Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 57 | Marzec 2019

Page 1

■ U ■ R ■ I ■ E ■ R K K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Nr 57 Marzec · 2O19

5 zł

w tym 8% VAT

W

n u m e r z e

Najlepszą odpowiedzią na nieporozumienia jest dialog Krzysztof Skowroński

A

Z

E

T

A A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

W 1989 r. ówczesny premier Izraela – Icchak Szamir – wypowiedział zdanie, które później było wielokrotnie cytowane: „Polacy wyssali antysemityzm z mlekiem matki”. Oburzamy się na takie fałszywe generalizacje, ale nie pamiętamy, że powiedział to starzec 74-letni, mocno już dotknięty chorobą Alz­heimera. Niestety, później cytowali to 7 ludzie młodzi i zdrowi, ostatnio Israel Katz – minister spraw zagranicznych Izraela.

Przedmurze, metafilozofia i synteza

G

dy w polityce dzieje się coś niepojętego, gdy dorośli ludzie zachowują się jak dzieci, gdy zdrowi mówią jak chorzy, trzeba czasem zmienić perspektywę z politycznej na medyczną. Wtedy będzie łatwiej takie zachowania zrozumieć i odpowiednio zmodyfikować to, co możliwe: własne postępowanie. Nie cudze, bo to niemożliwe. Piszę to z pers­pektywy działacza alzheimerowskiego, który wraz z żoną zakładał pierwsze stowarzyszenia alzheimerowskie na Śląsku w latach dziewięćdziesiątych i który w wielu rodzinach, a najpierw w swojej, widział destrukcyjne oddziaływanie tej choroby. Moja żona nadal prowadzi alzheimerowski telefon zaufania, ale nie rozsiewa taniego optymizmu. „Każde dzisiaj jest lepsze od jutra” – tak niestety musi mówić tym, którzy jeszcze nie wiedzą, a później w szczegółach wyjaśnia, co to znaczy dla rodziny.

Andrzej Jarczewski Alzheimer w polityce Icchak Szamir (1915–2012) był premierem Izraela w latach 1983–1992 (z dwuletnią przerwą). Natomiast najsławniejszym politykiem, u którego stwierdzono chorobę Alzheimera, był rówieśnik Szamira, prezydent USA w latach 1981– 1989, Ronald Reagan (1911–2004). Akurat Reagana wspominamy jako wielkiego przyjaciela Polski i jednego z najznamienitszych przywódców światowych. Szamira tak nie wspominamy. On nie wymyślił rasistowskiego sloganu o polskiej matce. Przed nim podobnie mówiło wielu, ale Szamir to uświęcił, nobilitował jako premier i dał tym placet: powtarzajcie, cytujcie! Szamir pełnił jeszcze inne funkcje państwowe, ale jego otoczenie widziało postępy choroby (narastającą agresywność) i powoli odsuwało go od jakichkolwiek decyzji, by w końcu umieścić go w specjalnym zakładzie

opiekuńczo-leczniczym i odseparować od dziennikarzy. Kadencyjność władz demokratycznych uchroniła wiele państw od skutków rządów alzheimerowskich, typowych, jak się zdaje, dla gerontokracji późnego ZSRR. Niejedno imperium upadło tylko dlatego, że wielki władca utracił władzę nad własnym umysłem. Choroba Alzheimera ma różny przebieg i na sto procent może być zdiagnozowana dopiero po śmierci pacjenta. Wcześniej jednak pojawiają się charakterystyczne symptomy. Przede wszystkim – umysł się zamyka, nie kojarzy informacji, żyje we własnych wspomnieniach i urojeniach.

już w bardzo zaawansowanym stadium. Wyłączeniu uległo 70–80 procent połączeń między komórkami w mózgu. Wcześniej po prostu nie dało się tego stwierdzić, a już na pewno nie pozwalały na to metody diagnostyczne końca XX wieku. Nasz mózg potrafi sobie kompensować nawet znaczne ubytki, ale każde obejście martwego punktu zmienia bieg myśli. Nadal jeszcze wiele rzeczy rozumiemy, dobrze mówimy, sporo potrafimy wykonać, ale już nie tak samo. Wyobraźmy sobie, że w mieście zerwał się jeden z pięciu mostów przez rzekę. Zmartwienie niewielkie; potrafimy przejść innym mostem. Zajmie nam to jednak więcej czasu, a po drodze zobaczymy inne krajobrazy, spotkamy innych ludzi, o czym innym pomyślimy. A teraz wyłącza się z ruchu drugi most, trzeci, czwarty... Chory nie zdaje sobie sprawy, co się z nim dzieje. Jego mózg sam znajduje

Operowanie kategorią „winy” U Szamira chorobę Alzheimera zdiagnozowano około osiemdziesiątki. Co to znaczy? Ano, że choroba znajdowała się

Dokończenie na str. 5

WIELKOPOLSKI KURIER WNET

Wolność słowa w Europie Środkowo-Wschodniej

Mamy te same problemy dotyczące świata mediów i wolności słowa, i prawie nic o nich naw­zajem nie wiemy. Stałą praktyką w naszych krajach stało się czerpanie wiedzy o stanie wolności mediów z rapor­ tów międzynarodowych organizacji – stwierdza Jolanta Hajdasz po zorganizowanej przez SDP konferencji „Wolność (słowa) kocham i rozumiem”.

„To co nas podzieliło – to się już nie sklei”, napisał Wieszcz Rymkiewicz. A poetów trzeba słuchać, bo widzą lepiej i dalej. Zamiast nieszczerych apeli o jedność i zakończenie wojny polsko-polskiej, lepiej zas­tanowić się, jak dokonać separacji w sposób kulturalny.

O separacji plemion Henryk Krzyżanowski

500 plus, u nas jest. Za to ich emeryci z SB powracają do dotychczasowego wymiaru emerytury. Zaletą proponowanego roz­ wiązania jest dobrowolność – każdy zadeklaruje, do którego plemienia należy i bierze cały pakiet. Zmie­ niać można by tylko co jakiś czas, nie za często. W miarę upływu czasu wy­ kształci się zapewne jakaś forma separacji przestrzennej – oba ple­ miona będą dobrowolnie skupiać się na swoich ulicach i dzielnicach. Gdy to już się dokona, będzie moż­ na pomyśleć o imigrantach, czyli, jak my mówimy, nachodźcach. My nie będziemy protestować, kiedy oni będą w swoich dzielnicach lokować kontyngenty wyznaczone w Brukse­ li czy Berlinie. Ale z drugiej strony, proszę nie wymagać od nas, byś­ my pilnowali czy wręcz łapali tych nachodźców, którzy, nie dbając o kontyngenty, będą wiać do krai­ ny szczęśliwości za Odrą. Co to, to nie – sami ich sobie łapcie! Mamy rok wyborczy i myś­lę, że ten pomysł skromnego felie­ tonisty może być podchwy­co­ny przez wszystkie partie. Razem z hasłem: „NIE SKLEJAĆ NA SIŁĘ!”.

8

„NSZ – endecję – trzeba zniszczyć fizycznie” Praktyka totalitaryzmów wzglę­ dem narodu polskiego jest znana historykom, a jednak twierdzenie o dwu wrogach budzi opór elit. Odpowiedź na pytanie „dlaczego?” jest klu­ czem do części naszej współ­ czesności. Piotr Sutowicz o próbach niszczenia myśli nie­ podległej w Polsce.

9

Mąż stanu zawsze wierny Jan Olszewski to była pos­ tać, której idee i działania by­ ły atakowane, ale to nie ma nic wspólnego z polską racją sta­ nu, tylko z obcymi wpływami. Dla nich był kontrowersyjny. Dla Polaków – nie. Antoni Macierewicz wspomina swojego przyjaciela i współpracownika.

10

Co mam sobie myśleć?… Pytań kilka o szczepionki Kiedy urodził się mój syn, po prostu przyszła pielęgniar­ ka i zabrała dziecko na szcze­ pienia. Adam Mazur, ojciec dziec­ka cierpiącego wskutek powikłań poszczepiennych, za­ biera głos w dyskusji na temat szczepionek.

18

Henryk Krzyżanowski jest stałym felieto­ nistą i członkiem zespołu redakcyjnego Wielkopolskiego Kuriera WNET.

KURIER WNET Rozpoczęła się po opo­ zycyjnej stronie walka, czy respektować po­ rozumienie Okrągłego Stołu, czy przyjąć sta­ nowisko wyborców, które upoważnia nas do powiedzenia stronie rządowej: my panom już dziękujemy. Dziś widać, że obawy, że bezpieka doko­ na przewrotu, były nie­ uzasadnione. Wywiad Katarzyny Adamiak-Sroczyńskiej z premie­ rem Janem Olszewskim.

ŚLĄSKI KURIER WNET

Zabrakło nam czasu

FOT. MAREK STAŃCZYK MGW

J

ako wolnościowiec receptę widziałbym w istnieniu odręb­ nych i równoległych instytucji. Początek już został zrobiony – taki system z powodzeniem dzia­ ła w mediach. Oba plemiona mają swoją prasę i media elektroniczne. Z oświatą nie powinno być problemu. Szkoły dadzą się po­ dzielić bez większej trudności. „Na­ sze” dzieci będą poznawać dzieje Polski w ich wymiarze chwalebnym i walecznym, a „ich” dzieci jako ciąg niegodziwości i szwejkowskich idio­ tyzmów. U nas przygotowanie do ży­ cia w rodzinie, u nich seksedukacja z lateksem na bananie. Wbrew obawom, nie będzie też wcale trudno z sądami. System równoległy funkcjonował przecież w średniowieczu – były osobne sądy dla szlachty, Żydów i ducho­ wieństwa. W procesach cywilnych strony najpierw się ugodzą, czy iść do sądu ziobrystów, czy nadzwy­ czajnej kasty; przy braku ugody rzut monetą. W procesach kar­ nych oskarżony sam wybierze – jak średniowieczny żak, który mógł ocalić życie, odwołując się do sądu biskupiego. System podatkowy i socjalny również nie będzie problemem. Oni niech sobie pracują do 67 roku życia, my tak jak teraz; u nich nie ma

Paradoksalnie spadło nam z nie­ ba to, że myśmy się na wszyst­ ko pospóźniali. Kultura polskie­ go chrześcijaństwa dzięki temu miała przeszłość podaną na ta­ cy. My możemy z niej wybierać. Bohdan Urbankowski w roz­ mowie z Antonim Opalińskim o polskiej filozofii narodowej.

ind. 298050

Alzheimer Szamira

RYS. WOJCIECH SOBOLEWSKI

N

a seminarium z filozofii dr. Je­ rzy Niecikowski powiedział, że aby zrozumieć dzieło, trzeba przełożyć je na język wewnętrzny, czyli z naukowego, abstrakcyjnego na swoj­ ski. Wtedy można stwierdzić, czy słowa filozofa zgadzają się naszym myśleniem, czy zmieniają coś w naszym rozumieniu świata. Sprzeciwiało się to mechanicz­ nemu przyswajaniu pojęć. Takie niezro­ zumiałe pojęcia jak pijane ptaki fruwają po salonach europejskich, szczególnie tam, gdzie się mówi o wolności, tole­ rancji, prawach człowieka. Idąc tropem wyznaczonym przez dr. Niecikowskiego, pozwoliłem sobie na drobną parafrazę fragmentu listu prezydenta Macrona do Obywateli Europy: Towarzysze! Pozwalam sobie zwrócić się do Was bezpośrednio, bo Kraj Rad nigdy nie był tak zagrożony. Wydarzenia węgierskie są symbolem tego, do czego może doprowadzić kłamstwo i brak odpowiedzialności. Czy ktoś powiedział Węgrom prawdę o ich przyszłości, gdy opuszczą RWPG? Nacjonalistyczne zamknięcie nie proponuje niczego. Ta pułapka nacjonalizmu zagraża całej naszej wspólnocie. Są wśród nas manipulatorzy potrafiący tylko obiecywać. Nie możemy na to pozwolić! Musimy dać im odpór i powołać Agencję Ochrony Demokracji… Wyobraźmy sobie tych agentów, którzy podczas Marszu Niepodległości robią zdjęcia i wyłapują prowodyrów nacjonalistycznej myśli albo pukają do domu wicemistrzyni olimpijskiej pani Zofii Klepackiej i prowadzą ją do aresz­ tu za wpis na Fb. W części dotyczącej wolności słowa to jest wizja prezyden­ ta Francji. Może przerysowana. Ale wy­ obraźmy sobie Rosjan komentujących w 1918 r. w domach kolejne absurdalne przepisy wprowadzane przez bolszewi­ ków. Absurd jest śmieszny, dopóki nie prowadzi do więzienia. Dzisiaj jeszcze nie posyła do więzień niepoprawnie myślących, ale tam, gdzie zdobył do­ minację – wyklucza. Absurd wynikają­ cy z poprawności politycznej wyrzuca z pracy, z mediów, teatru, uniwersyte­ tów. Masz myśleć tak jak my, bo ina­ czej cię nie ma. W Polsce w środowisku prawników, naukowców, aktorów, muzy­ ków wystarczy mieć prawicowe poglądy. Protestowi przeciwko takiemu prze­ kazowi poświęcona była zorganizowa­ na w Warszawie przez SDP konferencja „Wolność (słowa) kocham i rozumiem”. Dziennikarze z kilkunastu państw mówili o tym, co zakłóca wolny przepływ infor­ macji. Wymieniali jako zagrożenia pop­ rawność polityczną i regulacje prawne dotyczące mowy nienawiści. Red. Paweł Lisicki w swoim wystąpieniu zacytował słowa przewodniczącego parlamentu brytyjskiego, że jeśli ma wybierać mię­ dzy prawami homoseksualistów a wol­ nością słowa, wybierze to pierwsze. Brak reakcji środowiska dziennikarskiego na te słowa red. Lisicki uznał za oburzający przykład zniewolenia umysłu. Między zniewolonym umysłem, który przyzna­ je sobie rolę arbitra we wszelkich spo­ rach, a umysłem, który takiej ewolucji nie przeszedł, toczy się spór o przyszłość Europy. Wygramy tę bitwę pod warun­ kiem, że posypywanie głowy popio­ łem w środę popielcową nie jest pus­ tym gestem. K

G

FOT. BARTEK KOSIŃSKI

Redaktor naczelny

Nie mam w gabinecie zdjęcia Bandery, nie chodzę z flagą. To jest w naszym społeczeństwie symbol sprzeciwu wobec ko­ munizmu, teraz oznacza sprze­ ciw wobec rosyjskiej agresji. Wywiad Pawła Bobołowicza z wiceministrem SZ Ukrai­ ny Wasylem Bodnarem.

Pod koniec lat 20. XX wieku w ZSRR rozpo­ częły się intensywne prace nad rozwojem technologii podziem­ nego zgazowania węg­ la. Realizowano ideę, którą Lenin w 1913 r. przedstawił w gazecie „Prawda”. Józef Dubiński o ponadwiekowej historii technologii pod­ziemnego zgazowa­ nia węgla, na którą polski rząd wciąż nie może się zdecydować.

Podziemne zgazowanie węgla


KURIER WNET · MARZEC 2O19

2

T· E · L· E · G · R·A· F „Aby odbudować mocną pozycję Polski w UE”, li-

wsparciem pozostającego w konflikcie z Iranem

lesie.TZa pieniądze Georga Sorosa Agora za-

kaplicę w Katowicach-Panewnikach.TNa Za-

derzy Platformy Obywatelskiej, Polskiego Stron-

Izraela Konferencja Bliskowschodnia w Warsza-

kupiła Radio Zet.TPańst­wo odzyskało kontrolę

mku Królewskim w Warszawie rozwinięto i udo-

nictwa Ludowego, Nowoczesnej, Sojuszu Lewicy

wie zaowocowała falą antypolskich wypowiedzi

nad Krajowym Systemem Poboru Opłat, prze-

stępniono publiczności tzw. rolkę sztokholm-

Demokratycznej i Zielonych powołali do życia Ko-

zarówno w Iranie, jak w Izraelu.TIPN zapowie-

kazanym przed laty austriackiej firmie Kapsch.

ską – 15-metrowej długości fryz, na którym

alicję Europejską, potocznie zwaną egzotyczną.

dział gotowość do przeprowadzenia ekshumacji

utrwalony został wjazd Zygmunta III Wazy do

TW ramach wyborczych obietnic, które zostaną

w Jedwabnem, gdzie według dostępnych dotąd

TZmarł Jan Olszewski. Premier, który miał odwagę zapytać: czyja będzie Polska?TDo dymisji

zrealizowane jeszcze przed wyborami, Jarosław

danych z 562 zamieszkałych tam Żydów 1600 zos­

podał się twórca następcy BOR – SOP – generał

rozmiary. Ocenia się, że na początku XXI wieku

Kaczyński zapowiedział rozszerzenie programu

pracowało we Włoszech około 350 tysięcy wróż-

500 plus, wprowadzenie instytucji 13. emerytury,

„Partia, której hymnem jest Rota, ma pójść do wyborów razem z aborcjonistami i zwolennikami związków jednopłciowych. Coś tu jest nie tak” – oświadczył działacz PSL i gwiazda disco polo Sławomir Świerzyński, opuszczając szeregi partii.

zwolnienie pracowników do 26 roku życia z podatku dochodowego oraz reaktywację PeKaEs.TPrezydent m.st. Warszawy ogłosił kartę LGTB+, a wiceprezydent Paweł Rabiej – wzorem polityki NSDAP wobec żydowskich przedsiębiorców –

tolickich. W Wlk. Brytanii specjalistów od »medycyny alternatywnej« jest więcej niż lekarzy rodzinnych” – odnotował w swojej najnowszej książce Roztrzaskane lustro. Upadek cywilizacji zachodniej Wojciech Roszkowski.TNapis: „Bóg, Honor, Ojczyzna” w nowym wzorze paszportu

go piekarza Grzegorza Pellowskiego.TW 365

tało zamordowanych przez Polaków, a pozostali

Tomasz Miłkowski.TKardynałowie w Watyka-

bardzo nie spodobał się rzecznikowi praw obywa-

miastach Polski i świata odbyły się biegi na cześć

przy życiu w liczbie ponad stu uwięziono następ-

nie w 21-punktowej deklaracji potępili grzech

telskich.TWyliczono, że studenci z Ukrainy sta-

Żołnierzy Wyklętych.TRuszyła akcja „Wesprzyj

nie w getcie.TPod osłoną nocy wandale zrzu-

pedofilii, nie potępiając grzechu sodomii.TO-

nowią już ponad połowę cudzoziemców studiują-

bohatera”, dzięki której kombatanci mogą udać

cili z cokołu pomnik ks. Henryka Jankowskiego

głoszono początek końca produkcji samolotu

cych na polskich uczelniach.TSąd Rejonowy dla

się na wypoczynek do nadmorskich kurortów.

w Gdańsku, co najprawdopodobniej przez czy-

A380 Airbus.TRosyjski małogabarytowy dron

Warszawy Śródmieście uznał, że blokowanie legal-

TPo przyjęciu do rozpatrzenia 3 z ponad 3000

sty przypadek udało się zarejestrować kamerom

uderzeniowy Kub-BLA okrzyknięto kałaszniko-

nej demonstracji przez nielegalną demonstrację

tysięcy wniosków instytucja skargi nadzwyczajnej

TVN. Podobnie jak wcześniej świętujących urodzi-

wem XXI wieku.TPod Mińskiem Mazowieckim

jest legalne.TDo Polski wróciły pierwsze boćki.

okazała się kompletnym fiaskiem.TMająca być

ny Hitlera polskich faszystów w wodzisławskim

spadł kolejny Mig-29.TWandale zdewastowali

Maciej Drzazga

M

ożna bezpiecznie założyć, że Milton Friedman, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie nauk ekonomicznych z 1976 roku nie żartował, gdy pisał „Nie ma czegoś takiego jak darmowy obiad”. Tytuł książki Friedmana podsumowuje jego najważniejszy wniosek odnoszący się do szerokiej gamy publicznych strategii politycznych istotnych po dziś dzień. Jeśli zatem jakaś oferta wydaje się zbyt dobra, aby mogła być prawdziwa, a szczególnie jeś­ li pochodzi ona od chińskiego reżimu komunistycznego, który ma bardzo złą historię wiarygodności, to należy być co najmniej podejrzliwym.

Motywacja Komunistycznej Partii Chin We wrześniu 2013 roku podczas wizyty państwowej w Kazachstanie sekretarz generalny Komunistycznej Partii Chin (KPCh) Xi Jinping zaproponował strategię Ekonomicznego Pasa Jedwabnego Szlaku. W październiku 2013 roku, w przemówieniu na Ludowym Zgromadzeniu Konsultacyjnym Republiki Indonezji, przedstawił przedsięwzięcie Morskiego Jedwabnego Szlaku XXI wieku. Oba projekty, znane również jako Inicjatywa pasa i szlaku (BRI) i Jeden pas, jedna droga (OBOR) otrzymały w listopadzie 2014 roku budżet w wysokości 40 mld USD za pośrednictwem Funduszu Jedwabnego Szlaku, a nas­ tępnie dodatkowe 14,76 mld USD, co w maju 2017 roku ogłosił Xi. Banki chińskie mają pozyskać prawie 1 bilion dolarów na budowę dróg, torów, mostów, lotnisk i portów w wybranych bardzo biednych krajach. To doprowadziło do ogólnoświatowej spekulacji na temat motywów Pekinu. Według „Financial Times”, agencja ratingowa Fitch ma poważne wątpliwości w kwestii zdolności Pekinu do przeprowadzenia rzetelnej analizy ryzyka inwestycji zagranicznych z powodu jego fatalnych wyników w zarządzaniu rentownymi projektami w kraju w ostatnich latach – szczególnie w świetle powiększającej się sumy kredytów zagrożonych. Autorzy raportu Fitch Ratings sugerują, że geopolityczne interesy związane z BRI biorą górę nad korzyściami handlowymi. W przeciwieństwie do poprzednich zagranicznych inwestycji Pekinu, które skupiały się przede wszystkim na pozyskiwaniu energii i zasobów naturalnych, BRI pozwala Pekinowi rozwiązać problem nadmiaru krajowych mocy produkcyjnych praktycznie we wszystkich sektorach przemysłu – niektóre zak­łady produkcyjne przeniosły się nawet do krajów uczestniczących w projekcie. Jednocześnie BRI, za pomocą korytarza do Azji Środkowej i Europy, może przyczynić się do rozwoju zachodnich regionów Chin. Politycy z Zachodu wyrażają także obawy i zastrzeżenia dotyczące wielu

zdumiewających operacji, jakie Pekin przeprowadza na całym świecie za poś­ rednictwem swojego agresywnego BRI. Finansowanie infrastruktury w ponad 60 krajach, przy jednoczesnym ogromnym ryzyku finansowym, jest dość ambitnym przedsięwzięciem. Ryzyko takie pojawia się w kontekście niebezpiecznego i rosnącego zadłużenia.

Chiński dług wzrasta Paul Krugman, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie nauk ekonomicznych z 2008 roku, wspomniał o modelu Dornbuscha, kiedy opisywał wyzwania stojące przed chińską gospodarką. Krugman uważa, że chińskie nadmierne inwestycje i wydatki, zwłaszcza te w przedsiębiorstwach państwowych, przy jednoczesnym braku wystarczającej konsumpcji krajowej, są obarczone

Chiński system banków państwowych pełniących rolę pożyczkodawców oraz przedsiębiorstw państwowych będących pożyczkobiorcami nie jest już zrównoważony i ostatecznie doprowadzi do powstania strat większych niż to, co może zostać wchłonięte, to z kolei doprowadzi do niewypłacalności, być może nawet kolejnego kryzysu finansowego, podobnego do tego w Grecji. Pomimo posiadania 1,15 bln USD w amerykańskich obligacjach, Chiny nie będą w stanie zredukować kryzysu zadłużeniowego przez bardzo długi czas, ze względu na nieefektywność jego scentralizowanej struktury finansowej. Do grudnia 2018 roku chińskie rezerwy walutowe spadły do poziomu 3,073 bln USD z 4 bln USD z 2014 roku. Chociaż 3 bln USD mogą wydawać się dużą sumą, to biorąc pod uwagę wymagania współczesnego systemu

Fałszywe obietnice Chin Peter Zhang dużym ryzykiem. Patrząc z perspektywy karnych taryf i sporu handlowego ze Stanami Zjednoczonymi, chiński rynek ucierpiał w wyniku spowolnienia gospodarczego. Chiny przez lata czerpały olbrzymie korzyści z nadwyżki handlowej na świecie i grabieży technologicznego know-how z Zachodu, ale sytuacja ulega zmianie z powodu powiększającego się systemu ceł ochronnych w wielu krajach, m.in. w Stanach Zjednoczonych. W ubiegłym miesiącu Pekin zmuszony był wyciągnąć 116 mld USD z rezerw banku centralnego, aby ustabilizować i pobudzić swoją gos­ podarkę. Według raportu Instytutu Finansów Międzynarodowych (IIF), całkowity stosunek zadłużenia Chin do PKB przekroczył 300%, podczas gdy stosunek zadłużenia przedsiębiorstw do PKB wyniósł u nich 160,3% Suma tych długów – na Zachodzie nie można jej z niczym porównać – jest alarmująca w przypadku dużej gospodarki, której rząd występuje w roli pożyczkodawcy i pożyczkobiorcy, a co dziwniejsze, również organu regulującego. Jeśli liczba kredytów zagrożonych będzie wzrastać, długi sięgną poziomu stratosfery.

monetarnego, takiego jak chiński, nie pozostawiają nazbyt wiele swobody. W międzyczasie spadający wskaźnik urodzeń i starzejąca się populacja wywołały dodatkowe obawy: o kurczącą się siłę roboczą oraz rosnące koszty i tak już nadwyrężonego systemu opieki zdrowotnej. W 2016 roku Pekin zrezygnował z polityki jednego dziecka, ale działanie to podjęto prawdopodobnie za późno, ponieważ jeszcze przez kilka pokoleń dane demograficzne nie wykażą znaczącej poprawy, co doprowadzi do spadku standardu życia, a to obciąży polityczną odpowiedzialnością KPCh.

Głosy sprzeciwu z kraju Budżet na zaspokojenie potrzeb chińskiej ludności jest obecnie ograniczony, mimo to Pekin zaciska pasa, aby uwolnić trochę gotówki na swoje polityczne przygody za granicą. Zarówno Bank Światowy, jak i Międzynarodowy Fundusz Walutowy, mając na uwadze chiński PKB, który wynosi poniżej 9000 USD w przeliczeniu na

Redaktor naczelny

Krzysztof Skowroński Sekretarz redakcji i korekta

Magdalena Słoniowska Redakcja

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

jednego mieszkańca, umiejscowiły Chiny na 71. miejs­cu w swoich światowych rankingach w 2017 roku. Dane Banku Światowego wskazują również, że wydatki na zdrowie w Chinach w 2015 roku wyniosły zaledwie 5,32% PKB, podczas gdy średnia światowa była na poziomie 9,9%. Jeśli chodzi o wydatki budżetowe na podstawową edukację (szkoła podstawowa i średnia), w 2017 roku chińskie Ministerstwo Edukacji wydało w przeliczeniu na jednego ucznia 2634 USD. Wygląda to marnie w porównaniu ze średnią globalną, która według danych Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) z 2017 roku wyniosła 10 759 USD na jednego ucznia. Agencja informacyjna Xinhua, oficjalna tuba rządowa KPCh, podała 1 lutego 2018 roku, że „Według danych Narodowego Biura Statystycznego

Robiąc interesy z państwem jednopartyjnym, nie wolno zapominać o słowach wypowiedzianych przez Mao Zedonga, założyciela KPCh: „Praca polityczna jest źródłem życia dla całej pracy ekonomicznej”, a „komunizm nie jest miłością”.

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

A

biarzy, a więc wielokrotnie więcej niż księży ka-

Z

I

E

N

N

A

Maciej Drzazga, Antoni Opaliński, Tomasz Wybranowski

Libero

Lech R. Rustecki Zespół Spółdzielczej Agencji Informacyjnej Stała współpraca

Wojciech Piotr Kwiatek, Ryszard Surmacz V Rzeczpospolita

Jan Kowalski

(NBS) na koniec 2017 roku 30,46 mln ludzi mieszkających na wsi żyło poniżej granicy ubóstwa”. Chociaż niezależni chińscy obserwatorzy często uważają statystyki Pekinu za zbyt różowe i niewiarygodne, to w tym przypadku KPCh przynajmniej oficjalnie przyznała, że w okresie sprawowanych przez nią rządów w kraju panuje poważne ubóstwo. Chińscy internauci wyrażają pełne przerażenia opinie na temat wyprowadzania pieniędzy za granicę, podczas gdy potrzeby krajowe pozostają niezaspokojone. Pewien internauta opublikował sarkastyczny komentarz na Weibo: „Wielu ludzi krytykuje nasz rząd, że wydaje 650 mld USD na zag­ raniczną pomoc, zamiast przez­naczać fundusze na rzecz obywateli. W rzeczywistości nie jest to prawdą, ponieważ rząd inwestuje rocznie 830 mld USD w nadzorowanie porządku społecznego – na to, by mieć nas na oku”. Niedawno Pekin anulował Kamerunowi część długu (78,4 mln USD), który w sumie wynosi 5,5 mld USD, ale zrobił to po cichu, gdyż obawiał się gwałtownego sprzeciwu społeczeństwa w swoim kraju. Obecnie, pomimo

Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

reklama@radiownet.pl Dystrybucja własna. Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

drakońskiej cenzury ze strony KPCh, internet stał się dla Chińczyków prawdopodobnie jedynym kanałem, gdzie mogą wyrażać swoje niezadowolenie, zwłaszcza że skorumpowani urzędnicy i uprzywilejowana elita wykorzys­ tują BRI do wyprowadzenia kapitału z kraju pod przykrywką inwestycji zagranicznych.

Pułapka kredytowa i neokolonializm Pomimo frustracji chińskiego społeczeństwa i potencjalnej straty finansowej, w pekińskim BRI skupiono się na kalkulacjach politycznych. Dyplomacja prowadzona przy użyciu pułapki zadłużeniowej – wartej miliardy dolarów na inwestycje infrastrukturalne w biorących w nich udział krajach z Azji Środkowej, Europy, Azji Południowej i Afryki – kupiła KPCh kilku przyjaciół na całym świecie. To pozwoliło jej, przynajmniej tymczasowo, zyskać pewne znaczenie i wywierać wpływy geopolityczne. Jednakże biorcy niekoniecznie są zadowoleni z długów, na które nie mogą sobie pozwolić, i czują się uwięzieni. Projekt rozwoju portu Hambantota na Sri Lance może być przykładem rujnującej pułapki zadłużeniowej. Sri Lanka musiała przekazać Chinom swój port – oddała go w dzierżawę na 99 lat – w zamian za anulowanie przez Chińczyków długu wartego 1,4 mld USD. W Afryce Kenijczycy stoją w obliczu podobnej sytuacji, gdyż trwają rozmowy na temat przekazania Chinom strategicznych aktywów w zamian za długi wobec Pekinu. W skład majątku, który prawdopodobnie zostanie oddany, wchodzą m.in. dochodowy port w Mombasie i linie kolejowe Kenya Standard Gauge Railway. Niektóre kraje afrykańskie narzekają po cichu, że BRI często przyznaje firmom z Chin wykonanie zagranicznych projektów infrastrukturalnych. Zatem pożyczone pieniądze trafiają ostatecznie do chińskich kieszeni. Ponad połowa pomocy zagranicznej ze strony Pekinu trafia na kontynent afrykański za pośrednict­ wem chińskich towarów zalewających tamtejsze rynki. Stanowi to część polityki zagranicznej ukierunkowanej na biorące udział w głosowaniach państwa członkowskie Organizacji Narodów Zjednoczonych w celu uzyskania ich wsparcia w sprawach międzynarodowych. W 2016 roku Chiny rozpoczęły budowę swojej pierwszej bazy morskiej w Republice Dżibuti, która zapewnia wojsku chińskiemu strategiczny dos­ tęp do Oceanu Indyjskiego i Morza Czerwonego. Ta chińska baza znajduje się mniej niż 10 mil morskich od bazy wojs­kowej USA Camp Lemonnier. 9 stycznia br. w Pekinie podczas „Wieczoru Przyjaźni Chińsko-Afrykańskiej 2019”, zorganizowanego na cześć projektów BRI w Afryce, zrobiono zdjęcie, które stało się popularne

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

prenumerata@kurierwnet.pl

w internecie, bo najwyraźniej zdradza prawdę na temat pekińskiej Inicjatywy pasa i szlaku. Wydarzenie prowadzili chińs­cy urzędnicy, a wzięli w nim udział delegaci z ok. 60 krajów. Na dużym ekranie umieszczonym za sceną wyś­wietlano cztery angielskie słowa: ‘innowacja’, ‘efektywność’, ‘transcendencja’ i ‘eksploatacja’. Chińskie słowo ‘Kaituo’ powinno zostać przetłumaczone jako ‘eksploracja’ (ang. ‘exploration’), a nie ‘eksploatacja’ (ang. ‘exploitation’) – błąd internauci określili jako para­praxis, czyli freudowską pomyłkę. Krytycy zarzucają Pekinowi angażowanie się w neokolonializm poprzez projekty BRI w Afryce. Wysiłki Pekinu zmierzające do zbudowania „nierozerwalnej przyjaźni między Chinami a Afryką” wydają się teraz napięte, ponieważ zadłużenie tamtejszych krajów, jednego po drugim, gwałtownie rośnie. Wnik­liwi sinolodzy rozumieją, że każda strategia lub inicjatywa KPCh ma na celu wyłącznie utrzymanie jej władzy, niezależnie od kosztów ekonomicznych i politycznych. BRI jest klasycznym tego przykładem. Partia totalitarna nie musi ubiegać się o zgodę swoich obywateli na szastanie pieniędzmi po całym świecie, chińscy obywatele nie muszą też czerpać korzyści z tych zagranicznych przygód. Inicjatywa pasa i szlaku skutecznie zakłóciła porządek międzynarodowy kosztem amerykańskich wpływów i interesów na całym świecie. Co gorsza, wyrządzi szkody również krajom, które w nim uczestniczą. Robiąc interesy z państwem jednopartyjnym, nie wolno zapominać o słowach wypowiedzianych przez Mao Zedonga, założyciela KPCh: „Praca polityczna jest źródłem życia dla całej pracy ekonomicznej”, a „komunizm nie jest miłością”. Kraje wabione ofertą pekińskich tanich pożyczek powinny się dwa razy zastanowić nad konsekwencjami wejś­cia w układ z czerwonym smokiem. His­ toria tych, którzy współpracują z represyjnym reżimem, nie wygląda dobrze, nie wspominając o tych, którzy karmią niegodziwą bestię, jaką jest Komunis­ tyczna Partia Chin. Konfucjusz już wiele wieków temu udzielił mądrej rady: „Ostrożni rzadko błądzą”. K Peter Zhang zajmuje się ekonomią politycz­ ną Chin i Azji Wschodniej. Jest absolwentem Pekińskiego Uniwersytetu Studiów Między­ narodowych, Fletcher School of Law and Diplomacy i Harvard Kennedy School. Ory­ ginalna, angielska wersja tekstu została opublikowana w „The Epoch Times” 17.02. br. Tłum.: polska redakcja „The Epoch Times".

DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW MINISTRA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO

Nr 57 · MARZEC 2O19

ISSN 2300-6641 Data i miejsce wydania

Warszawa 9.03.2019 r. Nakład globalny 10 000 egz. Druk ZPR MEDIA SA

ind. 298050

wezwał do bojkotu punktów sprzedaży gdańskie-

G

Krakowa.T„Zabobon osiągnął niewiarygodne


MARZEC 2O19 · KURIER WNET

3

WOLNA·EUROPA

T

ytuł pochodzący od orga­ nizatorów był inny, używam jednak sformułowania, pod którym przedstawiają go media i władze francuskie. Poinformowano jednocześnie o liście, który wczoraj wystosowała do Jarosława Gowina, Ministra Nauki, pani Frederique Vidal, Ministra Szkolnictwa Wyższego i Nauki Francji. Dlatego zamiast comie­ sięcznego felietonu zamieszczam tekst mojej „Kroniki Paryskiej” poświęconej temu wydarzeniu, którą wygłosiłem w poranku Radia Wnet w czwartek 21 lutego, na kilka godzin przed rozpoczę­ ciem zapowiedzianego kolokwium. Wy­ jaśniłem w niej powody, dla których nie wezmę w nim udziału ani jako uczestnik, ani jako słuchacz. Przepowiedziałem zarazem przebieg obrad i ich skutki. Dzisiaj czytelnik „Kuriera WNET” ma okazję stwierdzić, na ile moje przewi­ dywania były słuszne. Zapowiedź tej konferencji, pominię­ ta całkowitym milczeniem przez media francuskie, wywołała poruszenie środo­ wisk polonijnych. Słyszy się wiele sądów nacechowanych ostrością spojrzenia nie zamąconą znajomością rzeczy. Poczy­ nając od tytułu konferencji. Powtarza się zewsząd, jakoby chodziło o „Nową szkołę historyczną”. Błąd! Zgodnie z ty­ tułem jest to „Nowa polska szkoła hi­ storyczna”. Państwo Gross, Grabowski, Bikont, Engelking e tutti frutti występują jako uczeni polscy, co w oczach cudzo­ ziemców – Francuzów dodaje tej konfe­ rencji specjalnego autorytetu, zwłaszcza że organizatorem jest Polska Akademia Nauk. Słowem, konferencja reprezentuje nowy polski punkt widzenia na sprawy Holokaustu. Jaki to jest punkt widzenia? Zdefiniował go premier polskiego rzą­ du. Pan Mateusz Morawiecki powiedział 20.VI.2018: „podnieśliśmy świadomość o sprawie polskiej na zupełnie inny po­ ziom”. I żeby nie było nieporozumień, szef rządu wyjaśnił, że nowy wymiar rozumienia sprawy polskiej odbywa się „przez pryzmat naszych partnerów izraelskich i amerykańskich środowisk żydowskich”. Jaki to jest pryzmat tych naszych partnerów izraelskich i amerykańskich środowisk żydowskich, przypomniano

P

ocieszam się, że czasach saskich (kiedy to Warszawa i Zgorzelec leżały granicach unii personalnej pod jednym berłem i koroną) jeździło się tą trasą znacznie, ale to znacznie dłużej. Nie bardzo daję się nabrać na często podsuwane stwier­ dzenie, że wówczas, w tymże XVII/XVIII wieku ludzie mieli dużo czasu. Choćby już tylko dlatego, że ludzie (nawet z elit, bo to oni zazwyczaj podróżowali) żyli krócej (może intensywniej, może cieka­ wiej, ale na pewno statystycznie krócej). Miałem w ręku rozkład (krajowy) dyli­ żansów z połowy wieku XVIII na trasie Wilno-Warszawa-Drezno. Była to bardzo uczęszczana trasa w Zjednoczonym Kró­ lestwie, jak można nawet bez przesady nazwać państwo polsko-litewsko-saskie. Jasne, po drodze były zajazdy, karczmy, wielkie lub mniejsze miasta, więc ży­ cie towarzyskie i biznesowe w podróży kwitło. Teraz pewnie jest nudniej, ale na pewno podróżuje się szybciej. I w tym sensie zdecydowanie wygodnej. Przede mną dwa dni o wolności słowa. Po polsku i po angielsku. Pełna sala. Tłumaczki w pogotowiu. Dzien­ nikarze z wielu krajów. Także i z takich, które uczą się, co to takiego demokracja (bezprzymiotnikowa) oraz z tych, któ­ re – jak się wydaje i co dochodziło do głosu w dyskusjach – o tym już chyba zapom­niały lub są na jak najlepszej dro­ dze do tego, by zapomnieć. Dlaczego tak się dzieje? W zasadzie nie stawiając wprost tego pytania, uczestnicy deba­ ty i paneliści przez dwa dni zajmowa­ li się w gruncie rzeczy poszukiwaniem odpowiedzi na tę kwestię. Innymi sło­ wy, pytanie wisiało w powietrzu. Tym, którzy zawsze (lub prawie zawsze) mieli u siebie wolność słowa (albo im się tak wydawało), temat mógł się wydawać niezupełnie atrakcyjny, ale nam? Dla nas, mieszkańców kraju, w którym sowiecka konstytucja teoretycznie zapewniała rezydentom wszelkie możliwe prawa i wolności, a władza zakazywała wszyst­ kiego, co dusza zapragnie – atrakcyjny niezwykle! (Zapewne tylko notoryczny brak zaopatrzenia w bawełnę rezulto­ wał wówczas brakiem na rynku koszulek z napisem KONSTYTUCJA). Oczywiście każdy reżim w tym jakże okrutnym XX wieku zachłystywał się po­ jęciem ‘demokracja’, odmieniając to sło­ wo przez wszystkie przypadki, podob­ nie, jak termin ‘pokój’. O pokój walczyli

nam w szczegółach podczas niedawnej konferencji bliskowschodniej w Warsza­ wie. Nasi ukochani partnerzy izraelscy i amerykańscy wyrazili je jasno: premier Netanjahu stwierdził, że Polacy współ­ pracowali z „nazistami” w dziele zagłady Żydów (nie powiedział – z Niemcami, gdyż jak wiadomo, wojny nie wydali Niemcy, lecz naziści, którzy ich okupo­ wali), zaś nasz przyjaciel Amerykanin, pan Pompeo, ze swej strony uzupełnił wypowiedź mówcy izraelskiego, wzywa­ jąc Polskę, „by poczyniła postępy w zak­ resie kompleksowego ustawodawstwa dotyczącego restytucji mienia prywat­ nego dla osób, które utraciły nierucho­ mości w dobie Holokaustu”. Nie można wyrazić się bardziej jasno i precyzyjnie. Chodzi o nieru­ chomości. Na dzisiejszej konferencji w Paryżu polscy uczeni rozwiną zatem w szcze­ gółach tezy wysunięte przez polityków żydowskich i amerykańskich ogólniko­ wo. Np. pan Gross, uzupełni ogólniko­ we stwierdzenie premiera Netanjahu o współpracy Polaków z nazistami, wy­ kazując, jak to już niegdyś stwierdził, ze Polacy zabili więcej Żydów niż Niemcy. Chyba, żeby państwo Gross i Engelking i tutti frutti nagle zmienili poglądy, ale na to się nie zanosi. Wielu przedstawicieli, a przede wszystkim przedstawicielek paryskiej Polonii telefonowało do mnie jako pub­ licysty, namawiając mnie do wzięcia udziału w tej konferencji. Moje poglądy na zapowiedziane tematy są znane. Gło­ szę je niezmiennie od lat na falach Ra­ dia WNET i publikowałem w „Kurierze WNET”, a także jedynym wydawanym do niedawna tygodniku emigracji, parys­ kim „Głosie Katolickim”. Także w książce „Kroniki paryskie”. Wykazywałem fałsz tzw. naocznych świadectw prześlado­ wania Żydów przez Polaków. „Malowa­ ny ptak” Jerzego Kosińskiego, „W imie­ niu wszystkich moich” Martina Graya, „Oczami dwunastoletniej dziewczynki” Janki Hescheles, „Dziennik” Miriam Berg – wszystko to są bezczelne fałszerstwa, zdemaskowane i udowodnione. Chodzi o bardzo duże pieniądze. Fałszerstwo dzieła „Przeżyć z wilkami” wyszło na jaw dopiero wówczas, kiedy

przecież obaj socjalistyczni politycy, wo­ dzowie rewolucji, Hitler i Stalin. Obaj też chcieli wychować NOWEGO CZŁO­ WIEKA na swój wzór i podobieństwo. To mając na uwadze, możemy śmiało mówić o ‘demokracji narodowosocja­ listycznej’, jak i o ‘demokracji socjali­ stycznej’. Był to przedsmak późniejszych określeń nadużywanych medialnie przez polityków, głównie lewicy, na przykład w Polsce czy w Niemczech, walczących o ‘europejskie wartości’ i o ‘liberalną demokrację’. Czy potrzebna jest im do tego wolność słowa? Nie, im potrzebna jest władza. Określiłem to kiedyś bon motem „Wolność słowa? Wolne żarty”. Wiem, wiem – nie był to wcale śmiesz­ ny żart. Nie, po stokroć nie. Młodszym Czytelnikom przypomnę pewien płaski dowcip z taaaaką brodą: do Związku So­ wieckiego przyjechał amerykański żur­ nalista i przekonuje sowieckiego kolegę po fachu: you know, daragoj tawariszcz – u nas w USA jest wolność słowa! Jak chcemy, możemy skrytykować prezy­ denta Ameryki! – To tak jak u nas – od­ parł sowiet – my też możemy krytyko­ wać do woli waszego prezydenta! Sprawa jest poważniejsza, niż wy­ gląda na pobieżny rzut oka. Widać ją, lecz na razie jej nie nazwano, nie opi­ sano, nie zdefiniowano. Ale wiadomo, że jest i na to czeka! Inaczej nie mówi­ libyśmy przecież – jak pierwszego dnia debaty, o destrukcji języka, manipulacji i dezinformacji czy tematach tabu (nie­ co inny charakter miał temat Status me­ diów w krajach inicjatywy Trójmorza, aczkolwiek i tu wskazano na tak zwane rankingi wolności na użytek władzy). Drugiego dnia paneliści wzięli na ta­ petę modną mowę nienawiści i posta­ wili pytanie: Dlaczego ludzie nie ufają mediom? Oraz: O czym dziennikarze mówić powinni. A zatem, o jaką po­ ważniejszą iż na to wygląda sprawę tu chodzi? Destrukcja języka nie wzięła się z niczego. Nie jest to żadna auto­ destrukcja, lecz świadomy zabieg, ma­ jący uniemożliwić komunikację między ludźmi. Z tym, że język MA służyć ko­ munikacji, zgadzają się wszyscy. Jeśli jest on zniekształcony, komunikacja po pro­ stu nie dochodzi do skutku. Można do­ dać – w najkorzystniejszym przypadku. A jeśli język ulega celowej destrukcji, to skutki okazują się opłakane DLA PRZE­ CIWNIKA. Kiedy zdamy sobie z tego sprawę, dostrzeżemy, że uczestniczymy

P

i

o

t

r

W

i

t

t

Polityka historyczna rządu polskiego z perspektywy Paryża Dziś, 2 marca, kiedy piszę te słowa, media francuskie podały pierwsze komentarze na temat wydarzenia sprzed ponad tygodnia, które w Polsce było szeroko komentowane – „Ko­lokwium w sprawie Shoah”. jego autorka zaskarżyła do sądu w Ams­ terdamie swojego holenderskiego wy­ dawcę o to, że nie dopłacił jej 22 mln dolarów. Uwaga! Nie dopłacił... Wy­ dawca ujawnił wówczas, że autorka ży­ dowskiej opowieści, Misha Defonseca, nie jest wcale Żydówką, ale katoliczką z Amsterdamu, że naprawdę nazywa się Monique De Wael i że nigdy noga jej nie postała w Polsce, gdzie miało upływać jej tragiczne dzieciństwo. Wszystko to i jeszcze więcej przed­ kładałem publicznie pod uwagę władz polskich. Proponowałem także jako po­ zycje godne rozpropagowania na świe­ cie dzieła napisane we Francji, które uczciwie i prawdziwie przedstawiają sto­ sunki polsko-żydowskie. Michał Borwicz,

Żyd i polski patriota, oficer konspiracji i komendant regionu, podał się do dy­ misji ze stanowiska dyrektora Żydowskiej Komisji Historycznej w Krakowie w 1946 roku w proteście przeciwko fałszowaniu dokumentów. Zrezygnował również ze stanowiska wicedyrektora Centralnej Komisji Historii Żydów w Polsce, wyje­ chał do Francji i na emigracji opubliko­ wał wiele uczciwych prac m.in. o powsta­ niu w getcie. Druga książka o powstaniu w getcie: autor żyje w Paryżu. Jest nim Marian Apfelbaum, profesor medycyny, sława światowa. Jego książka, udoku­ mentowana historycznie i poprzez oso­ biste wspomnienia autora, który miał trzynaście lat, kiedy powstanie wybuch­ ło, przedstawia współpracę Żydów

w wojnie. Niewypowiedzianej przez agresora! Używa on broni powszechnego ra­ żenia. Nie istnieje bowiem żadna kon­ wencja genewska, która regulowałaby zasady jej prowadzenia. Zwycięzca nie bierze w tej wojnie jeńców. Nie oszczę­ dza nikogo (nawet i siebie nie, jeśli tylko sam uwierzy we własny przekaz!). To destrukcja języka umożliwiła dopiero manipulację i prowadzenie medialnej dezinformacji (fake news) na skalę prze­ mysłową. Jednym z gatunków broni uży­ wanej w tej niewypowiedzianej wojnie, a raczej napaści tzw. marksiz­mu kulturo­ wego (co za eufemizm!) na demokra­ cję (bezprzymiotnikową, czyli jedyną w istocie formę demokracji – wszystkie inne to fałszywe marki), jest tak zwana ‘mowa nienawiści’. Te głowice nuklearne wystrzeliwuje liberalna demokracja, czy­ taj: antydemokracja, czytaj demokrac­ ja socjalistyczna, czytaj neostalinizm – w kierunku wroga nie uznającego ich wartości liberalnych, czytaj antywartoś­ ci, czytaj destrukcji cywilizacji, mając

nadzieję na zwycięstwo przez zaskocze­ nie, jak swego czasu Hitler i Stalin, że wymienię najważniejszych dowódców w walce o pokój na starym kontynencie. Czy demokracji uda się obrona przed agresorem? Na to pytanie od­ powiem wymijająco stwierdzeniem, że wierzę w to, że neomarksowski prze­ ciwnik poniesie sromotną klęskę, mimo wznoszenia mu pomników w nieprze­ oranej praktyką wynikającą z jego teorii zachodniej, czyli liberalnej, czytaj: znie­ wolonej przez mniejszości – częś­ci Eu­ ropy (notabene pomnik Marksa w Tre­ wirze wzniosły narodowokomunistyczne Chiny, niedawno jeszcze piętnowane za niehumanitarny reżim). Lecz te czasy na­ leżą do przeszłości, a liberalni demokraci zapomnieli już przest­rogę, że kapitaliści będą sprzedawać komunistom nawet stryczki do wieszania kapitalistów (to powiedział chyba Lenin, zupełnie nie­ krytykowany założyciel Gułag Industry). Wracam do postawionego pytania, czy demokracji powiedzie się obrona przed agresorem? Można oczywiś­cie

J

a

n

B

o

g

a t k o

W Warszawie, czyli na Zachodzie* Wyjazd był pozaplanowy. Dostałem zaproszenie na debatę w SDP w siedzibie na Foksal. Temat: „Wolność (słowa) kocham i rozumiem”. I jak tu odrzucić takie zaproszenie, nawet jeśli zza Nysy jedzie się nad Wisłę (z pewną przesadą) cały boży dzień?

i Polaków, tych z AK, podczas powsta­ nia w getcie i wielką pomoc udzieloną powstańcom żydowskim przez Polaków – tych z AK. Stąd tytuł „Dwa sztanda­ ry” – w domyśle polski i żydowski. Moje wołanie na puszczy nie obudziło żadnej reakcji polskich władz odpowiedzialnych za tzw. polską politykę historyczną. Oskarżanie Polaków o antysemi­ tyzm godzi najbardziej boleśnie w nas, w emigrantów. Pan prezes i koledzy ra­ diowi jesteście u siebie, w swojskim ży­ wiole. Otaczają was rodacy, którzy myś­lą jak wy, historię znają, bo wiele się o niej w Polsce pisze i mówi, zresztą słyszeli od rodziców i dziadków, słowem: wie­ dzą, jak było. Ja jestem otoczony przez Francuzów, którzy wiedzą o Polsce tyle, ile przeczytają w „Le Monde” przedru­ ków z „Gazety Wyborczej” i ile usłyszą na konferencjach takich jak dzisiejsza. Zaczyna to być niebezpieczne. Patrzą na nas, Polaków, jak na wstrętnych an­ tysemitów, wspólników zbrodni. Niedawno musiałem udać się w nocy na ostry dyżur do szpitala. – Gdzie pan się urodził? – zapytała rejest­ ratorka – w Warszawie? I popatrzyła na mnie kosym okiem. A jeśli to będzie ope­ racja i chirurgowi zadrży ręka?! Lepiej nie myśleć. Mimo to nie posłucham wezwań rodaków i na konferencję dzisiaj nie pójdę. Gdybym poszedł, to przecież nie po to, żeby wysłuchiwać opinii pań­ stwa Grossów, Engelkingów i tutti frutti, które znam na pamięć, ale żeby zab­ rać głos. Jak znam organizację takich zebrań, nie zostałbym dopuszczony do głosu. Ale, załóżmy, że pozwolono by mi mówić. Mam wiele zrozumienia dla Żydów, gdyż sam pochodzę z na­ rodu skazanego na zagładę, niemniej powiedziałbym wówczas to, co myślę i wiem. To znaczy, że enuncjacje zebra­ nych uczonych są fałszerstwem i zbio­ rem kłamstw. W najlepszym wypadku nie miałoby to żadnego znaczenia, gdyż media zacytują wyłącznie wypowiedzi tamtych; w najgorszym wypadku lepiej nie myśleć. Tak czy inaczej, naraziłbym się dwom administracjom. Od wielu lat popieram PiS publicznie, gdzie mogę, na długo zanim jeszcze partia ta doszła do władzy. Nie mogę więc teraz moją

publiczną wypowiedzią wsadzać jej koł­ ka w szprychy, kiedy ta partia prowadzi swoją politykę historyczną. Ja tej polityki nie rozumiem, ale mam zaufanie do lu­ dzi – chyba, żebym je stracił. Z tym wiąże się rola Polskiej Akade­ mii Nauk jako organizatora konferencji. Dlaczego PAN? Ależ to proste. Znoweli­ zowana ustawa o IPN z lipca ub. r. uchy­ liła art. 55a, który groził karami grzywny i więzienia za przypisywanie polskiemu narodowi i państwu odpowiedzialnoś­ ci za zbrodnie niemieckie. Uchylono również art. 55b, który przewidywał, że przepisy karne mają się stosować do obywatela polskiego oraz cudzoziem­ ca – „niezależnie od przepisów obowią­ zujących w miejscu popełnienia czynu”. Znowelizowana ustawa nie tylko nie ka­ rze, ale wręcz pozwala na mówienie źle o Polsce, jeżeli wypowiedzi pochodzą od naukowców. Poza więc kwestiami finan­ sowymi związanymi z organizacją, PAN dostarcza kolokwium alibi naukowego. Ja nie mam tytułu naukowego, więc mnie można by się czepiać. Z drugiej strony ustawodawstwo francuskie karze bardzo surowo wszelkie przejawy rasizmu, negacjonizmu i rewiz­ jonizmu. Zasięg działania ustaw z 1990, 1992 i 1975 roku jest bardzo szeroki, tak jak i w innych dziedzinach prawodaw­ stwa francuskiego. Z grubsza rozróżnia się 16 grup wypowiedzi karalnych, ale są i podgrupy, i tylko najlepsi specja­ liści wiedzą, za jakie wypowiedzi pub­ liczne można być skazanym, a za jakie nie. Wciąż jeszcze dyskutuje się, co jest wypowiedzią publiczną, a co prywatną. Wszystko to jednak nie powstrzy­ małoby mnie od udziału w dzisiejszej konferencji, gdyby moja obecność albo wypowiedź miały odnieść jakikolwiek skutek. Ale, jak mówię, nie będę wys­ tępował przeciwko polityce historycz­ nej rządu, któremu dopomagałem ze wszystkich sił do objęcia władzy. W Warszawie Żydzi i Amerykanie napluli Polakom w twarz, po czym Ame­ rykanie wyjechali z workiem polskich pie­ niędzy. Mnie to nie zraża. Poszedłbym, żeby mnie opluli i drugi raz. Czegóż się nie zniesie dla dobra umiłowanej ojczyzny? Ale poczekam, dopóki nie zrozumiem,

udać się na wewnętrzną emigrację czy poświęcić życie na walkę z ociep­leniem klimatu, jeśli temat ten będzie jeszcze kogokolwiek pasjonował w wystarcza­ jącym stopniu. Ale moim skromnym zdaniem należy przystąpić do oczysz­ czania języka z ideologicznych nale­ ciałości Nowego Oświecenia. Przed nami pojawia się oto paląca potrzeba napisania nowego słownika wyrazów, oczyszczając mowę z kolejnej edycji an­ tykulturowej nowomowy. I – co waż­ niejsze – zadanie kolportowania pod tzw. strzechy tego słownika, co ozna­ cza uporczywe, codzienne czerpanie z niego w pracy w mediach (a to z kolei odpowiedź na ostanie pytanie debaty w SDP w Warszawie O czym dziennika­ rze powinni mówić? Zatrzymam się na chwilę przy ulu­ bionym terminie stalinowców ‘mowa nienawiści’. Przestrzegam przed wpro­ wadzaniem tego pojęcia do własnego słownictwa! To pułapka na myszy! Stali­ nowcy, czyli liberalni demokraci, wymy­ ślili je po tym, jak wywołali schamienie i skarlenie języka debaty w celu wpro­ wadzenia tylnymi drzwiami cenzury jako kagańca na politycznych przeciwników. Dużo w toku warszawskiej międzynaro­ dowej debaty dziennikarzy mówiono na ten temat. Uważam nawet, że za wiele – to znaczy, że przeciwnikom wolności słowa ten zabieg się w pełni udał. My musimy (O czym dziennikarze mówić po­ winni) posługiwać się komunikacyjnym językiem w relacjach z tymi, do których chcemy się zwrócić. Ośmieszajmy ich, proszę, ale nie dajmy się sprowadzić do narzucanego przez nich, podłego stylu debaty. Nie ma ostrzejszej obelgi od wy­ rażonej w cywilizowany sposób. Kiedyś mówiono o ‘języku nieparlamentarnym’; dzisiaj, słuchając niektórych wystąpień w parlamencie, często się wstydzę. Pominę tu milczeniem strefę inter­ netu i media społecznościowe, których celem jest sprzedaż reklam. To jest blo­ kowisko i rządzi się ono swoimi prawa­ mi. W tej grze nikt z nas dobrowolnie nie musi uczestniczyć; na szczęście nikt też nas nie zmusza. Anonimowość nie­ którzy uważają za zwolnienie z pow­ szechnie obowiązujących (a raczej powszechnie znanych) norm kultu­ ry. Wydaje się tym osobom, że mogą wszystko. Nie rozumieją one jednak tego, że szkodzą głównie sobie samym. No, ale psycholodzy też muszą z czegoś

żyć. To truizm, lecz jakże prawdziwy – kto sieje wiatr, ten zbiera burzę. Teraz wrócę do dziennikarzy: Panie i Panowie, musimy zacząć mówić ludz­ kim głosem, jeśli chcemy, by ludzie nam znów zaufali. Dwa dni w Warszawie, na Zachodzie Europy, bardzo się nam przy­ dały. Mnie na pewno. A przyjazd w moje „zaklęte rewiry”, okolice Smolnej i Foksal, gdzie grasowałem w (pierwszej) młodoś­ ci, był jak zawsze przeżyciem. K

Dokończenie na str. 4

* na Zachodzie, bowiem to w Polsce wyczuwa się powiew świeżości, zapo­ mniany za Nysą… Tzw. Zachód (nie lubię tego określenia) nawrócił się na stali­ nizm w ʼ68 i z tego wynika jego klęska. PRENUMERATA ROCZNA KRAJOWA K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Zamawiam 12 kolejnych numerów Kuriera WNET: 1 egzemplarz za 55 zł 1 egzemplarz za 70 zł

+ dodatek: płyta „Ryszard Makowski w Radiu Wnet”

2 egzemplarze za 100 zł

Imię i Nazwisko

Adres

Telefon

W terminie 7 dni od wysłania formularza za­ mówienia należy dokonać opłaty na rachunek bankowy Alior Bank: nr 24 2490 0005 0000 4600 3762 4548 W przelewie należy podać mię i nazwisko Zamawiającego i dopisać „Kurier Wnet”. Zamówienie należy dostarczyć na adres: Radio Wnet Sp. z o.o. ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa Zamówienia przez internet: www.kurierwnet.pl Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych w celu świadczenia usługi prenumeraty oraz w celach mar­ ketingowych przez administratora, którym jest Radio Wnet Sp. z o.o., z siedzibą przy ul. Zielnej 39, 00-108 Warszawa, KRS 0000333607, REGON 141961180, NIP 5252459752. Informujemy, że dane będą przetwarzane w sposób zgodny z ustawą z 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobo­ wych, a także, że posiada Pan/Pani prawo dostępu do tre­ ści swoich danych oraz ich poprawiania oraz zwrócenia się z żądaniem usunięcia podanych danych osobowych. Zbie­ rane dane przetwarzane będą wyłącznie w celu wskazanym powyżej. Podanie przez Pana/Panią danych osobowych jest całkowicie dobrowolne.


KURIER WNET · MARZEC 2O19

4

STOSUNKI·MIĘDZYNARODOWE

Ogromnym zaskoczeniem wielu były oskarżenia rzucane przez ważnych izraelskich polityków wobec Polaków żyjących w czasie II wojny światowej. Zaskoczeni nie byli ci, którzy od lat obserwowali procesy zachodzące w przedstawianiu historii tamtego okresu w krajach zachodnich, szczególnie w USA i Izraelu. Niem­ niej wielu z nich, nawet prawicowych komentatorów, oburzonych było ich agresywnym tonem. Cóż, nawet oni ulegli terrorowi politycznej poprawności i tolerancyjności.

Jak bronić się przed roszczeniami?

O

tóż postępowi piewcy tolerancji nie rozumieją, że ludzie jednak się różnią. Nie tylko wyglądem zewnętrznym, co ma niewielkie znaczenie, lecz przede wszystkim mentalnością. A to zależy od wzorów cywilizacyjnych, w których ci ludzie wyrastają i żyją. Tak zwane „ogólnoludzkie wartoś­ ci” są wartościami chrześcijańskimi, przejętymi przez walczących z chrześcijaństwem paryskich filozofów XVIII wieku. Są one obce, a przynajmniej nie w pełni wyznawane przez przedstawicieli innych cywilizacji, w tym żydów (mała litera celowo – chodzi o religię, a nie narodowość). Żydzi mają swoją odrębną cywilizację, a wśród jej fundamentów jest pojęcie narodu wybranego oraz podwójna etyka: inna dla obcych, inna dla swoich. Wynika z nich, że Żydzi są czymś lep-

Nikt oprócz nas nie ma interesu w tym, by pokazywać, jak zachowali się Polacy podczas wojny. Więcej, prawie wszys­cy mają interes w tym, by tego nie pokazać, obawiając się kompromitujących porównań. szym od pozostałych narodów, takimi nadludźmi. Nawiasem mówiąc, Feliks Koneczny uważał, że narodowy socjalizm był efektem zażydzenia Niemiec, a pojęcie aryjskiego nadczłowieka było germańskim odpowiednikiem właśnie narodu wybranego. A pisał to w I połowie XX wieku. Jak stwierdził Feliks Koneczny, religie mogą się zmieniać, uwarunkowania cywilizacyjne są znacznie trwalsze. Współczesny Izrael jest krajem w znacznym stopniu zlaicyzowanym, gdzie religijne znaczenie narodu wyb­ ranego zastąpiono świeckim kultem narodu. Podstawowym obowiązkiem Żyda ma być dążenie do przetrwania i pomyślności jego narodu. Dlatego wszystko, co służy tej sprawie, jest moralne, choćby z naszego punktu widzenia moralne nie było. Jeśli interesowi temu służy, nazwijmy to delikatnie, naciągana interpretacja historii, to taką interpretację należy prezentować. Piszę to nie dlatego, by przekonać, że Żydzi są źli i fałszywi, lecz po to, by pokazać, że są po prostu inni. Inaczej niż my rozumieją moralność. Nie przypadkiem polscy Żydzi odcięli się od wypowiedzi izraelskich polityków. Żyją w Polsce i przejęli wiele z naszego sposobu myślenia. Trudno ich odróżnić zarówno fizycznie, jak i mentalnie. I, choć poczuwają się do wspólnoty z innymi Żydami, tak naprawdę są Polakami wyznania mojżeszowego. A poza tym znają historię.

S

zanse Polski na przeciwstawienie się fałszowaniu historii i finansowym żądaniom Przedsiębiorstwa Holokaust, bo tak to można nazwać, wyglądają skromnie. Optymizmu może dodać historia z żądaniami niemieckimi. Przypomnę: w czasie pierwszych rządów PiS-u pojawiły się żądania zwrotu lub wypłaty odszkodowań za niemiecki majątek przejęty przez Polskę po wojnie. Powstała organizacja Preußische Treuhand, a liczne autorytety prawnicze, również polskie, wskazywały, że Niemcy mają prawo odzyskać utracony majątek. Sytuacja wyg­ lądała na beznadziejną do momentu, gdy z polecenia ówczesnego prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego obliczono straty wojenne Warszawy. Suma zrobiła wrażenie, a i wątpliwości, kto ma zapłacić, nie było żadnych. Preußische Treuhand zniknął z mediów. Dziś, gdy oblicza się polskie straty wojenne,

Zbigniew Kopczyński by wystąpić z żądaniem odszkodowań, ze strony niemieckiej słychać przypominanie, że Polska otrzymała już ziemie zachodnie. A to już jest defensywa, w ofensywie są Polacy. W kwestii żydowskiej sprawa jest trudniejsza, bo przeciwnik silniejszy i ekonomicznie, i medialnie, a nam brakuje sojuszników. Ba, nasz główny sojusznik jest przeciw nam. Działać potrzeba więc zdecydowanie i wielotorowo. Przede wszystkim musimy pokazać światu naszą prawdziwą historię. Tutaj również nie mamy sojuszników. Nikt oprócz nas nie ma interesu w tym, by pokazywać, jak zachowali się Polacy podczas wojny. Więcej, prawie wszyscy mają interes w tym, by tego nie pokazać, obawiając się kompromitujących porównań. Powinniśmy jednak, choćby nie wiem ile to kosztowało, propagować naszą historię. Niemcy, płacąc ciężkie pieniądze gwiazdom Hollywood za Walkirię i Listę Schindlera, przekonały świat, że to oni ratowali Żydów i walczyli z Hitlerem. A my nie musimy naciągać historii, wystarczy pokazać ją taką, jaka ona była. Naprawdę nie mamy się czego wstydzić. Zrealizujmy filmy o Witoldzie Pileckim, Żegocie czy Henryku Sławiku. Życiorysy zarówno Pileckiego, jak i Sławika to gotowe scenariusze filmowe. Wystarczy rzetelnie zrelacjonować ich działania i wiernie przytoczyć wypowiedzi. Efekt murowany. Dyskusję o roszczeniach finansowych musimy z kolei sprowadzić na grunt cywilizacyjno-prawny, czyli odnieść się do podstawowych zasad prawa obowiązujących w krajach cywilizowanych. Wykażmy naszemu głównemu sojusznikowi, że domaganie się wypłaty odszkodowań za bezspadkowe mienie pożydowskie w Polsce jakieś grupie amerykańskich Żydów, których z byłymi właścicielami łączy jedynie narodowość, jest podważeniem cywilizowanych systemów prawnych, w tym prawa amerykańskiego. Według prawa cywilizowanego świata majątek bezspadkowy przypada państwu, którego zmarły był obywatelem, a pomordowani w Zagła-

Czy jeśli w Kalifornii lub Pensylwanii umrze jakiś Polak, nie pozostawiwszy spadkobierców, to jego mienie powinno przypaść jakiejś grupie Polaków (bo nie państ­ wu polskiemu)? dzie Żydzi, którzy posiadali majątki w Polsce, byli obywatelami Polskimi. Domaganie się wypłaty odszkodowań organizacjom amerykańskich Żydów jest działaniem rasistowskim, stosowaniem mentalności plemiennej. Zapytajmy sekretarza Pompeo, czy jeśli w Kalifornii lub Pensylwanii umrze jakiś Polak, nie pozostawiwszy spadkobierców, to jego mienie powinno przypaść jakiejś grupie Polaków (bo nie państwu polskiemu). I, jeśli tak, to której: tej z Wrocławia, czy tej z Białegostoku? A do starszych braci z Przedsiębiorstwa Holokaust przemówmy językiem dla nich zrozumiałym, czyli wyliczeniami finansowymi.

W

edług słów Władysława Szpilmana, w ratowanie go zaangażowanych było trzydziestu Polaków i można to przyjąć jako ilość w warunkach okupacyjnej biedy i terroru typową. Policzmy teraz ich pracę i ponoszone przez nich i ich rodziny ryzyko i koszty, a następnie pomnóżmy przez liczbę ocalonych, bo bez pomocy Polaków byliby nie

ocalonymi, a ofiarami. Albo inaczej: zapytajmy tych holokauściarzy, na ile, w dolarach, złotówkach lub szeklach, wyceniają wartość życia jednego ze swych uratowanych rodaków i znów pomnóżmy to przez ich liczbę. Pozostaje tylko zwrócić się do Przedsiębiorstwa Holokaust o uregulowanie tego rachunku. Skoro czują się uprawnieni do przejęcia majątków polskich Żydów, powinni poczuć się zobowiązani do spłaty ich długów. Przeanalizujmy, skąd biorą się te bajońskie sumy żądanych odszkodowań, na jakiej podstawie zostały obliczone. Czy na podstawie obecnych wartości nieruchomości, ich wartoś­ ci przed wojną, czy też w momencie przejęcia ich przez państwo polskie? Najuczciwszy jest ten trzeci wariant. Wtedy jednak wartość tych nieruchomości była niewielka, a w takiej Warszawie wręcz ujemna, to znaczy wartość działki minus koszty usunięcia gruzu. Same działki też miały wartość niedużą, bo nie wchodziła wtedy w grę premia za położenie. Nie było wcale pewne, że Warszawa będzie odbudowana. Takie wyliczenie powinniśmy przedstawić holokauściarzom z uprzejmą sugestią, by o wyrównanie różnicy między wartością sprzed wojny a bezpośrednio po niej zwrócili się następcy prawnego wykonawcy przekształcenia domów w gruz, czyli Republiki Federalnej Niemiec.

Przedstawię je wbrew niemałej liczbie malkontentów, zwłaszcza w kontekście słynnej Ustawy 447 i jednak blamażu naszej dyplomacji na zakończenie warszawskiej Konferencji Bliskowschodniej. Z góry też uprzedzam, jestem zdecydowanym orędownikiem współpracy ze Stanami Zjednoczonymi. I wcale nie chodzi o robienie Amerykanom „łaski” (wypowiadamy na sposób przedwojenny, jak Radek Sikorski, tak między „l” a „ł”).

Moje amerykańskie marzenie

R

À

propos Niemiec: Berlin jest najodpowiedniejszym adresem dla całości żądań. Przypomnijmy, że zgodnie z prawem III Rzeszy, majątki żydowskie wszędzie tam, gdzie stanęła stopa niemieckiego żołnierza, były konfiskowane na rzecz państwa lub obywateli niemieckich. Polska przejęła więc mienie nie pożydowskie, a poniemieckie. Jak się rozliczać, to rozliczać. Wyliczmy też wartość życia Polaków (taką samą jak Żydów – nie ma zmiłuj się) zabitych przez żydowskich funkcjonariuszy komunistycznego reżimu lub wydanych komunistycznym oprawcom przez żydowskich donosicieli. Po obliczeniu i dodaniu pozostałych wyliczeń możemy podjąć dyskusję o odszkodowaniach, wykluczając jednak odszkodowania za mienie bezspadkowe z przyczyn zasadniczych, czyli przywiązania do podstaw cywilizowanego prawa. Wiem, że to, co napisałem, może wyglądać na pobożne życzenia. Mamy do czynienia z potężnym przeciwnikiem, dysponującym znacznie większymi środkami. Jednak jako katolik wierzę w moc prawdy, która prędzej czy – raczej – później wyjdzie na jaw. Wiem też, że zaniechanie wyżej opisanych działań będzie zgodą na rujnującą Polskę a niespr­a­ wiedliwą wypłatę odszkodowań. A poza tym – poddanie się bez walki to zupełnie nie po polsku. K

zecz będzie tylko i wyłącznie o naszych interesach. I o interesach amerykańskich również. Pierwsza zaleta USA to odległość. Nie graniczymy ze Stanami, jak z Niemcami lub Rosją. I w interesie amerykańskim w żadnej mierze nie leży zrobienie z Polski swojego 51. stanu, a nawet terytorium zależnego. Po negatywnym doświadczeniu z Portoryko, które ani nie chce stać się 51. stanem – bo przyjęłoby wspólne obowiązki – ani państwem niepodległym – bo straciłoby amerykańskie przywileje, Amerykanie bardzo sceptycznie myślą o powiększaniu swojego terytorium. Amerykanie też nie chcą nikomu robić „łaski”.

Jan A. Kowalski problemu zadośćuczynienia/zwrotu mienia wywłaszczonym przez komunistów polskim właścicielom; tym pochodzenia żydowskiego również. Bo przecież to skandal, że na wszystko znajdują się pieniądze (od kiedy władzę zdobył Obóz Dobrej Zmiany), ale na odszkodowania nie. Nie dziwi anty-reprywatyzacyjna rozgrywka Obozu Okrągłego Stołu, bo dzięki niej byli komuniści uwłaszczyli się na majątku narodowym, nie oddając niczego byłym właścicielom (z wyłączeniem mienia kościelnego; trochę skandal). To dzięki niej Henryk Stokłosa, właściciel 10 000 hektarów, przebił o 4000 hektarów największego posiadacza ziemskiego II Rzeczypospolitej, księcia Sapiehę.

To skandal większy niż Amber Gold, że przez 30 lat Polska nie rozwiązała problemu zadośćuczynienia/ zwrotu mienia wywłaszczonym przez komunistów polskim właścicielom; tym pochodzenia żydowskiego również. Druga zaleta USA – to status militarnego Imperium Wolności. Najsilniejsze państwo świata dla zapewnienia swojej światowej dominacji nawiązuje współpracę ze słabszymi państwami. A zwłaszcza z państwami o strategicznym dla Imperium położeniu na kuli ziemskiej. Za współpracę przy utrzymaniu Pax Americana oferuje pomoc militarną i zapewnia bezpieczeństwo terytorialne współpracującego państwa. Oczywiście nie rozwiąże żadnego wewnętrznego problemu danego państwa. W odróżnieniu od Niemiec, Rosji lub Unii Europejskiej. Zatem, jeżeli chcemy być niepodległym państwem wolnych obywateli, wybór ścis­ łej współpracy z USA powinien być naszym priorytetem. Niestety z drugiej zalety amerykańskiej wynika też pewna niedogodność. To obywatele amerykańscy (a nie my) wybierają swojego prezydenta. W dodatku dysponuje on dużą samodzielną władzą kreowania polityki. Dlatego amerykańska polityka podlega ustawicznym modyfikacjom. Półtora roku temu amerykański prezydent Donald Trump docenił nasze bohaterstwo i umiłowanie wolności w swoim przemówieniu w Warszawie. Od tego momentu stało się jasne, że Amerykanie chcą z nas zrobić swojego sojusznika w naszej części świata. I w oparciu o nas stworzyć sojusz Trójmorza. Po to, żeby szachować Niemcy i Rosję i żeby utrzymać swoją dominację nad światem. Warszawska gwarancja bezpieczeństwa wygłoszona przez Donalda Trumpa spadła nam jak manna z nieba w czasie ustawicznych brukselskich gróźb. Powinniśmy ją szybko pozbierać, żeby nie zamieniła się we wstrętne robaki. Żeby tak się nie stało, nie możemy obrażać się na Marka Pompeo w wyimaginowanym poczuciu doznanej krzywdy. Bo przecież to skandal większy niż Amber Gold, że przez 30 lat Polska nie rozwiązała

Tak, brak przyjęcia ustawy reprywatyzacyjnej za czasów Obozu Dob­ rej Zmiany to powód do wstydu, którego nie sposób wytłumaczyć nawet socjalistycznymi ciągotkami Prawa i Sprawiedliwości. Bo zostaliśmy chyba ostatnim państwem byłego komunistycznego Obozu (poza Bułgarią?), który nie zadośćuczynił byłym właścicielom. Co oczywiście nie oznacza, że mamy cokolwiek oddawać obywatelom innych państw, a tym bardziej wypasionym holokaustowym przed-

przeciwnika. O cyberprzestrzeni nie wspominając. A potem po prostu zająć dane terytorium, pozbawione dowodzenia i koordynacji obrony. Dlatego Polska, mając takie, a nie inne położenie geograficzne i będąc technologicznie/militarnie słabsza od swoich sąsiadów, musi kompletnie zrewidować swoją doktrynę obronną. Amerykańskie wsparcie militarne i obecność amerykańskiego wojska wykorzystać do odbudowy powszechnej, obywatelskiej armii. Wojskami obrony terytorialnej w obecnym kształcie nie zwiększymy naszego bezpieczeństwa. Musimy wzorem I Rzeczypospolitej, wzorem wykorzystanym we współczesnej Szwajcarii, z każdego sprawnego obywatela uczynić potencjalnego obrońcę ojczyzny. Prawie 50% obywateli (wszyscy mężczyźni) Szwajcarii posiada broń, którą umie się posługiwać po ukończonym obowiązkowym przeszkoleniu wojskowym. I taki system musimy zastosować w Polsce. Sprawna i rzeczywista obrona terytorialna to uzbrojeni mieszkańcy danej wsi, gminy, doliny. Znający dos­konale teren i nie potrzebujący specjalnych rozkazów wyższego dowództwa. Niech tylko wejdą zielone ludziki z jakiejkolwiek armii świata i spróbują przeżyć dłużej niż tydzień! Oczywiście taką ochotniczą armią nie da się podbić jakiegokolwiek państwa, nawet sąsiedzkiego. Ale chyba nie zamierzamy nikogo podbijać? Po drugie, musimy zreformować polskie państwo. Państwo, czyli struktury organizacyjne polskiego narodu.

Sprawna i rzeczywista obrona terytorialna to uzbrojeni mieszkańcy danej wsi, gminy, doliny. Znający doskonale teren i nie potrzebujący specjalnych rozkazów wyższego dowództwa. Niech tylko wejdą zielone ludziki z jakiejkolwiek armii świata i spróbują przeżyć dłużej niż tydzień! siębiorstwom. Niemniej nie krzyczmy w amoku, jeżeli ktoś przypomina prawdę oczywistą, jak Mark Pompeo.

T

ym, co powinniśmy zrobić dla naszego narodu, jest wykorzys­ tanie tej amerykańskiej zmiany polityki w odniesieniu do Europy. Zmiany, oby nie chwilowo, tak korzystnej dla naszego państwa. Wykorzystać to możemy w sposób dwojaki, a w zasadzie jeden. Bo państwo, pomimo różnorakich sfer swojego funkcjonowania, jest spójną całością i nie da się zmienić jednego bez zmiany wszystkiego. Po pierwsze, musimy zreformować polską armię. Ale nie w taki harcersko-biurokratyczny sposób, jak zaczął to robić Antoni Macierewicz z pomocą Bartka Misiewicza, a kontynuuje minis­ ter Błaszczak. W dzisiejszych czasach wojnę można prowadzić bez jej wypowiadania, co widzimy na Ukrainie. Można również, dysponując przewagą technologiczną, punktowo, precyzyjnie zniszczyć centra dowodzenia

Odrzucić ze wstrętem tego potworka zmajstrowanego przy Okrągłym Stole, który hamuje rozwój polskiego narodu. Musimy wyeliminować wszystkie obecne patologie. Strukturalne patologie, które opanowały nasze życie społeczne w każdym jego przejawie. Bo gdzie nie poskrobać, to patologia. Niezależnie od tego, czy to szkoła, szpital czy armia. I zbudować silne państwo, tworzone i zarządzane przez wolnych obywateli – V Rzeczpospolitą, o której pięknie rozpisuję się od długiego czasu. Tylko takie państwo zapewni nam rozwój. Zachęci do powrotu miliony Polaków z zagranicy. Pozwoli nam wszystkim się bogacić, cieszyć wolnością dzieci bożych… a w razie czego obronić. Tylko taka, obywatelska organizacja naszego życia zbiorowego pozwoli nam przetrwać w bezwzględnym, globalnym świecie sprzecznych interesów. Dokonajmy tego szybko, póki mamy amerykańskie poparcie. Takie mam amerykańskie marzenie. Piękne, prawda? K

Dokończenie ze str. 3

Polityka historyczna rządu polskiego z perspektywy Paryża Piotr Witt o co chodzi w polityce historycznej rzą­ du polskiego. Zakładam, że ta polity­ ka prowadzona jest w interesie Polski, a jest taka, jaka jest, z powodów zna­ nych tylko rządowi. Gdyż „ludowi nie wszystko się mówi”, jak twierdził nie­ boszczyk prezydent Mitterrand. Na razie zatem się wstrzymam. Dzisiaj można stwierdzić, na ile moje przewidywania były słuszne. Wszystko odbyło się dokładnie tak, jak to opisałem powyżej. Gdyby pan Domański z IPN mnie posłuchał, nie fatygowałby się niepotrzebnie z Warszawy. W Paryżu także go nie

dopuszczono do głosu. Natomiast on i jego kolega z IPN zostali zganie­ ni przez panią Ministrę za to, że nie potępili „wypowiedzi (publiczności) o charakterze antysemickim”, chociaż byli obecni na kolokwium. Pani Mi­ nistra zapowiedziała zarazem wpro­ wadzenie do programu szkolnictwa wyższego nauki o Holokauście w Pol­ sce. Pewnie do prowadzenia wykła­ dów zostaną zaproszeni uczestnicy panelu. Polscy emigranci stawili się tłumnie. Opowiadano mi, że jakaś starsza pani na widok panelu spe­ cjalistów na trybunie – państwa:

Grossa, Grabowskiego, Engelking, Bikont e tutti frutti – jęknęła z cicha „O Jezu, a cóż to za rodacy!”. Zmy­ lona widocznie tytułem konferencji. Żeby nie wywoływać wilka z lasu, nie wspomniałem o możliwoś­ ci prowokacji. Niestety! Dzisiaj Ra­ dio France Internationale (RFI), które tutaj jest tym, czym BBC w Londynie – głosem Francji na świat – potępiło zakłócanie kolokwium naukowego przez faszyzujących Polaków-anty­ semitów. Tak więc nie tylko nasi oj­ cowie i dziadowie zostali oskarżeni o współudział w zbrodni, ale także

my – emigranci – o zakłócanie obrad zmierzających do ustalenia prawdy. Jeżeli rodacy we Francji zechcą te­ raz z obawy i ze wstydu ukrywać przed Francuzami swoje polskie pochodzenie, będą to zawdzię­ czać polskiej polityce historycznej prowadzonej przez Polską Akade­ mię Nauk. Jeżeli to miał na myśli pan minister Czaputowicz, mówiąc o wielkim sukcesie międzynarodo­ wym konferencji bliskowschodniej w Warszawie, to historia przyznała mu rację. Cel został osiągnięty za polskie pieniądze. K


MARZEC 2O19 · KURIER WNET

5

STOSUNKI·MIĘDZYNARODOWE obejście każdego problemu, ale już nie każdy – dawniej łatwy – problem potrafi rozwiązać. Zewnętrzny obserwator zauważy najpierw zanik pamięci świeżej. Chory doskonale pamięta różne zdarzenia z dzieciństwa, ale coraz trudniej znaleźć mu klucz do mieszkania albo pieniądze, co wiąże się zwykle z oskarżeniami, że ktoś go okradł. Podejrzenie pada na osobę bliską, bo innych już w pamięci nie ma. I tu dochodzimy do najpowszechniejszego i społecznie najważniejszego symptomu: do agresji. Chory odczuwa nieokreślony niepokój, ale go nie rozumie. Obawia się, że jacyś „inni” robią coś przeciw niemu, utrudniają mu życie, chowają przedmioty, zabraniają pewnych czynności. Ktoś musi być winien, ktoś zewnętrzny, ktoś, kogo chory dobrze zna. „Na pewno nie ja!”. Początkowe objawy: 1) zaniechanie prób rozwiązywania problemów, 2) stygmatyzowanie znanych choremu osób i 3) operowanie kategorią „winy”. Zawsze: cudzej „winy”.

Alzheimer – choroba społeczna Gdy Szamir wypowiadał swój pogląd na temat mleka polskich matek, był już na tym właśnie etapie. Cała narracja snuła się sama w chorym mózgu starego człowieka. Wielu alzheimeryków osiąga wtedy szczyty płynności mowy. Wypowiadają się bez żadnych hamulców, brzmi to niezwykle przekonująco i w pewnym sensie logicznie, bo chory koncentruje się tylko na dowodzeniu jednego: cudzej winy. A to, co na kolejnym etapie mówią chorzy na alzhei­ mera, jeży włos na głowie (wyraz „alzheimer” pisany małą literą znaczy tyle, co „choroba Alzheimera). Słyszałem tak straszne opowieści i oskarżenia, że gdyby uwierzyć w jeden procent tego słowotoku, słuchacz mógłby zwariować. Niestety – niektórzy naprawdę wariują i powtarzają zdania, których powtarzać nie wolno. Na alzheimera się nie umiera. Reagan żył 93 lata, Szamir aż 97. Co więcej – chory nie cierpi, jeśli nie liczyć naturalnych boleści związanych z innymi chorobami lub po prostu z narastającym niedołęstwem. Cierpi otoczenie. W zwykłym społeczeństwie największe obciążenie spada na rodzinę, która przez długie lata nie zdaje sobie sprawy ze zmian, jakie choroba czyni w głowie osoby do niedawna przecież bardzo odpowiedzialnej i mądrej. To jest choroba społeczna. Cierpią bliscy, a najbardziej ci, którzy kochają chorego.

Intelektualne pożegnanie O różnych zagadnieniach alzheimerowskich pisałem wielokrotnie. Tu przytoczę fragment z książki Prawda po epoce post-truth (2017). »Przychodzi w końcu dramatyczny moment „intelektualnego pożegnania”. Osoba chora w dalszym ciągu jest naszym ukochanym dziadkiem czy mamą, ale zdajemy sobie sprawę, że nie ma sensu o niczym jej informować, bo za chwilę i tak zapomni albo coś przekręci i wywoła awanturę. Musimy jednak jakoś chronić rodzinę, narażoną na trudną do zniesienia presję i ciężką atmosferę. Zauważamy, że do agresywnego chorego nie docieramy żadnym argumentem... Jak żyć w takim domu? Ratuje nas „intelektualne pożegnanie” i zrozumienie, co to dla nas znaczy: że dialog jest niemożliwy, że tylko przysparza nam cierpień. Na każde pytanie odpowiadamy niekoniecznie zgodnie z prawdą obiektywną, ale zgodnie z interesem osoby chorej i zgodnie z dobrem rodzinnej wspólnoty. Nie ma już zapotrzebowania na prawdę! Chory nie podejmuje żadnych decyz­ji na podstawie nowych informacji, bo tych informacji już nie przyjmuje. W myślach ma tylko „wyspy pamięci”: wspomnienia z dzieciństwa i te emocje, ukryte w najstarszych (filogenetycznie) zakamarkach mózgu, które najpóźniej ulegają zanikowi. A na zewnątrz – agresja na przemian z apatią: jedyne dostępne formy reakcji na zagrożenie, czyli na każdą zmianę. W tych kategoriach (twoja wina i mój strach) chory ocenia każdy, nawet najbardziej przyjazny i pomyślny dlań czyn opiekuna, każde słowo. Jakiż sens miałby dialog w takich okolicznościach? Nie prawda jest wtedy ważna, lecz troska i opieka. I miłość. Trudna, bolesna, wymagająca poświęceń i ciężkiej pracy. Rzeczowniki dawno uleciały z pamięci. Pozostały jeszcze pierwsze, poznane w dzieciństwie czasowniki: ‘siadaj’, ‘wstań’, ‘zjedz to’ i tylko one służą komunikacji. Tu prawda nie pomaga.

Dokończenie ze str. 1

Alzheimer Szamira Andrzej Jarczewski Tu informacja prawdziwa szkodzi! Cóż więc w takiej sytuacji mają robić weredycy, uważający prawdę za wartość najwyższą, wewnętrznie zmuszeni, by wygarnąć każdemu, co o nim myślą? Odpowiem delikatnie: powinni... nie wygarniać, bo sprawa ich przerosła. Dialog jest faktycznie wielką wartością, ale tylko w środowisku ludzi dążących do prawdy. Gdy wyląduję na bezludnej wyspie, mogę stwierdzić, że piasek jest sypki, a woda mokra. Zjem banana i powiem, że jest smaczny. Zobaczę ptaka i zawołam: „pięknie latasz!”. Wszystko to będzie prawdą. Ale... czy cokolwiek się poprawiło na tym świecie, gdy to powiedziałem? Czy coś się pogorszyło? Gdy moim rozmówcą

Mur jest za twardy na głowę, a alzheimeryk każdy dialog potraktuje jako atak na swoją rozpadającą się integ­ ralność. I nic tu nie zmienimy. Tę analogię biorę pod uwagę w analizie stosunków polsko-izraelskich. jest woda, ptak czy banan – kategoria dialogu jest nierelewantna. Nie przekonam piasku, nie wyjaśnię niczego wodzie, nie znajdę wspólnego języka z ptakiem. Muszę robić to, co do mnie należy: budować arkę. Ale nawet Noe nie rozmawiał z ptakami. I nie liczył na wdzięczność uratowanych. Przygotowywał się do nieuniknionego«.

Dziś lepsze od jutra Analogia nie jest metodą rozwiązywania problemów, ale stanowi cenną ins­ pirację. Tu pozwala zauważyć, że bicie głową w mur jest nieskuteczne i bezcelowe. Istnieją sytuacje, gdy żadne nasze wysiłki, podejmowane w dobrej wierze i z nawet dużą ofiarnością, niczemu dobremu służyć nie mogą. Nie dlatego, że się za mało staramy lub popełniamy jakiś błąd. Nie. Po prostu głowa nie jest właściwym narzędziem do rozbijania muru, a rozmowa z chorym na alzheimera, nawet rozmowa najserdeczniejsza, musi przynieść fatalne wyniki. Taka po prostu jest natura danej rzeczy. Mur jest za twardy na głowę, a alzheimeryk każdy dialog potraktuje jako atak na swoją rozpadającą się integralność. I nic tu nie zmienimy. Tę analogię biorę pod uwagę w analizie stosunków polsko-izraelskich. Właśnie gdy to piszę (20 lutego 2019), dowiaduję się o masowo rozpowszechnianej w Izraelu fałszywej wiadomości o rzekomym zniszczeniu nagrobków na cmentarzu żydowskim w Świdnicy. Fake newsa podesłały jakieś „polskie” portale. Izraelskie media natychmiast to rozpowszechniły,

a po interwencji naszego ambasadora powoli to dementują. Ale niesmak pozostanie. I pozostanie skłonność do grania kartą antypolską w kampaniach wyborczych. Widocznie przysparza to komuś głosów, a skoro tak – to dopóki Izrael będzie państwem demokratycznym, podobne ataki będą nieuniknioną częścią życia politycznego w tym kraju. Tego się nie da zmienić. Niech sobie politycy w Izraelu robią, co chcą, a my musimy budować własną arkę dla prawdy o Polsce. Nikogo tam nie przekonamy i nawet nie będziemy wysłuchani. Darymny futer i próżny dialog. Musimy przekonać do swoich racji tylko... cały świat. I nie wystarczą słuszne reakcje na taką czy inną prowokację. Nie wystarczą działania reaktywne. Muszą być długofalowe programy preaktywne, wyprzedzające spodziewane zagrożenia. Jeżeli w tej sprawie nie nastąpi przełom, powtórzy się to, co mówimy opiekunom chorych na alzheimera: „Każde dziś jest i tak lepsze od jutra”!

Prawda nie zwycięża sama Co jeszcze musi się stać, by polskie władze przestały polegać na darmowej działalności amatorów i wyasygnowały poważniejsze środki na pracę nad prawdą? Pisałem o tym m.in. 11 lat temu w książce o prowokacji gliwickiej Provokado (2008). Była to pierwsza polska praca na ten temat, oparta na badaniach, a nie mniemaniach. Wcześniejsze publikacje, w tym 10 wydań Bożego igrzyska Normana Daviesa – to powielanie całkowicie błędnych narracji niemieckich i amerykańskich. W Provokado opisałem też doświadczenia zdobyte w kontaktach z dziesiątkami tysięcy gości z różnych państw (również z Izraela), odwiedzających Radiostację Gliwice, w której urządziłem muzeum w roku 2003 i którą prowadziłem do roku 2016. Książka jest już niedostępna, więc przytaczam poniżej wybrany fragment. »Od wieków – metodą stosowaną już przez Krzyżaków – różni politycy robią Polsce złą prasę wszędzie tam, gdzie dysponują przekupnymi piórami, wydawnictwami lub wpływami swoich tajnych służb. Niekiedy zakłamują his­ torię wprost, kiedy indziej tylko manipulują prawdą. Tak też od czasów co najmniej Woltera czynią korumpowani przez Berlin i Moskwę filozofowie, historycy i literaci francuscy, a i paru polskich pismaków grywa w tej trupie. Działają jak w sądach adwokaci morderców. Przedstawiają ofiarę zbrodni w najgorszym świetle, poniżają, czynią ją współwinną, a nawet – główną winowajczynią. Francuzi do tej pory nie powiedzieli wyraźnie i jednoznacznie: „Tak, Wolter był płatnym agentem carycy Katarzyny II i pruskiego Fryderyka II. Agentem wpływu na opinię publiczną. Za rosyjskie i niemieckie pieniądze pisał po francusku antypolskie paszkwile, przygotowując Zachód do zaakceptowania rozbiorów Polski. Przepraszamy Polskę za Woltera, Diderota i za tysiące

ich naśladowców, którzy nie pogardzili moskiewskim złotem, sypanym obficie za szkodzenie Polsce. W przyszłości nie dopuścimy, by obcy płatni agenci kształtowali myśli Francuzów”. Obraz Polski w naukowym piśmiennictwie anglojęzycznym i francuskim, nie mówiąc już o rosyjskim, izraelskim i niemieckim, jest katastrofalny. I nie widać naszej aktywności, by coś w tej sprawie zmienić trwale. Oburzamy się, gdy ktoś po raz kolejny w ochoczo kolaborującej z niemieckimi nazistami Francji, Belgii, Holandii czy gdzie indziej przypisze nam niemieckie obozy zagłady. Zawsze wtedy jakiś

Polonus pisze sprostowanie, które bywa po miesiącu drukowane maczkiem na siedemdziesiątej siódmej stronie albo i nie bywa. Pytam, co robią polskie władze (bo historycy zrobili, co do nich należy), by w podstawowych dziełach naukowych – traktowanych na całym świecie jako źródło przez popularyzatorów, publicystów i autorów podręczników – otóż pytam: co robią Polacy, żeby tam znalazła się prawda o Polsce?! Protestujemy, gdy pojawią się kłamstwa. Powtarzamy groźny idiotyzm, że niby „prawda zawsze zwycięży”. A ja pytam – jaką bronią zwycięży, jakim narzędziem? Ile prawda ma bomb atomowych?! Prawda nie zwycięża nigdy. Czasami wychodzi na jaw; rzadko w porę. To my możemy zwyciężyć prawdą. Ale nie wtedy, gdy pozostawimy ją w osamotnieniu i każemy jej walczyć za nas. O swoją prawdę musimy walczyć sami. Książkami, filmami, konferencjami, spektaklami, koncertami rockowymi, multimediami, internetami, grami komputerowymi i nieustannymi staraniami o obecność naszej prawdy w cudzej telewizji. Nie dlatego, że jesteś­my lepsi. Bo nie jesteśmy. Ale dlatego, że nie jesteśmy gorsi. Bo nie jesteśmy! Musimy stale produkować, ofiarowywać światu i z całym zaangażowaniem promować prawdziwy i wartościowy wsad medialny. Nie reklamówki lub nie tylko to. Chodzi o dzieła kultury wysokiej i popularnej. Chodzi o stały i prawdziwy przekaz, że Polska istnieje i że to jest dobre dla świata. W przeciwnym razie zwycięży przekaz cudzego kłamstwa lub cudzej prawdy. Bo wcale nie jest prawdą, że cudza prawda jest zawsze nieprawdą; podobnie jak nieprawdą jest, że prawdą jest każde zaprzeczenie nieprawdy. W wielu miejscach narasta konflikt, który – jak tragedia antyczna – buduje się na przeciwstawieniu dwóch (czasem wielu) prawd równorzędnych. Obyd­wie prawdy prawdziwe, wzajemnie sprzeczne i do końca niepokonane, no bo – skoro prawda miałaby zwyciężyć, to której przypadnie wieniec, gdy obydwie równe? Tak więc prawdy nie zwyciężają, a klęskę ponoszą ich leniwi i skąpi, a przez to bezbronni, wyznawcy.

Nie można też lekceważyć mediów brukowych. One docierają do takiego czytelnika, który właśnie z brukowców i ekranów czerpie całą wiedzę o świecie. To ten czytelnik reaguje na polską obecność w swoim kraju, a co pewien czas wybiera swój parlament, biorąc pod uwagę również deklarowany przez kandydatów stosunek do Polski. Te deklaracje kształtują później politykę rządów. Prawda nie jest automatem do zwyciężania! Na współczesnym rynku medialnym prawda jest zwykłym towarem. Trzeba dbać o jej atrakcyjność, o jakość, opakowanie i marketing.

Prawda nie jest automatem do zwyciężania! Na współczesnym rynku medialnym prawda jest zwykłym towarem. Trzeba dbać o jej atrakcyjność, o jakość, opakowanie i marketing. O smak, zapach, kolor i lekkostrawność! Prawda ma nie truć. Prawda ma uwodzić! Wszyscy jesteśmy podatni na uwodzenie. Jeśli nie uwiedzie nas prawda – zrobi to kłamstwo. Jeśli nie uwiedzie nas prawda propolska – zrobi to prawda antypolska. Liczmy się z tym, że za jakiś czas z całym przekonaniem głoszone będą takie oto poglądy: „polscy naziści są winni, bo wywołali wojnę, a Rosjanie uratowali umęczony amerykańskimi bombami naród niemiecki przed wypędzeniem do Polski i zagazowaniem przez polskich antysemitów”. Elementy takiego światopoglądu dostrzegam każdego dnia wśród odwiedzających Radiostację Gliwice. Jeżeli tolerancja wobec fałszywej wiedzy zwycięży w nas dbałość o dobre imię Polski – taki właśnie lub podobny myślowy śmietnik „ogarnie ludzki ród”«. K

List otwarty 20 lutego 2019 r. WP Ambasador USA Georgette Mosbacher Ambasada USA w Warszawie Wielce Szanowna Pani Ambasador! Kierując się wolą intensyfikowania współdziałania Pols­ ki i Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej wobec wyzwań współczesnego świata, zwracamy się o poparcie następującej inicjatywy: Na prośbę Mike’a Pompeo, żebyśmy Amerykanom i Izraelczykom (Żydom-ofiarom Holokaustu) pomogli w realizacji roszczeń restytucyjnych z tytułu utracone­ go mienia w wyniku Holokaustu – należy odpowiedzieć pozytywnie. Towarzyszyć temu powinno zastosowanie podobnej procedury w zakresie utraconego mienia w wyniku polskiej zagłady. Zmowa Hitlera i Stalina, leżąca u podstaw odpo­ wiedzialności za konsekwencje realizacji zagłady wobec narodów żydowskiego i polskiego, którego znaczącą część stanowili obywatele pochodzenia żydowskiego, winna ro­ dzić dzisiaj podobną odpowiedzialność odszkodowawczą. Napaść Niemców i Rosjan na Polskę we wrześniu 1939 roku dała asumpt zagładzie naszych narodów. Skut­ ki organizowania holokaustu przez Niemców na terenach okupowanych przez Niemców dają Polsce szczególne kompetencje, które motywują w sposób dorozumiany prośbę sekretarza stanu Mike’a Pompeo. Po konferencji warszawskiej poświęconej zażegnaniu narastania konfliktu na Bliskim Wschodzie miała miejsce eskalacja napięcia i nieporozumień pomiędzy Izraelem a Polską. Wyniknęły one z ignorowania faktów historycz­ nych, a reakcje przedstawicieli państwa Izrael zostały oparte na błędnym wywodzeniu wniosków. Błędem jest, z faktu istnienia na okupowanych te­ renach Polski szmalcowników-przestępców wydających z chęci zysku obywateli polskich pochodzenia żydow­ skiego niemieckim władzom okupacyjnym – wywodzenie wniosku o odpowiedzialności Narodu i Państwa Polskie­ go za udział w zagładzie Żydów. Jedyne legalne wła­ dze, jakimi był Rząd Emigracyjny w Londynie, działania te potępiły i im przeciwdziałały, a Państwo Podziemne karało zdrajców śmiercią. Takim samym błędem byłoby wywodzenie wniosku o współdziałaniu Narodu Żydowskiego w ekstermina­ cji Żydów, z powodu funkcjonowania i współdziałania z Niemcami policji żydowskiej w gettach. Błędem byłoby obciążenie współodpowiedzialnoś­ cią za holokaust prezydenta USA F.D. Roosevelta, z racji

zaniechania tak działań realnych, czy choćby symbolicz­ nych, po uzyskaniu od przedstawicieli polskiego państwa informacji o eksterminacji Żydów i Polaków w niemiec­kich obozach. Prośba ze strony Polaków o działanie interwen­ cyjne spotkała się jedynie z niewystarczającą deklaracją prezydenta F.D. Roosevelta pociągnięcia po wojnie win­ nych tego ludobójstwa do odpowiedzialności. Błędem logicznego wnioskowania byłoby obciąże­ nie organizacji żydowskich w USA współodpowiedzial­ nością za holokaust z powodu niechęci wyasygnowania okupu mającego uratować od eksterminacji 200 tysięcy Żydów węgierskich, mimo złożenia przez Niemców ta­ kiej propozycji. Znając stosunek struktur Polskiego Państwa Podziem­ nego do przeciwdziałania zbrodniom niemieckim na Żydach, włącznie z wykonywaniem wyroków śmierci na osobach polskiego pochodzenia kolaborujących w tym zakresie z niemieckim okupantem, jak i w związku z da­ leko idącą pomocą w ratowaniu Polaków pochodzenia żydowskiego nie tylko przez polski ruch oporu (Żegota, Witold Pilecki), ale i przez przedstawicieli polskiego rzą­ du pozostającego na obczyźnie (Karski, Zygielbojm, Gru­ pa Berneńska, konsulat w Lizbonie) – prośba M. Pompeo winna być odebrana jako uznanie obecnej administracji i Narodu Ameryki dla przeciwdziałania holokaustowi przez reprezentantów Polski i Polaków. Potwierdzamy kompetencje przedstawicieli dzi­ siejszych władz Polski do współdziałania w realizacji wszelkich roszczeń restytucyjnych z tytułu strat, szkód i nieodwracalnych skutków żydowskiego i polskiego ho­ lokaustu wobec odpowiedzialnych za ten stan rzeczy. Prośba Mike’a Pompeo zasługuje na pozytywną reakcję w postaci powołania komisji oszacowań roszczeń i strat żydowsko-polskiego holokaustu i sposobu ich kompen­ sowania przez prawnych spadkobierców nazistowskich Niemiec i komunistycznej, stalinowskiej Rosji. Jesteśmy gotowi w tym duchu do współdziałania z przedstawicielami Stanów Zjednoczonych, państwa Izrael i wszystkimi ludźmi dobrej woli, szanującymi realia historyczne we właściwej proporcji. Piotr Ł.J. Andrzejewski – członek Trybunału Stanu Dr Adam Sandauer


KURIER WNET · MARZEC 2O19

6

Z

głaszam się do Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Lublinie. Spotykam się z prokuratorem Dariuszem Antoniakiem, który z ramienia IPN prowadził śledztwo w tej sprawie w 2014 r., a faktycznie zamykał je po tym, jak na nowo otwarta sprawa została mu przekazana. Z dokumentów, które mi udostępnił, wynika, że zbrodnię w Dratowie badano kilkakrotnie, wliczając w to niemieckie śledztwo prowadzone przez prokuraturę w Wurzburgu.

Komunista z OUN Za pierwszym razem zbrodnia znalazła się na wokandzie w 1945 r. Wówczas sądzony był Andrzej Sadowy, a oficerem śledczym Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, prowadzącym jego sprawę, był Teodor Maksymiuk, mieszkaniec Dratowa, który podczas wojny został przez Niemców wysłany do obozu na Majdanku. W tej sprawie w 1948 r. sądzony był sołtys Dratowa Mikołaj Łuczeńczyk, któremu zarzucono, że w okresie okupacji niemieckiej, idąc na rękę władzy państ­ wa niemieckiego, jako sołtys działał na szkodę osób prześladowanych ze względów politycznych przez wskazanie władzom niemieckim mieszkańców Dratowa, a w szczególności Teodora Maksymiuka i innych, jako podejrza-

Na pytanie: „Co obywatel robił z ludnością cywilną, będąc wójtem gminy Ludwin, ile osób zabił, ile oddał do obozu?”, Sadowy odpowiada: „Z ludnością cywilną wsi Dratów znęcałem się w brutalny sposób, zabiłem 8 osób. nych o działalność polityczną, w wyniku czego osoby te zostały aresztowane, a następnie osadzone w obozie koncentracyjnym na Majdanku. Maksymiuk przeżył obóz, w 1944 r. wstąpił do Milic­ji Obywatelskiej, a rok później do UB. W 1945 r. był już oficerem śledczym Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie, którego siedziba mieściła się na rogu Krótkiej i Jasnej w Lublinie, a w którego piwnicach brutalnie przesłuchiwano i więziono tysiące ludzi. Co ciekawe, w tym samym budynku do 1945 r. siedzibę miał pierwszy na ziemiach pols­ kich Komunistyczny Resort Bezpieczeństwa Publicznego. Maksymiukowi przydzielono mieszkanie w budynku naprzeciwko, pod adresem Jasna 5/5. Podaję te fakty nie bez przyczyny. Maksymiuk pojawia się w wielu zeznaniach z czasu wojny jako ten, który był prześ­ ladowany we wsi przez władze niemiec­ kie i pomagających im Sadowego i Łuczeńczyka. W jego aktach personalnych z 1944 r. znajduje się jeszcze narodowość ukraińska, jednak podczas przesłuchań w 1947 r. podaje narodowość polską. W sprawie Łuczeńczyka zeznaje, że został wytypowany do obozu na Majdanku za swoją działalność polityczną – był członkiem Komitetu Obywatelsko-Patriotycznego (organizacji, która działała w latach 1939–1943 i powołana została w Lublinie przez majora Bolesława Studzińskiego po tym, jak Wilhelm Orlik-Ruckemann rozwiązał podległe sobie oddziały Korpusu Ochrony Pogranicza. KOP po 1943 r. przekształcił się w Polską Armię Ludową, która podkreślała negatywny stosunek do rządu londyńskiego i kładła specjalny nacisk na konieczność dobrosąsiedzkich stosunków z ZSRR). Jednak zgodnie z tym, co ustalił Krzysztof M. Kaźmierczak w swojej książce Tajne spec. znaczenia, Teodor Maksymiuk zos­tał w 1952 r. zwolniony ze służby po tym, gdy lubelski informator bezpieki ps. Marian doniósł, że podczas okupacji oficer był (wraz ze swoim ojcem Włodzimierzem) członkiem współpracującej z okupantami Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów – która była nie tylko antypolska, ale też antysowiecka! Jak czytamy u Kaźmierczaka, „dochodzenie wszczęte w oparciu o donos potwierdziło bliskie związki Maksymiuka z OUN. Miał on uczestniczyć w wyrzucaniu przez Ukraińców z gospodarstw osób związanych

P·A·M·I·Ę·Ć z Kościołem greckokatolickim. Na jaw wyszły także inne fakty z okresu okupacji. Kiedy w 1942 r. późniejszy śledczy trafił do obozu w Dębicy, wysługiwał się tam Niemcom (był tzw. grupowym), prześla­dując Polaków. Prawdopodobnie za takie zasługi został w 1943 r. wypuszczony na wolność. Sprawdzono także, że do oddziałów partyzanckich Armii Ludowej wstąpił dopiero »po klęskach hitlerowskich na froncie wschodnim, krótko przed wyzwoleniem«”. Wróćmy jednak do Andrzeja Sadowego. Teodor Maksymiuk jeszcze się w tej historii pojawi.

Opowieść oskarżonego o zbrodnię Zeznania, które w śledztwie złożył były wójt gminy Ludwin, rzucają światło na stosunki społeczne panujące w gminie, a przede wszystkim w Dratowie. Wiemy już, że żyli tam obok siebie Ukraińcy, Żydzi i Polacy, ale też patrząc z innej perspektywy, katolicy (także grekokatolicy), obywatele wyznania mojżeszowego i prawosławni. Byli to też obywatele Rzeczpospolitej pokładający swoje nadzieje na przyszłość w rządzie londyńskim (członkowie AK i organizac­ ji podziemnych) i ZSRR (członkowie KOP, przedwojenni komuniści, jak np. Piotr Stachański, ukraiński rolnik skazany przez Sąd Okręgowy w Lublinie w r. 1937 z art. 93 i 97, które brzmią kolejno: „kto usiłuje pozbawić Państwo Polskie niepodległego bytu lub oderwać część jego obszaru” oraz „kto w tym celu wchodzi w porozumienie z innymi osobami”, podlega karze więzienia), ale jak się okazuje na przykładzie Maksymiuka i jego ojca, także członkowie OUN. Może po tych liniach należy szukać rozwiązania konfliktów, które się tam nawarstwiły? Andrzej Sadowy zeznawał dwa razy. Pierwszy raz, w śledztwie, przesłuchiwany był przez Teodora Maksymiuka. Jego zeznanie jest bardzo krótkie. Na pytanie: „Co obywatel robił z ludnością cywilną, będąc wójtem gminy Ludwin, ile osób zabił, ile oddał do obozu?”, Sadowy odpowiada: „Z ludnością cywilną wsi Dratów znęcałem się w brutalny sposób, zabiłem 8 osób, to jest: Marciniak Jan, Marciniak Józef, Marciniak Feliks, Malesza Mikołaj, Maleszówna Olga, dwie żydówki z imienia nie pamiętam, Jakóbowska Anna – zaz­ naczam, że była już siedem miesięcy w poważnym stanie”. Dalej Sadowy zeznaje, kogo wysłał do obozu Dębica i Majdanek, wymieniając w pierwszej kolejności por. Maksymiuka Teodora – pracownika WUBP Lublin i ppor. Maksymiuka Mikołaja. Następnie śledczy pyta, z czyjego polecenia zabił te osiem osób. Wójt odpowiada, że z polecenia Niemców i wyznaje, że na ludzi donosił mu m.in. sołtys wsi Dratów, Mikołaj Łuczeńczyk. Kończy zeznania mówiąc, że dla ludności cywilnej był bardzo surowy i stanowczy i wzorowo wykonywał polecenia niemieckie, tym samym będąc współpracownikiem Niemców. Gołym okiem widać więc, że zez­ nania musiały być dyktowane, a zapewne wymuszane, bo skąd oskarżony wiedziałby, gdzie pracują akurat Maksymiukowie i jakie mają stopnie wojskowe. W całym zeznaniu ważne jest jednak coś innego. Sadowy przyznał się do zabójst­wa Maleszy – proboszcza dratowskiej parafii prawosławnej – i jego córki. Co prawda nie zgadza się imię Maleszy, bo zabity ksiądz nazywał się Stefan, jednak można tę pomyłkę wytłumaczyć. Malesza był proboszczem parafii św. Mikołaja. W dostępnych w internecie materiałach opisujących parafię w Dratowie zbrodnia ta przypisana jest gestapo. Jednak z toku dalszych zeznań Sadowego, a już szczególnie z zeznań Racheli Rajs wynika, że Sadowy osobiście zabił prawosławnego duchownego i jego córkę. Motyw sam wyjaśni za chwilę.

Kto jest sprawcą, a kto ofiarą? Po otrzymaniu aktu oskarżenia przebywający w areszcie Sadowy opisał swoją historię z prośbą o dołączenie jej do akt. Zaznaczył, że podczas przesłuchań przez funkcjonariuszy WUBP w Lublinie, które wyryły się w jego pamięci jako piętno niezasłużonej krzywdy, przyz­nał się do winy. Jednak oświadcza, „że nie lęk ani stchórzenie przed wymyślnymi sposobami badania stosowanymi wobec mnie przez funkcjonariusza UB zniewalały mnie do chwilowego przyznania się, a wola, aby zachować swe życie, aby móc stanąć przed wysokim sądem i światem”. Jednym słowem Sadowy potwierdza to, czego można

się spodziewać, czytając protokół z jego przesłuchania w kwietniu 1945 r.: zez­nania są wymuszone. Zeznania byłego wójta Ludwina zaczynają się od sensacyjnego wyznania. Gdy mieszkał w Bychawie, zgłosili się do niego ludzie z konspiracji, w tym Tadeusz Chwostyk „Grom” i Stanisław Szacoń „Pałka”, by wypełnił obowiązki Polaka i zgodził się objąć funkcję wójta w gminie Ludwin. Jego zadaniem było meldować podziemiu o wszystkim, co zobaczy. Następnie charakteryzuje gminę, co daje obraz jego stosunku do ludzi ją zamieszkujących. Jak czytamy: „żeby wyrobić sobie odpowiednie pojęcie o nastrojach i stosunkach, jakie tam panowały, wystarczy przytoczyć takie fakty, jak np. pogrzeb symboliczny Polski, urządzony przez opętaną zgraję Ukraińców ze wsi Rogóźno przy współudziale wsi Dratów wśród ogólnej wesołości

dzieciom polskim uczenia się w publicznej 7-klasowej szkole powszechnej, którą również dla siebie zagarnęli we wsi Dratów, wskutek czego dzieci polskie musiały chodzić na naukę do odległej wsi sąsiedniej, gdzie była tylko 4-klasowa szkoła powszechna”. W związku z powyższym Sadowy miał dostać zadanie stania na straży interesów ludności polskiej. Dlatego nakazano mu obecność na każdej niemieckiej akcji, aby zapobiegał gwałtom i łagodził represje. Przy okazji dostarczał organizacjom podziemnym broń i amunicję. Wszystko to działo się „za niewiedzą i z pominięciem miejscowych placówek podziemia, a to celem uniemożliwienia ewentualnego zdekonspirowania”. I to bardzo przewrotne wyznanie zamknąć miało zapewne sprawę tego, że operujące na terenie gminy oddziały podziemia znały go, ale

W 1945 r. w Lublinie rozpoczął się proces Andrzeja Sadowego – byłego wójta gminy Ludwin, który wg relacji mieszkańców, bezpośrednio uczestniczył w zbrodni na rodzinie Marciniaków i terroryzował okolicę wraz z niemieckim żandarmem Danielem Schulzem, o czym opowiadała m.in. Lucyna Jaszczuk.

Nie ma już we wsi Marciniaków (II) Wojciech Pokora

„Utrapienie gminy ludwińskiej, wójt Sadowy, przeniósł się na stałe do Lublina, a w gminie bywał tylko dojazdami przy licznej eskorcie. Był on bardzo ostrożny i choć parokrotnie na niego polowałem, nie udało mi się złowić tego ptaszka”. i zabawy, dalej – zagarnięcie kościoła pounickiego, o który starała się także polska ludność, a której staranie Ukraińcy udaremnili. Szczytem zaś bezczelności było, że pop ukraiński domagał się od sekretarza gminy, aby personel urzędu gminnego uczył się ukraińskiego, twierdząc, że tereny tutejsze Hitler obiecał Ukraińcom. Wreszcie trzeba sobie przypomnieć, że Ukraińcy zabronili

jakby z innej strony niż konspiratora. Dzielę się tym spostrzeżeniem z dyrektorem lubelskiego oddziału IPN Marcinem Krzysztofikiem, który doradza zajrzeć do pamiętnika „Uskoka” (Zdzisława Brońskiego). Sadowy przewija się w nich kilkakrotnie, ale szczególnie istotny jest jeden fragment. Broński, opisując rok 1943, zauważa: „Utrapienie gminy ludwińskiej, wójt

Sadowy, przeniósł się na stałe do Lublina, a w gminie bywał tylko dojazdami przy licznej eskorcie. […] Był on w ogóle bardzo ostrożny i choć parokrotnie na niego polowałem, nie udało mi się złowić tego ptaszka”. Zatem konspirator Sadowy był na celowniku prawdziwego podziemia. W wydanym przez IPN w 2015 r. pamiętniku znajduje się redakcja naukowa Sławomira Poleszaka. Opisuje on proces Sadowego, zwracając uwagę, że śledztwo w jego sprawie prowadził Teodor Maksymiuk, jednak historyk charakteryzuje go jako członka Komunistycznej Partii Polski, nie OUN czy KOP. W dokumentach z późniejszej sprawy Łuczeńczyka fakt przynależnoś­ ci miejscowej ludności do KPP przed wojną jest częściej uwypuklany.

Sadowy bronił Żydów przed Marciniakami W zeznaniach wójta gminy Ludwin ważny jest opis wydarzeń z lutego 1943 r. w Dratowie. Znamy oficjalny przebieg wydarzeń, który opisałem w pierwszej części reportażu. Teraz czas, żeby przemówił Sadowy: „Co do zarzutu rzekomego zabójstwa Gołdy i Rajzy Rajs wyjaśniam, że wymienione Żydówki zostały wydane żandarmerii przez Jana Marciniaka, u którego się ukrywały. Aresztował je żandarm Schulz, celem odtransportowania ich do getta, odstąpiwszy od pierwotnego zamiaru zastrzelenia ich, od czego je uchroniłem. Dopiero w drodze, kiedy żandarm Schulz zatrzymał się u sołtysa, z czego korzystając Żydówki usiłowały zbiec, zostały one zastrzelone przez Schulza, który wybiegł za nimi na skutek alarmu, jaki zrobił furman. Stwierdzą to świadkowie Mikołaj Łuczeńczyk i jego córka […]. W związku z rzekomym zorganizowaniem ekspedycji karnej w Dratowie, […] powołując się tu na świadków Józefa Podleckiego i Mikołaja Łuczeńczyka wyjaśniam: niejaki Mieczysław Pudełko oskarżył przed żandarmerią Jana Marciniaka – jak się potem okazało – o to, że wydał ukrywające się u niego Żydówki, by zagarnąć ich majątkiem ruchomym. Kiedy Schulz w obecności posterunkowego Mazura oraz powołanego tu świadka obrony Mikołaja Łuczeńczyka i mojej wszedł do stodoły w poszukiwaniu za pozostawionymi przez Żydów rzeczami, jakiś nieznany osobnik, na którego Schulz przypadkowo się natchnął ukrył się w kryjówce pod koniczyną i wystrzelił stamtąd dwukrotnie do Schulza. W odpowiedzi Schulz rzucił do kryjówki granat ręczny zabijając nieznanego osobnika. Porzucony przez zabitego karabin oddał w prędkości mnie, zwracając się jednocześnie do Jana Marciniaka, którego zastrzelił na miejscu, wymyślając, że powinien to był już dawno zrobić, wtedy kiedy mu zameldował, że przyszły do niego Żydówki, aby się u niego ukryć, które teraz już dawno u siebie ukrywał i że dawno to podejrzewał, że jest bandytą. Następnie wybiegł pociągając za sobą obecnych za uciekającym Józefem Marciniakiem, którego zastrzelił. W pościgu rozkazywał aby także strzelać, wtedy ja dałem dwa strzały ostrzegawcze […]. Kobiety, tj. Annę Jakubowską i Klementynę Marciniak wraz z jej dzieckiem chciał Schulz również na miejscu zastrzelić, jednak obroniłem je tłumacząc, że jako kobiety nie mają z tym nic wspólnego i z pewnością nic o tym nie wiedzą. Zabrał je jednak ze sobą i zamknął w areszcie. Tego samego dnia popołudniu pojechaliśmy po raz wtóry do Dratowa aby zabezpieczyć opustoszałe gospodarstwo Marciniaków. […] Podczas naszej obecności we wsi pojawił się Feliks Marciniak […] odgrażając się i wymyślając Niemcom. W czasie pościgu za nim wywiązała wzajemna strzelanina, w wyniku której zraniony Marciniak sam się zastrzelił z rewolweru. Podczas tego zajścia znajdowałem się w mieszkaniu sołtysa […]. Następnego dnia pojechałem do Lublina a w czasie mojej nieobecności jeden z żandarmów wyprowadził zamknięte w areszcie kobiety i zastrzelił je”.

3 kg cukru za głowę Żyda W toku postępowania wyszło na jaw, że świadków zajścia u Marciniaków było jednak więcej niż wskazani przez wójta. Przede wszystkim znaleźli się świadkowie zamordowania Rajzy i Gołdy Rajs. Przebieg wydarzeń był zupełnie inny niż przedstawiony przez Sadowego. Śmierć sióstr widziała Rachela Rajs: „W listopadzie 1942 r. ukrywałam się wraz moją siostrą Surą w stodole Stanisława Wójcika, a siostry Gołda i Rajza

były u Marciniaków. W pewnym momencie usłyszałam strzał i wyjrzałam ze stodoły. […] widziałam jak Sadowy prowadzi przed sobą Rajzę na pole, gdzie leżała zabita Gołda i po doprowadzeniu jej na miejsce kazał jej się odwrócić i strzelił do niej. […] W tym czasie w Dratowie było więcej Żydów, ale się ukrywali. O tym, że Sadowy zabił u Marciniaków jakiegoś plennego słyszałam tylko i o tym, że zabrał ich rzeczy na trzy wozy. […] Opowiadała mi Rajza, że jak pewnego dnia pasła krowę koło budynku gminnego, to widziała, jak Sadowy własnoręcznie zastrzelił za posterunkiem Surę Erlich. Ludzie okoliczni opowiadali, że Sadowy zabił prawosławnego księdza i 9 czy 7 kobiet z Kolonii Dratów”. W podobnym tonie zeznawała druga siostra zamordowanych Żydówek, Sala: „Rajzę Sadowy znalazł ukrytą w śniegu między ulami, wyprowadził ją więc stamtąd i doprowadził do miejsca, gdzie leżała już zabita Gołda. Widziałam i słyszałam, jak Rajza prosiła Sadowego: »Panie wójcie daruj mi życie« i całowała go po rękach. Później słyszałam strzał i krzyk Rajzy. Wypadek ten miał miejsce koło domu Marciniaków. W tym miejscu później, tj. w 1943 r. Sadowy wybił Marciniaków. […] O tym żeby Marciniak zameldował Schulzowi, że my u niego jesteśmy nie słyszałam. Od małego dziecka znam Marciniaków i wierzyć mi się nie chce, by oni kogoś

1 października 1947 r. Sąd Okręgowy w Lublinie skazał Andrzeja Sadowego na karę śmierci. Prezydent Bierut nie skorzystał z prawa łaski. Wyrok przez powieszenie został wykonany na Zamku w Lublinie 16 kwietnia 1948 r. na śmierć wydali”. Przerażają zeznania córki zastrzelonej przez Sadowego Sury Erlich, Ryfki: „Widziałam jak Sadowy rozstrzelał matkę moją i dwie żydówki Alusiowe. Wyprowadził on je za stodołę […] gdzie był wykopany dół i strzelił do matki. Matka moja upadła i wołała »oj, oj«. Ja stałam wtedy w odległości 15–20 metrów i widziałam wszystko. […] Słyszałam, że za głowę Żyda Sadowy dawał 3 kg cukru. Błaszczuk Kazimierz mówił mi, że on dostarczył Sadowemu Żyda i otrzymał za to 3 kg cukru i że Sadowy obiecał mu podwyższyć nagrodę”. 1 października 1947 r. Sąd Okręgowy w Lublinie skazał Andrzeja Sadowego na karę śmierci. Prezydent Bierut nie skorzystał z prawa łaski. Wyrok przez powieszenie został wykonany na Zamku w Lublinie 16 kwietnia 1948 r.

Ile tajemnic kryje Dratów? Ale to nie koniec dratowskiej historii. W sprawę Marciniaków zamieszanych było więcej osób niż wójt Sadowy. Wiemy, że w akcji udział brali m.in. żandarm z posterunku w Piaskach Daniel Schulz i sołtys Dratowa Mikołaj Łuczeńczyk. Schulz wojnę przeżył, jego los nie jest znany. Ale znane są ofiary jego zbrodniczej działalności na Lubelszczyźnie. Mikołaj Łuczeńczyk po wojnie był sądzony. Wieś wstawiła się za nim. Dlaczego? Czy mógł być ofiarą pomówień i działań Sadowego? Czy też sprawnie potrafił zrzucić z siebie odpowiedzialność? Okazuje się, że nie ja jeden jestem zainteresowany jego historią. Po publikacji pierwszej części reportażu skontaktowała się ze mną jego prawnuczka, która bada his­torię swojej rodziny. Może wspólnie uda nam się dojść prawdy. A rodzina Marciniaków? Los tych, którzy przeżyli wydarzenia z 1943 r. też jest godny opisania. Za kilka dni pochowany zostanie, prawdopodobnie w obecności Premiera RP, Stanisław Marciniak „Niewinny”, żołnierz wyklęty z oddziału Edmunda Taraszkiewicza „Żelaznego”, od którego tak naprawdę zaczęła się ta historia, gdy odnaleziono jego szczątki na cmentarzu przy ul. Unickiej w Lublinie i zaczęto szukać rodziny, by potwierdzić jego tożsamość. Czy to możliwe, że donosił na niego ktoś z bliskiej rodziny? To też jest obecnie badane. Do sprawy Dratowa wrócimy zatem niebawem na naszych łamach. K


MARZEC 2O19 · KURIER WNET

7

U·K·R·A·I·N·A Podstawowym problemem w naszych relacjach pozostaje kwestia ekshumacji. Wydawało się, że po decyzji Trybunału Konstytucyjnego ws. nowelizacji ustawy o IPN nastąpi pozytywny krok ze strony ukraińskiej i odblokowanie prac poszukiwawczych i ekshumacji ofiar. Tak się jednak nie stało. Przecież tu chodzi o prostą decyzję... Wydaje mi się, że z obu stron musi być krok do przodu. Krok za krok. Strona ukraińska jest gotowa rozpatrzyć prośbę o przeprowadzenie ekshumacji ze strony polskiej, ale na poziomie instytucji, które będą dokonywać tych ekshumacji. To wszystko musi być uzgodnione przez ekspertów, a nie przez polityków. Nasze zaproszenie do przyjazdu delegacji polskiej jest aktualne. Wydaje mi się, że te kwestie zostaną odblokowane automatycznie.

odpowiedzialność. Również w tym kontekście unikamy rozmów o partyzantach radzieckich, o niemiec­kich akcjach karnych, o oddziałach polskiej policji na służbie Niemców i ukraińskiej policji. A to jest o wiele szersze niż pojęcie ukraińscy nacjonaliści czy UPA. Jaką rolę w tych sporach odgrywa Rosja? Czy Rosja wykorzystuje te tematy do rozgrywania Polaków i Ukraińców? Tematy historyczne stały się aktualne po wydarzeniach najpierw w Polsce, potem w Ukrainie w kontekście niszczenia miejsc pamięci, pomników. Nie myślę, żeby w krajach chrześcijańskich, jakimi

Polacy bardzo źle reagują na propagowanie Bandery, na sformułowanie „banderyzacja”. Czy jest taki proces na Ukrainie? To chyba lepiej Pan odczuwa. Ja nie mam tutaj (w gabinecie – red.) żadnego zdjęcia Bandery, nie chodzę z flagą. To jest w naszym społeczeństwie symbol sprzeciwu wobec komunizmu, a w teraźniejszości oznacza sprzeciw wobec rosyjskiej agresji. Nie ma to żadnego odniesienia i nikt nie usprawiedliwia zbrodni, które były dokonane w latach II wojny światowej. W ogóle się tego nie odnosi do działań, które były podejmowane przez ukraińskich nacjonalistów, czy Armię Krajową przeciwko obywatelom cywilnym. Chciałbym przekazać jasny sygnał, że procesy, które mają miejsce na Ukrainie, to jest obrona, a w sytuacji obrony musimy mobilizować społeczeństwo. Jednym z takich symboli sprzeciwu był Bandera i dlatego jest teraz nagłośniony. To nie znaczy, że ktoś usprawiedliwia działania, które są postrzegane w innych państwach jako zbrodnicze. Także w stosunku do UPA. UPA jest uważana w Polsce za organizację zbrodniczą, ponieważ jest ona postrzegana jako wykonawca tych zbrodni na ludności cywilnej. W Ukrainie temat UPA jest szerszy. I traktowanie całej formacji jako organizacji zbrodniczej nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Ponieważ UPA walczyła z Niemcami, z Sowietami. Oczywiście część oddziałów miała związek z tymi popełnionymi zbrodniami i to musi być potępione jednoznacznie. Tutaj nie ma dwóch zdań. Ale uogólniać, robić z tego symbol zbrodni, jest nie do pomyślenia. Tą kwestią muszą się zająć historycy i rozważyć każdą sytuację oddzielnie. Żeby można było później stwierdzić, kto, jak i czego dokonał, i na kim spoczywa

Polska potrzebuje ukraińskich pracowników. Mówi się nawet o 2 milionach Ukraińców w Polsce. To olbrzymia fala migracji. Jak to może wpłynąć na relacje między naszymi krajami? Czy długoterminowo to proces pozytywny, czy też problem? A jak wpłynęło przystąpienie Polski do UE na relacje np. z Wielką Brytanią, gdy prawie 2 miliony młodych Polaków wyjechało na Wyspy do pracy? Korzystnie

Nie zdążyliśmy skończyć projektu Odessa–Brody. Teraz działa przede wszystkim komercja. Jeśli jest to niewygodne dla dostawców i np. Polska gdzieś znajduje ropę taniej, to po co budować tę rurę? Ale strategicznie możemy to rozwijać. Przyłączyć do tego projektu Azerbejdżan, Gruzję. Bo wtedy powstanie tor ruchu surowców do Unii. Ten projekt nie został zdjęty z agendy, choć teraz jest, powiedzmy, na drugiej linii. Mieliśmy też dobry mechanizm współpracy – komisję gospodarczą. Spotkała się jeszcze w kwietniu 2017 roku. Powinniśmy wznowić tę współpracę. Po naszej stronie na jej czele stoi wicepremier Stepan Kubiw i dość dużo uwagi

Najlepszą odpowiedzią jest dialog

Swiatosław Szeremeta, sekretarz ukraińskiej Międzyresortowej Komisji ds. upamiętnień oznajmił, że ma pozwolenie na prace poszukiwawcze w Hucie Pieniackiej. Wywołało to zdziwienie po stronie polskiej, bo z jednej strony mówi się o moratorium, a z drugiej – nagle strona ukraińska ogłasza, że ma możliwość poszukiwań. Czy ten temat nie stał się elementem przepychanek politycznych? Najlepszą odpowiedzią byłby dialog między odpowiednimi organami obu państw. Z politycznego punktu widzenia nie ma żadnej przeszkody. Ani MSZ, ani prezydent, ani rząd nie ma nic przeciwko wznowieniu ekshumacji czy prowadzeniu prac poszukiwawczych. Nie ma jednak uzgodnień między odpowiednimi resortami. Ostatnie spotkanie było we Lwowie dwa lata temu i należy wznowić współpracę na poziomie technicznym, by w ogóle zdjąć z agendy społecznej ten temat. Może to, że Ukraina nie chce jednoznacznie potępić zbrodni dokonanych na Wołyniu, jest głównym problemem w tych rozmowach? Jednoznacznie potępiamy wszelkie przestępstwa dokonane podczas drugiej wojny światowej. Po obu stronach. Przestępstwa muszą być potępione także w Polsce. W tych dniach obchodzimy rocznicę Sahrynia, Pawłokomy, była rocznica Huty Pieniac­kiej. To jest nasz wspólny ból i musimy upamiętnić ofiary, a nie upolityczniać sprawę. Przecież ze strony prezydenta Poroszenki były gesty porozumienia, także pod pomnikiem ofiar wołyńskich w 2016 roku. Były nasze propozycje na temat wspólnych obchodów tych pamiętnych dat na Wołyniu w zeszłym roku. Niestety z różnych powodów się to nie odbyło. Ale po naszej stronie jest otwarcie. My jesteśmy gotowi rozmawiać o tym. Do tego służy na przykład Forum Partnerstwa.

że znaleźliśmy wyjście i staramy się pokazać Europie, że także musi się zmobilizować przeciwko różnym metodom agresji rosyjskiej.

Z Wasylem Bodnarem, wiceministrem spraw zagranicznych Ukrainy odpowiedzialnym m.in. za współpracę z Polską, rozmawia Paweł Bobołowicz.

są Polska i Ukraina, tak się traktowało pomniki. W ogóle stosunek do pamięci narodowej jest poważny i w Polsce, i na Ukrainie. Po stronie ukraińskiej mamy przykłady, że pomniki, czy miejs­ca polskiej pamięci po aktach wandaliz­ mu były od razu odnawiane. Natomiast w Polsce tego nie ma. Nie mam pewnoś­ ci, ale uważam, że te prowokacje były przeprowadzone na zlecenie Ros­ji. Jednym z takich przykładów jest sytuacja wokół Centrum Kultury Węgierskiej w Użhorodzie. Skąd się tutaj wzięli Polacy? Najpierw oni próbowali podpalić, potem były żołnierz armii ukraińskiej. To wygląda na rosyjski wywiad, który pracuje nad wywołaniem problemu. Mamy tego typu problemy także w Bołgradzie na południu Ukrainy. Były próby podpalenia szkół rumuńskich, nakręcania napięcia z węgierską mniejszością. Oprócz tego kwestie religijne, związane z wyborami. Także odczuwamy tę ingerencję w systemie cybernetycznym. Sieci społecznościowe – Facebook, Twitter i inne są wykorzys­ tywane do destabilizacji, wywoływania napięć w społeczeństwie ukraińskim. Są działania szkodzące wizerunkowi Ukrainy – rozkręcanie tematu antysemityzmu itd. Kampanie informacyjne, które Rosja prowadzi w Unii Europejskiej, w USA i w ogóle w światowych mediach pokazują, na ile ta fabryka fejków działa i się mutuje jak wirus. Oni zmieniają się w zmieniających się warunkach. Jeżeli kończy się jakiś sposób działania, wprowadzają inny. Dlaczego po takich wydarzeniach jak zniszczenie pomnika w Hucie Pieniackiej albo aktach wandalizmu w Bykowni polski i ukraiński minister nie wyjdą razem, nie powiedzą, że wiemy, że to jest prowokacja i będziemy przeciwko niej działać wspólnie? Były takie wspólne oświadczenia. Gdy doszło do incydentu w Hucie Pieniac­ kiej, od razu była rozmowa telefoniczna ministrów spraw zagranicznych, w której było wszystko wyjaśnione i za tydzień pomnik był odnowiony siłami miejscowej społeczności ukraińskiej. Po wydarzeniach w Bykowni ministrowie spraw zagranicznych wspólnie uczestniczyli w złożeniu wieńców. To jest akurat deklaracja tego, że wspólne przeciwdziałamy tym wyzwaniom i rozumiemy, w jakim kierunku zmierza Rosja. Z punktu widzenia politycznego pracujemy wspólnie na różnych poziomach, od kontaktów dwustronnych do współpracy na forum ONZ. Konkretną odpowiedzią jest stworzenie np. brygady międzynarodowej LITPOLUKRBRIG, w dowództwie której byli nasi prezydenci parę tygodni temu. To też pokazuje,

czy negatywnie? Otwarcie Ukrainy na Zachód skutkuje wyjazdami ludzi do pracy, poszukiwaniem lepszych miejsc. Oczywiście z jednej strony można na to patrzeć jako na pewne zagrożenie dla gospodarki narodowej. Z drugiej strony to jest oczywiście plusem: pieniądze wracają do Ukrainy, czyli w tym przypadku zarobki naszych obywateli w Polsce. Z relacji od ludzi z naszej ambasady wiemy, że Ukraińcy dobrze się czują w Polsce. Mnie się wydaje, że jest potrzeba takich pracowitych ludzi, bo to pozytywnie wpływa na gospodarkę. Z drugiej strony – musimy stwarzać warunki, które później spowodują ich powrót do Ukrainy: stabilność gospodarczą, warunki do rozwoju biznesu. A zaczęło się to wszystko od zarabiania pieniędzy na konkretny cel: na naukę dzieci, na kupno jakiegoś mienia. Ktoś odczuł smak Polski i został tam. Ktoś wyjechał dalej. To naturalne, że obywatele wyjeżdżają zarabiać do innego kraju, później wracają, jakaś część zos­ taje – wydaje mi się, że to sprzyja porozumieniu między społeczeństwami. Myślę, że to nie jest problemem; odwrotnie, to pokazuje, na ile społeczeństwo polskie jest otwarte. Od początku Polska i Ukraina jednoznacznie ogłaszają, że jesteśmy strategicznymi partnerami. Jednocześnie ciężko jest przez tych dwadzieścia kilka lat znaleźć konkretne strategiczne projekty, szczególnie gospodarcze. Do niedawna można było z żalem mówić, że jedynym takim wielkim, zrealizowanym przedsięwzięciem było Euro 2012! Nie stał się nim wielokrotnie ogłaszany projekt Odessa–Brody–Płock– Gdańsk, który nie może doczekać się sfinalizowania. Na czym zatem polega ta nasza współpraca? Najpierw geografia. Jesteśmy sąsiadami i nie ma dokąd iść, czyli musimy współpracować. Jesteśmy skazani na współpracę. I zależymy jeden od drugiego. Tak naprawdę projektów zrealizowano dość dużo, ale się o nich głośno nie mówi, bo to nie brzmi tak jak np. Nord Stream 2. Polska jest jednym z wiodących partnerów Ukrainy, jeśli chodzi o handel z krajami UE. Ukraina jest dobrym rynkiem dla towarów z Polski. Wzrastają inwestycje polskie, rozwija się mały biznes. To, że tyle milionów Ukraińców pracuje w Polsce, jest swoistą inwestycją w gos­ podarkę ukraińską. Nie jadą dalej, tylko do Polski, bo jest to korzystniejsze; zarabiają. Oczywiście ważny jest rozwój połączeń, zaczynając od pociągów, dróg, lotnictwa, do tego perspektywa energetyczna. Te projekty można dalej rozwijać. Perspektyw jest dużo.

poświęca kontaktom z Polską. Transport – pan minister Omelan częściej chyba bywa w Polsce niż w Ukrainie... Ma świetny kontakt z polskim minist­ rem transportu. Jest też kwestia implementacji kredytu, który Polska udzieliła Ukrainie. Dużo przy tym biurokracji, ale już zaczynamy go implementować, tak że jest dobrze. Takie konkrety można znaleźć w wielu dziedzinach. Wielu przedstawicieli przedsiębiorstw polskich pracuje na Ukrainie. Mimo ryzyka mają zyski i to pokazuje, że Ukraina przyciąga polski biznes i współpraca na tym poziomie rozwija się. Plus współpraca organizacji pozarządowych, wzajemne wizyty dziennikarzy. To oczywiś­ cie sprzyja poznaniu i porozumieniu. Poza tym biznes ukraiński na giełdzie w Warszawie – nie ma takiego drugiego. To też jest wejście biznesu ukraińskiego na rynek europejski. To są te konkrety, które pozwalają rozwinąć współpracę handlową. Mamy zasadę strategiczną współpracy w dziedzinie energetyki. Powstała w przeszłoś­ ci idea specjalnej linii przekazu energii elektrycznej z elektrowni atomowej z Chmielnickiego; to jest także dobra idea do zrealizowania. Trzeba tylko policzyć, czy to jest dobre dla biznesu, dla inwestycji. Mamy temat Nord Stream 2, który jest wspólnym zagrożeniem dla Ukrainy i Polski. I tu wspólnie działamy na forach unijnych. Gdzieś jest efekt, gdzieś nie za bardzo. Jakbyśmy mieli złoża gazu czy ropy, moglibyśmy sobie wtedy budować wzajemną infrastrukturę, która by nam pomagała przesyłać te surowce, ale zależymy od importu. Polska ma jednak gazoport. Tak, i możemy z tego korzystać! Oczywiście w interesie ukraińskim jest dodatkowa linia dostarczania tych surowców. Kwestia interkonektora gazowego jest w naszej agendzie. Wydaje mi się, że to, co zrealizujemy w najbliższym czasie, to będą inwestycje w przyszłość. To zostanie dla naszych dzieci, a kiedy ponownie powstanie problem ze strony Rosji, że nie dostarczy gazu – będziemy mieli inne możliwości. Pracujemy nad tym, żeby najpierw zaprowadzić wyższą efektywność energetyki, a z drugiej strony przeorientować się na gaz, który jest w Ukrainie, i starać się uniezależnić gospodarkę od dostaw surowców z zewnątrz. Żyliśmy ponad 2 lata bez gazu rosyjskiego. To jest przykład, że nie wszystko zależy od Rosji, że nie ona dyktuje warunki. Ostatnie skutki arbitraży w Sztokholmie, Hadze pokazują, że można skutecznie walczyć z Gazpromem. To jest także coś, co zmienia podejście w ogóle do Rosji jako do tego „potwora stacji paliwowej”.

Wspomniał Pan Nord Stream 2; to oczywiste, że Polska i Ukraina działają tutaj razem na arenie międzynarodowej, ale co ciekawe – powodzenie tego projektu nie zależy już od samej Rosji, lecz przede wszystkim od Niemiec. Bardzo często w Polsce zwraca się uwagę na to, że Ukraina w swojej polityce zagranicznej bardziej stawia na Niemcy niż na Polskę, co akurat w przypadku Nord Stream 2 wydawałoby się rzeczą dziwną. Jeżeli rzeczywiście Ukraina czuje, że ma tak dobrego partnera w Niemczech, to dlaczego nie zablokuje skutecznie Nord Stream 2? Akurat pierwsza teza, że ponad głową Polski pracujemy z Niemcami – to nie jest tak. Warszawa jest ważniejszym parterem niż Berlin i jeżeli policzymy, to okaże się, że Polska jest na pierwszym miejscu, bez pomniejszania znaczenia innych partnerów. Z drugiej strony oczywiście Nord Stream to nie tylko jest polityka, ale i biznes. I ten biznes w Niemczech stara się jakoś znaleźć argumenty przekonujące władze do zmiany stanowiska. Oczywiście liczymy tutaj tylko na siebie, ale i na innych partnerów z Unii i USA, którzy mają silniejsze środki nacisku, by ten projekt nie został zrealizowany. Ale musimy też myśleć perspektywicznie – co dalej? Musimy walczyć, żeby nie ograniczyć tranzytu – to jest następny projekt. To oczywiście jest kwestia otwarta i mamy wiele do zrobienia, żeby chronić swoje interesy w dziedzinie energetyki. Jeśli chodzi o kraje europejskie, to chyba tylko w Polsce i na Ukrainie tak wyraźnie i głośno mówi się o potrzebie współpracy ze Stanami Zjednoczonymi. Jak Ukraina patrzy na zabiegi Polski dotyczące wzmocnienia obecności wojsk amerykańskich w Polsce i na możliwą budowę tzw. Fortu Trump? To jest jak najbardziej dobre stanowisko dla bezpieczeństwa Polski, którą sojusznicy z Zachodu zawiedli w II wojnie światowej. My mamy doświadczenie, że aby otrzymać wsparcie od partnerów międzynarodowych, najpierw trzeba bronić się samemu. Stany Zjednoczone oczywiście realizują własne projekty strategiczne, ale dla nas są także sojusznikiem strategicznym – nie tyle w przeciwdziałaniu Rosji, ile w rozwoju państ­wa. Dlatego, że rozwój demokracji, powstanie społeczeństwa obywatelskiego itd. jest ważny dla całej społeczności europejskiej i amerykańskiej. Oprócz tego wygląda na to, że zabezpieczenie wojskowe jest najbardziej efektywnym sposobem przeciwdziałania rosyjskiej agresji. Rosja się zbroi, modernizuje swoją armię – musimy odpowiadać adek­watnie. Oczywiście mamy mniejszy potencjał, ale przy wsparciu Amerykanów możemy rozwijać zdolności, które pomogą najpierw nam jako armiom narodowym czy krajom, które graniczą z Rosją, być wystarczająco silnym, żeby nie kusić Kremla do kontynuacji agresji przeciwko Ukrainie. Oczywiś­ cie obecność wojsk amerykańskich na terenie Polski jest warunkiem bezpieczeństwa w Europie i bezpieczeństwa Polski. A bezpieczeństwo Polski zależy także od nas, bo to jest zachodnia flanka naszych granic, mówiąc językiem wojskowym. Oprócz tego oczywiście mamy wspólne projekty, jak LITPOLUKRBRIG, który pokazuje, że możemy wzmacniać współpracę wojskową. Prócz tego, ponieważ Ukraina dąży do NATO, dla nas to jest oczywiście bardzo ważny element współdziałania, treningu, synchronizacji działań i przystosowania się do standardów natowskich. Oprócz tego jest to zmiana mentalności w wojsku, bo wspólne ćwiczenia pokazują, że potrzebujemy europejskiego czy natowskiego sposobu myślenia w kierowaniu wojskami, organizacji, prowadzeniu operacji itd. To bardzo wspomaga całość bezpieczeństwa Europy, a nie tylko Ukrainy czy Polski. Trwa kampania prezydencka na Ukrainie. Jakie Pan widzi niebezpieczeństwa związanego z wyborami? Czy rezultat wyborów może spowodować zmianę kierunku podążania Ukrainy? Prawie żaden z kandydatów na prezydenta, zwłaszcza tych, którzy są liderami, nie mówi o zwrocie na wschód. To mi trochę przypomina Polskę w latach dziewięćdziesiątych; to ta sytuacja, kiedy lewica i prawica walczyły, kto szybciej wprowadzi Polskę do Unii czy do NATO. Integracja europejska i przys­ tąpienie do NATO to jest priorytet każdego z liderów, może oprócz jednej czy dwóch osób. Społeczeństwo wspiera akurat te idee i zmiana kierunku będzie praktycznie niemożliwa. Mamy zapis

w konstytucji, który zobowiązuje władze do przeprowadzenia reform związanych z integracją europejską i wstąpienia do NATO. Oczywiście to zależy od naszych zdolności do implementacji umowy stowarzyszeniowej, przeprowadzenia reform, tego, jak szybko damy radę zmienić system, który powoduje jakąś część korupcji. W ciągu 5 lat i tak zrobiliśmy więcej niż w ciągu pozostałego okresu niepodległości, ale tak naprawdę wszystko zależy od woli polityków wprowadzania tych reform i głównym tematem wyborów jest: kto, jak szybko i jak skutecznie da radę to przeprowadzić. Gdy się śledzi debaty, nikt nie kwestionuje zachodniego kierunku polityki Ukrainy. Czy rola Rosji będzie widoczna w tych wyborach? Rosja pozostaje największym zagrożeniem dla Ukrainy i musimy walczyć na poziomie nie tyle wojskowym, ile mentalnym. Wtrącanie się Rosji w wybory, w system wyborczy spowodowało, że musieliśmy wprowadzić pewne ograniczenia. Zamknięto komisje wyborcze w Rosji, ponieważ istniało realne zagrożenie ingerencji w proces wyborczy – mam na myśli pracę komisji wyborczych, które muszą być złożone nie tylko z pracowników konsulatu czy ambasady, ale także z innych obywateli, a my nie wiemy, jakie są możliwości wpływu. Chodzi także o bezpieczeństwo cybernetyczne, chronienie informacji, możliwość wykorzystania lokali do głosowania. Nie mamy też możliwości zabezpieczenia tych miejsc, ponieważ są na terytorium Rosji, gdzie działają inne reguły. Nie zezwoliliśmy również na uczestnictwo w wyborach obserwatorów z Rosji, aby zminimalizować ryzyko, jako że według ustawodawstwa ukraińskiego Rosja jest uznana za agresora. Dopuszczenie obywateli rosyjskich jako obserwatorów oznaczałoby, że lekceważymy własne ustawodawstwo. Wzmocniono system cybernetyczny dla chronienia danych, które są wykorzys­ tywane w wyborach, i całość systemu. Odnotowujemy niestety zwiększenie liczby aktów dezinformacji, ale staramy się przeciwdziałać temu przy pomocy partnerów z Zachodu. MSZ ma pewien system konsultacyjny i staramy się pomagać naszym urzędom wzmocnić cyberbezpieczeństwo, wykorzystując najnowocześniejsze technologie, by skutecznie przeciwdziałać atakom, którym podlega nawet nasz system ministerstwa spraw zagranicznych – w sposób brutalny, tak żeby dostać się do informacji. Jest jeszcze wiele rzeczy, w których Rosja może pokazać swoje oblicze. Nowo wyznaczony ambasador RP stwierdził jednak, że to nie jest właściwe, że Ukraina nie chce obecności rosyjskich obserwatorów... Ale ich nie będzie. Decyzja zapadła i nie ma o czym rozmawiać. Zaczęliśmy naszą rozmowę od kwestii problematycznych w naszej his­ torii, ale w przyszłym roku mamy rocznicę wyjątkowego wydarzenia: rocznicy sojuszu Petlura–Piłsudski. 9 maja 1920 roku ulicami Kijowa przeszła wspólna parada zwycięskich wojsk polskich i ukraińskich. Czy w 2020 roku taka parada żołnierzy Polski i Ukrainy mogłaby przejść ulicami Kijowa, przypominając o tamtym sojuszu? Jak najbardziej! Zapraszamy! Ministerst­ wa obrony narodowej muszą porozumieć się w tej sprawie. Dobrą tradycją jest uczestnictwo pododdziałów Wojs­ ka Polskiego w paradzie z okazji Dnia Niepodległości Ukrainy. 15 sierpnia, w Dniu Wojska Polskiego, pododdziały ukraińskie także brały udział w defiladzie. Mamy taką tradycję i możemy ją kontynuować. Nad upamiętnieniem tych wydarzeń pracuje już Forum Partnerstwa. Podjęto już pewne uzgodnienia. To jest akurat przykład, łączy nas historia przeciwdziałania bolszewikom, historia wspólnego sojuszu wojskowego. Takich przykładów jest naprawdę wiele. Musimy także o nich rozmawiać, a nie tylko o tych tragicznych. Tragicznych nie możemy zapomnieć. Bo jeżeli ktoś stara się zapomnieć, to później inni to przypominają i wykorzystują. Jeśli będziemy wobec siebie szczerzy i otwarci, nie będziemy mieli problemów, jakie często spotyka się w mediach czy w opinii publicznej, że jest coś nie tak albo niezrozumiałe do końca. Najlepszą odpowiedzią na nieporozumienia jest dialog, a przynajmniej próba zrozumienia partnera. K Wasyl Bodnar jest zawodowym ukraińskim dyplomatą. W latach 2006–2010 pracował jako I sekretarz i radca Ambasady Ukrai­ ny w Polsce. Dwoje jego dzieci urodziło się w Polsce. Udzielił wywiadu w języku polskim.


KURIER WNET · MARZEC 2O19

Zacznijmy od pytania o definicje. W Pana dziejach polskiej myśli obok filozofów występują pisarze, poeci, krytycy, ekonomiści, astronom... Czy Pan, pisząc Źródła, wyz­ naczył jakieś kryteria dla tej grupy, o której jest książka? Sam fakt, że rozmawiamy o filozofii, oparty jest na ukrytym założeniu, że obydwaj wiemy, co to jest filozofia – inaczej by ta rozmowa nie zaistniała. Natomiast jeśli chodzi o szczegółowo opisywaną filozofię polską, to zdefiniować ją można tylko cytując bądź streszczając – była bardzo bogata. Do istoty filozofii raczej nie należą odpowiedzi, bo te odpowiedzi są cały czas bezradne, tylko pytania. To są te pytania, które zadawali filozofowie spacerujący po ateńskim forum, ale to są także pytania, które namalował Gauguin – skąd idziemy, kim jesteśmy, dokąd zdążamy... O rzeczy dla człowieka fundamentalne można pytać w różnych formach. Myślę, że definicja filozofii, w tym także filozofii polskiej, jest w tym, jak Polacy odpowiadali na te najważniejsze pytania. Najpierw to były pytania o tożsamość kultury. Pod pewnym względem jesteśmy podobni do Amerykanów – stąd też nasze sympatie. Każdy skądś tu przyszedł i próbowaliśmy budować państwo-przedmurze chrześcijaństwa, bo za murami już było zagospodarowane. Musieliśmy stworzyć jakiś model współżycia, jakiś sposób porozumiewania się – jak w przypadku każdej wykonywanej wspólnie pracy. Myślę, że i kulturę polską i – bardziej szczegółowo ujmując – filozofię, można także zdefiniować jako rodzaj pracy historycznej wykonywanej przez pewne grupy tą pracą połączone. Stąd wniosek, że trochę inaczej trzeba traktować tych, którzy dzieło naszej pracy chcą zniszczyć czy po prostu korzystają z jej owoców, nie niszczą, ale przez konsumpcyjny styl życia ją umniejszają. W ten sposób łatwiej jest zrozumieć, dlaczego filozofia polska najpierw była filozofią wspólnoty ludzkiej, która pojawia się na przedmurzu chrześcijaństwa i tworzy pierwsze polskie państwo, potem łączy się z innymi podobnymi wspólnotami i przybiera inny kształt polityczny. Wtedy powstaje filozofia sarmatyzmu w Rzeczypospolitej Obojga Narodów, a nawet przemyśliwa się o Trojgu Narodach. Trochę inny będzie miała kształt w okresie zaborów. Wtedy w hierarchii wartości będzie się musiało pojawić to, czego wcześniej nie było, troska o Niepodległość. Inaczej mówiąc, historia filozofii jest zarazem najlepszą jej definicją, bo ujmuje jej zmienność i oryginalność na tle innych filozofii. Każdy wykonywał swoją pracę. Niemcy wykonywali inną pracę, Rosjanie inną, Francuzi na zapleczu tego muru i Niemiec też inną... My byliśmy jako państwo przedmurza narażeni na ciągłe walki. Musieliśmy się bronić, próbowaliśmy prowadzić robotę misyjną, apostolską. Stąd potem ta wielka zmiana, której dokonujemy w sposobie myślenia, mianowicie zmiana modelu chrześcijaństwa – z modelu krucjat, podboju z powrotem na model apostolatu, nawracania raczej słowem niż pałką. To jest wielki wyczyn pols­ kiej filozofii na soborze w Konstancji. Potem mamy zwrot, który też należy odczytywać filozoficznie – Konfederację Warszawską. Następnie są kolejne zwroty, które daje się odnaleźć w nieoczekiwanych miejscach, np. w Mazurku Dąbrowskiego – to jest pewien program, tam mówi się o niepodległości Polski i o prawach człowieka, w jednej z mniej znanych strof. Pojawiają się próby definiowania filozofii – w okresie Księstwa Warszawskiego czy początków Królestwa Kongresowego. Żeby już przejść do czasów bliższych – odzyskujemy niepodległość i wtedy spada z nas ten obowiązek preferowania wartości politycznych, troski o niepodległość; mało tego – naginania różnych filozofii, żeby nadały się do polskiej walki. To robimy z heglizmem, potem z marksizmem. Po 1918 te obowiązki spadają i filozofowie wreszcie mogą zrzucić zbroję i zacząć fruwać, bo cały czas mieli skrzydła pod zbrojami. Stąd fantastyczne pomysły filozoficzne począwszy od Malinowskiego – nie mam na myśli Życia seksualnego dzikich, tylko całą otoczkę filozoficzną jego badań etnograficznych. Ale także Witkacy ze swoimi pomysłami, Koneczny ze swoją teorią cywilizacji – to jest pierwsza tego typu teoria, teraz odkrywamy ją w kontekście teorii konfliktu cywilizacji, najazdu muzułmanów na Europę. Także pewna próba odnowienia filozofii katolickiej, mam na myśli przede wszystkim Karola Wojtyłę. On włącza w obręb filozofii nowe obszary – filozofię miłości, filozofię zawodu

P O L S K A· M E TA F I LO ZO F I A artystycznego i sztuki. Myślę, że jego nauka społeczna, zwłaszcza inspirowanie do solidarności międzyludzkiej, wprowadzanie zasady pomocniczości to jest bardzo ważny przewrót. Oczywiście to było już obecne w XIX wieku, ale chodzi o pewną zasadę regulującą życie także i dziś, bo wciąż są konflikty typu jednostka-grupa, grupa-państwo, a ta zasada pozwala je bezkonfliktowo rozwiązywać w myśl dyrektywy, że dopiero jak sobie ta niższa organizacja, np. gmina, nie daje rady, to wtedy państwo pomaga. Natomiast jeżeli gmina sobie daje radę, to państwo nie powinno się wtrącać i przeszkadzać. Porozmawiajmy o genezie książki. Te cztery tomy Źródeł pisał Pan przez wiele lat. A zaczęło się od wykładu docenta-majora Zygmunta Baumana...

się dogadali z historią. Serbia, zgodnie z teoriami Róży Luksemburg, w ogóle nie powinna była powstać, a powstała. Polska według niej też nie powinna była powstać, bo nad wszystkim dominuje ekonomia, a obszar dawnej Rzeczypospolitej został wchłonięty przez trzy wielkie gospodarki państw zaborczych. A ponieważ procesy ekonomiczne są nieodwracalne, bo wszystkie prowadzą ku świetlanej przyszłości, to skoro nasz obszar został podzielony – dla dobra ludzkości – to już się go nie da scalić. Natomiast polscy socjaliści uważali, że trzeba o tę niepodległość walczyć. Od samego początku. Limanowski, który był jednym z założycieli Polskiej Partii Socjalis­ tycznej; Krzywicki, który ma opinię marksisty, wierzył, że baza wytwarza także idee, że jest coś takiego jak wpływ bazy na nadbudowę, ale znalazł pewien

wyobraźni. Tego jeszcze w Europie nie było. Zrobienie z wyobraźni regulatora życia codziennego, postulat, że należy idealizować, czyli w myśl własnych marzeń zmieniać rzeczy w coraz bardziej idealne – zarówno życie jednostki, jak i życie społeczne, jak wreszcie nawet krajobraz. Przecież zarówno parki, jak i ładne miasta – nie mówię tu o osiedlu za oknem – to jest idealizowanie rzeczywistości, żeby była bardziej zbliżona do ludzkich marzeń. Mamy Trentowskiego, który uważał, że można dzięki filozofii, dzięki pedagogice narodowej – on używał słowa „chowanna” – można wychowywać ludzi coraz bliższych ideałowi. Rozumiem, że polska filozofia ukształtowała się w taki sposób, bo brakowało Polski i to był najważniejszy problem. A gdyby Pols­

filozofię dopuszcza. A Kopernik jest takim człowiekiem-syntezą. Właśnie dzięki temu opóźnieniu my dokonujemy wspaniałych syntez. Synteza ma to do siebie, że pozwala stosować przeniesienie pomysłów z jednej dziedziny do drugiej. Tworzy całe szkoły, których zwolennicy nie chwalą mistrza, tylko się kłócą. W najgorszym wypadku kłócą się, jak go interpretować. To opóźnienie i ta syntetyczność daje nam wgląd z wyższego poziomu, od razu z poziomu metafilozofii, gdy wszyscy uprawiają filozofię. Nasi filozofowie prawie od samego początku, a na pewno od szkoły krakowskiej, są metafilozofami. Zauważył to w pewnym momencie i wprowadził jako program Bronisław Trentewski. Wprowadził taką opowiastkę nawiązującą do lirycznych opowiastek z XVIII wieku. Jest pasterz i jest pasterka. Pasterz, żeby

Przedmurze, metafilozofia i synteza Bohdan Urbankowski, filozof, pisarz, dramaturg i poeta, autor czterotomowego dzieła Źródła. Z dziejów myśli polskiej w rozmowie z Antonim Opalińskim mówi o historii i znaczeniu polskiej filozofii narodowej.

FOT. PF

8

Inspiracje negatywne są czasem mocniejsze od pozytywnych. Jak coś człowieka zezłości i chce udowodnić, że to on ma rację, to dostaje większego napędu do pracy. W przypadku tego incydentu z Baumanem; zresztą incydent, jak to wśród ludzi kulturalnych – Bauman już wyrósł wtedy ze strzelania i bicia – polegał na wymianie słów i na tym, że miałem przygotować referat i udowodnić, że jednak ja miałem rację i istniała polska filozofia narodowa, a on nie miał, kiedy zaprzeczał i mówił, że to taki sam absurd, jak mówienie o np. polskiej matematyce, a w ogóle to mamy marksizm, który nam odpowiada na wszystkie pytania i po cholerę

wykręt filozoficzny, mianowicie wymyślił wędrówkę idei. Otóż okazuje się, że idee, co prawda, przez jakąś bazę zostały wytworzone, ale mogą się spóźniać, mogą wędrować, żyć takim życiem, jak dusze nieboszczyków. Rzeczpospolitą myślącą o niepodleg­łości można potraktować jako tych zacnych nieboszczyków, którzy nie do końca umarli. Ich dusze i idee się włóczą i co jakiś czas inspirują do walki o niepodległość. Ja trochę trywializuję, ale tak mi się to wszystko kojarzy. Poza tym mamy Abramowskiego, który też mówi, że człowiek ulega różnym bodźcom, ale człowiek jest transformatorem, nie przyjmuje ich biernie, to jest ta siła jed-

Pod pewnym względem jesteśmy podobni do Amerykanów – stąd też nasze sympatie. Każdy skądś tu przyszedł i próbowaliśmy budować państwo-przedmurze chrześcijaństwa, bo za murami już było zagospodarowane. sobie zawracamy głowę. To był początek, potem pisałem artykuły o poszczególnych filozofach. Wreszcie ukazała się książka na temat najpiękniejszego i najbardziej lotnego okresu naszej filozofii, jakim był romantyzm. Potem książka o niepokornych marksistach. Jak wspominałem, Polakom najbardziej zależało na niepodległości, inne kraje nie miały tego problemu, romantyzm francuski czy niemiecki polegał zupełnie na czym innym. Natomiast arcydziełem – można chyba użyć tego ostrego słowa – manipulacji historyczno-filozoficznej był zbiorowy wysiłek polskich socjalistów. Wzięli do obróbki, jako punkt wyjścia, marksizm. A marksizm w wersji ortodoksyjnej był filozofią naturalistyczną, deterministyczną. Jedna z jego interpretacji, w pewnym momencie obowiązująca, wyszła spod pióra Róży Luksemburg. A ona mówiła, że wszystko jest zdeterminowane, że walka o nadejście komunizmu ma taki sens, jak walka o zaćmienie słońca, które po prostu musi nadejść. Polscy socjaliści poszli raczej za wskazówką Piłsudskiego, czy też złośliwą uwagą – jest to zresztą zdanie przypisywane wielu polskim socjalistom – że serbscy świnopasi jakoś

nostki. A skoro jednostki mają wolną wolę, to zbiorowość też. Polscy socjaliści – pomijam Różę Luksemburg, nie dlatego, żebym był antyfeministą, tylko jej koncepcja mi się nie podoba – znaleźli sposób na ucieczkę do przodu. Jest marksizm jako filozofia bazowa, a oni się od niej oddalają. Tak go, w narodowym interesie, udoskonalają, że właściwie to już nie jest ten dawny marksizm. Coś podobnego zrobili polscy hegliści z Heglem. To była maniera powszechnie stosowana i w końcu przyniosła rezultaty. Ostatecznie to, co mówił Brzozowski o filozofii pracy, co mówił Piłsudski o filozofii czynu – to wszystko są kolejne warianty filozofii Cieszkowskiego – a on mówił, że najważniejszy jest czyn, wychodząc od Hegla. I uważał, że filozofia oderwana od życia jest niewarta funta kłaków. Filozofia czynu polega na przewidywaniu przyszłości przez jej planowanie, przez jej „robienie”. To jest coś, co potem zastosował Piłsudski. Jego powiedzenie, że ten człowiek tylko wart jest nazwy człowieka, który ma mocne przekonania i potrafi wyznawać je czynem, to brzmi jak parafraza Cieszkowskiego. Do tego dochodzi Libelt z cudowną filozofią

ka przetrwała, to jakimi drogami posz­łaby polska myśl? Polski romantyzm to było już któreś wcielenie polskiej filozofii. Przedtem mamy sarmatyzm. Trochę inaczej wygląda filozofia Królestwa Polskiego, z której rodzi się wspaniała szkoła polskiej filozofii prawa w Krakowie, trochę inaczej filozofia triumfującego sarmatyzmu, ze wspaniałym etosem rycerskim, bo jako kraj przedmurza musieliśmy nie tylko wojować, ale też żyć według pewnej etyki. Trochę inaczej wyglądają reformy oświecenia w Polsce. Myślę, że tutaj jedna rzecz nam paradoksalnie spadła z nieba. Myśmy się na wszystko pospóźniali. Polska kultura, kultura polskiego chrześcijaństwa, także początki polskiej filozofii, spóźniła się na wielkie spory, np. o uniwersalia, na walkę zwolenników św. Augustyna i św. Tomasza, czy też wcześniej Platona i Arystotelesa, bo to była odsłona tamtej walki. I dzięki temu miała tę przeszłość podaną na tacy. My możemy z niej wybierać. Przychodzi geniusz, Kopernik. Ale jego nauczycielami są m.in. Michał z Wrocławia, Jan z Głogowa. Dla-

zyskać przychylność pasterki, przynosi jej wianek z polnych kwiatów. Ona patrzy i trochę wybrzydza, że te wszystkie kwiaty już były na łące, jest ich tu pełno i to Pan Bóg je stworzył, natura wydała. Na to pasterz odpowiada: tak, Pan Bóg stworzył, natura wydała, ale ja je wybrałem. To jest właśnie to, co robi polska filozofia. Ona wybiera to, co uważa za najcenniejsze i najważniejsze z punktu widzenia zbiorowości, jaką jest polski naród. W pewnym momencie – zapewne w ramach lekceważenia ortodoksji – pojawiła się w Polsce śmiała, choć straszliwa myśl, że nie ma Trójcy Świętej. Czy arianie, z których w PRL robiono niemal poprzedników komunizmu, to było coś znaczącego, czy tylko ekscentryczny epizod? W modelu Polski tolerancyjnej mieściła się także tolerancja dla innowierców, także dla prawosławia – próbowaliśmy nawet zbudować unię obu Kościołów. Również dla arian, dopóki nie dopuścili się zdrady na rzecz Szwedów, bo to już były kryteria polityczne, nie filozoficzne. Ale jeśli chodzi o ten okres, w którym zajmowali się myśleniem, organi-

Niemcy wykonywali inną pracę, Rosjanie inną, Francuzi na zapleczu tego muru i Niemiec też inną... My byliśmy jako państwo przedmurza narażeni na ciągłe walki. Musieliśmy się bronić, próbowaliśmy prowadzić robotę misyjną, apostolską. czego akurat o nich wspominam; tam było jeszcze paru innych, z Wojciechem z Brudzewa na czele? Bo ci dwaj są też filozofami. Jeden był zwolennikiem skotyzmu, drugi albertyzmu. Kopernik w związku z tym znał oba te światopoglądy, znał oczywiście jeszcze parę innych przez to, że dużo czytał, studiował, wyjeżdżał za granicę. Więc Polacy mogli zrezygnować z konieczności bycia ortodoksyjnymi, bo nie bardzo wiedzieli, wedle czego trzeba być ortodoksyjnym. I któreś wcielenie platonizmu, i któreś wcielenie arystotelizmu są ortodoksyjne. Kościół jedno i drugie w swojej tolerancji i wyrozumiałości dla grzeszników uprawiających

zowaniem swojej wspólnoty, to mogli ją organizować według swoich reguł, tak jak w sąsiednim miasteczku organizowali się Żydzi, a w jeszcze innym Ormianie. Wspomniał Pan, że widziano w tym prekursorstwo socjalizmu – byłby to pewien model socjalizmu. Modelem socjalizmu był też przecież hitleryzm, także stalinizm. Natomiast ich model był bardzo pokojowy, odwołujący się do początków chrześcijaństwa, unikający wojen; stąd symboliczne, drewniane mieczyki. I byli bardzo postępowi, bo np. przyznawali pewne prawa kobietom. Oczywiście problemy z religią mieli wszyscy, mnie nie wyłączając.

Wydaje mi się, że koncepcja Trójcy jest jednocześnie trafna i jest do dyskusji. Pewne nasze przypuszczenia na temat metafizyki, tej sfery, która przekracza naszą fizyczność, gdzie nie obowiązują prawa fizyki, mogą być tylko hipotezami. Jeżeli mówimy np. o koncepcji światła, teorii korpuskularnej, falowej, to teorię Trójcy można traktować jako komplementarną. Boga można traktować jako Stwórcę, jako Ojca wszystkiego. Można traktować Go jako Ducha Wszechobecnego, który wszystko wprawia w ruch, obdarza życiem, dążeniem do przodu, jako arystotelesowską entelechię – inteligentny plan, jak to teraz mówią Amerykanie, wstydząc się przyznać, że wierzą w opatrzność. Albo jako istotę, która osiąga boską doskonałość. Oczywiście arianie nie traktowali tego w tych kategoriach, oni swój światopogląd budowali częściowo na przekorze. Tak jak luteranizm był w rzeczywistości ogromnym aktem his­torycznej przekory wobec Kościoła: powrót do Biblii, a więc atak z prawej, nie z lewej strony. Myślę, że arianie też próbowali wrócić do tego, jak oni rozumieli świat w oparciu o Biblię. Ponieważ nie znaleźli Trójcy Świętej w Starym Testamencie, uznali ją za wymysł późniejszych teologów. Pewne rzeczy zaczęły się mścić, bo oni negowali niektóre wartości i nie zdołali wprowadzić w ich miejsce niczego więcej. Więc ich filozofia zaczęła się spłaszczać, była filozofią społeczeństwa, filozofią organizacji społecznej opartej na wspólnocie, na stosunkach dobrosąsiedzkich, na szacunku dla każdej formy życia – byli niemal zgodni ze św. Franciszkiem. Ale gdy wkraczamy w tę ogromną sferę ludzkiej nadziei, co powinno być kiedyś, co nas czeka gdzie indziej – tutaj arianie byli bezradni. Mówię o sferze organizacji społecznej, socjologii, bo ich pomysły polityczne były bardzo niedobre, łącznie z projektem rozbioru Polski. I za to właściwie zostali ukarani. Ale nawet to zostało zrobione bardzo po polsku, bo dano im wybór: albo przestaniecie rozrabiać i przejdziecie na katolicyzm, albo fora ze dwora. Część wyjechała, większość została i wtopiła się w katolicką polskość, może odnalaz­ ła głębszą metafizykę. Natomiast ich pisma są nadal interesujące. Na pewno coś tam przydatnego na dzisiaj się znajdzie, tylko trzeba dobrze szukać. Bo wszędzie są odpowiedzi, tylko pytania się zmieniają. U progu XX wieku, wśród tych wysoko latających romantycznych duchów, o których Pan pisze, pojawia się nagle szkoła lwowsko-warszawska – przyziemna, akademicka i analityczna. Czy to był dalszy ciąg polskiej myśli, czy import dokonany siłą woli jednego człowieka, Kazimierza Twardowskiego? W myśl zasady syntetyzmu jedno drugiego nie wyklucza. Profesor Twardowski, który na naszym gruncie ten nurt zapoczątkował, wyszedł z dobrej wiedeńskiej szkoły, ale przyjechał, żeby polskiej filozofii pomóc, nauczyć ją logiki rozumowań, uzyskiwania zdań wyższego rzędu. Stworzył całą szkołę, której najwybitniejszym uczniem był profesor Tadeusz Kotarbiński, twórca prakseologii. Łączność jest oczywis­ ta, bo Kotarbiński traktował ją jako ukonkretnienie filozofii czynu Brzozowskiego, o którym też kiedyś pisał, co jest bardzo znamienne. Filozofia szkoły lwowsko-warszawskiej była takim dedalowskim dodaniem ołowiu do skrzydeł Ikara. Jeżeli brak tego ołowiu, można zacząć za bardzo fantazjować i popełniać zwykłe błędy. To z jednej strony owocowało świetną logiką – Łukasiewicz, Tarski, to są nazwiska europejskie, a z drugiej strony prakseologią, która dziś dopiero zaczyna się rozwijać na świecie. W całej tej pięknej historii od czarownika Witelona po papieża Wojtyłę, gdzie Pan widzi siebie jako filozofa? Ja jestem tym pasterzem, który wybiera, szuka pasterki. Myślę, że w pewnym momencie potrzebny jest ktoś, kto dokona audytu. To, co zrobiłem, to jest audyt – na tyle, na ile było mnie stać i na ile mi czas pozwolił – dla tych, którzy się od tego odbiją i stworzą coś większego. Myślę, że kierunek jest w metafilozofii. Praca nad materiałem już zorganizowanym daje szansę na mocniejsze odbicie. Silniejszy jestem, cięższą podajcie mi zbroję – to jest zresztą romantyczna zasada. To bardzo dobra odpowiedź na niezadane już pytanie o następców. Bardzo dziękuję za rozmowę. K


MARZEC 2O19 · KURIER WNET

9

Z·NASZE J·KRWI

W

arto zastanowić się nad nimi choćby przy okazji Dnia Żołnierzy Wyklętych, który od kilku lat możemy obchodzić, chociaż i bez niego pozostają one wymownym świadectwem tego, co chciano zrobić i zrobiono z niepodleg­łymi elitami narodu polskiego, jak i z ludźmi, którzy w swym myśleniu kierowali się narodowym i niepodległościowym paradygmatem.

Wobec dwu wrogów W dzisiejszych czasach mówienie o dwóch wrogach narodu polskiego, stawiających sobie za cel jego unicestwienie, znalazło sobie miejsce w jakiejś części tzw. debaty publicznej, choć, co warto by było zaznaczyć, na pewno są w Polsce ośrodki, które chciałyby, by tego typu narracja zniknęła. Częs­ to powtarzam myśl, iż w życiu, także społecznym, nic nie jest dane raz na zawsze. To, że ileś lat temu społeczeństwo uznało pewne racje, a część elit niechętnie zmilczała ten temat, nie oznacza końca historii. Polskie dzieje lat wojny i okresu powojennego są doświadczeniem i przestrogą, w historię musimy wpatrywać się wciąż jak w lust­ ro, w którym odbija się nasze „teraz”. W 1939 roku kraj nasz i naród doświadczyły dwu okupacji. Naszych gnębicieli łączyło bardzo wiele – przede wszystkim nienawiść do Polski i Polaków, do ich kultury i cywilizacji, którą nieśli. Zniszczenie tych elementów w obu wypadkach było priorytetem. Oczywiście zjawisko to wpisuje się w wydarzenia polityczne. Są dziś publicyści, którzy, choćby dla dyskusji roboczej, stawiają tezę o błędzie polityki polskiej w okresie przedwojennym, o tym, że należało w odpowiednim czasie podjąć współpracę z jednym z dwu wrogów, by w ten sposób odwrócić układ sił i sojuszy. W tzw. minionym systemie wskazywano na to, że władze w okresie międzywojennym były antyradzieckie i to miał być ich największy „grzech”. Obecnie podnosi się kwestie zaniechania wpisania się Polski w układ niemiecki, co miałoby ją uratować. Nie chcę bronić przedwojennych rządów sanacyjnych. Popełniały one błędy, pewnie niektóre zemściły się w historii, ale żadna z wymienionych opcji nie gwarantowałaby narodowi ochrony przed utratą suwerenności i dalszymi konsekwencjami. Nie wiem, czy byłbym Polakiem, gdybym urodził się po zakończonej przez III Rzeszę zwycięs­ kiej wojnie, w okolicznościach, które czyniłyby ze mnie mówiącego po polsku nazistę, który uważałby Adolfa Hitlera za największego męża Europy. Urodziny tego męża stanu obchodzono by na mojej z pozoru ziemi, w pałacu jego imienia, który stałby w miejscu, w którym dziś widzimy Pałac Kultury i Nauki im. Józefa Stalina. Właściwie to nawet byłby pewnie taki sam budynek, jeśli się weźmie pod uwagę daleko idące podobieństwo systemów sowieckiego i niemieckiego i ich emanacji w sztuce. Naszych okupantów łączyła wrogość do religii, którą wyznawała większość Polaków, i która stanowiła istotę polskości. Nawet jeśli ktoś utracił wiarę, to ten paradygmat akceptował jako fundamentalny w życiu społecznym. Co prawda, już przed wojną zdarzało się, że go podważano, ale nie zmieniało to istoty rzeczy. Socjalizm czy też radykalizm lewacki w obu wypadkach był siłą napędową reżimów. Jeden był bardziej siermiężny, parciano-łagrowy, drugi wyglądał na bardziej „elegancki”, ale w jednym i drugim wypadku chodziło o stworzenie nowego człowieka. Polacy słabo nadawali się na taki materiał, ich historia i doświadczenie wolnościowe kierowało ich ku innym wartościom, niż chciałyby elity zarówno Związku Radzieckiego, jak i nazistowskich Niemiec. Generalnie, słabo nadawaliśmy się na sojuszników, w związku z tym najlepiej byłoby nas unicestwić. Ten punkt łączący oba totalitaryzmy, który nabrał rumieńców w roku 1939, zdawał się być elementem cementującym sojusz, poza oczywistą kwestią geopolityczną. Kraje te wróciły do swojej wspólnej granicy, którą posiadały dwadzieścia kilka lat wcześniej. Niemcy chcieli Polaków zniszczyć fizycznie. Oczywiste jest, że zaczęli od elit, ale bardzo szybko przystąpili do fizycznej eliminacji tkanki narodowej jako takiej. Wrogiem stał się każdy Polak. Ciekawe, że nie próbowali czegoś takiego jak podmiana elit. Media, które tworzyli, nawet nie udawały polskości, skupiając się jedynie na podawaniu informacji w języku zrozumiałym dla tubylców. Było to zjawisko czasowe i typowo pragmatyczne. Poza tym

zabroniono wszystkiego innego, na czele z nauczaniem czegoś więcej niż czytanie, pisanie i tego, co było niezbędne w służbie Wielkiej Rzeszy. Obroną było tajne szkolnictwo, nauka i kultura, rozwinięte wręcz fenomenalnie. U Sowietów było podobnie, ale inaczej – Polacy mieli być nawozem historii, jak… wszyscy ludzie radzieccy. Pod okupacją sowiecką, trwającą na Kresach w latach 1939–1941, powró-

szans na własną państwowość, Węgrzy, którzy po traktacie w Trianon utracili większość terytorium itd. Przykłady można mnożyć. Druga wojna światowa dodała do tej listy kolejne elementy, w tym Polaków. W latach 1939–41 właściwie wszyscy zgadzali się, że kraj jest okupowany przez dwu wrogów. Ci, którzy mieli w tej sprawie inne zdanie, raczej siedzieli cicho. Brytyjczycy, którzy w roku 1940 potrzebowali

Kalkulacje Polskie Podziemie w swym myśleniu podzieliło się niemal dokładnie wed­ ług opcji politycznych jego przywódców. AK zostało zmuszone do uznania Związku Sowieckiego za sojusznika, a narodowcy pozostali przy swoim. Dla nich wrogów było nadal dwóch. Oczywiście jeżeli weźmiemy pod uwagę rzeczywistość roku 1941 w stosunku

Te słowa ministra Stanisława Radkiewicza, wypowiedziane w czasie narady Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie latem 1945 r., cytują Mariusz Bechta i Wojciech Muszyński, autorzy wydanej w 2017 roku książki Przeciwko Pax Sovietica, poświęconej walce Narodowego Zjednoczenia Wojskowego i struktur ruchu narodowego z reżimem komunistycznym w okresie powojennym.

„NSZ – endecję – trzeba zniszczyć fizycznie!” Piotr Sutowicz

do życzenia. Czas wszakże działał na naszą niekorzyść. Czy w tej sytuacji można było coś wykalkulować? Pewnie niewiele. Żołnierze Brygady Świętokrzyskiej wybrali możliwość ucieczki z kraju, wiedząc, co ich czeka. Część konspiracji próbowała legalizować się, co nie na wiele się zdało. Część została w lesie, trwając do końca. Oczywiście, ich wybór też opierał się na pewnej kalkulacji, będącej co prawda bardziej pobożnym życzeniem niż czymś innym, ale jednak… W Polsce myślano, że wkrótce nastąpi wznowienie działań wojennych, czy też może nowa wojna; tym razem stronami będą wolny świat Zachodu i Sowiety. Nie zdawano sobie sprawy ze skali zdrady i z tego, że Polacy nie zostali potraktowani jak naród, któremu za jego ofiarę złożoną w wojnie należy się obecność w gronie zwycięzców. Świat jednak myślał po swojemu. Skoro Francuzi już na początku wojny nie chcieli umierać za Gdańsk, choć za Führera część już chciała, to czemu mieliby teraz chcieć ginąć za Polskę? Ludzie pozostający w lesie nie chcieli w to wierzyć, a emisariusze, którzy przybywali do nich z Zachodu, przez jakiś czas podtrzymywali wiarę w Zachód. To jest rzeczywistość tragiczna, ale jednocześnie nie czyni z naszych żołnierzy podziemia niepodległościowego niepoprawnych romantyków, lecz tych, których po prostu okłamano, nie ich pierwszych i nie ostatnich.

Nowe elity

cono do wcześniejszego, prowadzonego w ramach „Marchlewszczyzny” i „Dzierżyńszczyzny” eksperymentu z tworzeniem radzieckiego Polaka. Udawano życie intelektualne, tyle że w formie niezwykle dziwacznej, tak odległej od tego, co Polacy znali i akceptowali, że chętnych do jego tworzenia trzeba było znajdować spośród renegatów i udających Polaków członków mniejszości narodowych. Poza tym naj-

Praktyka totalitaryz­ mów względem narodu polskiego jest znana historykom, a jednak twierdzenie o dwu wrogach budziło i budzi opór elit. Odpowiedź na pytanie „dlaczego?” jest kluczem do części naszej współczesności. ważniejsze było i tak to, że wszyscy mieli zostać wymieszani w ramach jednego wielkiego „Archipelagu Gułag”. Niby są to wszystko rzeczy oczywiste. Praktyka totalitaryzmów względem narodu polskiego jest znana historykom, a jednak twierdzenie o dwu wrogach budziło i budzi opór elit. Odpowiedź na pytanie „dlaczego?” jest jakoś tam kluczem do części naszej współczesności.

Kolejna ofiara XX wieku W rzeczonej kwestii naród polski stał się kolejną ofiarą XX-wiecznej polityki wielkich mocarstw, ich celów i zmagań. Oczywiście wcale nie pierwszą. Wcześniej byli np. Rosjanie walczący z rewolucją bolszewicką, Ormianie poddani ludobójstwu, Polacy w Niemczech, którzy „nie załapali” się, by znaleźć się w granicach Rzeczypospolitej, nasi słowiańscy bracia na Łużycach, którym po I wojnie światowej nie dano

polskich lotników, gotowi byli przytakiwać w każdej kwestii podawanej przez naszą narrację. Być może polski rząd w Londynie czegoś w tej sprawie nie wykorzystał. Cóż, stało się, za takie błędy potem się płaci. Kolejny etap II wojny światowej zaczął się 22 czerwca 1941 roku napaścią III Rzeszy na Związek Radziecki. Fakt ten jest ze wszech miar ciekawy. Jeżeli spojrzeć na niego bez emocji, to chyba nie powinien się był wydarzyć. Oczywiście dwa zbrodnicze reżimy nie były całkowicie racjonalne w swoich ideologiach, niemniej tu ładunek bezsensu jest dość wysoki. Co prawda nasza publicystyka historyczna, powołując się na badania zawodowych historyków, pisze o niemieckim pragnieniu Wschodu, chęci dorwania się do ropy naftowej z przedgórza Kaukazu czy też z Azerbejdżanu, o antysowietyzmie elity nazistowskiej, z drugiej strony o Stalinie, który mimo zerwania z ideami Trockiego, dążącego do rewolucji globalnej, budował komunizm u siebie, jednak z zasadniczego celu komuniz­ mu, którym było bez wątpienia ogarnięcie całego świata, nie zrezygnował. Wszystko to prawda, ale Niemcy ropę i inne surowce od Rosjan i tak dostawali, i to bez konieczności okupacji olbrzymich przestrzeni kraju; po drugie imperializm rosyjski, który mimo komunistycznej przykrywki był paradygmatem ekspansji kraju, więcej by zyskał na współpracy z III Rzeszą niż na wojnie. Na przykład starym dążeniem tego imperium było wyjście na ciepłe wody Oceanu Indyjskiego, co z pewnością mogli uzyskać w ramach antybrytyjskiego sojuszu z Niemcami. Poza tym trupy Polski, Jugosławii, Grecji oraz krajów bałtyckich, na których obaj okupanci siedzieli, nadal były czynnikiem jednoczącym. Komu więc tak naprawdę zależało na tej wojnie? Odpowiedź, nieoparta co prawda na źródłach, jest dość prosta – zależało Wielkiej Brytanii, która dążyła do skonf­liktowaniu obu mocarstw. Sapienti sat. Sowieci z drugorzędnego wroga Zjednoczonego Królestwa szybko przerodzili się w pierwszorzędnego sojusznika. Sprawa polska i kilka innych wymienionych powyżej szybko stały się kolejnymi ofiarami tej gry operacyjnej. Już w końcu roku 1941 wiadomo było, że oto jawi się nowe rozdanie międzynarodowe i może ono nie być dla nas dobre.

do, powiedzmy, lata 1943, scenariusze rozgrywki mogły wyglądać różnie. Po pierwsze, Niemcy mogły wygrać na wschodzie, na początku nawet na to się zanosiło. Konsekwencją mogłaby być albo niemiecka Europa bez Polaków lub z nimi jako pariasami układu, albo zwycięstwo aliantów na froncie zachodnim, wówczas szansa Polaków byłaby ogromna. Zmobilizowany naród uderzający w plecy słabnącego okupanta po pierwsze wyswobodziłby ziemie etnicznie polskie, a następnie podjąłby marsz na zachód po linię Odry i Nysy Łużyckiej, a nawet dalej. Zmieniłby się porządek europejski, środkowa część Europy stałaby się słowiańskim imperium z Polską na czele, jak to widział Karol Stojanowski czy też tak, jak to opisał Andrzej Trzebiński w swym Wymarszu Uderzenia. Nastałby świat bez politycznej obecności obu największych wrogów Polski. Ktoś powie, że to zbyt piękne, by kiedykolwiek było możliwe. No cóż, skoro się nie wydarzyło, to niby nie ma o czym mówić, ale ludzie w roku 1942 nie znali przyszłości. Opcją drugą było zwycięstwo sowieckie. Pewnie nie chcieli tego ani AK-owcy, ani partyzanci NOW, ZSZ czy też Uderzeniowych Batalionów Kadrowych, walczący w imieniu przyszłego słowiańskiego imperium. Zwycięstwo Sowietów było szansą dla niewielkich marginalnych grup komunistycznych, które wschodni totalitaryzm przygotowywał do objęcia historycznej roli w nowej Polsce. Był tu tylko jeden problem – Polacy. Z nimi niespecjalnie było o czym rozmawiać, skoro chcieli przede wszystkim niepodległego kraju, a nie sowieckiej republiki. Mimo wojny kraj wciąż posiadał wykształcone elity i uzbrojoną podziemną armię. Z tym fantem trzeba było coś zrobić. Przywódcy podziemnej i emigracyjnej Polski pogubili się w tych kalkulacjach, czym tylko pogorszyli położenie swego zaplecza w Polsce. Akcja „Burza”, która miała ich w oczach Sowietów uczynić suwerenami, doprowadziła do eliminacji oddziałów AK-owskich. Powstanie warszawskie wyeliminowało z gry centra dowodzenia Polski Podziemnej, zaś wkraczający Sowieci nie dbali o szczegóły i eliminowali z życia każdy odruch samoobrony, a nawet jej możliwość. Chwilowo ratował Polaków fakt, że liczba zdrajców w służbie okupantów była niewielka, a ich jakość intelektualna również pozostawiała wiele

Wracając do tytułowej wypowiedzi ministra Radkiewicza. Komuniści najpierw radzieccy, a potem ci krajowego autoramentu zdawali sobie sprawę z tego, że ludzie żyjący wizją Polski jako katolickiego Państwa Narodu Polskiego nie nadają się na nowe elity, niespec­jalnie można z nich zrobić choćby obywateli nowego quasi-państwa. Co prawda niektórych, tych o słabszym morale, można kupić czy podjąć wobec nich jakąś grę, ale najlepiej ich pozabijać. W końcu każdy nosiciel idei wielkiej Polski jest niebezpieczny, nigdy nie wiadomo, kiedy wprowadzi do obiegu swoje tezy, poza tym sama jego obecność będzie świadectwem. Narodowcy byli więc wrogami pierwszorzędnymi. Trzeba ich było po pierwsze zabić, po drugie odrzeć z godności, zrobić z nich kogoś innego, niż byli. W XX wieku, chociaż na pewno nie tylko w nim, często sięgano po środki odczłowieczające. W totalitaryzmach było to zjawisko normalne. Propaganda uważała za nieludzi już to Żydów, już to kułaków. Nie jest to istotne. Przeciwnik nie mógł być człowiekiem, skoro tak łatwo było spalić go w krematorium. Po 1945 r. nowe władze nie były zainteresowane narodowcami. Próba legalizacji Stronnictwa Narodowego zakończyła się aresztowaniem inicjatorów akcji. Z partii opozycyjnych zgodzono się na istnienie PSL po pierwsze tylko

pod wpływem nacisków brytyjskich, po drugie zaś jako chwilowy wybieg pozwalający skatalogować mniej zapiekłych wrogów sytemu, a potem… najlepiej również zabić. Instytucje nowego państwa miały nosić charakter wyłącznie fasadowy i być na usługach nowej ideologii. Dyskusję sprowadzono jedynie do tego, jak pozbawić Polaków ich tożsamości i w jakim tempie ma się to odbywać. Radykałowie pewnie chcieli od razu, pragmatycy byli za stopniowaniem gry. Ci drudzy przegrali w ramach obozu i mniej więcej w roku 1948 zostali od władzy odsunięci. Likwidacja dyskursu akademickiego i kulturalnego była obok eliminacji ludzi jednym z głównych celów nowej władzy. Elity prawnicze kształcono na krótkich kursach, procesy sądowe można było przeprowadzać w „kiblu”, oficerów z „chęcią szczerą”, ale „bez matury” można było wykreować przy wsparciu sowieckich towarzyszy w ciągu kilku lat. Nowych poetów i pisarzy, produkujących apologie sowieckich i polskich przywódców nowej rzeczywistości, też nie było trudno znaleźć, w końcu nawet Niemcy najęli chętnych do redagowania grafomańskiego pisma „Fala”. Nie można było jednak dopuścić do tego, by rodzeniu się nowej elity towarzyszyła obserwacja ze strony ludzi autentycznych. W końcu zawsze ktoś mógłby nazwać rzecz po imieniu, określając kolejne pięknie oprawione dzieło wydane w półmilionowym nak­ ładzie jako grafomańskie wypociny.

Nasze dziś To wszystko wydaje się odległą przesz­ łością, od której odeszliśmy szczęśliwie, chyba jednak rzeczy nie są takie pros­ te. Elita wyprodukowana w latach 40. wychowała swoich następców, którzy myślą wyuczonymi kategoriami. Co prawda nie ma już proletariatu jako przewodniej siły narodu, ale pojęcia czasów komunistycznych można zastąpić ich zamiennikami, których dostarczą nam zachodni intelektualiści, którzy i marksizm i leninizm, a nawet stalinizm dawno przeinterpretowali i zaktualizowali w nowych czasach. Ważne jest tylko to, by nie dopuścić do głosu ludzi, którzy powiedzą, że głoszone przez owych spadkobierców dawnej narzuconej elity teorie są nieprawdą, ba!, bywają żałosną grafomanią. Ich też można odczłowieczyć poprzez mowę nienawiści, określić ich mianami, które uczynią z nich wrogów publicznych. Polskie Podziemie walczyło z dwoma, a potem z jednym wrogiem. Być może pamięć o nim pozwoli nam nie tylko na to, by założyć koszulkę z odpowiednim napisem, choć to też jest ważne wobec jazgotu, jaki przeciw takiej odzieży słychać tu i ówdzie. Przede wszystkim jest okazją do przypomnienia, że wszyscy ci żołnierze walczyli za kraj suwerenny; nawet jeśli wiele ich dzieliło, to ten fakt był niezaprzeczalny. O tym dziedzictwie nie wolno nam zapomnieć. K

Wymarsz Uderzenia Andrzej Trzebiński

A jeśli bzy już będą, to bzów mi przynieś kiść i ty mnie nie całuj, i nie broń, nie broń iść. Bo choć mi wrosłaś w serce, karabin w ramię wrósł i ciebie z karabinem do końca będę niósł. To wymarsz Uderzenia i mój, i mój, i mój, w ten ranek tak słoneczny piosenka nasza brzmi — słowiańska ziemia miękka poniesie nas na bój — Imperium gdy powstanie, to tylko z naszej krwi. A jeśli będzie lato, to przynieś żyta kłos, dojrzały i gorący, i złoty jak twój włos, i choćby śmierć nie dała, bym wrócił kiedy żyw, poniosę z twoim kłosem słowiańskich zapach żniw. To wymarsz Uderzenia… A jeśli będzie jesień, to kalin pęk mi daj i tylko mnie nie całuj, i nie broń iść za kraj. Bo choć mi wrosłaś w serce, karabin w ramię wrósł i ciebie z karabinem do końca będę niósł. To wymarsz Uderzenia… Poniosę nad granice kaliny, kłosy, bzy, to z nich granica będzie — z miłości, a nie z krwi, granice mieć z miłości w żołnierskich sercach U — nasz kraj się tam gdzieś kończy, gdzie w piersiach braknie tchu. To wymarsz Uderzenia…


KURIER WNET · MARZEC 2O19

10

Był Pan do końca przy premierze Janie Ol­ szewskim… Tak, byłem. Pan premier zmarł spokojnie, za­ snął po prostu wczoraj, późnym wieczorem, o dwudziestej drugiej dwadzieścia. Jakim przyjacielem był Jan Olszewski? Wspaniałym. Wiernym, lojalnym, zawsze po­ mocnym, gdy było to niezbędne, a przede wszystkim mądrym, rozumiejącym, zawsze go­ towym do rady i wsparcia, jak mało kto. Kiedy i w jakich okolicznościach poznał Pan Jana Olszewskiego? Lata temu, między rokiem 1972 a 1974. Oko­ liczności były związane z naszą działalnością antykomunistyczną, która szła trochę odręb­ nymi torami, bo byliśmy z różnych pokoleń. Jan Olszewski był starszy ode mnie o osiemna­ ście lat. Opieraliśmy się jednak na tym samym prześ­wiadczeniu, że trzeba szukać wszelkich dróg, żeby Polska odzyskała niepodległość spod okupacji sowieckiej. Ja działałem w śro­ dowisku 1. Warszawskiej Drużyny Harcerzy, a Jan Olszewski w środowisku opozycyj­ nym, które wyrosło jeszcze z Szarych Szere­ gów, z Armii Krajowej, później ze wsparcia PSL-u jako emanacji polskiego ruchu wolnoś­ ciowego i różnych działań konspiracyjnych, półjawnych i jawnych. Towarzyszyła mu zaw­ sze bardzo silna wola znajdywania najróżno­ rodniejszych narzędzi, byleby wspomagały one odzyskanie niepodległości. Podobnie myślały środowiska, z którym ja współpraco­ wałem. To mieliśmy zawsze wspólne. Dzisiaj różne media próbują uczynić z Jana Olszewskiego zwolennika i uczestnika rozmów Okrągłego Stołu. Ale diagnoza jego i całej formacji niepodległościowej była jas­ na: mamy do czynienia z wielką manipulacją, której uczestnicy – jeżeli ktoś się zdecydo­ wał na uczestniczenie – muszą sobie zdawać sprawę, że szanse, żeby przeprowadzić ko­ rzystne dla Polski rozwiązania, są minimalne albo żadne, bo dominacja strony esbeckiej, która organizowała to, z panem Kiszczakiem na czele, była tak wielka, że tylko naiwni mogli sądzić, że z tego może się urodzić coś dobre­ go. I dlatego Jan Olszewski odmówił uczest­ nictwa, mimo że proponowano mu kierow­ nictwo „podstolika” prawnego. Był nie tylko człowiekiem uczciwym, ale bardzo dobrze rozumiał naturę komunizmu i manipulacji, jakie komunizm uprawia wobec narodu polskiego. Był świadom, że komunizm, przepoczwarzając się, nigdy nie pozbył się swego antypolskiego ostrza, tak charakterystycznego zwłaszcza dla jego rosyjskiej i postrosyjskiej wersji, nawet wtedy, jeżeli pisana jest językiem angielskim czy niemieckim. Ten rosyjski wkład jest tam po dzień dzi­ siejszy obecny, bez względu na to, czy chodzi o gender, czy o inne wersje engelsowskiego czy marksistowskiego komunizmu. One są stale nakierowane na zniszczenie Polski, bo to jest jedno z głównych przesłań myśli komunistycz­ nej. Polska zawadza potencjalnemu sojuszowi rosyjsko-niemieckiemu i dlatego jest obiektem tak niebywałych ataków, a zwłaszcza polska myśl niepodległościowa, która zawiera w so­ bie kwintesencję działań zmierzających do odbudowy silnej Polski, silnej Europy Środ­ kowej i silnego porozumienia państw między Bałtykiem, Morzem Czarnym i Adriatykiem, i przywrócenia na tym obszarze cywilizacji łacińskiej, chrześcijańskiej, tak tępionej przez postkomunistyczne formacje. Spotkali się Panowie na początku lat siedemdziesiątych. Potem była ścisła współpraca w ramach KOR-u. Nie tylko w ramach KOR-u, chociaż KOR był bardzo ważną częścią naszego działania. Jan Olszewski współorganizował KOR, był współ­ autorem apelu do społeczeństwa, który za­ początkował istnienie Komitetu Obrony Ro­ botników. Inicjował także szereg późniejszych i wcześniejszych działań. Trzeba tutaj przywołać fakt, o którym mało się wie i mało mówi. Jan Olszewski był pod olbrzymim wpływem postaci i działań księdza kardynała Wyszyńskiego. Był chyba na wszystkich mszach, gdy kardynał Wyszyń­ ski wygłaszał tak zwane kazania świętokrzyskie w kościele Św. Krzyża, gdzie podsumowywał katolicką naukę społeczną właśnie w aspekcie niepodległościowym. Działo się to w czasie komunistycznych prób pogorszenia i tak już sowieckiej i dla Polski niekorzystnej tzw. kons­ tytucji PRL-u. Ruch oporu przeciwko tym działaniom był bardzo istotnym elementem aktywności Jana Olszewskiego, nie tylko w ramach tzw. Listu pięćdziesięciu dziewięciu, który miał trochę szerszą płaszczyznę, ale także Listu stu jeden, który był już bezpośrednio skon­ centrowany na aspektach geopolitycznych i politycznych polskiej niepodległości. Były to manifesty polityczne budujące program otwartych, jawnych działań, np. właśnie Ko­ mitetu Obrony Robotników i różnorodnych pism, stowarzyszeń, uczelni, szkół – cały wielki ruch odbudowy tkanki narodu polskiego spo­ łecznej, gospodarczej i politycznej. W tym działaniu Olszewski zawsze był po stronie formacji niepodległościowej i zawsze prze­ ciwstawiał się manipulacjom czy próbom

JAN·OLSZEWSKI zepchnięcia polskiego ruchu niepodległoś­ ciowego w formułę myśli postkomunistycz­ nej związanej z frakcjami – liberalną czy inną – partii komunistycznej. Taki sposób myśle­ nia był mu całkowicie obcy i to z kolei było osią jego sporu z kolegami, którzy się wywo­ dzili z PZPR-u i którzy później, także po ʼ89 roku czy przy Okrągłym Stole, czy później już w sejmie, kontynuowali tę ideę związania Pol­ ski z postkomunistycznymi przekształceniami w Europie. To musiało być trudne, kiedy towarzysze walki z komuną z dnia na dzień stają się politycznymi przeciwnikami. To oczywiście personalnie bywało trudne, ale u Jana Olszewskiego zawsze dominował punkt odniesienia, którym była niepodleg­

stworzyć rząd niepodległościowy, wywo­ dzący się z pierwszych wolnych, rzeczywi­ ście demokratycznych wyborów – nie atra­ py wyborczej, nie kontraktu politycznego, tylko z rzeczywistej woli narodu. I rozegrał to w sposób mistrzowski. A będąc w peł­ ni świadom, jakie są intencje przeciwni­ ków, rozumiejąc, że rząd, który tworzy, być może będzie musiał działać w sytuacji de facto mniejszościowej, wykorzystał ten mo­ ment, w którym różnym ludziom zależało na uczestnictwie, w tym także ludziom z Kon­ gresu Liberalno-Demokratycznego, którzy aby się uwiarygodnić, nie mogli od razu wystąpić przeciwko Janowi Olszewskiemu. I dzięki temu ten rząd powstał i mógł za­ rysować program niepodległościowy, któ­ ry towarzyszy nam do dnia dzisiejszego. Bo

rozumiał, jak i to, że bez niepodległej Ukrainy Polska będzie nieporównanie bardziej zagro­ żona przez agresję rosyjską i że to jest dla nas sprawa absolutnie fundamentalna. Czy to prawda, że na Janie Olszewskim wymuszono, żeby szefem dyplomacji została ta sama osoba, która była w rządzie Bieleckiego? Obowiązywała konstytucja, zgodnie z którą w gestii Prezydenta były trzy stanowiska w rzą­ dzie: ministra spraw zagranicznych, obrony i spraw wewnętrznych. Jan Olszewski zgodził się na korzystny w tym układzie kompromis, gdzie on obsadził dwa z tych trzech stanowisk – ministra obrony i ministra spraw wewnętrz­ nych, a ministra spraw zagranicznych – pan prezydent Lech Wałęsa.

Mąż stanu zawsze wierny

O śp. Janie Olszewskim z jego przyjacielem i współpracownikiem Antonim Macierewiczem rozmawia Łukasz Jankowski.

łość Polski. On oczywiście starał się nie zry­ wać więzi personalnych, ale też nigdy nie poz­walał, by sprawy personalne w jakikol­ wiek sposób zagroziły podstawowemu kie­ runkowi niepodległościowemu. W ogóle był bardzo ostrożny w ferowaniu wyroków i nad­ używaniu ocen moralnych do spraw politycz­ nych. Pamiętam taką scenę, którą warto przy­ wołać, bo mówi się tak dzisiaj wiele o mowie nienawiści. Ten wielki wysyp mowy nienawiści zaczął się, od razu z wielkim natężeniem, po zrealizowaniu przeze mnie, oczywiście we współpracy z Janem Olszewskim jako premie­ rem ówczesnego rządu, uchwały lustracyjnej. Otóż podczas jednego z wielu takich ataków, które spadły na niego, na mnie, na całą for­ mację w ogóle, ze strony SLD, ale także Unii Demokratycznej – tak to się chyba nazywało – i posłów z innych partii politycznych; strasz­ liwe wyzwiska – Jan Olszewski wstał i powie­ dział: „Panowie, nie nudźcie, nie nudźcie, wy

to, co dobrego zrealizowała Dobra Zmiana, zwłaszcza w latach 2015–2018, wywodzi się z programu zarysowanego wówczas przez Jana Olszewskiego, czyli oparcia odbudowy państwa polskiego i niepodległości państwa polskiego na sprawiedliwości społecznej, na zablokowaniu złodziejskiej tzw. prywatyzacji, czyli po prostu grabienia majątku narodowe­ go. Z prywatyzacją ani z reprywatyzacją nie miało to nic wspólnego. Program ten przewidywał także powst­ rzymanie niszczenia i odbudowę polskiego rolnictwa. Przypominam, że Okrągły Stół zniszczył polskie rolnictwo. Otworzył wrota dla napływu taniej żywności, która rujnowała polskich rolników. Jan Olszewski wprowadził ceny minimalne na płody rolne, co zahamowa­ ło destrukcję polskiego rolnictwa, doprowa­ dził do powiększenia się polskiego eksportu i zrównoważenia polskiego budżetu, a także zablokował możliwość usytuowania na trwałe

I Pan został ministrem spraw wewnętrznych. Kiedy rozpoczął się konflikt z Lechem Wałęsą? Jan Olszewski dążył do minimalizowania kon­ fliktu z Lechem Wałęsą, nie tyle mając na­ dzieję, ile dając Lechowi Wałęsie wszelkie szanse pozbycia się jego straszliwego bagażu współpracy ze służbą bezpieczeństwa. Ro­ bił wszystko, żeby Lech Wałęsa, że tak po­ wiem, odnalazł drogę do wyjścia z tej matni, ale Lech Wałęsa nie chciał. Jan Olszewski do końca dawał mu taką możliwość, ale też nie przekroczył nigdy bariery naiwności i dla­ tego, kiedy prezydent Wałęsa pojechał do Rosji i było jasne, że zamierza podpisać nie­ korzystny dla Polski układ, pozostawiający dużą część Rzeczypospolitej w istocie pod kontrolą sowiecką, wtedy tę grę na nieko­ rzyść Rzeczypospolitej Olszewski przerwał. Nocą wysłaliśmy depeszę mówiącą, że rząd Rzeczypospolitej nigdy nie zaaprobuje po­

Jan Olszewski dążył do minimalizowania konfliktu z Lechem Wałęsą, nie tyle mając nadzieję, ile dając Lechowi Wałęsie wszelkie szanse pozbycia się jego straszliwego bagażu współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa. od ʼ45 roku powtarzacie te same frazesy, już mam tego dosyć, nawet się oburzać na was nie warto, wy po prostu nudzicie”. I to była jego najmocniejsza polemika z tymi, którzy byli po prostu pionkami w rozgrywce rosyjs­ kiej przeciwko Polsce. Wiele osób wspomina Jana Olszewskiego jako człowieka ufnego, który czasami się zawodził na ludziach. To jest prawda, ale powiedziałbym, że nie tyle ufał, co dawał szansę każdemu, kto deklaro­ wał gotowość działania dla Polski. I oczywiś­ cie bardzo często okazywało się, że byli to ludzie, którzy jedynie udawali dobrą wolę. Takie jest życie. Nadszedł moment, kiedy Jan Olszewski, chcąc nie chcąc, stał się liderem pols­ kiej prawicy. Bo do funkcji premiera, o ile wiem, wcale się nie rwał. Jan Olszewski miał pełną świadomość tego, że aby Polskę odbudować, trzeba skupić siły sejmowe i pozasejmowe, które reprezentują kierunek niepodległościowy. Wiedział, że tym siłom groziła destrukcja, zmanipulowa­ nie, zwichnięcie kierunku, a on był jedyną osobą w ówczesnym układzie, która mogła

rosyjskiej agentury w dawnych bazach sowiec­ kich na terenie Polski. W pełni zaaprobował uchwałę lustracyjną, którą ja wykonywałem, i związane z nią działania, które doprowadziły do ujawnienia przynajmniej części agentury w Sejmie i w ówczesnym aparacie władzy. Od spraw społecznych przez sprawy geopolitycz­ ne po sprawy prawno-karne myśl niepodleg­ łościowa Jana Olszewskiego miała na celu od­ budowę silnej Polski. Pamięta Pan pierwsze posiedzenie rządu pod kierownictwem Jana Olszewskiego? Tak. Zwłaszcza, że od razu stanęliśmy przed olbrzymim wyzwaniem, o którym dotąd nie mówiłem, jakim była kwestia ustosunkowania się do niepodległości państwa ukraińskiego. Rząd Jana Olszewskiego w długiej i trudnej debacie, właśnie na samym początku, taką decyzję o uznaniu niepodległości państwa ukraińskiego podjął. Dzięki Bogu. To była klu­ czowa decyzja, w której Jan Olszewski miał absolutnie jasne stanowisko, w pełni będąc świadom wszystkich uwarunkowań i bardzo uwikłanego w spuściznę komunistyczną cha­ rakteru niepodległości ukraińskiej i zagrożeń związanych ze sprawami ludobójstwa wo­ łyńskiego. Te wszystkie aspekty znakomicie

rozumienia pozostawiającego dawne bazy rosyjskie w rękach sowieckiej bezpieki. To był claris, czyli otwarta depesza, tak żeby nie można było jej ukryć przed społeczeńst­ wem. Dlatego też Wałęsa odstąpił od tego, a równocześnie zapowiedział natychmiast, 28 maja, że obali ten rząd, i rozpoczął dzia­ łania w tym kierunku. Nikt lepiej nie znał zagrożeń związanych z aparatem sowieckim, jak Jan Olszewski. Przy okazji powiem, że był znakomitym i skutecz­ nym adwokatem o olbrzymiej wiedzy. Wygła­ szał płomienne, precyzyjne i trafne przemó­ wienia. Wygrywał sprawy. Doprowadzał do tego, że wyroki w ogóle nie zapadały albo minimalizował je, jeżeli już nie dało się ich uniknąć. Sam zresztą wielokrotnie korzysta­ łem z jego rad tak skutecznie, iż udało mi się wymknąć z sowieckiej nagonki, wprawdzie z wieloletnim przesiadywaniem w więzieniu, ale bez żadnego wyroku, co zawdzięczam właśnie jego maestrii. Wiele osób żartowa­ ło, że Jan Olszewski się spóźnia na posie­ dzenia sądu. Rzeczywiście się spóźniał, ale tylko wtedy, kiedy okazywało się, że sędzia się spóźni jeszcze bardziej albo rozprawa się nie odbędzie. Miał w tej materii olbrzymią intuicję i wiedzę.

Powiedział Pan, że wszystkie główne kierunki dla obecnego rządu zostały już zakreślone przez rząd Jana Olszewskiego. Tak. Łącznie z NATO i ze strategicznym soju­ szem z USA. To wszystko zostało przez Jana Olszewskiego i jego najbliższych współpra­ cowników w ciągu tych pięciu miesięcy jasno zdefiniowane i podjęte. Łącznie z dekomu­ nizacją, z przywróceniem własności Polakom i uniemożliwieniem rozgrabiania Polski. Ten proces niestety rozłożył się na dziesięciolecia, ale te kwestie były jasno postawione przez rząd Jana Olszewskiego. Która z tych dziedzin, które wyznaczył Jan Olszewski, gdy był premierem, jeszcze czeka na pełną realizację? Żadna nie jest doprowadzona do końca, ale Jan Olszewski był w pełni świadom, że Okrągły Stół stworzył strukturę umożliwiają­ cą przetrwanie aparatowi komunistycznemu i nasz wysiłek będzie bardzo długotrwały, że może przynieść sukces, ale tylko pod warun­ kiem wierności przesłaniu niepodległościo­ wemu, uczciwości, olbrzymiej wytrwałości i zrozumienia zagrożeń, jakie wynikają z za­ infekowania samych podstaw struktury spo­ łecznej przez aparat komunistyczny. Że nigdy nie wolno się poddać, na przykład pozosta­ wiając jakąś część aparatu związanego z do­ wolną dziedziną w rękach dawnych agentów bezpieki. Na to nie będzie nigdy zgody ze strony ruchu niepodległościowego, tak jak go Olszewski widział i formułował. Takie próby oczywiście stale powracają, bo są wynikiem ułomności natury ludzkiej, która często nie potrafi być wytrwała. Ale Olszewski rozumiał, że jeżeli się z tego zrezygnuje, nastąpi kata­ strofa, bo tamte siły mają olbrzymie zaplecze i olbrzymią tendencję do demoralizowania społeczeństwa. Czego zamierzał dokonać pierwszy w pełni wolny rząd III Rzeczypospolitej, gdyby jego praca nie została przerwana zamachem w nocy z 4 na 5 czerwca 1992 roku? Przyjęliśmy priorytet wyprowadzenia Polski z szarej strefy politycznej i zagwarantowa­ nia jej bezpieczeństwa przez wprowadzenie Polski do NATO. Planowaliśmy przeprowa­ dzenie procesu zmian ustrojowych w Polsce, zmian własnościowych – bo to była podstawa zmian ustrojowych – w oparciu o ustawę re­ prywatyzacyjną, a następnie przeprowadzenie pewnej, przygotowanej przez nas formuły po­ wszechnego uwłaszczenia. I wreszcie: zamie­ rzaliśmy całkowicie przebudować aparat, któ­ ry pozostał po PRL-u, a który, jak ocenialiśmy, był całkowicie nieprzydatny do pracy dla rze­ czywiście demokratycznego państwa. Należa­ ło go zredukować co najmniej o dwie trzecie, a przede wszystkim generalnie przebudować jego strukturę i wprowadzić zupełnie nową kadrę, którą w tamtym momencie trzeba było dopiero przygotowywać. W związku z tym postawiłem bardzo zdecydowanie kwestię Krajowej Szkoły Administracji, która wtedy powstała, uważając, że to jest przyszła kuźnia tych kadr. Natomiast niewątpliwym osiągnięciem tego rządu było niedopuszczenie do pozos­ tania w Polsce rosyjskich baz, które zostałyby przekształcone w polsko-rosyjskie przedsię­ biorstwa i miałyby status ponadnarodowy. Utrwaliłoby to związanie Polski z Rosją i za­ pewniło nam obecny status Białorusi. Krzysztof Wyszkowski zaapelował o pos­ tawienie w Warszawie pomnika śp. Janowi Olszewskiemu. Myślę, że powstanie niejeden pomnik Jana Ol­ szewskiego, bo ta postać uosabia najbardziej szlachetny wymiar idei niepodległościowej, najbliższy naszej tradycji narodowej. To mu się należy. Był mężem stanu, twórcą polskiego ruchu niepodległościowego. Powinniśmy kształtować zewnętrzną przestrzeń wizualną, w której porusza się każdy polski obywatel, także przywołując oblicze Jana Olszewskiego, to co robił i co symbolizuje. To jest dla mnie oczywiste. A jak będzie? Dzisiaj jedna z dziennikarek w wywiadzie powiedziała do mnie: to taka kontrowersyjna postać… Odpowiedziałem: rzeczywiście, on był postacią kontrowersyjną dla przeciwników Polski. Nie ma co do tego cienia wątpliwości. Tak, to była postać, której idee i działania były atakowane, ale to nie ma nic wspólnego z polską racją stanu, tylko z obcymi wpływami. Dla nich był kontrower­ syjny. Dla Polaków – nie. Będzie brakować głosu pana Premiera, który w zasadzie do końca był obecny w na­ szym życiu publicznym. Bardzo będzie brakowało jego przenikli­ wości, jego rad, jego bardzo chłodnej analizy rzeczywistości, w której emocje i złudzenia, mogące czasem prowadzić do zbyt pochop­ nych rozstrzygnięć, były zawsze odsuwane na bok. Był przenikliwy, był ostrożny, a przy tym nie tylko wierny, ale i wytrwały w działaniu. I nigdy nie przekroczył granic uczciwości, so­ lidności i wierności Polsce. Dziękuję bardzo za rozmowę. I ja bardzo dziękuję, i dziękuję Radiu WNET za naprawdę dobrą służbę Polsce. K


MARZEC 2O19 · KURIER WNET

11

PREMIER·NIEZŁOMNY

A dlaczego? Bo było oczywiste, że mamy do czynienia z wielką medialną manipulacją, na którą my nie mamy wpływu, którą kieruje całkowicie druga strona. I że gospodarzem formalnym, ale także osobą kierującą przebiegiem rozmów jest generał Kiszczak. Występowałem w pop­ rzednich latach jako obrońca i jako doradca Sekretariatu Episkopatu Polski. Z tego tytułu bardzo często musiałem uczestniczyć w roz­ mowach z generałem. I miałem świadomość, że będziemy mieli do czynienia z całkowitym przeprowadzeniem założeń drugiej strony i że w tych warunkach moja obecność ze znacz­ kiem Solidarności w klapie byłaby po prostu nadużyciem. Dlatego zdjąłem ten znaczek jako jedyny członek naszej delegacji. A jaka atmosfera panowała w kuluarach? Czy po odejściu od stolików były jakieś rozmowy z drugą stroną? Bo pojawiły się informacje o niepotrzebnym brataniu się Solidarności, o wódce pitej razem itd. Czy to była prawda? Demonstracyjnej wrogości nie było, ale nie było też szczególnych aktów braterstwa. Rów­ nolegle odbywały się pewne spotkania zes­ połu kierowniczego, właśnie tego, w którym odmówiłem udziału, w Magdalence, gdzie at­ mosfera była, powiedzmy, bardziej familijna. Zresztą są z tego nagrane relacje, dokumen­ tacja. Odbicie, że tak powiem, tego, co tam się działo, znajdowało swój wyraz w spotka­ niach tak zwanych podstolików, a zwłaszcza w tym, w którym ja występowałem jako eks­ pert. I muszę powiedzieć, że byłem pesymis­ tą co do końcowego wyniku, ale uważałem – co wydawało się oczywiste – że zawieramy to porozumienie na bardzo określony czas, bo zmiana warunków w Polsce i wokół Polski bardzo szybko zdezawuuje to porozumienie. Jednak stało się inaczej. Ale jednak został Pan premierem Polski, stanął Pan na czele rządu kilka lat później… To było po dwóch latach. Cały czas uważałem, że porozumienia są tylko aktem przejściowym. Zwłaszcza że 4 czerwca 1989 roku był dla mnie bardzo przyjemnym zaskoczeniem. Ja byłem zasadniczym przeciwnikiem układu o regla­ mentowanych wyborach. I nie byłem w tym odosobniony, bo wtedy podobne stanowisko zajmował także Strzembosz, Mazowiecki: że to są wybory na prawach drugiej strony i tak dale­ ce przez nią kontrolowane, że jest to wprowa­ dzanie w błąd wyborców. I w związku z tym ja w tych wyborach nie brałem udziału. Ale nie doceniłem Polaków. Była prawie siedemdziesięcioprocentowa frekwencja i Po­ lacy zachowali się niesłychanie przytomnie. Ta ustawiona, taka trochę afrykańska ordynacja wyborcza zawierała dwie, z punktu widzenia jej twórców, luki, z których wyborcy natych­ miast skorzystali. Po pierwsze – wybory do senatu, który był instytucją zaplanowaną jako pewnego rodzaju dekoracja, ale wybieraną w wyborach w zasadzie wolnych. I Solidar­ ność ze stu mandatów uzyskała dziewięćdzie­ siąt dziewięć, i to z ogromną przewagą. I był drugi punkt, którego twórcy tej bardzo szcze­ gólnej ordynacji wyborczej nie przewidzieli, mianowicie tak zwana lista krajowa, na której

znalazły się najbardziej prominentne nazwiska strony rządowej i która w całości została przez wyborców odrzucona. I od tego momentu już było wiadomo, że decydująca większość polskiego społeczeństwa nie przyjmuje tego rozwiązania, które jest PRL-em, w którym wła­ dze dopuszczają łaskawie pewną opozycję. I rozpoczęła się po naszej stronie, po stronie opozycji walka, czy respektować porozumie­ nie Okrągłego Stołu, czy przyjąć stanowisko wyborców, jednoznaczne przecież, które upo­ ważnia nas do tego, żebyśmy powiedzieli stro­ nie rządowej, że my panom już dziękujemy. To było związane z pewnym ryzykiem, ale – moim zdaniem – niedużym. Z dzisiejszej pers­ pektywy widać, że wyrażane wtedy obawy, że np. bezpieka dokona przewrotu – to były rzeczy odległe od rzeczywistości.

zrozumieć, że zrobiono wszystko, żeby ten pierwszy po czterdziestu paru latach wolny Sejm Rzeczypospolitej był po prostu niezdol­ ny do wyłonienia rządu. To była ordynacja, na podstawie której wyłonić jednolitą ważną siłę polityczną było prawie niemożliwe. Więc od początku był to Sejm rozbity: od bardzo silnego ciągle jeszcze układu postkomunis­ tycznego po takie zjawiska, jak Polska Partia Przyjaciół Piwa. Powstał problem, jak z tego stworzyć rząd, który mógłby podjąć działania zmierzające do przywrócenia Polsce systemu suwerennej i w pełni demokratycznej władzy. Tak się złożyło, że na mnie spadła ta rola. Przyznam szczerze, że się do tego w tam­ tym okresie nie szykowałem. Uważałem, że to jest moment, w którym powinien stery rzą­ du objąć ktoś, kto ma dobre przygotowanie

pozostawiamy do załatwienia ludziom z ukła­ du postkomunistycznego. Te dwa lata pozwa­ lały mniej więcej ocenić, jak proces transfor­ macji ustrojowej będzie wyglądał, chociaż jeszcze nie było żadnych konstytutywnych aktów dotyczących rozstrzygnięcia problemu zagospodarowania majątku narodowego. Wy­ suwano różne hasła powszechnego uwłaszcze­ nia. Było to wtedy bardzo nośne. Koncepcje były różne. Nie wszystkie były realne, ale fak­ tem jest, że w Polsce nie wprowadzono żadnej. Mimo że brak było podstaw ustawowych do dysponowania majątkiem, jeszcze rząd Ma­ zowieckiego właściwie rozpoczął prywatyza­ cję Wedla, pierwszą, można powiedzieć – po­ kazową. I już było wiadomo, w jakim kierunku i z jakim założeniem idzie proces przejmo­ wania majątku narodowego. Dlatego pierw­

Zabrakło nam czasu, aby unieważnić układ Okrągłego Stołu Z premierem Janem Olszewskim o jego udziale w najnowszej historii Polski rozmawiała Katarzyna Adamiak-Sroczyńska. Rozmowa odbyła się 5 czerwca 2013 roku.

Po wyborach uznałem, że zasadniczym zadaniem stojącym przed opozycją jest do­ prowadzenie jak najszybciej do w pełni wol­ nych wyborów. Ale okazało się, że trzeba było spróbować tego pośredniego etapu, jakim był wybór prezydenta Rzeczpospolitej w wyborach powszechnych i muszę powie­ dzieć, że tutaj Wałęsa odegrał bardzo pozy­ tywną rolę. W rezultacie układu Okrągłego Stołu i powołania rządu Mazowieckiego zna­ lazł się właściwie na uboczu, poza realnym udziałem w życiu publicznym, mimo że był osobą jakby sankcjonującą zaistniały układ. Stąd jego późniejsze ambicje, żeby, że tak powiem, zastąpić Jaruzels­kiego, uznaliśmy za całkowicie uzasadnione i wydawało się, że to rzeczywiście jest punkt, w którym można dokonać wyłomu w systemie i potem cały układ zasadniczo zmienić. Byłem zaangażowany w te wybory prezy­ denckie jako pełnomocnik listy Lecha Wałęsy.

ekonomiczne, bo to był grudzień roku ʼ91, w którym ujawniły się wszystkie negatywne konsekwencje planu Balcerowicza. O tym się dzisiaj nie mówi, ale to był moment w ogóle ogromnego kryzysu ogólnogospodarczego i przede wszystkim finansów publicznych, któ­ re były w katastrofalnym stanie. Rząd, w któ­ rym Balcerowicz jako wicepremier był osobą w pełni dysponującą, formułującą i prowadzą­ cą politykę ekonomiczną, wykonał ruch, który był zaprzeczeniem wszystkich jego wtedy wy­ znawanych i dzisiaj podtrzymywanych teorii – to znaczy doprowadził do niekontrolowa­ nego druku pieniędzy i w związku z tym – do zawieszenia przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy stosunków z Polską. I w tym momencie powstał problem po­ wołania rządu przez Sejm wyłoniony właśnie z tych wyborów roku ʼ91 w stanie zupełnie rozkawałkowanym. Okazało się, że koniecz­ ność wykonania tego spadła na mnie. Myślę,

FOT. BARTEK KOSIŃSKI

Jaka jest teraz Polska? Czy to jest post-PRL, czy wolna, demokratyczna Polska? Myślę, że mamy do czynienia z ustabilizowa­ nym układem, który po dwudziestu latach przejawia już pewne objawy skostnienia. Pra­ wie ćwierć wieku minęło i ten układ powinien być już pogrzebany. Używam tego określenia w odniesieniu do stanu rzeczy, jaki się wytwo­ rzył wśród polskich elit władzy po roku ʼ89 i który jest konsekwencją umowy Okrągłe­ go Stołu. Sens tego porozumienia polegał na tym, że elity PRL-u dopuściły do udziału w przekształconym systemie część elit Soli­ darności. Społeczeństwo polskie, czyli ta jego część, która 4 czerwca 1989 roku poszła do urn wyborczych, zgodnie wystawiła negatyw­ ne świadectwo tej umowie. Zostało wyraźnie powiedziane: mamy dość PRL-u i nie zgadzamy się na reformy. Chcemy zasadniczej zmiany. Ta zmiana niestety nie nastąpiła. Układ odegrał zasadniczą rolę i przeżywa apogeum. Nie powiem, żebym od początku był zdecydowanym przeciwnikiem Okrągłego Stołu, jak część ludzi Solidarności, którzy za­ chowali całkowicie przytomną, pozbawioną jakichkolwiek złudzeń ocenę. Sądziłem, że mimo wszystko trzeba spróbować, zobaczy­ my, jak się rzeczy potoczą, ale byłem na tyle zdystansowany, że nie przyjąłem propozycji wejścia do zespołu reprezentującego Solidar­ ność w trakcie rozmów. To byli ludzie, których znałem od lat, bardzo wielu z nich broniłem jako adwokat w okresie PRL-u, tak że oświad­ czyłem, że mogę być ekspertem przy pod­ stoliku dotyczącym wymiaru sprawiedliwości. Ale po dwóch dniach obecności na obradach, przynajmniej tej sekcji, widząc, jak przebiegają rozmowy, jak wygląda oprawa medialna i prze­ kaz społeczeństwu, doszedłem do wniosku, że nie mam prawa występować wobec kamer – bo to wszystko przecież było nagrywane – ze znaczkiem Solidarności w klapie. Że ja mogę tam reprezentować tylko siebie.

szą decyzją naszego rządu było zatrzymanie procesu prywatyzacji do momentu przyjęcia przez Sejm ustawy reprywatyzacyjnej, a póź­ niej ustawy rozstrzygającej formułę powszech­ nego uwłaszczenia. I to był punkt, w którym musiało dojść do konfrontacji. Chodziło tylko o czas, żeby umocnić rządową bazę i zaplecze polityczne, które by pozwoliło później prze­ prowadzić przebudowę gospodarki według naszej koncepcji. Od początku groziły nam różne ataki. Ale przez trzy, cztery miesiące mieliśmy pewien okres spokoju; przede wszystkim sytuacja fi­ nansów publicznych była tak fatalna, że stro­ na przeciwna uważała, że rząd się na tym po prostu wyłoży. Kiedy 23 grudnia został powołany rząd, którego byłem premierem, zaprezentowano mi przygotowany jeszcze przez Balcerowi­ cza projekt prowizorium budżetowego. Nie mieliś­my czasu, żeby cokolwiek zmienić, bo za

Było oczywiste, że mamy do czynienia z wielką medialną manipulacją, na którą my nie mamy wpływu, którą kieruje całkowicie druga strona. I że gospodarzem formalnym, ale także osobą kierującą przebiegiem rozmów jest generał Kiszczak. Byłem nawet jego pierwszym kandydatem na premiera. Między pierwszą a drugą turą wy­ borów, kiedy było już wiadomo, że ostateczne zwycięstwo Wałęsy jest przesądzone, on się zwrócił do mnie o przygotowanie przyszłego gabinetu. Owszem, podjąłem tej roli, jednak bardzo jasno oświadczając Wałęsie, że podej­ muję się tego tylko po to, by jak najszybciej – najdalej w ciągu sześciu miesięcy – doprowa­ dzić do wolnych wyborów do Sejmu i Senatu. Nasza rozmowa zakończyła się pozornie peł­ ną aprobatą z jego strony, ale jak się później okazało, Wałęsa przestał być zainteresowany szybkimi wyborami Sejmu. Uważał, że jego pozycja przy sejmie kontraktowym jest na tyle mocna, że można próbować rozgrywać sytu­ ację przy obowiązującej umowie Okrągłego Stołu. I co więcej, że należy utrzymać założe­ nie, że prawa strony – jak to się wówczas mó­ wiło – partyjno-rządowej należy respektować. I to zostało przełożone przez niego na slogan, że trzeba się opierać na prawej i lewej nodze, a że ta lewa noga jest teraz za słaba, więc on będzie ją wspierał. Wspierał przez dwa lata, ale do w końcu do tych wolnych wyborów doszło, niestety przy ordynacji uchwalonej przez sejm kontraktowy. Trzeba się tej ordynacji przyjrzeć, żeby

że mogłem to zrobić tylko dlatego, że byłem, po pierwsze, osobą politycznie do tej pory niezwiązaną z żadną z występujących w tym rozbitym Sejmie partii, a po drugie, że jako ad­ wokat przez wiele lat broniłem w PRL-u prawie wszystkich działaczy opozycji i w związku z tym miałem pewne zaufanie tego gremium. I tak do­ szło do stworzenia tego rządu. Zdawałem sobie sprawę, że stoimy wobec zadania, które będzie bardzo trudno wypełnić, bo ono się, krótko mówiąc, sprowadzało do zanegowania całego układu Okrągłego Stołu, który w ciągu tych dwóch lat bardzo się umocnił. Wiedziałem, że dojdzie do zasadniczej konfrontacji poglądów. Czy mieliśmy szanse? Myślę, że gdyby się udało przetrwać jeszcze pół roku, być może dałoby się uzyskać przełom w ówczesnym procesie zmian. Niestety tego czasu zabrakło. Czy żałował Pan, że się podjął misji tworzenia rządu w tak trudnych warunkach? Nie, nie żałowałem. To rzeczywiście się nie udało, w zasadniczym punkcie, mianowicie w kwestii zagospodarowania majątku narodo­ wego. To był zasadniczy punkt różniący nasze stanowisko od rozwiązań milcząco przyjętych przy Okrągłym Stole: my uzyskujemy dostęp do władzy politycznej, a sprawy gospodarcze

parę dni już musieliśmy według jakichś zasad gospodarować budżetem. W związku z tym to prowizorium trzeba było przyjąć. A było ono tak skonstruowane, że uniemożliwiało rac­ jonalne działania. Mimo wszystko jakoś sobie poradziliśmy. W ciągu trzech miesięcy został przygotowany i złożony w sejmie projekt bu­ dżetu. Nastąpiła pewna stabilizacja gospodar­ ki. Udało się przeprowadzić zasadniczy wtedy punkt, będący skandalem w dotychczasowym planie reformy gospodarczej – sztywny kurs złotego w stosunku do dolara, co pozbawiało polską gospodarkę szans. Pierwszym zadaniem z naszej strony było zdewaluowanie złotego. Cały czas była obawa, że dewaluacja zakoń­ czy się uruchomieniem galopującej inflacji. Ale na początku drugiego kwartału ʼ92 roku po raz pierwszy od roku ʼ89 zatrzymał się spa­ dek dochodu narodowego brutto, a zaczął się bardzo powolny co prawda, ale wzrost. Od tego momentu było wiadomo, że druga strona ma już ściśle obliczony czas na rozpra­ wienie się z rządem. A kto Pana zawiódł spośród tych ludzi, którzy tworzyli rząd – z perspektywy tych lat, które upłynęły? Nie zdradził, tylko zawiódł. Czy byli tacy w ogóle?

Największe kłopoty miałem przede wszystkim, jeśli chodzi o odcinek najbardziej wrażliwy, najtrudniejszy, to znaczy finanse publiczne. Pierwszy minister chyba już po dwóch tygo­ dniach uznał, że nie panuje nad tym. Wte­ dy zdecydowałem się mianować ministrem Andrzeja Olechowskiego, który był formal­ nie człowiekiem bezpartyjnym, fachowcem, miał praktykę w Banku Światowym, w mię­ dzynarodowym funduszu, więc był właściwie idealnym kandydatem. Następnego dnia po tym, jak uzyskałem powołanie na stanowisko premiera, zgłosił się do mnie ówczesny szef Urzędu Ochrony Państwa Milczanowski z listą nazwisk najbardziej prominentnych polity­ ków. Dla mnie to był bardzo trudny moment, bo się zorientowałem, że będę miał bardzo ograniczone możliwości współpracy w tym sejmie ze względu na przeszłość niektórych ludzi. Ministra Olechowskiego jednak na tej liście nie było. Poprosiłem ówczesnego szefa Urzędu Ochrony Państwa, Piotra Naimskiego, żeby sprawdził w archiwum i okazało się, że nie ma tam nic na temat pana Olechowskie­ go. Skądinąd wiedziałem, że był on chyba po ʼ68, jako student, aresztowany. Później nigdy nie wdawał się w politykę, uzyskał możliwość stypendium za granicą i pracy w międzynaro­ dowych instytucjach. Wydawało się to mało możliwe, żeby organy bezpieczeństwa się nim nie interesowały. Spytałem o to ministra Olechowskiego i on powiedział tak: rzeczy­ wiście nawiązałem pewien kontakt z organa­ mi bezpieczeństwa, bo kiedy byłem w Banku Światowym w Nowym Jorku, zgłosili się do mnie z propozycjami ludzie z CIA, a ja uzna­ łem, że jest moim obowiązkiem przekazać tę wiadomość naszym władzom – i do tego się ograniczył mój kontakt. Przyjąłem to za dob­ rą monetę. Minister Olechowski objął urząd. W pierwszych miesiącach chyba względnie lojalnie wykonywał tę funkcję. W momencie, kiedy rząd znalazł się na celowniku, minister Olechowski złożył dymisję. Wprawdzie podjął się jeszcze prowadzenia resortu, ale już wyraź­ nie zdystansował się politycznie od rządu. I to w zasadzie jedyny taki przypadek. A Radek Sikorski? Radek Sikorski był kandydatem poleconym przez ministra Parysa. Przemawiała za nim jego przeszłość i wykształcenie. Przeprowadziłem z nim rozmowę, odniosłem bardzo pozytywne wrażenie. I nawet uznałem, że dobrze będzie zaakcentować, że stawiamy na nowych, mło­ dych ludzi. Przyjąłem więc propozycję ministra Parysa, żeby on objął stanowisko wiceministra obrony narodowej. Radek Sikorski miał jed­ nak prócz polskiego obywatelstwo brytyjskie. Niestety z niego nie zrezygnował, w związku z czym musiałem przyjąć jego rezygnację. Uwa­ żałem bowiem, że pod tym względem sytuacja w rządzie musi być jasna. Przyznam szczerze, że rozstałem się z nim nawet z żalem. A później sprawy potoczyły się, jak się potoczyły. Czy spośród tych, którzy wtedy głosowali za odwołaniem rządu, ktoś po latach przeprosił? Jeden człowiek, który dziś już nie bierze udzia­ łu w bieżącej polityce. Kilka lat później po­ wiedział, że w tamtym momencie pomylił się. Czy w Polsce zapanuje w końcu prawdziwa demokracja i czy Polska będzie takim krajem, na który będzie Pan patrzył z dumą i będzie Pan mówił: Polacy, jesteście wolni? Czy Polacy jeszcze mają szansę rozwalić ten układ, który pozostał przy Okrągłym Stole? Czy mają szansę? Szansa jest, oczywiście. Mu­ szę powiedzieć, że byłem bardzo dobrej myśli w momencie, kiedy w 2005 roku wybrany zos­ tał najpierw Lech Kaczyński, a później były wy­ bory, które dały pierwszą pozycję i możliwość powoływania szefa rządu PiS-owi. Myślałem, że oto po latach możemy po raz drugi podjąć próbę prawnej, zasadniczej zmiany układu. No ale później okazało się, że to można zrobić tylko korzystając ze wsparcia dwóch ugrupo­ wań, które miały politycznie trochę wątpliwy charakter. Miałem na początku nadzieję, że to jednak mimo wszystko jest szansa sprawnego działania. Po pierwszych doświadczeniach, przyjrzeniu się temu, doszedłem jednak do wniosku, że przeprowadzenie takiej operacji z udziałem partii Leppera i partii Giertycha się nie uda. I że w tej sytuacji jedynym wyjściem jest powtórzenie wyborów. To zresztą było stanowisko prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Ja podzielałem je w pełni. Bardzo trudno to było zrealizować ze względu na to, że Platforma, jak wiadomo, nie godziła się na skrócenie kadencji Sejmu. Trzeba by było w sposób bardzo ryzykowny wykonać ewentualnie jakiś zabieg, żeby uniemożliwić powołanie rządu i doprowadzić do koniecz­ ności rozwiązania Sejmu. Bardzo trudna decyz­ ja. Jarosław, który to wziął na siebie, powie­ dział zresztą wtedy publicznie, że być może będzie to największa pomyłka polityczna w jego karierze. Ja nie rokowałem temu po­ wodzenia od samego początku. No i rzeczy­ wiście ta druga szansa została ze względu na uczestników koalicji rządzącej zmarnowana. Jestem jednak pełen nadziei. A jak będzie, zobaczymy. K


KURIER WNET · MARZEC 2O19

P

anowanie mongolsko-tatarskie nad Rusią Moskiewską trwało ponad dwa wieki i odcisnęło na niej trwałe piętno, tym bardziej, że były to stulecia, w których kształtował się dopiero rosyjski etnos. To od Złotej Ordy przejęło państwo moskiewskie struktury i mechanizmy życia społecznego, np. system podatkowy, który funkcjonował w Rosji aż do rewolucji październikowej (i który nakładał podatki nawet na kury). W dawnych czasach rolę środków masowego przekazu pełniły bazary. Odpowiednikami współczesnych liderów opinii publicznej byli kupcy. Targ był nie tylko miejscem handlu, ale i wymiany poglądów, centrum informacyjnym. Kupcy mogli podrzucać nowe tematy, rozpalać wyobraźnię, mylić tropy, odwracać uwagę. Jeśli zatem dostatecznie wielu kupców pojawiało się jednocześnie w wielu miastach z tymi samymi informacjami, mogli wręcz narzucić nową wizję świata. I to postanowił wykorzystać Dżyngis Chan. Mongolski wódz, zanim przystępował do podboju nowych krajów, wysyłał do nich wywiadowców. Najczęściej pojawiali się oni jako kupcy na czele wielkich karawan, zaopatrzonych w tanie i dobre towary. Wcześniej uczono ich pracy wywiadowczej. Sporządzali np. szkice, na które nanosili każdy zagajnik, bród czy łąkę na popas. Kiedy później hordy przystępowały do ataku, wykorzystywały znajomość terenu. Działalność „kupców” polegała także na rozpoznaniu stosunków społecznych, ekonomicznych, politycznych i religijnych. Wykorzystując tę wiedzę, manipulowali informacjami, aby wzbudzać waśnie wyznaniowe i plemienne. W ten sposób doprowadzano przyszłego przeciwnika do osłabienia wewnętrznego. Zarazem członkowie karawan niby dyskretnie rozpowiadali o wielkich dobrodziejstwach, jakie przynoszą wojska Złotej Ordy. Stanisław Swianiewicz, jeden z najwybitniejszych sowietologów II Rzeczpospolitej, napisał: „Dżyngis Chan miał doskonale zorganizowany aparat szeptanej propagandy, który osłabiał wolę oporu zaplanowanej ofiary”.

M ANIPUL AC JA·INFORM AC JĄ militarny, miała miejsce długoletnia akcja dywersyjna. Kiedy w ręce powstańców kościuszkowskich wpadło archiwum ambasadora rosyjskiego Igelströma, ujawniono listę 110 najważniejszych osób w państwie polskim, które przez lata pobierały niejawne wynagrodzenie z petersburskiej kasy. Byli wśród nich m.in. król Stanisław August Poniatowski, ks. Adam Czartoryski, prymasi Łubieński i Poniatowski. Innym zapożyczeniem od Dżyngis Chana był sposób przedstawienia

niż każde z nich, jeśli nie temu naczelnemu rozbrojeniu, tej niewidzialnej malarii, którą sączą doktryny rosyjskie poprzez wszystkie szczyty społeczne Zachodu, aż wreszcie przedostają się one do najgłębszych pokładów społeczeństwa zachodniego? […] Idea rosyjska to w istocie cezarat mongolski starego świata, czyli zaprzeczenie drogą pochłaniania wszelkich praw ludzkości. Ma ona zbyt wiele sprytu na to, by miała wystąpić otwarcie, zadawala się wszczepianiem własnych nienawiści

czasie ulice miast na Ukrainie zasłane były ludzkimi trupami, obgryzano korę z drzew, a przypadki kanibalizmu nie należały do rzadkości. Sowiecka propaganda była tak skuteczna, że wiedza o Wielkim Głodzie nie przebiła się do świadomości społeczeństw zachodnich. Korespondencje Malcolma Muggeridge’a na ten temat były cenzurowane w redakcji „Manchester Guardian”. Para znanych socjologów Sydney i Beatrice Webb stawiała kolektywizację oraz rolniczy system ZSRS za wzór

Do XX wieku uważano Rosję za dziedzica Rusi Kijowskiej, którego dziejową misją było zjednoczenie ziem ruskich. W końcu XX wieku prace całej plejady historyków (Nikołaj Trubeckoj, Nikołaj Aleksiejew, Piotr Sawicki, Lew Karsawin, Lew Gumilow) wykazały, że Rosja jest spadkobiercą imperium Dżyngis Chana, a jej zadaniem pozostaje zjednoczenie Eurazji.

Mechanizmy łowienia ludzkich dusz Zbigniew Berent

FOT. WOJCIECH SOBOLEWSKI

12

Zwyciężać bez użycia siły – divide et impera Genialnym chińskim strategiem wojskowym był Sun Tzu, żyjący w V wieku przed naszą erą. Swoje przemyślenia zawarł w księdze Sztuka wojny. Pisał: „Ci, którzy są znawcami sztuki wojennej, pokonują nieprzyjacielską armię bez walki. […] Waszym celem powinno być opanowanie w stanie nietkniętym wszystkiego, co jest pod słońcem. W ten sposób wasze wojska pozostaną niezmęczone, a wasze zwycięstwo będzie całkowite. Oto sztuka ofensywnej strategii”. W innym miejscu pisał: „Cała sztuka wojenna opiera się na przebiegłości i stwarzaniu złudzeń”. Podsumował kodeks swych wojennych zasad następująco: „Tylko człowiek, który ma do dyspozycji takie właśnie środki i potrafi je wykorzystać, żeby wszędzie siać niezgodę i rozkład – godzien jest rządzić i wydawać rozkazy. Jest on skarbem dla swojego władcy i ostoją państwa”. Dżyngis Chan i Tamerlan przyswoili sobie nauki Sun Tzu. Dżyngisydzi starali się prowadzić swe podboje tak, aby odwaga i bohaterstwo nie były potrzebne. Ich wojska były niezwyciężone, gdyż wkraczały do akcji – jak pisał rosyjski generał Iwanin w 1875 roku – „dopiero w końcowym etapie, dopiero wówczas, gdy na rzecz armii spadał względnie łatwy obowiązek ostatecznego spacyfikowania kraju przeznaczonego na opanowanie”. O prawdziwym sukcesie decydowała podjęta znacznie wcześniej długotrwała akcja rozpoz­ nawcza, dywersyjna i niszcząca morale społeczności danego terytorium. Rosyjski historyk Paweł Milukow pisał, że gdy skończyła się mongolska niewola, wielcy książęta moskiewscy nie byli w stanie „rozwinąć innego programu, oprócz tego dawnego, tradycyjnego, który stał się instynktem: jeszcze więcej zabiegać i zbierać, oszukiwać i gwałty czynić – z jednym celem – zdobycia jak największej władzy i jak największej ilości pieniędzy”. Znacznie później, w XX wieku, Dzieło Sun Tzu stało się „biblią” sowieckich służb specjalnych.

Korupcja polityczna – rozkład moralny elit rządzących O tym, że rosyjscy władcy wzięli sobie do serca nauki Sun Tzu i Dżyngis Chana, świadczy historia rozbiorów Rzeczpospolitej. Zanim nastąpił podbój

rozbiorów zachodniej opinii publicznej. W drugiej połowie XVIII wieku uznanymi autorytetami intelektualnymi byli francuscy encyklopedyści, który potrafili narzucić swój oświeceniowy model państwa prawie całemu światu. Najwybitniejszymi byli Diderot i Wolter. Ich też postanowili wprząc do swego rydwanu propagandy i dezinformacji moskiewscy władcy. Katarzyna II kupiła Diderotowi wielki księgozbiór za 15 tysięcy liwrów i ustanowiła go dożywotnim jego strażnikiem z roczną pensją tysiąca liwrów. Ten zaś pisał na cześć carycy hymny poch­walne. Jeszcze bardziej uległy okazał się Wolter. Za dukaty wypłacane mu przez księcia Woroncowa usprawiedliwiał rosyjską politykę wobec Polski. Nie tylko opublikował oszczerczą wobec Rzeczpospolitej broszurę, lecz rozsyłał też listy do znajomych mających wpływ na opinię publiczną. W korespondencji z panią du Deffand pisał: „Semiramida Północy wysyła pięćdziesiąt tysięcy wojska do Polski, by wprowadzić tam tolerancję i wolność sumienia”. W liście do Szuwałowa entuzjazmował się: „Zdarza się to po raz pierwszy w historii świata, że sztandar wojny został podniesiony tylko po to, by dać ludziom pokój i szczęście”. Podobna argumentacja pojawi się w propagandzie filosowieckiej po II wojnie światowej, kiedy zniewolenie Polski przez Sowietów będzie usprawiedliwiane zdławieniem rzekomo odwiecznego polskiego antysemityzmu. Cały wiek XIX był okresem nieustannego subsydiowania przez Rosję największych gazet europejskich, m.in. „Timesa”. Pieniądze płacono m.in. za niepodejmowanie „kwestii polskiej”. (Pierwotnie bohater Juliusza Verne’a, kapitan Nemo, miał być Polakiem biorącym odwet na Moskalach za stłumienie powstania styczniowego; po interwencji ambasady rosyjskiej Verne zmienił narodowość bohatera). Dodatkowo ci sami ludzie, którzy wychwalali Rosję, podkopywali fundamenty tradycji w swoich krajach, często występowali przeciw ogólnie przyjętym normom moralnym, atakowali Kościół, osłabiali rodzinę. Nie mógł się pogodzić z tym Ludwik Mierosławski, który w 1856 roku pisał: „Czemu przypisać tę nieomal niemoc wszelkich wysiłków materialnych Francji i Anglii przeciwko państ­ wu trzykrotnie słabszemu technicznie

i wstrętów w sercu narodów, po których duszę sięga”.

Po encyklopedystach – intelektualiści Po encyklopedystach pałeczkę przejęli intelektualiści. Friedrich August von Hayek pisał o nich w eseju Intelektualiści a socjalizm: „nierzadko motywowani dobrymi intencjami i chęcią pomocy, rozprzestrzeniają rozwiązania, których skutki mogą być przeciwne zamierzeniom”. Stwierdził, że intelektualiści nigdy nie posiadali większej władzy niż w wieku XX, a „przeciętny człowiek dnia dzisiejszego niewiele dowiaduje się o wydarzeniach czy ideach bez pośrednictwa tej klasy”. Przeciętny człowiek nie wie przy tym, czy intelektualiści wiernie opisują rzeczywistość, czy też deformują jej opis zgodnie ze zleceniami mocodawców. Oto niektóre z nazwisk swieckich agentów wpływu na Zachodzie: Jean-Paul Sartre, Louis Aragon, Andre Breton, Simone de Beauvoir, Paul Eluard, Henri Barbusse, Romain Rolland, Jean Cocteau, Andre Malraux, Paul Valery, Herbert George Wells, George Bernard Shaw, Ernest Hemingway, Man Ray, Sinclair Lewis, Upton Sinclair, Virginia Woolf, Luis Bunuel, Stefan Zweig, Heinrich Mann, Anna Seghers, Tristan Tzara. Wiele sław literackich ściągnął zorganizowany w czerwcu 1935 roku w Paryżu Międzynarodowy Kongres Pisarzy w Obronie Kultury. Jego inicjatorem był osobiście Józef Stalin, który zadanie to powierzył sowieckiemu pisarzowi, a zarazem korespondentowi „Izwiestii” w Paryżu – Ilji Erenburgowi. Fakt ten wyszedł na jaw wiele lat później. Ówczesnym Europejczykom kongres jawił się jako manifestacja świata literackiego jego pragnienia pokoju i sprawiedliwości. Tymczasem świat ten był umiejętnie rozgrywany przez Sowietów. Ów Kongres odbywał się w czasie Wielkiego Głodu na Ukrainie, który w 1933 r. wywołał Józef Stalin. Był to po prostu akt ludobójstwa. Według różnych szacunków zginęło wtedy od 6 do 12 milionów ludzi. Korespondentem „New York Timesa” w Moskwie był wówczas Walter Duranty, który za swe reportaże z Rosji otrzymał nagrodę Pulitzera. Pisał on, że owszem, w ZSRS panuje klęska – urodzaju. W tym samym

„nowej cywilizacji”. W Hollywood nakręcono film „Zorza polarna”, w którym sowiecki kołchoz przedstawiono idyllicznie niczym raj na ziemi. Lenin, a za nim bolszewicy, uważali intelektualistów za „użytecznych idiotów”. Jak zauważył emigracyjny znawca problemów ZSRS Michał Heller, „specyfika sowieckiej dezinformacji polega na tym, że czerpie ona swe soki żywotne z postawy Zachodu, który po otrzymaniu impulsu z Moskwy, dezinformuje się już sam”.

Demaskowanie sowieckich metod wywierania wpływu W tym czasie refleksja sowietologiczna była najlepiej rozwinięta w Polsce. Do czołowych znawców problemu należeli m.in. wspomniany już Stanis­ ław Swianiewicz, Ryszard Wraga oraz Włodzimierz Bączkowski. Ten ostatni w 1938 roku opublikował szkic pt. Uwagi o istocie siły rosyjskiej. Pisał w nim: „Głównym rodzajem broni rosyjskiej, decydującym o dotychczasowej trwałości Rosji, jej sile i ewentualnych przyszłych zwycięstwach nie jest normalny w warunkach europejskich czynnik siły militarnej, lecz głęboka akcja polityczna, nacechowana treścią dywersyjną, rozkładową i propagandową”. Bączkowski zwracał uwagę na „olbrzymie wybrzuszenie w strukturze państwowej Rosji czynników wywiadu, policji politycznej i narzędzi dywersji”, w porównaniu z którymi „armia rosyjska jest de facto drugoplanowym rodzajem broni rosyjskiej”. Pierwszy schemat organizacyjny sowieckiej bezpieki – CzeKa – zawierał Wydział Prowokacji, który w ramach kolejnych przekształceń zamienił się w Biuro Dezinformacji. Na skutek każdej kolejnej reorganizacji rosły znaczenie i liczebność struktur dezinformacyjnych w ramach sowiec­ kich służb specjalnych. Bączkowski nie mógł przypuszczać, jakiego rozmachu nabierze akcja dywersyjna ZSRS po II wojnie światowej. W celu rozkładu od wewnątrz burżuazyjnego społeczeństwa, Sowieci inspirowali i wspierali działalność m.in: La Lotta Continua, Czerwonych Brygad, Baader-Meinhof, Rote Armee Fraktion, IRA czy ETA. Najbardziej poszukiwani na świecie terroryści, tacy jak Carlos czy Abu Nidal, korzystali

z gościny, szkoleń i pomocy w krajach komunistycznych. Podobnie infiltrowany i sterowany przez ZSRR był ruch pacyfistyczny, który w krajach zachodnich gromadził na ulicach setki tysięcy ludzi, protestujących kolejno przeciw wojnie w Korei, amerykańskiej interwencji w Wietnamie, rozmieszczeniu amerykańskich rakiet Pershing w Europie Zachodniej. W obozie socjalistycznym zaś nie było podobnych protestów przeciw rozmieszczeniu rosyjskich rakiet SS-20 w Europie Wschodniej. A gdyby były, to wiadomo, co stałoby się z ich organizatorami. Zjawisko to opisał Władimir Bukowski w pracy Pacyfiści kontra pokój. Z kolei w książce pt. Czerwona kokaina. Narkotyzowanie Ameryki i Zachodu amerykański ekspert ds. hand­ lu narkotykami Joseph D. Doug­las ujawnił długofalowe operacje Rosjan i Chińczyków, których celem było rozpowszechnienie narkotyków w krajach zachodnich. Opisał powiązania największych karteli narkotykowych z centralami wywiadowczymi państw komunistycznych. W tego rodzaju akc­ jach celował zwłaszcza chiński przywódca Mao Tse Tung, którego ulubioną lekturą była Sztuka wojny Sun Tzu. Innym rodzajem działalności komunistycznej było eskalowanie nastrojów antysemickich. Sowieci usadawiali też swoich agentów wpływu jako urzędników w ministerst­wach, producentów telewizyjnych, agentów literac­ kich, a nawet dostojników kościelnych (znany przykład dziekana Canterbury, Hewletta Johnsona, w Kościele anglikańskim). Oprócz „frontu zewnętrznego” istniał także „front wewnętrzny”. W pańs­ twie chanów, a później w państwie carów i komunistycznych sekretarzy nie było miejsca dla opozycji. Każdy, kto miał inne zdanie niż władca, stawał się automatycznie zdrajcą ojczyzny. Wobec takich stosowano wypróbowaną taktykę tataro-mongolską. Ten sam schemat został zresztą wykorzystany po II wojnie światowej do spacyfikowania polskiego podziemia niepodległościowego, kiedy to Urząd Bezpieczeństwa stworzył fikcyjną Komendę WiN-u. Jadwiga Staniszkis na ów sposób działania wymyśliła określenie „sztucznej negatywności”.

Po intelektualistach – telewizja Zawrotną karierę w terminologii postmodernistycznej robi dziś słowo ‘simulacrum’. Najkrócej mówiąc, oznacza ona kopię bez oryginału. Takimi kopiami były wielkie medialne spektakle związane z tzw. Jesienią Ludów w 1989 roku, np. Okrągły Stół w Polsce, Rewolucja Grudniowa w Rumunii czy obrona Białego Domu w Moskwie w sierpniu 1991 roku. Wszystkie one były pomyślane wyłącznie jako wielkie widowiska telewizyjne. Okrągły Stół odwoływał się do polskiej tradycji polityki symboli, a jego celem – by znów użyć sformułowania Jadwigi Staniszkis – było to, by „przełom służył zakamuflowaniu ciąg­ łości”. Zdjęcia z bohaterskim Borysem Jelcynem na wieżyczce czołgu w obronie moskiewskiego Białego Domu były jedynie faktem wirtualnym, gdyż nie było żadnego szturmu na Biały Dom. Wydarzenie to zaistniało jedynie na dziesiątkach milionów ekranów telewizyjnych na całym świecie. Dzięki badaniom Radu Portocala wiemy dziś dużo więcej o kulisach obalenia rządów Nicolae Caeucescu w Rumunii. Quasi-rewolucję zorganizowano po to, by nowa ekipa uzyskała legitymac­ję społeczną. Jej centrum znajdowało się w głównym gmachu państwowej telewizji w Bukareszcie, była to bowiem „rewolucja telewizyjna”. A rozegrano ją z iście hollywoodzkim rozmachem. 21 grudnia 1989 roku chrzęst pancernych gąsienic był emitowany z wielkich głośników na dachach domów, toteż wystarczyło kilkunastu wmieszanych w tłum agentów, którzy krzyknęli „czołgi jadą!”, by ludzie wpadli w panikę. Telewidzowie mieli wrażenie autentyczności wydarzenia, ponieważ demonstranci byli naprawdę przerażeni. Z głośników również puszczano odgłosy serii karabinów maszynowych. Żołnierze wierni Frontowi Ocalenia Narodowego odpowiadali ogniem, w wyniku czego zginęło więcej ludzi niż za panowania Ceaucescu. Zachód przymknął oczy na mord sądowy na byłym dyktatorze po tym, jak francuska telewizja nadała reportaż o tysiącach ofiar Ceaucescu, których zbiorową mogiłę odkryto w Timisoarze. Znów mieliśmy do czynienia z simulacrum, gdyż trupy (ze śladami sekcji zwłok) zwieziono z różnych kostnic

i prosektoriów. Spektakl się jednak udał, gdyż telewidzowie weń uwierzyli. Najlepiej udokumentowana została akcja dezinformacyjna w Czechosło­ wacji. Czechy są bowiem jedynym krajem, w którym powołano oficjalną komisję (tzw. Komisja 17 Listopada) do wyjaśnienia okoliczności tzw. Jesieni Ludów. Dzięki otwarciu milicyjnych archiwów wiadomo, że w czerwcu 1987 roku czeskie służby specjalne rozpoczęły akcję o kryptonimie KLIN. Celem tej akcji było hamowanie jednoczenia się opozycji i zyskiwanie wpływu w jej szeregach, by możliwe stało się regulowane przejście do systemu pluralistycznego. Rok później czeska StB (bezpieka) zaczęła tworzyć „nielegalne grupy” i „konspiracyjne wydawnictwa”, a także powołała „zawodowych” dysydentów. Jak wykazała Komisja 17 Listopada, jedną z najbardziej naszpikowanych agentami organizacji „antykomunistycznych” był Klub Obroda (Odrodzenie), wchodzący w skład Karty 77, a agentura umiejscowiona w opozycji po prostu szła z nią w górę. Jednocześnie w partii komunistycznej zaczęto awansować tzw. „niepokornych liberałów” i zwolenników „demokratyzacji”, czego przykładem jest Josef Bartonczik, w latach 1971–1988 płatny agent StB, sekretarz partii komunistycznej w Brnie, późniejszy lider ludowców. Dr Pavel Żaczek, który po upadku komunizmu w Urzędzie ds. Dokumentacji i Badania Działalności StB zajmował się operacją KLIN, pisze: „Chodziło o stworzenie jakiegoś mechanizmu kontrolnego dla zakładanych negocjacji okrągłego stołu, dokładnie według modelu polskiego”. Celem operacji służb spec­ jalnych było więc najpierw stworzenie „antykomunistycznej” opozycji, a później podzielenie się z nią władzą przy „okrągłym stole”. Opinia publiczna miała to przyjąć jako porozumienie dwóch stron reprezentujących całe społeczeńst­ wo. „Aksamitna rewolucja” w Czechach rozpoczęła się 17 listopada 1989 roku od brutalnie rozpędzonej przez milicję studenckiej demonstracji w Pradze. O jej terminie funkcjonariusze StB wiedzieli wcześniej niż jej oficjalni organizatorzy. Władimir Bukowski dowiódł, że proces upadku komunizmu był zaplanowany w Moskwie i przebiegał według scenariuszy zależnych od specyfiki danego kraju. Te plany całkowicie zawiodły jedynie w NRD i Czechosłowacji, gdzie przeprowadzono dekomunizację. Na przykład w byłej NRD musiało pożegnać się z „pracą” ponad 70% sędziów. Wyniki swojej kwerendy w kremlowskich archiwach zawarł Bukowski m.in. w książce Moskiewski proces. Jej pols­ kie wydanie zostało w 1999 roku ostro skrytykowane na łamach „Gazety Wyborczej”. Recenzent radził Bukows­ kiemu, aby zajął się raczej „pisaniem thrillerów politycznych w stylu Roberta Ludluma”. Owym recenzentem był Lesław Maleszka, zdemaskowany dwa lata później jako wieloletni płatny agent SB. W swoim tekście obśmiewał m.in. przedstawioną przez Bukowskiego wersję „aksamitnej rewolucji” w Czechach. Tymczasem wystarczy wejść na oficjalne strony internetowe czeskiej policji, by w katalogu Urzędu Dokumentacji i Badania Zbrodni Komunizmu odnaleźć szczegóły operacji KLIN. Wiedza ta jest w Czechach pow­ szechnie dostępna od roku 1994. Jaką czujnością musieli wykazać się polscy decydenci, aby nie została ona upowszechniona w polskich mediach! Gdyby w Czechosłowacji zrealizowano wariant „okrągłego stołu”, do którego zasiadłaby „konstruktywna opozycja”, zapewne zwyciężyłaby i tam filozofia „grubej kreski”, a Czechom nie udałoby się przeprowadzić lustracji i dekomunizacji. Uchwalenie ustawy lust­racyjnej spotkało się z gwałtownym atakiem dużej części czeskich mediów, których publicyści wyczuwali już swąd palonych na stosie czarownic. Ataki umilk­ ły nagle w maju 1992 roku, kiedy dwa konserwatywne dzienniki: „Telegraf ” i „Metropolitan” opublikowały legitymacyjne fotografie wraz z danymi osobowymi 400 czeskich dziennikarzy, którzy byli agentami bezpieki. Wydarzenia te potwierdzają, że bez prasy, radia i telewizji dezinformacja jest dziś bezsilna. Znany teoretyk massmediów Marshall McLuhan zapytał kiedyś swoich słuchaczy: „W jaki sposób łowi się dzisiaj ludzkie dusze? Wędką czy siecią?” Kiedy milczeli, odpowiedział: „Ani wędką, ani siecią. Wędką łowiono w czasach Apostołów, siecią – w epoce Gutenberga. Dzisiaj natomiast wymienia się wodę. I robią to media elektroniczne”. Pozostaje nam jedno: nie pozwolić, żeby złowili nasze dusze. K


MARZEC 2O19 · KURIER WNET

13

F·R·A·N·C·J·A

Prezydent i jego otoczenie dążyli do wyciszenia emocji, licząc na okres wakacyjny i pojawienie się z początkiem jesieni innych kwestii i tematów w przestrzeni publicznej i politycznej. Jednak koniec lata przyniósł kolejne odsłony w Benallagate. prezydenta Francji Emmanuela Macrona, 27-letni Alexandre Benalla. Tak rozpoczęła się Benallagate, która trwa po dziś dzień. W początkowej fazie wydarzenia związane z Alexandrem Benallą zos­ tały jednogłośnie okrzyknięte przez francuską klasę polityczną, francuskie media i opinię publiczną jako potężny skandal obnażający nadużycie władzy przez rządzących oraz ich bezkarność. W pierwszych dniach po publikacjach francuski pałac prezydencki milczał. Jednak kolejne media ujawniały dalsze szokujące fakty dotyczące Alexandra Benalli i jego działań. Informowały, że wówczas nikomu nie znany Alexandre Benalla był zastępcą szefa gabinetu politycznego Emmanuela Macrona i że to on, mimo braku uprawnień i kwalifikacji, zajmował się ochroną francuskiego prezydenta. Miał wręcz wyręczać w obowiązkach szefa prezydenckiej ochrony, generała Lionela Lavergne’a, a nierzadko wydawać generałowi i jego podwładnym polecenia. Dodatkowo podobno korzys­ tał ze służbowego mieszkania w jednej z najdroższych dzielnic Paryża, mimo

francuskiej żandarmerii narodowej, a następnie jego współpracownik w ochronie Emmanuela Macrona podczas kampanii wyborczej 2017 roku. Wówczas Alexandre Benalla i Vincent Crase pracowali dla ruchu En Marche (obecnie to ugrupowanie rządzące, La République en marche). Po wyborach prezydenckich Alexandre Benalla i Vincent Crase mieli nadal współpracować. W tym kontekście należy odnotować, iż Vincent Crase był wówczas właścicielem firmy ochroniarskiej, wokół działalności której również namnożyły się wątpliwości. 20 lipca 2018 roku francuski pałac prezydencki rozstał się (jak pokazały późniejsze doniesienia medialne – tylko formalnie i oficjalnie) z Alexandrem Benallą. 22 lipca Benalla został zatrzymany przez paryską policję w związku z podejrzeniami o pobicie dwóch manifestantów 1 maja 2018 roku i uzurpacją statusu policjanta. Powstały dwie komisje śledcze. Pierwsza w niższej izbie francuskiego parlamentu, gdzie większość ma rządzące ugrupowanie La République en marche, a druga w senacie, gdzie obecnie większość posiada opozycyjna partia Republikanie. Komisja śledcza niższej izby parlamentu rozpoczęła pracę 23 lipca, od przes­ łuchania ówczesnego ministra spraw wewnętrznych, obecnie mera Lyonu, Gérarda Collomba. Minister stanowczo odciął się od Alexandra Benalli i jego działalności, obciążając odpowiedzialnością za wszystko pałac prezydencki. Po Gérardzie Collombie przed tą komisją stanął prefekt paryskiej policji. On również stanowczo odciął się od Alexandra Benalli; późniejsze doniesienia medialne dowiodły jednak, że byli w ścisłym kontakcie, a ich relac­ ja wykraczała poza grunt zawodowy. Komisja śledcza zdominowana przez członków La République en marche od początku napotykała wiele trudności w prowadzeniu prac. Skończyła swoją działalność zaledwie po kilku tygod­niach, bez konkretnych wniosków. Pracę kontynuowała jednak senacka komisja śledcza. 20 lutego 2019 roku wydała ona raport obciążający francuski pałac prezydencki odpowiedzialnością za Benallagate oraz negatywne zjawiska z nią związane, które zdaniem autorów raportu obnażają głębokie dysfunkcje we francuskim pałacu prezydenckim pod rządami Emmanuela Macrona. Tymczasem 24 lipca 2018 roku na zamkniętym spotkaniu z parlamentarzystami należącymi do La République en marche prezydent Macron poinformował, że bierze na siebie całą odpowiedzialność za Benallagate, zapewne świadom, iż jego status prezydenta, jak również przysługujący mu immunitet uniemożliwią komisjom śledczym oraz wymiarowi sprawiedliwości wezwanie go na przesłuchanie. Prezydent i jego otoczenie dążyli do wyciszenia emocji, licząc na okres wakacyjny i pojawienie się z początkiem jesieni innych kwestii i tematów w przestrzeni publicznej i politycznej. Jednak koniec lata przyniósł kolejne odsłony w Benallagate.

Nadużycie władzy i bezkarność rządzących nad Sekwaną? Afera obyczajowa? Afera polityczna? Szpiegowska? Nieprofesjonalne funkcjonowanie francuskiego pałacu prezydenc­ kiego? Z czym tak naprawdę mamy do czynienia w związku z trwającą już ponad pół roku Benallagate?

7

Benallagate ciąg dalszy Zbigniew Stefanik

Scena z amatorskiego filmu opublikowanego w sieci; Alexandre Benalla w policyjnym kasku pastwi się nad powalonym przez policję demonstrantem.

z islamistą zaszeregowanym nad Sekwaną jako S, czyli „związany z działalnością terrorystyczną”. Tego samego dnia Benalla spotkał się ponoć, także na terytorium brytyjskim, z przemytnikiem broni i pośrednikiem Muammara Kadafiego Alexandrem Djouhrim. Alexandre Djouhri jest głównym świadkiem oskarżenia francuskiego wymiaru sprawiedliwości przeciwko Nicolasowi Sarkozy’emu, podejrzanemu o przyjęcie w gotówce około 50 mln euro z Libii, ówcześnie rządzonej przez Muammara Kadafiego. Według francus­kiej prokura-

19 Kolejne publikacje medialne ujawniły kontakty Benalli (z okresu jego pracy w pałacu prezydenckim) ze związanym z rosyjskim światem przestępczym rosyjs­ kim oligarchą Iskanderem Makhmudowem z bliskiego otoczenia Władimira Putina. iż jego funkcja nie uprawniała go do tego, wyręczał też policję w obowiązkach i wydawał polecenia stróżom porządku podczas zabezpieczania manifestacji w Paryżu. Wreszcie – miał dostać poz­ wolenie na broń na specjalny wniosek prefekta policji paryskiej; pozwolenie, którego wcześniej trzykrotnie mu odmówiono, kiedy zabiegał o nie w trybie przewidzianym przez francuski porządek prawny. W kontekście wydarzeń związanych z Alexandrem Benallą pojawiło się również we francuskich mediach drugie nazwisko: Vincent Crase. To były przełożony Alexandra Benalli, kiedy ten służył w ochotniczej rezerwie

września 2018 roku francus­ kie media nagłośniły dość oryginalne wydarzenia, które miały miejsce 23 lipca, kiedy polic­ janci przybyli do mieszkania Benalli, zamierzając na podstawie prokurators­ kiego nakazu przeszukać je. Benalla stal przy zamkniętych drzwiach i odmówił wpuszczenia policjantów do lokalu, argumentując, że klucze do niego ma żona; jednak odmówił skontaktowania się z nią, ponieważ, jak powiedział, nie zamierza przeszkadzać jej w pracy. Policjanci odstąpili tego dnia od przeszukania, którego na polecenie prowadzącego śledztwo prokuratora mieli dokonać dzień później. Wiadomo, że głównym celem przeszukania 23 lipca było zabezpieczenie sejfu, który według operacyjnej wiedzy policyjnej miał znajdować się w lokalu Alexandra Benalli. Jednak 24 lipca policjanci żadnego sejfu tam nie znaleźli. W tej samej publikacji poinformowano, że na dzień 19 września 2018 roku nikt nie zabezpieczył urządzeń elektronicznych Benalli (służbowych ani prywatnych). Nie dokonano również oględzin jego samochodu ani biura. Alexandre Benalla pozostawał formalnie pod nadzorem francuskiego wymiaru sprawiedliwości od 22 lipca 2018 roku, co zasadniczo nakładało na niego obowiązek nieopuszczania terytorium francuskiego. Media poinformowały jednak, że „były(?) współpracownik prezydenta Francji” bardzo często w sposób absolutnie nieskrępowany podróżuje za granicę. 5 września 2018 roku miał się spotkać na terytorium Wielkiej Brytanii

jego pracy w pałacu prezydenckim) ze związanym z rosyjskim światem przes­ tępczym rosyjskim oligarchą Iskanderem Makhmudowem z bliskiego otoczenia Władimira Putina. Benalla i Crase mieli pośredniczyć w kontaktach biznesowych między Rosjaninem i francuskimi podmiotami, za co dostali ponoć ponad 300 tysięcy euro każdy. Kolejne publikacje medialne ujawniły kontakty Benalli i Crase’a z innym rosyjskim biznesmenem podejrzanym nad Sekwaną o współpracę z rosyjskimi służbami specjalnymi. Tu również mieli oni pełnić rolę pośredników.

Benalli i Crase’owi udało się spotkać w cztery oczy w sądzie i rozmawiać bez świadków przez ponad godzinę. Rzecznik prokuratury w odniesieniu do tego wydarzenia stwierdził, iż doszło do „pewnej dysfunkcji” w procesie nadzoru podejrzanych. tury były prezydent miał spożytkować te środki podczas prezydenckiej kampanii wyborczej z 2007 roku. Alexandre Djouhri pośredniczył ponoć w negocjacjach między Sarkozym i Kadafim, miał także dostarczać walizki z gotówką do francuskiego ministerstwa spraw wewnętrznych, do współpracowników Sarkozy’ego, kiedy ten był jeszcze ministrem. Nieofic­jalnie mówi się, iż dokumentował on wszystkie transakcje i czynności, które wykonywał dla swoich klientów, a do rangi niemal legendy urósł tzw. notes Djouhriego. 7 grudnia 2018 roku, w szczytowym momencie kryzysu społecznego nad Sekwaną, doszło do spotkania

między obecnym prezydentem Francji Emmanuelem Macronem i byłym prezydentem Nicolasem Sarkozym. Przebiegu spotkania i treści rozmów nie ujawniono, jednak po tym spotkaniu zarówno sam Sarkozy, jak obóz polityczny, którego był długoletnim liderem, zmienili ton krytyki wobec rządzących na zdecydowanie łagodniejszy. Pojawiło się więc pytanie, co skłoniło do tej zmiany Sarkozy’ego i obóz polityczny republikanów? Czyżby spotkanie w Wielkiej Brytanii Benalla–Djouhri miało z tym jakiś związek?

26

grudnia ubiegłego roku kolejne doniesienia medialne reaktywowały Benallagate we francuskiej przestrzeni politycznej i publicznej. Tego dnia media donios­ ły, iż Alexandre Benalla w swych zagranicznych podróżach posługuje się aż czterema francuskimi paszportami dyplomatycznymi. Jednego z nich użył ponoć na początku grudnia ub. roku w podróży do Czadu, gdzie spotkał się z synem prezydenta tego kraju. Benalla przyznał, że faktycznie udał się do Czadu na zlecenie przedsiębiorstwa, dla którego pracuje jako konsultant. 22 grudnia ub. roku z wizytą w Czadzie przebywał Emmanuel Macron. Czy wobec tego Benalla, którego wizyta w Czadzie poprzedziła o kilkanaście dni wizytę prezydenta Francji w tym kraju, prowadził w imieniu Macrona rozmowy z władzami Czadu? Przecież francuski pałac prezydencki podobno rozstał się z Benallą kilka miesięcy wcześniej, a prezydent Francji i jego współpracownicy wielokrotnie podkreślali, że nie mają z Benallą żadnego kontaktu. W wywiadach udzielanych mediom Alexandre Benalla zmieniał wers­je w kwestii posiadania paszportów dyplomatycznych. Najpierw oświadczył, że oddał je (jak zeznał we wrześniu 2018 roku przed komisją senacką) w momencie odejścia z pałacu prezydenckiego. Później stwierdził, że paszporty te zostały mu zwrócone przez francuski MSZ. Na koniec powiedział, że nie pamięta dokładnie, jak było z tymi paszportami, ale nikt nigdy nie prosił go o ich zwrot, a on być może zapomniał je zwrócić. Przyznał też, że nadal utrzymuje prywatne kontakty z francuskim pałacem prezydenckim, koresponduje prywatnie z Emmanuelem Macronem na portalu

ŹRÓDŁO: YOUTUBE..COM

R

odzi się coraz więcej pytań, a kolejne tygodnie i miesiące przynoszą nowe, spektakularne odsłony afery, która została uznana nad Sekwaną przez komentatorów i ekspertów za jedną z największych w całej historii V Republiki. 18 lipca 2018 roku francuski tygodnik „Le Monde” opublikował na swoim portalu amatorski film nakręcony przez działaczy partii Jean-Luca Mélenchona La France insoumise. Na tym filmie można zobaczyć, jak 1 maja 2018 roku mężczyzna w policyjnym ekwipunku atakuje fizycznie uczestników manifestacji w Paryżu. Mężczyzną tym był wysokiej rangi współpracownik

społecznościowym Telegram i doradza prywatnie prezydentowi w kwestiach rozwiązywania kryzysu społecznego nad Sekwaną. 31 stycznia tego roku Benallagate nabrała nowego tempa. Portal informacyjno-śledczy Médiapart opublikował nagranie rozmowy Alexandra Benalli i Vincenta Crase’a z 26 lipca 2018 roku, które dowodzi, iż Benalla i Crase nie przestrzegają sądowego zakazu wzajemnych kontaktów. W nagraniu Benalla twierdzi, że zarówno on, jak i Crase mają pełne poparcie Emma-

Nagranie rozmowy Crase’a i Benalli opublikowane 31 stycznia sprawiło, iż na Benallagate zaczęto nad Sekwaną patrzeć jako na aferę szpiegowską. nuela Macrona. Według Benalli miał on dostać od prezydenta smsa w tej sprawie. Jednak głównym tematem rozmowy Benalli i Crase’a okazał się temat współpracy z pewnym rosyjskim oligarchą. Mieli oni pośredniczyć w uzys­ kaniu przez niego zlecenia w zakresie ochrony i bezpieczeństwa we Francji. Rosyjski wątek pojawił się już wcześniej w kontekście Benallagate, kiedy to francuskie media doniosły, iż firma ochroniarska Vincenta Crase’a miała zostać utworzona na podstawie rosyjskiego kapitału, a sam Crase jest w niej tylko tzw. słupem, podczas gdy w rzeczywistości firma jest własnością rosyjską. Nagranie rozmowy Crase’a i Benalli opublikowane 31 stycznia sprawiło, iż na Benallagate zaczęto nad Sekwaną patrzeć jako na aferę szpiegowską. Kolejne publikacje medialne ujawniły kontakty Benalli (z okresu

lutego tego roku francuska prokuratura finansowa wszczęła przeciwko Alexandrowi Benalli i Vincentowi Crase’owi śledztwo jako podejrzanym o wykorzystywanie stanowisk państwowych do czerpania zysków z korupcji. Dzień później nastąpiło polityczne trzęsienie ziemi w kancelarii premiera Edouarda Philippe’a. Do dymisji podała się szefowa ochrony premiera Marie-Elodie Poitout. Jest ona podejrzana o współpracę z Alexandrem Benallą. Pojawiają się również podejrzenia pod jej adresem o bezprawne nagrywanie rozmów w kancelarii premiera. To ona miała nagrać wyżej opisaną rozmowę między Benallą i Crase’em. Jej partner – wysoki rangą oficer wojska francuskiego – został zawieszony w czynnościach służbowych jako podejrzany o współpracę z rosyjskimi służbami specjalnymi. Po publikacji przez portal Médiapart rozmowy Benalla-Crase zaczęto zadawać nad Sekwaną pytania o rolę, jaką to medium może pełnić w Benallagate. Wszak większość doniesień związanych z tą aferą zostało opublikowanych właśnie przez Médiapart. 4 lutego tego roku francuska prokuratura zażądała od portalu wydania wszystkich urządzeń elektronicznych oraz nagrań, które zos­ tały opublikowane, jak również tych, które znajdują się w posiadaniu Médiapart i dotyczą prowadzonych przeciwko Benalli i Crase’owi śledztw. Po wstępnej odmowie Médiapart wydał prokuraturze owe nagrania, jednak zaskarżył decyzję o próbie zabezpieczenia jego urządzeń elektronicznych oraz decyzję o przeszukaniu jego lokali, powołując się na wolność prasy.

19

lutego Alexandra Benallę i Vincenta Crase’a aresztowano w związku ze złamaniem sądowego zakazu wzajemnych kontaktów. Ich wniosek o odpowiadanie przed sądem z wolnej stopy zos­tał 20 lutego odrzucony. Jednak – jak poinformowały francuskie media – przed rozprawą sądową w tej sprawie doszło do kolejnego incydentu. Benalli i Crase’owi udało się spotkać w cztery oczy w sądzie i rozmawiać bez świadków przez ponad godzinę. Rzecznik prokuratury w odniesieniu do tego wydarzenia stwierdził, iż doszło do „pewnej dysfunkcji” w procesie nadzoru podejrzanych i że w tej sprawie jest prowadzone śledztwo… Jednak apelacja przyniosła Benalli i Crase’owi sukces. 26 lutego, po złożeniu przez ich obrońców wniosku odwoławczego od decyzji sądu z 20 lutego o zatrzymaniu Benalli i Crase’a w areszcie, sąd drugiej instancji postanowił, iż pozostaną oni na wolności do momentu sprawy sądowej; będą jednak nadzorowani przez wymiar sprawiedliwości, a więc ich zwolnienie z aresztu ma charakter warunkowy. Raport opublikowany przez senac­ ką komisję śledczą 20 lutego br. formułuje bezpośrednie oskarżenie o zatajanie faktów wobec trzech wysokiej rangi współpracowników Emmanuela Macrona: Alexisa Kohlera – sekretarza generalnego pałacu prezydenckiego, Patricka Strzody – szefa gabinetu politycznego Emmanuela Macrona, oraz generała Lionela Lavergne’a – szefa prezydenckiej ochrony. Być może jednak osób, które miałyby coś do powiedzenia w kwestii Benallagate, jest więcej. Wszak wszelakiego rodzaju niedopatrzenia i błędy w prowadzonych wobec Alexandra Benalli i Vincenta Crase’a śledztwach mają charakter co najmniej zaskakujący. Niemniej zaskakujące są wydarzenia i „zbiegi okoliczności” powiązane – czy też takie, które należałoby powiązać – z tą aferą. Mnożą się pytania i wątpliwości, a odpowiedzi jest jakby… trochę mniej. Kim są Alexandre Benalla i Vincent Crase? Dla kogo pracowali, a może nadal pracują? Dlaczego instytucje państwowe w wyjaśnianiu tej afery działają w sposób umiarkowanie skuteczny? Wreszcie – o co w tej sprawie tak naprawdę chodzi? Jaki był i jaki jest cel inicjatorów i „bohaterow” Benallagate? K


KURIER WNET · MARZEC 2O19

14

N·I·E·M·E·N

Czy zgodzi się Pani ze mną, że w przebogatej biografii Czesława Niemena najważniejszym momentem był rok 1958, kiedy to w ramach ostatniej fali przesiedleń Polaków z Kresów Wschodnich rodzina Wydrzyckich zdecydowała się na repatriację? Dlaczego Pani tato czekał z tą decyzją tak długo?

kolejności dla siebie, ponieważ nie miał zamiaru czekać na decyzję rodziców. Oczekiwanie na odpowiedź z Polski dłużyło mu się, ponieważ w październiku 1957 roku wyjechała do Gdańs­ ka jego dalsza rodzina, w tym także kazachscy zesłańcy, którym udało się powrócić z katorgi w rodzinne strony. Stryj stanął jednak na wysokości zadania i na czas przysłał zaproszenia dla wszystkich członków rodziny: rodziców – Anny i Antoniego, siostry Jadwigi i dla Czesława. Wyjechali w maju 1958 roku i byli ostatnią polską rodziną, która opuściła Wasiliszki.

Tęsknił za krainą dzie­ciń­stwa? Zdecydowana decyzja o szukaniu ojczyzny, skoro ona nie wraca na swoje dawne tereny, wypaliła w nim ślad na resztę życia. Tęsknotę za krainą dzieciństwa w jego twórczości muzycznej i w poezji słychać było zawsze. Każda myśl warta wyśpiewania była oglądana przez czas przeszły, zaszczepione wartości domu rodzinnego – wartości szlachetnego, prostego życia, grobów przodków, smętek straty cennego, pierwotnego daru, który jednocześnie dał mu wolność tworzenia i stworzył prekursora nowych nurtów w polskiej muzyce.

Jak Pani postrzega decyzję o repatriacji w kontekście rozwoju artys­ tycznego swojego taty? Mając możliwość obserwowania rozwoju i życia dzisiejszej Białorusi – ja szczególnie, bo jeździłam tam do rodziny mojej mamy jeszcze w latach 60.,70.,80. – mogę przypuszczać, że talent Czesława Wydrzyckiego – późniejszego Niemena – nie miałby takiego bodźca do rozwoju, gdyby nie wyjechał we właściwym czasie do Polski. Potwierdziły to dwa powroty mojego ojca do Wasiliszek, najpierw w roku 1976 i potem w 1979.

To, że los skierował Pani rodziców do Trójmiasta, to dowód na to, że oprócz wyjątkowego talentu Czesław Wydrzycki miał w życiu też dużo szczęścia. To przecież tam działał Franciszek Walicki, bez którego trudno dziś sobie wyobrazić pierwsze lata Jego kariery. Wpływ Trójmiasta na karierę muzyczną mojego ojca miał ogromne znaczenie, ale wybór, że zostanie właśnie tam, nie był taki oczywisty. Pierwszy pomysł rozwijania swojej muzycznej edukacji powstał w nim od razu po przyjeździe do Polski. Niestety Białogard,

roku zamieszkał u swojej rodziny na gdańskim Osieku i to tutaj dojechała do niego z Wasiliszek 19-letnia żona Maria, która też rozpoczęła naukę w Gdańsku, w szkole pielęgniarskiej przy Akademii Medycznej. Jak tato godził naukę z pracą zarobkową? Szkoły muzyczne, tak wtedy, jak i dzisiaj (moja najmłodsza córka, a wnuczka Czesława Niemena, jest uczennicą IX klasy Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej II stopnia), są dosyć elitarne oraz hermetyczne w metodyce naucza-

Był perłą i wyjątkiem wyodrębnionym z chaosu swoich dziejów i przeżyć Z Marią Gutowską, córką Czesława Niemena, rozmawia Sławek Orwat.

Czesław Juliusz Wydrzycki jako dziec­ ko. Wasiliszki Stare

Jeśli prawdziwe jest twierdzenie, że los człowieka kształtuje się wraz z powstaniem jakiejś zapalnej myśli w nim – myśli, która rozwija ideę, to na losie Czesława Wydrzyckiego zaważyło lato 1957 roku. Z pierwszą turą repatriacji tuż po wojnie w latach 40. wyjechał do Polski stryj Czesława – Józef Wydrzycki wraz z żoną i dwoma synami – Romualdem i Jerzym. Osiedlili się na Ziemiach Odzyskanych w Świebodzinie. Brat Józefa, Antoni – mój dziadek– nie palił się do wyjazdu, gdyż wierzył, że na tereny nad Niemnem wkrótce powróci Polska. Kochał ziemię rodzinną, gdzie się urodził, wychował i gdzie od XVI wieku żyli przodkowie Wydrzyckich. Widząc tę zwłokę i niezdecydowanie oraz wiszący nad jego głową pobór do Armii Czerwonej, mój ojciec latem 1957 roku napisał list do stryja Józefa z prośbą o pomoc w wyjeździe. Okazało się, że przysłanie zaproszenia znacznie usprawni wyjazd. Co ciekawe, Czesław prosił stryja o zaproszenie w pierwszej

1 % dla Radia WNET Numer KRS: 0000309499 · cel szczegółowy: Radio WNET więcej informacji na www.wnet.fm/wspieraj

Jakie emocje przywiózł z tych sentymentalnych podróży? Przywoził rozczarowanie. Wszystkie cenne wspomnienia, które nosił w sobie tyle lat, w świecie fizycznym były już tylko prochem. Jego piękny, budowany przez ojca i stryja dom, zastał zdemolowany i zrujnowany. Odsprzedany jakiemuś krajanowi, trafił w końcu w ręce białoruskich władz jako sklep spożywczy. Bujny, zadbany ogród – miejsce zabaw i odpoczynku, zasobny i hołubiony przez matkę i starszą siostrę – był zryty koleinami dostawczych samochodów, traktorów

Gdańsk, lata sześćdziesiąte

kołchozowych, zarósł chaszczami. Rzeka Lebiodka, niegdyś obrośnięta pachnącym tatarakiem, malowniczo meandryczna, miejsce radości dzieciaków i młodzieży, kąpielisko i romantyczne uroczysko, a zimą lodowisko – została przeobrażona w zwykły ciek wodny, kanał melioracyjny, nad którym już nic nie chciało rosnąć. Pola pełne pagórków, skupisk drzew i kęp krzewów zostały zrównane na potrzeby płaskich zasiewów pobliskiego kołchozu. Jest takie zdjęcie z 1979 roku, na którym ojciec siedzi na kamieniu na wasiliszkowskim polu, w tle kościół Piotra i Pawła. I jeszcze jedno – profilowa zaduma nad widzianym przed sobą krajobrazem. Te zdjęcia są jak kropka na końcu rozdziału. Więcej nic nie ma. Nie chciał już nigdy wracać w te strony – wszystko, co cenne, uniósł i zachował w sercu. Do końca.

Czesław z kolegą w Wasiliszkach

gdzie w rezultacie zatrzymała się rodzina ojca i dokąd dojechała z Wasiliszek moja mama, gdzie w końcu i ja się urodziłam, nie stwarzał możliwości muzycznego rozwoju. Ojciec chciał się uczyć w szkole muzycznej w Poznaniu i prosił o pomoc swojego stryja Józefa, który był pedagogiem, dyrektorem liceum i mieszkał blisko Poznania – w Świebodzinie, o rekomendację w jego staraniach dostania się do szkoły. Nie było to jednak takie proste dla repatrianta i w rezultacie jedyne miejsce znalazło się właśnie w Gdańsku, w Liceum Muzycznym przy ul. Partyzantów. Jednak klasa śpiewu czy fortepianu dla doros­łego absolwenta radzieckiej dziesięciolatki, z radziecką maturą, też była szalonym wyzwaniem. Ojciec wybrał jedyną możliwą opcję nauki – klasę fagotu. Od września 1959

nia i stanowią wyzwanie dla niepokornych, mających swoją wizję rozwoju i idących własną drogą uczniów. Dość powiedzieć, że wybitny indywidualizm ojca nie był mile widziany przez dyrektora szkoły muzycznej. Gdy w sierpniu 1960 roku umarł mój dziadek Antoni Wydrzycki, ojciec musiał sam utrzymać się i oprócz nauki podejmować różne, dorywcze prace (w tym także w porcie przy przeładunkach). Częs­ to były też występy w kawiarniach i restaurac­jach do tzw. kotleta, co – rzecz jasna – w tamtych czasach nie było dobrze widziane, a wręcz tępione. Przemęczenie, często pusty żołądek, na utrzymaniu żona i dziecko w Białogardzie, doprowadziły do opuszczania godzin lekcyjnych, opuszczenia się w nauce, a w rezultacie do wyrzucenia ze szkoły i z bursy szkół muzycznych przy ul. Gnilnej. W liście do siostry ojciec skarżył się wręcz na prześladowanie ze strony dyrektora, a z treści listu wynika, że był na granicy załamania. Jaki wpływ w Pani ocenie miał na twórczość Czesława Niemena Franciszek Walicki? Podobno z niemałym trudem przekonał ojca, żeby zamiast piosenek latynoskich i rosyjskich zaczął śpiewać bigbit? Pasmo niepowodzeń, jak powszechnie wiadomo, przerwał wreszcie sukces na Festiwalu Młodych Talentów w Szczecinie w 1962 roku i poznanie Franciszka Walickiego. Jeśli pan Walicki miał

Świebodzin. Czesław z rodziną ze strony stryja Józefa Wydrzyckiego


MARZEC 2O19 · KURIER WNET

15

N·I·E·M·E·N Taki artysta zdarza się raz na 1000 lat Tomasz Wybranowski

16

lutego 1939 roku w Starych Wasiliszkach koło Grodna przyszedł na świat chłopiec. Rodzice nadali mu imiona Czesław Ju­ liusz. Tak oto zaczyna się opowieść o herosie polskiego bigbitu i rocka – Czesławie Niemenie. Radio WNET uczciło Jego 80. rocznicę narodzin cyklem programów

trudności w namówieniu ojca do zmiany swojego repertuaru i wizerunku, to być może powodem był wrodzony ojcowy profesjonalizm. Można powiedzieć, że w roku 1962 Czesław Wydrzycki był już profesjonalnym wykonawcą muzyki południowoamerykańskiej, bo korzystał z jej autentycznych źródeł. Otóż występując w gdańskim kabarecie „To Tu” w Klubie Studentów Wybrzeża „Żak” z gitarą i zespołem Zbigniewa Wilka, poznał tam attaché kulturalnego konsulatu brazylijskiego w Gdańsku, pana Orlando. Podziwiając piękny głos Czesława Wydrzyckiego, pan Orlando w geście uznania udostępnił mu swoją bogatą płytotekę i oryginalne teksty. Tak hojnie wyposażony i doceniony, młody Czesław z wielką lubością śpiewał bossa novy. Przyzwyczajenie jest drugą naturą; na szczęście nie w przy-

padku mojego ojca, który dał się jednak w końcu namówić Franciszkowi Walickiemu na oczekiwaną w kulturze muzycznej odmianę. W roku 1962 Czesław Wydrzycki odniósł sukces na Festiwalu Młodych Talentów w Szczecinie i w nagrodę pojechał w trasę z Czerwono-Czarnymi. Jak bardzo ten moment wpłynął na Pani ojca oraz na funkcjonowanie całej rodziny? Nie mogę pamiętać nic z początków kariery mojego ojca. Urodziłam się w 1960 roku i przez pięć lat wychowywała mnie w Białogardzie babcia Anna – matka mojego ojca, bez rodziców, którzy oboje wrócili na Wybrzeże, aby ukończyć szkoły. Do Białogardu wieści z wielkiego świata nie dochodziły. Dopiero, gdy zamieszkałam z mamą w Gdyni, dotarło do mnie, że – po pierwsze mam rodziców, ojca, który jeździ po świecie i nigdy nie ma

specjalnych, które miałem honor przy­ gotować i prowadzić. Dzień wspomnień o Czesławie Niemenie w Radiu WNET odbył się nie w dniu urodzin artysty, czyli 16 lutego, ale tydzień później. Powodem takiej decyzji była żałoba narodowa ogło­ szona po śmierci premiera Jana Ol­ szewskiego. Wspomnienia, rozmowy,

anegdoty i opowieści o Niemenie i jego muzyka towarzyszyły słucha­ czom radia 23 lutego, tydzień później. Miałem okazję rozmawiać z bli­ skimi Czesława Niemena – jego pier­ worodną córką Marią Gutowską i stry­ jecznym bratem, Janem Wydrzyckim. Artystę wspominali także na antenie Radia WNET znakomici muzycy: Józef Skrzek, Apostolis Anthimos i Milo Kurtis. W gronie gości pojawili się: Jan Edward Czachor, prezes Świebodzińskie­ go Stowarzyszenie Pamięci Czesława

Niemena, autor książki Czesław Niemen w Świebodzinie, i redaktor Janusz Gaj­ damowicz. Antoni Malewski, kronikarz polskiego bigbitu, autor książki Subiek­ tywna historia rock’n’rolla w Tomaszowie Mazowiec­kim, przytoczył szereg aneg­ dot z okresu trójmiejskiego Czesława Niemena. Przypomniał, że nigdy nie ukrywał on faktu inspiracji szlagierem When a man loves a woman Percy’ego Sledge’a i It’s a man’s man’s man’s world Jamesa Browna, gdy nagrywał Dziwny jest ten świat. Jego anglojęzyczna wersja

Te lata nie były przeze mnie analizowane i oceniane jako studium kariery ojca. Dla niego był to świetny okres prosperity, uznania i uwielbienia przez wielu miłośników; dla mnie było to po prostu chłonięcie ojca jako zjawiska i naturalnej potrzeby po prostu bycia. Ocenę powstawania i rozsławiania kolejnych przebojów zostawiałam zawsze jego wielbicielom. Dla mnie był tylko ojcem. Wraz z dojrzewaniem i dorosłością miało się to zmienić w profesjonalne studium także i tego, jak dziwny jest ten świat i jak sprawić, aby może dzięki muzyce i poezji Czesława Niemena stał się piękny i bardziej zrozumiały.

Walicką Niemena ominęła mnie. Ja zaw­sze (aż do zamążpójścia) byłam tylko Wydrzycka i może dlatego bardzo skutecznie umiałam oddzielić sławnego artystę Czesława Niemena od mojego ojca.

Strange Is This World zo­ stała wydana w RFN w 1972 r. na płycie pod tym samym tytułem. W gronie gości pojawił się także redaktor Sławomir Orwat. Pod­ czas soboty wspomnień opowiedział o swoim wywiadzie z panią Marią Gu­ towską, który mogą Państwo przeczy­ tać obok. „Dzień Wspomnień Czesława Niemena na antenie Radia WNET – Radia dwóch stolic, Kraków 95,2 FM

i Warszawa 87,8 FM” był dla mnie wielkim przeżyciem i wyzwaniem. Bardzo ciepło chcę podziękować całej ekipie Radia WNET, szczególnie Karolowi Smykowi, Pawłowi Chody­ nie i Dariuszowi Kąkolowi za realizację techniczną całego bloku. Pamiętajcie, drodzy Czytelnicy, śpieszmy się kochać naszych wielkich artystów – tak szybko (za szybko) od­ chodzą. K

go w domu, i ludzi dookoła, którzy moim ojcem szalenie się ekscytowali. Do domu mamy przychodziły kolorowe pocztówki ze świata i listy do mnie, a przyjazd taty wiązał się z okupowaniem go przez wielbicieli i zwykłych gapiów, którzy podziwiali jego samochody. Nie mam niestety wspomnień domowego ojca w kapciach, przy pracy, przy stole, gdyż moi rodzice rozwiedli się w 1969 roku. Oblicze ojca jako głowy rodziny, patriarchy poznałam dopiero z wizyt w jego domu w Warszawie, w otoczeniu nowej rodziny, przyrodnich sióstr. Na podstawie obserwacji gościa trudno się jednak wypowiedzieć, szczególnie że byłam już wtedy dorosłą kobietą, wkrótce mężatką, matką. Jakie wspomnienie z dzieciństwa szczególnie Pani zachowała? Ojciec z mojego wczesnego dziecińst­ wa zawsze będzie dla mnie efemerycznym gościem, owianym tajemniczością i tajemniczym zapachem, z długim spojrzeniem oceniającym mój wzrost i rozwój, ale nie taksującym. Patrzył na mnie jakby przez coś, przez namacalną perspektywę, z czułością, jaka zawsze była w tym wzroku. Miał też łagodny głos i uśmiech. Zabierał mnie od mamy na wszystkie swoje występy na Wybrzeżu i stąd w sopockim Grand Hotelu czułam się jak we własnym domu, a Opera Leśna zawsze będzie mi się kojarzyć ze sceną Niemena. Miałam wówczas także okazję przysłuchiwać się próbom, słuchać koncertów, poz­nać współpracujących z ojcem muzyków i chodzić z nimi na plażę. Mam w pa-

Mielenko, 1958 r.

mięci Adę Rusowicz, która w latach 60. była przyjaciółką ojca, Piotra Janczerskiego, Jerzego Grunwalda i zaw­sze bardzo serdecznie witaną przez niego Marylę Rodowicz. W tym roku mija 52 lata od powstania polskiego utworu wszech czasów. Czym dla Pani jest „Dziwny jest ten świat”?

Jak przyjęła Pani decyzję taty o zmianie nazwiska? Kwestia zmiany nazwiska poprzez dołączenie do rodowego Wydrzyckiego wymyślonego przez panią Czesławę

W czerwcu 1970 Czesław Niemen wystąpił na festiwalu Cantagiro we włoskim Fiuggi... ...gdzie w jego życiu pojawiła się Concetta Gangi, czyli Farida – jedyna miłość, jaką świadomie było mi dane u ojca obserwować i jedyne dzielone ze mną jego osobiste szczęście. A potem osobisty dramat. Doświadczenie niepowtarzalne, gdyż miłości moich rodziców już nie widziałam, a miłość do drugiej żony, Małgorzaty, działa się z daleka ode mnie. Dlatego właśnie tę miłość tak zapamiętałam od czasu koncertu w Sopocie, gdy podczas ich wspólnych tras po Polsce ojciec W Wasiliszkach, 1979 r.

specjalnie przywiózł mnie do Opery Leśnej i przedstawił Faridzie. Jej gest serdecznego przytulenia obcego i okazuje się, bardzo bliskiego dziecka pozostanie ze mną na zawsze z wdzięcznością, która wyposaża na lata. Do dnia dzisiejszego jesteśmy sobie z Faridą bardzo bliskie. Ona widzi we mnie swojego Niemena, a ja w niej mojego szczęśliwego ojca. Ojca już nie ma, ale ciągle żyje jego wielkie, chociaż krótkotrwałe szczęście. Czasami tyle musi wystarczyć. Jakie piosenki z repertuaru Czesława Niemena są Pani najbardziej ulubionymi i przy których najbardziej Pani się wzrusza? Z przebogatego repertuaru ojca najbardziej lubię interpretacje twórczoś­ci naszych wielkich poetów, w tym Cypr­ iana Kamila Norwida. Wydaje mi się, że poezja jest dla mnie codziennością, bo widzę świat przez jej dygresyjną ulotność, toteż i Niemenowe interpretacje są dla mnie najbardziej wzruszające. A głos Czesława Niemena, który jednocześnie jest głosem mojego ojca, śpiewającego słowa wchodzące w duszę i z niej wychodzące, jest przeżyciem na samotną raczej kontemplację. Pani ukochany album Czesława Niemena? Bardzo przeżywam słuchanie płyty Terra Deflorata. Nie tylko ze względu na opisane w niej także i moje widzenie świata, ale też dlatego, że dane mi było zostać jednym z pierwszych słuchaczy roboczej taśmy i poczuć się dumną recenzentką, z której opinią tata zawsze bardzo się liczył. Jechaliśmy wtedy razem jego żółtym mercedesem dostawczakiem (przede wszystkim sprzętu muzycznego na koncerty) na mazowiecką wieś. Sielski, typowo polski kraj­ obraz, nieśpieszna podróż, rozmowa i zasłuchanie – Dałeś nam Panie... Słowa, które stanowią dla Pani jego duchowy testament? W każdym autorskim utworze Niemena czy w interpretacji innych, ale też Niemenowych, bo niesionych jego muzyczną duszą, znajduję coś dla siebie. Bywa, że jako odpowiedź na jakiś codzienny dylemat, ale najbardziej lubię Sonancję z płyty spodchmurykapelusza i słowa do tej pieśni uważam za jego duchowy testament.

Żeby z chaosu rzecz wyodrębnić z kształtu ułożyć wątek to jak ocenić dzieło bezcenne z jarmarcznych stosów unieść perełkę wyjątek I tak się zachwycić doskonałością unikalnego odkrycia by ponad interes przepych i blichtr cieszyła urodą prostota życia Żeby z patosu słów nadużytych wydobyć sens najpiękniejszej idei to jak odbudować ruinę domu odnowić ducha Per Gratiam Dei Niechaj więc gniewny vulgaris głosiciel któremu modernizm namieszał w głowie niech nie zaciemnia myśli przedświtu poezja to nie obsesja narkonałogu to dobroć poety w ucieleśnionym słowie

Jaki był Czesław Niemen? Był perłą i wyjątkiem wyodrębnionym z chaosu swoich dziejów i przeżyć. Na szczęście tylu ludzi dobrej woli rozpoznało jego wyjątkowość, zachwyciło się i doceniło sens duchowej prostoty. Z takim podejściem do życia można odbudować ruinę wszystkiego i odnowić ducha tego dziwnego, lecz pięknego świata. K Autor wywiadu dziękuje Wiesławowi Wilcz­ kowiakowi za pomysł na tę rozmowę oraz kontakt z Panią Marią. Fotografie, które zilustrowały wywiad z Marią Gutowską pochodzą z jej archiwum rodzinnego. Pani Maria Gutowska wyraziła także zgodę na ich wykorzystanie na łamach gazety nieco­ dziennej „Kurier WNET.


KURIER WNET · MARZEC 2O19

16

W

przygotowanych wówczas planach gen. Otto von Below, uderzając z rejonu Bydgoszcz–Toruń na Gniezno, miał się połączyć z wojskami dowodzonymi przez gen. Maxa von dem Borne, idącego ze Śląska przez Kalisz, Ostrów Wielkopolski, Krotoszyn. Niemcom sprzyjał brak jedności wśród państw ententy. Zwłaszcza Anglia coraz bardziej przychylna była Niemcom, Włochy w zasadzie popierały Anglię, jedynie Francja sprzyjała Polakom. Naczelne Dowództ­wo Wojska Polskiego rozpoczęło nawet przygotowanie planów operacyjnych na wypadek zaatakowania nas przez Niemcy. Ślązacy rwali się do walki o przyłączenie Górnego Śląska do Polski. Ich nadzieję budził dodatkowo nie tylko wybuch powstania wielkopolskiego, ale i jego sukcesy już w pierwszych dniach walk. Józef Piłsudski od grudnia 1918 r., a Stanisław Wiza z Poznania od pierwszych dni stycznia 1919 r. zachęcali do stworzenia Polskiej Organizacji Wojs­ kowej (POW) na Górnym Śląsku. Józef Grzegorzek, któremu powierzono misję tworzenia POW GŚl., choć mógł nadać sobie tytuł komendanta, nies­ tety nie zrobił tego. Powołał Komitet Wykonawczy w składzie: Adolf Lamp­ ner z Zabrza (administrator „Gazety Ludowej”), Wiktor Rumpfeld z Katowic (Sekretarz Związku Centralnego w Katowicach związany z PPS), Stanisław Wiza – delegat Naczelnej Rady Ludowej (NRL) w Poznaniu, Franciszek Lazar, malarz z Lipin. Grzegorzek z Bytomia był przewodniczącym Komitetu Wykonawczego, a zarazem naczelnikiem POW GŚl. Zebranie kons­tytucyjne odbyło się 11 stycznia 1918 r. w mieszkaniu p. Aleksandry Szyperskiej w Katowicach. Wszystkie „sprawy natury wojskowej” konsulto-

1 0 0 · L AT· N I E P O D L E G ŁO Ś C I był naczelnikiem. Próbowano też wyrazić w ten sposób podziękowanie za jego pracę społeczną w „Sokole” – dowartościować, by tym chętniej zajął się rozbudową POW. Dreyza wygłosił bardzo ostre przemówienie, jak to silną ręką będzie trzymał struktury, a potem zniknął. Po 10 dniach odnalazł się

akcją kierował Stefan Krzyżowski, podejrzenie padło na dyżurnego ruchu Grabowskiego – zagorzałego Niemca. Przeczesano mu nie tylko całe domostwo, ale nawet ule. Granaty ręczne peowiacy fabrykowali sami, we własnych wytwórniach. Sporządzano je przeważnie

z Zagłębia Dąbrowskiego. Każdy okręg organizował szkoły bojowe, w których prowadzono kursy dla instruktorów. Zapleczem więc dla Górnego Śląska byli też wyszkoleni bojowcy PPS Zag­ łębia Dąbrowskiego. W końcu lutego postanowiono złożyć Naczelnej Radzie Ludowej sprawo-

Rok 1919 był od początku dla niepodległej Polski bardzo trudny. Trwała wojna z Rosją Sowiecką, walki z Ukraińcami na Wołyniu i we Lwowie, konflikt z Litwinami, z Czechosłowacją o Orawę, Spisz i Śląsk Cieszyński, a z Niemcami o Górny Śląsk, Warmię i Mazury. Niemcy odstąpili od planów ataku na Polskę, gdyż bali się reakcji sił wojskowych państw sprzymierzonych.

Powstanie Polskiej Organizacji Wojskowej Górnego Śląska Jadwiga Chmielowska

w Sosnowcu, po polskiej stronie granicy. Niezrozumiałe jest, jak można było wierzyć człowiekowi, który dwa miesiące wcześniej był zdecydowanym przeciwnikiem walk powstańczych. Zjednywanie przeciwników stanowiskami mści się. Powinno się na szefów wybierać najlepszych z najlepszych a nie liczyć, że ktoś się zmieni, zwłaszcza w czasach przełomowych. „Zaszczyciwszy Dreyzę godnością przewodniczącego, Komitet Wykonawczy dał mu do ręki złoty róg, na głos którego lud

Ślązacy rwali się do walki o przyłączenie Górnego Śląska do Polski. Ich nadzieję budził dodatkowo nie tylko wybuch powstania wielkopolskiego, ale i jego sukcesy już w pierwszych dniach walk. wane były z por. Alfonsem Zgrzebniokiem, mającym doświadczenie bojowe z armii niemieckiej. W ciągu dwóch tygodni mianowano komendantów powiatowych: Adama Całkę – powiat bytomski, Adama Postracha – katowicki, Aleksego Fizię – pszczyński, Józefa Bułę – rybnicki, Alfonsa Zgrzebnioka – kozielski, Jana Wygłendę – raciborski, Jana Zejera – tarnogórski, Janusza Hagera – gliwic­ki, Jana Pykę – zabrski, Władysława Wróblewskiego – toszecki, Kazimierza Leciejewskiego – strzelecki i Józefa Gniatczyńskiego – lubliniecki. „Wyjątkowe stanowisko wobec POW zrazu zajmował powiat katowicki, w którym Józef Dreyza, Adam Postrach i Alojzy Pronobis zakładali związki wojackie, wciągając do nich byłych uczestników wojny, a przede wszystkim członków Towarzystwa Gimnastycznego »Sokół«. Akcja ta była dla POW wielką przeszkodą. Aż do połowy marca wysłannicy Komitetu Wykonawczego, pomimo zapobiegliwości, nie osiągnęli w powiecie katowickim żadnych rezultatów” – relacjonuje we swych wspomnieniach J. Grzegorzek. Dopiero 20 marca 1819 r., pod wpływem nacisków oddolnych, zmieniło się na szczęście podejście do POW wyznaczonego jego kierownictwa w powiecie katowickim. A. Postrach pozostał nawet na swym stanowisku komendanta powiatu, co było rzeczą dla wielu niezrozumiałą. Z czasem przyłączały się do POW GŚl. kolejne powiaty. Nies­ tety w oleskim Franciszkowi Kawuli nie udało się stworzyć sieci organizacyjnej w całym powiecie, ale w kilku miejscowościach zawiązały się silne grupy powstańcze, np. w Kościeliskach. W domu związkowym „Ul” w Bytomiu 11 lutego 1919 r. komendanci powiatowi złożyli przysięgę, której rota brzmiała: „Przysięgam Panu Bogu Wszechmogącemu, że jako dobry żołnierz będę spełniał wszystkie rozkazy mojej przełożonej władzy powstańczej. Ślubuję dochować tajemnicy organizacyjnej i na wezwanie walczyć z bronią w ręku o przyłączenie Górnego Śląska do Polski. Tak mi dopomóż Bóg”. Na tym samym zebraniu popełniono błędy, które miały w niedalekiej przyszłości katastrofalne skutki. Nie tylko zaprzysiężono Dreyzę, ale i powierzono mu godność prezesa komitetu wykonawczego POW. Chciano w ten sposób łatwiej pozyskać powiat katowicki i „Sokoła”, którego Dreyza

i zabierano siłą. „Powiat rybnicki kupował broń i amunicję w koszarach raciborskich. Nasi ludzie »fasowali« karabiny, spuszczane na sznurkach przez żołnierzy mieszkających na górnych piętrach budynku koszarowego. W ten sposób uzyskaną broń ładowano na wóz i przykrywano słomą lub workami.

śląski miał zerwać się do boju. Dreyza na złotym rogu nie chciał lub nie umiał grać. Toteż – osiadając w Sosnowcu – sam usunął się w cień, a POW w osobie Józefa Dreyzy miała pierwszego uchodźcę – nie z konieczności, lecz dobrowolnego postanowienia”- napisał w swojej książce Józef Grzegorzek. W Sosnowcu „dezerter” dalej organizował związki wojackie – dekonspirujące Polaków – a do POW miał stosunek wybitnie wrogi. Za niesubordynację został skreślony z ewidencji POW. Dość szybko jednak poszczególni prezesi towarzystw wojackich i naczelnicy „gniazd sokolich” nawiązywali kontakt i oddawali się pod komendę POW. Przejrzeli bowiem dziwną grę Dreyzy. W marcu 1919 r. doszło do kolejnego spotkania delegacji śląskiej z Naczelnikiem Państwa Józefem Piłsudskim. Wcześniej, w grudniu 1918 r., Piłsudski poradził Ślązakom założenie POW. Teraz, gdy już istniała i liczyła ok. 14 tys. członków, powiedział im, że jeśli dojdzie

Od stycznia br., w związku ze stuleciem odzyskania niepodległości, prezentujemy cykl artykułów Jadwigi Chmielowskiej, wszechstronnie omawiających okoliczności walki Ślązaków i Poznaniaków o powrót ich ziem do odrodzonej Rzeczypospolitej. Znajomość tych faktów nie jest bowiem dostateczna w Polsce. Dotychczas opublikowaliśmy „Autonomiści w służbie Niemiec” (KW 55/2019) i „Przed powstaniami” (KW 56/2019). Pierwotna wersja większości tekstów była publikowana w nieukazującej się już „Gazecie Śląskiej”. (red.) Po godzinie 10 wieczorem obowiązywały przepisy stanu oblężenia, a patrolki wojskowe krążyły po mieście. Z tego powodu przekupiony za 10 marek policjant z pikielhaubą na głowie osłaniał furmankę, siedząc na niej, dopóki nie opuściła granic miasta” – pisze w swej książce komendant Grzegorzek. POW powiatu bytomskiego kupowała broń od Grenzschutzu – pewnego razu było to 50 karabinów, 8000 naboi i inny drobny sprzęt. Grupa rozbarska (Rozbark – obecnie dzielnica Bytomia) pozyskiwała broń w organizacjach spartakusowskich; z Turyngii trafiło 111 sztuk broni krótkiej. W Gliwicach peowiacy zaopatrywali się w koszarach 22 Pułku Piechoty – a to wzięli 48 karabinów, innym razem z hali lotniczej w biały dzień wywieźli 100 karabinów i tysiące naboi. U Franciszka Wieczorka w Wójtowej Wsi był prawdziwy arsenał – strych, piwnice, stodoła pełne karabinów, a skrzynie z amunicją zakopane w ogrodzie. Pod osłoną nocy były niemiecki oficer frontowy Alfons Zgrzebniok zabrał z koszar w Koźlu 60 karabinów. Ośmielony takim sukcesem i zaopatrzony w podrobiony rozkaz wydania mu znacznej ilości broni, udał się do koszar. Mimo swobody w zachowaniu i udawanej niemieckiej buty wpadł, gdyż dowództwo było już czujne, dowiedziawszy się o wcześniejszym zniknięciu karabinów. Zgrzebniok zos­ tał otoczony przez oddział Genzschutzu i aresztowany. Dzięki fortelowi udało mu się na szczęście uciec. Pomimo

Niezrozumiałe jest, jak można było wierzyć człowiekowi, który dwa miesiące wcześniej był zdecydowanym przeciwnikiem walk powstańczych. Zjednywanie przeciwników stanowiskami mści się. do powstania, „dam wam cztery tysiące, co mam najlepszego”. Nie rzucał słów na wiatr. Już przy tworzeniu śląskiej organizacji bojowej uczestniczyli piłsudczycy Kazimierz Kierzkowski i Władysław Malski z biura Wywiadowczego Naczelnego Dowództwa Wojska Polskiego. Do nich dołączyli Roman Abraham, Ignacy Boerner, Jan Kowalewski („Czapla”), Bogusław Miedziński, Ignacy Matuszewski, Lucjan Miładowski, Karol Polakiewicz, Franciszek Sikorski, Kazimierz Sosnkowski, Wojciech Stpiczyński, a przed III powstaniem dołączyli Stanisław Baczyński i Tadeusz Puszczyński, organizatorzy działań specjalnych. POW GŚl. była finansowana i konsultowana zarówno przez Naczelną Radę Ludową z Poznania, jak i przez Naczelne Dowództwo Wojska Polskiego. Najważniejszą sprawą dla oddziałów POW było zaopatrzenie się w jak największą ilość uzbrojenia. Broń zdobywano w niektórych garnizonach Grenzschutzu i mniejszych placówkach wojskowych. Kupowano, wykradano

pościgu dotarł pieszo do Piotrowic i schronił się na Śląsku Cieszyńskim. Powiat pszczyński miał szczęście, bo gdy na stacji kolejowej Tychy „pojawił się wagon zawierający rzekomo alte Sachen (stare rzeczy) kierownik ekspedycji kolejowej Florian Radwański i kolejarz Józef Loska z Glinki, ludzie wiecznie sceptyczni, otwarli wagon i stwierdzili, że prócz kilku starych mundurów znajduje się w nim wielka ilość nowych karabinów. Rozumiejąc, że Grenzschutz broni tej otrzymać nie powinien, Radwański uświadomił o tem Stanisława Krzyżowskiego, poczem obaj ustalili plan działania. Kolejarz Loska nakazał przetokowym, ażeby wagon odstawili na tor boczny, zaś Stanisław Mańka majstrował na tym odcinku koło przewodów elektrycznych, co miało ten skutek, że skoro się ściemniło – lampa łukowa nie świeciła. Około północy przybył Krzyżowski ze swymi ludźmi, którzy wagon do szczętu opróżnili” – relacjonuje w swej książce naczelnik Grzegorzek. Choć całą

z tzw. smarownic, które przynoszono z hut i kopalń. Górnicy, przyszli pows­ tańcy, dostarczali potrzebny materiał wybuchowy, który podkradali w kopalniach. Granaty podczas prób się sprawdziły – działały precyzyjnie i wybuchały z ogromnym hukiem. Należy wspomnieć o tym, że PPS powołała na przełomie 1917 i 1918 r. Pogotowie Bojowe. Miało ono własne laboratorium do wyrobu bomb i granatów. Materiałów wybuchowych dostarczała PPS

zdanie ze stanu bojowego POW J. Grzegorzek ze St. Wizą udali się do Poznania. Wojciech Korfanty zaprosił ich nie do siedziby NRL, a do prezydium policji i tylko jego komendant Karol Rzepec­ ki był przy rozmowie. Opisano stan przygotowań. Wspomniano też o tym, że Dreyza otworzył w Sosnowcu przy ul. Kołłątaja 9 własne biuro – „Decernat dla spraw wojskowych na Śląsku”. Powstawało wrażenie, że identyfikuje się ono z Podkomisariatem Bytomskim, czyli Kazimierzem Czaplą działającym w imieniu Komisarza Wojciecha Korfantego, który cały ten czas przebywał w Poznaniu. Dlatego, by uzgodnić cokolwiek z Korfantym, konieczna była podróż aż do Poznania. Delegaci na tym lutowym spotkaniu w Poznaniu zastrzegli, że od raportów Dreyzy na temat POW GŚl. organizacja się dystansuje. „Korfanty z właściwym sobie sarkazmem

rzecz całą usiłował zbagatelizować, załatwiając ją lapidarnym powiedzeniem: – Hę, Hę! Wybraliście sobie poczciarza (Dreyza był urzędnikiem pocztowym – przyp. red.), a teraz nie chcecie go słuchać” – tak to spotkanie zrelacjonował jego uczestnik Grzegorzek. Korfanty stwierdził też, że inne źródła podają mu inne dane o stanie organizacji. Nie chciał jednak ich ujawnić. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że Korfanty nie tylko tolerował rozbijacką robotę J. Dreyzy, ale ją wykorzystywał, prowadząc dziwną grę polityczną. Grzegorzek i Wiza zaapelowali do niego o to, by Naczelna Rada Ludowa z Poznania odkomenderowała na Górny Śląsk fachowe siły wojskowe celem utworzenia sztabu wojskowego z prawdziwego zdarzenia. Otrzymali przyrzeczenie bezzwłocznego spełnie-

W grudniu 1918 r. Piłsudski poradził Ślązakom założenie POW. Teraz, gdy już istniała i liczyła ok. 14 tys. członków, powiedział im, że jeśli dojdzie do powstania, „dam wam cztery tysiące, co mam najlepszego”. Nie rzucał słów na wiatr. nia prośby. POW G.Śl. szykował się do powstania. Zyta Zarzycka tak opisuje ten czas: „Polski konspiracyjny ruch wojskowy na Górnym Śląsku po I wojnie światowej zaczynał nieomal od punktu zerowego. Ślązacy byli pełni zapału do walki i najwyższych poświęceń w imię słusznej sprawy, lecz nieznane im były różnorodne formy działalności podziemnej. Przygotowywano się do otwartej walki zbrojnej i jej podporządkowano rozwój organizacji wojskowej”. K

R E K L A M A

Bank BGŻ BNP Paribas SA 16 2030 0045 1110 0000 0150 1280 darowizna dla kombatantów Darowizna na rzecz Fundacji Polskiego Państwa Podziemnego to wsparcie pomocy finansowej, socjalnej lub prawnej na rzecz kombatantów Armii Krajowej, Powstańców Warszawy i Żołnierzy Szarych Szeregów.

kpt. Jan DRUŻYŃSKI, „Wojtek”, strzelec i łącznik Powstania Warszawskiego w Śródmieściu Południowym. Harcerz i żołnierz Armii Krajowej, VII zgrupowanie (batalion) „Ruczaj” – kompania „Tadeusz” – pluton 137.

Przekaż 1% podatku na kombatantów KRS 0000101325 Fundacja Polskiego Państwa Podziemnego, ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa www.fundacja-ppp.pl | tel. (22) 620 12 80, (22) 624 14 77 | e-mail: sekretariat@fundacja-ppp.pl


MARZEC 2O19 · KURIER WNET

POLSK A·SŁUŻBA·GEOLOGICZNA

N

ie prezentuje wizji, jaka powinna przyświecać Polsce w rozwoju i realizacji zadań związanych z gospodarką surowcami mineralnymi. Jest zbiorem ogólnych i dość banalnych propozycji, niepoprzedzonych głęboką analizą tematyczną i nierozwiązujących kluczowych kwestii istotnych dla pols­ kiej gospodarki i społeczeństwa.

Dokument „Polityka Surowcowa Państwa. Projekt” (PSP), przygotowany przez pełnomocnika rządu ds. polityki surowcowej państwa (2017) nie spełnia podstawowych wymogów opracowania strategicznego. Powstał bez wcześniejszych analiz stanu początkowego w zakresie surowców mineralnych.

• Brakuje wstępnej analizy dostępnych materiałów i przeprowadzenia wielopoziomowego zapotrzebowania gospodarki na surowce, co powinno poprzedzać i uzasadniać jakiekolwiek rekomendacje. • Brakuje logicznych powiązań międzyresortowych i ujęcia horyzontalnego. Wskazanie „przykładowych obszarów współpracy resortów” to chyba trochę za mało jak na tej rangi dokument. Niestety bez szczegółowych analiz i końcowej diagnozy trudno wymienić obszary priorytetowe, a nie przykładowe. • Dokument poza ogólnym zarysem obszarów i propozycji działań nie zawiera konkretnych rekomendacji, z których nadzorującego i wskazanych wykonawców można rozliczać. Aby takie rekomendacje zaistniały, trzeba w pierwszym rzędzie ustalić ograniczoną liczbę priorytetów. Nie wskazano nawet, które surowce w wymiarze krajowym aktualnie są bardzo istotne ekonomicznie, które istotne, a które nie muszą być oznaczane tymi wyróżnikami. • Projekt PSP nie przejawia oczekiwanej, ale także zauważalnej obecnie dynamiki rozwojowej, która w niektórych sektorach społecznych czy gospodarczych ma miejsce. Jeżeli surowiec wydobywany jest obecnie lub będzie importowany w danej ilości, nie oznacza to, że poziom zużycia jest stały, a zapotrzebowanie na surowiec nie ulegnie zmianie. Trendy czy dynamikę zmian powodują czynniki obiektywne, jak np. wyczerpywanie zasobów, nadmierna ich eksploatacja, zmiany (ulepszenia) technologiczne, możliwości dostaw, ale przede wszystkim nowe, innowacyjne rozwiązania. W projekcie PSP innowacyjność jako generator zmian w ilości, rodzaju, efektywności wydobywanych surowców jest, póki co, niemal niezauważalna. • Projekt nie zaznacza korelacji między wydobywaniem i użytkowaniem surowców a ochroną środowiska. • „Polityka ta powinna uwzględniać analizę wszystkich aspektów interdyscyplinarnego sektora gospodarki, jakim jest gospodarka surowcowa”. Należy się zgodzić z tym stwierdzeniem, ale nic nie wskazuje na to, aby taką analizę wykonano. Stąd rzeczywiście opiniowany dokument należy potraktować jedynie jako wytyczne do opracowania Polityki. • Projekt PSP w sposób pomijalny odnosi się do ogromnego potencjału geotermalnego i geotermicznego Polski. Mimo haseł innowacyjności nie podnosi w ogóle priorytetu korzystania z technologii np. wewnątrzzłożowego bezemisyjnego procesowania węgla kamiennego i brunatnego, produkcji energii elektrycznej z ciepła ziemi, bez konieczności stosowania tzw. „dubletu”, czyli dwóch odwiertów geotermalnych. • Dokument nie przewiduje oceny krajowego potencjału zasobów energetycznych ciepła Ziemi w podziale na: geotermię głęboką (systemy suchych gorących skał, geotermia wód

Ocena rządowego projektu Polityki Surowcowej Państwa Teresa Adamska · Tomasz Nałęcz · Zbigniew Tyneński podziemnych) i geotermię płytką, z uwzględnieniem międzynarodowych standardów oceny i raportowania zasobów (np. wg UNFC-2009). • Nie uwzględniono także ustanowienia kompleksowych zasad i zwiększenia wysokości wsparcia finansowego państwa dla różnych grup beneficjentów w celu lepszego rozwoju technologii wykorzystujących ciepło Ziemi, szczególnie na potrzeby sieci ciepłowniczych (geotermalne pompy ciepła), a także wykorzystania potencjału geotermalnego jako podstawowego narzędzia do walki ze smogiem oraz czynnika rozwoju jednostek samorządu terytorialnego. • Projekt nie zakłada wprowadzenia jasnych i transparentnych procedur koncesyjnych, które równo traktowałyby wszystkich inwestorów i jednocześnie wymuszałyby respektowanie prawa przez urzędników wydłużających procedowanie wniosków. • Brakuje też rozwiązań dotyczących uzdrowienia i organizacji administracji geologicznej, której działania powinny być podstawą skutecznej polityki surowcowej. • Mocną stroną projektu jest umieszczenie w PSP gospodarki cyrkulacyjnej, wpisującej się w zasady zrównoważonego rozwoju i politykę UE, zmuszającą do oszczędzania i recyklingu dla odzyskiwania części surowców, których w Europie zostało niewiele.

Wnioski 1. Autorzy dokumentu mają problem z rzeczowym określeniem, czym jest przygotowywany przez nich dokument. W tytule jasno określili, że jest to dopiero projekt polityki surowcowej, ale w treści wielokrotnie odwołują się do polityki w czasie dokonanym:

„Polityka Surowcowa Państwa jest zgodna z obecną polityką i strategią surowcową”; „Polityka surowcowa Polski jest spójna z polityką surowcową UE”. 2. W strategiach surowcowych innych państw przedstawiono szereg istotnych wyjściowych danych analitycznych, których Projekt nie zawiera. I tak przedstawiona jest przede wszystkim produkcja krajowa surowców na przestrzeni co najmniej dekady, a także zatrudnienie w wydobyciu i bezpośrednim przetwórstwie surowców mineralnych. Możemy tam znaleźć również wartość produkcji i importu surowców (w tym materiałów budowlanych). 3. Nowa Polityka Surowcowa Państ­wa już na starcie tworzona i prowadzona jest od „wewnątrz” sektora wydobywczego, jedynie (jak się wydaje) uznając „zewnętrzne” uwarunkowania (w tym finansowe). O rozwoju gospodarki decyduje jej innowacyjność, dająca przewagę rynkową. Zatem konieczna jest korelacja polityki surowcowej z programami takimi jak Innowacyjna Gospodarka czy Rozwój Przedsiębiorczości i silne od tych programów uzależnienie, które powinny wskazywać kierunki rozwoju i działalności branży wydobywczej. 4. Projekt PSP nie obejmuje zupełnie ochrony polskich zasobów przed agresywną działalnością zagranicznych korporacji w Polsce. Twarde zapisy w tym zakresie są bezwzględnie konieczne. 5. Wspominane w PSP rozwiązanie dotyczące obniżania ryzyka inwestycyjnego, określanego jako „udzielanie przez państwo pomocy poprzedzającej przedsięwzięcie”, jest co najmniej nieprecyzyjne i może rodzić wiele zachowań korupcyjnych poprzez preferowanie grup interesu.

6. Wątpliwości budzą zapisy dotyczące rekultywacji wyrobisk. 7. Umieszczanie w dokumencie strategicznym (Filar IV) stwierdzeń „przyjęcie uchwałą Rady Ministrów programu rozpoznania den oceanicznych ProGeO oraz uzyskanie kontraktu na poszukiwanie i rozpoznawanie złóż den oceanicznych (na środkowej części Atlantyku)” rodzi wiele kontrowersji. 8. Pomysł powołania według projektu PSP nowej struktury „wykonawczej” w zakresie gospodarowania surowcami (w tym również recyklingu, czyli gospodarki odpadami), tj. Pols­ kiej Agencji Geologicznej, jest próbą zmonopolizowania i sprywatyzowania polskich zasobów surowcowych, głównie mineralnych. Biorąc bowiem pod uwagę np. zasoby wód podziemnych, do gospodarowania którymi delegację jednoznaczną mają PGW Wody Polskie, projekt PSP w tym zakresie stoi w sprzeczności z już istniejącym prawem. Narracja GGK MO Jędryska, że PAG jest swoistym „lekiem” na prawidłowe zarządzanie polskimi zasobami naturalnymi, stawia pod znakiem zapytania działalność organów koncesyjnych, jakimi były dotychczas: Ministerstwo Środowiska – Departament Geologii i Koncesji oraz odpowiednie Departamenty Urzędów Marszałkowskich. Należy przypomnieć, że dla PAG wyznaczano kuriozalne zadanie (na szczęście wykreślone po interwencji Ministerstwa Finansów) wchodzenia jako podmiot w spółki celowe z koncesjonariuszami spoza Polski – czyli kapitałem zagranicznym – jako sposób na potencjalne „zyski” dla polskiej gospodarki i obywateli. Takie pomysły budzą poważne wątpliwości, nasuwając jedynie skojarzenie z tworzeniem kolejnych synekur.

GEORGIUS AGRICOLAS DE RE METALLICA LIBRI XII. ŹRÓDŁO: WIKIMEDIA

Uwagi

9. Żaden kraj w UE i poza nią nie definiuje służby geologicznej jako jedynego lub głównego narzędzia wdrażania polityki surowcowej. Przy szerokim spektrum zagadnień, które musi obejmować polityka surowcowa, służba geologiczna jest tylko jednym z podmiotów (słowo ‘narzędzie’ jest tutaj nie na miejscu i wskazuje na brak szacunku dla ludzi) wdrażających politykę surowcową (patrz: polityki surowcowe innych krajów UE). 10. Należy również wziąć pod uwagę dotychczasową działalność GGK prof. M.O. Jędryska w zakresie obowiązującego i wciąż nowelizowanego prawa g i g, uchwalonego przez Sejm w 2012 r. (prof. M.O. Jędrysek był autorem większości zapisów tego prawa, które tworzył w latach 2006–2007) i projektu ustawy o powołaniu Polskiej Służby Geologicznej z umundurowaną Strażą Geologiczną. 11. Niestety wiele do życzenia pozostawia też forma przeprowadzenia konsultacji publicznych, które według wielu opinii miały charakter tylko fasadowy i propagandowy, bez możliwości wypowiedzi środowisk krytycznie nastawionych do prezentowanych w dokumencie założeń. Pominięto też wymaganą prawnie ścieżkę konsultacji publicznych. Towarzyszące projektowi PSP konferencje tzw. konsultacyjne, jak wynika z ich przebiegu, miały raczej charakter happeningów propagandowych, a nie konsultacji społecznych. 12. Brak jest odniesienia w PSP do obowiązującej obecnie Koncepcji Przestrzennego Zagospodarowania Kraju, w której obszerny rozdział traktuje właśnie o gospodarce zasobami, w tym surowcami energetycznymi. 13. Projekt PSP nie obejmuje w sposób choćby deklaratywny uznania na poziomie priorytetów: – społeczeństwa jako końcowego beneficjenta, uprawnionego do decyzji i monitorowania działalności w obszarze polityki surowcowo-wydobywczej oraz rzeczywistego właściciela naturalnych bogactw Polski; – środowiska jako dobra wspólnego, którego ochrona jest obowiązkiem wszystkich podmiotów i obywateli, w tym także, a może przede wszystkim, organów ustawodawczych i wykonawczych w Polsce.

Podsumowanie Projekt Polityka Surowcowa Państwa przy swoich szczytnych hasłach, filarach itd. – czyli bardzo dobrze opracowanym pijarze – nie proponuje żadnych wartości dodanych dla społeczeństwa polskiego i rozwoju polskiej gospodarki. Najważniejszym elementem PSP powinna być ochrona polskich zasobów. Od 2006 do 2015 r. władze polityczne i ośrodki decyzyjne w zak­ resie polityki udzielania koncesji na węglowodory, w tym na gaz łupkowy i kopaliny towarzyszące, usilnie starały się oddać kopaliny zagranicznym koncernom. Przekazywanie koncesji poszukiwawczo-wydobywczych podmiotom zagranicznym na dotychczasowych zasadach (bo w tym zakresie PSP nie zmienia nic), czyli symbolicznych opłatach koncesyjnych za jednostkę kopaliny, jest niedopuszczalne i powinno być natychmiast zatrzymane. Opracowanie dokumentu tej rangi powinno być poprzedzone wielokryterialną analizą kosztów i korzyści społecznych, gospodarczych i środowiskowych, wykonaną przez niezależnych

17

ekspertów, społecznie konsultowaną, z której wynikałby wariant optymalny – realizacyjny. Prawo geologiczne i górnicze, które wielokrotnie już zostało znowelizowane po 2012 r., jest obecnie nieczytelne, sprzeczne w wielu zapisach, zbyt obszerne. Nie nawiązuje w żadnym zapisie do faktu przynależności polskich zasobów do narodu, zgodnie z Konstytucją. Powinno być zdelegalizowane. W okresie przejściowym należy powrócić do prawa z 1994 r., które w całości implementowało zapisy dyrektyw UE. Nowe prawo powinno być tworzone poprzez rzeczywiste konsultacje społeczne, w których uczestniczyliby przedstawiciele wyłonieni oddolnie przez obywateli i samorządy. Tymczasem główny inicjator i współtwórca regulacji w obecnym prawie geologicznym i górniczym (g i g), który zapoczątkował „rozdawnictwo” polskich kopalin w 2007 r., jest obecnie (ponownie) Głównym Geologiem Kraju i pomysłodawcą przyjęcia PSP wraz z jej prawnymi konsekwencjami. Współpracujący z nim zespół autorski składa się głównie z urzędników ministerialnych oraz z przedstawicieli

Pomysł powołania według projektu PSP nowej struktury „wykonawczej” w zakresie gospodarowania surowcami, tj. Polskiej Agencji Geologicznej, jest próbą zmonopolizowania i sprywatyzowania polskich zasobów surowcowych. podmiotów żywo zainteresowanych intensyfikacją wydobywania lub pozyskiwania zasobów, podczas gdy, zgodnie z zasadami zrównoważonego rozwoju, już na etapie wstępnym konieczny jest udział końcowych beneficjentów tej polityki, tj. obywateli. W rzeczonym dokumencie brak jest oryginalnej myśli uwzględniającej specyfikę surowcową i geopolityczną naszego kraju. Sami jego autorzy przyz­ nają, że zawiera ono tylko „koncepcję działań zmierzających do przygotowania polityki surowcowej Rzeczypospolitej oraz wytyczne odnośnie do metod rozpoznania obszarów wymagających w tej dziedzinie diagnozy i weryfikacji”. Projekt Polityki Surowcowej Polski nie spełnia wymogów dokumentu rangi strategicznej. K Artykuł został przygotowany na podstawie szerszego opracowania autorstwa Zespołu Parlamentarnego, stanowiącego ocenę Pro­ jektu Polityki Surowcowej Państwa. Autorzy reprezentują Zespół Parlamen­ tarny ds. Kopalni „Krupiński” i technologii podziemnego zgazowania węgla, Zespół nr 5 ds. oceny projektu Polityki Surowcowej Państwa i jej skutków dla gospodarki oraz nieuzasadnionego wstrzymania prac geo­ logicznych dokumentujących złoża kopalin użytecznych.

Dylematy demokracji

K

rytyki sposobu rządzenia w Pols­ ce nie brakuje! Mało kto podaje jednak receptę na sprawniejsze, lepsze i skuteczne funkcjonowanie polskiego systemu polityczno-de­ cyzyjnego. Profesor Polskiego Uniwersytetu na Obczyźnie (PUNO) w Londynie, Mirosław Matyja, w swojej najnowszej publikacji nazywa rzeczy po imieniu, podając konkretne przykłady nie­ udolnosci funkcjonowania państwa polskiego. Przedstawia jednocześ­ nie pragmatyczne sposoby uzdro­ wienia chorego systemu politycznego w Polsce, a to dzięki wprowadzeniu wybranych instrumentów demokrac­ ji oddolnej na wzór szwajcarski: re­ ferendum, inicjatywy obywatelskiej i weta obywatelskiego.

W Polsce obywateli przekonu­ je się, że możliwość wrzucenia raz na kilka lat do urny kartki do głosowa­ nia jest podstawą demokracji. Ale czy polscy obywatele, dzięki udziałowi w wyborach i głosowaniu na określone partie i ugrupowania polityczne, ma­ ją rzeczywisty wpływ na stanowione w polskim państwie prawo? Podstawą obowiązującego prawa w naszym kraju jest przestarzała i niedostosowana do dzisiejszych potrzeb konstytucja. Poza tym można stwierdzić, że w Polsce ist­ nieje obstrukcja poważnego traktowa­ nia obywateli przez wybranych przez nich do parlamentu przedstawicieli. Książka prof. Matyi analizuje namiastki demokracji bezpośred­ niej w III Rzeczypospolitej, a więc tego typu demokracji, w której

rzeczywistym suwerenem powinien być obywatel. Celem publikacji jest pokazanie Czytelnikowi, że aktualna „demokracja oddolna” w Polsce jest niestety fikcją i w praktyce jest stero­ wana odgórnie. Monografia powinna pomóc Czytelnikowi w zrozumieniu złożonej problematyki ciągle jeszcze młodej polskiej (semi)demokracji i odpowiedzieć na coraz częściej za­ dawane w społeczeństwie pytanie – co i jak należałoby zmienić w pol­ skim państwie, aby obywatele stali się jego rzeczywistym suwerenem? Czytając książkę, nie zapominaj­ my o jednym: współrządzenie państ­ wem przez obywateli dla obywateli to nie jałmużna od rządzących dla rzą­ dzonych, lecz demokratyczne prawo suwerena, czyli obywateli.

Publikacja Polska semidemokracja jest w pewnym sensie kontynuacją poprzedniej książki Mirosława Matyi pt. Szwajcarska demokracja szansą dla Polski? (Warszawa 2018). Jednak w przeciwieństwie do tamtej publika­ cji, autor nie tylko analizuje szwajcarski system polityczny, ale wskazuje prze­ de wszystkim na istotne wady ustrojo­ we polskiej demokracji połowicznej, którą nazywa semidemokracją i po­ daje konkretną receptę na uzdrowie­ nie systemu polityczno-decyzyjnego w naszym państwie. Książkę warto przeczytać! Choć­ by dlatego, aby uzmysłowić sobie, że może być w Polsce lepiej… i tak niewiele do tego potrzeba. K Link do książki: matyja.edu.pl

FOT. MATERIAŁY PROMOCYJNE

Mirosław Matyja, Polska semidemokracja. Dylematy oddolnej demokracji w III Rzeczpospolitej


KURIER WNET · MARZEC 2O19

18

S

zczerze mówiąc, kiedy urodził się mój syn, nawet do głowy mi nie przyszło, aby zastanawiać się, czy szczepić, czy nie szczepić – po prostu przyszła pielęgniarka i zabrała dziecko na szczepienia. Dziecko urodziło się z maksymalną punktacją w skali Apgar (10), wydawało się silne i zdrowe, głośno płakało i normalnie ssało pierś matki. W pierwszej dobie życia, już kilka godzin po szczepieniu, zaczął się nasz horror. Syn zaczął się zachowywać dziwnie, inaczej. Zaczął być apatyczny, nie chciał ssać piersi. Rozpoczęły się drgawki, które trwały całą noc, w rezultacie doprowadzając go do utraty przytomności. Ostatecznie wylądowaliśmy na oddziale intensywnej opieki medycznej (OIOM), po jakimś czasie uzyskaliśmy diagnozę: padaczka lekooporna. Dziecko przestało płakać, nie uśmiechało się i nie ssało samodzielnie piersi (karmione było za pomocą sondy lub strzykawki). To, co usłyszeliśmy, brzmiało jak wyrok: „nastawcie się Państwo jedynie na kilka lat ciężkiego życia, leki przeciwpadaczkowe złagodzą napady, ale nie usuną przyczyny wyładowań w mózgu – a takie silne wyładowania wyniszczą organizm w kilka lat”. Co osoba z takim bolesnym doś­ wiadczeniem życiowym może teraz myśleć o szczepieniach? Lekarze w momencie szczerości, już w prywatnej rozmowie powiedzieli, że „wygląda na to, że z tymi szczepieniami mieliś­ cie pecha…”. Na moją uwagę, abyśmy zrobili coś, zgłosili przypadek, nagłośnili sprawę, uzyskali odszkodowanie – z lekkim politowaniem spojrzeli na R E K L A M A

FORUM·CZYTELNIKÓW mnie, mówiąc, że oni nic konkretnego na 100% nie mogą powiedzieć, a gdyby nawet – to sami są lekarzami, z tego żyją i nie mogą sobie pozwolić na walkę z całym systemem… Rozmawiając z innymi lekarzami, od większości oczywiście słyszałem, że szczepienia są zbawienne dla

czy gorączka, ale także mogą to być właśnie takie ciężkie przypadki, jak naszego syna? Oni jednak także głowy nie podniosą, wiedząc, że nad nimi jest Izba Lekarska. Co mam sobie myśleć, wiedząc, że to właśnie lekarze i pielęgniarki są grupą społeczną, która szczepi się

Co mam sobie myśleć. o procedurze zgłaszania powikłań poszczepiennych? Kiedy syn, który był już dzieckiem z ciężkim wywiadem neurologicznym, został zaszczepiony kolejną dawką szczepionki WZW B (na żółtaczkę), pojawiła się znacząca wysypka wraz z gorączką (czyli NOP).

Czego się boją przychodnie? Boją się, że Sanepid zacznie sprawdzać, czy mają czyste toalety i czy bezpiecznie przechowują szczepionki? A może trzeba mieć podejrzenia z teorii bardziej spiskowych? Koncerny farmaceutyczne nie lubią, gdy ktoś zgłasza NOP, a to koncerny pośrednio płacą lekarzom

Jestem zdecydowanym zwolennikiem szczepień… a przynajmniej nim byłem. Idea jest przecież i szczytna, i jakże użyteczna. Bardzo chciałbym, parafrazując Matrixa, móc wybrać: połknąć czerwoną lub niebieską tabletkę i już nigdy nie zachorować…

Co mam sobie myśleć? Pytań kilka o szczepionki Adam Mazur

ludzkości – obok większej higieny to właśnie szczepienia przyczyniły się do likwidacji wielu chorób i oni sami szczepią swoje dzieci – bez dyskusji. A nawet jeśli pojawiają się jakieś powikłania – to jest to cena za likwidację wielu chorób. Ale co mam sobie dziś myśleć, po rozmowach z innymi lekarzami (przyz­ nam szczerze, że w znaczącej mniejszości), którzy potwierdzili, że niepożądane odczyny poszczepienne (NOP to termin medyczny) istnieją i według ich obserwacji to nie tylko wysypka

najrzadziej? Warto samemu sprawdzić statystyki przy okazji akcji szczepień przeciwko grypie (mimo tego, że lekarze najczęściej przebywają z chorymi i byłoby logiczne, gdyby to właśnie medycy byli najlepiej zabezpieczeni przed chorobami). Co mam sobie myśleć, gdy spotkałem lekarza, który prowadząc przychodnię i aktywnie zarabiając – w szczególności na szczepieniach dzieci – sam swoich pociech nie szczepi w takim wymiarze, jak zachęca rodziców szczepiących u niego swoje dzieci…

Lekarz rodzinny potwierdził NOP przez wypisanie zaświadczenia, które to zaświadczenie trafiło do przychodni wykonującej szczepienie. Jakież było moje zdziwienie, gdy po kilku miesiącach wyszło na jaw, że w tej przychodni w całym roku nie było żadnych (!) zgłoszonych przypadków NOP… Jaki jest powód, że mimo faktu otrzymania zgłoszenia NOP od innego lekarza, podpisanego imieniem i nazwiskiem, to zaświadczenie trafiło do kosza, mimo że lekarze w Polsce mają prawny obowiązek zgłaszania NOP?

i kontrolują cały system medyczny. A jest to potężny biznes, szacowany na około 25 mld USD rocznie i pewnie niewskazane jest, aby jakaś przychodnia w „Pcimiu Dolnym” zgłaszała wysypki… Co mam sobie myśleć, gdy jestem świadkiem, jaki pielęgniarka informuje matkę, która chce przesunąć termin szczepień dziecku z powodu choroby, w trakcie przyjmowania antybiotyków – że szczepić można, ponieważ jeśli dziecko bierze antybiotyki, to jest zabezpieczone! Zastanawiałem się, czy przytoczyć tu ten patologiczny przypadek, świadczący o skrajnej głupocie tej pielęgniarki – ale jak widać, takie przypadki bywają i pokazują, że środowisko medyczne też wymaga lepszych szkoleń. Oczywiste jest, że choroba czy osłabienie organizmu stanowi przeciwwskazanie do szczepień i jest to zapisane wprost w ulotce każdej szczepionki. Co mam sobie jednak myśleć,. gdy wiem, że właśnie osoby o obniżonej odporności, czyli wcześniaki, są w Pols­ ce szczepione w szczególności (i to na żółtaczkę czy gruźlicę – czyli choroby, na które prawdopodobieństwo zachorowania w pierwszych miesiącach życia jest nikłe). Czy nie można poczekać? Co mam sobie myśleć, gdy wiem, że w krajach zachodnich nie szczepi się w pierwszych dobach życia, a więc czeka się, aż organizm się wzmocni (choć, aby być uczciwym, powiem, że w Niemczech szczepiono kiedyś w pierwszej dobie życia, ale z jakiś względów odstąpiono od tych procedur). Co mam sobie myśleć, gdy oczywiste jest, że noworodkowi nie podaje się nawet czystego smoczka, który nie byłby dodatkowo wyparzony/ wysterylizowany, a pozwalamy wstrzykiwać bezpośrednio do krwi szczepionkę z konserwantami, z pominięciem układu pokarmowego (którego jedną z funkcji jest zatrzymanie substancji szkodliwych). Czyli wstrzykujemy szczepionkę, zakonserwowaną substancją powszechnie traktowaną jako szkodliwą dla zdrowia, np. rtęcią, aluminium czy formaldehydem. I to na wczesnym etapie rozwoju człowieka, kiedy nie wytworzyła się jeszcze bariera krew–mózg. Czy nie lepiej poczekać, aż ta bariera się wytworzy? A jeśli to właśnie te toksyny są przyczyną kalectwa mojego syna? Być może najnowsze szczepionki na gruźlicę nie mają już rtęci – ale ona nadal występuje w szczepionkach na grypę. Czy prawdopodobieństwo zaszkodzenia temu raczkującemu organizmowi nie jest wyższe niż „złapanie” gruźlicy w wieku 1 miesiąca? Może warto popatrzeć, jak i kiedy szczepi się w Europie Zachodniej? Co mam sobie myśleć, będąc jednak, summa summarum, zwolennikiem szczepień (ale tych zdrowych, bezpiecznych i w racjonalnych ilościach) – zapytałem urzędnika na spotkaniu w Polskim Towarzystwie Wakcynologii; czy nie obawia się, że niedługo, np. za 10 lat, nikt się już nie będzie szczepił, bo teraz liczba antyszczepionkowców podwaja się co roku? I czy, aby temu przeciwdziałać, nie powinno się stworzyć funduszu na rehabilitację osób z powikłaniami? Urzędnik odpowiedział mi, że to niez­ byt dobry pomysł, że lepiej zabronić nieszczepionym dzieciom korzystania z publicznych przedszkoli i szkół… Abstrahując od faktu, że to propozycja absolutnie niekonstytucyjna, wyłączająca całe grupy społeczne – czy ten urzędnik nie chroni w ten sposób

finansów korporacji farmaceutycznych? Czy wysokiej rangi urzędnicy (także ci, co lobbują za szczepionkami) nie są/nie powinni być objęci ustawą o jawności życia publicznego, czyli czy nie powinni składać oświadczeń majątkowych? 40–50 latku! Czy nie masz poczucia, że gdy my „byliśmy mali”, wśród naszych rówieśników, znajomych i ich rodzeństwa nie było tyle chorób, co obecnie? Czy ktoś w ogóle słyszał o objawach takich jak ADHD czy autyzm, o takich ilościach alergii? Co takiego się wydarzyło w ciągu ostatnich 30 lat, że jest zdecydowanie więcej chorób neurologicznych niż kiedyś – a środowisko podobno jest dużo czystsze, trujące zakłady pozamykane. Skąd ten znaczący wzrost chorób? Jako rodzic schorowanego dziecka, sam się zastanawiam – i nie wskazuję jednoznacznie na szczepionki – być może jest inny czynnik, którego dzisiaj nawet nie znamy. Ale NOP to nie jest wymysł tzw. antyszczepionkowców – to termin medyczny. Jeśli producent szczepionek w swojej ulotce (raczej w krajach Europy Zachodniej, a nie w Polsce) wymienia sepsę jako NOP, to niech ten producent weźmie za ewentualne powikłania finansową odpowiedzialność. A mowa o kwotach niebagatelnych: matka niepełnosprawnego dziecka, nie mogąc sama pracować – wyda na życie i rehabilitację minimum 5 000 zł/miesiąc, co przez 50 lat uczyni 3 mln zł! Zwłaszcza, że koszt produkcji szczepionek w stosunku do cen ich sprzedaży jest ułamkowy i jest miejsce na wygospodarowanie środków na fundusz odszkodowawczy. Jestem zwolennikiem szczepień – bardzo bym chciał wziąć niebieską/ czerwoną tabletkę i nie chorować. Ale jeśli ktoś wyprodukuje tabletkę, a ja po jej zażyciu ulegnę trwałemu paraliżowi, to niech mi płaci do końca życia rentę na pokrycie kosztów rehabilitacji. A na pewno niech – bez finansowej odpowiedzialności – nie zmusza mnie, abym tę tabletkę połknął. Inna sprawa, że mam przeczucie, że dzisiejsze szczepionki są zupełnie inne niż te, którymi my byliśmy szczepieni 50 lat temu… Czuję sporą ulgę, że nie mam więcej dzieci i nie muszę podejmować trudnych decyzji: szczepić czy nie szczepić, ryzykując złapaniem np. krztuśca w kontrze do ewentualnych powikłań poszczepiennych, z brakiem pomocy, rehabilitacji, renty. Podkreślam kolejny raz – nie jes­ tem przeciwnikiem szczepień: sam się zaszczepiłem ostatnio, jadąc na tropikalną wycieczkę – ale uważam: 1) nie szczepmy 1-dniowych, słabych noworodków (popatrzmy na procedury w Europie Zachodniej, poczekajmy, aż wytworzy się bariera krew–mózg); 2) zmuśmy naszych polityków, aby zobligowali koncerny farmaceutyczne do stworzenia funduszu rehabilitacyjno-rentowego dla osób, które doświadczyły NOP (w krajach zachodnich takie fundusze istnieją); 3) nie zmuszajmy ustawami do szczepień. Ludzie sami będą chcieli szczepić siebie i swoje dzieci – nikt nie chce chorować – a przymus może przynieść skutek odwrotny od zamierzonego (w Europie Zachodniej nie ma obowiązku szczepień); 4) szczepmy rozsądnie, szacując ryzyko chorób: po co się szczepić przeciwko jelitówce/rotawirusom? Czy żyjemy w Afryce, że istnieje ryzyko odwodnienia się na śmierć? Każdemu będę polecać szczepionki przeciwko żółtaczce (ale te lepsze), która jest chorobą wyjątkowo paskudną i warto być zabezpieczonym; 5) prześwietlmy dochody lobbys­ tów proszczepionkowych, którzy zajmują eksponowane stanowiska państ­ wowe – czy aby nie są na liście płac koncernów farmaceutycznych. Wydaje mi się, że wprowadzenie w życie tylko dwóch pierwszych punktów diametralnie zmieni pogarszającą się sytuację związaną ze szczepionkami. Europa Zachodnia nie szczepi już noworodków i ma mniej powikłań. Odpowiedzialność finansowa koncernów spowoduje, że będą produkować tylko takie szczepionki, których ryzyko powikłań będzie zminimalizowane: dziś koncerny potrafią wyprodukować szczepionki na te same choroby z rtęcią/aluminium i bez… A może szczepionki powinny być produkowane tylko przez zakłady państwowe i w takim przypadku państwo powinno przejąć odpowiedzialność finansową? A przede wszystkim trzeba zadbać o stworzenie systemu monitorowania powikłań poszczepiennych. K


MARZEC 2O19 · KURIER WNET

19

SI LVA·RERU M

Ryszard Grzesik

W

artykule pana prof. Włodzimierza Klonow­ skiego pt. PANtono­ mia i uwagi do ustawy o Pols­kiej Akademii Nauk, opubliko­ wanym na łamach czasopisma „Kurier WNET” w numerze za luty 2019 r., na str. 17 czytamy rewelacje na temat roli rad naukowych działających w insty­ tutach PAN (dalej: IPAN). Zacytujmy: Oczywiście w IPAN istnieją rady nauko­ we. Formalnie rada naukowa opiniuje kandydata na stanowisko dyrektora, ale to Prezes PAN nominuje dyrektora na to stanowisko. A dyrektor dobiera sobie ra­ dę naukową. Jeśli jakaś decyzja dyrekcji mogłaby zostać zakwestionowana, to taka rada naukowa na pewno decyzję „przyklepie” w tajnym głosowaniu. Nazy­ wam to „syndromem KC” – Komitet Cent­ ralny PZPR zatwierdzał wszelkie decyzje I Sekretarza i Biura Politycznego. Rada naukowa nie zatwierdza planu wydat­ kowania środków finansowych na dany rok, ale zatwierdza tzw. Rachunek zys­ ków i strat za rok ubiegły. I nawet w tym przypadku, jeśli ktoś z członków rady „nie z układu” prosi o podanie ważnych szczegółów podziału środków, to spoty­ ka się z hipokryzją czy wręcz z „mową nienawiści. W zacytowanym fragmencie znala­ zło się szereg nieścisłości wskazujących, że Autor nie rozumie praktyki działa­ nia i kompetencji rad naukowych dzia­ łających zgodnie z Ustawą o Polskiej Akademii Nauk z 30 kwietnia 2010 r. (DzU z 2018 r., poz. 1475). Rady na­ ukowe pojawiły się jako organ instytutu w Ustawie o Polskiej Akademii Nauk z 17 lutego 1960 (tekst ujednolicony DzU z 1970 r., nr 4, poz. 35), gdzie czy­ tamy w art. 32 ust. 4: W każdej placówce naukowej powoływana jest rada nauko­ wa, która współdziała w kierowaniu pla­ cówką i sprawuje w niej funkcję nadzoru naukowego. Jak się wydaje, rewolucja Solidarności 1980–81 r. spowodowała nacisk na to, by rady naukowe stały się

niezależnym od dyrekcji organem ins­ tytutu. Udało się to wprowadzić w ży­ cie po transformacji ustrojowej 1989 r., a ostatecznie kompetencje rady nauko­ wej przypieczętowała wspomniana już Ustawa o PAN z 30 kwietnia 2010 r., z poprawkami obowiązująca do dzisiaj. Myli się zatem Autor artykułu twierdząc, że to dyrektor IPAN dobiera sobie radę naukową. Kryteria wyboru są ściśle ustawowo określone (Art. 56) i głos dyrektora, który chciałby sobie taką radę dobrać, nic tu nie znaczy. Ma­ my określone ramy prawne, w których zgodnie z paradygmatem liberalnej de­ mokracji się poruszamy. Wszelkie ods­ Polską Akademię Nauk utworzono w 1951 roku na wzór Radzieckiej Akademii Nauk, równocześnie likwidując Polską Akademię Umiejętności i Towarzystwo Naukowe Warszawskie. Stworzenie PAN miało ułatwić władzom PRL kontrolę nad środowiskiem naukowym. Symbolem tej PRL-owskiej spuścizny jest fakt, że szczyty władz PAN wciąż mieszczą się na szczytach Pałacu im. Stalina, zwanego też Pałacem Kultury i Nauki.

PANtonomia i uwagi do ustawy o Polskiej Akademii Nauk Włodzimierz Klonowski

I tępstwa ( jak „dobieranie sobie” skła­ du) skutkowałyby nieważnością uchwał rady, a zatem podważyłyby naukową politykę IPAN, a co za tym idzie, jego rangę naukową. Nikt, a zwłaszcza dy­ rektorzy IPAN, na taki krok zwyczajnie by sobie nie mogli pozwolić.

M

yli się też Autor w kwestii opi­ niowania przez radę kandydata na dyrektora IPAN. Procedu­ ra, znowu uwarunkowana prawnie, jest nas­tępująca. Wybór dyrektora leży po stronie Wydziału, nadzorującego dzia­ łalność danego IPAN. Przewodniczący Rady Kuratorów Wydziału powołuje 5-osobową komisję wyborczą, do któ­ rej rada wyznacza dwóch członków, zaś

Polemika z artykułem prof. Włodzimierza Klonowskiego Anna Zielińska

W

lutym 2019 w dziale Opinie ukazał się arty­ kuł Włodzimierza Klo­ nowskiego zatytuło­ wany PANtonomia, odnoszący się do sytuacji w instytutach Polskiej Akademii Nauk. Tekst opiera się na fałszywych przesłankach i nieznajomości przepi­ sów, zasad i zwyczajów panujących w PAN. Stąd pojawiła się potrzeba sprostowania nieprawdziwych stwier­ dzeń tam zawartych. Autor buduje opozycję między dy­ rektorami i radami naukowymi insty­ tutów PAN a „szarymi” pracownikami naukowymi. W jego opinii pracownicy są celowo pozbawiani wiedzy o sytuacji w instytutach, dostępu do finansowania badań i innych należnych im dóbr. Dy­ rektorzy i rady naukowe tworzą w czar­ nej wizji Autora korupcjogenny „układ”, który pozwala na czerpanie korzyści kosztem pracowników. Jest to obraz nieprawdziwy z kilku powodów. Pensja dyrektora, jak i dodatek funkcyjny są przyznawane przez Pre­ zesa PAN według zasad wypracowa­ nych przez Kancelarię PAN. Brane są pod uwagę takie czynniki, jak liczba pracowników i kategoria naukowa in­ stytutu. Dyrektor, nawet jak otrzyma grant z NCN lub innej instytucji i ma tam przewidziane wynagrodzenie ( jak każdy pracownik naukowy wykonują­ ce zadania w projekcie naukowym), zwraca się do Prezesa PAN z poda­ niem o zgodę na wypłatę tegoż wy­ nagrodzenia ze środków grantodawcy. Dyrektor może otrzymać od Prezesa PAN nagrodę roczną ściśle określo­ nej wysokości, o którą występuje ra­ da naukowa instytutu. Co najważniej­ sze: funkcja dyrektora jest kadencyjna, więc to „szary” pracownik zostaje dy­ rektorem, a dyrektor po zakończeniu sprawowania funkcji staje się „szarym” pracownikiem. Prezes PAN powierza funkcję dyrektora osobie, która wygra konkurs. Konkursy są organizowane co 4 lata. Zatem każdy, kto spełnia wa­ runki formalne i merytoryczne, może zostać dyrektorem. Przeciwstawienie dyrektorzy/pracownicy, które kreuje

Wydział – trzech. Komisja ta rozpatruje kandydatury, które nadchodzą w ogło­ szonym konkursie, po czym wskazu­ je w tajnym głosowaniu, kto zdaniem członków komisji przedstawił najlep­ szy dla Instytutu program. I to jego/ją Prezes PAN nominuje na stanowisko dyrektora IPAN. Rada naukowa po cza­ sie dowiaduje się o przebiegu konkur­ su z relacji przedstawicieli, ale nikogo nie opiniuje. Chyba, że Autor, pisząc o „opiniowaniu przez radę kandyda­ ta na dyrektora”, miał na myśli udział przedstawicieli rady. Nie rozumiem, co Autor miał na myś­li, pisząc o „przyklepywaniu” decyzji dyrekcji w tajnym głosowaniu. Podczas posiedzeń rady zawsze jest sporo taj­ nych głosowań. Ustawa wymaga takiego trybu procedowania w kwestiach per­ sonalnych, a do nich się zalicza również wszelkie postępowania awansowe. Czy jest to „przyklepywanie”? Nieraz toczą się w tych sprawach burzliwe dyskusje i głosowania nie są formalnością. I nie ma to nic wspólnego z decyzją dyrekcji. Nie wiem, dlaczego u Autora pojawia się nawiązanie do KC PZPR, bo dys­ kusje i głosowania nie przypominają tego słusznie od blisko 30 lat nie ist­ niejącego ciała.

Autor tego artykułu, jest sztuczne i ab­ surdalne. Równie niedorzeczny jest pomysł, że rady naukowe znajdują się pod sil­ nym wpływem dyrektorów i służą do „przyklepywania” ich decyzji. W przy­ padku kierowanego przeze mnie Insty­ tutu Slawistyki PAN w skład rady wcho­ dzą wszyscy samodzielni pracownicy nauki (a więc „szarzy” pracownicy), uczeni spoza Instytutu, którzy stają się członkami rady w drodze tajnego głosowania, akademicy wskazani przez wydział IPAN, przedstawiciele niesa­ modzielnych pracowników – wybrani przez adiunktów i asystentów w zor­ ganizowanych przez nich wyborach – oraz przedstawiciel doktorantów. W sumie 50 osób. Skład rady nauko­ wej określa Ustawa o PAN i statuty in­ stytutów. Czy Autor naprawdę wierzy, że dyrektor manipuluje takim zbioro­ wym organem, że pracownicy będący członkami rady naukowej sami działają na swoją niekorzyść?

F

inanse instytutów, zwłaszcza spo­ sób ich wydawania, są stale kon­ trolowane przez MNiSW, a po za­ kończeniu 4-letniej kadencji dyrektora w instytucie odbywa się gruntowny zewnętrzny audyt. Instytuty są kon­ trolowane także przez PAN i instytucje finansujące badania: NCN, NCBIR i in­ ne. Raporty NIK nie zastępują wyro­ ków sądowych. Żaden dyrektor IPAN nie został skazany prawomocnym wy­ rokiem sądowym ani za nadużycia fi­ nansowe, ani za korupcję. Sprawy są aktualnie wyjaśniane przez sądy i me­ dia powinny zdawać sobie sprawę, że insynuacje zawarte w takich artykułach jak prof. Klonowskiego, są zwykłym oczernianiem. Włodzimierz Klonowski zadaje re­ toryczne pytanie, czy muszą wymrzeć dwa pokolenia naukowców, żeby sy­ tuacja w PAN się zmieniła. Ponieważ nie chce czekać tak długo, proponuje, aby… wszystkich pracowników zwolnić i ewentualnie jakaś międzynarodowa komisja zatrudni wybrańców na nowo. Trudno nazwać to propracowniczym

ostatnia kwestia – zatwierdzanie po­ działu wyniku finansowego IPAN za dany rok wynika z nadzorczych kom­ petencji rady w stosunku do dyrekcji, która z kolei jednoosobowo odpowia­ da za finanse IPAN. Zaręczam, że spra­ wozdania przygotowywane są przez księgowość rzetelnie i przedstawiane tak, by członkowie rady – zazwyczaj ekonomiczni laicy – mieli świadomość, o czym mowa. I mogli głosować z peł­ nym przekonaniem. Odnoszę się do tego krótkiego fragmentu wspomnianego artykułu z przykrością. Autor, pracownik na­ ukowy jednego z IPAN, powinien le­ piej orientować się w kompetencjach poszczególnych organów IPAN. Oba­ wiam się, że w obecnej postaci arty­ kuł dezinformuje Czytelników, zamiast wprowadzić ich w sedno dyskusji pro­ wadzonych w Instytutach PAN. K Prof. dr hab. Ryszard Grzesik jest Przewod­ niczącym Rady Naukowej Instytutu Slawi­ styki PAN.

rozwiązaniem, co więcej, kryje się za tym pogarda dla polskich naukowców. Autor widzi duże związki PAN z elementami dawnego systemu (z Pa­ łacem Stalina włącznie), ale to, co pro­ ponuje i jakim językiem się posługuje, jest w istocie wyjęte z myśli dawnego systemu i stoi w opozycji do nowoczes­ nego modelu uprawiania nauki. Chciał­ by, aby instytuty zostały pozbawione autonomii (co już – warto dodać – miało miejsce w czasach PRL), ale nie tłuma­ czy, jakie z tego mają wyniknąć korzyści dla podnoszenia jakości nauki w Polsce. Nie zastanawia się także, jakie szkody mogą z tego wyniknąć.

A

rtykuł obraża nie tylko dyrekto­ rów, ale też rady naukowe, po­ równywane do KC PZPR. Obraża też i instrumentalizuje „szarych” pracow­ ników, sugerując, że wszyscy powinni zostać objęci zwolnieniami grupowymi. Na koniec warto przypomnieć, że mówimy o najlepszych instytucjach naukowych w Polsce, co potwierdza ostatnia parametryzacja jednostek naukowych, międzynarodowy ran­ king SCIMAGO z 2018 roku oraz wy­ niki w zdobywaniu grantów krajowych i europejskich. Autonomia nadana in­ stytutom po 1989 roku przyczyniła się do ich gwałtownego rozwoju. Nie ma żadnych przesłanek, aby sądzić, że ruch odwrotny, czyli odebranie autonomii, ten rozwój wzmocni. Pomysłodawcy tego radykalnego rozwiązania nie pró­ bują oszacować ryzyka, jakie ono niesie. Władze państwowe powinny w szcze­ gólny sposób zadbać o instytuty PAN i pracujących w nich uczonych, a praw­ dą jest, że z niewiadomych powodów tego nie czynią. Polskiej nauce nie pomoże kolejna strategia kontrolna, lecz zwiększenie dotacji na instytuty PAN, transparent­ ne reguły prawne (w tym wyjaśnienie sprzeczności między Ustawą o PAN, a tzw. Ustawą kominową) oraz zniesie­ nie dyskryminacji pracowników nauko­ wych PAN w zakresie prawa do odliczeń z tytułu kosztów uzyskania przychodu. Konieczne są także przemyślane, skon­ sultowane ze środowiskiem naukowym działania projakościowe, które będą pozytywnie motywować i wspierać naj­ lepsze instytucje naukowe. K Prof. dr hab. Anna Zielińska jest Dyrektorem Instytutu Slawistyki PAN.

KlEDY nadchodzi wiosna, z otwartych okien starych domów Greenwich Village rozlega się kakofonia młotków kujących rzeźbiarzy, koloratur śpiewaczek, ćwiczeń saksofonistów, recytacji powtarzających rolę aktorów, pogwizdywań malarzy przy sztalugach, uderzeń bębnów perkusistów i klekotu maszyn do pisania literatów.

Rzeźbiarz i wiosna Tadeusz Wittlin

T

ego kwietnia przystępując do książki Książę Montparnasse’u wystukiwałem listy do wszystkich rozsypanych po całym świecie krewnych, przyjaciół, kolegów i znajomych Modiglianiego. Po pewnym czasie zaczęły napływać odpowiedzi. […] Na jeden list odpowiedziano mi telefonicznie. Dzwonił Alexander Archipenko. Mówił silnym, młodzieńczym głosem, aż trudno było uwierzyć, że to mógł być blisko siedemdziesięcioletni człowiek. Jeśli pragnę dowiedzieć się szczegółów o jego przyjaźni z Modiglianim, to mogę przyjść do jego atelier. Podał mi adres, zapraszając na wieczór, gdy skończy wykład w swej klasie studentów. […] Wszedłem do niskiego studio, którego frontową ścianę stanowiły dwa czy trzy zakurzone okna. Duże, jak w krawieckich sklepach mieszczących się na piętrze. Podłoga była z prostych desek. Zniszczonych i popękanych. Na niej, na stołach i postumentach stały liczne rzeźby. Ciężkie i potężne. – Ubiorę się i wyjdziemy stąd, bo tu nie sposób gadać – powiedział Archipenko. – Zjemy przy tym kolację, bo tylko wtedy najlepiej się rozmawia – opuścił rękawy koszuli, byle jak zawiązał węzeł wytartego krawata i nałożył równie zniszczoną marynarkę. […] Archipenko wywoływał minioną epokę po malarsku. Jak gdyby te paryskie pejzaże i kawiarniane sceny Montmartre’u i Montparnasse’u malował niewidzialnymi farbami na wielkim granatowym płótnie nieba, rozciągniętym na blejtramie otwartych drzwi, w których czernił się nowojorski wieczór. Mówił urzekająco, mimo że właściwie nie władał porządnie żadnym językiem. Ani rosyjskim, którego nie lubił, ani ukraińskim, którego zapomniał, ani niemieckim, francus­kim i angielskim, których nigdy się nie uczył. Używał zaś wszystkich naraz często w jednym zdaniu, jakby mieszał różnorodne farby, nabierając je z olb­rzymiej palety. Nie darmo przecież był pierwszym w świecie nowoczesnym rzeźbiarzem, który malował swoje dzieła. Wspominał przy tym o wydarzeniach i osobach, których na próżno by szukać w encyklopediach, monografiach czy pamiętnikach. […] Od tego spotkania widywałem się z Archipenką często i serdecznie go polubiłem, a rzeźbiarz za każdym razem dorzucał niejeden szczegół z życia Modiglianiego lub korygował moje wiadomości. Nie zawsze jednak mógł poświęcić mi tyle czasu, jak pierwszego wieczoru. Miał bowiem chorą żonę, której doglądał, będąc wolniejszy tylko wtedy, gdy pielęgniarka pozostawała dłużej. Pewnego dnia zaprosił mnie na kolację do swego mieszkania, wyznaczając najbliższą niedzielę. Poszedłem z wiązanką kwiatów i pudełkiem czekoladek dla jego żony. […] Archipenko wprowadził mnie do jadalni, staromodnej i biednej. Obok mała kuchnia zastawiona była garnkami i nieumytymi naczyniami. Rzeźbiarz wszedł do sąsiedniego pokoju, a po chwili ukazał się, popychając fotel na kołach, w którym siedziała jego żona. Była to kobieta jeszcze niestara, na pewno wysokiego wzrostu, kiedyś niewątpliwie piękna. Nosiła czarną suknię, a jej siwe włosy, uczesane przez fryzjera, piętrzyły się potężną koafiurą. Nogi jej okrywał ciemny koc. […] – Alexander opiekuje się mną wzruszająco – zapewniła mnie jego żona. – A kiedyś mieliśmy wspaniałe wspólne życie. Poznaliśmy się w Berlinie tuż przed pierwszą wojną światową, kiedy założył kursy rzeźby po sukcesach swych wystaw w Monachium i Hamburgu, podczas gdy w Paryżu nikt o nim prawie nie wiedział. Interesujące, że w Niemczech miał zawsze większe uznanie. Byłam jego uczennicą, a po paru tygodniach pobraliśmy się. – Mam zamiar znów urządzić wys­ tawę w Berlinie – wtrącił Archipenko. – Ale to już po mojej śmierci – odpowiedziała. – Przecież nie mógłbyś zabrać mnie z sobą.

– Przeciwnie, kochana – zaprzeczył z nutą prawdziwej miłości w głosie. – Polecimy samolotem. Będziesz na otwarciu mojej wystawy i po latach zobaczysz swoje rodzinne miasto. – Nie przypuszczałem, że pani jest Niemką – wyznałem. – Mówi pani po angielsku jak rodowita Amerykanka. – Mam zdolności do języków – odpowiedziała – ale bo ja wiem, czy jestem Niemką – uśmiechnęła się. – Posiadam wprawdzie typowo niemiecki tytuł „von”, ale moje panieńskie nazwisko jest bardzo polskie: Poniatowski. Kiedy wkrótce po ślubie przenieśliśmy się do Paryża, a później zamieszkaliśmy w Nicei, mieliśmy tam wielu przyjaciół Polaków. Szczególnie Zborowskich, którzy opiekowali się Modiglianim. Mąż mówił mi, że interesują pana wspomnienia o tym tragicznym Włochu, pokażę więc panu coś, co go zapewne zaciekawi. Alexander, przynieś mi, proszę, z sypialni album z fotografiami. Po chwili ze starego, oprawionego w czerwony plusz albumu pełnego pożółkłych zdjęć wyjęła jedno. – To jest właśnie wspólna fotografia z Modiglianim – powiedziała. – W Nicei w roku 1916 albo 1917. Tu ja jestem pomiędzy Modiglianim w palcie narzuconym na ramiona a Paulem Guillaume. Jeśli ma pan ochotę zrobić odbitkę z tego pamiątkowego zdjęcia, chętnie je pożyczę. Zmrok zapadł już dawno, a gospodyni była wyraźnie zmęczona. Pożegnałem się, dziękując za przyjęcie i fotografię, którą przyrzekłem zwrócić jak najrychlej. […]

FOT. NICOLAS-UKRMAN-592561-UNSPLASH

Stanowisko w sprawie artykułu pana prof. Włodzimierza Klonowskiego, „Kurier WNET” nr 56, luty 2019 r.

Wkrótce jednak dostałem od niego żałobną depeszę o śmierci żony. Na pogrzebie mój sędziwy przyjaciel, załamany psychicznie, płakał jak mały chłopiec. Po kilku miesiącach rozstałem się z beztroską Greenwich Village, by przenieść się do Waszyngtonu. Odtąd mój kontakt ze słynnym artystą ograniczył się do zdawkowej wymiany dorocznych życzeń świątecznych na Boże Narodzenie. Dopiero gdy po ukończeniu brulionu mojej książki o Modiglianim pojechałem do wydawcy w Nowym Jorku, zatelefonowałem do atelier Archipenki. Zaprosił mnie, bym przyszedł zobaczyć jego nowe prace. […] – Cieszę się, że pana widzę! – powiedziałem, ściskając jego mocną rękę. – Świetnie pan wygląda! – Ożeniłem się – odrzekł z uśmiechem. – Podobnie jak za pierwszym razem: również z rzeźbiarką i moją uczennicą. Ma 24 lata. Już zatelefonowałem, że przyprowadzę pana na obiad, to ją pan pozna. Na długo pan przyjechał? – Tylko żeby zobaczyć się z wydawcą i omówić mój rękopis. – Dopiero omawia pan swój manuskrypt? – patrzył na mnie, jakby ukrywał wesołą niespodziankę. – No, to ubiegłem pana. Bo ja moją książkę już dawno opublikowałem. Wszedł do przyległego gabinetu i przyniósł stamtąd pięknie wydane dzieło pod tytułem: Archipenko, Pięćdziesiąt lat twórczych 1908–1958, olbrzymi tom z mnóstwem reprodukcji szkiców, rysunków i kolorowych plansz jego wielobarwnych rzeźb z drzewa,

metalu i szkła. Skreślił mi dedykację i podając książkę, powiedział: – No, a teraz chodźmy, bo Frances czeka z obiadem. Sięgnął po sportową marynarkę z angielskiej wełny, zawiązał gustowny krawat, przyczesał grzebykiem włosy i ujął w rękę nowy kapelusz z podwiniętym rondem. – Weźmiemy taxi – zaproponował, gdy znaleźliśmy się na ulicy. – O ile pamiętam – odezwałem się – to mieszkał pan o jedną czy dwie ulice stąd. – Ale już nie teraz – odpowiedział, ruchem dłoni zatrzymując przejeżdżającą taksówkę. – Obecnie przeniosłem się do pańskiej Greenwich Village. Kupiłem tam cały dom. […] Otworzyła nam przystojna brunetka, szczupła i wysmukła. Wyglądała na pensjonarkę. Wyciągnęła do mnie dłoń na przywitanie, a potem zarzuciła ręce na szyję Archipenki. Objął ją ramieniem i pocałował kilkakrotnie. Pomimo dzielącej ich różnicy lat prawie o pół wieku, wyglądali na parę kochanków. W wyłożonej drzewem, stylowo urządzonej jadalni na parterze zasiedliśmy do obiadu, który przyrządziła Frances. Duży, nakrapiany pies arlekin raz po raz kładł jej łapę na kolanach. – Już rok jak pobraliśmy się – mówił do mnie wesoło Archipenko, otwierając butelkę beaujolais. – I pojechaliśmy w poślubną podróż do Paryża. Frances nigdy jeszcze przedtem nie była w Europie, a ja chciałem przedstawić jej moich przyjaciół, z którymi rozstałem się, wyjeżdżając do Ameryki w 1923 roku. Ale kiedy znaleźliśmy się w Paryżu, zobaczyłem, że tam istna katastrofa, jakby jakaś zaraza padła na to miasto. Archipenko spoważniał i patrząc na mnie ze zdziwieniem i smutkiem w oczach, ciągnął po chwili: – Valadon nie żyje. Utrillo nie żyje, Kisling nie żyje. Kandinsky nie żyje, Marquet nie żyje, Braque ledwie się ruszał, Vlaminck ciężko chory, Van Dongenowi ręce się trzęsły, Picasso łysy jak kolano i ze sztucznymi zębami. Coś okropnego! Nie mogłem zrozumieć, co się z tymi ludźmi stało. Nie było nawet z kim porozmawiać. Nie wiedziałem, co w obecności jego 24-letniej żony odpowiedzieć gospodarzowi, który był w wieku tych ludzi z poprzedniej epoki, a teraz przeżywał drugą wiosnę życia. […] Powróciłem do domu, by odtąd spędzać wieczory nad przygotowaniem do druku książki o Modiglianim. Archipenko natomiast z fantazją wyruszył w świat po nowe, jeszcze większe triumfy artystyczne. Najpierw wraz ze swą młodą żoną udał się do Niemiec. Wkrótce otrzymałem od niego list razem z pięknie ilustrowanym katalogiem wystaw w muzeach w Hagen i Münster. Potem nastąpiły dalsze sukcesy w Holandii i Szwajcarii, aż wreszcie koronę ich stanowił pokaz w słonecznych Włoszech, ojczyźnie najlepszego przyjaciela Archipenki: Amedea Modiglianiego, którego ostatnie słowa przed śmiercią były: „Italia cara”. Z Rzymu Archipenko symbolicznie przysłał mi zaproszenie na wernisaż w Palazzo Barberini przy Via delle Quatro Fontane. […] Od tego czasu upłynął niemal rok, zanim uporałem się wreszcie z moją książką. Był luty 1964, kiedy jadąc do wydawcy w Nowym Jorku przeglądałem „The New York Timesa”, spostrzegłem zdjęcie Archipenki i jego rzeźby z brązu Królowa Saba. Artykuł był obszerny, ale nie zapowiadał nowego wernisażu. Zatytułowany: „Archipenko, rzeźbiarz kubistyczny, mistrz abstrakcyjnej rzeźby i twórca modernistycznego jej kierunku”, omawiał życie i świetną twórczość artysty, donosząc o jego śmierci. Archipenko, który właśnie ukończył dla muzeum w Mediolanie model olbrzymiej, 20-metrowej statuy króla Salomona, wyczerpany z wysiłku udał się do lekarza. Doktor stwierdził osłabienie serca i zlecił dłuższy wypoczynek. Rzeźbiarz jednak nie miał na to czasu, przygotowywał bowiem nową wystawę w Monachium. Praca paliła mu się w rękach. Nazajutrz był już w swoim studio, gdzie wykuwał posąg Madonny. Kiedy kończył dzieło, uczuł nagle ból w piersiach. Dłuto i młot odłożył na bok i osunął się na kolana przed Matką Bożą, którą sam wyczarował z kamienia. Zmarł w swym atelier wśród barwnych Królów, Wioś­larzy, Gondolierów, Dziewcząt Czeszących Włosy, posągów Józefiny Bonaparte, Kleopatry, Ledy z Łabędziem, Szeherezady, Zakonnic i Odalisek. Padł na posterunku podczas twórczej pracy, umierając najpiękniejszą, błogosławioną śmiercią artysty. K Fragmenty opowiadania pochodzą z książki Tadeusza Wittlina W tawernie „Pod Białym Koniem”, wydanej w serii Powrót pisarzy przez Editions Spotkania, we współpracy z Naro­ dowym Centrum Kultury.


KURIER WNET · MARZEC 2O19

20

Studia św. Brygidy w Liscannor w hrabstwie Clare, w zachodniej części Irlandii, jest jedną z wielu irlandzkich świętych studni, w których bijące źródła dostarczały niegdyś świeżej wody. Obecnie w otaczającym źródełko budynku, który przypomina grotę, katolicy zostawiają kartki z intencjami i wota dziękczynne. Szczególnie 1 lutego, w dniu św. Brygidy, studnia w Liscannor jest bardzo licznie odwiedzana przez okolicznych mieszkańców i przyjezdnych. Fot. Tomasz Szustek / Uspecto Images

– Dla mnie jako Irlandczyka i republikanina stulecie Deklaracji Niepodleg­ łości, które przypada jutro, i stulecie pierwszego posiedzenia Dail, irlandzkiego parlamentu, które odbyło się tu, w Mansion House w Dublinie, to jest wielkie, poruszające doświadczenie, tym bardziej, że to właśnie ja jestem merem Dublina w jubileuszowym roku. – Od takich słów rozpoczął spotkanie z ekipą Radia WNET – Krzysztofem Skowrońskim, Tomaszem Wyb­ ranowskim i Tomaszem Szustkiem – mer stolicy Republiki Irlandii, Nial Ring.

100 lat temu przyłączyliśmy się do demokratycznego świata Co Pana najbardziej cieszy, kiedy myśli Pan z perspektywy okrągłych stu lat o czasie pierwszych prób Irlandii wybicia się na niepodległość? Jestem zachwycony, widząc tak wielu ludzi z Dublina i z innych rejonów kraju oraz – jak widać – z zagranicy, którzy przyjechali tutaj świętować to ważne wydarzenie z historii Irlandii. Jak wiecie, było to pierwsze posiedzenie naszego parlamentu, a teraz mamy już 31. kadencję. Na to pierwsze posiedzenie przybyło tylko 27 posłów, reszta była albo uwięziona, albo ukrywała się, ale mimo to było to znaczące wydarzenie w historii Irlandii. I musimy pamiętać, że w tym

samym dniu zasadzką w Soloheadbeg rozpoczęła się wojna o niepodległość Irlandii, wojna, która dała nam częściową niepodległość kilka lat później. (W zasadzce w Soloheadbeg grupa irlandzkich bojowników republikańskich napadła na konwój Królewskiej Policji Irlandzkiej w służbie brytyjskiej, zabijając dwóch jej członków i rabując znaczne ilości materiałów wybuchowych i broni – przyp. tłum.). 21 stycznia obchodziliśmy rocznicę Deklaracji Niepodległości Irlandii. Czym była dla Irlandczyków tamta deklaracja z 1919 roku?

na własnych nogach, przez większość tego czasu był niepodległy, jest dumnym członkiem Unii Europejskiej i samodzielnym podmiotem międzynarodowym. Czy dziś społeczeństwo irlandzkie jest dotknięte jakimś podziałem? A jeśli tak, to co dziś dzieli Irlandczyków? Przez ostatnie sto lat były lata lepsze i gorsze. Powstały w tym czasie podziały między bogatymi i biednymi, ale nie są one bardzo silne. Istnieją również podziały wewnątrz ludności

Znaczenie deklaracji z 1919 roku, wydanej zaraz po wyborach do parlamentu, wyrażało się w mandacie, jaki udzielono partii Sinn Féin do wypowiedzenia się w naszym imieniu i upom­ nieniu się o naszą niepodległość. Partia Sinn Féin zdobyła przygniatającą większość głosów Irlandczyków i reprezentowała ideę niepodległości, której wtedy Irlandczycy pragnęli najbardziej.

FOT. TOMASZ SZUSTEK / USPECTO IMAGES

Historia jednego zdjęcia...

O S TAT N I A· S T R O N A

A co to znaczy być Irlandczykiem dzisiaj? Być Irlandczykiem dzisiaj oznacza, że jesteśmy narodem, który od 1919 roku, a więc od stu lat, stoi stabilnie

17 marca Irlandczycy czczą pamięć swojego patrona

P

Nie został tam jednak długo, bo podczas snu miał objawienie, w którym Bóg wezwał go na misję do Irlandii. Posłuszny temu wezwaniu, udał się najpierw do Galii, gdzie pobierał nauki, uzyskał święcenia kapłańskie, następnie biskupie i ruszył na Zieloną Wyspę. Przez następne trzydzieści lat Patryk przemierza Irlandię wzdłuż i wszerz, nawracając cierpliwie na chrześcijaństwo zarówno władców, jak i prostych wieśniaków. Udziela około 120 tysięcy chrztów, zakłada kościoły, parafie i biskupstwa, sprowadza nas­tępnych misjonarzy z Anglii i Francji. Ustanawia główne biskupstwo w Armagh (obecnie Irlandia

Północna). Działalność św. Patryka, w przeciwieńst­wie do wielu innych średniowiecznych misji, prowadzona była pokojowo, mozolnie, ze zrozumieniem dla tradycyjnych, celtyckich wierzeń, które dogłębnie poznał podczas swojego pierwszego pobytu na wyspie.

Wypędzenie węży i inne opowieści Zachowało się stosunkowo dużo opowieści i anegdot o św. Patryku. Najbardziej znana jest oczywiście ta o wypędzeniu z wyspy węży, symbolizujących zło (niektórzy chcieliby tym samym tłumaczyć nieobecność kretów na wyspie, ale źródła pisane nic o tym nie wspominają). Inna przekazywana przez pokolenia historia

Pomnik św. Patryka u stóp góry Croagh Patrick

wspomina o tym, jak objaśniał zagadnienie jedności Trójcy Świętej na przykładzie trójlistnej koniczyny. Równie znana jest opowieść o wizycie Patryka na górze nazwanej później jego imieniem – Croagh Patrick

FOT. TOMASZ SZUSTEK / USPECTO IMAGES

Tomasz Szustek

Wezwanie na misję

okupacji. Uważam, że Polacy stanowią doskonałe dopełnieniem naszego kraju.

W Derry, w Irlandii Północnej, przed gmachem sądu wybuchła bomba. Czy to jest znak, że w Irlandii może zacząć dziać się coś bardzo złego? Oczywiście wszyscy chcemy, aby te dawne, złe czasy nie wróciły. Dobrze było usłyszeć w medialnym przekazie, że każda partia polityczna na Wyspie potępiła ten zamach i mamy nadzieję, że pokój w Irlandii Północnej zagości na dobre.

Jak Republika Irlandii obchodziła stulecie Deklaracji Niepodleg­ łości? W Dublinie, w siedzibie Mansion House, z udziałem prezydenta Republiki Irlandii, Martina D. Higginsa, odbyło się połączone posiedzenie obu izb parlamentu irlandzkiego, w którym uczestniczyli potomkowie pierwszych członków tamtego, wybranego po raz pierwszy parlamentu. Wspólnie świętowaliśmy nasze przyłączenie się do demokratycznego świata, które odbyło 100 lat temu.

Musimy oczywiście zadać pytanie o Polaków. Jak Pan widzi rolę Polaków w życiu Irlandii? Jak wiemy, w Irlandii jest około 120 tysięcy Polaków, którzy tu żyją i pracują. Są oni w mojej opinii, bez cienia wątpliwości, społecznością, która ma największy wkład w irlandzkie społeczeństwo i naszą ekonomię. Polacy mają swoją wspaniałą kulturę, którą dzielą się z nami, tak jak my dzielimy się naszą z nimi. Myślę, że Irlandczycy i Polacy mają wiele wspólnego. Mamy podobne doświadczenia historyczne, na przykład w kwestii wieloletniej

w hrabstwie Mayo. Przebywał tam, jak Jezus na pustyni, 40 dni, poszcząc i modląc się, pośród demonów, które nękając go nieustannie, chciały złamać jego wiarę. Góra jest od wieków celem corocznych pielgrzymek pobożnych Irlandczyków. Wiele osób, jak nakazuje tradycja, wchodzi na szczyt boso, na pamiątkę cierpień, jakich doznał w tym miejscu ich patron.

Wspomnienie św. Patryka atryk, przyszły święty i patron Irlandii, urodził się około 385 roku jako Magonus Sucatus, w rodzinie rzymskiego urzędnika, gdzieś na terenie Anglii lub Walii, które wchodziły w skład już wtedy chrześcijańskiego Cesarstwa Rzymskiego. Pierwsza wizyta św. Patryka w Irlandii nie była ani dobrowolna, ani przyjemna. Został on w wieku 16 lat porwany przez piratów irlandzkich i przez sześć długich lat zmuszany do niewolniczej pracy jako pasterz na północy wyspy. Po latach opresji zdecydował się na dramatyczną ucieczkę. Udało mu się dostać na statek płynący do Galii (dzisiejsza Francja), skąd po długiej tułaczce wrócił w rodzinne strony.

z terenów wiejskich, ale nie stanowi to dotąd poważniejszego problemu społecznego.

Irlandia chrześcijańska Za symboliczne rozpoczęcie ery chrześcijaństwa w Irlandii uważa się rozpalenie przez Patryka świętego ognia na wzgórzu Slane. Wcześniej zwyczaj nakazywał wszystkim zgaszenie wszelkich płomieni ognisk na początku wiosny, a ponowne ich zapalenie mogło nastąpić dopiero następnego dnia, po uroczystym wznieceniu nowego ognia przez władcę rezydującego na wzgórzu Tara. Uprzedzając króla w tym rytuale

Proszę przyjąć najserdeczniejsze życzenia od redakcji i od słuchaczy Radia WNET z okazji tej wielkiej dla Irlandczyków rocznicy. Było dla mnie przyjemnością móc rozmawiać z Wami i wiem, że Irlandczycy i Polacy będą trzymać się nadal razem. Życzę słuchaczom w Polsce wszystkiego najlepszego w przyszłości. Kiedy Wy będziecie świętować rocznice takie jak ta dzisiaj w Irlandii, będziemy razem z Wami. Dziękuję bardzo za rozmowę. K

o jeden dzień, św. Patryk naraził się na niebezpieczeństwo, ale symboliczne znaczenie tego faktu wpisało się na stałe do historii Irlandii. Według tradycji chrześcijańskiej w życiu św. Patryka ważną rolę odgrywały prorocze sny, znaki od Boga i cuda, które prowadziły go po trudnej ścieżce misjonarza. Przed św. Patrykiem w Irlandii działali także inni misjonarze, np. św. Declan, ale to Patrykowi przypisuje się największy udział w chrystianizacji Wyspy. Po całej Irlandii rozsiane są miejsca, które tradycyjnie wiąże się z jego obecnością. Są to święte studnie, głazy, wysepki, kaplice. Św. Patryk pod koniec życia opisał swoje uwieńczone sukcesem dzieło chrystianizacji Szmaragdowej Wys­py w Wyznaniu i niedługo po tym umarł – 17 marca 461 roku. W hołdzie swojemu patronowi Irlandczycy na całym świecie obchodzą hucznie każdą rocznicę tego wydarzenia jako swoje święto narodowe. K




Nr 57

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Marzec · 2O19 W

n u m e r z e

Marian Mordarski – żołnierz wyklęty, profesor uznany Jadwiga Chmielowska

R

ozpoczął się marzec, a wraz z nim Wielki Post. Czas zadumy nad rze­ czami istotnymi, dostrzeżenia obok siebie bliźnich. Zrozumienia, że świat nie kręci się wokół nas, ale jesteśmy jego malutką cząstką. Posypujemy głowy popiołem, aby pamiętać, że prochem jesteśmy i w proch się obrócimy. Musi­ my się wyciszyć, by usłyszeć głos Boga i móc czynić Jego wolę. Nie słuchać podszeptów szatana. Wystrzegać się grzechu pychy, bo to on jest sprawcą naszych największych błędów. Na niedawno zakończonej zor­ ganizowanej w Warszawie przez SDP konferencji dziennikarzy z państw Trójmorza dyskutowano nad tym, czym powinno być dziennikarstwo i jakie są zagrożenia. Z dwudniowej dyskusji wynikało, że dziennikarz po­ winien służyć społeczeństwu, a nie myśleć jedynie o swojej karierze. Po­ kazywać rzeczywistość, a nie ją two­ rzyć. Podawać fakty i je tłumaczyć, opi­ sując kontekst historyczny, kulturowy. Nie dezinformować – nieważne, czy to z ignorancji, lenistwa, czy z prze­ kupstwa. Nie wolno ulegać modzie, powielać niesprawdzonych informa­ cji, by w stadnym pędzie podążać ku przepaści, ciągnąc za sobą innych. W czasach szalejącej dezinformac­ ji, która jest narzędziem wojny hy­ brydowej, od dziennikarzy wymaga się więcej niż kiedykolwiek. Szokiem dla wszystkich, a zwłaszcza Polaków i Czechów, była wypowiedź młode­ go Węg­ra, że oni jako naród nie mają złych doświadczeń z Rosją. Zapomniał o Budapeszcie 1956 roku? Zamiast pomóc Orbánowi, „dokopał” mu, a tego chyba nie chciał. Węgry przez ostatnie lata podtrzymywały na duchu Polaków. Jeździliśmy do Budapesztu, by wziąć udział w obchodach ich świę­ ta narodowego i ładować akumulato­ ry naszej godności narodowej. Tylko w Budapeszcie mogliśmy spokojnie maszerować z polskimi flagami po uli­ cach i nie bać się prowokacji, użycia gazu i armatek wodnych, co spotkało mnie w Warszawie na Marszu Niepod­ ległości kilka lat temu. Orbán nie poddał się naciskowi Brukseli, aby niszczyć Węgrów. Zaczął działać na rzecz własnego państwa. To Unia Europejska, atakując Węgry za niepokorność, wciskała je w ręce Puti­ na. Niemiecka UE robi to teraz z Polską. Dzieje się, moim zdaniem, coraz gorzej. Niemcy współpracują z Rosją na całej linii. Nie można się dziwić Anglikom, że postanowili uciec z tego Eurokołchozu Jedynie państwa Trójmorza, posiada­ jące te same doświadczenia historycz­ ne, mogą się przeciwstawić planom niemiec­ko-rosyjskim panowania nad światem. Walkę klas i ras zastąpiono walką płci – LBGTiQ. Oburzonych wypowiedziami Ne­ tanjahu i Katza wysyłam na wycieczkę do Izraela. Tam na ulicach rozbrzmie­ wa język rosyjski. Premier Izraela kilka razy w roku spotyka się z Putinem. Dzi­ siejszy Izrael różni się od tego tworzo­ nego przez polskich Żydów. Pokolenie bohaterskich i honorowych bejtarow­ ców odeszło. To nie Menachem Begin, urodzony w Polsce i uratowany przez gen. Andersa z sowieckich łagrów, jest teraz premierem Izraela. Waży się przyszłość tego państwa. Można mieć nadzieję, że Żydzi mają resztkę instynktu samozachowawczego, a Ne­ tanjahu przegra z kretesem i znajdzie azyl w Moskwie. Co pieniądze robią z ludźmi, wi­ dać też w Polsce. W mediach nawet patriotycznych Huawei reklamuje się bez przeszkód. I to teraz, gdy udo­ wodniono jego pracę wywiadowczą na rzecz Pekinu. USA, Kanada, Wielka Brytania i Czechy zarządziły wymia­ nę sprzętu chińskiego. Wprowadza się w Europie różne GIODO, RODO, a tymczasem, korzystając z chińskich komórek i komputerów, umożliwia­ my Komunistycznej Partii Chin dostęp do naszych wszystkich danych. Brawo! Korzystamy też z niewolniczej pracy więźniów komunistycznego reżimu. Pamiętajmy o mordowaniu więźniów, w tym chrześcijan. K

G

A

Z Z

EE

TT

A A

NN I I EE

CC

OO

DD

ZZ

II

EE

N N

N N

A

Skąd to głupie pytanie? Planując strategiczne dla naszego kraju kierunki rozwoju gospodarki, nie sposób pominąć energetyki. Od jej prawidłowego funkcjonowania zależy bowiem nasze osobiste bezpieczeństwo, a także konkurencyjność polskiego przemysłu. Pewność i ciągłość zasilania oraz taniość dostaw energii jest również gwarantem przy- 2 ciągnięcia do Polski inwestorów z całego świata. Aby to uzyskać, musimy się oprzeć na najlepszych wzorcach. Na manowcach

Na jakiej wyspie leży Polska? Marek Adamczyk

P

roponuję zrobić porównanie z wysoko rozwiniętym wys­ piarskim krajem, czyli z Ja­ ponią; krajem, który odszedł od atomu, który rozwija energetykę węglową, nie patrząc na porozumienia klimatyczne!

sądny dzień – 11 marca 2011 roku, który na stałe zweryfikował energetyczne pla­ ny Japończyków. Potężne trzęsienie zie­ mi u wybrzeży Honsiu i wywołane nim tsunami spowodowało serię wypadków jądrowych, w tym stopienie rdzeni re­ aktorów jądrowych nr 1, 2 i 3 w elektro­

JAPONIA

POLSKA

•  Nie

•  Ma własne zasoby surowców ener­

ma własnych zasobów surow­ ców energetycznych, tj. ropy, gazu, węgla i uranu. •  Ma doskonałe morskie skomuniko­ wanie z głównymi rynkami ekspor­ terów surowców energetycznych. •  Racjonalnie zarządza sektorem energetycznym, kierując się prze­ de wszystkim ekonomią kosztów wytwarzania energii i pewnością dostaw. •  Wspiera rozwój nowych technologii wykorzystania węgla, w tym produk­ cji wodoru w procesie zgazowania węgla.

Japonia stawia na racjonalność, a Polska na bezmyślność Jeszcze na początku XXI wieku japoń­ skim decydentom wydawało się, że bez­ pieczeństwo energetyczne kraju można będzie oprzeć w dużej części na ener­ getyce jądrowej. Zatwierdzono wtedy strategię energetyczną, która zakładała marginalizację udziału węgla w całym wolumenie wytwarzania energii do ok. 10%, a dla „atomu” przewidziano zwięk­ szenie udziału do blisko 50% w całości mocy wytwórczych. Niestety nadszedł

getycznych, w tym ogromne – węg­ la kamiennego, stanowiące ok. 85% zasobów europejskich, tj. ok. 50 mld ton zalegających do głębokoś­ci 1200 m, i dziesięciokrotnie więcej zalegających na większych głębo­ kościach oraz złoża węgla brunatne­ go o wielkości ponad 200 mld ton. •  Ma wielkie zasoby wód geotermal­ nych (odpowiednik 34 mld ton p.u.) oraz energię ciepłych skał – tzw. energię geotermiczną. •  Nieracjonalnie, wbrew logice i eko­ nomii, likwiduje moce wydobywcze

wni atomowej Fukushima 1, wywołując m.in. emisję substancji promieniotwór­ czych do środowiska. Kraj Kwitnącej Wiśni po tragicznej katastrofie natych­ miast wyłączył wszystkie 54 posiada­ ne reaktory jądrowe. Spowodowało to konieczność uzupełnienia brakujących ilości prądu poprzez dodatkowe jego wytwarzanie w pozostających w użyciu elektrowniach węglowych i gazowych. Z kolei gwałtowny przyrost popytu ze strony Japonii na skroplony gaz i węgiel wywołał hossę światową na rynku tych paliw w latach 2011 i 2012, tj. do czasu zrównoważenia się popytu i podaży na tym rynku.

T

ymczasem koszty katastrofy wy­ niosły do końca 2016 roku, wg szacunków rządu japońskiego, ok. 188 mld $. Do chwili obecnej do eksploatacji przywrócono tylko siedem reaktorów jądrowych spośród ww. 54. W międzyczasie nastąpił reset polity­

kopalń węgla kamiennego (w latach 2015–2018 zamknięto 7 kopalń, w tym KWK „Krupiński” i KWK „Makoszowy”), zwiększając jedno­ cześnie import węgla do 19,7 mln ton w 2018 roku (w tym 13,4 mln ton z Rosji). •  Ogranicza badania nad procesem

zgazowania węgla w złożu, pomi­ mo pozytywnych wyników prób przeprowadzonych w latach 2013– 2015 na czynnej kopalni „Wieczo­ rek” oraz pomimo pozytywnej oce­ ny przez NIK przeprowadzonych badań.

ki energetycznej Japonii i zmieniono o 180 stopni wektory działań, przy­ wracając rolę węgla do pierwotnych wielkości. W 2030 roku udział węgla w energetyce w tym kraju wyniesie ok. 26% całego wolumenu produkcji. Będzie to możliwe po wybudowaniu łącznie 44 nowych elektrowni węglo­ wych – 8 już wybudowano, a 36 zosta­ nie wybudowanych. Decyzje o struktu­ rze tworzonego na nowo rynku energii podjęto po dokładnych analizach finan­ sowych, przyjmując dominującą rolę węgla, a zmniejszając dotychczasową rolę płynnego gazu (LNG). Ponieważ Japonia jest państwem wyspiarskim,

musi importować gaz ziemny w znacz­ nie droższej (w porównaniu z gazem przesyłanym rurociągami drogą lądo­ wą) postaci płynnej. Dlatego też węgiel u Japończyków został niekwestionowa­ nym ekonomicznym zwycięzcą. Muszę tutaj przypomnieć, że prawie 2,5 roku temu, a dokładnie 06.09.2016 r., na posiedzeniu Parlamentarnego Zespo­ łu Górnictwa i Energii posła Ireneusza Zyski informowałem zebranych posłów (moje wystąpienie od 11:19 do 11:25) o nadchodzącej długoletniej koniunk­ turze na węgiel energetyczny w związku z budową i planami budowy na świecie blisko 2500 elektrowni, w tym ponad 44 w Japonii. Wyraziłem wtedy swój sprzeciw wobec planów dalszej likwi­ dacji mocy wydobywczych polskiego górnictwa o ok. 10 milionów ton. Opisałem to wszystko w artykule pt. Dokąd zmierza polskie górnictwo?, który został zamieszczony na pierw­ szej stronie „Śląskiego Kuriera WNET” nr 24 z października 2016 r., a gaze­ ta ze wskazanym artykułem została przekazana wszystkim uczestnikom następnego posiedzenia Parlamen­ tarnego Zespołu posła Zyski, w tym członkom rządu. Ktoś może zapytać, co to dało? Bar­ dzo dużo, bo dzięki temu mamy do­ wody na to, że Ministerstwo Energii otrzymało stosowne informacje i nie podjęło żadnych działań wstrzymu­ jących likwidację 7 kopalń w obliczu nadchodzącej koniunktury. O spotkanie w sprawie polskiego górnictwa z mini­ strami, prezesem PiS Jarosławem Ka­ czyńskim, premier Beatą Szydło oraz prezydentem Andrzejem Dudą zabie­ galiśmy wielokrotnie. Wsłuchując się w słowa pani premier, wygłaszane na Dokończenie na str. 2

Sprzedam patent na podatek (II)

Alternatywne podatki ekologiczne Jacek Musiał · Michał Musiał Na początku sprostowanie dotyczące I części artykułu. Na str. 5 powinno być: „mln zł” zamiast „euro”.

W

56 numerze „Kuriera WNET” z lutego 2019 roku zostały wymie­ nione przykładowe skutki działalności człowieka, które mo­ gą podlegać opodatkowaniu, a mogłyby mieć wpływ na globalne ocieplenie kli­ matu przy założeniu, że aktualna dzia­ łalność człowieka faktycznie miałaby się do tego przyczyniać: 1. emisja CO₂; 2. każda energia a) wytworzona/uwolniona technicz­ nie lub importowana, w tym w szczegól­ ności elektryczna, chemiczna (np. pali­ wa), jądrowa, mechaniczna (np. wodna, wiatrowa), słoneczna – lub alternatywnie b) każda energia zużyta; 3. uwolnienie wolnej wody w trakcie uzyskiwania energii; 4. wydobycie/produkcja metanu, ja­ ko osobny problem poza metanem jako paliwem; 5. wykorzystanie wodoru; 6. emisja innych szkodliwych gazów, substancji niegazowych, w tym pyłów, mogących mieć wpływ na ocieplenie klimatu;

7. ubytek tlenu w atmosferze; 8. ubytek terenów leśnych; 9. wzrost powierzchni terenów poz­bawionych roślinności; 10. ścieki; 11. ogniska, grille; 12. pożary (?); 13. kombinacje powyższych. Dla uproszczenia, w tym opraco­ waniu daniny ekologiczne, pomimo różnic formalnych, nie są różnicowane na podatki oraz opłaty.

Podatek od emisji CO2 Dwutlenek węgla został tu niezasłuże­ nie wymieniony na pierwszym miejscu w związku z szaleństwem, jakie zostało wokół niego rozpętane. W hipotezie rozpowszechnianej od przełomu lat 70. i 80. ub. wieku CO₂ miałby być drugim co do znaczenia czynnikiem odpowie­ dzialnym za pewien wzrost temperatury na Ziemi, zaobserwowany w minionym stuleciu. Teoria rozwijana jest przez Intergovernmental Panel on Climate Change (IPCC) z wieloma symulacjami starającymi się udowodnić, że ocieple­ nie wynika ze wzrostu stężenia CO₂. Za opodatkowaniem węgla i pochodzą­ cego z niego CO₂ optują producenci

energii elektrycznej w elektrowniach atomowych, wodnych, wiatrowych i wytwórcy paneli fotowoltaicznych, a w nie mniejszym stopniu eksporterzy gazu ziemnego, gdyż lobby tych produ­ centów energii odnoszą w ten sposób nieuzasadniony zysk i przewagę nad energetyką opartą na węglu. Ekspor­ terzy gazu, dzięki eliminowaniu węgla także wskutek opodatkowania CO₂, mogą windować cenę sprzedaży ga­ zu niewspółmiernie do rzeczywistych kosztów wydobycia i transportu gazu, niższych niż w przypadku węgla. Opo­ datkowanie CO₂ w postaci świadectw emisyjnych, którymi handluje się na giełdzie, jest niebezpiecznym instru­ mentem finansowym, dającym państwu pozory zysku przy nieporównanie więk­ szych stratach, zaś środowisku – choć niektórym może się to w głowie nie mieścić – niesie groźbę przyspieszenia procesu destrukcji. Można podejrze­ wać, że najwięcej zyskają na tym giełdy i spekulanci. Tymczasem CO₂ przyczynia się do wzrostu roślin, z innymi pozytywnymi tego skutkami. Bez niego nie ma życia na Ziemi. W latach 1990–2010 wybitny pol­ ski naukowiec, profesor Zbigniew Jawo­ rowski, z niezwykłą intuicją wskazywał

na alternatywne, naturalne przyczyny efektu cieplarnianego, ale spotkał się z ostracyzmem grupy (poprawnych) naukowców, sprawiających czasem wrażenie związanych z lobby gazowym lub jądrowym, bądź z giełdowym syste­ mem spekulacyjnym. (Z perspektywy czasu można powiedzieć, że pomimo wielkiej słuszności poglądów profeso­ ra – CO₂ nieantropogeniczne stanowi powyżej 95% zasobów na Ziemi – nie zwrócił on uwagi na inne antropoge­ niczne przyczyny globalnego ocieple­ nia). Dominująca doktryna IPCC ba­ gatelizuje np. istotne fakty dotyczące wpływu rolnictwa na efekt cieplarniany i nie jest to wyłącznie wpływ przysło­ wiowych już krowich bąków.

Podatek od energii Piąty już Raport IPPC znów przytacza wyliczenia, sugerujące mniejszy wpływ na powstawanie globalnego ocieplenia całkowicie uwolnionej energii aniżeli CO₂. Wynika to z przeszacowania wpły­ wu efektu cieplarnianego pochodzącego od CO₂ przy niedostrzeganiu wszyst­ kich antropogenicznych źródeł i wtór­ nych skutków energii, najprawdopodob­ niej na poziomie porównywalnym lub Dokończenie na str. 3

rozumu i sumienia ‘Państwo prawa’ jest współ­ cześnie nazwą liberalnego, an­ tychrześcijańskiego porządku i spełnia podobną funkcję, jak kiedyś w PRL „dobro ludu pra­ cującego” – służy lewackim wy­ siłkom zmierzającym do pos­ tawienia świata na głowie, stwierdza w swoim stałym fe­ lietonie Herbert Kopiec.

5

Prymas August Hlond (iv) „Podatki – nie pozwalające na prywatne oszczędności są dla ekonomii zabójcze i są zabój­ cze dla ducha obywatelskiego [...] zbyt wielkie podatki pro­ wadzą do bezrobocia, bo nie ma kapitałów na prywatną inic­ jatywę i ekonomię”. Ostatnia część opowieści Zdzisława Janeczka o jednym z pocztu wielkich prymasów Polski.

6-7

Walka o prawdziwą Polskę Rada Państwa PRL przyzna­ ła Krzyż Wielki Orderu Virtuti Militari Leonidowi Breżniewo­ wi, sekretarzowi generalne­ mu KPZR. Wtedy na Jasnej Gó­ rze, 3 maja 1976 r., Wujek wraz z kilkuset weteranami stoczy­ li pod koniec życia największą bit­wę z systemem. Paweł Milla – cd. opowieści o legioniście Stanisławie Leszczyc-Przywarze.

8

Ratujmy polski kapitał w budownictwie Polskie średnie firmy nie mają żadnego wsparcia w realizacji kontraktów infrastrukturalnych. Takie podejście łamie natural­ ne podstawy patriotyzmu go­ spodarczego. Przedsiębiorca Marek Wyszyński opisuje przypadek dyskryminacji swojej firmy budowlanej.

12

Tarnogórska „inicjatywa”, czyli co dwie spółki, to nie jedna To kuriozalna sytuacja, by za­ rządy dwóch spółek tej samej gminy, zajmujących się tymi sa­ mymi zadaniami, miały iden­ tyczny skład osobowy. Spółki mają również identyczny adres siedziby. Jak nie wiadomo, o co chodzi, to o co chodzi? – zasta­ nawia się Anna Szpaczkówna.

12

ind. 298050

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet

Pozostawił po sobie znaczący ślad w nauce, a także w pamię­ ci zmagań o niepodległą Pols­ kę. Jego losy pokazują, jakich synów miała Polska w lasach. Z nich tylko niektórzy mog­ li zrealizować, przynajmniej w części, swoje talenty. Józef Wieczorek o jednym z żołnie­ rzy wyklętych.


KURIER WNET · MARZEC 2O19

2

KURIER·ŚL ĄSKI Stojek „Gryzoń” – żołnierz Niezłomny Sądecczyzny, 16 grudnia 2018 r. Chyba najpełniej działania Mariana Mordar­ skiego w partyzantce opisał, opierając się na licznych dokumentach UB/SB, Maciej Korkuć z krakowskiego oddziału IPN, w trudno jednak dostępnej i mało spopularyzowanej książce Masz synów

kierowaną w Nawojowej pod Nowym Sączem przez Józefa Stadnickiego ze znanej rodziny ziemiańskiej. Został żoł­ nierzem AK, otrzymując pseudonim Orzeł. Poszukiwany przez gestapo, od połowy 1944 r. musiał przenieść się do lasu, działając w oddziale AK pod ko­ mendą Adama Czartoryskiego „Szpa­

Okrzei. Po podziale oddziału Mordar­ ski jako dowódca jego części trafił pod komendę Józefa Kurasia „Ognia” i zo­ stał mianowany dowódcą grupy Grot, występując pod pseudonimem Ojciec, a następnie Śmiga. Wraz z oddziałem likwidował konfidentów niemieckich i UB, prowadził akcje rekwizycyjne.

1 marca obchodzimy od 2011 r. Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych i można już mówić, że pamięć o najlepszych synach Polski jest stopniowo przywracana. Nie wszyscy się z tym godzą, stąd trwa walka o każdą nazwę ulicy, o patrona szkoły, o każdy pomnik, który by stanowił ich upamiętnienie.

Żołnierz wyklęty – profesor uznany Marian Mordarski Tekst i zdjęcia Józef Wieczorek

Profesor jawny, żołnierz podziemia – niekoniecznie Spośród żołnierzy wyklętych, którzy przetrwali obławy, więzienia, tortury, tylko nieliczni osiągnęli sukces akade­ micki w komunistycznej Polsce, ale i do dziś nie są powszechnie znani. Przez lata, podobnie jak żołnierze AK, nie ujawniali swojej przeszłości. Pracując na przełomie lat 70/80 na Uniwersytecie Jagiellońskim, nie wiedziałem, że dziekan (w latach 1975– 81) mojego Wydziału Biologii i Na­ uk o Ziemi UJ, prof. Józef Surowiak, był żołnierzem 3. Wileńskiej Brygady Armii Krajowej (Do dziś lubię naukę, wspomnienia prof. Józefa Surowiaka, cz. I, Pamięć Uniwersytetu, Archiwum UJ). Dowiedziałem się o tym z arty­ kułów prasowych przypisujących mu odpowiedzialność za donos w 1948 r. na słynnego żołnierza wyklętego – „Bu­ rego”, kapitana Rajmunda Rajsa, które­ go był podkomendnym w Wileńskiej Brygadzie Armii Krajowej (Ujawniamy ściśle tajny dokument bezpieki! Wiemy, kto donosił na „Burego”! „Warszawska Gazeta”, 16 sierpnia 2016). Profesor temu zaprzeczał, ale na liście wystę­ pujących w obronie dobrego imienia kpt. „Burego”, obarczanego zbrodniami podczas pacyfikowania wsi białosto­ ckich (o ludności narodowości biało­ ruskiej) w 2016 r. nie występuje („Nasz Dziennik”, 26 lutego 2016 r.).

Nie do końca znany

Uroczystość odsłonięcia tablicy pamięci Żołnierzom Wyklętym w Nowym Sączu w 2018 r.

w lasach, Polsko…, Nowy Sącz 2014, w obszernym artykule Prof. dr hab. Marian Mordarski – Kadrowy bandyta z przeszłości; a także w monografii Nie­ podległościowe oddziały partyzanckie w Krakowskiem (1944–1947).

Świadkowie pamiętają Niewielu wiem o złożonych losach in­ nego profesora – Mariana Mordarskie­ go, biologa światowego formatu, któ­ ry jako młodzieniec należał podczas okupacji niemieckiej do partyzantki akowskiej w Nawojowej (Sądecczyzna), a następnie do podziemia antykomuni­ stycznego. Mimo tej działalności zdo­ łał – po zmianie miejsca zamieszkania na Wrocław – ukończyć wyższe studia i osiągnąć wybitne rezultaty w pracy naukowej. Zetknąłem się niedawno z jego postacią podczas nagrywania wspomnień wiekowych już świadków historii działań podziemia niepodle­ głościowego na Sądecczyźnie. Żołnierze podziemia mieli, rzecz jasna, oparcie w miejscowej ludności, bo inaczej nie zdołaliby przetrwać w lasach. Schodzili z lasu do zagród wiejskich, stąd pozostali w pamięci nawet nastolet­ nich wówczas mieszkańców okolicznych wiosek. Mariana Mordarskiego zapa­ miętała m.in. Michalina Opiło z No­ wego Sącza, o czym wspomina podczas nagranej w 2018 r. rozmowy z Jerzym Basiagą, prezesem Fundacji Osądź mnie Boże im. ks. Władysława Gurga­ cza (Świadek spotkań z ks. Gurgaczem, YouTube, Józef Wieczorek TV). Więcej informacji o Marianie Mordarskim ma kpt. Józef Stojek, po wojnie członek gru­ py Grot, podporządkowanej Józefowi Kurasiowi ps. Ogień, dowodzonej przez Mariana Mordarskiego, która ujawniła się w kwietniu 1947 r. Wspomnienia tego żołnierza wyklętego, więzionego w latach 1952–56, zamieściłem na mo­ im kanale YouTube w materiale: Józef

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

Józef Stojek, podkomendny Mariana Mordarskiego (na okładce książki po lewej – Marian Mordarski) z podziemia. Poniżej: tablica pamięci akcji podziemia niepodległościowego na budynku PKP w Nowym Sączu)

W walce z okupantem niemieckim i komunistycznym Marian Mordarski, urodzony w 1927 r. w Nowym Sączu, podczas wojny ukoń­ czył w rodzinnym mieście szkołę podsta­ wową i szkołę zawodową, jednocześnie pracując w warsztatach kolejowych. Jako szesnastolatek na początku 1944 r. zwią­ zał się z niepodległościową konspiracją

ka”, a po ogłoszeniu akcji Burza znalazł się w IV batalionie 1. Pułku Strzelców Podhalańskich AK, działającym w Gor­ cach pod komendą Juliana Zapały „Lamparta”. Był uczestnikiem słynnej bitwy ochotnickiej. Po zajęciu Sądec­ czyzny przez Armię Czerwoną złożył broń w Nowym Targu i chciał wrócić do życia cywilnego, ale w Nowym Są­ czu NKWD starała się go pozyskać do współpracy dla zwalczania podziemia. Uniknął jej, uciekając znowu do lasu. Trafił do oddziału Jana Wąchały „Łazi­ ka”. Wziął udział w akcji likwidacyjnej w Limanowej gorliwego ubowca Tade­ usza Lecyna, który osobiście zastrzelił sanitariuszkę Genowefę Kroczek („Lot­ te”), zwaną limanowską „Inką” (Dawid Golik, Niezłomna sanitariuszka „Lotte”, „Dziennik Polski” 2017). Po utworzeniu Tymczasowego Rzą­ du Jedności Narodowej i zapowiedziach amnestii, oddział Mordarskiego złożył broń, ale UB nie pozwoliła partyzantom prowadzić spokojnego życia cywilnego. Wielu z oddziału „Łazika”, także Marian Mordarski, starało się schronić na tzw. Ziemiach Odzyskanych, gdzie w okre­ sie zamieszania przy tworzeniu nowej władzy byli akowcy obsadzali poste­ runki MO. O pobycie Mariana Mor­ darskiego w okolicach Kamiennej Gó­ ry (Czarnolesie, obecnie Czarny Bór) wspomina Jerzy Wójcik, autor książki Oddział. Historia żołnierzy „Łazika”. Marian Mordarski wrócił niebawem do Nowego Sącza, aby kontynuować na­ ukę w gimnazjum, ale zarazem działał w konspiracji pod dowództwem Sta­ nisława Piszczka „Okrzei”, tworzącego oddział Grom, który zasłynął zburze­ niem pomnika chwały Armii Czerwonej w Nowym Sączu. Jak ważny to był czyn, niech świadczy fakt, że odbudowany wkrótce pomnik przetrwał niemal 70 lat. Po rozbiciu podziemia niepodległościo­ wego nie było w społeczeństwie Nowe­ go Sącza mocy, aby go zburzyć (Józef Wieczorek, Pomnikowa „dobra zmiana” w Nowym Sączu, „Kurier WNET”, paź­ dziernik 2018). Jako członek Gromu Marian Mordarski wziął udział w likwidacji funkcjonariusza UB w Nowym Są­ czu, Władysława Ogorzałka, a osobi­ ście zlikwidował Zbigniewa Dostala, uważanego za funkcjonariusza Gestapo na Wileńszczyźnie podczas okupacji niemieckiej, który – początkowo nie­ rozpoznany – dostał się do oddziału

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Krzysztof Skowroński

ŚLĄSKI KURIER WNET Redaktor naczelna

Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl Adres redakcji śląskiej G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

skoncentrowanego na pracy naukowej. Zezwolono mu na wyjazdy do krajów socjalistycznych (ZSRR, Węgry), a po habilitacji w 1963 r. – także do krajów zachodnich. Od 1962 r. był redakto­ rem naczelnym czasopisma „Postępy Higieny i Medycyny Doświadczalnej”. W 1970 r. Marian Mordarski został profesorem, w latach 1981–85 pełnił stanowisko wicedyrektora, a w latach 1986–99 dyrektora Instytutu Immu­ nologii i Terapii Doświadczalnej im. L. Hirszfelda. Był ceniony i lubiany przez swoich współpracowników i wy­ chowanków. Jednym z nich jest Jolanta Zakrzewska-Czerwińska, profesor na Uniwersytecie Wrocławskim. Od 1991 r. był członkiem PAN. Aktywny naukowo, jest autorem wie­ lu publikacji w czasopismach krajo­ wych i zagranicznych z zakresu biologii i taksonomii promieniowców, biosyn­ tezy antybiotyków i innych wtórnych metabolitów, mechanizmu działania antybiotyków na komórki bakteryjne i nowotworowe, immunomodulato­ rów i ich działania. Był ceniony przez międzynarodową wspólnotę nauko­ wą, o czym świadczy wybranie go na wiceprezydenta (1974–1981), a nas­ tępnie prezydenta Europejskiej Fe­ deracji Towarzystw Mikrobiologicz­ nych (1985–1989). Był też profesorem honorowym Instytutu Mikrobiologii Chińskiej Akademii Nauk i profesorem honorowym Uniwersytetu w Yunnan (Chiny). Zmarł w 2003 r.

Z

I

E

N

N

A

ul Warszawska 37 · 40-010 Katowice

Jego grupa brała też udział w potyczce z żołnierzami na dworcu PKP w No­ wym Sączu, co dziś upamiętnia tablica odsłonięta w 2018 r. Oddział zaprzestał działalności po śmierci „Ognia” 22 lutego 1947 r., a Ma­ rian Mordarski ujawnił się w kwietniu 1947 r. w Powiatowym Urzędzie Bez­ pieczeństwa Publicznego w Nowym Sączu, zdając tam broń wraz z grupą żołnierzy, w której był żyjący do dziś, represjonowany w czasach komunizmu Józef Stojek ps. Gryzoń (aresztowany w 1952 r. przez UB, więziony na Mon­ telupich w Krakowie, Wiśniczu, Potuli­ cach, przymusowo pracował w kopalni w Knurowie do roku 1956).

Ze wspomnień jego współpracowni­ ków wynika, że znany był jego udział w AK – podają, że za działalność w AK w 1945 r. był odznaczony Krzyżem Zas­ ługi z Mieczami i odznaką Honorową 1. Pułku Strzelców Podhalańskich AK (Andrzej Trzebski, Pożegnanie Profe­ sora Mariana Mordarskiego). Nie wie­ dziano natomiast o jego działalności w powojennym podziemiu antyko­ munistycznym, o której nie rozma­ wiał nawet z najbliższymi. Ta działal­ ność została zbadana i opisana głównie w pracach Macieja Korkucia i Dawida Golika z krakowskiego IPN. Kariera akademicka Mariana Mordarskiego wskazuje, że mimo przeszłości znanej SB, od końca lat 50. ubiegłego wieku nie był traktowa­ ny jako „element antysocjalistyczny”, gdyż wtedy nie miałby raczej szans na piastowanie stanowisk kierowni­ czych. Był nawet odznaczany – Me­ dalem 30-lecia PRL (1974) i Złotym

Dokończenie ze str. 1

Na jakiej wyspie leży Polska?

Z partyzanta profesor Mordarski ukończył kursy dla dorosłych w liceum przyrodniczym w Nowym Są­ czu i mimo przeszłości w podziemiu niepodległościowym, starał się o pracę w Starostwie Powiatowym. Lawirował w kontaktach z bezpieką, kierowaną na Sądecczyźnie przez Stanisława Wała­ cha, tak że formalnie nie został tajnym współpracownikiem UB i w sierpniu 1948 r. opuścił Nowy Sącz, najpierw starając się o przyjęcie na studia w Po­ znaniu, a następnie we Wrocławiu, gdzie dostał się na Wydział Przyrodniczy uni­ wersytetu, zapisując się do Związku Aka­ demickiego Młodzieży Polskiej podpo­ rządkowanego ZMP. Maciej Korkuć, analizując dokumenty, wyklucza przy­ należność Mariana Mordarskiego do PZPR w latach pięćdziesiątych. Jednak były partyzant nie przestał być obiektem zainteresowania bezpieki, która liczyła na wykorzystanie go do współpracy. Mordarski już na studiach został asys­ tentem światowej sławy prof. Ludwika Hirszfelda (Urszula Glensk, Hirszfeldo­ wie. Zrozumieć krew, Universitas 2018), odkrywcy grup krwi, jednego z ojców immunologii. Po ukończeniu studiów został doktorantem w Instytucie Immu­ nologii i Terapii Doświadczalnej PAN, pozostając do końca 1957 r. w zainte­ resowaniu UB, a następnie SB, która nie zezwoliła na jego wyjazd do NRD. Po obronie pracy doktorskiej przez M. Mordarskiego w 1958 r. SB zrezygnowała z prowadzenia obser­ wacji ze względu na brak działalności wrogiej dla Polski Ludowej oraz nie­ przydatność do współpracy człowieka prowadzącego samotniczy tryb życia,

Stali współpracownicy

dr Rafał Brzeski, dr Bożena Cząstka-Szymon, Barbara Czernecka, dr hab. Zdzisław Janeczek, Andrzej Jarczewski, Wojciech Kempa, dr Herbert Kopiec, Tadeusz Loster, Stefania Mąsiorska, Tadeusz Puchałka, Stanisław Orzeł, Piotr Spyra, dr Krzysztof Tracki, Maria Wandzik

Krzyżem Zasługi (1984). Dla lepszego poznania tego etapu życia Mariana Mordarskiego trzeba by zbadać archi­ wa Polskiej Akademii Nauk. W latach dziewięćdziesiątych dzia­ łał w organizacjach akowskich. 27 lute­ go 1991 r. napisał do towarzysza broni Józefa Stojka: Dopiero wczoraj, zgodnie z tą ustawą (jw. – mowa o Ustawie z dnia 24 stycznia 1991 r. o kombatantach oraz niektórych osobach będących ofiarami rep­resji wojennych i okresu powojennego), bohaterowie walki z okupantem mogą żądać, a nie prosić. I to prosić najgor­ szych kolaborantów, czerpiących zyski z upodlenia i totalnego niszczenia naj­ bardziej wartościowych ludzi. Wyrazem tego jest zapis w ustawie, że pracownicy i współpracownicy NKWD i UBP zostają wykluczeni ze społeczności kombatan­ ckiej i już. Twoje papiery, czy też innych kolegów, nie będą przez nich opiniowane, oceniane i rozważane. To na pozór błahe stwierdzenie umożliwia wielu ludziom zasłużonym w ruchu oporu uzyskanie bez upokorzenia przynależnych im praw. I to jest najważniejsze: prawa z tytułu walki zwycięskiej, prowadzonej w warunkach skrajnie trudnych, często wbrew naras­ tającej presji ludzi małej duszy, wbrew własnemu środowisku i z narażeniem najbliższych. To była cena, którą trzeba było zapłacić i mało wykazało dostatecz­ nie dużo hartu… List Prof. Mordarskiego do Józefa Stojka z 8 kwietnia 1992 r. ukazuje jego solidarne zaangażowanie w pomoc to­ warzyszom broni w zmienionej sytuacji. Przyszło mi do głowy, że najwyższy czas spróbować załatwić coś w sprawie „Bacy”. Ty byłeś z nim blisko w ciężkich latach i wiesz najlepiej, co należałoby zrobić. Nie myślę o czymś w rodzaju „rehabilitacji”, bo nawet nie wiem, czy miał jakiś wyrok sądowy. Od Ciebie wiem natomiast, że żył w tragicznych warunkach, praktycznie pozbawiony pracy i prześladowany na każdym kroku… Jego działania na rzecz niepodle­ głego bytu Państwa Polskiego zostały wyróżnione Krzyżem Armii Krajowej (1995) i Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski (1995). Pozostawił po sobie znaczący ślad w nauce, a także w pamięci zmagań o niepodległą Pols­ kę. Jego losy pokazują, jakich synów miała Polska w lasach. Z nich tylko niektórzy mogli zrealizować, przynaj­ mniej w części, swoje talenty. Marian Mordarski jest sądecczani­ nem, który niewątpliwie dobrze zasłu­ żył się Polsce i należy mu się szczególne upamiętnienie w przestrzeni publicznej Nowego Sącza. K

Marek Adamczyk wiecach: „Polacy, dołączcie z pomy­ słami do biało-czerwonej drużyny!”, przygotowaliśmy jako OKOPZN plan naprawy polskiego górnictwa i pro­ siliśmy o możliwość jego prezentacji nie tylko w gabinetach decydentów, ale również przed kamerami tele­ wizji publicznej, by wszyscy Polacy, a nie tylko politycy, mogli ocenić je­ go wartość. Jedyną rzeczą, jaką nam wówczas zaoferowano, była „przy­ jemność” pocałowania klamki ga­ binetu od strony korytarza. Cóż, taki jest świat polityki, a karawana idzie dalej – na skraj przepaści… Nie wzorem Japonii, w stronę rozwoju energetyki węg­ lowej w celu obniżenia kosztów pro­ dukcji prądu, a w stronę, jeszcze raz napiszę, przepaści. Polska, mając największe za­ soby węgla kamiennego w Euro­ pie, opracowuje program Polityki Energetycznej Polski do 2040 roku (PEP 2040), w którym marginali­ zuje udział węgla w miksie energe­ tycznym, pomija geotermię, a sta­ wia głównie na budowę elektrowni atomowych. Dzieje się to w sytuacji, kie­ dy z „atomu” rezygnuje Japonia, Niemcy, Włochy, Szwajcaria, Bel­ gia. Do nich dołączyła ostatnio tak­ że Hiszpania, decydując o likwida­ cji wszystkich swoich elektrowni

Korekta Magdalena Słoniowska Projekt i skład Wojciech Sobolewski Reklama reklama@radiownet.pl Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/Wnet

Sp. z o.o. Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl

atomowych (do 2028 roku Hiszpa­ nie zamkną 7 najstarszych reakto­ rów jądrowych, mających za sobą ponad 40 lat pracy, a kolejnych 7 zamkną do 2036 roku). Wcześniej z budowy elektrowni atomowych zrezygnowały: Dania, Grecja, Luk­ semburg i Portugalia – kraje, które nigdy nie wybudowały ich u siebie, oraz Austria, która jedną wybudo­ wała, ale nigdy nie uruchomiła. Zadam kolejne pytania: Dokąd zmierzasz, rządzie? Dokąd zmie­ rzasz, polska energetyko? Quo vadis, Ministrze Energii? Do Brukseli, do europarlamentu? Na zakończenie podam jeszcze jedną ciekawą informację – japońska firma Kawasaki Heavy Industries poinformowała ostatnio w mediach o swoim zaangażowaniu z partne­ rem w Australii w przedsięwzięcie zgazowania węgla w celu uzyska­ nia wodoru dla ogniw wodorowych, przeznaczając na ten cel blisko 390 mln $. Instalacja zostanie wybudo­ wana w Melbourne. W związku z tym zapytam: Jakie środki przeznaczył obecny rząd na badania i jak najszybsze wdroże­ nie technologii zgazowania węgla w Polsce? K Marek Adamczyk jest członkiem Oby­ watelskiego Komitetu Obrony Polskich Zasobów Naturalnych.

Nr 57 · MARZEC 2O19

(Śląski Kurier Wnet nr 52) Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Data i miejsce wydania

Warszawa 9.03.2019 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

N

iektóre pomniki żołnierzy wyklętych są dewastowane, i to zwykle w okolicy tego święta, a niektórzy przeds­ tawiciele elit III RP powracają do na­ zewnictwa komunistycznego, obdarza­ jąc patriotów mianem bandytów. No cóż, czego Jaś zbyt dobrze się nauczył, tego Jan nie jest w stanie się oduczyć. System komunistyczny był systemem kłamstwa i gruntownie przyswojone w komunistycznej edukacji kłamstwa jakoś trzymają się głów, także w Pols­ ce postkomunistycznej, jak widać ma­ jącej problemy z oderwaniem się od PRL-owskich korzeni. Żołnierze podziemia niepod­ ległościowego to byli na ogół ludzie młodzi, którzy w wolnej Polsce mieliby szanse na piękne życiorysy, ale w Pol­ sce zniewolonej nie mogli dla siebie znaleźć miejsca, bo go dla nich nie przewidywano, jeśli nie akceptowali narzuconej władzy. Ci, którzy ich zwalczali, w komu­ nistycznej Polsce zrobili nieraz wielkie kariery, także akademickie, jak np. Zyg­ munt Bauman, który przez akademi­ ckich beneficjentów systemu był i jest akceptowany, a nawet gloryfikowany.


MARZEC 2O19 · KURIER WNET

3

KURIER·ŚL ĄSKI wyższym od wpływu antropogenicznie uwalnianego CO₂. Opodatkowaniu powinno podle­ gać uwalnianie/przetwarzanie energii niezależnie od metody jej uzyskiwa­ nia, a więc ze spalania ropy naftowej, gazu ziemnego, węgli, biomasy (w tym drewna, torfu), śmieci, w innych reak­ cjach chemicznych i biochemicznych, w turbinach wodnych lub wiatrowych, w reaktorach atomowych, ogniwach fotowoltaicznych, w panelach ciepl­ nych słonecznych. Jednak wybiórcze opodatkowanie energii wytwarzanej wyłącznie z paliw byłoby o tyle nie­ sprawiedliwe, że: – w końcowym rozrachunku i tak prawie w całości energia zostaje zamie­ niona na ciepło przekazane ekosferze, niezależnie od sposobu uwolnienia. Prawie, bo w procesach przetwarza­ nia tylko niewielka jej część ulegnie „uwięzieniu” lub wypromieniowaniu w kosmos; – każde ciepło magazynowane w ekosferze przyczynia się bezpośred­ nio do globalnego ocieplenia, a pośred­ nio – do narastania efektu cieplarnia­ nego na kilka sposobów.

jeśli niebo jest bezchmurne, to noc jest chłodna i, odwrotnie, zachmurzone nie­ bo to częściej ciepła noc. W publikacjach nagminnie zamieszczane są informa­ cje, że CO₂ stanowi (przykładowo) 81% efektu cieplarnianego, pomijające nie­ wygodny fakt, że najważniejszym czyn­ nikiem tego zjawiska jest nawet w 95% woda. Wspomniane 81% efektu cieplar­ nianego to 81% z tego, co pozostaje po odjęciu 95% wpływu pary wodnej, czyli realnie może 4% albo nawet kilkakrot­ nie mniej! Jeśli zaś uwzględnić fakt, że antropogeniczne CO₂ to zaledwie kil­ ka procent całkowitego dwutlenku wę­ gla, jego udział w globalnym ociepleniu przybiera wymiar humorystyczny. An­ tropogeniczna para wodna jest margi­ nalizowana w raporcie IPCC; sprawia to wręcz wrażenie manipulacji. Nawiasem mówiąc, para wodna jest nieodzownym składnikiem smogu. Praktycznie: nie ma pary = nie ma smogu. Aby powstał smog w okolicach o dużej naturalnej wilgotności i ten­ dencji do inwersji, wystarczy niewiel­ ka domieszka związków reaktywnych chemicznie. Tam zaś, gdzie jest su­ cho, głównym źródłem smogu jest

zbiornikach podziemnych lub uwię­ ziony w klatratach. Nie do pominięcia jest też metan powstający w wyniku procesów gnilnych, z których zaledwie niewielką część stanowią znane wszyst­ kim zainteresowanym tematem przys­ łowiowe już krowie bąki. Biorąc pod uwagę dynamikę wzrostu stężenia metanu w atmosfe­ rze w ciągu minionych 150 lat, należy postulować obłożenie metanu szczegól­ nie wysokimi podatkami. Ze spalania gazu ziemnego (w rozumieniu – spa­ lania metanu) powstają nie tylko inne gazy cieplarniane (para wodna, CO₂), nie tylko smog (choć mniej widoczny niż przy spalaniu węgla). Niezwykle istotne są bezpośrednie straty meta­ nu podczas wydobycia i transportu (1–12%). Pełne opodatkowanie strat jest jednak obecnie trudne z uwagi na możliwe ich zaniżanie – głównie tych towarzyszących wydobyciu.

Podatek od wodoru Temat wodoru jest na razie marginalny, a podejmowany z kilku powodów. Po

procesów technologicznych. Tu war­ to wspomnieć o sadzy. Sadza powstaje w przypadku niewłaściwego spalania węgla i paliw płynnych, w tym i ga­ zu ziemnego! Sadza zmniejsza albe­ do terenów, gdzie osiadła, zwiększając (w dzień) temperaturę powierzchni. O ile we współczesnych elektrociepłow­ niach i innych dużych zakładach rzadko dochodzi do emisji sadzy, to najwięk­ szym problemem są miliony kominów gospodarstw indywidualnych. Poda­ tek od sadzy w tym przypadku nie jest możliwy do wyegzekwowania. Jeszcze w latach 60. ub. wieku dobre szkoły za­ wodowe kształciły absolwentów w za­ wodzie zduna. Później zawód upadł, a piece budowali najczęściej domorośli rzemieślnicy. Podobnie z kotłami cen­ tralnego ogrzewania. W okresie kryzysu lat 80. kotły c.o. spawali rzemieślnicy w przydomowych warsztatach, nie ma­ jąc do tego przygotowania. Ogromna część domów budowanych sposobem gospodarczym ma wadliwie wykonane przewody kominowe. Wspomniane pie­ ce i duża część tak zbudowanych kotłów służy do dziś… Nadzieję na przyszłość dają wprowadzone w 2017 roku w Pol­

– najważniejszego i wielokrotnie sil­ niejszego aniżeli CO₂ gazu cieplarnia­ nego. 5. Rolnictwo ma względnie krótkie okresy wegetacji, poza tym okresem gleba jest ugorem o rozwiniętej po­ wierzchni parowania. 6. Ponad stokrotnie wzrosła pro­ dukcja pestycydów, w tym chloro­ wanych i fluorowanych, pomijanych w bilansie aerozoli 50 lat temu, gdy tworzono zręby teorii wpływu GHG (z ang. ‘greenhouse gases’ – gazy cie­ plarniane) na AGW. 7. Nawozy sztuczne, z których uwal­ niane są do atmosfery lotne związki przede wszystkim azotowe i fosforowe, są kolejnym niedocenionym elementem wpływu na środowisko, w szczególności na efekt cieplarniany pochodzący od troposferycznych tlenków azotu i wtór­ nie – ozonu. Około dziewięciokrotnie wzrosło w minionych 50 latach zużycie nawozów azotowych. 8. Zaburzony został tradycyjny obieg wody w przyrodzie: wskutek na­ wadniania znikają całe rzeki. Dotych­ czas cieki szybko odprowadzały wodę do mórz i oceanów w dominujących

tworzywa sztuczne. Jest ona potężnym antropogenicznym źródłem i gazów cieplarnianych, i globalnego ocieplenia. Biodegradacja jako reakcje egzoter­ miczne (są wyjątki) od setek lat podno­ si ich temperaturę w jeziorach, morzach i oceanach. W zbiornikach wodnych wraz ze wzrostem temperatury spa­ da rozpuszczalność CO₂ i nas­tępuje uwalnianie go do atmosfery, a także uwalnianie metanu, „zaklętego” przed milionami lat w klatraty. Istniejący gdzieniegdzie podatek od wody deszczowej nie jest podatkiem stricte ekologicznym, ma znaczenie dla lokalnego pozyskiwania środków na budowę infrastruktury – sieci od­ prowadzającej.

Podatek od ognisk i grilla Podatek od grillowania na razie obo­ wiązuje chyba tylko w Belgii (od 2007). W krajach rozwiniętych naj­ częściej obowiązują zakazy wędzenia, grillowania, palenia ognisk. Dotyczą one zwykle określonych terenów, np. miejskich. Używanie otwartego ognia,

Dokończenie na str. 1

Alternatywne podatki ekologiczne Jacek Musiał · Michał Musiał

FOT. MARIJA ZARIC / UNSPLASH

Paradoksalnie dotacje do energety­ ki tzw. odnawialnej kosztem energety­ ki klasycznej mogą się przyczyniać do zwiększenia zużycia każdej energii, czy­ li do nasilenia globalnego ocieplenia. Energetyka wiatrowa to również skutki cieplne dla środowiska, rzędu 1°C w okolicach farm wiatrowych. Podobne niedoszacowanie występuje i w innych rodzajach energetyki, co powinno być uwzględniane w kalku­ lacjach (Kożuchowski K., Meteorologia i klimatologia, PWN 2004, str. 300– 301). Farmy wiatrowe dodatkowo za­ burzają naturalną konwekcję i to może mieć jeszcze większy wpływ na efekt cieplarniany. Należy uznać, że najkorzystniej­ szy dla środowiska (proekologiczny) i najsprawiedliwszy byłby podatek od energii ogółem. Świeżo osiągniętych pozycji będą jednak zapewne zaciekle bronić przede wszystkim bardzo silne lobby energetyki jądrowej i gazowej, by zachować dotychczasową, obiek­ tywnie nieuzasadnioną przewagę nad konkurencją.

Podatek od produkcji przemysłowej wolnej wody Pozornie woda jest obojętna dla śro­ dowiska. Faktem jednak też jest, że woda i jej para są głównymi spraw­ cami efektu cieplarnianego. Woda, lód i para wodna są buforem ciepła na Ziemi: charakteryzują się znaczną energią przemian fazowych, a mając duże ciepło właściwe (4,18 kJ/kg°K), akumulują znaczne ilości nadmiaru ciepła, przez co obserwowane ocie­ plenie klimatu może być nawet niższe od rzeczywistego. To jednak bomba z opóźnionym zapłonem. Ponieważ widma pochłaniania energii przez pa­ rę wodną pokrywają się w szerokim spektrum z widmem wypromienio­ wania energii w paśmie podczerwo­ nym przez powierzchnię Ziemi, wraz z niedocenionym wzros­tem sumy pary wodnej w atmosferze dramatycznie nasila się efekt cieplarniany. Za efekt cieplarniany wody od­ powiada para wodna w najniższych warstwach troposfery, w odróżnieniu od efektu antycieplarnianego warstw zewnętrznych troposfery i stratosfery, który jest powodowany przez tzw. al­ bedo. Od dawien dawna wiadomo, że

spalanie paliw płynnych w pojazdach i mieszkaniach, co postaramy się opisać w przysz­łości. Spaliny zawierają reak­ tywne chemicznie produkty tego spa­ lania w postaci tlenków azotu, siarki, tlenku węgla II i ozonu oraz tzw. aro­ matyczne związki wielopierścieniowe – WWA. Generacja rodników nastę­ puje bezpośrednio wskutek spalania lub później, wtórnie. Podatek od przemysłowego uwalnia­ nia wody z paliw najbardziej obciążyłby energetykę opartą na gazie ziemnym, chociaż podczas spalania ropy nafto­ wej (i pochodnych) oraz węgla, a także oczywiście wodoru, również uwalnia się woda, ale w odpowiednio mniejszym stopniu. Woda jest też produktem spa­ lania wodoru. Podatek wyłącznie od uwolnionej wody byłby korzystniejszy ekologicznie niż podatek od CO₂, lecz jeszcze niepełny. Prawie nie tknąłby np. skutków energetyki jądrowej.

Podatek od metanu Metan jest głównym składnikiem gazu ziemnego (ok. 90%); inne jego istot­ ne składniki to wyższe węglowodory, w mniejszych ilościach azot, siarka, a w śladowych ilościach radon. Jest od 21 razy (Kożuchowski K., Meteorologia i klimatologia, 2007) do ponad 100 ra­ zy (Kondratiev K., Globalnyj, Klimat, nauka, Moskwa, 1987, za: Kożuchow­ ski K., Przybylak r., Efekt cieplarnia­ ny,1995) silniejszym gazem cieplar­ nianym od CO₂. Rozrzut informacji wynika prawdopodobnie z różnych symulacji (przy uwzględnieniu masy, objętości, lat obserwacji, ilości CO₂ powstającego ze spalania metanu), a byłby jeszcze większy, gdyby wziąć pod uwagę powstającą parę wodną. A może jest skutkiem nierzetelności badań pochodzących jeszcze z lat 60. ubiegłego wieku? Metanu jest w atmosferze jeszcze niewiele – znacznie mniej niż CO₂. Jednak jego udział w efekcie cieplarnia­ nym nie jest mały. Pomiary poziomów CH₄ i CO₂ odbywają się najczęściej na poziomie litosfery, nie uwzględniając faktu, że metan jako gaz lekki unosi się do wyższych warstw atmosfery, w od­ różnieniu od CO₂, który jest wyraźnie cięższy, a na dodatek wchodzi w inter­ akcje z wodą najniższych warstw atmo­ sfery. Ludzkość zastała na Ziemi metan w większości zamknięty w naturalnych

pierwsze, w razie źle skonstruowane­ go podatku (np. wybiórczo od CO₂) pojawia się złudna pokusa ucieczki od technologii paliw węglopochodnych. Po drugie, silniki wodorowe oparte na ogniwie paliwowym pozornie wydają się być rozwiązaniem ekologicznym. Wodór sam w sobie nie jest trakto­ wany jako gaz cieplarniany. Powstająca jednak z jego spalania woda w obecno­ ści spalin klasycznych staje się groź­ nym elementem smogu. Aby uzyskać wodór, trzeba go wytworzyć. Techno­ logie nie są ani ekologiczne, ani tanie. Tu pojawia się podatek ekologiczny Pigou, który nakazuje uwzględnić szko­ dy środowiskowe pojawiające się na dowolnym etapie wytwarzania dóbr. Jedyna iskierka nadziei wobec wodoru jest w biotechnologii, gdzie algi miały­ by przy jego produkcji wykorzystywać energię słoneczną.

Podatek od emisji innych gazów i substancji niegazowych Lista i cennik za odprowadzanie do środowiska substancji szkodliwych znajdują się w aktach prawnych wy­ dawanych przez organy władzy lub ad­ ministracji państwowej. W Polsce to np. Ustawa Prawo ochrony środowiska, Rozporządzenie Rady Ministrów z dnia 22 grudnia 2017 r. w sprawie jednost­ kowych stawek opłat za korzystanie ze środowiska (DzU poz. 2490) czy Obwieszczenie Ministra Środowiska z dnia 3 października 2018 r. w sprawie wysokości stawek opłat za korzystanie ze środowiska na rok 2019 (MP poz. 1038). Przedstawione w nich podatki są podatkami cząstkowymi. Tylko niek­ tóre z wymienionych tam substancji powodują efekt cieplarniany. Np. uwa­ ża się, że związki siarki mają działanie antycieplarniane, są jednak opodat­ kowane, gdyż ich szkodliwość wynika z innych przyczyn. Lista w zasadzie nie obejmuje wielu środków ochrony roślin, które, rozpylane, biorą udział w nasilaniu efektu cieplarnianego, two­ rzeniu smogu, oddziałują na ozon. Od utworzenia teorii wpływu CO₂ na efekt cieplarniany produkcja tych środków uległa zwielokrotnieniu. Podatki ekologiczne przyczyniają się do postępu technicznego ws. odpy­ lania, oczyszczania spalin, uszczelniania

sce przepisy dotyczące jakości kotłów.

Podatek od ubytku tlenu Pomysł przypomina trochę podatek od CO₂. Łatwo jest straszyć społe­ czeństwo pytaniem: „Co się stanie, gdy zabraknie tlenu?”, podczas gdy przy równomiernym spalaniu wszyst­ kich dostępnych paliw kopalnych po­ ziom tlenu nie spadnie poniżej granicy zagrażającej globalnemu życiu. Ana­ logicznie spalając wszystkie dostęp­ ne paliwa kopalne, nie spowoduje się wzrostu poziomu CO₂ do zagrażają­ cego życiu ludzi. Okazuje się, że przy spalaniu róż­ nych węglowodorów lub węgla, na wyt­ worzenie jednostki energii zużywana jest zbliżona ilość tlenu. Podatek od ubytku tlenu byłby wobec tych paliw i środowiska sprawiedliwy. Pominąłby jednak niesłusznie energetykę niewę­ glową, np. jądrową, wodną.

Podatek od ubytku terenów leśnych Rocznie na świecie ubywa 12–15 mln ha lasów, głównie pod tereny rolni­ cze. Dlatego problem udziału rolnict­wa w AGW (‘Anthropogenic Global War­ ming’ – antropogeniczne globalne ocie­ plenie) wymaga głębszej analizy. W bilansie globalnego ocieplenia temat rolnictwa jest niewygodny. Prze­ de wszystkim zaburza ideologię CO₂ i związanych z nim potencjalnych po­ datków lub instrumentów finansowych mogących podlegać spekulacji. Rolnict­ wo oddziałuje na globalne ociep­lenie na wiele sposobów: 1. Przejmuje tereny leśne, będące do tej pory „płucami świata”. a) Lasy pochłaniają H₂O i CO₂ – dwa najważniejsze gazy cieplarniane, a uwalniają neutralny dla efektu cie­ plarnianego O₂. b) Lasy są lokalnym i globalnym buforem temperatury, wilgotności, składu gazów atmosferycznych. 2. Przejmuje tereny stepowe, ce­ chujące się wysokim albedo. 3. Ziemia uprawna ma bardzo rozwiniętą powierzchnię parowania wskutek zabiegów agrotechnicznych, w szczególności orki. 4. Nawadnianie pól prowadzi do parowania ogromnych ilości wody

kierunkach NS; obecnie zostawia się im czas na nagrzanie i parowanie (tu także: wpływ zapór). 9. W procesach trawienia zwierząt hodowlanych (przysłowiowe krowie bąki) oraz kompostowaniu ogromnych ilości odpadów rolniczych powstaje metan, najsilniejszy gaz cieplarniany. 10. Zabiegi agrotechniczne przy­ czyniają się do znacznego wzrostu ilości w aerozolu biologicznym, sięgającym górnych warstw troposfery, zarodników grzybów, np. cladosporium i alternaria. Aerozol biologiczny ma bliżej nieokre­ ślony udział w globalnym ociepleniu. Wymienione poważne argumenty powinny zmusić ONZ do zdecydowa­ nego przeciwstawienia się postępują­ cym wylesieniom pod rolnictwo. Naj­ skuteczniejszym argumentem powinny tu być drakońskie podatki od ubytku terenów leśnych. W Polsce obowiązują stosowne podatki ekologiczne.

Podatek od wzrostu powierzchni obszarów pozbawionych roślinności Wzrost takich powierzchni to przede wszystkim skutek urbanizacji i bu­ dowy dróg. Tereny te mają zwykle małe albedo, są istotnym elementem tworzenia tzw. miejskich wysp ciepła (dochodząca różnica nawet do 10°C wobec sąsiednich terenów). Quasi­ -ekologiczne pokrywanie dachów ro­ ślinnością wiąże się ze wzrostem na­ kładów energetycznych i większymi stratami dla środowiska; lepsze jest pokrycie dachów panelami słonecz­ nymi lub fotowoltaicznymi. Za nie­ korzystne należy uznać pokrywanie takimi panelami terenów zielonych.

Podatek od ścieków Ścieki opodatkowane są powszechnie w krajach rozwiniętych, także w Pols­ ce. Temat jest o tyle istotny, że prawie wszystkie ścieki spływają do zbiorni­ ków wodnych, gdzie szybciej lub wol­ niej ulegają biodegradacji. Termin brzmi przyjaźnie, jednakże oznacza bądź przemianę tlenową do CO₂, lub – jeszcze gorzej dla efektu cieplarniane­ go – w przemianach beztlenowych na CH₄, czyli metan. Biodegradacji podle­ gają wszystkie ścieki bytowe, ale także wszelkie substancje organiczne, w tym

w którym spala się odpady roślinne, powoduje uwalnianie do środowiska wielu niebezpiecznych gazów (np. benzopirenów, dioksyn, benzofura­ nów i innych wielopierścieniowych związków aromatycznych). Wszyst­ kie wykazują właściwości gazów cie­ plarnianych, jednakże ważniejszy jest ich udział w powstawaniu miejskiego smogu oraz właściwości rakotwórcze.

Podatek od pożarów Wydawałoby się, że trudno wymagać podatku od czyjegoś nieszczęścia. Jed­ nak, przykładowo, pożary lasów w Sta­ nach Zjednoczonych uwalniają w ciągu kilku tygodni ilości dwutlenku węgla, jakie rocznie wytwarzają wszystkie sa­ mochody. Także w pożarach rafinerii, fabryk uwalniają się znaczne ilości ga­ zów, często trujących lub wzmagających efekt cieplarniany bądź smog. Dlatego ich właściciele powinni w ubezpiecze­ niu uwzględnić podatek środowisko­ wy, którego wartość i wysokość składki ubezpieczenia mogliby szacować spe­ cjaliści z branży pożarnictwa.

Miks podatków ekologicznych W żadnym kraju nie istnieje system danin, który by sensownie uwzględniał wpływ na globalne ocieplenie wszyst­ kich wymienionych wyżej podatków. Propagowany od kilkunastu lat do­ minujący podatek od CO₂ może przy­ czyniać się nawet do wzrostu globalnego ocieplenia. Jest niesprawiedliwy i pre­ feruje jedne państwa, a niszczy gospo­ darki innych. Najbardziej zbliżony do optymalnego byłby dominujący podatek od całkowitej energii, z ewentualnym uwzględnieniem dodatkowych czyn­ ników. Inna kombinacja to opodatko­ wanie według rzeczywistego wpływu na efekt cieplarniany, a więc proporcjo­ nalnie do uwalniania wody i dwutlenku węgla z uwzględnieniem wag dla wody i CO₂ dla każdego rodzaju paliwa. Można w tym miejscu postawić humorystyczną hipotezę, nawiązującą do „naukowych dowodów” na decydu­ jący wpływ antropogenicznego CO₂ na ocieplenie klimatu: gdyby wprowadzić sprawiedliwsze obciążenie od całkowi­ tej energii, lobby energetyki jądrowej znajdzie naukowców, którzy udowod­ nią, że E = tylko 1/2 mc². K


KURIER WNET · MARZEC 2O19

4

Istota podziemnego zgazowania węgla Podstawową cechą procesu podziem­ nego zgazowania węgla jest to, że ma on miejsce bezpośrednio w złożu, a więc węgiel nie jest wydobywany na powierzchnię za pomocą klasycznych technik górniczych. Istota procesu po­ lega na bezpośredniej konwersji wę­ gla do gazu syntezowego. Proces PZW rozpoczyna się od zapalenia pokładu węgla w obszarze podziemnego geo­ reaktora, a następnie, po wytworze­ niu się przodka ogniowego, następuje doprowadzenie w to miejsce mediów zgazowujących, takich jak powietrze, tlen, para wodna lub ich mieszanina. W wyniku zachodzącej silnej reakcji endotermicznej, która wymaga wyso­ kiej temperatury, tworzy się miesza­ nina gazowa składająca się z wodoru, tlenku węgla, dwutlenku węgla i me­ tanu. Procentowy udział poszczegól­ nych składników w otrzymywanym produkcie gazowym zależy, między in­ nymi, od warunków termodynamicz­ nych, w jakich prowadzony jest proces zgazowania oraz od zastosowanych czynników zgazowujących. W miarę rozwoju procesu wysokotemperaturo­ wy front zgazowania przemieszcza się stopniowo w pokładzie węgla. Należy podkreślić, że w prakty­ ce podziemne zgazowanie węgla jest procesem dużo trudniejszym i bardziej skomplikowanym, niż mogłoby się to wydawać, stąd ciągle jeszcze wymaga większej liczby eksperymentów w skali demonstracyjnej, aby się stać techno­ logią w pełni komercyjną i dostępną.

Historia rozwoju technologii PZW Węgiel, szczególnie kamienny, od co najmniej kilku wieków był znany prze­ de wszystkim jako źródło energii ciepl­ nej, ale dopiero burzliwy rozwój prze­ mysłu w drugiej połowie XIX wieku spowodował coraz większe zapotrze­ bowanie na ten surowiec. Pozyskiwano go wyłącznie technikami górniczymi. Tym niemniej w umysłach ówczesnych uczonych, szczególnie chemików, zro­ dził się pomysł, aby węgiel zgazowy­ wać i otrzymywać produkty gazowe od dalszego ich wykorzystywania. Analizując aktywność w zakre­ sie rozwoju technologii PZW, należy wyróżnić kilka charakterystycznych okresów, a mianowicie: I – od drugiej połowy XIX wieku do 1945 r., II – obejmujący lata 1945–1990, III – lata po 1990 r.

Okres I Pierwsze koncepcje zgazowania węgla w warunkach złożowych zostały przed­ stawione przez Carla Wilhelma Siemen­ sa już w 1868 r. na forum Chemical So­ ciety of London. W 1883 r. angielski przemysłowiec i chemik Ludwig Mond opracował metodę zgazowania węgla powietrzem. Problemem zgazowania węgla zajmował się także słynny rosyj­ ski chemik Dmitrij Mendelejew, a kon­ cepcje projektu realizacji podziemnego zgazowania węgla są opisane w jego pra­ cach z 1888 i 1897 r. Na początku XX wieku w latach 1909 i 1910 pojawiają się pierwsze patenty autorstwa Ame­ rykanina Anasona Bettsa, dotyczące zgazowania jako metody wykorzysta­ nia niewydobywanych zasobów węgla. Należy także zauważyć opracowa­ nie w 1912 r. przez angielskiego che­ mika Willama Ramseya pierwszego projektu przeprowadzenia podziem­ nego eksperymentu zgazowania węgla w kopalni Tursdale Durham, którego jednak z powodu śmierci autora i wy­ buchu I wojny światowej nie udało się zrealizować.

Węgiel jest nadal jednym z najważniejszych nośników energii pierwotnej dla wielu krajów na świecie. Zgodnie z danymi Międzynarodowej Agencji Energetycznej, węgiel pokrywa obecnie około 40% światowego zapotrzebowania w obszarze produkcji energii elektrycznej. Węgiel decyduje o dynamicznym rozwoju krajów Azji Południowo-Wschodniej (Chiny, Indie, Indonezja, Wietnam i inne), gdyż nadal jest najtańszym źródłem energii, a jego bogate zasoby mogą przez wiele dziesięcioleci zaspokajać ich potrzeby. Przykładowo, światowa produkcja węgla wzrosła z poziomu 3,64 mld ton w 2000 r. do wielkości 7,38 mld ton w 2017 r., a tylko w samych Chinach odpowiednio z 1,17 mld ton do 3,35 mld ton.

Podziemne zgazowanie węgla Doświadczenia światowe Józef Dubiński

Pod koniec lat 20. XX wieku w ZSRR rozpoczęły się intensywne pra­ ce nad rozwojem technologii podziem­ nego zgazowania węgla. Realizowano bowiem ideę, którą W.I. Lenin w 1913 r. przedstawił w gazecie „Prawda” w arty­ kule pt. Wielkie zwycięstwo technologii podziemnego zgazowania węgla uwol­ ni górników od niebezpiecznej pracy. Eksperymenty były prowadzone m.in. w basenie podmos­kiewskim i donie­ ckim, gdzie w 1935 r. powstała pierw­ sza instalacja pilotowa. W szczytowych latach 1935–1941 realizowanych było 9 projektów pilotażowych podziemnego zgazowania węgla w zagłębiach Mos­ basu, Donbasu i Kuzbasu.

Okres II W okresie powojennym kontynuo­ wano prace w zakresie rozwoju tech­ nologii PZW w ZSRR, gdzie w latach 1946–1996 działało 5 instalacji prze­ mysłowych oraz prowadzono 2 próby pilotowe. Dotyczyły one zgazowania węgla kamiennego i brunatnego. Do największych i najdłużej pracujących instalacji podziemnego zgazowania należały Jużno-Abinskaja na Syberii i Angren w Uzbekistanie, gdzie rocz­ na produkcja gazu osiągała 1,5 mld m3. Efektem działania tych instalacji było uzyskanie 50 mld m3 gazu oraz zgazowanie 15 mln ton węgla.

Już w 1980 r. powstało w Chinach konsorcjum naukowo-przemysłowe Programu Podziemnego Zgazowania Węgla, bazujące na wiodących chińskich instytucjach badawczych działających w górnictwie. Technologię PZW zaczęto roz­ wijać w latach 70. XX wieku także w USA, przy czym szczególnie inten­ sywne prace były realizowane w Law­ rence Livermore National Laboratory w latach 1976–1979 oraz przez De­ partament Energii USA w okresie do 1988 r. W sumie zrealizowano około 30 projektów. Testy i próby kopalnia­ ne przeprowadzono w kilku różnych zagłębiach węglowych. W drugiej połowie XX wieku ba­ dania nad technologią PZW oraz prak­ tyczne próby jej zastosowania miały miejsce w wielu innych krajach świata, także w Europie. Przykładowo moż­ na wymienić takie kraje, jak Belgia,

Wielka Brytania, Francja, Hiszpania, Niemcy, Polska. W 1988 r. powstała nawet Europejska Grupa Robocza ds. PZW. Rozwojem technologii PZW by­ ły w tym okresie zainteresowane tak­ że inne kraje świata. Jednak, pomimo tych badań i wielu eksperymentów, nie rozwinięto technologii PZW w skali przemysłowej.

Okres III W tym okresie w rozwoju technologii PZW ważne miejsce zajęły nowoczesne technologie wiertnicze, a także systemy monitorujące różne zagrożenia górni­ cze i środowiskowe, jakie mogą wystą­ pić w procesie podziemnego zgazowa­ nia węgla. Wspomniane technologie wiertnicze umożliwiają bowiem nie tylko łatwiejsze udostępnienie pokładu węgla z powierzchni, ale także poprzez odpowiednie sterowanie otworami in­ iekcyjnymi i produkcyjnymi – więk­ szą efektywność procesu zgazowania, co zwiększa również bezpieczeństwo pracy i obniża koszty stosowania tech­ nologii PZW. Do liderów rozwoju technologii PZW należy zaliczyć przede wszyst­ kim Australię i Chiny. Projekty PZW były realizowane także w wielu innych krajach. W przypadku Australii należy podkreślić opracowanie przez aust­ ralijską organizację naukową CSIRO przełomowej technologii εUCG, wy­ konanej na zamówienie firmy Ergo Energy. Technologia ta wykorzystuje nowe możliwości wiercenia otworów kierunkowych oraz koncepcję w posta­ ci metody ciągłego odsuwania punktu iniekcyjnego (Continuous Retraction Injection Point). W 1993 r. firma Ergo Exergy roz­ poczęła w Kanadzie prace z wykorzy­ staniem technologii εUCG, natomiast w 1996 r. uzyskano pierwszy syngaz w projekcie Chinchilla realizowanym w Australii. Projekt ten został urucho­ miony przez australijską firmę Linc Energy. W latach 1999–2002 instala­ cja zgazowania obejmowała 9 otwo­ rów iniekcyjnych i produkcyjnych oraz 19 otworów monitorujących, o średniej głębokości około 140 m. Czas próby to 30 miesięcy, zgazowano około 35 000 ton węgla, a maksymalna produkcja gazu wynosiła 80 000 Nm3/godz. Firma Linc Energy połączyła tutaj technologię GTL (Gas to Liquid) z gazem uzyskiwa­ nym z podziemnego zgazowania węgla. W rezultacie otrzymany ze zgazowania gaz syntetyczny był poddawany kon­ wersji chemicznej do ropy syntetycznej metodą syntezy GTL Fischer-Tropsch.

Wśród innych działających w Au­ stralii instalacji należy wymienić in­ stalację pilotową Bloodwood Creek firmy Carbon Energy Ltd. Instalacja ta pozwoliła na udaną produkcję ga­ zu syntezowego już w 2008 r., wyko­ rzystując przy tym rozwiązanie CRIP. W trwającej 100 dni próbie osiągnięto poziom zgazowania węgla około 150 ton dziennie. Po tym sukcesie urucho­ miono kolejne dwa moduły instalacji oraz wybudowano blok energetyczny o mocy 5 MW. Niewątpliwym suk­ cesem tego projektu było włączenie w 2012 r. wygenerowanej na bazie syngazu energii elektrycznej do sieci energetycznej [na podstawie danych UCG Association]. Z innych projek­ tów PZW realizowanych na świecie

Chińskie źródła literaturowe poda­ wały nawet liczbę ponad 50 instalacji PZW. Już w 1980 r. powstało w Chinach konsorcjum naukowo-przemysłowe Programu Podziemnego Zgazowania Węgla, bazujące na wiodących chiń­ skich instytucjach badawczych działa­ jących w górnictwie. Do oryginalnych projektów PZW należy zaliczyć insta­ lację należącą do Xinwen Coalmines Group w Lai-wu w prowincji Shan­ dong oraz instalację w kopalni węgla brunatnego Gonygon w Wulanchabu, położonej w północnej części Mongolii Wewnętrznej. Pierwsza z nich działa od 1998 r. Dzienna produkcja gazu ze zagazowania węgla wynosi 50 000 m3. Otrzymany gaz był oczyszczany, a nas­

Uzyskane doświadczenia i know-how poz­ walają stwierdzić, że technologia PZW może być zastosowana komercyjnie w polskich kopalniach w przypadku zainteresowanego partnera przemysłowego. tępnie wykorzystywany do celów go­ spodarczych. Zgazowany pokład węgla posiadał grubość ok. 2 m i zalegał na głębokości 300 m. Teren nad goereakto­ rem to obszar zabudowany. Proces zga­ zowania był prowadzony głownie przez dostarczanie powietrza, okresowo z do­ datkiem tlenu, poprzez 2 otwory in­ iekcyjne zlokalizowane w odległoś­ci 300 m od siebie. Otwór produkcyjny znajdował się pomiędzy otworami in­ iekcyjnymi. Przybliżony skład chemicz­ ny gazu otrzymywanego w procesie zgazowania to: H2 – 43%; N2 –12%; CO – 10%; CH4 – 14%; CO2 – 21%. Wartość opałowa gazu nie przekracza 10 MJ/m3. Xinwen Coalmines Group w prowincji Shandong posiadało 5 ins­ talacji do podziemnego zgazowania węgla, które dostarczały gaz do 25 000 gospodarstw domowych w okolicy ko­ palń. Ponadto w kopalniach Suncun i E’zhuang gaz był wykorzystywany do wytwarzania energii elektrycznej przy użyciu 4 jednostek wytwórczych o mo­ cy znamionowej 400 kW na jednostkę. Z kolei instalacja w kopalni węgla brunatnego Gonygon w Wulanchabu bazuje na gazyfikacji pokładu węgla o grubości 12–20 m, położonego na głębokości około 200 m. Proces zga­ zowania odbywa się przez otwory wy­ wiercone z powierzchni, zlokalizowane w odległościach od 12 do 20 m. Ilość otrzymanego gazu oscyluje w grani­ cach 150 000 m3/dobę, a jego kalo­ ryczność to 5 MJ/m3. Kilka lat temu podjęto prace mające na celu uzyska­ nie około 1 mln m3 gazu na dobę. Tak uzyskany gaz jest używany głównie do

powyższych badań była m.in. praca doktorska z 1972 r. dr. inż. Jerzego Rauka, który kierował tymi badania­ mi. Nosiła tytuł: Określenie optymalnej wielkości generatora w podziemnym zgazowaniu węgla kamiennego powie­ trzem, na podstawie analizy ważniej­ szych czynników procesu. Nowy etap zainteresowania technologią PZW nastąpił w Pol­ sce w dopiero po 2000 r. Inicjatywa ta była podyktowana następującymi przes­łankami: • Polska jest krajem posiadają­ cym bogate złoża węgla kamiennego, szczególnie w Górnośląskim Zagłębiu Węglowym i w Lubelskim Zagłębiu Węglowym, • znacząca część tych zasobów jest z różnych względów niewydobywalna przy stosowaniu klasycznych techno­ logii górniczych, • wieloletnia eksploatacja w licz­ nych kopalniach pozostawiła niewy­ brane partie złoża (filary, resztki, itp.), • gaz pozyskiwany z PZW może sta­ nowić uzupełnienie dla gazu ziem­ nego (krajowego i importowanego), szczególnie w technologiach karbo­ chemicznych. I tak w 2007 r. rozpoczęto w Głów­ nym Instytucie Górnictwa realizację dwóch projektów badawczych o akro­ nimach HUGE1, a następnie HUGE2 (HUGE – Hydrogen Oriented Under­ ground Coal Gasification for Europe). Zostały sfinansowane z europejskiego Funduszu Badawczego dla Węgla i za­ kończyły się w 2010 r. Miały charakter prac eksperymentalnych i były pro­ wadzone w Kopalni Doświadczalnej „Barbara” w Mikołowie. Należy pod­ kreślić, że przeprowadzone próby zga­ zowania pokładu węgla zakończyły się pomyślnie, a uzyskane doświadczenia dały podstawę dla podjęcia dalszych prac już w pełnej skali przemysłowej w czynnej kopalni węgla kamiennego „Wieczorek” należącej do Katowickie­ go Holdingu Węglowego. Były one re­ alizowane w latach 2010–2015 przez Główny Instytut Górnictwa jako zada­ nie pt. „Opracowanie technologii zga­ zowania węgla dla wysoko efektywnej produkcji paliw i energii elektrycznej”, które wchodziło w zakres projektu stra­ tegicznego ustanowionego przez Na­ rodowe Centrum Badań i Rozwoju pt. „Zaawansowane technologie pozyski­ wania energii”. Projekt ten zakończył się pełnym sukcesem i w ciągu 53 dni trwania eksperymentu w pokładzie 501 zgazowano około 250 ton węgla i wytworzono około 900 000 m3 gazu o wartości opałowej wahającej się od 3,0 do 4,5 MJ/m3. Na podstawie powyższych badań została opracowana dokumentacja technologiczna podziemnego zgazo­ wania węgla, uwzględniająca specyfi­ kę polskich warunków udostępnienia pokładów oraz aspekty bezpieczeń­ stwa górniczego i środowiskowego. Uzyskane doświadczenia i know-how pozwalają stwierdzić, że technologia PZW może być zastosowana komer­ cyjnie w polskich kopalniach w przy­ padku zainteresowanego partnera przemysłowego.

Wyzwania dla technologii PZW FOT. MAREK STAŃCZYK MGW

Tym niemniej dużym wyzwaniem dla górnictwa węglowego i energety­ ki wykorzystującej to paliwo są ros­ nące wymagania wobec środowiska, a w szczególności ochrony klimatu. Stąd jednym z kluczowych wyzwań staje się opracowanie technologii czyst­ szego i bardziej efektywnego wyko­ rzystania węgla i jego zasobów. Istot­ ne jest wdrożenie tych technologii do górnictwa węglowego i do energetyki. Spalanie węgla stanowi bowiem zna­ czące źródło emisji gazów cieplarnia­ nych, w tym dwutlenku węgla. Jednym z elementów szeroko rozumianych czy­ stych technologii węglowych (CTW) może się stać technologia podziemne­ go zgazowania węgla (PZW). Należy zauważyć, że technologia ta już ponad 100 lat temu budziła zainteresowanie i nadal je wywołuje w wielu „węglo­ wych” krajach na świecie.

KURIER·ŚL ĄSKI

z wykorzystaniem technologii εUCG należy wymienić kilka najważniej­ szych: Majuba, South Africa-Eskom; Parkland Country, Alberta, Canada­ -Laurus Energy; Rajasthan, India­ -GAIL Ltd; Abhijeet, India-AE Coal Technologies Ltd; Huntly West, New Zealand-Solid Energy New Zealand; Kingaroy, Australia-Cougar Energy; Stone Home Ridge, Alaska, USA-CIRI/ Laurus Energy; Thar, Pakistan-Cougar Energy UK. Ocenia się, że z zastosowa­ niem technologii firmy Ergo Exergy, z pewnymi jej modyfikacjami wyni­ kającymi z lokalnych warunków zło­ żowych, było realizowanych już około 60 komercyjnych projektów w różnych miejscach na świecie. Chiny, drugi lider w rozwoju i sto­ sowaniu technologii PZW, mogą się po­ chwalić długą historią zarówno badań w tym obszarze, jak i prowadzonymi projektami pilotowymi. Międzynaro­ dowa organizacja UCG Association kilka lat temu szacowała, że na tere­ nie Chin zlokalizowanych było oko­ ło 30 projektów PZW, znajdujących się w różnych fazach przygotowań.

produkcji energii elektrycznej w silni­ kach gazowych. System produkcji jest stale doskonalony poprzez stałe moni­ torowanie podstawowych parametrów technologicznych procesu zgazowania i oczyszczania gazu. Należy podkreślić, że w Chinach pracuje się nad urucho­ mieniem w miarę potrzeb kolejnych dużych projektów PZW.

Rozwój technologii PZW w Polsce W Polsce do badań nad technologią podziemnego zgazowania węgla przys­ tąpiono już w końcu lat 40. ubiegłe­ go wieku. W 1948 r. polscy inżynie­ rowie górniczy zostali na zasadach partners­kich włączeni do badań nad PZW prowadzonych w Belgii. Dalsze prace badawcze kontynuowano w la­ tach 50. w Głównym Instytucie Górni­ ctwa i trwały one do połowy lat sześć­ dziesiątych. Prowadził je w ówczesnej kopalni węgla kamiennego „Mars” Zakład Górniczy GIG, gdzie dla ich realizacji utworzono specjalny Dział Zgazowania Podziemnego. Efektem

Z pewnością technologia PZW wyma­ ga stałego doskonalenia, aby mog­ła być uważana za w pełni komercyjną, gdyż związane z nią problemy są niezwykle istotne. Potrzeba większej liczby zrea­ lizowanych projektów, przeprowadzo­ nych w różnych warunkach geologicz­ no-górniczych oraz środowis­kowych. Tylko wówczas technologia PZW sta­ nie się w pełni uniwersalną technolo­ gią nowego wykorzystania zasobów węgla. Do najważniejszych wyzwań związanych z technologią PZW należą następujące: • pełna kontrola procesu zgazowa­ nia zapewniająca bezpieczeństwo pro­ wadzenia PZW, • wyzwania środowiskowe, skażenia wód, osiadanie terenu, inne, • ocena możliwości zastosowania technologii PZW w określonych uwa­ runkowaniach górniczych i środowis­ kowych, • doskonalenie skali przemysłowej technologii PZW, • opracowanie metodyki oceny opłacalności stosowania technologii PZW. K Prof. dr hab. inż. Józef Dubiński jest dyrekto­ rem naczelnym Głównego Instytutu Gór­ nictwa, członkiem korespondencyjnym PAN. Artykuł przedstawia główne wątki prelekcji, którą prof. dr hab. inż. Józef Dubiński wygło­ sił w Muzeum Górnictwa Węglowego w Zab­ rzu 29 stycznia br., jako pierwszą w cyk­lu: Akademia po szychcie 2019 (I semestr) – Zgazowanie węgla szansą na bezpieczeństwo energetyczne i ekologiczne. [przyp. red.]


MARZEC 2O19 · KURIER WNET

5

KURIER·ŚL ĄSKI

S

umienie mam czyste, bo nie­ używane” – mawiają czasem różnej maści (zazwyczaj lewac­ kiej) trefnisie. Przypomniałem sobie to powiedzonko w kontekście mocno nagłaśnianej aktywności poli­ tycznej Roberta Biedronia. Powszech­ nie znany lider rzekomo uciemiężonej przez „homofobów” mniejszości sek­ sualnej dał się ostatnio poznać jako założyciel nowej partii o sympatycznej nazwie „Wiosna”. W czasie swojego pro­ gramowego wystąpienia wołał, że jego ugrupowanie zrobi coś, na co odwagi nie starczyło wszystkim poprzednim rządom, czyli „zlikwiduje nareszcie klauzulę sumienia”. Jeśli przyjąć dość obiegowe pojmowanie sumienia jako głosu Boga, to zapowiedź Biedronia – dla takich zacofańców jak ja – brzmi groźnie. Proponuję więc przyjrzeć się bliżej, co nas czeka, gdyby (nie daj Bo­ że!) pomysł brawurowego, lewoskręt­ nego, antykatolickiego rewolucjonisty spodobał się wyborcom. Jeśli – za Biedroniem – skreślamy busolę sumienia, to narzuca się nie­ uchronnie pytanie: wedle czego będzie­ my żyć? I trzeba uczciwie przyznać, że z odpowiedzią na to fundamentalne py­ tanie Biedroń i jemu podobni nie mają kłopotów. Najogólniej rzecz biorąc, za­ zwyczaj twierdzą i zapewniają pysznie, że będziemy żyć w tzw. państwie prawa. W domyśle sam fakt życia w owym pań­ stwie prawa stanowi jakoby dostateczną gwarancję powszechnej szczęśliwości. W koncepcji takiego państwa – przypo­ mnijmy – obowiązujące prawo (wsparte „niezawisłością sądów” – będzie o nich dalej) ma pozycję nadrzędną w systemie politycznym, wiąże rządzących i wyz­ nacza zakres ich kompetencji, a oby­ watelom gwarantuje szereg praw i wol­ ności. W tzw. państwie prawa/państwie prawnym organy i instytucje państwowe mogą działać jedynie w zakresie okreś­ lonym przez prawo, natomiast obywatele mogą czynić to wszystko, czego prawo nie zakazuje. Państwo prawa – trzeba to przyznać – brzmi ponętnie i wzniośle. Nie powinno więc specjalnie dziwić, że określeniem tym posługują się zazwy­ czaj będący u władzy politycy i służą­ cy im dziennikarze. Tym bardziej więc trzeba się stale przyglądać, w jakim pra­ wie znajdują upodobanie. Zwłaszcza że poszła – zauważmy – w niepamięć intuicja Seneki, który przypominał: „Czego nie zabrania prawo, zabrania wstyd”. Tradycyjny katolik, zaznaczmy dla klarowności wywodu, zapewne by dodał do wstydu jeszcze sumienie. To sumienie – naucza Kościół katolicki – jest najwyższym dla człowieka trybuna­ łem. Doświadczenie historyczne uczy, że wszelkie majstrowanie przy sumieniu źle się zazwyczaj kończy. Argumenty? Proszę bardzo.

Co z tą niezawisłością sądów? Ano jest problem. Ponieważ z obser­ wacji wynika, że jedną z wielkich iluzji III Rzeczypospolitej jest zdecydowa­ nie nadmierna wiara w państwo pra­ wa wsparte siłą rzekomo niezawisłych sądów. Owszem, sądy są w Polsce bar­ dzo silne. Tak silne, że – słusznie, acz gorzko ironizował przed paroma laty Marcin Wolski – bezkarnie mogą uchy­ lić prawo grawitacji, logikę, czy zwykłe ludzkie poczucie sprawiedliwości. Ma­ ło. W Polsce sądy nie muszą liczyć się z konsekwencjami własnych werdyktów, coraz częściej zasądzanie płatnych ogło­ szeń w prywatnych mediach ma wszelkie znamiona linczu czy stalinowskiej kon­ fiskaty mienia. Sądu nie interesuje, skąd skazany, w co najmniej problematycznej

sprawie, ma wziąć owe setki tysięcy zło­ tych, już nie na charytatywny cel, lecz na dofinansowanie zasobnych mediów. Ingerencja sumienia – każdy, kogo jesz­ cze rozum nie opuścił, przyzna, mogłaby tu stanąć na drodze tak zasądzanych wyroków (M. Wolski, Wszechmocna Temida, „Gazeta Polska” 2011). Tymczasem, mimo wzmiankowa­ nego draństwa, trwa nieustająca eman­ cypacja państwa prawa, czyli tendencja do eksponowania sędziów jako gwa­ rantów sprawiedliwego społeczeń­ stwa. Co robić, gdy widzi się, jak dziś usiłuje się tą wyświechtaną formułką przykryć różne niegodziwości? Myś­ lę, że warto i należy ostrzegać, apelu­ jąc: ostrożnie z szafowaniem pojęciem ‘państwa prawa’! Zwłaszcza że prawnicy są dziś – przykro o tym mówić – dość powszechnie uznani za grupę pasożyt­ niczą, cyniczną i pozbawioną jakich­ kolwiek zasad moralnych. W krajach

przedwojenni profesorowie, zarażeni tzw. burżuazyjnym teoriami... W tych warunkach zrodziła się koncepcja ekstraordynaryjnego miano­ wania sędziów, bez konieczności przej­ ścia długotrwałego kształcenia uniwer­ syteckiego. W 1946 roku wprowadzono dekret o wyjątkowym dopuszczaniu do

REFLEKSJE NIEWYEMANCYPOWANEGO PEDAGOGA

Herbert Kopiec

przyjęcia było jednak złożenie czegoś w rodzaju egzaminu wstępnego. Do szkół prawniczych przychodzą w lwiej części robotnicy, chłopi, ludzie starsi, od war­ sztatów, z fabryk, kopalń, PGR-ów, wsi itd. – pisze badacz tego zagadnienia, po­ wołując się na świadka wydarzeń (Z.A. Ziemba, Prawo przeciwko społeczeństwu. Polskie prawo karne w latach 1944–1956, Warszawa 1997). Nie trzeba dodawać, że niejeden cwaniak marzył, aby móc w tym „wydarzeniu” uczestniczyć. Ja­ koż wymagana była rekomendacja. Nie przyjmowano zgłoszeń indywidualnych, a jedynie osoby z polecenia partii politycz­ nych, związków zawodowych lub organi­ zacji społecznych, które rekomendowały kandydatów pod względem społeczno­ -politycznym. Ówczesny Minister Spra­ wiedliwości pisał do KC PZPR: Selekcja kandydatów winna być przeprowadzona b. wnikliwie i w zasadzie do szkół win­ ni być kierowani robotnicy z produkcji,

Krzysztof Gosiewski Szanowny Kolego z Podziemia! Śląsko-Dąbrowskiego. W polityce nie liczą się miny – liczą się fakty. Otóż fak­ tem jest, że celem zawiązywanej koalicji jest między innymi ułatwienie wielu komunistom wejścia do PE i wywie­ rania przez nich wpływu na przyszły kształt Unii Europejskiej. Wrócę wspomnieniami do lat osiemdziesiątych, kiedy razem w struk­ turach wspomnianej RKW starali­ śmy się w miarę skromnych możliwo­ ści walczyć właśnie z komunizmem. I teraz, kiedy widzę Ciebie, jak pod­ pisujesz porozumienie, którego skut­ kiem może być przyspieszona komu­ nizacja Europy – trudno się dziwić, że doznałem szoku. Czyż stojący obok:

o obrazę uczuć religijnych wytoczył jej działacz islamski, znany z tego, że zdjął ze ściany klasy krucyfiks i wyrzucił za okno. Ten proces był kolejnym dowo­ dem egzekwowania od Europejczyków przez islamistów praw, jakich nie przy­ znają oni chrześcijanom w swoich is­ lamskich krajach (P. Semka, „Gazeta Polska” 2006).

Absolwenci „Duraczówki” Wróćmy na nasz grunt ojczysty, zwłasz­ cza że na polskim sądownictwie ciąży rodzaj piętna raczej nie znany gdzie indziej. Nie pretendując do oryginalno­ ści tezy, da się powiedzieć, że nie spo­ sób zrozumieć współczesnego kryzy­ su wymiaru sprawiedliwości w Polsce (kryzysu analizowanego tzw. państwa prawnego) i jego następstw bez zna­ jomości pewnych decyzji, podjętych w tym resorcie w pierwszych latach po wojnie. Najbardziej podstawową

obejmowaniu stanowisk sędziows­kich, prokuratorskich, notarialnych i wpisy­ waniu na listę adwokatów. Oto dekre­ tem z 22 stycznia 1946 r. (DzU nr 4, poz. 33) zarządzono: Osoby, które ze względu na kwalifikacje osobiste oraz działalność naukową, zawodową, spo­ łeczną lub polityczną i dostateczną zna­ jomość prawa nabytą bądź przez pracę zawodową, bądź w uznanych przez Mi­ nistra Sprawiedliwości szkołach praw­ niczych dają rękojmię należytego wy­ konywania obowiązków sędziowskich lub prokuratorskich, mogą być miano­ wane na stanowiska asesora sądowego, sędziego lub prokuratora po udzieleniu im zwolnienia od wymagań ukończenia uniwersyteckich studiów prawniczych z przepisanymi w Polsce egzaminami, odbycia aplikacji sądowej i złożenia eg­ zaminu sędziowskiego oraz przesłużenia określonej liczby lat na stanowiskach sędziowskich i prokuratorskich (art.1.). Bezpośrednią konsekwencją przywołanego dekretu było utworze­ nie przez Ministra Sprawiedliwości

Państwo prawa – trzeba to przyznać – brzmi ponętnie i wzniośle. Nie powinno więc specjalnie dziwić, że określeniem tym posługują się zazwyczaj będący u władzy politycy i służący im dziennikarze. Tym bardziej więc trzeba się stale przyglądać, w jakim prawie znajdują upodobanie. operacją komunistów w walce o sądow­ nictwo w pierwszym okresie, tj. przed 1950 rokiem, było nasycenie wymiaru sprawiedliwości ludźmi dyspozycyj­ nymi. Skrywane to było pod szyldem „demokratyzacji sądownictwa” i wpro­ wadzania „przedstawicieli ludu” do wymiaru sprawiedliwości. Chodziło o to, aby zastąpić przedwojenne kadry i „wprowadzić do sądownictwa nowy strumień krwi społecznej”. Komuniś­ci nie mieli dosyć wykształconych praw­ ników, a czekać na ukończenie studiów przez swoich ludzi nie mog­li. Na uni­ wersytetach zaś wykładali jeszcze

6 średnich szkół prawniczych: w Łodzi (1946–1952), Wrocławiu (1947–1953), Gdańsku (1947–1948), Toruniu (1948– 1952), Szczecinie (1950–1951) i Zabrzu (1950–1951). Kandydaci do tych szkół – zwanych „Duraczówkami” od nazwiska Teodora Duracza (1883–1943), patrona Centralnej Szkoły Prawniczej (będzie o nim dalej) – musieli mieć ukończo­ ne 24 lata, ale poza tym nie stawiano im żadnych wymogów co do wykształ­ cenia; zgłaszali się więc nawet ludzie z wykształceniem tylko podstawowym, a zdarzało się, że nawet z niepełnym podstawowym, chociaż warunkiem

Włodzimierz Cimoszewicz (w PZPR od 1971 r. do rozwiązania partii), Leszek Miller (wiadomo! W ostatniej kadencji PZPR członek Biura Politycznego KC PZPR), Marek Belka (sekretarz komite­ tu uczelnianego PZPR na Uniwersytecie Łódzkim) to nie komuniści? Gdy dru­ kowaliśmy gazetki, oni wszyscy pełnili funkcje partyjne i popierali stan wojen­ ny. Notabene: porozumienie zapewne przewiduje wstawienie na „biorących miejscach” list wyborczych jeszcze wielu innych komuchów. Od sejmowej „awantury Tomasza Karwowskiego” w maju roku 1999 nie­ ustannie byłem nagabywany o wysta­ wianie „świadectwa niewinności” Je­ rzemu Buzkowi, gdyż różne insynuacje krążą wśród wielu, a wykazanie czego­ kolwiek jest trudne, bo w IPN brak jest jakichkolwiek dokumentów na temat „naszego” RKW – co swoją drogą jest dość ciekawym casusem. Czy Szanowny Profesor zdaje sobie sprawę, jaką strawę

podpisanym porozumieniem daje nie­ chętnym mu przeciwnikom, a przede wszystkim – jak bardzo krok ten szko­ dzi idei wolności i dobremu imieniu

Czy Szanowny Profesor zdaje sobie sprawę, jaką strawę podpisanym porozumieniem daje niechętnym mu przeciwnikom, a przede wszystkim – jak bardzo krok ten szkodzi idei wolnoś­ ci i dobremu imieniu całej „Solidarności” sprzed lat, którym to wartościom tysiące uczciwych Polaków poś­ więciło całe swoje życie i nadal wiernie im służy?

Kto zacz Teodor Duracz?

Bez wiedzy o początkach sądownictwa w PRL nie można zrozumieć choroby współczesnego wymiaru sprawiedli­ wości. Choroby ujawniającej się tak­ że w tym, że środowisko resortu spra­ wiedliwości po 1989 r. nie było w stanie dokonać ani samooceny, ani samo­ oczyszczenia. Do weryfikacji sędziów u progu III RP nie doszło. Zauważ­ my, że Niemcy hitlerowskie, Związek Sowiecki i Włochy Mussoliniego – to też były przecież państwa prawa. Aż do bólu, aż do łagrów, aż do śmierci. Dlatego zbyt tryumfalne odwoływanie się dziś do wyrażenia ‘państwo prawa’ brzmi niezbyt mądrze. Myślę, że zalecać należy większą powściągliwość w posługiwaniu się tym określeniem, ponieważ nie nas­ tąpiła dekomunizacja. Zbyt mała jest też świadomość, że pojęcie ‘państwo prawa’ zostało wykute przez współczes­ ne liberalne/lewackie środowiska jako słowo-wytrych; instytucja prawna ma­ jąca na celu budowanie ‘nowego ładu’ (czyli opisywanej w moich felietonach tzw. zmiany społecznej) i zwalczanie opornych. Jest współcześnie nazwą

całej „Solidarności” sprzed lat, którym to wartościom tysiące uczciwych Pola­ ków poświęciło całe swoje życie i nadal wiernie im służy? Życząc głębokiego przemyślenia sprawy, Krzysztof Gosiewski – kolega z podziemia

Szanowne Koleżanki, Szanowni Kole­ dzy! Podobnie jak Krzysztof Gosiewski byłem członkiem Regionalnej Komisji Wykonawczej NSZZ „Solidarność” Re­ gionu Śląsko-Dąbrowskiego. W pełni identyfikuję się z treścią listu Krzysztofa. Z poważaniem Grzegorz Opala

Na manowcach rozumu i sumienia

anglosaskich, pisał swego czasu Ryszard Legutko, często powtarzanym powie­ dzeniem jest cytat z Szekspira: Na po­ czątek zabijmy wszystkich prawników. Popularność powiedzenia bierze się stąd, że prawo przestaje być we współ­ czesnych społeczeństwach zbiorem re­ guł służących sprawiedliwemu osądowi przestępstw i stabilności społeczeństwa. Staje się swoistą grą między jednostka­ mi i grupami, w której chodzi przede wszystkim o zwycięstwo, a środkiem do tego jest spryt i obrotność graczy. Niezwykłość sytuacji polega na tym, że w Polsce zaczęto budować kult prawa stanowionego akurat wtedy, gdy zniechęcenie do wymiaru sprawiedliwo­ ści i do jego funkcjonariuszy osiągnęło na Zachodzie niespotykane rozmiary i gdy rozważania o kryzysie prawa stały się wyjątkowo częste. Bywa, że obecnie przemoc zastępowana jest paragrafem. Oto Terri Schiavo (lat 41) zmarła z gło­ du i odwodnienia. Od 1990 roku była podłączona do aparatury dostarczają­ cej jej pokarm. 18 marca 2005 r. sędzia okręgowy przychylił się do prośby jej męża i nakazał odłączenie urządzenia („Rzeczpospolita”, 1.04.2005). Ronald Reagan celnie nazwał werdykt legalizu­ jący aborcję w USA „sądowym zama­ chem stanu”. Prawnicy bowiem stali się dzisiaj nową kastą kapłańską. To ich wy­ roki decydują o życiu nienarodzonych i nieuleczalnie chorych. Pamiętamy też, że w Polsce ważny redaktor wpływowej gazety szukał swego czasu potwierdze­ nia swojej „prawdy” w sądach, bo wy­ glądało na to, że nie mógł jej znaleźć w rzeczywistości. Zamiast sięgnąć po pióro, sięgał po adwokatów. W sądzie nie liczą się przecież zazwyczaj ani prawdy historyczne, ani tym bardziej racje mo­ ralne. Liczy się żonglerka paragrafem. W tak przewrotny sposób, łagod­ nie i bezstresowo unieważnia się za­ razem sens kultury pojmowanej do­ tychczas jako dopełnianie ludzkiej natury. Sądowe spory między pub­ licystami – zauważmy – to nie jest ładny obyczaj. I jest szkodliwy – bo

liberalnego, antychrześcijańskiego porządku i spełnia podobną funkcję, jak kiedyś w PRL „dobro ludu pracu­ jącego”, czyli służy lewackim wysiłkom zmierzającym do postawienia świata na głowie. Ludziom normalnym obce jest przecież prawo bez sprawiedliwości, bo prawo musi wyrastać z miłości do dobra wspólnego; dopiero wtedy ma moc sensownego prawa.

Przywołajmy parę faktów z jego życiory­ su, zwłaszcza że ma on we współczesnej Polsce swoich możnych admiratorów. Dość powiedzieć, że w czasie pisania tego felietonu toczy się w Warszawie prawdziwy bój o zmianę nazwy ulicy Duracza. Wygląda na to, iż nic to, że z dokumentów IPN wynika, że adwokat Teodor Duracz (ps. Profesor), urodzo­ ny w 1883 r. w Czupachówce (obecnie Ukraina), był agentem sowieckiego wy­ wiadu. Uczestniczył w rewolucji bolsze­ wickiej na wschodniej Ukrainie, a po jej klęsce został członkiem Komunistycz­ nej Partii Robotniczej Polski i Komu­ nistycznej Partii Polski. W oficjalnych dokumentach partyjnych domagał się np. oddania Niemcom „okupowanych” przez Polskę: Pomorza Gdańskiego i Gór­ nego Śląska. Choć oficjalnie był radcą prawnym przedstawicielstwa handlowego Związku Socjalistycznych Republik So­ wieckich w Warszawie i prowadził włas­ ną kancelarię prawną, jego faktycznym pracodawcą była Moskwa i jej macki na terenie II RP: Międzynarodowa Organi­ zacja Pomocy Rewolucjonistom (MOPR), Liga Obrony Praw Człowieka i Obywa­ tela (razem m.in. z Wandą Wasilewską), a przede wszystkim sowiecki wywiad. Przed polskimi sądami Duracz bronił działających na szkodę Rzeczpospolitej komunistycznych działaczy i szpiegów. Jego lokal również po inwazji Niemiec i ZSRS na Polskę pozostawał ważnym punktem sowieckiego wywiadu. Aresz­ towany w maju 1943 r. został zamor­ dowany przez Gestapo na Pawiaku. Ale historia Duracza – pisze Stanisław Płu­ żański – nie kończy się w momencie je­ go śmierci. Ten stalinowski agent miał licznych naśladowców. Przyuczonych do zawodu młodych sędziów, prokura­ torów, adwokatów, a także dokształcają­ cych się śledczych Urzędu Bezpieczeń­ stwa. Ci oprawcy w togach, zwalczający i mordujący polskich patriotów, w PRL byli nazywani absolwentami szkół praw­ niczych, a w praktyce tworzyli zastępy analfabetów. Myślę, że w zarysowanym kontekś­cie łatwiej zrozumieć, dlaczego nowa lewica bardzo potrzebuje prawników. Pozywa­ nie do sądów – starannie przećwiczo­ ne już w społeczeństwach zachodnich – nie jest nową metodą środowisk le­ wackich i ma na celu wyeliminowanie ludzi sprzeciwiających się ich ekspansji. Warto więc w zarysowanej perspektywie przypomnieć znane ostrzeżenie: Złe pra­ wa są najgorszym rodzajem tyranii – pi­ sał E. Burke. A skuteczni w działaniach przeciw tyranii będziemy nie tylko wte­ dy, gdy zbudujemy optymalne instytucje państwa prawnego, ale gdy posłuchamy Arystotelesa i doprowadzimy do tego, by „jakość przymiotów ludzi u władzy” gwarantowała, że w trakcie wykonywania swych trudnych zadań będą mieli oni na celu interes publiczny, a nie tylko własny. Choć zabrzmi to banalnie i staro­ świecko, wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazują, że bez sumienia – nie da rady! Słowem: póki co, tzw. pań­ stwo prawa nie może być państwem prawników. Musi być nade wszystko państwem ludzi sumienia. K

‘Państwo prawa’ jest współcześnie nazwą liberalnego, antychrześcijańskiego porządku i spełnia podobną funkcję, jak kiedyś w PRL „dobro ludu pracującego”, czyli służy lewackim wysiłkom zmierzającym do postawienia świata na głowie.

List otwarty do Jerzego Buzka W godzinach porannych 1 lutego 2019 r. zostałem zaszokowany poka­ zaną w telewizji uroczystością zawią­ zania Koalicji Europejskiej, której celem (jak zrozumiałem) będzie ułatwienie wejścia do Parlamentu Europejskiego większej ilości euro-entuzjastycznych posłów z Polski. Przed wyborami za­ wiera się różne koalicje i nie warto byłoby tej właśnie koalicji poświęcać większej uwagi, gdyby nie skład po­ rozumiewających się stron, w którym ujrzałem, wprawdzie z niezbyt pew­ ną siebie miną, mojego dawnego szefa w tworzonej przez niego podziemnej strukturze Regionalnej Komisji Wyko­ nawczej NSZZ „Solidarność” Regionu

niszczy niekwestionowaną wartość, jaką w dojrzałych demokrac­jach mo­ głyby być żywe publicystyczne debaty. Pamiętamy, że stojąca już nad grobem dziennikarka i pisarka Oriana Fallaci (1929–2006) została pozwana w wielu procesach o podżeganie do nienawi­ ści rasowej. Najgłośniejsze oskarżenie

aktywiści partyjni. Kandydaci winni być sprawdzeni przez Wydziały Admi­ nistracyjne Komitetów Wojewódzkich, Wydz. Pers. i WKKP. (Pismo z 22 stycz­ nia 1952 r., AAN PZPR 1642, s. 143). Kursy w tych szkołach trwały od 6 do 15 miesięcy i miały na celu praktyczne przygotowanie słuchaczy do zawodu oraz gruntowne szkolenie ideologiczne, na które przeznaczono zdecydowanie najwięcej czasu. Pod­ czas trwania kursu słuchacze pobie­ rali solidne uposażenie, dodatki ro­ dzinne według obowiązujących norm, a nadto byli bezpłatnie zakwaterowani i bezpłatnie żywieni. Łącznie kursy te ukończyło 1130 słuchaczy, z których ogromna większość (1081) podjęła pra­ cę w wymiarze sprawiedliwości.

Wciąż brak dekomunizacji


KURIER WNET · MARZEC 2O19

6

KURIER·ŚL ĄSKI Prymas Hlond przyszłość Polski w Europie uzależniał m.in. od rozwoju stosunków kulturowych, językowych i gospodarczych. Zjawisko europejskości rozumiał jako wzajemne przenikanie wartości i wzbogacanie kulturowe w procesie realizowanym za pomocą metod pokojowych. Głównym środkiem ulepszania stosunków międzyludzkich miała być tolerancja, praca, oświata i etyka chrześcijańska oraz jednostkowa świadomość, indywidualizm, wolność osobista w połączeniu z osobistą odpowiedzialnością.

Posłannictwo Polski – 1946 „Polska chce być w Europie, Europę na wschodzie ugruntować, nie chce z Europy emigrować, ale w tej Europie chce być sobą, szanując i darząc zaufa­ niem te państwa, które na to zasługują i Pols­ce szacunek i zaufanie oddają. Podporządkowywać się nie będzie innej suwerenności, ale się podporządkuje potrzebom zgodnej i uczciwej współ­ pracy ludów”. Był zwolennikiem pewnych war­ tości uniwersalnych, na bazie któ­ rych chciał budować jedność Euro­ py. Ostrożnie jednak podchodził do koncepcji, które zakładały ukonstytu­ owanie superpaństwa europejskiego z pogwałceniem praw narodowych. Polaków przestrzegał przed ludźmi dą­ żącymi głównie do „stworzenia idealnej ludzkości, w której nie będzie narodów, które objawiły się zwłaszcza po woj­ nie”. Model ten zmierzał do zaniechania „pielęgnowania i uszlachetniania tego, co w ciągu wieków stało się cechą na­ rodu” historycznego. Ostrzegał, iż tak pojęta Paneuropa nie jest w interesie Polski i Polaków. Hlond liczył, iż po wojnie została pogrzebana „mrzonka państwa uniwersalnego, Stanów Zjed­ noczonych Europy, systemu czterech państw wielkich europejskich, które miały się podzielić resztą ludów euro­ pejskich niby niewolnikami służącymi ich wielkości, sytości i wygodzie. Drogą do tego miały być (socjalizm) komu­ nizm, totalizm, zbrojny gwałt potęż­ niejszych”. Zakładał także, iż w nowej rzeczywistości powojennej ostatecznie zgoda i współpraca narodów grunto­ wać się będzie na innych podstawach niż fałszywe przesłanki masonerii, marksizmu, liberalizmu i faszyzmu. Wyrażał przekonanie, iż narody chcą „dysponować sobą i regulować swe sto­ sunki wzajemne na zasadach szczerej i (rzetelnej) uczciwej braterskości, a nie na zasadach gwałtu i (przemocy) nie­ wolnictwa”. Wypowiadając się na temat or­ ganizacji ponadnarodowych, krytyce poddał przedwojenną Ligę Narodów w Genewie, której brakowało: obiek­ tywności, bezstronności, powagi, eg­ zekutywy. „Nie była trybunałem [...],

Polacy witają Prymasa A. Hlonda

zbywała sprawy i ulegała mocniej­ szym”. Stawiał bardzo wysokie wy­ magania przed służbami dyplomatycz­ nymi: „przy ogromie wewnętrznego wysiłku Polska musi utrzymywać w świecie pozycję, która jej się należy i która jest konieczna dla państwa tego rodzaju, w tej sytuacji geograficznej, ekonomicznej i militarnej”. Prymas przestrzegał przed „iluzorycznymi” i „bezskutecznymi” traktatami, „któ­ re niczego nie zabezpieczają, a mogą Polskę wciągnąć w biedę”. W polityce i strategii, jak podkreślał, prócz prawd historycznych istniały jeszcze oko­ liczności; sojusze zaś były nietrwałe. Ku przestrodze przywołał: pakt o nie­ agresji z ZSRR z 1932 r., układ o nie­ stosowaniu przemocy z Niemcami z 1934 r. oraz sojusz z Anglią z 1939 roku. Rozważając problem stosun­ ków międzynarodowych był zdania, iż „miarodajny jest interes Państwa, nie sympatia czy antypatia rządzących i ministrów w stosunku do ludzi lub systemów za granicą”. Polityka „Nowej Polski” powinna zmierzać do zabezpieczenia się przed nową agresją o katastrofalnych skut­ kach. Zbrodnicza byłaby słabość, która pozwoliłaby Niemcom za lat kilkadzie­ siąt „ponowić te bezkarności”, jakich dopuścili się po dojściu Hitlera do wła­ dzy. Zwracał także uwagę na niedo­ godne położenie geopolityczne Polski między Rosją a Niemcami. W tej sytu­ acji, jego zdaniem, Rzeczpospolita „nie może nie ubezpieczyć się od zachodu, nie może nie załatwić uczciwie i mo­ carnie, i wielmożnie sprawy ruskiej, litewskiej, białoruskiej, nie może nie mieć swego morza”. Na zachodzie obo­ wiązkiem dziejowym było zabezpiecze­ nie się od groźby militarnego podboju i wiekowego Drang nach Osten. Na „Nowej Polsce” spoczywał obo­ wiązek moralny współpracy z innymi państwami nad odbudową Europy. Po­ jawiająca się w pismach Hlonda już pod koniec wojny pewna wizja Polski łączy­ ła tradycję dawnej Rzeczypospolitej,

Kardynał August

Hlond

o miejscu Polski w Europie i świecie Zdzisław Janeczek nowoczesnej republiki i mesjanizmu. W nowych realiach europejskich szcze­ gólna rola miała przypaść potomkom Batorego i Sobieskiego: „nie idziemy na Wschód po to, by obrażać uczucia religijne i zasady moralne ludów, lecz by ich na drogę prawdy sprowadzić i moralnie podnieść; idziemy nie z la­ icyzmem, lecz z tchnieniem wiary, nie z rozwiązłością i złym przykładem [...] nie traćmy czasu na identyfikację bo­

współpracy gospodarczej, ale równie istotne było zapewnienie Polsce silnej pozycji ekonomicznej wśród państw europejskich. „Życie polskie musi się unowocześnić pod wielu względami, by było europejskie, zrównało się z ryt­ mem i potencjałem życiowym innych narodów. I u nas Europejczyk powinien się czuć w Europie”. „Nie w zaścianko­ wości politycznej tej lub owej grupy jest zbawienie”.

„Polska, Ukraina, Białoruś, Litwa są przeznaczone do wspólnych zadań, razem będzie im dobrze, na zasadzie wolności, wzajemnego szacunku i zaufania oraz współpracy; osobno będą zawsze narażone na niebezpieczeństwa”. haterów z ostatnich czasów, budźmy raczej bohaterstwo na przyszłość; nie zatwardzać się w partyjnych uporach; szykujemy święto tysiąclecia (1966!); z powodu powrotu do samodzielności i z powodu powołania do wielkich za­ dań nie popadniemy w pychę i zarozu­ miałość; odbudowa Polski, taka, w tych warunkach, nie wynikła z ludzkich pla­

Hlond wzywał Polaków jeszcze raz do służby Matce-Ojczyźnie pracą, któ­ ra podnosi z dna przepaści. „Magiczną laską nie stworzymy Polski, lecz trudem i ofiarą; nie będziemy robili z państwa maszyny wojennej pożerającej majątek narodowy, lecz przybytek pracy, w któ­ rym duch i wartości duchowe kierować będą dziełem odrodzenia”.

niebezpieczeństwa”. „Polska musi na­ około siebie skupić w formie federali­ stycznej, w formie unii wielkodusznej całą plejadę państw, które inaczej zmar­ niałyby w swej niemocy i bezradności, a które tylko w Polsce znajdą oparcie dla swego ducha, dla swego rozwoju i państwowości. Uwolnić siebie i one od międzynarodówek; tchnąć w nie naszego ducha, nową krew, nową myśl. Polska musi zmienić swoją i sąsiadów historię, wyprowadzić z absurdów, z próżni, z chaosu; ani Polska nie bę­ dzie pasożytem na ciele sąsiadów, ani sąsiedzi na organizmie Polski”. „Nowa Polska” to dobrowolna wspólnota ludów „grupujących się oko­ ło pewnych zaufania godnych środków [...] W przeciwieństwie do wspólnoty wymuszonej przez hitlerowców, bę­ dziemy wielcy nie przez tłumienie sił narodu, lecz przez ich mobilizację”. „Nie Genewa, lecz wewnętrzna pols­ ka liga obywatelska wyrażona nowym państwem; dbać o przyjaciół i dobre układy z sąsiadami bliskimi i dalekimi”. Z tych rozważań jawiła się nam Polska jako jedyny ośrodek ideowy oraz łącz­ nik między Wschodem i Zachodem, szukająca przyjaźni wśród narodów i państw położonych na szlaku mię­ dzymorza, rozciągającym się od Mo­ rza Czarnego po Bałtyk. Więzi łączące tradycyjnie Polskę z chrześcijaństwem i kulturą zachodnioeuropejską Hlond postrzegał jako zwiastuny wewnętrz­ nych ewolucji w krajach środkowo­ -wschodniej Europy.

Państwo a Kościół Rozważając relacje między Kościołem i państwem, często przywoływał pa­ mięć wielkich postaci historycznych, m.in. angielskiego kardynała Johna Fishera (1469–1535) i pisarza politycz­ nego Thomasa More`a (1478–1535), ściętych na polecenie Henryka VIII, oraz uwikłanego w konflikt z żelaznym

W poglądach i naukach Prymasa o państwie widoczny był wpływ filo­ zofów chrześcijańskich, poczynając od słynnego traktatu św. Augus­tyna Państwo Boże, który nienaruszalność wiary uważał za podstawowy waru­ nek, jaki musi spełniać państwo ziem­ skie. Państwo powinno uznawać au­ torytet Kościoła w sprawach wiary i podporządkować się jego autoryte­ towi moralnemu. Hlond, nawiązując do tej tradycji, widział konieczność obecności „ducha chrześcijańskiego” w państwie. Chodziło mu o to, „by w ustrojach nie było form niezgod­ nych z zasadami etycznymi chrześ­ cijańskimi i by instytucje państwowe nie kierowały się materializmem, lecz duchem chrześcijańskim”. Zgodnie z tą tradycją uważał, iż „nawet państwo nie może sobie przywłaszczyć praw

w państwie ziemskim, które jednak nie powinno zmuszać obywateli do czynów bezbożnych i niegodziwych. Uznawał też, iż państwo i władza pochodzą od Boga. Nawiązując do relacji między świe­ ckimi i duchownymi uważał, iż „księża nie powinni wyłamywać się spod kar­ ności kościelnej i szukać opieki u władz rządowych”. Od osób duchownych do­ magał się dobrego przykładu dla oby­ wateli civitas terrena: „biada kapłanom i zakonnikom złego życia, odprawiają­ cym Mszę św. w grzechu, zatroskanym o swe dochody, o honory i przyjemnoś­ ci. Biada, gdy się zamieniają w arkę nieczystości, bo nad nimi zawisł gniew Boży, jako przekleństwo za zdeptane śluby, za poniewieranie świętości”. Hlond, strzegąc praw civitas Dei, stał na stanowisku, iż Kościół nie może się uzależnić ani od partii, ani od obo­ zu politycznego, ani od zmieniających reżymów. Za szkodliwy uważał udział duchowieństwa w sporach partyjnych. Natomiast obowiązkiem kapłana miało być „wychowywać wiernych do kato­ lickiej myśli państwowej i do odpo­ wiedzialności wobec Boga za udział konstytucyjny w życiu państwowym, za panowanie prawa Bożego w społe­ czeństwie i za losy Kościoła w narodzie”. Ściśle przestrzegał tych zasad, o czym świadczył m.in. list wysłany po prze­ wrocie majowym do marszałka Józefa Piłsudskiego: „Prymas Polski deklaru­ je szczerą lojalność Episkopatu wobec państwa i rządu, oświadcza, że Episko­ pat pragnie w harmonijnej współpracy z władzami państwowymi i zgodnie ze swym posłannictwem działać stale dla dobra Ojczyzny, nie wchodząc w po­ litykę partyjną, którą prasa różnych kierunków Episkopatowi podsuwa”. Szczególną rolę przypisywał au­ torytetowi papieża jako namiestnika Bożego w owej civitas Dei. „Papież nie powinien ślepo wierzyć w zapewnienia władców fałszywych i perfidnych. Pa­ pież powinien także władcom i rządom udzielać rad, wskazówek i upomnień, możliwie tajnie, ale gdy te nie skutku­ ją, wyraźnie i publicznie. Papież może być pośrednikiem i arbitrem pokoju między Wschodem i Zachodem i jed­ noczyć narody skłócone [...] Władcy mają władzę miecza, Papieże autorytet kluczy duchowych [...] Ostre wystąpie­

„To, co ośmieszano, poniżano, wyszydzano w imię postępu i wolności, musi być przywrócone, o ile zawiera prawdę, dobro – a więc rodzina, własność, wiara, religijność, cnota, skromność, małżeństwo, patriotyzm”. i przywilejów Bożych”. Nie jest jednak zadaniem „Kościoła ustalać przyszłe formy ustrojowe lub technikę i tempo przemian. To jest rzeczą teoretycz­ nych i praktycznych fachowców, któ­ rzy główne zasady przebudowy wy­ prowadzać powinni z samego życia społeczeństwa. Sprawą państwa będzie zdrowe przemiany poprzeć i nowe for­ my życia swą powagą usankcjonować. Obowiązkiem Kościoła zaś jest podać etykę zmian ustrojowych i wyświetlić ze strony moralnej takie zagadnienia, jak stosunek jednostki do społeczno­ ści, prawo własności, uwłaszczenie proletariatu itp.”.

nie Papieża, gdy potrzebne, da w koń­ cu, może w dalszej przyszłości, dobre rezultaty, chociaż chwilowo wywoła napięcia. Potomność odniesie korzyści z prac, wysiłków, ofiar Papieża”. Aby podkreślić wagę urzędu papieskiego, którego władza pochodziła od Boga, zaznaczył wkład następców św. Piot­ ra w budowę cywilizacji europejskiej i zacytował słowa cesarza Francuzów: „Gdybym nie był Napoleonem, chciał­ bym być Grzegorzem VII”. [...] Wielcy Papieże popierali wiedzę, sztukę, li­ teraturę. To nieznajomość historii – oskarżać Papieży o zacofanie. Żadna dynastia nie uczyniła tyle dla nauki”.

Prymas A. Hlond podróżuje po PRL

nów i działań – to zrządzenie wyższe miarami ludzkich obliczeń i misterium chwały Bożej”. „Polska ma być Królestwem synów światłości”. „Polska ma być kamieniem węgielnym pod budowę Królestwa Bo­ żego we wszechświecie”. „Naród pols­ ki otrzymał od Boga wielkie zadania: prawa dla całego świata. Nie trzeba się obawiać praw ludzkich, bo przyjdzie chwila, że z Polski wyjdą prawa Bo­ że dla całego świata”. „Przesuwają się drogi Pańskie. Kolej na Polskę. Idzie Nowa Polska – godzina powołania, pró­ by – wigilia największej epoki polskich dziejów. Polska ma dać światu miłość, pokój, braterstwo. Trzeba dać sprawie Bożej wszystkie siły duszy polskiej, nie ma czasu do namysłu”. „Polska jest na­ rodem wybranym. Modlitwa za Polskę to nie sprawa osobista lub narodowa, lecz sprawa Boża, gdyż chodzi o Króle­ stwo Boże, w Polsce ma się rozpocząć i szerzyć na cały świat”. „Polska ma iść między narody jako zapowiedź lepsze­ go świata”. Akcentowanie wątków mesja­ nistycznych nie oznaczało u Hlonda oderwania od rzeczywistości. Postę­ pująca globalizacja sprawiała, że ko­ nieczne stawało się nie tylko utrzyma­ nie wzajemnych zależności, sojuszy,

Z racji położenia Polski ciągle wra­ cał do międzynarodowego kontekstu. Miał zdecydowanie sceptyczny sto­ sunek do Niemców (z powodu owe­ go historycznego Drang nach Osten) i ekspansjonizmu Rosji, od wieków zazdrosnej o europejską pozycję Rze­ czypospolitej, zawsze przychylnej jej nieszczęściom. Natomiast darzył sym­ patią Rzym, co nie oznaczało pełnej akceptacji przeszłości naznaczonej za­ biegami o względy Moskwy. I w tym przypadku jako prymas strzegł zasady suwerenności kraju. „Polska podda­ na Rosji była i będzie przeszkodą unii Rosji z Rzymem, bo jakże ma przyjąć wielki władca religię uciśnionego przez się narodu, który gnębi, burząc właśnie jego wiarę, kościoły, duchowieństwo, klasztory? Psychologicznie niemożli­ we”. „Unia Rosji z Rzymem wymaga z naturalną i dziejową koniecznością, by Polska była wolna i dla przykładu po katolicku urządzona”. „Zasadniczymi błędami były próby zrobienia unii Rosji z Rzymem kosztem Polski”. „Polska, Ukraina, Białoruś, Lit­ wa są przeznaczone do wspólnych zadań, razem będzie im dobrze, na zasadzie wolności, wzajemnego sza­ cunku i zaufania oraz współpracy; osobno będą zawsze narażone na

Od lewej: kardynał Adam Stefan Sapieha (1867-1951), Józef Teodorowicz (18641938) – arcybiskup lwowski obrządku ormiańskiego, teolog, polityk, senator II RP; generał zakonu Chrystusowców, o. Ignacy Posadzy

kanclerzem O. Bismarckiem kardy­ nała Mieczysława Ledóchowskiego (1822–1902), którego pochowano na cmentarzu rzymskim, gdyż rząd prus­ ki nie zezwolił na pogrzeb w katedrze poznańskiej. Prochy Ledóchowskiego sprowadzono dopiero po odzyskaniu niepodległości, w 1927 r., gdy gospo­ darzem świątyni metropolitalnej był August Hlond. W 1935 r. Prymas, dzieląc z angielskimi katolikami ra­ dość z kanonizacji Fishera i More`a, polecił ich opiece posłannictwo Koś­ cioła w Polsce.

W naukach tych widać odzwier­ ciedlenie dualizmu zakładającego ist­ nienie dwóch państw: ziemskiego (ci­ vitas terrena) i Bożego (civitas Dei), nie z tego świata, tożsamego z Kościołem Chrystusowym. Obywatel civitas Dei był również, choć wyłącznie przejścio­ wo, obywatelem civitas terrena. Różnicą między nimi była odmienna koncepcja miłości do człowieka, władzy, bogactwa i zaszczytów, której apogeum w państwie ziemskim była pogarda dla Boga. Hlond, podobnie jak św. Augustyn, nie opowia­ dał się za jakimś konkretnym ustrojem

Trzymając się zasad wytyczonych przez św. Augustyna, prymas uważał, że Stolica Apostolska „powinna uni­ kać aktów natury politycznej, m.in. uznawania czy nieuznawania tych lub owych państw”. Natomiast do jej obo­ wiązków należało „z wszystkimi moż­ liwie utrzymać stosunki dyplomatycz­ ne jedynie dla dobra Kościoła i wiary w krajach”. Dla Hlonda, wychowanego w surowej dyscyplinie zakonnej u salez­ janów, „herby papieskie, kardynalskie, biskupie to próżność feudalna. Insyg­ nia: papieskie – klucze, kardynalskie


MARZEC 2O19 · KURIER WNET

7

Tablica pamiątkowa z tekstem ślubów w sali rycerskiej katedry na Jasnej Górze

Według prymasa Hlonda państwo de­ mokratyczne nie może obejść się bez fundamentu, jakim jest miłość do Oj­ czyzny, którą zaliczał do cnót elemen­ tarnych. Był przekonany, iż żaden naród nie zdziałał nic wielkiego dla ludzkości, jeżeli nie potrafił zadbać o własne dobro i rozwój. „Patriotyzm to nie pasywność, bierność wobec wiary, ślepa obojętność na jej zarządzenia, nie spokój nieczynny i zasklepiony w małym kółku czy w so­ bie, lecz udział, interesowanie, współpra­ ca zgodnie z przepisami, z potrzebami, z nakazami narodowego i obywatelskie­ go sumienia”. Patriotyzm Hlonda pole­ gał na respektowaniu takich zasad jak: wiara w państwo, karność obywatelska oraz na pracy i poświęceniu dla kra­ ju. „Nie kwestia cech rasowych, oczu, czaszki, włosów, lecz wspólnota ducha i Ojczyzny, której każdy służyć będzie w miarę swych sił i twórczych pędów”. „Cel narodowy to silne państwo” [...] „nie klany stanowe ani klany partyjne”. Z wiary w Boga wypływało przeko­ nanie o konieczności spełnienia misji wobec kraju. Taki obowiązek spoczy­ wał na każdym obywatelu niezależnie od stanu i kondycji społecznej oraz powołania w życiu. Hlond domagał się w realizacji tego ideału skłonnoś­ ci do największych poświęceń: „bądź wolny od wszystkiego, od gazety, od

„Rząd nie jest po to, by po niego sięgano i go zdobywano jako zdobycz wew­ nętrznych walk; rząd jest prerogatywą królewską – król daje narodowi rząd, który nie może być przed­ miotem głodu władzy i żłobu”. królewską – król daje narodowi rząd, który nie może być przedmiotem głodu władzy i żłobu”. Demokracja „to nie socjalizm, chłopomania, komunizm, front ludo­ wy, lecz równość wobec prawa, zgod­

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

Patriotyzm obywatelski Prymasa

Po zakończeniu II wojny światowej liczył na odrodzenie duchowe Polaków. „Wolność przyszła Polski będzie wolnoś­ cią ducha”. „Z wyżyn filozofii i pseudo­ filozofii zstąpiliśmy na teren realnego bytu i naszych nowych codziennych zadań. Przestańmy mówić o cierpie­ niach, ekspiacji i tragedii, które to te­ maty zostawmy historykom i pisarzom; zabierzmy się do roboty, do tworzenia pełnej rzeczywistości, życia”. Zdaniem Hlonda, polityka „to nie sprawa afektów, sympatii czy antypatii, nastrojów, żalów osobistych czy narodowych”. Przed Polakami stawiał wielkie za­ dania: „odrobienie szkód przegranej wojny i okupacji, odrobienie tego, cze­ gośmy w tylu dziedzinach wytworzyć nie mogli w 150 latach niewoli, gdy nas z tylu pól wypchano, duchowo zacząć od wiary w naszą lepszą Polskę w ra­ mach odnowionego świata, od wiary w poprawę, w twórcze zdolności na­ sze, szczęście narodu, złożone w nasze dusze i ręce. Nie mówmy o rewolucji narodowej, mówmy o odbudowie na­ rodu; dość zniszczenia, błędów, zdrady,

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

i krytykę katolicyzmu ze strony atei­ stów i innowierców były rozważania o jedności Kościoła, której przeszkadzał m.in. protokół dworski. „Ceremoniał papieski – nie powinien być przeszkodą dla unii Kościoła i dla powrotu ang­ likanów i protestantów [...] trzewiki ze sprzączką należą do garnituru mi­ nionych epok. Po co straże wojskowe w przedpokojach? Tracą czas, przypo­ minają złe czasy, luksus niepotrzebny”. „Z okazji pogrzebów i ślubów itp. nie dekorować Kościoła, który tego nie po­ trzebuje; nie robić z niego salonu w tym lub owym guście. Wszyscy w Kościele równi; nie robić wystawy światowości, dywanów, szmat dekoracyjnych, her­ bów, kwiatów, scen teatralnych”. W ten sposób Hlond pragnął zbliżyć się do ideału civitas Dei i podkreślić swoją miłość do Boga, której zwieńczeniem miała być „pogarda samego siebie”. Dla dobra obywateli chciał, aby civitas ter­ rena zażywała pokoju.

Thomas More, angielski myśliciel, polityk, kanclerz królewski, męczennik chrześcijański. Portret autorstwa Hansa Holbeina Młodszego z 1527 r.

Pragnął Polski, w której „nie bę­ dzie się rządzić gwałtem, brutalnoś­ cią, biciem przeciwników, majątkiem państwowym”. Zalecał politykom uni­ kać „łatwej, a nie twórczej demago­ gii, zbytniego podkreślania praw bez podnoszenia obowiązków [...], krzy­ ków o wolności”, a także „uważać na hasła!”. Ponadto ostrzegał przed de­ mokracją, która „może stać się tyra­ nią”, gdyż „republika może być abso­ lutystyczną i prowadzić do anarchii”. Ostrzegał: „nie wtedy będzie obywa­ telom dobrze, gdy będą mogli upra­ wiać wyborcze wiece i wysyłać krzy­ kacza do ciał ustawodawczych, lecz gdy państwo będzie miało dobre rzą­ dy, niezależnie od wewnętrznych tarć i od chwilowych, sztucznych wpływów politycznych. Rząd nie jest po to, by po niego sięgano i go zdobywano ja­ ko zdobycz wewnętrznych walk; rządu się nie zdobywa; rząd jest prerogatywą

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

– kapelusz kardynalski, biskupie – mit­ ra i pastorał, zasada: powrót do ewan­ gelicznej prostoty. Herbów osobistych nie ma; są insygnia na przedmiotach, w pieczęci patron diecezji i imię bisku­ pa [...] W Bazylice św. Piotra: bez sedia gestatoria, chodzić per pedes Apostolo­ rum [...] nabożeństwo nie dłużej niż dwie godziny, inaczej profanują Ba­ zylikę – jedzenie, gwarzenie i gorzej”. Reakcją na podział chrześcijan

iż „nie zbudujemy Polski tylko tech­ niką, ekonomią, wojskiem, ustrojem. Głównie trzeba jej teraz wielkiego ser­ ca”. „Nie Polska jako krowa dojna dla próżniaków, spryciarzy [...], nie Polska partii i sporów stronnictw, nie Polska, by od niej wszyscy wszystkiego chcieli, ale taka, żeby w niej obywatele dorabia­ li się własnym trudem, własną zasłu­ gą. Tego ducha obywatelskiego trzeba dać. Trzeba dać nową duszę i tę duszę w sobie wyrabiać. Odtąd wybory bez pieniędzy, bez kiełbasy i wódki”.

negatywów, burzenia, podziałów, wal­ ki, szkód, niezgody, nienawiści. Trzeba przejść do pozytywów, do tworzenia, wiary, poprawy, pracy, zgody. Burzo­ no wszystkie podstawy, a więc wiarę, moralność, prawo, cnotę, pracę, zasa­ dy, honor, Ojczyznę, rodzinę, równość prawdziwą. Trzeba to wszystko przy­ wrócić [...] to, co ośmieszano, poniżano, wyszydzano w imię postępu i wolności, musi być przywrócone, o ile zawiera prawdę, dobro – a więc rodzina, włas­ ność, wiara, religijność, cnota, skrom­ ność, małżeństwo, patriotyzm”. Wraz z końcem wojny należało wyzwolić się „od lęku przed policyj­ ną represją do zaufania i zapału, od przymusu do chętnej ofiary, od zre­ zygnowanej przyziemności do porywu twórczego”. Równocześnie przestrzegał,

Z lewej: Jan Matejko, Śluby Jana Kazimierza (fragment), powyżej: kościół św. Krzyża w 1945 r.

ny z interesami Państwa udział naro­ du w życiu państwowym; to nie rządy robotników, to nie rządy chłopów, lecz rządy kontrolowane przez wszystkich obywateli”. Demokracja to „nie rządy ulicy [...] nie anarchia, demagogia”. Ja­ ko nieszczęście dla ducha obywatel­ skiego wskazywał biurokratyzm, gdy człowiek na każdym kroku czuje się „w kleszczach aparatu urzędniczego, paragrafów, zakazów, poborów”. „Regu­ lowanie każdego ruchu obywateli, wtła­ czanie w przepisy państwowe każdego ich czynu, mechanizowanie obywateli w jakiejś globalnej i bezimiennej masie jest sprzeczne z godnością człowieka i z interesem państwa, bo zabija w oby­ watelach zdrowe poczucie państwowe”. Hlond dawał rządzącym cen­ ne wskazówki o sztuce sprawowania

władzy. „Aby naród miał zaufanie do rządu, powinien mieć przekonanie o jego uczciwości; wiedzieć o celach i pracach; nie trzeba przed nim robić niepotrzebnych tajemnic, nie wymagać ślepej wiary ani ślepego posłuszeństwa; karności płynącej z przekonania, ze spokoju sumienia co do etyki i war­ tości rządów – naród powinien czuć, że mu z tym rządem dobrze”. Starał się uświadomić politykom, iż naród „nie jest zgrają niewolników ani sta­ dem baranów, ani stosem bezmyślnych głów, ani sumą przekreślonych sumień”. Zdecydowanie występował w obro­ nie praw ludzkich. „Nie ma wolności bez godności, obowiązków, odpowie­ dzialności, honoru, prawa, braterstwa”. Przest­rzegał Polaków przed podziałami politycznymi. W tym celu propono­ wał po wojnie dla jedności narodowej „rozwinąć samorzutnie Koła Piłsud­ czyków, Hallerczyków, Dowborczyków, Powstańców itd. Stworzyć tylko jedną organizację weteranów z wszystkich kombatantów wszelkich wojen pol­ skich – z różnymi odznakami za po­ wstania, za 1920 r., za Lwów, za 1939 r., za 1940–1944”. Dla dobra Ojczyzny stale powta­ rzał, że muszą być pielęgnowane auto­ rytety: „autorytet Boży, autorytet re­ ligii, autorytet państwowy, autorytet rodziców, autorytet etyki, autorytet na­ uki”. Domagał się należnego szacunku dla ludzi chcących służyć państwu i na­ rodowi. Broniąc praw obywatelskich, nie zapominał o powinnościach wobec państwa. Nie mogły one jednak prze­ kraczać pewnych granic. „Podatki – nie pozwalające na prywatne oszczędności są dla ekonomii zabójcze i są zabój­ cze dla ducha obywatelskiego [...] zbyt wielkie podatki prowadzą do bezrobo­ cia, bo nie ma kapitałów na prywatną inic­jatywę i ekonomię, prowadzą do zaniku przedsiębiorstw, zjadają wszel­ ką podstawę dobrobytu, stają się pla­ gą”. Przestrzegał przed sprowadzaniem obywateli do roli biernych świadków życia państwowego, „zaprzęgniętych przymusowo do państwowego rydwa­ nu”, na których nakłada się nieznośne ciężary i rządzi przy pomocy terroru. Policja powinna „nie szpiegować ludzi dobrej woli [...], lecz szanować wolność, tępić anarchię, szanować obywateli”. Rozprawiał się także z zagroże­ niem, jakim mógł być naiwny polski pacyfizm, dyskredytujący rolę wojska w państwie. Bardzo słuszny postu­ lat zgłaszał pod adresem ustawy za­ sadniczej. „Konstytucja – im krótsza, tym lepsza [...], wszystkiego się nigdy w Konstytucję nie wpisze, a co jest wpi­ sane, to musi być święte”. Wszystkim tym wypowiedziom towarzyszyło poczucie ścisłej łączności z całą Polską, również z jej przeszłoś­ cią i troską o przyszłość. Optymizm łączył się z surowym i wolnym od sen­ tymentalizmu osądem dawnej Polski, z jednoczesnym odrzuceniem fatali­ stycznego pojmowania negatywnych znamion polskiego charakteru, które powstały w wyniku demoralizujących warunków niewoli i wojny.

Zakończenie Upływ ponad 50 lat od śmierci pryma­ sa Hlonda nie zdezaktualizował jego wskazań. Upływający czas i wielkie do­ świadczenia XX wieku raczej potwier­ dziły słuszność spostrzeżeń i wniosków Prymasa, wynikających zresztą nie tyl­ ko z jego własnych przeżyć, ale również z doświadczeń dziejowych Polaków i Europejczyków. Przeszłość stanowi­ ła dla niego źródło nauk moralnych. Hlond, świadom obowiązków społecznych, był człowiekiem czynu. Nabytą wiedzę starał się wykorzystać w nauczaniu Polaków miłości Boga i Ojczyzny, udzielaniu rad i nakłania­ niu do dobrego. Był przystępny, za­ wsze gotów pomóc słabszym, podtrzy­ mać na duchu wątpiących i skłonny szukać porozumienia ze światem, aby głosić Ewangelię i przybliżyć króle­ stwo Chrys­tusa. Nieulękły, pokłada­ jący ufność w Bogu, odznaczał się siłą właściwą ludziom świadomym, iż Bóg przemawia przez nich i że sensem ich życia jest misja. Dla niego życie na zie­ mi było okresem przygotowania do życia wiecznego. Swoim przykładem chciał pokazać rodakom, jak powinien żyć prawdziwy chrześcijanin – oby­ watel. Wierzył w siłę modlitwy i po­ średnictwo Matki Bożej. Powojenną posługę duszpasterską rozpoczął od po­ święcenia Polski Niepokalanemu Sercu Maryi, nawiązując do tradycji z cza­ sów Jana Kazimierza. Z tych ślubów i modlitw maryjnych wywodziły się późniejsze, złożone przez prymasa Ste­ fana Wyszyńskiego Śluby Jasnogórskie oraz jubileuszowe z okazji 1000-lecia

chrztu Polski. Również słynne orędzie polskich biskupów poprzedziły gorące modlitwy Prymasa w intencji przeba­ czenia krzywd doznanych od Niemców. Dla przyszłych pokoleń jego na­ uki i pamięć pozostają zarówno wzo­ rem, jak i faktem historycznym. O jego osobowości i roli dziejowej angielski dziennikarz Macdonald napisał w „The Universe”: „Jest to wysoki, dobrze zbu­ dowany człowiek, wywierający bezpo­ średnie wrażenie wielkiej energii i zdol­ ności zjednywania sobie ludzi. Jest On w rzeczywistości jednym z budowni­ czych nowej Polski. Ma wyraz twarzy bardzo uprzejmego, opanowanego męża stanu”, który potrafi skutecznie przyczyniać się do pomnożenia potęgi

otoczeniu przedstawia się młodzień­ czy Kardynał, który zresztą liczy sobie średnio około czterdziestki i zapewne jest najmłodszym z purpuratów, szcze­ gólnie majestatycznie i jeszcze bardziej wielkopańsko. Gdyby nie nosił pur­ pury, a pierścień biskupi nie zdobił palca, można by go wziąć za miłego, obeznanego ze światem arystokratę; tymczasem kardynał Hlond jest synem zwrotniczego z małej, mizernej osa­ dy na Górnym Śląsku”. Ks. Leon Szała uważał Kardynała Hlonda za dyplo­ matę, „człowieka wykształconego po europejsku” i za „największego mówcę pomiędzy biskupami” po metropolicie lwowskim arcybiskupie Józefie Teo­ dorowiczu.

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

Stanisław Hozjusz (1504-1679), polski humanista, poeta, sekretarz Zygmunta I Starego, kardynał, jeden z czołowych europejskich liderów kontrreformacji

partii, od kawiarni: służ tylko Bogu i służ Ojczyźnie”. „Mniej haseł, a wię­ cej pracy, mniej programów, dyskusji, narad, mniej doradców wymownych i teoretyków, a więcej pracy skromnej, cichej, nie dyskutującej i nie afiszującej”. Dla dobra Ojczyzny domagał się, aby zaprzestać swarów i wyzbyć się wszel­ kiego egoizmu. W imię miłości Oj­ czyzny nawoływał: „Kochamy Polskę, kochajmy też Polaków!”. Kreśląc wizerunek Polaka, pisał: „nie może on hołdować ruchom nega­ tywnym, niszczycielskim, nihilistycz­ nym, anarchistycznym. Jedyna rewo­ lucja, która odpowiada polskiej duszy w tej chwili, także polskiej rzeczywi­ stości, jest rewolucją twórczą (budują­ cą, odradzającą), rewolucją budowania i odrodzenia; rewolucją umacniają­ cą państwo, autorytet; budzącą ducha obywatelskiego, ducha mocy, karności, poświęcenia, zgody, aktywności poli­ tycznej”. Do katalogu powinności oby­ watelskich Polaka załączył obowiązek powiększania potencjału ekonomicz­ nego kraju. Zalecał budowę podstaw finansowych państwa i dobrobytu Pol­ ski, jednak nie godził się, aby wyłącznie do tego ograniczać swój patriotyzm. „Polska będzie wielka w świecie, o ile ją uczynią wielką w sobie”.

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

KURIER·ŚL ĄSKI

Prymas Stefan Wyszyński

państwa bez naruszania przyrodzo­ nych praw obywateli i ich wolności. Jako Prymas zawsze godnie reprezen­ tował polski Kościół i majestat Rzeczy­ pospolitej, budząc respekt i szacunek przedstawicieli innych nacji i religii. Jego wzorowa postawa wiele wnosiła do polskiej tradycji i życia publiczne­ go. Był dobrze przyjmowany zarówno w Rzymie, Londynie i Paryżu, jak w Bu­ enos Aires, Dublinie, Wiedniu, Berlinie, Pradze, Bratysławie, Lublanie, Nitrze i Budapeszcie. Wszędzie tam podzi­ wiano w nim jego prężność kultural­ ną, uwrażliwienie duchowe i bogactwo psychiki narodowej. Nawet w obliczu wroga i śmierci okazał imponującą nie­ złomność ducha i bezwzględną wier­ ność Ojczyźnie. W ostatnich chwilach życia oświadczył; „Zawsze kochałem Polskę i będę się za nią wstawiał u Bo­ ga”. Chciał być pochowany w leżącej w gruzach katedrze św. Jana, gdyż był pierwszym prymasem, który przyszedł do Warszawy i wierzył, iż wraz ze świą­ tynią zostanie odbudowana stolica Rze­

Z kolei ojciec Ignacy Posadzy (1898–1994), Generał Towarzystwa Chrystusowego, nazwał A. Hlonda „Prymasem Założycielem – Miłośni­ kiem Ojczyzny”, „dobrym synem Ojczy­ zny”, „Polakiem w wielkim stylu”, który jako administrator śląski ciągle pogłębiał przywiązanie i miłość do odzyskanej Ojczyzny, a w purpurze kardynalskiej reprezentował zawsze wielkość nie tylko Kościoła, ale również i Rzeczypospolitej. W kwestiach społecznych pot­rafił sta­ nąć w obronie słabszych. Tak było m.in. w przypadku walki o oblicze reformy rolnej, gdy przy swej kancelarii założył specjalną Radę zajmującą się tymi spra­ wami i zyskał przydomek „Czerwonego Kardynała”. Postawą tą zraził sobie nie­ których ziemian. W trosce o ubogą młodzież akade­ micką dla niej sięgał po ostatnie grosze z kasy prymasowskiej. Ks. Ignacemu Posadzemu podczas audiencji w War­ szawie 16 VIII 1948 r. wyłożył swój pogląd na istotę demokracji: „Chodzi tu głównie o demokrację gospodar­

Ciało Prymasa wystawione u sióstr Elżbietanek, Warszawa 1948 r.

czypospolitej. Całym życiem zasłużył na tytuł „wielkiego miłośnika Ojczy­ zny”, który wciąż nie tracił wiary, iż „Polacy przyobleką się w Chrystusa, a Polska urzeczywistni w sobie augu­ stiański ideał Państwa Bożego”. Na zakończenie warto zacyto­ wać i tę wypowiedź: Najwyższy książę Kościoła Europy Wschodniej; tak za­ tytułował Rene Kraus swój wywiad opublikowany 4 III 1928 r. na łamach „Neues Wiener Journal”. Scharaktery­ zował w nim swojego rozmówcę na­ stępująco: „Kardynał Hlond, Książę­ -Arcybiskup Polski […], udzielił mi audiencji podczas swojego jednodnio­ wego pobytu w Berlinie, w małej, poz­ bawionej ozdób celce w klasztorze Do­ minikanów, w którym tu zamieszkał. W tym bezwzględnie prymitywnym

czą, czyli o równy start życiowy dla wszystkich, oraz o demokrację społecz­ ną – uznanie przez każdego i w każdym równej sobie istoty. Duch tak pojętej demokracji zyskuje sobie ogólne uzna­ nie. Pod jej wpływem zaszły radykalne zmiany społeczne w ruchu robotni­ czym i ludowym. Warstwy dotychczas często upośledzone zdobyły sobie za­ służone prawa i korzyści materialne. Są to zresztą nieodwracalne procesy, którym ze względów społecznych tyl­ ko przyklasnąć należy”. O osobowoś­ ci i o patriotyzmie prymasa Augusta Hlonda z największym uznaniem wy­ rażali się także kardynał Stefan Wy­ szyński i Jan Paweł II. K zdjęcia, przy których nie podano źródła, pochodzą ze zbiorów Muzeum Prafialnego im. ks. Bernarda Halemby przy Kościele MB Bolesnej w Mys­łowicach-Brzęczkowicach.


KURIER WNET · MARZEC 2O19

8

W I wojnie światowej ponad 2 milio­ nów polskich mężczyzn musiało wal­ czyć w wojskach zaborców, a zginęło ich blisko 400 tys.! Dzięki takim wiz­ jonerom jak Piłsudski, który umiał wy­ korzystać dla polskich potrzeb sytuację polityczną, powstały polskie Brygady Legionowe, w których walczyło pra­ wie 20 tys. polskich patriotów, głów­ nie ochotników. Dali się poznać ja­ ko wspaniali żołnierze i rzeczywiście mieli olbrzymi wpływ na odrodzenie się polskiego ducha narodowego i wy­ walczenie niepodległości w 1918 ro­ ku. W okresie międzywojennym byli szanowani przez społeczeństwo, do­ cenieni przez państwo polskie i pręż­ nie działał ich Związek Legionistów Polskich (ZLP). W rocznice 6 sierpnia organizowano tzw. Marsze Kadrówki na pamiątkę wymarszu z Oleandrów 1 Kompanii, która jako Wojsko Polskie pod dowództwem Józefa Piłsudskie­ go (w ramach Austro-Węgier) obali­ ła w podkrakowskich Michałowicach rosyjskie słupy graniczne i rozpoczęła szlak bojowy ku odzyskaniu niepodleg­ łości. W marszach, które były wielkimi wydarzeniami patriotycznymi, oprócz legionistów brali udział harcerze, for­ macje parawojskowe i liczna młodzież. Po 1945 roku, gdy komuniści przejęli władzę poprzez terror i wspar­ cie sowieckich służb specjalnych, le­ gioniści byli przez nich znienawidzeni jako żywy symbol patriotyzmu i umi­ łowania ojczyzny. Wielu zostało zgła­ dzonych (jak gen. Fieldorf-Nil), wie­ lu spędziło lata w komunistycznych więzieniach (jak płk Herzog). Przez 30 lat po wojnie nie było możliwości zrzeszania się, więc ZLP był skazany na represje i zapomnienie. Dopiero na

„A gdzie mój legionista?”(V) Walka o prawdziwą Polskę Paweł Milla

Najświętszej, od bitwy pod Mołotko­ wem poczynając, aż po dzień dzisiej­ szy, jako wyraz najgłębszej wdzięczno­ ści i pokornej a ufnej miłości składam w ofierze swój „Krzyż Legionowy”, od­ znakę wspólną wszystkich III Brygad, oddziałów i formacji legionowych z lat 1914-1918 (…). Na Jasnej Górze w dniu 3 maja 1976 r. Wujek wraz z kilkuset wete­ ranami stoczyli pod koniec ich pełne­ go miłości do Boga i Ojczyzny życia największą bitwę z systemem. Rada Państwa PRL przyznała najwyższe od­ znaczenie wojskowe – Krzyż Wielki Orderu Virtuti Militari – Leonidowi Breżniewowi, sekretarzowi general­ nemu Komunistycznej Partii Związ­ ku Radzieckiego. W proteście przeciw sprofanowaniu najważniejszego dla Po­ laków orderu kombatanci postanowili swoje ordery i krzyże Virtuti Militari przekazać uroczyście jako wotum dla NMP Królowej Polski w dniu Jej święta. Ojciec Eustachy Rakoczy, pomys­ łodawca, ceremoniarz i współorgani­ zator uroczystości, tak to wspomina: Hejnał WP towarzyszył chwili, w której obrońcy Rzeczypospolitej skła­ dali na ołtarzu najwyższe odznaczenia, świadczące o męstwie Polaków. Była to uroczystość, jakiej nie widziano dotąd w Rzeczypospolitej. Oto cenne wotum generałów składane było publicznie, w obecności Episkopatu Polski, kilku­ dziesięciu tysięcy pielgrzymów i przez świętą posługę Prymasa Tysiąclecia, kiedy Eucharystii przewodniczył ów­ czesny metropolita krakowski – kard. Karol Wojtyła.

Hołd obrońców Honoru i Ojczyzny

początku lat 70. udało się legionistom odtworzyć w tajemnicy przed komuni­ stami krakowski Oddział ZLP, którego prezesem był cały czas, od 1934 roku do śmierci w 1974 roku, dr Stanisław Korczyński. W 1971 roku legioniści zaangażowali się w pisemne protesty do władz wobec systemowego niszcze­ nia przez sowietów cmentarza Orląt Lwowskich – miejsca wiecznego spo­ czynku ich przyjaciół i kolegów z cza­ sów walk o wolną Polskę. 6 sierpnia 1974 r. grupa ok. 100 legionistów wybrała przez aklamację na prezesa honorowego Związku, gen. Mieczysława Borutę-Spiechowicza. Prezesem ZLP w latach 70. był mjr Jó­ zef Herzog, a nieformalnym kapelanem Związku – dominikanin o. Adam Stu­ dziński. Wujek był od 1983 r. również kanclerzem Kapituły wskrzeszonego przez legionistów w 1969 r. Orderu „Virtuti Civili”. W sierpniu 1975 r. to­ warzyszył gen. M. Borucie-Spiechowi­ czowi i gen. r. Abrahamowi (z który­ mi razem walczył o Lwów w 1918 r.) w poś­więceniu tablicy ku czci Orląt Lwowskich w klasztorze na Jasnej Gó­ rze. Należał do Komitetu Opieki nad Kopcem Józefa Piłsudskiego jako jego członek honorowy i do Towarzystwa im. Gen. J. Kustronia w Nowym Sączu.

Częstochowa w dniu 5 czerwca 1979 roku. Pierwsza, historyczna pielgrzym­ ka do ojczyzny ojca św. Jana Pawła II. Żyła jeszcze garstka tych, którzy po­ szli w 1914 roku walczyć o wolność Polski. Hołd w ich imieniu miał zło­ żyć najwyższy rangą spośród nich – gen. Boruta-Spiechowicz, ale zacho­ rował. Poproszono więc porucznika Leszczyc-Przywarę, by reprezentował

Major Matejczuk

w dalszej naszej wiernej służbie Bo­ gu i Polsce, dając w miarę możliwości i sił świadect­wo Prawdzie. Niech nasze cierpienia i modlitwy dołączą do tych, które mają wzmacniać Twe siły w peł­ nieniu Twego posłannictwa. Zarazem proszę Waszą Świątobliwość o błogo­ sławieństwo na ostatni odcinek naszej pielgrzymki życiowej. Jan Paweł II ze łzami wzruszenia udzielił mu osobistego błogosławień­ stwa. Miało to miejsce trzy dni po tym, jak dokonał w Warszawie chyba najbar­ dziej symbolicznego czynu w dziejach Polski – gdy wezwał Boga, by zstąpił Duchem Świętym i odnowił oblicze tej ziemi. Te kilka dni czerwcowych 1979 r. stało się wydarzeniem dziejowym dla

FOT. Z ALBUMU RODZINNEGO STEFANA PRZYWARY

Jasna Góra, 3 maja 1976 r. Dar z insygniów Virtuti Militari. FOT. E. RAKOCZY

do polskości, wszyscy, którzy uważają za swój święty obowiązek bronić honoru imienia polskiego, bronić godności na­ rodu, bronić tożsamości narodowej. Na tę drogę, niewątpliwie ciężką, życzymy wam wszystkim powodzenia. Szczęść wam Boże!” W tym czasie „ci, którzy nie poczu­ wali się do polskości”, w skrytości przy­ gotowywali kolejną formę zniewolenia i listy proskrypcyjne polskich patriotów przeznaczonych do uwięzienia. Za czte­ ry miesiące wprowadzili stan wojenny. Wielu z tych młodych, uskrzydlonych patriotycznymi wydarzeniami Mar­ szu, zostało internowanych. Stanowiło to dowód, że idea wolnej i niepodleg­ łej Polski została przekazana „z ojca na syna”, a celnie i pięknie to określił w marcu 1981 roku pod Kopcem Pił­ sudskiego, Mogiłą Mogił, gen. Boruta­ -Spiechowicz: „Już świta!” .

Jasna Góra, 9 września 1979 r. Stanisław Leszczyc-Przywara przekazuje kombatantom poz­ d­rowienia od Papieża JP II

FOT. Z ALBUMU RODZINNEGO STEFANA PRZYWARY

Związek Legionistów Polskich

Pod okupacją systemu sowieckiego wyrastało w zniewolonej Polsce po wojnie już drugie młode pokolenie. W latach 70. spotkania czy zjazdy tych coraz mniej licznych weteranów siłą rzeczy były symboliczne, bo nie mieli oni prawa zaistnieć w monopolu informacyjnym PRL. Władze bały się oddziaływania patriotycznego tych starych już, często schorowanych w wyniku wojen i więzienia, ale do końca niezłomnych żołnierzy kombatantów. Przez to byli niewygodni dla PRL-owskich władz i ich służb.

Jasna Góra Zwycięstwa

Opłatek legionowy, Kraków 1974 r. Kard. Wojtyła i St. Leszczyc-Przywara

Kombatanci w latach 70. postanowili ufundować dla Królowej Polski płaszcz od żołnierzy, czyli wotum składające się z ich najcenniejszych orderów i odzna­ czeń otrzymanych za walkę o Polskę. Jasnogórski kapelan Żołnierzy Niepod­ ległości o. Rakoczy poprosił każdego z żołnierzy, by do ofiarowanych odzna­ czeń dodał krótki opis. Tak wpisał się porucznik Leszczyc-Przywara: We wspólnej intencji sprawienia su­ kienki-munduru dla Matki Bos­kiej Częs­ tochowskiej – Jasnogórskiej Hetmanki, oraz jako osobiste wotum dziękczynne za wieloletnią wyraźną opiekę Matki

żołnierzy czynu legionowego. Wujek, jak zawsze w ważnych chwilach, prosił Ducha Świętego o pomoc w improwi­ zacji hołdu dziękczynnego dla Karola Wojtyły, którego znał przecież od wielu lat. W legionowym mundurze, klęcząc i salutując, wygłosił historyczny raport żołnierzy Rzeczypospolitej: Ojcze Święty, porucznik Stanisław Leszczyc-Przywara, legionista marszał­ ka Józefa Piłsudskiego, w swoim i swo­ ich kolegów imieniu składa Ci w hoł­ dzie wyrazy najgłębszej czci oraz nasze upokorzenia, dyskryminacje, krzywdy i całą poniewierkę, którą przeżywamy

naszego narodu. Weterani przekazali symboliczne insygnia Wolnej Polski poprzez polskiego papieża następnym pokoleniom. Wkrótce powstała Soli­ darność i Polska zaczęła się odmieniać!

Marsze Kadrówek Po powstaniu Solidarności, gdy komu­ na na 13 miesięcy została zmuszona do wycofania się, legioniści oficjalnie wznowili działalność ZLP. Wówczas też udało się nawiązać do pięknej tradycji okresu międzywojennego i zorganizo­ wano na początku sierpnia 1981 roku

pierwszy powojenny Marsz Szlakiem Kadrówki na 120-km trasie krakow­ skie Oleandry–Kielce. Ostatni żyjący legioniści przekazywali młodzieży na spotkaniach w miejscach postoju hi­ storię i cieszyli się chwilową wolnością. Wujek był zaprzyjaźniony z Ludwikiem Nowakowskim ps. Bułgar (z I Bryga­ dy), który zaraził pasją czynu legiono­ wego swojego wnuka i już w latach 70. zabierał go na uroczystości i spotkania ‘Legunów’ Piłsudskiego. Dzisiaj dr na­ uk humanistycznych Krzysztof Nowa­ kowski, który oprócz opieki w latach osiemdziesiątych nad Kopcem Piłsud­ skiego i współorganizowania (głównie z KPN) Marszów Kadrówki założył na UJ nieformalne Koło Sympatyków Le­ gionów, wspomina: Po moim dziadku legioniście Ludwiku to był drugi mój wychowawca uczący mnie miłości do Ojczyzny, szacunku dla pracy społecz­ nej, jak również bezinteresownej pra­ cy państwowotwórczej. Imponował mi swoją postawą, […] autentyczną religij­ nością. Stanisław chodził zawsze prosty jak struna, zadbany, wąs zawsze przy­ strzyżony. Piękna męska postawa, nie wyglądał wcale na swój wiek, był mło­ dy duchem […] na wiele rzeczy patrzył z przymrużeniem oka. Zrównoważony, spokojny. Mocno przejęty ideą niepod­ ległości i legionów aż do śmierci. Jak większość z nich. […] Stanisław łatwo i chętnie nawiązywał kontakt z mło­ dzieżą, wpajał szacunek dla państwa, Ojczyzny, i kombatantów. Wiem, że pa­ mięć o nim będzie we mnie trwała tak długo, jak będę na tym świecie. W książce Macieja Gawlikowskie­ go i Mirosława Lewandowskiego Na szlaku Kadrówek 1981–89 autorzy cy­ tują (za R. Kulak, Kronika I Marszu) fragment dotyczący punktu postoju Marszu w Michałowicach: W imieniu legionistów przemówił ppor. Stanisław Leszczyc-Przywara: „Nie łudźcie się, znajdujecie się w walce, która się toczy od czasów, kiedyśmy walczyli o Polskę wolną i niepodległą. Dziś mamy do obrony, do wywalczenia tę samą wol­ ność, tę samą niepodległość, może nawet w szerszym zakresie. Dzisiaj musimy bronić nie tylko praw państwa polskie­ go, ale praw narodu polskiego. Musimy zdobyć się na wszystkie ofiary, jakie są potrzebne, ażeby przekazać naszym na­ stępcom ten najdroższy skarb, nienaru­ szony skarb honoru żołnierza polskiego. A żołnierzem polskim jesteście dzisiaj wszyscy, wszyscy, którzy poczuwają się

Spośród wielu przyjaciół Wujka wy­ różniali się major Wiesław Matejczuk oraz jego syn Staszek. Wiesław Matej­ czuk nie zrobił kariery: nie należał do PZPR, chodził do kościoła, miał ślub kościelny, ochrzcił dzieci i przyjmo­ wał w domu m.in. ojców dominika­ nów. Zaczęły się naciski ze strony Za­ rządu Politycznego LWP, przenosiny i prześladowania, ale też i pomoc wielu, często nieznanych, oficerów. W jego

uświadomić „niewłaściwość” postępo­ wania syna oraz szkodliwość działania Kościoła w Polsce. Do historii rodzin­ nej przeszedł cytat z jednego z politru­ ków: „Bo wiecie, obywatelu majorze – Kościół w Polsce jest tak perfidny, że zniósł post w piątki, żeby pogłębić nasze trudności gospodarcze!”. Major nie przystał na propozycję wpłynięcia na syna, by ten działał jako agent. Wiesława Matejczuka wyrzu­ cono więc z wojska, a Staszka usunię­ to z tzw. wilczym biletem z uczelni; córkę Ewę nękano w szkole ocenami niedos­tatecznymi, żonie zrobiono re­ wizję w kwiaciarni i zniszczono do­ miarami. Nad wszystkim czuwał płk Czesław Kiszczak, który jednak nie wiedział o organizacji oficerów, która natychmiast poinformowała majora o poleceniu Kiszczaka pilnego umiesz­ czenia Staszka w słynnej kompanii

Działały stare, komunistyczne koterie i sowiec­ ka agentura, które nie mogły uwierzyć, że pod ich nosem przez lata istniała antykomunistyczna grupa oficerów, a nie słynny jeden wyjątek – Kukliński. karnej w Orzyszu. Organizacja w eks­ presowym tempie pomogła dorobić w szpitalu MSW w Katowicach „legen­ dę” o konieczności przeprowadzenia przez Staszka dodatkowych badań pod kątem zdolności do służby wojskowej. Ksiądz Prymas Wyszyński zaś zade­ cydował o błyskawicznym przyjęciu Staszka na KUL. Major Matejczuk ura­ tował syna i przechytrzył Kiszczaka, ale też szybko przeniósł się z rodziną do Grodziska Mazowieckiego. W sierpniu 1980 r. wybuchła wol­ ność Solidarności. Aktywność społecz­ na i patriotyczna Wiesława Matejczuka była niespożyta. Będąc formalnie poza wojskiem, rozbudowywał konspira­ cyjną organizację, wyławiając uczci­ wych oficerów. „Dokształcał się” też w his­torii walki z komunistami u jed­ nego z najlepszych polskich dowód­ ców partyzanckich AK i podziemia niepodległościowego – Antoniego

FOT. Z ARCHIWUM STANISŁAWA MATEJCZUKA

W

łaściwie oprócz insty­ tucji Kościoła i śro­ dowiska ziemian tylko oni pozostali ostatnimi wyjątkami mocno ograni­ czonej, ale jednak niezależności myśli i działania ku wolności. Walka o pa­ mięć prawdziwej Polski przeniosła się do sfery duchowej i symbolicznej, w której Stanisław Leszczyc-Przywara często był na pierwszej linii frontu.

KURIER·ŚL ĄSKI

Wiesław Matejczuk (trzeci z lewej) w gronie polityków z Porozumienia Centrum

aktach osobowych z lat 60. i 70. były wpisy o „niebezpiecznym elemencie rewizjonistycznym w LWP” oraz zab­ raniające powierzania Matejczukowi kontaktów z żołnierzami, na których „ma demoralizujący wpływ”. Od 1963 r. był związany z Katowicami, ale w wol­ nym czasie często przemieszczał się po kraju w związku z pasją filatelistyczną. To pomagało mu w utrzymywaniu zna­ jomości z różnymi oficerami i stanowi­ ło parawan ochronny dla działalnoś­ ci konspiracyjnej, jeszcze bez nazwy i sformalizowanej struktury. Rok 1976 był przełomem wśród znajomych oficerów majora Matejczu­ ka. Interesowali się i przyglądali po­ wstającym niezależnym ruchom: KOR, ROPCiO i KPN. Mieli dostęp do więk­ szości niezależnych wydawnictw i zor­ ganizowali solidną bibliotekę „bibuły” u matki ppłk Jerzego Mazanka w Dąb­ rowie Górniczej. Major Matejczuk częs­ to bywał w pobliskich Rydułtowach u Stanisława Leszczyc-Przywary. W roku 1977 syn majora Staszek (ulubieniec Wujka) rozpoczął stu­ dia na wydziale Inżynierii Sanitar­ nej Politechniki Śląskiej w Gliwicach. Równocześnie powołał do życia przy Duszpasterstwie Akademickim Kato­ wice-Dąb organizację o nazwie Patrio­ tyczne Zrzeszenie Studentów Polskich. Równocześnie Kazimierz Świtoń zaczął tworzyć na Śląsku niezależne związki zawodowe. W 1978 roku wzywano ma­ jora na „rozmowy” do Sztabu Śląskiego Okręgu Wojskowego z Zarządem Poli­ tycznym LWP w Katowicach i Sztabu Okręgu we Wrocławiu. Próbowano mu

Hedy ps. Szary (w czasie wojny do­ wodził w Świętokrzyskiem, a później, m.in. w sierpniu 1945 r., zorganizował rozbicie więzienia w Kielcach i uwol­ nienie ok. 700 więźniów politycznych, głównie żołnierzy AK). W okresie stanu wojennego konspiracyjna organizacja oficerów, którą założył Wiesław Matej­ czuk na Śląsku, połączyła się z podobną organizacją z Wielkopolskiego Szta­ bu Okręgu z płk. Dorffem i powstała organizacja pod nazwą „Viritim”, do której należało ok. 300 oficerów. Ich celem było samokształcenie patriotycz­ ne, samoorganizowanie się i działanie w przypadku interwencji zbrojnej so­ wietów. Nie chcieli odchodzić z woj­ ska, ale poznawać prawdę o polskiej historii i nawiązać do zerwanych tra­ dycji i wzorów żołnierskich z legionów Piłsudskiego i II RP. W wojsku komu­ nistycznym wykonywali zadania, jakie im przydzielono, szkolili się wg metod z Moskwy rodem – ale umieli odróżnić służbę Polsce od służalczości komu­ nie. Różne były ich losy, różne powody zaciągnięcia się do komunistycznego wojska. Wiesław Matejczuk trafił tam na rozkaz matki! Jego ojciec Michał Matejczuk, w czasie wojny aktywny w AK w Grodzisku Mazowieckim, po wojnie działał w antykomunistycznej partyzantce i matka postanowiła w ten sposób ratować syna przed prześla­ dowaniami – według zasady, iż „pod latarnią najciemniej”. Po ustaleniach tzw. okrągłego sto­ łu i częściowo niezależnych wyborach w 1989 roku towarzysz Kiszczak został Dokończenie na sąsiedniej stronie


MARZEC 2O19 · KURIER WNET

9

KURIER·ŚL ĄSKI

N

a zaproszenie Muzeum i z rekomendacjami Mię­ dzyzakładowej Organizacji Związkowej nr 15 NSZZ So­ lidarność’80 w Państwowej Inspekcji Pracy historyk kultury pracy na Ślą­ sku, Roman Adler, zaprezentował ge­ nezę ochrony pracowników na Górnym Śląsku, począwszy od norm dotyczą­ cych zatrudniania górników w śred­ niowieczu, przez rozwiązania epoki nowożytnej, reformy XIX w., do no­ woczesnej formy Inspekcji Pracy (po 1918/1928 r.). Słuchacze mogli się dowiedzieć, że pierwsze przepisy dotyczące po­ woływania specjalistów – po łacinie „montes iuratores”, czyli przysięgłych górniczych – którzy mieli dbać o bez­ pieczeństwo i rozstrzyganie sporów między gwarkami a kopaczami w ko­ palniach kruszców, spisano ok. 1248 r. w Jihlawie na południu Moraw i zna­ ne są jako igławskie prawo górnicze. Za sprawą opata Mikołaja z klasztoru cystersów w Lubiążu na Śląsku, który sprowadził odpis tego prawa już w ro­ ku 1268, przepisy te nakazał stoso­ wać w swoim księstwie książę legnicki Bolesław Rogatka – skądinąd niezbyt chlubnie zapisany na kartach naszej hi­ storii za oddanie Marchii Brandenbur­ skiej jako zastawu za długi hazardowe „klucza do Śląska”, czyli Ziemi Lubus­ kiej… Stosowanie prawa igławskiego i uprawnienia owych przysięgłych gór­ niczych potwierdzali później, nawiązu­ jąc do wcześniejszych decyzji Elżbiety Łokietkówny i Kazimierza Wielkie­ go – Władysław Jagiełło w przywileju

Życzeniami dalszych 100 lat działań na rzecz podnoszenia kultury pracy i ochrony pracowników w środowisku pracy zakończył się wykład „Od przysięgłych gornych do inspektorów pracy. O tradycjach ochrony pracy na Śląsku”, zorganizowany 22 stycznia 2018 r. przez Muzeum Śląskie z okazji 100-lecia Inspekcji Pracy w Polsce.

Tradycje ochrony pracy na Śląsku Stanisław Orzeł

Przysięgli gorni, już jako urzęd­ nicy państwowi, bo opłacani z kasy książęcej, zostali powołani w 1528 r. przez ostatniego Piasta opolsko-raci­ borskiego, Jana II Dobrego, Ordunkiem gornym, który objął przepisami również hutników kruszcowych. Pierwszy przy­ sięgły, znany z 1532 r., miał na imię Sta­ nisław. Na wzór Ordunku… w 1577 r. cesarz Rudolf II ogłosił ordynację gór­ niczą dla Śląska i hrabstwa kłodzkiego, która ujednoliciła przepisy i wprowa­ dziła nadzór cesarski nad górnictwem we wszystkich księstwach należących do cesarza jako króla Czech. W Rzeczypospolitej Obojga Naro­ dów pod wpływem doświadczeń w sa­ linach wielickich i bocheńskich zaczęła się krystalizować inna koncepcja nad­

(1658–1660 pierwszym był Józef Wolf). W 1698 r. po egzaminie przed profe­ sorami Uniwersytetu Jagiellońskiego cyrulikiem w żupach solnych krakow­ skich została „kobieta potrzebną zdol­ ność posiadająca, Magdalena Bendzi­ sławska wdowa” po lekarzu.

W

tym czasie załamało się przestrzeganie Ordunku gornego na Śląsku w by­ tomskim „państwie stanowym”: 10 lip­ ca 1677 r. cesarz Leopold I skierował do Leopolda Ferdynanda i Karola Maksymiliana Donnersmarcków, pa­ nów na Tarnowskich Górach, reskrypt stwierdzający, że „hrabiowie mają się stosować do ordynacji górniczej, [...] ustanowić należyty [...] przysięgły sąd

górniczej (Revidierte Bergordnung…) na Śląsku działali pruscy Berggeschwo­ rene, czyli nadal… przysięgli górniczy. W 1784 r. listę przysięgłych gornych z lat 1534–1764 spisał w memoriale dla Wyższego Urzędu Górniczego Efraim L.G. Abt. Jeden z ostatnich w latach 1733–1755 nazywał się Jan Kempa. Urząd przysięgłych górniczych po ok. 600 latach od 1856 r. na pruskim Śląsku w górnictwie zaczęli zastępo­ wać inspektorzy górniczy, a w przemy­ śle – inspektorzy fabryczni. W 1874 r. pierwszym na Śląsku inspektorem fab­ rycznym we Wrocławiu został Alfred Frief, a w 1876 r. w Opolu – Friedrich A. Bernoulli. Od 1878 r. inspektorzy fabryczni mieli prawo rewizji w zakła­ dach przemysłowych, oprócz górnic­

z 1426 r. i Aleksander Jagiellończyk w tzw. Statutach Olkuskich. W 1517 r. Zygmunt Stary utworzył dla całego Królestwa Polskiego urząd podkomo­ rzego górniczego, a w 1518 r., gdy żup­ nikiem był Jan Boner, pierwsza królew­ ska komisja lustracyjna żup solnych dokonała opisu stanu technicznego kopalń, warzelni i budynków górni­ czych w dobrach królewskich. Lustra­ cje takie odbywały się średnio co dwa lata i obejmowały m.in. „ogląd dołu co do robót odbytych i odbyć się mają­ cych w celu bezpieczeństwa kopalni”.

zoru nad warunkami pracy: w 1588 r. w konstytucji sejmowej uchwalono: „będziem posyłać przy podskarbim komissarze co dwie lecie, którzy jurati mają doglądać, jakoby w żupach szkoda i ruina nie była etc.”. Wówczas po raz pierwszy nadzór nad warunkami pracy podporządkowano Sejmowi, czyli wła­ dzy ustawodawczej, a nie – jak dotąd – władzy wykonawczej (książę, król lub cesarz). W XVII w. władza wykonawcza (król) skupiła się na zapewnieniu wy­ boru i dozoru oraz wynagrodzenia dla cyrulika (prowizora) w żupach solnych

Obraz Matki Bożej w płaszczu Hetmańskim na Jasnej Górze

szefem Ministerstwa Spraw Wewnętrz­ nych, a patriota Staszek Matejczuk, wo­ bec zagrożenia życia przez „nieznanych sprawców”, musiał w 1990 r. uciekać z Polski. Wiesław Matejczuk domagał się po „okrągłym stole” przywrócenia go do czynnej służby wojskowej. W połowie 1991 roku Komisja ds. skarg związanych z usunięciem z zawodowej służby woj­ skowej z przyczyn politycznych uznała, że faktycznie został zwolniony z powodu niewłaściwego wychowania syna, który

próbował założyć Niezależny Związek Studentów Polskich. Uznając zasadność Pańskiego poczucia krzywdy, MON w ak­ tualnie obowiązującym stanie prawnym nie ma obecnie możliwości powołania Pana do służby. Ponadto ustawy obej­ mują jedynie osoby zwolnione w okresie po sierpniu 1980 r., a więc nie dotyczą Pana. Aby chociaż w części zadośćuczy­ nić Pańskiemu poczuciu krzywdy, mi­ nister MON mianował Pana na stopień podpułkownika i skierował osobny list.

FOT. STANISŁAW ORZEŁ

W 1588 r. w konstytucji sejmowej uchwalono: „będziem posyłać przy podskarbim komissarze co dwie lecie, którzy jurati mają doglądać, jakoby w żupach szkoda i ruina nie była etc.”.

górniczy, mają mu dać swobodę de­ cyzji”... Po pruskim podboju Śląska (wojny śląskie 1740–1763) i ogłosze­ niu w 1769 r. dla górnictwa kruszco­ wego i węglowego oraz hutnictwo że­ laza i cynku Zrewidowanej ordynacji

Gdy Kiszczak wycofał się z ofi­ cjalnego życia politycznego, kilku­ nastu oficerów „Viritim” ujawniło się w 1991 r. jako reprezentanci organiza­ cji w ewentualnych rozmowach, pro­ wadzących do ujawnienia się pozo­ stałych jako kadra do prawdziwego zreformowania wojska. Wśród ujaw­ nionych był major Wiesław Matejczuk i płk Henryk Michalski ze Sztabu Ge­ neralnego. Dużo „komunistycznego betonu” wysłano na emerytury, ale działały stare, komunistyczne koterie i sowiecka agentura, które nie mogły uwierzyć, że pod ich nosem przez la­ ta istniała antykomunistyczna grupa oficerów, a nie słynny jeden wyjątek – Kukliński. Major Matejczuk wspo­ magał przyjaciela Jacka Maziarskie­ go i Jarosława Kaczyńskiego w budo­ waniu Porozumienia Centrum, które zdobyło kilkadziesiąt mandatów po­ selskich, a mądrze negocjując w roz­ drobnionym parlamencie, pod koniec 1991 r. utworzyło mniejszościowy rząd Jana Olszewskiego. Było wiele pilnych spraw do załatwienia – nie tylko pełne zdekomunizowanie wojska, wydalenie sowietów czy zatrzymanie złodziej­ skiej tzw. prywatyzacji. Do rozpraco­ wywania „Viritim” rzuciła się WSI i jej agendy. O większej reformie wojska nie było więc mowy. Obóz szeroko rozu­ mianej targowicy obalił patriotyczny rząd Jana Olszewskiego w nocy z 4 na 5 czerwca 1992 r. W konsekwencji mieli­ śmy potem ćwierć wieku postkomuny. Nie mogąc inaczej podejść majora Matejczuka, ówczesne prosowieckie odłamy WSI otoczyły go woalem izola­ cji i obaw przed kontaktem z nim, cze­ go nie było nawet za komuny. Niektó­ re osoby były wręcz zastraszane przez „niezidentyfikowanych osobników”. Major był inicjatorem wielu wydarzeń, m.in. z ks. Kantorskim – pierwszej pols­ kiej wizyty i mszy św. na grobach na­ szych oficerów w Katyniu. Zginął w wy­ padku samochodowym, w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach. K CDN.

twa. W 1876 r. w Królewskiej Hucie (dziś Chorzów) dr Franciszek Chła­ powski opublikował „Higjenę rze­ miosł…” – pionierską pracę medycyny przemysłowej, a pod wpływem m.in. je­ go interpelacji w parlamencie pruskim, od 1879 r. ukazywały się wydawane przez ministerstwo w Berlinie „Jahres Berichte…”, sprawozdania pruskich in­ spektorów przemysłowych. Na ziemiach polskich pod zaborem Rosji 1 czerwca 1882 r. powołano in­ spekcję fabryczną ustawą tymczasową o zakazie pracy dzieci. Od 1 czerwca 1884 r. rozpoczęto jej organizację na mocy przepisów wykonawczych do tej ustawy, a od marca 1885 r. zaczęli działać pierwsi inspektorzy w Warsza­ wie i Łodzi (Aleksander Michajłowicz

Pracy, podzieliła miasto na 6 okręgów inspekcyjnych i powołała pierwszych 6 inspektorów fabrycznych, w tym m.in. inż. Antoniego Eichhorna i inż. Franciszka Sokala, który od 1916 r. był Głównym Inspektorem Fabrycznym przy Magistracie Warszawy, a następnie w 1917 r. stanął na czele odpowiednie­ go departamentu Rady Regencyjnej. Po objęciu władzy nad odradzają­ ca się Rzeczpospolitą Polską, Naczel­ nik Państwa Józef Piłsudski 3 stycznia 1919 r. podpisał dekret o tymczaso­ wym urządzeniu inspekcji pracy, opra­ cowany – jak przypomniał w dyskusji po wykładzie dr Leszek Rymarowicz z Krakowa – na podstawie przepisów przygotowanych w Radzie Regencyjnej. Od stycznia 1919 r. Inspekcja Pracy pod kierownictwem Główne­ go Inspektora Pracy F. Sokala działa­ ła na terenie byłego zaboru rosyjskie­ go i województwa białostockiego. Na przełomie 1919/1920 r. byłych cesar­ sko-królewskich inspektorów przemy­ słowych zaboru austriackiego, czyli z Galicji oraz Śląska Cieszyńskiego, przejęło Ministerstwo Pracy i Opieki

P

odczas I wojny światowej w okupowanej przez Niemców Warszawie komisja Komitetu Obywatelskiego stolicy pod przewod­ nictwem prof. Ludwika Krzywickiego w 1915 r. opracowała statut Wydziału

W

1954 r. Rada Państwa przekazała kompetencje ministerstwa w zakresie ochrony, bezpieczeństwa i higieny pra­ cy Centralnej Radzie Związków Zawo­ dowych. Na czele katowickiej inspekcji związkowej stanęła wówczas mgr Ma­ ria Ceglarska-Wierzchacz jako starszy inspektor CRZZ przy WKZZ, a w la­ tach 1960–1980 – inż. Paweł Chojecki, od 1975 r. jako okręgowy inspektor pracy. W tym czasie działały w Kato­ wicach trzy związkowe ogólnopolskie inspektoraty pracy: górników, hutni­ ków i chemików.

Pokłosiem wykładu jest zainteresowanie kilku śro­ dowisk koncepcją zasygnalizowaną przez Romana Adlera: utworzenia na Śląsku muzeum przemysłu i kultury pracy. Społecznej na etaty Inspekcji Pracy. W 1922 r. inspekcja zaczęła działać na Wileńszczyźnie, kresach wschodnich wcielonych do Polski po wojnie z Ro­ sją bolszewicką oraz na ziemiach by­ łego zaboru pruskiego (Wielkopolsce i Pomorzu Gdańskim). Jej scalanie po ogłoszeniu w 1927 r. dekretu Prezy­ denta RP o inspekcji pracy zakończy­ ła ustawa Sejmu Śląskiego z kwietnia 1928 r., na mocy której inspekcja pracy objęła autonomiczne województwo ślą­ skie – zastępując działające od 1922 r. trzy okręgi inspekcji przemysłowej wojewody śląskiego, na których czele stali: w okręgach Katowice i Rybnik – inż. Józef Dobrzycki z Wielkopol­ ski, a w okręgu Królewska Huta (dziś Chorzów) – inż. Maksymilian Franke, urodzony w Warszawie repatriant z Lu­ dowej Republiki Ukrainy. Pierwszym inspektorem okręgowym IX Okręgu Inspekcji Pracy w Katowicach został inż. Józef Bogusław Gallot z Sosnowca. złowiekiem, który – po przej­ ściu w 1920 r. F. Sokala do działalności dyplomatycznej w Międzynarodowej Orga­ nizacji Pracy i Lidze Narodów – do­ prowadził do uformowania struktur 12 okręgów i procedur działania Ins­ pekcji Pracy, był Główny Inspektor Pra­ cy Marian Klott de Heidenfeldt. Jego sylwetkę w krótkim koreferacie przy­ bliżył słuchaczom dr L. Rymarowicz. Osobowością, która w znacznym stop­ niu nadała szczególnie zaangażowany społecznie charakter Inspekcji Pracy w latach 20. i 30. XX w. była Halina Krahelska, która jako zastępca Główne­

C

Obecnie Okręgowy Inspektorat Pracy w Kato­ wicach zatrudnia około 200 inspektorów pracy działających z Katowic oraz z oddziałów tereno­ wych w Bielsku Białej, Częstochowie, Gliwicach, Rybniku i Zawierciu. Blumenfeld i Jerzy Antonowicz von Tencelmann, następnie Włodzimierz Włodzimierzowicz Światłowski, Ilia Mosołow i Gieorgij Osipowicz Rykow­ skij). W monarchii cesarsko-królew­ skich Austro-Węgier Habsburgów po zmianach w ordynacji przemysłowej z 1880 r. od 17 czerwca 1883 r. powo­ ływano inspektorów przemysłowych, a od 1906 r. jako podinspektorów – kobiety. To spośród galicyjskich c.-k. inspektorów przemysłowych wywodzili się pionierzy polskiej inspekcji pracy: Arnulf Nawratil, Ludwik Smyczyński, Kazimierz Skrochowski, a na Śląsku cieszyńskim – Hugo Bartonec. Po rozkazie cesarza Wilhelma II w 1891 r. utworzono w Prusach Kró­ lewską Inspekcję Przemysłową (Koni­ gliche Gewerbeinspektion), którą w Ka­ towicach zorganizował m.in. inspektor przemysłowy dr Ludwig Czimatis.

lokalnym. W tym czasie katowickim IX Okręgiem Inspekcji Pracy obejmują­ cym województwo śląskie z Zagłębiem Dąbrowskim, Opolem i Nysą kierował najpierw przedwojenny związkowiec górniczy z PPS – Jan Bielnik, następ­ nie – przedwojenny inspektor pracy z Częstochowy Aleksander Radłowski, a wreszcie – już w ramach prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej – mgr Tadeusz Ziemski, były dowódca AK, a później adwokat w Zawierciu.

go Inspektora Pracy szczególny nacisk kładła na ochronę kobiet w miejscu pracy i organizowała akcję zakładania pierwszych żłobków przyzakładowych. W latach 30. XX w. na czele obej­ mującego obszar autonomicznego wo­ jewództwa śląskiego IX Okręgu Ins­ pekcji Pracy w Katowicach stał inż. Artur Maske, a Okręg liczył około 10 inspektorów, którzy działali w ob­ wodach: Katowice, Królewska Huta (później Chorzów), Rybnik i Bielsko, a od 1938 r. dodatkowo Tarnowskie Góry i po aneksji Zaolzia – na ziemiach Śląska Cieszyńskiego. W wyniku faszystowskiej okupacji niemieckiej zginęło ponad dwudziestu inspektorów pracy, wielu po 1945 r. nie wróciło do pracy w inspekcji. Również stalinizacja ustroju Polski nie sprzyjała inspekcji, która przez pięć lat działała jeszcze na mocy ustawy z 1927 r., ale w marcu 1950 r. włączono ją w skład wydziałów i referatów wojewódzkich i powiatowych prezydiów rad naro­ dowych. Było to sprzeczne z uchwałą Międzynarodowej Organizacji Pracy z 1923 r., zgodnie z którą inspekcja pracy nie może podlegać władzom

Gdy w grudniu 1980 r. zakoń­ czyła działalność CRZZ, związkowa inspekcja pracy straciła pracodawcę, a pluralizm związkowy (NSZZ Solidar­ ność, związki branżowe i autonomicz­ ne) spowodował odtworzenie ustawą z marca 1981 r. Państwowej Inspekcji Pracy podległej Radzie Państwa oraz Prezesowi NIK. Po 1989 r. nadzór nad PIP przejął marszałek Sejmu i Rada Ochrony Pracy. W tych latach Okręgo­ wym Inspektorem Pracy w Katowicach kierował inż. Henryk Chrobak, a od 1991 do 2010 r. jego następcami byli: mgr Renata Grabska, mgr Krystyna Pietroń-Wróżyna, inż. Jerzy Wydmań­ ski i mgr Teresa Różańska. Obecnie Okręgowy Inspektorat Pracy w Kato­ wicach zatrudnia około 200 inspekto­ rów pracy działających z Katowic oraz z oddziałów terenowych w Bielsku Bia­ łej, Częstochowie, Gliwicach, Rybniku i Zawierciu. Od lipca 2010 r. Okręgo­ wym Inspektorem Pracy była mgr Be­ ata Marynowska, a od sierpnia 2016 r. p.o. Okręgowym Inspektorem Pracy jest inż. Lesław Mandrak. W dyskusji po wykładzie głos za­ brali m.in. L. Rymarowicz – przewod­ niczący Stowarzyszenia Inspektorów Pracy RP; Adam Beluch – były redaktor naczelny kwartalnika „Praca. Zdro­ wie. Bezpieczeństwo” Stowarzyszenia Inżynierów i Techników Przemysłu Hutniczego, obecnie członek Komisji Historycznej tego Stowarzyszania, ak­ tywny przy organizacji Muzeum Hut­ nictwa w Chorzowie; dr Dawid Keller z Muzeum Śląskiego w Katowicach; b. ratownik górniczy i inspektor pracy, międzynarodowy specjalista do spraw bezpieczeństwa pracy z azbestem – Ry­ szard Wrzesień; dr Zenon Szmidtke – organizator spotkań „Akademii po Szychcie” Muzeum Górnictwa Węglo­ wego w Zabrzu; a także inspektor pracy Zbigniew Sagański, przewodniczący Międzyzakładowej Organizacji Związ­ kowej NSZZ Solidarność’80 w Państ­ wowej Inspekcji Pracy. W spotkaniu wzięli udział m.in. b. Okręgowy Inspektor Pracy w Kato­ wicach Teresa Różańska, prezes śląskie­ go Oddziału Stowarzyszenia Ochro­ ny Pracy, b. inspektor pracy Krzysztof Galbarczyk – wybitny specjalista bezpieczeństwa pracy w leśnictwie, b. inspektor pracy Zbigniew Podhaj­ ski – ekspert nadzoru rynku i muzyk bluesowy, b. inspektor pracy Andrzej Herko, przewodniczący Zarządu Re­ gionu Śląskiego NSZZ Solidarność’80 Dariusz Czech, zastępca przewodniczą­ cego MOZ NSZZ Solidarność’80 w PIP Przemysław Worek, Grzegorz Grzego­ rek – redaktor naczelny wydawnictwa Książka i Prasa, pracownicy Okręgo­ wego Inspektoratu Pracy w Katowi­ cach, nauczyciele chorzowskich szkół i słuchacze zainteresowani tradycjami Inspekcji Pracy na Śląsku. Pokłosiem wykładu jest zainte­ resowanie kilku środowisk koncep­ cją zasygnalizowaną przez R. Adlera: utworzenia na Śląsku muzeum prze­ mysłu i kultury pracy, w którym zna­ lazłaby się stała ekspozycja na temat genezy i historii urzędów nadzoru nad warunkami pracy na ziemiach polskich, w tym – Państwowej Ins­ pekcji Pracy. K


KURIER WNET · MARZEC 2O19

10

Mam na ten temat więcej osobistych wspomnień i refleksji, umieszczanych od lat głównie w internecie, na kilku stronach internetowych (głównie na moim blogu akademickiego nonkon­ formisty, a także w Lustrze Nauki), bo to nie podlega cenzurze, a co najwyżej próbom penalizacji. Mimo powtarza­ nia, że mogę na te tematy napisać więcej i wydać w np. w postaci książki, nikt nie wyraził taką deklaracją zainteresowa­ nia, co stawia mnie (a przede wszyst­ kim inne od pożądanych wspomnienia) – w gorszej sytuacji od gremium praw­ ników, którzy mogli się wypowiadać, no i zapisać na łamach sporej książki (na kredzie i w twardej okładce), a niek­ tórzy z nich zostali także uwiecznieni głosowo i wizualnie w Archiwum UJ w ramach realizacji projektu UJ „Pa­ mięć Uniwersytetu”. Ja też byłem kilka lat temu w tym projekcie nagrywany, i to przez wiele godzin, ale widocznie moja pamięć nie była zgodna z tą, którą finansowano w ramach projektu, więc ani jedna sekunda z tej mojej pamięci nie została przekazana do skarbnicy akademickiej wiedzy historycznej. Nie mam wątpliwości, że moja his­toria – mimo, że zostałem uznany za „Świadka historii” (2018) – ani moja prawda – mimo, że zostałem uznany za obrońcę prawdy w mediach (główna nagroda Kongresu Mediów Niezależ­ nych, 2013 r.) – jakoś nie są pożąda­ ne, nie tylko dla skarbnicy jagielloń­ skiej wszechnicy. Zresztą tak samo, jak i moja osoba – persona non grata – od ponad 30 już lat, na tej wieko­ wej uczelni. Ograniczę się tylko do kilku z wie­ lu bohaterów książki i sesji w Collegium Maius, z którymi w jakiś sposób się zetknąłem lub usiłowałem nawiązać jakiś kontakt intelektualny czy moralny.

Jakoś mnie mogę przejść do porządku dziennego nad sesją Cent­ rum Obywatelskich Inicjatyw Ustawodawczych Solidarności w Collegium Maius UJ i książką Wkład krakowskiego i ogólnopols­ kiego środowiska prawniczego w budowę podstaw ustrojowych III Rzeczypospolitej (1980–1994). Projekty i inicjatywy ustawodawcze, ludzie, dokonania i oceny, poświęconą ponoć działaniom środowiska prawniczego na rzecz obalania systemu komunistycznego, co miało być dziełem na miarę Konstytucji 3 maja, („Kurier WNET”, styczeń 2019, Na miarę Konstytucji 3 maja?).

O rzekomo demontujących system komunistyczny Józef Wieczorek

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

Pamięć niepożądana

KURIER·ŚL ĄSKI

Collegium Maius UJ

profesora Stanisława Waltosia i reflek­ sje w tej kwestii, zdumiony najnow­ szą historią UJ przez niego napisaną i umieszczoną na stronie internetowej wszechnicy (rok 2010). Między inny­ mi nie było w niej ani słowa o stanie wojennym! Zbulwersowany lekturą tej historii zadawałem pytania, na które nigdy nie dostałem odpowiedzi. Jak to możliwe, żeby naukowcy najstarszej polskiej uczelni takie rzeczy

pisali całkiem legalnie i bezkarnie? I da­ lej: Jasne, że w tekście krótkim nie da się wszystkiego napisać, ale słów jednak napisano wystarczająco dużo, aby stan wojenny mógł się wśród tych słów zna­ leźć. Czyżby z punktu widzenia praw­ nego ten stan nie istniał? Fakt, że stan ten wprowadzono bezprawnie, ale to dla prawnika–historyka winien być interesujący epizod historii. Autor pi­ sze o ustawie o szkolnictwie wyższym

Na Śląsku takie wyrażenie jest elementem obraźliwego powiedzenia, jakim określa się twarz nielubianej osoby. Tymczasem vertiko było niegdyś interesującym i niezwykle przydatnym meblem.

wsi, posiadającej własne gospodarstwo rolne. Jak widać, ów mebel nabywali nie tylko mieszczanie. Vertika stanowi­ ły element wyposażenia całej sypialni małżeńskiej, do którego należała także szafa, lustro, toaletka i łóżka. Często też były umieszczane w pokojach goś­ cinnych, nazywanych salonami, a nie­ gdyś, w wioskach, po prostu „fajnymi izbami”. Ale po czasach tegoż trendu bez cienia sentymentu pozbywano się niemodnych mebli. Najpierw trafiały do spiżarni, piwnicy czy innych po­ mieszczeń gospodarczych. Kiedy zaś nastąpiła moda modernistyczna, trak­ towano je wręcz z obrzydzeniem, jako okazy kiczowatego gustu, i bez żalu przeznaczano na opał.

Szewska pasja może ogarnąć Otóż jednym z bohaterów sesji był prof. Stanisław Waltoś, znany prawnik i pas­jonat historii, z którym osobistego kontaktu nie miałem, ale poświęciłem mu kiedyś tekst Historia UJ w ujęciu

Stare vertiko Barbara Maria Czernecka

Nadmieńmy, że wtedy, po długich latach nędzy, Śląsk jako dzielnica Kró­ lestwa Prus wreszcie stawał się jego najbardziej zamożnym regionem, ze względu na rozwijający się na tym te­ renie przemysł. A filarem niemieckie­ go stylu była tutaj głównie bogacąca się elita mieszczańska, czyli burżuazja. Klasowość społeczeństwa uwi­ daczniała się także w gatunkach owe­ go praktycznego vertika. Spośród oka­ zów, które ocalały do naszych czasów,

FOT. BARBARA MARIA CZERNECKA

F

achowo nazywa się je również szafonierką lub pensjonarką. Jest to smukła, dwudrzwiowa szafka z korpusem wysokim na około 150 cm, mająca powyżej drzwi­ czek szeroką szufladę oraz ciekawą nad­ stawkę. Zgrabna konstrukcja pozwala na ustawienie mebla w stosunkowo nie­ wielkim pomieszczeniu. Vertiko jest wyjątkowo praktyczne. Można w nim wygodnie i składnie przechowywać bie­ liznę, obrusy, pościel, zastawę stołową, bibeloty… A nazwę zawdzięcza nazwi­ sku berlińskiego stolarza Ottona Verti­ kowa, który jest jego popularyzatorem. Szczyt mody na vertika przypa­ dał na tak zwany czas kajzerowski ce­ sarstwa niemieckiego, od roku 1871 do 1914 zarządzanego przez dynastię pruskich Hohenzollernów. Od imienia panującego wtedy cesarza określa się je także jako epokę wilhelmowską. Mod­ ny wtedy styl sztuki nosi nazwę neore­ nesansu. Po wojnie francusko-pruskiej ukształtowała się nie tylko świadomość narodowa Niemiec, ale i nastąpił gwał­ towny rozwój przemysłowy i gospo­ darczy tego państwa. Kultura, sztuka, a także rzemiosło artystyczne wyraźnie dążyły do podkreślania tryumfu Ger­ manów nad Francuzami. Stąd też od­ cinanie się od wpływów neogotyckich, charakterystycznych dla panowania króla Francji Ludwika Filipa, od któ­ rego też przyjęła nazwę moda epoki. Odzwierciedlenie tego jest najbardziej widoczne w meblarstwie nawiązującym do stylu, który w zjednoczonych Niem­ czech usiłowano uznać za tradycyjny. Stał on się wręcz ich wizytówką. Meble epoki kajzerowskiej, w cesarstwie zwa­ ne także „Gründerzeit”, cechowały się kanciastymi korpusami i bogactwem zdobień w postaci balustrad, głowic, kolumn, profilowanych naczółków, sterczyn… Najczęściej wytwarzano je z orzecha, czereśni, dębu. Tańsze, z drewna iglastego, ubogacano forni­ rem bądź glazurą.

można wyróżnić trzy rodzaje: proste z minimalną ilością zdobień, forniro­ wane i bardziej wymyślne w kształ­ cie oraz bogato rzeźbione. Oczywiście nabywane były według zamożności, w czym także przejawiały się różnice społeczne. Ale wszystkie te meble były jednakowo funkcjonalne. Symbolizu­ ją też typowe dla niemieckości udane zespolenie użyteczności i ozdobności. Moda kajzerowska stawała się tak­ że wyrazem dumy narodowej Niemiec. Czyżby to spowodowało, że nazwę no­ wo wymyślonego mebla zastosowano na Śląsku w obraźliwym zwrocie? Właścicielem vertika ukazanego na zdjęciu był przedstawiciel klasy śred­ niej. Służyło rodzinie mieszkającej na

V

ertika ocalałe z pogromu wy­ magają gruntownej renowacji i właściwej pielęgnacji. Utrzy­ manie zaś takiego eksponatu w czystoś­ ci rzeczywiście wymaga czasu, poświę­ cenia i cierpliwości. Naprawdę trzeba lubić sprzątać, aby z przyjemnością po­ lerować owe kolumienki, nadstawki, gzymsy, listwy i rzeźbienia. Za to oto­ czone staranną opieką, pomimo oznak starości wzbudzają w gościach podziw i nagłe przypomnienie: „My też takowe kiedyś mieliśmy po starkach, ale młodzi tego w domu nie chcieli i wyrzucili do porąbania…”. Po tym następuje nostal­ giczne westchnienie. Vertika nadal są sprzętami prak­ tycznymi i wyróżniającymi się na tle nowocześnie urządzonego mieszkania. Współczesne, produkowane seryjnie meble koło tych starodawnych – jak to się mówi – nawet stanąć nie mogą, bo po prostu nie wytrzymają konku­ rencji. Inna wtedy była technika wy­ twarzania, lepsze gatunkowo drewno, przemyślniejszy projekt i staranniejsze wykonanie. Przy właściwym użytko­ waniu, meble te okazują się wielopo­ koleniowe. W niektórych jeszcze bez szwanku działają stare zamki, tak że na­ wet samo przekręcanie klucza otwiera na przyjemne wspomnienie minionej epoki. Pozostał w nich ów starodawny, ponadczasowy czar. A więc jeśli ktoś i w naszych cza­ sach usłyszałby o sobie, że ma twarz jak stare vertiko, zamiast obrazy móg­ łby pomyśleć, że jego rozmówca nie­ chcący przyrównuje go do wyjątko­ wo pięknego, trwałego i użytecznego przedmiotu. K

z 1982, „liberalnej w zasadzie”, ale nie podał „liberalnych” skutków stosowania tej ustawy. Rzecz jasna, o działaniach środo­ wiska prawników na rzecz obalania komunizmu ani w okresie stanu wojen­ nego, ani przed w tej historii nie było ani słowa. A przecież została ona napi­ sana już w tak zwanej wolnej Polsce, do której podobno tak walnie przyczynili się prawnicy swoimi pracami na miarę Konstytucji 3 maja. To rzeczywiście zdumiewające. Reakcji na mój tekst z 2010 r. kogokolwiek z szacownych historyków, prawników czy władz UJ nie ma do tej pory. Profesorowie UJ chyba wolą mil­ czeć, tak jak milczą o bezprawiu lat 80., weryfikacji kadr pod kątem ich kon­ formizmu, zgody na kłamstwa i skłon­ ności do formowania im podobnych, wypędzania z uczelni negatywnie na­ stawionych do systemu kłamstwa. Dla beneficjentów systemu, zarządzających także pamięcią w III RP, jest to szcze­ gólnie niewygodne.

względem programu, zakresu tematycz­ nego i prezentowanych postaw.

Dysfunkcje poznawcze Na sesji nie był obecny prof. Andrzej Zoll, ale jest obecny w książce i ta obec­ ność daje wiele do myślenia. Profesor nie nagina historii prac prawniczego Centrum do dnia dzisiejszego, pisząc wyraźnie, że nie chodziło im o wywraca­ nie ustroju PRL – raczej mówiło się o na­ prawie socjalizmu. Ze wspomnień prof. A. Zolla wynika, że prawnicy Cent­rum kontaktowali się ze stalinowskim prof. Igorem Andrejewem (był jednym z sę­ dziów, którzy w 1952 zatwierdzili wyrok śmierci na generale Fieldorfie „Nilu”), stojącym na czele powołanej przez min. Jerzego Bafię Komisji do spraw Reformy Prawa Karnego. Projekt tej komisji nie różnił się bardzo od tego opracowane­ go w Cent­rum. Trudno się temu dzi­ wić, skoro profesor Kazimierz Buchała z Wydziału Prawa i Administracji UJ, pod koniec lat 70. I sekretarz POP PZPR na UJ, mający kontakty z SB (zwerbo­ wany w charakterze właściciela lokalu kontaktowego; LK „Magister”), praco­ wał zarówno w zespole rządowym, jak i później w zespole Centrum. Gdy powstał rząd Tadeusza Ma­ zowieckiego, utworzono Komisję ds. Reformy Prawa Karnego. Andrzej Zoll zaproponował, by Kazimierz Buchała pozostał jej przewodniczącym, co zo­ stało zaakceptowane, a on został jego zastępcą. „No i na pierwsze posiedze­ nie tego zespołu my przyszliśmy z prof. Buchałą z gotowym projektem, bo część ogólną kodeksu karnego już mieliśmy przygotowaną. On oczywiście był potem przerabiany, ale jego główny trzon jest w obowiązującym obecnie kodeksie” – mówi prof. Andrzej Zoll (s. 581). Widać zatem, że rozróżnienie prac komisji komunistycznego państwa i ko­ misji prawników działających podobno na rzecz obalenia komunizmu nie jest łatwe. Tak jak nie jest łatwe zrozumie­ nie utrwalania „prawa jaruzelskiego” po ogłoszeniu obalenia komunizmu. Prof. Andrzej Zoll jako Rzecznik Praw Obywatelskich na początku tego wieku niejako podnosił wyższość prawa „ja­ ruzelskiego” nad Konstytucją III RP (dostęp w III RP do dokumentów sku­ tecznie blokowany na podstawie prawa z 1983 r.), co winno budzić konster­ nację, ale nie budzi (Pasja akademi­ cka z Rzecznikiem Praw Obywatelskich w roli Piłata – mój blog). Natomiast Kazimierz Barczyk mó­ wi (s. 584): elastycznie reagowaliśmy na konieczne i pilne potrzeby budowy zrębów nowej III RP. I wspomina, że na przykład zwrócił się do prof. Jana Widackiego o kierowanie zespołem do spraw ustawy o policji, dla przekształ­ cenia milicji w policję. Równolegle na wieczornych spotkaniach w krakowskim

Jak to się stało, że mimo obalenia komunizmu, i to przy udziale prawników, to komuniści zostali beneficjentami, a opozycja antykomunistyczna pozostała na marginesie, i to głębokim? Jak to się stało, że mimo obalenia komunizmu, i to przy udziale prawni­ ków, to komuniści zostali beneficjen­ tami, a opozycja antykomunistyczna pozostała na marginesie, i to głębo­ kim? Dlaczego to nie interesuje tak licznych u nas historyków, prawników, socjologów, psychologów i wszelkich etatowych nauczycieli akademickich, pozytywnie, jak można wnioskować z ich etatów i stanowisk – i to nawet wielu– wpływających na młodzież aka­ demicką i całe polskie społeczeństwo, także pozaakademickie? Prof. Waltoś pracował nad refor­ mą prawa prasowego, które do tej pory jest skamieliną czasów „jaruzelskich” i nawet znowelizowane prawo jakby nie rozróżniało Konstytucji Rzeczy­ pospolitej Polskiej i Konstytucji Pol­ skiej Rzeczypospolitej Ludowej, o czym świadczą paragrafy prawne: USTAWA z dnia 26 stycznia 1984 r. Prawo prasowe. Rozdział 1 Przepisy ogólne. Art. 1. (1) Prasa, zgodnie z Konsty­ tucją Rzeczypospolitej Polskiej, korzysta z wolności wypowiedzi i urzeczywistnia prawo obywateli do ich rzetelnego infor­ mowania, jawności życia publicznego oraz kontroli i krytyki społecznej. Art. 2. Organy państwowe zgodnie z Konstytucją Polskiej Rzeczypospoli­ tej Ludowej stwarzają prasie warunki niezbędne do wykonywania jej funkcji i zadań, w tym również umożliwia­ jące działalność redakcjom dzienni­ ków i czasopism zróżnicowanych pod

Instytucie Ekspertyz Sądowych prowa­ dziliśmy jeszcze bardziej skrywane prace nad ustawą likwidującą znienawidzoną tajną policję – Służbę Bezpieczeństwa. Trzeba mieć jednak na uwadze, że prof. Jan Widacki przez opozycję antykomu­ nistyczną nie jest uważany za pogrom­ cę, lecz za obrońcę esbeków.

Filozofia Józka Zatłoka z Cyrwiennego a filozofia profesorska Nie można pominąć zamieszczonych w książce garści wspomnień z cza­ sów Solidarności (s. 105–115) obec­ nego na spotkaniu prof. Antoniego Jackowskiego, którego wspomnienia w ramach projektu „Pamięć Uniwer­ sytetu”, chyba nawet nie mające szans pomieścić się w garści, zamieszczono przed kilku już laty też na stronach UJ, co silnie kontrastuje z embargiem na wspomnienia innych, ale niewy­ godnych (oficjalnie nie wiadomo z jakich powodów) członków Soli­ darności UJ. Wspominając w książ­ ce wprowadzenie stanu wojennego, Antoni Jackowski informuje o zdu­ miewającej reakcji S UJ na ten barba­ rzyński akt władzy komunistycznej: Forma strajku przyjęta w Uniwersyte­ cie Jagiellońskim to strajk absencyjny! Czyli w reakcji na zawieszenie przez juntę Jaruzelskiego zajęć na uczel­ niach, S UJ w proteście zareagowała zawieszeniem zajęć!

Ja jednak próbowałem w moim instytucie zaprotestować strajkiem rze­ czywistym, ale Solidarność mojego ins­ tytutu (ING UJ) okazała się solidarna z przewodnią siłą narodu. Potem przez kilka miesięcy prowadziłem wykłady z geologii historycznej (oprócz innych) w zakresie zwiększonym, tj. zamiast 3 godzin, po 4–5 godzin, w uzgod­ nieniu ze studentami, którzy oporu nie stawiali – wręcz przeciwnie. Nie bez przyczyny w ramach oczyszczania uczelni z elementu niepożądanego kilka lat później zostałem oskarżony o „psu­ cie studentów” (negatywny wpływ), a przez prof. Antoniego Jackowskiego – kiedy w czasach transformacji został dziekanem mojego wydziału (BiNoZ) – o podburzanie studentów! Faktem jest, że nie tylko podburzałem studentów do słuchania moich wykładów w zakresie wybiegającym – i to znacznie – poza programy oficjalne, ale – o zgrozo! – podburzałem ich także do myślenia, i to krytycznego, oraz nonkonformizmu naukowego, co stanowiło śmiertelne zagrożenie nie tylko dla przewodniej siły narodu, ale także dla kolaborują­ cych z nią działaczy S, o czym – rzecz jasna –taktownie nie wspominają. Antoni Jackowski wspomina nato­ miast: Każdy z nas działał w przekona­ niu, że pracuje na rzecz przywrócenia Polsce niepodległości, respektowania praw człowieka, wolności słowa i zgro­ madzeń, swobody badań naukowych, poprawy sytuacji gospodarczej kraju i każdego mieszkańca. Takie było to pokolenie, bo tak zostało wychowane w rodzinach, bo taką odczuwało po­ trzebę. Na rzecz tej idei rezygnowano często z karier zawodowych. Działal­ ność ta nie miała żadnego zabarwienia koniunkturalnego. A ja tak wspominam Antoniego Jackowskiego, którego znałem z okresu Solidarności – jego potrzeby, wycho­ wanie, respektowanie praw człowieka (nawet członka S) i brak koniunkturali­ zmu – w tekście Zaciemnienie według ob. Antoniego Jackowskiego (mój blog): Ob. A. Jackowski nie rozumie słowa ‘anonim’, twierdząc, że ANONIMOWA KOMISJA, która sfabrykowała dyskwalifikujące ją oskarżenia w stosunku do mojej osoby, anonimową nie była! (‘anonimowy’ – nie ujawniający swego nazwiska, nieznany z nazwiska – patrz Słownik języka pols­ kiego). W swym piśmie Ob. Jackowski nie podaje ani jednego nazwiska (być może nazwiskiem jest Dziekan; jak wskazuje książka telefoniczna, dość popularne na­ zwisko, ale brak jest imienia, więc jednak to też anonim). Anonimy w państwach prawa nie mają mocy prawnej. I dalej: Ob. A. Jackowski zarzuca mi posiadanie rozwiniętego poczucia własnej wartości (co za hańba!). Nie bę­ dę odrzucał tego zarzutu i udowadniał, że jestem kundlem, gdyż w swoim życiu się nie skundliłem, również w ciemnym okresie stanu wojennego, w przeciwień­ stwie do wielu „wybitnych uczonych”, „intelektualistów” czy „działaczy opozy­ cji” (w stosunku do prawdy), dla których skundlenie się stanowiło trampolinę do obejmowania kolejnych stołków. Mam pełną świadomość, że przedkładając po­ czucie własnej wartości nad kundlizm, pozbawiłem się szans na oficjalną karie­ rę w skundlonej strukturze krakowskiej wszechnicy. Zawsze bym postąpił tak samo. Zarzut posiadania rozwiniętego poczucia własnej wartości jasno wska­ zuje, co jest rozumiane jako największe zagrożenie dla całego uniwersytetu, o co mnie oskarżał Ob. A. Koj (pełna analo­ gia do okresu dyktatury ciemniaków). Powołałem się w tekście na twier­ dzenia Józka Zatłoka z Cyrwiennego zawarte w Historii filozofii po góralsku ks. profesora Józefa Tischnera: Patrzym i widzym: to, co jest, jest i nimo prawa nie być. I dalej: Jesce i to trza pedzieć, ze jak cego nima, to znacy ze nima. Dialog wsobny, jaki prowadzą pro­ fesorowie UJ, odbywa się według in­ nych reguł, według innej, „profesor­ skiej filozofii”, która czeka na naukowe opracowanie. K


MARZEC 2O19 · KURIER WNET

11

KURIER·ŚL ĄSKI

J

ednak początków zainteresowa­ nia, a nade wszystko docenienia historycznych walorów tworzą­ cych wyrazistość miasta zdecydo­ wanie można doszukiwać się pod ko­ niec XIX stulecia. Że Czeladź może być terenem wyróżniającym się niezwy­ kłym lokalnym kolorytem, udowodnił znakomity rysownik oraz ilustrator El­ wiro Michał Andriolli, który podróżu­ jąc w 1887 r. po Zagłębiu Dąbrowskim zwiedzał kopalnię węgla kamiennego „Ernest Michał” i oprócz opisu wy­ konał również cykl ilustracji przed­ stawiających po raz pierwszy zakład i samą miejscowość. To tu, w Czeladzi, w 1903 r., Bronisława Kondratowiczo­ wa – żona dyrektora drugiej kopalni, funkcjonującej pod nazwą „Saturn” – fotografowała drewnianą zabudowę, urzeczona jej unikalną urodą. Wresz­ cie tu w okresie międzywojennym wy­ stępował z odczytami podejmującymi problematykę przeszłości regionu jego szczególny kronikarz, Marian Kantor­ -Mirski. W 1965 roku z inicjatywy grupy osób wielu zawodów powołano do życia Towarzystwo Miłośników Za­ głębia Dąbrowskiego, którego pierw­ szym prezesem został wybrany Jan Dorman (ówczesny dyrektor Teatru Dzieci Zagłębia w Będzinie). Stowarzy­ szenie, zrzeszające dorosłych pasjona­ tów i propagatorów miejscowej historii, w zamierzeniu miało działać w oparciu o struktury lokalne. W Czeladzi koło TMZD zostało założone 18 stycznia 1968 roku, po czym niemal natychmiast jego członkowie przystąpili do ambit­ nej pracy na polu organizatorskim i popularyzatorskim. Jednakże pomi­ mo prężnej aktywności miłośników przeszłości miasta, nie udało się wtedy zrealizować najważniejszego projektu – utworzenia Izby Pamięci. Rozwiąza­ nie Towarzystwa Miłośników Zagłębia Dąbrowskiego w 1971 r. pociągnęło za sobą sparaliżowanie i – naturalnie – zamknięcie działalności czeladzkiego koła, a zwłaszcza przesunięcie w da­ leką przyszłość materializację śmia­ łej intencji odkrywania, odsłaniania, dokumentowania oraz udostępniania wielorakich znaczeń minionych zda­ rzeń zapisanych w przeżyciach i losach kolejnych generacji czeladzian. Niezbędne warunki do urzeczy­ wistnienia tego chwalebnego przed­ sięwzięcia zaistniały dopiero ponad trzy dekady później. Instytucjonalizacja bowiem, obok grupowości i ciągłości przekazu, stanowi ważny warunek, by doświadczenie przeszłości mogło się utrzymać w kulturze grupy. Wspólne dziedzictwo historyczne jako źródło tożsamości i zbiorowej identyfikacji w efekcie potwierdza sens wspólne­ go uczestnictwa i dostarcza powodów do dumy. Muzeum Saturn w Czeladzi zostało powołane do życia mocą uchwały pod­ jętej jednogłośnie przez wszystkich rad­ nych Rady Miejskiej 30 października 2008 r., natomiast oficjalnie otworzyło swe podwoje w dniu 1 marca 2009 r. Bezpośrednie działania organizacyjne powierzono Iwonie Szaleniec, która zo­ stała mianowana dyrektorką i tę funkcję – dodajmy z sukcesami oraz niesłab­ nącym zapałem – piastuje do dzisiaj. Nowo uruchomionej instytucji, dla której przeznaczono lokalizację w za­ bytkowym gmachu dawnej willi zaj­ mowanej do 1939 r. przez naczelnego dyrektora zakładu górniczego i jego rodzinę, nadano nazwę Muzeum Sa­ turn w Czeladzi, nawiązując do zlikwi­ dowanej Kopalni Węgla Kamiennego „Saturn”. Dodanie określenia ‘Saturn’ było zatem ukłonem wobec industrial­ nej przeszłości miasta, a także zaak­ centowaniem jego bogatych tradycji górniczych. Placówka działa na pod­ stawie nadanego przez gminę Czeladź w uzgodnieniu z Ministrem Kultury i Dziedzictwa Narodowego statutu muzeum w organizacji, zawierające­ go postanowienia regulujące proces organizowania muzeum i obowiązują­ cego do czasu zakończenia tych działań wyznaczonych przez dzień otwarcia wystawy stałej. Wspominając narodziny Muzeum Saturn, nie sposób pominąć Czeladz­ kiej Izby Tradycji, działającej w latach 2003–2009 w strukturach Miejskiej Bi­ blioteki Publicznej im. Marii Nogajo­ wej. Zapoczątkowane przez Izbę reali­ zacje zadań zwyczajowo przypisanych placówce muzealnej, takich choćby jak kolekcjonowanie i magazynowanie za­ bytków, a także organizowanie wystaw oraz lekcji popularyzujących wiedzę, z powodzeniem zainicjowały dzieło wiązania teraźniejszości z przeszłością. Podstawę zbiorów Muzeum Sa­ turn utworzyły przekazy Czeladz­ kiej Izby Tradycji. Celem pozyskania

znajdujących się w rozproszeniu ma­ teriałów źródłowych mających zwią­ zek z Czeladzią, Muzeum inicjowa­ ło kontakty z instytucjami, urzędami, a zwłaszcza z osobami prywatnymi,

niemałą grupę tytułów prasowych po­ dejmujących tematykę społecznego i gospodarczego rozwoju Czeladzi po 1945 r., konspiracyjne wydawnictwa informacyjne z okresu II wojny świa­

i insygniów górniczych, jak również obiekty związane z kultem górniczej patronki, św. Barbary. Unikatowy cha­ rakter ma kolekcja zaproszeń, śpiewni­ ków i pamiątek z karczem oraz biesiad

francuskim dziejów Towarzystwa Bez­ imiennego Kopalń Węgla „Czeladź”, zawierające nieznane dotąd plany: sytu­ acyjny nadań Towarzystwa Bezimien­ nego Kopalń Węgla „Czeladź” oraz

Idea utworzenia Muzeum w Czeladzi jako ośrodka, którego pierwotne zadanie stanowić miała troska o trwanie i zachowanie dla potomnych lokalnego dziedzictwa kulturowego, zrodziła się już w latach 60. XX wieku w gronie regionalnych intelektualistów oraz miejscowych środowisk twórczych.

Jubileuszowa dekada działalności Muzeum Saturn w Czeladzi tekst Anna Binek-Zajda · zdjęcia Jakub Kubasik

prowadząc równolegle kwerendy w do­ mach aukcyjnych oraz na portalach internetowych. Przy poparciu ów­ czesnych władz miejskich rozpoczęto wielką kampanię propagandową w re­ gionalnej prasie. Apelowano do miesz­ kańców o pomoc w zbieraniu pamiątek. Poprzez zakupy, dary, przekazy i depo­ zyty kolekcja muzealna systematycznie powiększała się. Czeladzka placówka gromadzi oraz chroni obiekty kultury

towej oraz czasopisma bezdebitowe. Szczególnie ciekawą grupą zabytków jest kolekcja kartograficzna, na którą składają się mapy luźne oraz miejskie plany z XIX i XX w. Niezwykle cen­ ny materiał ikonograficzny stanowią archiwalne fotografie niosące ze so­ bą niepowtarzalną szansę zajrzenia do intymnego świata czeladzkich rodów. Odrębnym przedmiotem zaintereso­ wań kolekcjonerskich są szklane klisze

piwnych. W zbiorach Muzeum Saturn znajduje się także dokumentacja iko­ nograficzna przedstawiająca widoki zakładów górniczych, pojedynczych obiektów, budowli, hal, podziemi, urządzeń i – naturalnie – portrety górników. Do ciekawszych okazów należą ponadto archiwalia odnoszą­ ce się do działalności stowarzyszeń górniczych i kas brackich, jak też te związane z sekcjami sportowymi dzia­

ogólny kolonii Piaski z lat trzydzies­ tych XX w. Szczególnymi okazami są również archiwalne księgi rachunkowe i sprawozdania buchalteryjne Książę­ cej Dyrekcji Dominialnej datowane na drugą połowę XIX stulecia, gdy właś­ cicielem kopalni „Saturn” był książę Hugo von Hohenlohe zu Őhringen, a także zachwycający staranną opra­ wą introligatorską, pochodzący z lat 30. XX wieku album zawierający wy­

materialnej w statutowo określonym zakresie w dziedzinie historii miasta, dziejów górnictwa i geologii. Zbiory liczące aktualnie ponad trzy tysiące eksponatów podlegają katalogowaniu, inwentaryzowaniu, naukowemu opra­ cowywaniu oraz ewidencjonowaniu w formie elektronicznej.

negatywowe o imponujących wartoś­ ciach dokumentalnych i historycznych, a także karty pocztowe, w głównej mie­ rze okazy ilustrujące widoki Czeladzi – również regionu – odznaczające się walorami poznawczymi. Znaczące miejsce pod względem jakościowym i ilościowym zajmu­ je w kolekcji Muzeum Saturn zbiór sztandarów organizacji, stowarzy­ szeń, zakładów pracy i szkół działa­ jących w naszym mieście. Najstarszy, z misternie haftowaną postacią św. Barbary, pochodzi z 1910 r. z kopalni „Wiktor”. Najliczniej reprezentowane są sztandary organizacji kombatan­ ckich oraz zakładów pracy i związków zawodowych. Najmniej liczną grupę stanowią sztandary szkolne. Na za­ sobną kolekcję poświęconą dziejom czeladzkiego górnictwa składają się muzealia artystyczno-historyczne oraz archiwalne. Pierwszy z wymienionych zespół eksponatów prezentuje się niezwykle atrakcyjnie. W jego skład wchodzą realia historyczne w posta­ ci medali pamiątkowych, znaczków, plakietek, odznaczeń, przypinek oko­ licznościowych. Bogatą sferę tradycji górniczych ilustrują przede wszyst­ kim kolekcje galowych mundurów

łającymi przy obu kopalniach, m.in. proporczyki, puchary, ceramika oko­ licznościowa.

konane przez niezrównany duet Braci Altmanów fotografie przedsiębiorstw należących do Towarzystwa Górniczo­ -Przemysłowego „Saturn” SA. Niezrów­ nanym cymelium muzealnym jest pozycja wydawnicza sprzed 120 lat, składająca się z czarno-białych zdjęć ukazujących panoramę terenu kopal­ ni „Saturn” oraz wnętrza, nierzadko w budowie, poszczególnych obiek­ tów technicznych, administracyjnych i mieszkalnych. Najskromniej pod względem ilościowym przedstawia się zespół eksponatów mineralogicznych i pa­ leontologicznych tworzący kolekcję geologiczną. Reprezentowany jest przez okazy skał, zwierzęcych i roślinnych skamielin, a także minerałów. Wśród nich króluje fragment ciosu mamuta włochatego Mammuthus primigenius. Szeroka działalność Muzeum Sa­ turn zasadza się na: • gromadzeniu dóbr kultury, • udostępnianiu zbiorów, • prowadzeniu działalności wysta­ wienniczej, • aktywności na polu popularyza­ torsko-edukacyjnym, • działaniach naukowo-badawczych i dokumentacyjnych,

T

rzon historycznych zbiorów Muzeum Saturn stanowi bo­ gata dokumentacja dotycząca wielowątkowej przeszłości Czeladzi i losów jej mieszkańców, którą tworzą archiwalia rodzinne, pisma urzędowe, osobista i administracyjna korespon­ dencja, świadectwa życia codziennego – afisze, ulotki, plakaty, druki okolicz­ nościowe. Na uwagę zasługuje ponadto nieoceniona baza materiałowa dotyczą­ ca dziejów kultury, oświaty, społecz­ nych stowarzyszeń oraz organizacji. Bogactwo i różnorodność kulturową miasta ukazują eksponaty obrazujące wszelkie przejawy życia codziennego czeladzian. W zbiorach znalazły się za­ tem zarówno narzędzia rolnicze, jak i przedmioty gospodarstwa domowego oraz wytwory rzemieślnicze. Muzeum Saturn posiada również pamiątki piśmiennictwa czeladzkiego,

W

yjątkowe miejsce w ko­ lekcji górniczej zajmu­ ją muzealia archiwalne obejmujące takie materiały źródłowe, jak dokumentacja techniczna szybów, budynków kopalnianych, maszyn wy­ ciągowych, projektowa, raporty dys­ pozytorskie, zarządzenia, instrukcje i regulaminy dotyczące pracy w ko­ palni, kalki, schematy techniczne prze­ strzenne oraz montażowe. Pokaźną część zbiorów stanowią zabytki pre­ zentujące technikę górniczą w pos­ taci narzędzi i urządzeń do robót górniczych, lamp górniczych, indy­ widualnego sprzętu oświetleniowego i ochronnego, sprzętu ratowniczego, specjalistycznych urządzeń służb tech­ nicznych, modeli maszyn wykorzysty­ wanych w górnictwie. Odrębny zespół tworzy zbiór kartograficzny składający się z przedwojennych i powojennych map nadań oraz wyrobisk górniczych, powierzchniowych planów sytuacyj­ nych, przekrojów geologicznych. Prawdziwą perełkę dokumen­ talną stanowi opracowanie w języku

• upowszechnianiu wiedzy o histo­ rii, kulturze oraz tradycjach Czeladzi. Niestety z uwagi na to, że po­ wierzchnia muzeum jest niewielka, przejściowo nie posiada ono wystawy stałej. Działalność wystawiennicza jest na razie realizowana w postaci oko­ licznościowych, historycznych i arty­ stycznych ekspozycji czasowych. Część z nich jest użyczana z innych placówek muzealnych i instytucji kulturalnych. W programie wystawienniczym nie brakuje jednakże autorskich wystaw przygotowywanych w dużej mierze z materiałów własnych, czemu przy­ świeca koncepcja ukazywania różno­ rodności społecznej i kulturowej miasta w wieloaspektowych kontekstach oraz sytuacjach. Te wystawy cieszą się naj­ większym zainteresowaniem zwiedza­ jących, także z uwagi na nowatorskie aranżacje.

O

d samego początku istnie­ nia muzeum niezwykle dy­ namicznie rozwija się oferta z zakresu edukacji muzealnej. Żywy kontakt z przedmiotem czy artefaktem sprawia, że zwiedzający lepiej zapamię­ tują i rozumieją wydarzenia z przeszło­ ści. Przy pomocy intuicyjnego poz­ nania, bezpośredniego oglądu, a nade wszystko emocji mają szansę poczuć się pełnoprawnymi odbiorcami kultury, czy nawet jej współtwórcami. Inspi­ rowany antropologią zmysłów dobór metod, środków i narzędzi przekazu, atrakcyjnych treści, jak również moż­ liwości prowadzenia dyskursu, stano­ wiąc swoiste zaproszenie kierowane nie tylko do dzieci i młodzieży, lecz także dorosłych i seniorów, zachęca do angażowania się w proces edukacji trwającej całe życie. Pośród licznych propozycji odbiegających od konwen­ cjonalnego stylu realizacji muzealnej misji kształceniowej na szczególne wy­ różnienie zasługują „Wieczory histo­ ryczne na Saturnie”, czyli mający dość liczne grono admiratorów cykl nauko­ wych spotkań okraszonych odrobiną lekkości i rozrywki, których celem jest odkrywanie nieznanych lub zapomnia­ nych kart z bogatej historii regionu za­ głębiowskiego. W nurt ten wpisuje się ponadto cały wachlarz lekcji muzeal­ nych, a także wycieczek z elementami gier terenowych. Ważną płaszczyznę aktywności czeladzkiej placówki muzealnej sta­ nowią zadania związane z przypomi­ naniem tradycji i obyczajów. W pale­ cie proponowanych form znajdują się m.in. interesujące warsztaty ginących umiejętności, oparte na oryginalnych technikach, skierowane głównie do najmłodszych odbiorców, odbywają­ ce się dwukrotnie w ciągu roku pod jednym tytułem „Spotkania z tradycją”. Nie sposób też nie zaznaczyć twór­ czej działalności naukowo-badawczej mającej z założenia charakter interdys­ cyplinarny i prowadzonej w postaci prac studialnych z zakresu etnografii, historii i historii sztuki, obejmującej również badania terenowe, penetracyj­ ne, obserwacje, jak również wywiady. Doskonały przykład aktywnego i rzutkiego wypełniania zadań statu­ towych, adresowanego zarazem do szerokiego kręgu odbiorców, stano­ wi program wydawniczy cechujący się wysokim poziomem edytorskim oraz redaktorskim, dzięki któremu zbiór publikacji książkowych muzeum sys­ tematycznie powiększa się. Co roku ukazują się rozmaite pozycje związane z dziejami miasta, uzupełniające biblio­ tekę historyczną. Od 2012 r. regularnie wydawany jest kwartalnik muzealny „Oficyna Saturnowska”. Dziesięć lat z perspektywy histo­ rycznej to niewiele, ale dziesięć lat XXI stulecia w życiu kulturalnym Czeladzi i Zagłębia Dąbrowskiego to już całkiem sporo. Podsumowania dekady działal­ ności Muzeum Saturn bynajmniej nie należy sprowadzać jedynie do niepo­ wszedniego bilansu i rozrachunków. O trafności „inwestycji” najlepiej dziś mówią świetne liczbowe wyniki – frek­ wencja i przychylność zwiedzających, ilość zaprezentowanych wystaw, odczy­ tów, wykładów, spotkań naukowych, konferencji, pozycji książkowych, wy­ darzeń towarzyszących, koncertów, projektów naukowych, oświatowych, niestandardowe programy edukacyjne, rozpoznawalna marka Muzeum, zaufa­ nie do instytucji, pozytywne emocje, bardzo dobry zespół pracowników – innymi słowy: wspólny, złożony świat wartości. K Muzeum Saturn w Czeladzi ul. Dehnelów 10 41-250 Czeladź tel. 32 265 42 93 muzeumczeladz@gmail.com


KURIER WNET · MARZEC 2O19

12

KURIER·ŚL ĄSKI

Tarnowskie Góry, miasto z wielowiekową piękną historią, miasto, którego obiekty związane z górnictwem rud zostały niedawno wpisane na listę UNESCO, zarządzane jest przez władzę reprezentowaną przez byłych członków PO, nazywających siebie dla zmylenia Inicjatywą Obywatelską, która w sprzeczności ze swoją nazwą trwoni publiczne/obywatelskie pieniądze poprzez podejmowanie decyzji wbrew interesowi społecznemu i gospodarskiemu myśleniu.

Tarnogórska inicjatywa”, czyli co dwie spółki, to nie jedna Anna Szpaczkówna

MIĘDZYGMINNE TOWARZYSTWO BUDOWNICTWA SPOŁECZNEG...

P

http://www.krs-online.com.pl/miedzygminne-towarzystwo-budownictwa-krs-12075.html

rzykładem takiego postępo­ wania władz miasta, na cze­ le których stoi już czwartą kadencję burmistrz Arka­ diusz Czech, jest dublowanie spó­ łek miejskich wykonujących te same działania związane z zarządzaniem nieruchomościami w mieście. Czego na ten temat możemy się dowiedzieć

obecnie następujące osoby: Franciszek Paśmionka – prezes zarządu, Katarzy­ na Zimnoch – zastępca prezesa zarzą­ du oraz Katarzyna Piecha – członek zarządu. I nie byłoby w tym nic dziwne­ go, gdyby nie to, że nowo powołana od 26 października 2018 r. przez ten sam Urząd Miasta spółka miejska pod naz­wą Zarząd Nieruchomości Tarno­ górskich Sp. z o.o. zatrudnia (wg KRS) prezesa zarządu Franciszka Paśmionkę ARZĄD NIERUCHOMOŚCI TARNOGÓRSKICH SP. Z O.O. http://www.krs-online.com.pl/zarzad-nieruchomosci-tarnogorskich-sp-z-o-krs-10411723.html i członków zarządu: Katarzynę Zim­ SP Z O O noch i Katarzynę Piechę. Osoby te peł­ REGON: 272157009 NIP: 6450005331 nią identyczne funkcje w spółce miej­ KRS: 0000013307 skiej Międzygminne Towarzystwo Członkowie reprezentacji: Budownictwa Społecznego Sp. z o.o. Nazwisko i imię Funkcja lub stanowisko Jest to zapewne kuriozalna sytuacja z również: Piecha Katarzyna Ewa Czlonek Zarządu owanie stron Paśmionka Franciszek Paweł Prezes Zarządu w skali 38-milionowego kraju, by za­ z katalogu: Zimnoch Katarzyna Justyna Zastępca Prezesa Zarządu rządy dwóch spółek tej samej gminy, zajmujących się tymi samymi zadania­ mi, miały identyczny skład osobowy. Adres / kontakt na mapie Spółki mają również identyczny adres kies... DO DOKONYWANIA C siedziby (!). Więcej... ie używamy plików cookie. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na ich używanie. CZŁONEK ZARZĄDU X PRZEKRACZA 10.000 Jeszcze ciekawszą sprawą jest brak naboru pracowników do nowo powo­ 2019-02-09, 19:13 łanej przez burmistrza Spółki ZNT Sp. REGON: 381486540 z o.o. Więc o co chodzi? Ano o to, że NIP: 6452558212 KRS: 0000755256 pan burmistrz wraz zarządem MTBS Sp. z o.o. wpadli na pomysł, że zada­ Członkowie reprezentacji: nia nowej Spółki ZNT Sp. z o.o. bę­ Nazwisko i imię Funkcja lub stanowisko Zimnoch Katarzyna Justyna Członek Zarządu dą realizować pracownicy zatrudnie­ z również: Piecha Katarzyna Członek Zarządu owanie stron ni w MTBS Sp. z o.o. – i tak się stało. Paśmionka Franciszek Paweł Prezes Zarządu z katalogu: Pracownicy MTBS Sp. z o.o. są zmu­ szani do wykonywania dodatkowych zadań w gminnych zasobach mieszka­ Adres / kontakt na mapie niowych. Pod presją zarządu podpisali RE G O N 2 7 2 1 5 7 0 0 9

N IP 6 4 5 0 0 0 5 3 3 1

K RS 0 0 0 0 0 1 3 3 0 7

RE G O N 3 8 1 4 8 6 5 4 0

N IP 6 4 5 2 5 5 8 2 1 2

K RS 0 0 0 0 7 5 5 2 5 6

z informacji publicznej, idąc w ślad za artykułem z serwisu TarnowskieG.pl? Otóż działająca od 1993 r. spół­ ka gminna pod nazwą Międzygminne Towarzystwo Budownictwa Społecz­ nego Sp. z o.o. zajmuje się zarządza­ niem nieruchomościami w Tarnow­ skich Górach. W KRS czytamy, że w zarządzie Towarzystwa znajdują się

X

kies... DO SKŁADANIA OŚW holog Agnieszka ie używamy plików cookie. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na ich używanie. Więcej... NIEMAJĄTKOWYCH O PREZES ZARZĄDU S

Pomimo zmian, w Zarządzie Polskich Linii Kolejowych (PLK) pozostają ludzie związani z PO. Broniąc swojego wizerunku, podtrzymują w imieniu PLK swoje niektóre wcześniejsze, według naszej najlepszej wiary i wiedzy – urągające uczciwości biznesowej decyzje.

2019-02-09, 19:16

Ratujmy polski kapitał w budownictwie Studium przypadku Marek Wyszyński O nas Jesteśmy firmą rodzinną działającą na rynku budownictwa kolejowego i dro­ gowego od 25 lat, ze znakomitym przy­ gotowaniem merytorycznym oraz doś­ wiadczeniem, aktualnie w upadłości układowej. Co doprowadziło nas do takiego stanu?

Przypadek W 2014 r. firma PKP PLK SA, łamiąc podpisane ustalenia, odstąpiła od umo­ wy z nami na rewitalizację odcinka linii kolejowej nr 131 Chorzów Bato­ ry–Tczew. Realizację przekazano kor­ poracji zagranicznej.

Skutki finansowe W efekcie PLK nałożyły na nas kary w wysokości ca 15 mln zł, przez co stworzyły sobie alibi do zabrania nam kwoty w wysokości 6 mln zł z tytułu gwarancji należytego wykonania oraz 5 mln zł – z niezapłaconej należności z ostatniej faktury. Dodatkowo PLK chciała obciążyć kwotą 10 mln zł na­ szego konsorcjanta. W wyniku powstałej sytuacji, tj. utraty płynności finansowej, sąd w marcu 2015 r. ogłosił naszą upad­ łość z możliwością zawarcia układu. Przez firmę przeszło „tsunami”, pozba­ wiające nas środków do życia. Równo­ cześnie powstały długi wobec naszych 52 kontrahentów – dostawców, usłu­ godawców i części podwykonawców – w wysokości ok 15 mln zł. Brutalnie został przerwany rozwój firmy budo­ wanej od zera przez 25 lat. Do momentu zerwania umowy wykonaliśmy 40% prac, za ca 20 mln zł netto, dzięki czemu PLK wzbogaciły się naszym kosztem o 6,6 km nowego

toru, 10 km nowej sieci trakcyjnej, przebudowy części stacji Kozuby itd.

Tło przypadku PLK poprzez określone, zaangażowane w sprawę osoby z kierownictwa oraz ich podwładnych w sposób bezwzględny, niezależnie od przyczyn opóźnień – np. późne otrzymanie pozwolenia na budowę – egzekwowały terminowość realizacji kontraktu, dążąc tym samym wprost do jego zerwania. Sygnalizowa­ ną nam przyczyną było niezatrudnie­ nie przez nas projektanta, nieoficjalnie narzucanego nam przez dyrektora pro­ jektu ze strony PLK. Na pozostały zakres robót w ro­ ku 2015 PLK zorganizowały przetarg z wynikiem ponad 60 mln zł. Kontrakt został, na skutek decyzji pracowników PLK, opóźniony o rok i kosztował po­ nad 20 mln zł więcej… Należy wspom­ nieć, że bardzo krytycznie do przygo­ towania i realizacji kontraktów PLK w perspektywie lat 2007–2014 odnosi się Raport NIK z 16.12.2016 r., w któ­ rym opisano niedostateczne przygoto­ wanie inwestycji i ich realizację. Można stwierdzić, że od wielu lat istnieje szerszy problem, związany z realizacją inwestycji PLK i GDD­ KiA, pomimo istniejących przepisów, związany z płatnościami za wykonane roboty podmiotom rodzimym bę­ dącymi podwykonawcami firm za­ granicznych. Urzędnicy unikają jak ognia płacenia bezpośrednio pod­ wykonawcom, pomimo niezbitych dowodów w postaci stosownych do­ kumentów. Szczególne zasługi w tym zakresie ma obsługa prawna zama­ wiających, która z zasady neguje możliwość uregulowania płatności,

odsyłając poszkodowanych podwy­ konawców do sądów.

Patriotyzm gospodarczy Czy właściwe jest realizowanie kontrak­ tów z „nowej perspektywy”, głównie przez Włochów, Czechów, Niemców czy Hiszpanów? Niejednokrotnie te firmy to tzw. „teczki” bez kadry kierowniczej, nadzoru, zespołów roboczych, maszyn i narzędzi. Wykorzystują one w sposób bezwzględny rodzime siły wytwórcze, podkupując naszych pracowników i po­ zostawiając po sobie nieuregulowane należności. Polskie średnie firmy nie mają żadnego wsparcia w zakresie po­ zyskania odpowiednich gwarancji czy finansowania działalności przy reali­ zacji kontraktów infrastrukturalnych. Na rynku polskim pojawiają się nowe firmy zagraniczne, które mają wsparcie swoich rządów i instytucji finansowych, a my będziemy dla nich wyrobnikami bez możliwości rozwoju, przy wydatnej pomocy naszych urzędników, którzy nie rozumieją idei patriotyzmu gospodar­ czego czy budowania polskiego kapitału. Takie podejście łamie naturalne podstawy patriotyzmu gospodarcze­ go, postrzeganego wprost, bez mod­ nych ostatnio „unowocześnień” defi­ nicyjnych.

Próby ratunku Pomimo zmiany rządu w 2015 r. i obie­ canej nam pomocy ze strony „Do­ brej Zmiany”, określone, znane nam z imienia i nazwiska osoby, pozostające w PLK ze „starych” układów, uniemoż­ liwiają polubowne załatwienie sporu. Nasze wielokrotne monity oraz prośby o ugodę, kierowane w okresie „Dobrej Zmiany” do PLK oraz odpowiednich urzędów, spotkały się jak dotąd z od­ mową bądź milczeniem. Dlatego też zwracam się do stoją­ cych u steru naszej gospodarki, mają­ cych przełożenie na działania PLK: pro­ szę, pomóżcie! Wpłyńcie na zarząd PLK, aby zbudować racjonalną ugodę, dzięki której odzyskalibyśmy nasze pieniądze, a PLK odzyskałoby na swoje kontrakty kompetentnego, wnoszącego dużą war­ tość dodaną, rodzimego wykonawcę. W przeciwnym razie sądzić się bę­ dziemy z PLK do końca świata i jeden dzień dłużej, albo zaginiemy wcześniej bez śladu na bezpieniężnej pustyni… K Marek Wyszyński jest prezesem firmy Projekt­ -Bud Sp. z o.o.

dwie niekorzystne umowy o pracę na niepełnych etatach zarówno w jednej, jak i drugiej spółce. Obecnie pracowni­ cy, którzy i tak byli bardzo mocno ob­ łożeni pracą w MTBS Sp. z o.o., muszą wykonywać dodatkowo prace związane z obsługą gminnych zasobów czynszo­ wych w ramach zatrudnienia w ZNT Sp. z o.o. i nie jest możliwe, by wykony­ wali to właściwie. Ciekawe, czy zarząd też działa w ramach jednego kontraktu rozbitego po części na obydwie spółki?

O tym dowiemy się jednak dopiero w 2020 roku, kiedy to rzeczony zarząd złoży oświadczenia majątkowe. W tym miejscu można zacytować klasyka: „By żyło się lepiej”. Myślę, że sytuacją pracowników w MTBS Sp. z o.o. w Tarnowskich Gó­ rach powinny zainteresować się Państ­ wowa Inspekcja Pracy i inne pokrewne organy. Kolejne pytanie: Czy zarząd Nie­ ruchomości Tarnogórskich Sp. z o.o. będzie zarabiać, bo spółka prawa handlowego z założenia ma zarabiać? Wrzucanie spółce prawa handlowego tego typu zadań własnych gminy jest chybionym pomysłem albo umyślnym działaniem w celu zmniejszenia rosną­ cej dziury budżetowej w mieście. Brak

skuteczna ściągalność opłat jest w wielu przypadkach wątpliwa, gdyż zasoby te zamieszkuje najuboższa część obywateli miasta? Chyba że spółka otrzymuje wy­ nagrodzenie od gminy, a urząd ściąga czynsze. Bo jeśli czynsze są przycho­ dem tej spółki, to długo ona nie po­ ciągnie. Na papierze będzie przychód, a należności od części lokatorów z ty­ tułu czynszu, wody etc. – nieściągnięte. Smaczku całej historii dodaje to, że Tarnowskie Góry otrzymały pod koniec 2018 r. od Regionalnej Izby Ob­ rachunkowej dwie negatywne opinie w sprawie dalszego zadłużania się ce­ lem pokrycia deficytu oraz uchwalo­ nego budżetu, co może być dowodem na niegospodarność w różnych sferach działalności miasta.

To zapewne kuriozalna sytuacja, by zarządy dwóch spółek tej samej gminy, zajmujących się tymi samymi zadaniami, miały identyczny skład osobowy. Spółki mają również identyczny adres siedziby. wglądu do umowy może rodzić domy­ sły, że chodzi o kreatywną księgowość. Bo jak ma funkcjonować spółka zarzą­ dzająca zasobami czynszowymi, skoro

Jaki cel ma powołanie nikomu nie­ potrzebnej spółki? A może komuś jest potrzebna? Jak nie wiadomo, o co cho­ dzi, to o co chodzi? K

16 lutego na uniwersytecie w Czerniowcach odbyła się konferencja pt. „Procesy wyborcze w wybranych krajach jako wybór cywilizacyjny: quo vadis?”, w której uczestniczyli politolodzy, publicyści, obserwatorzy polityczni, przedstawiciele think tanków z Ukrainy, Mołdawii, Białorusi i Polski. Analizowano zbliżające się wybory na Ukrainie i w Mołdawii. Wskazywano na uzasadnione obawy o przebieg procesów wyborczych i ich wynik w kontekście możliwych manipulacji opinią publiczną i wpływem czynników zewnętrznych na preferencje wyborcze.

Przed wyborami

Procesy wyborcze jako wybór cywilizacyjny

D

emokracje w krajach Europy Środkowo-Wschodniej ce­ chuje podobnie niski kapitał zaufania do elit głównych nurtów polityki i słabość instytucji par­ tii politycznych, ale różni je stopień ak­ tywności społeczeństw. Na Ukrainie na przykład daje się zauważyć ożywienie społeczne, pojawiło się zainteresowanie wolontariatem, nastąpił rozwój społe­ czeństwa obywatelskiego, które walczy o jakość życia politycznego w swoim kraju. W Mołdawii obserwujemy zmę­ czenie społeczeństwa kolejnymi afera­ mi korupcyjnymi i wzrost zaintereso­ wania ruchami populistycznymi. W swoim wystąpieniu na konfe­ rencji zwróciłem uwagę, że obserwato­ rzy życia politycznego w Polsce powin­ ni z uwagą śledzić procesy zachodzące w krajach Europy Wschodniej, nie tyl­ ko ze względu na wagę, jaką dla Polski ma stabilność krajów regionu, ale także dlatego, że dokonują się w nich pró­ by reform interesujące także dla nas. Zbieżność najnowszych dziejów państw tego obszaru Europy bowiem wytwo­ rzyła w nich podobne, choć oczywiście nie takie same problemy. Na przykład pojawiające się w Pol­ sce propozycje odejścia od finanso­ wania z budżetu państwa partii po­ litycznych i komitetów wyborczych w optyce ukraińskich doświadczeń mu­ szą rodzić kontrowersje. Społeczeństwa na dorobku nie są bowiem w stanie po­ krywać kosztów polityki. W rezultacie będzie ona finansowana przez grupy oligarchiczne i lobbystyczne, szukające zysków wynikających ze styku polityki z biznesem. Polityka bez autonomicz­ nych źródeł wsparcia nie poradzi so­ bie z utrzymaniem misji, jaką jest pra­ ca dla dobra wspólnego. Utrzymanie wysokich standardów jakości polityki w warunkach demokratycznego po­ rządku prawnego musi kosztować. Jeśli społeczeństwo jest zbyt biedne, budżet państwa powinien współfinansować życie polityczne. Nasz region, doświadczony totali­ taryzmami, wykazuje pewną analogię do sytuacji w Niemczech w 1945 roku. Niemcy po upadku reżimu nazi­ stowskiego przeżyły głęboki, konse­ kwentnie prowadzony proces denazy­ fikacji, narzucony i nadzorowany przez administrację państw alianckich. Pole­ gał on na szeroko zakrojonych działa­ niach mających na celu rozmontowanie wpływów ideologii narodowosocjali­ stycznej. Odsunięto od władzy wielu ludzi związanych z reżimem hitlerow­ skim. Nawet tak wybitne postacie, jak prof. Martin Heidegger, musiały odejść

Mariusz Patey z życia publicznego. Liczni aktywiści NSDAP zostali skazani w procesach, wielu udało się na emigrację. Mają­ tek po NSDAP i innych organizacjach nazistowskich został rozdysponowany pomiędzy nowe podmioty polityczne, mające przejąć odpowiedzialność za nowe, demokratyczne Niemcy. Beneficjentami zmian zostały par­ tie reprezentujące dość szerokie spek­ trum poglądów: CDU, CSU, FDP i SDP. Po okresie przejściowym okazało się, że Niemcy jako państwo graniczące z Blo­ kiem Wschodnim musi w warunkach zimnej wojny bronić nowo powstałych instytucji demokratycznych przed dzia­ łaniami służb krajów komunistycznych. Pojawiła się potrzeba uniezależnienia partii politycznych od finansowania ze źródeł prywatnych, których pochodze­ nie było trudne do sprawdzenia.

W

1967 r. dokonano zmian aktów prawnych regulują­ cych finansowanie partii politycznych, i podmiotów powiąza­ nych z rynkiem polityki, tj. stowarzy­ szeń młodzieżowych, think tanków itp. Partie polityczne zaczęły zyskiwać wsparcie finansowe z budżetu państwa, a jego wysokość była uzależniona od liczby głosów, jakie dana partia otrzy­ mała w wyborach. Niski próg, na po­ ziomie 1%, nie uniemożliwiał nowym projektom politycznym wchodzenia na rynek polityki. W ten sposób mogła na przykład rozwijać się Partia Zielonych. Droga do budowy systemów de­ mokratycznych w państwach bloku komunistycznego, mimo pewnych podobieństw sytuacji wyjściowej, prze­ biegała jednak odmiennie. W żadnym z tych państw nie zdecydowano się na pełną dekomunizację. W Polsce na przykład dawni komuniści z powodze­ niem aspirowali na eksponowane sta­ nowiska w nauce, edukacji, wymiarze sprawiedliwości, wojsku, policji, służ­ bach i gospodarce. Proces lustracji był ograniczony i nastawiony na włączenie dawnych pracowników komunistycz­ nego aparatu w pracę w nowych warun­ kach systemowych, a nie wykluczanie czy eliminację z zawodu. Weryfikacja dotyczyła jedynie osób pracujących w aparacie władzy i resortach siłowych, mających na sumieniu represjonowa­ nie osób związanych z opozycją de­ mokratyczną. Środowiska opozycji demokratycz­ nej i niezależnych związków zawodo­ wych mogły tworzyć partie polityczne i inne organizacje, zagwarantowano im wolność słowa i teoretyczne możliwości awansu w obszarach życia publicznego

i gospodarki do tej pory im niedostęp­ nym. Niestety majątek dawnych insty­ tucji i organizacji wspierających system komunistyczny w dużej części nie zo­ stał przekazany nowym, demokratycz­ nym organizacjom, ale pozostał w tych samych rękach. Dawna partia komu­ nistyczna i jej satelickie stronnictwa zmieniły nazwy, by z powodzeniem funkcjonować dalej w przestrzeni pub­ licznej.

S

ystem finansowania partii poli­ tycznych w Polsce nie pozwala na rozwój struktur ze względu na ograniczenia budżetowe, jest także ma­ ło zrozumiały dla wyborców i promuje zastany układ władzy. Partie, mimo dotacji, w dalszym ciągu są uzależnio­ ne od różnych form pomocy finanso­ wej z innych źródeł. Skutkiem tego jest słabość instytucji partii politycznych, „wodzowski”, wywodzący się tradycji minionego okresu sposób sprawowania władzy (to przywódcy partyjni mogą li­ czyć na zainteresowanie mediów i środ­ ki finansowe), fasadowość demokracji wewnętrznej w partiach. Nie pomaga też w rozwoju rynku polityki zbytnia koncentracja kapitałów na prywatnym rynku mediów. A jeśli system organi­ zacji wewnątrzpartyjnej jest nietrans­ parentny, trudno oczekiwać, aby jakość polskiej demokracji była wysoka. Co zatem można zrobić? Obniżyć barierę wejścia w rynek polityki no­ wych podmiotów. Jednym z pomysłów jest wprowadzenie bonu wyborczego bez wysokiego progu uzyskanych gło­ sów. Inny postulat to obowiązek pub­ likowania na stronach Państwowej Komisji Wyborczej informacji o pro­ gramach komitetów wyborczych i partii politycznych, a także zweryfikowanych istotnych danych o kandydatach. Istotnym komponentem systemu demokratycznego jest wolność słowa połączona z wysoką etyką pracy dzien­ nikarskiej. Niezmiernie ważny jest też zdywersyfikowany rynek mediów – tak ze względu na pochodzenie kapitału, jak i na prezentowane poglądy. Społe­ czeństwo obywatelskie nie będzie się także prawidłowo rozwijało bez odpo­ wiedniej edukacji i wychowania prowa­ dzonego systemowo w szkołach. Jak widać, tworzenie silnych, zdro­ wych instytucji demokratycznego pań­ stwa prawa jest procesem trudnym, zwłaszcza gdy pojawia się destabilizu­ jący czynnik zewnętrzny. Warto jednak ponieść trud i koszty z myślą o przy­ szłych pokoleniach obywateli państw naszego, tak doświadczonego przez historię regionu. K




Nr 57

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Marzec · 2O19 W

n u m e r z e

Manifa

Jolanta Hajdasz

T

en „raport” to typowy fake news, czyli nieprawdziwa, zmanipulo­ wana informacja. Zanim ktokol­ wiek zdąży się zorientować, że jest to informacja niepełna i kłamliwa, wszyscy o niej mówią, już coś o niej słyszą i czy chcą, czy nie, coś im zostanie w pamięci, nawet jeśli jest dokładnie odwrotnie, niż się to przedstawia. Plaga współczesnych mediów powoduje, że coraz mniej im ufamy, ale przecież od nich nie uciek­ niemy, bo skądś wiedzę o otaczającym nas świecie trzeba brać. Tym razem chodzi o tak wrażliwą sprawę, jak przestępstwa seksualne osób duchownych wobec nieletnich i polski raport na ich temat. Zanim ktoś zdążył się do niego odnieść i sprosto­ wać bardzo tendencyjnie dob­rane i zes­ tawione w nim informacje, wszystkie media obiegła wiadomość o 24 hierar­ chach z naszego kraju, którym autorzy opracowania zarzucają m.in. ukrywanie pedofilii i podejmowanie działań ma­ jących na celu tuszowanie tego przes­ tępstwa. Zdjęcie, jak posłanka Joanna Scheuring-Wielgus wręcza papieżowi „raport”, powielono w setkach miejsc w internecie, zanim ktokolwiek zdążył przeczytać ten skandaliczny dokument. Celowo piszę „skandaliczny”, ponieważ dotyczy tak delikatnego problemu, ja­ kim są przestępstwa seksualne wobec nieletnich i zawiera pomówienia doty­ czące wielu zacnych duchownych. Od kilku lat przestępstwo pedofi­ lii stało się głównym narzędziem wal­ ki z Kościołem katolickim na świecie. Dlatego konieczne jest demaskowa­ nie fałszu i kłamstw, jakie przy poru­ szaniu tego tematu pojawiają się nawet w ogólnoświatowych mediach. Autorzy „polskiego raportu” o pedofilii wśród duchownych po raz kolejny wykazali, że bez manipulacji nie mogą udowod­ nić żadnej ze stawianych przez siebie tez. Jednoznacznie stwierdził to insty­ tut Ordo Iuris, a Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP zaapelowało do dziennikarzy o rzetelność i jak najdalej posuniętą ostrożność przy jego oma­ wianiu w mediach. Oficjalny protest przeciwko zawartym w „raporcie” infor­ macjom wyrazili także przedstawiciele archidiecezji krakowskiej, wrocławskiej, warszawskiej i warmińskiej oraz diece­ zji rzeszowskiej, toruńskiej i opolskiej. Posłanka Scheuring-Wielgus nie została nagrodzona za swoje poświę­ cenie dla sprawy, bo prominentny przedstawiciel Koalicji Obywatelskiej zapowiedział, że nie znajdzie się dla niej miejsce na listach wyborczych do PE, gdyż „poglądy posłanki Teraz! sta­ nowią problem, szczególnie dla PSL”. Widać więc wyraźnie, jak wielka to była medialna wrzutka i jak bardzo na­ ciągnięty temat. Piszemy o nim szerzej w bieżącym numerze „Kuriera WNET”. Ta sprawa znakomicie ilustruje tak­ że drugi ważny temat, który porusza­ my w tym numerze naszej gazety nie­ codziennej – wolność słowa w krajach naszej części Europy. Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich postanowiło bowiem sprawdzić w kilku krajach na miejscu, co i jak mówią o swoich me­ diach i ich wolności i niezależności dziennikarze, którzy nie reprezentują tylko największych mediów głównego nurtu. Przeczuwaliśmy oczywiście, że problemy z wolnością słowa zapew­ ne istnieją i że nie są to te problemy, o których grzmi „Gazeta Wyborcza”, ale nikt nie spodziewał się usłyszeć, iż w dzisiejszych czasach są w Unii Euro­ pejskiej kraje, gdzie „nie ma mediów, które mówią głosem narodu”. Tego nie byliśmy w stanie przewidzieć. Zachęcam do lektury naszego wstępnego podsumowania raportu o wolności słowa w mediach w pań­ stwach Europy Środkowo-Wschodniej, nie opublikowanego jeszcze nigdzie poza „Kurierem WNET”. Media ota­ czają dziś każdego z nas, wkroczyły bez wątpienia we wszystkie dziedziny życia, warto więc znać i rozumieć mechaniz­ my ich funkcjonowania, finansowania, a także zagrożenia, jakie ze sobą niosą. Choćby po to, by żaden fake news nie pokierował kiedyś naszym życiem. K

G

A

Z

E

T

A

NN

II

EE

CC

O O

D D

ZZ

II

EE

N

N

A

W dniach 1 lutego – 3 marca 2019 r. odbyły się VII Pilskie Dni Pamięci Żołnierzy Wyk­lętych. Ta inicjatywa od początku była realizowana oddolnie przez środowiska patriotyczne (Pilscy Patrioci, Kibice Lecha Poznań, Towarzystwo Przyjaciół Wilna i Ziemi Wileńskiej, NSZZ Solidarność, Młodzież Wszechpolska) i kościelne (Salez­jańskie Stowarzyszenie 2 Wychowania Młodzieży, pilskie parafie z salezjańską parafią pw. Świętej Rodziny na Skandaliczny czele), także PiS powiatów pilskiego, złotowskiego i trzcianecko-czarnkowskiego.

Abp Antoni Baraniak patronem Pilskich Dni Pamięci Żołnierzy Wyklętych

O

d początku w organizację przedsięwzięcia angażo­ wał się Marcin Porzucek, dzisiaj poseł na Sejm RP. Dopiero od niedawna wspierają je wła­ dze powiatowe. Dzięki temu, że udało nam się po­ zyskać szerokie spektrum ludzi zainte­ resowanych upamiętnianiem polskich bohaterów i postaw patriotycznych, zwłaszcza wśród młodzieży, corocznie w całym rejonie udaje nam się zorga­ nizować kilka wykładów, pokazów fil­ mów, koncertów, wystaw, konkursów dla dzieci i młodzieży. Mamy już ronda imienia Żołnierzy Wyklętych w Pile i Trzciance, izbę pamięci w Krajence, Pomnik „Inki” w Pile, gdzie w kościele pw. Świętej Rodziny odsłonięte zos­

Jarosław Wąsowicz SDB go z więzienia 21 grudnia 1955 r. i osa­ dzili w areszcie domowym w Zakła­ dzie Salezjańskim w Marszałkach k. Ostrzeszowa, gdzie był cały czas pilnowany i izolowany. Współbracia salezjanie starali się zapewnić ks. An­ toniemu Baraniakowi jak najlepsze warunki do odzyskania sił po wię­ ziennej katordze. Mimo okazywanej przez współbraci troski, zdrowie bi­ skupa Baraniaka nie poprawiało się. Wobec takiego stanu rzeczy, w marcu 1956 roku Episkopat Polski wymusił na władzach możliwość kuracji dla wyniszczonego zdrowotnie hierarchy, którą podjął w Krynicy. Dopiero po wydarzeniach października 1956 roku biskup Antoni Baraniak doczekał się tu ostatecznego uwolnienia.

Słowa wypowiedziane przez przy­ szłego papieża Jana Pawła II są dla nas testamentem. Zwłaszcza dla mieszkań­ ców Wielkopolski, z którą bohaterskie­ go hierarchę łączyły więzi rodzinne oraz jego duszpasterska posługa. Po­ przez naszą inicjatywę staraliśmy się ów testament skromnie zrealizować i zachęcić innych do podobnych przed­ sięwzięć upamiętniających Niezłomne­ go Żołnierza Kościoła. Nasze tegoroczne Pilskie Dni Pa­ mięci Żołnierzy Wyklętych rozpo­ częliśmy od przybliżenia jego postaci podczas wszystkich Mszy świętych od­ prawionych w parafii pw. Świętej Rodzi­ ny w niedzielę 10 marca 2019 r. Jedna z mszy została odprawiona w intencji rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego

Zbieraliśmy je już wcześniej w naszym regionie. Proces wprawdzie został już przez Ekscelencję zapowiedziany, jed­ nak nadal kanonicznie się nie rozpo­ czął. Dodajmy, że zbierane były wów­ czas także podpisy do prezydenta RP Andrzeja Dudy o uhonorowanie ar­ cybiskupa najwyższym odznaczeniem państwowym. Ta prośba została wys­ łuchana i z okazji 100. rocznicy od­ zyskania Niepodległości przez Polskę arcybiskup Antoni Baraniak został po­ śmiertnie uhonorowany Orderem Orła Białego. Wyróżnienie przedstawicie­ lowi rodziny arcybiskupa pan prezy­ dent wręczył na Zamku Królewskim w Warszawie w 11 listopada 2018 roku. Kulminacyjnym punktem obcho­ dów tegorocznych Pilskich Dni Pamię­

raport

Opracowanie fundacji „Nie lę­ kajcie się” na temat pedofilii w polskim Kościele zawiera sze­ reg nieprawdziwych, niepeł­ nych i zmanipulowanych infor­ macji i stawia bezpodstawne zarzuty polskim duchownym katolickim. Jolanta Hajdasz o proteście CMWP SDP oraz Instytutu Ordo Iuris przeciwko stronniczemu „raportowi”.

2

Postęp zewnętrznie wspomagany Polska jest krajem dzikim. Hete­ ronormatywni mężczyźni zwy­ kli bijać swe żony w niedzielę, po powrocie z kościoła. Osoby homoseksualne i transpłciowe, a także mniejszości etniczne nie­ kiedy podlegają prześladowa­ niom. Jan Martini o tym, jaki­ mi sposobami postęp jest u nas w tej sytuacji wspomagany.

3

Książka zrodzona z tęsknoty za Polską Ta książka powstała z niepoko­ ju, dumy i nadziei Polaka tęsk­ niącego za kulturowym powro­ tem do „domu przodków”, za Polską „piękną, życzliwą i przy­ jazną dla wszystkich”, jak ta z lat 1980–1981. Stefania Mąsiorska o najnowszej książce Ry­ szarda Surmacza.

6 tało także pierwsze „Serce dla Inki”. Co roku wydajemy „Zeszyty Histo­ ryczne Pilskich Dni Żołnierzy Wyklę­ tych”, w których przybliżamy postaci lokalnych bohaterów. W ramach naszej działalności ukazały się także drukiem trzy części książki Danuta Siedzikówna „Inka” (1928–1946). Pamięć i tożsamość. To nasze małe sukcesy, które niezmiernie cieszą. W tym roku całość Pilskich Dni Pamięci Żołnierzy Wyklętych dedy­ kowaliśmy niezłomnemu pasterzowi Kościoła arcybiskupowi Antoniemu Baraniakowi. Chcieliśmy w ten sposób przypomnieć i uhonorować postać wy­ bitnego duchownego, który za wolność i niepodległość ojczyzny zapłacił nie­ wyobrażalnym cierpieniem. Areszto­ wany 26 września 1953 r., przez kolejne 27 miesięcy był przetrzymywany w wię­ zieniu na Rakowieckiej w Warszawie. To ponure miejsce stało się wówczas symbolem kaźni polskich bohaterów. Wielu z nich oddało tu swoje życie. Zos­ tali zamęczeni przez funkcjonariuszy UB lub dokonywano na nich egzekucji. W tym więzieniu sufragan gnieźnieński został poddany torturom i uciążliwym przesłuchaniom, mającym na celu wy­ muszenie zeznań przeciwko kard. Wy­ szyńskiemu, które umożliwiłyby wyto­ czenie mu pokazowego procesu. Biskup Antoni Baraniak był łącznie przesłu­ chiwany niemal 150 razy, poddawano go torturom fizycznym i psychicznym, przetrzymywano go w wilgotnych, za­ grzybionych celach, w których ze ścian i sufitu nieustannie kapała woda. Nie załamał się jednak i nie ugiął. Wycieńczenie jego organizmu spowodowało, że komuniści zwolnili

Mamy ronda imienia Żołnierzy Wyklętych w Pile i Trzciance, izbę pamięci w Krajence, Pomnik „Inki” w Pile, gdzie w kościele pw. Świętej Rodziny odsłonięte zostało także pierwsze „Serce dla Inki”.

P

oprzez tegoroczne Dni Pamięci Żołnierzy Niezłomnych chcie­ liśmy także, przywołując histo­ rię życia bohaterskiego arcybiskupa, przypomnieć rolę Kościoła katolickiego w najnowszej historii Polski i w naszych zmaganiach o niepodległość. Kościoła, który jest dzisiaj ze wszystkich stron opluwany, pasterze i kapłani zaś oskar­ żani o moralne nadużycia, chciwość, materializm etc. Wydawało się nam, że potrzeba mocnego głosu wiernych, którzy myślą inaczej i chcą swoich kap­ łanów bronić. Pokazywać, jak wiele w lokalnej historii i rzeczywistości im zawdzięczają. Także – ile im zawdzię­ cza nasza ojczyzna. Warto przywołać w tym kontekście jedną z wypowie­ dzi kardynała Karola Wojtyły. W dniu 6 sierpnia 1977 roku w poznańskim szpitalu przy ul. Przybyszewskiego od­ wiedził on umierającego abpa Anto­ niego Baraniaka. Słowa, które wów­ czas poznański metropolita usłyszał od przyszłego papieża, były docenieniem roli, jaką odegrał on w historii Koś­ cioła w Polsce: „Ekscelencjo, Kościół w Polsce nigdy nie zapomni tego, co Ekscelencja uczynił dla tego Kościoła w najbardziej trudnym okresie jego dziejów”. Tydzień później abp Bara­ niak zmarł, a kard. Wojtyła przewod­ niczył Mszy św. koncelebrowanej za jego duszę, która została odprawiona 18 sierpnia w katedrze.

arcybiskupa. W kazaniach, które mia­ łem zaszczyt głosić, została przedstawio­ na życiowa droga Antoniego Baraniaka jako salezjanina, biskupa i męczenni­ ka Kościoła. Odwołałem się również do więzi łączących bohatera z naszym regionem. Jako biskup sufragan gnieź­ nieński wizytował pobliskie parafie, był też w Pile i innych miejscowościach przy okazji wizyt w nich prymasów Polski kard. Augusta Hlonda i abpa Stefana Wyszyńskiego. Już jako metropolita poz­ nański, w parafii pw. Świętej Rodziny, animowanej przez jego współbraci sa­ lezjanów, w dniach 10–11 maja 1958 roku abp Antoni Baraniak udzielił sak­ ramentu bierzmowania 1555 pilanom.

D

zień pamięci dedykowany niez­łomnemu biskupowi za­ kończyły: pokaz filmu pt. Powrót i spotkanie z jego reżyserką Jo­ lantą Hajdasz. Stały się one okazją do przybliżenia wielu wątków związanych z przygotowaniem trzeciego już filmu pani Hajdasz o metropolicie poznań­ skim, także do wspomnień związa­ nych z arcybiskupem, opowiadanych przez uczestników naszego wieczo­ ru filmowego. Padły również pytania o dalszą zbiórkę podpisów pod petycją skierowaną do obecnego metropoli­ ty poznańskiego abpa Stanisława Gą­ deckiego o rozpoczęcie procesu bea­ tyfikacyjnego Antoniego Baraniaka.

ci Żołnierzy Wyklętych była Msza św. odprawiona w intencji Ojczyzny i bo­ haterów walki o jej wolność w dniu 2 marca 2019 r. o godz. 18.00 w kościele Świętej Rodziny. Na początku Eucha­ rystii została odsłonięta i poświęcona przez proboszcza ks. Zbigniewa Hula SDB pamiątkowa tablica dedykowana bohaterowi naszych uroczystości. Zna­ lazła się na niej następująca inskrypcja: „Niezłomnemu Pasterzowi Kościoła Antoniemu Baraniakowi 1904–1977/ Metropolicie Poznańskiemu Salezja­ ninowi Więźniowi Okresu Stalinow­ skiego/ W dowód wdzięczności za świadectwo wiary i miłości do Boga i Ojczyzny/ W naszej Świątyni Para­ fialnej 10–11 maja 1958 r. udzielił sak­ ramentu bierzmowania 1555 osobom/ Pilskie Dni Pamięci Żołnierzy Wyklę­ tych A.D. 2019”. Po Mszy św. na ulicach naszego miasta odbył się Pilski Marsz Pamięci. Na jego czele szły klasy mundurowe Centrum Kształcenia „Nauka” w Pi­ le oraz sztandary wystawione przez: Szkolne Koło Przyjaciół Armii Krajo­ wej przy Liceum Salezjańskim w Pile, Stowarzyszenie Internowanych i Re­ presjonowanych w stanie wojennym oddział Piła, NSZZ Solidarność Okręg Piła oraz Centrum Kształcenia „Nauka”. Na czele marszu znalazł się zaś baner z podobizną bohaterskiego biskupa z następującym hasłem: „Abp Antoni Baraniak/ Niezłomny Pasterz Kościo­ ła/ Maltretowany przez komunistów w latach 1953–1956”. Całość zakoń­ czyła wspólna modlitwa przy muralu Żołnierzy Wyklętych oraz odśpiewanie hymnu państwowego. Cześć i chwała Bohaterom! K

Kościół a sprawa polska Metody sił targowicy są nasta­ wione przede wszystkim na ro­ zerwanie wspólnoty, zwłaszcza narodowej. Kościół nie może dać się podzielić. A z tym, nie­ stety, bywa różnie. Kościół „ła­ giewnicki” i „toruński” są często przeciwstawiane sobie. Okreś­ lenie „Polak-katolik” jest zobo­ wiązaniem – przypomina Ryszard Piasek.

7

Latina – wolsztyńska szkoła tańca Nauka tańca wymaga od tan­ cerza dyscypliny. Nasze dzie­ ciaki bardzo szybko wiedzą, dokąd pójdą do szkoły śred­ niej, co po maturze, bo nauczy­ ły się zarządzania własnym cza­ sem. Chcesz rozwijać pasje, nie możesz zaniedbywać obowiąz­ ków. Aleksandra Tabaczyńska rozmawia z Ewą Skrzypek, współwłaścicielką Latiny.

8

ind. 298050

redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet

Hasło przewodnie brzmiało: „Ani pana, ani plebana, to my jesteśmy rewolucją” – cokolwiek to oznacza. Żal tych dziewczyn, które w ostatnią sobotę karnawa­ łu stały i manifestowały hasła gwarantujące niepowodzenie życiowe i frust­racje. Aleksandra Tabaczyńska dzieli się obserwac­jami z nieudanej poz­nańskiej Manify.


KURIER WNET · MARZEC 2O19

2

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Aleksandra Tabaczyńska

W

tym roku poznańskie fe­ ministki zmuszone były zrezygnować z tradycyj­ nej dla nich formy de­ monstracji, czyli przemarszu przez cent­ rum miasta. Okazało się bowiem, że blisko sto różnych organizacji zgłosiło swoje manifestacje w różnych częściach Poznania, i to w ciągu dwóch kolej­ nych tygodni. Na 2., 3., 7. i 8. marca zarejestrowano 87 kontrdemonstracji, blokujących kluczowe miejsca miasta od godzin porannych do późnowie­ czornych. „To rekordowa liczba kontr­ manifestacji zarejestrowanych tylko po to, aby uniemożliwić nasze wspólne święto solidarnej kobiecej walki” – ta­ ką informację można było przeczytać na portalu społecznościowym Manify 2019. Osobiście jestem pełna podzi­ wu dla wszystkich, którzy zadali sobie ten trud, bo był on również przyczyną, a może usprawiedliwieniem dla środo­ wisk feministyczno-lewicowych niskiej frekwencji na tym specyficznym poka­ zie poglądów. Jak oszacowała policja, w zgromadzeniu brało udział około 300 osób i trwało ono dwie godziny. Także 2 marca, w sobotę po po­ łudniu manifestantki zgromadziły się na Ostrowie Tumskim, przed poznań­ ską katedrą, aby zaprezentować swojej postulaty. Hasło przewodnie brzmiało

„Ani pana, ani plebana, to my jesteśmy rewolucją” – cokolwiek to oznacza. Oczywiście stereotypowo postulaty były związane z dostępem do aborcji na życzenie, „przemocą ze strony Koś­ cioła i państwa” oraz nierównościami społecznymi dotykającymi, w przeko­ naniu organizatorów, kobiety. Stała też

Żal tych dziewczyn, które w ostatnią sobotę karnawału stały i manifestowały hasła gwarantujące niepowodzenie życiowe i frustracje. pani z kartonem, na którym widniał na­ pis: „apostazja info punkt”. Czy tego rodzaju postrzeganie świata rzeczywiście jest w interesie ko­ biet? To oczywiście pytanie retorycz­ ne, bo każda kobieta wie, że fajnie być mamą. Fajnie – to bardzo oszczędne określenie ogromu radości towarzyszą­ cych macierzyństwu, małżeństwu, a więc rodzinie. Jest to radość, jakiej nie da się uzyskać na innych polach, choćby za­ wodowym. Zresztą rodzina i życie za­ wodowe pięknie się uzupełniają. Więk­ szość matek, gdy myśli o swoim dziecku

i jego przyszłości, chciałoby, żeby miało ono męża/żonę, a nie żyło w „związku partnerskim”. Zwyczajnie marzymy, by było kochane do grobowej deski przez współmałżonka i żeby mogło doznać wszystkich tych wspaniałych emocji, ja­ kie niesie bycie rodzicem. A to zapew­ nia małżeństwo – w rozumieniu nie tyl­ ko stanu cywilnego, ale też sakramentu. Niewyszukanie pragniemy, żeby – gdy nas, rodziców, zabraknie – nasze córki i synowie mieli oparcie we własnej ko­ chającej i stabilnej rodzinie. Cieszy też bardzo, że rodzina w ro­ zumieniu konserwatywnym staje się po prostu modna. Właściwie można by zaryzykować stwierdzenie, że wracamy do korzeni, pomimo nachalnej propa­ gandy środowisk lewicowych i feminis­ tycznych. Świadczy o tym także tego­ roczne skuteczne zablokowanie przez poznaniaków przemarszu Manify. Żal tych dziewczyn, które w ostatnią so­ botę karnawału stały i manifestowały hasła gwarantujące niepowodzenie ży­ ciowe i frustracje. I te panie oraz kilku panów, tkwiąc przez dwie godziny na placu pod poznańską katedrą, niechcą­ cy pokazali, że próby szukania szczęścia tam, gdzie go nie ma, zawsze kończą się tym samym. Powrotem do prawdy – bo otwarte wrota świątyni były tylko o krok od demonstrantów. K

Dziwne losy Niesiołowskiego Jan Martini

Przez 30 lat męczył Polaków swoją obecnością na scenie politycznej. Jako przewodniczący Sejmowej Komisji Obrony błysnął fachowością, mówiąc o „czołgach Leonardach” (przebiła go tylko ministra spraw wewnętrznych „Terenia, która da radę” z „bezgłowymi samolotami”). Będąc Marszałkiem Sejmu stał się trzecią osobą w państwie. Dziś, po skandalu seksualno-korupcyjnym, jest szansa, że znajdzie się tam, gdzie jego miejsce.

W

zasadzie szkoda cza­ su na zajmowanie się tą postacią, ale na je­ go przykładzie można prześledzić mechanizmy generowania przywódców. „Za pierwszego PiS-u”, w rzekomo pisowskiej telewizji, przy formalnym nieistnieniu cenzury wy­ wiad telewizyjny Jerzego Zalewskiego z Ewą Królikowską-Avis nie został wy­ emitowany, bo stawiał w kłopotliwym świetle ówczesnego prominentnego polityka PO. W wywiadzie była mowa o powstałej w 1968 r. organizacji nie­ podległościowej Ruch, której jednym z liderów był Stefan Niesiołowski. Po około 2-letniej działalności, w której uczestniczyło ok. 70 osób, nastąpiły aresztowania i podczas pierwszego przesłuchania, nie czekając na tortury, późniejszy marszałek „wsypał” swych kolegów (i narzeczoną!). Można po­ wiedzieć, że z chwilą, gdy Niesiołowski poprosił o papier i ołówek, by napi­ sać: „uprzejmie proszę o możliwość skorzystania z paragrafu 57” (nadzwy­ czajne złagodzenie kary w zamian za pełną kooperację w śledztwie), już nosił buławę marszałkowską w swym więziennym mandżurze (mandżur to tobołek z koca, w którym więźniowie noszą „dobytek” w czasie transportu). „Ludzie honoru” z resortu Kiszczaka trochę go przekręcili, bo został ska­ zany aż na 7 lat. Po odsiedzeniu po­ łowy, sezonowany jak stare wino, stał się jeszcze cenniejszy, gdyż uzyskał posągowy życiorys opozycjonisty. Czy wtedy znalazł się w „rezerwie kadro­ wej” jako kandydat na potencjalnego przywódcę? Jest pewne, że w szafie pancer­ nej jakiegoś płk. Lesiaka musiało być kilka teczek perspektywicznych

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

przywódców. „Bolek” z pewnością miał dublerów. Sowieci nie mogli za­ ryzykować sytuacji, że hodowany przez nich latami kandydat np. zadławi się wymiocinami po libacji. Tak więc Rako­ czy miał alternatywnego Kadara, Gott­ wald – Husaka itp. Czy Niesiołowski mógł być rozpatrywany jako „człowiek, który obali komunę”, czy miał szansę na pokojowego Nobla i orędzie w Kong­ resie USA? W każdym razie uważano Niesiołowskiego za „perspektywicz­

jakiegoś „haka” jest niezbędnym skład­ nikiem awansu – człowiek „czysty” nie gwarantuje pełnej sterowalności. Nic dziwnego, że już po polskiej „piere­ strojce”, gdy na bazie środowiska poli­ tycznego Ruchu Młodej Polski (organi­ zacji założonej i głęboko infiltrowanej przez SB) powstawała ZChN – partia, która „zabezpieczała odcinek wartoś­ ci” i była „targetowana” na tradycyjny katolicki elektorat, nie mogło w niej zabraknąć Niesiołowskiego. Po wy­

Mało kto dzisiaj pamięta, że był czas, kiedy w sondażu przeprowadzonym przez Grupę Trzymającą Sondaże Niesiołowski wygrał w kategorii osób, które Polacy najchętniej gościliby przy wigilijnym stole. nego”, bo został internowany w stanie wojennym w luksusowym ośrodku wy­ poczynkowym w Jaworzu na terenie poligonu drawskiego, nad jeziorem Trzebuń. Obok Niesiołowskiego zdo­ bywali tu status pokrzywdzonego i inni późniejsi prominentni politycy III RP (Bartoszewski, Mazowiecki, Geremek, Komorowski, Celiński, Drawicz, Czuma). Skład osobowy internowanych w Ja­ worzu dowodzi, że ekipy kierownicze III RP były dobierane już w 1981 roku, co potwierdza opinię Anatolija Goli­ cyna o wieloletnich przygotowaniach do „pierestrojki”. Z sowieckiego punktu widzenia wiele cech kwalifikowało go na lide­ ra – status ofiary komunistycznych represji, tytuł profesora, inteligencja, miła powierzchowność, słaby cha­ rakter, wysoki stopień tchórzliwości, no i „kompromaty” w postaci poda­ nia o złagodzenie kary. W systemie radzieckim posiadanie w życiorysie

czerpaniu się formuły ZChN ten „ka­ tolicki konserwatysta” odnalazł się w partii „europejskiej”, postępowej, gejowsko-liberalnej, a obecnie słu­ ży jako... ludowiec. W czasach ZChN wyczuwający „mądrość etapu” Nie­ siołowski zbrodnię katyńską nazywał prawidłowo ludobójstwem, jako czło­ nek PO – zbrodnią wojenną (choć nie było wojny Polski z ZSRR!). Ze wzglę­ du na swą medialność i wyrazistość był głównym taranem i żelazną pięścią po­ lityki miłości partii Tuska i w tej roli sprawdził się znakomicie, zaskarbiając sobie uznanie i szacunek narodu. Mało kto dzisiaj pamięta, że był czas, kiedy w sondażu przeprowadzonym przez Grupę Trzymającą Sondaże Niesio­ łowski wygrał w kategorii osób, które Polacy najchętniej gościliby przy wigi­ lijnym stole. W tym samym sondażu wygrał także Jarosław Kaczyński, ale w innej kategorii – „kogo NIE chciał­ bym gościć przy wigilijnym stole”. K

Redaktor naczelny Kuriera WNET

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Krzysztof Skowroński

WIELKOPOLSKI KURIER WNET Redaktor naczelna

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl

Zespół WKW

Małgorzata Szewczyk ks. Paweł Bortkiewicz Aleksandra Tabaczyńska Michał Bąkowski Henryk Krzyżanowski Jan Martini Danuta Namysłowska

Skandaliczny raport Jolanta Hajdasz

C

MWP SDP zaapelowało do dziennikarzy o rzetel­ ność i jak najdalej posuniętą ostrożność przy jego oma­ wianiu w mediach, a Ordo Iuris ocenił jednoznacznie, iż „raport” ten w ża­ den sposób nie spełnia wymagań po­ wszechnie stawianym tego typu opra­ cowaniom. Przedstawione w nim tezy – zwłaszcza oskarżenia w stosunku do hierarchii kościelnej – nie zostały od­ powiednio udowodnione, piszą obie instytucje. Na czym polega ta mani­ pulacja?

O co chodzi w raporcie? Opracowanie to posłanka Joanna Scheuring-Wielgus, związana do nie­ dawna z lewacką partią Nowoczes­ na, wręczyła Ojcu św. Franciszkowi. Internet obiegło jej zdjęcie, gdy za­ czepia papieża Franciszka w przej­ ściu, chcąc wręczyć mu opracowanie. W mediach dokument ten był opisy­ wany jako raport o polskich biskupach i kardynałach, którzy ponoć ukrywają przestępst­wa pedofilii wśród księży w swoich diecezjach. Co w nim jest? „Raport nt. naruszeń prawa świeckiego lub kanonicznego w działaniach pol­ skich biskupów w kontekście księży sprawców przemocy seksualnej wo­ bec dzieci i osób zależnych” fundacji „Nie lękajcie się” został opublikowa­

insynuuje, iż pomimo tego, że w polskich środkach masowego przekazu prawie codziennie mówi się o nadużyciach duchownych wobec dzieci, biskupi wciąż nie robią w tej sprawie nic. Nawet powierzchowna znajomość tego tematu pozwala stwierdzić, iż nie jest to prawda – czytamy w stanowisku Centrum Monitoringu Wolności Pra­ sy. Lektura tego „Raportu” upoważ­ nia do stwierdzenia, iż został on przy­ gotowany na podstawie tendencyjnie wyselekcjonowanych faktów oraz ich opisów, które budzą wątpliwości do­ tyczące obiektywizmu jego autorów. Generalizowanie ocen na podstawie pojedynczych zdarzeń, przy jednoczesnym pomijaniu opisu zjawisk niepasujących do postawionej przez autorów „Raportu” tezy o rzekomym ukrywaniu przez hierarchów kościelnych w Polsce księży-sprawców przemocy seksualnej wobec dzieci upoważniają do twierdzenia, iż „Raport” ten jest jedynie politycznym narzędziem mającym skompromitować Kościół katolicki i jego księży w Polsce – czytamy w stanowisku CMWP SDP opublikowanemu 24 lutego br.

Przeciwko manipulacji O tym, że opracowanie fundacji „Nie lękajcie się” jest kłamliwą manipulac­ ją, świadczy także bardzo jednostron­ ny dobór informacji o opisywanych

orzeczeń nieprawomocnych. W tekście znajdują się przede wszystkim nawiązania do mediów, które zwykle niechętnie odnoszą się do Kościoła katolickiego, np. portal „Gazety Wyborczej” jest wymieniany 25 razy, a portal OKO.press – 9 razy. Jako katolickie medium raz przywoływany jest „Tygodnik Powszechny” – wylicza Ordo Iuris. Zauważa, że ani razu nie wskazano na znane w Pols­ ce katolickie tygodniki opinii („Gość Niedzielny”, „Niedziela”, „Przewodnik Katolicki”), które obszernie informo­ wały opinię publiczną o działaniach Kościoła związanych z walką z pedo­ filią. Nie pojawiają się również depe­ sze Katolickiej Agencji Informacyjnej na bieżąco przekazującej wiadomości na ten temat. Ordo Iuris wskazuje, że osoby pi­ szące raport potraktowały też materiał źródłowy w sposób wybiórczy i tenden­ cyjny. W dokumencie nie ma odniesień do naukowych opracowań dotyczących działań podjętych przez Kościół katolicki na świecie w zakresie walki z pedofilią. Ograniczono się ponadto do zaledwie jednego sondażu dotyczącego stosunku Polaków do Kościoła, pomijając badania OBOP i CBOS. […] W dokumencie znajdują się także liczne sformułowania generalizujące i nacechowane emocjonalnie. Jego autorzy przywołują również fragmenty rzekomych listów biskupów czy dekretów przez nich wydanych, nie podając ani źródła tych informacji,

Raport ten ma nikłą wartość merytoryczną, stanowi właściwie zbiór nieopracowanych i niepoddanych krytycznej analizie wycinków prasowych przede wszystkim z „Gazety Wyborczej”. Świadczy o całkowitej ignorancji jego autorów wobec realnej skali i rzeczywistej reakcji polskiego Kościoła na wszelkiego rodzaju nadużycia seksualne, których miałyby się dopuszczać osoby duchowne. ny z datą 19 lutego 2019 r. Zawiera szereg nieprawdziwych, niepełnych i zmanipulowanych informacji oraz stawia bezpodstawne zarzuty polskim duchownym katolickim. Oficjalny pro­ test przeciwko zawartym w nim infor­ macjom wyrazili do dnia dzisiejszego przedstawiciele m.in. archidiecezji kra­ kowskiej, wrocławskiej, warszawskiej i warmińskiej oraz diecezji rzeszow­ skiej, toruńskiej i opolskiej. „Raport” przede wszystkim wymienia nazwiska 24 polskich hierarchów, wśród nich dwóch kardynałów, którym zarzuca m.in. ukrywanie pedofilii: Henryka Gulbinowicza, kard. Kazimierza Ny­ cza oraz arcybiskupów i biskupów: Marka Jędraszewskiego, Ignacego Je­ ża, Tadeusza Gocłowskiego, Sławoja Leszka Głodzia, Mariana Gołębiew­ skiego, Jana Tyrawy, Józefa Górzyń­ skiego, Henryka Hosera, Edmunda Piszcza, Józefa Paetza (błąd rzeczowy raportu, zapewne chodzi o Juliusza) Józefa Michalika, Andrzeja Dziuby, Alojzego Orszulika, Jacka Jezierskie­ go, Jana Wątroby, Zygmunta Kamiń­ skiego, Stanisława Stefanka, Mariana Przykuckiego, Stanisława Wielgusa, Andrzeja Suskiego, Wojciecha Ziem­ by i Andrzej Czai jako zwierzchników, którzy „ukrywali lub przenosili księży­ -sprawców”. Wbrew faktom „Raport” sugeruje także, iż w związku z niezwykle uprzywilejowaną pozycją Kościoła katolickiego w Polsce przemoc seksualna duchownych wobec dzieci pozostaje tematem tabu, którego poruszanie wiąże się z ostracyzmem społecznym oraz

Korekta

Magdalena Słoniowska Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

reklama@radiownet.pl

Dystrybucja własna! Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

w „Raporcie” zdarzeniach, w których całkowicie pominięto publikacje uka­ zujące się w mediach o innej niż libe­ ralna i lewicowa orientacja światopo­ glądowa. Wnioski, jakie na podstawie przeprowadzonych „analiz” wyciągają Autorzy tego „Raportu”, świadczą o ich całkowitej ignorancji wobec realnej skali i rzeczywistej reakcji polskiego Kościoła i jego hierarchów na wszelkiego rodzaju nadużycia seksualne, których miałyby się dopuszczać osoby duchowne – czy­ tamy w stanowisku opublikowanym na stronie internetowej Stowarzysze­ nia Dziennikarzy Polskich i Centrum Monitoringu Wolności Prasy. Tę opinię potwierdziła także bar­ dzo szczegółowa analiza prawna prze­ prowadzona przez prawników Insty­ tutu na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris. Raport ten stanowi zbiór dowolnie dobranych wycinków z materiałów prasowych oraz zawiera poważne błędy merytoryczne i metodologiczne – wska­ zują eksperci Instytutu w przesłanej do mediów analizie metodyki opisu stanu faktycznego będącego podstawą opublikowanego raportu Fundacji „Nie lękajcie się” ws. nadużyć seksualnych duchownych w Polsce. Jak wskazują analitycy Ordo Iuris, w istocie raport ten stanowi zbiór dowolnie dobranych wycinków z materiałów prasowych oraz zawiera poważne błędy merytoryczne i metodologiczne – czytamy w doku­ mencie. Autorzy raportu ani razu nie wskazali na prawomocne wyroki sądów, odwołując się jedynie do doniesień medialnych, z których większość dotyczyła

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl

Informacje o prenumeracie

kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507

Analiza Instytutu Ordo Iuris dostępna jest na stronie internetowej: ordoiuris.pl, sta­ nowisko CMWP SDP na stronie : cmwp.sdp.pl. Jolanta Hajdasz jest dyrektorem Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP.

Nr 57 · MARZEC 2O19

(Wielkopolski Kurier Wnet nr 49)

Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o.

ani danych pozwalających na krytyczną ocenę przytoczonych materiałów. W raporcie pojawiają się też błędy merytoryczne, np. abp Juliusz Paetz został zapisany jako abp. Józef Paetz. Autorzy piszą też o księdzu, który, ich zdaniem, „prawdopodobnie jest w Domu Emerytów w Kołobrzegu”, co zostało podane bez przytoczenia źródła. Tymczasem na stronie internetowej diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej znajduje się informacja, że kapłan ten zmarł w 2011 r. – wskazu­ je Ordo Iuris. Raport ten w żaden sposób nie spełnia wymagań powszechnie stawianym tego typu opracowaniom, a przedstawione w nim tezy – zwłaszcza oskarżenia w stosunku do hierarchii kościelnej – nie zostały odpowiednio udowodnione. Dokument ma nikłą wartość merytoryczną, stanowi właściwie zbiór nieopracowanych i niepoddanych krytycznej analizie wycinków prasowych. Jego głównym mankamentem jest brak odwołania do treści prawomocnych wyroków sądów karnych – komentuje Konrad Dyda, ekspert Ordo Iuris. Pamiętajmy, iż tendencyjne przed­ stawianie trudnych i złożonych prob­ lemów społecznych jest manipulacją, która wprowadza w błąd odbiorców mediów. Takie działanie zagraża wol­ ności słowa i psuje debatę publiczną. W demokratycznym kraju nigdy nie powinno mieć miejsca. K

Data i miejsce wydania

Warszawa 9.03.2019 r.

Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

Manifa

Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP oraz Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris stanowczo zaprotestowały przeciwko manipulacjom zawartym w opracowaniu fundacji „Nie lękajcie się” na temat pedofilii w polskim Kościele. „Raport” nie jest ani rzetelny, ani prawdziwy.


MARZEC 2O19 · KURIER WNET

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

K

ilka dni temu w telewizji BBC pani ekspert mówiła o problemach europejskich Żydów – we Francji 200 tys. osób rozważa emigrację, gdyż nie czu­ ją się w kraju bezpiecznie. Jej zdaniem zagrożeni są także Żydzi na Węgrzech i w Polsce, z uwagi na brak praworząd­ ności i skrajnie nacjonalistyczne rządy. Prawdopodobnie z tego względu Pola­ cy pochodzenia żydowskiego preferują pracę w gmachach dobrze strzeżonych typu ministerstwa czy banki. Sytuac­ja musi być poważna, bo sam Kongres USA wydał uchwałę zwalczającą euro­ pejski antysemityzm (Combating European Anti-Semitism Act), która zo­ bowiązuje do składania corocznych sprawozdań o incydentach antysemic­ kich i bezpieczeństwie europejskich wspólnot żydowskich. Zatroskane sytu­ acją w Polsce kraje sąsiednie (i te dalej położone) nie żałują pieniędzy swych podatników na rozmaite „organizacje pożytku społecznego”, usiłując pomóc w budowie polskiego społeczeństwa ot­ wartego. Wspierane są również, choć może tylko moralnie, partie politycz­ ne o właściwym programie i politycy wzbudzający zaufanie.

dokładnie powtórzony – huczna kon­ wencja z udziałem wielotysięcznych tłu­ mów, entuzjastyczne artykuły w prasie krajowej i zagranicznej o „charyzma­ tycznym ekonomiście”, sondaże wita­ jące „trzecią siłę polityczną” i sukces wyborczy. Platforma Obywatelska, któ­ rej pewnych rzeczy robić nie wypada („chadecka kotwica”) z radością powita­ ła swoją kolejną „lewą nogę” w postaci tym razem 28 wojowniczych „szabelek” w sejmie. Gdy w lipcu 2015 roku do

omen ‘gay’ po angielsku znaczy ‘we­ sołek’) – został politykiem głównie ze względu na swoją nieheteronorma­ tywną orientację seksualną (co kiedyś uchodziło za przypadłość, dziś jest za­ letą). I znów scenariusz został dokład­ nie powtórzony – wiwatujące tłumy na konwencji, entuzjazm mediów, sondaże zapowiadające narodziny „trzeciej siły politycznej” itp. Trudno zrozumieć, dlaczego osobom homoseksualnym (takim jak Biedroń czy przywódczyni

symbolicznie – można powiedzieć, że siedzi w piątym rzędzie, jak prezydent i premier na pamiętnym pogrzebie. Na pytanie, kto rządzi, Grzegorz Braun odpowiada: mafie, loże i służby. Mało kto wie, że Gdańsk obok Brukseli jest głównym centrum masonerii w Eu­ ropie – są tu obecne loże wszystkich obediencji. Do masonów nie można się tak po prostu zapisać – trzeba zos­ tać wprowadzonym. Nawiasem mó­ wiąc, procedury są podobne do tych,

wiedział, co mówi, wspominając o au­ reolach, które mogą pospadać. Myślę, że właśnie z tego względu rozmowy między SB a opozycją zaczęły się na Wybrzeżu bardzo wcześnie – na 6 lat przed Magdalenką. Wiadomo o cało­ nocnym spotkaniu w hotelu Hewe­ liusz z Ruchem Młodej Polski w marcu 1983 roku. Więcej szczegółów zawie­ ra audycja „Pod prąd” J. Zalewskiego: Mieczysław Wachowski zaproponował rozmowy z władzą Darkowi Kobzde-

Palikot 1.0 Jednym z takich polityków był niegdy­ siejszy wiceprzewodniczący PO – Ja­ nusz Palikot. To on, popierając „sponta­ niczną inicjatywę na Facebooku dwóch studentów” zorganizował „Dzień bez Smoleńska” („ludzie mają dość żałoby, obrzucania się epitetami”). Rzeczni­ kowi SLD Tomaszowi Kalicie pomysł wydawał się znakomity: „Poszedłbym jeszcze dalej i zaproponował „Dzień bez Jarosława Kaczyńskiego”. Bo to, co wyrabia ten człowiek o paranoidalnej osobowości, przerasta ludzkie poję­ cie. Na pewno chętnie przyłączymy się do akcji”. Na ulice miast wyszło setki aktywis­tów w pomarańczowych ko­ szulkach. Szybko zebrano 100 tys. pod­ pisów, aby 3 lutego 2011 był „Dniem bez Smoleńska”. Powodzenie akcji prze­ konało inwestorów i już w kwietniu po­ wstała partia, która odniosła ogromny sukces rynkowy, stając się trzecią siłą polityczną z 10% poparciem. Rządzą­ cej Platformie, skrępowanej „chadecką kotwicą”, na rękę było powstanie „lewej nogi” i obecność w sejmie czterdziestu nowych „szabelek”. Radykalne zmiany poglądów wśród polityków i dziennikarzy są częste i może wynikają z doświad­ czenia życiowego czy dojrzewania, choć tłumaczenie spiskowe też ma sens (po wstępnym uwiarygodnieniu osobnik zostaje odpalony i przystępu­ je do działalności właściwej). Szcze­ gólnie spektakularna była przemiana Palikota – absolwenta KUL, wydawcy konserwatywnego tygodnika „Ozon”, w którym krytykowano aborcję i ho­ moseksualizm. Pewnego dnia stał się on „zoologicznym” antyklerykałem i en­ tuzjastą „świeckiego państwa”. W 2012 roku polityk z wielkim hukiem oficjal­ nie wystąpił z Kościoła, przybijając akt apostazji do drzwi katedry. Natomiast bez zbędnego rozgłosu przeszedł na ju­ daizm i został wprowadzony do żydow­ skiej loży B’nai B’rith (masoni preferują dyskrecję). Warunkiem konwersji jest konieczność obrzezania się, więc Pa­ likot musiał być bardzo zmotywowa­ ny, poświęcając tak funkcjonalny ele­ ment swojego przyrodzenia. Polityk był przewodniczącym komisji „Przyjazne państ­wo”, która to komisja ponoć była dość przyjazna dla lobbystów. Dlatego gdy grupa ekspertów pod kierownict­ wem min. Rostowskiego i jego społecz­ nej konsultantki (bardzo bliskiej znajo­ mej red. Michnika) tworzyła dziurawe regulacje vatowskie, zwolennicy spi­ skowej teorii dziejów dostrzegli w tym syjonistyczny „skok na kasę”. Po klęskach wyborczych w 2014 roku Ruch Palikota przestał istnieć i nie uratowało partii mianowanie jako drugiego lidera Nowackiej (nie mylić z Nowicką – podobnej proweniencji i konduity). Gdy przez roztargnienie polityk zapomniał wpisać samolotu w deklaracji podatkowej, życzliwy sąd uznał, że „Palikot jako filozof nie przy­ wiązuje wagi do dóbr materialnych”. Obecnie jednak, już teraz jako Żyd, posiada „kiepełe” (głowę do interesów) i ma widać na względzie wartości ma­ terialne, gdyż przez 3 lata pobierał wie­ lomilionowe sumy z budżetu na dzia­ łalność faktycznie nieistniejącej partii.

Palikot 2.0 Ekstremalnie postępowy elektorat nie był zbyt długo osierocony, bo niemal natychmiast pojawił się „Rumun Tus­ ka” – Ryszard Petru. Scenariusz został

Wiedza o tym, że Polska jest krajem dzikim, jest dość pospolita. Zamieszkuje ją ludność wyznająca w większości dość starą (by nie powiedzieć – przestarzałą) religię katolicką, a przemoc w rodzinie nie należy do rzadkości. Heteronormatywni, patriarchalni mężczyźni zwykli byli bijać swe żony w niedzielę, po powrocie z kościoła (bicie przed mogłoby pozostawić ślady). Osoby homoseksualne i transpłciowe, a także mniejszości etniczne niekiedy podlegają prześladowaniom.

Postęp zewnętrznie wspomagany Jan Martini

Warszawy przyjechała Victoria Nuland – szefowa Biura ds. Europy i Eurazji w amerykańskim Departamencie Sta­ nu, (wg. Wikipedii „urodzona w zna­ nej rodzinie żydowskich prawników”) – spotkała się tylko z przywódcą No­ woczesnej. Musiała coś obiecać panu Ryśkowi, bo ten wkrótce oświadczył, że „będzie następnym premierem tego kraju”. Ale jak mieć dystans do siebie, kiedy zobaczy się sondaże, z których wynika, że politykiem, któremu najbar­ dziej ufają Polacy jest… Petru („Duda trzeci, Szydło szósta”)? Wydaje się, że perspektywiczni mężowie stanu powin­ ni jednak być przeszkoleni w zak­resie polskich kodów kulturowych. Kandy­ dat na przywódcę musi wiedzieć, kiedy Polacy dzielą się jajkiem, a kiedy opłat­ kiem, że królów jest trzech, że na Wi­ gilię nie je się pasztetu itp. Przywódcy lewicowo-liberalni nie wiedzą, że katolicyzm jest istot­ nym składnikiem polskiej świadomości narodowej, że Kościół stanowi o ciąg­ łości naszej wspólnoty narodowej, że pomógł przetrwać rozbicie dzielnico­ we, rozbiory, okupacje i komunistycz­ ne zniewolenie. Gdy wymordowano nam 70% elit, to właśnie księża stali się zastępczą szlachtą. Ale o tym poli­ tycy w rodzaju Biedronia czy Nowac­ kiej nie wiedzą, bo nie wynieśli tego z domu, nie usłyszeli na lekcjach hi­ storii i nie przeczytali w „Wyborczej”. Dlatego łatwo im mówić o świeckim państwie i żądać rozdziału Kościoła od państwa, równocześnie nie widząc niestosowności w paleniu świec chanu­ kowych w urzędach. Gdyby znali treść modłów podczas rytuału – dalekich od tolerancji i eukumenizmu, proszących Boga o zatracenie niewiernych „hama­ nów” – może mniej chętnie zakładali­ by jarmułki.

Palikot 3.0 Ponieważ dokonania Petru okazały się rozczarowujące, nie czekając na jego ostateczny upadek, zaczęto lan­ sować następcę (postępowy elektorat nie powinien być zbyt długo osieroco­ ny). W prasie niemieckiej już od 2016 roku ukazywały się reportaże o błys­ kotliwym samorządowcu ze „starego miasta Stolp”, gdzie przyjeżdżają mło­ dzi ludzie z całej Polski, aby zawrzeć ślub przed obliczem charyzmatycznego mera. Robert Biedroń – trwale wypo­ sażony w czarujący uśmiech (nomen

Strajku Kobiet) tak bardzo osobiście zależy na „aborcji na życzenie dostęp­ nej dla każdego”. Wszystkie środki, które służą ograniczeniu rozrodczości, powinny być tolerowane albo popierane. Spędzenie płodu musi być na pozostałym obszarze Polski niekaralne. Środki służące do spędzania płodu i środki zapobiegawcze mogą być w każdej formie publicznie oferowane, przy czym nie może to pociągać za sobą jakichkolwiek policyjnych konsekwencji. Homoseksualizm należy uznać za niekaralny.

które obowiązywały przy wstąpieniu do partii komunistycznej, a więc in­ nej organizacji hierarchiczno-mafijnej. Parę szczegółów ze strony internetowej wolnomularstwa: Procedura wstępowania do wolnomularstwa jest długa i dość skomplikowana. Po wyrażeniu zgody i rozmowach kwalifikacyjnych profan, czyli kandydat do wolnomularstwa, musi poddać się ocenie aktywnych masonów, którzy według określonej procedury wyrażają swoją opinię na temat danej osoby – czy spełnia formalne, a także intelektualne

Perspektywiczni mężowie stanu powinni jednak być przeszkoleni w zakresie polskich kodów kulturowych. Kandydat na przywódcę musi wiedzieć, kiedy Polacy dzielą się jajkiem, a kiedy opłatkiem, że królów jest trzech, że na Wigilię nie je się pasztetu itp. Nie jest to fragment z programu partii Wiosna, tylko rozporządze­ nie niemieckich władz okupacyjnych z 1940 roku. Dalej też jest ciekawie: Na roboty do Rzeszy należy wysyłać w pierwszym rzędzie Polaków żonatych. Przez to bowiem rozrywa się rodziny, co spowoduje, przy dłuższym tam zatrudnieniu, wydatne zmniejszenie liczby urodzeń. Na skutek zarządzeń godzących w rodzinę i jej sytuację gos­podarczą zawierano by małżeństwa dopiero bardzo późno, a i potem Polacy zmuszeni byliby świadomie ograniczyć liczbę potomstwa. [...] Natomiast Żydzi otrzymaliby nieco więcej wolności, przede wszystkim w zakresie kulturalnym i gospodarczym, tak że niektóre decyzje w sprawie zarządzeń administracyjnych i gospodarczych następowałyby przy współudziale żydowskiej ludności. Pod tym względem polityki wewnętrznej rozwiązane to oznaczałoby jeszcze silniejsze gospodarcze skrępowanie Polaków przez Żydów.

Wylęgarnia talentów politycznych Zacofanie najdłużej utrzymuje się na terenach trudno dostępnych, takich jak błota Polesia czy krzaki Podkarpacia, natomiast postęp dociera przez miasta. Zwłaszcza takie, w którym są ogrom­ ne konsulaty Niemiec – np. Gdańsk czy Wrocław, gdzie w konsulacie pra­ cuje ponoć 800 osób. W Gdańsku władza centralna obecna jest jedynie

kryteria i czy będą mieć do niej zaufanie. Dopiero potem odbywa się ceremonia inicjacji i zapoznanie z braćmi. Pojawiają się wtedy nie tylko przywileje, ale i obowiązki. Należy do nich m.in. zachowanie dyskrecji i wzajemne wspieranie w potrzebie. Większość z nas nie ma szans na członkostwo, bo trzeba być „osobą o trwałych przekonaniach liberalnych, osobą tolerancyjną, życzliwie nastawio­ ną do świata i otoczenia”. Z tego wzglę­ du (a także na „intelektualne kryteria”) nam, prostym Polakom, pozostaje ra­ czej Klub Gazety Polskiej. Wyjątkowość Gdańska wynika z faktu, że nastąpiła tu tzw. wstępna akumulacja kapitału, który napływał w latach 80. jako pomoc dla podziem­ nej Solidarności. Pomoc ta była niesz­ częściem związku, bo SB opanowała kanały łączności z Zachodem i śledziła obieg pieniędzy. Pieniądze te posłuży­ ły do korumpowania i szantażowania działaczy, którzy stawali się w końcu tzw. konstruktywną opozycją z per­ spektywą pięknej kariery w „wolnej Polsce”. Można sobie tylko wyobrazić, że posiadanie „swojego” ministra (czy decyzyjnego wiceministra) dla funkcjo­ nariusza to złota żyła. Nie trzeba było nikogo werbować, co zostawia papie­ rowy ślad. Wystarczyła tylko przyjaźń (nawet szorstka) między funkcjonariu­ szem a usidlonym solidarnościowcem. I takie jest prawdopodobnie źródło bar­ dzo licznych „talentów politycznych” pochodzących z Gdańska. Jaruzelski

jowi w kwietniu 84 roku. Darek odmówił, wiem, że na takie rozmowy chodzili Bogdan Lis i Jacek Merkel. Chodzili za zgodą i wiedzą Lecha Wałęsy, który to potwierdził (relacja Zenona Kwoki). Przechwytując kanały łączności, komu­ nistyczne służby zastosowały dokładnie taką samą metodę jak przy likwidacji WiN w latach czterdziestych. Ale SB nie musiała niczego prze­ chwytywać, bo sama utworzyła Biuro Solidarności w Brukseli pod kierow­ nictwem Jerzego Milewskiego (TW Franciszek) – późniejszego szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego (!) za pre­ zydentury Wałęsy i Kwaśniewskiego. Do brukselskiego biura wpływały wielkie pieniądze na pomoc dla Solidarności od różnych zachodnich central związ­ kowych, a także od Polonii i od dobrych ludzi na Zachodzie. Pieniądze te woził do Gdańska Zdzisław Pietkun (TW Ir­ mina) – członek Ruchu Młodej Polski – i przekazywał Bankierowi – Jackowi Merkelowi (zbieżność nazwisk z Angelą prawdopodobnie przypadkowa). Cieka­ wy szczegół – gdy czerwcu 1992 roku Antoni Macierewicz przekazał w zala­ kowanej kopercie Donaldowi Tuskowi wykaz agentów w klubie KDL, reakcją Tuska był telefon do Merkela, aby na­ tychmiast przyjechał. A więc była to reakcja typu „biją naszych, potrzebna pomoc”. Dziś wiemy, że Tusk nie jest człowiekiem gorszącym się donosi­ cielstwem. W latach 90. wielokrotnie podnoszono sprawę rozliczeń z „pod­ ziemnych” pieniędzy, ale zawsze od­ powiedzią Borusewicza i ówczesnych władz związku było twierdzenie o nie­ możliwości prowadzenia dokumentacji w warunkach konspiracyjnych i zapew­ nienia, że pieniądze wydane były na cele statutowe. Wiem z pierwszej ręki, że do nieodległego regionu „Pobrzeże” w Koszalinie i regionu szczecińskiego nie dotarł nawet złamany dolar. Ewa Kubasiewicz nakreśliła smętny obraz gdańskiego podziemia: Borusewicz tak kierował tym podziemiem, że jak ja wyszłam z więzienia, to był maj 83 roku, prasa wybrzeżowa nie istniała. Dlatego, że nie było sprzętu, nie było pieniędzy, nie było papieru, nie było pomieszczeń, nie było niczego. A sprzęt był chowany po piwnicach. Andrzej Gwiazda otrzymał informację od ludzi z Norwegii, że do Gdańska przyszło 70 fotokopiarek, których nikt na oczy nigdy nie zobaczył. On rozbił moim zdaniem całe gdańskie podziemie, stworzył podziały między ludźmi.

3

Temat „podziemnych” pieniędzy do bezpiecznych nie należy – członek zarządu regionu Samsonowicz został „samobójcą”, próbując dociec, co się dzieje z konspiracyjną kasą. Śmierć Jana Samsonowicza – dochodził rozliczeń, a pieniądze szły niemałe, bo były to miliony dolarów. Aleksander Hall, który cały czas twierdził, że to jest samobójstwo, razem z Bogdanem Borusewiczem, Bogdanem Lisem i Marianem Świtkiem byli najwyższą władzą w regionie i rozpatrywali śmierć Samsonowicza, i ją utajnili – potwierdzili wers­ ję esbecką. Ja uważam, że Borusewicz ukrywa zbrodnię. Mam nadzieję, że taka osoba w państwie jak marszałek senatu zechce w końcu wyjaśnić tę kwestię (Zenon Kwoka). W latach 80. średnia pensja sta­ nowiła równowartość 20 dolarów. Na­ pływające sumy trafiały prawdopodob­ nie do kilkudziesięciu osób. Z czasem wokół „jądra” pojawił się wianuszek zaprzyjaźnionych biznesów i w ten sposób powstał „układ gdański”. Praw­ dopodobnie te środowiska spotykają się na hucznie urządzanych co roku imie­ ninach noblisty. To w Gdańsku otwarto Muzeum II Wojny Światowej z ekspo­ zycją ukazującą wydarzenia z „perspek­ tywy europejskiej” („obiektywnej”), z której wynika, że Niemcy były naj­ większą ofiarą wojny. Tylko w Gdańsku możliwy był pogrzeb gangstera Nikosia z udziałem biskupa. Tylko w Gdań­ sku można było złożyć w prestiżowej świątyni prochy człowieka, który był nawet dla Platformy takim obciąże­ niem wizerunkowym, że zdecydowano się wystawić innego kandydata. Sama uroczystość (z udziałem mułły i rabina) zgromadziła tylu wrogich Kościołowi grzeszników-żałobników, że świąty­ nia mogła ulec desakralizacji. Czy nie należałoby powtórnie konsekrować budynku? Trudno zrozumieć decyzję arcybiskupa Głodzia. Sam hierarcha od lat podlega gwałtownym atakom „Gazety Wyborczej”, co by wskazywało, że jest przyzwoitym człowiekiem, jed­ nak eminencja jest wysoko notowany w IPN – gorliwie ewangelizował za­ równo funkcjonariuszy SB, jak i „woj­ skówki”. Niektórzy mają też za złe temu znanemu z mocnej głowy bis­kupowi, że rozpił prezydenta Kwaśniewskie­ go i premiera Oleksego (Cz. Kiszczak: „mieliśmy świetne stosunki z Kościo­ łem”). Ponosimy konsekwencje braku lustracji w Kościele, a temat ten jest taktownie przemilczany w mediach wszystkich nurtów. Na pamiętnej uro­ czystości żałobnej dziwaczną homilię wygłosił dominikanin o. Wiśniewski. Są ludzie, którzy znają zakonnika z lat 80., gdy pracował w duszpasterstwie akademickim we Wrocławiu, póź­ niej działał w analogicznej placówce w Gdańsku. Niewątpliwie był wtedy pasterzem z pokolenia JP II. Niestety po 9-letnim pobycie w Petersburgu wrócił odmieniony (podmieniony?) – zaczął pisywać w agorowym „Tygod­niku Po­ wszechnym” i podczytywać „Wybor­ czą”. Znajomy dominikanin z Poznania twierdzi, że „dominikanie zostali prze­ jęci”. Czy o. Wiśniewski został przejęty? Szokujące wydarzenie gdańskie nasuwa wiele wątpliwości, ale czy mają one szansę na wyjaśnienie, jeśli śledzt­wem zajmują się ludzie, którzy mogą być częścią układu? Dlaczego zamiast natychmiast zawieźć rannego do pob­liskiego szpitala, przez 20 minut reanimowano go za parawanem? Co robił tam jakiś ambulans z ratowni­ kami ubranymi w białe (przeciwche­ miczne?) kombinezony? Czy podczas trwającego sekundę kontaktu zabój­ cy z ofiarą możliwe było zadanie 3 ciosów? Dlaczego pozwolono zabój­ cy na wygłoszenie manifestu zamiast wyłączyć mu mikrofon? Na te i wiele innych pytań powinna znaleźć odpo­ wiedź prokuratura (niestety gdańska). Amerykańskie środowiska żydowskie oznajmiły, że był to akt antysemity­ zmu, bo prezydent Adamowicz „był przyjacielem Żydów”. Ciąg jest lo­ giczny – faszyści najpierw świętują urodziny Hitlera, a teraz już mordują. Równocześnie pogrążona w żałobie wdowa natychmiast rozpoczyna mię­ dzynarodową działalność polityczną, a w internecie krąży film, na którym sieroty dyskretnie chichoczą na uro­ czystości pogrzebowej. Jako człowiek długo pracujący w teatrach mam wy­ czucie teatralności pewnych sytuacji. Oglądając relację z feralnego wieczo­ ru, nie mogłem oprzeć się wrażeniu jakiejś inscenizacji – realizacji pre­ cyzyjnie zaplanowanego scenariusza. Rzymska zasada „qui prodest” mó­ wi, że czynu dokonał ten, kto zyskał. Wiemy, kto zyskał i wiemy, że wyda­ rzenie to było potężnym ciosem w rzą­ dzącą ekipę i Polaków. K


KURIER WNET · MARZEC 2O19

4

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Raport „Wolność słowa w krajach Europy Środkowo-Wschodniej” przedstawiony był podczas Międzynarodowej Debaty Dziennikarzy „Wolność (słowa) kocham i rozumiem” , która odbyła się w dniach 28 lutego–1 marca 2019 r. w Warszawie. Konferencję zorganizowały: Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich i Fundacja Solidarnoś­ ci Dziennikarskiej, przy wsparciu Polskiej Fundacji Narodowej. Wzięło w niej udział kilkudziesięciu dziennikarzy m.in. z USA, Francji, Rumunii, Chorwacji, Estonii, Litwy, Węgier i Polski.

S

kąd my to znamy? – chciałoby się powiedzieć. Z tym naszym światem medialnym jest coś nie tak… Okazuje się, że nie tylko Polacy mają takie wraże­ nie. Rozmowy z dziennikarzami z krajów naszej części Europy są zdumiewające, chyba nikt z nas nie zdawał sobie sprawy z tego, co usłyszymy. Że mamy te same problemy dotyczące świata mediów i wolności słowa, i że prawie nic o nich nawzajem nie wiemy.

Gdzie szukamy informacji Wiedza w Polsce o czeskich, węgierskich, ru­ muńskich, chorwackich czy słoweńskich me­ diach pochodzi głównie z… „Gazety Wy­ borczej”. Największa liczba korespondentów, najdłuższy okres funkcjonowania na rynku prasy i odpowiednie pozycjonowanie w wy­ szukiwarkach w sieci robi wynik. Na to samo źródło informacji trafia ktoś z zagranicznych mediów, gdy szuka czegoś o nas i o naszym kraju. Dlatego w Stowarzyszeniu Dziennika­ rzy Polskich postanowiliśmy opracować coś inaczej – nie wyszukując wszystkiego w inter­ necie, nie opracowując wszystkiego zdalnie, tylko jak przez wielu laty – kontaktując się bez­ pośrednio z ludźmi, szukając rozmówców tam, gdzie wcześniej tego nikt nie robił Wyniki są zaskakujące. Pokazują realne problemy, jakie zrodziła kontrowersyjnie przeprowadzana w naszych krajach transformacja. Stąd pomysł na opracowanie specjalnego raportu o stanie wolności słowa w naszej częś­ ci Europy, a konkretnie – w krajach Inicjatywy Trójmorza. Trójmorze to międzynarodowa inicjatywa gospodarczo-polityczna skupiająca 12 państw Europy położonych w pobliżu mórz: Bałtyckiego, Czarnego i Adriatyckiego, w skład której wchodzą: Austria, Bułgaria, Chorwacja, Czechy, Estonia, Litwa, Łotwa, Polska, Rumu­ nia, Słowacja, Słowenia i Węgry. Nawiązaliśmy kontakty z dziennikarzami z tamtych krajów,

W rankingu wolności słowa za rok 2018 Polska jest dopiero na 58 miejscu ze 180 krajów (spadek o 39 miejsc w porównaniu do roku 2014!), a przecież nie ma przesłanek, które mogłyby uzasadnić ten tak drastyczny spadek. odbyliśmy kilkanaście podróży, by się z nimi spotkać (za każdym razem jechała praktycz­ nie inna ekipa). Były rozmowy i wypełnianie specjalnej ankiety, jednakowej dla wszystkich. Zagadnienia, które będą przedmiotem omó­ wienia w tym Raporcie, to przede wszystkim szeroko rozumiana tematyka dotycząca stop­ nia realizacji zasady wolności słowa w konkret­ nym państwie, ocenianego z pers­pektywy teorii (obowiązujące normy prawne składające się na system prasowy konkretnego państwa), jak i praktyki, którą będziemy starali się analizo­ wać w zakresie dotyczącym zarówno właścicieli mediów (wydawców prasowych, nadawców radiowych i telewizyjnych, podmiotów funkc­ jonujących w sieci), jak i dziennikarzy. Istotną jego częścią powinny być także współczesne formy ograniczania wolności słowa, a szczegól­ nie przejawy cenzury i autocenzury. Obszerne? Tak! Potrzebne? Tak! Ważne? Tak! Już pierwsze rozmowy i pierwsze pytania wykazały, iż pomimo geograficznej bliskości, dziennikarze z krajów Inicjatywy Trójmorza mają niewielką (lub zgoła żadną) wiedzę na temat realizacji zasady wolności słowa w posz­ czególnych państwach, brakuje usystematyzo­ wanych opracowań na ten temat. Szczegól­ nie niepokojące w tej sytuacji jest to, iż stałą praktyką w naszych krajach stało się czerpa­ nie wiedzy o stanie wolności mediów – nawet u blis­kich sąsiadów – z raportów międzynaro­ dowych organizacji, takich jak Freedom House czy Reporterzy bez Granic, których ustale­ nia – np. na temat poziomu wolności mediów w Polsce – są wręcz niezgodne rzeczywistością, a przy tym oparte są na niejasnych kryteriach oraz subiektywnych ocenach osób przygoto­ wujących opracowania dla tych organizacji. Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich protestuje przeciwko tym niesprawiedliwym

ocenom od blisko dwóch lat. Przykładowo or­ ganizacja Freedom House, jedna z dwóch (obok Reporterów bez Granic) liczących się na świecie w tej tematyce informuje, że media w Polsce, na Węgrzech, w Rumunii, Bułgarii i Chorwac­ji są tylko „częściowo wolne” („partly free”), zmie­ niając zresztą ten status z wolnych mediów kilka lat temu, w Polsce – w 2017 r. Organizacja Re­ porterzy bez Granic w 2018 roku po raz ko­ lejny obniżyła notowania Polski. W rankingu wolności słowa za rok 2018 Polska jest dopiero na 58 miejscu ze 180 krajów (co oznacza spa­ dek o 39 miejsc w porównaniu do roku 2014!), a przecież w rzeczywistości nie ma przesłanek, które mogłyby uzasadnić ten tak drastyczny spadek. W innych krajach jest jeszcze gorzej – w rankingu Reporterów bez Granic Węgry zaj­ mują miejsce 73, Chorwacja 69, a Bułgaria 111.

Z kim rozmawiamy Spróbowaliśmy więc oprzeć się na wypowie­ dziach osób ankietowanych, poproszonych o ocenę sytuacji mediów w poszczególnych krajach według analogicznych kryteriów, jaki­ mi posługuje się także (m.in.) w swojej ankiecie organizacja Reporterzy bez Granic.

Niepokojącą, stałą praktyką w naszych krajach stało się czerpanie wiedzy o stanie wolności mediów – nawet u blis­kich sąsiadów – z raportów międzynarodowych organizacji, takich jak Freedom House czy Reporterzy bez Granic.

Chorwacja: „Nie mamy mediów, które mówią głosem naszego narodu” · Rumunia: „Nasze społeczeństwo jest konserwatywne, ceni tradycję i ro­ dzinę, a media u nas są liberalne. Opisują świat, jakby chciały nas pozbawić tożsamości” · Węgry: „Mamy w nosie rankingi wolności mediów robione na zachodzie, są tendencyjne i nic więcej, tylko chcą szkodzić Węgrom” · Czechy: „Media mają zabarwienie liberalno-lewicowe, także media pub­ liczne, a na rynku brakuje tytułów konserwatywnych, społeczeństwo jest raczej konserwatywne, ale brakuje dla niego oferty”.

Wolność słowa w Europie Środkowo-Wschodniej tekst i zdjęcia: Jolanta Hajdasz

Te kryteria to przede wszystkim pluralizm – czyli możliwość prezentacji różnorodnych opinii w przestrzeni medialnej oraz możliwość dotarcia z różnorodnymi opiniami do szerokiej rzeszy opinii publicznej. To także niezależ­ ność mediów – zdolność do funkcjonowania na rynku mediów niezależnie od władzy poli­ tycznej, rządowej, gospodarczej i religijnej. To pozycja zawodowa dziennikarza na tle innych zawodów – analiza warunków wykonywania pracy dziennikarskiej, poziom wynagrodze­ nia i zabezpieczenia socjalne, kryteria dobo­ ru kadr do zawodu dziennikarskiego, poziom wykształcenia itd. oraz ramy prawne – akty prawne regulujące system prasowy konkret­ nego kraju. Wreszcie – to infrastruktura – oce­ na jakości infrastruktury technicznej, w jakiej się potentatami na rynku mediów. Oraz wresz­ cie „klasyka gatunku”, czyli media publiczne w danym kraju – ich pozycja rynkowa, ich spe­ cyfika, ich historia i zasady wybierania. Ponad­ to staraliśmy się opisać także wszelkie istotne wydarzenia i pojedyncze sytuacje, które wy­ darzyły się w medialnej przestrzeni publicznej w ostatnich 3 latach, czyli od czasu zgłoszenia inicjatywy Trójmorza w 2015 r. przez prezy­ denta Andrzeja Dudę i prezydent Chorwacji Kolindę Grabar-Kitarović oraz od pierwszego szczytu grupy inicjatywnej, który odbył się w Dubrowniku w 2016 r., a które opisują spe­ cyfikę mediów danego kraju, np. zabójstwo dziennikarza śledczego na Słowacji, związki mediów i wielkiego biznesu w Czechach, sys­ tem prasowy na Węgrzech itd. Raport jest jeszcze opracowywany, ale już dziś warto przedstawić jego pierwsze ustale­ nia. Są naprawdę bardzo interesujące. funkcjonują media w danym kraju, np. dostęp do internetu, dostęp do telewizji w jakości cyf­ rowej, dostępność zakupów „medialnych” np. smartfonów, telewizorów, prasy itd. Dodatkowo zawsze warto także przeana­ lizować tzw. wskaźnik dotyczący przemocy wobec dziennikarzy i mediów – jest to opis najbardziej znanych, istotnych z punktu widze­ nia ankietowanego spraw. Warto zauważyć, że akurat ten wskaźnik jest bardzo często „uży­ wany” przez Reporterów bez Granic. W mojej ocenie ze względu na specyfikę opisywanego tematu wolności mediów konieczne jest także przeanalizowanie jeszcze innych zagadnień. Chodzi głównie o własność mediów – war­ to wiedzieć, kim są właściciele największych, czyli mających największy wpływ na opinię publiczną mediów, w jakich krajach firmy te opłacają podatki, kiedy i w jaki sposób stały

Czechy Dziennikarze czescy mówią z ironią, że dzisiaj w swojej wolności mogą wybierać, dla które­ go oligarchy chcą pracować. Uważają, że ze względu na specyfikę rynku, a głównie na fakt, że media nie są w stanie same się sfinanso­ wać, nie mają pełnej niezależności. Nawet ci, którzy określają się jako niezależni i np. zre­ zygnowali z pracy w mediach należących do oligarchów, zdradzili, że ich tytuły utrzymują się dzięki inwestorom mającym dawniej po­ wiązania np. z przemysłem zbrojeniowym. Nie da się zatem mówić o mediach w Czechach, zapominając o kontekście politycznym, rzą­ dowym czy gospodarczym. „Reporterzy bez Granic” w swoim raporcie zwrócili uwagę, że w Czechach „koncentracja własności mediów osiągnęła stan krytyczny”. W kwestii religii dziennikarze uważają, że są niezależni. Mają prawo krytykować, ale mają szanować prawo i mówić prawdę. Dziennikarze mediów pub­ licznych rozszerzają tę zasadę na rząd. Niby

Media w Czechach mają zabarwienie liberalno-lewicowe, także media publiczne, i brakuje na rynku tytułów konserwatywnych. Co ciekawe, społeczeństwo jest w znacznej mierze konserwatywne, ale brakuje dla niego oferty.

nie podlegają naciskom finansowym, ale np. unikają wydarzeń kulturalnych, których part­ nerem jest inne mocne medium. Rozważając sytuację mediów i dzienni­ karzy w Czechach, należy zwrócić uwagę na największy problem, który dotknął tę sferę, czyli na oligarchizację mediów. Historycznie należy pamiętać, że do 1 stycznia 1993 roku mieliśmy do czynienia z państwem federacyj­ nym – Czechosłowacją. Media były wówczas państwowe i dwujęzyczne. W gazetach arty­ kuły po słowac­ku sąsiadowały z tekstami po czesku, dzienniki telewizyjne zwykle prowa­ dziła mieszana para, a wywiady przeplatano: pytanie po słowacku, odpowiedź po czesku (i odwrotnie). W latach 1989 i 1990 zaczęły się zmiany na rynku medialnym. Zlikwidowa­ no cenzurę, rozpoczął się proces prywatyzacji mediów. Do 1993 roku w ręce prywatne prze­ szło blisko 80% tytułów prasowych. Poważny przełom w prawodawstwie nastąpił w Cze­ chach w roku 2000, gdy pod wpływem ma­ sowych demonstracji i strajków dziennikarzy doszło do zmian w ustawodawst­wie skutku­ jących uniezależnieniem mediów od polityki. W wyniku zmian reglamentacyjnych przyję­ to zasadę: nadawca publiczny utrzymuje się wyłącznie z pieniędzy publicznych. Do końca 2008 roku z anteny nadawców publicznych zniknęła reklama. Jak zwracają uwagę czescy dziennikarze, poważny problem na rynku medialnym za­ czął się w roku 2008, gdy nastąpił kryzys fi­ nansowy. Wówczas z Czech wycofały się za­ chodnie, głównie niemieckie domy mediowe, które – zdaniem naszych rozmówców – były gwarantem pluralizmu i wolności prasy. Me­ dia będące w rękach zachodnich były „dra­ pieżne”, bardzo skuteczne i nie miały powią­ zań z czeskimi politykami. Dzięki temu można


MARZEC 2O19 · KURIER WNET

5

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Nie mamy mediów, które mówią głosem naszego narodu Jolanta Hajdasz

Może to jest typowe postkomunistyczne rozdwojenie, skoro ludzie o konserwatywnych poglądach kupują tabloidowe treści. Taka jest dominacja rynku. Powoli jednak krajobraz me­ dialny się zmienia. Katolicki portal Bitno.net, dla którego pracuję, ma ogromną popularność: miesięcznie 4–5 mi­ lionów odsłon. Mniej więcej tyle, co polski Deon. Tyle tylko, że w Polsce mieszka blisko czterdzieści milionów ludzi, a w Chorwacji dziesięć razy mniej.

O mediach w Chorwacji z Goranem Andrijaniciem, dziennikarzem chorwackiego portalu Bitno.net, rozmawia Błażej Torański z portalu sdp.pl. W Chorwacji dominują katolicy, ale powiedziałeś na konferencji SDP, że chorwackie media nie mówią głosem narodu. Z czego to wynika? To jest prawda. Wszystkie badania socjologiczne i wy­ niki wyborów politycznych – od czerwca 1991 roku, od odzyskania przez Chorwację niepodległości – wskazują, że większość narodu ma poglądy katolickie, konserwa­ tywne, patriotyczne. W 2013 roku mieliśmy referen­ dum, dotyczyło wpisania do chorwackiej konstytucji definicji małżeństwa jako związku mężczyzny i kobiety. Pod wnioskiem o referendum zebrano 700 tys. podpi­ sów. W ciągu 27 lat chorwackiej wolności lewica była u władzy przez 8. To mówi samo za siebie. Tymczasem w mediach dominują poglądy lewicowo-liberalne.

Zdecydowana większość dziennikarzy należy do lewicowego stowarzyszenia. Największe jest lewicowe Hrvatsko Novinarsko Drustvo. Nie dopuszcza odmiennego światopoglądu. Sami sobie wręczają nagrody. Dziennikarski establishment tworzą postkomuniści albo ludzie podobnie sformatowani. Na wyższych uczelniach, zwłaszcza tam, gdzie kształci się dziennikarzy, na naukach politycznych, wśród wykła­ dowców dominuje światopogląd lewicowo-liberalny. I to jest kłopot.

Skąd bierze się ten rozdźwięk między potrzebami Chorwatów a mediami? Chodzi o spadek po komunizmie? Oczywiście. Odziedziczyliśmy komunistyczne struktu­ ry. Wspomniane referendum media w zdecydowanej większości krytykowały albo – w najlepszym przypad­ ku – zachowały się obojętnie. Zignorowały ważny test społecznych wartości. Ani jedno medium głównego nurtu nie poparło referendum. Zignorowało wolę na­ rodu. W tym samym czasie środowiska homoseksualne uzyskały większe prawa.

Na konferencji w SDP „Wolność (słowa) kocham i rozumiem” powiedziałeś, że wśród chorwackich dziennikarzy dominuje niska odpowiedzialność za słowo. Media są tabloidalne? Mam takie poczucie. Ten rodzaj dziennikarstwa za­ czął dominować. 13 lat temu doszło do rewolucji: austriacki koncern medialny Styria, który m.in. wy­ daje „Večernji List”, gazetę z tradycjami, zaczął wy­ dawać „24sata”, odpowiednik polskiego „Faktu” czy niemiec­kiego „Bilda”. Na marginesie: Styria jest zwią­ zana z fundacją austriac­kiego Kościoła katolickiego.

było mówić o ich wiarygodności. Wszystko zmieniło się, gdy biznesowo przestało opła­ cać się prowadzenie mediów w Czechach. Wówczas zachodnie (niemieckie) koncerny zaczęły wyprzedawać swoje tytuły prasowe. Na rynku mediów pojawili się oligarchowie. Pierwszym był Andrej Babiš, obecny premier Czech, który nabył grupę mediową MAFRA, wydającą m.in. „Lidove noviny”. Rozmawiali­ śmy z byłymi dziennikarzami tego dziennika, którzy wprost stwierdzili, że odeszli z gazety w momencie gdy została kupiona przez polityka, ponieważ przestała to być gazeta niezależna. W raporcie z 2015 r. opublikowanym przez Foreign Policy stwierdzono, że media

wykupione przez premiera „regularnie pre­ zentują sympatie Babiša i krytykują jego prze­ ciwników”. W raporcie opublikowanym rok po tym, jak Babiš został ministrem finansów, również zauważono, że wykupione media rozpoczęły dochodzenia w sprawie oskar­ żeń o korupcję wobec ówczesnego premiera Bohuslava Sobotki. Ruch Babiša zapoczątkował proces oligar­ chizacji. Po nim kolejni oligarchowie sięgnęli po media na zasadzie dotrzymywania kroku. Jednak to, że poszczególne domy mediowe mają innych właścicieli, nie gwarantuje plura­ lizmu i wolności prasy. Dziennikarze zwracają uwagę na występujący w Czechach problem zbierania tzw. haków i nieujawniania ich. Posz­ czególne tytuły zbierają materiały na opo­ nentów politycznych i nie publikują ich, trzy­ mając konkurenta w szachu. Taka sytuacja nie wpływa dobrze ani na pracę dziennikarzy, ani na przejrzystość debaty w państwie. Wszyscy zgodnie stwierdzają, że media w Czechach mają zabarwienie liberalno-lewicowe, także media publiczne, i brakuje na rynku tytułów konserwatywnych. Co ciekawe, stwierdzili, że społeczeństwo jest w znacznej mierze konser­ watywne, ale brakuje dla niego oferty. Nasi rozmówcy powołali się na wyniki badań zaufa­ nia do mediów, które wskazują, że nawet 67% respondentów nie ma zaufania do mediów. Przedstawiciele mediów publicznych uważa­ ją, że w ich redakcji jest pluralizm, bowiem zapraszani są przedstawiciele z różnych śro­ dowisk i partii i nikt im nie narzuca, z kim mają rozmawiać. Starają się równoważyć poglądy. Ewidencjonują czas antenowy polityków, by przestrzegać parytetów. Ale z rzeczywistym pluralizmem opinii w przestrzeni publicznej ma to niewiele wspólnego.

Przekłada się na media? Na dziennikarzy absolutnie tak. Dlatego czekamy na zmianę pokoleń. Powoli to się zmienia.

Bułgaria Nadzwyczaj zgodne opinie prezentowane przez bułgarskich przedstawicieli mediów, z którymi spotkaliśmy się podczas wizyty stu­ dyjnej w Bułgarii, sprowadzają się do kilku prostych tez: „Media bułgarskie są zdomino­ wane przez magnatów medialnych, a władze państwowe stworzyły sobie bardzo przyjazny klimat informacyjny, co stawia dziennikarstwo w tym kraju w bardzo trudnej sytuacji. Rzą­ dzący finansują w sposób pośredni lub bez­ pośredni te media, które są im posłuszne, zaś dziennikarze liczą się z wymaganiami właści­ cieli, za którymi stoją władze”.

Dostępne analizy rynku bułgarskiego wskazują na silne związki między mediami, biznesmenami i politykami, co znacznie ogra­ nicza swobodę wypowiedzi. W dodatku top­ niejący rynek reklamowy sprawił, iż egzysten­ cja redakcji została uzależniona od funduszy państwowych (takich jak reklamy z instytuc­ji publicznych, dystrybucja funduszy unijnych) i dochodów z działalności biznesowej właś­ cicieli w innych branżach. W praktyce – dla dużych koncernów medialnych środki ma­ sowego przekazu nie są głównym źródłem dochodów, ale narzędziem propagandowym do realizacji celów biznesowo-politycznych. Natomiast małe redakcje ze względów eko­ nomicznych (utrzymują się głównie z reklam poprzez Google i Facebooka). przeniosły się prawie w całości do internetu i mają ograni­ czone możliwości działania. Postacią, którą środowisko zawodowe zgodnie postrzega jako najpotężniejszego oligarchę kontrolu­ jącego rynek medialny w tym kraju, jest Dy­ lan Peevski, deputowany do Zgromadzenia

Media bułgarskie są zdominowane przez magnatów medialnych. Rządzący finansują te media, które są im posłuszne, zaś dziennikarze liczą się z wymaganiami właścicieli, za którymi stoją władze.

Macie silną cenzurę? Bardziej autocenzurę. Wszystko zależy od kontekstu politycznego, od tego, kto aktualnie rządzi. Media main­ streamowe są zawsze w dobrych relacjach z władzą. Nie ma dla nich znaczenia, czy rządzi lewica, czy prawica. Powód jest prosty: robią biznes. Zależy im na reklamach. Nie kontrolują władzy? Nie patrzą jej na ręce? Wnikliwiej, kiedy rządzi prawica. Ale i tak krytyka jest pozorowana. Goran Andrjanić

„24sata” ma wpływ na tytuły opinii, które zajmowa­ ły się analizami. Jest też krytyczny wobec Kościoła. Prowadzi antykościelne kampanie. Wśród tematów w chorwackich mediach dominuje krew, seks i afery obyczajowe? Dokładnie tak. Media nie zajmują się rzeczywistymi problemami chorwackiego społeczeństwa. Nie ma poważnych tytułów opinii? Jest jedynie tygodnik „Globus”, który przeżywa kryzys ekonomiczny. Mamy dylemat: albo Chorwaci nie chcą poważnych treści, skoro poważne dziennikarstwo ich nie interesuje, albo są już tak zmanipulowani.

Narodowego z Ruchu na rzecz Praw i Wolnoś­ ci. Wraz ze swoją matką Ireną Krastevą zbudo­ wał imperium medialne (New Bulgarian Media Group Holding), w skład którego wchodzą gazety ogólnokrajowe i regionalne, kanały telewizyjne, portale informacyjne, domy wy­ dawnicze, ośrodki badania opinii publicznej i monopol w dziedzinie kolportażu. Jednak głównym źródłem jego przychodów jest prze­ mysł tytoniowy (Bulgartabac), sieć handlowa (Technomarket), przemysł budowlany i obrót nieruchomościami, a rozwój swojej potęgi biz­ nesowej zawdzięcza zasileniu kapitałowemu jednego z największych banków bułgarskich – Corporate Commercial Bank, z którego właści­ cielem jest powiązany. Wpływ grup interesów z otoczenia Dylana Peevskiego na instytucje państwowe został wzmocniony z chwilą, gdy jego grupa mediowa poparła rządy Boyko Borisova (obecnie jest to już trzeci rząd sfor­ mowany przez tego premiera). Obserwatorzy środków masowego prze­ kazu w Bułgarii zwracają uwagę, że w dominu­ jących mediach można zaobserwować dzia­ łanie na zasadzie zielonego i czerwonego światła dla podawania, przetwarzania i ko­ mentowania informacji o istotnym znaczeniu politycznym, co świadczy o skonsolidowanym sterowaniu przekazem. Z kolei – według ana­ liz Stowarzyszenia Dziennikarzy Europejskich w Bułgarii (AEJ-Bulgaria) – odbiorcy są skazani na wybór pomiędzy propagandą a dzienni­ karstwem korporacyjnym. Nie oznacza to jednak, że nie ma mediów bardziej samodzielnych, prezentujących pog­ lądy niezależne od głównego nurtu politycz­ no-biznesowego. Jako pozytywny przykład opiniotwórczej gazety, zdystansowanej wo­ bec „grupy trzymającej władzę”, bułgarscy dziennikarze jednogłośnie wskazują tygodnik „Capital” wydawany przez Grupę „Econome­

Co wobec tego jest u was największym zagrożeniem dla wolności słowa? Wymiar sprawiedliwości podjął w ostatnich latach niezro­ zumiałe decyzje wobec dziennikarzy. Na przykład pewien satyryczny dziennik został ukarany za to, że opublikował tekst wyśmiewający pewnego dziennikarza. Inny lokalny dziennik ukarano, bo napisał tekst o żonie burmistrza za­ trudnionej w bibliotece, będącej własnością miasta. W Polsce dziennikarze narzekają, że są w gorszej sytuacji procesowej aniżeli zwykli obywatele. Tak jest i w Chorwacji? Tak zaczyna być. To może zagrozić wolności słowa. Ale mam tutaj ambiwalentne odczucia, bo poziom odpo­ wiedzialności za słowo jest wśród chorwackich dzien­ nikarzy skandaliczny. Za kłamstwa, fake newsy nikt nie ponosi odpowiedzialności. K

Media opozycyjne wobec władzy podda­ wane są silnej presji, w którą zaangażowane są instytucje państwowe (prokuratorskie, kont­ rolne i fiskalne). Jeśli do tego obrazu dorzucić bardzo słabą pozycję mają mediów lokalnych, finansowo zależnych od samorządów i oligar­ chów, pluralizm w sferze medialnej jawi się jako bardzo ograniczony. Najdobitniej pokazują to wyniki ankiety (2017 r.) przeprowadzonej wśród 200 dziennikarzy przez AEJ-Bulgaria i Fundację Ameryka dla Bułgarii. Aż dwie trzecie respondentów oceniło stan wolności słowa w tym kraju jako zły (42,4%) lub bar­ dzo zły (27,8%). Ocenę dostateczną postawi­ ło 25,5%, zaś dobrą zaledwie 4,5% (bardzo dobrej brak). Tymczasem, gdyby spojrzeć na pluralizm przez pryzmat liczb, mnogość mediów jest im­ ponująca. Według danych Krajowego Instytu­ tu Statystycznego Bułgarii, w 2017 r. działało tam 117 operatorów telewizyjnych i 85 ra­ diowych (licencjonowanych) oraz wydawano 245 tytułów prasowych (w tym 37 dzienni­ ków). Naprawdę można się w tym wszystkim pogubić.

Słowenia

Aż dwie trzecie respondentów oceniło stan wolności słowa w Bułgarii jako zły (42,4%) lub bardzo zły (27,8%). Ocenę dostateczną postawiło 25,5%, zaś dobrą zaledwie 4,5% (bardzo dobrej brak). dia” zależną od Ivo Prokopieva. Ten ostatni to kolejny magnat łączący biznes medialny z in­ westycjami w innych dziedzinach gospodarki (takich jak energia odnawialna, technologia cyfrowa i usługi finansowe). Warto zauważyć, że przez jednych Prokopiev jest uważany za szykanowanego demokratę, podczas gdy inni widzą w nim oligarchę konkurującego z Peev­ skim. Innym tytułem deklarującym niezależną pozycję jest dziennik „Sega”, którego właści­ cielem jest Sasho Donchev. Nie można jednak pominąć faktu, że jego firma Overgas, czerpią­ ca zyski z dystrybucji gazu naturalnego w Buł­ garii, egzystuje dzięki współpracy z rosyjskim Gazpromem…

Po roku 1991 środowiska postkomunistycz­ ne przejęły większość mediów w Słowenii. Przeważająca część dziennikarzy to wycho­ wankowie Uniwersytetu w Lublanie (Univerza v Ljubljani), który nazywany jest „czerwoną twierdzą”. Bardzo widoczny jest też kult rzą­ du, co w znaczący sposób ogranicza swobodę wypowiedzi. W przypadku Słowenii rynek medialny, który uległ koncentracji, jest zdo­ minowany przez kapitał spoza rynku macie­ rzystego. Kraj ten pełni rolę swoistego „im­ portera” tego kapitału. Wysokonakładowe dzienniki zostały sprywatyzowane. Rozwój prasy obrazuje przykład dziennika „Delo”, który w 2000 roku uruchomił dodatek nie­ dzielny, polityczno-naukowo-kulturalny oraz dodatek dla kobiet o nazwie „Ona”, wyda­ wany razem z pismem „Slovenskie Novice”. Ogromnym sukcesem okazało się wprowadze­ nie przez austriacki dom wydawniczy Styria pierwszego darmowego na słoweńskim ryn­ ku dziennika. Od tego czasu powstało wie­ le darmowych gazet, które cieszą się większą popularnością aniżeli tradycyjne tytuły. Silna konkurencja sprawia, że wysokonakładowe tytuły notują bardzo duży spadek sprzedaży. Wiąże się to z cięciami w redakcjach, a także rozszerzeniem oferty multimedialnej – kroki te poczyniły dzienniki „Delo”, „Dnevnik” i „Večer”.

Z zebranych informacji wynika, że media sło­ weńskie w większości są finansowane przez kapitał rosyjski i węgierski, najprawdopodob­ niej właśnie do tych krajów odprowadzane są podatki. Jednak struktura właścicielska jest całkowicie nieprzejrzysta, trudno prześledzić przepływy finansowe. Dziennikarze mówią, że największy wpływ na media ma słoweńska lewica, a najtrudniej­ sze są nie polityczne, ale ekonomiczne nacis­ki ze strony właścicieli mediów i „kolegów” na­ leżących do innej opcji politycznej. Istnieje oczywisty związek między właścicielami a spo­ sobem raportowania. Takim przykładem jest budowa drugiego toru kolejki Divača Koper (27 km) – dominujące media popierają drugi tor, który wskazuje na pewne połączenia – właściciel gazety „Delo” ma powiązania bizne­ sowe w dziedzinie budownictwa. Powyższe informacje potwierdzają ankietowani przez nas dziennikarze słoweńscy, którzy na to py­ tanie odpowiedzieli: w większości dziennika­ rze działają niezależnie, jednak zdecydowanie doświadczają presji wszelkiego rodzaju. K


KURIER WNET · MARZEC 2O19

6

U

rodził się 27 kwietnia 1876 r. w wielkopolskim Śremie jako syn Jana i Katarzyny z d. Łukomskiej. Miał brata Stanisława. Jan (Johann Paczynski) był synem Mateusza (Mathiasa) i Katarzy­ ny (Kathariny) z d. Deptulskiej (wg „Księgi Parafialne Prus Wschodnich”). Po ukończeniu szkoły ludowej uczył się w śremskim gimnazjum do 6 kla­ sy, jednak problemy finansowe rodzi­ ny zmusiły go do przejścia do szkoły handlowej. Od 1896 r. odbywał służbę wojskową w pruskim 47. Pułku Piecho­ ty w Poznaniu. Po zakończeniu służby był kupcem tekstylnym w Śremie. W 1903 r. przeniósł się na Górny Śląsk, a w 1905 r. osiadł w Bismarckhűt­ te (w dawnych Górnych Hajdukach) w mieszkaniu przy Kolmannstraße 17, w biało-niebieskiej – jak barwy zało­ żonego przez niego Klubu Sportowego „Ruch” – kamienicy (dziś – ul. 16 Lipca 19). W tym rejonie prowadził tekstyl­ ną działalność kupiecką, a także go­ spodę (do dziś przy rogu ulic 16 Lipca i Hutniczej działa lokal „Pod Lustrami”, który powstał na miejscu jego dawnej restauracji). Jak pisał Aleksander Kwia­ tek na łamach „Sobótki” (1978/4) w ar­ tykule Ze studiów nad przywództwem powstań śląskich: „Dla wielu Wielko­ polan, zresztą nie tylko Wielkopolan, Górny Śląsk stanowił atrakcyjny teren zaspokajający ich ambicje zawodowe. Stwierdzenie to można odnieść do Jó­ zefa Barwickiego, Feliksa Białego, Ka­ zimierza Czapli, Teofila Paczyńskiego, Antoniego Rogalińskiego, Joachima Sołtysa i in. (…) Dla Paczyńskiego i Barwickiego Górny Śląsk był „kra­ jem nadziei”. Obaj przybyli w celu pod­ ratowania swoich finansów. Pierwszy osiedlił się w Chorzowie, trudniąc się handlem, drugi zamieszkał w Koźlu, otwierając drogerię”. Do I wojny światowej Teofil Pa­ czyński działał aktywnie w Towarzyst­ wie Śpiewaczym „Słowik” i lokalnym gnieździe Towarzystwa Gimnastyczne­ go „Sokół”, a nawet sam zorganizował w Hajdukach oddział Zjednoczenia Za­ wodowego Polskiego. 4 sierpnia 1914 r. został zmobilizowany do armii niemiec­ kiej i trafił na front wschodni. Ukoń­ czył w wojsku szkołę podoficerską,

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A W związku ze zbliżającym się 100-leciem wybuchu I Powstania Śląskiego warto przypomnieć postać Teofila Paczyńskiego, pochodzącego z wielkopolskiego Śremu działacza narodowego w Hajdukach Wielkich (dziś dzielnica Chorzów-Batory).

Wielkopolanin na Śląsku Teofil Paczyński Roman Adler

dosłużył się stopnia sierżanta. Kiedy w listopadzie 1918 r. wybuchła rewo­ lucja niemiecka, w Gdańsku współtwo­ rzył Związek Żołnierzy Polaków, który wydelegował go 2 grudnia na Zjazd Dzielnicowy w Poznaniu. Po Zjeździe wrócił na Śląsk i jeszcze w grudniu za­ łożył Radę Ludową w Wielkich Haj­ dukach. Z początkiem 1919 r. w by­ tomskim „Ulu” przed Józefem Dreyzą, Adamem Całką oraz Wincentym Wizą złożył przysięgę i wstąpił do Polskiej Organizacji Wojskowej Górnego Ślą­ ska. Następnie w Hajdukach Wielkich i Świętochłowicach werbował do niej członków, gromadził broń i prowadził działalność wywiadowczą, jednocześ­ nie nadal działając propagandowo po­ przez Radę Ludową. W marcu 1919 r., zagrożony ter­ rorem wprowadzonym przez Niem­ ców, a konkretnie przez gen. Karla Hoefera – zorganizowaną przez nie­ go po przeformowaniu oddziałów 117 Dywizji Piechoty i niektórych podod­ działów 12 DP Dywizję Straży Gra­ nicznej (Grenzschutz-Division) oraz tzw. oddziały ochotnicze (Freikorps), z oddziałem pochodzącego z Górnego Śląska porucznika 11 śląskiej Dywizji Rezerwowej Hubertusa von Aulocka na czele – zbiegł przed aresztowaniem do Sosnowca. Tam zaciągnął się do VII batalionu strzelców, przekształconego wkrótce w 1 Pułk Strzelców Bytom­ skich. Z rozkazu dowództwa pułku pracował tam w referacie spraw wojs­ kowych Ekspozytury Naczelnej Rady Ludowej. Według A. Kwiatka należał do tzw. grupy stojącej pośrodku grup

Mottem książki mogą być słowa Jana Olszewskiego: „Nie da się stworzyć nowej historii Polski bez odtworzenia jej moralnych fundamentów”.

Książka zrodzona z tęsknoty za Polską Stefania Mąsiorska

D

ziewiąta już pozycja w dorobku Ryszarda Surmacza, jak wszyst­ kie jego publikacje, rozważa problemy naszego kraju, poszukuje ich diagnozy i przedstawia propozyc­ je naprawy. Autor do zdefiniowania obecnego stanu naszej świadomości wykorzystuje topos statku – ojczyzny: „Rozbity statek, który leży na burcie i pozbawiony jest sterowności. (...).Ła­ downię wypełnia polska świadomość, a więc to, co siedzi w naszych głowach i sercach. Jeżeli tego balastu nie uło­ żymy we właściwy sposób i na właści­ we miejsce, statek nie wyrówna kursu,

z czasem stanie się złomem, a my pój­ dziemy na dno razem z nim”. Wyraźnie nawiązuje w ten sposób do misji kazań Piotra Skargi, w których ten nie tylko wskazywał błędy, które popełniają ro­ dacy, ale także dawał wskazówki, jak należy postępować, by oddalić widmo upadku państwa. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to osobisty, indywidualny i emocjonalny styl tej opowieści o Polsce w kontekście geopolitycznym. Autor pokazuje nasze państwo na tle jego historii i szerszych układów politycznych i przywołuje wielkie nazwiska z naszych dziejów – od Pawła Włodkowica (średniowiecze)

do Jana Pawła II. Tak powstał w książce poczet najwybitniejszych postaci na­ szego dziedzictwa kulturowego, które wpłynęły na losy Polski i Polaków i na myślenie autora. Ryszard Surmacz świa­ dom, że „po okresie dewastacji kultu­ rowej, jakiej dokonał w nas komunizm i postkomunizm (III RP), staliśmy się ofiarami źle zorganizowanego państ­ wa i stosownie do tego bałamutnego sposobu myślenia”, odsłania „niewol­ niczy sposób myślenia statystycznego Polaka, który nie wierzy, że ma prawo do interpretacji własnej przeszłości, do własnej polityki wewnętrznej i zagra­ nicznej”. Dlatego postuluje konieczność ukształtowania na nowo naszych elit z nadzieją na odnalezienie przez nie właściwego miejs­ca Polski w historii i świecie, odszukanie właściwego punk­ tu odniesienia do przeszłości Polski, zwłaszcza II RP, i pilną potrzebę opra­ cowania kryteriów oceny PRL-u oraz poszukiwanie własnego, „bezdyskusyj­ nie naszego ośrodka siły jako punktu oparcia i warunku rozwoju”. Tę nadzieję daje mu świado­ mość, że „państwo polskie kilkakrot­ nie w swojej historii naprawiało swoją organizację i swoje elity”. Wiedząc, że „współcześni Polacy mają coraz więk­ szy problem z poczuciem świadomości kulturowej i postawą odpowiedzialno­ ści za jej rozwój”, poważną część swojej książki poświęcił programom: kulturo­ wemu dla Polski, rewitalizacji kulturo­ wej ziem odzyskanych, rewitalizacji kulturowej Ziemi Lubelskiej w oparciu o Muzeum Ziem Wschodnich Dawnej

peowiackich przygotowujących po­ wstanie: między młodymi dowódcami działającymi w terenie, często zachowu­ jącymi się samodzielnie i spontanicz­ nie, a grupą cywilno-wojskową, sku­ pioną wokół Komitetu Wykonawczego POW GŚl., podporządkowaną Naczel­ nej Radzie Ludowej w Poznaniu i jej Podkomisariatowi w Bytomiu. Oprócz niego należeli do niej m.in. Józef Bar­ wicki, Jan Brandys, Alojzy Kot, Paweł

gdzie na początku 1920 r. został zgodnie z decyzją bytomskiego Polskiego Komi­ sariatu Plebiscytowego kierownikiem miejscowego PKPleb. i na jego czele or­ ganizował oraz koordynował lokalnie polską akcję plebiscytową, jednocześnie działając w POW GŚl. Gdy 27 stycznia 1920 r. PKPleb. z inicjatywy śląskiego działacza spor­ towego Alojzego Budnioka wystoso­ wał apel o tworzenie nowych klubów

Prawdopodobnie pochodził ze starego górnośląs­ kiego rodu, który władał w okresie ponad dwustu lat Hajdukami Górnymi. Ostatni z owych hajduckich Paczyńskich, Ignacy, był ich właścicielem do 1790 r. Musioł, Jan Nyga czy Antoni Rostek. Stała ona pośrodku, ale sympatyzowa­ ła z Komitetem Wykonawczym POW GŚl., „jednocześnie »prawem naczyń połączonych« wywierała nań odpo­ wiedni nacisk”. Właśnie pod naporem takich „działaczy terenowych” Komitet Wykonawczy zaczął się przychylać „ku decyzji wywołania ruchu zbrojnego”.

N

ic przeto dziwnego, że przed wy­ buchem powstania T. Paczyń­ ski wrócił nielegalnie do Świę­ tochłowic i tam brał udział w walkach powstańczych. Po upadku I powstania śląskiego przedostał się ponownie do Sosnowca, gdzie wrócił do wcześniej­ szej pracy i awansował na podporuczni­ ka. Po październikowej amnestii wrócił w grudniu 1919 r. do Wielkich Hajduk,

Kończą się partyjne podziały. Naród musi mieć jednolitą myśl i jedno państwo. Do obchodów 1000-lecia Pań­ stwa Polskiego naród przygoto­ wywał się przez 10 wieków. Do obchodów 100-lecia odzyskania niepodległości przygotowywali­ śmy się 100 lat. Zarówno chrzest Polski (966), jak zwycięstwo pod Warszawą i nad Niemnem (1920), a także klęska w II wojnie, PRL i nieokreślona III RP należą do naszego wspólnego dziedzict­wa kulturowego... Możemy się cie­ szyć, możemy się bawić, możemy jeść i pić, podróżować lub odpo­ czywać, ale jeżeli choć na chwilę pozwolimy sobie zgasić światło, to pogubimy się w ciemnościach i być może już nigdy nie odnaj­ dziemy. Ba, stracimy wszystko i nie będziemy już mieli do czego wró­ cić. Taki jest świat. Dlatego też musimy odzys­ kać to wewnętrzne napięcie wspólnej odpowiedzialności za naród, za państwo, kulturę i za siebie. Ryszard Surmacz

Rzeczypospolitej. Proponuje też zorga­ nizowanie Muzeum Polskiej Demo­ kracji i zwraca uwagę na konieczność powstania „pełnowymiarowej polskiej gazety państwowej”. Cenne dla czytel­ nika w tej nieraz zawiłej, wymagającej koncentracji uwagi lekturze są kom­ pozycyjne wsparcia w postaci: „pod­ sumowań”, „streszczeń”, „zakończeń”. Ta książka powstała w związku ze 100-leciem odzyskania niepodległości przez Polskę – z niepokoju, dumy i na­ dziei Polaka tęskniącego za kulturowym powrotem do „domu przodków”, za Pol­ ską „piękną, życzliwą i przyjazną dla wszystkich”, jak ta z lat 1980–1981. K Ryszard Surmacz, Tobie, Polsko. Projekty kulturowe, Polihymnia, Lublin 2019

Ryszard Surmacz, były reporter i historyk, pracował w kilku redakcjach krajowych i w lubelskim Oddziale IPN. Autor ośmiu książek: Znów tracimy Śląsk, Lublin 1999; Ostatnia na drogę, Lublin 2004; Rozmowy o... „grzechu pierworodnym”, Lublin 2006; Geopolityka, Lublin 2008; Powstania narodowe. Czy były potrzebne?, Lublin 2009; Wyrównać przechył Program kulturowy dla Polski, Lublin 2013; Przeszłość dla przyszłości. Rozmowy o Polsce z prof. Anną Pawełczyńską, Lublin 2015; (red.) Z prądem czy pod prąd. Anna Pawełczyńska myśliciel społeczny, Lublin 2017. Także autor ok. 1000 artykułów o tematyce kulturowo-społeczno-historycznej.

sportowych na Górnym Śląsku, za zorganizowanie klubu w Hajdukach (z ramienia Komisariatu) odpowiadał T. Paczyński. Do tej roli predyspono­ wały go dwie okoliczności: po pierw­ sze pełnił funkcję komisarza PKPleb. w Hajdukach/Bismarkhucie, po drugie – prawdopodobnie pochodził ze stare­ go górnośląskiego rodu, który władał w okresie ponad dwustu lat Hajdukami Górnymi. Ostatni z owych hajduckich Paczyńskich, Ignacy, był ich właścicie­ lem do 1790 r. T. Paczyński namówił kilku graczy i działaczy sportowych do wystąpienia z klubu Bismarckhütter Ballspiel Club i dzięki jego staraniom 22 lutego na zebraniu nowo powstających klubów w bytomskim hotelu „Lomnitz” (siedzi­ bie PKPleb.) pojawił się Bernard Skop reprezentujący Hajduki/Bismarkhutę. Następnie 3 kwietnia na pierwszym zebraniu w sprawie utworzenia nowe­ go klubu, zorganizowanym przez Pa­ czyńskiego w jego mieszkaniu, obecni byli: Jan, Józef i Franciszek Bartosz­ kowie; Bernard i Augustyn Skopowie oraz August Kiołbasa. Tam zdecy­ dowano, że zebranie konstytucyjne, mające wybrać zarząd nowego klubu, odbędzie się 20 kwietnia. Tego dnia w Domu Związkowym w Hajdukach/ Bismarkhucie (dziś Miejski Dom Kul­ tury „Batory”) odbyło się zebranie za­ łożycielskie klubu, w którym wzięło udział czterdzieści osób. W składzie wybranego zarządu znalazło się dzie­ więć osób, m.in. T. Paczyński. Od 7 lipca, gdy z funkcji prezesa zrezygno­ wał przeniesiony służbowo do Koźla

Józef Augustyn Kopp, T. Paczyński był pierwszym faktycznym prezesem klubu „Ruch” Bismarkhuta/Wielkie Hajduki. Po wywołanej II pows­taniem przerwie jesienią 1920 r. klub zwyciężył w roz­ grywkach o mistrzostwo obwodu kró­ lewskohuckiego, awansując tym samym do tworzonej właśnie 14-zespołowej Klasy A. W styczniu 1921 r. w związku z przygotowaniami do ostatecznej kon­ frontacji o Górny Śląsk T. Paczyński zrezygnował z funkcji prezesa „Ruchu”. Podczas III powstania był komendan­ tem placu w Wielkich Hajdukach/Bis­ markhucie, a 26 czerwca 1922 r., już jako ławnik gminny, przed wielkohaj­ duckim ratuszem witał obejmujący Wielkie Hajduki w imieniu Rzeczy­ pospolitej Polskiej pododdział Wojska Polskiego. W tym czasie wrócił do swojej kupieckiej profesji, prowadzenia go­ spody, a także działalności społecz­ nej. Był m.in. opiekunem założonej 1 grudnia 1921 r. robotniczej drużyny młodszoharceskiej im. ks. Józefa Po­ niatowskiego w Wielkich Hajdukach, należącej do Hufca Królewska Huta. Od 9 grudnia 1923 r. wchodził w skład zarządu placówki Związku Hallerczy­ ków w Hajdukach Wielkich, którego zebrania odbywały się w dużej sali jego kamienicy. Do 1926 r. i ponownie do 1935 r. był prezesem Rady Nadzorczej Banku Ludowego w Królewskiej Hu­ cie. W 1928 r. został przewodniczącym komisarycznego zarządu świętochłowi­ ckiej Powiatowej Kasy Chorych z sie­ dzibą w Królewskiej Hucie (z której w przyszłości powstał – istniejący do dziś – chorzowski Oddział Zakładu Ubezpieczeń Społecznych).

W

styczniu 1928 r., obok bur­ mistrza Wielkich Hajduk Karola Grzesika i naczel­ nika urzędu okręgowego Józefa Go­ lasza, został ławnikiem Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” w Wielkich Hajdukach, a także jego członkiem ho­ norowym. Podczas obchodów 10-le­ cia Niepodległości Państwa Polskiego w Wielkich Hajdukach Paczyński wy­ głosił pod Gazownią (dziś Świętochło­ wice), jako radny gminy przemówienie po odsłonięciu płyty poświęconej pa­ mięci Nieznanego Hallerczyka-Pows­ tańca. Wchodził też w skład lokalnych władz Związku Powstańców Śląskich.

W drugiej połowie 1930 r. kierownictwo ZPŚl. wystąpiło z wnioskiem o odzna­ czenie go Medalem Niepodległości, któ­ ry otrzymał 9 listopada 1931 r. W tym czasie obok m. in. ks. kanonika Pawła Brandysa wchodził w skład sekcji propa­ gandowo-finansowej Komitetu Budowy Katedry w Katowicach. Kiedy „Ruch” Wielkie Hajduki zaczął się przebijać na szczyty Ligi Polskiej, od lutego 1932 r. do 6 lute­ go 1933 r. ponownie został prezesem Klubu. W tym czasie piłkarze zajęli 7 miejsce w Lidze Polskiej, powstała sekcja piłki ręcznej i rozwinęła działal­ ność sekcja bokserska, na której czele stanął kpt. Antoni Ignasiński z 75. Puł­ ku Piechoty w Królewskiej Hucie. Po dyskusjach nad finansowaniem klubu, z Huty „Batory” wyznaczono do współ­ pracy z klubem kpt. Wilhelma Blachę, który w 1933 r. został jego prezesem. W latach 30. XX w. Teofil Paczyń­ ski działał we wszystkich organizacjach paramilitarnych w Wielkich Hajdukach, m. in. założył i wszedł do zarządu miejs­ cowego koła Ligi Obrony Powietrznej Kraju. Jako wiceprezes wielkohajduckie­ go koła Ligi Morskiej i Kolonialnej został delegatem na jej VII Zjazd w Poznaniu (od 5 do 8 maja 1937 r.). Pod koniec lat 30., po śmierci pierwszej żony, ponownie się ożenił i przeniósł do żony do Poznania. Natychmiast po zajęciu Chorzowa przez faszystów niemieckich jego miesz­ kanie zostało zaplombowane, a majątek przejęło tzw. powiernictwo. Dotychczas nie udało się ustalić, jakie były jego lo­ sy podczas wojny. Po okupacji jego żo­ na pojawiła się w Chorzowie już jako wdowa. W późniejszych latach pamięć o nim stopniowo się zacierała, do tego stopnia, że nie odnotowano go w Encyklopedii Powstań Śląskich (Opole 1982). Dopiero ożywienie zainteresowania hi­ storią Wielkich Hajduk przez dra Jacka Kurka i rozwój zainteresowania historią klubu „Ruch” Chorzów wśród jego kibi­ ców częściowo przypomniały tę zacną i ważną w historii Chorzowa postać. W 2007 r. płk. doc. dr Mieczysław Star­ czewski z Akademii Obrony Narodowej w Warszawie opracował niepełny bio­ gram T. Paczyńskiego dla Chorzowskiego Słownika Biograficznego. Seria Nowa. Trwają społeczne starania mieszkańców Chorzowa o upamiętnienie na jego ka­ mienicy 100-lecia założenia Klubu Spor­ towego „Ruch”. Teofil Paczyński został odznaczony m.in. Krzyżem Walecznych, Krzyżem na Śląskiej Wstędze Walecz­ ności i Zasługi, Gwiazdą Górnośląską, Srebrnym Krzyżem Zasługi, Medalem „Polska swemu obrońcy” oraz odznaką honorową za pracę plebiscytową. Nie udało się ustalić jego losów po wrześniu 1939 r. Ta część jego bogatej biografii pozostaje do odkrycia przez pasjonatów historii z Wielkopolski. Jak wynika z akt IPN – prawdopo­ dobnie jego syn, Kazimierz Paczyński (ur. 6 grudnia 1934 r.) mieszkał w la­ tach 1975–1990 w Słupsku lub jego okolicach… K

Medal dla ks. Stanisława Małkowskiego

K

siądz Stanisław Małkowski zo­ stał laureatem Medalu Przemysła II, który przyznaje Akademicki Klub Obywatelski im. prof. Lecha Kaczyń­ skiego w Poznaniu. Ten niezwykły i charyzmatyczny kapłan, przyjaciel

ks. Jerzego Popiełuszki, kapelan pod­ ziemnej Solidarności w czasie stanu wojennego, obrońca krzyża przed Pa­ łacem Prezydenckim został odzna­ czony najwyższym wyróżnieniem, ja­ kie przyznaje poznańska społeczność

akademicka stowarzyszona w tym klubie. Na zdjęciu : ks. Stanisław Małkow­ ski i prof. Stanisław Mikołajczak, prze­ wodniczący AKO Poznań. FOT. ANDRZEJ KARCZMARCZYK


MARZEC 2O19 · KURIER WNET

7

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Popiełuszki – zamordowanego przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeńst­ wa. Tym razem wiadomo, kto to zro­ bił; złapano sprawców, ale mocodawcy pozostali nieznani. Szkoda, że słowa ks. Jerzego pozostały tylko historycz­ nym wspomnieniem. To samo, choć w mniejszym stopniu, dotyczy homilii św. Jana Pawła II.

Polak-katolik. To określenie funkcjonuje od pokoleń. Jest prawdziwe! Dzięki głębokiej wierze Polacy ustrzegli się wielu grożących im niebezpieczeństw. Tak się działo zwłaszcza w momentach trudnych; w czasach utraty niepodległości. Dzisiaj mamy upragnioną wolność i niepodległość. Czasy wydają się łatwiejsze. Ale czy rzeczywiście?

Kościół a sprawa polska

Ryszard Piasek niestety czas krótki – zaledwie 20-let­ ni. Wybuchła wojna. Wszystko zosta­ ło gwałtownie przerwane. Okupanci w zmowie, tak jak w czasach rozbio­ rowych, zajęli „swoje” tereny. Z jed­ nej i drugiej strony niszczono przede wszystkim inteligencję, również osoby duchowne. Wielu księży dostało się do obozów. Ojciec Marian Żelazek, wer­ bista, którego odwiedzałem z kamerą w Indiach, przechodził przez Fort VII w Poznaniu, a potem obozy w Dachau oraz Mauthausen-Gusen. Kilku jego współbraci zostało zamordowanych. W Dachau był specjalny tzw. priesterblock – blok dla księży, w którym prze­ bywało ponad 2600 księży katolickich. Nie lepiej było w sowieckiej stre­ fie okupacyjnej. Kościół katolicki był szczególnie prześladowany. Po wkro­ czeniu armii czerwonej i NKWD bez­ zwłocznie przystępowano do elimino­ wania wszystkiego, co było związane z wiarą i religią. Represjom poddawa­ no w szczególności duchowieństwo. Kapłanów bito, maltretowano, wywo­ żono do łagrów, na Syberię, a nawet mordowano.

Kościół po wojnie Podobne metody rozprawiania się z Kościołem i religią katolicką trafiły do Polski po roku 1945. Sfingowany przez władze komunistyczne proces wytoczony biskupowi kieleckiemu Czesławowi Kaczmarkowi oraz czte­ rem osobom z jego kurii rozpoczął się 14 września 1953 roku przed Wojsko­ wym Sądem Rejonowym w Warszawie, któremu przewodniczył Mieczysław Wida. Akt oskarżenia przygotowywali m.in.: Roman Werfel oraz płk Józef Ró­ żański (pierwotnie Goldberg). Oskar­ żonym postawiono zarzuty utworzenia ośrodka dywersyjno-szpiegowskiego i siania wrogiej propagandy na rzecz waszyngtońsko-watykańskich moco­ dawców. Otrzymali wyroki od 5 do 12 (bp Kaczmarek) lat więzienia. Pośred­ nio władze uderzyły także w autorytety kościelne: kardynała Adama Stefana Sapiehę, kardynała Augusta Hlonda i prymasa Stefana Wyszyńskiego. W nocy z 25 na 26 września 1953 r. aresztowano prymasa Wyszyńskie­ go, a wraz z nim jego sekretarza, ks. Antoniego Baraniaka. Osadzono go w areszcie śledczym na Mokotowie. Tam przez 3 lata poddawany był bru­ talnemu śledztwu przez oprawców

z Urzędu Bezpieczeństwa. Był m.in. 145 razy przesłuchiwany, niekiedy po kilkanaście godzin, zrywano mu paz­ nokcie, przetrzymywano przez wiele dni bez ubrania w lodowatej, pełnej fekaliów celi. Mimo tortur nie dał się złamać i nie obciążył prymasa, na czym zależało komunistycznym służbom. Uzyskanie takich zeznań umożliwiłoby wytoczenie Stefanowi Wyszyńskiemu procesu o zdradę państwa i działalność kontrrewolucyjną. (Heroizm arcybis­ kupa Baraniaka pokazują filmy Jolan­ ty Hajdasz: Zapomniane męczeństwo i Żołnierz Niezłomny Kościoła). Prymas Stefan Wyszyński był in­ ternowany w 4 miejscach, aż do paź­

starał się spędzać z młodzieżą na łonie natury, najchętniej w górach lub na ka­ jakowych spływach. Młodzi zwali go „Wujkiem”. Z nimi czuł się znakomicie. Uwielbiał nieskrępowaną możliwość rozmów z młodymi, i to nie tylko na tematy religijne. „Chodzi o to – jak pi­ sał – ażeby umieć rozmawiać o wszyst­ kim, o filmach, o książkach, o pracy zawodowej, o badaniach naukowych i o jazzie”. Pamiętam, jak na KUL-u, gdzie prowadził zajęcia z etyki, oblegała go zawsze gromada młodych. W roz­ mowach lubił słuchać; dopiero potem zabierał głos. Nie był apodyktyczny, ale mówił z przekonaniem i ciekawie; czuło się głębię filozoficzną.

Lata zaborów, a ostatnio komunizmu, zrobiły swoje. Nie dosyć, że osłabiły naród fizycznie, pozbawiając wielu wspaniałych postaci, patriotów, często kwiatu inteligencji, to jeszcze deprawowały. Ile to osób, którym zawierzyliśmy, poszło na współpracę, dowiadujemy się dopiero teraz. dziernika roku 1956. Jego uwolnienie wiązało się z niepokojami społecznymi zainicjowanymi przez bunt poznań­ skich robotników w czerwcu 1956 roku. Prymas wykorzystał czas internowania i w Komańczy napisał tekst ślubów na­ rodowych. Miały one być odnowieniem królewskich ślubów lwowskich Jana Kazimierza w ich trzechsetną roczni­ cę. 26 sierpnia 1956 r. pielgrzymom (w liczbie ok. 1 mln) zebranym na Jas­ nej Górze odczytał je bp Michał Kle­ pacz pełniący obowiązki przewodni­ czącego Episkopatu Polski.

W roku 1951 Po śmierci kardynała Adama Sapie­ hy Karol Wojtyła został skierowany na urlop w celu ukończenia pracy habili­ tacyjnej, która po dwóch latach zosta­ ła przyjęta jednogłośnie przez Radę Wydziału Teologicznego UJ. Jednak odmówiło jej uznania... Ministerstwa Oświaty. W roku 1958 ks. Karol Wojtyła został powołany na stanowisko bisku­ pa pomocniczego. Ściśle współpraco­ wał z „prymasem tysiąclecia” (jak go nazywał), okazując szacunek dla jego doświadczenia i mądrości. Wolny czas

O powołaniu na stanowisko arcy­ biskupa metropolity powiadomił go pa­ pież Paweł VI... telefonicznie, 30 grud­ nia 1963 roku. Władze początkowo sprzeciwiały się tej kandydaturze, wnet jednak ją zaaprobowały, licząc błędnie, że uda im się skłócić obu hierarchów. Wydawało się to tym łatwiejsze, że dzie­ liła ich spora różnica wieku. Kardyna­ łowie rozumieli się jednak znakomicie i wspaniale współpracowali dla dobra Kościoła i narodu. Najlepszym tego przykładem były obchody 1000-lecia chrztu Polski. Pomimo organizowania równolegle państwowych i w zamia­ rach władz komunistycznych konku­ rencyjnych imprez, uroczystości reli­ gijne gromadziły setki tysięcy wiernych Bogu i Ojczyźnie. Obydwaj kardynałowie odznaczali się wielkim autorytetem, a także – hu­ morem. Pamiętam jedno takie wyda­ rzenie, gdy spotkaliśmy się w małym, ok. 20-osobowym gronie w Domu Ar­ cybiskupów przy ul. Miodowej (byłem wtedy członkiem Rady Społecznej przy Prymasie). W sali na górze wsłuchiwa­ liśmy się w słowa Prymasa, gdy nag­ le zaskrzypiały drzwi i wysoko w ich futrynie ukazała się ogolona głowa...

Konkluzja na czasy dzisiejsze

FOT. JOLANTA HA JDASZ

C

zy to już tak na zawsze? Ist­ nieją siły, którym niezależ­ na, prosperująca Polska jest „nie w smak”. To widać gołym okiem. Próbują rozerwać tę „polskość” i „katolickość”. Katolicki kraj w środ­ ku Europy? Koniec XVIII i początek XIX wie­ ku to, za przykładem Anglii i Szkocji, początek wielkich zmian w Europie, zwanych rewolucją przemysłową. Pro­ dukcja rzemieślnicza i manufakturowa zostały zastąpione produkcją fabryczną. U podstaw zmian stały wynalazki takie jak maszyna parowa, silnik spalinowy, wreszcie prąd elektryczny. Słynną ma­ szynę parową Jamesa Watta starano się przystosować do poruszania pojazdów: w latach 1814–1825 George Stephen­ son zbudował parowóz. To niebawem zapoczątkowało rozwój kolejnictwa. Elektryczność i magnetyzm rozwijały się zarówno w teorii (Volta, Ohm, Fa­ raday, Maxwell), jak i w praktyce – sil­ niki elektryczne oraz sieci energetyczne (słynna wojna systemów prądu stałe­ go i przemiennego, za którą stali Tho­ mas Edison i Nikola Tesla). W sposób niewyobrażalny zmieniły się stosunki gospodarcze, społeczne i kulturalne. Rozwój cywilizacyjny doznał wyraź­ nego przyspieszenia. Polska w tym czasie ponosiła trud­ ne do oszacowania straty. Nie dosyć, że kraj nasz zniknął z mapy świata, to stawał się coraz biedniejszy i coraz bardziej zapóźniony. Mieliśmy do czy­ nienia z syndromem kolonii, o któ­ rą się nikt nie troszczy, a którą trzeba maksymalnie wykorzystać. Dodatkowo znaczna część naszych ziem podlegała zaborowi rosyjskiemu – mocarstwu gospodarczo i cywilizacyjnie zacofa­ nemu. Polacy, którzy nie mogli znieść niewoli, byli represjonowani. Wielu z nich znalazło się w nieludzkich wa­ runkach na dalekiej Syberii. Działo się tak zwłaszcza po przegranych powsta­ niach listopadowym i styczniowym. Duża część polskiej inteligencji trafiła wtedy na obczyznę. Tam rozwijała się polska kultura: piśmiennictwo, ma­ larstwo, muzyka. Polacy, mimo bra­ ku ojczyzny, byli widoczni i w wielu kręgach intelektualistów europejskich doceniani, również za swoją heroiczną walkę z zaborcami. Większość prowa­ dzonych przez nich rozmów kończyła się na problemach polskich, stąd po­ wiedzenie: „słoń a sprawa polska”, które upowszechnił zwłaszcza Stefan Żerom­ ski w Przedwiośniu. Polacy gromadzili się głównie przy kościołach. Kościół był nie tylko miej­ scem kultu. Tutaj najchętniej wyrażali swoje opinie, swoje żale i problemy. Tak było na obczyźnie, tak było i w kraju. Zaborcy znali tę polską „słabość do kościoła” i na różny sposób starali się temu przeciwstawiać. Jedną ze wspaniałych postaci w służbie Kościoła i narodu był arcy­ biskup Zygmunt Szczęsny Feliński. Po powstaniu styczniowym wystosował on memoriał do cara: „Winić Polaków nikt nie może za to, że mając świetną i bo­ gatą przeszłość historyczną, wzdychają do niej i dążą do uzyskania niepodleg­ łości”. Bezkompromisowa postawa ar­ cybiskupa wobec działań represyjnych ze strony rządu zaborczego stała się powodem 20-letniego zesłania do Ja­ rosławia nad Wołgą. Odzyskanie po latach niepodległoś­ ci było przeżyciem niezwykłym. Jednak ledwie wytyczono granice na zachodzie i na Śląsku, ledwie złapaliśmy oddech po wojnie światowej i powstaniach, znienac­ka ruszyła nawała ze wschodu: olbrzymie ilości wojska, piechota, ka­ waleria. Europa zamarła. Doradzano Polakom, by zminimalizowali wymaga­ nia i w obliczu przeważających sił wroga poddali się i negocjowali. Wtedy nastą­ piła słynna bitwa, znana jako „cud nad Wisłą”. Słynne starcia pod Radzymi­ nem-Ossowem. Teren przechodził z rąk do rąk. W walkach zasłynął ks. Ignacy Skorupka, który z krzyżem w ręku za­ grzewał żołnierzy do obrony. Zginął od śmiercionośnej kuli, ale stał się symbo­ lem bohaterstwa i patriotyzmu. Generał Maxime Weygand, członek alianckiej misji francusko-angielskiej, zdziwio­ ny był zarówno efektywną obroną na przedpolach Warszawy, jak i śmiałymi działaniami ofensywnymi. Okres międzywojenny to przede wszystkim czas wdzięczności narodu za odzyskaną niepodległość. Polska przeżywała niezwykły rozwój gospo­ darczy i skok cywilizacyjny. Przykła­ dem była Gdynia – port, który powstał z niczego, Centralny Okręg Przemysło­ wy, Mościce, reforma pieniężna Stani­ sława Grabskiego, słynna poznańska PeWuKa, która ukazywała osiągnię­ cia 10-lecia i którą zwiedziło ponad 4 mln osób. Okres międzywojenny to

mecenasa Siły-Nowickiego. „To ty Wła­ dek?” – zagadnął Prymas. „A ja myśla­ łem, że ty jeszcze siedzisz...”.

Rok 1978 Był ciepły, październikowy wieczór 1978 roku. Spotkałem się z Wiesła­ wem Chrzanowskim w jego mieszka­ niu. Prowadziliśmy ciekawą rozmowę, gdy zadzwonił telefon. Ktoś podekscy­ towanym głosem mówił do słuchaw­ ki. Wiesław zamilkł i tylko wykrztusił z siebie: „Co? Nie? To niemożliwe?!”. Po czym rzucił mi się w ramiona z okrzy­ kiem „Wojtyła papieżem!!!”. Potem już nie było rozmowy, tylko niekończące się telefony, telefony... Wybór kardynała Wojtyły na pa­ pieża, pierwszego od ponad 450 lat papieża nie-Włocha, był rzeczą nie­ zwykłą. A jego wspaniałe przyjazdy do Ojczyzny… Ile było wzruszenia, ten tylko może powiedzieć, kto w nich uczestniczył. A uczestniczyły miliony Polaków, chłonących każde słowo „na­ szego” papieża. Po latach upokorzeń (papieża Pawła VI nawet nie wpusz­ czono do Polski) przyszło wyzwolenie; wyzwolenie naszego ducha narodowe­ go, naszej dumy. Pamiętamy te prze­ piękne homilie i nawiązania do naszej wspaniałej historii. Były to jednocześ­ nie i rekolekcje, i lekcje patriotyzmu. Wielosettysięczny tłum zastygał w ci­ szy i zasłuchaniu, by po chwili odpo­ wiedzieć gromkim „Boże coś Polskę, przez tak liczne wieki...”. I... ruszyła się Polska; Polska Solidarna: młodych ze starymi, robotników i inteligencji, ludzi miast i wiosek, wierzących i agnosty­ ków. A przede wszystkim Polska wol­ na – po latach okupacji i zniewolenia. Nic jednak nie przychodzi za darmo. Pamiętamy 13 maja 1981 r. i audienc­ję generalną na placu przed bazyliką św. Piotra w Rzymie, i strzały do papieża. Świat zamarł w jakby śmiertelnym bez­ ruchu, w oczekiwaniu… I nastąpił cud wyzdrowienia. Strzelał Ali Agca, ale czy tylko on brał udział w zamachu? Po la­ tach przypomina się bliższe wydarze­ nie, gdy w drodze na rocznicę katyńską samolot z prawie 100-osobową polską delegac­ją, z prezydentem na czele, rozbił się przy lądowaniu. A dokładniej – zaha­ czył skrzydłem o brzozę?! kilka metrów nad ziemią. Wszyscy zginęli! W tym naszym świecie pełnym dziwnych zdarzeń mamy jeszcze jedno tragiczne: śmierć ks. Jerzego

Istnieją siły zarówno zewnętrzne, jak i, niestety, wewnętrzne, działające jak kiedyś targowica. Wspierają je wszyst­ kie nasze słabości, wewnętrzne swary, przekupstwo, korupcja. Lata zaborów, a ostatnio komunizmu, zrobiły swoje. Nie dosyć, że osłabiły naród fizycz­ nie, pozbawiając wielu wspaniałych postaci, patriotów, często kwiatu inte­ ligencji, to jeszcze deprawowały. Ile to osób, którym zawierzyliśmy, poszło na współpracę, dowiadujemy się dopiero teraz. Metody sił targowicy są wysubli­ mowane; nastawione przede wszystkim na rozerwanie wspólnoty, zwłaszcza narodowej; na doprowadzenie do cze­ goś, co nazywają „wojną polsko-polską”. I choć takowej nie ma, to o niej ciągle słyszymy (tak jak np. o wyjściu z Unii Europejskiej). Czy siły zła są w stanie wiele znisz­ czyć? Chyba nie, wszakże pod jednym warunkiem: Kościół – mam na uwa­ dze zwłaszcza ten hierarchiczny – nie może dać się podzielić. A z tym, nieste­ ty, bywa różnie. Kościół „łagiewnicki” i „toruński” są często przeciwstawiane sobie; tygodniki katolickie jakże różnie rozumieją swoją misję (jeden z nich o jakże pięknych tradycjach, a jak­ że dziwne zajmujący stanowiska). Są ośrodki katolickie medialnie dobrze wyposażone, które do wartości naro­ dowych trudniej nawiązują niż do le­ wackich. Pytani np., dlaczego przegląd prasy zaczynają od „Gazety Wybor­ czej”, odpowiadają, że „ czasopisma tak akurat leżały na stole”. Takie radio katolickie nawet nie wspomni o wie­ lu wydarzeniach ważnych dla miasta i regionu, o działających klubach ka­ tolickich, o audycjach Radia Maryja, którego cenny głos słyszany i słuchany jest bardzo szeroko. A wiemy, jak trud­ no obecnie zaistnieć w świecie medial­ nym. Czy kiedy na przykład toczyła się walka – prawdziwa walka o multipleks dla TV TRWAM – i do Warszawy zje­ chały z całej Polski tysiące rodaków, ks. Kardynał Metropolita nie mógł do nich wyjść i przemówić lub choćby pobłogo­ sławić, z szacunku dla ich trudu?! Wiel­ ka szkoda, że tak się nie stało. A św. Jan Paweł II wielokrotnie wspominał, że codziennie modli się i dziękuje Bogu, że mamy Radio Maryja. Jeszcze w roku 1989, gdy trwały obrady Okrągłego Stołu, zostali za­ bici trzej zasłużeni księża: Niedzie­ lak, Suchowolec, Zych. Sprawców nie znaleziono. Ks. Stanisław Małkowski – wybitna postać Kościoła i zasłużo­ ny działacz opozycyjny – również był niejednokrotnie napadany przez nie­ znanych sprawców. Przez długi czas, zwłaszcza w okresie Solidarności, Koś­ ciół wspomagał prześladowanych, a na­ wet organizował przestrzeń spotkań i dyskusji. W salkach przykościelnych spotykali się różni ludzie, czasem dale­ cy od Kościoła. (Byłoby dobrze gdyby o tym pamiętali). Dziś księża niejedno­ krotnie wydają się zbyt zachowawczy, może zagubieni. A przecież są również obywatelami polskimi i flagę narodo­ wą w dniu świątecznym lub w dniu żałoby narodowej mogą wywiesić. Za to obecnie nie idzie się do więzienia. Chyba, że mamy do czynienia z takim oto wpływem przełożonych? Byłaby to smutna konstatacja. ‘Solidarność’ to słowo odbierane w świecie jako synonim polskiej dro­ gi do wolności. Przyjmowane jest na równi z innym, charakterystycznym dla nas określeniem – „Polak-katolik”. Obydwa te określenia stawiają przed nami wymagania, o ile nie mają funk­ cjonować jedynie jako określenia histo­ ryczne. Kościół w Polsce jest nie tylko depozytariuszem wiary; jest także gwa­ rantem naszej tożsamości narodowej i strażnikiem wartości, które ukształ­ towały nas takimi, jakimi jesteśmy i ja­ kimi chcielibyśmy pozostać. Dlatego tak ważne jest, byśmy nie dali się po­ dzielić. Hasło „divide et impera”, chęt­ nie wobec nas stosowane, zbyt często przynosiło złe skutki dla narodu. Doty­ czy to całego społeczeństwa, zwłaszcza jednak tych, na których zwrócone są oczy narodu jako na swoich przewod­ ników. Mamy tyle wspaniałych postaci – wielkich ludzi Kościoła i narodu. Na nich należy się wzorować. Oni nas do tego zobowiązują. K


KURIER WNET · MARZEC 2O19

8

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Furorę wśród widzów robią telewizyjne programy taneczne. Polacy nie tylko chętnie oglądają zmagania celebrytów na parkiecie, ale szkoły tańca przeżywają od kilku lat zwiększoną popularność. Także koniec karnawału nie oznacza, że zainteresowanie tańcem jako umiejętnością zostaje przerwane na sześć tygodni.

Werbalnie wszyscy optujemy za zdrowiem, byleby owo zdrowie nie wymagało od nas wielkiego wysiłku. Na pytanie o samopoczucie zawsze odpowiadamy: jest OK, bo w społeczeństwie pokutuje przekonanie, że nie wypada przyznawać się do słabości.

O

fertę na rynku tanecznym można znaleźć dla wszyst­ kich grup wiekowych. Jed­ nak warto rozpocząć na­ ukę tańca od dziecka. Przekonuje o tym Ewa Skrzypek – współwłaścicielka wol­ sztyńskiej szkoły tańca Latina, działa­ jącej od 2001 roku. Jej założycielem jest Rafał Skrzypek, dyplomowany in­ struktor tańca sportowego, a prywatnie mąż pani Ewy.

Wolsztyńskie pierwsze kroki taneczne – Rafał to prawdziwy pasjonat, trener z powołania i od zawsze chciał szkolić pary taneczne. To było jego pragnienie. Udało mu się spełnić swoje marzenie, założyliśmy szkołę tańca. Wolsztyn to miejscowość, z której żadne z nas nie pochodzi ani nie mieliśmy innych związków z tym miastem. Jednak „pad­ ło” na Wolsztyn, gdyż była tu, w naszej ocenie, luka taneczna. Byliśmy świeżo po ślubie, a to daje możliwość rozpo­ częcia realizowania planów i marzeń bez konieczności uwzględniania róż­ nych innych czynników. Kiedyś zna­ jomi zapytali nas, czy pary taneczne, które w tamtym czasie mąż trenował w Zielonej Górze, mogłyby wystą­ pić z pokazem właśnie w Wolsztynie. Wzięliśmy w tym udział, spodobaliśmy się i tak zrodził się pomysł, by zacząć pracować tutaj. Dodatkowo ja znala­ złam pracę w swoim zawodzie – jestem nauczycielką. Dzięki temu mieliśmy to, co młodym ludziom jest potrzebne, by w móc realizować własne pasje, to znaczy stałą pracę, a więc na początek dochód z innego źródła, bo zaczyna­ liśmy naprawdę od zera… 1 września 2001 roku podjęłam pracę w podstawówce, w najmłodszych klasach, a mąż rozpoczął nauczanie tańca i budowę szkoły Latina. Mówiąc „budowę”, mam na myśli markę, idee, program szkoleniowy, a nie budynek. Początkowo treningi odbywały się w Wolsztyńskim Domu Kultury. Po roku, może trochę więcej, wynajęliśmy jedną salę w obiekcie, w którym do dziś funkcjonujemy. Następnie drugą salę, a w tej chwili mamy już trzy, bo zaczyna brakować miejsca. Na początku sku­ piliśmy się na tańcu towarzyskim dla dzieci, mąż sam to prowadził. Oczywi­ ście gdy pojawiało się zapotrzebowanie na pomoc w nauce tańca osób doro­ słych, nie było z naszej strony żadnych przeszkód. Głównie jednak byliśmy nastawieni na dzieci i młodzież. Mąż – w tamtych latach była jeszcze taka możliwość – prowadził nawet lekcje tańca z przedszkolakami. Teraz to się zmieniło i firmy zewnętrzne nie mają możliwości prowadzenia zajęć w pub­ licznych przedszkolach. Dlatego stwo­ rzyliśmy propozycje taneczne właśnie z myślą o najmłodszych. Zaczęliśmy od garstki dzieci. Zainteresowanie rosło, a w 2009 roku, gdy pojawił się w naszej ofercie hip-hop, zaczęliśmy poważnie odczuwać brak dodatkowej sali.

Hip-hop Hip-hop prowadzą Łukasz Kukulski oraz Agata Gertchen. Oboje nasi tre­ nerzy to jednocześnie tancerze i cho­ reografowie. Agata zresztą jest naszą wychowanką, ponadto skończyła Aka­ demię Wychowania Fizycznego i po studiach wróciła do nas jako trenerka. Nauka hip-hopu stała się w pewnym sensie punktem zwrotnym. Nowoś­ cią wychodzącą naprzeciw oczekiwa­ niom dzieci i młodzieży. Hip-hop tań­ czą przedszkolaki, to znaczy dzieci od 3-6 lat. Dzieci trzyletnie osobno, czteropięciolatki też oddzielnie, a sześciolatki mogą sobie wybrać. Jeśli podoba im się w grupie maluszków, mogą w niej tańczyć.

Aleksandra Tabaczyńska Od szóstego roku życia rodzice i same dzieci podejmują decyzję, czy będą tańczyć taniec towarzyski, czy hip-hop. Oczywiście hip-hop jest bar­ dziej popularny. Do tańca towarzyskie­ go zawsze brakuje chłopców. Bywa tak, że dziewczynki, które chciałby uczyć się tańca towarzyskiego, z powodu braku chłopaków wybierają hip-hop. To jed­ nak nie jest powód do zmartwienia. Dzięki temu, czyli uruchomieniu in­ nej propozycji tanecznej, dajemy moż­ liwość rozwoju ruchowo-tanecznego każdemu dziecku. A czasem tak się układa, że tworzą się pary taneczne na przykład po trzech, czterech latach. Zresztą tworząc grupy hip-hopowe w naszej szkole, a więc ruch taneczny dla wszystkich, byłam przekonana, że właśnie chłopcy będą walić drzwiami i oknami. Że będą chcieli nabrać nie tylko sprawności czy wprawy, ale także pewnej swobody tanecznej, która z ko­ lei dodaje pewności siebie. A tak nie było. Wyszło na to, że w tańcu zawsze można liczyć na dziewczynki, które potrafią się zaangażować, przykładać do ćwiczeń i nigdy nie muszą być jakoś specjalnie zachęcane. Dzieci mają możliwość trenowa­ nia u nas od początku swojej eduka­ cji, aż do dorosłości. Wolsztyn nie jest miastem akademickim. Dla nas ma to znaczenie o tyle, że nasi tancerze muszą

Taniec uczy nawiązywania kontaktów, elegancji ruchu, a także pewnej obyczajowości. Taniec towarzyski musi być elegancki, tancerze muszą wiedzieć, co oznaczają dobre maniery, i umieć je zastosować. nas opuścić po maturze. Taniec to jest dziedzina aktywności, która wymaga zwyczajnie czasu. Trzeba też umieć po­ stawić sobie cele, jak w każdej dyscy­ plinie. Amatorska umiejętność wielu osobom wystarczy, ale ci ambitniejsi muszą poświęcić treningom znacznie więcej godzin. Dlatego gdy nasza mło­ dzież wyjeżdża na studia, opuszcza też szkołę Latina, przynajmniej na czas studiów. Bywa też, że już na etapie li­ ceum dziecko jedzie uczyć się do więk­ szego miasta. A my musimy pogodzić się ze stratą dobrego tancerza. Taka jest specyfika działalności w mieście powiatowym, takim jak Wolsztyn. Jed­ nak dużą satysfakcją jest dla nas to, że jako trenerzy i nauczyciele dajemy naszym dzieciom rodzaj bazy, innymi słowy praktykę, doświadczenie, wprawę i oczywiście miłość do tańca. Uważam, że jest to pewien kapitał.

Dlaczego warto tańczyć? Powinno się tańczyć, i to od najmłod­ szych lat. Wiadomo, dzieci potrzebują bardzo dużo ruchu. Jednak dobrze jest, gdy ten ruch służy nie tylko zaspoko­ jeniu potrzeby, ale także podniesieniu wydolności. Innymi słowy – nabyciu lepszej sprawności fizycznej. Jestem nauczycielką i patrzę na dzieci także oczami wychowawcy. Ruch to jedno; ważna jest także grupa rówieśnicza. Zabieramy nasze dzieci na obozy, na warsztaty, bo tam mamy możliwość wspierania rozwoju społecznego dziecka trochę inaczej niż w szkole. Nasi instruktorzy są zobligo­ wani do tego, by szukać dróg dotarcia do każdego uczestnika. Mamy oczy­ wiście swój system oceny umiejętno­ ści dziecka. Wiadomo, że musi być on sprawiedliwy, jednoznaczny i zrozu­ miały dla młodych tancerzy. Jednak

w dziedzinie takiej jak taniec ta spra­ wiedliwość ma inny wymiar. Są dzie­ ci sprawniejsze ruchowo, są tęższe, są wycofane, a są też przebojowe i utalen­ towane albo pracowite lub nie. Chodzi o to by każde z nich miało możliwość odniesienia jakiegoś sukcesu. Jednak sukces ten musi być wypracowany i re­ alny. Na przykład nieśmiałe dziecko, które na co dzień stoi w trzeciej linii formacji tanecznej, musi mieć szansę na to, by je dostrzeżono i właściwie oceniono jego wysiłki. Wydaje mi się, że to nam wychodzi. Oczywiście zawsze szukamy też perełek. I często tak jest, że są to właśnie dzieci skryte, nieśmiałe, ale w oczach widać od razu to coś. To, czego szukamy.

Taniec uczy Taniec jest to forma ruchu, kształto­ wania sylwetki, poczucia rytmu, ale nie tylko. Uczy też nawiązywania kon­ taktów, przełamywania się, elegancji ruchu, a także pewnej obyczajowości. Taniec towarzyski musi być elegancki, tancerze muszą wiedzieć, co oznaczają dobre maniery, i umieć je zastosować. Czy taniec byłby atrakcyjny, gdyby nie wytworność ruchów czy szyk strojów? Z pewnością nie byłby tak widowiskowy. Te wszystkie elementy trzeba wypraco­ wać. Jest nam dużo łatwiej niż w szkole, bo nasze dzieci są zaangażowane i mają określone cele, ambicje, do czegoś dążą. To ważna platforma startowa, dzięki niej mamy szanse wypracować nie tylko figury taneczne, ale też pewną ogładę, której oczywiście wymagamy. Nauka tańca wymaga od tancerza dyscypliny. Nasze dzieciaki bardzo szybko wiedzą, dokąd pójdą do szkoły średniej, co po maturze, bo nauczyły się zarządzania własnym czasem. Chcesz rozwijać pasje, nie możesz zaniedbywać obowiązków. Trzeba pracować szybko i efektywnie. Nie ma czasu do stracenia. Nie da się udawać, że tańczysz. Taniec to też widowisko. I z tym wiąże się kolejna umiejętność, którą młody człowiek ma szansę rozwijać podczas nauki. Myślę tu o przygoto­ waniu do występów publicznych. Na­ si tancerze zaznajamiają się ze sceną najpierw u nas w szkole, później biorą udział w wielu pokazach, konkursach itp. Początkowo przeżywają występy, denerwują się. Z czasem, stopniowo nabierają pewności siebie. Widzimy, jak czekając na występ, idą pewnie, rozgrzewają się, zajmują miejsce na parkiecie. Nie ma wątpliwości, że za chwilę na scenie zobaczymy młodego artystę. To również nasza praca, z której jesteśmy dumni. Rafał Skrzypek, dyplomowany instruk­ tor tańca sportowego, tańczył turnie­ jowo, a od 2001 roku założył szkołę tańca Latina w Wolsztynie. To jedna z większych szkół tańca w województ­ wie wielkopolskim. Uczniowie Latiny odnoszą sukcesy. Grupa hip-hopowa pod kierunkiem Łukasza Kukulskiego wystąpiła w 2011 roku na Międzyna­ rodowym Dziecięcym Festiwalu Pio­ senki i Tańca w Koninie, gdzie zdo­ była „Złoty Aplauz”. W roku 2015 Jan Nowak i Zofia Hasik zostali brązo­ wymi medalistami Mistrzostw Polski w tańcach standardowych. W kategorii tańców towarzyskich Bartosz Wysocki i Amelia Kaczmarek uzyskali wicemi­ strzostwo Polski w 10 tańcach w la­ tach 2015 i 2016. Karol Śledź i Maja Olbińska uzyskali tytuł Mistrza Polski w tańcach standardowych w roku 2017. (Maja tańczy w Latinie już od swych pierwszych kroków tanecznych). Mi­ łosz Drzewiecki i Oliwia Telesz zostali trzykrotnymi medalistami mistrzostw Polski w tańcach standardowych w la­ tach 2016, 2017 i 2018. K

FOT. RAWPIXEL-687066-UNSPLASH

Wolsztyńska szkoła tańca

Żywa woda gwarancją zdrowia

D

efinicja WHO – Świato­ wej Organizacji Zdrowia – z 1946 roku określa pojęcie dobrego zdrowia jako „cał­ kowity fizyczny, psychiczny i społeczny dobrostan człowieka, a nie tylko brak choroby lub jakieś niedomaganie”. Powszechnie wiadomo, że ten jed­ nostkowy dobrostan nie trwa wiecz­ nie. Nie jest czymś danym raz na za­ wsze. My, chrześcijanie, wiemy, że jest nam dany przez Pana Boga, jak wszyst­ ko, co nas otacza i nas dotyczy. Bóg powołał nas do życia na podobieństwo swoje – bez przesady można więc po­ wiedzieć, że ludzki organizm jest świą­ tynią Pana Boga. Mamy więc niejako obowiązek dbać o zdrowie i usuwać wszystkie czynniki, które zdrowiu szkodzą. A w tym procesie rola wo­ dy zajmuje pierwsze miejsce, jest nie do przecenienia. Na pytanie, jaka woda jest dla nas najlepsza, odpowiedź może być tylko jedna – czysta i żywa. Cząsteczka wody H2O zbudowana jest z jednego atomu tlenu oraz dwóch atomów wodoru. Biegunowość czą­ stek wody powoduje, że łączą się one ze sobą, tworząc kąt około 150 stopni. W efekcie cząsteczka wody to dipol, który ma dwa bieguny – minus i plus. I zachowuje się jak magnes. Nie doty­ czy to wody wtłoczonej do rur. Woda, która traci kontakt z magnetyzmem ziemskim, staje się wodą „martwą”. Jako „martwe” klasyfikujemy również wody skażone chemicznie. Około 150 lat temu mieliśmy do czynienia wyłącznie z wodą „żywą”. Dziś do wód nieskażonych zalicza się górskie potoki, opadające płatki śnie­ gu czy część lodowców w strefie ark­ tycznej. Obecnie wodę filtruje się na różne sposoby i sztucznie poprawia jej strukturę, co połowicznie popra­ wia jej jakość – sprawia, że „na oko” ta woda prezentuje się jako-tako. Tyle i tylko tyle. Jakość naszego życia bezpośrednio wiąże się z jakością spożywanej wo­ dy. Woda pitna, jak wszystko, co jest w sprzedaży, podlega prawom komercji (czyli de facto marketingu). Nikt z od­ powiedzialnych za jakość cieczy, która płynie z naszych kranów, nie przyzna, że zakłady oczyszczające wodę (naj­ częściej rzeczną) usuwają z niej wyłącz­ nie mętność – czyli nierozpuszczalne związki chemiczne.

T

ysiące firm sprzedaje nam wodę. Przybywa zakładów wodocią­ gowych, a wszystkie powstają po to, by wodę pitną dezynfekować, głównie trującym chlorem. Uprzednio czyści się ją (wyłącznie mechanicznie), usuwa z wody to, co widoczne – zmęt­ nienie i pospolite zanieczyszczenia. Nie usuwa się natomiast zawartych w niej związków chemicznych. Wszyscy dyst­ rybutorzy wychwalają swój produkt jako idealny, bezpieczny – w domy­ śle zdrowy, ekologiczny itp., podczas gdy woda, którą z takim przekonaniem polecają, jest – delikatnie mówiąc – niezdrowa. Nic im z tej racji nie gro­ zi, jako że formalnie są w porządku.

Aleksander Bobrownicki Czyżby byli na tyle cyniczni, żeby swój interes przedkładać nad zdrowie społeczeństwa? Ależ nie! Oni wierzą w to, co mówią. Sami piją i poją włas­ ne rodziny tą samą wodą. Wiarę swą opierają na fakcie, że woda z wszelkich miejs­kich i wiejskich ujęć musi speł­ niać obowiązujące normy – w przeciw­ nym wypadku nie byłaby dopuszczona do konsumpcji. Woda „wodociągowa” badana jest codziennie w aspekcie jej przydatności do spożycia – zgodności z normami. A jakie są te normy, dowia­ dujemy się z Rozporządzenia Ministra Zdrowia z dnia 29 marca 2007 r., DzU nr 61 poz. 417, gdzie po prostu zezwa­ la się na obecność chemii w wodzie.

M

inister zezwala, a obywa­ tel kupuje różnorakie filtry (w tym na przykład ozonato­ ry quasi-osmotyczne, od których roi się na rynku, a które z odwróconą osmozą niewiele mają wspólnego, ale uzurpują sobie prawo do używania tego hasła). Tylko że te „cudowne” gadżety czyszczą wodę powierzchownie. Z wody, zwanej „kranówą” lub „magistracką”, nie usu­ wają tego, czego nie widać – chemii, która się w niej rozpuszcza. Woda pitna na ogół pobierana jest z rzek, strumieni, stawów i jezior lub złóż podziemnych. Jest z reguły bardzo zanieczyszczona, bo kumuluje wszystko to, czego nie da się usunąć. Żadna oczyszczalnia nie jest w stanie uwolnić wody od tego, co się w niej rozpuściło. A są to np. bardzo szkodliwe pestycydy, ciężkie metale, azotyny, azotany, herbicydy, detergen­ ty, lekarstwa itp. „Na oko” filtrowana woda wydaje się czysta i nie wydziela nieprzyjemnych zapachów, podczas gdy te chemikalia wnikają do naszych organizmów, powoli, ale systematycz­ nie wywołując w nich spustoszenie. Warto więc wiedzieć, że uwolnienie

wody od wszelkiego rodzaju toksycz­ nych zanieczyszczeń możliwe jest tylko i wyłącznie przy zastosowaniu odwró­ conej osmozy. W nielicznych miejscach świata (np. w Lourdes we Francji, Nordenau w Niemczech, Tlacote w Meksyku) znajdują się źródła wód, które mają właściwości uzdrawiające. Przez lata uczeni nie potrafili wyjaśnić tego fe­ nomenu, bo skład chemiczny tych wód nie różnił się od tysięcy innych źródeł, które tych właściwości nie wykazywa­ ły. Dopiero bardzo niedawno odkry­ to, że te uzdrawiające źródła oprócz wielu minerałów zawierają ogromne ilości wodoru, który jest doskonałym antyutleniaczem. Potrafi wypierać wol­ ne rodniki, które są przyczyną wielu współczesnych chorób (głównie no­ wotworowych).

Z

awartość wodoru w wodzie jest określana za pomocą tzw. potencjału redox (ORP – Oxi­ dation Reduction Potential, poten­ cjał utleniania redukcji). Wysoki re­ dox świadczy o zdolności oddawania i przyjmowanie elektrolitów. Woda z dodatnim potencjałem ORP jest utleniaczem, a im ten potencjał jest większy, tym większe są właściwości utleniające takiej wody i taka woda zdecydowanie nie sprzyja zdrowiu. I odwrotnie – woda z ujemnym ORT jest antyoksydantem. Im wyższy jest ORT, tym większa jest zdolność re­ dukcyjna wody (wchłaniania wolnych rodników). Potencjał ORP mierzony jest w miliwoltach (Mv). Woda nasyco­ na wodorem posiada wysokie pH (od 8,5 do 14 pH). Przy 14 pH woda staje się skrajnie alkaliczna. Nic dziwnego, że rośnie zapotrzebowanie na wody z potencjałem powyżej 8,5 pH, które odkwaszają organizm. K

O transwestycie Henryk Krzyżanowski Takie, powiedzmy, osobliwości zdarzały się, jak widać, także w wiktoriańskiej Anglii. Lear nie był zgorszony, to ja też nie.

There was an Old Man on a hill, Who seldom, if ever, stood still; He ran up and down, In his Grandmother’s gown, Which adorned that Old Man on a hill.

Starszy gość z cichej wsi pod Kudową wte i wewte biegał gorączkowo. Kiecką babci okryty, bo miał gen transwestyty. Przyznać trzeba – wyglądał czadowo.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.