Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 59 | Maj 2019

Page 1

Niebo chodzi po ziemi

K R K‒ U U‒ R R ‒ II ‒ E E‒ R

Nr 59 Maj · 2O19

G

Prawosławni nazywali go „duszochwatem”, czyli „łowcą dusz”. Jego ciało bolszewicy umieścili jako rekwizyt w muzeum ate­ izmu w Moskwie. Miało ośmieszać katolicki zabo­ bon, ale nieoczekiwanie dla komunistów, stało się celem pielgrzymek i przyczyną nawróceń, także prawosławnych. Katarzyna Purska USJK w stulecie odzyskania niepodległości przy­ pomina postać patrona Pols­ki, św. Andrzeja Boboli.

A

Z

E

T

A A

N

I

E

C

O

5 zł

D

Z

w tym 8% VAT

I

E

N

N

A

Redaktor naczelny

D

obrej zmianie nie jest łatwo rzą­ dzić, szczególnie w przeddzień wyborów. Z jednej strony totalna opozycja, z drugiej Konfederacja. To­ talna opozycja od dawna przyprawia aktualnej władzy gębę nacjonalistów i populistów, próbujących wprowadzić rządy autorytarne, pozbawionych em­ patii, zdolności rządzenia, bezwzględ­ nych, pazernych, kłamców, nietoleran­ cyjnych i antysemitów. Według Konfederacji zaś najważ­ niejsza cecha obozu rządzącego to wiernopoddańcza służalczość wobec diaspory żydowskiej. Kiedy PiS opę­ dza się jak od natrętnej muchy od po­ dejrzenia o antysemityzm, konfederaci krzyczą o diasporze; kiedy dla odmiany chce pokazać, że żadnej diasporze nie służy – słyszy krzyk o antysemityzmie. Totalna opozycja (KE Biedroń) i Konfederacja – te dwie siły – chcą poz­bawić PiS władzy. Celem pierwszej jest budowa ponadnarodowego impe­ rium, które dziś nazywa się Unią Euro­ pejską i gdzie miejsce normy zajmuje ideologia związana z ruchem LGBT. Kon­ federacja jest tego przeciwieństwem. Cel przez nią deklarowany to państwo narodowe, oparte na rodzinie i wartoś­ ciach chrześcijańskich. Konfederacja nie ma szans na prze­ jęcie władzy. Może doprowadzić jedy­ nie do odsunięcia PiS od rządów. Nie twierdzę, że PiS powinien mieć monopol na władzę. Wiele decyzji, zjawisk czy roz­ wiązań systemowych mi nie odpowiada, ale rządy totalnej opozycji będą gorsze. Nie chcę euro, nie chcę LGBT w szkołach, nie chcę przekazywania kolejnych kom­ petencji do Brukseli i nie chcę wpisywa­ nia do konstytucji przynależności do UE. Popieram premiera Mateusza Morawiec­ kiego, który zamierza wydobyć polską gospodarkę z peryferii do podmioto­ wości. Konfederacja, jeśli osiągnie suk­ ces, doprowadzi do dalszego osłabiania naszej suwerenności. Niestety dobra zmiana ma niezwyk­le groźnego przeciwnika. Nie oblega on twierdzy, ale jest w jej środ­ ku. Tym wrogiem są pojawiające się w różnych instytucjach i działaniach buta, pycha, niekompetencja i brak szacunku dla ludzi. Z wielu środowisk docierają do mediów WNET takie skar­ gi, i to od zwolenników dobrej zmiany. Wybory europejskie tuż, tuż i już wielkich korekt zrobić się nie da, jed­ nak jeśli PiS nie wprowadzi ich przed jesiennymi wyborami, może przegrać z samym sobą. Ale, ale! Cieszymy się, ze Radio WNET ma 10 lat i zapraszamy na Jar­ mark WNET 25 maja. K

O germańskich źródłach nacjonalizmu ukraińskiego (i) Wielki lud Ukrainy od wieków formuje swoją samostijnost w opozycji do Turcji, Polski i Rosji. Milczy się o tym, jak te procesy były i są wzmac­ niane lub sterowane przez germańskie mo­ carstwa Europy. Stanis­ ław Orzeł przypomina epizody historyczne, pomagające zrozumieć znaczenie tych inspiracji dla kształtowania się nac­ jonalizmu ukraińskiego.

Upadek czy „upadek”

komunizmu?

Krzysztof Skowroński

ŚLĄSKI KURIER WNET

Krajobraz po strajku Szefostwo ZNP wyrzuciło do ko­ sza wieloletni trud wychowaw­ czy nauczycieli i rodziców. Po­ kazało młodym ludziom, że o swoje korzyści należy walczyć bezwzględnie. Zbigniew Kop­ czyński podsumowuje strajk pedagogów.

Zbliża się 30 rocznica dnia, który pewna aktorka – blondynka – ogłosiła zakończeniem komunizmu w Polsce. Ponieważ dzień ten został uznany przez licznych myślicieli za naj- 2 bardziej znaczące wydarzenie w tysiącletniej historii Polski, z pewnością w dziesiątkach artykułów poddane zostaną szczegółowej analizie przemiany społeczne, polityczne Nowe, czyli stare i gos­podarcze ostatnich 30 lat. po botoksie

J

a zaś tym razem chciałem się skupić na moim indywidual­ nym „trzydziestoleciu”, ze szcze­ gólnym uwzględnieniem proce­ su wychodzenia z „matriksu”, w którym się znalazłem – zresztą w to­ warzystwie milionów rodaków. Wielu z nich, „nabitych w bańkę” informa­ cyjną, prawdopodobnie nigdy się nie wyzwoli. Pochodząc ze środowiska niedo­ mordowanej inteligencji lwowskiej są­ dziłem, że jestem odporny na miaz­ maty komunizmu (lwowiacy poznali komunizm w najczystszej formie 5 lat przed resztą Polski), a moja matka – historyczka – na bieżąco korygowała mi „wiedzę” zawartą w podręcznikach do historii autorstwa Heleny Michnik (z „tych” Michników). Uczyli mnie w większości przedwojenni nauczycie­ le, którzy oprócz przekazywania wiedzy potrafili nauczyć logicznego myślenia i rozumienia związków przyczynowo­ -skutkowych.

Jak dałem się uwieść red. Michnikowi i jego drużynie? Aby odpowiedzieć na to pytanie, warto nakreślić rys historyczny. Komuniś­ci zawsze wiedzieli, że „na początku by­ ło słowo” i doceniali wagę infor­macji. Jednak pod koniec lat pięćdziesią­ tych toporna propaganda autorstwa Żdanowa zaczęła tracić skuteczność. Dlatego polecono szefowi KGB Sze­ lepinowi opracowanie nowej strate­ gii informacyjnej. Nowe założenia „prop-agit” zostały zatwierdzone na jednodniowym 28 Kong­resie KPZR w dniu 6 I 1961 roku jako element III Programu Partii. Był to najważniej­ szy program sowieckiej partii komu­ nistycznej, bo jego skutki wciąż trwają (jest realizowany do dziś, choć nie ma już ZSRR ani partii komunistycznej). Zrezygnowano w nim z brutalnych re­ presji, jako nieefektywnych środków kontroli populacji, na rzecz „zarządza­ nia post­rzeganiem” i rozwoju agentu­ ry. Niepomiernie miała wzrosnąć rola funkcjonariuszy medialnych – dzienni­ karzy zatrudnionych przy przetwarza­ niu informacji (dezinformacji) służą­ cych do manipulacji medialnych. W Polsce w ramach nowej stra­ tegii w 1969 roku oddano do użytku Centrum Radiowo-Telewizyjne w War­ szawie przy ul. Woronicza. Zgodnie

Jan Martini

z uchwałą Komitetu Centralnego PZPR, telewizja miała stać się głównym medium „umacniającym zaufanie spo­ łeczeństwa do partii i władzy ludowej”. Jednak u nas komuniści nie mieli mo­ nopolu na informację, gdyż Polacy po­ wszechnie słuchali radia Wolna Europa. Dzięki temu w latach osiemdziesiątych oficjalne media utraciły resztki możli­ wości oddziaływania na społeczeństwo i stały się kompletnie bezużyteczne jako kanał komunikacji między rządzący­ mi a rządzonymi. Wyrazem tego były tłumy demonstracyjnie spacerujących na ulicach o godzinie 19.30, w czasie emisji „Dziennika Telewizyjnego”. Aż nadszedł rok 1989, a wraz z nim znie­ sienie cenzury, powstanie „pierwszej niekomunistycznej gazety między Łabą a Pacyfikiem” i rozpasany pluralizm medialny. Pluralizm dość szybko się skoń­ czył – pisma opozycyjne, nawet dob­ rze sprzedające się, nie były w stanie przetrwać bez reklam, których dys­ trybucja odbywała się przez tzw. domy mediowe, kierujące strumień pieniędzy do właściwych tytułów. Funkcjonariu­ sze przygotowujący pierestrojkę sku­ tecznie zabezpieczyli swój monopol informacyjny, ponieważ wiedzieli, że panowanie nad przestrzenią medialną jest niezbędne do osiągnięcia celów politycznych. Dlatego gen. Kiszczak w 1990 roku mógł mówić: „naszych przeciwników politycznych medialnie wdepczemy w ziemię”. Ale tego wów­ czas nie wiedzieliśmy. Ponadto błędnie sądziliśmy, że najbardziej zwalczani przez komunistów jako „ekstrema” Ku­ roń i Michnik są antykomunistami. Nie zorientowaliśmy się, że zwalczanie mo­ że służyć uwiarygodnieniu – i to było wielkim osiągnięciem organizatorów pierestrojki. Jako człowiek światły, w świecie bywały, nisko ceniący zaściankowość, zacofanie, parafiańszczyznę i ciasno­ tę horyzontów, a w dodatku będący długoletnim czytelnikiem „Tygodnika Powszechnego” (który pełnił rolę pis­ ma koncesjonowanej opozycji), sta­ nowiłem idealny target dla Michnika i jego kompanów. Nic dziwnego, że wpadłem w łapy redaktora – destruk­ tora polskiej wspólnotowości, piewcy indywidualizmu i otwartości (a po­ chodzącego z bardzo hermetyczne­ go środowiska), który zajął miejsce Jerzego Urbana w roli wychowaw­ cy Polaków. Nastąpił ciemny okres

mojego życiorysu – zostałem czytel­ nikiem „Gazety Wyborczej” (kto nie był, niech pierwszy rzuci kamieniem). Muszę jednak stwierdzić, że antypol­ skie i antykatolickie trendy tego pisma były wprowadzane metodą salami, tak że czytelnicy dopiero po jakimś czasie orientowali się, dokąd prowadzi ich Redaktor. Mnie zaprowadził w szeregi Unii Wolności, partii będącej ugrupowaniem postsolidarnościowym (…) UW, zaliczana do ugrupowań centroprawicowych i określana często jako partia inteligencka, a jej członkowie opowiadali się za ideami konserwatywnymi, chrześcijańskimi, liberalnego centrum (Wikipedia o Unii Wolności). Jako jedyny członek Zarządu Re­ gionu Solidarności – więzień poli­ tyczny, w regionalnym oddziale Unii Wolności „robiłem” za „człowieka-le­ gendę” i listek figowy, bo choć sporo by­ ło w UW solidarnościowców, to z cza­ sem pojawiało się coraz więcej świeżo nawróconych komunistów (a każ­ dy z „Gazetą Wyborczą” pod pachą). My, ludzie Solidarności, patrzyliśmy z sympatią na „synów marnotrawnych”, którzy zrozumieli swój błąd – w koń­ cu nasz przewodniczący Balcerowicz też kiedyś był sekretarzem PZPR. Nie przesz­kadzało nam, że człowiek kieru­ jący sekretariatem regionalnym UW do niedawna zajmował analogiczne stanowisko w Komitecie Wojewódzkim PZPR. Czyż nie pogodziliśmy się „jak Polak z Polakiem” przy okrągłym, suto zastawionym stole? Kiedyś po powrocie z półrocznego kontraktu za granicą do­ wiedziałem się, że ów sekretarz skreślił mnie z listy członków, ponieważ zale­ gałem ze składkami. I tak skończyła się moja przygoda z Unią Wolności.

„Wywrotowe” książki Likwidacja cenzury niewiele zmieni­ ła w funkcjonowaniu mediów, w któ­ rych zasadnicza cenzura odbywała się zawsze na poziomie redakcji i dlate­ go długo mieliśmy dalekie od plura­ lizmu, jednolite, przemawiające sforą Michników media. Wyjątek stanowiła skromna „Gazeta Polska” i ubożuchne „imperium medialne” ojca Rydzyka. Jednak „zarządzanie postrzeganiem” i filtrowanie informacji jest niemożli­ we w dobie internetu i wolnego rynku wydawniczego. Dlatego każdy mający ciekawość świata ma szansę na wydoby­ cie się z medialnej bańki informacyjnej,

gdyż wiedza, znajomość faktów jest najlepszą szczepionką na manipulacje medialne. W miarę poznawania no­ wych faktów zaczynają się one ukła­ dać niczym mozaika w większą całość i w końcu możemy doznać iluminacji (być może niezbędne jest także dzia­ łanie Ducha Świętego). Jednak większość notorycznych czytelników „Wyborczej” nie szuka wie­ dzy poza gazetą, która serwuje całościo­ wy ogląd rzeczywistości, oferując także (dla aspirujących do bycia inteligen­ tem) rozmaite „niezbędniki inteligenta”. Mnie wychodzenie z matriksu zajęło kilka lat, a pomogła mi w tym przy­ padkowo napotkana książka Stanisława Remuszki Gazeta Wyborcza – początki i okolice, totalnie zamilczana przez me­ dia – wręcz ukryta przed opinią publicz­ ną. Remuszko był pierwszym dzienni­ karzem, który opisał fenomen GW i na hucznie obchodzone 10-lecie gazety zadał niewygodne pytania. Nigdzie nie mógł znaleźć wiadomości, w których zakładach karnych i w jakich okresach przebywał Adam Michnik – czołowa postać ówczesnej opozycji politycznej? Uważał, że opublikowanie źródłowej, wiarygodnej informacji o dokładnych okresach i miejscach uwięzienia Adama Michnika przez wymiar sprawiedliwości PRL definitywnie rozwiałoby pojawiające tu i ówdzie rozmaite wątpliwości i spekulacje na ten temat. Remuszko pracował w GW od sa­ mego początku. Kiedy chciał przypom­ nieć listę organizacji popierających wprowadzenie stanu wojennego – sygnatariuszy PRON, takich jak ZNP, Naczelna Rada Adwokacka, Zrzeszenie Prawników Polskich, kynolodzy, filate­ liści i wiele innych – materiał „nie po­ szedł”. Widoczna była niechęć redakcji do poruszania pewnych tematów (np. „nieprawidłowości” stanu wojennego). Dziennikarz zorientował się, że gazeta nie jest ani solidarnościowa, ani opozy­ cyjna, a jej celem jest ocieplanie wize­ runku komunistów. Parasol ochronny Adama Michnika nad „ludźmi hono­ ru” umożliwił komunistom spokojne konsumowanie owoców transformacji, a z kolei koledzy gen. Kiszczaka i „roz­ grzani sędziowie” zapewniali „kryszę” nad gazetą. Przekonali się o tym ci, którzy mieli pecha znaleźć się w sporze prawnym z red. Michnikiem. Negatywne treści na temat Adama Michnika, redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej” Dokończenie na str. 5

Ukraiński elektorat ma nadzieję, że Zełenski to taki Mojżesz, któ­ ry przeprowadzi naród z niedo­ li do dobrobytu. Wywiad Paw­ ła Bobołowicza i Krzysztofa Skowrońskiego z Markiem Sierantem o sytuacji na Ukrainie.

5

Widmo rewolucji Wszystko jawiło się prosto: wszyscy chcemy postępów pos­ tępu, a ci, którzy nie głosu­ ją main­streamowo, nie dorośli do demokracji. Piotr Sutowicz o rujnowaniu cywilizacji w Polsce w trzydziestoleciu trans­formacji.

11

Żydzi i Polacy, roszczenie na życzenie i Broniarz... Wincenty Sławek Broniarz, jak von Jungingen pod Grunwaldem (czy zapłaciliśmy odszkodowa­ nie?) zgromadził pułki wierne staremu reżimowi i uderzył straj­ kiem w PiS-owską mać! Komen­ tarz Jacka K. Matysiaka do ak­ tualnych wydarzeń.

13

Inia i inni mieszkańcy dżungli amazońskiej Wieczorem wypływamy szukać kajmanów. Podpływamy, by zo­ baczyć łeb, nim schowa się pod wodą. Brzegi rzeki świecą się blas­kiem ślepi. Fascynujące spot­ kanie z Ameryką Południową Piot­ra M. Bobołowicza.

15

ind. 298050

WIELKOPOLSKI KURIER WNET


KURIER WNET · MA J 2O19

2

T· E · L· E · G · R·A· F Chrystus Zmartwychwstał!TW przeprowadzo-

się ze swoich szeregów dyplomatów współpracu-

TUrząd Miejski w Katowicach ogłosił: „Przetarg

młodzieży w szkołach objętych strajkiem nauczy-

nym w Wielkanoc na Sri Lance ataku muzułmań-

jących z SB. Ministerstwo zarazem nie poinformo-

na system zarządzania ruchem o wartości do 56

cieli domagających się 30% podwyżki podstawy

skich terrorystów życie za wiarę oddało ponad 350

wało o ponad setce pracujących wciąż w resorcie

mln zł bez VAT, z czasem jego wdrożenia w ciągu 20

uposażenia.TW kosmos poleciały dwa pionier-

chrześcijan.TPo kościołach św. Jakuba w Grenob-

absolwentów moskiewskiej akademii dyploma-

miesięcy oraz utrzymania przez kolejne 66 miesię-

skie polskie satelity.TZ inicjatywy ministra rol-

le (2018) i Saint-Sulpice (marzec 2019), w ogniu

tycznej MGIMO, których z rozkazu KGB Służbie

cy, o specyfikacji: cena (55%), poprawa warunków

nictwa Ardanowskiego, wzorem innych państw UE,

stanęła także katedra Notre Dame.TZ aplau-

Bezpieczeństwa nie wolno było werbować.T

ruchu (20%), wsparcie operacyjne (5%), ekspe-

rozpoczęto w końcu w Polsce znakowanie towa-

zem Donalda Tuska i liderów Koalicji Europej-

rów flagą państwa, z którego pochodzą, czego jako

skiej zgromadzonych na stołecznym Uniwersytecie

pierwszy doświadczył polski ziemniak.TFundac­

„Sąd nad Judaszem w Pruchniku to było odrażające antysemickie wydarzenie” – oświadczył ubiegający się o mandat polskiego europarlamentarzysty kandydat nr 1 Koalicji Europejskiej w Warszawie Włodzimierz Cimoszewicz na temat ludowego zwyczaju objętego w sąsiednich Czechach ochroną UNESCO.

Warszawskim polscy katolicy zostali utożsamieni z nieczystymi świniami.T„Byli wysocy funkcjonariusze PZPR przemycają do Koalicji Europejskiej wartości, których kiedyś wytrwale bronili. Platforma za daleko się posunęła, wpisując na swoje czołowe listy funkcjonariuszy tamtego państwa” – oświadczył na odchodnym z KE senator Jan Ru-

na Ukrainie wybory prezydenckie wygrała osoba o nieznanych szerzej poglądach.TNa ekrany kin

ryment mikrosymulacyjny (5%), opis techniczny

produkcji film religijny – poświęcony św. Faus­

oraz 20. w NATO, z okazji czego do Polski zjecha-

żenie przez MSZ skargi do Międzynarodowego

oferowanego rozwiązania (15%)”.TWęgry powo-

tynie „Miłość i Miłosierdzie”.TW wieku 92 lat

ło 12 przywódców unijnych państw, a sojusznicze

Trybunału Sprawiedliwości w sprawie rosyjskie-

łały do życia Wyszehradzką Agencję Informacyjną

zmarł Tadeusz Pluciński – na wieki wieków amant.

wojska przemaszerowały ulicami Warszawy.T

go antyśledztwa dotyczącego katastrofy smoleń-

z siedzibą w Londynie.TMinęły 3 lata od zapo-

TWyjaśniono, że zdjęcie czarnej dziury, które

„To wielki sukces. Po 30 latach od obrad Okrągłego

skiej oraz zwrotu wraku TU-154M.TRada Miasta

wiedzi uruchomienia przez TVP angielskojęzycznej

w marcu obiegło media i portale społecznościowe

Stołu symbolicznie i faktycznie sprawiedliwości

Krakowa odmówiła przyznania honorowego oby-

Telewizji Wyszehradzkiej z siedzibą w Krakowie.

na całym świecie, „nie jest zdjęciem czarnej dziury,

stało się zadość” – poinformowało Ministerstwo

watelstwa najwybitniejszej w powojennej histo-

TDysponujący wykształceniem pedagogicznym

ponieważ czarnej dziury nie da się sfotografować”.

Spraw Zagranicznych przy okazji faktu pozbycia

rii polskiej tenisistce Agnieszce Radwańskiej.

strażacy, księża i siostry zakonne przyszli w sukurs

Maciej Drzazga

PRENUMERATA ROCZNA KRAJOWA K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Zamawiam 12 kolejnych numerów Kuriera WNET: 1 egzemplarz za 55 zł 1 egzemplarz za 70 zł

+ dodatek: płyta „Ryszard Makowski w Radiu Wnet”

2 egzemplarze za 100 zł

Imię i Nazwisko

Adres

Telefon

W terminie 7 dni od wysłania formularza za­ mówienia należy dokonać opłaty na rachunek bankowy Alior Bank: nr 24 2490 0005 0000 4600 3762 4548 W przelewie należy podać mię i nazwisko Zamawiającego i dopisać „Kurier Wnet”. Zamówienie należy dostarczyć na adres: Radio Wnet Sp. z o.o. ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa Zamówienia przez internet: www.kurierwnet.pl Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych w celu świadczenia usługi prenumeraty oraz w celach mar­ ketingowych przez administratora, którym jest Radio Wnet Sp. z o.o., z siedzibą przy ul. Zielnej 39, 00-108 Warszawa, KRS 0000333607, REGON 141961180, NIP 5252459752. Informujemy, że dane będą przetwarzane w sposób zgodny z ustawą z 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobo­ wych, a także, że posiada Pan/Pani prawo dostępu do tre­ ści swoich danych oraz ich poprawiania oraz zwrócenia się z żądaniem usunięcia podanych danych osobowych. Zbie­ rane dane przetwarzane będą wyłącznie w celu wskazanym powyżej. Podanie przez Pana/Panią danych osobowych jest całkowicie dobrowolne.

związkowego. Nie powiedział jasno przed referendum strajkowym, że za strajk nie będzie pieniędzy. Nie chciał powiedzieć, czy nie wiedział? Jedno i drugie to kompromitacja. Poza tym, kierując przez tyle lat związkiem, po­ winien wygospodarować jakiś fundusz strajkowy na taką właśnie okoliczność. Zamiast tego liczył na społeczną zrzut­ kę i przeliczył się. Ogłoszone z dumą zebrane pięć milionów to w przybliże­ niu niecała dyszka na strajkującego. Za mało, żeby się upić z rozpaczy.

Jedynie dążenie do przedwyborcze­ go chaosu tłumaczyć może tę nieustępli­ wą strategię negocjacyjną. Potwierdza to również radykalna forma protestu z usiłowaniem niedopuszczenia do ma­ tur. Tym ruchem lider ZNP zanegował podstawową zasadę tradycyjnej etyki, że cel nie uświęca środków. I nie jest istot­ ne, że cel był słuszny, bo był: nauczyciele powinni zarabiać naprawdę dobrze. Tą formą strajku szefostwo ZNP wyrzuciło do kosza wieloletni trud wychowawczy nauczycieli i rodziców. Pokazało mło­

Szefostwo ZNP wyrzuciło do kosza wieloletni trud wychowawczy nauczycieli i rodziców. Pokazało młodym ludziom, że o swoje korzyści należy walczyć bezwzględnie, nie licząc się z nikim i niczym. Że przewodniczącemu nie chodzi­ ło o podwyżki dla nauczycieli, a jedy­ nie o zadymę, świadczy jego bezkomp­ romisowa postawa podczas rokowań. Zwykle, by osiągnąć cel, zaczyna się od wygórowanych żądań, by podczas ne­ gocjacji mieć z czego schodzić i w efek­ cie osiągnąć mniejszy, ale zawsze wzrost wynagrodzenia. Tu żądanie tysiąca zło­ tych było na miejscu; zabrakło drugiego elementu. ZNP uparcie odrzucał pro­ pozycje rządowe, nie przedstawiając niczego w zamian. To znaczy przedsta­ wił: 30% podwyżki. Byłby to kompro­ mis jedynie przy niskich pensjach; przy zarobkach powyżej 3 300 zł stanowi eskalację żądań. W efekcie strajkujący nie osiągnęli niczego. Trudno dociec, jakie były przewi­ dywania szefa ZNP, oprócz spodzie­ wanego a niezrealizowanego efektu wyborczego. Można przypuszczać, że w razie ugięcia się rządu i tysiączło­ towej podwyżki rząd zająłby się spra­ wą nauczycielskiego pensum, bodaj­ że najniższego w Unii Europejskiej. W wiodącym kraju Unii, do którego zwykle odwołuje się totalna opozycja, mało zresztą o nim wiedząc, pensum wynosi od 24 do 26 godzin w zależno­ ści od landu, czyli 30–40% więcej niż w Polsce. Rząd ma więc argumenty za odpowiednim jego zwiększeniem, a to oznaczałoby minimum 30% etatów na­ uczycielskich za dużo. W drodze komp­ romisu uzgodniono by może, żeby nie zwalniać tych 30% nauczycieli, za to wszyscy pracowaliby średnio na ¾ eta­ tu. W efekcie nauczyciele pracowaliby tyle co obecnie, zarabiając tyle samo co teraz, a przewodniczący mógłby ogłosić sukces, bo pensje nauczycielskie for­ malnie byłyby podwyższone.

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

dym ludziom, że o swoje korzyści na­ leży walczyć bezwzględnie, nie licząc się z nikim i niczym, a wszelkie zasady etyczne i etos zawodowy to tylko puste formułki do wkucia na sprawdzian i na­ tychmiastowego zapomnienia. Nie chcę obarczać tym wszystkich strajkujących nauczycieli. Pokazywane w mediach przykłady ich wątpliwe­ go, mówiąc delikatne, zachowania to postawa najbardziej zideologizowa­ nej części. Natomiast za wybór formy protestu odpowiada tylko i wyłącznie przywództwo strajku, a nie strajkujący nauczyciele. Wielu z nich przystępowa­ ło do strajku, myśląc jedynie o krótkiej demonstracji i wywalczeniu podwyżek. Natomiast w swym politycznym zaciet­ rzewieniu przewodniczący Broniarz wykorzystał zarówno ich, jak i, przede wszystkim, uczniów. Jedynym pozytywnym efektem strajku jest rozpoczęcie dyskusji o na­ prawie polskiej oświaty, choć przyjęta formuła okrągłego stołu jest może nie najszczęśliwsza. Polska oświata wymaga zmian, wśród których wysokość pensji i sposób wynagradzania nauczycieli to bardzo ważny, lecz jeden z wielu ele­ mentów. Edukacja to system wielu na­ czyń połączonych, którego krótkie na­ wet omówienie wymagałoby napisania co najmniej broszury. Chcąc poprawić jego obecny stan, nie można poprze­ stać na wymianie jednego tylko skład­ nika. Więc skoro udało się rozpocząć tę dyskusję, trzeba ją kontynuować, nie oglądając się na ZNP. Zapowiedziany przez jego przewodniczącego bojkot dyskusji i zapowiedź kontynuacji strajku we wrześniu daje jednoznaczne świa­ dectwo, że nie o dobro nauczycieli ani polskiej edukacji mu chodzi. K

Redaktor naczelny

Libero

Sekretarz redakcji i korekta

Zespół Spółdzielczej Agencji Informacyjnej Stała współpraca

Krzysztof Skowroński Magdalena Słoniowska Redakcja

Maciej Drzazga, Tomasz Wybranowski Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Lech R. Rustecki

Wojciech Piotr Kwiatek, Ryszard Surmacz V Rzeczpospolita

Jan Kowalski

W roku 2004 byłem przeciwnikiem wstępowania do Unii Europejskiej. Na tyle zdecydowanym, że ku zdumieniu nauczycielki, zabroniłem mojej utalentowanej córce odśpiewania Ody do Radości na szkolnej akademii. W końcu sam trochę się jeszcze wstydzę paru swoich występów ku czci. Ponieważ 15 rocznica zbiega się z kolejnymi wyborami do Parlamentu Europejskiego, czas na krótki bilans naszego członkostwa. A potem odpowiem na zasadnicze pytanie: czy warto głosować i na kogo?

15 lat w Unii. Bilans zysków i strat w przededniu wyborów Jan A. Kowalski

G

łosowałem na „nie”, ponie­ waż na moim nieocenionym kalkulatorze wyszedł bardzo duży minus ekonomiczny i społeczny w przypadku przystąpie­ nia do ledwie zipiącej ówczesnej Unii. Do struktury już przestarzałej, zbiuro­ kratyzowanej i mającej ambicje ideo­ logicznej walki o Nowy Porządek. To my, świeża krew, mieliśmy uratować zmurszałe struktury. I tak się stało. Od­ daliśmy swoją młodość i młodzież. Zy­ skaliśmy zachodnioeuropejski postęp za cenę ogromnego zadłużenia naszego państwa i narodu. Zamiast entuzjas­ tycznego zbudowania nowej Polski, uratowaliśmy starą Europę. To dzięki wstąpieniu do Unii ura­ towany został w Polsce pokomunistycz­ ny porządek polityczny, system okrąg­ łego stołu. Już zjadający własny ogon („Przychodzi Rywin do Michnika” i in­ ne bratobójcze walki o kasę w obozie władzy), zyskał teraz nowe, wyprane w Brukseli pieniądze – nasze pienią­ dze. Młodzież, która powinna zmieść ten system, wyjechała z Polski. Pre­

w chmurach. Jedno puste euro zamie­ niliśmy Zachodowi na 85 prawdziwych centów. Zatem sfinansowaliśmy wzrost gospodarczy w państwach Zachodu bez ich rzeczywistego wkładu finansowe­ go. Zarazem utraciliśmy taniość życia i prowadzenia biznesu. Kluczowe gałę­ zie przemysłu, prawie całą bankowość i prawie cały handel. Nie sposób jednak nie zauwa­ żyć, że nasz kraj rozwinął się przez te 15 lat. I możliwe, że większy, a nawet podobny rozwój nie byłby możliwy bez wstąpienia do Unii. Z jednego powodu: w roku 2004 nie mieliśmy w Polsce klasy politycznej i społecznej identyfikującej się z państwem i zain­ teresowanej jego rozwojem. Mieliśmy Komunistyczną Grupę Gospodarczą, częściowo jawną, częściowo ukrytą pod płaszczykiem WSI, drenującą Po­ laków z ich dorobku. I nierozumiejącą mechanizmów rynkowych byłą opo­ zycję solidarnościową. Obie te gru­ py były na tyle silne ekonomicznie i liczebnie, że mogłyby uniemożliwić jakikolwiek rozwój Polski.

Jak nie należało wstępować do Unii w roku 2004 z przyczyn gospodarczych, tak teraz z przyczyn gos­ podarczych nie powinniśmy z niej występować. Bo już zostaliśmy wyeksploatowani ekonomicznie i społecznie, a teraz możemy jedynie zyskać. tendenci do rządzenia Polską z łona opozycji dostali etaty w administracji państwowej, milion nowych etatów. A my zyskaliśmy zachodni powiew luksusu na kredyt. A teraz prawie wszyscy politycy zapewniają, że w roku 2004 wstępowa­ liśmy do innej Unii. Do Unii wolności, solidarności i dobrobytu. Ale zostawmy ich w spokoju, politycy już tak mają. Deal był prosty. My mieliśmy od­ dać naszą wykwalifikowaną siłę robo­ czą, a oni nam kapitał. Od kilku ład­ nych lat już to wiemy, że 1 euro wydane przez Niemcy na tzw. pomoc nowym państwom wraca do nich od razu jako 85 centów. Bardzo siermiężnie myśle­ liśmy wtedy w roku 2004 o kapitale. Myśleliśmy, że Zachód ma pieniądze. Po roku 2008/9 okazało się, że źródło tego kapitału tkwi w kredycie, który ma swój fundament w piasku, a limit

Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

reklama@radiownet.pl Dystrybucja własna. Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

Jak nie należało wstępować do Unii w roku 2004 z przyczyn gospodarczych, tak teraz z przyczyn gospodarczych nie powinniśmy z niej występować. Bo już zostaliśmy wyeksploatowani ekono­ micznie i społecznie, a teraz możemy jedynie zyskać. Pod jednym warun­ kiem – że Niemcy i Francuzi, a także Belgowie, Holendrzy i Duńczycy zgo­ dzą się na to. Przecież już od paru lat widzimy próby tworzenia Unii dwóch prędkości. I próby tworzenia prawnych barier gospodarczych uniemożliwiają­ cych naszą konkurencyjność w stosun­ ku do gospodarek państw starej Unii. Bo Niemcy i Francuzi, a także Belgowie, Holendrzy i Duńczycy już wiedzą, że okres eksploatacji Nowej Europy do­ biega końca. I będą wyszukiwać róż­ norakie preteksty, również obyczajowe i ideologiczne, żeby nie dopuścić do głosu nowych państw.

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

prenumerata@kurierwnet.pl

Jak kiedyś daliśmy się kompletnie ograć, z przyczyn jak wyżej, tak teraz powinniśmy trochę powalczyć. W tym kontekście należy przyklasnąć inicjaty­ wie upodmiotowienia w ramach Unii państw, które przystąpiły do niej po ro­ ku 2004. Konferencja zwołana w Polsce w dniu 1 maja pod hasłem Together for Europe i zakończona Deklaracją War­ szawską powinna uzmysłowić starym państwom, że czas grabieży dobiegł końca. Tym bardziej, że mamy w rę­ ku poważne argumenty. Po pierwsze, możemy sprzedać się dużo taniej niż Zachód Chinom, chociaż nie wiem, czy nas to satysfakcjonuje. Po drugie, możemy nawiązać ściślejszą współ­ pracę z USA. Nie tylko na polu mi­ litarnym, ale w każdej dziedzinie ży­ cia. W roku 2004 wybraliśmy Europę, również dlatego, że Stany Zjednoczone na to pozwoliły. Tylko trochę sondując rozszerzenie na nasze terytoria swojej organizacji współpracy gospodarczej pn. NAFTA. Teraz, gdy do tradycyjnie antyamerykańskiej Francji dołączyły odbudowujące swoją potęgę Niemcy, a Wielka Brytania się wycofuje, analizy amerykańskich analityków mogą oka­ zać się diametralnie różne. Zatem na koniec: czy warto w dniu 26 maja głosować i na kogo? Trochę się tremuję, bo to będzie mój euro­ pejski pierwszy raz. Po pierwsze, jako chrześcijanin nie zagłosuję na żadne LGBTIG. Po drugie, jako Polak, który przeżył niewolę sowiecką, nie zagłosuję na żadną ukrytą opcję rosyjską. Po trze­ cie, jako patriota i niepodległościowiec nie zagłosuję na żadną partię, głoszącą hasła większej integracji europejskiej. To już wiecie, na kogo nie głoso­ wać. Teraz wybór należy już tylko do Was, jeżeli pójdziecie do urn K

DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW MINISTRA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO

Nr 59 · MAJ 2O19

ISSN 2300-6641 Data i miejsce wydania

Warszawa 11.05.2019 r. Nakład globalny 10 000 egz. Druk ZPR MEDIA SA

ind. 298050

S

trajk skończył się przegraną ZNP i popierających go związ­ ków, a strajkujący, zamiast pod­ wyżki, stracili pensje za czas strajku. Po raz kolejny przewodniczący Broniarz udowodnił, że bardziej jest po­ litykiem niż związkowcem. Wykorzys­ tał nauczycieli do wytworzenia chaosu przed eurowyborami, a gdy okazało się, że nie uda się zablokować matur, skapi­ tulował bez próby uzyskania czegokol­ wiek dla strajkujących. Zapowiedział za to powtórkę z rozrywki na wrzesień, bo przed wyborami parlamentarnymi nauczyciele znów będą potrzebni do przysporzenia kłopotów rządowi. Te jego zapowiedzi można przetłuma­ czyć na polski jako apel do nauczycieli o oszczędne spędzenie wakacji, bo we wrześniu ponownie zostaną bez pensji. Kwestie finansowe kompro­ mitują Broniarza jako przywódcę

A

dotąd powszechnie sądzono.TPo Słowacji, także

Okazało się, że 2 lata to zbyt krótki okres na zło-

Zbigniew Kopczyński

G

dzy rosyjskiego i niewiadomego pochodzenia, niż

lewski.TMinęła 15. rocznica członkostwa w UE

Krajobraz po strajku

A

jeszcze bardziej otwarta na przyjmowanie pienię-

zawitał jeden z najlepszych w dziejach polskiej

Formalnie strajk nie jest zakończony, a jedynie zawieszony. To formuła pozwalająca, jak mniema szef ZNP, wyjść z twarzą. Trudno to mniemanie podzielić.

G

ja Otwarty Dialog Ludmily Kozlovskiej okazała się


MA J 2O19 · KURIER WNET

3

WOLNA·EUROPA

W

rzenie we Francji nie ustaje. Codziennym tematem rozmów są zarobki, kurcząca się stale zdolność na­ bywcza ludności, rażące nierówności społeczne, rosnące niezadowolenie z rządów Macrona... 1 maja, państwowe Święto Pracy, ustanowiły w latach 30. XX stulecia dwa totalitaryzmy – hitlerowski i stalinow­ ski. Po tragedii Wielkiego Kryzysu świę­ to miało być obchodzone jako dzień wdzięczności dla rządu, który wydo­ był lud pracujący z otchłani bezrobocia i otworzył przed nim świetlaną przy­ szłość. Na wzór Niemiec również mar­ szałek Petain po klęsce jego kraju usta­ nowił na ten dzień święto państwowe. Od niedawna 1 maja bywa we Francji raczej okazją do zamanifestowania nie­ zadowolenia z rządu w demonstracjach ulicznych. Ostatnie święto miało w Paryżu przebieg szczególnie gwałtowny. Manifestanci wtargnęli na teren wielkiego szpitala klinicznego PitiéSalpêtrière, a nawet – jak podkreśla minister spraw wewnętrznych – „usi­ łowali wedrzeć się na oddział reanima­ cji”. I Christophe Castaner konkluduje: „tego rodzaju incydenty są niedopusz­ czalne”. Niektórzy komentatorzy widzą w zajściu, a zwłaszcza w reakcjach mi­ nistra, przygotowania do przyszłego zakazu demonstracji ulicznych w ogóle. Przywódca listy Pokolenie.s (soc­ jalistów) do wyborów europejskich, Benoît Hamon, oskarża rząd otwarcie o premedytację, o strategię zdyskwa­ lifikowania wszelkich ruchów społecz­ nych. Wydaje się jasne, że minister spraw wewnętrznych myli się, piętnu­ jąc rozmyślny „atak” na szpital PitiéSalpêtrière na marginesie pochodu 1-majowego pod koniec dnia. W rze­ czywistości chodziło o ucieczkę ma­ nifestantów, którzy usiłowali schronić się przed natarciem sił porządkowych. W naszej epoce telefonu komór­ kowego świadkowie są są wszędzie i o każdej porze, o czym, jak się zdaje, minister zapomniał. Natychmiast po wy­ darzeniach dyrektorka szpitala wręczy­ ła policji cztery nagrania video – dwa

C

i bez wykształcenia, któ­ rych Bruksela przewidzia­ ła do eksportu na wschód celem ubogacenia zacofa­ nych, katolickich plemion, niewpuszczeni do Polski dalej niż do supermarketów w Zgorzelcu, musie­ li pozostać w niemieckiej części Zgo­ rzelca, wzbogacając przede wszystkim kroniki kryminalne (o ile, rzecz jasna, nie mieli krewnych w Berlinie, Kolonii, Monachium czy w Hamburgu). Albo w Rüsselsheim. Rüsselsheim, ostatni weekend kwietnia, centrum miasta, noc z piątku na sobotę. Około czwartej nad ranem zaniepokojona mieszkanka dzwoni na policję. Wydaje się jej, że słyszy strza­ ły. To nie omamy – strzały padają real­ nie. Policjanci udają się na Europaplatz (a jakże!), z którego właśnie na jej wi­ dok czmycha grupa kilkunastu osób. Najmłodsza z zatrzymanych przez stróżów prawa to 13-latek. W języku urzędowym określa się ich jako „Niem­ ców o tle imigranckim” – eufemizm ten okreś­la głównie mahometan z Azji Mniejszej z niemieckim paszportem w kieszeni. Niektórzy z nich są już po­ licyjnie notowani. Akcja poszukiwawcza trwała wiele godzin. Broni nie znalezio­ no. Mieszkanki nie odwieziono na psy­ chiatrię ani nie aresztowano za islamo­ fobię, bo po strzałach pozostały realne ślady – w murach i futrynach okiennych. „BILD-Zeitung” pisał o wojnie rodzin. Ale szybko wycofał się – policja mówi tylko o „rodzinach”. „Wojna” brzmi bardzo nieładnie. Rodziny określa się mianem „klan“, a definiuje jako wielkie rodziny o szczególnym systemie war­ tości i powiązaniach o charakterze zor­ ganizowanej przestępczości. Te grupy „oderwały się od codziennych realiów, jakie znamy” – przekonywał minister sprawiedliwości w sąsiedzkiej Nadre­ nii Północnej i Westfalii, Peter Biesen­ bach. Kiedy tak mówił o tym zjawisku w polskim Sejmie Jarosław Kaczyński, nazwano go tu faszystą. Ale czasy się zmieniają. Epitety jednak pozostają. Berlin – otwarte, kolorowe, wie­ lokulturowe miasto? Wielu berlińczy­ kom otwartość staje kością w gardle. Nie brak tu szkół, w których niemiecki znają jedynie nauczyciele. Nie brak tu ulic, na których nie słyszy się niemiec­ kiego. Których lepiej unikać, a jeśli za­ błądzi się tam przez pomyłkę, to trzeba

kręcone przez kamery szpitalne i dwa – przez personel oddziału reanimacji. Po ich obejrzeniu Hamon uznał za oczy­ wiste, że „Christophe Castaner co naj­ mniej przesadzał, a w najgorszym wy­ padku kłamał”. Hamon waży słowa. Inni idą znacznie dalej. Pomawiają minist­ra o prowokację, o umyślne zapędzenie demonstrantów w obręb szpitala, żeby ich potem oskarżyć. „Uciekaliśmy przed gazami łzawiącymi – mówi manifestant Gilbert – dusiliśmy się, nie było czym oddychać”. Jeden policjant został sfil­ mowany, jak rzuca brukowcem w mani­ festantów. Później dodano jeszcze dwa filmy: na jednym policjant molestuje le­ żącego człowieka, na drugim – wkłada pałkę do spodni zatrzymanego demon­ stranta. Minister, wchodząc na salę Zgro­ madzenia Narodowego, został powitany okrzykami „Castaner do dymisji!”. Makronia wmawia w naród, że je­ żeli jej polityka się nie sprawdza, to dlatego, że ludzie niczego nie zrozu­ mieli. Dąży do spektakularyzacji konflik­ tu. Pragnie odciąć demonstrantów od opinii publicznej. Media nie należą do ludzi ubogich, więc ci, którzy wynieśli Macrona do władzy, koncentrują uwa­ gę na bałaganie wprowadzonym przez żółte kamizelki: zniszczeniu sklepów, rozgardiaszu komunikacyjnym – „wi­ dzicie w telewizji, do czego prowadzą manifestacje!” – jakby rząd pragnął za wszelką cenę zdyskwalifikować ruch społeczny. Pamięć ludzka jest krótka. Makro­ nia zapewne liczy na tę ułomność. Żół­ te kamizelki żądały niewiele, pragnęły tylko, aby najbogatsi uczestniczyli na miarę swoich niebotycznych docho­ dów w utrzymaniu państwa. Wyrażały oburzenie, że ci, którym złoto wylewa się z nosa i z uszu, wybierają obywa­ telstwo podatkowe innych krajów, aby nie płacić we Francji, gdzie zbili swoje fortuny. Żółte kamizelki w kraju Unii Europejskiej, gdzie wszędzie widnieją wezwania do braterstwa i zapewnie­ nia o równości, uważały za niemoralne, aby Unia utrzymywała raje podatkowe (inaczej mówiąc tajne kasy), gdzie zło­ dzieje mienia publicznego mogą ukry­ wać swoje skarby i nie dokładać się do utrzymania szpitali, szkół i komunikacji

szybko wracać do Europy. To nie Bronx, to Neukölln. To nie Nowy Jork, to Ber­ lin. To nie Ameryka, to Europa. Europa? Trochę trawy i gangsta-rap nie zaszko­ dziły nikomu, przekonują seriale Four Blocks czy Dogs of Berlin. Żona pew­ nego znanego żydowskiego działacza diaspory utrzymywała się z wynajmu na łóżka swego luksusowego aparta­ mentu w jednej z lepszych dzielnic sto­ licy. Berlin sporo płaci(ł) za pomoc dla „uchodźców”. A ci, którzy niebawem stanęli na nogi, po paru latach sami kupują kamienice w dobrych dzielni­ cach. Jeden z klanów dorobił się nie­ mal 80 nieruchomości w stolicy (skon­ fiskowanych ostatnio wyrokiem sądu), bynajmniej nie jednorodzinnych. To nowość: do tej pory niemiecki wy­ miar sprawiedliwości jak ognia unikał ścigania arabskiej mafijnej przedsię­ biorczości. Kiedy na politycznym fir­ mamencie pojawiła się „skrajnie pra­ wicowa” AfD, w mainstreamie ukazał się ANGST (strach) przed oddaniem władzy w „niewłaściwe” ręce. Politycy głównego nurtu przerwali drzemkę. Policja nabrała wiatru w żagle. „Nieza­ leżny” wymiar sprawiedliwości otrzy­ mał zielone światło… Akcja potoczyła się szybko. Wspólne operacje przeciwko klanom policji, urzędów porządkowych oraz innych służb (a jest nich w Niemczech bez liku!) w barach shisa czy w biurach zakładów „sportowych”, wywołały wprawdzie surową krytykę organiza­ cji islamskich i lewackich, ale przynio­ sły pożądany skutek: pokazały one przestępcom czerwoną linię, jakiej nie mogą ( jak się chwilowo wydaje) na ra­ zie przekraczać bez spuchniętych łap. A obywatele – zwłaszcza przed wybo­ rami do Parlamentu Europejskiego – mogą odnieść wrażenie, że Niemcy na razie zawiesiły samolikwidację, o której pisze Thilo Sarrazin w swej poczytnej książce, wydanej 9 lat temu. Obudził się także z politycznego letargu Fede­ ralny Urząd Kryminalny i postanowił zbadać przyjacielskie relacje między tu­ tejszymi muzułmańskimi gangami a ich odpowiednikami w innych kalifatach w Europie, jak w Szwecji czy w Danii. Za­ skoczona policja musiała przyznać, jak mało zna te zakonspirowane struktury (łatwiej jej przecież ścigać „groźnych” neonazistów, w których władzach za­ siadają agenci policji politycznej RFN,

P

i

o

t

r

W

i

t

t

Europa w świetle pożaru Nie wolno lekceważyć żądań poprawy bytu ani ich nie doceniać, ale moim zdaniem wydarzeniem tego liturgicznego okresu Wielkanocy, które góruje nad innymi, był pożar katedry Najświętszej Marii Panny w Paryżu. W jaskrawym świetle płomieni stanęła na nowo kwestia korzeni chrześcijańskich Unii Europejskiej. we własnym kraju. Dopóki nie weszli­ śmy w fazę ekscesów, 90% Francuzów popierało żądania demonstrantów. Obecnie doszliśmy do bardzo niepo­ kojącego stanu pogardy dla rewindyka­ cji społecznych. Zakrawa to na autory­ tarne odchylenie, którego Christophe Castaner jest jednym z wykonawców – stwierdza Hamon. Ruch kontestacji nie dotyczy wy­ łącznie Francji. Na niespełna miesiąc przed wyborami europejskimi nieza­ dowolenie z Unii, przynajmniej w jej obecnym kształcie, manifestuje się pra­ wie wszędzie w krajach europejskich. Z dziennikarskiego punktu widzenia najważniejszym wydarzeniem jest wy­ darzenie ostatnie, najświeższe – scoop. Nie wolno lekceważyć żądań po­ prawy bytu ani ich nie doceniać, ale

J

a

n

B

o

moim zdaniem wydarzeniem tego li­ turgicznego okresu Wielkanocy, któ­ re góruje nad innymi, był pożar kate­ dry Najświętszej Marii Panny w Paryżu. W jaskrawym świetle płomieni stanęła na nowo kwestia korzeni chrześcijańskich Unii Europejskiej. Problem budził ostre kontrower­ sje w momencie ogłoszenia konstytucji Unii w traktacie lizbońskim (podpisa­ nym w Brukseli) w 2007 roku. Pierwszy projekt preambuły wzmiankował filozofię oświeceniową, ale nie chrześcijaństwo. Wśród zwo­ lenników tradycji chrześcijańskiej obok Włoch i Niemiec figurowała w pierw­ szym rzędzie Polska, niezależnie od par­ tii u władzy. Francja była głownym prze­ ciwnikiem wprowadzenia dziedzictwa

g

a t k o

Kochani bandyci, czyli świat równoległy Kiedy do Niemiec zaczęły napływać rzesze imigrantów, zwanych dla lepszej akceptacji „uchodźcami”, zachwyt niemieckiej lewicy nie miał sobie równych. Teraz ustępuje bolesnemu kacowi. Och, pamiętam, kiedy w Zgorzelcu (niemieckim) rozentuzjazmowana elita nadnyskiego grodu urządzała imprezy „gotujemy dla uchodźców”, a co czcigodniejsi mieszkańcy prześcigali się w przyjmowaniu ich pod wspólny dach. Krytyka pod adresem Warszawy (za odmowę uczestnictwa w tym szaleństwie) królowała na pierwszych stronach gazet. Teraz po balu przyszedł kac. Ten i ów woli nie wspominać tamtych dni, a jeśli już w ogóle, to niechętnie. Ci lepiej wykształceni osadnicy odpłynęli na zachód, do Berlina i jeszcze dalej, tam, gdzie mieli oczekujących na nich krewnych czy znajomych.

religijnego do traktatu konstytucyjne­ go. Ojcowie konstytucji rozgraniczyli to, co jest dobre dla ludu, od korzyści dla nich samych. Valery Giscard d’Estaing był zdania, że nie można umieszczać wzmianki o chrześcijaństwie, nie wspo­ minając innych religii. Były prezydent Republiki nie stroni osobiście od eu­ ropejskiego dziedzictwa. Nawet jego nazwisko świadczy o przywiązaniu do tradycji. Rodzina nazywa się w rzeczy­ wistości Giscard. Ojciec prezydenta, bo­ gaty finansista, dodał sobie do nazwiska „d’Estaing” w 1922 roku, uzurpując po­ chodzenie od słynnego admirała z XVIII wieku. Sam prezydent utwierdził praw­ dopodobieństwo tej maskarady, kupu­ jąc całkiem niedawno zamek Estaing, wystawiony na sprzedaż po śmierci właścicieli. Jego następca, Jacques Chi­ rac, tak mocno przywiązany do laicko­ ści à la francaise ze ścisłym rozdziałem Kościoła od Państwa, również na własny użytek hołduje dawnym tradycjom mo­ narchicznym, mieszkając w zamku, a na­ wet dwóch. Protesty ich obu sprawiły, iż wzmianka o tradycji chrześcijańskiej nie została dodana do traktatu, lecz prob­ lem nigdy nie był zamknięty i polemika nie ustała. „Nie wierzę w korzenie chrześ­ cijańskie Europy” – powiedział Pier­ re Moscovici trzy lata temu. Były mi­ nister mitterrandowski 8 maja 2016 roku reprezentował w pewnym sen­ sie oficjalne stanowisko Unii, jako jej komisarz do spraw gospodarczych i fi­ nansowych. Ta wypowiedź w ustach wysokiego funkcjonariusza wznieciła falę oburzenia w kręgach katolików francuskich, ale również w prasie bez­ wyznaniowej. „Korzenie chrześcijańskie Europy są faktem” przypomniano ko­ misarzowi. Aż do XIX wieku, w ciągu co najmniej czternastu stuleci chrześ­ cijaństwo było w istocie jedynym spoiwem społeczeństw europejskich. W mrocznych wiekach średniowie­ cza, chaosu, inwazji, zniszczeń wiedzę i umiejętności przechowały klasztory i opactwa. Duchowieństwo zajmowa­ ło się kształceniem młodzieży, leczy­ ło chorych, opiekowało się biednymi w imię wskazań religii chrześcijańskiej. Zresztą, jeżeli istnieje jakiś rys wspólny

dziedzictwa architektonicznego Euro­ py, to są nim kościoły obecne w każdej wiosce, w każdym zakątku kontynentu... W przekonaniu funkcjonariuszy europejskich negujących korzenie chrześcijańskie Europy, chodziło wów­ czas o uznanie charakteru wielokulturo­ wego Unii, aby móc przyjąć Turcję. Dziś problem się oddalił, pozostała chęć dogodzenia muzułmanom, których coraz więcej żyje na kon­ tynencie. Uciekają się więc do kla­ sycznego pomieszanie pojęć między historią i ideologią, aż do zaprzeczania oczywistości. Zniesienie w gimnazjach francuskich nauki historii, a zwłasz­ cza pozbawienie historii jej ruszto­ wania chronologicznego w nauczaniu i w podręcznikach, znacznie ułatwia im zadanie. W istocie „pamięć” istnieje tyl­ ko tam, gdzie chodzi o ożywianie złych wspomnień w celach interesownych. Dominująca logika zakłada model ta­ bula rasa odziedziczony po totalita­ ryzmach hitlerowskim i stalinowskim. Pożar katedry Naświętszej Marii Panny wstrząsnął światem chrześcijań­ skim, ale nie wszystkimi Europejczyka­ mi. Członek związku studentów fran­ cuskich, obywatel Hafsa Askar napisał między innymi: Jak długo jeszcze ludzie będą rozpaczać nad kawałkiem drew­ na. (...) wy lubicie za bardzo waszą toż­ samość francuską, chociaż obiektywnie ją się pieprzy, to jest wasze delirium, was – małych białych. Mobilizacja Francuzów – miliarde­ rów, emerytów, stowarzyszeń na rzecz odbudowy katedry – ma sens głębszy niż chcieliby przyznać zwolennicy mul­ ti-kulti. Dlaczego pragnąć rekonstruk­ cji kościoła zamiast budowy bloków mieszkalnych? Odpowiedź nie mieści się w kategoriach rozumowania logicz­ nego, lecz należy do sfery uczuć: poczu­ cia, że się jest spadkobiercą, depozyta­ riuszem dziedzictwa. A dziedzict­wa nie wolno roztrwonić, należy o nie dbać i je pomnażać. Za demonstracją przy­ wiązania do katedry Najświętszej Marii Panny kryje się w istocie przywiązanie do pewnej przest­rzeni cywilizacyjnej. Przede wszystkim duchowej. Można ją nazwać korzeniami chrześcijańskimi Europy. K

czyli Urzędu Ochrony Konstytucji, niż organizacje przestępcze z prawdziwe­ go zdarzenia). Niemcy padają tym sa­ mym ofiarą własnej perfekcji i własnej definicji demokracji. Problem jest znany w Niemczech od lat. Znany był zarówno politykom, którzy nie mogli o nim mówić wprost, bojąc się oskarżeń o rasizm, jak i dzien­ nikarzom, którzy nie mogli o nim pi­ sać z uwagi na obowiązującą cenzurę poprawności politycznej. Tym samym przez wiele lat wokół przestępczości imigrantów w Niemczech panowała korzystna dla gangsterów zmowa mil­ czenia (może kiedyś dowiemy się, że nie była ona całkiem bezinteresowna). Latami nie dziwiły nikogo luksusowe samochody, prowadzone przez mło­ docianych, ledwie pełnoletnich face­ tów w swych dzielnicach, do których państwo nie mało dostępu ( jak czytam teraz we „Frankfurter Allgemeine Zei­ tung”, przypominając sobie ataki na PiS, kiedy w toku sejmowej debaty w 2015 roku politycy tej partii utrzymywali to samo). Teraz szczegóły „multikulturo­ wości” wychodzą na jaw: w tych dzielni­ cach nie obowiązuje niemieckie prawo! Tamtejsi „sędziowie” sami rozstrzygają spory, a nawet wyrokują o zbrodniach między klanami! A teraz, jak gdyby ni­ gdy nic, czytam w niemieckiej prasie: „Polityka (?), a po części i wymiar spra­ wiedliwości latami zamykali oczy i za­ wiedli w zakresie ścigania. Ze strachu przed zarzutem dyskryminacji mniej­ szości etnicznych przyglądali się jedy­ nie ich działaniom”. Te śmieją się z nich w kułak. Czym się zajmują dzisiaj muzuł­ mańskie klany, sponsorowane szczod­ rze latami przez niemieckie państwo „prawa”? Paleta ich gospodarczej dzia­ łalności jest nieograniczona. Gangste­ rzy parają się rabunkiem (pamiętają Państwo kradzież największej złotej monety świata o wartości 4 milionów euro i wadze stu kilogramów?), kra­ dzieżami, obrotem narkotykami, pa­ serstwem, szantażem, oszustwami, praniem brudnych pieniędzy, fizyczną przemocą, także zabójstwami. Ich orga­ nizacją zajmują się owe rodziny. Gwiż­ dżą one na porządek prawny, z jakiego są dumni tubylcy. On ich nie interesuje, drwią z niego publicznie. To „państwo prawa” wychodzi im naprzeciw, zgadza­ jąc się posiłkowo na stosowanie prawa

szariatu w sprawach rodzinnych doty­ czących muzułmanów. Kryminalistom ułatwia to działanie liberalne (czyli durne) społeczeństwo: policja może tylko w wielkich formacjach interwe­ niować przeciwko sprawcom wchodzą­ cym w skład klanów; w innym wypad­ ku dziesiątki krewniaków przepędzą ich tam, gdzie pieprz rośnie. Trudno uwierzyć w to, że klany nie mają w po­ licji swych agentów, kryjących działal­ ność islamskich rodzinnych przedsię­ biorstw, parających się zorganizowaną przestępczością, od dzieci i młodzieży po bandy najcięższego formatu. Pytanie, ilu członków liczą głów­ nie arabskojęzyczne klany bandyckie w Niemczech, łatwiej postawić, niż na nie odpowiedzieć. Federalny Urząd Kryminalny nie tak dawno temu określił ich liczbę na 200 000, po czym szybko wycofał własny szacunek. Przecież klany nie rejestrują swych członków w Urzę­ dach Skarbowych! Ktoś widocznie za­ pomniał o tym, że oficjalnych statystyk brak. 200 000? 100 000? Może milion? Wszystko jest możliwe, jeśli spojrzymy nie tylko na stołeczny Berlin, lecz na zapomniane i bardziej zaniedbane niż w byłym NRD miasta Zagłębia Ruhry, gdzie żaden Niemiec dobrowolnie nie postawi nogi, czy na Bremę albo Dol­ ną Saksonię. Sam mieszkałem w dziel­ nicy Bad Godesberg w Bonn, niegdyś eleganckiej osadzie willowej, i śledzi­ łem jej trwały i nieubłagalny upadek. Znam Mülheim w Kolonii. To na Berlin i Nadrenię Północną i Westfalię przy­ pada jedna czwarta wszystkich śledztw z zakresu zorganizowanej przestępczości w Niemczech. A dotyczą one arabskich klanów. Teraz, po latach bezczynności (pamiętają Państwo wesołą sylwestrową zabawę pod katedrą w Kolonii?), poli­ tycy i dziennikarze, „kierując się oby­ watelską troską”, zwracają uwagę, że to dobrze, że policja i wymiar sprawied­ liwości obudziły się; lecz z rezygnacją stwierdzają: „problemu społeczeństwa równoległego, odrzucającego nasz po­ rządek prawny, same represje nie roz­ wiążą”. Nie wiem wszakże, co rozumieją oni pod pojęciem „represje”. Po najbliższych wyborach do Par­ lamentu Europejskiego i do Sejmu do­ wiemy się, czy Polska dołączy do nowo­ czesnych społeczeństw Zachodu, czy pozostanie nadal bezpieczną wyspą w Europie. K


KURIER WNET · MA J 2O19

4

oraz wydawcy tej gazety Agory SA, są sprzeczne z zasadami współżycia spo­ łecznego – tak orzekł 26 IX 2005 r. w pi­ semnym wyroku Wysoki Sąd w imie­ niu Rzeczpospolitej Polskiej (sygn. III C 1225, sędzia Agnieszka Matlak). Re­ daktor wytoczył kilkadziesiąt proce­ sów ludziom, którzy go krytykowali (za mowę nienawiści?), a pierwszym był... Roman Giertych. Dopiero nie­ dawno Michnik przegrał pierwszy pro­ ces. Kończy się pewna epoka? W roku 1989 „Gazeta” – mając monopol – weszła na rynek. Było to możliwe dzięki kontraktowi Okrągłe­ go Stołu. Dekadę potem wpływowi lu­ dzie „Gazety” pobrali na własność akcje Agory (w przypadku niektórych osób o wartości kilkunastu i więcej mln do­ larów) (R. Bugaj). Tak się złożyło, że wśród najbardziej wpływowych lu­ dzi GW i największych akcjonariuszy zdecydowanie nadreprezentowana jest progenitura stalinowskich funkcjona­ riuszy pochodzenia żydowskiego. Dla­ tego Stanisław Michalkiewicz nazywa „Gazetę Wyborczą” „żydowską gazetą dla Polaków”. W czasach ponurej nocy stanu wo­ jennego z szumów i trzasków Wolnej Europy dowiadywaliśmy się, że Mich­ nik walczy, Michnik głoduje i nie daje się skusić wygodnym życiem na emig­ racji. Dlatego nie uwierzyliśmy pogłos­

Jako człowiek światły, w świecie bywały, nisko ceniący zaściankowość, parafiańszczyznę i ciasnotę horyzontów, a w dodatku długoletni czytelnik „Tygodnika Powszechnego”, stanowiłem idealny target dla Michnika i jego kompanów. kom, że redaktor pławi się w jacuz­ zi z Urbanem i pije z Kwaśniewskim, a na wieść, że zrezygnował z należnych mu akcji Agory, motywując to troską o swoją niezależność dziennikarską – zawyliśmy z zachwytu nad szlachetnoś­ cią redaktora. Któż z nas, małych ludzi, byłby w stanie zrezygnować z 34 mi­ lionów dolarów? (Ponoć pieniądze te zagospodarowała koleżanka redaktora, p. Łuczywo, żeby się nie zmarnowały). W dziesiątą rocznicę transformacji ustrojowej z apelem o abolicję dla au­ torów stanu wojennego wystąpili rów­ nocześnie Adam Michnik i Lesław Ma­ leszka w „Gazecie Krakowskiej”. Ten konfident już po zdemaskowaniu znalazł ciepłe przytulisko w „Gazecie Wybor­ czej”, w której zatrudniono go „z pobu­ dek humanitarnych”... Redaktora darzyli­ śmy bezgranicznym zaufaniem, toteż nie przeszkadzało nam, gdy w towarzystwie swoich kolegów o nazwiskach Kroll, Aj­ nenkiel, Holzer jako pierwszy człowiek zstąpił do archiwów SB, by po dwóch miesiącach wyjść i opublikować dwu­ stronicowe sprawozdanie z badań, jakie tam prowadził. Może szukał zaginio­ nych 3 szyfrogramów na temat swojej mos­kiewskiej wizyty przed rokowania­ mi okrągłego stołu? Był jednym z trzech ludzi (obok Urbana i Wajdy) odwiedzają­ cych Moskwę w tym czasie. Stefan Kisie­ lewski pierwszy postawił szokującą tezę, że nie tylko Wałęsa, ale i Michnik pra­ cuje dla Kiszczaka. Widocznie wcześniej niż inni znalazł tekst, w którym Mich­ nik pisze o „fundamentalnej zbieżności interesów kierownictwa politycznego ZSRR, kierownictwa politycznego w Pol­ sce i polskiej demokratycznej opozycji”. Gazeta oprócz lokalu, telefonów, przydziału papieru otrzymała coś naj­ cenniejszego – życzliwość ludzi, któ­ rzy właśnie „oddali władzę”. W zamian otrzymali ochronę medialną przed lust­ racją, dekomunizacją czy próbami ka­ rania zbrodniarzy komunistycznych. 3 lipca ’89 w GW ukazał się artykuł redaktora naczelnego Wasz prezydent, nasz premier, postulujący „sojusz de­ mokratycznej opozycji z reformator­ skim skrzydłem obozu władzy”, aby się wypełniło to, co było napisane w Księ­ dze. Konkretnie w kompletnie prze­ milczanej książce uciekiniera z KGB, płk. Anatolija Golicyna, pt. New lies for old, w której m. in. przewidział (w 1984 roku!) pojawienie się młodego sekretarza-reformatora (Gorbaczow), liberalizację, pojednanie z Zachodem, zjednoczenie Niemiec, zmianę nazwy

EKSPANSJA CHIN ją „odrzucił w całości”). Wielokrotnie byli towarzysze Kwaśniewski i Geremek wykazali „całkowitą zgodność poglądów we wszystkich kwestiach”. Dziś wszyscy „wrócili do korzeni” i spotkali się na lis­ tach KE do europarlamentu – chrześ­ cijańscy demokraci, socjaliści, liberało­ wie, ludowcy, a także TW „Carex”, TW „Buer”, TW „Znak”, TW „Karol”, TW „Belch”. Ich jedność ideowa nie jest by­ najmniej zdobyczą ostatnich czasów, bo już kilkanaście lat temu niezależnie od siebie antykomunista R. Sikorski i ko­ munista Wł. Cimoszewicz postulowali „usunięcie z polityki raz na zawsze Ka­ czyńskich”. I po dziś dzień jest to naj­ ważniejszy punkt programu wszystkich odmian „komunistów reformowanych dnia czwartego” (czerwca ’89).

Dokończenie ze str. 1

Upadek czy „upadek”

komunizmu? Jan Martini

ZSRR i KGB. Współczynnik trafności prognoz Golicyna wynosi 94 procent! Odnośnie do Polski – Golicyn przewidywał przywrócenie Solidar­ ności i powstanie „rządu koalicyjnego”, w którym znaleźliby się „konstruktyw­ ni” opozycjoniści, „reformatorzy par­ tyjni”, katolicy oraz kilku „liberałów”. Książkę przełożono na polski w wy­ dawnictwie kontrwywiadu wojskowe­ go, ale cały nakład poszedł na przemiał, gdy stara, sprawdzona ekipa wróciła do władzy w 2007 roku. Płk Golicyn ujawnił zalecenia dla tajnych służb, by wylansowały artystów, pisarzy, hierar­ chów Kościoła i „autorytety moralne”. Według niego KGB od wielu lat przygo­ towywało wielką operację (dziś znamy ją jako „pierestrojkę”), której celem była zmiana niewydolnego systemu gospo­ darczego przez przyjęcie mechanizmów rynkowych. W swojej późniejszej książce Pere­ stroika deception (Oszustwo pierestroj­ ki) Golicyn pisze, że jednym z najważ­ niejszych celów było wprowadzenie w błąd ludzi Zachodu, aby nabrali prze­ konania, że komunizmu już nie ma i Rosja nie jest zagrożeniem. (Br. Gere­ mek: Komunizm? Partia komunistycz­ na? Te rzeczy już nie istnieją). Wycofa­ nie się Rosjan z Europy Wschodniej nie oznacza, zdaniem autora, utraty kont­ roli nad tym obszarem, bo pozostały tam wielkie zasoby kadrowe (np. tajni współpracownicy służb na ważnych stanowiskach). Warto przypomnieć, że w „pierwszym niekomunistycznym” rządzie T. Mazowieckiego tylko nie­ liczni (np. gen. Kiszczak i gen. Siwicki) NIE byli tajnymi współpracownika­ mi… Zdaniem Golicyna do kontroli kraju wielkości Finlandii wystarczy 800 dobrze „rozstawionych” osób. Inną książką, która zmieniła mój

Nie uwierzyliśmy pogłoskom, że redaktor pławi się w jacuzzi z Urbanem i pije z Kwaśniewskim, a na wieść, że zrezygnował z należnych mu akcji Agory, motywując to troską o swoją niezależność dziennikarską – zawyliśmy z zachwytu. ogląd rzeczywistości, była praca Ada­ ma Frydrysiaka Solidarność w woje­ wództwie koszalińskim, a w niej opis obozu internowania w Jaworzu, w wojs­ kowym ośrodku wypoczynkowym na terenie poligonu drawskiego nad jezio­ rem Trzebuń. W chwili przyjazdu do Jaworza nie było wytycznych dotyczą­ cych postępowania z internowanymi, zastosowano zatem regulamin ośrodka obowiązujący wczasowiczów podczas turnusu wypoczynkowego. Niedzielną mszę odprawiał przyjeżdżający z Ko­ szalina biskup, a Bronisław Geremek otrzymywał swój ulubiony holender­ ski tytoń do fajki. Przywieziono również owoce południowe: pomarańcze, banany, cytryny, ananasy. Dary przywoził rów­ nież sekretarz episkopatu ks. biskup B.

Dąbrowski, z którym znani opozycjo­ niści byli na ty. W Jaworzu zdobywali status pokrzywdzonego m.in.: Wł. Bar­ toszewski, A. Małachowski, T. Mazo­ wiecki, Br. Geremek, St. Niesiołowski, B. Komorowski, A. Celiński, A. Czuma, W. Kuczyński, J. Jedlicki, A. Drawicz (TW „Kowalski”), A. Szczypiorski (TW „Mirek”), L. Maleszka (TW „Ketman”), H. Karkosza (TW „Monika”), J. Hol­ zer (TW „Jam”). Dlaczego najgroźniej­ szych wrogów reżimu represjonowano (?) w lepszych warunkach? W oddalonym o 5 km hotelu dla kadry wojskowej w Głębokiem był jeszcze jeden ośrodek internowania. Przetrzymywano tam inną elitę – naj­ wyższych aparatczyków partyjno-rzą­ dowych PRL z E. Gierkiem i P. Jarosze­ wiczem na czele. Ciekawostką może być informacja, że pani Gierkowa, przylatując z Warszawy helikopterem w odwiedziny, „podwoziła” przy okazji panią Szczypiorską – żonę „opozycjo­ nisty”. Tak więc decyzją jakiegoś cent­ rum po sąsiedzku spotkały się dwie elity: odchodząca i ta, która miała być zainstalowana za 8 lat. Widać, że eki­ py kierownicze III RP były dobierane z dużym wyprzedzeniem, a więc wy­ pełniło się to, co było napisane w Księ­ dze. Tym razem w książce Against all enemies Richarda Clarke’a – doradcy ds. bezpieczeństwa prezydentów USA – że uwiarygodnianie „dysydentów” wymaga lat. Z kolei Golicyn pisał, że dysydent mający dostęp do zachod­ nich środków przekazu jest „trefny”. I tu warto wspomnieć o magicznym telefonie Jacka Kuronia, przekazującym wszelkie wiadomości z kraju do szefa sekcji polskiej BBC – E. Smolara (KO „Korzec”). Waldemar Łysiak zastana­ wiał się, dlaczego władze po prostu nie wyłączyły Kuroniowi telefonu. Z książki Clarke’a dowiedziałem się też, że to z inicjatywy KGB w 1975 roku zorganizowano Europejską Kon­ ferencję Bezpieczeństwa i Współpracy w Helsinkach (KBWE). Jej deklarowa­ nym celem było rozbrojenie i „budowa wzajemnego zaufania”, ale dla sowie­ ckich organizatorów najważniejszy był tzw. „trzeci koszyk”, dotyczący praw człowieka, gdyż umożliwił pows­tanie legalnej opozycji, niezbędnej do „prze­ kazania władzy” po „upadku komu­ nizmu”. Clarke pisał, że Rosjanie rów­ nocześnie przystąpili do organizacji różnych „ruchów pokojowych”, „obro­ ny praw człowieka” czy ekologicznych.

Internet „pełen nienawiści” Kopalnią wiedzy na temat naszych szemranych autorytetów jest internet (jaki będzie po ACTA II – nie wiado­ mo). Kto zna takie ciekawostki? – Najważniejszy postulat strajku sierpniowego – utworzenie niezależ­ nych związków zawodowych – został osiągnięty WBREW staraniom dorad­ ców. Przeciwstawiali się oni również tworzeniu ogólnopolskiej struktury związkowej i usiłowali dopisać w sta­ tucie związku paragraf o „kierowniczej roli PZPR”. Eksperci działali konsek­ wentnie na rzecz osłabienia związku. – Ci sami doradcy (z których żaden nie był członkiem Solidarności) odgry­ wali wiodącą rolę przy rokowaniach okrągłego stołu. Pięciu zaproszonych przez Kiszczaka związkowców (łącznie z Wałęsą) stanowiło tylko „decorum”. – Wiadomość wyszperana

w archiwum KC PZPR: Rakowski za­ leca sekretarzom wojewódzkim stono­ wanie ataków na Wałęsę „bo to nasz człowiek, podstawiony”. – Gdy wprowadzono stan wojen­ ny, obradowała Komisja Krajowa Soli­ darności. Internowano wszystkich, ale czwórka najważniejszych potem poli­ tyków (Bujak, Frasyniuk, Borusewicz, Hall) zdołała cudownie ujść siepaczom, by „kontynuować walkę w podziemiu”. Rakowski w swoich pamiętnikach na­ pisał, że władze wiedziały, „gdzie się ukrywa Bujak”. – Gen. Kiszczak do przestraszo­ nych towarzyszy: Spokojnie, towarzy­ sze, scenariusz okrągłego stołu napisa­ ła partia, a jego realizacja przebiega niezmiennie na warunkach przez nas dyktowanych. – Jacek Kuroń w wywiadzie dla rosyjskiej TV: My obradujemy w pa­ łacu Rady Ministrów. Opozycjoniści wchodzą do pałaców władzy albo na czele zbrojnego ludu, i wtedy przycho­

Pod względem środowiskowo-kadrowym (a kadry, wg. klasyka, są najważniejsze) istnieje pełna kontynuacja. Środowisko beneficjentów transformacji ustrojowej 1945 roku jest również beneficjentem transformacji ustrojowej 1989 roku. dzą zab­rać władzę, albo na zaprosze­ nie władzy i tylko dlatego, że władza widocznie uważa, że sojusz z opozycją ją wzmocni. – Na liście Macierewicza znalazło się 66 polityków (posłów, senatorów, ministrów) uwikłanych we współpra­ cę z komunistycznymi służbami, ze wszystkich ugrupowań oprócz Poro­ zumienia Centrum Kaczyńskiego. – Na naradzie ministrów spraw wewnętrznych Układu Warszawskie­ go w Pradze gen. Kiszczak powiedział, że JEDYNYM celem stanu wojennego była zmiana kierownictwa Solidarności – pozbycie się niewygodnych ludzi. To dlatego w 1989 roku orzeczono wygaś­ nięcie mandatów członkom kierow­ nictwa Solidarności (oprócz Wałęsy!) i odtworzono związek, mianując „od góry” przywódców (w przeciwieństwie do demokratycznych wyborów „pierw­ szej” Solidarności). Cieszący się wciąż wielkim zaufaniem związek był po­ trzebny, by żyrować reformy Balcero­ wicza powodujące gwałtowny spadek poziomu życia ludności. Te więc książki i internet były pods­tawowymi narzędziami umożli­ wiającymi wyzwolenie się z wirtual­ nej rzeczywistości demiurga Michni­ ka. Wiele z powyższych wiadomości już znałem i moje zaufanie do mediów „głównego nurtu” zaczynało erodo­ wać, gdy zobaczyłem wielkie, czarne ogłoszenie: „Rządzi PiS, a Polakom wstyd”. I wtedy doznałem ilumina­ cji. Ten wściekły wykwit pedagogiki

wstydu ostatecznie uwolnił mnie z nie­ woli medial­nej. Wówczas, w 2007 roku, nie mówiło się o „łamaniu konstytucji”, tylko o „psuciu państwa”, wspomina­ jąc też, że „z nas się śmieją” (w Euro­ pie i na świecie). Kiedyś po powrocie zza oceanu natrafiłem u znajomych na numer „Gazety Polskiej” z bardzo kompetentnym artykułem na tema­ ty amerykańskie i od tej pory ukrad­ kiem podczytywałem wstydliwe gazet­ ki. Wreszcie zrobiłem to. Z pewną taką nieśmiałością i zażenowaniem kupiłem „Gazetę Polską”.

Gdzie ci komuniści? Są w europarlamencie i wielu krajach Europy (np. w Czechach), tylko nie w Polsce, która jawi się niczym dwór Sikorskiego w Chobielinie – „strefą zdekomunizowaną” (A. Kwaśniewski: nigdy nie spotkałem żadnego komunis­ ty). U nas nie było partii komunistycz­ nej (jak w innych „demoludach”), tylko „robotnicza”, wskutek decyzji Stalina, ponieważ komuniści – przeciwnicy ist­ nienia państwa polskiego – kojarzeni byli jednoznacznie z agenturą. W 1989 roku Szimon Peres podczas swojej war­ szawskiej wizyty zalecił, by PZPR zmie­ niła nazwę i wstąpiła do Międzynaro­ dówki Socjaldemokratycznej, której był wiceprzewodniczącym. I rzeczywiście – 2 dni po sławetnym „wyprowadzeniu sztandaru” powstała Socjaldemokracja Rzeczpospolitej Polskiej z przewod­ niczącym A. Kwaśniewskim na cze­ le, a na jej „rozruch” Komunistyczna Partia Związku Radzieckiego udzieliła tzw. „pożyczki moskiewskiej”. Walizkę pieniędzy Leszkowi Millerowi (na liś­ cie KE do Europarlamentu) wręczył rezydent KGB Ałganow w mieszkaniu kontaktowym SB. Dziś towarzysze socjaldemokra­ ci wydają się najbliżsi rasowo czystym komunistom, ale istnieje też wyraźne powinowactwo duchowe między SLD

PO już nie organizuje rekolekcji w Łagiewnikach. Czy to chęć nadążania za „duchem czasu”? A może jakaś międzynarodówka za pomocą armii Michników popycha tego ducha w pożądanym kierunku? a „chrześcijańskimi demokratami” w ro­ dzaju UW czy Platformy Obywatelskiej. Może wspólne pisanie konstytucji 1997 roku scementowało ich miłosny zwią­ zek? Towarzysze z bratnich partii często głosowali identycznie w Sejmie, a na zarzuty, że partia o rodowodzie soli­ darnościowym głosuje jak SLD, Gere­ mek opowiedział: nieprawdą jest, jakoby Unia Demokratyczna głosowała tak jak komuniści. Natomiast problemem Unii jest fakt, iż komuniści głosują tak jak Unia. Nie podobał im się bardzo także pomysł dekomunizacji. Postanowili więc wspólnie strzec zasad „państwa prawne­ go” i zaskarżyli ustawę dekomunizacyjną do Trybunału Konstytucyjnego (który

Czy komunizm upadł, czy tylko się przeobraził? Pod względem środowiskowo-kadro­ wym (a kadry, wg. klasyka, są najważ­ niejsze) istnieje pełna kontynuacja i tak się złożyło, że środowisko beneficjen­ tów transformacji ustrojowej 1945 roku jest również beneficjentem transfor­ macji ustrojowej 1989 roku. W histo­ rii zazwyczaj los przegranej ekipy jest ciężki – w najlepszym razie usuwają się w cień. Nasi „przegrani” z 1989 roku nie musieli się usuwać – są „jedynka­ mi” na listach wyborczych. Pod wzglę­ dem ideowym zaś sowiecki marksizm­ -leninizm aplikowany Zachodowi od lat pięćdziesiątych za pomocą tysięcy agentów i pożytecznych idiotów, prze­ kształcony tam w marksizm kulturowy, niszczy społeczeństwa Europy i z flan­ ki zachodzi Polskę. Starzy komuniści z powodzeniem implementują nowe komunistyczne trendy pod hasłami demokracji i praworządności. Jurij Bezmienow w swoim wykła­ dzie Jak zniszczyć państwo opisuje woj­ nę psychologiczną, jaką Rosja toczy przeciw zachodnim społeczeństwom. Wojna ta rozłożona jest na etapy: 1. demoralizacja (niszczenie systemu wartości – trwający ok. 25 lat okres już się zakończył nadspodziewanym sukcesem), 2. destabilizacja (obecnie w toku), 3. kryzys, 4. normalizacja, czyli przejęcie władzy przez komunistów. Służby przeznaczają ogromną więk­ szość środków nie na szpiegostwo, lecz na dywersję ideologiczną realizowaną przy pomocy rozmaitych fundacji i „organi­ zacji pożytku społecznego”. Zachodnie demokracje nie posiadają narzędzi praw­ nych pozwalających przeciwstawić się tej agresji. Dlatego Bezmienow radzi: „Trzy­ maj się swojej religii”, bo to najskutecz­ niejsza broń w wojnie psychologicznej. Od wielu lat następuje proces prze­ suwania się WSZYSTKICH partii cen­ trowych w Europie na lewo (PO już nie organizuje rekolekcji w Łagiewnikach). Czy to chęć nadążania za „duchem cza­ su”? A może jakaś międzynarodówka za pomocą armii Michników popycha tego ducha w pożądanym kierunku? Chociaż do komunizmu w Polsce nikt się nie przyznaje, jednocześnie wspominany jest z nostalgią, a nawet – co stwierdziła posłanka hrabina – może imponować. Przepoczwarzony w nową formę marksizmu kulturowe­ go, kontynuuje swoją misję destrukcji cywilizacji europejskiej. Brytyjski so­ wietolog Christopher Story był zda­ nia, że rozszerzenie Unii Europejskiej umożliwiło rosyjskim służbom penet­ rację Zachodu choćby przez obecność wschodnioeuropejskich „zasobów ka­ drowych” w ciałach unijnych (np. Wł. Cimoszewicz kandydował na Sekreta­ rza Generalnego NATO!). Zadaniem Gorbaczowa jest wy­ wieranie wpływu na zachodnie elity. Zajmuje się on tym od chwili przyby­ cia do Ameryki na czele licznej delega­ cji w 1987 r. Gorbaczow jest prezesem tzw. Gorbachev Foundation, mającej siedzibę w San Francisco, gdzie pracu­ ją różni eksperci pod kierunkiem Han­ sa Grafa Hunego – znanego w świecie niemieckiego eksperta. Zaangażowali się oni w projekt wyraźnie nawiązują­ cy do pomysłu Lenina powołania su­ perpaństwa – Forum Światowego, pro­ mując ideę rządu światowego, kontroli nad światem w imieniu ekologów. (...) Najważniejszą kwestią jest, czy w miarę szybko znajdą się ludzie zdający sobie sprawę z destrukcji systemu władzy na Zachodzie i zorientują się w mistyfika­ cji, której celem jest przekonanie ludzi Zachodu, że w Rosji nie ma politycznej kontynuacji ZSRR (Ch. Story dla McIl­ hany Report 2003). Ciągle nie wiemy, czy komuniści są nieszkodliwym folklorem, czy groźną mafią. Obyśmy się kiedyś nie obudzili w świecie, „gdy związek nasz bratni ogarnie ludzki ród”. K


MA J 2O19 · KURIER WNET

5

TRUPY W SZAFIE

W

trakcie toczącej się w Stanach Zjedno­ czonych debaty na temat tak zwanych fake newsów amerykańskie media nie doszły jeszcze do żadnego konsensu­ su odnośnie do tego, co stanowi „fake newsy”. Burzliwa debata trwa. Dziennikarstwo propagandowe osiąga swoje wyżyny i jest to stan wy­ soce niepokojący. Krytycy twierdzą jed­ nak, że wciąż dają się słyszeć różne głosy w naszym otwartym społeczeństwie, szczególnie na platformach mediów społecznościowych. Brakuje jednak pewności, czy przeciętny Amerykanin potrafi odróżnić prawdziwe wiadomości od fałszywych i błędnych. Jak zauważył Francuz Alexis de Tocqueville, który żył półtora wieku temu (1805–1859), Nie znam żadnego kraju, w którym jest tak mało niezależności umysłu i prawdziwej wolności dyskusji, jak w Ameryce. Najbardziej palącym problemem jest jednak zagraniczna propaganda wy­ wierająca wpływ na amerykański naród. Mimo wszystkich nagłówków prasowych o wtrącaniu się Rosji w nasze wybory, to Chiny, subtelnie i potajemnie, wio­ dą w tym prym. Fake newsy w Chińs­ kiej Republice Ludowej nie są czymś nowym; stanowią one część życia 1,4 mld Chińczyków. Idąc śladem dawnego Związku Radzieckiego, Komunistyczna Partia Chin powołała w maju 1924 ro­ ku własne Ministerstwo Propagandy, którego działalność została zawieszona na okres burzliwej rewolucji kulturalnej 1966–1976 i wznowiona w październiku 1977 roku. Dziś ministerstwo nie tylko zmonopolizowało fale radiowe i druko­ wane treści, lecz także internet. Wszystko to w celu kontrolowania umysłów, a dok­ ładniej rzecz biorąc, przekształcenia mas w ofiary syndromu sztokholmskiego. W wysiłkach podejmowanych przez KPCh, których celem jest kształtowanie opinii publicznej w Chinach i poza ich granicami na temat praktyki duchowej Falun Gong, można dostrzec cały arsenał broni służącej manipulacji za pośrednict­ wem mediów – co stanowi praktyczne studium przypadku fake newsów w ich najbardziej ekstremalnej formie.

KPCh chwali Falun Gong Spośród wszystkich kampanii medial­ nych prowadzonych przez KPCh atak na praktykę Falun Gong, znaną również pod nazwą Falun Dafa, był najbardziej napastliwy i przypominający propagan­ dową krucjatę z czasów rewolucji kul­ turalnej. Zakorzenione w buddyjskich tradycjach Falun Gong zostało po raz pierwszy upublicznione przez jego za­ łożyciela pana Li Hongzhi podczas se­ rii wykładów w 1992 roku i składa się z dwóch głównych części: zestawu pięciu ćwiczeń medytacyjnych oraz zasad praw­ dy, życzliwości i cierpliwości. Podobnie jak w buddyjskim systemie wierzeń, praktyka ta polega na przestrzeganiu przez praktykujących norm moralnych oraz na regularnym wykonywaniu ćwi­ czeń, dzięki czemu mogą oni osiągnąć samospełnienie i oświecenie. R E K L A M A

Zarówno wśród elit, jak i mas Europy Wschodniej przeważają dwa błędne przekonania na temat Chin. Pierwsze, że Chiny przekształcają się z państwa komunistycznego w kapitalistyczne, i drugie, że gospodarka Chin jest tak silna, iż mając mnóst­ wo gotówki, może pozwolić sobie na rozdawanie jej w Europie.

Królestwo fake newsów

Studium kampanii propagandowej Pekinu przeciwko Falun Gong Peter Zhang Początkowo KPCh wykorzysty­ wała państwowe media do propago­ wania Falun Gong ze względu na ko­ rzyści zdrowotne i poprawę moralności społeczeństwa. Wśród lepiej znanych mediów, które wkładały sporo wysiłku w te działania, były: China Central TV (w 1993 i 1998), „People’s Public Se­ curity Newspaper” (w 1993), „Qigong & Science Journal” (w 1993), „Beijing Daily” (w 1996 i 1998), „Medicine & Health Newspaper” (w 1997) oraz Hong Kong TV (w 1998). 24 listopada 1998 roku Shanghai TV (STV) wyemitowała materiał filmowy przedstawiający lo­ kalnych mieszkańców wykonujących w parku ćwiczenia Falun Gong i podała: Dziś rano prawie 10 000 praktykujących Falun Gong pojawiło się, aby wykonać ćwiczenia […] Na chwilę obecną Falun Gong ma prowadzone przez wolonta­ riuszy punkty ćwiczeń w całym kraju, wliczając w to Hongkong, Makao, Taj­ wan, a także Europę, Amerykę Północną, Australię i inne kraje azjatyckie. Około 100 mln ludzi praktykuje Falun Dafa.

Przywództwo z Pekinu staje się wrogie Początkowo Komunistycznej Partii Chin podobało się Falun Gong – jako system ochrony zdrowia. Według ar­ tykułu opublikowanego w „US News & World” z lutego 1999 roku, urzędnik wysokiego szczebla z Chińskiej Ko­ misji Sportu powiedział: Falun Gong i inne rodzaje qigong mogą każdemu zaoszczędzić 1000 juanów rocznie na kosztach leczenia. Jeśli 100 mln ludzi to praktykuje, to rocznie na opłatach medycznych zostaje zaoszczędzonych 100 mld juanów (14,9 mld dolarów). Premier Zhu Rongji jest bardzo szczęś­ liwy z tego powodu. Kraj może teraz wykorzystać te pieniądze na inne cele. Sinolodzy wyraźnie zaznaczyli, że KPCh uważała bardzo szybki wzrost popularności Falun Gong za zaskaku­ jący, a dodatkowo działo się to prak­ tycznie tuż pod jej nosem. Jiang Zemin, ówczesny przywódca partii, uważał ten wzrost popularności za zagroże­ nie egzystencjalne. Przecież Chiny ja­ ko państ­wo komunistyczne nie mogą sobie pozwolić na istnienie niezależ­ nej organizacji, chyba że partia spra­ wowałaby nad nią kontrolę. Ponadto buddyjskie nakazy Falun Gong doty­ czące prawdy, życzliwości i cierpliwo­ ści stały w sprzeczności z doktrynami

KPCh: ateizmem, walką klas i rewolu­ cją poprzez użycie siły. Mao Zedong, założyciel KPCh, zauważył, że „co sie­ dem lub osiem lat” należy przeprowa­ dzać kampanie polityczne. Dlaczego? Prawdziwym powodem jest to, że partia regularnie potrzebuje nowego wroga, aby raz za razem ożywiać orwellowskie społeczeństwo, które partia kształtuje. Wszystkie reżimy komunistyczne mają trzy wspólne cechy: 1. Rządzenie przy użyciu przemo­ cy i strachu, 2. Kontrola informacji, 3. Kontrola umysłów poprzez ideo­ logię komunistyczną. Taktyka mediów KPCh obejmuje: zniesławianie, manipulację informacja­ mi, oszustwa i cenzurę. 20 lipca 1999 roku Jiang ogłosił swoją decyzję o wykorzenieniu Fa­ lun Gong. Trzy miesiące wcześniej – 25 kwietnia – około 10 000 praktykują­ cych wzięło udział w publicznym apelu przed Zhongnanhai, siedzibą centrali KPCh w Pekinie, aby zawnioskować o prawne uznanie i ochronę. Niestety Jiang pozostał niewzruszony. Założył podobny do gestapo departament omi­ jający wymiar sądownictwa – Biuro 610, aby kierowało ogólnokrajową kampanią prześladowań przeciwko Falun Gong. W tym samym czasie, gdy dokonywano masowych aresztowań praktykujących, wszystkie formy państwowej machiny propagandowej zaczęły prowadzić „woj­ nę w living roomie” przeciwko Falun Gong i jego założycielowi. Zwyczajne półgodzinne wiadomości w CCTV zos­ tały przekształcone w godzinne wydania specjalne demonizujące Falun Gong, odwracające wcześniejsze pozytywne komentarze, jakie wypowiedziano na temat tej praktyki medytacyjnej. Biuro 610 wydało szereg dekretów nakazują­ cych wszystkim grupom społecznym, w tym instytucjom edukacyjnym od szkół podstawowych po uniwersytety, wzięcie udziału w tak zwanej kampanii „antykultowej”. Aby oczernić Falun Gong, nazy­ wając go kultem, Ministerstwo Pro­ pagandy wymyśliło 1400 „przypad­ ków samobójstw”, obarczając za nie winą Falun Gong. W rzeczywistości zostały one popełnione przez osoby, które nie praktykowały tej dyscypli­ ny. Wieloletni obserwatorzy z Chin stwierdzili, że ta sztuczka była zarów­ no podła, jak i wręcz niewiarygodna. Po pierwsze, Falun Gong, podobnie

jak inne buddyjskie wyznania, zaka­ zuje wszelkich form zabijania, w tym samobójstw. Po drugie, Falun Gong istniało od 1992 roku i w międzyczasie nie zgłoszono w Chinach ani jednego przypadku samobójstwa popełnionego przez osoby ćwiczące Falun Gong, aż nagle po rozpoczęciu represji w lipcu 1999 roku Ministerstwo Propagandy wydało komunikat informujący o tych rzekomych przypadkach. Po trzecie, Falun Gong jest praktykowane w po­ nad 70 krajach na całym świecie i do tej pory poza Chinami nie odnotowa­ no żadnego przypadku samobójstwa.

Inscenizacja samobójstw na placu Tiananmen Najbardziej znaną historią jest, być może, tak zwany incydent samospa­ lenia na placu Tiananmen z 23 stycznia 2001 roku, który, zdaniem niektórych zachodnich dziennikarzy, został zain­ scenizowany przez chińskie władze. Podczas gdy Ministerstwo Propagandy KPCh twierdziło, że pięciu praktykują­ cych Falun Gong próbowało „wstąpić do nieba” poprzez samopodpalenie na placu Tiananmen, społeczność mię­ dzynarodowa uznała to twierdzenie za sprzeczne z faktami. Jedynie państwowe media miały możliwość przeprowadzenia wywia­ du z domniemanymi „ofiarami Falun Gong”, podczas gdy prasa międzynaro­ dowa, w tym członkowie rodzin ofiar, nie mogli się z nimi skontaktować. Ministerstwo Propagandy nakazało wszystkim swoim mediom umieścić ten incydent w nagłówkach wiadomości. W „The Washington Post” opubli­ kowano reportaż śledczy „Human Fire Ignites Chinese Mystery” („Trawiący ludzi ogień podpala chińską tajemni­ cę”) z 4 lutego 2001 roku, w którym opisano jedną z rzekomych ofiar, ko­ bietę o imieniu Liu Chunling. Mia­ ła ona „pracować w nocnym klubie [i] brać pieniądze za dotrzymywanie towarzystwa mężczyznom” – co było zachowaniem bardzo odbiegającym od moralnych standardów praktykujących Falun Gong. Ponadto żaden z jej sąsia­ dów nigdy nie widział, żeby ćwiczyła Falun Gong. Jeszcze bardziej upoka­ rzająca dla władz Pekinu była sytuacja, gdy obecna na miejscu w trakcie wy­ darzenia producentka CNN zwróciła uwagę, iż nie widziała żadnych dzieci

wśród pięciu osób, które dokonały sa­ mopodpalenia, podczas gdy wszystkie chińskie media państwowe donosiły, że była wśród nich 12-letnia Liu Siying.

KPCh wznosi zaporę internetową Aby powstrzymać masy przed dostę­ pem do prawdziwych wiadomości, KPCh wzmocniła swoją cenzurę in­ ternetu od roku 2000, tworząc najwięk­ szy na świecie system zapór sieciowych w ramach projektu „Złota Tarcza”. Nic dziwnego, że wszystkie strony interne­ towe związane z Falun Gong są tam zablokowane i nawet na stronie MIT w jednym miejscu założono blokadę, ponieważ znajdują się tam informacje o klubie Falun Gong na MIT. Badania przeprowadzone na Har­ vardzie w 2016 roku ujawniły, że chiński rząd od dawna podejrzewany jest o za­ trudnianie aż dwóch milionów osób do potajemnego umieszczania ogromnej licz­ by anonimowych komentarzy i innych kłamliwych treści w potoku prawdziwych postów w mediach społecznościowych, tak jakby były prawdziwymi opiniami zwyk­ łych ludzi. […] Szacujemy, że rząd pro­ dukuje i publikuje w mediach społecznoś­ ciowych 448 mln komentarzy rocznie. Ci internetowi komentatorzy są nazywani „partią 50 centów” (The 50 cent part), ponieważ rzekomo dostają 50 centów za każdy post. Ich zadaniem jest podżeganie do nienawiści, szerzenie dezinformacji i promowanie państwowej propagandy przeciwko Falun Gong. Chociaż stosowana przez KPCh po­ lityka prześladowań nie uległa zmianie, Pekin zaprzestał w ostatnich latach kam­ panii medialnej przeciwko Falun Gong. Specjaliści z Chin zauważyli, że propa­ ganda Pekinu przeciwko Falun Gong zawiodła zarówno w kraju, jak i za gra­ nicą z powodu łamania przez reżim praw człowieka wobec praktykujących Falun Gong. Trwająca od 1999 roku straszli­ wa grabież organów od przetrzymywa­ nych w więzieniach praktykujących Fa­ lun Gong, którą media zaczęły ujawniać w 2006 roku, zaszkodziła KPCh szczegól­ nie w szerzeniu jej propagandy przeciwko Falun Gong. Z czasem działania podej­ mowane przez Pekin w zakresie wywie­ rania wpływu za pośrednictwem zagra­ nicznych środków masowego przekazu osiągnęły jednak nowy poziom. Oprócz głównych mediów, takich jak „China Daily” (zagraniczne wydanie „People’s

Daily”) i CCTV-4 (zagraniczny kanał telewizji CCTV), Chiny są w trakcie re­ alizacji planu otwarcia 1000 Instytutów Konfucjusza na całym świecie do 2020 r. Władze kanadyjskiego Uniwersy­ tetu McMastera musiały w 2013 roku zamknąć działający u nich Instytut Kon­ fucjusza z powodu dyskryminacji, ja­ kiej dopuszczono się w przypadku Sonii Zhao, nauczycielki zatrudnionej w 2010 roku, która musiała podpisać umowę zawierającą klauzulę zakazującą jej prak­ tykowania Falun Gong. W zesz­łym ro­ ku Departament Sprawiedliwości USA, starając się przeciwdziałać operacjom wywierania wpływu przez zagranicę, nakazał Xinhua News Agency i Chi­ na Global Television Network (dawniej CCTV International), dwóm najwięk­ szym pekińskim firmom medialnym w Ameryce, aby zarejestrowały się jako zagraniczni agenci lub lobbyści. Podczas gdy pekińskie media cieszą się wolnością głoszenia treści komuni­ stycznych na całym świecie, w Chinach zachodnie media są silnie cenzurowa­ ne. Google, Facebook, Twitter, YouTube i wiele innych popularnych stron interne­ towych jest w Chinach zablokowanych. Jednak chińskie media państwowe mogą mieć konta na Facebooku i Twitterze, aby promować swój program państwa jednopartyjnego. Co gorsza, niektóre za­ chodnie firmy technologiczne dobrowol­ nie podpisały tzw. samodyscyplinującą obietnicę współpracy z pekińskim urzę­ dem cenzury. Dokonują autocenzury, aby filtrować wrażliwe politycznie sło­ wa, takie jak Falun Gong i masakra na placu Tiananmen w 1989 roku. Obecnie na przykład Apple Inc. obsługuje konta iCloud chińskich użytkowników w cen­ trum danych w Chinach, twierdząc, że przestrzega obowiązujących w tamtym miejscu przepisów. Daje to Wielkiemu Bratu w Chinach łatwy dostęp do infor­ macji tamtych użytkowników. Jak pisał George Orwell w książce Rok 1984: „Jeśli myśl psuje język, język może również zepsuć myśl”. Media peł­ nią w społeczeństwie komunistycznym rolę narzędzia propagandy służącego kontroli umysłów. Kiedy Pekin ma wol­ ną rękę w rozpowszechnianiu na całym świecie wiadomości usprawiedliwiają­ cych cenzurę i ucisk, to nadwątla tym nasze człowieczeństwo, niewinni ludzie mogą dać się zwieść i przyjąć te wyra­ chowane kłamstwa za prawdę. Tym, czego świat potrzebuje teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, są prawdziwe informacje i prawo do wol­ ności sumienia, ekspresji oraz zrzeszania się. Poeta i uczony John Milton wyraził to najlepiej w odezwie skierowanej w 1644 roku do angielskiego parlamentu, później wydanej w formie traktatu Areopagitica: „Przed wszystkimi innymi wolnościami dajcie mi wolność poznawania, wypowia­ dania się i prowadzenia dysput w zgodzie z własnym sumieniem”. K Peter Zhang zajmuje się ekonomią polityczną Chin i Azji Wschodniej. Jest absolwentem Pe­ kińskiego Uniwersytetu Studiów Międzynaro­ dowych, Fletcher School of Law and Diploma­ cy, ukończył także Harvard Kennedy School. Oryginalna, angielska wersja tekstu została opublikowana w „The Epoch Times” 26.02 br. Tłum.: polska redakcja „The Epoch Times”.


KURIER WNET · MA J 2O19

6

Ukraińskie wojskowe przygotowują kraszanki

UKRAINA

Tatuaż – niewielkanocny

Zwierzęta są nieodłącznymi towarzyszami żołnierzy...

Na froncie Zmartwychwstał Pan! Tekst i zdjęcia Paweł Bobołowicz

K Babki paschalne są nieodłącznym elementem ukraińskiej Wielkanocy

Gra w darty pomiędzy ostrzałami

olejny rok prawosławną Wielkanoc spędziłem, towarzysząc z apara­ tem i mikrofonem ukraińskiemu kapelanowi wojskowemu o. Serhijo­ wi Dmitriejewowi w jego posłudze na froncie. Na froncie, o którym zapomina świat, a z kijowskiej perspektywy zda­ je się być czymś odległym i geogra­ ficznie, i mentalnie. Ale nie jest – jego linia przebiega 700 km na wschód od ukraińskiej stolicy i stale giną na nim żołnierze, a czasem także cywile. Od ponad pięciu lat Ukrainie nie udało się przywrócić kontroli nad częścią obwodu ługańskiego i donieckiego. Okupowa­ ny pozostaje Krym. Wojna przybrała charakter pozycyjny. Trwają ostrzały i wymiana ognia, do których najczęś­ ciej dochodzi nocą, gdy obserwatorzy OBWE mają mniejsze możliwości mo­ nitoringu. Tegoroczna Wielkanoc nie minęła na froncie spokojnie, pomimo że znów ogłoszono rozejm. Kolejny, który nie był przestrzegany. Wielki Piątek. Na froncie święta mi­ jają inaczej. Żołnierze nie mają czasu

trzymają gęś. To jedyne miejsce, gdzie nie ma psów i kotów. Późnym wieczorem w Wielką So­ botę rozpoczyna się Liturgia Paschalna. Kapelan musi być w kilku pododdzia­ łach i nie ma możliwości, żeby sprawo­ wana była tak jak w cerkwi, przez całą noc. Na modlitwę i poświęcenie pokar­ mów do sztabu przyjeżdżają żołnierze z pobliskich pozycji bojowych. To jedyna noc, której nie zakłócają wystrzały. Od świtu Wielkiej Niedzieli docie­ ramy wojskową terenówką na najodle­ glejsze pozycje. Z modlitwą, święconą wodą, kraszankami i prezentami od wo­ lontariuszy. Bo jak mówi jeden z żołnie­ rzy, nawet na froncie zmartwychwstał Pan. W czasie modlitwy ojciec Serhij mówi o nadziei płynącej ze Zmartwych­ wstania w wymiarze religijnym i w od­ niesieniu do sytuacji Ukrainy. Żołnierze chórem powtarzają modlitwy, kończąc słowami: Chrystos Woskres! Woistynu Woskres! – Chrystus Zmartwychwstał! Prawdziwie Zmartwychwstał!

...nawet w tych najgorszych miejscach

Od świtu Wielkiej Niedzieli docieramy na najodleg­lejsze pozycje. Z modlit­ wą, święconą wodą, kraszankami i prezentami od wolontariuszy

W czasie modlitwy o. Serhij mówi o nadziei płynącej ze Zmartwychwstania w wymiarze religijnym i w odniesieniu do sytuacji Ukrainy. Żołnierze chórem powtarzają modlitwy, kończąc słowami: Chrystos Woskres! Woistynu Woskres! – Chrystus Zmartwychwstał! Prawdziwie Zmartwychwstał!

Liturgia w sztabie

Liturgia w sztabie

Nawet ci, którzy nie czują się chrześcijanami doceniają misję o. Serhija

i możliwości celebracji całego Tridu­ um Paschalnego. W koszarach przygo­ towywane są świąteczne posiłki z naj­ ważniejszym elementem: kraszankami. Na Ukrainie nieodzownym elemen­ tem świąt Wielkiej Nocy są też babki paschalne. Te ciężko jest upiec nawet w koszarach. O. Serhij dzięki funduszom zebranym przez wolontariuszy zamówił je w piekarni w jednym z pobliskich miast. Wielkopiątkową noc spędzamy w okopach na jednej z wysuniętych pozycji. Prorosyjscy separatyści dwu­ krotnie ją ostrzeliwują z broni strzele­ ckiej i ciężkich karabinów. Niecelnie. Kilkanaście godzin później tę samą pozycję ostrzelają przy pomocy moź­ dzierzy – na szczęście obędzie się bez ofiar. Pomiędzy ostrzałami gramy z żoł­ nierzami w darty. Gdy wstaje słońce, żołnierze się rozluźniają: ktoś idzie pielęgnować miniogródek z koperkiem i szczypior­ kiem, ktoś inny robi sobie kolejny tatuaż Nierozłącznymi towarzyszami ukraińskich żołnierzy są zwierzęta: psy, koty, a podobno gdzieś też żołnierze

Niektórzy z nich w okopach spę­ dzają wiele miesięcy. Mieszkają pod ziemią, pod ziemią budują sauny, a na­ wet pralnie. I mają świadomość, ze ich zabezpieczenia i tak ich nie uchronią przed celnie wystrzelonym pociskiem artyleryjskim. Gdy wśród zebranych żołnierzy są kobiety, o. Serhij szczególnie akcentuje fakt, że to niewiasty pierwsze zobaczyły pusty Grób Pański. W ukraińskim woj­ sku jest 55 tysięcy kobiet. Część z nich walczy ramię w ramię z mężczyznami, wiele jest medykami, kucharkami. Nie mają żadnej taryfy ulgowej, chociaż na­ wet w najbardziej polowych warunkach potrafią dbać o swoją urodę. Dla wielu żołnierzy to kolejne święta spędzone z dala od domu i ro­ dzin. W stałej gotowości do walki. Jednak zgodnie podkreślają, że obecność kapelana daje im poczucie opieki Boskiej i nadzieję na zmianę. Oj­ ciec Serhij jest ich opiekunem ducho­ wym, ale także kompanem, druhem. Nawet ci, którzy nie czują się chrześci­ janami, doceniają jego posługę. K

Niewiasty pierwsze przybyłu do pustego Grobu Pańskiego

W czasie modlitwy o. Serhiej mówi o nadziej płynącej ze Zmartwychwstania

Pokropienie wodą święconą

Kobiety w najbardziej polowych warunkach potrafią dbać o swoją urodę


MA J 2O19 · KURIER WNET

7

UKRAINA Paweł Bobołowicz: Z zaangażo­ waniem komentowałeś kampanię wyborczą. Czy spodziewałeś się, że Wołodymyr Zełenski, człowiek spoza polityki, uzyska 73% popar­ cia? Jak to się stało? Spodziewałem się, że będzie prezyden­ tem, ale nie przypuszczałem, że z aż ta­ kim dobrym wynikiem. Wiele rzeczy na to wskazywało, ponieważ zniechęcenie do Petra Poroszenki było bardzo duże; oprócz tego świetna propaganda, zna­ komicie wykorzystane różne socjotech­ niki połączone w całość, i to nie tylko w gorącym okresie kampanii wyborczej. Była to kampania rozpoczęta już na trzy lata przed wyborami prezydenckimi. Marek Sierant: Wcześniej był, przy­ pomnijmy, serial. Wystartował w 2015 roku. Prototyp partii Słu­ ga Narodu został zarejestrowany w roku 2016. Czy uważasz, że to był przemyślany projekt polityczny? Oczywiście, że był przemyślany. Nie­ przypadkowo Kołomojski kilkakrotnie spotykał się z niejakim Pałycią; to jest obecnie jego prawa ręka na Ukrainie. I z Julią Tymoszenko, między innymi w Warszawie, mniej więcej dwa lata te­ mu. Spotykał się wielokrotnie również z Zełenskim, w Genewie, potem w Izra­ elu. Więcej, Choroszkowski, znany oli­ garcha, związany z Janukowyczem, spo­ tykał się z Kołomojskim, bo mają też wspólne interesy. Choroszkowski jest właścicielem 96% akcji 95 Kwartału, i jeszcze do tego jest współwłaścicie­ lem kanału Inter. Nie tylko 1+1 rekla­ mował Zełenskiego, ale i kanał Inter, a jego właściciele to Firtasz, Lowoczkin i Choroszkowski. 95 Kwartał, dla wy­ jaśnienia, to jest kompania producen­ cka, która wyprodukowała film Sługa narodu i wszystkie kabarety, w których występuje Wołodymyr Zełenski. Ma podpisany kontrakt z panem Kołomoj­ skim i z grupą 1+1, gdzie są wyświet­ lane wszystkie produkcje 95 Kwartału. I to jest środowisko bardzo mocno związane z byłym układem – z Par­ tią Regionów, z prezydentem Janu­ kowyczem. Oprócz tego od dłuższego czasu w ukra­ ińskich mediach społecznych można było zauważyć mnóstwo fejkowych in­ formacji dotyczących Petra Poroszen­ ki, które miały go za zadanie oczernić. Cokolwiek by zrobił, w którą stronę by poszedł, zawsze było źle. Chcę podkreś­ lić: Petro Poroszenko ma na sumieniu sporo grzechów. Trzeba to uczciwie przyznać. Jego przeciwnicy nie mieli­ by takiego punktu oparcia i zaczepienia, gdyby Poroszenko zaraz po Majdanie załatwił sprawę oligarchów, zamiast się z nimi umawiać. On myślał, że ich kon­ troluje, a to oni go ograli. Wspomniałeś, że Kołomojski miał kontakty z Julią Tymoszenko. On sam zresztą się do tego przyznaje. Czy to oznacza, że Kołomojski grał na kilku możliwych kandydatów, byle przeciwko Poroszence? Dla każdego coś miłego. Przypomi­ nam projekt Kołomojskiego – par­ tię UKROP, taką megapatriotyczną, proukraińską. Zełenski coś zupełnie in­ nego: nostalgia za Sowieckim Sojuzem,

T

rzeba zatem obawiać się chowających się pod pa­ triotycznymi hasłami fał­ szywych patriotów. Niech ilustracją mojej tezy będzie postawa niektórych „patriotów” wobec rajdu rosyjskich zwolenników sowieckiego i ruskiego miru z klubu motocyklo­ wego Nocne Wilki. Kiedy na Ukrainie nastąpiła anek­ sja Krymu, potępiły ją wszystkie cywili­ zowane państwa, nie czekając, aż Rosja zacznie zajmować ich terytoria. Wyob­ raźmy sobie, że służby specjalne państw NATO zaczynają dzielić terrorystów na „prawdziwych”, którzy mają zakaz wjaz­ du do strefy Schengen, i tych, którzy są tylko ich „sympatykami”, po prostu spędzającymi z nimi wolny czas. I ci sympatycy dostają wszystkie niezbęd­ ne do wjazdu dokumenty i bez przesz­ kód podróżują po państwach strefy, obnosząc się z symboliką np. państwa islamskiego. Okazuje się, że ta political fiction jest dzisiaj realizowana. Chodzi o tak zwany rajd motocyklowy klubu Nocne Wilki, odbywający się pod na­ zwą „Drogi Zwycięstwa”. Członkowie tej kontrowersyjnej grupy motocyklo­ wej już kolejny raz wjechali na teryto­ rium Polski. Dla nikogo, a tym bardziej dla Po­ laków nie jest tajemnicą że członko­ wie tego klubu, a zwłaszcza jego lider

przyjaźń z Rosją; my jesteśmy niby Ukraińcy, ale nie Ukraińcy. I tak da­ lej, i tak dalej. Julia Tymoszenko to jest w ogóle osobna kategoria. Proszę zwró­ cić uwagę na jeden niuans. Podczas kampanii wyborczej Julia Tymoszenko, kosztem często własnego poparcia, biła wyłącznie w Petra Poroszenkę, jakby nie zauważając Zełenskiego. A to Ze­ łenski odebrał jej część elektoratu. I to jest realny argument czy czynnik, który możemy zobaczyć gołym okiem, bo nie

Przypomnijmy, że Kołomojski już zapowiedział, że wróci na Ukrainę. Bo teraz mieszka w Izraelu i w Ge­ newie. W Genewie już nie mieszka, dlatego że nakazem londyńskiego sądu jest ściga­ ny za pieniądze, które przelał do firm, które są zarejestrowane na Cyprze, i za to musiał opuścić Szwajcarię. Szwajca­ rzy powiedzieli: fajnie było, dopóki nie było problemów z kapitałem, ale teraz, panie Ihorze, pan rozumie, jesteśmy

Ukraina po wyborach: nowe, czyli stare po botoksie Marek Sierant, polski dziennikarz, publicysta i producent filmowy o ukraińskich korzeniach, od lat mieszkający i pracujący na Ukrainie, dzieli się w rozmowie z Pawłem Bobołowiczem i Krzysztofem Skowrońskim swoją wiedzą na temat sytuacji po wyborach prezydenckich na Ukrainie. wiemy, jak wyglądają kuluarowe relacje pomiędzy ludźmi, o których tutaj mó­ wimy. Jak to się mówi – po owocach ich poznacie, i teraz widać, jak Julia Tymo­ szenko już przebiera nogami, żeby być premierem; jak mówi: szybciej rozwią­ zujcie Radę, bo nie macie legitymacji! Bo ona rozumie, że teraz może jeszcze uzyskać dobry wynik wyborczy. I ona, i Zełenski. Potem, im dalej w las, tym będzie trudniej, a drzew więcej. Czyli to nie jest nowy układ, który ma zrywać z dotychczasową poli­ tyką, ale kryją się za nim nazwiska i starych oligarchów, i starych poli­ tyków, w tym takiej lisicy polityki ukraińskiej, jak Julia Tymoszenko. Czy ukraińskie społeczeństwo mia­ ło szansę dowiedzieć się w czasie kampanii wyborczej, że Zełenski to nie Hołoborodko, nauczyciel histo­ rii z serialu, tylko zakładnik starej politycznej i oligarchicznej ekipy? Szansa była, ale Ukraińcy do końca nie chcieli słuchać. Uwierzyli w film Sługa narodu, stworzyli sobie projekcję, wi­ zualizację prezydenta i przełożyli obraz pana Hołoborodki czyli postaci, którą grał Zełenski, na Zełenskiego. Ale Ho­ łoborodko walczył z korupcją, posadził nawet swoich współpracowników do więzienia. No, ja sobie nie wyobrażam, żeby Zełenski posadził Kołomojskiego albo Firtasza do więzienia…

Aleksander Załdostanow, brali aktywny udział w aneksji Krymu i mają swoje przedstawicielstwa na okupowanym Krymie, w Doniecku i Ługańsku. Zał­ dostanow jest osobiście zaprzyjaźniony z Putinem. Sam przywódca Nocnych Wilków jest na liście osób niepożąda­ nych USA i Kanady. Te fakty w żaden sposób nie przeszkadzają władzom Polski w wydaniu pozwoleń na wjazd członków nielegalnych zbrojnych ugru­ powań działających na terenie sąsied­ niej Ukrainy. Jeszcze ciekawszy jest fakt, że podczas swojego rajdu przez Polskę Nocne Wilki używają zakazanej so­ wieckiej symboliki, żeby uczcić tych, którzy razem z nazistami dopuścili się okupacji Polski. Polska Straż Graniczna swoją decyzję motywuje tym, iż uczest­ nicy rajdu „Drogi Zwycięstwa” posia­ dają wszystkie niezbędne dokumenty do przekroczenia granicy Schengen. A teraz małe porównanie: 11 listo­ pada 2018 roku MSZ Polski wydało po­ nad 400 zakazów wjazdu obywatelom Ukrainy i UE, motywując to zagroże­ niami dla bezpieczeństwa narodowe­ go. Powodem były domniemania, że ludzie ci są rzekomymi banderowcami i neonazistami. Widać, że polskie służ­ by mają słabe rozeznanie, kto szkodzi Polsce, a kto w rzeczywistości wspie­ ra współpracę polsko-ukraińską. Lu­ dzie wspierający dialog między Polską

w bardzo niezręcznej sytuacji. Ale też nie jest wykluczone, że FBI prowadzi postępowanie, w którym występuje Ihor Kołomojski i nieoficjalnie mówi się o tym, że Amerykanie mogliby być zainteresowani zatrzymaniem. I być może dlatego Ihor Kołomojski opuścił Szwajcarię. W Izraelu, którego ma oby­ watelstwo, po prostu nic mu nie grozi. Izrael jest znany z tego, że nie wydaje swoich obywateli bez względu na skalę popełnionych przez nich przestępstw. Krzysztof Skowroński: I tam ma też znajomego z Rosji, pana Abramo­ wicza, który musiał opuścić Londyn z tego samego powodu i przenieść się razem ze swoim majątkiem do Izraela. Co więcej, znajomym pana Abramo­ wicza jest też Wołodymyr Zełenski. No właśnie. Hołoborodko jeździł rowerem, mieszkał w komunalnym mieszkaniu; Zełenski ma willę w Italii i jest tam są­ siadem Abramowicza. I ma luksuso­ we mieszkanie na Krymie, oczywiście kupione za pół ceny, ale mówi się, że po cenie rynkowej. Ma kontakty z oli­ garchami, wejścia praktycznie do kilku kanałów telewizyjnych. Z kolei pan Firtasz, o którym też była mowa, przebywa w Wiedniu. Po­ nieważ grozi mu ekstradycja do Stanów Zjednoczonych za sprawy korupcyj­ ne, austriacki sąd, zresztą na wniosek

Stanów Zjednoczonych, nałożył na nie­ go areszt domowy. Ale Austriacy nie spieszą się z wydaniem go Ameryka­ nom. W pewnym sensie pan Firtasz ma w Austrii azyl. To jacy oligarchowie mieszkają na terenie Ukrainy? Petro Poroszenko (śmiech). Lo­ woczkin chyba jeszcze się nie wyprowa­ dził Ukrainy. Medweczuk, który jest nie tylko oligarchą, ale takim demiurgiem ukraińskiej polityki, też tutaj funkcjo­ nuje. Nie wszyscy stąd wyjechali, ale zazwyczaj większość z nich posiada też nieruchomości w innych krajach. I zazwyczaj ma obywatelstwo innych krajów; bardzo często jest to obywa­ telstwo Izraela. Wracając do Zełenskiego: w kam­ panii wyborczej zastosowano jeszcze jedną technikę. Zełenskiego takie­ go, jaki on jest naprawdę, schowano. Zmontowano dynamiczne wideo, które zostało wrzucone na YouTube i na in­ ne kanały mediów społecznych. W ten sposób zaprojektowano postać pana Zełenskiego, która poza twarzą nie ma nic wspólnego z tą, którą zagrał w filmie Sługa narodu. PB: Zełenski dokonał pewnego ważnego aktu politycznego w tym tygod­niu. Spotkał się z patriarchą Filaretem, tego samego dnia spot­ kał się ze zwierzchnikiem ukraiń­ skiej Cerkwi Patriarchatu Moskiew­ skiego. To oczywiście wywołało też wiele negatywnych komentarzy. Ale w pewnym sensie było widać to, co mówisz – że on nie jest przygoto­ wany do tej funkcji. Przyszedł na te spotkania w czarnej koszuli, nie miał na sobie garnituru, krawata, rę­ ce trzymał pod stołem. Wygląda­ ło to całkiem inaczej niż w spotach. Nie spotkał się natomiast z przedsta­ wicielami ukraińskiej Cerkwi grecko­ katolickiej. To też jest bardzo ważne. Słabo znamy jego poglądy albo w ogóle nie znamy. Czy Zełenski w ogóle mówił coś o Polsce? Czy Pol­ ska ma znaczenie w jego koncepcji, jeżeli takowa w ogóle jest? Mówił. Powiem więcej: w momencie, kiedy ogłosił swoją kandydaturę, gościł w naszym polskim Arłamowie w Biesz­ czadach. A ogłosił, przypomnijmy, w noc syl­ westrową. Zamiast orędzia prezy­ denta zostało wyemitowane orę­ dzie Zełenskiego. W telewizji 1+1. Orędzie człowieka X, jakiegoś tam gwiazdora, showmana. Natomiast jeś­ li chodzi o Zełenskiego i o Polskę, to mówi niewiele, ale mówi. Że Polska jest przykładem dla Ukraińców, że świet­ nie sobie poradziliśmy ekonomicznie, że udało nam się ze wszystkich tych postsocjalistycznych krain poradzić sobie najlepiej na drodze do kapita­ lizmu i do jakiego-takiego rozwoju. I to wszystko. Podejrzewam, że on po prostu nie ma wiedzy na temat Pol­ ski. A jego doradcy, szczerze mówiąc, bardziej zwracają uwagę na Rosję, Sta­ ny Zjednoczone, Niemcy niż na Pols­ kę. Ja nie widzę możliwości przełomu w stosunkach polsko-ukraińskich pod

Polityków poznaje się po owocach ich pracy. Częs­to zdarza się, że ci, co odwołują się do haseł patriotycznych, faktycznie szkodzą swojemu krajowi, a ci co odwołują się do haseł narodowych, szkodzą swojemu narodowi.

Separatyści i putinowskie Nocne Wilki Wlad Kowalczuk

a Ukrainą i walczący przeciwko szowi­ nizmowi okazują się... zagrożeniem dla bezpieczeństwa narodowego Polski. Te­ go samego dnia, kiedy do Polski wjeż­ dżały Nocne Wilki, nie wpuszczono szwedzkiego instruktora ochotniczego pułku Azow, Jonasa Nilsona, a w całej Polsce nastąpiła fala prewencyjnych zatrzymań i przeszukań osób zaanga­ żowanych w deeskalację polsko-ukra­ ińskich sporów. Warto przypomnieć, że weterani i wolontariusze pułku Azow,

zwłaszcza jego były dowódca Andrij Biłecki, dwukrotnie stawali w obronie polskiego cmentarza Orląt we Lwowie.

C

złonkowie Ruchu Azowskie­ go razem z polskimi kolegami uczcili również pamięć ofiar Rze­ zi Wołyńskiej. Tymczasem nikogo nie martwiło, że pod nosem policji i służb specjalnych członkowie prorosyjskiej Falangi i rosyjskiej Narodowo-Bolszewi­ ckiej Partii wzywali do rozbioru Ukrainy

przewodnictwem pana Zełenskiego, bo to są dyletanci. Ale jest z drugiej strony ten element bardzo drażliwy w relacjach polsko­ -ukraińskich: polityka historyczna, polityka pamięci, kwestia miejsc pamięci. Zełenski nie przywiązuje szczególnej uwagi do kwestii patrio­ tyzmu, spraw narodowych; może pod tym względem Polska będzie miała w nim lepszego partnera? Może pójść na jakieś tam ustępstwa, ale niekoniecznie. Przypominam, że doradcami Zełenskiego są ludzie, któ­ rzy byli u Janukowycza. Jak wyglądała wtedy polityka historyczna? Niby się zgadzali, niby też potępiali UPA, ale żadnych znaczących gestów ze strony ukraińskiej nie było. I ich to nie obcho­ dzi. Ich obchodzą pieniądze. Jak zara­ biać kasę, jak odzyskać bank dla Koło­ mojskiego – dwa miliardy dolarów. To ich interesuje najbardziej. I oczywiście świetny pijar, który cały czas robią, jeś­ li chodzi o ukraiński elektorat, który ciągle ma nadzieję, że Zełenski to jest taki Mojżesz, który przeprowadzi ten biedny naród ukraiński z niedoli do dobrobytu. To jest taka naiwna wiara w to, że można całkowicie zmienić kraj, który naprawdę jest – nie wiem jak to powiedzieć – przeorany korupcją od góry do dołu, i wertykalnie, i hory­ zontalnie. Za to też niewątpliwie jest odpo­ wiedzialna poprzednia ekipa. Ale spójrzmy może szerzej. Mieszkasz tutaj od wielu lat, jednocześnie jeź­ dzisz do Polski. Te ostatnie pięć lat po Rewolucji Godności – czy fak­ tycznie, jak twierdzi wielu Ukraiń­ ców, nie nastąpiły tu żadne zmia­ ny albo jest gorzej? Jak to oceniasz? Ja na Ukrainę przyjeżdżam od dwu­ dziestu lat, a nawet więcej. I ja te zmia­ ny widzę z boku. Można krytykować panią Mosejczuk – ja też ją krytykuję (to jest prowadząca program na ka­ nale pana Kołomojskiego 1+1) – za to, że powiedziała, że nosem czy ję­ zykiem kromki chleba nie posmaru­ jesz. Ale w pewnym sensie ona ma rac­ ję. Wszystkie reformy, które tutaj się dzieją, mają charakter bardziej infra­ strukturalny, systemowy; dla zwykłego zjadacza chleba one są nieodczuwal­ ne. Więcej, ja słyszę wypowiedzi pana Hrojsmana, że budujemy na Ukrainie drogi, a któryś raz z kolei – bo mam rodzinę w Czerkaskiej Obłasti – jadę drogą do Czerkas, a to jest droga kra­ jowa – i nawet nie można o niej po­ wiedzieć, że to są dziury. To wygląda jak droga przyfrontowa, po których Ty miałeś okazję jeździć. Przy okazji: zawsze przypominasz, że za drogi na Ukrainie jest odpo­ wiedzialny nasz rodak. Pan Sławomir Nowak, od trzech lat. Czasami mi się wydaje, że on więcej mówi o autostradach, których na Ukra­ inie nie ma, niż o normalnych drogach. Nawet jak wybudujemy piętnaście no­ wych lotnisk, jak się chwali minister Omelian od infrastruktury, to czym ja do tych lotnisk dojadę? Helikopterem prywatnym, jak Kołomojski (śmiech).

przez Polskę, Rumunię, Węgry i Rosję. Nikogo też nie obchodził fakt, że człon­ kowie Falangi walczyli po stronie pro­ rosyjskich terrorystów na Donbasie i to, że członkowie narodowo-bolszewickiej partii Inna Rosja i ich lider Eduard Li­ monow organizują marsze, wykrzykując „Warszawa – rosyjskie miasto!” i „Nasze czołgi będą w Pradze, nasze MiG-i bę­ dą w Rydze!”. Parę lat temu byli działacze anty­ komunistycznej opozycji niepodległoś­ ciowej w Polsce (m.in. współprzewod­ niczący Autonomicznego Wydziału Wschodniego Solidarności Walczą­ cej) – Jadwiga Chmielowska i Piotr Hlebowicz – zebrali setki podpisów pod petycją o niewpuszczanie do Pol­ ski gangu Nocne Wilki. Petycja została zaniesiona do MSZ, jednak skutek był taki, że putinowscy motocykliści nie tylko wjechali do Polski, ale na dodatek afiszowali się symboliką ludobójcze­ go totalitarnego systemu sowieckiego, gloryfikującą zbrodniczego dyktatora Józefa Stalina, oraz propagowali agre­ sywne, rewizjonistyczne współczesne ideologie szerzące się w FR. Niestety, pomimo ostrzeżeń i próśb ze strony polskich aktywistów i działaczy społecznych, w 2019 roku Polska ponownie bez żadnych proble­ mów wpuszcza członków nielegalnych zbrojnych ugrupowań, wśród których

KS: Czy były prezydent Janukowicz wróci do swojej pięknej willi, któ­ rą mieliśmy okazję kiedyś zwiedzić? Czy wróci, tego nie wiem, ale dekla­ rował, że chce i że widzi w Zełenskim męża opatrznościowego, któremu ży­ czy wszystkiego najlepszego. I bardzo chciałby wrócić, on to zaznacza teraz w każdym swoim wystąpieniu, w każ­ dym wideo, które wrzuca do sieci, na każdym spotkaniu z dziennikarzami. Ale jako kto? Nie wiadomo. Jeśli rze­ czywiście wróci, to Zełenski będzie miał twardy orzech do zgryzienia, ponieważ tutaj jest wystawiony na Janukowycza prokuratorski nakaz ścigania i wyrok skazujący za zdradę narodową, za ko­ rupcję, za to, co się stało na Majdanie. Nie wiem, jak Zełenski się z tym zmie­ rzy, bo przecież przyjaciele Zełenskiego to też przyjaciele Janukowycza. Rzetelność dziennikarska wyma­ ga, żeby powiedzieć, że po pub­ licznym wyrażeniu poparcia przez Janukowycza dla Zełenskiego, ten oświadczył, że takich wyrazów po­ parcia sobie nie życzy. PB: Jaka przyszłość czeka więc Ukra­ inę? Rewolucja? Nie, chyba że Zełenski zagra w taki spo­ sób, że coś pęknie w ludziach. Na razie, cokolwiek zrobi czy powie, wszystko jest mu wybaczane. Więc do Majdanu jeszcze droga bardzo daleka, tak bym powiedział. Apatia – tak, jest. Zniechę­ cenie – jest. Ale Ukraińcy mają z tyłu głowy ofiary na Majdanie. I ludzie mó­ wią: no i po co oni szli pod te kule? Te­ raz, po tym, co się stało, nikt nie zaryzy­ kuje swojego życia, żeby potem za dwa, trzy lata wszystko wróciło za pomocą dobrej socjotechniki do starego. A tak naprawdę mówi się, że to nowe, a to takie stare, tylko po botoksie (śmiech). Zapytałem działaczy związanych z Rewolucją Godności, czy pogodzą się z faktem, że Zełenski jest prezy­ dentem, czy też należy spodziewać się jakichś gwałtownych wydarzeń. Powiedzieli mi, że trzeba poczekać do jesieni. Bo ukraińskie rewolucje zazwyczaj wybuchają 22 listopa­ da, w dzień świętego Michała Ar­ chanioła. Specyfika ukraińskich rewolucji po­ lega na tym, że one uwielbiają zimę. Późną jesień, zimę. Nie wiem, skąd to się bierze, może z tego, że ukraińscy Kozacy lubili bardzo organizować po­ chody właśnie zimą, bo nikt się wtedy nie spodziewał napaści. Może lepiej, żeby nic się nie wyda­ rzyło, ale przypomnę, że kluczo­ wą datą, może ważniejszą niż same wybory prezydenckie, będą wy­ bory parlamentarne dwudziestego 27 października 2019 roku. Ukra­ ina jednak jest republiką, w której zdecydowanie większą rolę odgry­ wa parlament i rząd. Prezydent jest ważny, ale nie może samodzielnie rządzić. Bez swojego rządu Woło­ dymyr Zełenski będzie miał zwią­ zane ręce, a czy będzie miał swój rząd, to dopiero zobaczymy jesie­ nią. Chyba, że uda mu się wcześniej rozwiązać Radę. K

są osoby, które brały udział w wojnie na Donbasie po stronie terrorystów, wspierają okupację sąsiednich państw i mają swoje przedstawicielstwa na kont­rolowanych przez rosyjskich ter­ rorystów terytoriach, motywując to tym, że ich dokumenty są w porządku. Polski rząd stosuje podwójne stan­ dardy, zakazując wjazdu tym, którzy co prawda upamiętniają UPA we Lwowie czy w Kijowie w kontekście jej walki narodowo-wyzwoleńczej z sowieckim imperium, nie zaprzeczając przy tym jej krwawej karty w polsko-ukraińskiej historii, ale zamyka oczy na tych, którzy otwarcie upowszechniają symbolikę so­ wieckich okupantów i czczą kata naro­ dów – Stalina – na polskiej ziemi. Czy Stalin dla Polaków jest bardziej do przy­ jęcia niż Bandera, a 9 maja jest dla Pol­ ski dniem zwycięstwa? Widocznie dużo łatwiej opowiadać o niebezpieczeń­ stwie ze strony ukraińskiego nacjona­ lizmu i szukać zagrożenia w ludziach, którzy krzyczą politycznie niepopraw­ ne hasła na marszach, niż zauważyć, że realne zagrożenie jest po stronie tych, którzy biorą udział w zbrojnej agresji, okupacji i morderstwach na obywate­ lach sąsiednich państw. Najważniejsze dla urzędników, jak się okazuje, jest to, że wielbiciele mor­ derców i okupantów posiadają wszyst­ kie niezbędne dokumenty… K


KURIER WNET · MA J 2O19

8

J

ak to jednak bywa z czasem, upływa on – bardziej lub mniej miarowo – i dziś już można powiedzieć, że nie wszyscy pamiętają o tym wydarzeniu. Tak się składa, że najmłodsi z tych, któ­ rzy mogą sięgnąć własną pamięcią do wydarzeń z czerwca 1979 roku, mają około pięćdziesięciu lat. Sama pielgrzymka zaś obrosła pewną historyczną patyną, któ­ ra każe patrzeć ze stosownym dla tego typu faktów dystansem oraz czcią. Z drugiej jed­ nak strony, młodsze pokolenie chyba tylko z podręczników szkolnych dowiaduje się, że było to wydarzenie w naszych dziejach ważne, by w ramach procesu edukacji szybko o tym zapomnieć. Pozostaje ono być może w jakichś zakamarkach pamięci pośród szeregu innych ważnych i mniej ważnych epizodów historycz­ nych, nie wpływając ani na obraz przeszłości, ani nie wywierając znaczniejszego wpływu na tożsamość narodową młodzieży. Tak można pisać oczywiście o wielu rze­ czach istotnych z punktu widzenia teraźniej­ szości. Nad rozlanym mlekiem jednak nie należy płakać, a historię trzeba przypomi­ nać i walczyć o pamięć w każdym kolejnym pokoleniu.

Polska tamtego czasu Mówiąc skrótowo, od roku 1945 państwowa propaganda głosiła, że jesteśmy na drodze do ustroju komunistycznego. W latach siedem­ dziesiątych mieliśmy już jednak za sobą czasy siermiężnego stalinizmu. Władzę polityczną w kraju sprawowała partia mieniąca się zjed­ noczoną, robotniczą i do tego polską. Stojący na jej czele kolejny sekretarz, Edward Gierek, rządził z moskiewskiego nadania, a przynaj­ mniej przyzwolenia, niemniej z pewnością nie był pozbawiony pewnych cech mogących czynić z niego rewizjonistę. Część swego ży­ cia spędził na Zachodzie. Był pierwszym tej rangi urzędnikiem niewywodzącym się z KPP, chociaż jego komunistyczne dziedzictwo nie budziło większych zastrzeżeń. To, że Gierek Zachód znał, a Rosję, w tym także sowiecką – niekoniecznie, powodowało, że jego pers­ pektywa była nieco oryginalna. Kiedy w dra­ matycznych okolicznościach wydarzeń gru­ dniowych roku 1970 na Wybrzeżu przejął ster realnych rządów po poprzedniku, zda­ wał się być dla Kościoła partnerem ciekawym. Był człowiekiem układnym i kulturalnym, co na tym urzędzie nie było normą, a poza tym prymasowi Wyszyńskiemu i episkopatowi wy­ dawało się chyba, że Pierwszy Sekretarz nie stawia na pierwszym planie walki ideologicz­ nej. Codzienność dostarczała niestety dowo­ dów na to, że rzeczywistość nie pokrywała się z oczekiwaniami, jednak Kościół na drodze rozmów mógł coś dla siebie „uszczknąć” w ra­ mach negocjacji z władzami, którym zależało, by na arenie międzynarodowej uchodzić za liberalne. To miało ułatwić im pozyskiwanie kredytów i technologii. Wszystko więc w zasa­ dzie rozgrywało się w sferze czystej polityki, ale zawsze warto było z tego korzystać. Władza tak naprawdę ani na jotę nie zmieniła swego podejścia do chrześci­jaństwa, uważając, że kiedyś do generalnej rozprawy i tak dojść musi. Dlatego ani na chwilę nie usta­ ła inwigilacja duchownych i świeckich działa­ czy katolickich. W tej robocie nie oszczędzano ani prymasa, ani kardynała z Krakowa, przy­ szłego papieża. Cenzura nadal nie poz­walała o sobie zapomnieć. Wreszcie szkoła i wszystkie instytucje państwowe nastawione były na ate­ izację i sowietyzację społe­czeństwa. To w koń­ cu w epoce gierkowskiej, w lutym 1976 roku, wpisano do PRL-owskiej konstytucji obok przewodniej roli PZPR, również obowiązko­ wą „przyjaźń” z ZSRR oraz „budowę socjaliz­ mu”, choć w tym ostatnim wypadku aż dziw, że nie uwzględniono tego w polskiej ustawie zasadniczej już wcześniej. W tymże samym 1976 roku wielkie pla­ ny gospodarcze Gierka, oparte na niewydol­ nej doktrynie socjalistycznej i biurokratycz­ nych zasobach partii, zaczęły się załamywać. W czerwcu doszło do protestów robotni­ czych, którym symbolem stał się Radom. Ewi­ dentnie kierownictwo PZPR nie miało pomys­ łu na to, co dalej czynić. Z tego, że kraj znalazł się na równi pochyłej, zdawali sobie sprawę co światlejsi przedstawiciele elity władzy. Prymas Tysiąclecia odnotował w swych dziennikach coraz częstsze wizyty notabli państwowych, którzy zdawali się z nim dzielić swymi nega­ tywnymi przemyśleniami, szukając ratunku w Kościele jako jedynej instytucji zdolnej za­ trzymać nadchodzący upadek, a przy okazji rewolucję społeczną, której skutki w istniejącej wówczas sytuacji geopolitycznej mogłyby być nieobliczalne. Prymas nie chciał ani sowietyzacji, ani re­ wolucji – jemu też sytuacja zdawała się trud­ na, lecz na pewno nie miał zamiaru ratować systemu, w szczerość którego wierzyć nie miał najmniejszego powodu. Tak czy siak, czerwiec 1976 roku w Polsce to okres poprzedzający coś, o czym można było powiedzieć, że bę­ dzie inne. Gospodarka po zimie stulecia i nad­ chodzącym totalnym załamaniu nie dawała szans na poprawę bytu materialnego Polaków. Działacze partyjni, wsparci aparatem repre­ sji, chcieli jedynie nadal trzymać naród pod

N I E C H Z STĄ P I korcem, choćby kosztem cofnięcia poziomu materialnego do czasów przedgierkowskich. Samo społeczeństwo zaś zaczynało powo­ li wrzeć. Kierunek zmian był trudny do wy­ chwycenia, ale kraj łatwo przechodził do roli przedmiotu rozgrywek różnych sił.

Kościół Pontyfikat Pawła VI to czas wielu nowych zjawisk – epoka reform soborowych, które w różnych Kościołach partykularnych różnie przeprowadzano i z różnym powodzeniem. To także okres, kiedy Stolica Apostolska pró­ bowała normalizować swoje stosunki z kraja­ mi tzw. bloku wschodniego. Polski episkopat nie patrzył na ten nowy trend w Watykanie z życzliwością. Nowe otwarcie w stosunkach z krajami socjalistycznymi miało w teorii po­ prawić byt katolików pozostających pod wła­ dzą reżimów komunistycznych. W gruncie rze­ czy jednak, to te reżimy przejęły inicjatywę w tym względzie, doprowadzając do sytuacji, w której nie tylko nie poczyniły żadnych ideo­ logicznych ustępstw, ale dodatkowo uzyskały znaczący wpływ na obsadę stanowisk kościel­ nych w krajach bloku i doprowadzały do elimi­ nacji ludzi stojących niezłomnie na stanowisku wartości chrześcijańskich. W Polsce dzięki stanowczości Prymasa sprawy nie potoczyły się za daleko, mimo woli komunistów oraz watykańskiej dyplo­ macji, dążących do ustanowienia stałych re­ lacji międzypaństwowych. Skutki „sukcesu” dyplomatycznego Stolicy Apostolskiej bu­ dziły u Prymasa obawy i niechęć do podą­ żania tą drogą. Kardynał Wyszyński, dyspo­ nujący niezwykle szerokimi uprawnieniami, nadanymi mu przez Piusa XII i potwierdzonymi przez jego następców, które czyniły go de facto kimś w rodzaju nuncjusza oraz dawały mu pełnomocnictwa w kwestiach wykracza­ jących terytorialnie poza obszar PRL, chciał ten stan konserwować i miał w tym, zdaje się, całkowite poparcie episkopatu, w tym metro­ polity krakowskiego. Karol Wojtyła również rozumiał niebezpieczeństwo mogące wyni­ kać dla Kościoła z dyplomatycznych ustępstw arcybiskupa Casarolego czy planowanego na przedstawiciela Watykanu w Polsce arcybi­ skupa Luigiego Poggiego, który odpowiadał także za kontakty Stolicy Apostolskiej z krajami naszej części Europy. Spór pomiędzy tym ostatnim a pryma­ sem Wyszyńskim narastał. Naciski na to, by ustanowić trwałe przedstawicielstwo Waty­ kanu w Warszawie, wzrosły do tego stopnia, iż z perspektywy końca roku 1977 zdawały się one nie do powstrzymania. Oczywiście prymas Wyszyński, wykorzystując swoje relac­ je z Pawłem VI, kwestię tę nieco powściągał, lecz rzecz zdawała się przesądzona, a jej rea­ lizacja pozostawała tylko kwestią czasu. Polscy biskupi zdawali sobie sprawę z tego, jak wyglą­ dają Kościoły w krajach socjalistycznych i jak mało przydatna jest dyplomacja watykańska w obronie religii. W związku z tym ich stanowi­ sko w tej sprawie było dość spójne, chciałoby się rzec – czysto duszpasterskie. Rok 1978 przyniósł wiele nieoczekiwa­ nych zmian w Kościele Powszechnym. Oto 6 sierpnia 1976 roku umiera papież Paweł VI i następuje konklawe, na którym kardy­ nałowie wybierają na papieża Albina Lucia­ niego, dotychczasowego patriarchę Wene­ cji, który przybiera imię Jana Pawła I. Wybór ów pokazał, że kardynałowie przestają ufać

Klucze do 40 rocznica I pielgrzymki Jana Pawła II do Ojczyzny Piotr Sutowicz

Kiedy w latach osiemdziesiątych i jeszcze dzie­ więćdziesiątych pisano o kolejnych rocznicach pierwszej papieskiej podróży do ojczyzny, często umieszczano gdzieś tam wyrażenie: „wszyscy pamiętamy”, by podkreślić, że pisze się, ot, tak, tylko dla przypomnienia, może ponownego uporządkowania pewnych, mimo wszystko oczywistych rzeczy.

chorej. Bez względu na rzeczywistą przyczy­ nę, dla Kościoła wydarzenie to było wielkim wstrząsem. Z powodów obiektywnych 28 września stało się jasne, że kardynałów czeka drugie konklawe. Zarówno dla prymasa Wyszyńskiego, jak i kardynała Wojtyły wrzesień 1978 roku był miesiącem ważnym, a z perspektywy tego, co się wydarzyło wkrótce – być może nawet klu­ czowym. Otóż w dniach 20–25 tego miesiąca wraz z towarzyszącymi sobie biskupami obaj dostojnicy odbyli wizytę w Republice Fede­ ralnej Niemiec. Była ona przygotowywana od dawna, w jakiś sposób wynikała z Orędzia bis­ kupów polskich do niemieckich braci w Chry­ stusowym urzędzie pasterskim z roku 1965. Okoliczności do niej, zdaje się, dojrzewały powoli. Mówiąc oględnie, zachodnioniemiec­

W dniu uroczystości św. Jadwigi w 1978 r., z powodów ogólnie znanych, historia przyśpieszyła gwałtownie, wiele rzeczy przybrało inny kształt, a nadzieja na to, że do Polski przyjedzie głowa Kościoła, zaczynała przybierać realną postać. Kurii Rzymskiej i z jednej strony postanowili, iż kolejnym biskupem Rzymu nadal pozosta­ nie Włoch, z drugiej zaś, że będzie to jednak człowiek nowy. Z perspektywy polskiej ważny był udział obu naszych elektorów, czyli za­ równo prymasa, jak i kardynała Wojtyły, któ­ rzy, zdaje się, dali się poznać z dobrej strony, a głos Stefana Wyszyńskiego o sytuacji Koś­ cioła w krajach komunistycznych, skierowany do kardynałów, spotkał się z ich akceptacją, w odróżnieniu od odebranej jako proreżi­ mowa wypowiedzi prymasa Węgier, Laszló Lekaia. Pewnie wtedy zadzierzgnięte zostały pewne kontakty i relacje, które bardzo szybko okazały się przydatne.

Nieoczekiwane przyśpieszenie historii Pontyfikat Jana Pawła I, wbrew jakimkolwiek przewidywaniom, okazał się niezmiernie krót­ ki – trwał bowiem jedynie 33 dni. Do dziś nie ustają spekulacje na temat nagłej śmierci gło­ wy Kościoła i chyba kwestia ta nigdy nie zosta­ nie wyjaśniona jednoznacznie, co powoduje, że wszyscy zainteresowani podzielili się na dwa obozy: jeden stoi na stanowisku morderstwa, drugi śmierci osoby w gruncie rzeczy ciężko

ki episkopat nie zareagował na przywołany dokument entuzjastycznie. Kiedy 7 grudnia 1970 roku, kilka lat po jego wystosowaniu, Willy Brandt i Józef Cyrankiewicz podpisy­ wali porozumienie uznające polską granicę na Odrze i Nysie, środowiska katolickie RFN przyjęły ten fakt z niechęcią, a niektóre kręgi polityczne związane z CDU/CSU próbowały zablokować jego ratyfikację. Faktem jest jed­ nak, że papież Paweł VI, wykorzystując uzna­ nie granic, 28 czerwca 1972 roku wydał bullę Episcoporum Poloniae Coetus, w której ustalał nowy, dostosowany do realnych granic ład w organizacji Kościoła w Polsce. Warto dodać, że skutkiem ubocznym tego faktu było uzna­ nie rządu PRL przez Watykan i cofnięcie akre­ dytacji dla ambasadora rządu londyńskiego, Kazimierza Papée. Wspomniana wrześniowa wizyta wpisywała się więc w klimat pewne­ go pojednania, które dojrzewało powoli, ale jednak konsekwentnie, będąc wyrazem linii politycznej episkopatu. Należy podkreślić, iż udział w niej kardynała Wojtyły okazał się klu­ czem do tego, co miało się wydarzyć 16 paź­ dziernika 1978 roku. Po pierwsze, z punktu widzenia duszpa­ sterskiego, polscy biskupi i niemieccy gos­ podarze, przełamując bariery nieufności,

osiągnęli olbrzymi sukces. Z pewnością pok­ łady dobrej woli po obu stronach okazały się bardzo duże. O randze, jaką wizycie nadawał prymas, świadczy fakt, że oprócz wyjazdów do Rzymu nie odbywał on żadnych podróży zagra­nicznych – ta była pierwszą. Po drugie, na arenie międzynarodowej pojawił się argument o wzajemnej otwartości polskich i niemieckich hierarchów, dla których nie istniały bariery światopoglądowe dzielące ich kraje. Prymas podkreślał przy okazji, że liczy na pomoc ze strony Kościoła niemieckiego w walce z na­ porem ateizacji płynącej ze Wschodu. Rzecz oczywiście prowadzona była dyskretnie, ale ci, którzy mieli wiedzieć, o co chodzi, wiedzieli. Wreszcie po trzecie, kardynał Wojtyła, który znany był w Niemczech wcześniej, w trakcie tej wizyty dał się poznać od jak najlepszej stro­ ny, pozyskując, zdaje się, dla siebie episkopat niemiecki, w tym kardynała Josepha Hoffnera. Nie można oczywiście przeceniać tego typu faktów jednostkowych. Niemniej chyba jed­ nak ten epizod w jakiś sposób zmienił pozycję obu polskich kardynałów na nadchodzącym konklawe. Wielu historyków, w tym Peter Raina, uwa­ ża, że to prymas Wyszyński odegrał kluczową rolę w wyborze Karola Wojtyły na papieża na październikowym zebraniu kardynałów. Gdyby tak rzeczywiście było, to można powie­ dzieć, że w ten sposób stał się on twórcą pla­ nu, który przyniósł Kościołowi, światu i Pols­ce zmiany liczone co najmniej na dziesiątki lat. Oczywiście, wydarzenia te owiane są w sporej części tajemnicą i tak ma pozostać do końca świata. Niemniej wiemy o rozmowach, jakie prymas prowadził w rzeczonej kwestii z kar­ dynałami Królem z Filadelfii oraz Bengshem z Berlina i ogólnie Niemcami, a także w pew­ nym mniej lub bardziej sprecyzowanym ukła­ dzie z kardynałem Giuseppem Sirim, jednym z poważnych kandydatów na papieża. W dniu uroczystości św. Jadwigi w 1978 r., z powodów ogólnie znanych, historia przyś­ pieszyła gwałtownie, wiele rzeczy przybrało inny kształt, a nadzieja na to, że do Polski przy­ jedzie głowa Kościoła, zaczynała przybierać realną postać.

Święty Stanisław – klucz cywilizacyjny Rok 1979 miał być i był w Polsce obchodzo­ ny pod znakiem 900 rocznicy śmierci biskupa krakowskiego, świętego Stanisława, którego kult jest jednym z ważniejszych w naszym Koś­ ciele i społeczeństwie. Okoliczności śmierci hierarchy same w sobie są jasne: ludzie księcia

Bolesława Śmiałego na rozkaz władcy targnęli się na życie biskupa. Pamięć o tym wydarzeniu towarzyszyła Polakom przez owe 900 lat. Pos­ tać świętego mogła być kłopotliwa dla każdej władzy, która uzurpuje sobie szerokie upraw­ nienia. Czynniki polityczne często podnosiły argument, iż ingerencje biskupa w sprawy wła­ dzy królewskiej były nieuprawnione, podczas kiedy Kościół podkreślał fakt, że głos świętego męczennika był ożywieniem czynnika moral­ nego w życiu społecznym. Postać świętego Stanisława, poprzez któ­ rego pokazywano wyższość społeczeństwa nad państwem oraz moralności nad prawem stanowionym, była dla władzy niepożądana. W sytuacji animozji pomiędzy władzą a społe­ czeństwem kult tego biskupa stawał się w spo­ sób oczywisty punktem zapalnym, a w każdym razie za taki mógł uchodzić. Stąd tak życzliwym okiem władze patrzyły na wszelkie publicys­ tyczne i historyczne próby dekonstrukcji pos­ taci, dowodzenia, że nie była ona tą, za jaką uważa ją Kościół. Pokazywanie Świętego w nie­ korzystnym świetle, oprócz normalnych prze­ jawów antyklerykalizmu charakterystycznego dla oficjalnego światopoglądu ówczesnego państwa, miało właśnie przede wszystkim ten aspekt. Oczywiście kwestionowanie wprost kultu świętego, który ogarniał miliony ludzi, było trudne, ale władza robiła, co mogła. Dla kardynała Wojtyły postać tego świę­ tego, oprócz wymienionych oczywistych po­ wodów, ważna była choćby dlatego, że był on jego dalekim poprzednikiem na urzędzie. Poza wszystkim darzył on biskupa Stanisława uczuciem osobistym, o czym najlepiej świad­ czy fakt, iż poświęcił mu ostatni utwór poetyc­ ki przed swoim wyborem na Stolicę Piotro­ wą. Wraz z gaśnięciem nadziei komunistów na to, że krakowski hierarcha stanie się realnym oponentem prymasa, przekonali się oni, że jest to godny następca świętego, a jego myśl idzie w pełni po linii cywilizacyjnej wytyczonej owym paradygmatem dominacji społeczeńst­ wa czy też w narodu w państwie. Doktryna ta była niebezpieczna, bo w palący sposób aktu­ alizowała się w realiach PRL-u. Cały episkopat przykładał wielką wagę do przypomnienia myśli wynikających z męczeństwa świętego, a swoistym symbolem tej wagi stał się fakt, iż na ostatnim posiedzeniu Rady Stałej Episkopa­ tu, przed wyjazdem obu polskich kardynałów na konklawe po śmierci Jana Pawła I, kardynał Wojtyła referował projekt uroczystości św. Stanisława na rok następny. Wybór krakowskiego kardynała na papie­ ża uroczystości owych nie tylko nie zepchnął na plan dalszy, ale wyglądało na to, że mają


MA J 2O19 · KURIER WNET

o Polski

nie dotyczyło to partyjnych kacyków, którzy w związku z tym takowego autorytetu nie mie­ li. Nawet ich urzędowe wizyty w jasnogórskim klasztorze raczej były utożsamiane z obecnoś­ cią w tym miejscu Generalnego Gubernatora Hansa Franka niż Jana Sobieskiego. To miejsce to było „coś”. Polakom brakowało tylko wizyty tutaj papieża właśnie. Takie wydarzenie zna­ komicie wiązałoby naród z Kościołem jako wspólnotą uniwersalną. Papieska pielgrzymka, gdyby się udało do niej doprowadzić, uzupeł­ niłaby Jasnogórskie Śluby Narodu Polskiego z 1956 roku, na których nie było, bo nie mogło być, jeszcze wówczas uwięzionego prymasa. Było za to około miliona wiernych. Tylko Jas­ na Góra przyciągała takie rzesze. Nawet dziś, kiedy do katolicyzmu ludowego, czy raczej na­ rodowego tamtych czasów często podchodzi się z dystansem, bywa ich tu dużo, najwięcej jak się da. To katolicyzm narodu polskiego, nawet bez hierarchów, ratował Kościół. Tu tworzyła się owa więź, tak ważna dla historii tej ziemi i tych ludzi. Był to kolejny klucz do Polski. Rozumiał to i prymas, i nowy papież. W tej kwestii zgodni byli też funkcjonariusze państwowi, ale chyba nic nie mogli z tym zro­ bić – próbowali, jak Szwedzi podczas potopu, zabrać Polakom Matkę, nawet „aresztowali” Ją z powodów ideologicznych. Ale, tak jak na­ jeźdźcy XVII-wieczni, odeszli z niczym. Ów drugi klucz po 16 października 1978 roku znalazł się w tych samych rękach, co i po­ przedni.

FOT. BLOG.FRANCISCANMEDIA.ORG

Wojciech

one szansę nabrać zupełnie nowego wymiaru, a ów klucz do Polski trafił w nowe ręce. War­ to dodać, że świętemu poświęcił Jan Paweł II swój pierwszy list apostolski „Rutilans Ag­ men” („ Jaśniejący orszak”) datowany na 8 maja 1979 roku. Kolportaż tego dokumentu w Pol­ sce próbowała zatrzymać komunistyczna cen­ zura, z czego władze PRL wycofały się pod naciskiem episkopatu, który użył całkowicie zresztą prawdopodobnego argumentu o skan­ dalu międzynarodowym, jaki może w związku z tą kwestią wybuchnąć.

Polska jako część Kościoła Komunizm znakomicie blokował relacje po­ między Kościołem Powszechnym a lokalnym. Co prawda lata siedemdziesiąte to nie czter­ dzieste czy pięćdziesiąte, kiedy to działania te miały skutkować stworzeniem własnego, „komunistycznego” kościoła narodowego, oderwanego od papiestwa, ale nadal robiono wiele, by wymiana pomiędzy strukturami wa­ tykańskimi a polskimi – czy to duszpasterska, czy teologiczna, czy ogólnie intelektualna – nie przebiegała zbyt gładko. Poza tym komuniści chcieli, by z Watykaniu docierały informacje odpowiednio przefiltrowane. Myśl teologicz­ na z Zachodu wchodziła do Polski wybiórczo, o co dbali odpowiedni agenci wpływu. Rów­ nież w drugą stronę starano się informować Zachód o Kościele w Polsce poprzez własnych ludzi, tzn. agenturę w postaci dziennikarzy czy intelektualistów. Niejednokrotnie doświadczył tego boleśnie sam prymas. Generalnie Koś­ ciół w PRL miał proboszczów, biskupów czy prymasa, ale z papiestwem był problem. Za przykład manipulacji może posłużyć tu choć­ by postać Jana XXIII, któremu czynniki oficjalne postawiły we Wrocławiu pomnik, za pomocą którego prowadzono walkę z Kościołem w kra­ ju, do tego promując Następcę św. Piotra co najmniej jako zwolennika polityki PRL. Oczywiście wizyta w Polsce głowy Kościo­ ła byłaby elementem przełamywania takich zabiegów. Służyłaby wzmocnieniu eklezjalno­ ści w Kościele, a ogólnie – budowaniu poczu­ cia polskich katolików, że są częścią większej wspólnoty. Tego władze nie chciały. Między innymi stąd wynikały działania, utrącające ja­ kiekolwiek inicjatywy, które zmierzały do przy­ jazdu do Polski Ojca Świętego. Najbardziej znany jest fakt niedopuszczenia do przyjazdu Pawła VI w roku 1966 w ramach obchodów Milenium Chrześcijaństwa, mimo naprawdę gorących pragnień zainteresowanego i dekla­ racji, iż wizyta będzie mieć charakter wybit­ nie religijny. Tak jak w czasach św. Stanisława,

w Polsce słowo „religijny” czy też „katolicki” równa się „cywilizacyjny” i „narodowy”. Komu­ niści zdawali sobie z tego sprawę i na pewno za wszelką cenę nie chcieli do tego dopuścić. Oczywiście bardzo istotny był tu czynnik so­ wiecki, któremu coś takiego wydawałoby się równe antysocjalistycznej rewolucji. W zasa­ dzie temu rozumowaniu również nie należy odmawiać słuszności. Co prawda, czas robił swoje i polityka wschodnia Watykanu, pomi­ mo swego negatywnego, ukazanego powy­ żej nacechowania w tym względzie, otwierała pole do rozmów. Być może w tym kontekście należy patrzeć na propozycję przyjazdu do Polski „może w przyszłym roku”, jaką prymas Wyszyński skierował do Jana Pawła I na pry­ watnej audiencji w dniu 30 VIII 1978 roku. Oczywiście mogła to być zwykła kurtuazja, ale gdyby ten pontyfikat trwał, byłoby do czego wrócić. Prymas, rozmawiając z Albinem Lucia­ nim o pielgrzymce papieża do Pols­ki, oprócz rocznicy św. Stanisława, która była ważna i czy­ telna dla kościoła partykularnego w Polsce, miał na myśli jeszcze jedną znaczącą, choć o 300 lat „młodszą” jubilatkę, która łączyła znakomicie Kościół w Polsce z katolicyzmem powszechnym.

Ikona Jasnogórska Częstochowski obraz Matki Boskiej wraz z klasztorem paulinów jest symbolem naro­ dowym Polski, tak jak spopielona niedawno katedra Notre Dame dla Francji. I tak jak ona, kultem Maryjnym wiąże Polaków z całym ka­ tolicyzmem. Swoją drogą, kaplica z obrazem jasnogórskiej Czarnej Madonny w rzeczonej paryskiej katedrze wyszła z kataklizmu niena­ ruszona. To na Jasną Górę miał przybyć Paweł VI w dniu 3 maja 1966 roku i to tu ewentualnie gotów był stawić się Jan Paweł I, gdyby – co ponoć podkreślił w rozmowie z prymasem Wyszyńskim – pożył jeszcze dwa lata i „w ogó­ le zdrowie by mu pozwoliło”. Wiadomo, że zarówno Jan XXIII, jak i Paweł VI byli głęboko maryjni i Częstochowa miała swoje miejsce w ich głowach i sercach. W polskiej religijności nie ma drugiego takiego miejsca. To tu bronio­ no się przed Szwedami (protestantami) i nie dopuszczono ich w te święte progi, przed ob­ licze Czarnej Madonny. Mit narodowy chce, by obrona Jasnej Góry, kierowana przez Augustyna Kordeckie­ go, była punktem przełomowym całego po­ topu szwedzkiego. Tutaj modlili się królowie, prezydenci, prawie wszyscy ważni Polacy, nie­ jako od przybycia do Maryi zależała ich legity­ macja do reprezentowania narodu. Siłą rzeczy,

9

DUCH TWÓJ!

Wojciech Sławnikowic był Czechem, przynaj­ mniej tak o nim dziś mówimy – tak jak mat­ ka naszego chrześcijaństwa, Dobrawa czy też Dąbrówka, żona księcia Mieszka. Znalazł się w Polsce na zaproszenie jej syna, późniejszego króla polskiego Bolesława, człowieka nieprze­ ciętnego, budowniczego dużego środkowo­ europejskiego państwa, mającego aspirację rządzić całą Słowiańszczyzną. Władcy, który klękał chyba tylko przed Panem Bogiem, bo na pewno nie przed cesarzem Henrykiem II, który chciał być postrzegany, i tak bywało, jako zwierzchnik wszystkich ludów chrześci­ jańskich. Oczywiście nie chodzi o to, by wcho­ dzić w głębokie spory historyczne i gmatwani­ nę polityki średniowiecznej. W każdym razie Wojciech, którego w Czechach raczej nie chcia­ no, przybył do Bolesława, by nawracać nie Polan, bo ci mieli być już chrześcijanami, lecz ludy sąsiednie. Zginął z rąk Prusów, stając się korzeniem, z którego wyrosła polska prowin­ cja kościelna. Wydarzenia owe rozegrały się jeszcze wcześniej niż te związane ze świętym Stanis­ ławem. Niby zamierzchłe dzieje, ale znowu w Polsce Ludowej stawiały jakże aktualne py­ tania o naród i suwerenność państwa w rze­ czywistości komunistycznej. Wszak Gniezno, kolebka państwa i Kościoła, pozostawało miejs­cem, gdzie rezyduje prymas, który w na­ szej tradycji jest interrexem. W czasach pry­ masa Wyszyńskiego i jeszcze chwilę po nim Gniezno i Warszawa połączone były unią per­ sonalną. Prymas Tysiąclecia rządził na dwóch stolicach. Był w tym głęboki symbol, oczywiś­ cie oprócz tego – pewnie i administracyjny kłopot, ale to akurat przedmiot rozważań na inną okoliczność. Symbol Gniezna pozostawał jeszcze kilkadziesiąt lat temu dużo bardziej czytelny niż dziś. Wszyscy zdawali sobie spra­ wę z tego, że tutaj zaczynała się historia naro­

komunistyczne, i tak już głęboko zakłopotane wyborem, stanęły przed jeszcze trudniejszym problemem. Odmowa papieżowi przyjazdu do Polski byłaby skandalem międzynarodo­ wym na niesłychaną skalę. Trzeba pamiętać, że był on obywatelem tego państwa, a jego status jako głowy Kościoła pozostawał dla komunis­ tów dość trudny do określenia. Pozwolenie na przyjazd wiązało się natomiast z negatywnymi reakcjami innych reżimów bloku wschodnie­ go, a przede wszystkim Związku Radzieckiego. Rządy Edwarda Gierka, i tak już ledwo trzy­ mające się, stanęły przed zakrętem, za którym nie było niczego pozytywnego. Oczywiście nikt wprost nie udzielił Stolicy Apostolskiej ani Prymasowi odpowiedzi odmownej. Jedyne, co przychodziło do głowy decydentom, to mak­ symalne opóźnianie terminu wizyty, piętrzenie problemów i minimalizowanie jej wydźwię­ ku. Rozpoczął się czas trudnych rozmów po­ między kardynałem Wyszyńskim a ministrem, kierownikiem Urzędu do Spraw Wyznań, Ka­ zimierzem Kąkolem, czy później – negocjacji, prowadzonych również na forum komisji mie­ szanej rządu i episkopatu. W styczniu już było wiadomo, że wizyta raczej jest przesądzona, kiedy do uszu Polaków dotarła informacja, iż Papież, żegnając się z grupą pielgrzymów krakowskich w dniu 11 stycznia powiedział do nich: „rozstajemy się, ale się przecież nie żegnamy”. Formuła taka oczywiście nie musiała znaczyć czegokolwiek, ale dobrze poinformo­ wani swoje wiedzieli. Oprócz prób opóźniania wizyty władze domagały się również tego, by zaplanować ją w taki sposób, aby jej data w żaden sposób nie była symboliczna. Sam fakt tego, iż papież miałby przyjechać na zaplanowane przecież jeszcze przez siebie obchody Stanisławowskie, czynił z tego zagadnienia prawdziwą kwadra­ turę koła. Wizyta nie mogła mieć miejsca ani 3 maja, ani 15 sierpnia, ani 17 września; pew­ nie dla komunistów najlepiej by było ustawić ją na 22 lipca, ale tego nawet nie próbowa­ li. Oczywiście nie zdawali sobie oni sprawy z tego, że w Kościele papież może wszystko, w związku z tym możliwa okazała się wizyta pomiędzy 2 a 10 czerwca podczas obchodów, które zostały specjalnie przeniesione na czas pielgrzymki. Kolejnym problemem było to, czyim goś­ ciem ma być Ojciec Święty. Dla władz państ­ wowych nie do pomyślenia był fakt, iżby nie ich. Dla komunistów papież był głową Państwa Watykańskiego i tyle, a dla Kościoła – głową Kościoła. Oprócz problemów protokolarnych, które wywoływała konkretna odpowiedź na ten zawikłany aspekt sprawy, wynikały też te związane ze sposobem organizacji przyjaz­ du. Dla władz najlepiej by było, by program pielgrzymki mogły one ułożyć same tak, aby papież nie mógł dostać rzeczonych kluczy. Wiadomo, że cel Kościoła, jak i Jana Pawła II był zgoła odmienny. Rozmowy, które toczyły się od końcowych miesięcy roku 1978 nie­ mal do samej daty przyjazdu, doprowadziły jednak do celu przyświecającego Kościołowi – pierwszej w historii wizyty głowy Kościoła w Polsce.

już sekretarz konferencji episkopatu, biskup Bronisław Dąbrowski. Przed pielgrzymką do miejsc-kluczy pa­ pież spotkał się z Warszawą w całym jej wy­ miarze: rządem, Kościołem i ludem. To w tym mieście, wówczas już przenikniętym na wskroś tym, co się działo w kraju, władze przekonały się, że w dacie znalazł się jednak jakiś sym­ bol. Oto w wigilię uroczystości Zesłania Du­ cha Świętego papież zawołał właśnie Jego, by odnowił oblicze tej ziemi. Zawołaniu temu przyznaje się skutki historyczne. Na pewno, jak każda szczera modlitwa, nie pozostała bez wysłuchania, choć być może na to odnowienie, o które Papież wołał, jeszcze ciągle w jakimś wymiarze czekamy. Fakt pewny to to, że Duch Święty w historii działa. W Gnieźnie, tym miejscu, gdzie zaczęła się nasza historia, mówił on o Europie, która jest jedna. Dziś wiemy, że chodziło mu o cywili­ zację i ducha, który w międzyczasie gdzieś ule­ ciał albo tkwi jedynie w jakichś europejskich zakamarkach, może najwięcej jeszcze w Polsce. Wtedy być może większość słuchaczy myślała o tych słowach bardziej politycznie. Chcąc się wyrwać z przymusowego bloku wschodniego, myślano o Europie jako obszarze wolnym od ateizmu, komunizmu i siermięgi; w końcu spo­ łeczeństwo coś niecoś już widziało. Co praw­ da sądziło po pozorach, które wydawały się kolorowe i beztroskie, nie myśląc o kwestiach głębszych, ale na pewno części słuchaczy po słowach papieża przyszła na myśl sprawa na­ szego cywilizacyjnego miejsca na kontynencie i wkładu narodu polskiego w dzieje kontynen­ tu. Zresztą były to dopiero początki papieskiej katechezy o dziejach Polski, która trwała cały czas, aż do jego śmierci. W Krakowie papież zaapelował o troskę o polskie dziedzictwo, a biorąc pod uwagę historyczność miejsc, które odwiedził w samej Małopolsce i fakt, w jaki sposób prowadził narrację z narodem, czynił jasność przekazu. Można powiedzieć, że dysponując środkami i możliwościami, na jakie pozwoliła władza, Papież wykorzystał je wyśmienicie, spotykając się reprezentantami różnych grup, regionów i stanów, z politykami, naukowcami i ludem. Przy każdej okazji powiedział rzeczy napraw­ dę istotne, pozostawiając Kościołowi polskie­ mu na później kwestię rozwinięć pastoralnych poszczególnych fragmentów nauczania. Co do reakcji władz, podaną pigułkę przełknęły, bo nie miały innego wyjścia, zro­ biły jednak wszystko, by przekaz zniekształ­ cić. W wydarzeniach pielgrzymkowych wzię­ ły udział wielomilionowe rzesze, szacowane niekiedy na 10 milionów. Tymczasem w relacji TVP wizyta papieska wyglądała na spotka­ nie głowy Kościoła z grupką staruszek, a i to nie było pewne. Poza tym, oczywiście, piel­ grzymkę przedstawiono jako sukces władz, kolejny w wielkim paśmie sukcesów. Poza tym Breżniew i tak był zaniepokojony rozwojem sytuacji w Polsce, i słusznie. Okazało się bo­ wiem, że raz uchylonych drzwi zamknąć już się właściwie nie da.

Symbole i realia

Pierwszej pielgrzymce Papieża Polaka do Oj­ czyzny można przypisywać wiele znaczeń. Z perspektywy czasu na pewno nie jest ich mniej, a przeciwnie. Po pierwsze, Jan Paweł II umocnił wiarę ludu w państwie ciągle jeszcze komunistycznym. Robił to później wielokrot­ nie, a czy bywał rozumiany i słuchany, to już nie do niego zapytanie. W wypadku wizyty w 1979 r. myślę, że obie odpowiedzi są w tej materii pozytywne. Po drugie, kiedy zaczy­ nały się strajki w roku 1980, a zaraz potem tworzyła się Solidarność, powoływano się między innymi na inspirację płynącą z owych czerwcowych dni poprzedniego roku. Jest tu jakaś część prawdy: w końcu wówczas po raz pierwszy publicznie można się było poli­ czyć, stwierdzić obiektywny fakt, że „nas” jest więcej niż „ich”. „Oni” nieźle się wystraszyli. Okazało się, że siła jednak jest po stronie bezsilnych. Być może w przesłaniu pierwszej pielg­ rzymki, szczególnie tym wyrażonym w trakcie wizyty w obozie w Oświęcimiu, gdzie papież, pierwszy, ale nie ostatni raz jako głowa Kościo­ ła, zwrócił uwagę na męczeńską śmierć wów­ czas jeszcze błogosławionego Maksymiliana Marii Kolbego, znajdziemy odpowiedź na py­ tanie, skąd brał siłę i wizję bł. ksiądz Jerzy Po­ piełuszko i inni kierujący się tą samą myślą, by zło dobrem zwyciężać. Tak jak i w wypadku św. Stanisława, mieliśmy tu kolejny przykład na to, że w dłuższej perspektywie moralność wygrywa z brutalną siłą. Ruch Solidarności za­ raził ludzi w bloku wschodnim wolą, by też się policzyć. To wszystko było ważne, tyle że sta­ nowiło początek. Cała katecheza cywilizacyjna Jana Pawła II, przyjęta entuzjastycznie wówczas, z czasem gdzieś się jednak zgubiła. Czasami sprowadzano ją do frazesów, pojedynczych wypowiedzi wykorzystywanych politycznie, bywała chętnie rozmieniana na drobne. W tym kontekście pierwsza pielgrzymka, tak jak cała reszta papieskiego nauczania, ciągle czeka na pełne odczytanie. Czas najwyższy, by jesz­ cze raz wejść przez te drzwi, tym bardziej, że papież otworzył je swoimi kluczami. Za tymi drzwiami jest Polska. K

Oczywiście, że wszyscy chcieli więcej. W roku 1979 nikt nie myślał o tym, że to pierwsza z wielu papieskich pielgrzymek do ojczyzny, ba, że począwszy od tej daty kolejni papieże będą przyjeżdżać do ojczyzny Jana Pawła II

Tutaj modlili się królowie, prezydenci, prawie wszyscy ważni Polacy; od przybycia do Maryi zależała ich legitymacja do reprezentowania narodu. Siłą rzeczy, nie dotyczyło to partyjnych kacyków; w związku z tym takowego autorytetu nie mieli. du ochrzczonego. Tu podejmowano cesarza, tu dokonał się akt, który pozwalał Bolesławowi Chrobremu przybrać sztywną postawę suwe­ rena na najbliższe 25 lat. Co prawda komuniści lubili symbole piastowskie, wydawały się im bardziej strawne niż te związane z Jagiellona­ mi i ekspansją Rzeczypospolitej na wschód. Nie mieli chyba nic przeciwko temu, by na­ wiązywać do symboliki pierwszych władców Polski, szczególnie jeśli dało się ją skierować na drogi retoryki antyniemieckiej. Natomiast nie bardzo podobało im się to, że ktoś im te elementy układanki zabiera i zestawia inaczej. Przyszła wizyta papieska wiązała się z takim za­ borem i skierowaniem dyskusji o tej odległej historii na nowe tory. Z tym też jednak nie za wiele mogli zrobić.

Państwo Już 17 października 1978 roku biskup Bronis­ ław Dąbrowski w wydanym na okoliczność wyboru nowego papieża komunikacie wyraził nadzieję na przyjazd Jana Pawła II do ojczyzny. Wymienił wówczas dwie wspomniane wcześ­ niej okoliczności: jubileusz sześćsetlecia obec­ ności Obrazu Jasnogórskiego w Częstocho­ wie i 900-lecia śmierci św. Stanisława. Władze

– to akurat dobra tradycja i oby była pod­ trzymana do „końca świata”. Ta wizyta została celowo ograniczona do kilku miejsc, ale były one właśnie tymi kluczami, które otworzyły naród polski tak wewnątrz, jak i na zewnątrz. Kraj, który nie mógł w nieskrępowany sposób towarzyszyć Kościołowi w takich wymiarach, w jakich by chciał, doczekał tego, że Kościół przyszedł do niego, by mu towarzyszyć, i to dosłownie. Faktem jest, że Polacy nagle poczu­ li się ważni. Być może tu i ówdzie odezwała się jakaś megalomania – w takich sytuacjach trudna do uniknięcia – ale jest także faktem, że przez te kilka dni wszyscy patrzyli na ojczyznę papieża. Były to też ważne dni prymasa, czło­ wieka już niemłodego, któremu dokuczał za­ równo wiek, jak i choroba. Kardynał Wyszyński na pewno na ten czas odzyskał siły, przez chwi­ lę świat widział, kto tu jest naprawdę głową na­ rodu. Nawet w kwestii powitania papieża nie ustąpił na jotę. Co prawda większość widzów – czy to na własne oczy, czy przed telewizorami – widziała i słyszała przemówienie powitalne nominalnej głowy państwa, Przewodniczące­ go Rady Państwa, Henryka Jabłońskiego, ale ci, którzy mieli wiedzieć, wiedzieli, że najpierw w samolocie papież został przywitany przez prymasa – ten fortel wymyślił wspomniany

W kontekście historii


KURIER WNET · MA J 2O19

10

T

o państwo, w którym pa­ mięć o wojnie domowej z lat 1991–2002 jest nadal żywa. W tamtym okresie, nazywa­ nym w Algierii czarną dekadą, zginęło około 140 tysięcy osób, kilkadziesiąt tysięcy uznaje się za zaginione, a około miliona opuściło swój kraj. Algieria cierpi na poważne dys­ funkcje: gospodarka sterowana ręcz­ nie, brak praworządności, demokracji i potężna korupcja na niemal wszyst­ kich szczeblach władzy, nieposiadają­ cej zresztą legitymacji społecznej. Od 57 lat nie nastąpiła tam de facto żad­ na zmiana obozu rządzącego. Krajem rządzą politycy, wojskowi i przedstawi­ ciele służb specjalnych, biorący udział w procesie odzyskiwania przez Algierię niepodległości, która stała się faktem w 1962 r. na mocy traktatu z Evian, po ośmioletniej krwawej wojnie z francu­ skimi wojskami i innymi francuskimi służbami. Do kwietnia br. trudno było powiedzieć, kto tak naprawdę sprawu­ je władzę w Algierii. Od zakończenia wojny domowej wybory centralne i lo­ kalne były systematycznie fałszowane. Grupa trzymająca władzę składała się ze sprawującego od 1999 r. władzę pre­ zydenta Abd al-Aziza Boutefliki i jego braci, głównie Saïda Boutefliki, szefa

sztabu generalnego wojska algierskiego Ahmeda Gaïd Salaha i innych wojsko­ wych, przedstawicieli służb specjalnych oraz biznesmenów związanych z wy­ dobywaniem i eksportem algierskich surowców oraz z algierskim sektorem budowlanym. Wreszcie Algieria to kraj, w któ­ rym ponad 60% populacji to ludzie w wieku od 18 do 30 lat, często bez pra­ cy i bez perspektyw na rozwój zawodo­ wy. W niektórych grupach społecznych bezrobocie sięga 60%. Imigracja zarob­ kowa do Europy (w tym do Franc­ji) staje się dla młodych, zwłaszcza dla tych, którzy nie mają rodziny za gra­ nicą, coraz trudniejsza. Jednocześnie

Algieria to kraj, w którym ponad 60% populacji to ludzie w wieku od 18 do 30 lat, często bez pracy i bez pers­ pektyw na rozwój zawodowy. Jednocześnie średnia wieku sprawujących władzę elit wynosi 80 lat. średnia wieku sprawujących władzę elit wynosi 80 lat. 22 lutego 2019 r. rozpoczęły się w Algierii protesty społeczne na skalę niespotykaną od 30 lat, czyli od paź­ dziernika 1989 r. Wówczas protesty doprowadziły do pierwszych demokra­ tycznych wyborów parlamentarnych, których pierwszą turę wygrała skrajna partia islamistyczna FIS, i w końcu do wojny domowej, czyli do „czarnej de­ kady” (wybory zostały unieważnione, co spowodowało wystąpienia zbrojne islamistów najpierw przeciwko wojs­ ku, policji i służbom specjalnym, a na­ stępnie przeciwko cywilom i wszyst­ kim, których islamiści uznawali za przeciwników). Po wojnie domowej do protestów przeciwko rządzącym pierwszy raz na większą skalę doszło w Algierii w stycz­ niu i lutym 2011 r. (podczas tzw. wiosny arabskiej), a następnie w lutym 2014 r. Obydwa ruchy protestacyjne zostały krwawo stłumione przez policję, wojs­ko i algierską bezpiekę. Jednak w przypadku tegorocznego protestu stało się inaczej, ponieważ wydaje się, że rządzący zostali całkowicie zaskoczeni jego skalą i deter­ minacją protestujących. Ruch zrodził się na portalach społecznościowych. Nie wiadomo, kto dokładnie rozpoczął akcję protestacyjną w sieci. Jednak za pomocą portali społecznościowych przeciwnicy

ALGIERSKI PRZEWRÓT klanu Bouteflików i grupy trzymającej władzę zorganizowali 22 lutego br. we wszystkich większych miastach algier­ skich wiece protestacyjne, które zgroma­ dziły nie mniej jak milion uczestników, z czego około pól miliona w Algierze, stolicy Algierii. Co stało się zapalnikiem tych protestów? 10 lutego 2019 r. algierski pałac prezydencki opublikował komunikat,

Algierczycy przebywający za granicą, którzy specjalnie w tym celu przyjecha­ li 8 marca do ojczyzny. Między 4 a 10 marca br. pojawiały się w algierskiej i międzynarodowej przestrzeni pub­ licznej liczne informacje nie do zwe­ ryfikowania, dotyczące stanu zdrowia prezydenta. Żaden lekarz nie chciał ponoć wydać Bouteflice zaświadczenia o zdolności fizycznej i psychicznej do

26 marca br. nastąpił kolejny prze­ łom w algierskim kryzysie. Szef szta­ bu generalnego armii algierskiej, gen. Ahmed Gaïd Salah, w publicznym ko­ munikacie transmitowanym przez al­ gierskie media zażądał impeachmentu dla urzędującego prezydenta, zgodnie z artykułem 102 obowiązującej w Al­ gierii konstytucji. Artykuł ten daje niż­ szej i wyższej izbie algierskiego par­

zapewne obawiali się, że w przypadku rosyjskiego wsparcia dla rządzących podzielą los syryjs­kich wojskowych, którzy stali się de facto z najwyższej rangi oficerów podwładnymi tzw. ro­ syjskich doradców. 1 kwietnia br. pałac prezyden­ cki powołał (zgodnie z komunikatem z 11 marca) nowy algierski rząd. Na stanowisku premiera Ahmeda Ouya­

Algieria: największy kraj afrykański, istotny eksporter surowców (11% gazu wykorzystywanego w Europie jest sprowadzane z Algierii) i istotny partner Francji, USA, Wielkiej Brytanii i innych państw NATO w walce z szeroko pojętym islamskim terroryzmem w Afryce.

Koniec rządów Bouteflików w Algierii Czy pokojowa transformacja jest w tym kraju możliwa? Zbigniew Stefanik

że ponad 80-letni urzędujący prezydent Abd al-Aziz Bouteflika będzie ubiegał się o reelekcję na piątą kadencję. Stan zdrowia algierskiego prezydenta uległ drastycznemu pogorszeniu w 2013 r., po rozległym wylewie. Od tego cza­ su komunikował się on ze społeczeń­ stwem wyłącznie za pośrednictwem komunikatów prasowych i przez swo­ ich współpracowników. Nie wystąpił publicznie od kilku lat, także podczas kampanii przed wyborami prezydenc­ kimi w 2014 r., w których wystartował wbrew własnym zapowiedziom. Infor­ macja z 10 lutego br. o jego zamiarze ubiegania się o reelekcję doprowadziła społeczeństwo do wzburzenia, co uzna­ je się za bezpośredni zapalnik algier­ skiego buntu. W pierwszych dniach algierskich protestów rządzący przyjęli strategię ich ignorowania. 24 lutego br. Abd al­ -Aziz Bouteflika udał się do prywatnej kliniki w Genewie na leczenie. Przeds­ tawiciele zaś algierskiego obozu rzą­ dzącego, tak w mediach krajowych, jak i w zagranicznych, winą za protest obarczali obce państwa i ich wywiady, dążące jakoby do destabilizacji Algierii. Zapowiadali rychłe przywrócenie po­ rządku na algierskich ulicach. Jednak protesty nie tylko trwały, ale nasilały się. 3 marca br. współpracownicy Abd al-Aziza zgodnie z algierskim prawem wyborczym złożyli w algierskim try­ bunale konstytucyjnym (nie zważa­ jąc na oburzenie społeczne) oficjalną kandydaturę urzędującego prezyden­ ta w wyborach prezydenckich, które miały się odbyć 18 kwietnia. Dopro­ wadziło to w nocy z 3 na 4 marca do wielotysięcznych demonstracji w całej Algierii. 4 marca algierski pałac prezy­ dencki poinformował, ze Abd al-Aziz Bouteflika zamierza być prezydentem nie dłużej jak 12 miesięcy. W kwietniu 2020 r. miałyby się odbyć kolejne wy­ bory prezydenckie, w których urzę­ dujący prezydent nie brałby udziału. Mimo to ruch protestacyjny przybierał na sile. Początkowo zrzeszał on głównie młodych ludzi, lecz z biegiem czasu przyłączało się do niego coraz więcej przedstawicieli różnych grup społecz­ nych i pokoleń. 8 marca br. w całej Algierii od­ były się kolejne wiece i demonstracje antyprezydenckie, domagające się re­ zygnacji Abd al-Aziza Boutefliki ze startu w wyborach prezydenckich. W tych protestach licznie wzięli udział

sprawowania urzędu prezydenckiego. Według innych informacji, nie prze­ żył on zabiegu, wykonanego w klinice w Genewie. W końcu, 10 marca br., po­ jawiła się informacja i potwierdzająca ją fotografia o starcie prezydenckiego samolotu z Genewy. Kilka godzin póź­ niej algierskie media publiczne podały, że prezydent wrócił do Algierii. Jego samolot miał wylądować nieopodal Algieru w bazie lotniczej Bouffaric. Opublikowano fotografie samolotu po lądowaniu, nie było jednak żadnych dowodów na to, że algierski prezydent z niego wysiadł ani że w ogóle znajdo­ wał się na jego pokładzie. Kilkanaście godzin po rzekomym powrocie Abd al-Aziza Boutefliki do Algierii nastąpił pierwszy przełom w algierskim kryzysie. 11 marca w al­ gierskich mediach został odczytany komunikat pałacu prezydenckiego od­ wołujący wybory prezydenckie zapo­ wiedziane na 18 kwietnia. Zamiast nich miała się odbyć konferencja w sprawie napisania nowej konstytucji i prawa wyborczego dla Algierii. Po przyjęciu nowej konstytucji i nowych reguł wy­ borczych miałyby się odbyć wybory prezydenckie, w których Abd al-Aziz Bouteflika nie brałby już udziału. Do tego czasu jednak pozostałby na sta­ nowisku prezydenta Algierii, i to na czas nieokreślony. Po kilkugodzinnej euforii, która zapanowała w ruchu protestacyjnym, przeciwnicy Boutefliki powrócili do

Żaden lekarz nie chciał ponoć wydać Bouteflice zaświadczenia o zdolności fizycznej i psychicznej do sprawowania urzędu prezydenckiego. Według innych informacji, nie przeżył on zabiegu, wykonanego w klinice w Genewie. protestu, albowiem zrozumieli, że re­ zygnacja urzędującego prezydenta z uczestnictwa w wyborach w nieokre­ ślonej przyszłości nie oznacza żadnej szybkiej zmiany. Jedynym skutkiem komunikatu była więc radykalizacja ru­ chu protestacyjnego, który odtąd zaczął domagać się natychmiastowej rezygna­ cji Boutefliki i jego współpracowników.

lamentu możliwość przegłosowania impeachmentu dla urzędującego pre­ zydenta z powodów zdrowotnych, po uprzednim przyjęciu takiego wniosku od wysokiego rangą przedstawiciela algierskiego państwa przez algierski trybunał konstytucyjny. Dlaczego jeszcze kilkanaście dni wcześniej stojący murem za urzędu­ jącym prezydentem Ahmed Gaïd Sa­ lah zażądał impeachmentu dla Abd al­ -Aziza Boutefliki? Z pewnością był on

Zgodnie z algierską konstytucją poprezydent nie rządzi, a jedynie zarządza krajem do momentu wyborów, a jego prerogatywy są bardzo ograniczone. On sam nie może kandydować w tych wyborach. poddany dużej presji ze strony algier­ skiej armii. Algierscy wojskowi znali skalę protestów. Wiedzieli także, jaki jest rzeczywisty stan zdrowia prezy­ denta. Mieli również świadomość, że nie da się obronić klanu Bouteflików w sytuacji, gdy miliony Algierczykow domagają się jego odejścia. Można jed­ nak założyć, że przeważyło wydarzenie, które miało miejsce 19 marca br. Tego dnia przedstawiciele algierskiej dyplo­ macji udali się do Moskwy, gdzie zo­ stali przyjęci przez bliskich współpra­ cowników Władimira Putina, a według niepotwierdzonych informacji – przez samego prezydenta Rosji. Nie wiadomo, co zostało ustalone na tym spotkaniu, jednak można zało­ żyć, iż przedstawiciele algierskiego obo­ zu władzy poprosili włodarzy Kremla o wsparcie polityczne, być może o mi­ litarne, co nie byłoby zaskoczeniem, zważywszy na wieloletnie więzi mili­ tarne pomiędzy Algierią i Związkiem Sowieckim. Algierskie służby specjalne zostały wszak utworzone i wyszkolone przez KGB i GRU w sowieckich ośrod­ kach. A ich współpraca ze Związkiem Sowieckim i jego instytucjami była powszechnie znanym faktem i żadna ze stron nie czyniła z tego tajemni­ cy. A więc wsparcie Kremla dla klanu Bouteflików było prawdopodobne. Ta perspektywa musiała jednak przestra­ szyć algierskich wojskowych, którzy

hię zastąpił nikomu nieznany 47-letni Noureddine Bedoui. W nowym rządzie na 27 ministrów znalazło się miejsce tylko dla 7 z poprzedniej ekipy. Do rzą­ du Noureddine’a Bedouiego dołączy­ ło kilka kobiet. Powołanie rządu, któ­ ry miał symbolizować nowe otwarcie w Algierii, było ostatnią próbą utrzy­ mania władzy przez klan Bouteflików. Nie usatysfakcjonowała ona jednak ruchu protestacyjnego i zakończyła się niepowodzeniem. Wieczorem 1 kwiet­ nia br. pałac prezydencki poinformo­ wał, że Abd al-Aziz Bouteflika poda się do dymisji w najbliższym czasie. Nie wyznaczono jednak konkretnej daty. Kilka godzin później wydarzenia w Algierii nabrały dużego przyspie­ szenia. 2 kwietnia szef sztabu general­ nego wojska gen. Ahmed Gaïd Salah zażądał natychmiastowej dymisji Abd al-Aziza Boutefliki. Tego samego dnia wieczorem algierskie media opubli­ kowały prezydencki list, w którym urzędujący prezydent podał się do dymisji od północy dnia 2 kwietnia. Funkcję tzw. poprezydenta, zgodnie z prawem algierskim, objął Przewod­ niczący Rady Narodu (algierskiego senatu), Abdelkader Bensalah. Może on ją sprawować maksymalnie 90 dni i jego głównym zadaniem jest zorga­ nizowanie wyborów prezydenckich oraz czuwanie nad ich przebiegiem. Zgodnie z algierską konstytucją po­ prezydent nie rządzi, a jedynie zarzą­ dza krajem do momentu wyborów, a jego prerogatywy są bardzo ograni­ czone. On sam nie może kandydować na prezydenta. 9 kwietnia br. Abdel­ kader Bensalah został oficjalnie za­ twierdzony przez algierski parlament na 90 dni jako poprezydent, a wybory prezydenckie – zaplanowane na lipiec tego roku (najpewniej na 4 lipca). Czy do tego czasu powstanie w Algierii nowe prawo wyborcze i nowa konstytucja? Nie wiadomo. Kto miałby kandydować w tych wy­ borach? Nie wiadomo. Wszak wojsko­ wi, którzy doprowadzili do odejścia Abd al-Aziza Boutefliki, dzięki cze­ mu posiadają obecnie pełnię władzy w Algierii, są w równym stopniu nie do przyjęcia dla ruchu protestujące­ go, jak zdymisjonowany prezydent i jego współpracownicy. Z drugiej strony, pomimo potężnej liczebno­ ści, ruch protestacyjny, który działa niezależnie od wszystkich algierskich partii i środowisk politycznych, nie ma

oficjalnego lidera, ukonstytuowanych struktur, wspólnej deklaracji ideowej i spójnego programu politycznego. Algierscy wojskowi – czy to na bagne­ tach, czy za pośrednictwem wyborów, uczciwych czy zmanipulowanych – nie są w stanie utrzymać samodzielnie władzy w Algierii na dłuższą metę. Ruch protestacyjny zaś nie przedsta­ wia żadnej wiarygodnej alternatywy politycznej w miejsce klanu Boute­ flików. Nie wiadomo więc, na jakich społecznych i politycznych funda­ mentach miałby zostać zbudowany nowy algierski porządek w sytuacji, gdy stary, 57-letni algierski system społeczno-polityczny upada. 16 kwietnia br. przewodniczący al­ gierskiego trybunału konstytucyjnego Tayeb Belaiz podał się do dymisji. Od początku kwietnia trwają w Algierii za­ trzymania wpływowych biznesmenów powiązanych z eksportem surowców, a politycznie – z obozem rządzącym Algierią. Zatrzymywani i przesłuchi­ wani są także politycy wchodzący w skład rządów podległych Abd al­ -Azizowi Bouteflice, w tym należący do rządu Ahmeda Ouyahii. 4 maja zostali zatrzymani w Algierii Saïd Bouteflika (brat byłego prezydenta) oraz dwóch wysokich rangą oficerów algierskich służb specjalnych. Mimo to protesty w Algierii trwają nadal, a protestujący domagają się odejścia wszystkich (bez wyjątku) osób związanych z wielolet­ nim obozem władzy w tym kraju.

„Łotry, bandyci, złodzieje! Roz­ kradliście i zniszczyliście nasz kraj! Wszyscy precz!” Oto hasła najczęściej wykrzykiwane przez manifestantów na demonstracjach, które nadal gromadzą miliony Algierczyków i odbywają się we wszystkich większych miastach kra­ ju. Na tym etapie trudno prognozować dalszy przebieg sytuacji. Niezorgani­ zowani protestujący dążą do obalenia systemu, który rządził i obowiązywał w Algierii bez przerwy 57 lat. System sprawia wrażenie niezdolnego do obro­ ny, a armia traci z dnia na dzień zdol­ ność do przejęcia rzeczywistej kontroli nad krajem i ustabilizowania sytuacji, nawet jeśli wziąć pod uwagę zastoso­ wanie wariantu siłowego. Kryzys algierski jest z jednej stro­ ny rezultatem wieloletniej sytuacji po­ litycznej, a z drugiej – złej, wręcz dra­ matycznej od lat sytuacji gospodarczej w tym kraju. Jak to pokazuje przykład tunezyjski i tunezyjska transforma­ cja po tzw. wiośnie arabskiej ze stycz­ nia i lutego 2011 r., demokratyzacja i transformacja polityczna nie prze­ kładają się jednak automatycznie na poprawę sytuacji gospodarczej. A więc pokojowa zmiana ustrojowa w Algierii nie wystarczy do rozwiązania algier­ skiego kryzysu, do zakończenia któ­ rego jest potrzebna poprawa warun­ ków bytowych algierskich obywateli, o której bez transformacji gospodar­ czej mowy być nie może. Ta zaś może być skuteczna tylko wówczas, gdy kraj ten otrzyma wsparcie ekonomiczne, eksperckie i finansowe z zagranicy. Kto byłby skory do udzielenia Algierii

Ruch protestacyjny nie przedstawia żadnej wiarygodnej alternatywy politycznej w miejsce klanu Bouteflików. Nie wiadomo więc, na jakich społecznych i politycznych fundamentach miałby zostać zbudowany nowy algierski porządek. takiej pomocy w sytuacji, gdy główny partner tego kraju, czyli Francja, zma­ ga się obecnie z własnymi problemami gospodarczymi i politycznymi? Czy Algieria jest zagrożona dal­ szą destabilizacją, chaosem i w końcu wojną domową? Coraz więcej na to wskazuje. K


MA J 2O19 · KURIER WNET

11

TRANSFORMACJA WSTECZNA Problem aborcji Przed wyborami parlamentarnymi wielu wyborcom sprawa wydawała się prosta. Za aborcją była ówczesna władza uosobiona przez nieboszczkę, jak się wówczas wydawało, Platformę Obywatelską. To ona pod płaszczykiem zachowania konsensusu z dawnych lat nie poruszała tej sprawy. Pewnie jej zamysłem była liberalizacja ustawy, zdawała sobie ona jednak sprawę, że

nawet radykałowie z przedwojennego ONR walczący o Wielką Polskę, Kato­ lickie Państwo Narodu Polskiego, mieli w swoich szeregach ludzi różnych wy­ znań, których z tego tytułu nie spoty­ kał ostracyzm. W jądrze katolicyzmu tkwi bowiem olbrzymi zasób toleran­ cji i akceptacji różnych przekonań, co wykazywał kilkaset lat temu na forum europejskim Paweł Włodkowic. Jed­ nak elity kontynentu nie były wtedy ani nie są teraz gotowe na przyjęcie tej

Czym jest prawicowość w wydaniu obecnej elity władzy? W tej, jak i w kilku innych sprawach wydaje się, że najprościej rzecz biorąc, mamy do czynienia z prawicowością post­sanacyjną. rzeczy należy robić powoli. Kolejnymi rozwiązaniami prawnymi ingerowa­ no w rodzinę, liberalizowano przekaz medialny, odwoływano się do koniecz­ ności znalezienia sposobu na praw­ ne i kulturowe funkcjonowanie osób o innych niż tradycyjne zapatrywa­ niach na kwestię moralności czy płci. Manifestacje organizowane pod tęczo­ wymi sztandarami nie cieszyły się po­ pularnością. Sympatia tzw. większości była raczej po przeciwnej stronie, choć wyłomy w obyczajowości stawały się coraz większe. Po drugiej stronie znajdowała się obecna partia rządząca, która w róż­ ny, dyskretny sposób dawała do zro­ zumienia, że np. kwestia aborcji jest dla niej ważna. W głosowaniach nad projektami społecznymi dążącymi do ochrony życia poczętego PiS głosował, można rzec, „po katolicku”. Mało kto przypominał sobie, bądź może nikt nie chciał tego uczynić, że przed ro­ kiem 2008 partia ta miała większość wystarczającą do zmiany prawa w tej kwestii, co przy dobrej woli ówczesne­ go prezydenta, śp. Lecha Kaczyńskie­ go, mogłoby zaowocować zmianami. Można powiedzieć, że w kolejnej od­ słonie historia powtórzyła się niestety w tej kwestii w całej swej okazałości, a właściwie sromocie. PiS przez niemal cztery lata z ogromną stanowczością strzegł kwestii aborcji, nie oglądając się na głos katolików świeckich ani bis­ kupów. Bardziej liczył się z opinią ma­ szerujących w czarnych protestach niż z czymkolwiek innym. W partii zaciek­ le atakowano tych, którzy głośniej lub ciszej apelowali o zajęcie się tą sprawą, a ludzi, którzy na bazie „antykompro­ misu” aborcyjnego chcieli iść do poli­ tyki, oskarżano o rozbijanie prawicy. Czym jest prawicowość w wyda­ niu obecnej elity władzy? W tej, jak i w kilku innych sprawach wydaje się, że najprościej rzecz biorąc, mamy do czynienia z prawicowością postsana­ cyjną. Obóz tzw. zjednoczonej prawicy jest przedwojennym BBWR, w którym mieszają się różne elementy, od lewico­ wych po narodowe, i bywają one uży­ wane zależnie od aktualnych potrzeb i trendów. Być może nawet nie byłoby w tym nic złego, gdybyśmy mieli do czynienia z próbą syntezy dokonywanej w duchu interesu narodowego; nieko­ niecznie tak się jednak dzieje. Partia i jej zaplecze polityczno-medialne całą rzeczywistość zaczęło traktować instru­ mentalnie. Stopniowo owe instrumenty stały się celem samym w sobie. Kryty­ ka opozycji realizowana była dla samej krytyki, czasami różne kwestie wrzuca­ no do jednego wora. Wszyscy, którzy artykułują jakiekolwiek zdanie – choć­ by nieco tylko odmienne od obowiązu­ jącej w danej chwili linii – są określani negatywnymi epitetami bez względu na to, czy mają rację, czy nie. Dzieci nienarodzone padły ofia­ rą tej swoiście sytuacyjnej polityki, bo w końcu ich zdanie w najbliższych wy­ borach nie będzie się liczyło. Problem polega jednak na tym, że fundamenta­ liści laiccy nie zasypiali gruszek w po­ piele i ostatni czas, jakby pod osłoną rządów PiS, przesunęli dyskurs, a właś­ ciwie jazgot cywilizacyjny, znacznie bardziej na lewo, niż był kilka lat temu.

Kościół Polacy opierali swoją tożsamość na ka­ tolicyzmie od dawna. Można się spie­ rać, jeśli komuś na tym zależy, czy od tysiąca, czy od dwustu lat. Jak zauwa­ żył Dmowski, „katolicyzm nie jest do­ datkiem do polskości, lecz stanowi jej istotę”. Nie chodzi o to, by budować państwo wyznaniowe, bo niekatolik nie może być Polakiem. Chodzi o zwyczaj­ ne cywilizacyjne pryncypia postrzega­ ne w kategoriach definicji cywilizacji łacińskiej wypracowanej przez Feliksa Konecznego. Warto przypomnieć, że

prawdy. Oczywiście historia XX wieku na naszych ziemiach to w znacznych okresach dzieje prób wykorzenienia tej symbiozy narodu i religii. Jeśli cho­ dzi o okres PRL, to dzięki niezwykłym przywódcom Kościoła udało się uchro­ nić owo twarde katolickie jądro narodu, aczkolwiek w końcu minionego wieku było ono mocno nadwątlone. Warto postawić pytanie, czy w roku 1989 eli­ ty katolickie – świeckie i duchowne –

Życie społeczne Sytuacja ta nie oznacza, że Kościół nie zrobił nic, by zatrzymać nową falę rewo­ lucji. Biskupi zabierali głos w sprawach społecznych, publicyści pisali o zagro­ żeniach, papież Polak przestrzegał. Być może zawinił tu brak jednolitego prze­ kazu opartego na solidnym fundamen­ cie katolickiej nauki społecznej, może brak lidera, który umiałby wszystkie jak najbardziej słuszne wypowiedzi i odru­ chy zamienić w skuteczny mur obronny, a może nic nie można było zrobić, bo przeciwnik, zaprawiony w bojach re­ wolucjonista, wiedział lepiej, jak należy postępować, a społeczeństwo stawało się coraz bardziej bierne. I to chyba jest ko­ lejny klucz do sukcesu postępów rewolu­ cji. Apatia lat 90. i następnych wynikała z kilku przyczyn. Po pierwsze, minio­ ny system ze swoimi obowiązkowymi formami przynależności do organizacji „społecznych” skutecznie obrzydził lu­ dziom potrzebę zrzeszania się. Po dru­ gie, społeczeństwo, które zachłysnęło się możliwościami konsumpcji, wydawało się niezainteresowane działalnością na rzecz dobra wspólnego. W tym wzglę­ dzie dało się „przekonać” autorytetom, tj. politykom, dziennikarzom, twórcom kultury, często o PRL-owskich korze­ niach, że nie potrzeba być aktywnym,

lat destrukcyjne efekty we wszystkich obszarach życia społecznego Zacho­ du, w tym w Kościele. Ten, rozbrojony z tradycyjnego nauczania, sprowadzony do narożnika, stał się czymś pośred­ nim pomiędzy instytucją charytatywną a klubem dyskusyjnym, przy czym dys­ kusje owe nie wykraczają poza z góry wyznaczone pozycje. Europejczycy po­ zbawieni wyraźnego głosu osadzonego w Ewangelii, przestali wierzyć w Bo­ ga i stali się pacyfis­tami pozbawiony­ mi woli wyrażania swoich przekonań. W ich miejsce głos zabrali fundamen­ taliści laiccy, którzy sprzymierzyli się ze wszystkimi siłami, które mogłyby przyczynić się do zniszczenia tkanki społecznej. Dziś Europa leży w gruzach i na ra­ zie niewiele wskazuje na to, by w swym łacińskim wyrazie mogła się w dającej się przewidzieć przyszłości podnieść. Co do Polski, to do niedawna wydawało się części z nas, że mimo wszystko może uda się nam uniknąć tego losu. Piszący te słowa również był umiarkowanym, ale jednak optymistą. Rząd deklarujący opór w kwestii niekontrolowanego przy­ pływu imigrantów, a do tego postulują­ cy konieczność budowania wspólnoty państw środkowoeuropejskich stojących na podobnym stanowisku, był dowo­ dem na to, że może Polakom się uda.

polityków, którym w sukurs przyszli różnej maści nadworni profesorowie i dziennikarze, zdają się być mocnym ciosem wychowawczym odsyłającym w stronę pedagogiki wstydu. Być mo­ że niektórzy kreatorzy rzeczywistości doszli do wniosku, że mimo wszystko odradza się jakaś forma polskiej dumy osadzona w poczuciu bycia spadkobier­ cami wielkiej historii wielkiego naro­ du – tego, który za wolność gotów jest poświęcić bardzo wiele. Jeżeli wszakże pojęcie wolności zwiąże się z antysemi­ tyzmem, który opisze się jako zjawisko obrzydliwe, niegodne ludzi cywilizowa­ nych, to co zostanie z naszej wspólno­ ty? Zgraja troglodytów czyhających na choćby przypadkowego Żyda, na które­ go można zwrócić nienawiść wyssaną z mlekiem matki. Nagonka antypolska miała bez wąt­ pienia wywołać efekt zawstydzenia i po­ kazać, że nie mamy nic na swoją obronę. Rząd generalnie zachował się w tej kwestii zgodnie z oczekiwaniami, a marne i ma­ ło stanowcze deklaracje, że nie byliśmy i nie jesteśmy antysemitami, były lekko śmieszne i oprócz tego, że na odbiorcach nie zrobiły wrażenia, być może w świe­ cie odebrane były jako choćby częściowe potwierdzenie zarzutów. Na pewno był to element mający w przyszłości uderzać w nasze poczucie wspólnoty.

Dziwne rzeczy dzieją się w naszym kraju. Prezydent stolicy ogłasza jakąś tam kartę LGBTQ+ coś tam, z której mają wynikać daleko idące konsekwencje w prowadzeniu pracy wychowawczej w szkołach. Być może kwestię wypuszcza się w charakterze balonu próbnego, ale za chwilę… kto wie. Kościoły i miejsca kultu są bezczeszczone, pomniki burzone, a wszystko to pod okiem władzy, którą sprawuje partia rzekomo prawicowa.

Widmo rewolucji Piotr Sutowicz

zdawały sobie sprawę z tego, że prądy laicyzacyjne nie tylko nie zwolnią, lecz wręcz przeciwnie przyspieszą, a naciski na polską mentalność uderzą w kolej­ nych latach ze zdwojoną siłą. W początku lat 90. wszyscy zachłys­ nęliśmy się wolnością: religia wróciła do szkół, wydawnictwa katolickie mogły rozwinąć nieskrępowaną działalność, programy katolickie można było usły­ szeć i zobaczyć na państwowych ante­ nach, wreszcie diecezje mogły zakładać własne stacje radiowe. Być może pierw­ szym sygnałem, po którym można by­ ło rozpoznać, że coś w tym wszystkim jest nie tak, była medialna i polityczna niechęć do Radia Maryja, pierwszego katolickiego ośrodka opiniotwórczego, który zaczął realnie przełamywać mo­ nopol liberalnych mediów, a przy tym nie wpisywał się w politycznie poprawną

Prawda w sferze publicznej sama się nie obroni, co też jest cechą czasów i rządów rewolucyjnych. W końcu w każdym totalitaryzmie najważniejsze było zniszczenie przeciwnika, a nie udowodnienie mu, że nie ma racji. narrację tamtego czasu. Trzeba przy­ znać, że część katolików nie połapała się w tym, że ataki na Radio wynikają z głębokiej niechęci lewicy i liberałów do konsek­wentnego katolicyzmu, i w imię zachowania pewnego konsensusu albo milczała, albo przyłączała się do atakują­ cych, uznając, że medium toruńskie psu­ je dobrą atmosferę i ładnie kształtujący się sojusz tronu i ołtarza. Czas nieubła­ ganie pokazywał, że mamy do czynie­ nia z leninowską zasadą dwóch kroków w przód i jednego do tyłu, świetnie prze­ trenowaną w warunkach demokracji liberalnej zachodniej Europy w czasie, gdy my zajęci byliśmy realnym socja­ lizmem. Kiedy przyszła refleksja, było już trochę za późno, a rynek medialny ukształtował się ostatecznie bez znacz­ nego udziału katolików, którzy trwali na swoich pozycjach, póki co pozosta­ wieni w spokoju. Polska czekała biernie na nadchodzące kolejne fale rewolucji.

mając takie elity; one wszystko załatwią. Wystarczy zagłosować, oglądać telewizję i czytać gazetę, oczywiście najlepiej tę jedną jedyną; wszystko inne jest tylko dodatkiem do wolności, która zgodnie z paradygmatem Fukuyamy staje się fe­ nomenalnym początkiem końca historii. Do tego należy dodać frustrację tej części społeczeństwa, która nie załapała się na beneficja płynące z konsumpcji i została przez propagandę potrakto­ wana jako coś gorszego, również jako wyborcy. W powszechnym przekazie wszystko jawiło się w miarę prosto: wszyscy chcemy jednego – postępów postępu, a ci inni, którzy nie głosu­ ją mainstreamowo, nie dorośli do de­ mokracji. W końcu wszystkie badania pokazywały, że Polska podzieliła się na tę wykształconą, z wielkich miast, i tę drugą, z mniejszych ośrodków. Taki świat był oczywisty i wytłumaczalny jak w marksistowskiej dialektyce. Je­ żeli do tego dodamy osłabianie tkanki społecznej poprzez masowe wyjazdy, a właściwie exodus za chlebem „na Za­ chód”, popierany przez krajowe czyn­ niki oficjalne, to rysuje nam się dość jasny obraz polskiej nędzy i rozpaczy. W tym wszystkim trwała nieustanna praca nad mentalnym i instytucjonal­ nym przebudowaniem Polski i Polaków w nową postać, tzn. w stronę likwidacji tożsamości narodowej.

Historia być może zatacza koło W obecnym stuleciu sytuacja społecz­ na w kraju była już znacznie gorsza – laicyzm, co prawda, jeszcze ciągle nie ujawnił wszystkich swoich celów, ale stopniowo zajmował kolejne pozycje, zmieniał się język dyskursu, pojawiały się nowe paradygmaty, takie jak warto­ ści demokratyczne czy europejskie; po kolei wrzucano nowe pojęcia i zagma­ twane doktryny, za którymi czaiło się widmo komunizmu. Tak się bowiem jakoś złożyło, że w całej Europie, w tym również na gruncie polskim, doszło do recydywy komunizmu, tyle że w innej niż znana nam formie. Słynna doktry­ na marszu przez instytucje przyniosła znakomity dla lewicy efekt w postaci okupacji kulturowej kontynentu. Twór­ com Unii Europejskiej, którym się wy­ dawało, że jednocząc kontynent, zabez­ pieczają go zarówno przed bratobójczą wojną, jak i bolszewickim najazdem, to, co nastąpiło w naszych czasach, nie śniło się w najgorszych koszmarach. Nowoczesny marksizm i wprowadzo­ na w życie wypracowana przez niego odnowiona teoria walki klas przynio­ sły w ciągu ostatnich kilkudziesięciu

Idea bloku „międzymorza” jako fede­ racji przeciwników utraty tożsamoś­ ci zdawała się atrakcyjna w kontekście narastającego kryzysu. Niestety czas pokazał, że znakomita część tych po­ stulatów była fasadą, która prowadzi nieuchronnie do maksymalnego uza­ leżnienia polityki polskiej od Stanów Zjednoczonych oraz przyjęcia skrajnie

LGBTQ – czyli zbiór niezrozumiałych znaków Oczywiście, że w sensie symbolicznym powyższe literki są zrozumiałe. Więk­ szości społeczeństwa kojarzą się z przed­ stawicielami różnej maści odmienności seksualnych, którzy przez ich pryzmat

Między tymi środowiskami i ich finansowo-medialno-politycznym zapleczem a chrześcijańskimi wartościami nie ma punktu stycznego. Nie chodzi tu o skłonności seksualne, lecz o model społeczny, a raczej antyspołeczny. proizraelskiego stanowiska w kwestii polityki bliskowschodniej, skłócają­ cego nas z krajami, z którymi zawsze mieliśmy dobre stosunki, jak choćby Iran. Gdyby jeszcze nasze napięte relacje z krajami Unii Europejskiej powodowa­ ły zaniechanie szkodliwych importów kulturowych, to ta korzyść mogłaby być warta, jak to się mówi, świeczki, ale ten akurat produkt w żaden sposób nie zo­ stał zatrzymany na naszych zachodnich granicach i poza deklaracjami werbalny­ mi, adresowanymi głównie do swoich, rząd w dziedzinie polityki kulturalnej, zmierzającej do umocnienia naszej toż­ samości narodowej, nie za wiele zrobił. Szkoły, media i placówki kultury dalej są ośrodkami antypolskiej propagandy, do której ostatnio dołączył jeszcze jeden dziwny element.

Antysemityzm Idea, by używać antysemityzmu jako broni w walce z przeciwnikiem politycz­ nym, nie jest specjalnie nowa. W Polsce bywa odgrzebywana co jakiś czas. Ostat­ nie napięcia pokazują wszakże, że jej wy­ korzystanie kroczy dziwnymi ścieżkami. Kilka dni po, a właściwie równolegle z konferencją bliskowschodnią, która poczyniła Polsce wiele międzynarodo­ wych i wew­nętrznych szkód, wybuchła afera wywołana przez dwóch funkcjona­ riuszy rządu Izraela, w tym jego premie­ ra. Oprócz tego, że miała ona Polaków upokorzyć i upodlić w oczach opinii międzynarodowej, innego dostrzegal­ nego celu zdawała się nie mieć. Być mo­ że jednak Izraelczycy chcieli pokazać polskim elitom politycznym miejsce w szeregu i przedstawić jasny komuni­ kat, że jesteśmy, kim jesteśmy, czyli po prostu mordercami Żydów i święta zie­ mia nie powinna nas nosić. Wypowiedzi

patrzą na świat. Nie wdając się w szcze­ góły, popierające je zaplecza politycz­ ne tak naprawdę w nosie mają jakieś tam prawa do czegoś. Chodzi po pro­ stu o rozbijanie tradycyjnego mode­ lu rodziny i społeczeństwa. Na pewno w tym wszystkim mamy do czynienia z mądrością etapu, którego celem jest jak najgłębsze przeoranie systemu wartości. Teoretycy kultury mogą próbować roze­ znać, czy jest to element nowej świeckiej religii, czy coś innego. Co do jednego możemy mieć pewność: między tymi środowiskami i ich finansowo-medial­ no-politycznym zapleczem a chrześci­ jańskimi wartościami nie ma punktu stycznego. Nie chodzi tu o skłonności R E K L A M A

seksualne tego czy owego człowieka, lecz o cały model społeczny, a raczej antyspo­ łeczny, który za uspołecznieniem owych skłonności się kryje. Chyba z tej perspektywy należy też patrzeć na brutalne ataki kierowane od jakiegoś czasu na Kościół katolicki – ostatnią instytucję, a w tym kontekście wspólnotę, która w rzeczonej kwestii

Kiedy przyszła refleksja, było już za późno, a rynek medialny ukształtował się ostatecznie bez znacznego udziału katolików, którzy trwali na swoich pozycjach. ma inne zdanie, do tego oparte na so­ lidnych fundamentach. Skandal pe­ dofilii i nadużyć moralnych mających miejsce wśród duchowieństwa to jedno, a społeczne skutki, jakie próbuje się tej kwestii nadać, to coś zupełnie innego. Napaści, często o charakterze terrorys­ tycznym, bezczeszczenia miejsc kultu, obraźliwe napisy, cały aparat tzw. mo­ wy nienawiści – z jednej strony mają przeszkodzić Kościołowi w rzeczywi­ stym rozwiązaniu swych wewnętrznych problemów, z drugiej – spacyfikować jego możliwości zabierania głosu po­ przez uczynienie go niewiarygodnym. Po trzecie wreszcie, być może jest to też preludium do tego, co od zawsze bywało cechami rewolucji – fizycznych ataków na ludzi i instytucje kościelne. Niestety, prawda w sferze publicznej sama się nie obroni, co też jest cechą cza­ sów i rządów rewolucyjnych. W końcu w każdym totalitaryzmie najważniejsze było zniszczenie przeciwnika, a nie udo­ wodnienie mu, że nie ma racji.

Kontrrewolucja Czy zmiany mentalne można powstrzy­ mać? W rzeczywistości społecznej wszystko może się zdarzyć. Pytanie tylko, kiedy taki odwrót nastąpi. Dro­ ga oddolnej rewolucji, swoisty chrześ­ cijański marsz przez instytucje zajmie wiele lat. Do tego potrzebne jest jakieś życzliwe, a przynajmniej obojętne oto­ czenie polityczne. Czy obecna władza zechce i będzie miała szansę pełnić taką rolę, wydaje się być kluczowym w tym względzie pytaniem. Osobiście jestem co do tego dosyć sceptyczny. Oprócz ry­ zyka wrzucenia kartki wyborczej to nie­ wiele kosztuje. Z drugiej strony, wciąż można tworzyć alternatywne rozwiąza­ nia polityczne, oby skuteczne. W poli­ tyce bowiem nie ma nic gorszego, jak mieć rację i przegrać z kretesem. Inna sytuacja będzie prowadzić do ciężkich, być może katakumbowych cza­ sów, w których jedno stanie się pewne – nie będzie jak szukać kompromisów między ewangelicznym przesłaniem wia­ ry, kulturą katolicką i tożsamością naro­ dową a otaczającą nas rzeczywistością społeczno-prawno-polityczną. Na razie jeszcze wciąż można wykrzesywać siły sprzeciwu przeciwko zbyt silnym naci­ skom światopoglądowym. Być może w tej kwestii trzeba się mocniej jednoczyć, nie zostawiać na polu walki pojedynczych grup i jednostek. Potrzebne jest wspólne działanie wszystkich ludzi dobrej wo­ li, niegodzących się na postępy postępu w dotychczasowym kształcie, a więc jed­ nak instytucji i autorytetów. K


KURIER WNET · MA J 2O19

12

N

a początku kwietnia obok oddziałów zbrojnych powią­ zanych z POW istniały też małe, kilkunastoosobowe grupy bojowe, które tylko czekały na wybuch powstania. Liczebnie powstańcy i oddziały niemieckie były prawie zrów­ noważone. Liczba wojsk niemieckich po prawej stronie Odry wynosiła 7 tys. Na Grenzschutz Niemcy specjalnie nie liczyli. W ręce POW trafił raport, w któ­ rym dowództwo niemieckie przyzna­ wało, że na wypadek poważniejszych walk można liczyć jedynie na 45% załogi śląskiej, a 55% żołnierzy było zdemo­ ralizowanych i przesiąkniętych ideami komunistycznymi – spartakusowski­ mi. Nagminnie sprzedawali Ślązakom broń. POW G.Śl. liczyło wtedy 14 649 zaprzysiężonych członków. Korzystając z zaskoczenia, mogli zdobyć brakujące uzbrojenie w koszarach Grentzschutzu. Istniała uzasadniona obawa, że Niemcy zaczną ściągać regularne wojsko, z któ­ rym już tak łatwo sobie powstańcy nie poradzą. Nacisk na szybki wybuch po­ wstania był w tej sytuacji ogromny. Zebranie Komitetu Wykonawcze­ go i komendantów powiatowych POW G.Śl. odbyło się 12 kwietnia 1919 r. w Bytomiu. Jednogłośnie uchwalono, że powstanie rozpocznie się w nocy dru­ giego dnia Świąt Wielkanocnych – czyli z 21 na 22 kwietnia 1919 r. W kościele pw. św. Jacka na Rozbarku odprawiono 14 kwietnia uroczystą mszę w intencji powstańców. Delegacja, w skład któ­ rej weszli Józef Grzegorzek i Wiktor Rumpfeld z Komitetu Wykonawczego oraz Alfons Zgrzebniok i Adam Całka – komendanci powiatowi – udała się 17 kwietnia do Poznania. W Wielki Piątek 18.04.1919 r. w gmachu Głów­ nego Dowództwa odbyła się konferen­ cja, w której uczestniczyli: generało­ wie Józef Dowbor-Muśnicki, związany z Narodową Demokracją, i Kazimierz Raszewski, uczestnik powstania wiel­ kopolskiego, a od marca 1919 roku szef Wydziału Wojskowego Komisariatu NRL; płk Julian Lange – komendant Straży Ludowej, Wojciech Korfanty i Pluciński z NRL oraz Karol Rzepec­ ki – szef policji miasta Poznania. Poseł Korfanty, który obradom prze­ wodniczył, oświadczył się stanowczo przeciwko zamierzeniom śląskim. Stano­ wisko swoje oparł na dwóch zasadniczych argumentach, mianowicie: 1. że wybuch powstania na Śląsku wprowadziłby dyp­ lomację polską w położenie bez wyjścia, 2. że powstanie mogłoby udaremnić lub co najmniej na dłuższy czas wstrzymać przyjazd armii gen. Hallera, wiozącego do Polski potrzebną jak chleb codzienny broń i amunicję. Zdaniem Korfantego, bez tej broni Poznań nie mógłby przyjść Śląskowi z pomocą, gdyby pomoc okazała się konieczną. Ażeby wywodom swoim dodać więcej mocy, Korfanty odczytał 2 telegramy podobne do siebie w treści, a usilnie zakazujące wszczynanie jakich­ kolwiek ruchów zbrojnych na Śląsku. Je­ den telegram pochodził rzekomo od Pol­ skiego Komitetu w Paryżu, drugi wydała podobno Rada Ministrów w Warszawie – czytamy w relacji uczestnika tej na­ rady J. Grzegorzka. Ślązacy się jednak uparli i argu­ mentowali, że atmosfera jest taka, że je­ śli hasło do powstania nie zostanie wy­ dane, to wybuchnie ono samorzutnie, a wtedy nie będzie można wykorzystać zaskoczenia. Chaotyczne walki sprzy­ jały Niemcom. Wtedy gen. Dowbor­ -Muśnicki powiedział: Kochane dzieci! Decyzji waszej do wiadomości przyjąć nie mogę, jednakże zaręczam, że jeśli po­ wstanie wybuchnie wbrew waszej woli, to możecie mieć pewność, że Poznań was nie opuści. Później nastąpiła dyskusja o strategii Poznaniaków w przypadku wybuchu powstania na Śląsku. Na odchodnym Korfanty powie­ dział: – Panie Grzegorzek, powiedz mi Pan, po co wy tu przyjeżdżacie?! Czy po to, żeby się nas pytać i na nas zwalać od­ powiedzialność za to, co wy chcecie robić? Gdybym ja siedział na Śląsku, robiłbym to, co uważam za potrzebne i nikogo bym się nie pytał. Delegaci wracali na Śląsk z poczuciem ulgi, rozumieli, że NRL nie chce jedynie brać odpowiedzialności. Wydano rozkaz powstania. Mobilizacja została przeprowadzona.

Zniweczenie szansy na zwycięstwo W Wielką Sobotę 1919 r. Grzegorzek, Lampner i Wiza zawiadomili niestety podkomisarza Czaplę o mobilizacji. Był zaskoczony decyzją rozpoczęcia po­ wstania. Po wyjściu dowództwa POW, zaczął natychmiast działać. Tej samej nocy do Poznania wyjechał adwokat Konstanty Wolny, ten sam, który póź­ niej tworzył z Wojciechem Korfantym i Józefem Buzkiem autonomię śląską.

1 0 0 L AT N I E P O D L E G ŁO Ś C I Wrócił w drugie Święto Wielkanocne z rozkazem: Do Podkomisariatu NRL na Śląs­ ku i wszystkich oficerów i podoficerów działających z ramienia Naczelnej Rady Ludowej na Śląsku: Nakazujemy niniej­ szym wstrzymać wszelką akcję zbrojną aż do chwili, gdy od nas nadejdzie roz­ kaz do rozpoczęcia kroków wojennych. Rozkaz ten wyjdzie najpóźniej 15 maja rb. Równocześnie mianujemy p. Józefa Dreyzę decernentem dla spraw wojsko­ wych na Śląsku. Podpisano: Komisariat Naczelnej Rady Ludowej Wojciech Kor­ fanty, ks. Stanisław Adamski. P. Wizę odwołujemy niniejszem do Poznania do innej roboty. W. Korfanty.

miała w niej Narodowa Demokracja. Od lipca 1918 r. w całej Wielkopolsce powstawały Komitety Obywatelskie. Już 15 lutego 1918 r. założono w Poznaniu piłsudczykowską POW dla zaboru pruskiego. Na jej czele sta­ nął Wincenty Wierzejewski – Pozna­ niak, który przed wojną 3 lata spędził w Krakowie, studiując malarstwo na ASP i tam zetknął się z bojowcami Pił­ sudskiego. Polskie organizacje funkcjonujące w Rzeszy Niemieckiej ogłosiły 11 paź­ dziernika 1918 r. wspólny komunikat opowiadający się jednoznacznie za nie­ podległością: Tylko zjednoczenie wszyst­ kich części narodu osiadłych na ziemiach

iż „Polacy pragną jedynie uzyskać od Niemców zapewnienie wstrzymania wszelkich działań zbrojnych na tere­ nie Wielkopolski”. Powstańcy odnosili w Wielkopolsce kolejne sukcesy. Tymczasem z wielu niezależnych oddziałów postanowiono stworzyć Ar­ mię Wielkopolską i 21 stycznia 1919 r. NRL ustaliła rotę przysięgi. Żołnierze przysięgali wierność NRL, a nie wła­ dzom polskim, ponieważ NRL wciąż trzymała się kunktatorsko formalnej przynależności Wielkopolski do Prus. Uzasadniano nawet w Paryżu i Berlinie utworzenie armii koniecznością tłumie­ nia możliwej komunistycznej rewolty. Było to już dwa miesiące po tym, jak Jó­

Chcąc upamiętnić stulecie odzyskania przez Polskę niepodległości, relacjonujemy walkę Śląska o powrót do Macierzy. Przedstawiamy szczegółowo przebieg wydarzeń i postaci osób w różny sposób i po różnych stronach zaangażowanych w walkę powstańczą. Tym razem – przygotowania do II pows­tania śląskiego.

Sprzyjająca sytuacja Historia powstań śląskich Jadwiga Chmielowska

Stanisław Wiza był członkiem wielkopolskiej POW i inspiratorem powstania organizacji POW na Ślą­ sku już na początku stycznia 1919 r. Dowództwo POW było w roz­ paczy. Komitet Wykonawczy stawiał sobie pytanie: Co jest ważniejsze, czy przeprowadzić za wszelką cenę własne, lokalne zamierzenia, czy też dać pierw­ szeństwo ogólnym interesom Państwa Polskiego? Należało przecież wierzyć, że odtrąbienie powstania uważał Kor­ fanty za rzecz konieczną ze względu na dobro Polski. Wszak Naczelna Rada Lu­ dowa w Poznaniu była w posiadaniu świeżych zawsze informacji o kształto­ waniu się opinji światowej na sprawę polską. Ostatnie dni i godziny mogły

Powstanie odwołano. Był to niestety jedyny termin, w którym mogło ono odnieść pełen sukces przy minimalnych stratach własnych. Niemcy ściągali cały czas dodatkowe oddziały wojskowe, ale już karne i dobrze wyszkolone. przynieść tak pewne wiadomości z Pa­ ryża, że powstanie na Śląsku dopraw­ dy można było uważać jako zbyteczny wysiłek polski – czytamy w relacjach Grzegorzka. Na podróż do Poznania było za późno, a łączność telefonicz­ na, którą i tak trudno by było w tym przypadku wykorzystać, zerwana. Nie dało się więc uzyskać wyjaśnień de­cyzji Korfantego. Powstanie odwołano. Był to nie­ stety jedyny termin, w którym mogło ono odnieść pełen sukces przy mini­ malnych stratach własnych. Niemcy ściągali cały czas dodatkowe oddziały wojskowe, ale już karne i dobrze wy­ szkolone. Od maja 1919 r. coraz bar­ dziej zwiększała się przewaga liczebna wojsk niemieckich nad oddziałami po­ wstańczymi. Rewolucja była opanowa­ na i Niemcy zbierały siły. Warto też zwrócić uwagę na to, że w Paryżu nie zapadła jeszcze decyzja o plebiscycie! Jak to się stało, że nie pomyślano o tym, że to całe zamieszanie jest wy­ nikiem interwencji przeciwnego zry­ wowi zbrojnemu K. Czapli, który już tyle razy dawał dowody wręcz zdrady? Wiadomo było, że Dreyza wyśmiewał pomysły walki zbrojnej, a później został przez NRL mianowany odpowiedzial­ nym za sprawy wojskowe. Już wtedy było widoczne, że rozkaz powstania być może nigdy nie nadejdzie.

Kunktatorska polityka NRL Pewnym wytłumaczeniem działań pod­ komisarza K. Czapli z Bytomia jest po­ lityka NRL w Poznaniu. Powstała ona w 1916 r. jako nielegalny Komitet Mię­ dzypartyjny – zwany też Centralnym Komitetem Obywatelskim. 14 listo­ pada 1918 r. przyjęto nazwę Naczel­ na Rada Ludowa. Największe wpływy

polskich w jedną całość, wyposażoną w pełnię praw państwowych, stanowić może rękojmię trwałego przymierza narodów. W tej chwili rozstrzygającej o naszej przyszłości naród cały, na całym obszarze ziem polskich we wszystkich swych warstwach, wspólną opromienio­ ny myślą, tworzy jeden wielki, zwarty a solidarny obóz narodowy. My, Pola­ cy w dzielnicy pruskiej, stwierdzamy tę zgodę i zwartość podpisami wszystkich bez wyjątku istniejących stronnictw pol­ skich oraz całej prasy, jako wyrazicielki opinii publicznej. Na drugi dzień po przyjeździe Ig­ nacego Paderewskiego do Poznania i udekorowaniu miasta flagami: angiel­ skimi, amerykańskimi i francuskimi, 27 gdudnia 1918 r. Niemcy urządzili defiladę wojsk. Zrywali w całym mie­ ście alianckie flagi, a nawet wtargnęli do budynku NRL. Polacy na strzały niemieckie odpowiedzieli ogniem. Do­ wódcy POW, Straży Ludowej i SSiB (Służby Straży i Bezpieczeństwa, w któ­ rej połowę stanowili Polacy) wydali rozkaz zdobycia budynku Prezydium Policji, opanowanego przez Niemców. Tak samorzutnie wybuchło zwycięskie powstanie wielkopolskie. Nikt nikogo nie pytał o zgodę! NRL, a zwłaszcza W. Korfanty, byli przeciwni powstaniu, do którego parł naród i wielkopolska POW. Członko­ wie NRL podchodzili do wszystkiego legalistycznie i nie chcieli tworzyć fak­ tów dokonanych. Czekali na decyzje mocarstw. Być może też przelękli się oskarżenia przez Niemców o zdradę stanu. Wszak Komisariat NRL, orga­ nizując wybory do Sejmu Dzielnicowe­ go (obrady 5 grudnia 1918 r.) przyjął niemiecki warunek i wyraził zgodę na to, że sejm ten nie będzie próbował oderwać żadnego nawet kawałka te­ rytorium od Rzeszy. Kojarzy mi się to z kurczowym trzymaniem się postano­ wień „okrągłego stołu” przez ugodową, tzw. konstruktywną opozycję PRL. Hi­ storia toczy się błyskawicznie. Honoro­ wanie negatywnych dla niepodległości Polski postanowień graniczy ze zdradą stanu. Skutek jest taki, że w drodze ku wolności i suwerenności prześcignęły nas obecnie nawet Rumunia i Bułgaria. Obrady konferencji pokojowej rozpoczęły się w Paryżu 18 stycznia 1919 roku. Roman Dmowski wygłosił słynne przemówienie: W obecnej chwili Niemcy zachowują janusowe, podwójne oblicze: na zachodzie mówią o pokoju, a na wschodzie przygotowują wojnę. Wojsko na froncie zachodnim uznaje swoją porażkę, ale oddziały, które są skoncentrowane na froncie wschodnim, marzą jeszcze od podbojach; zdają sobie doskonale sprawę z tego, co utraciły na zachodzie, ale chcą utrzymać – jeśli to możliwe – pójść dalej na wschód, aby zabezpieczyć sobie penetrację Rosji. Trzeba pamiętać, że Ententa wciąż jeszcze miała nadzieję na poskromie­ nie bolszewickiej rewolucji w państwie koalicjanta, jakim była Rosja, a Roman Dmowski był członkiem Rosyjskiej Du­ my. Nic nie mówił o polskich kresach zachodnich. Dopiero zapytany wprost o żądania rządu polskiego w stosun­ ku do zaboru pruskiego oświadczył,

zef Piłsudski wezwał do wyboru z Wiel­ kopolski, Śląska oraz Mazur posłów do Konstytuanty (I Sejmu RP – przyp. red.) i wtedy, gdy Wielkopolanie zasiadali już w polskim rządzie w Warszawie, a Trąmpczyński miał lada moment zo­ stać marszałkiem Sejmu Ustawodaw­ czego. Taka postawa NRL doprowa­ dziła do protestów szefa sztabu Armii Wielkopolskiej płk. Juliana Stachiewicza – byłego legionisty. Konflikt z posłusz­ nym NRL gen. Dowborem-Muśnickim doprowadził do podania się J. Stachie­ wicza do dymisji. Armia Wielkopolska utraciła w ten sposób absolwenta kursu oficerów austro-węgierskiego Sztabu Generalnego z 1917 r. Zastąpił go płk

Władysław Anders i w krótkim czasie pozbyto się wszystkich piłsudczyków ze stanowisk dowódczych Armii Wielko­ polskiej. Działo się to wtedy, gdy śląskie POW błagało NRL w Poznaniu o ofi­ cerów sztabowych, a lud śląski rwał się do walki. R. Dmowski dopiero 29 stycznia 1919 r. na posiedzeniu Najwyższej Ra­ dy Państw Koalicyjnych uzasadnił pra­ wo Polski do ziem zaboru pruskiego. Wtedy już większość Wielkopolski była w polskich rękach, a wszystkie połącze­ nia z Rzeszą od 25 stycznia zerwane.

Zauroczenie wielką polityką Trudno dociec, dlaczego Józef Grzego­ rzek cały czas oczekiwał aprobaty NRL dla działań POW na Śląsku. Choć brał udział w I wojnie światowej, nie był ofi­ cerem. Od 1910 r. pełnił funkcję sekre­ tarza generalnego Związku Śląskich Kół Śpiewaczych. Miał szerokie kontakty w terenie, jednak cały czas potrzebo­ wał nie tylko wsparcia doświadczonych oficerów sztabowych, ale i polityków. Wierzył bezgranicznie NRL – rzadko bywał w Poznaniu i o wielu rzeczach po prostu nie wiedział. Wojciech Kor­ fanty z Siemianowic, absolwent uni­ wersytetu, przedwojenny polski poseł do Reichstagu i pruskiego Landtagu, był dla niego wielkim autorytetem. Nie rozumiał zawiłości politycznych związanych z Narodową Demokracją, która z powodu panslawizmu Romana Dmowskiego straciła poparcie w zabo­ rze rosyjskim, a zyskiwała w pruskim. Narodowa Demokracja była też prze­ ciwna walce zbrojnej Polaków wznieca­ jących rebelie w 1905 r., podczas wojny Rosji z Japonią. Dmowski liczył, że pod berłem Rosji uda się skupić wszystkie ziemie rdzennie polskie i uzyskać autonomię. Stanął po stronie ruchu neoslawistycz­ nego. Głównym założeniem tego ruchu była wspólna obrona narodów słowiań­ skich przed ekspansją Niemiec. Dla­ tego Dmowski mógł być popularny w Wielkopolsce. Trzeba też pamiętać, że w 1917 r. Dmowski został prezesem utworzonego przez siebie w Lozannie Polskiego Komitetu Narodowego – uznawanego przez państwa zachodnie

za oficjalne przedstawicielstwo naro­ du polskiego, zadaniem którego było odbudowanie niepodległego państwa polskiego. Z inicjatywy Dmowskiego powstała 4 czerwca 1917 r. we Francji tzw. Błękitna Armia, która od 4 paź­ dziernika 1918 r. dowodzona była już przez Polaka – gen. Józefa Hallera von Hallenburga. Zaciągali się do niej Po­ lacy, którzy znaleźli się poza granicami Polski, a nawet – na apel Ignacego Pade­ rewskiego – emigranci z USA i Kanady. To właśnie w tym czasie, gdy Grzegorzek przygotowywał powsta­ nie, 16 kwietnia gen. Haller z częścią sztabu wyruszył pierwszym pociągiem transportującym jego Armię z Francji. W nocy z 19 na 20 kwietnia 1919 r. pierwszy transport żołnierzy Błękitnej Armii stanął na ziemi polskiej. Z Lesz­ na Wielkopolskiego gen. J. Haller de­ peszował do marszałka J. Piłsudskiego i taką otrzymał odpowiedź: Przyjem­ nie mi było w świeżo zdobytym Wilnie z zachodniego końca Polski otrzymać od Generała depeszę o Jego przyjeździe do kraju. Proszę w moim imieniu wyrazić podwładnym Mu oficerom i żołnierzom moją radość z przybycia ich do Ojczyzny i pewność, że, jak każdy prawy żołnierz polski, osłonią zwycięsko zagrożone gra­ nice kraju. Józef Piłsudski. Józef Grzegorzek mógł być święcie przekonany, że właśnie słuchając roz­ kazów NRL, bliskiej wielkiej polityki, służy najlepiej Polsce. W niedalekiej przyszłości przyszło mu za to zapłacić dużą cenę. Wnioski z tej szarpaniny wyciąg­ nął jedynie por. Alfons Zgrzebniok, zacieśniając związki z Dowództwem Wojska Polskiego i piłsudczykami. Jego wyczyny w zdobywaniu broni w kosza­ rach niemieckich, brawurowe ucieczki, zdolności dowódcze i konspiracyjne sprawiły, że dowodził później dwo­ ma powstaniami. Był oficerem armii pruskiej i z bojowcami Piłsudskiego rozumiał się doskonale. Dla niego li­ czyła się walka i fakty dokonane, a nie dyplomatyczne knowania. Wiedział, że co nam obca przemoc wzięła, szablą należy odebrać. Grzech zaniechania mści się zaw­ sze w dwójnasób. K Pierwotna wersja tekstu została opubliko­ wana w niewychodzącej już „Gazecie Śląskiej”.

R E K L A M A

Bank BGŻ BNP Paribas SA 16 2030 0045 1110 0000 0150 1280 darowizna dla kombatantów Darowizna na rzecz Fundacji Polskiego Państwa Podziemnego to wsparcie pomocy finansowej, socjalnej lub prawnej na rzecz kombatantów Armii Krajowej, Powstańców Warszawy i Żołnierzy Szarych Szeregów.

kpt. Jan DRUŻYŃSKI, „Wojtek”, strzelec i łącznik Powstania Warszawskiego w Śródmieściu Południowym. Harcerz i żołnierz Armii Krajowej, VII zgrupowanie (batalion) „Ruczaj” – kompania „Tadeusz” – pluton 137.

Przekaż 1% podatku na kombatantów KRS 0000101325 Fundacja Polskiego Państwa Podziemnego, ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa www.fundacja-ppp.pl | tel. (22) 620 12 80, (22) 624 14 77 | e-mail: sekretariat@fundacja-ppp.pl


MA J 2O19 · KURIER WNET

13

Z POLONI JNE J PERSPEKTYWY

K

rajowi synoptycy przewidują utrzymanie się umiarkowa­ nej pogody w okolicach gór okrągłostołowych, z małymi podtopieniami dużych połaci platform, które – mimo wzmocnienia zielonym nawozem i nowoczesnymi wspornika­ mi – mogą jednak skończyć w ulubio­ nym miejscu lidera naszej najbardziej dynamicznej pory roku. Rząd tym razem jest piewcą global­ nego ocieplenia (będzie dobrze, a może jeszcze lepiej!), a opozycja obstaje przy bliżej nieokreślonych zmianach klima­ tycznych (damy popalić rządowi!). Na politycznej scenie nawet już tańczą świ­ nie i krowy, którym rząd dorzucił siana wydojonego z wyborców. Pamiętam taki dowcip (być może grafika Mleczki?), krążący za późnego Gierka, kiedy faceci z telewizyjnej pogodynki, aby uściślić swoją prognozę pogody, dzwonili do jakiejś tam babci (chyba Zarubiny?), dociekliwie pytając, gdzie ją teraz łamie w kościach. I dopiero według geografii bólów babci Zarubiny ogłaszali i zapo­ wiadali ulewę, wiatry porywiste bądź niebo czyste... Wiedziony podobnym instynktem, chcąc udoskonalić moją wiedzę o tym, co i jak w polskiej polityce piszczy, za­ dzwoniłem i ja do mego przyjaciela z czasów studenckich, z którym z nie­

Oni w Kraju są związani codzienną walką wręcz z totalną opozyc­ją wspomaganą przez liderów socjalistycznej międzynarodówki z Brukseli. Walczą w wielu dziedzinach z dynas­ tycznie zasiedziałym komunistycznym betonem, od sądów do nauczycielstwa. jednego kotła w trudnych chwilach wy­ jadaliśmy nadzieję, również dzieląc się nią z resztą studenckiej braci. Przyjaciel mój jest ekonomicznie dojrzały, nie jest też polityczną papugą, a swojego im­ ponującego, barwnego pióropusza nie zawdzięcza żadnym politycznym ukła­ dom, ale bardziej swojej inteligencji i biznesowemu zmysłowi. W dawnych latach zawsze był po stronie prawdy i rozsądku, stąd mój pomysł, aby za­ sięgnąć jego opinii na temat dzisiejszej sytuacji w Kraju. Kumpel jest zdania, że podobnie, jak to już w naszej historii bywało, sytu­ acja jest podła i w dużej części wynika z geopolityki, która ma wielki wpływ na możliwości i tempo zmian w Polsce nawet przy dobrych chęciach polity­ ków, ale trzymamy się dobrze. Kieru­ nek wschodni, po cięciu cesarskim (czy carskim) Reagana, będąc poligonem buforowych przepychanek rosyjsko­ -amerykańskich, jest dla nas nieczynny, choć nakłada na nas kosztowną i nie­ wdzięczną rolę pośrednika (dotacje i migracje). Kierunek zachodni, który swego czasu, kiedy jeszcze mniej pach­ niał socjalizmem, wybraliśmy, zwodze­ ni mirażem dobrobytu, dziś grozi nam utratą narodowej, kulturowej i religij­ nej tożsamości i tradycyjnych polskich wartości. Słowem: sowicie dotowana, pyszna trucizna… Lawirując w tradycyjnym pol­ skim kwadracie koła, obawiając się wizji kolejnego rosyjsko-niemieckiego zgniotu, w poszukiwaniu bezpieczeń­ stwa sięgnęliśmy po dalekich amery­ kańskich sojuszników, którzy jednak mają i swój wielosmakowy, koszerny pasztet do upieczenia w naszej kuchni. Miłościwie nam panujący PiS, mimo pewnych odważnych posunięć (niesz­ częsna poprawka do ustawy o IPN), bardzo dba o zachowanie dobrych sto­ sunków z Ameryką, w której (chciał, nie chciał) wielką rolę odgrywają teraz (administracja Trumpa) syjonistycznie nastawieni Żydzi. Wcielając rozmaite projekty podnoszące (na dziś) poziom życia najbiedniejszych Polaków, rząd musi pożyczać pieniądze, a wiadomo, u kogo zaciąga kredyt. Tak więc musi­ my pamiętać, że dostęp do kredytów, kiedy jest zablokowany, prowadzi do załamania gospodarki.... Mój przyjaciel, który otwarcie od kilku lat poważnie sympatyzuje z PiS­ -em (choć zaczynał w UPR-ze), uważa, kalkulując zimno, że nie popierając tej

Na dziś prognozy pogody dla Polski są dość zróżnicowane, od przelotnych opadów (z przedwojennych odpadów), aż do oberwania się ( jak w banku) chmury. Tymczasem mżawka, ożywiająca – zdawałoby się wymarłe historyczną zimą – zapomnienia, powoduje pewną ruchliwość ludzi i rządów. Nadchodzą pierwsze wybory i decyzje, jakie partyjne okrycia przywdziać, komu zaufać, czyje logo poprzeć.

już uczestniczą. Po medialnym przy­ gotowaniu artyleryjskim (kłamstwa, oszczerstwa, pomówienia przeciw pol­ skiej godności i polskiemu interesowi narodowemu) nastąpi fala wymuszania. Mogą zostać w to włączone amerykań­ skie lokalne sądy stanowe, domagają­ ce się i przyznające roszczeniowcom odszkodowania. Stanowe parlamenty mogą przegłosować rozmaite formy bojkotu Polski, od biznesowego po kredytowy… Kongres może ponow­ nie przyjąć jakąś „niekonstytucyjną” ustawę. I dopiero wtedy polscy politycy zrozumieją, co warte są ich pobożne życzenia i dobre rady pośredników, aby cicho siedzieć… Szkoda gadać!…

Żydzi i Polacy,

roszczenie na życzenie i Broniarz... Jacek K. Matysiak formacji w nadchodzących wyborach, możemy ponownie trafić w łapy pop­ rzedniej ekipy, o której ideałach i żar­ łocznej zachłanności wiemy aż nadto, aby na nią się ponownie nabrać. Jed­ nocześnie z niecierpliwością i brakiem wiary patrzy na wyłaniającą się Kon­ federację, która niestety przypomina kostkę Rubika, czyli trudno jej elemen­ ty tak ułożyć, aby miała jakiś klarowny obraz, program i sens. Wed­ług mojego rozmówcy, zacięte walki przedwybor­ cze po prawej stronie totalsów mogą w najlepszym przypadku poważnie skłócić elektorat i uniemożliwić współ­ działanie w przyszłości. Podkreślił, że na głównej scenie zmagają się dwie siły, a te wyłaniające się po prawej czy le­ wej stronie nie powinny nawet swoimi pięknymi hasłami zakłócać pełnego, realnego obrazu rzeczywistości. Na moje krytyczne omówienie wy­ ciszania dyskusji o zagrożeniach płyną­ cych z żydowskich roszczeń zwrócił mi uwagę, że to kwestia pewnej perspekty­ wy. Oni w Kraju są związani codzienną walką wręcz z totalną opozycją wspo­ maganą przez liderów socjalistycznej międzynarodówki z Brukseli. Walczą w wielu dziedzinach z dynastycznie za­ siedziałym komunistycznym betonem, od sądów do nauczycielstwa. Próbują za pomocą taktycznych posunięć zadbać o najbiedniejszych Polaków, próbują zatrzymać katastrofę demograficzną i jednocześnie zabrać totalnej opozycji część jej elektoratu. Dlatego Kaczyński tworzy kolejny okrągły stół – właśnie, aby rozszerzyć bazę i elektorat – i dla­ tego, choć jest miłośnikiem kotów, to ostatnio głaszcze już krowy, a nawet świnie, a w konsekwencji opozycji ży­ czy, aby kopnął ją przysłowiowy koń... Odpowiadając na krytykę posunięć obecnego rządu w kwestii idiotycznej polityki finansowania naukowców No­ wej Zawodówki Historycznej Holokaus­ tu, którzy następnie opluwają Polaków i Polskę przed całym światem, kolega uparcie podtrzymywał, że to wynika

Milczeliśmy przez cały sowiecki PRL, zajęci walką o przeżycie. I co nam to dało? Żydzi mieli wtedy scenę i wolne pole do popisu i wymalowali światu obraz, w którym jest dla nas zarezerwowane miejsce szmalcownika, brutala i nazisty. ze starej polityki poprzednich ekip i ich ludzi pozostałych na stanowiskach de­ cydentów. Poza tym zauważył, że kwe­ stia przyjętej przez Kongres i podpisa­ nej przez Trumpa ustawy S.447 Polonii jest jednoznacznie, ewidentnie ważna dla Polonusów, a mniej dla Polaków w Kraju, zajętych przedwyborczą wal­ ką polityczną. Rząd utrzymuje, że nie ma problemu, obowiązuje umowa między Cyrankiewiczem a Kennedym z 1960 r. i polski rząd nie ma nic przeciwko te­ mu, aby miejscowi Żydzi amerykańscy się z nią zapoznali, gdyż właśnie ich do­ tyczy. Dodaje, że Niemcy już w 1952 r. zapłacili Żydom za wszelkie szkody na okupowanych przez siebie terytoriach, biorąc na siebie całą odpowiedzialność. Pytanie tylko, czy przyjęta przez polski rząd taktyka wyciszania jakiejkol­ wiek poważnej debaty z roszczeniowo nastawionymi organizacjami żydowski­ mi, za którymi, jak się okazało, stoi nie tylko rząd Izraela, ale i Departament

Stanu USA, ma jakiś sens. Proponuje się nam milczenie owiec, a przecież rzeź­ nia tuż za rogiem (wtedy nawet kolejne 500+ nie pomoże)... Dlaczego tak myślę? Otóż milczeli­ śmy przez cały sowiecki PRL, zajęci wal­ ką o przeżycie, zdyszani i zaniepokojeni w kolejkach, a ci ambitniejsi – zapatrze­ ni w nożyce cenzora. I co nam to dało? Żydzi mieli wtedy scenę i wolne pole do popisu i wymalowali światu obraz, w którym jest dla nas zarezerwowane miejsce szmalcownika, brutala i nazisty. Niestety dziś budzimy się z ręką w przy­ słowiowym nocniku. Z tego obrazu cie­ szą się nasi oprawcy z czasów II wojny światowej: Niemcy i Sowieci/Rosjanie. Jeśli ktoś nie wierzy, niech poczyta „Je­ rusalem Post” albo inne żydowskie pe­ riodyki, które współgrają z czołowymi gazetami świata. Ofiary czerwonego so­ wieckiego promieniowania mogą po­ czytać „Gazetę Wyborczą”... Teraz powstaje pytanie; czy zgadza­ my się położyć uszy po sobie i przełknąć te kalumnie i bezpodstawne oszczer­ stwa (a nawet je dotować, jak to jest praktykowane dotąd!), czy też będzie­ my podnosić głowę i przywracać praw­ dę o II wojnie światowej (Chodakie­ wicz, Kurek, Żebrowski i inni)? Jeśli grzecznie oddamy megafon przeciwnej, wrogiej stronie, to nic z nas nie zosta­ nie, oni dokończą dzieła. Tylko histo­ ryczny popiół i wstyd dla następnych pokoleń! Logicznie patrząc, jesteśmy w sytuacji bez wyjścia, musimy zaka­ sać rękawy i zaplanować kroki, któ­ re przywrócą nam i naszemu światu równowagę. Polski rząd powinien na­ tychmiast wycofać się z finansowania propagandowej artylerii roszczeniow­ ców. Jeśli ktoś chce uchodzić za Polaka, dla którego nieważny jest polski inte­ res narodowy, niech wystąpi naprzód i ogłosi swoją zdradę! Każdy cyrk ma swoich błaznów i swoje małpy, chętnie to widowisko obejrzymy… Czego więc niewątpliwie pogrą­ żeni w wyborczej walce pewni krajo­ wi Polacy nie widzą bądź nie wiedzą? Otóż na początek uważają, że ustawa S.447 Polski nie dotyczy, więc nie mo­ że Polsce szkodzić. W latach 90. ub. stulecia podobny pogląd wyznawali Szwajcarzy, również zaatakowani przez to samo żydowskie lobby roszczeniowe. Szwajcarzy uważali, że głosy dotyczą­ ce pozostawionych w czasie II wojny światowej kont Żydów to nie problem i w zasadzie wszystko zostało już wy­ jaśnione i zamknięte. Po kilku latach zmasowanych ataków, aby utrzymać dobre stosunki biznesowe z USA, wy­ asygnowali sumę 200 mln USD (zakła­ dając, że ewentualne aktywa żydowskie mogły wynosić poniżej 30 mln USD, z zaległymi odsetkami – jakieś 150 mln) jako fundusz dla ofiar holocaustu. Or­ ganizacje roszczeniowe z USA odrzuci­ ły tę propozycję ugody (zaraz, a gdzie forsa dla pośredników?) i czując, że Szwajcarzy miękną, nasiliły ataki, nar­ rację medialną i prowokacje, mocno podgrzewając sytuację. Jeden z pra­ cowników banku szwajcarskiego, legi­ tymujący się semickim pochodzeniem, zwiał do USA i ogłosił, że szwajcarscy bankierzy masowo używają niszczarek do zacierania śladów żydowskich kont z czasów przedwojennych... Roszczeniowcy w amerykańskich mediach zorganizowali kocią muzykę i masową nagonkę na (jeszcze wczo­ raj cywilizowanych) chciwych, bez­ dusznych „nazistów” bankowych w Szwajcarii, stopniowo doprowadza­ jąc do biznesowego bojkotu tego kraju w Ameryce. W tej sytuacji Szwajca­ rzy szybko złapali oddech i pamięta­ jąc o zasadzie „winien, nie winien, wi­ sieć powinien”, szybko otworzyli swoje bankowe volty i portfele, odkasłując przedsiębiorstwu Holokaust w miarę okrągłą sumę 1,250 mld USD. Każdy ma jakiś pomysł na biznes i chce żyć! Niech sobie to polski rząd weźmie pod

rozwagę i lupę, a może ocali swoją… Ostatnio bardzo interesująco wypowiedział się dla Radia WNET redaktor Tomasz Sakiewicz, który w przeddzień i w czasie protestów amerykańskiej Polonii z 31 marca br. odwiedził USA, zakładając Klub Gaze­ ty Polskiej w stanie Michigan. W tym czasie w Chicago protestowało tam przeciwko ustawie S.447 2000 Polo­ nusów, skrzykniętych m.in. przez miej­ scowe polskie Narodowe Siły Zbrojne (Arkadiusz Cimoch). Normalnie każ­ de państwo stara się zagospodarować wszystkie możliwe zasoby, w tym ludz­ kie, szczególnie za granicą, aby użyć ich dla własnej korzyści i wywierania pożytecznych nacisków. Jednak w tym wypadku logika jakoś nie działa. Re­ daktor był przeciwny protestom twier­ dząc, że osłabiają one pozycję polskiego rządu, a ich celem jest skłócenie Po­ lonii i zaognienie stosunków między Polską a USA. Dziwne to słowa wobec rozpętania nagonki roszczeniowych ośrodków żydowskich oskarżających Polaków o nazizm i udział w holokau­ ście Żydów. Dla nich II wojna światowa dotyczyła holokaustu Żydów, nie było polskich ofiar. Pewnie nie brali w tym udziału Niemcy. Na bankowym placu boju zostali sami Polacy... Więc co? Polska powinna zadrwić z ofiar Polaków, z ich serca i miłosierdzia okazanego Żydom? Polonia powinna

Wróćmy jednak do Kraju. Co tam się w Polsce dziś nie wyprawia! Wincen­ ty Sławek Broniarz, jak mistrz von Jun­ gingen pod Grunwaldem (chyba jeszcze uczą o tym dzieci i czy już zapłaciliśmy za to zaległe odszkodowanie?) zgromadził pułki wierne staremu reżimowi i ude­ rzył strajkiem w PiS-owską mać! Trochę mnie to dziwi. Byłem na jednym roku ze Sławkiem, studiowaliśmy razem histo­ rię na Uniwersytecie Łódzkim (młodym asystentem w Katedrze Stosunków Mię­ dzynarodowych u prof. dr W. Michowi­ cza TW „Przyjaciel” był wtedy Witold Waszczykowski), ale historia, jak widać, potrafi być nauczycielką życia na wiele sposobów. Sławek od początku był lewa­ kiem. Kiedy pod koniec stycznia 1981 r. rozpoczął się „najdłuższy studencki strajk okupacyjny w Europie” (o którym dość szczegółowo pisałem), Sławka można było z przysłowiową świecą długo szu­ kać. Bał się Sławek strajku (wymierzo­ nego w komunę) jak diabeł święconej wody. Może to jakiś kac, chęć odreago­ wania decyzji z tamtych dramatycznych dni? Sławek powinien przestać grać rolę czerwonego dżihadysty, zdjąć ze ściany obraz Róży Luksemburg i Clary Zet­ kin, iść raczej do psychologa i wyjaśnić sobie problemy z samym sobą, zamiast wybuchać strajkiem jak stary niewypał z okresu stanu wojennego. Nie wie, siero­ ta, że naraża zdrowie i przyszłość dzieci? Stary chłop, a zdominowały go proble­ my z młodości. Może wkrótce dojrzeje? Polecam mu seanse z Biedroniem, a nuż będzie Wiosna… K

uderzyć się w piersi i przyznać: tak, to my rozpętaliśmy II wojnę światową i zgotowaliśmy polskim Żydom krwa­ wą kaźń? Wystawcie nam teraz zawrotny rachunek (bankowy koncert życzeń), a my w te pędy spieniężymy wszystko, co wypracowali nasi ojcowie i my sami, i przekażemy wam na wskazane konto? To brzmi przecież jak zły sen... Naiwność niektórych polskich po­ lityków może przyprawić o ból głowy. Tak jakby nie rozumieli, nie ogarniali kolejnych etapów procesu, w którym

Wincenty Sławek Broniarz, jak mistrz von Jungingen pod Grunwaldem (chyba jeszcze uczą o tym dzieci i czy już zapłaciliśmy za to zaległe odszkodowanie?) zgromadził pułki wierne staremu reżimowi i uderzył strajkiem w PiS-owską mać!

R E K L A M A

UKF FM - Warszawa 87,8 MHz | Kraków 95,2 MHz | na całym świecie wnet.fm | WŁĄCZ RADIO |

Radio dwóch stolic

| wnet.fm/ramowka | redakcja@wnet.fm |


KURIER WNET · MA J 2O19

14

Urodziłaś się w Tarnopolu. Jakie masz korzenie? Z pochodzenia częściowo jestem Ukra­ inką, częściowo Żydówką, a że w Polsce spędziłam już niemal połowę życia, traktuję ją jak swoją drugą ojczyznę. Ta­ ta i mama są wielkimi miłośnikami Pol­ ski, a zwłaszcza polskiej kultury; radio zawsze grało u nas po polsku. Mieliśmy też polskie czasopisma. Podobnie jak dzieci w Polsce, zawsze mieliśmy z bra­ tem „Misia”, rodzice natomiast czyta­ li „Przekrój”, „Urodę” i „Szpilki”. Od dwóch lat mam obywatelstwo polskie. Zawsze byłaś świadoma swoje­ go talentu, czy ktoś pomógł Ci go odkryć? Nikt z rodziny nie mówił mi – „masz ta­ lent”, natomiast zawsze słyszałam: „mu­ sisz dużo pracować”. Jednocześnie sza­ nowano moje zdolności, podkreślano, że warto się rozwijać, a rodzice wspie­ rali i wspierają mnie w tym do dziś. Najpierw śpiewałam. Dziadek uczył mnie piosenek ukraińskich, a babcia żydowskich. W tych dwóch kulturach wyrastałam. Tato nucił polskie piosen­ ki. Kochałam tańczyć, kochałam teatr, chciałam grać na fortepianie... Już jako czterolatka, jak gdzieś widziałam tań­ czących, to i ja chciałam tańczyć, jak widziałam grających, to chciałam grać. Śpiew w mojej rodzinie był zawsze, więc na początku śpiewu się nie uczy­ łam. Od czwartego roku życia przez kolejne 5 lat zajmowałam się baletem. Bardzo dużo mi to w życiu dało i wciąż daje. Równolegle rozpoczęłam naukę gry na fortepianie i kiedy musiałam wy­ bierać, wybrałam fortepian. Profesjo­ nalną naukę śpiewu zaczęłam dopiero w wieku 19 lat, prywatnie, u genialnego pedagoga, wspaniałego tenora klasycz­ nego Mykoły Bolotnoho, w Tarnopo­ lu. On pomógł mi uwierzyć, że będę śpiewać. Na początku zajęć nic na to nie wskazywało. Ukraina wydała wielu znakomitych artystów. Tak, nasza ziemia jest niezwykle żyz­ na, dosłownie i w przenośni. Chyba mamy to w genach. Ukraina, podobnie jak Włochy, zawsze śpiewała. Mamy przepiękne pieśni i niesłychanie bogate dziedzictwo kulturowe. Jest mi smut­ no, kiedy ludzie mówią: pieśń rosyjska – super! A ukraińskie… nic takiego. Kultura pramatki mów słowiańskich po prostu nie jest znana na świecie. Polski naród też ma kolosalny twórczy potencjał i Polacy są tego świa­ domi. Taka nasza słowiańska natura... Na przykład tradycję polskiego plaka­ tu uważa się za jedną z najlepszych na świecie. A polski jazz! Polska specjali­ zuje się w filmie, w latach 80. była zna­ komita epoka teatru. Każdy naród ma jakieś mocne strony artystyczne. Naród ukraiński też, ale że historia nigdy nas nie oszczędzała, często nasz dorobek był niszczony. Teraz odradzamy się, a wojna z Rosją odgrywa w tym pro­ cesie bardzo istotną rolę. Jak trafiłaś na Górny Śląsk? Kiedy zamknięto w Tarnopolu klub jazzowy, zdążyłam już zakosztować sce­ ny. Dla mnie istniał tylko jazz i muzyka klasyczna! Był początek lat dziewięć­ dziesiątych. Wspólnie z trójką znajo­ mych postanowiliśmy, że pojedziemy do Polski. Ci znajomi porozjeżdżali się później po Ukrainie, Turcji, zatrud­ nili się na statkach. Ja pojechałam na Wydział Jazzu i Muzyki Rozrywko­ wej Akademii Muzycznej w Katowi­ cach. Bez problemów zdałam egzamin z wokalistyki jazzowej, ale nie mia­ łam polskich papierów, więc musiała­ bym zapłacić ponad 5000 dolarów za rok szkolny. Początki były potwornie ciężkie. Czasem nawet nie miałam co jeść. Później jakoś wszystko zaczęło się układać. Dość znany muzyk Wojtek Sanocki zauważył mnie jako pierw­ szy, jeszcze przed Józefem Skrzekiem. To Wojtek zapoznał mnie z podsta­ wami jazzu i improwizacji. Wspólnie zagraliśmy kilka koncertów, występo­ waliśmy ze standardami jazzowymi. Notabene w tamtym czasie odkryłam dla siebie wyjątkową perłę, którą jest Śląski Blues. Jan „Kyks” Skrzek, Jerzy „Kawa” Kawalec, Michał Giercuszkie­ wicz, Andrzej Urny i klub Leśniczówka w Parku Chorzowskim... a jeszcze był w Tarnowskich Górach wspaniały zes­ pół Mr Koala, teraz Koala Band. Mia­ łam szczęście poznać tych wszystkich muzyków i z niektórymi grać. Jak poznałaś Józefa Skrzeka? Miałam 23 lata. Józek zauważył mnie na jakimś jamie. Zaproponował mi współ­ pracę. Wówczas nie zdawałam sobie sprawy z tego, co to dla mnie oznacza. Z perspektywy lat doskonale wiem, jak

POD·UROKIEM·MUZ ważne dla mojego rozwoju muzycznego było tamto spotkanie, a Józefa Skrzeka uważam za mojego ojca artystycznego. Gdybym miała w kilku słowach określić jego wielkość, to powiem tak: kolosal­ na siła wewnętrzna. Ogień olimpijski! Jak znalazłaś się w Warszawie? W połowie lat 90. dostałam się na Akademię Muzyczną w Katowicach i pojechałam do Ministerstwa Kultu­ ry w sprawie stypendium. Druga wi­ zyta w Warszawie to rok 1998. W Fil­ harmonii Warszawskiej odbywał się koncert zespołu SBB. Był Józek Skrzek, Anthimos Apostolis i Mirek Muzykant (bębny), a ja miałam wystąpić przed nimi jako suport, z towarzyszeniem

Dzięki tamtej atmosferze, dzięki moim nauczycielom weszłam głęboko w tajni­ ki jazzu. Pamiętam, jak złapałam nerw swingowania. Ile Michał Tokaj, mój na­ uczyciel fortepianu, włożył w to serca! Zapaliłam się do nauki do tego stopnia, że przesiadywałam w szkole od rana do nocy. Byłam szczęśliwa, z tej radości świeciłam jak elektrownia. To właśnie tam doznałam po raz pierwszy szczęś­ cia w sposób świadomy. Już wówczas wiedziałam, że chcę pójść własną ścież­ ką muzyczną. Kiedy przyjechałam do Warszawy, miałam tylko trzy własne utwory, a właśnie na Bednarskiej po­ wstały następne. Im więcej nasiąka­ łam jazzem, tym bardziej czułam się zainspirowana, żeby robić coś swojego

Pomyłkę po prostu musisz ograć i jest to świetna okazja, żeby zobaczyć, na ja­ kim poziomie aktualnie jesteś, bo teatr to także improwizacja. W jakiej konwencji utrzymana jest sztuka Xsięgi Schulza? Jest to sztuka muzyczno-dramatycz­ na. Wielowarstwowa, wieloplanowa, mistyczna, ukazująca w pełni subtel­ ne piękno postaci Brunona Schulza. Jest w niej dużo śpiewu i tańca, mo­ nologów i dialogów. Około 50 osób, w tym zespół techniczny, tworzą całość spektaklu, a jeszcze do tego fantastycz­ na scenografia (Wojciech Jankowiak) i przepiękne kostiumy (Marta Hubka). Jan Szurmiej stworzył planetę teatral­

życiem, jednak jesteśmy jednym orga­ nizmem. Dopiero w jednej z ostatnich scen, scenie Chasydów, w końcu się uśmiecham i podnoszę rytualnie ręce. Jest to wszystko bardzo trudne, biorąc pod uwagę wspomniany już ładunek emocjonalny pieśni, ale właśnie dzięki statyczności fizycznej przekaz pieśni nabiera niesłychanej mocy. To moje kolejne cenne doświadczenie. Wkrótce premiera nowej płyty... Album nosi tytuł Personnages, czyli Postacie, i jest to starannie opracowa­ ne podsumowanie ostatnich siedmiu lat mojej scenicznej twórczości. Al­ bumem tym zapoczątkowałam kilku­ płytowy cykl. Przez ostatnie kilka lat

Teatr przenika do DNA Z Roksaną Vikaluk – mieszkającą w Polsce ukraińską śpiewaczką, aktorką, kompozytorką i eseistką – rozmawia Sławek Orwat

elektroniki. W ostatniej chwili dowie­ działam się, że niezbędny instrument klawiszowy nie dojedzie i muszę całą suitę, jaką przez miesiąc aranżowałam, zagrać na fortepianie. Miałam niewiele doświadczenia i godzinę na przeło­ żenie mojego programu na fortepian. Ostatecznie wystąpiłam, przypłaciwszy tamten koncert ciężką nerwicą. Wys­ tęp został bardzo dobrze przyjęty, ale mnie ta sytuacja wówczas przerosła. Jednocześnie zdobyłam kolosalne doś­ wiadczenie. Rok później miało miejsce moje trzecie spotkanie z Warszawą, a powo­ dem ponownie był Józef Skrzek. By­ ło to 25-lecie SBB w Sali Kongresowej. Ogromna, wielogodzinna impreza. Śpie­ wałam wokalizę do pieśni Józka Skrzeka Erotyk. Była tam także Halina Frącko­ wiak, był śp. Tadeusz Nalepa, Tomasz Szukalski i wiele innych znakomitości, w tym Ewa Bem. Józek podprowadził mnie do pani Ewy i powiedział: Roksi, Ewa, poznajcie się, bo warto. Zawiązała się dłuższa rozmowa, byłam szczęśliwa, mogąc wyrazić swoją wdzięczność pani Ewie, zwłaszcza za płytę Żyj kolorowo, która podtrzymywała mnie na duchu w bardzo trudnych chwilach. Pani Ewa, od której emanowała dobroć, zapytała: chciałabyś się uczyć? Odpowiedziałam – tak, ale jestem po ciężkich przejściach związanych z uczelnią w Katowicach i się boję. Na to ona: wykładam w szkole na Bednarskiej, nie bój się i idź na egza­ miny! Dostałam się do jej klasy, a póź­ niej za dobrą naukę zostałam zwolniona z opłat. Oficjalnie Ewa Bem była moją wykładowczynią w Policealnym Stu­ dium Jazzowym przy ul. Bednarskiej, ale nieoficjalnie był to mój dobry, matczyny duch. Bardzo wiele jej zawdzięczam. Chyba dopiero zespół Mizrah zako­ rzenił Cię w Warszawie na dobre? W szkole prowadzili wykłady muzycy, których znałam wyłącznie z okładek winyli jeszcze z dzieciństwa, na przy­ kład Kazimierz Jonkisz, Jagodziński, z którego Triem później częściowo za­ grałam mój dyplom, czy prowadzący zajęcia big-bandu Zbigniew Namysłow­ ski... Był to też czas, kiedy te wszystkie obecnie znane nazwiska, które poroz­ jeżdżały się po świecie, można było spotkać wśród studentów w szkole na Bednarskiej. Znakomici: Agnieszka Skrzypek, czyli Aga Zaryan, Michał Jaros, Jan Smoczyński i wiele innych.

i tak powoli rodził się mój Mizrah, co po hebrajsku oznacza wschód. Jaki był skład tego zespołu? Ryszard Borowski na flecie, Piotr Alek­ sandrowicz na gitarze, Wojciech Tra­ czyk na kontrabasie i Michał Trela na bębnach. To był mój pierwszy zespół, z nimi też nagrałam swoją pierwszą płytę Mizrah. Graliśmy etniczną mu­ zykę zainspirowaną jazzem. Na moim dyplomie w połowie zagraliśmy jazzo­ we standardy w moich opracowaniach – jak już wspominałam, z Triem Jago­ dzińskiego – a w połowie moje kom­ pozycje z zespołem Mizrah. Kiedy kończyliśmy szkołę, materiał na płytę już prawie był gotowy. Trafiliśmy na festiwal Nowa Tradycja, którego prze­ wodniczącym był wówczas Czesław Niemen, na rok przed śmiercią. To on wręczył nam nagrodę specjalną w po­ staci nagrania płyty. Jak trafiłaś do teatru? To był rok 2006. Teatr zawsze mnie po­ ciągał, ale znając swoją emocjonalność, bałam się w nim zatracić. Najbardziej bałam się ról dramatycznych i tego, że nie wytrzymam ich psychicznie. Zaczę­ ło się od niewielkich występów z ko­ ryfeuszami starej warszawskiej Romy – Witem Michajem i Lacym Wiśniew­ skim, wybitnym tenorem klasycznym Gennadym Iskhakovem wraz z wspa­ niałą, roztańczoną i rozśpiewaną gru­ pą artystów, z cygańskim programem muzycznym w Warszawskim Teatrze Żydowskim. Po tych występach Szy­ mon Szurmiej, jego ówczesny dyrektor, zaprosił Wita, Gennadya oraz mnie do udziału w spektaklu Tradycja. Z Teatrem Żydowskim współpracuję do dziś. Póź­ niej przez dwa sezony w Teatrze Rampa grałam w spektaklu Jaskółka według Turgieniewa w reżyserii Żanny Gerasi­ mowej. Zrobiłam muzykę do spektaklu i wcieliłam się w jedną z dwóch postaci głównych. Tam odkryłam teatr w sobie. Teatr ma to do siebie, że jeśli już za­ trzymasz się w nim na dłużej, zaczyna być częścią twojego DNA. Na początku dostałam warunek: żadnej statyczności – a wówczas, jak większość muzyków, miałam problem ze zrobieniem kroku na scenie! Od kiedy odnalazłam teatr w sobie, nie potrafię już na scenie ustać w miejscu. Mnie nosi! Teatr też daje ci swobodę do tego stopnia, że na scenie nie istnieje dla ciebie pojęcie „pomyłka”.

ną „Schulz” i zaludnił ją nami. A my podchwyciliśmy ideę i tak powstał ten wspaniały organizm Xięgi Schulza. Jan Szurmiej ciągle się uczy i stawia sobie coraz to nowe wyzwania, a jego wyob­ raźnia jest zdumiewająca. Jak aktorki poradziły sobie z wszech­ obecną schulzowską cielesnością? Z przyjemnością (śmiech). Chociaż najpierw odczuwały opór. Schulz bez erotyzmu to nie jest Schulz, a Jan po­ trafił to przekazać i przekonać akto­ rów. W jego sztukach jest mnóstwo erotycznych metafor, a i tym razem miał w tej dziedzinie ogromne pole do popisu. Poza tym w sztuce został doskonale pokazany świat narkotycz­ nych marzeń sennych, oniryzmu i świa­ domego odrealnienia. Notabene po­ wszechnie wiadomo, że świat realny Schulza przerażał. Chciałabym zwrócić uwagę na ję­ zyk spektaklu. Otóż są to oryginalne fragmenty tekstów Schulza, tylko nie­ znacznie opracowane. Język schulzow­ ski jest pełen unikalnych idiomów. Na­ wet profesjonalni aktorzy dramatyczni biorący udział w spektaklu mieli kło­ poty. A co dopiero ja! Kto w tej sztuce jest odpowiedzial­ ny za muzykę? Autorem muzyki jest genialny młody kompozytor Marcin Partyka. Ja wyko­ nuję w tej sztuce główną rolę śpiewa­ ną, więc Marcin zapytał mnie, czego bym chciała? Ja na to – wszystkie­ go! plus wyzwania. Dobrze – odparł. Tak się stało: klasyka, jazz, motywy ludowe ukraińskie oraz żydowskie – Marcin po mistrzowsku skompo­ nował, poukładał te wątki, a do tego miałam możliwość improwizacji. Te pieśni zawierają niesłychany ładunek emocjonalny, a na dodatek śpiewam je w takich rejestrach, w jakich do­ tychczas tylko wokalizowałam. Kiedy zobaczyłam materiał, wiedziałam, że ostro muszę brać się do pracy. Do pre­ miery wówczas pozostały tylko dwa miesiące. Gdybym wtedy zastanawiała się na przykład, czy zdołam nauczyć się tych wszystkich tekstów na pamięć, na pewno bym nie dała rady. Wcieliłam się w postać Lunarnej Bogini. Przez większość sztuki stoję nieruchomo na podeście zawieszonym 3–5 metrów nad sceną i śpiewam sama lub z zespołem, który żyje własnym

nazbierało mi się około 50 utworów. W ciągu dwóch godzin powstała cała koncepcja albumu, zdjęcia na okładkę oraz tytuł, natomiast dobór utworów zajął mi aż dwa miesiące. Trudność polegała na tym, że każda z tych pieśni jest jak minispektakl, jak opowieść wy­ chodzącej na scenę postaci – stąd tytuł albumu. Muzyka to moje kompozycje oraz opracowane przeze mnie pieśni ludowe i wiersze awangardowych poe­ tów ukraińskich i żydowskich. W po­ równaniu z poprzednimi płytami na Personnages znacznie więcej jest ciszy, improwizacji oraz zanurzenia w sakral­ nej muzyce żydowskiej, której prób­ kę można usłyszeć w końcowej scenie Xiąg Schulza, kiedy śpiewam „Eyli, Eyli lomo azavtoni” – „Boże mój, czemuś mnie opuścił”. Zdecydowanie postawi­ łam tu na śpiew, mniej na kompozycję, aranżację. Pracowałam nad tą płytą z ogromną miłością. Od kilku lat współpracujesz z nie­ mieckim instrumentalistą Wolfra­ mem Spyrą. Tak, nie tylko koncertujemy wspólnie, ale też prowadzimy warsztaty o prze­ ciekawej tematyce i organizujemy wy­ stawy dźwiękowe. Uczymy się od siebie nawzajem! Wydaliśmy wspólnie dwie płyty: Overture z muzyką osadzoną w twórczości ludowej i tekstami po pol­ sku, ukraińsku, rosyjsku i jidisz oraz Re­ quiem – w formie mszy żałobnej (ana­ logowa elektronika, śpiew, fortepian, saksofon, melodyka). W kwietniu tego roku, dzięki staraniom Holenderskiego wydawnictwa Groove Unlimited, uka­ zała się nasza następna wspólna płyta InSPYRAtion... featuring ROKSANA, w której nie zabrakło brzmień elek­ tronicznych, analogowych, fortepianu oraz śpiewanego wątku ludowego. Wol­ fram jest muzykiem elektronicznym klasy europejskiej, wywodzącym się ze Starej Szkoły Berlińskiej. Spotkaliśmy się dzięki Józefowi Skrzekowi w roku 2009 w Chorzowskim Planetarium podczas Festiwalu „Schody do nieba”, gdzie jako jedyna kobieta reprezento­ wałam Ukrainę. Jak postrzegasz to, co dzieje się te­ raz w Ukrainie? Przeżywam to bardzo. Moi niektórzy rodacy aktorzy, reżyserzy i muzycy są na froncie. Są wdzięczni nam, dzia­ łającym poza ojczyzną, bo tworzymy

bardzo ważny propagandowy front ukraiński. Już widać efekty naszej pra­ cy, bo przecież jeżeli na płycie belgij­ skiego muzyka pojawia się kompozycja napisana do słów naszego poety Iwa­ na Franka, to jest to żywy dowód, że – w tym wypadku moja – misja przy­ nosi efekty. Ukraina musi być promo­ wana. My, Ukraińcy, sami jeszcze nie wiemy, na co nas stać – powtarzam te słowa z wywiadu na wywiad. Sytuacja w moim kraju jest bardzo ciężka, ale dzięki niej dowiadujemy się, czym jest dla nas niepodległość i niezależność, w tym od Rosji. To nieprawda, że na­ sza tożsamość narodowa jest krótka. Ukraińskość była w nas od dawna, tylko skutecznie była niszczona. Na przykład Rosjanie nigdy nie dopuszczali, aby nasza tożsamość rosła, narzucając nam od setek lat swoją wolę. W czasach sowieckich mój tata był wykładowcą na Akademii Medycznej i swoje zajęcia prowadził wyłącznie w języku ukraińskim, za co był tępio­ ny przez kierownictwo Akademii. Jed­ nak ponieważ częściowo był Żydem, nie wiedzieli, co z nim zrobić. Przez setki lat nie wolno było Ukraińcowi wyrażać miłości do swojego kraju. Ję­ zyk był tępiony, a każda proukraińska inicjatywa twórcza karana była ostro do końca lat osiemdziesiątych, także łagrami. Nie wolno było pisać wierszy o miłości do Ukrainy, bo natychmiast takich śmiałków wysyłano na Syberię. Ukraina zawsze stanowiła dla Rosji ko­ losalne niebezpieczeństwo z powodu genetycznie uwarunkowanej olbrzy­ miej siły świadomości i dlatego z taką mocą i tak brutalnie i konsekwentnie ta świadomość była niszczona. Ukra­ iniec miał żyć w ciągłym strachu. Te­ raz Kreml również pozostaje wierny swoim krwawym tradycjom: w dniu dzisiejszym liczbę ukraińskich więź­ niów politycznych przebywających w więzieniach okupanta szacuje się na około 75, a niektórzy, jak reżyser Oleg Sencow, są w łagrach. Droga Ukraiń­ ców do odbudowania niepodległości i tożsamości jest jeszcze długa i bardzo mozolna. Powinniśmy znać swoją his­ torię. Nauczyć się żyć ze świadomością tych bardzo ciężkich jej wątków, ale przy tym nie emanować nienawiścią, by budować kraj z sercem pełnym wiary. Na dzień dzisiejszy jest to niewyobra­ żalnie trudne. Jak oceniasz ukraińskie relacje z Polską? Aby wszystko między nami się zabliź­ niło, potrzeba czasu. Trudno jest mó­ wić o równoprawnym dialogu Ukrai­ ny z Polską w momencie, kiedy nasze kraje dzieli ekonomiczna przepaść, a na dodatek trwa wojna w Ukrainie. My, Ukraińcy, musimy sami zbudować naszą hierarchię wartości i chcemy to zrobić bez podpowiadania. W naszej wspólnej historii po obu stronach zaw­ sze były postacie, które dla jednych były bohaterami, a dla drugich zbrodniarza­ mi. Podobnie działo się w historii wielu innych narodów. W naszych relacjach do dziś istnieje wiele niewyjaśnionych sytuacji, które, wierzę, z czasem sobie wyjaśnimy. Jak oceniasz obecny rząd ukraiński? Kolejne wybory prezydenckie wzmogły przekonanie: „Nie ma odpowiednich kandydatów”. W Ukrainie zauważa się wahania zaufania do rządu, bo ludzie widzą różnice między obietnicami a rzeczywistością. No i – o, wstydzie! w parlamencie nie mogą do dziś przy­ jąć prawa dotyczącego języka... Jednak, generalnie, rosyjskojęzyczni fani Putina znikają na szczęście jak rosa w słońcu, pomijając chwilową – chociaż przera­ żającą! – ich eskalację przedwyborczą. Problem tych ludzi polega na tym, że oni chcieliby nie tyle do Rosji, ile do Związku Radzieckiego. W kraju coraz bardziej zmienia się świadomość. Za Sowietów mówienie po ukraińsku by­ ło niemodne, kojarzyło się z prowin­ cjonalnością, a obecnie liczba ludzi w Ukrainie mówiących w tym języku wzrasta. Problem językowy jest jednak wciąż mocny. Twoje największe marzenie? Przede wszystkim – by być zdrową i żeby moi najbliżsi byli żywi i zdro­ wi. A dalej – samorealizacja, spełnie­ nie w każdym jego wyrazie. Ostatnio coraz bardziej ciągnie mnie do ludzi i wiem, że dużo mogę przekazać, po­ móc w sensie profesjonalnym. Na tym etapie mojego życia chciałabym bar­ dziej zakotwiczyć się w teatrze jako aktorka, wokalistka „wielostylowa”, kompozytorka, aranżerka, pianistka, elektronistka... i eksperymentatorka. Chcę burzy mózgów we współpracy, chcę współtworzyć i katalizować! K


MA J 2O19 · KURIER WNET

15

PODRÓŻE

R

eserva de Producción de Fau­ na Cuyabeno, czyli Rezerwat Dzikich Zwierząt Cuyabe­ no położony jest w prowincji Sucumbíos na północnym wschodzie Ekwadoru na ponad sześciu tysiącach kilometrów kwadratowych. Począt­ kowo obejmował jedynie dolinę rzeki Cuyabeno, jednak obecnie w jego skład wchodzi także spora część rzeki Agua­ rico, która wpada potem do Napo, a ta do Amazonki. Objęty ochroną frag­ ment deszczowego lasu równikowego jest jednym z najbardziej zróżnicowa­

W podeschniętym mule ciągnie się szeroki na kilkadziesiąt centymetrów ślad, znikający w wodzie. Anakonda. Szukamy jej już od godziny. A właściwie nie tej, tylko mniejszej, która wczoraj wieczorem spała w pniaku złamanego drzewa kilkadziesiąt metrów dalej. Niski stan wody daje możliwość wypat­rywania śladów – po całonocnym deszczu woda się podniesie i znalezienie węża będzie zależeć tylko od szczęścia. My go mieć nie będziemy – a może właśnie tak – bo anakondy nie zobaczymy. Nie tym razem.

Inia

i inni mieszkańcy dżungli amazońskiej Tekst i zdjęcia Piotr Mateusz Bobołowicz

Można wymienić co najmniej pół tysiąca żyjących tam gatunków ptaków, około trzystu pięćdziesięciu gatunków ryb i przede wszystkim imponującą liczbę ponad dwunastu tysięcy gatunków roślin. nych biologicznie obszarów na całej planecie. Można wymienić co najmniej pół tysiąca żyjących tam gatunków pta­ ków, około trzystu pięćdziesięciu ga­ tunków ryb i przede wszystkim impo­ nującą liczbę ponad dwunastu tysięcy gatunków roślin. Oprócz tego licznie występują tam gady, w tym kajmany i anakondy, płazy, ssaki – takie jak le­ niwce, kilka gatunków małp, tapiry czy emblematyczne zwierzę parku – inia amazońska i oczywiście owady, o któ­ rych nie sposób zapomnieć w dżungli. Inii amazońskiej, po hiszpańsku zwanej różowym delfinem, mieliśmy nie zobaczyć ze względu na niski stan wody. Od początku czterodniowej wy­ cieczki padało i mała plaża, przy której kąpaliśmy się pierwszego wieczoru, po­ woli znikała. Trzeciego dnia wracaliśmy właśnie do naszego miejsca zakwatero­ wania, gdy przewodnik na długo przed nami dojrzał ruch w wodzie. Delfiny. Nie tak duże, jak te morskie i nie tak pełne gracji. Wyskakiwały z wody ra­ czej oszczędnie i krótko, w sposób nie­ regularny, tylko po to, by zaczerpnąć powietrza. Nie dało się nawet zrobić im zdjęcia, bo nie można było przewidzieć, gdzie się wynurzą. Rzeczywiście miały bladoróżowy kolor, przynajmniej częś­ ciowo. Mimo braku dokładnych danych o jego liczebności, gatunek został wpi­ sany w 2008 roku do Czerwonej Księgi Gatunków Zagrożonych ze względu na niszczenie jego habitatu – puszczy amazońskiej – i zanieczyszczenie rzek.

W

dżungli ziemia należy do Indian. Jeżeli agencja tu­ rystyczna chce zbudować tam swoją lodge, czyli ekologiczny ho­ tel, najczęściej z drewna i kryty strze­ chą, musi nie tylko uzyskać pozwolenia od rządu, ale także płacić za dzierżawę któremuś z trzech ludów żyjących na terenie rezerwatu. Kiedyś były tylko dwa – Siona-Secoya i Kofán, ale Siona i Secoya podzielili się. Przyczyna roz­ łamu była czysto pragmatyczna – do­ finansowania rządowe dla rdzennych ludów były przyznawane niezależnie od liczebności, a dla poszczególnych grup etnicznych. Mówią praktycznie tym samym językiem, posiadają wspólne wierzenia i obyczaje. W wiosce Sionów mieszka trzech braci-szamanów. Każdy na nauce spędził długie lata, podczas których musiał odbyć praktyki u sza­ manów w okolicznych wioskach Indian Siona i Secoya. W jednej z nich mieszka

bardzo specyficzny szaman – gringo. Przybył przed laty i chciał nauczyć się fachu. Pozwolono mu, bo oprócz ry­ gorystycznej diety, wstrzemięźliwości seksualnej i abstynencji podczas kilku­ letniego okresu nauki nie ma żadnych obostrzeń dotyczących pochodzenia, wieku czy płci. Za żonę wziął kobietę z ludu Secoya i mieszka gdzieś w głę­ bi dżungli.

S

zaman przedstawia turystom ry­ tuał oczyszczenia. Opisuje także proces przygotowania ayahua­ ski – mieszaniny wyciągów z roślin, używanej podczas obrzędów. Liana, z której pozyskuje się główny składnik, jest blisko spokrewniona z kurarą – rośliną będącą źródłem neurotoksyny używanej przez rdzenne ludy Amazonii do polowania i walki. Pokrywa się nią małe, ostre strzałki, które wydmuchane

Szaman z dumą pokazuje dach i mówi słabym hiszpańskim: „To z plastiku z recyklingu”. Niegdyś domy kryto strzechą, ale Indianie XXI wieku są ekologiczni – wolą recyklingowany plastik niż strzechę, którą trzeba zmieniać co kilka lat.

z drewnianej tuby wbijają się w cia­ ło ofiary i wprowadzają truciznę do krwiobiegu. Po chwili cel leży sparali­ żowany. Turyści mogą postrzelać z tej broni – bez trucizny – do owocu leżą­ cego na ziemi. Spotkanie z szamanem odbywa się w casa maloca, tradycyjnym domu służącym do celów rytualnych. Zbudowany został niedawno. Szaman z dumą pokazuje dach i mówi słabym hiszpańskim: „To z plastiku z recyklin­ gu”. Niegdyś domy kryto strzechą, ale Indianie XXI wieku są ekologiczni – wolą recyklingowany plastik niż strze­ chę, którą trzeba zmieniać co kilka lat, wycinając przy tym wiele palm. Ekologiczni są także w wiosce – segregują śmieci. Od kilku lat mają za­ instalowane baterie słoneczne, kupione za dotacje rządowe. Wcześniej prąd był trzy godziny dziennie, od osiemnastej do dwudziestej pierwszej, z agregatora

diselowego. W ostatnich latach rząd ufundował także szkołę i przychodnię. Szaman mówi, że on leczy tylko cho­ roby „amazońskie”. Złe oko, ukąszenie węża czy pająka, problemy żołądko­ we, padaczkę. Ale na choroby białe­ go człowieka, takie jak nowotwór, nie pomoże. Nie waha się wysyłać ludzi do szpitala do miasta, jeżeli zachodzi taka potrzeba. Wioska leży nad rzeką. W okolicy nie ma dróg, cała komunikacja odbywa się za pomocą długich łodzi z silnikami spalinowymi. To, co trzeba dowieźć, przywożone jest rzeką z miejsca zna­ nego po prostu jako most. Jakieś dwie godziny w górę rzeki. Dlatego podstawę jedzenia stanowi yuca, maniok. Przy­ rządza się z niego chleb zwany cassabe. Do tego ciemna, pikantna pasta i ryby. Indianie polują także na pekari i hodu­ ją drób. W drodze powrotnej z wioski przewodnik wskazuje na czubek wy­ sokiego drzewa. Podaje nam lornetkę. Ta kula wokół pnia to leniwiec. Ledwo go widać. Mało się rusza. W koronach drzew wypatrzyć można dużo więcej. Węże, małpy, ale przede wszystkim pta­ ki. Przewodnik widzi, pokazuje. Na­ szym nienawykłym do dżungli oczom ciężko jest dojrzeć skryte w listowiu zwierzęta nawet po wskazaniu. Ptaki najmniej się kryją. Potężne hoacyny siedzą na gałęziach zwisających nad rzeką. Miejscowi nazywają je śmierdzą­ cymi indykami. Nazwę zawdzięczają specyficznemu układowi trawienne­ mu. Żywią się liśćmi (co w ogóle jest wyjątkowe dla ptaków), które trawio­ ne są przez bakterie w wolu. Stąd wy­ dzielany przez nie charakterystyczny zapach zgnilizny i fermentacji. Hoa­ cyny wyróżniają się spośród innych ptaków, przypominając przodków – ogniwo między latającymi jaszczurami i współczesnymi ptakami. Wieczorem wypływamy szukać kajmanów. Ich oczy odbijają światła latarki. Podpływamy bliżej, by zobaczyć łeb na moment, nim schowa się pod wodą. Brzegi rzeki świecą się blaskiem ślepi. Gady te przypominają krokodyle czy aligatory, ale są dużo mniejsze – większość nie przekracza dwóch i pół metra; tylko niektóre gatunki osiągają cztery. Przybiliśmy łódką do odsłonię­ tej przez rzekę połaci mułu i wyszli­ śmy na ląd szukać kajmanów. Jest. Leży. Nie rusza się. Podchodzimy na nieca­ ły metr. Przewodnik świeci na niego, żebyśmy mogli zrobić zdjęcia. Potem bierze patyk i próbuje zmusić go do aktywności. Zwierzę przyjęło taktykę ignorowania natrętnych ludzi. Jednak nie wytrzymało, gdy przewodnik uniósł jego ogon – z szeroko rozstawionymi łapami kajman pobiegł do wody z pręd­ kością zawodowego sprintera.

W

wodach dopływów Ama­ zonki żyje jeszcze jedno wyjątkowe stworzenie – wydra olbrzymia. Rzadko można ją dojrzeć, gdyż jest bardzo płochliwa. Tym razem jednak się udało. Całym stadkiem pływały, szukając ryb w męt­ nej wodzie. Nie są to małe wydry zna­ ne z Polski – osiągają długość ponad półtora metra, prawie dwóch, i masę nawet ponad czterdziestu kilogramów. Diego jest przewodnikiem od kilku lat. Ktoś z grupy spytał, czy widział ja­ guara. „Raz. Trzeba mieć szczęście”. Ale

szczęście nie jest potrzebne, by spot­ kać małpy. Przyszły całym stadem na drzewo naprzeciwko jadalni w porze śniadania. Siadły na gałęzi i zaczęły nas obserwować. To my byliśmy zwie­ rzętami w zoo, one przyszły zwiedzać. Na przystani przy moście grupa celników sprawdza towar pakowany na łodzie. W dżungli nie ma posterunków ani słupów granicznych. Niedaleko stąd do granicy z Kolumbią i z Peru. Ale las nie puści byle kogo. Trzeba znać ścieżki i umieć w nim przeżyć. Diego opowiada o znajomym przewodniku, który się zgubił. Wyszedł robić zdjęcia z rana, ze sobą miał tylko kanapkę i ma­

Drzewo nauczyło się chodzić – w zależności od potrzeby wyrastają mu nowe korzenie, a stare odpadają. W ten sposób może przemieścić się nawet o kilka metrów w ciągu dwóch lat, by wyjść z cienia większych roślin. łą butelkę wody. Odnalazł się dwa dni później, kilkaset metrów od ośrodka. Ale jak dziwić się zgubieniu drogi we wnętrzu żywego organizmu, jakim jest dżungla? Nawet roślinność zdaje się żyć rozumnie. Silne, spłukujące wszystko deszcze sprawiły, że jeden z gatunków wykształcił umiejętność łapania spada­ jących z drzew liści, które potem kom­ postuje, by się nimi żywić. Inne drzewo nauczyło się chodzić – w zależności od potrzeby wyrastają mu nowe korzenie, a stare odpadają. W ten sposób może przemieścić się nawet o kilka metrów w ciągu dwóch lat, by wyjść z cienia większych roślin. Cztery dni w dżungli minęły szyb­ ko. Dziwnie było wrócić do świata peł­ nego samochodów i asfaltowych dróg, znowu mieć zasięg w telefonie (chociaż telefon ledwo przetrwał wyjazd – od­ mówiła posłuszeństwa połowa ekra­ nu). Nie zobaczyłem anakondy – poza tą wypchaną w muzeum na równiku w Quito przy okazji innej wizyty. K

Zwierzę przyjęło taktykę ignorowania natrętnych ludzi. Jednak nie wytrzymało, gdy przewodnik uniósł jego ogon – z szeroko rozstawionymi łapami kajman pobiegł do wody z prędkością zawodowego sprintera.


KURIER WNET · MA J 2O19

16

Historia jednego zdjęcia...

O S TAT N I A· S T R O N A

Chrystus zmartwychwstał! Ukrainski kapelan wojskowy ojciec Serhij Dmitriejew o poranku Zmartwychwstania na pozycjach ukraińskich wojsk w obwodzie donieckim. Kapelan w każde święta dociera do żołnierzy na „peredowej”, ostatniej linii frontu, z modlitwą i symbolami Wielkiej Nocy: pisankami i paschalnymi babkami. Często modlitwie towarzyszy huk wystrzałów i eksplozji. Fot. Paweł Bobołowicz

W Osielcu odsłonięto Pomnik mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”. Ten jeden z najwybitniejszych dowódców podziemia niepodległościowego 30 czerwca 1948 roku został pojmany przez UB w małej miejscowości Osielec pod Jordanowem (Beskid Makowski) wraz ze swoją towarzyską życia Lidią Lwow. Po skazaniu przez sędziego Mieczysława Widaja na 18-krotną karę śmierci, został zamordowany w więzieniu na Mokotowie 8 lutego 1951 roku.

Powrót legendarnego majora Józef Wieczorek Tam, gdzie został pojmany Był jednym z najbardziej znienawi­ dzonych przez komunistów Żołnierzy Wyklętych i nadal bywa wyklinany, ale jednak powrócił tam, gdzie został pojmany. W sposób symboliczny, bo dzięki pomnikowi tam postawione­ mu, przy domu, gdzie się ukrywał po zaprzestaniu walki zbrojnej i po raz ostatni cieszył się wolnością. Piękna uroczystość odsłonięcia pomnika odbyła się w Osielcu 24 mar­ ca 2019 r. z udziałem wojewody mało­ polskiego Piotra Ćwika, wójta gminy Jordanów Artura Kudzi, a IPN – fun­ datora pomnika – reprezentowali: wi­ ceprezes IPN dr hab. Krzysztof Szwa­ grzyk, dyrektor krakowskiego IPN, dr hab. Filip Musiał i dr Maciej Kor­ kuć. W uroczystości brała udział kom­ pania honorowa 8. Bazy Lotnictwa Transportowego w Krakowie Garni­ zonu Kraków-Balice oraz orkiestra wojskowa z 34. Dywizjonu Rakieto­ wego Obrony Powietrznej w Byto­ miu. Uroczystość poprzedziła msza św. w kościele parafialnym, konce­ lebrowana przez dziekana dekanatu makowskiego, ks. Tadeusza Różałow­ skiego, i proboszcza osieleckiej parafii, ks. Tadeusza Tokarza. W uroczystości wzięła udział 98-letnia była sanita­ riuszka V Brygady Wileńskiej i to­ warzyszka życia majora – płk Lidia Lwow-Eberle, która mimo skazania na dożywocie, uwolniona w 1956 dożyła sędziwego wieku i tego wzruszające­ go momentu pamięci środowisk pa­ triotycznych o niezłomnym żołnierzu w walce o wolną Polskę. Przypomnijmy słowa majora

Szendzielarza, które wypowiedział, kiedy odtwarzał w Borach Tuchol­ skich V Brygadę Wileńską: Nie jeste­ śmy żadną bandą, tak jak nas nazy­ wają zdrajcy i wyrodni synowie naszej ojczyzny. My jesteśmy z miast i wiosek polskich. My chcemy, by Polska była rządzona przez Polaków oddanych sprawie i wybranych przez cały Na­ ród, a ludzi takich mamy, którzy i sło­ wa głośno nie mogą powiedzieć, bo

Łupaszkę spopularyzował jeden z wyrodnych synów naszej ojczyzny – towarzysz Wiesław, czyli Władysław Gomułka, podczas ataków w okresie marca 1968 r. na adiutanta majora Szendzielarza z okresu białostockiego, Leona Lecha Beynara, później znanego pisarza historycznego – Pawła Jasienicę. UB wraz z kliką oficerów sowieckich czuwa. Dlatego też wypowiedzieliśmy walkę na śmierć lub życie tym, którzy za pieniądze, ordery lub stanowiska z rąk sowieckich mordują najlepszych Polaków domagających się wolności i sprawiedliwości. To piękne i jakże prawdziwe sło­ wa, których jednak nie chcą przyjmo­ wać do wiadomości ci, którzy o wolną Polskę nie walczyli i nie walczą. Krzysztof Szwagrzyk w mowie wygłoszonej podczas uroczystości od­ słonięcia pomnika podkreślił: On nie

został stracony. Został zamordowany strzałem w potylicę. Nie przez pluton, tylko przez oprawcę, który strzelał na wzór katyński w głowę. Nie został po­ chowany na Łączce, bo chować to zna­ czy złożyć kogoś do grobu, pochować to znaczy oddać mu szacunek.

warszawskich Powązkach, w 2013 r. Pośmiertnie został awansowany do stopnia podpułkownika 29 lutego 2016, a 24 kwietnia 2016, w dzień pogrzebu, do stopnia pułkownika. Przejmującą mowę pogrzebową wygłosił siostrzeniec „Łupaszki” Bog­ dan Kasprowicz: Panie Pułkowniku Szendzielarz, Panie Komendancie! Na Boga, „Te Deum” grają! Prawdziwie ra­ dosny nam dziś dzień nastał. Christus resurrexit est, Polonia resurrexit est! I wychodzą z cienia prawdziwi boha­ terowie Rzeczpospolitej. Patrz, patrz, Łupaszko, na nas z nieba, jak w twej chwale będziem brodzić. Twego ducha było trzeba, by Ojczyznę oswobodzić.

Szendzielarz) – kwatera D18, rząd L01, miejsce 5.

Reakcje „zdrajców i wyrodnych synów naszej ojczyzny” V Brygada Wileńska AK prowadziła walki z oddziałami Armii Czerwonej, Ludowego Wojska Polskiego, KBW, NKWD, z UB i MO. Likwidowano ins­talatorów systemu komunistyczne­ go uważanych przez podziemie nie­ podległościowe za zdrajców. Zygmunt Szendzielarz należał do najbardziej zaciekłych wrogów instalatorów ko­ munizmu, stąd nawet po śmierci ura­

Szacunek państwa polskiego Taki szacunek państwo polskie wy­ raziło Łupaszce dopiero 24 kwiet­ nia 2016 r., kiedy odbył się pogrzeb państwowy z udziałem Prezydenta RP na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach. 1 października 1993 roku orze­ czeniem Wojskowego Sądu Rejono­ wego w Warszawie została unieważ­ niona większość ciążących na majorze wyroków śmierci, a postanowieniem prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego z 9 lis­topada 2007 r. za wybitne zasłu­ gi dla niepodległości Rzeczypospo­ litej Polskiej został on odznaczony Krzyżem Wielkim Orderu Odrodze­ nia Polski. Wcześniej był odznaczany za udział w wojnie obronnej 1939 ro­ ku Krzyżem Virtuti Militari V klasy, Krzyżem Walecznych w 1944 roku (przez Komendanta Okręgu Wileń­ skiego AK płk. Aleksandra Krzyźa­ nowskiego ps. Wilk), w 1988 roku pośmiertnie Krzyżem Złotym Orde­ ru Virtuti Militari przez prezydenta Polski na Uchodźstwie, Kazimierza Sabatta. Szczątki mjr. Zygmunta Szen­ dzielarza zostały odnalezione przez badaczy IPN pod kierunkiem prof. Krzysztofa Szwagrzyka, w wyniku prac ekshumacyjnych na Łączce na

Odsłonięcie pomnika Łupaszki w Osielcu. Z lewej – Lidia Lwow-Eberle

Wyzwolić z więzów nieprawości, zła, kłamstwa, poddaństwa, zaprzaństwa. By pozbyć się fałszywych przyjaciół i zdjąć z cokołów obcych bohaterów. Niezłomny, legendarny major, już w stopniu pułkownika został po­ chowany w grobie rodzinnym (razem ze zmarłą w 2012 r. córką – Barbarą

FOT. J. WIECZOREK

biano mu opinię mordercy, zbrod­ niarza. Paradoksalnie, w czasie PRL, kiedy na ogół nie mówiono o podzie­ miu niepodległościowym ani w szko­ łach, a nawet w domach, Łupaszkę spopularyzował jeden z niechlubnej pamięci synów naszej ojczyzny – to­ warzysz Wiesław, czyli Władysław

Gomułka, podczas ataków w okresie marca 1968 r. na adiutanta majora Szendzielarza z okresu białostockiego, Leona Lecha Beynara, później zna­ nego pisarza historycznego – Pawła Jasienicę. Styl towarzysza Wies­ława przejęli inni wyrodni synowie i córki naszej ojczyzny i plują na legendarne­ go majora i innych Żołnierzy Wyklę­ tych do dnia dzisiejszego (szczególnie „akademicy” – jak prof. Jan Hartman z UJ czy prof. Joanna Senyszyn). W Białymstoku w 2018 r. jedną z ulic nazwano imieniem Łupaszki, ale tablice z nazwą ulicy są niszczo­ ne, oblewane czerwoną farbą i władze Białegostoku chcą dokonać zmiany nazwy ulicy. Ulica Łupaszki na pery­ feriach Krakowa jeszcze istnieje, ale tablice z jej nazwą też były niszczone. Pomnik majora, odsłonięty w czynie patriotycznym podczas pięk­ nej uroczystości w Galerii Wielkich Polaków XX wieku w Parku Jordana 30 kwietnia 2018 r., chyba w czynie pierwszomajowym, został zdewasto­ wany przez nieznanych sprawców – niegodnych synów naszej ojczyzny. Pomnik w Osielcu jest kopią pomni­ ka majora Łupaszki z Parku Jordana, który dało się przywrócić do stanu pierwotnego. Kiedy dokumentowałem w parku zniszczenia pomnika, prze­ chodzący obok starsi panowie tłuma­ czyli mi, że to zbrodniarz, i odsyłali mnie do nauki historii! Sami fałszywej historii nie zdołali się oduczyć. Niedaleko od pomnika Łupaszki w tym patriotycznym parku już wcześ­ niej (16 września 2012 r.) odsłonięto pomnik sanitariuszki z V Brygady Wi­ leńskiej, Danuty Siedzikówny „Inki”, który też był bezczeszczony przed Na­ rodowym Dniem Pamięci Żołnierzy Wyklętych (16 lutego 2013 r.). Nie­ pełnoletnia „Inka”, w wyniku mordu sądowego rozstrzelana w Gdańsku 28 sierpnia 1946 r., ginęła ze słowami „Niech żyje Polska! Niech żyje Łu­ paszko”! Zachowała się jak trzeba, podobnie jak wielu Wyklętych, znie­ nawidzonych za to przez tych, którzy zachować się jak trzeba nie potrafili i nadal nie potrafią. Pomniki bohaterom walki o wol­ ną Polskę trzeba stawiać, aby zdrajcy i wyrodni synowie naszej ojczyzny nie zdołali ich wykreślić z pamięci kolejnych pokoleń Polaków. Cześć i chwała Bohaterom! K




Nr 3

D O D A T E K

D O

G A Z E T Y

N I E C O D Z I E N N E J

FOT. EWA WIKTORIA REDEL

Z każdego miejsca na ziemi, na żywo, na UKF w krótkim czasie

R

adio stworzyć łatwo, ale za co żyć? Tak to sobie trwało aż do dnia, kiedy padło słowo ‘wnet’. Jak padło, przyniosło ze sobą ideę rycerskiego portalu społecznościowego – tak napisał Krzysztof Skowroński 5 lat temu w pierwszym urodzinowym dodatku Radia WNET do „Kuriera WNET – Gazety Niecodziennej”. Dziś mnie, jako prezesowi spółki wydającej niecodziennik „Kurier WNET”, obecnemu w Mediach WNET od 2010 roku, przypada zaszczyt przedstawienia naszej historii z okazji naszego jubileuszu. Można powiedzieć, że Radio WNET narodziło się z radości. Początki 10 lat temu to była zupełnie inna epoka pod względem możliwości technicznych i środków, jakimi dysponowaliśmy, ale entuzjazmu i nadziei nigdy nam nie brakowało. Dzisiaj można powiedzieć, że Radio WNET może nadawać z każdego miejsca na ziemi, na żywo, na UKF i w Internecie. Dwunastu rycerzy zgromadzonych wokół okrągłego stołu wyrusza do boju. A z czasem do nich przystępują następni. Ta wizja rycerskiego portalu społecznościowego, przedstawiona publicznie w rozmowie Krzysztofa Skowrońskiego z Wojciechem Cejrowskim z początków Radia WNET (jest dostępna na YouTube w wersji wideo pt. „Rycerze WNET”) – nie została jeszcze zrealizowana. Rycerzami, o których mowa, byli wygnańcy z Programu III Polskiego Radia, którzy spotykali się, by się pośmiać, a od czasu do czasu padał pomysł, by zrobić coś wspólnie, ale nie było wiadomo co. Obok rycerzy-dziennikarzy mieli być rycerze-informatycy i rycerze-finansiści. Gdy powstało Radio WNET, z różnych powodów drużyny rycerskie się nie zawiązały. Z różnych powodów rycerze wątpili i rozstawali się z radiem. Najtrudniejsze było rozstanie z Grzegorzem Wasowskim. Z sześciu rycerzy po pięciu latach zostało trzech. Jerzy Haszczyński nadal komentuje, a Wojciech Cejrowski, kiedy jest w Warszawie, pojawia się w radiu. Zresztą nawet, gdy go nie ma fizycznie, to jest i nadaje na żywo ze „Studia Dziki Zachód” w USA. A do myślenia rycerskiego Skowroński wraca. To myślenie cały czas w radiu istnieje, a ostatnio widziałem w budynku PAST-y np. Michała Żakowskiego, dziennikarza

WNET. Narodziny gwiazdy

Dziennikarskie dzieło życia Krzysztofa Skowrońskiego i jego przyjaciół kończy w maju 10 lat! Lech Rustecki radiowego i korespondenta wojennego, który miał być na początku dziennikarzem-rycerzem. Przez lata przybywało i odchodziło wielu rycerzy. Pięć lat temu w „Dodatku” wymienieni zostali następujący: Wojciech Cejrowski, Jacek Jonak,

Magda Słoniowska, a składem i grafiką zajmuje się Wojtek Sobolewski. „Będzie dobrze” i „Jest dobrze” to wyrażenia, które często musieliśmy sobie powtarzać. Nawet tak często, że mieliśmy ich serdecznie dosyć. Jednak czas pokazuje, że warto wierzyć

i państwowej. Może dlatego postanowili założyć internetową telewizję na żywo bez zapisywania strumienia. Można ją było oglądać tylko na żywo na pierwszej, autorskiej, rycerskiej okrągłej stronie internetowej z odtwarzaczem wideo (ang. player).

portal społecznościowy, na którym spotykali się zawodowcy z amatorami, gdzie miały powstać królestwa i republiki, dzięki któremu spotkają się ludzie, których myślenie wypływa z tego samego systemu wartości, gotowi do poznawania świata i dzielenia się tym poznaniem.

Już były tratwy, już był pomysł Jarmarku, już poznaliśmy smak pińczowskiej mięty, a tu trzeba jechać dalej. Przed nami Szydłowiec. Miasto, które się mija. Tam zwątpiłem, że uda się znaleźć gości, że można poprowadzić Poranek. Ale się udało. Zakochaliśmy się w ruinach Browaru i Zamku. Wymyśliliśmy, że kupimy ten browar, wyremontujemy i stworzymy tam klub, studio nagrań i odtworzymy browar. To wydawało się łatwe. Browaru nadal nie ma, ale pewna studentka architektury na podstawie szydłowieckiego Browaru zrobiła dyplom. Mamy więc plany. A studentka już jako pani magister pracuje gdzieś w Hongkongu i ostatnio obiecała korespondencję w Poranku. KRZYSZTOF SKOWROŃSKI – „ZAPISKI O RYCERZU REDAKTORZE” (FRAGMENT)

ks. Adam Jabłoński, Paweł Esse, Olgierd Dubowik, Stefan Truszczyński i moja skromna osoba. Aktualnej listy rycerzy Krzysztofa Skowrońskiego nie widziałem, ale być może związane jest to z przestrzeganiem zasad przerażającego RODO. W każdym razie ja się za niego wciąż uważam.

W

podobnej sytuacji jak teraz byliśmy wiele lat temu, ale słowo „wiele” trzeba odczytywać w kontekście faktu, że Radio WNET, projekt Krzysztofa Skowrońskiego i jego przyjaciół, właśnie kończy 10 lat i rozpoczyna pierwszy rok kolejnej dekady, która zapowiada się bardzo optymistycznie. – Będzie dobrze – jak zwykł powiadać Krzysztof. Pięć lat temu również przygotowywaliśmy specjalny dodatek Radia WNET do „Kuriera WNET – Gazety Niecodziennej”. Również zamykaliśmy go w ostatniej chwili przed imprezą urodzinową. Wtedy nawet ukazał się w takiej formie, że zdecydowaliśmy się przy winiecie przystawiać stempel z fioletowym napisem „BEZ KOREKTY”. Tym razem nie ma takiej potrzeby, bo niecodziennik redaguje i robi korektę

i mieć nadzieję, szczególnie że wtedy Krzysztof i jego przyjaciele, którzy odeszli z nim tuż przed powołaniem Radia WNET z popularnej wtedy „Trójki” – czyli trzeciego programu polskiego publicznego radia, notującego za czasów dyrektora Skowrońskiego rekordowe wyniki słuchalności w całym kraju – myśleli o założeniu radia.

Pierwsza transmisja na żywo rozpoczęła się 25 maja 2009 roku o godzinie 12:00 z balkonu nad wejściem głównym do Hotelu Europejskiego. Krzysztof Skowroński opowiadał o tym momencie wielokrotnie: W pełnym słońcu 25 maja 2009 roku na tarasie Hotelu Europejskiego rozpoczęliśmy pierwszy program. Radio WNET

Krzysztof Skowroński: Na polach, domach, w zakładach pracy można wieszać tablicę „Tu nigdy nie było żadnego dziennikarza”. Wystarczyło otworzyć drzwi, by odkrywać rozmaite zdarzenia i przestrzenie staro-nowo ciekawe, pasjonujące, dramatyczne. Wtedy jednak ta gromadka uważała, że pomysłem kosmicznym jest założenie radia internetowego, którego słuchalność w godzinie szczytu może osiągnąć kilka tysięcy osób. Była to gromadka ludzi przyzwyczajonych do wielomilionowego audytorium, nie tylko w radiu, ale również w telewizji, prywatnej

przedstawiło się publiczności. Niewiele osób wiedziało, ale dostaliśmy list ze Stanów Zjednoczonych z gratulacjami. Bo na tarasie w Hotelu Europejskim było pięć telewizyjnych kamer. Byli goście i był koncert. Wielka radość i wielka energia. Rozpoczęła się przygoda niczym nieskrępowanej wolności. Stworzyliśmy wtedy

Wtedy, na tarasie Hotelu Europejskiego wiedzieliśmy, że ruszamy w drogę kompletnie nie wiedząc, jaka ona będzie. Radość, spontaniczność i wiedza, że jest cały obszar życia zupełnie nieopisywany przez media. Na polach, domach, w zakładach pracy można wieszać tablicę „Tu nigdy nie było żadnego dziennikarza”. Wystarczyło otworzyć drzwi, by odkrywać rozmaite zdarzenia i przestrzenie staro-nowo ciekawe, pasjonujące, dramatyczne. Hotel Europejski pokój 263, 17 m kwadratowych – to była nasza baza. Kanapa, komputer, jedno krzesło. Stąd wyruszaliśmy w drogę, na której ciągle poznawaliśmy kogoś, kto otwierał nam oczy. Uczyliśmy się i uczymy.

P

otem był kolejny pokój w hotelu i kolejny, a w 263. było studio. Pokoje 261, 262 i 263 w Hotelu Europejskim to było na początku całe Radio WNET. I to jeszcze 8 miesięcy przed emisją pierwszej audycji radiowej („Poranek Radia WNET”), która od razu znalazła się również na antenie Radia Warszawa, a za chwilę także Radia Nadzieja z Łomży. Potem nadawaliśmy z dwóch pięter kamienicy przy

Maj · 2O19 Koszykowej 8, a teraz mamy 10-letnią umowę na prawie całe piętro w budynku PAST-y przy Metrze Świętokrzyska. Wtedy był również ten ostatni moment w historii, gdy żył jeszcze Prezydent Lech Kaczyński, jego żona, 86 przedstawicieli Rzeczypospolitej i 8 członków załogi samolotu, którzy polecieli uczcić ofiary Katynia i polegli w katastrofie pod Smoleńskiem. Era telewizji internetowej na żywo skończyła się w Radiu WNET dosyć prędko. Krótko mówiąc, okazało się, że w czasach przed YouTubem koszty emisji są jeszcze zbyt wysokie, a szybkość internetu i opłaty za niego pozostawiają wiele do życzenia. W końcu to były czasy, gdy YouTube dopiero zaczynał, internet 3G był trudno dostępny poza większymi miastami, a jakość wideo nagrywanego na komórkach dalece odbiegała od dzisiejszych standardów.

P

rzez te wszystkie lata zmieniała się również strona Radia WNET w internecie. W sieciowym archiwum w „chmurze”, w którym można zobaczyć, jak wyglądała ta sama strona w różnym czasie („Wayback Machine” – https://archive.org/web/), jest pierwszy zapis z 9 lutego 2010 roku. Nie zachował się wprawdzie zapis graficzny strony, ale z tekstu możemy się dowiedzieć, że przegląd prasy w tamtym „Poranku” robił Stanisław Janecki, gośćmi byli: Zbigniew Romaszewski (wtedy senator RP) i Paweł Zalewski (eurodeputowany), Jerzy Jachowicz miał swoją „Jamę Jachowicza”, natomiast wieczorem, już tylko w Internecie, audycję muzyczną „Pępek Świata” prowadził Wojtek Jankowski, który dzisiaj szefuje studiu Radia WNET we Lwowie. Potem, dzięki dotacji startupowej (dla Małych i Średnich Przedsiębiorstw), powstała kolejna wersja strony, dzięki której słuchacze mogli zakładać swoje profile i publikować artykuły, audycje i filmy, tworząc „etery” o różnych tematach. Każdy mógł tworzyć swoje radio i być częścią Republiki WNET. Ta strona przetrwała na razie najdłużej. Ruszyła wiosną 2011 roku, a następną, czyli obecną, mamy od kwietnia zeszłego roku. Stara jednak nie umarła i jest naszym redakcyjnym archiwum, niedostępnym dla odbiorców ze względu na brak możliwości aktualizacji kodu oprogramowania różnych modułów, które są niezbędne do bezpiecznego korzystania z niej. Atakowały nas boty i zakładały fałszywe konta w celach marketingowych. Nauczyły się nawet publikować, ale nie pisały nic ciekawego i często się powtarzały. Jednak najważniejsza w naszym radiu zawsze była podróż, przygoda i radość. Radio podróżowało od samego początku. Pierwsza była chyba podróż do krainy jezior i lasów na północnym wschodzie Polski, gdzie przeżyliśmy przygody, które do dzisiaj przewijają się w opowieściach i anegdotach wielu osób, które w nich uczestniczyły bezpośrednio lub za pośrednictwem strony www. Potem przejechaliśmy i przeszliśmy Polskę, czasami nawet boso, wzdłuż i wszerz, a w pewnym momencie ruszyliśmy również w świat. Byliśmy w Rzymie i Watykanie, Wenecji, Sarajewie, Lwowie, Kijowie, Wilnie, Berlinie, Pradze, Bratysławie, Dokończenie na str. 2


KURIER WNET · MA J 2O19

2

1 O · L AT· R A D I A·W N E T

Hołowno, Kraina Rumianku, Stowarzyszenie Aktywizacji Polesia Lubleskiego

Zagrzebiu, Bejrucie, Paryżu i Dublinie. I to na pewno nie wszystkie odwiedzone miejsca, a w niektórych byliśmy częściej niż raz i zawsze nadawaliśmy audycje na żywo, najczęściej bez dachu nad głową. Wraz z podróżami rozwijało się Radio WNET i jego dziennikarstwo. Przeprowadziłem w czasie podróży wnet dziesiątki rozmów, zanim odkryłem, że pierwszym pytaniem do spotkanego człowieka nie jest: Gdzie jesteś­ my?, ale: Kim jesteś? Kim jesteś? Kim jest ten, który mówi, ten, który ma, ten, który rządzi. Po pięciu latach podróżowania możemy powiedzieć, że nasz zwiad terenowy dał nam jakieś pojęcie o Polsce. W czasie naszej pierwszej pełnej letniej wyprawy w 2012 roku poznaliśmy Polskę Wschodnią. Odkryliśmy, jak zostały pozrywane więzi gospodarcze, co stało się z cukrowaniami, cementowniami, cegielniami, jak został przejęty rynek spożywczy, przetwórczy, kto dyktuje ceny. W czasie tej podróży w chłodny, lipcowy wieczór siedzieliśmy na werandzie celtyckiego gospodarstwa agroturystycznego i z gospodarzami rozmawialiśmy o życiu. W trakcie tej rozmowy powstał pomysł Jarmarku WNET i akcji „Uratuj rolnika i samego siebie”. Pod koniec września do portu w Warszawie wpłynęła tratwa z Ponidzia. Pomidory, kapusta, ogórki, papryka zostały wyładowane na nabrzeże. Grała orkiestra ludowa. Przyjechały

które tworzą wspólnotę. Nasz „powrót do źródeł”, bo tak nazwaliśmy nasze długie wakacyjne podróże bez przerwy, zaczął się w 2009 roku na placu Piłsudskiego, a 27 kwietnia pięć lat później dotarł na plac Świętego Piotra i opowiadaliśmy na antenie o uroczystości kanonizacji

Poranki Radia WNET – z Sandomierza...

Stanisław Klepka (pierwszy z prawej)

o nadawanie w Białymstoku i Wrocławiu, a przed nami szansa na kolejnych naście większych i mniejszych nadajników. Można powiedzieć, że stajemy się radiem ponadregionalnym, ale tak naprawdę jesteśmy nim od początku, gdy rozpoczęliśmy podróżowanie po

insertem). W Radiu WNET oczywiś­ cie zaczynałem jako wolontariusz, bo tak już w Republice WNET jest i było, a dla wielu historia z WNET zaczyna się podobnie. Inny jest tylko czas, miejsce i okoliczności. Gdy rozstałem się ze wspólniczką

600 słuchaczy, a każdy ma jeden głos bez względu na liczbę posiadanych udziałów. Spółdzielcze Media WNET są również udziałowcem Radia WNET. Firma WNET jest jak rodzina, a Krzysztof – jakby naszym ojcem. Jednak często nie jesteśmy pewni, kto jest

Dokończenie ze str. 1

WNET. Narodziny gwiazdy Lech Rustecki

papieża Polaka. Tam w czasie rozmów z Filipińczykami, Kameruńczykami, Australijczykami, Amerykanami, Wietnamczykami, Boliwijczykami, Francuzami i Polakami z całego świata dotarło do nas w pełni przesłanie św. Jana Pawła II z 1979 roku. „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi” – dotyczy świata, a jeśli tak, to światowy powinien być wymiar dziennikarstwa i świadectwa, które mamy przekazywać

Realizuje Piotrek Broniatowski

wszystkie telewizje i jakie było zdziwienie, gdy na tratwie zawisł namalowany w Sandomierzu nasz sztandar Wolność WNET. A później zaczęły się regularne dostawy. Sobota, piąta rano, Stanisław Klepka z ciężarówką do wyładowania. Druga podróż to poznanie destrukcji przemysłu w Polsce Zachodniej. Najlepiej to widać, gdy stoi się na Wałach Chrobrego i patrzy na zamarłe dźwigi i puste nadbrzeża stoczni szczecińskiej. „Nie ma” – to było hasło naszej podróży. Nie ma stoczni, hut, dużych i małych zakładów. Zniknęły zakłady Szczecina, Zielonej Góry, Gorzowa; kolejne miasta meldowały, czego nie ma. Destrukcja dotyczy nie tylko dorzecza Odry, ale i samej rzeki. Ale o tym mogli już Państwo przeczytać w „Kurierze WNET”. Z podróży przywoziliśmy nie tylko wiedzę, ale przede wszystkim zaufanie ludzi. To jest dla nas najcenniejsze. Media oparte na przyjaźni i zaufaniu. Media,

Pakujemy się w Kiermusach

Polsce i świecie. Obecnie mamy stałe studia w Bejrucie, Dublinie, Wilnie, Lwowie, Kijowie, które nadają na żywo audycje i korespondencje. Tworzymy radio wspólnototwórcze. Za chwilę otwieramy Londyn, Kraków i rozwijamy studio w Kijowie. Zarządzam z Krzysztofem Mediami WNET od jesieni 2011 roku. Wcześniej pracowałem często dla korporacji jako wolny strzelec i prowadziłem ze

z firmy coachingowo-mentoringowej, radiu poświęciłem się w 100%. Monika Wasowska za inspiracją Kasi Adamiak-Sroczyńskiej niespodziewanie poleciła mnie do projektu reorganizacji ramówki i koordynowania pracy grupy realizatorów. Wybierałem Piotrka Broniatowskiego na pierwszego głównego realizatora, czyli stanowisko, które potem zajmował Krzysiek Dąbrowski, a obecnie – Karol „Dzieciak” Smyk.

Goście Poranka z Podedwórza

w naszych mediach. Nie zrozumiemy Polski, nie zrozumiemy tego, co dzieje się w naszej codzienności, nie idąc dalej. I w głąb. W przestrzeni i w czasie. Cały czas trzeba szukać odpowiedzi, szukać źródeł, szukać bohaterów, świętych – i rozmawiać z ludźmi. Potem podróżowaliśmy jeszcze wielokrotnie, np. Bursztynowym Szlakiem czy po krajach Grupy Wyszehradzkiej. Obok „Poranka WNET” na UKF cały czas funkcjonowała praktycznie samodzielna Wolna Antena, wspomagana przez realizatorów radia. Kilkadziesiąt osób prowadziło swoje autorskie audycje, a wiele z tych, których słuchamy dziś w eterze, jest nadawanych od wielu lat w internecie. Od 18 października ubiegłego roku mamy analogową koncesję UKF w Warszawie i Krakowie. Do końca maja złożymy kolejne dwa wnioski

wspólniczką z sukcesem firmę coachingowo-mentoringową, współpracującą z kilkudziesięcioma doświadczonymi praktykami andragogiki na rzecz największych korporacji zagranicznych. W Radiu WNET początkowo realizowałem i prowadziłem z kolegami audyc­ję poświęconą mediom społecznościowym – „Społecznicy OnLine”. To było moje pierwsze doświadczenie z mediami od wewnątrz, nie licząc oglądania conocnej retransmisji Komisji Rywina i relacjonowania jej kolegom i koleżankom, wydawania gazetki zakładowej dla pracowników Stolarki Wołomin oraz produkcji codziennych humorystycznych newsów wideo ze studia na ogólnopolskich konferencjach stowarzyszenia studenckiego (montowanych po nocach na zmianę z drugim autorem, z wykorzystaniem kamer analogowych w standardzie Hi-Fi firmy Sony i magnetowidu z tzw.

Tuczna...

naszą matką. Nierzadko też zdarza się nam zgadywać, kto jest za co odpowiedzialny, a to z kolei potrafi się płynnie zmieniać. Ale nikt nie zaprzeczy, że poczyniliśmy znaczące postępy w rozwoju systemów emisyjnych wspierających możliwość praktycznie natychmiastowego nadawania na żywo z miejsca, w którym znajduje się korespondent wyposażony w saszetkę z zestawem nadawczo-odbiorczym wykorzystującym

WNET przekazali siostrze Michaeli Rak prawie 40 tys. złotych. W sumie przez te wszystkie lata historii WNET nasi słuchacze wsparli nasze działania sumą, która na pewno przekracza milion PLN, a nie zdziwiłbym się, gdyby to były dwa. Do otrzymania koncesji przyczynił się Krąg Przyjaciół Radia WNET, który powstał, aby zgromadzić wszystkich słuchaczy radia, którym bliska jest idea rozwijania wolnych, nowoczesnych, konserwatywnych mediów. Inicjatorem i pomysłodawcą Kręgu Przyjaciół Radia WNET jest nasz słuchacz, Andrzej Sław. Każdy może zapisać się do Kręgu Przyjaciół Radia WNET pod adresem internetowym poranekwnet.pl lub wypełniając formularz, który publikujemy w tym „Kurierze WNET”. Można powielić ten fragment gazety na ksero lub zrobić zdjęcie i przesłać znajomym. Ważne, żeby każde zgłoszenie podpisać samodzielnie, nawet jeżeli jest to tylko wciśnięcie przycisku „Zapisz się” i „Tak” na stronie internetowej. Tutaj wspomnę tylko, że przykładamy wagę do bezpiecznego zbierania, gromadzenia i przetwarzania danych osobowych, a o wszystkich szczegółach można się dowiedzieć z dokumentu obowiązkowej informacji, dostępnego przed podpisaniem formularza elektronicznego. Krąg Przyjaciół Radia WNET właśnie zarejestrował 1573 przyjaciela. Może kolejnym zostaniesz właśnie Ty? Dołącz na poranekwnet.pl lub wyślij

Pospieszalscy odkrywają szamotulską muzykę źródeł

Realizatorzy to drugi co do wielkości zespół współpracowników radia, pod względem liczebności pozostający daleko w tyle za autorami audycji. Realizatorów było do tej pory czterech, ale właśnie przeprowadzamy reorganizację i zatrudniamy piątego. Krzysztof nazywał mnie dawniej kanclerzem Mediów WNET. Pełnię wiele ról i powinienem nimi żonglować, więc teraz częściej określa mnie jako „libero”, w analogii do pozycji zawodnika w meczu piłki nożnej. Jestem, na przykład, prezesem spółki WNET, która redaguje i wydaje „Kurier WNET – Gazetę Niecodzienną”; miesięcznik wprawdzie jeszcze niedochodowy, ale z niezagrożoną płynnością, gwarantowaną przez Radio WNET, którego prezesem i redaktorem naczelnym jest właśnie Krzysztof Skowroński. Mamy również Spółdzielcze Media WNET, których właścicielem jest ok.

jego osobisty smartfon i umożliwiającym konfigurowanie optymalnego dwustronnego łącza dla dźwięku w jakości Hi-Fi. I tak można by podsumować jedną z naszych kluczowych kompetencji – „Z każdego miejsca na ziemi, na żywo, na UKF, w krótkim czasie”. WNET oczywiście nie istniałoby bez swoich słuchaczy. 600 spośród nich zostało współwłaścicielami Radia WNET. Blisko 2000 osób wspierało nas do tej pory systematycznie finansowo przez darowizny, np. w organizowanych dwa razy do roku zbiórkach społecznościowych (ang. crowdfunding), chociaż w naszym przypadku to bardziej zbiórki wspólnotowe z darowiznami przekazywanymi na określony cel. Zbieramy dla siebie, żeby móc robić bardziej niezależne media, i zbieramy dla innych, jak np. w ostatniej zbiórce na trwającą w Wilnie budowę pierwszego na Litwie hospicjum dla dzieci, w której słuchacze i Radio

Lubrzy

opublikowany formularz Pocztą Polską (koniecznie za potwierdzeniem odbioru) na ul. Zielną 39 w Warszawie (00-108) na V piętro do pokoju 511. A w naszym urodzinowym dodatku szczególnie zachęcamy do zapoznania się z listą naszych autorów i ich audycji, przygotowaną przez naszego sekretarza anteny – Jana Włodzimierza Brewczyńskiego, czyli Jasia. Szczególnie zachęcamy do śledzenia autopromocji radiowych, w których informujemy, kiedy konkretnej audycji można posłuchać na żywo, a najwięcej informacji jest oczywiście w naszym paśmie porannym, ruszającym pełną parą od poniedziałku do piątku o godzinie 7:07. I tak już prawie 10 lat. K WŁĄCZ radio na WNET.fm lub w Warszawie (87,8 MHz) i Krakowie (95,2 MHz) na UKF. Śledź nas w mediach społecznościowych.


MA J 2O19 · KURIER WNET

3

1 O · L AT· R A D I A·W N E T

W

e wtorek 25 września 2018 roku Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zdecydowała o przyznaniu Radiu WNET koncesji na „rozpowszechnianie przez 10 lat stacji radiowej o charakterze uniwersalnym”. Jak z taśmy starego telerecordingu przypomniałem sobie dni i noce w radiowym studiu WNET, najpierw w Hotelu Europejskim, potem przy ul. Koszykowej, wreszcie gmachu naszej PAST-y. Wierzyłem od zawsze, że wreszcie pojawimy się w eterze. Krzysztof Skowroński często jak mantrę powtarzał bardzo ważne słowa: musimy udowodnić też sami sobie, że jest wiele osób, które czekają nie na „jakieś” radio, ale na „swoje” radio! Autentyczne, podmiotowe, przepełnione ludzkim pierwiastkiem, nie tylko z blaskiem geniuszu, ale i z błędami, i niezdarnością. I jeszcze jedna ważna rzecz, która nam zawsze przyświeca jako WNET-owe „Confiteor”, nasza radiowa dewiza: można się mylić, ale nigdy nie wolno kłamać!

Stało się! Radio WNET w eterze! Taką radosną nowiną podzielił się ze mną Krzysztof Skowroński 26 września 2018 roku. Oszalałem ze szczęścia! Oto wielki sen radiowców, których połączył WNET i osoba Krzysztofa Skowrońskiego, nareszcie mógł się spełnić.

Nasz teatr wyobraźni Tomasz Wybranowski

Krzysztof Skowroński powiedział do całej ekipy WNET: Jestem z Was dumny! Zrobiliście najlepszy program popołudniowy o wydarzeniach związanych z Marszem Niepodległości!

Cień Smoleńska i radiowy most Dublin–Warszawa Dzień 10 kwietnia 2010 roku stał się jedną z najważniejszych dat w historii najnowszej naszego kraju. Tego dnia rano, w drodze na uroczystości upamiętniające LXX rocznicę Zbrodni Katyńskiej, zginął Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Lech Kaczyński, Jego Małżonka Maria Kaczyńska oraz 94 członków polskiej delegacji i załogi samolotu Tu-154. Od pierwszych chwil tej tragedii my, Polacy w Irlandii i Wielkiej Brytanii, zostaliśmy duchowo zakuci w kajdany żałoby. Przez te kilka dni, tak jak po śmierci Jana Pawła II, byliśmy rodziną, szanującą się nawzajem wspólnotą i prawdziwym monolitem. Spontanicznie powstał komitet organizacyjny, który za cel postawił sobie zorganizowanie marszu ku czci śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, jego małżonki Marii i pozostałych 94 ofiar katastrofy. Znalazłem się w tym komitecie. „Marsz Solidarności” został poprzedzony Mszą Św., którą odprawiono w dublińskim kościele ojców Dominikanów St. Saviour’s Priory, przy 9-11 Upper Dorset St. Uroczystości główne rozpoczęły się w samo południe, 18 kwietnia 2010 roku, pod historycznym gmachem poczty GPO przy O’Connell St. Kilka miesięcy później rozmawiałem telefonicznie z Krzysztofem Skowrońskim. Przyznam, że nie pamiętam już, kto i dlaczego dał mi jego numer telefonu. Nie słyszeliśmy się, a tym bardziej nie widzieliśmy, od wiele lat. Od słowa do słowa, rozmawiając o Polakach w Irlandii i polskojęzycznych mediach, Krzysztof zapytał o radio. – Słuchaj, od ponad roku działa Radio WNET. Może od czasu do czasu opowiedziałbyś coś o tym, co dzieje się w kraju Joyce’a i św. Patryka? Nie trzeba mi było tego eterowego zaproszenia dwa razy powtarzać! Napiszę tylko, że 22 października 2010 roku, kilka chwil po godzinie 10:00, po programie Moniki i Grzegorza Wasowskich „Frajdek WNET” – „Irlandzka Polska Tygodniówka WNET” miała swój debiut, zaś ja…? Trwam na radiowych szańcach WNET do dziś, z małą i niepotrzebną krótką przerwą na kierowanie jedną z anten Polskiego Radia.

Tomasz Wybranowski w Studiu 37 podczas programu specjalnego w Dniu Św. Patryka

Radiowych wspomnień czar Przez te prawie dziewięć lat wydarzyło się wiele wspaniałych radiowych przygód, spotkań i rozmów, wreszcie wizyt w miejscach, do których, gdyby nie myśl sprawcza, radiowy nos i czujność Krzysztofa Skowrońskiego, nigdy bym nie trafił. Tak było z niezwykłym Świerkocinem i sympatyczną panią sołtys Izabelą Araszczuk. Wspominam z uśmiechem okres po kanikule Roku Pańskiego 2012. Oto 22 września tego roku odbył się pierwszy Jarmark WNET pod hasłem „Uratuj rolnika, uratuj samego siebie”. Pierwszym miejscem, gdzie zagościł nasz Jarmark, była Warszawska Wytwórnia Wódek „Koneser” na warszawskiej Pradze. Bolały i ręce, i mięśnie w całym

80. ubiegłego wieku. Byliśmy bardzo blisko tego miejsca, gdzie – naszym zdaniem – doszło do prowokacji. Oto zza pleców policji wybiegły bojówki, w kominiarkach i w butach szturmowych, które zaczęły kilka chwil potem w tych samych policjantów rzucać kawałkami bruku, petardami i racami. Policja zaś „w obronie spokoju i porządku” dziwnym trafem biła uczestników Marszu Niepodległości i strzelała do nich gumowymi kulami. W Marszu Niepodległości szły dzieci, kobiety i ludzie starsi, którzy przyszli często z całymi rodzinami, aby uczcić kolejną rocznicę odzyskania niepodległoś­ ci. W studiu w Hotelu Europejskim przy mikrofonie pełnił wtedy dyżur Piotr Dmitrowicz, który co chwila pytał nas, czy nic nam nie jest i czy jes­ teśmy cali. Dzień później Krzysztof

Jest wiele osób, które czekają nie na „jakieś” radio, ale na „swoje” radio! Autentyczne, podmiotowe, przepełnione ludzkim pierwiastkiem, nie tylko z blaskiem geniuszu, ale i z błędami, i niezdarnością. ciele po przenoszeniu worków z ziemniakami, skrzynek z warzywami i kilku beczek z boskimi ogórkami, jak zawsze pod czujnym okiem pana Stanisława Klepki. Pamiętam naszego libero, Lecha Rusteckiego, który, zmęczony, zasnął jak dziecko na wniesionych wcześniej przez ekipę WNET workach z darami Bożymi z Ponidzia. Niezwykłość tamtego pierwszego Jarmarku WNET polegała na tym, że produkty rolne z Ponidzia dotarły do Warszawy drogą wodną – tratwami z nurtem Wisły.

Pod obstrzałem… Ale bywało i burzliwie. Oto bowiem podczas Marszu Niepodległości staliśmy z Magdaleną Uchaniuk (wtedy jeszcze nie dwojga nazwisk Gadowską) naprzeciwko „batalionu zwartych szeregów” policji. Tyle policji uzbrojonej po zęby, wielkiego AVO z sikawką gotową do strzału i starych, „poczciwych” hydromili nie widziałem od końca lat

opowiedziała o działalności Polskiego Towarzystwa Kulturalnego im. Mikołaja Kopernika w Zagrzebiu. Specjalnie dla Radia WNET zaśpiewała grupa wokalna „Wisła”. Zapamiętałem słowa Barbary Kryżan-Stanojević, która zajmująco opowiadała o tym, jak zmienia się na lepsze postrzeganie Polski i Polaków w Chorwacji: Polska jest bardzo często wskazywana jako przykład dla innych narodów naszego regionu.

Radio WNET wraca do źródeł W swojej dziesięcioletniej historii Radio WNET przejechało dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy kilometrów. Nadaliśmy przeszło 1 000 godzin audycji z kilkuset miejsc w Polsce i w Europie. Na żywo nadawaliśmy dla naszych słuchaczy

oraz pod niebo Podlasia. Jeden z prog­ ramów nazwałem „dotknięciem Pana Boga”, a miał on miejsce w Orchówku. O historii zakonu o. Kapucynów, co-

I jeszcze jedna ważna rzecz, która nam zaw­ sze przyświeca jako WNET-owe „Confiteor”, nasza radiowa dewiza: można się mylić, ale nigdy nie wolno kłamać! dziennym życiu Braci Mniejszych i urokach nadbużańskiej okolicy w okolicach Włodawy opowiadał wspaniały proboszcz parafii św. Jana Pustelnika, ojciec Wojciech Gwiazda. Ojciec Wojciech Gwiazda, także gwardian i kustosz Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów mówił tak, że dech zapierało, nie tylko o historii wspólnoty kapucyńskiej, trudach i radościach życia klasztornego, ale także o urodzie położonej nad Bugiem okolicy Orchówka. Nie każdy wie, że to właśnie tam zbiegają się granice trzech państw: Polski, Białorusi i Ukrainy.

Podlasie i Puszcza – miejsca bliskie radiowcom WNET FOT. KONRAD TOMASZEWSKI

W listopadzie 1991 roku, w studenckim Radiu Centrum Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej poprowadziłem swój pierwszy radiowy program. Był to dla mnie wielki dzień i spełnienie snu, który trwa do dziś. Zaklęcia i zakręty losu sprawiły, że w 2005 roku znalazłem się w Republice Irlandii. Radia brakowało bardziej niż bardzo. Rozglądałem się w poszukiwaniu miejsca, gdzie mógłbym znowu zasiąść w zaciszu studia, przy mikrofonie, w otoczeniu konsolety i odtwarzaczy. Trafiłem do irlandzkiego obywatelskiego radia NEAR FM. Zanim jeszcze powstał pomysł realizacji programu „Polska Tygodniówka”, po cyklu szkoleń i kursów (m.in. z udziałem dziennikarzy i redaktorów z Austrii, Szwajcarii i Niemiec) z Katarzyną Sudak i Przemysławem Bogdańskim zrealizowaliśmy dwa pierwsze programy poś­ więcone prawom człowieka. Natomiast w czerwcu 2006 roku po raz pierwszy wyemitowany został program pod nazwą „Polska Tygodniówka”. Czas biegł i nadszedł kwiecień 2010 roku. Tamte dni, tamten czas wiele we mnie zmieniły.

FOT. TOMASZ SZUSTEK STUDIO 37 DUBLIN

Czas zatoczył koło… radiowe

Ojciec Wojciech

Skowroński powiedział do całej ekipy WNET: Jestem z Was dumny! Zrobiliście najlepszy program popołudniowy o wydarzeniach związanych z Marszem Niepodległości! Z rozrzewnieniem wspominam wyjazd do Zagrzebia, skąd wraz z Karolem Smykiem i Łukaszem Jankowskim, w ramach Poranków WNET „Bezpieczeństwo energetyczne Grupy Wyszehradzkiej”, nadawaliśmy nasz poranny program z siedziby Polskiego Towarzystwa Kulturalnego im. Mikołaja Kopernika. Ale najpierw trzeba było pokonać granicę słoweńsko-chorwac­ ką. To już jest jednak wspomnienie na zupełnie inną opowieść. Naszą gospodynią była pani prof. Barbara Kryżan-Stanojević, która

na całym świecie „Poranki WNET” z placu Świętego Piotra, z ulic Rzymu, z placu św. Łucji w Wenecji, z Sarajewa, Budapesztu, z dachu Pałacu Biskupów w Pradze, z Berlina, Kijowa, Wilna, Lwowa, Stanisławowa, Krzemieńca, Bukaresztu, Bratysławy, Zagrzebia, Paryża i oczywiście Dublina! Ekipy Radia WNET, także i moja, platynowa, wielokrotnie przejechała Polskę wzdłuż i wszerz. Trasa w 2017 roku nosiła naz­ wę „W 80 dni dookoła Polski” i rozpoczęliśmy ją w czerwcu. W 2018 roku trasa nosiła nazwę „100 programów na Stulecie Odzyskania Niepodległości”. Dla mnie pamiętna i ważna była trasa w 2017 roku. Trafiłem bowiem z misją WNET-u do mojego matecznika, na Zamojszczyznę i Ziemię Chełmską

Podczas tej samej trasy gościny udzielili nam wspaniali ludzie w Teremiskach i Białowieży. Ekipa Radia WNET na trzy dni zamieniła Agroturystykę Relax w radiowe centrum. Jerzy Smoktunowicz, miłośnik zwierząt, za pomocą kamer pozwolił nam podglądać puszczańskie zwierzęta, w tym samego króla puszczy, dostojnego żubra. Relax w Teremiskach pod numerem 18 to nasze radiowe miejsce pod niebem Podlasia i w najcudniejszej części Puszczy Białowieskiej. Już zazdroszczę tym, których w tym roku wakacyjną porą będzie gościł pan Jerzy i jego małżonka. Podczas pamiętnego Poranka WNET w Białowieży, który nadawaliśmy z siedziby tamtejszego nadleś­ nictwa, pan Krzysztof Zamojski, leśnik i zarazem przewodniczący Rady Gminy Białowieża, odpowiadał na moje pytania, co jest prawdą, a co fałszem w opowieściach o zachowaniu kornika drukarza. Tłumaczył również, dlaczego były usuwane drzewa suche, które kornik

już opuścił. Co ciekawe, mieszkańcy Białowieży i Teremisek twierdzili zgodnie, że w walce o Puszczę Białowieską chodziło tak naprawdę o zaszkodzenie byłemu już ministrowi środowiska Janowi Szyszce: – Chcemy, aby puszcza powróciła do stanu sprzed lat, a tym mądralom z Warszawy powiedzcie, że nasza puszcza nie jest pierwotna, ponieważ nasi przodkowie sadzili w niej drzewa. Radio WNET jest konsekwentne i wraca do tematów, które porusza na swojej antenie. Tak było i rok później, w 2018 roku, kiedy z Zofią Litwin, Karolem Smykiem i Sławomirem Orwatem trafiliśmy do serca Puszczy Białowieskiej, aby słuchaczom relacjonować o zmianach i w puszczy, i w sercach mieszkańców Hajnówki, Białowieży, Teremisek i okolic. Rok temu w Hajnówce, w dniu święta Flagi RP i Polonii, gościł nas jej burmistrz Jerzy Sirak, który jesienią w pierwszej turze wyborów rozgromił swoich oponentów, zdobywając ponad siedemdziesiąt procent poparcia. Jerzy Sirak w Poranku WNET mówił o gorącym jeszcze wtedy temacie, wyroku Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, wedle którego wycinka Puszczy jest nielegalna. Pamiętam jego słowa: – Z niewiadomych przyczyn zakazano nam walczyć z kornikiem. Ci, którzy bronią Puszczy głównie poprzez blokady, pikiety i manifestacje, mają znikomą wiedzę o ekologii i samej Puszczy Białowieskiej, a przede wszystkim o wspaniałych ludziach, którzy tutaj mieszkają. Powiem więcej, prof. Janowi Szyszce należy się uznanie za jego działania na rzecz ratowania Puszczy. Wyrazy uznania należą się także Radiu WNET. Tak naprawdę oprócz Radia WNET nikt nie chce rozmawiać z mieszkańcami Puszczy na temat ich obecnych kłopotów.

Studio 37 Dublin wciąż nadaje! Moja obecna opowieść o Radiu WNET zaczyna się i kończy w siedzibie Studia 37, skąd tygodniowo nadajemy ponad dwanaście godzin programów. Nazwa wzięła się od dwóch cyfr, które dumnie widnieją na drzwiach wejściowych do dublińskich włości Radia WNET (jak mawiamy z uśmiechem). Flagowym programem jest dla nas „Studio Dublin” – radiowy sukcesor programu „Irlandzka Polska Tygodniówka”. „Studio Dublin” to program publicys­ tyczno-muzyczny, gdzie informacje, korespondencje Bogdana Feręca – szefa portalu polska-ie.com i Aleksandra Sławińskiego, naszego korespondenta z Londynu, przenikają się z opiniami i komentarzami na temat irlandzkiej polityki, kultury i historii. Mamy także swój „Irlandzki serwis sportowy”, który przygotowuje Jakub Grabiasz. Na antenie pojawiają się także wieści z życia irlandzkiej Polonii. „Studio Dublin” to także moi najbliżsi współpracownicy: Katarzyna Sudak, Tomasz Szustek i Dorota Andrzejewska. Ze Studia 37 nadajemy także we wtorki i czwartki muzyczno-publicystyczne bloki „Studio 37”, sobotnią „Muzyczną Polską Tygodniówkę” oraz „Cienie w jaskini” (noc z soboty na nadzielę). A tuż przed 13:00 od poniedziałku do piątku opowiadam o „Polskiej płycie tygodnia Radia WNET”. Do usłyszenia, najlepsza radiowa publiczności świata! K


KURIER WNET · MA J 2O19

4

1 O · L AT· R A D I A·W N E T Jadwiga Skowrońska

D

FOT. KRZYSZTOF SKOWROŃSKI

la mnie Radio WNET jest jak podróż. Odkrywam w nim wiele nowych rzeczy i poznaję w nim wiele osób. Życzę, aby każdy taką podróż przeżył, więc wprowadzę Państwa w ten świat radia, ale też mój. Czasami idę do cichego pokoju, włączam Radio WNET i słucham. Zamykam oczy, myślę, muzyka mnie uspokaja i pomaga mi w skupieniu. Dla mnie to radio ma historię; jestem od niego tylko o rok starsza, więc żyłam w trakcie, jak się rozwijało, a teraz, odkąd ma koncesję, jest już ogromne, ma studia w Dublinie, w Wilnie, w Libanie, w Paryżu i w Arizonie. Przechodzi przez cały świat i pokazuje nam wiele. Informacje są świeżo upieczone. Jest muzyka klasyczna, ale też do tańczenia oraz do uśmiechu. Dla osób ruchliwych jest „Matura z WF-u”. Radio to coś niemałego, o nie, to jest wielka odpowiedzialność, to jest praca, której czasami się nie dostrzega w życiu codziennym. Naciskasz guzik w radiu i go słuchasz, nie myślisz o realizatorach i o całej pracy. Dla nas to nie jest ważne.

Ale jednak trzeba o tym chwilę pomyśleć: Jak wszystko działa? Jak to się robi? Kto tak robi? Kiedy zadaje się te pytania,

to wszystko robi się ciekawe i wszystko jest inne. Nadchodzi wyobraźnia. Radio WNET to nie tylko polityka, to jest świat i ludzie. Bardzo lubię go posłuchać oraz poznawać ludzi z radia. Jest parę audycji w moim programie tygodnia, na przykład „Matura z wf-u”. Słucham jej, ponieważ lubię sport. W tym programie można usłyszeć ciekawostki sportowe, wywiady z dziennikarzami sportowymi, fanami sportu i ze sportowcami (juniorami, ale też ze starszymi, jak siatkarz Kwolek). Jest nadawany w każdą sobotę o 16:00, a prowadzony przez dwóch maturzystów: Józefa Skowrońskiego i Jakuba Mądrego. Lubię program o Beatlesach, ponieważ poznaję ich nietypowe piosenki, które rzadko słyszę, i można przy nich potańczyć. Bardzo lubię słuchać „Listy nieprzebojów”. To są piosenki lub utwory od 20 numeru do 1. „Lista nie-przebojów” jest w każdą sobotę i miło jej posłuchać przy herbatce. W „Porankach” można usłyszeć, co się dzieje na całym świecie i najróżniejsze ciekawostki. Są prowadzone przez Krzysztofa Skowrońskiego, Magdalenę Uchaniuk i Tomasza Wybranowskiego. Moja podróż dobiega końca. Jeszcze bym trochę napisała, ale podróż nie może trwać za dużo czasu. Mam nadzieję, że Państwo cały ten artykuł przeczytali i że się Państwu spodobał. Chciałam dodać, że oczywiście nie słuchałam wszystkich programów, bo jestem dużo czasu w szkole, ale słyszałam, że bardzo dobry jest program Gabriela Garstki w każdy czwartek o 10:00: „Złote lata piosenki francuskiej”. K

AUDYCJE PROGRAM RADIA WNET – radia dwóch stolic i różnych prędkości Ramówka znajduje się na stronie www.wnet.fm Tygodniowe pasma informacyjno-publicystyczne od pn. do pt. (Poranek, Południe i Popołudnie WNET) – Krzysztof Skowroński, Tomasz Wybranowski, Magdalena Uchaniuk-Gadowska, Łukasz Jankowski „Pora karmienia” – Ela Mazzoll (4 razy w tygodniu); „Ukryte skarby” – Elżbieta Ruman i Anna Popek; „Na początku był Chaos” – Milo Kurtis (muzyka źródeł); „Muzyczne konfrontacje” – Roman Zawadzki (muzyka klasyczna); „Crossroads” – Zbyszek Jędrzejczyk i Anna Zwierzyńska (Blues); „Czas na country” – Jerzy Głuszyk wraz z Krystyną Mazur, Joanną „Dove” Gołombiewską, i Justyną „ Jucy” Duda (Country i nie tylko); „Mazzol Arhythmic Radio” – Jerzy Mazzoll (muzyka awangardowa, jass); „Mocne Ramię” (Reggae) – Grzegorz Wacław (zastępuje go Hubert Wyciszkiewicz); „Sofa surfing” – Olgierd Zbychorski (muzyka elektroniczna); „Gramy chrześcijańskie granie” – Michał Guzek; „Na rapie” – Bartosz Boruciak; „Złote lata piosenki francuskiej” – Gabriel Garstka; „Studio Apteka” (Rock i różne różności) – Jędrzej i Ksenia Kodymowscy; „Lista nieprzebojów” (Nonhits) – Ela i Jerzy Mazzollowie (pt. od 19:30 do 22); „Nowy wspaniały świat” – Aleksander Wierzejski (wt. po 18); „O+ program o przedsiębiorczości” – Sebastian Stodolak (śr. po 18); „Gawęda historyczna” – Krzysztof Jabłonka; „Radio Solidarność” – Barbara Karczewska-Jóźwiak, Andrzej Gelberg, Małgorzata Pietkun i Paweł Pietkun

W listopadzie 2013 r. zaproponowałem Krzysztofowi Skowrońskiemu korespondencje z Kijowa. Nie wiedzieliśmy wtedy, że przed nami będzie Majdan, wojna i wydarzenia, które na tym obszarze skoncentrują uwagę nie tylko polskiego społeczeństwa, ale właściwie całego świata.

Od jednej korespondencji do okna na wschód Radio WNET w Kijowie

P

Paweł Bobołowicz

oczątkowo planowaliśmy, że może będę nadawać jedną relację tygodniowo. Gdy trafiłem na Majdan 27.11.2013 roku, w piątym dniu protestów wiedziałem, że tych relacji będzie więcej niż jedna na tydzień. Doskonale pamiętam, jak zadzwoniłem z Kijowa do Naczelnego mówiąc, że na Ukrainie dzieje się coś niezwykłego i że to się na jednej relacji w tygodniu nie skończy. I tak było. Nasze Radio relacjonowało całą Rewolucję. Przez 3 miesiące olbrzymia część Poranków zaczynała się od relacji z Ukrainy. Gdy 22 stycznia 2014 roku Berkut zaatakował majdanowców, akurat oczekiwałem, żeby wejść na antenę. Gdy powiedziałem Krzysztofowi Skowrońskiemu, że zaczął się atak i nie mogę nadawać, stwierdził krótko: „Świetnie, wchodzisz!”. Potem 40 minut relacjonowałem na antenie, co się wokół mnie dzieje, jednocześnie nagrywając wydarzenia kamerą. Ten film w ciągu kilku godzin miał ponad 200 tysięcy wyświetleń, a do dzisiaj ma ich już ponad 400 tysięcy. Zapis udostępniliśmy wszystkim mediom i brutalny atak Berkutu z wykorzystaniem broni palnej pokazały telewizje na całym świecie. W dramatycznych dniach Rewolucji Godności 18–20 lutego 2014 roku wchodziłem na antenę co godzinę, a Radio pracowało całą dobę. Z naszych materiałów korzystały też inne polskie media. Zresztą mało które z nich miało na Ukrainie dwóch reporterów – bo

świadkami tworzenia pomajdanowej koalicji, zaprzysiężenia Poroszenki, wyborów do nowej Rady Najwyższej. W 2015 roku w Kijowie działało przez kilka dni studio Radia WNET, a nasz Naczelny przeprowadził wywiad z Patriarchą Filaretem na długo przed tym, nim ktoś mógł przewidzieć zjednoczenie ukraińskiej Cerkwi i nadanie jej tomosu. Oczywiście to wydarzenie w 2018 roku też szeroko omawialiśmy. Stale mówimy o najbardziej problematycznych kwestiach dotyczących różnic w rozumieniu polityki historycznej i konfliktu wokół pamięci o ofiarach ukraińskich nacjonalistów. Staramy się pokazywać różne punkty widzenia, nie lekceważąc kwestii prowokacji i ingerencji trzeciego państwa w obecne relacje polsko-ukraińskie. Jako jedni z pierwszych sygnalizowaliśmy

Gdy powiedziałem Krzysztofowi Skowrońskiemu, że zaczął się atak i nie mogę nadawać, stwierdził krótko: „Świetnie, wchodzisz!”.

SOBOTA 10:00 – 11:00 „Program wschodni” z Warszawy, Kijowa, Lwowa i Wilna 11:00 – 12:00 „Koncert życzeń z Jarmarku WNET” – Krzysztof Skowroński 12:00 – 13:00 „ Jesteśmy razem” – Janusz Mirowski i Marek Kalbarczyk 13:00 – 16:00 „Muzyczna Polska Tygodniówka” – Tomasz Wybranowski 16:00 – 17:00 „Matura z WF-u” – Józef Skowroński i Jakub Mądry 22:00 – 01:00 „Cienie w Jaskini” – Tomasz Wybranowski STUDIA ZEWNĘTRZNE I KORESPONDENCI „Studio Dziki Zachód” – Wojciech Cejrowski „Studio Bejrut” – Kazimierz Gajowy, Maya Outayek-Gajowy i Bożena Czyż-Rkein (pn. 6:44 i powt. ok. 9:15) „Studio Dublin” – Tomasz Wybranowski (pt. po 9:00 i do 11:00) „Studio Lwów” – Wojciech Jankowski „Studio Wilno” – Agata Antoniewicz, Ewa Szturo i Dmian Finer „Studio Kijów” – Paweł Bobołowicz „Studio Londyn” – Aleksander Sławiński (w budowie) „Studio Kraków” (w budowie) – vacat Piotr Witt – korespondent z Paryża Jan Bogatko – korespondent z Görlitz Irena Lasota – korespondentka z Waszyngtonu Paweł Bobołowicz – korespondent z Kijowa Sekretarz redakcji: Jan W. Brewczyński; Realizacja dźwięku: Karol ‘Dzieciak’ Smyk, Paweł ‘Danny’ Chodyna, Dariusz ‘Perkol’ Kąkol, Piotr Szydłowski Kiedy usłyszę moją audycję na żywo i czy można audycje odsłuchiwać? 14 V br. o godz. 14-ej odbędzie się losowanie audycji na czerwiec. Większość audycji tygodniowych będzie o innych porach. Te, które powyżej mają określony czas, nie będą losowane. Pozostałe audycje w każdym tygodniu będą nadawane w innym czasie. Być może, gdy czytasz te słowa, wyniki losowania są już znane. Wejdź na wnet.fm/ramowka i zobacz, o której godzinie Twoja wybrana audycja jest nadawana na żywo na UKF w Warszawie (87,8 MHz) i Krakowie (95,2 MHz) oraz na całym świecie na WNET.fm – na tej stronie dowiesz się również, które audycje można odsłuchać zaraz po premierze live. WŁĄCZ radio na WNET.fm lub w Warszawie (87,8 MHz) i Krakowie (95,2 MHz) na UKF Opr. Jan W. Brewczyński i Lech R. Rustecki

Dobre miejsce dla dobrych ludzi

Z

Magdalena Uchaniuk-Gadowska

aczęłam się zastanawiać i pierwszą rzeczą, jaka pojawiła się w mojej głowie na hasło „Radio WNET”, było zdjęcie. Tak, zdjęcie z 26 maja 2012 roku, czyli z okazji trzecich urodzin Radia WNET. Te spontaniczne urodziny obchodziliśmy na chodniku przy Krakowskim Przedmieściu, a dokładnie pod murami Hotelu Europejskiego, gdzie mieściła się pierwsza siedziba WNET. To właśnie na nim dumny Krzysztof Skowroński trzyma w dłoniach dwa torty, a obok niego stoi Andrzej Duda – ówczesny poseł, który odwiedzał nasze radio z dużą częstotliwością i radością. Na zdjęciu jest też świętej pamięci Krystyna Grzybowska – wówczas VIP-komentator, jak o nich wtedy mawialiśmy, oraz Roman Zawadzki, do dzisiaj związany z radiem, prowadzący niespotykaną audycję „Muzyczne konfrontacje”. Ludzie przychodzili do nas z kwiatami, upominkami i składali życzenia. Główne brzmiało: abyście w końcu otrzymali koncesję i byli cały czas na FM. Po siedmiu latach w końcu się spełniło.

redakcyjne zakończyło się w jednym z hotelowych pokoi – bo wtedy Radio WNET mieściło się właśnie w trzech pokojach Hotelu Europejskiego: 261, 262 i 263. Z tamtej ekipy w radiu zostało niewiele osób, ale my trwamy i nadal płyniemy naszą podwodną łodzią. Dziś już zupełnie inaczej – na szerszych wodach – ale skutecznie, nadal z otwartą głową.

P

o Hotelu Europejskim przyszedł czas na siedzibę przy ulicy Koszykowej – byłe mury Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego i niepokojąca piwnica z dziwnymi zakamarkami. To właśnie tam rzekomo miała urzędować Krwawa Luna, czyli Julia Brystygierowa. O tym na antenie WNET także opowiadaliśmy, bo los Żołnierzy Niezłomnych zawsze był nam bliski. To może dlatego przenieśliśmy naszą redakcję do historycznego budynku PAST-y gdzie od kilku lat urzędujemy i działamy wspólnie z Fundacją Polskiego Państwa Podziemnego. Te ostatnie 8 lat to dla mnie okres wielu pięknych chwil. Praca, która sta-

Pod murami Hotelu Europejskiego

po angielsku: „Beatlemania” – Anna Frawley (pt. od 18 do 19:30); po polsku i hiszpańsku: „República Latina” – Zbyszek Dąbrowski, po hiszpańsku: „Los Kowalski” – Cesar Puebla i Yunuhen Henandez „Śpiewnik kabaretowy” – Ryszard Makowski; „RadioAktywni” – Radosław Ruciński, Michał Popiński oraz stała ekipa: Sebastian Zembrzuski, Konrad Chaciński, Andrzej Telatycki; „Wejść głębiej” – Katarzyna Szczepanek; „Koloseum” – Ewa Tylus; „Niech słowo zawsze słowo znaczy” Ewa Błoch i Anna Falkiewicz; „Z miłości do kina” Angelika Cudna; „Smaki i niesmaki” i kryminał „Feralna 13” w odcinkach – Wojciech Piotr Kwiatek; Tomasz Wybranowski i Studio 37 z Dublina – „Studio Dublin” (pt. po 9:00), „Muzyczna Polska Tygodniówka” (so. po 13), „Cienie w Jaskini” (so. od 22 do 1 w nd.), „Studio 37”, „Płyta tygodnia” i inne.

Kilka dni temu zadzwonił do mnie Krzysztof Skowroński. – Czy możesz napisać w kilku słowach, czym jest dla ciebie Radio WNET? – usłyszałam w słuchawce.

FOT. KRZYSZTOF SZCZEPANIK

Radio WNET dla mnie

Pawel Bobołowicz, Stanica Ługańska 2014 r.

przecież od dawna na antenie Radia WNET Ukrainą zajmował się Wojtek Jankowski. A potem zaczęliśmy relacje z frontu, a Wojtek dodatkowo jeszcze jeździł na Krym. Byliśmy tam, gdzie reporterzy powinni być. Byliśmy świadkami początku rebelii na Donbasie, widzieliśmy, jak zwożono Rosjan do Doniecka, jak przejmowali gmachy i struktury rządowe. Alarmowaliśmy, że zaczyna się wojna. A potem relacjonowaliśmy i nadal relacjonujemy, jak wygląda wojna, która toczy się u naszego najbliższego sąsiada. Byliśmy pod Słowiańskiem, w Szczastiu, Stanicy Ługańskiej, poddonieckich Piskach, Marince, Awdijiwce, Szyrokino, w okolicach Debalcewa. Nadawaliśmy spod samego nosa rosyjskich wojsk i tzw. separatystów, często nie mogąc zdradzać naszego miejsca pobytu. W Stanicy Ługańskiej w 2014 roku relacjonowałem dla Państwa wydarzenia, stojąc na dachu ostrzeliwanego budynku, w którym mieściła się ostatnia baza ukraińskich zwiadowców. Właściwie była ona wyspą pośród terenu opanowanego przez wroga. Z relacjami wchodziłem pomiędzy ostrzałami rakietowymi pociskami grad i ciężkiej artylerii. W pierwszych dwóch latach wojny na froncie spędziłem około dwóch miesięcy. W naszym radiu mówiliśmy o tym, co dzieje się tam, gdzie nie docierali nawet obserwatorzy OBWE. Tematyka ukraińska na stałe zagościła na naszej antenie, a Radio WNET w 2015 roku zostało uhonorowane polsko-ukraińską Nagrodą Pojednania. Oczywiście relacjonowaliśmy też wydarzenia polityczne, byliśmy

niezrozumiałe okoliczności powstania nowelizacji ustawy o IPN, wskazując na obecność w tym procesie osób, których przeszłość i powiązania budzą niepokój i zatroskanie o stan bezpieczeństwa naszego państwa. W ciągu mojej pracy w zespole Radia WNET przeprowadziłem pewnie tysiące rozmów, wywiadów, zebrałem setki relacji i terabajty dźwięków, zdjęć i filmów. Wiele z nich jeszcze czeka na publikację. Radio WNET od lat jest zaangażowane w odkrywanie historii z archiwum KGB, które zostało nam udostępnione przez ukraińskie służby. Wkrótce na tej bazie uruchomimy nowy projekt na naszej antenie. Uczestniczymy też w pracach międzynarodowego zespołu Stop Fake, który demaskuje rosyjską propagandę i manipulacje. W tym roku uruchomiliśmy Studio Kijów. Dzięki temu na radiowej antenie pojawiają się jeszcze bardziej obszerne materiały, a stałym elementem naszych relacji są rozmowy na żywo z mieszkańcami Kijowa. Kijów przez lata był ważnym ośrodkiem Rzeczypospolitej, a w czasach zaborów stał się przystanią dla polskiej inteligencji i jednym z głównych ośrodków rozwoju idei powstania styczniowego. Powstanie to miało przynieść wolność Rzeczypospolitej Trzech Narodów: Polski, Litwy i Rusi (Ukrainy). Orzeł, Pogoń i Archanioł Michał stały się jej herbem. Niestety powstanie upadło, a jego idea nie doczekała się politycznej realizacji. Ale nasze radio sięga głębiej, a może i dalej. Dlatego już wkrótce Studio Kijów Radia WNET będzie oknem także na inne kraje regionu. K

Radio WNET to dla mnie właśnie to coś, co oddaje to zdjęcie. Spontaniczność, dużo ludzi dobrej woli, a niekiedy także chaos, który potrzebny jest, by stworzyć coś niepowtarzalnego. Na trzecich urodzinach Radia WNET większość ekipy miała na sobie koszulki KOKO KOKO EURO SPOKO... Ciekawe, prawda? Wtedy właśnie w Polsce odbywały się Mistrzostwa Europy w piłce nożnej. Jakbyśmy więc mogli nie uczcić tej ważnej imprezy tak ważnymi słowami, jakim był hymn „Koko”, jedna z ulubionych piosenek dzieci Prezesa… Pamiętam, że wszyscy obecni bardzo się wtedy opalili, a świętowanie

ła się wielką przyjemnością. Pamiętam radiowy wyjazd do Sarajewa i nocne nagrywanie głosów ulicy. Pamiętam pierwszy letni radiowy wyjazd, który trwał miesiąc, i ogromne strugi deszczu padające na nas przed Łomżą. Nasze małe, dziennikarskie śledztwa przed każdym Porankiem WNET i historie ludzi, którzy opowiadali prawdę bez żadnej cenzury. Nie chcę kadzić ani się rozczulać. WNET to pewien stan ducha i umysłu, a także miejsce, które ciężko nazwać tylko pracą. To po prostu dobre miejsce dla dobrych ludzi. Cieszę się, że mamy już 10 lat. K

KRĄG PRZYJACIÓŁ RADIA WNET Imię .................................................................................................................................. Nazwisko ........................................................................................................................ Telefon komórkowy ................................................................................................... ADRES KORESPONDENCYJNY

Ulica ................................................................................................................................. Kod pocztowy .............................................................................................................. Miejscowość .................................................................................................................. Kraj ................................................................................................................................... E-mail ............................................................................................................................... Niniejszym udzielam na podstawie ustawy z dnia 10 maja 2018 r. o ochronie danych osobowych dobrowolnej zgody na przetwarzanie przez Radio Wnet Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie, organizatora Kręgu Przyjaciół Radia WNET, moich danych osobowych (imię, nazwisko, e-mail, telefon, adres korespondencyjny) w celu realizacji działań Kręgu Przyjaciół. Dane osobowe Członka Kręgu Przyjaciół będą traktowane jako ściśle poufne i nie będą udostępnione osobom trzecim bez zgody Członka Kręgu Przyjaciół, chyba że przepisy prawa powszechnie obowiązującego będą stanowić inaczej.

........................................................................................................................................... Data i własnoręczny podpis




Nr 59

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Maj · 2O19 W

n u m e r z e

Wrażliwość i zaufanie Jadwiga Chmielowska

C

hwalcie łąki umajone, góry, doliny zielone. Chwalcie cieniste gaiki, źródła i kręte strumyki! Maj zawsze urzeka młodą zielenią i kwieciem. Nie zajmujmy się brzydotą, ale pięknem – pisałam miesiąc temu po koncercie nowojorskiego zespołu Shen Yun. Tak impregnowana, nie byłam zszo­ kowana występem bywalców rynsztoka 3 maja AD 2019 na Uniwersytecie War­ szawskim, który współorganizował ten „spektakl kłamstwa i nienawiści” wobec religii i ludzi o „niesłusznych” poglądach, przyrównanych do świń. Rewia narodo­ wo-komunistycznych haseł w wykona­ niu Leszka Jażdżewskiego – wiernego ucznia Hitlera! Zdziwiło mnie jedynie zas­koczenie obecnych tam dziennikarzy. Nie znalazł się na sali nikt z honorem. Nikt nie wstał i nie powiedział: proszę nie kłamać, nie obrażać ludzi i instytucji, nie bluźnić! Salę wypełniali niewolnicy bez mózgów, bez odwagi. Sami skazali się na infamię. Nie ja ich skazałam, nie ja ich tam zapraszałam, ale ręki im nie po­ dam i będę mówiła, kim są. Jakie RODO? Ja o swoje nazwisko dbam! Rektor uczelni odpowiada za to, by w jej murach poszukiwano praw­ dy i ją głoszono. Prof. Marcin Pałys ma szansę ocalić resztę honoru, podając się do dymisji. Wirus niewolnictwa i poddaństwa grasuje w Polsce. Organizatorzy kon­ ferencji IPN w Szczecinie nie prote­ stowali, kiedy prof. Iwanow przez cały wykład kłamał, fałszując historię. Tłu­ maczyli mi się później, że nie wypada­ ło przerywać. W Paryżu kłamstwa his­ toryczne na podejrzanym sympozjum głosili: Jan Tomasz Gross, prof. Jacek Leociak i Barbara Engelking. Zarzuca się im często nierzetelność badawczą, falsyfikację teorii i wniosków, jednak w obronie swoich pracowników wys­ tąpił prezes PAN, Jerzy Duszyński. Tak potwierdza się nieprawdę, która zaczy­ na żyć swoim życiem. Brak ostrej i zdecydowanej reakcji społeczeństwa i władz powoduje, że wymordowana podczas wojny elita na­ rodu nie może się odrodzić w kolejnych pokoleniach. Króluje łżeelita. Mazowiec­ kiemu i Szymborskiej zapomniano listy do Bieruta, pochwalające aresztowa­ nie biskupów polskich, np. Kaczmarka w latach 50. XX w. Zbigniew Herbert nie dostał nagrody Nobla, a Wisława Szymborska, dzięki wpływom komunis­ tycznym w norweskim komitecie, tak. Młodzież uczy się o tej polskiej „wieszcz­ ce”, ale nie prawdziwej jej historii. Wirus bezmyślności i poddaństwa zaatakował też prezydenta Dudę, gdy mówił o wpisaniu członkostwa w UE i NATO do konstytucji RP, czyli odpo­ wiedniku PRL-owskiej wiecznej miłości do Sowietów. Niebezpieczna zagryw­ ka, moim zdaniem rusofili, by wykazać, że PO i PiS to jedna banda i tylko Putin uratuje Polaków przed eurosojuzem. Teraz Konfederacja, znana z proro­ syjskości, organizuje marsz w słusznej sprawie Ustawy 447, by zdobyć w ten sposób zwolenników. Wypowiedzi A. Dudy, J. Kaczyń­ skiego i M. Morawieckiego generalnie są bardzo dobre, jednak za mało oni czynią w ważnych dla Polaków spra­ wach, nie licząc socjalnych. Theresa May usunęła ministra za przekazanie danych Huawei. W USA udowodniono, że to nie Trump współpracował w kampa­ nii przedwyborczej z Kremlem, a oto­ czenie Hillary Clinton. Natomiast syn wiceprezydenta za kadencji Obamy, Bidena, zainwestował w technologię używaną obecnie w komunistycznych Chinach przeciwko Ujgurom. Śledztwo w tej sprawie trwa. Trump ostatnio na­ łożył cła na Chiny i nie podpisał z nimi umowy handlowej, bo wbrew zobo­ wiązaniu, nie zaprzestały kradzieży technologii. Czyny, a nie gadulstwo! W Konstytucji 3 maja zapisano, że każdy, kto znajdzie się na terytorium RP, jest człowiekiem wolnym. Marzę o tym. Narody pragną poznania i pow­rotu do swoich tradycji i historii, odrzucenia kłamstw i fikcji. Chcą – wolni z wolny­ mi, równi z równymi, zacni z zacnymi – prowadzić politykę, czyli rozumnie działać dla dobra wspólnego w zgo­ dzie z zasadami Stwórcy. K

G

A

Z Z

EE

TT

A A

NN I I EE

CC

OO

DD

ZZ

II

EE

N N

N N

A

Szanowni Państwo, ciężko jest mi polemizować na argumenty w dziedzinie górnictwa, energetyki i klimatu z ludźmi, którzy są u władzy, a jeszcze bardziej z tymi, którzy cisną się do zdobycia władzy w czasie kolejnych wyborów. To, co oni wypowiadają 3 i deklarują w sprawie węgla i szkodliwości CO₂ emitowanego przez polską energetykę, zakrawa na groteskę. Pomnik Powstańca

Deklaracje polityków w sprawie węgla z sufitu wzięte

Czy kłamstwo popłaca? Jaka jest odpowiedzialność polityków za słowa wypowiedziane w czasie kampanii wyborczych?

w Chorzowie

Niemiec w pierwszych dniach września 1939 roku jako ro­ botnik brał udział w burzeniu pom­nika. Przypadkowo znalazł pamiątkowy rulon ze spisem walczących o polskość Śląska powstańców i ukrył go, ratu­ jąc ich tym sposobem przed represjami. Tadeusz Loster przedstawia zaskakującą histo­ rię chorzowskiego pomnika.

4

Szkic o Henryku Kalembie (ii) Kapitan Henryk Aleksander Ka­ lemba był uczestnikiem walk o niepodległość Polski i pows­ tań śląskich, ofiarą zbrodni ka­ tyńskiej, jednym z tych, których latami pomijano w publikacjach PRL-u. Rzeczpospolita zawdzię­ cza niepodległość takim jak on, niezliczonym, nieznanym sze­ rzej bohaterom – przypomina Zdzis­ław Janeczek.

6-7

P

rzypomnę tu deklarację Ro­ berta Biedronia, szefa nowej formacji politycznej Wiosna, o całkowitym odejściu w Pols­ ce od węgla do 2035 roku, zaprezen­ towaną na konwencji wyborczej jego partii w dniu 3 lutego 2019 roku na war­ szawskim Torwarze. Ostatnio do tych ludzi dołączyli członkowie kolejnych partii, skupieni w formacji politycznej pod nazwą Koalicja Europejska, przygo­ towanej na wybory do Parlamentu Eu­ ropejskiego. Na konwencji tej formacji w Poznaniu na terenie MTP 27 kwietnia 2019 roku lider koalicji i szef PO Grze­ gorz Schetyna zapowiedział w przypad­ ku wygrania wyborów odejście w ciągu dekady od węgla jako paliwa używanego do ogrzewania domów. W takim razie jaki nośnik ener­ gii zapewni Polakom tanie ogrzewanie ich domów i spowoduje utrzymanie niskich cen prądu i ciepła w Polsce? Jedno jest pewne – zapowiadane zmiany znacznie powiększą ubóstwo energetyczne obywateli i spowodują ogromny deficyt w bilansie obrotów towarowych z zagranicą, ze względu na konieczność importu znacznych iloś­ ci „czystych” nośników energii. Takie zmiany są bezsensowne z ekonomicz­ nego punktu widzenia i bezzasadne ze względu na bezpieczeństwo energe­ tyczne Polski. To są po prostu kłamstwa, bo wpro­ wadzenie czystych nośników energii jest niemożliwe w tak krótkim czasie, a plany odejścia od naszych bogactw narodowych – węgla kamiennego i bru­ natnego – zakrawają na zdradę stanu. Wystarczyłoby tylko zmienić technolo­ gię ich przetwarzania i wdrożyć nowe techniki likwidacji smogu, opracowane przez polskich wynalazców. Co do używania kłamstw w polity­ ce wypowiedział się niedawno Marek Belka – obecnie lider list Koalicji Eu­ ropejskiej w wyborach do Parlamen­ tu Europejskiego w regionie łódzkim. W wywiadzie udzielonym dla Onetu Rano 25 kwietnia 2019 roku były pre­ mier Belka powiedział: Dzisiaj mam wrażenie, że trzeba w polityce – i to jest strasznie gorzkie, co mówię – kłamać, po prostu kłamać. I nie to, że kłamstwo ma krótkie nogi, tylko ma szybkie nogi. Innymi słowy, trzeba jedno kłamstwo

Marek Adamczyk szybko przykryć drugim kłamstwem tak, żeby o pierwszym ludzie zapomnieli. Czyli, jak wynika z powyższych wypowiedzi, politykom wolno wszyst­ ko, bo nasz kochany naród na to poz­ wala, bo kłamca-polityk nie pono­ si za to żadnych konsekwencji! Taka postawa, w myśl przysłowia, że ryba psuje się od głowy, przenosi się z elit politycznych na niższe szczeble dra­ biny społecznej, obejmując również gospodarkę. Przykładem tego jest sytuacja, kie­ dy dla realizacji celów biznesowych – budowy wiatraków na morzu – nagina się pewne fakty fizyczne (np. wietrz­ ność występującą na Bałtyku) do pa­ rametrów potrzebnych do realizacji przedsięwzięć gospodarczych. Przy­ niesie to w przyszłości ogromne straty

160 MW. To tutaj wreszcie wybuduje się gigantyczne farmy wiatrowe, np. zespół farm o łącznej mocy 5,4 GW, pod nazwą Hornsea1, 2 i 3, Dogger Bank, o mocy 4,8 GW oraz East Anglia Wind Farm (podzielony na 6 inwesty­ cji) o łącznej mocy 7,2 GW. Tymczasem pisząc ten artykuł, na­ tknąłem się w internecie na wypowiedź Arkadiusza Sekcińskiego, wiceprezesa zarządu PGE Energetyka Odnawialna, z konferencji Współpraca Konwencjonalnych Źródeł Wytwórczych i Wielkoskalowego OZE. Powiedział tam m.in.: Energetyka morska rozwija się w Europie bardzo szybko. Moc, którą UE była w stanie z niej pozyskać w 2017 roku, wynosiła 16 GW. Również i przyrost jest bardzo wysoki, w 2016 był większy o 25% niż w roku poprzednim. Rynek energii

Kto mówi prawdę? Nasi „fachowcy” zarządzający energetyką, czy też Niemcy i Duńczycy, mający przecież wybór lokalizacji farm wiatrowych i budujący je w pierwszej kolejności na Morzu Północnym? polskiej gospodarce narodowej. W kwietniowym wydaniu „Kurie­ ra WNET” opublikowano mój artykuł pt. Na chłopski rozum, w którym na­ pisałem m.in.: Belgowie za zgodą Unii Europejskiej udzielą wsparcia rzędu 3,5 miliarda euro (ok. 15 mld złotych) inwestycji w morskie trzy farmy wiatrowe: „Mermaid” (o mocy 235 MW), „Seastar” (252 MW) oraz „Northwester2” (219 MW), zlokalizowane na Morzu Północnym. Unijni urzędnicy potwierdzają: bez publicznego wsparcia farmy wiatrowe są nieopłacalne! Przypomnę, że cho­ dzi tutaj o dotacje do farm wiatrowych wybudowanych na Morzu Północnym, dużo bardziej wietrznym niż Bałtyk. Wikipedia podaje, że ze względu na niemalże stałe i silne wiatry oraz płytkie wody, Morze Północne stało się zagłębiem dla wiatrakowego OZE. To na tym akwenie powstała w 2002 roku Horns Rey1 – jedna z pierwszych dużych morskich farm wiatrowych wy­ budowanych na świecie, o łącznej mocy

wiatrowej na Morzu Bałtyckim zaczyna gonić ten z płytszego, Morza Północnego. Wietrzność Bałtyku jest również wyższa niż w przypadku Morza Północnego (zwłaszcza tam, gdzie ma być realizowa­ ny projekt PGE „Baltica” – przyp. red.), a przede wszystkim wiatr jest stabilny. Ta informacja zdumiała mnie, ponieważ kłóciła się z moją wiedzą, i zmusiła mnie do dogłębnego zbadania tezy o lepszej wietrzności na Bałtyku w porównaniu do Morza Północnego. Wynik analizy jest następujący: Większość dotychczas wybudowa­ nych farm wiatrowych zlokalizowano na Morzu Północnym (patrz Niemcy), a nie na Bałtyku. Gdyby teza o lepszej wietrzności na Bałtyku była prawdzi­ wa, to farmy wiatrowe powstawałyby tam. Także lepsza wietrzność na Morzu Północnym przesądziła o tym, że Rząd Danii w marcu tego roku podjął decyzję o lokalizacji tam morskiej farmy wiatro­ wej (projekt „Thor” o planowanej mocy 800 MW – zlokalizowany w odległości

20 km od fiordu Nissum w zachodniej Danii). Początkową lokalizacją dla plano­ wanej inwestycji, która została ogłoszo­ na we wrześniu 2018 roku, było Morze Bałtyc­kie. Finalnie jednak wschodnia część fiordu Nissum uzyskała lepszą oce­ nę pod względem opłacalności – według Duńczyków będzie w stanie zapewnić państwu największą ilość zielonej energii w stosunku do kosztów inwestycji. Jan Hylleburg (praktyk, a nie teoretyk), dy­ rektor Duńskiego Stowarzyszenia Prze­ mysłu Wiatrowego, powiedział: Morze Północne przy zachodnim wybrzeżu Półwyspu Jutlandzkiego było oczywistym wyborem, gdyż bezdyskusyjnie oferuje najlepsze warunki wietrzne w Europie. Te fakty potwierdziły moją dotychczasową wiedzę na ten temat. PGE nie ma jeszcze komplekso­ wych danych o wietrzności panującej w obszarze przydzielonych morskich koncesji, choć wstępne pomiary są obiecujące. PKN Orlen w centralnej części swojej koncesji, na wysokości latarni morskiej w Stilo, około 30 km od linii brzegowej, niedawno zainsta­ lował na boi pływającej laserowe urzą­ dzenie pomiarowe. Będzie ono zbierać informacje, dzięki którym Orlen określi potencjał planowanej inwestycji. Czas pomiarów wynosi około 2 lat. Kto mówi prawdę? Nasi „fachowcy” zarządzający energetyką, czy też Niem­ cy i Duńczycy, mający przecież wybór lokalizacji farm wiatrowych i budujący je w pierwszej kolejności na Morzu Pół­ nocnym? Nasuwa się kolejne pytanie: ile my, Polacy, dopłacimy do tego wiatro­ wego interesu, skoro na konferencjach poświęconych temu tematowi energe­ tycy podkreślają, że decyzje inwestycyj­ ne uwarunkowane są instrumentami wsparcia ze strony państwa, mogącymi zapewnić opłacalność projektów?! Ocena faktów pokazuje, że Polska energetyka nie zbuduje nic opłacalnego w tej dziedzinie, bazując tylko na ana­ lizach socjologów, prawników i ekono­ mistów oraz „zielonych”. W tych spra­ wach powinni się wypowiadać przede wszystkim inżynierowie praktycy – ale oni w tej sytuacji wolą pracować dla koncernów zagranicznych. K Marek Adamczyk jest członkiem Obywatels­ kiego Komitetu Obrony Polskich Zasobów Naturalnych.

Zarządzanie zasobami narodowymi Co znaczy niepodległość i czy dziś spełniamy ten warunek ja­ ko naród? Czy jako państwo potrafimy zarządzać własnymi zasobami, które powinny sta­ nowić o naszej niepodległości? Tomasz Nałęcz o problemach polskich rządów z wykorzysta­ niem naszych zasobów naturalnych.

8

Jak CO2 wrabiano w globalne ocieplenie Czy międzynarodowa burza rozpętana wokół emisji CO2 jest wynikiem spisku rodem z ZSRR? Czy naukowcy na świecie przez 30 lat byli wodzeni za nos pub­ likacjami zmanipulowanymi przez kontrwywiad ZSRR i na nich budowali swoje kariery? – zastanawiają się Jacek i Michał Musiałowie.

10

Z Zagłębia na Syberię. Polska wieś Wierszyna Ponad połowę współczesnej Polonii syberyjskiej stanowią potomkowie dobrowolnych osadników, szczególnie prowe­ niencji włościańskiej, którzy za Uralem znaleźli lepsze życie, a nawet dostatek. Losy miesz­ kańców syberyjskiej wsi, która do dziś pozostała polska, opi­ suje Anna Binek-Zajda.

11

ind. 298050

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet

Podejrzewam, że nawet Tal­ leyrand nie sprostałby wyzwa­ niom, z którymi poradził sobie ambasador Piekło, i Kremlowi nie udało się pokłócić Kijowa z Warszawą. Niełatwe zadania stojące przed nowym pols­ kim ambasadorem na Ukrai­ nie i osiągnięcia poprzedniego omawia Eugeniusz Bilonożko.


KURIER WNET · MA J 2O19

2

KURIER·ŚL ĄSKI Wielki lud Ukrainy od wieków formował swoją samostijnost w opozycji do imperialnych dążeń otomańskiej Turcji, kolonizatorskiego wyzysku magnackiej Polski i wielkoruskiego autorytaryzmu Rosji. O tym, jak te procesy były i są wzmacniane lub wręcz sterowane przez prące na wschód germańskie mocarstwa Europy Środkowo-Zachodniej, często się milczy. Dlatego warto przypomnieć kilka epizodów historycznych, które może pozwolą zrozumieć znaczenie tych inspiracji dla kształtowania się nowoczesnego nacjonalizmu ukraińskiego.

Dymitr Bajda Wiśniowiecki

i magnatów, chłopi uciekający przed zbyt ciężkimi daninami rozwijającego się systemu folwarczno-pańszczyźnia­ nego, ale i zwykli przestępcy, bandyci i zbrodniarze. Ponieważ Dzikie Pola były obszarem ścierania się wpływów turecko-tatarskich z litewskimi i pol­ skimi oraz rosyjskimi – ludność Za­ poroża musiała się liczyć z łupieskimi wyprawami każdej z tych stron. Dlatego spośród wszelkich uprawianych przez nią rzemiosł (handlu, rybołówstwa, ho­ dowli) – rzemiosło wojenne było pod­ stawą przetrwania na tych ziemiach.

Ślązak nauczył Zaporożców skutecznie walczyć z Tatarami Stałą, sprawdzoną w bojach formę or­ ganizacji wojskowej wśród Kozaków Niżowych, Zaporożców zaprowadził w latach 30–40 XVI w. przybysz z Dol­ nego Śląska, starosta barski, a później trembowelski, Bernard Pretwicz herbu Wczele. Dzięki wyszkoleniu wojskowe­ mu jakie wprowadził wśród Niżowców, był przez nich uznawany za pierwszego nieformalnego przywódcę, hetmana. Warto przypomnieć postać tego Ślązaka, który nauczył Kozaków Za­ poroskich bić Tatarów. Pochodził ze starego śląskiego rodu rycerskiego, którego pierwszym udokumentowa­ nym przodkiem był Petrus de Prawticz (1283 r.), czyli Piotr Prawdzic z Lub­ rzy (późniejsze Liebenau) w ziemi lu­ buskiej, oddanej przez złej pamięci

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

O germańskich źródłach nacjonalizmu ukraińskiego Część I Stanisław Orzeł w Kamieńcu Podolskim, a jesienią ra­ zem ze starostą bracławskim, księciem Semenem Hlebowiczem Prońskim, rozbił Tatarów najpierw pod Cziczek­ li, a później na Wierzchowinach Be­

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

księcia Władysława Rogatkę za długi karciane Marchii Brandenburskiej. Nie ma pewności, czy rodzicami Bernar­ da byli dziedzice Gawronu, Stronnu, Mąkoszyc, Rybina i Kraczowa w ziemi sycowskiej – Piotr Pretwic i Ludmi­ ła ze Stwolińskich. Pewne jest, że był zniemczonym Ślązakiem (mówił i pisał po niemiecku) o polskich korzeniach. Około 1525 r., gdy Zygmunt Stary przyjmował hołd od byłego wielkiego mistrza Krzyżaków, księcia pruskie­ go Albrechta Hohenzollerna – młody Bernard Pretwicz został dworzaninem polskiego władcy. Na wieść o klęsce i śmierci Ludwika Jagiellończyka pod Mohaczem (29 sierpnia 1526 r.) został wysłany do Pragi jako agent Korony, aby przeciwdziałać objęciu tronu wę­ gierskiego przez Habsburgów. Podczas sejmu śląskiego 5 grudnia tego roku jako zaufany królowej Bony starał się namówić stany śląskie do połączenia Śląska z Koroną. Brał też rok później w Ołomuńcu udział w układach po­ słów koronnych z Ferdynandem Habs­ burgiem, a następnie woził listy wie­ rzytelne dla komisarzy wytyczających granice Śląska. Jednak rola zaufane­ go agenta królowej Bony nie była jego przeznaczeniem. Po 1527 r., gdy trwały próby zmon­ towania koalicji antyjagiellońskiej przez Habsburgów i Moskwę z udzia­ łem hospodara mołdawskiego Petru Raresza, dążącego do zagarnięcia Po­ kucia, najdalej na południe wysunię­ tego obszaru Korony Polskiej (powiaty halicki, trembowelski, śniatyński i ko­ łomyjski ziemi halickiej w wojewódz­ twie ruskim) – Pretwicz, jako towarzysz pancerny (husarski) w hufcu posiłko­ wym przyszłego hetmana wielkiego koronnego Mikołaja Sieniawskiego wziął udział w bitwie pod Obertynem (22 sierpnia 1531 r.). Po bitwie Sie­ niawski został strażnikiem polnym ko­ ronnym, na którego barkach spoczęła tzw. obrona potoczna Podola i Brac­ ławszczyzny przed rajdami czambułów tatarskich. W 1533 r. Zygmunt Stary zawarł pokój z sułtanem Sulejmanem I, co chroniło Unię Polsko-Litewską także przed mołdawskim szantażem turecką interwencją. W 1535 r. Pret­ wicz dowodził już własną rotą, a gdy przyjęto taktykę ścigania czambułów aż po stałe koczowiska Tatarów nad Mo­ rzem Czarnym – był tym rotmistrzem, który stosował tę taktykę najbardziej konsekwentnie. Walczył z Mołdawia­ nami Raresza w przegranej bitwie nad Seretem (1 lutego 1538 r.), gdzie zgi­ nęło 900 polskich żołnierzy obrony potocznej, i wziął udział w wyprawie odwetowej hetmana Jana Tarnowskiego na Chocim. Jako protegowany królo­ wej Bony otrzymał od niej w tym ro­ ku Woniaczyn koło Winnicy, ale po protestach panów litewskich musiał go zwrócić, jako nadany cudzoziem­ cowi. Gdy w 1539 r. przepędził czam­ buł Tatarów na liman Dniestru i tam go rozbił – nadano mu w użytkowanie Szarawkę na Podolu. W tym czasie odkrył spisek przy­ gotowywany przez Marcina Zborows­ kiego na wypadek śmierci Zygmunta Starego. Kiedy w marcu 1540 r. sta­ wił się w Krakowie, aby składać w tej sprawie zeznania, został ciężko post­ rzelony przez ludzi nasłanych przez Zborowskich i na trzy miesiące znalazł się pod opiekę Bonerów. Już w czerw­ cu 1540 r. stawił się jednak na popisie

Jan Zamoyski

rezańskich koło Oczakowa. W marcu 1541 r. ratował Prońskiego w Winnicy przed buntem jego własnych podda­ nych, a dzięki jego zdolnościom tak­ tycznym niewielkie siły obrony potocz­ nej okrążyły i rozbiły dwa czambuły tatarskie wracające z Ukrainy. Za te wyczyny otrzymał od Bony starostwo barskie. Od tego czasu zamek w Barze stał się główną bazą operacyjną prze­ ciwko Tatarom, a sam Pretwicz zyskał tak wielką sławę jako ich pogromca, że do Baru ściągała żądna rycerskich przygód szlachta nie tylko z Polski i Lit­ wy, ale i z krajów niemieckojęzycz­ nych. Sława jego była tak wielka, że już w 1540 r. werbował go agent elektora saskiego J. Spiegel. W latach 1541, 1542 i 1549 Pret­ wicz wyruszał na odsiecz raz Białogro­ dowi, raz Oczakowowi, które atakowały kolejno wojska mołdawskie, tatarskie i kozackie. W 1543 r. bił Tatarów pod Barem, Oczakowem i Białogrodem, w 1544 r. rozbił kilka czambułów na stepach, a jeden z nich ścigał znów pod Białogród. W 1545 r. litewscy Kozacy po spaleniu Oczakowa upozorowali pow­rót do Baru i w ten sposób zrzucili na Pretwicza winę za ten najazd. Dla­ tego starosta barski musiał się tłuma­ czyć najpierw Zygmuntowi Augustowi, a nas­tępnie Zygmuntowi I, ale docho­ dzenie wszczęte przez starego króla uwolniło go od zarzutów i w ramach zadośćuczynienia otrzymał prawo dożywotniego korzystania z majątku w Szarawce. Wykorzystując tę sytua­ cję, próbował go zwerbować Albrecht Hohenzollern, na co stanowczo zarea­ gował Zygmunt Stary, a Bona napisała do niego wprost: „służby swej u nas pilnuj, a zamku tobie powierzonego pilnie strzeż”. W latach 1547–1549 brał udział w demonstracji zbrojnej wojsk obro­ ny potocznej w celu powstrzymania Turków od budowy twierdzy Bala­ kiej, rozbił czambuł tatarski na szlaku kuczmańskim, zagarniał stada owiec wypasanych przez Tatarów na lima­ nach wpadających do Morza Czarnego, a nawet rabował kupców tureckich na szlaku z Białogrodu do Kaffy. Otrzy­ mał za to w dożywotnie posiadanie Leźniów i prawo wykupu i dożywocia na wsi królewskiej Werbki w powiecie latyczowskim. W 1549 r. pięć razy ata­ kował wielki zagon Ordy Krymskiej, który wdarł się aż na Wołyń. Za te wy­ czyny w 1550 r. hospodar mołdawski

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Krzysztof Skowroński

ŚLĄSKI KURIER WNET Redaktor naczelna

Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl Adres redakcji śląskiej G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

ul Warszawska 37 · 40-010 Katowice

Eliasz oblegał go w Barze i chciał go oddać sułtanowi jako podarek. Pret­ wicz odparł oblężenie i rozbił wracające za Dniestr wojska hospodara. Można się zastanawiać, czy te działania słu­ żyły podtrzymaniu pokoju z Turcją, ale niewątpliwie zrodziły jego legendę jako „Postrachu Tatarów (Terror Tar­ tarorum)” i Polskiego Muru. Musiał się z tych wyczynów po­ nownie tłumaczyć w Krakowie, tym razem już przed młodym królem, Zyg­ muntem Augustem. Jego tzw. apologię, która jest jedynym w swoim rodzaju traktatem o obronie kresów ukrainnych przed Tatarami, odczytano w senacie 13 grudnia 1550 r. Król jego wyjaśnie­ nia przyjął, za zasługi nadał mu zamek i miasto Szarawkę z kilku wsiami na Podolu w posiadanie dziedziczne, jed­ nak widząc w jego wyprawach nie tylko system paraliżowania najazdów tatar­ skich, ale też zagrożenie dla utrzymania pokoju z Turcją – odebrał mu starostwo Baru i w porozumieniu z Boną 2 lipca 1552 r. przeniósł go na bardziej odda­ lone od granic starostwo w Trembowli. W 1551 r. Pretwicz miał pod swoi­ mi rozkazami gotowych w każdej chwili do walki 300 jeźdźców, wśród których było wielu weteranów służących w pod­ kresowych stanicach ponad 20 lat. Jak można przeczytać w Wikipedii, Pret­ wicz „opracował i rozwijał stopniowo nowy system obrony, w zależności od zmieniającego się pola walki. Rozwi­ nął sieć wywiadowców informujących o idących z terenu zagrożeniach. Dzięki jego pomysłowości południowe ziemie koronne Polski nie były zaskakiwane najazdami Tatarów. Wyszkolił zało­ gi i obsadził zamki chroniące granice Polski przed Tatarami. Dzięki opraco­ wanemu systemowi informacji o za­ grożeniach skrócił czas niezbędny do szybkiej reakcji w narażonych na nie­ bezpieczeństwo miejscach, prowadząc przy tym działania zaczepne oddziała­ mi obrony potocznej, mające na celu dekoncentrację sił przeciwnika. W kon­ sekwencji jego system obrony i sposób walki znalazły powszechne uznanie”, zwłaszcza wśród Kozaków, których wy­ szkolił. Ciekawostką było, że jego dru­ żynę przyboczną stanowili Czeremisi, czyli wojownicy z uralskich szczepów ludu Mari, o czym pisała m.in. do kró­ lowej Bony królowa Węgier, Izabela Jagiellonka: O p. Pretficza, przyczynia się Jej Królewska Mość, aby służbą żołnierską nie był upośledzon, gdyż jest potrzebniejszym i godniejszym od wielu inszych sługą W. Kr. Mości i bo go też król IMci zmarły nad insze nie upośledzał. A ktemu żeby też i na Czeremissów, którzy tejże służby jemu dopomagają, W. Kr. Mość łaskawe baczenie mieć raczyła (K. Pułaski, Szkice i poszukiwania historyczne, 1906). W tymże 1551 r. Pretwicz razem z księciem-atamanem kozackim Dymitrem Iwanowiczem Wiśniowie­ ckim zwanym Bajdą oraz wojskami Ko­ reckiego i Sieniawskiego złupili okolice Oczakowa w odwecie za zniszczenie Bracławia przez chana Dewlet Gireja. Pretwicz przeniesienie do Trem­ bowli uznał za niezasłużoną krzywdę, ale nie skorzystał ze złożonej mu w tym czasie oferty werbunkowej Ferdynanda Habsburga, króla Czech, Węgier i Sło­ wacji. Wprawdzie pisał do Albrechta Hohenzollerna listy wskazujące na chęć porzucenia służby na Podolu i przesyłał nowiny z pogranicza ukrainnego po­ słom Habsburgów, a nawet samemu

Stali współpracownicy

dr Rafał Brzeski, dr Bożena Cząstka-Szymon, Barbara Czernecka, dr hab. Zdzisław Janeczek, Andrzej Jarczewski, Wojciech Kempa, dr Herbert Kopiec, Tadeusz Loster, Stefania Mąsiorska, Tadeusz Puchałka, Stanisław Orzeł, Piotr Spyra, dr Krzysztof Tracki, Maria Wandzik

przyszłemu cesarzowi, jednak po ko­ lejnych próbach zwerbowania go przez Albrechta w latach 1554–1556 inter­ weniował Zygmunt August. W 1554 r. Pretwicz otrzymał w dziedziczne po­ siadanie Łośniów i Suszczyn w staro­ stwie trembowelskim. W tym czasie jego niedawny współtowarzysz wypra­ wy na Oczaków, książę-kozak Dymitr Bajda Wiśniowiecki ufortyfikował wys­ pę Mała Chortyca na Dnieprze, dając początek Siczy Zaporoskiej. Podczas wszystkich lat służby Ber­ nard Pretwicz podtrzymywał kontakty z rodziną na Śląsku. Pisał też do Fry­ deryka, księcia legnickiego, Jerzego II księcia brzeskiego i innych możno­ władców na Śląsku w sprawach han­ dlowych: dostarczał na Śląsk duże ilości wołów (do dziś w Mikołowie jest ulica Wielka Skotnica, którą przepędzano ich stada ze wschodu), koni – i tych zdobycznych, i zakupionych w Turcji – oraz namioty, dywany i poroża jeleni. Zygmunt August dobrze sobie zdawał sprawę, że wyprawy starosty barskie­ go na Tatarów przynosiły mu osobiste zyski… W końcu lat 50. Pretwicz był już autorytetem w sprawach tureckich, tatarskich i siedmiogrodzkich, jednak krytykował polską organizację obro­ ny przed Tatarami, radził „pomnożyć

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

ŹRÓDŁO: PL.RODOVID.ORG

Jak Ameryka miała swój „Dziki Za­ chód”, tak Unia Polsko-Litewska – swoje Dzikie Pola. Była to kraina his­ toryczna nad dolnym Dnieprem, za osiemdziesięciokilometrowym jego od­ cinkiem przegrodzonym poprzecznymi progami skalnymi, tzw. porohami (stąd jej późniejsza nazwa – Zaporoże). Od XV w. wchodziła w skład Wielkiego Księstwa Litewskiego. Na tym pozbawionym faktycznej władzy państwowej obszarze osiedlali się ludzie często uchodzący przed pra­ wem lub uciskiem feudalnym, chłopi, ale też rycerze albo zwykli rozbójnicy uciekający zarówno z kresów Litwy, Polski czy Rusi Moskiewskiej, jak i pod­ ległych Turkom hospodarstw Mołdawii i Wołoszczyzny. Stykała się z nimi w co­ raz krwawszych starciach forpoczta im­ perium osmańskiego, Tatarzy Krymscy, dzięki którym do owych niespokojnych osadników z Dzikich Pól przylgnęła tu­ recka nazwa quazzāq, czyli awanturnik, rozbójnik. Byli wśród owych pierw­ szych Kozaków również muzułmanie. Świadczy o tym fakt, że po tym, jak król Polski Jadwiga wkroczyła na czele panów małopolskich na Ruś Halicką, aby ją wyrwać spod panowania Zyg­ munta Luksemburczyka, a jego zwo­ lennik, książę Władysław Opolczyk bezskutecznie wzywał mieszkańców tych ziem do stawiania oporu wojskom polskim – w 1388 r. Kozacy zostali od­ notowani jako mahometanie na terenie Korony. Również Jan Długosz określił ich tatarską nazwą „zbiegów i zbójów”. Co więcej – według najstarszych spi­ sów Kozaków, większość z nich miała nazwiska tatarskie… Dopiero w roku 1492, gdy Kolumb odkrywał Amerykę, na Dzikich Po­ lach odnotowano pierwszych Kozaków chrześcijańskich z okolic Kijowa, Nie­ mirowa, Winnicy i Baru, których – dla odróżnienia od wcześniej znanych Ko­ zaków muzułmańskich – współcześni nazywali Niżowcami (bo zbierali się nad dolnym, czyli niżnym Dnieprem). Byli wśród nich fałszywie oskarżeni lub niesprawiedliwie skazani przedstawi­ ciele stanu rycerskiego, słudzy ucho­ dzący przed okrucieństwami szlachty

Iwan Mazepa, czyli Iwan Stepanowycz Kołodynśky

cech kozaków niżowych nadawszy im jakowe bojarstwa”, narzekał na zaległo­ ści w wypłatach żołdu dla oddziałów obrony potocznej. Podkreślał brak od­ powiedniej rekompensaty za swoje za­ sługi i uważał, że jest niedoceniany, po­ nieważ nie jest Polakiem, a Ślązakiem. W 1561 r. Pretwicz zapadł w le­ targ i gdy już uznano go za zmarłe­ go, wybudził się i wyprawił huczną biesiadę na swojej niedoszłej stypie. Wkrótce, 12 lipca tego roku, scedował starostwo Trembowli na syna Jakuba, a zmarł 12 stycznia 1564 r. Pamięć je­ go wyczynów jeszcze w XIX w. trwała wśród ludu polskiego w przysłowiu: „Za pana Pretwica spała/wolna od Ta­ tar granica”. Również na Śląsku znany był jeszcze w XIX w., o czym świadczy wydany w 1829 r. w Nysie jego mocno ubarwiony żywot (F. Minsberg Oberschlesische Sagen).

Ukraina wewnętrznym problemem Rzeczypospolitej W tym czasie pojęcie Ukrainy było już w potocznym użyciu na tyle pow­ szechne, że pojawiło się w projekcie kon­ stytucji Sejmu Rzeczypospolitej Obojga

Korekta Magdalena Słoniowska Projekt i skład Wojciech Sobolewski Reklama reklama@radiownet.pl Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/Wnet

Sp. z o.o. Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl

Narodów, opracowanym w 1589 r. przez kanclerza i hetmana wielkiego koronne­ go, ostatniego depozytariusza polskiej racji stanu w czasach I Rzeczypospolitej, Jana Zamoyskiego. Konstytucja ta zo­ stała przyjęta przez Sejm w 1590 r. pod tytułem Porządek ze strony Niżowców i Ukrainy. Pojęcie ‘Niżowców’, jak podaje Encyklopedia staropolska, obejmowało – w odróżnieniu od innych Kozaków – wychodźców z Polski i Rusi, którzy jeszcze za czasów Stefana Batorego „uor­ ganizowali się sami i za pieniądze służy­ li, kiedy ich zawołano”. „Na Niżu, czyli w dole Dniepru, koczowali w stepach czarnomorskich i rozbijali Tatarów lub po morzu. Kiedy się Turcja zaczynała uskarżać przed Rzplitą na te Niżowców napady i rozboje, Batory się tłómaczył, że to ludzie, którzy jego rozkazom nie ulegają”. Dowodem na to miał być fakt, że „posła Stefana Batorego zabili, gdy z polecenia króla, dogadzającego Tur­ cyi, przyjechał ich łagodzić i od napaści na wybrzeża czarnomorskie odmawiać. Lecz z czasem Polska, kolonizując się, z krainy kijowskiej i bracławskiej na po­ łudnie doszła do owych sławnych poro­ hów dnieprowych, za którymi kryli się Niżowcy. Wtedy niepodobna było zo­ stawić Niżowców samym sobie i przed Turcją wymawiać się dalej, że Niżowcy nie należą do Polski. Żadne państwo na świecie nie zniosłoby na własnych granicach tłumu ludzi swawolnych i bit­ nych, których zgromadzały na porohy: wstręt do pracy rolniczej, duch swobo­ dy i żądza łupów. Polska jednak – jak mówi Bartoszewicz – nie przyszła na Niż niszczyć rycerstwo, lecz je urzą­ dzić, a tem samem zabezpieczyć Ruś i całą Rzplitą przed groźnemi wojnami z Turcją. Polska nie mogła zresztą do­ puścić urządzenia na swych granicach państwa z rządem wojennym, z naro­ dem utrzymującym się nie z pracy, ale z łupieży; aby zyskać pokój dla Rusi od strony potężnej wówczas Turcyi, chcia­ ła zaprowadzić wśród niesfornej rzeszy europejski ład i prawo. Potrzeba było tylko pod rząd hetmanów koronnych oddać to niżowe rycerstwo, a Ruś zys­ kałaby od strony Tatarów świetną straż kresową”. Hetman Zamoyski chciał owo „całe Zaporoże opatrzyć i ludzi swawol­ nych »pod posłuszeństwo« ująć, aby granic koronnych wodą ani ziemią nie przechodzili, kupców nie łupili, ma­ jętności nie napadali, nikogo do towa­ rzystwa swego bez woli przełożonych nie przyjmowali a »rejestr« ich ma być zawżdy u hetmana. Otóż mamy i pierw­ szy raz w dziejach wymieniony w spra­ wach niżowych Rejestr. Rzplita brała rycerstwo kozackie na swój żołd, pod swoją opiekę i tworzyła siłę zbrojną na kresach, bo była do tego obowiązana dla bezpieczeństwa Rusi przed łupieżą Niżowców i Tatarów i dla zasłonienia się przed Turcją. Rejestr był po prostu spisem rycerzy niżowych dla kontroli, aby nie przyjmowali w swe szeregi, jak pierwej, wszelkiego rodzaju zbiegów, próżniaków, włóczęgów, swawolników i ludzi poróżnionych z prawem. Rzpli­ ta wszystkie łupieże i winy Niżowców puszczała w niepamięć, aby tylko znieść udzielność dzikich tłumów, zagraża­ jącą stosunkom międzynarodowym, ukrócić ich napady na Wołoszczyznę, Siedmiogród i Multany i podnieść do godności wojska, polecając hetmanowi »używać ludzi niżowych i duńskich (t.j. dońskich) do potrzeby Rzplitej. Ale dla nawykłych do nieokiełznanej wolnoś­ ci wszelkie zakazy morskich wypraw, łupieży i swawoli, a zwłaszcza już sam rejestr, wydawały się uciskiem jarzma i niewoli«”.

Habsburskie umizgi do Kozaków Podczas gdy Zamoyski dążył do ich zasymilowania w imię racji stanu Rze­ czypospolitej – do ich wykorzystania na potrzeby stronnictwa prohabsburs­ kiego dążył ówczesny wojewoda wo­ łyński, kniaź wywodzący pochodzenie swojego rodu od turowsko-pińskich Rurykowiczów, Janusz Konstantyno­ wicz Ostrogski. Ów jeden z najbo­ gatszych magnatów kresowych, wy­ kształcony na dworze wiedeńskim, w 1587 r. podpisał z innymi magnata­ mi (zwłaszcza Zborowskimi) elekcję arcyksięcia Maksymiliana Habsbur­ ga, koadiutora, a faktycznie pełniącego obowiązki Wielkiego Mistrza Zakonu Dokończenie na sąsiedniej stronie

Nr 59 · MAJ 2O19

(Śląski Kurier Wnet nr 54) Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Data i miejsce wydania

Warszawa 11.05.2019 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

Zaczęło się od Dzikich Pól


MA J 2O19 · KURIER WNET

3

KURIER·ŚL ĄSKI

Wrażliwość i zaufanie

Stare zadania dla nowego ambasadora w Kijowie Eugeniusz Bilonożko Nominacja i odwołanie, czyli kwestia kręgów partyjnych

ŹRÓDŁO: WP.W IKI-WIKI.RU

W grudniu 2018 r. prezydent Duda ogłosił odwołanie ambasadora Jana Piek­ły z dniem 31 stycznia 2019 r. W tym samym czasie polska i ukra­ ińska prasa poinformowały, że jego następcą ma zostać wiceminister MSZ Bartosz Cichocki. Odwołanie ambasa­ dora Piekły spotkało się z różnoraką reakcją – od zachwytu do rozczarowa­ nia. Polscy dziennikarze pracujący na Ukrainie napisali apel do prezydenta Dudy o pozostawienie go na stano­ wisku. Nawet szef ukraińskiego IPN Wolodymyr Wiatrowycz wyraził żal z powodu zmiany. Natomiast skrajna polska prawica niezmiernie cieszyła się i gratulowała odwagi Andrzejowi Dudzie. Zresztą ambasador Piekło w pierwszym wywiadzie po złożeniu urzędu powiedział otwarcie, że za je­ go odwołaniem zapewne stała jedna z opcji politycznych w partii rządzą­ cej, która od początku blokowała jego nominację. Można wyliczać, czego nie udało się dokonać ambasadorowi Piekle, ale trudno wyobrazić sobie rewolucyjne albo jakościowe zmiany przy ograni­ czonym budżecie, zwłaszcza gdy „ro­ dzimy” minister jedzie do Lwowa, że­ by kosztem trwającego tam lokalnego konfliktu zachować swoje stanowisko. Warto przypomnieć, że w listopadzie 2017 r. ówczesny szef MSZ Witold Waszczykowski pojechał do Lwowa, gdzie miał zamiar odwiedzić Muze­ um Pamięci Narodowej – „Więzienie przy Łąckiego”, ale przed wizytą zapy­ tał dyrektora muzeum, czy uważa, że w 1918 roku Polska okupowała Za­ chodnią Ukrainę, a po uzyskaniu odpo­ wiedzi twierdzącej odmówił wejścia do budynku. Zdaniem dyrektora muzeum Rusłana Zabiłyja ten krok był celowy i miał motywy polityczne. Jednak ostre słowa w stosunku do

Odrowąż – herb Lassoty

Szpitala Najświętszej Marii Panny do­ mu Niemieckiego w Jerozolimie (czyli po pros­tu – Krzyżaków, którzy działają do dziś, mimo hołdu pruskiego i likwi­ dacji państwa zakonnego w 1525 r.) na króla Polski i wielkiego księcia li­ tewskiego. Po klęsce pod Byczyną na Śląs­ku (1588 r.) i uwięzieniu arcyksięcia przez Zamoyskiego, Ostrogski znalazł się wśród sygnatariuszy traktatu by­ tomsko-będzińskiego między Rzecz­ pospolitą a krajami habsburskimi, na mocy którego arcyksiążę Maksymilian zrzekł się tronu polskiego, Habsbur­ gowie obiecali nie ingerować w spra­ wy Polski, wyrzec się układów z ca­ rami Rosji przeciw Rzeczypospolitej i Szwecji oraz zaprzestać popierania zwolenników Maksymiliana, a także zobowiązali się zwrócić Polsce Lubowlę (na wschodniej Słowacji). Konflikt Zamoyskiego z pro­ habsburskim Januszem Ostrogskim został wykorzystany przez Zygmunta

Ukrainy nie ocaliły stanowiska mini­ stra Waszczykowskiego. Zrozumiałe, że polskiemu ambasadorowi w Kijowie trudno rozsądnie i wiarygodnie wyjaś­ nić stronie ukraińskiej zachowanie swe­ go pryncypała. W Kijowie i Warszawie mówi się, że odwołany ambasador nie był zdecydowany i stanowczy w stosun­ ku do Ukrainy i nic nie załatwił, a jego nominacja stanowiła poważny błąd, po­ nieważ nie miał doś­wiadczenia w pracy dyplomatycznej. Trudno jednak być dobrym ambasadorem, jeżeli szef re­ sortu wykorzystuje politykę zagranicz­ ną do celów wewnątrzpartyjnych.

Pomniki i zaufanie Kadencja ambasadora Piekły przypadła na lata 2016–2018, kiedy Polska i Ukra­ ina zderzyły się z najostrzejszą fazą ro­ syjskiego natarcia w tak zwanej „wojnie pomników”. Jeżeli dwa lata temu tyl­ ko dziennikarze i eksperci mówili, że za dewastacją pomników w Bukownie albo Hucie Pieniackiej stoją Rosjanie, to w lutym tego roku sprawa wandali pomnikowych i podpalaczy konsulatu RP w Łucku trafi już do sądu. A spra­ wa dwóch obywateli Polski, członków radykalnej organizacji Falanga, którzy próbowali podpalić ośrodek kultury mniejszości węgierskiej w Użhoro­ dzie na Ukrainie, zahacza aż o Niemcy i ujawnia, jak cynicznie działa Mosk­ wa. Niemieckie media informują, że berlińska prokuratura bada, czy zlece­ niodawcą podpalenia był Manuel Och­ senreiter, asystent posła do Bundestagu z ramienia Alternatywy dla Niemiec (AfD), Markusa Frohnmeiera. Podej­ rzewam, że nawet Talleyrand nie spro­ stałby wyzwaniom, z którymi poradził sobie ambasador Piekło i Kremlowi nie udało się pokłócić Kijowa z Warszawą. Innym ważnym wydarzeniem, rzu­ cającym cień na relacje ukraińsko-pol­ skie, stało się przywrócenie dwóch po­ sągów kamiennych lwów, stanowiących niegdyś integralną część kolumnady

III Wazę do ograniczenia wpływów trybuna średniej szlachty, jakim był kanclerz-hetman i do tworzenia pro­ habsburskiego stronnictwa magnackie­ go, dzięki któremu młody król chciał wprowadzić rządy absolutne. Jednym z wymiarów owego konfliktu okaza­ ły się sprawy kozackie. Gdy w 1593 r. Turcja podjęła kolejną kampanię wo­ jenną przeciw Habsburgom – dyplo­ macja cesarska, szukając nowych so­ juszników, zwróciła uwagę na Kozaków z Zaporoża. Ich werbunkiem do wojsk habsburskich bez zgody władz Rzeczy­ pospolitej, a zwłaszcza hetmana Za­ moyskiego, zajęli się magnaci ruscy z Rzeczypospolitej: kasztelan krakow­ ski Janusz Ostrogski, wojewoda brac­ ławski Janusz Zbaraski i nadzorujący Kozaków w imieniu Rzeczypospolitej starosta śniatyński – Mikołaj Jazłowiec­ ki. W imieniu Ostrogskiego Kozaków werbował podstarości z Białej Cerkwi, Dymitr Kurcewicz Bułyha. Jednak je­ go akcja werbunkowa – zwłaszcza po nie tak dawnym spacyfikowaniu przez prywatne wojska Ostrogskich buntu Kozaków pod wodzą Kosińskiego – nie przynosiła w ocenie dworu wiedeńskie­ go oczekiwanych rezultatów. Gdy w końcu 1593 r. w Pradze po­ jawił się szlachcic z ziemi przemyskiej Stanisław Chłopicki (dawniejszy ko­ mornik Stefana Batorego, który prze­ bywając na Niżu zetknął się z agitacją Ostrogskiego wśród Kozaków) i podał się za pułkownika Zaporożców oraz oficjalnego posła Siczy – dyplomacja Habsburgów postanowiła wykorzystać Kozaków Zaporoskich do walk z Tur­ cją. Na początku 1594 r. uzgodniono w Pradze z Chłopickim, że za 8 tysięcy dukatów, sztandary i odznaki cesar­ skie Zaporożcy przejdą na służbę ce­ sarską i zobowiążą się do dywersyjnej

Pomnika Chwały na Cmentarzu Or­ ląt Lwowskich. Montażu dokonano w grudniu 2015 r. W styczniu 2016 r. lwowska rada obwodowa zwróciła się do służb z wnios­kiem o zbadanie, czy lwy „nie mają charakteru antyukraiń­ skiego”. Warto pamiętać, że o powrót rzeźb zabiegała polska Fundacja Dzie­ dzictwa Kulturowego oraz Towarzy­ stwo Opieki nad Grobami Wojskowymi we Lwowie. Zezwolenie na transport i montaż posągów zostały wydane przez konserwatora miasta Lwów, pa­ nią Lilię Onyszczenko, przewodniczącą Wydziału Ochrony Środowiska histo­ rycznego miasta Lwowa, która pracuje tam od 2007 roku. Nie wiadomo, czy pani Onyszczenko wiedziała o umo­ wie między rządem Ukrainy i Polski z 2005 roku, w której lwy nie były wy­ mienione jako element odbudowanego Cmentarza Orląt Lwowskich. Tak czy inaczej, od dwóch lat lwy pozostają zakryte dyktą, a sprawa jest otwarta i nadal niezałatwiona. W październiku 2018 r. kwestia lwów wróciła. Lwowska rada obwodo­ wa wydała oświadczenie w sprawie po­ sągów, które nazwała „symbolem pols­ kiej okupacji”. „Dążenie do ustawienia potajemnie pomników polskiej okupa­ cji Lwowa trwa w momencie niszczenia ukraińskich pomników na terytorium Polski, co odbywa się za milczącą zgo­ dą polskich władz lokalnych” – głosi oświadczenie władz Lwowa. Na komunikat radnych odpowie­ działo polskie ministerstwo spraw zagranicznych. Wiceszef MSZ Bar­ tosz Cichocki poinformował, że pol­ ska strona zdecydowanie sprzeciwia się możliwoś­ci nielegalnego usunię­ cia lwów, a strona ukraińska zosta­ ła uprzedzona o negatywnych kon­ sekwencjach, jakie tego typu ruch miałby dla stosunków dwustronnych. Najważniejszym skutkiem tego wyda­ rzenia jest, że we wrześniu 2018 r. po Lwowie zaczęła krążyć plotka, że Po­ lacy planują przyjazd w rocznicę walk

o miasto i „odsłonięcie” lwów. W pa­ triotycznym zapale radni z partii Petra Poroszenki Blok i Sadowego – Samo­ pomoc przegłosowali odezwę, gdzie padły słowa o „symbolach polskiej okupacji” na Cmentarzu Orląt Lwow­ skich. Wszystko wskazuje na to, że na Ukrainie nikt nie wierzy słowom pol­ skich dyplomatów, którzy na pewno nie mogli ukrywać albo „potajemnie” przygotowywać prowokacyjnej wizyty, mającej na celu „odsłonięcie lwów”. Sytuacja z lwami przypomina sprawę Szczerbca na mogile Pięciu z Persenkówki, gdzie spoczęły zwło­ ki nieznanych żołnierzy, którzy zgi­ nęli w walkach o Lwów w 1918 roku. Ta mogiła, zajmująca czołowe miejsce na osi Pomnika Chwały, stanowi waż­ ną część Cmentarza Orląt. Otwarcie cmentarza odbyło się w 2005 r. w obec­ ności prezydentów Aleksandra Kwaś­ niewskiego i Wiktora Juszczenki. Przy­ wrócenie temu miejscu historycznego kształtu gwarantowało porozumienie polsko-ukraińskie z 2001 r., ale protes­ towały przeciwko temu lokalne wła­ dze. W końcu rada miasta wyraziła zgodę, ale postawiła kilka warunków otwarcia cmentarza: że nie będzie tam historycznych figur lwów oraz napisu, w którym pojawiałoby się stwierdzenie „obrońcy Lwowa” w odniesieniu do polskich uczestników walk z Ukraińca­ mi. W latach 2007 i 2013 lokalne wła­ dze na poziomie obwodu i rady miasta stwierdziły, że w miejscu Szczerbca na mogile Pięciu z Persenkówki miał się znaleźć krzyż. Ukraiński historyk Olek­ sander Hrycenko w książce Prezydenci i pamięć. Polityka pamięci prezydentów Ukrainy (1994–2014): podstawa, przesłanie, realizacja, wyniki zaznacza, że w wyniku rozmów w maju 2005 r. mię­ dzy ówczesnym szefem administracji prezydenta Juszczenki Oleksanderem Zinczenką i szefem polskiego BBN Jerzym Bahrem ustalono, że Szczer­ biec nie zostanie umieszczony na mo­ gile, a napis będzie miał następującą

wyprawy na Mołdawię i Wołoszczyznę, aż po obszary bezpośrednio należące do Turcji: Silistrię i Adrianopol. Cesarz wysłał do Kozaków oficjalne poselstwo z Erykiem Lassotą von Steblau na czele. Eryk Lassota ze Steblowa (koło Koźla lub Lublińca) był śląskim szlach­ cicem, który po kondotierskich przygo­ dach w wojskach Filipa II, króla Hiszpa­ nii, w trakcie których m.in. zdobywał Wyspy Azory, a następnie po służbie u arcyksięcia Maksymiliana Habsburga (przemycał od niego i do niego informa­ cje, gdy ten był w niewoli Zamoyskiego) – w 1594 r. wyruszył na Sicz Zaporoską na wyspie Chortycy. Zachował się je­ go diariusz, w którym zawarł pierwszy i dokładny opis Siczy (Eryka Lassoty i Wilhelma Beauplana opisy Ukrainy, tłum. Z. Stasiewska i S. Meller, red. Z. Wójcik, PIW, Warszawa 1972).

powstrzymać ów rozbiór Ukrainy, był Petro Doroszenko, znany jako Dorosz: po walkach najpierw z Rosją, później z Polakami, oddając się pod protekcję Turcji podjął próbę wymuszenia na sej­ mie koronacyjnym (1669 r.) przywró­ cenia zasad unii hadziackiej (z 1658 r.) i powrotu do koncepcji Rzeczypospoli­ tej Trojga Narodów. Pobity przez Sobie­ skiego pod Bracławiem (1671 r.), brał udział w oblężeniu Kamieńca Podol­ skiego przez Turków i choć w traktacie buczackim uznano jego tytuł hetmań­ ski nadany przez sułtana tureckiego – poniósł porażkę pod Czetwertynówką (1672 r.), a ostatecznie skapitulował w 1676 r. pod Czehryniem, okrążony przez wojska rosyjsko-kozackie i zmu­ szony do uznania protektoratu carów moskiewskich nad Hetmańszczyzną. Wykorzystywanie Kozaków przez Polskę, Rosję i Turcję do własnych ce­ lów i toczone przez nich walki we­ wnętrzne określa się w historii Hetmań­ szczyzny jako tzw. „ruinę” (1657-1687). Przerwał ją dopiero wybór Iwana Mazepy, czyli Iwana Stepanowycza Kołodynśky’ego na hetmana w 1687 r. Jak piszą Karol Grunberg i Bolesław Sprengel w pracy Trudne sąsiedztwo (Warszawa 2005, s. 93): „Rzeczywi­ stym celem Mazepy było zjednoczenie ziem ukraińskich pod swoim panowa­ niem”. Dlatego wychodząc od sojuszu Kozaków lewobrzeżnego (rosyjskiego) Hetmanatu z carem Piotrem I przeciw Turcji, później Szwecji i Rzeczypospo­ litej (w III wojnie północnej), przeszedł do sojuszu z tymi ostatnimi państwa­ mi i razem z Siczą Zaporoską Kozacy Hetmanatu wzięli udział w bitwie pod Połtawą przeciw Rosji (8 lipca 1709 r.). Klęska Karola XII przypieczętowała również ostatnią w tym okresie próbę odbudowy jedności Ukrainy. Od tego

Nieudane próby uzyskania niezależności Ukrainy kozackiej i jej hajdamacka degeneracja Po powstaniach kozackich pacyfiko­ wanych przez polskie „królewięta kre­ sowe” – co załamało próbę budowy Rzeczypospolitej Trojga Narodów – i osłabieniu Rzeczypospolitej w wyniku „potopu szwedzkiego” – doszło na mo­ cy rozejmu andruszowskiego (1667 r.) do rozbioru Ukrainy Naddniestrzań­ skiej między Rosję i Rzeczpospolitą, które ustanowiły wspólny „protektorat” nad Dzikimi Polami Zaporoża. Na lewobrzeżnej Ukrainie pod patronatem Rosji utrwalił się autono­ miczny system wojskowej demokracji kozackiej, czyli tzw. Hetmańsz­czyzna. Ostatnim hetmanem, który próbował

treść: „Tu leży żołnierz polski poległy za Ojczyznę”. Ostatecznie miecz zo­ stał umieszczony, ale Polacy nazwali go krzyżem. W opinii ukraińskich ekspertów Polska realizuje strategię małych kro­ ków i wymusza na ukraińskiej stronie ustępstwa, grając na wewnętrznych podziałach. Trudno się nie zgodzić – montaż i transport na cmentarz lwów nie mógł odbyć się bez oficjalnego i nieoficjalnego przyzwolenia prezy­ denta miasta Andrija Sadowego, który pewnie liczył na zdobycie polityczne­ go kapitału.

Głównym i podstawowym zadaniem nowego ambasadora będzie odbudo­ wa zaufania między Kijowem a War­ szawą. Rozmówcy z polskiego MZS przekonują, że wysłanie do Kijowa osoby w randze wiceministra, będą­ cej w stałym kontakcie z prezydentem i premierem, oznacza docenianie i pod­ niesienie znaczenia tej placówki dyplo­ matycznej. Z drugiej strony warto pa­ miętać, że Kijów nigdy nie był łatwym miejscem pracy, zwłaszcza w okresie wyborczym. Przyjeżdżając tu, trzeba być bardzo zmotywowanym i oddanym pracy dyplomatycznej. Nowy ambasador nie będzie miał lekko. Wszystko wskazuje na to, że Ki­ jów uwierzył w publikację Grzegorza Wierzchołowskiego o Bartoszu Cicho­ ckim, w której sugeruje się, że nowy szef dyplomatycznej placówki w Kijowie jest specjalistą od normalizacji relacji z Putinem. Dziwne, że autor głównej prorządowej gazety dostrzegł specja­ listę od ocieplania relacji z Putinem w polskim MSZ po dwóch latach pias­ towania przez tę osobę wysokiego sta­ nowiska rządowego. Tymczasem minis­ ter Cichocki w jednym z niedawnych wywiadów oświadczył, że będzie do­ radzał prezydentowi Andrzejowi Du­ dzie zaproszenie Władimira Putina na obchody 80 rocznicy wybuchu II wojny światowej w Polsce. Rada może i jest w interesie Polski, pewnie warto wy­ korzystać każdą okazję, żeby zapytać Putina, kiedy rosyjskie wojska zostaną wycofane z Donbasu, a Krym zwróco­ ny. Jednak publiczne doradzanie takich gestów przez przyszłego ambasadora Polski na Ukrainie wywołuje w Kijowie, delikatnie mówiąc, niezrozumienie. Niestety o zaproszeniu Putina będą tam pamiętać dłużej niż o tym, że polski MSZ konsekwentnie protestuje prze­ ciwko budowie Nord Stream 2 i przy­ pomina o rosyjskiej okupacji Krymu i Donbasu. Część polityków PiS była przeko­ nana, że nowym prezydentem Ukra­ iny zostanie Julia Tymoszenko. Po

pierwszej turze wyborów liderka partii Batkiwszczyna była na trzeciej pozycji. Rankingi wyborcze okazały się przykrą prawdą, w którą żaden ze sztabów nie chciał wierzyć. Przykład wyborów pre­ zydenckich pokazuje, że nowy ambasa­ dor musi umieć rozmawiać na Ukrainie z każdym: od lewicowych populistów po prawicowych radykałów. Ukraiń­ scy działacze i politycy wspominają ambasadora Piekłę jako osobę, która potrafiła współpracować z różnymi środowiskami. Czas pokaże, czy uda się wiceminist­rowi Cichockiemu prze­ konać do siebie Kijów. Niewątpliwie rząd i były ambasador przygotowa­ li „dobrą zmianę” wedle wschodniej maniery – przyjazd nowego ambasa­ dora jest poprzedzany ustępstwami ze strony Polski. W styczniu 2019 r. Trybunał Konstytucyjny uznał za nie­ zgodne z konstytucją przepisy noweli­ zacji ustawy o IPN, zawierające pojęcia „ukraińscy nacjonaliści” i „Małopolska Wschodnia”. W grudniu 2018 r. rząd premie­ ra Morawieckiego przedłożył umowę między Polską i Ukrainą dotycząca kredytowania infrastruktury drogowej na Ukrainie oraz budowy ukraińsko­ -polskich przejść granicznych, zawartą jeszcze w 2015 r. przez rząd PO-PSL, przewidującą udzielenie Ukrainie pre­ ferencyjnego kredytu w wysokości 100 mln euro. W październiku 2018 r., po długich rozmowach, Polska i Ukraina podpi­ sały umowę o realizacji międzynaro­ dowego drogowego przewozu towa­ rów w 2019 r. Zgodnie z nową umową Ukraina dostała dodatkowych 10 tys. zezwoleń. Niedawno odbyło się spotkanie prezydentów Polski, Litwy i Ukrai­ ny w siedzibie dowództwa litewskopols­ko-ukraińskiej brygady w Lublinie, a sejmowa komisja spraw zagranicz­ nych pozytywnie zaopiniowała kan­ dydaturę wiceszefa MSZ na urząd ambasadora RP na Ukrainie. Przyszły ambasador na spotkaniu z posłami wy­ mienił kierunki swoich działań: utrzy­ manie i pogłębienie współpracy dwu­ stronnej oraz utrzymanie roli Ukrainy jako ważnego podmiotu bezpieczeń­ stwa europejskiego, wsparcie mniej­ szości polskiej na Ukrainie i zachowa­ nie polskiego dziedzictwa kulturowego oraz zmierzenie się z „wyzwaniami wi­ zerunkowymi” Polski na Ukrainie. Mi­ nister Cichocki podkreślił, że obecna ukraińska władza nie jest dostatecznie wrażliwa na kwestię wspólnej historii Ukrainy i Polski. Pytanie, czy uda się nowemu am­ basadorowi być skutecznym i mieć za­ ufanie w obu stolicach, a jednocześnie uwrażliwić Ukraińców na polską nar­ rację historyczną? K

momentu Rosja zaczęła ograniczać au­ tonomię Hetmańszczyzny. Wraz z jej stopniowym upadkiem rosło na Ukrainie Prawobrzeżnej (pols­ kiej) znaczenie tzw. hajdamaków (od tureckiego: rabować, grabić), czyli do­ konujących zbójeckich najazdów ra­ bunkowych zbiegłych przed polskim wyzyskiem pańszczyźnianym chłopów ukraińskich oraz zubożałych mieszczan i Kozaków zaporoskich. Jak pisze Ka­ rol Mazur, „hajdamaków od zwykłych

Humaniu, czyli tzw. rzeź humańska jednej nocy z 20 na 21 czerwca 1768 r.). Przywódcami spacyfikowanego wspól­ nie przez wojska rosyjskie i polskie Ksa­ werego Branickiego buntu owej tzw. czerni ludu ukraińskiego, byli Maksym Żeleźniak i Iwan Gonta (zdrajca, setnik milicji nadwornej Franciszka Ksawe­ rego Potockiego w Humaniu). Kiedy po zwycięskiej wojnie Rosji z Turcją w 1775 r. caryca Katarzyna II zlikwidowała Sicz Zaporoską, a tytuł

Nowy ambasador, ale stare zadania

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA (2)

Opozycja jest bardzo krytyczna co do zagranicznej polityki Polski. Związani z nią eksperci przekonują, że PiS nie poradził sobie na żadnym z zagranicznych kierunków, bo podobno relacje z Brukselą, Kijowem i Berlinem pogorszyły się lub znacznie pogorszyły, stosunki z Waszyngtonem mają charakter klientelistyczny, a wymiana ambasadora w Kijowie oraz nominacja Marcina Przydacza na wiceministra spraw zagranicznych to świadectwa krótkiej ławki rezerwowych.

Bernard Pretwicz

bandytów różnił fakt, że ucieleśniali społeczny protest ukraińskich chłopów przeciwko wyzyskowi panów” polskich (W Kozaki pójdziesz, czy Lachem zostaniesz…, „Księga Kresów Wschodnich”, biuletyn 22, s. 8). Najokrutniejszym ich „wyczynem” była tzw. koliszczyzna (od koli = kłuj) podczas walk konfederacji barskiej, czyli masowe mordy Polaków, Żydów, duchowieństwa rzymskokato­ lickiego i unickiego (100–200 tys. za­ bitych, w tym 12–20 tys. Żydów i Po­ laków wymordowanych w zdobytym

Maksym Żeleźniak

hetmana wojsk kozackich przeszedł na panujących członków rodziny car­ skiej – zakończył się pierwotny etap formowania etnosu ukraińskiego. Od tego momentu dawne sposoby orga­ nizacji (sicz, hetmanat, hajdamactwo) zaczęły przechodzić do mitologii naro­ dowej, a dalszy rozwój narodu zależał od stosunków społecznych w impe­ rium rosyjskim, w tym na ziemiach polskich pod zaborem rosyjskim, oraz od rozwoju sytuacji w wielonarodowej monarchii Habsburgów. K


KURIER WNET · MA J 2O19

4

KURIER·ŚL ĄSKI Dzisiejszy Chorzów to miasto powiatowe w województwie śląskim. Historia jego sięga XIII wieku, kiedy to znany był jako wieś. W 1868 roku prawa miejskie uzyskała Kolonia Królewska Huta. Chorzów jako przyległa wieś nie wszedł wtedy w granice miasta. W 1898 roku miasto Królewską Hutę wyłączono z powiatu bytomskiego i zostało miastem na prawach powiatu. W czerwcu 1922 roku, po powstaniach śląskich i plebiscycie, Królewską Hutę i Chorzów oraz inne części dzisiejszego Chorzowa uroczyście przyłączono do Polski.

Pomnik Powstańca w Chorzowie Tadeusz Loster

przez artystę rzeźbiarza Jana Sieka, trafiła ponownie na szczyt gmachu AGH 29 maja 1999 roku.

W

incenty Charembalski podczas Wielkiej Woj­ ny był legionistą – żoł­ nierzem 1. Pułku Piechoty Legionów Polskich. Ukończył Uniwersytet Lwow­ ski, kontynuował naukę i przebywał w Niemczech, Francji, Czechosłowacji i Austrii. Po powrocie do kraju zamiesz­ kał w Sosnowcu. W okresie między­ wojennym oprócz Pomnika Powstań­ ca Śląskiego jego dziełem było jeszcze siedem pomników postawionych na Śląsku, wśród nich pomnik Stanisława Moniuszki w Katowicach. Podczas woj­

Pomnik Powstańca Śląskiego w Królewskiej Hucie

Do kochanych rodaków Iskrę miłości oraz wdzięczności, Podaję wam tu, mili Rodacy; Proszę, niech każdy w swej łaskawości, Mile ode mnie przyjąć je raczy. Boć ona dąży z serca szczerego, Znanego Wam już nieco rodaka, Wiernie was wszystkich kochającego, Z Górnego Śląska brata, Polaka. Juliusz Ligoń

POCZTÓWKA ZE ZBIORÓW AUTORA

Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej profesor Ignacy Mościcki odsłonił Po­ mnik Powstańca Śląskiego. Pomnik przedstawiał Juliusza Ligonia – ko­ wala, śląskiego działacza społecznego. Konkurs na projekt pomnika wygrał 23-letni krakowski artysta rzeźbiarz Stefan Zbigniewicz (1904–1942), a je­ go wykonaniem zajął się Wincenty Charembalski (1890–1960), polski rzeźbiarz i artysta malarz. Wspomi­ nając Pomnik Powstańca Śląskiego z lat międzywojennych, warto rów­

Uroczystość odsłonięcia pomnika Powstańca Śląskiego, Królewska Huta 1927 r. FOT. ZE ZBIORÓW MUZEUM W CHORZOWIE, MCHH/2629

A

spiracje i rozwój Królews­ kiej Huty jako miasta spo­ wodowały, że w 1892 roku przy obecnej ulicy Wolnoś­ ci powstał duży, neogotycki gmach poczty, według projektu architekta J. Schuberta. Tak okazały budynek poczty powstał w związku z unieza­ leżnieniem się placówki pocztowej od ówczesnego urzędu pocztowego w Gli­ wicach. Cztery lata później, w 1896 roku, pod gmachem poczty odsłonię­

nież szerzej opisać jego twórców oraz postać, która posłużyła za wzór wize­ runku powstańca. Artysta rzeźbiarz Stefan Zbigniewicz był uczniem Xa­ werego Dunikowskiego. Po ukończe­ niu krakowskiej ASP przebywał we Włoszech i Paryżu. Powrócił do kraju w 1930 roku. Był prezesem Związku Polskich Artystów Plastyków w Kra­ kowie. Aresztowany w czasie okupacji, został rozstrzelany przez Niemców podczas zbiorowej egzekucji ludnoś­

Pomnik Germanii w Królewskiej Hucie uległ zniszczeniu podczas powstań śląskich. Na pozostałym cokole 2 października 1927 roku Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej profesor Ignacy Mościcki odsłonił Pomnik Powstańca Śląskiego. to pomnik Germanii. Na trzymetro­ wym granitowym cokole została po­ stawiona ponaddwumetrowa postać kobiety, symbolizująca militarną potęgę Prus. Monument ten wybudowano dla uczczenia pamięci żołnierzy-miesz­ kańców Królewskiej Huty, poległych w wojnie z Danią i Francją. Był on siost­ rzaną kopią pomnika w Nederwald nad Renem, a oba pomniki ustawiono na 50. równoleżniku. Pomnik Germanii w Królew­ skiej Hucie uległ zniszczeniu pod­ czas powstań śląskich. Na pozosta­ łym cokole 2 października 1927 roku

gawędy i opowiadania, które cieszy­ ły się uznaniem wśród czytelników. W 1875 roku władze pruskie przepro­ wadziły w jego mieszkaniu brutalną rewizję. Skonfiskowano mu bibliote­ kę, często nakładano kary finansowe, przez co z żoną i sześciorgiem dzieci żył bardzo skromnie. W 1877 roku uległ wypadkowi, co spowodowało kolejne zwolnienie go z pracy. W 1879 roku za­ łożył katolicką organizację zawodową – Towarzystwo Wzajemnej Pomocy. Zmarł po ciężkiej chorobie w Chorzo­ wie w 1889 roku. Juliusz Ligoń, mimo że nie był powstańcem, całe życie wal­ czył – czynem i piórem – o polskość Śląska. Jego synami byli: poeta Jan Li­ goń i dziennikarz Adolf Ligoń, a Stanis­

ci polskiej w 1942 roku pod Ścianą Straceń w KL Auschwitz. Swoje rzeź­ biarskie dzieła tworzył różnymi tech­ nikami. W swojej krótkiej, bo tylko międzywojennej karierze, oprócz opi­ sywanego Pomnika Powstańca Ślą­ skiego stworzył kilka wybitnych dzieł, między innymi był twórcą wykonanej z blachy miedzianej, sześciometrowej siedzącej postaci św. Barbary, która w 1939 roku ozdobiła szczyt gmachu Akademii Górniczo-Hutniczej w Kra­ kowie. Po wkroczeniu Niemców do Krakowa postać św. Barbary została usunięta przez okupanta. Odtworzona

Statua Orła Białego w Chorzowie, lata 50. XX w.

POCZTÓWKA ZE ZBIORÓW MUZEUM W CHORZOWIE, MCHH/5577

w 1998 roku fontanna, a na gmachu poczty wmurowano pamiątkową tabli­ cę o treś­ci: „W tym miejscu stał pomnik Powstańca Śląskiego, zburzony w 1939 roku przez hitlerowców. W 1946 roku wzniesiono tu statuę Orła Białego”.

pożółkłego papieru zapisanego nazwi­ skami. W połowie lat 50. XX wieku, kiedy władze PRL zezwoliły Ślązakom czującym się Niemcami na wyjazdy do Republiki Federalnej Niemiec, do mu­ zeum przyszedł niemłody już mężczy­ zna. Przyniósł ze sobą rulon pożółkłego, rozsypującego się papieru, aby przed wyjazdem pozostawić go w muzeum. Była to lista imienna powstańców ślą­ skich z Królewskiej Huty, zawierająca 281 nazwisk, która w dniu odsłonięcia pomnika 27 października 1927 roku została umieszczona wewnątrz monu­ mentu. Ten wyjeżdżający z Polski Nie­ miec w pierwszych dniach września 1939 roku jako robotnik brał udział w burzeniu pomnika. Przypadkowo znalazł pamiątkowy rulon ze spisem walczących o polskość Śląska pows­

1 Lista imienna powstańców śląskich z Królewskiej Huty, 1923 r.

ny Wincenty Charembalski jako jeniec przebywał w stalagu na Rugii. Więk­ szość jego przedwojennych prac zos­ tała zniszczona w okresie wojennym, m.in. Niemcy zlikwidowali pomniki Powstańca Śląskiego oraz Moniuszki, które po wojnie zostały odtworzone. Po zakończeniu wojny Charembalski zamieszkał w Będzinie, tworzył nadal, a jego powojenna twórczość rzeźbiar­ ska to między innymi nielubiane obec­ nie pomniki: Wdzięczności Armii Ra­ dzieckiej w Sosnowcu czy Przyjaźni Polsko-Radzieckiej w Będzinie. Rzeź­ biarz zmarł w 1960 roku w miejscu za­ mieszkania. Juliusz Ligoń, którego twarz i syl­ wetka oraz zawód posłużyły artystom rzeźbiarzom do stworzenia postaci po­ wstańca śląskiego, był kowalem, dzia­ łaczem społecznym i publicystą na Ślą­ sku. Urodził się w 1823 roku w Prądach (obecnie gmina Koszęcin). Pracował jako kowal w ojcowskiej kuźni, był sa­ moukiem. W wieku 18 lat zatrudnił się jako kowal hutniczy w Królewskiej Hucie. Tutaj zasłynął jako działacz spo­ łeczny w Towarzystwie Wstrzemięź­ liwości. W 1848 roku podczas klęski głodu na Śląsku zorganizował polską pomoc charytatywną dla poszkodowa­ nych. W 1851 roku zwolniony z pracy, przeniósł się do huty „Andrzej” w Za­ wadzkiem. Kilka lat później założył Kółko Czytelnicze, przekształcając je w pierwszą polską Bibliotekę Ludo­ wą na Górnym Śląsku. W założonej przez Ligonia bibliotece dostępne by­ ły wszystkie polskie czasopisma wy­ dawane z zaborze pruskim. W 1869 roku założył wraz z działaczami polo­ nijnymi z Pomorskiego i Poznańskiego Towarzystwo Pożyczkowe, umożliwia­ jące robotnikom polskim pomoc finan­ sową. W 1870 roku ponownie został zwolniony z pracy – za szerzenie „an­ tyniemieckiej propagandy”. Powrócił do Królewskiej Huty, gdzie rozpoczął działalność w Kółku Polskim założo­ nym przez Karola Miarkę. Został nawet jego wiceprezesem. Juliusz Ligoń pisał również arty­ kuły i wiersze. Jego pierwszy wiersz ukazał się w 1858 roku w „Gwieździe Cieszyńskiej”. Współpracował z wielo­ ma czasopismami wydawanymi w języ­ ku polskim w zaborze pruskim. W la­ tach 1868–1872 pisał do „Zwiastuna Górnośląskiego” wydawanego w Pie­ karach Śląskich. Był wszechstronny. Oprócz publicystyki i wierszy pisał

WŁASNOŚĆ MUZEUM W CHORZOWIE, MCHH/1457

ław Ligoń – malarz, pisarz i ilustrator – to jego wnuk. Pomnik Powstańca Śląskiego, a faktycznie „Pomnik ku czci poległych Powstańców Śląskich”, przedstawiał okazałą postać kowala o regularnych rysach twarzy, trzymającego w lewej ręce kowalski młot wsparty na kowadle, a w prawej ręce wykuty miecz. Miecz ten, symbol rycerskiej walki, był skie­ rowany ostrzem za sylwetkę pomnika, w stronę niemieckiego Bytomia.

1

września 1939 roku wybuchła wojna. Już 3 września wojska niemieckie wkroczyły do Cho­ rzowa, który 5 września włączony do niemieckiej Rzeszy, otrzymał nazwę Kὄnigshὕtte. W niedługim czasie Pom­

września 1971 roku w Chorzo­ wie na placu gen. Aleksandra Zawadzkiego, obecnie placu Po­ wstańców Śląskich, z okazji 32 rocz­ nicy agresji hitlerowskich Niemiec na Polskę oraz uczczenia 50. rocznicy III powstania śląskiego odsłonięto odbu­ dowany Pomnik Powstańca Śląskiego. Zaprojektowali go śląscy artyści Hen­ ryk Goraj i Tadeusz Ślimakowski. Pom­ nik miał być kopią tego wzniesionego w 1927 roku przed gmachem poczty, ale różnił się od niego tym, że postać

Niemiec w pierwszych dniach września 1939 roku jako robotnik brał udział w burzeniu pomnika. Przypadkowo znalazł pamiątkowy rulon ze spisem walczących o polskość Śląska powstańców i ukrył go, ratując ich tym sposobem przed represjami. kowala trzymała miecz wsparty o pod­ łoże ostrzem do przodu. Na tym można by skończyć histo­ rię Pomnika Powstańca Śląskiego, ale jest jeszcze mało znany epizod zwią­

Uroczystość odsłonięcia pomnika Powstańca Śląskiego w Chorzowie, 1971 r. FOT. ZE ZBIORÓW MUZEUM W CHORZOWIE, MCHHF/1944

nik Powstańca Śląskiego został usu­ nięty. 26 stycznia 1945 roku armia radziecka wkroczyła do Chorzowa. 20 października 1946 roku w nowej, „rządzonej przez lud” rzeczywistości na pozostałym po pomnikach Germanii i Powstańca Śląskiego cokole została odsłonięta statua Orła Białego ku czci wszystkich powstańców, którzy oddali życie za ojczyznę. Ten prawidłowy jak na ówczesne czasy orzeł nie miał ko­ rony. Oprócz chorzowskich przedsię­ biorstw promotorami statui był Zwią­ zek Weteranów Powstańców Śląskich oraz wicewojewoda, płk Jerzy Zientek. Pomnik Orła Białego stał przed bu­ dynkiem poczty do lat siedemdziesią­ tych. Obecnie w miejscu, gdzie stały te trzy pomniki, została wybudowana

zany z pomnikiem. W 2002 roku Pan Janusz Modrzyński świętował jubileusz pięćdziesięciolecia pracy zawodowej. Był on wieloletnim dyrektorem Muze­ um w Chorzowie, pasjonatem numiz­ matyki i medalierstwa, założycielem Stowarzyszenia Miłośników Chorzo­ wa im. Juliusza Ligonia. Okrasą jego jubileuszu była wystawa w murach chorzowskiego muzeum, prezentują­ ca dorobek muzealny jubilata. Wśród zgromadzonych eksponatów znajdo­ wały się zabytki z dziedziny numiz­ matyki, medalierstwa, militariów oraz malarstwa. Jeszcze przed oficjalnym otwarciem wystawy Pan Janusz opro­ wadził mnie po salach wystawowych. Zatrzymaliśmy się przed małą szklaną gablotą, w której był wystawiony rulon

tańców i ukrył go, ratując ich tym spo­ sobem przed represjami. Wręczając go ówczesnemu pracownikowi muzeum, Januszowi Modrzyńskiemu, prosił, aby pozostał anonimowym darczyńcą. Na wstępie widnieje rysunek orłów pol­ skich, trzymających w dziobach wstęgę krzyża Virtuti Militari. Pod krzyżem znajdują się daty 1919–1920–1921 oraz tytuł: „Lista imienna członków grupy miejscowej Związku Powstańców Śl. w Królewskiej Hucie” – d. 1 listopada 1923”. Na blisko dwumetrowej wstę­ dze papieru wymieniono w porządku alfabetycznym 281 nazwisk powstań­ ców. Obok każdego z nazwisk wyszcze­ gólniono zawód. Nazwiska są typowe, do teraz często spotykane na Górnym Śląsku, a zawody to w większości gór­ nicy, potem hutnicy, ślusarze, kowale, maszyniści, murarze… Do rzadkości należy zawód kupca czy urzędnika. Jed­ nym słowem – prosty lud śląski, dla którego przynależność Śląska do Polski była sprawą życia i śmierci. Na końcu widnieją podpisy kilkudziesięciu ofi­ cjalistów. Te, których z rozpadającego się papieru nie wykruszył ząb czasu – przeważnie mało czytelne – to (pi­ sownia oryginalna): prezes Zw. Powst. Śl. gr. Miejsc., sekretarz, przodownik, zast. Prezesa, dowódca garnizonu – Tadeusz Wołkowik ppułk, prezes Zw. Hallerczyków – Lasczuk, prezes Sokoła, burmistrz miasta, radca miasta, prezes gł. Zarz. Zw. Powst. – Karol Grzesik, były dow. 4p.p. Pow. Karol Gajdzik, pro­ boszcz dr Ks. Wojciech, prezes Zw. Obr. Kr. Zach., były komisarz pleb., poseł; i osiem jeszcze widocznych, nieczytel­ nych podpisów. K Autor dziękuje pracownikom Muzeum w Chorzowie, a przede wszystkim starszemu kustoszowi Pani Renacie Skoczek, za pomoc w udostępnieniu materiałów potrzebnych do napisania niniejszego artykułu.


MA J 2O19 · KURIER WNET

5

KURIER·ŚL ĄSKI

P

raca Volkoffa, znanego i cenionego na Zachodzie pisarza zafascynowanego możliwościami i metoda­ mi manipulowania świadomością ludzi, zawiera opis różnych sztuczek i forteli, przy pomocy których można niszczyć przeciwnika. Będę więc dziś namawiał czytelników do zadumy nad losami tej książki, a zwłaszcza przyczynami skazania jej na prze­ milczenie, także na gruncie pedago­ giki akademickiej, i dopowiem parę szczegółów związanych w gruncie rzeczy z ewangeliczną walką dobra ze złem. W związku z narastającą ostat­ nio ofensywą lewactwa uwyraźnię szkodliwość dyrektywy stosowanej zazwyczaj przez te środowiska, uję­ tej w słowach: Staraj się wprowadzić zamęt. Mów zawsze tak, żeby nikt nie potrafił oddzielić, co jest prawdą, a co jest kłamstwem. Kiedy ludzie mają zamęt w głowach, łatwo nimi pokierować tam, gdzie my chcemy. W przy­ wołanej dyrektywie, którą skutecznie posługują się agenci KGB, dostrzec można wątki postmodernistycznego postrzegania rzeczywistości jako lin­ gwistycznej konwencji. Wszak rzeko­ mo nie ma definitywnej wersji jednej rzeczywistości. W konsek­wencji do­ minujący w akademickim kształceniu postmoderniści świadomie rezygnują z dążenia do poszukiwania prawdy i są z tego powodu dumni, bo do­ wodzą, że wola osiągnięcia prawdy jest wolą zdobycia władzy. A to nie­ dobrze, gdyż każda władza zniewala, odbiera wolność, która w liberalnej demokracji jest świecką świętością, wartością najwyższą (Z. Melosik, Pedagogika pod red. Z. Kwiecińskiego, B. Śliwerskiego, 2003, t. 1, s. 454). Tak oto wpadliśmy w objęcia dok­ tryny spod znaku „róbta co chceta”, co jest równoznaczne z wkroczeniem w społeczną przestrzeń edukacyjnego zamętu i dezinformacji, ujawniające­ go się ostatnio w Polsce w konflikcie lewoskrętnego ZNP z rządem. Ana­ lizy Volkoffa nabierają aktualności, jeśli zważyć, że to, co nazywane by­ wa dezinformacją, obejmuje też demonstracje, strajki, zamieszki mające zdyskredytować rządy. Agentami lub potencjalnymi agentami są dla komunistów – czytamy w książce Volkoffa – osoby niemające o tym najmniejszego pojęcia.

Co to jest dezinformacja? Wszyscy lamentują z powodu szkód, jakie wyrządza dezinformacja. Niektórzy – pisał w 1981 badacz tego fe­ nomenu – starają się znaleźć na nią radę. Profesjonaliści od dezinforma­ cji definiują ją jako gałąź operacji specjalnych, polegającą na zmyleniu przeciwnika poprzez dostarczenie mu nieprawdziwych informacji, którymi posłuży się on do wyciągnięcia takich wniosków, jakich życzy sobie inicjator operacji. Służy temu mieszanka in­ formacji prawdziwych i fałszywych, wtrącanie mimochodem tendencyjnej informacji do prawdziwej, traktującej o czymś całkiem innym. W sferze sty­ listyki będzie to umieszczenie jednego zdania, wtrąconego niemal przypad­ kowo, a może to być użycie efektow­ nego sformułowania. Oponent/anty­ komunista otrzymuje np. przytyk, że poluje na czarownice (zob. ŚKW nr 55/2019). Chodzi o to, aby odwrócić znaczenia. Efektem tej manipulacji (pisał o tym B. Wildstein) jest to, że aparatczykom PZPR odpuszczone zo­ stają winy, a oni sami zostają przywró­ ceni na łono demokracji, antykomu­ niści natomiast zostają potępieni i ze świata demokracji wygnani. Operacje dezinformujące mogą mieć zabarwienie polityczne, wojsko­ we czy naukowe. Znamienne, że ency­ klopedie i słowniki na Zachodzie igno­ rują termin ‘dezinformacja’. We Francji – pisze Vladimir Volkoff – zaczęto go używać dopiero w 1963 r. w kontekście pojęcia dezinformacja techniczna, oznaczającego metodę stosowaną przez tajne służby w celu ukrycia lub przekręcenia prawdziwych celów politycznych, ekonomicznych czy dyplomatycznych danego państwa. Samo słowo – informuje „Le Mon­ de”– pojawiło się dopiero, kiedy KGB powołało specjalny wydział mający dezinformować co do rzeczywistych celów politycznych Związku Sowieckiego. O ile Zachód usłyszał o dezinformacji dopiero w 1963 roku, określenie to fi­ gurowało już wcześniej w sowieckich słownikach i encyklopediach. W pol­ skim słowniku wyrazów obcych, PWN 1980, odnotowano zwięźle: dezinformacja (dez- + informacja) fałszywa,

myląca informacja. W słownikach pe­ dagogicznych (przynajmniej tych wy­ danych w ostatnich dziesięcioleciach) pojęcia ‘dezinformacja’ po prostu nie ma, są natomiast przypadki wprowa­ dzania w błąd, podawania mylących informacji. Oto w Słowniku pedagogów polskich pod redakcją Wandy Bobrow­ skiej-Nowak i Danuty Dryndy w bio­ gramie prof. Bogdana Suchodolskiego, sztandarowego lidera pedagogiki so­ cjalistycznej, autorka hasła biogra­ ficznego prof. Irena Wojnar pomi­ nęła wszystkie jego publikacje, które miały w tytule słowo „socjalizm” (s. 192–195). Ta manipulacja potwier­ dza trafność spostrzeżenia amerykań­ skiego badacza Jamesa Tysona, który w książce poświęconej dezinforma­ cji w Stanach Zjednoczonych napi­ sał: Zygzakowata równoległość oraz stosowanie dwóch miarek to dowody

Dezinformacja pedagogiczna Analiza, rozpoznawanie i odnajdywa­ nie stosowanych forteli, zmierzające do nadania dociekaniom konkretnego pedagoga pozorów obiektywizmu, nie powinna się ograniczać do badania je­

roku przedszkolnego, błogosławiąc na dalszą drogę edukacji szkolnej, mówiły: »Boguś na pewno będzie Księdzem«. To rozstanie głęboko zapadło w mojej pamięci. Ono miało pewnie jakiejś swoje konsekwencje. Księdzem nie zostałem. Ale w jakiejś mierze, starając się służyć Bogu, Ojczyźnie, Pedagogice, jak

REFLEKSJE NIEWYEMANCYPOWANEGO PEDAGOGA

Herbert Kopiec

określonych rzeczy zawsze za po­ średnictwem massmediów. Za grupę kluczową w społeczeństwie uznaje się środowisko uniwersyteckie. Dobrze wiedzieli o tym funkcjonariusze so­ wieckiego KGB i znali metody mani­ pulowania świadomością ludzi. Oto doświadczony oficer KGB sygnalizu­ je młodszemu rozmówcy, jak poko­ nać przeciwnika: Porównanie z drutem bierze się stąd, że aby przerwać drut, trzeba go wyginać w przeciwne strony. Trudno nie przyznać mu racji. Dotykamy tu – wyjaśnia dalej oficer KGB – samego sedna naszej sztuki, przy czym świadomie używam słowa ‘sztuka’. Agent wpływu jest przeciwieństwem propagandysty, a raczej to propagandysta absolutny; ten, który uprawia propagandę w stanie czystym – nigdy za, nigdy przeciw – tylko po to, żeby wszystko poluzować, rozdzielić, zdemontować.

Rzecz będzie o tym, że aby przerwać drut, wystarczy go wyginać na przemian w przeciwne strony aż do skutku. Na tym Bożym świecie takich wygibasów i wywijasów nie wytrzymują także inne rzeczy, byty i sprawy, a nawet całe grupy społeczne. Opanowanie, destabilizacja jakiejś grupy w danym społeczeństwie – czytamy w książce Vladimira Volkoffa (1932–2005) Dezinformacja oręż wojny z 1991 roku – umożliwi zniszczenie nawet całego systemu społecznego.

Przypowieść o wyginaniu drutu

wskazujące na komunistyczną manipulację. Osoby należące do świata mediów czy życia publicznego (prof. Irena Wojnar niewątpliwie kryteria te spełnia, bo w aktualnej kadencji Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN pełni funkcję członka honorowego) zmieniają opinię w sposób nagły i zasadniczy, równolegle do zmiany linii partii komunistycznej. Prof. B. Śliwer­ ski potrafił w podręczniku pod swo­ ją redakcją zaliczyć Suchodolskiego do grona wybitnych w dziejach polskiej humanistyki filozofów wychowania (Pedagogika, red. B. Śliwerski, Gdańsk 2006, s. 81), by nieco dalej pisać o nim jako o przedstawicielu pedagogiki upaństwowionej i upartyjnionej. B. Śliwerski, autor podręczni­ ków akademickich do pedagogiki, pro­ mujących po przełomie politycznym 1989 roku zachodnią/amerykańską pedagogikę w Polsce, nieoczekiwanie stwierdził: Zmierzamy ku edukacyjnej katastrofie. Sowietyzację zastąpiła amerykanizacja (w rozmowie z „Ga­ zetą Prawną”, 4 maja 2013). W innym miejscu słusznie napisał: Procesy aplikacyjne w polskiej oświacie rozwiązań amerykańskich w dużej mierze nie są zbieżne z polską kulturą i dominującym w społeczeństwie systemem wartości (Blog, wpis 23 września 2013). By­ wa więc, że pedagodzy są za, a nawet przeciw własnym poglądom, ocenom i deklarowanym sympatiom. Myślę, że w zarysowanej perspektywie łatwiej zrozumieć, dlaczego manipulatorzy zyskują poparcie nawet tych, którzy stawiliby opór, gdyby mieli dostęp do rzetelnych informacji.

go pojedynczych artykułów, wypowie­ dzi w konkretnym wywiadzie, dyskur­ sie pedagogicznym, ani nawet treści całej opublikowanej książki. Trzeba dokonać dość żmudnej analizy porów­ nawczej wielu artykułów, wypowiedzi, książek i wówczas okaże się, że zapęt­ lenie i przekłamania nie występują w sposób ciągły ani z jednakowym natężeniem. Bywa, że czasem prawie ich nie ma, a kiedy indziej są wyraź­ nie mniejsze niż poprzednio. Można sobie wyobrazić zdziwienie studenta, któremu prof. B. Śliwerski kojarzy się głównie z antypedagogiką i profesurą formacji postmodernistyczno-liberal­ nej, której z Kościołem nie po drodze, a który w internecie natrafi na film rejestrujący podniosłą uroczystość

sądzę, spełniałem także ich oczekiwania (Doktorat honoris causa na KUL, wykład Laureata 26 października 2017, film w internecie).

Aktualność analiz V. Volkoffa Mimo że książka Volkoffa ukazała się prawie trzydzieści lat temu, na­ biera nowej, niepokojącej aktualno­ ści. Czytamy w niej, że to, co nazywane bywa dezinformacją, obejmuje też demonstracje, strajki, zamieszki, mające zdyskredytować rządy i podkopać morale społeczeństw. Skąd my to znamy? Z analizy sowieckiej polityki zagranicznej wynika, że szczególnie użyteczne są demonstracje. Mimo że

Jak się bronić przed dezinformacją? Okazuje się, że strategia rozszyfro­ wania dezinformacji jest dość pro­ sta i oczywista, choć wymaga sporo czasu i mozolnego wysiłku. Kluczowe jest to – pisze V. Volkoff – że trzeba zdać sobie sprawę z samego istnienia dezinformacji, jej systematycznego i szkodliwego charakteru. Nie należy przy tym wpadać w paniczną manię dezinformacyjną, odrzucać każdą in­ formację pod pretekstem, że może być ona fałszywa, podejrzewać wszyst­ kich zatrudnionych w środkach ma­ sowej komunikacji, że są agentami wpływu. V. Volkoff doradza przyjąć postawę skrupulatnej nieufności, nie przyjmować do wiadomości niczego bez sprawdzenia, nabrać zwyczaju czy­ tania gazet, z którymi się nie zgadza, a czytając je, zawsze zadać pytanie, komu dana informacja czy komen­ tarz służy. Należy sporządzić – pi­ sze dalej V. Volkoff – lis­tę wszystkich ważniejszych tekstów, artykułów czy emisji autorstwa osoby, którą zamie­ rzamy analizować. W rubryce „ma” należy umieścić te z nich, które stoją w sprzeczności z polityką komuni­ styczną; w rubryce „winien” te, które są z nią zgodne.

V. Volkoff doradza przyjąć postawę skrupulatnej nieufności, nie przyjmować do wiadomości niczego bez sprawdzenia, nabrać zwyczaju czytania gazet, z którymi się nie zgadza, a czytając je, zawsze zadać pytanie, komu dana informacja czy komentarz służy. nadania mu doktoratu honorowego przez KUL i zobaczy go dziękującego Senatowi za uhonorowanie pedagogicznej służby. Jest w tym podziękowaniu wątek bardzo znamienny dla dzisiej­ szych analiz: Jest coś, czego racjonalnie wytłumaczyć się nie da – wspomina B. Śliwerski – jakkolwiek znajduje potwierdzenie w dających się sprawdzić wydarzeniach, faktach historyczno-społecznych. Jest coś, co jakby zobowiązało mnie do zastanowienia się nad pewnymi faktami i wydarzeniami. Po czterech latach edukacji w przedszkolu prowadzonym przez siostry urszulanki, kiedy żegnały mnie na zakończenie

nigdy nie są one spontaniczne, sprawiają takie wrażenie i zawsze odbijają się szerokim echem wśród opinii publicznej. Dobrze zorganizowana demonstracja może stworzyć całkowicie fałszywy obraz rzeczywistych nastrojów społecznych w danym kraju i przekonać niezdecydowanych. Demonstracja pod ambasadą amerykańską w Londynie (październik 1968 r.) przeciw wojnie w Wietnamie zgromadziła 6000 osób, podczas gdy pod ambasadą ZSRS przeciw agresji na Czechosłowację protestowało 7 osób. Dezinformac­ja, wykorzystując najprzeróżniejsze środ­ ki, zmierza do wmówienia pewnych

Przytoczmy za B. Śliwerskim te­ zy, które pokażą, iż sposoby mące­ nia, które oficer nazywa naszą sztuką, wcale nie są wyłącznie specjalnością KGB. Okazuje się, że owa sztuka zo­ stała zrehabilitowana i jest traktowa­ na jako nieuchronna prawidłowość, która występuje w każdej informa­ cji. Także tej przekazywanej w dobrej wierze. Posłuchajmy, o czym prof. B. Śliwerski (zob. K. Dedecius, Notatnik tłumacza, 1988, s. 81–82) postanowił poinformować swoich czytelników: Każdy tekst zawiera wiele – świadomych i nieświadomych – ładunków, a wśród nich to, co autor zamyślił i to, o czym wcale nie myślał, ale co czytelnicy będą mogli, musieli lub chcieli wyczytać z jego tekstu. Mamy do czynienia z ciągami słownymi i myślowymi o wielu luźno spojonych ogniwach, które można wykręcać, przekręcać, odwracać i wywracać, i które mogą być użyte zarówno jako ozdoba, jak i jako więź, za i przeciw (Współczesne teorie i nurty wychowania, Impuls, Kraków 1998, s. 40). Trudno nie dostrzec, iż pewne wyartykułowane w przywo­ łanym tekście intuicje są prawdziwe, ale czyż nie przypomina to wody na postmodernistyczny młyn? Czyż nie świadczy o tym pielęg­ nacja mitu wynoszenia pod niebiosa tzw. demokratycznego państwa praw­ nego, a więc państwa, w którym rze­ komo jedynym suwerenem są prawa człowieka/KONSTYTUCJA? Prawo jawi się tu (tak prezentowane przez dominujące, lewoskrętne media, uni­ wersytety) jako słowo święte, a rzeko­ mo jedynie sędziowie i uniwersyteccy prawnicy są kapłanami, którzy potra­ fią je odpowiednio zinterpretować. I co się dzieje? Ano, okazuje się, że owi edukatorzy, czyli sędziowie i utytuło­ wani prawnicy z prawami człowieka mogą zrobić wszystko: przyjąć za pod­ stawę do zakazu aborcji, obrony trady­ cyjnego małżeństwa, równości wobec prawa lub wolności słowa, ale inni sędziowie (a bywa, że ci sami) potra­ fią wywieść z nich prawo do aborcji, „małżeństw” homoseksualnych, czy cenzurę wynikającą z poprawności politycznej (wSieci 2017). Z wysoko­ ści uniwersyteckich katedr pouczają Polaków, co to jest praworządność, państwo prawa i demokracja, niszczo­ ne przez obecny rząd dobrej zmiany. Zapraszają zagranicznych prawników, głównie z Niemiec, aby pouczali i ru­ gali Polaków za rzekome odchodzenie od idei państwa prawa. Piszą uchwały sprzeciwiające się reformie sądowni­ ctwa, blokują wysiłki, które zmieniały monopol jednej tylko siły politycznej w TK, działalność Sądu Najwyższe­ go i władzy sądowniczej jako takiej. W grudniu 2015 r., gdy wrzało wo­ kół Trybunału Konstytucyjnego, Ra­ da Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego przy­ jęła uchwałę, która w ostrym tonie potępiła rząd i prezydenta ("Gazeta Polska" 2019).Ostatnio (3 maja br)

w Uniwersytecie Warszawskim siły postępu zrobiły kolejny krok: doszło do brutalnego ataku na Kościół ka­ tolicki. A więc mamy do czynienia z dowolnością, galimatiasem.

Edukatorzy jako czciciele mętu i zamętu Tak to już jest, że edukator, zanim osiągnie ten chwalebny status, też ma swoich edukatorów. Gdy to pisałem, przypomniała mi się znana pogadusz­ ka Jasia ze swoją nauczycielką: Proszę pani, czy pan Adam Michnik jest z zawodu zegarmistrzem? Ależ skąd, co ty, Jasiu, wygadujesz? Pan Michnik jest znanym i powszechnie szanowanym autorytetem. Skąd ten zegarmistrz przyszedł ci do głowy? Bo mój tata mówił wczoraj mamusi, że pan Michnik jeździ do Mosk­wy po wskazówki. Okazuje się, że znany edukator prof. Zbyszko Melosik też nie był ze­ garmistrzem i podobnie jak A. Mich­ nik, za młodu jeździł po wskazówki, tyle że do Ameryki. Był chyba rok 1991, kiedy miał miejsce w moim życiu punkt zwrotny – a był nim list od prof. Z Kwiecińskie­ go – wspomina Melosik. Pamiętam, że ta mała kartka papieru, która przybyła do mnie przez ocean, stała się punktem wyjścia zmiany mojej tożsamości naukowej. Profesor pisał mniej więcej tak: Niech Pan przestudiuje pedagogów krytycznych, niech Pan zobaczy, co Pan sądzi o postmodernizmie: ma tam Pan bliżej do wszystkich tekstów. I zaczęło się! Ta inspiracja wytyczyła moje kolejne, wielomiesięczne studia w bibliotekach amerykańskich – nad pedagogiką krytyczną, a później postmodernistyczą w ujęciu H.A.Giroux i P.L. McLarena. Zdumiony, zszokowany, acz urze­ czony amerykańskimi postmoderni­ stami -przeczytał, ho, ho, ponad sto ich książek - Melosik nie skrywa, że ich sposób myślenia był/jest całkowi­ cie sprzeczny z całą jego (Melosika) „tradycją” w zakresie uprawiania na­ uki (Edukacja i sfera publiczna. Idee i doświadczenia pedagogiki radykalnej, Impuls, Kraków 2010). No cóż, kom­ pleks niższości, polskie zapatrzenie w zagraniczne prądy, mody i wyrocz­ nie to zjawisko opisane w setce lite­ rackich utworów i prac naukowych. Młodemu Melosikowi przytrafiła się więc przypadłość w Polsce już w prze­ szłości dobrze znana. Przypomnijmy głos sędziego Soplicy w zamku Ho­ reszków: Panowało takie oślepienie, że nie wierzono rzeczom najdawniejszym w świecie, jeśli ich nie czytano w francuskiej gazecie. Jest jasne, że jeśli na salonach pol­ skiej pedagogiki brylują postmoderni­ ści i kosmopolici, to dominujący ka­ non lektur będzie odzwierciedleniem ich ideologii: wyeliminowane zostaną książki o wyrazistym, głębokim prze­ słaniu, a w to miejsce zostaną wciś­ nięte sztucznie nagłaśniane „dzieła postępowe”, w staroświeckim sensie demoralizujące lub wręcz bluźniercze, których rola jest nie edukacyjna, lecz propagandowa, destrukcyjna. Dzisiej­ szy politpoprawny system tumanienia młodzieży pedagogicznej poprzez ka­ non studiów pedagogicznych/lektur pedagogicznych jest nieomal szczelny i młodzieży pedagogicznej trudno się z niego wyrwać. Przyk­ładem może być nachalna promocja amerykańskich lewackich fachowców od stworzenia „społeczeństwa nierepresyjnego”, czyli tzw. pedagogiki alternatywnej, kry­ tycznej. Przyznam się bez bicia, że dopie­ ro po lekturze książki Vladimira Vol­ koffa w pełni uświadomiłem sobie, że powinna ona należeć do podsta­ wowego kanonu lektur nie tylko sen­ sownie oświeconego pedagoga, lecz także każdego, kto mieni się być in­ teligentem. Kto wie, jak potoczyłyby się losy i kariery zawodowe niejednego tuza współczesnej polskiej pedagogiki?

Refleksja końcowa Myślę, że w kontekście tej niszczyciel­ skiej strategii, metaforycznie nazwanej wyginaniem drutu, łatwiej zrozumieć współczesne czasy postprawdy, czyli czym stały się tu i teraz: dezinforma­ cja, kłamstwo, nieszczerość. Wnioski są porażające. Okazuje się, że są one równoprawnymi kategoriami wobec ich przeciwieństwa, czyli prawdy. Licz­ ne obserwacje potwierdzają, że sku­ tecznie zaczynają wypierać PRAWDĘ. Dzieje się tak głównie dlatego, że są ciekawsze, użyteczne, bardziej atrak­ cyjne, ale tylko dla odbiorcy, który lubi, żeby mu tak fandzolić. K Cdn.


KURIER WNET · MA J 2O19

6

KURIER·ŚL ĄSKI

Kpt. Henryk Kalemba Powstania śląskie Część II

Zdzisław Janeczek Naczelny Wódz Józef Piłsudski. Uczest­ ników tej operacji polecił umieścić na pierwszych miejscach listy odznaczo­ nych krzyżami Virtuti Militari za walki z lat 1919–1920. Zdobycie twierdzy nie oznaczało jednak końca zmagań. 7. Pułk pod Ja­ nomolem przeprawił się na drugą stro­ nę Dźwiny i pod Malinówką przeciął tor kolejowy Dyneburg–Połock. Rosja­ nie próbowali powstrzymać nacierający pod dowództwem kpt. Bronisława Do­ robczyńskiego III batalion, w którego szeregach walczył H. Kalemba. Bez­ skutecznie stawili opór 5 I 1920 r. pod wsią Użwaldą, a następnie 10 i 11 I pod Szach­manami i Szkieltowem, gdzie H. Kalemba z towarzyszami stoczył z Rosjanami w zadymce śnieżnej za­ ciekły bój na bagnety i granaty ręczne. Następnego dnia na zdobytych stano­ wiskach III batalion został zluzowany przez I batalion mjr. Zdzisława Trześ­ niowskiego (1868–1921) ps. Tatar, od 2 V 1919 r. pełniącego funkcję dowód­ cy 7. Pułku.

staniemy murem, żeby nie dopuścić do zwycięstwa polskich jaśnie panów i kapitalistów. Niech żyją chłopi i ro­ botnicy wolnej, niepodległej republiki polskiej! Precz z polskimi jaśnie pana­ mi, obszarnikami i kapitalistami! Niech żyje nasza robotniczo-chłopska Armia Czerwona!” Zamierzano z uczestników tej kampanii stworzyć ramię zbrojne Polskiej Republiki Rad. Pewności do­ dawała bolszewikom przewaga liczebna i w uzbrojeniu. Na skrzydle „smoleńskich wrót”, nad Berezyną, 16. Armia, wchodząca w skład Frontu Zachodniego dowo­ dzonego przez Michaiła Nikołajewicza Tuchaczewskiego, otrzymała rozkaz sforsowania rzeki i natarcia w kierun­ ku miast Berezyna i Dokszyce. W razie powodzenia ruch ten spowodowałby odcięcie polskich armii na Froncie Li­ tewsko-Białoruskim od południowego skrzydła, które walczyło na linii Dniep­ ru i u ujścia Soży. W miejscu, gdzie w 1812 r. żołnierze ks. Józefa Poniatow­ skiego i gen. Jana Henryka Dąbrowskie­

FOT. ZE ZBIORÓW J. BOGDANOWICZOWEJ

chima Rudigera, grafa von der Goltza (1865–1946), umocniłyby niepożądane przez rząd polski wpływy niemieckie w państwach bałtyckich. Gen. Goltz sprawował komendę nad niemieckimi wojskami w rejonie Morza Bałtyckiego i był dowódcą 6. Korpusu Rezerwowe­ go, w skład którego wchodziły jednostki złożone z łotewskich Niemców Bałtyc­ kiej Landwehry, oddziały rosyjskich białogwardzistów, niemiecka „Żelazna Dywizja” i oddziały księcia A.P. Lieve­ na. Goltz chciał nawiązać do tradycji Ober-Ostu i nosił się z zamiarem stwo­ rzenia Królestwa Bałtyckiego. Na tle trudnej sytuacji jedynym korzystnym dla Polski wyjściem był sojusz wojsko­ wy z Łotwą. Kampania zimowa prowadzona była w trudnych warunkach klimatycz­ nych, mróz rzadko był mniejszy niż –30 stopni C. H. Kalemba nie tylko wziął udział w krwawym szturmie na Dyneburg, ale i w bojach o polskie Inf­ lanty. Znajdował się stale na linii frontu i został ranny. Jego odwaga i trud żoł­ nierski nie poszły na marne. Operacja zakończyła się pełnym sukcesem. Siły sowieckie IV i XI dywizji zostały roz­ bite, miasto zdobyte, a załoga wzięta do niewoli. Udział H. Kalemby w cięż­ kiej kampanii dyneburskiej miał duży wpływ na ocenę jego żołnierskich za­ sług. Do Dyneburga przybył osobiście

Kapitan Wojsk Polskich Henryk Aleksander Kalemba był bohaterem walk o niepodległość Polski i powstań śląskich, ofiarą zbrodni katyńskiej, jednym z tych, których latami pomijano w publikacjach PRL-u, m.in. w Encyklopedii powstań śląskich. Niniejszy szkic dotyczy nie tylko jego życia, ale także wydarzeń politycznych, w które angażował się on i jego najbliżsi. Historia rodziny Kalembów jest jedną z wielu odzwierciedlających losy naszego narodu, które dowodzą, iż Rzeczpospolita zawdzięcza niepodległość niezliczonym, nieznanym szerzej bohaterom.

FOT. ZE ZBIORÓW AUTORA

Józef Piłsudski

Metryka ślubu H. Kalemby

Walenty Fojkis

Dr Andrzej Mielęcki

Mimo klęsk i porażek wróg nie rezygnował. Wciąż dysponował rezer­ wami i materiałem ludzkim. Lenin mo­ bilizował nowe zasępy, by połączyć się z niemieckimi rewolucjonistami „po trupie” Polski. Do Armii Czerwonej wcielano polskich chłopów i robot­ ników, których przywódca rewolucji mobilizował słowami: „Potrafiliśmy pokonać własnych obszarników i ka­ pitalistów – pokonamy również ob­ szarników i kapitalistów polskich! Powinniśmy wszyscy złożyć tu dzi­ siaj przysięgę, złożyć uroczyste przy­ rzeczenie, że wszyscy, jak jeden mąż,

go zmagali się z Rosjanami w marszu na Moskwę, teraz w maju 1920 r. doszło do bratobójczej „krwawej łaźni”. W połowie maja 1920 r. pułk H. Kalemby walczył z nacierającymi wojskami sowieckimi, m.in. pod Kubli­ czami w rejonie Berezyny, gdzie III ba­ talion poniósł duże straty. O zaciętoś­ ci walk świadczyła zapamiętana przez H. Kalembę śmierć sierżanta Stanisława Młynarczyka z 4. kompani, który pod Berezyną, otoczony 20 V przez wrogów, ostatnią kulę przeznaczył dla siebie. W czerwcu 7. Pułk został przerzu­ cony na Ukrainę do walki z I Konną

Armią Siemiona Michajłowicza Bu­ dionnego, gdzie na szlaku bojowym od Słuczy do Styru, 20 VI pod Teodorów­ ką bił się z sowiecką 6. Dywizją Kawa­ lerii. Dzielnie stawał w polu batalion H. Kalemby także pod Targowicą, gdzie wykonując swe zadanie, stracił 300 lu­ dzi. Odwetem za straty poniesione pod Targowicą był bój pod Beresteczkiem. W nocy z 20 na 21 VII 1920 r. III bata­ lion H. Kalemby uderzył na Smoławę, rozbijając tam kilka pułków rosyjskiej kawalerii i wziął bogatą zdobycz. Był to trudny przeciwnik, którego mózgiem był komisarz polityczny Józef Stalin. W notatkach Izaaka Babla, ofice­ ra politycznego, mamy taki opis skut­ ków ataku szwadronu Konarmii: „prze­ bijali pałaszami, dostrzeliwali, trupy na trupach, jednego jeszcze obdzierają, drugiego dobijają, jęki, krzyki, charkot”. Napotkanych na drodze bezbronnych ludzi, bez różnicy, czy to kobieta, czy mężczyzna, zarzynali, by zaoszczędzić ładunek. Wszędzie towarzyszyła im płeć piękna, o jej roli bez pruderii Babel pi­ sał: „Szwadrony szarżują, kurz, tętent, szable w dłoń, bluzgają przekleństwa, a one z zadartymi spódnicami mkną na samym przedzie, zakurzone, cycate, same kurwy, ale towarzyszki, i kurwy dlatego właśnie, że towarzyszki, to naj­ ważniejsze, obsługują tym, czym mogą, bohaterki – a jednocześnie pogardza­ ne, poją konie, znoszą siano, reperują uprząż, kradną po kościołach i po do­ mach”. Równie zapamiętali w walce byli mężczyźni. „Bojcy rzucali na zasieki z drutu kolczastego kurtki, deski, pnie, maty. Inni rąbali drut kolczasty szabla­ mi, rwali kolbami, rozciągali rękami”. Kolumny kawaleryjskie przemieszczały się błys­kawicznie wraz z towarzyszą­ cymi im taczankami. Wdzierały się na polskie tyły przez najmniejszą wyrwę we froncie. Formacja ta sprawnie po­ sługiwała się bronią pancerną, czołgami i samochodami oraz pociągami pan­ cernymi i artylerią konną. Budionny dysponował także eskadrą samolotów, a łączność pomiędzy oddziałami pod­ czas manewru zapewniało 30 radiosta­ cji. Przeciwnik ten zaważył znacząco na losach kampanii 1920 r. Zmusił Pola­ ków do cofnięcia frontu. 7. Pułk brał udział w ogólnym od­ wrocie na zachód, a następnie w skła­ dzie 3. Dywizji Piechoty Legionów, osła­ niającej w Bitwie Warszawskiej prawe skrzydło Grupy Uderzeniowej, zdobył 17 VIII 1920 r. Włodawę, a nas­tępnie

działaniami pod Terespolem przyczy­ nił się do opanowania Brześcia nad Bugiem. W dniach 21–23 IX 7. Pułk Piechoty Legionów uczestniczył w bit­ wie nad Niemnem; stoczył m.in. 22 IX zwycięski bój z przeważającymi siłami sowieckimi pod Brzostowicą Wielką. W październiku osłaniał akcję gen. Lu­ cjana Żeligowskiego na Wilno. W tych

FOT. ZE ZBIORÓW AUTORA

H

enryk Kalemba, jako zaprzy­ siężony członek POW G.Śl., podjął się kolejnego zada­ nia. Wziął udział w pierw­ szym powstaniu śląskim, które rozpo­ częło się w nocy z 16 na 17 VIII i trwało do 24 VIII 1919 r. Kierując plutonem, odznaczył się w ataku na placówkę Grenschutzu i zdobył kaem. Nieste­ ty zagrożenia militarne ze wschodu, gdzie od 14 II 1919 r. toczono wojnę z sowiecką Rosją, uniemożliwiło rzą­ dowi w Warszawie wsparcie insurgen­ tów. Powstanie upadło, a H. Kalemba wraz z innymi powstańcami musiał szukać schronienia przed niemiecki­ mi represjami za polskim kordonem. Taki był rezultat niemieckiej operacji militarnej, której celem było wyparcie powstańców za Przemszę i Brynicę. Chwilowo front wschodni po­ nownie stał się jego domem. Kresowy epizod dostarczył mu mocnych wra­ żeń. Nowe pejzaże, inni ludzie. Udział w coraz to nowych potyczkach. Tam zetknął się po raz pierwszy z komunis­ tami tworzącymi armię bolszewicką, tam nauczył się prowadzić życie zbra­ tane ze śmiercią. I tu wojna zbierała krwawe żniwo. Nieraz mijał taborowe wozy zamienione w drzazgi i rozrzuco­ ne krwawe strzępy końskiego ścierwa, a trupy poległych z otwartymi oczami wbitymi w bezchmurny błękit nieba szczerzyły do niego zęby. Bolszewicy wziętych do niewoli często mordowa­ li w okrutny sposób, okaleczając swo­ je ofiary. Wielokrotnie czuł, jak groza rozlewała mu się po ciele, a uszy głu­ chły od wystrzałów. Pot lał się po twa­ rzy i ramię omdlewało, sztywniał pa­ lec na spuście, a wrogów nie ubywało. Zza gęs­tych szeregów piechoty często znienacka wyłaniała się konnica w tęt­ niącym galopie. I zewsząd dochodziło gromkie „Urra! Urra! Urra!”. 22 VIII 1919 r. pułk został prze­ rzucony koleją z okolic Tarnopola do Landwarowa pod Wilnem i wszedł w skład sił tworzących front litewsko­ -białoruski. 17 IX 1919 r. H. Kalemba znajdował się już pod Dyneburgiem i brał udział w jego zdobyciu. We wrześniu 1919 r. wojska gene­ rała Edwarda Rydza-Śmigłego, wcho­ dzące w skład Frontu Litewsko-Biało­ ruskiego, na prośbę rządu łotewskiego podeszły pod Dyneburg i po miesięcz­ nych walkach wyparły bolszewików za Dźwinę. Były to tereny łotewskie oku­ powane przez bolszewicką 15. Armię. Wojsko Polskie stanęło przed dylema­ tem. Jeśli bolszewikom udałoby się tam utrzymać, umocniliby łączność mię­ dzy 15. a 16. Armią, od lutego walczą­ cą z Polakami. Gdyby miasto zdobyły wojska generała Gustawa Adolfa Joa­

Los związał go na pewien czas z Walentym Fojkisem, który podob­ nie jak H. Kalemba urodził się w Jó­ zefowcu, odbył służbę frontową w ar­ mii pruskiej, by następnie w stopniu podchorążego wstąpić w szeregi 7 Puł­ ku Piechoty Legionów. 25 II 1920 r. W. Fojkisa odkomenderowano do pracy w POW G.Śl. Używając pseudonimu „Starski”, objął on wówczas po Józefie Szafarczyku dowództwo V (bytomsko­ -tarnogórskiego) okręgu POW G.Śl., od 10 VI 1920 r. – VII okręgu (pszczyńsko­ -bytomskiego). H. Kalemba trafił pod jego komendę. W. Fojkis wraz z J.E. Stankiem, wbrew dyrektywom W. Kor­ fantego, jako pierwsi wyruszyli ze swo­ imi oddziałami do drugiego pows­tania. Było ono odpowiedzią na tragiczne wydarzenia 16 i 17 VIII 1920 r., gdy Niemcy przekonani, iż Warszawę zdo­ byli bolszewicy, dokonali pogromu pol­ skich działaczy, demolowali polskie lokale i demonstrowali pod hasłami: „Warschau gefallen” (Warszawa padła) i „Nieder mit Polen, nieder mit Frank­ reich!” (Precz z Polską, precz z Francją). Wśród ofiar znalazł się m.in. znany i szanowany katowicki lekarz Andrzej Mielęcki (1864–1920), którego skato­ wane ciało wrzucono do Rawy. Był to czas, gdy pruscy wojsko­ wi rozważali zastosowanie w sprawie Górnego Śląska wariantu czeskiego na Zaolziu, tj. zająć zbrojnie i nie dopuścić do plebiscytu. Skłaniali się ku takiemu rozwiązaniu po tym, jak na konferencji w Spa (5–16 VII 1920 r.) alianci sprawę Śląska Cieszyńskiego rozstrzygnęli na korzyść agresora. Mieli bardzo dobre rozeznanie jej przebiegu i gier zakuliso­ wych, gdyż w konferencji uczestniczyli przedstawiciele Republiki Weimarskiej: minister finansów Joseph Wirth, mi­ nister Reichswehry Otto Gessler i jego zastępca Hans von Seeckt. Odbudowujące się na przekór bis­ marckowskim ideom państwo pols­ kie było elementem rzeczywistości oddziałującym jednocząco na całą scenę polityczną, od komunistów po partię tzw. pastorów niemiecko-na­ rodowych. Zwołanie Polskiego Sejmu Dzielnicowego w Poznaniu, obradują­ cego w dniach 3–5 XII 1918 r. w kinie „Apollo” i Sali Lamberta, uznano za wyraz „szaleństwa o wielkiej Polsce” oraz przejaw szowinizmu. W prasie na­ głaśniano oskarżenia o niewdzięczność (za dobrodziejstwo, jakim był Akt 5 listopada), imperializm i katolicką nieto­ lerancję wymierzoną przeciw Żydom, Litwinom i Białorusinom. Pow­szechnie negowano polskie aspiracje niepodleg­ łościowe, które znalazły wyraz w klau­ zuli traktatu wersalskiego, uznającej na mocy prawa międzynarodowego niepodległą II Rzeczpospolitą.

O

Wojciech Korfanty

ostatnich operacjach kontuz­jowany H. Kalemba już nie uczestniczył. Mimo to jego szlak bojowy był imponujący, wiódł bowiem przez pola bitewne i kie­ runki ofensyw prowadzonych w mi­ nionych wiekach przez największych wodzów Rzeczypospolitej: Stefana Ba­ torego, Jana Zamoyskiego, Stanisława Żółkiewskiego, Karola Chodkiewicza, Stanisława Koniecpolskiego, Stefana Czarnieckiego, Jerzego Lubomirskiego i Jana Sobieskiego. Gdy zaleczył rany, otrzymał no­ we zadanie. Zwolniony z wojska, zo­ stał oddelegowany do udziału w ak­ cji plebiscytowej i obrony Górnego Śląska. Zameldował się więc w obo­ zie w Sosnowcu, skąd 20 VIII 1920 r. przedos­tał się na Śląsk, by podjąć ak­ tywną działalność jako zaprzysiężony członek POW G.Śl., m.in. organizując wiece na Opolszczyźnie. W szeregach POW ujawniły się wszystkie zalety jego osobowości. Oprócz umiejętno­ ści dowodzenia ludźmi cechowała go życzliwość. Okazało się, iż był zdolny i lojalny, pracowity, energiczny oraz przejawiał duże zainteresowanie szko­ leniem podkomendnych, jak również dalszym pogłębianiem wiedzy wojsko­ wej. Przede wszystkim miał okazję wy­ kazać się odwagą i wykorzystać zdoby­ te doświadczenie frontowe w drugim powstaniu śląskim.

d 1919 r. prowadzono w całej Rzeszy kampanię przeciw „za­ mykaniu narodu w żelaznej klatce” pod hasłami: „lepsza śmierć niż hańba”, „lepiej być martwym niż nie­ wolnikiem”. Nie godzono się z utratą Wielkopolski i Pomorza, nie zamie­ rzano oddawać Polakom nawet naj­ mniejszego skrawka Górnego Śląska. W kampanii tej uczestniczyli przywód­ cy niemieckich ruchów pacyfistycz­ nych, m.in. Alfred Hermann Fried (1864–1921), założyciel Niemieckie­ go Towarzystwa Pokojowego (Deut­sche Friedensgeselschaft). Krytykowano trak­ tat wersalski, ufundowany na gruzach porządku wiedeńskiego (1815 r.), za­ kładający m.in. słabość Niemiec i Ros­ji oraz uznanie nowych państw narodo­ wych. Równocześnie od czasów per­ traktacji brzeskich 1918 r. utrzymy­ wano w różnej formie i na różnych szczeblach kontakty z Rosją Sowiecką. Podobnie jak podczas wojny rosyjs­ko-polskiej 1831 r. i powstania 1863 r., wzorem pruskim wydano za­ rządzenia zabraniające przewozu to­ warów o charakterze militarnym do Rzeczypospolitej. Blokowano wszelką pomoc dla Polski walczącej z Armią Czerwoną. Niemieccy komuniści orga­ nizowali strajki przeciw wykorzystywa­ niu Górnego Śląska jako zaplecza ma­ teriałowego dla polskiej armii. Żądali zaniechania francuskich transportów wojskowych w imię neutralności. Na Śląsku propagowano hasło: Krieg dieses Krieges (wojna przeciw tej wojnie). Berlin korzystał z doświadczeń, jakie nabyli Prusacy w okresie powsta­ nia listopadowego, gdy wspierali ar­ mię (urodzonego nieopodal Obornik na Śląsku syna adiutanta Fryderyka Wielkiego) feldmarszałka Iwana Dy­ bicza Zabałkańskiego (1785–1831), a później feldmarszałka Iwana Pa­ skiewicza (1782–1856) w marszu na Warszawę. Wydarzenia polskie 1830 i 1863 r., podobnie jak wypadki 1794 r., wywarły duży wpływ na handel i życie


MA J 2O19 · KURIER WNET

7

Jan Emil Stanek

z 26 maja 1818 r. paragraf 111 i następ­ ne, przeciwko wywozowi rzeczy, które państwo wywozić zakazało”. Władze lokalne uzupełniły powyż­ szy dekret komentarzem: „Zarządzenie ministerialne podaje się niniejszym do publicznej wiadomości w tym ce­ lu, by wszyscy do niego stosowali się. Równocześnie nakazuje się wyraźnie odnośnym władzom policyjnym, aby one współdziałały w czuwaniu nad za­ kazanym wywozem i w razie potrzeby przy tym pomagały granicznym urzęd­ nikom celnym”.

nym Śląsku. Mimo to Francuzom udało się opanować sytuację w Katowicach dopiero 19 VIII, gdy energiczny gen. Jules Victor Gratier (1863–1956), Na­ czelny Dowódca Wojsk Sprzymierzo­ nych na Górnym Śląsku, sprowadził kilka samochodów pancernych i wysłał na ulice wzmocnione patrole. Wówczas też nowy duch wstąpił w Górnośląza­ ków. Od dnia tego wymodlonego zwy­ cięstwa również członkom POW G.Śl. Józef Piłsudski pokazał się jako ten, co „podjął Ojców rdzewiejący miecz”, ten, co zbudził Polskę „z hańbiącej niewo­ li”, a Stanisław Rostworowski, działacz plebiscytowy i organizator trzeciego powstania, w publikacji Wódz i naród napisał o marszałku: „Piłsudski od­ wrócił karty naszych dziejów i stając

W

1920 r. rząd Republiki Weimarskiej umiejętnie udzielał wsparcia mar­ szałkowi Michaiłowi Nikołajewiczo­ wi Tuchaczewskiemu. Niemcy łudzili się nadzieją, iż powtórzy się sytuacja z września 1831 r., która doprowadziła do kapitulacji stolicy Królestwa Pols­ kiego i upadku sprawy polskiej. Na taką okoliczność przygotowali scena­ riusz działań, który przedstawili Mię­ dzysojuszniczej Komisji Plebiscytowej w nocie z 17 VIII 1920 r. Powołując się na naciski bolszewików domagają­ cych się internowania wycofujących się wojsk polskich na Pomorzu, w Prusach Wschodnich i na Górnym Śląsku, rząd niemiecki uprzedzał aliantów, iż nie może dopuścić do przekształcenia Gór­ nego Śląska w bazę operacyjną w czasie wojny miedzy Polską i Rosją, nie nara­ żając się na zbrojną reakcję Moskwy. Notę z 17 VIII 1920 r. ożywił duch kon­ wencji Alvenslebena zawartej z inwen­ cji Ottona von Bismarcka 8 II 1863 r. w Petersburgu z Imperium Rosyjskim. Układ dotyczył wzajemnej współpracy w tłumieniu polskiego powstania. Poczynania polityków Republiki Weimarskiej wspierała prasa. Ona rów­ nież miała bogate tradycje w działa­ niach popierających współpracę Rosji i Prus. Na przykład „Breslauer Zeitung” w 1831 r. nie ukrywała oburzenia, że Polacy występowali przeciwko władzy prawowitego monarchy. Polemizowała także w sposób tendencyjny z polski­ mi roszczeniami terytorialnymi wo­ bec Rosji o przynależność tzw. Ziem Zabranych (litewsko-ruskich). Gazeta ta często wyrażała dezaprobatę wobec wiadomości np. „Gazety Warszawskiej”. W 1831 r., nie bez satysfakcji, „Bres­ lauer Zeitung” informowała o sukce­ sach wojsk rosyjskich, zamieszczając m.in. bardzo obszerny biogram Iwana

Marcin Watoła

FOT. ZE ZBIORÓW AUTORA (2)

Jan Lortz

się własnością narodu, wycisnął piętno na powszechnym biegu naszego życia”. Wybuchło kolejne powstanie, któ­ rego głównym celem była samoobrona. Południową część okręgu VII, podległą A. Dornowi, powstańcy śląscy opanowa­ li już na przełomie 19 i 20 VIII 1920 r. H. Kalemba, dowodząc 3. Kompanią, po zaciętej walce zdobył rodzinną miej­ scowość Józefowiec. Łupem zwycięzcy padło 200 niemieckich karabinów. Na­ stępnie powstańcy z Józefowca wspar­ li 23 VIII natarcie na Wielkie Hajdu­ ki. Inne grupy w powiecie katowickim zdobyły hutę „Baildon”, Nowy Bytom i Chorzów. Opór stawiały niemieckie posterunki w Siemianowicach i Bogu­ cicach. Natomiast bez walki zajęto Gi­ szowiec i Nikiszowiec. 27 VIII 1920 r. objął ich podpisany przez W. Fojkisa akt demobilizacji wszystkich oddziałów bo­ jowych samoobrony. 28 VIII przedstawi­ ciele polskiego i niemieckiego komitetu

Rynek Czeladzki; zprawej: kościół pw. św. Stanisława w Czeladzi

Rudolf Niemczyk

z akcji plebiscytowych poznał kurierkę Bronisławę z Jędrusków (29 X 1896 – 3 IV 1987), córkę Józefa (zm. 1908) i Wiktorii z Kowalskich Jędruskowej (1869 – 13 X 1956), zamieszkałą na Sa­ turnie. Podobno spojrzeli sobie w oczy i to wystarczyło. Panna była urodziwa, miała wiele uroku osobistego. Niedu­ ża, dość zgrabna. Ubierała się z du­ żym smakiem; miała swoisty, ładny styl. Dbała o strój. Z jej kobiecą kokie­ terią kontrastował umysł raczej męski, wyróżniający się logiką dowodzenia. Była śmiała i rezolutna. Trudniła się przemytem broni dla tajnych magazy­ nów w powiatach katowickim i rybni­ ckim, a także kolportażem materiałów propagandowych przeznaczonych dla Domu Plebiscytowego w Katowicach. Wśród „szwarcowanych” nielegalnych druków były książki, gazety i odezwy. Pośrednio zajmowała się również wy­ wiadem wojskowym, współpracując

z Ekspozyturą II Oddziału w Sosnow­ cu, tzw. biurem Habdank. Jak trzeba by­ ło, pomagała powstańcom, opatrywała rany i przewoziła wojenną korespon­ dencję. Wzajemne zauroczenie oka­ zało się trwałe. Henryk oświadczył się poznanej dziewczynie. Gdy pro­ pozycja została przyjęta, rozpoczął przygotowania do ożenku. Poślubił Bronisławę tuż po drugim powstaniu – w niedzielę 19 IX 1920 r. Uroczystość ze zrozumiałych względów politycznych odbyła się po polskiej stronie granicy, o godz. 16.00 w Parafii Rzymskokatolickiej pw. św. Stanisława w Czeladzi. Miasteczko te­ go dnia było pogrążone w ciszy. Pust­ ką raziły nawet żydowskie stragany, na których w dzień powszedni można było nabyć towary wszelkiego asorty­ mentu. Ich właściciele żyli od jarmarku do jarmarku. W międzyczasie czynili przygotowania. „Kupcy sprowadzali świeży towar do sklepów, szynkarze trunki, przekupnie szykowali pienią­ dze, faktorzy języki, biedne Żydówki starały się zawczasu o zapas niedojrza­ łych owoców, piekły pierniki, makagigi, obwarzanki”. Natomiast państ­wo mło­ dzi w tym dniu chcieli wypaść szykow­ nie i elegancko. Gdy dotarli do schodów kościoła, już czekali na nich ustaleni świadkowie; ze strony panny młodej Wiktor Jędrusek, urzędnik z Saturna, lat 47, a ze strony pana młodego – Win­ centy Szramowski, stolarz z Józefowca, lat 27. Umówiony ksiądz wpisał do księ­

Raka, narodziła się 4 VII 1921 r. córka Józefa, która imię zawdzięczała obu dziadkom, choć ze względu na rezultat powstania równie uzasadnione byłoby nadanie imienia Wiktoria, noszonego przez babkę po kądzieli. Tak więc jej imię było żeńską formą imienia po­ chodzenia hebrajskiego Józef, wywo­

FOT. ZE ZBIORÓW J. BOGDANOWICZOWEJ

plebiscytowego wydali wspólną odezwę wzywającą do przywrócenia spokoju i podjęcia pracy. Uczestnicy drugiego powstania zabiegali o usunięcie niemie­ ckiej policji SIPO, a także o rozwiązanie niemieckich bojówek obszaru objętego plebiscytem. Ponadto powstanie przy­ bliżyło cel, jakim było przeprowadzenie plebiscytu. Jego ostateczny termin wy­ znaczono na 20 III 1921 r. Odtąd H. Kalemba jeszcze moc­ niej związał się ze swoim komendan­ tem. Awansując, wszedł w skład gru­ py W. Fojkisa. Równocześnie zacieśnił więzi z Rudolfem Niemczykiem (1894– 1964) ps. Stein, z którym osłaniał zeb­rania, wiece i manifestacje, m.in. na Opolszczyźnie. Z ramienia DOP Niemczyk pełnił obowiązki komen­ danta Katowic. Początkowo dowodził on baonem w grupie Fojkisa, złożo­ nym z dziewięciu kompani: Ryszarda Drzyz­gi, Henryka Kalemby (Katowice Dąb i Józefowiec)), Pawła Maślanki, Władys­ława Wieczorka, Jana Gałki, Romana Koźlika, Pawła Chrostki, Mak­ symiliana Nędzy i Jana Bogackiego. W skład oddziału wchodzili ochotni­ cy z Katowic, Brynowa, Załęskiej Hał­ dy, Karbowej, Józefowca, Zawodzia, Bogucic, Dębu, Giszowca i Nikiszow­ ca. Chwilowo jednak musiał zawiesić działalność i opuścić Śląsk, gdyż był poszukiwany. Udał się więc do nadgranicznej Czeladzi, leżącej już po polskiej stro­ nie. Czasu jednak nie marnował. Pos­ tanowił zawrzeć związek małżeński. Okoliczności były sprzyjające. Nie mu­ siał obawiać się przy ślubie trudności, na jakie był narażony ze strony nie­ mieckiego kleru Wojciech Korfanty. Niemieccy księża w czasie spowiedzi często odmawiali Ślązakom rozgrze­ szenia za samo czytanie polskiej prasy i głosowanie na polskich kandydatów do parlamentu. Więc jak ciężkim grze­ chem musiał być udział w powstaniach i służba pod sztandarem J. Piłsudskiego, poprzedzona dezercją z armii cesarza Wilhelma II? Dotąd Henryk Kalemba, przys­ tojny blondyn, prowadził kawalerski żywot, gdyż wojna burzyła normalny tryb życia, ograniczała kontakty z ko­ bietami i nie sprzyjała budowaniu trwa­ łych związków. Jednak podczas jednej

Henryk z żoną na ślubnym kobiercu

dzącego się od biblijnego syna Jakuba i Racheli, a powstało od słów Jo (skrót od Jahwe, Bóg) i josaf (przydać). Ozna­ czało: niech Jahwe (Bóg) przyda, czyli Bóg pomnoży (rodzinę, da syna). Ro­ dzice dziewczynki, nadając jej to imię,

FOT. ZE ZBIORÓW J. BOGDANOWICZOWEJ

FOT. ZE ZBIORÓW AUTORA (2)

gospodarcze Śląska. Wraz z rozpoczę­ ciem powstania listopadowego pruski minister finansów Karl Georg Maasen i minister spraw wewnętrznych Gustaw Brenn wydali zarządzenie zabraniające wywozu do Polski pieniędzy, prochu, broni, zboża i koni. Zakaz wywozu bro­ ni do Królestwa (z 23 XII 1830 r.) gło­ sił: „Powołując się na rozporządzenie paragraf 3 ustawy celnej z dnia 26 maja 1818 r., podajemy niniejszym do pub­ licznej wiadomości, że najwyższym roz­ kazem królewskim z dnia 10 bm. zaka­ zany został wywóz broni, koni, prochu, ołowiu oraz wszelkiego rodzaju innych artykułów wojennych przez granicę do Królestwa Polskiego. Kto, aż do znie­ sienia niniejszego zakazu, próbowałby wywozić wymienione przedmioty do Królestwa Polskiego, szczególnie przez pruską granicę od Schmalleninken nad Niemnem aż do głównej drogi celnej i do głównego urzędu celnego Zabrzeg na Górnym Śląsku, ten podlega ka­ rom przewidzianym w ustawie celnej

Ulica Bytomska w Czeladzi

gi parafialnej numer ślubu i odczytał akt oraz przyłożył pieczęć kancelaryjną. Małżonkowie ponadto oświadczyli, iż nie zawarli żadnej umowy przedślub­ nej. Wydarzenie to poprzedziły trzy­ krotne zapowiedzi opublikowane w ni­ niejszej parafii 29 VIII, 5 i 12 IX tegoż roku. Młodzi stanęli na ślubnym ko­ biercu przed cudownym obrazem Mat­ ki Boskiej Pocieszenia (spłonął podczas wielkiego pożaru w 1923 r.) w nowej, neoromańskiej świątyni, której budowę ukończono w 1913 r. Sakrament bło­ gosławił miejscowy wikary, ks. Juliusz Lisowski. Proboszczem urzędującym był ks. Teodor Ludwik Urbański. Zgod­ nie z tradycją w tym dniu wykonano także fotografię młodej pary, a koledzy z POW w maciejówkach odśpiewali rozpromienionej szczęściem Bronce frazę z operetki Franciszka Lehara Wesoła wdówka. Z kolei pan młody miał żartobliwie stwierdzić, iż w ten sposób uniknął losu słynnego filozofa Imma­ nuela Kanta, który, gdy się zestarzał, zwykł mawiać: „Kiedy potrzebowałem kobiety, to nie stać mnie było na to, by ją utrzymać, a teraz, kiedy już mnie na to stać, to jej nie potrzebuję”. Nowożeńców połączyła nie tylko wspólna działalność patriotyczna, ale także silne więzy emocjonalne i wza­ jemny szacunek. Bronisława nie była panną żyjącą wśród dostatków, czy­ tającą romanse. Wręcz przeciwnie – nawyk­łą do zajęć gospodarskich i zako­ chaną w o trzy lata młodszym Henryku. Chciała kochać, kochać namiętnie, kochać raz w życiu i temu jedynemu uczuciu cała się poświęcić. Była praw­ dziwą towarzyszką życia i pracy męża, podporą w chwilach trudnych. Ten zaś cenił w niej szlachetność charakteru, skromność i bezinteresowność. Ze związku tego wkrótce, po zakończe­ niu trzeciego powstania, pod znakiem

wierzyli, iż będzie ją cechować praco­ witość dziadków oraz ich szlachetność i poczucie sprawiedliwości. Ciąża ograniczyła aktywność ple­ biscytową Bronisławy, za to jej mąż Henryk włączył się w ruch niepodleg­ łościowy ze zdwojoną energią. Naj­ pierw był to udział w akcji plebiscyto­ wej obfitującej w liczne spory i napięcia, łącznie z utarczkami z niemieckimi bo­ jówkami. Spór się zaostrzył, gdy doszło do niekorzystnej interpretacji wyni­ ków plebiscytu. Polacy oczekiwali, że zgodnie z aneksem do art. 88 traktatu wersalskiego, głosy będą zliczane nie globalnie, a gminami, których za Pols­ ką głosowało 44,7%. Jednakże, wbrew ustaleniom, w Komisji Międzysojusz­ niczej przewagę zaczęła zdobywać kon­ cepcja brytyjsko-włoska, oparta na glo­ balnym liczeniu głosów i przyznająca Polsce tylko 25% obszaru plebiscyto­ wego, tj. powiaty pszczyński, rybnicki i przylegające do nich lub polskiej gra­ nicy skrawki powiatów: raciborskiego, toszecko-gliwickiego, katowickiego, by­ tomskiego, tarnogórskiego i oleskiego. Wytyczona linia podziału, nazwana od nazwisk komisarzy Anglii i Włoch linią Percivala-de Marinisa, nie zado­ walała żadnej ze stron. 5 V 1921 r. na posiedzeniu Rady Ambasadorów miała się odbyć dyskusja nad ostatecznym rozstrzyg­nięciem, z uwzględnieniem korzystniejszej dla Polski koncepcji gen. Henri’ego Le Ronda (1864–1949). Wiadomo już jednak było, że z powodu stanowiska Anglii i Włoch zapadnie postanowienie krzywdzące dla Polski. O reakcji strony polskiej zachował się przekaz mjr. Stanisława Rostwo­ rowskiego (1888–1944) ps. Lubieniec, szefa sztabu Dowództwa Obrony Ple­ biscytu. W jego szkicu biograficznym czytamy: „było już rzeczą oczywistą, że musi wybuchnąć kolejne powstanie.

Rostworowski przez cztery tygodnie dniami i nocami do wyznaczonego na dzień 25 IV 1921 r. terminu opracował Plan Operacyjny nr 1. Na czele powsta­ nia z władzą dyktatorską miał stanąć Wojciech Korfanty, a naczelnym wo­ dzem wojsk powstańczych został mia­ nowany ppłk. Maciej Mielżyński (były adiutant cesarza Wilhelma II – Z.J.). Termin wybuchu został wyznaczony po wywołaniu strajku generalnego na noc z 2 na 3 V 1921 r.”. Jednak gdy „przyszło co do cze­ go, […] Korfanty zamierzał wstrzy­ mać rozkaz wszczęcia powstania, licząc na skuteczność akcji dyplomatycznej. W tym zwrotnym momencie szef szta­ bu »Lubieniec« odegrał godną odno­ towania rolę, gdyż oświadczył Kor­ fantemu, że pogotowie mobilizacyjne jest tak daleko posunięte, iż powstanie wybuchnie, niezależnie od tego, czy dyktator wyda rozkaz jego odwołania”. Tak więc w kręgach konspirato­ rów wojskowych POW G.Śl. podję­ to ostateczną decyzję o rozpoczęciu trzeciego powstania. Naczelny wódz Maciej Mielżyński zanotował: „1 maja 1921 roku odebrałem od rządu katego­ ryczny zakaz rozpoczynania jakiejkol­ wiek akcji zbrojnej na Górnym Śląsku, pod osobistą odpowiedzialnością. Tego zakazu nie usłuchałem. Wiedziałem, że jedynie akcja zbrojna, rozpoczęta natychmiast, może sytuację uratować. Niewątpliwym było, że rząd polski miał związane ręce i działał pod presją mo­ carstw sprzymierzonych, z głębi duszy zaś życzyć musiał, żeby nasi bracia Gór­ noślązacy osiągnęli zwycięstwo nad Niemcami. Zwłaszcza że Niemcy, choć urzędowo głosili, że nie mieszają się do walki na terenie plebiscytowym, to całe pułki z Niemiec przez granice puszczali na Górny Śląsk”. Z kolei Wojciech Kor­ fanty, nie chcąc narażać rządu RP na posądzenie o wywołanie powstania, złożył urząd Polskiego Komisarza Ple­ biscytowego i ogłosił się dyktatorem. W tej trudnej sytuacji Józef Pił­ sudski dotrzymał danego Górnoślą­ zakom słowa i wysłał z pomocą „co miał najlepszego”, blisko 5000 ludzi, m.in. byłych legionistów, bojowców PPS i peowiaków oraz ponad 60 tys. karabinów. Wśród ochotników zna­

FOT. ZE ZBIORÓW AUTORA

Gen. Gustaw von Alvensleben

Dybicza. Sytuacja w 1920 r. w pew­ nym sensie powtarzała się kolejny raz w dziejach. W Berlinie ogarniętym re­ wolucją i zdominowanym niechęcią do zmartwychwstającej Polski rosły sym­ patie do Armii Czerwonej i Kraju Rad. Mimo głębokich wewnętrznych po­ działów politycznych i rewolucyjnych rozterek, oprócz działań propagando­ wych podjęto duży wysiłek organiza­ cyjny. Według ocen strony polskiej, „siłę organizacji niemieckich, zakonspirowa­ nych na terenie plebiscytowym, można było obliczyć na czterdzieści tysięcy lu­ dzi, dla których potrzebna broń i amu­ nicja nagromadzona była w rozmaitych ekspozyturach tajnych, kopalniach itp. W większej części była to broń przygo­ towana w rozmaitych składnicach na terenie graniczącym ze Śląskiem. Do­ wódcami wszelkich organizacji bojo­ wych niemieckich byli oficerowie armii czynnej albo oficerowie rezerwy bojowo wyszkoleni. Rozkazy odbierali wprost z Berlina i byli w ścisłej łączności ze sztabem generalnym niemieckim”. Po­ nadto uwagę zwracał fakt, „że wszyst­ kie organizacje niemieckie – zazwyczaj bardzo rozbieżne pod względem poli­ tycznym – częściowo nawet będące or­ ganem rozmaitych partii politycznych zwalczających się nawzajem zaciekle, tworzyły jeden karny zespół, gdy cho­ dziło o sprawę Górnego Śląska”. Zaskoczeniem dla Niemców było doniesienie o kontrofensywie Józefa Piłsudskiego i tzw. Cudzie nad Wisłą, który diametralnie zmienił dotychcza­ sowy stan spraw politycznych na Gór­

FOT. ZE ZBIORÓW J. BOGDANOWICZOWEJ (2)

FOT. ZE ZBIORÓW AUTORA

KURIER·ŚL ĄSKI

Maciej Mielżyński

leźli się zbuntowani kadeci lwowscy i por. Jan Kowalewski. Ten ostatni nie­ przypadkowo pokierował wywiadem w trzecim powstaniu śląskim. Miał, jako kryptolog, za sobą w tej dzie­ dzinie znaczące dokonania. W cza­ sie Bitwy Warszawskiej w sierpniu 1920 r. informacje zorganizowanego przez niego polskiego radiowywiadu miały „bezwzględnie rozstrzygający wpływ” na decyzje strategiczne Jó­ zefa Piłsudskiego i w konsekwencji na rozmiar zwycięstwa Wojska Pol­ skiego nad nacierającą na Warszawę Armią Czerwoną, czego pokłosiem było drugie powstanie śląskie. Kowa­ lewskiemu towarzyszyli na Górnym Śląsku inni oficerowie II Oddziału, m. in. por. Edmund Kalikst Charasz­ kiewicz. Wszyscy oni zdążyli na czas do wyznaczonych miejsc, by podjąć się realizacji swojej misji. K


KURIER WNET · MA J 2O19

8

W

spominając 100 lat niepodległości, nie można zapominać o ponad 50 latach niewoli sowieckiej w czasach PRL-u. Należy to bezwzględnie przypominać, bo szczególnie dla młodego pokolenia traktowanie całego tego okresu en bloc może być co najmniej mylące. W rze­ czywistości w ostatnim 100-leciu Polska była niepodległa tylko przez 49 lat i na­ wet w tym przypadku można by dysku­ tować, czy aż tak długo. W wielu publi­ kacjach niepodległość ostatnich 30 lat jest poddawana dyskusji. Czy wyprzedaż naszych „sreber rodowych” w latach 90. to była ta długo wyczekiwana niepod­ ległość? Należałoby się zastanowić, co znaczy niepodległość i czy dziś spełnia­ my ten warunek jako naród? Czy jako państwo potrafimy zarządzać własny­ mi zasobami, które powinny stanowić o naszej niepodległości? Zgodnie z ogólnie przyjętą definic­ ją, niepodległość to niezależność państ­ wa od formalnego i nieformalnego wpływu innych jednostek politycznych. Obecnie nie ma bezpośredniego formal­ nego wpływu innych państw. Ale druga część tej definicji jest już zagadnieniem bardzo złożonym, wymagającym głębo­ kiej dyskusji politycznej i socjologicznej. Na potrzeby tego artykułu należy skupić się na głównych aspektach zwią­ zanych z niepodległością, a mianowicie niezależności zarządzania zasobami, co powinno być fundamentalnym celem każdego rządu. Na wstępie należy wyjaś­ nić, co należy rozumieć poprzez ‘zasoby’. Słowo to jednoznacznie kojarzy się ze środkami, towarami, bogactwami. Tak, zasoby powinny stanowić o bogactwie państwa poprzez jak najlepsze ich wy­ korzystanie na wielu płaszczyznach. Czy jako nacja potrafimy korzystać z naszych zasobów i przede wszystkim racjonalnie nimi zarządzać? W biznesie najczęściej poprzez zasoby rozumiemy wszystkie zasoby ludzkie (siła robocza) i rzeczowe (np. materiały, maszyny, urządzenia i środki finansowe). Zarządzanie nimi dzieli się na planowanie zasobów oraz ciągłe ich kontrolowanie.

Gdzie szczęście, tam i ludzie Na wstępie należy przyjrzeć się zasobom ludzkim, choć to sformułowanie brzmi bezdusznie i ahumanistycznie. Jakie są fakty? Żyjemy w środku Europy, w sto­ sunkowo dużym kraju o prawie 40-mi­ lionowej populacji. Jesteśmy narodem, na którego elitach na przestrzeni ostat­ nich 200 lat co pewien czas próbowano dokonać eksterminacji. Po 1939 r. na­ stąpiło „odwrócenie klepsydry” i ludzie z dołów społecznych nagle, w sposób sztuczny stali się nową elitą. Niestety przesypywanie się ziarenek w klepsydrze do długi proces i trwa on do dnia dzi­ siejszego. Mimo wielu wysiłków, jeszcze nie udało się odrobić poniesionych strat. Proces niszczenia elit był kontynuowa­ ny w także czasach PRL-u, kiedy Polska straciła wielu obywateli, którzy m.in. ze względu na brak perspektyw w kraju zdecydowali się na emigrację. Liczbę

KURIER·ŚL ĄSKI Ostatni rok z wiadomych względów obfitował w szereg patriotycznych wydarzeń. Jednakże przy okazji 100-lecia niepodległości Polski należy wyjaśnić nieporozumienie, które gdzieś nam umyka w natłoku patriotycznych uniesień. Nie można mylić rocznicy odzyskania niepodległości z niepodleg­łością samą w sobie. 100 lat temu Polska odzyskała niepodległość, ale nie oznacza to, że przez te 100 lat była niepodległym państwem.

Szansa czy przekleństwo?

Zarządzanie zasobami narodowymi Tomasz Nałęcz Smutnym przykładem jest medycyna, której poziom kształcenia na naszych uczelniach jest paradoksalnie bardzo wysoki, ale młodzi medycy wolą emi­ grować i pracować na Zachodzie za nieosiągalne w kraju stawki. Podob­ na sytuacja ma miejsce w przypadku polskich inżynierów, którzy są bardzo cenieni za granicą. Między 1995 a 2015 rokiem udział osób z wykształceniem wyższym w grupie wieku 25–64 la­ ta wzrósł z 9,7% do 21% i znacznie przekracza średnią dla krajów OECD (11%). Nie przekłada się to jednak na poziom produktywności i innowacyj­ ności. O nieumiejętności zarządzania kapitałem ludzkim świadczyć także może emigracja za pracą prawie 2 mln ludzi tuż po otwarciu granic Unii Eu­ ropejskiej na wschód. Rządzący nie potrafili zreformować gospodarki tak, aby przedsiębiorcy mogli tym ludziom zapewnić miejsca pracy. Oprócz emigracji ekonomicznej dotykającej uboższe warstwy społe­ czeństwa, dużo bardziej niepokojący jest drenaż mózgów w obrębie grup, które powinny stanowić źródło nowych elit. Na szczęście w ostatnich latach wi­ dać poprawę sytuacji w postaci obni­ żających się wskaźników bezrobocia, ale mimo wszystko finalna konstatacja jest smutna. Nie potrafimy zarządzać kapitałem ludzkim i wzmacniać jego wartości, budując mocną klasę średnią. Wszystko dzieje się według starej zasady „jakoś to będzie”.

Semiperyferyjna gospodarka

Komunikacja, nieograniczona izolacja

własność rodzimego kapitału. Podob­ na sytuacja ma miejsce w Niemczech, gdzie ponad 60% własności należy do kapitału zagranicznego. To efekt planu Marshalla, a w Polsce – reformy Balce­ rowicza. Tu jednak podobieństwa się kończą, gdyż sytuacja obydwu gospo­ darek jest diametralnie różna. Nieste­ ty plan stworzenia na obszarze Polski i całego pomostu bałtycko-czarnomor­ skiego obszaru semiperyferialności dla pozostałej części Europy został w du­ żej mierze zrealizowany na przestrzeni ostatnich 200 lat. Znaczna część zaso­ bów gospodarczych znajdujących się na powierzchni nie należy do kapitału polskiego, a patriotyzm gospodarczy pozostaje na razie tylko mitem.

Dla funkcjonowania sprawnego pań­ stwa oprócz ambitnych, pracowitych, lojalnych obywateli potrzebne są zasoby kapitałowe. Kapitał powinien służyć do tworzenia infrastruktury zapewniającej rozwój państwa i ułatwiającej komuni­

Słabo zarządzamy naszymi zasobami ludzkimi, co nie znaczy, że ich jakość jest słaba. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że ten potencjał jest bardzo wysoki, gdyż przy tak słabym zarządzaniu mimo wszystko Polska dokonała skoku cywilizacyjnego. tych wykształconych, przedsiębiorczych, niepokornych ocenia się na ok. 1 mln osób. Po ponownym odzyskaniu su­ werenności w 1989 r. wydawało się, że uda się zachęcić Polonię do powrotu i wspólnej pracy na rzecz odbudowy kraju po latach komuny. Niestety wrócili nieliczni, bo kolejne rządy nie stworzyły odpowiedniej oferty dla naszych roda­ ków mieszkających za granicą. Wydaje się, że słabo zarządzamy naszymi zasobami ludzkimi, co nie znaczy, że ich jakość jest słaba. Moż­ na nawet zaryzykować stwierdzenie, że ten potencjał jest bardzo wysoki, gdyż mimo wszystko Polska dokonała sko­ ku cywilizacyjnego. Niestety trudno wytworzyć zadowalające zasoby, je­ żeli poziom nauki w Polsce jest niski. Żaden nasz uniwersytet nie zalicza się do pierwszej setki światowej. Najlep­ si studenci wyjeżdżają za granicę i po skończeniu studiów nie wracają. Moż­ na tu znaleźć pewną analogię z migra­ cją z małych miejscowości do dużych miast, gdzie są lepsze warunki pracy.

kację, która stanowi podstawę do bu­ dowy nowoczesnej gospodarki. Także pod tym względem nie można pozy­ tywnie ocenić ostatnich 30 lat. Zarówno infrastruktura drogowa, jak i kolejowa w Polsce pozostawiają ciągle wiele do życzenia. Niektóre poczynania w tym zakresie wręcz wskazują na działania na szkodę kraju. Sieć drogowa, szczególnie ta szybkiego ruchu, jest ciągle uboga i nie zapewnia rozwoju strategiczne­ go, np. na kierunku północ-południe. Sieć kolejowa przedstawia się podobnie. Nie lepiej jest w zakresie infrastruktury stanowiącej o bezpieczeństwie energe­ tycznym kraju (sieci gazociągowe i elek­ troenergetyczne). Niedoinwestowana i przestarzała jest infrastruktura elek­ troenergetycznych sieci przesyłowych. Wszystko to, podobnie jak w przypadku zasobów ludzkich, dowodzi braku całoś­ ciowej, spójnej strategii, prowadzone są jedynie mniej lub bardziej uzasadnione lokalne działania. Pojawia się oczywiste pytanie, czy takie chaotyczne zarządza­ nie jest tylko dziełem przypadku?

Z kapitałem powiązane są podstawowe elementy krwiobiegu gospodarczego, czyli przedsiębiorstwa. To one stano­ wią podstawę rozwoju każdej gospo­ darki i decydują o prosperity państwa. O sytuacji polskiego kapitału powstało wiele publikacji. Analizując wydarzenia z ostatnich trzech dekad i wyprzedaż polskiego majątku, można jednoznacz­ nie stwierdzić, że w tym zakresie reali­ zowano przemyślaną strategię. Zamiast wzmacniać i rozbudowywać najlepsze przedsiębiorstwa generujące rozwój ro­ dzimego kapitału, rozsprzedano je. Dziś są one ponownie nacjonalizowane, lecz wykup odbywa się za nieporównywal­ nie większe kwoty w stosunku do tych, za które je sprzedano. I w tym wypad­ ku ważne jest poznanie długofalowej strategii. Niezależnie od wszystkiego należy stwierdzić, że po 30 latach nie­ wiele z zasobów własności przemysło­ wej, handlowej czy finansowej stanowi

Zasoby środowiskowe nie będą nig­dy nadrzędnym elementem działań strategicznych. Mimo to trzeba bacznie przyglądać się procesom zarządczym w dziedzinach środowiskowych, gdyż podejmowane w nich działania mogą w prosty sposób na dużą skalę bloko­ wać procesy inwestycyjne. Wystarczy tu wspomnieć nadmierną ilość lokalizacji obszarów Natura 2000 rozrzuconych po całym kraju.

Biliony pod naszymi stopami Analizując potencjał Polski, często nie docenia się lub wręcz zapomina o za­ sobach kopalin, jakie mamy pod stopa­ mi. Jako niewidoczne, pozostają zwykle poza percepcją przeciętnego obywatela. Paradoksalnie kopaliny coraz częściej przedstawiane są jako problem, a nie walor gospodarczy. Tymczasem to właśnie dzięki kopalinom przez wie­ ki powstawały imperia i one stanowi­ ły o ich bogactwie. Cesarstwo austro­

W amerykańskiej czy chińskiej kopalni na jednego zatrudnionego przypada odpowiednio 20 tys. i 3 tys. ton wydobycia węgla. Niestety w Polsce wynik ten jest 25 razy niższy niż w USA, gdyż na górnika przypada tylko ok. 700 ton.

Piękne krajobrazy gwarantowane Polska dysponuje nie tylko zasobami naturalnymi ukrytymi w potencjale społecznym, ale posiada też unikato­ we w skali Europy zasoby środowisko­ we. Zalesienie Polski kształtuje się na średnim poziomie europejskim (30% powierzchni), ale nasz kraj wyróżnia się unikalnymi walorami przyrodniczymi, co stanowi niekwestionowaną atrakcję turystyczną. Ekstensywne rolnictwo nie spowodowało degradacji gleb, jak miało to miejsce w Europie Zachodniej, która do dziś boryka się m.in. z potężnymi zanieczyszczeniami azotanami. Coraz bardziej doceniana jest także ekologicz­ na produkcja rolnicza. Niewątpliwy atut, aczkolwiek od dekad niewykorzystany, stanowią także polskie szlaki wodne, które na wzór takich państw jak Niemcy, Holandia czy Francja powinny stanowić naturalny impuls dla rozwoju taniego transportu, szczególnie na kierunku północ-południe. Rozpatrując zasoby środowiskowe, nie można zapominać o wodach podziemnych, które mają bez wątpienia znaczenie strategiczne, gdyż obecnie ponad 70% zaopatrzenia w wo­ dę pitną pochodzi z takich ujęć.

-węgierskie czerpało kapitał z handlu solą i innymi surowcami. Dostęp do surowców zbudował potęgę Hiszpanii i Portugalii w okresie wielkich odkryć geograficznych. Odkrycie węglowodorów było tyl­ ko efektem zapotrzebowania na paliwa, zapoczątkowanego postępem technolo­ gicznym i wynalezieniem silnika spa­ linowego oraz jego wszechstronnym zastosowaniem. Fakt ten pokazuje, jak synergia technologii i zasobów natu­ ralnych może wpłynąć na dobrobyt państwa. Szczególnie dobitny jest tu przykład Półwyspu Arabskiego. Nor­ wegia też wykorzystała szansę i przez racjonalne inwestowanie zysków z wy­ dobycia ropy naftowej i gazu dokonała skoku cywilizacyjnego w XX w. W ciągu kilku dekad tereny te stały się jednym z najbogatszych obszarów na świecie. Polskie zasoby kopalin są dziś niedoceniane, nie umiemy stworzyć odpowiedniej strategii ich wykorzys­ tania. Wszyscy wiedzą o ogromnych pokładach węgla, który obecnie, w do­ bie dyktatu klimatycznego, jest mało atrakcyjnym paliwem. Jest to surowiec nietolerowany głównie przez środowiska lewicowe, a informacje dotyczące „czar­ nego złota” podlegają manipulacjom, których podłoże stanowi walka gospo­ darcza. Jednakże węgiel nie jest jedynym surowcem występującym między Odrą a Bugiem. Polska jest stosunkowo bo­ gatym surowcowo krajem na tle innych państw Europy, choć trudno porówny­ wać nasze zasoby do potentatów świa­ towych. Oczywiście samo posiadanie zasobów to tylko połowa sukcesu, gdyż dopiero możliwość ich opłacalnej eks­ ploatacji stanowi o rzeczywistym poten­ cjale surowcowym. Na obszarze Polski oprócz węgla kamiennego i brunatnego występują także złoża rud metali (żelazo, miedź, cynk i ołów), surowce chemiczne (sole: kamienna i potasowa, fosforyty), energetyczne (ropa naftowa i gaz ziem­ ny) oraz szereg innych, w tym metale ziem rzadkich (molibden, tytan, wanad).

Polskie zasoby surowcowe zostały dość dokładnie rozpoznane po drugiej wojnie światowej i w tym okresie datuje się sze­ reg największych odkryć surowcowych (złoża węgla kamiennego, miedź, siarka i inne). Między bajki należy włożyć opo­ wieści o potrzebie dalszego rozpoznania surowcowego. Dziś raczej powinniśmy mądrze korzystać z wiedzy już zebranej na przestrzeni ostatnich stu lat i prowa­ dzić doszczegółowienie badań na ob­ szarach perspektywicznych, szczegól­ nie w zakresie surowców przyszłości. Realizacja takiego zadania nie wymaga badań całego obszaru kraju, lecz opra­ cowanie strategii i skupienie się na tych miejscach, gdzie mogą występować su­ rowce, na które w niedalekiej przyszłości będzie zapotrzebowanie ze względu na rozwijające się technologie. Potrzeb­ na jest wiedza zarówno geologów, jak ekonomistów i planistów, uzupełniona o wiedzę doradców technologicznych. To wyzwanie epokowe, godne instytucji, która została powołana do życia równo 100 lat temu 7 maja 1919 decyzją Sejmu Ustawodawczego. Państwowy Instytut Geologiczny, bo o nim mowa, może udowodnić, że łączy w sobie nie tylko tradycję, ale stanowi także pomost do przyszłości i nowoczesności.

Technologie zawsze zmieniają świat Jak już wspomniano, posiadanie zaso­

Potencjał, czyli suma naszych zasobów W Polsce nie brakuje zasobów, ale spój­ nej, całościowej strategii. Brakuje syste­ mu planowania społeczno-gospodar­ czego likwidującego skompromitowaną „Polskę resortową”, zastępując ją współ­ pracą opierającą się na synergii wy­ korzystania wszystkich zasobów, jaki­ mi dysponujemy. Działania powinny przede wszystkim koncentrować się na uzgadnianiu celów, odpowiedzial­ ności, środków i metod kontroli reali­ zacji zadań. Optymalizacja wykorzysta­ nia zasobów kopalin może radykalnie wpłynąć na akumulację kapitału, który będzie podstawą dalszego rozwoju go­ spodarczego. Rozwój ten powinien być sprzężony z racjonalnym wykorzysta­ niem zasobów ludzkich do generowa­ nia bogactwa. Uwłaszczenie społeczne na zasobach naturalnych nie powinno być traktowane jako proces rozdawni­ ctwa, lecz jako inwestycja w przyszłość. W tym wypadku wzorem dla Polski powinna być np. Norwegia, inwestują­ ca fundusze uzyskane z ropy naftowej w nowoczesne przedsięwzięcia, a nie kraje arabskie, które idą drogą nad­ miernej konsumpcji uzyskanego boga­ ctwa. Zyski wygenerowane z wydobycia i przetwarzania surowców kopalnych powinny być mądrze reinwestowane, wzmacniając rynek wewnętrzny. Mo­ gą zasilać inwestycje infrastrukturalne

Wzorem dla Polski powinna być np. Norwegia, inwestująca fundusze uzyskane z ropy naftowej w nowoczesne przedsięwzięcia, a nie kraje arabskie, które idą drogą nadmiernej konsumpcji uzyskanego bogactwa. bów surowcowych to tylko pierwszy krok do sukcesu. Na dzisiejszym świa­ towym rynku surowcowym panuje duża konkurencja i wbrew pozorom ogromne znaczenie mają technologie. To one de­ cydują o efektywności wydobycia i final­ nie wpływają na opłacalność produkcji. Wystarczy wspomnieć, że w amerykań­ skiej czy chińskiej kopalni na jednego za­ trudnionego przypada odpowiednio 20 tys. i 3 tys. ton wydobycia węgla. Niestety w Polsce wynik ten jest znacznie poniżej średniej światowej, 25 razy niższy niż w USA, gdyż na górnika przypada tylko ok. 700 ton. Oczywiście technologie to nie tylko zwiększona produktywność wpływająca bezpośrednio na cenę, ale też nowe rozwiązania pozwalające pozy­ skiwać surowce ze złóż, które wcześniej były uznawane za nieopłacalne. To samo dotyczy wykorzystania odpadów wydo­ bywczych, które do tej pory jako bezuży­ teczne składowano na hałdach. Coraz większe znaczenie w krajach rozwinię­ tych zyskuje model gospodarki w obiegu zamkniętym, zakładający maksymal­ ne, ponowne wykorzystanie odpadów powstających w cyklu produkcyjnym. Postęp powoduje także zapotrze­ bowanie na zupełnie inne surowce niż te, które napędzały gospodarkę jeszcze dekadę czy dwie temu. Dziś świat po­ szukuje źródeł dostaw metali ślado­ wych (lit, wanad, molibden, nikiel), gdyż to one odgrywają kluczową rolę w procesach produkcji nowoczesnej elektroniki czy też są elementem baterii niezbędnych w procesie rozwoju elek­ tromobilności. Dlatego oprócz rozwoju technologii należy pilnie śledzić trendy gospodarcze, i to z wyprzedzeniem na kilka dekad. Technologie w zderzeniu z nowymi potrzebami gospodarczy­ mi nie tylko wpływają na produktyw­ ność, ale pozwalają także wykorzystać niedostępne do tej pory lub nieuży­ teczne surowce. Okazuje się, że wę­ giel kamienny wywołujący w ostatnich czasach tyle emocji, a zalegający na głębokościach niedostępnych dla tra­ dycyjnego górnictwa, może znaleźć no­ we zastosowanie. Przy rozwiązaniach przyjaznych środowisku otrzymujemy zupełnie inny obraz tego surowca niż ten kreowany przez ekologów. War­ tość gazu wytworzonego technologią podziemnego zgazowania z węgla za­ legającego w na Śląsku poniżej 1200 m szacowana jest na setki bilionów zło­ tych. Przy uwzględnieniu kolejnych niewykorzystanych złóż, zastosowanie m.in takich rozwiązań może stanowić ogromną szansę rozwojową dla Polski. Przy rozsądnym wykorzystaniu już roz­ poznanych surowców Polska może stać się eksporterem wielu z nich, zamiast, jak dotąd, importować je, uzależniając się politycznie i gospodarczo. Są moż­ liwości, ale potrzebna jest mądra stra­ tegia stawiająca jasne i mierzalne cele.

(drogi, koleje, CPK, energetyka i inne), a także pracować w narodowych fun­ duszach inwestycyjnych, wspierających strategiczne inwestycje nie tylko o zna­ czeniu krajowym, ale także w regionie Europy Środkowo-Wschodniej, np. po­ przez Fundusz Trójmorza. Zarządzanie szeroko rozumianymi zasobami narodowymi powinno przede wszystkim opierać się na zasadach sy­ nergii i współpracy, gdyż łączenie moż­ liwości na różnych poziomach wzmac­ nia potencjał rozwojowy. Racjonalne wykorzystanie złóż kopalin poprzez nowoczesne technologie przetwórcze może być ogromnym wsparciem dla pozostałych kluczowych zasobów: ludzkich i gospodarczych. Przygoto­ wanie spójnej strategii, obejmującej wszystkie kluczowe dziedziny, powinno stanowić podstawę polskiej racji stanu w rocznicę odzyskania niepodległości. I nie może być to działanie jednorazo­ we, lecz musi być ono aktualizowane i dostosowywane do szybko zmienia­ jących się trendów światowych, zapew­ niając konkurencyjność gospodarki. Dobre gospodarowanie zasoba­ mi surowcowymi może przeistoczyć „przekleństwo kopalin” w ogromną szansę rozwoju kraju. Należy jednak­ że pamiętać, aby realizując długofalo­ we cele strategiczne, podporządkować im jednostkowe interesy. Jednocześnie przedsięwzięcia wydobywcze należa­ łoby traktować jako huby do rozwo­ ju rynku przetwórczego, generujące­ go potencjał do tworzenia kolejnych miejsc pracy. Wsparcie tego systemu przez projekty edukacyjne i społeczne powinno owocować utrzymaniem wy­ sokiego tempa wzrostu gospodarczego w kolejnych latach. Jednocześnie wy­ korzystując sprzyjające zasoby środo­ wiskowe, możemy nie tylko zapewnić na lata prosperity państwa, ale stworzyć przyjazne miejsce do życia kolejnym pokoleniom Polaków. Jak pokazują przykłady Norwegii czy Korei Płd., przemyślane i strate­ giczne działania i inwestycje w kapitał ludzki i gospodarczy poprzez realiza­ cję innowacyjnych projektów opłaca­ ją się i dają pozytywne wyniki nawet w perspektywie jednego pokolenia. Transformacja może odbyć się na po­ ziomie całej gospodarki krajowej, ale także poszczególnych przedsiębiorstw, co bardzo dobrze obrazuje przekształ­ cenie takich firm Samsung lub Nokia. Niech stworzenie strategii integru­ jącej zasoby, jakimi dysponuje Polska, będzie wkładem naszego pokolenia w rozwój państwa na kolejne stulecie i jednocześnie realizacją wyzwań, ja­ kie stwarza zmieniająca się na naszych oczach globalna sytuacja geopolityczna. Jesteśmy to winni naszym przodkom, którzy 100 lat temu zbrojnie wywalczyli dla nas niepodległość. K


MA J 2O19 · KURIER WNET

9

KURIER·ŚL ĄSKI

Polonia wiedeńska nie chce świętować 1 maja

AKADEMIA PO SZYCHCIE

Technologia podziemnego zgazowania węgla kamiennego Wyniki weryfikacji w instalacjach pilotowych w Kopalni Doświadczalnej „Barbara” oraz KWK „Wieczorek” Krzysztof Kapusta zgazowaniem węgla w Głównym In­ stytucie Górnictwa powrócono w roku 2007. Eksperymenty PZW zostały prze­ prowadzone dwukrotnie w roku 2010 i 2013 w Głównym Instytucie Górni­ ctwa Kopalni Doświadczalnej „Bar­ bara” w Mikołowie, ponadto w roku 2014 przeprowadzono pilotażową pró­ bę eksploatacji pokładu węgla metodą podziemnego zgazowania w KHW SA KWK „Wieczorek”.

Próby PZW prowadzone w Kopalni Doświadczalnej „Barbara” Realizacja prób podziemnego zgazo­ wania węgla została przeprowadzona w pokładzie 310 Kopalni Doświadczal­ nej „Barbara” w ramach projektu HU­

Polska jako właściciel dużych zasobów geologicznych węgla, których znaczna część nie spełnia warunków eksploatacji tradycyjnymi metodami górniczymi (np. ze względu na znaczną głębokość zalegania), ma znaczny potencjał w obszarze badań i wdrażania komercyjnego technologii PZW. mysłowej na powierzchni. W przeci­ wieństwie do tradycyjnych, górniczych metod pozyskiwania surowca, w trak­ cie procesu podziemnego zgazowania węgla paliwo zamieniane jest na gaz o wartości przemysłowej bezpośrednio w miejscu zalegania w złożu, a następ­ nie wytworzony gaz wyprowadzany jest otworami na powierzchnię. W porównaniu do metod po­ wierzchniowych podziemne zgazo­ wanie węgla jest procesem dużo bar­ dziej złożonym i trudnym w realizacji. Wynika to z przebiegu procesu w nie­ porównywalnych warunkach, w któ­ rych większość parametrów zmienia się w czasie, jak również w odniesieniu do miejsca przebiegu procesu zgazowania. Eksploatacja pokładów węgla meto­ dą zgazowania podziemnego znajduje szczególne uzasadnienie w przypad­ kach, gdy wydobycie tradycyjnymi me­ todami górniczymi jest nieuzasadnione ekonomicznie bądź uniemożliwione względami bezpieczeństwa prowadze­ nia robót podziemnych (np. w pokła­ dach głęboko zalegających). Możliwości wykorzystania wytworzonego w ten sposób gazu, którego skład chemiczny oraz wartość opałowa zależą głównie od zastosowanego czynnika zagazo­ wującego, są we współczesnej syntezie chemicznej oraz energetyce zawodowej niezwykle szerokie.

Prace badawcze w zakresie PZW prowadzone w kraju W Polsce po raz pierwszy do badań nad podziemnym zgazowaniem węgla przystąpiono w roku 1948. Początko­ wo naukowcy z Głównego Instytutu Górnictwa zostali włączeni do ba­ dań nad PZW prowadzonych w Bel­ gii. W ramach projektu belgijskiego przeprowadzono dwa doświadcze­ nia podziemne, stosując zgazowanie powietrzne metodą opływową oraz kilkanaście eksperymentów w tzw. podziemnym gazogeneratorze po­ wierzchniowym. W roku 1949 dla prowadzenia badań w tym obszarze utworzono Dział Zgazowania Pod­ ziemnego w ówczesnym Zakładzie Górniczym GIG, który został następ­ nie przekształcony w samodzielny zakład badawczy. Ośrodek doświad­ czalny zbudowano na obszarze byłej kopalni „Mars” w Łagiszy. W ośrodku przeprowadzono kilka prób zgazo­ wania w reaktorach podziemnych, stosując do zgazowania początkowo tlen, a następnie powietrze. Przyję­ ty wtedy w kraju kierunek rozwoju technologii PZW preferował wyko­ rzystanie sposobu szybowego i doło­ wego generatora opartego na otwo­ rach generatorowych. Do badań nad podziemnym

O

trzymałem list od Polonii wie­ deńskiej poruszonej organi­ zowaniem przez Ambasadę Polską święta 3 Maja w dniu 1 maja! Co więcej, tylko znikoma część osób zaangażowanych w działalność patrio­ tyczną we Wiedniu otrzymała zapro­ szenia na uroczystość. Czyżby korpus dyplomatyczny skierowany do Wied­ nia otrzymał zbyt dobre wykształcenie według standardów obowiązujących jeszcze w PRL? Czy podczas uroczy­ stości na budynku ambasady zostanie zachowany parytet flagowy z tamtych czasów?

GE (ang. Hydrogen Oriented Underground Coal Gasification for Europe) oraz HUGE2, finansowanych przez Komi­ sję Europejską w ramach Funduszu Badawczego Węgla i Stali. Prace ba­ dawcze były ukierunkowane na otrzy­ mywanie gazu o wysokiej zawartości wodoru. Oprócz Głównego Instytutu Górnictwa, pełniącego w projekcie ro­ lę koordynatora, konsorcjum projektu tworzyli partnerzy z Holandii, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Czech, Belgii i Ukra­ iny i były to następujące instytucje: Delft University of Technology, UCG Partnership Ltd, Universität Stuttgart, Institute of Chemical Process Funda­ mentals, Institut Scientifique de Servi­

•  prędkość zgazowania: około 30–40 kg węgla/godz., •  strumień produkcji gazu: 120– 150 m3 gazu/godz., •  całkowita ilość zgazowanego węgla: ok. 22 ton. W procesie HUGE uzyskano gaz palny gaz o wartości opałowej w prze­ dziale: 2,5–10 MJ/m3 i o następującym średnim składzie: wodór 10–40%, tle­ nek węgla 20–30%, metan 2–3%, dwu­ tlenek węgla 10–15%. Projekt dowiódł technicznych możliwości prowadze­ nia procesu zgazowania podziemnego ukierunkowanego na produkcję gazu bogatego w wodór o potencjalnym za­ stosowaniu w przemyśle chemicznym lub jako paliwa do zasilania wodoro­ wych ogniw paliwowych. Prace badawcze kontynuowano w ramach projektu HUGE2, w któ­ rym – poza zbadaniem możliwości dalszego zwiększenia udziału wodoru w produkowanym gazie – szczególny nacisk położono na aspekty bezpie­ czeństwa środowiskowego i proceso­ wego technologii PZW. W roku 2013 w KD Barbara przeprowadzono ko­ lejną próbę zgazowania w warunkach podziemnych, w której przetestowano zmienioną geometrię kanałów zgazo­ wania, tj. w kształcie litery „V”. Prze­ prowadzony proces charakteryzował się wysoką sprawnością energetyczną, wynoszącą ok. 70% (procent energii chemicznej zgazowanego węgla zawar­ tej w produkowanym gazie). W trakcie procesu, a także po jego zakończeniu pozyskano unikatowy materiał doś­ wiadczalny z przestrzeni poreakcyjnej, który umożliwił zbadanie potencjalne­ go wpływu środowiskowego technolo­ gii. Badania prowadzone były zarówno w specjalistycznych laboratoriach GIG, jak i we wiodących ośrodkach euro­ pejskich wchodzących w skład kon­ sorcjum projektu, np. instytut INERIS z Francji. Przeprowadzony 6-dniowy eksperyment udowodnił możliwość

Projekt dowiódł technicznych możliwości prowadzenia procesu zgazowania podziemnego ukierunkowanego na produkcję gazu bogatego w wodór o potencjalnym zastosowaniu w przemyśle chemicznym lub jako paliwa do zasilania wodorowych ogniw paliwowych. ce Public, National Mining University. W projekcie brały również udział dwa krajowe instytuty naukowe: Instytut Górnictwa Odkrywkowego „Poltegor” i Politechnika Śląska oraz firmy sektora paliwowo-energetycznego, tj. Kompa­ nia Węglowa SA oraz BOT Górnictwo i Energetyka SA. Próby podziemne były poprzedzo­ ne szeregiem eksperymentów w tzw. laboratoryjnym reaktorze powierzch­ niowym. Zasymulowane w tym urzą­ dzeniu rzeczywiste warunki zalega­ nia węgla w złożu, z uwzględnieniem warstw profilu geologicznego spągu i nadkładu złoża, pozwoliły na wstęp­ ne określenie parametrów procesowych oraz rozwiązanie niektórych zagadnień technicznych niezbędnych przy powięk­ szeniu skali eksperymentu. Elementem innowacyjnym w dziedzinie badań nad podziemnym zgazowaniem węgla oraz jednym z zasadniczych celów projektów HUGE i HUGE2 było określenie tech­ nicznych możliwości wpływu na skład produkowanego gazu poprzez wyko­ rzystanie określonych zjawisk fizyko­ chemicznych w przestrzeni i otoczeniu reaktora podziemnego oraz określenie ich przebiegu w zależności od podstawo­ wych parametrów termodynamicznych prowadzenia procesu. W ramach projektu HUGE w ro­ ku 2010 przeprowadzono 16-dniową próbę zgazowania podziemnego w po­ kładzie 310, usytuowanym na głęboko­ ści ok. 30 metrów. Parametry procesu zgazowania były następujące: •  wymiary reaktora podziemnego : 15 m x 5 m x 1,5 m (dł. x szer. x miąższość pokładu), •  czynniki zgazowujące: tlen, powietrze, •  czynnik ochronny: azot,

prowadzenia procesu w sposób kon­ trolowany i bezpieczny dla otoczenia naturalnego.

Próba pilotowa PZW w KWK „Wieczorek” Przeprowadzone dwa eksperymenty PZG w KD „Barbara” pozwoliły na poszerzenie wiedzy i zdobycie do­ świadczeń przy opracowywaniu pro­ jektu technicznego pilotażowej próby podziemnego zgazowania przeprowa­ dzonej w 2014 roku w KHW SA KWK „Wieczorek”. Eksperyment realizowany był w ramach strategicznego programu badań naukowych i prac rozwojowych „Zaawansowane technologie pozyski­ wania energii”, finansowanego przez Narodowe Centrum Badań i Rozwo­

potencjalnego oddziaływania procesu zgazowania na środowisko naturalne. Średnie parametry technologiczne trwającego 53 dni procesu przedsta­ wiają się następująco: •  wartość opałowa gazu: 3,5 – 5,0 MJ/m3, •  prędkość zgazowania węgla – ok. 200 kg/godz., •  wydatek gazu procesowego – ok. 680–800 m3 /godz., •  efektywność zgazowania – ok.3 600 m3/tonę węgla, •  temperatura gazu na wylocie z georeaktora – ok. 470–520ºC. W trakcie próby zgazowano oko­ ło 250 ton węgla i wytworzono około 900 000 m3 gazu. Oprócz opracowania strategii roz­ woju zgazowania węgla w Polsce, głów­ nym utylitarnym celem zadania w za­ kresie PZW było opracowanie projektu technologicznego i wstępnego studium wykonalności instalacji demonstracyj­ nej PZW w skali 20 MW. W trakcie przeprowadzonej próby wytworzony gaz spalany był w pochodni gazowej. Założono, że w instalacji demonstra­ cyjnej gaz ze zgazowania posłuży do zasilania kotła pracującego w układzie z turbiną parową. Po zakończeniu eksperymen­ tu i całkowitym wygaszeniu reakto­ ra podziemnego przeprowadzono wszechstronne prace pozwalające na określenie wytrzymałości mechanicz­ nej powstałej kawerny poprocesowej oraz badania oceniające oddziaływa­ nie procesu na środowisko naturalne. Badania dowiodły pełnego bezpie­ czeństwa środowiskowego i techno­ logicznego prowadzonego procesu zgazowania.

Perspektywy wdrożenia technologii PZW w skali przemysłowej Kilkudziesięcioletnie doświadczenia światowe w dziedzinie podziemnego zgazowania węgla dowiodły wyko­ nalności technicznej procesu. Wiele danych potwierdza również atrakcyj­ ność ekonomiczną takiego sposobu pozyskiwania energii chemicznej za­ wartej w węglu. Optymistyczne da­ ne procesowe w połączeniu z trudną sytuacją na rynkach paliw węglowo­ dorowych powodują, że w ostatnim czasie obserwuje się wzmożoną ak­ tywność wielu ośrodków badawczych oraz rządów państw w dziedzinie ba­ dań nad technologią PZW. Szczegól­ ne zainteresowanie w tym obszarze wykazują państwa posiadające duże zasoby geologiczne węgla kamienne­ go, których znaczna część znajduje poza zasięgiem górnictwa konwen­ cjonalnego bądź których wydobycia zaniechano z przyczyn ekonomicz­ nych. Polska jako właściciel dużych zasobów geologicznych węgla, których znaczna część nie spełnia warunków eksploatacji tradycyjnymi metodami górniczymi (np. ze względu na znacz­ ną głębokość zalegania), ma znaczny potencjał w obszarze badań i wdraża­

Optymistyczne dane procesowe w połączeniu z trudną sytuacją na rynkach paliw węglowodorowych powodują, że w ostatnim czasie obserwuje się wzmożoną aktywność wielu ośrodków badawczych oraz rządów państw w dziedzinie badań nad technologią PZW. ju. Pilotowa instalacja została wybu­ dowana wspólnymi siłami Głównego Instytutu Górnictwa i KHW na terenie KWK „Wieczorek” w związku z reali­ zacją zadania badawczego pt.: „Opra­ cowanie technologii zgazowania węgla dla wysokoefektywnej produkcji paliw i energii elektrycznej”. GIG w tym za­ daniu był jednostką wiodącą w zakresie prac eksperymentalnych. Próba pro­ wadzona w KWK „Wieczorek” miała charakter badawczy. Jej celem, oprócz sprawdzenia założeń technologicz­ nych, było również rozwiązanie sze­ regu zagadnień dotyczących określenia

nia komercyjnego technologii PZW. Polscy badacze dzięki pracom prowa­ dzonym w Głównym Instytucie Gór­ nictwa w ostatnich latach przyczyni­ li się do rozwiązania wielu istotnych zagadnień technicznych związanych z procesem PZW. Chociaż technologię PZW uważa się za dojrzałą, czynni­ kami wpływającymi na trudności jej wdrożenia w skali przemysłowej są bez wątpienia brak odpowiednich re­ gulacji prawnych w tym zakresie oraz wciąż wysokie ryzyko inwestycyjne w oczach potencjalnych inwestorów i użytkowników technologii. K

„Wiedeń 23.04.2019 r. Drogie Koleżanki i Koledzy, jak pewnie wszystkim wiadomo, wiel­ kimi krokami zbliżają się szczególnie uroczyste dni dla Polaków, takich jak Wy i ja, czyli mieszkających poza gra­ nicami Polski. Nazywają nas POLONIĄ i dlate­ go nawet zorganizowano nam DZIEŃ POLONII, który przypada na 2 maja (czwartek). Pięknie to wszystko zosta­ ło przemyślane, bo połączone bezpo­ średnio z dniem następnym – naszym świętem państwowym – narodowym, 3 maja, czyli Dniem Konstytucji, (ale dla wielu dodatkowo jest to dzień

Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski), który w tym roku obchodzi­ my w piątek. W zasadzie każda ambasada Polski i placówka dyplomatyczna powinna ze względów, o których mówi tzw. DO­ BRA ZMIANA, zaproponować swojej Polonii jakąś chwilę, podczas której ci, co mogą, spotkaliby się ze swoimi reprezentantami czy też przyjaciółmi. W końcu z polskich pieniędzy pocho­ dzą wszystkie apanaże dyplomatów i pracowników tychże placówek. Oni mają zresztą spec­jalny fundusz ta ta­ kie cele. Powiedzmy, że przynajmniej dwa razy do roku powinniśmy mieć taką przyjemność: 2-3 maja oraz 11 listopada. Na ok. 80 osób o poglądach prawi­ cowych, zaangażowanych we Wiedniu w działalność patriotyczną, otrzymali­ śmy 5 zaproszeń (niby podwójnych). Ciekawe, czy to zalecenie Ministra Spraw Zagranicznych, by urządzić POLONII te święta właśnie 1 maja? My powinniśmy to nasze podwój­ ne święto obchodzić np. w piątek, czyli 3 maja, lub w najczarniejszym scena­ riuszu – 4 maja w sobotę. Oni zafundo­ wali ten weekend majowy komuchom. Co to za kadry dyplomatyczne ma­ my dzisiaj do dyspozycji?” K

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

Z

większające się zapotrzebo­ wanie na surowce energe­ tyczne w świecie, przy sta­ le rosnących cenach paliw węglo­wodorowych oraz zaostrzają­ cych się wymogach ochrony środo­ wiska w procesach użytkowania pier­ wotnych nośników energii, powodują wzrost zainteresowania alternatywnymi metodami eksploatacji, wykorzystania oraz chemicznej przeróbki węgla. Jed­ nym z perspektywicznych sposobów pozyskiwania energii chemicznej węgla jest metoda zgazowania podziemnego. Podziemne zgazowanie węgla (PZW) jest metodą pozyskiwania energii chemicznej węgla bezpośred­ nio w miejscu jego zalegania (in situ) poprzez doprowadzenie do zapalonego złoża czynnika zgazowującego i odbiór wytworzonego gazu o wartości prze­

Józef Wieczorek

Jan Suchorzewski na obrazie Jana Matejki Konstytucja 3 maja.

.Nowoczesny Suchorzewski 1791 Strajk Nauczycieli, pucz w sejmie, szantaż dziećmi… dla naszego narodu to niestety nic nowego. Marcin Niewalda

W

1791 roku Święta Wielkanocne przy­ padały niemal w ten sam dzień, co obec­ nie – 24 kwietnia. Obradujący w War­ szawie posłowie, z których co ponie­ którzy planowali kolejny raz zgłosić weto, rozjechali się na „ferie”. Rzeczy­ pospolitej groził upadek, wynikają­ cy z tragicznej swawoli bogatej kos­ mopolitycznej arystokracji. W tych warunkach powstał niezwykły plan wykorzystujący słabości bogaczy. Pos­ tanowiono zwołać Sejm już na 3 maja, mając nadzieję, że najbardziej leniwi nie dojadą, opici winem. Tak się sta­ ło i gdy błyskawicznie wprowadzono pod obrady Konstytucję, zwaną potem „3 maja”, nie było komu postawić weta. Jak bardzo potrzebna to była ustawa, wiemy z historii. Zbyt późno zatrzy­ mała ona niszczenie państwa, rozpo­ częte fatalną decyzją półtora wieku wcześniej, kiedy to kalwin Radziwiłł nie dopuści do powołania orderu Nie­ pokalanego Poczęcia Najświętszej Ma­ ryi Panny – ciała wspierającego pozyc­ ję króla. Blokada ta i osłabienie roli kanclerza Ossolińskiego bezpośrednio doprowadziły do wybuchu powstania Chmielnickiego, osłabienia kasy, znisz­ czenia wojska, następnie umożliwi­ ły potop z potworną grabieżą, dalsze niszczenie państwa i działanie obcej agenturze. Teraz Konstytucja miała na­ dzieję uratować Rzeczpospolitą przed zagładą, czekała tylko na podpis króla. Torpedowane 150 lat reformy wreszcie mogły się rozpocząć. Zdążyli jednak przyjechać oportuniści, cwaniacy, lu­ dzie różnych międzynarodowych ukła­ dów, bogacze wynajmujący drobnych szlachciców do stawiania oporu i pró­ bowali zablokować tę decyzję. Jej najbardziej barwną i radykalną postacią był Jan Suchorzewski. Daw­ niej wielki patriota, obrońca stanu szla­ checkiego, radykalista i tradycjonalista

– odpowiednik dzisiejszych krzykli­ wych nacjonalistów. Ostatnie dwa lata grywał namiętnie w karty z ambasa­ dorem Moskwy. Stracił ponoć dużo funduszy. Nie był przez niego urabia­ ny promoskiewsko. Wręcz przeciwnie, jego postawa była coraz bardziej ra­ dykalna, wierzył, że tylko zachowanie tradycji jest siłą narodu. Gdy posłowie udali się do króla z prośbą o podpis pod Konstytucją, zaczął głośno protestować, w końcu, wyrzucony z sali, wrócił, ciągnąc swoje­ go synka. Przytknął mu szablę do szyi, mówiąc, że go zabije, jeśli król podpisze ustawę. W geście rejtanowskiego roz­ dzierania szat próbował zablokować sejm, krzycząc o wolności, szacunku, łamaniu praw. Na szczęście syn został mu wyrwany z rąk, a on sam wysłany – jak się wyraził ksiądz Prymas – „do czubków”. Zgolono mu szlachecki czub na znak niesławy. Nie powstrzymało go to jednak. Suchorzewski wstąpił niedłu­ go potem do konfederacji targowickiej. Skazany na śmierć i infamię, nie miał czego szukać w kraju, a wyrok wyko­ nano na nim symbolicznie. Historia tego człowieka, który był święcie przekonany o słuszności swo­ jego patriotycznego radykalizmu, ste­ rowanego w rzeczywistości podszep­ tami ambasadora Moskwy, pokazuje świetnie postawy obecne i dzisiaj. Wi­ dzimy szantaż dziećmi utrudniający dokonywanie reform, widzimy hasła nacjonalizmu skierowane przeciwko postawom narodowym, widzimy ul­ tra-tradycjonalizm katolicki, ataku­ jący papieża i Sobór Watykański II. Suchorzewski był „bardziej święty niż sam papież”, bardziej konserwatywny niż ci, którzy ratowali kraj przed „no­ woczesnym” rozgrabieniem. Atakował nie sprzeciwem, lecz manipulacją. Nie miał żadnych zahamowań – nie zawa­ hał się nawet szermować życiem włas­ nego dziecka. K


KURIER WNET · MA J 2O19

10

W

przyszłym roku świat będzie obcho­ dzić setną rocznicę urodzin dwóch zna­ komitych naukowców uważanych za ojców współczesnej klimatologii i fi­ zyki atmosfery: Kiryła Jakowlewicza Kondratiewa (1920–2006) i Michała Iwanowicza Budyki (1920–2001). Kondratiew był synem oficera Ar­ mii Czerwonej, od 1943 roku człon­ kiem KPZR. Był fizykiem atmosfery, kierownikiem Katedry Fizyki Atmosfe­ ry i rektorem Leningradzkiego Uniwer­ sytetu Państwowego, członkiem m.in. Radzieckiej i Rosyjskiej Akademii Na­ uk, Międzynarodowej Akademii Astro­ nautyki, Amerykańskiego Towarzystwa Meteorologicznego, doktorem honoris causa kilku uniwersytetów zagranicz­ nych, laureatem nagród państwowych i międzynarodowych, autorem lub współautorem ponad 1500 naukowych artykułów i 102 monografii. Większość jego prac dotyczy fizyki atmosfery, bo przez wiele lat był niekwestionowanym autorytetem w tej dziedzinie, głównie w zakresie transportu energii w atmo­ sferze (w szczególności rozchodzenia się fal elektromagnetycznych). Naj­ większą sławę międzynarodową przy­ niosły mu prawdopodobnie spekulacje na temat wpływu dwutlenku węgla na globalne ocieplenie.

KURIER·ŚL ĄSKI Jakie może być wytłumaczenie faktu, że klimatolodzy mają wciąż problemy z postawieniem wiarygodnej prognozy pogody na 2 tygodnie, a próbują manipulować całymi społeczeńst­ wami twierdząc, że są nieomylni w oskarżeniu CO₂ o globalne ocieplenie i roztaczają katastroficzną wizję świata na 100 lat do przodu, o ile społeczeństwa nie zaprzestaną spalania węgla lub, alternatywnie, nie zechcą płacić haraczu na IPCC i tych, co żyją z giełdowych spekulacji świadectwami emisyjnymi CO₂?

Spowiedź naukowca czyli jak CO2 wrabiano w globalne ocieplenie Jacek Musiał · Michał Musiał

kierunkiem, a przepowiedzieć pogodę potrafiły zaledwie na kilka dni naprzód. Czy te potężne instytuty miały faktycz­ nie prognozować pogodę? Niejako odpryskiem faktycznej ich działalności stała się katastroficzna wizja świata roztoczona przez zespół Kondratiewa. Została wykorzystana

Znacząco zredukować poziomu antropogenicznego CO₂, a tym bardziej naturalnego, stanowiącego ponad 95% krążącego w przestrzeni ziemskiej – po prostu się nie da. Budyko był geofizykiem i klima­ tologiem, karierę jednak rozpoczynał od specjalizacji z hydrodynamiki stoso­ wanej. Był członkiem Akademii Nauk ZSRR i Rosji, Towarzystwa Geograficz­ nego Rosji i Amerykańskiego Towarzy­ stwa Meteorologicznego. Opublikował ponad 200 prac naukowych i 24 mo­ nografie. Wielokrotnie odznaczany, był laureatem nagród państwowych i międzynarodowych, w tym Nagrody Lenina. Interesowały go tematy z ponad 20 różnych dziedzin nauki i filozofii. Można by o nim powiedzieć: umysł renesansowy. Główną dziedziną jego zainteresowania było promieniowanie. O możliwym wpływie czynników an­ tropogenicznych na klimat i znanej już od czasów Arrheniusa hipotezie wpły­ wu na klimat CO₂ wspominał w swoich pracach w sposób wyważony. Twierdził m.in., że klimat musi być bardzo wraż­ liwy na niewielkie nawet zaburzenia dostarczanej/uwalnianej energii. Co do CO₂ wypowiadał się powściągliwiej od Kondratiewa, zaznaczając, że ten temat to niewyobrażalny biznes, a pomysł walki z CO₂ jest nonsensowny.

Sytuacja geopolityczna ZSRR W Związku Radzieckim w najbardziej interesujących nas latach 60. i 70. nie­ zwykle trudno było pozyskać środki na naukę poza zbrojeniami, gdyż cały wy­ siłek ekonomiczny kraju był skupiony na budowaniu potęgi militarnej ZSRR. Pozostałe dziedziny były traktowane w ZSRR wyraźnie po macoszemu. Jak to się działo, że tam, gdzie większość radzieckiej nauki wegetowała niezwy­ kle skromnie, instytuty Budyki i Kon­ dratiewa nie miały problemów z po­ zyskiwaniem środków? Tak Budyko, jak i Kondratiew działali oficjalnie na rzecz pokojowego poznawania klimatu i przepowiadania pogody. Przez 40 lat tysiące naukowców pracowały pod ich

do straszenia ludzkości globalnym ociepleniem i do utrzymywania spo­ łeczeństw w strachu. Al Gore i ani­ matorzy IPCC przy ONZ, posługując się hasłami typu: „Jeśli nie wpłacisz kasy na uprawnienia emisyjne CO₂, mające służyć utrzymaniu IPCC i ich rodzin oraz spekulantów handlują­ cych tymi świadectwami na giełdzie, to przez ciebie świat ulegnie zagła­ dzie”. Znacząco zredukować pozio­ mu antropogenicznego CO₂, a tym bardziej naturalnego, stanowiącego ponad 95% krążącego w przestrzeni ziemskiej – po prostu się nie da. Jed­ nak perspektywa, jaką jesteśmy stra­ szeni, jest stuletnia, więc praktycz­ nie nie do weryfikacji. Niemożliwe, aby instytuty Budyki i Kondratiewa angażowały tysiące naukowców, aby zajmować się futurologią tylko po to, by dotychczasowe religie straszące konsekwencjami eschatologicznymi za nieprzestrzeganie nakazów boskich zastąpić religią globalnego ocieplenia (też straszącą). Jakie może być wytłumaczenie fak­ tu, że klimatolodzy mają wciąż proble­ my z postawieniem wiarygodnej pro­ gnozy pogody na 2 tygodnie, a próbują manipulować całymi społeczeństwami twierdząc, że są nieomylni w oskarże­ niu CO₂ o globalne ocieplenie i roz­ taczają katastroficzną wizję świata na 100 lat do przodu, o ile społeczeństwa nie zaprzestaną spalania węgla, lub al­ ternatywnie, nie zechcą płacić haraczu na IPCC i tych, co żyją z giełdowych spekulacji świadectwami emisyjnymi CO₂? Może w badaniach radzieckich pod kamuflażem meteorologii chodzi­ ło o coś zupełnie innego? Meteorolo­ gia po II wojnie światowej stawała się coraz bardziej przydatna wraz z roz­ wojem lotnictwa, wojsk rakietowych i sputników. To jednak wcale nie koniec przyczyn, dla których fizyka atmosfery i meteorologia stały się tak ważne dla zbrojeń ZSRR, o czym za chwilę.

LIST CZYTELNIKA

Po lekturze kwietniowego numeru

W

artykule wstępnym Jad­ wigi Chmielowskiej do śląskiej części kwietnio­ wego „Kuriera WNET” jest informa­ cja o „haśle długiego marszu przez instytucje” jako wyrażonym przez Ru­ diego Dutschkego w 1967 r. Nazwisko Dutschke z tamtych lat przypominam sobie, hasła nie, ale wiem skądinąd (od kilkunastu lat, ale o tym napisał także Zbigniew Berent w ogólno­ polskiej części tego samego, 58. nu­ meru „Kuriera WNET”), że to hasło

sformułował już Antonio Gramsci – być może Dutschke chciał w 1967 r. przypomnieć Gramsciego z okazji 30 rocznicy jego śmierci. Trochę o znanym mi osobiście (40 lat temu) gdańskim pisarzu, a to w związku z artykułem Krzysztofa Kornowicza Targowica – szubienica?: Stanisław Załuski był konfiden­ tem SB, o czym Aleksander Hall, przywódca Ruchu Młodej Polski, do­ wiedział się od oficera SB kpt. Ada­ ma Hodysza już w kwietniu 1980 r.

Wspomnienie o polskim redaktorze naukowym Dziadek współautorów serii artyku­ łów publikowanych od kilku miesięcy w „Kurierze WNET”, Michał Musiał (1909–2013), przedwojenny absolwent AGH, od lat 50. przez ponad 40 lat był redaktorem naukowym, pracując dla Wydawnictwa Górniczo-Hutniczego w Katowicach, Wydawnictwa Śląsk, Instytutu Metalurgii Żelaza w Gliwi­ cach i Głównego Instytutu Górnictwa w Katowicach. Recenzował wiele prac i podręczników dla wyższych uczelni technicznych, w tym AGH. Ponieważ urodził się w zaborze rosyjskim i znał ten język, pasjonował się książkami technicznymi (praktycznie jedynymi dostępnymi zagranicznymi w Polsce) i posiadał potężną bibliotekę wydaw­ nictw sprowadzanych na jego prywatne zamówienie. Napisał kilkaset recenzji, wiele artykułów i kilka książek. Wielo­ krotnie wspominał, że radzieckie książ­ ki zawierały błędy, o czym nie można było w PRL-u oficjalnie wspomnieć. Mówił, że radzieccy naukowcy celo­ wo wprowadzali do swoich publika­ cji pewne przekłamania. Miały służyć, jak wspomniano wyżej, kamuflowaniu faktycznej działalności ich instytutów,

był rozwój łączności i telekomunikacji, ale i budowa środków rozpoznania elek­ tronicznego: radarów, laserów, maserów, lidarów, sonarów. Mogły mieć zastoso­ wanie w rozpoznaniu lądowym, wod­ nym, podwodnym, lotniczym, satelitar­ nym. Szczególnie obiecujące wydawało się wtedy konstruowanie bojowych la­ serów. W dziedzinie rozpoznania naj­ bardziej medialnie znanym jest (nieist­ niejący już) system pozahoryzontalny, służący do wykrywania pocisków ba­ listycznych i samolotów, zwany Duga, a popularnie Dzięcioł, pracujący na falach krótkich. Wybór takich fal wy­ nikał z fizyki atmosfery – możliwości propagacji takich częstotliwości poza horyzont, a więc znacznie dalej niż inne radary. Kolejnym znanym osiągnięciem był Polus (Poljus) – bojowy laser CO₂, mający służyć do niszczenia z kosmosu. Według oficjalnych danych, pierwsza tego typu stacja w 1987 roku spłonęła w atmosferze zaraz po starcie, projekt zaś miał zostać wtedy zahamowany. I tu pojawia się ważne hasło-klucz: „laser CO₂”. Podobne lasery istnieją do dziś w Rosji w wersjach naziemnych i praw­ dopodobnie zamontowanych w samo­ lotach. Dużej mocy laser CO₂ jest tani i względnie łatwy w konstrukcji. Może wykorzystywać gorące CO₂ ze spalin

Polska jeszcze do niedawna byłaby taktycznie trudnym miejscem do wykorzystania najnowszych technik, gdyby stała się terenem współczesnego teatru działań wojennych. np. wojskowej; uniemożliwieniu od­ tworzenia rezultatów ich badań, istot­ nych gospodarczo dla ZSRR, a także ułatwiać demaskowanie plagiatorów. Dziadek niepokoił się, że budowana na tych przekłamaniach teoria globalne­ go ocieplenia, spowodowanego jakoby spalaniem węgla, zniszczy Polskę, która przecież na węglu stoi.

w odpowiedniej mieszance gazów. Wyst­ rzeliwuje energię w podczerwonym wid­ mie zbliżonym do pasma emisyjnego CO₂. Tu pojawiają się pewne punkty zbieżne ze znanym kłamstwem ekolo­ gicznym i powoli staje się zrozumiałe, czemu służyły wspomniane instytuty radzieckie. To nie koniec militarnych powiązań CO₂.

Nad czym pracowały instytuty w Leningradzie?

Trochę science fiction

Po II wojnie światowej nastąpił wzrost zapotrzebowania na zaawansowane techniki wojskowe. Jednym z bardziej interesujących działów była fizyka atmo­ sfery, w szczególności propagacja energii w atmosferze. Nie mniej interesujące by­ ło przenoszenie energii w wodzie. Osob­ nym zagadnieniem było przenoszenie skumulowanej energii (energii poten­ cjalnej ładunków wybuchowych) przez samoloty, pociski, rakiety. Ważnym i no­ wym problemem stojącym przed ZSRR

Załuski brał udział w IV Spotkaniu Ru­ chu Obrony Praw Człowieka i Oby­ watela 18–19 listopada 1978, na któ­ rym rozpoczął się podział ROPCiO, który to podział po kilku miesiącach przyczynił się do utworzenia RMP. Jest znany donos Stanisława Za­ łuskiego z 16 sierpnia 1980 r. o Annie Walentynowicz sprzeciwiającej się za­ kończeniu strajku w Stoczni Gdańskiej przez Lecha Wałęsę. Jest znany inny donos Stanisława Załuskiego z 30 maja 1981 r. o poglądzie Lecha Bądkowskie­ go na Lecha Wałęsę, że jest „kupiony przez władze” i że po zlikwidowaniu Solidarności Wałęsa zostanie „prze­ wodniczącym Frontu Jedności Narodu lub podobnej organizacji”. Donosicielstwo Załuskie­ go trwało być może nawet 9 lat:

Propagacja fal podczerwonych zosta­ ła wybrana w atmosferze w widmach CO₂, gdyż w oknie atmosferycznym to jedne z nielicznych częstotliwości fal elektromagnetycznych, które roz­ chodzą się w atmosferze tylko w mi­ nimalny sposób, zależąc od stężenia pary wodnej (najbardziej zmiennego składnika atmosfery). Zwiększenie tyl­ ko o 30% stężenia dwutlenku węgla nad jakimś obszarem powoduje wzrost rozpraszania wystrzelonej wiązki lase­ rowej, a zatem i znaczące zmniejszenie jej skuteczności bojowej.

Zarejestrowany w 1979 r. przez Wy­ dział III KW MO w Gdańsku jako TW ps. „Antoni”, zdjęty z ewiden­ cji w 1988 r. z powodu niechęci do współpracy. Załuski nie tylko potajemnie, ale również jawnie wspierał reżim w tam­ tych czasach. Był członkiem Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, po­ tem wystąpił z niej i został uczestni­ kiem Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Później został autorem przynajmniej dwóch publikacji, które wspierały propagandę stanu wojen­ nego: List do dziewczyny, która się ukrywa, „Głos Wybrzeża. Dziennik Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej”, nr 31(10171) z 12–14 II 1982 r., str. 3, oraz »Jutro trzynasty« (wspomnie­ nia opozycjonisty) – 11 odcinków,

Inne zastosowanie militarne to roz­ poznanie i szpiegostwo. Pojazdy woj­ skowe naziemne i powietrzne z uwagi na większe zużycie paliwa pozostawiają w swoim otoczeniu ślad w postaci gorą­ cego CO₂, wykrywalnego detektorami niezależnie od wilgotności otaczającej atmosfery, co daje nieocenione infor­ macje wywiadowi wojskowemu, po­ zwalając m.in. na ich łatwe namierzenie i zniszczenie. Wybór technik opartych na CO₂ wynika z tej samej przyczyny – okna atmosferycznego: para wodna pochłania 95% promieniowania pod­ czerwonego, omijanego przez 2 zakre­ sy absorpcyjne/emisyjne CO₂. Polska jeszcze do niedawna byłaby taktycznie trudnym miejscem do wykorzystania najnowszych technik, gdyby stała się terenem współczesnego teatru działań wojennych, gdyż każdy czynny komin lokalnie zafałszowuje lokalizację pojaz­ dów wojskowych, a zwiększone stężenie CO₂ nad terytorium wyraźnie zmniej­ sza precyzję wskazań dla rosyjskich sys­ temów rozpoznania opartych na CO₂. Obecne nad Polską nieco podwyższone stężenie CO₂ i kominy, wprowadzające szum elektromagnetyczny w zakresie podczerwieni, zmniejszają zasięg roz­ poznania wobec hipotetycznych nisko lecących rakiet z kierunku zachodniego w stronę Rosji. Obecność lokalnych lub terytorialnych zaburzeń koncentracji CO₂ osłabia zdolność armii rosyjskiej nad naszym terytorium i skuteczność systemów militarnych, na które ZSRR poświęcił kilkadziesiąt lat badań na­ ukowych i kilkaset miliardów dolarów. Niemcy już tak nie przejmują się redukcjami CO₂, o czym świad­ czy likwidacja elektrowni atomowych i umacnianie pozycji elektrowni węglo­ wych oraz instalacji gazowych. Moż­ na sobie łatwo wyobrazić, jak w razie ewentualnego konfliktu militarnego wstrzymanie rosyjskich dostaw gazu i węgla do Europy Zachodniej (przy

w lansowaniu na Zachodzie fałszywek przygotowanych przez lub pod Kon­ dratiewa, prawdopodobne podrzuce­ nie ich Alowi Gore’owi, zaszczepienie tych teorii w ONZ (IPCC), a także sty­ mulacja w Niemczech działań partii Zielonych i Schrödera do niszczenia energetyki jądrowej i uzależnienia Eu­ ropy Zachodniej od rosyjskiego gazu.

Sens przenoszenia przemysłu opartego na spalaniu węgla do innych krajów CO₂ jako gaz nie zna granic. Wpływ na domniemane globalne ocieplenie ma każdy dwutlenek węgla (o ile przy­ jąć, że miałby działać tak, jak to kilka­ dziesiąt lat temu zasugerowali Budyka i Kondratiew), niezależnie od miejsca jego uwolnienia. A jednak system na­ kazowy Unii Europejskiej od lat parł w kierunku przenoszenia produkcji poza Unię. Jaki interes mieli lobbyści, którzy do tego dążyli? Na pewno nie ekologiczny. Czy chcieli z pewnych rejonów europejskich, będących po­ tencjalnym lub tradycyjnym obszarem teatru działań wojennych, zdjąć tarczę CO₂ i przeznaczyć je na straty? Czy raczej chcieli zrobić miejsce dla rosyj­ skiego gazu w Europie? O gazie jako gorącym towarze XXI wieku będzie mowa w jednym z kolejnych naszych artykułów.

Spowiedź Kondratiewa Kondratiew był synem oficera Armii Czerwonej i sam przez 4 lata żołnie­ rzem tej armii, a przy tym od młodych lat członkiem KPZR, a więc jego udział w machinie dezinformacji naukowej był działaniem na rzecz bezpieczeństwa militarnego ZSRR. Figurował jako autor 1500 prac naukowych, co pozwala po­ dejrzewać, że był w systemie „pompowa­

Kondratiewowi nawet się nie śniło, że jego dawne spekulacje na jeden wąski temat w dziedzinie fizyki atmosfery wykorzystają w przyszłości spekulanci finansowi od świadectw emisyjnych CO₂. zlikwidowanych własnych kopalniach) natychmiast odetnie uwalnianie antro­ pogenicznego CO₂, „przejaśni” okno atmosferyczne i poprawi precyzję roz­ poznania na długościach fal elektro­ magnetycznych charakterystycznych dla CO₂, ważną dla działania rosyj­ skiego sprzętu opartego na tej zasa­ dzie. Raczej nie ma co liczyć na to, że w razie ewentualnego konfliktu zbroj­ nego na terytorium lub w sąsiedztwie naszego państwa z odsieczą przylecą śmigłowce francuskie, posiadające sys­tem rozpoznania oparty o lidary CO₂ i uznać, że z tego powodu z tere­ nu Pols­ki warto usunąć źródła emisji CO₂, aby ułatwić im skuteczniejszą po­ moc. Ogólnie, w podwyższonym stę­ żeniu dwutlenku węgla tak broń lase­ rowa, jak i środki bojowe oparte na CO₂ stają się nieużyteczne. Militarne zastosowanie badań nad CO₂ w atmo­ sferze wiązało się z międzynarodową wzajemną obserwacją badań nauko­ wych w tej dziedzinie. Naukowcy byli zapraszani na sympozja, aby z każdego zdania spróbować wyłowić jakiś istot­ ny, niechcąco wypowiedziany szczegół. Z tej też przyczyny tłumaczono liczne książki radzieckich naukowców. Dla­ tego publikacje musiały zawierać dez­ informacje. Odpryskiem powyższego stały się manowce dzisiejszej histerii globalnego ocieplenia, powodowa­ nego jakoby antropogenicznym CO₂. Niewyjaśniony pozostaje udział STASI

zamieszczonych w „Dzienniku Bałty­ ckim” z okresu od 29 VII począwszy, do 12 VIII 1982 r. włącznie. Jak się okazało, w roku 2010 pre­ zydent RP Bronisław Komorowski odznaczył go Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. I słusz­ nie, panie Bronku: o zasłógach dla Polski Lódowej ruwnierz nie nalerzy zapominadź! Bardzo mnie ucieszył artykuł Piotra Sutowicza o księdzu Bolesła­ wie Domańskim (chociaż nigdy nie by­ łem w Złotowie ani w jego okolicach). Teść prof. Marka Czachora z Politech­ niki Gdańskiej, śp. Stanisław Kowalski (1938–1987; również długoletni pra­ cownik naukowy PG, którego pamię­ tam z moich studiów na Uniwersytecie Gdańskim, dokąd też przychodził na

nia” dorobku jednostki, znanego i pols­ kiej nauce z okresu PRL-u. Na swoim nagrobku kazał jednak umieścić krzyż – symbol wiary chrześcijańskiej. Przy­ chodzi w życiu człowieka taki moment, że musi stanąć w prawdzie. Pod koniec życia Kondratiew kilkakrotnie oświad­ czył, że problem globalnego ocieplenia wywołanego jakoby przez antropoge­ niczne CO₂ nie do końca wygląda tak, jak jest to oficjalnie przedstawiane. Na ten temat najbardziej znana jest krótka publikacja Uncertainties of Global Climate Change Obserwations and Simulations Modelling, wydana w St. Petersburgu w 2004 roku, dosadniej traktująca te­ mat, niż zrobił to Budyko w roku 1990. Prawdopodobnie Kondratiewowi nawet się nie śniło, że jego dawne spekulac­je na wąski temat z dziedziny fizyki atmo­ sfery wykorzystają w przyszłości spe­ kulanci finansowi od świadectw emi­ syjnych CO₂. W sieci można znaleźć „spowiedzi” kilku innych naukowców, tym razem zachodnich, którzy wcześ­ niej entuzjastycznie pracowali dla IPCC. Animatorzy IPCC i giełd handlujących świadectwami emisyjnymi CO₂ potrafią na te rewelacje reagować jedynie oskar­ żaniem tych uczonych o tworzenie... spiskowej teorii dziejów. Trudno im się przyznać, że przez 30 lat byli wodzeni za nos publikacjami zmanipulowanymi przez kontrwywiad ZSRR i na nich bu­ dowali swoją karierę zawodową, majątki czy sławę naukową. K

pewne seminarium), pochodził z tych stron, gdzie działał ks. Bolesław Do­ mański; zapewne znał tego księdza ojciec Stanisława Kowalskiego, który był nauczycielem polskim przed wojną w maleńkiej wsi Międzybłocie w po­ bliżu maleńkiego miasteczka Złotów, a w latach 30. wieku XX był prześlado­ wany przez nazistowskie władze nie­ mieckie za obronę polskości Ziemi Zło­ towskiej. Staszek Kowalski w pierwszym dniu procesu (27 VI 1985 r.) mówił też o Domańskim, ale nie o tym księdzu, lecz o byłym pracowniku Politechniki Gdańskiej, bodajże chemiku, Antonim Domańskim, który przeszedł był do pracy w SB i odegrał rolę w procesie przeciw Kowalskiemu. K

Konrad Turzyński


MA J 2O19 · KURIER WNET

11

KURIER·ŚL ĄSKI

W świadomości społecznej Polaków Syberia zajmuje wyjątkowe miejsce. Opowieść o tej części świata zdominowała w naszej tradycji martyrologia. Myśląc o Syberii, zazwyczaj przywołujemy przejmujące obrazy z III części Dziadów Adama Mickiewicza, Anhellego Juliusza Słowackiego, Innego świata Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, z twórczości Józefa Czapskiego czy Melchiora Wańkowicza.

Z Zagłębia na Syberię Polska wieś Wierszyna Anna Binek-Zajda · Zdjęcia Dariusz Jurek

W

izje zaprzeszłych wydarzeń, których wspólnym mianow­ nikiem była „ziemia przeklęta”, do dziś w narodowej wy­ obraźni mają wygląd sugestywnych scen z płócien Artura Grottgera, Ja­ cka Malczewskiego czy Aleksandra Sochaczewskiego. Mocno utrwalony romantycz­ ny mit syberyjski sprawia, że w kul­ turze masowej nieczęsto podnosi się zagadnienie dobrowolnych przesied­ leń z ziem polskich na dalekowschod­ nie rubieże. A przecież ponad połowę współczesnej Polonii syberyjskiej sta­ nowią potomkowie osadników, szcze­ gólnie proweniencji włościańskiej, któ­ rzy za Uralem znaleźli lepsze życie, nawet i dostatek. Otoczona wzgórzami („wierszyna­ mi”) wieś Wierszyna, położona w do­ linie górnego biegu rzeczki Idy około

Miejsce zamieszkania było zwykle sta­ rannie wybierane. Przyszli osadnicy najpierw wysyłali na Syberię swoich delegatów-hodoków, których główne zadanie polegało na wyborze odpo­ wiednich miejsc osiedlenia, a następnie uczynieniu stosownych zapisów. Zie­ mie, szumnie reklamowane przez nich po powrocie jako „mlekiem i miodem płynące”, bez trudu znajdowały nabyw­ ców skuszonych obietnicą podniesienia poziomu życia. Według autorytatywne­ go znawcy tej problematyki, prof. Wła­ dysława Masiarza, twórcy znakomitego dzieła pt. Wierszyna. Polska wieś na Syberii Wschodniej 1910-2010. Z dziejów dobrowolnej migracji chłopów na Syberię na przełomie XIX i XX w., pierw­ sza grupa, w której znaleźli się także przesiedleńcy pochodzenia robotni­ czego – mieszkańcy Zagórza, Gzichowa oraz Gołonoga (obecnie odpowiednio dzielnice Sosnowca, Będzina, Dąbro­

Ulica w Wierszynie

200 kilometrów na północ od Irkuc­ka na terenie Ust-Ordyńskiego Buriac­ kiego Okręgu Autonomicznego, jest najbardziej interesującym przykładem chłopskiej migracji na ziemie rosyjskie z obszaru Zagłębia Dąbrowskiego i Ma­ łopolski. Osada, do dziś zachowana niemal bez zmian, została założona w 1910 r. w szczytowym okresie tzw. przesiedleńczej gorączki syberyjskiej, czyli wzmożonej agrarnej koloniza­ cji Syberii za rządów premiera Piotra Stołypina, będącego zresztą gorącym zwolennikiem tej akcji. Był to okres radykalnych zmian ekonomicznych w cesarstwie rosyjskim, w który do­ skonale wpisywała się intencja zalud­ nienia Syberii celem jej zagospodaro­ wania oraz wykorzystania tamtejszych zasobów naturalnych. Wszelkie sprawy związane z ruchem przesiedleńczym były precyzyjnie uregulowane prze­ pisami natury prawnej wydawanymi przez Zarząd Przesiedleńczy w Sankt Petersburgu, najpierw pod postacią specjalnej książeczki z dołączoną do niej mapką, później w formie dwu­ języcznej rosyjsko-polskiej broszury zatytułowanej Przesiedlenie za Ural. Informatory, wzbudzające zaintereso­ wanie udziałem w programie zasiedla­ nia Syberii, dostępne były bezpłatnie we wszystkich urzędach gminnych, u ko­ misarzy i w Zarządach Gubernialnych do Spraw Włościanskich. Początkowo z terenów zaboru rosyjskiego werbowani byli górnicy do pracy w kopalniach węgla, jednak głównie zachęcano do osadnictwa o charakterze rolniczym. Władze ro­ syjskie proponowały określonej po­ wierzchni działki, pomoc finansową na zagospodarowanie i – co nie mniej waż­ ne – obniżkę ceny biletu kolejowego.

Wspólnoty Sielskiej, której pełnomoc­ nikiem był Trofim Trubaczejew i stąd jej nazwa. Podobnie jak pozostali Bu­ riaci, należał on do dość licznego gro­ na przeciwników oddawania własnych ziem na działki dla przesiedleńców. Z czasem dopiero przyszło pokojowe współistnienie. Grunty zaoferowane Polakom nie należały do najlepszych. Zostały wybra­ ne dość niefortunnie, ponieważ umiar­ kowanie nadawały się pod uprawy rolne. Nadto przez samych Buriatów uważane były raczej za zapasowe z uwagi na poło­ żenie na spadzistych zboczach górskich i znaczną odległość od linii kolejowej. Wydaje się jednak, że polscy osadnicy nie mieli innego wyboru. Żyźniejsze ziemie zostały już wcześniej przydzielo­ ne rosyjskim przesiedleńcom. Ponadto Polacy, nie mając większego doświad­ czenia, brali tereny, które przypominały im rodzinne krajobrazy.

pagórków, a być może istniała już taka miejscowa nazwa gwarowa. W każdym razie od roku 1911 powszechne stało się określenie Wierszynino, które po latach uproszczono na do dziś funkcjo­ nującą Wierszynę. Dla Polaków żyjących w obcym wy­ znaniowo państwie ważne znaczenie miało zachowanie odrębności etnicznej, językowej, ale nade wszystko religijnej. Istotny czynnik determinujący integra­ cję środowiska osadniczego stanowiła potrzeba utworzenia i działania placów­ ki szkolnej. Właściwy budynek, wznie­ siony w wyniku subwencji finansowej przyznanej przez Ministerstwo Narodo­ wej Oświaty oraz Zarząd Przesiedleń­ czy, przyjął pierwszych 67 uczniów we wrześniu 1912 r. Nauka, trwająca trzy lata, odbywała się w języku rosyjskim, dlatego mieszkańcy otwarcie występo­ wali z żądaniami prowadzenia lekcji i nauki języka polskiego, co wywoływało

dokonał ksiądz dziekan Kazimierz Wańkowicz w dniu 14 maja 1918 r. Kaplica w Wierszynie jurysdykcyjnie podlegała kościołowi w Irkucku, ale nie miała charakteru filialnego i nie było w niej na stałe kapłana. Przyjęło się, że dla spełnienia posług duszpasterskich jeden ksiądz przynajmniej raz w roku objeżdżał wszystkie miejsca w parafii, gdzie mieszkali katolicy. Wprawdzie od momentu uruchomienia transsyberyj­ skiej magistrali kolejowej podróże stały się szybsze i częstsze, jednak niezmien­ nie ogromnym problemem pozostawał dramatyczny brak księży. Duchowny, z reguły przyjeżdżający do Wierszy­ ny na kilka dni w sierpniu, sprawował w tym ograniczonym terminie wszelkie obrzędy i udzielał sakramentów. Od­ wiedzał również cmentarz, modląc się za zmarłych pochowanych najczęściej przez samych mieszkańców.

Budynek szkoły

wy Górniczej) – przypuszczalnie wyje­ chała dnia 19 czerwca 1910 r. w wago­ nach towarowych przystosowanych do przewozu ludzi z dobytkiem, zwanych „tiepłuszkami”, ze stacji kolei iwano­ grodzkiej w Dąbrowie do Czeremcho­ wa zlokalizowanego przeszło 120 km na północ od Irkucka. Przeważnie motywem wyjazdu była bieda i chęć poprawy losu. Jed­ nak ogólny przekrój zwerbowanych ochotników był niejednorodny – od osób stosunkowo majętnych, właści­ cieli kuźni czy młyna, których intere­ sowało wzbogacenie się, przez nieźle zarabiających robotników przemysło­ wych, po jednostki o zdecydowanie niższej pozycji ekonomicznej. Podróż na Syberię trwała około dwóch ty­godni. Oprócz rzeczy osobistych zabierano ze sobą sprzęty domowe, narzędzia rolni­ cze i gospodarskie, a także drobny in­ wentarz żywy. Po drodze na większych stacjach urządzano „punkty przesied­ leńcze”, gdzie wydawano gorące po­ siłki, udzielano pomocy medycznej, a zainstalowane łaźnie i pralnie dawały możliwość utrzymania choć namiastki higieny osobistej. Po dotarciu do Czeremchowa przybysze decydowali o swoich lo­ sach. Tu też z pewnością oddzielili się Zagłębiacy, postanawiając uprawiać syberyjską ziemię. Po otrzymaniu za­ pomogi w wysokości 60–100 rubli na rodzinę, ruszyli wzdłuż rzeki Idy do wyznaczonej działki przesiedleńczej odległej o ponad 100 km w kierunku wschodnim. Miejsce, do którego do­ tarli po kilku dniach podróży, nosiło nazwę Trubaczejewski Uczastek (par­ cela, działka). Ziemia przeznaczona dla Polaków znajdowała się na terenach wcześniej należących do Buriackiej

P

oczątki życia 59 polskich rodzin na obcej ziemi nie należały do łatwych. Chociaż każdy dorosły mężczyzna mógł otrzymać od 8 do 15 dziesięcin (1 dziesięcina ros. = 1,0925 ha) ziemi, na wstępie musiał ją wykar­ czować, co wymagało dużych nakładów pracy. Surowe warunki atmosferyczne wielokrotnie utrudniały niedoświad­ czonym osadnikom organizację prac polowych. Byli więc pośród nich tacy, którzy umierali od ostrego klimatu, innym udawało się przetrzymać naj­

Członkowie Forum dla Zagłębia

cięższe lata, niektórzy ledwie wiązali koniec z końcem, jeszcze inni dorabiali się ponadprzeciętnego stanu posiada­ nia. Procesom asymilacyjnym sprzyjały wspólne spotkania, z pewnością dające wsparcie w przeżywaniu codziennej egzystencji. Zapewne już wtedy Pola­ cy zaczęli używać między sobą nazwy Wierszyna. Nie sposób wszkaże usta­ lić jej etymologii. Być może pocho­ dzi od otaczających „wierszyn”, czyli

aresztowano 31 osób, w tym jedną kobietę. Wszyscy zostali rozstrzelani przez NKWD 19 lutego 1938 r. Kolejnym ciężkim czasem w ży­ ciu mieszkańców Wierszyny były lata II wojny światowej. Dorośli mężczyźni trafili do wojska. Część z nich zginęła na frontach, w obozach, niektórzy wal­ czyli jako żołnierze I Dywizji Piechoty im. T. Kościuszki i po wojnie zdecydo­ wali się osiąść w Polsce. W 1957 r. wraz z założeniem we wsi elektryczności utworzono jeden duży kołchoz „Drużba” z połączenia ziem Wierszyny, Charagunu i Dundaju. Niestety pozorna stabilizacja, przyno­ sząca stopienie się potomków Polaków z miejscowym rosyjskim otoczeniem, brak nauki w szkole języka polskiego oraz kościoła sprzyjały procesom wy­ naradawiania. Sytuacja pomału ulegała zmianie, gdy nastała „pieriestrojka”. Do Wierszyny zaczęli przyjeżdżać z Polski

Tradycyjny dom mieszkalny

poważne starcia z lokalnymi władzami. Nie zachowały się dokumenty źródłowe, wydaje się jednak, że do 1917 r. w ję­ zyku ojczystym uczono jedynie religii. Ale ponieważ nauczycielami byli Polacy, można sądzić, że korzystali na równi z obu języków.

W

krótce, po wstępnym za­ aklimatyzowaniu się, spo­ łeczność wierszynińska zaczęła również dotkliwie odczuwać brak własnego kościoła, skąd mogłaby czerpać pociechę w swych troskach, podnosić się moralnie i który by stał bez mała na straży ich narodowości. Niemal w środku syberyjskiej zimy, 29 listopada 1911 r., zagłębiowscy osadnicy podjęli przełomową decyzję o budowie rzymsko-katolickiej kapli­ cy, zwracając się z pisemną prośbą do Gubernatorskiego Zarządu do Spraw Przesiedlenia w Irkucku o bezzwrotną pożyczkę w wysokości 3 tys. rubli. Po­ danie to, poparte podpisami ważnych osób carskiej administracji z Irkucka, zostało przekazane do Ministerstwa Rolnictwa i Reform Rolnych w Sankt Petersburgu. Rozpatrzone pozytywnie, było zaledwie pierwszym krokiem w re­ alizacji tego wielkiego dzieła. Niezmier­ nie długo ciągnęła się koresponden­ cja między różnymi urzędnikami. Do budowy przystąpiono dopiero wiosną 1913 r. Podstawowy materiał budul­ cowy stanowił modrzew syberyjski. Zwyczajem lokalnym budowlę mogącą pomieścić około 100 osób stawiano na wbitych w ziemię grubych palach, które zastępowały fundament. Wojna świato­ wa i inne przeciwności losu spowodo­ wały, że liturgicznego aktu poświęce­ nia kaplicy, której patronem wybrano św. Stanisława Biskupa Męczennika,

P

o dojściu bolszewików do wła­ dzy zaszła wymuszona okolicz­ nościami politycznymi koniecz­ ność ułożenia życia na odmiennych zasadach. Kluczową zmianą, którą wierszynianie z pewnością odczuli, było zupełne ograniczenie odwiedzin księdza z Irkucka. Nie wszyscy zdołali przystosować się do nowych warunków. Wykorzystując zapisy polsko-sowie­ ckiego Układu o Repatriacji z 24 lutego 1921 r., kilka rodzin opuściło Wierszy­ nę i wróciło do ojczyzny. Tymczasem w latach 30. XX wieku przyszły wielkie komunistyczne akcje kolektywizacji oraz ateizacji. W osadzie przez kilka tygodni przebywał agitator, któremu udało się zorganizować dwa kołcho­ zy: „Czerwona Wierszyna” i „Czer­ wony Sztandar”, oparte na zasadach znanego od lat artelu. Niewątpliwie jeden z nich powstał przy współpracy 31 uboższych Polaków. Pozostałych, bogatszych, zmuszono do kolektywiza­ cji, nakładając na nich bardzo wysokie podatki. W Wierszynie, liczącej wte­ dy 428 mieszkańców, funkcjonowały 93 polskie gospodarstwa. Według ów­ czesnych sowieckich kryteriów pięciu osadników pracowało jako parobkowie. Były dwa gospodarstwa urzędnicze, składające się z 12 osób. Najwięcej, bo 51, było „biedniackich” domostw z 232 osobami i 40 „średniackich”, ze 179 osobami. Pośród tych ostatnich zale­ dwie dziesięć zaliczono do dostatnich. W 1934 r. zakazano używać w szkole języka polskiego, zniszczona została także kaplica. Najtragiczniejszy okres w swoich dziejach przeżyli Polacy w 1937 r. Podobnie jak w całym ZSRR, miejscowi aktywiści wyznaczyli do li­ kwidacji odpowiedni limit „wrogów ludu”. W listopadzie i grudniu 1937 r.

dziennikarze, księża i nauczyciele. Po prawie 70-letniej przerwie potomko­ wie polskich przesiedleńców zaczęli uczyć się języka polskiego w miejsco­ wej szkole. Wierszyna jest postrzegana jako ewenement również na Syberii. Po­ lacy uchodzą za grupę prestiżową, bo zachowali swój język – typową gwarę zagłębiowsko-podkrakowską, którą po­ sługują się po dziś dzień. Starsi miesz­ kańcy umieją po polsku tylko mówić. Dlatego modlitewniki i śpiewniki koś­ cielne są napisane alfabetem rosyjskim, choć w języku polskim. Co znamienne, przekaz kulturowy przetrwał w sposób niewymuszony i całkowicie natural­ ny, opierając się wyłącznie na tradycji rodzinnej i religijnej, bez większych zabiegów instytucjonalnych i bez in­ gerencji państwa polskiego. Od kilku lat na rzecz popularyzacji wiedzy o Wierszynie aktywnie działa Stowarzyszenie Regionalne Forum dla Zagłębia Dąbrowskiego. W 2013 r. jego przedstawiciele z prezesem Dariuszem Jurkiem na czele udali się w podróż do Wierszyny na uroczystości 100-lecia budowy polskiej kaplicy. Wyjazd sta­ nowił nie tylko doskonałą sposobność do przekazania tamtejszej społeczności rozmaitych darów rzeczowych, zwłasz­ cza upominków związanych z Zagłę­ biem Dąbrowskim, ale przede wszyst­ kim do poznania potomków dawnych Zagłębiaków, których serca należą do Polski, jak też niełatwych realiów spo­ łecznych, w jakich przyszło im żyć. Spontanicznie nawiązane serdeczne więzi, do dziś utrzymywane, przyno­ szą korzyści obu stronom, otwierając je na zmienność ludzkich losów oraz bogactwo całej palety wrażeń i przeżyć im towarzyszących. K


KURIER WNET · MA J 2O19

12

Kasacja niewygodnego dziennikarza, czyli

proces Józefa W. Józef Wieczorek Sala rozpraw w Sądzie Najwyższym

W Sądzie Najwyższym pod godłem Rzeczypospolitej Polskiej

z rozmaitych powodów przesuwano terminy kolejnych rozpraw, bo sąd – z jakichś przyczyn – nie miał mocy, aby je prowadzić.

Uniewinnienie niewinnego Józef W. przed krakowskimi sądami FOT. ELŻBIETA SERAFIN

nieraz ze skutkiem uniewinnienia nie­ słusznie oskarżanych. Zresztą bezpłat­ nie, czasem bez mojej wiedzy i zgody. Nieraz zabezpieczałem prawidłowy przebieg procesu sądowego, rejestru­ jąc go w ramach kontroli społecznej. Niejako w podziękowaniu, sądy roz­ poczęły „grillowanie” niewygodnego dla nich dziennikarza. Tak się złożyło, że nie zgodzono się na przełożenie terminu „grillowania” ze względu na mój udział w pogrzebie Żołnierzy Wy­ klętych – Danuty Siedzikówny „Inki” i Feliksa Selmanowicza „Zagończyka” w Gdańsku, tak że na pierwszą roz­ prawę musiałem wracać nocą, bez­ pośrednio na salę sądową. Później

J

uż u zarania dziejów została zapowiedziana Niewiasta i Jej potomst­wo, miażdżące głowę ku­ siciela pierwszych ludzi. Potem prorok Izajasz mówi o Pannie, która porodzi Syna. Także w Księdze Mi­ cheasza jest wzmianka o mającej poro­ dzić. W Lamentacjach Jeremiasza uka­ zana jest boleść Dziewicy, Córy Syjonu. Księga Przysłów Bożą mądrość, jako współpracowniczkę Stwórcy, ukazuje w rodzaju żeńskim. Mądrość Syracha, w wydaniu Wulgaty, cytuje wypowiedź matki pięknej miłości i bogobojnoś­ ci jako drogi łaski, nadziei, prawdy i cnoty. Psalmy na honorowym miejs­ cu przy tronie stawiają królową w zło­ cie z Ofiru. Pieśń nad Pieśniami nie szczędzi pochwał urodzie młodej przy­ jaciółki. Inne jeszcze, najpiękniejsze biblijne określenia: zamkniętej bramy raju, gwiazdy zarannej, Racheli, Ar­ ki Przymierza, miasta ucieczki, wieży Dawida, domu Salomona, runa Gede­ ona, rodzącej kwiat różdżki Aarona, plastra miodu niezwyciężonego Sam­ sona, zwycięskiego światła z Gabaon;, wojującej Judyty – symbolicznie zostały związane z Niepokalaną. Maria z Nazaretu jest wzmian­ kowana w Ewangeliach jako dziewi­ ca zaślubiona Józefowi, która powiła i wychowała Jezusa Chrystusa, a przy końcu Jego ziemskiego życia została przezeń polecona opiece najmłodszego z Apostołów. Przypisuje się Jej obec­ ność w Wieczerniku podczas Zesłania Ducha Świętego. Została wtedy uznana za Matkę Kościoła. Wreszcie w Apo­ kalipsie święty Jan opisuje niewiastę

Moja apelacja od wyroku skazującego mnie, jak podkreślałem, za działal­ ność pro publico bono, była 3-krotnie odraczana, a i czwarty termin został przesunięty, co prawda tylko o jeden dzień – ze względu na zbyt duże zain­ teresowanie opinii publicznej. Mimo rozbudowy krakowskich gmachów sądowych w ostatnich latach, sąd na rozprawie 26 kwietnia 2018 r. nie był w stanie znaleźć większej sali, zdolnej pomieścić weteranów opozycji anty­ komunistycznej i media społecznoś­ ciowe. Ostatecznie rozprawa odbyła się w godzinach rannych dnia następ­ nego (27 kwietnia), co nieco zmniej­ szyło frekwencję zainteresowanych, ale przeniesienie rozprawy chyba dla jej wyniku było korzystne. Sąd miał

obleczoną w słońce, z księżycem pod stopami i uwieńczoną dwunastoma gwiazdami, która była brzemienna i stała się matką Dziecięcia – Syna. We­ dług Tradycji po zakończeniu ziemskie­ go życia została Ona z ciałem i duszą zabrana do nieba. Boże macierzyństwo Najświęt­ szej Maryi Panny podkreślali Ojco­ wie Soborowi, wzniośle nazywając ją „Theotokos”. Dotyczące Jej teologiczne prawdy zostały opatrzone specjalnymi dogmatami. Pierwsi chrześcijanie pozostawili wiele legend i podań na temat Matki Je­ zusa. W ich tle zaś rysują się aniołowie, lilie, róże, ptaszęta, płaczące wierzby, krzewy rozmarynu, ziarna zbóż, pos­ polite ziółka…

dodatkowy czas na przemyślenie spra­ wy i ostatecznie podjął decyzję o unie­ winnieniu niewinnego, co nie jest częs­ tym zwyczajem polskich sądów. Wydawało się, że wyrok uniewin­ niający winien ostudzić zapał skazy­ wania opozycjonistów za niewinność, a szczególnie niezależnych dziennikarzy działających na rzecz dobra publicznego, w tym i samych sądów. Warto zauważyć, że „Sąd Okręgowy zważył, iż przedmio­ towa sprawa nie była ani obszerna, ani skomplikowana pod względem faktycz­ nym czy prawnym, dlatego też wyliczył należny prawomocnie uniewinnionemu zwrot kosztów obrony z wyboru według stawek minimalnych”.

Godło Polski

„Godło” Sądu Najwyższego

A jednak kasacja Prokuratura jednak wystąpiła o kasację wyroku uniewinniającego. Argumento­ wałem we wniosku o oddalenie skargi kasacyjnej: „Podnoszę też niestosow­ ność argumentacji, która ma przema­ wiać za uwzględnieniem tej kasacji jako mającej szczególne znaczenie dla ochrony wymiaru sprawiedliwości przed naruszeniami ze strony chcących w sposób negatywny wpłynąć na społeczny odbiór sądów, nie mam bowiem wątpliwości, że przyjęcie kasacji wpłynie negatyw­ nie na społeczny odbiór sądów, gdy ja jako obywatel społecznie działam na rzecz prawidłowego funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości. Taka argu­ mentacja wskazuje na chęć całkowitego wyeliminowania kontroli społecznej działalności sądów, która to działalność przez niemałą część społeczeństwa nie jest odbierana pozytywnie i trudno się temu dziwić”. Podnosiłem ponadto: „nale­ ży zwrócić uwagę, że informacja w piśmie kasacyjnym (s. 6): Wbrew

Jest to określenie przyjęte z języka włoskiego i dosłownie oznacza: „moja Pani”. Tym nazwaniem honoruje się Matkę Bożą.

Madonna

W

średniowieczu powstały najwspanialsze katedry, którym miała patrono­ wać Najświętsza Maryja Panna i ty­ tułowano je Jej zaszczytnym okreś­ leniem. Mamy więc katedry „Notre Dame” we francuskich Chartres, Reims, Paryżu, Strasburgu, a także w szwajcarskim Sion. W Polsce tak­ że zachowało się wiele bazylik maria­ ckich. Popularna wtedy pieśń maryjna zaczynała się słowami: „O moja Pani” i od niej rozpoczęło się stosowanie tego wdzięcznego miana. I chociaż w każdym języku słowa „moja pani” brzmią różnie, to we wszystkich kra­ jach wizerunki Matki Bożej z Dzie­ ciątkiem określa się jako „Madonnę”. Matriarchat jest podkreśleniem dominacji istoty żeńskiej jako dającej

życie. Ludzie pierwotni, oddający jesz­ cze kult przyrodzie, przejawiali wiel­ ką cześć wobec kobiety. Starożytne cywilizacje personifikowały Wielką Matkę w postaciach wymyślnych bo­ giń. Wszystkie mitologie przeznaczały specjalne miejsce dla wyjątkowej ko­ biecej postaci.

Chrześcijaństwo właśnie Boga­ rodzicy oddaje szczególną cześć, nie­ przysłaniającą jednak czci dla Stworzy­ ciela, a wręcz przez Jej posłuszeństwo pomnażającą kult samego Boga. Naj­ świętsza Maryja Panna jest kwintesencją najlepszych cech niewieścich. Ona to, jako jedyna z kobiet w historii świata,

Tablice przy wejściu do Sądu Najwyższego

Mój proces, zwany nieraz zasadnie kaf­ kowskim, jest obserwowany w sądach przez publiczność liczącą kilkanaście­ -kilkadziesiąt osób z opozycji antyko­ munistycznej, szczególnie z KPN-Nie­ złomni. Jest też monitorowany przez Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP i Stowarzyszenie Solidarni 2010.

Sąd prawa, a nie faktów

Rozprawa kasacyjna odbyła się z udzia­ łem publiczności i co warto zauważyć, w sali, w której wisiało Godło Rzeczy­ pospolitej Polskiej. Taki stan rzeczy, o czym zapewne nie wiedzą wszyscy obywatele RP, ist­ nieje od niedawna, gdyż przez wiele lat w Sądzie Najwyższym, wbrew Konsty­ tucji RP, która mówi: Art. 28. Godłem Rzeczypospolitej Polskiej jest wizerunek orła białego w koronie w czerwonym polu. 4 Godło, barwy i hymn Rzeczypospolitej Polskiej podlegają ochronie prawnej, rozprawy odbywały się w salach z umieszczonymi na ścianach jaki­ miś zielonymi ptaszyskami (zielone wrony?) i dopiero po przeprowadzeniu kontroli społecznej funkcjonowania Sądu Najwyższego, dokonanej przez grupę opozycjonistów antykomuni­ stycznych (m.in. Zygmunt Miernik, Adam Słomka, Paweł Zdun), doszło do umieszczenia na salach rozpraw godła polskiego, zgodnie z obowiązu­ jącą Konstytucją. To jest jeden z przy­ kładów, że na straży Konstytucji czę­ sto stoją obywatele (nieraz w sądach karani!), a nie sędziowie, którzy na takiej straży stać powinni i za to są wynagradzani. To pokazuje, jak waż­ na jest kontrola społeczna władzy,

Sąd Najwyższy nie orzeka, czy ktoś był winny, czy niewinny, a jedynie bada zgodność wyroków z obowiązującym prawem. W tym przypadku podzie­ lił opinię prokuratury i dopatrzył się naruszenia prawa w wyroku uniewin­ niającym – stąd skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia w Sądzie Okrę­ gowym. Na podkreślenie zasługuje fakt przyznania przez SN zasadności kontroli społecznej władzy, w tym władzy Sądu Najwyższego. Sąd Najwyższy bezpo­ średnio jednak nie odniósł się do opi­ nii prokuratury, określającej mnie jako osobę, która chce „w sposób negatywny wpłynąć na społeczny odbiór sądów”. Opinia prokuratury nie została popar­ ta żadnymi dowodami i stanowi próbę naruszenia mojego dobrego imienia, co winno mieć konsekwencje prawne. Gdyby sądy potrafiły się oczyścić z patologii, ujawnianych zresztą przez wielu dziennikarzy i działaczy społecz­ nych, żylibyśmy rzeczywiście w pań­ stwie prawa. Póki co, takie państwo trze­ ba konsekwentnie budować, prowadząc społeczną kontrolę władzy sądowniczej, do czego staram się przyczynić, z wi­ docznymi konsekwencjami. K

cudownie zawiera w sobie dwa najwspa­ nialsze stany, wzajemnie się wykluczają­ ce: dziewictwo i macierzyństwo. Uzna­ wana też jest za Królową Nieba.

nad śpiącym, czyta Mu Pismo Święte, karmi Go, pielęgnuje, uczy pisać, utu­ la w płaczu, pokazuje świat, wskazuje na modlących się doń… Czyli robi to wszystko, co naturalne jest w dobrym wychowaniu dziecka. Właściwie Ma­ donna jest uosobieniem tego wszyst­ kiego, co jest najwdzięczniejsze w sta­ nie macierzyństwa. Matki, zapatrujące się w takowe przedstawienia Najświęt­ szej Maryi, mogą tylko bardziej kochać swoje pociechy. Madonna jednocześnie jest Matką Boga i Matką wszystkich chrześcijan.

M

Barbara Maria Czernecka

także sądowniczej, aby Polska stała się państwem prawa. Sąd Najwyższy przychylił się do mojej prośby o możliwość rejestracji audio i wideo rozprawy kasacyjnej, co należy podkreślić z uznaniem Niestety nagłośnienie sali rozpraw było kiep­ skie, co jest standardem w wielu są­ dach, skazujących następnie obywateli za to, że nie słyszeli tego, co sąd mówił!

FOT. JÓZEF WIECZOREK

Skazywanie niewinnych przez polskie sądy III RP, nawet na 25 lat pozbawienia wolności, jest faktem. Uniewinnianie przestępców, i to groźnych, zdarza się tak często, że nie zawsze bulwersuje opinię publiczną. Większe zainteresowanie budzi uniewinnianie sędziów, którzy kradną z „roztargnienia”. Nie bez przyczyny naprawa sądownictwa jest jednym z kluczowych problemów do zrealizowania przez rząd „dobrej zmiany”.

FOT. JÓZEF WIECZOREK

Od 4 lat jestem „grillowany” w kra­ kowskich sądach za ujawnienie na plat­ formie YouTube nagrania z rozprawy, która podobno miała być niejawna, ale ja o tym nie zostałem skutecznie poinformowany, a niejawny status roz­ prawy budził zdecydowany sprzeciw oskarżonego w trakcie kampanii wy­ borczej Adama Słomki, jako narusza­ jący Konstytucję RP. Rozprawa przed Sądem Okręgowym w Krakowie sprzed 4 lat wpisywała się w kampanię wybor­ czą, ale doprowadziła do uniewinnie­ nia Adama Słomki od absurdalnych zarzutów. To chyba miało pozostać tajemnicą, podczas gdy absurdalne oskarżenia były jawne! Mimo, że nagranie przebiegu rozprawy odbyło się za wiedzą i zgo­ dą sądu (po protestach!), prokuratu­ ra prowadziła dochodzenie, kto tego dokonał i kto film rozpowszechnia. Film od początku za wiedzą i przyz­ woleniem prokuratury i kolejnych są­ dów był i jest dostępny w sieci, a ja jestem sądzony za ten „przestępczy” czyn. Co więcej, podczas jednej z roz­ praw film był emitowany dla zainte­ resowanych na korytarzu sądowym, za wiedza i zgodą sądu! Co prawda prokuratur na rozpra­ wie – dokumentowanej społecznie – oświadczył, że film nie ujawnił żadnej tajemnicy, nikomu nie zaszkodził, ja na nim nic nie zarobiłem (działam bowiem pro publico bono), ale ska­ zać trzeba. Sąd podzielił ten pogląd i w pierwszej instancji zostałem ska­ zany. Przestroga przed obywatelską działalnością dla dobra publicznego – oczywista! Nadmieniam, że z moich filmów sądy niejednokrotnie korzy­ stały jako z materiałów dowodowych,

stanowisku Sądu Odwoławczego, nie powinna zostać pominięta tak eksponowana przez samego oskarżonego okoliczność, a to »wykonywany przez niego zawód dziennikarza« nie jest zgod­ na z prawdą i wprowadza w błąd. Ja natomiast nie wprowadzałem w błąd Sądu Okręgowego podczas rozprawy eksponowaniem wykonywania przeze mnie zawodu dziennikarza, bo takie­ go zawodu nie wykonuję. Sąd infor­ mowałem i niniejszym potwierdzam, że jestem dziennikarzem obywatel­ skim, społecznym, wykonującym swo­ je czynności pro publico bono i nie jest to źródło mojego utrzymania. Z tej działalności korzystają nieraz sądy (bez gratyfikacji), jako materiału do­ wodowego. Nieraz zabezpieczam (za zgodą sądu) prawidłowe funkcjono­ wanie wymiaru sprawiedliwości przez dokumentowanie rozpraw w sytuacji, gdy te toczą się bez rejestracji audio/ wideo. Podnoszę zarazem, że w pań­ stwie prawa nie można jednak karać nawet zawodowego dziennikarza za skutki wynikające z nieprofesjonal­ nego, nieporadnego prowadzenia roz­ praw przez zawodowych sędziów”. Nic z tego. Skarga kasacyjna nie została oddalona, a termin rozprawy w Warszawie w Sądzie Najwyższym wyznaczono na 10 kwietnia 2019 r.; przypadkowo w kolejną rocznicę tra­ gedii smoleńskiej.

FOT. BARBARA M. CZERNECKA

„Grillowanie” sądowe za działalność pro publico bono

KURIER·ŚL ĄSKI

adonną nazywa się prze­ de wszystkim plastyczne przedstawienie Bogarodzi­ cy z Dzieciątkiem. Takie wybitne wize­ runki Matki Jezusa występują w sztuce romańskiej, gotyckiej, renesansowej i barokowej, w formie ikon, obrazów, rzeźb. W każdym kraju pielęgnującym chrześcijańskie wartości, zwłaszcza katolickim, istnieją niezliczone ilości świątków tytułowanych Madonna­ mi, zwykle z dodatkami: Cudowna, Łaskawa, Miłosierdzia, Płacząca, Po­ korna, Różańcowa, w Glorii, z Anio­ łami i Świętymi, otaczająca płaszczem swoich czcicieli… Jest kilka Madonn zwanych Czarnymi, jedna została na­ zwana Bitewną… I wiele innych, nie do policzenia. Bywa przedstawiana przy fontannie, w ogrodzie, z różami, wśród skał, na łące, w lesie lub w sa­ dzie, osadzona na kolumnie, a nawet na lwach, pomiędzy harpiami, pokonująca smoka, pod stopami mająca księżyc, rozwiązująca węzły, z czyśćca wyba­ wiająca pokutujące duszyczki… W rę­ ku trzyma szkaplerz, różaniec, kwiaty, owoce, kądziel, modlitewnik… Często majestatycznie zasiada na tronie i jest ukoronowana. Tuż za Nią ukazany by­ wa przepiękny pejzaż. Zawsze też Ona wskazuje na Jezusa. W tychże przedstawieniach Ma­ ryja, jako najlepsza z matek, swo­ jego Boskiego Syna: adoruje, czuwa

Dokumentacja omówionych w artykule wydarzeń jest dostępna na kanale autora na platformie YouTube: Zielone Orły Temidy z roku 2016 i Kasacja niewygodnego dziennikarza – proces Józefa W., a także na blogu autora, m.in. w materiale Żołnierze Niezłomni przysięgali na orła i na krzyż.

N

ajwięksi twórcy w historii świa­ ta chętnie, acz z największą po­ wagą podejmowali w swoich ponadczasowych, najlepszych dzie­ łach temat Bogarodzicy. Najbardziej słynie z wyjątkowych Madonn sztuka sakralna, której mistrzowie często są anonimowi. Istnieją liczne cudowne, słynące łaskami wizerunki Najświętszej Maryi Panny. Pobożni czciciele Matki Bożej mają swoje szczególnie ulubione Ma­ donny, bliskie ich sercom, do których się modlą, zwracają z prośbami i chęt­ nie pielgrzymują do cudownych miejsc Jej kultu. Zwłaszcza ludziom o skrom­ nych sercach Maryja bliska jest przez swoją pokorę. We wszystkich językach świa­ ta można powiedzieć: „Moja Pani”. Przed każdym wizerunkiem Madon­ ny, nieustannie i niezliczoną ilość ra­ zy powtarzane jest za pozdrowieniem anielskim: „Błogosławionaś Ty między niewiastami”. K




Nr 59

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Maj · 2O19 W

n u m e r z e

Ostrożnie z duszą Walka ze wszystkim, co nie sprzyja hodowli krzepkiego osobnika o idealnie kontrolowanym wskaźniku masy ciała – to są obrzędy nowej religii ciała. Religia ta zdaje się zdobywać coraz to nowych wyz­ nawców. W końcu w coś trzeba wierzyć, prawda? Jednak dusza też się przydaje – dowodzi Henryk Krzyżanowski.

Jolanta Hajdasz

A

Z

E

T

A

NN

II

EE

CC

O O

D D

ZZ

II

EE

N

N

A

29 kwietnia strajk nauczycieli w dotychczasowej formie zakończył się. Jak twierdzi lider strajkujących – został „zawieszony”. A naszym oczom: dzieci, młodzieży, rodziców – ukazał się krajobraz po bitwie. Zobaczyliśmy przede wszystkim niewiarygodny kryzys polskiej szkoły i poznaliśmy godną pożałowania mentalność sporej części kadry 2 pedagogicznej, czyli osób, które od lat uczą nasze dzieci. Nauczycieli wykorzystał cyNikt tej lekcji nicznie, jak zawodowy podrywacz, Sławomir Broniarz.

Krajobraz po bitwie

za nas nie odrobi Kiedy Jan Paweł II odwiedzał Polskę, na Mszach św. i spotkaniach gromadziły się tłumy. Dziś, być może, wielu powiedziałoby za mężami ateńskimi: „Posłuchamy cię innym razem”. Polakom zostało powierzone uniwersalne dziedzictwo Jana Pawła II – przypomina Małgo­ rzata Szewczyk.

Aleksandra Tabaczyńska

2

Wielkopolska nie wykorzystuje szans

P

rzewodniczący ZNP zdołał zwieść i podpuścić to w dużej części sfeminizowane środo­ wisko do działań przeciwko całej społeczności szkolnej, a także sa­ mym sobie. A po wykorzystaniu do ce­ lów politycznych, zwyczajnie porzucił swoje nauczycielki. Teraz, w maju, gdy odbierają pensje pomniejszone o blis­ ko połowę, zastanawiają się, jak zapła­ cą bieżące rachunki. Niestety działały jak w amoku i z rzekomej miłości do szkoły gotowe były wzniecić pożar na­ wet całego polskiego systemu edukacji. A dziś bez podpisania jakiegokolwiek porozumienia z rządem zostały z ni­ czym. Co dalej? – Mamo, dziś nauczyciele skłamali – oświadczył swojej mamie po powro­ cie do domu uczeń poznańskiej szko­ ły podstawowej pierwszego dnia po zakończeniu strajku. W szkole odbył się apel, na którym przemawiał dy­ rektor szkoły, stojąc w otoczeniu na­ uczycieli. Oczywiście tylko tych, którzy uczestniczyli w proteście. – Mówili, że strajkowali dla dobra szkoły, a przecież chcieli tysiąc złotych! – opowiadał bardzo przejęty kilkulatek. Chciała­ bym móc pociągnąć za język małego bystrzaka i spytać, czy na apelu odbył się także przegląd piosenki strajkowej oraz czy szacowne grono występowało w strojach organizacyjnych, to znaczy czy nauczyciele nadal byli poprzebie­ rani za zwierzęta hodowlane. Można by się z tej scenki – w stu procentach prawdziwej, niestety – także serdecznie pośmiać, gdyby tak jaskrawo nie obra­ zowała skali zniszczeń, jaką wywołała akcja strajkowa. Dodam tylko, że na zakończenie apelu zarządzono oklas­ ki dla strajkujących. I jak opowiadał malec: – Pani kazała, to żeśmy klaskali.

To byłoby sprzeczne nie tylko z misją katechety Ale warto zauważyć, iż znaleźli się na­ uczyciele, którzy z pewnością na tym apelu nie otrzymaliby braw. Chcę przedstawić ich punkt widzenia. War­ to, byśmy znali opis szkolnego strajku także z ich perspektywy. Na ich prośbę personalia moich rozmówców pozosta­ ną tajemnicą dziennikarską. O dniach protestu w swojej szkole opowiedziała mi m.in. nauczycielka pracująca w jed­ nej z pięciu podstawówek w Nowym Tomyślu, jednym z pięknych wielko­ polskich miasteczek.

Jestem nauczycielką-katechetką z ponad 10-letnim stażem. Nie wzięłam udziału w strajku po prostu ze względów moralnych i etycznych. Uczyć to nie tylko głosić i wymagać. To przede wszystkim być po stronie ucznia. A strajk i jakakolwiek wymuszona przerwa w nauce nie jest dobra dla dziecka. Przygotowuję również dzieci do Pierwszej Komunii Świętej. Na tę uroczystość czekają z ogromną radością całe rodziny. A ja miałabym dla własnej korzyści zakłócić te przygotowania, a jeszcze dodatkowo odwrócić uwagę dzieci od tego, co najważniejsze? Mam tu na myśli sakramenty. Najpierw sakrament pojednania,

temu stanowczo zaprzeczyć. W mojej szkole nie strajkowało siedmiu nauczycieli, w tym tylko dwóch katechetów. W całym dekanacie lwóweckim, na terenie którego leży Nowy Tomyśl, zdarzało się, że katecheci wzięli udział w protestach. Może warto wyjaśnić, skąd taka informacja i dlaczego nabrała takiego rozgłosu. Otóż niektórzy nauczyciele religii na początku akcji byli zdezorientowani i zwyczajnie pytali o zdanie księży, a także biskupów. Ci przypominali im, czym jest misja katechetyczna. To wszystko. Zresztą nie ukazał się w naszej diecezji żaden komunikat Kurii Poznańskiej ani Konferencji Episkopatu Polski

Nie wzięłam udziału w strajku po prostu ze względów moralnych i etycznych. Uczyć to nie tylko głosić i wymagać. To przede wszystkim być po stronie ucznia. A strajk i jakakolwiek wymuszona przerwa w nauce nie jest dobra dla dziecka. który jest ogromnym przeżyciem dla każdego dziecka. Uczeń, który pierwszy raz w życiu przystępuje do spowiedzi świętej, musi mieć zapewnione skupienie, bezpieczeństwo i czas. Kwiecień to miesiąc spowiedzi trzecioklasistów, a w maju wielkie wydarzenie, przyjęcie Pierwszej Komunii Świętej. Tu nie ma przestrzeni nawet na myślenie o przer­ wie w pracy, a już zupełnie nie może być mowy o żadnym strajku. To byłoby sprzeczne nie tylko z misją katechety, ale z moim nauczycielskim sumieniem. Przy okazji. Spotkałam się wielokrotnie z przekonaniem, które pokutowało wśród nauczycieli, rodziców, właściwie dużej części społeczeństwa. Według pogłosek, katecheci mieli nie strajkować dlatego, że im biskupi zakazali. Chciałabym

dotyczący nauczycieli religii w kontekście protestów. Paradoksalnie, pogłoski o rzekomym zakazie strajku stały się dla nas swoistą tarczą. W mojej szkole szykany dużo częściej spotykały niestrajkujących nauczycieli innych przedmiotów. Oczywiście mnie też nie ominęły przykrości. Usłyszałam wielokrotnie pod swoim adresem, że jes­tem łamistrajkiem, nie odpowiadano mi „dzień dobry”, ignorowano mnie itp. Atmosfera w szkole była bardzo, bardzo trudna. Jednak nie słyszałam, by którykolwiek ze niestrajkujących nauczycieli żałował swojej decyzji. Mimo licznych nieprzyjemności, warto było wesprzeć swoich uczniów na egzaminach, a także kontynuować przygotowania komunijne. Te, oczywiście, wyłącznie na terenie kościoła.

Organ Prowadzący szkołę wyraził zgodę na zawieszenie zajęć dydaktycznych A o to kolejna historia, którą tym razem opowiedzieli rodzice. W szkole podsta­ wowej nr 28 w Poznaniu wśród nauczy­ cieli, którzy nie podjęli strajku, znalazła się wychowawczyni klas I–III. Po za­ kończeniu egzaminów gimnazjalnych oraz ósmoklasistów poinformowała rodziców, że nie strajkuje i w związku z tym zaprasza dzieci następnego dnia na lekcje. W szkole pojawiło się około dziesięcioro uczniów z tornistrami, na siedemnaścioro w klasie. Jak relacjo­ nowali rodzice, było miejsce do nauki, był nauczyciel chętny do realizowania programu nauczania przewidzianego dla drugiej klasy, przyszły też dzieci. Okazało się jednak, że to nie wystar­ czy. Dzieci bowiem nie mogły uczyć się w salach lekcyjnych ze względu na wymogi prawne podczas strajku. Pozostała jednak świetlica, która była czynna pomimo protestu. Ze świetlicy korzystała, jeśli w ogóle, tylko garstka uczniów. Według relacji rodziców, tam też oddelegowani byli nauczyciele, któ­ rzy nie brali udziału w akcji strajkowej. Właściwie nic nie stało na przeszko­ dzie, aby nauka dla jednej, mało licz­ nej klasy odbywała się choćby w ogra­ niczonych warunkach świetlicowych. Niestety pretensje w stosunku do dziel­ nej wychowawczyni drugiej klasy rosły z dnia na dzień. Pierwszym kłopotem okazali się ci rodzice, którzy nie przy­ prowadzili dzieci do szkoły, bowiem identyfikowali się ze strajkującymi na­ uczycielami. Innymi słowy, nie chcieli, by ich dzieci uczyły się u „łamistrajka”. Została podjęta też próba zebrania pod­ pisów w sprawie zmiany wychowaw­ czyni. Niechętna nauce była też dy­ rekcja szkoły. Beata Sobiech, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 28 w Poznaniu, na pytanie dotyczące możliwości na­ uki drugoklasistów choćby w świetli­ cy, odpowiedziała jednoznacznie: Ze względu na trwający w szkole strajk nauczyciele, którzy nie biorą w nim udziału, oddelegowani byli do pracy w zespołach nadzorujących egzamin gimnazjalny i ósmoklasisty, a teraz do zajęć opiekuńczo-wychowawczych, które odbywają się w świetlicy szkolnej. Organ Prowadzący szkołę wyraził zgodę na zawieszenie zajęć dydaktycznych, Dokończenie na str. 2

O związkach z Poz­naniem, potencjale Wielkopolski, wyzwaniach nowej kadencji europarlamentu i otwartości w polityce mówi prof. Zdzisław Kras­ nodębski, wiceprzewodniczący PE, kandydat nr 1 na wielkopolskiej liście PiS. Rozmawiał Antoni Opaliński.

3

Szkic do biografii polityka ruchu ludowego (II) Funkcjonariusz w podsumowaniu spotkania z Nadobnikiem odnotował: „jest on normalnym [!] stojącym na wrogiej pozycji do PRL – nie widać u niego żadnej zmiany w kierunku przekonania się o prowadzonej przez niego wrogiej działalności”. Jerzy Bednarek kreśli losy Kazimierza Nadobnika, jednego z przywódców powojennego PSL.

4–5

Ojczyzna w nauczaniu kardynała Augus­ta Hlonda Terminu ‘ojczyzna’ używał rzadko. Najczęściej w jego wypowiedziach padały takie słowa, jak naród polski, Polska, Polacy, lud polski, ziemia polska, kultura polska, historia polska, tradycja, państwo. Stanisław Mikołajczak o patriotyzmie w rozumieniu prymasa Augusta Hlonda.

6

Mały słownik marksizmu kulturowego Intrygujące jest, że komuna sowiecka „starego, leninowskiego typu” dawała satyrykom asumpt do wspaniałych dowcipów, wobec marksizmu kulturowego zaś wszyscy zachowują się jak zahipnotyzowani przez węża. Czy komuś uda się przekłuć ten balon absurdu? – zas­ tanawia się Celina Martini.

8

ind. 298050

I

nformujemy, że strajk nauczycieli jest kontynuowany. W związku z tym zaplanowana na 26 kwietnia 2019 uroczystość zakończenia roku szkolnego dla uczniów klas III liceum nie odbędzie się. Nie mam gdzie dowiedzieć się, ilu maturzystów w Polsce otrzymało informację tej treści, ale wiem, że w Poznaniu znalazła się ona na stronach internetowych wielu szkół średnich. O strajku dyskutowałam sporo, ale przyznam szczerze, że dopiero ta krótka informacja poruszyła mnie do żywego. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego odebrano tym uczniom coś tak ważnego i niepowtarzalnego, jak uroczyste zakończenie szkolnego etapu ich życia. Że nauczyciele aż tak zlekceważyli swoich uczniów i pokazali im, że nic dla niech nie znaczą. Ci maturzyści spędzili przecież w swoich szkołach 12 lat! Dla niektórych świadectwo z czerwonym paskiem, dla innych bez, ale zawsze ta karta papieru to efekt wielu godzin ciężkiej pracy, wielu upadków i wzlotów, euforii, gdy coś się udało, i gorzkich łez, gdy nie wychodziło. Może te bukiety kwiatów, które maturzyści wręczali w imieniu klasy „na koniec szkoły”, wyglądały czasem archaicznie, ale zawsze wyrażały podziękowanie za trud wychowawców i były szczere. Nawet największe szkolne rozrabiaki tego dnia ściskały się ze swoimi nauczycielami i dyrektorami, którzy składali im życzenia powodzenia na kolejny, już pozaszkolny etap życia. Ostatnie wspólne zdjęcia, ostatnie spojrzenia na klasę, w której ławkach już się nie usiądzie jako uczeń. Kto i kiedy przekonał nauczycieli, że muszą tak postąpić, by to ostatnie rozdanie świadectw wyrzucić uczniom z życiorysów? Czego mogli ich nauczyć przez te lata, skoro nie byli w stanie zrozumieć, że jest granica, kiedy trzeba powiedzieć non possumus i zrobić, co do nich należało? Ale czego wymagać od szkoły, skoro uniwersytet też nie rozumie tego, co najważniejsze? W pierwszych dniach maja Poznań obchodził jubileusz 100-lecia UAM. Polską uczelnię w stolicy Wielkopolski powołano do życia jako jedną z pierwszych instytucji, zaraz po odzyskaniu niepodległości. Stało się to w tej części kraju, w której nawet za pacierz mówiony po polsku w szkole dzieci były bite, a ich rodziców na wszelkie sposoby Niemcy chcieli sprowadzić do statusu służących, którym żadne uniwersytety nie są potrzebne. UAM dzisiaj to wielka, prestiżowa polska uczelnia; dlaczego więc swój jubileusz ukoronowała przemówieniem polityka, a nie uczonego? I to polityka, który wywołuje wyjątkowe kontrowersje, bo ma tyle niewyjaśnionych do końca tajemnic z bogatej politycznej przeszłości. Gdy przez pierwsze pięć minut wykładu słuchałam opowieści Donalda Tuska o tym, jak odebrał telefon i wstępnie odpowiedział, że postara się być na tym jubileuszu, a potem się zorientował, że musi tu być, bo zadzwoniła do niego kol. Kopacz i mu powiedziała, że to jednak ważny jubileusz… to zrobiło mi się tak smutno, jak przy tym strajku nauczycieli. Ten „luzacki” wstęp był tak bardzo nie na miejscu, tak mocno obnażył miałkość i brak idei głoszącego te słowa, że chyba nie tylko ja zrozumiałam, jak wielki błąd popełniły władze uczelni i w którą stronę uniwersytec­ kiej tradycji wpisały jubileusz UAM. Bo jest to uniwersytet, który przyznał doktorat honoris causa Janowi Pawłowi II i Janowi Nowakowi Jeziorańskiemu, ale także ten, który wcześniej przyznał to wyróżnienie Margot Honecker (sic!), żonie komunistycznego przywódcy NRD, a w 2013 r. odmówił wynajęcia sali na wręczenie medalu AKO p. Wandzie Półtawskiej, więźniarce Ravensbruck i bliskiej współpracownicy kard. Karola Wojtyły. Koniunkturalny charakter zaproszenia dla „Słońca Peru”, brak polskiego prezydenta i polskiego premiera w tej historycznej auli w tej historycznej chwili zapamiętamy na zawsze. Szkoda. Żal. Smutno. K

G

FOT. WOJCIECH SOBOLEWSKI

redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet


KURIER WNET · MA J 2O19

2

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Ostrożnie z duszą

Nikt tej lekcji za nas nie odrobi

Henryk Krzyżanowski

Małgorzata Szewczyk

Czasy współczesne uczyniły z ludzkiego ciała obiekt nieustającego kultu, ignorując przy tym duchowy wymiar człowieka. A pamiętamy, że jeszcze nie tak dawno, za bezbożnej komuny, tak skarżyła się Kalina Jędrusik: „Choć oprócz ciała mam przecież i duszę”.

27 kwietnia minęło pięć lat od kanonizacji Jana Pawła II. Nie sposób dziś wyobrazić sobie, jaki byłby świat bez papieża Polaka. Ten wyjątkowy pontyfikat zaowocował setkami wydarzeń, sytuacji i papieskich gestów, o których mówiono, że odtąd Kościół zmieni swe oblicze i nic już nie będzie takie samo.

Co do duszy – najlepiej wydać dyrektywę unijną, komu wolno się do niej odwoływać, a komu nie. ło, dbajmy o duszę nieszczęsnej kobiety, której przytrafiła się (się?) ciąża. Drugim obszarem, gdzie życie duchowe wykazuje swą przydatność, są rozmaite fobie, z tzw. homofobią na czele. Staroświecka wolność słowa jest może i ważna, ale przecież nie powinna być pretekstem do tolerowania negatywnych uwag pod adresem naszych drogich homoseksualistów. Ich dusze są o wiele wrażliwsze na zranienie niż

Dokończenie ze str. 1

Krajobraz po bitwie Aleksandra Tabaczyńska o czym powiadomiłam Kuratora Oświaty. Codziennie przekazuję informację rodzicom uczniów o sytuacji w szkole oraz o możliwości zapewnienia opieki dzieciom w szkole. Nie otrzymałam żadnego pisma od rodziców z uwagami na temat pracy szkoły.

Czy bardziej jest nam wstyd, czy bardziej nam żal tych ludzi Szczęściarzami okazali się rodzice, któ­ rych dzieci uczą się w szkołach katolic­ kich. Tam nauka odbywała się zgodnie z planem i żadna akcja strajkowa nie zakłócała funkcjonowania szkoły. I to właśnie te placówki odegrały znaczącą rolę w ostatecznym uniemożliwieniu strajkującym zablokowania egzaminów i matur, a co za tym idzie, w tak zwa­ nym „zawieszeniu strajku”. Bo można nie lubić PiS-u, można mieć pretensje do rządu i „łykać” różne medialne stra­ szenia Polaków przez opozycję. Moż­ na nawet podzielać poglądy Sławomira

z nich nigdy nie zostawią swoich uczniów i dos­konale rozumieją swoją powinność, a którzy potrafią bezwzględnie zamienić uczniów w zakładników. Pojawia się tutaj sporo pytań, ponieważ jeśli chodzi o podwyżki, to znamy skuteczniejsze metody, by je osiągnąć. Wiemy też, że postulaty muszą być realne i dostosowane do sytuacji gospodarczej, a ta od trzech lat się poprawia. Jeśli zaś środowisku zależy na zmianie systemu, to mogło zasiąść do rozmów. Bez obaw; kształt stołu zawsze można zmienić. Od samego początku wiadomo było, o co chodziło i nadal chodzi prowokatorom tego całego zajścia. Szkoda tylko, że biedni nauczyciele tak późno to zauważyli i dali się wyprowadzić na ulicę jak inne grupy, którymi się manipuluje i zabiega podłymi sposobami o głosy wyborcze, obiecując „ziemię na Marsie”. Dzisiaj doprawdy już nie wiadomo, czy bardziej jest nam wstyd, czy bardziej nam żal ludzi, którzy zaprezentowali wątpliwe talenta, odsłaniając prawdę

Liczę na to, że sami „aktorzy” zrozumieli, że najwyższa pora rozstać się z zawodem. Liczę też na to, że wcześniej nie zapomną przeprosić swoich uczniów czy – jak to ujęto – „buraków i leni”. Broniarza i popierać protestujących na­ uczycieli. Jednak to wszystko przestaje mieć znaczenie, gdy maturzyści – w tym dzieci dobrze ustawionych zawodowo rodziców – mieliby nie zdawać matu­ ry i w konsekwencji stracić rok. Mało tego, na prestiżowych kierunkach stu­ diów będą uczyć się absolwenci szkół katolickich, którzy maturę zdadzą i bez problemu oraz przesadnej konkurencji dostaną się na każdy wymarzony kieru­ nek. W tym kontekście warto zapoznać się z opinią nauczycielki Szkoły Katolic­ kiego Stowarzyszenia Wychowawców im. bł. Natalii Tułasiewicz w Poznaniu, której dane znane są redakcji: Strajk pokazał bardzo wiele smutnych obrazów, ale przede wszystkim odsłonił prawdziwe oblicze nauczycieli. Wszyscy mogli zobaczyć, którzy

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

dusze prostych heteryków, czyż nie? Więc dla dobra wspólnego lepiej, żeby tym drugim po prostu zakazać krytyki. Albo pochwały i zachwyt, albo morda w kubeł. Tak bronimy tolerancji. A przy tym pamiętajmy jednak, że z duszą trzeba ostrożnie. Bo mogą pojawić się księża czy wychowawcy,

o swoich umiejętnościach, które – można zakładać – są na takim samym marnym poziomie, jak treści „żałosnych pieśni”. Nie będę w tym momencie przywoływać smutnych obrazów opustoszałych parkingów pod szkołami w czasie strajku, świadczących o nieobecności nauczycieli, bo tym z pewnością zajmą się organy prowadzące i kuratoria. Ani też nauczycieli pędzących w czasie strajku na korepetycje do prywatnych domów uczniów czy do innych szkół, w których uczą strajkujący, ponieważ liczę na to, że sami „aktorzy” zrozumieli, że najwyższa pora rozstać się z zawodem. Liczę też na to, że wcześniej nie zapomną przeprosić swoich uczniów czy – jak to ujęto – „buraków i leni” oraz wszystkich, którzy byli narażeni na słuchanie choćby fragmentu ich prymitywnych występów. Chociaż

którzy będą domagać się eliminacji lektur szkodliwych dla duszy wychowanka, ba, będą nawet gotowi palić szkodliwe książki. Palić książki! – słyszeliście? Tym barbarzyńcom trzeba powiedzieć zdecydowane NIE. A co do duszy – najlepiej wydać dyrektywę unijną, komu wolno się do niej odwoływać, a komu nie. Tak, tak, dusza jest sprawą zbyt poważną, by puścić ją na żywioł. K

To slogan z bilbordu, który na szczęś­ cie rzadko, ale można jeszcze zoba­ czyć na naszych ulicach. Minister Anna Zalewska wykorzystała blisko cztery lata swojej kadencji bardzo produk­ tywnie, bo wprowadziła wiele ważnych zmian. Choćby wstrzymanie obowiąz­ ku posyłania sześciolatków do szkół. To przecież jedna z pierwszych decyzji minister edukacji narodowej, wycho­ dząca naprzeciw oczekiwaniom rodzi­ ców. Zatrzymano inwazję ideologiczną związaną z ruchami LGBT, która przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi, w mojej ocenie, stała już w progu szkół. Przywrócono ośmioklasową szkołę podstawową i cztero- lub pięcioletnie szkoły średnie. To również obietnica wyborcza z 2015 roku, za którą więk­ szość z nas się opowiedziała. Zwięk­ szono nakłady na szkolnictwo, czemu nikt przecież nie zaprzecza. Z pewnością jest jeszcze wiele ocze­ kiwań nauczycieli i młodzieży w sto­ sunku do rządzących. Jednak szansą na „wywalczenie” dobrych zmian dla pols­ kiej edukacji jest zwołany 26 kwietnia okrągły stół, czyli mówiąc wprost: za­ miast strajku – rozmowa o przyszłości nauki w naszym kraju. To wszystko to jedna strona medalu. Druga to tysią­ ce dzieci, starszych i młodszych, które zobaczyły, że dla swoich nauczycieli i wychowawców nie są ważne i które, jak ten cytowany przeze mnie na po­ czątku artykułu chłopiec, odkryły, że „dziś nauczyciele skłamali”. K

WIELKOPOLSKI KURIER WNET

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl

i religijną wspólnotę. Jeśli nie będziemy czerpać z tego dziedzictwa, odrzucimy prawdę, a w konsekwencji zakwestionujemy Ewangelię. Jeśli pozwolimy na roztrwonienie tego olbrzymiego kapitału religijnego, duchowego i intelektualnego – wciąż przez nas niezgłębionego i nie do końca odkrytego także przez sam Kościół – popełnimy grzech zaniechania. W czasie niemal 27 lat jego posługi Piotrowej działy się małe i wielkie sprawy: runęły mury, zniknęły granice, przestawały istnieć nieludzkie systemy władzy, narody odzyskiwały suwerenność i odkrywały własną tożsamość, słowa: Bóg, wiara i Kościół, w wielu miejscach zakazane, wracały do narodowych słowników. Jan Paweł II w trudnym i bolesnym XX stuleciu, nazwanym przez niego samego wiekiem męczenników, mówił ludziom o Bogu i kreślił ewangelijną wiz­ję człowieczeństwa; uczył, jak bronić i ocalać godność człowieka. Przypominanie światu jego uniwersalnych słów to dziś zadanie dla nas, jego rodaków. Nikt tej lekcji za nas nie odrobi. K

a ciągu jednego tylko tygodnia spro­ fanowano 5 kościołów katolickich. „Franc­jo, najstarsza córo Kościoła, co zrobiłaś ze swoim chrztem?” – wołał do Francuzów Jan Paweł II w 1985 roku. Obecnie zaledwie ok. 5% Francuzów bierze udział w coniedzielnej mszy św. Pytanie papieża sprzed lat nabiera dziś szczególnej wymowy. Spróbujmy więc spojrzeć na pożar katedry w Paryżu w kluczu symboliki biblijnej.

W

Co minister Anna Zalewska zrobiła dzieciom?

Krzysztof Skowroński

Redaktor naczelna

płci i innych nośnych dziś hasłach. To po prostu burzenie fundamentów pols­ kiej tożsamości, nierozerwalnie związanej z chrześcijaństwem, i przekreślanie spuścizny papieża Polaka. Kiedy Jan Paweł II odwiedzał Pols­ kę, na Mszach św. i spotkaniach gromadziły się tłumy. Dziś, być może, wielu powiedziałoby za mężami ateńskimi: „Posłuchamy cię innym razem”. Oklas­ kiwaliśmy jego wypowiedzi, ale nader szybko zapomnieliśmy, o czym mówił. Publikacje gromadzące papieskie dokumenty, homilie, przemówienia, katechezy, wywiady pokrył po prostu kurz. Kto z nas w ciągu tych minionych pięciu lat sięgnął po jego nauczanie? Kto podjął refleksję choćby nad głoszonymi przez niego katechezami na temat małżeńst­ wa i rodziny? Czy znajomość nauczania papieża Polaka pozostanie (a może już jest?) tylko domeną księży i coraz mniej licznych studentów teologii? Jeśli nie będziemy powracać do jego myśli, bezpowrotnie zatracimy to, co przez setki lat budowało naszą narodową

nie zdziwi mnie, gdy odwołanie się do honoru zawiedzie. Pozostaje jednak pytanie, co dalej? Co zrobić, by zdezorientowani rodzice wiedzieli, czy opowiedzieć się po stronie własnego dziecka, czy nauczyciela, ponieważ zapowiedź kolejnego przedstawienia już jest. Czy nauczyciele zechcą kolejny raz w nim wystąpić? Może, gdy opadną emocje, bardziej widoczne stanie się to, co realnie zmienia szkolnictwo i jest realizowane etapowo. Może nauczyciele zechcą wykorzystać tak dużą, pierwszą od lat szansę, wystąpić na innej scenie i rozpocząć merytoryczną dyskusję, która w efekcie doprowadzi do wielkiego sukcesu środowiska. Teraz z przykrością muszę powiedzieć jako nauczycielka z dużym stażem: jest mi wstyd i przepraszam wszystkich uczniów i ich rodziców.

Redaktor naczelny Kuriera WNET

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Z

adziwiał, frapował, ba, wielokrotnie wprawiał w konsternację nawet swoje najbliższe otoczenie. Jednak kluczem do zrozumienia jego pontyfikatu jest spuścizna słowa, którą pozostawiał Kościołowi, światu i nam, Polakom. Jeszcze kilka lat temu to, czego jes­ teśmy dziś świadkami, byłoby nie do pomyślenia. Podpisana przez prezydenta Rafała Trzaskowskiego karta LGBT w Warszawie, film Kler, propozycje usunięcia lekcji religii ze szkół, projekt ustawy o świeckim państwie przygotowany przez Stowarzyszenie Inicjatywa Polska, „lekcja religii” prowadzona przez prezydenta miasta Poznania Jacka Jaśkowiaka czy profanacja obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej w płockim kościele – to tylko niektóre z wydarzeń czy inicjatyw z pogranicza państwa i Kościoła, bezpardonowo atakujących religię i obrażających katolików. I na nic tu tłumaczenia o wolności słowa i sztuki, postępie i demokracji, „wartościach” europejskich, o równości

Zespół WKW

Małgorzata Szewczyk ks. Paweł Bortkiewicz Aleksandra Tabaczyńska Michał Bąkowski Henryk Krzyżanowski Jan Martini Danuta Namysłowska

W Wielki Poniedziałek, 15 kwietnia wieczorem świat obiegła poruszająca wiadomość o wybuchu pożaru w paryskiej katedrze Notre Dame. Zagaszono go dopiero następnego dnia nad ranem.

Pożar, który jest znakiem

T

Katarzyna Purska USJK

en symbol Francji i jeden z najsłynniejszych kościołów na świecie budowano ponad 180 lat (1163–1345), a płonął kilka godzin i wszys­cy obawialiśmy się, czy nie spłonie doszczętnie. Tłumy mieszkańców Paryża, przeważnie młodych, wyleg­ły na uli­ ce i publicznie zamanifestowały swo­ ją wiarę w Jezusa Chrystusa. Widok Francuzów modlących się z różańcami w ręku to widok niecodzienny w tym kraju od wielu, wielu lat. W mediach prócz relacji z miejsca tragedii pojawiła się wkrótce dyskusja o znaczeniu faktu pożaru tej perły architektury gotyckiej. Nikt nie kwestionował, że nastąpiła

Korekta

Magdalena Słoniowska Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

reklama@radiownet.pl

Dystrybucja własna! Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

niepowetowana strata, jednak czy za­ sadne jest dopatrywanie się w tym ja­ kiegoś głębszego sensu? Jakiegoś mistycyzmu? Proponuję, abyśmy nie orzekali, czy jest to kara Boża, nawet jeśli pat­ rzymy na wszystko z perspektywy wia­ ry. Spójrzmy natomiast na znaczenie symboliczne tej katastrofy. Gotyckie katedry budowano na chwałę Boga. Były wyznaniem wiary w Niego i miały obrazować civitas Christiana. Wszyst­ ko w nich było ważne i wszystko mia­ ło swój sens, było symbolem czegoś. W ciągu ostatnich 10 miesięcy spło­ nęło we Francji 11 kościołów. W la­ tach 2000–2016 wyburzono ich tam 33,

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl

Nr 59 · MAJ 2O19

(Wielkopolski Kurier Wnet nr 51)

Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507

Biblii ogień ze względu na skutki jest symbolem te­ go, co boskie i demonicz­ ne zarazem. W Nowym Testamencie Apokaliptyczny Kyrios (Pan) będzie miał oczy z ognia (Ap 1,14). Buchający ogień należy do obrazów Sądu Osta­ tecznego (2P 3, 12). W trakcie pożaru, kiedy runęła iglica, wraz z nią upadł umieszczony na jej szczycie kogut, ale mimo to ocalał ukryty w popiołach. Pianie koguta to chwila rozpoczęcia nowego dnia. W starożytności chrześ­ cijańskiej kogut umieszczony na wie­ ży kościoła był symbolem czujności i zwiastunem prawdziwego światła. Miał przypominać wiernym, że nie wolno im tak zachowywać się wobec Kościoła, jak Piotr wobec Chrystusa. Wewnątrz ocalałego z pożaru koguta odnaleziono relikwie św. Genowefy – patronki Francji, o których mniemano aż dotąd, że zostały zniszczone podczas rewolucji francuskiej. W książce pt. Jezus z Nazaretu (t. 2, s. 37) papież Benedykt XVI opisuje zas­ kakującą paralelę pomiędzy zapowie­ dzią Jezusa, którą skierował do Żydów: „Oto wasz dom zostanie wam pusty” (Mt 23,38), a wydarzeniem opisanym przez żydowskiego historyka Józefa Flawiusza. Pisze on, że w roku 66 po Chr., w dniu Pięćdziesiątnicy, kiedy kapłani weszli do świątyni, aby pełnić służbę Bożą, zauważyli ruch, usłyszeli huk, a potem głosy: „Wyjdźmy stąd”. Było to tuż przed dramatem 70 roku, który zakończył się nieodwracalnym zburzeniem świątyni. Pytanie, czy można w tym doszuki­ wać się analogii do zniszczenia katedry Notre Dame – symbolu chrześcijańskiej Europy – pozostawiam otwarte. Sądzę, że serca chrześcijan na cały świecie zos­ tały poruszone. A więc może nie na­ leży odczytywać tego wydarzenia ja­ ko groźnego memento skierowanego wyłącznie do Francuzów i warto dziś zadać pytanie Jana Pawła II każdemu ze współczesnych chrześcijan: „Co zro­ biłeś ze swoim chrztem?”. K

Data i miejsce wydania

Warszawa 11.05.2019 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

razie. W postępowych krajach Zachodu duchowa strona człowieka przydaje się, kiedy trzeba uzasadnić aborcję zupełnie zdrowego dziecka. Z powodów zdrowotnych, rzecz jasna. Cóż bowiem z tego, że ciąża ciału nie szkodzi, jeśli stanowi śmiertelne zagrożenie dla psychiki niedoszłej matki? Tak, tak, nieważne cia-

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

S

iłownie, maratony, kijki, kolejne arcyzdrowe diety (wszystkie zgodne z najświeższymi, sprzed miesiąca, ustaleniami nauki), walka z cukrem, tłuszczem, tytoniem, samochodami – no, wszystkim, co nie sprzyja hodowli krzepkiego osobnika o idealnie kontrolowanym wskaźniku masy ciała – to są obrzędy nowej religii ciała. Religia ta zdaje się zdobywać coraz to nowych wyznawców. W końcu w coś trzeba wierzyć, prawda? Prymat ciała nad duszą widać także w głośnych przypadkach odbierania dzieci i oddawania ich w opiekę zastępczą. Podejrzenie o przemoc uzasadnione sińcem czy zadrapaniem wystarcza, by pracownicy socjalni bez wahania wyrządzali dziecku nieodwracalną szkodę duchową, jaką jest wyrwanie go z rodziny, nawet rodziny dalekiej od ideału. Co tam dusza, nikt jej przecież nie widział, a siniak – jak najbardziej. Można go nawet sfotografować do akt. Czy zatem z duszy da się już całkiem zrezygnować? O nie, w żadnym


MA J 2O19 · KURIER WNET

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Panie Profesorze, jakie są Pana związki z Wielkopolską? Rodzina mojej mamy mieszkała w Poz­ naniu przed wojną, w latach trzydzies­ tych. Mój dziadek był urzędnikiem kolejowym i został przeniesiony ze Stalowej Woli do Poznania, tu został naczelnikiem parowozowni. Przedtem był też politykiem, posłem PSL Witosa pierwszej i drugiej kadencji. Po prze­ niesieniu rodzina mieszkała w Pozna­ niu aż do wybuchu wojny. Moja mama chodziła w Poznaniu do szkoły podsta­ wowej, jej bracia pokończyli gimnazja, potem Wyższą Szkołę Budownictwa, która jest teraz częścią politechniki. Moja ciocia, siostra mamy, urodziła się w Poznaniu. Rodzina wyjechała na wakacje w 1939 roku, przysz­ła wojna i już tu nie wrócili. Dziadek potem do nich dołączył. Stracili cały dobytek. Usiłowali część ewakuować wagonem, który nigdy nie dotarł na wschód, po­ dobno pojechał na zachód.... Nigdy już do Poznania nie wrócili, ale zawsze pozostał we wspomnieniach. Potem wojna, okupacja sowiecka, jednego z braci mojej mamy zabiło NKWD, drugiego torturowano, trzeci uciekł do wojska, żeby się ukryć. Mój dzia­ dek też siedział przez rok w więzieniu. Rodzina uciekła z Rudnika nad Sanem do Choszczna, gdzie ja się urodziłem. To jest ta rodzinna historia. A Poznań zawsze wspominano w trudnych cza­ sach bierutowskich i gomułkowskich jako szczęśliwy okres. Ja wcześnie za­ poznałem się z gwarą poznańską, bo rodzina używała słów, które przyswoiła w okresie poznańskim. A moja ciocia zawsze się szczyciła, że jest rodowitą poznanianką. Czy po tej pracy kolejarskiej pozo­ stały jakieś ślady? Pozostał dom, w którym mieszkali, to była Kolejowa 15. Niedawno w Wol­ sztynie na pokazie parowozów pozna­ łem pana, który pracuje w PKP Cargo i, jak mi powiedział, prawdopodob­ nie urzęduje w tym samym biurze, w którym pracował mój dziadek. Tak że w poznańskim środowisku kolejar­ skim zostałem natychmiast przyjęty bardzo dobrze. To są związki mojej rodziny; po­ został też sentyment. Zawsze, jak przy­ jeżdżałem do Poznania w sprawach akademickich, odwiedzałem rodzin­ ne miejsca. Moja mama prosiła mnie, żebym poszedł do parku Wilsona, przez który ona przechodziła do szkoły, zaw­ sze musiałem opowiadać, jak wygląda dzielnica Łazarz. Jakie wnioski ma Pan po dotychcza­ sowej kampanii wyborczej i spotka­ niach w różnych miejscowościach Wielkopolski? Wnioski z kampanii są takie – akurat jestem po spotkaniu w Gnieźnie – że ludzie bardzo interesują się Unią Euro­ pejską. Wcale nie jest tak, że interesują się tylko swoją gminą czy swoim po­ wiatem, że padają pytania tylko o po­ litykę lokalną. Nie, pytania są bardzo różne. Dziś w Polsce bardzo dobrze są znane nazwiska niektórych polity­ ków europejskich, jak Timmermans, Juncker, Verhofstadt, znany jest na­ wet Antonio Tajani, nie mówiąc już o Donaldzie Tusku. Często te nazwis­ ka wywołują wśród moich wyborców reakcje krytyczne, które tym bardziej ich motywują, żeby pójść do wyborów. Myślę, że ci panowie, zwłaszcza Tim­ mermans i Verhofstadt, zmobilizowali R E K L A M A

nasz elektorat. Nie zdziwiłbym się, gdy­ by frekwencja była dużo wyższa niż w poprzednich wyborach europejskich. A jednak Wielkopolska to trudny region dla prawicy. Z jakiego po­ wodu? To jest województwo składające się z trzech regionów. W zależności od his­ torii rozkłada się też poparcie dla Pra­

mała „ekumeniczność” prawicy wo­ bec osób, które mogłyby głosować na Prawo i Sprawiedliwość, ale z różnych przyczyn – emocjonalnych, organiza­ cyjnych czy personalnych – są nie­ chętnie nastawione. Chciałbym, jeżeli zostanę wybrany, jako europoseł z Poz­ nania dotrzeć do takich środowisk. Być może pozycja europarlamentarzysty, który sprawował ważną funkcję i mo­

wobec Niemców. To się może łączyć z potencjałem Wielkopolski. Gdyby Wielkopolska była w tych relacjach bardziej podmiotowa, to może na­ wet rozwój gos­podarczy byłby dzisiaj szybszy, zwłaszcza w ostatnim okresie. Mimo obecności wielu niemieckich inwestorów, nie widzę, żeby te kontak­ ty były bardzo żywe. Chciałbym tro­ chę przyczynić się do przezwycięże­

nie powinno być miejsca. Pan przewod­ niczący jakby o tym zapomina. Jeszcze był taki bardzo charakte­ rystyczny element jego wystąpienia. Powiedział, że wypowiedź pana Jaż­ dżewskiego nie została w ogóle zauwa­ żona przez media w Europie. Natomiast to chwilowe zatrzymanie pani, która sprofanowała wizerunek Matki Boskiej, odbiło się szerokim echem w Paryżu

nia tych kompleksów. Nie ma do nich w tej chwili żadnych podstaw, a Poznań mógłby w relacjach z Niemcami, rów­ nież tych gospodarczych, być bardziej asertywny.

czy Berlinie. Znowu kompleksy. Oczy­ wiście wiadomo, jaki jest wizerunek naszego kraju w mediach, które chcą wybiórczo kształtować nasz obraz i na­ szą sytuację. Jedne wiadomości z Polski są nagłaśniane, a drugie skrupulatnie pomijane. To dla pana przewodniczą­ cego jest punkt odniesienia.

Dla Polski i dla Wielkopolski O rodzinnych związkach z Poznaniem, potencjale Wielkopolski, wyzwaniach nowej kadencji Parlamentu Europejskiego i potrzebie ekumenicznej postawy w polityce mówi prof. Zdzisław Krasnodębski, socjolog, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego, kandydat nr 1 na wielkopolskiej liście PiS. Rozmawiał Antoni Opaliński.

wa i Sprawiedliwości. W największej części, która kiedyś wchodziła w skład Królestwa Kongresowego, poparcie jest całkiem przyzwoite. To widać też po liczbie uczestników spotkań. Najgo­ rzej pod względem liczebności i pew­ nie w ogóle aktywności politycznej jest na tych ziemiach, które weszły w skład Rzeczypospolitej po II wojnie świato­ wej. No i mamy region poznański oraz sam Poznań, który jest rzeczywiście wyjątkowy. Tam występuje to otwar­ cie na nowinki obyczajowo-etyczne i duże poparcie dla Platformy, połączo­ ne z pielęgnowaniem tradycji. Także tradycji walki z zaborcami, powstania wielkopolskiego, pamięci o okupacji niemieckiej. Wydawałoby się, że wy­ borcy o takim profilu powinni przy­ jaźnie patrzeć na Prawo i Sprawiedli­ wość. Tymczasem głosują na Platformę Obywatelską i to jest dla mnie zagadką duszy Poznaniaka, której jeszcze nie rozwikłałem. A czy słabość prawicy w Poznaniu nie wynika po prostu z jej własnych błędów? Kiedy pytam o przyczynę takiego sta­ nu rzeczy – że ten tradycjonalizm nie przekłada się na poparcie dla Prawa i Sprawiedliwości – padają bardzo róż­ ne odpowiedzi. Jedni mówią o unika­ niu skrajności, że to jest raczej trady­ cjonalizm niż konserwatyzm, zwłaszcza taki, który chciałby zmieniać rzeczy­ wistość, że to jest obawa przed radyka­ lizmem PiS, że część ludności Pozna­ nia jest napływowa. Może też chodzić o pewne zapatrzenie się w zachodniego sąsiada. Ale słabość naszych struktur też stanowi jedną z przyczyn. A także

że będzie ją nadal sprawował, pomoże zmienić oblicze Wielkopolski również pod względem politycznym. Wielkopolska kojarzy się z trady­ cjami gospodarności i dobrej or­ ganizacji. Jak to Pana zdaniem dziś wygląda? Po pierwsze oczywiście to jest bogaty region, w statystykach ekonomicznych zajmuje miejsce po Dolnym Śląsku. Mam jednak wrażenie, że Poznań spo­ wolnił swój rozwój, nie wykorzystuje wszystkich szans. Tak zresztą słyszę i tak mi mówiono, że następuje pe­ wien odpływ, że południowa część województwa coraz bardziej ciąży ku Wrocławiowi, a północna w stronę Gdańska i Bydgoszczy. Sam Poznań tra­ ci mieszkańców. Jeżeli pytam o ostatnie lata, o duże inwestycje albo przykłady sukcesu gospodarczego, to kiedyś zaw­ sze podawano Solaris, ale ta firma już nie jest w polskich rękach. W zasadzie brakuje takich sukcesów, co pokazuje, że wbrew tradycji gospodarności, Poz­ naniowi brakuje dobrego gospodarza. Jaką rolę dla dzisiejszego oblicza Wielkopolski odgrywa bliskie są­ siedztwo Niemiec? Waga tego sąsiedztwa wynika z samej historii, w Poznaniu jest przecież za­ mek cesarski, trudno więc o tym nie mówić. To jest pomieszanie pamięci. Z jednej strony pamięć o doznanych krzywdach i duma z osiągnięć Polaków w walce z germanizacją, także o walce gospodarczej, duma z powstania wiel­ kopolskiego, pamięć o II wojnie świa­ towej i krwawych represjach. Z dru­ giej strony jest też pewien kompleks

Jak Pan ocenia ostatnie wystąpie­ nia przewodniczącego Rady Eu­ ropejskiej? Donald Tusk przema­ wiał w ostatnich dniach również w Poznaniu. Oceniam je jako wystąpienia dosko­ nałego demagoga. Jeżeli ktoś wśród polityków w Polsce jest populistą, to trudno tu pobić talentem Donalda Tu­ ska. Przy okazji uroczystości stulecia poznańskich uczelni, przy bardzo mu przychylnej publiczności, w otoczeniu profesorów – jeszcze chyba nie widzia­ łem tylu profesorów zebranych w jed­ nym miejscu – którzy w większości życzliwie się odnoszą do jego poglądów, mówił jednocześnie o tym, że na pol­ skich uniwersytetach może brakować wolności i pluralizmu. Przedtem wy­ głosił przemówienie na Uniwersytecie Warszawskim, poprzedzone znanym już wystąpieniem pana Jażdżewskie­ go. Zacytował też – to jest rzekomy cytat, przypisywany Wolterowi – słowa o tym, że trzeba bronić nawet poglądów tych, z którymi się nie zgadzamy i po­ winniśmy zrobić wszystko, żeby mogli je wygłaszać. Szkoda tylko, że jest to cytat, o którym zapomniał, kiedy był premierem. Jakoś zawsze stosuje się te słowa do rzekomych naruszeń wolności ludzi, którzy nie tyle wyrażają poglą­ dy, lecz w sposób bolesny i obraźliwy ranią uczucia ludzi wierzących. Tu nie chodzi o poglądy ani o opinie, tylko o obelgi. A na obelgi na uniwersytecie

Czy posłowie Prawa i Sprawiedli­ wości dobrze wykorzystali ostat­ nią kadencję w Parlamencie Euro­ pejskim? Nie chciałbym zbyt wiele mówić, że­ by to nie było samochwalstwo. Powie­ działbym, że wykorzystaliśmy to przy­ zwoicie. Tym razem, w porównaniu z poprzednią kadencją, nie było jakiś daleko idących sporów wewnętrznych. W sprawach zasadniczych byliśmy so­ lidarni, bardzo stanowczy w debacie na temat Polski. Zdarzyły się trzy wyjątki, trzech kolegów, którzy wyszli z delega­ cji Prawa i Sprawiedliwości. Oczywiś­ cie my uczymy się cały czas unijnych instytucji, musimy usprawnić pewne rzeczy. To dotyczy samego procesu legislacyjnego i lepszego wpływu na przebieg tego procesu. Jestem prze­ konany, że następna kadencja będzie jeszcze lepsza. Jak, Pana zdaniem, będzie wy­ glądać sytuacja w nowym Parla­ mencie Europejskim i jaka będzie przyszłość frakcji Europejskich Konserwatys­tów i Reformatorów, do których należą politycy Prawa i Sprawiedliwości? Te dwie grupy, które do tej pory two­ rzyły koalicję, chadecja i socjaliści, stracą większość. Słyszymy też z gru­ py soc­jalistycznej sygnały, że nie bę­ dą już chcieli koalicji z chadecją, czyli Europejską Partią Ludową. To jeszcze bardziej zmieni sytuację w parlamen­ cie i zwiększy rolę EKR, czyli euro­ realistycznej, umiarkowanej prawicy. Mówi się też o znacznym wzmocnieniu prawej strony Parlamentu Europejskie­ go. Na pewno będą próby stworzenia dużej frakcji parlamentarnej. Padają pewne oferty pod naszym adresem. To wskazuje na znaczącą rolę EKR, ale też

i samego Prawa i Sprawiedliwości. Te propozycje z jednej i z drugiej strony będą tym większe, im większa będzie nasza reprezentacja. Ona zapowiada się na dużą, więc będziemy mieli bardzo silne karty negocjacyjne. A jakie widzi Pan możliwości współ­ pracy z nowymi siłami prawicowy­ mi w Europie? Różne formy współpracy są możliwe, były też w pewnym sensie już prakty­ kowane. To są zresztą różne partie. Te, które już współrządzą, jak Liga we Wło­ szech, to są partie, których nikt w Unii nie może lekceważyć. Są też takie jak Vox, które w zasadzie zgłosiły swój akces do EKR. Było też paru posłów z Europejskiej Partii Ludowej, którzy przepłynęli do EKR; ostatnio przyj­ mowaliśmy panią z Włoch. Z niek­ tórymi partiami mamy jeszcze pewne trudności, ale one ewoluują w dobrym kierunku. My jesteśmy eurorealistami, ale chcemy trwania Unii Europejskiej, więc jeśli chodzi o tych, którzy chcie­ liby demontażu Unii albo rezygnacji z pewnych polityk wspólnotowych, to oczywiście nie jest to program dla nas. Natomiast łączy te ugrupowania, ale też i polityków z prawego skrzydła Europejskiej Partii Ludowej, wizja, że jednak to państwa narodowe pozostają głównym elementem Unii. W związ­ ku z tym państwa narodowe muszą utrzymać swoją podmiotowość i kom­ petencje. To wszystko będzie się roz­ strzygać w dalszych negocjacjach. Ale nawet jeżeli nie będziemy tworzyli jed­ nej frakcji, to na pewno będziemy, tak jak do tej pory, współpracowali w róż­ nych sprawach. Możliwa jest zarówno współpraca z centrum, jak i prawicą. Tymczasem w Niemczech coraz częściej mówi się o możliwej koali­ cji CDU z Zielonymi. Co z tej pers­ pektywy wynika dla Polski? To jest perspektywa obiecująca, bo po obecnym układzie już niczego nowego i innowacyjnego w relacjach polsko­ -niemieckich nie można się spodzie­ wać. Zieloni mogą być pod pewnymi względami trudnym partnerem, dlate­ go że mają te swoje radykalne idee, jeśli chodzi o sprawy kultury czy rozumie­ nia społeczeństwa obywatelskiego. Ale w innych kwestiach są nam bliżsi, np. w sprawach dotyczących polityki ener­ getycznej, czy też polityki wschodniej, polityki historycznej – są bardziej gotowi mówić o odpowiedzialności niemieckiej za zbrodnie II wojny światowej. Oni bę­ dą przede wszystkim bardzo trudnym partnerem dla CDU, tak jak w Parla­ mencie Europejskim byliby trudnym partnerem dla EPL. Więc prawdopo­ dobnie będzie to tzw. koalicja jamaj­ ska i również liberałowie wejdą do ko­ alicji rządowej w Niemczech. Dlatego też myślę, że my dla Europejskiej Partii Ludowej jesteśmy bardziej atrakcyjnym partnerem w Parlamencie Europejskim z punktu widzenia konkretnych spraw, jak polityka przemysłowa, niż Zieloni. Z pewną nadzieją można też oczekiwać na nowego kanclerza z CDU, może bę­ dzie gotowy na nowe otwarcie w relac­ jach polsko-niemieckich. Jakiego wyniku spodziewa się Pan po wyborach do Parlamentu Euro­ pejskiego? W Wielkopolsce walczymy o drugi mandat. To by było znakomicie, gdy­ byśmy go uzyskali. To oczywiście zależy również od wyniku ogólnopolskiego. Ja osobiście walczę o to, żebym został wybrany i żeby to był dobry wynik. A w skali ogólnopolskiej? W skali ogólnopolskiej myślę, że 23 mandaty byłyby bardzo dobrym wynikiem, a wszystko ponad to sta­ nowiłoby już ogromny sukces, zwłasz­ cza, że ten 24 mandat to byłby drugi mandat z Wielkopolski. Dziękuję za rozmowę.


KURIER WNET · MA J 2O19

4

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A W poprzednim numerze „Wielkopolskiego Kuriera WNET” opublikowaliśmy pierwszą część szkicu biografii Kazimierza Nadobnika, jednego z przywódców powojennego Polskiego Stronnictwa Ludowego, zasłużonego szczególnie dla Wielkopolski, po 1945 roku bliskiego współpracownika Stanisława Mikołajczyka. Swoją bezkompromisową postawę przypłacił aresztowaniem, brutalnym śledztwem i wyrokiem 13 lat więzienia w sfingowanym procesie.

Kazimierz Nadobnik 1913–1981 Szkic do biografii polityka ruchu ludowego (dokończenie) Jerzy Bednarek

P

obyt w więzieniu nie oznaczał, że Nadobnikiem przestało się interesować Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego. Dotyczyło to zresztą wszystkich działaczy struktur kierowniczych w PSL, którzy byli pozbawieni wolności. W styczniu 1953 r. w Departamencie V MBP opracowano w stosunku do nich spec­jalny plan „przedsięwzięć agencyjno-operacyjnych”. W przypadku Nadobnika chodziło o zebranie informacji na temat jego współpracowników w PSL, utrzymywanych kontaktów środowiskowych i zachowania w więzieniu. W marcu 1955 r. przewieziono go do więzienia we Wrocławiu (nr II). Jego kondycja psy-

od służb bezpieczeństwa. Podkreślił, że aresztowano go i skazano całkowicie bezprawnie, w dodatku cały czas jest inwigilowany, a jego rodzina prześladowana. Oświadczył – jak relacjonował funkcjonariusz – „że gdyby się jeszcze raz znalazł na tej samej platformie politycznej jaką reprezentował w przeszłości, to po wyjściu z więzienia, jak poprzednio pracował na dobę 14 godzin, to wówczas pracowałby 20 godzin, gdyż robiłby to z przekonania i w słusznym celu”. Rozczarowany nieudanym werbunkiem funkcjonariusz w podsumowaniu spotkania z Nadobnikiem odnotował: „jest on normalnym [!] stojącym na wrogiej pozycji do PRL – nie widać u niego żadnej zmiany w kie-

Funkcjonariusz w podsumowaniu spotkania z Nadobnikiem odnotował: „jest on normalnym [!] stojącym na wrogiej pozycji do PRL – nie widać u niego żadnej zmiany w kierunku przekonania się o prowadzonej przez niego wrogiej działalności”. chofizyczna była na tyle ciężka, że musiał być umieszczony w szpitalu więziennym. W żaden sposób nie osłabiło to czujności odpowiednich służb, w dodatku był m.in. bacznie obserwowany przez personel szpitalny z powodu podejrzeń o symulację złego stanu zdrowia. W sierpniu 1955 r. ponownie trafił do Wronek, a 14 kwietnia 1956 r. z powrotem do więzienia we Wrocławiu. W charakterystyce Nadobnika sporządzonej w lutym 1956 r. nie odnotowano poprawy w jego zachowaniu. Naczelnik Centralnego Więzienia we Wronkach stwierdzał m.in.: „Utrzymuje nadal wrogi stosunek do obecnej rzeczywistości jak też administracji więziennej. Jeśli chodzi o jego stosunek do przestępstwa to twierdzi, że siedzi w więzieniu niewinnie”. W lutym 1956 r. w więzieniu we Wronkach z Nadobnikiem rozmawiał funkcjonariusz Wydziału III WUdsBP w Poznaniu. Celem jego wizyty była próba przekonania więźnia do tajnej współpracy z aparatem bezpieczeństwa. Nadobnik w sposób stanowczy od razu odmówił jakichkolwiek kontaktów z komunistyczną policją polityczną, twierdząc wprost, że nie chce mieć z nimi nic wspólnego. Funkcjonariuszowi oświadczył, że w ramach PSL działał całkowicie legalnie, mówił też o represjach urzędów bezpieczeństwa i członków PPR wobec ludowców oraz o uzależnieniu prokuratury

runku przekonania się o prowadzonej przez niego wrogiej działalności”. O zwolnienie męża wielokrotnie i bezskutecznie starała się jego żona. Pisała do Bolesława Bieruta, do Przewodniczącego Rady Państwa, do Ministerstwa Obrony Narodowej, do Komitetu Centralnego PZPR, do Prezydium Rady Państwa czy do Naczelnej Prokuratury Wojskowej. W kwietniu 1956 r. wysłała dramatyczny list do przewodniczącego Komitetu do spraw Bezpieczeństwa Publicznego, w którym informowała o pogarszającym się stanie zdrowia męża i o tym, że ponownie został pobity w więzieniu we Wrocławiu. Funkcjonariusze aparatu bezpieczeństwa w bezwzględny sposób starali się wykorzystać trudną sytuację rozłączonej przez więzienie rodziny Nadobnika. Nie cofnięto się przed szantażowaniem jego żony, która sama wychowywała dwie małoletnie córki, aby nakłonić ją do współpracy z Ministerstwem Bezpieczeństwa Publicznego. Losem Kazimierza Nadobnika żywo przejęty był także Stanisław Mikołajczyk. Gdy dowiedział się, że we wrześniu 1955 r. odwiedzi Polskę senator John F. Kennedy, wystosował do niego specjalny telegram. Prosił w nim przyszłego prezydenta USA, żeby zainteresował się sytuacją m.in. Nadobnika, „który uwięziony, od szeregu lat przebywa w komunistycznym więzieniu”.

Nawiedzenie Obrazu Matki Bożej Częstochowskiej w Poznaniu Inauguracja 18 maja 2019 godz. 12.00, kościół pw. Nawiedzenia NMP na Ratajach

P

od hasłem „Z Maryją w nowe czasy” w sobotę 18 maja 2019 r. o godz. 12.00 uroczystą Eucharystią na placu przed kościołem parafialnym pw. Nawiedzenia NMP na poznańskich Ratajach rozpocznie się peregrynacja Obrazu Matki Bożej Częstochowskiej po Archidiecezji Poznańskiej. O tej godzinie przez 3 minuty będą biły dzwony we wszystkich kościołach Archidiecezji Poznańskiej. W uroczystościach wezmą udział przedstawiciele Konferencji Episkopatu Polski. Słowo Boże w czasie Mszy św. wygłosi Ksiądz Arcybiskup

Marek Jędraszewski, metropolita krakowski. Do koncelebrowania Eucharystii zaproszeni są wszyscy kapłani diecezjalni i zakonni, a do wspólnej modlitwy – cała wspólnota wiernych archidiecezji, siostry zakonne, seminarzyści, przedstawiciele ruchów i organizacji katolickich oraz wszyscy ludzie dobrej woli. Szczegółowe informacje oraz kalendarium Nawiedzenia można znaleźć na stronie archidiecezji poznańskiej www. archpoznan.pl. Nawiedzenie Obrazu Matki Bożej Częstochowskiej zakończy się 26 września 2020 r.

Starania wreszcie przyniosły efekt. W wyniku amnestii kwietniowej 1956 r. Wojskowy Sąd Garnizonowy w Warszawie zmniejszył Nadobnikowi karę łączną do 8 lat więzienia. Tenże jednak po otrzymaniu postanowienia o zastosowaniu amnestii wystąpił do Najwyższego Sądu Wojskowego w Warszawie pismem z 19 maja 1956 r., w którym oświadczał, że nie zamierza korzystać z ustawy amnestyjnej w zakresie, w jakim złagodzono mu wyrok, bowiem „został [on] wydany na podstawie niewłaściwie przeprowadzonego śledztwa, w warunkach uniemożliwiających Sądowi ustalenie prawdy materialnej i przy utrudnieniu mi należytej obrony”. Dlatego prosił o rewizję wyroku, względnie ponowne rozpatrzenie sprawy. 7 czerwca 1956 r. postanowieniem Wojs­ kowego Sądu Garnizonowego został zwolniony w odbywaniu kary na okres 6 miesięcy. 25 czerwca 1956 r. prezes Najwyższego Sądu Wojskowego skierował wniosek rewizyjny na korzyść Nadobnika do Zgromadzenia Sędziów NSW, uzasadniając, że został on skazany bez dostatecznych dowodów winy. Zgromadzenie wysłuchało sędziego sprawozdawcy (ppłk Zygmunt Wizelberg), skazanego i jego obrońcy (adwokat Bronisław Kloc), którzy wnosili o umorzenie postępowania w całości, oraz prokuratora ppłk. Jana Orlińskiego, który wnosił o umorzenie postępowania w części, a w części o zmianę kwalifikacji prawnej i złagodzenie kary. Nadobnik od razu podjął starania, aby wykazać, że śledztwo i proces przeciwko niemu zostały sfałszowane. W połowie lipca 1956 r. skontaktował się z Józefem Wydrą, który obciążał go podczas rozprawy w 1951 r. Zażądał od niego oświadczenia dotyczącego faktycznego przebiegu śledztwa. Zdezorientowany Wydra takowe oświadczenie przygotował i stwierdził w nim m.in., że Nadobnik nie prowadził żadnej nielegalnej działalności, i że zawsze podkreślał „konieczność współpracy PSL z innymi partiami demokratycznymi”. Zaprzeczył także swoim zeznaniom w śledztwie twierdząc, że nie słyszał, aby Nadobnik szkalował PPR lub rozpowszechniał inne fałszywe wiadomości, które mogły wyrządzić szkodę interesom państwa. Nadobnik nie wiedział, że Wydra był cały czas informatorem urzędu bezpieczeństwa o ps. „Żukowski”. Tenże, zaniepokojony żądaniem Nadobnika, od razu przygotował agenturalne doniesienie, w którym tłumaczył się ze swojej uległości. Gdy sprawa dotarła do WUdsBP w Poznaniu, naczelnik Wydziału III skierował pismo do Departamentu III Kds-

FOT. Z ARCH IWUM ROD

częściowo uwzględniono wniosek rewizyjny, uchylono natomiast w całości wyrok WSR w Warszawie, a w części dotyczącej skazania Nadobnika za przestępstwa z art. 86 par. 2 KKWP sprawę skierowano do uzupełnienia śledztwa przez Prokuraturę Wojewódzką w Poznaniu. W listopadzie 1956 r. przesłuchano ponownie świadków występujących w śledztwie z 1951 r., a także osoby, o które wnioskował wcześniej Nadobnik (m.in. Nowaka). Konsekwencją było wyjście na jaw manipulacji i fał-

1956 r. (wtedy jeszcze na zasadzie zwolnienia w odbywaniu kary) szybko zetknął się z brutalną rzeczywistością dnia codziennego. Mimo bardzo dobrego wykształcenia i kwalifikacji (prawnik znający cztery języki obce) nie mógł znaleźć pracy. W arogancki sposób potraktowano go też we władzach ZSL, gdzie chciał uzyskać informację, czy partia w jakikolwiek sposób będzie pomagać zwalnianym z więzień ludowcom. Stefan Ignar, pełniący wówczas funkcję przewodniczącego Sekretariatu NKW ZSL, nie wpuścił go do swojego

„Wszędzie ten sam mętlik, obietnice – a potem walenie po łbie, czym się da. Sądzę, że w rezultacie może z ulgą powitałbym, gdyby mnie ponownie po przerwie kary posadzili do więzienia, bo już naprawdę jestem zmęczony »wolnością«”. szowania śledztwa z 1951 r., których dokonywali funkcjonariusze MBP. Edward Wawrzyniak stwierdził, że w aktach znajduje się protokół niezgodny z jego faktycznymi zeznaniami. Antoni Klawek i Jerzy Jastrzębski twierdzili, że zeznania obciążające Nadobnika wymuszono na nich, Stanisław Bąk oświadczył, że w sprawie Nadobnika był przesłuchiwany w WUBP w Poznaniu, ale na rozprawę nie został wezwany. Przysłowiową kropkę nad „i” postawiły jednak zeznania Józefa Wydry. Rozpoczął je od zdania: „Po dzień dzisiejszy jestem formalnie nieetatowym pracownikiem Urzędu Bezpieczeństwa, tzn. konfidentem. [...] Zeznanie swoje rozpoczynam właśnie od wyjawienia tej okoliczności, gdyż właśnie p-ko Nadobnikowi składałem pod wpływem pracowników UB zeznania”. Dalej zeznawał: „Przesłuchanie mnie wyglądało w ten sposób, że oficer pisał proto-

Losem Kazimierza Nadobnika żywo przejęty był także Stanisław Mikołajczyk. Gdy dowiedział się, że we wrześniu 1955 r. odwiedzi Polskę senator John F. Kennedy, wystosował do niego specjalny telegram. BP, w którym, opisując całą sytuację, oskarżał Nadobnika o próbę nielegalnej rehabilitacji i żądał dalszych wytycznych w tej sprawie. Ostatecznie jednak funkcjonariusze poz­ nańskiego WUdsBP, dodatkowo zaskoczeni uzyskaną przez Nadobnika przerwą w odbywaniu kary, nie zdołali podjąć w jego sprawie żadnych skutecznych działań. Zgromadzenie Sędziów NSW stwierdziło w postanowieniu z 26 września 1956 r., że postępowanie wobec Nadobnika musi być uzupełnione przede wszystkim przez przesłuchanie wnioskowanych już wcześniej przez niego świadków oraz umożliwienie obrony co do zarzucanego mu m.in. szerzenia fałszywych wiadomości, mogących wyrządzić istotną szkodę interesom Państwa Polskiego lub szkalowania i poniżania ustroju Państwa Polskiego. W efekcie tylko

ZINY NAD OBN IKÓW

kół przez dwie noce, a następnie nie czytając go dał mi go do podpisania”. Stwierdził też, że gdy dostał wezwanie na rozprawę, wcześniej musiał stawić się w WUBP w Poznaniu, gdzie szczegółowo instruowano go, jak ma zeznawać podczas procesu. 27 listopada 1956 r. Prokuratura Wojewódzka w Poznaniu wydała postanowienie o umorzeniu śledztwa w sprawie Nadobnika, konstatując, że jego działalność w ramach PSL miała charakter legalny, a sam fakt przynależności do PSL nie świadczył o tym, że usiłował on zmienić ustrój w Polsce, tym bardziej przemocą. Następnego dnia postanowienie, które go rehabilitowało, Kazimierz Nadobnik odebrał osobiście w siedzibie Prokuratury. Stał się formalnie wolnym obywatelem PRL. Po opuszczenia więzienia w czerwcu

gabinetu i rozmawiał z nim za pośrednictwem woźnego. Stan bezradności, który go wówczas ogarnął, dobrze ilustruje korespondencja, jaką prowadził w tamtym czasie z Franciszkiem Kamińskim – byłym dowódcą Batalionów Chłopskich, zwolnionym w końcu kwietnia 1956 r. z więzienia. W jednym z listów do niego Nadobnik pisał: „ Ja osobiście na razie mam dosyć tych wszystkich manewrów, kręceń. Gdziekolwiek i w jakiejkolwiek sprawie dotychczas próbowałem coś zrobić – począwszy od spraw mieszkaniowych, zajęcia, pozbawienia stopnia oficerskiego i w ogóle ułożenia sobie życia – wszędzie ten sam mętlik, obietnice – a potem walenie po łbie, czym się da. Sądzę, że w rezultacie może z ulgą powitałbym, gdyby mnie ponownie po przerwie kary posadzili do więzienia, bo już naprawdę jestem zmęczony »wolnością«”. W kwietniu 1957 r. powiększyła się jego rodzina o trzecią córkę – Małgorzatę. Z czasem sprawy zaczęły przybierać lepszy obrót, także w sferze materialnej. We wrześniu 1957 r. przyznano mu rentę. Z powodu złego stanu zdrowia, będącego skutkiem pobytu w stalinowskim więzieniu, postanowił jednak, że nie będzie na razie angażował się w działalność publiczną. Poświęcił się pracy zawodowej, najpierw w spółdzielczości, a później w przemyśle. W Okręgu Centrali Spółdzielni Ogrodniczych w Poznaniu był dyrektorem handlowym (1957–1958). W Wielkopolskiej Spółdzielni Ogrodniczej w Poznaniu pracował na stanowisku kierownika planowania (1959). Następnie był zatrudniony w Poznańskich Zakładach Przemysłu Sportowego (pracował tam kolejno jako kierownik Działu Techniczno-Produkcyjnego i Działu Ekonomicznego w okresie 1959–1960). W następnych latach kierował działami ekonomicznymi w Poznańskich Zakładach Armatur (1960–1961 i 1962– 1964) i w Poznańskim Przedsiębiorstwie Wikliniarsko-Trzciniarskim (1961–1962). Po wyjściu na wolność, uznany za przedstawiciela „podziemia mikołajczykowskiego”, Kazimierz Nadobnik znalazł się w końcu 1956 r. w gronie osiemnastu działaczy


MA J 2O19 · KURIER WNET

5

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A ludowych intensywnie inwigilowanych przez poznańską Służbę Bezpieczeństwa i przez wiele lat pozostawał pod obserwacją. Poznańska SB formalnie prowadziła inwigilację Nadobnika od 12 X 1956 r., w ramach sprawy ewidencyjno-obserwacyjnej nr 2910. Odpowiedzialny za jej realizację był starszy oficer operacyjny Wydziału III KW MO w Poznaniu, ppor. Stanisław Boruta (ur. 17 IV 1915 r.) – późniejszy szef SB w KP MO w Śremie. Pozostali działacze, którymi intensywnie interesowała się SB, byli to: Władysław Banaczyk, Tadeusz Nowak, Bernard Górecki, Zofia Mikołajczyk, Tadeusz Turkot, Jan Nalepka, Antoni Mocek, Roman Kuleczka, Józef Jurek, Roman Mleczko, Józef Ratajczyk, Apolinary Goszczyński, Janusz Dunin-Michałowski, Stanisław Gąsiorowski, Franciszek Szeląg, Bronisław Rempało i Zofia Ciesielska. Wydział III KW MO w Poznaniu do inwigilacji wyżej wymienionych osób wykorzystywał 11 konfidentów („Sas”, „Pszczoła”, „Pióro”, „Uczciwy”, „Kręcik”, „21”, „Sikora”, „Kowalski”, „Wrona”, „Wacek”, Zbigniew”). Wszystkich na wyrost podejrzewano o próbę objęcia kierowniczych stanowisk w poznańskim ZSL, prowadzenie „polityki mikołajczykowskiej”, a nawet „stworzenie gruntu dla przyjazdu Mikołajczyka do Polski”. Z wyjątkowym niepokojem Służba Bezpieczeństwa obserwowała podjęte w lutym 1957 r. m.in.

od słusznej polityki uznanej przez większość ludowców starając się ją zepchnąć na wrogie – prawicowe tory […]”. Dlatego wobec wyżej wymienionych z początkiem 1958 r. wszczęto rozpracowanie operacyjne o kryptonimie „Opozycja”. Stawiano sobie w nim dwa cele: poprzez aktywną obserwację agenturalną uzyskanie szczegółowej wiedzy o działalności figurantów, ich kontaktach i planach oraz ostateczne „przecięcie ich wpływów na ruch ludowy”. Wobec byłych ludowców postanowiono także zastosować dostępną gamę technik i środków operacyjnych – począwszy od perlustracji korespondencji aż do podsłuchów telefonicznych i pokojowych. Nadobnik, jako bliski współpracownik Mikołajczyka, znalazł się też w rozpracowaniu ogólnopolskim prowadzonym przez SB MSW w Warszawie i dotyczącym kontaktów krajowych ludowców z emigracyjnym PSL. Sprawa nosiła krypt. „Wirus”, a prowadzenie jej rozpoczął w styczniu 1959 r. Wydział II Departamentu III MSW. Jednym z jej głównych figurantów był Michał Jagła – znany działacz ludowy z Wielkopolski. Jagła znał się dobrze z Nadobnikiem i Nowakiem, ale gdy przebywał w Poz­ naniu odwiedzał tylko tego pierwszego. Stało się to powodem drobnych zadrażnień pomiędzy Nadobnikiem i Nowakiem. W dodatku Jagła pomawiał Nowaka o przywłaszczenie

Świadomie pozostał przedstawicielem tego pokolenia, wychowanego i wykształconego w odrodzonej II Rzeczypospolitej, dla którego wolność, osobista uczciwość i odwaga nie były jedynie pustymi pojęciami. przez Nadobnika i Nowaka, starania w celu zorganizowania Wojewódzkiego Komitetu Kołek Rolniczych. Alarmowano wówczas MSW w Warszawie, że byli działacze PSL z poznańskiego zmierzają do „opanowania wpływów na chłopstwo w ogóle”. Z kolei z początkiem 1958 r. poważne obawy SB wywołała kandydatura Nadobnika do Wojewódzkiej i Miejskiej Rady Narodowej w Poznaniu, zatwierdzona przez komisję spółdzielczości przy KW ZSL w Poznaniu. Pomimo iż ostatecznie Wojewódzka Komisja Porozumiewawcza Stronnictw Politycznych jego kandydaturę odrzuciła, poznańska Służba Bezpieczeństwa, oceniając zaistniałą sytuację stwierdziła, iż był to kolejny niebezpieczny przejaw próby opanowania życia politycznego na wsi przez byłych działaczy PSL.

Z

czasem, analizując aktywność „elementu mikołajczykowskiego” w Poznaniu, Służba Bezpieczeństwa doszła do wniosku, iż część byłych działaczy PSL utworzyła wrogą PRL grupę, prowadzącą „działalność prawicową” w ruchu ludowym. Oprócz Nowaka i Nadobnika zaliczono do niej też Stanisława Gąsiorowskiego, Józefa Ratajczyka i Wojciecha Droździka. „Działalność ich – oceniano w KW MO w Poznaniu – jak wynika z zebranych materiałów na przestrzeni lat ubiegłych i obecnie ma swoje podłoże i wypływa z nienawiści klasowej, jaką pała do ustroju naszego ta właśnie grupa. Stoją oni z dala

części funduszy, którymi dysponował Zarząd Wojewódzki PSL w Poznaniu, a które miały pochodzić z wcześniejszych akcji zaopatrzeniowych oddziałów Batalionów Chłopskich. Dochodziły do tego jeszcze wyjątkowo przykre plotki, rozpowszechniane przez informatora SB w Poznaniu o ps. Pszczoła (Stanisław Bąk), że Nowak wykorzystuje finansowo pozostałą w kraju rodzinę Mikołajczyka. Ujawnione napięcia w relacjach pomiędzy Nadobnikiem i Nowakiem celowo pogłębiali funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa. Efektem było stopniowe oddalanie się od siebie bliskich sobie do tej pory ludowców i w końcu zerwanie wszelkich wzajemnych kontaktów. W sierpniu 1960 r. poznańska Służba Bezpieczeństwa przyznawała, że Nadobnik co prawda nadal pozostaje „sfanatyzowanym działaczem”, który nie zmienił swoich poglądów, ale z Nowakiem nie utrzymuje już żadnych relacji i „w chwili obecnej stroni od jakiejkolwiek zorganizowanej działalności”. Pomimo danych o „zneutralizowaniu” antypaństwowej działalność Nadobnika, w dalszym ciągu pozostawał on w kręgu podejrzanych. W marcu 1961 r. założono na niego w Wydziale III KW MO w Poznaniu kolejną sprawę, tym razem tzw. operacyjnej obserwacji (od września 1962 r. krypt. „Sylezja”). Uznano, iż stale należy izolować Nadobnika od pozostałych byłych działaczy PSL i, jak to określono, równocześnie włączać do „aktywnej pracy społecznej”. Oznaczało to próbę

przekonania go – przez wytypowanych tajnych informatorów – do zrewidowania swoich poglądów na temat Mikołajczyka i wstąpienia w szeregi ZSL. Planowano też dalsze pogłębianie rozdźwięku pomiędzy nim i Nowakiem. W tym przypadku Służba Bezpieczeństwa posunęła się do prowokacji polegającej na rozpowszechnianiu przez swoich konfidentów

PSL w dziejach Polski. Szczegółową informację na jej temat przekazał Służbie Bezpieczeństwa tajny współpracownik „Wiktor”, którym był Czesław Jan Poniecki – znany publicysta i działacz ludowy z Kielecczyzny. W sierpniu 1969 r. Kazimierza Nadobnika dotknęła rodzinna tragedia. W Londynie zginęła w wypadku samochodowym jego córka

Jestem formalnie nieetatowym pracownikiem Urzędu Bezpieczeństwa, tzn. konfidentem. Zeznanie swoje rozpoczynam właśnie od wyjawienia tej okoliczności, gdyż właśnie p-ko Nadobnikowi składałem pod wpływem pracowników UB zeznania”. plotek o rzekomej chorobie psychicznej Nowaka, co miało go całkowicie kompromitować w oczach dotychczasowych współpracowników. Wiosną 1962 r. poznańska SB skonstatowała, iż Nadobnik „całkowicie odsunął się od działalności politycznej” i rzeczywiście nie utrzymuje żadnych kontaktów z Nowakiem. Sprawę ostatecznie zakończono w czerwcu 1964 r. Większość dokumentów z tego okresu dotyczących inwigilacji Nadobnika przez SB zostało zniszczonych 18 VIII 1988 r. w WUSW w Poznaniu. W 1964 r. Kazimierz Nadobnik przeprowadził się z rodziną do Warszawy, gdzie początkowo otrzymał pracę w Zjednoczeniu Przemysłu Kabli i Sprzętu Elektrotechnicznego na stanowisku starszego ekonomisty. Następnie w latach 1965–1967 pracował w Przemys­ łowym Instytucie Telekomunikacji (zastępca kierownika Działu Osobowego i Zatrudnienia), a w latach 1967–1968 w Biurze Obrabiarek i Narzędzi (naczelnik Wydziału Ekonomicznego). Ostatnim i jednocześnie najdłuższym miejscem jego aktywności zawodowej było Centrum Informatyki Leśnictwa i Przemysłu Drzewnego przy Ministerstwie Leśnictwa. Spędził tam 10 lat (1968–1977). 1 października 1977 r. przeszedł na emeryturę. Dopiero po przeniesieniu się z Poznania do Warszawy powrócił do działalności publicznej. W 1965 r. wstąpił do Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego. Związał się z niezbyt licznym kołem ZSL z Mokotowa, gdzie pełnił funkcję prezesa. Pozostawał z dala od polityki, angażując się głównie w przedsięwzięcia służące lokalnej społeczności. „Przede wszystkim – mówił podczas jednego z jubileuszy ludowców w 1973 r. – naszą troską są wciąż peryferie Mokotowa – tej najbardziej zielonej dzielnicy Warszawy. Chcemy dbać o to, aby były one należycie zagospodarowane, aby osiedla mieszkaniowe powstawały na niezniszczonych zielonych obszarach. Chcemy również otoczyć opieką zieleńce, parki i kwietniki miejskie. Przecież to płuca dla miasta”. Po raz ostatni Nadobnikiem Służba Bezpieczeństwa zainteresowała się, gdy na początku grudnia 1976 r. wspólnie z Jagłą urządził on w swoim mieszkaniu w Warszawie spotkanie poświęcone 10 rocznicy śmierci Mikołajczyka. Przybyło na nie 16 osób z różnych części kraju, a dyskusja, jaka się wówczas wywiązała, była w całości poświęcona politycznej roli prezesa

Zofia, studentka V roku chemii Uniwersytetu Warszawskiego. Miała 22 lata. Central Criminal Court uniewinnił sprawcę wypadku w 1974 r., z czym Nadobnik nigdy się nie pogodził, bezskutecznie starając się o wznowienie postępowania w tej sprawie. Podejrzewał, że kolizja dwóch samochodów, w wyniku której zginęła tylko jedna osoba – jego córka – nie była dziełem przypadku. Niespełnionym marzeniem Nadobnika było napisanie książki poświęconej Mikołajczykowi, do której w latach siedemdziesiątych Stanisław Gąsiorowski (ur. 1912), inżynier rolnictwa, działacz ludowy, po wojnie wiceprezes Zarządu Grodzkiego PSL w Poznaniu i członek Zarządu Wojewódzkiego PSL w Poz­ naniu, poseł do KRN i na Sejm Ustawodawczy, pracował w Centralnym Zarządzie Przemysłu Ziemniaczanego w Poznaniu, członek ZSL. Źródło: AIPN, 00231/145, t. 64, Ocena sytuacyjna KW MO w Poznaniu działalności byłych działaczy PSL, Batalionów Chłopskich i elementu bandyckiego w opanowywaniu stanowisk w instytucjach państwowo-spółdzielczych na terenie woj. Poznańskiego, 3 V 1957 r., k. 89–90. Józef Ratajczyk (ur. 1913), inżynier rolnictwa, działacz ludowy, przed wojną członek Zarządu Wojewódzkiego ZMW „Wici”, w czasie wojny łącznik w wielkopolskich Batalionach Chłopskich, po wojnie członek Zarządu Wojewódzkiego PSL w Poznaniu, kierownik w PGR w Naramowicach. Źródło: AIPN, Ocena sytuacyjna KW MO w Poznaniu działalności byłych działaczy PSL, Batalionów Chłopskich i elementu bandyckiego w opanowywaniu stanowisk w instytucjach państwowo-spółdzielczych na terenie woj. poznańskiego, 3 V 1957 r., k. 88. Wojciech Droździk (1894–1979), legionista, działacz ludowy, prezes Zarządu Powiatowego PSL (1922–1937) w Śremie i tamtejszego Powiatowego Towarzystwa Kółek Rolniczych, prezes Zarządu Wojewódzkiego SL w Poznaniu, prezes Wielkopolskiej Izby Rolniczej (1939). W czasie okupacji przedstawiciel rządu londyńskiego na kraj, żołnierz wielkopolskich Batalionów Chłopskich. Po wojnie prezes Zarządu Powiatowego PSL w Śremie,

Kiedy ojca aresztowali, ja miałam cztery lata, a moja siostra trzy. Byliśmy wtedy nad morzem, na wczasach. To był rok 1950, dwudziestego drugiego lipca. Panowie z UB przyjechali samochodem z Warszawy; aresztowali tego dnia zresztą jeszcze kilku peeselowców, w tym komendanta Batalionów Chłopskich Franciszka Kamińskiego, z którego dziećmi zresztą byłyśmy wtedy na tych wczasach.

Aresztowanie ojca Wanda Nadobnik

Gdy wróciłyśmy, zobaczyłyśmy, że wszystkie pokoje w naszym mieszkaniu były już zamknięte i opieczętowane. Momentu rewizji nie pamiętam, ale wiem, że rewizja była, nie tylko u nas, ale także u dziadków. W ich

jeszcze kiedyś uda się go upamiętnić choćby tablicą, bo był naprawdę zasłużonym ekonomistą, jednym z ojców polskiej statystyki, który w 1919 współorganizował Główny Urząd Statystyczny.

Mówi się, że małe dzieci nic nie pamiętają, ale to nieprawda. Pewne obrazy zostają w pamięci dziecka. Ja pamiętam moment aresztowania mojego Ojca bardzo wyraźnie. mieszkaniu jeden pokój to była ogromna biblioteka. Ja tego oczywiście nie widziałam, ale znam z relacji i babci, i mamy, że jak ubecy weszli do tej biblioteki i zobaczyli, ile to jest książek, to mówili tylko, że ich nie będą ruszać, bo jak zaczniemy, to przez dwa tygodnie stąd nie wyjdziemy. A dziadek, który pracował na uniwersytecie, natychmiast został z niego zwolniony, tzn. od razu przestał być profesorem, tylko jeszcze przez jakiś krótki czas miał wykłady z języka niemieckiego. A potem dziadka po prostu zwolniono z tej pracy, mimo że był jednym z pierwszych profesorów na Uniwersytecie w Poznaniu. Może

Ojciec siedział w więzieniu 6 lat. Torturowany na Koszykowej, na Rakowieckiej, miał potępić Stanisława Mikołajczyka za wyjazd z kraju, „ucieczkę”, jak mówili komuniści. Mój tato nigdy tego nie zrobił. Stracił zdrowie, rodzinny majątek, ale wytrwał. Boli mnie to, że do dziś nie został w honorowy sposób zrehabilitowany, niczego nam nie oddano i nikt nigdy nie poniósł żadnej odpowiedzialności za to, co się z nim stało. K Fragment wspomnień Wandy Nadobnik, córki Kazimierza Nadobnika, dziennikarki i publicystki, członka Zarządu Głównego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich; całość opublikujemy w następnym numerze Wielkopolskiego Kuriera WNET.

FOT. JOLANTA HA JDASZ

M

ówi się, że małe dzieci nic nie pamiętają, ale to nieprawda. Pewne obrazy zostają w pamięci dziecka. Ja pamiętam moment aresztowania mojego Ojca bardzo wyraźnie. Zapamiętałam, że to było w czasie obiadu. Byliśmy w stołówce i nagle jakiś mężczyzna podszedł do niego. Ojciec powiedział nam tylko : Muszę jechać do Warszawy, bo ktoś chce się ze mną spotkać. Pojechał z nimi i w czasie tej drogi zepsuł się samochód. Musieli go na tej drodze naprawiać i pomagał przy tym jakiś miejscowy rolnik, a że mój ojciec był namiętnym palaczem, to miał przy sobie zapałki i na pudełku napisał wiadomość: Tolu, wiozą mnie do Warszawy, chyba będę aresztowany. Napisał też adres. I faktycznie ten kawałek pudełka od zapałek trafił do Poznania, i stąd mama wiedziała, co się dzieje. Jeszcze pamiętam, że zaraz wróciłyśmy z tych wakacji z mamą i z Zosią, moją siost­rą. Przyjechałyśmy do Poznania, gdzie wszyscy mieszkaliśmy, tu chodziłam do szkoły, tu się wychowałam. W Poznaniu była willa moich dziadków ze strony ojca. Mój dziadek Marcin Nadobnik był profesorem na Uniwersytecie Poznańskim. Mieszkaliśmy w ich domu, my na pierwszym piętrze, a dziadkowie na parterze.

zbierał materiały. Oprócz bliskiej rodziny niewiele osób też wie, że jego osobistą pasją była poezja, w której próbował własnych sił. Był autorem opublikowanego w 1957 r. w „Gazecie Chłopskiej” wiersza Hymn Ludowy. Natomiast jeszcze podczas pobytu w stalinowskim więzieniu napisał czteroczęściowy poemat zatytułowany Epopeja chłopska, będący zbiorem refleksji na temat polskich chłopów i historii ruchu ludowego. Praca składała się z czterech ksiąg i powstała w latach 1950–1953. Bezskutecznie starał się o wydanie drukiem chociażby jej fragmentów. *** Kazimierz Nadobnik zmarł 14 września 1981 r. w Warszawie w wieku 68 lat. Pogrzeb odbył się tydzień później (21 września), po nabożeństwie w kościele św. Jozafata na Cmentarzu Komunalnym (obecnie Cmentarz Wojskowy) na Powązkach. Do końca życia pozostał wierny ideałom mikołajczykowskiego ruchu ludowego. Jego przekonań nie zmieniło ani brutalne stalinowskie więzienie, ani siermiężna rzeczywistość „ludowej” Polski, ani wieloletnie represje komunistycznej policji politycznej. Co ważniejsze jednak, świadomie pozostał przedstawicielem tego pokolenia, wychowanego i wykształconego w odrodzonej II Rzeczypospolitej, dla którego wolność, osobista uczciwość i odwaga nie były jedynie pustymi pojęciami. Ich wartości dowiódł własnym życiem. K poseł do KRN i członek Rady Naczelnej PSL. W latach 1947–1950 więziony. Zmarł w Bninie, gdzie został pochowany. Źródło: AIPN, 00231/145, t. 65, Charakterystyka Wojciecha Droździka sporządzona przez Wydział III KW MO w Poznaniu, 12 VIII 1960 r., k. 204–205. Michał Jagła (1915–1981), redaktor i księgarz, działacz ludowy. Przewodniczący i sekretarz Zarządu Okręgu w Krotoszynie Wielkopolskiego ZMW, współtwórca i wykładowca Wiejskiego Uniwersytetu im. J. Kasprowicza w Nietążkowie, aresztowany w 1938 r. za organizowanie wieców chłopskich. W czasie wojny działacz konspiracyjnego SL, zastępca komendanta X Okręgu Batalionów Chłopskich (1940–1942), sekretarz i kierownik Wydziału Informacji i Propagandy w poznańskim okręgu Delegatury Rządu na Kraj. Po wojnie m.in. sekretarz Zarządu Wojewódzkiego SL w Poznaniu (1945), wiceprezes Zarządu Wojewódzkiego ZMW RP „Wici”, poseł do KRN, członek Rady Naczelnej PSL (1946–1947). Usunięty z PSL, pracował w księgarstwie (m.in. w Chłopskiej Spółdzielni Wydawniczej i Cent­ rali Spółdzielni Wydawniczych i Księgarskich), współorganizator i sekretarz Stowarzyszenia Księgarzy Polskich (1956), zastępca dyrektora Centralnego Zarządu Księgarstwa (1958), redaktor „Księgarza”, w latach siedemdziesiątych działacz Ośrodka Myśli Ludowej. Przez wiele lat inwigilowany przez SB, w okresie 1953– 1955 i 1960–1964 tajny współpracownik SB (ps. „M”, „Michał”), a w latach 1968–1974 wykorzystywany operacyjnie do działań wobec emigracyjnego PSL. Źródło: Słownik biograficzny działaczy ruchu ludowego…, s. 152; Stanisław Mikołajczyk w dokumentach aparatu bezpieczeństwa, t. 2…, s. 651–652. K


KURIER WNET · MA J 2O19

6

w Epis­kopacie Polski. Wybitni arcybi­ skupi tamtego czasu: krakowski – kar­ dynał książę Stefan Sapieha, lwowski – Józef Teodorowicz, wileński – Romuald Jałb­rzykowski, podobnie jak większość biskupów (poza kardynałem warszaw­ skim Aleksandrem Kakowskim) sym­ patyzowali z endecją lub chadecją. Nie

odrodziła, zrywając z laicyzmem, który więzi jej myśli wielkie i siły. Ma się Polska przeciwstawić prądom, które podkopują życie religijne. Nie ma Polska sprzyjać destrukcyjnej pracy różnego rodzaju apostołów i nie ma popierać odszczepieństwa, które nic zdrowego i pożytecznego w życie narodu nie wnosi,

także w życiu publicznym, zwłaszcza przy rozwiązywaniu zagadnień religijnych i etycznych. Kościół nie jest ani szkołą polityczną, ani politycznym warsz­tatem, lecz szkołą sumienia katolickiego, z którym mężowie stanu, politycy, członkowie ciał ustawodawczych i urzędnicy mają wstępować w życie

Dlatego wiele uwagi, sił i starań poświę­ cił łagodzeniu i likwidowaniu różnic, animozji, uprzedzeń społecznych i po­ litycznych. Szczególną nadzieję pokła­ dał w młodych. W 1927 roku mówił do młodzieży: Pamiętajcie, że naród to nie jedna warstwa. Naród to wszyscy. Wszystkich kochajcie, nawet gdy błądzą

Kształtowanie się pojęcia ojczyzny w kulturze społeczeństw europejskich i w Polsce ma bogatą literaturę. Mówiąc w dużym uproszczeniu, koncepcje ojczyzny oscylowały wokół dwóch biegunów: „małej ojczyzny”, opartej na pojęciu ojca, rodziny, domu, okolicy, regionu, i „ojczyzny dużej”, której jądrem jest naród i państwo. W polskiej tradycji dominowało to drugie ujęcie, inaczej niż na przykład w społecznościach niemieckich czy rosyjskich.

Ojczyzna w nauczaniu kardynała Augusta Hlonda

ŹRÓDŁO: WWW.FRONDALUX

P

atriotyzm prymasa Augusta Hlonda był osadzony w kon­ tekście historycznym Polski, która w momencie objęcia przez niego urzędu od kilku lat by­ ła krajem wolnym, ale zrujnowanym ekonomicznie przez wojnę, okaleczo­ nym duchowo latami zaborów i nowy­ mi procesami społecznymi, będącymi następstwem I wojny światowej. Była to Polska scalona z trzech zaborów, której kapitałem założycielskim stał się wielki patriotyczny czyn zbrojnej obrony gra­ nic i obrony młodego państwa, zderzo­ ny następnie z powszechną powojenną biedą, z trudami życia codziennego, waśniami, sporami politycznymi. Kardynał August Hlond był wy­ bitnym hierarchą Kościoła polskiego i powszechnego, którego wielkość i do­ konania przyćmiły później osobowości Prymasa Tysiąclecia i Jana Pawła II, ale jego nauczanie było w wielu aspektach przez nich kontynuowane i wzbogaca­ ne. Podkreślił to sam Jan Paweł II pod­ czas swojej pierwszej pielgrzymki do Polski w czerwcu 1979 r. w Gnieźnie, mówiąc o doniosłej roli tego „wielkie­ go prymasa Polski niepodległej, Polski dwudziestolecia, Polski okupacyjnej”. August Hlond pochodził z Gór­ nego Śląska, ziemi w XVI wieku od­ łączonej od Polski, gdzie ukształtował się typ kultury i mentalności innej niż w reszcie kraju. Była to kultura ple­ bejska (bo wyższe warstwy się wyna­ rodowiły), którą – mówiąc w wielkim skrócie – charakteryzował splot języka, wiary, tradycji ojców, przynależności do warstwy niższej, silne więzy rodzinne wielopokoleniowych licznych rodzin, ciężka praca fizyczna, silne poczucie patriotyzmu – można rzec dwuwymia­ rowego: lokalnego śląskiego i ideowego polskiego, co kazało Ślązakom zbroj­ nie walczyć o przyłączenie do Polski. W takim otoczeniu w wielodzietnej rodzinie, ciężkiej pracy dorastał przysz­ ły prymas Polski; w rodzinie głęboko religijnej (czterech braci zostało salezja­ nami), patriotycznej (dziad brał udział w powstaniu styczniowym, dwaj bracia w powstaniach śląskich i akcjach ple­ biscytowych). Górny Śląsk – jak pisze socjolog Janusz Ziółkowski – stał się dla Augusta Hlonda tym, co w socjologii narodu nazywa się ojczyzną prywatną. Pojęcie to kojarzy się z ziemią rodzinną, dziedzictwem po ojcach, miejscem urodzenia (…) Korzenie tego przywiązania tkwią w dzieciństwie. To w „kraju dzieciństwa” człowiek czuje się „u siebie” (…) Ojczyzna prywatna będąc dziedzictwem po ojcach obejmuje wszystkie wartości kulturowe zbiorowości. W nich wyraża się ethos, styl życia, jej odrębność i tożsamość. Na Górnym Śląsku były to i są do dzisiaj: rodzina, wiara, praca. Umiłowanie ojczyzny prywatnej wyniósł A. Hlond z domu, natomiast rozpoznanie i pokochanie „ojczyzny ideologicznej” – używając terminu Sta­ nisława Ossowskiego – opierało się na poznaniu historii, kultury oraz tradycji swojego narodu. W tę narodową kul­ turę, w narodowe dziedzictwo polskie został A. Hlond inkorporowany w pro­ cesie dydaktycznym, który przebiegał na obczyźnie: najpierw w gimnazjum w Turynie – ale z nauką języka pol­ skiego i kultury polskiej pod kierun­ kiem księdza W. Grabelskiego (tam poznał polską literaturę, zachwycił się Panem Tadeuszem); później w Lamb­ riasco, ufundowanym dla Polaków przez Augusta Czartoryskiego, które­ go celem było pogłębianie u wycho­ wanków miłości do ojczyzny, troska o ducha polskiego, o zacieranie różnic spowodowanych przez zabory, ale też przygotowanie kadr dla zakonu salezja­ nów. Następnie przyszły prymas dokto­ ryzował się na Gregorianum w Rzymie w 1900 r., kilka lat pracował w Galicji (Oświęcim, Kraków, Przemyśl, Lwów). W czasie dwuletniego pobytu w Kra­ kowie odbył studia polonistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim. W latach 1909 – 1922 przebywał w Wiedniu ja­ ko inspektor, a później prowincjał sa­ lezjanów na Niemcy, Austrię i Węgry. W 1922 r. został administratorem apo­ stolskim na polskim Śląsku z siedzibą biskupstwa w Katowicach, a 24 czerwca 1924 r. – arcybiskupem gnieźnieńskim i poznańskim, a tym samym – pryma­ sem Polski. Był wówczas najmłodszym człon­ kiem Episkopatu Polski. Nominację zawdzięczał papieżowi Piusowi XI, któ­ ry zaraz po wojnie światowej został nuncjuszem w Warszawie, zachowu­ jącym bardzo życzliwy stosunek do Naczelnika Państwa, Marszałka Józefa Piłsudskiego (nominacja na prymasa nastąpiła miesiąc po zamachu majo­ wym). A. Hlond również sympatyzo­ wał z Józefem Piłsudskim i obozem sanacji, w czym był dość osamotniony

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

z okresu międzywojennego Stanisław Mikołajczak

uławiało to prymasowi rządów w Koś­ ciele i ograniczało go w działalności publicznej, świeckiej. Niemniej jego pozycja zapewniała mu najwyższy pres­ tiż, wkrótce zyskał też autorytet osobis­ ty, pod względem którego równać się z nim mogli tylko Marszałek Piłsudski i Ignacy Paderewski.

P

rymas Hlond oficjalnie wie­ lokrotnie dystansował się od udziału w bieżącej grze poli­ tycznej. Jednak polityką się intereso­ wał, rozumiał ją, w wielu kwestiach społeczno-politycznych się wypowia­ dał. Za swoje główne zadanie uznawał umacnianie wiary w Polakach, stanie na straży nauki i zasad Chrystusowych w życiu osobistym każdego człowieka, ale i w sferze publicznej. Priorytetem w życiu społecznym była dla niego wal­ ka z bezbożnictwem, komunizmem, masonerią oraz liberalizmem etycz­ nym. Koncepcje społeczno-polityczne prymasa Hlonda były głęboko prze­ myślane, spójne, ogarniające różno­ rodne zagadnienia dotyczące nie tylko relacji wewnątrzpolskich (stosunek do narodu, do ustroju, państwa, sanacji, opozycji), ale i światowych, takich jak faszyzm włoski, nazizm niemiecki, ko­ munizm sowiecki, światowa masoneria, polityczne relacje państwa polskiego z sąsiadami. Oczywiście trzeba zacho­ wać proporcje w opisie działań kar­ dynała Hlonda. Problematyka ściśle polityczna pojawiała się często przez cały czas, ale drugoplanowo. Natomiast wymiar patriotyczny nauczania kar­ dynała Hlonda był pierwszoplanowy: patriotyzm był nierozdzielnie związany z przesłaniem religijnym i moralnym prymasowskiego nauczania. Podstawowym elementem konsty­ tutywnym jego pojęcia ojczyzny i na­ rodu polskiego jest katolicyzm. Wiara Chrystusowa i miłość ojczyzny, Bóg i ojczyzna są dla niego niczym dwie strony medalu, jego awers i rewers. Na­ kaz głoszenia swojej ojczyźnie Boga wynikał z jego głębokiego przeświad­ czenia, iż bez Boga naród nie może przetrwać. W argumentacji ks. prymasa przeplatają się na poziomie językowym terminy: ‘dusza polska’, ‘Polska’, ‘naród polski’. Swoją diagnozę stanu ducho­ wego Polski oraz jakie cele i środki ich realizacji przedstawił kilka miesięcy po objęciu stanowiska, na VII Zjeździe Katolickim w Poznaniu: Chce Chrystus Król, by się Polska

a natomiast jedność rozbija i siłę narodową załamuje. Nie ma Polska dopuścić do ustawodawstwa, które by prowadziło do rozprężenia rodziny przez rozwody. Ma Polska porzucić metody partyjne, które nie uznając u nikogo innego zasług i dobrej woli, bezwzględnie wypierają i niszczą przeciwników. Wyrzec ma się Polska niezgody i nieporozumienia i spory ma łagodzić, nie zaostrzać. Wyp­ rzeć się ma owej płytkości i lekkomyślności w traktowaniu spraw publicznych, owego braku odpowiedzialności za losy narodu (…) W ogóle ma Polska zerwać z prądami, które zawodowo propagują laicyzm, pod jakimkolwiek tytułem i w jakiejkolwiek szacie, a przede wszyst-

publiczne (Przemówienie na VII Zjeździe Katolickim w Poznaniu, 6.11.1926). Tu expressis verbis wyłożył swój program, który głosił niezmiennie, że najistotniejszym składnikiem Polski – ojczyzny jest naród, a rdzeniem narodu jego dusza polska. Tylko jej siła i zdro­ wie połączone z królewskimi prawami Chrystusa mogą dać Polsce i narodowi polskiemu siłę i przyszłość. Polska mię­ dzywojenna, jak wiadomo, miała około 35% mniejszości narodowych: Ukraiń­ ców, Białorusinów, Żydów, Niemców, Litwinów… W zdecydowanej więk­ szości nie byli oni katolikami, więc nie podlegali religijnej opiece prymasa Pol­ ski. To może tłumaczyć fakt, że nie po­

Ks. Prymas wysoko stawiał wymóg miłości ojczyzny, wyrażającej się w ofiarnej i solidarnej pracy na jej rzecz. Natomiast stosunkowo mało uwagi poświęcał w swym nauczaniu sile militarnej oraz terytorium. kim zerwać powinna z masonerią, której ostatnim celem jest systematyczne usuwanie ducha Chrystusowego z życia narodów. Tym więcej zaś zerwać z nią musi Polska, że masoneria to konspi­ racja zagraniczna, której nie tylko na Polsce nic nie zależy, ale która potężnej Polski nie chce (…) Dusza polska musi się przejąć Chrystusem (…) Na próżno wołamy o uzdrowienie życia państwowego, jeżeli Chrys­ tusem nie uzdrowią się poszczególne dusze (…) Następnie ma się Polska postarać, aby Chrystus swymi prawami i swoim duchem zapanował w naszym życiu społecznym i politycznym. Tego się laicyzm najwięcej lęka. Nazywa to fanatyzmem katolickim, klerykalizmem, teokracją. A jednak Chrystus powinien być królem także naszego życia publicznego, bo ma do tego Boskie prawo i tylko Jego autorytet Boski da naszemu życiu zbiorowemu siłę i powagę, a Jego duch ustrzeże nas od błędów. Nie znaczy to, że Kościół dąży do opanowania władzy państwowej lub chce wkraczać w sprawy polityczne. To nie jego zadanie. Kościół nie solidaryzuje się też z żadną formą rządów i nie jest związany z żadną partią polityczną. Ale jako powiernik i stróż nauki i zasad Chrys­ tusowych, każe tych zasad przestrzegać

jawiają się w nauczaniu A. Hlonda od­ niesienia do innych narodów Polskę zamieszkujących. Być może wpływało na to założenie ideowe wzmacniania stałej mocy polskości – narodu i nie­ dawno odzyskanego państwa, może też w nieformalnej zgodzie ze stoso­ waną przez władze polskie polonizacją mniejszości narodowych? Wedle nauczania Augusta Hlonda to naród konstytuuje państwo, a nie odwrotnie. Takie rozumienie narodu jest bliskie późniejszym poglądom Ja­ na Pawła II, który w książce Pamięć i tożsamość pisał: Termin ‘naród’ oznacza tę społeczność, która znajduje swą ojczyznę w określonym miejscu świata i która wyróżnia się wśród innych własną kulturą. Katolicka nauka społeczna uważa zarówno rodziny, jak i naród za społeczności naturalne, a więc nie owoc zwyczajnej umowy. Niczym innym zatem nie można ich zastąpić w dziejach ludzkości. Nie można na przykład zastąpić narodu państwem, chociaż naród z natury pragnie zaistnieć jako państwo. Myślenie w kategoriach narodu sta­ nowi integralną część polskiego dzie­ dzictwa kulturowego – w nauczaniu i działalności Augusta Hlonda było to szczególnie natężone. Widział, jak bar­ dzo okaleczony i rozbity wyszedł na­ ród polski z zaborów i wojny światowej.

i kiedy ich błędy potępiać i zwalczać musicie. Jedność narodową uważał za pod­ stawę przyszłego trwania Polski.

B

ardzo ważnym elementem kształtowania postaw narodo­ wych w jego nauczaniu było przywoływanie historii Polski, jej tra­ dycji narodowych i państwowych. Czy­ nił to przy każdej okazji – spotykał się często z różnymi grupami społeczny­ mi, członkami organizacji kościelnych i świeckich. Przesłanie do nich zawsze miało wyraźne akcenty patriotyczne. Oto przykładowe słowa skierowane do polskich harcerek: Młode Polki! Z całego kraju zebrałyście się tu, na tej prastarej polskiej ziemi. Tu z Wielkopolski bowiem wzięła początek potęga Polski. Niedaleko stąd orzeł polski wzbił się do lotu. Stąd pierwsi władcy wysyłali swoje hufce, które umacniały powstające państwo. Dziś wy, dziewczęta polskie, stoicie przed najstarszą w Polsce katedrą, w której spoczywają prochy p[pierwszych królów polskich, i gdzie powstało pierwsze polskie bis­ kupstwo. Dziś wy, druhny, stoicie przed prymasem Polski, przed swym duchowym wodzem. Przed wodzem tej energii katolickiej, która chce dla Polski jak najwięcej dobrego zdziałać, bo sobie stawia za zadanie, aby Polska była królestwem Chrystusowym. Stoicie przed prymasem, który jest symbolem polskiej jedności. Rozjedziecie się w najodleglejsze zakątki ojczyzny. Chciałbym przeto, abyście wyjechały stąd pokrzepione na duchu, a pouczone mądrymi wskazaniami zlotu, działały dla dobra Kościoła i narodu. Ojczyzna i naród opierają się na zakorzenionej w kulturze tradycji; na trwaniu, pamięci, godności, na wspól­ nym przeżywaniu historii, na poszuki­ waniu tożsamości, ale także kształtowa­ niu postaw etycznych, ustalaniu norm, wskazań, powinności, przesłanek wy­ boru, określaniu postaw indywidual­ nych i zbiorowych, ocenie konkretnych zachowań. Zdaniem A. Hlonda siedzi­ bą tych wartości jest dusza polska. Jej kondycji poświęcał wiele uwagi i tros­ki. Wielokrotnie w jego nauczaniu poja­ wiały się stwierdzenia o kryzysie duszy polskiej, ale równocześnie kreślił wiel­ ki, wieloaspektowy pozytywny plan przezwyciężania tego kryzysu. Adre­ sował go do wszystkich Polaków, ale szczególnie do młodych, do organizacji

młodzieżowych, kościelnych i religij­ nych, do Ligi Katolickiej, do Akcji Ka­ tolickiej, kongresów religijnych, do ka­ płanów, do małżeństw i rodzin, a także do różnych instytucji i struktur pań­ stwowych. Wielokrotnie stwierdzał, że naród polski jest przeznaczony do wielkości. Na przykład w radiowym przemówieniu wigilijnym z 1934 roku powiedział: Idźże więc, Polsko mocarna, w swą przyszłość, biorąc natchnienie nie z prawa ni z lewa; lecz z góry, z intuicji swych przeznaczeń, z bogactwa swego geniuszu. Nie naśladuj obcych, modnych wzorów, rządź się własną zdolnością kierowniczą, obiektywnie, bez goryczy. Buduj się ze swoistym, wnik­ liwym talentem konstrukcyjnym, aby ustroje twoje nie popadły, jak u innych, w doktry­nerską skrajność, lecz zapewniły ci ład i potęgę przez to, że obywatele, przykuci do Państwa więzią chętnego i karnego współdziałania, współzawodniczyć będą ze sobą szlachetnością i wielkością swej patriotycznej służby. W rodzinie narodów bądź wspólnikiem pożądanym i niezastąpionym partnerem. Tobą niech się szczycą synowie, którzy poza granicami Państwa przeds­ tawiają polskie imię i żyją dumą pols­ ką. Idź w nowe czasy ze swym starym Bogiem, z Jego prawdą i prawem. Tym Bogiem zaznacz swą kartę konstytucyjną. Jego prawo bierz na uwagę przy pisaniu swych ustaw. O Bogu pamiętaj w całym swym życiu. On ci będzie duszą, światłem i ramieniem. Wielkim novum było podejście prymasa Hlonda do roli i znaczenia emigracji polskiej. Traktował ją jako nierozdzielną część narodu polskiego, wymagającą szczególnej troski i opieki. W 1932 roku (a formalnie 12 czerw­ ca 1933 roku) powołał Towarzystwo Chrystusowe dla Wychodźców, które później przyjęło nazwę Towarzystwo Chrystusowe dla Polonii Zagranicznej. Przygotowywało ono kadry dla opieki nad emigrantami. Sprawa emigracji to problem polskiej świadomości, sumienia i honoru narodowego – pisał prymas w Odezwie na Dzień Opieki Polskiej 1 października 1933 roku. – Dzień opieki (…) każe nam się troszczyć o ducha Polaków za granicą dla tych samych powodów, dla których nie możemy zrezygnować z naszego do nich prawa – pi­ sał w kolejnej Odezwie w 1938 roku. Historię Polski i jej tradycję, kul­ turę, literaturę, sztukę przywoływał jako elementy, które miały umacniać dumę narodową z dokonań przodków, jako istotny fragment etosu polskie­ go. Dla kontynuowania tej wspaniałej tradycji narodowej wzywał Polaków do jedności, do działań na rzecz kra­ ju. Pisał: Obowiązuje nas nakaz wiary w przyszłość narodu i nakaz ufnej i zgodnej pracy dla Boga i ojczyzny. W teraźniejszości dostrzegał zagro­ żenia, które należy zwalczać poprzez uznanie państwa polskiego jako siły strukturalizującej działania na rzecz narodu, umacnianie i naprawianie du­ szy narodu oraz poprzez wskazywanie i zwalczanie zagrożeń moralności na­ rodowej (laicyzacja, zagrożenie rodzi­ ny, masoneria). Ojczyzna była dla kardynała Au­ gusta Hlonda nierozłącznie związana z wiarą w Chrystusa, z kultem Maryj­ nym, ze sferą życia religijnego w wy­ miarze osobistym i wspólnotowym. Niekiedy w szczególnie uroczystych chwilach przypisywał jej charakter sak­ ralny jako wartości absolutnej (ołtarz ojczyzny). Polski etos patriotyczny mo­ tywował religijnie przez odwoływanie się do pojęcia dobra wspólnego. Wy­ soko stawiał wymóg miłości ojczyzny, wyrażającej się w ofiarnej i solidarnej pracy na jej rzecz. Natomiast stosunko­ wo mało uwagi poświęcał w swym na­ uczaniu sile militarnej oraz terytorium. W swoim przekazie patriotycz­ nym posługiwał się bardzo emocjonal­ nym językiem, jasno formułował treści intelektualne, ale też nakazy i wska­ zówki, jak postępować, jak działać, by Polskę uczynić silną materialnie i duchowo. W swoim nauczaniu ter­ minu ‘ojczyzna’ używał rzadko, zazwy­ czaj jedynie przy okazjach szczególnie uroczystych. Najczęściej w jego wypo­ wiedziach padały takie słowa, jak na­ ród polski, Polska, Polacy, lud polski, ziemia polska, kultura polska, historia polska, tradycja, państwo. Kardynał August Hlond był wy­ bitną osobowością Polski międzywo­ jennej, wojennej i pierwszych lat po­ wojennych. Funkcji prymasa Polski przywrócił niegdysiejszy blask. Łączył w sobie autorytet instytucji prymasów Polski z ogromnym autorytetem oso­ bistym. Na łożu śmierci powiedział: „Zawsze kochałem Polskę i będę się w niebie za nią modlił”. K


MA J 2O19 · KURIER WNET

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Dedykacja ks. kardynała Augusta Hlonda Najpierw było to pytanie o pochodzenie obrazka i okoliczności, w których ks. Prymas wpisał swoją dedykację. Wkrót­ ce dowiedziałam się, że fotografia św. Andrzeja Boboli była własnością ks. Jana Ziei – legendarnego duszpasterza i dawnego kapelana sióstr urszulanek z Mołodowa na Polesiu. Treść i pocho­ dzenie dedykacji pozostała dla mnie jed­ nak wciąż nieodkrytą tajemnicą. Ksiądz Prymas zmarł po wojnie, w roku 1948. Kanonizacja św. Andrzeja odbyła się w 1938 r., a więc wpis ks. Kardynała musiał pochodzić z tego właśnie okresu. Sługa Boży kardynał Hlond pisze : „Święty Andrzej Bobola, nowy Patron Polski”. Św. Andrzej został zaliczony w poczet polskich patronów, jako tzw. drugorzędny patron (obok głównych patronów: Matki Bożej Królowej Polski, św. bpa Stanisława Szczepanowskiego i św. bpa Wojciecha), dopiero w 2002 r. Z pewnością ks. Kardynał nosił się z ta­ kim zamiarem, lecz jego realizacji sta­ nął na przeszkodzie wybuch II wojny światowej. Kolejne słowa z dedykacji brzmią prorocko: „powiedzie swój na­ ród drogami prawdy Chrystusowej do szczęścia i wielkości”. Interesujące, czy są one wyrazem osobistego przekona­ nia Prymasa Polski, czy też może po­ chodzą od samego Andrzeja Boboli? Po zakończeniu II wojny świato­ wej, w okresie panującego stalinizmu, nic nie wskazywało na to, że nasz na­ ród zbliża się do szczęścia i wielkości. Podobnie zresztą jak i wcześniej, kiedy Polska stanęła w obliczu zbliżającej się wojny. Tymczasem ks. Prymas pisze to zdanie nie w formie życzenia, lecz w mocy swego autorytetu, jako stanow­ czą zapowiedź. Ksiądz kardynał August Hlond ogromnie cenił sobie obecność sióstr urszulanek szarych w archidiecezji gnieźnieńskiej i poznańskiej, którą ob­ jął w 1926 roku. Z pewnością bliski jego sercu był charyzmat Zgromadzenia – opieka nad dziećmi i młodzieżą. Wia­ domo też, że był pod wrażeniem oso­ bowości Założycielki – Matki Urszuli Ledóchowskiej. Obdarzał szacunkiem również całą rodzinę Ledóchowskich, a zwłaszcza stryja Matki Urszuli – kar­ dynała Mieczysława Ledóchowskiego, którego znał osobiście jeszcze z czasów rzymskich. Jemu też przypadł zasz­czyt sprowadzenia do Polski w 1927 roku i złożenia w katedrze poznańskiej ciała bohaterskiego Pasterza. Prymas go­ rąco popierał działalność na Kresach Wschodnich – zwłaszcza na Woły­ niu i Polesiu – Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego. W odezwie, którą wydał w 1938 roku z okazji kanonizacji św. Andrzeja Bo­ boli napisał: Bez sprzeniewierzenia się swojej misji dziejowej, nie możemy uchylić się od zadania, które nam Opatrzność wyznaczyła i nie możemy odstępować ich cudzoziemcom. To powołanie nasze, nasz polski obowiązek. Za wzorem św. Andrzeja Boboli powinniśmy pracę dla jedności Kościoła poprzeć walnie, szczerze, bez lęku, bez pogłębienia nieporozumień obrządkowych, bez spychania tego wielkiego zagadnienia na tory współzawodnictwo o prestiż i wpływy. Na ten apel o uchrystusowienie i podjęcie działania na rzecz jednoś­ ci chrześcijan urszulanki odpowie­ działy już wcześniej, gdyż osiedliły się w Bereźnem na Wołyniu w roku 1928, a nieco później – na Polesiu w Równem (1932), Horodcu (1933), Iłosku (1935), Kobryniu (1936), Mołodowie (1937), a potem w Krasnoleskach, Ostrowie, Horodyszczu i w Janowie (1938). Na Polesiu siostry prowadziły życie skrajnie ubogie, dzieląc warunki życia z miejscową ludnością. Matka prag­ nęła, aby poprzez heroiczne ubóstwo realizowały miłość do Boga i bliźniego. W Mołodowie – majątku ziemskim, który otrzymały w darze, zamieszkały w przystosowanym do tego celu kur­ niku. Właśnie do tego ubogiego domu, przybył ks. Kardynał Prymas, aby po­ prowadzić rekolekcje dla miejscowej inteligencji i ziemian, które sam oso­ biście przeżył głęboko, o czym pisał potem w liście do pp. Skirmunttów, dawnych właścicieli Mołodowa.

Korzenie rodu Ledóchowskich Podobno Matka Urszula czuła wielki sentyment do Polesia. Często odwie­ dzała tamtejsze domy zakonne. Czyż­ by w tym sentymencie kryła się nie do końca uświadomiona pamięć serca do miejsc związanych z losem jej odległych przodków?

Protoplasta Rodu – rycerz Hal­ ka – pochodził z Rusi Czerwonej i był poddanym księcia Włodzimierza Wiel­ kiego. Jako poseł Wielkiego Księcia został wysłany do Konstantynopola, skąd przywiózł na Ruś nową, chrześ­ cijańską wiarę. W zasłudze za męstwo w jej obronie przed pogaństwem, Ksią­ żę nadał mu herb Saława (Szaława), co oznacza „sława”. Jego potomkowie za bohaterską walkę w obronie ojczyzny otrzymali od króla polskiego, Kazimie­ rza Wielkiego, majątek Ledóchów – dobra położone na Wołyniu. Gałąź, z której wywodziła się ro­ dzina św. Urszuli, zamieszkała na ziemi sandomierskiej. Jako wnuczka boha­ terskiego generała z powstania listopa­ dowego, który po jego upadku musiał wraz z rodziną opuścić Polskę, urodzi­ ła się 17.04.1865 roku na obczyźnie, w Loos­dorf niedaleko Wiednia. Była córką szwajcarskiej hrabiny, Józefiny Salis-Zizers i dlatego w domu rodzin­ nym mówiła po niemiecku. Od swe­ go ojca Antoniego, gorącego patrioty, nauczyła się kochać Polskę, jej historię i kulturę. Z domu rodzinnego wyniosła też przywiązanie do Kościoła katolic­ kiego i posłuszeństwo papieżowi. Bez­ apelacyjnie czuła się Polką i katoliczką. Mówiła o sobie, że jej patriotyzm jest „zbyt gorący” i choć nie ma znaczenia „w jakim pułku człowiek służy Bogu”, gdyż Bóg kocha wszystkie narody, „to się na nic to nie zda, bo nie stanę się przez to chłodniejsza”. Patriotyzm ni­ gdy nie kolidował w niej z wiernością Kościołowi katolickiemu. Tę zasadę

Bolszewicy zabrali ciało męczennika i umieścili je jako rekwizyt w muzeum ateizmu w Moskwie. Miało ośmieszać katolicki zabobon, ale nieoczekiwanie dla komunistów, stało się miejscem pielgrzymek i nawróceń, także prawosławnych.

ruskiej, lecz spolonizowanej) i Ży­ dom. Daleko bardziej posunięta, bo nieokiełznana, była agresja tzw. czerni kozackiej, która okrutnie mordowała i rabowała nie tylko „Lachów”, ale także swoich. W roku 1654 wybuchła wojna rosyjsko-polska. Car Aleksy, powołując się na ugodę perejasławską, zaapelo­ wał do prawosławnych i unitów, aby „garnęli się pod jego opiekę”, i ruszył na Rzeczpospolitą. Gdy w 1652 r. ojciec Andrzej Bo­ bola rozpoczynał w okolicach Pińska swoją posługę kapłańską, dni hetmana Chmielnickiego były już policzone. Mi­ mo to morze okrucieństwa wciąż roz­ lewało się z Ukrainy na położone na północ ziemie Polesia. Wojna ta począt­ kowo nie miała charakteru religijnego, aż do momentu apelu patriarchy jerozo­ limskiego. Zaczęło się „riezanie” katoli­ ckich księży i unitów, którzy od czasów unii brzeskiej w 1596 r. byli szczególnie znienawidzeni przez prawosławnych.

Życie i męczeństwo św. Andrzeja Boboli Ojciec Andrzej Bobola podjął działal­ ność misyjną na Polesiu jako dojrzały wiekiem mężczyzna. Urodził się – jak sam podawał – w 1591 r. w Małopolsce. Rodzina Bobolów należała do śred­ niozamożnej szlachty. Wywodziła się ze Śląska, ale za karę zmuszona była opuścić tę ziemię i sprzedać swoje ro­ dowe Bobolice. Stare dokumenty mó­ wią, że członkowie rodziny Bobolów zostali ukarani za „łotrostwo”, czyli za

Kilka miesięcy temu w Archiwum Generalnym Zgromadzenia Sióstr Urszulanek SJK w Pniewach natknęłam się na intrygującą fotografię. Widniał na niej duży, wielkości kartki z zeszytu, wizerunek św. Andrzeja Boboli, a pod nim ktoś dokleił pożółkły pasek papieru z odręcznym wpisem ks. Prymasa Augusta Hlonda: „Święty Andrzej Bobola, nowy Patron Polski powiedzie swój naród drogami prawdy Chrystusowej do szczęścia i wielkości”. Zainteresował mnie bardzo ten obrazek i wpis pod nim. Tak zaczęły się moje poszukiwania, które zrodziły szereg odkryć i wiele pytań.

Niebo chodzi po ziemi Polscy święci na 100-lecie odzyskania niepodległości. Andrzej Bobola s. Katarzyna Purska USJK

stawiania Boga przed narodem prze­ kazała swoim siostrom. Jej bratanica i urszulanka szara, s. Józefa Ledóchow­ ska, napisała: Siostry nie jechały na Polesie jako przedstawicielki polskiej racji stanu, ale jako misjonarki Kościoła powszechnego, których zadaniem jest czynić dobrze braciom, służyć im z miłością i poświęceniem, dźwigać z niedoli, a własnym przykładem ukazywać piękno nauki Chrystusowej.

Polesie jako teren misyjny Kiedy urszulanki objęły placówkę w Mołodowie na Polesiu, w całej oko­ licy katolicy stanowili zaledwie 5%, reszta zaś ludności była prawosławna. Wspominał ks. Jan Zieja: Matka Ledóchowska w rozmowie z miejscowym księdzem, kapelanem i katechetą, wyraziła swą wolę, by siostry nie uprawiały jakiegoś nawracania poszczególnych prawosławnych na religię katolicką. Zalecała siostrom pełnienie dzieł miłosierdzia (opieka nad chorymi, ubogimi, dziećmi) prowadzenie rzetelnej, bezinteresownej, nie tendencyjnej pracy oświatowej i wychowawczej wśród młodzieży bez względu na wyznanie, czy poczucie narodowe. Siostry miały dawać przykład życia w miłości do wszystkich ludzi. Matka była przekonana, że tylko ta droga prowadzi do zjednoczenia prawosławnych i katolików w jednej owczarni Chrystusowej (Autograf, AGUsjk). Jak wynika ze wspomnień sióstr i samej Matki Urszuli, pod względem religijnym Poleszucy – tak katolicy jak i prawosławni – byli bardzo ma­ ło uświadomieni. Wiara mieszała się u nich z gusłami i czarami, a kościół w niedzielę i święta świecił pustkami. Przyczyną był m.in. utrudniony do­ stęp do praktyk religijnych i zaniedba­ nie katechizacji. „Dziecko z dalszych wniosek, przystępujące do sakramen­ tów świętych, nigdy jeszcze nie było

w kościele, nie ma najmniejszego po­ jęcia, po co teraz przyjechało, dobrze, jeśli umie się przeżegnać” – można przeczytać w sprawozdaniu z domu w Janowie Poleskim za rok 1938/39. Na tle katolików nie lepiej pre­ zentowali się prawosławni. Uderzała ich obojętność religijna i lekceważenie obowiązków wiary. Co prawda gre­ mialnie przybywali do cerkwi na więk­ sze uroczystości, ale zjeżdżali się po to, by skorzystać z targu odbywającego się przy tej okazji na rynku miasteczka. W przemówieniu radiowym wygłoszo­ nym w marcu 1938 r. św. Urszula tak

Niepokoje na Polesiu w XVII wieku Cofnijmy się teraz w czasie o 300 lat, do XVII w., w którym prowadził swoją działalność misjonarską św. Andrzej Bobola. Jaki był kontekst historyczno­ -społeczny jego pracy duszpasterskiej? Warunki, sposób życia i religijność ów­ czesnych mieszkańców Polesia niewiele różniły się od tego, co opisywała Mat­ ka Urszula i pracujące tam urszulan­ ki. Sytuacja polityczna była natomiast zdecydowanie bardziej złożona i na­ pięta. Wiele wydarzeń, które się wów­

Nauczał katechizmu i zasad moralnych, udzielał sakramentów, prowadził do Kościoła katolickiego. Wkrótce zasłynął jako „apostoł Pińszczyzny”, a prawosławni pogardliwie nazywali go „duszochwatem”, czyli „łowcą dusz”. opisywała życie mieszkańców Polesia: Lud poleski potrzebuje opieki, bo jak dotąd, jest jeszcze mocno zaniedbany. Nie mówię tu o miastach i miasteczkach, ale o wsiach oddalonych od kościoła parafialnego, od stacji kolejowej, do których jedzie się poleskimi drogami 10–20 km. Do doktora daleko, do kościoła daleko, do stacji daleko!... Rząd II RP próbował zmienić ten obraz, ale stopień zaniedbania, zaco­ fania i ciemnoty był zbyt głęboki. Był to efekt długiej, celowo prowadzonej polityki carskiej. Dodatkowym prob­ lemem był narastająca wrogość pod­ sycana przez licznie pojawiających się na tych terenach emisariuszy komu­ nistycznych, którzy głosili hasła wyz­ wolenia spod władzy panów. W tej sytuacji biskup Łoziński, ordynariusz diecezji pińskiej, stworzył projekt rocz­ nych kursów dla katechetek misjona­ rek. Tak zaczęła się praca sióstr urszu­ lanek na Polesiu.

czas rozegrały, przypomina te z czasów tzw. rzezi wołyńskiej. Tak jak wówczas, Rzeczpospolita w XVII w. była terenem zaciętych walk. Od północy toczyła się wojna o panowanie w basenie Morza Bałtyckiego, a na wschodzie w latach 1648–1654 trwało powstanie kozackie pod wodzą Bohdana Chmielnickie­ go. Powstanie wybuchło pod hasłem ograniczenia samowoli „królewiąt” – magnatów kresowych. Co prawda hetman Chmielnicki deklarował wier­ ność królowi polskiemu, ale miał am­ bicje polityczne. Planował utworzenie własnego państwa. Naturalnie w tę re­ woltę kozacką włączyła się Rosja i car Aleksy Michajłowicz, którego zabiegi dyplomatyczne skłoniły hetmana do poddania się jego władzy i zawarcia z Rosją ugody w Perejesławiu. Był to dla Ukrainy czas straszliwe­ go zamętu. Agresja pułków Chmielni­ ckiego kierowała się głównie przeciw „panom” (szlachcie polskiej, a czasem

napadanie na podróżnych na drogach publicznych. Osiadła na Wołyniu ro­ dzina Bobolów nie cieszyła się w nas­ tępnych wiekach dobrą sławą, mimo że niektórzy z jej członków zasłużyli się dla dobra Rzeczpospolitej, a wszyscy byli zawsze wierni Kościołowi katolic­ kiemu. Dziadek św. Andrzeja osiedlił się na ziemi sandomierskiej i wybu­ dował dwór w Strachocinie, niedaleko Sanoka. Przyszły Męczennik urodził się tam i został ochrzczony w miejsco­ wej parafii. Przypomniał o tym on sam długo po swojej śmierci, ukazując się kolejnym proboszczom parafii aż do 1987 r., kiedy to zwrócił się do ówczes­ nego proboszcza, ks. Józefa Niżnika, w słowach: „Jestem Andrzej Bobola, zacznijcie mnie czcić w Strachocinie”. Posłuszny poleceniu św. Andrzeja, ks. Niżnik zorganizował w Strachoci­ nie miejsce kultu. Jak wynika z zachowanych doku­ mentów, Andrzej Bobola odziedziczył po swoich przodkach popędliwość i po­ rywczy charakter. Kształcił się w Ko­ legium Jezuickim w Braniewie. Pię­ cioletni pobyt w Braniewie w latach 1606–1611 niewiele przyczynił się do utemperowania nieokiełznanego tem­ peramentu ucznia. Mimo to, w roku 1611 rozpoczął nowicjat w zakonie jezuitów. Studia filozoficzne, a potem teologiczne odbywał na uniwersytecie w Wilnie. Pomimo dużych zdolności, nie zdał decydującego egzaminu i nie mógł uzyskać tytułu magistra. Wiemy z dokumentów, że przełożeni wahali się przed dopuszczeniem go do złoże­ nia uroczystej profesji czterech ślubów zakonnych: czystości, ubóstwa, posłu­ szeństwa oraz posłuszeństwa papie­ żowi co do misji. Ostatecznie stało się to dopiero w 1630 r. W 1622 r., zgod­ nie z Konstytucjami Zakonu, otrzymał święcenia kapłańskie. Odtąd o. Andrzej Bobola – bardzo gorliwy, choć „trudny współbrat”, był wielokrotnie przeno­ szony na kolejne placówki. W latach 1624–1626, kiedy prze­ bywał w Wilnie, wybuchła epidemia

7

dżumy, podczas której niósł heroiczną pomoc chorym i umierającym. Był to dla niego czas decydującej przemiany. Stał się wówczas człowiekiem pokor­ nym i wyciszonym wewnętrznie. Do końca życia pozostał wierny ludziom biednym, cierpiącym i opuszczonym. Podobno jako nauczyciel i katecheta nie bardzo się sprawdzał, ale w nad­ zwyczajny sposób docierał do serc i umysłów prostych i ubogich miesz­ kańców Polesia. Odwiedzał ich wsie i miasteczka, zachodził do wiejskich chałup. Nauczał katechizmu i zasad moralnych, udzielał sakramentów, prowadził do Kościoła katolickiego. Wkrótce zasłynął jako „Apostoł Pińsz­ czyzny”, a prawosławni pogardliwie na­ zywali go „duszochwatem”, czyli „łowcą dusz”. Owocność jego posługi misyjnej wywoływała coraz większą nienawiść wśród prawosławnych duchownych i Kozaków. Kozacy zaczęli wręcz po­ lować na niego. Gdy dotarła do uszu św. Andrzeja wieść, że wrogowie znają miejsce jego pobytu, zadecydował, że z majątku Pe­ redyle, położonego niedaleko Janowa, przeniesie się gdzie indziej. W tym celu ruszył na wozie w kierunku Janowa. W drodze dopadła go wataha Koza­ ków. Woźnica zbiegł, a on spokojnie stanął i czekał na swoich oprawców, którzy najpierw zaczęli go nakłaniać, aby porzucił wiarę katolicką, a kiedy im odmówił, skrępowanego powrozami powlekli za koniem aż do Janowa. Tam na rynku przywiązali do słupa i bili po twarzy, potem nahajami po całym ciele. Gdy nie tylko nie wyparł się wiary, ale wzywał ich do nawrócenia na prawdzi­ wą wiarę katolicką, rozwścieczeni za­ wlekli go do miejscowej rzeźni, rozciąg­ nęli na stole rzeźniczym, dopuszczając się coraz większego okrucieństwa. Na głowie wycięli mu tonsurę, na plecach – ornat, odcięli palce u rąk, wyłupili oko, odcięli nos i język, naśmiewając się przy tym z niego. W końcu cięciem szabli zakończono jego życie. Było to 16.05.1657 roku. Trumna z jego umęczonym, lecz zachowanym od rozkładu ciałem zosta­ ła odnaleziona po 45 latach od śmierci dzięki nadzwyczajnej interwencji same­ go św. Andrzeja. W 1702 r. ukazał się on rektorowi kolegium pińskiego – o. Marcinowi Godebskiemu. Zażądał od niego odnalezienia jego zwłok, wskazał miejsce, gdzie należy ich szukać i zło­ żył obietnicę, że otoczy swoją opieką Kolegium wraz z całą ziemią pińską. Stało się tak, jak obiecał.

Patronat i kanonizacja św. Andrzeja Boboli W roku 1819 ukazał się znanemu ze sceptycyzmu dominikaninowi, o. Aloj­ zemu Korzeniewskiemu, któremu za­ powiedział, że po wielkiej wojnie, która nadejdzie, Polska odzyska niepodle­ głość, on sam zaś, Andrzej Bobola, zos­ tanie jej głównym patronem i obrońcą. W roku 1920, kiedy na Polskę ruszyła nawała sowiecka, w katedrze warszaw­ skiej rozpoczęła się nowenna o wsta­ wiennictwo błogosławionego już wów­ czas Andrzeja (od 1853 r.). W ostatnim dniu nowenny rozegrała się zwycięska Bitwa Warszawska. Po kasacie zakonu jezuitów cia­ ło Andrzeja Boboli zostało złożone w podziemiach klasztoru podomini­ kańskiego w Połocku. Po rewolucji październikowej dotarli tam bolsze­ wicy, którzy zabrali ciało Męczennika i umieścili je jako rekwizyt w muzeum ateizmu w Moskwie. Miało ośmieszać katolicki zabo­ bon, ale nieoczekiwanie dla komunis­ tów, stało się celem pielgrzymek i miej­ scem nawróceń, także prawosławnych. Wobec tego bolszewicy przenieśli je do magazynów. Zostało stamtąd wydoby­ te dzięki zabiegom dyplomacji waty­ kańskiej. Okolicznością, która sprzyjała pozytywnemu załatwieniu tej sprawy, był głód, który zapanował na Ukrai­ nie w latach 1922–1924. W zamian za pomoc żywnościową z Watykanu, sam Lenin wyraził zgodę na wydanie Rzy­ mowi ciała o. Andrzeja. Był rok 1923. Relikwie odbyły długą wędrówkę z Mos­ kwy przez Odessę i Konstantynopol do Rzymu. Trasa pośmiertnej pielgrzymki relikwii Świętego miała wymiar zaiste symboliczny. Moskwa – „Trzeci Rzym” – zbezcześciła ciało Świętego, potem obo­ jętnie przyjął je Konstantynopol („Dru­ gi Rzym”) i wreszcie Rzym – „siedziba Piotra” – wyniósł o. Andrzeja do chwały ołtarzy jako świętego Kościoła katoli­ ckiego. Jak gdyby odwrócony kierunek historycznego podziału Kościoła... Uroczystej kanonizacji Andrzeja Boboli dokonał w Rzymie papież Pius XI, 17.04.1938 roku. Dokończenie na str. 8


KURIER WNET · MA J 2O19

8

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Solidarni z prześladowanymi chrześcijanami

M

aronicki arcybiskup Damasz­ ku Samir Nassar napisał do Stowarzyszenia Papieskiego Pomoc Kościołowi w Potrzebie list, w którym opisuje, jak ludzie w Syrii nie­ ustannie cierpią. On sam jest świadkiem tych wydarzeń, żyjąc wśród bomb. Od odczytania tego listu rozpoczęło się wieczorne zgromadzenie na placu Wolności przy krzyżu ze zniczy ułożo­ nym symbolicznie na znak solidarno­ ści z naszymi braćmi w wierze, którzy cierpią za wierność Bogu i Kościołowi. Następnie prowadzący zgromadze­ nie przypomniał, że chrześcijaństwo jest najbardziej prześladowaną religią świata. Ataki na wyznawców Chrystusa

zdarzają się kilka razy w miesiącu w róż­ nych częściach naszego globu. Dyskry­ minacja, pogarda i nienawiść wobec na­ szych braci w wierze są w wielu krajach na porządku dziennym, lecz informacje o tym nie przebijają się do mediów ani światowych, ani polskich... W dalszej części spotkania zostały przytoczone przykłady z obecnego roku napaści ter­ rorystycznych na chrześcijan. Zgroma­ dzenie zakończyło się wspólną modli­ twą – koronką do Miłosierdzia Bożego. Organizatorem zgromadzenia były: Poznań dla życia i Chrześcijański Kon­ gres Społeczny. Wśród uczestników dało się zauważyć liczną grupę z AKO i Po­ znańskiego Klubu Gazety Polskiej. K

FOT. ANDRZEJ KARCZMARCZYK

Andrzej Karczmarczyk

Dokończenie ze str. 7

Niebo chodzi po ziemi

Polscy święci na 100-lecie odzyskania niepodległości. Andrzej Bobola s. Katarzyna Purska USJK

W

czerwcu 1938 r. obyła się translacja relikwii Mę­ czennika przez Kraków do Warszawy. Podobno była to najpotęż­ niejsza manifestacja wiary w dwudzie­ stoleciu międzywojennym. Święta Ur­ szula uczestniczyła w uroczystościach zarówno w Rzymie, jak i w Krakowie. Z pewnością był tam również obecny kardynał August Hlond. Czy już wów­ czas narodził się w sercu św. Urszuli pomysł stworzenia w Janowie – miejscu śmierci o. Andrzeja Boboli – ośrodka Jego kultu? W odez­wie, którą zredago­ wała 1.03.1939 r., możemy odczytać, że „zwrócono się do niej z prośbą”. Cie­ kawe, od kogo pochodziła ta prośba, skoro Święta natychmiast i z zapałem przystąpiła do dzieła. W ostatnim roku

P

roblem z grubsza polega na tym, że konserwatyści, jak na konserwatystów przysta­ ło, używają technik dysku­ syjnych przyjętych jeszcze w czasach Platona, a więc: wymiany racjonalnych argumentów, poszanowania przeciwnej strony, dążenia do znalezienia prawdy i do uzgodnienia wspólnego stanowis­ ka. Tymczasem strona liberalna opiera się w polemice na wynalazku dialektyki marksistowskiej, która w drodze rozwo­ ju, czy też może – odwrotnie – uprosz­ czenia, uzyskała formę poprawności politycznej, będącej umysłowym mło­ tem pneumatycznym (z całą siłą i pry­ mitywizmem tego narzędzia), służącym ideologii marksizmu kulturowego. Dlatego nasi antagoniści w głębo­ kiej pogardzie mają przeszłe i teraźniej­ sze fakty, o których usiłują wspominać ich polemiści; na argumenty odpowia­ dają inwektywami, bez mrugnięcia za­ przeczają prawom logiki, lansując ab­ surdalne opinie, kłamią i bluźnią, czym bezlitośnie nokautują swych niesz­ częsnych rozmówców, wprowadziw­ szy ich przedtem w osłupienie. Biedni konserwatyści nie wiedzą, że obecnie obowiązują w dyskusji zupełnie nowe trendy. Pod stare słowa podkłada się odmienne znaczenia, potępia się to, co przez stulecia uchodziło za dobre, chwali dotychczasowe występki, sło­ wem: plusy ujemne, minusy dodatnie, co stosował już Mędrzec Europy. Ro­ zum, odrzucony z pogardą, zostaje za­ stąpiony przez absurdalnie potęgowane emocje, które uwodzą maluczkich jak gra na flecie szczurołapa, prowadzącego ogłupione gryzonie na śmierć. Jest to rozmowa jednocześnie w dwóch róż­ nych językach: jednym – używającym słów o przyjętym powszechnie zna­ czeniu i drugim – lewackiej nowomo­ wie, posługującej się starymi słowami o nowej treści. Typową cechą tej nowo­ mowy jest wrzask, miotanie inwektyw i bezustanne oskarżanie, słowem, ciągły atak w celu zakrzyczenia, zastraszenia i poniżenia rozmówcy. Poniżej zamieszczam mały słowni­ czek najbardziej podstawowych pojęć marksizmu kulturowego, których zna­ jomość i umiejętność demistyfikacji jest w debacie niezbędna. MARKSIZM KULTUROWY – ideologia wywiedziona w latach 20. ubie­ głego wieku z marksizmu-leninizmu,

życia wielokrotnie z przejęciem opo­ wiadała siostrom o projektowanym domu pielgrzyma i pięknym kościele. Pragnęła, by cała Polska przybywała do tego miejsca modlić się o zjedno­ czenie chrześcijan (por. s. Józefa Ledó­ chowska, Życie i działalność). Projekt budowy wykonany w pniewskim Biu­ rze Architektów był gotowy w maju 1939 r. Niestety 29.05.1939 Matka Ur­ szula zmarła. Pozostał Jej niezrealizo­ wany testament.

Przesłanie dla Polski W napisanym przez siebie artyku­ le określiła rolę, jaką powinien od­ grywać w naszej ojczyźnie św. An­ drzej Bobola: Ukazuje się on swojemu

jako odpowiedź na mierne sukcesy kla­ sycznego komunizmu wśród robotni­ ków Europy Zachodniej. Jej autorami są Gramsci, Spinelli, a kontynuatorzy to tzw. szkoła frankfurcka – Fromm, Adorno, Marcuse, korzystający z prac Wilhelma Reicha – pomysłodawcy edu­ kacji seksualnej dzieci i ogólnej seksu­ alizacji i demoralizacji społeczeństwa. Celem marksizmu kulturowego jest totalna przebudowa cywilizacji euro­ pejskiej w oparciu o rewolucję seksu­ alną i stworzenie nowego człowieka, wyzwolonego z dotychczasowej tożsa­ mości. Głównymi wrogami tej rewolucji są rodzina, naród i Kościół katolicki, jako instytucje „zniewalające” człowie­ ka i hamujące jego swobodny rozwój. Środkiem zapewniającym panowanie tej ideologii jest POPRAWNOŚĆ POLITYCZNA – totalna cenzura ludzkiej świa­ domości, ignorująca istniejącą rzeczy­ wistość, podstawiająca zamiast faktów ideologiczne klisze. Fundamentem tego myślenia jest negacja istnienia obiek­ tywnej prawdy czy stałych wartości, lekceważenie racjonalnego wywodu, pogarda dla logiki, oparcie myślenia na emocjach, manipulacja umysłami wyznawców. Wszystkie niżej podane określe­ nia są elementami poprawności po­ litycznej. GENDER – pseudonaukowa teo­ ria negująca biologiczną determinację ludzkiej płci, twierdząca, że płeć jest produktem kultury. TOLERANCJA – od łac. tolerare – wytrzymać, cierpieć. Tak tradycyjnie rozumiana tolerancja nazywana jest przez marksistów (H. Marcuse) ne­ gatywną. W jej miejsce wprowadzają tzw. TOLERANCJĘ POZYTYWNĄ, która w rzeczywistości jest przeciw­ stawianiem się i niszczeniem zjawisk i punktów widzenia niezgodnych z ka­ nonami marksizmu kulturowego, więc faktycznie NIETOLERANCJĄ („Nie ma tolerancji dla wrogów tolerancji”). DEMOKRACJA – (od gr. demos – lud) – władza ludu. Od czasów demo­ kracji ateńskiej forma rządzenia pole­ gająca na rządach większości, w miarę czasu i udoskonalania się formy, bio­ rących pod uwagę także prawa mniej­ szości. Dla marksistów DEMOKRACJA są to totalitarne rządy lewaków jako

narodowi – pisała – jako prorok, zwiastun wielkości tego kraju, który był, jest i będzie przedmurzem chrześcijaństwa, filarem Kościoła świętego. Nie pogrążajmy się w materializmie, który jest bożyszczem naszego wieku. Nie wszyscy powołani jesteśmy do bohaterstwa męczeństwa, ale wszys­ cy powołani jesteśmy do bohaterstwa świętości (MUL, Jesteś nieśmiertelna Ojczyzno ukochana, Polsko moja, Warszawa-Pniewy 1989, s. 77–78). Spróbujmy teraz porównać jej wypo­ wiedź z tym, co napisał ks. Prymas August Hlond: Wielkim wskazaniem świętego Andrzeja jest nasze posłannictwo religijne i kulturalne na Kresach Wschodnich. (…) To powołanie nasze, nasz polski obowiązek.

Jakie przesłanie płynie stąd dla Polaków w 100-lecie odzyskania nie­ podległości? Aby je właściwie odczy­ tać, trzeba wsłuchać się w Magisterium Kościoła. Papież Pius XII w 1957 r., z okazji 300-lecia męczeńskiej śmier­ ci św. Andrzeja, opublikował encykli­ kę jemu poświęconą, pt. Invicti athlete Christi, w której wskazywał na szcze­ gólną rolę, jaką Bóg przeznaczył Pol­ sce, i określał ją mianem „przedmurza chrześcijaństwa”. Zwrócił się też spe­ cjalnie do Polaków z przesłaniem, aby jak św. Andrzej byli ludźmi niezwycię­ żonej wiary. „Zachowajmy ją i brońmy z całą mocą” – napisał Pius XII. Natomiast Św. Jan Paweł II 29.05.1988 r. zwrócił się w przemó­ wieniu do wiernych: Bóg pozwolił w. Andrzejowi stać się znakiem, znakiem nie tylko spraw przeszłych, ale także spraw, na które czekamy, do których się przygotowujemy, znakiem nie tylko tego, co dzieliło i dzieli, a dzieliło aż do śmierci męczeńskiej, ale także tego, co ma połączyć. Kościół w uroczystość św. Andrzeja Boboli modli się właśnie o to zjednoczenie chrześcijan, ażeby „byli jedno jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie”. K

Mały słownik marksizmu kulturowego Celina Martini

Kiedy obserwuję dyskusje na gorące obecnie tematy polityczne, uderza mnie kompletne nieprzygotowanie pojęciowe strony konserwatywnej do dialogu ze stroną „liberalną”. „oświeconej mniejszości”, promujące „uciskaną” (dyskryminowaną) mniej­ szość kosztem większości obywateli. W braku klasy robotniczej, która przes­ tała być uciskana, rolę dyskryminowa­ nej mniejszości powierzono ludziom o nietypowych preferencjach seksual­ nych, feministkom i imigrantom.

DYSKRYMINACJA – normalnie: ucisk i brak równych praw jakiejś gru­ py czy jednostek. DYSKRYMINACJA w ujęciu marksistów: nieposiadanie wiodącej roli społecznej czy politycz­ nej, do której aspirują pewne grupy. Wobec braku rzeczywistego ucisku tych grup, tworzy się medialną mitologię

Limeryk wegetariański Henryk Krzyżanowski W wiktoriańskiej Anglii wegetarianizm nie miał jeszcze statusu religii. Tutaj widzimy prekursora.

There was an old man of Dumbree, Who taught little owls to drink tea; For he said, ‘To eat mice, Is not proper or nice’ That amiable man of Dumbree.

Stary Joe z wioski nad Potomakiem Małe sówki chciał karmić szpinakiem, mówiąc: „Honor swój plami, kto się żywi myszami, Więc szpinaku zachwyćcie się smakiem!”

Siadł Kaszuba w Tucholi przed chatą, rude liski by karmić sałatą. Mówiąc: „Drób schwytać – sztuka, zaś sałatę wyszukać znacznie łatwiej, bo zbliża się lato”.

rzekomego ucisku, aby potem walczyć z nim, niszcząc porządek społeczny i moralny (jego zniszczenie jest głów­ nym celem marksizmu kulturowego). Nie chodzi tu o rzeczywistą dyskrymi­ nację, która w społeczeństwach demo­ kratycznych obecnie praktycznie nie istnieje, a o nadanie pewnym grupom uprzywilejowanego statusu w społe­ czeństwie (np. karta LGBT Trzaskow­ skiego). Edukacja antydyskryminacyj­ na jest jednym z tych mitologizujących narzędzi, mających wymóc na społe­ czeństwie zgodę na koncepcje marksis­ towskie. „Dyskryminacji” w myśleniu marksistów kulturowych mogą ulegać tylko „uciskane”, mniejszościowe gru­ py; nie można tego pojęcia stosować wobec prześladowanej i dyskrymino­ wanej większości (np. wobec białych, heteronormatywnych mężczyzn, wo­ bec katolików itp.). Dlatego w prakty­ ce „przeciwdziałanie dyskryminacji” oznacza nadanie przywilejów. LIBERALIZM – w różnych kon­ tekstach zawsze dotąd oznaczał opcję wolnościową. W języku marksistów kulturowych oznacza totalitarną prze­ moc stosowaną w celu zniszczenia do­ tychczasowych norm moralnych i spo­ łecznych. WIELOKULTUROWOŚĆ – oznacza pogardę dla cywilizacji i kul­ tury europejskiej opartej na tradycji grecko-rzymsko-judeochrześcijańskiej. Celem zaprowadzenia wielokulturo­ wości, sprowadza się ogromne ilości obcych kulturowo, agresywnych emi­ grantów, traktując ich jako taran do rozbicia homogenicznych kulturowo społeczeństw. WALKA ZE STEREOTYPAMI jest równoznaczna z walką z normami i zasadami cywilizacji chrześcijańskiej. Jest to między innymi: 1. Zanegowanie obiektywnej praw­ dy, wprowadzenie relatywizmu w każ­ dej dziedzinie, a co za tym idzie – znisz­ czenie racjonalnego myślenia. 2. Niszczenie silnej, dającej oparcie tradycyjnej rodziny heteroseksualnej przez teorię gender (twierdzenie, że płeć nie jest cechą biologiczną, lecz społeczną). Konsekwencją jest walka z wszelkimi przejawami różnic między płciami i udawanie, że nie istnieją tzw. drugorzędne cechy płciowe, destabili­ zacja tożsamości płciowej u dzieci, wy­ śmiewanie tradycyjnych ról w rodzinie,

zamiana tradycyjnych zadań męskich na kobiece i odwrotnie, zarzucanie normalnym rodzinom złego wpływu na dzieci. 3. Walka z religią i Kościołem ka­ tolickim jako instytucją utrwalającą porządek moralny i etyczny. 4. Twierdzenie, że narody są nie­ potrzebne i szkodliwe. Skutkiem jest walka z patriotyzmem i poczuciem przynależności narodowej oraz peda­ gogika wstydu. Środkiem tej walki jest mieszanie pojęć i żonglowanie nimi: PATRIOTYZM nazywa się NACJONALIZMEM lub KSENOFOBIĄ, skąd krok do FASZYZMU. MOWA NIENAWIŚCI, HOMOFOBIA, ANTYSEMITYZM, RASIZM – są to obelżywe określenia sto­ sowane wymiennie, często bez żadnego związku z treścią inkryminowanego stwierdzenia, na każdą wypowiedź nie­ zgodną z poprawnością polityczną lub krytykę stanowiska strony lewicowo­ -liberalnej. Jest to forma cenzury pre­ wencyjnej, pozwalająca uniknąć mery­ torycznej dyskusji. Określenie „mowa nienawiści” odnosi się wyłącznie do krytyki strony lewicowo-liberalnej przez stronę konserwatywną. Żadna – nawet najostrzejsza, najbardziej nie­ nawistna czy wulgarna krytyka strony konserwatywnej przez liberalną – nie może być nazwana mową nienawiści. Nasuwa się tu nieuchronnie pyta­ nie, czy w ogóle możliwa jest polemika w sytuacji braku wspólnych pojęć, gdy każda ze stron używa innego języka. Moim zdaniem poziom pseudonauko­ wości, absurdu, a przede wszystkim moralnego zła w ideologii marksizmu kulturowego jest tak ogromny, że stano­ wi znakomity materiał na satyrę i wyk­ pienie. Intrygujące jest, że komuna so­ wiecka „starego, leninowskiego typu” dawała satyrykom asumpt do wspa­ niałych dowcipów, wobec marksizmu kulturowego zaś wszyscy zachowują się jak zahipnotyzowani przez węża. Cynizm i korzyści materialne z jed­ nej strony, głupota zaś, tchórzostwo i konformizm z drugiej powodują, że ta szkodliwa, wręcz dewastująca ideologia rozprzestrzenia się z szybkością pożaru na stepie. Czy komuś uda się inteligen­ tnie i odważnie przekłuć ten ogromny, nadmuchany, szatański balon, pogrą­ żający w cieniu niegdyś chrześcijańską Europę? K


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.