się na przedziwne działanie Ducha Świętego. Jej zawdzięczał swe człowiecze życie. Dzięki Niej stał się podobny do nas, ludzi, we wszystkim – oprócz grzechu (por. Hbr 4,15). A przede wszystkim Jego, Jednorodzonego Syna Bożego, obdarzyła najpiękniejszą, najbardziej szlachetną, serdeczną miłością, która była przeniknięta najwyższą tkliwością. Maryja… Matka… (…) Dziś przybywamy do Piekar Śląs­ kich właśnie do Niej. Wpatrujemy się w Jej święte oblicze. Jej dłoń wskazuje na Syna, który przyszedł na świat nie po to, aby go potępić, lecz aby go zbawić. Na cudownym piekarskim obrazie także Pan Jezus wskazuje na swą Dziewiczą Matkę, jakby tym gestem chciał wyrazić całą swoją wdzięczność za to, że zechciała Go do Siebie przyjąć, mówiąc do anioła Gabriela: „Niech Mi się stanie według twego słowa!”. Wdzięczność za to, że urodziła Go w trudnych warunkach betlejemskiej groty. Że Go nam wszystkim dała. Owej cudownej nocy, gdy „nadeszła pełnia czasu”, to właśnie dzięki Niej aniołowie mogli śpiewać: „Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom Jego upodobania”.

Nauczycielka miłości Od chwili Zwiastowania, dzięki „Fiat” Maryi, Chrystus, Boży Syn, stał się Bratem każdego i każdej z nas. Wziął na siebie cały nasz człowieczy los – z jego trudami istnienia, dorastania, przemijania, podatności na zranienie, z jego bólem i cierpieniem. To dzięki Niej – Maryi. To dzięki Niej Bóg jest tak bliski nam – niemal na wyciągnięcie ręki. Po latach, w swoim Pierwszym Liście św. Jan Apostoł tak oto wyrazi tę prawdę: „Co było od początku, cośmy usłyszeli o słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce – [to wam oznajmiamy]”. Równocześnie uczymy się od Niej, jak kochać Chrystusa. Nasza miłość do Niego nie ma nic z czułostkowości i nie buduje się z samych tylko wzruszeń. Jest – powinna być – na wskroś przeniknięta Bożą mądrością. Sam Chrystus bardzo jasno ukazał warunki tej miłości, mówiąc do Apostołów w Wieczerniku: „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę. (…) Kto Mnie nie miłuje, ten nie zachowuje słów moich”. Przestrzeganie nauki Chrystusa sprawia, że stajemy się uczestnikami życia Trójcy

Świętej: „Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy u niego przebywać”. Maryja niejako nawiązuje do tych właśnie słów swego Syna, mówiąc do uczniów w Kanie Galilejskiej w krótkim, bardzo po męsku brzmiącym poleceniu: „Zróbcie wszystko, cokolwiek

gdy spotkało nas jakieś nieszczęście, brała do ręki różaniec, kiedy chciała uchronić nas przed złem. Dzisiaj z ogromnym szacunkiem i wdzięcznością myślimy o nich – naszych matkach, niezależnie od tego, czy żyją one jeszcze i po powrocie do naszych domów będziemy

Wpatrując się w Matkę Boskę Piekarską

Homilia na pielgrzymce mężczyzn do Matki Boskiej Piekarskiej Abp Marek Jędraszewski wam [mój Syn] powie”. Jego słowo jest przecież jasne – trzeba tylko chcieć je usłyszeć. Jego słowo jest prawdziwe – bo On jest Prawdą. Jego słowo wzywa do czynu – więc wprowadzajcie w czyn przykazania miłości. „Zróbcie wszystko!” – znaczy: wszystko bez wyjątku, nie wybierając z Ewangelii tylko tych słów, które akurat nam odpowiadają, a odrzucając to, co wymagałoby od nas trudu nawrócenia, porzucenia zła, odejścia od błędnych przyzwyczajeń i upodobań. Tylko wtedy, gdy przyjmujemy Chrys­ tusa jako jedną i niepodzielną Prawdę, możemy doświadczyć, że Jego Ewangelia niesie z sobą prawdziwe, dogłębne wyzwolenie: „Jeżeli będziecie trwać w nauce mojej, będziecie prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli”.

Matka Kościół Mocy tej wyzwalającej prawdy doznajemy szczególnie wtedy, gdy od Chrys­ tusa uczymy się miłości do Kościoła. Kościół bowiem był, jest i będzie Jego Oblubienicą. Jak pisze św. Paweł w Liś­cie do Efezjan, „Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie, aby go uświęcić, oczyściwszy obmyciem wodą, któremu towarzyszy słowo, aby osobiście stawić przed sobą Kościół jako chwalebny, nie mający skazy czy zmarszczki, czy czegoś podobnego, lecz aby był święty i nieskalany”. Ponieważ Chrystus na krzyżu przelał za Kościół swoją krew, Kościół jest święty. Tę właśnie prawdę wyznajemy podczas każdego Credo, mówiąc: „Wierzę w jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół”. Dla Chrystusa Kościół jest Oblubienicą, natomiast dla nas – Matką.

Kpt. Henryk Kalemba Zdzisław Janeczek

S

odkrywają takich świadków Boga żywego w codziennym życiu i radośnie wskazują na to również mnie. Widzieć i odnaleźć żywy Kościół jest cudownym zadaniem, które wzmacnia nas samych i pozwala nam ciągle na nowo weselić się wiarą”. (…)

Chrystus doskonale wiedział, że tuż za drzwiami Wieczernika czai się zło, kłamst­ wo, zdrada i przemoc. Od Wieczernika do pałacu Kajfasza było przecież nie aż tak daleko. Przed chwilą Judasz opuścił grono Apostołów i wszedł w ciemności nocy. A Jezus, wiedząc, że jest to pożegnanie z najbliższymi, zaczął mówić o miłości. O Bogu, który jest miłością przezwyciężającą wszelki grzech i niewierność. I o człowieku, który jest powołany do uczestnictwa w tej Bożej miłości.

Dokończenie ze str. 7

tąd padały pod jego adresem oskarżenia, że w obozie powstańczym „widział on jedynie albo frondujących niedojrzałych awanturników, albo nadających się jemu do własnych celów”. Zarzucano mu, iż „oślepiała go złość, że nie potrafił sobie podporządkować dla własnych celów obozu powstańczego, który ktoś nazwał mocarstwem”. Powtarzano, że chociaż rodowity Ślązak, „nie zrozumiał nigdy duszy powstańczej”. Podejrzewano w gronie młodych oficerów, iż Wojciechowi Korfantemu chodziło wyłącznie „o zniesienie osobowości powstańczej, aby powstańcy stać się mogli »korfanciarzami«”. Różnica zdań między młodą kadrą oficerską a dyktatorem (dotyczyło to również oceny stosunku J. Piłsudskiego do kwestii Śląska) była również skutkiem podejścia do istoty powstań śląskich. Ustalenie strategicznego celu insurekcji wynikało nie tylko z przesłanek militarnych, ale przede wszystkim z uwarunkowań politycznych. Działania militarne są bowiem następstwem ducha polityki, a strategia jest jej instrumentem. Skoro zatem w powstaniach śląskich wskutek wewnętrznego, wzajemnego zwalczania się ugrupowań politycznych nie

Mater Ecclesia – Matka Kościół. Święta Matka Kościół. Jest Matką naszą, ponieważ w chwili chrztu świętego zrodził nas do życia wiecznego. To on dał nam łaskę wiary. To on uczy nas wzrastania w miłości do Boga i do bliźniego. To on umacnia w nas nadzieję znalezie-

potrafiono wypracować wśród kadry jednolitej polityki wobec Niemiec, to zdaniem młodych oficerów nie można było określić konkretnego celu strategicznego i charakteru samej wojny. Jak pisał wódz powstania M. Miel­ żyński, „wytrącenie nam wówczas miecza z dłoni nakłoniło miarodajne czynniki polityczne do większej ustępliwości wobec Niemców”. Jego zdaniem były jeszcze inne skutki korfantowej „mistyfikacji”. Odmieniła ona ducha śląskich insurgentów. Wojsko powstańcze „po tej nieszczęśliwej dacie rzekomego rozejmu walczyło dalej z obowiązku, lecz bez nadziei świetnego zwycięstwa”. Nawet niektórzy oficerowie stracili zaufanie do Naczelnego Dowództwa. Pojawił się problem: „Jak wytłumaczyć pełnym zapału wojskom rozkazy wycofania się ze zdobytych pozycji w chwili zwycięstwa?! Jeżeli sam rozkaz przegrupowania się sił powstańczych, aby dać załogom interalianckim możność zajęcia naszych stanowisk, działał demoralizująco na powstańców, cóż musiało się dziać w ich umysłach, gdy zamiast wkroczenia interaliantów, wielkie siły niemieckie, jakich dotychczas w boju jeszcze nie użyto, rzuciły się na cofające się nasze bataliony. Czy w takich

nia się ostatecznie i na wieczność całą w niebiańskim Jeruzalem. To wszystko sprawia, że o Kościele winniśmy myśleć ze czcią – właśnie tak jak o Matce, mimo że jest on złożony także z ludzi grzesznych. (…) Dziś znajdujemy się sytuacji, kiedy w przestrzeni medialnej i społecznej wiele się mówi o grzechach wiernych Kościoła. Zważywszy na pewne obiektywne fakty, wszyscy czujemy się zawstydzeni i upokorzeni z powodu postępowania tych osób duchownych, które sprzeniewierzyły się swemu kap­łańskiemu lub zakonnemu powołaniu. Jednakże mówienie, że cały Kościół jest zły, jest po prostu nieprawdą, a przez to wielką krzywdą wyrządzaną ogromnej większości wspaniałych i gorliwych kapłanów. Ojciec Święty emeryt Benedykt XVI pisze nawet, że takie kłamliwe uogólnianie jest dziełem złego ducha. Przecież, obiektywnie i bezstronnie rzecz biorąc, w Kościele dzieje się bardzo wiele dobra. Jest tak przede wszystkim dlatego, że „Kościół Boży (…) także dzisiaj jest właśnie narzędziem, za pomocą którego Bóg nas zbawia. Bardzo ważne jest przeciwstawianie kłamstwom i półprawdom diabła pełnej prawdy: Tak, w Kościele jest grzech i zło. Ale także dzisiaj jest święty Kościół, który jest niezniszczalny. Także dzisiaj jest wielu ludzi, którzy pokornie wierzą, cierpią i kochają, w których ukazuje się nam prawdziwy Bóg, kochający Bóg. Bóg ma także dzisiaj swoich świadków (martyres) na świecie. Musimy tylko być czujni, by ich zobaczyć i usłyszeć”. W tym kontekście Benedykt XVI daje nam świadectwo o sobie samym: „Mieszkam w domu [na terenie Watykanu], w małej wspólnocie ludzi, którzy

Właśnie tutaj, u Jej stóp, uczymy się miłości do Kościoła naszej Matki. Tutaj przypominamy sobie tak dawną, a równocześnie tak aktualną prawdę: „O matce nigdy źle”. Natomiast o jej dzieciach, gdy trzeba, trudną i bolesną prawdę należy odsłaniać. Czynimy to tylko i wyłącznie po to, aby dzieci, które ją, świętą Matkę Kościół, tak boleśnie swą niewiernością dotknęły, mogły przejrzeć, nawrócić się, na ile się da wynagrodzić za wyrządzone krzywdy, odpokutować... Tutaj też, w Piekarach, postanówmy sobie, aby brać przykład z papieża Benedykta XVI i umieć cieszyć się i radować z każdego dobra, które dzieje się w Kościele. By umieć cieszyć się również z tej wspaniałej Pielg­rzymki i dziękować Matce Bożej za to, że nas tu dzisiaj do siebie zaprosiła, tu zgromadziła i za swoją przyczyną pozwoliła wielbić Boga.

warunkach – zapytywał M. Mielżyński – i regularnego wojska nie ogarnęłaby panika? […] Walki, które po zgwałceniu rozejmu przez Niemców stoczyli powstańcy, należały do najbardziej bohaterskiego okresu powstania. Nigdy hart ducha i zimna krew poszczególnych dowódców nie przechodziły cięższej próby. W ogólnym zamęcie krzyżujących się rozkazów wywołanym co chwila, zmieniającej się sytuacji musieli nieraz działać samodzielnie”.

operacja była możliwa dzięki żelaznej dyscyplinie i zaufaniu, jakim darzyli go podkomendni. H. Kalemba nabył już wówczas manier rasowego wojskowego i odpowiedniej prezencji. Na jednym z grupowych zdjęć z okresu trzeciego powstania widzimy go jako dowódcę baonu, siedzącego w środku, w mundurze z szablą, lornetką i opaską na ramieniu. Na tej samej fotografii jako trzeciego od prawej można podziwiać Rudolfa Niemczyka, dowódcę 3 Pułku.

Dzień Matki Wpatrując się w obraz Matki Boskiej Piekarskiej i rozważając gest Pana Jezusa, który swą rączką wskazuje na Maryję, uczymy się od Niego miłości do naszych matek. Dzisiaj przecież Dzień Matki. Każdy z nas tutaj obecnych jest dzieckiem swojej matki. „Matka jest tylko jedna” – słyszymy niekiedy. To głęboka, choć, z drugiej strony, tak oczywista prawda. „Błogosławione łono, które Cię nosiło, i piersi, które ssałeś”. Te słowa nieznanej nam z imienia kobiety z Ewangelii św. Łukasza, skierowane do Pana Jezusa, odnoszą się także do naszych kochanych Mam. Matka: nosiła nas z trudem, karmiła z macierzyńska tkliwością, cieszyła się z każdego kolejnego samodzielnego kroku, z dumą patrzyła na każdy nasz sukces, pocieszała w chwilach niepowodzeń, cicho płakała,

mogli wręczyć im bukiet kwiatów, czy też przeszły już one z tego świata do domu Ojca i w akcie szczególnej podzięki tutaj, przed Cudownym Obrazem Piekarskiej Pani, złożymy im dar modlitwy serdecznej, prosząc Boga o wieczne dla nich odpoczywanie… (…) Prawda o miłości do naszych matek odnosi się także do waszych żon, które są matkami waszych dzieci. Waszym świętym obowiązkiem jako ojców jest uczenie waszych dzieci tego, by umiały kochać, szanować i czcić swoje matki – tak, jak to jest zapisane w IV przykazaniu Dekalogu: „Czcij ojca swego i matkę swoją!”. Należę do pokolenia, które przy każdym przywitaniu i pożegnaniu z mamą całowało ją w rękę. Pamiętam mego ojca, który mnie kiedyś upomniał, gdy z powodu jakiegoś irracjonalnego wstydu wobec innych poprzestałem tylko na uściśnięciu jej dłoni. „Matkę zawsze całuje się w rękę” – powiedział dobitnie. I tak też już od tej pory zawsze czyniłem. Drodzy mężczyźni i młodzieńcy! Pozwólcie, że zwrócę się do was z gorącym apelem: często rozważajcie słowo, które skierował do nas Pan Bóg w IV przykazaniu, mówiąc: „Czcij matkę swoją!”. Właśnie tak, a nie inaczej: „Czcij!”.

Matka Ojczyzna W słowo „Czcij!” z IV przykazania Dekalogu wpisana jest także miłość do Ojczyzny. Ona również jest naszą matką. Jak bardzo niełatwa jest ta nasza miłość do niej, ale i jak bardzo konieczna, świadczą trzy kolejne powstania śląskie. W tym roku przypada setna rocznica pierwszego z nich. Powszechnie śpiewano wtedy Rotę Śląską, nawiązująca

(Krwawymi Psami). Przykładem bezgranicznego poświęcenia był m.in. Paweł Hein ps. Silny, z Ligoty Pszczyńskiej, który podczas zmagań na linii Kędzierzyn-Raszowa podjął się zniszczenia niemieckiego pociągu pancernego dwoma pękami ręcznych granatów. Ciężko raniony w nogę, mimo bólu, poderwał się, by rzucić granaty. Pierwsza wiązka upadła przed pociągiem, a druga nie eksplodowała. Wówczas pod ostrzałem zaczął czołgać się po

Medal „Powstania śląskie 1919-1920-1921. Za wolny polski Śląsk”. Z prawej: Gwiazda Górnośląska

Dobry przykład dał m.in. H. Kalemba. Wyprowadził niemal bez strat swój batalion z okrążenia. Po czym on i jego podkomendni wzięli udział w najbardziej krwawych i zaciekłych walkach. Manewru tego nie powstydziłby się nawet francuski marszałek Michel Ney, który podczas odwrotu spod Moskwy z beznadziejnego położenia wydobył Francuzów. Taka

W końcowej fazie powstania H. Kalemba w ataku na Zalesie-Lichynie 12 VI 1921 r. zdobył dwa ckm-y oraz dużą ilość amunicji i zadał nieprzyjacielowi znaczne straty. Niemcy w zetknięciu z tak zdeterminowanymi Górnoślązakami, bezpardonowo walczącymi z różnej maści ochotnikami z głębi Niemiec, m.in. Bawarczykami, nazywali powstańców „Bluthunde”

FOT. ZE ZBIORÓW AUTORA

bezpański granat leżący na torach, by odebrać sobie życie i uniknąć niewoli. Piękne świadectwo wystawił bohaterskim powstańcom ich wódz Maciej Mielżyński: „Z takimi ludźmi można było brawurowym atakiem i z kilku nabojami w kieszeni zaskoczyć i pobić Niemców nawet liczebnie o wiele silniejszych. Lecz powodzenie musiało iść krok w krok za wysiłkami”.

do słynnej Roty Marii Konopnickiej: „Ojczyzno święta, kraju nasz!/ Z Tobą nam żyć, umierać!/ Niezłomnie stoi śląska straż,/ Polsko, Twa wierna czeladź./ Zabrzmi i dla nas złoty róg,/ tak nam dopomóż Bóg!”. Jakże więc dzisiaj nie przypomnieć owej szczególnej wymiany słów, do jakiej doszło dnia 20 czerwca 1922 roku na rynku w Katowicach, gdy już po ostatecznym zatwierdzeniu polskich granic do stolicy Górnego Śląska wkraczała polska armia. Wojciech Korfanty mówił wtedy niezwykle podniosłym tonem: „Przybyłaś do nas, Polsko! Z sercem, przepełnionym czcią nabożną, witamy Cię, Matko-Ojczyzno! W tej wielkiej chwili dziejowej, my, najmłodsze Twoje dzieci, ślubujemy Ci wierność, miłość i posłuszeństwo bez granic, a za to przyjmij nas jako oddane Ci sercem i duszą dzieci Twoje, które Twoje zjawienie się na ziemi naszej gorzkimi łzami wypłakały i potokami krwi okupiły. Polsko! Bądź nam matką troskliwą – ostatnie wbijasz pale granic Twoich. Tu na Zachodzie stoi żywy mur z piersi mężów, w boju zahartowanych, gotowych zawsze do Twojej obrony”. Na to odpowiedział mu stojący na czele polskich wojsk gen. Stanisław Szeptycki: „Panie Pośle! (…) Należy ustalić fakty. Gdyby ze sprawozdań o dzisiejszych uroczystościach świat sądził, że dzisiejszy zwycięski marsz żołnierza polskiego na Ziemię Górnośląską jest zasługą wojska, to muszę stwierdzić, że przyczyną naszej tu obecności jest przede wszystkim dzielny lud górnośląs­ ki, prowadzony w pierwszym rzędzie przez duchowieństwo. Duchowieństwo to rozbudziło w ludzie śląskim nastrój wysokiej wiary w zwycięstwo prawdy i sprawiedliwości. Wiara wymaga męczenników. Tych na Górnym Śląsku nigdy nie brakło. Więc symbolicznie wręczam rzucone mi kwiaty Tobie, panie pośle, czcząc w ten sposób pamięć wielkich poległych bohaterów górnośląskiego ludu”. Raz jeszcze kierujemy nasz wzrok w stronę Cudownego Obrazu Piekarskiej Pani. Matka wskazuje swą dłonią na Syna. Syn ma swą rączkę skierowaną ku Matce. Ona dała nam Zbawiciela świata. On, umierając na krzyżu, obdarzył nas swą Matką. Dostrzegamy w tym przepiękny przejaw Bożej miłości, która najpierw objęła Maryję i uczyniła Ją Pośredniczką łask wszelkich. Widzimy w tym także tkliwość miłości Boga, który pragnie nas objąć swą mocą i wewnętrznie przemienić. Który pragnie nadać najbardziej szlachetny kształt naszej miłości do Niego, naszego Stwórcy, Odkupiciela i Pocieszyciela, jak również naszej miłości do Kościoła, do naszych matek, do Ojczyzny. Boża miłość stoi u progu naszych serc i do nich kołacze. Czy się na nią otworzymy? W tym tak ważnym dla naszego życia momencie, z głębi naszych serc spragnionych autentycznej miłości, wołamy: Matko Syna Bożego, Matko nasza, Matko pięknej miłości – módl się za nami! Amen. K

Tymczasem komunikat prasowy Naczelnej Komendy Wojsk Powstańczych Górnego Śląska z 13 VI 1921 r. informował, że wstrzymuje się dalsze walki na żądanie Międzysojuszniczej Komisji Rządzącej i Plebiscytowej na Górnym Śląsku, powołanej na mocy 88 art. traktatu wersalskiego i umowy francusko-niemieckiej z 9 I 1920 r., w której stronę francuską reprezentował gen. Henri Le Rond, równocześnie pełniący obowiązki jej przewodniczącego, niemiecką zaś przedstawiciel Auswärtiges Amt, prawnik i minister spraw zagranicznych (do 4 V 1921 r.), Walter Simons (1861–1937), który wcześniej zrezygnował z przewodnictwa delegacji niemieckiej na paryską konferencję pokojową, odmawiając podpisania traktatu wersalskiego. Le Ronda zastępował Włoch, gen. Alberto De Marinis Stendarto di Ricigliano. Z kolei Wielką Brytanię reprezentował sir Harold Stuart. Stronę niemiecką udało się skłonić do podpisania rozejmu dopiero 25 VI 1921 r. Wynikało to z determinacji Berlina, który nie mógł się pogodzić z oddaniem najmniejszego skrawka Górnego Śląska. Pojawiła się nawet grupa polityków gotowych do rezygnacji z jedności Rzeszy na rzecz restytucji odrębności Królestwa Prus, które kontynuowałoby walkę o sporną krainę – od czasów napoleońskich kuźnię zbrojeń Hohenzollernów, ważny okręg przemysłowy. Natomiast pozostałe państwa niemieckie mogły podpisać traktat wersalski. K


CZERWIEC 2O19 · KURIER WNET

9

KURIER·ŚL ĄSKI W zasadzie niespodziewanie dowiedziałem się, że 19 maja miasto mojego zamieszkania – Świętochłowice – odwiedza prezydent Rzeczypospolitej Andrzej Duda. Byłem właśnie w trakcie prób naprawy swojego komputera, gdy tata wrócił z pracy i zaskoczył mnie tą informacją. Było przed siedemnastą, a Prezydent miał zacząć przemawiać tuż po osiemnastej.

pomylić. Ale kto, proszę Państwa, nic nie robi, ten się nie myli. Jeżeli działamy, działamy zawsze z dobrą wolą, proszę, żebyście Państwo byli o tym przekonani. Ja traktuję politykę jako rozumną troskę o dobro wspólne i to jest coś, co jest dla mnie najistotniejsze. Najważniejsze, co chciałbym, żeby było w naszym kraju w momencie, w którym będę kończył sprawowanie swojego urzędu, tę prezydencką służbę, to chciałbym – to jest wielkie moje marzenie – móc usłyszeć od przeciętnej Polskiej rodziny, także od przeciętnej Polskiej rodziny tutaj, na Śląsku: „Proszę pana, żyje nam się lepiej niż wtedy, kiedy pan zaczynał”. Jeżeli będę to mógł usłyszeć, będę szczęśliwy i będę spełniony. Po to działam i staram się działać każdego dnia! (BRAWA).

N Prezydent Rzeczypospolitej w Świętochłowicach Reny z Hajduk W 1919 roku, w 1920 roku i w 1921. To były wielkie dni bohaterstwa ludu śląskiego, który chciał być mieszkańcami Rzeczypospolitej Polskiej. Uważali się za Polaków, uważali się za Ślązaków i chcieli mieszkać tam, gdzie jest ich Ojczyzna, czyli w Polsce. Ale pod jednym warunkiem, że ich ziemia będzie częścią odradzającej się Rzeczypospolitej! Jesteśmy im za to (BRAWA) zawsze winni honory i szacunek! Składam te podziękowania tutaj, w Świętochłowicach, na Państwa ręce, bo jesteście Państwo potomkami Powstańców Śląskich, prawnukami, wnukami, czasem dziećmi. To było wielkie

Polsko”. Otrzymałem ją i zobowiązałem się, że proporzec będzie eksponowany na ważnym miejscu w Pałacu Prezydenckim. Jest w Sali Orła Białego, przez którą przechodzą wszyscy zwiedzający Pałac Prezydencki. Codziennie są tam młodzi ludzie z całej Polski, którzy przyjeżdżają grupami zwiedzać pałac: będą widzieli ten sztandar i będą widzieli świadectwo walki Ślązaków o Polskę i Polskość... Ale dzień później druga niezwykle dla mnie wzruszająca chwila: wtedy w czasie wizyty w Pałacu Prezydenckim przekazałem na ręce Pana Wojewody i Pana Marszałka polską flagę. Poprosiłem, aby została

piękniejszy. Wierzę w to, że będzie to ta część Rzeczypospolitej, która będzie nie tylko kolebką pracowitych ludzi, przyz­ wyczajonych do najcięższej pracy, ale że będzie się też dynamicznie rozwijała, że będą tutaj kolejne inwestycje i że przemysł, ale tym razem nowoczesny, idący absolutnie z duchem czasu, znajdzie się tutaj, będzie miał tutaj swoje siedziby; że Śląsk będzie przykładem działalności przemysłowej nie tylko nowoczesnej i innowacyjnej, ale także ekologicznej, z dbałością o środowisko naturalne, jak o tym mówiliśmy nie tak dawno w Katowicach podczas konferencji KOP24.

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

P

rzystałem na propozycję ojca, by wraz z nim wybrać się pod Muzeum Powstań Śląskich w Świętochłowicach; był jeszcze czas na przygotowanie się, a moja próba ratowania komputera stanęła w martwym punkcie… Dlatego mieliśmy możliwość zająć dogodne miejsce i przyjrzeć się całej uroczystości. Gdy zbliżaliśmy się już do muzeum, pierwsze, na co zwróciłem uwagę, był to dość sporych rozmiarów transparent rozpostarty przez sympatyków Ruchu Autonomii Śląska. Opatrzony był jednym z haseł typowych chyba dla większości ruchów separatystycznych na całym świecie. Na szczęście znajdował się po przeciwnej stronie budynku muzeum niż plac, na którym miał gościć prezydent, toteż większość zgromadzonych nie zwracała na niego uwagi. W miarę jak zbliżaliśmy się do miejsca spotkania, ludzi przybywało. Spojrzałem w górę. Z okien okolicznych bloków wyglądały całe rodziny, niektórzy powywieszali nawet biało-czerwone flagi, wszyscy oczekiwali na przemowę prezydenta. Spojrzałem jeszcze wyżej, na dachy. Na jednym z nich (tym najbardziej płaskim) dostrzegłem dwie sylwetki w wojskowych uniformach. Jedna z postaci, trzymając lornetkę przy oczach, bacznie przyglądała się zebranemu tłumowi. Snajperzy – pomyślałem – nic w tym dziwnego, w końcu nie co dzień mamy okazję w Świętochłowicach gościć Głowę Państwa. Gdy wchodziliśmy na plac muzeum, gdzie miało być wygłoszone przemówienie, standardowo przy tego typu okolicznościach zostaliśmy przeszukani przez policję, która za pomocą wyk­ rywacza metali kontrolowała również, czy ktoś nie próbuje wnieść niebezpiecznych narzędzi. Z racji stosunkowo wczesnego przybycia na uroczystość oraz dogodnego rozlokowania barierek, bez trudu znaleźliśmy miejsce, z którego widzieliśmy mikrofon, za którym już za moment miał stanąć prezydent RP… Zaczęło się oczywiście od przemowy prezydenta Świętochłowic Daniela Begera. Jego przemówienie było krótkie, ale treściwe, mimo iż czytał je z kartki. Chwilę po tym jak Daniel Beger podziękował mieszkańcom za przybycie i wrócił na swoje miejsce, spi-

Radę Miejską, wykonywać. To jest proces nieuchronny, on musi nastąpić, jakoś go trzeba przeprowadzić, choć pewnie w wielu punktach będzie bolesny i pewnie poleją się jeszcze niejedne łzy, ale tak to jest: jak zepsuto, trudno naprawić. Wiecie Państwo, że najczęściej łatwiej jest zepsuć niż potem naprawić, łatwiej jest i szybciej zburzyć niż potem odbudować! (BRAWA) Ale my, Polacy, a zwłaszcza Państwo mieszkający na Śląsku, zawsze umieliście budować, bo tak jak powiedziałem, tu jest najsilniej w Polsce obecny etos ciężkiej pracy, gotowości do wysiłku nawet przy takiej pracy, w której ryzykuje się życie.

a zakończenie życzę Państwu wszelkiego powiedzenia. Życząc Państwu mądrych władz i na tym poziomie centralnym, i na tym poziomie regionalnym, i na tym poziomie lokalnym, życząc Państwu oddanych ludzi, którzy tę władzę będą sprawowali, oddanych swoim społecznościom, oddanym Polsce, Śląskowi, oddanym Polsce lokalnie – chciałem do Państwa zaapelować, abyście Państwo poszli do wyborów, do wszystkich wyborów. Do najbliższych wyborów do Parlamentu Europejskiego i potem do kolejnych wyborów, które nas czekają. Dlaczego? Dlatego, że wtedy właśnie udowadniamy, że bierzemy sprawy w swoje ręce i demokrację traktujemy poważnie, że poważnie traktujemy nasze członkostwo w Unii Europejskiej, z którego przecież wszyscy się cieszymy! Parlament Europejski to chyba najbardziej demokratyczna instytucja ze wszystkich instytucji europejskich, bo wybieramy do niej naszych przedstawicieli w bezpośrednich wyborach. Idźcie Państwo zagłosować na tych, do których będziecie przekonani, że będą najlepiej reprezentowali Polskie sprawy w Unii Europejskiej i o te sprawy będą dbali. Proszę, żebyście poszli do urn, bo jest to bardzo ważne, żeby w Europie widziano, że Polacy wybierają, że czynią to odpowiedzialnie, że biorą sprawy w swoje ręce i że sprawy europejskie są ważne dla nich nie tylko

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

kerka zapowiedziała Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Andrzeja Dudę... W tym momencie rozległy się gromkie brawa, a wielu, jeśli nie większość zebranych zaczęła skandować imię i nazwisko Prezydenta. Po chwili, kiedy krzyki ucichły, Prezydent rozpoczął... „Szanowni Panowie ministrowie, Szanowani Państwo Posłowie na Sejm, Szanowny Panie Senatorze, Szanowna Pani Poseł do Parlamentu Europejskiego, Szanowny Panie Marszałku, Szanowny Panie Wojewodo, Panie Prezydencie Miasta, Szanowni Państwo Przewodniczący, Państwo Radni, wszyscy dostojni przybyli goście, czcigodni księża, ale przede wszystkim Wielce Szanowni Państwo, drodzy mieszkańcy Świętochłowic, drodzy mieszkańcy Górnego Śląska!

B

ardzo dziękuję za to ciepłe przyjęcie tutaj w Świętochłowicach, w tym tak niezwykle ważnym dla całego Górnego Śląska miejscu, tutaj, na dziedzińcu Muzeum Powstań Śląskich... pięknego muzeum, podkreś­ lam to z całą mocą! Miałem możliwość zobaczyć je przed chwilą i cieszę się ogromnie, że tak nowoczesna ekspozycja jest tutaj i można ją zwiedzać w roku powstań śląskich, jaki ustanowił na rok 2019 Polski Sejm. W roku, w którym będziemy obchodzili stulecie wybuchu pierwszego powstania śląskiego. Czegoś, co było jednym z fundamentalnych elementów odbudowy Polski po ponad 123 latach zaborów... Czegoś, czego ludzie, tutaj na Śląsku mieszkający Polacy, bardzo pragnęli, gotowi byli stanąć do walki, a nawet oddawać życie w kolejnych śląskich powstaniach!

dzieło! Powtarzałem to już kilka razy: jakże cenna jest ta ziemia, za którą walczono trzy razy po to, żeby ją odzyskać dla Polski. Także w sytuacjach, które wydawały się beznadziejne. Po plebiscycie, który został przecież przegrany, to właśnie w proteście wybuchło trzecie powstanie śląskie, żeby pokazać, że to jest jednak Polska, bo tu żyją i mieszkają Polacy! Powstanie, które zakończyło się zwycięstwem, jak niewiele powstań w naszej historii... Wielki szacunek dla Górnego Śląska, wielki szacunek dla Ślązaków, wielki szacunek dla tych Polaków, którzy tutaj o polski Śląsk walczyli! (BRAWA). Dziękuję Wam za tę wielką tradycję: polską, śląską, którą przechowujecie w Waszych rodzinach, jej świadectwem są chociażby te przepięknie ubrane dzieci (Pan Prezydent odwraca się i wskazuje na rząd ubranych na galowo, przyozdobionych biało-czerwonymi wstęgami dzieci reprezentujących jedną ze świętochłowickich szkół podstawowych). Ale chciałem, żeby ten honor został w pełni Śląskowi Górnemu i Wam oddany i dlatego złożyłem do Laski Marszałkowskiej w Sejmie projekt ustawy, która przedłuży okres świętowania stulecia odzyskania niepodległości przez Polskę do 2022 roku, wtedy, kiedy na Śląsk wkroczyły Polskie Wojska, wtedy, kiedy Śląsk rzeczywiście stał się polski! (BRAWA) Przeżyłem w zeszłym tygodniu w Pałacu Prezydenckim wzruszający moment, a nawet dwa wzruszające momenty. Pierwszym było przekazanie mi przez Państwa delegację, przez delegac­ ję, która przyjechała z Górnego Śląska, repliki powstańczego proporca „Tobie

Powstanie, które zakończyło się zwycięstwem, jak niewiele powstań w naszej historii... Wielki szacunek dla Górnego Śląska, wielki szacunek dla Ślązaków, wielki szacunek dla tych Polaków, którzy tutaj o polski Śląsk walczyli! wciągnięta na gmach Sejmu Śląskiego, na gmach, w którym dzisiaj Panowie urzędują i żeby była takim symbolem, symbolem miłości Rzeczypospolitej do Śląska. I tak się stało. Następnego dnia, w piątek, flaga znalazła się na maszcie, co miałem możliwość zobaczyć w transmisji telewizyjnej... Z całego serca za to dziękuję. Śląsk swoją miłością do Polski ofiarował do siedziby Prezydenta Rzeczypospolitej replikę swojego proporca wojennego, a w zamian otrzymał Polski Sztandar. Niech będzie to symbol naszej jedności, niech będzie to symbol naszej wspólnoty, w której Śląsk stanowi niezwykle ważne miejsce, serce przemysłowej Polski! (BRAWA)

M

ówił Pan Prezydent Państwa miasta o trudnościach, które przeżywaliście tutaj przez ostatnie dziesięciolecia, myślę o trzech ostatnich dziesięcioleciach, o upadku przemysłu, o utracie miejsc pracy, o tym wszystkim, co zostało zrujnowane. To prawda, to były często bardzo tragiczne lata dla niektórych ze Śląskich miast. Tutaj, gdzie tradycyjnie ulokowany przecież był i jest polski przemysł. Ale Śląsk się odradza, Górny Śląsk powstaje, staje się coraz

Proszę Państwa, wiem, że miasto ma ogromne trudności finansowe... Wierzę w to głęboko, że pomoc ze strony rządu dla miasta jest możliwa. Trzeba oczywiście wdrożyć plan naprawy miejskich finansów i trzeba będzie w jakiś sposób spłacić zadłużenie. To nie będzie łatwy czas, ale ja apeluje o jedno: o zgodę i o legalizm, bo to jest sprawa najważniejsza! Trzeba razem prowadzić miejskie sprawy, te, które mają istotny, powiedziałbym – życiowy wymiar. Ja zdaję sobie sprawę z tego, że polityka jest trudna i oczywiście w polityce są spory, ale nie przejmujmy się nimi za bardzo, dlatego, że spory są naturą demokracji. Gdyby nie było sporów, nie byłoby demokracji i odwrotnie. Demokracja jest po to, żeby można było się spierać, żeby można było mieć swoje zdanie i żeby można było dyskutować i prezentować swoje poglądy, które mogą być różne na różne sprawy, bo różne wizje rozwoju mogą się spotykać w ważnych miejscach, takich jak rada miejska, ale w najważniejszych sprawach potrzebny jest konsensus i wspólne działanie. I w najważniejszych sprawach potrzebne jest też wsparcie dla władz, które będą te postanowienia, podjęte przez

Wierzę w to, że ta odbudowa w każdym calu tu się powiedzie, że te 30 lat, w których było także i niszczenie, będzie się dalej przeradzało w kolejnych dziesięcioleciach w dobrobyt, który – jestem przekonany – dzięki mozolnemu, ale spokojnemu działaniu, ku naprawie Rzeczypospolitej i ku naprawie Śląska zostanie tutaj wprowadzony!

P

roszę Państwa, Polska się rozwija, jest coraz lepiej, większości mieszkańców naszego kraju żyje się lepiej. Ja już nie wspomnę o programach prorodzinnych, które zostały ostatnio wdrożone, takie jak 500+, ale wzrastają także zarobki i mam nadzieję, że będą one wzrastały nadal, w miarę jak będzie rozwijała się nasza gospodarka. Mam nadzieję, że będzie możliwe podnoszenie także i wynagrodzeń w budżetówce, i generalnie w administracji publicznej. To są bardzo trudne procesy, zwłaszcza w budżetówce i w administracji publicznej. Jest wiele osób i wiele środowisk, które dziś oczekują wsparcia. Wierzę w to, że to wsparcie będzie realizowane. Działamy tak, żeby Polska była w pełnym tego słowa znaczeniu krajem, który jest częścią Zachodu Europy. A część Zachodu Europy oznacza także mądrą politykę prospołeczną, prorodzinną, uczciwą, rzetelną gospodarkę i sprawiedliwe Państwo. To jest to, czego chcemy w Polsce! (BRAWA) Wierzę w to, że taką Polskę będziemy budować! Proszę Państwa o wsparcie wszystkich tych pozytywnych procesów i o zrozumienie, że czasem idą one bardzo ciężko, a czasem nawet można się

wtedy, kiedy się ich pytają pracownie sondażowe, czy są zadowoleni z tego, że Polska jest w Unii Europejskiej – bo wtedy na poziomie co najmniej 70, a czasem 90% jest pozytywna odpowiedź – ale pokażmy, że chcemy też o tej Unii Europejskiej współdecydować, że jej sprawy są dla nas ważne! Bardzo proszę, żebyście Państwo do wyborów poszli... Jeszcze raz dziękuję za dzisiejsze spotkanie, jeszcze raz dziękuję za miłe przyjęcie, jeszcze raz dziękuję za to Muzeum i za możliwość jego zobaczenia. Proszę, żebyście państwo świętowali ten piękny rok stulecia powstań śląskich i do końca, aż do 2022 roku. Bo to jest czas Waszej dumy ze współtworzenia Rzeczypospolitej, z uczestnictwa w jej odrodzeniu i jej odbudowie. Dziękuję bardzo”. Gdy prezydent skończył, ponownie rozległy się gromkie brawa, a ludzie jeszcze głośniej zaczęli skandować: „Andrzej Duda!”. Prezydent wrócił na swoje miejsce, ale tylko na chwilę. Spotkanie z ludem śląskim jeszcze się nie skończyło. Po zakończonej przemowie oraz – jak mniemam – wypiciu szklanki wody, prezydent ponownie podszedł do ludzi. Tym razem minął mikrofon i zbliżył się do barierek, by rozmawiać i uścisnąć ich dłonie. Chętni (w tym i ja) mogli również zrobić sobie zdjęcie, tzw. selfie, z Prezydentem i z tego, co widziałem, nikt z chętnych nie został pominięty. Wówczas również Prezydent Duda usłyszał, że właśnie robi zdjęcie z prawnukiem powstańca śląs­ kiego i że mu dziękujemy za wsparcie tym spotkaniem jawnej opcji polskiej na Śląsku. K


KURIER WNET · CZERWIEC 2O19

10

R

ozbiór Ukrainy kozackiej zapoczątkowany ugodą perejas­ławską z 1654 r. uruchomił procesy rusyfikacji lewobrzeżnej Ukrainy Naddniestrzańskiej wcielonej do Rosji. Ugoda ta została oprotestowana przez prawosławnego metropolitę Kijowa Sylwest­ra Kossówa, który nie chciał uznać nadrzędności Patriarchy Moskiewskiego, a pragnął pozostać w jurysdykcji Patriarchy Konstantynopola. Dlatego – w przeciwieństwie do Bohdana Chmielnickiego – dwukrotnie odmówił złożenia carowi Rosji przysięgi poddańczej i nie asystował Kozakom przy tej ceremonii, bo uważał, że podporządkowanie eparchii kijowskiej Patriarchatowi Moskiewskiemu wywoła polskie represje wobec administratur pozostających w granicach Rzeczypospolitej. W ten sposób cerkiew na Ukrainie na krótki czas wpłynęła na przyhamowanie moskiewskich tendencji do rusyfikacji Ukrainy. Dzięki temu w architekturze Hetmanatu rozwinął się tzw. barok ukraiński, odróżniający kulturę Ukrainy od cerkiewnej kultury Rosji. Jednak po niespodziewanej śmierci metropolity Sylwestra w 1657 r. działania na rzecz uzyskania z Konstantynopola autokefalii przez Kościół prawosławny w Rzeczypospolitej, w tym na prawobrzeżnej Ukrainie – załamały się, a po traktacie Grzymułtowskiego w 1686 r. carscy dyplomaci przekupili sułtana Mehmeda IV, by ten wymógł na patriarsze Konstantynopola wydanie dekretu tymczasowo przekazującego zwierzchność nad eparchią kijowską patriarsze Moskwy. Pozwoliło to Ros­ ji od czasów Piotra I nie tylko rusyfikować wschodnią część Ukrainy, ale i – za pośrednictwem Cerkwi – ingerować w sprawy wewnętrzne Rzeczypospolitej. Łabędzim śpiewem Zaporożców było ogłoszenie tuż po śmierci hetmana Mazepy przez jego następcę, przyjaciela i powiernika, hetmana na uchodźstwie Filipa Orlika (Pyłypa Orlyka, 1672– 1742) Konstytucji Praw oraz Wolności Wojska Zaporoskiego (Pacta et Constitutiones legum libertatumque Exercitus Zaporoviensis), czyli tzw. Konstytucji Benderskiej, zaprzysiężonej przez Kozaków. Po przegranej przez Szwedów bitwie z Piotrem I pod Połtawą 8 lipca 1709 roku, Kozacy popierający króla Karola XII udali się na emigrację do Bender (obecnie na terenie anektowanego przez Rosję Naddniestrza). W roku 1711 Orłyk sporządził „Kons­ tytucję Benderską”, spisaną po łacinie i w powszechnym w cerkwi ukraińskiej języku staroruskim. Część historyków uznaje ją za pierwszą konstytucję Ukrainy. Problem w tym, że – podobnie jak

KURIER·ŚL ĄSKI kulturę Kozaków Zaporoskich związaną z barokiem, pod presją imperatorów Wszechrusi i degeneracją społeczności kozackiej, której przejawem były m.in. bunty hajdamaków, następowała postępująca rusyfikacja kozaczyzny i języka starorusińskiego na Ukrainie. Służyła temu również presja caratu w sprawach Kościoła prawosławnego na ziemiach ukraińskich, m.in. różnice liturgiczne między Ukrainą a innymi eparchiami Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego były stopniowo likwidowane: Metro-

teologię i języki Wschodu, a ponadto zorganizował zespół szkół w Halle, wśród których – zgodnie z założeniami pietyzmu, aby szerzyć pobożność i edukację wśród warstw naj­uboższych – były bezpłatne szkoły dla ubogiej młodzieży i pierwsze seminaria dla nauczycieli. Jakie były efekty konk­retnej działalności pietystów, świadczy fakt, że pierwszą książkę po polsku wydał na Śląsku Cieszyńskim pietysta – pas­tor i teolog – archidiakon w Cieszynie Jan Muthman (ur. 1685 w Komorznie – zm. 1747 na

Moskiewskiego i działacz oświatowy. (…) Inny uczeń, klasyk nowej literatury ukraińskiej Iwan Kotljarewski czynny był w czasach Aleksandra I w lożach Połtawy i Odessy” (L. Hass, Wolnomularstwo w Europie Środkowo-Wschodniej w XVIII i XIX wieku, Zakład Narodowy im. Ossolińskich 1982, s. 185–186). Niezależnie od tego, które inspiracje przeważyły w jego dalszej działalności, wyraźne w niej jest przeniesienie – na wzór pietystów – ciężaru szerzenia oświaty religijnej, a poprzez

Sprawa rozbioru Ukrainy tak w ukraińskiej, jak i polskiej racji stanu powinna być przestrogą dla kolejnych pokoleń. Rozbiór Ukrainy w XVII w., a Śląska w XVIII w. dały sąsiednim mocarstwom asumpt do rozbiorów Rzeczypospolitej. Zamiast umocnienia się po ugodzie hadziackiej w formule Rzeczypospolitej Trojga Narodów, w wyniku egoizmu szlachty i magnaterii kresowej w stosunku do ludów zamieszkujących Ukrainę nastąpił kryzys, a następnie upadek Rzeczypospolitej Obojga Narodów, co skazało na wyzysk kolonialny wszystkie ludy zamieszkujące jej dawne terytoria, łącznie z upadkiem ekonomicznego, politycznego i społecznego znaczenia najpierw kozaczyzny, a później – szlachty polskiej.

Rozbiory Rzeczypospolitej Obojga Narodów a początki narodu ukraińskiego O germańskich źródłach nacjonalizmu ukraińskiego – Część II Stanisław Orzeł

polia Kijowska straciła szczególną autonomię administracyjną, a ryt unifikowano według wzorca patriarchatu moskiewskiego. Wyrazem rusyfikacji Ukrainy poprzez podporządkowany carom moskiewski Kościół Prawosławny był m.in. nakaz budowy cerkwi w stylu moskiewsko-jarosławskim lub neobizantyjskim, aby ujednolicić prawosławną architekturę cerkiewną imperium. Jak trafnie przypomniała Katarzyna Barczyk, „Nie brakuje (…) ukraińskich historyków podkreślających, że to tylko pomogło wyodrębnić się miejscowej kulturze – Rusini, którzy wcześniej czuli obcość i niechęć do polskich panów, sądzili, że bliżej im do Moskwy. Gdy jednak znaleźli się w obrębie jednego państwa, dostrzegli, że ich język, kultura i tradycje różnią się znacząco, co dało im poczucie odrębności i bodziec do kształtowania się narodu ukraińskiego takiego, jaki znamy dziś” (K. Barczyk, Kiedy naprawdę powstała Ukraina? Ciekawostki historyczne.pl).

wygnaniu w Schlettwein w Księstwie Saksonia-Coburg). Jego bliskim współpracownikiem w Cieszynie był urodzony w Brzegu (1695), znający z domu rodzinnego język polski późniejszy pastor Parafii Ewangelicko-Augsburskiej w Tarnowskich Górach, Samuel Ludwik Zasadius (Sassadius)… Według innych źródeł Skoworoda poznał podczas tej podróży „umiarkowane niemieckie oświecenie (die

nie również rozwoju świadomości i kultury z pańskich dworów do wsi i chłopów, wśród których zaczął mieszkać i głosić swoje kazania oraz śpiewać pieśni – zarówno te wśród ludu rusińskiego, jak i te, które pod wpływem kultury ludu sam tworzył. Jednak, jak pisał Ihor Rajkiwski, to dopiero „rozbiory Rzeczypospolitej wprowadziły istotne zmiany do sytuac­ ji społeczno-politycznej na Kresach,

P Anton Angelovycz

umowa hadziacka – nigdy nie weszła w życie. W 2009 r. odnaleziono w archiwum moskiewskim zaginioną wersję staroruską tej „konstytucji”. Naukowcy ukraińscy podkreślają wagę tego znaleziska dla badań lingwistycznych, bo język, w którym ją spisano, jest zbliżony do tego, jakiego używano na Ukrainie w XVIII w. Jednak patrząc obiektywnie, trzeba zauważyć oczywisty fakt, że dokument ten mówi jedynie o „wojsku zaporoskim”, a nie o ludzie Ukrainy czy choćby o chłopach-Rusinach… W odróżnieniu od „Konsty­ tucji Benderskiej” w 1721 r. imperator Wszechrusi car Piotr I działał i nie dopuścił do wyboru nowego patriarchy moskiewskiego, a na jego miejsce powołał Świątobliwy Synod Rządzący, kolegialną instytucję, zrzeszającą najwyższych duchownych i kierującą działalnością Cerkwi w Rosji. Z ramienia cara funkcję kontrolną nad Synodem sprawował urzędnik bez święceń, w randze oberprokuratora, najczęściej wojskowy. W ten sposób moskiewska cerkiew prawosławna została upaństwowiona i stała się bezpośrednim narzędziem polityki – nie tylko religijnej – kolejnych imperialnych władców Rosji. Wraz z likwidacją Hetmanatu, który podtrzymywał oryginalną

wykorzystywała lokalna administracja rosyjska, wdrażając w życie sprawdzoną zasadę imperium rosyjskiego: divide et impera (dziel i rządź). Ta polityka była wcielana w życie także przez władze austriackie, które połączyły polskie i ukraińskie ziemie etniczne w jednej prowincji z centrum we Lwowie. Zależność ilościowa między dwojgiem narodów była tu mniej więcej jednakowa”. (I. Rajkiwski, Stosunki ukraińsko-polskie w wieku XIX, „Kurier Galicyjski” 29/08/2012). W wy-

ierwszym przejawem nadchodzących zmian była działalność Hryhorija Skoworody. Nastąpiła w okresie upadku starorusińskiego języka ludów zamieszkujących tereny Ukrainy. „O okresie XVIII w., który I. Ohijenko nazywa okresem moskiewskim (moskowśka doba) o rozwoju pisanego języka ukraińskiego można powiedzieć ogólnie, że wówczas »prawie wszystkie utwory o większych ambicjach literackich [...] pisane są typowym dla XVIII w. językiem książkowym, tj. ruską (ukraińską) cerkiewszczyzną z wyraźnym już wpływem języka rosyjskiego«. Wpływ ten widać wyraźnie w twórczości »ostatniego, a zarazem najwybitniejszego pisarza kończącego się okresu« Hryhorija Skoworody, którego język pisany, według określenia prof. W. Witkowskiego »to już zasadniczo literacka rosyjszczyzna drugiej połowy XVIII w. z niewielką tylko domieszką elementów ukraińskich i ruskocerkiewnych«” (M. Lesiw, Ukraina wczoraj i dziś, UMCS, Lublin 1995, s. 31). Hryhorij Skoworoda w latach 1745–1750 przeżył wydarzenie, które spowodowało przełom w jego życiu: „Odbył podróż do Budapesztu (…). Czas pobytu na Węgrzech wykorzystał na głębsze poznanie myśli europejskiej. Pragnąc zaznajomić się z ludźmi, którzy w tamtym czasie słynęli z uczoności i wiedzy, podróżował do Wiednia, Pragi, Halle, a prawdopodobnie i do Włoch. W tym czasie Skoworoda zaznajomił się z niemieckimi filozofami-mistykami oraz pietystami (…)” (o. Michał Tadeusz Handzel OSPPE, Hryhorija Sawycza Skoworody (1722-1794) teoria poznania samego siebie, praca doktorska, Wrocław 2013, s. 42–43). W tym okresie w saksońskim Halle an der Salle działał znaczący ośrodek luterańskiego pietyzmu. W latach 1695–1727 znany niemiecki teolog protestancki, filozof i pedagog August Hermann Francke wykładał tam

niku rozbiorów Polski nastąpił również kolejny rozbiór ziem ukraińskich. Wprawdzie pod berłem Romanowów nastąpiło zjednoczenie całej wschodniej Ukrainy, warto jednak pamiętać, że od czasów Katarzyny II tzw. dynastia Romanowych to faktycznie niemiecka dynastia askańska Anhalt-Zerbst, czyli brandenburska, wywodząca się od Alb­rechta Niedźwiedzia, który tworząc Marchię Północną podbił i wymordował połabskich Brzeżan i Wkrzan (za te „bohaterskie” czyny Adolf Hitler ogłosił Albrechta Niedźwiedzia patronem NSDAP). Natomiast zachodnia część Ukrainy: Królestwo Galicji i Lodomerii (przez Polaków potocznie określane jako Galicja, przez Ukraińców – Hałyczyna) znalazło się pod panowaniem niemieckiej dynastii Habsburgów. I to pod wpływem kontaktów z „liberalną”, terezjańsko-józefińską Austrią zakiełkowały pierwsze ziarna, z których miał się zrodzić narodowy ruch ukraiński. To z tej części ziem ukraińskich po I rozbiorze Polski zaczął wypływać coraz szerszy strumień ukraińskiego życia narodowego. W sytuacji postępującej rusyfikacji Ukrainy wschodniej rola ostoi rodzimych tradycji ukraińskich – paradoksalnie – przypadła unickiej, bo wyrosłej z unii brzeskiej 1596 r. cerkwi greckokatolickiej, działającej na terenach Ukrainy podległych wcześniej Rzeczypospolitej…

Ź

W roku 1711 Orłyk sporządził Konstytucję Benders­ ką, spisaną po łacinie i w powszechnym w cerkwi ukraińskiej języku staroruskim. Część historyków uznaje ją za pierwszą konstytucję Ukrainy. Problem w tym, że – podobnie jak umowa hadziacka – nigdy nie weszła w życie. gemässigte deutsche Aufklärung)” i przypuszczalnie zetknął się z wolnomularstwem. „Po powrocie do ojczyzny szeroko propagował idee oświecenia, odrzucał przy tym wszelkiego rodzaju stowarzyszenia tajne oraz sekciarskie zamykanie się w sobie grup. Jakkolwiek postawa taka uderzała w wolnomularstwo, upowszechnianie myśli oświeceniowej przygotowało grunt pod loże. Toteż uczniowie Skoworody stali się wolnomularzami ukraińskimi. Członkiem loży został jego najbliższy przyjaciel i pierwszy biograf Mychajło Kowalinski, kurator Uniwersytetu

gdzie się pojawił trzeci czynnik – carat rosyjski na prawym brzegu Dniepru oraz władze austriackie w Galicji. Na skutek tego rekonstrukcja mniej więcej realnego obrazu stosunków ukraińsko-polskich w XIX wieku jest możliwa jedynie pod warunkiem wielostronnego badania stosunków w nowo powstałych trójkątach: rząd rosyjski (lub odpowiednio – austriacki) – Polacy – Ukraińcy. Znamienne jest, że w owym czasie o losach Ukraińców (Małorosów, Rusinów) decydowano bez ich udziału. Konflikty ukraińsko-polskie w celu umocnienia własnej pozycji umiejętnie

ródłem animacji narodowych tendencji ukraińskich w Galic­ ji były dalekowzroczne decyzje Habsburgów. W 1774 r., dwa lata po I rozbiorze Polski, udziałem w którym arcykatolicka Austria powetowała sobie straty poniesione w wojnach śląskich z Prusami (1740-1763), decyzją cesarzowej Marii Teresy powstało w Wiedniu Królewskie Greko-Katolickie Seminarium Generalne przy św. Barbarze, popularnie zwane „Barbareum”. W ciągu 10 lat jego działalności w jego murach wykształcili się tacy pionierzy ukraińskiego ruchu narodowo-religijnego jak m.in. Iwan Snihurśkyj czy Mychajło Harasewycz. „Wykształcono 46 greckokatolickich studentów. Wśród absolwentów Barbareum było 6 biskupów, 10 profesorów uniwersytetów lub seminariów, 8 rektorów seminariów i 10 pisarzy”. Taki był początek ukraińskiej inteligencji. Kolejne austriac­ kie działania, które instytucjonalnie i kadrowo wsparły rozwój ukraińskiej świadomości narodowej na terenach Galicji Wschodniej, czyli po ukraińsku Hałyczyny, po zamknięciu Barbareum, to utworzenie we Lwowie dekretem cesarza Józefa II Habsburga w 1784 r. Greckokatolickiego Seminarium Generalnego we Lwowie, które „do 1792 kształciło studentów, również seminarzystów z innych prowincji Austrii (m.in. z Bukowiny), jak również Węgier (m.in. z Siedmiogrodu). Seminarium zajmowało się kształtowaniem

i wychowywaniem studentów, jak również prowadziło zajęcia z liturgiki oraz śpiewu, natomiast inne zajęcia odbywały się na wydziale teologii Uniwersytetu Lwowskiego. W 1845 r. biskup Iwan Snihurśkyj utworzył Greckokatolickie Seminarium Duchowne w Przemyślu, do którego przeszli studenci z terenu eparchii przemyskiej. Seminarium Generalne zostało rozwiązane rozporządzeniem cesarskim z 13 lipca 1893 r., a na jego miejsce utworzono trzy diecezjalne greckokatolickie seminaria duchowne – lwowskie, stanisławowskie i tarnopolskie”. Jednym z jego pierwszych wykładowców był M. Harasewycz (ur. 23 maja 1763 w Jaktorowie koło Złoczowa – zm. 29 kwietnia 1836 we Lwowie). Jak można przeczytać w Wikipedii, był on jednym „z pierwszych przedstawicieli ukraińskiej świadomości narodowej. W wieku 18 lat ukończył konwikt pijarów w Złoczowie, następnie Barbareum w Wiedniu. W latach 1782–1784 był wykładowcą Barbareum, w latach 1784–1787 lwowskiego Greckokatolickiego Seminarium Generalnego. Od 1787 był wykładowcą, a od 1790 profesorem Studium Ruthenum. W 1789 uzyskał doktorat z teologii. Od 1788 wykładał egzegetykę Starego i Nowego Testamentu na Uniwersytecie Lwowskim. 5 sierpnia 1798 złożył egzamin doktorski, w 1790 został wykładowcą teologii pastoralnej. W latach 17931797 był redaktorem polskiej gazety »Dziennik patriotycznych polityków«. W 1793 ożenił się z Teresą Jabłońską, a 30 czerwca 1795 uzyskał święcenia kapłańskie z rąk biskupa Piotra Bielańskiego. W latach 1797–1800 był honorowym kanonikiem greckokatolickiej kapituły przemyskiej, od 1800 generalnym wikarym kapituły lwowskiej. W 1807 był członkiem delegacji do cesarza Franciszka I, starającej się z sukcesem o odnowienie metropolii lwowskiej. W czasie wojny polsko-austriackiej w 1809 był represjonowany przez władze polskie. Za oddanie monarchii [Habsburgów – S.O.] został odznaczony (…) Krzyżem Komandorskim Orderu Leopolda w 1809, otrzymał również tytuł barona von Neustern. (…) W latach 1814–1816, po śmierci metropolity Antona Anhełłowycza, był administratorem greckokatolickiej metropolii lwowskiej. Walczył o zrównanie w prawie kościoła greckokatolickiego z rzymskokatolickim”. Natomiast greckokatolicki od 1818 r. biskup przemyski Iwan Snihurski urodził się 18 maja 1784 r. w Brześcianach (zm. 24 września 1847 r. w Przemyślu). Zarówno ojciec, jak i matka tego filantropa i mecenasa

Hryhorij Skoworoda

pochodzili z rodzin duchownych grec­ kokatolickich (matka z Werbyckich). Snihurski ukończył gimnazjum w Samborze, studia filozoficzne i teologiczne na Uniwersytecie Lwowskim, następnie pogłębił swoje wykształcenie na wydziale teologicznym Uniwersytetu Wiedeńskiego. W 1807 r. został wyświęcony na diakona, a rok później przyjął święcenia kapłańskie. Był działaczem Towarzystwa Duchownych. W Przemyślu założył m.in. „dużą bibliotekę i drukarnię, jak również utworzył sieć ukraińskich szkół parafialnych (385 szkół na 697 parafii, 24 szkoły trywialne i 2 główne), fundował stypendia dla ukraińskich studentów. Za jego rządów Przemyśl stał się centrum ukraińskiej oświaty muzycznej” (Wikipedia).

W

1787 r. dekretem Józefa II utworzono tzw. Studium Ruthenum (oficjalna nazwa: Tymczasowy Instytut Naukowy dla Języka Ruskiego) a w 1788 r. – Ins­tytut Stauropigialny w miejsce rozwiązanego w tymże roku na mocy tzw. kasaty józefińskiej prawosławnego Bractwa Uspieńskiego we Lwowie. Jak można przeczytać w Wikipedii, Studium Ruthenum było przeznaczone Dokończenie na sąsiedniej stronie


CZERWIEC 2O19 · KURIER WNET

11

KURIER·ŚL ĄSKI „dla przygotowania kandydatów na księży greckokatolickich. Studenci Studium rutenum z powodu nieznajomości łaciny nie mogli studiować na wydziale teologicznym Uniwersytetu Lwowskiego. Wykłady w Studium odbywały się w języku cerkiewnosłowiańskim. Organizatorem Studium był ksiądz Mychajło Szczawnyćkyj. (…) Wykładowcy Studium wybierani byli na zasadzie konkursu. Pierwszeństwo dawano tym wykładowcom, którzy posiadali własny przekład odpowiedniego podręcznika, co niwelowało brak wymaganej literatury naukowej. Studium rutenum posiadało własną bibliotekę, zawierającą głównie dzieła z dziedziny teologii i pedagogiki, część z nich pochodziła z biblioteki uniwersyteckiej. Do Studium rutenum mogli wstępować kandydaci, którzy przekroczyli 17 lat, posiadali umiejętność czytania i pisania w języku ruskim, o dobrym stanie zdrowia, oraz pochodzili z Galicji. Miejscem zakwaterowania studentów Studium rutenum były pomieszczenia Greckokatolickiego Seminarium Generalnego. Zajęcia odbywały się w seminarium i na uniwersytecie.(…) W Studium rutenum jednocześnie studiowało 168 słuchaczy z dwóch eparchii – przemyskiej i lwowskiej.(…) Przez cały czas istnienia Studium rutenum ukończyło 470 studentów. W Studium wykładali znani uczeni і działacze społeczni – P. Podij, I. Zymanczuk, Mychajło Harasewycz, Anton Anhełłowycz, І. Ławrynśkyj, Mychajło Łewyćkyj, Т. Zacharosewycz, І. Mochnaćkyj, А. Rodkewycz, M. Hrynewećkyj, А. Pawłowycz i inni. (…) Wychowankowie Studium rutenum odegrali ważną rolę w ukraińskim narodowym odrodzeniu Galicji w latach 30. XIX wieku і w rewolucji 18481849 w Austrii”. Instytut Stauropigialny natomiast posiadał własne muzeum i archiwum, prowadził również odnowioną w 1788 r. szkołę bracką, która jednak działała niezbyt długo, i bursę dla uczniów szkół ludowych i średnich. W pierwszej połowie XIX w. „wydawał podręczniki do szkół ludowych i średnich w języku ukraińskim (między innymi elementarz z 1807 r. i pierwszą ukraińską gramatykę)”. Ciekawostką może być fakt, że wśród zbiorów muzeum instytutu znajdowały się m.in. oryginały dokumentów księcia Władys­ ława Opolczyka z 1375 r., gdy dzięki niemu lokowano Jarosław i Lubaczów. Kiedy po powstaniu kościuszkowskim w wyniku III rozbioru dogorywała Rzeczpospolita i w latach 1794–1796 nasiliły się przypadki przechodzenia unitów (grekokatolików) z Podola, Wołynia i galicyjskiej części Ukrainy w zaborze austriackim na moskiewskie prawosławie, a Rosja zaczęła zgłaszać pretensje terytorialne pod adresem Austrii do części zaanektowanych ziem polskich – doszło do częściowej zmiany przychylnej dotąd polityki Habsburgów wobec Rusinów. Jak przypomniał Włodzimierz Mokry, by przerwać „wszelką łączność z Rosją Rusinów galicyjskich, którzy w sprawach wiary podlegali metropolicie kijowsko-halickiemu, mieszkającemu wówczas w Petersburgu, Ruś Halicka otrzymała własnego metropolitę, którym został

Szczęście i dobrobyt Osiągnięcie stanów kryjących się pod tymi terminami następuje wraz ze spełnieniem fizjologicznych i psychologicznych potrzeb człowieka, których hierarchę ustalił w połowie XX wieku amerykański psycholog Abraham Maslow w teorii motywacji, rozwiniętej w późniejszych latach przez kolejnych naukowców. Pieniądz, genialny wynalazek przypisywany Fenicjanom, stał się ekwiwalentem ludzkich potrzeb. Wpędził jednak człowieka w spiralę coraz szybciej pędzącej machiny pożądania, dawniej pieniądza metalowego, obecnie – wirtualnego. Z drugiej strony, stał się motorem przyspieszonego rozwoju cywilizacji. Poeci mówią, że szczęścia ani miłości nie kupi się za pieniądze. Interesowni twierdzą, że na każdej bez wyjątku potrzebie ludzkiej można zarobić. Człowiek jako istota wykazująca zachowania stadne podlega zewnętrznemu kształtowaniu wielu swoich potrzeb, ich modyfikacji, rozbudzaniu i w końcu – komercjalizacji przez tych, którzy wykorzystując „słabości ludzkie” chcą w sposób egoistyczny zapewnić sobie maksymalną realizację potrzeb, najczęściej w postaci ich ekwiwalentu – pieniądza lub, patrząc szerzej – pożądają większej części dóbr przynależnych całej ludzkości.

Anton Anhełowicz” (W. Mokry, „Ruska Trójca”. Karta z dziejów życia literackiego Ukraińców w Galicji w pierwszej połowie XIX wieku, Fundacja św. Włodzimierza, Kraków 1997, s. 19). Antoni Angełłowicz, urodzony 13 kwietnia 1756 r. w Hryniowie pod Lwowem (zm. 9 sierpnia 1814 r. we Lwowie), był absolwentem Barbareum i rektorem seminarium duchownego we Lwowie, rektorem Uniwersytetu Lwowskiego w roku akademickim 1796–1797. Od 1796 do 1813 r. był katolickim biskupem przemyskim obrządku grekokatolickiego, jednocześnie administratorem diecezji chełmskiej (1804–1810), a w latach 1808–1814 – pierwszym greckokatolickim metropolitą halickim, arcybiskupem lwowskim i biskupem kamienieckim. Zasłużył się sprawie ukraińskiej jako działacz oświatowy i polityczny.

W

tej fazie, co trafnie zauważył Andrzej Walicki „życie kulturalne Rusinów z Galicji Wschodniej było całkowicie zdominowane przez konserwatywny kler unicki, w dużej mierze spolonizowany, ale mocno trzymający się obrządku wschodniego ze względu na swe interesy korporacyjne. Językiem rusińskiego piśmiennictwa było tzw. jazyczije – dziwaczna mieszanina kościelnej starocerkiewszczyzny z lokalnymi dialektami oraz licznymi polonizmami i rusycyzmami, posługująca się w dodatku dawnym alfabetem cerkiewnym, a nie nowoczesną cyrylicą. Używano jej wprawdzie jako języka w Studium Ruthenum (…) przy Uniwersytecie

Ivan Kotlarevskyj

Lwowskim, ale było coraz bardziej oczywiste, że nie ma ona szans na stanie się mową potoczną, nie mówiąc o przekształceniu się w nowoczesny, świecki język literacki. Władze austri­ackie nakazały więc w roku 1817, aby językiem nauczania był w Galicji wyłącznie język polski” (A. Walicki, Początki ukraińskiego odrodzenia narodowego w Galicji, „Tygodnik Przegląd”, grudzień 2004). Odtąd Rusini w habsburskiej Galicji nie mogli stosować w piśmie – używanej w Rosji od czasów Piotra I – grażdanki, lecz cyrylicy lub alfabetu łacińskiego. W ten sposób – decyzją zaborcy austriackiego – rozpoczęła się pierwsza „wojna językowa polsko-ukraińska”… Natomiast pod panowaniem imperium rosyjskiego można w tym okresie dostrzec pierwsze reakcje mieszkańców Ukrainy na antykozackie akty carycy Katarzyny II. Dotyczyło to w pierwszej

Następuje eskalacja ambicji posiadania, człowiek staje się zakładnikiem własnej chciwości. Sęk w tym, że realizacja potrzeb – tych racjonalnych i tych nieracjonalnych oraz tych, które udaje się skomercjalizować – wymaga uwalniania coraz większej ilości energii pierwotnej. Jeszcze w latach 60. ubiegłego wieku zmartwieniem zdawała się być perspektywa wyczerpania surowców energetycznych prowadząca do śmierci cywilizacji, a w języku katastroficznym, przemawiającym do zwykłego obywatela krajów tzw. rozwiniętych – do braku możliwości zapewnienia ogrzewania w okresach zimowych w szerokościach geograficznych, gdzie są zlokalizowane. Dziś żyjemy w przewrotnym przeświadczeniu, że energii jest za dużo, z apokaliptyczną wizją śmiertelnego globalnego ocieplenia wywołanego jakoby antropogenicznym dwutlenkiem węgla.

Energia Z punktu widzenia fizyki energia to zdolność układu do wykonania pracy. Człowieka interesuje praktycznie zdolność do wykonania pracy użytecznej, w tym przetworzenia na inny jej pożądany rodzaj, np. świetlną, cieplną. W energetyce używa się określenia ‘energia pierwotna’. Jest to całkowita energia uwalniana w jakimś procesie, gdzie tylko jej część jest wykorzystywana

kolejności formowania się środowiska autonomistów wśród obywateli miast. Środowiska te stawały się bardzo prężne i wpływowe m.in. „poprzez ruch wolnomularski, wszak loże masońskie powstawały wówczas na Ukrainie nawet w prowincjonalnych ośrodkach, by wspomnieć chociażby Połtawę, gdzie w loży Miłość do Prawdy wiodącą rolę odgrywał Iwan Kotlarewski, twórca nowoczesnego języka ukraińskiego i literatury”. Kotlarewski (1769 w Połtawie

Pod wpływem kontaktów z „liberalną”, terezjańsko-józefińską Austrią zakiełkowały pierwsze ziarna, z których miał się zrodzić narodowy ruch ukraiński. To z tej części ziem ukraińskich po I rozbiorze Polski zaczął wypływać coraz szerszy strumień ukraińskiego życia narodowego. – 1838 w Połtawie) „urodził się w rodzinie urzędnika magistratu miejskiego Petra Kotlarewskiego herbu Ogończyk i jego żony Paraskewy z Żukowskich. Rodzina w 1793 r. została wpisana na listę rosyjskiej szlachty”. Ze względu na śmierć ojca i trudną sytuację materialną rodziny, „w 1789 r. Kotlarewski zmuszony był do porzucenia nauki w [Katerinosławskim – S.O.] seminarium i wstąpienia na służbę, w charakterze drobnego urzędnika, do mającej siedzibę w Połtawie Kancelarii Noworosyjskiej. W 1793 Kotlarewski porzucił pracę urzędnika i zaczął wędrować po dworach na Połtawszczyźnie w charakterze guwernera”. Rok później zaczął pracę nad trawestacją Eneidy Wergiliusza. Gdy odbywał w latach 1796–1808 służbę wojskową w Siewierskim Pułku Karabinierów sformowanym spośród ukraińskich pułków kozackich, staraniem asesora Parpury w Petersburgu nastąpiło jej pierwsze wydanie w 1798 r. (Wikipedia). „Genialność moskiewskiego sztabskapitana Kotlarewskiego polegała na tym, że zespolił antyczne motywy Wergiliusza z kozacką epiką bohaterską i historią najnowszą Ukrainy, sięgnął do źródeł i obyczajów własnego ludu, tworząc dzieło wyzwalające siłę duchową, drzemiącą w owych zabytkach i budzące wyobraźnię historyczną”. (…) Dostrzegł analogię wędrówek Eneasza po zburzeniu Troi do wędrówek Zaporożców po zburzeniu Siczy Zaporoskiej przez Katarzynę. (…) Ból i cierpienia Eneasza związane z losem ojczyzny głęboko poruszyły Kotlarewskiego: wszak Eneasz wiedział, że poprzez cierpienia odzyska utraconą ojczyznę. Troja musi powstać, bo takie są wyroki bogów. Ta nadzieja podtrzymuje na duchu trojańskich wygnańców, którzy razem z Eneaszem będą założycielami nowego państwa rzymskiego. To kluczowa przewodnia myśl ukraińskiej Eneidy i zarazem przesłanie wskazujące

kierunek przemian i orientację kulturowo-cywilizacyjną dla współczesnego Kotlarewskiemu środowiska ukraińskich autonomistów, podejmujących działania na rzecz autonomii Ukrainy, pobudzając jednocześnie impulsy do jej ustrojowej modernizacji. (…) Ten świadomy wybór Kotlarewskiego nadał ruchowi autonomistów konkretny kierunek i wymiar działania”. Co więcej, kiedy w 1808 r. po wybuchu wojny rosyjsko-tureckiej odszedł ze służby wojskowej w stopniu kapitana, Kotlarewski „zaproponował niebanalny pomysł, aby z zaporoskich wygnańców nad Donem i za Dunajem utworzyć podczas kampanii napoleońskiej pułki Kozaków Siczowych, nawiązując tym samym do militarnych tradycji Kozaczyzny. Zresztą kampania napoleońska była dla pokolenia autonomistów niebywałym doświadczeniem, wszak na dużą skalę miało ono kontakt z Zachodem, jego ustrojowymi porewolucyjnymi rozwiązaniami, cywilizacją, życiem. Warto zauważyć, iż na poglądy tego pokolenia inteligencji ukraińskiej złożyły się wpływy ideowe i kulturowe zachodniego oświecenia i duch preromantyzmu, tradycja lóż masońskich oraz nowe zjawiska i procesy, wywołujące ferment we wszystkich krajach Europy. Tak rodziły się początki nowożytnej ukraińskiej orientacji okcydentalistycznej przełomu XVIII i XIX wieku. Uwaga inteligencji skupiła się na wprowadzaniu przemian ustrojowo-społecznych, organizacji szkolnictwa, w tym zawodowego, oraz utworzeniu uniwersytetu najpierw w Charkowie, z udziałem profesorów z Niemiec, a nas­tępnie w Kijowie” (S. Kozak, Ukraina między Wschodem a Zachodem (do czasów nowożytnych), „Slavia Orientalis” t. LXI, nr 3, rok 2012, s. 290–291). Również zatem wśród moskiewskich autonomistów ukraińskich widać ślady wpływów niemieckich.

W

śród idei płynących z Zachodu, które stworzyły podstawy filozoficzno-etyczne dla pobudzenia świadomości narodowej Rusinów na Ukrainie, trzeba też wskazać poglądy Johanna Gotfrieda Herdera urodzonego 25 sierpnia 1744 r. w Morągu (ówczesnym Mohrungen) w ówczesnych Prusach Wschodnich przy granicy z Rzeczpospolitą (zm. 18 grudnia 1803 w Weimarze). Ten niemiecki filozof, pastor i pisarz znacząco wpłynął na rozwój idei narodu (koncepcja Volk). Wprowadził do filozofii romantycznej pojęcie ludowości, ponieważ był zafascynowany jej naturalnością i pierwotnością. Była przez niego traktowana jako źródło prawdy i tożsamości. Jego dzieło Głosy ludów w pieśniach było czytane przez romantyków i zapoczątkowało zbieranie utworów ludowych. Romantycy polscy i ukraińscy pod zaborami przejęli część jego koncepcji: obraz świata wyjaśniający przeznaczenie narodu i jednostki, w którym naród to jedność pokoleń przeszłych, obecnych i przyszłych, którą łączy wspólny język. „Niezwykle istotne z punktu widzenia przyszłego oddziaływania myśli Herdera stały się te fragmenty jego dzieł,

Najczęściej używanymi kryteriami służącymi do porównywania i klasyfikowania państw do grup bardziej lub mniej rozwiniętych są: produkt krajowy brutto (PKB) lub wskaźnik rozwoju społecznego (WRS). Szczęście i dobrobyt są pojęciami w pewien sposób powiązanymi, z pogranicza ekonomii i filozofii.

Energia a dobrobyt Jacek Musiał · Karol Musiał

w zamierzonym celu, reszta zaś jest tracona – ulega rozproszeniu w postaci ciepła. W istocie (kwestia czasu) – prawie cała energia pierwotna, czyli i ta użytkowa, i tak ulegnie zamianie na ciepło. Przynależność do krajów tzw. rozwiniętych dość dobrze koreluje ze zużyciem energii pierwotnej na głowę mieszkańca (pewne odchylenia wynikają m.in. z warunków klimatycznych). Dobrobyt jako wymarzone szczęście na ziemi stał się pożądanym wzorcem dla ambicji większej części ludności krajów uboższych. To parcie do dorównania „tym lepszym” wiąże się z lawinowym wzrostem uwalniania energii pierwotnej i z nieodwracalną degradacją środowiska, i to bez względu na źródło pozyskiwanej energii (choć w tej chwili

ostatnia teza Czytelnikom wydać się może nieprawdopodobna).

Ile świat zużywa energii? Seria artykułów ukazujących się na łamach „Kuriera WNET” wykaże nieścisłości w aktualnie poprawnej politycznie hipotezie Kondratiewa, oskarżającej antropogeniczny dwutlenek węgla o globalne ocieplenie. Zostaną przedstawione alternatywne, bardziej prawdopodobne hipotezy na ten temat, co w efekcie pozwoli wprost nazwać oszustwem nakaz handlu świadectwami emisyjnymi CO2. Będzie to wymagało porównywania różnych wartości liczbowych i zjawisk. Poniżej zatem podane są ilości energii pierwotnej

w których pisał o Słowianach. W Wydarzeniach i postaciach ubiegłego stulecia (Begebenheiten und Charaktere des vergangenen Jahrhunderts, 1802 r.) stwierdzał: „Czyż ludy słowiańskie nie zamieszkiwały wschodnich Niemiec aż po Łabę, nie zajmowały terenu od Bałtyku do Adriatyku, aż do granic Grecji? I jak pracowite były kiedyś te kraje, jak kwitła w nich uprawa ziemi! Jak dzielnie broniły się przed wrogami!”. Już wcześniej w słynnym rozdziale XVI księgi Myś­li o filozofii dziejów zatytułowanym Ludy słowiańskie na-

Johann Gottfried von Herder

pisał: „Skoro bowiem nigdy nie dążyli do panowania nad światem, nie mieli dziedzicznych władców żądnych wojny i woleli płacić daninę, jeśli tylko pozwolono im żyć w spokoju w swoim kraju, to wiele narodów – najwięcej zaś pochodzenia niemiec­kiego – dopuściło się wobec nich ciężkich przewinień”. Również ekspansywna chrystianizacja służyła za pretekst do podbijania tych ludów. Lecz teraz los się odmienia. Muszą przyjść nowe czasy – triumfu człowieczeństwa, a wówczas cnoty Słowian: pracowitość i pokojowe usposobienie będą wartościami powszechnie przyjętymi. Wtedy też nastąpi odrodzenie tych ludów. Herder konkluduje: „Koło wszystko zmieniającego czasu obraca się jednak niepowstrzymanie. Wobec tego zaś, że narody te zamieszkują w swej największej części obszar ziemi, który byłby najpiękniejszy w Europie, gdyby był w całości uprawiony i udostępniony dla handlu, oraz wobec tego, że można się chyba spodziewać, że ustawodawstwo i polityka w Europie sprzyjać muszą i sprzyjać będą (...) pokojowym stosunkom handlowym między narodami, więc i wy [ludy słowiańskie – P.Sz.] (...) będziecie mogły (...) korzystać – jako ze swej własności – z waszych pięknych obszarów od Morza Adriatyckiego do gór karpackich, od Donu do Mołdawy [powinno być Wełtawy, gdyż Moldau to po niemiecku Wełtawa – przyp. P.Sz.] i obchodzić tam swe dawne święta spokojnej pracy i prowadzić swą wymianę handlową” (Piotr Szymaniec, Pojęcie narodu w filozofii dziejów Johanna Gottfrieda Herdera, za: J.G. Herder, Wydarzenia i postacie ubiegłego stulecia: August król Polski i Stanisław Pierwszy, przekład: T. Namowicz, [w:] Państwo a społeczeństwo. Wizje wspólnot niemieckich od okresu oświecenia do okresu restauracji, wybór i opracowanie: T. Namowicz, Wybór pism..., Poznań 2001, s.

uwalnianej corocznie przez ludzkość, gdyż będzie to punktem odniesienia dla późniejszych rozważań. Energia może być podawana w dżulach [J] (układ SI), kilowatogodzinach [kWh], kaloriach [cal], tonach oleju ekwiwalentnego [toe] (czyli w przeliczeniu na tony oleju opałowego ekwiwalentnego o wartości kalorycznej 10 000 cal/kg), rzadziej w brytyjskich jednostkach cieplnych [Btu]. W fizyce używa się jeszcze i innych jednostek. Według dostępnych danych dotyczących oficjalnego obrotu (a więc danych niepełnych) paliwami i energią, podanych przez BP Statistical Review of World Energy z 2018 roku, światowe zużycie energii pierwotnej w 2017 roku wyniosło 13 511,2 Mtoe (M=milionów, czyli 10exp+6). Z tego na gaz przypadło 3164,6 Mtoe, na ropę naftową 4621,9 Mtoe i na węgiel 3768,6 Mtoe. Pozostała energia pozyskiwana była z hydroelektrowni, reaktorów jądrowych i tzw. OZE (odnawialnych źródeł energii). W przeliczeniu na MJ (megadżule) to odpowiednio: całkowite 5,66exp+14MJ, gaz 1,33exp+14MJ, ropa 1,94exp+14MJ i węgiel 1,58exp+14MJ. W przeliczeniu na kalorie: całkowite zużycie energii pierwotnej w 2017 wyniosło 1,35exp+20 cal. Polska w 2017 roku zużyła 102,1 Mtoe, co stanowi mniej niż 1% zużytej energii w świecie, zaś na przeciętnego

507–508). Te przepowiednie o świetlanej przyszłości Słowian ins­pirowały w XIX w. wielu wszystkich niemal »budzicieli« świadomości narodowej narodów słowiańskich od Prus po Bałkany” (tamże).

W

ybitny historyk polski ze Śląska Cieszyńskiego, prof. Józef Chlebowczyk pisał, że „właśnie awans rodzimego języka mniejszości stał się podstawą treści pierwszej fazy procesu narodotwórczego – emancypacji, integracji oraz unifikacji poszczególnych żyjących we wschodniej Europie Środkowej grup jezykowo-etnicznych. W wyniku tego procesu wyłania się nowy rodzaj zbiorowości społecznej – narodowość. Przesłanką jej sformowania się był rozwój samej mowy, od prymitywnego narzecza do nowoczesnego języka literackiego. Podejmowane w tym kierunku wysiłki, obrona jej odrębności i w ogóle celowości istnienia, walka o wprowadzenie do szkół i o pełne równouprawnienie – oto główne cele tej fazy procesu narodotwórczego czy też ruchu narodowego – w tym zakresie, w którym działanie procesu narodotwórczego było przedmiotem świadomie podjętego i realizowanego wysiłku określonych jednostek, a później całych grup społecznych. Podstawowe interesy powstających narodowości, które (…) można by sformułować jako prawo grupy etnicznej do samookreślenia językowego, znajdują z biegiem czasu najwszech­ stronniejsze odbicie w pos­tulacie pełnego równouprawnienia języka grupy mniejszościowej w życiu publicznym całego kraju” (J. Chlebowczyk, O prawie do bytu małych i młodych narodów, Śląski Instytut Naukowy – PWN, 1983, s. 408–409). Również Ihor Rajkiwski, kierownik Katedry His­torii Ukrainy Narodowego Uniwersytetu Przykarpackiego im. Wasyla Stefanyka, doc. dr nauk historycznych przypomniał w 2009 r., że „w rozwoju ruchów narodowych są wyodrębniane trzy fazy lub stadia: a) akademicka lub naukowa, „gromadzenie spuścizny”; b) kulturalna, organizacyjna; c) polityczna. Schemat Grocha [autorstwa historyka czeskiego Mirosława Grocha, opracowany u schyłku lat 60. XX w. – aut.], omawiający trzy kolejne stadia „A”, „B”, „C” stał się, jak twierdzi his­toryk współczesny Jarosław Hrycak, swego rodzaju alfabetem badaczy ruchów narodowych w regionie Europy Wschodniej (...) Mówiąc krótko, jest to wzór mobilizacji politycznej mas ludowych pod szyldem pewnej ideologii” (I. Rajkiwski, Stosunki ukraińsko-polskie w XIX w., „Kurier Galicyjski” z 29.08.2012). Jak widać, decyzje Habsburgów od 1774 r. i kontakty z niemieckojęzyczną strefą kulturową poszczególnych przedstawicieli inteligencji z terenów Ukrainy oraz wojny napoleońskie uruchomiły fazę „A” rozwoju ruchu narodowego na Ukrainie. Dalsze przemiany powodowały procesy rozwoju kapitalizmu i stosunków burżuazyjno-demokratycznych, których apogeum w połowie XIX w. były wydarzenia rewolucyjne Wiosny Ludów. K

Polaka przypada 2,6 toe i jest to wartość w pobliżu średniej światowej, podczas, gdy w różnych krajach wynosi od 0,15 toe do 22 toe. Tylko w okresie ostatnich 110 lat nastąpił 3-krotny wzrost konsumpcji energii pierwotnej na osobę przy wzroście liczby ludności 5-krotnym, czyli razem blisko 15-krotny wzrost! (World Primary Energy Production and Consumption 1900–2010, Conference paper, 12th International Conference on Energy for a Clean Environment, July 5–9, 2015). Gdyby przyjąć, że 2000 lat temu zużycie energii pierwotnej było na poziomie najbiedniejszych obecnie państw, czyli 0,15 toe, to z porównania obecnej średniej światowej 2,7 toe z tą wielkością można szacować blisko 20-krotny wzrost. Przy wzroście liczby ludności z ok. 250 mln w 1 roku n.e. do 7,5 mld obecnie daje to wzrost 600-krotny! Przytoczona wielkość komercjalnej, antropogenicznej energii pierwotnej w 2017 roku, wprawdzie ast­ ronomiczna, to – pomimo upływu półwiecza od czasów Kondratiewa – w dalszym ciągu w bezpośrednim porównaniu niewielka ilość energii wobec tej, jaką Ziemia otrzymuje corocznie od Słońca. W tej kwestii jesteśmy zgodni z IPCC (Intergovernmental Panel on Climate Changes przy ONZ). A może tylko pozornie niewielka? K


KURIER WNET · CZERWIEC 2O19

12

D

zieło to było swojego rodzaju reakcją mistrza na powstanie chłopskie z 1525 roku, w którym to pod hasłem: „Ewangelia” zaatakowano niemiecką szlachtę. Przemoc, mordy, obrazoburstwo, jakie stały się tego konsekwencją; wstrząsnęły artystą. Nawoływał on do zrównoważonej wymiany poglądów między przeciwnikami. Albert Dürer uznawany jest za największego malarza niemieckiego epoki renesansu. Mało znany jest fakt, iż był on pochodzenia węgierskiego. Mieszkał w Norymberdze. W jego czasach w tymże mieście działał także Wit Stwosz, wybitny autor rzeźbiarskich kompozycji Ołtarza Mariackiego w Krakowie. Alberta Dürera wyróżniał także wysoki poziom intelektualny. Artys­ ta specjalizował się również w grafice i drzeworytnictwie. W swoich dziełach, oprócz wybitnego kunsztu plastycznego, genialnie odtwarzał cechy osobowości oraz fizjonomię portretowanych postaci. Jako humanista uwieczniał piękno proporcji ludzkiego ciała, a także genialnie ujawniał psychikę modela. W tłach obrazów dorysowywał wspaniałe pejzaże z bogactwem natury. Był też człowiekiem bardzo religijnym. Do jego najwybitniejszych dzieł należą liczne tryptyki i Madonny, portrety ówczesnych osobistości publicznych, autoportrety. Szczególnym sukcesem artysty stał się drzeworyt zatytułowany: „Czterech Jeźdźców Apokalipsy”, obrazy ołtarzowe: „Święto Różańcowe” i „Adoracja Trójcy Świętej”, a także akwarela „Zając”. Swoje prace sygnował znamiennym monogramem, gdzie „D” niejako wpisywał w większe „A”. Nad tym często umieszczał rok ukończenia dzieła. Jego autorski symbol bywał też umieszczany w herbie: dwuskrzydłowej, otwartej bramie. Kompozycja „Czterej Apostołowie” jest dyptykiem podarowanym przez

„Serce rośnie, gdy się patrzy na te barwy narodowe na najdalej nawet odległych ulicach miasta, na te dekoracje emblematami narodowymi, nie tylko wystaw i sklepów, ale i skromnych mieszkań, na te olbrzymie pochody wszelkich warstw społecznych w odświętnych strojach i w podniosłym duchu, o świadomości narodowej i patriotycznej, malujących się na obliczach, uznojonych ciężką, codzienną pracą, na tę gorliwość w słuchaniu wówczas słowa wszelkiego, o Ojczyźnie mówiącego i tę Ojczyznę, jej wielkość i chwałę, głoszącego” – Adam Pobog Rutkowski, historyk i publicysta, o uroczystościach patriotycznych w Chorzowie.

Przyjęcie władz polskich w Chorzowie w 1922 roku Renata Skoczek

D

zień 23 czerwca był najważniejszym i niejako kulminacyjnym punktem przygotowywanych od wielu tygodni uroczystości. Już od 18 czerwca administracja polska przejmowała z rąk niemieckich niektóre ważniejsze instytucje i urzędy (kolej, pocztę, budynki sądowe i policyjne). 21 czerwca wkroczył do miasta oddział polskiej policji, a 22 czerwca przejęto miasto z rąk kontrolera Międzysojuszniczej Komisji Rządzącej i Plebiscytowej oraz pożegnano wojska alianckie. W przygotowaniach do głównych uroczystości aktywnie uczestniczyli członkowie Związku Powstańców Śląskich Grupy Miejscowej. W powstaniach śląskich brało udział prawie trzystu mieszkańców Królewskiej Huty, spoś­ ród których najliczniejszą grupę zawodową stanowili górnicy i hutnicy. To właśnie oni odpowiadali za budowę dwóch bram powitalnych. Nie wiemy, jak wyglądała pierwsza brama od strony Katowic, ale raczej nie wyróżniała

artystę władzom rodzinnego miasta tuż po uznaniu przez nich protestantyzmu jako obowiązującego ich wyz­ nania. Dodać należy, że malarz krytykował zarówno hierarchię Kościoła rzymskokatolickiego, jak i radykalnych zwolenników luteranizmu. Eksponaty prezentowane przy tekście są antykwarycznymi, obramowanymi i zaszklonymi oleodrukami o wymiarach 65/26 centymetrów. Albert Dürer w omawianym dziele zobrazował przede wszystkim cztery osobowości, na różny sposób przeżywające religię. Święty Piotr, wyglądający na bladego i raczej zniechęconego starca z siwą brodą, prezentuje typ flegmatyka spokojnie obserwującego bieg wydarzeń. On, zastępca Chrystusa na ziemi i zarazem pierwszy biskup Rzymu, założyciel tamtejszej gminy chrześcijańskiej; wydaje się być znużony prześladowaniami. Jest też ledwo widoczny za młodszym od siebie towarzyszem. Mocno jednak dzierży powierzone mu klucze do nieba. Charakteryzuje go łysina z siwym lokiem nad czołem. Święty Jan, ponoć ulubiony Ewangelista Marcina Lutra, młody, o rumianej twarzy z wyrazem żarliwości, jest typem sangwinika. Jego oblicze o raczej pogodnym wyrazie zdaje się wskazywać, że Apostoł nie przejmuje się tym, co dzieje się obok. Jan ubrany jest w czerwony płaszcz, spod którego widać tunikę o jasnozielonej barwie. Wpatruje się w otwartą Biblię. Sam jest przecież autorem czwartej Ewangelii, trzech listów oraz Apokalipsy, czyli ostatniej księgi Pisma Świętego, będącej wizją końca czasów. Święty Paweł, z którym identyfikował się artysta, robi wrażenie spokojnego, melancholijnego, acz surowego i szlachetnego. Przedstawia on uczuciowego introwertyka. W przenikliwym spojrzeniu ukrywa się cała jego przeszłość: od prześladowcy chrześcijan do gorliwego wyznawcy

się na tle bram postawionych przez Polaków w innych miastach na powitanie wojska polskiego. Druga, ustawiona na głównej ulicy miasta, wówczas Cesarskiej (obecnie Wolności), pomiędzy dwiema kamienicami o numerach 26 i 27, wzbudziła podziw i zapisała się

wieczorem w dniu uroczystości oraz w ciągu następnych trzech tygodni mieszkańcy miasta mogli w godzinach od 20 do 22 podziwiać podświetloną budowlę. O dniach, kiedy miał nastąpić pokaz iluminacji, informowała miejscowa gazeta. Fotograf, zapewne na zlecenie Antoniego Kopiecznego, wykonał zdjęcie bramy w dniu uroczystości. Odbitka pozytywowa została naklejona na tekturę z napisem „Brama tryumfalna w Królewskiej Hucie zbudowana przez powstańca Antoniego Kopiecznego na przyjęcie Wojsk Polskich w dn. 23.6.1922”. Według tej fotografii wraz z napisem na tekturze zostały wykonane w większej liczbie pocztówki fotograficzne, które upamiętniły nie tylko budowlę, ale przede wszystkim jej fundatora.

23

biura plebiscytowego i uczestnika trzeciego powstania śląskiego, który był właścicielem przedsiębiorstwa budowlanego z siedzibą w przy obecnej ul. Powstańców 19. Pomiędzy jedną i drugą stroną tej monumentalnej budowli zostały wybudowane trzy galerie. Na najwyższej znalazło się miejsce dla przedstawicieli górników i hutników, poniżej znajdowało się sporo miejsca, gdzie w dniu uroczystości ustawiła się grupa piętnastu mężczyzn. Być może byli to budowniczowie bramy, którzy prawdopodobnie nieodpłatnie po godzinach pracy przez kilka tygodni wznosili budowlę i zostali uhonorowani najlepszymi miejscówkami. Po obu stronach bramy została umieszczona identyczna inskrypcja: „Górnik i Hutnik/sercem i duszą przyjmują Was/Wstąpcie przeze mnie w gościnne progi nasze! Armia Polska!/Władze Polskie”. Na zwieńczeniu bramy widniało godło państwowe udekorowane systemem oświetlenia, dzięki któremu

czerwca 1922 roku był dniem historycznym dla wszystkich mieszkańców Chorzowa. Przez następne lata do wybuchu II wojny światowej bez wątpienia wszelkie oprawy świąt narodowych organizowane przez władze miasta nawiązywały do pamiętnego 23 czerwca. Żadne nie dorównało rozmachowi i entuzjazmowi tamtego dnia, ale pozostały ważnym elementem propagowania postaw patriotycznych w mieście, w którym większość radnych była opcji niemieckiej, a na ulicach słychać było wszechobecny język niemiecki. Brama z 1922 roku stała się symbolem polskiego patriotyzmu dla następnych pokoleń. Obecne władze miasta, upamiętniając w 2012 roku dziewięćdziesiątą rocznicę przejęcia Chorzowa przez Polskę, uczyniły z niej główną atrakcję obchodów. Na ulicy Wolności został rozpostarty banner z widokiem pamiętnej konstrukcji, wykonany wed­ług historycznego zdjęcia, które jest przechowywane w Muzeum w Chorzowie. Znamienne jest to, że ponad dziewięćdziesiąt lat wcześniej, mając do dyspozycji ograniczone możliwości techniczne, postawiono monumentalną budowlę, która przez kilka tygodni zapierała dech w piersiach i budziła podziw mieszkańców nie tylko ówczesnej Królewskiej Huty, ale także przybyszów z okolicznych miejscowości. W czasach nowoczesnych technologii wyzwaniem okazało się wykonanie bannera z drukiem zdjęcia i umocowanie go pomiędzy budynkami, w efekcie czego ostatecznie chorzowianie mogli podziwiać dawną budowlę w nieco zaburzonych proporcjach. Być może na stulecie wydarzenia uda się wybudować, a nie tylko wydrukować wierną kopię tej niezwykłej bramy triumfalnej. K

w Rzymie. On w swojej dłoni mocno, acz nieco nerwowo ściska zwój napisanej przez siebie Ewangelii.

Konstytucja i targowica

Brama triumfalna na uroczystość przejęcia miasta przez władze polskie 23 czerwca 1922 roku FOTOGRAFIA ZE ZBIORÓW MUZEUM W CHORZOWIE.

trwale w pamięci chorzowian. Miała konstrukcję drewnianą w formie łuku triumfalnego zwieńczonego tympanonem, w nawiązaniu do tradycji starożytnego Rzymu. Została zaprojektowana i sfinansowana przez Antoniego Kopiecznego, etatowego pracownika

Przemarsz żołnierzy 75 Pułku Piechoty pod bramą triumfalną podczas uroczystości

FOTOGRAFIA ZE ZBIORÓW MUZEUM W CHORZOWIE

W

ydarzenia czerwcowe na Górnym Śląs­ ku w 1922 roku były konsekwencją plebiscytu, trzech powstań śląskich i decyzji Rady Ambasadorów o podziale Górnego Śląska pomiędzy Polskę a Niemcy. Kończyły definitywnie etap kształtowania granic państwa polskiego, a dla Polaków zamieszkałych na Górnym Śląsku były zwieńczeniem wieloletnich nadziei na zmianę państwowości. W wielu miejscowościach przejmowanych przez władze polskie uroczystości zostały przygotowane z wielkim rozmachem, ale te w Królewskiej Hucie (obecnie Chorzów), „gdy chodzi o miasta, to najpiękniej wypadły na całym Górnym Śląsku” – napisał naoczny świadek wydarzeń, historyk i kronikarz Adam Pobog Rutkowski. Przejmowanie terenów Śląska przyznanych Polsce rozpoczęło się 20 czerwca 1922 roku, kiedy wojsko polskie pod dowództwem gen. Stanis­ława Szeptyckiego wkroczyło do Katowic i powiatu katowickiego. W tym dniu władze polskie były witane we wsiach Chorzów i Maciejkowice, które wówczas były częścią powiatu katowickiego, a obecnie są dzielnicami Chorzowa. Do Królewskiej Huty żołnierze 75. Pułku Piechoty pod dowództwem gen. Kazimierza Horoszkiewicza wkroczyli 23 czerwca 1922 roku. Wojsko zostało przywitane na granicy miasta przy ul. Katowic­kiej, gdzie zbudowano piękną bramę triumfalną. Wśród witający byli m.in. starosta świętochłowicki Józef Potyka, wojewoda śląski Józef Rymer, radca miejski dr Albert Noll, członek Rady Miasta Antoni Idźkowski, przedstawiciele zagraniczni oraz sędziwa Petronela Golasiowa z Klimzowca (obecnie dzielnicy Chorzowa). Następna część uroczystości odbyła się przed ratuszem, gdzie do zebranych dołączył gen. Stanisław Szeptycki, a wkraczających żołnierzy w imieniu polskich członków Zarządu Miasta powitał Franciszek Grześ. Dalej pochód udał się do drugiej bramy triumfalnej przy obecnej ulicy Wolności, gdzie wojsko polskie zostało przywitane przez przedstawicieli mieszkańców i różne grupy zawodowe. Później kolumna przemaszerowała na plac koszarowy (teren obecnego ZUS przy ul. Dąbrowskiego), gdzie miała miejsce msza polowa. Około godziny 16 wojsko oraz zaproszeni goście zostali podjęci uroczystym obiadem w kasynie kopalni „Król” przy szybie „Krug”. Najpóźniej, bo 26 czerwca 1922 roku, wojsko polskie wkroczyło do Wielkich Hajduk (obecnie Chorzów-Batory) należących wówczas do powiatu świę­ tochłowickiego.

KURIER·ŚL ĄSKI

M

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

Namalował ich na dwóch oddzielnych obrazach słynny Albert Dürer około roku 1525 i ofiarował Norymberdze. Obecnie dyptyk ów jest przechowywany w Starej Pinakotece w Monachium.

Czterej Apostołowie Barbara Maria Czernecka

Chrystusa. Długi biały płaszcz nadaje mu mistycznej dostojności. Gruba, zamknięta księga czyni zeń prawdziwego mędrca. Wreszcie miecz dzierżony w prawej dłoni wskazuje na jego męczeńską śmierć przez ścięcie głowy, co było przywilejem skazańca będącego obywatelem Wiecznego Miasta.

Święty Marek, który chociaż bezpośrednio nie należał do grona Apostołów, ale jest autorem jednej z Ewangelii, nerwowym spojrzeniem i grymasem ukazującym zęby obrazuje choleryka. Energicznie spogląda na Świętego Pawła, któremu towarzyszył w jego pierwszej podróży misyjnej, a potem

amy więc w postaciach czterech Apostołów przykłady ludzkich temperamentów zaprezentowanych przez wybitnego artystę. Dyptyk ten uznaje się również za duchowy testament artysty. Właśnie w renesansie była bardzo popularna Hipokratesowa teoria czterech humorów, które w człowieku były regulowane przez płyny ustrojowe: flegmę, krew, żółć i czarną żółć. Dobre samopoczucie gwarantowała tylko równowaga ich poziomów. Przewaga jednego z nich powodowała jakieś dolegliwości chorobowe. Ich występowanie i działanie łączono nawet z wpływem planet oraz zjawiskami fizycznymi, jak: ciepło – zimno, suchość – wilgotność. Wszystko to miało oddziaływać na psychikę człowieka. Na podstawie tej wiedzy rozróżniono cztery temperamenty: flegmatyka, sangwinika, choleryka i melancholika. Każdy człowiek w mniejszym lub większym stopniu przejawia cechy każdego z nich. Podzielono też ludzi na ekstrawertyków i introwertyków. I chociaż cechy te są przeciwstawne, połączone ze sobą doskonale harmonizują się i uzupełniają w każdej osobowości. Zdawali sobie z tego sprawę już ludzie starożytni. To jest prawdziwa różnorodność naturalnych ludzkich cech osobowości, jakże lekceważonych w naszych czasach, kiedy nakazuje się trzymać spontaniczne reakcje na wodzy, podporządkowywać się poprawności ustalonej według politycznych standardów, akceptować dewiacje. Być zrównoważonym, pośmiać się albo podenerwować czy nawet popłakać, jest po prostu zwyczajnie człowiecze. I co najważniejsze – każdy, niezależnie od charakteru, może i powinien dążyć do świętości. Tego pięknym i artystycznym przykładem są dla nas właśnie Dürerowscy bohaterzy. K

Andrzej Rosiński

T

aka polska historia: oligarchowie bogaci do obrzydliwości, nie mogąc pogodzić się z ograniczeniem władzy i utratą przywilejów, nie mogąc jednocześnie znaleźć wewnętrznego poparcia dla zablokowania reform, dwa lata żebrali za granicą o interwencję dla przyw­rócenia status quo ante (czyli słynnego „żeby było tak jak było”). Po dwóch latach wyżebrali zagraniczną interwencję wojskową przeciw suwerennym władzom swego kraju. Interwencja nie miała zresztą związku z ich prośbami, te były tylko pożądanym pretekstem, listkiem figowym dla zastosowania nagiej siły. Wbrew prognozom oligarchów nie nastąpił powrót do status quo ante, lecz wkrótce potem znaleźli się trzymani krótko za twarz przez oświeconych monarchów, którzy wykorzystali ich jako narzędzie do zniszczenia państwa polskiego. Opowieść Goethego o uczniu czarnoksiężnika. Można ją odczytywać wielorako, w każdym zaś przypadku w tradycji polskiej stanowi przestrogę przeciwko kierowaniu donosów i suplik o pomoc przeciw własnemu państwu do państw obcych. A ponadto cała ta ofensywa żebractwa o pomoc do biurokratycznych państw absolutnych motywowana była demagogią o „zagrożeniu demokracji szlacheckiej”, zagrożeniu absolutystyczną dyktaturą w Rzeczypospolitej i łamaniem „praw kardynalnych” jak liberum veto, gwarantowanych dla Rzeczypospolitej międzynarodowo. Opowieść o konstytucji 3 maja i targowicy jest wytatuowana na skórze Polaków. Stąd próby relatywizacji czy rehabilitacji donoszenia na własny kraj do obcych dworów w obronie zagrożonych przywilejów i status quo ante są raczej skazane na niepowodzenie, czy to się komuś podoba, czy też nie. K




Nr 60

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Czerwiec · 2O19 W

n u m e r z e

Największe marzenie

P

opełniłam błąd i muszę za to, właśnie na wstępie, przeprosić wszystkich Czytelników „Wielkopolskiego Kuriera WNET”. Piszę ‘popełniłam’, ale to brak precyzji – powinno być ‘popełniam’, bo błąd dotyczy bieżącego numeru „Kuriera”, tego, który teraz trzymacie Państwo w rękach. O jaki błąd chodzi? Już wyjaśniam. To błąd dziennikarski. Nie rozpoznałam bowiem prawidłowo, co było najważniejszym wydarzeniem mijającego miesiąca w Poznaniu. Jak ćma do światła, mucha na lep, koń z klapkami na oczach pobiegłam za tym, co rzucało się w oczy od razu, czego nie dało się przeoczyć, ale co z perspektywy kolejnych, oddalających nas od wydarzeń dni wydaje się coraz bardziej błahe i sztuczne. Ten błąd to brak obszernej, pięknej, solidnej relacji z rozpoczęcia Nawiedzenia Obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej w naszej archidiecezji. Pisałam o tym wcześniej i wiedziałam, że to ważne, a mimo to uległam złudzeniu, że temat pedofilii w Kościele jest ważniejszy. Że raptem wszyscy mamy dostrzec problem, który – jeśli ktoś go miał, to tak naprawdę było to wiadome wcześniej – i wbrew temu, co się głosi, nie był on zamiatany pod dywan. Informacja o tym, że producent filmu wypuścił już na rynek koszulki z tytułem głośnego filmu o pedofilii wśród tajnych współpracowników bezpieki w Kościele, o czym w tym „Kurierze” pisze obok Jan Martini, to wymowna, żenująca ilustracja intencji całego przedsięwzięcia. Zamiast pisać o filmie Tylko nie mów nikomu, powinniśmy raczej pisać o tym, kto i jak chce zarobić na nieistniejącej pedofilii w Kościele. Do tego, by przysłonić medialne informacje o Nawiedzeniu, niechcący dołożył się też Kościół. Nie pamiętam sytuacji, żeby po jakimkolwiek innym filmie episkopat wydawał specjalne oświadczenie, a gdy tytuł dzieła, które będzie symbolem sprytnej i cynicznej propagandy naszych czasów usłyszałam podczas Mszy św. w moim parafialnym kościele, zrobiło mi się przykro. Lepszej przysługi autorom tej propagandowej akcji nie można było zrobić. Każdy chodzący do kościoła katolik usłyszał i zrozumiał, jak wielka jest wina księży i jak my, katolicy, nie mamy argumentów, by się usprawiedliwić. Czas pokaże, że ten list to była akcja na krótką metę, niepotrzebna, bo obliczona na dziś, a nie na jutro. Kościół tak nie działa. W Poznaniu doszło do tego jeszcze zamieszanie wokół 100-lecia powstania słynnego „Marcinka” – I Liceum Ogólnokształcącego im. K. Marcinkowskiego. Jego absolwentem jest abp Marek Jędraszewski i z jego obecności na tym jubileuszu zrobił się przekaz dnia. Dla chcących się przypodobać lewac­kiemu prezydentowi miasta była to dobra okazja do hucznej awantury w mediach, pod pretekstem zbyt radykalnych wypowiedzi metropolity krakowskiego. My też o tym piszemy, bo chcemy obronić przed zniesławieniem szczerze szanowanego i cenionego w Poznaniu kapłana, przyjaciela nas wszystkich – i „Kuriera WNET”, i Radia WNET, i Solidarności, i AKO – bo on jest przyjacielem tych, którzy starają się być uczciwi i walczyć o prawdę w życiu publicznym. Jest nas wielu, więc dajemy świadectwo o tym publicznie. Ale przez to wszystko umyka nam to, co jeszcze ważniejsze – Nawiedzenie Obrazu Matki Bożej w Archidiecezji Poznańskiej. To szansa na nawrócenie i wsparcie dla każdego z nas, wierzącego i niewierzącego. Wystarczy poczytać o tym, co działo się po tym pierwszym nawiedzeniu w Wielkopolsce w latach 1976-77. Teraz mamy drugą szansę na wielkie i małe cuda w naszym życiu. Nie możemy jej przegapić. „Kurier WNET” poprawi się już za miesiąc i będzie o tym pisał przez wszystkie miesiące Nawiedzenia. Obiecuję. Zobaczycie, że za rok o filmie Sekielskich nikt nawet nie będzie chciał rozmawiać, a o Nawiedzeniu tego Cudownego Obrazu będziemy pisać i czytać piękne i mądre książki. K

G

A

Z

E

T

A

NN

II

EE

CC

O O

D D

ZZ

Dzieło życia Tomasza Sekielskiego bije rekordy popularności, czego wyrazem są miliony (czy już dziesiątki milionów) wyświetleń, miliony „polubień” i prace nad wieloma wersjami językowymi. Nietrudno przewidzieć, że wkrótce na autorów spłynie deszcz nagród krajowych i międzynarodowych. Świat musi wiedzieć, jaki jest polski Kościół!

Pedofilia tajnych współpracowników Jan Martini

F

achowcy podkreślają mistrzostwo warsztatowe i rzetelność w przedstawieniu porażających faktów, którym nie sposób zaprzeczyć. Jednak nade wszystko podziwiają odwagę autora za podjęcie trudnego i niebezpiecznego tematu. To dlatego Sekielski odszedł z TVN (amerykańska stacja nie odważyłaby się „zadrzeć z czarnymi”) i musiał zbierać fundusze przez internet. Filantrop Soros, choć nigdy nie żałuje pieniędzy na zbożny cel, tym razem jednak stchórzył i nie dał. Jak niebezpieczne jest poruszanie problemu mafii w Kościele, wie posłanka Scheuring-Wielgus, która obawia się o swoje życie (wieczne?). Kiedyś, w latach 90. ludzie byli odważniejsi. Pamiętam festiwal kabaretowy PAKA w Krakowie, gdzie absolutnie wszystkie kabarety „dowalały czarnym” („Ludzie rzucają niskie nominały i maszynka do liczenia pieniędzy zacina się wikaremu”, „Przegląd sportowy: Komża Łomża – Dzwonnica Kruszwica 3:2”). Autor filmu Tylko nie mów nikomu nie poinformował widzów (przez przeoczenie?), że najbardziej drastyczne przypadki dotyczyły tajnych współpracowników SB. Nasuwają się wątpliwości, czyimi pracownikami byli ci konfidenci-pedofile – Kościoła czy Kiszczaka? Służyli Bogu czy szatanowi? Dlatego film może jednak budzić podejrzenia, że cała dokumentacja była zgromadzona i czekała tylko, żeby jakiś zdolny funkcjonariusz medialny „odpalił” temat w odpowiednim momencie. Temat pedofilii wśród tajnych współpracowników SB z pewnością zasługuje na bardziej kompleksowe traktowanie. Może Sekielski zamierza rozszerzyć swoje zainteresowanie w przyszłych filmach także na inne niż kościelne środowiska? Trzeba przyznać, że Kościół nie radzi sobie z przestępstwami na tle seksualnym. Sprawdzone procedury sprzed wieków zawarte w prawie kanonicznym wystarczały, gdy ludzie mieli bojaźń bożą, a takie przestępstwa stanowiły rzadkość. Grzesznik odprawiał pokutę i szedł na rekolekcje zamknięte, po czym bywał przenoszony do odległej parafii. Dziś, gdy najnowsze badania wykazały, że piekła nie ma, problem jest poważny i dotyczy ok. 2% duchownych. Ciekawe, że ten procent jest identyczny w wypadku rabinów i pastorów (celibat nie ma tu żadnego związku), jednak media z jakiegoś powodu informują

tylko o pedofilii wśród duchownych katolickich. Informacja, że pewien rabin z Nowego Yorku został skazany na 32 lata, nie przebiła się do mediów. Problem nadużyć seksualnych w Kościele katolickim zaczął się w 2002 roku, gdy energiczny prokurator o nazwisku Shapiro zajął się sprawą pedofilii w kościołach Pensylwanii, a w miejscowej gazecie „Boston Globe” ukazał się głośny artykuł (autor otrzymał nagrodę Pulitzera) na ten temat. W oparciu o te materiały lokalny Sekielski bardzo szybko zrealizował film nagrodzony dwoma Oskarami. Prokurator Shapiro odszukał 300 duchownych, którzy molestowali ok. 1000 ofiar (w 80 procentach chłopców) na przestrzeni 70 lat. Choć udało się skazać tylko 2 osoby (część sprawców zmarła), akcja zakończyła się sukcesem – Kościół amerykański zapłacił 3 mld dolarów odszkodowań, sprzedano kilkadziesiąt kościołów, wiele diecezji zbankrutowało. Od tej pory w kościołach wprowadzono nadzwyczajne środki ostrożności (kontakt duchownego z dzieckiem tylko w obecności świadków), jednak sprawy sądowe dotyczą wydarzeń sprzed kilkudziesięciu lat. Mimo trudności w uzyskaniu dowodów (molestuje się zazwyczaj bez świadków) i licznych prób wyłudzeń, sądy na ogół dają wiarę ofiarom (rzekomym?), dlatego „epidemia” pedofilii, dobrze nagłośniona w mediach, rozlewa się na cały świat i chyba właśnie dotarła do Polski. Fundacja „Nie lękajcie się” zbiera dokumentację i fundusze na działania prawne i terapię psychologiczną dla ofiar. Według „Gazety Polskiej” założyciel fundacji złożył propozycję diecezji płockiej – chciał 200 tys. w zamian za milczenie. Kuria nie uległa szantażowi, więc koszty będą znacznie większe (w Polsce też są zdolni prawnicy).

K

ościół polski jest oswojony z trudnymi sytuacjami, bo od 1945 roku jest niszczony i rozkładany od wewnątrz przez wyspecjalizowane służby. W 1962 roku został wydzielony specjalny Departament IV SB, który zajmował się „walką z wrogą antypaństwową działalnością kościołów i związków wyznaniowych, ewidencjonowaniem i dokumentowaniem działalności kleru katolickiego i innych wyznań”. Każdy kleryk wstępujący do seminarium miał zakładany „TEOK” (Teczka Ewidencji Operacyjnej na Księdza), gdzie zbierano

wszelkie informacje o kandydacie na duchownego. Klerycy obciążeni pewnymi słabościami byli szczególnie cenni dla SB. W myśl wytycznych kościelnych wszelkie kontakty z SB musiały być zgłaszane przełożonemu (proboszczowi, biskupowi), natomiast osoby uwikłane (ok. 10 procent wszystkich księży) podpisywały zobowiązanie do zachowania rozmów z funkcjonariuszem w tajemnicy („tylko nie mów nikomu”).

U

padli duchowni mieli ułatwioną ścieżkę kariery – poznański dziennikarz śledczy K. Kaźmierczak opisuje w swojej książce rozmowę z pewnym biskupem, który poinformował go, że o nominacji na biskupa dowiedział się od swojego oficera prowadzącego. W latach 89– 90 zniszczono („wybrakowano”) większość dokumentów Departamentu IV – zachowały się tylko nieliczne „teoki”, ponieważ „dokumentacja ta nie miała znaczenia historycznego, archiwalne-

Problem jest poważny i dotyczy ok. 2% duchownych. Ciekawe, że ten procent jest identyczny w wypadku rabinów i pastorów, jednak media informują tylko o pedofilii wśród duchownych katolickich. go ani naukowego”. Jednak nawet zachowane materiały dotyczące Kościoła nie są bezpieczne – pierwsza kradzież z IPN miała miejsce w Lublinie. Śledztwo umorzono – sprawcy nie wykryto. Materiały dotyczyły arcybiskupa Życińskiego (TW „Filozof ”). Jeden z bohaterów filmu Sekielskich – Franciszek Cybula (zawód wyuczony – ksiądz) jako kapelan prezydenta Polski niestety odegrał pewną rolę w naszej historii. O agenturalności Wałęsy wiedzieli przywódcy PRL, gdyż minister SW Kowalczyk poinformował o tym odpoczywającego na Krymie E. Gierka natychmiast po wybuchu sierpniowego strajku („na czele stoi nasz człowiek”). Wiedza o Wałęsie znana była funkcjonariuszom SB, a także przywódcom Wolnych Związków Zawodowych.

II

EE

N

N

A

„Myśmy byli w takiej fatalnej sytuacji, że od trzeciego dnia strajku nie mieliśmy cienia wątpliwości, że Wałęsa jest agentem, ale nie mieliśmy na to żadnego dowodu. Komisja Porozumiewawcza nie mianowała go przewodniczącym związku, tylko przewodniczącym Krajowej Komisji Porozumiewawczej, co jest zasadniczą różnicą. Wałęsa nie miał prawa podpisywać żadnych dokumentów – żeby dokument był ważny, musiał podpisać wraz z jednym z wiceprzewodniczących. To świadczy o daleko posuniętym braku zaufania” (Andrzej Gwiazda).

N

a początku września 1980 roku odbyło się dramatyczne zebranie WZZ, na którym głosowano, czy należy zdemaskować Wałęsę. Ponieważ istniała obawa, że taka szokująca informacja może grozić rozpadem świeżo powstałego związku, pos­ tanowiono minimalizować zagrożenie, otaczając przewodniczącego „kordonem sanitarnym”. Gdy przydzielono dla związku samochód służbowy Fiat 125p, jako jego kierowca pojawił się M. Wachowski, którego jeden z działaczy WZZ – Sylwester Niezgoda – rozpoznał jako funkcjonariusza, który go przesłuchiwał. Wałęsa przyznał, że wie, kim jest Wachowski, ale woli takiego, o którym wie, niż innego, którego nie zna. Zadeklarował także, że będzie Wachowskiemu płacił z własnej kieszeni, jeśli nie zostanie on zatrudniony (relacja L. Zborowskiego). Wałęsa ostentacyjnie afiszował się ze swoją pobożnością, dlatego wkrótce pojawił się w biurze jego osobisty spowiednik – ks. Cybula. Ludzie WZZ na okrągło sprawowali nadzór nad Wałesą dbając, żeby wszelkie kontakty z nim odbywały się w obecności świadków. Tylko codzienna spowiedź przewodniczącego odbywała się w samotności, więc prawdopodobnie tą drogą przewodniczący utrzymywał kontakt ze swoim „organem założycielskim” (relacja A. Kołodzieja). Prezydent Wałęsa, mieszkając już w Belwederze, nakazał jedno z pomieszczeń przerobić na kaplicę, w której codziennie rano TW „Franek” odprawiał mszę (nieświętą), a prezydent i minister stanu Wachowski przyjmowali komunię. A my dawaliśmy się na to nabrać... Dla Polaków chrześcijan problemy gmin żydowskich są kompletnie obojętne – np. spory rabinów o prawa do wydawania certyfikatów koszerności nikogo nie interesują. Natomiast dziennikarze, artyści, pisarze i politycy pochodzenia żydowskiego pochylają się z troską nad problemami polskiego Kościoła. Mam nadzieję, że kierują się troską o Polskę, gdyż jak twierdzi A. Michnik, „jaki będzie Kościół w Polsce, taka będzie Polska”. A może mają inne cele? Amerykański naukowiec badający wpływ judaizmu na kulturę współczesną – Kevin MacDonald – wyodrębnił cele zwiększające szanse Żydów w rywalizacji o władzę i wpływy: 1. Wzbudzić poczucie winy za niechęć do Żydów umożliwiającą Holocaust. 2. Ośmieszać i zwalczać Kościół katolicki jako instytucję winną wpojenia masom antysemityzmu. 3. Oczyścić z chrześcijaństwa przestrzeń publiczną. Zapomniał dodać, że na pedofilii w Kościele można też zarobić. Miejmy nadzieję, że dotyczy to tylko USA. K

Przygotowany przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich „Raport o wolności mediów w krajach Inicjatywy Trójmorza” jest gotowy. Jego wyniki są zaskakujące – ujawniają wykluczanie z debaty publicznej dziennikarzy o konserwatywnych, prawicowych poglądach i pokazują, jak mocno w mediach tych krajów trzyma się postkomunizm.

Nowe media, stare problemy Wolność słowa w krajach Trójmorza Jolanta Hajdasz

czytaj na stronach 4-5

FOT. WOJCIECH SOBOLEWSKI

redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet

2

Zabójstwo Jarosława Ziętary – cd. procesu Oskarżyciel posiłkowy Jacek Ziętara podkreślił, że właściwie tylko dzięki mediom sprawa zabójstwa jego brata żyje do dziś i jest wyjaśniana. Sędzia pozwoliła przedstawicielom mediów pozostać na sali rozpraw. Czy uda się dotrzeć do prawdy? Aleksandra Tabaczyńska relacjonuje proces.

2

Ponure wysiłki wrogów wiary Prywatny hejt, nagłośniony przez Wyborczą i inne media, próbował popsuć święto „marcinkowców”. Grupka protestujących dała żałosny spektakl. Na szczęście w kościele było już bardzo godnie i uroczyście. Aleksandra Tabaczyńska zes­ tawia „fakt medialny” z opiniami uczestników obchodów 100-lecia I LO w Poznaniu.

3

Nowe media i stare problemy W rankingu Reporterów Bez Granic w 2018 r. Węgry zajmowały miejsce 73, Chorwacja 69, a Bułgaria 111. Jeśli opis stanu mediów w tych krajach jest tak „rzetelny” jak ten dotyczący Polski, to jest to sytuacja w najwyższym stopniu niepokojąca. Jolanta Hajdasz omawia raport SDP o wolności słowa w krajach Trójmorza.

4–5

Nigdy nie został zrehabilitowany „Będę musiał mówić przeciwko panu profesorowi, ale proszę mnie zrozumieć, bo mam żonę i dzieci”. Dziadek odpowiedział mu: „Rozumiem, ale co z tego, moja synowa też ma dwoje dzieci, a jej mąż siedzi nie wiadomo gdzie”. Wanda Nadobnik w rozmowie z Jolantą Hajdasz wspomina swojego ojca Kazimierza.

6

Euforia i nieufność, czyli wybory ʼ89 Ludzie pytali z niepokojem kandydatów, których uważali za swoich (od tylu lat po raz pierwszy SWOICH), czy nie zawiodą i czy nie dadzą się oszukać, zastraszyć lub zdemoralizować. No cóż, długo by o tym dyskutować... Wspomnienia Henryka Krzyżanowskiego z kampanii wyborczej ʼ89 w Wielkopolsce.

7

ind. 298050

Jolanta Hajdasz

To były święcenia kapłańskie, podczas których diakon nie leżał krzyżem na posadzce prezbiterium świątyni… Diakon miał swój osobisty krzyż – leżał na szpitalnym łóżku, a wokół niego była tylko najbliższa rodzina. Małgorzata Szewczyk o tej stronie rzeczywis­ tości Kościoła, o której media milczą.


KURIER WNET · CZERWIEC 2O19

2

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Antoine, czyli sielanka sprzed wojny kultur

W maju przed Sądem Okręgowym w Poznaniu odbyły się dwie rozprawy w procesie dotyczącym uprowadzenia, poz­ bawienia wolności i pomocnictwa w zabójstwie Jarosław Ziętary. Oskarżeni o te czyny Mirosław R. ps. Ryba i Dariusz L. ps. Lala nie przyznają się do winy. Obaj oskarżeni to byli ochroniarze zatrudnieni w latach 90. w poznańskim holdingu Elektromis.

Henryk Krzyżanowski

O wojnie kultur piszą moi koledzy z łamów „Kuriera WNET”, więc ja sięgnę dziś pamięcią do czasów, gdy upodobania seksualne okazywano w sypialni, a nie na ulicznych demonstracjach. nawet dziecko), ale to, co się liczyło, to jego powrót w glorii, pieniądze (podobno zresztą kończyły się), no i fakt, że feta odbywała się wśród swoich, w kościele, a nie w komitecie partyjnym. W tamtych czasach homoseksualizm był czymś (cechą/ przypadłością/ grzechem?) czysto osobistym i nie

W tamtych czasach homoseksualizm był czymś (cechą/ przypadłością/ grzechem?) czysto osobistym i nie ustawiał po tej czy tamtej stronie frontu tzw. preferencji – nie było wtedy takiego pojęcia.

ustawiał po tej czy tamtej stronie frontu tzw. preferencji – nie było wtedy takiego pojęcia. Antoine osiadł w końcu na stałe w Sieradzu i do końca życia przyjaźnił się z ks. Leśniewskim – notabene duchownym dużego formatu: przyjacielem, a wcześniej seminaryjnym wychowawcą prymasa Wyszyńskiego, jak on kapelanem AK i jak on więzionym przez komunistów. Czy taka przyjaźń byłaby możliwa teraz? Nie jestem pewien. Antoine umarł w roku 1976, a po kilku latach na jego grobie stanęła kopia rzeźby jego paryskiego przyjaciela Xawerego Dunikowskiego z cmentarza Passy, gdzie wcześniej zamierzał spocząć. Rzeźba, mimo swej nieco młodopolskiej zmysłowości, stoi spokojnie na cmentarzu w moherowym podobno Sieradzu o kilkanaście metrów od tradycyjnej płyty z czarnego granitu na grobie ks. infułata Leśniewskiego. Estetyczna odrębność obu nagrobków nie razi – w końcu gdzie, jak nie na cmentarzu, ma rację bytu eklektyzm? K

Największe marzenie Małgorzata Szewczyk

Zabrzmi to najpewniej banalnie, ale w internecie można znaleźć po prostu wszystko. Wiele materiałów jest – najoględniej mówiąc – niewyobrażalnie infantylnych, a część szkodliwych.

P

o sieci krąży tysiące filmików, bo dziś miliony ludzi na całym świecie odkrywają w sobie potrzebę zaistnienia, te przysłowiowe 5 minut… Zdarza się jednak, że jakieś opisane wydarzenie, sytuacja poruszy, przyciągnie uwagę, złamie schematy i niczym lawina uruchomi potrzebną pomoc i wsparcie. Pod koniec maja na wielu portalach internetowych pojawiła się informacja o ślubach zakonnych i święceniach młodego kleryka ostatniego roku Wyższego Seminarium Duchownego Stowarzyszenia Apostolstwa Katolickiego w Ołtarzewie Michała Łosa, pochodzącego z Dąbrowy Tarnowskiej. Nie byłoby może w tym nic nadzwyczajnego, wszak maj jest miesiącem, w którym odbywają się takie uroczystości, gdyby nie fakt, że dziś już ksiądz Michał Łos FDP przebywał w tym czasie na oddziale onkologicznym jednego z warszawskich szpitali. Szybko postępującą chorobę nowotworową zdiagnozowano przed Wielkanocą. Ponieważ stan chorego pogarszał się, przełożony generalny księży orionistów poprosił o zgodę papieża Franciszka na przyspieszenie ślubów zakonnych i święceń. Największym marzeniem ks. Michała Łosa FDP było bowiem odprawienie choć jednej Mszy św. w życiu, zanim odejdzie. Papież udzielił wszelkich niezbędnych dyspens, by chory mógł przyjąć sakrament kapłaństwa w Zgromadzeniu Zakonnym Małe Dzieło Boskiej Opatrzności, założonym we Włoszech pod koniec XIX w. przez św. ks. Alojzego Orione, który przez Piusa XII został nazwany „Apostołem cierpiących i opuszczonych”. Dziś orioniści obecni są niemal na całym świecie, zakładają swoje placówki w ośrodkach robotniczych, przede wszystkim w najuboższych dzielnicach na peryferiach wielkich miast przemysłowych, prowadzą apostolstwo miłosierdzia wobec

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

ubogich i cierpiących, tworzą ośrodki dla dzieci specjalnej troski. Księża orioniści zamieścili krótki film z uroczystości święceń kapłańskich nie dla wywołania wzruszeń, niezdrowych emocji, ale po to, by przypomnieć powagę i moc sakramentu kapłaństwa. To były święcenia kapłańskie, podczas których diakon nie leżał krzyżem na po-

To były święcenia kapłańskie, podczas których diakon nie leżał krzyżem na posadzce prezbiterium świątyni… Diakon miał swój osobisty krzyż – leżał na szpitalnym łóżku, a wokół niego była tylko najbliższa rodzina. sadzce prezbiterium świątyni, nie był otoczony tłumem bliskich i przyjaciół czekających z kwiatami, nie było słychać bicia dzwonów katedry… Diakon miał swój osobisty krzyż – leżał na szpitalnym łóżku, a wokół niego była tylko najbliższa rodzina. Podkreślam: diakon leżał, bo stan zdrowia nie pozwolił mu na nic więcej. Gdy chodzi o sferę czysto zewnętrzną; bo brak sił fizycznych rekompensowała wiara i pokój malujące się na twarzy kleryka, a cierpienie przezwyciężała miłość do Chrystusa i Eucharystii. Święceń kapłańskich udzielił mu bp Marek Solarczyk z diecezji warszawsko-praskiej. W prezencie prymicyjnym ofiarował nowo wyświęconemu

księdzu swój ornat, w którym odprawiał Mszę św. Posłania na Światowych Dniach Młodzieży w Panamie. Po błogosławieństwie bp Solarczyk ukląkł przy łóżku ks. Michała, ucałował ręce kapłana i poprosił o błogosławieństwo prymicyjne. Później o takie samo błogosławieństwo poprosili jego współbracia księża orioniści oraz rodzina ks. Michała. 26 maja ks. Michał odprawił w szpitalnym łóżku swoją prymicyjną Mszę św. i udzielił błogosławieństwa. „Nie mam słów... Ksiądz Michał... Byliśmy w Niebie dzisiaj... Nie potrafię wyrazić słowami, czego byliśmy dzisiaj świadkami” – napisał na Facebooku Mariusz Talarek, który uczestniczył w liturgii święceń. To świadectwo wydaje się być niezwykle cenne zwłaszcza dziś, gdy część środowisk próbuje obarczyć odpowiedzialnością zbiorową wszystkich księży za grzechy pedofilii konkretnych, pojedynczych kapłanów. Informacja o młodym chorym orioniście wywołała rezonans wśród wielu osób, które spontanicznie wyrażały troskę i zainteresowanie, podejmowały za niego modlitwę i wyrzeczenia. To nie były pojedyncze głosy, ale naprawdę tysiące, także spoza Polski. Kiedy piszę te słowa, stan ks. Michała jest bardzo ciężki, ale wciąż pozostaje wiara, że Pan Bóg przywróci mu zdrowie i że będzie mógł pełnić posługę kapłańską tutaj, na ziemi. Być może, gdyby nie choroba ks. Łosa, wielu nawet nie usłyszałoby o istnieniu jego zgromadzenia. Być może świadectwo ks. Michała doda odwagi tym, którzy wahają się, czy odpowiedzieć na głos powołania. Być może obok filmu braci Sekielskich warto tym, którzy nie kryją satysfakcji z „problemów Kościoła”, przesłać link do krótkiego nagrania z tej wyjątkowej Mszy św., celebrowanej na szpitalnym oddziale… Choć obawiam się, że tych nieprzejednanych nic nie przekona… K

Redaktor naczelny Kuriera WNET

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Krzysztof Skowroński

WIELKOPOLSKI KURIER WNET Redaktor naczelna

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl

Zespół WKW

Małgorzata Szewczyk ks. Paweł Bortkiewicz Aleksandra Tabaczyńska Michał Bąkowski Henryk Krzyżanowski Jan Martini Danuta Namysłowska

procesu ciąg dalszy Aleksandra Tabaczyńska

W

arto przypomnieć, że Jarosław Ziętara pomimo młodego wieku dał się poz­ nać jako niezwykle skuteczny i nieprzejednany w poszukiwaniu prawdy dziennikarz „Gazety Poznańskiej”. 1 września 1992 r. został uprowadzony w drodze do redakcji sprzed domu, w którym mieszkał na poznańskim Łazarzu. Od tego czasu wszelki ślad po nim zaginął. Do dziś nie odnaleziono jego ciała. W 1999 roku Ziętara sądownie został uznany za zmarłego. Zdaniem krakowskiej prokuratury, do zabójstwa dziennikarza podżegał były senator Aleksander G., przeciwko któremu toczy się osobny proces również przed Sądem Okręgowym w Poznaniu. W samym porwaniu uczestniczyli trzej ochroniarze Elektromisu o pseudonimach: Lala, Ryba i Kapela. Kapela zginął w dość dziwnych okolicznościach wiele lat temu, dlatego na ławie oskarżonych zasiada tylko dwóch z wymienionych ochroniarzy. Pierwsza z majowych rozpraw odbyła się w piątek 10 maja. Zeznawało troje świadków: Robert Sz., Robert K. oraz Anna B. Robert Sz. jest, jak sam się okreś­la, dalekim krewnym Macieja B. ps. Baryła. Baryła z kolei jest kluczowym świadkiem prokuratury, bowiem jego zeznania obciążają nie tylko oskarżonych, ale również byłego senatora Aleksandra G. Maciej B. w lutym zez­ nał w sądzie, że był świadkiem narady w 1992 roku, na terenie firmy Elektromis, w której brał udział jej szef Mariusz Ś. oraz Aleksander G.. Podczas

złożył już dwukrotnie zeznania, które odczytano mu podczas rozprawy. Zeznania te uzupełniał i wyjaśniał. Stwierdził między innymi: „Zawsze mówiłem mu (Maciejowi B.), żeby mi nic nie mówił, bo przestanę przyjeżdżać z żoną. Na widzeniu Maciek chciał mi opowiadać całą prawdę. On coś gadał, a ja nie chciałem słuchać. W Gębarzewie była taka sytuacja, że nawet wsta-

1 września 1992 r. został uprowadzony w drodze do redakcji sprzed domu, w którym mieszkał na poz­ nańskim Łazarzu. Od tego czasu wszelki ślad po nim zaginął. Do dziś nie odnaleziono jego ciała. łem i chciałem wyjść”. Robert Sz. oświadczył także, że nie zna nazwisk oskarżonych. Opowiedział, że po jednym z widzeń Maciej B. odwołał zeznania. Wtedy przyjechali do niego do domu policjanci z Krakowa. Pytali, czy coś wie o powodach odwołania zeznań przez Macieja B. Świadek nic nie wiedział, nie ma na krewnego wpływu. W trakcie zeznań odczytano także następujący fragment jego zeznań z 2017 roku: „Maciek ma ogromną wiedzę o Mariuszu Ś. z Elektromisu, o Ziętarze, o Wałęsie, o Jaroszewiczach. Wiem, że Maciej za kasę od Gawronika palił konkurencyjne kantory, a za kasę od Mariusza Ś. przeładowywał tiry. Dlatego Maciej w latach 90. nie potrzebował stałego zatrudnienia. Każdy wtedy w Poznaniu wiedział, że on się bandytką zajmuje. (…) Maciek posiada zbyt dużą wiedzę. I wiem, że gdybym poprosił, to by mi

Adwokat oskarżonych zwrócił uwagę, że sposób, w jaki się wypowiada świadek podczas rozprawy, jest znacząco różny od tego, który słyszymy w odczytywanych zeznaniach. Na wypowiedzi świadka głównie składają się „urywane zdania”, a protokół został „literacko napisany”. tej narady G. miał podżegać do zabicia poznańskiego dziennikarza. Baryła obecnie odsiaduje dożywocie, ale gdy jeszcze był na wolności, osobiście brał udział w zastraszaniu i pobiciu dziennikarza, do czego również przyznał się przed poznańskim sądem okręgowym. Warto również przypomnieć, że Baryła w 2016 roku odwoływał swoje zeznania. To znaczy najpierw obszernie zeznał w prokuraturze, co wie na temat okrutnej zbrodni, licząc na obiecany przez prokuratora – jak twierdzi – akt łaski. Następnie przed sądem wycofał swoje zeznania, gdyż o żadnym ułaskawieniu nie było mowy, by w lutym 2019 roku na rozprawie w Sądzie Okręgowym w Poznaniu jeszcze raz dokładnie, ze szczegółami opowiedzieć, co wie o okolicznościach porwania i zabójstwa Jarosława Ziętary. Świadek – wujek Baryły – po zaprzysiężeniu opowiedział o swoich kontaktach z Maciejem B. Robert Sz. odwiedza Baryłę w więzieniu od początku jego osadzenia. Nie potrafi wyjaśnić swoich koligacji rodzinnych z Baryłą. Nie wie też nic o jego działalności przestępczej. Nie rozumie, dlaczego jest „ciągany po sądach” tylko dlatego, że odwiedza Macieja B. w więzieniu i zawozi mu paczki. Robert Sz.

Korekta

Magdalena Słoniowska Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

reklama@radiownet.pl

Dystrybucja własna! Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

przyrzeczenie. Robert K. poznał Przemysława C. pseudonim Młody, później Granat, w areszcie śledczym w Poznaniu. Nieżyjący już Przemysław C. przechwalał się, że wie, co się stało z Jarosławem Ziętarą i tak znalazł się w kręgu osób podejrzanych o związki ze zbrodnią. Jednak w towarzystwie świadka C. nigdy nie mówił o Ziętarze. Warto też zacytować fragment zeznać

wszystko opowiedział”. W podobnym kontekś­cie padły też nazwiska: Czempiński i Petelicki. Jednak dopytywany przez prokuratora o tę wypowiedź świadek ostatecznie stwierdził, że „tak mówili ludzie”, a nie była to wiedza od Macieja B. Z zeznań wynikało, że Baryłę odwiedzał w więzieniu gangster o pseudonimie Masa. A także jakiś redaktor, który pisał książkę. Według świadka, Maciej B. mówił, że „w tej książce wszystko ten redaktor poprzekręcał”. Jednak żadne nazwisko redaktora nie padło. Świadek widział także, jak Baryła bawi się bronią, ale nie interesował się, skąd i po co ją miał. Adwokat oskarżonych zwrócił uwagę, że sposób, w jaki się wypowiada świadek podczas rozprawy, jest znacząco różny od tego, który słyszymy w odczytywanych zeznaniach. Na wypowiedzi świadka głównie składają się „urywane zdania”, a protokół został „literacko napisany”.

W

trakcie zeznań wujek Baryły stwierdził również: „Maćka nie da się zastraszyć. Nigdy się na nim nie zawiodłem. Nie jadę do Maćka, żeby go o coś pytać”. Jako drugi zeznawał Robert K., od którego również odebrano

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl

Informacje o prenumeracie

kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507

W

edług świadka, C. zginął w wypadku na motorze w 2010 roku, jednak kontakty między nimi urwały się wcześniej. Świadek znał również Macieja B. Wypowiadał się z uznaniem o umiejętnościach sportowych Baryły, twierdził, że umiał się bić. Oskarżonych ochroniarzy świadek nie znał. Jako ostatnia tego dnia zeznawała Anna B., była żona Macieja B. Kobieta nie miała jednak wiedzy o działalności przestępczej byłego męża. Formalnie ich małżeństwo trwało cztery lata, jednak Anna B. oświadczyła, że byli razem tylko półtora roku. Zorientowała się, że mąż może być przestępcą, gdy zaczęła mieć w domu rewizje. Nie brała udziału w jego życiu osobistym, zajmowała się dzieckiem. Druga rozprawa odbyła się w środę 22 maja. Rozpoczęła się od wniosku adwokata oskarżonych o wyłączenie jawności sprawy aż do końca przesłuchania wszystkich świadków. Mecenas Wiesław Michalski stwierdził, że w mediach pojawiają się relacje z rozpraw, w których cytuje się przesłuchiwanych świadków. Cytaty te dodatkowo opatrzone są komentarzem autorów. Taka sytuacja – zdaniem obrońców – wpływa na proces, bowiem kolejni świadkowie mogą dowiedzieć się z mediów, co zeznawali poprzednicy. Z wnioskiem adwokata nie zgodził się prokurator Tomasz Dorosz oraz oskarżyciel posiłkowy Jacek Ziętara, który podkreś­ lił, że właściwie tylko dzięki mediom sprawa zabójstwa jego brata żyje do dziś i jest wyjaśniana. Sędzia Katarzyna Obst oddaliła wniosek obrony, dzięki czemu przedstawiciele mediów mogli pozostać na sali rozpraw. Tego dnia zeznawał tylko jeden świadek, Marek Z. Świadek ten według zeznań Macieja B. miał brać udział w zniszczeniu szczątków poznańskiego dziennikarza. Baryła zeznał, że zwłoki Jarosława Ziętary zostały rozpuszczone w kwasie, a czynu tego dokonano Dokończenie na sąsiedniej stronie

Nr 60 · CZERWIEC 2O19

(Wielkopolski Kurier Wnet nr 52)

Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o.

Roberta K.: „Wspólnie z Przemkiem byliśmy zamieszani we wrzucenie granatu do sklepu Big Star w Poznaniu oraz w pobicie urzędnika skarbowego. Przemek w sprawie wrzucenia granatu niewiele zrobił. A gdy biliśmy tego gościa ze skarbówki, to Przemek uciekł ze strachu z piwnicy, gdzie go okładaliśmy. On był cienki, taka lebioda, nie nadawał się do takich spraw”. Świadek nie miał też wiedzy na temat związków C. z Elektromisem, Mariuszem Ś. oraz Aleksandrem G.

Data i miejsce wydania

Warszawa 08.06.2019 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

W

latach sześćdziesiątych sensacją dla drzemiącego w gomułkowskiej drętwocie Sieradza były wizyty Antoine’a Cierplikowskiego. Chłopski syn ( jak znaczna część sieradzan wtedy), urodzony w chałupie nad Żegliną; potem słynny paryżanin, fryz­ jer-artysta, pełnoprawny członek paryskiej bohemy, w latach dwudziestych także jej mecenas, na starość zatęsknił do stron ojczystych i zaczął przyjeżdżać do rodziny. Był wtedy uroczyście podejmowany w sieradzkiej farze przez swojego znajomego, zresztą też z Francji, ks. infułata Apolinarego Leśniewskiego. Pamiętam Antoine’a, jak zasiadał w ławce kolatorskiej, ekscentryczny i zadbany 80-latek o mocnym makijażu na ruchliwej i wyrazistej twarzy, w fantazyjnym surducie i w zamszowych pantoflach koloru bordo na bardzo grubej podesz­ wie. A ksiądz infułat od ołtarza witał go jako „naszego znakomitego ziomka”. Wszyscy wiedzieli o nieskrywanym homoseksualizmie Antoine’a (co prawda w młodości był żonaty i miał

Zabójstwo Jarosława Ziętary –


CZERWIEC 2O19 · KURIER WNET

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Arcybiskup Marek Jędraszewski, metropolita krakowski, a także zastępca przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski, stał się ofiarą fake newsa. Pewnie nie pierwszy raz, jednak tym razem skutki były dużo poważniejsze niż tylko słowa wyrwane z kontekstu, o których następnego dnia my, odbiorcy, wierni – zapomnimy.

Ponure wysiłki wrogów wiary Kolejna próba dyskredytacji abp. Marka Jędraszewskiego Aleksandra Tabaczyńska

O

tóż 12 i 13 maja telewizja TVN oraz „Gazeta Wyborcza” przedstawiły materiał, który miał pokazać reakcję abp. Jędraszewskiego na

film pt. Tylko nie mów nikomu Tomasza i Marka Sekielskich. Okazuje się, że zdanie „Z kłamstwa robi się dzisiaj element polityki wielkiej, a właściwie to jest bardzo mała i nędzna polityka”

nie jest komentarzem do filmu, a odpowiedzią na zupełnie inne pytanie. Widać to w opublikowanym na stronie internetowej Archidiecezji Krakowskiej nagraniu. Nadanie innego znaczenia

i w swoim przepowiadaniu idzie jego drogą. W szczególności Abp Jędraszewski broni życia, rodziny i tradycyjnych wartości, które trwały przez pokolenia w polskim społeczeństwie pod hasłem

Prof. dr hab. Marian Smoczkiewicz, chirurg: – Maturę zdawałem w latach pięćdziesiątych. Stulecie mojej szkoły właściwie powinno być powodem do dumy i oczywiście jest. Jednak nie sposób przemilczeć protestu wobec nie tylko jednego z naszych kolegów, też absolwenta, ale wybitnego profesora nauk teologicznych, ponadto byłego biskupa poznańskiego, a obecnie Metropolity Krakowskiego. Z zainteresowaniem od lat śledzę wypowiedzi profesora Marka Jędraszewskiego. Wypowiedzi nie tylko duszpasterskie, ale wykłady na przykład na sesjach Polskiej Akademii Nauk dotyczących filozofii. I zawsze wypowiedzi te były w duchu Społecznej Nauki Kościoła, a więc w duchu szacunku i dialogu. Jestem głęboko przekonany, że osoby biorące udział w tym proteście zostały w sposób instrumentalny wykorzystane do ataku na Kościół w Polsce.

informacja już nie przedostała się do mediów, a nielicznej grupie osób, która usiłowała zdyskredytować Arcybiskupa, przypisuje się reprezentowanie absolwentów. Dla mnie jest oczywiste, że ten protest został sztucznie dolepiony do obchodów stulecia szkoły. Nie miał nic wspólnego z rzeczywistością, a próbował skłócić absolwentów, co się na szczęście nie udało. Ponadto abp. Marek Jędraszewski wielokrotnie zabiera głos w sprawach ważnych społecznie i głos ten z racji funkcji, które pełni, jest słyszalny. Dlatego, moim zdaniem, wykorzystano nawet jubileusz szkoły – I Liceum Ogólnokształcącego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu – do napaści słownej na jednego z najważniejszych pasterzy Kościoła w Polsce. A to oburza mnie dodatkowo. Strategia „uderz w pasterza” Warto też zaznaczyć, że pomimo tych godnych pożałowania zachowań, nie udało się podzielić wspólnoty absolwentów biorących udział w modlitewnym podziękowaniu za sto lat dobra, które dokonało się w murach poznańskiego liceum. Strategia „uderz w pasterza, a rozproszą się owce” nie zadziałała w Poznaniu. Społeczność szkolna Marcinka jasno pokazała, że w czasach zamętu mocny głos Kościoła jest szczególnie potrzebny. Tym głosem na obchodach jubileuszu stał się jeden z absolwentów, jeden z nich. Na

FOT. J. ADAMIK, BIURO PRASOWE ARCHIDIECEZJI KRAKOWSKIEJ (2)

Wyborcza, Onecie i inne TVN-y – byłam na was otwarta jak na wszystkie media, bo jestem uczciwym dziennikarzem od ponad 20 lat. Ale zmieńcie kategorię z dziennikarstwa na bajkopisarstwo i propagandę, jakiej nie powstydziłaby się SB.

i przygotować piękne, okolicznościowe kazanie. Przywitanie Go w taki sposób jest po prostu dowodem braku elementarnej kultury. Komentarz do drugiego plakatu: taka sugestia jest karalna. Na szczęście w kościele było już bardzo godnie i uroczyście. Doświadczyliśmy tej drugiej, lepszej rzeczywistości, reprezentowanej przez zdecydowaną większość naszych koleżanek i kolegów. Zakończenie: nadzieja!

Dokończenie z poprzedniej strony

na terenie posiadłości Marka Z. Tym zeznaniom świadek zaprzecza, nazywając je bzdurami.

N

a pytanie sądu, kim jest z zawodu, Z. podał, że jest mechanikiem samochodowym. Pracował w Elektromisie – w ochronie i windykacji. Wcześniej był bokserem, cinkciarzem, a walutę i inne deficytowe w tamtym czasie towary miał kupować od niego Mariusz Ś., późniejszy twórca i właściciel Elektromisu. Był też krótko właścicielem czasopisma „Poznaniak”, którego dwaj dziennikarze: Piotr Grochmalski i Stanisław Rusek prowadzili śledztwo dziennikarskie w sprawie zniknięcia Jarosława Ziętary. Pismo stracił w 1994 roku, gdy po raz pierwszy został aresztowany za oszustwo w tzw. aferze cukrowej. Sędzia sprawo-

Służby Bezpieczeństwa, a także naz­ wiska dziennikarzy oraz polityków, których widział na terenie firmy lub w obecności Mariusza Ś. albo o których się tam mówiło. Wymienił między innymi nazwiska: Wilczek, Sekuła, Fibak, Urban, Jaroszewiczowie, Rakowski i Jaruzelski. W lutym 2015 r. wszystkie wcześniejsze zeznania w części lub w całości zakwestionował. Utrzymuje nawet, że jednego z przesłuchań w ogóle nie było. Również listę polityków zweryfikował, skracając ją do czterech nazwisk. Zastanawia również to, że Marek Z. – jak zeznał – nie wiedział, że ma status świadka incognito. Z więzienia wyszedł w grudniu 2014 roku, a już w lutym 2015 odwołał wcześniejsze zeznania. Skąd wiedział, że w ogóle coś ma odwoływać, skoro sam mało powiedział, a protokołów nie czytał?

Oskarżyciel posiłkowy Jacek Ziętara podkreślił, że właściwie tylko dzięki mediom sprawa zabójstwa jego brata żyje do dziś i jest wyjaśniana. Sędzia oddaliła wniosek obrony i przedstawiciele mediów mogli pozostać na sali rozpraw. zdawca Sławomir Szymański odczytywał świadkowi protokoły jego zeznań, które składał od 2013 roku. Nie sposób zrelacjonować, czego dotyczyły zeznania świadka, bowiem w części lub w całości Marek Z. im zaprzeczał i je odwoływał. Twierdził ponadto, że zostały „spreparowane”. Oświadczył, że nie zawsze czytał swoje zeznania, ponieważ nie miał okularów. Na zabranie okularów nie zgadzali się konwojenci dowożący Marka Z. na przesłuchania. Z. oświadczył też, że zawsze podpisywał się na protokołach „nad kreską”. Sąd dwukrotnie okazał świadkowi jego podpisy pod zeznaniami i były one nad kreską, a tekst był spójny. Jednak świadek uważał, że podpis bez problemu można podrobić. Zeznania Marka Z. można podzielić na dwa okresy. Pierwszy to lata 2013–2014, gdzie dość swobodnie opowiada o Aleksandrze G., Mariu­szu Ś. oraz wielu innych osobach związanych ze sprawą porwania i zabójstwa Jarosława Ziętary. Wymienia liczne pseudonimy ludzi związanych z Elektromisem, między innymi byłych funkcjonariuszy

Spytał go o to Jacek Ziętara. Świadek nie wiedział, twierdził, że może gdzieś przy okazji innej rozprawy zostały one odczytane. W czasie składania zeznań Marek Z. kilka razy spoglądał na adwokata Wiesława Michalskiego, obrońcę oskarżonych: „Ryby” i „Lali”. Sędzia Katarzyna Obst dopytywała, czy szuka u mecenasa potwierdzenia swoich słów. W środę Marek Z. wiele kluczowych zeznań wycofał, ale niektóre kwestie podtrzymał. Potwierdził w sądzie choćby to, że Aleksander G. co jakiś czas odwiedzał Elektromis i Mariusza Ś. To o tyle istotne, że obaj biznesmeni podobno zaprzeczają tym kontaktom. Potwierdził też, że Aleksander G. pojawił się kiedyś w Elektromisie z jakimś „typkiem ze Wschodu”. Marek Z. rozpoznał go na zdjęciu w prokuraturze, ale w środę 22 maja 2019 r. podczas rozprawy oświadczył, że po prostu wskazał zdjęcie najbrzydszego mężczyzny, jakiego mu pokazano. K Proces od lutego br. obserwuje Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.

wypowiedzi jednemu z najważniejszych hierarchów Kościoła katolickiego w Polsce jest niczym nieuprawnioną manipulacją. Ta zaś stała się przyczyną zorganizowania protestu przeciwko osobie arcybiskupa Marka Jędraszewskiego 18 maja, w stulecie znanego poznańskiego I Liceum Ogólnokształcącego, od nazwiska patrona, Karola Marcinkowskiego, zwanego powszechnie „Marcinkiem”. Absolwenci, a wśród nich ksiądz arcybiskup, zgromadzili się w kościele przy ul. Stolarskiej w Poz­ naniu, gdzie metropolita krakowski przewodniczył Mszy św. z okazji jubileuszu szkoły. Przed budynkiem kościoła można było zobaczyć grupę osób, która „w imieniu absolwentów” wręcz szykanowała hierarchę. Protest ten odbił się pewnym echem w mediach, głównie wielkopolskich. Dlatego zapytałam znanych w środowisku poznańskim ludzi nauki i lekarzy, którzy są także absolwentami „Marcinka” o ich opinię i emocje, gdy idąc na Mszę św., mijali obraźliwe dla arcybiskupa transparenty. A oto, co usłyszałam: Prof. dr hab. inż. Roman Słowiński, członek rzeczywisty PAN, wiceprezes PAN, absolwent Marcinka z 1969 roku: – O proteście wobec celebrowania przez Księdza Arcybiskupa Marka Jędraszewskiego Mszy św. z okazji 100-lecia „Marcinka” dowiedziałem się z e-maila, który był szeroko rozsyłany, także przez media społecznościowe, na tydzień przed obchodami jubileuszu. Autorka podała w nim bardzo ogólny powód protestu: „Język pogardy, którym się posługuje, jest nie do przyjęcia.” Dalej ubolewała, że Abp Jędraszewski jest absolwentem „Marcinka” i że „wyraził chęć odprawienia mszy jubileuszowej”. Nie jest oczywiście prawdą, że to Abp Jędraszewski „wyraził chęć”, lecz Stowarzyszenie Absolwentów Marcinka zaprosiło go do odprawienia Mszy św. jubileuszowej, uznając go za jednego ze swoich wybitnych absolwentów. Protest wobec tego zaproszenia był histeryczny i bezprecedensowy. Hasła protestantów przypominały hasła „czarnych parasolek” i niedawną retorykę redaktora „Liberté”. Znam Abp. Jędraszewskiego od 40 lat i śledzę jego wypowiedzi. Nie słyszałem, aby kiedykolwiek wyrażał się z pogardą o kimkolwiek, także inaczej myślącym. Jest najwybitniejszym egzegetą myśli i nauczania św. Jana Pawła II

Przechodziłem obok grupki protestujących, którzy tworzyli żałosny spektakl. Kościół natomiast był wypełniony i brawa, jakie dostał wielokrotnie po swoich słowach Abp Jędraszewski dowodziły, że ten protest był przeciwskuteczny. „Bóg, honor, ojczyzna”. To oczywiście spotyka się z alergiczną reakcją reprezentantów totalitaryzmu liberalnego. Krytyka jego wypowiedzi opiera się na cytowaniu zdań wyrwanych z kontekstu i celowo rozumianych opacznie. Byłem obecny na Mszy św. jubileuszowej za zmarłych profesorów i uczniów „Marcinka” i przechodziłem obok grupki protestujących, którzy tworzyli żałosny spektakl. Kościół natomiast był wypełniony i brawa, jakie dostał wielokrotnie po swoich słowach Abp Jędraszewski dowodziły, że ten protest był przeciwskuteczny. Dr med. Tomasz Sioda, neonatolog: – Przykro, że jakiś prywatny hejt, nagłośniony przez „Gazetę Wyborczą” i inne media, próbował popsuć wspólne święto „marcinkowców”. Jeśli ktoś kogoś nie lubi z takiego czy innego powodu, to po prostu może się z nim nie kolegować, ale wobec każdego obowiązują reguły savoir-vivre’u. Ponadto we Mszy św. mieliśmy uczestniczyć w intencji zmarłych profesorów i kolegów, a nie w celu honorowania celebransa. Jak było widać, tylko dla małej grupki protestujących osoba celebransa stała się ważniejsza od Pana Boga i ludzi polecanych Jego Miłosierdziu. Prof. dr hab. Jan Węglarz, członek rzeczywisty PAN, kierownik Zakładu Badań Operacyjnych i Sztucznej Inteligencji w Instytucie Informatyki Politechniki Poznańskiej: – Idąc na jubileuszową Mszę św. Marcinka z zażenowaniem przeczytałem dwa plakaty: „Jędraszewski – wstydzimy się za ciebie” i „Zły dotyk boli całe życie”. Komentarz do pierwszego: to ja wstydzę się za Was, organizatorzy tej hucpy. Abp Marek Jędraszewski, jeden z najwybitniejszych absolwentów naszej szkoły, nie wpraszał się na jej jubileusz, a został nań zaproszony. Poświęcił wiele czasu w swym bardzo napiętym kalendarzu, by przyjechać z Krakowa

Cieszy jednak fakt, że zdecydowana większość absolwentów wsparła abpa Marka Jędraszewskiego biorąc udział we Mszy św. W kościele zauważyłem kolegów o różnych poglądach politycznych. Eucharystia w intencji nauczycieli i całej społeczności szkolnej zgromadziła pełen kościół. Niestety ta

zakończenie oddajmy głos abp. Markowi Jędraszewskiemu: – Dziękujemy za naszych kolegów, za wszystkich absolwentów, których liczy się w tysiącach. A jednocześnie podczas Mszy św. tak szczególnej, przypadającej w 100-lecie naszego „Marcinka” prosimy Boga, by nie zabrakło tych, którzy mają jasność umysłu i serca, by czerpać z dobra ogółu i przekazywać je dalej. Aby nowi absolwenci mieli w sobie dość sił ducha i serca, by spłacili dług, gdy przyjdzie ich czas. Słowa te wybrzmiały podczas uroczystej Mszy św. odprawionej przez Metropolitę Krakowskiego z okazji 100-lecia I Liceum Ogólnokształcącego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu. K

Komentarz zamieszczony w mediach społecznościowych po jubileuszowej mszy św. dla profesorów, absolwentów i uczniów „Marcinka” Joanna Adamik, Biuro Prasowe Archidiecezji Krakowskiej

M

iał być bojkot abpa Marka Jędraszewskiego w Poznaniu. Było tak, jak na Rynku Głównym w Krakowie – tłumy ludzi, którzy chcieli Mu podziękować, złożyć życzenia, uściskać. Wyborcza, Onet i inne równie „wiarygodne” media podają, że w Poznaniu był 18 maja bojkot. Otóż – byłam, widziałam, zrobiłam kilka zdjęć. Najpierw były media. Było ich dwa razy tyle, ilu tzw. protestujących. Później przyszło parędziesiąt osób zganianych przez krzyczącą, znaną skądinąd, a na pewno nie z dialogu i miłości bliźniego panią w dredach. Naprzeciwko tłumy dziennikarzy, fotoreporterów, kamerzystów. Wyg­lądało to jak briefing prasowy. Jakoś kamer ani obiektywów nie zwrócono w kierunku tłumów, które przyszły się modlić i dziękować za poznańskiego „Marcinka” wraz z jego absolwentem abpem Jędraszewskim w Jego rodzinnej parafii. Nie pokazano, jak piękna, patriotyczna homilia została przyjęta długą owacją na stojąco. Kwiatów, które dostał, też nie pokazano, ani pocztów sztandarowych. Nie pokazano również dwie godziny później tysięcy ludzi na rozpoczęciu peregrynacji obrazu Matki Bożej Częstochowskiej parę kilometrów dalej przed kościołem, który zbudował śp. ojciec abp. Marka Jędraszewskiego, gdzie dostojny gość homilią również porwał ludzi. Wyborcza, Onecie i inne TVN-y – byłam na was otwarta jak na wszystkie media, bo jestem uczciwym dziennikarzem od ponad 20 lat. Ale zmieńcie kategorię z dziennikarstwa na bajkopisarstwo i propagandę, jakiej nie powstydziłaby się SB. Nie wiem, czy warto, ale tylko modlić się za was pozostaje. K


KURIER WNET · CZERWIEC 2O19

4

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Nowe media, stare problemy Wolność słowa w krajach Trójmorza

N

ie mamy mediów, które mówią głosem naszego narodu (Chorwacja). Nasze media są prozachodnie, czyli identyfikują się z wartościami LGBT i robią kopiuj-wklej z maszynerii liberalnej Zachodu (Rumunia). Znów mamy nowomowę, która jest narzędziem władzy, słowa homofobia, islamofobia, mowa nienawiści to jej przykłady (Słowenia). W mediach nie można mówić o chrześcijańskich korzeniach Europy (Chorwacja) – to zdania, które mnie zaskoczyły najbardziej wśród setek zdań zawartych w ankietach, stenogramach z konferencji i opracowaniach zebranych w czasie pracy nad Raportem o wolności mediów w krajach Inicjatywy Trójmorza, jaki w ramach projektu „Debata Dziennikarzy II” został przygotowany w Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP. Podsumowując kilkumiesięczną pracę całego zespołu nad Raportem, pragnę na koniec przedstawić kilka swoich refleksji.

Daleko od mainstreamu Na początek zastrzeżenie. Nasz Raport nie jest całościowym opracowaniem naukowym, ponieważ w stosunkowo krótkim czasie jego tworzenia nie sposób opracować tego tak obszernego zagadnienia w sposób całościowy i potwierdzony kwerendą np. w krajowych archiwach. Jego wartość jest jednak niepodważalna. Po raz pierwszy bowiem udało się zebrać w formie opracowania o charakterze materiału źródłowego ulotne i niedostrzegane często opinie i doświadczenia dziennikarzy nie reprezentujących jedynie tzw. mediów mainstreamowych, czyli tych o największym audytorium (najwyższa sprzedaż w sektorze prasy drukowanej, najwyższa słuchalność w radiu, największa oglądalność wśród nadawców telewizyjnych, czy najwyższa tzw. klikalność w internecie) w danym kraju. Wśród krajów Inicjatywy Trójmorza (poza Austrią), wszystkie mają za sobą doświadczenie ustroju komunistycznego, co w znaczący sposób determinuje do dziś wszystkie etapy przekazywania każdego komunikatu „od nadawcy do odbiorcy” – od decyzji, które z wydarzeń dnia codziennego trafią do mediów, jaki to będzie przekaz, który z bohaterów tego przekazu będzie pozytywny, a który negatywny i jakie emocje całe zdarzenie powinno wywołać wśród odbiorców. Wbrew pozorom swobodne dziennikarskie wypowiedzi i opinie zebrane w Raporcie mają w mojej ocenie ogromne znaczenie. Pokazują bowiem świat osób wykluczanych z debaty publicznej w sposób wręcz systemowy, nie można bowiem uznać za przypadkowe tego, iż powtarzają się w rozmowach i w wypowiedziach dziennikarzy te same tematy, te same nierozwiązywalne na poziomie krajowym problemy. Nie powinniśmy tych opinii lekceważyć, bo wiele wskazuje na to, że właśnie ci pomijani w głównych mediach dziennikarze są blisko obywateli swoich państw, znają ich problemy i… nie mają tylko gdzie ich prezentować. Mimo mnogości mediów, setek tytułów prasowych, portali internetowych

Jolanta Hajdasz i fortun ich właścicieli. Przytoczone na wstępie opinie: nie mamy mediów, które mówią głosem naszego narodu (Chorwacja); nasze media są prozachodnie, czyli identyfikują się z wartościami LGBT i robią kopiuj-wklej z maszynerii liberalnej Zachodu (Rumunia) czy znów mamy nowomowę, która jest narzędziem władzy, słowa homofobia, islamofobia, mowa nienawiści to jej przykłady (Słowenia); w mediach nie można mówić o chrześcijańskich korzeniach Europy (Chorwacja) – powinny być jak alarm, sygnalizujący, iż daleko jeszcze do wolności mediów, wolności słowa w krajach, gdzie można sformułować i usłyszeć takie zdania. W sytuacji, w której los, a przede wszystkim zatrudnienie wypowiadającego ten osąd dziennikarza jest niepewny, trudno opublikować tzw. twarde dowody na poparcie tych opinii, ale za ich wiarygodność w naszym opracowaniu odpowiadają doświadczeni dziennikarze z Polski, którzy mają bogaty i udokumentowany dorobek zawodowy. Warto ich relacje potraktować bardzo poważnie, bo rzadko ten głos ma szanse znaleźć się w przestrzeni publicznej i to poza własnym krajem. Liczba zatrudnionych dziennikarzy i zagranicznych korespondentów, długi okres funkcjonowania na rynku prasy, wielkość kapitału, jakim się dysponuje oraz odpowiednie pozycjonowanie w wyszukiwarkach w sieci sprawiają, iż jedynym źródłem wiedzy o problemach mediów danego kraju są media main­ streamowe, największe, w których interesie nie jest dopuszczanie do głosu oponentów. Dla porównania, to tak jakby rynek i system polskich mediów opisywać jedynie na podstawie informacji „Gazety Wyborczej”, bardzo jednoznacznie sprofilowanej pod względem światopoglądu, więc jednoznacznie oceniającej zjawiska życia publicznego w sposób zgodny z własnym systemem wartości, z którego istnienia odbiorca, szczególnie zagraniczny, może w ogóle nie zdawać sobie sprawy. Dlatego w Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich postanowiliśmy opracować Raport o wolności mediów krajów Inicjatywy Trójmorza, kontaktując się bezpośrednio z dziennikarzami, pracownikami i współpracownikami mediów, koncentrując się na próbie dotarcia także do rozmówców poza mediami mainstreamowymi i najpopularniejszymi wyszukiwarkami internetowymi.

Kto, co kiedy i jak? Trójmorze to międzynarodowa inicjatywa gospodarczo-polityczna skupiająca 12 państw Europy położonych w pobliżu mórz Bałtyckiego, Czarnego i Adriatyckiego, w skład której wchodzą: Austria, Bułgaria, Chorwacja, Czechy, Estonia, Litwa, Łotwa, Polska, Rumunia, Słowacja, Słowenia i Węgry. Wszystkie te kraje, poza Austrią, łączy doświadczenie funkcjonowania w ustroju komunistycznym, dlatego postanowiliśmy wyłączyć z tego opracowania Austrię, jedyny kraj, którego społeczeństwo, a co za tym idzie także środki masowego komunikowania, nie mają za sobą doświadczeń komunizmu i postkomunizmu. Nawiązaliśmy

Najciekawsze w przypadku sytuacji mediów na Łotwie i Estonii jest to, że są one bardzo różne w obu tych krajach.

Media w cieniu Rosji Wiktor Świetlik W Tallinnie jak wszędzie Organizacja „Reporterzy bez Granic” w swoim indeksie wolności prasy umieściła Estonię na miejscu 12, a Łotwę na 24 miejscu, o 16 miejsc przed Wielką Brytanią, 20 przed Stanami Zjednoczonymi i 24 przed Polską, ulokowaną w gronie państw niedemokratycznych, dyktatur czy miejsc, gdzie dziennikarze są zagro­żeni, a opozycyjnych mediów brak lub są narażone na poważne ataki. Ten dość parodystyczny rozkład pokazuje nie tylko upolitycznienie „reporterskiej” organizacji, ale też jej fatalną orientację w realiach politycznych i medialnych poszczególnych krajów. (…) Brak bardzo silnego napięcia politycznego w Estonii, a także ekstremalnie silnych animozji społecznych czy etnicznych także sprzyja w miarę harmonijnemu rozwojowi mediów. Charakterystyczny dla tego niespełna półtoramilionowego państwa model

polityczny, gdzie tworzone są szerokie koalicje, od socjaldemokracji aż po konserwatystów, powoduje, że dziennikarzy nie dzielą tak silne animozje jak w Polsce. Pytani o tematy tabu estońscy dziennikarze odpowiadają tak, jak odpowiedziałoby wielu ich zachodnich kolegów: kwestie uchodźców, mniejszości seksualnych, druga wojna światowa i udział w niej niekoniecznie po zwycięskiej stronie. Co istotne, Estończycy – szczególnie w porównaniu do Łotyszy – przynajmniej trochę poradzili sobie z asymilacją rosyjskiej części społeczeństwa. Także w mediach. Media publiczne i prywatne posiadają kanały rosyjskojęzyczne, przede wszystkim jest to publiczna telewizja ETV+. Jak przekonują estońscy dziennikarze, dużo silniejszy od wpływów putinowskich jest dziś sentyment do wielkiego Związku Sowieckiego. Manifestuje się on choćby w niemal całkowicie rosyjskiej Narwie – najbiedniejszym mieście Estonii, pełnym pomników

kontakty z dziennikarzami z 11 krajów, odbyliśmy 11 pod­róży, by się z nimi spotkać. Podstawą przygotowania Raportu końcowego są ankiety dla dziennikarzy – uczestników spotkań i dyskusji panelowych w krajach uczestniczących w projekcie oraz raporty tzw. koordynatorów, osób z Polski odpowiedzialnych za przygotowanie opracowania w poszczególnych krajach. To znani i doświadczeni dziennikarze, m.in. Grzegorz Górny, Wiktor Świetlik, Wojciech Mucha, Jadwiga Chmielowska, Wojciech Pokora, Iwona Sznajderska, Piotr Hlebowicz, Andrzej Klimczak czy Monika Pietraszkiewicz. Łącznie w okresie listopad 2018 – marzec 2019 odbyło się 11 pod­róży studyjnych do Budapesztu, Bukaresztu, Wiednia, Rygi, Tallina, Zagrzebia, Lublany, Pragi, Bratysławy, Sofii i Wilna. Koordynatorzy i członkowie SDP uczestniczący w spotkaniach z miejscowymi dziennikarzami zebrali łącznie 43 ankiety od czynnych zawodowo dziennikarzy oraz opracowali 11 raportów na temat wolności mediów w poszczególnych krajach. W opracowaniu przeanalizowano także blisko 11 godzin zapisu audio-video z Międzynarodowej Konferencji „Wolność ( słowa) kocham i rozumiem”, jaka odbyła się w Warszawie w Domu Dziennikarza w siedzibie Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich w dniach 28 luty – 1 marca 2019 r. Materiały te zostały poddane analizie jakościowej i ilościowej, przy czym koniecznie należy zaznaczyć, iż analiza ilościowa nie jest przeprowadzona na reprezentatywnej próbie, więc jej wyniki są jedynie uzupełnieniem analizy jakościowej. Warto jednak zauważyć, iż dziennikarze w każdym kraju to bardzo specyficzna i – mimo pozorów otwartości – hermetyczna grupa zawodowa, niezbyt liczna; możliwość poznania jej poglądów i ocen wygłaszanych w swobodnej atmosferze zawodowego spotkania „kolegów po fachu” jest więc bardzo cenna. Staraliśmy się dotrzeć do dziennikarzy także z mediów niszowych, prezentujących konserwatywne wartości i prawicowe poglądy. Wszyscy ankietowani są czynnymi zawodowo dziennikarzami wszystkich rodzajów środków masowego komunikowania, zdecydowana większość z nich – 24 osoby – pracują w swoim zawodzie ponad 10 lat. Na 43 osoby, które zdecydowały się wypełnić ankiety, 13 osób to dziennikarze ze stażem pracy między 10 a 20 lat pracy w mediach, a 11 osób pracuje ponad 20 lat, co oznacza, iż większość ankietowanych pracuje w zawodzie dziennikarskim na tyle długo, by znać wiele jego aspektów z perspektywy praktyka, osoby czynnej zawodowo w dłuższym czasie. 14 dziennikarzy ma staż pracy krótszy niż 10 lat. Pozostali – 5 osób – to ci, którzy nie podali informacji o tym, jak długo pracują w swoich zawodach. Najstarszy z ankietowanych pochodzi z Węgier i w zawodzie pracuje od 1978 r., najmłodszy ze Słowacji, pracuje ok. 1 roku. Ponad połowa z nich poinformowała o tym, iż co najmniej dwu-trzykrotnie zmieniali pracę, nierzadko tracąc ją wbrew swojej woli. „W zawodzie jestem od 1991 r. przeszedłem drogę od reportera do redaktora naczelnego i z powrotem” – napisał

obrazowo jeden z ankietowanych. Ankiety były anonimowe, ale każdy z uczestników spotkań, który zdecydował się ją wypełnić, opisywał własne doświadczenia zawodowe.

Wodza Rewolucji i czynu krasnoarmiejnego. Spora część narwian to obywatele Rosji czy bezpaństwowcy, mogący sprawniej poruszać się po Federacji Rosyjskiej niż Estończycy czy Łotysze. Tak czy siak, wydaje się, że kapitał i wpływy kulturowo-cywilizacyjne płynące z Północy skutecznie przyciągają młodszych, dynamiczniejszych Estończyków. Pytani o słabości estońskiego systemu medial­nego, tamtejsi dziennikarze wskazali przede wszystkim na problemy związane z wielkością rynku. Niewiele podmiotów będących właścicielami mediów, brak dostatecznej ilości ekspertów, szczególnie zajmujących się tematyką międzynarodową, drastyczny spadek czytelnictwa prasy drukowanej, upadek prasy lokalnej wzmocniony zjawiskiem identycznym jak w Polsce i wielu innych krajach postkomunistycznych – wydawnictwami lokalnymi sponsorowanymi przez samorząd. Trzeba jednak uwzględnić, że mówimy o obszarze, co prawda, o jedną czwartą większym niż województwo mazowieckie, ale za to czterokrotnie mniej ludnym. – Problemy takie jak wszędzie, za to spokój jak nigdzie – podsumowuje żartobliwie amerykańskiego pochodzenia dziennikarz od lat mieszkający w Tallinnie.

nie jest obcy Estonii, to na Łotwie występują w stopniu zdecydowanie budzącym niepokój. Tym bardziej kuriozalna wydaje się wysoka pozycja Łotwy we wspomnianym rankingu. Podstawowym, głównym i największym problemem tego niemal dwumilionowego i o jedną trzecią większego od Estonii kraju jest kwestia zupełnie niezasymilowanej mniej­ szości rosyjskiej będącej w znakomitej większości pod wpływem silnej, sprawnej, profesjonalnej propagandy Kremla. Wiąże się z tym fakt, że media łotewskie faktycznie swym potencjalnym zasięgiem nie obejmują więcej niż dwóch na trzech mieszkańców kraju. Pozostali to niełotewskojęzyczni Rosjanie, a także Białorusini oraz niekiedy bardzo zrusyfikowani przedstawiciele innych nacji, w tym Polacy. Od początku swojej niepodległości Łotysze spotykali się z zarzutami stosowania swoistego apartheidu wobec niełotewskojezycznej części ludności kraju. Zarazem jasne pozostawało, że taka polityka, choćby nienadawanie obywatelstwa rosyjskim osiedleńcom czy tworzenie katalogów zawodów dostępnych faktycznie tylko dla etnicznych Łotyszy, jest ratunkiem przed kulturowym, a potem politycznym podbojem przez agresywne imperium Władimira Putina. Jak zwraca uwagę jeden z dziennikarzy, przykładem takiej kulturowej ofensywy jest nowy serial, właśnie przygotowywana rosyjska superprodukcja do złudzenia przypominająca Czterech pancernych i psa. Wśród dzielnych

Stały stan przejściowy Poważniejsze problemy dotykają Łotwy i – trzeba to uwzględnić – choć żaden z nich

Co z tego wynika? Z naszego opracowania wynika jednoznacznie, iż pomimo geograficznej bliskości, dziennikarze z krajów Inicjatywy Trójmorza mają niewielką (lub zgoła żadną) wiedzę na temat realizacji zasady wolności słowa w innych niż własny krajach, brakuje bowiem usystematyzowanych opracowań na ten temat. Potwierdziło się także, iż stałą praktyką w naszych krajach stało się czerpanie wiedzy o stanie wolności mediów, nawet u blis­ kich sąsiadów, z raportów międzynarodowych organizacji, takich jak Freedom House czy Reporterzy Bez Granic, których ustalenia np. na temat stanu wolności mediów w Polsce są w ocenie SDP niezgodne ze stanem faktycznym, a przy tym oparte na niejasnych kryteriach oraz subiektywnych ocenach osób przygotowujących opracowania dla tych organizacji. Przykładowo organizacja Freedom House informuje, że media w Polsce, na Węgrzech, w Rumunii, Bułgarii i Chorwacji są tylko „częściowo wolne” (partly free), a organizacja Reporterzy Bez Granic w 2018 roku po raz kolejny obniżyła notowania Polski – w rankingu wolności słowa za rok 2018 Polska była dopiero na 58 miejscu ze 180 krajów, a rok później, czyli w roku 2019, jest sklasyfikowana na 59 miejscu, co oznacza spadek o 41 miejsc w porównaniu do roku 2015. W rzeczywistości nie ma powodów, które racjonalnie mogłyby uzasadnić tak drastyczny spadek. W innych krajach jest jeszcze gorzej – w rankingu Reporterów Bez Granic w 2018 r. Węgry zajmowały miejsce 73, Chorwacja 69, a Bułgaria 111. Jeśli opis stanu mediów w tych krajach jest tak „rzetelny” jak ten dotyczący Polski, to jest to sytuacja w najwyższym stopniu niepokojąca. Oznacza bowiem, że niewiele o sobie nawzajem wiemy, a przez to trudniej może się nam współpracować i przeciwdziałać zagrożeniom. Wnioski płynące z opracowania „Raportu” są następujące: ••We wszystkich krajach Inicjatywy Trójmorza transformacja środków masowego komunikowania przebiegła inaczej i doprowadziła do powstania odmiennych systemów prasowych mimo pozorów ich podobieństwa. Stowarzyszenia dziennikarskie, redakcje, medialne instytucje nie mają swoich odpowiedników w poszczególnych krajach, a nawet pozornie podobne organizacje mogą różnić się genezą i wartościami, które reprezentują. Powszechna jest niewiedza, kto de facto reprezentuje czyje interesy. ••Brak aktualnych, wiarygodnych analiz ekonomicznych dotyczących szeroko rozumianego świata mediów. Nawet doświadczeni, od lat związani z profesjonalnymi mediami dziennikarze nie wiedzą, kto i w jaki sposób finansuje ich miejsca pracy i zarobkowania. Niewielka jest wiedza o mechanizmach powstawania nawet najbardziej znanych mediów w poszczególnych krajach Inicjatywy Trójmorza i przyczyn upadku innych. Nie ma powszechnej wiedzy,

gdzie takie informacje można znaleźć. Praktycznie nikt nie zna właścicieli mediów, nawet ci dziennikarze, którzy potrafią wskazać (rzadko) kraj, z którego wg nich pochodzą właściciele mediów, w których pracują, rzadko potrafią wskazać nazwy konkretnych firm, korporacji, spółek czy nazwisko rodziny właścicieli. ••Ciągle jeszcze występuje bariera językowa. Mimo składanych powszechnie deklaracji o znajomości języka angielskiego, w praktyce sprowadza się ona do poziomu komunikatywności. W każdym przypadku, gdy była możliwość posługiwania się w rozmowach tłumaczem z języka miejscowego, zmieniała się w sposób lawinowy liczba przekazywanych przez dziennikarzy informacji. Mają oni ogromną wiedzę o współczesności swoich krajów, o współczesnych mediach i dzielą się nią mimo realnego dla wielu ryzyka utraty pracy lub dochodów w sytuacji, gdy dadzą się poznać jako reprezentanci „niewłaściwych”, czy „politycznie niepoprawnych” poglądów ••Wskazane byłoby opracowanie metodologii dla tworzenia własnego dla krajów Inic­ jatywy Trójmorza raportu na temat realizacji zasady wolności słowa. Raportu tworzonego wg jednolitych kryteriów dla wszystkich krajów, np. na wzór raportu Reporterów bez Granic, ale z własnymi, niezależnymi od istniejących organizacji dziennikarskich metodami analizy i przede wszystkim niezależnymi źródłami informacji. Powstające dotychczasowe raporty Freedom House i Reporterów bez Granic są podporządkowane tezom ideologicznym; potwierdzają to dziennikarze z wielu krajów (nie wszyscy). Pragnę także zaznaczyć, że nie oznacza to odrzucenia raportu Reporterów bez Granic ani opinii, iż organizacja ta świadomie wypacza obraz wolności mediów, oceniając poziom wolności słowa w krajach naszego regionu, ale wiele wskazuje na to, iż w okresie ostatnich 30 lat wytworzyła ona stałe mechanizmy pozyskiwania informacji z danego kraju i nie uwzględnia alternatywnych do main­streamowych źródeł informacji. Protesty przeciwko nieuzasadnionemu obniżaniu miejsc w rankingach wolności słowa (płynące np. z Polski czy Węgier) są zupełnie nieskuteczne, widoczna jest więc potrzeba stworzenia alternatywnego narzędzia do opisu sytuacji w mediach ••W żadnym kraju nie występują problemy techniczne z dostępem do infrastruktury. W tej dziedzinie dotyczącej świata mediów z pewnością udało się krajom postkomunistycznym, jakim są kraje Inicjatywy Trójmorza, dogonić Zachód, co tak głośno i powszechnie postulowano w latach 90. i późniejszych. Nie ma generalnie żadnych problemów z dostępem do gazet papierowych, szerokopasmowego internetu, naziemnej telewizji cyfrowej. Warto jednak przypomnieć, że media to nie tylko nowoczesna technika, ale także, a raczej przede wszystkim, treść przekazu. Warto ponownie zacząć walczyć o jego jakość i prawdziwość. W mojej ocenie wszystkie wskazane powyżej zagadnienie wymagałyby przeprowadzenia pogłębionych interdyscyplinarnych badań empirycznych w przyszłości. Konieczne byłyby także opracowania historyczne, ponieważ tylko analiza faktów z przeszłości mogłaby dać nam prawdziwy obraz obecnych mediów. Wyrażam nadzieję, iż SDP będzie zajmowało się nadal tą problematyką i za rok powstanie Raport nr 2 na temat wolności słowa w krajach Inicjatywy Trójmorza. Ufam, że będzie bardziej optymistyczny. K Dr Jolanta Hajdasz jest profesorem Wyższej Szkoły Umiejętności Społecznych w Poznaniu, dyrektorem CMWP SDP.

pogromców hitlerowców pod rosyjskim dowództwem znajdą się mężni Polacy, co ma przyciągać do Moskwy mniejszości polskie w krajach byłego ZSRR. Bardzo konkretną kontrakcję przeciwko takiej propagandzie podjęła ościenna Litwa – jej efektem jest choćby wpuszczenie na część terytorium kraju kilku polskich nadawców telewizyjnych. Metodą Łotwy jest izolacja ludności łotewskiej od wpływów rosyjskich. (…) Za łotewską medialną „autonomią” kulturową nie idzie jednak jakość. Dziennikarz telewizji publicznej, z którym rozmawiamy, operuje potwornymi wręcz kalkami i uproszczeniami na temat rzeczywistości. Jego wiedza na temat Polski sprowadza się do tego, że jest to kraj totalitarny i dziwi się, kiedy się dowiaduje, że „opozycyjna telewizja” jeszcze nie została zamknięta. Dużo lepiej jest z mediami prywatnymi. Dziś to, co najciekawsze w łotewskich mediach, odbywa się w internecie. To tam ścierają się poglądy, łatwiej o komentarz. Ale sami dziennikarze zaangażowani w te media zwracają uwagę na poważne niedobory: odtwórczość łotewskich mediów, brak publicystyki politycznej, redukcję debaty publicznej do przet­ warzania komunikatów, problemy z finansowaniem i co najważniejsze – brak pomysłu na włączenie niełotewskojęzycznej części ludnoś­ ci w zasięg mediów zorientowanych na łotewski interes publiczny. (…) K


CZERWIEC 2O19 · KURIER WNET

5

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Mały wielki kraj – takie określenie można najczęściej znaleźć w opisach Słowacji. I dużo w tym racji. Terytorialnie mały, wielki duchem swoich mieszkańców. Ten kraj, liczący niespełna 5,5 miliona mieszkańców, posiada gęstą sieć mocno zróżnicowanych mediów. (…)

Media w małym wielkim kraju Andrzej Klimczak

I

ch stan dzisiejszy jest poniekąd wynikiem wydarzeń z początku lat dziewięćdziesiątych. Na przełomie lat 1989/90, kiedy jeszcze istniała Czechosłowacja, zaczęto od likwidacji cenzury jako instytucji. Ta decyzja pociągnęła za sobą szybki rozwój prasy i pierwsze próby prywatyzacji mediów na zasadzie tworzenia spółdzielni wydawniczych. Na początku 1990 roku na terenie Czechosłowacji ukazywało się 1100 gazet i czasopism. Zmiany prawne i strukturalne spowodowały, że rok później na rynku pojawiło się już 2 500 tytułów. Jeszcze na przełomie lat 1991/1992 weszła w życie pierwsza ustawa medialna, dzięki której można było udzielać koncesji prywatnym nadawcom. (…) Przełom roku 1990/1991 to również początki ekspansji zagranicznego, zachodniego kapitału. Słowackie media były kupowane lub też inwestowano w zupełnie nowe tytuły. Pierwszymi inwestorami na Słowacji były: Vltawa-Labe-Press, należący do

Verlagsgruppe Passau oraz POL-Print Medien GmbH, inwestujący głównie w prasę lokalną. Tuż za Niemcami pojawił się szwajcarski Ringier, fiński Sanoma Magazine International oraz niemiecki Axel Springer Media. W kolejnych latach zjawiali się nowi nabywcy i inwestorzy, zmieniający układ sił własnościowych w mediach słowackich – Holendrzy, Anglicy, Czesi. (…)

Na pytanie o zasadę prezentacji różnorodnych opinii w przestrzeni medialnej i dotarcia z różnorodnymi opiniami do szerokiej rzeszy odbiorców, tylko raz na dziesięciu ankietowanych pada stwierdzenie, że w tym względzie jest bardzo dobrze.

W Polsce od jakiegoś czasu trwa dyskusja na temat repolonizacji mediów i dekoncentracji kapitału zagranicznego w tym obszarze. Nie jest to specjalność jedynie nadwiślańska.

Madziaryzacja mediów Grzegorz Górny

F

rancuzi od lat chronią szczelnie swój rynek medialny i nie pozwalają zagranicznym inwestorom na posiadanie więcej niż 20 proc. udziałów w spółkach wydawniczych. Równie zamknięci na obcy kapitał w tej sferze są Niemcy, którzy nie dopuszczają do sytuacji, by ktoś z zewnątrz wpływał na niemiecką opinię publiczną. W ostatnich latach ciężką pracę wykonali też Czesi, by wypchnąć ze swego rynku prasowego kapitał niemiecki. Na podobnej ścieżce znajdują się Węgrzy, którzy od etapu dekoncentracji kapitału zagranicznego przeszli do etapu koncentracji kapitału krajowego. Pod koniec listopada 2018 roku kilkunastu właścicieli mediów przekazało na rzecz Środkowoeuropejskiej Fundacji Prasy i Mediów (KESMA) ponad 400 portali, gazet, czasopism, stacji telewizyjnych i rozgłośni radiowych. Powstanie nowego holdingu zostało okrzyknięte przez przeciwników obecnego rządu Węgier jako próba stworzenia wielkiej machiny propagandowej rodem z czasów komunistycznych. Władze KESMA odpowiadają, że ich przedsięwzięcie wzorowane jest na fundacjach,

jakie z powodzeniem od dawna funkcjonują w wielu krajach świata, np. w Stanach Zjednoczonych czy w państwach skandynawskich. W podobny sposób działa m.in. Egmont w Danii, MittMedia w Szwecji czy Amedia-stiftelsen w Norwegii. Zadaniem owych fundacji jest wspieranie na rynku medialnym rodzimego kapitału, któremu trudno w rozproszeniu konkurować z potężnymi koncernami zagranicznymi. Kiedy natomiast rodzime media zrzeszają się w dużych holdingach, łatwiej jest im np. pozyskiwać reklamodawców lub obniżać koszty, prowadząc niektóre działy wspólnie.

Spontaniczna prywatyzacja Żeby zrozumieć, dlaczego doszło w Budapeszcie do tego zjednoczenia, należy cofnąć się w czasie do początków transformacji ustrojowej na Węgrzech. Nastąpiła wówczas „spontaniczna prywatyzacja” branży prasowej. Tuż przed utratą władzy partia komunistyczna, będąca właścicielem większości dzienników, wyprzedała je po zaniżonej cenie kapitałowi zagranicznemu. Wiosną 1990 roku

Nagle w grudniu 1989 r. przeżyliśmy w Rumunii eks­plozję wydawniczą gazet i czasopism o rozmaitych profilach. Wiele osób zdecydowało się zostać dziennikarzami. Bez względu na ich wcześniejsze doświadczenie zawodowe, wszyscy ci nowi dziennikarze byli antykomunistami i mieli wspólne odniesienie: Radio Wolna Europa.

Odebrać głos prawdzie Anca Maria Cernea

W

tamtych czasach uczciwe dziennikarstwo nie było łatwe, ponieważ nowe władze, na czele z Iliescu (prorosyjski komunista, który zastąpił Ceaușescu przez sprzeniewierzenie Rewolucji), uważały wolną prasę za zagrożenie dla ich pozycji. Trudności, z którymi musieli się zmierzyć dziennikarze w latach 90., nie ograniczały się do braku papieru, dostępu do dużych drukarek czy przeszkód w dystrybucji gazet w kraju.

Postkomuniści w natarciu W czerwcu 1990 r. Iliescu zarządził brutalną pacyfikację długotrwałego antykomunistycznego protestu, który zajął plac Uniwersytecki

w centrum Bukaresztu (rodzaj Majdanu avant la lettre). Podczas tej niezwykle brutalnej represji, zorganizowanej przez rząd i skutkującej śmiertelnymi ofiarami i dużą liczbą rannych, niezależni dziennikarze zostali specjalnie wzięci na celownik. Zaatakowano biura najważniejszych gazet opozycyjnych. Niektóre zostały całkowicie zniszczone („Dreptatea”). Potem, przez wiele lat, niewygodni dziennikarze znajdowali się pod nadzorem tajnych służb Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, słynnego UM 0215, swego rodzaju odpowiednika Wojskowych Służb Informacyjnych w Polsce. Postkomunistyczna oligarchia zdobyła całkowitą dominację nad mediami audiowizualnymi, ale w 1995 r. nastąpił ważny przełom: uruchomiono kanał telewizyjny ProTV,

Problematyczne oceny (…) Na pytanie o zasadę prezentacji różnorodnych opinii w przestrzeni medialnej i dotarcia z różnorodnymi opiniami do szerokiej rzeszy odbiorców, tylko raz na dziesięciu ankietowanych pada stwierdzenie, że w tym względzie jest bardzo dobrze. Pozostałe głosy oscylują najczęściej w ocenie „częściowo dobrze”. Ankietowe pytanie o niezależność mediów jest opatrzone pojedynczą oceną „dobra”. Pozostali uczestnicy badania wskazują na „problematyczne” lub „częściowo dobre”. Wolność mediów, niezależnie od ich barw krajowych, zawsze będzie narażona na próby jej ograniczenia. Szczególnie ma to miejsce w krajach, gdzie sięgały wpływy ZSRR. Pozos­ tały wszak stare powiązania osób związanych z polityką i biznesem, a tam, gdzie nie ma takich powiązań, pokutuje postkomunistyczna mentalność. Ujawniły się nowe zagrożenia związane z oczekiwaniami polityków czy

samorządowców wobec mediów. Pojawiły się też nieoficjalne próby wpływania na politykę i rynek przez niektórych zagranicznych właścicieli mediów. To niewidoczne zagrożenie związane jest chociażby z obecnością ponad 40 procent kapitału zagranicznego, który najczęściej będzie dbał przede wszystkim o swoje interesy, a nie interesy kraju, w którym inwestuje. Zagrożeniem może być też 36-procentowy udział inwestycji z tzw. rajów podatkowych, których kapitał bywa czasem mocno podejrzany. (…)

Dziennikarz, zawód bez ochrony Niezależność mediów jest ściśle powiązana z warunkami wykonywania pracy dziennikarskiej. O to też pytała Fundacja Solidarności Dziennikarskiej w swojej ankiecie. Większość ankietowanych pozycjonowała odpowiedź jako „problematyczne”, tuż przed oceną „źle”. Odpowiedź ta jest dość charakterystyczna dla wszystkich krajów Trójmorza, w których brak jest silnych, ogólnokrajowych związków zawodowych pracowników mediów, mających realny wpływ na medialne procesy legislacyjne i ochronę dziennikarza, również tę socjalną. Bezpieczeństwo wykonywania zawodu dziennikarza na Słowacji mocno straciło na znaczeniu po zamordowaniu 27-letniego Jána Kuciaka i jego narzeczonej. Dziennikarz ten ujawniał w materiale, nad którym pracował, działalność włoskiej mafii na Słowacji

i powiązania z nią słowackiej partii politycznej Smer. (…) Według portalu ww.sme.sk, morderstwo dziennikarza było przyczyną spadku Słowacji w ubiegłorocznym rankingu „wolność prasy” z pozycji 17 na miejsce 27.

Zagrożeń jest więcej Przedstawiciele Syndykatu Nowinarov pytani, czy nie widzą zagrożenia ze strony zagranicznego kapitału, mającego pakiet większościowy w wybranych mediach, uważają, że w sytuacji powszechnej korupcji i wpływów rodzimych polityków i przedsiębiorców na media, kapitał zagraniczny jest swoistym gwarantem, że część bardzo ważnych tematów nie będzie „zamiatana pod dywan” lub przedstawiana w zmanipulowany sposób. – Mieliśmy już takie przykłady, gdy wszystkie media zajmowały się tym samym problemem, a materiały dziennikarskie różniły się między sobą diametralnie – mówi Pavel Novotný z gazety „Hospodářské noviny”. – Okazywało się, że najbardziej rzetelne informacje pojawiały się w mediach należących do obcego kapitału. Przewaga obcego kapitału w mediach krajowych grozi jednak niebezpiecznymi sytuacjami, w których właściciele mogą sterować opinią publiczną na potrzeby polityki lub rynku. To zagrożenie suwerenności państwa. Stąd tak wielka obrona własnych mediów przed obcym kapitałem np. w Niemczech czy Francji. K

aż 17 z 19 węgierskich dzienników lokalnych kupił hurtem niemiecki koncern Axel Springer. Warunkiem umowy było podpisanie klauzuli, że „nowy właściciel zachowa całą kadrę kierowniczą dzienników i bez jej zgody nie zwolni nikogo z zespołu redakcyjnego”. W ten sposób po upadku komunizmu większość gazet nadal redagowana była przez komunistycznych dziennikarzy – tylko, że zamiast ochrony partii, mieli nad sobą ochronę kapitału zagranicznego. Elita medialna z czasów Kadara utrzymała więc dominującą pozycję na rynku także po zmianie systemu. W nowej rzeczywistości gazety nie ukrywały swego zaangażowania politycznego, popierając postkomunistów z Węgierskiej Partii Socjalistycznej i liberałów ze Związku Wolnych Demokratów oraz zwalczając ostro konserwatystów z Węgierskiego Forum Demokratycznego. Jak powiedział jeden z ówczesnych komentatorów, Anzelm Bárány: „Ci, którzy byli w posiadaniu mediów, chcieli dla siebie autonomii BBC, ale bez jej neutralności politycznej, bez jej zawodowych i etycznych standardów”. Pakiet kontrolny w centralnym organie prasowym partii komunistycznej, czyli dzienniku „Népszabadsag” (odpowiednik polskiej „Trybuny Ludu”), przejął wówczas niemiecki koncern Bertelsmann i pozostawił na stanowisku redaktora naczelnego tego samego człowieka, którego mianowało jeszcze w zamierzchłych czasach Biuro Polityczne Węgierskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej. W podobny sposób zostały sprzedane wszystkie tytuły prasowe należące do dwóch wielkich państwowych domów wydawniczych: Pallas i Hírlapkiadó Vállalat. Tak więc

po upadku komunizmu ok. 80 proc. prasy węgierskiej znalazło się w rękach inwestorów zagranicznych. Oprócz Springera głównymi beneficjentami zostało kilka koncernów zachodnich, m.in. niemiecki Westdeutsche Allgemeine Zeitung, austriacki Funk Verlag und Druckerei, angielski Associated Newspapers i francuski Nice Presse. Podobnie wyglądała sytuacja, jeśli chodzi o radio i telewizję. W 1997 roku postkomunistyczno-liberalna koalicja uchwaliła nową ustawę medialną, dokonując podziału częstotliwości telewizyjnych. Największymi wygranymi okazały się dwie stacje: TV2 należąca do niemieckiego koncernu ProSiebenSat oraz luksemburski RTL Klub.

Gazety z kapitałem węgierskim, które prezentowały światopogląd konserwatywny, znajdowały się w zdecydowanej mniejszości. Próbowały, co prawda, w następnych latach rywalizować z zagranicznymi potentatami, jak czyniły to np. „Pesti Hírlap” czy „Új Magyarország”, ale okazywały się zbyt słabe w starciu z gigantami. Padały ofiarą m.in. zmów dumpingowych czy blokad reklam ze strony domów mediowych. Przez długi czas na węgierskim rynku prasowym istniał więc faktyczny monopol jednej opcji ideowej. (…) To właśnie doświadczenia z lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku legły u podstaw powołania do życia KESMA. Dziś sytuacja na rynku medialnym jest inna niż wówczas. Prasowy monopol jednej opcji ideowej

po transformacji ustrojowej większość Madziarów była przeświadczona, że media będą bardziej wiarygodne w rękach kapitału zagranicznego niż krajowego. Zachód był dla nich zaprzeczeniem komunistycznego zakłamania, kojarzył się z wolnym światem oraz wysokimi standardami etycznymi dziennikarstwa. Przez trzydzieści lat to przekonanie się jednak radykalnie zmieniło. Dziś panuje dość powszechna opinia, że media z zagranicznym kapitałem właścicielskim reprezentują przede wszystkim interesy zagraniczne, które niekoniecznie muszą być zgodne z interesami Węgrów. Ta właśnie zmiana klimatu społecznego i politycznego sprawiła, że możliwe stało się powołanie do życia Środkowoeuropejskiej Fundacji Prasy i Mediów. K

należący do amerykańskiego funduszu inwes­ tycyjnego. ProTV to bardzo popularny kanał komercyjny, dobrej jakości, z uczciwymi standardami dziennikarskimi. Doprowadziło to do przełamania monopolu postkomunistów w telewizji i wniosło istotny wkład w przegranie przez nich wyborów w roku 1996. (…)

Media nie pokazują oczekiwań społecznych

konserwatyzm mediów PSD jest przez społeczeństwo coraz bardziej postrzegany jako niewiarygodny. Media anty-PSD pokazują liderów opozycji machających flagami europejskimi, proponując ustawodawstwo antydyskryminacyjne i większą integrację europejską. Jeśli wyborcy nie wykazują entuzjazmu do tych propozycji, opozycyjne media narzekają na naród, że jest głupi, zacofany itd. (…) Bardzo dużo inwestuje się w telewizję, a w Rumunii tylko oligarchów na to stać, więc większość kanałów telewizyjnych znajduje się w ich rękach. Jedynym znaczącym wyjątkiem jest tylko ProTV. Poza miejscowymi oligarchami praktycznie nie ma innych źródeł finansowania projektów medialnych niż Soros i niemieckie fundacje. Pochodzenie kapitału nie jest głównym powodem poprawności politycznej nawet tych prozachodnich dziennikarzy w Rumunii. Ta poprawność wynika z faktu, że niczego innego nie znają. Z drugiej strony, w ostatnich latach najsilniejsze prozachodnie media, takie jak România Liberă, Cotidianul, Evenimentul Zilei, zostały zakupione przez oligarchów zainteresowanych zablokowaniem głosów antykorupcyjnych. Z niezależnych, proreformatorskich mediów, którymi były od lat 90., teraz stały się instrumentami zastraszania prokuratorów i sędziów, w stylu Anteny Dana Voiculescu. Większość błyskotliwych, bohaterskich dziennikarzy lat 90. odeszła z zawodu. Teraz absolwenci dziennikarstwa są mniej przygotowani, aby zdać sobie sprawę z tego, że istota cywilizacji zachodniej nie polega na legalizacji homozwiązków. K

Media pod kontrolą oligarchów-postkomunistów nadal jednak odgrywają trującą rolę w naszym społeczeństwie. W ciągu ostatniej dekady najbardziej znaczącym przedstawicielem tego typu dziennikarstwa jest imperium medialne należące do postkomunistycznego oligarchy Dana Voiculescu. Składa się ono głównie

Złamać monopol jednej frakcji ideowej

Niestety obecnie w naszym kraju nie ma znaczącej konserwatywnej siły politycznej. Gdyby jednak istniała, prawdopodobnie mogłaby liczyć na wyborców. Według badań, ogromna większość Rumunów twierdzi, że wierzy w Boga i że uważa rodzinę za bardzo ważną wartość. Najbardziej szanowane instytucje to armia, Kościół i DNA (rumuński odpowiednik Centralnego Biura Antykorupcyjnego). Co do orientacji geopolitycznej, ogromna większość woli Zachód (NATO, UE), a tylko 5 procent Rosję. Z kolei znaczna większość postrzega USA jako naszego najlepszego sojusznika, a Rosję jako

Większość błyskotliwych, bohaterskich dziennikarzy lat 90. odeszła z zawodu. Teraz absolwenci dziennikarstwa są mniej przygotowani, aby zdać sobie sprawę z tego, że istota cywilizacji zachodniej nie polega na legalizacji homozwiązków. z dwóch ważniejszych kanałów telewizyjnych, Antena 1 i Antena 3. Anteny przyciągają widzów dzięki świetnym filmom, operom mydlanym, meczom piłki nożnej, pokazom gwiazd. Wygląd ich jest całkowicie zachodni, z tą różnicą, że prowadzą kampanie oszczerstw i zastraszania w stylu rosyjskim przeciwko każdemu, kogo postrzegają jako zagrożenie dla interesów postkomunistycznego establishmentu. (…)

naszego wroga. Jednak żadne tradycyjne media i żadne partie nie reprezentują w pełni tych poglądów. Media wspierające PSD pokazują postkomunistycznych przywódców (prawie wobec wszystkich toczą się sprawy sądowe lub są oni ścigani za korupcję) idących do cerkwi, całujących ikony, noszących tradycyjne rumuńskie stroje i machających czerwono-żółto-niebieskimi flagami narodowymi. Jednak udawany

zniknął. Zmieniła się też struktura własnościowa. Obecnie wszystkie dzienniki lokalne znajdują się w rękach kapitału węgierskiego. W segmencie dzienników ogólnokrajowych ten udział wynosi 65 procent. Przede wszystkim inna niż wówczas jest dziś jednak świadomość Węgrów. Tuż

Dziś panuje dość powszechna opinia, że media z zagranicznym kapitałem właścicielskim reprezentują przede wszystkim interesy zagraniczne, które niekoniecznie muszą być zgodne z interesami Węgrów.

„Raport o wolności mediów w krajach Inicjatywy Trójmorza” dostępny jest w całości wraz z załącznikami na stronie cmwp.sdp.pl w zakładce „do pobrania”.


KURIER WNET · CZERWIEC 2O19

Był wtedy posłem PSL-u i bliskim współpracownikiem Stanisława Mikołajczyka. To był rok 1950. Zapamiętałam, że to było w czasie obiadu. Byliśmy w stołówce i nagle jakiś mężczyzna podszedł do Ojca. Ojciec powiedział nam tylko: „Ja muszę jechać do Warszawy, bo ktoś chce się ze mną spotkać”. Pojechał z nimi i w czasie drogi zepsuł się samochód. Musieli go na tej drodze naprawić i pomagał przy tym jakiś miejscowy rolnik, a że mój Ojciec był namiętnym palaczem, miał przy sobie zapałki i na pudełku napisał wiadomość: „Tolu, wiozą mnie do Warszawy, chyba będę aresztowany”. Napisał też adres i faktycznie ten kawałek pudełka od zapałek przyszedł do Poznania. Stąd mama wiedziała, co się dzieje. Jeszcze pamiętam, że zaraz wróciłyśmy z tych wakacji z mamą i z Zosią, moją siostrą. Wracałyście do Poznania, prawda? Tak, wtedy wszyscy mieszkaliśmy w Poznaniu, tu chodziłam do szkoły, tu się wychowałam. W Poznaniu była willa moich dziadków ze strony Ojca. Mój dziadek Marcin Nadobnik był profesorem na Uniwersytecie Poznańskim. Mieszkaliśmy w ich domu, my na pierwszym piętrze, a dziadkowie na parterze. Gdy wróciłyśmy, zobaczyłyśmy, że wszystkie pokoje w naszym mieszkaniu były już zamknięte i opieczętowane. Momentu rewizji nie pamiętam, ale wiem, że rewizja była, nie tylko u nas, ale także u dziadków. W ich mieszkaniu jeden pokój to była ogromna biblioteka. Ja tego oczywiście nie widziałam, ale znam z relacji i babci, i mamy, że jak ubecy weszli do tej biblioteki i zobaczyli, ile to jest książek, to mówili tylko, że ich nie będą ruszać, bo „jak zaczniemy, to przez dwa tygodnie stąd nie wyjdziemy”. A dziadek, który pracował na uniwersytecie, natychmiast został z niego zwolniony, tzn. od razu przestał być profesorem, tylko jeszcze przez jakiś krótki czas miał wykłady z języka niemieckiego. A potem dziadka po prostu zwolniono z tej pracy mimo tego, że był jednym z pierwszych profesorów na Uniwersytecie w Poznaniu. Może jeszcze kiedyś uda się go upamiętnić choćby tablicą, bo był naprawdę zasłużonym ekonomistą, jednym z ojców polskiej statys­ tyki, który w 1919 r. współorganizował Główny Urząd Statystyczny. Jak długo trwał areszt Ojca? Ojciec siedział w więzieniu 6 lat. Torturowany na Koszykowej, na Rakowiec­ kiej, miał potępić Stanisława Mikołajczyka za wyjazd z kraju, „ucieczkę”, jak mówili komuniści. Mój tato nigdy tego nie zrobił. Stracił zdrowie, rodzinny majątek, ale wytrwał. Boli mnie to, że do dziś nie został w honorowy sposób zrehabilitowany, niczego nam nie oddano i nikt nigdy nie poniósł żadnej odpowiedzialności za to, co się z nim stało. Uniwersytet, który tak wiele zaw­ dzięcza Twojemu dziadkowi, Marcinowi Nadobnikowi, uważanemu dziś za jednego z ojców polskiej statystyki, wtedy, w tym 1950 roku natychmiast się go pozbył. I potępił publicznie. Niestety tak. Pamiętam, jak mama opowiadała, że w dniu, gdy miało odbyć się coś w rodzaju rozprawy przeciwko dziadkowi na uniwersytecie, do dziadka przyszedł jego asystent, i mówi: „Panie profesorze, jutro będzie rozprawa i ja niestety będę musiał mówić przeciwko panu profesorowi, ale proszę mnie zrozumieć, bo mam żonę i dzieci”. Na to mój dziadek odpowiedział mu: „Rozumiem, ale co z tego, moja synowa też ma dwoje dzieci, a jej mąż siedzi nie wiadomo gdzie”. Bo przez wiele miesięcy w ogóle nie wiedzieliśmy, gdzie on jest, gdzie siedzi i co się z nim dzieje. Pamiętam też, że próbowano nam zabrać wszystkie meble z salonu – tak mówiłyśmy na główny pokój. I przez kilka lat w tym naszym salonie stały

meble kuchenne, gdyż właściwe meble były schowane. Twój Ojciec w chwili aresztowania miał nawet immunitet poselski. W pierwszych po wojnie wyborach w 1947 r. został wybrany w okręgu w Gnieźnie, choć wówczas powszechnie fałszowano wybory i zastraszano tych, którzy chcieli głosować na PSL. Musiał się cieszyć dużym poparciem. Na pewno tak. Ojciec zresztą dokumentował wszystkie fałszerstwa i przypadki zastraszania ludzi w Wielkopolsce i pisał o nich do przedstawicieli władz naczelnych PSL-u. Jego immunitet został zdjęty dopiero w marcu 1951 roku, czyli osiem miesięcy siedział z immunitetem, który, jak widać, tylko teoretycznie gwarantował mu nietykalność. Dziś, jak słyszę te dyskusje o immunitetach

Nie znam wszystkich szczegółów tej wizyty. Małemu dziecku wszystkiego się nie mówi, ale u nas wszystkie rozmowy odbywały się przy dzieciach, u nas był dziadek, babcia, jeszcze druga babcia, tak że myśmy właściwie wszystko wiedziały. Np. gdy ktoś mnie pyta, kiedy się dowiedziałam o Katyniu, ja mówię, że nie wiem, bo ja o Katyniu zawsze wiedziałam, zawsze, nie pamiętam nawet momentu, kiedy ktoś mi powiedział o tym pierwszy raz. I to nie było to, że nam rodzice mówili, że na zewnątrz nie opowiadaj. Myśmy wiedziały, że poza domem nie wolno tego opowiadać. Że sytuacja jest trudna.

umarł w 1981 roku. No chyba już takie dane można było sprawdzić, prawda? Poszłyśmy z Małgorzatą, moją siostrą na to wezwanie do prokuratura i okazało się, że tego pana prokuratora nie ma, ale przyjął nas jakiś człowiek i miałyśmy wyjaśniać. Ja już nie mówię, jak ten pokój wyglądał i jak ten człowiek się zachowywał. Pytał nas, czy my coś wiemy, czy mamy dowody, że wobec Ojca stosowano przemoc i tak dalej? Ja mówię: „Proszę pana jakie dowody ja mogę mieć? Ja mogę tylko opowiedzieć”. On był bardzo zdziwiony, że Ojciec nie żyje, co zakrawa na kpinę, prawda? No bo co to za śledztwo w sprawie kogoś, o kim nawet się nie wie, że od 10 lat nie żyje?!

Czy odwiedzałaś Ojca w więzieniu? Tak. Bardzo wyraźnie pamiętam pierwsze widzenie w więzieniu, to było właśnie we Wronkach, bo wcześniej przez ponad 2 lata, gdy Ojciec siedział na Rakowieckiej, nawet mama nie miała

Ale wtedy kilku kolegów Twojego Ojca z PSL-u jeszcze żyło. Tak, i ja jemu powiedziałam, że przecież jeszcze żyją PSL-owcy, wtedy jeszcze żył generał Kamiński, cała masa żyła jeszcze z tych, których nazwiska ja znałam. A on mi mówi: czy pani może mi podać ich adresy? Ja na to – pan chyba żartuje. Ja mam panu podawać adresy? A oni nawet mojej mamy nie chcieli przesłuchać, a przecież ona wiedziała najwięcej o Ojcu i o tym, co przeszedł. Ale oni wtedy przygotowywali proces tego zbrodniarza Humera z Rakowieckiej i pewnie chodziło o to, by nie znaleźć zbyt wielu świadków jego zbrodni i tego, jak traktował więźniów. Ale Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu prowadziła śledztwo w sprawie prześladowania PSL-owców. Czy coś ustaliła?

I postępowanie przeciwko ich prześladowcom prokuratorzy umorzyli? Wszystko. To znaczy stwierdzono, że to była zbrodnia komunistyczna i zbrodnia przeciwko narodowi polskiemu, ale umorzono, bo po pierwsze ci wszyscy oprawcy – i śledczy, i sędziowie, wszyscy już nie żyli. Jeśli chodzi o śledczych, to tam są wymienieni z imienia i nazwiska, ale poza trzema oni już wszyscy umarli, a tym trzem nie postawiono zarzutu, bo nie udało się znaleźć ich adresu. A jeden z nich, przesłuchiwany, powiedział, że Ojca w ogóle nie pamięta. No, to akurat rozumiem, bo co, miał powiedzieć, że go pamięta i że pamięta, jak go bił? Jak ja dostałam pismo o tym umorzeniu na początku stycznia, to się bardzo wkurzyłam. To pismo liczyło chyba ze 100 stron, a mi napisali, że mam tydzień na złożenie zażalenia. To oni prowadzą śledztwo ze 20 lat, a ja mam w ciągu 7 dni dać odpowiedź? To jest niesłychane!

nad tym pracowali, żeby go złamać. Nigdy nie zapomnę, jak mama opowiadała, że dziadek rozmawiał z Ojcem jeszcze jak Ojciec był działaczem. Dziadek zapytał: – Kaziu, czy ty musisz to robić, czy nie możesz się wyłączyć z tej polityki? A Ojciec odpowiedział: – Nie, ojcze, ktoś musi to robić. Przecież nie można się na to zgodzić. Zresztą Ojciec był wśród tych ludowców wyjątkowy, bo był synem profesora uniwersytetu, ale jego dziadek pochodził ze wsi, tutaj z Wielkopolski, z Wielichowa. Całe życie Ojciec uważał, że Mikołajczyk i ten powojenny PSL jest niedoceniany, tak zresztą powiedział premier Olszewski. Powiedział wprost, ze przyjazd Mikołajczyka do Polski i ten towarzyszący mu wtedy entuzjazm można porównać tylko do pielgrzymki Jana Pawła II z 1979 roku. Tylko dwa razy w życiu widział po wojnie coś takiego, te tłumy ludzi. Ja zrobiłam film o Mikołajczyku i nagrywałam do niego Jana Karskiego. I Karski w tym filmie mówi, że pytał Mikołajczyka, dlaczego go nie ściągnął do rządu? A on odpowiedział: – Męczyli pana Niemcy, męczyli Rosjanie, ale pan by nie wytrzymał tego wszystkiego, co tutaj po wojnie w Polsce się działo. Dla Karskiego przyjazd Mikołajczyka do Polski był dowodem na to, że Polska zrobiła wszystko, żeby zachować niepodległość, że to była ostatnia próba, a nie że Mikołajczyk jest zdrajcą.

A co tak naprawdę wiecie o maltretowaniu, o tym, co Ojciec przeszedł w więzieniu? Na pewno przeszedł na Rakowieckiej głodówkę. Bo on protestował przeciwko uwięzieniu legalnie wybranego posła. To trwało trzydzieści czy czterdzieści dni chyba, oni karmili go siłą, zęby mu wyłamywali, bili i tak dalej. Potem był, wiem, że był trzymany w karcerze, gdzie było okno otwarte, a to była zima. Ojciec był zdziwiony, że to wytrzymał, że nawet kataru po tym nie dostał. Przesłuchania, które były na nodze od taboretu… no, taka klasyka z Rakowieckiej.

Ale do dziś trwają dyskusje, czy ucieczka Mikołajczyka była właściwym krokiem, czy miała sens. Mój Ojciec, który w końcu siedział za Mikołajczyka, za współpracę z Mikołajczykiem, nigdy nie twierdził, że Mikołajczyk źle postąpił. A zapłacił za to całym życiem… Nigdy nie usłyszałam od Ojca zarzutu wobec Mikołajczyka, że uciekł, a akurat on miał prawo się wypowiedzieć, że ich zdradził, prawda? Stanisław Mikołajczyk jest przecież moim ojcem chrzestnym, to był bardzo bliski nam człowiek. Ojciec jakoś sobie poradził, nie dał się złamać, ale nie mógł pracować w swoim zawodzie i nie miał pracy, która byłaby adekwatna do jego kwalifikacji. Pracował najpierw w zakładzie przemysłu sportowego, znaczy jakieś tam kurtki szyli, potem robili lampy i armatury elektryczne. Potem w wiklinie, potem w spółdzielczości mleczarskiej czy coś, ale to wszystko tylko po to, by pracować, bo musiał pracować i utrzymać rodzinę. A przecież mógłby i powinien pracować na uniwersytecie czy w miejscu, gdzie jego kwalifikacje dałoby się wykorzystać. I do końca życia uważał, że wypadek samochodowy, w którym zginęła nasza siostra Zofia nie był przypadkiem, tylko że to było przygotowane, by go zastraszyć. Ale tego pewnie nigdy nie da się już wyjaśnić…

Nigdy nie został zrehabilitowany Z Wandą Nadobnik, dziennikarką telewizyjną, autorką filmów dokumentalnych, członkiem zarządu głównego SDP, córką Kazimierza Nadobnika, jednego z przywódców PSL w Wielkopolsce po wojnie, posła na sejm w latach 1947–1952, więzionego i torturowanego w latach 1950–1956, rozmawia Jolanta Hajdasz.

I od razu mówiłam, że to śledztwo skończy się umorzeniem, bo przecież panowie tak długo je prowadzą, więc myślę, że czekacie, żeby już wszyscy umarli. On nie zaprzeczył… i zakresie ich obowiązywania, to po prostu szału dostaję. Jakie były reakcje ludzi na aresztowanie Twojego Ojca? Ludzie oczywiście zachowywali się różnie, ale pamiętam przede wszystkim reakcje dobre, serdeczne. Na przykład na tej ulicy, na której mieszkaliśmy, był dentysta, miły, kulturalny pan. Przy jednej z wizyt zachowałam się skandalicznie, krzykiem, płaczem protestowałam, nie pozwalałam, by mógł mi cokolwiek zrobić, ani zastrzyku, ani przeglądu – nic, tylko awantura. Już po wyjściu od niego mama mi powiedziała z wyrzutem „Jak ty możesz tak się zachowywać? Przecież ten człowiek cały czas przyjmuje nas za darmo, bo wie, co się z ojcem dzieje, a ty taka niegrzeczna. Tak nie można…”. Nie wiem skąd ludzie wiedzieli, bo przecież mama nie chodziła i nie opowiadała sąsiadom, że Ojciec siedzi w więzieniu. A jak byłam w pierwszej klasie, to na lekcji pewnego razu pani pytała dzieci „Co robi twój tatuś?” i im bliżej była mojej ławki, tym bardziej się bałam, nie wiedziałam, co mam powiedzieć, a ona, gdy tylko podeszła do mnie, od razu powiedziała, że nie muszę odpowiadać, bo „Wandziu, nie musisz odpowiadać, bo ja wiem, że twój tatuś jest chory”. I dla mnie to była wielka ulga. Takie to były czasy stalinowskie, wszyscy się bali wszystkich. Twój dziadek, prof. Marcin Nadobnik, więzienie taty przypłacił życiem, zmarł przecież dwa dni po odwiedzinach syna w więzieniu we Wronkach. Tak, to było w 1953 roku, dzień przed sylwestrem. Ojciec już był po wyroku, siedział we Wronkach. Dziadek pojechał tam z mamą. Ojciec był po dwóch latach aresztu na Rakowieckiej, w czerwcu przeniesiono go do Wronek. Musiał wyglądać strasznie, bo dziadek dwa czy trzy dni po wizycie u niego dostał wylewu krwi do mózgu i zmarł.

widzeń. Te Wronki były koszmarne. Pamiętam olbrzymie bramy wejściowe i taką salę z kratami, bo pierwsze widzenie było przez kraty. Stanęłam przy tych kratach, zobaczyłam więźniów w więziennych ubraniach, bo kilkunastu ich czekało na widzenia. I nie mogłam rozpoznać swojego Ojca. Tłum kobiet z dziećmi, bo to żony jeździły przede wszystkim w odwiedziny. W sumie Ojciec siedział w więzieniu do 1956, wyszedł w czerwcu, a do domu wrócił trzy tygodnie przed Poznańskim Czerwcem, wcześniej była amnestia i zmniejszyli mu wyrok z 13 lat do ośmiu z uwzględnieniem tych odsiedzianych już sześciu. I przez to on do dziś – w mojej ocenie i w ocenie naszej rodziny – nigdy nie został prawdziwie zrehabilitowany, bo nikt nigdy nie stwierdził jednoznacznie, ze to śledztwo, tortury w więzieniu, wyrok, no i samo uwięzienie były niesprawiedliwe, że on nie zrobił niczego złego. Jak to nie został zrehabilitowany? Czy możesz to wyjaśnić? Nie jestem pewna, czy umiem dobrze to określić, ale Ojciec zawsze mówił, że te wszystkie rehabilitacje, które były przeprowadzone, to nie były prawdziwe rehabilitacje. Przecież on był niewinnie oskarżony o najcięższe przestępstwa, o zamach, o obalenie siłą ustroju, o agenturalną współpracę z konsulatem angielskim czy amerykańskim, a przecież Ojciec jako PSL-owiec wszystko robił legalnie. Ojciec był głównie zaangażowany w wybory i w referendum ludowe. W jakiejś książce IPN-owskiej przeczytałam, że nawet chcieli go zabić, bo już jechali do niego z bronią. W 1991 roku przyszło adresowane do Ojca pismo z prokuratury, bodajże okręgowej w Warszawie, żeby przyszedł na przesłuchanie w związku z tym, że siedział w więzieniu i z prowadzonym śledztwem w sprawie zbrodni komunistycznych. Zdziwiło mnie wtedy niepomiernie, że oni nie wiedzą, że Ojciec

FOT. Z ARCHIWUM WANDY NADOBNIK

Jaki wpływ na Twoje życie miało aresztowanie Twojego Ojca? Ogromne, chociaż wtedy, gdy go aresztowali, miałam cztery lata, a moja siostra trzy. Byliśmy wtedy nad morzem, na wczasach. To był rok 1950, 22 lipca. Panowie z UB przyjechali samochodem z Warszawy, aresztowali tego dnia zresztą jeszcze kilku peeselowców, w tym między innymi komendanta Batalionów Chłopskich Franciszka Kamińskiego, z którego dziećmi zresztą byłyśmy wtedy na tych wczasach. Mówi się, że małe dzieci nic nie pamiętają, ale to jest nieprawda. Pewne obrazy zostają w pamięci dziecka. Ja pamiętam moment aresztowania mojego Ojca bardzo wyraźnie.

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

FOT. JOLANTA HA JDASZ

6

Dziadek Marcin, babcia Bronisława Wanda i młody Kazimierz

To śledztwo trwało od 1992 r., zawieszono je zresztą szybko i wznowiono tuż po powstaniu IPN-u w 1999 r., czyli około roku 2000. I pierwsze wezwanie w związku z tym śledztwem dostałam w roku… 2013. Moja mama zmarła 10 lat wcześniej, nigdy nie zdążyli i nie chcieli jej przesłuchać. O co Cię pytano w tym śledztwie? Prokurator Paweł Karolak mnie pytał, czy wiem, kto Ojca prześladował w więzieniu. Ja mu odpowiedziałam, że nie wiem, kto Ojca bił, bo przecież ja to znam tylko z relacji, wiem tylko, jak Ojca w tym więzieniu zniszczyli. I od razu mówiłam, że to śledztwo skończy się umorzeniem, bo przecież panowie tak długo je prowadzą, więc myślę, że czekacie, żeby już wszyscy umarli i żeby nikogo to nie obchodziło. On nie zaprzeczył… I 31 grudnia, w sylwestra 2014 roku, umorzono to śledztwo w sprawie nie tylko mojego Ojca, ale nawet wszystkich zamordowanych, nie pamiętam nawet, ilu ich było.

Odwrócony taboret. Chyba każdy więzień Mokotowa o tym mówi. I ta lampa w prosto w oczy. I cały czas pisanie życiorysu, na okrągło. Jedno i to samo. Straszenie mojej mamy… Mama opowiadała, jak była wzywana na przesłuchania i jak kazali się jej rozwieść. I żeby ona, mama, była ich współpracownikiem… Oni przede wszystkim

Czego Ci życzyć w związku z Ojcem? Jak przywracać pamięć o nim? Dziś chodzi nam tylko o to, żeby wolna Polska uznała, że nasz Ojciec siedział niewinnie sześć lat w więzieniu. Sześć lat, a skazany był na trzynaście, to był najwyższy chyba wyrok ludowców w PRL-u i wszystko, całe oskarżenie było oparte na kłamstwie i całe życie mu zmarnowali. Chociaż nie wiem, czy to jest właściwe słowo, bo dzisiaj jesteśmy dumne z tego, że miałyśmy takiego wspaniałego Ojca. On nigdy nie doczekał się sprawiedliwości ani myśmy się nie doczekały sprawiedliwości i się nie doczekamy. Teraz podobno IPN prowadzi te śledztwa, to znaczy unieważnia tamte wyroki, ale ja naprawdę nie wiem, czy chcę jeszcze raz zaczynać to wszystko od nowa. Bo to jest zbieranie materiału, pisanie tym prawniczym językiem i te paragrafy, które muszą im się zgadzać… Czy ja chcę przez to przechodzić? Ale jednego jestem pewna: nigdy bym nie zamieniła życia na inne. Powtarzam, wszyscy jesteśmy dumni z naszego Ojca, Kazimierza Nadobnika. Może kiedyś i Poznaniacy będą o nim pamiętać? K

Kazimierz Nadobnik, ur. 25 lutego 1913 r. we Lwowie, poseł do Krajowej Rady Narodowej (1945–1947) i na Sejm Ustawodawczy (1947–1952). Syn prof. Uniwersytetu Poznańskiego Marcina Nadobnika. W 1939 roku walczył w wojnie obronnej Polski jako oficer WP. Do 1945 r. był więziony w Oflagu II C Woldenberg. W 1945 r. przez krótki okres zajmował stanowisko wiceprezydenta Poznania. Był wiceprezesem Zarządu Wojewódzkiego Stronnictwa Ludowego w Wielkopolsce oraz członkiem jego Rady Naczelnej. Zasiadał w Miejskiej Radzie Narodowej w Poznaniu (1945–1947). W 1945 r. został mianowany posłem do KRN. Dwa lata później uzyskał mandat posła na Sejm Ustawodawczy z okręgu Gniezno (z listy Polskiego Stronnictwa Ludowego). W latach 1951–1956 był więziony w areszcie śledczym na Rakowieckiej w Warszawie, potem w więzieniu we Wronkach, a na końcu we Wrocławiu. Zmarł 14 września 1981 roku w Warszawie.


CZERWIEC 2O19 · KURIER WNET

7

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

„Czekaliśmy na ten moment ponad 40 lat, ale doczekaliśmy się” – tymi słowami przewodniczący miejskiego Komitetu Obywatelskiego „Solidarność” powitał kandydatów do Sejmu i Senatu na przedwyborczym zebraniu w Książu Wlkp. 29 maja 1989 r.

Euforia i nieufność, czyli wybory ʼ89 Wspomina uczestnik kampanii wyborczej Henryk Krzyżanowski

Zostaję rzecznikiem… z telefonem Zacznijmy jednak od początku. W połowie kwietnia 1989 roku w Poznaniu powstał Komitet Obywatelski „Solidarność”, jeden z regionalnych komitetów powołanych decyzją KKW dla zorganizowania kampanii wyborczej strony solidarnościowej. Jak pamiętamy, wybory wyznaczono na 4 czerwca. Zostałem jednym z 69 członków komitetu i powierzono mi, m.in. ze względu na wykształcenie filologiczne, funkcję rzecznika. Przyjmując ją, nie przypuszczałem, że wchodzę w jeden z najbardziej intensywnych miesięcy w swoim życiu. Myślę, że Maciej Musiał, który został szefem sztabu wyborczego i faktycznym kierownikiem całej kampanii w Poznaniu, także nie miał takiej świadomości. Czasu było bardzo mało, na pół podziemna Solidarność wchodziła w wybory bez żadnego aparatu wykonawczego, a ja jako rzecznik prasowy – bez aparatu telefonicznego w domu (przypominam, że nie było wtedy telefonów komórkowych ani internetu). Ostatni problem dał się rozwiązać bezzwłocznie – ówczesny wojewoda wydał stosowne polecenie i w kilka godzin telefon, na który oczekiwałem od połowy lat siedemdziesiątych, został zamontowany. Uff, pierwsza wyborcza wygrana...

Znów pospolite ruszenie Co do aparatu wykonawczego Solidarności – pojawiał się on dosłownie

pojawiających się coraz częściej kores­ pondentów mediów zagranicznych, głównie rozgłośni radiowych. Dziennikarze krajowi nie pojawiali się, a mówiąc dokładniej, owszem, pojawiali się, ale nic z tego, czego dowiadywali się ode mnie, nie trafiało następnie na łamy ich gazet. Niektórzy wyraźnie z nami sympatyzowali i zawdzięczam im życzliwe podpowiedzi co do sposobu pełnienia mojej funkcji – byłem przecież kompletnym amatorem.

Cel: opisać przedwyborcze spotkania Jeszcze przed początkiem maja, czyli przed oficjalną rejestracją naszej siódemki, kampania wyborcza weszła na pełne obroty, czego wyrazem stały się przedwyborcze spotkania kandydatów. Codziennie odbywało się kilka takich spotkań nie tylko w Poznaniu, lecz także w licznych, często odległych miejscowościach województwa. Uważałem, że powinny być one przez nas rejestrowane i opisane – z jednej strony na doraźny użytek kampanii, a z drugiej jako świadectwo odradzania się życia politycznego. To były przecież pierwsze takie zebrania od ponad 40 lat w kraju o jednej z najstarszych w Europie tradycji demokracji! Ale kto miałby sie tym zająć? Nie był w stanie i nie zamierzał tego robić zespół prasowy KO, składający się z kilkorga dziennikarzy, głównie z prasy podziemnej z lat osiemdziesiątych. Oni zaczynali właśnie wydawać informator Komitetu Obywatelskiego w efektownej jak na tamte czasy formie czytelnego offsetu z czarno-białymi zdjęciami. Informator nosił zobowią-

Później, już w III RP, ilekroć czytałem komunały o Polakach „uczących się dopiero demokracji”, przypominały mi się przedwyborcze spotkania z kampanii 1989 i dyskusje na nich toczone. z ulicy. Jedną z najbardziej charakterystycznych cech tamtej kampanii był masowy napływ wolontariuszy zgłaszających się do wykonywania rozmaitych zadań niezbędnych dla prowadzonej akcji wyborczej. Można go porównywać jedynie z powstaniem wielomilionowego związku Solidarność dziewięć lat wcześniej. Wtedy i teraz mieliśmy do czynienia z arcypolskim zjawiskiem pospolitego ruszenia na hasło „Kraj w potrzebie”. Pierwszy z brzegu przykład to zbieracze podpisów na listach potrzebnych dla rejestracji każdego z kandydatów. Ich liczba jest trudna do oszacowania – przy kościołach było to blisko 1000 osób, zbierających zaś w zakładach pracy i miejscach zamieszkania ok. 250, przy czym wielu z nich tworzyło zapewne swoje własne zespoły kolporterskie, więc rzeczywista liczba zbierających podpisy musiała być znacznie wyższa. Z wstępnego podziału ról w ścis­ łym sztabie KO wynikało, że miałem zajmować się całością polityki informacyjnej. Jednak już na wstępie przekonałem się z dużą ulgą, że w mój zakres obowiązków nie wchodzą media elektroniczne. Zarówno nasze okienko w lokalnym radiu „Wybiera Solidarność” (trzy razy 15 min. dziennie), jak i w telewizji „Studio Solidarność” (7 minut dziennie) miały swój profes­ jonalny zespół dziennikarzy, którzy nie zaakceptowaliby zewnętrznej kontroli, do której nie miałem zresztą ani kompetencji, ani chęci. Nad całością spraw związanych z naszym udziałem w mediach elektronicznych czuwał fachowo Piotr Frydryszek, członek KO i mój przyjaciel ze studiów, późniejszy wieloletni prezes Radia Merkury. Piotr był wytrawnym radiowcem, za udział w Solidarności zesłanym do radiowego archiwum w latach osiemdziesiątych i doskonale orientował się w środowisku lokalnych dziennikarzy nam przychylnych. Do moich zajęć w tamtym czasie należało m.in. informowanie

• Jak spowodować, by handel z ZSRR był dla nas korzystny? • Jak zlikwidować gospodarcze upośledzenie wsi? Jak zapewnić kredytowanie rolników? • Co zrobicie, żeby zniknęły białe plamy z historii? Kiedy zostanie podana prawda o Katyniu? • Kiedy zostanie zarejestrowany NZS? To pytanie pojawiało się wszędzie, bez wątpienia dlatego, że trwał właśnie strajk studentów w tej sprawie. • Co zrobicie, żeby generał Jaruzelski nie został prezydentem? (Również i to pytanie padało na każdym spotkaniu). • Kiedy zostanie przywrócony prawdziwy samorząd terytorialny?

zujący tytuł „Głos Wolny” i miał profil w znacznej mierze publicystyczny. Nie wchodziło więc w rachubę jednoczesne zlecanie dziennikarzom informatora reporterskiej obsługi zebrań przedwyborczych. Taką zgodną opinię usłyszałem od nich na spotkaniu w lokalu na Starym Rynku, gościnnie użyczonym nam na potrzeby kampanii przez stowarzyszenie architektów. Okazało się to w efekcie okolicznością pomyślną, bo gdyby nasi publicyści posłuchali mojego apelu i zgodzili się pełnić rolę reporterów, zapewne tylko niewielka część spotkań przedwyborczych zostałaby obsłużona. W tamtym jednak momencie znalazłem się w kłopocie.

hymnu narodowego. A z drugiej strony, ci sami ludzie pytali z niepokojem kandydatów, których uważali za swoich (od tylu lat po raz pierwszy SWOICH), czy nie zawiodą i czy nie dadzą się oszukać, zastraszyć lub zdemoralizować. No cóż, długo by o tym dyskutować...

Zwycięstwo Nadszedł 4 czerwca i euforyczna noc z niedzieli na poniedziałek, gdy do naszego sztabu w Zamku wpływały stopniowo wyniki z kolejnych komisji wyborczych. Były jednoznaczne. Zwyciężyliśmy! Ogromna radość i ogromna ulga. Z tych pierwszych godzin tryum-

Nadszedł 4 czerwca i euforyczna noc z niedzieli na poniedziałek, gdy do naszego sztabu w Zamku wpływały stopniowo wyniki z kolejnych komisji wyborczych. Były jednoznaczne. Zwyciężyliśmy!

AUTORA FOT. Z ARCHIW UM

w następnych latach. Wśród autorów relacji jest więc późniejszy poseł na Sejm III RP, kilkoro profesorów wyższych uczelni, jest prawnik z najwyższej krajowej półki z epizodem minis­ terialnym, jest kilku przedsiębiorców z powodzeniem budujących niebawem wielkopolski kapitalizm. Zestaw młodych ludzi, który przyprawiłby o zawrót głowy zawodowych „łowców głów”. Widać Solidarność była wtedy firmą przyciągającą talenty. Dla mnie prawdziwym darem niebios było pojawienie się w redakcji na samym początku naszej kampanii Małgorzaty Bratek. Opozycjonistka jeszcze sprzed roku 1980, pieśniarka solidarnościowych songów, z doświadczeniem w wydawaniu podziemnej prasy, bystra obserwatorka i świetne pióro, w sposób naturalny została kimś w rodzaju sekretarza redakcji. Faktycznie kimś więcej, bo sama jeździła na zebrania i pisała barwne relacje, a gdy trzeba, szybko przepisywała teksty na maszynie oraz formatowała gotowe biuletyny do powielania. Bez Małgorzaty pewno nie dałbym sobie rady. A w każdym razie nie zdołalibyśmy obsłużyć aż 114 przedwyborczych spotkań.

Nasi reporterzy

Spotkania z wyborcami: Jak wyjść z komuny?

Od czego jednak są wolontariusze? Ogłoszony w siedzibie KO w Zamku nabór reporterów szybko zaowocował zespołem młodych (przeważnie) ludzi, którzy rozpoczęli towarzyszenie naszym kandydatom w ich wyborczych zebraniach. Procedura była taka, że na każde spotkanie jechał (często razem z kandydatami) reporter, który pisemną relację zostawiał następnie w redakcji „Biuletynu Informacyjnego” (tak nazwaliśmy nasze pisemko) na Starym Rynku. Biuletyn z relacjami ukazywał się co trzy dni i dostarczany był lokalnym mediom, które go chętnie brały i następnie całkowicie ignorowały, jeśli nie liczyć dosłownie kilku złośliwych wzmianek autorstwa dziennikarzy z prasy, jak ją wówczas nazywaliśmy, reżimowej. Chętnymi odbiorcami były lokalne komitety obywatelskie (powiatowe, miejskie czy dzielnicowe) oraz inne ogniwa solidarnościowej machiny wyborczej, która powstała dosłownie z niczego i w ciągu kilku tygodni rozrosła się do sporych rozmiarów. Takie widać było społeczne zapotrzebowanie. Kim byli reporterzy? Prawdę rzekłszy, lepiej spytać, kim mieli zostać

Skoro już o liczbach mowa, między pierwszym spotkaniem przedwyborczym 27 kwietnia a ostatnim w sobotę przed wyborami (nie było wtedy ciszy wyborczej), tych spotkań odbyło się łącznie aż 122, ponad trzy dziennie! Największą ich liczbę, to znaczy 45, odbył profesor Ryszard Ganowicz kandydujący do Senatu. Tyle samo zaliczył przyszły poseł Leonard Szymański. Oczywiście w większości uczestniczyło po kilkoro kandydatów, przy czym układając ich harmonogram staraliśmy się, aby wszędzie, oprócz przyszłych posłów, był także kandydat do Senatu. Spotkań z jednym tylko kandydatem było 28, w większości w zakładach pracy i liceach. Jednym z głównych organizatorów spotkań były parafie – prawie jedna czwarta odbyła się na placach przed kościołami bądź w salkach parafialnych. Istotnym elementem sprawozdań były pytania zadawane przez publiczność naszym kandydatom. Tylko zdecydowana mniejszość z nich dotyczyły spraw lokalnych, np. odszkodowań dla mieszkańców poznańskich Winograd poszkodowanych parcelacją swoich gruntów za symboliczne

odszkodowania czy elektrowni w Klempiczu. Ogromna większość to były pytania i wypowiedzi dotyczące fundamentalnych kwestii ustrojowych i jak najszybszego wyjścia z gnijącego systemu. Oto typowe przykłady: • Jaki jest sens wchodzić w demokrację na 35 procent? Czy nie boicie się, że was oszukają albo że sfałszują wybory? • Jak przywrócić wojsko i milicję społeczeństwu? • Czy wobec braku w Polsce kapitału, zamiast prywatyzować, nie lepiej uspołecznić gospodarkę przez akcjonariat pracowniczy?

Tę listę można by ciągnąć, a z wyliczenia powstałby katalog sprzeczności, z których składał się realny socjalizm, oraz problemów, z którymi lepiej czy gorzej miały się później borykać kolejne rządy III RP. Niewątpliwie treść tych pytań wskazuje na bardzo wysokie wyrobienie polityczne tamtego społeczeństwa. Później, już w III RP, ilekroć czytałem komunały o Polakach „uczących się dopiero demokracji”, przypominały mi się przedwyborcze spotkania z kampanii 1989 i dyskusje na nich toczone. Czy ktokolwiek z ich uczestników byłby skłonny głosować na dziwoląg taki, jak partia „Wiosna”? Pytanie retoryczne. Co charakterystyczne, nasi wyborcy podlegali dwóm pozornie sprzecznym emocjom. Z jednej strony, panował nastrój entuzjazmu, wręcz euforii, że oto nadchodzi wolność i pozbywamy się narzuconego kiedyś siłą systemu. Spotkania bardziej masowe z reguły kończyły się odśpiewaniem „Roty”, do dziś mającej w Wielkopolsce status

fu zapamiętałem jeden wstydliwy fakt. Dałem się ocenzurować PRL-owi! Jako rzecznik KO miałem skomentować na gorąco wynik wyborów dla lokalnej telewizji. Powiedziałem, że nasze zwycięstwo i równoczesna masakra studentów w Pekinie pokazują, że komunizm może odchodzić w przeszłość albo przez rozlew krwi, albo przez kartkę wyborczą. Redaktor, który na ogół był nam przychylny, powiedział: „Ach, to świetny komentarz! Ale czy mógłby Pan zamiast ‘komunizm’ powiedzieć ‘stalinizm’?” No i w euforycznym nastroju i pełen sympatii do otaczającego świata, zamiast odmówić, zgodziłem się. Do dziś się tego wstydzę. Nie pamiętam, o której dotarłem do domu w poniedziałek, po nieprzespanej nocy i kilkudziesięciu godzinach gorączkowej krzątaniny. Ach, wreszcie się wyspać! Czy przed położeniem się wyciągnąłem ze ściany wtyczkę mojego pięknego telefonu z czerwonego plastiku? Bardzo prawdopodobne... K

Reportaż z jednego ze spotkań przedwyborczych

J

Biuletyn Informacyjny nr 9, Spotkanie w Chludowie 25 maja w domu Księży Werbistów z Ryszardem Ganowiczem, Januszem Ziółkowskim i Leonardem Szymańskim

ak zgodnie twierdzą wszyscy nasi kandydaci – takiego przyjęcia nie zgotował im jeszcze nikt! Na rogatkach na samochody z gośćmi czekała zmotoryzowana banderia złożona z dwu motocyklistów z narodowymi flagami, która na światłach i sygnale, wzdłuż bogato oplakatowanej drogi wprowadziła kandydatów do Chludowa. Przy wejściu na teren Księży Werbistów straż honorową pełnili młodzi strażacy w galowych mundurach. Kandydatów powitał Ksiądz Rektor oraz przewodniczący KO w Chludowie. Kiedy goście pojawili się na placyku przed dworkiem, chludowska orkiestra dęta (chlubiąca się długoletnią tradycją) powitała ich uroczystym marszem oraz hymnem narodowym. Licznie zgromadzeni gospodarze (ok. 400 osób na 1500 mieszkańców) gorąco powitali przybyłych. Zanim rozpoczęto spotkanie, wszyscy zgromadzeni wzięli udział w nabożeństwie majowym. Nas­ tępnie nasi kandydaci zajęli miejsca na trybunie udekorowanej wielkim napisem na biało-czerwonym tle: „SOLIDARNOŚĆ – TAK”. Przedstawienia kandydatów dokonał opiekun duchowy Solidarności w Chludowie, o. Bajer. Następnie zabrał głos R. Ganowicz. Stwierdził, że program Solidarności jest programem wytyczającym drogę do odzyskania wolności przez każdego, przy czym dla jego spełnienia niezbędne jest nabranie pewności, że bardzo dużo może jednostka, mała grupa, wspólnota wsi czy dzielnicy. „Musi powrócić wiara w moc sprawczą bardzo małych grup, w możliwość odzyskania naszych małych ojczyzn”. Ganowicz wspomniał z uznaniem o aktywnej postawie Chludowian i działaniu na rzecz ziemi, którą w 1960 r. odebrano tutejszym chłopom i przyłączono do pobliskiego poligonu. Wspomniał również o walce mieszkańców o zlikwidowanie wielkiego wysypiska śmieci na ich terenie.

Następnym mówcą był J. Ziółkowski, który m.in. wspominając Romana Dmowskiego – ongiś właściciela Chludowa – powiedział: „Chciał on nauczyć Polaków myślenia patriotycznego. (...) To, co mamy dzisiaj, jest swoistym zwycięstwem zza grobu Romana Dmowskiego. (...) Polska musi stać się krajem suwerennym, gdzie władzę sprawuje naród, gdzie władza, jeśli nie spełnia jego oczekiwań, musi odejść”. Jako ostatni zabrał głos L. Szymański, który skupił się na kwestii odrodzenia polskiej pracy. Podał przykłady sprzed wojny, kiedy to produkty polskie były znane z wysokiej jakości, i powiedział: „Praca niewolnicza nigdy nie jest wydajna (...) Przed wojną jako pierwsi w Europie wprowadziliśmy 46-godzinny tydzień pracy, a po wojnie jako ostatni wprowadzamy dopiero wolne soboty”. Po tych wystąpieniach głos zabrał starszy mieszkaniec Chludowa, który tak zwrócił się do kandydatów: „Zwracam się do Was już jako senatorów i posła, i chciałbym, byście pamiętali, że Waszym obowiązkiem jest pamiętać o nas, którzy Was dzisiaj popierają, którzy będą na Was głosować. Popatrzcie na ten lud i pamiętajcie, że będziecie pracować właśnie dla tych ludzi – miejcie to na sumieniu”. Ten sam mówca podjął również problem emerytur i rent dla rolników. Zadawano następne pytania, m.in. o to, czy w czasie trwania nowej kadencji Sejmu doczekamy się drugiego „Cudu nad Wisłą”. Odpowiadając, J. Ziółkowski powiedział: „W naszej historii tych cudów było wiele – choćby wybór polskiego Papieża – co by było, gdyby w naszym narodzie go nie było? Drugim cudem był Gdańsk i polski elektryk, który przeskoczył mur i wskoczył do historii”. To niezwykłe, trwające ok. 2,5 godz. spotkanie zakończyło się ok. 22:30 odśpiewaniem „Boże, coś Polskę”.


KURIER WNET · CZERWIEC 2O19

8

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

W

każdym razie najstarszy Polak-antysemita nie wyssał antysemityzmu z mlekiem matki – jego brak życzliwości wobec Żydów wynikał raczej z osobistych doś­ wiadczeń. W pełni wykształcony, nowoczesny polski antysemityzm pojawił się dopiero z chwilą upadku I Rzeczpospolitej. Pozbawieni własnego państ­ wa Polacy zostali dosłownie wdeptani w ziemię, ale nowa sytuacja była równie wielkim szokiem dla społeczności żydowskiej. Żydzi zostali pozbawieni dotychczasowych swobód i przywilejów, nadano im nazwiska, kazano płacić podatki i zmuszano do służby wojskowej. Szybko jednak zorientowali się, że nowa sytuacja stwarza także nowe możliwości, które natychmiast wykorzystali. Np. można było kupić majątki ziemskie konfiskowane polskiej szlachcie po pows­taniach czy inwestować posiadane kapitały w rozwój handlu ze swoimi ziomkami ze stolic państw zaborczych. Społeczność żydowska okazała się niesłychanie ekspansywna gospodarczo i prężna demograficznie, co prowadziło do kolizji interesów z Polakami, którzy oprócz ucisku ze strony zaborców musieli stawić czoła żydowskim współobywatelom. Oprócz konfrontacji równolegle przebiegał proces pozys­kiwania dla polskości części żydowskich elit, które wniosły piękny wkład w naszą kulturę – i o tym nie wolno nam zapominać. Konflikty polsko-żydowskie dob­ rze przedstawia wydana w 1939 roku we Lwowie broszura pt. Matejko a Żydzi. Współcześni fachowcy określiliby pewnie tę pracę drukiem antysemickim, jednak tekst jest ciekawy ze względu na opis stosunków (nie najlepszych) między Polakami a Żydami w Galicji pod koniec XIX wieku: „Kto zna stosunki panujące w drugiej połowie XIX wieku w zaborze austriackim, ten wie, na co narażała się jednostka, która ośmieliła się przeciwstawić coraz bardziej wzmagającemu zalewowi żydowskiemu. Żydzi opanowują w tym czasie nie tylko przemysł i handel, ale wciskają się do wszystkich partyj i ugrupowań politycznych, nie wyłączając konserwatys­ tów, dzięki czemu żadne ze stronnictw

nie próbowało nawet zająć się poważniej kwestią żydowską. Żydzi ująwszy w swe ręce wszystkie dziedziny życia społecznego, mogli bez trudu każdego niewygodnego sobie człowieka zniszczyć moralnie i materialnie. (...) Toteż w tych smutnych czasach niewielu znajdziemy ludzi, którzy mieli odwagę przeciwstawić się inwazji żydowskiej, a do tych nielicznych należy Jan Matejko, największy malarz polski na przestrzeni dziejów. (...) Bezpośrednim powodem ostrego wystąpienia Matejki przeciwko Żydom było oszustwo, jakiego dopuścił się student szkoły Saul Wahl w celu uzyskania konkursowej nagrody pieniężnej (przedstawił on do konkursu nieswoją pracę – przyp JM). Ten brak skrupułów moralnych oburzył do głębi Matejkę, który do spraw związanych ze sztuką odnosił się z czcią niemal religijną i od drugich wymagał podobnego postępowania”.

C

ały incydent opisał sekretarz malarza Marian Gorzkowski, którego pamiętnik jest rzadkością bibliograficzną, bo cały nakład został wykupiony i zniszczony przez biografów Matejki. Artysta podczas mowy inaugurującej rok szkolny 1882 w krakowskiej Szkole Sztuk Pięknych, zwracając się do studentów-Żydów, powiedział nierozsądnie zbyt ostre słowa: „A wy, uczniowie Hebrajczycy, pamiętajcie, że sztuka nie jest hand­ lową, spekulacyjną robotą, lecz pracą w wyższych celach ducha ludzkiego, w miłości Boga z miłością kraju złączoną. Jeśli wy chcecie tylko w naszym artys­tycznym zakładzie nauczyć się sztuk pięknych dla spekulacji, a nie czuć ani wdzięczności dla kraju, ani żadnych dla niego obowiązków; jeśli wy, żyjąc w naszym kraju od wieków, nie poczuwacie się do szlachetniejszych dla kraju naszego uczynków ani nie chcecie być Polakami, to wynoście się z kraju, idźcie od nas tam, gdzie nie ma żadnej ojczyzny ni wyższych uczuć miłości kraju, ni wyższych cnót ludzkich w miłości ziemi poczętych” („Czas” 1882, nr. 248). Reakcją na słowa Matejki był „jawny i głośny protest przeciw przemówieniu p. Dyrektora jako naruszającemu godność

Wielkopolska Izba Gospodarcza

Konferencja DIGITAL IMPACT Wyzwania digitalizacji

W

dniach 9 i 10 maja br. odbyła się kolejna edycja konferencji poświęconych najważniejszym wyzwaniom współczesnego biznesu, organizowanych przez Polską Izbę Biznesu – Wielkopolską Izbę Gospodarczą; tym razem pod hasłem DIGITAL IMPACT. Wyzwania digitalizacji. W konferencji wzięli m.in. udział: wiceminister przedsiębiorczości i technologii Tadeusz Kościński oraz poseł na Sejm RP Bartłomiej Wróblewski. Patronat honorowy nad wydarzeniem objął Wojewoda Wielkopolski. Pierwsza część – bankiet w murach obiektu Młyńska 12 – okazał się znakomitą okazją do mniej formalnych rozmów w gronie członków, przyjaciół, partnerów strategicznych i osób zainteresowanych działalnością Izby. Wieczór uświetnił występ kwartetu smyczkowego Sonore.

Część konferencyjną w Bazarze Poznańskim prowadził Antoni Krokowicz, a mowę otwierającą wygłosił Tomasz Zdziebkowski – Przewodniczący Rady Izby i lider sekcji Ekonomia i Zarządzanie, odpowiedzialnej za organizację konferencji. Następnie głos zabrał Tadeusz Kościński, który mówił m.in. o potrzebie integracji interesariuszy rynku i budowy spójnego ekosystemu na potrzeby Przemysłu 4.0, dla wsparcia cyfrowej transformacji polskiego przemysłu. Po jego wystąpieniu nastąpiła prezentacja Izby, którą poprowadził Prezes PIB-WIG Tomasz Desko. Pierwszym prelegentem był dr Marcin Mrowiec – główny ekonomista banku Pekao SA. Wygłosił on bogato ilustrowany wykład zatytułowany: Wyzwania i szanse gospodarki Polski w kontekście rewolucji cyfrowej

N

Kiedy narodził się pierwszy polski antysemita – nie wiadomo. Czy był to ten utrwalony w scenie z drzwi katedry gnieźnieńskiej, na której św. Wojciech wykupuje niewolnika z rąk kupca żydowskiego?

Kłopoty Matejki Jan Martini całej społeczności i wyrządzającemu jej ciężką i nieuzasadnioną krzywdę”, który opublikowali na łamach „Czasu” prominentni przedstawiciele środowisk żydowskich. Jeden z autorów protestu – adwokat Eibenschutz – spotkawszy sekretarza Szkoły Sztuk

Józefa Mochnackiego. Przed sądem oskarżony „poszedł w zaparte” („protestuję najmocniej, jakobym wyraz ten stosował do mistrza naszego, nigdy na myśli nie miałem go obrazić”), ale przyznał, że wypowiedział słowa: „Zobaczysz pan, że potomność wyżej

Dziś do dobrego tonu należy wyrażanie się o Matejce cokolwiek lekceważąco. Natomiast Siemiradzki ma niezmiennie „znakomite recenzje”. Pięknych Gorzkowskiego, zaczął wykrzykiwać: „To ten wasz łajdak Matejko myśli sobie wygadywać na Żydów, my go nauczymy, my mu pokażemy, my mu damy, my go pod Siemiradzkiego podkopiemy!”. Matejko pozwał Eibenschutza, a jako swojego rzecznika powołał znakomitego prawnika

postawi Siemiradzkiego nad Matejkę, bo tamten nikogo nie obraził”. Po zez­ naniach świadków, które wypadły dla oskarżonego druzgocąco, sąd skazał Eibenschutza na 150 zł kary z zamianą na 10 dni aresztu, a do wygrania sprawy przyczyniła się błyskotliwa mowa Józefa Mochnackiego.

– spojrzenie makroekonomiczne. Powiedział m.in., że „Polska może poszczycić się najdłuższym w krajach OECD okresem nieprzerwanego wzrostu gospodarczego, skala ekspansji PKB zaś jest największa wśród

krajów postkomunistycznych”. Jednak polskie firmy inwestują stosunkowo niewiele i odstają od innych państw europejskich, jeśli chodzi o wykorzys­ tanie technologii cyfrowych. Niski jest również w Polsce poziom robotyzacji.

Tryptyk nowoczesno-postępowy Danuta Moroz-Namysłowska Wolność słowa

Nowoczesność

Mówią, mówią, mówią od rana do nocy, wbijają tysiące gwoździ w deski naszych głów... Jednak wciąż niedostatecznie wolni, szukają „pomocy” poza Polską, co ich żywi – lecz nie jest z ich snów... Wrzeszczą zestresowani, owinięci kłamstwami, wchodzą w intrygi, zdradami nie gardzą; biorą obce nagrody w blasku kamer... a pod stołem „wziątki”. Więc warto zapytać: czy wolność dla was – to z nas krwawe jatki?

Czym jest - nikt nie umie określić, każdy inaczej ją wyobraża, więc ona - sobą zachwycona – bryluje w mediach, peroruje i oskarża... Na Boga pluje, choć On według niej nie istnieje, ale są Wierni - więc im godność odebrać trzeba... i nadzieję. Walczy o aborcję – jako o kobiet Zbawienie, bo akurat to zabicie dziecka jest wyzwoleniem... Przede wszystkim nienawidzi m a t e k, bowiem według gender study, z nimi kontakt bliski dziecko zatruwa już przy piersi

i od kołyski. Najlepiej więc dzieci powierzyć ekspertom – latarnikom, a rodziców ponumerować, zamknąć w obozach... i po krzyku.

Postęp Postęp idzie jak taran i jak wąż się wślizguje, postęp nie przebiera w słowach i się nie patyczkuje... Postęp – to przecież pieniądz (nieważne, czy czarny, czy uczciwy – niekiedy za samo pytanie możesz nie ujść żywy)... Więc trup się ściele gęsto w n a u k ę się postęp przyobleka, lecz zanim cokolwiek zbuduje, zniszczy w ludziach człowieka.

azajutrz do mieszkania prawnika udali się uczniowie Matejki, w imieniu których podziękował student Jan Styka („Szanowny mecenas, broniąc Mistrza, bronił i czci narodowej”). Tekst śmiałego wystąpienia Mochnackiego został wydrukowany w drukarni Brockhausa w Lipsku. Niestety cały nakład niewielkiej broszury został skonfiskowany i zniszczony, co świadczy, że wpływy lobby żydowskiego swobodnie przekraczały granice państw. Niemniej mowa się zachowała, warto więc przytoczyć niektóre jej fragmenty: „Za cóż rzuciło się żydost­wo na Matejkę? Przyczyną była owa mowa inauguracyjna, która powinna udzielać uczniom wskazówek i napom­nień pedagogicznych co do usterek, jakieby przełożony spostrzegł między uczniami. Upomniawszy wszystkich, aby się oddawali sztukom pięknym nie dla spekulacji, lecz dla wyższych celów, zważywszy dalej, że na 800 tysięcy Żydów zaledwo jest 50 tysięcy pracujących (w b. Galicji), a reszta nie chce pracować, żyjąc ze spekulacji i pracy cudzej, że więc uczeń Żyd ma w codziennym życiu swoim jak najgorszy przykład. (...) Gdzież tu rzuca Matejko zarzewie waśni politycznej, gdzie sieje ziarno niezgody?... Żalicie się, że wam odmówił polskości i uważa was za odrębną społeczność. Matejko tej kwestii nie dotknął. Wy sami w proteście wyrażacie się, że Matejko dotknął waszą społeczność, sami więc się oddzielacie. Wasze talmudy, chajdery, wasza solidarność dla nas zgubna czyni was odrębnymi, wielu nawet podpisanych w proteście nie umie po polsku. Twierdzicie, że ojcowie wasi żyli na tej ziemi, oj! czuli też to nasi ojcowie, czuli!... Ale każdy gdzieś żyć i umierać musi, czyż to daje prawo do obywatelstwa?” (…) „Zasługi i krew za Ojczyznę przelana nadaje obywatelstwo. Takie obywatelstwo nabyli u nas Ormianie. Z daleka przybywających, przyjęto ich gościnnie jak i Żydów. Zachowali swój obrządek jak i Żydzi, lecz imiona ich wspominamy z czcią, imiona, które chlubnie na kartach naszej historii zapisali. Żydzi otoczeni przywilejami swobodnie się rozwijali, a czy zostali dobrymi obywatelami Polski? A po rozbiorze Polski jaką odegraliście rolę? Po 1848 roku w wasze

Dr Mrowiec podkreślił, że digitalizacja stanowi nie tylko wyzwanie, ale też wielką szansę – potencjał wynikającego z niej wzrostu gospodarczego jest olbrzymi, a Polscy informatycy należą do najlepszych na świecie! Jes­ teśmy drugim państwem na świecie pod względem medali zdobywanych na międzynarodowych olimpiadach informatycznych oraz trzecim w rankingach najlepszych programistów. Następny prelegent, dr hab. Grzegorz Mazurek, prof. Akademii Leona Koźmińskiego, w swojej prezentacji pt. Transformacja cyfrowa – wyzwanie technologiczne, menedżerskie czy marketingowe? poruszył tematy nieskończonych możliwości, jakie daje rozwój cyfrowy, oraz zagrożeń i szans, które także niesie. Zdaniem mówcy, firmy, które potrafią umiejętnie korzystać z nowych narzędzi, szybko zostawią w tyle swoich konkurentów, którzy tego nie potrafią. Profesor podkreślił, że transformacja cyfrowa to również zmiana kulturowa, która może oznaczać odejście od długotrwale projektowanych modeli i procesów

ręce zagarnięty handel i przemysł, a czy odwdzięczyliście się za to krajowi?”. W tym momencie interweniował prowadzący sprawę sędzia Paszyński: „Proszę pana mecenasa trzymać się, o ile możliwości, przedmiotu i pominąć historyczne wywody”. Mochnacki kontynuował: „Gdy my pogrążeni jesteśmy w śnie narodowym, to Jan Matejko tymczasem maluje nam naszą świetną przeszłość, kołysze nas, byśmy śnili mile i pięknie aż do naszego zbudzenia narodowego. Aby spełnić to zadanie, on z poświęceniem majątku, jakiby mógł zebrać, gdyby chciał nie zasklepiać się w studiach historii naszej i zamaczać swój pędzel w farbie kosmopolityzmu, on tylko polskie i dla Polski tworzy dzieła. I tego to męża nazwał dr Eibenschutz łajdakiem?”

W

krótce na Matejkę spadł cios z Rosji. Bankier Rosenblum opublikował w warszawskich gazetach (żydowskich i polskich) protest potępiający w ordynarnych słowach malarza, co z kolei spotkało się z ostrą repliką red. Jana Jeleńskiego w antysemickiej „Roli”. Matejko, dowiedziawszy się o artykule, napisał do Jeleńskiego: „Z nadesłanego mi uprzejmie nr. 4 czasopisma „Rola” dowiedziałem się o otwartym liście p. Rosenbluma, który podobnie jak i inni jego współwyznawcy, z wielkim zuchwalstwem i arogancją odzywają się o wszystkim i o wszystkich. Ustępstwa nasze na każdym kroku i na każdym miejscu, wielki upadek ducha. Brak energii, ospałość w sprawach społecznych oraz bierne, powiedziałbym nawet służalcze poddanie się wpływom hebrajskim spowodowały, że wyznawcy Talmudu mają nas już dzisiaj za trupów chodzących, nad którymi wolno się nawet i znęcać, są to przerażające następstwa naszego bezwładu i ospałości”. Dziś w kręgach znawców i koneserów do dobrego tonu należy wyrażanie się o Matejce cokolwiek lekceważąco. Natomiast Siemiradzki (uchodzący w Rosji i na Ukrainie za malarza... rosyjskiego!) ma niezmiennie „znakomite recenzje”. Wygląda na to, że późne wnuki Eibenschutza i Rosenbluma zrealizowały testament swych antenatów... K

biznesowych, na których przedsiębiorstwa dotychczas się opierały. Ostatni wykład, pt. Sztuczna inteligencja – nieuchronna konsekwencja cyfryzacji, przeprowadził prof. Roman Słowiński – wiceprezes PAN, światowy ekspert w dziedzinie inteligentnych systemów wspomagania decyzji. Podjął się on trudnego tematu związanego z możliwością „uczłowieczenia” sztucznej inteligencji. Podkreślił, że postęp technologiczny wymaga wzrostu samego człowieka, nie tylko w zakresie jego wiedzy, ale także ducha, który wspomaga rozpoznanie dobra i zła. Po trzech wykładach teoretycznych nastąpiła część praktyczna, w której firmy: Edisonda, Umownik.pl oraz Macopedia przedstawiły studia przypadków. Konferencja DIGITAL IMPACT. Wyzwania Digitalizacji, druga z cyklu konferencji poświęconych najważniejszym zagadnieniom ekonomicznym, jest kontynuacją obranej przez Izbę misji wspierania rozwoju firm członkowskich oraz wkładu w poprawę warunków rozwoju przedsiębiorczości w Polsce. K

Limeryk o ośle Henryk Krzyżanowski Pierwsza wersja jest dość dokładnym tłumaczeniem. A w drugiej ujawniam, niespo­ dziewanie dla samego siebie, swoje ciągoty prounijne. Kto by pomyślał...

There was an Old Man of Madras, Who rode on a cream-coloured ass; But the length of its ears, So promoted his fears, That it killed that Old Man of Madras.

Starszy gość kremowego miał osła co miał uszy jak Wikingów wiosła. Tak się tym gryzł bez przerwy, że wysiadły mu nerwy... Dziś już trawka na gościu wyrosła.

Wozi pizzę osioł, co ma ksywę Zakręcony – bo ma uszy krzywe. Ryzyko oczywiste, że zahaczy cyklistę. Wydaj, Unio, oślą dyrektywę!


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.