Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 58 | Kwiecień 2019

Page 1

■ U ■ R ■ I ■ E ■ R K K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Nr 58 Kwicień · 2O19

5 zł

w tym 8% VAT

W

n u m e r z e

Gospodarka państwowa rujnuje prywatną

A

O

Z

E

ostatecznym zwycięstwie mogą zadecydować gło­ sy elektoratu kandydatów, którzy swój wyścig o fo­ tel prezydenta zakończyli w I turze. Niektórzy z nich jednak nie wypadają z politycznej gry, a wręcz dopiero te­ raz mogą przeprowadzić wygrane ba­ talie, z nagrodą w postaci stanowiska premiera przyszłego rządu. Nie ulega również wątpliwości, że na ukraińskiej scenie politycznej pojawiła się całkowi­ cie nowa osoba i to ona ma największe szanse stać się ukraińskim przywódcą na kolejne 5 lat. Jednak nowa postać ukraińskiego życia politycznego, Wo­ łodymyr Zełenski, rzuca dobrze zna­ ny, stary cień ukraińskiego oligarchy – Ihora Kołomojskiego. Chociaż Wołodymyr Zełenski przed I turą wyborów od dawna był li­ derem sondaży, i tak wiele osób uważa­ ło, że wybory wygra obecny prezydent Petro Poroszenko. Jedni kierowali się w tym myśleniu pozytywnymi prze­ słankami i wiarą w siłę swojego kan­ dydata, inni – podejrzeniem, że prezy­ dent Ukrainy sięgnie po każdą metodę, w tym fałszerstwa wyborcze, by nie od­ dać stanowiska. Jednak wbrew tym pro­ gnozom Poroszenko I turę przegrał, i to katastrofalnie: Zełenski otrzymał po­ nad 30% głosów, Poroszenko niecałe 16. Kolejna w wyścigu Julia Tymoszenko – ponad 13% i chociaż stwierdziła, że wybory sfałszowano na jej niekorzyść, a część jej głosów została zabrana na rzecz urzędującego prezydenta, to nie wyprowadzi ludzi na ulicę. Może też dlatego, że wśród jej elektoratu, zgod­ nie z badaniami socjologów, przeważają osoby po 60 roku życia, związane ze sfe­ rą budżetową, emeryci, którzy, chociaż może i szczerze byłą premier popierają, to jednak, żeby wziąć udział w wiecach, protestach – potrzebują zazwyczaj do­ datkowej motywacji w postaci wsparcia finansowego. Była premier rozpoczęła też od razu poważną grę polityczną, w której stawką może być fotel przyszłego premiera. Jej celem jest pozbawienie funkcji prezy­ denta Poroszenki, ale otwarte popar­ cie dla Zełenskiego jest niebezpieczne i grozi utratą części elektoratu przed je­ siennymi wyborami parlamentarnymi. Jednak Tymoszenko z chęcią weźmie na siebie rolę tej, która Poroszenkę atakuje. Trudno uwierzyć, że może znaleźć się cena, za którą sam Poroszenko mógłby zneutralizować te ataki przed II turą. By­ ła premier od dawna prowadzi otwartą wojnę z prezydentem, chociaż nawet w ostatnim czasie kilka razy w Radzie Najwyższej działania Poroszenki mu­ siała wesprzeć, acz niechętnie. Tak się stało m.in., gdy w ubiegłym roku Rada Najwyższa na wniosek prezydenta wpro­ wadziła stan wojenny po ataku rosyjs­ kich okrętów na ukraińskie jednostki. Razem z polityczną frakcją prezydenta głosowała za wprowadzeniem zapisów o euroatlantyckiej integracji do konsty­ tucji Ukrainy. Zresztą w retoryce pro­ zachodniej i antyrosyjskiej Tymoszenko i Poroszenko właściwie się nie różnili, a w czasie kampanii wyborczej licytowali się na poparcia kolejnych grup wetera­ nów i bohaterów walk z Rosją. Poroszenko nie miał jednak szans, by przebić socjalne obiecanki Tymoszenko, która m.in. deklarowała

Jolanta Hajdasz nagrodzona! Główną nagrodę Stowarzyszenia Wydawców Katolic­ kich w kategorii multimedia zdobyła książka i film „Powrót” o abp. Antonim Baraniaku. W ocenie jury jest to dalszy ciąg historii, której nie wolno nam pomijać ani fałszować, wyraz moralnego i etycznego sprzeciwu wobec niesprawiedliwości. Gratulujemy Laureatce i jej współpracownikom! Zespół Mediów WNET

T

Feniks 2019: J. Hajdasz i Hajdasz Production

A A

N

I

E

C

O

D

Z

I

Ukraińcy 31 marca br. wybierali prezydenta spośród rekordowej liczby 39 kandydatów. Ale to dopiero było preludium walki, która będzie się toczyć w II turze wyborów z finałem 21 kwietnia br. Pierwszą turę z ponad 30% poparciem wygrał komik i aktor Wołodymyr Zełenski. O prezydenturę walczy z nim Petro Poroszenko, który zdobył w pierwszej turze niecałe 16%.

Zełenski – kandydat z cieniem oligarchy Paweł Bobołowicz dwukrotne obniżenie ceny na gaz, pod­ wyższenie rent i emerytur, podwyższe­ nie minimalnej, a nawet średniej pensji (sic!). Oczywiście nie wspomniała, jak to się ma do realnych możliwości ukra­ ińskiego budżetu. Zapomniała też, że to ona podpisała z Rosją niekorzystny dla państwa kontrakt gazowy, a Ukraina przez lata, także, a może szczególnie za jej premierostwa, nie zrobiła nic, by zdywersyfikować źródła dostaw gazu. Jej nie do końca przejrzyste interesy z Ros­ ją i powiązania biznesowe powodują, że dla wielu pozostaje niewiarygodną w swoich prozachodnich deklaracjach. W dodatku coraz częściej pojawiają się oznaki, że Julia Tymoszenko jest gotowa postawić nie na Rosję, nie na Zachód, lecz na Chiny. Ciekawe, że w Polsce część ekspertów związanych z prawicą, czy nawet szeroko rozumianymi kręgami rządowymi uważała, że będzie ona lep­ szym partnerem dla Polski niż obecny prezydent. Ale przecież wiadomo, że

chińskie zauroczenie i w Polsce zatacza coraz większe kręgi. Jaką prezydent by­ łaby Julia Tymoszenko, nie sprawdzimy w najbliższym czasie, jednak jej elekto­ rat bez wątpienia pozostanie łakomym kąskiem dla kandydatów pozostałych w prezydenckich zmaganiach.

O

fałszerstwa wyborcze oskar­ żył Poroszenkę także kolejny w wyścigu Jurij Bojko, który otrzymał 11,67% głosów. To kandydat wywodzący się z janukowyczowskiej Partii Regionów, obecnie wspierany przez kuma Putina i szarą eminencję ukraińskiej polityki Wiktora Medwed­ czuka, a oficjalnie – przez partię populis­ ty Wadyma Rabinowycza Opozycyjna Platforma – Za Życie. Stoi też za nim po­ tężny oligarcha Dmytro Firtasz – gracz m.in. na rynku energetycznym – który od 2014 roku nie może wyjechać z Au­ strii. Został tam zatrzymany na wnio­ sek USA. Jednak w Austrii funkcjonuje

KURIER WNET Przebaczenie jest sprawą trudną, a bez szczerej i głębokiej pokuty faktycznie niemożliwą. Lecz każde „wybaczcie” ma sens wtedy i tylko wtedy, gdy wina została określona, uświadomiona i nazwana po imieniu. Wojna o prawdę będzie się toczyć, dopóki istnieje system polityczny oparty na kłamstwie – konkluduje Swietłana Fiłonowa.

E

N

N

A

w sposób swobodny, a z Ukrainy jeżdżą do niego delegacje wszelkiego rodzaju pośredników. Jego polityczną emanacją, ale też partnerem biznesowym jest Serhij Lowoczkin, były szef administracji Ja­ nukowycza i wciąż czynny deputowany ukraińskiej Rady Najwyższej. W stycz­ niu 2018 roku Lowoczkin głosował prze­ ciwko uznaniu ukraińskiej zwierzchno­ ści nad Donbasem i Krymem. Bojko swoich zwolenników na uli­ ce zapewne nie wyprowadzi, ale fakt, że skupieni są oni przede wszystkim we wschodnich obwodach Ukrainy poka­ zuje, że separatyzm i miłość do Rosji nie są ograniczone do części Ukrainy pozostającej pod rosyjską okupacją. Bojko może dodatkowo czuć się roz­ czarowany, bo elektorat, o który zabie­ gał, został podzielony między niego i Ołeksandra Wiłkuła, byłego kolegę z Opozycyjnego Bloku, który uzyskał 4,15% głosów. Proste zsumowanie tych elektoratów wskazuje, że być może kan­ dydat związany z dawnym obozem Ja­ nukowycza mógłby realnie powalczyć o wejście do II tury wyborów. Wiłkuł jednak nie był skłonny połączyć swoich sił z Bojką. Niewątpliwie na przeszko­ dzie stoją ambicje obydwu kandydatów, ale też i źródła finansowania, a osta­ tecznie różnice w postrzeganiu, co dla nich oznacza prorosyjskość. Wiłkuł bowiem jest związany z oligarchą Ri­ natem Achmetowem, który pozostaje w nie najgorszych relacjach z obecnie urzędującym prezydentem i potrafi balansować pomiędzy Rosją i Zacho­ dem zarówno w swoich biznesach, jak i przedsięwzięciach politycznych. I taką też linię przyjmuje Ołeksander Wiłkuł. Elektorat tych kandydatów oczy­ wiście jest rosyjskojęzyczny i pod tym względem może mu odpowiadać ro­ syjskojęzyczność Wołodymyra Zełen­ skiego. Podobnie jak chociażby to, że Zełenski, choć z jednej strony deklaruje prozachodni kurs, jednocześnie mówi o konieczności referendum w sprawie przystąpienia Ukrainy do NATO, które we wschodnich regionach kraju popu­ larnością się nie cieszy. Na margine­ sie warto dodać, że Achmetowa wiąże się z finansowaniem populisty Ołeha Liaszki, który otrzymał prawie 5,5% głosów i zapewne poprze Poroszenkę. Od wskazania swojemu elektora­ towi, na kogo głosować w II turze, od­ żegnuje się na razie Anatolij Hrycenko, który w pierwszej turze otrzymał 6,91% głosów, co było niższym wynikiem, niż prognozowały sondaże (nawet powyżej 10%). Były minister obrony jest utożsamiany jednoznacznie z pro­ zachodnim kierunkiem ukraińskich dążeń. Jest politykiem, który wspie­ rał Rewolucję Godności i ciężko jest go wprost powiązać ze skompromito­ wanymi oligarchami, chociaż w czasie kampanii wyborczej i jemu zarzucano niejasne źródła finansowania. Hrycen­ ko, podobnie jak Tymoszenko, nie chce dek­laracjami poparcia zrazić swojego elektoratu. Na razie zapowiada stwo­ rzenie koalicji wyborczej do wyborów parlamentarnych. Był wskazywany jako ten, który miał być „zapasowym” kan­ dydatem o proamerykańskim nasta­ wieniu i przez Amerykę popieranym. Jego elektorat ceni obraz ukraińskiego, prozachodniego patrioty.

2

Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni Los postawił nasze narody w sytuacjach skrajnych. Czy nie chcemy wspólnie dochodzić prawdy? Czy godzi się ją zaciemniać i gubić z pola widzenia właściwych sprawców? Janusz Niewolański domaga się naprawy relacji polsko-żydowskich przez prawdę.

5

Odkłamać szlachectwo W obrazie romantycznego, zdewociałego prostaka, domagającego się od poddanych pieniędzy, powielamy kłamliwe manipulacje zaborców z ostatnich 240 lat. Wg Marcina Niewaldy do dzisiaj pozwalają one dawnym zaborcom czerpać niespra­wiedliwe zyski z Polski.

6

Zbrodnia a kara Austria dokonała całkowicie świadomie imperialistycznego wyboru przynależności do Wielkiej Rzeszy i w żadnym wypadku nie stała się przymusową ofiarą przemocy nazistowskiego aparatu. Dariusz Brożyniak o tym, jak Austria rozegrała swój udział w zbrodniach narodowego socjalizmu.

9

Doktryna hegemonii kulturowej Gramsciego Ruch rewolucyjny nie może się ograniczać wyłącznie do obalenia państwa, musi odnieść zwycięstwo także w dziedzinie wartości, łamiąc intelektualną i kulturalną dominację klasy rządzącej. Postać sprawcy dzisiejszego zamętu obyczajowego i etycznego przybliża Zbigniew Berent.

10

Dokończenie na str. 4

ŚLĄSKI KURIER WNET

O górze Hugona i grobach ofiar

Wielka wojna katyńsko-hipokrycka

FOT. Z ARCHIWUM STANISŁAWA FLORIANA

N

iepostrzeżenie przemknął przez salony europejskie jeden z najpotężniejszych ludzi świata. Prezydent Chin wpadł do Europy, by podpisać kilka kontraktów wartych wiele miliardów euro i przekonać się osobiście, jak silny jest europejski antytrumpizm. Doświadczenie wypadło pomyślnie. Liderom europejskim mniej przeszkadzają represje w Państwie Środka niż stanowczość i niekonwencjonalne rozwiązania głównego lokatora Białego Domu. Przecież wrogami establishmentu europejskiego nie są dyktatorzy odwołujący się do Marksa, ale ci, których nazywają populistami, a populistą jest każdy, kto powie o tych, co rządzą, że niewłaściwie wykonują swoją pracę. To bardzo wygodna metoda. Ma tylko jedną wadę – przestała być skuteczna. Różne są tego przyczyny. Najważniejsza to ta, że wyborcy zorientowali się, że w sklepie mięsnym nie kupimy roweru tylko dlatego, że zmieniła się nazwa sklepu. I nie dość, że się zorientowali, ale dzięki rozwojowi mediów potrafili przekazać sobie wiedzę na ten temat. To oczywiście liderów wyznających wspólne wartości europejskie bardzo denerwuje. Jak ktoś śmie powiedzieć, że w sklepie mięsnym nie ma rowerów, skoro jest napisane, że to sklep z rowerami?! Temu haniebnemu procederowi postanowili położyć kres, wprowadzając liczne ustawy: mowa nienawiś­ci, walka z fałszywymi informacjami czy Acta 2. Każda z nich oddzielnie ma swoje szlachetne założenia. Bo kto chce, by w środkach przekazu dominowała nienawiść, kłamstwa i nie obowiązywało poszanowanie praw autorskich? Podobnie sformułowane pytania zadają środowiska mniejszości: kto nie jest za tolerancją i wolnością wyboru? Odpowiedź jest prosta: ten, kto jest populistą lub faszystą, a na pewno zaplutym karłem reakcji, którego należy wykluczyć nie tylko z dobrego towarzystwa, ale pozbawić wpływu na bieg wydarzeń. Prezydentowi Stanów Zjednoczonych można co najwyżej pokazać figę, otwierając jeszcze szerzej drzwi spragnionym przygód Chińczykom, ale na naszym podwórku to co innego. Wprawdzie sprawy wyrwały się spod kontroli i w różnych miejscach Starego Kontynentu rządzą ludzie niegodni nawet czyszczenia butów komisarzom europejskim, ale to najbliższe wybory do Parlamentu Europejskiego mają zmienić. Po tych wyborach może będzie można z debaty wykluczyć tych wszystkich rowerzystów, którzy nie potrafią jeździć na kawałku schabu. Po tych wyborach wreszcie będzie można stworzyć nowy, wspaniały świat bez granic, bez kłamstwa, bez nienawiści i bez Zmartwychwstania. Ale to się nie zdarzy! Dobrych i spokojnych świąt Wielkiej Nocy. Oby zabieganie, zapracowanie i pogrążenie w powszedniości nie sprawiły, że Wielka Niedziela stanie się jeszcze jednym zwyczajnym dniem w roku. Byśmy dostrzegli to, czego nie dostrzegamy w codzienności i żeby siła wiary w nas była tak mocna, by naszą codzienność przekształcić w święto Zmartwychwstania. K

G

FOT. WOJCIECH SOBOLEWSKI

Redaktor naczelny

ind. 298050

Krzysztof Skowroński

Roman Rybarski przestrzegał przed kapitalizmem państwowym, trwałym angażowaniem się państwa w podmioty gospodarcze. Argumentował, że nieefektywne zarządzanie będzie ukrywane, jego koszty przerzucane na podatnika bądź konsumenta. Mariusz Patey przypomina jego spostrzeżenia.

Władze Świętochłowic z nadania PO przyczyniły się do ukrycia prawdy o miejscu niemieckich zbrodni faszystowskich, aby na tym miejscu zaprzyjaźniony z nimi deweloper mógł wybudować (z udziałem kapitału chińskiego) osiedle domów jednorodzinnych. Stanisław Florian o prymacie pieniędzy i polityki nad poszanowaniem zmarłych.


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O19

2

T· E · L· E · G · R·A· F Wieloletni przewodniczący ZNP Sławomir Broniarz

wziętemu austriackiemu biznesmenowi G. Birgfell-

czeskiego tygodnika „Echo24”, zatytułowanym Po-

w sprawie wyjścia z UE, podobnie postąpił z ustalo-

niczym potwór z Loch Ness wychynął na powierzch-

nerowi oraz znanemu adwokatowi R. Giertychowi

lacy byli sąsiadami, Niemcy intruzami, dyrektor Ży-

ną w Brukseli datą Brexitu.T„Wzrost PKB w stre-

nię życia politycznego w Polsce, żądając 30% pod-

nie udało się odnaleźć ani oryginałów nagrań ze

dowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie

fie euro był wolniejszy niż w innych rozwiniętych

wyżek nauczycielskich uposażeń.T„Na innych

spotkań z Jarosławem Kaczyńskim, ani żadnych

Paweł Śpiewak zdradził, że stworzył listę złożoną

gospodarkach, a także w UE jako całości, przez cały

galaktykach są cywilizacje na trzy razy wyższym

umów i rachunków za wykonaną ponoć pracę na

z Polaków-naczelnych antysemitów, na której Paweł

okres jej istnienia: przed kryzysem, w czasie global-

poziomie rozwoju intelektualnego. My jesteśmy

rzecz spółki Srebrna.TTK wydała wyrok w spra-

Lisicki, jego sąsiad z kamienicy, figuruje na miejscu

nej recesji, a nawet podczas niedawnego euroboomu

najniżej. Wyższa cywilizacja przyjeżdża, przy-

wie KRS, co bardzo nie spodobało się PO-PSL-N.

nr 4.TBrytyjscy eksperci potwierdzili odnalezie-

– podsumował efekty 20 lat istnienia europejskiej

gląda się. Jak zagrozimy destabilizacją, Putinem,

waluty „The Economist”.TSejm zaproponował

atomem (…), oni nam przeszkodzą, przetną na

obniżenie z 8% na 5% stawek VAT na pieczywo,

pół, Ziemia się zwinie, wszystkich nas zgniecie”

ciastka, smoczki, pieluszki i wózki dziecięce oraz

Władze Świdnika, a także Ostrowa Lubelskiego i Puław przyjęły deklarację: „Powiat wolny od ideologii LGBT”.

– poinformował mieszkańców Podkarpacia Lech Wałęsa.TByły prezydent, a obecnie radny PiS

dowlane związane z przekopem Mierzei Wiślanej

żem w brzuch.TZa publikację Jak mafia rządzi-

– polskiej szansy na Balaton Północy.T„Jeśli ja-

ła Warszawą Wojciech Biedroń otrzymał Nagrodę

NOWOCZESNA-SLD, chwilowo występujących

nie licznych śladów trotylu w próbkach pobranych

kakolwiek grupa ludzi wśród swoich haseł na czo-

Wolności Słowa SDP.TLiderem wśród tygodni-

pod wyborczym skrótem KE.TSpecjalizujący się

z wraku tupolewa spod Smoleńska.TParlament

łowych miejscach stawia zabijanie dzieci nienaro-

ków pozostał „Gość Niedzielny” (113 tys. egz.);

w sztuce skandalu miejski Teatr Powszechny w War-

Europejski przegłosował Acta II oraz zawieszenie

dzonych i deprawację tych, co się jakoś urodziły,

na kolejnych miejscach ulokowały się: „Polityka”

szawie wystawił Mein Kampf.TOkazało się, że

statusu strategicznego partnera UE przez Federac­

to nie jest polityka. To jest etyka, a właściwie kpi-

(96 tys.), „Newsweek Polska” (86 tys.), „Sieci”

autorzy najbardziej ostatnio głośnych książek na

ję Rosyjską.T„Obecny rząd kwestionuje polskie

ny z etyki. Tu trzeba wołać! Więc wołam: Ludzie,

(36 tys.), „Do Rzeczy” (32 tys.).TPiotr Pałka

temat antysemityzmu Polaków w czasie II wojny

interesy i to MUSI ulec zmianie” – zakomunikował

opamiętajcie się! Nawróćcie się do Boga Wasze-

stał się członkiem, zawieszonym członkiem, a nas­

światowej, jak Joanna Tokarska czy Jan Grabow-

bawiący w Warszawie kandydat na szefa Komisji

go! Tak, Waszego! Miłosiernego!” – zaapelował

tępnie zdymisjonowanym członkiem zarządu Tele-

ski, byli hojnie obdarzani w ostatnich latach gran-

Europejskiej Manfred Weber (CSU).TPo tym, jak

z wysokości opactwa w Tyńcu ojciec Leon Knabit.

wizji Polskiej.TMinął kolejny miesiąc, w którym

tami od niemieckich fundacji.TW wywiadzie dla

Londyn nie dał sobie narzucić daty złożenia wniosku

Maciej Drzazga

Kolejna piątka PiS

czyli strategia rozwoju Polski w oparciu o nieprzerwany wzrost gospodarczy i same sukcesy

kolejności. Państwo (= my wszyscy) przecież nie ponosi kosztów rozpoczy­ nania działalności Jana Kowalskiego. Czeka jedynie, aż wypracuje on dochód – proponuję 40 000 złotych – i dopiero wtedy przedsiębiorca Jan Kowalski za­ czyna płacić ubezpieczenie społeczne i podatek. Jeżeli mu się uda, to super, jako państwo i naród mamy dochód. Jeżeli mu się nie uda, trudno, nicze­ go nie tracimy, ale też nie nakładamy swojemu obywatelowi pętli zadłużenia,

z której urwać się może jedynie ucieka­ jąc do Anglii lub w sferę społecznego wykluczenia. Ale lojalnie ostrzegam: akceptac­ ja czterech powyższych punktów to zgoda na zupełnie inną Polskę niż ta, którą nam proponuje Jarosław Kaczyń­ ski i Mateusz Morawiecki. To zgoda na Polskę wolną i zamożną. Niezależnie od tego, jak nazywać się będzie partia akurat rządząca. K

K

ażdy przedsiębiorca – wielki, średni i najmniejszy – za głowę by się złapał, słysząc o takim planie rozwoju własnej firmy. A jeżeli by się nie złapał i pod kolejne pożyczki zaplanował rozwój firmy, to w krótkim czasie by zbankrutował. Ja sam, Jan Kowalski, Polak i przedsiębiorca, któ­ ry trzykrotnie w swojej karierze zawo­ dowej doświadczał kompletnej plajty, również złapałem się za głowę. Zaraz po ogłoszeniu tej kolejnej socjalnej piątki. I wściekłem się nie na żarty. Okazało się bowiem, że program zmiany państwa, jaki postanowił wdro­ żyć obóz Dobrej Zmiany, to trwała, sys­ temowa budowa państwa socjalnego. Zarządzanego centralnie przez nową grupę sprawującą władzę. I opierającą ją na bezpośrednim zabieraniu Pola­ kom wszystkich środków, i uznanio­ wym rozdzielaniu ich dla grup naj­ liczniejszych w głosy wyborcze. Prawo i Sprawiedliwość przegnało co prawda konkurentów politycznych mącących wodę, ale ani na moment nie chce nam oddać wędki. To nasz staw i nasza węd­ ka – twierdzi obóz Dobrej Zmiany. Po­ za tym tylko my potrafimy łowić, a wy czekajcie w kolejce na swoją rybę. Do tego sprowadza się ich jedynie słusz­ ny pomysł na państwo: sprawiedliwie obdzielić rybą, ale nie oddawać wędki. Jest to pomysł bardzo ryzykowny. Jak napisałem w tytule, zakłada sta­ łe obfite połowy, z których nie będzie problemu dzielić. A jeśli przyjdzie susza albo ławica odpłynie, albo jakiś prob­ lem ze statkiem? Wtedy biedny jest los rybaka, ale to rybka! Bo prawdziwie biedny to będzie los zjadaczy ryb, któ­ rzy sami nie potrafią łowić. A nie na­ uczyli się, bo nie mieli potrzeby i nikt im na to nie pozwolił. Nie dziwcie się zatem nie tylko mnie, biednemu przed­ siębiorcy, ale nieszczęsnej minister fi­ nansów, Teresie Czerwińskiej, również.

Prawdopodobnie jest lepszą finansistką, niż wielu z nas przypuszcza. I na pewno dopadła ją wieczorem prognoza przysz­ łego załamania finansów państwa. Nie myślcie, że jestem bezwzględ­ nym draniem, który nie chce ludziom dać, a prezes Kaczyński nie tylko chce, ale i daje. Też chcę wszystkim dać, ale nie rybę, a wędkę. Co w sposób jasny i klarowny przedstawiłem na portalu wnet.fm w cyklu: Długi marsz w kierun­ ku V Rzeczypospolitej. Opisałem w nim podstawowy polski problem demogra­ ficzny, swoistą patologię, jaka wynikła ze złego obiegu pieniądza w państwie polskim. 30% Polaków w wieku pro­ dukcyjnym (5,5 mln) nie pracuje na rozwój narodu i państwa. A uniemożli­ wia im to fiskalny system redystrybucji pieniądza i stary, bolszewicki kształt budżetu państwa. Wysoki haracz dla zakładających firmy i zatrudniających (się) pracowników.

D

o zbierania go i kontrolowania wszystkich i wszystkiego, obli­ gatoryjnych praw do świadczeń również, służy rozbudowany, skompli­ kowany i przede wszystkim bardzo dro­ gi w obsłudze system biurokratyczny. To on musi nam najpierw bardzo dużo zabrać, bo 90 miliardów złotych mu­ si przeznaczyć na utrzymanie włas­ ne, żeby potem mógł nam 20, 40 albo 60 miliardów rozdać. Utrwalanie go przez obóz Dobrej Zmiany, zamiast jego usunięcia, może zakończyć się je­ dynie klęską dla nas wszystkich. Chyba, że czeka nas czas wiecznej prosperity. Sceptykom proponuję przemyślenie kilku punktów. 1. Władze państwowe nie utrzy­ mują swoich obywateli. To obywatele utrzymują swoje państwo. 2. Państwo, które jest biedne, a chce się rozwinąć, musi zaproponować swo­ im obywatelom lepsze warunki rozwo­ ju niż rozwinięte państwa sąsiednie. W ten sposób rozwinęła się w najbo­ gatsze państwo świata I Rzeczpospolita. Dzięki indywidualnej wolności osobis­ tej, w tym wolności gospodarczej. A ta indywidualna wolność była możliwa dzięki nielicznej warstwie urzędniczej przy królu, bo biurokracji w Polsce nie było, i obywatelskiemu społeczeństwu. 3. Jedyną przewagą na globalnym rynku, jaką dysponujemy, jest indy­ widualna przedsiębiorczość Polaków. To ona w powiązaniu z pracowitością

Redaktor naczelny

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Krzysztof Skowroński Sekretarz redakcji i korekta

Magdalena Słoniowska Redakcja

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Maciej Drzazga, Antoni Opaliński, Tomasz Wybranowski

Libero

Lech R. Rustecki Zespół Spółdzielczej Agencji Informacyjnej Stała współpraca

Wojciech Piotr Kwiatek, Ryszard Surmacz V Rzeczpospolita

Jan Kowalski

6 marca 1942 r. Niemcy w obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau zamordowali prof. Romana Rybarskiego. Zamiast wspomnienia chciałbym odnieść się do jego spostrzeżeń na temat negatywnej roli państwa jako właściciela podmiotów gospodarczych i rekomendacji niosących jakże aktualną przestrogę dla rządzących Polską.

Gospodarka państwowa rujnuje prywatną Mariusz Patey

P

rofesor Roman Rybarski kil­ kadziesiąt lat temu opubli­ kował w „Myśli Narodowej” artykuł, w którym napisał: „Nie wydaje się możliwe, by zatrzymać socjalizację w określonym punkcie i nie pozwolić jej się rozszerzać. (...) Jeżeli państwo ujmie w swe ręce wielki przemysł, automatycznie dojdzie do likwidacji mniejszego przemysłu. (...) Prywatny przemysł nie może się roz­ wijać obok wszechwładnego, monopo­ listycznego przemysłu państwowego, nie wytrzyma on jego konkurencji. (...) [Państwo], by wykazać rentowność swej przedsiębiorczości, usunie współ­ zawodnictwo prywatnej produkcji”. Ten zapomniany dziś polski ekonomista przestrzegał przed ka­ pitalizmem państwowym, trwałym angażowaniu się państwa w pod­ mioty gospodarcze. Argumentował, że nieefektywne zarządzanie będzie ukrywane, jego koszty przerzuca­ ne na podatnika bądź konsumenta. Poszkodowane stają się także pod­ mioty prywatne wypierane z rynku przez państwowe firmy korzystają­ ce ze wsparcia czynnika polityczne­ go. Na podstawie poczynionych ob­ serwacji Roman Rybarski twierdził już w latach trzydziestych XX w., że przedsiębiorstwa państwowe były za­ rządzane nieefektywnie. Pisał: „Go­ spodarstwo publiczne ma zasadniczo wyższe koszty produkcji aniżeli pry­ watna gospodarka. (...) Gospodarka w przedsiębiorstwie państwowym musi mieć charakter biurokratyczny. (...) Gospodarstwo musi odznaczać się ociężałością i brakiem inicjatywy”. Z kolei w jego książce z 1939 roku Idee przewodnie gospodarstwa Polski można znaleźć także takie stwierdze­ nia: „Wiadomo dobrze, że prowadzenie

Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

reklama@radiownet.pl Dystrybucja własna. Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

folwarku przez urzędników państwo­ wych (...) jest nonsensem. (...) Państwo czy samorząd są kiepskimi kupcami”. „Wielki handel, np. handel eksporto­ wy, wymaga dużej swobody ruchów, szybkiej decyzji, śmiałości i ryzyka, do którego nie jest zdolne upaństwo­ wione gospodarstwo”. I dalej: „Przedsiębiorstwa państ­ wowe współzawodniczą nieraz z pry­ watnym gospodarstwem. O ile państwo korzysta ze swoich praw zwierzchnich, by ułatwić sobie współzawodnictwo, rujnuje gospodarkę prywatną”. Te uwagi dotyczyły polityki rzą­ dów sanacji. Dziś odnajdujemy mo­ delowy przykład skutków kapitalizmu państ­wowego. Właśnie poznaliśmy zwycięzcę przetargu na warte 800 mln zł drony dla wojska w ramach projektu „Orlik”. Zwyciężyła Polska Grupa Zbrojeniowa dopiero naby­ wająca kompetencje w tym obszarze produktów. Polski producent bezzałogowców WB Electronics jest bezsprzecznie

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

prenumerata@kurierwnet.pl

podmiotem bardziej doświadczonym, sprzedaje drony na wielu rynkach świata, m.in. prowadzącej obronne działania zbrojne przeciw hybrydo­ wym wojskom rosyjskim Ukrainie. Według informacji podanej w pra­ sie, MON wyklu­czył WB Electronics z przetargu ze względu na „przesłanki podmiotowe”. Urzędnikom polskiego ministerstwa obrony nie spodobał się polski prywatny podmiot. Tak to po prywatnym koncernie wydobywczym „Bogdanka”, przejętym przez państwowego wytwórcę energii elektrycznej, PESIE i innych pomys­ łach gospodarczych realizowanych na koszt polskiego podatnika, a ude­ rzających w dobrze działające pry­ watne firmy, mamy kolejny przykład kontrowersyjnej ingerencji państwa w rozwijający się rynek bezzałogow­ ców w Pols­ce. Polski podatnik zapła­ ci za ambicje urzędników, polityków i menedżerów z politycznego nadania, podstawiających przy okazji nogę pol­ skiej firmie prywatnej. I jak tu nie namawiać do pozna­ wania historii polskiej myśli ekono­ micznej międzywojnia? Szkoda, że sprawdzają się słowa z V Pieśni Jana Kochanowskiego: „Polak przed szkodą i po szkodzie głupi”. K

DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW MINISTRA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO

Nr 58 · KWIECIEŃ 2O19

ISSN 2300-6641 Data i miejsce wydania

Warszawa 6.04.2019 r. Nakład globalny 10 000 egz. Druk ZPR MEDIA SA

ind. 298050

kolejne 40 miliardów złotych sztyw­ nych wydatków państwa w skali roku. Po dodaniu 20 miliardów z dotychcza­ sowego programu 500+, otrzymuje­ my łącznie 60 miliardów dodatkowych kosztów funkcjonowania państwa. 15% rocznego budżetu, który od kil­ kudziesięciu lat bilansuje się tylko i wy­ łącznie dzięki rosnącemu zadłużeniu. Od 40 miliardów przez ostatnie kilka lat do jedynie 10 miliardów, kolejne 10 miliardów długu za ostatni rok.

FOT. WIKIPEDIA

P

Z

i skłonnością do ryzyka jest naszym największym bogactwem narodowym. 4. Duże firmy biorą swój początek w małych. Każdy polski obywatel mu­ si mieć komfort prowadzenia biznesu, który może mu się nie udać. Dzisiej­ sza sytuacja, w której na przedsiębior­ cę, któremu się nie uda, zwala się ZUS i urząd skarbowy, jest amoralna i na­ ganna społecznie. Angielska natural­ na zasada, że bez zysku nie ma opłat, powinna być wdrożona w pierwszej

Jan A. Kowalski

o drugie, takie bezpośrednie coś za coś (obniżenie wieku emerytalnego również) było jedynym sposobem na zwy­ cięstwo polityczne, zatem na wyeli­ minowanie Patologii Politycznej, któ­ ra po roku 2007 opanowała wszelkie sfery życia w Polsce. Te pozapolityczne zwłaszcza. Wtedy, cztery lata temu, inna, bar­ dziej subtelna oferta programowa nie przebiłaby się do świadomości Polaków i obecny obóz Dobrej Zmiany pozostał­ by na wieki obozem Wiecznej Przegra­ nej. Jednak cztery lata mijają i okazuje się, że Prawo i Sprawiedliwość, mając swój rząd, większość w Sejmie, 3 pro­ gramy telewizyjne, kilka radiowych i dodatkowo parę mediów prywatnych sprzyjających reformie państwa, nie ma żadnej nowej oferty programowej na czas kolejnej kadencji. Nie ma rze­ czywistej propozycji reformy państwa. I serwuje nam wszystkim odgrzewany kotlet. Po to, żeby kolejny raz wygrać. Było rzeczą zdumiewającą pół ro­ ku temu, jak łatwo i bezceremonialnie można było utrącić ideę dyskusji prog­ ramowej nad kształtem państwa, jaka niewątpliwie nastąpiłaby przy okazji prezydenckiego referendum konstytu­ cyjnego. Czyżby obóz Dobrej Zmiany uznał, że cała zmiana państwa na dobre już się dokonała, bo to on chwilowo rządzi? Zawsze podejrzewam zwykłych ludzi i polityków o to, że ukrywają swo­ ją mądrość i dobre zamiary. Po to, żeby odkryć je w odpowiednim czasie i nie popełnić falstartu. Ale mija właśnie pierwsza kadencja rządowa PiS, pełne cztery lata, a propozycji reformy państ­ wa jak nie było, tak nie ma. Ogłoszono za to uroczyście piąt­ kę + (wolność). Na gdańskiej konwen­ cji PiS w dniu 30.03 prezes Kaczyński ogłosił się gwarantem tego dodatkowe­ go plusa. Zatem jeżeli chcemy wdroże­ nia ACTA 2 w formie najmniej dokucz­ liwej dla naszej internetowej wolności osobistej, musimy głosować na Prawo i Sprawiedliwość. Umiejętne wdrożenie europejskich dyrektyw pomoże nam zachować wolność, a wręcz pozostać wyspą wolności w zniewolonej Europie. No dobrze, a Trybunał w Strasburgu?, zapytam bez złośliwości. Gruszki na wierzbie niech sobie spokojnie rosną, zajmijmy się teraz ko­ lejną piątką Prawa i Sprawiedliwości, bez żadnego plusa. Oznacza ona jedno:

A

i inne owoce morza.TRuszyły pierwsze prace bu-

w Siedlcach Wojciech Kudelski został pchnięty no-

Najpierw się wytłumaczę: przed czterema laty byłem zwolennikiem 500+. Z dwóch powodów. Po pierwsze, PiS, partia opozycyjna do ówczesnego PO-PSL obozu władzy, po raz pierwszy od roku ’89 odwołała się do wyborców poprzez kontrakt „jak nas wybierzecie, to wam damy”.

G

podwyższenie z 5% do 23% VAT na ośmiorniczki


KWIECIEŃ 2O19 · KURIER WNET

3

WOLNA·EUROPA

Ż

ona Chińczyka kupuje torebkę – wyjaśnił ktoś na nieczynnym przystanku przy moście Alma – i nie może się zdecydować. – Bo to Merkel jej doradza – dodał drugi. Francja widziała już niejedno. W hotelu Negresco w Nicei prezydent chiński spał we własnym łóżku przysłanym samolotem transportowym z Pekinu; podczas przyjęcia w Pałacu Elizejskim pił wodę dostarczoną przez nosiwodę z ambasady chińskiej. Może więc w historii o zakupie torebki nie wszystko było zmyślone. Zresztą prażyło słońce i policjantom w ich czarnych kombinezonach robiło się gorąco. – Cholerna robota! – zaklął strażnik porządku na moście Aleksandra III. – W weekend żółte kamizelki, teraz znowu żółci dostojnicy. To prawda, niejedno trzeba poś­ więcić w obronie tożsamości Europy przed hegemonią Chin. Zgromadzenie w Paryżu przywódców europejskich miało właśnie taką wymowę: Europa się nie da! Środowy wstępniak w „Canard Enchaîné” oblał nas jednak zimną wodą: „Fasadowa jedność Merkel, Macrona i Junckera przeciwko imperializmowi Xi Jinpinga. Europa chińska” – stwierdził tygodnik. Podczas, gdy pani Peng Liyuan wahała się nad torebką – Dior czy Hermes – jej mąż, prezydent Xi, dokonywał zakupu 300 airbusów za 30 miliardów euro. Na tym zakończyły się rozmowy z Chińczykami o zanieczyszczaniu atmosfery gazami trującymi i dwutlenkiem węgla. Rozbudziły się za to marzenia na temat Jedwabnego Szlaku. Nawet komentatorzy, którzy minimalizowali znaczenie zakupu airbusów, przypominając, że chińskie potrzeby w dziedzinie transportu lotniczego oblicza się na 7500 samolotów, ulegli magii cyfr tego gigantycznego programu pożyczek tysiąca miliardów dolarów, który został sformułowany w 2013 roku. Pierwszy kraj europejski, który przystąpił do chińskiego programu – Włochy – jest również drugim po Grec­ ji co do wysokości zadłużenia. Włosi z góry cieszą się na perspektywę

O

tóż demokracja to rządy szeroko rozumianej lewicy. Obejmuje ona „chadecję” (nie rozpisuje się na ogół tej nazwy jako „chrześcijańska demokracja”, tak samo, jak unika się podawania pełnej nazwy nazistów jako „narodowych socjalistów”), a także swego czasu najostrzejszego wroga komunistów – SPD, byłych komunistów – Die Linke czy dawniej walczących o równouprawnienie dla pedofilów Zielonych. Słowa „chrześcijaństwo” czy „soc­ jalizm” w tym kontekście uznano za niepoprawne politycznie, bo się źle kojarzą: CDU to przecież nie jakaś tam partia wyznaniowa, lecz ludowa; a soc­jalizm to szczytna idea, więc wiązać jej z jakimiś tam nazistami nie wolno. Prawica to nazizm, więc obarczenie tym epitetem antysystemowej partii w Niemczech, AfD, która jest krytyczna wobec establishmentu, zdaniem lewicy zasługuje w pełni na poparcie. Od kilkudziesięciu tam mieszkam w Niemczech, żyjąc (poza domem) w niemieckim środowisku. Przeprowadzka z Nadrenii na Łużyce stanowiła dla mnie wyzwanie. I stanowi nadal. Po siedmiu latach spędzonych na zachodnim brzegu Nysy powoli nauczyłem się lokalnych osobliwości. Mało kto wie, że jeżeli tubylec mówi po niemiecku z amerykańskim akcentem, to nie jest to bynajmniej Amerykanin, który przeprowadził się na koniec świata, lecz niemiecki Łużyczanin mówiący w swym dialekcie. Dowiedziałem się o tym przypadkiem, kupując na Boże Narodzenie choinkę u gospodarza w Deutsch Paulsdorf, nieopodal niemieckiego Zgorzelca ( jestem jego stałym klientem). Usłyszawszy jego akcent, siląc się na uprzejmość, bąknąłem coś po angielsku. Zdziwiony (diler?) choinek odpowiedział, że nic nie rozumie, a potem wyjaśnił, skąd taka, a nie inna wymowa. Niemiecki górnołużycki różni się ponadto wieloma słowami i gramatyką od literac­ kiego niemieckiego, którego dzieci uczą się w tutejszych szkołach. Padło hasło „szkoła” i powinienem natychmiast wrócić do Berlina, ale poczekajmy jeszcze trochę. Oczywiście ze znajomymi rozmawiam także i o polityce, aczkolwiek to temat raczej unikany. Okazją ku temu

posyłania do Państwa Środka swoich pomarańczy sycylijskich w zamian za 20 miliardów chińskich inwestycji w porty Triestu i Genui, w sieć telekomunikacji 5G itd. Francja wydaje się lepiej uzbrojona przeciwko poddaniu dziedzin wrażliwych cudzoziemcom. Od czasów generała de Gaulle’a pewien dekret pozwala na zablokowanie inwestycji strategicznych na terytorium państwa. Za premierostwa Dominika de Villepin tekst został rozszerzony, dzięki czemu uchroniono jogurt Danona i inne przetwory mleczne przed zakusami Amerykanów. Należy zarazem przypomnieć, że dek­ ret ten, wzmocniony następnie przez ministra Arnauda Montebourga, nie uchronił Francji przed sprzedażą wytwórni i technologii szybkich pociągów TGV ani 30% telekomunikacji, ani nawet lotniska w Tuluzie. Pierwsze zostały sprzedane amerykańskiemu General Motors, a telekom panu Patrykowi Drahi, obywatelowi Izraela, który okazał się słupem amerykańskiego koncernu zbrojeniowego Carlyle. Francuska ustawa ochronna ma być obecnie wzmocniona, projekt trafił już do parlamentu. Cała nadzieja w Brukseli, która uważa obecnie Chiny za „wroga systemowego”. Właśnie Komisja Europejska po miesiącach debat uchwaliła dyrektywę o filtrowaniu inwestycji zagranicznych. Niestety ten dokument, który zacznie stopniowo wchodzić w życie od roku 2020, nie zmienia istoty rzeczy. Przewiduje on tylko wymianę infor­ macji między krajami europejskimi i przyjęcie wielu wspólnych kryteriów. Żadna z tych dyrektyw nie jest obowiązująca i każdy kraj będzie działał według własnego widzimisię. Na przykład Portugalia zamierza obecnie sprzedać Chinom swego podstawowego producenta elektryczności GDP, który zaspokaja 80% potrzeb krajowych. Operacja tak strategiczna, że bardziej być nie może, ale Unia Europejska nie może jej przeszkodzić z braku narzędzi prawnych. Paradoksalnie w naszym zglobalizowanym świecie ostatnie słowo może należeć do Amerykanów. Portugalski EDP posiada bowiem filię amerykańską,

są wybory nadburmistrza (prezydenta) naszego miasta na zachodnim brzegu Nysy. Z tej okazji wybrana publiczność mogła za zaproszeniami udać się do Teatru Miejskiego na debatę czwórki kandydatów na tę funkcję, wśród których lokalny polityk partii AfD, będącej solą w oku miejscowej elity, ma wielkie szanse na wygraną. „ Jeśli on wygra, wyprowadzę się do Lipska” – mówi moja znajoma. „Dlaczego do Lipska?” – pytam. „Bo tam jest ładnie” – słyszę w odpowiedzi. „Ale tu jest też ładnie” – wyrażam zdziwienie. „Lecz tam nie rządzi nadburmistrz z tej partii”. Ta partia – tak, to Alternatywa dla Niemiec, AfD. Inna rozmowa. Moim interlokutorem jest znany dyrektor poważnej placówki kulturalnej. Omawiamy prog­ ram kolejnego Forum Dziennikarzy (występuje ono pod nazwą „Forum Dyskusyjne”, bowiem sponsor nie zgodził się, nie wiedzieć czemu, na inną nazwę). „Obaj prezydenci miast? Doskonale, ale tylko wtedy, jak nie wyg­ ra ten z AfD”. Co nam przypomina, co nam przypomina, widok znajomy ten? „No to o czym mamy rozmawiać, jak wszyscy się ze sobą zgadzają?” – pytam. I trafiam na zrozumienie. Osobisty urok czy co? Jestem ciekaw, jak się to planowane na październik spotkanie uda. Przez Zgorzelec wracam do Berlina (dwie godziny i ileś tam minut jazdy, w większości przez las). Szkoła, która wywołała medialną burzę, o której pisały wszystkie mniej lub bardziej poważne niemieckie gazety (lewicowe, bo innych już nie ma; gleichschalten to niemieckie słowo, ‘zglajchszaltować’ to germanizm tak obcy polskiej tradycji kulturowej, że nie mamy własnego odpowiednika, urawniłowka to z kolei rusycyzm, więc tutejsze media piszą czy mówią na jedno kopyto); a zatem rzeczona szkoła mieści się w (byłej) stolicy Rzeszy, aczkolwiek nie brak i takich, którzy i dziś mówią tu Reichshauptstadt czyli stolica Rzeszy, w dzielnicy Treptow, ponad ćwierć miliona mieszkańców. Etymologia naz­ wy dzielnicy Treptow jest oczywiście słowiańska, lecz tym razem nie piszę story o historii, lecz o współczesnoś­ci, co, rzecz jasna, nie wyklucza, że his­ toria lubi się powtarzać. Współczesność jest dla kulturowych marksistów

P

i

o

t

r

W

i

t

t

Grudy na Jedwabnym Szlaku We wtorek 26 marca powiało w Paryżu egzoty­ ką. Wracałem do domu pieszo. Szedłem przez śródmieście stolicy, które policja zamknęła dla ruchu z okazji wizyty chińskiego prezydenta, pani kanclerz Merkel i przewodniczącego Juncke­ra. Autobusy przestały jeździć, w wej­ ściach do metra w promieniu 2 kilometrów od Pałacu Prezydenckiego i Pól Elizejskich opusz­ czono żaluzje. Najbardziej dziwiło wyłączenie z ruchu Avenue Montaigne – tej pięknej alei domów mody, zawsze pełnej policji munduro­ wej i tajniaków. Jedynym niebezpieczeństwem, które tam grozi, są niebotyczne ceny najdroż­ szej na świecie konfekcji. a prawo Stanów Zjednoczonych poz­ wala zapobiec wpadnięciu przedsiębiorstwa w ręce Cesarstwa Niebios. Twierdza europejska odznacza się stosunkowo najbardziej skutecznymi umocnieniami. A cóż powiedzieć o Afryce? Jeszcze niedawno Francja posiadała tam liczne kolonie, a Algier stanowił część jej terytorium jako osobny

departament. Obecnie na Czarnym Kontynencie w krajach pozbawionych pieniędzy i tych, którymi państwa zachodnie już się nie interesują, smok chiński finansuje wszelkiego rodzaju infrastruktury: porty, autostrady, linie kolejowe, tamy. Dla ekonomistów cel chińskich działań nie stanowi tajemnicy: chodzi

radosna, a dla demokratów coraz bardziej przerażająca i nie chodzi tu głownie o wzniesienie pomnika ikony rewolucji komunistycznej, Karola Mark­sa, w zachodnioniemieckim Trewirze, jego małej ojczyźnie, za pieniądze chińskich narodowych komunistów. Pamiętam czasy, kiedy dziś lewicowa

CDU nie zostawiała na towarzyszach w Pekinie suchej nitki; ale to należy już do przeszłości. Berlin, Treptow, Freie Waldorfschule Berlin-Südost, ulica Bruno Burgel Weg 9. Jedna z wielu szkół prowadzonych według antropozoficznych kanonów twórcy tych

J

a

n

B

o

g

a t k o

Liberalny zamordyzm Szkoła w Berlinie nie przyjęła uczennicy, bo jest córką polityka AfD. Tym samym agresja marksizmu kulturowego na demokrację wchodzi w nową fazę. Berlin, stolica Niemiec. „Najbardziej otwarte miasto na Zachodzie” – jak reklamuje je miejscowy ratusz. Tak, ale tylko dla „naszych”. Dla innych, na przykład dla prawicy, to miasto zamknięte. Coraz szczelniej. Najpierw wyjaśnię, co przeciętny Niemiec, pożeracz gazet czy konsument radia lub telewizji na zachód od Odry rozumie pod po­ jęciem „prawica”. Otóż coś bardzo groźnego, niedobrego. Prawica to nazizm, czasem zwany po stalinowsku faszyzmem. Teraz wyjaśnię, co tenże sam Niemiec rozumie pod podjęciem „demokracja”.

o import surowców afrykańskich, które po przeróbce w Chinach zostaną wyeksportowane w postaci gotowych wyrobów. Kontrakty bywają często zaopatrzone w pułapkę. Osobna klauzula stanowi, że jeśli dłużnicy nie wywiążą się w porę ze spłaty rat, dana infrastruktura przejdzie na własność chińskiego wierzyciela. Przydarzyło się to w grudniu 2017 roku Sri Lance (dawnemu Cejlonowi), która, nie mogąc w porę opłacić chińskich wierzycieli, musiała oddać im port Hambantota, leżący na drodze z Singapuru do Bombaju. We wrześniu 2018 roku Zambia straciła w podobnych okolicznościach swoje lotnisko międzynarodowe i sieć elektryczną. Obecnie Kenii grozi zajęcie portu i magazynu kontenerowego w Nairobi, które ją obsługują. Państwo nie jest w stanie zwrócić Chińczykom 4,3 miliarda euro pożyczonych na budowę linii kolejowej między Nairobi i miastem portowym Mombasa. Z kolei Etiopia stara się uchronić od zajęcia swoją linię kolejową z Addis-Abeby do Dżibuti, finansowaną przez Pekin. Wobec narastającej ekspansji chińskiej kraje G7 umieściły w programie swego najbliższego spotkania w maju naradę nad problemem krajów nadmiernie zadłużonych, które stopniowo stają się wasalami Chin. O Żółtym Niebezpieczeństwie mówi się w Europie od dawna. Sto lat temu było ono modnym tematem powieści fantastycznych. W Polsce w 1927 roku Bogusław Adamowicz napisał zabawną powieść pod tytułem Tryumf Żółtych. Po zajęciu Warszawy przez Chińczyków w kimonach i z warkoczami, ale uzbrojonych w broń laserową, zarząd stolicy, ujęty wschodnią uprzejmością najeźdźców, zostaje przez nich zamknięty do bambusowych klatek, po czym okupacja przybiera formy coraz surowsze. Sto lat temu powieść rozbawiła niejednego czytelnika, dziś czyta się ją inaczej. We Francji, w naszych czasach, pierwszy zdał sobie sprawę z realnego zagrożenia Alain Peyreffitte. Były minister informacji generała de Gaulle’a po swej podróży do Chin Mao Tse Tunga napisał obszerną pracę pod

wymownym tytułem Kiedy obudzi się smok. Czytany dzisiaj ten esej, oparty na dogłębnych badaniach i studiach, zaskakuje słusznością wielu diagnoz. Według sinologów nazwisko Macron (wymawiać „maklong”) znaczy po chińsku „koń poskramia smoka”. Na razie cały wolny czas między składaniem i przyjmowaniem wizyt zajmuje prezydentowi poskramianie Żółtych Kamizelek. Na Żółte Niebezpieczeństwo, jak się wydaje, nie starcza już kalendarza. K

pedagogicznych placówek, Rudolfa Steinera. Jedni uważają te szkoły za ideał nowoczesnej oświaty, inni za przybytki sekty. Znam zarówno najzagorzalszych zwolenników tej pedagogiki, jak i jej przeciwników. Najwidoczniej rodzice dziewczynki, której to szkoła zatrzasnęła drzwi przez nosem, należeli do tej pierwszej grupy. Musieli być zachwyceni, skoro oddali swe dziecko najpierw do przedszkola Waldorf, afiliowanego przy owej szkole w Treptow, a teraz swą 6-letnią córeczkę chcieli powierzyć dalszej opiece nauczycieli Freie Waldorfschule Berlin-Südost. Okazało się jednak, że rodzice ci nie zdali egzaminu wstępnego do tej jakże postępowej placówki edukacyjnej. Kierownik szkoły, Peter Lange, opowiadał w mediach, kiedy sprawa stała się głośna, że uczniowie i rodzice łącznie stanowią kolektyw szkolny, mający przetrwać dwanaście czy trzynaście lat. Dlatego przeprowadzono z posłem AfD do berlińskiego parlamentu miasta-landu oraz z jego małżonką, jako rodzicami przyszłej uczennicy, dłuższą rozmowę z udziałem grona pedagogicznego „na temat ogólnych kwestii politycznych, między innymi o ich postawie wobec jednopłciowych małżeństw”. Egzamin z sumienia wypadł dla kandydatów niepomyślnie. Niemieckie „liberalne” media usprawiedliwiają decyzję szkoły tym, że jest to w końcu prywatna placówka oświatowa (lecz o państwowym cenzusie) i ma ona prawo kierować się własnymi zasadami. Niby pięknie. Ale w Niemczech obowiązuje ustawa o równym traktowaniu, zatem można sobie wyobrazić, że jakiś organ kontrolny mógłby, powołując się na ten akt prawny, oszczędzić dziecku stresu. Teoretycznie tak, mogę tylko powiedzieć. Teoretycznie, bowiem berliński wydział oświaty przyznał w sporze o równe traktowanie rację Freie Waldorfschule Berlin-Südost, ulica Bruno Burgel Weg 9. Urzędnicy tegoż, najwidoczniej inspirowani ideologią rewolucji ʼ68, doszli do wniosku, że odrzucenie sześcioletniej dziewczynki za poglądy rodziców było zgodne z prawem! Że nie naruszono przepisów antydyskryminacyjnych ani – uwaga – Ustawy o Równouprawnieniu (AGG). I na tym polega właściwy skandal

w Berlinie. Waldorfschule na zewnątrz podkreśla, jakimi to demokratycznymi zasadami kieruje się w swej pracy. Otóż miano zgoła urządzić wiec dla rodziców pod hasłem „Co zrobimy, jak do szkoły zgłasza się dziecko polityka AfD”. Postępowa jest szkoła Freie Waldorfschule Berlin-Südost, ulica Bruno Burgel Weg 9. Kolektyw tam decyduje. Spróbujmy sobie przez chwilę wyobrazić sytuację: co działoby się w Niemczech, gdyby na przykład do katolickiej szkoły (a jest tu takich wiele) nie przyjęto dziecka ateisty. Albo muzułmanina. Media huczałyby aż do skutku, czyli usunięcia dyrektora lub zamknięcia wstecznej placówki oświatowej. Znam te szkoły z autopsji, bo moje córki chodziły do takich w Bonn. Chrześcijańska tolerancja to nie sekciarska segregacja. Ani śladu apartheidu. Żadnych kolektywów, lecz profesjonalne zarządzanie. Walny udział rodziców. Oświata bez ideologii. Ale przecież o to nie chodzi orędownikom rewolucyjnej pedagogiki. Ona wyprodukować ma Nowego Człowieka. Nie udał się Człowiek Sowiecki, to może się uda Człowiek Europejski. A te wszystkie ustawy o równouprawnieniu służą roszczeniowym postawom New Religion, właśnie w celu jego wykorzenienia. Demokracja? Już była. A czy kiedyś znów będzie? Nie wiem. O przyszłych pokoleniach decyduje szkoła. To, co pokazał Berlin, napawa mnie lękiem. PS Przypomniała mi się inna afera: skandal w Odenwaldschule. Była to nadzwyczaj postępowa szkoła, ba, wizytówka nowoczesnej oświaty, w której nauki pobierali tacy wybitni demokraci, jak Daniel Cohn-Bendit czy Joschka Fischer. Szkołę prowadził pederasta Gerold Becker, orędownik nowej pedagogiki, praktykujący pedofil. Ale potem pojawiła się potrzeba zniszczenia Kościoła katolickiego, więc o głoszeniu tolerancji wobec pedofilii (na razie) zapomniano. Po skandalu szkoła padła. Pewnie dzieci jej absolwentów ze związków jednopłciowych bez problemu przyjąłby do siebie kolektyw Waldorfschule Treptow. Przecież we Freie Waldorfschule Berlin-Südost, ulica Bruno Burgel Weg 9, kierują się tolerancją i są przeciw wykluczaniu. K

PRENUMERATA ROCZNA KRAJOWA K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Zamawiam 12 kolejnych numerów Kuriera WNET: 1 egzemplarz za 55 zł 1 egzemplarz za 70 zł

+ dodatek: płyta „Ryszard Makowski w Radiu Wnet”

2 egzemplarze za 100 zł

Imię i Nazwisko

Adres

Telefon

W terminie 7 dni od wysłania formularza zamówienia należy dokonać opłaty na rachunek bankowy Alior Bank: nr 24 2490 0005 0000 4600 3762 4548 W przelewie należy podać mię i nazwisko Zamawiającego i dopisać „Kurier Wnet”. Zamówienie należy dostarczyć na adres: Radio Wnet Sp. z o.o. ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa Zamówienia przez internet: www.kurierwnet.pl Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych w celu świadczenia usługi prenumeraty oraz w celach marketingowych przez administratora, którym jest Radio Wnet Sp. z o.o., z siedzibą przy ul. Zielnej 39, 00-108 Warszawa, KRS 0000333607, REGON 141961180, NIP 5252459752. Informujemy, że dane będą przetwarzane w sposób zgodny z ustawą z 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych, a także, że posiada Pan/Pani prawo dostępu do treści swoich danych oraz ich poprawiania oraz zwrócenia się z żądaniem usunięcia podanych danych osobowych. Zbierane dane przetwarzane będą wyłącznie w celu wskazanym powyżej. Podanie przez Pana/Panią danych osobowych jest całkowicie dobrowolne.


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O19

4

U·K·R·A·I·N·A

N

Dokończenie ze str. 1

Wołodymyr Zełenski

iewątpliwie o tę grupę bę­ dzie walczyć Poroszenko. Już dzisiaj zwolennicy Hry­ cenki często przyznają, że nie mają wyboru i w obliczu starcia Poroszenki z Zełenskim pozostaje im albo nie głosować, albo wybrać mniej­ sze zło i zagłosować na osobę, która w ich mniemaniu, chociaż jest uwik­ łana w korupcyjne powiązania, na tle Zełenskiego wypada jako radykalny niepodległościowiec i gwarant ukraińs­ kiej walki o integralność terytorialną. Absolutne polityczne odkrycie tych wyborów – Ihor Smeszko (szef SBU na przełomie 2003–2004), który otrzymał powyżej 6% głosów, już zapowiedział, że nie poprze Poroszenki. Ta zapowiedź padła pomimo tego, że od 2014 roku Smeszko pełni funkcję szefa komitetu ds. wywiadu przy Prezydencie Ukrai­ ny. Jak napisał na swoim profilu na FB: „Obecnej politycznej władzy w osobie Petra Poroszenki nie wspieraliśmy i nie zamierzamy wspierać także w II turze wyborów prezydenckich. Uważamy, że P. Poroszenko, nie spełniając nadziei milionów Ukraińców i hańbiąc ideały Majdanu, powinien przejść do historii. Niestety nie jako bohater”. Warto zaznaczyć, że kandydat ukraińskich nacjonalistów Rusłan Koszułynski zdobył zaledwie 1,62% głosów, po raz kolejny potwierdzając fakt, że ukraińscy nacjonaliści nie sta­ nowią realnej siły politycznej na Ukrai­ nie. Z polskiej perspektywy warto nato­ miast bacznie przyglądać się wszelkim środowiskom o proweniencji postso­ wieckiej i proputinowskiej, bo ten elek­ torat i jego polityczne emanacje są zde­ cydowanie silniejsze. Poroszenko do 31 marca walczył przede wszystkim, by dostać się do II tu­ ry wyborów. Przez długi czas sondaże pokazywały, że tę walkę przegra z due­ tem Zełenski-Tymoszenko. Mówiono, że Poroszenkę może wyprzedzić również Bojko, a nawet Hrycenko. Ale jednak prezydent wszedł do II tury. Komentator polityczny Wołodymyr Cebulko twier­ dzi, że Poroszenko musiał zmierzyć się z potężną falą czarnego PR od początku prezydentury, a większość mediów dzia­ łała otwarcie przeciwko niemu, krytyku­ jąc nie tylko pomyłki, ale dyskredytując sukcesy. Jednak trudno nie zauważyć,

– kandydat z cieniem oligarchy Paweł Bobołowicz

że też od początku prezydentury Poro­ szenko składał obietnice bez pokrycia. Mówił o natychmiastowym zakończeniu wojny – wojna trwa pięć lat; twierdził, że nie będzie zajmował się biznesem – a na Ukrainie do dziś mało kto wierzy w przekazanie jego firm do tzw. ślepego trustu i pozbycie się nad nimi faktycznej kontroli. Poroszence od początku cią­ żyła fabryka w rosyjskim Lipiecku i je­ go kijowskie zakłady, które produkują uzbrojenie dla ukraińskiej armii. I nie pomogła mu należąca do niego telewizja 5. Kanał, którą sam zdyskredytował 5 lat temu, zapowiadając, że się jej nie pozbę­ dzie. Próbował bezskutecznie przejąć prywatny kanał 112.ua, przegrywając wojnę o niego z innymi układami oli­ garchów. W tym samym czasie zabrak­ło siły, determinacji, środków i woli, żeby zbudować silne media publiczne. Dla­ tego dziś skarżenie się na czarny PR wy­ pada słabo. Poroszenko mógł wspie­ rać budowę niezależnych mediów, ale uczestniczył jedynie w grach i walkach o podział rynku medialnego. Mimo wszystko w końcówce ubieg­łego roku udało mu się popra­ wić swoje notowania. Ostatnie mie­ siące kadencji oparł na filarach, któ­ re wykorzystał później w kampanii: armia, język, wiara. W tym ostatnim elemencie jego działania odniosły rze­ czywiście wielki sukces. Na Ukrainie powstała Zjednoczona Ukraińska Au­ tokefaliczna Cerkiew Prawosławna. To sukces, którym Poroszenko zapisał się w historii, ale nie wystarczył mu do pełnego triumfu w I turze. Wszystkie te trzy elementy pokazały też, że Po­ roszenko walczy z Putinem. I właśnie Putina, a nie politycznych konkuren­ tów wskazywał jako swojego głównego przeciwnika w I turze wyborów. Walkę tę jednak przyćmiły skandale korupcyjne w jego otocze­ niu. W ostatnich dniach kampanii

powróciła sprawa deputowanego Ołek­ sandra Onyszczenki, który oskarżony o korupcję, uciekł na Zachód i teraz stamtąd oskarża Poroszenkę o korup­ cję polityczną, przekupywanie deputo­ wanych w Radzie Najwyższej i wrogie przejęcia firm i biznesów. Przed I turą prorosyjskie media na Ukrainie pub­ likowały kolejne wypowiedzi Onysz­ czenki uderzające w Poroszenkę i jego otoczenie. Ukrainą wstrząsnęła sprawa korupcji przy zakupie produkcji wojs­ kowej z Rosji. Znów byli w nią zamie­ szani ludzie z otoczenia prezydenta. Pomimo tego Poroszenko na finiszu kampanii wyprzedził swoją główną konkurentkę Julię Tymoszenko.

U

kraiński politolog Jewhen Mah­ da uważa, że Poroszenko ma jeszcze szanse, ale szacuje je na 40 do 60 na rzecz Zełenskiego. Inny eks­ pert, Wołodymyr Fesenko, do niedawna uważany za powiązanego z Poroszenką, jest bardziej sceptyczny. Uważa, że pre­ zydent już otrzymał najwyższy pułap poparcia, choć nie wyklucza, że wygrana jest możliwa. Przede wszystkim musiała­ by spaść frekwencja. Ale również zwra­ ca uwagę na inny ważny aspekt. Nawet jeśli Poroszenko przegra, to i tak nie odejdzie z polityki. Zapewne zostanie liderem listy parlamentarnej i trafi do Rady Najwyższej. Chociażby tylko po to, żeby mieć zapewniony immunitet. Ale jeśli Poroszenko wygra w drugiej turze, też nie będzie miał łatwo. Wołodymyr Cybulko twierdzi, że wtedy podniosą się głosy o sfałszowaniu wyborów, a Ros­ja nie uzna ich wyników. Świadczyć o tym może fakt, że już 27 marca br. w Du­ mie Federacji Rosyjskiej zarejestrowano projekt uchwały o nieuznaniu wyników wyborów na Ukrainie. Projekt w każ­ dej chwili może zostać przyjęty. Na ra­ zie jednak Poroszenko musi pokonać Wołodymyra Zełenskiego – człowieka,

19 marca w siedzibie Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich w Warszawie odbyło się spotkanie z ukraińskim pisarzem Romanem Zinenką. Na spotkanie przyszli koledzy autora z czasów wojny. Spotkanie prowadziła Beata Trochanowska.

Kronika donbaskiego piekła

Spotkanie z ukraińskim pisarzem-żołnierzem Romanem Zinenką Eugeniusz Bilonożko

R

są ważne dla przyszłych pokoleń, więc postanowiłem zadbać o to, żeby pows­ tała kronika tego piekła. Trzeba, żeby ludzie się dowiedzieli, co tam się dzia­ ło, a zbrodnie Rosjan na ukraińskim Donbasie nie zostały zapomniane – powiedział Roman Zinenko podczas prezentacji swojej książki. Odpowiadając na pytania publicz­ ności, autor-uczestnik opisywanych wy­

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

oman Zinenko jest byłym żołnierzem piechoty mors­ kiej i batalionu ochotniczego Dnipro-1 oraz uczestnikiem walk o Iłowajsk w sierpniu 2014 roku. Swoje doświadczenia z wojny opisał w książce pt. Iłowajskij dziennik, która została opublikowana w wydawnictwie Folio w języku ukraińskim i rosyjskim. Tekst jest szczerym i dobitnie szcze­ gółowym opisem tego, jak Rosjanie złamali obietnice rozejmu i ostrzelali wycofujące się wojsko ukraińskie. Odpowiedzialność za tę tragedię stała się dziś tematem politycznej walki o władzę na Ukrainie. Ukraińcy próbowali odbić strate­ gicznie położony Iłowajsk z rąk Ros­ jan i separatystów. Pod koniec sierpnia 2014 r. ukraińskie wojsko i ochotnicy zostali okrążeni i w czasie chaotycznego odwrotu zginęło 366 żołnierzy. Niemal drugie tyle zostało rannych. Podobna liczba żołnierzy trafiła do niewoli. To tylko oficjalne dane. Prawdopodobnie straty były większe. Autor przedstawia w swojej książ­ ce wspomnienia oficerów i żołnierzy. Odtwarza wydarzenia na podstawie na­ grań wideo i fotografii z sierpnia 2014 roku. Większość zebranych materiałów nie była wcześniej publikowana. Książ­ ka zawiera raport Tymczasowej Komisji Śledczej ukraińskiego parlamentu i re­ lacje z najważniejszych śledztw dzien­ nikarskich. Pierwsza część prezentuje wydarzenia, które miały miejsce od 7 do 24 sierpnia 2014 r., a druga – wy­ darzenia z okresu między 25 a 31 sierp­ nia 2014 r. – Wszystko, co opisałem Dzienni­ ku iłowajskim, to prawda, przedstawio­ na tak, jak byłem w stanie ją odtworzyć. Cały tekst mojej książki został załączo­ ny jako materiał do sprawy śledczej. Uważam, że wydarzenia w Iłowajsku

się ukraińskimi tekstami o tej woj­ nie. Roman Zinenko powiedział, że tekst jego książki został wykradziony i udostępniony w rosyjskojęzycznym internecie. W opinii autora jest to wyraz pewnego uznania i dowartoś­ ciowania jego pracy i osoby ze strony przeciwnika. – Obelgi rzucane ze strony Rosjan na mnie i na moją książką to codzien­

Prezentacja książki w SDP Od lewej: Jevgenij Bilonozhko, Roman Zinenka i Beata Trochanowska

darzeń podkreślił, że Rosjanie działali bardzo cynicznie: atak rosyjskich wojsk nastąpił 24 sierpnia, w Dzień Niepod­ ległości Ukrainy. Następnie agresorzy po otoczeniu Ukraińców wystosowali propozycję złożenia broni i wyjścia zie­ lonym korytarzem, ale ci, którzy zaczęli wychodzić, zostali ostrzelani. – Rosjanie strzelali do samocho­ dów oznaczonych białą flagą albo czerwonym krzyżem. W książce są świadect­wa osób, które widziały, jak ro­ syjscy wojskowi rozstrzeliwali bezbron­ nych jeńców – powiedział Zinenko. Ciekawy wątek w dyskusji roz­ poczęło pytanie Beaty Trochanows­ kiej o to, czy Rosjanie interesują

ność, ale wiem, że dzięki mnie rodzi­ ny Rosjan, którzy zginęli w Donbasie, będą wiedzieć więcej i nie będą uda­ wać, że Rosjan tam nie było. W Rosji brakuje prawdziwej informacji o woj­ nie w Donbasie i moja książka jest szansą na to, że Rosjanie dowiedzą się o swoich zbrodniach – podkre­ ślił Zinenko. Spotkanie z pisarzem odbyło się w ramach dwudniowej konferencji „Krym – 5 lat okupacji. Co zmieniła ta wojna?”, zorganizowanej przez Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu War­ szawskiego, Podolską Agencję Rozwoju Regionalnego (m. Winnica) oraz stowa­ rzyszenie Berehynia (m. Dnipro). K

o którym jeszcze niedawno było wia­ domo tylko to, że jest komikiem, który stał się popularny dzięki zagraniu roli ukraińskiego prezydenta w filmie Sługa narodu. Nie ulega jednak wątpliwości, że chcąc go pokonać, przede wszystkim uderzy w Ihora Kołomojskiego, swoje­ go głównego konkurenta polityczne­ go i biz­nesowego, który jest cieniem, a może właściwie prawdziwym obliczem Zełenskiego. Fenomen wyniku Zełenskiego nie da się zamknąć stwierdzeniem, że jest to tylko efekt sprytnej technologii wy­ borczej. Po pierwsze Ukraińcy chcą zmiany politycznej elity, chcą nowych twarzy. Na razie, pomijając naiwność próby realizowania tego oczekiwania poprzez wybór osoby, która do tej po­ ry nie miała nic wspólnego z polityką i która jednocześnie jest w nią drama­ tycznie uwikłana, trzeba zauważyć, że ukraińskie elity od lat na to praco­ wały. Dziś olbrzymia część elektoratu powiedziała politykom: dość. Wydaje się oczywiste, że już po Majdanie było oczekiwanie na odnowienie politycz­ nej elity, ale zakończenie i wykorzysta­ nie Rewolucji Godności bardzo przy­ pomina polski układ magdalenkowy i dogadanie się elit, a nie ich wymianę. Owszem, w pomajdanowej Radzie Naj­ wyższej znaleźli się nowi deputowani, którzy jednak szybko zostali zmargina­ lizowani lub zmuszeni do wejścia w sta­ re schematy. Za twarzami polityków nadal funkcjonują te same nazwiska szarych eminencji i ich mocodawców – potężnych oligarchów, wśród których na moment nawet nie wypadły z gry takie nazwiska jak Achmetow, Firtasz, Kołomojski, Pińczuk, Nowiński, Med­ wedczuk, Lowoczkin, czy wreszcie sam Poroszenko. I chociaż dzisiaj nie widać bezpośrednich wpływów układu nazy­ wanego „rodziną” w czasach Janukowy­ cza, to wciąż ludzie z tego środowiska biznesowego mają wpływ na ukraińską rzeczywistość. Jak potężne są to intere­ sy, można było trochę podejrzeć przy sprawie Manaforta. Ukraińscy oligar­ chowie bowiem nie tylko wpływają na politykę ukraińską, ale również, jak zobaczyliśmy, próbują zaznaczyć swoją obecność nawet na kontynencie ame­ rykańskim, czego dowodem jest m.in. działalność Pińczuka, zięcia prezydenta Kuczmy, który świetnie się odnajduje zarówno pośród amerykańskich de­ mokratów, jak i republikanów.

W

śród tych oligarchów szcze­ gólne miejsce zajmuje Ihor Kołomojski. Przez lata kontrolował na Ukrainie olbrzymią część rynku paliwowego, wykorzystu­ jąc do tego również państwowe przed­ siębiorstwa, ze strategiczną Ukrnaftą na czele. Do dzisiaj kontroluje setki firm z przeróżnych branż, od sektora paliwo­ wego poprzez usługi finansowe (to on stworzył imperium największego ukra­ ińskiego banku Privat), linie lotnicze, czy wreszcie zagłębie ukraińskich spor­ tów zimowych Bukowel. Jego imperium to firmy ze skomplikowanymi struktura­ mi własności, rejestrowane w rajach po­ datkowych. Kołomojski jest też właści­ cielem potężnego holdingu medialnego. Jego miejscem urodzenia i ukraińskim sercem biznesów jest miasto Dniepr, chociaż sam ponoć częściej mieszka w Genewie. Kołomojski w 2014 roku opowiedział się przeciwko rosyjskiej agresji. Finansował ukraińskie batalio­ ny ochotnicze. Komentatorzy zwracają jednak uwagę, że miał w tym własny biznes: nie chciał, by prorosyjski sepa­ ratyzm ogarnął jego rodzinny Dniepro­ pietrowsk i zagroził jego interesom. Jego postawa została nagrodzona państwową funkcją. Od marca 2014 r. przez rok był gubernatorem dniepropietrowskim. Właściwie ciężko uznać to za nagrodę – to było po prostu uznanie jego pełni wła­ dzy na tym terenie. Kołomojski jednak szybko wszedł w konflikt z Poroszenką, w wyniku czego państwo znacjonalizo­ wało jego „dziecko” i potężne zaplecze finansowe – bank Privat. Nacjonalizacji dokonano, by chronić bank przed upad­ łością (jej skutki byłyby dramatyczne dla całości finansów Ukrainy), a wcześniej pozbawiono Kołomojskiego kontroli na państwową Ukrnaftą, która faktycznie dawała mu kontrolę nad rynkiem pali­ wowym Ukrainy. Kołomojski nie przebaczył te­ go Poroszence i pozostaje z nim

w otwartym konflikcie, wykorzystu­ jąc w walce z obecnym prezydentem także swój holding medialny. Przeciw­ ko Kołomojskiemu i jego firmom pro­ wadzone są postępowania i toczą się sprawy w aparacie sprawiedliwości, na który w różny sposób wpływa prezy­ dent. Trudno uznać za przypadek, że pierwszego dnia po I turze wyborów sąd w Kijowie w jednej ze spraw aresz­ tował kolejne aktywa, nieruchomości należące do Kołomojskiego na całej Ukrainie, w tym we wspomnianym Bu­ kowelu. Niewątpliwie to ta walka spo­ wodowała, że Kołomojski szukał sposo­ bu pogrążenia Poroszenki w wyborach prezydenckich. Potrzebna była dobra okazja i narzędzie. Z okazją trzeba było czekać do wyborów, a narzędziem stał się aktor Wołodymyr Zełenski.

Z

ełenski nie jest jednak tylko komikiem i aktorem, ale też współwłaścicielem firmy pro­ ducenckiej Kwartał 95, a jak się oka­ zało w czasie kampanii, także udzia­ łowcem firm producenckich w Rosji i zarejestrowanych na Cyprze (m.in. Green Family LTD). W 2017 roku, wed­ ług oficjalnych deklaracji, zarobił 7,3 mln UAH (ponad milion złotych). Na kontach bankowych ma 434 tys. USD i 1,2 mln UAH. W gotówce trzyma 285 tys. USD, 50 tys. euro i 220 tys. UAH. Pod Kijowem ma dom o powierzchni 353 m2, w Kijowie 132-m mieszkanie, jest współwłaścicielem jeszcze dwóch mieszkań w Kijowie (255 i 199 m2). Oprócz tego mieszkania w Kijowie i w Jałcie ma jego żona. W deklarację wpisał jeszcze mieszkanie wynajmowa­ ne w Londynie i jedno w Kijowie, nale­ żące do cypryjskiej firmy. Jak przystało na ukraińskiego biznesmena, posiada też dobre zegarki firm: Rolex, Breguet, Bovet, Piaget, Tag Heuer i samochód land rover o wartości 4,7 mln UAH, a jego małżonka jeździ mercedesem klasy S za 1,8 mln UAH. Ukraińscy dziennikarze znaleźli też 15-pokojo­ wy dom aktora we włoskim kurorcie Forte dei Marmi o wartości 3,8 mln euro. Zełenski nie wpisał go do dek­ laracji majątkowej, bo jak twierdzą je­ go sztabowcy, dom należy do firmy, a nie bezpośrednio do aktora. Produk­ cja filmowa Zełenskiego stanowi lwią część zawartości kanałów należących

Zełenski deklaruje prozachodni kurs, jednocześnie mówi o konieczności referendum w sprawie przystąpienia Ukrainy do NATO, które we wschodnich regionach Ukrainy popularnością się nie cieszy. do Kołomojskiego. Dlatego też należy uważać, że w tym sektorze Zełenski jest partnerem biznesowym oligarchy. Jednak patrząc na skalę interesów, nie ma wątpliwości, kto od kogo w tym układzie zależy. 41-letni aktor nigdy wcześniej nie angażował się w politykę. Na Ukrai­ nie jest znany przede wszystkim jako komik. I nikt nie mógł przypuszczać, że zostanie politykiem, gdy zaczyna­ ła się produkcja serialu Sługa naro­ du w 2015 r. Jednak już rok później pows­tał pierwszy wariant partii, która w 2017 r. zmieniła nazwę na tożsamą z tytułem serialu, a w styczniu 2019 r. partia Sługa narodu wysunęła na kan­ dydata na prezydenta Wołodymyra Ze­ łenskiego, aktora, który w serialu gra główną rolę. Czy zatem serial od po­ czątku był politycznym projektem? Serial opowiada historię ukraińs­ kiego nauczyciela, który zostaje sfil­ mowany przez swoich uczniów w mo­ mencie, kiedy w niewybredny sposób krytykuje ukraińską rzeczywistość. Wideo podbija sieci społecznościowe, a nauczyciel Wasyl Hołoborodko (gra­ ny przez Zełenskiego) w efekcie wygry­ wa wybory prezydenckie. Hołoborodko to zwyczajny Ukrainiec, mieszkający w typowym ukraińskim bloku, z ro­ dziną i problemami przeciętnego

Ukraińca. W zderzeniu ze światem polityki stara się pozostać sobą i pro­ wadzić dalej zwyczajne, uczciwe życie. Kampania Zełenskiego wykorzys­ tuje jego popularność jako aktora i ko­ mika. W czasie kampanii prezydenckiej Zełenski nie przerwał swoich występów kabaretowych, ale właściwie nie spoty­ kał się w klasyczny sposób ze swoimi wyborcami. Niewiele mówił o progra­ mie politycznym. Starsza część elekto­ ratu znała go dzięki mediom Kołomoj­ skiego i transmisjom kabaretu Kwartał 95 i wspomnianego serialu. Do mło­ dzieży trafił poprzez media społecznoś­ ciowe. Jego profil na Instagramie ma 3 mln obserwujących. Pomijając konta bootów, media społecznościowe rze­ czywiście docierały do młodych ludzi, czego dowodem jest, że Zełenski cieszył się w tej grupie największym uznaniem spośród wszystkich kandydatów. W I turze wyborów poparli go głównie mieszkańcy centralnych i po­ łudniowych regionów Ukrainy, ale dob­ re wyniki uzyskiwał wszędzie, nawet w specjalnych komisjach, gdzie gło­ sowali żołnierze walczący na wscho­ dzie Ukrainy. Na co dzień posługując się rosyjskim, po ogłoszeniu wyników I tury Zełenski do dziennikarzy starał się mówić po ukraińsku, ale na Insta­ gram wrzucił nagranie w języku ro­ syjskim, które rozpoczął od „Priwiet riebiata” (Cześć, dzieciaki; tu w zna­ czeniu: koledzy, przyjaciele). Zełenski przede wszystkim mówi swoim wy­ borcom, że są świetną drużyną, że są niesamowici, zapewnia ich, że wygrają. Bardziej przypomina to treningi moty­ wacyjne niż polityczne przemówienia. I zapewne o to chodzi. Przyparty do ściany, musiał jednak wypowiedzieć się na poważniejsze tematy, np. czy spotka się z Putinem. Z odpowiedzi wynikało, że spotka się tylko wtedy, gdy Putin zwróci Krym i Donbas, a na spotkaniu ustali wysokość rekompensaty za straty Ukrainy. Taka odpowiedź musi satys­ fakcjonować szeroki elektorat.

J

ednak krytycy Zełenskiego uwa­ żają, że w rzeczywistości z Rosją łączy go o wiele więcej sympatii i dziwnych powiązań, które wypłyną po wyborach. Jedni wskazują, że jego włoska willa stoi w miasteczku faktycz­ nie zarezerwowanym dla putinowskiej elity, a jego główny sztabowiec Dmytro Razumkow jeszcze niedawno nie krył prorosyjskich sympatii. Inni po prostu uważają, że Zełenski będzie takim pre­ zydentem, jakiego będzie potrzebować Kołomojski. Wspomniany Wołodymyr Cybul­ ko jest zdania, że Zełenski, może na­ wet wbrew woli, prędzej czy później wpadnie w pułapkę dawnego otoczenia Janukowycza. Również Iwan Łenio – artysta estradowy, muzyk, lider grupy Kozak System – w przededniu I tury apelował, żeby Zełenski wycofał się z wyborów. Łanio starał się pokazać, jaką osobistą krzywdę wyrządzi Zełens­ kiemu wybór na prezydenta. Krytycy zwracają uwagę, że jest on po prostu słaby merytorycznie, nie zna języków (rodzimy ukraiński też zna słabo) i jego prezydentura to będzie wielki blamaż. Jednak nie brakuje takich, którzy tej sytuacji odnajdują szansę dla siebie. Jednoznacznie poparł Zełenskiego Mi­ chael Saakaszwili, któremu ukraińskie obywatelstwo odebrał Poroszenko. Sil­ nego wsparcia udzielił mu Anton He­ raszczenko, najbliższy człowiek z oto­ czenia ministra spaw wewnętrznych Arsena Awakowa. Ten ostatni nie kryje swoich sympatii do Zełenskiego, a wys­ tąpienie Heraszczenki zostało uznane za głos samego ministra, który przecież jest jednym z liderów Frontu Ludowe­ go, koalicjanta w Radzie Najwyższej Pe­ tra Poroszenki. Pikanterii dodaje spra­ wie fakt, że Awakow to też nieformalny sponsor i organizator zarówno pułku Azow, partii Nacjonalny Korpus, jak i Drużyn Narodowych. Wszystkie te formacje mają ostre zabarwienie nac­ jonalistyczne, a zwolennicy Poroszen­ ki uważają, że minister wykorzystuje ukraińskich nacjonalistów przeciwko prezydentowi. Często ukraińskich nac­ jonalistów oskarża się o prowokowanie Rosji, psucie wizerunku Ukrainy, two­ rzenie wręcz ustawionych sytuacji dla rosyjskich mediów. Zełenski zatem, choć nowy w po­ lityce, od początku tkwi absolutnie w starych i jak najgorszych schema­ tach ukraińskiej polityki. Czy będzie potrafił wyjść ze swojej aktorskiej ro­ li, stać się mężem stanu, który spełni ukraińskie oczekiwania? Tak mogłoby się wydarzyć w filmowym serialu, ale życie okaże się raczej bardziej proza­ iczne. No i przed Zełenskim jeszcze ostre starcie z Poroszenką, który łatwo się nie podda. K


KWIECIEŃ 2O19 · KURIER WNET

5

P O L AC Y·I·Ż YDZI

N

W oparciu o nowelę ustawy o IPN, w imieniu Polski kategorycznie domagam się badań naukowych! To właśnie my, Polacy, jesteśmy jak najbardziej nimi zainteresowani. Należy w trybie natychmiastowym rozpocząć ekshumacje w Jedwabnem i badać jak najbardziej naukowo tamtejsze wydarzenia, a Izrael niech zbada w rosyjskich archiwach dokumenty dotyczące tzw. pogromu kieleckiego.

Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni

FOT. DARIUSZ BROŻYNIAK

ie jestem wprawdzie zawo­ dowym historykiem ani soc­jologiem, nikim wybit­ nym. Rzekłbym, że z moim zakurzonym już nieco cenzusem zbli­ żam się do średniej intelektualnej na­ szej krajowej zbiorowości. I właśnie ta zaledwie przeciętność czyni mnie oso­ bą reprezentatywną. Co istotne, moja rodzina pochodzi ze Lwowa ze strony ojca, a matka mojej mamy wywodziła się z Warszawy. Pamiętam pierwszy fakt w postaci publikacji w GW artykułu autorstwa p. Cichego o rzekomym mordowa­ niu Żydów w trakcie powstania war­ szawskiego przez żołnierzy AK. Stało to w całkowitej sprzeczności z moją wiedzą – co prawda niedoskonałą, ale jednak całkiem pokaźną, bo tą z bez­ pośredniego przekazu i tą wyczytaną. Poznałem osobiście i rozmawiałem z wieloma powstańcami, zwłaszcza ze środowiska bat. „Zośka” i „Parasol”. No­ bilituje mnie tu, mówiąc nieskromnie, znajomość i wspaniała, niezapomniana rozmowa z legendarnym S. Broniew­ skim – „Orszą”. Przed oczami ukazały mi się też natychmiast zdjęcia i opisy oswobodzenia Żydów z tzw. Gęsiówki przez powstańców z komp. „Giewon­ ta” bat. „Zośka”. Żydzi, jeszcze w pa­ siakach, stali w towarzystwie znanych mi zarówno z opisów książkowych, jak i osobiście (B. Deczkowski – „Laudań­ ski”) powstańców-harcerzy. W powsta­ niu warszawskim wielu Żydów walczyło ramię w ramię z żołnierzami AK do ostatnich dni, głównie przy „Radosła­ wie”, co zostało dokładnie opisane. Aby dopełnić temat, dodam jeszcze, iż mój dziadek był d-cą plutonu „1750” i ad­ iutantem kpt. A. Bożejki ps. „Bohun” w VII obwodzie AK „Obroża”, a w dru­ żynie plutonu służyli dwaj jego synowie – bracia mojej matki. Jakże absurdalne i oderwane od rzeczywistości są za­ tem zarzuty mordowania niewinnych Żydów wobec tych wszystkich rela­ cji, a zwłaszcza wobec tych wszystkich wspaniałych ludzi! I jak uwłaczające są dla nich te oszczerstwa! Jeden z moich dziadków, Kazi­ mierz Czarny, uczeń gimnazjum im. Batorego we Lwowie, był jednym z Or­ ląt Lwowskich. Walczył potem w 1 pal. Leg. 21 VIII 1919 r. W rembertowskich aktach archiwalnych zachował się zapis tego wydarzenia („Kombatant”, maj 2000, nr 5 (111)). Będąc w tylnej straży, dziadek dostał się do niewoli sowiec­ kiej. Z jego osobistego przekazu wiem, że był przesłuchiwany i bity przez Ży­ dówkę o kruczoczarnych włosach – komisarza CzeKa. Został następnego dnia odbity, czemu zawdzięczał życie. Przenieśmy się 20 lat później, w koniec września 1939. Jak wspomi­ nał mój ojciec, jego żydowscy koledzy z podwórka cieszą się i każdemu na­ potkanemu wykrzykują w twarz: – Nie ma już Waszej Polski!… Żydzi pluli i ciskali kamieniami w szeregi wzię­ tych do niewoli żołnierzy i policjantów. Pojedynczych wyłapywali i oddawali na niechybną śmierć Sowietom. Kilku Żydów napotkanemu sowieckiemu pa­ trolowi wskazało miejsce zamieszkania kolegi ojca, wrzeszcząc: – Tam mieszka burżujski policjant! Nigdy potem ojciec nie widział już nikogo z tej rodziny. Z relacji mojego drugiego dziadka, który był archiwistą w Gmachu Sądów przy ulicy Batorego (słynącej trzecią budą pod nr 5), w ciągu miesiąca aresz­ towano wszystkich sędziów i większość pracowników – ich nazwiska w przy­ szłości wypełnią opasłe listy katyńskie. Tymczasem NKWD dokwaterowało do prywatnych mieszkań swoich oficerów. W mieszkaniu ojca pojawił się nowy lokator – sowiecki politruk, a u jego kolegi – Żyd, oficer NKWD. Najtragiczniejszym rodzinnym wydarzeniem było jednak zadenunc­ jowanie i aresztowanie kuzyna mojego ojca, noszącego zresztą to samo imię i nazwisko co on, który potem „odna­ lazł się” na charkowskiej „Liście ka­ tyńskiej”. Denuncjatorem był Żyd, jego tożsamość była powszechnie znana. Aresztowanie odbyło się na lwows­ kim Cmentarzu Janowskim 1 listopada 1939 r., gdzie kuzyn ojca został otoczo­ ny przez sowiecki patrol i towarzyszą­ cego im rzeczonego Żyda. Co ciekawe i znamienne, o fakcie dowiedziałem się nie od ojca, lecz przypadkiem w roku 2014 od jego kuzynki Kamili O. Po la­ tach przypuszczam, dlaczego ojciec nie wyjawił mi tej dramatycznej historii. Nie chciał zapewne wzbudzać we mnie złych emocji i uczucia zemsty. Pragnę bowiem stanowczo zazna­ czyć, że we wszystkich tych bolesnych rodzinnych przekazach nikt nigdy nie wypowiadał wobec Żydów jakichkol­ wiek inwektyw i nie inkryminował ich. Dziadka mego zresztą maltretowała nie

Janusz Niewolański tylko owa żydowska komisarz CzeKa. Został też pobity do nieprzytomności przez Niemców w czasach konspira­ cji, a po wojnie, w 1954 r. w Zabrzu­ -Rokitnicy brutalnie skopali go Polacy (Ślązacy?) w tajemniczych okolicznoś­ ciach. Za obronę Lwowa, wojnę 1920, kampanię 1939 i działalność w AK je­ mu i wielu innym tragiczny i okrutny los czasów PRL-u wymierzał niespra­ wiedliwe i krzywdzące wyroki.

J

ak więc nazwać Żyda denuncjują­ cego Polaka Sowietom? Czy to aby nie szmalcownik, a może istnieje jakieś inne określenie? Nie był to od­ osobniony przypadek. Ktoś przecież sporządzał dla Sowietów listy inteli­ gencji, urzędników, nie wspominając o sędziach, prokuratorach, wojskowych – szczególnie KOP-u i policjantów. Pisze przecież sam Jan Tomasz Gross w swojej książce W czterdziestym nas Matko na Sybir zesłali: „Żydzi przyjęli wchodzących Rosjan entuzjastycznie, ci też mieli do nich zaufanie. Żydzi zajęli od pierwszej chwili większość stano­ wisk w urzędach sowieckich” (s. 29). „Żyd z miasteczka Wielkie Oczy wspo­ mina młodzież żydowską, która za­ łożywszy, jak powiada, »komsomoł«, objeżdżała później cały powiat, strą­ cając kapliczki przydrożne i rozbijając je” (YV, 03/2821). Nieproporcjonal­ nie dużo Żydów zatrudnionych było w aparacie propagandy. „Miejscowa ludność aryjska patrzyła na to złym okiem i spotykano się często z groźbą popamiętania nam tego w późniejszym okresie” (YV,033/666). „I rzeczywi­ ście antysemityzm narastał gwałtow­ nie w okresie okupacji bolszewickiej”. Chwilę później Gross zadaje pytanie: „W jaki sposób zrozumieć i wytłuma­ czyć kolaborację Żydów z władzami so­ wieckimi?” (…) „Przesłanka dla Polaka intuicyjnie oczywista – że organizacja państwowości sowieckiej na ziemiach zajętych przez Armię Czerwoną we wrześniu 1939 roku to bezprawie, zaś wzięcie w niej udziału w pewnych eks­ ponowanych rolach to akt zdrady na­ rodowej – była dla Żyda pozbawiona sensu” (s. 30). I jeszcze inne źródło: Wojna pols­ ko-sowiecka 1939 R. Szawłowskiego: – Nim nastąpiła obrona Grodna przed wojskami sowieckimi, wybuchła w mieście na szeroką skalę dywersja ko­ munistyczna V kolumny. Złożona ona była niemal wyłącznie z miejscowych Żydów, którzy w 1939 roku stanowili połowę ludności miasta (str. 106); – W co najmniej 3 przypadkach okazało się, że w czołgach sowieckich siedzieli jako przewodnicy młodzi Ży­ dzi (s. 110); – Koło szkoły stało parę sowieckich czołgów, milicjanci, przeważnie mło­ dzież żydowska z karabinami i czer­ wonymi opaskami na ramionach była zajęta rozmową z rosyjskimi żołnie­ rzami (s. 123); – Denuncjował w szczególności aplikant sądowy – syn zamożnej rodzi­ ny żydowskiej (Równe) (s. 397) – Pierwsze skrzypce w owym „są­ dzie” grał niejaki Ettinger, student pra­ wa, Żyd, syn miejscowego zamożnego kupca-papiernika, służył Sowietom ja­ ko miejscowy doradca (Łuck) (s. 398);

– Na balkonach Żydzi z czerwo­ nymi opaskami strzelają po ulicy do ludzi (Grodno) (t. 2, s. 191); – Naczelnikiem milicji w Żółkwi koło Lwowa był Żyd – Kuba Klein. „Oj, panie Brylak kochany, żeby pan wie­ dział, jaka to, psiakrew, paskudna ta służba, oj, żeby pan wiedział, jak mi żal te wszystkie więźnie” („Rocznik Lwowski” 1992, s. 217); Dopełniają książkowych opisów relacje naocznych świadków z kręgu mojej rodziny i znajomych, chociażby matki mojego przyjaciela, Eugenii B., czy jej męża Zygmunta B.: „Mój ojciec w resztkach polskiego munduru prze­ chodził przez ryneczek Dobromila. Na rogu stało dwóch Żydów z opaskami sowieckiej milicji i paliło papierosy. Jeden miał nagana na sznurku i zo­ baczywszy ojca, chciał go na miej­ scu zastrzelić. Drugi powiedział od niech­cenia: – Zostaw go, ja go znam, to porządny człowiek. To uratowa­ ło ojcu życie”. Ogrom i cynizm tych zbrodni poraża. Osobiście gorąco apeluję o prze­ prowadzenie rzetelnych badań nauko­ wych celem wyjaśnienia okolicznoś­

Los postawił nasze oba narody w sytuacjach skrajnie ekstremalnych lub, jak kto woli, ekstremalnie skrajnych. Czy nie chcemy wspólnie dochodzić prawdy? Czy godzi się ją za­ ciemniać i gubić z pola widzenia właściwych sprawców? ci śmierci Henryka Skirmunta i jego siost­ry 20 IX 39 na Polesiu, bo na razie wszystko wskazuje na to, że dokonała tego żydowska jaczejka.

T

ak oto wyglądały stosunki mię­ dzy Polakami a Żydami na oku­ powanych przez Rosję Kresach Wschodnich – a była to połowa teryto­ rium Polski. Na tych terenach na długo przed Katyniem Sowieci prowadzili po­ litykę planowej eksterminacji państwo­ wotwórczych warstw społeczeństwa, wysługując się przy tym Żydami. Na Kresach w wyniku tylko terroru so­ wieckiego zostało wymordowanych lub zmarło w wyniku zsyłek i represji 1,5 do

2,0 mln Polaków. Liczba rozproszonych po świecie, gnanych „kompleksem Ko­ łymy” (byle dalej od nieludzkiej ziemi) w najodleglejsze zakątki, nie wyłączając antypodów, jest bliżej nieznana.

W

czerwcu 1941 r., po wy­ buchu wojny niemiecko­ -rosyjskiej na Kresach, do rozdawania kart i pisania historii, równie krwawej, przystępują Niemcy, ale zanim wejdą, specjalne oddziały likwidacyjne NKWD zdołały wymordować w okrut­ ny, przerażający i niespotykany sposób około 50 tys. ludzi trzymanych w więzie­ niach wielu kresowych miast (w samym Lwowie było 5 dużych więzień). Okta­ wia Grząska w pracy Byłam więźniarką NKWD, Warszawa 1999, opisuje koszmar lwowskiego więzienia na Zamarstynowie: „Zwyrodnialec Żyd, niejaki Kałr, z rzeźnickiej rodziny z Zamarstynowa zawiadamiał z obleśnym uśmiechem przyprowadzanych po jednym więź­ niów o nagłej zmianie wyroku kary na natychmiastową śmierć przez rozstrze­ lanie z uwagi na – wojennoje wriemja. Nim skończył mówić, już zbiry wlekły nieszczęśliwca w czeluść lochów i tam dokonywała się mrożąca krew w żyłach rzeczywistość. Na ilu to biedakach stosowano tor­ tury czerwonej rękawicy? Oparzone po łokcie w kipiącej wodzie ręce odzierano ze skóry, ściągając ją jeszcze za życia ofiary jak rękawiczki. Ile obcięto uszu? Męczeńska krew w lochach zakrzepła sięgała 30–40 cm”. Cały aparat więzienno-sądowy, łącznie ze służbą medyczną czy pro­ kolantami, w większości był żydowski. Oto wstrząsający opis tzw. „zbrod­ ni w Dobromilu”: 26/27 VI 41, Dob­ romil. „Miejsce kaźni urządzono w składzie drewna. Wprowadzano do niego więźniów pojedynczo, a tam cze­ kał już na nich kat z 5-kg młotem. Był to współpracownik NKWD poch. ży­ dowskiego Grauer lub Kramer. Ofiary uśmiercał uderzeniem w głowę (…) księdzu połamali ręce i nogi, wycięli język i narządy płciowe”. I znowu J.T. Gross W czterdziestym nas Matko na Sybir zesłali, s. 60: „– Lwów. Oto otworzono wię­ zienia. Niemcy dopuścili dziennika­ rzy, fotografów i każdego kto chciał do skrwawionych piwnic, znaleziono tam wielu, o których myślano, że żyją na wygnaniu. Niemcy natychmiast puś­ cili wersję, że mordercami byli Żydzi na służbie w NKWD”. A także Wspomnienia i Zapiski Hu­ gona Steinhausa, s. 210–212: „Tymczasem moja Pazia-służąca szalała. Latała od więzienia do więzie­ nia i oglądała trupy. W jej mieście ro­ dzinnym, w Przemyślanach, rozpozna­ no w więzieniu jej braci stryjecznych, chlubę rodziny, młodzieńców w toku studiów. Jej stryj sam zabił 8 Żydów w zemście za ten mord”. Większość, jeśli nie wszystkie pog­ romy Żydów odbyły się na terenie Kre­ sów Wschodnich, a w każdym razie tam, gdzie były sowieckie więzienia. Mieszkańcy tych terenów zarzucali Ży­ dom kolaborację z władzą sowiecką i udział w aparacie represji i ekstermi­ nacji. Wydawanie Polaków sowieckim katom przez ich żydowskich sąsiadów

to przecież tylko inny odcień szmal­ cownictwa, w jego żydowskiej wersji, którego skutkiem były makabrycznie męczone i w wymyślny sposób tor­ turowane polskie ofiary. Trzeba spró­ bować wczuć się w rolę osoby, która straciła matkę, córkę, czasem wszyst­ kich razem, na dodatek zamordowa­ nych w tak nieludzki sposób. Udział Żydów w mordach uprawdopodabniały mniej lub bardziej prawdziwe i specjal­ nie rozsiewane przez Niemców plotki. Niestety relacji o kolaboracji, udziale zbrojnym, denuncjacjach i mordowa­ niu jest wiele w przeróżnych źródłach. Nastroje odwetowe były bezwzględ­ nie wykorzystywane i podsycane przez okupantów niemieckich, realizujących przecież systematycznie plan „ostatecz­ nego rozwiązania kwestii żydowskiej”.

W

końcu jest jeszcze zbrod­ nia najnowsza, z lat 40. i 50., Ministerstwa Bez­ pieczeństwa Publicznego, i jego ar­ cykaci: Luna Brystygierowa, Helena

Wolińska, Stefan Michnik, Salomon Morel, Tewje Bielski, Jakub Berman etc. Czy rzeczywiście skrajnym prze­ jawem antysemityzmu było powiedze­ nie w oczy na przesłuchaniu Józefowi Różańskiemu (vel Goldberg) przez asa lotnictwa i bohatera generała Skalskie­ go, kiedy miał wbitą w odbyt nogę od taboretu, na której go ten oprawca po­ sadził (sic!): „Ty parchaty Żydzie, jesz­ cze ci wolna Polska odpłaci”? (według własnego przekazu). Dziś ofiary tych zbrodniarzy wygrzebujemy z mozołem na Łączce, rozpoznając po sowieckiej metodzie strzału w potylicę, podczas gdy oni sami pozostali bezkarni. Gdzież zatem jest ta nasza, tak wspólna przecież, wielowiekowa his­ toria? Żydzi ściągali do Polski z całej Europy, tam niechciani i prześladowani (w rodzinie Mariana Hemara przecho­ wywana była żywa pamięć o przod­ ku spalonym na stosie w Hiszpanii). Przybywali do kraju słynnego z tole­ rancji, wszak w płonącej stosami Eu­ ropie Polska była wyjątkiem. Zostali zaakceptowani: „non est Iudaeus, ne­ que Polonus; non est servus, neque li­ ber” – i mieli prawa niedostępne im w innych krajach. O równoprawnym statusie Żydów niech zaświadczy histo­ ryczne wydarzenie z 1655 roku, kiedy to 40 000 Kozaków i Moskali oblegało Lwów. Hetman Chmielnicki zażądał okupu i przedstawił swoje warunki. Jeden z punktów brzmiał: „Żydzi jako nieprzyjaciele Chrystusa i wszystkich chrześcijan, aby ze wszystkimi mająt­ kami, z dziećmi i żonami w niewolę tak Moskalom, jak Kozakom zostali wydani i aby ich nie bronili obywate­ le”. W odpowiedzi usłyszał, że Żydzi to także obywatele Rzeczypospolitej, znajdują się pod opieką jej prawa, nie ma więc mowy o wydaniu ich nieprzy­ jaciołom. Hetman kozacki musiał z Ży­ dów zrezygnować. Po co nam, Polakom i Żydom, ten konflikt? Przez pamięć wspólnych ofiar „non licet” – nie godzi się! Nie możemy się nawzajem obwi­ niać, bowiem los postawił nasze oba narody w sytuacjach skrajnie ekstre­ malnych lub, jak kto woli, ekstremal­ nie skrajnych. Czy nie chcemy wspól­ nie dochodzić prawdy? Czy godzi się ją zaciemniać i gubić z pola widzenia właściwych sprawców? Myślę, że nieżyjący już Stanisław Lem, sam przecież Żyd, charakteryzu­ jąc obecną sytuację, zacytowałby ła­ cińską maksymę: „Mundus vult deci­ pi – ergo decipiatur” – świat chce być oszukiwany – więc oszukujmy. K

Marcin Niewalda

Ja i ja Zniszczyliśmy Miłość. Zachłysnęliśmy się tym, Jak pięknie chwyta za serce, Jak podnieca, Jak łechta naszą przyjemność. Jak motylki, Jak okazja, Jak bierz mnie teraz. Tylko że to nie Miłość. Nie szukamy piękna w nie-nas. Nie szukamy dobra w kimś niedobrym. Nie oswajamy nieoswojonego. Nie odpowiadamy za oswojenie. Nie dojrzewamy. Nie chodzimy po mostach i za opłotkami. Wolni – od wszystkiego. Zniewoleni do wolności. Popędzamy popędy. Erotyzujemy egoizm. Egoizujemy erotykę. Szybko kochamy. Afektujemy. A potem się dziwmy, Że można kochać kozę, Że można adoptować klona, Że można żenić się ze swoim odbiciem, Że można zabijać niewygodnych, Że „żyli długo i szczęśliwie”. Że gwałt to kultura. Że sztuka to gwałt. Zniszczyliśmy Miłość, Ożywiliśmy miłość. Zabiliśmy Życie, Ożywiliśmy Śmierć. Kraków, 26 marca 2019


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O19

6

bardzo konkretne skutki. W bogatych krajach Europy i Azji arystokracja sta­ nowiła 1–2% ludności. W Polsce stanu szlacheckiego było 10 razy więcej. Tro­ chę matematyki: porównajmy sytuację ilościową. Gdy 1% posiada tyle samo, co pozostałe 99%, to arystokracja jest od poddanych bogatsza blisko 100 ra­ zy. Gdy 17% posiada tyle, co 83% – to zaledwie 5 razy więcej. Skala dyspro­ porcji była więc na zachodzie niemal 20-krotnie większa niż w Rzeczypo­ spolitej. Szlachcic polski był trochę

gdzie nierówności między arystokracją i chłopstwem były jeszcze większe. Wy­ jęci spod prawa buntownicy, nauczeni mordować, zasilali szeregi okrutnych beskidników [rozbójników karpackich; przyp. red.] czy zwykłych zbójów. Zostawmy jednak arystokratów jako przedstawicieli kosmopolityzmu europejskiego i wróćmy do owej głów­ nej części warstwy szlacheckiej na zie­ miach Rzeczypospolitej oraz jej wyjąt­ kowości. Wywodziła się ona ze stanu rycerskiego, mając rycerskie prawa za

przez pańszczyznę. Mit ten, bardzo nie­ sprawiedliwy, powielali potem komuniś­ ci w czasach PRL-u, a także np. twórcy filmowi z Wajdą na czele. Do dzisiaj wielu z nas staje taki właśnie obraz przed oczami, gdy jest mowa o szlachcie. Jeśli widzimy romantycznego, zdewociałego prostaka w blaszanym czerepie, doma­ gającego się od poddanych pieniędzy – to powielamy wszystkie kłamliwe manipulacje zaborców z ostatnich 240 lat. Niszczyciele Rzeczypospolitej robili wszystko, aby szlachtę patriotyczną wy­

wykorzystywali dwory czy kaplice do składowania chemikaliów (np. Witków Nowy), do uboju świń (Pawłów), na kołchozy (Jaśniszcze). Wiele niszcza­ ło – w szczególności z parkami, zaple­ czem, otoczeniem, urządzeniami go­ spodarczymi. Niestety proces ten trwa do dzisiaj. W Rzeczypospolitej mogło być na­ wet 100 000 dworów i folwarków. Ob­ licza się, że do 1945 roku przetrwało 20 000. Obecnie pozostało ok. 2000. Znana jest ikonografia maksymalnie

całkowicie zatartej kultury Rzeczypos­ politej są tysiące. Pomimo istnienia publikacji i por­ tali zajmujących się zamkami i dwo­ rami, stale przetwarzana jest ta sama wiedza o drobnym wycinku dawnej historii dworów, skupiająca się przede wszystkim na właścicielach. Powstał jednak plan stworzenia portalu cał­ kiem innego: serwisu, który pozwoli na odtwa­rzanie wiedzy zapomnianej. Zostaną na nim udostępnione mecha­ nizmy pozwalające na określanie, na podstawie drobnych szczegółów, gdzie zostało zrobione dane zdjęcie z czyjejś szuflady. Przede wszystkim unikalne będzie to, że dwory będą tam trakto­ wane nie jako własność jednej rodziny, ale jako miejsce życia i pracy dziesiąt­ ków i setek osób. Już teraz gromadzo­ na jest ta wiedza, zdjęcia, informacje o ludziach, powiązaniach rodzinnych, o zwyczajach danego miejsca. Będzie to potężny portal z wieloma możliwościa­ mi. Chcemy odkłamać historię. Chce­ my pokazać jak ogromna część naszych przodków miała bezpośredni związek z dworami, jak ten świat wpływał na całą Rzeczpospolitą i jak do dzisiaj tkwi on w naszych przekonaniach o tym, co jest dobre i szlachetne. Chcemy z dwo­ rami powiązać wydarzenia rodzinne, zwyczaje, idee, a nawet przepisy ku­ linarne będące do dzisiaj dorobkiem naszej kultury i powodem do dumy. Niestety obecnie brak programów państwowych, w których taki program znalazłby formalną możliwość wspar­ cia. Dlatego jedyna nadzieja we wsparciu społecznym. Będzie ono przeznaczone na stworzenie mechanizmu cyfrowego odpowiedzialnego za wygląd i działanie portalu. Z dostępnej na nim wiedzy bę­ dą mogli korzystać wszyscy bezpłatnie, a każdy będzie mógł dodać to, co wie z przekazów rodzinnych, czy zamieścić zdjęcia z szuflad. Koszt serwisu dworów to 3000 zł. Koszt całego portalu, wszyst­ kich baz danych – to 25 000 zł. Budowę można wesprzeć poprzez portal www. pomagam.pl/dwory, gdzie prowadzona jest zbiórka na ten cel. To wielkie i ważne zadanie. Twórcy ogromnie liczą na zaan­ gażowanie społeczne – możemy znacznie zmienić świadomość Polaków! K

Odkłamać szlachectwo Marcin Niewalda

Dwór w Pawłowie

bogatszy niż włościanin, podczas gdy różnica między chłopem francuskim a Wersalem była kosmiczna. W praktyce arystokracja Azji i Eu­ ropy traktowała obywateli jak niewol­ ników bez żadnych praw. Istniał tam notoryczny wyzysk i pogarda. Różnice ekonomiczne pociągały za sobą różni­ ce społeczne, edukacyjne i kulturowe. Rozdział klas był nie do pokonania. W Rzeczypospolitej istniały dwie nie­ formalne klasy szlachty – jedna, wąs­ka, arystokracji o aspiracjach europejs­ kich, niezwykle bogatych właścicieli ogromnych obszarów, kosmopolitów zafascynowanych koneksjami z jeszcze bogatszymi arystokratami Zachodu – oraz druga, szeroka grupa szlachty zwy­ kłej, która była silnie związana z krajem i ludźmi tu mieszkającymi. Nie ma się co dziwić więc, że rewolucja francuska wybuchła właśnie tam, a nie w Polsce, a hasła mordowania panów nie znaj­ dowały u nas długo odzewu.

A

co z niewolniczą pańszczyzną – czy ona nie istniała? I zno­ wu mamy błąd już w pytaniu. Pańszczyzna nie była niewolnictwem lecz… podatkiem. Wyobraźmy sobie, że dzierżawimy od państwa dom z po­ lem. Dzisiaj musimy zapłacić od tego czynsz – podatek. Jest to nieuchronne. Dawniej odbywało się to inaczej – w za­ mian za dzierżawę musielibyśmy ów czynsz odpracować. Dzisiaj płacimy realne podatki – sięgające łącznie 40% całej naszej mocy produkcyjnej. Daw­ niej ową pańszczyznę ustalano na 1–3 dni pracy w tygodniu jednej dorosłej osoby z rodziny. (Ilość dni zależna od wielkości pola, a to zależało od wielko­ ści rodziny i jej potrzeb). Jak się obli­ cza, pańszczyzna wynosiła praktycznie 4 razy mniej niż dzisiaj podatki. I nie jest to manipulacja liczbami, lecz fakt. Co więcej, był to podatek niezadłuża­ jący, w przeciwieństwie do tego, co ma miejsce obecnie. Ten idealny, roztaczany obraz nie był jednak tak nieskazitelny. Po pierw­ sze, jak wspomniałem wyżej, istniały duże latyfundia arystokracji – w której często jednak dochodziło do wyzysku, zniewalania i innych okrucieństw, i to one były przyczyną upadku Rzeczy­ pospolitej. Po drugie, w grupie zwyk­ łej szlachty też było trochę warcho­ łów czy draństwa. Jednak w tej drugiej grupie osoby takie były rugowane ze stanu szlacheckiego lub przynajmniej nawracane poprzez presję kulturową i środowiskową. Fakt istnienia takich jednostek wykorzystywali obcy lub za­ borcy i za pomocą różnych manipula­ cji doprowadzali do takich zjawisk jak bunt Chmielnickiego, rzeź galicyjska czy dyneburska. W szczególności Mos­ kwa sprytnie wykorzystywała nastroje i judziła do odwetów i buntów. Koń­ czyły się one – jak bunt na Dzikich Polach – poddaniem ziemi caratowi,

podstawę swojej kultury. Wśród nich na naczelnym miejscu były odpowie­ dzialność i… szlachetność. To dlate­ go nasi przodkowie uznali, że dobrze będzie oprzeć struktury państwa na szlachcie. Skoro szlachcicem mógł zos­ tać każdy, kto wykazał się praktycznie odpowiedzialnością i poświęceniem, był to dobry sprawdzian dla kogoś, kto miał się opiekować danym terenem i ludźmi nań żyjącymi. Pamiętajmy, że mówię teraz nie o hiperbogatych arystokratach, lecz drobnych właś­ cicielach, o dzierżawcach, o osobach pełniących różne funkcje społeczne – czyli o 90% szlachty polskiej. Mówię też o dwa razy większej społeczności oficjalistów – urzędników dóbr pry­ watnych. Razem daje to około 1/3 spo­ łeczeństwa zorganizowanego według zasad demokracji szlacheckiej – ustroju najbardziej zbliżonego do demokracji ateńskiej, gdzie przecież prawo głosu miało 25% społeczeństwa.

T

a zwykła szlachta składała sią z rodzin przeróżnego pocho­ dzenia. Były rody polskie, li­ tewskie, rusińskie, tatarskie, wołoskie (Wołoszczyzna), białoruskie. Była też spora grupa rodzin, które zafascyno­ wane Rzecząpospolitą osiadały tutaj – a więc włoskie (Italia), irlandzkie, węgierskie, niemieckie, żydowskie, francuskie. Wszystkie rody Rzeczy­ pospolitej otrzymywały szlachectwo za długoletnią służbę (lub w drodze indygenatu), za wybitne poświęcenie na polu walki itp. Czyny te stanowi­ ły dla rodzin powód do dumy, ale też zapewniały powtarzalność tej postawy w imię honoru rodziny. Tak więc szlachta, ta przeciętna, bliska mieszkańcom, stanowiąca do 15% społeczeństwa, wraz z grupą ofi­ cjalistów odpowiadała przede wszyst­ kim za ziemię, produkcję, ochronę, opiekę, edukację, zdrowie, składała się też na projekty ogólnopaństwowe, takie jak armia czy innego typu służby. Mo­ żemy i powinniśmy myśleć o szlachcie jako o dobrych i szlachetnych zarząd­ cach gmin. Tak uczciwie i odpowie­ dzialnie zachowywała się większość, dlatego Rzeczpospolita prosperowała dobrze, stanowiła potęgę i zapewniała dobrobyt. Dlatego też pojęcie „szlachet­ ności” niesie dla nas pewne konkretne znaczenia. I dlatego właśnie z tej grupy wywodziła się przeważająca większość powstańców, a w II RP naukowców, wojskowych, członków służb – zdzie­ siątkowanych w Katyniu. Gdy jednak doszło do zaborów, nowe władze musiały zrobić wszystko, aby po pierwsze tę dobrze prosperującą strukturę rozbić, po drugie obrzydzić reszcie. Dochodziło do szeregu mani­ pulacji i niszczenia. Jednym z nich był mit sarmacki propagowany przez Au­ strię, w którym szlachcic polski był pija­ kiem i dewotem wyzyskującym chłopów

rugować, zastąpić stare metody kształ­ cenia „nowoczesnym” humanizmem, wprowadzali szlachtę ewangelicką dla rozbicia podstaw wiary, rozpijali naród, zsyłali na Sybir za powstania, zmuszali do emigracji, nagradzali lojalnych służ­ bistów i nawet zezwalali im na wpro­ wadzanie „prawa pierwszej nocy” na swoich terenach. Jeszcze gorzej postę­ powali komuniści na Kresach. Celowo

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

Dla wielu to, co napiszę, będzie szokiem. Wielowarstwowe kłamstwa na temat stanu szlacheckiego były produkowane przez zaborców i wiele osób uznaje je dzisiaj wciąż za szczerą prawdę. Kłamstwa miały zniszczyć Rzeczpospolitą, jej tożsamość i strukturę. W szczególności zniszczyć kulturę kresową. Stawką było i jest obezwładnienie narodów tworzących dawną państwową wspólnotę, zabór mienia i wyzysk gospodarczy.

5000. „Dokonaniem” ostatnich lat, za­ raz za polską granicą na Ukrainie, jest zniszczenie terenu dworu w Walawce, należącego do wspaniałego patrioty, krzewiciela nauki i kultury Włodzimie­ rza Dzieduszyckiego. W czasie powsta­ nia styczniowego we dworze tym zo­ stał zorganizowany szpital powstańczy. Obecnie znajduje się tam oczyszczal­ nia ścieków dla Sokala. Takich miejsc

Materiał przygotowała Fundacja „Genealogia Polaków”.

Niewielu było i jest w Rzeczypospolitej tak mądrych i odważnych głosicieli prawdy o Kresach, jak polski Ormianin, ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Napisał szereg książek na temat Małopolski Wschodniej, Wołynia i całej dawnej Galicji, m.in.: Nie zapomnij o Kresach (Małe Wydawnictwo, Kraków 2011). Jest zapraszany i podróżuje po Polsce ze swoimi poruszającymi wykładami.

Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski – niezłomny rzecznik Kresów

J

edno z takich spotkań zorgani­ zował w 2019 roku w Czechowi­ cach-Dziedzicach Patriotyczny Ruch Wolnościowy, a jego inic­ jatorem był młody patriota Dariusz Piechaczek. Na spotkaniu ksiądz Isako­ wicz-Zaleski przedstawił rys historycz­ ny powstania lwowskiego. Przypom­ niał, że w 2019 roku przypada jego 100 rocznica. Żołnierzami o polskość Lwowa byli w tej walce słabo uzbrojeni uczniowie i studenci, nazwani potem Orlętami Lwowskimi. Ich zryw trwał od 1 listopada 1918 do połowy 1919 roku, kiedy to z odsieczą przybyło do Lwowa regularne Wojsko Polskie. Jeszcze podczas I wojny światowej, w dniu 1.11.1918 r. regularne oddzia­ ły ukraińskich strzelców siczowych, wspomagane przez lokalnych bojów­ karzy, zajęły znaczną część urzędów we Lwowie i ogłosiły powstanie tzw. Zachodnioukraińskiej Republiki Lu­ dowej. Nastąpiło to przed ogłoszeniem przez Polskę niepodległości, jednak natychmiast jako pierwsze stawi­ ły opór Ukraińcom słabo uzbrojo­ ne dzieciaki ze szkoły im. Henryka Sienkiewicza, które wspomógł bata­ lion kadrowy Wojska Polskiego pod dowództwem kpt. Zdzisława Trześ­ niowskiego. W tej samej, zachodniej części Lwowa do walki włączyli się studenci z Domu Akademickiego przy ul. Issakowicza, wspomagani przez garstkę żołnierzy POW. Został powo­ łany lokalny Lwowski Komitet Ochro­ ny Dobra i Porządku. Nastąpił okres kilkunastodniowych walk ulicznych, określonych przez historię jako obrona Lwowa. Siły były zaiste nierówne, bo z jednej strony gimnazjaliści, licea­ liści i studenci wspomagani garstką

Rajmund Pollak polskich żołnierzy, a z drugiej – regu­ larna, dobrze uzbrojona armia ukraiń­ ska. Najmłodszy obrońca Lwowa miał zaledwie 9 lat, a 13-letni Antoś Patry­ kiewicz został najmłodszym w całej historii Rzeczypospolitej kawalerem orderu Virtuti Militari.

na tyły wojsk ukraińskich oblegających ten historyczny gród polski. Manewr się powiódł i Lwów pozostał polski, jednak nadal oblężony.

W

P

olskie Orlęta, masowo ginąc od kul i bagnetów karabinowych, potrafiły stawić skutecznie czo­ ła bezwzględnym oddziałom armii Ukraińskiej Republiki Ludowej. 11 lis­ topada 1918 roku Polacy z tej części Kresów nie mogli jeszcze świętować odrodzenia Rzeczypospolitej, gdyż

FOT. PIOTR MIŚCISZ

T

e kłamstwa, wciąż obecne, do dzisiaj pozwalają dawnym zaborcom czerpać niespra­ wiedliwe zyski z naszego kraju. Zacznijmy od podstaw. Kim był szlachcic polski – Sarmatą? War­ chołem? Kosmopolitą? Dewotem? Wy­ zyskiwaczem? Krzewicielem kultury? W zasadzie żadne z tych określeń nie jest prawdziwe. Chociaż każde z tych słów może być niekiedy stosowne, to jednak żadne nie dotyka istoty tego, czym w Rzeczypospolitej było szlache­ ctwo i jaki miało sens. A był to sens niemal całkowicie inny niż ten, do któ­ rego dążyła arystokracja Azji i innych krajów Europy. Szlachta polska to coś całkiem innego niż prezentują to euro­ pejskie podręczniki do historii. Aby pokazać źródło kłamstw, za­ dajmy pytanie nie o samą szlachtę, lecz o dworki szlacheckie. Tak – celowo użyłem słowa ‘dworki’, aby pokazać, że nawet w tak prostym pytaniu tkwi już błąd. Błąd, który powoduje, że myślimy o dawnej Rzeczypospolitej w niewłaści­ wy sposób. Błąd, mający dalekosiężne konsekwencje aż do dzisiejszego poczu­ cia tożsamości i wspólnoty. Prawidło­ wo, mówiąc o siedzibach ziemiańskich, powinno się używać słowa ‘dwory’. (Po­ jęcie ‘dworek’ odnosi się tylko do wilii stojącej na przedmieściach – takiej jak np. „Rydlówka” na dawnych przedmieś­ ciach Krakowa). Nie chodzi jednak tylko o samą nazwę, lecz o to, z czym te nazwy są związane. Mówiąc „dworek” z regu­ ły dzielimy wieś na budynek bogatego właściciela oraz kurne chaty, w których klepano biedę. Rzeczywistość jednak wygląda całkowicie inaczej. Słowo ‘dwór’ oznacza bowiem cały obszar dworski, na którym oprócz budynku mieszkalnego (zwykle dzielonego z szerszą rodziną, a nawet osobami niespokrewnionymi), oprócz zaplecza typowo gospodarcze­ go – jak stajnie, wozownie, spichlerze z ziarnem na zasiewy w przyszłym ro­ ku – stały oficyny dworskie, czworaki, często młyn, karczma, kuźnia, kilka lub nawet kilkadziesiąt chat; wszystkie za­ mieszkane i oznaczane w księgach me­ trykalnych numerem 1. Mieszkańcami tego obszaru oprócz rodziny właściciela lub dzierżawcy byli tzw. oficjaliści – czyli cały szereg wyższych pracowników, eko­ nomów czy leśniczych, a także rzemieśl­ nicy, pracownicy folwarczni i gospodar­ scy wraz z rodzinami. Niekiedy grupa ta stanowiła połowę całej społeczności danej wsi. Sporo też było gracjalistów – czyli osób „na łasce” – np. kalekich lub starych. Mówiąc o dworach, mówi­ my więc o znacznej części społeczności lokalnych. Spytajmy więc teraz, o kto czerpał zyski z działania takiego dworu? W ta­ kim typowym pytaniu tkwi błąd. Jeśli już przyjmiemy, że dwór był obszarem, a nie budynkiem, to zazwyczaj kojarzymy go z czymś podobnym do włości, w których pracowali niewolnicy na rzecz „pana”. Tymczasem w Rzeczypospolitej – ina­ czej niż na zachodzie Europy – dwory były to raczej instytucje przypominające dzisiejsze jednostki gminne. Ich właści­ ciel był bowiem odpowiedzialny za cały szereg funkcji, które dzisiaj lokowane są w obrębie tzw. budżetówki. Nie tylko dbał o urządzenie obszaru dworskiego, pod­ noszenie warunków życia i pracy wszyst­ kich mieszkających na obszarze dworu. Nie tylko łożył na drogi i mosty pub­ liczne. Ponosił również odpowiedzial­ ność za edukację, opiekę nad wdowami, sierotami, chorymi, za ochronę, dozór, bezpieczeństwo, przestrzeganie prawa, likwidację skutków nieszczęść itd. Z re­ guły odbywało się to za pośrednictwem różnych fundacji klasztornych, prywat­ nych oddziałów straży czy towarzystw. Właściciel wydzielał grunt na budowę kościoła z zapleczem. Uposażał, a więc przeznaczał zyski z danego terenu na utrzymanie tego miejsca. Klasztor miał polecenie urządzenia i utrzymania szpita­ la, produkcji lekarstw, roztaczania opieki nad biednymi, urządzenia szkoły. (Mało kto wie, że już w średniowieczu w Pol­ sce szkoły istniały niemal przy każdej parafii). Straż czy towarzystwo również wymagały takich „fundacji”, uposaże­ nia w część dóbr. Przy większych ma­ jątkach w grę wchodziły jeszcze kwestie polityczne. Sam budynek pałacu nie był tylko mieszkaniem o 100 pokojach, lecz pełnił przede wszystkim różne funkcje oficjalne. Tak jak dzisiaj, odbywały się tam spotkania polityczne, gospodarcze, naukowe i artystyczne, organizowano wystawy, odbywały się sztuki i koncerty. Co więcej, wiele z nich było otwartych dla wszystkich zainteresowanych – również włościan. W pałacu utrzymywano odpo­ wiedniki dzisiejszych bibliotek i muzeów. Musimy także zdać sobie sprawę z różnic między sytuacją w Polsce i np. we Francji czy Anglii. Była to różnica głównie ilościowa, co niosło za sobą

GENEALOGIA·POL AKÓW

Ks. Isakowicz-Zaleski i Rajmund Pollak

pomoc dla Lwowa wyruszyła z Prze­ myśla dopiero 19 listopada. Wreszcie 22.11.1918 r. Wojsko Polskie dowo­ dzone przez Tadeusza Rozwadow­ skiego wyparło żołnierzy ukraińskich z miasta. Było ono jednak nadal okrą­ żone przez siły Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej. W grudniu 1918 roku Naczelna Komenda Ukraińska przystąpiła do kontrofensywy w celu zajęcia Lwowa i wyparcia wojsk pol­ skich za San. Zapobiegł temu gen. Roz­ wadowski, wydając oddziałom mjr. Józefa Sopotnickiego rozkaz uderzenia

styczniu 1919 roku doszło do kolejnego ukraińskiego ataku na miasto. Po jego odparciu nastąpiła tzw. operacja woł­ czuchowska, polegająca na odcięciu połączeń między Lwowem a Przemy­ ślem, w konsekwencji czego w okresie od 15 lutego do 19 marca 1919 roku sy­ tuacja obrońców stolicy dawnej Galicji stała się jeszcze bardziej tragiczna. Tym­ czasem znajdujące się pod Przemyślem oddziały regularnego Wojska Polskiego zostały zasilone przez ochotników Błę­ kitnej Armii przybyłe z Francji. Po za­ żartych walkach dopiero w maju 1919 r., w wyniku ofensywy armii gen. Józefa Hallera udało się ostatecznie przerwać blokadę Lwowa i zakończyć walkę peł­ nym zwycięst­wem Polski. Ojciec Isakowicz-Zaleski podkreś­ lił, że ze względu na prawdę nie mo­ że milczeć na temat faktu, że nie ma w Polsce oficjalnych obchodów 100 rocznicy powstania lwowskiego, mi­ mo że bohaterstwo Orląt Lwowskich należy do największych przykładów heroizmu i poświęcenia dla Ojczyzny w całej ponad tysiącletniej historii Pol­ ski. Przypomniał również, że w Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie do dziś spoczywa ciało właśnie jednego ze Lwowskich Orląt! Dla mnie osobiście ksiądz Isako­ wicz-Zaleski jest uosobieniem szla­ chetności i odwagi cywilnej. Nie znam drugiego takiego rzecznika prawdy o Kresach. Jego książki zasługują na uważną lekturę. K


KWIECIEŃ 2O19 · KURIER WNET

7

PAŃST WO·ŚRODK A

T

akie błędne wyobrażenia skłoniły każde ze wschod­ nioeuropejskich państw do ustawienia się w kolejce do tzw. platformy „16+1”, gdyż obawiały się, że w przeciwnym razie nie będą mieć możliwości skorzystania z chiń­ skiej gotówki. Istnieją prawdopodob­ nie dwie przyczyny tych ewidentnie błędnych wyobrażeń: 1. Udana infilt­ racja rządów, mediów i społeczności akademickich w Europie Wschodniej przez Pekin; 2. Niewystarczająca liczba dyskusji i doniesień medialnych o tym, jak naprawdę wygląda rzeczywistość w Chinach. Jest takie polskie powiedzenie: „Z kim przestajesz, takim się stajesz”. Polska, po przetrwaniu niedawno za­ kończonego okresu brutalnych rządów komunistycznych, zdecydowanie nie potrzebuje partnerstwa reżimu komu­ nistycznego, a już z pewnością nie pot­ rzebuje go jako przyjaciela.

Tym, którzy dziś odwiedzają Europę Wschodnią, nietrudno jest zauważyć, że zarówno wśród tamtejszych elit, jak i mas przeważają dwa błędne przekonania na temat Chin. Pierwsze, że Chiny przekształcają się z państwa komunistycznego w kapitalistyczne, i drugie, że gospodarka Chin jest tak silna, iż mając mnóstwo gotówki, może pozwolić sobie na rozdawanie jej w Europie.

Zrozumieć Chiny

Zwróć uwagę na chińskich komunistów w garniturach od Armaniego

Chiny są państwem komunistycznym Gdyby poświęcić odpowiednią ilość czasu na przyjrzenie się społeczeństwu i systemowi politycznemu Chin, można by szybko dojść do wniosku, że Chiny są komunistycznym państwem policyj­ nym, takim, jakie opisano w słynnej książce George’a Orwella Rok 1984. Pod wieloma względami Komunistyczna Partia Chin (KPCh) udoskonaliła or­ wellowską formę społeczeństwa, ko­ rzystając ze współczesnej technologii, tj. urządzeń do rozpoznawania twarzy i systemu przyznawania punktów spo­ łecznych.

Peter Zhang Stanów Zjednoczonych przyłączyły się do międzynarodowych społeczności medycznych, aby publicznie potępić tę współczesną zbrodnię przeciwko ludzkości. Katolicy i chrześcijanie z Kościo­ łów podziemnych stoją w obliczu po­ dobnych prześladowań w ateistycznych, komunistycznych Chinach. Chiny są je­ dynym krajem na ziemi, który wydaje więcej pieniędzy na bezpieczeństwo wewnętrzne (prawie 1,4 bln juanów) niż na obronę narodową (1,2 bln ju­

Chiny są jedynym krajem na ziemi, który wydaje więcej pieniędzy na bezpieczeństwo wewnętrz­ ne (prawie 1,4 bln juanów) niż na obronę narodową (1,2 bln juanów). anów). Najwyraźniej KPCh postrzega własne, liczące 1,3 mld społeczeństwo jako największe zagrożenie dla swo­ jej władzy. Na łamach „The Atlantic” zamieszczono informację, że każdego dnia w Chinach odbywa się około 500 protestów. Zgodnie z treścią niedaw­ nego raportu „The New York Times”, KPCh jest w tym roku szczególnie przewrażliwiona i czuje się bezradna, w związku z czym w styczniu 2019 roku zorganizowała nadzwyczajne spotka­ nie w celu wzmożenia czujności przed jakimkolwiek niebezpieczeństwem po­ litycznym.

FOT. THE EPOCH TIMES

Jedną z głównych cech społeczeń­ stwa kapitalistycznego jest gospodarka rynkowa, jednakże w Chinach wszyst­ kie główne sektory, tj. media, banko­ wość, energetyka, telekomunikacja, transport, są zarządzane przez pań­ stwo. Starożytna chińska cywilizacja znajduje się obecnie pod kontrolą reżi­ mu komunistycznego, który utworzo­ no na wzór reżimu z byłego Związku Radzieckiego. Internet w Chinach to w rzeczywi­ stości intranet (net wewnętrzny – przyp. tłum.), który jest odłączony od resz­ ty świata. 700 mln chińskich netizen (w Stanach Zjednoczonych pojęciem ‘netizen’ określa się obywateli netu, lu­ dzi aktywnych w tworzeniu internetu i budowaniu społecznego intelektual­ nego źródła, natomiast ‘netizen’ w Chi­ nach to tylko użytkownik netu – przyp. tłum.) nie ma dostępu do zagranicz­ nych stron internetowych, tj. Google’a, YouTube’a, Twittera, Facebooka, BBC, Gmaila; a to zaledwie kilka spośród wie­ lu takich stron. Według badania prze­ prowadzonego na Harvardzie, Pekin, chcąc wywierać wpływ na opinię pub­ liczną w internecie, zatrudnia około 2 mln ludzi, którzy pod fałszywymi nazwi­ skami publikują każdego roku około 448 mln spreparowanych postów w mediach społecznościowych. Naukowcy szacują, że w Chinach od chwili przejęcia władzy przez KPCh w 1949 roku, w następstwie brutalnych rządów tego systemu śmierć poniosło 70 mln Chińczyków. W rzeczywistości łamanie praw człowieka trwa tam do dnia dzisiejszego. Od 1999 roku KPCh prowadzi bezwzględną kampanię prze­ śladowczą przeciwko tradycyjnej dy­ scyplinie medytacyjnej zwanej Falun Gong, znanej również jako Falun Dafa. Falun Gong ma dwa główne elementy składowe: zestaw pięciu ćwiczeń medy­ tacyjnych oraz zasady moralne: Praw­ dę, Życzliwość i Cierpliwość. Dawniej KPCh zachwalała tę praktykę ze wzglę­ du na wynikające z jej uprawiania ko­ rzyści zdrowotne oraz poprawę moral­ ności społeczeństwa. Jednak kiedy ta tradycyjna praktyka doskonalenia ciała i umysłu przyciągnęła do siebie około 100 mln zwolenników, Jiang Zemin, ówczesny przywódca KPCh, poczuł się zagrożony i nakazał wyeliminowanie tej grupy ludzi w Chinach. Dziesiątki milionów zwolenników Falun Gong zostało potraktowanych w bardzo zły sposób, a setki tysięcy z nich wysłano do obozów pracy i więzień. Co gorsza, okazało się, że Chiny dokonują grabieży organów od przetrzymywanych w wię­ zieniach praktykujących i sprzedają ich narządy za wysoką cenę. Zarówno Parlament Europejski, jak i Kongres

i Ubezpieczeniowego wartość chińskich kredytów zagrożonych wzrosła z 1,4 bln juanów w 2017 roku do 2 bln juanów w 2018 roku. W styczniu tego roku Pe­ kin musiał sięgnąć po 116 mld dolarów z rezerw swojego banku centralnego, aby uspokoić pogarszającą się sytuację gospodarczą. Rezerwy walutowe Chin spadły z poziomu 4 bln dolarów w 2014 roku do 3,073 bln dolarów w 2018 roku. Irracjonalna struktura finansowa, w któ­ rej rząd pełni rolę bankiera, kredytobior­ cy i organu regulującego, uniemożliwia absorbowanie strat. Paul Krugman, laureat z 2008 roku Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii, uważa nadmierne inwestycje i wydatki Chin za niemożliwe do utrzymania, w sytuacji gdy konsumpcja krajowa jest niewystarczająca. Nawiązał do tzw. mo­ delu Dornbuscha, aby opisać chińską recesję: może ona nastąpić wcześniej, niż byśmy się spodziewali. Pekin sam doprowadził do tego, że ponad 30 mln Chińczyków żyje poniżej granicy ubóstwa. Niezależne organizacje non profit szacują, że ta liczba jednak może wynosić nawet 80 mln. Na podsta­ wową edukację (od szkoły podstawowej do szkoły średniej) Chiny w 2017 roku przeznaczyły 2634 dolary w przeliczeniu na jednego ucznia, natomiast w krajach członkowskich Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (ang. Organi­ zation for Economic Co-operation and Development, OECD) średnia świato­ wa wyniosła 10 759 dolarów na jedne­ go ucznia. Według Banku Światowego

na kraje europejskie, nie tylko gospo­ darczo, lecz także politycznie i kultu­ rowo. Pekin ma nadzieję założyć 1000 Instytutów Konfucjusza na całym świe­ cie, aby na zagranicznych kampusach uniwersyteckich szerzyć swoją komu­ nistyczną propagandę. Wiele polskich uniwersytetów jest obecnie opłacanych przez Pekin w zamian za udzielanie gościny Instytutom Konfucjusza, które pełnią rolę miękkiej siły KPCh. Prawa człowieka, demokracja, wolność wyz­ nania, krytykowanie KPCh – z pewnoś­ cią nie są częścią programu nauczania tych instytutów. 7.03.2019 roku członkowie Par­ lamentu Europejskiego zorganizowali w Brukseli konferencję mającą na celu potępienie ingerencji Pekinu w dzia­ łalność europejskich teatrów goszczą­ cych Shen Yun Performing Arts (https:// pl.shenyunperformingarts.org) – ame­ rykański zespół taneczny, którego celem jest prezentowanie tradycyjnego tańca chińskiego i muzyki. KPCh wywiera naciski na rządy krajów europejskich oraz teatry, aby nie zezwalały temu

W 2017 roku zarówno Bank Świato­ wy, jak i Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW, ang. International Monetary Fund) umieściły Chiny na 71 miejscu światowego rankingu PKB na jednego mieszkańca, który tamtego ro­ ku wyniósł w Chinach około 9000 dola­ rów. Chiny, pomimo swoich twierdzeń, że są drugą co do wielkości gos­podarką świata, zostały złapane na oszustwie w podawaniu danych oraz liczb do­ tyczących wyników gospodarczych. 7.03.2019 roku „Financial Times” po­ informował, że opracowany niedawno na podstawie badań raport Brookings Institution dotyczący lat podatkowych 2008–2016 ujawnił, iż wyniki gospo­ darcze Chin są o 12 proc. niższe, niż oficjalnie podawano. Nasuwa to wnio­ sek, że PKB Chin został zawyżony o co najmniej 2 procent. Instytut Finansów Międzynaro­ dowych (ang. Institute of Internatio­ nal Finance) poinformował, że stosu­ nek całkowitego zadłużenia Chin do PKB wynosi ponad 300 proc., a sto­ sunek zadłużenia przedsiębiorstw do PKB wynosi 160,3 proc. Według infor­ macji podanych przez urzędnika chiń­ skiej Komisji Nadzoru Bankowego

chińskie wydatki na opiekę zdrowotną w 2015 roku stanowiły jedynie 5,32 proc. PKB, a średnia światowa osiągnęła po­ ziom 9,90 procent.

B

iorąc pod uwagę te wyniki eko­ nomiczne i trudności wewnątrz­ państwowe, warto się zastanowić nad powodem, dla którego komuni­ styczne Chiny wydają dziesiątki miliar­ dów dolarów na projekt „Jeden pas, jedna droga” (ang. One Belt One Road Initiative, OBOR) i proponują wschod­ nioeuropejskim krajom tzw. platformę „16+1”. Czy przywódcy komunistyczni w Pekinie naprawdę troszczą się bar­ dziej o Europejczyków niż o swoich własnych obywateli? Ekonomiści na­ zywają te zagraniczne inwestycje „dyp­ lomacją pułapki kredytowej”, o czym świadczy przypadek Sri Lanki, kraju, który został zmuszony do przekazania swojego głównego portu morskiego Pe­ kinowi w użytkowanie na 99 lat w za­ mian za anulowanie długu wartego 1,4 mld dolarów. Podobne sytuacje miały miejsce również w innych krajach, ta­ kich jak Kenia i Malezja. W raporcie Fitch Ratings stwierdzono, że kosztow­ ny pekiński OBOR bardziej przypomi­ na politycznie wyrachowane posunięcie aniżeli czysto ekonomiczną strategię. KPCh aktywnie stara się wpływać

– wszystkie zerwały swoje powiązania z Huawei ze względów bezpieczeństwa. Wielu członków KPCh może spra­ wiać wrażenie, że są kapitalistami, gdy odwiedzając Europę, zbytkownie wy­ dają fortunę i noszą garnitury od Ar­ maniego niczym kapitaliści. Ważne jest, żeby pamiętać, iż te partyjne eli­ ty wydają pieniądze skradzione ma­ som obywateli i wcale nie reprezen­ tują zwyczajnych Chińczyków. Jeśli Polska chciałaby znaleźć partnera do jakichkolwiek działań, to nie potrzebu­ je komunistycznego sprzymierzeńca, a zwłaszcza chińskiego reżimu komu­ nistycznego, który w przyszłości ska­ zany jest na upadek. Historia pokazała, że demokracje i narody, które korzystają z wolności, muszą być zjednoczone, aby pokonać siły ciemności, tj. nazizm i komunizm. Nie ma podstaw do kwestionowania bliskiej więzi transatlantyckiej między Ameryką a Europą, a w szczególności z Polską. Komunizm był wspólnym wro­ giem ludzkości w przeszłości i dziś nadal nim pozostaje. Wyższe wartości moralne i demokratyczne, wspólne dla otwartych społeczeństw, po raz kolejny zatrium­ fują nad regionalną potęgą totalitarną

Polska jako partnera do jakichkolwiek działań nie potrzebuje komunistycznego sprzymierzeńca, a zwłaszcza chińskiego reżimu komunistycznego, który skazany jest na upadek. technologii od Huawei, która ma zains­ talowaną tylną furtkę do przesyłania danych do centrum sterowania w Chi­ nach. Założony przez byłego oficera Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, Huawei funkcjonuje z ramienia tego komuni­ stycznego państwa. Chińskie prawo wymaga, aby wszyscy jego obywatele i podmioty były posłuszne państwu i służyły interesom państwa. Podąża­ jąc za wieloma krajami zachodnimi, tj. Stanami Zjednoczonymi, Kanadą, Australią, Nową Zelandią, Wielką Bry­ tanią, Uniwersytet Stanforda, Uniwer­ sytet Kalifornijski w Berkeley (ang. UC­ -Berkeley) i Uniwersytet Oksfordzki

i komunizmem z Dalekiego Wschodu. Jak powiedział kiedyś święty Jan Paweł II: „Wolność nie polega na tym, żeby robić, co nam się żywnie podo­ ba, ale na prawie do robienia tego, co należy”. Historia będzie spoglądać ła­ skawie na tych, którzy działają zgodnie z sumieniem. K Tłumaczenie: polska redakcja „The Epoch Times” Peter Zhang zajmuje się ekonomią polityczną Chin i Azji Wschodniej. Jest absolwentem Pekińskiego Uniwersytetu Studiów Międzynarodowych, Fletcher School of Law and Diplomacy, ukończył także Harvard Kennedy School.

R E K L A M A

– To niepowtarzalna szansa na poszerzanie horyzontów i zdobywanie praktycznej wiedzy. Spotkania z ekspertami stwarzają okazję do bezpośrednich interakcji i wymiany myśli – mówi Artur Włodarczyk, uczestnik Akademii Patriotyzmu – projektu realizowanego przez Fundację Centrum im. Władysława Grabskiego w partnerstwie z KGHM Polska Miedź.

Akademia Patriotyzmu

Peter Zhang

Rzeczywista sytuacja gospodarki Chin

podziwianemu zespołowi na występy w Europie. W wyniku takich działań madrycki Teatro Real odwołał przed­ stawienia Shen Yun zaplanowane na przełomie stycznia i lutego 2019 roku, mimo że wiele biletów zostało już sprze­ danych. Eurodeputowana Helga Trüpel powiedziała: „Dla mnie jest to coś cał­ kowicie niedopuszczalnego. To do euro­ pejskich teatrów należy decyzja, co po­ każą one swoim widzom. […] Myślę, że nie powinniśmy ulegać presji ze strony KPCh, ponieważ do nas należy decyzja w kwestii tego, co pokazujemy gościom teatrów w całej Unii Europejskiej”. Pomimo presji ze strony Pekinu, Shen Yun Performing Arts odbywa tournée po Europie, odwiedziło m.in. Wielką Brytanię, Niemcy, Francję, Szwajcarię, a bilety na jego występy są wyprzedane. Księżna Léa z Belgii po obejrzeniu występu Shen Yun w Ge­ newie 28 lutego 2019 roku powiedzia­ ła w wywiadzie telewizyjnym: „Uwa­ żam, że są niezwykle widowiskowi pod względem piękna, estetyki, zwinności, oczywiście talentu i szybkości!”. Jednym z bacznie obserwowanych tematów w Polsce jest prawdopodob­ ne wdrożenie przez Polskę chińskiej

inwestycja w lepszą przyszłość młodych ludzi

J

ak wyjaśnia Włodarczyk, wielu prelegentów znał tylko z mediów. Dzięki spotkaniom Akademii miał szansę poznać ich osobiście i uzyskać odpowiedzi na wiele nurtu­ jących go pytań. Celem inicjatywy Centrum im. Władysława Grabskiego jest kształto­ wanie nowych elit: ludzi dynamicznych, ambitnych i szczerze oddanych Polsce. Od stycznia do października uczestnicy Akademii (osoby w wieku 18-25 lat) bio­ rą udział w bezpłatnych weekendowych warsztatach i wykładach prowadzonych przez ekspertów – przedstawicieli świa­ ta nauki, mediów, polityki. Dotychczas odbyły się trzy zjazdy, kolejny zaplano­ wano na 13 kwietnia. – Dziś model edukacji oparty wy­ łącznie na zdobywaniu wiedzy za po­ średnictwem uczelni ulega transfor­ macji – mówi Iza Wyżga, uczestniczka Akademii. – Studia to swego rodza­ ju baza. Nadbudowę warto zdobywać jednak we własnym zakresie: podczas praktycznych zajęć, spotkań z eksper­ tami. To właśnie daje nam Akademia Patriotyzmu – dodaje. Jak mówi Krzysztof Tenerowicz, Prezes Zarządu Fundacji Centrum im.

Władysława Grabskiego, zaangażowa­ nie i ambicja młodych ludzi napawa op­ tymizmem. – Cieszę się, że wraca moda na ideowość, zaangażowanie społeczne. Z radością obserwuję młodych ludzi, którzy realizują się na różnych polach, dążą do rozwoju osobistego, inwestując tym samym w lepszą przyszłość – tłu­ maczy. Jak dodaje, duże firmy, takie jak KGHM, coraz częściej dostrzega­ ją potrzebę inwestowania w młodych ludzi i poświęcają temu zagadnieniu swoje działania z zakresu społecznej odpowiedzialności. Ostatnie spotkanie w ramach Aka­ demii było poświęcone zagadnieniom związanym z bezpieczeństwem. Uczest­ nicy mieli okazję przekonać się m.in., jaką rolę w tym kontekście odgrywa dziennikarstwo śledcze. O swoich do­ świadczeniach i zagrożeniach związa­ nych z pracą dziennikarza śledczego opowiadał red. Piotr Nisztor. Akcen­ tował znaczenie śledztw z pogranicza polityki i gospodarki. Drugi z prelegentów – dr hab. Jó­ zef Marczak, ekspert z zakresu bez­ pieczeństwa, wykładowca m.in. Aka­ demii Sztuki Wojennej – mówił m.in. o Wojskach Obrony Terytorialnej i ich

szczególnej roli podczas działań wo­ jennych. W trakcie poprzednich zjazdów (w Krakowie i Warszawie) uczestnicy mieli okazję poznać tajniki pracy ne­ gocjatorów policyjnych, dowiedzieć się więcej o sektorze finansów publicznych, zrozumieć rolę historii w kształtowa­ niu polityki oraz przeanalizować zmia­ ny, jakie nastąpiły w zawodzie dzien­ nikarza na przestrzeni lat. Tematyka wykładów obejmowała także zagad­ nienia związane z kryzysem wizerun­ kowym, budowaniem relacji z media­ mi i dziennikarzami oraz technikami manipulacji. „Świetna, ciekawa świata i dzienni­ karstwa młodzież na #AkademiaPatrio­ tyzmu. Godziny warsztatów o mediach, dyskusji i pytań. Nie będzie z Polską źle, jeśli tak będą wyglądali jej przyszli liderzy” – napisał na Twitterze po jed­ nym ze spotkań red. Marcin Makowski, który wystąpił w roli eksperta. – To budujące, że młodzi ludzie tak aktywnie uczestniczą w zajęciach. Chcą się czegoś naprawdę dowiedzieć, przy­ chodzą z gotowymi pytaniami i prze­ myśleniami, którymi chętnie się dzielą– mówi Krzysztof Tenerowicz. (red.) K


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O19

8

Obserwując ostatnie wydarzenia, trudno się oprzeć wrażeniu, że sama SPD jest mocno skonfliktowana wewnętrznie. Nawet tak priorytetowa dla SPD kwestia, jak wprowadzenie emerytur podstawowych, budzi zastrzeżenia; media niemiec­ kie pisały o sceptycyzmie samego Olafa Scholza do tego projektu. Plotki czy partyjna rzeczywistość? To nie tak. Olaf Scholz zapowiedział,

Co zaś się tyczy przy­ szłego kształtu UE, nie chcę powrotu do Europy Ojczyzn, do czego nawołują prawicowi populiści. że w budżecie znajdą się pieniądze na emerytury podstawowe. Zależy nam, SPD, zwłaszcza na tym, by kobiety, któ­ re przez lata wychowywały dzieci i nie mogły być aktywne na rynku pracy, otrzymywały godną emeryturę. Mówię o kobietach, ponieważ mimo równo­ uprawnienia, kobiety nadal są często dyskryminowane w systemie świadczeń socjalnych. Wiele z nich, przechodząc na emeryturę, nie ma udokumentowa­ nej wystarczającej liczby przepracowa­ nych lat, ponieważ poświęcały się wy­ chowaniu dzieci. Jesteśmy winni tym kobietom szacunek i w łonie SPD nikt nie kwestionuje zasadności ustanowie­ nia podstawowej emerytury, też z myś­ lą o tej konkretnej grupie. Natomiast sam temat emerytur podstawowych wywołuje emocje w Wielkiej Koalicji. Wasz spór z chadekami dotyczy sposobu naliczania kwoty emerytury, ale i tego, kto powinien mieć

Nie ma czegoś takiego jak abstrakcyjna „Bruksela”. Unia Europejska to demokratycznie ustanowiona wspólnota, każde z państw członkowskich ma ustrój demokratyczny i musi przestrzegać zasad prawa. I Unia Europejska też ma swoje zasady i swój porządek. Składa się na niego Komisja Europejska jako rząd Unii, demokratycznie wybrany Parlament Europejski i Rada Europejska jako coś na kształt drugiej izby parlamentu. I tę integrację należy pogłębiać – mówi Markus Töns, deputowany do Bundestagu z SPD w rozmowie z Olgą Doleśniak-Harczuk i Antonim Opalińskim.

Złości mnie, jak słyszę: – Bo oni tam, w Brukseli… prawo do tego świadczenia. Jakie argumenty przedstawia CDU-CSU? Chadecy domagają się przyznawania tego świadczenia pod pewnymi warunkami. Chcą, by pieniądze trafiały do napraw­ dę najskromniej uposażonych, a nie na przykład do kogoś, kto ma bardzo dobrze zarabiającego współmałżonka. A SPD uważa, że każdy, kto pracował, ale nie zdołał wypracować wystarczającej liczby lat, zasługuje na taką emeryturę. Na jesieni w landach wschodnich odbędą się wybory do landtagów. Propozycja wprowadzenia emerytury podstawowej to element kampanii wyborczej SPD? Nie, to nie jest temat stricte kampa­ nijny. Na początku kadencji SPD pos­ tanowiło dokonać pewnej odnowy. Kiedy zdecydowaliśmy się na wejście do koalicji z CDU/CSU, co nie przysz­ ło nam łatwo, bo i konserwatyści nie należą do łatwych partnerów, ta praca nad sobą i odnowa również w sensie merytorycznym nadal postępowała. Zastanawialiśmy się nad sprecyzowa­ niem naszych celów w polityce społecz­ nej. Jako socjaldemokraci czujemy się szczególnie zobowiązani do reprezen­ towania interesów obywateli mających słabszą pozycję w społeczeństwie. Z tej perspektywy też postrzegamy postulat wprowadzenia emerytury podstawo­ wej; to jeden z aspektów naszej polityki społecznej. Nie chcemy już dłużej de­ batować nad zasiłkiem dla bezrobot­ nych Harz IV, ale skupić się na realnym programie, który może przynieść wy­ mierne korzyści obywatelom. Wspomniał Pan o Harz IV, czyli zasiłku, który został wprowadzony na skutek działań rządu Gerharda Schroedera w ramach pakietu reform socjalnych znanych jako Agenda 2010. Ten spadek po byłym kanclerzu musi socjaldemokratom bardzo ciążyć. Agenda 2010 była pewnym brzemie­ niem, ale należałoby spojrzeć na nią jako na odpowiedź na wyzwania i prob­ lemy tamtego czasu. Mówimy przecież o reformach zapoczątkowanych w 2003 roku. Po 16 latach należy na nowo sfor­ mułować pytania. O tym właśnie dys­ kutujemy wewnątrz partii i z przedsta­ wicielami różnych grup społecznych, ze związkami zawodowymi, ale też z pra­ codawcami, którzy reagują zresztą dość krytycznie. Na przykład „Initiative Neue

Soziale Marktwirtschaft” (Inicjatywa Nowa Społeczna Gospodarka Rynko­ wa), która zresztą nie ma nic wspólne­ go ze społeczną gospodarką rynkową, ale reprezentuje interesy pracodawców, zwalcza koncepcję emerytury podsta­ wowej – ale to jest dla mnie tylko znak, że obraliśmy właściwy kierunek i że ta debata ma na partię dobry wpływ. Z niemieckiego przejdźmy na większe podwórko, unijne. To w sumie ciekawe, że w dobie głębokiego kry­ zysu Unii Europejskiej, kiedy Wielka Brytania opuszcza wspólnotę, a coraz bardziej słyszalny staje się głos partii

Reparacje są kwestią sporną między Republiką Federalną Niemiec a Rzeczpos­ politą Polską, niech odpowiedzi na nią szukają eksperci i prawnicy. eurosceptycznych kwestionujących dal­ sze zacieśnianie integracji i wzmacnia­ nie roli Komisji Europejskiej, Pan jest za dalszą federalizacją UE. Czy to jest właściwa odpowiedź na kryzys? Owszem, uważam, że to jest właści­ wa droga. Problemy zaczęły się w 2008 roku. Najpierw był kryzys bankowy, któ­ ry przekształcił się w finansowy w ta­ kich państwach jak Grecja, Hiszpania czy Portugalia i został z trudem prze­ zwyciężony. Kryzys, który aktualnie trawi Unię Europejską, przybrał inną formę i należy się zastanowić wspól­ nie, jak go rozwiązać. Już w gronie 27 państw, ponieważ Brytyjczycy torują sobie drogę do wyjścia. Wolałbym, by do Brexi­tu nie doszło, ale Brytyjczycy zadecydowali. Co zaś się tyczy przyszłe­ go kształtu UE, nie chcę powrotu do

Europy Ojczyzn, do czego nawołują pra­ wicowi populiści. I muszę powiedzieć, że bardzo mnie złości, kiedy słyszę jak ktoś mówi „bo oni tam w Brukseli…”. Nie ma czegoś takiego jak abstrakcyj­ na „Bruksela”. Unia Europejska to de­ mokratycznie ustanowiona wspólnota, każde z państw członkowskich ma ustrój demokratyczny i musi przestrzegać za­ sad prawa. I Unia Europejska też ma swoje zasady i swój porządek. Składa się na niego Komisja Europejska jako rząd Unii, demokratycznie wybrany Parla­ ment Europejski i Rada Europejska jako coś na kształt drugiej izby parlamentu. I tę integrację należy pogłębiać. Zgodnie z zamysłem Macrona? Nie zgadzam się ze wszystkimi propozyc­ jami Emmanuela Macrona, ale pewne rzeczy rozpoznał we właściwy sposób. Francuzi są wielkim, dumnym narodem, są mocarstwem atomowym. A jednak Macron przyznał, że obok narodowości francuskiej musi powstać narodowość europejska. Wierzę, że w tym punkcie ma on zdecydowanie rację. Wiem, że to nie będzie łatwe, trudno zjednoczyć całą dwudziestkę siódemkę. Zwrócę uwagę na jeden z aspektów. Mówimy wciąż o państwach narodowych. Nie wiem, jak jest w Polsce, ale sądzę, że podobnie jak w innych krajach, obok tożsamości narodowej macie również tożsamości lokalne. Pochodzę z Zagłębia Ruhry, to jest moja lokalna tożsamość, pochodzę też z Nadrenii-Westfalii, to jest kolej­ ny poziom tożsamości. Podobnie jest z Bawarczykami, z Katalończykami, ze Szkotami w Wielkiej Brytanii. A prze­ cież podobnie jest we Francji – w Alzacji albo w Normandii. Tak jest w całej Euro­ pie, są różne tożsamości, różne rodzaje świadomości. Potrzeba zachowania tych lokalnych charakterów była zbyt mało w ostatnich latach podkreślana. Póki co nie istnieje jednak coś takiego jak wspólna tożsamość europejska, poza tym państwa mają swoje interesy, a te często wymykają się idylli wspólnoty unijnych interesów. Oczywiście, pomimo tożsamości eu­ ropejskiej, interesów narodowych nie należy tracić z pola widzenia. Jednak „pomimo”? Mam na myśli to, że Francuzi i Niemcy powinni zachować szczególną ostroż­ ność. Jesteśmy dużymi narodami

sąsiadów, ale i wobec całej pozostałej dwudziestki szóstki. Czy mówiąc o tym poczuciu szczególnej odpowiedzialności, ma Pan również na myśli zadośćuczynienie Polsce za straty poniesione na skutek działań wojennych Niemiec podczas II wojny światowej? Interesujące pytanie, ale o charakterze prawnym. Reparacje są kwestią sporną między Republiką Federalną Niemiec a Rzeczpospolitą Polską, niech odpo­ wiedzi na nią szukają eksperci i praw­ nicy znający się na rzeczy. Natomiast mówiąc o odpowiedzialności miałem na myśli uwzględnianie opinii i inte­ resów naszych sąsiadów. Nie trzeba się we wszystkim zgadzać. Tak jak nie podzielamy wszystkich poglądów Em­ manuela Macrona, ale je szanujemy. Partnerzy nie powinni uchylać się i od trudnych tematów. Mówi Pan dużo o pogłębionej integracji europejskiej. A jaka będzie przyszłość wspólnej waluty? Są ekonomiści, którzy krytycznie oceniają skutki wprowadzenia euro, zwłaszcza na południu Europy. Nie podzielam tej opinii. Uważam, że we wszystkich krajach euro jest stabilną walutą, korzystnie wpływa na wymianę handlową. Przyjęcie euro okazało się słuszną decyzją. Trzeba oczywiście na­ dal strzec stabilności i wszystkie kraje muszą się do tego przyłożyć. Myślę, że również mieszkańcy południa Europy cieszą się z posiadania wspólnej waluty.

ŹRÓDŁO: OFICJALNA STRONA INTERNETOWA SPD W GELSENKIRCHEN

Projekt przyszłorocznego budżetu Niemiec, przedstawiony przez minist­ra finansów Olafa Scholza (SPD), wzburzył polityków Wielkiej Koalicji. Scholz przeznaczył mniej środków dla chadeckiego ministerstwa obrony, nastąpiło też przesunięcie znacznej odpowiedzialności finansowej za kryzys imigracyjny ze szczebla federalnego na rządy krajów związkowych. Premierzy landów wszczęli alarm, że kasy landów nie zniosą większego obciążenia. Ostry konflikt w sercu Wielkiej koalicji CDU-CSU/ SPD czy przejściowe zawirowania? Zacznijmy od tego, że Niemcy jako państwo federalne mają pewien system, którego się trzymają i konflikt, który wygląda na tak gorący, wcale nie mu­ si takim być. Sam przez 12 lat byłem deputowanym do landtagu Nadrenii­ -Westfalii i wiem, jak przebiegają re­ lacje na linii landtag–Bundestag. Sytua­ cja z podziałem środków na uchodźców i pewien spór, jaki wokół tego narósł, jest jedną z wielu, gdzie rzecz dotyczy pieniędzy. To prawda, że kraje związko­ we już bardzo dużo wydały na uchodź­ ców, ale wszelkie dane wskazują na spa­ dek liczby uchodźców napływających i przebywających w Niemczech, więc w ślad za tym należałoby się spodzie­ wać zmniejszenia kosztów przezna­ czanych na ich utrzymanie. Stąd cięcia zaproponowane w projekcie budżetu. Władze landów nie zgadzają się jed­ nak z tą oceną i obawiają się, że będą musiały wyrównać powstałą różnicę z własnych zasobów. Tyle, co do kwe­ stii uchodźczej. Do tego dochodzi spór o „Digi­ talpakt”, czyli o środki finansowe, któ­ re rząd federalny przekazuje krajom związkowym na poprawę wyposażenia szkół w infrastrukturę cyfrową. Różni­ ca zdań dotyczy kwestii ustrojowych – jakie środki rząd może przekazywać bezpoś­rednio do gmin z pominięciem rządów krajowych, czy może je upoważ­ niać do podjęcia określonych zadań. Na razie sprawa jest na ostrzu noża, ale pew­ nie ostatecznie i tak się okaże, że rządy krajowe nie pozostawią gmin samych sobie. Co jednak nie znaczy, że kraje związkowe nie będą musiały ponieść samodzielnie części kosztów. Nie wiem, czy w Polsce jest takie powiedzenie, ale w Niemczech mówimy: ministrowie fi­ nansów mają lepkie ręce, ministrowie krajów związkowych również...

P U N K T·W I D Z E N I A

i dużymi gospodarkami. Z zewnątrz łatwo o wrażenie, że oś francusko­ -niemiecka chce sama o wszystkim decydować. A to jest fałszywe wrażenie? Przecież pojęcie tandemu francusko-niemieckiego już na dobre funkc­ jonuje w opisywaniu roli Paryża i Berlina w Unii Europejskiej Trzeba być bardzo ostrożnym, aby ta zażyłość Niemiec i Francji nie była odczytywana opacznie. Oś francusko­ -niemiecka stanowiła istotny czynnik w historii rozwoju Unii Europejskiej.

Byliśmy sprawcami obu wojen świato­ wych. W przypadku II wojny światowej jedynym winowajcą ogromnych zbrodni. Historia stosunków francusko-nie­ mieckich była przez wieki naznaczona rywalizacją i wojną, często wzajemną arogancją. Przezwyciężenie tej wro­ gości było dla nas niezwykle istotne i to się na szczęście powiodło. Nie­ dawno wzmocniliśmy jeszcze nasze relacje, podpisując traktat w Akwiz­ granie, będący przypieczętowaniem Traktatu Elizejskiego. W ślad za tym idą konkretne działania. Nasze par­ lamenty będą się cyklicznie spotykać na wspólnych obradach. To wszyst­ ko dzieje się z zachowaniem włas­ nej tożsamości. Dla Niemiec jest to szczególnie istotne ze względu na hi­ storię. Byliśmy sprawcami obu wojen światowych. W przypadku II wojny światowej jedynym winowajcą ogrom­ nych zbrodni. Po wojnie udało nam się zbudować silną gospodarkę i dobro­ byt, ale pamięć o historii najnowszej jest wciąż żywa. To rodzi szczególną odpowiedzialność, zwłaszcza wobec

Co Pan sądzi o koncepcji armii europejskiej? Jak to się da połączyć z NATO? Nie jestem wielkim entuzjastą wojska, mam raczej pacyfistyczne nastawienie. Jednak rozumiem, że wojsko musi ist­ nieć, ponieważ jako Unia Europejska jesteśmy zobowiązani do uczestnictwa w misjach pokojowych utrzymujących porządek międzynarodowy. I z tego względu uważam, że najlepszym roz­ wiązaniem jest wspólne organizowanie przedsięwzięć wojskowych. Chociaż oczywiście wywoła to określone problemy. Na przykład Bun­ deswehra pozostaje pod kontrolą par­ lamentu. Dlatego żaden niemiecki rząd nie może użyć Bundeswehry w misji pokojowej lub jakiejkolwiek innej akcji bez zgody parlamentu. Ostatnio mieli­ śmy w Bundestagu głosowania w spra­ wie udziału w misjach ONZ, w których Niemcy uczestniczą. Bez tych głosowań nasi żołnierze musieliby natychmiast wracać. W innych krajach, np. we Fran­ cji, istnieją zupełnie inne uregulowania. W tym sensie harmonizacja tych roz­ wiązań w przypadku wspólnego pro­ jektu europejskiego nie będzie łatwa. Mimo to uważam, że warto dążyć do wspólnych przedsięwzięć w sprawach militarnych, zwłaszcza że pozwoliłoby to również na ograniczenie kosztów. Prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump oczekuje od krajów europejskich zwiększenia nak­ ładów na obronę. Jak Pan się zapatruje na wojskowe relacje z USA? Stosunki ze Stanami Zjednoczonymi to trudny temat. Ze względu na ostatnie wypowiedzi ambasadora USA, Richar­ da Grenella, wiele osób ocenia te relacje niezwykle krytycznie. Mam wrażenie, że obecna administracja nie widzi in­ teresu w istnieniu silnego europejskie­ go partnera. Wolą rozmawiać oddziel­ nie z 27 pojedynczymi państwami, niż z jedną silną strukturą. Stąd te wypo­ wiedzi ambasadora Grenella i samego Donalda Trumpa. To jasne, że Donald Trump domaga się większych pienię­ dzy. Trzeba jednak rozstrzygnąć, co jest ważniejsze. Czy więcej pieniędzy na NATO? Musimy oczywiście wypełniać nasze zobowiązania i chcemy to robić. Poza zadaniami w sferze socjalnej w Niemczech, mamy jeszcze te w obrębie całej Unii Europejskiej. Ten punkt widze­ nia jest mi szczególnie bliski. W umo­ wie koalicyjnej zapisaliśmy, że przezna­ czymy więcej środków na niwelowanie nierówności społecznych w Europie. To jest wyraz naszej solidarności. W krajach członkowskich są duże różnice w po­ ziomie życia i chcielibyśmy przeznaczać środki na ich zrównoważenie. A polityka Trumpa, także ta celna, której zresztą nie uważam za szczególnie mądrą, zmierza w zupełnie innym kierunku. Dziękujemy za rozmowę.

K

Markus Töns (1964) – niemiecki socjalde­ mokrata, od 1984 roku związany z SPD. Töns od 2017 roku zasiada w Bundestagu, jest członkiem niemieckiej sekcji Unii Europejskich Federalistów (UEF). Olga Doleśniak-Harczuk – zastępca redaktora naczelnego miesięcznika „Nowe Państ­wo” i „Gazety Polskiej Codziennie”, ekspert Instytutu Staszica.


KWIECIEŃ 2O19 · KURIER WNET

9

AUSTRIACKIE·MEMENTO

E

ntuzjastyczne przyjęcie Hit­ lera w Linzu 12 marca 1938 r. zadecydowało o zajęciu przez Niemcy całej Austrii. Pierwot­ nie planowano połączenie stanowisk Prezydenta Niemiec i Austrii przy za­ chowaniu samodzielności tejże. Tym samym rozpoczął się proces realizacji nazistowskiej idei stworzenia z całej Europy jednej wielkiej technologicznej i ekonomicznej prowincji z Berlinem jako jedyną metropolią. Nierówno­ mierny XIX-wieczny rozwój państw narodowych został tym samym cofnię­ ty. Chłopi zostali tylko częściowo włą­ czeni w ten proces, ale pozbawionym praw spadkowych synom gospodarzy dano perspektywę uzyskania własności w nowym „Lebensraum” na Wscho­ dzie. Stała się widoczna poprawa infra­ struktury, odczuwalna skuteczna walka z bezrobociem i głodem mieszkanio­ wym oraz możliwość kariery poprzez

także francuscy, chorwaccy, słowac­ cy i węgierscy jeńcy wojenni, a więc z krajów z Hitlerem kolaborujących. W czerwcu 1940 r. polscy jeńcy byli już w 91% kierowani do pracy na roli. Liczba obcej siły roboczej rosła. W Lin­ zu, określanym jako „Nazi-Hauptstadt” (stolica nazizmu), w końcowej fazie wojny było 40–45% obcej siły robo­ czej, w tym 27 000 kobiet. 60% to były Rosjanki i 20% Polki. W większości szpitali miejskich – Klinice dla Kobiet, Szpitalu Neurologicznym czy Szpitalu Ogólnym – przeprowadzano medyczne eksperymenty na kobietach i zabiegi sterylizacji. Powstało swoiste centrum ze specjalnie stworzonym Urzędem Kwalifikacyjnym. Bezprecedensowo tragiczny bilans 100 000 zamordowanych z 200 000 więźniów KZ Mauthausen i 30 000 ofiar „Aktion T4” w ośrodku eutanazji na zamku Hartheim koło austriackie­

i organistą w St. Florian. Został pocho­ wany pod posadzką klasztoru, a przed wojną odbywały się międzynarodo­ we festiwale jego twórczości. Posta­ nowiono zatem zlaicyzować komplet­ nie obiekt, nazywając go „Klasztorem Brucknera”, założyć 5. co do wielkości rozgłośnię radiową III Rzeszy, nadającą głównie muzykę klasyczną, z własną 120-osobową orkiestrą symfoniczną. Dyrygenturę planowano powierzyć lojalnemu sympatykowi nazizmu Herbertowi von Karajanowi. Do idei nazistowskiej sekularyzacji klasztoru próbowano jeszcze powrócić w latach 80. uroczystym wykonaniem 8 symfo­ nii Brucknera w bazylice St. Florian, właśnie pod batutą samego Herberta von Karajana. W latach 2000. zbudo­ wano w Linzu nowoczesny teatr mu­ zyczny, realizując w ten sposób loka­ lizację i osobistą wizję Adolfa Hitlera zakochanego w tym mieście.

nie przyznając się do numerów legi­ tymacji partyjnych, szczególnie tych niskich (przynależność jeszcze przed 1934 i nielegalnie do 1938 r.). W re­ zultacie na 20 000 oskarżeń w Linzu zapadło ponad 4000 wyroków (22%), z czego 2000 uznających winę i 2300 uniewinnień (54%). Był to jedyny sąd w Austrii, gdzie uniewinnień było wię­ cej niż orzeczeń winy. W reszcie kraju zapadło 58% orzeczeń winy. Już w 1948 r. nastąpiła pierwsza amnestia dla młodzieży i „mało obcią­ żonych”. Kolejne amnestie – 1950, 1955 i 1957 – dla „obciążonych” zakończyły ostatecznie denazyfikację, przywracając oskarżonych w pełni do społeczeństwa. Starano się jak najszybciej zapomnieć o wojnie i przestępstwach, traktując niedawne wydarzenia jak niebyłe. Byli znaczący funkcjonariusze NSDAP, zaj­ mujący kluczowe stanowiska decyzyj­ ne, szybko wrócili na dawne miejsca

„współtowarzyszami niedoli” w wie­ deńskim więzieniu, gdzie trafił podob­ nie jak i oni za nielegalną w Austrii do Anschlussu rewolucyjną działalność socjalistyczną. Słynny stał się bezpar­ donowy konflikt Szymona Wiesenthala z Kreiskym. Choć Wiesenthal miesz­ kał w Linzu dwa domy dalej od byłego mieszkania Eichmanna i utrzymywał, że go widywał, to dopiero w Argenty­ nie służbom izraelskim udało się Eich­ manna dopaść. Cały pakiet reform Kreisky’ego dał podwaliny austriackiemu państwu opiekuńczemu, stał się on więc nie­ malże narodowym bohaterem, a rzą­ dy socjalistów przetrwały 30 lat, do kolejnej próby sięgnięcia po władzę Partii Wolności FPO. Masowe protesty w Europie i na świecie zniweczyły ten zamiar, tym razem już Jorga Haidera, podejrzewanego (szczególnie za swe poglądy) w rozpowszechnianych te­

najbardziej zbrodniczych, pacyfikacyj­ nych formacji Waffen-SS i SS-Galizien, wykorzystywanym także do nadzoru i terroru w całym systemie niemieckich obozów koncentracyjnych. Doszło więc do przetrącenia mo­ ralnego kręgosłupa społeczeństwom i całym narodom. Dziś, 74 lata po za­ kończeniu wojny, pojawiają się zatrute owoce tej operacji. Austria staje się ego­ istycznym i ksenofobicznym krajem, 11. z najbogatszych na świecie, i po raz kolejny wybiera do władzy Partię Wolności FPO, z najnowszym otwar­ cie już rasistowskim hasłem „Austria­ cy przede wszystkim”. Władimir Putin tańczy na weselu jednej z pań minister tego politycznego środowiska. Tym razem jednak świat i Euro­ pa znamiennie milczą. Państwo Izrael, niepomne hekatomby własnego narodu i łamania w przeszłości dziesiątek rezo­ lucji ONZ, stacza się w stronę skrajnej

Nie sposób w publicystycznym artykule przeanalizować pełni zbrodni niemieckiego i austriackiego narodowego socjalizmu. Jednak przykład Austrii, kraju, który jako państwo nie poniósł za te zbrodnie żadnej odpowiedzialności ani formalnej, ani finansowej, ani moralnej, pokazuje jak w soczewce, do jakiej społecznej moralnej amputacji może prowadzić polityczna relatywizacja zbrodni. Austriackie memento to memento dla rządzących współcześnie.

Zbrodnia a kara Dariusz Brożyniak

Podgorica, 1943 r. Kurt Waldheim (drugi z lewej) w szeregach Wehrmachtu

partyjną przynależność. Pomimo przy­ padków brzemiennych w drastyczne skutki wzajemnych denuncjacji w la­ tach wojny 1939–45, stabilność naro­ dowosocjalistycznego systemu nie była oparta jedynie na terrorze, propagan­ dzie i manipulacji. Stały za tym kon­ kretne ekonomiczne, socjalne i emoc­ jonalne zachęty, co spowodowało nawet 5-procentową nielegalną przynależność do NSDAP w latach 1934–38. Zatem Austria dokonała całko­ wicie świadomie imperialistycznego wyboru przynależności do Wielkiej Rzeszy i w żadnym wypadku nie sta­

Austria dokonała cał­ kowicie świadomie imperialistycznego wyboru przynależ­ ności do Wielkiej Rzeszy i w żadnym wypadku nie stała się przymusową ofiarą przemocy nazistows­ kiego aparatu. ła się przymusową ofiarą przemocy nazistowskiego aparatu. W praktyce przymusowi stali się za to „wschodni cywilni robotnicy” (według prawa III Rzeszy dobrowolni (sic!)). Rosjanie, Polacy i Ukraińcy – „Untermenschen” – podlegali tzw. wschodniemu prawu karnemu, które stawiało ich na ostat­ nim miejscu w porównaniu z innymi nacjami, np. Włochami czy Grekami. Rasizm był programowo centralnym elementem nacjonalistycznego syste­ mu społecznego. Ze względu na du­ ży procent powołań do wojska Urząd Zatrudnienia kierował do pracy szcze­ gólnie na roli, przede wszystkim Polki i Polaków, jednak byli tam zatrudnieni

go Alkoven, w obliczu przegranej de facto wojny rozpoczął już w 1945 r. proces zacierania śladów, tuszowania koszmarnej rzeczywistości i ograni­ czania zbrodni do wymiaru żydows­ kiego holokaustu. Marszowi Śmierci w kwietniu 1945 r., a więc ewakua­ cji obozu KZ Mauthausen do obozu Gunskirchen w Wels, towarzyszyło tzw. „Himmelfahrtkomando” – Od­ dział Wniebowstąpienia (sic!), gdzie SS masowo rozstrzeliwało słabych. Przyjmuje się długość trasy marszu 55 km z Mauthausen do Wels. Pier­ wotna wersja o więźniach z KZ Maut­ hausen została później zastąpiona in­ formacją o przemarszu węgierskich Żydów aż z Burgenlandii. Były to kobiety i mężczyźni, starcy i dzieci. Jednak świadkowie wspominają kato­ lickie modlitwy i chrześcijańskie po­ zdrowienia. W marszu tym szedł także zmarły przed paru laty były więzień KZ Mauthausen, artysta malarz z War­ szawy, Rajmund Poboży-Kozakiewicz, współwięzień Stanisława Zalewskiego, obecnego prezesa ZG Związku Byłych Więźniów Politycznych Hitlerowskich Więzień i Obozów Koncentracyjnych.

W

swym apogeum, od 16 kwietnia 1945 r. przez trzy dni, Marsz Śmier­ ci przechodził przez miejscowość St. Florian koło Linzu, znaną z zało­ żonego w 1071 r. klasztoru augustianów przechowującego relikwie św. Floria­ na zamordowanego męczeńsko przez Rzymian w pobliskim Enns (w tymże klasztorze odnaleziono w 1827 r. mod­ litewnik polskiej królowej Jadwigi – Psałterz floriański). Klasztor prowadził gimnazjum i własną szkołę filozoficz­ no-teologiczną oraz chór chłopięcy. Za przykładem samego przeora Hartla nie ukrywano sympatii do narodowego socjalizmu, jak i do samego Hitlera wśród braci zakonnych, profesorów czy studentów. Mimo tego siostrę przeora naziści zamordowali w Hartheim z po­ wodu niepełnosprawności. Goebbels widział więc możliwość propagando­ wego wykorzystania dla Hitlera klasz­ toru po wywłaszczeniu i przesiedleniu zakonników. Ostatecznie postanowio­ no posłużyć się postacią Antoniego Brucknera dla nazistowskiej propa­ gandy. Bruckner, ur. w 1824 r. w sąsied­ niej miejscowości Ansfelden, był przez 13 lat członkiem chłopięcego chóru, a w latach 1845–1855 nauczycielem

Plakat wyborczy FPÖ.

Po ogłoszeniu kapitulacji w maju 1945 r., według zarządzenia aliantów wszyscy członkowie NSDAP musieli zostać zarejestrowani. Najgorsi jednak nie znaleźli się na liście wskutek prze­ różnych i wyrafinowanych manipulacji (listy były „dziurawe”, aresztowanych nie umieszczano na nich pod preteks­ tem oddzielnej ewidencji więziennej, popełniano „błędy i przeoczenia”). Na­ zistów podzielono na kategorie: obcią­ żeni (funkcjonariusze SS i SA), mało obciążeni (tylko członkowie NSDAP, np. NSKK – Kraftsfahr-Korps/Kor­ pusu Transportowego) i przestępcy

W obliczu przegra­ nej de facto wojny rozpoczął się już w 1945 r. proces zacierania śladów, tuszowania koszmar­ nej rzeczywis­tości i ograniczania zbrodni do wymiaru żydowskiego holo­ kaustu. wojenni. Aresztowani przez aliantów mog­li składać do Urzędu Gminy wnio­ ski o wsparcie ułaskawienia w spe­ cjalnie powołanym Sądzie Ludowym „Volksgericht”. Gminy rzadko udzielały takie­ go wsparcia, ale w sądzie członkowie NSDAP byli wobec siebie bardzo so­ lidarni. Wystawiali sobie nawzajem jak najlepsze opinie, nie obciążali się, usprawiedliwiali się np. intelektualnym wpływem klasztoru St.Florian, kryli się wzajemnie („Gnadenschuss” – huma­ nitarny (sic!) strzał w głowę z litości), zasłaniali niepamięcią i zacierali ślady,

nauczycieli, kierowników i dyrektorów szkół czy burmistrzów. Przy przejściu na emeryturę otrzymywali później wy­ sokie odznaczenia państwowe za zasłu­ gi dla Republiki Austrii. Na takim to gruncie Stowarzysze­ nie Niezależnych (Verbands der Unab­ hangingen, VdU) stało się polityczną ojczyzną tysięcy nazistowskich ofice­ rów, którzy nie mając po przegranej wojnie kim dowodzić, wrócili właśnie po długoletnich karach więzienia jako „mało obciążeni” do społeczeństwa, konstatując objęcie większości poli­ tycznych stanowisk przez socjalistów i chadeków. Po otrzymaniu na początek mocnego wsparcia od służb specjalnych sił okupacyjnych, uczynili użytek ze swych odzyskanych praw wyborczych i już przy pierwszych wyborach odebra­ li socjalistom i chadekom 16 mandatów. Po brutalnej walce wewnętrznej, często kończącej się w szpitalu, roztrwonili jednak swój wyborczy dorobek. W tej sytuacji ster kierownictwa VdU objął ułaskawiony nazista Reinthaler, który po zaciętej walce dwóch skrzydeł roz­ wiązał VdU i utworzył ze zwycięskich prawicowych ekstremistów i byłych na­ zistowskich przywódców Partię Wol­ nościową, FP. Po śmierci Reinthallera, przez 20 lat Wolnościowcami kierował były oficer SS, Peter. Friedrich Peter na­ leżał do 1. SS-Infanteriebrigade, która w ramach tzw. Einsatzgruppen reali­ zowała plan likwidacji rosyjskich Ży­ dów. Do lata 1942 r. SD, SS i Waffen-SS (złożone także z ukraińskich ochotni­ ków dowodzonych przez Niemców) zamordowało przez rozstrzelanie około 500 000 Żydów.

O

n to, przekazując ostatecz­ nie władzę w 1970 r. mniej­ szościowemu rządowi soc­ jalistycznemu Brunona Kreisky’ego, zagwarantował jego stabilność pod warunkiem sześciu stanowisk mini­ sterialnych dla byłych nazistów. Bru­ no Kreisky, urodzony w wiedeńskiej rodzinie żydowskich przemysłowców włókienniczych, z pochodzącej z czes­ kiego Znojma matki, także z rodziny przemysłowców spożywczych Felixów, zdecydował się na ten tzw. brunatny rząd, mimo że 25 członków jego blis­ kiej rodziny zginęło w holokauście. On sam uciekł w 1938 r. z najbliższy­ mi do Szwecji, gdzie spędził całą wojnę. W 1935 r. narodowi socjaliści (człon­ kowie zabronionego NSDAP) byli jego

oriach spiskowych o to, że był synem Hitlera. Wtedy to rozpoczęły się ta­ jemnicze związki partii FPO z rosyjską oligarchią. Po jednym z takich spotkań Jorg Haider zginął w wypadku samo­ chodowym. Powszechnym autoryte­ tem natomiast cieszy się w Austrii do dziś postać Kurta Waldheima, byłego prezydenta Austrii i przede wszystkim Sekretarza Generalnego ONZ, który ja­ koby „ukrył” swoją przeszłość wojenną, tj. służbę oficera Wehrmachtu w ran­ dze starszego porucznika na Bałkanach w Podgoricy. W latach 2000. ujawniono dokumenty zbrodniczej działalności

Kariery nazistowskich przestępców w cza­ sie zimnej wojny stały się elementem kon­ kurencji służb amery­ kańskich i sowieckich. KGB przejęło tysiące nazistowskich naukowców i około 16 tys. inżynierów. także Wehrmachtu, szczególnie wobec właśnie bałkańskiej partyzantki. Tzw. Operacja spinacz zapewniła Amerykanom po 1945 r. setki nazis­ towskich ekspertów i tysiące inżynie­ rów. Wielu członków SS, SD i Gestapo zostało wykorzystanych w CIA, z sze­ fem Gestapo Heinrichem Mullerem włącznie. Wojenne „kariery” zostały przemilczane, ślady zatarte. Kariery nazistowskich przestępców w cza­ sie zimnej wojny stały się elementem konkurencji służb amerykańskich i so­ wieckich. KGB przejęło tysiące nazis­ towskich naukowców i około 16 tys. inżynierów. Kanada udzieliła spektaku­ larnego azylu ukraińskim ochotnikom

FOT. D. BROŻYNIAK

prawicy, budując swoją tożsamość na nienawiści, przede wszystkim do Pales­ tyńczyków i Polaków, także wspierając się Rosją. Ukraina buduje swoje młode państwo, uparcie i wbrew wszystkie­ mu, rękami parlamentu i autorytetem prezydenta, na zatrutym zbrodnią lu­ dobójstwa micie OUN UPA, Waffen­ -SS i SS-Galizien i na niepogrzeba­ nych dziesiątki lat szczątkach swych ofiar. Nawet mała i bezbronna Litwa, chroniona przez polskich lotników, demonst­ruje decyzjami byłej sowieckiej komunistki i komsomołki antypolskie szykany nazwisk, szkół, instytucji, byłej własności, językowej tolerancji. Świat i Europa milczą nadal. Niemcy próbu­ ją zawrócić koło historii też wspólnie z Rosją, a najnowsze dzieje, pozostają­ ce jeszcze w pamięci żywych, napisać od nowa. Amerykanie na zimno kal­ kulują swe globalne interesy, patrząc wyłącznie w przód, traktując historię jak statystykę, a sojuszników tylko inst­ rumentalnie.

W

Polsce władza, nie mając ciągle odwagi jasnych de­ cyzji, piękne słowa o Żoł­ nierzach Wyklętych wypowiada przy jednym stole z tymi, co mówią nadal bezkarnie o Wyklętych Bandytach; szu­ ka przyjaźni u tych, co swe wyborcze głosy zdobywają na ostentacyjnym an­ typolonizmie, potyka się na własnym terytorium o nielegalne (w państwie prawa (sic!)) pomniki swych oprawców, rodzinom ofiar niemieckiego i austriac­ kiego bestialstwa – R.P.O.O.K – od­ mawia godnego miejsca dla wspólnej modlitwy, narażając je z premedytacją na wpływ ewentualnych prowokatorów trzeciorzędnego sektora; wstydzi się w KL Auschwitz polskich narodowych barw, symboli i historii. Polski społeczny kręgosłup jest już także mocno doświadczony najpierw sowieckim totalitaryzmem, później okrągłostołowym fałszem. Ta kolejna „lekcja”, przykład z góry idący, mo­ że być brzemienna w skutki. Tym ra­ zem świat i Europa nic już nie powie, konst­ruktywnej cenzury nie będzie, bo postępujący relatywizm zabija wszelką przyzwoitość. Polityczny makiawe­ lizm na krzywdzie słabszych, na włas­ nej pamięci i na własnych grobach, który staje się jedyną metodą osiąga­ nia karier i zaspokajania osobistych ambicji, może zostać po raz kolejny srogo ukarany. K


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O19

10

Strajki ogarniały nie tylko cent­ra prze­ mysłowe – na wsi strajkowało ponad milion chłopów. Gramsci w 1911 ro­ ku przybył do Turynu i wstąpił do Włoskiej Partii Socjalistycznej (PSI). PSI – jedyna zachodnioeuro­pejska partia socjaldemokratyczna, która przeciwstawiła się pierwszej wojnie światowej – wzrosła wówczas liczeb­ nie niemal dziesięciokrotnie (od 23 tys. członków w 1918 r. to 200 tys. w 1920), a największy związek zawo­ dowy CGL – z 250 tys. do dwóch mi­ lionów członków. W kwietniu 1919 r. Gramsci i jego towarzysze partyjni za­ łożyli gazetę „L’Ordine Nuovo” (Nowy Porządek), która nadawała polityczny kierunek walce robotników. Gazeta zajmowała się głównie tworzeniem we Włoszech rad robotniczych.

N

ajważniejszy okres aktywności Gramsciego przypada na po­ czątek lat 20., kiedy to liczono jeszcze na zwycięski pochód rewolucji. W 1920 roku Gramsci współorganizo­ wał i opracował teoretycznie tzw. tu­ ryńskie rady fabryczne, które miały stać się zaczynem bolszewickiej rewolucji: „Dzisiaj komitety te ograniczają się do władzy kapitalisty w fabryce i pełnią funkcje arbitrażowe i dyscyplinarne. Rozszerzone i wzbogacone, staną się jutro organami władzy proletariackiej i zastąpią kapitalistę we wszystkich je­ go użytecznych funkcjach kierowa­ nia i zarządzania przedsiębiorstwem”. Walka o hegemonię miała dwojaki cel: wyzwolenie pracowników od idei łą­ czących ich z istniejącym systemem oraz jednoczenie innych klas niższych (np. chłopów, niższej klasy średniej) z pracownikami. Gramsci podzielał leninowski cel polityczny – budowę „robotniczego raju”. Miał jednak włas­ ny, oryginalny pomysł na jego realiza­ cję. Dobrze zaznajomiony ze specyfiką włoskiej obyczajowości i kultury uwa­ żał, że chrześcijaństwo jest siłą wiążąca społeczeństwo: chłopów, robotników, arystokrację, duchowieństwo w jedno­ rodną całość. Na tej podstawie polemi­ zował z leninowską tezą, że masy mogą powstać i obalić rządzącą nadbudowę. Nie pozwoli im na to ich chrześcijańska wiara. Klasa rządząca dąży do usta­ nowienia moralnego i ideologiczne­ go przywództwa, hegemonii nad spo­ łeczeństwem poprzez zakorzenienie w nim własnych wartości. Wypływa stąd, zdaniem Gramsciego, wniosek, że ruch rewolucyjny nie może się ogra­ niczać wyłącznie do obalenia państwa, musi odnieść zwycięstwo także w dzie­ dzinie wartości, łamiąc intelektualną i kulturalną dominację klasy rządzą­ cej. Ruch rewolucyjny musi stworzyć kontrhegemonię. Dokonanie podziału wspólnych wartości na stare, kapita­ listyczne, i nowe, z nowymi celami, miało pomóc ruchowi socjalistyczne­ mu w stworzeniu nowych, trwałych instytucji. W odróżnieniu od „wojny manewrowej” (która udała się w Rosji ze względu na słabość caratu), w sy­ tuacji, gdy klasa rządząca ma mocną pozycję, należy wszcząć „wojnę pozy­ cyjną” o społeczeństwo.

Rodzime siły lewactwa i destrukcji, licząc na wywołanie zamętu i histerii w społeczeńst­ wie, postanowiły sięgnąć do doktryny hegemonii kulturowej Antonia Gramsciego, miazmatów wychowawczych szkoły frankfurckiej i politycznej poprawności jako ideowej pandemii obecnej na Zachodzie od lat co najmniej pięćdziesięciu.

Doktryna hegemonii kulturowej Gramsciego

ramsci był zafascynowany me­ todami kontroli pracowników w zakładach FORDA w USA. Podejmowano tam próby wglądania, za pomocą kadry inspektorów, w życie prywatne podwładnych i kontrolowa­ nie, na co wydają zarobki i jak żyją. Badano np. moralność robotników, spożycie alkoholu, ich życie rodzinne i seksualne i wpływ tych czynników na wydajność robotników. Włoski ideo­ log z uznaniem stwierdzał, że „walka z alkoholizmem, tym najgroźniejszym czynnikiem destrukcji sił robotni­ czych, staje się funkcją państwa”. To samo dotyczyło życia płciowego, bo „nadużywanie i nieregularność funk­ cji płciowych jest najgroźniejszym po alkoholizmie wrogiem energii ner­ wowej”. W systemie amerykańskim Gramsci upatrywał pozytywnych pio­ nierskich tendencji. Miał nadzieję na przekształcenie tych metod w ideo­ logię państwową w nowym państwie komunistycznym. 5. Wychowanie i kształcenie no­ wych pokoleń musi stać się z prywat­ nej funkcją publiczną. „Równolegle ze szkołą jednolitą będzie się przy­ puszczalnie rozwijać sieć przedszkoli i innych pokrewnych instytucji, w któ­ rych jeszcze przed osiągnięciem wieku szkolnego dzieci będą wdrażane do pewnej dyscypliny (...) Szkoła jedno­ lita (...) winna kultywować życie zbio­ rowe w dzień i w nocy”. W procesie budowy społeczeńst­ wa nowego typu instytucja rodziny z jej funkcją wychowawczą miała ulec destrukcji. Nowy ład miał być oparty na przymusie, a ten wykluczał pod­ miotowość człowieka i rodziny. Wraz z przejściem środków produkcji na własność społeczną pojedyncza ro­ dzina przestaje być gospodarczą jed­ nostką społeczeństwa. Prywatne gos­ podarstwo domowe przekształca się w część organizacji społecznej. Opieka nad dziećmi i ich wychowanie sta­ nie się także sprawą społeczną: pań­ stwo będzie się opiekować wszystkimi dziećmi jednakowo... 6. Małżeństwo monogamicz­ ne jest wyrazem ujarzmienia jednej płci przez drugą, proklamowaniem wrogoś­ci płci. Pierwszy ucisk klaso­ wy w historii to ucisk żeńskiej płci przez męską w małżeństwie mono­ gamicznym.

M

arksizm dla Gramsciego był teorią klasy pracowniczej, której walka może dopro­ wadzić do zjednoczenia i wyz­wolenia ludzkości. Jego poglądy są przeciwień­ stwem przekonań tych marksis­tów, którzy uważają, że trzeba odgórnie „uświadamiać” pracowników. Według niego w klasie pracowniczej już istnie­ ją elementy nowej koncepcji świata, które powinny być wyłuskane z wielu sprzecznych pojęć. Elementy świado­ mego kierownictwa istnieją w każdej spontanicznej walce. Muszą się one połączyć. Dla Gramsciego dowodem słuszności teorii była praktyka. Twier­ dził, że „wyzwolenie się od częścio­ wych i błędnych ideologii” jest „tożsa­ me z walką o kulturowe zjednoczenie ludzkiej rasy”. Walka o ideologiczną hegemonię jest także walką o tworze­ nie rewolucyjnej partii. Co ciekawe, nazwał tę partię „nowoczesnym księ­ ciem” (aluzja do Księcia XVI wiecznego filozofa politycznego Machiavellego). Z tych założeń Gramsci wywiódł wskazania dla każdego ruchu kultural­ nego, który chciałby zastąpić ogólnie przyjęte poglądy [światopogląd chrześ­ cijański] i dawne koncepcje świata: 1. Niezmordowanie powtarzać własne argumenty. „Powtarzanie jest bowiem środkiem dydaktycznym, działającym najskuteczniej na umys­ łowość ludu. Nasza doktryna nie jest doktryną zbuntowanych niewolników, jest to doktryna władców, którzy w co­ dziennym trudzie przygotowują broń, by zapanować nad światem”.

uzupełnienia. Komuniści nie mają po­ trzeby wprowadzać wspólności żon, istniała ona niemal zawsze. Nie tylko brat i siostra byli niegdyś mężem i żoną – u wielu ludów dziś jeszcze dozwolone są stosunki płciowe pomiędzy rodzi­ cami i dziećmi. „Nowy typ człowieka, jakiego wy­ maga racjonalizacja produkcji i pracy, nie może się rozwinąć, dopóki życie płciowe nie zostanie odpowiednio uregulowane, dopóki i to także nie będzie zracjonalizowane”. 4. Zasada bezpośredniego i poś­ redniego przymusu w dziedzinie or­ ganizacji produkcji i pracy wyma­ ga modyfikacji. Środki zastosowane w Rosji Sowieckiej –zmilitaryzowa­ nie pracowników – były niewłaści­ we. O wiele lepsze rezultaty osiągano w amerykańskich przedsiębiorstwach Forda, „który stanowi największy po dziś dzień zbiorowy wysiłek zmie­ rzający do wytworzenia – w niesły­ chanym tempie i z nigdy dotychczas niespotykaną świadomością celu – nowego typu pracownika i człowieka”.

G

Zbigniew Berent

T FOT. WOJCIECH SOBOLEWSKI

S

kierowały najcięższe działa na dziedzinę obyczajowości. Nie oddajmy im tego pola i nie pozwólmy, aby przeję­ ły na własność umysły naszych dzie­ ci, o które toczy się walka na śmierć i życie! W Polsce od niedawna, a na świecie od prawie 100 lat. Twórcą dominującej dziś w na­ szej cywilizacji lewackiej doktryny hegemonii kulturowej był Antonio Gramsci. Urodził się 23 I 1891 r. w Ales na Sardynii, zmarł 27 IV 1937 r. w Rzymie. Był włoskim dzia­ łaczem komunistycznym, filozofem i publicystą, teoretykiem i populary­ zatorem marksizmu. W 1924 r. został wybrany do parlamentu włoskiego. W 1926 r. aresztowany przez faszys­ tów, w 1928 r. został skazany na 20 lat więzienia i spędził resztę życia w od­ osobnieniu. W więzieniu powstały je­ go podstawowe prace (32 tzw. Zeszyty więzienne), wydane dopiero w latach 1947–60 w 10 tomach pt. Opere di An­ tonio Gramsci. Zawierają zarys filozo­ fii marksistowskiej. Przyszłość ruchu marksistowskiego Gramsci widział w masowej wierze, której podstawą byłaby nowa, rewolucyjna moralność. Jej zwycięstwo było według niego isto­ tą rewolucji, oznaczało „moralną i in­ telektualną reformę” oraz „stworzenie nowej, zintegrowanej kultury”. Podstawy doktryny hegemonii kulturowej trafnie zobrazował Krzysz­ tof Wyszkowski w krótkim eseju za­ mieszczonym w internecie. Otóż na początku XX wieku klasa robotnicza nie spełniła nadziei, jakie pokładali w niej przywódcy światowego ruchu komunistycznego. Wbrew sowieckiej propagandzie rosyjscy robotnicy nie wsparli masowo rewolucji bolszewic­ kiej. Bolszewicy musieli utrzymywać władzę, stosując terror. Polscy robot­ nicy nie przyłączyli się do Armii Czer­ wonej, bronili swej kapitalistycznej ojczyzny przed sowieckimi komunis­ tami. Podobnie robotnicy francuscy, angielscy czy niemieccy byli mało za­ interesowani rewolucją socjalistyczną. Gramsci zadał więc trafne pyta­ nie: Dlaczego masy pracujące nie po­ parły partii, która miała im przynieść wyzwolenie z ucisku? I odpowiedział sobie: ponieważ miały fałszywą świa­ domość – burżuazyjną. Przyczyny tej świadomości stały się źródłem jego dociekań. Zdaniem Gramsciego ro­ botnicy nie mogli rozpoznać swoje­ go prawdziwego interesu klasowego, ponieważ ich dusze były przesiąknię­ te ideami chrześcijaństwa. Na Zacho­ dzie, odwrotnie jak w Rosji, państwo nie było wszechmocne, gdyż istnia­ ła „mocna struktura społeczeństwa obywatelskiego”. Dlatego w społeczeń­ stwach zachodnich należało – zdaniem tego ideologa – wybrać inną strategię: nas­tawić się na „długi marsz przez in­ stytucje”, czyli przejmowanie i prze­ kształcanie szkół, uczelni, czasopism, gazet, teatrów, kin, sztuki. Koniecz­ ne było opanowanie ośrodków opi­ niotwórczych (owych „nowożytnych areopagów”, używając określenia Jana Pawła II), aby zmienić dominującą kul­ turę, a przede wszystkim wyrugować z niej wpływy chrześcijaństwa. Ufor­ mowany przez nową kulturę człowiek przyszłości, wyzwolony od fetyszy re­ ligii, miał dobrowolnie, bez przymusu państwa przyjąć komunistyczne postu­ laty jako swoje. Pierwszoplanowym za­ daniem lewicy nie jest zatem zdobycie władzy i zmiana ustroju. Przy panującej na Zachodzie mentalności i strukturze społecznej nie ma ona szans dłużej się utrzymać. Głównym celem była i jest zmiana świadomości zbiorowej w ten sposób, aby władza sama dostała się w ręce lewicy. Projekt Gramsciego był oczywiś­cie długofalowy, rozpisany na dziesiątki lat. Stanowił także odwrócenie strategii Lenina, który – używając żargonu mar­ ksistowskiego – twierdził, że najpierw trzeba zdobyć „bazę” (czyli środki pro­ dukcji), a potem dokonywać zmian w „nadbudowie” (czyli w kulturze). Pierwsza wojna światowa wzmog­ ła proces uprzemysłowienia Włoch – masowo zatrudniano nowych pra­ cowników. Turyński gigant FIAT za­ trudniał w 1914 r. 4300 robotników, a w 1918 – już ponad 40 tysięcy. Na wsi miały miejsce demonstracje przeciw­ ko poborowi do wojska, rekwirowaniu żywności i brakom w zaopat­rzeniu. Żołnierze w listach z frontu często za­ chęcali do protestów. Ludzkie koszty wojny były ogromne. Włochy zmo­ bilizowały 5 milionów 250 tys. żoł­ nierzy. Co najmniej 615 tys. zginęło. Po wojnie Włochy ogarnęła fala straj­ ków i okupacji fabryk, nazwana „bien­ nio rosso” (czerwonym dwuleciem).

I N WA Z J A·A N T Y K U LT U RY

2. O zakresie wpływów nie de­ cyduje wyłącznie władza polityczna, ale także, a nawet bardziej, instytucje społeczne, kulturalne, religijne. Zwy­ cięstwo w tych obszarach zapewnia również władzę polityczną. Potrzebny jest „długi marsz przez instytucje”. Ale samo przejęcie instytucji nie zapewni hegemonii. Potrzebne jest zniszczenie fundamentów obyczajowych, religij­ nych, moralnych, na których opiera

się stare społeczeństwo: szacunku dla władzy, poszanowania religii, przywią­ zania do instytucji rodziny. 3. Współczesna rodzina burżua­ zyjna opiera się na kapitale, na dorob­ ku prywatnym. Całkowicie rozwinięta istnieje tylko dla burżuazji; jej uzupeł­ nieniem jest przymusowy brak rodziny u proletariuszy oraz prostytucja pub­ liczna. Rodzina burżuazyjna zaniknie naturalnie wraz z zanikiem tego swego

ezy Gramsciego przyjęli za własne w sposób najbardziej widoczny liberalni działacze na rzecz konwergencji kultur w USA. Doktryna „marszu przez instytucje” pojawiła się na amerykańskim rynku politycznym na przełomie lat 50. i 60. XX w. za sprawą amerykańskiego Ins­ tytutu Studiów Politycznych. Oto wy­ powiedź dra Scotta Powella, dyrektora Instytutu Myśli Katolickiej w Kolora­ do, obserwatora poczynań Instytutu Studiów Politycznych, z 1988 roku: „Inspiracja i kierunek działalnoś­ ci IPS pochodzi od Antonia Gramscie­ go, włoskiego komunisty-teoretyka, który postawił Marksa na głowie, ar­ gumentując, że kulturalna nadbudowa determinuje polityczną i ekonomiczną bazę. Podobnie jak Gramsci, członko­ wie IPS przyjęli imperatyw »długiego marszu przez instytucje« – media, uni­ wersytety, instytucje publiczne, religij­ ne i kulturalne, w wyniku czego war­ tości kulturalne zostaną zmienione, a moralność osłabiona, przygotowu­ jąc warunki do przejścia władzy po­ litycznej i ekonomicznej w ręce rady­ kalnej lewicy. Publikacje IPS-u, filmy i inne prace odnoszą się do wartości

humanistycznych, ale umieszczają te wartości w krzywym zwierciadle rzeczywistości. Fakt, że IPS jest za­ zwyczaj określany jako organizacja liberalna wskazuje, że Instytut z po­ wodzeniem maskuje swój radykalny charakter przed tradycyjnymi liberała­ mi lub że znaczenie słowa ‘liberalizm’ zostało radykalnie zmienione”. Doktryna Gramsciego ma do tej pory ogromny wpływ na lewicowe kręgi amerykańskie. W przeciwieńst­ wie do innych wielkich doktrynerów komunistycznego świata: Marksa, Le­ nina, Mao, Trockiego, Che Guevary, uznanie dla jego nazwiska nie wiąże się z otwartym, powszechnym kul­ tem. Jego twarz nie pojawia się na transparentach i plakatach. Nauki Gramsciego są tylko dla wybranych. Ideowy dorobek Gramsciego łatwiej obserwować nie przez bezpośrednie odniesienie do jego nauki, ale poprzez cywilizacyjne skutki spustoszenia spo­ łecznego, politycznego, obyczajowe­ go i religijnego, jakie na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat dokonało się w Stanach Zjednoczonych. W 2016 roku, gdy wybory prezy­ denckie wygrał Donald Trump, prze­ ciążeniu uległa kanadyjska strona z in­ formacjami na temat imigracji do tego kraju. Także polscy lewacy grozili, że jeśli naród się pomyli w ostatnich wy­ borach i nie wybierze ich protegowa­ nych, będą masowo emigrować. Adam Michnik obiecywał wyjazd do Izraela, a córka ówczesnej pani premier Ewy Kopacz zamierzała podobno uciec do Kanady. Niestety nie dotrzymali słowa i zostali, podobnie jak ich amerykań­ scy odpowiednicy. Fala zapowiedzi emigracji z powodu obrażenia się na wyniki demokratycznych wyborów nawiedziła też, po referendum w spra­ wie Brexitu, Wielką Brytanię. Ostrze­ gano wtedy, że Anglicy będą masowo uciekać do Francji. Nic takiego nie nastąpiło; nadal przenoszą się głów­ nie do Hiszpanii, i to nie z powodów politycznych, tylko cieplejszej pogody.

W

spółczesny podział, któ­ rego osią jest polaryzacja na liberalną lewicę i nurt konserwatywny, wynika z wiz­ji świa­ ta, jaką próbuje nam narzucić lewica. W tej wizji nie ma miejsca na państwa narodowe (zgodnie z tezami Spinelle­ go i jego dwóch towarzyszy z Mani­ festu z 1941 roku), wspólnoty, dobro i piękno. Jedyną właściwą wizją przy­ szłości jest świat liberalny z człowie­ kiem w roli Boga w centrum – jak u Marksa. Barbara Stanisławczyk, autorka książki: Kto się boi prawdy? Walka z cywilizacją chrześcijańską w Polsce zauważa, że świat współczes­ ny – wedle wzorca liberalnej lewicy – ma być tak zwanym rojowiskiem, pełnym pojedynczych, zagubionych ludzi. To, co w totalitaryzmach – ta­ kich jak hitleryzm czy bolszewizm – było zwartym szeregiem ludzi kiero­ wanych przez wodzów, w dzisiejszym świecie liberalnej demokracji prze­ radza się w „rój”, „rojowisko”, które też jest formą zniewolenia. Człowiek, któremu liberalna lewica podarowała absolutną wolność, jest dzisiaj tak na­ prawdę niewolnikiem jedynego dobra, jakie mu dano, mianowicie nadmia­ ru ofert. Może sobie kupić wszystko, może wszystko zdobyć, jak mu powie­ dziano, tylko że z tym „wszystkim” nie umie sobie poradzić. Gramsci pisał do końca swego życia, a wierni wyznawcy i ideowi spadkobiercy zadbali, żeby jego hasło „marszu poprzez instytucje” i „kontr­ hegemonii” zostały wcielone w ży­ cie. Owocem twórczości Gramsciego jest nie tylko eurokomunizm. Jego pog­lądy realizował Mao w Chinach. Dokonaniami włoskiego myśliciela interesowali się radzieccy stratedzy przygotowujący pierestrojkę w Związ­ ku Sowieckim. Żarliwymi wyznaw­ cami doktryny Gramsciego były i są wszelkie grupy i lewackie lobby na ca­ łym świecie, rzadko wskazując wprost na swoje pochodzenie. Metody ich działania są ciągle ulepszane dzięki możliwościom, jakie daje współczes­ na technologia, a sposobem realiza­ cji doktryny: wojny informacyjne, promocja mowy nienawiści i agresji, medial­na indoktrynacja w obszarze stylu życia, pandemia politycznej po­ prawności, ataki trolli internetowych, wojny hybrydowe itd. K Cytaty niepodpisane pochodzą z pism A. Gramsciego – przyp. red. Zbigniew Berent, ur. w Brodnicy w 1959 r., absolwent prawa na UMK, do niedawna przedsiębiorca, trener biznesu, dyrektor Ins­tytutu Doskonalenia Kadr „SENEKA”, publicysta, autor książek. Publikacja opracowana na podstawie książki autora: Kulturkampf XXI wieku. Walka cywilizacji o człowieka.


KWIECIEŃ 2O19 · KURIER WNET

11

I N WA Z J A·KŁ A MST WA

N

aiwność, w którą byliśmy bogaci wtedy, polegała na przekonaniu, że wystarczy, żeby szydło wyszło z wor­ ka, a tym oto szydełkiem z pewnością obalimy olbrzymi, uzbrojony po zęby system zbudowany na kłamstwie. Ale fałsz, pewien siebie po długich latach panowania, nie dał za wygraną, otrząs­ nął się po pierwszym ciosie i przeszedł do ofensywy, używając takiej broni, o której nie mieliśmy wtedy zielone­ go pojęcia.

„Ludzkie kości pod każdą sosną” Pamiętam, jak już podczas pierw­ szego spotkania przewodniczący smoleńs­kiej administracji obwodo­ wej Nowikow powiedział: – W ka­ tyńskim lesie leżą nie tylko Polacy. Tam są także Białorusini, Ukraińcy, Żydzi i tysiące Rosjan. Pod każdą sos­ ną ludzkie szczątki. Oniemiałam ze zdumienia. Czyż­ by chciał zbagatelizować zbrodnię w ślad za Jakubem Dżugaszwilim, sy­ nem Stalina, który wyznał kiedyś: – Nie rozumiem, skąd tyle hałasu wokół kilku tysięcy rozstrzelanych Polaków. W czasie kolektywizacji na Ukrainie zginęło trzy miliony ludzi. Ale głos Nowikowa wibrował ze wzruszenia i patosu, powiedziałabym nawet: z du­ my, gdybym mogła przypuszczać, że ktoś o zdrowych zmysłach jest w sta­ nie wpaść na pomysł ratowania hono­ ru ojczyzny przypominaniem, jak wie­ le ludzi różnych narodowości zginęło z rąk jego rodaków. Niestety Nowikow mówił prawdę. NKWD rzeczywiście rozstrzelało i pogrzebało w lesie ka­ tyńskim dziesiątki tysięcy ludzi, tak jak i w Piatichatkach w pobliżu Char­ kowa, w Miednoje i w Bykowni. Przez wiele lat nikt się nie przejmował się losem tych ofiar. Dopiero gdy zaczęły się ekshumacje polskich grobów, przy­ pomnienia o „szczątkach pod każdą sosną” stały się refrenem każdej roz­ mowy o zbrodni katyńskiej. Wydawałoby się, że po takich skojarzeniach Rosjanie będą szcze­ gólnie wyczuleni na tragedię Pola­ ków. Ale wcale tak nie było. W 1994 roku doszło do naruszenie umowy między rządem Polski a Rosji – czas pracy polskiej ekipy został skrócony do dwóch tygodni, zaplanowany na maj, a jej przyjazd okazał się moż­ liwy dopiero we wrześniu. W 1995 roku wydawało się, że władze Smo­ leńska poprzysięgły sobie zakłócać pracę Polaków i utrudniać im życie, korzystając z wszelkich sposobności. Ten, od kogo zależało dostarczenie niezbędnego sprzętu, robił wszystko, żeby go nie było. Kto mógł zorganizo­ wać manifestację przeciwko pracom ekshumacyjnym, robił to. Kto miał możliwość wystosować absurdalne zarzuty, na przykład co do nietykal­ ności ziemi w lesie katyńskim, też nie próżnował. Na szczęście nie zabrakło kroni­ karza tych burzliwych czasów. Został nim Stanisław Mikke, warszawski ad­ wokat, redaktor naczelny pisma adwo­ katury polskiej „Palestra”. Uczestniczył we wszystkich ekshumacjach w 1991 i 1994–96 r. I codziennie pisał pamięt­ nik. Tak powstała wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju książka Śpij, męż­ ny w Katyniu, Charkowie i Miednoje. Nie była to sucha relacja z przebiegu prac ekshumacyjnych. Pozwolę sobie przytoczyć słowa śp. sekretarza gene­ ralnego Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa – Andrzeja Przewoźni­ ka, które powiedział podczas prezen­ tacji tej książki w Centrum-Muzeum im. Andreja Sacharowa w Moskwie 2 grudnia 2000 roku: „To jest zapis świadomości ludzi, którym wówczas przyszło rozwiązać trudne problemy związane z wyjaśnieniem okoliczności zbrodni katyńskiej – Polaków, rów­ nież Rosjan i Ukraińców, wszystkich tych, którzy nam pomagali, ale także tych, którzy nam przeszkadzali. Re­ lacje dziennikarzy o przebiegu prac ekshumacyjnych zazwyczaj są bezna­ miętne, bezosobowe. A były to wysiłki bardzo konkretnych ludzi. I ich konk­ retne zachowania, postawy, reakcje. To wszystko jest ważne”. Tak. To było niezmiernie ważne. Katyń postawił rosyjskie społeczeńst­ wo przed koniecznością wyboru: jaki spadek przyjąć, a jaki odrzucić, czy Rosjanie są spadkobiercami tych, któ­ rych kości leżą pod każdą sosną – i to nie tylko w Katyniu – ich bólu, gniewu i sprzeciwu, czy też dziedzicami wiel­ bicieli nieugiętej, twardej ręki, która przez wieki pędziła swoich i obcych od jednej tragedii do drugiej?

Wydawałoby się – nic nie może być prostsze. Niestety. Nie tylko do­ konać takiego wyboru, ale i uświa­ domić sobie, że on jest nieunikniony, bo spadkobiercami są jedni i drudzy, zarówno ci, którzy strzelali, jak i ci, którzy zostali rozstrzelani – to zada­ nie przerastało Rosjan.

Czerwonoarmiści na odsiecz katyńskim kłamcom Smyczą, za pomocą której totalita­ ryzm zniewala ludzi i prowadzi ich tam gdzie chce, jest uogólnienie. Stule­ cia ludzkiej historii wypełnione tysią­ cami zawiłych spraw są sprowadzone do kilku najbardziej ogólnych sfor­ mułowań. Młodziutka moskwianka urodzona pół wieku po wojnie mó­ wi bez zastanowienia o NASZYCH zwycięstwach w II wojnie światowej (od 1965 roku to konstrukcja nośna radzieckiej propagandy). Radziecki (obecnie rosyjski) żołnierz to nie żywy człowiek z krwi i kości, lecz ziems­ kie uosobienie pewnej idei, narodo­ wej tożsamości. Czy potrafi zmieścić w sobie zarówno marszałka Rokos­ sowkiego, szeregowców z karnych batalionów, którzy wprost z Berli­ na kierowani byli do obozów, i tych, którzy ich tam konwojowali? Raczej nie. Dlatego wszystko, co nie dało się zmieścić w jednym ogólniku, zostało okrzyknięto kłamstwem. Więc ten, kto mówi prawdę o wrześniu 1939 roku, jest uważany za nieszanującego ofiar i bohaterstwa CAŁEGO naro­ du radzieckiego. Szanujący zaś ofiary i bohaterstwo żołnierzy sowieckich powinien uważać za kłamstwo każde napomknienie o faktach, delikatnie mówiąc, niechwalebnych. Stosowanie tej metody w rozważaniach o Katyniu okazało się łatwe: albo zgadzamy się, że CAŁY naród rosyjski jest bezbron­ ną ofiarą totalitaryzmu – więc jak tu mówić o odpowiedzialności – albo uważamy CAŁY naród za zbrodnia­ rzy katyńskich. I właśnie to, że każdy Polak odbiera wszystko, co żyje w Ros­ ji, jako sprawców Katynia, wpajano Rosjanom: Polacy zawsze będą nas nienawidzili, bo niemożliwe jest wy­ baczyć Katyń. To prawda, że zawsze i wszę­ dzie przebaczenie jest sprawą trud­ ną, a bez szczerej i głębokiej pokuty faktycznie niemożliwą. Lecz każde „wybaczcie” ma sens wtedy i tylko wtedy, gdy wina została określona, uświadomiona i nazwana po imie­ niu. Nic tak nie niszczy szans na po­ rozumienie, jak ogólniki. Nawet gdy wypowiadają je ci, którzy szczerze ubolewają nad rzekomą niemożli­ wością porozumienia. Choć, prawdę mówiąc, zawsze miałam wątpliwości co do szczerości tych żalów. 9 kwietnia 2000 roku śp. arcybis­ kup Józef Życiński w homilii podczas mszy św. nawoływał, by nie obwi­ niać całego narodu rosyjskiego za zbrodnię katyńską. Spotkało się to z poparciem licznych polskich me­ diów. „O Katyniu bez nienawiści!” – podobne tytuły można było za­ uważyć na łamach czołowych wielu polskich gazet. W związku z obcho­ dami 60 rocznicy zbrodni katyńskiej byłam wtedy w Warszawie. Skróci­ łam pobyt, na ile to było możliwie. Każdy dziennikarz mnie zrozumie – chciałam jako pierwsza przekazać Rosjanom tę szczególnie ważną wia­ domość. Trudno, nie będą pierwsza, bo już kilka dni minęło, ale przynaj­ mniej nie ostatnia. No i byłam pierwsza. I zarazem ostatnia. Poza moim rodzimym Ra­ diem Chrześcijańsko-Społecznym ten wątek uznała za godny uwagi jedynie paryska „Myśl Rosyjska” („Русская мысль»). Więc nie chodziło ani o po­ jednanie, ani o oczyszczenie, ani o przebaczenie – jedynie o tworze­ nie wizerunku Polaka bez serca. Już na początku lat 90. w prasie i w czasopismach naukowych zaczęły się ukazywać artykuły o rzekomym wymordowaniu przez Polaków jeńców sowieckich, którzy dostali się do pols­ kiej niewoli podczas wojny w latach 1919–1920, o torturach i znęcaniu się nad nimi. Losy czerwonoarmistów miały wstrząsnąć sumieniem roda­ ków, a może i całego świata nie mniej niż losy polskich rozstrzelanych ofi­ cerów. Określono to później mianem „anty-Katyń”. Strona polska zaprosiła history­ ków rosyjskich do badań w polskich archiwach, ale jakoś zabrakło chęt­ nych. W 1998 roku rosyjski proku­ rator generalny Jurij Czajka wysto­ sował list do strony polskiej z prośbą

W 1990 roku władza radziecka, przyparta do muru przez polską społeczność, po 50 latach zdecydowała się oznajmić to, w co i tak trudno było wątpić. 13 kwietnia w komunikacie rządowej agencji TASS oficjalnie pot­ wierdzono, że polscy jeńcy wojenni zostali rozstrzelani wiosną 1940 r. przez NKWD.

Wielka wojna katyńsko-hipokrycka Swietłana Fiłonowa

o wszczęcie śledztwa w sprawie ni mniej, ni więcej jak... ludobójstwa. Minister Hanna Suchocka, zwróciw­ szy uwagę na niestosowność użycia te­ go terminu, ponownie zaprosiła Ros­ jan do współpracy. Nareszcie w 2000 roku współpraca została nawiązana i w 2004 roku Naczelna Dyrekcja Archiwów Państwowych i Federalna

Agencja ds. Archiwów Rosji wspól­ nie wydały w języku rosyjskim zbiór 338 dokumentów Czerwonoarmiści w polskiej niewoli w latach 1919–1922. Zbiór dokumentów i materiałów (ros. Красноармейцы в польском плену в 1919–1922 гг. Сборник документов и материалов). Czar­ no na białym zos­tało udowodnione,

że zdecydowana większość zarzutów nie miała podstaw. Owszem, poziom śmiertelności był wysoki, ale spowo­ dowany był chorobami zakaźnymi, które w tych czasach zbierały ogromne żniwo w całej Europie. I cóż z tego? Czy po ujawnieniu prawdy projekt „anty-Katynia” został pogrzebany? Wcale nie. Gdzie jest na­ kład tego zbioru dokumentów, który formalnie nie jest na indeksie – nikt odpowiedzieć nie umie, lecz legendy o bestialskich czynach Polaków rozpo­ wszechniają się coraz ekspansywniej. Pomijam „anty-Katyń” filmowy – film pod tytułem 1612 o budżecie 12 milionów dolarów, premiera któ­ rego odbyła się prawie jednocześnie z premierą filmu Andrzeja Wajdy Ka­ tyń. Był wyjątkowo nieudany i już po kilku dniach nikt o nim nie pamię­ tał. Dość powiedzieć, że od 2017 ro­ ku wszystkim odwiedzającym Cmen­ tarz Wojenny w Katyniu proponuje się zapoznanie się z tablicą tuż przy głównym wejściu, opowiadającą o ok­ rutnym traktowaniu przez Polaków jeńców-żołnierzy Armii Czerwonej, czyli właśnie o tym, czego nie potwier­ dzają ustalenia polskich i rosyjskich historyków, przedstawione we wspom­ nianym już zbiorze dokumentów. 20 kwietnia zeszłego roku tam­ że, w odnowionym muzeum została otwarta ekspozycja o stosunkach pol­ sko-rosyjskich Rosja. Polska. Wiek XX. Czerwonoarmiści nie czują się tam osamotnieni. Na odsiecz lecą Stalin, Mołotow i wielu innych dostojni­ ków, którzy według autorów wysta­ wy mieli rację lub nie mogli postępo­ wać inaczej. „To próba odpowiedzenia w sposób maksymalnie prawdziwy, obiektywny i uzasadniony na trudne i dyskusyjne pytania najnowszej his­ torii stosunków rosyjsko-polskich” – głosi umieszczony przy wejściu wstęp do wystawy. Aleksandr Gurjanow, szef sekcji polskiej Memoriału, zasłużo­ nej rosyjskiej organizacji badającej zbrodnie stalinowskie, komentując treść tekstów na wystawie powiedział, że nie potrafi wymienić ani jednego poruszonego tematu i wątku, gdzie by nie było „przekłamania, zafałszo­ wania albo przeinaczenia (...) Tam są wpadki, od zupełnie śmiesznych i elementarnych, ale w większości nie są to wpadki, przypadkowe pomyłki, tylko to są zupełnie świadome prze­ kłamania”. Można odnieść wrażenie, że już nikt nie głowi się nad tym, czy kłamstwo będzie mieć wygląd prawdy, czy jakoś nieszczególnie. W pewnym sensie to da się zrozumieć. Tam, gdzie doszło do licytowania się, kto jest gor­ szy, prawda nie jest aż tak ważna, bo i tak żaden wynik nie zadowoli i te wyścigi nigdy nie mogą się skończyć. Lecz nieuniknionym pokłosiem bę­ dzie moralna degradacja. Już sam pomysł „anty-Katynia” i nadzieja, że to złagodzi reakcję społeczności wywołaną uznaniem zbrodni katyńskiej za przestępstwo stalinowskie, mogły powstać wy­ łącznie przy założeniu, że poziom moralności rosyjskiego społeczeń­ stwa jest bardzo niski. Współczes­ ny człowiek zazwyczaj rozumie, że żaden głupiec nie został mędrcem dlatego, że za płotem mieszka ktoś głupszy od niego, żaden chory nie wyzdrowiał z tego powodu, że ktoś inny cierpi na tę samą chorobę. Na­ wet gdyby zarzuty anty-katyńczyków okazały się prawdą, w żadnej mierze nie mogłoby to usprawiedliwić katyń­ skich zbrodniarzy. Nie będę używać pięknego, pachnącego kurzem bi­ bliotek słowa ‘relatywizacja’. „Anty­ -Katyń” to powrót nawet nie do cha­ rakterystycznego dla społeczeństw pierwotnych prawa talionu, a do tego prehis­torycznego chaosu jeszcze nie do końca ludzkiego, którego obale­ nie było właśnie celem talionu: za oko – oko, a nie całą głowę; za owcę owcę, a nie całe mienie; nie będziesz zabijał z tego powodu, że ktoś twoim zdaniem jest podobny do wroga lub po prostu ci się nie podoba. Krótko mówiąc, „anty-Katyń” to brak sza­ cunku dla ludzi, dla Ros­jan w pierw­ szej kolejności. Co też jest całkiem logicznie, bo Katyń bez „anty” – to znaczy cała sprawa ujawnienia praw­ dy o zbrodni i głębokie rozważanie jej przyczyn i skutków – mogła zmienić mentalność Rosjan, przywrócić god­ ność ludzką do pierwszego szeregu wartości.

Za życia i po śmierci Każde miasto i każda wioska w ZSRR miały swój grób/pomnik Nieznanego Żołnierza. Zazwyczaj pod okazałym

posągiem rzeczywiście znajdowały się ludzkie szczątki. Takie miejsce ostat­ niego spoczynku na skrzyżowaniu dróg lub w centrum miasta, wśród gwaru i krzątaniny, na co żaden zbrod­ niarz i samobójca sobie nie zasłużył. I to nie było karą, która miała dosięg­ nąć wrogów ludu aż poza grobem. Wręcz przeciwnie – największym za­ szczytem. Niby działo się tak dlatego, żeby w jednym uczcić wszystkich, ni­ by według tradycji zapoczątkowanej przez Francuzów i rozpowszechnionej w całej Europie po I wojnie światowej. Ale tam był ludzki żal bezsilny wobec ogromu cierpień i ofiar, wysiłek na­ rodu i państwa, by zadośćuczynić za utratę nie tylko życia, ale także imie­ nia. Tu było coś innego. Pomniki wznoszono dla upa­ miętnienia Żołnierzy, Obrońców etc. W przeciwieństwie do prostej płyty grobowej, nie jest ich zadaniem przy­ pominać, że człowiek, nim spotkał go los żołnierski, jadł chleb, budował do­ my, rodził dzieci, co rano witał słońce. To wszystko się nie liczy. Człowiek był ważny o tyle, o ile mógł być wyko­ rzystany przez państwo tak za życia, jak po śmierci. Groby pełniły funkcje propagandowe lub ich nie było wcale. Do dziś dnia szczątki tysięcy takich samych sołdatów pozostają niepogrze­ bane, nie mówiąc już o zwłokach re­ presjonowanych leżących „pod każdą sosną”, i jakoś nikogo to specjalnie nie razi. Więc pomniki, które w założeniu powinny budzić patriotyczną dumę, wbrew założeniom mówiły prawdę: od poczęcia do zgonu i nawet po zgonie nikt nie miał prawa do istnienia jako osobowość. Kiedy Gorbaczow zdecydował się powiedzieć prawdę o Katyniu, nas­ tępnym krokiem miał być pomnik – wielki, pod niebiosa. „Wspólny dla wszystkich ofiar represji, bo nie moż­ na dzielić ludzi na swoich i obcych” – przekonywał dziennikarzy z właści­ wym sobie patosem wspomniany już wyżej p. Nowikow. Ten ogólnik nad ogólnikami przetrwał niedługo. Lecz idea wspólnego rosyjsko-polskiego me­ moriału okazała się bardziej trwała i na końcu zwyciężyła. Rosyjska część mu­ siała być za wszelką cenę wzniesiona nie później niż polska. Mniejsza z tym, że nie starczyło już czasu, żeby przy­ najmniej dokładnie określić miejsca pochówku. Pośpiesznie sporządzono listy rozstrzelanych przez smoleńskie NKWD. O masowych grobach w ka­ tyńskim lesie (niepolskich) skrupulat­ nie informowano lokalną i centralną prasę. Co do polskiej częś­ci, to pla­ nowano wznieść poległym oficerom wielki pomnik i na tym zamknąć spra­ wę. Lecz Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa ze śp. Andrzejem Prze­ woźnikiem na czele twardo się sprze­ ciwiła: Nie. Na polskiej części „me­ moriału” nie będzie żadnego takiego pomnika. Tylko ekshumacja, godny pochówek i prosty cmentarz wojskowy, na którym każdy będzie miał indywi­ dualną tablicę nagrob­kową. Owszem, tu będą uroczyste obchody, to miej­ sce będzie i być musi symbolem mę­ czeństwa narodu polskiego, ale przede wszystkim – cmentarzem. Requiem dla każdego. Powrót do normalności, do żywych związków rodzinnych i prze­ kazywania ich osobistych dziejów, jak to było od początków świata; powrót do przekonania, że człowiek nie jest własnością państwa, że jego godność jest większa niż wszystkie okoliczności ziemskiego życia. To już godziło w filar ideologii komunistycznej. Tym bardziej, że Ro­ sjanie, którzy przychodzili na miejsca ekshumacji – a wstęp dla nikogo nie był zabroniony – może po raz pierw­ szy w życiu zrozumieli, co to jest na­ prawdę solidarność żywych i umar­ łych, ostatni dług, wieczna pamięć. Odkrywali, że pola obsiewane mar­ twymi kośćmi żołnierzy i ofiar rep­ resji nie są nieuniknionym skutkiem ubocznym wielkich zwycięstw, jak im było wpajane od dziecka, że powinno i może być inaczej – po ludzku. Więc walka była zaciekła. Ale wykonało się. W Starobielsku, Charkowie, Bykowni, Miednoje i Katyniu są polskie cmen­ tarze wojenne. To wielka wiktoria. Lecz nie ma­ my złudzeń. Katyńska sprawa jeszcze nie jest zamknięta. Pozostało wiele tajemnic: nadal nie mamy tak zwanej listy białoruskiej, zbrodnia katyńska nie została formalnie osądzona na forum międzynarodowym. Ale to są tematy na inne artykuły. Tu na koniec chcę powiedzieć, że wojna o prawdę będzie się toczyć, dopóki istnieje system polityczny oparty na kłamstwie. K


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O19

12

Ubiegłoroczna 100. rocznica odzyskania niepodległości przez Polskę była świetną okazją do przypomnienia tych postaci, które poprzez swój wysiłek wniosły pozytywny wkład w budowanie Państwa. Było to, a przynajmniej powinno być świętem sukcesu. Siłą rzeczy nie skupiano się na tych wszystkich, którzy chcieliby żyć w niepodległej Polsce, ale się na nią „nie załapali”.

Bolesław Domański Ksiądz Patron Polaków w Niemczech

Droga

Polacy w Niemczech W przedwojennych Niemczech po­ zostało ponad milion Polaków. Naj­ większym skupiskiem mniejszości

Piotr Sutowicz pozostawał Śląsk Górny i Opolski, gdzie miało ich zamieszkiwać około pół miliona. Poza tym polska ludność auto­ chtoniczna zamieszkiwała na pozosta­ wionych przy Republice Weimarskiej skrawkach Wielkopolski oraz w Krainie i na Kaszubach. Po polsku mówili i pi­ sali Mazurzy, jednak ich proces iden­ tyfikacji narodowej, głównie z powodu ich odmienności religijnej, przebiegał bardziej skomplikowanymi drogami i w zasadzie przez okres dwudziesto­ lecia międzywojennego pozostawali oni poza głównym nurtem działalności Związku Polaków w Niemczech. Za to skupiona wokół Olsztyna grupa polsko­ języcznych Warmiaków-katolików nie stanowiła w tym względzie problemu. Do tego należy dodać kilkusettysięcz­ ną rzeszę Polaków w głębi Niemiec, a szczególnie w uprzemysłowionych rejonach Nadrenii. Wraz z powstaniem niepodległej polski wśród Polaków pozostających w Niemczech pojawił się silny dyle­ mat – pozostać czy wyjechać? Z jednej strony działała silna propaganda na­ wołująca do powrotu do Polski, z dru­ giej jednak wiele przemawiało za po­ zostaniem. Po pierwsze, jeśli chodzi o ludność, która na swoich obszarach zamieszkiwania była autochtoniczna, wyjazd byłby nie powrotem do ojczyz­ ny, a ucieczką z niej, swoistą zdradą. Co do tej grupy, która żyła w głębi Niemiec, można uzasadnić jej decyzję tym, że tu przecież mieli swoje rodziny, domy, nieraz żyli tu od więcej niż jednego pokolenia. Im więc też decyzja łatwo nie przychodziła. Ksiądz Bolesław Domański stał się symbolem stanowiska nawołującego za pozostaniem w Niemczech. Odrzu­ cając propozycję przeniesienia go na eksponowane kościelne stanowisko na terenie Polski, powiedział wyraźnie, iż „zdradę narodową popełnia ten, kto opuszcza ojcowiznę”. Niemal profe­ tycznie brzmią dziś jego słowa: „Nas tu Pan Bóg bez przyczyny nie zosta­ wia! Jesteśmy Polakami i jako Polacy mamy wobec Boga do wypełnienia swe obowiązki”. Zapewne wśród Polaków żyjących tak blisko granicy, a jednak poza ojczyzną, powstał żal, że pozo­ stawiono ich samymi sobie, ale prze­ cież, co warto podkreślić, mniejszość polska żyła w Niemczech od wielu pokoleń i jakby we krwi miała walkę o zachowanie odrębności narodowej. Stąd od razu rozpoczęła się praca orga­ nizacyjna nad skupieniem wszystkich sił społecznych tkwiących w narodzie i kontynuowaniem przedwojennej tra­ dycji pracy organicznej – zarówno na gruncie ekonomicznym, kulturalnym, jak i politycznym. Z jednej strony nie­ podległa Polska mogła tu służyć nie­ jaką pomocą jako siedziba narodowa Polaków, gdzie można było drukować literaturę, kształcić nauczycieli polskich czy nawet wspomagać organizacje Pola­ ków w Niemczech finansowo. Z drugiej strony to sami zainteresowani musieli swoją własną pracą wytworzyć auten­ tyczne życie społeczne i potrzebowali kogoś, kto skupi wszystkie wysiłki, sta­ jąc na czele tej pracy. Ksiądz Domański z pewnością okazał się znakomitym kandydatem na takiego przywódcę.

Ksiądz Patron Tytułu Księdza Patrona, nawiązujący do czasów sprzed I wojny światowej, ksiądz Domański zaczął używać, czy też może używano go względem niego, w roku 1929, kiedy to wybrano go Pre­ zesem Rady Nadzorczej Związku Spół­ dzielni Polskich w Niemczech. Fakt ten jest symbolem, a jednocześnie pokazuje pewien kierunek działań, dziś tak sła­ bo obecny w myśleniu o aktywności społecznej. Otóż zarówno ksiądz Do­ mański, jak i pozostali liderzy Polaków w Niemczech doskonale zdawali sobie sprawę ze specyfiki nowych czasów. Pielęgnowanie odrębności narodowej

i Litwini. Ponoć czasopismo to było prenumerowane przez wszystkie biblio­ teki uniwersyteckie na świecie. Współ­ praca między wszystkimi mniejszościa­ mi w Niemczech z pewnością znacznie poszerzyła pole pracy Polakom, nie­ mniej czasy, które nadchodziły, zda­ wały się nieść olbrzymie zagrożenie dla ich wysiłków i rzeczywiście takimi się okazały.

Kongres Polaków w Rzeszy

w takim kraju jak Niemcy mogło być niezmiernie trudne, a wręcz niemoż­ liwe bez stworzenia polskiej społecz­ ności solidnych podstaw ekonomicz­ nych. Trzeba więc było zorganizować spółdzielnie rolnicze, a równolegle z nimi banki. To ostatnie dzieło przy­ brało kształt ostateczny w początku lat trzydziestych, kiedy to Ksiądz Pat­ ron został prezesem spółki akcyjnej Bank Słowiański w Berlinie. Wcześ­ niej kapłan doprowadził do uchwa­ lenia ordynacji szkolnej dla polskich szkół w Prusach. Centralnym organem,

hobbystycznych. Poszczególne ośrodki polskie zajmowały się organizowaniem czasu wolnego, również zabaw. Mło­ dzieży starano się proponować waka­ cyjne, choć nie tylko, wyjazdy do Polski. Jednym słowem, Polacy w Niemczech stawali się pod każdym względem po­ ważną siłą społeczną i mimo dużego rozproszenia ich aktywność nie była niezauważalna. Autorytet Księdza Pa­ trona doprowadził do tego, że był on liderem także dla innych mniejszości zamieszkujących Republikę Weimar­ ską, a potem III Rzeszę.

Wraz w nazyfikacją państwa i naro­ du niemieckiego pojawiły się kolejne wyz­wania dla polskiej mniejszości. Jest oczywiste, że ideologia nazistowska w dłuższej perspektywie nie widziała miejsca dla mniejszości narodowych w granicach Rzeszy. W pierwszych la­ tach po dojściu Hitlera do władzy dzia­ łania antypolskie i antymniejszościo­ we przybrały charakter ekonomiczny. Dla przykładu, rodzic oddający dziec­ ko do polskiej szkoły nie mógł liczyć na łatwe znalezienie pracy. Z drugiej strony oficjalne organizacje państwo­ we ze swej natury przeznaczone były dla Niemców, jak chociażby Niemiecki Front Pracy; stąd pole działania Po­ laków w Niemczech było coraz bar­ dziej ograniczane. W pierwszych la­ tach III Rzeszy stosunki między Polską a III Rzeszą bywały poprawne, co w ja­ kimś stopniu mogło spowalniać naciski niemieckie, jednak z czasem ujawniało się, że w działaniach Rzeszy kryje się więcej pozoranctwa niż rzeczywistej dobrej woli. Owe niesprzyjające okoliczności wymusiły więc na Centrali Związku Polaków i Księdzu Patronie wypraco­ wanie nowych odpowiedzi na polity­ kę państwową Niemiec. Nie sposób więc nie ulec wrażeniu, że zewnętrz­ ne formy organizacyjne nieco przypo­ minały te znane z obserwacji NSDAP. Symbolika Związku ze znakiem Rodła stworzonym przez Janinę Kłopocką do dziś nasuwa takie skojarzenia, mimo oficjalnych interpretacji, że w sposób

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

Bez wątpienia przyjęcie „Pięciu Prawd” Polacy w Niemczech zawdzięczają w dużym stopniu osobie swego długo­ letniego, charyzmatycznego przywód­ cy, księdza Bolesława Domańskiego, proboszcza z wioski Zakrzewo na Zło­ towszczyźnie. Był on ostatni z długiego pocztu wielkopolskich księży społecz­ ników, na którego czele stał ks. Piotr Wawrzyniak, „polski niekoronowany król” w czasach bismarckowskiego kul­ turkampfu. Z jednej strony aktywność zakrzewskiego proboszcza wzięła się wprost z głębokiej niesprawiedliwości, jaka spotkała jego parafię w ramach ustalania granicy polsko-niemieckiej po I wojnie światowej, z drugiej jednak jego upór, poczucie patriotyzmu oraz przekonanie o tym, że nic nie dzieje się bez woli Bożej sprawiły, że społeczność polska w Niemczech uzyskała jedną z najbardziej charakterystycznych, nie­ złomnych, wręcz pomnikowych posta­ ci, którym należy się obecność w pan­ teonie narodowych bohaterów. Przyszły wódz Polaków w Niem­ czech urodził się w kaszubskiej wios­ ce Przytarnia 21 stycznia 1872 roku, w wielodzietnej rodzinie o tradycjach patriotycznych. Kształcił się w Pelpli­ nie oraz Chełmnie. W pierwszej z wy­ mienionych miejscowości wstąpił do seminarium duchownego, a święcenia przyjął w 1895 roku. Studia doktoranc­ kie zwieńczone pracą naukową odbył w Moguncji, w mieście, gdzie nieco wcześniej biskupem był Wilhelm Em­ manuel von Kettler, jeden z prekurso­ rów katolickiej nauki społecznej, wróg pruskich rządów i kulturkampfu. Być może miasto i uniwersytet jakoś pa­ miętały o swoim biskupie i tradycje jego wolnościowej myśli wpływały na młodego księdza ze wschodnich ru­ bieży Cesarstwa Niemieckiego. O tym, że w ośrodku tym takie niepokorne dla nacjonalizmu i imperializmu nie­ mieckiego myśli mogły krążyć, świad­ czyć może fakt, że wywodził się z niego również Anton Hilckmann, niemiecki popularyzator i uczeń Feliksa Konecz­ nego, wielki przyjaciel Polski, w czasach III Rzeszy wróg i więzień reżimu hit­ lerowskiego, dziś w Niemczech postać zapomniana – być może celowo. Po powrocie do rodzinnej die­cezji ks. Domański posługiwał najpierw ja­ ko wikary w Lubawie, potem krótko związał się z seminarium w Pelplinie, epizodycznie duszpasterzował w Zło­ towie, by od 1904 roku objąć parafię we wspomnianym Zakrzewie, z którą pozostał związany do śmierci. Już wówczas, jako młody ksiądz znany był ze swych antygermaniza­ cyjnych poglądów, co utrudniało mu karierę kościelną. Mała wiejska para­ fia zdawała się być dobrym miejscem, gdzie przynajmniej przez jakiś czas mógł pozostać niezauważony, prowa­ dząc duszpasterstwo wśród Polaków. Wielka szansa dla parafii księdza dok­ tora Domańskiego i okolicznych wio­ sek pojawiła się po I wojnie światowej. Cały ten obszar krainy, zamieszkiwany przez ludność polską, etnicznie nie bu­ dził wątpliwości, więc początkowo miał być przyznany Polsce. Tak to widział Roman Dmowski, postulując w Pary­ żu zachodnią granicę kraju. Rzeczy nabrały innego wymiaru, kiedy do gry włączyły się interesy nawet nie narodo­ we, a dynastyczne. Otóż Hohenzoller­ nowie, rodzina panująca w Niemczech do końca I wojny światowej, blisko spo­ krewniona z brytyjskim Domem Ha­ nowerskim, od niedawna noszącym miano Windsorów, była posiadacza­ mi znacznych połaci ziemi i lasów na rzeczonym obszarze. Okazało się, że pokrewieństwo wymienionych dynastii oraz ich interes odegrał tu znaczącą rolę i wioski pograniczne pozostawiono po stronie niemieckiej.

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

A

było przecież sporo ży­ wiołu narodowego, który kształtowaniu niepodleg­ łości mógł się przypatry­ wać tylko zza granicy. Tak było z Pola­ kami na Łotwie, Litwie, na przyznanym Czechom Zaolziu, Polakom w Gdańsku czy wreszcie w Republice Weimarskiej, a potem w III Rzeszy. Dzieje tego szcze­ pu narodu polskiego w dwudziestoleciu międzywojennym zasługują na uwagę z w wielu powodów. Jednym z nich jest na pewno ponadczasowy dokument proklamowany w Berlinie 6 marca 1938 r., którego aktualność w dzisiej­ szej rzeczywistości warto podkreślać.

A· U ·T· O · R·Y·T· E ·T·Y

Ulotka Związku Polaków w Niemczech w wydana po śmierci Bolesława Domańskiego

który miałby koordynować wszystkie te formy aktywności, był Związek Po­ laków w Niemczech, powstały w 1923 roku. Owocem tych działań miało być skierowanie mniejszości w stronę stwo­ rzenia autonomicznych form organiza­ cyjnych, które nie pozwoliłyby czynni­ kom zewnętrznym wymuszać zrywania poszczególnych Polaków ze wspólnotą narodową. Ogromnym sukcesem tego środo­ wiska było stworzenie całego szeregu organizacji społecznych zarówno dla młodzieży, jak i dorosłych, w tym także takich, które mogłyby skupiać poszcze­ gólne osoby wokół ich zainteresowań

W tym kontekście warto wspom­ nieć o współpracy Polaków z mniej­ szością łużycką. Na przypomnienie zasługuje tu postać górnołużyckiego pisarza, dziennikarza i aktywisty Ja­ na Skali, który nawiązał ze Związkiem Polaków, a szczególnie z księdzem Do­ mańskim żywe kontakty. Ich wynikiem była bliska współpraca obu mniejszoś­ ci, a jednym z wymiernych efektów powstanie czasopisma „Kulturwehr” (obrona kultury), które stało się plat­ formą naukowej informacji o mniej­ szościach narodowych w Niemczech w ogóle; w tamtym czasie byli to Po­ lacy, Łużyczanie, Duńczycy, Fryzowie

schematyczny wyraża on bieg Wisły z zaznaczonym Krakowem. Współpra­ cownicy księdza Domańskiego doszli do słusznego przekonania, że skoro Niemcy w Niemczech mają swojego Führera, to czemu Polacy w tym kra­ ju nie mogą uważać Księdza Patrona za swego wodza? Dziś, w czasach, gdy wszystko musi być koniecznie rozmyte, a autorytety słabo akceptowalne, coś takiego jawi się jako mało demokra­ tyczny wzorzec, a jednak w tamtych trudnych czasach taki sposób funk­ cjonowania działał. Społeczność pols­ ka zespalała się, a poczucie jedności i wrażenie posiadania przywódcy, który

umie kierować całą wspólnotą, na pew­ no dodawało otuchy. Ukoronowaniem życia Księdza Pa­ trona był I Kongres Polaków w Niem­ czech, wydarzenie z dzisiejszej perspek­ tywy niezwykłe. W marcu 1938 roku w stolicy nazistowskiej Rzeszy – można powiedzieć, że niemal w sąsiedztwie siedziby jej wodza, w berlińskim The­ ater des Volkes – Polacy zorganizowa­ li pokaz swej narodowej siły i dumy. Uczestniczyło w nim kilka tysięcy dele­ gatów przybyłych z całej Rzeszy. Na sali wykonano unikalny hymn organizacyj­ ny, podczas którego cała zgromadzona masa ludzka śpiewała Pieśń Rodła z jej wymownymi słowami: „Jesteśmy Po­ lakami. I tego żadna moc nie zmieni”. O tym, czym był dla Polaków Kongres, niech świadczy fakt, że na największej berlińskiej sali teatralnej nie mogli po­ mieścić się wszyscy zainteresowani, w związku z czym ludzie dzielili się uczestnictwem. Kiedy jedni siedzieli wewnątrz, drudzy czekali, by móc na­ cieszyć się przeżyciem wspólnoty choć­ by na chwilę. Ksiądz Patron również przemówił na obradach. Jeszcze raz dał do zrozumienia, że Polakiem jest się „z postanowienia Bożego”. Przedstawił wspomniane na początku „Pięć Prawd Polaków w Niemczech”. Ich treść sta­ nowiła ważne credo w nadchodzących latach wojny, w czasie, kiedy tego typu narodowe katechizmy w sposób prosty nakreślać miały drogi postępowania. Współcześni na pewno rozumieli jego proste przesłania, że zdrada polskości jest zdradą Pana Boga. W swej masie dochowali wierności, choć przyszło im za to zapłacić cenę najwyższą.

W pamięci pokoleń Ksiądz Patron wypełnił swą misję najlepiej jak potrafił. Rok po kon­ gresie trafił do berlińskiego szpitala, gdzie czekała go operacja. Jej wadli­ we przeprowadzenie pogorszyło jego stan zdrowia, w wyniku czego zmarł 21 kwietnia 1939 roku, a więc 80 lat temu. Jego pogrzeb był dla Polaków w Niemczech ostatnią możliwością publicznej manifestacji ich tożsamo­ ści. Ksiądz Domański został pocho­ wany w swym ukochanym Zakrze­ wie, w miejscu, gdzie pamięć o nim kultywuje się po dziś dzień. Można powiedzieć, że Bóg wezwał go do siebie w samą porę. Wraz w wy­ buchem wojny działaczy ZPwN cze­ kały obozy koncentracyjne i śmierć. Niektórzy wszakże przetrwali, a przez Polskę „ludową” potraktowani byli różnie: Janina Kłopocka latami cier­ piała w komunistycznych kazamatach, Edmund Osmańczyk wpisał się w po­ wojenną rzeczywistość, a przy okazji coś tam zrobił dla zachowania pamięci o działalności Księdza Patrona i do­ robku intelektualnym ZPwN. Choć na jego aktywność pewnie można pa­ trzeć z różnych stron, na pewno dziw­ ne jest, że w najgorszych latach nie pomógł Kłopockiej, chyba że wszyst­ kiego nie wiemy. Arka Bożek, przyja­ ciel księdza Domańskiego, któremu nazistowskie władze zabroniły wzięcia udziału w jego pogrzebie, niezłomny Ślązak uwieczniony przez Zofię Kos­ sak w zbiorze opowiadań „Nieznany Kraj”, krótko po wojnie był przez wła­ dze wykorzystany politycznie, potem odsunięty, a dziś ponoć próbuje się go dekomunizować, co zakrawa na kpinę z historii… niestety. Dekrety Goeringa, honorowane po dziś dzień przez władze niemiec­ kie, a także pols­kie, zabrały Polakom w Niemczech status mniejszości. Ma­ jątek polskich organizacji został znac­ jonalizowany i jeżeli komuś przynosi jakieś korzyści, to Niemcom właśnie. Symbolika Związku Polaków w Niem­ czech jest w Polsce pamiętana: ma­ my place Rodła czy ulice Księdza Domańskiego. Przy wrocławskim kościele św. Marcina istnieje piękna tablica z wyrytymi „Pięcioma Prawda­ mi”, Katolickie Stowarzyszenie „Civitas Christiana” przyznaje Nagrodę imienia Księdza Domańskiego, w Zakrzewie jest izba jemu poświęcona i grób oto­ czony szacunkiem. Można powiedzieć, że Polacy pamiętają o Księdzu Patro­ nie i Polakach w Niemczech, na pew­ no jednak pamięć ta nie podoba się wszystkim tym, którzy chcieliby polskie dzieje Śląska, Kaszub, Warmii, Połabia czy Nadrenii wymazać z historii jako… zabytki nacjonalizmu. Poza wszystkim, warto uczyć się od Polaków w Niemczech, że społeczeńst­ wo musi budować się na różnych obsza­ rach aktywności: kulturze, oświacie, po­ lityce i gospodarce, musi samo troszczyć się o swój byt, by w jak najmniejszym stopniu być zależnym od obcych, którzy realizują własny interes. K


KWIECIEŃ 2O19 · KURIER WNET

13

PISARZ·WOLNY Wiersze Łobodowskiego zjednały mu opinię buntownika, rewolucjonisty, bolszewika, będącego zagrożeniem dla porządku publicznego. My znamy Łobodowskiego jako antykomunistę. Tak, bo to jest już druga część jego życia. Pierwsza część to dzieciństwo, zatem właściwie Moskwa i Ukraina. Trochę był najpierw tutaj, w Lublinie, jako dziecko, potem wyjazd do Mosk­ wy, z Moskwy do Jejska i znów, po trak­ tacie ryskim, do Lublina, do liceum i na studia, z których za działalność odczytywaną jako prokomunistyczna został relegowany.

że Stanisław to drugie imię Józefa Łobo­ dowskiego. Do tego te Nel się zmieniają; są trzy czy cztery dziewczynki. Mówimy tu jednak tylko o kontekście literackim. Mnie bardziej uderza jego rozmach, po­ czucie wolności, których w powieści Sien­ kiewicza chyba raczej nie ma.

Wtedy jeszcze KUL relegował za takie rzeczy. Mało tego, że go relegowano; rozesłano wilczy bilet na całą Polskę. Załatwio­ no go jak komisja McCarthy’ego, czyli zadziałano bezwzględnie, co jest zresz­ tą zrozumiałe, bo wiedziano, że KPP przychodzi ze Wschodu i ma charak­ ter szpiegowski, była przecież agendą sowieckiego wywiadu. Jego sympatie lewicowe, wręcz lewackie, prokomunis­ tyczne, to było jednak rozczarowanie Polską, z ludzkiego punktu widzenia zrozumiałe. Z drugiej strony – Polska w dwudziestoleciu nie mogła być in­ na po tylu latach zaborów. Ale ludzie bardzo szybko zapominają, jak dzisiaj zresztą; wymagają, żeby państwo do­ równywało krajom zachodnim, które nie zaznały zniewolenia.

Sięgnijmy do ostatnio wydanej pozycji, do lubelskiego etapu życia Łobodowskiego – powieści, dzięki której poznajemy komunizujący Lublin.

Pokochał tę wolność, Ukrainę, pokochał Rosję, wrócił do Lublina... Wolność w nim była cały czas. Do koń­ ca życia. Dużo za nią płacił. Jego pobyt w Lublinie i działania, angażowanie się bez reszty jako człowiek wewnętrznie wolny, nie baczący na koszty – to było coś, co wyniósł z pierwszych lat życia.

O czerwonej krwi, to natychmiast zo­ stał relegowany z uczelni. Wracając do pytania: nie wiem, na ile Łobodowski przerysowuje, ale tworzy obraz silnie komunistycznego miasta. Komunizm zafascynował Łobodowskiego intelektualnie, zaintrygowała go swoboda obyczajów, która się z komunizmem wiązała i w ten sposób opisuje Lublin i komunizm. Ta swoboda obyczajowa była bliższa żywiołowi żydowskiemu niż polskie­ mu, robotniczemu. Robotnicy, mimo że lewicujący, zachowywali trzon wycho­ wania katolickiego. Nawet gdy się mu przeciwstawiali, to w sferze moralności trzymali się tych podstaw. W pewnym momencie nastąpiła zbrodnia komunizmu, którą Łobo-

Tak, ale on, gdziekolwiek by miesz­ kał, byłby antykomunistą. Widział i wiedział, czym komunizm jest, a już szczególnie po doświadczeniu woj­ ny i zachowaniu Rosjan wobec Pol­ ski, po doświadczeniu Wilna, Lwowa, Warszawy. Dzisiaj, myśląc o Józefie Łobodows­ kim, kojarzymy go nie tyle z powieściami, ale z jego twórczością w „Kulturze”, z relacją z Giedroyciem. Lubimy myśleć, że to stąd – z miasta wielu kultur i bramy na Wschód, jak o Lublinie często mówimy – wyrósł ktoś, kto wpływał na kształt wschodniej koncepcji Gied­roycia. Łobodowski wprost mówił, że nie ma Europy bez wolnej Ukrainy. W dużym stopniu koncepcja wschod­ nia Giedroycia zbiegała się z myślą

kultury! Łobodowski pisał o tym, że jest zaskakujące, że po tylu latach niewoli – i ukraińskiej, i polskiej – gdy te pań­ stwa się ukonstytuowały, to pierwsze, co zrobiły, to skoczyły sobie do gardła. I że w dużym stopniu zrobili to Polacy, których politykę międzywojenną i tę po odzyskaniu niepodległości Łobo­ dowski bardzo surowo oceniał. I Polacy skoczyli na Ukraińców, zapominając, że prawdziwy wróg jest gdzie indziej. Prym w tym wiedli właśnie narodow­ cy. Dzisiaj próbują robić znów to samo. Oczywiście odróżniajmy narodowców od nacjonalistów i od patriotów. Dziś w Polsce mamy problem z identyfi­ kacją, z opisaniem się, więc różni ta­ cy wpadają na pomysły skrajne, które teoretycznie mocniej określają. Ale to są wybory bardziej emocjonalne niż racjonalne. Tam intelekt nie ma wiele do powiedzenia.

O krok od wielkości O Józefie Łobodowskim, poecie, powieściopisarzu i publicyście z Bernardem Nowakiem, pisarzem i wydawcą z Lublina rozmawia Wojciech Pokora.

dorobek jest olbrzymi. Ja sam, zabie­ rając się za to, nie miałem pojęcia, że dotykam czegoś tak wielkiego. Ten dorobek jest na tyle duży i waż­ ny, że pozwala mówić o nim także kry­ tycznie, bez bałwochwalstwa. Jemu to nie zaszkodzi, wręcz przeciwnie. Przy trylogii ukraińskiej, oprócz przywołanej przez Pana Sienkiewiczowskiej W pu­ styni i w puszczy, przypominały mi się inne rzeczy z młodości – gdy czytałem Chłopców z placu Broni i inne powieści, w których bohaterami są chłopcy. Potem późniejsze, jak Chłopcy Montherlanda lub Władca much… Żałuję, że Łobodow­ ski nie miał czasu, by lepiej przepraco­ wać swoje powieści. Bo miał zadatki na wielkość, gdyby znalazł sposób, by tę ilość materiału wpasować w uniwersalistyczne patrzenie na świat. Mógł z trylogii uczy­ nić arcydzieło, tam jest na to materiał. Podobnie w tetralogii lubelskiej. Gdyby pisząc o zapyziałym Lublinie dopuścił świadomość tego, co działo się wówczas w Polsce, jakie nurty dochodziły do gło­ su, jakie siły się spierały o dusze Pola­ ków… a miał przecież wielki dorobek publicystyczny. Gdyby zatem poukła­ dał te sprawy, porem wrzucił to do Jó­ zefa Zakrzewskiego, mielibyśmy powieść rangi Czarodziejskiej góry, gdzie Naphta rozmawia z Settembrinim o tym, co na świecie. Przecież Łobodows­ki wiedział, co się dzieje. Zatem albo za późno się za to zabrał i już nie miał tzw. powera – albo nie miał czasu, bo pisał odcinkami do gazet i z tego żył. Albo wracał do kraju dzieciństwa i oddawał klimat miejsca i emocje... Ale to się da pogodzić. Sentymentalnie to jest zrozumiałe, ale literacko trzeba było przepracować. Tęskni za Ukrai­ ną i tęskni za Lublinem, ale tęsknota to kiepski materiał literacki, póki co.

Czy to się pokrywa z momentem, gdy podjął współpracę z ukraińskimi wydawcami i zafascynowała go tamtejsza poezja, którą zaczął przekładać na język polski? Najpierw była jego działalność publi­ cystyczna w Lublinie, gdzie był szefem „Kuriera Lubelskiego”, potem założył swoje gazety i w nich występował jako komunizujący. Proukraińskie sympa­ tie to była późniejsza faza, gdy zwią­ zał się z wojewodą wołyńskim Henry­ kiem Józewskim i kiedy zobaczył na nowo Ukrainę. Oczywiście darzył ten kraj sympatią, bo okres w Jejsku, wśród Kozaków, gdy był młodym i chłonnym chłopakiem, to był czas kształtowania się jego postawy. Jego korzenie emocjo­ nalne tkwiły w Ukrainie – jego pierw­ szej ojczyźnie. „Ukraino, ojczyzno moja” – tak mógłby powiedzieć jako młody Polak, nawiązując do Mickiewicza. Był też zakorzeniony w Pierwszej Rzeczypo­ spolitej – państwie wielonarodowościo­ wym. Litwa była ojczyzną Mickiewicza, u Łobodowskiego zaś, Polaka, którego ojciec służył w armii rosyjskiej, mamy utożsamienie z Ukrainą. Cenił Słowac­ kiego, też związanego z Ukrainą. Myślę, że jego ukraińskość jest czymś natural­ nym, bo tam żył, widział, słyszał, tym nasiąkał w okresie dzieciństwa. Poza tym, gdy czytałem wielo­ krotnie jako wydawca jego „trylogię ukraińską”, myślałem sobie: jest tam świetny język, który jest językiem Pols­ ki przedwojennej, nienasiąknięty zanie­ czyszczeniami, z którymi dziś mamy do czynienia; jest wartka akcja. Są też oczywiście przestoje, szczególnie gdy młody bohater leży ranny i słucha opo­ wieści o Kozaczyźnie. Warto podkre­ ślić, że to nie jest cała Ukraina, to są Kozacy kubańscy, którzy się z Ukrainy wywodzą. To ma swój urok… Gdy póź­ niej czytałem jego poezję i słuchałem go w radiu, wreszcie gdy sięgnąłem do pieśni Kozaków kubańskich i wyobra­ ziłem sobie miejsca, gdzie Łobodows­ ki dorastał, doszedłem do wniosku, że Polska w porównaniu z Ukrainą to jest mały kraik, w którym dość trudno się zakochać. Tam widział olbrzymie rzeki, przestrzenie, góry; naród, który – mimo że terroryzowany przez Sowie­ tów – korzeniami tkwił w starej Koza­ czyźnie. Idylla i wewnętrzna wolność, która miała źródło w tej wolności zew­ nętrznej, w przyrodzie, w tamtejszych ludziach, ich śpiewach. Jak słuchałem tych śpiewów, myślałem: my takich rze­ czy nie mamy. Nic dziwnego, że on tak ciągnął potem do tej części literatury polskiej, o której się mówi „kresowa”.

Ale przecież materiałem dla Mic­ kiewicza była Litwa i nieźle mu wyszło. Tak, ale on z tej Litwy wyszedł i poszedł wyobraźnią dalej. Gdyby Łobodow­ ski po napisaniu Józefa Zakrzewskiego siadł jeszcze raz i napisał go w oparciu o wyobraźnię – z metaforą, która ma punkt wyjścia w tej historii – stworzył­ by arcydzieło. On jednak rozdarł się, czy też duchowo rozkraczył. Chciał być wierny i realiom, i sentymentom, i swo­ im wspomnieniom, i biografii. Ale to – szczególnie biografia – jest siłą, która daje konkret, ale gdy trzymamy się jej nazbyt kurczowo, staje się słabością.

W trylogii ukraińskiej Łobodows­ kiego łatwo odnaleźć jego inspiracje. Z jednej strony doświadczenie życiowe, z drugiej zapewne Sienkiewicz. Sama konstrukcja powieści i imię bohatera – Staś – odsyłają do W pustyni i w puszczy. Jest pewna analogia, ale trzeba pamiętać,

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

W którym momencie jego komunizm się skończył? To były lata 30. kiedy, jak sam opisu­ je w tetralogii Dzieje Józefa Zakrzew­ skiego, pojechał na Ukrainę i zobaczył skutki Wielkiego Głodu; to było około roku 1934.

Tak, poznajemy – ku mojemu wielkie­ mu zaskoczeniu. Bo kiedy wiele prze­ cież lat po Łobodzie przyjechałem do Lublina na KUL, to w przekonaniu, że trafiam do małej, przyparafialnej uczelni… a zobaczyłem zupełnie in­ ną Polskę. Bo to inna Polska niż ta, która była wtedy i jest jeszcze dzisiaj – niż moja Wielkopolska. Tu mieszkają inni ludzie, jest inne myślenie, inne doświadczenia, zachowania – czasem zresztą dla mnie nie do przyjęcia. Od czasu do czasu czuję tu Rosję – tę cars­ ką. Ruski zabór. To zachowanie Pola­ ków: pewna mimikra, posmak fałszu w relacjach międzyludzkich, który myli się z dyplomacją. Ale wracając do Łobody… ja Lub­ lin odbierałem jako katolicki; nie po­ wiem, że endecki, bo nie posługiwałem się wówczas takimi pojęciami – ale ka­ tolicki, narodowy i patriotyczny. A Ło­ bodowski pokazuje, że Lublin między­ wojenny, a przecież tak dużo czasu nie minęło, to było miejsce dosyć silnie lewicujące, także przez aktywność ży­ wiołu żydowskiego, co jest absolutnie zrozumiałe. Gdybym był Żydem, też bym tak się zachowywał. Żydzi zawsze szukali ziemi obiecanej, a komunizm był nią, szczególnie w takim państwie jak Polska, gdzie nędza środowisk ży­ dowskich była przytłaczająca. Więc oni poszli w komunizm i Łobodowski, jako idealista, też; mogę to zrozumieć. Pamiętamy: „filozofowie interpre­ towali świat, my go chcemy zmieniać”. Wszystko, co łączyło się z postępem, było przez komunizm zawłaszczane. I przez to miał w sobie siłę przycią­ gania. Nawet jak w Turce pod Lub­ linem dziedzic wprowadzał innowa­ cyjne rozwiązania, mówiono o nim z przekąsem, że może nie komunizu­ jący, ale… postępowy. Jemu w głowie nie było komunizować, ale że dawał chłopom ziemię, uczył ich, to uznawa­ no go za komunistę. Ta agresywniejsza niż nauka Kościoła idea jakby zasy­ sała tego rodzaju ludzi. I rozumiem, że rząd, państwo mogło się poczuć zagrożone tym, że jest tak dużo ele­ mentów, które potencjalnie zbliżają się do komunizmu, a przez to do sowiec­ kiej Rosji – mimo, że przecież wielu, jak temu dziedzicowi, nie w głowie to było. Niemniej instytucje państwo­ we zwracały na to uwagę. W związku z tym, gdy pojawił się chłopak, który przybył ze wschodu i zaczął rozrabiać, własnym sumptem wydał tomik poezji

dowski zobaczył na własne oczy: Wielki Głód na Ukrainie. I co dalej? Wkrótce wybuchła wojna... Wojna wybuchła, gdy on już był po drugiej stronie. Ale wróćmy jeszcze do przedwojennego Lublina. Przypomniało mi się hasło, które głosili przedwojenni ludowcy: „Precz z Żydami, Żydóweczki zawsze z nami”, bo te „Żydóweczki” były rewolucyjne także w obyczajach i chęt­ ne, co Łobodowski wielokroć opisuje. Osobiście uważam, że ta część jego prozy jest dość słaba… Jako autor z erotyką sobie nie poradził. Pisze o tym w spo­ sób enigmatyczny i mam wrażenie, że po prostu nie umie o tym mówić. Może jest w tym podobny do Sergiusza Piaseckiego, który w zbliżony sposób, buntowniczo czy awanturniczo pokazuje Wschód, z którego wyrasta, ale sprawy obyczajowe, może poza Adamem i Ewą, też opisuje w sposób, który, łagodnie mówiąc, nie pociąga. Tak. Myślę, że jednym z powodów jest to, że obaj tworzyli przed wielką rewo­ lucją seksualną. Więc jeśli opisuje, że przyprowadził dziewczynę i „przegiął ją” – kropka – to mamy już całą scenę erotyczną. Być może to była wówczas śmiała scena? No tak, zapewne ówcześni się zachwy­ cali, że tak niesamowicie dużo napisał. A poważnie: dzisiaj jest to obszar, w ob­ rębie którego możemy pokazywać to, co w człowieku jest i najsubtelniejsze, i naj­ lepsze, i najdelikatniejsze, ale i najbardziej podłe, prawda? Obszar spraw intymnych daje świetną okazję do pokazania, jaki człowiek rzeczywiście i do końca jest. Jaki stosunek do Łobodowskiego po jego zmianie strony barykady mieli komuniści? Miał przez to problemy? Raczej nie utrzymywał związków z ko­ munistami. Mieszkał w Madrycie, jeź­ dził do Londynu i Paryża, być może w Paryżu miewał kontakty z Maksimo­ wem z „Kontynentu” i innymi, ale tego nie wiem. Nagonki na niego nie było. Pamiętajmy, że zamieszkał w Mad­rycie, a to i dzisiaj wydaje się jakby wyjazd za morze. W Madrycie słynął jednak jako antykomunista. Przez radio rezonował na naszą część świata.

Łobodowskiego. Chociaż, jak wie­ my, rodzina Giedroyciów pochodziła z terenów dzisiejszej Litwy, Białorusi i Ukrainy, i mówiono złośliwie, że idea Księcia bazuje na jego rodzinnych do­ świadczeniach, że podświadomie wra­ cał do domu. Popularne dziś koncepcje wschodnie to prometeizm, jagiellońska, a zwłaszcza ta oparta na sojuszu Piłsudski-Petlura. A koncepcja Łobodowskiego i co za tym idzie – Giedroycia oparta była na sojuszu Piłsudski-Sawinkow-Fiłosofow. Mam wrażenie, że gdy myślimy o Wschodzie, zapominamy o Rosji. Rosja staje się dla wielu wrogiem, który zniknie z mapy, gdy tylko ich koncepcje zostaną zrealizowane. Trudno Rosję bagatelizować czy uda­ wać, że nie istnieje bądź istnieć przes­ tanie. Także w sferze kultury. To naiw­ ność. Przy okazji warto podkreślić, że Józef Łobodowski uważał się za rusofila i Rosja była mu kulturowo bliska. To zrozumiałe, ponieważ kultura rosyjska jest wielka, w dziedzinie literatury nie ma większych osiągnięć niż rosyjskie. Zresztą radziecka też się nieźle sprawi­ ła… przy czym ona zawsze była – o tym należy pamiętać – opozycyjna wobec reżimów. W tym tkwi jej siła. Antyso­ wieckość czy szerzej, antytotalitaryzm i skłonność do kultury rosyjskiej dają się więc godzić. Łobodowski był za­ równo rusofilem, jak i antykomunistą. Józef Łobodowski zasłynął jako tłumacz poezji ukraińskiej. Dał nam doskonałe przekłady m.in. Tarasa Szewczenki. Wspominam o tym w kontekście Lublina. Mamy w naszym mieście plac Szewczenki i mamy wojnę o ten plac. Lubelskie środowiska narodowe próbują przekonać mieszkańców, a może bardziej radnych, że skoro Szewczenko nie ma zbyt wiele wspólnego z Polską i jest autorem poematu Hajdamacy, to powinien ustąpić miejsca Sprawiedliwym Ukraińcom. Łobodowski to autor lubelski, przywracamy go dziś nie tylko Lublinowi, ale też Polsce. To on dał nam, Polakom, Tarasa Szewczenkę po polsku. Jak te postawy pogodzić? Wie Pan… do tak zwanych narodow­ ców powiedziałbym tak: łapy precz od

Udało się Panu wydać trylogię ukraińską i tetralogię lubelską Józefa Łobodowskiego. Co dalej? Wspominaliśmy Tarasa Szewczenkę, z radością wydawcy informuję zatem, że w tym roku ukaże się tom przekła­ dów Łobodowskiego. Wydamy wszyst­ kie poetyckie pozycje, które przełożył. W 1939 roku Józef Łobodowski przygotował do druku zbiór przekładów wierszy aż 50 autorów ukraińskich. Z powodu wojny nie wyszedł drukiem. Udało się go odnaleźć? Te przekłady były publikowane później w różnych miejscach. My je zbieramy i opublikujemy jako osobny tom. Wy­ damy go wcześniej niż wybór z jego własnej poezji, bo mimo wszystko w la­ tach 90. ona była wydawana, można po nią sięgnąć. Chcemy pokazać przekłady ukraińskie, białoruskie, litewskie, rosyj­ skie i hiszpańskie. To będzie tołstyj tom. Rośnie w biblioteczkach półka Bernarda Nowaka z pozycjami Łobodowskiego. A co z publicystyką? Wyszedł pierwszy tom – Przeciw upio­ rom przeszłości, zamierzamy też przy­ gotować tom jego publicystyki politycz­ no-społecznej i literackiej, dotyczącej Polski i polskich pisarzy. Naprawdę jego

Gdyby Wyspiański tak podszedł do Wesela, to wyszłoby o wiele skromniej... O właśnie! Siedzieliby i odbijali butelki. Wrócę jeszcze do publicystyki. Czy ta część dorobku Łobodowskiego ma dziś wymiar jedynie historyczny? Chciałbym, by miała wpływ na teraź­ niejszość, bo jest aktualna. Dlatego Przeciw upiorom przeszłości wydaliśmy także po ukraińsku – i przekazaliśmy w całości na Ukrainę. Z nadzieją, że będzie owocować. A co Łobodowski mówił do Ukraińców? Pokazywał, jak wielka jest ich literatura, o czym my nie mamy pojęcia. A także, że są wielkim i dumnym narodem. Ło­ boda szanował ich wielkość i cenił ich suwerenność. Nie napadał na nich, nie rozliczał, tylko mówił: jesteście naszym wielkim sąsiadem. To powiedzenie tego na wiele sposobów, wieloma rodzajami języka, powinno zostać przez Ukraiń­ ców odczute. Mam nadzieje, że także docenione. K

Bernard Nowak (1950) – pisarz, redaktor i wydawca, drukarz w dawnym drugim obiegu, członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i Stowarzyszenia Wolnego Słowa. Współzałożyciel Wydawnictwa Test (1988), które m.in. opublikowało w oficjalnym obiegu Hańbę domową: rozmowy z pisarzami J. Trznadla, a w 1989 r. kolportowało drukowany już w Polsce miesięcznik „Kultura”. Do 2018 r. wydawnictwo opublikowało blisko 100 tytułów. Nowak zredagował m.in. Lublin. Przewodnik (2000 i 2014), a w latach 2015–2018 tom publicystyki Przeciw upiorom przeszłości (także w wersji ukraińskiej), potem siedem tomów prozy J. Łobodowskiego. Od roku 2015 był p.o. redaktorem naczelnym londyńskich „Ekspresji”, rocznika Stowarzyszenia Pisarzy Polskich za Granicą. W 1990 r. ukazała się prozatorska książka Nowaka Cztery dni Łazarza (Instytut Literacki, Paryż); w 2003 – Taniec Koperwasów (2003, 2014, tłum. niemieckie 2013). Był nominowany do Paszportów „Polityki” i nagrody im. J. Mackiewicza. Opublikował Smolice N°86, (2006), w 2011 r. zaś pierwszy tom dziennika Wyroby duchowe. Rok 2016 to tom opowiadań Trzeba jakoś patrzeć, w 2018 silva rerum Spacerniak. Dwukrotnie (2006 i 2011) był stypendystą Ministra Kultury. Jest laureatem Nagrody Artystycznej Miasta Lublina za rok 2003 oraz Nagrody Literackiej im. B. Prusa w 2004. Od 2005 do 2011 r. był prezesem Oddziału Lubelskiego SPP; obecnie pełni funkcję sekretarza. Został odznaczony przez prezydenta RP Krzyżem Wolności i Solidarności (2015).


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O19

14

W

listopadzie i grud­ niu ubiegłego roku ruch żółtych kami­ zelek popierało nad Sekwaną według sondaży około 75% Francuzów. Obecnie może on liczyć na poparcie sytuujące się – według sonda­ ży marcowych – około 40%. W końcu 2018 r. cotygodniowe ogólnokrajowe demonstracje żółtych kamizelek, pomimo przemocy i strat, które generowały, miały poparcie 80% Francuzów. W marcu 2019 r. co naj­ mniej 75% Francuzów nie chce dal­ szych protestów. W styczniu ewentu­ alna lista wyborcza żółtych kamizelek w tegorocznych wyborach do Europar­ lamentu mogłaby liczyć na minimum 15% poparcia. W marcu zaś wygląda na to, iż otrzymałaby nie więcej niż 3% głosów. Dziennikarze i komentatorzy fran­ cuskiej sceny publicznej i politycznej są zdania, iż żółtym kamizelkom udało się uzyskać więcej ustępstw ze strony rządzących Francją niż wszystkim fran­ cuskim związkom zawodowym razem wziętym w ostatnich 20 latach. Zachę­ cony dotychczasowymi sukcesami ruch żółtych kamizelek nadal prowadzi swój protest i domaga się dalszych ustępstw, jednak masowo traci poparcie Francu­ zów, a sam coraz wyraźniej zmierza ku upadkowi. Jakie są przyczyny tego paradoksalnego stanu rzeczy? Bezpośrednim zapalnikiem, który doprowadził we Francji do najwięk­ szych od wielu lat protestów, była dras­ tyczna podwyżka cen paliw i innych szeroko pojętych źródeł energii; w roku 2018 ceny te wzrosły średnio o 25%. Jednak przyczyn protestów, jak rów­ nież społecznego kryzysu trwającego we Francji należy upatrywać w pogar­ szającej się od 20 lat francuskiej sytuacji gospodarczej, w systematycznym od 20 lat spadku siły nabywczej Francu­ zów oraz w polityce fiskalnej przyjętej nad Sekwaną w ostatnich dekadach. Według danych Eurostatu obywatele Francji płacą najwięcej w UE podat­ ków, składek i innych danin na rzecz państwa, które stanowią 48% francus­ kiego rocznego PKB. Charakter prote­ stów, które rozpoczęły się we Francji w drugiej połowie listopada 2018 ro­ ku, był więc w zdecydowanej mierze społeczny. Spowodowały go kwestie bytowe. Należy mieć to na uwadze, aby zrozumieć tożsamość ruchu żółtych ka­ mizelek. Przyłączali się do niego wszy­ scy, którzy mieli jakiekolwiek pretensje do francuskiego państwa albo nie byli zadowoleni z poziomu materialnego swojego życia. Ruch żółtych kamizelek był więc od samego początku niezwykle różnorodny. Ten stan rzeczy spowodo­ wał, iż okazało się, że zarówno lide­ rów, jak i działaczy tego ruchu więcej dzieli, niż łączy: składa się on z przeds­ tawicieli różnych grup społecznych, o różnych zapatrywaniach na kwestie gospodarcze, a nierzadko o niekom­ patybilnych poglądach politycznych. Wielka różnorodność w kwestii pos­ tulatów i poglądów spowodowała, że

J

ak sięgnę pamięcią, Niemcy zaw­ sze troszczyli się o nas, bez wzglę­ du na własną sytuację. Już krót­ ko po zjednoczeniu martwiła ich polska ksenofobia. Było to w czasie, gdy cudzoziemcy byli w Polsce rzad­ kością wzbudzającą raczej życzliwe za­ ciekawienie, podczas gdy w Republi­ ce Federalnej płonęły tureckie domy z mieszkańcami w środku. Z czasem troska o ksenofobię uleg­ ła sprecyzowaniu i Niemcy troszczyli się o polski antysemityzm, szalejący, jak wiemy, w naszym kraju. To polski antysemityzm spędzał im sen z powiek pomimo tego, że zarówno wtedy, jak i teraz każdy żydowski obiekt w Niem­ czech wymaga całodobowej ochrony policyjnej, a zabezpieczenie bardziej znaczących obiektów, jak szkoła żydow­ ska w Hamburgu, sprawia wrażenie, że znajduje się ona nie w tym hanze­ atyckim mieście, lecz w Strefie Gazy. Zupełnie niedawno pojawił się no­ wy powód do niemieckich zmartwień: wolność i pluralizm mediów w Pols­ ce. Jak powszechnie wiadomo, nie ma w Niemczech innych znaczących me­ diów niż niemieckie, a przekaz tych nominalnie opozycyjnych nie odbiega od rządowych. Dobitnym tego przy­ kładem było solidarne milczenie na temat kolońskiego sylwestra, będące skutkiem rządowego nacisku. Wyob­ raźmy sobie teraz, że „Gazeta Wybor­ cza”, TVN i TOK FM przemilczają nie­ wygodny dla rządzących fakt na prośbę pisowskiego rządu. Nie do pomyślenia? A w Niemczech rzeczywistość.

F·R·A·N·C·J·A żółtym kamizelkom nie udało się nigdy wypracować wspólnej linii programo­ wej, wspólnej listy postulatów, spój­ nej strategii czy jednolitego stanowiska wobec rządzących. Właściwie nigdy nie udało się im przyjąć choć jednej deklaracji ideowej, rewindykacyjnej czy jakiejkolwiek innej, która repre­ zentowałaby stanowisko całego tego zgromadzenia. Od początku utrudnia­ ło to ruchowi działalność i odbierało wiarygodność w oczach rządzących,

od planowanych podwyżek cen paliw i innych źródeł energii, obniżkę skład­ ki zdrowotnej dla emerytów, których miesięczna emerytura wynosi mniej niż 2000 euro, premię, którą miał wypłacić pracodawca swoim pracownikom na zasadzie dobrowolności (zwolnioną od podatku dochodowego), defiskalizację i odskładkowanie godzin nadliczbo­ wych od stycznia 2019 roku, a także podwyżkę finansowego wsparcia ze strony państwa dla najmniej zarabia­

kamizelek powstało więc pięć alterna­ tywnych, konkurencyjnych i czasem sprzecznych projektów politycznych, podczas gdy sondaże wskazywały, iż lista żółtych kamizelek może liczyć na poparcie 15% wyborców w tego­ rocznych eurowyborach, a komenta­ torzy polityczni prowadzili rozważa­ nia na temat przyszłości francuskiego pejzażu politycznego. Jednak żaden z tych pięciu projektów politycznych nie przetrwał dłużej niż kilka tygodni.

skrajnie prawicowymi organizacjami francuskimi, o których mówi się, iż ich działalność ociera się o nawoływanie do aktów terrorystycznych. Brak własnych struktur utrud­ niał od samego początku żółtym ka­ mizelkom organizację ich wystąpień i utrzymanie wewnętrznego porząd­ ku. To spowodowało, że już od końca grudnia ubiegłego roku ich protesty zaczęły stopniowo przejmować skraj­ ne organizacje prawicowe i lewicowe,

Pierwsze ogólnokrajowe protesty żółtych kamizelek z 17 lis­topada 2018 roku zgromadziły nad Sekwaną według danych francuskiego MSW 270 tysięcy, a według danych medialnych – ponad pół miliona osób. Pod koniec marca bieżącego roku liczba ta wynosi nie więcej niż nieco ponad 40 tysięcy osób.

Koniec społecznego fenomenu żółtych kamizelek? Zbigniew Stefanik

którzy publicznie używali argumentu, że nie prowadzą oni rozmów z żółtymi kamizelkami ze względu na brak jed­ noznacznego i spójnego kształtu ich przekazu i postulatów. Ruch żółtych kamizelek nie zdo­ łał wybrać swoich przedstawicieli ani nie był w stanie zbudować spójnych struktur. Na przełomie listopada i grud­ nia ubiegłego roku przez niektórych liderów tego ruchu były podejmowa­ ne próby budowy struktur krajowych. Przedsięwzięcie zakończyło się jednak fiaskiem. Inni liderzy tego zgromadze­ nia usiłowali zbudować struktury re­ gionalne, również bez powodzenia. Po dziś dzień ruch żółtych kamizelek po­ zostaje bez przywódcy, bez zarządu, bez struktur krajowych i regionalnych, bez rzecznika krajowego i regionalnych. W końcu – bez deklaracji ideowej czy programowej, a jego postulaty charak­ teryzują się coraz większą różnorod­ nością i niespójnością, do tego stopnia, że wielu komentatorów wskazuje na ich wzajemną sprzeczność. Do znacznego osłabienia społecz­ nego fenomenu żółtych kamizelek zde­ cydowanie przyczynił się tzw. plan an­ tykryzysowy Emmanuela Macrona, czyli szereg ustępstw o charakterze społecznym i fiskalnym, które francu­ ski prezydent przedstawił Francuzom 10 grudnia 2018 roku. Jego przemówie­ nie zostało wyemitowane przez wszyst­ kie największe francuskie stacje telewi­ zyjne i radiowe. Zapowiedział odejście

Demokracja, trójpodział władzy, transparentność i kolegialność podej­ mowania decyzji politycznych to filary ustroju, z którego nasi zachodni sąsie­ dzi są dumni. Nie dziwi więc, że taką troską napawają ich cierpienia Polaków pod rządami dyktatora z Żoliborza. Troszcząc się, przeoczyli moment, gdy tenże dyktator nie mógł przeprowadzić po swojemu reformy sądów wskutek sprzeciwu prezydenta. Tymczasem na zachód od Odry wpuszczono bez żad­ nej kontroli ponad milion ludzi, wsku­ tek decyzji kanclerki podjętej bez ja­ kichkolwiek konsultacji z kimkolwiek. Prezydent nie protestował, bo ma on tam tyle do powiedzenia, że może sobie pogadać, i to dość ostrożnie. No i doszliśmy do sądów, kolejne­ go kamienia na sercu naszych przyja­ ciół. Ileż troski o niezależność sądów i ich oddzielenie od władzy wyko­ nawczej i ustawodawczej, ich apoli­ tyczność! Prawie wszyscy niemieccy politycy, gros mediów, a i decydenci Unii Europejskiej wraz całą postępową ludzkością rozpaczają nad upolitycz­ nieniem polskich sądów. Tymczasem właśnie w Niemczech o nominacjach sędziowskich decydują wyłącznie po­ litycy, sędziowie nie mają w tej sprawie głosu. To właśnie tam w skład Trybu­ nału Konstytucyjnego został powołany czynny polityk partii rządzącej, poseł do Bundestagu. To tak, jakby w Polsce do Trybunału Konstytucyjnego Sejm wybrał, dajmy na to, posła Piotrowicza. Trudne do wyobrażenia? A w Niem­ czech to fakt.

jących. Zapowiedział również ogólno­ krajową debatę, w której mógł wziąć udział każdy, przesyłając swoje postula­ ty do urzędu w miejscu zamieszkania. Debata ta rozpoczęła się 15 stycznia br. i trwała do końca marca.

Spadek poparcia nad Sekwaną dla ruchu żółtych kamizelek można wy­ tłumaczyć również radykalizacją częś­ ci liderów i działaczy tego ruchu. Już w grudniu ubiegłego roku niektórzy przywódcy tego zgromadzenia – Eric Drouet i Maxime Nicolle – nawoływali do marszu na francuski pałac prezy­ dencki. Początek roku 2019 przyniósł więcej apeli o ogólnokrajową rewoltę, jak również więcej radykalnych zapo­ wiedzi. 7 lutego tego roku Christophe Chalençon (jeden z liderów tego ruchu) w wywiadzie udzielonym włoskim me­ diom stwierdził, że we Francji jest go­ towa do podjęcia w każdej chwili dzia­ łań grupa paramilitarna, której celem w przypadku przejścia do ofensywy będzie przeprowadzenie wojskowego puczu nad Sekwaną. Chalençon powtó­ rzył tę zapowiedź na antenie francuskiej stacji radiowej kilka dni później. Takich radykalnych wypowiedzi publicznych płynących z szeregów żółtych kamizelek było o wiele więcej, co spowodowało, że część Francuzów, w zdecydowanej większości oczekujących zmian, a nie rewolucji, odwróciła się od tego ruchu. Z pewnością nie pomogły mu rewe­ lacje medialne dotyczące przeszłoś­ ci niektórych osób biorących udział w cotygodniowych protestach żółtych kamizelek. Media informowały, iż co najmniej kilkadziesiąt osób biorących udział w tym ruchu walczyło w Don­ basie w szeregach tzw. prorosyjskich separatystów, a obecnie są związane ze

które pod szyldem żółtych kamizelek dopuszczały się aktów chuligańskich. Tak się stało między innymi 16 marca tego roku, kiedy to kilkuset bojówkarzy z organizacji Black Blocs, podszywając się pod demonstrantów spod znaku żółtych kamizelek, doprowadziło na Polach Elizejskich do zniszczeń osza­ cowanych na ponad 100 milionów euro. Przemoc towarzysząca od czterech miesięcy protestom żółtych kamizelek stanowczo przyczyniła się do tego, iż ruch ten od drugiej połowy stycznia tego roku stopniowo traci poparcie. Od 17 listopada ponad 3000 tysiące osób cywilnych i ponad 1500 stróżów porządku zostało rannych w starciach z demonstrantami i chuliganami pod­ czas protestów żółtych kamizelek w ca­ łej Francji. Straty wynikające ze znisz­ czeń towarzyszących demonstracjom wyceniono na ponad 8 miliardów euro. Ten stan rzeczy coraz bardziej przeraża Francuzów, którzy jeszcze w grudniu masowo popierali protesty, a w mar­ cu masowo oczekują ich zakończenia. Społeczny fenomen żółtych kami­ zelek już w grudniu ub.r. przekroczył francuską granicę i pojawił się mię­ dzy innymi w Belgii i w Wielkiej Bry­ tanii. W styczniu tego roku zarówno w Brukseli, jak i w Londynie miały miejsce wielotysięczne protesty prze­ ciwko sytuacji społeczno-gospodarczej w tych krajach. Protestujący manifesto­ wali pod znakiem żółtych kamizelek. Zjawisko przekroczyło wręcz granice

Naprawdę wzruszyłem się. Łez powstrzymać nie mogłem, gdy oglądałem zdjęcia z pochodu karnawałowego w Düsseldorfie. Po raz kolejny niemieccy sąsiedzi pokazali wielkoduszną troskę o nas. I nie ma co czepiać się dość ciężkiego poczucia humoru. Oni tak już mają, po prostu nie potrafią inaczej, a zrobili najlepiej jak mogli. A że kolejny raz martwią się o nas, choć ich samych życie nie pieści i często ich położenie jest gorsze, tym bardziej wzrusza mnie ta troska.

i biskupów. Te ostatnie, z mocy kon­ kordatu, równe są pensjom ministrów. Do tego dochodzi wiele przywilejów finansowych niedostępnych zwykłym śmiertelnikom.

P

owyższe prezydenckie propozy­ cje podzieliły nie tylko ruch żół­ tych kamizelek, ale wszystkich Francuzów. Z sondaży przeprowadzo­ nych w drugiej połowie grudnia ub.r. wynikało, że 45% Francuzów uznaje prezydencki plan antykryzysowy za zadowalający. Część żółtych kamizelek uznała plan za krok rządzących ku po­ rozumieniu i w związku z tym posta­ nowiła wziąć udział w prezydenckiej debacie. Druga część ruchu postano­ wiła protestować dalej i nie prowadzić dialogu z rządzącymi, dopóki ci nie spełnią wszystkich ich postulatów. Pęk­ nięcie to okazało się zapowiedzią ko­ lejnych podziałów. Rozpoczęło je starcie dwóch wiz­ ji na dalszą działalność tego ruchu. Część żółtych kamizelek uznała en bloc, że ruch ten nie powinien anga­ żować się w politykę ani podejmo­ wać jakiejkolwiek formy współpracy z tradycyjnymi politycznymi, spo­ łecznymi i związkowymi struktura­ mi działającymi nad Sekwaną. Druga grupa stwierdziła zaś, iż tylko poprzez czynne uczestnictwo w polityce można doprowadzić do spełnienia swoich żą­ dań. W styczniu pod szyldem żółtych

Wzruszająca troska Niemców Zbigniew Kopczyński

Wróćmy jednak do Düsseldorfu. Troska o Polskę jęczącą pod kościelnym butem jest tym bardziej godna uzna­ nia, gdy porównamy sytuację w Polsce i w Niemczech. W Niemczech informacja o przy­ należności religijnej należy do podsta­ wowych danych osobowych i umiesz­ czana jest we wszystkich aktach stanu cywilnego od metryki urodzenia, przez metrykę ślubu (cywilnego!) aż po akt zgonu. Dzieci, którym wpisano wyzna­ nie katolickie, z definicji uczęszczają na lekcje religii w szkołach. Religia jest tam traktowana jak każdy inny przedmiot.

Oceny z niej wliczane są do średniej i można ją zdawać na maturze. Oczy­ wiście lekcje odbywają się w godzinach wynikających z planów zajęć, nieko­ niecznie na początku lub końcu dnia. W niemieckich kościołach na tacę wrzucane są centy, ale biedy tam nie widać. Od obywatela mającego w pa­ pierach „katolik” Urząd Skarbowy ścią­ ga bez żadnego „zmiłuj się” napraw­ dę ciężkie pieniądze tytułem podatku kościelnego, nawet jeśli tenże obywa­ tel w kościele bywa raz do roku albo wcale. Z tego podatku wypłacane są bardziej niż przyzwoite pensje księży

P

rócz utrzymywania duchowień­ stwa, państwo niemieckie dotu­ je wiele kościelnych instytucji, jak przedszkola, szkoły, szpitale czy Caritas. W efekcie Kościół katolicki, choć w niedzielnych mszach uczest­ niczy kilka procent wiernych, jest naj­ większym pracodawcą. Oczywiście za pieniądze z budżetu państwa. Dopiero w ubiegłym roku sądy wymusiły za­ trudnianie tam również niekatolików. Do tego czasu pracownicy kościelni musieli prezentować katolicką postawę moralną. Były przypadki, np. organis­ tów, którzy tracili pracę po rozwodzie. Choć mało kto w Niemczech chodzi do kościoła, dni wolnych w święta koś­ cielne jest więcej niż w Polsce. Prócz wolnych w Polsce, w zależności od landu, wolne są Wielki Piątek, Wnie­ bowstąpienie i drugi dzień Zesłania Ducha Świętego. Gdy zastanawiałem się, dlaczego Niemcy tak troszczą się o nas, skoro sami mają większe problemy, przy­ pomniały mi się dyskusje z lat dzie­ więćdziesiątych na temat religijności w obu krajach. To wtedy postępowi religioznawcy, zdegustowani ludo­ wością polskiego katolicyzmu, tłu­ maczyli, że Niemcy, choć nie chodzą do kościoła, wierzą dojrzalej i głębiej niż hołdujący zewnętrznym formom

Unii Europejskiej. W grudniu zeszłe­ go roku powstał serbski ruch żółtych kamizelek, który zorganizował kilka wielotysięcznych protestów przeciwko polityce urzędującego w Serbii prezy­ denta Aleksandra Vučicia i panującej tam sytuacji społeczno-gospodarczej.

W

iele wskazuje na to, że nad Sekwaną coraz bardziej podzielony, wewnętrznie skłócony i radykalizujący się ruch żół­ tych kamizelek (którego postulaty są coraz mniej czytelne) zmierza ku upad­ kowi. Nie oznacza to jednak wcale, iż aktualny francuski kryzys społeczny (największy w historii V Republiki) się kończy. Od początku tego roku doszło nad Sekwaną do podwyżki (około 5%) cen paliw i innych źródeł energii. Na mocy tzw. ustawy o żywności we Francji od początku br. zdrożało ponad sto pro­ duktów żywnościowych, z czego więk­ szość to produkty pierwszej potrzeby. Obecnie Francuzi czekają, co przyniesie już zakończona ogólnokrajową deba­ ta, którą powszechnie się interesowali i w której masowo wzięli udział. Emma­ nuel Macron zapowiedział, iż pierwsze wnioski z tej debaty, jak również konk­ retne projekty ustaw z nich wynikające będą przedstawione opinii publicznej do końca wiosny tego roku. Jednak premier Edouard Philippe poinformował, iż nie jest on rewolucjonistą i w związku z tym nie jest w stanie przeprowadzić we Fran­ cji rewolucji fiskalnej… Tzw. plan antykryzysowy Emma­ nuela Macrona z 10 grudnia zeszłego roku nieco uspokoił społeczne nastro­ je we Francji, ale w żadnym stopniu nie zlikwidował negatywnych zjawisk, przeciwko którym powstał ruch żółtych kamizelek. Co więcej, ów plan właści­ wie nie uwzględnia pracowników fran­ cuskiego sektora państwowego; różne grupy zawodowe (służba zdrowia, na­ uczyciele, służba więzienna i nie tylko) od początku marca tego roku protes­ tują przeciw rządzącym i domagają się poprawy swojej sytuacji bytowej (żą­ dają podwyżek płac). Ich protestami zawiadują obecnie francuskie związki zawodowe. 19 marca tego roku odbył się we Francji ogólnokrajowy protest zorganizowany przez sześć związków zawodowych: CGT, FO, Solidaires, FSU, UNEF i UNL. Tego dnia protestowali głównie nauczyciele, pracownicy służby zdrowia, pracownicy służby więzien­ nej i studenci. Domagali się poprawy warunków bytowych. Protesty zgro­ madziły według danych francuskiego ministerstwa spraw wewnętrznych 131 tysięcy, a według związkowców – pół miliona uczestników. Francuski kryzys społeczny trwa i w nadchodzących miesiącach można spodziewać się kolejnych protestów na tle społecznym. Nawet jeśli miałoby dojść do całkowitego upadku ruchu żółtych kamizelek, to przypuszczalnie powstanie inny ruch o podobnym kształcie, zrze­ szający niezadowolonych i oburzonych Francuzów, których liczba nie maleje, ale wprost przeciwnie – wzrasta. K

Polacy. Kościoły wprawdzie puste, lecz serca gorące. Pomińmy kwestię, w jaki sposób czy jakim przyrządem owi religioznaw­ cy mierzyli głębokość wiary obu społe­ czeństw i przyjmijmy ich odpowiedzi za pewnik. Są one wyjaśnieniem moich wątpliwości. Tak, to właśnie chrześci­ jańska miłość bliźniego powoduje tę zdumiewającą troskę. Nie ma w niej nic z zawiści wobec znajdujących się w lep­ szej sytuacji. „Choć cierpimy wskutek opresji Kościoła, cenzurowanych me­ diów, antysemityzmu, upolitycznienia sądów czy dyktatorskich poczynań wła­ dzy, szczerze martwimy się o Was”. To przejmujące, głęboko chrześcijańskie przesłanie. Zrobiło mi się wstyd za nas, Pola­ ków. Za naszą niewdzięczność i brak jakiejkolwiek troski o niemieckich bliź­ nich. Gdzie podziało się hasło „Za Wa­ szą wolność i naszą”? Dlatego z tych skromnych łamów apeluję o pomoc dla naszych zachodnich sąsiadów. Apelu­ ję szczególnie do tych, którzy potrafią to robić: do działaczy Komitetu Obro­ ny Demokracji i polityków Koalicji Europejskiej, by, kierując się, jeśli nie chrześcijańską miłością, to może ludzką czy europejską solidarnością, pomogli Niemcom w walce o wolne sądy i media, o rozdział Kościoła od państwa i praw­ dziwą demokrację. Proponuję na po­ czątek demonstrację w Karlsruhe, przed siedzibą Trybunału Konstytucyjnego i okupację berlińskiego Reich­stagu. Tyle możemy zrobić dla tych, którzy od lat troszczą się o nas. K


KWIECIEŃ 2O19 · KURIER WNET

15

Z A·MIEDZ Ą

D

la Polski jest to rynek wzno­ szący, rynek, który pozwo­ li wykorzystać dużą ilość trwałych użytków zielo­ nych, w związku z tym ten kierunek będziemy wspierać i będzie on także elementem polityki górskiej. Dlatego wszystkie działania, które szkodzą wi­ zerunkowi – w tym przypadku woło­ winy, ale generalnie polskiej żywności – musimy starać się wyjaśniać tak, by odzyskać zaufanie konsumentów na­ szych i międzynarodowych i zapew­ nić, że wołowina, która jest wynikiem pracy polskich rolników, będzie miała poczesne miejsce zarówno na rynku polskim, jak i międzynarodowym – podkreślił minister. W sobotę 26 stycznia w programie Superwizjer TVN został wyemitowany reportaż pt. Chore bydło kupię, w któ­ rym dziennikarze ujawnili proceder

Saldo Słowacji jest pasywne, a Polska importuje nieporównywalnie większą ilość mięsa. I właśnie w tym saldzie eksperci upatrują przyczyn zakończonej właśnie wojny mięsnej z południowymi sąsiadami. niezgodnego z przepisami uboju zwie­ rząt. Jedną z nieprawidłowości, która wzbudziła największe kontro­wersje, był ubój chorych zwierząt. Opinia mię­ dzynarodowa zauważyła temat natych­ miast. Brytyjski dziennik „The Guar­ dian” zwrócił uwagę na skalę eksportu polskiego mięsa za granicę i wyraził obawę o jego jakość. Śledztwo w spra­ wie rozpoczęły policja i prokuratura. W niedługim czasie w Polsce audyt przeprowadzili przedstawiciele Komisji Europejskiej. Sytuację wykorzystali nasi połu­ dniowi sąsiedzi. W słowackiej prasie pojawiły się artykuły mówiące o skan­ dalu i opisujące przypadki spożywa­ nia mięsa chorego bydła przez dzieci. Agencja TARS cytowała wypowiedź szefa słowackiej służby weterynaryjnej

(SVPS) Josefa Biresza, który wyraził obawę, że mięso trafiło do publicznej konsumpcji: – Wrażliwa grupa dzieci spożywała tę wołowinę – powiedział. Premier Słowacji Peter Pellegrini za­ apelował, by placówki takie, jak żłobki, przedszkola i szkoły kupowały mięso pochodzące wyłącznie ze słowackich gospodarstw. Zapewnił przy tym, że jeśli ktokolwiek skrytykuje placówki wychowawcze za to, że wybierają ro­ dzime produkty, to jego rząd jest go­ towy ich bronić. Na Słowacji rozpoczęły się nadzwy­ czajne kontrole wołowiny z Polski. Każ­ dy transport mięsa, który trafił do na­ szego południowego sąsiada, musiał przejść badania laboratoryjne. Podobne rozwiązanie wprowadzili Czesi, oni jed­ nak uzasadnili swoją decyzję wykrytą w polskim mięsie salmonellą. Dzień po rozpoczęciu zaostrzonych kontro­ li przez Czechów, słowacka minister rolnictwa Gabriela Mateczna poinfor­ mowała opinię publiczną, że nie ma jej zgody na to, by błędy polskich insty­ tucji „ponownie zagrażały słowackim konsumentom”. Zapowiedziała także, że 100% transportów z Polski będzie poddawane kontroli, zanim produkty z naszego kraju trafią do słowackiego społeczeństwa. Minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski w wypowiedzi dla Polskiej Agencji Prasowej działania południo­ wych sąsiadów nazwał „zmasowanym hejtem na polską żywność”. – Incyden­ talny przypadek dotyczący nielegal­ nego uboju w jednej z naszych rzeźni posłużył jako pretekst do szkalowania całej naszej żywności, tymczasem ci, co nas atakują, sami nie są kryształowi – stwierdził. Minister zwrócił uwagę, że w Pradze wykryto nielegalną rzeźnię, w której ubijane były zwierzęta nie­ wiadomego pochodzenia. Nieznane jest też miejsce zbytu pochodzącego z niej mięsa. Równocześnie ujawnio­ no, że 26 lutego w Rzeszowskich Za­ kładach Drobiarskich RES-DROB Sp. z o.o. poddano ubojowi 20 832 sztuki pochodzących ze słowackiej fermy Far­ mavet S.r.o. HF Lubela kurcząt. Z ubitej partii drobiu pobrano do badań próbki, w których stwierdzono obecność pa­ łeczek salmonelli. Mięso nie trafiło na

– Wołowina jest jednym z ważniejszych kierunków rozwoju produkcji w Polsce – powiedział na konferencji prasowej poświęconej wnioskom i działaniom po audycie Komisji Europejskiej minister rolnictwa i rozwoju wsi, Jan Krzysztof Ardanowski.

analizy ryzyka – poinformował Niem­ czuk. – Po informacji z telewizji skon­ trolowano 336 podmiotów, z czego dwa zakłady zostały wówczas zamknięte. Skontrolowano 109 urzędowych leka­ rzy weterynarii, chodziło o prowadze­ nie dokumentacji, analizy identyfikacji rejestracji zwierząt – dodał. Kontrole zakończą się 22 maja. Ministerstwo Rolnictwa i Rozwo­ ju Wsi Republiki Słowackiej na pyta­ nie, w jakim stopniu problem z pol­ skim mięsem zakażonym salmonellą rozprzestrzenił się na relacje bizneso­ we i czy wystąpił problem z eksportem mięsa drobiowego do polski po wykry­ ciu w nim salmonelli, odpowiada, że w ostatnich latach nie wprowadzono żadnych ograniczeń dotyczących eks­ portu do Polski słowackiego drobiu. Na­ tomiast wprowadzono kontrole wołowi­ ny importowanej z polskich zakładów. Jednocześnie ministerstwo zastrzega, że kontrole polskiej żywności przepro­ wadzone były doraźnie, po ukazaniu się w mediach materiału dotyczącego uboju bydła w rzeźniach na terenie Polski. Za­ równo Słowacja, jak i Polska są państwa­ mi członkowskimi UE i w obu tych kra­ jach obowiązuje prawodawstwo unijne, zatem i swobodny przepływ towarów, w związku z czym nie ma obecnie żad­ nych ograniczeń dla mięsa pochodzą­ cego z Polski i spełniającego wymogi obowiązującego prawodawstwa. Jednocześnie Ministerstwo Rol­ nictwa i Rozwoju Wsi RS przekaza­ ło dane dotyczące eksportu i importu wołowiny i mięsa drobiowego. Wynika z nich jednoznacznie, że w ostatnich latach eksport obu rodzajów mięsa do Polski wzrósł, jednak we wszystkich przypadkach saldo Słowacji jest pa­ sywne, a Polska importuje nieporów­ nywalnie większą ilość mięsa. I właś­ nie w tym saldzie eksperci upatrują przyczyn zakończonej właśnie wojny mięsnej z południowymi sąsiadami. Zarówno Słowacja, jak i Czechy muszą importować żywność, bo nie są samo­ wystarczalne. Poprzez takie akcje jak ta z polską wołowiną starają się chro­ nić swój rynek przed zalewem polskiej żywności, w tym wołowiny, na produk­ cję której Polska nastawia się w coraz większym stopniu. K

Wojna o polskie mięso Wojciech Pokora

rynek. Jego odbiorcami miały być pod­ mioty w Rumunii, Francji oraz w Pols­ ce. Minister rolnictwa, komentując ten fakt, zauważył, że polskie służby do­ brze funkcjonują i szybko zareagowały, a przy tym „my nie robimy z tego afe­ ry”. – Jak widać, w masowej produkcji mogą zdarzać się takie sytuacje, ale to nie powód do skoncentrowanego ata­ ku, jaki został ostatnio skierowany na polską żywność – dodał. W polskich rzeźniach nastąpiły kontrole. Główny lekarz weterynarii

R E K L A M A

Paweł Niemczuk podczas konferen­ cji prasowej poinformował o ich wy­ niku. Wytypowano 162 rzeźnie bydła szczególnego ryzyka, czyli te zakłady, które mają małe zdolności ubojowe, kupują pojedyncze sztuki bydła od poś­ redników albo same przewożą to byd­ ło do rzeźni. Skontrolowano również 37 rzeźni wytypowanych do kontro­ li w zakresie identyfikacji rejestracji zwierząt. W sumie skontrolowano 102 rzeźnie, w tym 66 szczególnego ryzyka i 10 w zakresie rejestracji identyfikacji

zwierząt. W 47 stwierdzono pewnego rodzaju nieprawidłowości, które nie skutkowały zamknięciem zakładu, ta­ kie jak nieterminowe zgłaszanie prze­ mieszczeń, błędy w dokumentacji, brak procedur postępowania z bydłem po­ urazowym, nieuzasadnione przetrzy­ mywanie bydła w magazynie, transport krów, które nie nadawały się do prze­ wożenia, np. w wysokiej ciąży, brak procedur niszczenia kolczyków, nie­ właściwa higiena produkcji. – To są 162 zakłady skontrolowane na podstawie

R E K L A M A

Bank BGŻ BNP Paribas SA 16 2030 0045 1110 0000 0150 1280 darowizna dla kombatantów Darowizna na rzecz Fundacji Polskiego Państwa Podziemnego to wsparcie pomocy finansowej, socjalnej lub prawnej na rzecz kombatantów Armii Krajowej, Powstańców Warszawy i Żołnierzy Szarych Szeregów.

UKF FM - Warszawa 87,8 MHz | Kraków 95,2 MHz | na całym świecie wnet.fm | WŁĄCZ RADIO |

kpt. Jan DRUŻYŃSKI, „Wojtek”, strzelec i łącznik Powstania Warszawskiego w Śródmieściu Południowym. Harcerz i żołnierz Armii Krajowej, VII zgrupowanie (batalion) „Ruczaj” – kompania „Tadeusz” – pluton 137.

Radio dwóch stolic

Przekaż 1% podatku na kombatantów KRS 0000101325 Fundacja Polskiego Państwa Podziemnego, ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa www.fundacja-ppp.pl | tel. (22) 620 12 80, (22) 624 14 77 | e-mail: sekretariat@fundacja-ppp.pl

| wnet.fm/ramowka | redakcja@wnet.fm |


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O19

16

Ś

lązacy powracali do swych do­ mów z doświadczeniami wo­ jennymi, które nabyli w obcych krajach (...) Wzrosła świado­ mość, że nadszedł czas sprzyjający, aby skorzystać z chwilowej niemocy i rozstroju społecznego Niemiec i po­ myśleć o możliwości oderwania się od Niemiec” – wspomina Filip Copik z Li­ pin, uczestnik trzech powstań śląskich.

Tworzenie organizacji Już 28 XI 1918 r. dekretami Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego rozpisano wybory do Sejmu Ustawodawczego niepodległej RP. Termin wyznaczono na 26 stycznia 1919 r. Miała obowią­ zywać demokratyczna, pięcioprzy­ miotnikowa ordynacja. Przewidziano w niej wybory w całej Polsce; nie tylko w zaborze pruskim, ale też w rejen­ cji opolskiej, części wrocławskiej i na Mazurach. Tereny te podzielono na 11 okręgów – łącznie 126 mandatów – na ogólną liczbę 524 posłów na Sejm Rzeczypospolitej Polskiej. Cztery okrę­ gi śląskie – Opole (pow. kluczborski, oleski, opolski, kozielski, prudnicki, głubczycki, namysłowski i sycowski), Nysa (pow. grodkowski, niemodliński, nyski), Bytom (pow. toszecko-gliwic­ ki, lubliniecki, bytomski, tarnogórski i miasto Królewska Huta) oraz Katowi­ ce (pow. katowicki, zabrski, pszczyński, rybnicki i raciborski) – miały wyłonić w sumie 36 posłów. Rząd niemiecki, powołując się na brak rozstrzygnięć konferencji poko­ jowej w Paryżu, złożył w Warszawie notę protestacyjną. Józef Piłsudski nie przejął się nią. Niemcy wydali przepi­ sy paraliżujące polską akcję wyborczą. Uczestnictwo w wyborach do polskie­ go sejmu uznawali za zdradę stanu. Były to zarządzenia Walthera von Mi­ quela, prezydenta rejencji opolskiej, i Ottona Hörsinga, przewodniczącego Centralnej Rady Robotniczo-Żołniers­ kiej na Śląsku. Mieszkańcy Wielkopolski, Po­ morza, Warmii i Mazur wybrali swoją repre­zentację do polskiego Parlamen­ tu na Sejmie Dzielnicowym w Pozna­ niu (3–5 XII 1918 r.). Ponieważ nie zdołano wybrać posłów do polskiej Konstytuanty, J. Piłsudski dekretem z 7 II 1919 r. uznał, że „Polacy, którzy w roku 1918 posiadali mandat posel­ ski do parlamentu Rzeszy Niemieckiej, są uprawnieni do udziału w obradach Sejmu Ustawodawczego na równych prawach z posłami wybranymi do te­ go sejmu, jako przedstawiciele Pola­ ków zaboru pruskiego”. Dotyczyło to 18 Polaków – posłów do Reichstagu. Zawirowania trwały aż do czerwca 1919 r., kiedy po zwycięskim powsta­ niu przeprowadzono w Wielkopolsce wybory 42 posłów. Mieszkańcy Śląska i Mazur pozostali nadal bez właściwej reprezentacji w pierwszym Sejmie nie­ podległej Polski. Józef Piłsudski dotrzymał przy­ rzeczenia danego Ślązakom – wspierał tworzenie Polskiej Organizacji Woj­ skowej (POW) G.Śl. Odkomendero­ wał do tego swoich najlepszych ludzi, towarzyszy broni jeszcze z czasów or­ ganizacji bojowej PPS, późniejszych „peowiaków”. Już od listopada 1918 r. na rozkaz Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego Oddział II Naczelnego Dowództwa Wojska Polskiego zaczął penetrować obszar Śląska. Poprzez swych emisariuszy wspierał budowę tajnej organizacji wojskowej.

Działacze polscy Kazimierz Kierzkowski był nie tylko świetnym znawcą problematyki śląskiej, ale też całym sercem oddany sprawie. Zyta Zarzycka w swojej książce Polskie działania specjalne na Górnym Śląsku 1919–1921, tak go charakteryzuje: „O je­ go stosunku do problemu przynależności państwowej Górnego Śląska najdobitniej świadczy fakt, że będąc w maju 1919 r. skierowany do Wyższej Szkoły Wojennej, studiów nie rozpoczął, argumentując to nierozwiązaniem sprawy śląskiej”. Warto przypomnieć, że Kazimierz Kierzkowski podczas rewolucji 1905–1907 brał udział w walce o polską szkołę. Był członkiem organizacji „Per-Przyszłość” i „Zarze­ wie” oraz inicjatorem pierwszych drużyn skautowych (harcerskich) w Zagłębiu Dąbrowskim. Kierzkowski oddele­ gował do działań konspiracyjnych na śląs­kich posterunkach informacyjnych swoich podkomendnych z POW Za­ głębia Dąbrows­kiego: pchor. Mariana Skorupę – ps. Skibiński, pchor. Józefa Stanisława Delingera i pchor. Stanisława Jezierskiego. Na teren Górnego Śląska trafił też szef ekspozytury wywiadow­ czej w Częstochowie, Władysław Malski. Jako były komendant POW w okręgu

STULECIE·NIEPODLEGŁOŚCI częstochowskim był nie tylko specjalistą w zakresie tworzenia tajnych organizacji wojskowych, ale też znał leżący za miedzą Górny Śląsk. W okręgu przemysłowym podstawy konspiracji wojskowej tworzył pchor. Józef Plebanek ps. Orlicz. Był to doświadczony działacz strzelecki i so­

walczyli nie tylko agitacją. Już w stycz­ niu zaczęli ściągać na Śląsk kolejne od­ działy wojskowe Grenzschutzu i tzw. Heimatschutzu – organizacji wojsko­ wej. Heimatschutz rabował i dewasto­ wał – postępował wyjątkowo brutalnie. To właśnie Heimatschutz w dniach od

komendant POW J. Grzegorzek. Donosy sąsiedzkie czasami na szczęście trafiały w próżnię, a wer­ bowani potencjalni kapusie zgłasza­ li się do organizacji polskich, by siać następnie dezinformację w szeregach niemieckich. Tak się stało w Tychach.

Po stu latach od powrotu Śląska i Wielkopolski w granice odrodzonej Rzeczypospolitej przypominamy w cyklu artykułów dzieje walk o polskość tamtych ziem i sylwetki ludzi, którzy poświęcili im swoje życie. Ta część polskiej his­ torii nie jest dostatecznie znana i trzeba ją upowszechniać zwłaszcza dziś, kiedy polskość Śląska jest na różne sposoby kwestionowana.

Na beczce prochu Historia powstań śląskich Jadwiga Chmielowska

koli z Zagłębia Dąbrowskiego, od grud­ nia 1915 r. w I Brygadzie Legionów pod komendą Józefa Piłsudskiego. Po szkole podoficerskiej w Zagórzu k. Sosnowca został komendantem POW w Sosnowcu. Po utworzeniu POW Górnego Śląs­ka ekspozytura wywiadu przekaza­ ła jej Dowództwu Głównemu wszelkie struktury tworzonej organizacji wojs­ kowej. Władysław Malski organizował nadal tzw. lotne grupy bojowe złożo­ ne ze Ślązaków. Były one przerzuca­ ne z okolic Praszki na teren Górne­ go Śląska. Nie miały one na początku charakteru dywersyjnego, a ich akcje polegały jedynie na zastraszaniu Niem­ ców. „Niemcy domyślali się, że coś się dzieje, ponieważ Polacy, poczuwając się panami tej ziemi, podnosili głowy i organizowali zebrania, manifestując polskość Śląska. Niemcy zaś zamierzali pokazać, że to oni są panami na Ślą­ sku, urządzali pochody, które przyszli pows­tańcy likwidowali tak skutecznie, że strach oblał niemieckich »patriotów«

Piłsudski dotrzymał przyrzeczenia danego Ślązakom – wspierał tworzenie Polskiej Organizacji Wojsko­ wej Górnego Śląska. Odkomenderował do tego najlepszych ludzi, towarzyszy broni z czasów organizacji bojowej PPS, później­ szych „peowiaków”. i odebrał chęć do takich manifestacji. Akcja likwidacji »uczuć niemieckich« musiała być dobrze zorganizowana, błyskawicznie działająca i skuteczna, a członkowie tej akcji nie rozpoznawa­ ni, dlatego posługiwano się bojownika­ mi z innej miejscowości” – relacjonuje w swoich zapiskach Filip Copik. Niezwykle aktywną działalność w tym czasie rozpoczęło Towarzystwo Oświaty im. św. Jacka. Sekretarz tej or­ ganizacji, ks. Emil Szramek z Mikoło­ wa, założył kółka oświatowe we wszyst­ kich większych miejscowościach. Jemu też jako sekretarzowi Towarzystwa za­ częła podlegać redakcja „Głosów znad Odry”. Pierwszy numer tego czasopis­ ma w 1919 r. wyszedł w nakładzie 8 tys. egzemplarzy.

Przeciwdziałania niemieckie Coraz większa aktywność Polaków za­ równo na Śląsku, jak i arenie międzyna­ rodowej sprawiała, że Niemcy próbo­ wali przeciwdziałać, tworząc podobne do polskich aparaty propagandowe. Już w pierwszych dniach stycznia 1919 r. założyli w Opolu organizację „Freie Vereinigung zum Schutze Oberschle­ siens”. Jej głównym celem było unie­ możliwienie przyłączenia Śląska do Polski. Olbrzymie środki finansowe i niespotykana u Niemców ruchliwość sprawiła, że szkoły były wręcz zasypy­ wane ulotkami. Każda polska rodzina miała kontakt z tymi drukami. Niemcy

3–5 lutego 1919 r. ograbił w Lublińcu polskie składy kupieckie. „Zamek w Piaśnikach był takim punktem na ważnym skrzyżowaniu Lipiny–Królewska Huta (Chorzów)– Świętochłowice–Bytom, skąd miało promieniować bezpieczeństwo i doda­ wać otuchy Niemcom, że ich obrońcy stoją na straży. Ciągłe pogotowie i ćwi­ czenia tych obrońców nie zastraszyły Polaków i nie przeszkadzały tajnej orga­ nizacji w pracy. Niemcy zaś, wielce nie­ zadowoleni z tego, że wojsko nie mia­ ło zamiaru najechać na miejscowość, aby poskromić zuchwalców, pochowali się do swoich nor, lamentując w ukry­ ciu, a policjanci, aby się nie narażać, trzymali pewien dystans i należnym respektem odnosili się do krytycznej sprawy. Bardzo ważnym zagadnieniem i trudnością było zdobywanie i groma­ dzenie broni. Uszkodzoną trzeba było naprawiać i uzupełniać częściami innej broni. Ten arsenał chowany był pod hałdami, w zasypanych kanałach sta­ rych hut, w miejscach, w których nasi przodkowie kiedyś pracowali, ocierając zroszone potem czoła. Np. u nas w Lipi­ nach hałdy leżące za miejscowością nie mogły być odkryte i tylko wtajemni­ czeni wiedzieli, gdzie ukryta jest broń” – wspomina Filip Copik. Władze niemieckie na Śląsku za­ ostrzyły terror wobec Polaków. Dowód­ ca 117 dywizji, gen. Höfer stacjonujący w Bytomiu, ogłosił 18 stycznia 1919 r. stan oblężenia, który następnie z By­ tomia i powiatu bytomskiego rozciąg­ nął się na cały Górny Śląsk. Na terror Polacy odpowiedzieli aktywniejszymi przygotowaniami do powstania. Pro­ wadzono małą dywersję, np. uszkadza­ no sieć telekomunikacyjną. Pokazywa­ no Niemcom, że to oni są intruzami na tej ziemi i rdzeni mieszkańcy ich sobie nie życzą. 26 lutego 1919 r. w wielkiej hali sta­ rego sądu ludowego w Bytomiu Niemcy zwołali wiec. „Gdy Radca szkolny Rzes­ nitzek zaczął przemawiać po niemie­ cku, z galerii zagrzmiał protest, żądano, by przemawiał po polsku. Ten odruch polski Niemcy usiłowali zgnieść grom­ kiem odśpiewaniem pieśni Deutsch­ land, Deutschland über alles. W od­ powiedzi na hymn niemiecki, który Polacy wysłuchali w spokoju, rozległ się równie potężnie Mazurek Dąbrowskie­ go: „Jeszcze Polska nie zginęła” – zapisał we wspomnieniach Józef Grzegorzek.

Drobne zdrady i wielkie hamowanie Do więzień trafiali polscy patrioci. Mikołaj i Józef Witczakowie przeszło 2 miesiące spędzili w areszcie. Prezy­ dent rejencji opolskiej wydał okólnik, w którym czytamy: „Każdemu, który poda nazwiska przywódców pols­kich oraz świadków tak, że sądowne ukara­ nie winnych może nastąpić, zaręczam nagrodę 4 000 marek”. Od tej pory po­ sterunki niemieckie otworzyły drzwi dla wszystkich donosicieli. Polscy spi­ skowcy musieli się mieć na baczności. Kapitan Józef Kwasigroch z Mysłowic na polecenie Komitetu Wykonawczego POW G.Śl. zajmował się zdobywaniem dużej ilości broni i większego sprzętu w garnizonie w Gliwicach i Brzegu. „Został on aresztowany, ponieważ zdra­ dził go renegat nazwiskiem J. Ujma. Kwasigroch przebył 10 miesięcy w wię­ zieniu sądowem w Gliwicach wśród ciężkich warunków” – odnotował

Niemcy podejrzewali Franciszka Ko­ zyrę o członkostwo w polskiej organi­ zacji. Postanowili zrobić z niego konfi­ denta. Obiecali sowitą zapłatę za plany polskich spiskowców. Kozyra się zgo­ dził i zawiadomił komendę powiato­ wą POW w Pszczynie. Postanowiono wykorzystać sytuację. Dyrektor Banku Ludowego Jan Kędzior i komendant powiatowy POW Stanisław Krzyżow­ ski oraz Józef Loska z Glinki i Brunon Gorol z Tych sporządzili plik podro­ bionych dokumentów. Opisali straszne represje, jakie spadną na Niemców za dokuczanie Polakom. Kilka dni póź­ niej Kozyra dostarczył falsyfikaty na umówione miejsce w tyskim browarze. Kierownik miejscowego niemieckiego wywiadu, a zarazem naczelnik poczty Gawelka, nauczyciel Kotlorz i urzęd­ nik z browaru Seifert uznali, że tak ważne dokumenty należy dostarczyć na posterunek policji w Mikołowie. W zapiskach z tamtych lat czytamy: „Komisarz Gentz od razu zabrał się do czytania i wnet trząsł się ze śmie­ chu – bo poznał cały manewr. (…) – Oddaj te kilka tysięcy marek, które za te bezwartościowe szmaty otrzymałeś – krzyczał naczelnik poczty Gawelka”. Kozyra nie miał żadnych pieniędzy, bo wszystko co dostał przekazał na konto Polskiego Czerwonego Krzyża. „Podkomisarz Kazimierz Czapla (adwokat – przyp. red.) walczył prze­ ciw bezprawiom władz niemieckich śmiało i zręcznie, lecz mógł to czynić tylko w formie publicznych protestów i enuncjacyj. Rychło też okazało się, że prowadził walkę z wiatrakami, al­ bowiem niemieckie władze cywilne i wojskowe robiły swoje, nie zważając bynajmniej na to, jakie pojęcia jurys­ tyczne ma o niemieckiej robocie polski adwokat Czapla” – relacjonuje Józef Grzegorzek. Wielu Ślązaków, a zwłaszcza nie­ liczna inteligencja, nadal jednak wie­ rzyło, iż obędzie się bez walki, a zwy­ cięska koalicja nałoży pęta na pruski militaryzm i przyłączenie Śląska do Polski jest czymś zupełnie oczywistym. Z dnia na dzień ten entuzjazm gasł. Ślązacy rwali się do walki o przy­ łączenie swych ziem do Polski. Byli też i tacy, którzy – być może dla wygody, własnych interesów i osiągniętej stabi­ lizacji – bali się zmian. Owszem, czuli się Polakami, ale walczyć nie chcieli. Część z nich można usprawiedliwić tym, że byli przekonani, iż zwycięskie mocarst­wa podarują Polsce Śląsk. Bra­ li więc na przeczekanie. Nie były to jednak na szczęście postawy masowe.

Dezorganizacja spotkań Komitet Wykonawczy POW G.Śl. zwołał 19 marca 1919 r. odprawę ko­ mendantów powiatowych POW w by­ tomskim „UL-u”. Kazimierz Czapla, z polecenia Wojciecha Korfantego Podkomisarz Naczelnej Rady Ludo­ wej (NRL), posłał służącą z informacją i ostrzeżeniem, że uczestnicy spotkania będą aresztowani, a jego powiadomi­ ła o tym telefonicznie zaufana osoba z prokuratorii bytomskiej. „Wiadomość tę przyjęto z większem oburzeniem niż niedowierzaniem, gdyż dokładnie wie­ dziano, że władze niemieckie wówczas ani jednej z czołowych osób organizacji nie znały i za nikim nie śledziły. Poza­ tem było rzeczą pewną, że prokuratorja bytomska spiskującym „insurgentom”

nie była tak dalece życzliwą, żeby ich sama ochraniała. Na wszelki wypadek postanowiono jednak się rozejść, lecz nie w tym celu, by nie urządzić zebra­ nia. W godzinę później odbyło się ono w lokalach Banku Ludowego w Kró­ lewskiej Hucie” – wspomina w swojej książce Józef Grzegorzek, przewodni­ czący Komitetu Wykonawczego POW Górnego Śląska. Nie był to zresztą jedyny przypa­ dek siania dezinformacji i prób para­ liżowania przygotowań do powstania przez Podkomisarza NRL Kazimierza Czaplę. W lutym śląscy peowiacy spot­ kali się w Poznaniu z Korfantym i prze­ kazali NRL raport o stanie przygotowań POW do powstania. Dopiero 25 marca 1919 r. do Bytomia przyjechał płk Julian Lange – Komendant Straży Ludowej w Poznaniu – w towarzystwie jakiegoś jeszcze oficera. Miał on ocenić rozwój organizacyjny i gotowość POW do wal­ ki Na polecenie Korfantego zgłosił się najpierw do podkomisarza K. Czapli. Ten podczas rozmowy z przybyłymi z Poznania gośćmi wysłał służącą do mieszkania Przewodniczącego J. Grze­ gorzka z ostrzeżeniem, że dwaj tajni agenci chcą go aresztować. Grzego­ rzek przeszedł do innego lokalu i przez okno obserwował ulicę. Rzeczywiście wkrótce do jego mieszkania zgłosiło się dwóch nieznajomych. Gdy dowiedzieli się, że Grzegorzek wyszedł, czekając na

Na terror Polacy odpowiedzieli aktyw­ niejszymi przygotowa­ niami do powstania. Prowadzono małą dywersję, np. uszka­ dzano sieć telekomu­ nikacyjną. Pokazywano Niemcom, że to oni są intruzami na tej ziemi i rdzeni mieszkańcy ich sobie nie życzą. jego powrót, dwie godziny spacerowali pod domem. „A wieczór był i powiet­ rze nadzwyczaj mroźne… Pułkownik Lange darmo fatygował się na Śląsk. Zamierzonego celu nie osiągnął, bo nie zdołał się skomunikować z przewodni­ czącym Komitetu Wykonawczego ani z innymi członkami głównej kwatery” – zanotował w swoich wspomnieniach J. Grzegorzek, który dopiero dużo póź­ niej w Poznaniu dowiedział się, kto spacerował pod jego domem.

„Lewe” raporty Negatywne nastawienie Kazimierza Czapli miało najprawdopodobniej wpływ na treść jego raportów o śląskim POW wysyłanych do NRL w Pozna­ niu. Posyłał je również do Józefa Drey­ zy, który po panicznej i niezrozumiałej ucieczce ze Śląska założył w Sosnowcu

strukturę konkurencyjną w stosunku do Komitetu Wykonawczego POW, która niestety wprowadzała jedynie zamęt. Józef Grzegorzek domagał się od Woj­ ciecha Korfantego prawdy i publikacji raportów Czapli – „z powodu opacznego przedstawienia w »Polonji« faktów i zda­ rzeń z czasów pierwszego powstania śląskiego”. O dziwo, Korfanty zaczął mu opublikowaniem dokumentów i rapor­ tów grozić. Grzegorzek w swojej książce wydanej w 1935 r. tak to opisuje: „Wtedy poseł Korfanty otrzymał zapewnienie, że organizacja wojskowa nie lęka się ogłoszenia tych dokumentów, natomiast uważa, iż z tem nie należy zwlekać. Do­ tychczas dokumenty te nie zostały ogło­ szone, chociaż od dnia wspomnianej rozmowy minęło 5 lat. Szkoda wielka. Apel taki do publiczności przydałby się bowiem raczej do przyznania łagodzą­ cych okoliczności tym osobom, które świadomie lub nieświadomie paraliżo­ wały zewnętrzny rozmach organizacji wojskowej”. W okresie międzywojennym Woj­ ciech Korfanty posiadał koncern praso­ wy. Drukował kilka dzienników. „Po­ lonia” ukazywała się od 24.09.1924 r. Korfanty przejął też po Ignacym Pa­ derewskim akcje w „Rzeczpospolitej”. Trudno więc było już wtedy dochodzić prawdy historycznej. Kto ma prasę, ten ma władzę i próbuje tworzyć historię na nowo. Skąd my to znamy?

Dziwne decyzje kadrowe Największym problemem przyszłych powstańców był brak oficerów sztabo­ wych. O pomoc zwracano się do Pozna­ nia i rzeczywiście przyjechało dwóch poruczników – Jesionek i Andrzejew­ ski. Okazało się, że nie mają oni poję­ cia o tworzeniu sztabu. Błyskawicznie też opuścili Śląsk, by osiąść za granicą, w bezpiecznym Sosnowcu. Czym się zajmowali, POW nie wiedziała. Przy­ garnął ich najprawdopodobniej Dreyza. Po kolejnych monitach kierowanych do NRL w Poznaniu, na Śląsk trafili kpt. Zygmunt Pisarski i Marian Nerski. Pi­ sarski nie znał niemieckiego, więc jego przydatność jako konspiratora była zni­ koma, w dodatku stwierdził, że „POW G.Śl. sztab jest na razie niepotrzebny i można go utworzyć dopiero na krótko przed wybuchem powstania”. Komitet Wykonawczy POW G.Śl. polecił mu opracowanie planu operacyjnego w po­ rozumieniu z por. Alfonsem Zgrzebnio­ kiem i komendantami powiatowymi. „Zrazu kapitan Pisarski z wielkim za­ pałem zabrał się do pracy, niestety – był to zapał słomiany. Kapitan Pisarski nie był sztabowcem. W Sosnowcu przeby­ wał on aż do wybuchu powstania, a gdy nad Śląskiem zerwała się zawierucha, złożony chorobą oddał swoje agendy komendantowi Zgrzebniokowi, poczem wrócił do Poznania” – czytamy w relacji J. Grzegorzka. Porucznik Marian Nerski natomiast pomógł rozwinąć organiza­ cyjnie POW w powiatach toszeckim i gliwickim, a nawet rozpoczął prace w powiecie opolskim. K Cdn. Pierwotna wersja tekstu została opublikowana w nieistniejącej już „Gazecie Śląskiej”.

Utopia or Chance. Direct Democracy in Switzerland, Poland, and Other Countries

N

ajnowsza książka prof. Mirosława Matyi pt. Utopia or Chance. Direct Democracy in Switzerland, Poland, and Other Countries to monografia na temat dysfunkcjonalności polskiej demokracji i realnych możliwości wprowadzenia do procesu polityczno-decyzyjnego w Polsce instrumentów oddolnie-demokratycznych: referendum, inicjatywy obywatelskiej oraz weta obywatelskiego. W pierwszej części książki autor opisuje szczegółowo funkcjonowanie szwajcarskiego systemu politycznego, opartego, jak wiadomo, na demokracji oddolnej, czyli tej najbardziej zbliżonej do obywateli. Mirosław Matyja podaje również przykłady stosowania instrumentów oddolnie-demokratycznych w państ­wach, które stosują na co dzień demokrację parlamentarną, niemniej jednak „wspomagają” proces decyzyjny narzędziami typowymi dla demokracji bezpośredniej, a więc w pierwszym rzędzie referendum. Mowa tu o Austrii, Holandii i Słowenii. W drugiej części książki autor podjął trudne wyzwanie, opisując

precyzyjnie możliwości wprowadzenia instrumentów demokracji bezpośredniej w naszym państwie. W tej części opisane zostały propozycje zmian Konstytucji RP, niezbędnych dla umożliwienia obywatelom/ suwerenowi współdecydowania w ważnych dla nich sprawach. Mirosław Matyja, autor książki Polska semidemokracja (http://matyja.edu.pl/), zwraca się tym razem do angielskojęzycznych czytelników. Od momentu publikacji monografii 8 marca 2019, książka ta ukazała się w księgarniach w co najmniej 10 krajach – od USA poprzez Finlandię, Indie po Australię. K


KWIECIEŃ 2O19 · KURIER WNET

17

NASZE·DZIŚ Na okoliczność Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych jak zwykle odzywają się przedstawiciele elit akademickich, częs­ to w sposób niewybredny obrzucając żołnierzy podziemia niepodległościowego wyzwiskami stosownie do swojego poziomu intelektualnego i moralnego.

Uniwersytet a Wyklęci

N

iezawodna w tej materii jest prof. Joanna Seny­szyn. Jak podaje Wikipedia, od 1996 r. posiada ona tytuł profesora nauk ekonomicznych. Wy­ promowała około 500 magistrów i kilku doktorów. Baza Ludzi Nauki podaje, że jest profesorem zwyczajnym Uniwer­ sytetu Gdańskiego na Wydziale Nauk Społecznych w Instytucie Psychologii, a także w Wyższej Szkole Sztuk Fil­ mowych i Teatralnych w Warszawie, gdzie pełni funkcję rektora. Wcześniej była zatrudniona w Wyższej Szkole Ad­ ministracji i Biznesu im. Eugeniusza Kwiatkowskiego w Gdyni. Profesor ma swój profil na Twitterze, gdzie za­

Józef Wieczorek „Fronda” w tekście Haniebne sło­ wa o Żołnierzach Wyklętych! „Mordo­ wali Żydów” przytacza natomiast wy­ powiedź znanego profesora socjologii Ireneusza Krzemińskiego: „Ci tak zwa­ ni Żołnierze Wyklęci to bardzo częs­ to były też oddziały Narodowych Sił Zbrojnych, które walcząc z Niemcami, jednocześnie mordowały np. Żydów albo też nasze mniejszości narodowe”. Ireneusz Krzemiński to – według bazy Ludzie Nauki – profesor nadzwy­ czajny Uniwersytetu Warszawskiego Wydziału Filozofii i Socjologii; wcześniej był profesorem Wyższej Szkoły Komu­ nikowania i Mediów Społecznych im. Jerzego Giedroycia w Warszawie (w lik­

Marsz Pamięci Żołnierzy Wyklętych A.D. 2019 przed Collegium Novum UJ

ćwierkała 1 marca tego roku: „Wyklęci to nie żołnierze, a bandy wyrzutków społecznych, nierobów i frustratów czekających na III WŚ. Zamordowali 5 tys. cywilów, w tym 187 dzieci, grabili, gwałcili, torturowali, zastraszali Pola­ ków odbudowujących kraj. Ich święto to jawna kpina z obywateli RP. Będzie zniesione”. Nie podaje jednak źródła swoich czy innych badań w tej materii.

widacji), profesorem Wyższej Szkoły Zarządzania Personelem, której był rek­ torem, a także profesorem Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. Był promotorem 6 prac doktorskich i re­ cenzentem 5 prac habilitacyjnych. Czyli elita nauki polskiej, rzecz jasna akceptowana na uniwersytetach. Jan Hartman, powszechnie znany w domenie publicznej profesor filozofii

Gdy patrzę na publiczne zachowania coraz większej grupy ludzi w XXI wieku, nasuwa się podstawowe pytanie – jak im nie wstyd, czy zupełnie zatracili poczucie i świadomość, że robią źle, że to jest często odrażające, niegodne człowieka, który przecież jest stworzony na podobieństwo Boga?

Pozostańcie wierni temu dziedzictwu! Alina Czerniakowska

Z

niesmakiem i zażenowaniem patrzy się na twarze starszych kobiet i mężczyzn trzymają­ cych nad głowami kolorowe tabliczki z napisem LGBT (lesbian, gay, bise­ xual, transgender) na ulicach Warsza­ wy czy ostatnio na posiedzeniu Rady Miasta, jakby nie rozumieli, co mają tam wypisane, że jest to – krótko mó­ wiąc – deprawacja dzieci i młodzie­ ży. Wystawiają swoje twarze na widok publiczny, opowiadając się po stronie, która budzi sprzeciw i odrazę u ludzi wychowujących swoje dzieci w nor­ malnych rodzinach, opartych na mi­ łości do Boga i Ojczyzny. A przecież taka była Polska od wieków. „Światłoś­ ci młodych polskich sumień, przyjdź! Przyjdź i umocnij w nich tę miłość, z której się kiedyś poczęła pierwsza polska pieśń Bogurodzica; orędzie wiary i godności człowieka na naszej ziemi! Polskiej, słowiańskiej ziemi! Pozostań­ cie wierni temu dziedzictwu! Uczyń­ cie je podstawą swojego wychowania! Uczyńcie je przedmiotem szlachetnej dumy! Przechowajcie to dziedzictwo! Pomnóżcie to dziedzictwo! Przekażcie je następnym pokoleniom!” (Jan Paweł II, Gniezno 1979).

Czy to dramatyczne wołanie nasze­ go umiłowanego rodaka, Wielkiego Pa­ pieża, jest dzisiaj nieważne, zapomniane, odrzucane? W imię czego wolno nam to robić? Przecież ci dojrzali ludzie ma­ szerujący w tak zwanych marszach rów­

„Francjo, najstarsza córo Kościoła, co zrobiłaś ze swoim chrztem?” – pytał Jan Paweł II w 1985 r. Oby nigdy takiego pytania nie musiał zadawać nasz wielki rodak swojej Ojczyźnie. ności w imię źle pojętej nowoczesności, doskonale pamiętają, kim był dla Polski i świata Jan Paweł II, czego nauczał, o co walczył do ostatniego tchu w piersiach. Zbliża się okrągła rocznica pierw­ szej wizyty Papieża Polaka w Ojczyźnie, którą trudno przecenić, bo przecież wtedy podniósł nas z kolan i odmienił oblicze Polski, Europy i świata. Wszys­ cy pewnie będą chcieli podłączyć się pod obchody papieskie, niezależnie

UJ, w tym roku zajęty poszukiwaniem odpowiedzi na pytanie „Czy Polacy po­ magali Niemcom w zagładzie Żydów?”, twierdząc: „bilans pomocy oraz krzyw­ dy wyrządzonej Żydom przez Pola­ ków jest dla Polaków tragicznie nieko­ rzystny, kładzie się głębokim cieniem na reputacji naszego kraju”, chyba się nie wypowiadał w sprawie żołnierzy wyklętych, ale przed 2–3 laty napluł niemało na swoim blogu w Polityce: „Jak świat długi i szeroki, faszystow­ ska hołota panoszy się na ulicach, sie­ jąc strach i wstręt. Panoszy się i u nas. Wyłażą ze swych nor, bo wiedzą, że ten rząd patrzy na nich łaskawie. Ma­ ją z nim wspólny kod. Rozumieją się

FOT. J. WIECZOREK

bez słów. Hasło »żołnierze wyklęci« za­ pewnia nietykalność (…) Na terenach, gdzie rozbrzmiewa jeszcze krzyk mor­ dowanych w etnicznych i religijnych waśniach, nienawiść snuje się przez wiele dziesięcioleci. A od czasu do cza­ su wybucha. Odrażające marsze taki wybuch mogą zapowiadać. Dziś marsz, za rok marsz, a za dwa może już po­ grom. Na razie faszyści, poprzebierani

od tego, kim są i co robią, byle tylko zamotać ludziom w głowach i pozyskać głosy w zbliżających się wyborach. Czy już naprawdę nic się nie liczy, tylko własny interes? Żadne zasady: ani wiara w Boga przekazywana przez wieki ko­ lejnym pokoleniom, Dekalog, ani nawet poczucie piękna, honoru czy chociażby zwykłego wstydu – że czegoś po pros­ tu nie wypada robić, mówić, dawać fałszywego świadectwa? Gdy dzisiaj oglądamy w mediach wystąpienia przewodniczącego ZNP Sławomira Broniarza, agitującego na­ uczycieli do strajku, manipulującego uczniami, grożącego zerwaniem wszel­ kich egzaminów, nawet maturalnych, widać wyraźnie, że wypełnia zlecone zadanie, wrogie Polsce, przeciw obec­ nemu prawicowemu rządowi. Tego nie potrafi ukryć jego twarz przed kamera­ mi telewizyjnymi. Czego uczą nauczy­ ciele dzieci i młodzież w ten sposób? Pokazują jedno: że liczy się tylko pie­ niądz, własny interes, a wszystkie ideały, powołanie, służba, wielka, prawdziwa wiedza, patriotyzm (bo takie cechy od stuleci wiążą się z zawodem nauczycie­ la) nie mają żadnego znaczenia. Wzór i akceptacja idzie z Zachodu. Wystar­ czy popatrzeć na zachowania różnych unijnych przywódców, wspierających wzajemne wielkie interesy, nie zważając na jakiekolwiek zasady, nie mówiąc już o głębszych wartościach wynikających z chrześcijańskich korzeni Europy. „Francjo, najstarsza córo Kościoła, co zrobiłaś ze swoim chrztem?” – pytał Jan Paweł II w 1985 roku. Dzisiaj to py­ tanie trzeba by zadać wielu jeszcze in­ nym krajom. Oby nigdy takiego pytania nie musiał zadawać nasz wielki rodak swojej Ojczyźnie, w wielkiej rozpaczy i zatroskaniu, już teraz z Domu Ojca. Przecież tak bardzo na nas liczył! Nie możemy go zawieść. K

za katolików i kibiców, testują wytrzy­ małość niańczących ich władz”. To chyba wystarczy. Warto przypomnieć, że Jan Hart­ man jest nie tylko profesorem UJ, kie­ rownikiem Zakładu Filozofii i Bioetyki i promotorem 5 prac doktorskich, ale też członkiem PAN, działaczem KOD, był przewodniczącym Zespołu ds. Dob­ rych Praktyk Akademickich przy Mi­ nistrze Nauki i Szkolnictwa Wyższego, członkiem (w tym od 2010 r. wicepre­ zesem) loży B’nai B’rith Polska…

N

iedawno byłem w szkole pod­ stawowej integracyjnej przy ulicy Topolowej 22 w Krakowie na uroczystości w 66 rocznicę śmierci gen. Augusta Emila Fieldorfa „Nila”,

Nasi bohaterowie na tablicy w szkole

Przytoczone przykłady profesorów ( Jana i Joan­ ny) pokazują klęskę polskiego systemu edukacji. Uważam, że skierowanie takich „profesorów” po naukę do szkoły podstawowej, najlepiej integracyjnej, aby się zintegrowali z uczniami, jest jak najbardziej społecznie pożądane.

Jan Hartman na manifestacji KOD w Krakowie

gdzie dzieciaki wykazywały się zupełnie inną wiedzą o wyklętych i mordowa­ nych przez komunistów bohaterach. Przygotowałem z tej uroczystoś­ ci materiał edukacyjny (strona Niez­ łomnym ku Niepodległości) do wy­ korzystania w szkołach wszystkich poziomów, dedykując dokumenta­ cję wszystkim Jasiom (a także Joa­ siom), którzy zbyt dobrze nauczyli się

FOT. J. WIECZOREK

fałszywej historii i jako Janowie (Joan­ ny) nie zdołali się jej oduczyć. Przy­ toczone wyżej przykłady profesorów (Jana i Joanny) pokazują klęskę pols­ kiego systemu edukacji. Uważam, że skierowanie takich „profesorów” po naukę do szkoły podstawowej, najle­ piej integracyjnej, aby się zintegrowali z uczniami, jest jak najbardziej społecz­ nie pożądane.

Problematyczne imprezy sportowe w Warszawie Beata Trochanowska

O

statniego dnia marca w War­ szawie odbył się Półmaraton PZU, w którym wzięły udział tysiące ludzi z całej Polski. Natomiast dwa dni wcześniej po długiej przerwie na ulice wróciła „Masa Krytyczna”. Dla wielu osób jest to okazja to pokonania własnych słabości, hobby i możliwość rywalizacji. „Masa Krytyczna” oprócz tego, że jest rajdem rowerowym, ma cel ideologiczny. Uczestnicy chcą zwrócić uwagę władz miasta na niewystarcza­ jącą infrastrukturę rowerową i doma­ gają się budowy ścieżek rowerowych, dzięki czemu zmniejszy się ilość sa­ mochodów na drogach i zniknie prob­ lem korków oraz smogu. Słychać głosy przeciwne, które mówią, że ścieżki ro­ werowe budowane są kosztem kierow­ ców i priorytetem powinny być miejsca parkingowe, których w stolicy brak. „Masa Krytyczna” składająca się z 80 osób powoduje utrudnienia na dro­ gach w czasie, gdy warszawiacy chcą wyjechać z miasta bądź wracają z pracy do domów. Według przeciwników tej inicjatywy w Warszawie problemem nie jest nadmiar samochodów, lecz infrastruktura. Zamiast zwężać, nale­ ży poszerzać drogi, wybudować nowe i ulepszyć sygnalizację świetlną, a wtedy korki będą mniejsze. Dla aktywistów miejskich i uczestników „Masy Krytycz­ nej” takie rozwiązania nie są efektowne i domagają się oni uprzywilejowania ro­ werzystów oraz komunikacji miejskiej. W naszym społeczeństwie bieganie i rower cieszą się dość dużą popular­ nością i nic dziwnego, że na maratony

oraz rajdy rowerowe, szczególnie te or­ ganizowane i szeroko promowane przez korporacje, przybywają tłumy. Jednak nie wszyscy są zadowoleni z tego ty­ pu imprez. Mowa tu o mieszkańcach Warszawy. Zbliża się wiosna i warunki pogodowe powodują, że w stolicy or­ ganizowane są różne imprezy sportowe

FOT. J. WIECZOREK

W Krakowie, jak co roku, Marsz Pamięci Żołnierzy Wyklętych przecho­ dził koło Collegium Novum UJ i jak co roku w Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych na budynku nie było biało-czerwonych flag. Można odnieść wrażenie, że uczel­ nia zatrudniająca prof. Jana Hartmana jest co najmniej obojętna na święto­ wanie dnia żołnierzy podziemia nie­ podległościowego. Niewykluczone, że traktuje nas jako „faszystowską hołotę” w ujęciu swojego etatowego profesora. Przed miesiącami uczelnia pamię­ tała, co prawda, o Święcie Niepodległoś­ ci, ale wówczas na froncie Collegium Novum zachowała parytet flagowy, chyba dla podkreślenia swego przy­ wiązania do podległości (J. Wieczo­ rek, Autonomiczny (?) parytet flagowy w 100-lecie odzyskania niepodległo­ ści „Kurier WNET” 54/2018). Warto przypomnieć, że w czasach instala­ cji systemu komunistycznego rekto­ rzy krakowskich uczelni, w tym UJ, nie byli obojętni wobec działalno­ ści opozycyjnej, niepodległościowej młodych naukowców i podczas pro­ cesu krakows­kiego w 1947 roku. Kie­ dy sądzono prezesa WiN Franciszka Niepokólczyc­kiego oraz naukowców związanych z WiN i PSL, potępiali ich postawę, co prokurator – rzecz jasna – wykorzystał do skazania podsąd­ nych (J. Wieczorek, Niezłomni – wy­ klęci przez rektorów, „Kurier WNET” 46/2018). Do dnia dzisiejszego z tej haniebnej postawy rektorzy nie chcą się rozliczyć i chyba doszli do wniosku, że lepiej dzień żołnierzy wyklętych usunąć z pamięci, podobnie jak i hańbę sprzed lat. Nie potrafią zachować się jak trzeba. No cóż, podobnie postępują i wo­ bec akademików wyklętych z uniwer­ sytetu pod koniec PRL-u, z czego też nie chcą się rozliczyć, fałszują historię i usuwają świadectwa ich jestestwa na UJ, aby wymazać z pamięci swoje niec­ ne czyny, nie bacząc na to, że „Spisane będą czyny i rozmowy”. K

blokujące centrum miasta. Mieszkań­ cy uważają, że przez to w weekendy nie można spokojnie przejechać przez Warszawę, tworzą się korki i często trzeba dojechać do celu dłuższą dro­ gą. Nowy prezydent miasta i urzędnicy powinni znaleźć sposób na bardzo czę­ ste utrudnienia ruchu w mieście spo­ wodowane przez wydarzenia sportowe. Rozwiązaniem mogłoby być przenie­ sienie imprez sportowych poza gra­ nice stolicy, np. na wieś, bo 2 mln mieszkańców nie powinny cierpieć przez garstkę sportowych zapaleńców blokujących ruch. K


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O19

18

LEKK A·MUZ A

Jesteś synem polskiego żołnierza armii gen. Andersa. Twoja mama też była Polką. Co wiesz o przeszłości swojej rodziny? O ojcu nie wiem za dużo. Rodzice się rozwiedli, a tata potem umarł. General­ nie ci, którzy przeżyli wojnę, nie rozma­ wiali między sobą zbyt wiele o tym, co się działo. Co wiem o Polskiej historii? To, że Polacy zostali ‘fucked over’ przez Rosjan i zdradzeni przez Anglię. Takie jest moje myślenie o tym, co się stało. Poza tym… jak może jeden aliant oku­ pować drugiego?! Moja mama, ojciec i siostra (sporo starsza) byli zesłani na Syberię do niewolniczej pracy. Mówili żartem – zostaliśmy „wyzwoleni”. Po dwóch latach wyszli przez Persję. Z te­ go, co mi mówili, była to zasługa Sikors­ kiego, który wywierał presję na Anglię i w końcu się udało. Mama opowiadała (mieli gospodarstwo), że z samego rana ruskie wojsko wywaliło drzwi z okrzy­ kiem: „wstawać i wynocha!”. Pozwolili wziąć tylko trochę rzeczy, które można było nieść w rękach i… na Sybir! Za­ bili psa i wszystkich, których spotkali po drodze do naszego gospodarstwa. Czujesz się Polakiem? Jestem Polakiem wtopionym w bry­ tyjską kulturę. Jednak nigdy jeszcze nie byłeś w ojczyźnie swoich rodziców. Chciałbyś kiedyś odwiedzić Polskę? Słyszałem, że jak nie pijesz wódki i nie jesz mięsa, to w Polsce już po tobie

Grand Wazoo, Quaudiophiliac i Apostrophe są także produktami geniuszu Alexa Dmochowskiego. Jego praca jest obecna również na albumach The Lost Episodes 1972, 1974, 1996, 2004. Aleks Dmochowski grał także z takimi legendami rocka jak brytyjscy pionierzy bluesa – Long John Baldry i Graham Bond, a także stworzył własny zespół, do którego min. należał sam Peter Green (Fleetwood Mac), a także wziął udział w nagraniu albumu Petera Grrena The End of the Game. Wielkość Alexa Dmochowskiego można dodatkowo podkreślić faktem, że jego numer Warning został nagrany przez legendarny zespół Black Sabbath na jego debiutanckiej płycie! Z Alexem Dmochowskim rozmawiałem w Londynie nieopodal Polskiego Ośrodka Społeczno-Kulturalnego.

(śmiech). Ja już wprawdzie alkoholu nie piję, ale w latach 60.–70. było ina­ czej. Pamiętam, jak „jechało się” na ko­ niaku, brandy lub whisky, a potem był 2–3 dniowy kac. Za to po wódce idziesz spać pijany, wstajesz trochę pijany, ale kaca nie ma (śmiech)!

Zadzwonił kiedyś do mnie nagle menedżer Mayalla z prośbą, aby następnego dnia zrobić z nimi gig w Niemczech, bo ich basista złamał palec. Jakoś doleciałem. Zdążyliśmy dojechać na 10 minut przed wejściem na scenę! Nie znałem nawet materiału, ale wszystko poszło jak należy. W jakich okolicznościach dołączyłeś do zespołu Franka Zappy i jak wspominasz postać tego genialnego artysty? Graliśmy kiedyś w Belgii z The Aynsley Dunbar Retaliation, a on akurat tam za­ powiadał. W pewnym momencie poprosił o jam z nami i to wtedy zdecydował, że chce z nami współpracować. Frank naj­ pierw zabrał Aynsleya Dunbara. Ja potem byłem w Nowym Jorku i szukałem lepsze­ go układu. Rozmawiałem o tym z Ayns­ leyem i ten zapytał Franka o mnie. Zappa powiedział, że jak będę w Los Angeles w styczniu, to chętnie ze mnie skorzysta. Planował tylko nagranie jednego nume­ ru, który nosił roboczy tytuł Think it over

Chris Walenty Dreja urodził się w Surbiton, a wychował w Kingston upon Thames. Jego ojciec był Polakiem z Bytomia. Młody Chris wraz ze swoim kolegą Anthonym „Top” Tophamem rozpoczynali w bluesowym kwartecie Metropolitan. W ciągu roku do grupy dołączyli Keith Relf, Jim McCarty i Paul Samwell-Smith. W roku 1963 przekształcili się w legendarny zespół The Yardbirds – czołowy band należący do nurtu powszechnie nazywanego Brytyjską Eksplozją, a po podbiciu rynku amerykańskiego – Brytyjską Inwazją. W tym samym roku The Yardbirds zastąpili grupę The Rolling Stones jako klubowy zespół w legendarnym Crawday Club i to właśnie wtedy narodziła się ich sława. Zadebiutowali koncertem z Dusterem Bennettem i bardzo młodym wówczas Jimmym Pagem. 15-letni Topham opuścił grupę, kiedy zespół stał się już formacją zawodową. Chris kontynuował grę na gitarze rytmicznej, a rolę gitarzystów solowych w jego zespole dostawali tacy wirtuozi „wioseł” jak Eric Clapton, a później Jeff Beck i Jimmy Page. Unikalnym nagraniem w jest „Stroll on”, gdyż tylko w nim wspólnie z Chrisem Dreją zagrali Jimmy Page i Jeff Beck. Po odejściu pierwszego basisty Paula Samwell-Smitha, Chris zmienił gitarę rytmiczną na basową. Jest on współautorem wielu kompozycji grupy The Yardbirds, a szczególnie tych z albumu Roger the Engineer z roku 1966. Po rozpadzie Yardbirds Jimmy Page zaproponował Chrisowi pozycję basisty w nowym zespole, który otrzymał później nazwę... Led Zeppelin! Chris Dreja jednak odmówił, aby oddać się pasji fotografii. To właśnie jego dzieło można podziwiać na tylnej okładce debiutanckiego albumu grupy Led Zeppelin. W latach 80. Chris Dreja grał także w spin-offowym zespole Yardbirds Box of Frogs i był częścią reaktywowanego The Yardbirds od 1992 do 2013 roku. W roku 2002 pojawił się nowy album The Yardbirds, zatytułowany Birdland. W sezonie 2012/2013 Chris Dreja przeszedł serię udarów, przez co nie występował z The Yardbirds od połowy 2012 roku. W lipcu 2013 roku ogłoszono, że oficjalnie opuścił zespół z powodów medycznych. Z tym niez­wykłym artystą rozmawiałem wraz z Markiem „Bestią” Olbrichem w prywatnym studiu Chrisa w Londynie. Przenieśmy się na moment do Twojego dzieciństwa. W jakim stopniu masz świadomość swojej polskości i czy pamiętasz jakieś rozmowy z ojcem w języku polskim? Mama była bardzo angielska. Wygląda­ ła nawet jak królowa. Tata był w Polsce kadetem lotnictwa i uciekł przez Hisz­ panię do Anglii, gdzie dostał się do RAF-u. Był bardzo przystojny. Zaczął jako pilot samolotu Westland Lysander, a następnie przesiadł się na większe maszyny. Do dziś mam jego książkę lotów wykonanych podczas wojny. Jest tam m.in. zapis, że tata zbombardował jeden z niemieckich pancerników. Kie­ dy opuścił bazę RAF-u w St Andrews w Szkocji, trafił do bazy w Londynie, gdzie testował odrzutowce. Często brał mnie na pokazy w Farnborough. Pa­ miętam jak na jednym z takich poka­ zów tuż nad nami wybuchł odrzuto­ wiec testowy po przekroczeniu bariery dźwięku.

(Przemyśl to sobie) i który na płycie na­ zywa się Grand Wazoo. Pierwotnie mia­ ła to być piosenka, ale w trakcie pracy zdecydowaliśmy, że będzie to utwór in­ strumentalny. Byłem w LA w styczniu, a Frank był wtedy w gipsie po tym, jak spadł ze sceny, co dla mnie było nawet

Rozmów w języku polskim nie pa­ miętam, ale za to doskonale kojarzę, że tata śpiewał mi często przed snem: „wlazł kotek na płotek i mruga”. Był wspaniały. Jak wspominasz kwartet Metropolitan i w jakich okolicznościach powstał pomysł, aby stworzyć The Yardbirds, który z czasem stał się jednym z czołowych zespołów w UK? Metropolitan był klubowym zespołem funkcjonującym w tym czasie, kiedy w dobrych klubach grało się jazz trady­ cyjny. Bluesa i rock and rolla pozwolili nam grać tylko w przerwach podczas koncertów zespołów jazzowych, ale to właśnie te krótkie momenty sprawiły, że widownia szybko była z nami. Po­ tem dołączyło do nas kilku muzyków z innego bandu i tak powstał The Yard­ birds. Rock and rolla spotkałem dzięki Radiu Luxembourg, gdzie można było usłyszeć dobrą amerykańską muzykę

korzystne, bo nagle z krótkiego pobytu zrobiło się aż sześć miesięcy! Muzyka Franka Zappy nie jest łat­ wa i wymaga od instrumentalistów dużych umiejętności technicznych. Łatwo było Ci przejść od bluesa do karkołomnej progresji? Zaczęło się od przesłuchania. Album zakładał udział 12 muzyków, a Frank planował grać wszystko z nut. Ja nie czytam zbyt szybko, więc dokładnie mnie przesłuchał, aby dowiedzieć się, jak szybko łapię to, co trzeba. Trwało to cały dzień! Pamiętam, że pierwszy nu­ mer był na 7/8. Potem przejechał się po mnie na wszystkich riffach. Było ¾, ½

rhythm and bluesową. Zaczynałem od pianina, grając typowe boogie-woogie stylistycznie nawiązujące do Fatsa Do­ mino i innych tego typu muzyków. Pa­ miętam też, że kiedy grałem kompozycje Fatsa, wszyscy w szkole gromadzili się dookoła mojego pianina. Anthony „Top” Topham był moim kolegą za szkoły ar­ tystycznej. Kupiliśmy używane gitary z lombardu. Struny – pamiętam – były twarde i silna dłoń, jaką zawsze mia­ łem, bardzo się wtedy przydawała, aby w ogóle ich używać. Jak to się stało, że The Yardbirds zas­ tąpił The Rolling Stones jako klubowy zespół w legendarnym Crawdaddy Club i czy był to przełomowy moment dla twojego zespołu? Stonesi poszli grać w kinach, a my zas­tąpiliśmy ich w Crawdaddy Club. Wcześniej graliśmy w Station Hotel. Do Crawdaddy przeszliśmy po dwóch tygo­ dniach. Koncerty były tam bardzo wy­ czerpujące. Graliśmy codziennie przez całe noce, dzięki czemu złapaliśmy dobre podstawy! Pamiętam, że ludzie nawet wspinali się na pale i wisieli pod sufitem, aby nas oglądać. Eric Clapton, Jeff Beck, Jimmy Page... Czym przyciągaliście najwybitniejszych gitarzystów solowych? Którego z nich darzysz największą sympatią jako człowieka i jako artystę? Graliśmy bardzo dobrą muzykę, więc wszyscy chcieli z nami grać. Eric był z tej samej szkoły artystycznej, do której cho­ dziłem ja i Topham. Szybko zrobiliśmy własny materiał. Byliśmy odkrywczy i nowatorscy, a zarazem superszybcy i energiczni. Keith był wtedy najlep­ szym wokalistą w Londynie. Byliśmy tak popularni, że nawet inni grali nasze kawałki, przez co musieliśmy potem kil­ ka rzeczy formalnie prostować. Zawsze miałem dobrą współpracę z gitarzysta­ mi. Ja i Eric mieliśmy nawet wspólny pokój do spania. Jimmy natomiast z po­ czątku był tak nieśmiały, że chował się za aparaturę. Beck był najbardziej uta­ lentowany. Keith i Jimmy mieli mini morrisa, w którego pakowaliśmy cały nasz sprzęt plus cztery osoby! Nie było wtedy autostrad i to wszystko podczas jazdy skakało. Eric był purystą bluesa. Grał wpraw­ dzie nasze piosenki, ale jak już stały się słynne... odszedł. Yardbirds chciał

„ Kiedyś było widać, kto naprawdę jest dobry, a kto kopiuje” Rozmowa Sławka Orwata z basistą Franka Zappy i The Aynsley Dunbar Retaliation, synem polskiego żołnierza armii gen. Andersa – Alexem Dmochowskim. Współudział i tłumaczenie: Mark „Bestia” Olbrich. – bardzo szybko i nie pozwolił powta­ rzać. Potem dodał coś na ⅝, a potem… kazał grać mi to wszystko razem bez żadnego wgrania się. Zagrałem wszyst­ ko (śmiech)! Zespół, który się temu wtedy przyglądał, powiedział potem, że byłem w zupełnym transie. Na koniec Frank spytał: „Chcesz to grać? Próby raz w tygodniu – stawki związkowe”. To był też jedyny moment, kiedy Frank powiedział mi komplement, co nie było jego bajką. Wychodząc, jeszcze o ku­ lach, mruknął: „szybko łapiesz”. Jak powstała Twoja ksywa „Erroneous”? Ta ksywa nie wzięła się z kontraktów – jak niektórzy sądzą – tylko pojawi­ ła się jako pseudonim sceniczny. Naj­ pierw Frank chciał mnie nazwać Alexis, ale u nas już był Alexis Korner i byłoby głupio. Była też Alexis z Dynastii jako pierwszoplanowa postać, więc nie był to dobry pomysł. Skończyło się na tym, że Frank czytał jakieś komiksy o Rzymie – myślał zrobić pełny film rysunkowy do płyty – i tam byli tacy bohaterowie jak Victorious, Gregorius, Erroneous. Ja wziąłem sobie „Erroneous”. Twój utwór Warning został nagrany przez Black Sabbath na ich debiutanckiej płycie! Myślę, że to jeden z najważniejszych momentów w Twojej karierze. Jak doszło do tej współpracy? Nie wiem, czy – jak niektórzy mó­ wią – Sabbath nie byli pewni swoich

kompozycji i dlatego wzięli naszą. Wiem tylko, że Warning to był sin­ giel Ainsley Dunber Retaliation, któ­ ry oni wzięli i nagrali. Jak tak patrzę na Google, YouTube etc., to jest tam o mnie mnóstwo rzeczy zmyślonych. Na przykład ktoś gdzieś napisał, że na koncercie w Marquee Club grałem tak gwałtownie, że zerwałem trzy struny i skończyłem z jedną. Prawdą jest, że miałem silne palce i czasami trzeba było szarpać mocniej, bo nagłośnienie sceny nie było wtedy takie jak dziś, no i struny też nie były takie, ale wtedy zerwałem tylko dwie – D i G. Stworzyłeś własny zespół, w którym zagrał m.in. Peter Green. Dostałem serię koncertów w słyn­ nym miejscu – Town and Country Club i ktoś potem napisał, że grał tam Peter Green, a ja w jego zespole. Było jednak na odwrót. Nie miałem wtedy swojego zespołu, ale dostałem gig, więc zadzwoniłem po kolegów – w tym po Petera Greena, a on powiedział: „twój zespół – twoja nazwa”. Peter zagrał raz, inni też po razie, w tym John Warley – popularny wtedy sax player. Zostałeś też zaproszony do John Mayall Bluesbreakers, z którym grałeś w Anglii, na kontynencie europejskim i w USA. Jak wspominasz postać Johna Mayalla, którego nie tak dawno miałem okazję podziwiać na koncercie w St. Albans, a nawet zrobić z nim krótki wywiad?

Mayall dwa razy oferował mi członko­ stwo w czasie Retaliation, ale odmówi­ łem mu mówiąc, że to honor dla mnie, ale muszę dotrzymać zobowiązań. Dla basisty najważniejszą sprawą jest też dobry pałker, a Aynsley był najlepszy. U Johna był Keith Hartley – niezbyt dobry. Jednak później występowałeś z nim. Tak. Zadzwonił kiedyś do mnie nagle jego menedżer z prośbą, aby następne­ go dnia zrobić z nimi gig w Niemczech w Norymberdze, bo ich basista złamał palec. Jakoś doleciałem. Zdążyliśmy dojechać na 10 minut przed wejściem na scenę! Nie znałem nawet materiału, ale wszystko poszło jak należy. Dali mi nawet zagrać solo, a John powiedział: „You motherf...er I didn’t know you could play like that!!!” Potem kontynuowałem z nimi trasę Niemcy, Francja i jeszcze gdzieś tam. Kilka lat później grałem z nimi też w LA. Żadnych prób. To była dobra szkoła jazdy, bo sam musiałem się połapać, jak się gra, bez YouTube i bez szkół muzyki popularniej. Kiedyś było widać, kto naprawdę jest dobry, a kto kopiuje. W moim ży­ ciu było zresztą jeszcze sporo sytuacji ciekawej muzycznej współpracy, ale o tym – myślę – jeszcze kiedyś sobie porozmawiamy. K Alex wrócił na stałe do Londynu i obecnie współpracuje z kilkoma wytwórniami płyt jako session-man. Autor dziękuje Markowi „Bestii” Olbrichowi za wszystkie działania, które przyczyniły się do powstania wywiadów.

„ Czerpaliśmy szczerą radość z grania” Z basistą i współzałożycielem legendarnej brytyjskiej grupy The Yardbirds, synem polskiego żołnierza RAF, Chrisem Dreją rozmawia Sławek Orwat. Współpraca i tłumaczenie: Mark „Bestia” Olbrich.

eksperymentować we wszystkich kierun­ kach. Eric poszedł do Mayalla, ale jako ciekawostkę powiem, że i ja miałem kie­ dyś z Mayallem długą trasę we Francji. Po odejściu waszego pierwszego basisty Paula Samwell-Smitha zmieniłeś gitarę rytmiczną na basową. Czy była to dla ciebie łatwa decyzja i jak patrzysz na ten moment z perspektywy lat? Wtedy w zespole byli Jeff i Jimmy. Na basie nauczyłem się grać w jeden dzień. Przypominam sobie nawet pewną sytua­ cję z czasów, kiedy Jimmy nie był jeszcze zbyt znany, a był to dopiero mój drugi koncert w USA na basie. Jeff był chory i na gitarze był tylko Jimmy. Jak zapo­ wiedzieli, że Jeffa nie ma, to ludzie za­ częli wychodzić, ale kiedy Jimmy zaczął grać, zostali. Jesteś współautorem wielu kompozycji grupy The Yardbirds, a szczególnie tych z albumu Roger the Engineer z roku 1966. Jakie utwory Yardbirds, których jesteś współtwórcą, wspominasz najlepiej? Na pewno Shapes of Things. Na tym albumie grałem też na pianinie. Lubię ten krążek. Byliśmy zawsze gotowi do adap­towania nowych rzeczy, jak choćby world music. Po rozpadzie The Yardbirds Jimmy Page zaproponował ci pozycję basisty w nowym zespole, który

otrzymał później nazwę... Led Zeppelin. Ty jednak odmówiłeś. Przez sześć lat istnienia The Yardbirds graliśmy w Anglii i USA non-stop (do­ słownie!) – codziennie. Stąd narodziła się w nas chęć zmian. Widziałem wiele rzeczy przez te lata. Wtedy była wojna w Wietnamie. Było okropnie. Durni lu­ dzie pluli na powracających żołnierzy, kiedy tam byliśmy. Pewnego dnia wraz z Jimmym poszliśmy zobaczyć w Bir­ mingham zespół, w którym grali Bon­ ham i Plant. Plant nie bardzo wówczas nam się spodobał. Wtedy poznaliśmy też Johna Paula Jonesa i… ja z nim nie chciałem konkurować. Kiedy Jimmy za­ kładał z nimi nowy zespół, to najpierw nazwali się New Yardbirds, bo mieli­ śmy z Jimmym wspólne kompozycje, ale wówczas powiedziałem, że to ja mam moralne prawo do tej nazwy, przez co zmienili ją na Led Zeppelin. Zrobili Led a nie Lead dlatego, aby także Ameryka­ nie wymawiali ją poprawnie. Zresztą to ja przyczyniłem się do powstania pierw­ szej okładki Led Zeppelin. Pojawiła się nawet kiedyś w „The Times” taka kary­ katura – stary człowiek siedzi z dziećmi i... najpierw jest Yardbirds, z którego jest Cream i Led Zeppelin, a z innego pnia wychodzą Deep Purple i Black Sabbath. Podczas wręczania Polish International Musicmakers Hall of Fame widziałem w twoich oczach szczere wzruszenie. Czym dla ciebie jest ta nagroda?

FOT. DOMINIK WITOSZ

Alex Zygmunt Stanisław „Erroneous” Dmochowski jest synem żołnierza armii gen. Andersa. Alex zaczął być niezwykle poważany w Wielkiej Brytanii od czasów jego gry dla Aynsley Dunbar Retaliation. Byli absolutnie kultowym zespołem bluesowym, a wydane przez nich albumy, które bardzo szybko stały się hitami, do dziś sprzedają się za duże sumy w renomowanych sklepach muzycznych. Cena niektórych z nich dochodzi nawet do 60 funtów! W konsekwencji tej popularności Alex został zaproszony do John Mayall Bluesbrakers, z którym grywał w Anglii, na kontynencie europejskim i w USA. W pewnym momencie Alex dołączył do zespołu Franka Zappy, gdzie grał, nagrywał i tworzył pod pseudonimem Erroneous. Kultowe albumy Franka Zappy jak Waka Jawaka, Hot Rats,

Zaczęło się od Rock and Roll Hall of Fa­ me w LA. Wprowadzili nas tam dopiero za trzecim razem. Nasz stół był obok stołu Stax, w którym grał min. świetny gitarzysta Steve Cropper i musieliśmy ubrać się w smokingi (śmiech). W końcu usłyszałem o Polskim International Hall of Fame. Super! Miło być tak wyróż­ nionym – niesłychane i nieoczekiwane. Osiem lat temu grałem jako Reunion Yardbirds w Polsce. Niezwykle ważna w twoim życiu zaw­ sze była i wciąż jest fotografia... Przez te wszystkie lata kontynuowałem fotografię i wielu teraz chce, aby robić im sesje i żeby był ten „look” lat 60.; i mi­ ło, że chcą. Powiedziałeś, że Yardbirds jak na realia tamtej epoki grał muzykę popularną. Wtedy jakość takiej muzyki była bardzo wysoka. Jak myślisz, dlaczego teraz popularne granie jest tak marne? Dlaczego wysokiej jakości pop nie przebija się dziś do tej rangi popularności, jak wasza twórczość w latach 60. lub muzyka takich grup jak Smokie czy ABBA? Mieliśmy wiele hitów, w tym mnóstwo top-ten, ale wtedy była inna motywacja – czerpaliśmy szczerą radość z grania. Dziś muzyka jest wypychana na piede­ stał za pomocą pieniądza, a nie jakości. Ludzie lubią pop, ale wraz z upływem czasu nie potrafią już połapać się, jakie powinny być jego standardy. K


KWIECIEŃ 2O19 · KURIER WNET

19

P·O·D·R·Ó·Ż·E

G

Fizyk-detektyw szukający polskich śladów na obczyźnie Podczas pobytu w Brisbane w Au­ stralii, gdzie prowadził prace nauko­ we na uniwersytecie, chodząc do ka­ tolickiego kościoła poznał się z grupą Polaków. Jak się później okazało, zna­ leźli się w Nowej Zelandii dlatego, że przybyli z transportem wysiedleńców z polskich ziem wschodnich. Profesor chętnie słuchał o tym, jak się tam zna­ leźli, a później postanowił zagłębić się w temat. Zapoznawał się z zasobami dokumentalnymi, by w końcu odkryć w sobie potrzebę podróży szlakiem wy­ siedlonych polskich dzieci.

Rys historyczny W celu zrozumienia historii polskich dzieci na Antypodach należałoby opi­ sać tło historyczne wydarzeń. W taj­ nym protokole do paktu Ribbentrop­ -Mołotow uzgodniono podział Polski według granicy Narew-Wisła-San. Fragment tajnego protokołu brzmiał: „Na wypadek terytorialno-politycz­ nego przekształcenia terytoriów na­ leżących do państwa polskiego, sfery interesów Niemiec i ZSRR będą roz­ graniczone w przybliżeniu przez linię Narew-Wisła-San”. Jak wiemy z przebiegu historii, w roku 1939 Polska została zaatakowa­ na przez zainteresowanych, którzy zgod­ nie z paktem podzieli pomiędzy siebie Polskę wzdłuż ustalonej granicy. Jeszcze 5 grudnia tego samego roku Rada Komi­ sarzy Ludowych Rosji Sowieckiej podję­ ła decyzję o deportacji Polaków. Przez nas­tępne dwa miesiące trwały przygo­ towania do jej przeprowadzenia. W tym czasie sporządzano listy i prowadzono „rozeznanie terenu”. Dokonano w sumie czterech wywózek polskiej ludności na Sybir. Obejmowały one łącznie ponad milion polskich obywateli. Po agresji III Rzeszy na ZSRR wła­ dze tego kraju pod naciskiem brytyj­ skim były zmuszone przywrócić sto­ sunki dyplomatyczne z Rządem RP, zerwane jednostronnie w dniu agresji na Polskę 17 września 1939, i zgodzić się na uwolnienie aresztowanych i de­ portowanych przez NKWD obywateli Rzeczypospolitej. W ramach wykona­ nia układu Sikorski-Majski 12 sierpnia

trochę sztuki abstrakcyjnej, usianej motywami pochodzącymi z tradycji ludów prekolumbijskich. Guayaquil jako miasto nie ma historii przedko­ lonialnej. Tereny te były zamieszkane przez wiele ludów, z których ostatnim był Huancavilca. W 1544 roku zawarli oni pokój z Hiszpanami i pozwoli­ li im na osadnictwo w miejs­cu zwa­ nym Huayllakile. Dzisiaj po rdzennych mieszkańcach nie ma śladu, a miasto zamieszkują potomkowie rdzennych ludów indiańskich, białych osadników i czarnych niewolników. Jedynie na

FOT. PIOTR BOBOŁOWICZ

aleria przy ulicy Numy Pom­ pilio Llony w Guayaquil należy do Stowarzyszenia Kulturalnego Artystów Las Peñas. Ulica ta, jak i cała dzielnica, przesiąknięte są artystyczną atmo­ sferą. Sam patron ulicy był jednym z najsłynniejszych guayaquileńskich poetów. Dzielnicę zamieszkiwali i za­ mieszkują do dziś malarze, pisarze i muzycy. Ich dzieła można nabyć w sklepikach z dziełami sztuki i pa­ miątkami albo obejrzeć w galeriach. Kolorowe drewniane domy w stylu kolonialnym pochodzą z początków XX wieku, kiedy to po kolejnym po­ żarze bogaci handlarze kakao na fali boomu na ten towar pobudowali no­ we rezydencje. W tym czasie miasto rozrosło się już poza wzgórze Świętej Anny, które zajmowało pierwotnie. Na tym wzniesieniu nad uchodzącą do Pacyfiku rzeką Guayas w ostat­ nich latach XVI wieku wybudowano siedziby instytucji miejskich, po tym jak pierwotne osiedle najpierw spło­ nęło, a potem zostało zdziesiątkowane epidemią ospy. Guayaquil zresztą w ogóle nie miało łatwych początków. Zakłada­ ne było kilka razy, potem przenoszone, kłócili się o jego lokalizację konkwi­ stadorzy, a potem przez całą właści­ wie swoją historię miasto cierpiało wskutek pożarów i epidemii. Ale po­ woli rosło. Okolice porośnięte gęstymi lasami zao­patrywały kwitnący port w drewno, a z głębi kontynentu nad­ ciągali bezrobotni. W mieście zało­ żono stocznię, która z czasem miała stać się jedną z największych i najważ­ niejszych w obu Amerykach. Rosnące bogactwo zaczęło jednak przyciągać niepożądane spojrzenia i już w 1587 r. doszło do pierwszego – na szczęście odpartego – ataku angielskiego pirata Cavendisha. W 1624 roku kolejnego najazdu dokonali korsarze holender­ scy. Dzięki zaciętemu oporowi miesz­ kańców atak został odparty, jednak spłonęła znaczna część miasta. Pod szczytem wzgórza Santa Ana znajduje się fort, zbudowany dla ochrony miasta. Stoi tam pół drew­ nianego galeonu i armaty. Stamtąd po kilkuset stopniach można dotrzeć na

Za biurkiem w rogu sali muzealnej siedzi mężczyzna. Na tle okien na obu ścianach widać tylko jego sylwetkę. W prawej dłoni trzyma pędzel, a przed nim na biurku leży płótno. Maluje twarz dziewczyny ze zdjęcia. Ledwie podnosi wzrok, gdy ktoś wchodzi do budynku.

Perła Pacyfiku – Guayaquil Piotr Bobołowicz

sam szczyt, gdzie w 1997 roku zbudo­ wano dla turystów wieżę widokową w formie latarni morskiej. Stała się ona szybko jednym z symboli miasta. Dojrzeć można stamtąd ciągnącą się u stóp wzgórza ulicę Numy Pompilio Llony. Ciekawie wyglądają nabrzeż­ ne domy od strony wody. Z pokładu łódki wycieczkowej widać drewniane konstrukcje wsparte na palach. Nie­ gdysiejsze peñas, czyli skały, które dały nazwę temu miejscu, zostały całko­ wicie zastąpione zabudową miejską. Łódź płynie w górę rzeki, aż do portu Świętej Anny, nowoczesnej dzielnicy

biznesowej, z najwyższym budynkiem w Ekwadorze – Torre The Point, zwa­ nym przez miejscowych tornillo, czyli „śruba”, ze względu na specyficzny, skręcony kształt.

G

uayas to bardzo krótka rzeka. Zaczyna się w Guayaquil u zbie­ gu rzek Daule i Babahoyo i koń­ czy zaledwie pięćdziesiąt kilometrów na południe, w wodach Pacyfiku. Z prą­ dem Guayas spływają zielone kępy na­ morzyn uwolnionych od drzewa-matki i puszczonych w rejs, który zakończą gdzieś na płyciźnie, gdzie zapuszczą

korzenie. Do pokonania mają jednak jeszcze jedną przeszkodę. Cztery ra­ zy dziennie prąd zmienia swój bieg – z przypływem rzeka przeistacza się w zatokę i przybierająca morska woda powoduje cofanie się jej biegu. Na obrazach w galerii przed­ stawione są głównie scenki rodza­ jowe i pejzaże miasta. Różni artyści – w większości lokalni, ale także z in­ nych części Ekwadoru, a nawet za­ graniczni – przelali na płótno urok starej części miasta i twarze dawno już nieżyjących mieszkańców. Do tego sceny marynistyczne, martwe natury,

25 marca 2019 r. w siedzibie wrocławskiego oddziału Katolickiego Stowarzyszenia „Civitas Christiana” przy ul. Kuźniczej, odbyło się spotkanie z prof. dr. hab. inż. Henrykiem Kasprzakiem. Pierwsze pytanie, jakie należałoby zadać już przed spotkaniem, brzmiało: Dlaczego takiego zadania podjął się profesor nauk ścisłych – fizyk zawodowo zajmujący się optyką?

Podróż do Ziemi Obiecanej śladami dzieci-wygnańców Łukasz Burzyński 1941 roku Prezydium Rady Najwyższej ZSRR wydało dekret o amnestii dla oby­ wateli polskich. Zgodnie z nim pod­ legali natychmiastowemu uwolnieniu obywatele RP – jeńcy wojenni, inter­ nowani, więźniowie więzień i łagrów, osoby pozostające pod śledztwem, zes­ łani osadnicy wojskowi, leśnicy oraz członkowie rodzin osób represjonowa­ nych i wysiedlonych. Według danych NKWD przekazanych Stalinowi przez Berię 1 sierpnia 1941 roku, dekret miał dotyczyć (niestety tylko) 381 220 osób, określanych jako BYLI obywatele polscy.

„Znaleźć ślady Polaków” Siedem lat temu prof. Kasprzak wraz z żoną postanowili pojechać do Bij­ ska, aby znaleźć ślady Polaków, o któ­ rych usłyszał od nowozelandzkich znajomych. Znaleźli ich kilka, w tym jeden szczególny. W Bijsku spotkali mężczyz­ nę, który zaprowadził ich do grobu Władysława Jaruzelskiego – ojca gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Przy nagrob­ ku stał pomnik poświęcony Sybirakom, na którym wyryte były słowa: „Pamięci Polaków – zesłańców i ofiar represji sta­ linowskich, których prochy spoczywają na Ałtaju. Gdzie są ich groby, Polsko! Gdzie ich nie ma! Ty wiesz najlepiej – i Bóg wie na niebie!” Tam też poznali polskiego księ­ dza, który prowadził kronikę, do któ­ rej relacje z podróży do tego miejsca wpisywali przyjeżdżający tam ludzie. Szczególnie utkwił w pamięci prof. Kasprzakowi wpis 83-letniego wów­ czas mężczyzny: „Dla mnie ten obecny

kilkudniowy pobyt (…) po tylu latach ma charakter wspomnieniowy, wzru­ szający, o potrze­bie sentymentalnej, ja­ ko powrót do miejsca, gdzie wzrastałem jako dziecko w warunkach biedy i gło­ du, obdarty i pogryziony przez psy”. Dalej człowiek ten pisał – jak rela­ cjonował prelegent – że jego najwięk­ szym marzeniem było najeść się do syta chleba na Syberii i ku jego wielkiej

zamieszkującej w Aszchabadzie pani Reginie, z którą rozmawiali, polską kiełbasę. Na widok tej wędliny kobie­ ta rozpłakała się ze wzruszenia. Prof. Kasprzakowi bardzo zależało na dostaniu się do Krasnowodska, gdzie były obozy Polaków w Turkmenistanie, a także stacjonowała tam armia generała Andersa. Gdy przybyli z żoną do tego miasta, dowiedzieli się od lokalnego po­

W Ałmaty, byłej stolicy Kazachstanu, spotkali na ulicy bezdomnego, który dowiedziawszy się, że są z Polski, stanął przed nimi na baczność i wyrecytował z pamięci Inwokację z Pana Tadeusza. radości spełnił to marzenie dzięki sy­ nowi, który go w te miejsca po wielu latach przywiózł.

„Litwo, Ojczyzno moja!” Po Syberii następnym celem profesora był Turkmenistan. Dzięki artykułowi w „Gościu Niedzielnym”, a także dalszej własnej dociekliwości, poznał nuncju­ sza apostolskiego w Turkmenistanie, Polaka – o. Andrzeja Madeja, który pomógł panu Henrykowi podczas po­ bytu w tym kraju. W Aszchabadzie, gdzie rezydował nuncjusz apostolski, okazało się, że ma on swoją rezydencję zaraz przy domu dziecka, w którym mieszkała Hanka Ordonówna, autorka książki Tułacze dzieci. Profesor Kasprzak opowiedział przy okazji wiele wzruszających sytu­ acji z pobytu w Turkmenistanie. Mó­ wił m.in., że jego żona podarowała

pa, że mimo że pochowano tam wielu Polaków, w Krasnowodsku nie ma żad­ nego cmentarza katolickiego. Jest nato­ miast cmentarz japoński. Okazało się, że właśnie tam zachował się ślad polski – tablica z podpisem „Świętej pamięci Brunon Krzyżowski”, co według mówcy jest najprawdopodobniej pozostałoś­ cią po kimś, kto przyjechał i wiedząc, że tam umarła jego rodzina, zostawił takową „polską wizytówkę”. Poza tym jednym elementem, jak powiedział, nie pozostał żaden ślad po Polakach, choć przebywało ich tam w sumie 115 tysięcy. W następnej podróży profesor wraz z kolegą pojechał do Kazachstanu. W Ałmaty, byłej stolicy Kazachstanu, spotkali na ulicy bezdomnego, który dowiedziawszy się, że są z Polski, stanął przed nimi na baczność i wyrecytował z pamięci Inwokację z Pana Tadeusza. Na pytanie zdumionych panów, skąd zna ten fragment, odpowiedział „Nie

okazyjnych cenach, skrzętnie skrywając jego pochodzenie. Skończyłem oglądać obrazy wy­ dobywające z pamięci różne epizo­ dy z historii Guayaquil, o których czytałem, i podszedłem do malarza. Przywitałem się, przedstawiłem i za­ częliśmy rozmawiać. Pedro Marcelo Camacho, posługujący się na co dzień drugim imieniem, dzieli to pierwsze wraz z nazwiskiem z bohaterem książ­ ki Peruwiańczyka-noblisty Mario Var­ gasa Llosy. Powieściowy Pedro Cama­ cho był pisarzem. Marcelo prowadzi

Kilkadziesiąt litrów alkoholu, w którym macero­ wały się przez kilka dni zwłoki ekwadorskiego bohatera narodowego, trafiło do portowej tawerny, gdzie obrotny karczmarz sprzedawał trunek po okazyjnych cenach, skrzętnie skrywając jego pochodzenie. targu rzemieślniczym spotkać można czystej krwi Indian, głównie z Otavalo, którzy przywożą z rodzinnego miasta tkaniny i inne wyroby na handel. Guayaquil jest również ważnym portem wojskowym. Z lokalną wojsko­ wością związana jest pewna ciekawa historia. W 1864 roku, podczas wojny domowej, w mieście Santa Rosa doszło do bitwy. Został w niej śmiertelnie ran­ ny były prezydent generał Juan José Flo­ res. Przewieziono go na pokład statku u wybrzeży miasta Machala, gdzie kilka dni później zmarł. Ciało przetranspor­ towano drogą morską do Guayaquil. Żeby nie uległo rozkładowi w tropi­ kalnym klimacie, zakonserwowano je w beczce ze spirytusem. W Guayaquil rodzina w żałobie odebrała ciało gene­ rała i złożyła je w trumnie, by pocho­ wać go z honorami w Quito. Beczkę z alkoholem porzucono. Sytuację wy­ korzystali przedsiębiorczy marynarze. Kilkadziesiąt litrów alkoholu, w którym macerowały się przez kilka dni zwłoki ekwadorskiego bohatera narodowego, trafiło do portowej tawerny, gdzie ob­ rotny karczmarz sprzedawał trunek po

zajęcia z malarstwa. O sztuce, swojej pasji, mówi poetycko, ale, jak przy­ znaje, nie lubi czytać. Opowiada jed­ nak o pewnej książce, której tytułu nie pamięta – urzekła go plastycznoś­ cią opisów. Przyznaję się, że mnie też zdarza się pisać, a on proponuje, że wystawi moją książkę w galerii, gdy tylko jakąś opublikuję. Za oknem płynie leniwie rzeka Guayas. Podmokły brzeg pokryty jest śmieciami, głównie styropianem, ale też fragmentami desek i powalonych drzew. Wygląda to jak bulgocząca zupa. Na tych „tratwach” wygrzewają się leg­ wany, emblematyczne zwierzę miasta. Ich największą kolonię można znaleźć w parku Seminario, nazwanym tak od nazwiska fundatora, ale bardziej znanym jako Parque de las Iguanas, czyli Park Legwanów. Poniżej Las Peñas znajduje się bulwar, a na nim największy diabel­ ski młyn w Ameryce Południowej – La Perla, Perła Guayaquil – Perły Pacyfiku, która oprócz kolorowych domów i zie­ lonych parków ma także drugą stronę – przestępczość i prostytucję. Jak każde duże, portowe miasto. K

pamiętam; z dzieciństwa”. Zdaniem prof. Kasprzaka może to znaczyć, iż napotkany mężczyzna był jedną z licz­ nych zagubionych, przemieszczanych przez Azję centralną sierot.

ludność pochodzenia ormiańskiego. Ja­ ko że Ormianie już od perskiego sza­ cha Abbasa I Wielkiego mieli na tam­ tych ziemiach wiele swobody i mogli zakładać własne kościoły, zbudowali w Isfahanie silną społeczność niemuzuł­ mańską. Polscy migranci zostali osied­ leni w tamtych rejonach, bo uznano, że w środowisku chrześcijańskim, z dostę­ pem do kościołów, będzie im najlepiej. Jak powiedział prelegent, polskie dzieci stwierdziły, że dotarły do raju. Dla nich to była Ziemia Obiecana. Szczególnie wiele miejsca mówca poświęcił drodze do Nowej Zelandii. Był w niej dwa razy i nitkę, po której prze­ mieszczały się polskie dzieci, znał najle­ piej. Do dzisiaj ma kontakt telefonicz­ ny z poznanymi tam ludźmi. Do Nowej Zelandii polskie dzieci dostały się z Te­ heranu wraz z armią nowozelandzką. Do Pahiatua, nowozelandzkiego portu, przybyło łącznie 733 dzieci oraz 105 osób z personelu, przy czym w całości był on polski. Dziećmi w Nowej Zelandii zaję­ to się bardzo dobrze: przydzielono im miejsce zamieszkania, udzielono pomocy materialnej, a nawet umożliwiono naukę języka angielskiego i dalszą edukację.

„Kocham Iran” Celem kolejnej podróży śladami pol­ skich dzieci był Iran, dokąd wybrał się z żoną. Polskie dzieci statkami popły­ nęły do irańskiej Pahlewi. Od tego też miejsca zaczęli swoją podróż poszu­ kiwacze ich losów. Odwiedzili m.in. polski cmentarz. Trzeba wiedzieć, że nie wszyscy przeżyli podróż w statkach, które były pełne wygłodzonych, cho­ rych na malarię i tyfus ludzi. Niektó­ rzy z tych, którzy przeżyli, tragicznie przywitali irańską ziemię, umierając po przybyciu. Następnym po Pahlewi ważnym miejscem podróży był Teheran. Jak po­ wiedział profesor, ludzie tam byli na tyle gościnni, że na prawie trzy tygo­ dnie pobytu jedynie cztery noce spali z żoną w hotelu, pozostałe spędzając u mieszkańców Teheranu. W Teheranie odwiedzili cmen­ tarz Doulab, gdzie pochowano Pola­ ków w 1960 grobach. Wielu naszych rodaków znajduje na nim groby swoich krewnych – ojców, wujków, dziadków. W księdze pamiątkowej na cmentarzu w Doulab można znaleźć liczne emoc­ jonalne i wzruszające wpisy polskich turystów i osób, które przybyły do Ira­ nu, by zapoznać się ze szlakiem tułacz­ ki naszych wywiezionych przodków. Okazuje się, że jeśli ktoś ma krewnych, którzy zmarli w Iranie, może sprawdzić na stronie internetowej cmentarza: do­ ulabcemetery.com/pl/default.asp, czy znajdują się tam ich groby. W Teheranie państwo Kasprzako­ wie spotkali panią Helenę Stelmach, która jest żywym dowodem na to, że polskie dzieci niekiedy zadomawiały się w Iranie do tego stopnia, że stawały się tamtejszymi patriotami. Pani Stelmach na pytanie, na ile czuje się jeszcze Pol­ ką, odpowiedziała: „Kocham Iran i o ile moje całe serce należy do Polski, zwią­ zana jestem z Iranem. Uważam siebie za prawdziwą Irankę, w niczym nie ustępującą innym Irańczykom”. Następnym celem podróży po irań­ skiej ziemi był Isfahan. Jest to miasto, do którego na początku XVII wieku zesłano

Film o polskich dzieciach w Iranie Na koniec prof. Kasprzak wygłosił pew­ nego rodzaju apel. Powiedział, że bę­ dąc w Iranie, poznał irańskiego reżyse­ ra Khosrowa Sinaia, który jest bardzo dobrym i szanowanym tam reżyserem, jak określił: „takim irańskim Wajdą”. Marzeniem jego jest nakręcić polsko­ -irański film o polskich dzieciach w Ira­ nie podczas wielkiej akcji humanitarnej. Próbował porozumieć się z reżyserami w Polsce, ale nikt nie chce podjąć się tego tematu. Profesor zasugerował, że jeśli ktoś chciałby nakręcić taki film, ów irański reżyser jest gotów wziąć na siebie połowę kosztów jego realizacji. Prelegent stwierdził, że może kie­ dyś napisze książkę o swoich podró­ żach. Uważa, że bardzo ciekawe byłoby odkrycie śladów Polaków w Turkme­ nistanie, który do dzisiaj pozostaje dla nas pod tym względem dużą tajemnicą. Życzmy profesorowi Kasprzakowi powodzenia w dalszej eksploracji śla­ dów polskich dzieci w Azji Centralnej i owocnego odkrywania nowych pols­ kich wątków w tamtych rejonach. K


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O19

20

Historia jednego zdjęcia...

O S TAT N I A· S T R O N A

To zdjęcie stało się znane na całym świecie na początku lutego br., gdy liczne media zacytowały tweet Michaela r. Pompeo, sekretarza stanu USA, który nad fotografią napisał, że wojsko wenezuelskie pod rozkazami Maduro blokuje pomoc humanitarną. Później dziennikarze musieli prostować tę informację, bo międzynarodowy most Las Tienditas nigdy nie został otwarty z powodu wenezuelsku-kolumbijskiego kryzysu migracyjnego, który wybuchł w 2015 roku, gdy trudna sytuacja ekonomiczna i międzynarodowa Wenezueli zaczęła się gwałtownie pogarszać (inflacja w 2018 r. osiągnęła prawie dwa miliony procent). Wenezuela ma obecnie dwóch prezydentów: Nicolása Madurę, który wygrał w 2018 roku kolejne wybory prezydenckie, uznane przez jedną część świata za sfałszowane (np. USA, UE, Kanada, Kolumbia, Argentyna, Chile, Brazylia), a przez inną za ważne (np. Chiny, Rosja, Turcja, RPA, Korea Południowa, Boliwia, Kuba, Surinam, Nikaragua) oraz Juana Guaidó, który w styczniu br. ogłosił się tymczasowym prezydentem Wenezueli, uznanym przez część społeczeństwa i ok. 50 państw, w tym te z pierwszej grupy. Źródło: @SecPompeo/Twitter

Rzadko zdarza się, by książka współczesnego pisarza miała więcej niż 500 stron. Powieść Stanisława Załuskiego Pozostał Bóg i honor ma ich ponad 1200 i – co najważniejsze – od pierwszej do ostatniej czyta się ją niemal jednym tchem.

Targowica – szubienica? Krzysztof Kornowicz

P

ozostał Bóg i honor jest trzy­ dziestą piątą książką w do­ robku Stanisława Załuskiego. Pierwszą stricte historyczną. Do tej pory Załuski – jeśli zajmował się historią, to były to dzieje najnowsze, głównie dotyczące losów ziemiańst­ wa – warstwy, z której się wywodzi. W ostatnich latach spod jego pióra wyszły między innymi powieści Szu­ kanie jutra i W cieniu tyrana oraz tom wspomnień Wygnanie z Arkadii. Autor zawarł w nich własne doświadczenia wojenne i powojenne. W tle obyczajo­ wych fabuł odbywa się zagłada polskich ziemian, dokonana przez Sowietów rę­ kami polskich komunistów, dogory­ wają Żołnierze Wyklęci, umiera dwór i szlachecka tradycja, rodzi się nowa, „ludowa Polska”. Pisząc Pozostał Bóg i honor, Stanis­ ław Załuski cofnął się jeszcze bardziej w czasie, w efekcie czego spod jego pió­ ra wyszła monumentalna panorama historyczna okresu stanisławowskiego. Wydawca rekomendujący najnowszą powieść Załuskiego pisze o niej tak: „Autor stawia jedno z fundamental­ nych pytań – kto tak naprawdę odpo­ wiada za rozbiory Polski i jej upadek w drugiej połowie XVIII wieku? Czy grabarzami I Rzeczypospolitej były trzy ościenne mocarstwa: Rosja, Pru­ sy i Austria, a personalnie Katarzyna II, Fryderyk II, Fryderyk Wilhelm II? Czy ostatni elekcyjny polski władca, Stanisław August Poniatowski? A może jednak rację mają ci, którzy uważają, że głównymi winowajcami byli szlach­ ta i magnaci, którzy zawiązali spisek w Targowicy?”. Bibliografia powieści Pozostał Bóg i honor liczy 113 pozycji i zawiera

nazwiska niemal wszystkich wybitnych historyków zajmujących się tą epoką – od Szymona Askenazego poprzez Wa­ leriana Kalinkę, Władysława Konop­ czyńskiego, Tadeusza Korzona, Roberta Howarda Lorda po Wacława Tokarza. Obejmuje także pamiętniki i listy króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, carycy Katarzyny II, Jędrzeja Kitowi­ cza, Girolama Lucchesiniego, Bartło­ mieja Michałowskiego, Jana Duklana Ochockiego, Jakowa Sieversa i wielu innych. Bohaterami powieści są wy­ łącznie postacie historyczne – ich bio­ gramy zamieszczone na końcu książki liczą ponad 500 pozycji.

C

zym więc jest książka Stanisła­ wa Załuskiego? Powieścią po­ pularnonaukową, brykiem dla maturzystów lub studentów historii? Odpowiedź brzmi: może być jednym i drugim. Załuski opisuje w niej bo­ wiem wydarzenia, które miały lub mo­ gły mieć miejsce w tej lub podobnej scenerii historycznej: rozmowy kró­ la Stanisława Augusta z jego bratem, prymasem Polski Michałem Ponia­ towskim, posiedzenia Sejmu Cztero­ letniego, narady Katarzyny II z do­ radcami. Miejsce w powieści znalazł romans Szczęsnego Potockiego z Ger­ trudą Komorowską; przygody miłosne stambulskiej kurtyzany, Zofii Glavani, przezwanej Dudu, czyli Wiewióreczką – „najpiękniejszej kobiety Europy”, póź­ niejszej pani na Kamieńcu Podolskim i Tulczynie; relacje cesarzowej Całej Rosji z jej „faworytami”, wyszukiwa­ nymi wśród najprzystojniejszych ofice­ rów pułków gwardyjskich. Tę ogromną księgę zapełniają też bale, uczty, polo­ wania, intrygi dworskie, opisy przygód

godne bohaterów Aleksandra Dumasa czy niemal Sienkiewiczowskie opisy bitew, jak choćby tych pod Dubienką, Maciejowicami czy szturmu Oczakowa. Załuski znakomicie prowadzi narrację. Dialogi są czytelne i natu­ ralne, ponieważ autor nie ulega poku­ sie pos­ługiwania się staropolszczyzną – tu i ówdzie, ale bardzo oszczędnie, cytuje jedynie osiemnastowieczne do­ kumenty.

P

ozostał Bóg i honor nie jest jed­ nak książką mającą dostarczać czytelnikowi jedynie rozrywki. Wydaje się, że autor ma poważniejsze ambicje. Świadczyć o tym może zabieg polegający na obciążeniu fabuły tezą polityczną. I to tezą dosyć ryzykowną. Pisarz wyraźnie bowiem kwestionuje przyjętą powszechnie wersję historii Polski, w której szlachta, a zwłaszcza arystokracja stojąca na czele konfede­ racji targowickiej, została uznana za sprawcę rozbiorów Rzeczpospolitej. Sugeruje wręcz, że taka interpretacja jest manipulacją lewicy, wybielającej samą siebie – jego zdaniem to działa­ nia jakobinów, czyli ówczesnych po­ stępowców, którzy zdominowali Sejm Czteroletni, doprowadziły Polskę do katastrofy. Propaganda lewicy potra­ fi być zakaźna, a nieustanne pranie mózgów skłania nawet ludzi myślą­ cych do przyjęcia kłamstwa za prawdę. Dziś przeciętnemu obywatelowi III RP konfederacja targowicka jawi się jako ewidentna zdrada kraju, a skojarze­ nie słów: targowica – szubienica sta­ ło się wręcz hasłem wykrzykiwanym przez radykalnych manifestantów pod adresem swoich oponentów. Cytując niekwestionowane autorytety, autor

Pozostał Bóg i honor stara się udowod­ nić, że targowiczanie nie byli zdraj­ cami, a sytuacja osiemnastowiecznej Rzeczpospolitej była o wiele bardziej złożona, niż mogłoby się to wydawać współczesnym odbiorcom podręczni­ ków historii.

Było jeszcze trzecie stronnictwo, z początku mało widoczne, ale w miarę jak rozpędu nabierała Wielka Rewolucja Francuska, coraz głośniejsze. Po upad­ ku opcji pruskiej ku niemu skłaniał się Kołłątaj, a patronowała „Gazeta Naro­ dowa i Obca” redagowana przez Julia­ na Ursyna Niemcewicza – pieniędzmi zasilało ją nieliczne, lecz bogate miesz­ czaństwo warszawskie, intelektem zaś księża, którym od Boga bliższa stała się szubienica, na której mogli wieszać biskupów. Ruch ten wykrystalizował się w postaci Zgromadzenia Przyjaciół Konstytucji Rządowej, zaraził wojsko,

Z

ałuski opisuje, jak w Sejmie Czte­ roletnim (którego konsekwentnie nie nazywa Wielkim) walczą nie­ nawidzące się i szkalujące się nawzajem stronnictwa. Śledząc dzieje tego Sejmu widzimy, jak bardzo historia lubi się pow­tarzać. Wtedy oczywiście nie ist­ niało stronnictwo proamerykańskie, bo USA dopiero wstępowały na arenę dzie­ jów. Rolę amerykańskiego prezydenta odgrywała caryca Katarzyna Wielka. Autor wyraźnie sugeruje, podpierając się wypowiedziami bohaterów powieści – tych, których nazwalibyśmy dziś pra­ wicowymi – że Katarzyna nie dążyła do rozbiorów Polski, przeciwnie, pragnęła Rzeczpospolitą zachować, choć w za­ leżności od swego Imperium. Chciała Polskę widzieć jako barierę oddzielają­ cą ją od państw niemieckich, których nienawidziła i których się bała. Drugą siłą Sejmu było stronnictwo proprus­ kie. Na jego czele stał Ignacy Potocki, a w jego cieniu czaił się czołowy polski jakobin, Hugo Kołłątaj, nazywany pol­ skim Robespierre’em – i to ku niemu właśnie przychylił się ostatecznie król Poniatowski. Obserwując diaboliczną wręcz rolę wysłannika pruskiego wład­ cy, markiza Girolamo Lucchesiniego, i naiwność zapatrzonych w niego Potoc­ kiego i Kołłątaja, jakoś dziwnie zwraca­ my wzrok w kierunku współczesnych polskich liberałów i ich nie do końca jasnych relacji z Niemcami.

Autorowi udało się przygotować wybor­ ny kąsek – i to nie tylko dla miłośników dobrej, historycznej literatury, lecz również dla poszukiwaczy politycznych paraleli. Dla myślącej młodzie­ ży powinna być to lektura obowiązkowa.

widmem krwawej rewolucji przeraził zaś Katarzynę, która uznała, że nie ma innego wyjścia, jak zaaprobować naciski króla pruskiego i zlikwidować Rzeczpo­ spolitą jako niezależne państwo. W tym kontekście konfederacja targowicka jawi się jako rozpaczliwa, niestety nieudana próba ratowania niepodległości przez koła zachowawcze. Mimo oczywistych sympatii pra­ wicowych Załuski stara się być obiek­ tywny. Żadnego z bohaterów swojej powieści nie nazywa zdrajcą. Jego zdaniem, wszyscy byli patriotami; za­ brakło wielkich umysłów. Naiwni tar­ gowiczanie zostali oszukani przez Ka­ tarzynę, zwolennicy opcji pruskiej dali się uwieść Lucchesiniemu. Ostatecz­ nie wygrała ówczesna lewica, bo choć przegrali ojczyznę, ich mistyfikacyjna wersja historii przyssała się na stałe do świadomości Polaków. Z tezami Załuskiego można się nie zgadzać, niektórych czytelników mogą one nawet zirytować. Niemniej Pozo­ stał Bóg i honor jest książką wyjątkową w naszej współczesnej literaturze. Au­ torowi udało się przygotować wyborny kąsek – i to nie tylko dla miłośników dobrej, historycznej literatury, lecz rów­ nież dla poszukiwaczy politycznych pa­ raleli. Dla myślącej młodzieży powinna być to lektura obowiązkowa. Wywodzący się z przedwojennego ziemiaństwa Stanisław Załuski urodził się w roku 1929 w Warszawie. Do wy­ buchu II wojny światowej mieszkał na Mazowszu, w majątku Szulmierz. De­ biutował w roku 1960 tomikiem prozy Ślad na asfalcie. Wcześniej ukończył studia inżynierskie na Politechnice Gdańskiej. Był reportażystą, autorem książek dla dzieci i młodzieży (pod pseudonimem Leon Korn), a także słu­ chowisk i sztuk teatralnych. Jest także założycielem i honorowym prezesem Polskiego Towarzystwa Ziemiańskiego, prezesem oddziału gdańskiego Związku Literatów Polskich. W roku 2010 zos­ tał odznaczony przez prezydenta RP Krzyżem Kawalerskim Orderu Odro­ dzenia Polski. Mieszka na Kaszubach. 25 maja 2019 roku skończy 90 lat. K Stanisław Załuski, Pozostał Bóg i honor, Bernardinum, Pelplin 2018




Nr 58

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Kwiecień · 2O19 W

n u m e r z e

Historia czy prawda Proponuję, by za okolicznoś­ ci uzasadniające podjęcie pra­ cy naukowej na miejscu w Jed­ wabnem przyjąć pierwsze kłamstwo, wypowiedziane na temat rzekomych „polskich win” przez miarodajne czynniki izraelskie, niemieckie czy ame­ rykańskie. Andrzej Jarczewski o pracy nad poznawaniem historii i pojmowaniem prawdy.

Jadwiga Chmielowska

A

Z Z

EE

TT

A A

NN I I EE

CC

OO

DD

ZZ

II

EE

N N

N N

A

4

Obfitość słów

Jadwiga Chmielowska

’Rasa niemiecka’ była mitem, który kosztował życie milionów ludzi. Podobnie jak mitem był/ jest ‘lud’, ‘sprawiedliwość ludo­ wa’. Współcześnie takimi noś­ nymi słowami są: ‘mowa niena­ wiści’, ‘dyskryminacja’, ‘rasizm’, ‘seksizm’, ‘ksenofobia’, ‘faszys­ ta’… Herbert Kopiec o tym, że obfitość słów nie zawsze służy komunikacji.

5

Rewią barw można nazwać występ tradycyjnego tańca chińskiego zespołu Shen Yun z Nowego Jorku. Przepiękną muzykę zsynchronizowano nie tylko z tańcem, epoką, ale i interaktywnymi animacjami. Figury taneczne zdawały się podważać prawa fizyki. Barwne, pastelowe stroje w tańcu artystów dawały wrażenie tworzenia figur geometrycznych żyjących swoim życiem.

E

kran za sceną to nie tylko de­ koracja pokazująca wnętrza pałaców i krajobrazy Chin, to również aktywny komponent baletu. Tancerze unosili się w przestwo­ rza dzięki zbliżeniu do ekranu i spływali z niego na scenę. Zaprezentowano zdu­ miewająco precyzyjną synchronizację ruchu, muzyki i animacji. Przedstawiano w tańcu niemal całą historię Chin, poszczególne dynastie i współczesność. Cofaliśmy się o kilka tysięcy lat. Mity i legendy pokazywały nie tylko życie dworów, ale i plebsu. Wi­ dzieliśmy wieśniaków, a nawet nawró­ conych rzezimieszków, którzy stali się mnichami. Wiele legend było humory­ stycznych, każda z jakimś przesłaniem. Zawsze dobro pokonywało zło. Ukazy­ wano, jak Bóg pomagał w sytuacjach tragicznych, gdy tylko zwrócono się do Niego o pomoc. Wszak dla Stwórcy nie ma nic niemożliwego. Wskrzeszał martwych, zsyłał z Nieba zastępy anio­ łów, którzy z ekranu spływali na scenę. Nawet baczny obserwator nie za­ uważał, kiedy animacja zamieniała się w rzeczywiste postaci tańczących ar­ tystów. Efekty specjalne, mistrzostwo tancerzy i orkiestry robiły nieopisane

M

yślę, co powinienem zro­ bić, by wyszło to dobrze, aby uniknąć w przyszłoś­ ci zarzutów o niekompe­ tencję autora programu. Chyba naj­ lepiej sięgnąć po dobre i sprawdzone wzorce, a odrzucić pomysły, których realizacja kosztuje państwo zbyt wiele pieniędzy i nie gwarantuje konkuren­ cyjnej ceny energii wytwarzanej w Pols­ ce w stosunku do europejskiego rynku. Takie przemyślenia powinny na­ pędzać twórczy umysł ministra, ale na razie to pobożne życzenia… Z jakiego wzorca powinien sko­ rzystać minister energii? Ja nie jestem ministrem, ale w swo­ ich rozważaniach pójdę wspomnianą wcześniej drogą. W marcowym wyda­ niu „Kuriera WNET” w artykule pt. Na jakiej wyspie leży Polska? przedstawi­ łem argumenty za przyjęciem dobre­ go wzorca realizowanego w Japonii. Na czym on polega? Najistotniejszym punktem programu jest przywrócenie znaczącej roli węgla w japońskiej ener­ getyce i budowa 44 elektrowni węglo­ wych (8 już ukończono, a pozostałe zostaną wybudowane do 2030 roku) oraz wstrzymanie likwidacji pracu­ jących najstarszych bloków pracują­ cych na węglu. Japonia, wyspiarski kraj nie posiadający własnych surowców

wrażenie. Piękna tego spektaklu nie da się opisać. To trzeba zobaczyć i przeżyć. Warto wspomnieć, że w tej nowo­ jorskiej orkiestrze (instrumenty chiń­ skie i zachodnie) gra wielu Polaków. Taniec jest zrozumiały dla każdego, ale aria tenora w języku chińskim była w napisach tłumaczona na niemiec­ ki. Spektakl został wystawiony w Nie­ mieckiej Operze w Berlinie 17 marca 2019 r. Zapamiętałam chyba najważ­ niejsze dwa przesłania: widmo Szatana i komunizmu krąży po świecie. Wyz­ wolenie od zła i niewoli zaczyna się w sercu/duszy człowieka – trzeba w to wierzyć, bo wtedy można zwyciężyć.

P

okazano też problem więzienia przez obecne władze komunis­ tycznych Chin osób wierzących, w tym chrześcijan, a nawet praktyku­ jących jedynie tradycyjną gimnastykę i medytację Falun Gong. Miliony nie­ winnych osób zamknięto w obozach koncentracyjnych, nazywanych reedu­ kacyjnymi. Tysiące zabito dla pozyska­ nia „części zamiennych” – narządów. Gdy tylko pojawia się zapotrzebowanie na organy o określonych parametrach zgodności genetycznej, pobór następuje

od więźniów, często na żywo, aby nie było zastoin krwi w sercu, wątrobie czy nerkach.

P

iszę o tym procederze, bo był w tańcu wspomniany na scenie. Nikt we współczesnym świecie nie może się tłumaczyć, że nie wiedział o potwornych zbrodniach na zlecenie Komunistycznej Partii Chin. Zwra­ cam uwagę wszystkim miłośnikom współpracy z Chinami i budującym ich potęgę finansową i technologicz­ ną, że niektórzy po wojnie też tłuma­ czyli się, że o zbrodniach Hitlera nic nie wiedzieli lub że tylko wykonywali rozkazy. NSDAP w porównaniu z Ko­ munistyczną Partią Chin to jedynie gang młodzieżowy, a nie profesjonal­ na mafia. Wracając do spektaklu: w końco­ wych minutach na ekranie pojawia się olbrzymia fala tsunami, przerażająco realistyczna. Kiedy już mamy wraże­ nie, że nas zaleje, formuje się w kształt głowy Marksa z sierpem i młotem na czole. Wszystko pęka, paskudna i nie­ bezpieczna szarość rozbryzguje się w drobiny wody i odsłania się znów kolorowy, piękny świat.

Siedzę i myślę…, myślę i siedzę w gabinecie ministerialnym… i zastanawiam się, jak mam napisać strategię dla polskiej energetyki do roku 2040 – tzw. projekt PEP 2040.

Na chłopski rozum Marek Adamczyk

energetycznych, postawiła na węgiel, mając do wyboru podobny dostęp do światowego rynku skroplonego gazu. O decyzji przesądziły względy ekono­ miczne – importowany węgiel został uznany za najtańszy surowiec do wyt­ warzania energii elektrycznej! Sprawy „klimatyczne” stały się w tym momen­ cie dla Japonii drugorzędne. Tymczasem w Polsce, leżącej dos­ łownie na węglu, ma być zgoła inaczej. Mamy podciąć gałąź, na której siedzimy, i pójść w energetyce w ślady Niemców, tzn. zmniejszyć udział węgla kamien­ nego i brunatnego z obecnych po­ nad 80% do około 50% i postawić na

odnawialne źródła energii (OZE) oraz atom (tu obecny minister sobie przeczy, bo Niemcy od atomu odchodzą). Ja uważam, że jest to zły wybór, a Wy, drodzy Czytelnicy, oceńcie de­ cyzję ministerialną na podstawie kil­ ku przedstawionych poniżej faktów. Oto one: – Niemcy w ciągu ostatnich 10 lat wydali 500 mld euro na energetykę od­ nawialną. Efekt? Redukcja emisji CO2 bliska zeru i 50% wzrost kosztów ener­ gii dla każdego indywidualnego odbior­ cy! Co więcej – rząd w Berlinie musiał oficjalnie przyznać, iż nie uda mu się osiągnąć celów polityki klimatycznej,

Przesłanie koncertu jest jedno­ znaczne. Złu można się przeciwstawić z pomocą Boga, który człowieka kocha, bo go stworzył. Trzeba jedynie wierzyć, że wystarczy przestrzegać praw natural­ nych, boskich, aby pokonać zło. I jeszcze jedno: aby szokować w sztuce, nie trzeba pokazywać brzydoty i wynaturzeń. Moż­ na szokować pięknem i harmonią. Trze­ ba pamiętać, że Bóg pokona Szatana, bo on jest Stwórcą, a diabeł destruktorem. Szkoda tylko, że na te wspaniałe re­ kolekcje wielkopostne musiałam jechać do Berlina. Dyrektorka Departamentu Ministerstwa Kultury odmówiła zgody na występ zespołu Shen Yun w Operze Narodowej w Warszawie, tłumacząc się umową podpisaną z władzami komu­ nistycznych Chin, o czym pisałam już na łamach „Kuriera WNET”. Wbrew przekupionym lub bezmyśl­ nym geopolitykom i różnym cwaniacz­ kom, zło przeminie. W Chinach każdego roku odnotowuje się tysiące buntów – większych czy mniejszych powstań czy ruchawek. Przeszło miliardowy naród z taką tradycją zwycięży, wyzwoli się spod panowania szatańskiego komunizmu. Chrystus Zmartwychwstał. Alleluja! K

a Niemcy pozostaną „krajem węgla brunatnego”. Niemcy mogą sobie po­ zwolić na budowę i dotowanie OZE, bo na to pozwala dobry stan budżetu państwa – piąty raz z rzędu osiągnięto nadwyżkę budżetową, tym razem – za 2018 rok – rekordową, w wysokości 58 mld euro. Na internetowej stronie wnp.pl możemy przeczytać: „W latach 2015– 2035 (czyli przez najbliższe 20 lat) Niemcy dopłacą do OZE ok. 500 mi­ liardów euro. Koszty dotacji do OZE w 2035 r. będą stanowiły wtedy 126% ceny hurtowej energii”.

C

zy rozsądne państwo może poz­ wolić sobie na takie straty? Na pewno nie. Tu chodzi o zdomi­ nowanie nowej dziedziny wytwórczoś­ ci przemysłowej dla OZE – produkcji paneli fotowoltaicznych i wiatraków przez niemieckie firmy. Świadome na­ pędzanie popytu przez ukierunkowany odpowiednio system dotacji dla pro­ ducentów „zielonego prądu” i stworze­ nie dla nich tzw. przyjaznego otocze­ nia prawnego (europejskie dyrektywy klimatyczne) ma wywołać efekt skali i umożliwić firmom wielkoseryjną pro­ dukcję w celu minimalizacji kosztów wytwarzania urządzeń. Dokończenie na str. 3

Henryk Kalemba. Ofiara bezprawia i niechciany bohater Niepodległość Rzeczpospoli­ tej miała nie tylko wielkich oj­ ców, ale i cichych bohaterów „tworzących podglebie, na któ­ rym wyrosła wolność”. Pierw­ sza część szkicu biograficznego Zdzisława Janeczka o zamor­ dowanym w Katyniu kpt. Woj­ ska Polskiego Henryku Kalembie.

6–7

To mu jestem winien Byłem pod wrażeniem jego wielkiej kultury, wiedzy i jed­ nocześnie niesamowitej skrom­ ności i spokoju. Traktowałem go jako Wujka, którego słucha­ ło się z przyjemnością, a i wy­ nosiło wiedzę na temat historii Polski oraz wielkie umiłowa­ nie Ojczyzny. Stanisław Matejczuk o swoim przyjacielu i mentorze Stanisławie Leszczyc-Przywarze.

9

Czy polscy studenci wesprą niemiecką gospodarkę? Dzięki spekulacjom radziec­kich naukowców z lat 70./80. XX w., dotyczących domniemane­ go wpływu CO2 na efekt ciep­ larniany, pierwszy chyba raz w historii to Francja (?) wyki­ wa Niemców w Europie. Jacek i Michał Musiałowie o roli CO2 w globalnym ociepleniu.

9

Są takie księgi – jest taka litania Mickiewicz twierdził, że do końca życia nie daruje sobie tego, że nie dołączył do pows­ tania listopadowego. Posta­ nowił walczyć o sprawę pols­ ką piórem, aby „darmo rąk w trumnie nie złożyć”. Tadeusz Loster o genezie i wpływie na pokolenia polskiej emigracji Ksiąg narodu i pielgrzymstwa polskiego.

10

ind. 298050

K

wiecień w tym roku to czas Wiel­ kiego Postu i Zmartwychwstania. Czas na pomyślenie, czy jesteśmy szczęśliwi, zadowoleni z życia. Wiele podpowiedzi znajdziemy w Biblii i w sta­ rych przysłowiach, wyrażających nieraz w jednym zdaniu mądrość wielu pokoleń. Jednym z takich porzekadeł jest: „ Jak kogoś Pan Bóg karze, to mu rozum odbiera”. Wiceprezydent Warszawy powiedział otwartym tekstem, o co chodzi środowiskom LGBTiQ. Pierwszy krok to edukacja seksualna w szkołach i związki partnerskie, a później małżeń­ stwa homoseksualne i adopcja dzieci. Mieliśmy metodą gotowania żaby być najpierw znieczuleni, by potem zwy­ ciężyła antykultura. Kiedy żabę wrzu­ cimy do wrzątku, to wyskoczy, ale jak będzie się wodę podgrzewało stop­ niowo, żaba zginie i nawet nie będzie wiedziała, jak to się stało. Uchwalenie Dyrektywy UE nazywa­ nej powszechnie Acta 2 to nic innego jak wprowadzenie cenzury prewencyjnej. I na nic się zda tłumaczenie, że to ochro­ na twórców, praw autorskich itp. Jeśli ktoś na FB czy Twitterze wkleja linki, to podaje autora i robi jemu i wydawcy re­ klamę. Czy naprawdę europosłowie zi­ diocieli w tej Brukseli, czy jedynie chcieli dokopać swoim przeciwnikom, a może rację mają niemieccy dziennikarze, że poszedł „deal” francusko-niemiecki? Za poparcie Acta 2 – dyrektywy, której chciał Macron, prezydent znienawidzo­ ny przez własny naród, Merkel uzyska­ ła zgodę na budowę dla Rosjan Nord Stream 2. Coraz więcej Niemców ma już dość Angeli. Niestety alternatywa też nieciekawa. AfD widzi w Putinie zbawcę Europy. No cóż, Niemcy zakładają sobie na szyję sznur, o którym pisał niegdyś tow. Lenin. Nasuwa się mimochodem pytanie o granice ignorancji. Komunizm na Zachodzie Euro­ py kwitnie. Czczony jest Marks, plany szkoły frankfurckiej zdają się zwycię­ żać. Zaproponowany przez Rudiego Dutschke w 1967 r. „marsz przez insty­ tucje” powiódł się. Gramsci szedł da­ lej. Dla niego najważniejsza była „wojna o pozycje”, walka o idee i wierzenia. Stąd walka z Kościołem i rozumem. Cywiliza­ cja grecka, łacińska, chrześcijańska, a na­ wet taoistyczna i buddyjska są wrogami. Współczesny człowiek ma wierzyć jedy­ nie w nową ideologię, wszystkie wartości i prawa naturalne przeszkadzają. Widać, jak szatan próbuje zająć miejsce Boga. Walka dobra ze złem trwa od wie­ ków. Mieliśmy marksistowską „walkę klas”, narodowosocjalistyczną „walkę ras”, teraz zachodni neomarksiści fun­ dują nam walkę płci. Nic to, przeżyje­ my i to kłamstwo, korupcję polityczną – różne „deale”. Trzeba czytać Józefa Mackiewicza, bo on jak nikt rozumiał istotę komunizmu. Trudno zrozumieć „deal”, który pcha Kornela Morawieckiego nie tylko w szkodzenie Polsce, ale i kompromito­ wanie syna. Jego nowa prorosyjska koa­ licja w wyborach do PE nie ma żadnych szans. Zostaje pytanie, dlaczego szkodzi wizerunkowi syna? Coraz więcej osób zza granicy pyta otwarcie, czy rząd RP jest prorosyjski? Przecież ojciec premie­ ra bredzi: „Chcemy Europy pierwszej w świecie, wielkiej Europy od Atlanty­ ku do Pacyfiku, ze Wschodem, z Rosją, Europy demokratycznej, duchowej”. Nie można tej aberracji tłumaczyć wiekiem i chorobą. Już 11 lat temu, w 2008 r. Kornel Morawiecki twierdził, że Gruzja napadła na Rosję i że Rosjanie nas wyz­ wolili w latach 1944–45. Już wtedy ma­ rzył o Europie od Atlantyku do Pacyfiku pod przewodnictwem Słowian. Czyżby pragnął ziszczenia marzeń Lenina – Eu­ ropy zjednoczonej od Władywostoku do Lizbony? Taka Europa potrzebna jest teraz Rosji do wzmocnienia pozycji w rywalizacji z Chinami o hegemonię. Mateusz Morawiecki odciął się wprawdzie od prorosyjskich poglądów ojca, ale ciekawa jestem jego stosun­ ku do Chin i Jedwabnego Szlaku. Mam nadzieję, że w tym przypadku daleko padło jabłko od jabłoni. Wiem, że Bóg i tak zwycięży. Dał nam Syna swego, który pokazał, jak powinien żyć człowiek, aby jak On zmartwychwstać. K

G

FOT. BIURO SHEN YUN PERFORMING ARTS

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O19

2

KURIER·ŚL ĄSKI

P

W lutym i marcu 2018 r. mieszkańcy Świętochłowic oraz terenów sąsiednich miast: Chorzowa (dzielnica Batory, dawne Hajduki Górne) i Rudy Śląskiej (od strony Kochłowic i Bykowiny), oburzeni wycinką prawie 1, 5 tys. drzew na zboczu Góry Hugona, rozpoczęli protesty przeciw ówczesnemu prezydentowi Świętochłowic, prominentnemu działaczowi śląskiej PO, b. asystentowi premiera Jerzego Buzka i wicepremier Elżbiety Bieńkowskiej, Dawidowi Kostempskiemu, oraz jego „zaprzyjaźnionemu” deweloperowi, spółce Xenakis, której „miasto” przekazało w użytkowanie wieczyste zalesiony wówczas teren, gdzie deweloper ma wybudować osiedle domów jednorodzinnych.

O Górze Hugona w Świętochłowicach

Inskrypcja na głazie w „wielkiej dolince” Góry Hugona w Świętochłowicach

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

odczas przygotowań do pro­ testu, który 12 marca po przemarszu z Góry Hugona zgromadził pod Urzędem Miejskim w Świętochłowicach – wed­ ług różnych szacunków – od ponad 200 do prawie 500 osób, ludzie zain­ teresowani sprawą wycinki trafili na kolejną szokującą informację z historii Góry. Podczas spotkań przygotowują­ cych protest zaczęli sobie opowiadać wspomnienia swoich przodków o zbio­ rowych mogiłach ofiar obozów pracy przymusowej, które były na zboczach Góry i o których przez całe dziesięcio­ lecia nie wolno było mówić. Relację na ten temat można znaleźć na You­ Tube, na kanale lokalnego Stowarzy­ szenia „Genius Loci – Duch Miejsca”, które zajmuje się historią oraz kultu­ rą Górnego Śląska. W filmie pt. Spotkania pokoleń – bez Hugon na hołda występuje gościnnie Lucjan Wodarz. Jest on geologiem. Na terenie Chorzo­ wa mieszka od dziecka, bo jest synem jednego z najwybitniejszych piłkarzy klubu „Ruch” Chorzów, Gerarda Wo­ darza, który grał w tej drużynie w la­ tach 1926–1939 oraz 1946–1947. Warto zaznaczyć, że pan Lucjan brał udział w badaniach archeologicznych profe­ sora Krzysztofa Cyrka, który kierował zespołem naukowców Uniwersytetu Toruńskiego na terenie Jury Krakow­ sko-Częstochowskiej. Ma też na koncie kilka samodzielnych odkryć (m.in. sta­ nowiska pod Rudą Śląską odsłoniętego podczas budowy odcinka autostrady A4, na którym potwierdzono jedną z najstarszych osad hutniczych na Śląs­ ku). Tak więc jest to osoba z bogatą wiedzą o ziemi i jej historii. Według relacji Wodarza, właśnie za obecnym cmentarzem, czyli już na obecnym te­ renie wycinki lub przy jej skraju, było miejsce pochówku więźniów KL Aus­ chwitz-Eintrachthütte oraz obozu pracy przymusowej „Zgoda”. Wspomina rów­ nież o powojennych nocnych ekshuma­ cjach pod nadzorem funkc­jonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa, które miały tam miejsce, a które „dla niepoznaki zasypywane były wapnem”. Mówi też o wielu innych, potwierdzonych hi­ storycznie faktach i miejscach, które znajdują się na Wzgórzu, co dodatkowo uwiarygodnia jego wskazania. Na podstawie jego dostępnej w in­ ternecie relacji 5 marca 2018 r. inicjator i jeden ze współorganizatorów prote­ stu przesłał do katowickiego Oddziału IPN informację o możliwości profana­ cji miejsca pochówku ofiar świętochło­ wickiego KL Eintrachthütte/podobozu KL Auschwitz, a później obozu pracy przymusowej NKWD/UBP „Zgoda” w Świętochłowicach. Pisał, że w związ­ ku z wycinką 4,5 ha lasu na Górze Hu­ gona za cmentarzem, przekazanego przez ówczesnego prezydenta Świę­ tochłowic w użytkowanie wieczyste deweloperowi na budowę osiedla do­ mków jednorodzinnych, jego uwagę zwróciła informacja zawarta w filmiku o Górze Hugona dostępnym na YouTu­ be. Prosił o sprawdzenie, czy są doku­ menty potwierdzające ten fakt i wyra­ żał obawę, że jeśli w tej chwili nie uda się tego zbadać – całkowitej zagładzie i zatarciu w pamięci następnych po­ koleń ulegnie miejsce pochówku ofiar dwóch totalitaryzmów. Dlatego zwracał się z prośbą o natychmiastowe podję­ cie interwencji na terenie wskazanym w filmie oraz o odpowiedź, czy Instytut jest zainteresowany zbadaniem i ewen­ tualnym upamiętnieniem tego miejsca męczeństwa. W informacji katowickiej redak­ cji TVP3 o świętochłowickim marszu 12 marca 2018 r. naczelnik oddziało­ wego Biura Badań Historycznych IPN w Katowicach Adam Dziurok powie­ dział, że „zachowała się jedna relacja, która mówi o pochówkach, maso­ wych grobach na Górze Hugona, ale nie wskazuje, że to było na cmentarzu, czy też poza obrębem cmentarza. Do tej pory nie spotkaliśmy informacji, żeby pochówków dokonywano poza obrębem cmentarza. Ta informacja jest nowa, wymaga dalszych badań, spraw­ dzenia; czym będziemy się zajmować”. Po tej wypowiedzi mieszkańcy Święto­ chłowic i okolic Góry Hugona spodzie­ wali się podjęcia przez katowic­ki IPN badań terenowych i podania do pub­ licznej wiadomości ewentualnych wy­ ników „sprawdzenia”… W ten sposób

i grobach ofiar KL Auchwitz-Eintrachthütte Opracował Stanisław Florian

interpretowali nawet odwierty, których ślady odkrywali wiosną i latem 2018 r. na terenie wyciętego przez spółkę Xe­ nakis lasu. Na fali oczekiwań związanych z wyjaśnieniem tej sprawy część świę­ tochłowiczan poparła w jesiennych wyborach samorządowych kandyda­ turę prezesa Stowarzyszenia „Przyjazne Świętochłowice” Daniela Begera, któ­ ry szedł na czele marcowego protestu i osobiście złożył w Urzędzie Miasta odczytane pod nim postulaty dotyczące Góry Hugona. Dzięki temu poprzedni prezydent D. Kostempski, który wywo­ łał konflikt społeczny wokół Góry, nie­ spodziewanie przegrał z nim w II turze wyborów nieznaczną liczbą 122 gło­ sów. Niestety ani w trakcie kampanii wyborczej, ani po jej zakończeniu lu­ dzie nie doczekali się informacji o wy­ nikach dalszych badań katowickiego IPN w sprawie pochówków na terenie wyciętego przez dewelopera lasu na Górze Hugona.

W

tej sytuacji, po kolejnych nagabywaniach przez oso­ by zainteresowane sprawą, niejako w rocznicę protestu przeciw wycince lasu na Górze Hugona, jego inicjator i współorganizator ponownie zwrócił się do katowickiego IPN w tej sprawie. Nawiązując do wypowiedzi naczelnika Dziuroka z 12 marca 2018 r., napisał: „zapytywany przez mieszkań­ ców okolic Góry Hugona w Święto­ chłowicach, w sytuacji, gdy Stowarzy­ szenie Przyjazne Świętochłowice po wygraniu samorządowych wyborów prezydenckich przez Daniela Begera zaniechało dalszych starań o wyjaś­ nienie tej sprawy – zwracam się do Pana z uprzejmą prośbą o przekazanie informacji, czy zostały dokonane dal­ sze ustalenia, poza wspomnianą relac­ ją ustną, dotyczące miejsc pochówku ofiar KL Auschwitz-Eintrachthütte oraz obozu pracy przymusowej Zgoda na terenie wyrobiska po kamieniołomie

przyległym od zachodu do cmentarza przy ul. Wiśniowej w Świętochłowi­ cach”. Odpowiedź z 13 marca 2019 r. była krótka i lakoniczna: „Szanowny Panie, nie dokonałem żadnych dodat­ kowych ustaleń odnośnie pochówków ofiar obozu Zgoda w okolicy Góry Hu­ gona w Świętochłowicach”. W tym miejscu trzeba przypo­ mnieć o tym, co się działo na Górze Hugona w Świętochłowicach i w jej otoczeniu w trakcie II wojny świato­ wej oraz po jej zakończeniu. Podczas niemieckiej okupacji faszy­ stowskiej wybudowaną na jej szczycie w 1937 r. dzięki polskiemu Zjednocze­ niu Górniczo-Hutniczemu platformę szybowcową Niemcy wykorzystali na

z kopalni „Polska” („Deutschlad”), a przy dróżce obok cmentarza (dziś w pobliżu ul. Wiśniowej) – więźniowie żydowscy. W jednym z największych obozów pracy przymusowej (Grossla­ ger) przy Hucie „Florian” („Falva”) w Świętochłowicach wykonywało niewolniczą pracę 1376 robotników przymusowych. W Świętochłowicach działał też obóz jeniecki „Rüstungslager Eintrachthütte”. Według zestawienia statystycznego „Königs- und Bismarc­ khütte” z czerwca 1944 r. – w Hucie „Batory” („Bismarckhütte”) pracowa­ ło w tym miesiącu 1260 jeńców i 856 tzw. obcokrajowców, czyli robotników przymusowych, z których większość stanowili tzw. ostarbeiterzy, którzy po­

Władze Świętochłowic z nadania PO przyczyniły się do ukrycia prawdy o miejscu niemieckich zbrodni faszystowskich, aby na tym miejscu zaprzyjaźniony z nimi deweloper mógł wybudować (z udziałem kapitału chińskiego) osiedle domów jednorodzinnych. stanowisko artylerii przeciwlotniczej (można je oglądać do dziś) dla obrony przed bombardowaniami pobliskich hut, kopalń i zakładów przemysłowych. Do obsługi żołnierzy stanowiących zało­ gę tej baterii wykorzystywano najpierw robotników przymusowych z pobliskich obozów pracy przy kopalni „Polska” (przemianowanej przez Niemców po­ nownie na „Deutsch­land”), zakładach metalurgicznych „Zgoda” (przemia­ nowanych znów na „Eintrachthütte”), czy z hut „Florian” (przemianowanej na „Falva”) i „Batory” (przemianowanej na „Bismarckhütte”). W tym celu na stokach Góry – według relacji świadków – powstały tymczasowe obozy, w których prze­ bywali również przymusowi robotnicy

chodzili ze Wschodu. Według stanu na 17 stycznia 1945 r., pozostało ich już tylko 192… Przy należącej do koncernu Berghütte hucie „Zgoda” („Eintracht”) działał obóz pracy przymusowej dla Żydów. Według lokalnych przekazów wielu z nich znalazło śmierć w kamie­ niołomie za cmentarzem. Jego wyrobi­ sko, wbrew prawdzie, jest dziś na po­ lecenie ex-prezydenta Świętochłowic D. Kostempskiego oznakowane na tab­ licy ścieżki edukacyjnej jako najwięk­ sze wyrobisko „po eksploatacji węgla kamiennego”… W ten sposób władze Świętochłowic z nadania Platformy Obywatelskiej, tuż przed przegrany­ mi wyborami samorządowymi przy­ czyniły się do ukrycia prawdy o miejscu niemieckich zbrodni faszystowskich na

więźniach żydowskich, polskich i śląs­ kich, aby na tym miejscu zaprzyjaźnio­ ny z nimi deweloper mógł wybudować (z udziałem kapitału chińskiego) osied­ le domów jednorodzinnych.

P

o likwidacji obozu pracy dla Żydów (co stało się z więźnia­ mi?) w maju 1943 r. – jak można przeczytać na oficjalnej stronie inter­ netowej „Miejsca Pamięci i Muzeum Auschwitz-Birkenau: były niemiec­ ki nazistowski obóz koncentracyjny i zagłady” – „dyrekcja huty podpisa­ ła z władzami SS umowę o wynajem 1 tys. więźniów, których zamierzano umieścić w byłym obozie pracy przy­ musowej dla Żydów”. W opracowa­ niu Auschwitz 1940–1945. Węzłowe zagadnienia z dziejów obozu. Więźniowie – życie i praca (red. W. Dłu­ goborski, współpr. D. Czech, F. Piper, Oświęcim-Brzezinka 1995, t. II, s. 88) jest więcej szczegółów: „Najwcześniej możliwością zatrudnienia więźniów zainteresowała się wchodząca w skład Berghütte spółka akcyjna Oberschle­ sische Maschinen- und Waggonfabrik AG. W dniu 4 maja 1943 roku przedsta­ wiciel spółki, dyrektor Gömmer, prze­ prowadził w tej sprawie z przedstawi­ cielami Głównego Urzędu Gospodarki i Administracji SS rozmowy, w czasie których ustalono, że z dniem 1 czerwca 1943 roku w zakładzie Eintrachthütte w Świętochłowicach zostanie zatrud­ nionych 1000 więźniów”. Prace ruszyły bardzo szybko i jako datę utworzenia obozu przyjmuje się 26 maja 1943 r. W tym czasie „do nowo utworzonego podobozu „Eintrachthütte” przeniesio­ no „500 więźniów z obozów męskich w Auschwitz i Birkenau” (D. Czech Kalendarz wydarzeń w KL Auschwitz, Oświęcim-Brzezinka 1992, s. 438). „Więźniów zakwaterowano w obozie otoczonym podwójnym ogrodzeniem z drutu kolczastego pod napięciem. Wewnątrz znajdowało się: sześć drew­ nianych baraków mieszkalnych, po­ nadto kuchnia, izba chorych, maga­ zyn, łaźnia z komorą dezynfekcyjną i latryna. Kierownikami obozu byli esesmani znani już uprzednio w KL Auschwitz ze szczególnej brutalności – SSHauptscharführerzy: Josef Rem­ mele i Wilhelm Gehring. W skład za­ łogi wchodziło przeciętnie 60 eses­ manów, wspieranych na terenie huty przez straż zakładową (Werkschutz). Więźniowie, początkowo w większości Polacy, później także Żydzi, pracowali na dwie zmiany, głównie przy obrób­ ce elementów dział przeciwlotniczych i montażu przywożonych z zewnątrz mechanizmów i luf. Część więźniów podnajmowano innym firmom. Wa­ runki pracy przy tokarkach, szlifier­ kach i frezarkach byłyby znośne, gdyby nie nadzwyczaj brutalne traktowanie więźniów przez esesmanów. W związku z tym zdarzyło się nawet, że kierow­ nictwo fabryki zwróciło się do władz obozu z apelem, aby pouczyło wartow­ ników i w przyszłości nie dopuszczało do takich ekscesów, zwłaszcza w obec­ ności robotników cywilnych”.

W

Wikipedii można ponadto przeczytać: „Więźniowie mieszkali w dwuizbowych drewnianych barakach. W izbach usta­ wiono trójpiętrowe prycze z siennikami i kocami. W jednej izbie przebywało od 60 do 80 więźniów. Otrzymywali głodowe porcje wyżywienia (śniadanie: kawa zbożowa, obiad: zupa – szpina­ kowa lub z pokrzyw i czasami kawałek kiełbasy, kolacja: kawa zbożowa, nie­ wielka porcja margaryny, ser oraz 0,25 kg chleba przeznaczonego też na śnia­ danie). (…) Liczbę więźniów określa się na maksymalnie 1374 osoby. (…) chorzy i niezdolni do pracy kierowani byli do obozu macierzystego. Pomimo odsyłania do Auschwitz-Birkenau osła­ bionych i chorych w obozie panowała wysoka śmiertelność. Cotygodniowo umierało od 10 do 15 więźniów, co daje liczbę kilkuset zmarłych w czasie funkcjonowania obozu (dokumenty obozowe dotyczące tego zagadnienia nie zachowały się)”. Biorąc pod uwagę tylko okres funkcjonowania samego KL Eintrachthütte od 1 czerwca 1943 do połowy stycznia 1945 r., czyli 78 tygodni, daje to liczbę od 780 do 1170 zmarłych, zamęczonych lub zamordo­ wanych więźniów (średnio ok. 975).

Punkt 4. umowy z SS brzmiał: „Die kranken Höftlinge, die nicht wieder zur Arbeit eingesetzt werden kőnen, werden gegen arbeitsfähige Höftlinge aus dem KL Auschwitz jeweils ausgeta­ uscht”, czyli, że chorzy więźniowie, któ­ rych nie da się przywrócić do pracy, zo­ staną w każdym przypadku wymienieni na zdolnych do pracy z KL Auschwitz (F. Piper, Podobóz Eintrachthütte, „Ze­ szyty Oświęcimskie” 17, 1975, s. 93). „W praktyce znaczyło to, że względnie wysoką wydajność pracy w takich pod­ obozach jak KL Eintrachthütte utrzy­ mywano nie poprzez poprawę warun­ ków życia „i ograniczenie zabijania, jak to było w innych obozach, lecz prze­ de wszystkim”, poprzez stałą wymianę „zużytej siły roboczej, tj. zastępowanie więźniów słabych, chorych i wyczerpa­ nych przez nowo przybyłych” (F. Piper, Funkcje KL Auschwitz. Eksterminacja, eksploatacja i dystrybucja siły roboczej. KL Auschwitz jako obóz koncentracyjny i ośrodek masowej zagłady Żydów, „Acta Universitatis Wratislaviensis” nr 3039, „Studia nad Faszyzmem i Zbrod­ niami Hitlerowskimi” XXX, Wrocław 2008, s. 379). Gdy mowa o chorych i niezdolnych do pracy, którzy – jak to eufemistycznie określono w Wiki­ pedii – „kierowani byli do obozu ma­ cierzystego”, warto mieć na uwadze, że „dr Horst Fischer, pełniący funkcję lekarza obozowego w obozie KL Aus­ chwitz III, od listopada 1943 do stycz­ nia 1945 roku wyselekcjonował około 1300–1600 więźniów” m.in. z podobo­ zu Eintrachthütte w Świętochłowicach (i trzech innych podobozów: Jaworz­ nie, Libiążu i Jawiszowicach) nie do leczenia, ale na śmierć w komorach gazowych… Łat­wo wyliczyć, że na KL Eintrachthütte mogło przypaść średnio od 325 do 400 wywiezionych na śmierć. W 1944 r. znaczną część więź­ niów z transportu do KL Auschwitz przywiezionego 10 grudnia 1943 r. z Warszawy, przeniesiono stopniowo do podobozów, w tym m.in. do KL Eintrachthütte w Świętochłowicach. Z Ostrowca Świętokrzyskiego trafił tam m.in. Marceli „Marek” Godlew­ ski, aresztowany 17 sierpnia 1943 r., przewieziony do Radomia, skąd na dwa tygodnie w marcu 1944 r. trafił do obo­ zu w Gross-Rosen, gdzie obserwował „egzekucję niedoszłych uciekinierów. Główny organizator ucieczki zostaje skazany na śmierć przez powieszenie, a jego wspólników czeka rozstrzela­ nie. (…) Przekaz jest jasny: ucieczka to bardzo zły pomysł. (…) Po dwóch tygodniach w Gross-Rosen wyrusza wraz z grupą trzystu–pięciuset osób w pasiakach, transportem w kierunku Auschwitz. W KL Eintrachthütte (…) otrzymuje nowy numer – 175 783, wy­ tatuowany na przedramieniu lewej ręki. Ma pracować w Hucie jako monter ce­ lowników do dział przeciwlotniczych. Pierwszego dnia pojawia się elegancki kapo w oficerkach i oświadcza: – Zaraz dostaniecie kaszę. I rzeczywiście przy­ wożą kocioł gęstego krupniku. Godlew­ ski siedzi przy stoliku, opróżnia miskę. Podchodzi do niego dziwna figura, sta­ ry więzień, czupiradło w obozowym mundurku. Przyglądają się sobie naw­ zajem, gadają o tym, o tamtym: „A ty skąd? A ty jak? A ty co?”. Stary więzień patrzy markowi w oczy: – Uciekamy z obozu? Przy pierwszym kontakcie! Marek myśli: „prowokator”. Odpowia­ da na odczepnego: – Co ty, zwariowa­ łeś? Ten, który złożył propozycję, nie poddaje się. Nie jest prowokatorem, wkrótce stanie się najbliższym przyja­ cielem. – Nazywam się Tadeusz Krupa. Jestem obozowym elektrykiem. Mówią na mnie „Amper”. Instalacja w obozie, za którą odpowiada Tadek, to dwa rzę­ dy drutów kolczastych podłączonych do prądu i lampy na co drugim słupie. W nocy przy drutach jest widno jak dzień. Nawet jeśli nikt nie zauważy, że więzień podchodzi do ogrodzenia, to przy próbie ucieczki zabije go wysokie napięcie. Tadek przekonuje Marka, że obmyślił plan doskonały. Wie, jak wy­ łączyć prąd w drutach, żeby Niemcy się nie zorientowali. Dodatkowo od kilku tygodni systematycznie uszkadza ża­ rówki, żeby przyzwyczaić strażników do awarii. – No zły materiał, wojenny, to się psują – tłumaczy. Nieczynna lam­ pa oznacza, że w nocy przy ogrodzeniu tworzy się ciemna przestrzeń. Jeśli dru­ ty odłączy się od prądu, wystarczy je Dokończenie na sąsiedniej stronie

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Krzysztof Skowroński

ŚLĄSKI KURIER WNET Redaktor naczelna

Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl Adres redakcji śląskiej G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

ul Warszawska 37 · 40-010 Katowice

Stali współpracownicy

dr Rafał Brzeski, dr Bożena Cząstka-Szymon, Barbara Czernecka, dr hab. Zdzisław Janeczek, Andrzej Jarczewski, Wojciech Kempa, dr Herbert Kopiec, Tadeusz Loster, Stefania Mąsiorska, Tadeusz Puchałka, Stanisław Orzeł, Piotr Spyra, dr Krzysztof Tracki, Maria Wandzik

Korekta Magdalena Słoniowska Projekt i skład Wojciech Sobolewski Reklama reklama@radiownet.pl Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/Wnet

Sp. z o.o. Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl

Nr 58 · KWIECIEŃ 2O19

(Śląski Kurier Wnet nr 53) Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Data i miejsce wydania

Warszawa 6.04.2019 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I


KWIECIEŃ 2O19 · KURIER WNET

3

KURIER·ŚL ĄSKI

pokolenie, trwa pamięć, że jest to miej­ sce szczególne nie tylko ze względu na ofiary niemieckich obozów pracy i KL Eintrachthütte. To tam rodziła się Pol­ ska Organizacja Partyzancka (inaczej: Polskie Oddziały Powstańcze), której pierwsze spotkania odbywały się za miastem, właśnie na Górze Hugona lub w mieszkaniu Paczułów. Organizację tę założył twórca śląskiej konspiracji przedakowskiej, Józef Korol, a prowa­ dził jej działalność urodzony w Świę­ tochłowicach Józef Pukowiec, od lata 1939 r. Komendant Śląskiej Chorągwi ZHP, który już w październiku tego ro­ ku zakładał m.in. z Andrzejem Roża­ nowiczem pierwszą harcerską grupę konspiracyjną „Birkuty”. Niestety po dekonspiracji w kwietniu 1940 r. POP została rozbita, a 27 sierpnia tego roku w strzelaninie w willi „Lusia” na terenie Wisły zginął pierwszy komendant ślą­ skiego okręgu Związku Walki Zbrojnej, J. Korol (W. Kempa, Okręg Śląski Armii Krajowej, t. I, Siemianowice Śląskie 2016, ss. 102–103 i 110–112). Mimo to działalność podziemia polskiego w rejo­ nie Świętochłowic nie ustawała, o czym może świadczyć inskrypcja wykuta na jednym z głazów tzw. „wielkiej dolinki” na Górze Hugona: „M.A. B.S. F.I. B.R. P.T. 4 XII 40”, co wskazuje, że Barbór­ kę 1940 r. świętowała na Górze Hugo­ na grupa co najmniej pięciu osób. Być

spekulacji świadectwami emisyjnymi – po aferach jednak zarzuconych w jego kraju). Przynętą była wizja spływają­ cych podatków... lecz na krótką me­ tę, bo długofalowa cena, jaką zapłaci za to państwo, które w to wejdzie, jest zabójcza. Dlaczego jeszcze politycy tak łatwo przyjmują argumenty IPCC za dobrą monetę? Przede wszystkim Raport (AR5) pisany jest w języku angielskim. Jest to język zrozumiały dla Amerykanów i każdego tamtejszego naukowca, który, jeśli jest wystarczająco uczciwy, wytłu­ maczy prezydentowi Stanów Zjedno­ czonych skutki błędnych wniosków wyciąganych z ciekawych i dobrych badań naukowych. W krajach niean­ glojęzycznych trudno będzie znaleźć specjalistę, który, po pierwsze, prze­ czyta ze zrozumieniem tak długi ra­ port, po drugie – przyzna, że coś z tym raportem jest nie tak, nawet gdyby to podejrzewał. Przecież nie wypada pub­ licznie krzyknąć, że „król jest nagi”, kiedy wszyscy zacni wokół podziwiają jego złote szaty. Piąty Raport IPCC został przetłu­ maczony na 5 języków urzędowych ONZ nie w pełni, zaś na języki narodo­ we, i to tylko niektóre, zostało przetłu­ maczone jedynie „Summary for Policy­ makers” – „Wytyczne dla decydentów”,

choć złośliwiej ktoś to nazwał „Instruk­ cją dla macherów polityki”. 30 stron tekstu to 30 x 100 zł, czyli 3000 zł! Polska, jeśli miałaby wypełnić zobo­ wiązania umowy paryskiej, poniesie nieodwracalne straty dla gospodarki rzędu kilkunastu miliardów złotych. Dla jakich to oszczędności nasi politycy ograniczyli się do przekładu wyłącznie pisanych mało wymyślnym językiem,

adresowanych do prostych polityków „Wytycznych dla decydentów”? Przy grze wartej wiele miliardów złotych... Czy ma tu zastosowanie stara maksy­ ma, że za niewiedzę trzeba najwięcej płacić? Albo – chytry dwa razy traci? Wspomniany przetłumaczony tekst w 70% jest zwykłą futurologią. Czym jest futurologia – wyjaśni poniższy cy­ tat z Wikipedii (III 2019). K

FOT. WIKIPEDIA

może było to jedno z ostatnich spotkań konspiratorów, bo 18 grudnia 1940 r. nastąpiły masowe aresztowania: gestapo ujęło 456 osób, w tym 429 mężczyzn i 27 kobiet, a 3 dowódców podziemia zostało zastrzelonych za stawianie opo­ ru podczas prób aresztowania. Pojmani trafili do KL Auschwitz… Na początku 1940 r. Walenty No­ wak, pracownik pocztowy ze Świę­

Salomon Morel

tochłowic, założył Polską Organiza­ cję Obywatelską (lub Polską Obronę Obywatelską) z centralą w Lipinach (P. Matusak, Wywiad Związku Walki

Piąty raport IPCC okiem laika Jacek Musiał · Karol Musiał

O

Po wojnie na stoku Góry grzeba­ no ofiary zbrodniarzy z NKWD i UBP, którzy pod komendą zdegenerowanego w wyniku wojny Żyda, Salomona Mo­ rela, zamienili obóz – jak można prze­ czytać w Wikipedii – pracy przymuso­ wej „Zgoda” dla jeńców niemieckich, SS- i SA-manów, volsdeutschów, człon­ ków NSDAP i Hitlertjugend w miej­ sce kaźni, do którego trafiali też żoł­ nierze Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych oraz inni mieszkańcy Górnego Śląska zadenuncjowani m.in. przez osławioną trójkę gestapowskich szpicli-Ślązaków, którzy przeniknęli do lokalnych struktur polskich władz: Wiktora Grolika, Gerarda Kamperta i Pawła Ulczoka (Województwo śląskie 1945–1950. Zarys dziejów politycznych, red. A. Dziurok i r. Kaczmarek, Katowi­ ce 2007, ss. 150, 217, 640; A. Topol, Rok 1945 w województwie śląsko-dąbrow­ skim, Katowice 2004, s. 195; P. Dubiel, J. Kozak, Polacy w II wojnie światowej: kim byli, co robili. Warszawa 2003, s. 51–52; por. też: S. Orzeł, O prawdziwej tragedii górnośląskiej, „Śląski Kurier WNET” czerwiec 2015). Donosiciele – ponieważ wcześniej zadenuncjowali zarówno śląskie AK, jak i PPR, skazując na śmierć w obozie ludzi, którzy mogli ich rozpoznać – starali się w ten sposób ukryć swoją zdradziecką, zbrodniczą i antypolską działalność.

Pomnik – brama dawnego obozu Eintrachthütte, Świętochłowice

IPCC to skrót od Intergovernmental Panel on Climate Changes – Międzyrządowy Zespół do Spraw Zmian Klimatu. Powstał w 1988 roku pod aus­ picjami ONZ. Ostatni kompletny, piąty już raport (AR5) tego zespołu pochodzi z 2014 roku.

pracowanie podstawowe liczy półtora tysiąca stron w języku angielskim. Skła­ da się z 14 rozdziałów, aneksów oraz „Wytycznych dla poli­ tyków”. Przeglądając raport, można wyróżnić trzy jego płaszczyzny: 1) Zbiór wybranych zagadnień i opracowań naukowych w dziedzinie badań klimatu. Prace świetne, napraw­ dę ciekawe, napisane przez naukowców wielkiej klasy i wnoszące istotne nowe informacje do ogromu naszej niewie­ dzy (innymi słowy – nieco zmniejsza­ jących tę naszą niewiedzę o świecie). Prawdopodobnie wielu z tych wspania­ łych naukowców nie jest jednak świa­ domych tego, że ktoś nad ich głowami wyciąga potem z ich badań nieupraw­ nione „jedynie poprawne” wnioski. 2) Nadbudowa „ideologiczna” do każdego rozdziału, sprawiająca

Zbrojnej-Armii Krajowej, 1939–1945, Warszawa 2002, s. 333). Jak pisał w his­ torii Świętochłowic A. Szefer, utworzo­ na przez Nowaka „organizacja rozra­ stała się szybko i miała swoje placówki w wielu miastach okręgu przemysło­ wego. Obwód chorzowski obejmował miasto Chorzów i przyległe gminy dawnego powiatu świętochłowickie­ go”. „Do najaktywniejszych członków tej organizacji należeli: Henryk Mur­ łowski (rozstrzelany w Oświęcimiu), dr Tadeusz Paczuła (późniejszy wię­ zień Oświęcimia), ponadto Wilhelm Malcherczyk, Stanisław Janeczko i Ry­ szard Mazelon (zginęli w Oświęcimiu)”. Należeli do niej też „Jan Malcherczyk, Józef Kopiec, Leon Termin, Alojzy Wi­ dera, Lech i Kazimierz Orlińscy, Józef Siwy starszy, Józef Siwy młodszy, Paweł Siwy, Bolesław Paczuła i inni”. Na zle­ cenie organizacji różne nielegalne do­ kumenty wykonywał Fryc Junger (póź­ niej Józef Kopicki). „Bardzo czynnym członkiem POO był Jan Szczepanow­ ski ze Zgody (ps. Dąbrowski, później Zacisk)”. „Za przynależność do POO zginęli świętochłowiczanie: Czesław i Leokadia Chrobotowie (rodzeństwo) oraz m.in. Jan i Maria Krzyżyńscy” (A. Szefer, Świętochłowice – zarys rozwoju miasta), imieniem których nazwano jedną z uliczek w dzielnicy Zgoda pod Górą Hugona.

W wyniku wspólnej aktywności tych degeneratów w obozie zginęło, we­ dług szacunków IPN, 1855 więźniów. Według Wikipedii „istnieją jednak prze­ słanki, aby całkowitą liczbę ofiar w okre­ sie od lutego do listopada 1945 roku szacować na około 2,5 tysiąca” spośród co najmniej 5764 więźniów. W wyni­ ku interwencji polskich sędziów m.in. z Bytomia i Tarnowskich Gór oraz zde­ maskowaniu we wrześniu 1945 r. szajki Grolika-Kamperta-Ulczoka, ówczes­ ne władze polskie nakazały wizytację obozu (S. Orzeł, O prawdziwej tragedii górnośląskiej). „Na przełomie paździer­ nika i listopada 1945 obóz wizytowała trzyosobowa komisja z prokuratorem Jerzym Rybakiewiczem na czele, która przejrzała akta, przesłuchała wszyst­ kich więźniów, po czym zwolniła prawie wszystkich więźniów do domu. Musieli oni przedtem podpisać zobowiązanie, że pod groźbą kary więzienia nie będą z nikim rozmawiać o tym, co się dzia­ ło w obozie. Ostatecznie obóz przestał funkcjonować w listopadzie 1945 r.” – jak podaje Wikipedia. Jednak w okresie późniejszym, według przekazanych ro­ dzinom wspomnień naocznych świad­ ków, w wyrobisku po kamieniołomie za cmentarzem na Górze Hugona przepro­ wadzano pod nadzorem UB ekshumacje ofiar tam pomordowanych, tak z czasów zbrodni niemieckich, jak i stalinowsko­ -ubeckich. To, co pozostało w ziemi, zasypywano wapnem, aby przyspieszyć rozkład zachowanych szczątków… Dziś nawet drzewa na tym odsłoniętym po wycince terenie, wyrywane z korzeniami podczas ostatnich wichur, nie odsłaniają śladów tamtej tragedii… Mieszkańcy okolic Góry Hugo­ na nie doczekali się dalszych ustaleń IPN. Nowe władze Świętochłowic, któ­ re doszły do władzy na fali protestu w sprawie Góry Hugona, również nie podjęły żadnych starań, aby tę sprawę wyjaśnić. W rozkolportowanej z datą 22.03.2019 r. „gazecie bezpłatnej” bez stopki redakcyjnej, ale wydanej – być może – za pieniądze zagrożonego ban­ kructwem Miasta pod tytułem „nasze miasto.pl” ogłoszono, że „mimo starań nowych władz (…), nie uda się unik­ nąć inwestycji prowadzonych w rejo­ nie Góry Hugona. Powstanie tam duże osiedle”… Wszystko z punktu widzenia mafii samorządowo-deweloperskiej, która sprofanowała teren Góry Hugo­ na, wydaje się jasne. Pozostaje tylko rachunek zmarłych i pomordowanych w tych wszystkich obozach: ok. 1000 z KL Eintrachthüt­ te i Żydów, którzy „zniknęli” przed je­ go utworzeniem, co najmniej kilkuset do tysiąca z pozostałych obozów pracy oraz do 2,5 tys. w roku 1945. W sumie 3500–4500 ludzi. I rodzi się pytanie: co się stało z ich zwłokami, gdzie zostali po­ chowani? Gdzie są groby tej masy ludzi?! Czy relacje i wspomnienia świad­ ków nie wskazują na Górze Hugona faktycznego miejsca ostatniego spo­ czynku znacznej ich części? Skąd taka indolencja wszystkich, którzy powinni dążyć do wyjaśnienia tej tajemnicy? Nie chce się wierzyć, że ceną milczenia mo­ gą być działki obiecane na tym terenie przez polsko-chińskiego dewelopera… Oby im się nie przytrafił horror w stylu Poltergeista. K

Ogłoszono, że „mimo starań nowych władz (…), nie uda się uniknąć inwestycji prowadzonych w rejonie Góry Hugona. Powstanie tam duże osiedle”… Wszystko z punktu widzenia mafii samorządowo-deweloperskiej, która sprofanowała teren Góry Hugona, wydaje się jasne.

FOT. WIKIPEDIA

przeciąć i wiać” (A. Wójcik, M. Zdziar­ ski Dobranoc, Auschwitz. Reportaż o byłych więźniach, Znak 2016). I tak zro­ bili. „Nocą z 7 na 8 maja 1944 r. wraz z Tadeuszem Krupą (numer więźniarski 122 647) i Antonim Narowskim (numer więźniarski 103 144) zbiegł z KL Aus­ chwitz III-Eintrachthütte. Tadeusz Kru­ pa – inicjator ucieczki, pełniący funkcję elektryka w obozie, dokonał obniże­ nia napięcia w ogrodzeniu oraz wyłą­ czył trzy lampy oświetleniowe, a na­ stępnie przeciął druty, co zezwoliło im na ucieczkę”. Po różnych kontaktach z proboszczami (w Wodzisławiu Śląs­ kim otrzymali wyżywienie i wsparcie finansowe) Godlewski i Krupa prze­ dostali się do Generalnej Guberni i tam trafili do partyzantki, a Nurowski na po­ kładzie barki przedostał się do Krakowa (J. Dębski Kadra dowódcza SZP-ZWZ-AK w Konzentrationslager Auschwitz 1940-1945, IPN 2009, s. 175). Ich śladem – jak można przeczytać na stronie Auschwitz-Birkenau – po­ szli inni. „W maju 1944 r. miał miejsce przypadek ucieczki podkopem. Przez ponad miesiąc grupa więźniów różnych narodowości wydrążyła tunel o długoś­ ci ok. 25 m. Kiedy nocą wtajemnicze­ ni więźniowie trójkami zaczęli wycho­ dzić przezeń na zewnątrz, wartownik na wieży wszczął alarm. Z obozu uda­ ło się uciec kilku Rosjanom, Polako­ wi i Żydowi. Wdrożone przez esesma­ nów śledztwo nie przyniosło żadnych rezultatów”. Podczas kolejnej ucieczki, 3 lipca tegoż roku, przekopanym tune­ lem uciekli: Polak Władysław Rutecki, polski Żyd Leib Ziziemski oraz Rosja­ nie: Luka Didenko (lub Lizniow), Jakob (Jakub) Wischniewskij (Wiśniewski), Iwan Wasiukow, Sergiej Michalewskij, Nikołaj Titow, Nikołaj Iwanienko i Fio­ dor Ryszynowicz (lub Griszanowicz/Ri­ szanowicz). Spośród nich Leib Ziziemski został ponownie aresztowany 13 lipca pod Bielskiem i odesłany do KL Aus­ chwitz. Podobnie 7 sierpnia – Sergiej Michalewskij. Rutecki i Griszanowicz zostali przyjęci do oddziału partyzan­ ckiego Batalionów Chłopskich pod Ry­ czowem, a Lizniow wstąpił do oddziału AK pod Pilicą. Kolejna ucieczka mia­ ła miejsce 23 lipca. Zbiegli Polacy: Jan Zieliński, Roman Symotiuk i Marian Krycia. Następni, 3 sierpnia, uciekli Ro­ sjanie: Grigorij Iwanczenko, Paelo Hus i Jan Semmykobylenko. Niestety – zo­ stali schwytani już 6 sierpnia (D. Czech, Kalendarium. Gli avvenimenti nel campo di concentramento di Auschwitz-Birkenau. Luglio–Dicembre 1944, traduzione di Gianluca Piccinini, Edizione online a cura di Dario Venegoni, Prima edizio­ ne parziale – 27 gennaio 2002). Po tych ucieczkach rygor w obozie znacznie się zaostrzył. Według stanu na 17 stycznia 1945 r. w KL Eintrachthütte przebywało jeszcze 1297 więźniów. 23 stycznia ewakuowano pociągami do obozu Mauthausen około 2 200 więźniów ze Świętochłowic i pod­ obozu „Laurahütte” w Siemianowicach Śląskich. Kilkudziesięciu chorych i wy­ cieńczonych więźniów pozostawiono w obozie, gdzie doczekali wkroczenia Armii Czerwonej. Jednak wśród mieszkańców Świę­ tochłowic i Chorzowa, którym swo­ je wspomnienia przekazało starsze

wrażenie precyzyjnie narzucanej przez animatora, podpinająca na każdym kroku treści futurologiczne mające określony cel: „zwalić winę na CO2” i przedstawić to jako jedyną słuszną tezę. Powoduje to skupienie uwagi tyl­ ko na tej kwestii i odwrócenie jej od innych istotnych problemów. 3) Warstwa pijarowsko-marketin­ gowa, strasząca społeczeństwa śmier­ telną katastrofą ekologiczną, jeśli nie zgodzą się płacić danin na dalsze utrzy­ mywanie IPCC i ludzi żyjących z giełd spekulujących świadectwami emisyj­ nymi CO2. Czy nie jest zastanawiające, dlacze­ go Prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump nie uczestniczył w Kon­ ferencji Narodów Zjednoczonych w sprawie Zmian Klimatu, w grudniu 2018 w Katowicach – COP24? Dlacze­ go prezydent Trump nie zgodził się

na realizację we własnym kraju planu dekarbonizacji przemysłu (w domyśle: deindustrializacji, czyli odprzemysło­ wienia)? Dlaczego w kwestii uzasadnie­ nia swojej decyzji nabrał wody w usta? Skoro u siebie – nie, to czy Prezydent Stanów Zjednoczonych dla kontrastu popiera deindustrializację w krajach stanowiących konkurencję ekonomicz­ ną dla Stanów Zjednoczonych?

W

kolejnych, zamieszcza­ nych w numerach 55, 56 i 57 „Kuriera WNET” (styczeń, luty, marzec 2019) artykułach dotyczących danin ekologicznych, sta­ raliśmy się przedstawić szersze aspekty problemu. Po zapoznaniu się z nimi nie powinno nikogo dziwić, że decy­ denci w wielu krajach tak bezrefleksyj­ nie „łykają” pomysł Ala Gore’a (byłe­ go wiceprezydenta USA i orędownika

Futurologia jest określana bardzo różnie, a jej przewidywania – częs­ to nie bez racji – negowane. Próba określenia, czym tak naprawdę ta dziedzina nauki jest, trudno określić. Można zaryzykować stwierdzenie, że to historia przyszłości lub socjologia przyszłości, która w przeciwieństwie do socjologii klasycznej nie bada społeczeństw z perspektywy statycznej, tylko dynamicznej. Innymi słowy, jest nastawiona na badanie procesów w konkretnym czasie (przyszłym), a nie uniwersalnych. Cele Dla nauk społecznych futurologia stanowi „generator scenariuszy”, który służy do penetracji wyróżnionych zagadnień, dla szerzej rozumianych obszarów badawczych. • może pełnić role ostrzegawcze zaniechania bądź kontynuowania określonych procesów, • może służyć jako ideologiczne uzasadnienie panującej formacji (patrz: ‘Propaganda’), • może służyć jako „wabik” dla społeczeństwa, w celu realizacji okreś­ lonych zamierzeń władzy.


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O19

4

KURIER·ŚL ĄSKI

G

dy w roku 2003 przystępowa­ łem do tworzenia muzeum w historycznej Radiostacji Gliwice, byłem przekonany, że mam tylko usunąć maszyny i ins­ talacje fabryczne, które tam dodano w PRL, a następnie przywrócić stan z roku 1939. Przez kilka miesięcy czyściłem obiekt z późniejszych na­ leciałości, a celem mojej pracy było skompletowanie oryginalnych urzą­ dzeń nadawczych i udostępnienie tego miejsca zwiedzającym. Jako inżynier elektronik dyspono­ wałem taką wiedzą o prowokacji gliwic­ kiej, jaką wyniosłem ze szkoły. Byłem święcie przekonany, że ówczesna nar­ racja o tym wydarzeniu jest prawdziwa. Mieliśmy przecież kilkadziesiąt lat na badania, a nawet w PRL nie było ideo­ logicznych zakazów dociekania prawdy o stosunkach polsko-niemieckich. Co innego na Wschodzie. Nasza wiedza o Polakach mordowanych w ZSRR była szczątkowa, ale usprawiedliwialiśmy historyków warunkami obiektywnymi. Tam ich po prostu nie wpuszczano i nie dało się oprzeć prawdy na dowodach. Tym bardziej więc wierzyliśmy, że his­ toria zachodniej granicy jest zbadana rzetelnie. Nic bardziej błędnego!

Propaganda zamiast historiografii W PRL-u niczego nie badano rzetel­ nie! Historycy, którzy chcieli utrzymać standard naukowy, uciekali w medie­ wistykę, bo wiedzieli, że w pracy nad historią najnowszą prędzej czy później natrafią na cenzurę, zostaną pozbawie­ ni awansu, wyrzuceni z roboty, a może nawet trafią do więzienia. Bezpieczniej było zająć się średniowieczem, najle­ piej – obcym. Stąd też mogliśmy w PRL dowiedzieć się wszystkiego o paryskich prostytutkach z XV wieku, a niczego o ludobójczej Operacji Antypolskiej w ZSRR z lat 1937–38. Nie mówiło o tym nawet Radio Wolna Europa. Polskiej historii średniowiecz­ nej też nie badano solidnie. O Pawle Włodkowicu podawano tylko, że taki był i gdzieś tam bronił polskich inte­ resów przed Krzyżakami. Nie pisano natomiast, że był to genialny myśliciel,

który nie ograniczał się do stawiania polskiej prawdy przeciw krzyżackim kłamstwom. Tym nic by nie osiąg­ nął. Paweł Włodkowic – na setki lat przed Grocjuszem i innymi – sformu­ łował (opartą na dowodzeniu praw­ dy) metodę prawa międzynarodowego i podstawy praw człowieka. Niestety Włodkowic był księdzem, a argumen­ tował przed papieżem, który uznał polskie racje... W PRL historiografię zastąpiono propagandą. Wszystko co sowieckie było dobre, a o Niemcach mówiono tylko najgorsze rzeczy. Nie próbuję tu bronić Niemców, bo na opinię o sobie stokrotnie zasłużyli w czasie wojny. Chodzi mi tylko o to, że propagan­ dowe podejście nie wymagało badań naukowych. „Wiadomo, że źli, więc nie ma czego badać!”. Tymczasem ci, którzy „wiedzieli” powoli wymierali, a następ­ nym pokoleniom potrzebne są dowody. Pamięć nie wystarcza. Potrzebne są na­ ukowe opracowania każdego ważnego wydarzenia. A tych opracowań nie było.

Badanie prowokacji gliwickiej Pierwszy rok w Radiostacji upłynął mi na pracy inżynierskiej i porządkowa­ niu różnych zaniedbanych kwestii na trzyhektarowym terenie, zabudowa­ nym chaotycznie budynkami, garaża­ mi, ogródkami, parkingami itd. Stał tam również (i stoi zdrowo od roku 1935 do dziś) fenomenalny obiekt ra­ diotechniczny – najwyższa na świecie, 111-metrowa drewniana wieża anteno­ wa, wykorzystywana nadal przez róż­ nych nadawców. Muszę tu dopowiedzieć, że przed­ wojenna zabudowa niemiecka jest bar­ dzo porządna, a obecne władze polskie utrzymują obiekt w dobrym stanie. Ba­ łagan – to spadek po PRL. Zawsze pro­ testuję, gdy ktoś z Niemców próbuje zrobić idiotów lub choćby marnych inżynierów. Owszem, Niemcy w czasie wojny okazali się strasznymi zbrodnia­ rzami, ale zawsze budowali porządnie i odmawianie im ogólnej solidności jest historycznym zakłamaniem. Po wojnie Radiostacja była wyko­ rzystywana do różnych tajnych celów,

Dokończenie ze str. 1

Na chłopski rozum Marek Adamczyk

T

aki był cel rządu niemieckiego. Na szczęście dla konsumentów, do walki o nowe dziedziny produk­ cji włączyli się Chińczycy i przebili ceną niemiecką ofertę (są tańsi o ok. 50%). – Belgowie za zgodą Unii Europej­ skiej udzielą wsparcia rzędu 3,5 miliarda euro inwestycji w morskie farmy wiatro­ we „Mermaid” (o mocy 235 MW), „Se­ astar” (252 MW) oraz „North­wester2” (219 MW), zlokalizowane na Morzu Północnym. Unijni urzędnicy potwier­ dzają: bez publicznego wsparcia farmy wiatrowe są nieopłacalne! – Czesi kilka lat temu (w latach 2008–2010) umożliwili inwestorom krajowym i zagranicznym wybudo­ wanie kilkudziesięciu elektrowni fo­ towoltaicznych o łącznej mocy oko­ ło 1500 MW. Przyznano tym firmom

Kilka lat temu za takie słowa minister wyleciałby z rządu, a teraz nic się nie dzieje! bardzo korzystne finansowo warunki odbioru wytworzonej energii. Jak po­ daje czeski Najwyższy Urząd Kontro­ li, skarb państwa do 2030 roku wyda na wsparcie OZE ok. 36 mld dolarów! Myślę, że po zapoznaniu się z tymi kilkoma faktami możemy stwierdzić, że nie tędy powinna wieść droga polskiej energetyki. Panie Ministrze, proszę od­ powiedzieć na następujące pytania: – Jakiego wsparcia musielibyśmy udzielić polskiemu OZE, gdybyśmy poszli drogą wytyczoną przez Belgów, Czechów i Niemców, a ujętą w planach PEP 2040 (Polityka Energetyczna Pol­ ski do 2040 roku)? – Czy Polskę stać na taką rozrzut­ ność? – Dlaczego ogranicza się rolę pol­ skiego węgla brunatnego i kamiennego w miksie energetycznym Polski? – Czy chce Pan skierować polski przemysł wytwórczy energii elekt­ rycznej i cieplnej ku gospodarczym bagnom?

Na koniec przytoczę „kwiatuszek” polityczny z tej dziedziny. Jeśli ktoś nie pamięta słów polityków PiS-u przed wyborami parlamentarnymi w 2015 ro­ ku, to teraz je przypomnę: „Po przejęciu władzy naprawimy górnictwo. Każdą złotówkę, którą koalicja PO-PSL zamie­ rza przeznaczyć na likwidację kopalń (chodziło o ok. 2 mld zł), my przezna­ czymy na rozwój mocy wytwórczych polskiego górnictwa. Doprowadzimy też do likwidacji importu węgla, bo jest on zdecydowanie za duży” (chodziło wtedy o ok. 8 mln ton – MA).

T

eraz minister Grzegorz Tobi­ szowski powiedział w wywiadzie dla portalu wnp.pl opublikowa­ nym 21 marca br.: „Import węgla jest dobry dla całego rynku, powoduje, że jest konkurencja i ona mobilizuje nasze spółki. Oczywiście import nie może być utrzymany na obecnym poziomie. Naj­ lepiej, gdybyśmy importowali zaledwie 10 mln ton” (w 2018 roku import węgla do Polski wyniósł 19,6 mln ton – MA). Kilka lat temu za takie słowa mi­ nister wyleciałby z rządu, a teraz nic się nie dzieje! Import węgla do Polski powinien być kosmetyczny i nie prze­ kraczać w sytuacjach awaryjnych 1 mln ton rocznie. Gdyby polscy profesorowie, wy­ bitni specjaliści z dziedziny górnictwa – prof. Henryk Czeczott i prof. Boles­ ław Krupiński dowiedzieli się o tych planach, z pewnością przewróciliby się w grobie! Kopalnie nazwane ich imie­ niem, tj. KWK „Czeczott” i KWK „Kru­ piński”, zostały niesłusznie zamknię­ te przez elity rządzące. Prof. Bolesław Krupiński, myśląc o Polsce i jej gospo­ darce, mówił m.in. „Taki kraj jak Pols­ ka musi dorobić się dwu rzeczy, żeby wreszcie stanąć na nogach – mieć re­ alny bilans pokrycia potrzeb paliwo­ wo-energetycznych i uporządkowane rolnictwo”. Nic dodać, nic ująć. Nie o taką Polskę, jaka jest teraz, walczyliśmy! K Marek Adamczyk reprezentuje OKOPZN (Obywatelski Komitet Obrony Polskich Za­ sobów Naturalnych).

Od czasów krzyżackich nasi wrogowie zakłamują wiedzę o Polsce i fałszują prawdę historyczną. Polscy historycy publikują wyniki własnych badań, ale niewiele z tego wynika, bo skupiają się na historii. Tymczasem antypolska walka z prawdą historyczną polega nie tylko na kwestionowaniu naszej wersji historii, ale na habermasowskim unieważnianiu prawdy jako prawdy! Na zagłuszaniu prawdy czarną narracją. Musimy więc pracować nie tylko nad historią, ale i nad samym pojmowaniem prawdy.

Historia czy prawda Andrzej Jarczewski

m.in. w latach 1952–56 pełniła rolę zagłuszarki ośmiu zagranicznych sta­ cji nadających w języku polskim. Całą posesję otoczono wtedy podwójnym ogrodzeniem, między drutami kol­ czastymi biegały psy, a na poddaszu siedział żołnierz z karabinem. By dot­ rzeć do głównego budynku, trzeba było pokonać cztery bramy! Nie wiem, czy historycy próbowali te bramy sforso­ wać. Wiem tylko, że przez 70 lat od prowokacji gliwickiej, czyli od roku 1939 do 2009, Radiostacji nie odwiedził w celach badawczych żaden zawodowy historyk! Pierwszą książkę opartą na badaniach naukowych napisał inżynier elektronik w roku 2008 (Provokado). Rzecz jasna – mój warsztat history­ ka jest niedostateczny, ale i tak udało mi się obalić bzdury publikowane na ten temat przez dziesiątki lat, w tym powtarzany przez Normana Daviesa, uniemożliwiający zrozumienie istoty rzeczy mit, jakoby napastnicy działali w polskich mundurach, a po nadaniu komunikatu zostali zabici.

Niemcy przyjeżdżają W maju 2003 główny budynek Radio­ stacji został na tyle „odgruzowany”, że można było przyjmować pierwsze wycieczki z gliwickich szkół, a niewiele dni później zaczęły przyjeżdżać autoka­ ry z dalszych stron Polski i z Niemiec. Nie spodziewałem się takiego najazdu, poza tym – zajęty sprzątaniem i napra­ wami – nie miałem czasu na jakiekol­ wiek badania własne. Opowiadałem więc gościom to, co sam przeczytałem (w kilkudziesięciu książkach powtarza­ no te same mity). Z każdym tygodniem można by­ ło udostępniać zwiedzającym kolejne uporządkowane pomieszczenia. Ale ja sam wyczuwałem, że w mojej nar­ racji coś się nie zgadza. Przecież tu nie było wejścia, tam nie było schodów, obok mieszkali pracownicy... Jeszcze nie wątpiłem w prawdziwość opisów książkowych, ale w moich wykładach pojawiało się coraz więcej zastrzeżeń. Zacząłem więc z coraz większym zain­ teresowaniem słuchać tego, co mówili przybysze. Latem roku 2003, a później już systematycznie miałem do czynienia z prawdziwym najazdem gości z Nie­ miec. Początkowo byli to bardzo starzy gliwiczanie, którzy dowiedzieli się, że Radiostacja jest dostępna i koniecznie chcieli ją zwiedzić. Niektórzy – jako dzieci – w styczniu 1945 uciekali przed zbliżającą się Armią Czerwoną, inni wyjechali krótko po wojnie. Na ogół byli to Niemcy, choć ten i ów dekla­ rował narodowość polską. Spotkania z Niemcami w Radiostacji oceniam jednoznacznie pozytywnie. Owszem, w każdym niemal autobusie znalazł się jakiś kryptonazista, który usiłował głosić swoje poglądy, ale szybko był wygaszany przez pozostałych. Dowia­ dywałem się od nich wielu szczegó­ łowych informacji o życiu w niemie­ ckich miastach przed wojną i w czasie wojny. To były spotkania fascynujące, nierzadko wzruszające, a zawsze po­ uczające.

Narracje inkubowane Po otwarciu Radiostacji publikowałem liczne informacje prasowe i interneto­ we (w ośmiu językach), co systematycz­ nie zwiększało zainteresowanie nowym muzeum. Zaczęli się pojawiać goście z różnych krajów. W ciągu kilkunastu lat naliczyłem przedstawicieli ponad 80 państw! I teraz dopiero zaczynają się spotkania niezwykłe. O ile Niemcy przyjeżdżali z gruntowną wiedzą i wię­ cej mi opowiadali, niż ja mogłem im przekazać, to turyści z Teksasu, Zim­ babwe, Nowej Zelandii czy Japonii mie­ li w głowach taki chaos, że wyjaśnie­ nie najprostszych rzeczy zajmowało całe godziny. Pisząc „godziny”, mam na myśli takich (nierzadkich) gości, którzy potrafili spędzić w Radiostacji dwie, a nawet cztery bite godziny, fo­ tografować różne detale i wypytywać o najdrobniejsze szczegóły radiotech­ niczne i historyczne. Od takich właśnie turystów do­ wiadywałem się, że „polscy naziści są winni, bo pierwsi przystąpili do wojny, a później mordowali Żydów w Dachau, wypędzali Niemców do Auschwitz, ga­ zowali Rosjan w Katyniu, a kto wie, czy nie spuścili atoma na Hiroszimę i World Trade Center itd., itp.”. W szcze­ gółach brzmiało to oczywiście jakoś inaczej, ale sens był podobny. Opisałem to zjawisko w Provokado (2008), proponując stosowanie czcionki przekreślonej, gdy cytuje się oczywiste bzdury. Chodzi o to, że obecnie na naj­ zacniejszych nawet uczelniach dają stu­ dentom kserokopie wybranych stron, a wiedza młodej inteligencji składa się z odosobnionych wysepek informa­ cji, które później łączą się w zadziwia­ jące archipelagi narracji dowolnych. Spotkałem się z kserowaniem takich idiotyz­mów, że głowa boli. Stąd też we własnych książkach dbam o przekreś­

portalach internetowych i... nic nie znajduję. Może nieumiejętnie szukam? 25 marca 2019 sprawdzam, co w tej sprawie podano na stronie pre­ zydent.pl. Ani słowa w serwisie an­ glojęzycznym (po polsku jest komu­ nikat, jest też wzmianka po angielsku, ale z roku 2018). Sprawdzam na stronie msz.gov.pl – to samo. Tylko na stronie premier.gov.pl jest porządny komuni­ kat po angielsku, ale tylko po angiel­ sku. Na polskich stronach rządowych nie występują inne języki! Nawiasem mówiąc, na stronie premiera też naj­ ważniejsza część komunikatu, czyli na­ zwa samego Dnia, pojawia się tylko wewnątrz tekstu, a nie jako wyraźny punkt odniesienia z linkami do od­ powiednich rozszerzeń w wielu języ­ kach, do opowieści o konkretnych zda­ rzeniach, o życiorysach, o bohaterach i o warunkach, w jakich Żydzi i Polacy żyli pod niemiecką okupacją. Bez tego już nikt nic nie zrozumie! Ci, co rozu­ mieli... wymarli. Wpisuję do wyszukiwarki zna­ lezioną u premiera nazwę: „National Remembrance Day of the Poles Who Saved Jews under the German occupa­ tion”. Okazuje się, że wyszukiwarka nie znajduje ani jednej takiej pełnej frazy w całym internecie. Biorę więc inną anglojęzyczną nazwę tego Dnia ze strony ipn.gov.pl: „Polish National Day of Remembrance of Poles Rescu­ ing Jews under German occupation”. Taka fraza jest już obecna na aż... dzie­ więciu stronach, ale większość z nich to podstrony IPN-u (bardzo dobre), dwie na Twitterze i na tym koniec. Polska Fundacja Narodowa na swo­ jej stronie dużo pisze o ufundowanej przez siebie wycieczce żeglarskiej, ale ani słowa o omawianym teraz Dniu Polaków. Czyżby tam zapomnieli, po co PFN istnieje?

Bezhołowie Kto panuje nad polskim przekazem dla zagranicy? Kto nad tym pracuje!? Wygląda na to, że masa urzędników przychodzi codziennie do biura, raz na miesiąc pobiera wynagrodzenie i nie interesuje się, co Polska ma z ich pracy. Jedno z najważniejszych wyda­ rzeń, wokół którego można było roz­ pisać całą symfonię na rzecz polskiego dobrego imienia. I medialna cisza na całym świecie. Nie stać nas nawet na jednolitą translację kluczowej nazwy na angielski, a o innych językach w ogó­ le nie wspominam, bo w MSZ chyba ich nie znają. Wciąż popełniamy ten sam błąd. Przekonujemy przekonanych, czy­ li pols­kich patriotów, a ci, którzy nas szkalują, po prostu korzystają z naszej nieudolności i – skoro nie mogą prawdy zanegować – unieważniają informac­ je o Polakach ratujących Żydów, nie udostępniając na te rzeczy miejsca na swoich portalach. Teraz tytuł niniejsze­ go artykułu staje się jasny. Nie chodzi o przeciwstawienie historii i prawdy, ale o obecność naszej prawdy w cudzych mediach. W obcych mediach jest i his­ toria, i prawda, ale prawda dotyczy nie tego, co dla nas jest w historii najważ­ niejsze, a historia nie dotyczy prawdy o Polsce, systematycznie zagłuszanej medialnym śmieciem. W kolejnych latach obowiązkiem polskich władz i dziennikarzy powinno być upowszechnienie polskiej praw­ dy na całym świecie. Jeśli zagraniczne media nadal nie będą chciały zauwa­

Nie chodzi o przeciwstawienie historii i prawdy, ale o obecność naszej prawdy w cudzych mediach. W obcych mediach jest i historia, i prawda, ale prawda dotyczy nie tego, co dla nas jest w historii najważniejsze, a historia nie dotyczy prawdy o Polsce, systematycznie zagłuszanej medialnym śmieciem. lanie tego rodzaju przekłamań. Ktoś jednak te bzdury gdzieś namnaża, a op­ tymalne warunki inkubacji stwarzała trwająca wiele dziesięcioleci bierność, wręcz antypolska aktywność polskiej dyplomacji. Zwłaszcza w USA.

National Remembrance Day of the Poles Who Saved Jews under the German occupation „Narodowy Dzień Pamięci Polaków ratujących Żydów pod okupacją nie­ miecką” obchodzimy 24 marca od roku 2018, z godną sprawy czcią i z udziałem najwyższych władz państwowych. Pols­ cy dziennikarze podają całą tę długą nazwę, bo już wiedzą, że każdy element tam jest ważny, że każde pominięcie ktoś uzupełni antypolskim fałszem. Szukam wzmianek na obcojęzycznych

żać tego tematu, polski rząd po prostu powinien zamówić minutowe filmiki, emitować je w internecie i wykupić czas antenowy w głównych telewizjach. Zresztą nie moją rolą jest wymyślanie posunięć medialnych i edukacyjnych. Ograniczam się do wskazania i wyka­ zania kompletnego bezhołowia w tej dziedzinie. I żądam poprawy!

Metoda Włodkowica Polacy zapomnieli o swoim pierwszym wielkim filozofie, więc świat się o nim do dziś nie dowiedział. Musimy do nie­ go wrócić, by dowiedzieć się, ile pracy (i kosztów) trzeba włożyć w przygo­ towanie do obrony dobrego imienia Polski. Ilu mądrych ludzi trzeba za­ trudnić, jak dalekie i do kogo podró­ że zaplanować. A na końcu zobaczyć,

jak cały ten trud zaowocował dwoma wiekami najpomyślniejszego w naszej historii rozwoju. Włodkowic korzystał ze świeżych osiągnięć średniowiecza w dziedzi­ nie logiki i argumentacji. Dopóki nie znano Arystotelesa, dominowało odwołanie się do tradycji i autoryte­ tu. W XII–XIII wieku wypracowano jednak metodę opartą na dowodze­ niu prawdy. Odrzucono narrację (Oc­ kham). Po bitwie pod Grunwaldem, gdy działający na rzecz Krzyżaków krakowski profesor Jan Falkenberg obrzucał Polaków najgorszymi obe­ lgami, Włodkowic po prostu zażądał dowodów i przedstawił swoją argu­ mentację, nie cofając się przed groźbą postawienia Falkenberga przed sądem.

Proponuję ustalić, jakie przyszłe okolicznoś­ ci zostaną uznane za uzasadniające podjęcie pracy naukowej na miejscu w Jedwabnem. Proponuję, by za takie uzasadnienie przyjąć pierwsze kłamstwo, wypowiedziane na temat rzekomych „polskich win” przez miarodajne czynniki izraelskie, niemieckie czy amerykańskie. Działo się to na soborze w Kon­ stancji, gdzie operowano ciężkimi oskarżeniami: Falkenberg stawiał Ja­ gielle zarzut współpracy z poganami i schizmatykami, a znów Włodkowic oskarżał Falkenberga o herezję. Akurat stos się nie zapalił ani pod jednym, ani pod drugim, ale sprawa była delikat­ na i tylko geniuszowi Polaka zawdzię­ czamy sukces, przy którym bitwa pod Grunwaldem wygląda na drugorzędną potyczkę.

Prawda i dowody Prowadząc przez kilkanaście lat muze­ um w Radiostacji, stałem się z koniecz­ ności historykiem, wyspecjalizowanym w wydarzeniach z 31 sierpnia 1939 oraz w tym, co poprzedzało wybuch II wojny światowej. Nie będę więc pisał o Włod­ kowicu, bo do tego trzeba szerszej wie­ dzy i dobrego warsztatu. Zachęcam tyl­ ko specjalistów, by przywrócili Polsce i światu tę wspaniałą postać. Dla mnie jednak Włodkowic sta­ nowi ważny punkt metodologicznego odniesienia. Przez wiele lat – na miarę prowincjonalnego muzeum – spoty­ kałem się i potykałem z antypolskim fałszem. Musiałem mocno przepra­ cować samo zagadnienie prawdy, cze­ go rezultatem jest książka Prawda po epoce post-truth (2017). Doszedłem do wniosków takich jak Włodkowic: prawda nie wynika z tego, że ktoś tak powiedział, nawet jeżeli tym kimś jest osoba obdarzona nadzwyczajnym au­ torytetem, nawet jeżeli dany pogląd jest utrwalony w tradycji i w przekonaniach całego narodu. Prawda musi być oparta na do­ wodach! W Radiostacji wystarczyło przywrócić stan z roku 1939 i przejść trasę napastników krok po kroku, cen­ tymetr po centymetrze, sekunda po se­ kundzie. Już to wystarczyło, by obalić połowę branej z sufitu narracji. Druga połowa wymagała zwykłej pracy ba­ dawczej, której przede mną nikt nie wykonał, i wydania książki. Dziś już na temat prowokacji gliwickiej żaden poważny historyk ani w kraju, ani za granicą nie powtarza bredni obowią­ zujących powszechnie do roku 2008. To rezultat kilkunastu lat działalności nowego muzeum. Piszę to w kontekście kolejnej nar­ racji, ciążącej na polskim dobrym imie­ niu. Oto prokurator krajowy podjął decyzję o nieprzystąpieniu do badań archeologicznych w Jedwabnem, ar­ gumentując to brakiem nowych oko­ liczności, które by uzasadniały takie działanie. Nie komentuję decyzji pro­ kuratora, ale proponuję ustalić, jakie przyszłe okoliczności zostaną uznane za uzasadniające podjęcie pracy nauko­ wej na miejscu w Jedwabnem. Propo­ nuję, by za takie uzasadnienie przyjąć pierwsze kłamstwo, wypowiedziane na temat rzekomych „polskich win” przez miarodajne czynniki izraelskie, niemieckie czy amerykańskie. A wtedy będzie można przedstawić światu histo­ ryczną prawdę, opartą na dowodach. Bez względu na pozorne autorytety i fałszywą tradycję. K


KWIECIEŃ 2O19 · KURIER WNET

5

KURIER·ŚL ĄSKI

PRAWDA rzekomo rodzi się w słynnym dyskursie: im dłużej się na jakiś temat rozmawia, tym pewniejsza jest PRAWDA. Budzi to niekiedy sympatię nawet pośród zacofanych prawicowców, gdyż naiwnie kojarzą to z biblijnym „Na początku było słowo”. wa, bowiem nie ma kłamcy, jest tylko człowiek mijający się z prawdą. Nie ma złodziejstwa, bowiem nie ma złodzieja, tylko człowiek przywłaszczający sobie cudze mienie. Paradoksalnie wygląda na to, że patronuje tej nieustającej, niestety nonszalanckiej w tradycyjnym sensie gadaninie koncepcja popularnego i naj­ bardziej znanego na świecie lewicowe­ go filozofa niemieckiego J. Habermasa (ur. 1929). Źródłem Dobra i Prawdy nie jest dla tego mędrca metafizyczne niebo idei, lecz MÓWIENIE. Najogólniej rzecz ujmując, PRAWDA rzekomo rodzi się w słynnym dyskursie: im dłużej się na ja­ kiś temat rozmawia, tym pewniejsza jest PRAWDA. Budzi to niekiedy sympatię nawet pośród zacofanych prawicowców, gdyż naiwnie kojarzą to z biblijnym „Na początku było słowo”, zapominając, że ów początek nie był bynajmniej koń­ cem, że szły za nim i sens, i siła, i czyn. Spójności w obrębie wyszczególnionych fenomenów świat przecież zawdzięcza swoje największe cywilizacyjne dobra i wartości.

To bodaj Platon jako pierwszy za­ uważył, że przeciwieństwem rozmowy, dialogu nie jest milczenie, ale bełkot, za­ lew słów, między którymi nie będziemy już potrafili rozróżnić tego co ważne, od tego co nieistotne. Kiedy piszę o zale­ wie słów i bełkocie, mam przed oczy­ ma niektórych moich rodaków, którzy w czasach PRL-u ze względu na swoją osobliwą aktywność publiczną nazywani bywali mówcami absolutnymi.

ich potrzeby lub dowartościowują. Ta­ kie uczucia i zachowania mogą zostać zaszczepione z zewnątrz lub całkowicie sfabrykowane. W zarysowanym kon­ tekście znalezienie nośnych słów jest ważniejsze od analizy obiektywnych danych. ’Rasa niemiecka’ – przypom­ nijmy – była mitem, który kosztował

Wyjątek – pisze prof. Wolniewicz, któ­ remu z lewakami nie po drodze – sta­ nowić mają jedynie „rasiści” i „kseno­ foby”. Ci powszechnym zrównaniem i dobrotliwością objęci nie są. Lewa­ ctwo – zauważa filozof – ma jeszcze jedną namiętność. Jest nią dążenie do „demokratyzowania” wszystkiego, co

Kto to był / jest ‘mówca absolutny’? Potocznie mówiło się o takim: O, ten to ma gadane!. Natomiast zgodnie z defi­ nicją zaproponowaną (lata 70. ub. w.) przez prof. Henryka Jankowskiego – marksistowskiego fachowca od moral­ ności socjalistycznej (potrafił być cza­ sem dowcipny): jest to osobnik, który na widok stołu prezydialnego zaścielonego

REFLEKSJE NIEWYEMANCYPOWANEGO PEDAGOGA

Herbert Kopiec

no kto? Myślę, że niewielu. Dominują bowiem jawnie lub skrycie nurty lewi­ cowe. I taka jest tendencja światowa. Prawoskrętność – pisze wzmiankowa­ ny wyżej prof. B. Wolniewicz – jest tę­ piona wszelkimi sposobami prawny­ mi i pozaprawnymi. Dobrze wiedział, co mówi, wszak, gdy przypomniał, że szkoła raczej ma uczyć, a nie bawić, że uczenie wymaga wysiłku, którego nie da się przeistoczyć w zabawę żad­ ną pedagogiką – to nieźle mu się za to oberwało. Dość powiedzieć, że „spra­ wiedliwość” wymierzył prof. Wolniewi­ czowi sam lewoskrętny (a czasem nie) prof. Bogusław Śliwerski – przewodni­ czący Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN. A więc nie w kij dmuchał! Dla zainteresowanych szczegółami podaję miejsce i czas tej „egzekucji”: blog B. Śliwerskiego, 23 listopada 2017, tytuł wpisu: Poskręcana pedagogika. Prof. Śliwerski (gdyby się ktoś pytał, bo nie

To nie przypadek – dalej postaram się uzasadnić, skąd się to bierze – iż ilekroć otworzę telewizor, to częściej niż niegdyś widzę gadające głowy. Zazwyczaj są to te same głowy i robi się nudnawo, bo z góry wiem, czego się mogę po nich spodziewać.

Obfitość słów

czerwonym suknem (za takim siedzieli zazwyczaj ważni PRL-owscy towarzy­ sze) musiał przemówić. Podobnie jak byk na widok czerwonej płachty musi zaatakować. Nie było ważne, o czym taki mówca ględził: oczywiście nie wcho­ dziło w rachubę, by krytycznie wobec tego, co mówili siedzący za stołem pre­ zydialnym. Ważne, żeby mówił. Najle­ piej potoczyście i długo. Zabranie głosu świadczyło bowiem o jego społecznym zaangażowaniu, a to często otwierało przed nim świetlaną przyszłość, czyli – na miarę innych atutów i kompetencji – karierę. Bez większego ryzyka popeł­ nienia błędu da się powiedzieć, że nie­ wiele się pod tym względem (choć upadł instytucjonalny komunizm) zmieniło.

Moc / skuteczność bezsensownych słów... W rozprawie o sztuce prowadzenia spo­ rów Artur Schopenhauer słusznie za­ uważył, że skutecznie oszołomić można nawet silniejszego od siebie przeciwnika, zalewając go potokiem bełkotu/bezsen­ sownych słów. Schopenhauer nawiązy­ wał tu do myśli z Fausta: „Przecz każdy sądzi, gdy usłyszy słowa, że muszą za­ wierać jakiś sens”. Tymczasem... figa. Wcale nie muszą! Fachowcy od dezin­ formacji dobrze wiedzą (pisałem o tym więcej w tekście Durna synteza, ŚKW nr 54/2019), że programowo i nieprzypad­ kowo sensu ma nie być. Bo przecież sło­ wa mają mącić; w tym tkwi ich destruk­ cyjna moc. Trudno się poniekąd dziwić, że w czasach cywilizacyjnej zapaści sy­ stematyczne, bezwstydne oswajanie lu­ dzi/uczniów/studentów z koegzystencją sądów wzajemnie sprzecznych trwa; ba, bywa, że ma się coraz lepiej, zwłaszcza że, niestety, kurcząca się liczebnie kate­ goria tradycyjnych konserwatystów nie odkryła jeszcze efektywnych środków zaradczych. Jak się przed tym cwanym fortelem bronić? Wszak nazywając dziś „wroga rasistą, seksistą, ksenofobem czy faszystą, nie potrzebujesz już odpowia­ dać na jego argumenty. To on musi się bronić” – słusznie zauważają zachodni przeciwnicy nurtów lewicowych i skraj­ nie liberalnych: „W procesie sądowym oskarżony jest uznawany za niewinne­ go dopóty, dopóki nie udowodni mu się winy, lecz jeśli zarzutem jest rasizm, homofobia czy seksizm, dzisiaj istnieje od razu domniemanie winy. To oskar­ żony musi udowodnić swą niewinność ponad wszelką wątpliwość” (Patrick J. Buchanan, Śmierć Zachodu, 2005). Sporo obserwacji w ostatnim czasie wskazuje, że i u nas w Polsce zanosi się na to, iż biada temu, na którego padnie oskarżenie o posługiwanie się „mową nienawiści”, „sianie nienawiści”. Nieza­ leżnie od faktów może mieć, jak to się mówi, przechlapane. Obym się mylił.

życie milionów ludzi. Podobnie jak mitem był/jest ‘lud’, ‘sprawiedliwość ludowa’. Współcześnie takimi nośnymi słowami są: ‘mowa nienawiści’, ‘dyskry­ minacja’, ‘rasizm’, ‘seksizm’, ‘ksenofobia’, ‘faszysta’, ‘wolność i tolerancja’, a tak­ że – jak słusznie zauważa filozof prof. Bogusław Wolniewicz (1927–2017) – wywrotowe hasła edukacyjne w rodzaju ‘szkoły przyjaznej’, opartej na „partner­ stwie, a nie dominacji”, szkoły, w której dąży się do zacierania granicy między nauką i zabawą; a także do tego, by w szkole „nie katować” młodzieży ma­ tematyką, ale raczej uświadamiać ją seksualnie. W szkole wymarzonej przez lewaków – przypomina Wolniewicz – w imię humanizmu i ochrony ludzkiej godności zmierza się do zrównywania wszystkich oraz do jak najbardziej ich dobrotliwego traktowania – z chuli­ ganem, bandytą i terrorystą włącznie.

się tylko da. Lewak – pisze prof. Wol­ niewicz – rozumuje tak: demokracja to dobra rzecz, więc im więcej demo­ kracji, tym lepiej. Nie zauważa logicz­ nej wadliwości takiego wnioskowania. Tymczasem widać je natychmiast, gdy w miejsce ‘demokracji’ podstawimy w nim np. ‘motoryzację’ albo ‘przypra­ wę do zup’. Jak inne dobra – słusznie konkluduje Wolniewicz – demokracja ma swój graniczny stopień nasycenia, powyżej którego z dobra przeradza się w zło zwane anarchią. Słowem, lewa­ kowi chodzi o szkołę, która byłaby dla młodzieży miejscem radosnej samo­ realizacji (Dydaktyka Szkoły Wyższej. Wybrane problemy, 2010). Czy można mu to mieć za złe? Ma­ ło. Czyż wymienione programowe ha­ sła lewoskrętnej pedagogiki, obiecują­ cej przekształcenie nauki w zabawę, nie budzą sympatii? Kto temu zaprzeczy,

Słowa są niebezpieczną bronią Vladimir Volkoff (Dezinformacja. Oręż wojny, 1991) przytacza spostrzeżenie autora książki Dywersja, z którego m.in. wynika, że motywacje mobili­ zujące serca i umysły ludzi nie mają nic wspólnego z obiektywną rzeczy­ wistością: to mity sprawiają, że ludzie zrywają się do czynu. Mity mogą zafas­ cynować umysły, uczucia i wyobraźnię grup ludzkich, dlatego że zaspokajają

jest to przecież obojętne dla niniejszych rozważań) to jest wielka marka. Ma na swoim koncie nie lada sukcesy peda­ gogiczne. „Chyba dobrze kształciłem – zwierza się prof. Śliwerski – skoro po dzień dzisiejszy jeden z moich by­ łych studentów (Sławomir Broniarz) jest prezesem Związku Nauczycielstwa Polskiego” (film, YouTube, spotkanie autorskie. APS w Warszawie, 2016).

Kultura przyjemności czy wyrzeczenia? Czyż nie jest miło wysłuchiwać, że ce­ lem wychowania jest tzw. samorealiza­ cja, czyli pomaganie wychowankowi/ uczniowi/studentowi w stawaniu się tym, czym pragnie on być? W owych pragnieniach na czoło wybija się prag­ nienie wolności i szczęścia (a jakżeby inaczej!). Mało. Ma to być samorealiza­ cja nie taka sobie. Ma być – koniecznie „radosna”. Przy tym wolność i szczęście pojmowane są tu jako oswobodzenie się od nakazów i nieustająca konsumpcja i zabawa. Pokażcie mi takiego, komu nie marzy się być wolnym i szczęśliwym? Czy można się dziwić, że na gruncie takich marzeń świat zaludniły tzw. spo­ łeczeństwa ponowoczesne, które przyj­ mują cechy społeczeństw utopijnych? Takie utopijne współczesne społeczeń­ stwa zaczynają wierzyć w możliwości osiągnięcia ziemskiej nieśmiertelności i doskonałości. Kulturę wyrzeczenia oraz ideały ma zastąpić kultura natychmia­ stowego spełnienia, przyjemności i za­ bawy. Przyjrzyjmy się tak pojmowanej kulturze i jej kreowaniu bliżej.

Nieustająca balanga

RYS. WOJCIECH SIWIK

B

ez większego ryzyka popeł­ nienia błędu łacno przewi­ dzieć, jak i o czym będą roz­ mawiać, jak się będą spierać, przekrzykiwać, a bywa, że niekiedy i obrażać. Nowością wydaje się to, że coraz częściej pojawiają się na ekranie brawurowo młócący słowami różnej maści, zazwyczaj lewackiej, intelektu­ aliści i artyści. Wynajęci do mącenia w głowach, kreowani są – co istotne – na nosicieli prawd i cnót moralnych. Choć bywa to przecież irytujące, to zapewniam, iż stopień mojego poiryto­ wania jest zbyt niski, aby skutkował już „mową nienawiści”, mimo że rzuca się w oczy, iż zapraszani do studia goście są agentami transformacji, wprzęgniętymi w przeprowadzanie rewolucji obycza­ jowej, będącej istotnym składnikiem tzw. zmiany społecznej. Owa niewinnie brzmiąca ‘zmiana społeczna’ zmierza do przysłowiowego postawienia świata na głowie, nad czym biadolę w każdym felietonie i nie zamierzam zaprzestać. Polska pod tym (obyczajowym) względem na tle „postępowego” Za­ chodu wciąż wlecze się w ogonie, co w oczach „postępowców” chwały nam nie przynosi. I oby tak już na wieki zostało. A sprzyja temu świadomość, że nawet najwspanialsze osiągnięcia artystyczne nie gwarantują słuszności wyborów moralnych czy intelektual­ nych, a także nie stanowią skutecznej zapory przed manipulacją. Ta konstata­ cja dotyczy nie tylko naszego polskiego zaścianka, lecz także światowych are­ opagów. I jest trafna nie tylko wobec sfer artystyczno-literackich, lecz także wobec przedstawicieli nauk empirycz­ nych – w końcu „paraliż postępowy także ścisłe trafił głowy”. Pamiętamy, jak wybielający komunistów metodą sofizmatów typu „czerń bielsza od bie­ li” nasz „zawodowy Ślązak”, niedawno zmarły Kazimierz Kutz (Panie, świeć nad Jego duszą) mówił o sobie: „Jestem chrześcijaninem pogańskim”. Infor­ mował (2007 r.), że ma swojego anioła stróża, tyle że „ze skłonnościami do li­ bertynizmu”. Przy okazji wyznał: „Nie wierzę w diabła, ale każdy ma go w so­ bie”. Skołowany czytelnik miał jednak szansę poczuć się lepiej, gdyż w tym sa­ mym wywiadzie ówczesny senator Kutz bąknął: „Ja jestem facetem, który nosi w sobie diabła nieodpowiedzialności wobec samego siebie”. I nie musiał się z tej nonszalanckiej paplaniny tłuma­ czyć ani próbować ją jakoś wyjaśnić. Nie musiał dlatego, że świat fun­ damentalnych wartości został sprytnie rozmazany. Nic nikogo nie obowiązuje w życiu publicznym, nie trzeba odpo­ wiadać za to, co się powie czy zrobi. Wszystko bowiem stało się możliwe i względne zarazem. Nie ma już kłamst­

Gdyby jakiś etnolog spróbował zrekon­ struować życie ludzi końca XX wieku na podstawie takich czasopism mło­ dzieżowych jak „Bravo”, „Popcorn” czy „Dziewczyna”, musiałby stwierdzić, że było ono nieustającą balangą. Nie było w Polsce czasopism, które przygotowy­ wałyby do dorosłego życia. Było i jest wyłącznie kolorowo i wystrzałowo. Nie ma odniesień do tradycji, historii, li­ teratury i sztuki. No, byłbym niespra­ wiedliwy: gdy idzie o sztukę, to można się nauczyć sztuki poprawiania urody. Zredukowany świat przedstawiony w tych czasopismach opisywany jest zredukowanym językiem. Zapożyczone z angielskiego wyrażenia ‘super’, ‘cza­ dowy’, ‘odlotowy’, ‘impreza’ są w sta­ łym użyciu. Lista tematów nieobecnych na kartach tych czasopism jest długa („Więź” 1997/2). Także z analizy pro­ gramów dziecięcych Telewizji Polskiej z tamtych lat wynika, że zaledwie jed­ na trzecia programów zawierała jakieś treści, które można by nazwać edu­ kacyjnymi. O walorach poznawczych tych programów świadczy to, że z około połowy nie dało się wyodrębnić tego, o czym były. Myślę, że szczególnie nie­ bezpieczne jest to, iż zarówno w prasie, jak i telewizji dziecięcej nieomal cał­ kowicie nie mówi się o pracy nad so­ bą, o problematyce dobra wspólnego. O ojczyźnie nie było mowy w żadnym programie telewizyjnym (Pakiet Infor­ macyjny Biura Studiów i Analiz Kance­ larii Senatu, grudzień 1995). Niestety nie można powiedzieć, w początkach XXI wieku cokolwiek zmieniło się na lepsze pod tym względem.

Na koniec warto zauważyć Oceniający drogę filozoficzną Haber­ masa twierdzą, że odniósł on sukces jako filozof społeczny dzięki niezro­ zumiałości swoich wielce skompliko­ wanych tekstów. Któż ośmieliłby się krytykować, kiedy nie bardzo jest za co uchwycić? Powiadają, że Habermas nie oświecił duchowo młodych ludzi, raczej ich unieszczęśliwił. Ponieważ nie ro­ zumieją jego eklektycznych i zawiłych wywodów, zaczynają wątpić w swo­ je intelektualne możliwości. Unikając zarzutu gołosłowności, krytycy filozo­ fa podają przykłady (których z braku miejsca nie przytaczam), na co skazany jest czytelnik Habermasa. Coś jest na rzeczy. Zwróciło moją uwagę podo­ bieństwo jego wywodów do tekstów naszych rodzimych koryfeuszy, któ­ rym wypominano posługiwanie się tzw. nowomową. Przytoczę przykładowo wypowiedź znanego socjologa, pro­ fesora Uniwersytetu Jagiellońskiego, Piotra Sztompki (ur. 1944), utrzyma­ ną w tej konwencji. Oto opis Polski po upadku komunizmu: „Spolaryzowane kulturowe zderzenie między nową, pro­ demokratyczną i prorynkową kulturą – kosmopolityczną, zsekularyzowaną – oraz antydemokratyczną i antyrynkową kulturą, łączącą w dziwnym sojuszu te konserwatywne, nacjonalistyczne, pro­ wincjonalne, izolacjonistyczne i kse­ nofobiczne tematy tradycyjnej kultury krajowej z antyzachodnimi, antykapita­ listycznymi, egalitarystycznymi i popu­ listycznymi orientacjami kultury bloku sowieckiego” (C. Michalski, Credo heroiczne, „Życie”, 17–18.01.2004). Myślę, że do tego typu wywodów jak ulał pasuje to, co pisał już Artur Schopenhauer: „Aby ukryć niedostatek rzeczywistych myśli, budują sobie niektórzy imponu­ jący aparat długich, złożonych słów, zawikłanych banałów, niekończących się okresów, nowych i niesłyszanych wcześniej wyrażeń, z czego powstaje możliwie trudny i uczenie brzmiący żargon. Jednakowoż niczego nam to wszystko nie mówi: człowiek nie chwy­ ta żadnej myśli, nie czuje, żeby przybyło mu choćby odrobinę wiedzy; może je­ dynie westchnąć: »klekot młyna słyszę doskonale, tylko mąki nie widzę«; albo też dostrzega się nazbyt wyraźnie, ja­ kie ubogie, pospolite, płaskie i prosta­ ckie poglądy kryją się za tym bomba­ stycznym stylem” (T. Gabiś, „Arcana” 6/2009). Myślę, że pretensje Schopen­ hauera można by uzupełnić o brak sza­ cunku dla łacińskiej maksymy: „Trud

’Rasa niemiecka’ była mitem, który kosztował życie milionów ludzi. Podobnie jak mitem był/jest ‘lud’, ‘sprawiedliwość ludowa’. Współcześnie takimi nośnymi słowami są: ‘mowa nienawiści’, ‘dyskryminacja’, ‘rasizm’, ‘seksizm’, ‘ksenofobia’, ‘faszysta’… jest w zwięzłości”. Widać, że uznani naukowi koryfeusze nie przejmują się też inną intuicją/prawdą, w myśl której „mówca, który nie torturował swych zdań, torturuje swoich słuchaczy”. I na koniec nieco ironicznie (choć raz jakiś pożytek z postmodernizmu...) propo­ nuję moim Czytelnikom, abyśmy się na miesiąc rozstali, podśpiewując sobie na znaną melodię: Jeszcze jeden dyskurs dzisiaj, choć poranek świta... P.S. Gdy czytam sugestywną me­ taforę Schopenhauera: „Klekot młyna słyszę doskonale, tylko mąki nie widzę”, to mam przed oczyma moją mamę-Ślą­ zaczkę, która skonstruowała analogicz­ ną metaforę, będącą reakcją/komenta­ rzem na audycję radiową. Robiła ręcznie ze śmietany w maśniczce masło (lata 50. ub.w.), a czynność ta w powiecie ryb­ nickim na Śląsku określana była słowem ‘działanie’. Z radia leciała transmisja ze zjazdu jakichś ówczesnych krajowych działaczy politycznych. Sprawozdaw­ ca radiowy podnieconym głosem we wszystkich przypadkach wywijał sło­ wami: „działacze”, „aktywnie działają”... W pewnej chwili mama wyszeptała pod nosem swego rodzaju komentarz nastę­ pującej treści: „Yno bez przerwy w tej Warszawie działają i działają, a masła jak ni ma, tak ni ma”... K


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O19

6

KURIER·ŚL ĄSKI

O

baj urodzeni w Józefow­ cu, należącym wówczas do gminy Dąb, i związani z pobliskimi Siemianowi­ cami Śląskimi, przeszli ten sam szlak bojowy. Jak dotąd czyny H.A. Kalem­ by i pamięć o nim zostały uwiecznio­ ne w kościele garnizonowym Wojska Polskiego pw. św. Kazimierza Króle­ wicza w Katowicach i przez córkę Jó­ zefę Bogdanowiczową, która zamieś­ ciła inskrypcję na grobie jego żony Bronisławy Kalembowej na cmenta­ rzu parafialnym w Dębie. To jeden ze wzruszających dowodów, iż zachowała ona przez całe życie głęboki szacunek wobec ojca. Autor rozprawy ma nadzieję, iż pi­ sząc szkic biograficzny Henryka Alek­ sandra Kalemby, przyczyni się do na­ prawienia błędu niedopatrzenia, za jaki należy uznać niewątpliwie pominięcie jego nazwiska na obelisku. Jak na iro­ nię, był on inicjatorem i budowniczym jego pierwowzoru z 1938 r.! W eseju zostały zawarte informacje dotyczące nie tylko życia żołnierskie­ go, zainteresowań kapitana Henryka Aleksandra Kalemby, ale także wyda­ rzeń politycznych, w które angażował się on i jego najbliżsi. Historia rodziny Kalembów jest bowiem odbiciem losów narodu, skupionym jak w soczewce na trzech pokoleniach: Józefa seniora – hutnika zmagającego się z wyzwania­ mi, jakie niosła rewolucja przemysłowa i bismarckowski Kulturkampf, Henryka juniora – uczestniczącego w odbudo­ wie państwa polskiego – i jego córki Józefy – ofiary terroru niemieckiego i świadka narodzin PRL-u, a z nim „katyńskiego kłamstwa”. Józefa wraz z matką Bronisławą, wyczekującą po­ wrotu męża z wojny, przez długie la­ ta musiały okazywać hart ducha, być mocne i „twarde jak kamień”, by prze­ trzymać doznane krzywdy, cierpienia i upokorzenia. Kapitan Henryk Aleksander Ka­ lemba był człowiekiem swojej epoki, a jego życie odzwierciedlało cechy charakterystyczne czasów, w których przysz­ło mu żyć. Niech esej poświęcony bohaterowi nie tylko śląskich powstań przywróci godność wszystkim ofiarom bezprawia. Jego historia pokazuje, iż Niepodległość Rzeczpospolitej miała nie tylko wielkich ojców; miała także cichych bohaterów „tworzących pod­ glebie, na którym wyrosła wolność”.

tradycji, którą była modlitwa i praca – te olb­rzymie zasoby wartości drze­ miące w Górnoślązakach. Tutaj matka i ojciec prosili Najświętszą Marię Pannę o wstawiennictwo do Boga o szczęśli­ wy powrót Hajnusia z wielkiej wojny, a później z sowieckiej niewoli.

W cesarskiej służbie

Towarzysz broni Paweł Długajczyk (drugi od lewej) z ferajną z Wełnowca

W tym roku będziemy obchodzić 100 rocznicę I powstania śląskiego. Z tej okazji warto przybliżyć sylwetki bohaterów tamtych wydarzeń, często zapomnianych lub celowo pomijanych przez wiele lat w oficjalnych publikacjach historiografii PRL-u, m.in. w Encyklopedii powstań śląskich. W grupie dotkniętej zapisem cenzorskim znalazł się m.in. kapitan Wojsk Polskich Henryk Kalemba, ofiara zbrodni katyńskiej, dla którego zapewne z tego powodu zabrakło miejsca na tablicy epitafijnej pomnika ustawionego na skwerze im. jego towarzysza broni i krajana Walentego Fojkisa, dowódcy katowickiego 1. Pułku Powstańczego im. Józefa Piłsudskiego.

Kpt. Henryk Kalemba Ofiara bezprawia i niechciany bohater Część I

Zdzisław Janeczek

Rodzina

FOT. ŁĘKAWSKI, PSZÓW. ZE ZBIORÓW JACKA KICIŃSKIEGO

Henryk Aleksander Kalemba, ps. Biały, kawaler Krzyża Virtuti Militari, Krzyża Niepodległości, Krzyża Walecznych, Gwiazdy Śląskiej, Krzyża na Śląskiej Wstędze Waleczności i Zasługi, wete­

Matka Boska Bogucka

ran pierwszej wojny światowej, wojny polsko-bolszewickiej, trzech powstań śląskich i kampanii wrześniowej, uro­ dził się 15 VII 1899 r. w Józefowcu (kolonii wiejskiej gminy Dąb), osa­ dzie przemysłowej w pow. Katowic­ kim. Był dzieckiem zatrudnionego w wełnowiec­kiej cynkowni „Hohen­ lohe” („Silesia”) hutnika Józefa Kalem­ by (7 VIII 1874–9 XI 1960) i Franciszki Drong (3 XII 1873–9 X 1952), połą­ czonych węzłem małżeńskim w 1897 roku. W pamięci rodzinnej zachowały się żartobliwe słowa wypowiedziane do położnicy po jego narodzinach: „synka wom przyniósł w dziobie”. Nasz bohater miał liczne rodzeń­ stwo: braci Józefa i Alojzego oraz trzy siostry: Wiktorię, Marię i Cecylię. Toteż Franciszka Kalembowa nieraz musiała stanowczością przykrywać rozsądną dobroć i matczyną czułość. Nie zadrę­ czając się codziennymi przeciwnościa­ mi losu, stworzyła mężowi i dzieciom ciepły, rodzinny dom. Ciężko pracują­ ca pani domu miała dla swych dzieci zawsze czas i bezmiar czułości. Towa­ rzyszyła dzieciństwu Henryka. Uczy­ ła polskiego pacierza, prawiła śląskie

FOT. ZE ZBIORÓW AUTORA

Henryk Kalemba ukończył w rodzinnej miejscowości szkołę ludową, w której trzeba było uczyć się języka i literatury niemieckiej, historii i geografii Rzeszy, ale potajemnie nauczano ojczystej histo­ rii w kółkach i polskich towarzystwach, które organizowano także w jego ro­ dzinnej miejscowości. Niestety w cza­ sie wojny uległy zniszczeniu archiwal­ ne dokumenty i zapiski H. Kalemby, więc o tym, jaka była ówczesna pru­ ska szkoła, możemy dowiedzieć się ze wspomnień towarzysza walki Kalemby, Mikołaja Witczaka. Szkoła pruska była koszmarem, o którym nigdy nie zapo­ mniał. Ona ukształtowała jego stereotyp Niemca i pogląd na kulturę tego pań­ stwa. „Może się ktoś dziwić, że gwałcę

godki o śląskiej ziemi i o Polsce, co żyć będzie. Jej niewątpliwie zawdzię­ czał wspomnienie o legendarnej krai­ nie dzieciństwa i młodości oraz Bożą iskrę w sercu. Od matki też uczył się wiary prostej, silnej, a według opinii niedowiarków – naiwnej. Rodzina była wyznania rzymskokatolickiego. Kościół i religia w czasach najcięższych prób były dla dziadków i rodziców H. Ka­ lemby ostatnią przystanią, która nie zawiodła i pozwoliła przetrwać pruską politykę Kulturkampfu, obronić wiarę ojców i macierzysty język. O uczuciu tym poeta napisał: „Jest to wiara, która z rzewną szczerością po­ daje umarłemu gromnicę, rozwija cho­ rągiew z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej, przed której obrazem pada w kościele na wznak i gorący­ mi łzami zimną zlewa posadzkę. Jest to wiara, która mai krzyże przydroż­ ne […]. Wiara, która kredą święconą w Trzech Króli kreśli na drzwiach […] znaki […] aby dobytek nie zmarniał. […] Wiara tak silna, że na jej zawołanie spokojny, pracy […] oddany, pójdzie, zawiesiwszy szkaplerz na piersiach, w najkrwawszą zawieruchę”. Ten hart ducha krewni Kalemby zawdzięczali częstym pielgrzymkom do sanktua­

Paweł Długajczyk z Wełnowca, górnik kopalni „Eminencja” FOT. ZE ZBIORÓW AUTORA

rium w Piekarach Śląskich, gdzie były Gradusy – Święte Schody, po których po dziś dzień tradycyjnie przechodzi się na kolanach i boso. W domu rodzinnym H. Kalemba dowiedział się, że człowiek ma dwie

matki – tę, która go urodziła, i Zie­ mię Ojczystą, na której żyje. W domu mówiło się po polsku. W tym języku mały Hajnuś porozumiewał się w cza­ sie zabaw z rodzeństwem i kolegami na podwórzach Józefowca, Wełnowca i Kolonii Agnieszki lub na brzegach pobliskiej Rawy przecinającej rozle­ głą płaszczyznę otwartych pól. Tutaj, jako dziecko miasta, zyskał nową, pełną

bogucickiego proboszcza ks. Leopolda Markiefki (1813–1882). Sanktuarium bogucickie odgrywa­ ło szczególną rolę w życiu mieszkańców okolicznych osad. Tu język polski był ważny, gdyż służył w modlitwie do roz­ mowy z Bogiem. Hajnuś wielokrotnie uczestniczył z rodziną i przyjaciółmi w tamtejszych odpustach w kościele pw. św. Szczepana. Modlił się przed po­

gramatykę ojczystą, pisząc uporczywie: Prussy, prussactwo, prusski przez dwa ‘ss’, lecz pisać będę do końca życia i to z następujących powodów: ze wzglę­ dów etymologicznych i historycznych. Pruzze, Prusse, Preusse – a więc Prussak przez dwa ‘s’. Nazwa ta jest symbolem junkierstwa, militaryzmu, kastowości, zaborczości, hakatyzmu, dyskryminacji i eksterminacji rasowej i wielu innych

z najzjadliwszych substancji nadali nazwę „kwas pruski”. Ostrzegała ona przed „świństwem najwyższego stan­ dardu”. W tej kategorii rozpatrywał pojęcie „belfer prusski”, które choć „brzydkie”, oddawało znakomicie ce­ chy i „sylwetkę przeciętnego nauczy­ ciela [...] onych czasów”, najczęściej „chorującego na Bismarcka”. Witczak używał w stosunku do niemieckiego nauczyciela takich epitetów jak: des­ pota, kacyk i szowinista, dla którego wszystko co niepruskie – było nieznoś­ ne. Prywatnie „belfer prusski” rów­ nież nie budził szacunku ani sympatii uczniów bitych trzciną i obrażanych słownie „w imię prusskiej prawdy”. Po takich lekcjach „belfer prusski”, gdy poczuł „piwochuć”, tzw. Bierstimmung, szedł do knajpy, gdzie wypijał ogrom­ ne ilości tego trunku i upijał się nim „w pestkę”. W drodze powrotnej, jak wspominał Witczak, „śpiewał, ściślej ryczał: [...] Über alles, über alles”. Na drugi dzień, wytrzeźwiawszy, na lek­ cji historii „wyliczał jakby w transie narkotycznym wszystkie przewagi te­ go prusskiego okrutnika i ochlaja”, tj. Ottona von Bismarcka. Ten przykry obraz tak mu utkwił w pamięci, iż dopiero w okopach pierw­ szej wojny, wśród ogromu cierpień zro­ zumiał, że także wśród Niemców trafia­ ją się zacni ludzie. Generalnie jednak Germanie byli dla niego dziwną, ok­ rutną rasą, która odczuwała „co pe­ wien czas nieprzezwyciężoną potrzebę maszerowania” i uwielbiania jakiegoś nowego wodza. Tak było od zwycięst­ wa Arminiusa, księcia Cherusków, któ­ ry pobił wojska rzymskie Quinctiliusa Varusa w lesie Teutoburskim, po czasy Fryderyka Wielkiego, kanclerza Ottona Bismarcka i cesarza Wilhelma II. Ucie­ leśnieniem tej zaborczej polityki był dla Witczaka Bismarck, „gwiazda junkier­ stwa prusskiego i militaryzmu”, o któ­ rej z mieszanymi uczuciami słuchał na lekcjach w szkole. W krajobrazie Śląska coraz widoczniejsze były wznoszone tu ku czci pruskiego kanclerza wieże, do stóp których prowadzano wyciecz­ ki szkolne. Praca nauczycieli przyniosła jed­ nak odwrotny od zamierzonego sku­ tek. Świadczy o tym charakterystyka twórcy zjednoczonych Niemiec nakreś­ lona przez Mikołaja Witczaka: „Ciało olbrzyma, wygląd twarzy wręcz odra­ żający, wyraźny wytrzeszcz oczu jasno­ błękitnych, kłująco wściekłych – jed­ nym zdaniem „morda jaskiniowca”, i to bez przesady; proszę tylko spojrzeć na płaskorzeźby lub oleodruczki przeds­ tawiające tę nalaną i pooraną bruzda­ mi twarz; płaskorzeźby te itd. wisiały w każdym domu Grossdeutscha na ho­ norowym miejscu i miejsce to miało

Zdaniem Mikołaja Witczaka, nieprzypadkowo chemicy jednej z najzjadliwszych substancji nadali nazwę „kwas pruski”. Ostrzegała ona przed „świństwem najwyższego standardu”. czarów przestrzeń dla wyobraźni, po­ znawał naturę i zwracał rówieśnikom uwagę na jej specyfikę. Ciszę zakłócał plusk kąpieli i okrzyki tryumfu dzieci jako poławiaczy ryb, raków i żab. Mowa polska żyła także w murach kościoła pw. św. Jana i Pawła Męczenni­ ków w Dębie, który od 18 VIII 1894 r. dekretem biskupa wrocławskiego Geor­ ga Koppa miał status parafii. Przyna­ leżały do niej m.in. osady: Józefowiec, Bederowiec i Kolonia Agnieszki, gdzie rytm życia regulowały syreny kopalń i hut, a najbardziej znanymi osobis­ tościami byli: naczelnik gminy, pocz­ mistrz, aptekarz, proboszcz, piekarz, rzeźnik, drogerzysta, fryzjer i pruski żandarm. Józefowiec, Bederowiec i Ko­ lonia Agnieszki to niewielkie ludzkie siedliszcza, uśpione kurzem unoszącym się z brukowanych kocimi łbami ulic. Kurz ten górnicy i hutnicy, gdy zaschło im w gardłach, regularnie „płukali” po szychcie piwem w miejscowej restau­ racji lub szynku. Nieprzypadkowo Henryk odzna­ czał się wszystkimi cechami, które wy­ różniały jego przodków i ziomków, ta­ kimi jak przywiązanie do wiary i mowy ojców, ostrożność i racjonalność w po­ dejmowaniu decyzji, oszczędność czy trzeźwość myślenia. Nie ulegał mowom demagogów, by na ich życzenie chwytać za broń. Jeśli jednak już podejmował walkę, nie poddawał się, a gdy czegoś bronił, gotów był za swe ideały oddać życie. Z domu wyniósł nawyk ciężkiej pracy. Polskość łączył z żywą wiarą katolicką ugruntowaną przez matkę i surowego, ale kochającego ojca, wy­ chowanków miejscowego społecznika,

chodzącym z XV w., przedstawiającym Marię z Dzieciątkiem Jezus wizerun­ kiem Matki Boskiej Boguckiej, do któ­ rego kiedyś pielgrzymowano z całego Górnego Śląska. Była to kopia obrazu częstochowskiego, przyniesiona przez pielgrzymów bogucickich, którą prze­ malował „Wiedeńczyk”, dostosowując wizerunek do stylu Madonn zachod­ nich i przedstawiając Marię z berłem jako Wspomożycielkę. Początek kultu Matki Boskiej Boguckiej datował się więc na XV wiek. W ciągu stuleci kult przejawiał się głównie w pielgrzymo­ waniu rzesz pątników do sanktuarium, a 29 VI 1857 r. na bazie tutejszej tradycji maryjnej proboszcz Leopold Markief­ ka zainicjował Arcybractwo Szkaplerza św. de Monte Carmel, którego człon­ kowie nosili brunatne szkaplerze kar­ melitańskie. Nabożeństwo szkaplerzne ożywiło bogucickie sanktuarium, ale również przyczyniło się do przeniesie­ nia uroczystości odpustowej ze święta Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny (2 lipca) na święto Matki Bożej Szka­ plerznej (16 lipca). W miejsce kultu Matki Boskiej Boguckiej upowszechnił się kult Matki Boskiej Szkaplerznej. Na uroczystościach spotykali się mieszkańcy Bogucic, Katowic, Bytko­ wa, Józefowca, Wełnowca, Dębu, Mi­ chałkowic, Siemianowic, Huty Laura, Bańgowa, Przełajki, Mysłowic i Cho­ rzowa. Przy okazji dochodziło do spotkań rodzinnych i zawiązywania przez Kalembów nowych znajomości z osobami z sąsiednich osad. Wszyst­ kich ich cechowała dobroć i prostota, wzajemna życzliwość, chęć pomaga­ nia, wspierania się, braterstwo oraz siła

Agnieszka z Kozubików Długajczykowa z siostrą Anastazją i dziećmi

obrzydliwości, jednym słowem wszel­ kiego zła w zasadzie obcego narodowi polskiemu [...]. Nie będę pisać nazwy Pruss, tego symbolu ciemności, tak jak piszę nazwisko Prus przez jedno ‘s’, naz­ wisko naszego wieszcza, dla mnie sym­ bolu wszelkich cnót”. Zdaniem Mikołaja Witczaka, nieprzypadkowo chemicy jednej

dla prawdziwego Prussaka znaczenie ołtarza domowego”. Szkoła elementarna, do której uczęszczał H. Kalemba, niewiele odbie­ gała od wyżej opisanej. Jednak dopiero po zaliczeniu kursu z praktyką podjął on pracę jako ślusarz. W tym czasie padły strzały w Sarajewie. Wojna! A jak wojna, to mobilizacja. Z niemieckich


KWIECIEŃ 2O19 · KURIER WNET

7

KURIER·ŚL ĄSKI

Wełnowiec

gazet powiało pompatyczną propa­ gandą. Na ulicach miasta Niemcy de­ monstrowali z orkiestrą, sztandarami i maszerowali z Pieśnią Niemiec (Das Deutschlandlied) oraz z tablicami z na­ pisami: „Niech żyje cesarz” i „Niech żyje armia”. W domu Kalembów euforii jednak nie było. Żołnierzem Henryk został nie z własnego wyboru. Wie­ dział, że nie weźmie udziału w paroty­ godniowej przygodzie, lecz że czeka go krwawa łaźnia. Po stratach pod Verdun

koniec wojny dzienna racja frontowa wynosiła od 750 g do 1000 g). Do chle­ ba w niektóre dni trafiał mu się tłuszcz lub marmolada. Na obiad fasowano kaszę z warzywami, ewentualnie zupę z suszonej bruk­wi z dodatkiem wa­ rzyw; na kolację, zdarzało się, iż bywał podawany śledź. Od kadry oficerskiej żołnierzy dzieliła przepaść, którą dob­ rze odzwierciedlał przedwojenny żołd żołnierski w wysokości 15 marek. Po­ rucznikowi przysługiwał miesięczny „geld” 300 marek. H. Kalemba jako Górnoślązak nie mógł liczyć na awans w pruskiej armii powyżej stopnia pod­ oficera. Jej trzon stanowili oficerowie wywodzący się spośród pruskich junk­ rów. Zasadniczą przeszkodą była barie­ ra społeczna i narodowościowa. Należał do grupy poborowych, których nazywano ostatnią nadzieją Niemiec – Deutschlands letzte Hoffnung – albo po prostu mięsem armatnim. Mając świadomość przypisanej mu ro­

Pocztówki z Józefowca

i nad Sommą dowództwo niemieckie próbowało uzupełniać stany liczbowe pułków m.in. rezerwistami ze Śląska, by wiosną 1918 r. ruszyć z ofensywą we Flandrii. Problemem dla państw centralnych był także ograniczony gó­ rami front salonicki w Macedonii, gdzie operacyjną „Grupą” dowodził gen. Frie­ drich von Scholtz (1851–1927), na­ rażony w sierpniu i wrześniu 1917 r. na ataki sił Ententy. Henryk Kalemba otrzymał rozkaz stawienia się 7 VIII 1917 r. w Bezirkskommando.

li, nie zamierzał wlewać nowego życia w arterie potężnej Monarchii Hohen­ zollernów. W latach 1916–1917 miał możliwość przeczytać w pruskiej prasie wiele ciekawych artykułów na temat brygadiera Józefa Piłsudskiego i jego Legionów, które dzielnie biły się na froncie wschodnim z Rosjanami, ale potem nie chciały złożyć przysięgi na wierność monarchii, bo zamierzały bić się o wolną Polskę. Był już wówczas młodym mężczyzną, ciekawym świata i bieżącej polityki.

„Hindenburg” (wiosną 1917 r. roz­ poczęto budowę linii „Zygfryd” oraz „Hindenburg”) ani pruska dyscyplina nie były w stanie wskrzesić w nim bo­ jowego ducha. Zdążył jeszcze w 1918 r. ukończyć kurs zbrojmistrza i uzyskać zgodę na przeniesienie z pułku pie­ choty do artylerii, która uchodziła za bezpieczniejszą formację, lecz za to wy­ magającą większego fizycznego wysił­ ku. Zagrożeniem były niewypały, które nierzadko wybuchały przy wyjmowa­ niu z lufy zaklinowanych pocisków. Pamiątką po tym trudnym epizodzie w życiu H. Kalemby stało się kilka foto­ grafii w pruskim mundurze. Na jednej z nich został uwieczniony w charakte­ rystycznej pozycji półleżącej. Przebieg służby w wojsku pod sztandarem Kajzera Wilhelma II od­ zwierciedla jego doświadczenie i nabyte kwalifikacje żołnierskie: • od 7 VII 1917 do 30 I 1918 – 47 Pułk Piechoty liniowej – strzelec, • od 31 I 1918 do 16 III 1918 – arty­ leria górska w linii – kanonier, • od 17 III 1918 do 25 VI 1918 – ba­ on garnizonowy – rusznikarz, • od 26 VI 1918 do 24 VIII 1918 – 78. Pułk Artylerii Polowej – rusznikarz, • od 25 VIII do 24 XII 1918 – 278. Pułk Artylerii Polowej w linii – rusz­ nikarz, • od 24 XII 1918 – urlop świątecz­ ny, po którym nie wraca do jednost­ ki, dezerteruje i zgłasza się do wojska polskiego. Zasadne wydaje się pytanie, jaka była przyczyna dezercji? Częściowo od­ powiedzi udzielił cytowany już Mikołaj Witczak. Nie lepiej niż pruska szkoła wypadała w jego ocenie cała nacja nie­ miecka i osoba cesarza Wilhelma II. Dla Witczaka był on „kaleką” i „dzi­ wakiem” chorującym na „Wandertrieb”, opętanym manią wielkości, obcującym „z duchem starego Fryca” i „obciążo­ nym psychicznie”. W podsumowaniu konkludował: „Groteskowe, wręcz karnawałowe jego przyodziewki (ja­ ko wnuk królowej angielskiej Wiktorii często paradował w mundurze admiral­ skim – Z.J.), nakrycia głowy, niemniej dziwaczne wyposażenia »pracowni« świadczą dodatkowo, że nie mógł to być człowiek normalny”. Obraz polityków i nauczycieli rzutował na ocenę całego

Zdzisław Tatar-Trześniowski, dowódca 7 Pułku Piechoty Legionowej; Odznaka 7. PP; Szlak bojowy 7 PP 1918–1921

Ponieważ był zdrów, fizycznie dob­ rze rozwinięty i wysportowany, zmo­ bilizowano go do liniowego 47. Pułku Piechoty armii cesarskiej Wilhelma II, z której zdezerterował 24 XII 1918 r. Nie pomogła starannie pielęgnowa­ na w tradycji pułkowej, jako czynnik integracyjny, wierność dynastii Ho­ henzollernów. Szybko zakończył swój szlak bojowy w niemieckim mundu­ rze, wiodący przez górzystą Macedo­ nię i front zachodni we Francji. Zdobył jednak w tym czasie tak przydatne mu w przyszłości doświadczenie i wyszko­ lenie wojskowe. Do dużego wysiłku fi­ zycznego musiał przywyknąć podczas służby w okopach i w trakcie forsow­ nych marszów (4–5 km na godzinę) z pełnym obciążeniem ponad 30 kg. Przygotowano go do tak ekstremalnych wyczynów podczas zajęć gimnastycz­ nych. Był to tzw. Feldmarschmassing (marsz w terenie), podczas którego tempo dyktowały rekrutom trzy bęb­ ny i trzy flety. Szkolenie Henryka Kalemby obej­ mowało musztrę, a także ćwiczenia strzeleckie. Musiał w ciągu dwóch ty­ godni intensywnych zajęć nauczyć się nie tylko tego, jak trzymać, ładować i rozładowywać swojego mauzera, ale także jak trafiać do tarczy z figurami oraz walczyć na bagnety, rzucać grana­ tami i kopać rowy strzeleckie. Za naj­ mniejsze uchybienie groziły ćwiczenia karne prowadzone przez bezwzględ­ nego Obergefreitra lub Feldfebla. Aby nie opadł z sił, dostawał czarną kawę bez cukru, do tego kilogramowy bo­ chenek chleba z coraz większym do­ datkiem mąki ziemniaczanej i otrąb pobierany z góry na cztery dni (pod

Po wstępnej obróbce rekrut H. Ka­ lemba, oddelegowany na front zachod­ ni, tkwiąc w okopowym błocie lub zie­ miankach, wokół których rozciągał się fetor rozkładających się trupów, poznał smak wojny pozycyjnej. Spu­ stoszenie siały karabiny maszynowe i ostrzał z ciężkich moździerzy (kali­ ber 170 mm i 250 mm). Niełatwo było znaleźć schronienie przed odłamkami granatów i uniknąć towarzystwa wod­ nych szczurów oraz plagi wszy. 85% ran i okaleczeń było skutkiem artyle­ ryjskiego ostrzału, śmierć zaś stawała się codziennością. Pojawiły się także pierwsze oznaki niedożywienia. Żoł­ nierze zbierali różne zielska, z których przyrządzali „sałatki”; organizowali też polowania na psy, koty i żaby. Czasa­ mi apetyt odbierał strach przed ata­ kiem gazowym, trwałym kalectwem lub śmiercią. Nawet takie nazwy włas­ ne niemieckich redut jak „Kaiser” lub

Henryk nie ulegał mowom demagogów, by na ich życzenie chwytać za broń. Jeśli jednak już podejmował walkę, nie poddawał się, a gdy czegoś bronił, gotów był za swe ideały oddać życie.

narodu niemieckiego, trapionego przez ukrytą chorobę. Witczak zdiagnozował ją jako „pandemiczną epilepsję, jeden z ważniejszych współczynników [...] i predyspozycji do dzikich pochodów, rabunkowych marszów, eksterminacji wszystkiego co niegermańskie”. Trudno się dziwić, iż takie poglądy powodowały dezercje z cesarskiej armii kolejnych roczników Górnoślązaków, z których wielu zaciągało się do pol­ skiego wojska i brało udział w pows­ taniach śląskich.

Pod znakiem Orła Białego Powrotna droga Henryka Kalemby na Śląsk wiodła przez pola bitewne kreso­ wej Polski, na których wielu Ślązaków, m.in. w szeregach armii gen. Józefa Hallera, zmagało się z Armią Czerwo­ ną. 28 XII 1918 r. zgłosił się na ochot­ nika do wojska polskiego i otrzymał przydział do stacjonującej w Sosnowcu 11. kompanii III batalionu 7. Pułku Pie­ choty Legionów (wcześniej noszącego nazwę 1. Pułku Piechoty Polskiej Siły Zbrojnej), dowodzonego przez ppłk. Karola Udałowskiego (1880–1926). Na wyblakłej fotografii sprzed stu lat wi­ dzimy chłopaka z dumną miną, w ma­ ciejówce na głowie i w mundurze le­ gionowym. W armii polskiej zmienił się jego stosunek do służby wojskowej. Raporty przełożonych potwierdzały je­ go rosnące zaangażowanie i entuzjazm dla idei niepodległości Polski i powrotu Górnego Śląska do Macierzy. Rudolf Niemczyk odnotował w arkuszu per­ sonalnym H. Kalemby: „Już pod ko­ niec 1918 r. jako jeden z pierwszych

Śląska kuchnia i sypialnia

Ślązaków wstępuje do Wojska Polskie­ go w nadziei, że w polskim mundurze wkroczy na Śląsk”. Delegowany do pracy w POW na Górnym Śląsku, wziął udział we wszyst­ kich trzech powstaniach, w które anga­ żowali się także pozostali członkowie jego rodziny. Rodzice aktywnie uczest­ niczyli w akcji plebiscytowej, a ojciec w czasie powstania pełnił służbę w Stra­ ży Obywatelskiej. W rodzinnych stro­ nach H. Kalemby odradzało się życie narodowe. Gdy wrócił do domu, zetk­ nął się z działającymi w okolicy taki­ mi organizacjami, jak Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”, Towarzystwo Śpiewacze „Mickiewicz”, Towarzystwo Polek, Klub Sportowy „Orzeł”, Towa­ rzystwo Oświaty na Śląsku im. św. Jac­ ka czy Towarzystwo Sportowe „Hal­ ler”. Dla Dębu, Józefowca i Wełnowca utworzono polską Radę Ludową. Od stycznia 1919 r. działała pod kierun­ kiem Jana Nowaka komórka POW G.Śl. Pojawiła się polska prasa. Matka Hen­ ryka od 1920 r. czytała m.in. „Głos Po­ lek”, na którego łamach opublikowano 10 przykazań plebiscytowych Ślązaczek:

FOT. MUZEUM MIEJSKIE W SIEMIANOWICACH ŚLĄSKICH

Latinik w chwili agresji mógł przeciw­ stawić Czechom zaledwie 2000 żołnierzy i liczyć na wsparcie śląskich górników. H. Kalemba ze swoim batalionem dotarł na miejsce walk toczonych na linii Dro­ gomyśl–Ochaby–Skoczów–Kisielów, na który Czesi kierowali koncentryczne ataki piechoty i gęsty ostrzał artyleryjski. Szczególnie zacięte boje prowadzono 31 stycznia. Dzięki poświęceniu i determi­ nacji Polacy utrzymali swoje pozycje, by następnie kontratakiem odrzucić nieprzyjaciela i zdobyć Lipowiec, Nie­ rodzim i Błądnice. 4 lutego doszło do zawieszenia broni. 14 II 1919 r. do Cie­ szyna przybyła misja koalicyjna. Wbrew warunkom umowy paryskiej, Czesi nie opuścili zajętych terenów polskich i 21 lutego rozpoczęli nową akcję zaczepną. Nocą z 24 na 25 lutego pod naciskiem Paryża zawarto ugodę wojskową, dzięki której oddziały Brygady Cieszyńskiej płk. F. Latinika zajęły obszar między Wisłą a magistralą kolejową, z które­ go ustąpiły wojska czeskie. W walkach brała udział także miejscowa ludność. Do boju stanęli chłopi z Jabłonkowa i okolicznych wsi, a także górnicy Kar­

1. Nie masz innej Ojczyzny nad Polską. 2. Nie użyjesz głosu Twego na krzywdę narodu. 3. Pamiętaj, abyś w dniach plebiscytu spełniła obowiązki Polki. 4. Czcij wiarę, Ojczyznę i mowę Ojców. 5. Nie zabijaj przyszłości swych dziatek. 6. Nie zaprzedawaj swej duszy Niemcom. 7. Nie kradnij zaufania, jakie pokłada w Tobie Ojczyzna. 8. Nie głosuj przeciwko własnemu sumieniu. 9. Bogactwo wroga nie będzie nigdy bogactwem Twoim. 10. Nie wierz zdradnym obietnicom, bo póki świat światem, nie będzie Prusak Polakowi bratem. W końcu stycznia 1919 r. batalion H. Kalemby został skierowany na front na Śląsku Cieszyńskim, by wspomóc skromne siły pułkownika Franciszka Latinika i 26 stycznia przeszedł chrzest bojowy pod Kisielowem. Zetknął się tam z krwawymi śladami działań pod­ komendnych podpułkownika Josefa Šnejdárka (1875–1945), byłego ofice­ ra Legii Cudzoziemskiej, nazywanego przez rodaków „czeskim Pattonem”, a wśród Polaków uchodzącego za wo­ jennego zbrodniarza, odpowiedzialnego m.in. za bestialskie zamordowanie 20 polskich jeńców. Kierował on 16-tys. grupą bojową, która łamiąc wcześniej­ sze uzgodnienia, 23 I 1919 r. dokonała najazdu na Zaolzie (Bogumin, Orło­ wą, Suchą, Jabłonków, Karwinę), a na­ stępnie przystąpiła do jego okupacji.

winy, Frysztaku i robotnicy Trzyńca. Gdy umilkły działa i karabiny, w Cieszy­ nie odbyła się defilada przed członkami Rady Narodowej Śląska Cieszyńskie­ go. Po latach wydarzenia te przypomną H. Kalembie słowa Roty Śląskiej autor­ stwa księdza Emanuela Grima (1883– 1950) rodem z Karwiny: Nie damy śląskiej ziemi rwać, ni kruszyć jej w kawały, bronić jej pójdzie swojska brać i ruszy naród cały, – nie chcemy znowu roli sług, tak nam dopomóż Bóg! W pierwszych dniach marca 1919 r. 2. i 3. batalion 7. Pułku Piechoty Le­ gionów został przerzucony do Mało­ polski Wschodniej. Tym razem for­ macja H. Kalemby uczestniczyła m.in.

w bit­wie z oddziałami Ukraińskiej Ar­ mii Halickiej o Chyrów w wojewódz­ twie lwowskim, w którego okolicach toczono zacięte boje od września 1918 r. Punkt ten miał kluczowe znaczenie ko­

Plakat Na koń proletariusze. Tabory Armii Czerwonej

munikacyjne na linii Przemyśl–Lwów i przechodził z rąk do rąk. 15 V 1919 r. H. Kalemba z towarzyszami broni do­ tarł do Tarnopola. Uderzenie działającej w ramach korpusu gen. Wacława Iwasz­ kiewicza 3. Dywizji Piechoty Legionów gen. Zygmunta Zielińskiego w rejonie miasteczka przełamało front, zmuszając cały III Korpus Ukraiński do odwrotu za linię Dniestru. Chyrów zos­tał zdoby­ ty. W tym czasie krwawe boje toczono także pod Niżniowem (14–15 czerwca), Fragą i Podkamieniem (27 czerwca). Celem było m.in. utrzymanie drogi do Stanisławowa. Po tych walkach III ba­ talion odszedł zluzowany do Tyśmieni­ cy, przeznaczony do dyspozycji świeżo przybyłej z Rumunii IV Dywizji Strzel­ ców gen. Lucjana Żeligowskiego. Uczestnicząc w kolejnej wielkiej ofensywie 17 VII 1919 r., pułk Hen­ ryka Kalemby osiągnął linię Zbrucza, zajmując pozycję w okolicach Ska­ ły, a później Satanowa. Ostatecznie w sierpniu odszedł do Ostrowa pod Tarnopolem. K Cdn. Niepodpisane zdjęcia pochodzą ze zbiorów Józefy Bogdanowiczowej


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O19

8

Pseudonim Student Staszek Matejczuk w latach 80. XX wie­ ku był chyba najdłużej przetrzymywa­ nym więźniem politycznym w PRL. Gdy komuniści wprowadzili stan wo­ jenny, studiował na KUL. Było dla niego oczywiste, że jak jest wojna, to trzeba walczyć i wszystko inne odłożyć na bok. Obrał pseudonim „Student” i w rodzinnym Grodzisku Mazowiec­ kim zorganizował i dowodził grupa­ mi Sił Zbrojnych Polski Podziemnej. Chłopcy zdobywali broń do przyszłej walki z komunistami. SB szybko ich rozpracowało. Staszek został areszto­ wany w nocy z 4 na 5 marca 1982 r. 9 września 1982 r. został skazany w głównym procesie grupy grodzi­ skiej razem z ks. Zychem, Robertem Chechłaczem, Tomaszem Łupanowem i innymi na 6 lat pozbawienia wolno­ ści za „zorganizowanie i przywództwo związku zbrojnego na terytorium PRL w czasie obowiązywania stanu wojen­ nego”. Nie miał możliwości nawet cza­ sowego opuszczenia więzienia, a został zwolniony dopiero pod koniec 1986 r., więc nie mógł się spotkać z Wujkiem ani być na jego pogrzebie. Duże wrażenie zrobiło na mnie zestawienie, jakie po jednej z na­

W styczniowym „Śląskim Kurierze WNET” przedstawiłem dość dokładny opis losów Staszka Przywary „Szarego” i jego męczeństwa w dniu 22 września 1944 r. Prawie 40 lat później Wujek otrzymał związany z tym kolejny znak Boży i wynikające z niego cierpienie, ale jak zawsze w swoim życiu, pokornie i godnie był posłuszny Woli Bożej. Po synu Staszku, „córuni” Werze, w kolejnym już pokoleniu tracił ukochanego wychowanka. To od Wujka w wakacje 1982 r. najwięcej dowiedziałem się o szczegółach zakończonego już śledztwa i cierpień Staszka Matejczuka.

„A gdzie mój legionista?”(VI) Paweł Milla

Przed cudownym obrazem Maryi gen. Boruta-Spiechowicz raportował wów­ czas: „Przed 65 laty żołnierze Legio­ nów Polskich, walcząc o niepodle­ głość Ojczyzny, z pomocą łaski Bożej do tej świątyni wnieśli polskie Orły i przywrócili ją Kościołowi katolickie­ mu. W tym sanktuarium, na początku swego marszu ku niepodległości, bła­ gali Wszechmogącego Ojca Narodów – przez Twoje pośrednictwo, Matko Boska Leśniańska, o cud zmartwych­ wstania Polski. My – legioniści – za­ wsze z modlitwą do Ciebie, Maryjo, wyruszaliśmy w bój, odbierać to, co nam obca przemoc wzięła. W dzisiejszą rocznicę, kiedy nasze szeregi poprzez walkę i służbę Ojczyźnie w większości przeszły już do Ojczyzny wiecznej, my, ostatni z żyjących, stajemy przed Tobą, aby złożyć Ci, Wniebowzięta Królowo Polski, raport naszej wierności”. Później weterani spotkali się z mieszkańcami Leśnej. Ojciec Eusta­ chy Rakoczy, nazywany przez Prymasa Tysiąclecia kard. Stefana Wyszyńskiego

Gestapo w Ptaszkowej zerwało Stasiowi różaniec i kazało pozbierać jego części palcami z powbijanymi drzazgami. Staszkowi zomowcy na Rakowiec­kiej również zerwali różaniec i podeptali medalik z Matką Boską, ale zamiast drzazg powbijali mu szpilki i igły. szych wspólnych modlitw za Staszka w 1982 r. podał mi Wujek: „Mój syn też miał na imię Staszek, podobny wiek 22 lata, walczył zbrojnie na wojnie za Polskę i za wiarę katolicką, a po aresz­ towaniu podobnie był przez oprawców torturowany! Gestapo w Ptaszkowej zerwało Stasiowi różaniec i kazało po­ zbierać jego części palcami z powbija­ nymi drzazgami. Staszkowi zomow­ cy na Rakowieckiej również zerwali różaniec i podeptali medalik z Matką Boską, z tą różnicą, że zamiast drzazg powbijali mu szpilki i igły. Stasia Ges­ tapo katowało kilka godzin i nic nie powiedział, został skazany i rozstrze­ lany. Stasia Matejczuka zomowcy ka­

kapelanem Żołnierzy Niepodległości, a zarazem pauliński historyk, tak to wspomina: „W spotkaniu uczestni­ czyła najstarsza parafianka, 92-letnia Karolina Slodotowa, która pamiętała wizytę cara w Leśnej. Kiedy ją prosi­ łem, aby opowiedziała o tym młodzieży, wtedy – ku mojemu zdziwieniu – od­ powiedziała: »Ja nie widziałam cara. Opuściłam głowę, aby go nie oglądać. Ja przecież czekałam, aby tu wróciła Polska«. Ostatni car Rosji, Mikołaj II Romanow, który dwukrotnie nawiedzał Leśną (1900 i 1905 r.) krzyczał tam, że »tu Polski nigdy nie będzie!«”. W 1915 r. nastąpiła ofensywa nie­ miecka i to sprzymierzonym z zachod­

Sanktuarium Maryjne w Leśnej Podlaskiej W momencie wybuchu Solidarności por. Leszczyc przebywał w paulińskim Sanktuarium w Leśnej Podlaskiej, gdzie paulini wspierali powstańców stycz­ niowych. W odwecie władze carskie zamieniły maryjne sanktuarium w cer­ kiew. 16.08.1980 r., z okazji 65 rocznicy wyzwolenia świątyni z niewoli carskiej, por. Leszczyc-Przywara razem z gen. Borutą-Spiechowiczem jako legioniści wspólnie podtrzymywali biskupa Wac­ ława Skomoruchę niosącego Najświęt­ szy Sakrament w procesji dziękczynnej.

nimi wojskami legionistom I Brygady Piłsudskiego przypadł zaszczyt prze­ gonić Rosjan z Leśnej. Ojciec Rako­ czy pisze: „Polacy szczęśliwi, że wy­ biła godzina Niepodległości, biegli ze wszystkich stron do Leśnej. Przycho­ dzili ludzie, którzy dotąd ukrywali się w lasach. I lud podlaski znowu przybył do swojej świątyni. (…) Ludzie nie mo­ gli śpiewać – wszyscy płakali. Kapelan I Brygady Legionów, ks. mjr Ciepichałł, wygłosił wzruszające kazanie. Mówił o męczeństwie Polaków za wiarę. Był to cudowny dzień. Do Leśnej wróciła Polska. Na chórze legioniści wyrwali tablicę, która głosiła, że ów klasztor car Aleksander II oddał prawosław­ nym monaszkom. Przed kościołem stał krzyż prawosławny na pamiątkę połą­ czenia Chełmszczyzny; został również ścięty i razem z tablicą przed klaszto­ rem spalony”.

podpisem nie było już miejsca, zrobi­ ła do góry nogami względem całego tekstu dopisek na górze kartki, gdzie było trochę miejsca. Koniecznie chcia­ ła zmieścić ostatnie błogosławieństwo, jakby czuła, iż to jest już jej ostania kartka do niego: „Niechaj strzegą Pana Aniołowie Ojczyzny!”.

Życiowa misja Stanisław Leszczyc-Przywara zmarł 5 stycznia 1985 r., w wieku 89 lat, prze­ bywając u swojego brata Franciszka w klasztorze ss. dominikanek w św. Annie k. Częstochowy. Został pocho­ wany w Rydułtowach. Swoim życiem wywarł wielki wpływ na wiele osób, szczególnie na młodzież. Co było jego misją życiową? Jako gimnazjalista wstąpił w 1914 roku w Nowym Sączu najpierw do Sokolich Drużyn Strzeleckich, a na­ stępnie do Legionów Piłsudskiego. Ojciec Eustachy Rakoczy – przyjaciel Stanisława Leszczyc-Przywary – zapa­ miętał jego słowa, gdy go poznał i py­ tał, dlaczego poszedł walczyć: „Byłem szczęśliwy i traktowałem jako wyróż­

Ponosił straszne koszty niezłomnej życiowej postawy w czasie wojny czy w okresie stalinowskim. Swoim życiem pokazał, że jeśli człowiek sam się nie podda, to żadne złe moce nie zdołają pogrzebać w nim ducha wolności otrzymanego od Boga.

Podczas Jubileuszu 300-lecia Zja­ wienia Cudownego Obrazu, w 1983 r., Wujek razem z gen. Borutą i płk Du­ dzińskim niósł święty wizerunek Bo­ garodzicy do ołtarza polowego, gdy wielkiej uroczystości przewodniczył kard. Franciszek Macharski.

Basia z Podlasia Podobnie jak wielu jej przyjaciół, Wu­ jek nazywał ją „Basia z Podlasia”. Ona tytułowała go „Panem Pułkownikiem”, którym wg powojennych szarż mógłby zostać, choć nie był zawodowym żoł­ nierzem. Nie miał nigdy ku szarżom pretensji; był dumnym i skromnym porucznikiem – polskim legionistą z 1914 r. Barbara Wachowicz – jedna z największych pisarek, jakie Polska ostatnio miała – zmarła w czerwcu 2018 r. i została pochowana w Alei Zas­ łużonych na Wojskowych Powązkach. Swój wielki, przepojony romanty­ zmem patriotyzm potrafiła inteligen­ tnie i emocjonalnie przekazać w spek­ taklach, słuchowiskach czy wystawach. Jej słowo pisane wzrusza serca, kształ­ tuje patriotyzm i każe zastanowić się nad Polską, nad naszą piękną historią. I chyba dołączyła swoim pisarstwem do elity współczesnych klasyków pol­ skiej prozy, jak Waldemar Łysiak, Paweł Jasienica, Melchior Wańkowicz, Józef Mackiewicz czy Bohdan Urbankowski. Kto kochał Polskę, kto ukazywał piękno kultury polskiej, kto pisał prawdę o naszych bohaterach, o naszych zwycię­ stwach i walkach, ten w latach komuny oraz w opanowanym w ostatnich trzy­

Leśna Podlaska, 16 sierpnia 1980 r. W procesji biskupowi Skomorucha asystują legioniści – gen. Boruta-Spiechowicz (z lewej) i por. Leszczyc-Przywara (z prawej)

towali kilkanaście godzin i też nic nie powiedział, ale jednak przeżył, za co dziękuję Bogu”. I spoglądając na mnie, dopowiedział: „A ty masz się uczyć – to jest teraz najważniejsze!”.

Kartka z 1983 r.: „Ukochany Puł­ kowniku! Ogromnie dziękuję za piękny, wzruszający dar pamięci legionowej! To Matce Bożej Leśniańskiej zawdzię­ czam, iż jesteś, Kochany Niezwykły Pułkowniku, w moim życiu! Żal tyl­ ko, że tak daleko!!! Niezadługo wyślę nasze zdjęcia leśniańskie – wygląda Pan wspaniale! Tysiączne ucałowania!” „Wielkanoc 1984; Najukochańszy

Zdjęcie ślubne Stanisłąwa Leszczyc-Przywary i Marii Eleonory z d. Münnich, 8.11.1919 r.

FOT. Z ALBUMU RODZINNEGO STEFANA PRZYWARY

W

ujek walczył codzien­ nie na kolanach, żar­ liwą modlitwą pro­ sząc Boga o zdrowie i wytrwałość dla „jego Staszka” w tej niezwykle ciężkiej próbie. Próbował mi wówczas w Rydułtowach przekazać, na czym polega moc modlitwy i całkowi­ te zawierzenie Woli Bożej dające siłę i wewnętrzny spokój w każdej sytuac­ ji – ale do tego trzeba dojrzeć, mieć własne przeżycia albo otrzymać łaskę Bożą, jak ks. Blachnicki.

KURIER·ŚL ĄSKI

Tablica epitafium w bazylice w Leśnej Podlaskiej

dziestu latach przez postkomunę świecie medialnym nie mógł liczyć na żadną promocję, na wsparcie. Ona również była dyskretnie, ale celowo „zamilcza­ na”. „Nie pytajcie mnie, dlaczego nie ma

moich programów w telewizji i audycji w radio, które to pytania ciągle słyszę. Pytajcie tych, którzy rządzą telewizją i radiem” – pisała Wachowicz na swoim blogu ostatnimi laty. Listy, odręcznie pi­ sane piękną polszczyzną, stanowią rów­ nież część skarbów kultury, ale przede wszystkim wiele mówią o jej wrażliwej i pięknej polskiej duszy. Zachowały się niektóre listy i dedykacje od „Basi z Pod­ lasia” do „Pana Pułkownika”. Poznali się w Sanktuarium Maryjnym w Leśnej Podlaskiej i zaprzyjaźnili, wręcz ducho­ wo zakochali. Przez trzy ostatnie lata życia to właśnie z Barbarą Wachowicz Wujek najczęściej korespondował – co kilka tygodni. Oboje są już w Ojczyź­ nie Niebieskiej, więc można udostępnić choć cząstkę ich pięknego języka, myśli przepojonych miłością do Boga, Oj­ czyzny i całego ich wspaniałego świata kultury duchowej. „Podlasie, 22 lipca 1982 r (czas sta­ nu wojennego); Drogi, NIEZAPOM­ NIANY, WSPANIAŁY! Jeszcze czuję na czole znak krzyża błogosławiący, który uniosłam z Leśnej, jak płomyk – ogrzewający serce, dający siłę i na­ dzieję… Jakże żałuję, że tak krótko było dane mi cieszyć się obecnością PANA i tak bardzo chciałabym poznać PANA biografię i owe dni, gdy orły polskie znowu weszły do sanktuarium Leśnieńskiej MADONNY…(…) Bar­ dzo, bardzo chciałabym napisać o Pa­ nu w mojej książce o Podlasiu – Ogród młodości. Ojciec mój był podsztanda­ rowym IV pułku ułanów GROCHOW­ SKICH – i w 1918 r. zdobywał pałac Ogińskich w Siedlcach…. (…) Mottem mego życia i pracy są słowa młodego Stefana Żeromskiego »Miłości ziemi rodzinnej, miłości rodaków, miłości wszystkiego co polskie – stój zawsze przy mnie!«. Jakże dziękuję losowi, że na moim ukochanym Podlasiu spotka­ łam Kogoś w błękitnym legionowym mundurze – który znałam tylko z le­ gendy! Tysiączne serdeczności łączę – NIGDY PANA NIE ZAPOMNĘ”. „Warszawa 15.09.1982 (czas sta­ nu wojennego); Pułkowniku Wspa­ niały! Powróciwszy z wojaży na rocz­ nicę śmierci ANDRZEJA MORRO (o którym »Przekrój« drukował właś­ nie cykl moich artykułów) – zastałam listy najmilszego Pana z przepiękną ko­ pią grottgerowską… Jakże mam dzię­ kować!!! Załączam ksero wywiadu ze mną, który nieco zorientuje Drogiego Pana w moich działaniach! Dzień prze­ żyty z Panem w Leśnej zaliczam do najpiękniejszych w moim życiu! Całuję z całego serca, a dotyk krzyża czuję na mym czole”.

Pułkowniku! Tysiące dobrych myśli i życzeń! List Pana zrobił ogromne wra­ żenie na młodzieży! Prosili, by prze­ słać Panu tysiące najlepszych słów – co czynię! Całuję mocno – i bardzo Pana kocham!” Dedykacja autorska w Wielkanoc 1984 r. na okładce książki Syn Polski: „Prawdziwemu Synowi Polski – Żołnierzowi Legionów, ojcu Sta­ sia – »Szarego« – Kochanemu Panu Stanisławowi Leszczyc-Przywarze ten bibliofilski druk o człowieku, który uderzał mową jak szpadą w obronie wszystkich Polaków – a jego bohate­

nienie, że to właśnie mnie jest dane walczyć o wolność dla Polski”. Walde­ mar Łysiak w swojej ostatniej książce „Pan rebeliant: Romantyzm” pisze, że odzyskaliśmy Polskę, bo pokole­ nia ery romantyzmu skonstruowały kontrniewolniczą mentalność naro­ du, jaka później wydała legionistów Komendanta, którzy dzięki sprzyjają­ cej koniunkturze europejskiej (wojna między zaborcami) wyrąbali Rzeczy­ pospolitej suwerenność. Stanisław Leszczyc-Przywara pod­ czas I wojny światowej w wolnych chwi­ lach w okopach rysował dla kolegów

Leśna Podlaska, lipiec 1983 r. Basia z Podlasia i Pan Pułkownik przed sanktuarium Maryjnym

rowie byli Tacy jak Pan – ofiarowuje z miłością – autorka”. „26 sierpnia 1984; Pułkowniku! Całuję i dziękuję. Na Podlasiu – było cudownie! Bardzo chciałabym, żeby w mej książce Harcerze Rzeczypospo­ litej znalazł się rozdział o SZARYM i Jego Ojcu! Czy zachowały się jakieś listy Stasia? Kiedy się zobaczymy? Mo­ je tysiące słów miłości! Basia – prosto z Podlasia!” Ostatnia kartka napisana do Wuj­ ka w grudniu 1984 r., na kilka tygodni przed jego śmiercią: „Ukochany Puł­ kowniku! Mój Niezwykły Przyjacie­ lu! No i tak mijamy się na ścieżkach naszych! W Opolu były dzikie tłumy na spotkaniu! Ogromnie żałowałam, że Pana zabrakło. Całuję czule i życzę najgoręcej! Chodziło mi tylko o pod­ pis Pana – gdzieżbym zawracała głowę zbieraniem innych!!! Obyśmy ujrzeli się w nowym roku! Basia”. Pisarka nigdy wcześniej nie ro­ biła dopisków. Teraz, ponieważ pod

piórkiem na marginesach kartek po­ lowych. Maleńkie sylwetki przedsta­ wiające epizody z codziennego życia żołnierzy zwróciły uwagę w 1916 ro­ ku wizytującego II Brygadę Legionów Wojciecha Kossaka. Znany i popularny batalista zaproponował mu swą opiekę, ale pod warunkiem przeniesienia się do armii austriackiej, gdzie stworzono mu możliwość tworzenia w warunkach wojny. Wujek jako polski ochotnik-le­ gionista nie mógł opuścić walczących o Polskę kolegów i przyjaciół – więc odmówił! Tak minęła jedyna w jego życiu szansa zdobycia wykształcenia plastycznego pod okiem mistrza. Stanisław Leszczyc-Przywara przez całe życie przekazywał innym najszla­ chetniejsze wartości i imponderabilia: Boga, Honor, Ojczyznę. Edukację uwa­ żał za bardzo ważną sprawę, ale najważ­ niejsza była ewangelizacja młodzieży, zachęcanie do osobistego zaufania Jezu­ sowi. Sam dawał świadectwo Prawdzie Dokończenie na sąsiedniej stronie


KWIECIEŃ 2O19 · KURIER WNET

9

KURIER·ŚL ĄSKI Artykuł Pawła Milli „A gdzie mój legionista?” niejako wywołał mnie do tablicy. Profesora Leszczyc-Przywarę poznałem przez jego brata, dominikanina – o. Franciszka, który pełnił funkcję kapelana u sióstr dominikanek klauzurowych w Świętej Annie koło Częstochowy. Moi Rodzice i ja często tam go spotykaliśmy.

To mu jestem winien Stanisław Matejczuk

P

óźniej, gdy się zaprzyjaźnili­ śmy, również często odwie­ dzaliśmy go w jego mieszka­ niu w Rydułtowach, co nie stanowiło problemu, gdyż mieszkali­ śmy w Katowicach. Zawsze byłem pod wrażeniem jego wielkiej kultury, wiedzy i jednocześnie niesamowitej skromności i spokoju. Traktowałem go jako Wujka, którego słuchało się z przyjemnością, a i wyno­ siło wiedzę na temat historii Polski oraz wielkie umiłowanie Ojczyzny. Taki po prostu był całym sobą.

o tematyce religijnej, historycznej, a tak­ że ukochane widoki Tatr. Jednym z obra­ zów, które moi Rodzice otrzymali od niego, był wzorowany na Kossaku obraz „Piłsudski na kasztance”, który zawsze wisiał na honorowym miejscu w naszym domu. Po śmierci moich Rodziców prze­ kazałem ten obraz w 2017 roku Muze­ um Józefa Piłsudskiego, by tam spełniał swoją rolę dla wszystkich. Muszę dodać, że malarstwo prof. Leszczyc-Przywary doceniono rów­ nież poza granicami Polski. Około roku 1977 jeden z jego obrazów został za­

bym powtarzał polskie słowa z właści­ wym akcentem. Poddawałem się temu, bo robił to w sposób niezwykle taktow­ ny, aczkolwiek z naciskiem. Profesor Leszczyc-Przywara znał też perfekcyj­ nie grekę i łacinę, charakterystyczne dla dobrego, dawnego wychowania hu­ manistycznego. Zachęcał mnie zawsze do tych języków, a widocznym tego przejawem są dzieła Cycerona, Tacyta, Juliusza Cezara i wielu innych w ory­ ginale, które mi podarował. W uzupełnieniu opisu fragmen­ tu z uroczystości w Leśnej Podlaskiej

to okresu kilku lat przed powstaniem bolszewii. Medale wykonał więc kons­ piracyjnie po godzinach pracy inż. Nor­ bert Ziembiński, major AK. Za taki czyn w państwowym zakładzie, gdzie był zatrudniony, groziła mu kara wię­ zienia, a i spore kłopoty ojcu Rako­ czemu. Ale się wówczas udało, esbecja chyba nie dowiedziała się o medalach. Jeden z nich otrzymałem niedawno na pamiątkę od o. Rakoczego, gdy byliśmy z Pawłem z wizytą u niego na Jasnej Górze w listopadzie 2018 roku. W roku 1977 profesor Leszczyc­ -Przywara ufundował ze swoich niesa­ mowicie skromnych środków prywat­ nych nagrobek z wykonaną w brązie tablicą dla Nieznanego Żołnierza z września 1939 roku. Grób ten znaj­ duje się na zewnątrz kaplicy cudownej figury Świętej Anny przy klasztorze sióstr dominikanek. Według moich wiadomości, żołnierz ów, ranny, ja­ kimś cudem dotarł do klasztoru, ale pomimo wszelkich starań sióstr zmarł. Siostry pochowały go właśnie tam. Na prośbę profesora ówczesna przełożona

Stanisław Matejczuk (z prawej strony) przekazuje obraz „Piłsudski na kasztance” St. Leszczyca kustoszowi muzeum Józefa Piłsudskiego panu Romanowi Olkowskiemu, Sulejówek, listopad 2017 r.

zginął za naszą ukochaną Polskę, tak jak mój Stasiu. To mu jestem winien…”. Nie było mi dane być na pogrzebie profesora, bo w tym czasie (1985 rok) stale przebywałem w „PRL-owskim pen­ sjonacie” na Kleczkowskiej we Wrocła­ wiu. O jego śmierci dowiedziałem się od moich Rodziców na widzeniu. Przypo­ mniały mi się wtedy jego słowa, które często powtarzał: „Dziękuję każdego dnia Panu Bogu za przeżyty dzień”. Cały czas staramy się z Pawłem o należyte uhonorowanie profesora

Staramy się o należyte uhonorowanie profesora Stanisława Leszczyc-Przywary, gdyż warto nie tylko upamiętnić, ale pokazać następnym pokoleniom, że można godnie i honorowo przeżyć nawet najgorsze czasy.

Ojciec E. Rakoczy przekazał Stanisławowi Matejczukowi pamiątkowy Medal wykonany na uroczystości 16.08.1980 roku w Leśnej Podlaskiej

Po II wojnie światowej nie miał lek­ kiego życia. Władza komunistyczna za­ wsze patrzyła na niego jako na „wrogi element reakcji”, więc nie dopuszcza­ ła go do młodzieży, nie mógł nauczać w żadnej szkole w PRL. Tym samym jego środki do życia były mniej niż skrom­ ne. Jednakże tutaj wykorzystywał swój talent malarski. Stanowiło to nie tylko jakiś niewielki dochód, ale pozwalało mu wyz­wolić w obrazach to, co zawsze było mu najdroższe. Malował obrazy

kupiony przez rodzinę królewską do Buckingham Palace i prawdopodobnie tam się do dzisiaj znajduje. Dowiedzia­ łem się o tym od jego brata, o. Fran­ ciszka, bo sam Profesor, pytany, odpo­ wiedział: „taki tam bohomaz”. Przez tę niezwykłą skromność trudno było zdobyć informacje, gdy w grę wchodzi­ ły jego osobiste osiągnięcia. A przecież miał ich wiele. Jego „belferstwo” dawało o sobie znać na każdym kroku. Zawsze czuwał,

Chrystusowej i nie ugiął głowy przed Złym w czasach zniewolenia Kościoła i Polski. „I z powodu mojego imienia będziecie w nienawiści u wszystkich (…) aż czasy pogan przeminą” (Łk 21, 17.24b). Był polskim „rycerzem XX wieku” – zawsze gotów do podjęcia walki o wolność i niepodległość czy to zbrojnie, czy słowem, czy choćby wy­ stąpieniem w zakazanym legionowym mundurze z odznaczeniami bojowymi świadczącymi o chwale Wojska Pols­ kiego. Ojcu Rakoczemu oświadczył też kiedyś, że uważa, iż „mundur uczy pa­ triotyzmu”. Cieszył się sympatią i sza­ cunkiem kardynała Wojtyły, który już jako papież JPII wyróżnił go mianem „mój legionista”. Barbara Wachowicz uhonorowała go tytułem „prawdziwy Syn Polski”. Świadomie też ponosił straszne koszty takiej niezłomnej życiowej pos­ tawy w czasie wojny czy w okresie sta­ linowskim. Czcił Maryję i był wdzięcz­ ny, iż sprawiła, że chyba jako jedyny aresztowany akowiec niepostrzeżenie wyszedł z aresztu w UB w Nowym Są­ czu. Jednak gdy po ujawnieniu się na wiosnę 1947 r. lokalni ubecy nie dawali mu spokojnie żyć, postanowił wyje­ chać z Sądecczyzny. Wybrał Śląsk, gdzie uczył najpierw w liceum w Bytomiu, później w Kietrzu Śląskim. Tam oprócz pracy zawodowej zreorganizował i oży­ wił pracę wychowawczą w harcerstwie. W 1951 r. zamieszkał w Rydułtowach, gdzie pozwolono mu już jedynie uczyć wf-u w Szkole Przemysłowej Górniczej. Jednak 31.08.1951 r. został ostatecznie z niej zwolniony bez podania przyczyn, z oświadczeniem dyrekcji, że to „dla dobra szkoły”! Otrzymał skromną eme­ ryturę, którą mu odebrano w 1954 r. Powrócił więc do malarstwa, a wydat­ nej pomocy udzielał mu zaprzyjaźnio­ ny ks. Blachnicki. Obrazy namalowane przez Wujka znajdują się w kilkunastu śląskich kościołach i wielu prywatnych domach, a kilkanaście trafiło za gra­ nicę. Łącznie namalował ponad 200 obrazów olejnych, głównie techniką naturalistyczną, akcentującą perspek­ tywę i światłocień. Malował też witraże (Rydułtowy, Branice). Swoim życiem pokazał, że jeśli człowiek sam się nie podda, to żadne złe moce nie zdołają pogrzebać w nim ducha wolności otrzymanego od Boga. Tak jak w poemacie Byrona, którego

fragment weterani uwiecznili na tabli­ cy-epitafium w sanktuarium maryjnym w Leśnej na Podlasiu: „Walka o wol­ ność, gdy się raz zaczyna, z ojca krwią spada dziedzictwem na syna. Poległym żołnierzom Armii Krajowej towarzysze broni 1939–1945”. Jestem pełen wdzięczności za całe dobro duchowe, jakie otrzymałem od Wujka Stanisława Leszczyc-Przywary. Niewielu w życiu spotkałem ludzi, któ­ rzy byli tak mądrzy i tak bardzo odda­ ni sprawie Bożej i Polsce. Wujek był człowiekiem otwartym, przyjaznym, pogodnym, o wysokiej kulturze oso­ bistej, zawsze eleganckim. Jako przed­ wojenny oficer stanowił ucieleśnienie takich zasad jak honor, uczciwość, patriotyzm i szacunek wobec kobiet. W długim życiu doznał wielu cierpień, ale nie było w nim żadnego narzekania na los czy smutku – co niestety mnie się zdarzało zbyt często. Cieszył się każ­ dym przeżytym dniem, bo po prostu adorował Boga w swoim sercu: „I nic nad Boga!” – to Jego ulubiony napis na krzyżu Wincentego Pola w Dolinie Kościeliskiej. Był człowiekiem modlitwy, zawsze z wielkim szacunkiem i uniżeniem dla Majestatu Bożego. Nie wyobrażał so­ bie przeżycia dnia bez uczestniczenia w Eucharystii – taki był jego sposób na piękne i szczęśliwe życie, choć często w niezwykle trudnych warunkach wo­ jen i prześladowań. Sposób jakże prosty na pozbycie się lęku wobec wyzwań życia, jeśli się kocha swojego Stwórcę i całkowicie Mu zawierzy. Jako podsumowanie tego wspo­ mnienia o Wujku zacytuję fragment książki Odejścia mojego ulubionego księdza, a zarazem polskiego pro­ roka naszych czasów, o. Augustyna Pelanows­kiego (za bezkompromisowe głoszenie prawdy skazanego w 2018 r. „odgórnie” na milczenie): „Wierzę w to, że Ojciec z Nieba ma plan wobec nas i z każdego położenia, w którym się znajdziemy, jest w stanie uczynić drogę do Niego. A dojść do Niego jest najważniejszym sukcesem człowieka. Pan Bóg najwięcej obiecał tym, którym dał najmniej szans na tym świecie. Dla nich ma największą obietnicę. Obietnicę, która nie po­ trzebuje żadnej szansy. Dorastamy do Królestwa Niebios dzięki temu, co nas przerasta”. K

z okazji 65 rocznicy wyzwolenia koś­ cioła leśniańskiego z niewoli caratu do­ dam, iż wykonano wówczas 30 sztuk mosiężnych okolicznościowych medali pamiątkowych. Pomysłodawcą ich był o. Eustachy Rakoczy – niezłomny ka­ pelan „Żołnierzy Wolności” i przyja­ ciel Wujka. Nie było jednak w komu­ nie takiej możliwości, by gdziekolwiek legalnie zamówić zrobienie pamiątki sławiącej jakieś zwycięstwo Polaków nad Rosjanami, pomimo że dotyczyło

Użyte skróty IPCC – Intergovernmental Panel on Climate Change – Międzynarodowy Zespół do Spraw Zmian Klimatu PKB – Produkt krajowy brutto EUA – European Union Emissions Al­ lowance ETS – Emissions Trading System toe – tona ekwiwalentu oleju (energe­ tyczny równoważnik znormalizowanej wartości opałowej ropy naftowej); toe = 41,868 GJ = 11,63 MWh

D

la dalszego istnienia cywiliza­ cji w degradowanym świecie wzrost podatków ekologicz­ nych nie podlega już żadnej dyskusji. Nie można jednak budować po­ datków na wątpliwych lub wręcz fałszy­ wych przesłankach. Na naszych oczach dokonywany jest lincz na CO2 na pod­ stawie oskarżeń rzuconych przez IPCC jako ciało, które wydaje się być osobi­ ście zainteresowane w skazaniu właśnie CO2. Czy CO2 doczeka się sprawiedliwe­ go procesu, a sędzia uczciwie weźmie pod uwagę więcej opinii, w tym wskazujące innych, może bardziej prawdopodobnych winowajców? A może oskarżyciel w imię uczciwości sam wcześniej się wycofa? Tymczasem polscy studenci starają się analizować nieścisłości w kolejnym raporcie IPCC, pracując nad wykaza­ niem, że nie CO2, lecz inne czynniki odpowiadają za globalne ocieplenie. Paryskie Porozumienie Klimatycz­ ne z 12.12.2015 roku najbardziej w Eu­ ropie uderzy w potężne do tej pory Niemcy z energetyką opartą głównie na węglu brunatnym, zmniejszając dystans do Francji i Wielkiej Brytanii i w per­ spektywie 20-letniej może podważyć hegemonię Niemiec w UE. Porównanie PKB z 2017 r. Niemcy 3,68 bln US $, Francja 2,59 bln US $, Wielka Brytania 2,62 bln US $, Rosja 1,58 bln US $, Polska 0,52 bln US $. Porównajmy gospodarki dwóch od­ wiecznych rywali, Francji i Niemiec: 2,59:3,68 = 0,7. Zatem gospodarka fran­ cuska jest obecnie o 30% mniejsza od niemieckiej. Podobne proporcje uzyska się, po­ równując zużycie energii pierwotnej przez Niemcy i Francję za 2017 rok:

klasztoru, Matka Alberta Pietruszka, wyraziła zgodę na modyfikację istnie­ jącego nagrobka i opatrzenie go tabli­ cą. W liście do Matki Alberty z dnia 24 czerwca 1977 roku profesor napisał: „Jak najserdeczniejsze »Bóg zapłać!« za wczoraj otrzymany list, uwzględniający moją prośbę o modyfikację nagrobka Nieznanego Żołnierza na Waszym wi­ rydarzu przykościelnym!”. Kiedyś go o to zapytałem. Odpowiedział mi ła­ godnie: „Wiesz, to był żołnierz, który

Stanisława Leszczyc-Przywary, gdyż warto nie tylko upamiętnić, ale poka­ zać następnym pokoleniom, że można godnie i honorowo przeżyć nawet naj­ gorsze czasy. Tym bardziej, że chyba nie nadchodzą „najlepsze”. Może uda się nam napisać monografię o nim, o jego życiu niesłychanie skromnym, przepo­ jonym miłością do Boga i Ojczyzny aż do samego końca. Prosimy o informacje mogące po­ móc uzupełnieniu biografii Profesora. koordynator@atopolskawlasnie.com milla.pawel@gmail.com K Nagrobek nieznanego żołnierza poleg­łego w obronie Polski w 1939 r.

Paryskie Porozumienie Klimatyczne najbardziej w Europie uderzy w Niemcy, dając w perspektywie długoterminowej przewagę Francji, a w świecie – Stanom Zjednoczonym i Rosji.

Czy polscy studenci wesprą niemiecką gospodarkę? Jacek Musiał · Michał Musiał Niemcy 335,1 MToe, Francja 237,9 MToe, Polska 102,1 MToe, Francja : Niemcy = 237,9 MToe:335,1 MToe = 0,7. W ekonomice wojennej, a i w ekono­ mice cywilnej walki konkurencji na wyniszczenie istnieje kwestia: „ile ja mogę stracić, aby mój przeciwnik stra­ cił więcej?”. Aktualna cena EUA-ETS świadectw emisyjnych (03.2019) to 23 €/t [CO2]. Emisje CO2 wybranych krajów europejskich wg danych za 2017: Niemcy 763,8 Mt, Francja 320,3 Mt, Wielka Brytania 398,2 Mt, Polska 308,6 Mt. Roczny koszt świadectw emisyjnych Niemcy 763,8 Mt x 23 €/t = 17,6 mld €, Francja 320,3 Mt x 23 €/t = 7,4 mld €, Francja : Niemcy = 0,4! Zatem Francja przy swojej energetyce opartej głównie na atomie, przy o 30% mniejszej obecnie gospodarce, dzięki uwikłaniu Niemiec w Porozumienie Pa­ ryskie i udział w spekulacyjnym hand­ lu emisjami może odtrąbić zwycięstwo w wojnie ekonomicznej ze swoim od­ wiecznym rywalem. Przy założeniu stałych cen EUA-ETS w perspektywie 10-letniej da to straty niemieckiej go­ spodarce nie mniej niż 170 mld euro! Warto przypomnieć, że Gerhard Schröder w porozumieniu z partią Zie­ lonych od 2000 roku podjął decyzję o stopniowym niszczeniu (fonetycz­ ne nomen-omen?) własnej energety­ ki jądrowej. Od tej pory niemiecka gospodarka sukcesywnie uzależnia się od rosyjskiego gazu (czyż nie jest

ciekawostką, że Schröder od 2006 r. zasiadał w radzie nadzorczej kontro­ lowanego przez Rosjan konsorcjum Nord Stream, a w 2017 został szefem rady dyrektorów w rosyjskim koncer­ nie ROSNIEFT).

Historycznie o dezatomizacji europejskiej granicy Bloku Wschodniego i Zachodniego Pomimo podpisanego w latach 1988/1999 układu o nieproliferacji broni jądrowej, niektórzy przypisują Gierkowi ambicje nuklearne – dążenie do posiadania własnej broni atomo­ wej, podobnie jak Francja czy Anglia. Wprawdzie Polska już wcześniej wy­ eksportowała do ZSRR ekonomicznie górniczo opłacalne zasoby uranu, to jednak posiadała technologię wzbo­ gacania uranu. Uran jest paliwem do elektrowni atomowych... i może służyć jako surowiec do otrzymywania pluto­ nu, dobrego materiału do produkcji broni atomowej. W RFN energetyka jądrowa roz­ wijała się już od lat 60. XX w. i wciąż budziła obawy, kiedy Niemcy wyko­ rzystają swoje możliwości do produkcji broni jądrowej. Nic dziwnego, że nasz były blok (Wschodni) od lat 70. XX w. próbował wspierać wszelkie ruchy na­ stawione negatywnie do elektrowni ją­ drowych w RFN. Ogłoszenie w latach 80. przez Polskę planu budowy dwóch elektrowni atomowych w Żarnowcu i Klempiczu mogło wywołać podobne obawy w kręgach NATO... i wkrótce podobne ruchy pojawiły się i w Pols­ ce. Znamienną aktywność wykazywali niektórzy dziennikarze. Sukces był obustronny, bo nie tylko udało się powstrzymać plany budowy

elektrowni atomowych w Polsce, ale dzięki Zielonym i może Schröderowi udało się doprowadzić do planu de­ montażu niemieckich elektrowni ato­ mowych, który trwa nadal, pomimo całkowitej zmiany sytuacji geopolitycz­ nej w Europie.

Perspektywy Paryskie Porozumienie Klimatyczne najbardziej w Europie uderzy w Niem­ cy, dając w perspektywie długotermi­ nowej przewagę Francji, a w świecie – Stanom Zjednoczonym i Rosji. Francuzi mają swoją energetykę jądrową (blisko 50% energii elektrycz­ nej Francji), Niemcy – węglową (wraz z węglowodorową dostarcza ok. 60% energii elektrycznej). Jakie są spo­ dziewane wewnątrzeuropejskie skutki wdrażania Porozumienia Paryskie­ go? Można by zażartować, że dzięki spekulacjom radzieckich naukowców z lat 70./80. XX wieku, dotyczących domniemanego wpływu CO2 na efekt cieplarniany, a następnie stworzeniu systemu spekulacyjnego handlu świa­ dectwami emisyjnymi i narzuceniu największych w Europie kontrybucji na niemiecką energetykę, pierwszy chyba raz w his­torii to Francja (?) wy­ kiwa Niemców w Europie. Kto jednak ma największy interes w skłócaniu ze sobą członków Unii Europejskiej? Czy ci sami, którzy podsycają niepokoje wewnętrzne w krajach Unii? Czy ci sami, którzy wiodą Europę do upadku moralnego? Czy ci sami, którzy spro­ wokowali Wielką Brytanię do opusz­ czenia Unii? Czy polscy studenci wystarczająco uzasadnią swoje tezy i obronią niemiec­ ką gospodarkę przed gigantycznymi stratami? K


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O19

10

KURIER·ŚL ĄSKI

D

6

września 1831 r. Rosjanie prze­ prowadzili pierwszy zdecydowa­ ny szturm na Warszawę, a dzień później stolica skapitulowała. Jesienią powstanie zaczęło wygasać. W paździer­ niku 1831 r. wojska polskie pod Brod­ nicą przekroczyły granicę pruską. Mic­ kiewicz dowiedział się, że w obozie dla internowanych przebywa jego starszy brat Franciszek, ppor. 3 Pułku Ułanów, który, mimo że był kaleką, wziął udział w powstaniu na Litwie. Podczas walk został ranny, za męstwo odznaczono go Krzyżem Virtuti Militari. Zwolniony z obozu wraz z ppor. Wincentym Po­ lem, późniejszym znanym poetą, oraz z kilkoma oficerami, znalazł przytułek u hr. Józefa Grabowskiego w Łukowie. Tutaj kilka razy odwiedził go brat Adam, który we dworze spędził Boże Naro­ dzenie. Miał wyrzuty sumienia, że nie wziął udziału w powstaniu i postanowił wyjechać do Drezna, gdzie skupiła się większość wygnańców z Kongresówki. Konstancja Łubieńska przewiozła poetę własnym powozem za granicę jako swo­ jego lokaja. W Dreźnie Mickiewicz, słu­ chając wspomnień powstańców, coraz bardziej żałował, że nie wziął udziału w walkach. Po powrocie hr. Łubieńskiej do Bu­ dziszewa poeta uznał, że romans jego został zakończony. Konstancja jednak była gotowa porzucić dla niego męża i dzieci oraz udać się na emigrację. Gdy Mickiewicz zamieszkał w Paryżu, za­ łożyła na jego nazwisko konto, na któ­ re wpłacała znaczne sumy. Z czasem wzajemna fascynacja przerodziła się w przyjaźń umacnianą trwającą 20 lat korespondencją. Konstancja przyjecha­ ła do Paryża na pogrzeb Mickiewicza. Mickiewicz, przebywając w Dreź­ nie wśród żołnierzy polskiej rewolucji, twierdził, że do końca życia nie daru­ je sobie tego, że do nich nie dołączył. Postanowił walczyć o sprawę polską piórem, jak mówił: aby „darmo rąk w trumnie nie złożyć”. W rozmowach z weteranami przekonywał, aby nie wracali do kraju. W liście do swego bra­ ta Franciszka pisał: „Wiem, jak to przy­ kro przywyknąć do włóczęgi – lepiej wszakże po Niemczech niż po Sybirze wojażować… Ja nigdy pod rząd rosyj­ ski nie wrócę, nigdy, nigdy nie miałem tego zamiaru”. Czuł, że jest coś winny tym, którzy walczyli w powstaniu, a na emigracji stali się zagubieni. Jeszcze w Dreźnie pod wrażeniem klęski po­ wstania listopadowego napisał Księgi narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego. Wyszły po raz pierwszy drukiem w Paryżu w grudniu 1832 r. Wcześniej, 1 sierpnia 1832 r. Mickiewicz przyje­ chał do Paryża. W tym czasie we Francji przebywało już około 6000 żołnierzy listopadowej rebelii. Pod naciskiem Ro­ sji rząd pruski rugował powstańców ze swoich granic, dla wygnańców było tylko jedno miejsce: Francja – ziemia ojczyzny dwóch rewolucji. Bezimienna broszura w formie małej książeczki do nabożeństwa w nakładzie 10 000, rozsyłana bez­ płatnie, trafiła do żołnierzy polskich

Rewolucja listopadowa we Francji 1830 r. oraz powstanie w Belgii zmierzające do oderwania się od Holandii spowodowało wzrost napięcia w całej Europie. W październiku tegoż roku król holenderski Wilhelm I zwrócił się do Rosji, Austrii, Prus i Anglii o zbrojną pomoc. Car Mikołaj I zaczął przygotowywać pomoc zbrojną, do której chciał użyć wojska Królestwa Polskiego. Spiskowcy Szkoły Podchorążych w Warszawie, obawiając się udziału w tłumieniu zrywu narodowościowego Belgów oraz wprowadzenia wojska rosyjskiego do Kongresówki, 29 listopada 1830 r. rozpoczęli powstanie przeciwko Rosji. W ciągu nocy i następnego dnia Warszawa została opanowana przez część wojska i ludność cywilną.

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

opiero w lutym 1831 r. do Królestwa Polskiego wkro­ czyła 115-tys. armia rosyj­ ska, przeciwko której Polacy byli w stanie wystawić 54 tys. wojska. Do zasadniczego starcia wojsk polskich z rosyjskimi doszło 24 i 25 lutego pod Grochowem, gdzie wojska polskie dały odpór wojskom rosyjskim. Bitwa nie przyniosła rozstrzygnięcia, ale Rosja­ nie zrezygnowali ze szturmu na War­ szawę. W końcu marca wybuchło po­ wstanie na Litwie. Do Kongresówki zaczęła przyjeżdżać emigracja polska, aby zasilić szeregi powstańców. Jed­ nym z nich miał być Adam Mickiewicz. W kwietniu wyruszył on z Rzymu do Paryża. Przypuszczalnie na począt­ ku sierpnia 1831 r. pod przybranym nazwiskiem Adam Mühel przybył do Wielkopolski i zamieszkał u państwa Górzeńskich w Śmiełowie jako nauczy­ ciel ich dzieci. Tutaj poznał Konstan­ cję Łubieńską, która gościła u swojej siostry Antoniny Gorzeńskiej. Kon­ stancja była wysoką, słynną z urody i talentu kobietą, dowcipną, starannie wykształconą i wychowaną. Mieszkała w Budziszynie koło Rogoźna, była żoną kapitana wojsk napoleońskich Józefa Łubieńskiego, z którym miała 5 dzie­ ci. Wzajemna fascynac­ja Konstancji i Adama przerodziła się w romans. Pod­ czas pobytu w Wielkopolsce Mickie­ wicz dwa razy próbował przekroczyć granicę, aby dostać się do Kongresówki i wziąć udział w powstaniu. Znane są informac­je o jednej próbie, pod ko­ niec sierpnia, w okolicach Śmiełowa, kiedy to obecność kozackiego patrolu na drugim brzegu Prosny ostudziła za­ miary wieszcza.

Są takie księgi – jest taka litania Tadeusz Loster osadzonych w obozach w Besancon, Borges, Poitiers, Lyonie, Awinionie, Montpellier, Tuluzie. Cały nakład roz­ szedł się błyskawicznie, Księgi… tra­ fiły do wszystkich skupisk polskich we Francji, Niemczech i w Anglii. Już w 1833 r. ukazało się drugie wydanie Ksiąg…, zwane popularnie „Ewangelią Mickiewicza”. W tymże roku ukazało się ich tłumaczenie w języku francus­ kim, niemieckim, angielskim, a w 1835 – włoskim. Księgi narodu polskiego i księgi pielgrzymstwa polskiego są polityczną rozprawą w formie poematu pisane­ go prozą. Księgi narodu polskiego mają postać szkicu historycznego, w którym ukazane jest „umęczenie narodu pol­ skiego” w okresie panowania „szatań­ skiej trójki”: Rosji, Prus i Austrii. W Księgach pielgrzymstwa polskiego Mickiewicz tłumaczy, że ci Polacy, co opuścili ojczystą ziemię, są pielgrzy­ mami, a każdy Polak w pielgrzymstwie nie nazywa się tułaczem, bo tułacz jest człowiek błądzący bez celu. Ani wygnańcem, bo wygnańcem jest człowiek wyg­ nany wyrokiem urzędu, a Polaka nie wygnał urząd jego. Dalsza część ksiąg przypomina stylem przypowieści mo­ ralne wzorowane na Biblii. Nawołuje do zachowania jedności narodowej oraz

w Paryżu, nakładem Księgarni Luxem­ burgskiej, w serii Biblioteki Ludowej Polskiej wyszła mała broszurka Ksiąg… z przedmową Władysława Mickiewi­ cza, syna Adama: „Do nowego pielgrzymstwa polskiego Walczyliście, jak walczyli Ojcowie wa­ si za oswobodzenie Ojczyzny, wśród większych trudności, ale z równym męstwem i wytrwałością. Narody za­ chodnie i teraz jeszcze dały Polsce tylko wdzięczne frazesa i czcze współczucie. I na was spadła kolej skosztować gorz­ kiego chleba wygnania. Przeszedłszy przez te same rozcza­ rowania, też same boleści i cierpienia, co i Ojcowie wasi, macie przed sobą też same próby, też same pokusy. Przyj­ mijcie od syna tę księgę pociechy, którą Ojciec jego waszym Ojcom poświęcił. Niektórzy z pomiędzy was mówi­ li: w 1830 roku mieliśmy powstanie szlachty; w 1863 powstanie mieszczań­ stwa; na przyszły raz będziemy mie­ li powstanie chłopów, a ci wspólnie z mieszczanami i szlachtą zwyciężą trzech nieprzyjaciół, którzy nam ro­ zebrali Ojczyznę. Niech Pan Bóg błogosławi takim nadziejom…

ultimatum naruszające jej niezależność. Rząd serbski, mając poparcie Rosji, od­ rzucił ultimatum. Austro-Węgry wypo­ wiedziały Serbii wojnę. Rosja ogłosiła powszechną mobilizację, na co Niemcy wypowiedziały Rosji i jej sprzymierzeń­ com – Francji – wojnę. Niemcy uderzyły na neutralną Belgię, aby okrążyć wojska francuskie, co spowodowało wypowie­ dzenie przez Anglię wojny Niemcom. W ciągu kilku dni Europa została objęta pożarem – rozpoczęła się Wielka Wojna.

6

sierpnia 1914 r. na wojnę wyru­ szyła pierwsza kadrowa – Wojs­ ko Polskie. To Wojsko Polskie podczas Wielkiej Wojny walczyło w różnych miejscach i miało różne kolory mundurów: Legioniści szare, Dowborczycy zielone, Hallerczycy błę­ kitne. Mieli też różnego kształtu orły; ale i mundury, i orły były polskie – na­ rodowe. 11 listopada 1918 r. doszło do zawieszenia broni między mocar­ stwami – skończyła się Wielka Wojna. Urodziła się wolna Polska. Nie miała jeszcze ustalonych granic. O niepodleg­ łość, całość i wolność Ojczyzny musieli Polacy walczyć do czerwca 1922 r. Krótko trwała ta niepodległość. 1 września 1939 r. Niemcy napadły na Polskę. 17 września tegoż roku Rosja

nieludzkiej ziemi, musieli przejść drogę krzyżową Sybiru czy zakończyć piel­ grzymkę na Golgocie Katynia. Z około 1,5 miliona ponad 100 tysiącom piel­ grzymów udało się opuścić nieludzką ziemię i przybyć do Ziemi Świętej, a po pasterce w Betlejem udali się do Włoch. Utworzone w Rosji jednostki wojs­ ka polskiego przetransportowane do Iraku i po przegrupowaniu w połud­ niowej Palestynie przemianowano na 2. Korpus Polski. Korpus ten walczył we Włoszech, gdzie w maju 1944 r. zdobył Monte Cassino, wyzwolił Ankonę, wal­ czył w Apeninach, a w kwietniu 1944 r. brał udział w bitwie o Bolonię. Po za­ kończeniu działań wojennych jednostki wojska polskiego zostały rozmieszczo­ ne na terenie Półwyspu Apenińskie­ go. Zaczęli dołączać do nich Polacy uciekinierzy z zajętego przez Sowie­ tów kraju, z obozów jenieckich oraz wywiezieni na przymusowe roboty do Niemiec, tworząc osiedla we Włoszech. Dla tego dużego emigracyjnego sku­ piska Polaków założony przez Jerzego Giedroycia Instytut Literacki we Wło­ szech jako pierwszą swoją publikację wydał w 1946 r. Księgi narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego. Dość ob­ szerny wstęp do tego wydania napisał Gustaw Herling-Grudziński:

Litania Pielgrzymska Adam Mickiewicz

Kyrie eleyson. Chryste eleyson. Boże Ojcze, któryś wywiódł lud Twój z niewoli Egipskiej i wrócił do ziemi świętej, Wróć nas do Ojczyzny naszej. Synu Zbawicielu, któryś umęczony i ukrzyżowany zmartwychwstał i królujesz w chwale, Zbudź z martwych Ojczyznę naszą. Matko Boska, którą Ojcowie nasi nazwali Królową Polski i Litwy, Zbaw Polskę i Litwę. Święty Stanisławie, opiekunie Polski, Módl się za nami. Święty Kazimierzu, opiekunie Litwy, Módl się za nami. Święty Józefie, opiekunie Rusi, Módl się za nami. Wszyscy święci Opiekunowie Rzeczypospolitej naszej, Módlcie się za nami.

budowaniu ideału polskości. Mickie­ wicz ukazuje w niej naród polski jako apostołów wolności świata. Poemat kończy się Modlitwą Pielgrzyma oraz słynną Litanią Pielgrzymską.

5

sierpnia 1864 r. na stokach Cy­ tadeli Warszawskiej Rosjanie powiesili ostatniego dyktatora powstania styczniowego Romualda Traugutta wraz z czterema towarzy­ szami. Kończyło się najtragiczniejsze i najdłuższe, bo trwające od 22 stycznia 1863 r. polskie powstanie zwane stycz­ niowym. Bilans najtragiczniejszej pols­ kiej rebelii to około 15 000 poległych, 5000 pomordowanych, 1000 straco­ nych przez władze carskie oraz 35 000 Polaków zesłanych w głąb Rosji. Około dziesięciu tysiącom osób zagrożonych śmiercią lub zsyłką udało się opuścić teren Kongresówki i Litwy. Przesłanie Ksiąg narodu i pielgrzymstwa polskiego było nadal aktu­ alne dla nowej emigracji, która znalazła się na Zachodzie. W połowie 1866 r.

Od niewoli Moskiewskiej, Austryjackiej i Pruskiej, Wybaw nas, Panie.

Przez męczeństwo żołnierzy, zaknutowanych w Kronsztadzie przez Moskali, Wybaw nas, Panie.

Przez męczeństwo trzydziestu tysięcy rycerzy Barskich, poległych za wiarę i Wolność, Wybaw nas, Panie.

Przez rany, łzy i cierpienia wszystkich niewolników, wygnańców i pielgrzymów Polskich, Wybaw nas, Panie.

Przez męczeństwo dwudziestu tysięcy obywateli Pragi, wyrżniętych za Wiarę i Wolność, Wybaw nas, Panie.

O wojnę powszechną za Wolność Ludów, Prosimy Cię, Panie.

Przez męczeństwo młodzieńców Litwy, zabitych kijami, zmarłych w kopalniach i na wygnaniu, Wybaw nas, Panie.

O broń i orły narodowe, Prosimy Cię, Panie. O śmierć szczęśliwą na polu bitwy, Prosimy Cię, Panie. O grób dla kości naszych w ziemi naszej, Prosimy Cię, Panie.

Przez męczeństwo obywateli Oszmiany, wyrżniętych w kościołach Pańskich i w domach, O niepodległość, całość i wolność Wybaw nas, Panie. Ojczyzny naszej, Prosimy cię, Panie. Przez męczeństwo żołnierzy, zamordowanych w Fischau przez Prusaków, W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Wybaw nas, Panie. Amen.

Od niewoli Moskiewskiej, Austryjackiej i Pruskiej Wybaw nas, Panie. ……………… Przez rany, łzy i cierpienia wszystkich niewolników, wygnańców, i pielgrzymów Polskich Wybaw nas, Panie O wojnę powszechną za Wolność Ludów Prosimy Cię, Panie. O broń i orły narodowe Prosimy Cię, Panie. O śmierć szczęśliwą na polu bitwy Prosimy Cię, Panie. O grób dla kości naszych w ziemi naszej Prosimy Cię, Panie O niepodległość, całość i wolność Ojczyzny naszej Prosimy Cię, Panie”. Spełniła się mickiewiczowska proś­ ba do Boga zawarta w jego litanii. Dnia 28 czerwca 1914 r. w Saraje­ wie zginął z rąk serbskiego zamachowcy austro-węgierski następca tronu, arcy­ książę Ferdynand. Austro-Węgry, ma­ jąc poparcie Niemiec, wysłały Serbii

bolszewicka bez wypowiedzenia wojny zbrojnie zagarnęła część Polski. Pod koniec września Polska skapitulowała. Rozpoczęła się największa w dziejach Polski „emigracja”. Zapełniły się obozy jenieckie polskim wojskiem – pielgrzy­ mami oczekującymi powrotu do domu. Ci pielgrzymi, którzy byli wolni, przez Rumunię i Węgry podążali do Francji aby tam tworzyć wojsko polskie i wal­ czyć z Niemcami. Po kapitulacji Francji pielgrzymowali do Anglii, aby konty­ nuować walkę ze wspólnym wrogiem. „A was spotykają, i ugaszczają, i śpiewają wam pieśni wasze, bo czu­ ją, że wy wojujecie za wolność świa­ ta”. „A kiedy mówią o wojnie waszej dla zbawienia narodów, nie przeczą, iż dobrze zrobiliście, ale powiadają, iż niewcześnie, jako doktorowie wyrzucali Chrystusowi, iż w szabas śmiał ludzi uzdrawiać i krzyczeli: godzi się w sza­ bas uzdrawiać? Godzi się w czasie po­ koju europejskiego z Rosją wojować?” Pielgrzymi, którzy zostali zmusze­ ni do pielgrzymowania na wschód do

„Aktualność Ksiąg narodu i pielgrzymstwa polskiego jest chwilami przerażająca. Ta mała broszurka – jak ją w liście do Gorczyńskiego nazwał Mic­kiewicz – która w pierwotnej wer­ sji nosiła nazwę Katechizm pielgrzymstwa polskiego, odczytywana w 114 lat po jej powstaniu na nowej emigracji, niepokoi w pierwszej chwili żywoś­ cią bolesną, trudną i ciągle nieprze­ zwyciężoną. Czyżby znowu więznąć nam miały w gardłach słowa najwyż­ szego potępienia pod adresem »rzą­ dów i medyków francuskich i angiel­ skich«, »kupców i handlarzy obojga narodów, łaknących złota i papieru i pieniądz posyłających na zgnębienie wolności«? Czyżby znowu, po wieku przeszło niewoli i wolności, trzeba by­ ło w Litanii Pielgrzymskiej, w zwrocie »Przez męczeństwo żołnierzy zaknuto­ wanych w Kronsztadzie przez Moskali« słowo »Kronsztad« zamienić tylko na »Katyń«, a »zaknutowanych« na »za­ mordowanych strzałem w tył czaszki«? (…) »O wojnę powszechną za wolność

ludów« prosimy Ciebie i my, Panie. Pro­ simy Cię o nią jednak nie tylko przez krew i męczeństwo zamordowanych w Oświęcimiu, Majdanku i Katyniu, ale przez trud, ofiarność i godność wszyst­ kich, którzy poczuli się dzięki tej wojnie prawdziwymi Europejczykami”. „Wtedy zaś tak jakoś stało się sa­ mo, że wszyscy poklękali naraz, ledwo Ambroś przeczytał – dużymi litera­ mi stało w książce LITANIA PIELG­ RZYMSKA. Więc kiedy tylko przeczy­ tał to »litania«, to najpierw poklękał ten i ów, a potem inni w tym mroku, bo już całkiem się ciemno zrobiło, i odpowia­ dali, kiedy ten czytał: Kyrie eleyson. Chryste eleyson. Boże Ojcze, któryś wywiódł lud Twój z niewoli egipskiej i wrócił do ziemi świętej, Wróć nas do Ojczyzny naszej. Synu Zbawicielu, któryś umęczony i ukrzyżowany zmartwychwstał i królujesz w chwale, Zbudź z martwych Ojczyznę naszą. I szła nieznana przedtem litania, pol­ ska i bliska, aż nauczyli się powtarzać jak w kościele: Przez rany, łzy i cierpienia wszystkich niewolników, wygnańców, i pielgrzymów Polskich, Wybaw nas, Panie. I tego dnia prześlepili nawet wie­ czorny komunikat z walk warszaw­ skich, a nie prześlepiali go nigdy. Książka odtąd była już z nimi”. (Ksawery Pruszyński, Podrzucona książka) Z dziesiątek wydań Księgi narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego te omówione tutaj miały szczególne zadanie – były wydane specjalnie dla pielgrzymstwa polskiego po powsta­ niu listopadowym, styczniowym i po II wojnie światowej. Niestety Księgi… nie dotarły w tym czasie do „pielgrzy­ mujących” na Wschodzie. Nie dotarły do zesłańców syberyjskich, skazanych na katorgę w kopalniach, skazanych do rot aresztanckich, służby w wojsku rosyjskim czy skazanych na osiedlenie w Rosji. Nie dotarły do gułagów wy­ pełnionych polskimi więźniami, aby nieść im otuchę, pocieszenie i nadzieję powrotu do Polski.

W

okresie rewolucji solidar­ nościowej i wprowadzenia przez zwolenników sowie­ ckiej Polski stanu wojennego, kiedy tylko na Zachodzie (to szczęście) poja­ wili się znowu emigranci – pielgrzymi z Polski, w Paryżu w 1981 r. ukazał się reprint wydania rzymskiego z 1946 r. Dla mnie osobiście było jeszcze jedno takie wydanie – kiedy w okre­ sie stanu wojennego i bezpośrednio po nim, czując się pielgrzymem we własnym kraju, pożyczyłem cztery to­ my dzieł Mickiewicza wydanych przez Spółdzielnię Czytelnik w 1983 r. Było to wydanie, które można było dostać za oddanie odpowiedniej ilości maku­ latury do skupu. Akcja miała nazwę „Lektury z makulatury” i była bar­ dziej „szlachetna” niż otrzymywanie za oddaną makulaturę rolek papieru toaletowego, które „zdobywcy” dum­ nie nosili jak paciorki różańca nawle­ czone na sznurek. Dzieła Mickiewicza pożyczyłem, aby przy pomnieć so­ bie Pana Tadeusza. W II tomie tego wydania natrafiłem na Księgi narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego i przeczytałem je. Jako człowiek z wykształceniem technicznym nie znałem ich; byłem zaszokowany aktu­ alnością ich treści w tamtej politycznej rzeczywis­tości. Mickiewicz do końca swojego życia miał wyrzuty sumienia, że nie uczestniczył w powstaniu. Mieli rów­ nież pretensje do niego jego najbliżsi z emigracyjnego otoczenia. Nie wszys­ cy ziemianie z Wielkopolski wykazywa­ li się wyrozumiałością dla postępowa­ nia i romansu wieszcza. Napiętnował je Dionizy Chłapowski (Wielkopolanin, generał dywizji, uczestnik powstania, represjonowany przez władze pruskie za udział w walkach), który z goryczą napisał: „kiedy wszyscy się bili, on tu­ taj, w moim sąsiedztwie, z niecną ko­ bietą złe życie przez cztery miesiące prowadził”. Można przypuszczać, że burzliwy romans Adama Mickiewicza z Konstan­ cją Łubieńską uchronił go od śmierci. Talent poety przewyższał jego umie­ jętności wojskowe. Z doświadczenia II wojny światowej wiadomo, że śmierć na polu walki zakończyła twórczość ta­ kich talentów jak Krzysztof Kamil Ba­ czyński czy Tadeusz Gajcy. Gdyby Adam Mickiewicz zginął, Polacy nie doczeka­ liby się Reduty Ordona, III części Dziadów czy Pana Tadeusza. K


KWIECIEŃ 2O19 · KURIER WNET

11

KURIER·ŚL ĄSKI

O

d lat piszę, także na łamach „Kuriera WNET”, o trud­ nościach w poznaniu naj­ nowszej historii polskich uczelni, instytutów naukowych. Nawet uczelniani historycy dziejów najnow­ szych mają z tym poznaniem trudności, których nie są w stanie/nie mają woli, pokonać. Można odnieść wrażenie, że sfera akademicka weszła w okres post­ -historii, a zarazem post-prawdy. A jednak ostatnio ukazała się książka autorstwa Justyny Błażejows­ kiej Opozycja antyreżimowa w Instytucie Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk w latach 1956–1989 (Oficyna Wy­ dawnicza Volumen, IPN, 2018), która obala ten mit niepoznawalności historii najnowszej polskich instytucji nauko­ wych. Prof. Włodzimierz Bolecki na okładce książki napisał „To mikrohis­ toria jednego niewielkiego instytutu, w którą wpisana jest makrohistoria in­ teligenckiej opozycji w PRL”.

Mit niepoznawalności historii O tym, że historia najnowsza uczelni, instytucji naukowych jest słabo poz­ nana/albo całkiem nieznana, można się przekonać łatwo, przeszukując internet. Na ogół historie instytucji akademi­ ckich kończą się na roku 1968, a potem następuje przeskok do III RP, do dnia dzisiejszego. Pomijane są na ogół lata 70., kiedy następowało strukturalne i personalne zastępowanie ostatnich pozostałości „wstecznego” systemu II RP strukturami i osobami „postępo­ wymi”. Bez tego procesu nie da się zro­ zumieć zapaści akademickiej lat póź­ niejszych, także w III RP. Na podstawie wielu akademickich historii można wątpić, czy dotkliwa społecznie, i to do dnia dzisiejszego, „epoka jaruzelska”, stan wojenny lat 80. w ogóle dotknęły sfery akademickie. Stąd jak najbardziej zasadne są pytania, np. Czy na terytorium Uniwersytetu Jagiellońskiego wprowadzono stan wojenny? (Józef Wieczo­ rek, „Kurier WNET”, grudzień 2018). Na przełomie wieków ukazała się Czarna księga komunizmu, u nas na uczelniach niemal przemilczana, cho­ ciaż jej współautorzy Stephane Cour­ tois oraz Jean-Luis Panne odwiedzili m.in. Uniwersytet Jagielloński (16 maja 1999 r. – spotkanie w Collegium Novum UJ); spotkanie odbyło się bez udziału ja­ giellońskich historyków. Postanowiłem wtedy zainteresować tym tematem – na odcinku akademickim IPN – i wystą­ piłem do Prezesa IPN Leona Kieresa w sprawie opracowania Czarnej księgi komunizmu w nauce i edukacji (200504-29). Wystąpienie okazało się niestety bezskuteczne. Nie był to jeszcze dobry czas na takie badania, co zresztą wyni­ kało również z opinii decydentów PAU (Polska Akademia Umiejętności a Czarna księga komunizmu, rok 2004 – archi­ wum mojej Witryny Obywatelskiej). W Czarnej księdze komunizmu (uniwersyteckiego) („Obywatel” nr 2/22/2005) pisałem: „Gdy 16 maja 1999 r. do Kra­ kowa przyjechali twórcy Czarnej księgi komunizmu – Stephane Courtois oraz Jean-Luis Panne – i w Collegium No­ vum Uniwersytetu Jagiellońskiego spot­ kali się ze społeczeństwem Krakowa, nie było tam ani władz UJ, ani wybit­ nych krakowskich historyków. W tym czasie w Europie nad Księgą toczyły się ożywione dyskusje – a w Krakowie ci­ sza! Ciekawe dlaczego? Czyżby to był problem mało nośny naukowo? Przecież nośnikiem komunizmu były w niema­ łym stopniu środowiska intelektualne, w tym znakomici uczeni. Niestety nie wszyscy historycy tak sądzą. Jeden ob­ sypywany laurami historyk krakowski twierdzi wręcz, że na prace nad „Czarną księgą komunizmu w nauce i edukacji” nie warto przeznaczać publicznych pie­ niędzy. Chyba niektórym historykom nie chodzi o ujawnienie prawdy, tylko o jej zaciemnienie...”

Metodologia (nie)poznania Z niektórych opracowań akademickiej historii najnowszej przebija heroiczny wręcz opór/strach przed poznaniem tego, co ma być zbadane. Ci, co walczą (podobno) o wolność badań, o wolność słowa, są chyba zbyt zniewoleni, aby mieć wolę wolnego badania, wolnego artykułowania słowa. Czasem badają akta SB, ale jakoś nie kwapią się do badań akt PZPR, nie mówiąc o aktach uczelnianych czy zainteresowaniu się historią mówioną – świadków historii. Chyba jednak wiedzą, co robią. Uni­ kanie takich tematów pozwala im na robienie karier akademickich bez szko­ dy dla siebie. Po ukazaniu się opracowania Piotr

Franaszek „Jagiellończyk”. Działania Służby Bezpieczeństwa wobec Uniwersytetu Jagiellońskiego w latach 80. XX wieku zadałem dziesiątki pytań z tym materiałem związanych (mój Blog akademickiego nonkonformisty), ale niestety odpowiedzi się nie docze­ kałem. Przytoczę kilka z nich: Dlaczego w badaniach nie uwzględniono świadków historii, szcze­ gólnie tych, którzy nie są beneficjen­ tami, lecz ofiarami systemu? Dlaczego materiały SB (IPN) nie są konfronto­ wane ze świadkami historii? Czy inna filozofia badań – pod

partyjnego uczelni pozostającego w symbiozie z SB i władzami UJ? Pamięć o ofiarach polityki komu­ nistycznej na uczelniach do tej pory jest niepożądana. Uniwersytety polskie (i nie tylko uniwersytety) są prawny­ mi następcami peerelowskich uczelni i spadkobiercami ich historii i ponoszą odpowiedzialność co najmniej mo­ ralną za decyzje poprzedników. Do tej pory jednak nie zadośćuczyniły ofiarom totalitarnej ideologii komu­ nistycznej PRL-u, tj. osobom, które w latach 1944–1989 zostały wydalone z uczelni jako stanowiące zagrożenie

systemu komunistycznego. Do tej pory nie oszacowano, ilu nauczycieli akademickich opuściło (zo­ stało wypędzonych) uczelnie w czasach PRL-u z przyczyn pozamerytorycz­ nych, do jakiego stopnia zniszczono warsztaty ich pracy. Nie określono, ja­ kie straty poniosły poszczególne uczel­ nie, poszczególne dyscypliny naukowe. Co prawda co jakiś czas są ujaw­ niane nazwiska niektórych tajnych współpracowników systemu kłamstwa, ale nazwiska jawnych współpracowni­ ków pozostają utajnione – nieznane (z małymi wyjątkami spowodowanymi

Justyna Błażejowska, której książka jest zarazem doktoratem na temat opozycji antyreżimowej w Instytucie Badań Literackich, zastosowała odmienną od standardowej metodologię badań, wykazując, że najnowsza historia tego instytutu jest poznawalna i zarazem pokazując kolejnym badaczom drogę poznawania akademickich historii.

Poznanie historii akademickiej jest możliwe Józef Wieczorek

kątem symbiozy PZPR-SB – nomen­ klaturowe władze uczelni – nie byłaby bardziej skuteczna dla poznania uni­ wersytetu w państwie policyjnym? Dlaczego w książce nie na wykazu osób mających status pokrzywdzonych (IPN) ani ich opinii o przedmiocie/ wynikach badań? Dlaczego pomijana jest działalność komisji UJ przeprowadzającej pod ko­ niec PRL polityczną weryfikację kadr pod batutą PZPR i SB? Dlaczego nie ma wykazu osób usuniętych z UJ z przyczyn pozame­ rytorycznych w badanym okresie PRL? Dlaczego nie ma sprawdzenia lo­ sów osób, które w aktach SB oceniani są jako wrogo nastawieni politycznie, a w czasie weryfikacji prowadzonych przez anonimowe komisje pod batutą PZPR i SB byli usuwani z uczelni? Dlaczego nie zbadano stanu kadr naukowych z lat 80, ich zmian, przy­ czyn odejścia, nominacji, degradacji etc.? Dlaczego siła PZPR mierzona jest upartyjnieniem kadry akademickiej (ilością członków PZPR), a nie ich rze­ czywistą siłą, która przetrwała nie tylko weryfikacje końca PRL, ale i jeszcze się wzmocniła w III RP? Dlaczego nie ma wykazu aparatu

IBL, zamiast służyć rozwojowi marksizmu, stał się miejscem pracy osób ze środowisk antysocjalistycznych, stanowiących opozycję antyreżimową sprawiającą kłopoty zarówno przewodniej sile narodu, jak i SB. dla uczelni, dla systemu komunistycz­ nego, dla formowania nowego, socjali­ stycznego człowieka, negatywnie, zda­ niem komunistycznych kolaborantów, wpływając na młodzież akademicką, wykazując niewłaściwą dla systemu komunistycznego etykę, niezłomną nonkonformistyczną postawę, ucząc myślenia, i to krytycznego, nie hańbiąc się przynależnością do organizacji ko­ munistycznych, a wiążąc się z organi­ zacjami stanowiącymi zagrożenie dla

działaniami na ogół nie-historyków – (np. w moim Lustrze nauki np. Poczet sekretarzy Komitetu Uczelnianego PZPR Uniwersytetu Jagiellońskiego, Członkowie władz i aktywiści KZ PZPR Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu w latach 1973–1989). Takie są chyba standardy wielu polskich uczelni/in­ stytutów badawczych: nie dopuszczać do zaistnienia niewygodnych wydarzeń historycznych. Justyna Błażejowska, autorka naj­ nowszej historii Instytutu Badań Li­ terackich PAN, przytacza wypowiedź profesora instytutu Włodzimierza Bo­ leckiego, który „kilka lat temu (2012 r.) powiedział, że nie rozumie, dlaczego przez 30 lat nie podjęto w Instytucie takiej podstawowej pracy, jaką powin­ na być praca pokazująca zaangażowa­ nie środowiska w ruch Solidarności, w opozycję i rolę tej Solidarności w sta­ nie wojennym”; oraz dalej: „Jak były oficjalne obchody jubile­ uszu Instytutu czy wypowiedzi na ten temat, zawsze był eliminowany epi­ zod Solidarności. Zawsze (…) Myśmy wzruszali ramionami na te wszystkie uroczystości, bo one były, jeżeli chodzi o historię Instytutu, tak tendencyjne, tak – można użyć tego słowa – zma­ nipulowane albo tak selektywne, że

po prostu przestały istnieć (…) czy­ li – krótko mówiąc – jak gdyby jakiś wielki obszar naszej działalności został przez kogoś celowo przykryty, stłu­ miony, niedopuszczony do zaistnienia”.

Historia jednak poznawalna Justyna Błażejowska, której książka jest zarazem doktoratem na temat opozy­ cji antyreżimowej w Instytucie Badań Literackich, zastosowała odmienną od standardowej metodologię badań, wykazując, że najnowsza historia tego instytutu jest poznawalna i zarazem pokazując kolejnym badaczom dro­ gę poznawania akademickich historii. Prof. Włodzimierz Bolecki w recenzji tej pracy doktorskiej tak napisał: „Doktorantka wykonała gigantycz­ ną kwerendę archiwalną, poszukując informacji o IBL i jego pracownikach w Archiwum Akt Nowych (przeszu­ kując m.in. materiały Wydziału Nauki i Oświaty KC PZPR, Wydziału Nauki, Oświaty i Postępu Technicznego KC PZPR). Dokonała też bardzo głębokiej kwerendy w Instytucie Badań Literac­ kich PAN, sięgając po protokoły z po­ siedzeń Rady Naukowej oraz różnych zebrań kierownictwa i pracowników Instytutu, dotarła do prywatnych archi­ wów pracowników IBL (np. prof. Wit­ kowskiej), do zgromadzonych w Dziale Kadr ich teczek osobowych, do mate­ riałów Komisji Zakładowej Solidar­ ności (ocalonych w stanie wojennym przez śp. dr Annę Bujnowską), do ko­ lekcji osobistych działaczy Solidarności znajdujących się w Archiwum Karty. Doktorantka badała też archiwum ZLP, sięgnęła po niepublikowane wywiady z pracownikami IBL, a także po filmy i inne wypowiedzi ustne oraz liczne dokumenty drukowane – to znaczy artykuły, raporty, omówienia, książki naukowe i literackie, publikacje kra­ jowe, emigracyjne, oficjalne, drugoo­ biegowe etc. Osobną kategorię źródeł wykorzystanych przez Doktorantkę sta­ nowią materiały IPN dotyczące IBL, do których mgr Błażejowska dotarła dzięki wieloletniej i głębokiej kweren­ dzie. Materiałów, do których dotarła Doktorantka, jest znacznie więcej, ale już te, które wymieniłem, dają obraz ogromu pracy wykonanej przez Autor­ kę recenzowanej rozprawy i nowości jej przedsięwzięcia badawczego”. Instytut Badań Literackich PAN to była ważna placówka akademic­ ka w okresie Polski Ludowej, która powstała w 1948 r., aby przyspieszyć tworzenie jedynie słusznej nauki o li­ teraturze, opartej na zasadach mark­ sizmu-leninizmu, dla kształtowania „inżynierów dusz”, bez których trudno by było zbudować postępowy i przo­ dujący system. Rzecz jasna ta nauka miała opierać się na wzorcowej nauce radzieckiej, która – jak to często by­ wa z naukami przymiotnikowymi – z nauką sensu stricto niewiele miała wspólnego, a nader często stanowiła jej zaprzeczenie. O historii IBL na stronie insty­ tutu niewiele można się dowiedzieć, szczególnie o okresie Polski Ludo­ wej – czyli standard. Podano jednak, że „zgodnie z aktem założycielskim, był samodzielną placówką naukową, podległą zrazu Ministrowi Oświaty, a wkrótce – Ministrowi Szkół Wyż­ szych i Nauki. Po trzech latach Instytut został włączony w strukturę Polskiej Akademii Nauk (na mocy uchwały Rady Ministrów z 9 lipca 1952 r.), sta­ jąc się pierwszą placówką Wydziału I Nauk Społecznych PAN. Inicjato­ rem utworzenia Instytutu był Stefan Żółkiewski”. W Ins­tytucie Badań Li­ terackich zatrudniono ludzi przeję­ tych bardzo postępem i wdrażaniem go w życie Polski Ludowej. Współ­ założycielem IBL był Jan Kott, blisko związany z władzą komunistyczną, współzałożyciel i redaktor lewicowego tygodnika „Kuźnica”, ale po przejściu do opozycji po 1968 r. przez władze PRL pozbawiony tytułu profesora. Niestety w książce brak jest wykazu kadry badawczej IBL w ujęciu histo­ rycznym. Jest natomiast spis materia­ łów osobowych kadr IBL, w których figuruje wiele znanych w domenie pub­ licznej nazwisk, m.in. Michał Głowiń­ ski, Maria Janion, Jadwiga Kaczyńska, Jarosław Kaczyński, Jan Józef Lipski, Zdzisław Łapiński, Jerzy Łojek, Henryk Markiewicz, Zdzisław Najder, Witold Nawrocki, Barbara Otwinowska, An­ drzej Paczkowski, Jan Prokop, Jarosław Marek Rymkiewicz, Piotr Stasiński, Stefan Treugutt, Jacek Trznadel, Jan Walc, Wiesław Władyka, Kazimierz Wyka, Roman Zimand, Maria Żmi­ grodzka i in. Z obecnie pracujących w IBL PAN znany jest Włodzimierz

Bolecki, recenzent pracy. Byli to pracownicy o nader zło­ żonych biografiach i poglądach, i nie wszys­cy nadawali się do bycia „inżynie­ rami dusz” w służbie socjalistycznego postępu, a wielu należało – jakkolwiek nie od początku – do opozycji antyre­ żimowej, co jest przedmiotem książki Justyny Błażejowskiej, słusznie tak po­ zytywnie ocenianej przez obecnego pra­ cownika IBL profesora Włodzimierza Boleckiego, I przewodniczącego Komisji „S” w IBL. Warto zauważyć, że o prof. Włodzimierzu Boleckim, a nawet o ist­ nieniu „S” IBL czy strajku okupacyjnym w Pałacu Staszica 15 grudnia 1981 r. nie ma nawet wzmianki w Encyklopedii Solidarności, a także w źródłowym opracowaniu Spętana akademia. Polska Akademia Nauk w dokumentach władz PRL – IPN. To zastanawiające, ale nie jest wyjątkiem w pisanych dziejach So­ lidarności akademickiej. Autorka dokumentuje procesy za­ chodzące w IBL na przestrzeni dzie­ sięcioleci, które odkreśla słowami „od uległości do niezależności”, wskutek czego IBL, zamiast służyć rozwojowi marksizmu, stał się miejscem pracy osób ze środowisk antysocjalistycz­ nych, stanowiących opozycję antyre­ żimową sprawiającą kłopoty zarówno przewodniej sile narodu, jak i SB. Autorka podkreśla, że „do samego końca PRL o obsadzie stanowisk kie­ rowniczych w placówkach badawczych decydował Wydział Nauki i Oświaty/ Wydział Nauki, Oświaty i Postępu

Autorka podkreśla, że „pozbawienie etatu lub odebranie możliwości jego otrzymania było jedną z najczęstszych represji stosowanych wobec osób prowadzących działalność »antypaństwową«”. Technicznego Komitetu Centralnego PZPR. Mimo zmieniających się oko­ liczności, komuniści nie rezygnowali z wypracowanych i sprawdzonych me­ tod nadzoru”. To samo miało miejsce w innych placówkach akademickich, ale nadworni historycy wbrew faktom nieraz temu przeczą. Autorka podkreśla, że „pozbawie­ nie etatu lub odebranie możliwości jego otrzymania było jedną z najczęstszych represji stosowanych wobec osób pro­ wadzących działalność »antypaństwo­ wą«”. Pisze o weryfikacji kadr z roku 1985, która odbywała się według kryte­ riów pozanaukowych, w celu usunięcia wytypowanych, niewygodnych pra­ cowników. Ta weryfikacja wpisywała się w przygotowaną, także od strony prawnej, polityczną weryfikację kadr akademickich końca PRL-u, przepro­ wadzoną w instytutach badawczych i uczelniach, o czym władze akademic­ kie III RP, a także nadworni historycy, nie chcą nawet wiedzieć (J. Wieczorek, Zapomniana wielka czystka akademicka, „Kurier WNET”, 55/2019). Książkę należy polecać historykom dziejów najnowszych, szczególnie uni­ wersytetów, które przeszły przez okres Polski Ludowej, a nade wszystko Uni­ wersytetowi Jagiellońskiemu – wzor­ cowej uczelni, której historycy do tej pory nie mogą sobie poradzić z pozna­ niem historii w czasach komunizmu, w tym podczas stanu wojennego. Mamy jednak dowód, że akademicka historia tego okresu jest poznawalna, więc akre­ dytowane instytuty historii winny się zabrać do rzetelnej pracy albo stracić akredytacje. K


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O19

12

KURIER·ŚL ĄSKI

ostała ustanowiona przez Chrystusa podczas Ostat­ niej Wieczerzy z Apostołami w wigilię żydowskiego święta Paschy. W tradycji dzień ten nazywa się Wielkim Czwartkiem. Wtedy to Pan Jezus wziął chleb, pobłogosławił, poła­ mał i dawał swoim uczniom, mówiąc: „Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy: to jest bowiem Ciało moje, które za was będzie wydane”. Potem wziął kielich z winem, odmówił dziękczynienie i po­ dając Apostołom, powiedział: „Bierzcie i pijcie z niego wszyscy: to jest bowiem kielich Krwi mojej, nowego i wieczne­ go przymierza, która za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów. To czyńcie na moją pamiątkę”. Szczegółowe opisy Ostatniej Wie­ czerzy znajdują się w każdej z czterech Ewangelii. Zbawiciel swoim Apostołom, a po nich kapłanom pozostawił władzę spra­ wowania Jego Ofiary, która dokonuje się podczas każdej Mszy Świętej. Chleb i wino nie zmieniają wówczas kształtu ani barwy, smaku czy zapachu; jednak w każdej swojej cząstce cudownie zos­ tają przeistoczone w Ciało i Krew Pana Jezusa. Stają się posiłkiem dla poboż­ nych dusz. Chrystus w Najświętszym Sakramencie nieustannie ofiaruje się za nas swojemu Ojcu podczas każ­ dej Eucharystii. Kapłan odprawiający Mszę Świętą składa ofiarę za wszyst­ kich wiernych. Jest to najdoskonalsza forma oddawania czci i chwały Panu Bogu. Każdy człowiek, który należy do Kościoła katolickiego, powinien uczest­ niczyć w tym sakramencie i korzystać z jego dobrodziejstw. Spożywanie Cia­ ła i Krwi Pańskiej dla wierzących jest znakiem uczestnictwa we wszystkich dziełach Zbawienia Chrystusa: Jego męce, śmierci na krzyżu oraz zmart­ wychwstaniu. Eucharystia jest przede wszystkim Ofiarą Nowego Testamentu:

Matki Boskiej, przygotowano biało­ -czerwoną flagę i krzyż, na który mia­ no składać przysięgę, a także portrety Andrzeja Małkowskiego – założyciela Związku Harcerstwa Polskiego i Ba­ den-Powella – założyciela skautingu. Sposób składania przysięgi był ściśle

1. Organizacja THK jest organizacją antykomunistyczną i antyfaszystowską, mającą na celu walkę o pełną suwerenność i niepodległość Polski. 2. THK-owiec walczy o Polskę, której granice byłyby oparte o Odrę na zachodzie i o linię sprzed 1939 r. na wschodzie. 3. THK-owiec walczy o Polskę, w której każdy obywatel posiadałby pełnię praw bez względu na przynależność partyjną, religijną i narodowość. 4. THK-owiec walczy o Polskę, w której rząd byłby wybrany w wolnych i niezależnych wyborach. 5. THK-owiec walczy o utrzymanie prawdziwej polskości wśród społeczeństwa oraz walczy z rusyfkacją Polski. 6. THK-owiec walczy o Polskę, w której nie byłoby terroru i rządów policyjnych. 7. THK-owiec walczy z wyzyskiem robotnika polskiego przez rosyjskie metody współzawodnictwa. 8. THK-owiec walczy bezwzględnie ze zdrajcami narodu. 9. THK-owiec jest gotów poświęcić swoje życie w walce o wolną i niepodległą Polskę. Jego statut, wzorowany na statucie Związku Harcerstwa Polskiego, składał się z 9 punktów (wyróżnionych powyżej). Złożenie uroczystej przysięgi od­ było się 14 marca 1948 r., po uprzed­ nim zdjęciu ze ściany portretu Bolesła­ wa Bieruta, w klasie pustej w niedzielę szkoły, której kierownikiem był ojciec jednego z konspiratorów. Na tę uro­ czystość zakupiono pięć wizerunków

Przymierzem Boga z ludźmi, wyra­ żonym przez doskonałą miłość Je­ zusa Chrystusa. Samo słowo ‘komu­ nia’ oznacza wspólnotę, czyli jedność chrześcijan jako nowego ludu wybra­ nego. Dotyczy też całej społeczności świętych.

P

ierwsi chrześcijanie spotykali się w oznaczonym miejscu i czasie, aby sprawować modły i „łamać się chlebem”. W II wieku Komunia była poprzedzona czytaniem fragmentów Ewangelii i ksiąg prorockich. Kiedy ustały prześladowania chrześcijan, Eu­ charystia była odprawiana w specjalnie pobudowanych bazylikach i kościołach. Z czasem zaczęła formować się liturgia, którą wreszcie scalono pod koniec X wieku w jednolity mszał. W epoce śred­ niowiecza szczególnie skupiano się na momencie Przeistoczenia. Żywy stał się od wtedy kult Bożego Ciała i Krwi Pańskiej. Sobór Trydencki zaś koncen­ trował się na Eucharystii jako Ofierze. Od XIX wieku zaś zaczęły działać tzw. ruchy liturgiczne, bardziej angażujące wiernych w udział we Mszy Świętej. So­ bór Watykański II został zwołany w ce­ lu rozwoju wiary katolickiej poprzez odnowienie życia religijnego chrześ­ cijan i dostosowanie liturgii do współ­ czesnych potrzeb. Jednym z szesnastu dokumentów wieńczących obrady jest właśnie Konstytucja o Liturgii Świętej „Sacrosanctum Concilium”, wydana 4 grudnia 1963 roku. Do przyjęcia Komunii Świętej na­ leży godnie się przygotować. Dusza powinna znajdować się w stanie łaski uświęcającej, czyli musi być wolna od grzechu ciężkiego. Niewyspowiada­ nie się z takowego przed przystąpie­ niem do stołu Pańskiego dodatkowo obarczy sumienie grzechem święto­ kradztwa. Ciało natomiast obowią­ zuje godzinne powstrzymanie się od

określony: dwa palce winny być po­ łożone na krzyżu. Przysięga brzmiała następująco: „Przyrzekam przed Majestatem Najwyższego, że będę wytrwale i w każ­ dej dogodnej sytuacji walczył z zale­ wem komunizmu, podsycał płomień poczucia prawdziwej polskości wśród narodu, jako też bez najmniejszej zdrady spraw organizacyjnych, będę

się starał czynić wszystko w zgodzie i z nadzieją lepszego jutra” i kończyła się słowami: „Tak mi dopomóż Bóg”. Tajne Harcerstwo Krajowe w swych założeniach zmierzało do zmiany ustro­ ju i rządu w Polsce, zerwania stosunków z ZSRR, a tym samym wprowadzenia nowej władzy i nowego ustroju w Pols­ ce, z całkowitym wykluczeniem komu­ nistów z życia politycznego. W założe­ niach programowych była także mowa o walce z rusyfikacją. Umożliwić zreali­ zowanie zakładanych celów miało m.in. „sianie” w społeczeństwie nienawiści do ustroju, rządu Polski Ludowej, komu­ nizmu i ZSRR, wychowanie młodzieży we wrogim stosunku do Polski Ludo­ wej i ZSRR, nawoływanie społeczeństwa do wystąpienia w obronie religii katolic­ kiej, a robotników do niepodejmowania współzawodnictwa pracy oraz nieuczest­ niczenia w obchodach pierwszomajo­ wych. W późniejszym czasie hasła Tajne­ go Harcerstwa Krajowego radykalizowały się, nawołując społeczeństwo do podjęcia walki z ustrojem Polski Ludowej i komu­ nistycznym rządem. Elementami dzia­ łalności organizacji były akcje ulotkowe, wysyłanie listów z pogróżkami do dzia­ łaczy politycznych PPR, a później PZPR (dotarły np. do kilkunastu osób, m.in. do Konrada Spyry – dyrektora kopalni „Wesoła”, Aleksandra Piaskowieckiego – naczelnego inżyniera kopalni „Piast”, Wiktora Kuczery – przewodniczącego Rady Zakładowej kopalni „Piast’, Walen­ tego Czarneckiego – wiceprzewodniczą­ cego Rady Zakładowej kopalni „Piast”) i gazetki Tajnego Harcerstwa Krajowego. W 1948 r. wychodziły one pod tytułem „Gazetka Plutonu T.H.K.” i „Nadzie­ ja. Pismo THK”. Później, w listopadzie 1948 r., nazwę zmieniono na „Bojownik”. Gazetki składały się z kilku artykułów i komunikatów, które wg. bezpieki „szka­ lowały” władze ludowe i ZSRR. Jednym z najważniejszych dni w dziejach Tajnego Harcerstwa Kra­ jowego był 8 września 1951 r., kiedy to

Komunia Święta jest spożywaniem Ciała i Krwi Pana Jezusa pod postaciami chleba i wina. Obrzęd następuje w końcowej części każdej Mszy Świętej, czyli Uczty Ofiarnej. Nazywana z języka greckiego Eucharystią, oznacza dziękczynienie, ale także bywa często przepięknie określana Najświętszym Sak­ ramentem. Jest to wielka tajemnica wiary.

Komunia Święta Barbara Maria Czernecka

za kolportaż ulotek, wrogą propagan­ dę, nielegalne posiadanie broni i listy pogróżkowe. Podczas uroczystości w Mysłowicach jeden z założycieli THK, Wiktor Kokot, wzruszony dziękował w imieniu swych śp. koleżanek i kolegów za pamięć. Po wypowiedzi oddano mu hołd powsta­ niem z miejsc i długimi, serdecznymi oklaskami. Następnie młodzież liceum zaprezentowała część artystyczną. Wydarzenie było częścią projektu za­ inicjowanego przez dr. Jarosława Szarka, Prezesa IPN, w ramach którego z okazji tegorocznego Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych upamiętniane są młodzieżowe organizacje antykomuni­ styczne z lat 1945-1956, a towarzyszyła mu akcja edukacyjna prowadzona przez Oddziałowe Biuro Edukacji Narodowej IPN w Katowicach oraz prezentacja wy­ stawy pt. Zapomniane ogniwo. Konspiracyjne organizacje młodzieżowe na ziemiach polskich w latach 1944/1945-1956. Tego samego dnia 28 marca w Muzeum Miasta Mysłowice odbyło się spotkanie z red. Tadeuszem Płużańskim – dzienni­ karzem, historykiem i publicystą, który nie ograniczył się w swoim wykładzie do żołnierzy niezłomnych, wyklętych, ale poszerzył go o refleksje na niepokojące tematy współczesne. Mysłowice świętowały jeszcze raz 2 marca, bo o godz. 12:00 w Mysłowic­ kim Domu Kultury odbył się koncert Reprezentacyjnego Zespołu Artystycz­ nego Wojska Polskiego pt. „O wolną Polskę”. Była to muzyczna wędrówka przez historię zmagań o wolną Polskę, przeplatana nieśmiertelnymi słowami Zbigniewa Herberta i fragmentami pa­ miętnika legendarnego dowódcy żoł­ nierzy wyklętych, kapitana Zrzeszenia WiN Zdzisława Brońskiego „Uskoka”. Zaproszenie na wojskową grochówę po koncercie było świetną okazją do dzielenia się wrażeniami. K

FOT. Z ARCHIWUM IPN

Wolności, których pamięć przywołujemy tą publikacją, są dziedzicami Filomatów, przedstawicielami kolejnego pokolenia, które uznało, że ponad wszystko i wbrew wszystkiemu należy „podsycać płomień poczucia prawdziwej polskości”. Tajne Harcerstwo Krajowe powsta­ ło w marcu 1948 r. w Gimnazjum im. Tadeusza Kościuszki w Mysłowicach z inicjatywy Juliusza Gamży, Pawła Ścierskiego, Teodora Krzemienia, Wik­ tora Kokota i Ryszarda Tuszyńskiego. Na początku 1952 r. w jego skład wcho­ dziły grupy: Mysłowice, Lędziny, Goła­ wiec, Imielin, Bieruń i Katowice. 2 lu­ tego 1952 r. Tajne Harcerstwo Krajowe zmieniło nazwę na Szeregi Wolności.

uroczyście złożono przysięgę i poświę­ cono sztandar (o wymiarach 70x45, z naszytymi zielonymi literami THK) w kościele św. Klemensa w Lędzinach. Spotkanie w kościele zaplanowano na godzinę 22.00. Uroczystość była ubez­ pieczana przez członków THK z Lę­ dzin, z których część była wyposażona w broń. Z uwagi na zasady konspira­ cji było to jedyne wspólne spotkanie członków organizacji. Przed przysięgą odmówiono modlitwę harcerską, a po niej odśpiewano „Boże, coś Polskę”. W wyniku działań operacyjno­ -śledczych aresztowano 44 członków Tajnego Harcerstwa Krajowego – Sze­ regów Wolności oraz 20 osób wspoma­ gających organizację.

„Aresztowania blisko 60 osób od­ były się w połowie listopada 1953 r. Aresztowani zostali osadzeni w Wię­ zieniu Karno-Śledczym w Katowicach przy ul. Mikołowskiej. Cechą charak­ terystyczną pawilonu śledczego było to, że w każdej celi przebywał »kapuś«. W końcu 1953 r., już po śmierci Stalina, nastąpiło pewne złagodzenie metod śledczych. Już nie bili, lecz stosunko­ wo wiele innych dokuczliwych metod stosowali, takich jak: plucie w twarz, wszelkiego rodzaju obelgi, siedzenie godzinami na taborecie przy otwartym oknie, zwłaszcza w nocy, czy siedzenie na nodze odwróconego taboretu. Byli też tacy śledczy, którzy mieli jakiś sza­ tański pomysł, żeby bluźnić na temat religii. Potrafili to robić całymi godzi­ nami” (wspomnienie Juliusza Gamży, pseudonim Kmicic, Marian, dowódcy Tajnego Harcerstwa Krajowego). Wszyscy zostali skazani przez Woj­ skowy Sąd Rejonowy w Katowicach. Rozprawy odbyły się w pierwszej po­ łowie 1954 r. Przewodniczącym składu orzekającego w większości rozpraw był ppor. Tomasz Urban, a głównym oskar­ życielem – ppłk Julian Wilf. Członko­ wie organizacji byli skazywani m.in.

spożycia jakichkolwiek pokarmów i napojów. Zważywszy, że przed So­ borem Watykańskim II do Komunii Świętej należało przystąpić zupełnie na czczo, godzinny post nie jest wielkim obciążeniem.

C

złowiek może w pełni uczest­ niczyć w Sakramencie Ołtarza dopiero osiągnąwszy zdolność rozróżniania Chleba Eucharystycznego od zwykłego. Musi także nabyć umie­ jętność wybierania dobra i unikania zła. Dziecko dopuszczane do Euchary­ stii powinno świadomie używać rozu­ mu. Dolna granica wieku wynosi około siedmiu lat. Najczęściej do Pierwszej Komunii Świętej przystępują dziesię­ ciolatki, czyli uczniowie klasy trzeciej szkoły podstawowej. Są do tego obo­ wiązkowo przygotowywani poprzez katechezę przynajmniej przez rok. Jest to dla młodego człowieka czas najodpo­ wiedniejszy dla wtajemniczenia chrześ­ cijańskiego, tak aby mogli przeżywać to wydarzenie w prawdziwej poko­ rze niewinnych serc i pełnym ufności rozumieniu. Dzień uroczystego przyjęcia Ko­ munii Świętej po raz pierwszy bywa często wspominany jako najpiękniej­ szy w całym życiu. Żadne inne, nawet najbardziej doniosłe wydarzenie nie będzie w stanie przyćmić szczęścia te­ go pierwszego pełnego uczestnictwa w Uczcie Eucharystycznej. Celem niniejszego artykułu nie jest rozpisywanie się o odpowiednich strojach pierwszokomunijnych czy prezentach, którymi rodzice i goście na swój sposób pragną uświetnić to wielkie wydarzenie. W naszych czasach ważne są też fotografie i filmy, na któ­ rych utrwala się doniosłą uroczystość. Najwdzięczniejszą pamiątką tego waż­ nego w życiu dnia jest jednak religijny obrazek, pobłogosławiony i wręczany

MAT. PROMOCYJNE ORGANIZATORÓW

opracowała Stefania Mąsiorska

Zbigniew Herbert

roczystości zaszczycili swoją obecnością byli członkowie Tajnego Harcerstwa Wiktor Kokot i Konrad Graca oraz rodziny nieżyjących już członków THK. Na odsłonięcie tablicy przybyli również parlamentarzyści ze Śląska, reprezentanci samorządów, organiza­ cji kombatanckich i harcerskich, sto­ warzyszeń i związków zawodowych, służb mundurowych, przedstawicie­ le mediów i inni zaproszeni goście, a zwłaszcza młodzież szkolna. Podczas uroczystości Adam Gryman z Oddziału IPN w Katowicach przedstawił historię Tajnego Harcerstwa Krajowego. Poszerzyć ją można dzięki okolicz­ nościowej publikacji Tajne Harcerstwo Krajowe. Szeregi wolności, IPN # MOJA NIEPODLEGŁA). We wstępie do pub­ likacji dr Andrzej Sznajder napisał m.in.: „Od czasów Towarzystwa Filomatów aż po drugą połowę XX wieku nie zdarzyło się, aby kolejne pokolenia młodych Po­ laków nie podejmowały prób przeciw­ stawienia się zaborcy, okupantowi lub totalitarnej ideologii. Nie inaczej było po II wojnie światowej. Po chwilowym zachłyśnięciu się wolnością młodzi Pola­ cy szybko zrozumieli, że »Polska według sowieckiej recepty nie jest tą Polską«, o którą dotąd walczyli ich starsi koledzy, że »mimo stwarzanych pozorów wolno­ ści – oznacza to zmianę jednej okupacji na drugą, prowadzoną pod przykrywką Tymczasowego Rządu Lubelskiego, bez­ wolnego narzędzia w rękach rosyjskich«. To właśnie młodzież w przytłaczającej większości pozostawała nieufna, niechęt­ na wobec nowej władzy. Nie godziła się z sowietyzacją Polski, ateizacją i zakła­ maniem. Wymownym dowodem jest to, że około 60–70 proc. oddziałów leśnych stanowiła młodzież. Ponad połowa wyro­ ków śmierci w latach 1944–1956, wyda­ nych przez komunistyczny aparat repre­ sji, została wykonana na osobach poniżej 26 roku życia. (...) Członkowie Tajne­ go Harcerstwa Krajowego – Szeregów

Z

W Mysłowicach zachowano się jak trzeba

FOT. BARBARA M. CZERNECKA

U

28 lutego 2019 r. w I Liceum Ogólnokształcącym im. T. Kościuszki w Mysłowicach z inicjatywy dr. Andrzeja Sznajdera, Dyrektora Oddziału Katowickiego IPN, odbyło się odsłonięcie tablicy poświęconej członkom organizacji Tajne Harcerstwo Krajowe – Szeregi Wolności, działającej w latach 1948–1953.

MAT. PROMOCYJNE ORGANIZATORÓW

Wilki Ponieważ żyli prawem wilka Historia o nich głucho milczy Pozostał po nich w białym śniegu Żółtawy mocz i ślad ich wilczy. Przegrali bój we własnym domu Kędy zawiewał sypki śnieg Nie było komu z łap wyjmować cierni I gładzić ich zmierzwioną sierść. Nie opłakała ich Elektra Nie pogrzebała Antygona I będą tak przez całą wieczność We własnym domu wiecznie konać Ponieważ żyli prawem wilka Historia o nich głucho milczy Pozostał po nich w kopnym śniegu Ich gniew, ich rozpacz i ślad ich wilczy.

dzieciom przez ich księdza probosz­ cza podczas popołudniowego nabo­ żeństwa nieszporów. Zdobi on potem przez wiele lat główną ścianę pokoju młodzieżowego, a nawet późniejsze mieszkanie dorosłych już ludzi.

S

kąd wziął się ten zwyczaj? Na ten temat nie ma prawie żadnych in­ formacji. Najstarsze zachowane obrazki, będące pamiątką przyjęcia Pierwszej Komunii Świętej, pochodzą z początku XX wieku. Tradycja ta zwią­ zana jest z popularyzacją produkowa­ nych masowo tzw. oleodruków, wiernie odtwarzających najwybitniejsze dzieła malarskie. Współczesne obrazki pierw­ szokomunijne również bywają specjal­ nie drukowane. Przedstawiają motyw Chrystusa Eucharystycznego. Wid­ nieje na nich imię i nazwisko dziecka przystępującego do Pierwszej Komunii Świętej, data wydarzenia i nazwa para­ fii, w której miało ono miejsce. I cho­ ciaż z czasem inne pamiątki, zdjęcia, cenne prezenty gdzieś się zapodziewa­ ją czy tracą na wartości, ów obrazek pozostaje świadectwem uroczystego pierwszego pełnego uczestnictwa we Mszy Świętej. Sumując zaś wszystkie walory Najświętszego Sakramentu, należy wiedzieć, że Eucharystia jest Ofiarą Chrystusa i Kościoła, misterium pas­ chalnym, czyli pamiątką całej tajemni­ cy odkupienia, nieustannym dziękczy­ nieniem za zwycięstwo Syna Bożego nad śmiercią, stałym znakiem jednoś­ ci wiernych z Bogiem oraz wspólnym spożywaniem Ciała i Krwi Pańskiej pod postaciami chleba i wina. Ten ostatni, teologiczny aspekt Eucharystii powi­ nien stanowić dla pobożnych chrześci­ jan szczególną zachętę do częstego, acz godnego przystępowania do ołtarza. Na tę świętą ucztę zaprasza nas przecież sam Pan Jezus. K




Nr 58

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Kwiecień · 2O19 W

n u m e r z e

O spódniczkach w stuletnim liceum Jolanta Hajdasz

A

Z

E

T

A

NN

II

EE

CC

O O

D D

ZZ

II

EE

N

N

A

Jest to jedyne morderstwo dziennikarza w Polsce po 1989 roku, ale do dziś nie udało się ustalić, co tak naprawdę wydarzyło się w Poznaniu w 1992 r. Wtedy red. Jarosław Ziętara został zamordowany. Śmierć miała związek z jego pracą dziennikarską, choć był jeszcze bardzo młody i w zawodzie dziennikarza pracował krótko. Pytanie o morderców i zleceniodawców tej zbrodni to jednak nie wszystko. Jarosław Ziętara zaginął 1 września, a według świadka w procesie toczącym się aktualnie przed Sądem Okręgowym w Poznaniu, zamordowano go dopiero po trzech dniach. Trzy dni od porwania do śmierci to bardzo dużo czasu. Komu i po co były one potrzebne?

Bliżej prawdy o śmierci za prawdę Aleksandra Tabaczyńska

P

ytanie o morderców Jarosława Ziętary pozostaje niezmien­ nie przez 27 lat bez odpowie­ dzi. Rodzice Jarka, pomimo ogromnego zaangażowania przede wszystkim jego ojca, zmarli, nie do­ czekawszy się informacji o synu. Nie ma ciała, nie ma pochówku i wygląda na to, że nie ma sprawy. Trudno też nie wspomnieć w tym miejscu o postawie poznańskich dziennikarzy, a przede wszystkim red. Krzysztofa M. Kaź­ mierczaka. To dzięki wytrwałej pra­ cy jego i innych osób sprawa Ziętary w społecznej pamięci wciąż jest żywa i budzi emocje. Można nawet zaryzy­ kować stwierdzenie, że reporterzy za­ stąpili w pewnym momencie służby państwowe. Od dwóch miesięcy jako przedstawiciel Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dzien­ nikarzy Polskich obserwuję proces Mi­ rosława R. pseudonim Ryba i Dariu­ sza L. pseudonim Lala, oskarżonych

częściej tylko jedno pytanie: Czy Jarka można było uratować?

Zaginął w Poznaniu Jarosław Ziętara urodził się w Bydgosz­ czy w 1968 roku. W 1992 roku obronił dyplom na Wydziale Nauk Politycz­ nych i Dziennikarstwa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Jeszcze jako student pracował w radiu akademickim, współpracował z „Ga­ zetą Wyborczą”, „Kurierem Codzien­ nym”, tygodnikiem „Wprost” i z „Gaze­ tą Poznańską”. Ziętara ostatni raz był widziany 1 września 1992 roku. Przed dziewiątą wyszedł do pracy, ale nigdy nie dotarł do redakcji „Gazety Poznań­ skiej”. W 1999 roku zaginiony poznań­ ski dziennikarz został sądownie uznany za zmarłego. Pomimo upływu 27 lat, nie zdołano wyjaśnić okolicznoś­ci porwa­ nia i śmierci Jarka Ziętary, a ciała do tej pory nie odnaleziono. Warto też dodać,

Manifestacja „antyrasistowska” w Poznaniu Wypowiedź imama, przy­ wódcy poznańskich muzuł­ manów: „W Polsce jest du­ żo zwolenników zamachowca z Nowej Zelandii oraz ludzi, którzy cieszą się, że niewin­ ne osoby zostały zamordowa­ ne”. Tak ciężkiego oskarżenia nie formułuje człowiek do­ brej woli, lecz prowokator – stwierdza Lidia Dudziak.

3

Maciej B. pseudonim „Baryła” W piątek, 22 lutego zeznawał były gang­ ster Maciej B. ps. Baryła, odsiadujący obecnie wyrok dożywocia. Pełnomoc­ nik Macieja B. złożył wniosek o wyłą­ czenie jawności rozprawy ze względu na bezpieczeństwo rodziny świadka. Sąd wniosku nie uwzględnił. Na pyta­ nie sędziego: Co pan wie o zaginięciu Jarosława Ziętary?, świadek odpowie­ dział: – Doszło do porwania i zabój­ stwa. Wiem, gdyż z Lewandowskim jeździliśmy i byliśmy w mieszkaniu Ziętary wiosną 1992 roku, na zlecenie senatora Aleksandra G. W kolejnych słowach Maciej B. podtrzymał, że oskarżeni Mirosław R. i Dariusz L. brali udział w porwaniu Jarosława Ziętary 1 września 1992 roku oraz że działali oni na zlecenie Aleksandra G., który żądał „ucisze­ nia dziennikarza”. Maciej B. opowie­

Po uprowadzeniu zabrali go na Wołczyńską. Był tam podobno bity trzy dni. Nie wiem, kto go bił, ale Lewandowski mi powiedział, że był bity. (…) Potem Jarek był rozpuszczony w kwasie. Robili to ci Rosjanie.

Zaginiony poznański dziennikarz został w 1999 roku sądownie uznany za zmarłego. Pomimo upływu 27 lat, nie zdołano wyjaśnić okoliczności porwania i śmierci Jarka Ziętary, a ciała do tej pory nie odnaleziono.

o uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie poznań­ skiego dziennikarza Jarosława Zięta­ ry. Rozprawy odbywają się w Sądzie Okręgowym w Poznaniu, a oskarżeni nie przyznają się do winy. W procesie uczestniczy też Maciej B. ps. Baryła, były gangster, który został uznany przez biegłych sądowych za wiarygodnego świadka. Sama, słuchając jego zeznań i poznając głębiej historię okrutnej zbrodni, zgadzam się, że zeznania te­ go świadka są przekonujące. Siedząc na sali sądowej, w głowie mam coraz

Ziętary przez ochroniarzy Elektromisu. Niestety sędzia Katarzyna Obst poin­ formowała, że został złożony wnio­ sek o wyłączenie jawności rozprawy i dziennikarze, w tym również obser­ wator CMWP SDP, zostali wyprosze­ ni z sali sądowej. Jerzy U., według in­ formacji poznańskich dziennikarzy, wcześniej miał być funkcjonariuszem Służby Bezpieczeństwa. Po przemia­ nach 1989 roku podjął pracę w UOP. 1 września znalazł się na ulicy Kolejo­ wej w Poznaniu – gdzie mieszkał repor­ ter – ponieważ dodatkowo podjął się inwigilowania Jarosława Ziętary. Zle­ cenie miał otrzymać od szefostwa Elek­ tromisu. Zeznania Jerzego U. z pewnoś­ cią są bardzo ważne gdyż widział on moment porwania dziennikarza oraz ludzi – w tym dwóch oskarżonych – którzy się tego dopuścili. Oskarżonym byłby i trzeci porywacz, także ochro­ niarz Elektromisu – Roman K. pseudo­ nim Kapela. Ten jednak zginął w 1993

3

Szkic do biografii polityka ruchu ludowego

Kazimierz Nadobnik – praw­ nik i zawodowy oficer Wojska Polskiego, jeden z najbliższych współpracowników Stanisława Mikołajczyka, wiele lat inwigilo­ wany przez Służbę Bezpieczeń­ stwa i skazany w sfingowanym procesie jako przedstawiciel tzw. prawicy ludowej. Jego pos­ tać przybliża Jerzy Bednarek.

4-5

Dlaczego PiS tak bardzo przeszkadza? Konstytucja, pisana przez 3 lata przez pryncypialnych komunis­ tów – połamana. Sądy pełne dublerów, wszechobecna mo­ wa nienawiści, brak tolerancji wobec delikatnych osób LGBT, faszyzujący kibole brutalnie hajlują w krzakach i na ulicach – odpowiada na tytułowe pyta­ nie Jan Martini.

6

Z Maryją w nowe czasy Trwa druga peregrynacja Kopii Cudownego Obrazu po Polsce. Poznań i Wielkopolska znajdą się na szlaku tej peregrynacji 18 maja 2019 r. Tylko od nas zależy, jak się na to wydarzenie przygotujemy, jak je przeży­ jemy i co potem napiszą o nas jasnogórscy kronikarze – przy­ pomina Jolanta Hajdasz.

7

„Nie” dla cenzury w internecie

że w poznańskim sądzie trwa równo­ legle drugi proces, w którym oskar­ żonym jest były senator Aleksander G. Jemu z kolei prokuratura zarzuca, że w 1992 roku podżegał do zabicia Jarosława Ziętary.

Proces 8 lutego i 8 marca zeznawał Jerzy U., były oficer Urzędu Ochrony Państwa, który, według doniesień medialnych, 1 września 1992 roku miał być naocz­ nym świadkiem porwania Jarosława

roku w dość dziwnych okolicznościach. Pozostaje jeszcze też jedno pytanie, jak funkcjonariusz UOP mógł „po godzi­ nach, prywatnie” śledzić dziennikarza Jarosława Ziętarę? Widział, co się stało i tyle lat milczał? A może nie milczał? Może podzielił się informacjami z in­ nymi osobami? Niestety dziennikarze, zmuszeni do opuszczenia sali sądowej w związku z wyłączeniem jawności roz­ prawy, nie usłyszeli odpowiedzi zarów­ no na pytania zadane powyżej, jak i na wiele innych dotyczących tragicznych losów Jarosława Ziętary.

dział sądowi, w jakich okolicznościach był naocznym świadkiem podżegania do zabójstwa dziennikarza. Wyjaśnił również, że podczas rozprawy w 2016 roku „konfabulował”, ponieważ nie otrzymał od prokuratora Kosmatego pomocy, jakiej oczekiwał. Chodziło o obiecany mu akt łaski. Uściślił, że podczas śledztwa mówił prawdę, a do­ piero w sądzie konfabulował, co tłuma­ czył z kolei działaniem pod wpływem emocji. Maciej B. oświadczył ponad­ to, że kolegował się z pracownikami Dokończenie na str. 2

Bałwochwalczy kult, jaki ob­ serwujemy w stosunku do UE, to jest zjawisko niepokojące. Dla mnie tego rodzaju propo­ zycje są jak wyścig na europejs­ kość dla tych, którzy mają kło­ poty ze swoją europejskością. Prof. Zdzisław Krasnodębski w rozmowie z Antonim Opalińskim.

8

ind. 298050

H

ej, drogi Czytelniku, w Poznaniu, gdzie mieszkam, jest już wiosna, a u Ciebie? Słońce świeci coraz jaśniej, mimo przymrozków z dnia na dzień jest cieplej, a dookoła, gdy tylko człowiek trochę się rozejrzy, widzi, jak coraz bardziej zdecydowanie zakwitają małe kwiatki, np. tak bardzo popular­ ne u nas bratki i prymulki. No i te ma­ leńkie zielone listki na gałązkach, i te ptaki rano śpiewające coraz głośniej. Póki co, świeże powietrze jest jeszcze za darmo, można wdychać, ile się chce. Trawa znów coraz bardziej przypomina trawę i praktycznie codziennie niebo jest naprawdę niebieskie… Nie, nie zapomniałam, dla jakiej gazety piszę ten tekst i naprawdę nic mi się w głowie nie poprzestawiało, po­ myślałam sobie tylko, że skoro, drogi Czytelniku, dotarłeś z ogromną płachtą naszego drogiego „Kuriera WNET” do tego miejsca, gdzie zaczynają się teksty z Wielkopolski, to należy Ci się chwi­ la odpoczynku od podwyżek i straj­ ku nauczycieli, twardego czy miękkie­ go Brexi­tu, podpisanej w Warszawie, a w Poznaniu wprowadzanej w życie bez żadnych podpisów karty LGBT+, od wyborów do Parlamentu Europej­ skiego i całego politycznego zgieł­ ku, który potrafi nam wypełnić każdą wolną od pracy minutę życia. Nie chcę przez to powiedzieć, że znudziły mnie sprawy tego świata, ale na chwilę za­ trzymajmy się w samym środku zdyszanego dnia ( jak śpiewał Zbig­niew Wo­ decki) i popatrzmy na świat zupełnie inaczej. Zapragnęłam tej ucieczki każ­ dą komórką swojego organizmu, bo przeglądając płynące w sieci infor­ macje, tym razem zatrzymałam się na tzw. main­streamowych mediach. I jak zwykle po tej lekturze, przestało mi się chcieć czymkolwiek interesować. W niemieckim Onecie przeczy­ tałam, że przedsiębiorcy w Polsce są przerażeni, bo „piątka Kaczyńskiego” to pewny wzrost podatków. Z niemiec­ kiego portalu fakt24.pl („Fakt” to naj­ większy dziennik, jaki się ukazuje u nas) dowiedziałam się, że „nie wykąpiemy się już w Bałtyku”, bo na jego dnie spo­ czywają bomby chemiczne z II wojny światowej i lada moment toksyczne substancje zostaną uwolnione, gdyż niszczycielska siła słonej wody każdego dnia drąży dziury w pordzewiałych pojemnikach ze śmiertelnym ładunkiem. Największa rozgłośnia radiowa w Polsce, RMF (też niemiecki właści­ ciel) poinformowała mnie o pociągu, który uderzył w karetkę pogotowia, o pożarze dużej fabryki i wypadku na „krajowej szóstce” (wszystko jed­ nego kwietniowego wieczoru). Nie zapomniała dodać o lekkomyślności Beaty Szydło, która prowadzi negoc­ jacje z nauczycielami, a podwyżki chce przerzucić na samorządy, które przecież nie mają pieniędzy. „Wyborcza” z kolei grzmi o tym, że szpitale po­ wiatowe stoją nad przepaścią oraz, a jakże, że Komisja Europejska bro­ ni sędziów w Polsce przed polskimi politykami. Strach się bać. Przy okazji przypomniało mi się, jak w Środę Po­ pielcową „Wyborcza” polecała czy­ telnikom w zakładce przepis na danie dnia „klopsiki w sosie pomidorowym”. Oni naprawdę są z innej cywilizacji, na­ pisał pod tym przepisem jakiś inter­ nauta i naprawdę trudno się z nim nie zgodzić. Mijają lata i miesiące, a ciągle największe media w Polsce traktują nas jak bezmózgów, którym niczego nie trzeba objaśniać i tłumaczyć, bo i tak nie zrozumieją i lepiej, żeby swoich pustych głów nie zaprzątali niczym poważnym, o czym pisze się rzeczo­ wo i bez emocji. Tak jak to pisał w Roku 1984 Orwell: Niewiedza pozwalała zachować im zdrowe zmysły. Przełykali wszystkie kłamstwa, i to bez najmniejszego dla siebie uszczerbku, bo przelatywały przez nich – niestrawione – niczym kamyki przez układ pokarmowy ptaka. Niewiedza pozwala zachować zdrowe zmysły. Komu i dlaczego tak na tym zależy, by Polacy niczego nie rozumieli i nic nie wiedzieli? Wiosna jest piękna zawsze, ale prawdy o ota­ czającym nas świecie nie szukajmy tyl­ ko wśród przebiśniegów. K

G

P FOT. CMW.SD

redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet

Przedstawiciele inteligenckie­ go środowiska przestraszy­ li się lewicowego miauknięcia. A jak zachowają się, jeśli lewica, nie daj Boże, zdobędzie kie­ dyś udział we władzy i będzie próbowała swoje obłędne te­ orie realizować poprzez państ­ wowe nakazy? – pyta Henryk Krzyżanowski.


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O19

2

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A twierdząc, że ma informacje dotyczące zaginionego dziennikarza i chce ze­ znawać oraz zadeklarował współpra­ cę z organami ścigania. S. w tamtym okresie był już na emeryturze, więc skontaktował się z Piotrem G., którego znał z pracy i do którego miał zaufa­ nie. Chodziło o to, żeby ewentualne informacje od Baryły nie wydostały się na zewnątrz. G. otrzymał zgodę od przełożonych i razem w 2011 roku po­ jechali do ZK Rawicz. Zdzisław S. nie uczestniczył w rozmowie. Po zapozna­ niu obu mężczyzn, którzy, jak się oka­ zało, znali się, wyszedł i czekał na G. przy portierni więzienia.

Sąd okręgowy w Poznaniu

Bliżej prawdy o śmierci za prawdę Dokończenie ze str. 1

Aleksandra Tabaczyńska

poznańskiego Elektromisu. Podejmo­ wał także z nimi współpracę, mimo że sam nie był zatrudniony w holdingu. Tak też było w sprawie Jarosława Zię­ tary. Powiedział: – Wiosną 1992 roku z Lewandowskim jeździliśmy na ulicę Kolejową i obserwowaliśmy, aby chwy­ cić Jarosława Ziętarę i wytłumaczyć mu, by nie kręcił się koło firmy (Elektromis) i nie robił zdjęć. Według świadka red. Ziętara fo­ tografował bramę wjazdową Elektro­ misu, dzięki czemu dowiedział się, kto wjeżdża, jakie tiry itp. Ochroniarze zła­ pali też dziennikarza na terenie obiek­ tu, gdzie również robił zdjęcia. Został tam przez któregoś z nich uderzony. – Obserwowaliśmy Jarka jakieś dwa tygodnie. Tam był problem, bo w tej kamienicy schody skrzypiały bardzo mocno, a Jarek był czujny, bo był już wcześniej pobity. Nie wiedzieliśmy, czy miał telefon; mógł zadzwonić na po­ licję – zeznał były gangster Baryła. Ale to jeszcze nie wszystko.

Porwanie Maciej B. opisał też, jak wtargnął do mieszkania Ziętary. Jarek został chwy­ cony na kanapie i przyduszony. – Za­ częliśmy mu mówić, żeby się odcze­ pił i przestał bruździć. Jego aparat był zniszczony, rozwalony. Przeszukaliśmy mieszkanie, znaleźliśmy filmy. Filmy były w lodówce, a za lodówką były małe pudełeczka, a w nich mikrofilmy. Zię­ tara mówił, że będzie problem, jak to weźmiemy. Mówił coś o UOP-ie, że to aparat i filmy z UOP-u. Nastraszyliśmy go, zabraliśmy te filmy i pojechaliśmy do firmy. Wyciągnęliśmy te filmy, na zdjęciu były jakieś obiekty gospodar­ cze. Nie przywiązywałem do tego wa­ gi. Miałem wtedy 20 lat. Ja zrobiłem swoje, Lewandowski mi zapłacił. Gdy Ziętara wspomniał o UOP-ie, ja nie wiedziałem, o co chodzi, a Lewandow­ ski śmiał się i mówił: Niech to sobie przyjadą odebrać. Świadek zeznał także, że red. Jaros­ ław Ziętara miał bardzo dużą wiedzę o działalności holdingu Elektromis. Szantażował Elektromis i G., że jeśli mu nie zapłacą, to ujawni wszystko, czym się zajmowali. – Media są wielką bronią – kontynuował Maciej B. – wystarczy, że zaczną pisać o przemycie spirytusu i już odpowiednie służby będą się mu­ siały tym zająć. Według słów świadka, mówił on już o tym wcześniej prokuratorowi, ale ten nie wpisał tego do protokołu. – Na przełomie maja i czerwca 1992 roku do siedziby Elektromisu przyjechał Alek­ sander G. Byłem tam z Lewandowskim

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

i innymi. (…) Senator G. przyjechał z dwoma Rosjanami, ładnie ubrany­ mi, audi V8 na rosyjskich numerach. Rozmawiali z boku, o Jarku. G. docze­ pił się jakichś wywietrzników, czy nie ma podsłuchów. Wtedy właśnie była ta rozmowa, że trzeba uciszyć Jarka. Według Macieja B. Jarosław Zięta­ ra był nazywany przez G. i ochroniarzy Elektromisu: „pismakiem”, „żydkiem”, a także ze względu na szczupłą budowę ciała – „szczurkiem”. Świadek zeznał, powołując się na to, co mu opowiadał Lewandowski, że według jego wiedzy do porwania doszło rano. – Widziałem radiowóz, który stał w hangarze. W porwaniu brał udział Dariusz L., Lewandowski, Kapelski i Mirosław R. Jechali w czwórkę, byli w mundurach. Pojechali do Ziętary, gdy wychodził rano do pracy. Tam było wszystko ustalone, znali rozkład dnia Jarka (…) po tym, jak już Jarka nie by­ ło, pojechali do „Gazety Poznańskiej”, chodziło chyba o pozabieranie rzeczy z jego biurka. Po uprowadzeniu zabrali go na Wołczyńską. Był tam podobno bity trzy dni. Nie wiem, kto go bił, ale Lewandowski mi powiedział, że był bi­ ty. (…) Potem Jarek był rozpuszczony w kwasie. Robili to ci Rosjanie. Nisz­ czenie zwłok miało miejsce w Chybach. W Chybach, jak powoływał się świadek na relację Lewandowskiego, mieszkał Marek Z. i to na terenie jego posesji miało dojść do zniszczenia ciała ofiary. Maciej B. również przyznał, że oprócz radiowozu, który widział latem 1992 roku w hangarze Elektromisu, wi­ dział także legitymacje policyjne pod ringiem oraz mundury: – Widziałem je obok szafek pancernych z bronią. Mun­ durów były dwa albo trzy komplety. Podczas rozprawy pytania zadawał również brat Jarosława, Jacek Ziętara, oskarżyciel posiłkowy. Przytoczę ten dialog, jest bardzo wymowny: Jacek Ziętara: Gdzie dokonano samego zabójstwa? Maciej B.: Był bity przez kilka dni, bo­ dajże trzy dni, zabity został w hangarze na Wołczyńskiej. Czy po uprowadzeniu brata ktoś wchodził do jego mieszkania? Był ktoś, podejrzewam, że to był Ma­ rek Z. Czy coś zabrano? Na pewno. Nie wnikałem w to. Nie interesowało mnie to. Czy osoby związane ze sprawą przeszukiwały mieszkanie red. Kaźmierczaka?

Tak. Słyszałem to od Romana Kapel­ skiego. Mnie tam nie było. Kto zabił brata? Przy zabójstwie byli Kapelski, Lewan­ dowski, Mirek R., dwóch Rosjan. (…) Powiedział mi o tym Lewandowski. Maciej B. oświadczył również, że do zeznań nakłonił go przypadek. Oglądał w telewizji, jak red. Kaźmier­ czak mówił, że „prawdopodobnie boję się o rodzinę i dlatego się wycofam. Nie jestem tchórzem. Nie chcę, żeby społe­ czeństwo nazywało mnie tak, jak na­

Kolejni świadkowie 20 marca odbyła się kolejna rozprawa. Tego dnia zeznawali dwaj emerytowani policjanci: Piotr G. i Zdzisław S. Za­ równo Piotr G., jak i Zdzisław S. kon­ taktowali się z kluczowym świadkiem Maciejem B. Pierwszy zeznawał Piotr G., emerytowany oficer Centralnego Biura Śledczego Policji. W 2011 roku na terenie Zakładu Karnego w Rawiczu to właśnie jemu przestępca Maciej B. opowiedział o losach Jarosława Ziętary. Oficer pojechał do Rawicza na prośbę Zdzisława S., również emerytowanego funkcjonariusza policji. Zdzisław S. znał Macieja B. jeszcze z czasów, gdy ten był nastolatkiem. Zdzisław S. praco­ wał wówczas w Komendzie Rejonowej Poznań-Grunwald, na terenie której Maciej B. mieszkał. Prawdopodobnie – jak twierdzi Zdzisław S. – Baryła zapamiętał jego numer telefonu i gdy już odsiadywał dożywocie, zadzwonił

Redaktor naczelny Kuriera WNET

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Krzysztof Skowroński

WIELKOPOLSKI KURIER WNET Redaktor naczelna

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl

Krzysztof M. Kaźmierczak

Piotr G. stwierdził, że nigdy nie miał dostępu do akt sprawy Jarosława Zię­ tary. Swoje spotkania z Baryłą zapisy­ wał w notesie – nie nagrywał – a nas­ tępnie weryfikował tylko najbardziej podstawowe dane, takie jak nazwiska wymienianych osób, i przekazywał pi­ semnie informacje do prokuratury w Krakowie. Miał kłopoty ze spraw­ dzeniem okoliczności wydarzeń ze względu na upływ czasu. Kontakto­ wał się z emerytowanymi policjan­ tami, którzy z kolei przekazywali mu nazwiska innych emerytów mogą­ cych pomóc w weryfikacji słów Ba­ ryły. G. stwierdził także, że nie czuł się zobligowany do pełnej weryfikacji tego, co usłyszał od Macieja B., gdyż przekazywał te informacje do miejsc, gdzie toczyły się sprawy. Obaj świadkowie potwierdzili, że w ich ocenie Maciej B. jest w swoich zeznaniach autentyczny. Także dwo­ je biegłych sądowych, którzy oceniali zeznania Macieja B., nie miało wątpli­ wości, że jest to wiarygodny świadek. Warto dodać, że Baryła podczas spot­ kań z G. informował także o innych przestępstwach, na przykład o zabój­ stwie w lokalu El Chico. Te informacje oficer również przekazał do właściwego organu ścigania. Maciej B. ma bardzo żywiołowy sposób mówienia. Zdaniem Piotra G., często odbiega od głównego wąt­ ku i przechodząc na inny temat, skacze z jednego na kolejny. G. zasugerował Baryle, by ten usystematyzował swoje

Obaj świadkowie potwierdzili, że w ich ocenie Maciej B. jest w swoich zeznaniach autentyczny. Także dwoje biegłych sądowych, którzy oceniali zeznania Macieja B., nie miało wątpliwości, że jest to wiarygodny świadek. zywa”. Jednocześnie był niezadowolony z doniesień medialnych na swój temat. W drugiej części rozprawy, wznowionej po przerwie, skonfrontowano aktualne zeznania świadka z tymi z poprzednich lat. Sędzia odczytywał słowa Macieja B. i na bieżąco dopytywał o rozbieżno­ ści, a następnie odtworzono protokół elektroniczny, który przerwano po pra­ wie 25 minutach. Wyznaczono termin następnej rozprawy na 8 marca, ale jak dotąd kontynuacja przesłuchania Ma­ cieja B jeszcze nie nastąpiła.

Zespół WKW

Małgorzata Szewczyk ks. Paweł Bortkiewicz Aleksandra Tabaczyńska Michał Bąkowski Henryk Krzyżanowski Jan Martini Danuta Namysłowska

wiadomości w formie pisemnej i, jak twierdzi policjant, taka wypowiedź pi­ semna z czasem powstała. Zdzisław S. podczas rozprawy wy­ raził swoją dezaprobatę w stosunku do postawy prokuratora Kosmatego. Pro­ kurator miał się wyrazić, że Baryła mu nie jest do niczego potrzebny. Zdanie to padło – według S. – po blisko 5 la­ tach prowadzenia śledztwa. W związku z tym nie dziwił się Maciejowi B., że ten nie daje rady. Chodziło o stan emocjo­ nalny gangstera. Zdzisław S. odwiedza w więzieniu Macieja B. do dziś. Nie rozmawiają o zeznaniach, informacje o sprawie S. posiada z mediów. Na rozprawie padło też pytanie o poznańskiego dziennikarza Krzysz­ tofa Kaźmierczaka. Oficer potwierdził, że Kaźmierczak przychodził wielokrot­ nie na komisariat w sprawie Jarosława Ziętary. Często też przynosił różne in­ formacje. Był też obecny w redakcji „Gazety Poznańskiej”, gdy Zdzisław S. przyszedł zobaczyć biurko zaginionego dziennikarza, które zostało opróżnione i było zupełnie puste. Na razie trudno przewidzieć, kiedy zakończy się przesłuchiwanie świad­ ków i oskarżonych w tym procesie, a tym bardziej, kiedy Sąd Okręgowy w Poznaniu wyda wyrok w tej sprawie. Na odpowiedź, kto i w jakich okolicz­ nościach zabił Jarka Ziętarę, czekamy już bardzo długo. Czy kiedykolwiek dane nam będzie zapalić znicz na jego grobie? K

Korekta

Magdalena Słoniowska Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

reklama@radiownet.pl

Dystrybucja własna! Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

Czy poznamy prawdę o śmierci Jarka?

S

ą ludzie, którzy wiedzą wie­ le o zabójstwie Jarosława Zię­ tary – funkcjonariusze służb spec­jalnych i organów ściga­ nia, a nawet dziennikarze – lecz mil­ czą i będą milczeć. Paradoksalnie, je­ śli dojdzie do skazania winnych (w co cały czas wierzę), będzie to w znaczą­ cej części zasługą tych, co do których trudno byłoby się spodziewać, że zde­ cydują się być świadkami. Takich, jak były poznański gangster, Maciej B. ps. „Baryła”, który zdał szczegółową relację z tego, kto i w jakich okolicznościach zaplanował zbrodnię na dziennikarzu i jej dokonał. Wiele osób pyta mnie, że czy przełomem jest fakt, że „Baryła” już nie wycofuje się ze swoich zeznań obciążających oskarżonych w sprawie Ziętary? Czy to wiarygodny świadek, bo przecież jest przestępcą? Zanim wy­ powiem się w tych kwestiach, cofnę się w czasie do mojego jedynego spotkania z Maciejem B.

Spotkanie z „Baryłą” Było to w styczniu 2015 roku, gdy spra­ wa nie trafiła jeszcze do sądu, miesiąc po tym, gdy dziennikarze „Gazety Wy­ borczej” wywołali kryzys w sprawie, ujawniając, że to „Baryła” jest ważnym świadkiem i podając, co zeznaje. By­ łem zaskoczony, kiedy jakiś czas potem otrzymałem telefon z pytaniem, czy zgo­ dzę się spotkać z gangsterem w zakła­ dzie karnym. Rozmawialiśmy w cztery oczy. Chociaż za drzwiami był straż­ nik, to nie zdążyłby on wezwać pomocy, gdyby wzbudzający wcześniej postrach w Poznaniu „Baryła” chciał wykorzys­ tać swoje doświadczenie w stosowaniu przemocy i siłę (cały czas trenuje, ma imponującą muskulaturę). I chociaż ja­ dąc na spotkanie z tym niebezpiecznym człowiekiem miałem pewne obawy, to prysły one po jego słowach „przepra­ szam za Jarka”. To, w jaki sposób zosta­ ły wypowiedziane, uświadomiło mi, że mam naprzeciw siebie człowieka, który chociaż odsiaduje wyrok dożywocia za zabójstwo policjanta, to faktycznie ża­ łuje, że brał udział w działaniach, któ­ re zakończyły się okrutnym zamordo­ waniem mojego redakcyjnego kolegi. Taką sama wrażliwość przejawiał, gdy mówił o swoim przyjacielu „Lewym”, który wprawdzie brał udział w przes­ tępstwach, ale sam został potem zamor­ dowany w ramach likwidowania osób, które mogły zdradzić mocodawców za­ bójstwa dziennikarza. Jak chyba każdy reporter mam „wbudowany” swoisty wykrywacz kłamstw, będący sumą empatii i do­ świadczenia zawodowego opartego na bardzo licznych rozmowach z ludźmi, szczególnie z takimi, którzy często nie mówią prawdy. To wewnętrzne poczu­ cie mówiło mi, że Maciej B. to człowiek, który chociaż wszedł na złą drogę, to ma swój charakter oraz godność i że mówi prawdę o odpowiedzialnych za zabicie Jarka Ziętary. Kiedy pod ko­ niec rozmowy „Baryła” oświadczył mi, że będzie musiał wycofać swoje zeznania, dało się odczuć, że zrobi to wbrew sobie. To poczucie pozwalało mi spokojnie podchodzić do dalszych losów sprawy, kiedy rozpoczął się pro­ ces Aleksandra G. i „Baryła” zgodnie z zapowiedzią wycofał swoje zezna­ nia. Dla mnie nie było to przekonujące i liczyłem na to, że tak samo zostanie odebrane przez sędziów.

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl

Informacje o prenumeracie

kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507

Nie mogłem być w sądzie i osobiście wysłuchać Macieja B., kiedy 22 lutego br. wystąpił jako świadek na procesie swoich były kolegów z „Elektromisu”, Mirosława R. ps. Ryba i Dariusza L. ps. Lala, oskarżonych o udział w porwaniu i przyczynienie się do zabójstwa dzienni­ karza. Wstęp na rozprawy będę miał do­ piero po tym, gdy sam zostanę przesłu­ chany jako świadek. Z uwagą śledziłem jednak medialne relacje z sali sądowej. Moment, kiedy usłyszałem, że „Baryła” już nie wycofuje się z zeznań i mówi to, co wie i jak było – był dla mnie jednym z najbardziej poruszających wydarzeń procesów w sprawie Ziętary. Pomyśla­ łem sobie wtedy to, co mówi mi – naj­ częściej w cztery oczy, po cichu – wiele osób: prawda w sprawie Jarka wygra. Tak samo jak dwoje biegłych sądowych, którzy oceniali zeznania Macieja B., nie mam wątpliwości, że jest to wiarygodny świadek. Uważam, że faktycznie relacjo­ nuje to, co widział i co usłyszał. Prze­ mawia za tym nie tylko treść zeznań, ale także to, jak mówi, chociaż w pierwszej chwili może się to wydawać dziwne. „Baryła” ma jakby słowne ADHD; gdy mówi, aż kipi szczegółami i dygresjami na tematy poboczne, lecz po zwróce­ niu mu uwagi, wraca do zasadniczego wątku, nie gubiąc jego logiki. To brzmi przekonująco. Wiem, że nawet dzien­

Najważniejsi w sprawie Jarka Ziętary świadkowie, do których zalicza się „Baryła”, to byli przestępcy. Nieprzypadkowo na całym świecie często to właśnie tacy świadkowie pozwalają wyjaśniać najpoważniejsze zbrodnie. nikarze sceptycznie podchodzący do zeznań „Baryły”, kiedy podczas procesu zobaczyli wideo z nagraniem ze śledz­ twa z jednego z przesłuchań Macieja B., zmienili zdanie co do oceny tego, co mówi. Jeszcze większe wrażenie robi wysłuchanie go na żywo. Nie jest dla mnie niczym dziw­ nym ani niestosownym, że najważniejsi w sprawie Ziętary świadkowie, do któ­ rych zalicza się „Baryła”, to byli przes­ tępcy, niegdyś ludzie najzwyczajniej źli. Nieprzypadkowo na całym świecie czę­ sto to właśnie tacy świadkowie pozwa­ lają wyjaśnić najpoważniejsze zbrodnie. Dobrzy ludzie ze sprawy Ziętary albo już nie żyją, albo są przekupieni lub tak przestraszeni, że nie są zdolni po­ wiedzieć prawdy. Nadzieja jest zatem w tych niegdyś złych, a potem skruszo­ nych, którzy mają wiedzę o zbrodniach, a zarazem różnorodną motywację do powrotu na „jasną stronę”. Liczę na to, że zostaną ukarani wszyscy żyjący sprawcy jedynego w Polsce mor­ derstwa dziennikarza na zlecenie. Jeśli przyjdzie mi kiedyś robić listę ludzi, którzy mają zasługi w przyczynieniu się do ujawnienia prawdy o zabójstwie Jarka, to w pierwszej dziesiątce na waż­ nym miejscu niewątpliwie znajdzie się Maciej B. „Baryła”. K Komentarz był opublikowany na portalu sdp.pl.

Nr 58 · KWIECIEŃ 2O19

(Wielkopolski Kurier Wnet nr 50)

Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o.

Zeznania

Data i miejsce wydania

Warszawa 6.04.2019 r.

Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

FOT. Z ARCHIWUM AUTORKI

Policjant na emeryturze

Moment, kiedy usłyszałem, że gangster „Baryła” już nie wycofuje się z zeznań i mówi to, co wie i jak było – był dla mnie jednym z najbardziej poruszających wydarzeń procesów w sprawie Jarka Ziętary.


KWIECIEŃ 2O19 · KURIER WNET

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

O spódniczkach w stuletnim liceum

3

Henryk Krzyżanowski

Przez Gniezno przetoczyła się w marcu afera spódniczkowa, humorystyczna i poważna zarazem. Najpierw wymiar humorystyczny. W szacownym LO im. Dąbrówki, jednym z najlepszych w Wielkopolsce, samorząd uczniowski uzgodnił z dyrekcją, że uczennice, które w Dzień Kobiet przyjdą do szkoły w spódnicy lub sukience, nie będą w tym dniu odpytywane.

N

ic wielkiego, na podobnej za­ sadzie mają immunitet chłop­ cy w krawatach w Dzień Chło­ paka. Na tym niewinnym żarcie spoczęło jednak czujne oko lokalnej działaczki partii Razem, która w internecie zwy­ myślała szkołę, że skandal, seksizm, uprzedmiotowienie kobiet, etc., etc. „I co z tego?”, ktoś powinien zapy­ tać. „Po to są lewacy, żeby takie opinie wygłaszać. A dyrektor stuletniego lice­ um w mieście o randze Gniezna to za wielka persona, żeby na takie zaczepki w ogóle reagować”. A jednak reakcja nastąpiła. I to jaka! Pani dyrektor ogłosiła potul­ nie, że skoro tak, to zaprosi wokalist­ kę z grupy punkowej „Siksa” (!?), by ta przeprowadziła w szkole warsztaty z tolerancji, pozycji kobiety w świecie, etc. Wtedy rozbawiona internetowa publiczność zaczęła cytować teksty owej wokalistki-szkoleniowca, prze­ tykane obficie grubym słowem ana­ tomicznym. Na to dyrektorka „podała tyły” i warsztaty „Siksy” odwołała. To jednak nie skończyło sprawy – w su­ kurs sprawie postępu pośpieszył dy­ rektor wydziału Edukacji Starostwa

Powiatowego w Gnieźnie, do nie­ dawna polonista z technikum, a na­ dal dyrektor biura poselskiego miej­ scowego VIP-a z PO, p. Pawła Arndta, podobno chrześcijańskiego demokra­ ty. Dubeltowy dyrektor zapowiedział, że jak tak, to pod koniec marca pośle

Niestety ta śmieszna historia ma także swój wymiar śmiertelnie poważny. Widzimy bowiem, jak mocno nasze inteligenckie elity zostały już rozbrojone i zastraszone ideologicznymi idiotyzmami z Zachodu. do szkół prawnika, który przeszkoli samorządy uczniowskie z mowy niena­ wiści, tolerancji, równego traktowania,

etc., etc. Wygląda więc na to, że w tej groteskowej historii na swoje wyjdą: ów prawnik, którego trud zostanie za­ pewne sowicie wynagrodzony przez starostę, oraz tumanieni przezeń ucz­ niowie z samorządów, którzy dostaną dzień wolnego od lekcji. Tę groteskę podsumował anoni­ mowy internauta, pisząc: „Na szczęście w Gnieźnie mają specjalistyczny szpital odpowiedni w takich sytuacjach”. Bez wątpienia miał na myśli słynną Dzie­ kankę, regionalny psychiatryk. Niestety ta śmieszna historia ma tak­ że swój wymiar śmiertelnie poważny. Widzimy bowiem, jak mocno nasze in­ teligenckie elity zostały już rozbrojone i zastraszone ideologicznymi idiotyzma­ mi z Zachodu. Tutaj nie było przecież przymusu, urzędowej presji, polityczne­ go szantażu. Było lewicowe miauknięcie, na które zareagowały skwapliwie osoby na stanowiskach, dobrze wykształcone i zapewne kompetentne. Czemu to zro­ biły? A jak zachowają się, jeśli lewica, nie daj Boże, zdobędzie kiedyś udział we władzy i będzie próbowała swo­ je obłędne teorie realizować poprzez państwowe nakazy? Niełatwo być optymistą. K

Przed strajkiem nauczycieli Małgorzata Szewczyk

Od czasu do czasu w Polsce strajkują różne grupy zawodowe, ale są takie protesty, które w szczególny sposób oburzają społeczeństwo, bo przyjęło się, że – mówiąc potocznie – „nie powinni strajkować”. Nie będę wymieniać w tym miejscu konkretnych zawodów – każdy chyba wie, o jakich myślę.

P

iszę ten tekst na kilkanaście dni przed planowanym strajkiem na­ uczycieli, ale już po pierwszych rozmowach ze związkami zawodo­ wymi zakończonych impasem (kolejne rozmowy mają odbyć się na początku kwietnia). W mojej rodzinie zawód ten wy­ konywały dalekie ciotki kilkadziesiąt lat

W nauczycielską pensję wliczone są godziny poświęcone na wszelkiego rodzaju projekty, festyny, koncerty, rady pedagogiczne, zebrania z rodzicami itd. temu. Ktoś powie: była inna rzeczy­ wistość, młodzież była inna, inny był stosunek do nauczyciela i samej nauki. To wszystko prawda. Dziś także w mo­ jej rodzinie są nauczyciele. Zderzają się z „inną rzeczywistością, innymi ucznia­ mi i innym sposobem nauczania”. Sama kiedyś też, choć krótko, zasilałam szere­ gi belferskie i miałam kontakt z całym przekrojem młodzieży: tej, która kon­ tynuowała naukę po gimnazjum, i tej, która kończyła wówczas „stary” system w oświacie (dziś na szczęście 8-klasowa szkoła podstawowa powróciła). Wyznaję zasadę, że na dany temat powinien wypowiadać się ktoś, kto do­ brze go zna. Niestety media, także te publiczne, w ostatnich dniach dopusz­ czają się wielu przekłamań, wprowa­ dzając opinię publiczną w błąd i nieste­ ty antagonizując społeczeństwo – nie wiem, czy w sposób zamierzony. Otóż nie jest prawdą, że nauczyciele, jak po­ dano w jednym z publicznych serwisów,

pracują 3 godz. dziennie, „resztę” (tzn. dokładnie ile?) czasu poświęcając na sprawdzanie prac i przygotowywanie się do prowadzenia lekcji. Znajomi na­ uczyciele, także spoza mojej rodziny, przeliczyli czas poświęcony na pracę i okazało się, że jest to znacznie ponad 40 godz. tygodniowo, łącznie z week­ endami. I to niezależnie od wykłada­ nego przedmiotu. Nie spotkałam się jeszcze, niestety, z informacją o tym, że w nauczycielską pensję (nauczyciel roz­ poczynający pracę otrzymuje 2500 zł brutto przy obecnej płacy minimalnej 2250 zł brutto) wliczone są też godzi­ ny poświęcone na wszelkiego rodzaju projekty, koncerty, festyny, rady pe­ dagogiczne, zebrania z rodzicami itd. Nie wspominając o kilkudniowych wy­ cieczkach, w czasie których dzieci i mło­ dzież są pod opieką nauczycieli przez 24 h na dobę. Nie jest też prawdą, że nauczycie­ le mają pełne dwa miesiące wakacji – przed wrześniem odbywają się eg­ zaminy poprawkowe i także rady pe­ dagogiczne. W większości szkół obo­ wiązują dzienniki elektroniczne, co jest wygodą dla uczniów i rodziców, a co – o czym też się niestety nie wspomina – obliguje nauczycieli do „bycia podłą­ czonym do internetu” przez cały dzień. Pytanie ze strony uczniów: „Dlaczego pani mi nie odpisała?” jest w szkole na porządku dziennym. Dopóki nauczyciele nie będą wię­ cej zarabiać, dopóki do szkoły nie po­ wrócą prawidłowe standardy w re­ lacjach uczeń-nauczyciel, dopóki ten zawód będzie deprecjonowany, a ma­ teriał nauczania „okrajany” przez kolejne reformy – dopóty w polskiej szkole nic się nie zmieni na lepsze. Nawet najlepszy nauczyciel „z powołania”, mający szcze­ re chęci i poczucie misji, nie będzie za­ dowolony, rozpoczynając pracę w tym zawodzie za taką pensję, bo – zwłaszcza w dużych miastach – naprawdę trudno jest się za 1800 zł netto utrzymać, nie wspominając o wynajmie mieszkania.

Można oczywiście dyskutować o terminie strajku i wysokości żąda­ nej podwyżki (1000 zł brutto), czyli o postulatach przedstawionych przez Sławomira Broniarza i ZNP. Trudno zresztą nie dopatrywać się tu aspektu politycznego. ZNP sam przyznaje, że jest przeciwko temu rządowi. Mimo to słowa, które padły ze strony niektórych

Znamienny w całej sytuacji jest fakt, że strajk zapowiada też NSZZ Solidarność, której trudno zarzucić negatywny stosunek do rządzącego obozu. przedstawicieli Dobrej Zmiany, były nie do przyjęcia. Na szczęście obaj pano­ wie za nie przeprosili. Znamienny w całej sytuacji jest fakt, że strajk zapowiada też NSZZ Solidar­ ność, której trudno zarzucić negatyw­ ny stosunek do rządzącego obozu. Jej postulaty dotyczące wynagrodzenia są znacznie niższe. Solidarność proponuje 650 zł, co jest proporcjonalne do kwot otrzymanych przez inne grupy budże­ towe, które takie podwyżki wywalczyły. Żeby było jasne – uważam, że termin planowanego protestu nie jest właściwy, a wysokość podwyżki, któ­ rej domaga się ZNP – raczej nierealna. Choć prawdą jest, że strajk w miesią­ cach wakacyjnych na nikim nie zro­ biłby wrażenia. A odnośnie do płac – protestujące dotąd grupy zawodowe otrzymały podwyżki. W tej sprawie, jak każdej delikatnej, a do takiej należy kwestia wynagrodzenia w budżetówce, konieczny jest kompromis. Ale żeby do niego doszło, obie strony muszą pójść na ustępstwa. ZNP też. K

Poznań, 30 września 2019 r.

FOT. ROBERT WOŹNIAK

To wydarzenie zbulwersowało mnie w najwyższym stopniu, choć wiele razy w Poznaniu spotykałam się z absurdami i skandalami w życiu publicznym. Tym razem jednak uważam, że nie można milczeć. Ale najpierw okoliczności.

„Antyrasistowska” manifestacja

O

koło 100 osób, w tym nie­ znana liczba cywilnych służb porządkowych, poja­ wiło się w sobotę 30 marca na placu Wolności, aby zamanifestować swój sprzeciw wobec rasizmu. Jak mó­ wili organizatorzy, chcieli w ten sposób oddać hołd ofiarom masakry 49 osób w Nowej Zelandii. Podczas manifestacji wypowiadali się imamowie z Poznania oraz ksiądz z Reformowanego Kościo­ ła Katolickiego. Imam Youssef Chadid powiedział: „Chcemy pokazać, że my – muzułmanie i niemuzułmanie, którzy są z nami – jesteśmy solidarni i nie po­ zwalamy na akty terroru wobec kogo­ kolwiek”. Panie Imamie, my, Poznaniacy, też – odpowiadam imamowi, zbulwer­ sowana i oburzona drugą częścią jego wypowiedzi. Imam powiedział: „W Polsce jest dużo zwolenników zamachowca z No­ wej Zelandii oraz ludzi, którzy cieszą się, że niewinne osoby zostały zamordowa­ ne”. To skandal, nieprawda, fałsz i bardzo krzywdzące nas wszystkich słowa. One są po prostu niedopuszczalne w prze­ strzeni publicznej. Równie skandaliczne było użycie przez organizatorów manifestacji histo­ rycznego symbolu bohaterstwa Polaków w czasie II wojny światowej – kotwicy Polski Walczącej na plakacie, na którym zamaskowanego terrorystę z karabinem

Lidia Dudziak muzułmanów, ani że nie potępił ostat­ niego mordu 120 chrześcijan w Nigerii. Gdy muzułmanie mordują niewinnych ludzi w Europie (np. w Londynie, Barce­ lonie, Paryżu), gdy w Syrii dokonywane jest na chrześcijanach ludobójstwo, gdy w Nigerii muzułmanie porywają dziew­ czynki ze szkoły itp., to muzułmanie mieszkający w Poznaniu nie protestują.

Dlaczego padły tak skandaliczne słowa? Co organizatorzy tej manifestacji chcieli nimi osiągnąć? Tak ciężkiego oskarżenia nie formułuje człowiek dobrej woli, lecz prowokator. Dlaczego więc padły tak skandaliczne słowa? Co organizatorzy tej manifesta­ cji chcieli nimi osiągnąć? Tak ciężkiego oskarżenia nie formułuje człowiek do­ brej woli, lecz prowokator. Działanie imama przypomina cy­ niczną grę, a przecież przybył on do Pol­ ski na zaproszenie Polaków, jest naszym gościem, w naszym domu. Dlaczego więc pozwala sobie na tak skandalicz­ ne słowa? Jeżeli islam jest religią poko­ ju, to dlaczego poznańscy muzułmanie nie protestują, gdy tylu „ekstremistów” w imię tej religii popełnia zbrodnie? Dlaczego nie widzę wtedy ich manifesta­

Organizator manifestacji, Imam Youssef Chadid, nie potępił przy okazji okrutnych mordów dokonywanych na ludziach innych religii przez muzułmanów z państwa islamskiego i działalności islamskich terrorystów w Europie. w ręce zrównano z wizerunkiem osob­ nika w koszulce z napisem „Polska dla Polaków” i kotwicą Polski Walczącej, krzyżykiem na łańcuszku oraz kijem bejsbolowym w ręce. Nie mogę i nie chcę patrzeć na to obojętnie. Dziwię się, że organizator manife­ stacji, imam Youssef Chadid, nie potępił przy okazji okrutnych mordów dokony­ wanych na ludziach innych religii przez muzułmanów z państwa islamskiego i działalności islamskich terrorystów w Europie. Dziwne, że nie potępił Ara­ bii Saudyjskiej za okrucieństwa wobec ludzi, którzy zostali oskarżeni za wyi­ maginowaną obrazę uczuć religijnych

„przeciwko rasizmowi” chcą przez to powiedzieć, że Polacy to ISIS? Skoro imam nie wie, co oznacza symbol Polski Walczącej, to śpieszę go poinformować, iż „Polska Walcząca” to symbol w kształcie kotwicy, której człon w kształcie litery P symbolizuje Polskę, a ramiona literę W – walkę lub „kotwicę” – symbol nadziei na odzyska­

cji, protestów, czy wystąpień? Nie prze­ szkadza im, że ktoś czyni zło w imieniu ich wiary? 30 marca na Placu Wolności w Poz­ naniu imam mówił „Bądźmy dla sie­ bie sąsiadami i przyjaciółmi, bo tylko tak możemy współżyć”. Odpowiadam mu raz jeszcze: owszem, jesteśmy gos­ podarzami, gościmy was i szanujemy, ale nie pozwolimy, aby nam ubliżano i mówiono o nas kłamstwa. I jeszcze jedno. Niedopuszczalne jest przedstawianie na rysunkach Po­ laka z kijem bejsbolowym, z symbolem Polski Walczącej na rękawie i stawianie znaku równości z ISIS! Czy protestujący

nie niepodległości Polski okupowanej przez Niemcy. Był to znak powszechnie stosowany w czasie II wojny światowej. To symbol chęci pokazania wrogowi, że mimo wszystko nie złamał naszego du­ cha. Natomiast „ISIS” pochodzi od słów Islamic State of Iraq and Sham i ozna­ cza organizację terrorystyczną, która od 29 czerwca 2014 roku podaje się za Państwo Islamskie. W rzeczywistości jest to samozwańczy kalifat znajdują­ cy się na terytorium Iraku i Syrii. Skąd więc znak równości między Polakiem a terrorystą z ISiS? W książce Waffen SS. Mity i rzeczywistość autorstwa Ryszarda Majewskiego, wydanej przez Ossoline­ um w 1977 r. można przeczytać, iż mu­ zułmanie odbywający służbę w Armii Chorwackiej chcieli walczyć w szere­ gach nowej jednostki, a ta jednostka to Dywizja Górska SS/chorwacka nr1/ Handschar. Do tego czasu nowe for­ macje opierały się na żołnierzach naro­ dowości niemieckiej lub niemieckiego pochodzenia. Czy wobec tego pomiędzy isla­ mem, muzułmanami a SS i Hitlerem można postawić też znak równości? Pytanie jest retoryczne, wszyscy wie­ my przecież, że nie. Dlatego powtórzę: apeluję do organizatorów tej manife­ stacji oraz do imama Youssefa Chadi­ da o sprostowanie słów użytych przez niego podczas poznańskiej manifesta­ cji w mediach, w których te słowa by­ ły cytowane. Apeluję o przeproszenie Polaków za to skandaliczne i nie ma­ jące odzwierciedlenia w rzeczywisto­ ści oskarżenie oraz o przeproszenie za profanowanie ważnych i świętych dla Polaków symboli. K Lidia Dudziak jest radną Miasta Poznania z ramienia PiS.


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O19

4

W

połowie 1956 r. opuścił stalinowskie więzienie jako jeden z ostatnich więzionych ludowców, a później przez wiele lat był inwigilowany przez Służbę Bezpieczeństwa jako przedsta­ wiciel tzw. prawicy ludowej. Warto przyjrzeć się bliżej jego ciekawej drodze życiowej i przy­ najmniej w podstawowym zakresie zarysować rolę, jaką odegrał w dziejach polskiego ruchu ludowego.

które odpowiadałoby jego kwalifikacjom. Dzięki poparciu nowych władz miejskich otrzymał początkowo pracę polegającą na ewidencjonowaniu ludności miasta. Wkrótce został naczelnikiem Wydziału Administracji Ogólnej w magistracie. Krótko pełnił też funk­ cję wiceprezydenta miasta (od marca do końca kwietnia 1945 r.). Ponadto od 9 kwietnia 1945 do 19 listopada 1946 r. był zastępcą prze­ wodniczącego Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Poznaniu. Do katalogu pełnio­ nych przez niego funkcji należy też dodać wi­ ceprezesowanie Zarządowi Wojewódzkiemu Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej, se­ kretarzowanie Zarządowi Wojewódzkiemu Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Jugosłowiań­ skiej i członkostwo w poznańskiej delegaturze Spółdzielni Wydawniczej „Czytelnik”. Ważne zmiany nastąpiły też w jego życiu prywatnym – 19 lutego 1945 r. ożenił się z poznaną jeszcze

Nadobnik, nie godząc się na arogancję pepeerowców, szalejące represje i bezprawie, odmówił podpisania protokołu czynności Okręgowej Komisji Głosowania Ludowego w Poznaniu. przed wojną w Biedrusku Anatolią Antropow – córką oficera 7. Dywizjonu Artylerii Konnej Wielkopolskiej. Był to jeden z pierwszych ślu­ bów zawartych w Poznaniu po zakończeniu okupacji niemieckiej. Świadkami na ślubie byli prezydent miasta Feliks Maciejewski i wicepre­ zydent Piotr Kędzierski. Kazimierz Nadobnik z zapałem włączył się w działalność odradzającego się ruchu ludowego, z którym, pod wpływem ojca, sympatyzował już w czasach studenckich. W marcu 1945 r. włączył się w organizowa­ nie w Poznaniu Stronnictwa Ludowego (SL). Mimo iż pełnił funkcję wiceprzewodniczące­ go Zarządu Wojewódzkiego, w rzeczywistości kierował partią z powodu innych obowiąz­ ków przewodniczącego Michała Gwiazdowi­ cza (działacza SL i pierwszego powojennego wojewody poznańskiego). Zadanie to nie było łatwe. Nadobnik w ruchu ludowym był osobą nową, w dodatku

W maju 1946 r. z wyboru Wojewódzkiej Rady Narodowej K. Nadobnik wszedł w skład Okręgowej Komisji Głosowania Ludowego. W efekcie był bezpośrednim świadkiem nad­ użyć i fałszerstw dokonanych przez komunistów i aparat bezpieczeństwa podczas organizacji referendum przeprowadzonego 30 czerwca 1946 r. Warto podkreślić, że w samym tylko województwie poznańskim, w związku z „za­ bezpieczeniem” akcji głosowania, Urząd Bez­ pieczeństwa Publicznego aresztował ok. 3 tys. osób, głównie członków PSL. Nadobnik, nie godząc się na arogancję pepeerowców, sza­ lejące represje i bezprawie, odmówił podpi­ sania protokołu czynności Okręgowej Komisji Głosowania Ludowego w Poznaniu. W zamian przygotował dla Generalnego Komisarza Gło­ sowania Ludowego w Warszawie obszerne ma­ teriały dokumentujące fałszowanie prawdzi­ wych wyników głosowania.

W

tym samym czasie silnie zaanga­ żował się w próbę wyjaśnienia bulwersującej zbrodni popeł­ nionej przez funkcjonariuszy PUBP w Kępnie (woj. poznańskie) w nocy z 19 na 20 października 1945 r. W brutalny sposób zamordowano wówczas co najmniej osiem osób w odwecie za likwidację przez podziemie kierownika PUBP w Kępnie. Ze względu na drastyczny charakter zbrodni sami mieszkańcy miasta wypadki te nazwali „krwa­ wą nocą kępińską”. Nadobnik przygotowywał w tej sprawie dokumentację, którą Zarząd Wo­ jewódzki PSL w Poznaniu przekazał w czerwcu 1946 r. do poznańskiego Wojskowego Sądu Okręgowego. Interpelował też w związku z wypadkami kępińskimi jako poseł PSL pod­ czas XI sesji Krajowej Rady Narodowej we wrześniu 1946 r. Ujawnił wówczas informacje m.in. o odkryciu niezidentyfikowanych zwłok na terenie ogrodu sąsiadującego z siedzibą Urzędu Bezpieczeństwa i żądał ostateczne­ go wyjaśnienia okoliczności wszystkich mor­ derstw popełnionych przez funkcjonariuszy bezpieczeństwa z Kępna. Uczestnik obrad, znany działacz PSL Stefan Korboński odno­ tował później, iż po wystąpieniu Nadobnika „na sali zaległa nagła cisza, w której rozlegał się tylko głos naszego przedstawiciela, moty­ wującego szerzej swoje żądanie. Wiadomość zrobiła na wszystkich piorunujące wrażenie. Nawet pepeerowcy milczeli, niepewni, jak się zachować”. Nadobnik wspólnie z Tadeuszem No­ wakiem (byłym komendantem Batalionów Chłopskich w Wielkopolsce i pierwszym wi­ ceprezesem Zarządu Wojewódzkiego PSL

IW FOT. Z ARCH UM RO DZIN Y NADO BN IKÓW

Urodzony 25 lutego 1913 r. we Lwowie, wy­ chowywał się w rodzinie inteligenckiej. Był synem Wielkopolanina, wybitnego profe­ sora statystyki, Marcina Nadobnika i Wandy z domu Kaczorowskiej, z zawodu nauczycielki. W 1930 r. ukończył renomowane Państwo­ we Gimnazjum im. Karola Marcinkowskiego w Poz­naniu. Zdecydował się na studia prawni­ cze na Wydziale Prawno-Ekonomicznym Uni­ wersytetu im. Adama Mickiewicza w Pozna­ niu. Dodatkowo przez trzy lata studiował też ekonomię. Podczas nauki czynnie angażował się w życie akademickie: był m.in. członkiem znanej korporacji akademickiej „Helionia”, peł­ nił funkcję wiceprezesa zarządu Koła Prawni­ ków i Ekonomistów oraz wiceprezesa Związku Kół Naukowych. Zawodowe doświadczenie zdobywał, pracując jako asystent wolontariusz przy Katedrze Geografii Gospodarczej oraz podczas praktyk konsularnych, które odbył w Berlinie (Niemcy) i w Lille (Francja). Współ­ pracował także z organizacją młodzieży stu­ denckiej związanej z ruchem ludowym – Polską Akademicką Młodzieżą Ludową, której kura­ torem w Poznaniu był jego ojciec. Kontakty te, jak i chłopskie pochodzenie jego ojca, silnie zaważyły na późniejszych wyborach politycz­ nych Kazimierza Nadobnika. Po ukończeniu studiów, w lutym 1934 r. rozpoczął pracę w Urzędzie Statystycznym Stołecznego Miasta Poznania. Siedem mie­ sięcy później musiał ją przerwać z powodu powołania do odbycia służby wojskowej. Tra­ fił do Centrum Wyszkolenia Kawalerii w Gru­ dziądzu, a dokładnie do Szkoły Podchorążych Rezerwy Kawalerii. Była to elitarna jednostka, do której przyjmowano kandydatów po zda­ niu matury lub absolwentów szkół wyższych o określonej pozycji społecznej (nazywano ich „ułanami z cenzusem”). Nadobnik dobrze się czuł w wojsku i wiązał z nim swoją dalszą karierę zawodową. Dlatego po zakończonym szkoleniu, tak jak wielu innych zdolnych absol­ wentów, zasilił Szkołę Podchorążych Kawalerii w Grudziądzu, która kształciła już oficerów za­ wodowych. Po jej ukończeniu w lipcu 1937 r. dostał przydział do 7. Pułku Strzelców Kon­ nych Wielkopolskich w Biedrusku pod Pozna­ niem. W stopniu podporucznika został do­ wódcą plutonu; pełnił też służbę jako oficer ordynansowy dowódcy Wielkopolskiej Bry­ gady Kawalerii. Jego zawodowe plany przekreślił wybuch wojny w 1939 r. Razem ze swoim pułkiem brał udział w bitwie nad Bzurą i w obronie War­ szawy. Za udział w kampanii wrześniowej zo­ stał odznaczony na podstawie rozkazu Szta­ bu Armii „Łódź” i „Warszawa” z 28 IX 1939 r. Krzyżem Srebrnym (V klasy) Orderu Virtuti Militari i dwukrotnie Krzyżem Walecznych. Po kapitulacji stolicy trafił do niemieckiej nie­ woli, w której przebywał aż do lutego 1945 r. Umieszczono go początkowo w Oflagu XI B w Braunschweigu (do czerwca 1940 r.), a po­ tem w Oflagu II C w Woldenbergu. W obozie, nie poddając się trudnej jenieckiej rzeczywis­ tości, był jednym z organizatorów tajnych studiów uniwersyteckich. Od końca 1942 r. prowadził seminarium statystyczne w ra­ mach tzw. sekcji ekonomicznej. Program se­ minarium został opracowany głównie dzięki tajnym kontaktom Nadobnika z ojcem, który wówczas był wykładowcą kons­piracyjnego Uniwersytetu Ziem Zachodnich w Warsza­ wie. Dodatkowo profesor Nadobnik i jego bliscy współpracownicy – prof. Jan Rutkow­ ski (specjalista w zakresie historii gospodar­ czej Polski) oraz prof. Stefan Zaleski (ekono­ mista) – wyrazili zgodę na przeprowadzanie w obozie egzaminów, które po zakończeniu wojny zaliczono ostatecznie byłym jeńcom na poczet studiów wyższych. Warto wspo­ mnieć, iż ważnym efektem pracy seminarium kierowanego przez Nadobnika okazało się dokonanie spisu wszystkich więźniów w obo­ zie, który zakończono w 1944 r. Dzięki temu możliwe było przygotowanie przez uczest­ ników seminarium opracowania zbiorowego pt. „Charakterystyka oficerów obozu jeńców II C Woldenberg”, które zawiera 78 cennych tablic statystycznych, będących analizą jeńców obozu w różnych aspektach (np. zawód, wy­ kształcenie, rodzaje wojsk i służb, wiek itd.). Za redakcję opracowania odpowiadał osobiś­ cie Nadobnik. Odpis opracowania w formie maszynopisu trafił w 1964 r. do Wojskowego Instytutu Historycznego w Warszawie. Ory­ ginał, sporządzony własnoręcznie przez Na­ dobnika, przechowywany jest obecnie przez jego rodzinę. W lutym 1945 r. powrócił do stolicy Wiel­ kopolski. Nie musiał długo szukać zajęcia,

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

nie miał też żadnego politycznego doświad­ czenia. Pomimo tego, dzięki swojej aktywności we władzach miejskich Poznania, jak i zaan­ gażowaniu w organizację struktur SL w Wiel­ kopolsce, bez problemów trafił do Krajowej Rady Narodowej z puli przysługującej SL. Pos­łem został 3 maja 1945 r., w wieku 32 lat. Prawdziwym przełomem w jego poli­ tycznej karierze okazał się powrót do Polski Stanisława Mikołajczyka w czerwcu 1945 r. Nadobnik szybko stał się jednym z głównych organizatorów struktur PSL w Wielkopolsce. Od 7 października 1945 r., czyli od chwili for­ malnego zawiązania się partii w Poznaniu, był drugim wiceprezesem Zarządu Wojewódzkie­ go PSL w Poznaniu. Do jego kompetencji na­ leżały sprawy administracyjno-samorządowe. W naturalny sposób został delegatem na pierwszy Kongres PSL, który odbył się w War­ szawie w dniach 19–21 stycznia 1946 r. Podczas obrad kierował pracami komisji wnioskowo­ -redakcyjnej, której zadaniem było rozpatrywa­ nie i opracowanie do przedstawienia na forum Kongresu wniosków składanych podczas prac poszczególnych komisji. Wybrano go na jedne­ go ze 125 członków Rady Naczelnej PSL – or­ ganu kierowniczego partii. Od początku blisko współpracował z premierem Mikołajczykiem i cieszył się jego zaufaniem. Nie bez powodu prezes PSL zgodził się być ojcem chrzestnym jego córki Wandy, której chrzest odbył się 25 III 1946 r. w Poznaniu.

Nadobnik (po prawej) z Mikołajczykiem

w Poz­naniu) starał się też interweniować u wojewody poznańskiego w związku z sze­ regiem innych nadużyć aparatu bezpieczeń­ stwa na terenie Wielkopolski. Obaj działacze dokumentowali fakty aresztowań ludowców, dokonywania u nich bezprawnych rewizji, masowych przesłuchań, szantażu, czy też pro­ wokacji polegających m.in. na podrzucaniu broni lub zmuszaniu do współpracy z komu­ nistycznym aparatem represji. Taka aktywność nie mogła ujść uwadze poz­nańskiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicz­ nego. Informacje na temat Nadobnika można znaleźć w tzw. sprawie obiektowej prowadzo­ nej przez Wydział V WUBP w Poznaniu i do­ tyczącej Zarządu Wojewódzkiego PSL w Poz­ naniu. Jej prowadzenie rozpoczęto 2 lutego 1946 r. i nosiła kryptonim „Piast”. Co prawda Nadobnik ze względu na pełnienie ekspono­ wanych funkcji w ruchu ludowym nie został w tamtym czasie aresztowany, ale był cały czas intensywnie inwigilowany przez funkcjo­ nariuszy aparatu bezpieczeństwa. W raportach WUBP w Poznaniu podkreślano jego krytycz­ ne wypowiedzi na temat działalności Urzę­ dów Bezpieczeństwa Publicznego i sposobu przeprowadzenia reformy rolnej. Informatorzy WUBP w Poznaniu szczegółowo odnotowali też wystąpienie Nadobnika na zebraniu koła miejskiego PSL w Poznaniu 21 sierpnia 1946 r., podczas którego ujawnił on metody sfałszowa­ nia przez władze referendum czerwcowego.

Ciężkim politycznym doświadczeniem okazały się dla niego przygotowania do wy­ borów do Sejmu Ustawodawczego w styczniu 1947 r. Województwo poznańskie podzie­ lone zostało na pięć okręgów wyborczych: poznański, leszczyński, świebodziński, gnieź­ nieński i kaliski (w tym ostatnim unieważniono listę wyborczą PSL), co dawało łącznie 845 obwodów. Przygotowania przebiegały w at­ mosferze dramatycznej walki o dopuszczenie przedstawicieli PSL do okręgowych i obwodo­ wych komisji wyborczych oraz o rejestrację list wyborczych. Nasilał się coraz bardziej terror aparatu bezpieczeństwa wobec ludowców i ich sympatyków. Mnożyły się morderstwa działaczy partii, aresztowania, bezprawne re­ wizje. Według danych PSL, w wyniku represji zostało zamordowanych 118 działaczy PSL; przed wyborami aresztowano 147 kandy­ datów na posłów z list okręgowych i 15 z list państwowych; aresztowano też 1962 lokal­ nych działaczy PSL i przeprowadzono rewi­ zje w 327 lokalach partii. Represje dotknęły łącznie około 100 tys. działaczy i sympatyków PSL. W takich okolicznościach Nadobnik zos­ tał wyznaczony do pełnienia trudnej funkcji pełnomocnika listy wyborczej PSL na okręg Poznań. Był odpowiedzialny m.in. za przy­ gotowywanie zbiorczych sprawozdań z akcji wyborczych, które po opracowaniu często zawoził osobiście do NKW PSL w Warsza­ wie. Spotykał się też z ludowcami w terenie, redagował ulotki wyborcze i pisał teksty do wydawanej w Poznaniu „Polski Ludowej”. Jego zaangażowanie „docenili” funkcjonariusze apa­ ratu bezpieczeństwa. W materiałach WUBP w Poznaniu charakteryzowano go wówczas jako „główną sprężynę przygotowującą cały aparat PSL na terenie województwa poznań­ skiego do wyborów”. Jak się wkrótce okazało wysiłek wielu lu­ dowców poszedł na marne. W wyniku sfał­ szowanych wyborów przedstawiciele PSL uzyskali jedynie 28 mandatów w Sejmie Usta­ wodawczym (394 przypadły dla tzw. bloku demokratycznego). Wśród „dopuszczonych” do parlamentu członków PSL znalazł się też Nadobnik, który kandydował z okręgu nr 34 (Gniezno). W sejmie brał udział w pracach Komisji Prawniczej i Regulaminowej. Kwestia sfałszowanych wyborów była głównym przed­ miotem obrad specjalnej konferencji działa­ czy PSL z województwa poznańskiego, która odbyła się 10 i 11 marca 1947 r. w Poznaniu. Wzięło w niej udział około 70 członków PSL z prezesem Mikołajczykiem na czele. Podczas konferencji w dość przygnębiającej atmosferze krytykowano działania Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego i aktywistów PPR. Podkreślano, iż nasila się terror komunistów wobec wiernemu demokratycznym zasadom PSL. Wśród wystę­ pujących był też Nadobnik, który przemawiał do zebranych 11 marca. Jego wystąpienie do­ tyczyło problemu pozaprawnych działań ko­ munistów wobec ludowców. Informował m.in. o nielegalnym usuwaniu ze stanowisk wójtów tylko dlatego, że są członkami PSL. Będąc z wyksz­tałcenia prawnikiem, zwracał też m.in. uwagę, iż funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeń­ stwa nie mogą przeprowadzać rewizji bez jej formalnego nakazu. W podsumowaniu konfe­ rencji prezes ludowców w znamienny sposób nawoływał zebranych działaczy „do dalszego wytrwania w szeregach Polskiego Stronnictwa Ludowego, dając przykład, że choćby jego w stronnictwie zabrakło, to Stronnictwo za­ wsze istnieć musi”.

K

ilka miesięcy później, po ucieczce Mikołajczyka z kraju w październiku 1947 r., polityczna działalność Nadob­ nika, podobnie jak wielu innych zna­ czących członków PSL, stała się praktycznie niemożliwa. Wbrew wspomnianym apelom prezesa PSL wygłaszanym w marcu 1947 r., organizacyjna samodzielność ruchu ludowego była już w Polsce nie do utrzymania. W końcu października 1947 r. zwolennicy w PSL współ­ pracy z komunistami doprowadzili do powo­ łania Tymczasowego NKW PSL. Rozpoczął się proces „przeglądu” działaczy PSL, za który odpowiadała Główna Komisja Weryfikacyjna. Jej celem było oczyszczenie szeregów partii ze zwolenników mikołajczykowskiej linii po­ litycznej. Represyjne działania podjęło także Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego, w którym opracowano plany przesłuchań, wer­ bunków do współpracy i usuwania ze struktur partyjnych wytypowanych członków władz PSL. W efekcie z Rady Naczelnej PSL i NKW PSL usunięto 70 ludowców, a z zarządów wo­ jewódzkich ok. 150. W ciągu roku (od końca 1947 do końca 1948 r.) stan liczebny PSL zo­ stał zmniejszony o połowę – z około 60 do 30 tysięcy członków. Kazimierz Nadobnik już w połowie listo­ pada 1947 r. musiał wycofać się z życia pub­ licznego. Twierdził później, że silną presję wywierali na niego Roman Zambrowski (wi­ cemarszałek Sejmu Ustawodawczego) i wice­ premier Antoni Korzycki. Zastraszany, wystą­ pił z klubu poselskiego PSL oraz z partii. Nie zamierzał jednak zrzekać się mandatu posel­ skiego, który traktował jako swoistą gwarancję wolności. W tym samym czasie zmuszono do wycofania się z działalności politycznej innych

Kazimierz Nadobnik to pos go Polskiego Stronnictwa Lud w ostatnich latach niesłusznie na. Prawnik i zawodowy ofice nym przedwojennym wykszta z najbliższych współpracown ka. Odegrał nie tylko ważną Polskiego Stronnictwa Ludow z wyjątkową determinacją pię działania komunistycznego ap ludowców w latach 1945–194 niem, brutalnym śledztwem i w sfingowanym procesie przed

Kazim Nado

1913–1981 · Szk polityka ruch

Jerzy Be ludowców zasiadających w sejmie, m.in. Stani­ sława Bańczyka, Annę Chorążynę i Franciszka Wójcickiego. W efekcie szybko znalazł się w trudnej sy­ tuacji życiowej. Nie mógł nigdzie dostać pracy, a jego jedynym dochodem była skromna die­ ta poselska. Równocześnie coraz intensywniej interesował się nim aparat bezpieczeństwa, osaczając go swoimi konfidentami. Szczegól­ nie krytyczne i niepochlebne informacje na jego temat przekazywał do WUBP w Pozna­ niu informator ps. Pszczoła – były sekretarz Zarządu Wojewódzkiego PSL w Poznaniu, i co szczególnie przykre, także bliski i wieloletni przyjaciel rodziny Nadobników. Według za­ chowanych materiałów ewidencyjnych Służby


KWIECIEŃ 2O19 · KURIER WNET

5

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A 17 osób. Na każdą z nich założono tzw. spra­ wę agencyjnego opracowania, w ramach której Urząd Bezpieczeństwa Publicznego interesował się m.in. aktywnością ludowców w instytucjach i organizacjach społecznych, wszelkimi relacja­ mi z zagranicą oraz kontaktami ze środowiska­ mi krajowymi i członkami konspiracji (zarówno wojennej, jak i powojennej). Dokonana zosta­ ła też analiza możliwości wytypowanej osoby w sprawie agentury. Uzyskane dane miały być aktualizowane co 10 dni. W przypadku kilku ludowców, w tym Nadobnika, działania funkcjonariuszy apa­ ratu bezpieczeństwa napotykały jednak na poważne trudności. W jednej z analiz spo­ rządzonych w WUBP w Poznaniu w grudniu 1949 r. funkcjonariusz z bezradnością odno­ tował m.in.: „Na terenie naszego województwa główną bazą wypadową wroga jest ośrodek w samym mieście Poznaniu. Szczególną rolę tutaj odgrywają najbliżsi współpracownicy Mikołajczyka, a mianowicie Nowak Tadeusz, Nadobnik i Banaczyk. Pomimo licznych obser­ wacji i pomimo stosowanych różnych metod przez nasze Organa, trudno jest nam dotrzeć do ww. osób i ich środowiska. Prowadzą oni dość poważną robotę polityczną tak dyskret­ nie, że trudno jest nam [ ją] uchwycić. Są to ludzie nadzwyczaj ostrożni, którzy prowadzą robotę w rękawiczkach. Do tego stopnia się konspirują, że w każdym najbliższym swoim nawet otoczeniu widzą wywiadowcę – swo­ jego politycznego wroga”.

Nadobnika oskarżono z art. 86 KKWP i z art. 15 par. 1 i 2 w zw. z art. 7 Dekretu z 13 czerwca 1946 r. (MKK). W dokumencie pełnym ideo­ logicznych frazesów i inwektyw skierowanych głównie w stronę Mikołajczyka oraz PSL (m.in. „agent wywiadu imperializmu anglo-amery­ kańskiego”, „zdrajca”, „renegat”, „klika”) znala­ zły się następujące zarzuty: – jako członek PSL od lata 1945 r. do wios­ ny 1947 r. działał w zamiarze dokonania prze­ mocą zmiany ustroju Polski – szkalował ustrój, członków rządu, przeprowadzone wybory i ZSRR, prowadził działalność zmierzającą do opanowania instytucji państwowych, orga­ nizował sieć tajnych agitatorów i łączników, zbierał materiały, które PSL wykorzystywało do prowadzenia „dywersyjnej” działalności.

było „wszelkimi sposobami obalić ustrój pań­ stwa polskiego, opanowanie Polski przez PSL i włączenie jej do obozu imperialistycznego”. Został skazany za usiłowanie zmiany przemo­ cą ustroju Państwa Polskiego przez to, że był członkiem stronnictwa „będącego agenturą subsydiowaną przez wrogie Polsce ośrodki”, był współpracownikiem „agenta wywiadu państw imperialistycznych” Stanisława Mi­ kołajczyka, prowadził działalność dywersyj­ ną poprzez szkalowanie ustroju i rządu, „na­ stawiał” terenowe struktury PSL „w kierunku opanowania instytucji państwowych”, prze­ kazywał wiadomości stanowiące tajemnicę państwową pracownikom konsulatu amery­ kańskiego i w sposób tajny zbierał informacje o działalności PPR i aparatu bezpieczeństwa.

FOT. Z ARCH IWUM ROD

ZINY NAD OBN IKÓW

stać w dziejach powojennedowego wyjątkowa i niestety e przez historyków zapomniaer Wojska Polskiego, o staranałceniu, był po 1945 r. jednym ników Stanisława Mikołajczyą rolę w budowaniu struktur wego w Wielkopolsce, ale też ętnował i ujawniał bezprawne paratu bezpieczeństwa wobec 47. Przypłacił to aresztowa wyrokiem aż 13 lat więzienia d wojskowym sądem.

mierz obnik

kic do biografii hu ludowego

ednarek Bezpieczeństwa w Poznaniu informatorem „Pszczoła” był Stanisław Bąk – ur. w 1902 r. ekonomista, działacz ludowy, sekretarz Zarzą­ du Wojewódzkiego PSL w Poznaniu. Po woj­ nie pracował m.in. na stanowisku kierownika Centrali Mięsnej w Kościanie. Służba Bezpie­ czeństwa zakończyła z nim współpracę w lipcu 1967 r., z powodu podeszłego wieku. W lutym 1949 r. dyrektor Departamentu V MBP Julia Brystygier zwróciła się z poleceniem do szefa WUBP w Poznaniu o natychmiastowe podjęcie intensywnych działań operacyjnych wobec „wszystkich działaczy wchodzących w skład centralnego aktywu” PSL. Z terenu województwa poznańskiego oprócz Nadob­ nika wytypowano do „rozpracowania” jeszcze

Nadobnikowie w Zakopanem

– od wiosny 1946 r. do wiosny 1947 r. jako poseł Sejmu Ustawodawczego spotykał się z pracownikami konsulatu amerykańskiego w Poznaniu, którym przekazywał informację mające stanowić tajemnicę państwową: o „tech­ nice” referendum, o ordynacji wyborczej oraz zbierał informacje o działalności PPR, UB, MO i wojska i przekazywał je do NKW PSL. Akt oskarżenia zatwierdził 14 stycznia 1952 r. wiceprokurator Naczelnej Prokuratu­ ry Wojskowej mjr Mieczysław Bogucki. Pięć dni później odczytano go Nadobnikowi, który starał się bronić. Bezskutecznie prosił o po­ wołanie dodatkowych świadków, m.in. posła Tadeusza Nowaka, Stanisława Bąka, Stanisława Jurgę (wszyscy oni byli jego bliskimi współpra­ cownikami z okresu działalności w PSL) i pos­ ła Zygmunta Piękniewskiego (członka PPR). Rozprawa główna odbywała się przez dwa dni – 24 i 31 stycznia 1952 r. w siedzibie WSR w Warszawie. Przewodniczącym składu sądzącego był ppor. Jerzy Godlewski, sędzia­ mi por. Władysław Marszałek i ppor. Bogdan Lisowski, oskarżał prokurator mjr Mieczysław Bogucki. Obrońcą Nadobnika był adwokat z urzędu Zygmunt Gross. Podczas rozprawy Nadobnik przypomniał swoją działalność sa­

Sąd orzekł, że jego głównym celem było „wszelkimi sposobami obalić ustrój państwa polskiego, opanowanie Polski przez PSL i włączenie jej do obozu imperialistycznego”. morządową i polityczną w Poznaniu, wspo­ minał o organizacji akcji wyborczej w 1947 r. i czterech rozmowach z pracownikami kon­ sulatu USA w Poznaniu, które miały jedynie charakter oficjalnych spotkań. Przyznał też, że podczas spotkań z działaczami PSL opowiadał o nadużyciach aparatu bezpieczeństwa, w tym o tzw. sprawie kępińskiej. Kategorycznie za­ przeczył jednak, aby prowadził jakąkolwiek „tajną agitację” w czasie referendum czy też wyborów. Z obecnych na rozprawie 24 stycznia naj­ bardziej obciążał go Józef Wydra – były pre­ zes PSL w pow. Skwierzyna, który twierdził, że Nadobnik szkalował PPR, organizował „tajny aparat wyborczy”, że działał na rzecz zdoby­ cia w Polsce władzy przez PSL. Po wysłuchaniu świadków głos zabrał prokurator, żądając 15 lat więzienia dla oskarżonego i przepadku mienia. Wyrok ogłoszono 31 stycznia 1952 r. Nadobnik został skazany na karę 13 lat więzienia, pozbawienie praw publicznych i obywatelskich praw honorowych na 5 lat i przepadek całego mienia na rzecz Skarbu Państwa. Sąd orzekł, że jego głównym celem

FOT. Z A RC

H IW UM

RO DZI N

Y NADO

BN IKÓW

P

o utworzeniu w listopadzie 1949 r. Zjed­ noczonego Stronnictwa Ludowego, ko­ muniści postanowili ostatecznie rozliczyć się z pozostającymi jeszcze na wolności posłami PSL – byłymi bliskimi współpracowni­ kami Mikołajczyka. Zażądano od nich złożenia mandatów poselskich. Gdy parlamentarzyści odmówili, rozpoczęły się aresztowania. Akcję przeprowadzono latem 1950 r. Nadobnik zos­ tał aresztowany przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego 22 lipca podczas urlopu w Ustroniu Morskim. Oprócz niego aresztowano wówczas m.in. Tadeusza Nowaka, Franciszka Kamińskiego i Zygmunta Załęskiego. Zgodę na zatrzymanie Nadobnika wydał dzień wcześniej marszałek Sejmu Ustawodawczego (pismo podpisał w jego zastępstwie wicemar­ szałek Roman Zambrowski). Umieszczono go w Więzieniu nr 1 (Moko­ tów) przy ul. Rakowieckiej. Od 24 lipca 1950 r. do 7 listopada 1951 r. był „badany” 38 razy przez oficerów śledczych MBP. W trakcie śledztwa był bity i poniżany. Był przesłuchiwa­ ny przez następujących funkcjonariuszy MBP: ppor. Jana Jakubika, por. Bogdana Karlickiego, Romana Kobrzyńskiego, por. Władysława An­ toniaka, chor. Mieczysława Spychałę, chor. Jó­ zefa Fugasa, ppor. Mieczysława Habinkę. Funk­ cjonariusze nieustannie pytali go o aktywność w PSL, najbliższych współpracowników w par­ tii, kontakty z Mikołajczykiem, z duchownymi, o organizację referendum w 1946 r. i wybo­ rów w 1947 r. oraz interwencje w sprawie ich fałszowania, o ucieczkę Stanisława Bańczyka z Polski, kontakty z amerykańskim konsulatem w Poznaniu czy też współpracę PSL z podzie­ miem. Pojawiały się też pytania zaskakujące, np. w marcu 1951 r. żądano, aby podał adres żony gen. Tatara. Musiał też przypomnieć so­ bie szczegóły dotyczące swojej działalności przed wojną w korporacji akademickiej „He­ lionia” na Uniwersytecie im. Adama Mickie­ wicza w Poznaniu. Od 8 lutego 1951 r. do 26 listopada 1951 r. przesłuchiwano w jego sprawie świadków – działaczy PSL z terenu woj. poznańskiego: Jerzego Jastrzębskiego i Józefa Wydrę (obaj przebywali wówczas w więzieniach), Józefa Nowickiego, Stanisława Matuszaka, Antonie­ go Klawka, Władysława Magdę i Edwarda Wawrzyniaka. Według zachowanych proto­ kołów przesłuchań, Jastrzębski zeznał m.in., że Nadobnik podczas jednego ze spotkań ZMW RP „Wici” w Poznaniu opowiadał o zbrodniach popełnionych w 1945 r. przez funkcjonariuszy PUBP w Kępnie, twierdząc, że tego rodzaju ter­ ror aparat bezpieczeństwa generalnie stosuje wobec ludności. Z kolei Wydra przyznawał, że podczas spotkań z działaczami PSL krytykował on PPR i jej członków, wytykając im niski poziom umysłowy i żądzę władzy. Matuszak wspomi­ nał, że Nadobnik podejmował jedynie działa­ nia mające na celu zapewnienie „wolności wy­ borów i żeby czasami nie prowadzono jakichś machinacji ze strony bloku demokratycznego”. Poważniej sformułowane zarzuty pojawiły się w zeznaniach, które mieli złożyć Klawek, Mag­ da i Wawrzyniak. W protokołach przesłuchań można m.in. przeczytać, że Nadobnik w „ordy­ narny sposób” szkalował PPR i aparat bezpie­ czeństwa, polecał w okresie przedwyborczym prowadzenie „tajnej agitacji” na rzecz PSL, two­ rzył „nielegalne sieci łączników”, przeciwdziałał budowie socjalizmu w Polsce, a nawet nawoły­ wał do zmiany ustroju w kraju. Efektem przesłuchań było przygotowa­ nie z datą 21 grudnia 1951 r. przez oficera śledczego MBP ppor. Mieczysława Habinkę postanowienia o pociągnięciu do odpowie­ dzialności karnej Nadobnika i postanowienie o zamknięciu śledztwa. Z datą o dzień póź­ niejszą został sporządzony akt oskarżenia.

Marcin Nadobnik (1883–1953), statys­ tyk, demograf, profesor Uniwersytetu Poz­ nańskiego i wykładowca w Wyższej Szkole Handlowej w Poznaniu. Urodzony w Wielicho­ wie k. Grodziska Wielkopolskiego, pochodził z wielodzietnej rodziny chłopskiej. Studiował w Krakowie, Berlinie i Gryfii, gdzie w 1908 r. uzyskał stopień doktora z zakresu ekonomii i statystyki. Współpracował w tamtym czasie z Wiktorem Kulerskim (1865–1935) – znanym później działaczem ludowym. Ze względów politycznych musiał opuścić zabór pruski w 1909 r. Przeniósł się do Lwowa, gdzie przez dziesięć lat pracował naukowo w Krajowym Biurze Statystycznym. Był jednym z organi­ zatorów Głównego Urzędu Statystycznego w Warszawie (1919 r.). W 1920 r., po habilita­ cji na Uniwersytecie Lwowskim, objął Katedrę Statystyki na Wydziale Prawno-Ekonomicz­ nym Uniwersytetu Poznańskiego, którego był współtwórcą. Do wybuchu II wojny świato­ wej pracował tam jako profesor nadzwyczaj­ ny i kilkakrotnie pełnił funkcję dziekana oraz prodziekana tego Wydziału. Był także współorganizatorem utwo­ rzonej w 1926 r. Wyższej Szkoły Handlowej w Poznaniu (od 1938 r. Akademia Handlowa). W 1940 r. został wysiedlony przez Niemców do Generalnego Gubernatorstwa. Przeniósł się z rodziną do Warszawy i pracował na stanowisku kierownika Biura Statystycznego Ubezpieczalni Społecznej. W czasie okupacji brał udział w tajnym nauczaniu i przygotowy­ wał analizy dotyczące tzw. ziem zachodnich dla Delegatury Rządu RP na Kraj. Po upad­ ku powstania warszawskiego trafił do obozu w Pruszkowie. W marcu 1945 r. powrócił do Poznania, gdzie ponownie objął kierownictwo Katedry Statystyki na Uniwersytecie Poznań­ skim, tworząc jednocześnie Katedrę Statysty­ ki w Akademii Handlowej (obecnie Uniwer­ sytet Ekonomiczny), której został pierwszym kierownikiem. Nominację na profesora zwy­ czajnego uzyskał w 1946 r. W 1951 r. został zmuszony do przejścia na emeryturę. Był autorem wielu uznanych prac nauko­ wych, podejmujących zagadnienia metodo­ logiczne i demograficzne z zakresu statystyki, w tym podręcznika uniwersyteckiego Statystyka teoretyczna (1929). Pochowano go w rodzin­ nym Wielichowie. Źródła: notatki o prof. Marci­ nie Nadobniku sporządzone przez Kazimierza Nadobnika, b.d., rkps (Archiwum rodzinne Wandy Nadobnik i Małgorzaty Nadobnik-Has­ sa); M. Grycz, Nadobnik Marcin (1883–1953) [w:] Wielkopolski Słownik Biograficzny, kom. red. A. Gąsiorowski, J. Topolski, Warszawa 1981, s. 505–506; Statystyczna karta historii Poznania, red. K. Kruszka, Poznań 2008, s. 227–228. Tadeusz Nowak (1913–1994), inżynier rol­ nictwa, przed II wojną światową działacz Wiel­ kopolskiego Związku Młodzieży Wiejskiej (od 1937 r. wiceprezes), zastępca wojewódzkie­ go inspektora przysposobienia rolniczego na woj. poznańskie; współorganizator wielkiego

N

adobnik i jego adwokat wystąpili ze skargami na wyrok. Podnieśli za­ rzut skazania wbrew okolicznościom sprawy, gdyż działalność Nadobnika w szeregach PSL odbywała się w granicach pra­ wa, a w rozmowach z pracownikami konsulatu USA nie przekazywał on żadnych wiadomości stanowiących tajemnicę państwową. Najwyższy Sąd Wojskowy 14 marca 1952 r. w Warszawie postanowił nie uwzględniać skargi rewizyjnej i wyrok pozostawił w mocy. W uzasadnieniu zapisano m.in.: „Zamierzone usunięcie dykta­ tury proletariatu, realizowanej przez państwo demokracji ludowej, mógł on [Nadobnik] widzieć tylko przez zastosowanie przemocy”. 21 czerwca 1952 r. przeniesiono go do więzienia we Wronkach. Początkowo prze­ bywał w celi zbiorowej. Gdy jednak odkryto, że w rozmowach ze współwięźniami szkaluje nowy ustrój i w dodatku nie może się doczekać wybuchu wojny pomiędzy Zachodem i Związ­ kiem Sowieckim, umieszczono go natych­ miast w celi pojedynczej. Naczelnik więzienia w kwietniu 1953 r. kategorycznie stwierdzał w sporządzonej charakterystyce Nadobnika, iż jest on nadal „zdecydowanym wrogiem Polski Ludowej i Zw[iązku] Rad[zieckiego]”. Po kilkumiesięcznej izolacji i rozmowach ostrzegawczych ponownie trafił do celi zbio­ rowej. Tym razem jednak od razu był inten­ sywnie obserwowany przez tzw. agenturę celną – tajnych współpracowników aparatu bezpie­ czeństwa specjalnie umieszczanych w więzieniu razem ze skazanymi. Nadobnik domyślał się, że jest inwigilowany, dlatego z dużą podejrzliwoś­ cią odnosił się zwłaszcza do nowych więźniów. Gdy w październiku 1954 r. pojawił się w jego celi rzekomo skazany ludowiec z Olsztyna, Na­ dobnik zwrócił się do niego: „Cholera, zagęści­ ło się »kapusiami«, siedzi ich nawet po dwóch w celi”. Ludowiec z Olsztyna, będący rzeczy­ wiście agentem o ps. Jacek, donosił później złośliwie na Nadobnika: „Dziwny to człowiek, niby dzielił się z nami, ale nic go nie obchodziło. Chory na manię wielkiego uczonego, a przy tym wariat. Psychicznie chory jest na pewno”. K Cdn. Dr Jerzy Bednarek jest zastępcą Dyrektora Biura Badań Historycznych IPN.

strajku chłopskiego w Wielkopolsce (1937 r.), członek NKW SL (1938 r.); w kampanii wrześ­ niowej walczył w obronie Lwowa, w latach 1942–1945 komendant X okręgu Batalionów Chłopskich w Wielkopolsce. W III 1945 r. zos­ tał skarbnikiem Zarządu Wojewódzkiego SL w Poznaniu, następnie pierwszym wicepreze­ sem Zarządu Wojewódzkiego PSL w Poznaniu, w latach 1946–1947 członek Rady Naczelnej oraz NKW PSL, poseł do Krajowej Rady Naro­ dowej (1945–1947) i Sejmu Ustawodawczego (1947–1948), w latach 1950–1953 więziony przez MBP bez wyroku sądowego, przez wiele lat inwigilowany przez SB. Do życia politycznego wrócił dopiero w 1989 r. – pełnił funkcję prezesa honoro­ wego PSL-Odrodzenie w Warszawie (1989– 1990) i prezesa Zarządu Wojewódzkiego PSL w Poznaniu. Współzałożyciel i prezes Towa­ rzystwa im. Stanisława Mikołajczyka w Pozna­ niu. Źródła: Słownik biograficzny działaczy ruchu ludowego…, s. 292; M. Woźniak, Nowak Tadeusz [w:] Encyklopedia konspiracji wielkopolskiej 1939–1945, red. M. Woźniak, Poznań 1998, s. 389–390. Władysław Banaczyk (1902–1980), praw­ nik, przed II wojną światową pracował jako aplikant w kancelarii adwokackiej w Poznaniu, prezes organizacji poznańskiej Polskiej Aka­ demickiej Młodzieży Ludowej (1928–1932) i prezes Ogólnopolskiego Związku Akade­ mickiej Młodzieży Ludowej (1928–1930), współorganizator i prezes Wielkopolskiego Związku Młodzieży Wiejskiej (1927–1936), członek Rady Naczelnej i Zarządu Głównego PSL „Piast” (1930–1931), członek Rady Na­ czelnej SL (1931–1939), współorganizator wielkiego strajku chłopskiego w Wielkopols­ ce (1937 r.). Po wybuchu wojny w 1939 r. aresztowany przez Niemców, zdołał zbiec za granicę (przez Węgry do Francji i następnie Wielkiej Bry­ tanii). Członek Komitetu Zagranicznego PSL (1940–1945), kierował Wydziałem Społecz­ nym Prezydium Rady Ministrów (1940–1942), wiceprezes Rady Narodowej (1942–1943), minister spraw wewnętrznych w rządzie Sta­ nisława Mikołajczyka (1943–1944). Po wojnie powrócił do Poznania. Członek Rady Naczel­ nej PSL i Zarządu Wojewódzkiego PSL w Poz­ naniu (1945–1949), poseł do Krajowej Rady Narodowej (1945–1947) i do Sejmu Ustawo­ dawczego (1947–1952), od 1949 r. w ZSL. W latach 1945–1976 wykonywał zawód adwokata w Poznaniu. Inwigilowany przez Służbę Bezpieczeństwa. W latach 1960– 1966 r., według zachowanych kartotek MSW, współpracował z Wydziałem III KW MO w Poznaniu jako tajny współpracownik o ps. „Szczęsny”. Źródła: Słownik biograficzny działaczy ruchu ludowego..., s. 28–29; Stanisław Mikołajczyk w dokumentach aparatu bezpieczeństwa, t. 2: Działalność w latach 1947–1958, oprac. W. Bagieński i inni, Warszawa–Łódź 2010, s. 685–686.


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O19

6

a kanclerz Merkel przypom­niała panu Putinowi, że „do Bugu obowiązuje nie­ miecka strefa wpływu”. Tak więc uma­ wiające się strony są zmuszone do pew­ nego ograniczania się w „strzyżeniu” Polaków (musi starczyć dla każdego). Niestety środowiska żydowskie zbli­ żone do „przemysłu Holokaustu” nie wykazują takiego umiaru – na wieść

Wałęsie i ustaleniom porozumień sierp­ niowych) ogólnopolskiego związku, który przyjął nazwę Solidarność. Aby odzys­kać kontrolę nad wydarzeniami, potrzebny był stan wojenny i niemal 10 lat mrówczej pracy służb komuni­ stycznych. Wbrew powszechnym opi­ niom, „wojna polsko-jaruzelska” nie była próbą przywrócenia stanu z przed

o agenturalność, ale wiemy, że funk­ cjonariusze często wspierali podziemne wydawnictwa, robiąc przy tym niezłą kasę. Największy wydawca w Krakowie, niejaki Karkosza, był tajnym współ­ pracownikiem SB. Został internowany w Jaworzu wraz z innymi kapusiami – literatem Szczypiorskim, redakto­

władzę. Ponoć tekst porozumień li­ czy 17 tys. stron, co – jak powiedział A. Gwiazda – jest najlepszą gwarancją, że tego nikt nigdy nie przeczyta. Ale to był tylko teatr dla maluczkich. Praw­ dziwe ustalenia w gronie poważnych osób zapadały gdzie indziej. Gdzieś zadecydowano, że prezydentem „wolnej Polski” ma zostać dotychczasowy woj­

wystarczy mu miska zupy na dzień, byle tylko Polska była wolna. Zupę ko­ ledze Makaremu zapewnił Balcerowicz – ubyło 5 mln miejsc pracy, straciliśmy 85% sektora bankowego i 50% prze­ mysłowego. Wszystko „poszło” za ok. 5% wartości odtworzeniowej. Po kilku latach reform ok. 40% Polaków (w 1989 roku było ich 16%) znalazło się poniżej minimum egzystencji. Za demokraty­ zację zapłaciliśmy wysoką cenę.

Z punktu widzenia opozycji sytuacja Polski zła jest. Konstytucja, pisana z najwyższą starannością przez 3 lata przez pryncypialnych komunistów z najlepszych resortowych rodzin, została połamana. Sądy pełne dublerów, wszechobecna mowa nienawiści, brak tolerancji wobec delikatnych osób LGBT, faszyzujący kibole brutalnie hajlują w krzakach i na ulicach.

Kłopotliwa partia spoza rozdzielnika

Dlaczego PiS tak bardzo przeszkadza? Jan Martini

RYS. WOJCIECH SOBOLEWSKI

S

ytuacja dojrzała do zdecydowa­ nych działań. Poprzednie pró­ by nie dały rezultatów. Dlatego dysponenci partii opozycyj­ nych doszli do wniosku, że potrzebne jest porozumienie ponad podziałami i wypracowali wspólny program, skła­ dający się z jednego punktu: – odsunąć PiS od władzy. Zmiana rządzących par­ tii to rzecz zwyczajna w demokracji, ale w tym przypadku sytuacja jest bardziej złożona i aby ją rozszyfrować, potrzeb­ ny będzie rys historyczny. Odrodzenie Polski w 1918 roku to cud, który racjonalnie rozumując, nie miał prawa się wydarzyć, a czynnika­ mi umożliwiającymi zaistnienie tego cudu był równoczesny upadek wszyst­ kich państw zaborczych, fanatyczne wręcz dążenie Polaków do odzyskania państwa i 13. punkt orędzia Wilsona. Powszechnie wiadomo o przyjaznych kontaktach Ignacego Paderewskiego z prezydentem Stanów Zjednoczonych (a nasz wirtuoz miał wówczas status celebryty równy dzisiejszym czołowym piłkarzom czy fryzjerom damskim), ale mało kto wie, że z prośbą o wskrzesze­ nie Polski napisało do Wilsona 600 tys. amerykańskich rodaków-wyborców (dla porównania – w sprawie petycji przeciw ustawie 447 zdołano zebrać zaledwie 50 tys. podpisów). Woodrow Wilson był bombardowany petycjami i poddawany presji także ze strony ży­ dowskiej, aby Polska NIE powstała. Na szczęście było to jeszcze w czasie, gdy prezydent USA mógł przeciwstawić się lobby żydowskiemu. Z faktem odrodzenia państwa pols­ kiego nie pogodziły się dawne państ­wa zaborcze, a także „światowe żydostwo” (taki termin był w powszechnym uży­ ciu przed wojną w prasie – także ży­ dowskiej). Nasi wielcy sąsiedzi uważali Polskę za „państwo sezonowe”, które należy zlikwidować przy najbliższej okazji, co zresztą nadarzyło się dość szybko. Natomiast dla Żydów Polska była kolebkę ich kultury, dlatego nasz kraj do dziś „pozostaje w zainteresowa­ niu” (niestety) tych trzech graczy i sy­ tuacja nie ulegnie zmianie w dającej się przewidzieć przyszłości. Gdy ład jałtań­ ski „wyczerpał swoją formułę”, możni tego świata musieli podjąć decyzje co do przyszłości naszej części Europy po zjednoczeniu Niemiec. Wszelkie usta­ lenia były tajne i nieprędko historycy będą mieć możliwość badań tego tema­ tu. Nie wiemy, gdzie odbywały się roko­ wania (Hotel Bilderberg?) i kto w nich uczestniczył, ale jednego możemy być pewni – podobnie jak w Jałcie, nikt nie pytał o zdanie ludności zamieszkującej Europę Wschodnią. Z pewnością tak­ że nie brano pod uwagę aspiracji nie­ podległościowych Polaków – założono, że zwiększenie swobód obywatelskich i pewne koncesje wobec ulubionego przez Polaków Kościoła (lekcje religii, krzyże w urzędach) wystarczą. Równo­ cześnie sprawni propagandziści sku­ tecznie wmówili Polakom, że właśnie teraz to już jest „wolna Polska”, a my nie znaliśmy wówczas wypowiedzi jednego z autorów „upadku komunizmu” – b. sekretarza stanu USA Henry’ego Kis­ singera: „Trzecia Mitteleuropa ma na celu nową kompozycję Europy Środ­ kowo-Wschodniej po wycofaniu się Sowietów. Zadaniem 80-milionowych Niemiec jest zająć ten obszar”. Można przypuszczać, że rokowa­ nia „wysokich umawiających się stron” były najtrudniejsze „na odcinku” pol­ skim – czyli dokładnie tak, jak podczas kong­resu wiedeńskiego, który z powo­ du kłótni o Polskę trwał aż 10 miesięcy. Brytyjski sowietolog Christopher Sto­ ry jest zdania, że decyzja o rozpadzie Czechosłowacji i podziale wpływów zapadła w 1990 roku podczas spot­ kania niemieckiego kanclerza Kohla z M. Gorbaczowem w Genewie. Czechy miały przypaść Niemcom, a Słowacja Rosji – faktem jest, że Słowacja wstą­ piła do NATO 5 lat później niż kraje sąsiednie. Rosjanie – znani z łamania wszelkich umów – natychmiast przy­ stąpili do poszerzania swoich wpływów w Czechach, np. wykupując Karlowe Vary i próbując (wraz z Niemcami) „wyprowadzić” USA z Europy. Naj­ lepszym dowodem na przepychanki rosyjsko-niemieckie była rezygnacja D. Tuska z pewnej prezydentury na rzecz partyjnego kolegi zalecanego przez konkurencję. A na polskiej scenie politycznej harcują także „inni szatani”. Jak widać, „partnerzy” szybko zaczęli się nawza­ jem „przekręcać” i czynią tak do dziś, co wskazuje, że zawarty układ jest nie­ stabilny, a więc potencjalnie niebez­ pieczny. Gdy pewien polski (?) mąż sta­ nu zawarł kontrakt na dostawę gazu po bardzo niekorzystnej cenie, ale za to aż do 2037 roku, interweniowała Bruksela,

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

o dobrych wynikach gospodarczych w Polsce zwiększyły sumy, które ich zdaniem należą się im jako „kontry­ bucja za Holokaust”, z 65 mld do 300 mld dolarów. Mimo widocznych tarć równowaga trwa, a świadczy o tym fakt, że zarówno prezydent Trump w pa­ miętnym wystąpieniu, jak i ostatnio Mike Pompeo, wspomnieli o „boha­ terskim” Wałęsie, co było afrontem dla Polaków. Amerykanie oczywiście wie­ dzą, kim był Wałęsa i do czego służył, ale wzmianka o nim była sygnałem dla pozostałych stron, że ustalenia na­ dal obowiązują, a konfident – noblista wciąż jest filarem „układu okrągłosto­ łowego”. Łże-prawda o przemianach ustrojowych wraz z kultowym okrą­ głym meblem przechowywana jest w zardzewiałym muzeum – sarkofa­ gu Europejskiego Centrum Kultury w Gdańsku, a całości interesu dogląda (co znamienne) niemiecki dyrektor.

Rewolucja agenturalnie wspomagana W 2017 roku ukazała się kompletnie zamilczana praca dr Jerzego Targal­ skiego Służby specjalne i pieriestrojka – rola służb specjalnych i ich agentur w demontażu komunizmu w Europie Środkowej. Autor opisuje działa­ nia sowieckich reformatorów w bu­ dowie „demokracji kontrolowanej” i tworzeniu w miejsce dawnego bloku socjalistycznego formalnie niepodle­ głych państw, pozostających jednak pod nadzorem moskiewskiej centra­ li. Cel ten udało się w dużej mierze zrealizować (gen. Jaruzelski: „Oddali­ śmy władzę, ale zachowaliśmy pakiet kontrolny akcji”). Historyczny strajk sierpniowy w stoczni z jego „zwrotami akcji” jawi się czytelnikom pracy Tar­ galskiego w nowym świetle i pozwala zrozumieć, dlaczego termin wybuchu strajku był zaskoczeniem dla działaczy WZZ (A. Gwiazda był na wakacjach) i dlaczego „do pomocy robotnikom” w stoczni błyskawicznie pojawili się „eksperci”, którym strona rządowa za­ gwarantowała hotel i przelot samolo­ tem. W mieszkaniu Br. Geremka zo­ stał napisany list 64 intelektualistów wzywających obie strony do podjęcia rokowań (skąd intelektualiści wiedzieli, że strajk wybuchnie?). Jednak realizo­ wany scenariusz został zablokowany przez powstanie 17 września (wbrew

1980 roku („aby było tak, jak było”) – chodziło tylko o przeprowadzenie reform („pierestrojki”) na swoich wa­ runkach, bez dopuszczenia do głosu sił nie dających się kontrolować. Jako człowiek Solidarności mam emocjonalny stosunek do tego wiel­ kiego ruchu społecznego. Andrzej Gwiazda powiedział jednak, że wszel­ kie prace na temat „S” bez uwzględnie­ nia problemu agentury są bezwartoś­ ciowe. Oczywiście zdawaliśmy sobie sprawę, że konfidenci są wśród nas, ale nie mieliśmy pojęcia o skali infil­ tracji. Dziś wiemy, że wśród delega­ tów na I Krajowy Zjazd „S” było 300 konfidentów, a gen. Kiszczak chwalił się, że wpompował w związek 3 dywi­ zje swoich ludzi. Wśród 16 najaktyw­ niejszych działaczy Zarządu Regionu w Pile było 11 tajnych współpracow­ ników (proporcje zbliżone do episko­ patu Bułgarii, gdzie na 15 biskupów 13 było „trefnych”). W dekadzie lat 80. wielokrotnie przysz­ło się nam dziwić i zastanawiać „co jest grane”? Na przykład – dlaczego po ostat­ nim posiedzeniu Komisji Krajowej „S”, która skończyła się parę minut przed wprowadzeniem stanu wojen­ nego, „zwinięto” wszystkich jej uczest­ ników, a pozwolono uciec tylko tym, których gen. Kiszczak później zaprosił na negocjacje okrągłego stołu? Dla­ czego w rocznicę porozumień sierp­ niowych koszalińska SB wyprowadziła ludzi na ulicę za pomocą ulotek, aby następnie ich „spałować”, polać wodą ze specjalnie sprowadzonej z Gdańska polewaczki i okadzić gazem łzawiącym? Wówczas myśleliśmy, że to inicjatywa chcących się wykazać lokalnych esbe­ ków zmęczonych bezczynnością. Dlaczego śledczy w mojej sprawie wykazywali małe zainteresowanie, skąd otrzymywałem materiały i gdzie prze­ kazywałem teksty? Wtedy tłumaczyłem to sobie tym, że funkcjonariusze (zresz­ tą kulturalni i grzeczni) stracili wiarę w socjalizm i entuzjazm dla swojej pra­ cy. Dlaczego w stanie wojennym można było kupić farbę drukarską w wiejskim sklepiku w Kłaninie? Czy był to asor­ tyment niezbędny rolnikom? (Kubełek farby oczywiście kupiłem i przekazałem naszym drukarzom). Dlatego z miesza­ nymi uczuciami słuchałem relacji Ada­ ma Borowskiego, że co tydzień kupował od złodziei 2 tony papieru dla swoich wydawnictw. Borowski jest ostatnią osobą, którą mógłbym podejrzewać

rem „Gazety Wyborczej” Maleszką i szefem Radiokomitetu Drawiczem (oraz czołówką późniejszych polity­ ków III RP). Listę wydarzeń dziwnych i niezrozumiałych można by ciągnąć długo (np. konspiratorzy ukrywający się w mieszkaniach tajnych współpra­ cowników SB), co świadczy o naszej znikomej wiedzy o złożoności zacho­ dzących wówczas procesów. Dopiero w 1988 roku uznano, że sytuacja jest na tyle „wyprostowana”, że można roz­ począć proces „przekazywania władzy w ręce opozycji”. Na wszelki wypadek pozbyto się kilku tysięcy solidarnoś­ ciowców, wysyłając ich na emigrację. Z IPN otrzymałem ciekawy dokument, z którego wynika, że przygotowania do „okrągłego stołu” trwały cały rok i rozpatrywano możliwość ponownej fali internowań jako formy „dialogu z opozycją”. Ten dokument to „Meldu­ nek o stanie przygotowań Wydziału III WUSW do realizacji decyzji Ministerst­ wa SW z dnia 29.04.1988 r.”. Chodziło o wytypowanie osób przewidzianych do internowania, „które w przypad­ ku pogorszenia sytuacji wewnętrznej w kraju mogą podjąć działania wymie­ rzone przeciwko porządkowi publicz­ nemu”. W województwie koszalińskim znaleziono 2 takie osoby (byłem jedną z nich), ale do internowań nie doszło. Sytuacja się nie pogorszyła, a rokowa­ nia „okrągłego stołu” przebiegły zgod­ nie ze scenariuszem. Myślę, że nie tylko mnie nachodzi czasem przygnębiające pytanie – czy nasza walka w ogóle miała sens? Czy nie opóźniliśmy „wiosny ludów” Eu­ ropy Wschodniej przez sypanie piasku w tryby historii? A może mur berliński mógł runąć znacznie wcześniej? Czy „państwo teoretyczne”, które uzyskali­ śmy w wyniku ustaleń w Magdalence, było lepsze niż przewidziane dla nas przez projektantów pierestrojki profe­ sorów pułkowników Szłykowa i Ruba­ nowa? Na te pytania prawdopodobnie nigdy nie uzyskamy odpowiedzi.

Stół pełen kantów Podczas obrad „okrągłego stołu” Cio­ sek z Mazowieckim kłócili się do upad­ łego. Komunistom trzeba było wyrywać z gardła każde ustępstwo. W końcu zgo­ dzili się na wiele, ale paradoks polegał na tym, że te ustalenia realizować mieli nie komuniści, lecz rząd „solidarnoś­ ciowy”, któremu zamierzano przekazać

skowy dyktator Jaruzelski. Czy było to w 1985 roku podczas spotkania Rocke­ fellera i Brzezińskiego z Jaruzelskim w Nowym Jorku? Wybór Jaruzelskiego w Sejmie przeszedł jednym głosem, bo w kluczowym momencie głosowania poseł Marek Jurek wyszedł „za potrze­ bą”. Wiadomość o tej nominacji wywo­ łała szok wśród Polonii – emigracyjny prezydent Sabbat zmarł na serce. Jeszcze w 1988 roku wprowadzo­ no moratorium na wykonywanie kary śmierci (tak na wszelki wypadek...). Było to wyraźne złamanie prawa (od­ mowa wykonania prawomocnych wy­ roków sądów). Gdy w 1995 roku Sejm moratorium przedłużył, posłowie Unii Polityki Realnej złożyli interpelację, pytając ministra sprawiedliwości Je­ rzego Jaskiernię (TW „Prym”), kto wprowadził owo moratorium. Mi­ nister odparł, że „nie można ustalić autora tej decyzji”. Niewątpliwie naj­ ważniejsze ustalenia zapadały nie przy okrągłym meblu, tylko w miejscach spokojniejszych (ambasady zaprzyjaź­ nionych państw?), a najważniejszym rezultatem było historyczne pojednanie zwaśnionych frakcji komunistycznych – „natolińczyków” i „puławian” („cha­ mokomuny” i „żydokomuny”). Zade­ cydowano, że zbrodnie komunistyczne nie będą ścigane (i co się z tym wiąże – nie można „ruszyć” sądownictwa) i że MSZ, którego również nie można „ruszyć”, będzie w gestii „żydokomu­ ny”. Kadry tego ministerstwa zbudo­ wano w oparciu o „notes Geremka” – zatrudniono progeniturę sprawdzo­ nych urzędników, którzy pracowali tam w latach 50. Również temu środowisku powierzono troskę o stan świadomoś­ ci Polaków. Naczelnym wychowawcą został Adam Michnik, który przejął pałeczkę od swojego starszego kolegi Jerzego Urbana – głównego ideologa i propagandzisty lat osiemdziesiątych. Jakieś wysokie i tajne kolektywy zadecydowały, by nie rozwiązywać ko­ munistycznych służb specjalnych („są tam świetni fachowcy”), a Amerykanie obiecali, że „przewerbują je w całości”. Uważali prawdopodobnie, że będą one strażnikiem interesów rosyjskich, sta­ bilizując sytuację w Polsce. Z pewnoś­ cią zabezpieczono interesy wszystkich poważnych „akcjonariuszy” zewnętrz­ nych i wewnętrznych, a Polakom po­ została jedynie „terapia szokowa”. Mój więzienny współtowarzysz niedoli – robotnik z Białogardu deklarował, że

Natychmiast po rokowaniach „okrąg­ łego stołu” „przewerbowane” służby rozpoczęły meblowanie polskiej sceny politycznej w myśl zaleceń gen. Kisz­ czaka: „Musimy sobie zapewnić opera­ cyjne możliwości oddziaływania na te organizacje, kreowania ich działalności i polityki”. Gdy ujawniono „listy Ma­ cierewicza”, okazało się, że tylko w par­ tii PC (poprzedniczki PiS) Jarosława Kaczyńskiego nie ma agentów, a więc gen. Kiszczak nie mógł zapewnić so­ bie „operacyjnej możliwości kreowa­ nia jej działalności i polityki”. Z tego względu partia Kaczyńskiego zawsze podlegała huraganowej krytyce me­ diów miejs­cowych i zagranicznych. Nie miała też tzw. zdolności koalicyjnej. Po wygranych przez PiS wyborach 2005 roku zaproponowano ludowcom udział w rządzie. PSL to partia „profesjonal­ nych koalicjantów” zwyczajowo wcho­ dzących w koalicje ze wszystkimi. Tym razem ludowcy odmówili, a wyglądało to tak, jakby ktoś, kto ma „operacyjne możliwości oddziaływania”, właśnie „oddziałał”. Na PiS i jego prezesa od zawsze spadały nieprawdopodobne ilości hejtu ze wszystkich stron, a to dlatego, że PiS jest „ciałem obcym” na scenie politycznej, przy budowie któ­ rej angażowali się ci, co roszczą sobie pretensje do zarządzania ziemiami za­ mieszkałymi przez Polaków. Historia zatoczyła koło – siły, które sprzeciwiały się odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 roku, dziś rów­ nież działają w tej samej sprawie. Zdo­ bycie w 2015 roku samodzielnej wła­ dzy przez „skrajnie nacjonalistyczną, niedemokratyczną, autorytarną” (naj­ częściej używane epitety) partię było „fuksem”, który możemy zawdzięczać zbiegowi kilku czynników. Natomiast utrzymanie się przy władzy i efektyw­ ne rządzenie wbrew przytłaczającej większości mediów, wobec nieustan­ nych awantur i przepychanek, grani­ czy niemal z cudem. Aby „zejść z linii strzału” po 2 latach udanych rządów, dokonano rekonstrukcji gabinetu w ce­ lu poprawy wizerunku. Niestety nowa, „europejska” twarz całej formacji nie zrobiła najmniejszego wrażenia – ataki nie zmniejszyły się ani o milimetr. I na­ wet gdyby min. Zalewska wprowadziła obowiązkową naukę nowoczesnych, eu­ ropejskich technik mas­turbacyjnych na wszystkich szczeblach nauczania z eg­ zaminem praktycznym na maturze, nie zmieniłoby to opinii o Polsce. Bo nie chodzi tu o wizerunek – partia upomi­ nająca się o prawa dla Polaków jest po prostu obca systemowo i nieakceptowal­ na dla „sił trzymających władzę” w na­ szej części Europy. Jaros­ław Kaczyński, pomny prób naprawy państwa w cza­ sie Sejmu Wielkiego i ich tragicznych efektów, stara się unikać gwałtownych ruchów, które mogłyby zakłócić kru­ chą równowagę, jaką wypracowały mo­ carstwa „na odcinku polskim”. Dlatego rządzący z nadzwyczajną cierpliwością znoszą wszelkie upokorzenia i afronty na forum międzynarodowym. Ale czy Polacy będą równie cierpliwi? Rozczaro­ wany elektorat powściągliwość interpre­ tuje jako indolencję i tchórzostwo, a bez pełnej mobilizacji wyborców nie sposób wygrać ze „zjednoczoną opozycją” (do której przed wyborami do Sejmu z pew­ nością dołączy także „Wiosna”). Katastrofą byłby powrót do władzy internacjonalistów liberalno-proleta­ riackich. Większość reform zostałaby cofnięta, „urealniono” by wiek emery­ talny i skończyłoby się „rozdawnictwo” dla krajowców, bo „piniędze” potrzebne byłyby gdzie indziej. Rządzący zdają sobie sprawę, że ze­ msta sędzi Kamińskiej będzie straszna, a sędzia Łączewski prawdopodobnie już zaczyna pisać uzasadnienia wyro­ ków. Jak pamiętamy, zajmuje mu to du­ żo czasu (dla Mariusza Kamińskiego pisał 3 miesiące). Obecny rząd reali­ zuje z lepszym lub gorszym skutkiem swoje obietnice wyborcze i nie ulega wątpliwoś­ci, że zrobił najwięcej dla Po­ laków ze wszystkich rządów po 1990 roku. Prawdopodobnie żaden następny rząd tyle nie osiągnie – powinni o tym pamiętać rozczarowani wyborcy PiS. K


KWIECIEŃ 2O19 · KURIER WNET

7

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Skąd ta idea? To był pomysł prymasa Stefana Wy­ szyńskiego – nawiedzenie każdej parafii w Polsce przez kopię Cudownego Obra­ zu Matki Bożej Jasnogórskiej. Zrodził się na Jasnej Górze 26 sierpnia 1956 r., w dniu odnowienia Ślubów Królew­ skich Jana Kazimierza. Ponad milion pielgrzymów widziało wówczas Obraz Czarnej Madonny niesiony w procesji na Wałach i umieszczony na ich szczycie na czas uroczystości. Jak opisuje to Czesław Ryszka, publicysta tygodnika „Niedzie­ la” z Częstochowy, dzień ten wzbudził przekonanie, „że istnieje siła, która mo­ że poruszyć cały naród, że Obraz Kró­ lowej Polski jest nie tylko magnesem, ale i znakiem, przez który Bóg ukazuje swoją potęgę”. „Matko, przyjdź do nas! Matko, bądź z nami!” – wołały zgro­ madzone 26 sierpnia 1956 r. na Jasnej Górze tłumy, gdy obraz Matki Bożej niesiony był w procesji na Wałach. Pod­ czas 45. Konferencji Episkopatu Polski w kwietniu 1957 r., której przewodniczył – już po wyjściu z więzienia – Prymas Polski kard. Stefan Wyszyński, biskupi zatwierdzili projekt nawiedzenia wszyst­ kich polskich parafii przez wierną kopię Cudownego Obrazu Jasnogórskiego. prymas przekonał wszystkich prostym rozumowaniem: – „Skoro nie może ca­ ły naród nawiedzić swojej Królowej na Jasnej Górze, dlatego niech Matka Boża odwiedzi wszystkie swoje dzieci, tam gdzie żyją, czyli w ich parafiach”.

Skąd ta kopia? W lutym 1957 r. jasnogórscy pauli­ ni rozpoczęli przygotowywanie kopii. Pracę tę powierzono dziekanowi Wy­ działu Sztuk Plastycznych Uniwersyte­ tu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, prof. Leonardowi Torwirtowi. Powie­ dział on paulinom, że jest z pochodze­ nia Szwedem, bo jego nazwisko jest „szwedzkie” i że musi jakoś wynagro­ dzić „Matce Bożej na Jasnej Górze za napaść Szwedów w 1655 r.”. Jak opisuje to wspomniany już przeze mnie publi­ cysta z „Niedzieli”, prof. Torwirt dniami i nocami malował od razu dwie kopie Cudownego Obrazu. Także nocami, ponieważ paulini przynosili mu Cu­ downy Obraz z kaplicy, aby malowane kopie były nie tylko jak najwierniej­ sze, ale by zostały niejako napełnione mocami Wizerunku Jasnogórskiego. 2 maja 1957 r. dzieło było ukończone. Jedna z kopii została przez kard. Ste­ fana Wyszyńskiego ofiarowana ojcu świętemu Piusowi XII, a druga – po po­ święceniu przez papieża – udała się na szlak nawiedzenia. Kopię Jasnogórskie­ go Obrazu poświęcił 14 maja 1957 r. pa­ pież Pius XII i osobiście zaakceptował ideę peregrynacji. Do Rzymu Kopię Cudownego Obrazu zawiózł prymas Stefan Wyszyński, któremu dopiero wtedy komuniści pozwolili pojechać, by odebrał czekający na niego od kilku lat kapelusz kardynalski. Towarzyszył mu w tej podróży także zwolniony po 27 miesiącach tortur w więzieniu i ko­ lejnych 10 miesiącach internowania w Marszałkach i Krynicy dyrektor se­ kretariatu Prymasa Polski, bp Antoni Baraniak, który kilka tygodni później został metropolitą poznańskim. Antoni Baraniak pełnił tę funkcję przez kolejne 20 lat, zmarł w roku 1977 w niezwy­ kłych okolicznościach pierwszego na­ wiedzenia Cudownego Obrazu w Wiel­ kopolsce w latach 1976–77.

Skąd wyruszył Obraz? Peregrynacja po Polsce rozpoczęła się 29 sierpnia 1957 r. od Archikatedry War­ szawskiej. Mimo piętrzących się trudno­ ści ze strony komunistycznych władz, do milenijnego roku 1966 kopia obrazu nawiedziła 10 polskich diecezji. 2 wrześ­ nia 1966 r. na trasie między Warszawą a Katowicami obraz został „aresztowany” przez funkcjonariuszy MO i przewie­ ziony na Jasną Górę. Pilnowany tam był całodobowo przez milicję, która dodat­ kowo kontrolowała wszystkie pojazdy wjeżdżające do Sanktuarium i opusz­ czające je. Uwięzienie kopii obrazu trwało 6 lat. Peregrynacja jednak była

To będzie kolejne wielkie, historyczne wydarzenie w Poznaniu. Po 1050 rocznicy chrztu Polski obchodzonej w 2016 r. i po ubiegłorocznych obchodach 1050-lecia powstania pierwszego na ziemiach polskich biskupstwa w Poznaniu, zbliża się drugie w historii nawiedzenie kopii Cudownego Obrazu z Jasnej Góry w archidiecezji poznańskiej. Pierwsze odbyło się w latach 1976–1977. Jak później w Gnieźnie podsumował prymas Wyszyński: „Z wielkim zaufaniem przyjęliśmy to wszystko, czym Bóg ubogacał wędrówkę Nawiedzenia.

Z Maryją w nowe czasy Przygotowania do Nawiedzenia Matki Bożej w kopii Obrazu Jasnogórskiego archidiecezji poznańskiej 18 maja 2019 – 26 września 2020 r. Jolanta Hajdasz

kontynuowana. Od 4 września 1966 r. Matka Boża nawiedzała polskie diecezje w symbolu pustych ram, ewangeliarza i świecy. Obraz powrócił na trasę na­ wiedzenia 18 czerwca 1972 r. Uroczyste nabożeństwo dziękczynne za niezwy­ kle liczne łaski pierwszego nawiedzenia – odnawianie życia sakramentalnego, małżeńskiego, pojednania w rodzinach, deklaracje trzeźwościowe – odbyło się na Jasnej Górze 12 października 1980 r. Jak podsumowała Katolicka Agencja In­ formacyjna, do tego czasu kopia obrazu nawiedziła ponad 8 tys. kościołów i kaplic w 7150 parafiach. Wśród nich były także Wielkopolska i Poznań.

Dlaczego Prymas, a nie Arcybiskup? 6 listopada 1976 roku Obraz Nawiedzenia wszedł na teren archidiecezji poznańskiej. Ksiądz Prymas na powitanie Matki Bo­ żej powiedział: „Weszłaś, Bogurodzico, na Ziemie Piastowskie. Dlatego tutaj, w Ostrowie, witamy Ciebie nie tylko na terenie archidiecezji poznańskiej, ale na tych ziemiach, na których niemal pierw­ sze krople wody chrzcielnej spływały na czoła Polan dotkniętych łaską odkupie­

Uwięzienie kopii obrazu trwało 6 lat. Peregrynacja jednak była kontynuowana. Od 4 września 1966 r. Matka Boża nawiedzała polskie diecezje w symbolu pus­ tych ram, ewangeliarza i świecy. nia. Przychodzisz więc niejako do naj­ starszego dziedzictwa Twojego Syna. I to jest dla nas szczególną radością... Na tło tej uroczystości składa się również fakt, że weszliśmy w okres przygotowania do Jubileuszu sześciowiecza Jasnej Góry... Wołamy do Ciebie słowami Metropo­ lity Poznańskiego, bo chcemy go mieć duchem obecnego tutaj wśród nas, jako dziedzicznego pasterza tej diecezji. Jego więc słowami wołamy: »Wprowadzaj, Maryjo, Chrystusa w nasze życie!«”. Słowa te są odnotowane w artyku­ le o 60 rocznicy nawiedzenia opubli­ kowanym na stronie jasnagora.com. pl. Przemawiał prymas Wyszyński, bo metropolita poznański, abp Anto­ ni Baraniak, był już w tym czasie śmier­ telnie chory. On, zwany powszechnie „arcybiskupem maryjnym”, który od miesięcy przygotowywał diecezję na to nawiedzenie Cudownego Obrazu, nie mógł pojawić się w Ostrowie Wielko­ polskim, gdzie zaczynała się peregry­ nacja. Nagrał tylko swoje przemówie­ nie na taśmę magnetofonową i zostało ono odtworzone. Obiecał w nim nieja­ ko Matce Bożej, iż „kiedy przybędzie Ona do Poznania, on Ją powita, bo już wyzdrowieje”. Ale tak się nie stało. Nie dane mu już było wziąć udziału w tych tak ważnych uroczystościach. Zmarł 13 sierpnia 1977 r, wtedy gdy już trwała wędrówka Cudownego Obrazu Matki Bożej Częstochowskiej w po dzielni­ cach Poznania. Ale wówczas stało się coś niezwykłego.

Przyszła do niego i… po niego Uroczystości pogrzebowe abpa An­ toniego Baraniaka trwały bowiem 3 dni, trumna z Jego ciałem wystawiona by­ ła w poznańskiej katedrze 16, 17 i 18 sierpnia, a tysiące Poznaniaków przy­ chodziły na Ostrów Tumski, by oddać hołd swojemu niezłomnemu Pasterzo­ wi. I wtedy, w dniu pogrzebu abpa Ba­ raniaka, 18 sierpnia 1977 r. wniesiono

był dla mnie niejako osłoną. Na niego bowiem spadły główne oskarżenia i za­ rzuty, podczas gdy mnie w moim od­ osobnieniu przez trzy lata oszczędzano (…). O tym, co wycierpiał, można się było dowiedzieć tylko od współwięź­ niów. Domyślałem się, że mój względny spokój w więzieniu zawdzięczam jemu, bo on wziął na siebie jak gdyby ciężar ca­ łej odpowiedzialności Prymasa Polski”.

Jakie skutki? FOT. JOLANTA HA JDASZ

A

jakie łaski nam zostawił, jakimi mocami nas wspo­ mógł, niełatwo jest wypo­ wiedzieć i nie da się wy­ powiedzieć, nie da się nawet spisać w kronikach, które poleciliśmy pro­ wadzić we wszystkich parafiach”. Jak będzie przebiegało to nawiedzenie te­ raz, w czasach konfrontacji z ideologią gender, coraz bardziej powszechnym ateizmem i upadkiem zasad moralnych, w czasach ostrego konfliktu politycz­ nego, którego złośliwość i złowrogość w Poznaniu znamy aż za dobrze?

Uroczystości pogrzebowe abpa Antoniego Baraniaka w Katedrze Poznańskiej, 18 sierpnia 1977 r. Na nie wniesiono do Katedry kopię Cudownego Obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. „Prawdziwie przyszła Maryja do Niego, w Jego dom i… po Niego” – powiedział prymas Wyszyński w homilii podczas pogrzebowej Mszy św.

do katedry kopię Cudownego Obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. „Praw­ dziwie przyszła Maryja do niego, w Jego dom i …po niego” – powiedział prymas Wyszyński w homilii podczas pogrze­ bowej Mszy św. w Katedrze. „Z ufnością w Twoje macierzyńskie dłonie składa­ my wyczerpane ciało prawdziwego mę­ czennika polskiej racji stanu, o łaskawa,

o litościwa, o słodka Panno Maryjo” – zakończył homilię kard. Stefan Wy­ szyński. Mszę św. celebrował kard. Ka­ rol Wojtyła, który rok później został papieżem… Wtedy, w obecności tego Cudownego Obrazu, prymas Wyszyń­ ski wypowiedział bardzo ważne, a może nawet najważniejsze słowa o abpie Ba­ raniaku: „Bis­kup Baraniak uwięziony

Jak zapisano w kronice Jasnej Gó­ ry opublikowanej także na oficjalnej stronie internetowej jasnogórskiego sanktuarium: „Nawiedzenie obfituje w łaski. Często się słyszy słowa: Żadne misje, żadne rekolekcje nie zdziałały tyle w parafii, co nawiedzenie. Wierni przeżywają je jako bezpośrednie spot­ kanie z Matką Bożą, Królową Polski, a takie spotkanie wymaga, by oczyścić się z grzechów i poprawić życie”. Przytoczę kilka wymownych cyta­ tów z tej kroniki: „Matka Boska spec­ jalnie do mnie przyjechała i dlatego muszę iść do spowiedzi. Jak teraz nie pójdę, to drugi raz na pewno do mnie nie przyjdzie!”. „Przyszedłem do konfe­ sjonału, bo wzywa mnie Matka Boża...,

a jak patrzeć na Nią z takim grzecha­ mi... Namówiła mnie żona, bym tylko przyszedł, a jestem już przy kratkach konfesjonału. Gdyby nie Obraz Matki Bożej, leżałbym jeszcze w zgniliźnie moralnej, a teraz czuję się człowiekiem”. Księża mówili, iż „nawet niewierzą­ cy przychodzili do kościoła i przeży­ wali chwile zadumy. Zresztą odnosi­ ło się wrażenie, jakby takich w ogóle nie było w tym dniu w parafii”. Księża proboszczowie informowali również o nadzwyczajnych zdarzeniach, które miały miejsce podczas nawiedzenia. Zanotowano ich pokaźną liczbę. Bar­ dzo często można spotkać się z relacja­ mi: 80–95% parafian było u spowiedzi, rozdano wiele tysięcy Komunii świętej. W wielu kościołach zabrakło komuni­ kantów, które trzeba było natychmiast sprowadzać z parafii sąsiednich. Dla przykładu kilka danych sta­ tystycznych: „W diecezji warmińskiej w pracy przygotowawczej brało udział 200 kapłanów. Na ilość wiernych 900 tys. (włącznie z małymi dziećmi), udzielono blisko milion Komunii świętych. Około 400 małżeństw żyjących na kontrakcie cywilnym zawarło ślub kościelny. Około 500 rodzin skłóconych pogodziło się. W diecezji gorzowskiej ślub kościelny zawarły 1282 małżeństwa, we wroc­ ławskiej – 3238. Udzielono Komunii świętej: w diecezji warmińskiej – l mi­ lion, we wrocławskiej – ponad 3 milio­ ny, w katowickiej – 680 tysięcy”. „Ileż to razy księża dziekani – pisze swoista kronikarka nawiedzenia, Jadwiga Jeło­ wicka, w wydanej w 1981 r. pracy pt. Nawiedzenie polskich parafii przez kopię obrazu Matki Bożej Jasnogórskiej („Stu­ dia Claromontana”) – po nawiedzeniu ich dekanatu przez Panią Jasnogórską, przekazując Obraz następnemu deka­ natowi, wyznawali otwarcie: »nigdy nie przypuszczaliśmy, że to nawiedzenie wywoła tak ogromne poruszenie, tak pogłębi ducha wiary i modlitwy«”. Obecnie od 1985 r. trwa druga pe­ regrynacja Kopii Cudownego Obra­ zu po Polsce. Poznań i Wielkopolska znajdą się na szlaku tej peregrynacji 18 maja 2019 r. Tylko od nas zależy, jak się na to wydarzenie przygotujemy, jak je przeżyjemy i co potem napiszą o nas jasnogórscy kronikarze. K

List arcybiskupa Stanisława Gądeckiego Metropolity Poznańskiego do kapłanów przed nawiedzeniem kopii Obrazu Najświętszej Maryi Panny Jasnogórskiej (fragmenty) Drodzy Bracia!

D

nia 18 maja 2019 r. z radością powitamy w Poznaniu kopię Obrazu Jasnogór­ skiego. Rozpocznie się wielka peregry­ nacja; droga naszej duchowej Matki, Maryi, do swoich dzieci. To nawiedzenie naszej archidiecezji, naszych parafii będzie wielkim darem od Boga. Będzie też jednocześnie wyjąt­ kową szansą duszpasterską. Czy przyniesie ono oczekiwane owoce, zależy – poza łaską Bożą – najpierw od naszego osobistego, wewnętrznego przekonania. Od naszej – biskupów i prezbite­ rów – gorliwości, czyli od całkowitego oddania się sprawie Królestwa Bożego. Wyraża się ona w wiernym, wielkodusznym i entuzjastycznym podejmowaniu naszych zadań duszpasterskich. Gorliwość ma swoje źródło w łasce Bożej, a po­ dyktowana jest nadprzyrodzoną miłością do Boga i do bliźniego. Gdzie brakuje miłości Boga i bliźniego, tam nie ma też gorliwości. Najstarsi z Was pamiętają pierwsze nawiedzenie, które w archidiecezji – wówczas znacznie rozleglej­ szej pod względem terytorialnym – trwało od 7 listopada 1976 do 21 maja 1978 roku. Tamto nawiedzenie inaugurowali w Ostrowie Wiel­ kopolskim – pod nieobecność ciężko chorego metropolity poznańskiego, księdza arcybiskupa Antoniego Baraniaka – kardynał prymas Stefan Wyszyński i kardynał Karol Wojtyła. Były to smutne czasy agresywnego komunizmu, gdy z przeżyciami religijnymi łączył się wówczas sprzeciw wobec niedemokratycznej władzy. Manifestacje religijne były wówczas w pewnym sensie manifestacjami politycznymi i narodowy­ mi. Dzisiaj panuje zupełnie inna sytuacja, o wiele bardziej złożona i trudniejsza pod względem duchowym; jest to czas kuszenia ponowoczes­ ności. Kruszy ona małżeństwa i rodziny, gubi młodzież, wpływa ujemnie na podejmowanie drogi powołania kapłańskiego i zakonnego. Zdaje się słabnąć wiara. Tego rodzaju trudno­ ści winny znaleźć odpowiedź z naszej strony. Winny nas mobilizować do zaangażowania się całym sercem w dzieło nawiedzenia Obrazu Najświętszej Maryi Panny Częstochowskiej. Jest

Zachęcam Was gorąco, Drodzy Bracia, do tego, abyście – w oczekiwaniu na nawiedzenie – podjęli lub ponowili osobiste oddanie się Matce Bożej. Niech ono będzie poprzedzone indywidualnymi rekolekcjami, głębszą spowiedzią świętą, postem i czynami miłosierdzia. Zwróćcie przy tej okazji uwagę na dwie łaski związane z oddaniem, które są zarazem cnotami: na wiarę i czystość. to bowiem niezwykła okazja do pogłębienia wiary i pobożności maryjnej pośród naszych wiernych. (…) Znamy świętych biskupów i kapłanów, któ­ rzy to uczynili, żywiąc szczególne nabożeństwo do Maryi. To przede wszystkim św. Ludwik de Montfort, „klasyk” oddania się Matce Bożej i jego traktat o doskonałym nabożeństwie do Naj­ świętszej Maryi Panny. Z polskich świętych oraz zmarłych w opinii świętości należałoby wymie­ nić: św. Maksymiliana Marię Kolbego, św. Jana Pawła II oraz sługę Bożego Stefana Wyszyńskie­ go, Prymasa Tysiąclecia. Ze związanych z naszą poznańską archidiecezją warto wspomnieć wiel­ kich czcicieli Maryi: sługę Bożego Augusta kar­ dynała Hlonda, a także arcybiskupa Antoniego Baraniaka, pasterza niezłomnego, który tortury więzienia, jak sam wyznał, przetrzymał dzięki

opiece Wspomożycielki Wiernych. Należy też wspomnieć kapłanów związanych z naszym se­ minarium duchownym – Sługę Bożego ks. Alek­ sandra Woźnego, ks. Aleksandra Żychlińskiego i ks. Mariana Piątkowskiego. Oni wszyscy swo­ im kapłańskim życiem dali świadectwo o tym, jak wiele dla świętości kapłańskiej znaczy du­ chowa więź z Maryją. Dlatego zachęcam Was gorąco, Drodzy Bracia, do tego, abyście – w oczekiwaniu na nawiedzenie – podjęli lub ponowili osobiste oddanie się Matce Bożej. Niech ono będzie poprzedzone indywidualnymi rekolekcjami, głębszą spowiedzią świętą, postem i czynami miłosierdzia. Zwróćcie przy tej okazji uwagę na dwie łaski związane z oddaniem, które są zara­ zem cnotami: na wiarę i czystość. Maryja jest Matką wiary. Żyjemy w świecie, w którym wielu ludzi utraciło wiarę albo w niej osłabli, w świecie, w którym wiele spraw jest urzą­ dzonych tak, jakby Boga nie było. Czy chcemy, czy nie chcemy, ta atmosfera światowa udziela się w jakiejś mierze także nam, kapłanom, dlatego winniśmy modlić się nieustannie o łaskę wiary, a cnotę wiary wytrwale pielęgnować. Najlepiej to czynić z pomocą Maryi, Matki wierzących, i za Jej wstawiennictwem. Niech pierwszym owocem przygotowania do nawiedzenia będzie wzrost naszej wiary – najpierw tej osobistej, a następnie wiary naszych wiernych. Oddajmy się osobiście Maryi, Matce Bożej. Oddajmy wszystko, co tworzy nasze kapłańskie życie, a zwłaszcza złożony ślub celibatu i prag­ nienie doskonałego zachowania czystości. Jest to szczególnie ważne wobec współczesnego napo­ ru pokus i panującego „swobodnego” stylu życia, ale także wobec uogólniających i niesprawied­ liwych oskarżeń kapłanów o grzechy nieczyste. W tej dziedzinie winniśmy być szczególnie mocni i wiarygodni. Sami tego nie osiągniemy, ale jest to możliwe z pomocą Maryi, Matki Najczystszej, która wspiera naszą kapłańską czystość (…). + Arcybiskup Stanisław Gądecki Metropolita Poznański


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O19

8

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

„Nie!” dla cenzury w internecie

Protest Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP przeciwko dyrektywie UE o prawach autorskich na jednolitym rynku cyfrowym i apel o jej implementację w sposób powodujący jak najmniej negatywnych skutków dla internautów

FOT. EUROPEAN PARLIAMENT FLICKR.COM

– Ta dyrektywa jest tylko wskazówką, Polska dostosuje ją do prawa narodowego tak, by nie ucierpiała wolność słowa w internecie – mówi prof. Zdzisław Krasnodębski, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego i kandydat nr 1 na liście Prawa i Sprawiedliwości do tej instytucji z Wielkopolski, w rozmowie z Antonim Opalińskim.

Prezes Jarosław Kaczyński i premier Mateusz Morawiecki zapowiedzieli, że Prawo i Sprawiedliwość będzie bronić wolności słowa w internecie, że będzie bronić Polaków przed negatywnymi skutkami dyrektywy o prawach autorskich, a Polska wprowadzi to prawo w taki sposób, żeby nie zaszkodziło wolności debaty w sieci. Ale czy to jest w ogóle możliwe; czy można u siebie taką dyrektywę wprowadzić inaczej niż gdzie indziej? Tak, można tak zrobić, bo dyrektywa to nie jest coś, co należy literalnie wpro­ wadzać do obowiązujących przepisów. To tylko za rządów Platformy Obywa­ telskiej tak uważano. Tymczasem unijna dyrektywa to jest wskazówka, która musi być od­ powiednio implementowana do prawa krajowego, ale wtedy oczywiście moż­ liwa jest odpowiednia jej interpretacja. Podobne zapowiedzi pojawiły się np. w Niemczech, gdzie przecież były pod względem liczby demonstrantów naj­ większe protesty przeciwko tzw. Acta. Teraz również rząd niemiecki zapowie­ dział, że ta dyrektywa zostanie u nich odpowiednio implementowana. Co w tej dyrektywie jest najbardziej kontrowersyjne? To są dwie sprawy: pierwsza dotyczy tzw. filtrowania treści, co jest zawarte w artykule trzynastym tej dyrektywy. Natomiast z naszego, polskiego punk­ tu widzenia bardzo niekorzystne są też prawa pokrewne zawarte w artykule 11. Właśnie one budzą największe zaniepo­ kojenie społeczne, protesty i sprzeciw internautów. Ale trzeba też dodać to, czego może internauci nie wiedzą, że filtrować można także bez dyrektywy i niestety to się już dzieje.

Czy podział między głosującymi miał charakter partyjny, czy raczej krajowy? Podział był geograficzny, np. Francuzi i Niemcy bronili rozwiązań zawartych w tej dyrektywie ze względu na swój tzw. przemysł kreatywny. Trzeba podkreślić, iż wszystkie koncerny, które wytwarzają jakieś treści, także artyści i ich stowarzy­ szenia, wspierają tę regulację. W Polsce też związki twórcze w zasadzie popiera­ ją te rozwiązania. I oczywiście wielkie

Bałwochwalczy kult, jaki obserwujemy w stosun­ ku do UE, to jest zjawis­ ko niepokojące. Dla mnie tego rodzaju pro­ pozycje są jak wyścig na europejskość dla tych, którzy mają kłopoty ze swoją europejskością. koncerny prasowe. Przeciwni tej dyrek­ tywie są przedstawiciele takich krajów jak my, które – tak jak Polska – nie mają wielkich koncernów prasowych, a są za­ interesowane wspólnym rynkiem cyf­ rowym, wolnością słowa w internecie. Zastrzeżenia mają także wszyscy, którzy popierają małe i średnie przedsiębior­ stwa w tej branży, a także start-upy, czyli głównie ci, dla których liczą się przede wszystkim interesy użytkowników sieci, bo to właśnie internauci, czyli użytkow­ nicy internetu, najgłośniej protestują przeciwko tej regulacji. Wielu z nas obawia się, że te przepisy mogą ograniczyć wolność słowa w internecie. Czy da się jeszcze temu zapobiec?

Zobaczymy, ale najpierw Parlament Europejski będzie monitorował prze­ widywalne skutki tej dyrektywy i jeśli one okażą się takie, jakich obawia­ ją się internauci, a mianowicie bę­ dą wprowadzać cenzurę, to wówczas parlament pewnie się tym zajmie w tej nowej, nadchodzącej kadencji. Wprowadzając tę dyrektywę, usiło­ wano rozwiązać problem, który jest istotny z punktu widzenia wspomnia­ nego przemysłu kreatywnego, czyli np. mediów. Na ten problem zwracają uwagę np. ci, którzy wytwarzają pub­ likowane treści, niekoniecznie na nich zarabiając. Z punktu widzenia użyt­ kowników chodzi jednak o to, żeby przede wszystkim mieć łatwy i swo­ bodny dostęp do treści w sieci. Jak wiemy, internet się rozwija cały czas. Kilka lat temu można było mieć dar­ mowy dostęp właściwie to wszystkich gazet i zasobów internetu, dzisiaj jest to już prawie niemożliwe. Stał się on miejscem już nie tylko komunikowa­ nia, ale przede wszystkim zarabiania, przedsiębiorstwem gospodarczym. Wszyscy wiemy, że giganci interne­ towi – Google czy Facebook – są po prostu przedsiębiorstwami i to jedny­ mi z najbogatszych w skali globalnej, a to rodzi problemy. Do tego dochodzi trudność w za­ chowaniu prywatności, kwestia wyko­ rzystywania danych osobowych. In­ ternauci nie są anonimowi, a wielkie masy danych, przetwarzane codziennie w internecie, stwarzają ogromne moż­ liwości do wielkiej manipulacji poli­ tycznej; to wiemy wszyscy chociażby po skandalu z Cambridge Analytica. To po nim mówiono, iż to Face­book wybrał Amerykanom prezydenta i jeszcze na tym zarobił. Przechodząc do spraw europejskich: co myś­li Pan o propozycji PSL-u, by wpisać nasz udział w strukturach Unii Europejskiej do Konstytucji Rzeczpospolitej? Zgoda na to ma być testem, czy aby Prawo i Sprawiedliwość przypadkiem nie chce nas potajemnie z tej Unii Europejskiej wyprowadzić? No cóż, już kiedyś wpisywano tego rodzaju oświadczenia do Konstytucji. W PRL-u wpisano przecież do niej w latach siedemdziesiątych zdanie o przyjaźni ze Związkiem Radziec­ kim i wówczas tylko nieliczni protes­ towali przeciwko temu. Ale z drugiej strony te protesty to był początek

C

MWP SDP ocenia krytycz­ nie przyjęcie przez Parlament Europejski w Strasburgu dy­ rektywy o prawach autorskich na jednolitym rynku cyfrowym, zwanej popularnie w Polsce „Acta 2” w wer­ sji przegłosowanej 26 marca 2019 r. Dyrektywa ta zmienia zasady publiko­ wania i monitorowania treści w inter­ necie. CMWP SDP podziela pogląd, iż każdy przepis tego dokumentu może skutkować koniecznością zastosowa­ nia mechanizmów cenzorskich w sieci Internet lub stworzeniem na rynku warunków faworyzujących największe podmioty, skutecznie utrudniając lub uniemożliwiając funkcjonowanie pod­ miotów małych, niszowych lub nieko­ mercyjnych, które nie będą w stanie ponieść dodatkowych kosztów zwią­ zanych z obowiązkiem filtrowania treści. W konsekwencji przepisy te mogą doprowadzić do ogranicze­ nia wolności publikacji i dostępu do informacji przez użytkowników me­ diów w internecie. 26 marca 2019 r. Parlament Europejski w Strasburgu

odradzania się polskiej opozycji, więc może to będzie właśnie coś takiego. Z niepokojem obserwuję, iż niektórzy zaczynają teraz wręcz sakralizować Unię Europejską. Jest to organizacja na pewno dla nas pożyteczna, wiemy też, że Polacy popierają NATO, sojusz, który nam zapewnia bezpieczeństwo. Ale taki bałwochwalczy kult, jaki ob­ serwujemy w stosunku do UE, to jest zjawisko niepokojące. Dla mnie tego rodzaju propozycje są jak wyścig na europejskość dla tych, którzy mają kłopoty ze swoją europejskością. Pewne kłopoty mają też Brytyjczycy. Znowu członkowie Izby Gmin odrzucili umowy wyjścia Wielkiej Brytanii z UE. Czy wiemy, co teraz będzie się działo? Będzie się działo sporo, bo nastąpią ko­ lejne głosowania, a Teresa May będzie chciała po raz kolejny przegłosować tę umowę, którą ona zawarła. Wielka Bry­ tania jest w dosyć trudnej sytuacji, bo ciężko jest pogodzić pewne rzeczy. Cho­ dzi głównie o granicę z Irlandią, a przede wszystkim o decyzję, czy Wielka Brytania ma pozostać w strefie hand­lowej UE, czy też nie. Tak naprawdę są to przejściowe trudności i myślę, że oni wyjdą jednak bez porozumienia, i to prawdopodobnie już 12 kwietnia. Oczywiście angielscy posłowie będą zabiegać o to, żeby jeszcze ten proces przedłużyć, bo są podzieleni w tej dla nich bardzo trudnej sprawie. K Prof. Zdzisław Krasnodębski – polski soc­ jolog, filozof społeczny, publicysta, dok­ tor habilitowany nauk humanistycznych, profesor Uniwersytetu w Bremie, poseł do Parlamentu Europejskiego VIII kadencji, a od 2018 jego wiceprzewodniczący. Jest kandy­ datem do PE z listy Prawa i Sprawiedliwości w Wielkopolsce.

poparł unijną dyrektywę o prawach autorskich: 348 europosłów było za, 274 przeciw, a 36 wstrzymało się od głosu. Polska, Holandia, Włochy, Finlandia i Luksemburg nie poparły wypracowanego porozumienia w Ra­ dzie UE w tej sprawie.

C

MWP SDP podziela opinie krytyków przyjętych rozwią­ zań prawnych, zgodnie z któ­ rymi najwięcej wątpliwości budzą artykuły 11. i 13. dyrektywy. Artykuł 13. wprowadza obowiązek filtrowa­ nia treści pod kątem przestrzegania praw autorskich, natomiast artykuł 11. dotyczy tzw. praw pokrewnych dla wydawców prasowych. Platfor­ my, których dotyczy art. 13., powin­ ny podpisać licencje z właścicielami praw na treści chronione prawem autorskim. Jeśli platforma nie otrzyma takiej licencji, będzie musiała usu­ nąć treści wskazane przez właścicie­ la praw. Jeśli platforma nie dopełni obowiązków, będzie odpowiedzialna za nielegalne treści wprowadzane

przez użytkowników. Mechanizm ten może skutkować w praktyce wpro­ wadzeniem cenzury prewencyjnej, która nie dopuszcza do publikacji treści ze względu na skomplikowane i kosztowne prawa autorskie. Art. 11., określany przez jego przeciwników jako podatek od linków, odnosi się do tego, jakie elementy artykułu dzien­ nikarskiego mogą być publikowane przez agregatory treści bez koniecz­ ności wnoszenia opłat licencyjnych. Regulacje wymagają, by platformy, takie jak np. Facebook czy Google, płaciły posiadaczom praw autorskich za publikowane przez użytkowników treści albo kasowały takie materiały, co może skutkować usunięciem z sie­ ci treści nie mających komercyjnego charakteru. CMWP SDP apeluje do Rządu i Parlamentu w Polsce o taką imple­ mentację przyjętych przepisów, by powodowała jak najmniej negatyw­ nych skutków dla internautów. Więcej na cmwp.sdp.pl

Czy starość to dostojna powaga? Henryk Krzyżanowski Z pewnością nie u Leara, gdzie roi się od ekscentrycznych staruszek i staruszków. Tutaj w oryginale z włoskiej Kampanii, a u mnie w wersji obyczajowej i politycznej.

There was an Old Person of Ischia, Whose conduct grew friskier and friskier; He danced hornpipes and jigs, And ate thousands of figs, That lively Old Person of Ischia.

Starszy gość, co miał duszę muzyka, miast poważnieć, wciąż brykał i brykał. W sanatorum na tańce biegał, nawet na bańce. Uwielbiała go damska publika. Nie jest nudno kręcić z Wujem Samem. Choć niemłody, pomysłów ma gamę. Czasem popełni gafę lub podeśle Mosbacher. Lecz per saldo trzymamy z nim sztamę.

Inna piątka Julia Tomaszewicz

A

P

E

L

Rodzina Ostrowskich postawiła wszystko na jedną kartę i wróciła z Syberii do Polski. Zaczęli układać sobie życie w Wielkopolsce, całe oszczędności włożyli w kupno i remont mieszkania w szeregowcu w Brodowie koło Środy Wielkopolskiej, ale nie zdążyli go ubezpieczyć. Nowy dom spalił im były właściciel, któremu chcieli pomóc. Ogień strawił dorobek całego życia. W chwili obecnej pomagają im ludzie dobrej woli. Związek Repatriantów zwraca się z prośbą o wsparcie dla tej rodziny. Datki można wpłacać na konto Związku Repatriantów RP z dopiskiem: „Zbiórka dla pogorzelców, rodziny Ostrowskich, repatriantów z Syberii”. Za Zarząd Związku Repatriantów RP: Aleksandra Ślusarek (prezes) tel. 609328838, Piotr Hlebowicz, Natalia Rykowska DANE NASZEGO KONTA BANKOWEGO Związek Repatriantów RP, ul. Zamkowa 2, 32-005 Niepołomice 61 8619 0006 0010 0200 8266 0001

I po co wszystkie te ustawy, wszystkie starania i zabiegi, po co konwencje w „wielkich miastach”? I po co zwierać te szeregi, po co obietnicami szastać? Po co ministrów do raportu stawiać „na rządzie” i odprawach i po co czepiać się „resortu” – on zawsze chce stanowić „prawa”! I po co komu IPeeNy, te CeBeeSie, CeBeA... Po co ta „jazda bez trzymanki” i dokąd ten PIS „tenkraj” pcha? Po co te huby i mierzeje, po co te drogi i koleje, po co przystanki i Fort Trump… Po co te wszystkie zamierzenia? Wyrwiemy wszystko wraz z korzeniem! My, koalicjanci europejscy o postępowej orientacji wskażemy drogę wam i miejsce w „jądrze”unijnym... Wystarczy piątka z masturbacji.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.