Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 56 | Luty 2019

Page 1

■ U ■ R ■ I ■ E ■ R K K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Nr 56 Luty · 2O19

5 zł

w tym 8% VAT

W

n u m e r z e

Agentura wpływu i sieć Krzysztof Skowroński

A

Z

E

A A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Stosunki polsko-ukraińskie orężem w rękach Kremla Z Janem Piekłą, byłym ambasadorem RP na Ukrainie, rozmawia Paweł Bobołowicz. Rozmowa została przeprowadzona1 lutego 2019 roku, w pierwszym dniu po zakończeniu misji Jana Piekły na Ukrainie. Pana nazwisko w kontekście funkcji ambasadora od początku wywoływało liczne kontrowersje i jeszcze przed rozpoczęciem misji pojawiało się wiele problemów, a samo powołanie się przeciągało. Teraz został Pan odwołany przed zakończeniem kadencji. Z czego wynikają te problemy, niezwyczajne okoliczności? To na pewno wynika ze złożoności stosunków polsko-ukraińskich i dodatkowo też z tego, że od początku była pewna grupa osób, wpływowych również w kręgach partii rządzącej w Polsce, która usiłowała zablokować moją nominację. Oskarżano mnie o sprzyjanie ukraińskiemu myśleniu na temat roli UPA i OUN w dziejach polsko-ukraińskich. To był też m.in. ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, którego znam, z którym byłem na „ty” w dawnych latach, jeszcze w czasach pierwszej Solidarności. I rzeczywiście wyjeżdżałem na Ukrainę z pewnym negatywnym ładunkiem, który później cały czas gdzieś w tym moim funkcjonowania na Ukrainie był obecny. Szczególnie nabierał siły w sytuacjach krytycznych, takich jak akty wandalizmu w Bykowni, Hucie Pieniackiej, czy ostrzał konsulatu w Łucku. Wtedy krytyka pod moim adresem stawała się jeszcze bardziej

Spotkanie z rodzinami żołnierzy poległych w obronie Ukrainy

nasilona. To nie był łatwy okres, ale wydaje mi się, że udało mi się w tym trudnym czasie zachować drożne kanały komunikacji między rządem Polski i rządem Ukrainy i nie doprowadzić do istotnego pogorszenia w stosunkach polsko-ukraińskich. Czy właśnie te środowiska stoją też za Pana odwołaniem? Nie mogę tego powiedzieć ze stuprocentową pewnością, bo po prostu nie mam takiej wiedzy. Ponieważ jednak przez te środowiska byłem

krytykowany na różnych etapach mojego funkcjonowania jako ambasadora, to można zakładać, że tak, ale ja tego nie wiem. Nie mam na to dowodów, natomiast ich reakcja na moje odwołanie, reakcja wręcz histerycznej radości wskazywałaby, że gdzieś tam ten element nacisku był obecny. Obejmując placówkę na Ukrainie, trafił Pan do niej właściwie z całkowicie innego środowiska. Pomimo Pana doświadczeń związanych z dyplomacją, jednak to był inny obszar

zawodowy niż ten, który Pan dobrze znał. Czy to, że nie był Pan zawodowym dyplomatą, nie przesz­ kadzało w realizowaniu misji na Ukrainie? Nie sądzę, żeby to dla mnie była przesz­ koda. To fakt, że przyszedłem z sektora pozarządowego, ale wyznaczenie mnie na funkcję ambasadora miało przecież akceptację władzy. Pracowałem też jako dziennikarz, między innymi w bardzo ciężkim okresie wojny w byłej Jugosławii, gdzie widziałem straszne rzeczy i jak jakieś déjà vu zobaczyłem to później na wschodzie Ukrainy. Byłbym raczej skłonny uznać, że te doświadczenia raczej mi pomagały, a nie przeszkadzały. Znajomość sektora pozarządowego w sytuacji, gdy moi koledzy z tego sektora po rewolucji na Ukrainie uczestniczyli w życiu publicznym już jako politycy, urzędnicy państwowi, ministrowie – to mi bardziej ułatwiało, niż utrudniało cokolwiek. Dodatkowo moje doświadczenie dziennikarskie, także związane z relacjonowaniem konfliktu na Bałkanach, znajomość pewnych technik – pozwalało mi zrozumieć tutejszy świat mediów i było czymś bardzo pożytecznym w mojej pracy jako dyplomaty. Natomiast to, czego nie znałem, to mechanizmy biurokracji MSZ i pewne Dokończenie na str. 6

5

Potrzeba radykalnej zmiany Działania kosmetyczne typu „dobra zmiana”, ruchy wolnoś­ ciowe, narodowe itp. nie do­ prowadzą nigdy do gruntow­ nej zmiany sposobu rządzenia w Polsce, bowiem społeczeń­ stwo traktowane jest tu instru­ mentalnie. Jakiej zmiany po­ trzeba Polsce, zastanawia się Mirosław Matyja.

8

Federalizacja Na federalizacji skorzysta­ ją państwa, które mają wystar­ czającą masę krytyczną do te­ go, żeby w sfederowanej Unii dominować, ale zbyt małe, aby samodzielnie odegrać rolę mo­ carstw światowych: Niemcy i Francja. Bogdan Miedziński wyjaśnia, komu potrzebna jest Europa imperialna.

14

Rosja to dla USA wyzwanie – nie wsparcie Po co Rosja forsownie inwe­ stuje w ofensywną broń, którą rozmieszcza np. w Obwodzie Kaliningradzkim? Jak inter­ pretować zachowanie Rosji w Ameryce Południowej? Ko­ mentarz Mariusza Pateya do artykułu Kazimierza Dadaka z numeru 55 „Kuriera WNET”.

Żeby dojechać do Dratowa, trzeba zjechać z głównej drogi prowadzącej z Lublina na Polesie (dzisiejsze Pojezierze Łęczyńsko-Włodawskie). Należy jechać wzdłuż kanału 16 Wieprz-Krzna i dojechać do prawosławnego krzyża, który wskazuje i informuje, do czyjego świata wjeżdżamy. Wieniec zgody

Nie ma już we wsi Marciniaków

W

ieś ciągnie się wzdłuż kanału, za którym widać ziemny wał, a za nim szerokie połacie jeziora Dratów. Jest koniec lutego 2018 roku. Zimą jezioro wygląda jak biała pustynia. Nie ma nad nim życia. Wraz z Magdą Grydniewską, dziennikarką Radia Lublin, przyjechaliśmy na uroczystości upamiętniające rodzinę Marciniaków, zamordowaną za pomoc Żydom i ukrywanie sowieckiego jeńca. Wydarzenia miały miejsce 10 i 20 lutego 1943 roku.

WIELKOPOLSKI KURIER WNET Niepodległość jako najważniejszy wek­ tor ideologii na­ rodu polskiego ma fundamentalne dwie składowe: nie umrzeć i nie cierpieć. Pola­ cy mieszkają między narodami, które co pewien czas próbują nas wymordować lub przysporzyć nam jak największych cierpień. Andrzej Jarczewski o ideo­ logiach.

T

Ideologie Polaków

Wojciech Pokora

Trudna pamięć Wjeżdżamy do wsi. Pytamy listonosza, gdzie szukać najstarszych mieszkańców, kogoś, kto mógłby pamiętać wojnę. Wskazał jeden adres i dom sołtysa. Pytamy, czy słyszał o uroczystościach w Rogóźnie. – Tak, coś na cmentarzu. Nie będę. Dom, pod który podjeżdżamy, musi pamiętać wojnę. Myślę, że zapewne i polsko-bolszewicką. Gdy wjeżdżaliśmy długim podjazdem, mijając studnię i krzywy płot, otworzyły się drzwi chałupy i wychylił głowę mężczyzna

wyglądający jak bohater słynnej powieści Steinbecka Tortilla Flat. Patrzył na nas spokojnie, ale badawczo. Wyszedł na mróz w kalesonach. – Słyszał pan o rodzinie Marciniaków? – pytamy. – W czasie wojny tu zginęli. – Moja matka była Marciniaczka – bełkocze w sposób bardzo zrozumiały, ale jego słowa są przeciągane, sprawiając wrażenie, że nie dokończy zdania. Jakby silnik nierówno pracował, ale pracował. – Coś opowiadała, bo ona drugi raz wyszła za mąż. Ponoć coś ratowali.

KURIER WNET

Koneczny – twórca teorii ścierania się cywilizacji W tym miesiącu przypada 70 rocznica śmierci Felik­ sa Konecznego, historyka i historiozofa, twórcy niezwykle spójnej teorii wielości cywilizacji, która z wiekiem nie blaknie i może się okazać jedną z klu­ czowych dla rozpoznania tego, co się dzieje dziś w świecie Zachodu. Życie i myśl polskiego myśliciela przypomina Piotr Sutowicz.

– Mieszkają tu Marciniaki jeszcze? – Nie ma już we wsi Marciniaków. Wyjechali. Podobno na zachód. Każdy tam, gdzie mu wygodniej. – A słyszał pan o rodzinie sołtysa z czasu wojny? – pytam niepewnie, bo może to być trop, który może wzbudzić niechęć. – Mieszkał tu przecież. – Jak będziecie jechać w stronę głównej drogi, to za szkołą będą dwa zakręty, tak i tak – wypowiadając te słowa robi szybki ruch ręką – to przy pierwszym zakręcie po lewej stronie jest dom. Tam jest wnuczka sołtysa.

Wydawać by się mogło, że his­ toria Rzeczypospolitej to nie­ ustanne pasmo wojen, pro­ cesów sądowych, zajazdów i hulanek. Nic bardziej mylne­ go. Marcin Niewalda przy­ pomina obyczaje, dzięki któ­ rym dawna Polska kojarzyła się z bezpieczeństwem i dob­ robytem.

19

Dokończenie na str.7

ind. 298050

O

czywiście jestem za tym, że­ by Spółka Srebrna fundacji Instytutu im. Lecha Kaczyń­ skiego za zgodą prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego przystąpiła do realizacji projektu „dwóch wież”. Po pierwsze, w Warszawie zamiast miejsca szpet­ nego i obskurnego powstanie kolejna nowoczesna wizytówka miasta. Po dru­ gie, stolicy nie zaszkodzi, jeśli wyrośnie w niej jeden z nielicznych drapaczy chmur, wybudowany z polskiego ka­ pitału, którego „właścicielem” będą znani z imienia i nazwiska warszawiacy. Dwie wieże przy ulicy Srebrnej niech powstaną jak najszybciej i niech urosną do rangi symbolu Warszawy. Dziennik budowy już zaczęła pisać „Ga­ zeta Wyborcza”. Jest nadzieja, że każ­ dy dzień i każda faktura zostanie w niej opublikowana. Jarosław Kurski mógłby zostać rzecznikiem prasowym budo­ wy i każdego dnia na pierwszej stronie ogłaszać myśli pesymisty wieszczącego rozmaite katastrofy związane z powsta­ waniem „wieży Kaczyńskiego”. A przy okazji mógłby sięgnąć do archiwum „Gazety Wyborczej” i przy­ pomnieć sobie i czytelnikom parę fak­ tów z historii. Po pierwsze – przydział papieru dla „Gazety”, uchwalony przy Okrągłym Stole. Wówczas dziennik ten był powodem dumy Polaków wydoby­ wających się z systemu komunistyczne­ go zniewolenia. Znaczek Solidarności na winiecie symbolizował, że to jest medium wszystkich Polaków kochają­ cych wolność. Następnie polecałbym artykuł Adama Michnika z czasów kampanii pre­ zydenckiej w 1991 r., w którym redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” straszył czytelników prymitywnym dyktatorem i nacjonalistą Lechem Wałęsą, wyraża­ jąc obawy, że jeśli „potwór z Gdańska” wyg­ra, to znowu nad ranem, zamiast roznosicieli mleka, do drzwi mogą za­ pukać funkcjonariusze SB. Może wtedy redaktorzy „Gazety” przypomnieliby so­ bie, dlaczego kolejne grupy czytelników i autorów odpadały, zamieniając chęć czytania w osobistą niechęć. Dla zrozumienia tego, co się dzie­ je dzisiaj, należałoby przypomnieć, kto, kiedy i przed kim zamykał drzwi, postpo­ nując i wykluczając z publicznej debaty. Wtedy okaże się, dlaczego wspólna spra­ wa, jaką była wolna Polska, została zamie­ niona we wzajemną niechęć, a w końcu w to, co mamy w tej chwili. Poprosiłbym też redaktorów z „Gazety Wyborczej”, by przypomnie­ li sobie debatę telewizyjną Jarosława Kaczyńskiego z Adamem Michnikiem z roku 1990 i zrobili kwerendę materia­ łów o liderze Prawa i Sprawiedliwości, z całą gamą inwektyw pod jego i jego zwolenników adresem. Taka praca przydałaby się nam wszystkim. Gdyby udało się pod kątem two­ rzenia wizerunku wroga sumiennie przejrzeć archiwum GW, to w wybu­ dowanej „wieży Kaczyńskiego” mogło­ by powstać Muzeum Mowy Nienawiści. Kustoszem i przewodnikiem po takim muzeum mógłby zostać Jarosław Kurski lub inny z zasłużonych redaktorów „Ga­ zety Wyborczej”. Ów kustosz każdemu zwiedzającemu wyjaśniałby na wstępie: – To wszystko wina Kaczyńskiego, naj­ większego potwora, jakiego poznano przy ulicy Czerskiej. K

G

FOT. PAWEŁ BOBOŁOWICZ

Redaktor naczelny

Odpowiedzią na sterowanie winno być maksimum praw­ dy podanej w sposób wyważo­ ny, bez rzucania oskarżeń lub przypinania etykiet. Społecz­ ności o jasnych i przestrzega­ nych normach moralnych mają „wbudowany” system samo­ obrony. Rafał Brzeski o meto­ dach walki informacyjnej.

ŚLĄSKI KURIER WNET

Zagłębiowski Nikiszowiec

Zachowany do dziś nietuzinkowy zespół urbanis­ tyczny składał się ze 160 domów zaopatrzonych w piece kaflowe, wodociągi i oświetlenie elektrycz­ ne z sieci kopalnianej oraz lokalny system kanaliza­ cji. Anna Binek-Zajda prezentuje historię jednego z najpiękniejszych przedwojennych osiedli Zagłębia.


KURIER WNET · LUTY 2O19

2

T· E · L· E · G · R·A· F TInstytut Statystyki Kościoła Katolickiego

TParlament przyjął ustawę o ujawnieniu za-

przez fałszywych proroków, pijanych niena-

śmiertelnie ugodzony nożem wieloletni prezy-

policzył, że w 2016 roku w niedzielnej mszy św.

robków w Narodowym Banku Polskim. I tylko

wiścią i oszalałych z podniecenia” – napisano

dent miasta Paweł Adamowicz.TJerzy Owsiak

uczestniczyło średnio 37% katolików przyna-

w tym banku.TW związku z otrzymaną pod-

w dramatycznym apelu „30 największych inte-

podał się do dymisji, po kilku dniach wracając

leżnych do 10 tys. parafii, gdzie posługę pełni

wyżką pensji nauczyciele upomnieli się o pod-

lektualistów Europy”, pod którym umieszczo-

jednak do kierowania organizacją wielkich ma-

ponad 20 tys. kapłanów.T5 dziewcząt przy-

wyżki.TPolska Wytwórnia Papierów War-

no listę nazwisk, z której wynika, że w zdecy-

sowych zgromadzeń: WOŚP oraz Pol'and'Rock

płaciło życiem zabawę w pokoju zagadek w Ko-

tościowych uruchomiła kursy sprawnej oceny

dowanej większości państw UE nie mieszka ani

Festival.TProtestujący pod TVP zwolennicy

szalinie.TKolejną polską ofiarą islamskiego

skrajnych organizacji spod znaku KOD i ORP

terroryzmu okazało się dziecko zasztyletowa-

zaatakowali jedną z redaktorek.T„Gazeta

ne w łonie 25-letniej Polki w Bad Kreuznach

Wyborcza” wytknęła prezesowi Jarosławowi

Centrum Badań nad Uprzedzeniami Uniwersytetu Warszawskiego poinformowało, że zwolennicy PO żywią bardziej negatywne uczucia do zwolenników PiS, niż ma to miejsce na odwrót.

(Nadrenia-Palatynat).TPrzy okazji aresztowania osób podejrzewanych o działalność szpiegowską na rzecz Huawei obywatele dowiedzieli się, że ich routery wi-fi komunikują się albo z producentami w Chinach (TP-Link, ZTE), albo w USA (Cisco, Linksys, Netgear).

Kaczora z żyrem Glapy; rewindykator jest niejaki Wildstein. On daje 50% franco, loco towar jest u kuzyna na Srebrnej. Tylko ten towar

TBrytyjski parlament miażdżącą większoś-

dokumentu identyfikacyjnego.TKoncern

jeden ważny intelektualista.TW roli kornika

Antoine’a…” – wyjaśnił czytelnikom „Do Rze-

cią głosów odrzucił negocjowaną przez dwa

z Cupertino potwierdził, że ma zamiar mon-

drukarza obsadzony został dzik.TKolejną

czy”, o co chodzi w całej sprawie, redaktor Igor

lata umowę o Brexicie.TMON podpisał z PZL

tować w swoich laptopach szklane klawiatury

nową ofertą polityczną dla Polaków stała się

Zalewski.TJuż po pierwszym miesiącu roku

Mielec kontrakt na dostawę śmigłowców dla

pozbawione wszelkich elementów mechanicz-

partia Wiosna, założona przez siwego jak go-

podwójnych wyborów w Polsce okazało się,

polskiego wojska.TRząd zapowiedział fi-

nych.T30 lat po „Miszmasz, czyli kogel-mo-

łąbek byłego działacza SLD, a później Ruchu

że walka o tytuł dziennikarskiej Hieny Roku

nansowe uhonorowanie matek, które urodzi-

gel 2” na ekrany kin wszedł „Miszmasz, czy-

Palikota – Roberta Biedronia.TW Gdańsku na

będzie w tym roku wyjątkowo zacięta.T

ły i wychowały przynajmniej czwórkę dzieci.

li kogel-mogel 3”.T„Europa jest atakowana

pozbawionej wszelkiej ochrony scenie został

razu. W dzisiejszej Francji żądania wprowadzenia instrumentów demokracji bezpośredniej na wzór szwajcarski stawiają nie tylko przedstawiciele „żółtych kamizelek”, lecz również partie polityczne. Lewica chce zapisu konstytucyjnego dotyczącego inicjatywy obywatelskiej – na żądanie 700 000 obywateli uprawnionych do głosowania. Premier Edouard Philippe, aby uspokoić protestujący lud, wyszedł nawet naprzeciw tym żądaniom, ale od razu się asekurował, twierdząc, że powszechne głosowania powinny być obwarowane

„pewnymi” ograniczeniami. Paradoksem francuskiego systemu politycznego jest to, że nie kto inny, jak sam prezydent decyduje w ostatniej instancji o udzieleniu elektoratowi prawa inicjującego referendum. Czy Macron podetnie dobrowolnie gałąź, na której – niewygodnie – ale siedzi? Obecnie jakiekolwiek referendum przerodzi się w plebiscyt dotyczący całokształtu polityki gospodarczej Francji i takie głosowanie oznaczałoby wyprowadzkę Macrona z pałacu elizejskiego. Podobieństwa między fikcją francuskiej i polskiej demokracji oddolnej

Skąd się wzięły „żółte kamizelki”? W kampanii wyborczej prezydent Macron zapowiadał, że będzie przeprowadzał reformy. Ludzie mu uwierzyli i wybrali go. Wyjątkowe środki, czyli rządzenie dekretami, i arogancką politykę parlamentarnej większości, Emmanuel Macron wykorzystał do rozbijania społecznego niezadowolenia, m.in. przy okazji reformy prawa pracy. Ne pozwalał na tworzenie nowych miejsc pracy i zaczął rządzić dekretami. I to był jego wielki błąd. Na reformach mieli zyskać zwykli Francuzi – dokładnie ci, którzy dziś wychodzą na ulice w żółtych kamizelkach, a więc klasa średnia, drobni przedsiębiorcy, studenci i zwykli pracownicy. Ponieważ efekty reform Macrona uderzyły po kieszeniach w szczególności właśnie klasę średnią, sytuacja prezydenta i rządu francuskiego stała się bardzo skomplikowana. Kolejnym błędem Macrona była likwidacja podatku solidarnościowego od fortun, płaconego przez klasę bogatych Francuzów. W ten sposób chciał przyciągać bogatych rezydentów do Francji, których ten podatek wyraźnie odstraszał. Podatek solidarnościowy został zastąpiony podatkiem od nieruchomości, a to przełożyło się na podwyżkę czynszów. Proces ten uruchomił z kolei odpływ mieszkańców dużych miast na prowincję. Czyli mieszkańcy miast, starając się utrzymać standard życia na podobnym poziomie co przed kryzysem, zaczęli przeprowadzać się na peryferie. A tam dopadły ich podwyżki cen paliw i energii, nieprzemyślanych reform podatkowych i tak dalej. I taki

DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW MINISTRA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO

Również w naszym kraju istnieją zapisy kons­ tytucyjne dotyczące inicjatywy oddolnej i referendum, co polskim obywatelom daje do ręki taka władzę, jaką mają Francuzi, czyli... żadną. starość i o przyszłość dla swoich dzieci. Ten ruch to również konfrontacja między peryferyjną Francją a Francją wielkich miast. Ciekawe jest to, że media usiłują przedstawić odblaskowe żółte kamizelki to jako ruch prawicowy, to lewicowy – w zależności od mediów, które opisują te protesty. W rzeczywistości jest to niezależny i niesformalizowany ruch aktywistów, którzy protestują przeciwko wielu zjawiskom: korupcji, wysokim wydatkom, imigrantom, podatkom, podwyżkom paliw itp. i chcą współdecydować o swoim losie. Ruch ten rozprzestrzenia się po Europie i opanowuje kolejne kraje. Protesty rozpoczęły się w Belgii i Holandii. Grupa żółtych kamizelek protestowała także i w Londynie.

Sekretarz redakcji i korekta

Magdalena Słoniowska

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Maciej Drzazga, Antoni Opaliński, Tomasz Wybranowski

Darowizna na rzecz Fundacji Polskiego Państwa Podziemnego to wsparcie pomocy finansowej, socjalnej lub prawnej na rzecz kombatantów Armii Krajowej, Powstańców Warszawy i Żołnierzy Szarych Szeregów.

Nie da się ukryć, że szwajcarski model demokracji bezpośredniej inspiruje Francuzów. W ramach protestów wysuwane są żądania, również przez partie polityczne, wprowadzenia inicjatyw obywatelskich i oczywiście związanego z nimi referendum. Macron, jak łatwo się domyślić, nastawiony jest sceptycznie do tego pomysłu. Czy Francja potrzebuje więcej demokracji? Czy potrzebuje demokracji oddolnej? Te pytania stawiane są teraz w całej Francji i coraz częściej „właściciele żółtych kamizelek” spoglądają z zaciekawieniem i zazdrośnie w kierunku Szwajcarii. Idea oddolnego kierowania państwem przybrała nawet wymiar konkretnie sformułowanego żądania, mianowicie wprowadzenia do francuskiego systemu decyzyjnego „Référendum d’initiative citoyenne” (RIC), a więc referendum na podstawie inicjatywy obywatelskiej. Nie trzeba tu dodawać, że to model szwajcarski. Dla „żółtych kamizelek” jest jasne: w Paryżu przeciętni obywatele postrzegani są jako kłopotliwy balast, a nie jako suweren. Nadzieje związane z instrumentami demokracji oddolnej są tu oczywiste. Chodzi o zmianę układu sił we francuskim procesie polityczno-decyzyjnym i odebranie władzy oligarchom. Ciekawe jest to, że tego typu debata nie jest wcale nowa we Francji. Wertykalny model scentralizowanego państ­ wa francuskiego nie miał nigdy wiele wspólnego z demokracją oddolną. Dlatego prawa obywatelskie wywalczano w krwawych rewolucjach. Już Komuna Paryska w 1871 r. eksperymentowała z instrumentami bezpośrednio-demokratycznymi. W V Republice Francuskiej zasadniczo tylko prezydent upoważniony jest do wylansowania referendum, co jest oczywistym zaprzeczeniem demokracji. Sarkozy, co prawda, zrobił w 2008 r. krok w kierunku Narodu i zezwolił na powszechne głosowania, ale tylko z inicjatywy parlamentu. Należy dodać, że parlament francuski w ostatnich 11 latach nie skorzystał z tego prawa ani

Krzysztof Skowroński

Redakcja

Bank BGŻ BNP Paribas SA 16 2030 0045 1110 0000 0150 1280 darowizna dla kombatantów

Demokracja bezpośrednia

Redaktor naczelny

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Libero

Lech R. Rustecki Zespół Spółdzielczej Agencji Informacyjnej Stała współpraca

Wojciech Piotr Kwiatek, Ryszard Surmacz V Rzeczpospolita

Jan Kowalski

są olbrzymie. Również w naszym kraju istnieją zapisy konstytucyjne dotyczące inicjatywy oddolnej i referendum, co polskim obywatelom daje do ręki taka władzę, jaką mają Francuzi, czyli... żadną. Są jeszcze inne podobieńst­wa miedzy obydwoma państwami: celebryci, wizyty, uroczystości, medale i pomniki, rocznice, afery, nominacje i dymisje, zakłamanie i... pogarda dla szarych obywateli... Czy do tego można się przyzwyczaić? Ruch żółtych kamizelek pokazał we Francji, że to raczej trudne. K

R E K L A M A

Mirosław Matyja miał początek ruch żółtych kamizelek – mouvement gilets jaunes. Tak więc dzisiejsze protesty nie są tylko efektem podwyżek cen benzyny i ropy, ale reakcją na wieloletnie zaniedbania i powolne, wieloaspektowe przerzucanie kosztów kryzysu z barków bogatych i wielkiego przemysłu na drobnych przedsiębiorców i pracowników. „Żółte kamizelki” stają do walki o niskie ceny benzyny, ale w rzeczywistości walczą o egzystencję, godne życie dla siebie na

Maciej Drzazga

kpt. Jan DRUŻYŃSKI, „Wojtek”, strzelec i łącznik Powstania Warszawskiego w Śródmieściu Południowym. Harcerz i żołnierz Armii Krajowej, VII zgrupowanie (batalion) „Ruczaj” – kompania „Tadeusz” – pluton 137.

Przekaż 1% podatku na kombatantów KRS 0000101325 Fundacja Polskiego Państwa Podziemnego, ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa www.fundacja-ppp.pl | tel. (22) 620 12 80, (22) 624 14 77 | e-mail: sekretariat@fundacja-ppp.pl

Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

reklama@radiownet.pl Dystrybucja własna. Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

prenumerata@kurierwnet.pl

Nr 56 · LUTY 2019

ISSN 2300-6641 Data i miejsce wydania

Warszawa 9.02.2019 r. Nakład globalny 10 000 egz. Druk ZPR MEDIA SA

ind. 298050

„Żółte kamizelki” i demokracja bezpośrednia

A

Donalda Trumpa.T„Birgfellner ma weksel

jest zajęty przez Rydzyka z powodu weksel

Wszystko wskazuje na to, że we Francji demokracja przedstawicielska przeżyła się. Dzięki ruchowi żółtych kamizelek zapanowało przekonanie, że bez narzędzi demokracji bezpośredniej nie ma możliwości poskromienia dominacji elit politycznych. Idea oddolnego rządzenia państwem dojrzewała latami, a przejawiało się to w coraz mniejszym udziale w wyborach i w szerzącej się niewierze w reformy typu „dobra zmiana”. Skąd my to znamy?

G

Kaczyńskiemu, że jest deweloperem kalibru


LUTY 2O19 · KURIER WNET

3

WOLNA·EUROPA P

i

o

t

r

W

i

t

t

Amerykanin Michel Legrand W piątek 1 lutego w katedrze prawosławnej Aleksandra Newskiego przy rue Daru w VIII dzielnicy Paryża odbyły się uroczystości pogrzebowe Michela Legranda, który został następnie pochowany na cmentarzu Père-Lachaise. Yentl 1984), jego muzykę grali i śpie­ wali najwięksi – od Franka Sinatry i Elli Fitzgerald do Michela Jacksona poprzez Barbrę Streisand. Ale nigdy kompozytor nie mógł wybaczyć Fran­ cji, że pozwoliła awangardziście, który administrował muzyką, zmusić go do emigracji. W naszym świecie o losach sztu­ ki decydują politycy. Od nich zależy rozdawnictwo publicznych pieniędzy. Wyjątkiem we Francji był Napoleon. Najbardziej lubił muzykę wojskową,

, CH ICAGO

zawdzięczam”. Rzadko się o tym mówi, ale może nie będzie od rzeczy wspo­ mnieć w tym miejscu, że Nadia Boulan­ ger, która ukształtowała blisko 2000 muzyków, wśród nich wiele sław, jak George Gershwin i Daniel Barenboim, była żarliwie wierzącą i praktykującą katoliczką. Wygnanie amerykańskie, chociaż bolesne, nie wyszło Legrandowi na złe. Skomponował muzykę do dwustu fil­ mów, otrzymał trzy Oscary (Thomas Crown 1964, Lato 1942 w roku 1972,

GO ŁĘBIOWSKI

w rozmowie ze mną: – Grałem utwór jakiegoś młodego kompozytora, mało zrozumiały i trochę dla mnie za trudny. Na przyszłość będę musiał zostawić go młodszym. Koncert rzeczywiście wymagał dużego wysiłku fizycznego, a pianista miał wówczas 84 lata. Nad jego głową od kilku lat na nowo rozbiła się bania z muzyką. Jego inny świeży koncert na wiolonczelę i orkiestrę wzbudził jed­ nomyślny zachwyt krytyki. – Pański koncert fortepianowy wy­ dał mi się bardzo amerykański – za­ uważyłem. – To naturalne – odparł. Przecież ja jestem Amerykaninem! – Nigdy o tym nie słyszałem! – Od wielu lat żyję w Ameryce, tutaj pracuję i tutaj czuję się u siebie – wyjaśnił kompozytor. Po czasie zdałem sobie sprawę, że nie wszystko w jego wypowiedzi były przekornym żartem. W 1966 roku Le­ grand przeniósł się do Hollywoodu, poprzedzony legendą swojego musi­ calu Parasolki z Cherbourga (1964). We Francji panował wówczas kult „nowo­ czesności” i „postępu”: burzono starą architekturę, stare malarstwo chowano po magazynach muzealnych, w salach koncertowych grano muzykę serialną i aleatoaryczną. Apostołem moderni­ zmu w muzyce był Pierre Boulez, który wkrótce konsekrowany oficjalnie, jako dyrektor IRCAM – rządowego insty­ tutu muzycznego zdołał zatruć życie wielu artystom. „Na czterdzieści lat – powiedział Michel Legrand – Boulez i jego rodzi­ na zamknęli wszystkim kompozytorom możliwość występów. Boulez zadecy­ dował, że zapomni się całą przeszłość muzyki aż do dzisiaj i rozpocznie się wszystko od zera. Zamknął drzwi przed wszystkimi innymi kompozytorami. Kompozytorzy tacy jak ja nie mogli żyć, ponieważ nie mieli dostępu do sal koncertowych”. Legrand od dziecka związany był z Paryżem i z muzyką. Syn dyrygenta (katolika) i śpiewaczki (wyznania pra­ wosławnego) – wykształcenie muzycz­ ne zdobył u słynnej Nadii Boulanger. „Była tak surowa, że o mało nie ogar­ nęło mnie zniechęcenie do muzy­ ki” – mówił o swojej mistrzyni. I zaraz potem dodawał „Ona mnie zrobiła, ona mnie ukształtowała, wszystko jej

FOT. JAROSŁA W

P

rzyjaciele oddali mu hołd w Te­ atrze Marigny, gdzie idzie musi­ cal Legranda Peau d’ane. Michel Legrand umarł i wszelkie osobis­ tości związane z administracją kultury przepłukują sobie gardło jego nazwiskiem. Wielki kompozytor francus­ ki, geniusz muzyki; piosenka francuska, opera francuska, francuska komedia mu­ zyczna... W mediach nie ustają hymny pochwalne na cześć kompozytora, który do francuskiego wieńca sławy dorzucił wiele świeżych liści. Brigitte Macron fotografowała się w Teatrze Marigny w towarzystwie Claude’a Leloucha i Vladimira Cosmy. – To naturalne, że jest wzruszona – po­ wiedział pewien paryżanin – to prze­ cież jej pokolenie! Nigdy Michel Legrand nie był we Francji bardziej wielbiony jak po śmier­ ci. Za życia nie zawsze tak bywało. Z autorem Parasolek z Cherbourga miałem okazję rozmawiać 14 maja 2016 roku w Ameryce. W Kalamazoo w stanie Michigan, w pobliżu Chicago, miał miejsce tego dnia koncert finało­ wy słynnego festiwalu Gilmore. Poje­ chaliśmy tam z Chicago w silnej polskiej grupie, żeby usłyszeć Rafała Blechacza, przedmówcę mojej książki o Chopinie. Genialny polski pianista grał Drugi koncert fortepianowy Beethovena z towa­ rzyszeniem Kalamazoo Symphony Or­ chestra pod batutą Richarda Harveya. W drugiej części wieczoru słynny Francuz, trzykrotny laureat Oscara, dał prawykonanie swego koncertu forte­ pianowego napisanego na zamówienie orkiestry Kalamazoo: Concerto for Piano and Orchestra. Festiwal Gilmore od 1991 roku przyznaje co 4 lata nagrody: Blechacz otrzymał 300 000 dolarów, kiedy miał 28 lat, jako drugi Polak po Piotrze Anderszewskim (2002), na 7 na­ gród przyznanych łącznie do tamtej pory. Nagrodę dla młodych poniżej 20 roku życia dostał (2008) inny nasz rodak – pianista Golka z Teksasu, uczeń Jarosława Gołembiowskiego z Chicago Chopin Society. Przyjęcie wydane na zakończenie wieczoru dało okazję do rozmów. – Możecie teraz mówić do mnie „doktorze” – powiedział Michel Le­ grand, nawiązując do świeżego tytułu honoris causa Uniwersytetu o indiań­ skiej nazwie Kalamazoo. O swoim bar­ dzo ciekawym koncercie wyraził się

do czego otwarcie się przyznawał, ale jednocześnie nie szczędził wydat­ ków na malarstwo i na operę, uważa­ jąc że są niezbędne jako decorum Ce­ sarstwa. Jego republikańscy następcy w braku rozeznania w sztuce, zwłasz­ cza w XX wieku, przyjęli bezpieczne kryterium wartości zaczerpnięte od producentów maszyn: najlepsze jest to, co najnowsze. Georges Pompidou, kiedy z banku Rotszylda przesiadł się na fotel prezydenta Francji, starał się usilnie o zyskanie opinii konesera sztuki w paryskim światku show-biznesu i po­ lityki. Boulez oszołomił go, prezentu­ jąc muzykę tworzoną za pomocą kom­ puterów. Jakże prezydent Pompidou mógł oprzeć się „muzyce przyszłości”? Dziś, kiedy każdy nosi swój komputer w kieszeni i wie, jak niewiele z tego wy­ nika, szarlatanom byłoby trudniej, ale wówczas informatyka była w powija­ kach, braserie paryskie nosiły Progres w nazwie, iluzję postępu społecznego głosili paryscy intellos: Picasso, Aragon, Sartre, Herve Bazin, Elsa Triolet – właś­ ciciele kont w Banque du Nord suto zasilanych rublami. „Otrzymał trzy Oscary, Francja nie dała mu nawet jednego Cesara” – po­ wiedział w teatrze Marigny z goryczą Frederic Beitgeber. I ten znany pisarz dodał: „Trzeba umrzeć, żeby zostać do­ cenionym!”. Słuchając w Kalamazoo dwóch wielkich artystów – Legranda i Ble­ chacza, których dzieli wiek, lecz łączy wieczność sztuce, nie mogłem nie my­ śleć o podobieństwie ich losów. Ble­ chacz, pianista precyzyjny i światły, bardzo młodo wspiął się na wyżyny, na których tylko inni wirtuozi potrafią ocenić jego grę na miarę jej wartości. Entuzjazm międzynarodowego jury Konkursu Chopinowskiego 2005, które przyznało mu złoty medal i wszystkie z możliwych nagród regulaminowych za wykonanie mazurków, poloneza, koncertu, nie dając nikomu drugiej nagrody, aby podkreślić jego wyjątko­ wość, ma swoją wymowę. Wielki Zim­ mermann dał mu osobistą nagrodę za najlepsze wykonanie sonaty. Marta Ar­ gerich zachwyciła się artystą, słysząc go w radiu i nie wiedząc, kto gra; czołowi francuscy krytycy muzyczni w radiu France Musique po przesłuchaniu na ślepo rozmaitych interpretacji Estampes Debussy’ego, uznali wykonanie

Blechacza za najlepsze. Kiedy koncer­ tował w Théâtre des Champs Elysées, melomani przyjeżdżali z Japonii, żeby usłyszeć jego lewą rękę. W Polsce Blechacz był zawsze nie­ co na uboczu. Czynniki oficjalne żeno­ wał prawdopodobnie jego szczery ka­ tolicyzm, demonstrowany przy każdej okazji. – Nawet w Tokio po wyjściu z sa­ molotu pytałem o adres najbliższego kościoła, żeby pójść na mszę – powie­ dział kiedyś w wywiadzie. Od dawna Ministerstwo Kultury, tworząc sobie alibi awangardowej nowoczesności, inwes­towało w Krzysztofa Pendereckie­ go. I inwestuje nadal. Mówi się o nim, że jest kompozytorem polskim, które­ go utwory są najczęściej wykonywane na świecie. Jakżeby mogło być inaczej, skoro państwo polskie płaci każdemu festiwalowi za to, żeby grano Pende­ reckiego! Zobaczmy, co by się stało, gdyby zabrakło forsy. Wszystko wska­ zuje na to, że chwila prawdy przyjdzie niedługo. Na razie lwią część wydatków na kulturę dzieli się między festiwale Pendereckiego i inwestycje budowlane Instytutu Fryderyka Chopina. To, co w Polsce nazywają polity­ ką kulturalną, sprowadza się do roz­ dawnictwa pieniędzy według nie całkiem jasnych kryteriów. Inwestuje się głównie w autorytety stworzone w PRL-u i odziedziczone z dobrodziej­ stwem inwentarza. Polscy funkcjonariu­ sze od kultury korzą się przed wielkoś­ ciami zachwalanymi przez dziennik „Le Monde” i „Gazetę Wyborczą”, która jest jego emanacją. Zresztą kto miał­ by – i gdzie – tę polską kulturę rekla­ mować? Instytut Polski w Paryżu, jak zamknęli go celem sprzedaży minister Radek Sikorski z ambasadorem Toma­ szem Orłowskim, tak stoi zamknięty do dzisiaj A co do grantów... W najlepszym razie te granty nie pomagają polskiej kulturze ani w kraju, ani zwłaszcza za granicą; w najgorszym i najczęstszym – szkodzą. Francuzi są oszczędniejsi. Bouleza – ulubieńca funkcjonariuszy – gra jeszcze chyba tylko Maurizio Polini, z przyzwy­ czajenia (Drugą sonatę). Za to muzykę Legranda grają stale wszystkie orkiest­ ry świata. Oby francuski zły przykład posłużył za przestrogę politykom od kultury w innych krajach. K

przyjaciółki kanclerz Angeli Merkel. Na dwa tygodnie przed emeryturą mo­ głem podzielić los pani Zimmermann. No, jednak Steinbach to nie kanclerz, więc wybroniłem się. Wolność słowa jest dobrem nie­ zwykle cennym. O tym, że można sło­ no zapłacić za korzystnie z tej wolno­ ści, przekonał się niemiecki bloger Michael Stürzenberger. W 2017 roku sąd w Monachium skazał go na sześć miesięcy pozbawienia wolności za rze­ kome „rozpowszechnianie materiałów propagandowych organizacji antykon­ stytucyjnych”. Jakiej to zbrodni w pań­ stwie wolnych mediów dopuścił się Stürzenberger? A więc: jako ilustrację do swego materiału autor zamieścił zdjęcie bonzy NSDAP z hakenkreuzem na ramieniu. Tym samym – stwierdził prokurator – sprowokował on możli­ wość ożywienia antykonstytucyjnych dążeń w Niemczech. Problem pole­ ga na tym, że zdjęcie, jakie zamieścił, ilustrowało historyczny sojusz islamu z narodowym socjalizmem. Dokładnie to samo zrobiła monachijska lewacka SZ w artykule z 16 czerwca 2016 r., pt. Hakenkreuz i Półksiężyc. Prawo tego nie zabrania, ale co wolno… „Za mało pluralizmu? Polski am­ basador krytykuje niemieckie media”. Deutschlandfunk w dwa tygodnie po frankfurckiej dyspucie zebrał się na odwagę i przełamał milczenie: „Pol­ ski ambasador krytykuje niemieckie media. W porównaniu z Niemcami, w Polsce panuje faktyczny pluralizm w mediach. Stawiając takie tezy, pol­ ski ambasador Andrzej Przyłębski wy­ wołał oburzenie – także w polskich mediach i wśród medioznawców. Dla­ czego akurat teraz ambasador poka­ zuje się z niedyplomatycznej strony? – pyta Deutschlandfunk, zamieszczając materiał Martina Sandera opatrzony zdjęciem ambasadora z podpisem: „Obok mediów niemieckich polski ambasador w Niemczech, Andrzej Przyłębski, krytykuje także prywatne polskie media”. Odnoszę wrażenie, że Martin Sander osłupiał, słysząc Przy­ łębskiego. I podziwiam odwagę orga­ nizatorów. Gdzie indziej zaproszono by kogoś innego (powstrzymam się

od rekomendacji) i usłyszano by to, co powinno się było usłyszeć. A tu masz, babo, placek! Pewno ciarki przechodziły po plecach słuchaczom (przypomina mi się 19 Forum Polsko­ -Niemieckie w Berlinie i wystąpienie prezydenta Andrzeja Dudy), kiedy Przyłębski mówił o sprawach oczy­ wistych: „W porównaniu z Niemcami w Polsce panuje faktyczny pluralizm w mediach. I to jest pierwsza, dla Pań­ stwa pewnie dość prowokacyjna, teza mego wystąpienia”. Wielka szkoda, że Deutschland­ funk na tej pierwszej tezie Przyłębs­ kiego kończy. Może jakiś czytelnik czy słuchacz miałby ochotę poznać dal­ sze? Dla wywołania większego obu­ rzenia niemieckich ekspertów, którzy oczywiście na sprawach polskich zna­ ją się dużo lepiej niż ambasador (co do tego autor nie ma chyba wątpli­ wości) Sander cytuje Andrzeja Przy­ łębskiego: „Państwo łatwo mogą so­ bie wyobrazić, na jakich argumentach opiera się moja krytyka mediów nie­ mieckich: przede wszystkim materiały o moim kraju, o Polsce, jakich muszę być świadkiem od trzech lat, to znaczy od chwili zmiany rządu w moim kraju. W „FAZ”, w „Die Welt”, w „Die Zeit”, w „Tagesspiegel“, i tak dalej, i tak da­ lej”. Wiem, sam czytam, by informować słuchaczy Radia WNET. Po tym cytacie Deutschlandfunk zamieszcza śródty­ tuł wytłuszczonym drukiem: Polskie media protestują przeciwko wypowiedziom Przybylskiego. Wielka szkoda, że nie wymieniono ich tytułów! Mogę sobie wyobrazić, jakie media ma Deu­ tschlandfunk na myśli. Pewnie te, o ja­ kich czytam na stronie Reporterów bez Granic, że są „w obcych rękach, głównie niemieckich”. Deutschland­ funk podkreśla, że medioznawcy nie mają cienia wątpliwości co do tego, że rząd PiS, jak żaden z poprzednich, poddał telewizję publiczną swej kon­ troli. Niemieckie radio wymienia tylko jednego z nich, nieco starszego ode mnie Stanisława Jędrzejewskiego. Skoda, że Jędrzejewski nie zna afery Claudii Zimmermann. Może jego wy­ powiedzi byłyby wówczas bardziej wyważone? K

Maria i Piotr Wittowie w rozmowie z Michelem Legrandem. Kalamazoo, Michigan, 14 maja 2016 r.

W

ydarzenie, które­ go uczestnikiem był ambasador RP Andrzej Przyłębski, miało miejsce we Frankfurcie nad Menem dokładnie 16 stycznia 2019 roku. Seminarium na Frankfurt University of Applied Scien­ ces nosiło tytuł Wolność prasy i mediów w UE – zagrożone prawo podstawowe? (znak zapytania miał chyba dowodzić pewnych wątpliwości ci do postawio­ nej tezy). Polskim głosem na semina­ rium ( jak się domyślam, w charakterze chłopca do bicia) był ambasador Polski w Berlinie, prof. dr Andrzej Przyłębski, który wziął udział w Streitgespräch (nie ma to określenie polskiego odpowied­ nika, po angielsku określa się to jako disputation, a znaczy tyle, co polemika, dysputa) z prof. dr. Christianem Scher­ tzem, notabene adwokatem z kancelarii Schertz Bergmann, specjalistą w za­ kresie prawa prasowego. Oczywiście tytuł dysputy brzmiał Wolność prasy i mediów w Pols­ce, a – jak to wiadomo z mediów niemieckich – tejże wolności w Polsce nie ma. Bardzo żałuję, nie mo­ głem śledzić dysputy na żywo. O tym, że w Polsce wolności me­ diów dziś nie ma po tym, jak władzę przejęła (czy były wybory?) z rąk ko­ alicji liberalnych demokratów i PSL prawicowo-nacjonalistyczna ( jakim to przymiotnikiem niemieckie media ją opatrują) partia Prawo i Sprawied­ liwość, Niemcy wiedzą ze swych jakże wolnych mediów. W języku niemie­ ckim używanym na co dzień i od święta ‘partia prawicowa’ znaczy tyle, co na­ zistowska. W ogólnym niemieckim ję­ zyku medialnym istnieją w Niemczech partie centrum ( jak CDU i CSU, FDP), centrolewicowe ( jak SPD i Zieloni), le­ wicowe, jak Die Linke – reszta (AfD) to jakieś obskurne formacje. Skoja­ rzenia z demokracją socjalistyczną są nieprzypadkowe, aczkolwiek niepożą­ dane. Tymczasem są one tym większe, im głębiej wchodzimy w medialny las. Przekonuje mnie o tym ranking wolno­ ści prasy, serwowany przez organizację Reporterzy bez Granic. Zgodnie z tym rankingiem Polska zajmuje od wzglę­ dem wolności pracy miejsce 58 (na 181

państw!) i na mapie wolności mediów tej organizacji zaznaczona jest kolorem ciemnożółtym ( jak Węgry czy Ukrai­ na), a nie białym, jak oczywiście Niem­ cy (w których np. media publiczne są całkowicie pod kontrolą rządzących partii i dla inaczej myślących nie ma tam miejsca, co ilustruje sprawa Claudii Zimmermann z WDR). Doprawdy bezgraniczni są nie­ mieccy Reporterzy bez Granic. Na temat polskich mediów tak czytamy na stronie internetowej tej organiza­ cji: „W Polsce media korzystają z wol­ ności słowa, lecz zbyt krytyczne czy satyryczne wypowiedzi o politykach mogą prowadzić do procesów o znie­ sławienie. Członków »Narodowej Rady Radiofonii« (chodzi o Krajową Radę Radiofonii i Telewizji) mianu­ je rząd, kontrolują oni przyznawanie częstotliwości i licencji i mogą nałożyć kary za sprawozdawczość”. Nie wiem, jaki rząd mają na myśli Reporterzy bez Granic, bo polski takich uprawnień nie ma. Rząd polski nie może mianować członków tej rady. Wyraźnie określa to obowiązująca ustawa z dnia 29 grudnia 1992 roku o radiofonii i telewizji, wraz z późniejszymi nowelizacjami. Repor­ terzy bez Granic mogliby się o tym do­ wiedzieć chociażby z Wikipedii (edy­ cja angielska), jednak to zburzyłoby przecież przyjęte z góry założenie. Ale informacja o rynku mediów w Polsce Reporterów bez Granic jest rzeczowa: „Rynek mediów w Polsce jest najwięk­ szy w Europie Środkowo-Wschodniej, większość prywatnych stacji nadaw­ czych i prasy jest w obcym ręku, prze­ de wszystkim niemieckim”. To chyba te „wolne media”? Wrócę na chwilę do sprawy Clau­ dii Zimmermann w WDR. Wywoła­ ła ona burzę na łamach niemieckich mediów (w większości krytykujących dziennikarkę za jej swobodę wypo­ wiedzi). Najpierw opowiem anegdo­ tę. Sam mieszkałem przez pewien czas w Kolonii, skąd nadaje WDR. WDR to skrót od Westdeutscher Rundfunk, co oznaczy Radio Zachodnioniemie­ ckie. Kolończycy, mający poczucie humoru, nazywali tę lewacką roz­ głośnię Westdeutscher Rotfunk, czyli

Zachodnioniemieckie Czerwone Ra­ dio. Do rzeczy: pani Claudia Zimmer­ mann odważyła się na rzecz niespo­ tykaną. Mianowice zarzuciła ona była w jakiejś audycji radia holenderskie­ go, w samym epicentrum tak zwane­ go „kryzysu uchodźczego”, że media publiczne w Niemczech „dostały na­ kaz relacjonowania przebiegu wyda­ rzeń zgodnie ze stanowiskiem rządu”. WDR zareagowało z oburzeniem na słowa pani Zimmermann, zdemento­ wało tę wypowiedź i… pozbyło się dziennikarki. Wydaje mi się, że dziś korzysta ona w większym stopniu z wolności słowa, niż w czasach pra­ cy w WDR, który tę wolność ewiden­ tne ograniczał. Udzielając wywiadów bardziej niszowym mediom, Zimmer­ mann mówi, że „przede wszystkim wielkie stacje telewizyjne ARD i ZDF

J

a

n

B

o

zawsze krytykowane są jako telewizja państwowa i moim zdaniem tak jest w istocie. Zbyt mało poświęca się kry­ tycznej uwagi rządowi. Nie wynika to z tego, że dziennikarze nie są dobrzy. To system funkcjonuje z góry na dół. Naczelni redaktorzy czy dyrekcje stu­ dia dbają o to, by nie emitować kry­ tycznych materiałów”. Zdecydowanie potwierdzam tę opinię z lat pracy w Deutsche Welle. Mógłbym sypać przykładami, lecz po­ dam jeden z brzegu: kiedy opubliko­ wałem poza Deutsche Welle, to tego pod pseudonimem, felieton na jednym z blogowych portali w Pols­ce, zarzuco­ no mi działanie na szkodę rozgłośni. Moje przestępstwo polegało na kry­ tyce pewnego profesora z Wrocławia, który wszedł z własnej woli do rady fundacji pani Eriki Steinbach, wówczas

g

a t k o

Wolność, wolność ponad wszystko! W błyskawicznym tempie, bo zaledwie w dwa tygodnie po wydarzeniu, ogólnoniemiecki Deutschlandfunk postanowił udzielić reprymendy ambasadorowi RP za krytykę niemieckich mediów.


KURIER WNET · LUTY 2O19

4

D

zięki jej zastosowaniu najmniej nawet bystry Jan Kowalski, nie ubliżając samemu sobie, może dokonać stuprocentowo pewnej oceny otaczającego go świata. Bowiem prawdziwie naukowa metoda, a z taką w przypadku dr Bartoszewicz mamy bez wątpliwości do czynienia, sprawdza się nie w jednym przypadku, a w każdym. Nie czekając zatem, aż mnie ktoś ubiegnie, podniosłem do góry ołówek, zamknąłem oczy i upuściłem go na znajdującą się na stole mapę. Padło na Rosję. Zatem Rosja – to na niej wypróbujmy niezawodność i naukowość koncepcji Moniki Bartoszewicz. I uprzedzam: to nie będzie polemika, a jedynie dopiski na marginesie tekstu, czyli glossa. Bo przecież ze wszystkimi tezami zawartymi w artykule Ukraina dla początkujących się zgadzam. To będzie zatem jedynie dopowiedzenie, sprawdzenie, czy metoda jest prawidłowa. Dlatego w tekście swoim, żeby niczego nie pokręcić, posłużę się prawie wyłącznie cytatami z Pani Doktor. Moim oryginalnym wkładem będzie jedynie zamiana pojęć: ‘Ukraina’ i ‘ukraiński’ na: ‘Rosja’ i ‘rosyjski’. A dla łatwiejszego przyswojenia metody przez Czytelników, rzecz całą przedstawię w punktach. 1. Jeśli przyjmiemy kryteria paradygmatu demokracji liberalnej (Demokracy Index 2017), Rosję wypadałoby umieścić gdzieś pomiędzy Rwandą (134) a Zimbabwe (136) na 167 państw sklasyfikowanych; dla porównania Polska zajmuje miejsce 53, a Ukraina 83. 2. Jedynym i rzeczywistym organizatorem państwa rosyjskiego jest kompleks cywilno-wojskowy (KGB/GRU), zarządzany przez byłego pułkownika KGB Władimira Putina. Brak jest homeostatu, który powinno stanowić społeczeństwo reprezentowane przez powołane w tym celu instytucje państ­ wowe oraz rząd. 3. Rosja dysponuje bardzo dużym potencjałem obszarowo i liczebnie. Ten potencjał najlepiej oddaje bieżąca wartość produkcji ropy naftowej i gazu, przewyższająca produkcję nie tylko Norwegii, ale wszystkich państw europejskich łącznie. Potencjał ten wykorzystywany jest przede wszystkim w

J

ednak jej tezy są dalekie od prawdy. Bezsensownie powiela ona antyukraińską propagandę, którą przesiąknięte są media pozostające pod wpływem przeciwników zbliżenia Ukrainy z Europą. Nie pozostaje nic innego, jak podjąć polemikę, aby Czytelnik wprowadzony w błąd mógł poznać prawdę. Ukraina w tekście przedstawiona jest jako europejskie państwo upadłe (któremu daleko jest do Europy), nie wykorzystujące swojego ogromnego potencjału i otoczone przez „hieny”, które wykorzystują ten kraj do własnych celów. Autorka uważa, że „jeśli przyjmiemy kryteria paradygmatu demokracji liberalnej, Ukrainę wypadałoby umieścić gdzieś pomiędzy Burkina Faso a Bangladeszem”. Tyle, że indeks demokracji OECD wskazuje, że Bangladesz i Burkina Faso stoją dużo wyżej niż Rosja, Białoruś czy Armenia. Ukraina jest sklasyfikowana przed tymi krajami, nie wyprzedza ich jedynie pod względem poprawnego funkcjonowania rządu, natomiast jeśli chodzi o takie współczynniki jak wolność obywatelska czy pluralizm, została uznana za dużo bardziej demokratyczną od Burkina Faso, Bangladeszu czy od Rosji, którą OECD umieścił w gronie najmniej demokratycznych państw świata! Ukraina po 2014 r. poczyniła duże postępy, jeśli chodzi o demokratyczne standardy i pozytywnie wyróżnia się na tle państw Europy Wschodniej. Stoi obecnie wyżej w rankingu niż Rosja, Białoruś, Armenia i Gruzja, a od Polski dzieli ją różnica jednego punktu. Państwa można podzielić na przednowoczesne, nowoczesne i ponowoczesne. Skłonność do imperializmu mają kraje przednowoczesne i nowoczesne. Te pierwsze charakteryzuje wewnętrzny chaos, brak autorytetu państwa na rzecz np. organizacji terrorystycznych i poddanie się jakiejś ideologii (np. religii); natomiast drugi przypadek jest typowy dla XIX-w. świata realistycznego, gdzie państwa są głównymi aktorami stosunków międzynarodowych. Współczesna Unia Europejska, mimo tego, że nie jest państwem, odznacza się cechami państwa ponowoczesnego – nie ma imperialnych ambicji, co nam sugeruje pani Bartoszewicz, porównując Unię do imperium; jest to

P·O·L·E·M·I·K·I Na samym początku, jak mawiają Rosjanie, chciałbym bardzo podziękować dr Monice Gabrieli Bartoszewicz. Nie tylko za fascynujący tekst, ale również za przybliżenie czytelnikom „Kuriera WNET” swej oryginalnej metody badawczej.

Россия

dla początkujących Glossa do tekstu „Ukraina dla początkujących”, Kurier WNET 55, styczeń 2019 Jan A. Kowalski

interesie obcych Rosji graczy. Czyni też Rosję, zwłaszcza południowo-wschodnią, atrakcyjnym łupem dla jej największego wroga. (Domyślności Czytelników pozostawiam kwestię, w interesie których dwóch państw zachodnich pracuje w pocie czoła cała rosyjska gospodarka.) 4. Politycznym wishful thinking jest oczekiwanie, że Rosja zintegruje się z systemami zachodnimi. Zarazem taka próba rozszerzenia na wschód znacznie osłabiłaby Wspólnotę Europejską. Osłabiłaby jej tożsamość i przybliżyła

porównanie bezsensowne. Imperium cechuje się tym, że ma władzę poza swoimi granicami. Unia Europejska, jak to było wcześniej wspomniane, nie jest państwem, ale organizacją państw, do której każde spełniające określone kryteria państwo europejskie może dobrowolnie dołączyć, jak i z niej się „wypisać”. Starożytny Rzym czy Królestwo Wlk. Brytanii podbijały tereny, przymusowo je anektując, co w obecnych czasach robi Rosja. Autorka tekstu nazywa Ukrainę państwem upadłym. Z tym też nie można się zgodzić. Takie określenie stosuje się do krajów, które nierzadko stanowią zagrożenie dla innych, a Ukraina bynajmniej nie stanowi zagrożenia dla swoich sąsiadów. Przykładem krajów upadłych jest Somalia czy Sudan Południowy. W naszym regionie jest jedno państ­wo zagrażające innym – putinowska Rosja, która prowadzi agresywną, rewizjonistyczną politykę zagraniczną. Ukraina jedynie broni się przed agresorem, do czego ma prawo.

R

ównież wewnętrzna sytuacja na Ukrainie nie jest tak tragiczna, jak ją Autorka rysuje. Instytucje państwowe działają, chociaż póki co rzeczywiście jeszcze słabo, ale procesy naprawcze postępują. Wzmocnieniu uległa armia, a policja jest bardziej przyjazna obywatelom. Ustanowiono nową służbę antykorupcyjną i sąd. W administracji pojawiła się szansa na ograniczenie korupcji. Istotnym problemem jest w dalszym ciągu zbyt duży wpływ państwa na gospodarkę i sądy. Tyle, że i my mamy z wymiarem sprawiedliwości problemy od początku transformacji. To nie niedorozwój homeostatu, jak sugeruje Pani Doktor, blokuje rozwój Ukrainy, ale czynnik zewnętrzny, jakim jest bliskość imperium rosyjs­ kiego i sowiecka przeszłość. Podobna sytuacja istnieje w innych państwach postsowieckich, gdzie władza pozostaje pod kontrolą Kremla bądź ten był jej punktem odniesienia. Budowanie demokracji w takich warunkach nie jest proste, wymaga zmiany elit i sposobu myślenia z sowieckiego na oparty na wartościach cywilizacji łacińskiej oraz uwolnienie się od wpływów formalnych i nieformalnych Kremla.

niebezpiecznie jej granice do światowego mocarstwa, do Chin. 5. Bez względu na to, czy przyjmiemy założenia teorii cyklicznej Arnolda Toynbee’ego, czy też nieco nowszą teorię wojny hegemonicznej Roberta Gilpina, widać wyraźnie, że w obecnym okresie Stany Zjednoczone traktują Europę jako problem drugiej kategorii. Przy obecnym słabnięciu Rosji widać wyraźnie, że rolę drugiego mocarstwa światowego przejmują Chiny. Skuteczne wyparcie przez nie Rosji (wcześniej

Związku Sowieckiego) z całego kontynentu afrykańskiego, większej części Azji Południowo-Wschodniej i Ameryki Łacińskiej (tu do spółki z Amerykanami) jest kolejnym gwoździem do rosyjskiej trumny. Odbudowa dwubiegunowego świata, tym razem w konstelacji USA–Chiny, oznacza ostateczne zepchnięcie Rosji do kategorii państw drugiej, jeśli nie trzeciej kategorii. 6. Z tego punktu widzenia sprzedaż Chinom nowoczesnego uzbrojenia wojskowego powinna co najmniej dziwić,

Ktoś, kto nie zna się na polityce i wiedzę historyczną czerpie z przekazów medialnych, mógłby po przeczytaniu artykułu dr. Moniki Gabrieli Bartoszewicz stwierdzić, że Autorka ma rację i odebrać jej tekst pozytywnie.

Gra

na emocjach Polaków? Polemika z Gabrielą Moniką Bartoszewicz Beata Trochanowska System ukraińskiej władzy to relikt Związku Radzieckiego. Dawne komunistyczne elity odegrały dużą rolę w tworzeniu ustroju państwowego. Autentyczne kulturotwórcze elity ukraińskie zostały nawet gorzej potraktowane niż polskie. Warto zwrócić uwagę, że w czasach stalinizmu niemal całkowicie zlikwidowano ukraińską inteligencję. Jak to się odbywało, można prześledzić, odwiedzając muzeum literatury w mieście Dnipro. Do połowy lat trzydziestych XX w. kwitła na tamtych terenach literatura ukraińskojęzyczna. Po tym okresie ukraińskojęzyczni autorzy „zniknęli”, a ich miejsce zajęli pisarze rosyjskojęzyczni. Jeśli jednak prześledzimy naturę protestów społecznych i sposób samoorganizacji społecznej, można tam dostrzec żywe jeszcze pozostałości „demokracji kozackiej” Siczy Zaporoskiej i sejmików I Rzeczypospolitej. Włączenie Ukrainy do UE może w długim horyzoncie czasowym wspólnotę nawet wzmocnić, gdyż – jak to Autorka zauważyła – jest to kraj z olbrzymim potencjałem. Poszerzając strefę wolnego handlu, przepływu kapitałów, usług i ludzi można wzmocnić procesy gospodarcze i obszar stabilizacji w Europie Wschodniej. Potencjał jest jednak blokowany nie przez zachodnie

państwa, a imperium rosyjskie. Problemem nie jest też wielkość Ukrainy, nawet i nie to, że nie spełnia ona jeszcze niektórych standardów członkostwa, ale kunktatorstwo politycznych elit krajów Unii Europejskiej. Politycy Niemiec i Francji boją się bowiem reakcji Rosji, która mogłaby zaszkodzić ich interesom, jeśli bezwzględnie będą chciały widzieć Ukrainę we Wspólnocie.

P

ani Doktor mylnie nazywa atlantycką architekturę bezpieczeństwa częścią europejskiego security community, bowiem w niej uczestniczą też państwa spoza UE, ale zgoda, że istnieje ambiwalencja wśród zachodnioeuropejskich polityków, powiązana z erozją fundamentu wartości, na którym pierwotnie projekt europejski był budowany. Stąd może wynikać duża empatia dla rosyjskiego punktu widzenia niektórych polityków europejskich, racja, że prominentnych. Prawdą jest jednak i to, że mimo tego udało się państwom europejskim, USA i Kanadzie nałożyć sankcje na Rosję i prowadzić politykę wspierania ukraińskich reform. Powoływanie się na Londyn, który wspiera Ukrainę i prowadzi bardzo asertywną w stosunku do Rosji politykę, i Madryt – to kolejna manipulacja.

zwłaszcza znając łakome spojrzenia Chin na tereny prawie połowy państ­ wa rosyjskiego. Jednak, co już zostało przytoczone, w przypadku Rosji rolę homeostatu pełni nie społeczeństwo, a nieidentyfikujący się z nim zewnętrzny organizator – kompleks wojs­kowocywilny KGB/GRU. 7. Realność, czy raczej nierealność funkcjonowania państwa rosyjskiego, szczególnie w jego wschodniej i połud­niowo-wschodniej części, widać także na gruncie nauki porównawczej o cywilizacj­ach, której jednym z ojców założycieli był Feliks Koneczny. Cały wschód i południe Rosji zamieszkałe jest niewątpliwie przez lud rosyjski, ale również w dużej mierze przez ludy i narodowości nierosyjskie, w żadnej mierze niezwiązane kulturą, religią, a często nawet językiem z narodem i państwem rosyjskim. 8. Dla Polski proces obecnego budowania tożsamości narodowej Rosjan pozostaje o tyle problematyczny, że rosyjskie poczucie narodowe budowane jest w oparciu o szowinizm, wyrosły na gruncie antypolskich sentymentów, jednoznacznie i nieodwołalnie wrogich Polsce. Rosyjska Duma państwowa w roku 2015, najwyższe władze państwowe odradzającej się po upadku Związku Sowieckiego Rosji, ustanowiły dzień 4 listopada, rocznicę wygnania wojsk polskich z Kremla w roku 1612, oficjalnym najważniejszym świętem państwowym. Około 200 tys. Polaków wymordowali Rosjanie w bestialski sposób w roku 1938 za to tylko, że byli Polakami – mieszkańcami zabranych kiedyś Rzeczypospolitej ziem. O innych bestialstwach, rzezi Woli – ludobójczym mordowaniu cywilnych mieszkańców, w tym kobiet i dzieci, oraz podobnych aktach niczym nieusprawiedliwionego bestialstwa w trakcie i zaraz po II wojnie światowej nie wspominając. 9. Niestety polska polityka wschodnia niczym pijany zatacza się od ściany do ściany (spotkanie na sopockim molo Tusk–Putin, a potem rajd samolotowy L. Kaczyńskiego do Gruzji), nie prezentując żadnej spójnej koncepcji nakierowanej na osiągnięcie długofalowych rezultatów zgodnych z polską (nie zaś rosyjską) racją stanu. Aby nieszczęściu

K

olejne przekłamanie dotyczy natury wymiany gospodarczej z Rosją. Ukraiński eksport do Rosji można także interpretować tak, że skorumpowani rosyjscy biznesmeni kupują ukraińskie wyroby mimo sankcji nałożonych przez Kreml i tym samym finansują modernizację ukraińskiej armii walczącej z rosyjskimi oddziałami w Donbasie. Ukraina nie sprzedaje broni Rosji po 2014 r. To kolejna już nie tyle manipulacja, co powielanie fake newsów. Nieprawdą jest, że Ukraina jest otoczona przez „wyzyskiwaczy”. Jak najbardziej jest ona pod tym względem atrakcyjna dla Rosji, ale w interesie Zachodu jest, aby wzmacniała swoją państwowość i gos­ podarkę, aby nie tworzyć potencjału niestabilności na wschodnich rubieżach Europy. Nie jest także w interesie państw Europy Środkowej, aby wpadła w ręce Moskwy i tym samym powiększyła potencjał dla projekcji jej siły na te państwa w przyszłości. Kolejny poruszony przez Autorkę temat to polityka historyczna Ukrainy. Można ją różnie interpretować. Są także i takie głosy, iż ci, co ją realizują, mogą mieć związki z agenturą pracującą w środowiskach skrajnej prawicy ukraińskiej po to, by ten kraj dyskredytować, obniżać kapitał sympatii do Ukrainy i Ukraińców i tym samym wzmacniać na Zachodzie tych, którzy są przeciwnikami pomocy Ukrainie i sankcji. Inni autorzy dostrzegają tu brak refleksji i głupotę polityczną wynikającą z przekory. ZSRR i Rosja rzucają oskarżenia przeciwko Stepanowi Banderze, my walczyliśmy z ZSRR, walczymy z Rosją, to musimy bronić Bandery i jego środowiska. Autorka interpretuje jednak ten oczywisty błąd polityczny w sposób godny Sputnik news. Nie jest prawdą, że Ukraińcy są antypolscy. Wszelkie badania socjologiczne wskazują, że mimo wysiłków agentur, Polacy i Polska są u Ukraińców na drugim miejscu pod względem sympatii po Białorusi i Białorusinach. Co ciekawe, bardziej nas lubią na zachodzie Ukrainy niż na Wschodzie. I na koniec: czy zwolennicy Bandery są pro-, czy antypolscy? Jeśli ukraińscy ultrasi nie są inspirowani agenturalnie, to nie dziwi, że mogą być także zwolennikami współpracy z Polską, bowiem Bandera jest dziś symbolem

stało się zadość, nad wszystkim unosi się duch redaktora Giedroycia, którego sofizmaty na długie lata zdominowały dyskurs polityczny w tym zakresie. Założenie podstawowe jego koncepcji, że Związek Sowiecki jest stałą geopolityki polskiej i światowej, jest absolutnie bezrozumne i przestarzałe. Pośrednio zaowocowało to jedynie kreowaniem wolnej i silnej Ukrainy w roli bufora odgradzającego nas od Rosji, albo koncepcji współpracy z Niemcami. Tymczasem wiemy z historii, że najbardziej korzystne dla Polski jest zdecydowane odsunięcie Rosji na wschód, jeśli nie jej całkowity rozpad. 10. W związku z tym odpowiednio skalibrowana i długofalowa polska polityka wschodnia powinna być raczej nastawiona na odzyskanie Królewca (najlepiej na drodze informacyjnej) niż na utratę Suwałk. Zaś prawdziwi politycy kierujący się dobrem państwa, nie zaś politykierzy zainteresowani korzyściami partykularnymi i utrzymaniem się u władzy, powinni się zastanowić, jaki przebieg wschodniej granicy najlepiej zapewni osiągnięcie polskich celów strategicznych w zmieniającym się globalnie układzie sił. (Przyłączenie his­torycznie polskich ziem, z Królewcem jako stolicą regionu, pozwoli zlikwidować największe obecnie zagrożenie militarne ze strony Rosji. Spowoduje, że przesmyk suwalski stanie się pojęciem ze starych podręczników wojskowych, a samą Rosję odsunie daleko na wschód od polskich granic). 11. Odradzałbym jednocześnie przejmowanie się pozostawioną samej sobie Rosją, zwłaszcza w perspektywie nieuchronnego starcia z rosnącą potęgą Chin. Z perspektywy polityki narodowej, i to nie tylko polskiej, przejmowanie się Rosją ma oczywiście sens, ale tylko wtedy, gdy w miejsce bezinteresownych sojuszy oraz walki za „wolność waszą i naszą” wejdą roztropne interesy. Dobrnąłem do końca tej niezwykle rozwijającej intelektualnie przygody. Bez pomocy naukowca i jego aparatu pojęciowego nie tylko bym jej nie odbył, ale nawet o niej nie pomyślał. Jeszcze raz, Pani Doktor, serdecznie dziękuję! Pani oddany uczeń Jan A. Kowalski K

walki o niepodległość Ukrainy, a nie walki z Polakami. By zadośćuczynić prawdzie, wyjaśnię tu rolę Stepana Bandery w zdarzeniach przypisywanych mu przez dr Bartoszewicz. Co do odpowiedzialności samego Bandery za ludobójstwo dokonane na Polakach na Wołyniu, to sprawa jest już jasna: bezpośredniego udziału w procesie podejmowania decyzji nie brał. Był bowiem więźniem obozu koncentracyjnego. Ale nie da się zaprzeczyć, że jego kult bardziej szkodzi Ukrainie, niż pomaga. Jest prawdą, że Stepan Bandera współtworzył OUN, mającą wszelkie cechy organizacji faszystowskiej. Był odpowiedzialny za kierowane politycznie zabójstwa polskich polityków i urzędników państwowych, ale także działaczy ukraińskich mających inną niż OUN wizję walki o „ukraińskość”; To już jednak temat na oddzielny artykuł. Wiemy także, iż po wyjściu z polskiego więzienia we wrześniu 1939 r. nie podjął działań dywersyjnych przeciwko Wojsku Polskiemu, motywując to „zdradą Niemiec, które oddały Ukrainę Zachodnią w wyniku paktu Ribbentrop-Mołotow ZSRR. Po wyjściu z obozu koncentracyjnego wysłany przez niego emisariusz doprowadził do ugody między UPA i podziemiem poakowskim na terenie Lubelszczyzny. Można go oskarżać o antysemityzm i próbę budowy totalitarnego państwa ukraińskiego. Odpowiedzialni, według ustaleń his­toryków, za czystki etniczne i zbrodnie ludobójstwa byli jednak: Dmytro Klaczkiwski ps. Kłym Sawur, Wasyl Iwachiw ps. Czetar i Iwan Łytwyńczuk ps. Dubowyj – działacze OUN-B i wyżsi dowódcy UPA. Odpowiedzialność ponosi także Roman Szuchewycz, który po objęciu dowództwa nad UPA nie zdecydował się zatrzymać tych okropnych działań. Również podsumowanie artykułu bulwersuje. Dyskwalifikująca politologa jest sugestia, by Polska miała podjąć działania na rzecz zmiany granic, w tym swojej wschodniej granicy. Poza wymiarem moralnym, który widocznie dla Pani Doktor nie ma znaczenia, wszelkie awantury wokół granic są przede wszystkim niebezpieczne dla samej Polski. Czemu ma służyć Pani tekst? Na pewno nie poznaniu Ukrainy, ale zagraniu na emocjach Polaków. K


LUTY 2O19 · KURIER WNET

WOJNA·INFORM ACYJNA

P

rawdziwą rewolucję w pers­ wazyjnych możliwościach spowodowało pojawienie się sieci Internetu, a później mediów społecznościowych. Ich potencjał docierania do mas odbiorców jest gigantyczny. Tylko do Facebooka loguje się dziennie półtora miliarda użytkowników i wprowadzanych jest średnio 300 milionów zdjęć. Co minutę wpisywanych jest ponad pół miliona komentarzy.

lenistwa wykorzystują planiści działań wojny informacyjnej, którzy werbują, kreują i wykorzystują realną i wirtualną agenturę wpływu. Agent wpływu to wedle jednej z definicji osoba wykorzystywana do dyskretnego urabiania opinii polityków, dziennikarzy i grup nacisku w kierunku przychylnym zamiarom i celom obcego państwa. Inna definicja za agenta wpływu uważa osobę, która subtelnie i zręcz-

informacji, co rozpowszechniania odpowiednio spreparowanych wiadomoś­ ci i opinii. Proces pozyskiwania agentów jest jednak zbliżony do werbowania agentury wywiadowczej. Agentów wpływu dobiera się spośród ludzi inteligentnych, ambitnych i pozbawionych skrupułów, gotowych za wszelką cenę piąć się po szczeblach kariery i łaknących poklasku. W straszliwym okresie kolektywizacji rolnictwa w Związku Sowieckim, w latach „rozkułaczania”

Peter Gutzeit, szef nowojorskiej rezydentury NKWD, który w obszernym memorandum proponował „aktywnie spenetrować” życie polityczne Stanów Zjednoczonych, zwerbować kongresmenów, senatorów oraz dziennikarzy i z ich pomocą nie tyle zbierać informacje, co kształtować przychylny dla Związku Sowieckiego klimat wewnątrz administracji prezydenta Franklina Delano Roosevelta. Gutzeitowi nie dane było jednak zrealizować proponowane-

agent wpływu nieodwracalnie traci swą przydatność. Agenci wpływu, zwłaszcza uplasowani wysoko w hierarchii politycznej, prowadzeni są albo „bezkontaktowo”, albo werbalnie, drogą ustnych sugestii, bez zostawiania śladów w dokumentacji służby. Wysoki stopień utajnienia tożsamości agentów wpływu sprawia, że udowodnienie im przed sądem działania na rzecz obcego państwa jest prak-

5

zamordyzmu i tłumienia swobody wypowiedzi. W eliminacji skuteczniejsze są działania administracyjne, prowadzące do ucięcia możliwości oddziaływania, niż sądowe, prowadzące do ukarania. Bardzo trudne jest bowiem sądowe udowodnienie, że ktoś głosi to, co głosi, na zlecenie, a nie jest to prezentacja własnych opinii. W przypadku działalności agentury wpływu w internecie dochodzi do tego element geograficzny – nadawca treści może

W dobie galopującego obiegu informacji i mediów o globalnym zasięgu z możliwością jednoczesnego oddziaływania na różne grupy językowe walka o międzynarodową supremację nabiera nowego wymiaru. Naga fizyczna przemoc ustępuje coraz częściej miejsca zafałszowanej informacji i manipulacyjnej perswazji.

FOT. MARVIN-MEYER-571072-UNSPLASH

Agentura wpływu i sieć

Rafał Brzeski

W mediach społecznościowych potencjał rozpowszechniania informacji jest olbrzymi. Przeciętny użytkownik Facebooka ma około 150 przyjaciół, a każdy z nich ma swoich 150 przyjaciół. Każdy użytkownik mediów społecznościowych może być źródłem informacji. Jeśli będzie ona atrakcyjna, to można założyć, że większość przyjaciół prześle ją do swoich przyjaciół. Bardzo często bez zastanowienia, czy jest to informacja prawdziwa. Ot, klik-klik i poooszło! Działa psychologiczny automat – informacja od przyjaciela, a więc wiarygodna. Rzadko kto pamięta, że przeszło 80 milionów aktywnych profili Facebooka jest fałszywych. W działaniach wojny informacyjnej internet daje możliwość nie do przecenienia, czyli praktycznie bezpośredni dostęp nadawcy treści do odbiorcy: tekstowych, audio, video, czarno-białych lub w kolorze, a przy tym w czasie realnym lub w dowolnym (z zapisu). Wiele stuleci ludzkiego komunikowania się skoncentrowanych w jednej technologii. Prawie sto lat temu sowiecki wirtuoz organizowania agentury wpływu Willi Münzenberg zalecał: „Musimy... mieć w ręku artystów i profesorów, wykorzystać teatry i kina, by szerzyć za granicą doktrynę, iż Rosja gotowa jest poświęcić wszystko, aby utrzymać pokój na świecie”. Dzisiaj nie musiałby wykorzystywać kosztownej i kłopotliwej infra­struktury teatrów i kin. Dzisiaj artyś­ci i profesorowie, których miał w ręku, mogliby bezpośrednio sączyć jad kłamstwa w mózgi łatwowiernych odbiorców. Ich następcy to robią. Nietrudno znaleźć w sieci wygadanych znawców przedmiotu i youtuberów głoszących, czego Polska nie powinna robić, ale nie oferujących wiarygodnych propozycji, co powinna zrobić. Ci „eksperci” o miękkim języku to agentura aktywna. Sieciowa agentura pasywna to trolle. Ci ograniczają się do chamskich ataków, wulgarnych komentarzy, klikania „łapek”, tworzenia pozorowanego klimatu poparcia lub niewybrednego nękania i niszczenia wiarygodności ludzi wytypowanych przez mocodawcę. Technologia pozwala przy tym multiplikować działania trolli poprzez tak zwane boty, czyli automaty, a tylko patrzeć, kiedy w okłamywanie ludzi włączona zostanie sztuczna inteligencja. Techniczny potencjał sieci i mediów społecznościowych oraz niewyczerpany potencjał ludzkiego

nie wykorzystuje swoje stanowisko, możliwości, władzę i wiarygodność do promowania interesów obcego mocarstwa w sposób uniemożliwiający zdemaskowanie tego mocarstwa.

A

gentura wpływu należy do najskuteczniejszych i najtrudniejszych do wykrycia sposobów informacyjnego oddziaływania na przeciwnika. Agent wpływu postrzegany jest w swoim środowisku i społeczeństwie jako lojalny obywatel, który prywatnie i publicznie głosi swoje poglądy. Fakt, że są one zbieżne z linią polityczną i zabiegami propagandowymi obcego mocarstwa, oceniany jest zazwyczaj wygodnie jako zbieg okoliczności niewart głębszej analizy, natomiast szkody wyrządzone przez agenta wpływu są potencjalnie ogromne, zwłaszcza jeśli jest on wysokim urzędnikiem państwowym, uznanym autorytetem lub znajduje się na stanowisku kontrolującym przepływ informacji. Do zadań agentury wpływu należy sterowanie aparatem władzy i opinią publiczną atakowanego kraju, poprzez rozpowszechnianie odpowiednio dobranych informacji, dezinformacji, pojednawczych lub alarmistycznych opinii i argumentów oraz chwytliwych sloganów i słów-wytrychów zastępujących wiarygodną ocenę faktów. Agentura wpływu ma sterować opiniami środowiska, w którym się obraca. Zadanie to wypełnia, posługując się „technikami zarządzania postrzeganiem”, co w mniej politycznie poprawnych słowach można określić jako atrakcyjnie podane, ordynarne fałszowanie rzeczywistości. Podstawową różnicą między agenturą wywiadowczą a agenturą wpływu jest fakt, że pierwsza zbiera informacje, a druga rozpowszechnia. Wprawdzie zazwyczaj obie prowadzone są przez tą samą służbę, to jednak agentura wywiadowcza informuje, co dzieje się wewnątrz obozu przeciwnika, natomiast agentura wpływu formuje postrzeganie przeciwnika, i to już we wczesnej fazie planowania i podejmowania decyzji. Pozwala sterować zestawem obrazów, opinii i odczuć tak, by odbiorcy kierowali się nie tyle rzeczywistością, co narracją podsuniętą przez agenturę i zgodną z intencjami jej mocodawcy. Z tych względów przyszłą agenturę wpływu typuje się pod kątem nie tyle jej możliwości wykradania tajnych dokumentów lub zbierania poufnych

i wymuszonego głodu, kiedy na Ukrainie i Północnym Kaukazie notowano liczne przypadki ludożerstwa, rolę szczególnie haniebnej agentury wpływu odegrali czołowi zachodni intelektualiści, luminarze kultury i politycy. Irlandzki dramaturg i myśliciel George Bernard Shaw zapewniał, że „nie widział w Rosji ani jednej niedożywionej osoby”. Francuski polityk, dwukrotny premier Edouard Herriot kategorycznie zaprzeczał „kłamstwom burżuazyjnej prasy, że w Związku Sowieckim panuje głód”. Brytyjscy piewcy socjalizmu – Beatrice i Sidney Webbowie – strofowali ukraińskich chłopów za „podkradanie ziaren z kłosów”, co w ich opinii było „bezwstydną kradzieżą kolektywnej własności” (Christopher A., Gordijewski O., KGB, tłum. Rafał Brzeski, Bellona, Warszawa 1997, str. 121–122). Podobne zapierające dech kłamstwa i wygibasy intelektualne można obecnie

go programu, bowiem został odwołany do Moskwy i rozstrzelany w ramach „wielkiej czystki” końca lat trzydzies­ tych ubiegłego wieku.

S

kuteczność agentury wpływu zależy w dużej mierze od jej uplasowania i wiarygodności. Zarówno odpowiednie awansowanie i „przesuwanie” agenta w hierarchii, jak i budowanie jego autorytetu wymagają czasu. Dlatego też werbownicy najczęściej działają na uniwersytetach, które tradycyjnie są miejscem ścierania się idei i rewolucyjnych koncepcji urządzenia świata. Tym bardziej, że nawet skrajne poglądy głoszone w świecie akademic­ kim nikogo nie rażą i stosunkowo łatwo przesączają się do szkół, środowisk naukowych, a nawet do kościołów. Przy tworzeniu agentury wpływu w środowiskach politycznych, akademickich i studenckich, po wytypowaniu

Techniczny potencjał sieci i mediów społecznościowych oraz niewyczerpany potencjał ludzkiego lenistwa wykorzystują planiści działań wojny informacyjnej. usłyszeć codziennie od polskich ludzi kultury i polityków w stacji telewizyjnej znajdującej się pod protektoratem ambasador Stanów Zjednoczonych. Z punktu widzenia oficera werbującego i prowadzącego najlepszym rozwiązaniem jest rozbuchane ego, usilnie szukające uznania i pełne niespełnionych ambicji, wsparte odpowiednim zastrzykiem finansowym. Jeżeli werbowany ma do tego jakieś perwersyjne skłonności lub jakieś grzechy przeszłoś­ci do ukrycia, to sukces jest prawie pewny. Dobrym środowis­kiem do werbunku jest społeczność homoseksualna. Należą bowiem do niej ludzie wpływowi i jest ona wyjątkowo dyskretna. Przy werbowaniu agentury wpływu skutecznym wabikiem jest obok oferowanych profitów finansowych obietnica przyznania prestiżowych nagród i wprowadzenia do „międzynarodowych salonów”, co w przypadku osób pnących się po drabinie zawodowej lub w hierarchii państwowej pomaga w spełnieniu ambicji politycznych lub aspiracji osobistych. Na mechanizm ten już w 1938 roku zwracał uwagę

odpowiednich kandydatów do współpracy, obok tradycyjnych technik werbunkowych coraz częściej stosuje się metodę niejako „bezkontaktową”. Wytypowani są przykładowo zapraszani na prestiżowo zaaranżowaną konferencję naukową, na której prezentowana jest określona narracja faworyzująca stanowisko kraju budującego agenturę. Osoby, które w rozmowach kuluarowych odniosą się pozytywnie do tej narracji, są po jakimś czasie zaproszone na kolejną konferencję, potem proponuje im się napisanie artykułu naukowego, ich dorobek zostaje „zauważony”, otrzymują stypendium badawcze, są zaproszone na wykłady, otrzymują nagrody itp. Ich kariera naukowa lub zawodowa jest umiejętnie sterowana, a współpraca – w większym stopniu dorozumiana niż uzgodniona. Wykrycie agentury wpływu jest bardzo trudne. Agenci wpływu należą do osób o najściślej strzeżonej tożsamości w ewidencji służby. Są bowiem najczęściej postaciami publicznymi, a ich skuteczność opiera się na totalnym utajnieniu. Raz zdemaskowany

tycznie niemożliwe. Podstawą demokracji jest bowiem prawo do głoszenia własnych poglądów. Agent wpływu nie wykrada tajemnic z sejfów i prawie nie sposób przyłapać go na gorącym uczynku. Najczęściej nie kontaktuje się potajemnie z oficerem prowadzącym i nie otrzymuje od niego instrukcji, zadań lub wynagrodzenia. Nie odwiedza skrzynek kontaktowych, nie zostawia nigdzie mikrofilmów lub innych materiałów wywiadowczych. Agent wpływu wyjeżdża oficjalnie na jawne seminaria lub konferencje naukowe, pobiera stypendia naukowe lub wykłada na zagranicznym uniwersytecie, zagraniczni wydawcy publikują jego książki, otrzymuje nagrody twórcze, spotyka się z politykami, ludźmi ze świata gospodarki i nauki. Zebrane „wrażenia”, ubrane we „własne przemyś­lenia”, publikuje w mediach, rozpowszechnia w „politycznych salonach”, w sieci albo podczas spotkań z politykami i decydentami własnego kraju. Formalnie nie robi nic nielegalnego.

P

onadto agent wpływu najczęściej działa pośrednio (to nie on podejmuje decyzje, lecz polityk, któremu on doradza!). Dlatego jest trudny do zdemaskowania i zneutralizowania, natomiast jego mocodawcom stosunkowo łatwo jest zorganizować jego obronę drogą petycji, interpelacji parlamentarnych lub demonstracji poparcia ze strony znanych postaci lub medialnej akcji pod hasłem obrony przed dyskryminacją. Świeżym przykładem może być peregrynacja po europejskich instytucjach politycznych pewnej Ukrainki z rosyjskim paszportem, która została wydalona z Polski i otrzymała zakaz wjazdu na terytorium RP. W obronie agenta można również zaaranżować medialną wrzawę, a jeśli nie przyniesie ona spodziewanych rezultatów, można zorganizować manifes­tację protestacyjną, której umiejętnie zainspirowani uczestnicy będą ochoczo wywrzaskiwać hasła podsunięte przez inną siatkę agentury wpływu. Liczba i struktura kombinacji zależy od wyobraźni służby prowadzącej agenta. Dodatkowym utrudnieniem w eliminacji agentury wpływu jest konieczność poruszania się po delikatnym gruncie. Jej zignorowanie zachęca do dalszych działań. Zbyt gwałtowna reakcja naraża na zarzut skłonności do

mieszkać w innym kraju, poza jurysdykcją sądową. Skutecznym sposobem eliminacji agentury wpływu są dyskretnie kontrolowane „przecieki” do mediów. Brytyjski polityk, konserwatysta, Liam Fox miał przyjaciela i drużbę Adama Werritty’ego. Obaj należeli do grupy Konserwatywni Przyjaciele Izraela. Kiedy Fox został ministrem obrony, tak się jakoś przypadkowo składało, że jeśli wyjeżdżał służbowo, to Werritty mieszkał w tym samym hotelu. Od maja 2010 roku do października 2011 roku Werritty 22 razy odwiedził Foxa w ministerstwie obrony i towarzyszył mu w 18 podróżach zagranicznych, aż dziennik „The Times” dotarł do wyciągów bankowych założonej przez Adama Werritty’ego fundacji Pargav i okazało się, że jej głównym dobroczyńcą jest miliarder Chaim Zabludowicz, prezes pro-izraelskiego lobby BICOM. Kilka dni później gazeta niedzielna „Mail on Sunday” miała zadziwiająco dokładne informacje, kiedy i w jakiej sprawie Werritty telefonował do Foxa z Dubaju. Wreszcie dziennik „Daily Mail” zwrócił uwagę, że Werritty nie jest urzędnikiem państwowym, a zatem nie podlega weryfikacji przez Służbę Bezpieczeństwa MI5, oraz na możliwość „wykorzystania Foxa przez Mossad w charakterze pożytecznego idioty”. Dzień przed publikacją tego artykułu Liam Fox podał się do dymisji i Werritty stracił możliwość wpływu na szefa brytyjskiego resortu obrony. Najskuteczniejszą obroną państwa przed działaniami agentury wpływu jest cierpliwe demaskowanie każdej wykrytej manipulacji i zapewnianie obywatelom stałego dostępu do rzetelnych informacji. Sterowanie świadomością całych grup społecznych przy użyciu agentury wpływu wymaga czasu, a to można i należy wykorzystać dla przeciwdziałania. Odpowiedzią na sterowanie winna być „gra w otwarte karty”, czyli maksimum prawdy podanej w sposób wyważony, bez rzucania oskarżeń lub przypinania etykiet. Rządzący winni przy tym pamiętać, że działalność agentury wpływu jest najskuteczniejsza w społecznościach niejednolitych, rozchwianych i zdemoralizowanych, gdyż społeczności zwarte etnicznie, o ustabilizowanym porządku etycznym oraz jasnych i przestrzeganych normach moralnych mają „wbudowany” w siebie odruchowy system samoobrony przed wrogim podszeptem. K


KURIER WNET · LUTY 2O19

6

procedury administracyjne, ale oczywiście szybko je zrozumiałem i się ich nauczyłem. To było jednak nowe doś­ wiadczenie dla mnie. Wspominał Pan o ciężkich momentach przez te dwa lata – przypomnijmy chociażby zniszczenie pomnika w Hucie Pieniackiej, bezprecedensowy atak na konsulat w Łucku przy użyciu granatnika, wiele większych i mniejszych incydentów pod polskimi placówkami we Lwowie, Kijowie, prowokacje i zniszczenia na cmentarzach i pow­tarzający się rosyjski ślad. Panie Ambasadorze, rzeczywiście wiele środowisk w Polsce oczekiwało, że Ukraina zostanie potępiona za te wydarzenia. Pan mówi jednak o tym, że udało się zapobiec ich eskalacji. Reakcje ostre były, można przywołać różne wypowiedzi medialne polityków. Natomiast moją rolą jako ambasadora było to, żeby utrzymać kanał komunikacyjny i nie doprowadzić do zerwania rozmów na ten temat. Musieliśmy sobie uświadomić wspólnie, że stosunki pols­ ko-ukraińskie stały się orężem w ręku trzeciego państwa, które nie jest nam życzliwe i któremu zależało na uniemożliwieniu rozmów. Mówię o Federacji Rosyjskiej, o Kremlu, któremu zależało na tym, żeby nasze stosunki były coraz gorsze i żeby nas poróżnić do tego stopnia, żebyśmy nie chcieli ze sobą rozmawiać. Wydaje mi się, że udało mi się doprowadzić do takiej sytuacji, żeby scenariusz, który szykowała dla stosunków polsko-ukraińskich Rosja, nie został zrealizowany. Zna Pan osobiście Wołodymyra Wiatrowycza? Znam Wołodymyra Wiatrowycza i mogę nawet powiedzieć, że jak tu przyjechał z wizytą za mojej kadencji prezes polskiego IPN, to sam go przekonywałem, że dobrze by było, żeby obydwaj panowie się spotkali. Tak się stało i porozmawiali. Ta rozmowa była bardzo dobra i potem było wspólne wyjście do prasy, z którego wynikało, że wreszcie powinniśmy rozmawiać, że wiele rzeczy jesteśmy sobie w stanie wyjaśnić. Podjęto nawet ustalenia, że odbędzie się kolejne, techniczne spotkanie we Lwowie, które uruchomi proces satysfakcjonujący dla obu stron. Ale do tego już nie doszło.

U·K·R·A·I·N·A Myślę, że jeśli chodzi o moją misję, to starałem się ją wykonywać jak najlepiej, z szacunkiem dla ukraińskiego partnera. Również dlatego, że przyjmując inną postawę czułbym się po pierwsze nie w porządku, a po drugie – nie udałoby mi się osiągnąć tego, że jednak w tej chwili te stosunki są lepsze. Odbyły się dwie wizyty ministra Jacka Czaputowicza, z których jedna miała miejsce w czasie stanu wojennego ogłoszonego przez prezydenta Petra Poroszenkę. Później nastąpił oczekiwany przez Ukraińców gest, czyli decyzja Trybunału Konstytucyjnego w sprawie nowelizacji ustawy o IPN. Można powiedzieć, że na końcu mojej kadencji mogę na nią popatrzeć z pewną satysfakcją. Nie wiem,

żeby wyjeżdżać czy to do Polski, czy na Zachód. Duża część Ukraińców zainteresowana z integracja z UE i żeby Ukraina stała się częścią Zachodu. Ważne jest też to, żeby oddzielić wydarzenia, zbrodnię wołyńską i jej sprawców od działalności OUN i UPA w ogóle, bo przecież UPA było chyba najdłuższej walczącą z komunizmem formacją wojskową w Europie Środkowej i Wschodniej. Niektóre działania polskiego podziemia miały też niestety wydźwięk negatywny, mówię choćby o kontrowersyjnych działaniach „Burego”. Dlatego powinniśmy myśleć w takich kategoriach, w jakich odbywało się pojednanie polsko-niemiec­ kie. Przecież liczba polskich obywateli

i ukraińskim narodem wykopać komunizm i nazizm. Zaangażował się Pan osobiście w akcję wsparcia rodzin jeńców przetrzymywanych w Rosji i na rzecz działań pokazujących, że wśród tych, którzy zaginęli podczas rosyjskiej agresji, są osoby, które przyznawały się do polskich korzeni. Kiedy Ukraina po wojnie była częścią Związku Sowieckiego, Polaków traktowano podobnie jak Ukraińców w Pols­ ce za czasów PRL. To była druga kategoria obywateli i najlepiej było się po prostu do pochodzenia nie przyznawać, bo to tylko utrudniało karierę i powo-

Stosunki polsko-ukraińskie orężem w rękach Kremla Dokończenie ze str. 1

Rozmowa Pawła Bobołowicza z byłym ambasadorem RP na Ukrainie Janem Piekłą do jakiego stopnia to moje zachowanie i działania spowodowały, że w tej chwili mamy pewnego rodzaju zaproszenie do nowego otwarcia w stosunkach polsko-ukraińskich. Bardzo bym chciał, żeby zostało ono dobrze wykorzystane. Wyjeżdżam w tej chwili i kończę moją misję jako ambasador, ale wierzę w to, że te dokonania będzie już trudno zmarnować.

zgładzonych przez reżim nazistowski jest nieporównywalnie większa! Tutaj może dziwić też to, że bardzo chcemy rozliczać Ukraińców z rzezi wołyńskiej, a Rosjan za likwidację Polaków w ramach akcji NKWD – nie. Jakoś ks. Isakowicz milczy i nie próbuje rozliczać za morderstwa dokonane przez Rosjan; może są drożsi jego sercu.

Z drugiej strony środowiska często nazywające się „kresowymi” uważają, że Polska nie zastopowała procesu banderyzacji, że ten proces ogarnia całą Ukrainę, że to jest antypolskie, że bohaterami stali się Bandera, Szuchewycz, że jest to w tym momencie absolutnie powszechne i sprzeczne z polską racją stanu. Rzeczywiście Ukraina idzie w tym kierunku. Czy polska placówka, polski ambasador ma na to wpływ?

Polacy na Ukrainie uznawani są za dobrych sąsiadów... Według badań opinii na Ukrainie Polacy cieszą się największą sympatią i są postrzegani pozytywnie. Myślę, że należałoby pokazywać również u nas, w Polsce, że Ukraińcy są bardzo życzliwie nastawieni do Polaków. Pewnym fenomenem jest to, że w Polsce pracuje, inwestuje, studiuje, żyje około 1,5 do – być może – 2 mln Ukraińców. Do tej pory nie doszło do żadnego wydarze-

dowało inne problemy. Teraz to zniknęło zarówno w Polsce, jak i na Ukrainie i nastąpił pewnego rodzaju renesans polskości. Ludzie chcą się przyznawać do polskiego pochodzenia. Probierzem tego jest Karta Polaka, o którą obecnie Ukraińcy występują. Nie zawsze ci, którzy otrzymują Kartę Polaka, są to osoby o głęboko potwierdzonej pols­ kości. Niestety zdarzają się wypadki, że niekoniecznie otrzymały ją właściwe osoby. Ale w tej chwili odbywa się proces przyznawania się do polskości. Jest też grupa rodzin, które się wręcz spontanicznie zjednoczyły. To rodziny, których najbliżsi pochodzenia polskiego polegli w walce o niepodległą Ukrainę w strefie ATO i w tzw. Operacji Połączonych Sił. Powinniśmy im jako Polska pomagać. Powinniśmy objąć nad nimi pieczę, pomóc im sformować stowarzyszenie, należałoby ich

re, mam nadzieję, nie staną się bezpośrednimi i dla nas. Jest mnóstwo projektów Departamentu Współpracy Rozwojowej MSZ RP, które pomagają np. przesiedleńcom wewnętrznym, uchodźcom z terenów zajętych przez Rosjan, pozwalają im odnaleźć swoje miejsce w społeczeństwie, zainwestować pieniądze z projektów w prywatny biznes. Od lat trwa współpraca pomiędzy miastami, województwami, powiatami. Mapa tych projektów jest nawet niemożliwa do całościowego opisania. To po prostu się dzieje od wielu, wielu lat i wspiera w tej chwili proces reformy decentralizacyjnej na Ukrainie. Reformy, która stwarza nową rzeczywistość, właściwie tak jak w Polsce po transformacji. Tylko u nas stało się to szybko i znacznie prościej powstała samorządność, która jest podstawą demokra-

współpracę gospodarczą, również w dziedzinie energetycznej, zacieśnili jeszcze bardziej, stalibyśmy się dość potężną polsko-ukraińską gospodarką, która mogłaby mieć bardzo poważny wpływ na ekonomię UE. Stosunek Warszawy do kwestii członkostwa Ukrainy w UE jest pozytywny. Polska chciałaby dać Ukrainie perspektywę członkostwa w UE i w NATO. To jest taki świat, w którym mogłoby się nam żyć lepiej, bezpieczniej i dostatniej – i Polakom, i Ukraińcom. Pojawia się też pewna szansa: z sondaży Centrum Lewady w Rosji wynika, że Putin traci poparcie; obecnie wynosi ono bodajże 33 procent, co dla znawców polityki wschodniej jest sporym szokiem. Należy zatem myśleć w kategoriach optymistycznych. Polsko-ukraińska współpraca spowoduje, że Europa będzie bezpieczniejsza i być może ten proces, zapoczątkowany na Ukrainie po ucieczce Janukowycza i Rewolucji Godności, nastąpi również kiedyś w Rosji. Motywując Pana odwołanie, mówiono między innymi, że na Ukrainie powinien być dyplomata wyższy rangą. Czy jakieś drzwi na Ukrainie bywały przed Panem zamknięte? Bardzo wielu ukraińskich polityków po prostu znałem – i z czasów sprzed Majdanu, i z czasu Majdanu. I nie miałem wielkiego problemu, żeby wchodzić

Polsko-ukraińska współpraca spowoduje, że Europa będzie bezpieczniejsza i być może ten proces, zapoczątkowany na Ukrainie po ucieczce Janukowycza i Rewolucji Godności, nastąpi również kiedyś w Rosji. w te różne drzwi, rozmawiać o trudnych sprawach i nawzajem się przekonywać, że historia historią, ale nasza przyszłość jest najważniejsza i powinniśmy w tej chwili mieć jak najlepsze relacje, po to, żeby wszystkim nam się żyło lepiej i bezpieczniej. Życzyłbym mojemu następcy, żeby te drzwi były również przed nim otwarte i żeby kontynuował ten proces, który udało się rozpocząć. Nie chodzi o mnie; udało się to również mojemu poprzednikowi i paru innym naszym dyplomatom.

FOT. PAWEŁ BOBOŁOWICZ

Moją rolą jako ambasadora było to, żeby utrzymać kanał komunikacyjny i nie doprowadzić do zerwania rozmów. Musieliśmy sobie uświadomić wspólnie, że stosunki polsko-ukraińskie stały się orężem w ręku trzeciego państwa, które nie jest nam życzliwe. To, co blokowało ten proces, były to wydarzenia nie tylko po stronie ukraińskiej, ale też po stronie polskiej. Jednym z kluczowych momentów, który doprowadził właściwie do przerwania dialogu historycznego, było zburzenie nielegalnego pomnika UPA w Hruszowicach. To oczywiście pozostawało poza możliwościami polskiego ambasadora; jednak czy polska strona rozumiała, że chcąc osiągnąć nasze cele, musimy uwzględniać też stanowisko Ukrainy w pewnych kwestiach historycznych? Tak generalnie chyba jest w dyplomacji i polityce, że jeżeli chcesz osiągnąć swój cel, to trzeba uwzględniać interesy jednej i drugiej strony. Nie da się po prostu myśleć w kategoriach monopolu jednej racji, jednej prawdy i że będziemy się przy tym upierać. W tej sprawie myślę, że oczywiście mogliśmy zachować się bardziej krytycznie i ostro, ale gdybyś­ my tak zrobili, później musielibyśmy się spalić ze wstydu, bo by się okazało, tak jak już to wyszło na jaw, że np. w podpaleniu Centrum Kultury Węgierskiej w Użhorodzie uczestniczyli obywatele polscy, a ich zleceniodawcą był człowiek związany z Alternative für Deutschland, który im za to zapłacił.

projektów, o których w mediach spec­ jalnie się nie mówi. Wreszcie – rośnie wymiana handlowa. Jeśli chodzi o połączenia komunikacyjne, które pozwalają pominąć kolejki na granicach, mówię o pociągach, tanich lotach – to rozwijają się one dynamicznie. Również dzięki prezesowi Wojciechowi Balczunowi, który był przez pewien czas szefem ukraińskich kolei; teraz ten proces jest kontynuowany. Trwa intensywna współpraca wojskowa, podczas której i polscy oficerowie uczą się od Ukraińców na podstawie doświadczeń z bezpośredniej konfrontacji z Rosją. Dzięki temu jesteśmy w stanie sobie uzmysłowić i przeanalizować lepiej zagrożenia, któ-

Ambasador Jan Piekło na uroczystościach z okazji rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 maja

Polski ambasador nie jest w stanie narzucić Ukraińcom polskiej wizji historii, tak samo zresztą, jak polski ambasador w Niemczech czy USA nie jest w stanie wpłynąć na politykę tych krajów w taki sposób, żeby odpowiadała polskiej wizji dziejów i roli Polski w świecie. Natomiast można próbować po prostu dialogu. Ten dialog, o ile jest uczciwy, może doprowadzić do tego, że nasze stosunki w przyszłości będą coraz lepsze. Mamy w tej chwili wspólne zagrożenie i nie jest to tylko zagrożenie dla Polski czy Ukrainy, ale to zagrożenie dla całego świata, całego porządku demokratycznego, NATO, UE. Widać coraz bardziej wyraźnie, ze Kreml jest zainteresowany, żeby doprowadzić do większych podziałów, zmniejszenia roli UE i rozwalenia NATO. Chyba nie jest tak, że jakaś narracja związana z heroizacją Bandery, Szuchewycza jest wszechogarniająca i że każdy Ukrainiec myśli tylko w tych kategoriach i to wspiera. Szczerze mówiąc, wielu młodych Ukraińców nie ma bladego pojęcia, kim był Bandera, i jest głównie zainteresowanych tym, żeby korzystać z reżimu bezwizowego,

nia w tym obszarze, które by zaciążyło nad naszymi partnerskimi stosunkami, do żadnego bezpośredniego ataku ze strony środowisk skrajnie radykalnych. To jest ogromna szansa, by wspólnie z Ukraińcami zniwelować ten rów, który usiłowały między polskim

Wielu młodych Ukraińców nie ma bladego pojęcia, kim był Bandera, i jest głównie zainteresowanych tym, żeby korzystać z reżimu bezwizowego, żeby wyjeżdżać czy to do Polski, czy na Zachód i żeby Ukraina stała się częścią Zachodu.

zaprosić do Polski, żeby w Sejmie RP opowiedzieli o losach swoich najbliższych, z których część mogła przeżyć i uważa się ich za zaginionych. Dla tych rodzin dobrze byłoby stworzyć preferencyjne warunki w procesie ubiegania się o Kartę Polaka i być może wspomóc te rodziny finansowo, zafundować im profesjonalną pomoc psychologiczną, której na Ukrainie nie mają. Ukraina stale nazywa Polskę strategicznym partnerem; tak samo w Polsce określa się Ukrainę. Doradca szefa polskiego MSZ, prof. Żurawski vel Grajewski, mówi wręcz, że to najlepszy okres w relac­jach polsko-ukraińskich, jeśli chodzi właśnie o tę sferę. Czy faktycznie mamy do czynienia z sukcesami w tych innych dziedzinach? Zdecydowanie tak. Po pierwsze te 1,5–2 mln Ukraińców, którzy studiują, pracują w Polsce, to skarb, który zaowocuje w przyszłości jeszcze lepszymi stosunkami. Jest Rada Wymiany Młodzieży, współfinansowana przez Ukraińców, która funkcjonuje, pracuje. Realizowanych jest szereg bardzo ciekawych

tycznego funkcjonowania państwa. Na Ukrainie ten proces się odbywa trudniej i w bardziej skomplikowanej sytuacji, sytuacji wojny, ale jest on już tak zaawansowany, że można powiedzieć, że jest nieodwracalny. Polska i Ukraina są powiązane strategiczną dziedziną gospodarki, czyli jej gałęzią energetyczną. Ukraina pomaga nam dostawami energii elektrycznej, my dostarczaliśmy na Ukrainę gaz. Łączy nas też protest w sprawie Nord Stream 2. Nie udało się nam na razie wspólnie zablokować projektu Nord Stream 2, ale teraz, przy prezydencji Rumunii, sprawa dyrektywy gazowej wróciła na agendę i jest deklaracja Waszyngtonu, że europejskie firmy uczestniczące w projekcie budowy NS2 powinny się liczyć z sankcjami. To są poważne konsekwencje i w niemieckiej prasie już się pojawiają głosy, że możne jednak warto byłoby to przemyśleć; że ten NS2 nie jest wcale takim dob­ rym pomysłem, że nie chodzi w nim o gospodarkę, ekonomię, tylko jest to projekt polityczny. Jeśli byśmy naszą

Gdzie spotkamy w najbliższym czasie Jana Piekłę? Czy będzie Pan nadal uczestnikiem wydarzeń polsko-ukraińskich, czy też planuje Pan zmienić kierunek działalności? Najbliższa przyszłość to pokaże. Na razie chciałbym spokojnie wrócić do Krakowa, troszeczkę pobawić się z wnukiem, przypomnieć mu, że ma dziadka. I dopiero potem będę podejmował decyzje. Nie chciałbym rozstawać się z polityką wschodnią, która jest mi bliska i którą, wydaje mi się, nie najgorzej rozumiem. Może też zajmę się tematem, który mnie zawsze interesował, a ma wiele wspólnego z polityką wschodnią: to jest polityka UE – i nie tylko UE – na Bałkanach, z których właściwie jako Polska w pewnym momencie wyszliśmy i zrezygnowaliśmy z głębszego zaangażowania. Myślę również o tym, że po wszystkich moich doświadczeniach i przeżyciach jestem coś winienem opinii publicznej i może powinienem napisać książkę na temat Partnerstwa Wschodniego. Partnerstwo Wschodnie było właściwie jedną z najważniejszych inicjatyw polskiej polityki zagranicznej, spowodowało proces integracji krajów, które podpisały umowę stowarzyszeniową. Czasem działo się to w bardzo dramatycznych warunkach. Liczę też na to, że chwila oddechu, spokoju pozwoli mi przemyśleć moje potknięcia i błędy, zastanowić się i po prostu przekazać swoje doświadczenia opinii publicznej. Ciągle we mnie żyje duch dziennikarza, którym byłem przez większą część mojego życia. W Krakowie można słuchać Radia WNET w eterze. Mam nadzieję, że pozostanie Pan w gronie naszych rozmówców i słuchaczy. Dziękuję i życzę powodzenia. Dziękuję serdecznie. K


LUTY 2O19 · KURIER WNET

7

P·O·L·S·K·A Było coś dziwnego w tej odpowiedzi… Szedłem przez zaśnieżone podwórze, słysząc za plecami szczere błogosławieństwo miejscowego pijaka i zastanawiałem się, czy to niefortunny zbitek słów, czy celowa odpowiedź – „tam jest”. Nie mieszka, nie żyje, ale tam jest wnuczka. Trzymają ją tam? Jedziemy pod numer 101. Dom sołtysa. Obecnego. Otwiera nam elegancko ubrany mężczyzna: – Szykuje się pan na uroczystoś­ ci? – pytamy. – Tak. Mamy jeszcze 40 minut, zdążymy porozmawiać – odpowiada, zapraszając nas za próg. – Czy pamięć o Marciniakach jest we wsi żywa? – Wiecie, ja tu jestem ludność napływowa, ale może z moją teściową pomówicie? Ona jest tutejsza, jest w domu. Wejdźcie głębiej. W domu zastajemy kobietę z dziec­ kiem i babcię. Babcia to Lucyna Jaszczuk. Pamięta wojnę. – Miałam 9–10 lat. Nie mówiło się w Dratowie o tej historii. Ale tak, byli tu Marciniaki. Mieszkali we wsi, mieli dom. Ja tam nie chodziłam. Byłam za mała. Pamiętam, jak się u nich paliło, to jeden jazgot był i karabiny. A reszta, co przeżyli… mówi się, że na zachód pojechali. – A na wsi mówiło się o Marciniakach? – Ja byłam za mała, kto by z dziec­ kiem gadał? – Ale później, po wojnie. Jak już pani nie była za mała? – Nic się nie mówiło. – Czy pamięta pani sołtysa? – Łuczeńczyk. Tak. Prawosławny R E K L A M A

Dokończenie ze str. 1

Nie ma już we wsi Marciniaków Wojciech Pokora on był. Pamiętam... to był bardzo dob­ ry człowiek – zawahała się – ojciec mi opowiadał, że ludzie dobre mieli zdanie. Ale ja mała byłam. On z pół kilometra stąd mieszkał, chyba pół kilometra, nie wiem... nigdy nie mierzyłam... ale o nim dobrze mówili. Nam krzywdy nie robił. – A wójt? Sadowy? – O! – pani Lucyna wyraźnie się pobudziła – Sadowy i Niemiec Schulz. Oni rządzili gminą. Jak oni rządzili, to mieliśmy tyle strachu! I nahajów niekiedy od nich dostali. Oj, w gminie nie było więcej ludzi, tylko oni we dwóch tak rządzili. Jeszcze pisarz gminny był. Ale tych dwóch rządziło. To oni…

1943 rok. Mord na rodzinie Jedziemy do Rogóźna. Na parafialnym cmentarzu zaczną się za chwilę uroczystości upamiętniające wydarzenia sprzed 75 lat. Wtedy zginęła rodzina Marciniaków. Patrzę na tablicę na grobowcu. 6 nazwisk. Różne daty śmierci. Co się wydarzyło w lutym 1943 roku?

Oficjalnie wyglądało to tak. 10 lutego do Dratowa przybyła grupa żandarmów niemieckich (prawdopodobnie z posterunku w Piaskach koło Lublina, mimo że Dratów leżał w ówczesnym powiecie lubartowskim. Wśród żandarmów był m.in. Daniel Schulz, Heinrich Reich oraz granatowi policjanci oraz wójt gminy Ludwin z nadania niemieckiego, Andrzej Sadowy. Otoczyli zabudowania Marciniaków. Obława spowodowana była donosem sołtysa Dratowa Mikołaja Łuczeńczyka, że rodzina Marciniaków przechowuje Żydów (m.in. rodzinę Reisów, sąsiadów trudniących się rybołówstwem) i jeńca sowieckiego (Konstanty Gorłow, pochodził prawdopodobnie z Doniecka. Ukrainiec. Wykształcony. Inżynier). Do przybyłych wyszedł Jan Marciniak. Chciał wręczyć żandarmom łapówkę. W momencie, gdy sięgał do kieszeni, został zastrzelony. Jego brat Józef wybiegł boso w kierunku jeziora. Tam saniami dogonił go wójt Andrzej Sadowy i zastrzelił. Niemcy odnaleźli ziemiankę z Gorłowem, który zaczął się ostrzeliwać. Do ziemianki wrzucono

granaty. Sowiecki żołnierz zginął na miejscu. Do Dratowa dotarł mieszkający w Uciekajce kolejny z braci Marciniaków – Feliks. Został rozpoznany przez sołtysa Łuczeńczyka i wskazany żan-

Klementynę Marciniak (siostrę Marciniaków) wraz z 2-letnim dzieckiem (dziecko żydowskiej rodziny lekarza z Zamościa, które przedstawiane było jako nieślubne dziecko Klementyny). Wszyscy przetrzymywani byli w budynku Urzędu Gminy w Ludwinie. 20 lutego pijany Daniel Schulz zastrzelił przy budynku urzędu Klementynę wraz z dwuletnim dzieckiem oraz Annę, która była w szóstym miesiącu ciąży. Julia została zwolniona i wybłagała życie małej Helenki. Klementyna i jej siostra Janina zostały odznaczone w 1978 r. medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata za uratowanie Sary Reis. Andrzej Sadowy został zatrzymany w kwietniu 1945 r. i wyrokiem Sądu Okręgowego w Lublinie z dnia

Na uroczystości do Rogóźna przyjechała Helena Kuśnierz, córka Franciszka i Janiny. Ona też jest odznaczona medalem. Gdy mówi o tamtym czasie, jest zniecierpliwiona. Rozdrażniona. Mówi, że tablica na grobie Marciniaków pierwotnie wyglądała inaczej, był na niej napis: Zginęli z rąk polsko-ruskich pachołków. – Wmawiano mi, że wujek był bandytą – mówi Helena – a on był porządnym człowiekiem. Mówi o Stanisławie Marciniaku – jedynym z braci, który przeżył okres okupacji, a który był żołnierzem AK, a potem podziemia antykomunistycznego. Aresztowany 6 października 1951 r. w Kolonii Zbereże k. Włodawy, podczas likwidacji grupy Edwarda Taraszkiewicza ps. Żelazny.

ludzie z całej Polski, ci, których to interesuje, ale doszło do kłótni. Jakieś nie takie chóry zaprosiłam. Ja się nie znam. Był problem, że jedni moskiewscy, inni nie. Nie znam się na tym. Ale do dziś ludzie pytają, czy będą koncerty. Może jak się władza w Lublinie zmieni, to będą. – A czy dzisiejsza uroczystość coś zmieni w was? Przywracanie pamięci? – Wie pan, mnie jest wstyd, że nie pamiętaliśmy tej historii, że ktoś z zew­ nątrz musiał przyjść i ją pokazać. Tyle razy chodziło się na cmentarz, a grób przy głównej alei. Nie wiem, czemu nie widzieliśmy. – Ale już będziecie widzieć? Będziecie świętować ten dzień? – My byśmy chcieli wiedzieć, jakie święta mamy obchodzić. Do niedawna kazali obchodzić 22 lipca. Dla mnie to było święto. Teraz mówią, że 11 listopada to święto. No to robię takie obchody, żeby cała gmina tym żyła. Podczas uroczystej akademii padają deklaracje, że grobem Marciniaków zaopiekuje się Szkoła Podstawowa w Dratowie. Dyrekcja zapewnia, że pamięć o rodzinie przetrwa. I dotrzymano słowa. Uczniowie zadbali o grób. Na uroczystość Wszystkich Świętych delegacja szkoły złożyła kwiaty. W tym roku wójt gminy przy wsparciu szkoły i Gminnego Domu Kultury przygotowuje kolejne uroczystości rocznicowe. Dyrektor oddziału lubelskiego IPN Marcin Krzysztofik zapewnia, że wójt gminy Ludwin, Andrzej Chabros, jest z nim w kontakcie i prosił o wsparcie przy przygotowaniach. Krzysztofik chciałby w tym roku zamknąć tę historię klamrą – żeby w okolicy daty mordu na Marciniakach pochować na cmentarzu w Rogóźnie zidentyfikowanego Stanisława. Może zdążą. Na początku lutego br. rozmawiałem z wójtem gminy Ludwin. Zapewnił, że pamięć o Marciniakach nie umrze w gminie po raz kolejny i poza obchodami w rocznicę śmierci planuje przywołanie pamięci o nich podczas uroczystości rocznicowych we wrześniu. Ta historia ma drugie dno? Wróćmy jednak do lutego 2018 roku. Po południu, po uroczystości, dzwonię do dyrektora oddziału lubelskiego IPN – Marcina Krzysztofika: – Możemy się spotkać w poniedziałek? W sprawie Dratowa. Mam wię-

Skazany wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego w Lublinie na karę śmierci. Wyrok wykonano w styczniu 1953 roku w więzieniu na Zamku w Lublinie. W listopadzie 2017 roku jego prawdopodobne szczątki odnalezione zostały na cmentarzu przy ul. Unickiej w Lublinie. I to właśnie to wydarzenie spowodowało przywrócenie pamięci o rodzinie Marciniaków. Lubelski Oddział Instytutu Pamięci Narodowej, poszukując krewnych w celu identyfikacji szczątków Stanisława (badania genetyczne), natrafił na zapomnianą historię całej rodziny. 4 października 2018 roku dokonano identyfikacji. Szczątki znalezione na cmentarzu przy ul. Unickiej w Lublinie to Stanisław Marciniak. Z cmentarza uroczystości przenoszą się do hali sportowej w Ludwinie. Pytam miejscowych o sąsiadów. – Tu żyją Ukraińcy od lat – mówi Anna Czarecka, szefowa Gminnego Ośrodka Kultury w Ludwinie – ale ludzie bali się mówić, kto jest kto. U nas jeszcze 20 lat temu nazwanie kogoś Ukraińcem było obelgą. W rodzinie miałam przypadek, że matka nie poz­ woliła na mieszane małżeństwo. Postawiła na swoim. Ale za to dziewczyny u nas najpiękniejsze – w tym momencie przeczesuje włosy i uśmiecha się całą swoją dojrzałą już twarzą – krew się przemieszała. A Zezulin to znów niemieccy osadnicy. Mamy tu tygiel. – Wójt mówi, że w Dratowie jest nadal czynna cerkiew, to prawda? – pytam. – Piękna, musi pan zobaczyć – odpowiada pani Anna. – Tam co tydzień przyjeżdża pop z Unickiej z Lublina. Robiliśmy kiedyś koncerty. Przyjeżdżali

cej pytań, niż daliście dziś odwiedzi. Wydaje mi się, że jest tu drugie dno. Narodowościowe może? W słuchawce słyszę zawahanie: – Nie chcieliśmy tego wyciągać, bo i tak to jest skomplikowana historia, ale mam dokumenty z procesu Łuczeńczyka. On został uniewinniony... Sprawa Marciniaków nie była prawie uwzględniona. Ten Łuczeńczyk był pod koniec wojny w Armii Ludowej. Może to powód? – Ale czy tłem całej sprawy może być problem narodowościowy? – pytam. Okazuje się, że 40 km od Lublina mieliśmy ukraińską wieś, której rdzenni mieszkańcy nadal bronią ówczesnego sołtysa. Może Ukraińcy mordowali Polaków? To przecież 1943 rok! – Jeśli jest tam sprawa z innym dnem, narodowościowym, to nie jest to OUN-UPA – mówi Krzysztofik. Raczej komuniści. Trzeba sprawdzić, co robili Ukraińcy z Dratowa w PRL. To da światło. I niech pan sprawdzi datę 15 sierpnia 1942 roku. Zamordowano wtedy w Dratowie ojca Stefana Maleszę, tamtejszego batiuszkę. Zabili go z córką Olgą. I niech pan sprawdzi, co działo się w Dratowie, kiedy na krótko weszli tam Sowieci – w 1939 roku. Głównie, kto mógł należeć do czerwonej milicji. Myślę, że ma pan rację. Odpowiedzi trzeba szukać przed 43 rokiem... Co znajduje się w aktach z procesu Mikołaja Łuczeńczyka, co działo się w Dratowie podczas wojny, czy ocaleni przez Marciniaków Żydzi umieli odwdzięczyć się po wojnie i jaką karierę w PRL robili mieszkańcy tej wsi? O tym opowiem w kolejnym numerze „Kuriera WNET”. K

My byśmy chcieli wiedzieć, jakie święta mamy obchodzić. Do niedawna kazali obchodzić 22 lipca. Dla mnie to było święto. Teraz mówią, że 11 listopada to święto. No to robię takie obchody, żeby cała gmina tym żyła. darmom. Feliks podjął próbę ucieczki, ostrzeliwując żandarmów (był członkiem BCh/AK). Rannego dobił wójt Sadowy lub, jak twierdzi jego syn, Feliks popełnił samobójstwo. Tego samego dnia zatrzymano Julię Marciniak (żonę Feliksa), Annę Jakubowską-Marciniak (z d. Ostasz) wraz z córkami Krystyną Jakubowską i Heleną Marciniak (11 miesięcy) oraz

1 października 1947 r. skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano w więzieniu na Zamku w Lublinie.

2018 rok. Pamięć wraca


KURIER WNET · LUTY 2O19

8

R· E - O · R· I · E · N ·T·A· C · J ·A

P

Rerum novarum postawy ideowej

okolenie roczników urodzonych w latach przylegających do roku rewolucji ’68 stanowi trzon wyborców oddających w Polsce swoje głosy na twory polityczne typu Platforma Obywatelska/ Nowoczesna. To właśnie pokolenie jest najbardziej dysfunkcyjnym ideologicznie elementem społeczeństwa. W młodszych rocznikach sytuacja nie jest aż tak tragiczna. Pokolenie ludzi starszych też wypada w tym aspekcie dużo lepiej. Czym jest marksizm kulturowy i dlaczego właśnie dzisiejszym pięćdziesięciolatkom najbardziej przetrzebił umysły? Na czym polega trauma ostatnich polskich trzydziestu lat? Skąd wziął się dramat relatywizacji wszystkich wartości i spustoszeń moralnych, gorszych niż w PRL-u? Lepsze od soc­ jologicznych analiz powodów tego stanu rzeczy będą kartki z życiowego kalendarza konkretnej, przykładowej i spektakularnej ofiary antykultury, przedstawiciela tego pokolenia. Zbyt młody, nie brał udziału w ostatnich, najważniejszych dla narodu wydarzeniach wspólnotowych. Widział co prawda św. Jana Pawła na Żwirki i Wigury w ’78 (daleko nie miał). Pamięta też, jak zapłakany tłumaczył matce, że to nie on zepsuł telewizor, ale to przez tego w ciemnych okularach nie było Teleranka. Zapamiętał nastrój pierwszej Solidarności dzięki domowi stojącemu na silnych tradycjach AK-owskich z każdej strony i opozycyjnej „karierze” rodziców. Babcie dbały o jego rozwój religijny. Był nawet ministrantem. Po ich śmierci starszy, inteligentny syn przyjaciół rodziców wytłumaczył mu głębię materializmu dialektycznego. Miał wtedy 13 lat. Dystansu do rzeczywistości i pasożytnictwa uczył się w Bieszczadach w drugiej połowie lat 80., od najlepszych; w tych pięknych czasach, gdy sportowe picie było pełnym głębi i prawości wyrazem oporu i niezgody, a wszystko robiło się dla straty, nie dla zysku. W tych samych, licealnych latach duchowość poznawał dzięki lekturom Krishnamurtiego i Maharishiego. Jej praktyczne pogłębienie za pomocą substancji psychodelicznych zawdzięczał geniuszowi Carlosa Castanedy i jego spotkaniom

D

laczego jednak wszyscy mówią o potrzebie zmiany? Może dlatego, że przejście z epoki komunizmu do sys­ temu semidemokratycznego w Polsce było 30 lat temu skokowe, nacechowane wyprzedażą majątku narodowego, aferami gospodarczymi, nieudanym planem Balcerowicza i przejęciem władzy przez ustalone z góry elity polityczno-ekonomiczne? Niestety, tak było i… ta sytuacja trwa. Powszechnie wiadomo, że Polska w latach 90. ubiegłego wieku została potraktowana jako poligon doświadczalny tzw. ustrojowej transformacji. Obywatelom wmawiano wówczas, że wszelkie transakcje finansowe, mające miejsce przy przekształceniach własnościowych, musiały być bezwzględnie tajne. W ten sposób ówcześni rządzący – wykreowani przy „okrągłym stole” w 1989 r. – sprzedawali, a raczej wyprzedawali za bezcen majątek narodowy, nie informując społeczeństwa, komu i za ile go sprzedają. Koronnym argumentem ówczesnych „reformatorów” było stwierdzenie, że nie ma innej drogi na polepszenie bytu narodu – jedyną drogą jest szybka i pełna prywatyzacja gospodarki narodowej. Politycy, a za nimi media głosili, że są tylko dwie drogi wyjścia z kryzysu: komunistyczna albo liberalna. Ideą gos­ podarki liberalnej zachłystywano się wręcz i „sprzedawano” konsekwentnie ten pomysł umęczonemu i zdezorientowanemu społeczeństwu. Głównym środkiem do osiągnięcia wzniosłego celu, a więc wyprzedaży „na szybko” majątku narodowego, miał być osławiony półroczny „plan Balcerowicza”, który praktycznie trwa do dzisiaj. Według różnych nieoficjalnych obliczeń – bo oficjalnych albo nie ma, albo są nieujawnione – Polska straciła na tej „pierestrojce” od pół do dwóch bilionów dolarów. Dług Gierka z lat 70. ubiegłego wieku przedstawia się w tym porównaniu jako zwykle „kieszonkowe”. To bezprecedensowe w skali świata ogołocenie polskiego narodu z jego własności doprowadziło do sytuacji, w której tylko praca jest własna, bowiem kapitał znajduje się w obcych rękach. Majątek banków i przemysłu został upłynniony za ok. 10% jego wartości – w ten sposób polska gospodarka uzależniła się od obcych gospodarek.

Od Carlosa Castanedy do arcybiskupa Jana Pawła Lengi, czyli rerum novarum postawy ideowej z przegranym pokoleniem w tle Jan Maciej Piotrowski

z Don Juanem (wtedy jeszcze nie wiadomo było, że to wszystko jest konfabulacją). Pomimo to maturę zdał celująco w jednym z elitarnych warszawskich liceów. Rozpoczął studia na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie poza zajęciami akademickimi został skierowany do obligatoryjnych, pożytecznych prac na rzecz uczelni, polegających na niszczeniu tysięcy prac magisterskich Wyższej Szkoły Nauk Społecznych przy KC PZPR. Czuł, w czym uczestniczy. Nie groziło wojsko; indeks sam odebrał po zdanych egzaminach pierwszego roku. Od początku siedział w tematach okołointernetowych. Został wolnym spec­jalistą. Słyszał, że język pracowników wielkiej, złodziejsko sprywatyzowanej firmy państwowej nie ulega pełnej transformacji, co wyrażało się w formie: „towarzysz prezes”. Widział walizki z kasą niesione do siedzib wielkich firm. Był nawet, nieświadomy, w radzie nadzorczej spółki założonej przez „wojskówkę”, starającą się odnaleźć na rynku nowych technologii. Obserwował, jak starzy przyjaciele zamieniają się korporacyjny prekariat. Od 2005, od początku głosował na PiS. Smoleńsk był wstrząsem ostatecznym; zdarzyło mu się bronić krzyży wyrywanych z rąk staruszkom. Wystarczy tej opowieści. Jest ona przykładem, że będąc przedstawicielem tego pokolenia, będąc od młodości programowanym na świat bez Boga i Tradycji, można się naprawdę pogubić. Można zamknąć się w wewnętrznym świecie – dobrze, jeśli z rodziną – i tylko „robić kasę”. Dla wrażliwszych i bezkrytycznych jest jeszcze Wielka Orkiestra, a dla bardziej skupionych na sobie – także buddyzm tybetański. Wielu, przygniecionych kredytami i robiących w „korpo”, idzie na pełny oportunizm. Wszyscy na pewno mają deficyty.

W wyniku doświadczenia skrajnie brzegowego wydarzyły się dwie rzeczy istotne dla mojego życia. Otrzymałem dar otwarcia się na katolicyzm oraz miałem sporo czasu na budowę swojego obrazu świata w nowych dla mnie, możliwie spójnych ramach. Nałożyło się to na gwałtownie przyśpieszającą

Z gospodarką, głównie w rękach zagranicznych, można oczekiwać, że polityka też może przejść w ręce zagraniczne – jak wiadomo politykę trudno oderwać od gospodarki. Następnie pojawiła się idea wstąpienia do Unii Europejskiej. Tu znowu nikt się nie zastanawiał, nie obliczał i nie kalkulował. Znowu „nie było innego wyjścia”. W historycznym wy-

prowadzą ze sobą walki ideologicznej, lecz jedynie nieustanną walkę o władzę, czyli dominację w społeczeństwie. Podział na lewicę i prawicę to fikcja i propaganda, mająca służyć zamydleniu oczu społeczeństwu polskiemu i światu, sugerując w ten sposób, że istnieje w Polsce coś takiego, jak ideologiczny pluralizm i tym samym spełnione są wymagania demokracji. Poza tym

różnic pomiędzy cywilizacją bizantyjską reprezentowaną przez Niemcy (będące u steru projektu integracji europejskiej, czy raczej projektu IV Rzeszy) a naszą cywilizacją łacińską. Bez zaślubin bizantyjskiej księżniczki Teofano z Ottonem II nie byłoby herezji Lutra, Bismarckowskich Prus, Nietzschego, pierwszego,

Nie wiemy, dokąd zaprowadzą nas ideologie multikulti i gender. Na pewno nie do Polski. Przez pamięć ojców i wzgląd na nasze dzieci nie mamy prawa być pokoleniem kończącym jej projekt. dynamikę zmian otaczającej rzeczywistości na jej poziomach politycznym i ideowym. Kształtująca się na nowo baza ideowa opiera się dla mnie na kilku filarach. W dalszej części spróbuję zachęcić Czytelników do własnych poszukiwań „wewnętrznego gruntu”, sygnalizując obszary i osoby, które wydają mi się kluczowe.

Feliks Koneczny Nic tak dobrze na początek nie leczy z uwiedzenia filozofią new age i koncepcjami ścisłej integracji europejskiej w jej aktualnym wydaniu, jak dorobek tego uczonego, z jego podziałem cywilizacji. Uważam, że jego pisma, wbrew temu, co twierdzą niektórzy, w najmniejszym stopniu nie straciły aktualności. Cywilizacji – według Konecznego – nie sposób łączyć. Cywilizacja braminiczna, w naszym wydaniu polegająca na oparciu się na religiach Wschodu, słabsze jednostki prowadzi nie do oświecenia, lecz psychoterapeuty, a bardziej odporne zamienia w absolutnych egotyków. Szalenie ważne jest również wynikające z dorobku Konecznego zrozumienie

nieudanego projektu pierwszej integracji europejskiej pod wodzą Niemiec, Adolfa Hitlera. Bez zrozumienia zagrożeń wynikających z prymatu państwa nad prawem naturalnym, opartym na nauce Kościoła katolickiego, za chwilę obudzimy się tam, gdzie nasi przodkowie w 1795 roku. W zintegrowanej Europie bez państw narodowych, zbudowanej na wizji socjalistycznej utopii Spinellego, pozbawieni podstawowych wolności, w przerażająco orwellowskim świecie. Współcześnie zagrożenia generowane przez Niemcy świetnie tłumaczy ostatnio w swoim wykładzie prof. dr hab. Grzegorz Kucharczyk – „Niemcy – kraj rewolucji. Od reformacji do roku 1968”.

Krzysztof Karoń Jego rola jest nie do przecenienia. Dla mnie kluczowa. Bez zrozumienia istoty marksizmu i podstawowej prawdy, że żyjemy w świecie sterowanym przez kolejną odsłonę marksistowskiej utopii, która z bolszewizmu przepoczwarzyła się w marksizm kulturowy, a jego ofiarami jesteśmy wszyscy – nie sposób jakkolwiek skonfrontować się z rzeczywistością. Historia antykultury Karonia,

„władza“, a z drugiej społeczeństwo, czyli podział według zasady „my i wy”. Takie namiastki demokracji jak wolne wybory, wolne media, trójpodział władzy to tylko medialna fasada i propaganda dla manipulacji finansowych, wyprzedaży majątku narodowego i biegania za ochłapami spadającymi z brukselskiego stołu. Te namiastki są potrzebne, aby uspokoić Polki i Po-

Program Wiedzy Społecznej i świadomość największych zagrożeń wynikających z systemu edukacji naszych dzieci, to są rzeczy obowiązkowe do przyswojenia, żeby wreszcie zobaczyć realny świat. Karoniowi zawdzięczam bardzo wiele, także odkrycie kluczowej encykliki Leona XIII Rerum novarum z 1891 roku.

Rerum novarum Otwarcie się po 35 latach przerwy na Kościół katolicki i skonfrontowanie się z aktualną jego ofertą z perspektywy osoby poszukującej i umiarkowanie krytycznej, będącej równocześnie na etapie tabula rasa, jest ciekawym doś­ wiadczeniem. Szybkiemu odrzuceniu a priori ruchów charyzmatycznych z ich protestanckimi korzeniami, opartych na ruchach zielonoświątkowych, pomogły: obowiązkowy Luter – rewolucja protestancka Grzegorza Brauna oraz wykłady księdza profesora Guza. Zafascynowała mnie, niewątpliwie będąca wynikiem wcześniejszych, temporalnych doświadczeń buddyjskich, duchowość benedyktynów tynieckich z ich propozycjami medytacji kontemplacyjnej, a nade wszystko projektem Filokaliów. Dość szybko zderzyłem się z „nurtem manichejskim” w Kościele katolickim, słysząc od macierzystego proboszcza, że „Chrystus też był lewicowcem” i konfrontując się z ekumenizmem we współczesnym Kościele, wyrażającym się aktualnie we wspólnych modlitwach z przedstawicielami obcych religii w ramach noworocznych dni judaizmu i islamu w Kościele katolickim. Jako świeży neofita, ekumenizm z wyznaniami nieuznającymi Jezusa Chrystusa całkowicie odrzucam. Leon XIII potępił takie spotkania już w roku 1893 w specjalnym dokumencie.

W

Polsce tysiące urzędników blokują przedsiębiorczość, każda ustawa generuje niesamowite koszty. Mamy dzisiaj setki tysięcy stron ustaw, setki tysięcy urzędników i już w tej chwili naszego budżetu na takie wydatki nie stać. Zapożyczamy się, emitujemy obligacje, spłacamy olbrzymie odsetki do zagranicznych banków. Natomiast

Jeśli komuś powiemy w Polsce na ulicy, że zmiana w polityce państwa musi nastąpić, nie zdziwi się i przytaknie. Możliwa jest też odpowiedź: wiem, ale jak i kiedy?

Potrzeba radykalnej zmiany Mirosław Matyja

miarze, jakim była strategiczna decyz­ ja akcesji Polski do UE, została ona podjęta jednomyślnie przez prawicę i lewicę. Mało tego, oba te ugrupowania prześcigały się w tym, kto z nich dostąpi „zaszczytu” podpisania unijnego traktatu. Rzeczowych i rzetelnych negocjacji z biurokracją UE nie było – były tylko pertraktacje polityczne i jednomyślność ideologiczna, aby podporządkować Polskę biurokratycznym strukturom unijnym. Społeczeństwo polskie nie sprzeciwiało się nigdy budowie wspólnej Europy. Wątpliwości budziły jednak zawsze ideologiczne fundamenty UE, dominacja w niej Niemiec i miejsce, jakie Polsce wyznaczono w tym supermocarstwie. Wepchnięcie Polski do Unii Europejskiej zasłoniło wszystkie dotychczasowe korupcyjne afery prywatyzacyjne, do których doprowadziły tzw. władze i reformatorzy w pierwszych latach polskiej niepodleg­ łości. Te elity polityczno-ekonomiczne zdążyły się w międzyczasie ustabilizować, a ich antypaństwowe działania poszły w niepamięć.

C

iekawe jest to, że w momencie akcesji Polski do UE stanowisko prawicy (PiS i PO) było tożsame ze stanowiskiem lewicy (SLD). Pot­ wierdza to standard na polskiej scenie politycznej, jakim jest praktyczny brak ideologicznych różnic między lewicą i prawicą. Oba te ugrupowania nie

podział ten jest potrzebny „władzy” – umożliwia bowiem politykom i mediom manipulowanie społeczeństwem. Z reguły funkcjonuje w Polsce zasada, że wybory wygrywa opozycja, która jest mniej skompromitowana skandalicznym rządzeniem w państwie. A o tym, że aktualna opozycja poprzednio rządziła w tym samym stylu, co obecna partia rządząca, zdezorientowani obywatele zdążyli albo zapomnieć, albo po prostu nie mają innego wyjścia, jak tylko wybrać opozycję. Elektorat oddaje swój głos na „swoich” aktorów z kieps­

laków oraz społeczność międzynarodową. Faktem jest natomiast, że zasady demokratyczne w Polsce zostały w ostatnich latach jawnie naruszone.

P

o pierwsze, równowaga władzy (legislatywa, egzekutywa, judykatywa) nie funkcjonuje w naszym kraju już od dawna. Po drugie, wolne wybory są jedynie fikcją – wybiera się tzw. przedstawicieli już uprzednio wybranych przez partie polityczne na zasadzie list partyjnych.

Podział na lewicę i prawicę to fikcja i propaganda, mająca służyć zamydleniu oczu społeczeństwu pols­ kiemu i światu, sugerując, że istnieje w Polsce ideologiczny pluralizm. kiego teatru, nabierając się za każdym razem. Inni znowu łudzą się, że tym razem wygrają wolnościowcy, narodowcy albo inni „odłamcy”, tak jakby to miało zmienić sytuację w kraju na lepsze. Tymczasem jest obojętne, kto wygra wybory w Polsce i będzie rządzić przez najbliższe cztery lata. W Polsce ukształtował się w ostatnich 30 latach semidemokratyczny system rządzenia przez tzw. elity polityczne, który nie ma nic wspólnego z pluralizmem demokratycznym. Jest to system równoległy: z jednej strony

Po trzecie, nie istnieją wolne media, lecz jakieś medialne pomieszanie nazywane potocznie pierwszym i drugim obiegiem. Polscy publicyści zajmujący się polityką widzą dokładnie problemy związane z partiami wodzowskimi, uzależnienie posłów i jałowość polskiego Sejmu. Dlaczego więc milczą? Bo milczenie jest warunkiem ich funkcjonowania w opanowanym przez czołowe partie świecie mediów. Funkcjonuje to jak w PRL: wiemy swoje, ale mówimy i piszemy tylko to, na co mamy zgodę.

brakuje pieniędzy na szkoły, na infrastrukturę itd. Przez nadmiar i skomplikowanie prawa stajemy się biedakami i wasalami innych krajów. Dzisiaj brakuje definitywnego odcięcia się od czasów PRL. Brakuje ludzi, polityków, którzy wiedzą, co to jest racja stanu i którym zależy na rozwoju gospodarczym Polski. Tragiczne jest to, że jeśli ktoś robi coś szkodliwego dla kraju, gospodarki i ludzi, ale jest to zgodne z prawem, jest niewinny. To już zakrawa nie tylko na absurd, ale jawną degradację sumień Polek i Polaków. Nie należy więc dziwić się, że wszystko idzie w złym kierunku, co prędzej lub później musi doprowadzić do gigantycznego konfliktu. Niekoniecznie do konfliktu w rodzaju wojny domowej, ale do konfliktu gos­podarczego, kulturowego, społecznego czy nawet religijnego. Działania polityków, przywódców państwa i ich zachowanie oraz kształtowanie przez nich biegu wydarzeń przypomina kieps­ki kabaret. Aby się o tym przekonać, wys­tarczy czytać gazety i oglądać informacyjne programy telewizyjne – ale koniecznie wyciągać przy tym własne wnioski. Rządzenie państwem to nie jest zabawa grzecznych dzieci w przedsz­kolu, ale trudna, skomplikowana „robota”, wymagająca wkładu intelektualnego, rozumienia funkcjonowania systemu politycznego, wyobraźni „szerokokątnej”, a nawet intuicji. Nie mówiąc

Na to nakłada się umiarkowany dystans do niektórych hierarchów Kościoła polskiego, potrafiących dziękować pani byłej prezydent miasta stołecznego za budowanie Królestwa Bożego już tu, na Ziemi, i do innych jego przedstawicieli, stojących już przed Sądem Bożym, którzy pozostawili po sobie bogate dossier w IPN. Miałem okazję poznać osoby z pokolenia, które już odeszło, a które wykonywały przy soborze Watykańskim II „diabelską pracę” z ramienia sowieckiego. Wiedza o tym jest publiczna dzięki profesorowi Janowi Żarynowi. Odrzucam więc cały modernizm Soboru Watykańskiego, zwracając się w stronę rosnącego oddolnie nurtu powrotu do Mszy tradycyjnej. Z tego „nurtu katakumbowego” wyciąga nas aktualnie aktywność i książka abpa Jana Pawła Lengi Przerywam zmowę milczenia. Ksiądz Lenga jest, moim zdaniem, nadzieją, przepowiedzianą iskrą Bożą. Najważniejszą inspiracją pozostaje dla mnie dzieło Leona XIII, encyklika Rerum novarum. Nie ma ona charakteru stricte religijnego, jest programem społeczno-politycznym, drogowskazem dla nas wszystkich, zwłaszcza mojego pokolenia. Nadal aktualnym wezwaniem do opamiętania się, refleksji nad tym, do czego zaprowadzić może nas gubienie osi Tradycji, gonienie za pos­tępem, niszczenie starej tożsamości, wykorzenienie, odrzucanie przeszłości, uleganie nieuchwytnej nowoczesności. Nie wiemy, dokąd zaprowadzą nas ideologie multikulti i gender. Na pewno nie do Polski. Przez pamięć ojców i wzgląd na nasze dzieci nie mamy prawa być pokoleniem kończącym jej projekt. Zakończę cytatem z encykliki Leona XIII Rerum novarum: „Społeczeństwa, będące w stanie rozkładu, słusznie upomina się, że winny wrócić do swoich początków, jeśli się chcą odrodzić. Doskonałość bowiem każdego społeczeństwa polega na dążeniu do celu, dla którego powstało, i na takim zbliżaniu się do niego, iżby wszystkie ruchy i wszystkie działania społeczne pochodziły z tej samej przyczyny, która dała początek stowarzyszeniu. Stąd odchylenie od celu jest zepsuciem; powrót do celu uleczeniem”. K Autor reprezentuje projekt rerumnovarum.pl.

już o tym, że wymagająca doskonałej znajomości wszystkich praw rządzących psychologią i socjologią wielkich grup, poszczególnych jednostek i organizacji w różnych środowiskach o zróżnicowanych poglądach społeczno-politycznych. Do tego potrzeba przyrodzonej mądrości i wielkiego potencjału człowieczeństwa oraz prawdziwego patriotyzmu, nie tylko w dniach wielkich rocznic. Politykom polskim brakuje tych zalet – nic więc dziwnego, że współczesna Polska wygląda tak jak wygląda: zróżnicowana, już skonfliktowana, i – nazwijmy rzecz jednoznacznie – totalnie otumaniona. To rodzi pilną potrzebę pojawienia się nowego stylu rządzenia państwem, wciągnięcia „szarej masy” obywateli do procesu społeczno-politycznego, odsunięcia się polityków od elitarnego i odgórnego sterowania krajem. Działania kosmetyczne typu „dobra zmiana” i inne tego rodzaju przedsięwzięcia nie doprowadzą nigdy, nie łudźmy się, do gruntownej zmiany sposobu rządzenia w Polsce. Rodzące się ciągle ruchy wolnościowe, narodowe i temu podobne również nie są w stanie doprowadzić do gruntownej zmiany systemu, bowiem działają odgórnie i dążą do zdobycia władzy – społeczeństwo traktowane jest tu znowu instrumentalnie. Ruchy te nie mają umiejętności, a może i chęci na stworzenie prawdziwej alternatywy i nie wychodzą poza antysystemowe has­ła, a logika systemu wciąga je w swoje mechanizmy. Radykalna zmiana kiedyś nastąpi, bo musi nastąpić. A na razie? Na razie dalej jak w kiepskim teatrze! Celebryci, wizyty, uroczystości, wybory, medale i pomniki, rocznice, afery, nominacje i dymisje, budżety i limuzyny, podejrzane partie i śpiewanie hymnu państ­ wowego w wielkie rocznice, obłuda i… pogarda dla obywateli. Po co to wszystko? Oczywiście „w imię racji stanu”. Niestety żaden z polityków nie potrafi dokładniej określić, co to za racja i jaki to stan? Potrzeba radykalnej zmiany jest konieczna i uzasadniona. Wszyscy to widzą i czują, niewielu jednak ma receptę na jej przeprowadzenie. K Mirosław Matyja – politolog, ekonomista i historyk, jest profesorem Polskiego Uni­ wersytetu na Obczyźnie (PUNO) w Londy­ nie, gdzie pełni funkcję dyrektora Zakładu Kultury Politycznej i Badań nad Demokracją.


LUTY 2O19 · KURIER WNET

POLSK A·MYŚL·HISTORIOZOFICZNA

N

ad prawidłowościami zachodzącymi w historii głowili się i nadal to czynią historycy i filozofowie wszelkich szkół i nurtów myślowych. Wychodząc z różnych, często niestety apriorycznie wskazanych punktów początkowych, dochodzą do różnych wniosków. Dopasowywanie faktów do założonych wyników doprowadziło do powstania ideologii, które najczęściej nie niosły wiele dobrego. Świat XX wieku jest jednym wielkim dowodem na potwierdzenie tej tezy i niejednego życia braknie na opisywanie błędów ludzkości. Zresztą ideologie nie są ekskluzywną cechą naszych czasów – w zasadzie były zawsze, od kiedy człowiek zaczął świat urządzać na swoja modłę.

Myśliciel z Krakowa Są w historii swoiste antyideologie. Przynajmniej bywają. Nie zawsze wszystkie stawiane przez nie tezy są wyczerpujące. Być może trzeba dalej pracować, by je uzupełniać. Cechuje je jedno – aposterioryzm, czyli możliwość udowodnienia czegoś doświadczalnie. Na pozór w historii jest to rzeczą niezmiernie trudną. Przecież mamy tu do czynienia z materią, której nie ma, a więc jej dotykanie bywa wątpliwe, ślady przeszłości mogą badacza prowadzić w różne strony. Niemniej przy zachowaniu daleko posuniętej bezstronności i otwartego umysłu można podjąć próbę szukania ładu w tym, co już się wydarzyło, i ukazania szczególnie wielkich procesów w jeszcze szerszych ramach. Nie jest to na pewno zadanie dla dyletantów, którym się wydaje, że wystarczy chcieć, by móc. W kontekście takiej właśnie solidnej pracy historiozoficznej należy wymienić profesora Feliksa Konecznego. Za okazję do niniejszych rozważań i przypomnienia jego postaci może posłużyć przypadająca w tym miesiącu 70 rocznica śmierci tego krakowskiego, a poniekąd i wileńskiego historyka i historiozofa, twórcy niezwykle spójnej teorii wielości cywilizacji, która, jak się okazuje, z wiekiem nie blaknie. Może się okazać, że jego metoda jest jedną z kluczowych dla rozpoznania tego, co się dzieje dziś w świecie Zachodu.

kilkadziesiąt recenzji z krakowskich scen. Jego główne zainteresowania badawcze jako historyka, wiązały się jednak raczej ze wschodnimi ziemiami Rzeczypospolitej, stąd ponad 10-letni okres pracy na odbudowanym wraz z niepodległością Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie. Śledzenie wielkich procesów dziejowych można zauważyć w całej twórczości profesora, np. warto wymienić wydaną w 1921 roku dwutomową monografię Polskie Logos a Ethos. Roztrząsanie o znaczeniu i celu Polski, przy czym dopiero w ostatnich kilkunastu latach życia, kiedy był już spełniony jako badacz, a jako wykładowca wysłany przez sanację na przymusową emeryturę, mógł przystąpić do opracowywania poszczególnych fragmentów swej teorii, która pewnie „siedziała” w umyśle uczonego od dawna.

Wielość cywilizacji Praca O wielości cywilizacji, będąca fundamentem jego koncepcji cywilizacyjnej właśnie, ujrzała światło dzienne w 1935 roku. Co z niej wynika? Otóż, przede wszystkim, dla Konecznego nie istnieje jedna wspólna dla całej ludzkości metoda ustroju życia zbiorowego – tak określa on cywilizację. Żeby wykonać jakiś logiczny podział owych sposobów życia społeczeństw, należy przyjąć kryteria, według których moglibyśmy je wyodrębnić. I tak narodził się „quincunx”, owo łacińskie słowo pierwotnie odnoszące się do rzymskiej monety z pięcioma kropkami. Nasz historyk zdefiniował je jako „pięciomian bytu”, do którego zaliczył: dobro, prawdę, zdrowie, piękno i dobrobyt. W jego ocenie każda społeczność pozostaje w jakimś stosunku do owych pojęć. Oczywiście odpowiedzi na te zasadnicze dla funkcjonowania zrzeszenia kwestie mogą wyglądać bardzo różnie. Koneczny, który wyodrębnił kilka najważniejszych, kluczowych dla ludzkości cywilizacji, nie upierał się przy tym, że są albo były jedynymi w historii. Te, które opisał – czy to bardziej szczegółowo, czy też powierzchownie – obejmują znakomitą większość ludzi. Należy tu wymienić: turańską, arabską, bramińską, żydowską, chińską, bizantyj-

Quincunx, łacińskie słowo pierwotnie odnoszące się do rzymskiej monety z pięcioma kropkami, nasz historyk zdefiniował je jako „pięciomian bytu”, do którego zaliczył: dobro, prawdę, zdrowie, piękno i dobrobyt. Koneczny urodził się 1 listopada 1862 roku w Krakowie. Na temat jego pochodzenia krążyły różne opinie. Między innymi taka, że był z pochodzenia Czechem. Dziś uważa się, że jego przodek był żołnierzem armii Sobieskiego idącej na Wiedeń i z jakichś powodów osiadł na Morawach. Z kolei ojciec Feliksa przeniósł się do Krakowa. Stąd to miasto stało się małą ojczyzną naszego myśliciela. Czy gdyby urodził się na Morawach, byłby Czechem? Odpowiedź na to pytanie jest intrygująca, szczególnie jeśli się weźmie pod uwagę fakt, że o przynależności cywilizacyjnej naszych południowych sąsiadów miał zdanie raczej krytyczne, zaliczając ich do cywilizacji bizantyjskiej, gdzie znaleźli się w jednym worku z Niemcami. Na szczęście tu nie musimy snuć rozważań na temat, jaka byłaby jego koncepcja historiozoficzna pisana z czeskiego punktu widzenia. Koneczny był Polakiem, piewcą polskich dziejów i naszej kultury. Jeżeli był to przypadek, to tym lepiej dla przypadku, a jeżeli nie… Cóż, wszystko jest w rękach Opatrzności, która uczyniła tak, a nie inaczej. Koneczny był przez większość życia związany z Krakowem. Tu mniej pamiętanym aspektem jego zainteresowań był teatr, tak się bowiem składa, że na przełomie XIX i XX wieku opublikował R E K L A M A

ską, i łacińską. Każda z nich powstała w określonym środowisku historycznym i geograficznym. W ciągu dziejów wiele wcześniejszych cywilizacji upadło, osiągając szczyt rozwoju, wiele zaś marniało, trwając na określonych niewielkich obszarach i obejmując wąskie grupy ludzkie. Na naszą historię wpływ wywierało kilka cywilizacji, nie wszystkie z wymienionych powyżej. I tak w pierwszym rzędzie należy tu wymienić cywilizację łacińską, której filarami zdają się być chrześcijaństwo jako religia, prawo rzymskie i filozofia grecka. Łacińska cywilizacja tworzyła się równolegle z upadkiem Cesarstwa Zachodniorzymskiego. Niewątpliwym fenomenem jest to, że jej politycznym nośnikiem były barbarzyńskie państwa powstające na gruzach imperium. Wydaje się, że w tym tkwi jedna z jej istotnych cech, a mianowicie fakt, że mimo przyjęcia kluczowych dla „łacińskości” uniwersalnych zasad, państwa te zachowywały swoją tożsamość kulturową, co dało początek nowożytnym narodom europejskim. Naród jest dla Konecznego bardzo ważny, albowiem jego odrębność i rozwój może być zagwarantowany jedynie w ramach tejże cywilizacji. Niekiedy takie stawianie sprawy może budzić sprzeciw tych, którzy chcieliby

widzieć narody wszędzie i przydają tę nazwę ludom zamieszkującym wszystkie państwa świata, choćby powstały one w wyniku jakichś skrajnie arbitralnych decyzji mocarstw bądź przez podbicie jakichś szczepów przez wojowniczych watażków, mieniących się być reprezentantami wyimaginowanych sił demokratycznych. Dla Konecznego rzecz jest nad wyraz prosta. Naród musi posiadać swą odrębną od innych kulturę, która czyni go bytem swoistym,

„biednych” Czechów, którzy w tym wypadku padli ofiarą swego przywiązania do „Świętego Cesarstwa”. Wpływ bizantynizmu na Europę trwał przez długie wieki, a właściwie, jeśli użyć metody Konecznikańskiej, to można z pewnością stwierdzić, że trwa nadal, stając się jej rzeczywistym rozsadnikiem i źródłem wielu nieszczęść. Szczególnie, jeśli dodamy do niej jeszcze jeden element: cywilizację żydowską, będącą dziedzictwem judaizmu – religii wyod-

Procesy historyczne dzieją się niezależnie od tego, czy ktoś je zaobserwuje i opisze, czy nie. Niemniej jednak ludziom przydaje się wiedza, która może ich naprowadzić na odkrycie zachodzących zjawisk. O tym, jak bardzo jest ona przydatna, świadczy proste przysłowie, iż „historia jest nauczycielką życia”.

Feliks Koneczny Twórca teorii ścierania się cywilizacji Piotr Sutowicz posiadającym swoją własną specyfikę w obrębie cywilizacji, wreszcie musi dać się określić jego „logos i etos”, czyli coś, co jego zdaniem Polacy posiedli w stopniu doskonałym. Drugi dziedzic starożytnego Rzymu, Bizancjum, dał początek kolejnej europejskiej cywilizacji, której nazwa pochodzi właśnie od miana stolicy państwa wschodniorzymskiego. Jej historyczne korzenie są równoległe z cywilizacją łacińską, lecz na jej powstanie złożyły się inne czynniki, przede wszystkim dziedzictwo Bliskiego Wschodu z jego tradycjami despotycznymi i własną hierarchią praw. W pewnym momencie cywilizacja ta, dzięki materialnemu bogactwu państwa i przypisywanej jej skłonności do przepychu, zdawała się mieć szansę na dominację nad całym kontynentem. Zdaniem krakowskiego profesora, wraz z posagiem i dworem cesarzowej Teofano przeniknęła ona na dwór niemiecki, rozlewając się na instytucje państwowe i stopniowo obejmując rząd dusz wśród elit, wreszcie rozprzestrzeniając się na sąsiadów, w tym przede wszystkim na

rębnionej z mozaizmu po zniszczeniu przez Rzymian Świątyni Jerozolimskiej. Cywilizacja owa ze swymi priorytetami i prawniczością religijną w ciągu dziejów wywierała wpływ na myśl filozoficzną i społeczną Europy, a z czasem, kiedy niektórzy żydowscy myśli-

i do dziś toczą się wokół niektórych jej fragmentów żywiołowe dyskusje, często prowadzące do oskarżeń jej autora o antysemityzm. Z punktu widzenia historii Europy warto wyróżnić jeszcze dwie cywilizacje: turańską i arabską. Pierwsza z nich wyłoniła się z obszaru Wielkiego Stepu azjatyckiego, jako najbardziej wojownicza z wszystkich dotychczasowych. Wręcz – zdaniem badacza – może ona żyć tylko wtedy, gdy wojuje. W innych sytuacjach „gnuśnieje”. W swej strukturze jest ona niezmiernie prosta, funkcjonuje na zasadzie obozu wojskowego i odrzuca wszystko, co jest jej niepotrzebne, w tym także pojęcia wyższe. Religia jest dla niej sprawą zupełnie drugorzędną, co nie oznacza jednak tolerancji, lecz raczej obojętność. Ludy Turanu na przestrzeni wieków przyjmowały różne religie, a symboliczny dla nich islam też jest tylko jedną z wielu. Kiedy w 1241 roku Orda dotarła pod Legnicę, znakomita jej część była nestorianami, przy czym wiara ta bardziej przypominała formę zabobonu niż zwartego systemu. Na nas cywilizacja ta wywarła zgubny wpływ najpierw poprzez najazdy tatarskie, potem turańską właśnie Kozaczyznę, a następnie Rosję carów, w której raz brał górę bizantynizm, a raz ona. Bolszewizm był ostatecznym zwycięstwem tej ostatniej, chociaż nawet Koneczny tu i ówdzie miał w tym względzie wątpliwości. O cywilizacji arabskiej, mimo islamu, miał Koneczny niekoniecznie złe zdanie. Jako historyk wiedział o Avicennie i Awerroesie, był świadom, że to Arabowie uratowali dorobek Arystotelesa, wreszcie w niektórych odłamach cywilizacja ta przyjęła wiele cech łacińskich. Musiał być jednak świadom tego, że świat arabski od średniowiecza zmienił się, uległ niżej cywilizowanym Otomanom, którzy podobnie jak Rosja wahali się między bizantynizmem, którego dziedzictwo jakoś tam przyjęli po upadku cesarstwa wschodniego, a Turanem, skąd brali swój początek. Nasz historyk zajmował się dość powierzchownie również cywilizacjami: bramińską, dominującą w Indiach, i chińską. Nie widział jednak, słusznie, ich związku z naszą historią i nie wgłębiał się w nie, być może zresztą po prostu brakło mu na to czasu. Dzień dzisiejszy wszakże pokazuje, że i tym wielkim zrzeszeniom należy się głębiej przyjrzeć.

Polska Polska Konecznego należy do cywilizacji łacińskiej, nie tyle jako jej peryferia, ale forpoczta. W poszczególnych pracach – czy to dogłębnych studiach, czy w publikacjach popularnych – dawał temu wyraz. Z jednej strony ową łacińskość postrzegał jako konsekwentną drogę społeczeństwa wynikającą z decyzji Mieszka I i jego bezpośrednich następców, dogłębnie analizował jej wrastanie w elity, a potem w pojęcia społeczne całej zbiorowości. Pokazywał historię Polski w różnych jej aspektach. Zawsze jednak widać w niej było kulturę przesiąkniętą łacińskim

Naród musi posiadać swą odrębną od innych kulturę, która czyni go bytem swoistym w obrębie cywilizacji, musi dać się określić jego „logos i etos”, czyli coś, co jego zdaniem Polacy posiedli w stopniu doskonałym. ciele odrzucili ideę Boga osobowego, wniknęła do myśli europejskiej, dając początek ideom, o które byśmy jej nie podejrzewali. Opisana została przez Konecznego w jednej z ostatnich jego monografii, noszącej tytuł Cywilizacja żydowska właśnie, a niektóre tezy tam zawarte szokują nieprzygotowanego czytelnika, powodując liczne nieporozumienia. Wydana została wiele lat po wojnie w Londynie przez Jędrzeja Giertycha, który uratował od zapomnienia część dorobku Konecznego,

„pięciomianem”: czy to przeznaczonych dla młodzieży Świętych w dziejach narodu polskiego, czy w pierwszych nowożytnych, pisanych przez polskiego historyka Dziejach Śląska, wreszcie w biografii Kościuszki. Koneczny stał na stanowisku katolickości polskiej kultury i republikańskiego ustroju. Synteza tych dwu elementów była jego zdaniem niezwykle ważna dla tożsamości narodowej, a tym samym dla zachowania łacińskiego stanowiska cywilizacyjnego.

9

Bez wątpienia w ciągu wieków było wiele okazji do tego, by je całkowicie porzucić. Już na początku, przy okazji chrztu, mogło nowe państwo iść ślepo za Bizancjum bądź wpisać się w koncepcję cesarzy niemieckich tworzących swoje własne uniwersum. Nie uczyniło tego; łacińskość nie dała się zniszczyć ani w okresie reakcji pogańskiej, ani rozbicia dzielnicowego, które zdawało się nawet sprzyjać rozwojowi swoistego republikanizmu, czego symbolem jest choćby bł. Wincenty Kadłubek. Także ostatni król Piast, kładący podwaliny pod ekspansję państwa na wschód, kodyfikując jego ustrój troszczył się o to, by w parze ze strukturami władzy kroczył rozwój nauki w oparciu o łaciński kanon filozoficzny. Nie wszystko, co tworzył, przetrwało nawet najbliższe lata po jego śmierci, ale elity, które za jego życia zaczęły myśleć o państwie, dały początek zupełnie nowej doktrynie, a ta stworzyła największą lądową potęgę Europy w tamtych czasach. Jej należy zawdzięczać powstrzymanie zarówno bizantynizmu idącego z zachodu, jak i tego z Moskwy. Oczywiście przy okazji doszło do przeniknięcia szeregu obcych pierwiastków cywilizacyjnych w obręb organizmu państwa obojga narodów. Tu dochodzimy do bardzo ważnej konstatacji Konecznego, iż „nie można być cywilizowanym na dwa sposoby”. Oznacza to, że nad jedną społecznością w ramach określonego układu panować może rząd pojęć jednej tylko cywilizacji. Państwo Jagiellonów i następnie republika szlachecka z królem jako głową ciągle chciała być łacińską, będąc solą w oku sąsiadów, gdzie obce samorządowi absolutyzmy i nowe doktryny napierające pod przykrywką protestantyzmu zdobywały coraz to nowe ustrojowe przyczółki. Można powiedzieć, że nie był to jeszcze czas na republikę, a przynajmniej nie taką – wymagającą świadomości i pracy nad sobą. Państwo zaczęło marnieć, aż upadło, ale w ostatnim przejawie wielkości zdobyło się na odsiecz wiedeńską, co do znaczenia której nasz autor był więcej niż przekonany. Być może była to kwestia owego przodka, który wraz z Sobieskim ową nawałę bizantyńsko-turańską zatrzymał, a może jednak świadectwo autentycznego dostrzeżenia wagi bitwy i jej konsekwencji. Do ostatnich chwil życia, kiedy Polską rządzić zaczęli komuniści, a cenzura odciskała swoje piętno na tym, co i jak można pisać, Koneczny publikował krótkie felietony w prasie katolickiej, nawołujące do samorządności właśnie. Być może tu widział barierę, która powstrzyma nowe, straszne zagrożenie. Zainteresowanie jego dorobkiem przychodzi falami. Przez komunistów skazany na zapomnienie, w latach dziewięćdziesiątych doczekał się sporego zainteresowania ze strony zarówno historyków, jak i publicystów, niekiedy wielbiony, czasem odsądzany od czci i wiary. Jednak jego myślenie o starciu się cywilizacji weszło do obiegu społecznego. W kolejnych latach dyskusja nad twórczością Konecznego trochę przygasła: z jednej strony jego książki wróciły na półki, z drugiej nie było za wielu chętnych, by jego metodę odnieść do obecnej rzeczywistości. Uczonego spotkało to, co wielu innych przed nim i po nim – stał się częścią dostojnej przeszłości. To, co dzieje się dzisiaj w świecie, nowe linie pęknięć i napięcia pokazują, że potrzeba nam odwagi w szukaniu rozwiązań i myśleniu o tym, że cywilizacje ludzkie różnią się od siebie. Jedne są nasze, a inne niekoniecznie. Nie możemy wykonać syntezy wszystkich sposobów organizacji społeczeństw, bo doprowadzi to do katastrofy. Nadszedł czas na to, by Konecznego odkurzyć, zdjąć z półek, a jego teorii użyć jako instrumentu badawczego przydatnego nie tylko nam, ale i przyszłym pokoleniom. K


KURIER WNET · LUTY 2O19

10

R A D I O ·W N E T·Z·W I Z Y TĄ

Walka o niepodległość

W

grudniu 1918 r. odbyły się wy­ bory do brytyjskiego parlamentu. Pierwszy raz w historii Zjednoczo­ nego Królestwa w tym wydarzeniu mogły brać udział kobiety. Partia Sinn Fein wystawiła kandydaturę Konstancji Markiewicz, bohaterki powstania wielkanocnego i byłą żonę polskie­ go malarza, zubożałego szlachcica, Kazimierza Dunin-Markiewicza. Pierwsza kobieta wybra­ na do Westminsteru nie zajęła jednak miejsca w ławach poselskich w Londynie. Wybrany w 1918 irlandzki parlament 21 stycznia 1919 r.

uchwalił konstytucję i ogłosił niepodległość Irlandii. Co ciekawe, niepodległość Irlandii uznała tylko Rosyjska Federacyjna Socjalistyczna Republika Rad. Mimo zabiegów dyplomatycz­ nych prezydenta Irlandii Éamona De Valery, Stany Zjednoczone nie uznały niepodległości republiki. Na czele pierwszego irlandzkiego rządu stał początkowo Cathal Brugha, a od 1 kwietnia 1919 sam Éamon de Valera. 22 stycznia 1919 r. rozpoczęła się woj­ na angielsko-irlandzka. Po okresie dwulet­ nich walk, 6 grudnia 1921 r. walczące strony

Mer Dublina Nial Ring powiedział w rozmowie z Radiem WNET, że „Republika Irlandii jest dumnym członkiem Unii Europejskiej i samodzielnym podmiotem międzynarodowym”. Tak rzeczywiście było i jest, o czym przekonali się szefowie Komisji Europejskiej i zastęp urzędników w Brukselii, kiedy w pierwszym referendum 12 czerwca 2008 roku obywatele Republiki Irlandii odrzucili zapisy traktatu lizbońskiego.

Irlandzka duma

I

ch obawy wzbudzał projekt ujednolicenia na całym obszarze UE stawek podatkowych, tak bardzo lansowany przez Niemcy i Francję. Szefowie irlandzkich przedsiębiorstw i właści­ ciele firm nie ukrywają, że do wielkiego wzrostu gospodarczego kraju przyczyniła się głównie elastyczna polityka podatkowa Republiki Ir­ landii. Mając dobre warunki do rozwoju i po­ mnażania kapitału, obcy inwestorzy lokowali swoje pieniądze właśnie w Irlandii. – Francuski rząd już w tej chwili uważa, że nasze podatki są za niskie i rażąco niesprawied­ liwe! Francuzi, a wtórują im Niemcy, twierdzą, że my, Irlandczycy, wypaczamy w Unii zasa­ dę uczciwej konkurencji. To zapowiedź tego, co nas czeka w przypadku zgody na traktat z Lizbony – powtarzali jak mantrę ówcześni

premierzy Republiki Irlandii Bertie Ahern (do 7 maja 2008 roku) i Brian Cowen. W tamtym czasie lista argumentów prze­ ciw przyjęciu przez obywateli Irlandii treści traktatu lizbońskiego była bardziej niż ob­ szerna. Przeciwnicy traktatu przekonywali, że jest on niemal kopią odrzuconego projektu europejskiej konstytucji. Ich zdaniem wielką niedorzecznością i oszustwem jest nazywanie „starej, niedobrej i powszechnie odrzuconej przez ogół państw europejskich rzeczy mia­ nem czegoś nowego i dobrego dla wszyst­ kich”. W takich ocenach przodowała partia Sinn Feinn. Jej posłowie, europarlamentarzyści i szeregowi członkowie nie mogli pogodzić się z faktem, że Republika Irlandii straci stałego przedstawiciela w Komisji Europejskiej.

podpisały traktat pokojowy, który stanowił, że Irlandia południowa odzyskuje niezależność, a jej część północna, Ulster, w dalszym ciągu pozostanie pod jurysdykcją Londynu. Warto zaznaczyć, że w czasie konfliktu zbrojnego ze Zjednoczonym Królestwem Re­ publika Irlandzka była znakomicie zorganizowa­ nym państwem podziemnym, z własnym parla­ mentem, ustawą zasadniczą oraz administracją, sądownictwem i regularną armią. Irlandzką Ar­ mię Republikańską w 1919 roku stworzył legen­ darny i charyzmatyczny Michael Collins. Parlament przekazał dowództwo nad IRA resortowi obrony narodowej, na którego cze­ le stał w tym czasie Michael Collins. Dobra

organizacja, zmysł taktyczny Collinsa, a prze­ de wszystkim zastosowanie form walki par­ tyzanckiej sprawiły, że liczący 15 tys. zastęp IRA pokonał czterokrotnie większe siły Angli­ ków. Wspomniany wcześniej traktat pokojowy z grudnia 1921 r. podzielił jednak członków ugrupowania na dwa stronnictwa. IRA Anty­ traktatowa nigdy nie pogodziła się z faktem pozostawienia Ulsteru wpływom Londynu. Dawni towarzysze broni stanęli naprzeciw siebie. Wojna domowa pochłonęła przeszło 1 tys. istnień ludzkich, w tym także Michaela Collinsa, który został zastrzelony w hrabstwie Cork, w zasadzce przygotowanej przez swoich byłych współpracowników. K

– Tracimy naszego pełnomocnika rządu raz na pięć lat. Przed ostatnim referendum, jakie mieliśmy w Irlandii poprzednio – w spra­ wie traktatu nicejskiego – nasi ministrowie i premier Ahern mówili nam, że głosowanie na „tak” zagwarantuje nam pełnomocnictwo irlandzkiego rządu przez następne 130 lat. I co się stało, że jest teraz inaczej? Warto przy­ pomnieć, że było to pięć lat temu... – mówiła wtedy eurodeputowana, a obecnie szefowa Sinn Feinn, Mary Lou McDonald. Posłowie Sinn Feinn obawiali się także nadrzędności zapisów traktatu lizbońskiego nad konsty­ tucją irlandzką. To rodziło poważne obawy o pozycję Irlandii i jej rolę we wspólnej unij­ nej polityce obronnej i w sprawach między­ narodowych. Wielu Irlandczyków mówiło wówczas wprost: „Tak” – dla traktatu to „Nie” dla irlandzkiej konstytucji i świętej na Wyspie polityki neutralności! Co ciekawe, wsparcia Sinn Feinn w kampanii z 2008 roku przeciw traktatowi udzielili irlandzcy socjaliści, którzy obawiają się, że „nowa Europa w pogoni za wzrostem gospodarczym i rozwojem ekono­ micznym zgubi człowieka”. Ostatecznie, jak wiemy, Irlandczycy do­ piero rok później, w drugim referendum opo­ wiedzieli się za przyjęciem traktatu lizbońskie­ go, ale na swoich zasadach. Unia Europejska, aby rozwiać obawy mieszkańców Republiki

Irlandii, uzgodniła z rządem w Dublinie spe­ cjalne gwarancje. Podczas posiedzenia Rady Europejskiej w Brukseli w czerwcu 2009 r. ogłoszono dokumenty ułatwiające przyjęcie traktatu przez Irlandczyków, w tym gwarancje nienaruszalności irlandzkiego prawa w odnie­ sieniu do prawa do życia, rodziny i edukacji, podatków oraz bezpieczeństwa i obrony. To samo tyczyło się kwestii praw pracowniczych, polityki społecznej i kulturalnej. Czytelnicy „Kuriera WNET” muszą wie­ dzieć o jeszcze jednej rzeczy, którą zawdzię­ czają Irlandczykom. Oto 19 czerwca 2009 roku Rada Europejska zgodziła się, by po wejściu w życie traktatu lizboń­ skiego w skład Komisji Europej­ skiej wchodził jeden obywatel z każdego państwa członkow­ skiego UE. Na żądanie pre­ miera Irlandii Briana Cowe­ na gwarancje te mają być w przyszłości dołączane do kolejnych traktatów akcesyjnych jako osob­ ne protokoły. Repub­ lika Irlandii uważała, i tak jest do tej pory, że „uroczyste oświad­ czenia nie mają mocy wiążącej”. K

Radio WNET ma swój radiow szenia Deklaracji Niepodległ była powodem wizyty Krzys dowej Wyspie. A działo się w Była wizyta w Polskiej Szk skimi i irlandzkimi bardami, nie, odwiedzając m.in. Nation historyczną siedzibę mera Du niebem Irlandii, który nieprz

Irlandio

Kiedy mówimy o przedsiębiorczości Polaków w Republice Irlandii, trzeba powiedzieć, że możemy być dumni z naszych rodaków. Choć Polska się zmienia, wciąż w Republice Irlandii o wiele łatwiej jest prowadzić swój biznes niż nad Wisłą i Odrą. Irlandzkie procedury i prawo ułatwiają życie przedsiębiorców i nie traktują ich jak potencjalnych naciągaczy czy kombinatorów. Jedną z wiodących polskich firm pod niebem Irlandii, obok sieci sklepów Mróz, jest NDevelopment.

Polska przedsiębiorczość i kultura w Irlandii Pan Marcin Natorski, przedsiębiorca, właściciel dużej firmy NDevelopment, mieszkający w Irlandii od lat… Od lat osiemnastu. Spodobała mi się tradycyj­ na muzyka irlandzka i chciałem zobaczyć wy­ spę, z której pochodzi zespół U2, który w tam­ tym czasie zajmował wiele miejsca w moim życiu jako muzyka. Jaki jest wzrost gospodarczy Irlandii? Waha się od czterech do siedmiu procent, w zależności od miesiąca. Natomiast trzeba zauważyć, że Irlandia, która podczas kryzysu 2008 roku miała znaczne problemy, musiała zaciągnąć duże pożyczki w Unii Europejskiej, tak jak większość krajów, których ten kryzys dotknął – nie tylko wyszła zupełnie na pro­ stą, spłacając wszystkie długi, ale pędzi w tym momencie z rozwojem gospodarczym w czo­ łówce europejskiej. To był też kryzys na rynku mieszkaniowym, a Pan jest przedsiębiorcą budowlanym. Akurat w 2008 roku zacząłem działalność, gdyż będąc przedsiębiorcą, trzeba patrzeć przynajmniej dziesięć lat do przodu, bo złe czasy w końcu kiedyś muszą minąć. Popłynął Pan pod prąd, mimo że na pewno wszyscy doradzali wtedy, żeby nie zakładać takiego przedsiębiorstwa podczas kryzysu. Mniej więcej tak to wyglądało. W budowlance realizowano niewiele projektów, jeśli w ogóle jakieś. Tylko szpitale, później szkoły, projekty rządowe… I raczej na zasadzie, żeby gospo­ darka jakoś mogła ciągnąć, dawać pracę lu­ dziom i pompować tę tak zwaną krew w żyły ekonomii. Trwało to osiem lat. Pana firma nie jest zwykłą firmą budowlaną, bo nie buduje Pan małych domków… Jesteśmy firmą projektowo-wykonawczą, spe­ cjalizujemy się w fasadach i unowocześnianiu energetycznym budynków. Krótko mówiąc, sprawiamy, że stare budynki stają się dużo bar­ dziej wydajne energetycznie. Ocieplamy je, uszczelniamy; projektujemy też i wykonujemy fasady na nowych budynkach.

Chciałbym się pochwalić bardzo cieka­ wym projektem, który zrealizowaliśmy w ze­ szłym roku w mieście Limerick. Zaangażowa­ liśmy do niego kilka poważnych firm z Polski. Wykonaliśmy bardzo ciekawą fasadę ze szkła – ponad cztery metry wysokości. Ta fasada ma funkcję nie tylko praktyczną, ale estetyczną, na zasadzie wielkich tafli szkła, które tworzą całość. Jest to fasada wentylowana; bardzo wy­ magający system, jeśli chodzi o warunki pogo­ dowe w Irlandii. Ten system został specjalnie zaprojektowany pod wizję architekta. Bardzo specjalistyczny system, na pewno pierwszy w Irlandii i prawdopodobnie jeden z pierw­ szych, jeszcze niewielu, w Europie. I stara się Pan do tego wszystkiego wciągnąć firmy i zakłady przemysłowe w Polsce? Uznaliśmy, że to jest dobra strategia. Działa­ my tutaj już wiele lat i jesteśmy rozpoznawani, więc ułatwiamy polskim firmom wchodzenie razem z nami w duże kontrakty, wspólnie je wyceniamy i wygrywamy przetargi, korzystając przy tym z bardzo nowoczesnych rozwiązań w Polsce, oferowanych przez polskie firmy. Tu trzeba zaznaczyć, że Polska stoi dobrymi fa­ chowcami – jak zawsze; posiłkujemy się tym, korzystamy z outsourcingu, a że nie jesteśmy w stanie sami objąć takich projektów… Jak wygląda system przetargowy Irlandii? Są przetargi komercyjne albo rządowe. My startujemy w przetargach średnich i dużych. Obecnie jesteśmy w trakcie przetargu na fa­ sadę na National Children Hospital – jeden z największych, myślę, projektów w Europie. Jest to bardzo wymagający projekt, nie schodzi z pierwszych miejsc w wiadomościach wszyst­ kich programów. Irlandczycy uważają go za swój projekt narodowy, narodową dumę. Po­ wiem tylko, że wielkość tego projektu jest jak dwa Stadiony Narodowe. Firmy są zapraszane na zasadzie referencji – nie każdy może wy­ startować w takim przetargu. My wykonaliśmy wcześniej dwie fazy szpitala Saint James Hospi­ tal wspólnie z generalnym wykonawcą, który, jak widać, jest zadowolony i zaprosił nas do przetargu na ten nowy szpital. To jest ciężka

praca, nerwowa i wymaga dużo inwencji twór­ czej, bo te wszystkie systemy są z najwyższej półki, najnowsza technologia. Jak wypada porównanie prowadzenia biznesu w Irlandii i w Polsce? W Polsce też ma Pan firmę. W Irlandii jest łatwiej. Jest dużo większa trans­ parentność w biznesie, jeśli chodzi o proces przetargowy i o wszystkie procesy towarzy­ szące. Kładzie się dużo większy nacisk na me­ rytoryczność. Co mówią Irlandczycy o Brexicie i co to znaczy dla Pana przedsiębiorstwa? Jako Polak mieszkający tutaj widzę Brexit w dwóch aspektach: jako odbierany przez Ir­ landczyków emocjonalnie, z podtekstem kul­ turowym, i Brexit w biznesie. Wydaje mi się, że ten pierwszy dotyczy obawy przed niedawno przecież zażegnanym konfliktem zbrojnym, który trwał bardzo długo. Były porozumie­ nia Wielkiego Piątku 1999 roku, kiedy zostało podpisane porozumienie z Irlandią Północną i Republiką o zawieszeniu broni, rozbrojeniu różnych organizacji paramilitarnych. Dziś jest stosunkowo spokojnie, chociaż niedawno zno­ wu wybuchł w Derry jakiś samochód-pułapka, więc ludzie obawiają się powrotu do czasów konfliktu. Czyli? Brexit, można powiedzieć, jest to ciągle pewna iskra na proch. Wciąż nie wiadomo, jak ten pro­ ces się zakończy, jak będzie wyglądać granica. To są bardzo osobiste dramaty Irlandczyków: mieszkać w jednym mieście, przez które prze­ biega granica… Jak ta granica będzie wyglą­ dać, czy będą punkty kontrolne, czy będzie cło? To jest bardzo drażliwy temat dla Irland­ czyków i nerwowy. To największa bolączka przedsiębiorców sprzed 29 marca 2019? Z punktu widzenia biznesu jest to jeszcze bar­ dziej problematyczne – dla mnie czy naszej firmy – na przykład w kontekście startowania w dużych przetargach. Irlandia nie produkuje, umówmy się, zbyt wielu dóbr. My przywozimy

wiele ciekawych systemów czy produktów do Irlandii. Część z nich pochodzi z Wielkiej Brytanii, a Irlandia jest bardzo mocno połączo­ na gospodarczo z Wielką Brytanią. Jak będzie wyglądać kurs funta do euro? Czy będzie cło, czy będzie zachowana strefa gospodarcza, tak jak do tej pory, jednego rynku, czy będziemy musieli się zmierzyć z jakąś nową legislacją? My wyceniamy projekty do przodu na trzy–cztery lata, musimy określić, za ile i jak szybko jeste­ śmy w stanie wykonać daną pracę. Jak to zrobić w sytuacji, kiedy część tych bardzo drogich sy­ stemów trzeba przywieźć z Wielkiej Brytanii? To są pytania, które nie mają odpowiedzi na dzień dzisiejszy i to jest największy problem. Rzecz bardzo ważna w odniesieniu do Brexi­tu. Polska w tym ważnym momencie nie ma w Dublinie ambasadora, nie ma żadnych narzędzi i tak naprawdę wsparcia i pomocy ze strony polskiego rządu, polskich ministerstw, żeby takich przedsiębiorców jak Pan wspierać. Jak ocenia Pan sytuację z perspektywy obietnic z 2015 roku? Jak wygląda to w praktyce? Wierzę, że intencje były jak najbardziej do­ bre, natomiast mi nie wiadomo, żeby podjęto jakieś znaczące działania wspierające polską przedsiębiorczość w Republice Irlandii. Jest ogromna potrzeba stworzenia izby handlo­ wej, czy misji gospodarczej przy ambasadzie. Myś­lę, że to może być ruch oddolny, natomiast musi być on wspomagany przez MSZ w taki sposób, żebyśmy mogli na odpowiednim po­ ziomie rozmawiać z naszymi partnerami. Irlandia to bardzo ciekawy rynek, bardzo bogaty kraj, to kraj możliwości. Jak mówiłem, my sami, oddolnie, ściągamy tutaj polskie fir­ my specjalistyczne, które zaczynają rozwijać skrzydła. Ale tu powinna powstać jakaś izba, która będzie promować polską myśl technicz­ ną i polskie przedsiębiorstwa. Nie ma wsparcia dla przedsiębiorców, ale nie ma także znaczącego wsparcia dla kultury, która tutaj, w Dublinie, wśród Polaków kwitnie. Z tego, co wiem, są organizowane pielgrzym­ ki do ambasady polskiej po wsparcie. Pod

pat­ ronatem ambasady odbywa się co roku, trzeba przyznać, ciekawy festiwal. I na patronacie się z reguły kończy. Kończy się na patronacie. Moim zdaniem wszystko zależy od ludzi, bo same organizacje nic nie zrobią. Trzeba zdecydowanie zatrud­ nić w placówce dyplomatycznej takich ludzi, którzy nie traktowaliby swojego stanowiska jako zwieńczenia kariery, tylko jako pozycję startową do zrobienia czegoś sensownego na Wyspach. Prawda jest taka, że ci wszyscy tutejsi zapaleńcy organizują w różnych zakątkach Irlandii różne wydarzenia, a potem ambasada spija śmietankę, mówiąc: „to my zorganizowaliśmy Polska – Eire Festival”. Nie! to robią ludzie w Ennis, w Limerick, w Dublinie, a nie ambasada. Czyli mieszkający w Irlandii Polacy są zostawieni sami sobie. Myślę, że to trafna diagnoza, Panie Redaktorze. I to tacy ludzie jak Przemysław Łozowski, Marcin Fabisiak i pan, Marcin Natorski i wiele, wiele organizacji jak te z Ennis, Limerick, czy Cork są dumą w Republice Irlandii etykiety „made in Poland”. To wy pokazujecie Irlandczykom, czym tak naprawdę jest Polska. To nie kłułoby tak w oczy, gdyby nie było tak irracjonalne. Patrzymy, co się dzieje w naszej ojczyźnie, jakie są nakłady, jakie są pomysły na promowanie polskości na świecie, chociaż­ by przy okazji rocznicy odzyskania niepodle­ głości w zeszłym roku. Gdyby chociaż część tych pieniędzy znalazła się w rękach szeroko rozumianej Polonii na całym świecie, myślę, że największą robotę zrobiliby po prostu działa­ cze oddolni. K


LUTY 2O19 · KURIER WNET

11

NA·SZM AR AGDOWE J·W YSPIE

wy przyczółek także w Dublinie. Setna rocznica ogłołości przez irlandzkich posłów 21 stycznia 1919 roku sztofa Skowrońskiego i ekipy Radia WNET na Szmaragwiele. kole „Wspólna Wyspa” w Droghedzie, spotkanie z polpotem radiowa stonoga ruszyła w wędrówkę po Dublinal Gallery of Ireland, gmach irlandzkiego parlamentu, ublina, wreszcie The Brazen Head – najstarszy pub pod zerwanie i w tym samym miejscu działa od roku… 1198.

o, dziękujemy!

Radio WNET na Szmaragdowej Wyspie Tomasz Wybranowski

Mícheál Mac Donncha jest politykiem Sinn Féin, który pełnił funkcję burmistrza Dublina w latach 2017–2018. Był także redaktorem pisma „An Phoblacht” i współpracował z Radiem NEAR FM, gdzie od 2006 roku gości na antenie polski program „Polish Weekly”. W latach 1997–2014 był kierownikiem zespołu poselskiego partii Sinn Féin Oireachta. Jest autorem książkowej monografii, która ukazała się w setną rocznicę istnienia Sinn Féin, Century of Struggle (2005).

Rozmowa z byłym merem Dublina Czy Polacy są ważni dla Irlandczyków? Polacy mają znaczący udział w życiu Irlandii. W związku z liczną imigracją z ostatnich lat stanowią sporą część jej ludności. Pozytywnie wpływają na naszą ekonomię, społeczeństwo, kulturę. Kiedy byłem merem Dublina, wkład Polaków, jak i innych mniejszości, był bardzo widoczny. Dublin jest w ogóle miastem bardzo otwartym, o międzynarodowym i zróżnicowa­ nym charakterze. Co Pan sądzi o Brexicie? Nie obawiamy się Brexitu, ale musimy po­ wiedzieć jasno, że każdy rodzaj Brexitu jest niekorzystny dla Irlandii, ponieważ w sześciu północnych hrabstwach irlandzkich wyborcy głosowali za pozostaniem w Unii Europejskiej. Tego samego chce reszta Irlandii, chociaż ma to swoje minusy, ale większość obywateli na całej wyspie chce pozostania w UE. Będzie dla nas katastrofą, kiedy część wyspy zostanie oderwana od Unii Europejskiej wbrew woli jej mieszkańców. Chcemy więc upewnić się, że

jeśli Brexit się wydarzy, stworzy jak najmniej zawirowań dla Irlandii, i że nie będziemy mieć „twardej granicy”. Partia, którą reprezentuję, Sinn Féin, optuje za rozpisaniem powszechne­ go irlandzkiego referendum w sprawie zjed­ noczenia, ponieważ reunifikacja całej Irlandii jest najlepszą odpowiedzią na Brexit. Czy pamięta Pan wizytę papieża Jana Pawła II w Irlandii w 1979 roku? Tak, oczywiście pamiętam, byłem wtedy w Phoenix Parku (od tłumacza i autora: Phoenix Park – miejsce głównej mszy podczas papieskiej wizyty w 1979 roku). Wtedy było to oczywiście wielkim wydarzeniem, ale teraz Irlandia bardzo się zmieniła i niedawna wi­ zyta papieska odbywała się w zupełnie innej atmosferze. Jak wiecie, mieliśmy tu skandale w Kościele katolickim i mamy teraz społeczeń­ stwo, które jest mniej katolickie niż to sprzed lat. Jest ono też bardziej zróżnicowane, co jest rzeczą pozytywną i uważam, że w tej kwestii poczyniliśmy znaczący postęp. K

Nastroje przed Brexitem

W

przededniu Brexitu trzeba zaak­ centować fakt, że w lipcu 2005 r. Irlandia była świadkiem niezwykłe­ go wydarzenia w swoich dziejach. Bez rozlewu krwi, traktatów i paktów zamknięto ponad 80-letni okres wojny domowej. Teraz Irlandczycy z Północy i Południa obawiają się, że gdyby doszło do powstania twardej granicy między Ulsterem a resztą Ir­ landii, to wrócą krwawe wspominki z czasów bratobójczych walk i zamachów z Irlandzką Armią Republikańską i protestanckimi bojów­ kami w tle. Nastrój niepewności udziela się przed­ siębiorcom z obu stron, w tym właścicielom linii lotniczych oraz Polakom mieszkającym na Wyspie. Sporo przedsiębiorców z terenu Uls­ teru już przeniosło się na południe Wyspy. Premier rządu Republiki Irlandii Leo Va­ radkar wyraził opinię, że Brexit znacząco pod­ waża pokojowe Porozumienie Wielkopiątko­ we i niszczy stosunki między Irlandią i Wielką Brytanią: – Wszystkie rzeczy, które oddalają od siebie wspólnoty w Irlandii Północnej, podważają Porozumienie Wielkopiątkowe, i wszystko, co oddala od siebie Wielką Brytanię i Irlandię, podważa tę relację. Wierzymy w mądrość Irlandczyków, któ­ rzy dziesiątkom tysięcy Polaków stworzyli pod niebem Hibernii drugi, prawdziwy dom. K

Ekipa Radia WNET, goszcząc w Dublinie, spotkała wielu polonijnych liderów, którzy budują solidne mos­ ty między Polakami i Irlandczykami. W dziedzinie edukacji i szkolnictwa wyższego takim liderem jest doktor Jarosław Płachecki, dziekan dublińskiego wydziału Staropolskiej Szkoły Wyższej i działacz Towarzystwa Irlandzko-Polskiego – Irish-Polish Society.

Irlandia przyjęła nas z otwartością

Ma Pan czterdzieś­ ci lat; jak długo mieszka Pan w Irlandii? Prawie dwadzieścia lat. Jestem zadowolo­ ny i szczęśliwy. Zacznijmy od irlandzkiego święta narodowego, które na Szmaragdowej Wyspie jest obchodzone 17 marca, w Dniu św. Patryka. Czy to święto będzie obchodzone w Staropolskiej Szkole Wyższej? Tak i będzie połączone z inny­ mi uroczystościami, między innymi z czterdziestoleciem Towarzystwa Ir­ landzko-Polskiego. Planujemy też we wrześ­ niu wspólną konferencję naukową poświęconą czterdziestoleciu Towarzystwa i wydarzeniom, które miały miejsce w Irlandii sto lat temu.

Irlandczycy dzisiaj się najzwyczajniej w świecie dogadują, pomimo różnic. Potrafili też wybaczyć Anglikom te wszystkie lata, w których byli przez nich upokarzani.

Co to jest – Staropolska Szkoła Wyższa? Staropolska Szkoła Wyższa jest pedagogicz­ ną uczelnią kielecką i od pięciu lat prowadzi zajęcia w Dublinie. Sam Wydział w Dublinie ma już dziesięć lat. Poprzednio był prowa­ dzony przez Wyższą Szkołę Rozwoju Lokal­ nego w DCU. W 2014 roku został wcielony do Staropolskiej Szkoły Wyższej w Kielcach. W Dublinie można uzyskać tytuł licencjata, natomiast studia drugiego stopnia można kon­ tynuować w Kielcach. Kto może studiować w tej szkole? To są studia niszowe, prowadzone w języ­ ku polskim, a więc dla Polaków. To studia

dla osób, które po powrocie do kraju będą chciały powiedzieć: zrobiłem tutaj coś dobre­ go, zarobiłem trochę pieniędzy, zdobyłem dyplom i nauczyłem się czegoś, zobaczyłem trochę świata. Dwadzieścia lat w Irlandii znaczy, że był Pan świadkiem napływu Polaków, bo dwadzieścia lat temu trudno było spotkać Polaka w Dublinie. Tak, to prawda. Ja tu przyjeżdżałem, żeby zrobić doktorat, kiedy jeszcze Polaków obo­ wiązywał tutaj tak zwany work permit, czyli pozwolenie na pracę. To się zmieniło w roku 2004. W Dublinie zaczęli pojawiać się naj­ pierw w okresie wakacyjnym pojedynczy młodzi ludzie. To byli studenci, a potem już masowo zaczęli przyjeżdżać nasi roda­ cy, żeby zdobywać pracę i uczyć się języka angielskiego. Jak zmieniło atmosferę w Dublinie to, że mieszka tutaj kilkadziesiąt tysięcy osób, które przyjechały z Rzeczpospolitej i starają się tutaj żyć, i to żyć normalnie? Bardzo pozytywnie. Jesteśmy tutaj przyjmo­ wani z otwartością, wprowadzamy na pewno nowe elementy kontynentalne, importujemy do Irlandii trochę swoich i produktów, i zacho­ wań. Irlandia jest takim miksem, trochę chyba na wzór Wielkiej Brytanii, gdzie wielokulturo­ wość ma się dobrze. O czym jest Pana doktorat? O stosunkach polsko-irlandzkich czy o historii Irlandii? Napisałem doktorat z systemu politycznego Irlandii. Pisałem go i obroniłem na Wydziale Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszaw­ skiego.

Zachować mowę i korzenie Przemysław Łozowski, dyrektor polskiej szkoły „Wspólna Wyspa” w Droghedzie, muzyk i dyrygent opowiada Radiu WNET o potrzebie edukacji polskich dzieci urodzonych na Szmaragdowej Wyspie i o swojej pasji muzykalnego i kulturowego łączenia Irlandczyków i Polaków. Wraz z Marcinem Fabisiakiem w Droghedzie i Dublinie animuje muzyczne i poetyckie działania kulturalne. Jak i dlaczego założył Pan szkołę? Szkoła w Droghedzie nie jest pierwszą szkołą, która powstała z mojej inicjatywy. Niemal tuż po przyjeździe tutaj, do Irlandii, w 2007 roku zauważyłem, że jest taka potrzeba i wspólnie z koleżeństwem zaczęliśmy zakładać polskie szkoły w Irlandii. Powstało kilka szkół w Dubli­ nie i okazało się, że tutaj, w Droghedzie, także powinna powstać taka szkoła. Co jest największym kłopotem dyrektora takiej szkoły? Pojawiają się różne sytuacje, które wymagają koordynacji. Trzeba zorganizować miejsce, ka­ drę pedagogiczną, która musi być najlepsza…

Później dopiero przychodzą rodzice, którzy czują potrzebę, żeby tutaj, w Irlandii, zapew­ nić dzieciom polską edukację, co nie jest wca­ le takie oczywiste. Rodacy przyjeżdżają tutaj, rodzą się im dzieci, ale oni uważają, że język polski nie jest tak powszechny jak na przykład angielski i rozmawiają z dziećmi w domach po angielsku, czyli odrzucają tę tożsamość, którą przede wszystkim wyznacza język, prawda? Jak się porozumiewamy, tak myślimy; to jest bardzo istotne, w jakim języku to się odbywa. Dużym wsparciem dla mnie jest Katarzyna Su­ dak, która wzięła na swoje barki administrowa­ nie szkołą i kontakty z polskimi ministerstwami i organizacjami.

„Wspólna Wyspa” – szkoła w Droghedzie ma pewną niezwykłą cechę: mianowicie muzykującego dyrektora, co dla dzieci jest bardzo ważne, bo dzięki temu nie tylko uczą się pisać, ale także śpiewać i tańczyć. Z wykształcenia jestem muzykiem i uważam, że bardzo ważne jest, żeby dzieci swój sposób eks­ presji odnajdywały właśnie w muzyce. Uważam, że zajęcia artystyczne są bardzo istotne. Dzieci, tak jak w Polsce, poznają polskie piosenki, uczą się polskich tańców. Oczywiście najważniejsza jest edukacja zintegrowana w języku polskim. Przemysław Łozowski nie tylko prowadzi szkołę, ale też promuje polską muzykę

Co jest charakterystyczne dla irlandzkiego systemu politycznego? Jego główna cecha polega na tym, że nie ma tutaj tego kontynentalnego podziału na stro­ nę lewą i prawą. Podział wynika ze stosunku do układu podpisanego przez Wielką Bryta­ nię i Irlandię w roku 1921. Dzisiaj zwolennicy tego układu generalnie gromadzą się wokół partii Fine Gael, natomiast jego przeciwnicy skupiają się wokół Fianna Fáil. To już jest daleka historia, dziewięćdziesiąt osiem lat. Czy historia ma takie znaczenie dla Irlandczyków? Ma, bo trzeba pamiętać o tym, że w czasie woj­ ny domowej zginęło więcej Irlandczyków niż w czasie wojny irlandzko-brytyjskiej. Irlandczy­ cy swoje rany – raz, że potrafili zabliźnić, dwa – potrafili zakopać głęboko i dzisiaj się najzwy­ czajniej w świecie dogadują, pomimo różnic. Potrafili też wybaczyć Anglikom te wszystkie lata, w których byli przez nich upokarzani. W jaki sposób jest zbudowane społeczeństwo irlandzkie? Są rodzinni? Kastowi?… W Irlandii głównym elementem społeczeń­ stwa jest rodzina, przy czym są to rodziny wielopokoleniowe i wielodzietne. Tutaj nie ma to pejoratywnego wydźwięku, jak w Pols­ ce. Średnia dzietność w Irlandii to jest trzy i pół. Dlatego jest to społeczeństwo młode, rozwijające się i stąd ten boom gospodarczy, z którego wszyscy tu korzystają. Katolicka Irlandia bardzo się jednak zmieniła przez ostatnich dwadzieścia lat. Ale te zmiany nie mają związku z wiarą. To raczej jest otwartość na świat. Oni nadal po­ zostają praktykującymi katolikami, natomiast

ludową. Jest nie tylko specjalistą w tej dziedzinie, ale jej wielkim miłośnikiem. Zaraz po potrzebie edukowania polskich dzie­ ci po polsku uświadomiłem sobie, że istotne jest także przywoływanie dźwięków tradycyj­ nej polskiej muzyki. Stało się to pod wpływem obserwacji, jak żywa jest tradycyjna kultura irlandzka. Tak się składa, że jeszcze zanim wyje­ chałem z Polski, zrozumiałem, jak istotne jest zachowanie muzyki tradycyjnej, ludycznej, powiedzmy muzyki naszych dziadków, pra­ dziadków. Ta muzyka jest piękna, to był ma­ giczny świat, bardzo intensywny, bardzo praw­ dziwy, bo sięgając po instrument akustyczny, powiedzmy skrzypce czy jakiś inny – po pro­ stu wyrażamy siebie. Tutaj nie można niczego zafałszować; nie ma auto-tune’ów, że tak się wyrażę. Tutaj wszystko jest bardzo prawdziwe, bardzo emocjonalne – i taka też jest właśnie nasza muzyka. I przekonał się Pan o tym, że polska muzyka ludowa, te polskie dźwięki mogą przyciągać Irlandczyków i inne narodowości, i stworzył Pan zespół.

na pewno przyjmują postawy modernistycz­ ne, postawy otwartości. Irlandczycy zoba­ czyli, że można żyć inaczej. Być może sprzyja temu klimat polityczny, to, co się dzieje w Eu­ ropie. Zobaczmy, jak to będzie wyglądało w przyszłości. Co robi Towarzystwo Polsko-Irlandzkie i kto do niego należy? Towarzystwo irlandzko-polskie powstało czterdzieści lat temu. Bezpośrednią przy­ czyną jego powstania była wizyta duszpa­ sterska Jana Pawła II w Irlandii w 1979 roku. Na początku była to grupka niewielu Pola­ ków. Pierwsze spotkanie nastąpiło 7 stycznia 1979 roku. Dzisiaj jest to najstarsza działająca organizacja, z własnym domem, z własną his­ torią, tradycjami, z własnym wydawnictwem. Jest otwarte dla wszystkich, którzy mieszkają w Irlandii. Dzięki Waszym staraniom Irlandczycy zdobyli trochę wiedzy o nas, o naszej his­ torii, o podobieństwach losów polskich i irlandzkich. Wspomnijmy w związku z tym o „Rocznikach Towarzystwa Irlandzko-Polskiego”. „Rocznik Towarzystwa Irlandzko-Polskiego” jest tylko niewielkim skutkiem i przyczynkiem do tego, co się dzieje w Towarzystwie. Publiku­ jemy go od czterech, pięciu lat. Do Towarzy­ stwa należą głównie rodziny irlandzko-polskie, stąd też porozumiewamy się w języku angiel­ skim. członkowie IPS to mniej więcej w po­ łowie Irlandczycy, w połowie Polacy. Często też są to polscy przybysze z Wielkiej Brytanii, którzy urodzili się już tam, dla których język polski jest językiem drugim i po prostu dobrze czują się w naszych progach. K

Najpierw wyszedłem z tą propozycją do ro­ daków, to było oczywiste, ale w SuperTonic Orchestra gra skład z całego świata. I to jest przykład na to, że polska muzyka tradycyjna, polska kultura może być atrakcyjna, ale trzeba ją po prostu pokazywać. Wielu naszych rodaków mówi: chciałem przyjechać do Irlandii nie z powodów eko­ nomicznych, finansowych, ale żeby poznać tę kulturę, muzykę, ten kraj elfów, że tak się wy­ rażę. A jeżeli nie będzie osób, które są w sta­ nie przekazać dalej naszej rodzimej kultury, to czym będziemy się mogli pochwalić? To pytanie niech pozostanie otwarte. K Współpraca: Tomasz Szustek, Katarzyna Sudak i Eryk Kozieł · Foto: Tomasz Szustek Producent wykonawczy: Studio 37 Dublin Redakcja Radia WNET i „Kuriera WNET” składa podziękowania Przemysławowi Łozowskiemu i Szkole „Wspólna Wyspa” w Droghedzie.


KURIER WNET · LUTY 2O19

12

R

egularnie w każdą sobotę od 17 listopada ubiegłego roku odbywają się antyrządowe demonstracje i zamieszki we wszystkich francuskich miastach. Nie ustają groźby pod adresem parlamentarzystów oraz niszczenie biur i prywatnych lokali polityków. Stróże porządku chwytają się coraz bardziej kontrowersyjnych metod uspokajania nastrojów podczas antyrządowych demonstracji. Organizują je trzy ruchy społeczne działające niezależnie od tradycyjnych partii politycznych i związków zawodowych. Rządzący opracowali pakiet antykryzysowy wart ponad 10 miliardów euro oraz podjęli próbę przekształcenia społecznego oburzenia w proces polityczny, zapoczątkowany zainicjowaną przez prezydenta Francji ogólnokrajową debatą na tematy gospodarcze, społeczne i polityczne. Kryzys nad Sekwaną trwa. Od 15 lat systematycznie topnieje siła nabywcza Francuzów. Według danych Eurostatu Francuzi płacą najwięcej podatków i danin na rzecz państwa ze wszystkich krajów Unii Europejskiej. Benallagate i inne afery spowodowały nad Sekwaną narastające poczucie, iż są we Francji osoby stojące ponad prawem, ponad wszystkim – z francuskim prezydentem na czele, który w kampanii wyborczej jako kandydat

F·R·A·N·C·J·A miejsce liczne ekscesy generujące wiele ofiar (kilkuset rannych) oraz duże straty materialne.

27

listopada Emmanuel Macron podjął pierwszą próbę zażegnania społecznego kryzysu i zabrał publicznie głos, co było transmitowane na żywo przez wszystkie największe francuskie telewizje. Prezydent potwierdził podwyżki cen paliw i innych źródeł energii, również te zaplanowane na przyszłe lata. W tym samym przemówieniu zapowiedział ogólnokrajową debatę dotyczącą francuskiej transformacji ekologicznej. Wielu ekspertów uważa, że to pierwsze przemówienie prezydenta nie przekonało zdecydowanej większości prowadzących akcje protestacyjne, a wręcz dolało oliwy do ognia i doprowadziło do jeszcze większego oburzenia społecznego.

1

grudnia doszło we Francji do kolejnych protestów, których główną cechą były towarzyszące im we wszystkich miastach olbrzymie ekscesy. Antyrządowe demonstracje zgromadziły tego dnia około 150 tysięcy manifestantów w całym kraju. Tego dnia zostało rannych około 150 demonstrantów i około 100 stróżów porządku, a straty materialne oszacowano na 600 milionów euro.

wypłacana na zasadzie dobrowolności przez pracodawców swoim pracownikom na koniec roku – oto główne propozycje mające na celu podwyższenie poziomu siły nabywczej Francuzów, złożone przez prezydenta Francji w celu zażegnania społecznego kryzysu. Prócz propozycji natury ekonomicznej prezydent zapowiedział tego dnia wielką ogólnokrajową debatę, która miałaby doprowadzić do narodowej dyskusji dotyczącej społecznej, politycznej i instytucjonalnej przysz­ łości francuskiego państwa. Badania francuskiej opinii publicznej przeprowadzone w kolejnych dniach pokazały, że prezydenckie propozycje doprowadziły do pierwszego rozłamu w ruchu protestujących. Część protestujących

w celu upamiętnienia ofiar francuskiego kryzysu i ulicznych zamieszek. Podczas tego wydarzenia Drouet został zatrzymany przez policję pod zarzutem zorganizowania nielegalnego zgromadzenia w miejscu publicznym, co wzbudziło oburzenie nad Sekwaną i spowodowało względne scalenie coraz bardziej dzielącego się na wrogie sobie frakcje ruchu żółtych kamizelek.

5

stycznia w całej Francji odbyły się kolejne antyrządowe demonstracje żółtych kamizelek; liczebność demonstrujących wróciła do stanu sprzed okresu świątecznego. Rządzący, którzy zdążyli nabrać przekonania, iż społeczny kryzys nad Sekwaną ma się ku końcowi, skierowali tego dnia do za-

przedstawiciele ruchu żółtych kamizelek. Uczestniczą też w niej zainteresowani nią zwyczajni obywatele. Za organizację rozmów prowadzonych podczas debaty odpowiadają głownie samorządowcy, ale grupa obywateli również może zorganizować rozmowy na jeden z zaproponowanych przez prezydenta tematów. W debacie tej osobiście biorą udział Emmanuel Macron i Edouard Philippe. Francuski prezydent w styczniu dwa razy debatował z samorządowcami, próbując poniekąd naprawić swe kontakty z nimi, jako że popadł on w głęboki konflikt z pracownikami tego sektora od momentu ogłoszenia abolicji w kwestii podatków lokalnych. Powstał specjalny portal, na którym każdy obywatel

Ponad 2500 rannych (w tym ponad 200 ciężko; kilkadziesiąt osób pozostanie trwale niepełnosprawnych). Kilkudziesięciu zabitych we francuskiej metropolii i w departamentach zamorskich. Ponad 6000 tysięcy wyroków skazujących, z czego ponad 300 skazanych będzie odbywało wyroki więzienne. Straty materialne obliczane na co najmniej 5 miliardów euro.

2 Wielu ekspertów uważa, że to pierwsze przemówienie prezydenta nie przekonało zdecydowanej większości prowadzących akcje protestacyjne, a wręcz dolało oliwy do ognia. obiecywał, ze jeśli wygra wybory prezydenckie, skończy z niepisaną regułą, „równi i równiejsi”. Tymczasem ulega erozji wizerunek Emmanuela Macrona, który od początku swojej prezydentury jest postrzegany przez dużą grupę Francuzów jako przeciwieństwo Robin Hooda, czyli jako ten, który „odbiera biednym, żeby dawać bogatym”. Nie poprawiają go kontrowersyjne wypowiedzi prezydenta skierowane przeciw

Powstał nowy ruch społeczny – ruch czerwonych szalików. Protestuje on przeciwko aktom przemocy i stratom powodowanym we Francji podczas antyrządowych manifestacji. obywatelom, którzy publicznie krytykują jego politykę. Te wszystkie kwestie doprowadziły do kryzysu społecznego we Francji; społecznego oburzenia, niekiedy wręcz buntu. Jego zapalnikiem okazała się tzw. polityka ekologiczna rządzących, której najbardziej odczuwalnym aspektem dla francuskich obywateli okazały się wysokie od początku ubiegłego roku ceny paliw i innych źródeł energii (podwyżki te wyniosły 25 procent od pierwszego stycznia do pierwszego lis­ topada 2018 roku). Pierwsze zorganizowane przez ruch żółtych kamizelek demonstracje we Francji miały miejsce 17 i 24 listopada ubiegłego roku. Protesty z 17 lis­ topada zgromadziły około pół miliona uczestników, którzy wzięli udział w antyrządowych wiecach i manifes­ tacjach w całej Francji. W demonstracjach o podobnym w charakterze z 24 listopada uczestniczyło na terenie całego kraju ponad 200 tysięcy osób. Zarówno 17, jak i 24 listopada miały

grudnia, kiedy trwało podsumowanie antyrządowych demonstracji, pojawiły się oskarżenia pod adresem służb porządkowych o błędy i mało energiczne przeciwdziałanie chuligańskim ekscesom. Obiektem ataków podczas demonstracji stały się również tego dnia obiekty reprezentujące władzę centralną w terenie. Jedna prefektura została podpalona. Kiedy tego dnia francuski prezydent udał się na miejsce, aby osobiście ocenić zniszczenia, został wygwizdany i wykrzyczany przez demonstrantów, którzy próbowali zakłócić prezydenckie oględziny podpalonej prefektury.

Francuski kryzys trwa

3

grudnia premier Edouard Philippe w przemówieniu telewizyjnym poinformował, iż rząd postanowił zawiesić podwyżki cen paliw i innych źródeł energii na okres 6 miesięcy, a także zrezygnował z obostrzeń związanych z kontrolą techniczną pojazdów, jak również z innych nowych regulacji, obciążających obywateli francuskich kolejnymi opłatami. Jednocześnie oświadczył, że rząd pracuje nad nowelizacją strategii zabezpieczenia antyrządowych demonstracji i rozważa wprowadzenie na terytorium całej Francji stanu wyjątkowego, do czego ostatecznie jednak nie doszło.

8

grudnia we wszystkich fran­ cuskich większych miastach, w tym w Paryżu, odbyły się kolejne wielotysięczne antyrządowe demonstracje, zabezpieczane przez 95 tysięcy policjantów i żandarmów. Na ulice francuskich miast wyjechało tego dnia 50 pojazdów opancerzonych. Policja odeszła od tzw. strategii statycznej, przechodząc do kontrofensywy w sytuacjach, kiedy rozpoczynały się zachowania chuligańskie. Filarami nowej strategii formacji zabezpieczających antyrządowe demonstracje stały się mobilność i efektywność. Na terytorium całej Francji prowadzono działania prewencyjne i zatrzymania. Już na kilka godzin przed rozpoczęciem demonstracji zatrzymywano i przeszukiwano autokary przewożące manifestantów do Paryża i innych francuskich miast. 8 grudnia podczas demonstracji służby porządkowe zatrzymały w całej Francji ponad 400 osób. Ofensywna strategia służb państ­ wowych nie doprowadziła jednak do zmniejszenia poziomu ekscesów i nie zapobiegła zamieszkom w Paryżu, Tuluzie, w Bordeaux i w innych miastach. Okazało się, że straty materialne w wyniku zamieszek i starć manifestantów z policją były porównywalne do tych, które odnotowano podczas demonst­ racji tydzień wcześniej. W tym kontekście 10 grudnia 2018 roku Emmanuel Macron zdecydował się na kolejne publiczne przemówienie, transmitowane przez wszystkie większe telewizje francuskie. Zaproponował w nim społeczny plan antykryzysowy: podwyżka płacy minimalnej o 100 euro miesięcznie netto; „odpodatkowanie” i „odskładkowanie” godzin nadliczbowych, czyli powrót do reformy Sarkozy’ego francuskiego kodeksu pracy; obniżka składek zdrowotnych dla emerytów, których emerytura jest niższa niż 2000 euro miesięcznie; specjalna i nieopodatkowana premia

Zbigniew Stefanik

skupionych w ruchu żółtych kamizelek przyjęła propozycje ekonomiczne z zadowoleniem, a zapowiedź o debacie z ostrożną nadzieją na pozytywną zmianę. Jednak druga część uznała te propozycje za niewystarczające i postanowiła nadal prowadzić protesty, co sprawiło, że 15, 22 i 29 grudnia ubiegłego roku odbyły się w całej Francji kolejne antyrządowe demonstracje, które

Badania francuskiej opinii publicznej przeprowadzone w kolejnych dniach pokazały, że prezydenckie propozycje doprowadziły do pierwszego rozłamu w ruchu protestujących. jednak zasiliło mniej protestujących niż przed ogłoszeniem prezydenckiego planu antykryzysowego.

26

grudnia, wyczuwając słabnące poparcie nad Sekwaną dla ruchu żółtych kamizelek i korzystając z okresu świątecznego, rządzący i podległe im służby porządkowe wraz z wymiarem sprawiedliwości przeszli do kontrofensywy. Od 26 do 31 grudnia zapadło we Francji kilkadziesiąt wysokich wyroków skazujących uczestników antyrządowych demonstracji i sprawców zamieszek i ekscesów na kilkuletni pobyt w więzieniu. W tym samym czasie policja i żandarmeria przystąpiły do energicznego odblokowywania obiektów zajmowanych przez protestujących. 2 stycznia bieżącego roku w dość kontrowersyjnych okolicznościach został zatrzymany w Paryżu jeden z liderów ruchu żółtych kamizelek, Eric Drouet. Mężczyzna zwołał na Facebooku zgromadzenie w Paryżu

bezpieczania w całym kraju demonstracji około 10 tysięcy policjantów i żandarmów, czyli dziesięciokrotnie mniej niż w okresie grudniowym. Doszło do kolejnych zamieszek i starć z policją we wszystkich większych francuskich miastach. W Paryżu demonstranci zaatakowali siedzibę rzecznika rządu i ministra do spraw kontaktu rządu z parlamentem, Benjamina Grivo, który (warto to mieć na uwadze) wypowiadał się w dość ostry sposób o ruchu żółtych kamizelek, nazywając jego działaczy „agitatorami, którzy dążą do insurekcji nad Sekwaną”. Po ekscesach z 5 stycznia premier Eouard Philippe podczas wywiadu udzielonego 7 stycznia br. francuskiej telewizji TF1 poinformował o daleko idącej nowelizacji francuskiego prawa dotyczącego zgromadzeń i przebiegu manifestacji. Nad Sekwaną ma powstać specjalna kartoteka, w której będą odnotowywani agresywni uczestnicy manifestacji i publicznych zgromadzeń. Na podstawie takiej notatki będzie można im zakazywać decyzją prefektury wstępu i uczestnictwa w demonstracjach i wydarzeniach o charakterze publicznym. Ponadto ma zostać wprowadzony – pod groźbą wysokiej kary więzienia – zakaz udziału w demonstracjach z zamaskowaną twarzą. Ponadto sprawcy strat i chuligańskich ekscesów mają zostać pociągnięci do finansowej odpowiedzialności. Rzeczoną nowelizację francuski parlament ma przyjąć przed końcem lutego tego roku.

13

stycznia br. Emmanuel Macron w opublikowanym w mediach liście zwrócił się do Francuzów z zaproszeniem do wzięcia udziału w ogólnokrajowej debacie dotyczącej przyszłości Francji. Postawił w tym liście 34 pytania, na które debatujący winni znaleźć odpowiedź. Owa debata rozpoczęła się we Francji 15 stycznia i ma zakończyć się 15 marca tego roku. Toczy się ona wokół czterech bloków tematycznych: transformacja ekologiczna, polityka fiskalna i polityka społeczna, zagospodarowanie terytorium i służba publiczna, demokracja we Francji i reforma francuskich instytucji. W debacie biorą udział samorządowcy, parlamentarzyści, przedstawiciele NGO, związków zawodowych i innych organizacji społecznych, jak również

może zgłosić swoje propozycje, jak również kwestie do dyskusji. Można również złożyć propozycje tematów do dyskusji w każdym merostwie znajdującym się na terytorium europejskim i zamorskim Republiki Francuskiej Rzeczona debata ma doprowadzić do przekształcenia zamieszek i antyrządowych demonstracji w polityczny proces. Zdaje się jednak, iż ta strategia

Ruch żółtych kamizelek traci stopniowo poparcie nad Sekwaną i zdaje się, że jego dotychczasowa formuła działań wyczerpuje się. Jego działacze dzielą się coraz bardziej i ich drogi się rozchodzą. tylko częściowo przynosi oczekiwane przez rządzących rezultaty. Albowiem jeśli zdaje się, iż liczebność uczestników styczniowych antyrządowych demonstracji stopniowo maleje, to antyrządowe protesty nadal mają miejsce, a ich gwałtowny charakter przybiera na sile. Na sile przybierają również działania służb porządkowych nad Sekwaną; działania, które budzą we Francji coraz więcej kontrowersji, albowiem nadużycia policyjne stały się pod koniec stycznia br. jednym z głównych tematów dominujących francuską przestrzeń publiczną. 26 stycznia został ciężko ranny jeden z liderów żółtych kamizelek, Jérôme Rodrigues. W momencie zajścia poszkodowany filmował interwencję policji podczas antyrządowej demonstracji w Paryżu. Wszystko wskazuje na to, że został on ofiarą użytego przez policję granatu hukowego, jak również wyrzutni kul gumowych (LBD40) – broni gładkolufowej, która

zdaje się być bardzo niebezpiecznym instrumentem, jeśli wziąć pod uwagę szkody wyrządzane jej ofiarom… Ruch żółtych kamizelek traci stopniowo poparcie nad Sekwaną i zdaje się, że jego dotychczasowa formuła działań wyczerpuje się. Sami jego działacze dzielą się coraz bardziej i ich drogi się rozchodzą. Niektórzy z nich zakładają własne partie polityczne i zapowiadają start w tegorocznych wyborach parlamentarnych. Kolejni zaś biorą udział we wspomnianej debacie ogólnokrajowej. Inni nadal manifes­tują i odmawiają wszelkich rozmów z rządzącymi, wykluczając jakiekolwiek formy kompromisu. Coraz więcej kontrowersji nad Sekwaną budzą również niektórzy działacze tego ruchu. Pewne osoby biorące udział w demonstracjach żółtych kamizelek zostały rozpoznane jako działacze francuskich formacji ultraprawicowych i ultralewicowych. Inni zaś zostali zdemaskowani jako uczestnicy w minionych latach walk w Donbasie po stronie tzw. prorosyjskich separatystów. Coraz więcej sprzeciwów budzą akty przemocy i straty generowane podczas protestów żółtych kamizelek. Na fali rosnącej niechęci wobec zamieszek i przemocy powstał nad Sekwaną nowy ruch społeczny – ruch czerwonych szalików. Protes­tuje on przeciwko aktom przemocy i stratom powodowanym we Francji podczas antyrządowych manifestacji. Ruch czerwonych szalików, choć nie deklaruje się otwarcie jako zgromadzenie przeciwne żółtym kamizelkom, de facto protestuje przeciwko ich działalności i wyraża mniejsze lub większe poparcie dla rządzących oraz sił porządkowych, coraz częściej oskarżanych nad Sekwaną o nadużywanie władzy. Pierwszą swoją manifestację czerwone szaliki zorganizowały w Paryżu 27 stycznia br. pod has­łem „obrony demokracji, w obronie francuskich instytucji oraz przeciwko przemocy”. Ich manifestacja zgromadziła około 11 tysięcy osób. Zdaje się, iż rozwiązanie francus­ kiego kryzysu tkwi w odpowiedzi na pytanie: czy jest nad Sekwaną możliwe przekształcenie ulicznych zamieszek i antyrządowych demonstracji w polityczny proces? Chociaż, jak na to wskazują badania opinii publicznej, około 40 procent Francuzów jest zainteresowanych zainicjowaną przez Emmanuela Macrona ogólnokrajową debatą, to protesty żółtych kamizelek trwają nadal, a skala przemocy w starciach między demonstrantami i siłami porządkowymi rośnie z tygodnia na tydzień, powodując kolejne zniszczenia i kolejne ofiary w ludziach. Zażegnanie francuskiego kryzysu zależy również od odpowiedzi na pytanie: czy uda się rządzącym uspokoić wciąż ogromne niezadowolenie społeczne i spełnić postulaty oburzonych i demonstrujących – oczywiście te postulaty, które z punktu widzenia finansowego, gospodarczego i politycznego są do spełnienia. Wygląda na to, iż społeczna część prezydenckiego planu antykryzysowego uwzględnia głównie pracowników sektora prywatnego. Jednak sektor tzw. budżetówki również przedstawia coraz bardziej ostentacyjnie swoje postulaty. W grudniu ubiegłego roku nauczyciele i pracownicy francuskiej oświaty stworzyli ruch „czerwonych długopisów”. Żądają podwyżek płac oraz poprawy warunków pracy. Zapowiadają ogólnokrajowe demonstracje i akcje protestacyjne. Pracownicy innych branż budżetowych, np. służby zdrowia czy francuskiego systemu penitencjarnego, również przedstawiają swoje ekonomiczne żądania. Na razie z branż budżetowych jedynie postulaty policyjnych związków zawodowych zostały spełnione przez rządzących. 19 grudnia ubiegłego roku na mocy specjalnej ustawy przyjętej przez francuski parlament wypłacono jednorazowo premię wysokości 300 euro 111 tysiącom policjantów i żandarmów biorących udział w zabezpieczaniu antyrządowych demonstracji od 17 listopada ubiegłego roku. Ponadto przyznano policjantom podwyżkę płac średnio 150 euro miesięcznie. Można więc oczekiwać roszczeń pracowników tzw. sektora budżetowego w najbliższych tygodniach i miesiącach. Niektóre francuskie związki zawodowe zapowiadają strajk generalny, jeśli sektor budżetowy zostanie pominięty w procesie rozwiązywania społecznego kryzysu. Czy francuskie władze są w stanie doprowadzić za pomocą tradycyjnych metod politycznych i zdecydowanych działań służb porządkowych do zakończenia największego społecznego i politycznego kryzysu w całej historii V Republiki? K


LUTY 2O19 · KURIER WNET

13

P·R R·P Profesor Andrzej Zybertowicz w styczniu 2018 r., stwierdził, że największym wyzwaniem dla Polski w 2018 r. jest zbudowanie maszyny bezpieczeństwa narracyjnego. Wiąże się to z uruchomieniem procedury z art. 7 Traktatu o UE wobec Polski. Należy zidentyfikować wyzwania komunikacyjne i stworzyć spójny, korzystny wizerunek pols­ kiego państwa. Sukces w realizacji tego ambitnego zadania zależy od determinacji w międzyresortowej współpracy na tej płaszczyźnie. Rok wcześniej premier Mateusz Morawiecki podczas swego exposé zapowiedział utworzenie Centrum Analiz Strategicznych (CAS): „Musimy uczyć się przygotować spójne prawo i podejmować decyzje podporządkowane długofalowym strategiom rozwojowym”. Zdecydowano, że w CAS znajdą się trzy departamenty: Departament Analiz, Departament Oceny Skutków Regulacji oraz Departament Studiów Strategicznych. Założono, że CAS będzie zapleczem intelektualnym i analitycznym Rady Ministrów, dzięki któremu praca rządu stanie się jeszcze bardziej efektywna. Jednak A. Zybertowiczowi chodziło o coś większego, o stworzenie czegoś na wzór Kwatery Głównej do realizacji jednolitej wizji narracyjnej i skutecznej jej realizacji; wizji kulturalno-historycznej, budowanej poprzez całościową synchronizację „zasobów, którymi dysponuje państwo i społeczeństwo”, stworzenie sprawnego systemu komunikacji Polski ze społecznością międzynarodową oraz PiS z Polakami. Do prac należałoby zaangażować struktury państwowe, naukowe, wynalazcze, biz­ nesowe, instytuty i instytuty naukowo-badawcze (Narodowy Instytut Kultury, Instytut Adama Mickiewicza, Polski Instytut Sztuki Filmowej, IPN, Instytut Badań nad Totalitaryzmami itd.), fundacje (Polska Fundacja Narodowa), agencje (Polska Agencja Prasowa, Agencja Rozwoju Przemysłu itd.). Profesor Zybertowicz zaproponował nazwę projektu MaBeNa – Maszyna Bezpieczeństwa Narracyjnego. Okazuje się, że w polskim ustawodawstwie funkcjonowała koncepcja MaBeNy-OPOKI w okresie międzywo-

powołaniu następnej instytucji reprezentującej polskie interesy. Z jednej strony wizja tychże interesów jest w fazie przebudowy po poprzednich ekipach. Dodatkowo totalna opozycja tylko czyha, by wyszydzić jakiejkolwiek nowe inicjatywy rządu. Jednak MaBe-

„Człowiek tworzy kulturę i przez kulturę tworzy siebie... Kultura jest dob­ rem wspólnym narodu” – powiedział ks. Jerzy Popiełuszko. Najpełniej wyjaśnił nam, czym jest i czym powinna być kultura, Jan Paweł II. Gdy żył, siły destrukcji, hejtu i marginalizowania

Stanowią świadectwo wydarzeń mających przełomowe znaczenie dla zmian politycznych, ustrojowych i gospodarczych w państwach bloku komunistycznego. Decyzją sekretarza generalnego UNESCO z 16 października 2003 r. tablice wraz z solidarnościowymi archiwa-

Obecnie sfera kultury jest bardzo silnie spleciona z polityka i ekonomią. I tak jak w gospodarce można być uzależnionym ekonomicznie od tych, którzy dysponują większymi możliwościami, tak i tożsamość narodowa wyrażająca się w dziedzictwie kulturowym może być wypierana przez obce wzorce. Świata nie postrzegamy już w kategoriach dwóch przeciwstawnych bloków państw, ale jako układ wielobiegunowy i wielocywilizacyjny. Najważniejszego znaczenia nabiera tożsamość narodowa i cywilizacyjna oraz kultura.

OPOKA

Upowszechniajmy własny wizerunek Polski w świecie Zbigniew Berent

Okazuje się, że w polskim ustawodawstwie funkcjonowała koncepcja MaBeNy-OPOKI w okresie międzywojennym. Zamiast trzymać rękę w nocniku, już 30 lat temu należało uchwalić jednym zdaniem dalsze obowiązywanie tego przepisu. jennym. Zamiast trzymać rękę w nocniku, już 30 lat temu należało uchwalić jednym zdaniem dalsze obowiązywanie tego przepisu. Oto główna treść dekretu Prezydenta RP z 14.01.1936 r. „Art. 1. Jeżeli państwo obce: 1. traktuje obywateli polskich gorzej niż obywateli innych państw obcych albo 2. ogranicza Państwo Polskie lub jego obywateli w rozporządzaniu swym majątkiem znajdującym się poza granicami Rzeczypospolitej, a w szczególności utrudnia im dochodzenie swych roszczeń, 3. nie zapewnia obywatelom polskim przebywającym na jego obszarze ochrony prawnej udzielanej powszechnie przez państwa obce, albo wreszcie 4. w jakikolwiek inny sposób na skutek wydanych przez siebie przepisów prawnych naraża na uszczerbek interesy materialne Państwo Polskiego lub jego obywateli, mogą być wydane zarządzenia ochronne”. Od początku 2018 roku rozgorzała dyskusja na temat wizji i tematyki, jakimi powinna zająć się MaBeNa. Gdyby równolegle w równie zacięty sposób toczona była dyskusja nad jej aspektami organizacyjnymi, mogłoby to przynieść konkretne efekty. Niestety nic podobnego nie nastąpiło. W 2018 roku doszło do ewidentnego mieszania się zagranicznych środowisk w nasze wewnętrzne sprawy podczas ataku na nowelizację ustawy o IPN, ustawy o Sądzie Najwyższym i KRS. Nastąpiła próba zmiany miejsca pomnika katyńskiego w New Jersey. Wykazaliśmy się wówczas niezwykłą czujnością i skutecznością. Było to jednak działanie na zasadzie pospolitego ruszenia ludzi dob­rej woli. Byłbym spokojniejszy, gdyby podobne akcje odbywały się w sposób bardziej sformalizowany, na wzór prac Reduty Dobrego Imienia. Domyślam się, że obecnym czynnikom rządowym nie zależy na

„Człowiek jest nie tylko twórcą kultury, ale żyje kulturą i żyje poprzez kulturę. To samo należy powiedzieć o narodzie. Także naród żyje kulturą i żyje poprzez swoją kulturę. Jest ona fundamentem jego duchowej suwerenności”.

FOT. RAWPIXEL-603654-UNSPLASH

MABENA czy OPOKA?

Na sama się nie zbuduje. Powinniśmy zatem uruchomić najtęższe umysły do prac nad zorganizowaniem obywatelskiej struktury o konkretnych zadaniach i uprawnieniach. Polacy mają do MaBeNy nie tylko prawo, ale i obowiązek jej utworzenia. Zobowiązuje nas do tego etos Solidarności, nauki i przesłanie Jana Pawła II, walka Żołnierzy Wyklętych i opór przed sowiecką indoktrynacją, męstwo naszych bohaterów z czasów I i II wojny światowej, powstań i dziedzictwo demokratycznych rozwiązań ustrojowych I Rzeczpospolitej. W skład grupy założycielskiej Instytutu powinny wejść osoby o nieposzlakowanej opinii, akceptujące zasady naszej cywilizacji, dumne z naszego dziedzictwa kulturowego, kierujące się polską racją stanu. Proponuję roboczą nazwę dla tej inicjatywy: Kulturowo-Cywilizacyjny Instytut Wizerunku Polski OPOKA. Nazwa „MaBeNa” sugeruje, iż będzie to jakaś struktura MSZ i może Ministerstwa Sprawiedliwości. „OPOKA” nie wyklucza udziału w projekcie organizacji społecznych i pojedynczych ludzi. Potrzebujemy intensywnej, ale nieprzedłużanej ponad konieczną miarę debaty na ten temat.

Kultura orężem wizerunkowym Ciągle powinniśmy powracać do przesłania Jana Pawła II, który jak nikt przedtem potrafił pięknie mówić o znaczeniu i sile polskiej kultury. W swym przemówieniu do rektorów uczelni z całej Polski w 1995 roku papież tak połączył wartość kultury z nauką: „Mówiąc: nauka, myślimy o kulturze w jej wymiarze ogólnoludzkim, a także w wymiarze poszczególnych narodów. Nauka bowiem stanowi jeden z zasadniczych filarów kultury”. Nauka jest poszukiwaniem prawdy o sobie samym, o świecie otaczającym, o wszechświecie, wreszcie o Bogu.

Historia bowiem uczy, iż niszcząc kulturę danego narodu, niszczy się sam naród w punkcie najbardziej dla jego egzystencji newralgicznym. Prawidłowość tę potwierdza nasza ojczysta historia: począwszy od rozbiorów poprzez zniszczenia II wojny światowej (do rangi symbolu urasta tutaj fakt uwięzienia w obozie koncentracyjnym, zaraz na początku wojny, profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego i nie tylko), aż po półwiecze dyktatury mark­ sistowskiej, która wyrządziła nauce polskiej tyle niepowetowanych szkód. Kardynał Tarcisio Bertone, Sek­ retarz Stanu Stolicy Apostolskiej, w 2012 r. w Łodzi przypomniał, że Jan Paweł II wniósł w posługę Piotrową bogate dziedzictwo własnej ojczyz­ ny. Benedykt XVI napisał zaś, że „tego dziedzictwa polskiego potrzebował Papież, aby móc myśleć w swoim wnętrzu o różnorodności kultur”. Bliscy mu byli zawsze ludzie świata kultury. Wspierał Tygodnie Kultury Chrześcijańskiej. Pomagał przedstawicielom świata nauki i kultury prześladowanym za ich światopogląd. Nie możemy zapominać tego, co nam powiedział i zadał do wykonania. Obecnie serwisem informującym o najważniejszych zjawiskach i tendencjach w kulturze polskiej oraz o wydarzeniach kulturalnych organizowanych

kultury właściwej trzymały się w jakiejś mierze poza mediami oficjalnego nurtu. Nie były tak agresywne. Bały się zderzenia z gigantem kultury, jakim był Karol Wojtyła. Gdy papieża po 2005 roku zabrakło, wulgaryzacja języka, pomówienia, ataki na środowis­ ka patriotyczne, na dorobek kultury polskiej za rzekomą jej zaściankowość stały się codziennością. Stacje telewizyjne z TVN i telewizją publiczną do 2015 r. na czele, publikatory będące w zagranicznych rękach bez żadnych już hamulców przystąpiły do kreowania „nowego człowieka”, pozbawionego kulturalnych i historycznych korzeni. W jakim celu? Ano w takim, abyśmy wstydzili się polskości, Żołnierzy Wyklętych, wszelkich prób walki o suwerenną, wolną Polskę. Jest to niewątpliwie realizacja doktryny „hegemonii kulturowej” Antonia Gramsciego i tzw. szkoły frankfurckiej.

Nasze przesłanie Z naszego, polskiego punktu widzenia daliśmy wiele humanistycznych świadectw heroizmu i wielkości naszych wartości i naszej kultury. W latach 80. ubiegłego wieku wydarzenia z Polski były ciągle obecne w światowych mediach. Ich przekaz wzmacnia-

Międzynarodowy Komitet Doradczy Programu UNESCO „Pamięć Świata” podczas konferencji programowej w Gdańsku 28–31 sierpnia 2003 r. uznał tablice z postulatami sierpniowymi za jeden z najważniejszych dokumentów XX wieku. w Polsce i za granicą jest Culture.pl. To największe i najbardziej wszechstronne źródło wiedzy o twórcach i dziełach, zawierające także publikowane na bieżąco recenzje, analizy i omówienia autorstwa profesjonalistów fascynujących się historią i socjologią kultury, estetyką i poszczególnymi dziedzinami twórczości. Od ponad dekady portal Culture.pl prowadzony jest przez Ins­ tytut Adama Mickiewicza – narodową instytucję kultury, której zadaniem jest budowanie marki „Polska” w wymiarze kultury oraz udział w międzynarodowej wymianie kulturalnej.

ło dzieło Jana Pawła II, jego podróże po całym świecie i encykliki, jego wystąpienia w ONZ, UNESCO, orędzia na Światowy Dzień Pokoju, Światowe Dni Młodzieży itd. Godnościowy etos Solidarności dawał impulsy do demokratycznych przemian na całym świecie. Przypomnijmy, że Międzynarodowy Komitet Doradczy Programu UNESCO „Pamięć Świata” podczas konferencji programowej, która odbyła się w Gdańsku w dniach 28–31 sierpnia 2003 r., uznał tablice z postulatami sierpniowymi za jeden z najważniejszych dokumentów XX wieku.

liami przechowywanymi w warszawskim Ośrodku Karta zostały wpisane na Światową Listę Dziedzictwa Kulturowego UNESCO „Pamięć Świata”. Postulaty Sierpnia 1980 są historycznym kamieniem węgielnym dającym świadectwo walki z reżimem komunistycznym. Są humanitarnym przesłaniem do wszystkich zniewolonych przez ZSRR po 1945 roku narodów. To

współzałożycielem Tajnej Armii Polskiej oraz żołnierzem Armii Krajowej. Z własnej woli znalazł się w obozie koncentracyjnym Auschwitz, żeby zapoznać się z panującymi w nim warunkami i założyć tam ruch oporu. Dokonał brawurowej ucieczki z obozu. Jako jeden z pierwszych napisał trzy raporty o holokauście, zwane Raportami Pileckiego. Zginął zamordowany przez władze komunistyczne w 1948 r. w Warszawie. Generał Stanisław Sosabowski (1892–1967) – legendarny dowódca polskich spadochroniarzy – był jednym z niezliczonych polskich bohaterów II wojny światowej. Talentem dowódczym wykazał się na wielu frontach, ale przez historię został zapamiętany przede wszystkim jako twórca i dowódca Pierwszej Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Po II wojnie światowej pracował w Wielkiej Brytanii jako robotnik magazynowy w fabryce silników elektrycznych, a następnie telewizorów. Zmarł na zawał 25 września 1967 r. w Londynie. W 1969 r. spadoch­roniarze przywieźli jego prochy do Polski, gdzie spoczęły – zgodnie z wolą Sosabowskiego – na warszawskim Cmentarzu Wojskowym na Powązkach. Elżbieta Zawacka – cichociemna z Torunia – ukończyła matematykę na Uniwersytecie w Poznaniu. Po studiach prowadziła zajęcia z przysposobienia obronnego dla kobiet. We wrześniu 1939 roku wraz z Kobiecym Batalionem Pomocniczej Służby Wojskowej walczyła w obronie Lwowa. W lutym 1943 roku wyruszyła jako emisariuszka Komendanta Głównego AK Stefana Roweckiego przez Niemcy, Francję, Andorę, Hiszpanię i Gibraltar do Sztabu Naczelnego Wodza w Londynie. W czasie II wojny światowej przekraczała granice III Rzeszy ponad sto razy, nielegalnie przenosząc meldunki i informacje. W przerwach między wyprawami uczyła się na tajnych kompletach. W 1951 roku aresztowało ją UB. Została skazana na 10 lat więzienia za szpiegostwo na rzecz obcego wywiadu. Więzienie opuściła po 4 latach. Poświęciła się pracy naukowej na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Gromadziła materiały his­ toryczne związane z działalnością AK. Nazwiskami i życiorysami można by sypać jak z rękawa, a i tak ich liczba stanowiłaby ułamek procenta Polaków godnych upamiętnienia. Ich losy, poglądy i postawy są tak ciekawe i godne podziwu, że gdyby nie pewność, że te postaci i ich dzieje są prawdziwe, można by przypuszczać, że zostały wymyślone przez mistrzów powieści sensacyjnych. A polscy naukowcy, wynalazcy, podróżnicy, politycy? Wielu nazwisk polskich sław na skalę światową przy-

Ważną wartością cywilizacyjną są głęboko humanistyczne rozwiązania wdrażane w polskich formach życia zbiorowego, tradycje parlamentaryzmu, praw człowieka, tolerancji, akceptacji innych kultur i narodów. dowód naszego wielkiego, bezkrwawego zwycięstwa. Świat jednak szybko zapomina o naszych przesłaniach. Nawet sami Polacy o nich nie pamiętają. Obecnej dyskredytacji Polski sprzyja działalność sił i lobby o zdecydowanie wrogim nastawieniu do wiodących w pols­ kiej kulturze wartości chrześcijańskich i republikańskich. My jednak bądźmy nadal z nich dumni.

Wartości, idee i biografie Piotr Gociek na łamach „Do Rzeczy” podpowiada, że praktycznie wszystko jest do zrobienia przez MaBeNę od nowa, w oprawie godnej XXI stulecia. „Celem tej machiny powinno być przypomnienie światu, że Polacy dają radę. Zawsze dawali. Bili się i dawali radę. To nie znaczy, że zawsze wygrywali, ale nie dali się zniszczyć fizycznie, nie dali się upodlić moralnie”. Do tej charakterystyki kapitalnie pasuje wiele życiorysów znanych i nieznanych bohaterów. Ale nawet te najbardziej znane nie doczekały się spopularyzowania w postaci filmów fabularnych czy seriali, które najlepiej upowszechniłyby ich postawy w Polsce i może poza jej granicami. Pierwszym z brzegu nasuwającym się na myśl heroicznym przykładem jest postać rotmistrza Witolda Pileckiego. Urodził się w 1901 roku w Ołońcu w dzisiejszej Rosji. Był rotmistrzem kawalerii Wojska Polskiego,

pominać nie trzeba. Ale ilu z nas wie, że polski biolog Rudolf Weigel wynalazł pierwszą skuteczną szczepionkę przeciw tyfusowi plamistemu, witaminę A odkrył Polak Kazimierz Funk, grupy krwi – Polak Ludwik Hirszfeld, Tadeusz Sędzimir jest wynalazcą technik cynkowania i walcowania blachy, Witold Zglenicki – pomysłodawcą wydobywania ropy naftowej spod dna morskiego, Mieczysław Bekker – konstruktorem łazika księżycowego z misji Apollo, a Patrycja Wizińska-Socha to twórczyni przenośnego aparatu do badania serca dzieci w okresie prenatalnym? To tylko nieliczne, pierwsze z brzegu przykłady naszych rodaków, z których osiągnięć możemy być dumni. Z pewnością część Czytelników uzna informacje na temat dziedzictwa kulturalnego za temat dawno wyczerpany, opisany, zinwentaryzowany itd. Nic bardziej mylnego. Problematyka ta funkcjonuje na styku różnych zjawisk i determinantów. Ociera się o konflikty zbrojne, katastrofy naturalne, procesy globalizacyjne i wymiary komercjalizacji. Nasza kultura jest wielka, wielopłaszczyznowa, ma wielowiekową tradycję. Na tym polu mamy wiele do zaoferowania. Ważną wartością cywilizacyjną są głęboko humanistyczne rozwiązania wdrażane w polskich formach życia zbiorowego, tradycje parlamentaryzmu, praw człowieka, tolerancji, akceptacji innych kultur i narodów. Kultywujmy te tradycje i pozostańmy ich godni. K


KURIER WNET · LUTY 2O19

14

Na konferencji „Globalizacja parlamentarna i suwerenność narodowa” A. Merkel obwieściła ni mniej, ni więcej, że państwa narodowe powinny być obecnie gotowe do oddania suwerenności na rzecz UE. można je odnaleźć, podane w takiej formie, w deklaracjach zawartych w inwokacji do Białej Księgi. Mają tam postać metaforycznego stwierdzenia „Europa jest przyszłością” oraz następującego po nim odwołania do Manifestu z Ventotene, dokumentu opracowanego w 1941 r. przez włoskich intelektualistów Altiera Spinellego i Ernesta Rossiego, jako źródła inspiracji ideowej Białej Księgi. Jego osnową jest bezwzględna krytyka państwa narodowego, uznanego przez autorów za główny nośnik sił reakcji, odpowiedzialny za prowokowanie nieustannych wojen między krajami europejskimi. Intencje zawarte w tych deklaracjach są wyraźnie: federalizacja Europy to zadanie dla współczesnego pokolenia mieszkańców tego kontynentu. Treść tego zadania można odnaleźć w przywołanym przez Białą Księgę Manifeście z Ventotene. Stwierdza się w nim: „Już teraz należy kłaść fundamenty ruchu będącego w stanie zmobilizować wszystkie siły do stworzenia nowego organizmu, który będzie największą kreacją, całkowicie nową w dziejach Europy; w celu ustanowienia stabilnego państwa federalnego z europejskimi siłami zbrojnymi zamiast armii narodowych; złamania autonomii ekonomicznej będącej szkieletem reżimów totalitarnych; który będzie miał wystarczające środki, aby zapewnić realizację wspólnego porządku przez poszczególne państwa, jednocześnie gwarantując każdemu z nich autonomię, potrzebną do swobodnego wyrażania i rozwoju życia politycznego zgodnie z indywidualnymi cechami różnych narodów”.

Dynamika przemian zachodzących w Europie (upadek bloku sowieckiego, rozszerzenie Unii Europejskiej, wielkie migracje, Brexit, głębokie przekształcenia kulturowe) sprawiła, że dominanta rozważań nad przyszłością naszego kontynentu przesunęła się z obszaru będącego domeną futurologów do świata polityki. Spośród deklaracji politycznych dotyczących tej kwestii za najbardziej miarodajną wypada uznać Białą Księgę w sprawie przyszłości Europy zaprezentowaną przez Przewodniczącego Komisji Europejskiej Jeana-Claude’a Junckera w marcu 2017 r. podczas szczytu w Rzymie.

jakiejkolwiek korelacji między dynamiką przepływów kapitałowych a dynamiką światowego PKB. Na tendencję do cofania się globalizacji w ostatnich latach zwróciła też niedawno uwagę szefowa MFW, Christine Lagarde, wskazując zarazem jako przyczynę tej tendencji cykliczność zjawiska globalizacji. Kardynalną, wymagającą rozważenia kwestię związaną z potencjalną federalizacją UE stanowią koszty tego przedsięwzięcia. W wydanym niedawno przez PAN raporcie Dokąd zmierza Europa (notabene życzliwym koncepcji federalizacji) znajduje się paradoksalna teza stwierdzająca, że największym zagrożeniem dla spoistości i współdziałania Europy są zróżnicowane systemy kulturowe państw członkowskich. W tym kontekście powstaje pytanie, jakie byłyby koszty wyrównania tego zróżnicowania kulturowego (uznawanego skądinąd za jedną z największych wartości Europy – sic!) w zestawieniu z potencjalnymi korzyściami uzyskanymi dzięki spoistości i współdziałaniu płynących z federalizacji? Doświadczenia historyczne w tym zakresie (chociażby próby przekuwania świadomości społecznej podejmowane w sowieckiej strefie wpływów po II wojnie światowej) uczą, że koszty te mogą być niebywale wysokie.

Federalizacja Komu potrzebna jest Europa imperialna? Bogdan Miedziński

N

N

iedwuznacznym potwierdzeniem powyższych intencji jest wypowiedź Angeli Merkel, na konferencji „Globalizacja parlamentarna i suwerenność narodowa”, zorganizowanej w listopadzie 2018 r. przez Fundację Konrada Adenauera. Obwieściła ona tam ni mniej, ni więcej, że państwa narodowe powinny być obecnie gotowe do oddania suwerenności na rzecz UE. Oparcie projektu programu politycznego, jakim jest niewątpliwie koncepcja federalizacji, determinującego kształt UE w najbliższych dziesięcioleciach, na niezwykle radykalnej, dezawuującą rolę państw narodowych orientacji ideowej przejętej z Manifestu z Ventotene, musi zaskakiwać. Ze względu na okres, w którym manifest ten powstawał, inspiracje takie dawałoby się jakoś wytłumaczyć (choć nie akceptować) jako odzwierciedlenie nastrojów panujących w pewnych środowiskach politycznych w Europie podczas szalejącej wówczas II wojny światowej – Niemcy panowały w tym czasie nad większością kontynentu. Jednakże dziś, zwłaszcza dla obywateli krajów Europy Wschodniej, którzy przeżyli już powojenną, półwiekową „federalizację” w ramach bloku sowieckiego, argumentacja zawarta w Manifeście z Ventotene przypomina zły sen. Wielkie zdziwienie budzić musi fakt, że odwołujący się do niej politycy współcześni zapominają o doświadczeniach tych, którzy pół wieku żyli za żelazną kurtyną. Na czoło argumentacji przemawiającej na rzecz tej koncepcji wysuwane są na ogół względy bezpieczeństwa Europy. Argumenty te są niestety enigmatyczne, a niekiedy wręcz nonszalanckie. Pokazuje to dobitnie Reflection Paper on The Future of European Defence, dokument unijny z czerwca 2017 r., uzupełniający Białą Księgę w zakresie wątków bezpieczeństwa i obronności. Autorom tego opracowania nie udało się wskazać żadnego obszaru, w którym warunkiem koniecznym albo choćby zapewniającym większą efektywność niż inne formy współpracy byłaby federalizacja. Co więcej, omawiany dokument mimo woli ujawnia brak jakiejkolwiek wizji instytucjonalnej funkcjonowania sił zbrojnych w strukturze sfederalizowanej Unii, zwłaszcza na styku z polityką zagraniczną, której główne zręby, według scenariusza federalizacji, miałyby również zostać scentralizowane. Przewodniczący Jean-Claude

FOT. FREDERIC KOBERL / UNSPLASH

S

pośród przedstawionych w niej scenariuszy wyróżnia się piąty, ostatni. W debacie publicznej przyjęło się określać go jako scenariusz federalizacji UE. Jego realizacja oznaczałaby naciśnięcie pedału gazu integracji europejskiej „do dechy”. Przewodniczący Juncker charakteryzuje go następująco: „Ten nowy porządek oznaczałby przywództwo UE w ochronie klimatu, zrównoważonym rozwoju czy obronie”. W obliczu zmian zachodzących na całym świecie w efekcie globalizacji, zagrożenia terrorystycznego i rozwoju nowych technologii, Juncker apeluje: „Europa nie może okazać zmęczenia (...) Albo ten rozwój wypadków nas przerośnie, albo stawimy mu czoła i skorzystamy z szans, jakie ze sobą niesie”. Zawartość Białej Księgi nie pozostawia wątpliwości, że właśnie ten scenariusz bądź będący w istocie jego mutacją rozłożoną w czasie scenariusz trzeci, nazywany „Unią wielu prędkoś­ ci”, dla elit brukselskich stanowią opcję pierwszego wyboru. Wiele wskazuje na to, że cieszą się one także silnym wsparciem rządów kluczowych krajów członkowskich UE. Dalekosiężne skutki scenariusza federalizacji, drastycznie odbiegające od potencjalnych skutków integracji prowadzonej wg dotychczasowego modelu funkcjonowania UE, a także powaga gremiów autoryzujących ten scenariusz, każą zwrócić na niego – zwłaszcza w kontekście zbliżających się wyborów do Parlamentu Europejskiego – baczną uwagę. Uderzające jest przede wszystkim to, że sam cel federalizacji pokryty jest w Białej Księdze dyskretnym negliżem. Niejasne jest, dlaczego dotychczasowa koncepcja integracji, której dominantą, zgodnie z art. 3 traktatu lizbońskiego, jest poprawa dobrobytu narodów zamieszkujących Europę, przestała być wystarczająca i miałaby zostać zastąpiona powołaniem do życia hegemona, marginalizującego rolę państw narodowych, stanowiących przecież od stuleci podstawę europejskiego ładu politycznego. Te rzeczywiste intencje leżące u podstaw koncepcji federalizacji wyrażane są raczej pośrednio, niekiedy jako barwne omówienia. W szczególności

UNIA·EUROPE JSK A

Junc­ker z kolei, w wywiadzie dla dziennika „La Repubblica”, dla uzasadnienia koncepcji federalizacji posługuje się następującym przykładem: „Wystarczy iść na cmentarz wojenny, by zdać sobie sprawę z tego, jaka jest alternatywa dla jedności europejskiej”. Trudno o bardziej niefortunną, a zarazem przewrotną argumentację. Czyżby Przewodniczący Juncker nie zauważył, że trwającego już prawie 3/4 wieku względnego pokoju w Europie nie zawdzięczamy bynajmniej jedności europejskiej, ale brutalnej równowadze sił wielkich mocarstw? Natomiast Prezydent Emmanuel Macron dla uzasadnienia budowy europejskich sił obronnych jako potencjalnych przeciwników Europy wskazuje Chiny, Rosję oraz, nomen omen, Stany Zjednoczone. Jak pogodzić tę niefrasobliwą wypowiedź z zawartą w Białej Księdze deklaracją, że NATO, którego główną siłę stanowi przecież USA, pozostanie nadal gwarancją bezpieczeństwa większości krajów europejskich? Dziś Bundeswehra ma mniej sprawnych czołgów aniżeli Wojsko Polskie, zaś potencjał nuklearny Francji (po Brexicie jedynego państwa w UE dysponującego bronią jądrową), mierzony liczbą głowic jądrowych, stanowi ca 5% potencjału nuklearnego Rosji. Na jakich więc przesłankach opiera się przekonanie o gotowości społeczeństw unijnych do wzięcia na siebie brzemienia wydatków niezbędnych do utworzenia na poziomie europejskim realnej siły zdolnej do odstraszenia potencjalnego agresora?

Beneficjentami federalizacji byłyby państwa, które mają wystarczającą masę krytyczną do tego, żeby w sfederowanej Unii dominować, ale zbyt małe, aby samodzielnie odegrać rolę mocarstw światowych: Niemcy i Francja.

Wiele mówiące w tym zakresie są przedstawione we wspomnianym Ref­ lection Paper wyniki badań opinii na temat tego, co dla obywateli krajów członkowskich UE jest najważniejszą kwestią w obszarze spraw publicznych. Otóż wśród 10 wskazanych tam przez obywateli krajów UE najważniejszych spraw publicznych nie ma kwestii obronności. Pytania o mobilność unijnych sił zbrojnych, o ich zdolność do szybkiego reagowania aż strach stawiać. Trudno uwolnić się od wrażenia, że za zawartymi w Reflection Paper postulatami współpracy w zakresie bezpieczeństwa i obrony kryje się, być może, całkiem przyziemny zamiar objęcia sektorów zbrojeniowych krajów członkowskich, jednego z ostatnich segmentów gospodarek krajowych kontrolowanych przez państwa narodowe, unijną „harmonizacją”, prowadzącą do zdominowania ich przez europejskich potentatów w dziedzinie uzbrojenia.

Z

wolennicy federalizacji jako drugą z kolei ważną przesłankę federalizacji wskazują względy gospodarcze, które często przyjmują postać postulatu przeciwdziałania marginalizacji ekonomicznej Europy, wyrażającej się spadkiem jej udziału w światowym PKB. Istotnie, UE jest dziś najwolniej rozwijającym się regionem świata: Według danych Eurostatu i World Banku średnia dynamika PKB w okresie 2006–2016 w grupach krajów UE(19) wyniosła 0,7%, w grupie UE(28) – 0,88%, zaś w USA – 1,33%, a dla całej gospodarki światowej – 2,44%. Postulat przeciwdziałania marginalizacji rodzi oczywiste pytanie, w jakiż to sposób federalizacja miałaby spowodować gwałtownie przyśpieszenie tempa wzrostu unijnego PKB. W szczególności, jakim cudem zapowiadana przez entuzjastów federalizacji dalsza harmonizacja polityk gospodarczych, ograniczająca przecież możliwość osiągania przez poszczególne kraje członkowskie UE przewag konkurencyjnych, pobudzi tak hołubioną w dokumentach unijnych innowacyjność? Dobrym przykładem na faktycznie odwrotne działanie coraz bardziej złowieszczo brzmiącego hasła harmonizacji polityk gospodarczych jest przepychana przez kolejne instancje UE dyrektywa przewozowa. W kolejce czeka dyrektywa unijna o podobnym działaniu, której przedmiotem jest walka z dumpingiem socjalnym.

Nawiasem mówiąc, uzasadnianie federalizacji UE potrzebą przeciwdziałania spadkowi jej udziału w światowym PKB trąci hipokryzją. Przecież Unia zalicza się do regionów o najwyższym dobrobycie w skali całego świata. A zatem utrzymanie (albo zwiększenie) udziału unijnego PKB w PKB światowym oznaczać musiałoby nieuchronne zamrożenie (albo pogłębienie) obecnej przewagi zamożnych krajów europejskich nad krajami biedniejszymi. Czyżby realizacja tak celebrowanego przez europejskie elity postulatu wzrostu zrównoważonego ma wyglądać właśnie w ten sposób, że biedni stają się jeszcze biedniejsi, a bogaci – jeszcze bogatsi? Mało przekonujące jest też uzasadnianie federalizacji Europy postępującą globalizacją. Pomijając inne obiekcje, sama teza o nieuchronności procesu globalizacji nie ma oparcia w faktach. Dowodzi tego analiza kształtowania się w ostatnich dziesięcioleciach dynamiki obrotów światowego handlu zagranicznego oraz dynamiki kształtowania się światowych przepływów kapitałowych, dwóch najbardziej spektakularnych wskaźników globalizacji. Z danych Banku Światowego wynika, że obroty światowego handlu zagranicznego, rosnące systematycznie do 2008 r., po wybuchu kryzysu finansowego przestały wzrastać i w 2016 r. ukształtowały się na poziomie roku 2008. Nastąpił także gwałtowny spadek relacji tych obrotów do światowego PKB. Wskaźnik ten zmniejszył się z 51,5% w 2008 r. do 42,3% w 2016, czyli poziomu, na jakim kształtował się on w roku 2004. Uderzające jest, że pomimo załamania tempa wzrostu obrotów handlu zagranicznego, światowy PKB (poza wahnięciem w 2009 r.) w rozpatrywanym okresie miał zupełnie przyzwoitą dynamikę. Okazało się zatem, ze do jej zapewnienia ani przyśpieszony, ani nawet jakikolwiek wzrost światowych obrotów handlowych nie był potrzebny. Jeszcze bardziej wyraziście hamowanie procesu globalizacji dokumentują dane na temat światowych przepływów kapitałowych. Według danych Międzynarodowego Funduszu Walutowego rosły one gwałtownie od 6 bln USD w 1996 r. do 12 bln USD w r. 2007. Następnie nastąpił gwałtowny spadek tych przepływów, aż do ich powrotu w r. 2016 do poziomu z r. 1996. I w tym przypadku uderzający był brak

ie dającym się wykluczyć zagrożeniem prowokowanym przez federalizację jest wreszcie sytuacja, w której „siły postępu” stracą w elektoracie sfederalizowanej Europy przewagę (elektorat bywa kapryśny, a na wybory europejskie chodzi tylko nieco ponad 20% uprawnionych) i władzę nad Unią przejmą siły określane zbiorczo przez „siły postępu” mianem nacjonalistów i ksenofobów, słowem, tak zwani populiści. Mogliby oni rozmontować tworzoną z takim trudem federację. Znacznie większym kłopotem byłoby jednak, gdyby do władzy doszła ta frakcja populistów, która zapragnęłaby z tej władzy zrobić zły użytek. Ujawniona powyżej miałkość prezentowanej oficjalnie argumentacji na rzecz koncepcji federalizacji Europy zmusza do zastanowienia się, jakie rzeczywiste cele kryją się za presją na realizację tej ekstremalnej formy integracji. Kluczem do wyjaśnienia tej kwestii jest odpowiedź na kanoniczne pytanie: Cui bono? Analiza źródeł, z których płyną jawne lub zawoalowane inspiracje zachęcające do federalizacji UE, skłania do sformułowania poglądu, że za scenariuszem federalizacji Europy kryje się pomysł stworzenia w stosunkowo prosty sposób hegemona, dzięki któremu jego przyszli przywódcy zdobyliby tytuł do zajęcia poczesnego miejsca przy stoliku, przy którym toczy się gra światowych imperiów, takich jak Stany Zjednoczone czy Chiny, o kształt przyszłego ładu światowego. Głównymi beneficjentami federalizacji byłyby państwa, które mają wystarczającą masę krytyczną do tego, żeby w sfederowanej Unii dominować, ale zbyt małe, aby samodzielnie odegrać rolę

Niebywale wpływową siłą napierającą na federalizację są także międzynarodowe korporacje, którym marginalizacja roli państwa narodowego jako podstawy ładu politycznego w Europie, byłaby bardzo na rękę. mocarstw światowych: Niemcy i do pewnego stopnia Francja. Federalizacja, przy obecnie obowiązującym systemie podejmowania kluczowych decyzji w UE, pozwalałaby im – pomimo ewidentnych przejawów dysfunkcjonalności tej nowej struktury instytucjonalnej – metodą „dziel i rządź” realizować niespełnione aspiracje mocarstwowe, niewątpliwie tkwiące nadal w ich pamięci historycznej. Model taki oznaczałby podział krajów członkowskich UE na równe i równiejsze – ze wszystkim tego konsekwencjami. Idea federalizacji nie ma wśród rządów państw unijnych zbyt wielu zwolenników. Tym niemniej hołduje jej niewątpliwie sama KE, a ponadto uwodzi ona znaczącą część elit wielu krajów


LUTY 2O19 · KURIER WNET

15

A· U ·T· O · N · O · M · I ·Ś· C · I

Parcie na federalizację przejawia się także w tworzeniu opresyjnej aury wokół tych krajów członkowskich, które wchodzą w spór z KE na jakikolwiek temat. Ustawiane są one automatycznie w pozycji rozłamowców. Z punktu widzenia wyzwań stojących przed Polską, federalizacja Unii Europejskiej, redukująca dramatycznie suwerenność naszego kraju, w sposób oczywisty nie leży w naszym interesie. Zdecydowanie bliższa nam jest koncepcja Europy ojczyzn. Jednakże krytyczny, choć głęboko słuszny, stosunek obozu rządzącego do koncepcji federalizacji wymusza na nim wchodzenie w nieustanne zwarcia z Komis­ją Europejską właśnie z powodu jej prób narzucania Polsce regulacji ograniczających suwerenność. Incydenty te z kolei prowokują bezzasadne przypisywanie polskiemu rządowi, niszczącej wizerunkowo, skłonności do Polexitu. Choć Zjednoczona Prawica w dyskusji nad kierunkami przekształceń UE stoi na pozycjach słusznych merytorycznie i politycznie, choć prowadzona przez opozycję krytyka tych pozycji jest tyleż krzykliwa, co miałka, a ona sama w kwestiach omawianych przekształceń zajmuje stanowisko, łagodnie mówiąc, ambiwalentne, to narracją w omawianym zakresie rządzi właśnie opozycja. Najwyższa pora, aby Zjednoczona Prawica przeszła w tym newralgicznym obszarze do kontrofensywy. Kwestia przyszłości UE będzie z całą pewnością jednym z tych wątków debaty poprzedzającej wybory do europarlamentu, które w istotny sposób wpłyną na ich rezultaty. Na tym polu starcia obóz rządowy dysponuje silnymi atutami. Ale w polityce nie wystarczy mieć rację. Niezbędne są jeszcze wyniki. K Dr hab. Bogdan Miedziński jest profesorem w Europejskiej Uczelni Informatyczno-Eko­ nomicznej w Warszawie.

Szansa – mocarstwa ogłosiły samostanowienie narodów W listopadzie 1918 r. Niemcy były zrewoltowane. Hasła rewolucji październikowej trafiły na podatny grunt w demobilizowanej armii po przegranej wojnie. Ruch komunizujący dotarł także na Górny Śląsk. Naoczny świadek tak opisuje dzień 10 listopada 1918 r. w Bytomiu: „Koło południa lotem błyskawicy rozeszła się po mieście wiadomość, że następnym pociągiem wrocławskim przybędzie do Bytomia brygada marynarzy z Kilonii, która w garnizonie bytomskim dokona właściwego przew­ rotu. Wieść tę roznosili po mieście agitatorzy niemieckiej partii socjalistycznej, żeby wśród mieszkańców szerzyć postrach i niepokój”. Na budynku koszar i ratuszu powiewał czerwony sztandar – znak, że władze objęła rada robotników i żołnierzy. Wtedy to powstał plan przejęcia kierownictwa w Radzie przez Polaków i rozpoczęcia ruchu zbrojnego, by przyłączyć Śląsk do Polski. Niestety dwóch Polaków odmówiło przyjęcia funkcji w Radzie – zrobili miejsce innym, którzy, mimo że nosili polskie nazwiska, mieli „duszę niemiecką – spartakusowską”. Plan nie wypalił. Jest to przykład grzechu zaniechania i postawy „są ode mnie godniejsi” lub „dlaczego właśnie ja – niech inni to robią!”. Skutki opłakane. W listopadzie też dwaj proboszczowie: Paweł Brandys z Dziergowic – powiat kozielski – i ks. Banaś z Łubowic w powiecie raciborskim organizowali wiece pod hasłem powrotu Śląska do Polski. Na wiecach tych w mundurze niemieckiego porucznika występował Alfons Zgrzebniok – świetny mówca, porywający tłumy Ślązaków. Niemcy przypuścili kontratak. Por. Burchardt, wysłannik rządu socjalistycznego, zwalczał zarówno polskie ambicje oderwania się od Prus, jak i partie centrowe w parafiach, gdzie księża byli obojętni dla „sprawy polskiej”. Akcją partii Centrum, skierowaną oczywiście również przeciwko dążeniom Ślązaków, jak i przeciwko rządowi socjalistycznemu, kierował z Berlina Erzberger.

12

listopada w Bytomiu zebrała się polska inteligencja. Zeb­ raniu przewodniczył Kazimierz Czapla – adwokat. Jak to wśród prawników bywa: „alfa i omega wszystkich rzeczy to – §. Natomiast wszystko to, co z paragrafem się nie zgadza, jest nielegalne, więc niedoz­wolone” – tak oceniał go w tamtych czasach J. Grzegorzek – późniejszy komendant Polskiej Organizacji Wojskowej Górnego Śląska. Uważał on, że inteligencja śląska z powodu swej zachowawczości nie spełniła pokładanych w niej nadziei. Cytuję: „W »Ulu« zgromadziła się przeto górna warstwa Polonii bytomskiej – wszystko ludzie, którzy stanowili niejako uprzywilejowaną kastę przywódców ludowych. A jednak gdy chodziło o to, żeby

w his­torycznej chwili powziąć śmiałą decyzję, nakładającą ciężką odpowiedzialność, wówczas w całej pełni okazała się trafność wypowiedzenia, że »Wielkie czasy zastały małych ludzi«. (…) Na drodze do wolności ludu śląskiego stał cały szereg takich paragrafów, które należało zastąpić nowymi”. Na wspom­nianym zebraniu po-

Jadwiga Chmielowska wołano polską Radę Ludową na wzór niemieckiego Volksratu. Postanowiono „unikać wszelkich zaczepnych, publicznych demonstracji i na drodze legalnej domagać się sprawiedliwości dla ludu polskiego na Śląsku”. Skuteczność takiej polityki pokazuje fakt, że Rada Ludowa w Volksracie bytomskim po wielkich targach dostała aż 3 miejsca na 20 nie-

Plakat nawołujący do głosowania w plebiscycie za przyłączeniem Górnego Śląs­ ka do Polski

mieckich. Od razu Berlin przystąpił do kontrnatarcia – „Ostmarkenverein” ostrzegł władze niemieckie, informując o dążeniach polskich. Dodatkowo, aby osłabić „spartakusowców” w radach żołnierskich stworzono tzw. Arbiter und Soldatenrat, w którym większość stanowili robotnicy. Szefem śląskich rad robotniczo-żołnierskich został polakożerca O. Hörsing. W Poznaniu, jeszcze podczas wojny, w 1916 r., powstała Naczelna Rada Ludowa (NRL) jako nielegalny Komitet Międzypartyjny. Korzys­ tając z zamieszania w Niemczech po wybuchu rewolucji i zawieszeniu broni,

Jeszcze o separatystach Konrad Józef Turzyński

N

że lud polski nie zamierza mieszać się do niemieckich spraw, a chce należeć do Polski. Jednak nikt nie pilnował przest­rzegania tego nakazu. Księża cent­rystowscy zaczęli zachęcać do wzięcia udziału w wyborach. Twierdzili bowiem, że obowiązkiem katolików jest powstrzymanie socjalistycznych rządów w Niemczech. 75% frekwencja

Przed powstaniami

List do Redakcji

awiązuję do tekstu Autonomiś­ ci w służbie Niemiec p. Jadwi­ gi Chmielowskiej w tegorocz­ nym styczniowym numerze „Kuriera WNET”. Zostało tam przypomniane trochę z dawniejszej (np. sprzed 100 lat) historii kuszenia Ślązaków ze strony Niemiec. Nie wiedziałem, że RAŚ ma taką mocną prehistorię. Piszę „mocną” bez akceptacji dla owego nurtu! Kiedy „Stary Fryc” w XVIII wieku odbił bratniemu państwu niemiec­ kiemu (tzn. Austrii) ten kawał polskiej ziemi, miał świadomość, że tam żyją Polacy, a nie jakiś „naród śląski”, „śląza­ kowski” albo jeszcze jak ktoś chciałby go nazwać. Król nakazał (bo to jeszcze nie był etap forsownej germanizacji!) publikować dekrety dla tych ziem po polsku, a nie po śląsku (czytałem sto­ sowny akt prawny króla prus[ac]kie­ go w książce Dzieje porozbiorowe Polski w aktach i dokumentach Henryka Mościckiego z 1923 r.). Mowa śląska jest archaicznie pol­ ska. Pierwsze zdanie zapisano (ręcznie) po polsku ok. 1270 r. na Śląsku („Day ut ia pobrusa, a ti poziwai”), pierwszy

Tymczasowy Komisariat NRL wymógł na władzach zgodę na zorganizowanie parlamentu składającego się z reprezentantów osób narodowości polskiej. Warunkiem władz niemieckich była zgoda Polaków na to, że sejm nie będzie miał prawa oderwać żadnego fragmentu niemieckiego terytorium. Komisariat Naczelnej Rady Ludowej wydał

Sto lat temu, po odzyskaniu niepodległości przez Rzeczpospolitą, Ślązacy i Poznaniacy postanowili walczyć o przyłączenie ich ziem do ojczyz­ny. Mając świadomość, że wydarzenia te, zasługujące na miejsce w powszechnej pamięci Polaków, są dziś wciąż za mało znane, w pop­ rzednim numerze „Kuriera WNET” rozpoczęliśmy serię artykułów popularyzujących wiedzę o nich. Pierwotne wersje większości tych tekstów były publikowane w nieukazującej się już „Gazecie Śląskiej”.

FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

członkowskich. Niebywale wpływową siłą napierającą na federalizację są także międzynarodowe korporacje, którym marginalizacja roli państwa narodowego jako podstawy ładu politycznego w Europie, byłaby bardzo na rękę. Wiele symptomów świadczy o tym, że federalizacja UE jest realizowana już dziś. Na razie wprowadzana jest metodą małych kroków, poprzez wymuszanie na krajach członkowskich podporządkowywania się kolejnym regulacjom, nie mieszczącym się w ramach postanowień traktatowych. Dobitnym przykładem takiego procederu jest narzucanie Polsce regulacji prawnych metodą pytań prejudykalnych kierowanych do TSUE. Na przypadek ten należy patrzeć jako na testowanie możliwości forsowania na szerszą skalę rozwiązań znacznie donioślejszych dla porządku prawnego krajów członkowskich, aniżeli kwestie związane z wiekiem emerytalnym sędziów. Skoro bowiem w doktrynie zdaje się zwyciężać pogląd o bezwzględnej wyższości prawa unijnego nad prawem krajowym, to nie byłoby, być może, przeszkód, aby metodą pytań prejudykalnych kierowanych do TSUE, przy życzliwości Parlamentu Europejskiego, wybieranego głosami 20% elektoratu, zmieniać także na „lepsze” nie tylko przepisy ustawowe, ale także postanowienia konstytucji krajów członkowskich. Podobną rolę w narzucaniu krajom członkowskim relacji podporządkowania będzie spełniać znajdujący się toku uzgodnień mechanizm uzależniający dotacje unijne od praworządności. Parcie na federalizację przejawia się także w tworzeniu opresyjnej aury wokół tych krajów członkowskich, które wchodzą w spór z KE na jakikolwiek temat. Ustawiane są one automatycznie w pozycji rozłamowców dążących do rozpadu Unii, a przynajmniej do „exitu”. Każdy z tego rodzaju zabiegów, kotwicząc kraje członkowskie w strukturach unijnych i ograniczając ich pole swobody w kształtowaniu istotnych sfer życia publicznego, jest kolejnym krokiem w kierunku federalizacji. Pytanie, kiedy te dokonywane metodą małych kroków zmiany osiągną masę krytyczną sprawiającą, że staną się one nieodwracalne.

druk po polsku sporządzono też na Śląsku (1475 r.). Młodzież szlachecka z I Rzeczypospolitej wędrowała do szkół na Śląsk. Kiedyś w 2018 r. w ja­ kiejś prywatnej telewizji widziałem Winnetou z dubbingiem w „ślůnskiej godce”. To karykatura! Rozumiem,

Pierwsze zdanie zapisano (ręcznie) po polsku ok. 1270 r. na Śląsku („Day ut ia pobrusa, a ti poziwai”), pierwszy druk po polsku sporządzono też na Śląsku (1475 r.). że wpływ niemczyzny przez setki lat musiał wytworzyć dużo zapożyczeń w mowie Ślązaków, ale nie w warstwie zasadniczej języka! Nie w tak elemen­ tarnych wyrazach jak „ojciec” (że niby „fater”). Najczęściej używane wyrazy nawet w obrębie tego samego języka są najwolniej zmieniane (dlatego kilka rzeczowników męskich po polsku ma

14 listopada 1918 r. odezwę w sprawie przeprowadzenia wyborów delegatów do Polskiego Sejmu Dzielnicowego. Wybory odbyły się pomiędzy 16 listopada a 1 grudnia 1918 r. Kobiety miały czynne i bierne prawo wyborcze. W dniach 3–5 grudnia 1918 r. w poznańskim kinie Apollo (posiedzenia komisji) i w sali Lamberta w Piekarach (posiedzenia plenarne) obradował jednoizbowy parlament – Polski Sejm Dzielnicowy. Składał się on z 1399 przedstawicieli Polaków zamieszkujących ziemie pozostające w granicach Niemiec. W posiedzeniu wzięło udział 1100 delegatów. NRL popierała pokojowe przejęcie ziem zaboru pruskiego przez odradzające się państwo polskie. Tak więc Wojciech Korfanty i Józef Rymer – Ślązacy wchodzący w skład Komisariatu NRL – byli przeciwni walce zbrojnej. Korfanty nawet powstrzymywał wybuch powstania w Wielkopolsce. Sejm Dzielnicowy wyraził wolę powstania zjednoczonego państwa polskiego z dostępem do morza. Wysłano telegramy do Georges’a Clemenceau, Thomasa W. Wilsona i Davida L. George’a.

W

składzie Naczelnej Rady Ludowej w Poznaniu, powołanej w celu koordynacji działań polskich na terenach byłego zaboru pruskiego, Górny Śląsk „zastępował komisarz Wojciech Korfanty”. Ponieważ przebywał on na stałe w Poznaniu, mianował na Górnym Śląsku podkomisarza – znanego ze swej zachowawczości wspomnianego już adwokata – Kazimierza Czaplę. Podkomisariat Naczelnej Rady Ludowej w Bytomiu był uznany przez lud śląska za najwyższą władzę ze strony polskiej. Na polecenie Korfantego Czapla wydał nakaz wstrzymania się od uczestnictwa w wyborach do niemieckiego parlamentu. Nakaz ten miał pokazać,

nadal „u” w celowniku liczby pojedyn­ czej, pozostałe od dawna mają „owi”). Można zamiast ‘łom’ mówić ‘brecha’ od niem. ‘brechen’ = łamać, ale może wyraz powstał dopiero razem z używaniem łomu na ziemiach polskich (tak jak z wy­ raz „cegła”, też odniemiec­ki)? Natomiast nie mógł ulec wyparciu tak od zawsze niezbędny wyraz jak np. „ojciec”. Śląskie i pomorskie dialekty mają wiele archaicznych polskich cech ję­ zykowych. Prof. Tadeusz Kotarbiński właśnie ze śląszczyzny wziął wyraz ‘spolegliwy’. A wcześniej słynny języ­ koznawca prof. Jan Baudouin de Cour­ tenay (1845–1929) o kaszubszczyź­ nie napisał, że „jest bardziej polska niż polszczyzna sama”. To widać np. w polskiej rocie przysięgi, składanej przez szlachtę (zachodnio)pomorską w 1601 r. księciu Barnimowi X z dyna­ stii Gryfitów ( już zniemczonej wtedy), bo tam większość szlachciców (poza trzema) jeszcze nie znała niemieckie­ go. Także pod tym względem miał rac­ję Roman Dmowski, a przed nim Jan Ludwik Popławski, że bez Pomorza i Śląska nie ma sensu mówić o Polsce. Kaszubski ma też więcej zapoży­ czeń niemieckich niż ogólnopolski. Po­ przez niemczyznę zapożyczył nawet łacińską konstrukcję ACI (= accusativus cum infinitivo, znaną w różnych nowożytnych językach zachodnich, ale w ogólnopolskim języku jej nie ma, nie powiem: „widzę Jadwigę pi­ sać”). Ale Kaszubi i Kociewiacy oraz inni rodowici Pomorzanie za wierność

była oczywiście ogłoszona jako wielki sukces. W tym samym czasie związani z partią Centrum przemysłowcy i arys­ tokracja zaczęli snuć plany stworzenia nawet Autonomii Śląskiej – by tylko nie dostać się w łapy bezbożnych niemieckich bolszewików. Lenin wszak snuł plany rewolucji w całym świecie. Lud śląski był głęboko wierzący i hasła czerwonych trafiały w próżnię.

Wojciech Korfanty i Józef Rymer – Ślązacy wchodzący w skład Komisariatu NRL – byli przeciwni walce zbrojnej. Korfanty nawet powstrzymywał wybuch powstania w Wielkopolsce. Już w grudniu 1918 r. delegacja działaczy śląskich pojechała do Warszawy, by zorientować się, jakiej pomocy udzielą władze polskie w wypadku powstania zbrojnego. Józef Piłsudski oświadczył delegatom: „Nie ma innej rady, musicie stworzyć POW”. Jednak dopiero powstanie w Wielkopolsce (27.12.1918 r.) wymusiło zmianę stanowiska NRL i przejęcie kontroli cywilnej i wojskowej nad wyzwolonymi ziemiami. Uznano też w Poznaniu za rzecz konieczną stworzenie tajnej organizacji wojskowej w poszczególnych prowincjach. Józef Dreyza – naczelnik śląskiego „Sokoła” – choć dla wielu wydawał się najlepszym kandydatem, nie zabrał się w ogóle do budowy tajnej organizacji. Wręcz przeciwnie, tworzył

Pols­ce ogromne ceny płacili, zwłasz­ cza pod Hitlerem. Piaśnica (po ka­ szubsku: Piôsznica) bywa nazywana małym Katyniem, a przecież to Katyń jest małą Piaśnicą (w samym Katyniu zamordowano tylko 20% ogólnej licz­

Wśród Kaszubów pows­tał odpowiednik RAŚ. To jest Kaszëbskô Jednota – organizacja, którą współzałożył b. prezes ZK-P po tym, jak nie uzyskał kolejnej reelekcji. by ofiar zbrodni katyńskiej, w Piaśnicy zaś naziści zamordowali trzykroć wię­ cej ludzi niż bolszewicy w Katyniu). Zrzeszenie Kaszubsko-Pomor­ skie utrzymuje partnerskie relacje ze Związkiem Podhalan, obie organiza­ cje działają na gruncie polskim, jako patrioci jednego narodu polskiego. Tymczasem wśród Kaszubów powstał odpowiednik RAŚ. To jest Kaszëbskô Jednota – organizacja, którą współ­ -założył były prezes ZK-P po tym, jak nie uzyskał kolejnej reelekcji. Oni głoszą, że nie tylko kaszubszczyzna to odrębny język (tu zdania filolo­ gów są podzielone: „certant philo­ logi”), ale Kaszubi to jakoby (według KJ) jest oddzielny naród, nie będą­ cy częścią narodu polskiego. Marsz Kaszëbsczi z XIX w. z melodią Feliksa

Straż Obywatelską. Zaangażował do jej tworzenia bardzo pokrętną i dwuznaczną postać, Alojzego Pronobisa. Gdy Niemcy zabronili oficjalnej działalności Straży Obywatelskiej, Dreyza wpadł na pomysł utworzenia – znowu legalnej – organizacji „Związki Wojackie Polaków”. Statuty, listy członków i pobierane składki prowadziły jedynie do dekonspiracji przed Niemcami żywiołu polskiego. Korfanty odpowiedzialny w za Śląsk te gry i zabawy tolerował. Już 5 stycznia 1919 r. na Śląsk przyjechał z Poznania Stanisław Wiza. Miał on pomóc w zorganizowaniu Polskiej Organizacji Wojskowej. Korfanty polecił mu skontaktowanie się z Podkomisarzem K. Czaplą, a ten odesłał emisariusza do Dreyzy, który oczywiście, gdy usłyszał o tworzeniu tajnej organizacji, odmówił pomocy. Wiza nie wypełnił misji i wrócił do Poznania po kolejne instrukcje. Po tygodniu znów przyjechał na Śląsk i wtedy zaproponowano tworzenie POW Józefowi Grzegorzkowi. Ten wyraził zgodę. Był znany z tego, że usiłował wcześniej przejąć przez zaskoczenie zrewoltowane koszary, lecz zamysł ten nie powiódł się z powodu zbyt ospałej postawy inteligencji bytomskiej.

Z

namienne było spotkanie z Dreyzą, które Grzegorzek tak wspomina: „Dnia 24 grudnia 1918 r., podczas przygodnego spotkania na ulicy w Siemianowicach, Dreyza zagadnął zapytaniem, czy znane są pomysły poznańskich paliwodów, którzy marzą o powstaniu polskim na Śląsku. Następnie rozwodził się nad ogromem nieszczęścia, jakie polski ruch zbrojny sprowadziłby na ludność górnośląską”. Józef Grzegorzek powołał błyskawicznie Komitet Wykonawczy POW Górnego Śląska, uważał bowiem „za swój pierwszy i kardynalny obowiązek utworzenie silnej, karnej, możliwie dobrze uzbrojonej armii powstańczej”. Trzeba pamiętać, że w 1910 r. na Górnym Śląsku mieszkało 1 257 186 Polaków i 884 045 Niemców. Zaraz po listopadowej rewolucji w Niemczech i abdykacji Wilhelma II 9 listopada 1918 r. najaktywniejsi działacze polscy zaczęli skupiać wokół siebie narodowo uświadomionych rodaków – zwłaszcza żołnierzy. Józef Michalski, właściciel drogerii w Wodzisławiu Śląskim, urządzał u siebie tajne zebrania dla ludzi z okolicznych wiosek. Podobnie czynił Ludwik Piechaczek z Ligoty Rybnickiej. W powiecie bytomskim członkowie „Sokoła” z Piekar i Szarleja zaczęli tworzyć kółka spiskowe. To głównie członkowie Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” i Związku Młodzieży Polskiej „Zet” zasilili polskie oddziały bojowe. Idea czynu zbrojnego była powszechna i bardzo silna. Jednakże bez jednolitego programu, kierownictwa i wsparcia materialnego te luźne konspiracyjne sprzysiężenia nie mogły zlać się w jednolitą organizację militarną, mogącą walczyć zbrojnie o przyłączenie Górnego Śląska do Polski. K

Nowowiejskiego był śpiewany jako kaszubski hymn. Ale Kaszëbskô Jed­ nota za hymn, ba, za hymn narodowy (i to mają w statucie wpisane – jako differentia specifica bycia członkiem KJ) uznaje pieśń Zemia rodnô z teks­ tem i melodią Jana Trepczyka, bo tam nie ma nic o związkach z Polską (przeciwnie niż u Derdowskiego), jest natomiast o Kaszubach od Roz­ toki (niem. Rostock) po Gdańsk („Òd Gduńska tu, jaż do Roztoczi bróm!”). Ale gdyby udało się takie państwo stworzyć, zaraz Niemcy zrobiliby Ordnung z tym państwem, pokazując, „skąd mu wyras­tają nogi” ( jak by rzekł Stanisław Michalkiewicz). Co prawda, dotychczas KJ nie głosi separatyzmu państwowego, a tylko narodowy, ale ze strony jednego z członków KJ spot­ kałem się z poglądem, że polscy księ­ ża robili pranie mózgów Kaszubom (i tym na Pomorzu w Polsce, i tym w kanadyjskiej prowincji Ontario, osiadłym tam od 1858 r.), wmawiając im polskość. W każdym razie Kaszëb­ skô Jednota nie utrzymuje kontaktów ze Związkiem Podhalan, lecz z Ruchem Autonomii Śląska. W Polsce międzywojennej ist­ niało środowisko skupione wokół czasopisma „Zrzesz Kaszëbskô”, któ­ re było podobne do obecnej KJ, ale owi „zrzeszińcy” nie byli tak radykalni w separatyzmie, jak radykalni byli ów­ cześni śląscy poprzednicy dzisiejszego RAŚ, o których jest mowa w artykule Autonomiści w służbie Niemiec. K


KURIER WNET · LUTY 2O19

16

W

Polsce zespół Shen Yun chciał wystąpić w pięknym, znanym na całym świecie spektaklu. Misją tego nowojorskiego zespołu jest, aby za pomocą tańca i muzyki doprowadzić do odrodzenia chińskiej kultury liczącej 5000 lat. Artyści odbywają teraz tournée po Europie. Zespół miał wystąpić w Teatro Real w Madrycie 31 stycznia i 2 lutego br., jak ogłoszono na stronie internetowej teatru. Interweniował ambasador Chin w Hiszpanii i spektakl odwołano. W chwili, gdy odwoływano przedstawienia Shen Yun, było już sprzedanych online prawie 900 biletów, a teatr był zaawansowany w przygotowaniach do spektaklu. Najprawdopodobniej Pekinowi nie podoba się, że przedstawienia Shen Yun składają się z tańców ukazujących współczesne Chiny, w tym trwające prześladowania chrześcijan i zakazanej w tym kraju praktyki duchowej Falun Gong – tematy uznawane przez chiński reżim za tabu. Tak więc miraże zysków z jedwabnego szlaku cenzurują, co ma, a czego nie ma oglądać Europejczyk. Urszula Ślązak, Dyrektor Departamentu Współpracy z Zagranicą MKiDN, uzasadnia odmowę wystawienia spektaklu Shen Yun w Polsce między innymi umowami międzyrządowymi i tym, że na scenie Teatru Wielkiego – Opery Narodowej zostanie wystawiony spektakl „Szczęśliwy Chiński Nowy Rok”, który jest wynikiem umowy bilateralnej między Ministerstwem Kultury i Dziedzictwa Narodowego a Ministerst­wem Kultury Chińskiej Republiki Ludowej. Czyżby mrzonki o jedwabnym szlaku i korzyściach przesłoniły zdrowy polski rozsądek? W Hiszpanii tłumaczono się w podobny sposób, czyli zyskami ze współpracy z Chinami. „Kiedy współpracujesz z Chinami, zapisując się do Międzynarodowej Ligi Teatrów Jed­ wabnego Szlaku, masz wielki potenc­ jał na chińskim rynku” – powiedział chiński ambasador w Hiszpanii, Lü Fan, odnosząc się do porozumienia podpisanego przez madrycki teatr z chińskim komunistycznym reżimem w 2016 roku. Liga Teatrów Jedwabnego Szlaku

J

est prawdą, że Chiny ze swoim rewizjonizmem i ekspansjoniz­ mem zagrażają małym i średnim państwom Azji Południowo-Wschodniej w sferze już nie tylko ekonomicznej, ale i politycznej, z militarną projekcją siły w tle. Teza postawiona przez autora o rzekomej zbieżności interesów Rosji i USA w kontekście zagrożenia chińskiego, choć pozornie racjonalna, wymaga jednak komentarza. Jest prawdą, że kolejnym nowo wybranym prezydentom USA (czytaj: mniej doświadczonym na arenie politycznej) Rosja od czasu do czasu wysyła sygnały o możliwości „sojuszu” z Zachodem, ale ta wspólnota interesów miałaby się zmaterializować tylko w sytuacji, gdyby USA wycofały się z Europy Środkowo-Wschodniej, przestały wykazywać wrażliwość na przypadki łamania praw człowieka, zbrodnie, a w wymiarze międzynarodowym – wykorzystywanie rosyjskiej przewagi militarnej w realizowaniu jej interesów państwowych. Gdyby na takie praktyki pojawiło się przyzwolenie ze strony jakiegoś rządu USA, byłoby to olbrzymim zagrożeniem dla nas; tu się zgadzam z Autorem. Dopowiem także, że i dla USA byłby to poważny problem nie tylko wizerunkowym.

Czy Rosja widzi śmiertelne zagrożenie ze strony Chin? Wątpię, by to zagrożenie Kreml diagnozował w krótkim czy nawet średnim horyzoncie czasowym, bowiem wtedy nie prowadziłby ekspansjonistycznej, rewizjonistycznej polityki w Europie Wschodniej. Nie okupowałby Krymu i Donbasu, ale szukałby porozumienia ze swoimi najbliższymi sąsiadami i z Zachodem, tym samym pokazując, że większe siły NATO nie są potrzebne dla obrony wschodniej flanki w Europie. Zamiast rozbudowywać ofensywną infrastrukturę militarną na zachodzie, intensywnie by wzmacniał swoje możliwości obronne na Dalekim Wschodzie. Można zadać Autorowi pytanie: po co Rosja forsownie inwestuje w ofensywną broń, którą następnie rozmieszcza na przykład w Obwodzie Kaliningradzkim? Po co zapuszcza się do Syrii, a także realizuje duże projekty infrastrukturalne

O·P·I·N·I·E jest projektem promującym „wymianę artystyczną w dziedzinie sztuk widowiskowych”. Pisał o nim dziennik państ­ wowy „China Daily”. Warto wiedzieć, że ta Liga jest z kolei częścią istotnego chińskiego projektu rozwoju wpływów geopolitycznych na całym świecie, inicjatywy „Jeden pas, jedna droga”. Ostatnie aresztowania osób podejrzanych o szpiegostwo na rzecz Chin były nie tylko w Polsce. Dania wydaliła dwóch pracowników Huawei, jak podała prasa: w związku z „niewłaściwymi warunkami zatrudnienia”. Z kolei norweska policja kontrwywiadowcza Politiets Sikkerhetstjeneste (PST) zaleciła ostrożność wobec sprzętu firmy Huawei, zarzucając temu koncernowi bliskie związki z chińskimi władzami. Przeciwko sprawozdaniu PST zaprotestowała ambasada ChRL w Oslo – podały niedawno media. Szefowa policyjnej służby specjalnej PST Benedicte Bjørnland, cytowana przez hongkoński dziennik „South China Morning Post” powiedziała, że choć Huawei jest podmiotem komercyjnym, „wydaje się, że ma bliskie związki z chińskim reżimem”. Na amerykańskim portalu The Epoche Times znalazłam przestrogi przed kupowaniem chińskiego sprzętu: „Jeśli chcesz odebrać telefon lub laptopa od chińskiej firmy, koniecznie przeczytaj zapisane drobnym drukiem warunki korzystania z usługi. Możesz, podpisując umowę, zostać uzależniony od chińskiego prawa. Istnieje obawa, że jeśli korzystasz na przykład ze smartfona Xiaomi, prawdopodobnie nieświadomie zgodziłeś się »ponieść wszelkie ryzyko i wziąć pełną odpowiedzialność prawną«, aby nie angażować się w działania zakazane przez chiński reżim. Zgodnie z zapisem drobnym drukiem, faktycznie ograniczyłeś się, i to całkiem sporo. Przede wszystkim umowa zakazuje ci wyrażania sprzeciwu wobec zasad Konstytucji Chińskiej Republiki Ludowej. Nie wolno ci także ujawniać tajemnic państwowych ani obalać rządu (Chin oczywiście). Jeśli wierzysz w wolny Tybet, niezależny Tajwan lub demokratyczny Hongkong, naruszasz umowę użytkownika Xiaomi, ponieważ zabrania

Co tam, panie, w polityce? Chińczyki trzymają się mocno, Rosjanie i Niemcy jak zwykle kombinują, a u nas, w mediach polskich, bzdura goni bzdurę i mało się dyskutuje o sprawach ważnych. Warto przeglądać prasę światową, aby się dowiedzieć, co istotnego w polityce słychać. Internet to umożliwia, nawet bez wychodzenia z domu.

Bomba już tyka Jadwiga Chmielowska

O ci ona »podważać narodową jedność«. Bądź też bardzo ostrożny, jeśli jesteś duchownym lub nawet tylko świeckim wierzącym. Umowa, podpisana przy kupnie niektórych urządzeń, zobowiązuje cię do przestrzegania zasad chińskiego reżimu w sprawie zniesienia religii i nie możesz podważać jego »narodowej polityki religijnej«. Jeśli piszesz np. o buddyzmie tybetańskim lub domowym chrześcijaństwie, możesz naruszyć zasady dotyczące tego, co chiński reżim nazywa »kultami«. Nie

wolno ci też pisać o żadnych przekonaniach, które nazywa »przesądami«. Jeśli chodzi o wiadomości i politykę, porozumienie zabrania ci »rozpowszechniania plotek«. Oznacza to zazwyczaj, że nie wolno ci mówić rzeczy, które nie są zgodne z oficjalnym stanowiskiem rządu chińskiego. Dałeś także Xiaomi »prawo dostępu« do twojego konta. Nie chodzi w tych wymaganiach tylko o Xiaomi. To samo robią inne chińskie firmy technologiczne, w tym Huawei, Foream,

W styczniowym numerze „Kuriera WNET” ukazał się ciekawy artykuł prof. Kazimierza Dadaka o relacjach chińsko-amerykańskich z Rosją i Polską w tle. Autor dobrze zdiagnozował wiele problemów i dylematów dzisiejszego świata stojącego w obliczu narastających sprzeczności interesów między rosnącą potęgą – ChRL i broniącą obecnego ładu światowego – USA.

Rosja to dla USA wyzwanie – nie wsparcie Komentarz do artykułu Kazimierza Dadaka „Nowa zimna wojna” Mariusz Patey

związane z przesyłem ropy i gazu z myślą o rynku chińskim? Jak interpretować zachowanie Rosji także w Ameryce Południowej, udzielenie poparcia – wbrew opinii większości państw demokratycznych – dla populistycznego prezydenta Wenezueli Nicolasa Mandury, oskarżanego przez własnych obywateli o sfałszowanie wyborów? Znając historię rosyjskiej i sowieckiej dyplomacji można przypuszczać, granicząc z pewnością, że sygnały wysyłane przez Rosję do USA o rzekomej chęci porozumienia na kierunku chińskim to tzw. maskirowka, a prawdziwe jej cele i priorytety są inne. W razie otwartego konfliktu chińsko-amerykańskiego Rosja w najlepszym razie pozostałaby neutralna. Trzeba także brać pod uwagę scenariusze, w których Rosja, wykorzystując sytuację, mogłaby postawić się w roli sojusznika Chin, „słusznie” w jej opinii walczącego z dominacją Zachodu w Azji i licząc na to, iż skoncentrowanie sił i środków tak Chin, jak i USA w Azji Południowo-Wschodniej zmniejszyłoby aktywność tych państw w obszarach Rosję interesujących. Umożliwiłoby to jej na przesunięcie swojej strefy wpływów na zachód i południe za porozumieniem z Chinami lub też bez niego. Chiny, zajęte na południu, być może rzeczywiście nie przeszkadzałyby w przejęciu dawnych republik sowieckich w Azji Centralnej, a Amerykanie nie zareagowaliby gwałtownie w przypadku zajęcia Ukrainy, Białorusi czy Krajów Nadbałtyckich.

Condenatcenter, Adbox i Decathlon; mają podobne umowy dotyczące użytkowników. Jest oczywiście kilka różnic w każdej z nich” – podał w swoim artykule z grudnia 2018 r. Joshua Philipp na portalu The Epoche Times w NY. Politycy powinni sprawdzić poprzez służby, jak obecnie brzmią umowy kupna sprzętu po wprowadzeniu nowych przepisów w Chinach. Trzeba wiedzieć też, jak będzie np. wyglądało „egzekwowanie” przez Chińską Partię Komunistyczną, która rządzi w Chinach, swojej marki „bezpieczeństwa narodowego” za granicą. Można tylko westchnąć nad głupotą przywódców państw na całym niemal świecie. Pamiętam protesty stowarzyszeń pozarządowych przeciwko olimpiadzie w Pekinie 2008 (Chiny) i w Soczi 2014 (Rosja). Pisano wtedy na plakacie hasło „Igrzyska obłudy!”, a koła olimpijskie były z drutu kolczastego. I kto miał rację? Łżeelita profesorska i polityczna, czy prosty, skazany na zamilczenie lud? Wystarczy tylko mieć informacje i myśleć. A nie zakładać kolejne chińskie przyczółki dywersji ideologicznej – Instytuty Konfucjusza.

W umysłach wielu Rosjan USA są wrogiem strategicznym, konkurentem i krajem oskarżanym o wszelkie nieszczęścia spotykające ich państwo na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat. To USA są odpowiedzialne za wyjście Europy Środkowej z rosyjskiej strefy wpływu, to USA stoją za rozpa-

Jeśli USA przyjęłyby ofertę dyplomacji rosyjskiej w zamian za danie Rosji wolnej ręki w Europie Środkowo-Wschodniej, byłby to błąd. Osłabiłoby to pozycję USA jako wiarygodnego sojusznika w świecie i utrudniło budowanie koalicji antychińskiej na przykład w Azji. Sojusznicy USA mogliby

Chinach wiadomo w Polsce nie za dużo, funkcjonuje też wiele mitów. Teraz też niektórzy geopolitycy dalej szerzą brednie, jakoby przeciwwagą dla Chin była Rosja. Rosja żyje z ChRL w szczerej przyjaźni i nie zamierza tego zmieniać. Widać, kto z kim i po jakiej jest stronie w „przesileniu wenezuelskim”. Europa potrzebna jest Rosji do wzmocnienia gospodarczego, aby na lepszych warunkach współpracować z Chinami. Wrogiem obydwu jest demokratyczny świat i oczywiście głównie USA jako gwarant wolności. Z kolei Europę oddają Rosji Niemcy. Dopiero teraz prasa niemiecka dostrzega, że może ich Kanclerz, Angela Merkel oszukiwała, twierdząc, że rurociąg Nord Stream to tylko biznes, a nie polityka! Ostatnio Ambasador USA w Niemczech, Richard Grenell, wysłał do koncernów zaangażowanych w budowę Nord Stream list, w którym czytamy:

Czy Rosja musi rzeczywiście obawiać się Chin? Rosja w swojej doktrynie traktuje wszystkich sąsiadów jako potencjalnych wrogów. Chiny, choć zwiększyły znacznie wysiłki na rzecz modernizacji swoich sił zbrojnych, to w przypadku asymetrycznej, pełnoskalowej odpowiedzi na ewentualne swoje działania militarne nie byłyby w stanie obronić swojego terytorium przed zmasowanym atakiem nuklearnym Federacji Rosyjskiej. Skala zniszczeń i potencjalnych strat chińskich stawia wszelkie kalkulacje co do siłowej aneksji części terytorium FR poza ramami realnych scenariuszy, tym bardziej że Chiny mogą z łatwością pozyskiwać syberyjskie surowce bez swojej administracyjnej tam obecności. Chiny, jeśli już analizujemy „scenariusz północny ekspansji”, mogłyby być zainteresowane aneksją Mongolii, licząc na to, że Rosja nie zdecyduje się na otwarty konflikt w obronie tego kraju, lub jej rozbiorem w porozumieniu z udziałem Rosji. Rosja, co bardziej realne, mogłaby taktycznie sprzymierzyć się z Chinami, licząc na ich przyzwolenie na reintegrację krajów dawnych republik ZSRS Azji Centralnej, niż stać się sojusznikiem Zachodu.

Eskalacja konfliktu w basenie Morza Południowochińskiego?

dem ZSRS, to wreszcie USA dziś wymuszają na Rosji samoograniczanie się w jej projektach reintegracji przestrzeni postsowieckiej. Wielu Rosjan wierzy, że mityczni amerykańscy kapitaliści czyhają na zasoby naturalne Rosji, by je ukraść, a także w wiele innych podobnych mitów.

zadać sobie pytanie, ile warte są amerykańskie zobowiązania… Obawiam się także, iż Rosja nie byłaby skłonna dotrzymać jakichś hipotetycznie złożonych zobowiązań, bowiem to USA i szerzej Zachód jest w sferze emocji i praktyki politycznej postrzegany jako jej konkurent i wróg strategiczny.

Taki rozwój wypadków może rzeczywiście rodzić dla Polski dodatkowe zagrożenia związane z wymuszoną niższą aktywnością naszego sojusznika w regionie. Optymalna polityka amerykańska, jak Autor słusznie zauważył, powinna skupiać się na organizowaniu sojuszy regionalnych ograniczających politykę rewizjonizmu, ekspansjoniz­ mu, burzenia dotychczasowego ładu światowego i niespuszczaniu z oczu tak Chin, jak i Rosji. Autor niezbyt precyzyjnie tłumaczy politykę Chin w basenie Morza Południowochińskiego chęcią zabezpieczenia szlaków komunikacyjnych ważnych dla chińskiego handlu. Polityka Chin nie zmierza bowiem do zabezpieczenia szlaków handlowych przed zew­ nętrznym niebezpieczeństwem, gdyż go nie ma, ale do zabezpieczenia własnych interesów kosztem ograniczenia

„Ponownie podkreślamy, że firmy, które angażują się w rosyjski sektor eksportu energetycznego, uczestniczą w czymś, z czym wiąże się poważne ryzyko sankcji. W efekcie firmy, które wspierają budowę obu gazociągów, czynnie działają na rzecz nadwątlenia bezpieczeństwa Ukrainy i Europy”. Niemieckie MSZ uznało to pismo za prowokację, a sam ambasador USA spotkał się z ostrą krytyką ze strony Berlina. Minister Heiko Maas zapowiedział stanowczo, że „nikt nie przesz­ kodzi w zbudowaniu Nord Stream 2”. Warto przypomnieć, że szef dyplomacji niemieckiej jest członkiem SDP (Socjaldemokratyczna Partia Niemiec), a więc towarzyszem partyjnym byłego kanclerza Gerharda Schrödera. „To znany europejski polityk o wielkim autorytecie, były kanclerz Niemiec, konsekwentnie opowiadający się za współpracą Niemiec i Europy z Rosją. Przeszedł do historii jako najbardziej lojalny wobec Moskwy lider Niemiec” – powiedział prezes Rosnieftu Igor Sieczin. Sieczin to jeden z najbliższych współpracowników Putina. Promując mianowanie Niemca na stanowisko szefa rady dyrektorów Rosnieftu stwierdził, że za rządów Schrödera gos­ podarka Niemiec była w rozkwicie, że dzięki zabiegom Schrödera zawarto

Niektórzy geopolitycy dalej szerzą brednie, jakoby przeciwwagą dla Chin była Rosja. Rosja żyje z ChRL w szczerej przyjaźni i nie zamierza tego zmieniać. wielkie umowy Rosji z Niemcami – takie jak np. porozumienie o budowie przez Bałtyk gazociągu Nord Stream. Tymi rurami Gazprom dostarcza rosyjski gaz wprost do Niemiec, omijając tradycyjne szlaki tranzytowe przez

swobody korzystania ze szlaków hand­ lowych przez konkurentów Chin na rynkach światowych – małych i średnich krajów Azji Południowo-Wschodniej. Można stwierdzić z dużym prawdopodobieństwem, że kontrola cieśnin Morza Południowochińskiego przez Chiny mogłaby prowadzić do ograniczenia wolności transportu morskiego. Chiny, idąc za przykładem FR (praktyka naliczania opłat zagranicznym liniom lotniczym za przeloty nad własnym terytorium, zwalniając przy tym z tego obowiązku własnych przewoźników), mogłyby naliczać opłaty za korzystanie z kontrolowanych przez nie szlaków handlowych, polepszając tym samym konkurencyjność swoich podmiotów kosztem innych. Dlatego nawet państwa, które nie darzyły sympatią USA, takie jak Wietnam, szukają obecnie poprawy stosunków i wsparcia ze strony swojego niedawnego wroga. Rywalizacja w Azji Południowo Wschodniej uderza bowiem głównie w małe i średnie państwa regionu oraz Japonię. Przegrana USA w Azji to nie tylko utrata przez nie wizerunku, ale i groźba uzależnienia od importu produktów z ChRL, które dziś są dywersyfikowane importem z innych krajów Azji. Ułatwiłoby ChRL podjęcie dalszej walki o dominację światową i nowy globalny podział wpływów o niewiadomym kształcie. Ośmieliłoby także w przysz­ łości innych aspirujących do roli mocarstw lokalnych graczy, na przykład Iran czy Pakistan. Dla krajów regionu Azji Południowo Wschodniej ChRL stanowi na pewno już dziś realne niebezpieczeństwo dla ich politycznej niezależności. Chiny osłabiają ich potencjał rozwojowy, który jest budowany wpływami z eksportu, konkurując agresywnie na rynkach światowych. Jak już wspomniałem, postawa USA w Europie Środkowo-Wschodniej wpływa na ich wizerunek jako wiarygodnego sojusznika w Azji. Wiara w gotowość USA do realnego wsparcia w przypadku wybuchu konfliktu militarnego zwiększa wolę oporu wśród azjatyckich sojuszników USA. Erozja tej wiary szerzy defetyzm i ułatwia agresorowi realizację swoich celów niższym kosztem. Konkludując: Rosja – w sojuszu z Chinami czy też nie – stanowi wyz­wanie dla bezpieczeństwa USA, a nie wsparcie. K


LUTY 2O19 · KURIER WNET

17

O·P·I·N·I·E Polskę i Ukrainę. Trzeba przypomnieć, iż formalnie jedynym udziałowcem spółki budującej Nord Stream 2 jest rosyjski Gazprom. Podpisał on jednak umowy o finansowaniu tego przedsięwzięcia przez niemieckie koncerny: Wintershall i Uniper, a także holendersko-brytyjski Shell, francuski Engie (były GDF Suez) i austriacki OMV. – To, co robi Schröder, jest nienormalne – stwierdziła dopiero niedawno kanclerz Angela Merkel w programie dziennika „Bild”. A szef chadeckiej CSU Andreas Scheuer uznał: – Były kanclerz Niemiec zmienił się w żołnierza Rosji

Dopiero teraz prasa niemiecka dostrzega, że może ich Kanclerz, Angela Merkel oszukiwała, twierdząc, że rurociąg Nord Stream to tylko biznes, a nie polityka! – jak donosiła we wrześniu 2017 r. „Gazeta Wyborcza” w tekście A. Kublika. No cóż, teraz można skwitować: wszyscy oni – politycy Niemiec – to żołnierze Rosji.

T

ak samo nienormalne jest używanie programu antywirusowego Kasperskiego w urzędach państwowych. Wprowadza się głupie GIODO, RODO, a daje się dostęp do ważnych danych obcym państwom. Każdy informatyk wie, że do programu antywirusowego przeczesującego komputer łatwo dołożyć program szpiegujący. Na istotę programu Kasperskiego wpadli nie tylko Amerykanie, ale też służby izraelskie. Od przeszło roku jest on wyrzucony ze wszystkich służbowych komputerów w USA. A w Polsce? Czy jesteśmy wiarygodnym partnerem NATO? Zastanówmy się, w ilu i jakich instytucjach posługujemy się chińskim sprzętem komputerowym

W

Wikipedii czytamy: „Polska Akademia Nauk (PAN) – państ­wowa instytucja naukowa realizująca działania służące rozwojowi, promocji, integracji i upowszechnianiu nauki oraz przyczyniające się do rozwoju edukacji i wzbogacania kultury narodowej. Akademia realizuje swoje cele w ramach korporacji uczonych oraz poprzez sieć instytutów i jednostek naukowych, prowadzących badania na możliwie najwyższym poziomie naukowym”. Obecnie PAN to ogromna struktura biurokratyczno-organizacyjna – Prezydium i Kancelaria PAN, pięć wydziałów grupujących poszczególne dyscypliny nauk, dziewięć oddziałów regionalnych, kilkadziesiąt komitetów naukowych, problemowych i narodowych, stacje naukowe za granicą i inne jednostki organizacyjne, a także powstała w 2010 r. Akademia Młodych Uczonych. Oraz 69 jednostek naukowych – instytutów PAN (IPAN), zatrudniających w sumie około 8000 pracowników, w tym prawie 4000 pracowników naukowych, i kształcących ok. dwóch tysięcy doktorantów. Tam, gdzie w oficjalnych dokumentach mowa jest o finansowaniu Polskiej Akademii Nauk, nie dotyczy to IPAN. I tu „zaczynają się schody”. Po transformacji ustrojowej, ostatecznie na podstawie Ustawy o PAN z 2010 roku, instytuty PAN uzyskały autonomię. „Jestem naukowcem i żaden polityk czy urzędnik nie będzie mi mówił, jakie badania naukowe mam prowadzić, a jakich nie”. W rezultacie obecnie każdy instytut PAN jest autonomiczny. Komu zatem podlega? Okazuje się, że formalnie podlega bynajmniej nie Prezydium PAN, tylko bezpośrednio Premierowi RP. Podczas debaty w Senacie w dniu 11 lipca 2018 r. dotyczącej Konstytucji dla nauki, ustawy, która tak naprawdę dotyczy szkolnictwa wyższego, Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego, wicepremier Jarosław Gowin powiedział: „Polska Akademia Nauk nie podlega Ministrowi Nauki i Szkolnictwa Wyższego, tylko premierowi. To nie jest moja ustawa [o Polskiej Akademii Nauk]. Tutaj inicjatorem zmian powinien być Premier”. Także Prezes PAN wielokrotnie podkreślał, że IPAN mu nie podlegają.

i komunikacyjnym, a także rosyjskim oprogramowaniem. Na jakich stanowiskach pracują osoby, które kończyły studia w ZSRR, a później w Rosji? Oczywiście my, Polacy, jesteśmy bardziej wiarygodni niż Niemcy. Niestety wiele narodów zniesmaczonych polityką UE pod dyktando Angeli Merkel może w Rosji szukać przeciwwagi i to będzie straszne. Oczywiście partii prorosyjskiej w Polsce nie da się utworzyć. Boję się, czy Putin nie będzie próbował budować partii nacjonalistycznej antyukraińskiej i antylitewskiej. Mam nadzieję, że narody UE przejrzały zamysł niemieckiej polityki i nie będą budować państwa europejskiego, aby później w sojuszu z Rosją przeciwstawić się Amerykanom. W interesie niepodległości Polski i pokoju nie wolno promować żadnych „16+1”, jedwabnych szlaków i współpracy z Rosją. „16+1” ma według zamiarów chińskich obejść przepisy unijne przy wejściu na rynek unijny zarówno z inwestycjami, jak i sprzedażą swoich produktów. Trzeba pamiętać, że wielkie korporacje w pogoni za zys­ kiem wyprowadziły swoją produkcję do Chin, budując w ten sposób potęgę gospodarczą Pekinu i działając na szkodę swoich obywateli. Prezydent Trump stara się, aby produkcja wróciła znów do USA. Dziwne, że żaden ze światowej sławy ekonomistów nie alarmował przed skutkami takiej polityki względem Chin. Z Polski też wyprowadzono produkcję, a z powodu bezrobocia ok 5 mln młodych ludzi zostało zmuszonych do emigracji. Społeczeństwo zaczęło się starzeć. Teraz ratują nas Ukraińcy, bo gospodarka polska cierpi na brak rąk do pracy. Bezpiecznie wcale nie jest. Od 2008 r. (Gruzja), teraz Ukraina i Morze Południowochińskie. Trwa otwarta wojna i trzeba sobie zdawać z tego sprawę, że te konflikty wpływają też na bezpieczeństwo nasze i naszych sąsiadów. Tylko stałe bazy amerykańskie przy granicy z Królewcem, szybka modernizacja sił zbrojnych oparta na współpracy z USA, a także wprowadzenie powszechnego poboru do Wojsk Obrony Terytorialnej mogą uratować pokój i dać nam stabilne poczucie bezpieczeństwa. K

Jeśli polski rząd nie podejmie pilnych kroków w celu wykazania, że wybiórcze pobieranie dodatkowego haraczu od dwutlenku węgla, będącego podobno przyczyną globalnego ocieplenia, jest oszustwem, w ciągu kilkunastu lat nastąpi ostateczny upadek polskiego przemysłu, a Polska stanie się rolniczym krajem trzeciego świata na sposób, w jaki po drugiej wojnie światowej Alianci zamierzali przekształcić Niemcy w kraj rolniczo-pasterski (plan Morgenthaua), zresztą nieskutecznie.

Uniewinnić dwutlenek węgla Czy na pewno CO2 jest winowajcą? Jak przeprowadzić proces uniewinnienia?

O

d lat 80. ubiegłego wieku na dużej części półkuli północnej obserwowane jest przez naukowców ocieplenie klimatu. Od połowy XX wieku intensywnie rozwija się klimatologia. W bloku wschodnim najbardziej znane były badania radzieckich uczonych, m.in. zespoły profesorów Michaiła Budyko i Kiryła Kondratjewa, zaś na Zachodzie zespołu tajwańsko-amerykańskiego pod przewodnictwem Kuo Nan Liou. Warto wymienić także znanych polskich uczonych, jak chociażby profesorów Krzysztofa Kożuchowskiego i Zbigniewa Jaworowskiego. Teoretycznie zarobić można na wszystkim. Wprawdzie tegoroczna zima zda się zaprzeczać teorii globalnego ocieplenia i nieznany jest dalszy trend, na Zachodzie znaleźli się jednak ludzie, którzy w obserwowanym ociepleniu klimatu zwęszyli interes. W opisywanym poniżej przypadku – interes na zwykłym dwutlenku węgla, CO2. Od dawna wiadomo, że naciągacze lubią żerować na ludzkich lękach, zatem naukowcy-futurolodzy stworzyli na zamówienie katastroficzny obraz świata, wskazując, jakoby winowajcą był dwutlenek węgla. Na podstawie starych hipotez naukowców stał się on głównym oskarżonym o powodowanie globalnego ocieplenia. Teoria globalnego ocieplenia wywołanego CO2 nawiązuje do hipotez z lat 70. ubiegłego

Jacek Musiał · Karol Musiał wieku i starszych, a wraz z rozwojem technik cyfrowych zyskała potężną nadbudowę w postaci tysięcy pięknie prezentujących się prac. Dziś praktycznie już nikt za wiele się nie zastanawia, czy wyjściowe modele powstałe ponad pół wieku temu były prezentowały prawdę, czy nie. Tym bardziej, że obecnie mają służyć dwom konkretnym celom – wyparcia węgla przez lobby paliw płynnych i energetykę jądrową oraz ściągnięcia z obywateli dodatkowego podatku, tak pożądanego przez wszystkie pazerne rządy świata. Aby zohydzić ludziom dwutlenek węgla, dokonano nieuczciwych zabiegów socjotechnicznych powiązania go w świadomości społecznej z trującym tlenkiem węgla, ze śmierdzącym smogiem oraz ze wspomnianym globalnym ociepleniem. Pomimo istnienia już chyba 10 tysięcy prac naukowych na temat globalnego ocieplenia, proces skazania CO2 można bezwarunkowo nazwać poszlakowym, zaś o CO2 powinno się mówić tylko jako o świadku w sprawie, a nie jako o podejrzanym. Wspomniana ilość prac nie dowodzi winy – jakoby wzrost globalnego ociep­lenia obserwowany w ostatnich latach był istotnie skutkiem zwiększenia emisji CO2 przez człowieka. Warto wiedzieć, że ilość prac naukowych nie przesądza o czyjejś winie lub niewinnoś­ci. Podobnie na podstawie ilości prac naukowych opisujących różne religie nie można wnioskować

Polską Akademię Nauk utworzono w 1951 roku na wzór Radzieckiej Akademii Nauk, równocześnie likwidując Polską Akademię Umiejętności i Towarzystwo Naukowe Warszawskie. Stworzenie PAN miało ułatwić władzom PRL kontrolę nad środowiskiem naukowym. Symbolem tej PRL-owskiej spuścizny jest fakt, że szczyty władz PAN wciąż mieszczą się na szczytach Pałacu im. Stalina, zwanego też Pałacem Kultury i Nauki.

PANtonomia i uwagi do ustawy o Polskiej Akademii Nauk Włodzimierz Klonowski

o prawdziwości lub nieprawdziwości jakiejś religii. Nie sugerujemy w tym miejscu, że prace naukowców składające się na raport IPCC (Intergovernmental Panel on Climate Change – Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu) są nic niewarte. Wręcz przeciwnie, to kawał wspaniałej roboty, która przyczyniła się do rozwoju naszej wiedzy o Ziemi, meteorologii i kosmosie. Te prace nie przesądzają jednak o tym, jakoby to właśnie antropogeniczne CO2 było przyczyną obserwowanego ostatnio zjawiska.

W

procesie uniewinniającym należy przede wszystkim oddzielić od siebie, jako niezależne cztery tematy, dwutlenek węgla CO2, tlenek węgla CO, smog oraz globalne ocieplenie, a także podjąć przynajmniej niektóre spośród poniższych działań: 1) powołać się na zastrzeżenia zawarte w pracach naukowych i opiniach samych autorów tych teorii; 2) znaleźć błędy w opracowaniach naukowych, np. IPPC Raport 5 lub wcześniejszych pracach, na podstawie których Raport konstruował swoje teorie i dalsze modele; 3) pokazać, że na podstawie najbardziej znanego Raportu IPCC nie można jednoznacznie wskazać winy antropogenicznego CO2; 4) wykazać konflikt interesów naukowców biorących udział w tym przedsięwzięciu; 5) wskazać innego lub innych potencjalnych

ubieg­ły. I nawet w tym przypadku, jeśli ktoś z członków rady „nie z układu” prosi o podanie ważnych szczegółów podziału środków, to spotyka się z hipokryzją czy wręcz z „mową nienawiści”. Coraz więcej spraw w PAN to są sprawy „tajne przez poufne”. Chociaż mamy przecież do czynienia z finansami publicznymi i ewentualnymi naruszeniami dyscypliny tych finansów. Prowadzi to wprost do „naukowej korupcji”, bo korupcja nie musi polegać na wyłudzaniu VAT czy wręczaniu kopert – wysokie nagrody finansowe w zamian za odpowiednie poparcie to także korupcja. Zresztą chodzi tu nie tylko o finanse. Różne informacje wpływające do IPAN rzadko docierają do pracowników. Tylko ci z układu informowani są, co, gdzie i kiedy, nawet jeśli dotyczy to ich macierzystego instytutu, i mogą na tym skorzystać. Czy muszą wymrzeć dwa pokolenia naukowców, żeby coś się w Polskiej Akademii Nauk naprawdę zmieniło? W Czechach sprawę rozwiązano szybko. Nie znam wszystkich szczegółów, ale na przykład Instytut Cybernetyki Czeskiej Akademii Nauk formalnie rozwiązano i następnie międzynarodowa komisja przyjmowała pracowników do pracy w nowym instytucie. U nas ma sprawę załatwić kolejna ustawa, nowa ustawa o Polskiej Akademii Nauk. Ale nie słyszałem o jakiejkolwiek dyskusji na ten temat wśród pracowników IPAN.

W K

omu zatem „PANtonomia” służy? Na pewno nie „szaremu” pracownikowi naukowemu IPAN, czyli bezpośredniemu wykonawcy badań naukowych, mających przecież służyć innowacyjności polskiej gospodarki, promowaniu polskich rozwiązań, upowszechnianiu informacji naukowych w kraju i za granicą. Autonomia IPAN służy dyrektorom i związanemu z nimi wąskiemu układowi osób. To oni decydują o wynagrodzeniach, premiach, nagrodach, to oni tworzą struktury organizacyjne, wybierają i są wybierani do przeróżnych komisji i komitetów. Jak pokazała kontrola NIK w 2017 roku,

czynią to właściwie bez jakiejkolwiek regularnej kontroli, bo to oni decydują o podziale środków finansowych.

Czekamy na zainicjowanie przez Premiera zmian w PAN, a w szczególności w IPAN; zmian, które byłyby przed ich wprowadzeniem skonsultowane z „szarymi” pracownikami naukowymi.

Oczywiście w IPAN istnieją rady naukowe. Formalnie rada naukowa opiniuje kandydata na stanowisko dyrektora, ale to Prezes PAN nominuje dyrektora na stanowisko. A dyrektor dobiera sobie radę naukową. Jeśli jakaś decyzja dyrekcji mogłaby zostać zakwestionowana, to taka rada naukowa na pewno decyzję „przyklepie” w tajnym głosowaniu. Nazywam to „syndromem KC” – Komitet Centralny PZPR zatwierdzał wszelkie decyzje I Sekretarza i Biura Politycznego. Rada naukowa nie zatwierdza planu wydatkowania środków finansowych na dany rok, ale zatwierdza tzw. Rachunek zysków i strat za rok

edług mnie nowa ustawa o PAN powinna ustalać przynajmniej następujące zasady obowiązkowe dla wszystkich Instytutów PAN: 1. Zniesienie autonomii IPAN i powołanie jednej, całkiem nowej instytucji grupującej i kontrolującej działania wszystkich IPAN, bo jak pokazuje doświadczenie, nie może to być Prezydium PAN; 2. Transparentność finansów IPAN; w szczególności muszą być ogłoszone publicznie mediana, minimalne i maksymalne wynagrodzenie w poszczególnych stanowiskach naukowych i innych kategoriach oraz podział otrzymanych środków budżetowych na poszczególne dziedziny i na poszczególne tematy zadaniowe; 3. Przyznanie pracownikom naukowym IPAN tych samych praw

winowajców obserwowanego wzrostu temperatury Ziemi, bądź to pośród zjawisk naturalnych, bądź działalności antropogenicznej innej aniżeli uwolnienie przez człowieka CO2, lub koincydencji takich czynników. W 2018 roku rząd Polski planował zyski ze sprzedaży świadectw emisyjnych na poziomie 1,8 mld zł. Nic dziwnego, że lekką ręką wydał 10% z tej sumy (!) na imprezę międzynarodową pod nazwą COP24. Prawdopodobnie 5% kosztu samej tylko imprezy wystarczyłoby na opłacenie polskich naukowców dla wykazania błędów w konstrukcji wspomnianego podatku ekologicznego. Z pewnością nie wszyscy polscy fizycy i meteorolodzy są beznamiętnie poprawni politycznie wobec trendów unijnych i nie wszyscy zostali zastraszeni ostracyzmem środowiska, jaki spotkał kiedyś profesora Jaworowskiego. Prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump skorzystał z opracowań takich niezależnych naukowców i wycofał się z pomysłu „ratowania świata” podatkiem. W Polsce tylko mały procent z ubiegłorocznego dochodu

Proces skazania CO2 można bezwarunkowo nazwać poszlakowym, zaś o CO2 powinno się mówić tylko jako o świadku w sprawie, a nie jako o podej­ rzanym. ze świadectw emisyjnych wystarczyłby na konkursy dla studentów na takie prace. Chyba... że mamy do czynienia z celowymi działaniami władz Polski z intencją fiskalizmu za każdą cenę, nawet drogą nieuczciwą. Wcześniej czy później prawda wyjdzie na jaw. Pytanie: do ilu lat wstecz Państwo Pols­kie będzie zmuszone wtedy zwracać nienależnie pobrane środki pokrzywdzonym przedsiębiorstwom? K

i obowiązków, jakie mają nauczyciele akademiccy w uczelniach publicznych, w szczególności takich samych minimalnych stawek wynagrodzenia zasadniczego oraz tego samego sposobu rozliczania kosztów uzyskania przychodu, czyli formalne uznanie, że całość obowiązków wykonywanych przez pracownika naukowego IPAN w ramach stosunku pracy stanowi pracę o charakterze twórczym; 4. Uznanie, że osoba posiadająca stopień doktora powinna mieć stanowisko przynajmniej adiunkta, osoba posiadająca stopień doktora habilitowanego stanowisko przynajmniej profesora nadzwyczajnego, a osoba posiadająca tytuł profesora stanowisko profesora zwyczajnego; 5. Każdy samodzielny pracownik naukowy powinien otrzymywać indywidualny przydział środków finansowych, które może wydać albo na aparaturę, np. nowy komputer, albo na udział w konferencjach zagranicznych; 6. W przypadku zaproszenia do prezentacji prac naukowych na zagranicznej konferencji lub zaproszenia na krótki pobyt naukowy w zagranicznej placówce każdy pracownik naukowy powinien otrzymać dodatkowe wsparcie finansowe, ponieważ służy to internacjonalizacji polskiej nauki i jej innowacyjności; 7. Zasady przyznawania premii i nagród za pracę w IPAN muszą być ogłoszone nie później niż do końca stycznia każdego roku, a lista osób nag­ rodzonych i otrzymujących premię musi być skonsultowana z Zakładową Organizacją Związkową. W obecnej sytuacji instytutom naukowym PAN grozi postępujący paraliż. Mówienie o wspaniałych osiągnięciach polskiej nauki ociera się o hipokryzję, za którą kryje się dyskryminacja i pozbawienie pracowników nauki godności, a wyjątki tylko potwierdzają regułę. Bo tam, gdzie zatracane są kryteria etyczne, wdziera się pozamerytoryczność i zag­rożony jest interes społeczny. Coraz więcej młodych naukowców, których wykształciliśmy naszą ciężką codzienną pracą, odchodzi do prywatnych firm. Czekamy na zainicjowanie przez Pana Premiera zmian w PAN, a w szczególności w IPAN; zmian, które byłyby przed ich wprowadzeniem skonsultowane z „szarymi” pracownikami naukowymi. K


KURIER WNET · LUTY 2O19

18

Żyjemy zawsze w jakimś historycznym i społecznym kontekście. Wpływamy na innych, a inni na nas. Oczywiście w ostatecznym rozrachunku to każdy sam podejmuje decyzje i ponosi za nie konkretną odpowiedzialność oraz konsekwencje. Takie jest podejście zarówno prawnicze, jak i moralne. Nie sposób zaprzeczyć, że ten, kto zabił, ukradł, cudzołożył czy skłamał, zrobił to sam. Ponosi lub powinien ponieść karę, jest bowiem obarczony winą. Idziemy do spowiedzi, nie tłumacząc się z tysiąca towarzyszących okoliczności, które sprawiły, że oto „musiałem” zgrzeszyć i nie dało się inaczej. Przyznajemy się do własnego działania niezależnie od tego, co się wydarzyło wcześniej i kto nam „pomagał”. Taka postawa nas uwalnia, ale też pomaga dojrzale dźwigać odpowiedzialność. Żeby lepiej zrozumieć (bo przecież nie usprawiedliwić) to, co wiąże się z faktem aborcji, warto jednak pokazać nieco szerszą perspektywę, która może ułatwić spotkanie z cierpiącą osobą tak, by również ona była w stanie, widząc jaśniej swoje postawy i motywacje, prostować fałszywe przekonania dotyczące własnych działań, a przede wszystkim zwrócić się ku nadziei. Istotny jest kontekst historyczny, z którego często wyrasta decyzja o aborcji. Każdy człowiek wychodzi z domu rodzinnego z kilkoma walizkami wyposażenia na życie. Są to z jednej strony wskazówki rodziców lub wyuczone umiejętności radzenia sobie czy szkolone talenty, z drugiej zaś jest to ogromny zestaw postaw albo poglądów wchłoniętych mimowolnie przez lata dzieciństwa i dorastania. W tym niematerialnym posagu mieszczą się również wzorce postaw dotyczących budowania miłości odpowiedzialnej, przyjmowania dzieci, a także przechodzenia przez kryzysy lub umiejętności szukania pomocy u mądrych osób. Jeśli w rodzinie z pokolenia na pokolenie powtarzają się rozwody czy odejścia mężczyzn, to dziewczyna dorasta z przekonaniem, że nie można się oprzeć na mężczyźnie, że z problemami zostaje się samej, że ludziom nie należy ufać. Tam, gdzie wchodząca w dorosłe życie kobieta otrzymała dobry model małżeństwa, rodziny, rodzicielstwa, nie będzie zasadniczo narażona, że w obliczu zaskoczenia ciążą straci grunt pod nogami, da się pokonać lękowi i będzie przeżywała i działała w samotności.

o ojca dziecka, jak i lekarza ginekologa czy położną, nawet sekretarkę umawiającą przez telefon na „zabieg”. Trzeba tu widzieć też współudział wszystkich, którzy doradzali takie wyjście, ale i tych, którzy ciepło powiedzieli: „Kochanie, zrób, jak uważasz, to twój wybór”, zamiast powiedzieć: „Damy radę, pomogę ci, będę z tobą”. Czasem to dotyczy nie tylko ojca dziecka, ale i rodziców, rodzeństwa, przyjaciółek, koleżanek, sąsiadek. Ileż osób mogło dać kobiecie siłę i nadzieję poprzez mocniejsze wsparcie... Nawet jeśli dziewczyna czy kobieta zachowywała to w tajemnicy przed choćby rodzicami, to można zapytać, na ile ci rodzice zaniedbali więź z własną córką, że nie zbudowali takiego zaufania, by dziecko (choćby dorosłe) mogło zwierzyć się z trudności, nie bojąc się ich reakcji.

niego. Kobieta przerzuca też często na nie z podwójną siłą zarówno swoje emocje (np. statystycznie częściej używa przemocy), jak i swoje oczekiwania czy ambicje. Przy tym wciąż czuje się złą czy niewystarczającą matką. W sferze duchowej często zauważamy u osób, które dokonały aborcji, obraz Boga czekającego, by ukarać kobietę za jej czyn. W konsekwencji ludzie zaczynają układać sobie życie bez Kościoła, a czasem bez relacji z Bogiem lub też żyją permanentną ekspiacją zabierającą im całą radość życia. Istotne jest uświadomienie sobie, jak ogromne spustoszenie w człowieku, w jego ciele, psychice i duchowości czyni akt nieprzyjęcia dziecka na ten świat. Łatwiej wówczas rozumieć, a nie oceniać często, wydawałoby się, dziwne zachowania człowieka cierpiącego z powodu grzechu.

wielu osób jest to wielka mobilizacja na rzecz dalszego lepszego życia. Takie sukcesywne odbudowywanie więzi jest trudnym, bolesnym i długim procesem zdrowienia i rehabilitacji, by w końcu przestać skupiać się na swojej winie i otworzyć się na dobre życie. Dla osób wierzących ogromnie pomocne, wręcz kluczowe jest odwołanie się do Boga i Jego łaski, doświadczenie Jego miłości i przebaczenia, także w wymiarze sakramentalnym. Warto jednak zachęcać wszystkich, którzy mieli udział w aborcji, by skorzystali z dobrej pomocy psychologicznej, oczywiście u osób, które realizując zawód psychologa czy psychoterapeuty, opierają się na antropologii chrześcijańskiej. Łaska buduje na naturze i dobrze jest nie przeciwstawiać tych dwóch porządków, ale do obu form pomocy zachęcać.

Aborcja to działanie, którego destrukcyjną siłę w matkach, ojcach, lekarzach, położnych i w każdym, kto współuczestniczył w procesie decyzji o aborcji, przysłaniają liczne mechanizmy zakłamywania rzeczywistości.

Znamię Kainowe?

Agata Rusak

Istotne jest, by widzieć decyzję o aborcji jako pewną wypadkową tych wszystkich czynników historycznych i społecznych, nie wykluczając, oczywiście, bezpośredniej decyzji samej ko-

Jeśli w rodzinie z pokolenia na pokolenie powtarzają się rozwody czy odejścia mężczyzn, to dziewczyna dorasta z przekonaniem, że nie można się oprzeć na mężczyźnie, że z problemami zostaje się samej, że ludziom nie należy ufać. Ogromna większość kobiet po aborcji, które poznałam, nie miała zaplecza rodzinnego, które by ją nauczyło wartości przychodzącego życia oraz oparcia się wówczas na pomocnych osobach. Przeciwnie, wiele z nich, dowiadując się o poczętym dziecku, bało się ujawnić swoją tajemnicę i pogrążało się w lęku przed tak dużą zmianą życiową, opinią innych, problemami finansowymi, przed utratą szkoły czy pracy itp. Tak dzieje się często w bardzo „porządnych” domach, w których niewyobrażalnie piętnowane jest wykraczanie poza przyjęte normy. Warto dodać, że w czasie ciąży dokonuje się zasadnicza zmiana w funkcjonowaniu organizmu matki, zarówno na poziomie fizjologicznym, jak i w sferze psychiki. Kobiecie towarzyszą skrajne, bardzo niestabilne stany emocjonalne: wstyd, poczucie winy, bezradność, rozpacz, a dominuje zazwyczaj bardzo silny lęk. Gdy zostaje z własnymi lękami sama, zaczyna dramatyzować, wyolbrzymiać przewidywalne skutki i w efekcie rośnie poczucie bezradności, działanie chaotyczne albo pod wpływem kogokolwiek, kto pokaże szybkie uwolnienie od problemu. Tak więc osoba nieumocowana przez dom rodzinny w ważnych wartościach albo w poczuciu oparcia na bliskich osobach będzie jak roślinka o słabych korzeniach, którą łatwo wyrwać z dającej jej rozwój ziemi. Dochodzimy tu do kontekstu społecznego aborcji. Samotnie decydująca kobieta i jej dopiero co poczęte dziecko nie są bowiem jedynymi bohaterami dramatu, choć często i ona sama, i otoczenie wolałoby to tak widzieć. Warto zauważyć, że do jej decyzji rękę przyłożyło wiele osób, wprost albo poprzez bierną postawę. Chodzi tu zarówno

quo niepamięci. Bywa jednak i tak, że niektóre kobiety całymi latami nie mogą pozbyć się kainowego znaku na duszy. Określenia w rodzaju „dzieciobójczyni”, „morderczyni” okazały się dla nich raczej dotkliwą stygmatyzacją, ścianą bez nadziei niż impulsem do obudzenia sumienia i ścieżką prowadzącą do konfesjonału czy po inną pomoc. Należyte przyjrzenie się przyczynom danej aborcji prowadzi w dalszej kolejności do określenia konsekwencji tego czynu. Przerwanie ciąży jest przerwaniem nie tylko historii tworzącej się rodziny (bo pokolenia tworzą rodzinę), ale też zabraniem kawałka macierzyństwa (a więc i kobiecości) kobiecie oraz ojcostwa (czyli męskości) mężczyźnie. Niezależnie do tego, ile mają oni dzieci żyjących, jakaś przestrzeń w ich sercach pozostaje pusta. Mówimy o ucię-

FOT. JANKO FERLIČ / UNSPLASH

Niesamotna wyspa

W·A· R·T· O ·Ś· C · I

biety. Wystarczyłoby jednak, by choć jeden czynnik zadziałał inaczej, a życie dziecka zostałoby uratowane. Wiele jest tego rodzaju przykładów i głębokich świadectw.

Przestrzenie cierpienia Aborcja i jej konsekwencje to wielkie pole zniszczeń. Niektóre osoby przychodzące po pomoc psychologiczną widzą od razu połączenie swoich różnych objawów z faktem aborcji, inne dochodzą powoli i często dopiero przy pomocy innych osób do tego, że to, co im się w życiu przydarza w sferze ciała, psychiki, relacji, jest mocno związane z dramatem nawet sprzed kilkudziesięciu lat. Warto jednak wpierw przyjrzeć się postawom wobec aborcji oraz samej stosowanej tu nomenklaturze. Żeby zdecydować się na aborcję, trzeba najpierw zamiast pojęć: „dziecko” czy „życie poczęte” używać choćby terminów medycznych, biologicznych typu: „zarodek”, „embrion” czy „płód”. Takie odczłowieczenie dziecka ułatwia wejście na drogę aborcji, ale również powoduje, że potem, często przez wiele lat, można utrzymywać swój stan psychiczny bez konfrontacji, że oto „przyczyniłam się do śmierci mojego dziecka”. Cała maszyneria aborcyjna oparta jest na kłamstwie pojęciowym wspieranym przez szereg znieczulających mechaniz­ mów obronnych. Wiele osób wypiera z pamięci lub bagatelizuje ten fakt swojego życia, ale potrafi on wracać niespodzianie pod wpływem nagłych skojarzeń, obrazów, dźwięków, patrzenia na niemowlaki czy przypomnienia sobie rocznicowej daty. Czasem bywa to impuls do otworzenia się na prawdę, częściej jednak po chwili człowiek znów wraca do ratującej komfortowe status

tej, nieprzeżytej, zablokowanej żałobie po stracie dziecka. Żałoba nie jest zwykle przeżywana, bo rodzice nie pozwalają sobie na nią, gdyż sami przyczynili się do śmierci tego dziecka. Ta ukryta, zamaskowana żałoba działa jednak od środka. To egzystencjalne wydarzenie ma swoje szerokie konsekwencje w każdej sferze życia – od ciała po ducha. Kobiety po aborcji zmagają się statystycznie częściej z dolegliwościami psychosomatycznymi różnych organów; głównie dotyczy to narządów rodnych i piersi, częstsza jest tu zapadalność na nowotwory. W dalszej kolejności są zaburzenia lękowe przejawiające się często w postaci zaburzeń snu, koszmarach nocnych, stałym napięciu, a potem często ratowaniu się lekami nasennymi lub uspokajającymi i uzależnianiu się od

Oczyszczające spotkania Przejście procesu uzdrowienia to bolesna droga, równoległa w sferze duchowości i psychiki. Uznanie swego grzechu i pokorne przyjęcie Bożego przebaczenia idą w parze z pracą terapeutyczną, czyli przemienianiem widzenia, pracą z emocjami, prostowaniem postaw w relacjach. Jest na tej drodze wiele etapów niemożliwych do ominięcia, jeśli się chce uczciwie skonfrontować z tym, co się wydarzyło. Trzeba rozpocząć od poznania i nazwania precyzyjnie prawdy o tym, co i dlaczego się wydarzyło i jakie skutki przyniosło. Trzeba następnie odkryć i wyrazić bardzo wiele stłumionych emocji do siebie, do innych zaanga-

Przerwanie ciąży jest przerwaniem nie tylko historii tworzącej się rodziny (bo pokolenia tworzą rodzinę), ale też zabraniem kawałka macierzyństwa (a więc i kobiecości) kobiecie oraz ojcostwa (czyli męskości) mężczyźnie. nich. Wiele osób przeżywa przygniatające poczucie winy, wstydu i niegodności związane z niemocą wyjścia ku nadziei. Księża znają to choćby z powtarzających się spowiedzi mimo uzyskanego rozgrzeszenia. To tak, jakby kobieta nie mogła zmyć plamy krwi z siebie i ciągle szorowała ręce. Jest w tym rodzaj skupienia się na sobie, swojej winie, niemoc wyjścia poza ten egocentryczny sposób katowania się. Psychologowie kliniczni czy psychiatrzy wielokrotnie widzą powiązania aborcji z obniżeniem poczucia własnej wartości, ze stanami depresyjnymi, myśleniem samobójczym, znieczulaniem się poprzez używki, hazard, nieopanowany seks czy permanentne poirytowanie. W relacjach z mężczyznami kobieta od momentu aborcji ma już ograniczone zaufanie, doświadczyła bowiem osamotnienia, gdy ojciec dziecka nie wsparł jej w macierzyństwie. Wiele związków się rozpada lub przeżywa kryzys. Pojawiają się trudności również w sferze seksualności. Zdarza się często lęk przed kolejną ciążą, a następnie nieadekwatne obawy o życie i zdrowie wychowywanego przez nią dziecka, jak również nadopiekuńczość wobec

żowanych osób, do Boga, wreszcie do abortowanego dziecka. Przydatne jest poszerzenie świadomości siebie, swoich braków, swoich mechanizmów obronnych, ucieczek. W pracy zarówno terapeutycznej, jak i duchowej kluczowym punktem przemiany jest proces przebaczenia. Aby mógł on się dokonać, najpierw trzeba ponownie uczłowieczyć zabite dziecko, niejako spotkać się z nim, przeżyć żałobę oraz pracę z poczuciem winy, a w końcu dojść do pojednania ze sobą, z Bogiem, z dzieckiem i innymi ludźmi. Bardzo często kobiety w tym czasie pytają: „Gdzie jest moje dziecko?”. Przez setki lat uważano, że zmarłe dzieci nieochrzczone znajdują się w miejscu ani szczęśliwym, ani nieszczęśliwym, limbus puerorum. Dopiero niedawno Stolica Apostolska wydała dokument dotyczący wielkiej nadziei w stosunku do dzieci nieochrzczonych, w tym również zabitych w wyniku aborcji. Matki i ojcowie takich dzieci przeżywają wielką ulgę, że ich dzieci są bezpieczne u Boga, że nie muszą się już za nie modlić (a raczej modlić się warto wówczas za siebie), że teraz mogą doświadczyć wręcz pomocy duchowej ze strony własnych dzieci. Dla

Perspektywa nadziei Przychodzi taki czas w procesie uzdrowienia, że trzeba przestać oglądać się wstecz, zakończyć zarówno niekończące się analizowanie historii, jak i odtwarzanie bólu, winy, smutku czy złości. Nie można wiecznie siedzieć w gnieździe cierpienia. Wiele kobiet z doświadczeniem aborcji widzi swoje życie jedynie poprzez ten dramat, jakby nie miały innego imienia niż morderczyni własnego dziecka. Jeśli naprawdę nastąpią etapy jasnego widzenia i nazwania aborcji po imieniu, gdy dokona się już pojednanie – rany powoli się zabliźniają. Z tymi bliznami ludzie idą do końca życia, ale nie są to rany krwawiące, ropiejące, a raczej symbole wydarzeń minionych, które prowadzą do większej mądrości. Nie jest dobrze iść przez dalsze życie ze znamieniem „kobieta po aborcji”; nie to stanowi główne imię tej kobiety, a często jednak tak ona siebie postrzega i określa. Żaden grzech i żadna trauma nie są w stanie zmienić tożsamości człowieka w jego pełnym godności dziecięctwie Bożym, choć oszpecają go w widzeniu siebie. Te wydarzenia oblepiają człowieka brudem jakby z zewnątrz tak, że widząc siebie, można się sobą brzydzić czy gorszyć, poni-

i głoszenie uzdrawiającego spotkania z Bogiem. Znakiem uzdrowienia po doświadczeniu aborcji będzie nie tylko zerwanie z patrzeniem na siebie głównie przez pryzmat tego grzechu, ale w ogóle nakierowanie swojej uwagi i wysiłków na przyszłość oraz na rzecz innych ludzi. Jest to o tyle ważne, że zanurzenie w dramacie swojego życia może mocno koncentrować człowieka na sobie przez długie lata. Człowiek „gapi” się wówczas długo na siebie, rozważając: „jak ja mogłam”, katując siebie albo płacząc nad sobą. A ma podjąć wysiłek oderwania się od siebie, by móc iść dalej, rozwijać się, ale też zdrowo służyć innym. Szczególnie ważne jest, by osoby towarzyszące kobietom i mężczyznom po aborcji uczyły ich nieoglądania się wstecz, a raczej dookreślania własnej tożsamości – kim jestem, jaka jestem, co potrafię, co mogę dawać. Takie odszukiwanie pełnego, a nie zawężonego do dramatu aborcji obrazu siebie pozwoli na harmonijne dbanie o siebie, na zdrowe budowanie relacji, na dojrzałe podejście do różnych zaangażowań zawodowych, społecznych czy religijnych. Każdy człowiek, który przeszedł prawdziwą drogę uwolnienia, jest zaproszony do tego, żeby być świadkiem dla innych. Przy rozeznawaniu tej perspektywy szczególnie pomocny może być spowiednik czy kierownik duchowy, który pomoże ocenić odpowiedni moment i rodzaj posługi innym. Należy być bowiem uważnym, by świadectwo czy zaangażowanie choćby na rzecz ruchu pro-life nie wyprzedzało własnej drogi zdrowienia. Byłoby to wówczas jedynie próbą niedobrej ekspiacji, parawanu aktywności, czy nawet nadaktywności. Spotykałam kobiety, które nawet przyjeżdżając na rekolekcje, zamiast wejść w głębię swojego przeżywania, zajmowały się bardzo intensywnie, choć płytko, agitowaniem na rzecz dzieła duchowej adopcji dziec­ ka poczętego. Po rozmowie można się było zorientować, że akcja ta służyła oddaleniu emocjonalnego bólu związanego z niezałatwionym poczuciem winy. To tak jak w dramacie Makbet, gdzie poprzez permanentne szorowanie plamy krwi Lady Makbet próbowała zmyć z siebie winę, zamiast spojrzeć jej prosto w oczy. W encyklice Evangelium vitae św. Jan Paweł II pisze: „Nie ulegajcie (...) zniechęceniu i nie traćcie nadziei. Starajcie się raczej zrozumieć to doświadczenie i zinterpretować je w prawdzie. Z pokorą i ufnością otwórzcie się – jeśli tego jeszcze nie uczyniłyście – na pokutę: Ojciec wszelkiego miłosierdzia czeka na was, by ofiarować wam swoje przebaczenie i pokój w sakramencie pojednania. Odkryjcie, że nic jeszcze nie jest stracone, i będziecie mogły poprosić o przebaczenie także swoje dziecko: ono teraz żyje w Bogu. Wsparte radą i pomocą życzliwych wam i kompetentnych osób, będziecie mogły uczynić swoje bolesne świadectwo jednym z najbardziej wymownych argumentów w obronie prawa wszystkich do życia” (EV, 99). Droga proponowana osobom cierpiącym z powodu aborcji i jej konsekwencji jest, z pewną korektą, drogą każdego z nas, kto błądząc na różnych ścieżkach i ślepnąc przy tym duchowo oraz psychicznie, zmierza ku wyzwoleniu i coraz większej życiowej mądrości. Upadki duchowe i błędy życiowe albo nas przygniotą, wprowadzając w stan karłowatości, albo wzmocnią, ucząc roztropności i pokory. Osoby po aborcji doświadczają tego w bardzo dużym

Droga proponowana osobom cierpiącym z powodu aborcji i jej konsekwencji jest drogą każdego z nas, kto błądząc na różnych ścieżkach i ślepnąc przy tym duchowo oraz psychicznie, zmierza ku wyzwoleniu i coraz większej życiowej mądrości. żać siebie i nienawidzić, nie dawać więc sobie żadnych szans na dobre życie, żadnych nadziei na miłość. Jest to swego rodzaju przekonanie, że po aborcji staje się człowiekiem drugiej kategorii, niegodnym niczego dobrego. Tymczasem droga uzdrowienia jest dobrze pokazana w spotkaniu Jezusa z Samarytanką, tą, która chodziła po wodę o porze, w której nikogo przy studni nie było. Jezus stopniowo prowadzi tę kobietę ku uznaniu przez nią prawdy o jej życiu. Finałem jest odwaga kobiety, pójście do innych ludzi

wymiarze, gdyż sprawa dotyka konkretnego życia i konkretnej, zawinionej śmierci. Niech nas jednak nie zwiedzie pokusa dokonywania porównań, aby lepiej się poczuć tylko dlatego, że nikogo nie zabiliśmy czy nie doprowadziliśmy do niczyjej śmierci. Droga rozwoju, droga miłosierdzia jest dla każdego chcącego otwarta. Droga wyczekuje Pielgrzyma. Tymczasem jedni drugich ciężary nośmy... K Tekst publikujemy dzięki redakcji kwartalnika „Pastores”.


LUTY 2O19 · KURIER WNET

19

DALEKO·I·BLISKO

Tr zęsienie Trzęsienie zi emi ziemi Piotr usz Bobo Piotr Mate Mateusz Bobołowicz łowicz

N

ad miastem Bahía de Caráqu­ ez góruje potężny betonowy krzyż. Konstrukcja służy także jako punkt widokowy. Można tam do­ jechać motocyklem z centrum miasta. Popękana droga prowadzi przez ubo­ gą dzielnicę na stoku wzgórza. Kiedyś u stóp krzyża znajdował się punkt ga­ stronomiczny. Dziś betonowy, na wpół zawalony budynek zaściełają śmieci. Me­ talowe przerdzewiałe schody na szczyt nie budzą zaufania. Tabliczka ostrzega: „wchodzić pojedynczo”. Z góry nie widać obrazu zniszczenia, bo gruzy w mieście zostały uprzątnięte. Alonso, właściciel motocykla, pokazuje wzgórze, na któ­ rym stał jego dom. Z prawie trzydziestu tysięcy osób, które zostały ewakuowane, tylko część wróciła do domów. Alonso chciałby wrócić, ale nie ma do czego. Mieszka teraz w Leonidas Plaza, mia­ steczku wchodzącym w skład tej samej aglomeracji, które przeżyło gwałtowny rozwój po trzęsieniu ziemi w 2016 roku. Niektórzy wracają, ale miasto jest puste. Nieliczne restauracje praktycznie nie mają klientów. Oprócz młodych ludzi, którzy na plaży bawią się przy kakofo­ nii muzyki puszczanej z wielu samo­ chodów naraz, wieczorem ciężko kogoś spotkać na ulicach. Zbliżają się w Ekwadorze wybory sa­ morządowe. Hasła wyborcze w prowincji Manabí, tej najbardziej poszkodowanej, nawiązują do tematu zniszczeń. Mówi się o ponownych narodzinach, odbudowie, rewitalizacji, jednak miną jeszcze długie lata, nim sytuacja wróci do normy. W Ekwadorze trzęsienia ziemi nie są jedynym zagrożeniem naturalnym. Przed tygodniem przeprowadzano we wszystkich prowincjach wybrzeża ćwi­ czenia na wypadek tsunami. W mia­ stach ustawione są znaki, pokazujące drogi ewakuacyjne i bezpieczne punk­ ty. W górach, szczególnie w prowincji Tungurahua, odnotowuje się znaczną

W jednym z najbardziej turystycznych miast Ekwadoru – Baños de Agua Santa – drogi ewakuacyjne oznaczone są tabliczkami z rysunkiem człowieka uciekającego przed strumieniami lawy. aktywność wulkaniczną. W jednym z najbardziej turystycznych miast Ekwa­ doru – Baños de Agua Santa – drogi ewakuacyjne oznaczone są tabliczka­ mi z rysunkiem człowieka uciekającego przed strumieniami lawy. Wulkan Tun­ gurahua znajduje się w stanie erupcji od 1992 roku. W tym czasie wielokrotnie wyrzucał z siebie słupy dymu i języki ognia. Jego nazwa nie jest przypadko­ wa – tunqur w języku kichwa to gardło, a rawra – ogień. Nie jest to jednak je­ dyny aktywny wulkan. Quito regularnie pokrywane jest popiołem. Jest w końcu jedyną stolicą na świecie, zbudowaną na stokach aktywnego wulkanu. Nie potrzeba jednak trzęsienia ziemi ani erupcji lawy, by nieść zniszczenie. Co roku w porze deszczowej w Ekwadorze dochodzi do powodzi, a górskie drogi przykrywane są lawinami błota albo zapadają się razem z osuwającą się zie­ mią. W porze suchej pożary dewastują górskie lasy i łąki. Historia Ekwadoru zna wie­ le przypadków miast, które zostały praktycznie zrównane z ziemią przez kataklizm. Niektóre z nich przenie­ siono, niektóre odbudowano w tym samym miejscu. Portoviejo i Bahía de Caráquez też nie po raz pierwszy ucierpiały. Ludzie jednak wrócą, do­ my zostaną odbudowane. Mimo pew­ nej pustki w mieście i nostalgii jego mieszkańców, nie panuje tam smut­ na atmosfera. Nie ma poczucia przy­ gnębienia – jest raczej determinacja i ulga, że kataklizm odebrał tylko dom, a nie życie. K

Zapomniane zwyczaje to wyrwy w naszej tożsamości. Ginące słowa, ginące emocje. Dziś powoli odtwarzamy to, co zaginęło – wyrugowane, wywiezione do łagrów, wyrzucone na przymusową emigrację. Drzewa… tak, one też mogą świadczyć o takich zwyczajach i szeptać historię o naszych przodkach.

Wieniec zgody

W

Marcin Niewalda

ydawać by się mogło niektórym, że histo­ ria Rzeczypospolitej to nieustanne pas­ mo wojen, procesów sądowych, za­ jazdów i hulanek kończących się nie­ rzadko powieszeniem zbyt rzutkich podrostków dobywających „scyzory­ ków”. Nic bardziej mylnego. Kraj nasz w świadomości dawnych mieszkań­ ców był krajem miłości, dobrobytu, wrażliwoś­ci i zgody. To fakt, procesy sądowe „o gruszę na miedzy” trwały nieraz i ponad 100 lat. We Włoszech słynny proces sądowy o kilka hektarów trwa nieustannie od 1816 roku, ale i w Polsce można zna­ leźć podobne przykłady. Potomkowie Pułaskiego walczą o rekompensatę za ziemie nad Potomakiem już ponad 100 lat. Dominikanie pod Wiślicą powoły­ wali się na akty procesowe sprzed 200

FOT. MARCIN NIEWALDA

BO BO ŁO M ATEUSZ FOT. PI O TR

Prawie trzy trzy lata lata po po kataklizmie kataklizmie mosty Prawie mosty i droi drogi zosta ły już odbudowane, a gi zostały już odbudowane, a wiele wiele osób osób wróc iło do dom ów. Ulice miasta wróciło domów. miasta są rozkorozkopane , a robo tnicy kładą kładą instalacje. pane, robotnicy instalacje. Miasto Miasto prób uje żyć, mimo ewidentnych ewidentnych śladów próbuje mimo śladów katastr ofy. tastrofy.

i natłoku ruchu. Tworzone są nowe dep­ taki, ścieżki rowerowe, a przy chodni­ kach ustawiane są ławki. Do jedenastu odbudowanych kwartałów centrum hi­ storycznego powróciło około pięćdzie­ sięciu restauratorów. Historycyzm tego miejsca wynika jednak raczej z lokali­ zacji w oryginalnym miejscu fundacji z 1535 roku niż z architektury – do dziś przetrwały jedynie cztery domy z cza­ sów kolonialnych. Reszta to późniejsze konstrukcje.

Wieniec lip w Ostoi Dworskiej w Leśnicy

Dla przypieczętowania tej zgody kolejne lipy sadzono co 100 lat, tworząc w ten sposób wzór w kształcie koła. lat. Przy takich procesach nienawiść rosła i utrwalała się. Ale kiedy spór się zakończył, gdy doszło do pojednania, nie tylko urządzano ucztę, nie tylko dawano na Mszę świętą. Bardzo ciekawym zwyczajem był ten, którego pozostałości widać do dzisiaj w Kobylance koło Szczecina. W średniowieczu statki ze Stargardu przepływały pod oknami szczecinian. Nie płacąc żadnego myta, doprowadza­ ły mieszkańców do wrzenia. Skończyło się to zawieszeniem wielkich łańcu­ chów w poprzek koryta Iny. Łańcuchy nie powisiały długo, bo zerwane, stały się trofeum, jeszcze bardziej denerwu­ jąc mieszkańców Szczecina. Kto wie, czy całość nie skończyłaby się wojną domową, gdyby nie cesarz Otton III, który w 1460 roku doprowadził do ugody, a na jej znak w połowie dro­ gi, w Kobylance, posadzono lipę. Dla przypieczętowania tej zgody kolejne lipy sadzono co 100 lat, tworząc w ten sposób wzór w kształcie koła. Taka forma wieńca nie jest wyjąt­ kiem w polskiej historii – choć zwyczaj uległ zapomnieniu tak bardzo, że widząc krąg starych pni, nie kojarzymy go z moż­ liwymi przyczynami. Najbardziej chyba spektakularny taki wieniec można dziś zobaczyć w miejscowości Leśnica nieda­ leko Kielc. Na terenie dawnego majątku i parku Cieśle została utworzona tam „Ostoja Dworska” – będąca pokazowym ożywionym skansenem dawnej zagrody gospodarskiej. Opiekun miejsca – Grze­ gorz Szymański, zapalony rekonstruk­ tor oddziałów powstania styczniowego – chętnie prowadzi do drzewnej altany i opowiada o historii zwaśnionych i po­ godzonych rodów. Potężne stare pnie wyginają się niemal wbrew prawu cią­ żenia, a liście szumią o przeszłości, dając w gorące lato przyjemny cień. W zimie zaś konary chronią przed wiatrem. Kolisty układ drzew można też spotkać w innych rejonach Rzeczypo­ spolitej. Zwany był czasem „drzewami zegarowymi” z racji dosadzania po kolei nowych drzew w odstępach czasu – tak jak to się działo w Kobylance. W XIX wieku szczególnie na Podkarpaciu

rozwinął się też styl ogrodów natural­ nych, gdzie umieszczano koliste struk­ tury po prostu w formie altany. Ta­ kie niezwykłe miejsce w zarośniętym dawnym parku dworskim można zna­ leźć w miejscowości Jureczkowa pod Krosnem lub też w parku w Słocinie na przedmieściach Rzeszowa. Z kolei w Oleszewiczach – między Grodnem a Lidą – w parku istniała aleja lipowa rozszerzająca się w 4 miejscach, tworząc z pni koliste altany. Miejsca takie zwane też były „drzewami stołowymi” – z racji na zasiadanie w nich do podwieczorków.

W

spaniale prosperujące przedsiębiorstwa dawały pracę wielu ludziom – nie tylko tym na roli, ale całemu szeregowi tzw. oficjalistów, także kupców, sklepi­ karzy, wędrownych handlarzy, i napę­ dzały gospodarkę. Dwory dbały też na swoim terenie o wykształcenie, opie­ kę społeczną, sprawiedliwość, o wdo­ wy, sieroty. Choć nie zawsze właściciel był święty, to podatki płacone pracą nie przekraczały obciążeniem 10–15% rocznych możliwości rodziny (pod­ czas gdy dzisiejsze dochodzą w sumie do 40%). Źle kojarząca się nam pań­ szczyzna była rodzajem czynszu lub podatku, który w przeciwieństwie do współczesnego, nie zadłużał chłopa. Cały teren Rzeczypospolitej był podzielony na takie dwory (dwór to nie „dworek”, lecz cały obszar nale­ żący do właściciela, wraz z obejściem i przynależnymi ziemiami). Dworów i folwarków mogło być nawet 80 000. Niestety kultura dworów uległa ogrom­ nej dewastacji. Dziś większość została zrównana z ziemią – w szczególności na Kresach. Budynki kołchozów, za­ kładów przetwórstwa, a czasem na­ wet oczyszczalnie ścieków urządzone w dworskich stawach – tak wygląda obraz zniszczeń. A przecież każde takie miejsce miało swoją historię, zwycza­ je, kulturę, unikalny charakter. Dzisiaj stare grusze, wierzby przecinające kraj­ obraz, zarośnięte stawy szepcą opowia­ danie o dawnych czasach... Pytanie, czy potrafimy to usłyszeć. Ile takich zwyczajów zapomnie­ liśmy? Niestety wiele – dlatego warto uważnie mijać stare ruiny, drzewa, dro­ gi, kościoły. Wspomnę dla przykładu

FOT. MARCIN NIEWALDA

N

a wybrzeżu na północy miasta stoją wysokie bloki. Niegdyś no­ woczesne budynki, drogie apar­ tamentowce, w których oprócz boga­ tych Ekwadorczyków chętnie osiedlali się emeryci ze Stanów Zjednoczonych i Kanady, dziś puste ruiny. Na niektó­ rych wiszą informacje o sprzedaży. Od­ budowano jedynie niektóre z nich, gdyż ze względu na strukturę własnościową, proces uzyskania odszkodowań z ubez­ pieczenia wciąż trwa. Przy samej plaży wznosi się La Piedra, elegancki i drogi hotel, jeden z zaledwie kilku, które obec­ nie można tu znaleźć. Ruch turystyczny powoli odżywa, ale mogą minąć lata, nim wróci do dawnej świetności. Hostal Xanadu prowadzony jest przez Diega Silvę. Rysy twarzy zdradzają indiańskie pochodzenie. Wychował się w mieście Riobamba w górach, ale od kilku lat mieszka na wybrzeżu. Hostel mieści się w starym domu, mającym z pewnością ponad sto lat. To właśnie takie domy przetrwały najlepiej. Trady­ cyjna konstrukcja z drewna i bambusa, pokryta gliną zmieszaną ze słomą i trzci­ ną oparła się lepiej niszczycielskiemu ży­ wiołowi niż żelbetowe słupy. Oczywiście konieczny był generalny remont – ale konstrukcja przetrwała. Diego zdecy­ dował się na zmniejszenie liczby pokoi, likwidując wszystkie z drugiego piętra, by odciążyć konstrukcję. I tak w hostelu nie ma zbyt wielu gości. Zabytkowy bu­ dynek znajduje się na liście dziedzictwa narodowego, podobnie jak sąsiednie, jednak nie wszystkim jest to na rękę. Dla niektórych trzęsienie ziemi stało się pretekstem, by wyburzyć zabytko­ we konstrukcje i zastąpić je betonem. Państwo nie pomaga w utrzymaniu, a jednocześnie ogranicza możliwości przebudowy. Zabytkowe centrum Portoviejo zostało doszczętnie zrujnowane. Dziś, prawie trzy lata po kataklizmie, trwa druga faza projektu odbudowy, która według opinii mieszkańców nie zdaje się postępować zbyt szybko. Podobne­ go zdania są władze, które nałożyły już karę na jednego z wykonawców. Trzecia faza jest dopiero w planach. Rekonstruk­ cja jest okazją, by przywrócić miastu bardziej ludzki charakter, który zatracił się przez lata w szumie samochodów

W IC Z

J

edenaście minut po silnym wstrzą­ sie nadszedł kolejny, dużo silniej­ szy. 16 kwietnia 2016 roku o go­ dzinie 18.58 na ekwadorskim wybrzeżu nastąpiło trzęsienie ziemi, któ­ re zmieniło życie wielu osób – a prawie siedmiuset go pozbawiło. Epicentrum wstrząsu o magnitudzie 7,8 znajdowa­ ło się jedynie 20 km pod powierzch­ nią ziemi, tam, gdzie płyta pacyficzna wchodzi pod południowoamerykańską. Najbardziej ucierpiały miasta Bahía de Caraquez i Portoviejo – oba popularne wśród turystów, oba z bezcenną histo­ ryczną zabudową. Ekwador, a w szczególności je­ go wybrzeże, leży w tzw. Pacyficznym Pierścieniu Ognia, nazwanym tak ze względu na dużą aktywność sejsmiczną i wulkaniczną. Każdego roku na terenie całego kraju dochodzi do kilkudziesię­ ciu wstrząsów. Większość z nich jed­ nak nie jest specjalnie niebezpieczna i oprócz okazyjnych pęknięć na ścianach budynków i regularnych ewakuacji cen­ trów handlowych i obiektów użytecz­ ności publicznej nie wywiera specjal­ nego wpływu na życie mieszkańców. W tym tygodniu w Ekwadorze ziemia zadrżała już trzykrotnie, jednak tylko jeden wstrząs mógł mieć potencjalnie niszczycielskie skutki, a to i tak na nie­ wielką skalę. Raz na jakiś czas dochodzi jednak do kataklizmu. Największe trzę­ sienie ziemi w historii, o magnitudzie 9,5, miało miejsce właśnie na Pacyficz­ nym Pierścieniu Ognia – w Chile w 1960 roku. Zniszczenia były niewyobrażalne. Nie trzeba jednak aż takiej siły, by spowodować tragedię. Od początku XX wieku część Ekwadoru, która ucierpiała najbardziej w 2016 roku, była siedmio­ krotnie nawiedzana przez niszczycielskie trzęsienia ziemi, z których największe w 1906 roku spowodowało tsunami i zo­ stawiło za sobą setki ofiar śmiertelnych. Beatriz pracuje w urzędzie miasta, a właściwie w zaadoptowanym na tę funkcję piętrze targu miejskiego. Targ, potężna betonowa konstrukcja, nie ucierpiał szczególnie, w przeciwień­ stwie do budynku urzędu. Do tej pory w samym centrum Bahía de Caráquez straszą popękane ściany pełne dziur po rozbitych oknach. Przez trzy lata nie zaczęto nawet remontu budynku. Przez salę przebiega drewnopodobna ścian­ ka, oddzielająca przestrzeń zajmowaną przez urzędników od tej dla petentów. Biurka stoją na otwartej przestrzeni ha­ li targowej. Piętro niżej na straganach sprzedawane są owoce i warzywa.

Rysy na tynieckich krużgankach

Budynki kołchozów, zakładów przetwórstwa, a czasem nawet oczyszczalnie ścieków urządzone w dworskich stawach – tak wygląda obraz zniszczeń. A przecież każde takie miejsce miało swoją historię, zwyczaje, kulturę. o jeszcze innym niezwykłym postępo­ waniu. Wchodząc do średniowiecznych kościołów, możemy niekiedy spostrzec podłużne wyżłobienia, szczególnie przy bocznych kamiennych portalach. Są to ślady po wielu tysiącach „ostrzeń szabli”. Szlachta, wchodząc do kościoła, symbo­ licznie „tępiła” szablę na znak pokoju, lub później, wychodząc, „święciła” je, ostrząc o „święte kamienie”, co było wy­ razem stania na straży wartości chrześ­ cijańskich i szacunku do miejsca. Dzisiaj te wyżłobienia niewiele nam mówią, mi­ jamy je niemo – a przecież są one świad­ kami naszej niezwykłej przeszłości. Odtwarzaniem tożsamości, korzeni i starych zwyczajów zajmuje się Fundac­ ja „Genealogia Polaków”, której autor niniejszego artykułu jest prezesem. K


KURIER WNET · LUTY 2O19

20

O S TAT N I A· S T R O N A

Historia jednego zdjęcia...

Podczas pobytu w Budapeszcie ekipa Radia WNET nie mogła ominąć największej hali targowej w tym mieście – Vásárcsarnok. W ogromnym, zabytkowym gmachu o stalowej konstrukcji, wzniesionym pod koniec XIX w., na każdym kroku można kupić lokalne wyroby: salami z mangalicy (węgierskiej świni), wędliny ze stepowych krów, gęsią wątróbkę czy słynne wino – tokaj. Krzysztof Skowroński, zmierzając do stoiska z paprykami, spotkał… stałych gości Jarmarku WNET. Najwidoczniej nasze cosobotnie wydarzenie zaraża pasją kupowania wyrobów od miejscowych producentów – nawet za granicą! Tekst i zdjęcie: Konrad Tomaszewski

Nikt mi jeszcze tak nie wygarnął od totalnej opozycji, jak emerytowany i szacowny profesor chemii Wiesław Antkowiak. Panie Profesorze, dziękuję. Oprawię ten tekst w ramki i powieszę w najbardziej widocznym miejscu ściany mojej górskiej chatki. Wytłuszczając wszystkie eufemizmy, jakimi mnie Jego Wysoka Katedra obdarzyła.

Najlepszy minister rolnictwa niczego nie pamięta Jan A. Kowalski

W odpowiedzi na miażdżącą krytykę Wiesława Z. Antkowiaka, Przedwyborcza dywersja prasowa totalnej opozycji, „Kurier WNET” nr 55

G

dy totalni znowu przejmą władzę, będę miał się czym okazać przed ich siepaczami. To znaczy, chciałem powiedzieć: przed piewcami miłości przeciwko mowie nienawiści. Ale do rzeczy. Zdarzyło mi się przy okazji krytyki obozu Dobrej Zmiany skrytykować też ministra rolnictwa Krzysztofa Ardanowskiego. Za rzucanie słów na wiatr, które mogą przynieść burzę w nieodległym czasie wyborów. Za półtoraroczne już zaleganie w Sejmie nowelizacji ustawy o ustroju rolnym, co mnie samemu zablokowało zakup kawałka nieużytku nad rzeczką. I za rzekomy interwencyjny skup jabłek po 25 groszy za kilogram, który zainicjowany tuż przed wyborami samorządowymi, dokonał się wyłącznie na papierze. I to dla mojego adwersarza miało stać się przysłowiowym gwoździem do mojej trumny. Cytując twarde dane firmy Eskimos z Sokółki, która tego interwencyjnego skupu z poparciem pols­kiego rządu miała dokonać, Profesor z wprawą wytrawnego cieśli gwóźdź ten przybił. Chyba jednak przeżyłem. Zatem postaram się wyjaśnić nie tylko Profesorowi, ale też wszystkim inteligentom, którym się wydaje, że wiedzą i rozumieją, bo przeczytali. Otóż żyjemy w specyficznych czasach. Czasach post-prawdy, jak się to uczenie nazywa, w których króluje fikcja, fake news i narracja w zupełnym oderwaniu od rzeczywistości. Żeby cokolwiek wyjaśnić i prawidłowo ocenić, należy bardzo starannie sprawdzić w co najmniej

Z

paru niezależnych od siebie źródłach, a najlepiej osobiście. Jeśli chodzi o jabłka i ich interwencyjny skup, to przyznam się, że początkowo oparłem się jedynie na relacjach osobistych. Urodzony i wychowany w dorodnych sadach Ziemi Sandomierskiej, nie miałem z tym najmniejszego problemu. To dlatego uznałem, że dek­laracja ministra Ardanowskiego to od początku ściema i lipa. Bo, po pierwsze, kończył się październik, a nie skupiono jeszcze ani jednego kilograma. Dla ludzi spoza obszaru sadowego wyjaśnienie: do końca października kończy się w Polsce zbiór jabłek ze względów pogodowych. Minimalnie procentowo niezebrane/niezerwane jabłka po 1 lis­topada mogą po prostu przemarz­nąć, czego również w swoim życiu doś­wiadczyłem.

D

latego po deklaracji wyznaczonej przez rząd firmy Eskimos, że właśnie (pod koniec października) kończy opracowywanie listy autoryzowanych punktów skupu na terenie całego kraju, zapaliło się w mojej głowie czerwone światełko. Informacja tej firmy, że październikowa cena wyniesie 25 groszy, listopadowa 26, a grud­niowa (!) nawet 27 groszy, wywołała u mnie jedynie gorzki śmiech. Tym bardziej, że jabłka tak skupowane nie mogły mieć uszkodzeń mechanicznych pod groźbą nieprzyjęcia i utylizacji na koszt dostawcy, jak ogłosiła firma na swojej stronie. Więcej naprawdę nie musiałem sprawdzać. Teraz jednak, po miażdżącej krytyce,

FOT. NICOLAS-UKRMAN-592561-UNSPLASH

chcąc nie chcąc musiałem się trochę bardziej wgryźć w temat jabłkowy (na marginesie: wymawiamy prawidłowo japkowy, a nie jabkowy albo jabłukowy; to ostatnie – chyba że jesteśmy aktorem teatralnym). Składowanie jabłek nieuszkodzonych, czyli zrywanych, a nie otrząsanych i zbieranych, z terminem odbioru w listopadzie i grudniu, byłoby podobnie opłacalne jak sprzedanie ich po średniej cenie 10 groszy we wrześniu

i październiku. Jedna osoba może zeb­ rać w ciągu dnia 2000 kg, a zerwać już tylko 800 kg do 1000. Koszt zebrania to 6 groszy + 2 grosze obsługa = 8 gr. O koszcie pielęgnacji tu nie mówmy, taki rok. Na zero sadownik mógł wyjść jedynie pod warunkiem pracy własnej niezbyt wysoko wycenianej. W przypadku zrywania, składowania, utraty wagi przez wysychające jabłko, możemy policzyć: 12 groszy + 6 gr + 4 gr = 22 grosze. I skalkulować mglis­tą obietnicę.

biór jabłek mamy już za sobą. Zajmijmy się zatem przez chwilę spółką Eskimos. Otóż, jak sprawdziłem, firma Eskimos jest producentem mrożonek z warzyw i owoców miękkich… i w ogóle nie zajmuje się przetwórstwem jabłek. Położona przy litewskiej granicy, prawie 50 kilometrów od Białegostoku, od producentów jabłek w Grójcu, Sandomierzu i na Lubelszczyźnie oddalona jest o 350 do 450 km. Jesteście w stanie to zrozumieć? Chyba tylko ten, kto czytał Karierę Nikodema Dyzmy potrafi wyciągnąć trafne wnioski. A minister Ardanowski? Minister Ardanowski, jak podał w dniu 22.01.2019 portal branżowy www.sadyogrody.pl, już zdążył się od rzekomego skupu interwencyjnego odinstalować. Obszernie cytuję: Jak informuje Dariusz Mamiński z biura prasowego MRiRW, ze względu na trudną sytuację producentów jabłek wynikającą z bardzo niskich cen oferowanych na rynku tych owoców przez przemysł przetwórczy (tj. głównie producentów koncentratu soku jabłkowego i samego soku jabłkowego) Minister Rolnictwa i Rozwoju Wsi zwrócił się z apelem do przedsiębiorców przetwarzających jabłka o przeprowadzenie skupu po godziwych cenach, argumentując, że obecny poziom cen często nie gwarantuje zwrotu poniesionych kosztów produkcji, a w rezultacie zagraża płynności finansowej wielu gospodarstw sadowniczych. Apel ten spotkał się z pozytywnym odzewem ze strony przedsiębiorców wdrażających w życiu gospodarczym zasady

społecznej odpowiedzialności biznesu, deklarujących przeprowadzenie skupu jabłek po 0,25 zł za kg, w ilości co najmniej 500 tys. ton. Choć przedsiębiorcy, o których mowa, nawiązując do prowadzonej przez nich kampanii skupu surowca używają sformułowania „skup interwencyjny”, co u niektórych może budzić skojarzenie z bezpośrednim zaangażowaniem państwa w taką działalność, to należy podkreślić, że decyzja o jej przeprowadzeniu należała wyłącznie do tych przedsiębiorców, a tym samym nie ma charakteru mechanizmu administrowanego ani finansowanego przez rząd – podkreślił. Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi nie monitoruje wolumenu ani cen jabłek nabywanych przez poszczególne przedsiębiorstwa prowadzące działalność polegającą na skupie i przetwórstwie jabłek. Prowadzony jest natomiast bieżący monitoring cen jabłek przemysłowych, oferowanych na rynkach reprezentatywnych. (…) Do momentu publikacji artykułu spółka Eskimos nie udzieliła informacji na temat przebiegu inwencyjnego skupu jabłek przemysłowych. Na koniec, zważywszy na ogromną różnicę wieku (55 do 86) i pozycji społecznej mnie, biednego kmiotka, i Pana Profesora, mogę zaproponować salomonowe wręcz rozwiązanie: niech Pan napisze coś z chemii. Ponieważ kompletnie się nie znam na chemii (z wyłączeniem oprysków), nie skomentuję Pana tekstu ani jednym słowem. K




Nr 56

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Luty · 2O19 W

n u m e r z e

Polityka historyczna Niemiec przegrywa w polskich sądach

M

arzec rozpoczyna Dzień Pa­ mięci Żołnierzy Niezłomnych, przez kilkadziesiąt lat w PRL, a później nawet w III RP – wyklętych. Ośmielili się walczyć o wolną, niepod­ ległą Polskę – mieli być zniszczeni i na wieki zapomniani. Komuniści, zbrodnia­ rze z bezpieki lat 1945–56 i ich dzieci śmią nawet teraz pouczać naród, mówić nam, co jest dobre, a co złe, interpre­ tować historię i wychowywać młode pokolenia. Coraz bardziej czytelne jest, że na Zachodzie zwyciężył komunizm, ale niebolszewicki. W maju 2018 roku w Unii Europejskiej uczczono 200-le­ cie urodzin Karola Marksa. To powin­ no wystarczyć, aby właściwie ocenić towarzysza Jeana-Claude’a Juncke­ ra i jego otoczenie w kierownictwie UE. Poszczególne narody coraz lepiej rozumieją istotę ideologii wdrażanej w wolnym świecie. Znowu chodzi o stworzenie/wychowanie nowego człowieka – niewolnika, który nie myś­ li, tylko bawi się beztrosko i całe życie spłaca kredyty. Aby plan się powiódł, trzeba ludziom zabrać Boga, stąd ta nieprzejednana walka z religiami. Na szczęście narody Unii Europejskiej coraz częściej mają już dość polityki swoich przywódców. Oby tylko nie szukały ratunku w Putinie! Bogaty Zachód jest Rosji po­ trzebny, aby miała lepszą pozycję we współpracy z Chinami. Polecam teksty w ogólnopolskim „Kurierze WNET” dra Pateya i mój o geopolityce. Są tam również polemiki z tezami zawartymi w tekstach nowych autorów ze stycz­ niowego numeru. Zgodnie z polityką Redakcji, puszczamy niekiedy w wyda­ niu ogólnopolskim teksty, z którymi się nie zgadzamy, aby inspirować dyskusje na łamach gazety. Rozdając na spot­ kaniach egzemplarze „Kuriera WNET” różnym osobistościom, uprzedzałam, jak traktować niektóre teksty – nie chciałam się kompromitować. Dosta­ wałam też masę telefonów od czytel­ ników zdziwionych tezami zawartymi w artykułach. Nie chodzi oczywiście o poglądy autorów, ale o podawa­ nie nieprawdziwych informacji i sto­ sowanie niemal szkolnych chwytów z dziedziny manipulacji. W „Kurierze WNET” bardzo rzadko zdarzają się takie teksty i przeważnie nowych au­ torów. Stali autorzy to osoby nie tylko umiejące pisać, ale i specjaliści w swo­ ich dziedzinach. O konieczności prowadzenia szkoleń dla dziennikarzy i młodzieży z zakresu rozpoznawania fake new­ sów i dezinformacji mówi się już od lat. Brak czasu powoduje, że społe­ czeństwo jest niedoinformowane, a coraz częściej – niestety po prostu dezinformowane. Teraz pojawi się nowe zagrożenie dla wolności słowa – „mowa nienawiści”. Ten termin bę­ dzie zakładał kaganiec na usta niewy­ godnym. Przecież każda prawda może być uznana za mowę nienawiści. Jest to bowiem broń mająca uderzyć w ideo­ logicznego przeciwnika. Starsze osoby pamiętają z czasów PRL-u oskarżenia o godzenie w sojusze i o szerzenie kontrrewolucji. Ostatnio najwięcej krzyczeli o mowie nienawiści ci, któ­ rzy opanowali ją do perfekcji i od lat stosują. Moralność Kalego obowiązu­ je coraz częściej: „Kali ukraść krowę – dobrze, a Kalemu ukraść krowę – źle! Najgorsze jest uleganie histerii. Chory psychicznie człowiek zabija na scenie w obecności widowni i prawie wszyscy tracą głowy. Niestety nawet hierarchia kościelna dała się wciągnąć w tę niezdrową grę. Trudno mi zro­ zumieć posadzenie Prezydenta i Pre­ miera RP w 5 czy 7 rzędzie w kościele w Gdańsku. To przecież była próba poniżenia godności urzędu RP. Oba­ wiam się, że proniemieckiej części opozycji chodziło przy okazji o pró­ bę destabilizacji Polski. Co na szczęś­ cie się nie udało. Polacy są mądrym narodem. K

G

A

Z Z

EE

TT

A A

NN I I EE

CC

OO

DD

ZZ

W ostatnich dwóch tygodniach podstępny smog, nie robiąc sobie nic z rządowego programu jego likwidacji (na który mamy wydać ponad 100 mld złotych w ciągu 9 lat), wyszedł z ukrycia i zaatakował Polskę ze zdwojoną siłą.

Smog Marek Adamczyk

O

to dane, które mnie, walczącego ze smogiem od kilku lat, przerazi­ ły najbardziej. W dniu 19.01.2019 roku o godz. 21:00 w miejs­ cowości Skała (obok znajduje się za­ mek w Pieskowej Skale) czujniki za­ notowały przekroczenie norm emisji pyłów PM 10 o 3187% (osiągając po­ ziom zanieczyszczeń – 1594 µg/m³), pyłów PM 2,5 o 2192% (z poziomem zanieczyszczeń – 548 µg/m³). Skalę zagrożeń utraty zdrowia możemy do­ strzec przy wiedzy, że obowiązujące normy dla mikropyłów PM10 ustalone są w Polsce (w oparciu o średnią do­ bową) na trzech poziomach: • poziom

dopuszczalny 50 µg/m3,

• poziom

alarmowy 300 µg/m3.

• poziom informowania 200 µg/m3,

Ogłoszenie poziomu alarmowego ozna­ cza, że jest bardzo źle, a dopuszczalna norma została przekroczona sześcio­ krotnie. Należy wówczas bezwzględnie ograniczyć przebywanie na powietrzu, a najlepiej zostać w domu. W miejs­ cowości Skała poziom dopuszczalny emisji został w rzeczonym dniu prze­ kroczony blisko trzydziestodwukrotnie, co woła o pomstę do nieba. Czy ludzie poddani takiej ekspozycji szkodliwych zanieczyszczeń zdają sobie sprawę z ich

O

d zarania ludzkości przy­ wództwo wiązało się z przejmowaniem od podwładnych daniny – podatku: mniejszej lub większej częś­ ci wytworzonych przez nich dóbr, pod przymusem lub za wzajemna zgodą, jeśli poddani mieli z tego jakąś korzyść (np. ochrona). Upowszechniony przez Fenicjan pieniądz były genialnym wy­ nalazkiem, który usprawnił nie tylko wymianę towarową, ale w miarę rozwo­ ju cywilizacji stał się nieodłączną częś­ cią fiskalizmu, o czym wśród najstar­ szych pisanych źródeł najwięcej chyba można znaleźć w Biblii. Aby utrzymać służbę, budować pałace, prowadzić wojny, by realizować najbardziej nawet chore pomysły, ale także, aby utrzymać się przy władzy – potrzeba środków. Doskonałym zapewnieniem dochodu jest sam monopol na emisję pieniądza (bicie monety, tańsze – drukowanie lub jeszcze tańsza – emisja pieniądza wir­ tualnego). Lwią część wypuszczanego pieniądza można jednak odebrać z po­ wrotem w postaci właśnie podatków. Każdy rząd chętnie kupi pomysł na ściąganie daniny... Geniusz, kto podpowie królowi sposób na maszynkę do skutecznego zdzierania pieniędzy. Wprowadzanie nowych obciążeń nie należy do popu­ larnych, wręcz przeciwnie. We współ­ czesnym, uczciwym państwie podat­ ki służą realizacji celów istotnych dla funkcjonowania i rozwoju społeczeń­ stwa i państwa; bywa, że dla pokrywa­ nia narastającego lawinowo zadłużenia. Aby społeczeństwo zbiorowo nie zbuntowało się przeciwko podatkom, musi swoje podatki akceptować. Konia z rzędem temu, kto prze­ kona społeczeństwo do zwiększenia podatków lub, tym bardziej, do wpro­ wadzenia nowych. Lud musi uwierzyć,

II

EE

N N

N N

A

tzw. „kierownicy spalin”. Metoda jest tania w zastosowaniu i zdumiewająco skuteczna, dająca jednocześnie możli­ wość oszczędności paliw do 30%. Naj­ wyższy czas podjąć skuteczne działania w celu ostatecznego rozwiązania tego problemu. Zachęcam wszystkich decy­ dentów do działania. Sprawdźcie nas na miejscu, dajcie sobie i mieszkań­ com, a także i turystom odwie­ dzającym Wasze piękne miasto szansę zdrowego życia.

N

nadal panoszy się w Polsce negatywnego wpływu na własne zdrowie, na zdrowie ich bliskich? 20.01.2019 roku o godz. 05:00 w Wieliczce (ul. Adama Asnyka) czuj­ niki zanotowały przekroczenie norm emisji pyłów PM 10 o 1359% (osią­ gając poziom zanieczyszczeń – 679 µg/m³) – został przekro­ czony ponad trzynastokrotnie. Poziom emisji pyłów PM 2,5 wyniósł 1362% (340 µg/m³). Ta sytuacja nie rzutuje do­ brze na wizerunek miasta z kopalnią soli „Wieliczka” wpisaną w 1978 roku na Li­ stę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO. W 2015 roku kopal­ nię odwiedziło ponad 1390 ty­ sięcy turystów z całego świata. Na miejscu burmistrza i radnych zrobiłbym wszystko (nawet stanął na uszach), aby ten problem szybko rozwiązać. To leży w interesie nie tylko miasta, ale i całej Polski.

D

latego publicznie składam w tym miejscu propozycję zastosowa­ nia naszej technologii likwidu­ jącej emisję wszystkich szkodliwych substancji już w kotle domowym, na etapie wspólnego spalania z sorben­ tem ER1 paliw stałych w obecności

RYS. WOJCIECH SOBOLEWSKI

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet

Nie trzeba nikomu tłumaczyć znaczenia starego powiedzenia: „Kto ma pieniądze, ten ma władzę” i, parafrazując: „Kto ma władzę, ten ma pieniądze”.

Sprzedam patent na podatek (I) Jacek Musiał

że nowe obciążenie służy jego dobru, musi chcieć go, pragnąć, wręcz sam upominać się o nie… Tym łatwiejsze będzie to do zaakceptowania, jeśli po­ datek nie będzie bezpośredni, czyli nie sięgnie wprost do kieszeni obywateli, ale obciąży jakieś „bezosobowe” wielkie

Coraz więcej za tym przemawia, że główną przyczyną globalnego ocieplenia nie jest wzrost ilości CO2 ze spalania węgla. Wówczas szkody z ograniczenia jego emisji dla części Europy, w tym Polski, okażą się niepowetowane. firmy. To logiczne, bo często to ci wielcy najbardziej spektakularnie przyczynia­ ją się do degradacji środowiska; jest to widoczne i funkcjonuje w powszech­ nym odczuciu. Lewicujący obywate­ le podświadomie od razu podchwycą zawistne hasło: „dlaczego by nie doło­ żyć bogatym kapitalistom?”. W efekcie

ten podatek zapłacą i tak niczemu nie­ świadome miliony ostatecznych konsu­ mentów, czyli każdy szary obywatel, ale droga do zrozumienia tego nie jest już taka oczywista ani nawet postrzegana.

P

onieważ świat boryka się z zanie­ czyszczeniem środowiska i nad­ miernym uwalnianiem „uśpio­ nej” dotychczas energii, ktoś wpadł na genialny pomysł, aby wprowadzić poda­ tek od dwutlenku węgla. Sprzyja temu – z jednej strony – utrzymywanie ludz­ kości w poczuciu permanentnego lęku przed globalnym ociepleniem (AGW – Anthropogenic Global Warming), cze­ mu służy rozbudowana i podgrzewana przez ludzi związanych z IPCC (Intergo­ vernmental Panel on Climate Change) teoria o katastrofalnym jakoby wpływie CO2 na efekt cieplarniany, z drugiej – skojarzenie brzmienia nazw w wielu ję­ zykach świata: dwutlenek węgla lub tle­ nek węgla IV z silnie trującym tlenkiem węgla II, które to podobieństwo u wielu ludzi jeszcze wywołuje strach (i często nawet nie jest rozróżniane). Niewątpliwie korzystnym efektem podatków ekologicznych jest postęp ochrony środowiska. Przemysł zostaje

a zakończenie przy­ toczę najnowsze in­ formacje o pewnym postępowaniu sądowym w sprawie smogu toczonym przed Sądem Rejonowym dla Warszawy-Śródmieście. Pani Grażyna Wolszczak, aktor­ ka, domagała się w nim odszkodo­ wania od Skarbu Państwa za brak do­ stępu do czystego powietrza. 24 stycznia br. sąd przyznał jej rację. Uznał, że do­ szło do naruszenia dóbr osobistych – m.in. prawa do prywatności i wol­ ności – bo państwo nie walczy skutecznie ze smogiem. Choć odszkodowanie (5 tys. zł) jest symboliczne, wyrok przetarł szlaki. W wyroku z 24 stycz­ nia 2019 Sąd Rejonowy dla Warszawy Śródmieście, po­ wołując się na raport NIK przyznał, że w ciągu ostat­ nich 10 lat w Warszawie (i ca­ łym kraju) stężenie trujących pyłów PM10, PM2,5 oraz tru­ jącego benzo(a)pirenu znacząco przekraczało dopuszczalne normy – szczególnie zimą. Sąd uznał, że pań­ stwo nie wypełniło obowiązku dbałości o stan powietrza, który nakłada na nas prawo UE (szczególnie dyrektywa PE z 2008 roku w sprawie jakości powie­ trza i czystszego powietrza dla Europy). Bierność władz centralnych i sa­ morządowych wobec tematu smogu od tej pory oficjalnie stała się wysoce naganna i zagrożona odpowiedzial­ nością finansową państwa wobec oby­ wateli za niewłaściwe działanie w tej dziedzinie. K

zmuszony do stosowania nowych tech­ nologii. Wiele przedsiębiorstw przemy­ słowych może jednak zbankrutować, upadnie, szczególnie, jeśli podatek zo­ stanie źle skonstruowany. Jakie są tego – już widoczne – skutki? 1) Odpływ firm i kapitału z Unii Europejskiej do innych krajów, które nie nałożą nieuzasadnionych lub nie­ sprawiedliwych podatków, jak to ma np. miejsce wobec emitentów CO2 w Euro­ pie. Wprawdzie na terenach opuszczo­ nych przez te zakłady zdegradowane środowisko minimalnie, tylko kosme­ tycznie odetchnie (mowa nie o CO2, lecz o zanieczyszczeniach toksycznych dla środowiska), ale ono tam i tak już jest zdewastowane, zaś w nowych lokaliza­ cjach środowisko zostanie zniszczone na dziesiątki lub setki lat. W globalnym bilansie planeta będzie tak samo zanie­ czyszczona, a nowy, kolejny obszar śro­ dowiska ulegnie dewastacji. 2) Co do dwutlenku węgla, to ten nie zna granic: obojętnie gdzie wy­ emitowany (dokąd przemysł zostanie przeniesiony), jako gaz cieplarniany (GHG) będzie miał taki sam wpływ na globalne ocieplenie. 3) Odchodząc od tradycyjnych źródeł energii, otwiera się drogę dla technologii i surowców mogących jesz­ cze bardziej nasilać globalne ocieple­ nie... byle tylko nie przez CO2. 4) Marnuje się setki tysięcy, jeśli nie miliony wykwalifikowanych pra­ cowników, wysyłając ich na wcześniej­ sze emerytury lub bezrobocie, w związ­ ku z gwałtowną likwidacją przemysłu na danym terenie. Czy lepiej więc do­ puścić do upadku własnego przemysłu (np. stalowniczego), masowych zwol­ nień i utrzymywać bezrobotnych, czy lepiej ukrócić niepotrzebną biurokrację związaną z ETS? Dokończenie na str. 5

Fakty dowodzą, że z polityką hi­ storyczną Niemiec, ewident­nym fałszowaniem przez nich włas­ nej niezbyt odległej przesz­ łości, można walczyć przed pol­ skimi sądami z pozytywnymi skutkami. Kilka takich faktów omawia Józef Wieczorek.

2

Szczyt klimatyczny i co dalej? Polska może promować al­ ternatywę dla polityki klima­ tycznej UE pozwalającą na utrzymanie naszego wzrostu gospodarczego, nie rezygnując z celu, jakim jest poprawa wa­ runków ekologicznych Europy i świata. Zarys takiego progra­ mu, opartego na tzw. zielonych certyfikatach, prezentuje Mariusz Patey.

3

Pacjent w machinie służby zdrowia Sprawdziłam na sobie samej, że powiedzenie – trzeba mieć koń­ skie zdrowie, aby chorować – jest prawdziwe. Bywam trudną pacjentką, ale mam nadzie­ ję, że w pewien sposób wpły­ wam motywacyjnie na leka­ rzy. W każdym zawodzie trzeba być odpowiedzialnym. Jadwiga Chmielowska o swoich perype­ tiach z rodzimą służbą zdrowia.

4

Kardynał August Hlond o człowieku i historii Na silnych charakterach opie­ rały się narody, na nich spoczy­ wała pomyślność kraju i Koś­ cioła. O potędze stanowiły więc nie miliony pospólstwa, lecz „wielka ilość ludzi uczci­ wych, światłych i z charakte­ rem”. Zdzisław Janeczek oma­ wia poparte rozległą wiedzą poglądy prymasa ze Śląska.

6-7

Stanowisko OKOPZN Publikujemy szczegółowe sta­ nowisko wobec projektu po­ lityki energetycznej Polski do 2040 r. autorstwa Ministerstwa Energii, jakie opracowali eks­ perci Obywatelskiego Komitetu Obrony Polskich Zasobów Naturalnych i Polskiego Lobby Przemysłowego, któ­ re przesłali najwyższym czynni­ kom rządowym.

8

Powinowactwo duchowe i miłość rodzicielska Historia przyjaźni i współpra­ cy Stanisława Leszczyc-Przy­ wary z założycielem ruchu Światło-Życie ks. Franciszkiem Blachnickim oraz wychowania przybranej córki Wery. Paweł Milla prezentuje dalszy ciąg życiorysu niezwykłego czło­ wieka, o którym Jan Paweł II mówił „mój legionista”.

9

ind. 298050

Jadwiga Chmielowska


KURIER WNET · LUTY 2O19

2

KURIER·ŚL ĄSKI

Niemiecką politykę historyczną zakłamującą prawdę o historii Wstrząs spowodowany zaskakującym przejściem radnego Kałuży ze najnowszej prezes Reduty Dobrego Imienia Maciej Świrski okreś­ światłego obozu postępu do pisowskiego ciemnogrodu pozwolił nam oblił mianem „imperializmu kulturowego, który ma na celu zmianę serwować całą gamę reakcji obrońców praworządności, konstytucji i Unii. świadomości świata na temat niemieckich zbrodni popełnionych w trakcie II wojny światowej”.

Józef Wieczorek

W

ramach tej polityki Niemcy starają się zrzucić z siebie od­ powiedzialność za zbrodnie, przerzucając ją na tzw. na­ zistów – pozbawionych narodowoś­ ci i działających na terenie obozów zagłady, zwanych nader często przez niemieckie media „polskimi oboza­ mi koncentracyjnymi”, co w odbiorze publicznym skutkuje współodpowie­ dzialnością Polaków za dokonane przez Niemców zbrodnie. Żyjący do tej pory świadkowie, ofiary niemieckich zbrodni, zmusze­ ni są walczyć o prawdę przed polskimi, a także niemieckimi sądami. Z różny­ mi skutkami.

około 1600 esesmanów z załóg obozów koncentracyjnych, którzy mogą jesz­ cze żyć i nigdy nie zostali skazani. Na portalu IPN informuje: „W okupowa­ nej przez Niemców Polsce nie istnia­ ły i istnieć nie mogły „polskie” obozy zagłady, śmierci czy koncentracyjne. Obozy te tworzył niemiecki okupant w celu zrealizowania swej zbrodniczej polityki unicestwienia bądź zniewolenia ludzi różnych narodowości – również Polaków”. Jest zdumiewające, że po tylu latach od zakończenia II wojny świa­ towej o tę elementarną prawdę ofiary zbrodni muszą walczyć przed sądami, i to nie zawsze z sukcesem.

Karol Tendera, 96-letni były więzień KL Auschwitz numer 1000430 i KL Bir­ kenau, od wielu lat prowadzi batalię z niemiecką publiczną telewizją ZDF, która na swojej stronie internetowej umieściła określenie „polskie obozy zagłady Majdanek i Auschwitz”. Ofiara niemieckich zbrodni domaga się zaka­ zania stronie pozwanej rozpowszech­ niania określeń „polski obóz zagłady” lub „polski obóz koncentracyjny”, a tak­ że przeprosin wraz z ogłoszeniem ich w prasie i na portalu. Sąd Okręgowy w Krakowie odda­ lił powództwo Karola Tendery repre­ zentowanego przez mec. Lecha Obarę. Sąd Apelacyjny zmienił jednak wyrok, nakazując stronie pozwanej przeprosić

Po pozytywnym dla strony polskiej wy­ roku sądu w sprawie serialu Nasze matki, nasi ojcowie kpt. Zbigniew Radłow­ ski – żołnierz AK, uczestnik powstania warszawskiego, więzień niemieckiego obozu KL Auschwitz – zwrócił się do wszystkich młodych Polaków słowa­ mi: „Wszystko jest w waszych rękach i w waszych sercach. Róbcie, co mo­ żecie, żeby obronić prawdę, żebyście nie musieli wstydzić się i przepraszać za winy niepopełnione przez waszych ojców, dziadów czy pradziadów”. Ten 94-letni kombatant wraz ze Światowym Związkiem AK pozwał twórców serialu za naruszenie dóbr osobistych. Działania prawne prze­ ciwko producentom serialu prowa­

FOT. JÓZEF WIECZOREK (4)

Karol Tendera kontra ZDF – w imię prawdy

Kpt. Zbigniew Radłowski – Róbcie, co możecie, żeby obronić prawdę

Więzień KL Auschwitz Karol Tendera „Świadkiem Historii”. 30 listopada 2017 r.

Kpt. Zbigniew Radłowski odczytuje w sądzie przesłanie – 28 grudnia 2018 r.

naród polski i Karola Tenderę. Ponie­ waż ZDF uchylała się od wykonania wyroku, sprawa trafiła pod Wyższy Sąd Krajowy w Koblencji, który przyznał rację Karolowi Tenderze. Według mec. Obary to postanowienie niemieckiego sądu jest przełomowe, gdyż otwiera Polsce możliwość dochodzenia prawdy historycznej na terenie Niemiec. Moż­ liwość została otwarta, ale realizacja tej możliwości jeszcze nie. Po stronie ZDF stanął niemiecki Federalny Try­ bunał Sprawiedliwości twierdząc, że wyrok sądu w Koblencji nie może być egzekwowany w Niemczech, bo naru­ szałby fundamentalne prawo wolności opinii oraz mediów. Została więc zło­ żona skarga do Federalnego Trybunału Konstytucyjnego i można sądzić, że w końcu skarga Karola Tendery tra­ fi do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Karol Tendera walczy nie o zemstę, lecz w imię prawdy. W uznaniu zasług na tym polu 30 listopada 2017 r. w Cent­ rum Edukacyjnym IPN „Przys­tanek Hi­ storia” dyrektor Krakowskiego Oddziału IPN wręczył Karolowi Tenderze nagro­ dę „Świadek Historii”. Instytut Pamięci Narodowej w imię prawdy his­torycznej otworzył witrynę edukacyjną o niemie­ ckich obozach na ziemiach okupowanej Polski w latach 1939–1945, zawierającą m.in. tworzoną bazę danych o esesma­ nach pełniących w KL Auschwitz I– III służbę wartowniczą, występując też do Interpolu o pomoc w odnalezieniu

dziła krakowska kancelaria Pasieka, Derlikowski, Brzozowska i Partnerzy. Adwokat Monika Brzozowska-Pasieka na stronie kancelarii przytacza oświad­ czenie końcowe kpt. Zbigniewa Rad­ łowskiego wygłoszone na rozprawie 14.12.2018 roku. „Wysoki Sądzie, ze względu na stan zdrowia nie mogłem być osobiś­ cie obecny na rozprawach proceso­ wych, niemniej uważnie śledziłem ich przebieg. Myślę, że moi pełnomocnicy, powołani biegli i świadkowie bezspor­ nie udowodnili, iż obraz AK pokazany w serialu jest niezgodny z fundamen­ talnymi i dobrze znanymi faktami hi­ storycznymi, że sekwencje serialu doty­ czące AK zostały zrealizowane wed­ług najlepszych wzorów hitlerowskiej pro­ pagandy (…) Dla mnie – jak i dla mi­ lionów Polaków – jest jasne: żeby nas obarczyć niepopełnionymi przez nas zbrodniami. Żeby te wartości, które są najcenniejsze w narodzie polskim, a które reprezentowało AK, znowu wy­ tarzać w błocie. Żeby tych wszystkich wspaniałych i odważnych polskich pa­ triotów, którzy walczyli w szeregach AK, jeszcze raz upokorzyć (…)”. Reduta Dobrego Imienia, monito­ rująca i wspierająca przebieg procesu, tak ocenia niemiecki serial: „Cały se­ rial w bardzo specyficzny, negatywny sposób pokazuje Armię Krajową i jej żołnierzy, i to we wszystkich scenach, w których pojawia się »oddział AK«. Oddział, pokazany jako część Armii

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

Krajowej, sprawia wrażenie bandy ra­ bunkowej utworzonej z kryminalistów, poubieranych w półcywilne, półwoj­ skowe niby-mundury. Wszyscy człon­ kowie tego oddziału zieją nienawiścią do Żydów (…)”. Po niemal trzech latach trwania procesu, przesłuchaniach świadków, odtworzeniu całego serialu na sali są­ dowej, zapadł jednak wyrok korzystny dla strony polskiej. Kancelaria Pasie­ ka, Derlikowski, Brzozowska i Part­ nerzy tak informuje o wyroku Sądu Okręgowego w Krakowie: „W piątek 28.12.2018 r. w krakowskim sądzie okręgowym zapadł precedensowy wy­ rok w sprawie przeciwko producentom serialu Nasze matki, nasi ojcowie. Sąd podzielił argumentację Powodów – ka­ pitana Z. Radłowskiego oraz Światowe­ go Związku Żołnierzy Armii Krajowej – którzy domagali się przeproszenia, zaniechania dalszych naruszeń oraz zadośćuczynienia. Sąd nakazał produ­ centom serialu, tj. niemieckiej telewizji oraz firmie UFA-Fiction, przeproszenie w polskiej telewizji, na kilku kanałach telewizji niemieckiej oraz na stronach internetowych producentów”. Wyrok zamieszczony jest na stronie tej kan­ celarii, a nagranie z ogłoszenia wyroku na moim kanale YouTube (Józef Wie­ czorek TV). Proces był także dokumentowa­ ny przez niezależnych dziennikarzy (m.in. przeze mnie). W rozprawach brała udział publiczność (kilkanaście do kilkudziesięciu osób), co ma zna­ czenie dla społecznej kontroli pracy sądów. Wyrok w sprawie serialu nie jest prawomocny, a telewizja zapowiedziała odwołanie się od tego wyroku, jako że krakowski sąd podobno nie uwzględ­ nił w należytym zakresie wolności twórczości artystycznej. Sąd okreś­lił rzeczywiście, że wolność dowolnego fałszowania historii, naruszania dóbr osobistych ma swoje granice. Ten se­ rial nie był filmem kategorii science fiction, lecz filmowym środkiem do realizacji określonej polityki histo­ rycznej, przeznaczonym dla młodego pokolenia Niemców, aby ci nie czuli wyrzutów z powodu czynów swoich matek i ojców.

Matka Krystiana Brodackiego zniesławiona Z grupy procesów w ramach walki o prawdę historyczną trzeba przypo­ mnieć także proces Krystiana Brodac­ kiego z polskojęzycznym portalem onet.pl kontrolowanym przez niemiec­

Krystian Brodacki ze zniesławiającym zdjęciem. Rozprawa 7 grudnia 2017 r.

ko-szwajcarski koncern Ringier Axel Springer Polska. Sprawa dotyczyła zdję­ cia jako ilustracji tekstu o prostytucji kobiet podczas okupacji, opublikowa­ nego 15 marca 2016 roku na stronie tego portalu. Jedną z tych kobiet, pro­ wadzonych na egzekucję w Palmirach, była rozpoznana na zdjęciu matka Kry­ stiana Brodackiego – konspiratorka Polskiej Ludowej Akcji Niepodległoś­ ciowej, która została rozstrzelana przez Niemców w Palmirach wiosną 1940 r.

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Krzysztof Skowroński

ŚLĄSKI KURIER WNET Redaktor naczelna

Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl Adres redakcji śląskiej G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

ul Warszawska 37 · 40-010 Katowice

Zbigniew Kopczyński

O

d wulkanu nienawiści i publicznego wyzywania od ciulów (co poseł Budka tłumaczył jako „zły czło­ wiek”) po iście kabaretowy wywiad byłego marszałka dla Radia Piekary, gdzie skarżył się, że Wojciech Kałuża ukradł mu władzę, tak jak kradnie się samochody. I gdy wydawało się, że nic śmieszniejszego już się nie wydarzy, na scenę wkroczył Borys Budka. Były minister sprawiedliwości, dziś nieustraszony bojownik o uczciwość życia politycznego i tropiciel piso­ zbrodni, wyszedł z prostego i oczywis­ tego dla młodych, wykształconych Eu­ ropejczyków założenia, że demokracja i praworządność jest wtedy, gdy rządzi Platforma Obywatelska. Gdy ktoś jej tę władzę odbierze, to depcze demo­ krację, łamie konstytucję i obraża Naj­ jaśniejszą Unię Europejską. Po prostu kryminał. I wzorem swych wielkich poprzedników znalazł na tych złych ludzi odpowiednie paragrafy, o czym niezwłocznie zawiadomił prokuraturę oraz opinie publiczną. Znalezione paragrafy to art. 228 i 229 kodeksu karnego (korupcja bier­ na i czynna) oraz art. 250a (korupcja wyborcza). Poseł Budka zapomniał chyba dodać art. 189 (pozbawienie wolności), bo dowód na popełnienie tego przestępstwa jest oczywisty: są to słowa samego byłego marszałka, który bez żadnych wątpliwości stwierdził, że w czasie sesji Sejmiku „Wojciech Kałuża nie był człowiekiem wolnym”. Wróćmy jednak do artykułów przytoczonych przez byłego ministra sprawiedliwości: Art. 228 §1 Kto w związku z pełnieniem funkcji publicznej przyjmuje korzyść majątkową lub osobistą, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8.

Maria Brodacka pomagała w ucieczce żydowskiemu oficerowi PLAN i została wydana gestapo przez nianię jej 2,5-let­ niego syna Krystiana Brodackiego, któ­ ry jako 2,5 letnie dziecko został sierotą. Sprawa została wygrana i onet.pl musi przeprosić za zniesławienie matki Kry­ stiana Brodackiego i naruszenie jego dóbr osobistych. Krystiana Brodackiego reprezento­ wała mecenas Monika Brzozowska-Pa­ sieka, sprawę wspierała Reduta Dobre­ go Imienia, a proces był obserwowany przez środowiska patriotyczne i doku­ mentowany przez niezależnych dzien­ nikarzy (także przeze mnie).

Jaką politykę historyczną promuje wydawnictwo Znak? Niestety czasem można odnieść wra­ żenie, że niemiecka polityka histo­

Konferencje prasowa Reduty Dobrego Imienia po rozprawie „Nasze matki, nasi ojcowie”, 18 lipca 2016 r.

ryczna mająca na celu podzielenie się współodpowiedzialnością za holocaust cieszy się wsparciem niektórych wy­ dawnictw polskich. Ostatnio w wy­ dawnictwie Znak ukazała się książka Michała Wójcika Treblinka ‚43. Bunt w fabryce śmierci, stanowiąca zbeletry­ zowaną rekonstrukcję buntu więźniów żydowskich, zwanego też powstaniem, w niemieckim obozie zagłady Treb­ linka II. Książka jest oparta na boga­ tej bibliografii (źródła pisane, zezna­ nia świadków, relacje, wspomnienia,

Stali współpracownicy

dr Rafał Brzeski, dr Bożena Cząstka-Szymon, Barbara Czernecka, dr hab. Zdzisław Janeczek, Andrzej Jarczewski, Wojciech Kempa, dr Herbert Kopiec, Tadeusz Loster, Stefania Mąsiorska, Tadeusz Puchałka, Stanisław Orzeł, Piotr Spyra, dr Krzysztof Tracki, Maria Wandzik

I tutaj Borys Budka wyjaśnił, że radny Kałuża otrzymał „korzyść ma­ jątkową w postaci wynagrodzenia wi­ cemarszałka i osobistą w postaci funk­ cji, którą obecnie sprawuje”. Widać, że jest to naciągane jak… No właśnie, nie wiem co napisać, bo żadna guma tego nie zdzierży. Konkretniej brzmi art. 250a §1: Kto, będąc uprawniony do głosowania, przyjmuje korzyść majątkową albo osobistą, albo takiej korzyści żąda za głosowanie w określony sposób, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.

B

yłby to strzał w dziesiątkę, gdyby nie umieszczenie tego artykułu w rozdziale XXXI „Przestępstwa przeciwko wyborom i referendom”. Do­ tyczy to więc głosowań powszechnych, a nie w ramach ciał przedstawicielskich, gdzie zawieranie koalicji i związany z tym podział stanowisk, czyli korzyś­ ci majątkowych według Borysa Bud­ ki, stanowi zwykły sposób funkcjono­ wania. W ten sposób działają systemy parlamentarno-gabinetowe i nikomu przy zdrowych zmysłach nie wpadnie do głowy, by to penalizować. A to wszystko pisze i mówi czło­ wiek, który był ministrem sprawied­ liwości. Tak naprawdę śmiesznie się robi, gdy uświadomimy sobie, co będzie, jeśli poważnie, o ile jest to w ogóle możliwe, przyjmiemy interpretację prawa wed­ług Borysa Budki. Dzień przed woltą Wojciecha Kałuży ówczes­ ny marszałek Saługa ogłosił powstanie koalicji PO z SLD i PSL, czyli prze­ kupienie radnych tych dwóch partii stanowiskami w Zarządzie Wojewódz­ twa. A więc dokładnie to, co poseł Budka zarzuca PiS-owi. A że do tego nie doszło? Artykuły 13 i 14 kodeksu

dokumenty), sprawnie, ciekawie na­ pisana, jednakże wyraźnie tendencyj­ na, obarczająca Polaków – w tym AK, Delegaturę Rządu na Kraj – przynaj­ mniej bezczynnością wobec zagłady, a nawet wobec uciekinierów z obozu. Np. na s. 253 autor pisze: „nie udało się znaleźć potwierdzenia »braterstwa bro­ ni« w dostępnych źródłach, to jeszcze okazało się, że »eskortowanie« ucie­ kinierów odbywało się... za pieniądze. Czyli uciekinierzy wykupili u rybaków usługę promową”. O tym, że za pomoc Żydom – obojętnie, czy za opłatą, czy bez – groziła w Polsce kara śmierci, autor „taktownie” nawet nie wspomi­ na. Skoro uciekinierzy opłacali ratują­ cych ich rybaków, to zasługa tych ryba­ ków jest żadna – po prosty realizowali „usługę transportową” [sic!]. Stosując podobną „logikę”, ukrywanie Żydów w okupowanej Polsce, za co Polakom groziła kara śmierci, można by nazywać wykupywaniem „usług hotelowych” czy „agroturystycznych”, i to w nie najlep­ szych warunkach – mimo pobierania nieraz pieniędzy – a nie rezultatem he­ roicznej odwagi Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Niestety z należytymi reakcjami historyków na takie interpretacje rela­ cji polsko-żydowskich w okupowanej przez Niemców Polsce, przedstawia­ nych w książkach polskich autorów, jeszcze się nie spotkałem. Nie można być obojętnym wobec takich interpre­ tacji, bo wtedy nasze szanse na odkła­ mywanie historii – fałszowanej przez naszych ciemięzców – będą znikome. Nie można być obojętnym wobec pięk­ nego testamentu kpt. Zbigniewa Rad­ łowskiego, który w pierwszej kolejności winien być realizowany przez polskich historyków.

Polityka historyczna polskich uczelni Fakty dowodzą, że z polityką his­ toryczną Niemiec, ewidentnym

Korekta Magdalena Słoniowska Projekt i skład Wojciech Sobolewski Reklama reklama@radiownet.pl Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/Wnet

Sp. z o.o. Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl

karnego wyraźnie mówią, że usiłowa­ nie popełnienia przes­tępstwa karane jest tak samo, jak to przestępstwo. Były minister sprawiedliwości wi­ docznie zapomina, że pensja wicemar­ szałka nie jest żadnym beneficjum, ale wynagrodzeniem za pracę i związaną z nią odpowiedzialność. Według zu­ pełnie odlotowej interpretacji prawa autorstwa Borysa Budki każdy funk­ cjonariusz państwowy czy samorządo­ wy jest przestępcą, ponieważ pobiera korzyść majątkową w postaci pensji, w związku z pełnioną funkcją publicz­ ną (art. 228 §1). Dotyczy to również autora tej księżycowej interpretacji. Jako minister sprawiedliwości przyj­ mował korzyść majątkową w postaci wynagrodzenia ministra – dokład­ nie w związku z pełnieniem funkcji publicznej. Więc poseł Budka powi­ nien spakować szczoteczkę do zębów i pożegnać żonę na 6 miesięcy do lat 8 (art. 228 §1). Chyba, że uda mu się udowodnić, na co są duże szanse, że pensja nie miała związku z pełnioną przez niego funkcją. Á propos żony: Jako nieskazitel­ ny wojownik o uczciwość i jawność w życiu publicznym, powinien pub­ licznie wyjaśnić, jakie to ponadprze­ ciętne kwalifikacje oprócz małżeństwa z wiceprzewodniczącym Platformy spowodowały, że jego żona została dyrektorem w Urzędzie Marszałkow­ skim? Jaką procedurę kwalifikacyj­ ną musiała przejść i co tak naprawdę w tym urzędzie robi? W ponurych czasach komuny Ta­ deusz Ross śpiewał: „Życie przerosło kabaret”. W swej, młodzieńczej wtedy, naiwności myślałem, że było to możli­ we tylko w tamtym utopijnym ustroju. Nasz dzielny były minister sprawied­ liwości przekonał mnie, jak bardzo się myliłem. K

fałszowaniem przez nich własnej niezbyt odległej przeszłości, można walczyć przed polskimi sądami z po­ zytywnymi skutkami. Niestety nie mo­ gę przytoczyć przykładów skutecznej walki, także przed polskimi sądami, z polityką historyczną polskich uczel­ ni, które w ewidentny sposób zakłamu­ ją swoją historię. Przykłady takiej poli­ tyki historycznej opisałem w ostatnich numerach „Kuriera WNET” (Czy na terytorium Uniwersytetu Jagiellońskiego wprowadzono stan wojenny?, KW nr 54, grudzień 2018; Zapomniana wielka czystka akademicka – KW nr 55, styczeń 2019). Skutki społeczne takiej polityki są niekorzystne nie tylko dla polskiej rzeczywistości akademickiej. Samo środowisko akademickie nie ma mocy sprawczej ani nawet chęci, aby tę politykę zmienić i budować system akademicki na mocnych fundamen­ tach historycznych. Niestety niechęć do poznania nieodległej przeszłości jest na naszych uczelniach powszech­ nie znana i udokumentowana w ich opisywanych dziejach. Na przełomie wieków podjąłem nawet próbę walki przed polskim sądem z zakłamywa­ niem najnowszej historii wzorcowej polskiej uczelni, ale bezskutecznie. Jedynym skutkiem był swoisty lincz na sali sądowej mojej osoby, osamot­ nionej w walce o prawdę. Środowis­ ko akademickie nie zdobyło się choć­ by na wystawienie obserwatorów ze swojej strony, nie mówiąc o rejestro­ waniu i ujawnianiu wydarzeń sądo­ wych. Czyli było całkiem inaczej niż w przypadku pozytywnie zakończo­ nych (przynajmniej na pewnym eta­ pie) spraw dotyczących niemieckiej polityki historycznej. Przesłanie Kapitana Zbigniewa Radłowskiego: „Róbcie, co możecie, żeby obronić prawdę” winno dotyczyć także polityki historycznej polskich uczelni, ale jest obawa, że na to przesła­ nie polskie uczelnie pozostaną głuche. Jakże chciałbym się mylić. K

Nr 56 · LUTY 2019

(Śląski Kurier Wnet nr 51) Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Data i miejsce wydania

Warszawa 9.02.2019 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

Polityka historyczna Niemiec przegrywa w polskich sądach

Śląski kabareton


LUTY 2O19 · KURIER WNET

3

KURIER·ŚL ĄSKI Szczyt klimatyczny w Katowicach jest już przeszłością. Nie pochylono się nad pot­ rzebami krajów rozwijających się ani takich, które dopiero dołączają do rozwiniętych gospodarek świata. Polski kontekst jest tu dla nas z oczywistych powodów znaczący.

Szczyt klimatyczny i co dalej? Mariusz Patey

mają zaś lepsze warunki dla rozwoju fotowoltaiki dzięki korzystniejszemu położeniu geograficznemu – mniej dni pochmurnych i większe nasło­ necznienie), a nierozwiązany problem magazynowania tej energii zmusza i tak do utrzymywania mocy przez

Jakaś polityka chroniąca klimat i środowisko naturalne musi być prowadzona. Należy jednak zadbać, by decyzje polityczne nie zniszczyły konkurencyjności polskich przedsiębiorstw. Ich rozwój to nasza racja stanu. za wynikami gospodarek Europy Za­ chodniej, w ostatnim dwudziestoleciu odnotowaliśmy spektakularny wzrost inwestycji i produkcji. Pojawiły się możliwości eksportu. Dalszy wzrost produkcji jednak jest zagrożony po­ lityką klimatyczną uderzającą już nie tylko w wyt­wórców energii elektrycz­ nej z węgla, ale także producentów wielu innych branż. Produkcja stali, cementu, energii elektrycznej i innych emisyjnych produktów rośnie, choć Polskiej gospodarce, w przeliczeniu na mieszkańca, i tak daleko do na przy­ kład Niemców. Do 2005 r. polskie zakłady ogra­ niczały emisyjność, inwestując w mo­ dernizację produkcji. Możliwości in­ westycji obniżających energochłonność i emisyjność są z racji specyfiki branż ograniczone, tym bardziej że polski przemysł zaczął zwiększać produkcję i dalej chce się rozwijać, a na hory­ zoncie pojawia się jeszcze poważny problem kosztów energii elektrycznej. Okazało się, że cele emisyjne Unii Eu­ ropejskiej będą realizowane bez dos­ tatecznego zabezpieczenia interesów polskich przedsiębiorstw. Mimo cza­ sowych osłon wiele branż, z racji kosz­ tów polityki klimatycznej, będzie się musiało przenieść do krajów o mniej ortodoksyjnej doktrynie. Odnawialne źródła energii (OZE) w warunkach polskich wytwarzają ciągle droższą energię niż tradycyjna energetyka, są mniej konkurencyj­ ne niż w innych krajach (np. w Danii fermy wiatrowe są bardziej efektyw­ ne z uwagi na ilość dni wietrznych w roku; Hiszpania, Grecja, Włochy

B

yłoby nietaktem, abym nie podjął się zaspokojenia cie­ kawości mojego kolegi. Nie wiem, czy by mi wybaczył. Otóż przed pięcioma już laty, po za­ poznaniu się z tezami prof. Sztompki odnośnie do kryzysu uniwersytetu, co ujawnił po zakończeniu Kongresu Kul­ tury Akademickiej, poważyłem się, i to bez wahania, stanąć w akademickiej debacie wobec tego Goliata. Krok po kroku rozprawiałem się z kolejnymi tezami prof. Sztompki w tej materii kryzysowej, rzecz jasna, to rozprawia­ nie przesyłając autorowi tez, z nadzieją na podjęcie walki o swoje racje, bo de­ bata to sens życia akademickiego – tak Dawidów, jak i Goliatów. Niestety – nic z tego. Ja w debacie stanąłem, a Goliat nawet nie wyszedł do walki. Z 10 tezami Goliata rozpra­ wiłem się w 10 rozprawkach – bez re­ akcji, bez ruchu obronnego Goliata! Rzec by można – wyliczyłem Goliata do 10, a on ani ręką, ani głową nie ruszył, czyli w języku bokserskim – nokaut! Moje argumenty zebrałem w ro­ dzaj 82-stronicowej broszury, obda­ rzając ją tytułem Kryzys uniwersytetu w ujęciu polemicznym z Prof. Piotrem Sztompką i umieściłem na moim Blogu akademickiego nonkonformisty, licząc na debatę po odzyskaniu przytomnoś­ ci intelektualnej. Niestety do debaty nie doszło i nawet nie wiadomo, czy przytomność intelektualna powróciła. Mimo upływu 5 lat i wejścia w życie Konstytucji dla nauki, moje argumenty nie straciły na aktualnoś­ ci, stąd nadal zachęcam do zapozna­ nia się z moją internetową broszurą

tradycyjne elektrownie węglowe czy gazowe. Trzeba także skonstatować, że przy tak ustawionych celach emisji CO2 i kontestowaniu energetyki jądro­ wej czy wodnej taniej energii w Polsce nie będzie. Przemysł hutniczy, cemen­ towy, chemiczny, papierniczy i inne z niepokojem patrzą na Brukselę. Czy zatem w wyniku decyzji ad­ ministracyjnych dojdzie do ucieczki z Polski kolejnych sektorów przemysłu? Przypomnijmy, że mieliśmy już taką sytuację, że zniknęły w Polsce całe branże przemysłu: elektroniczny, produkcji półprzewodników, tekstyl­ ny, cześć maszynowego (obrabiarki, maszyny budowlane, maszyny rol­ nicze itp.), stoczniowy. Spowodowa­ ło to poważny i długotrwały kryzys społeczny. W warunkach transforma­ cji ustrojowej trudno było zapobiec katastrofie, zwłaszcza że zbiegło się to z wejściem na rynek światowy kra­ jów azjatyckich, w tym Chin, z dużo

i sami akceptujemy wypracowywane na tym forum rozwiązania.

C

hoć jestem daleki od propono­ wania interwencjonizmu państ­ wowego, to rozumiem, iż jakaś polityka chroniąca klimat i środowisko naturalne musi być prowadzona. Należy jednak zadbać, by decyzje polityczne nie zniszczyły konkurencyjności polskich przedsiębiorstw. Ich rozwój to nasza racja stanu. Polacy po latach trudnej, niezawinionej historii mają prawo do rozwoju swojej gospodarki. Wciąż jesteś­ my jednym z najbiedniejszych narodów Europy. Nasze dochody są średnio czte­ ry razy niższe niż dochody na przykład Niemców. Prawa rynku, nadmierny fis­ kalizm oraz i wysokie standardy ochro­ ny środowiska same w sobie stanowią wystarczające wyzwanie dla gospodarki, która musi do tego sprostać wyzwaniom globalnej konkurencji. Zbyt restrykcyjna, nieprzemyślana polityka Brukseli może także uderzyć w przemysł Europy Zachodniej, tym bardziej że kraje azjatyckie ani USA nie podzielają rewolucyjnego zapału europejskich elit. Unia Europejska nie daje odpowiedzi, jak europejskie przed­ siębiorstwa mają się obronić w starciu ze światową konkurencją. Mówiąc o drogim OZE, nie mam na myśli tego, by blokować rozwój czys­tych źródeł energii. Węgiel nie jest ekologicznym surowcem. Produktem ubocznym spalania węgla jest nie tylko CO2, ale również wiele szkodliwych dla środowiska i naszego zdrowia subs­ tancji. Odchodzenie od tradycyjnego wykorzystania węgla powinno jednak uwzględniać czynnik ekonomiczny. Polska powinna w bliższej perspek­

Kraje o niższej emisji netto na mieszkańca, ale bogate we florę, miałyby możliwości rozwoju finansowanego przez kraje wyżej rozwinięte, ale ubogie w roślinność. Kraje o dużym przyroście areału leśnego byłyby zatem nagradzane. tańszą siłą roboczą niż nawet w ów­ czesnej Polsce. Dziś jednak uderzenie w konkurencyjność naszej gos­podarki wypływa z czynników endogenicz­ nych. Jesteśmy przecież członkami UE

tywie zwrócić się ku wykorzystaniu energii jądrowej. Elektrownie dużych mocy wymagają znacznego wysiłku organizacyjnego i finansowego, ale energetyka rozproszona w kogeneracji,

oparta na modułowych elektrociepłow­ niach jądrowych małych mocy, mogła­ by w Polsce odnieść sukces, zwłasz­ cza tam, gdzie brakuje infrastruktury przesyłowej bądź jest ona przestarzała. Programy ograniczające zuży­ cie energii, inwestycje w nowoczes­ ną infrastrukturę przesyłową, rozwój energetyki odnawialnej powinny być realizowane w warunkach gry rynko­ wej. Państwo może jednak wpływać na rynek, tworząc określone ramy, zapewniające inwestorom stabilność rozwiązań w wys­tarczająco długim horyzoncie czasu. Jednak produkcja energii elektrycznej nawet zeroemi­ syjnej nie rozwiązuje problemów pol­ skiego wysokoemisyjnego przemysłu.

Zielony certyfikat – ekwiwalent 1 tony CO2 wykorzystywany do określenia globalnego celu emisyjnego Postulujemy powołanie jednej, glo­ balnej instytucji (może pod auspicja­ mi ONZ), która zarządzałaby emisją tzw. zielonych certyfikatów, tworząc globalne cele emisji CO2, oraz agend krajowych w krajach uczestniczących w systemie, które monitorowałyby ilość emisji i absorpcji na danym terenie. Instytucja projektująca politykę kli­ matyczną miałaby wpływ na ilość zie­ lonych certyfikatów w obiegu. Rynek szukałby równowagi między popytem

Emisja netto niech będzie dana wzorem: E NETTO = EMISJA BRUTTO – ABSORPCJA BRUTTO gdzie ABSORPCJA BRUTTO = absorpcja CO2 przez substancję zieloną w danym kraju + absorpcja CO2 gleb i osadów + inne źródła pochłaniana w danym kraju EMISJA BRUTTO = emisja przemys­łowa CO2 + emisja gospodarstw domowych CO2 + emisja środków transportu CO2 w danym kraju

Co do emisji CO2, Polska powinna próbować przekonywać państwa, zwłasz­ cza te, które posiadają duże zasoby leśne, by naciskały na zmianę polityki klima­ tycznej tak, by ciężar jej finansowania przejęły te z krajów rozwiniętych, które są równocześnie emitentami CO2 netto. Należy jasno przedstawić stanowisko, że inwes­tycje w zwiększanie areału leśnego i polepszanie jakości jego substancji są równie ważne jak ograniczanie produkcji CO2, bo zwiększają zdolność do absorpcji emitowanego CO2. Polska może promo­ wać alternatywę dla polityki klimatycznej UE pozwalającą na utrzymanie naszego wzrostu gospodarczego, jednocześnie nie rezygnując z celu, jakim jest poprawa wa­ runków ekologicznych Europy i świata, znajdując na pewno wielu sojuszników tak w Europie, jak i poza nią. Zanim przejdziemy do opisu mo­ delu o bardziej sprawiedliwym podziale kosztów polityki klimatycznej, zdefi­ niujemy parę wielkości.

a podażą, tym samym promując inwes­ tycje ograniczające niezbilansowane emisje CO2. Ilość tzw. zielonych certyfikatów, które dany kraj mógłby otrzymać, byłaby powiązana z możliwościami absorpcyjnymi (większa zdolność pochłaniania – większa ilość prze­ kazanych zielonych certyfikatów). Emitenci CO2 musieliby natomiast kupować zielone certyfikaty na gieł­ dach w ilości proporcjonalnej do ilo­ ści emisji CO2 (za możliwość emisji każdej tony CO2 trzeba byłoby nabyć tzw. zielony certyfikat). Podmioty ab­ sorbujące CO2 otrzymywałyby za każ­ dą tonę absorbowanego CO2 zielony certyfikat, który mogłyby sprzedać na giełdzie. Zielone certyfikaty były­ by przedmiotem globalnego obrotu i mogłyby być wymieniane na środki pieniężne właśnie za pośrednictwem spec­jalistycznych giełd transakcyj­ nych. Emitenci mogliby zaangażować

Mój znamienity kolega Herbert Kopiec, opisując w styczniowym numerze „Śląskiego Kuriera WNET” (Nawrócenie marksisty?) przypadek prof. Piotra Sztompki, zaciekawił się, iluż to skromnych doktorów – rzec by można Dawidów – poważyło się stanąć w akademickiej debacie wobec koryfeusza socjologii, którego podniósł do rangi olbrzyma – istnego Goliata.

Dawid wobec Goliata czyli nokaut koryfeusza Józef Wieczorek

i do debaty nad moimi argumenta­ mi, a dla zachęty przytoczę fragment tekstu, w gruncie rzeczy pochwalnego dla prof. Sztompki, bo zatytułowane­ go Prof. Sztompka chyba wreszcie coś zrozumiał: Prof. Sztompka podsumowuje osiągnięcia Kongresu: „Za nieporozumienie uznano wiarę, że przyśpieszenie karier uniwersyteckich może dokonywać się poprzez ciągłe obniżanie wymogów i ułatwianie procedur doktorskich czy habilitacyjnych. Efektem są kariery pozorne, deprecjacja tytułów i stanowisk, obniżanie standardów w procedurach doktorskich, habilitacyjnych i profesorskich, a w efekcie uzasadnione załamanie się zaufania społecznego do profesury”… Są to stwierdzenia oczywiste, wręcz banalne i znane od dawna tym, których na Kongres nawet nie zapraszano (może właśnie dlatego). Co więcej, z tych, którzy te oczywistości od lat upowszechniali, całkiem uniwersytety oczyścili z pamięci oraz z uniwersyteckich archiwów

FOT. WOJCIECH SOBOLEWSKI

S

zczyt nie odpowiedział na pyta­ nie, co zrobić, aby rozwój gos­ podarczy świata był bardziej zrównoważony, a zasoby nie­ eksploatowane ponad miarę. Skupiono się nad działaniami mającymi ograni­ czyć emisję CO2. Możemy zadać sobie pytanie, jak Polska polityka powinna ustosunkować się do coraz większej presji ze strony bogatych krajów UE, by Europa Środkowo-Wschodnia uczest­ niczyła w redukowaniu CO2 w bran­ żach, które w naszym regionie szukają możliwości wzrostu. W Polsce po okresie transforma­ cji pozostało sporo energochłonnych przedsiębiorstw, dla których energia jest znaczącą pozycją w kosztach. Po kryzysie związanym z procesem transformacji lat 90., kiedy to nasza produkcja pozostawała daleko z tyłu

wymazali, aby nikt nigdy nawet się nie domyślił, że ktoś przed Kongresem mógł podobne, uprawnione faktami opinie wygłaszać. Prof. Sztompka i uczestnicy Kongresy chyba jednak nie zrozumieli, że poza murami „etatowych” uniwersytetów istnieją też uniwersytety bez murów i etatów, gdzie bez profesorskiej cenzury można było już od lat takie niepoprawne opinie zamieszczać i rozpowszechniać, a w dobie internetu do końca wykluczanie prekursorów podobnych myśli nie jest możliwe. Prof. Sztompka dalej słusznie pisze: „Banicja środowiskowa musi dotykać winnych plagiatów, fałszowania danych, dopisywania swoich nazwisk do cudzych prac, demaskować trzeba »spółdzielnie cytowań« i »towarzyskie, grzecznościowe recenzje«. Źródłem takich różnorodnych zjawisk patologicznych jest klimat permisywności, który odrzucić musi samo środowisko” – ale nie podaje środków. które pozwolą realizację tych postulatów zapewnić. Do tej pory chyba częściej banicja dotykała

się kapitałowo w zakup powierzch­ ni leśnych, poprawiając tym samym swój bilans zielonych certyfikatów. System taki łatwo byłoby sobie wy­ obrazić, jeśli wykorzystać przy tym technologię blockchain.

P

olska i kraje Europy ŚrodkowoWschodniej powinny głośno podnosić potrzebę głębokiej redukcji CO2 w krajach, które mają wysokie emisje netto CO2 (odliczając absorpcję CO2 przez substancję zielo­ ną w danym kraju) w przeliczeniu na mieszkańca. Polska mogłaby jeszcze zwiększyć areał leśny, przyczyniając się do ochrony klimatu, gdyby zmieniono system obrotu tzw. zielonymi certy­ fikatami. System nagradzający kraje utrzymujące i powiększające swoje ob­ szary leśne jest jednym z kluczowych elementów budowy zrównoważonej gospodarki w skali świata. Kto byłby beneficjentem takiego rozwiązania? Kraje, które posiadają duże zasoby leśne, takie jak Brazylia i inne państwa Ameryki Południowej czy zwrotnikowe kraje Afryki i Azji. One dostawałyby największą ilość zie­ lonych certyfikatów, które mogłyby następnie sprzedać tym, którzy emi­ tują CO2. Taki mechanizm dotyczyłby także prywatnych właścicieli lasów. Środki pochodzące z zakupu tzw. zie­ lonych certyfikatów powinny wspo­ magać np. inwestycje w zalesianie, regenerację tkanki leśnej. Być może zahamowana zostałaby rabunkowa gospodarka leśna przyczyniająca się do ograniczenia ilości drzewostanu, a przez to – zmniejszania możliwości pochłaniania CO2. Moglibyśmy sobie wyobrazić na przykład cementownię inwestują­ cą aktywnie w obszary leśne i w ten sposób obniżającą swoje limity emisji CO2 netto. Polska, odchodząc od po­ lityki klimatycznej forsowanej przez niektóre gremia polityczne na Zacho­ dzie, mogłaby u siebie uruchomić taki innowacyjny system transferu środków od emitentów do adsorbentów. Jed­ nym z efektów tak skonstruowanego systemu byłoby to, iż kraje o niższej emisji netto na mieszkańca, ale bogate we florę, miałyby możliwości rozwoju finansowanego przez kraje wyżej roz­ winięte, ale ubogie w roślinność. Kraje o dużym przyroście areału leśnego by­ łyby zatem nagradzane. Być może taki system skuteczniej hamowałby rabun­ kową gospodarkę leśną, wycinanie la­ sów tropikalnych, niż rest­rykcje i kary. Trzeba tu zaznaczyć, że sprawied­ liwy model progresywnej redukcji, w którym kraje o największej emisji netto CO2 na mieszkańca miałyby być zobligowane do większej procentowo redukcji, jest trudny do zaakceptowa­ nia przez te kraje ze względu na zbyt wysokie koszty społeczne. K Mariusz Patey jest dyrektorem Instytutu im. Romana Rybarskiego.

tych, którzy plagiaty ujawniali, przeciwko dopisywaniu nazwisk jednych a pomijaniu drugich protestowali. Dla demaskatorów rozlicznych patologii akademickich drzwi uniwersytetów (i nie tylko uniwersytetów) są zamknięte od lat i Prof. Sztompka/uczestnicy Kongresu jakoś nie przedstawili projektu, aby takim demaskatorom drzwi otworzyć. Jakim cudem zmienią kierunek banicji? Samo środowisko do tej pory się nie oczyściło z elementu patologicznego, szkodliwego dla uniwersytetu, więc niby jakie podstawy ma wiara w możliwość samooczyszczenia środowiska, odrzucenia zjawisk patologicznych? Środowisko akademickie zostało uformowane wg kryteriów patologicznych i w swych patologiach chce być autonomiczne, więc niby kto je zmusi do działań antypatologicznych? Prof. Sztompka zauważa: „Dominuje zgoda na totalną, powszechną bylejakość”, ale nie zauważył, że ci, którzy na powszechną bylejakość, i to szczególnie profesorów, zgody nie wyrażali, znaleźli się poza uniwersytetem. Co prof. Sztompka (i jego koledzy) zrobił, aby było inaczej? Dlaczego wyraża/wyrażał zgodę i do dominacji tej bylejakości chyba się przyczynił, z czego zdaje sobie sprawę?... Moich bojów – dysydenta akade­ mickiego – wydałem już w internecie kilkanaście tomików i nadal powa­ żam się stawać w akademickiej deba­ cie wobec Goliatów, co winno zaspo­ koić ciekawość mojego znamienitego Kolegi, któremu życzę sukcesów na drodze do nawracania marksistów i postmodernis­tów, funkcjonujących w III RP nadal w roli koryfeuszy. K


KURIER WNET · LUTY 2O19

4

KURIER·ŚL ĄSKI

Obsesja planowania

kosztownych procedur medycznych, aby zmniejszyć go przed operacją. Nie wiadomo, jaki będzie skutek leczenia zaawansowanego raka.

Przede wszystkim trzeba zaplanować chorobę. Pacjent to musi zrobić najle­ piej na kilka lat naprzód. Jak za głębo­ kiej komuny – grunt to plan pięcioletni. Wtedy na pewno dostanie się do odpo­ wiedniego specjalisty i zdąży wykonać badania. Lekarz zaś musi zaplanować, ilu zgłosi się pacjentów z określonymi jednostkami chorobowymi. Takie ilości muszą być zakontraktowane w NFZ. Może się zdarzyć, że zakontraktowa­ no za dużo wyrostków robaczkowych, a za mało przepuklin. Czyżby pacjent był narażony na pakiet promocyjny? Zoperujemy przepuklinę, ale najpierw wytniemy wyrostek!

Obsesja niesłuchania pacjentów Trudno powiedzieć, z czego wynika. Z wielkim prawdopodobieństwem – z przepracowania lekarzy. Za dużo pac­ jentów przypada na jednego lekarza. Dobrze opisane objawy są przecież najlepszą podpowiedzią do wybrania właściwych procedur i badań umożli­ wiających trafną diagnozę. I znów na moim przykładzie. Mia­ łam zaburzenia równowagi – słabła mi jedna noga. Było podejrzenie, że to od kręgosłupa. Trafiłam do szpitala. Wy­ konano rezonans magnetyczny, wy­ kluczono wpływ schorzeń kręgosłupa. W czasie badania tomograficznego pra­ wie spadłam z krzesła inwalidzkiego. Gdy powiedziałam pielęgniarkom na oddziale o moim stanie, wątpiły w moje słowa, bo nikt z pracowni tomograficz­ nej nie zawiadomił ich o incydencie.

Obsesja limitowania usług

Obsesja oszczędności Lekarz specjalista może skierować na droższe badanie, np. tomograf czy okre­ ślone parametry krwi, a lekarz pierw­ szego kontaktu nie. To zwiększa nie­ potrzebnie kolejki do specjalistów (raz po skierowanie na badanie, drugi raz z wynikiem). Jeszcze drożej kosztu­ je pobyt w szpitalu na badaniu. Leży się co najmniej 3 dni, aby NFZ zapła­ cił za pacjenta. Byłoby szybciej, taniej i bez kłopotów, gdyby lekarz rodzinny mógł diagnozować i dopiero później kierować do odpowiedniego specjalisty. Jednak nie opłaca mu się to, bo koszty badań pokrywane są z jego budżetu. W 2014 roku odmówiono mi ba­ dań i leczenia szpitalnego na rwę kul­ szową. Byłam zapisana na rehabilita­ cję, ale się nie doczekałam. Tzw. skutki uboczne przepisanych leków doprowa­ dziły do krwotoku oraz miesięcznego pobytu w szpitalu. Koszt leczenia szpi­ talnego przewyższył koszt niedoszłej rehabilitacji i maksimum 14-dniowe­ go leczenia na oddziale neurologicz­ nym. Na szczęście dobrze się skoń­ czyło. Szczęścia nie miała natomiast znajoma w Gdańsku. Leczono ją długo na hemoroidy, nikt nie wysłał jej na endoskopię ani konsultację do prok­ tologa. W końcu stwierdzono wielki guz nowotworowy. Przystąpiono do

Obsesja procedur Niestety nadmierne obciążenie lekarzy pracą powoduje, że nie mają czasu na czytanie historii chorób, a nawet na myślenie. Liczą się jedynie procedury. W ramach przygotowania do ope­ racji tętnicy szyjnej dano mi 5 table­ tek plavix-u na ustabilizowanie płytek miażdżycowych i chciano wstawiać stent, mimo że w wypisie z poprzednie­ go szpitala w konsultacji angiochirurga po badaniu tomograficznym wyraźnie napisano, że mam kręte tętnice i wąt­ pliwa jest możliwość wstawiania sten­ tów. Na szczęście ordynator przeczytał wypis. Na oddziale chirurgii naczyń po wykonaniu przez profesora angio­ grafii potwierdziło się, że nie można mi wszczepić stentu z przyczyn ana­

Empirycznie sprawdziłam na sobie samej, że powiedzenie – trzeba mieć końskie zdrowie, aby chorować – jest prawdziwe.

Pacjent w machinie służby zdrowia Jadwiga Chmielowska

szpitali w Polsce. Po niecałej godzinie od zgłoszenia byłam już na sali. Po ko­ ronarografii zakwalifikowano mnie do pilnej operacji bypassów. Procedura przewiduje, że pacjent nie może pić po godzinie 22 dnia pop­ rzedniego. Operowana byłam w dru­ giej turze, czyli po południu. Kilku­ godzinna operacja na otwartym sercu zakończyła się późnym wieczorem. Po nieprzyjemnym momencie wybudza­ nia odzyskałam przytomność i czułam się bardzo dobrze. Po jakimś czasie poczułam szaleńcze wprost pragnienie. Poprosiłam o wodę. Usłyszałam, że nie mogę się napić więcej niż wysiusiam. Czułam zbliżający się udar. Wody nie dostałam i sparaliżowało mi lewą stro­ nę. Prosiłam o kontakt z lekarzem, aby mi wytłumaczył, dlaczego nie mogę pić wody. Po dłuższej chwili przyszedł kar­ diochirurg i powiedział, że przez świe­ żo założone bypassy nie może prze­ pływać dużo krwi. A ja myślałam, że ograniczenia picia są spowodowane bezpieczeństwem pacjenta podczas operacji! Poprosiłam więc o nawod­ nienie przez kroplówkę. Zwróciłam mu uwagę na to, że ktoś, kto prawie 24 godziny nie pił, nie ma czym siusiać. Ale dopiero, jak się nieźle wkurzyłam i warknęłam: jeśli mam być zdrowa kardiologicznie i sparaliżowana, to ja, panie doktorze, mam w d… takie le­ czenie – dostałam zgodę na dodatkowe pół litra wody. Udar niestety nie co­ fał się szybko. Za­ wieziono mnie na tomograf. Jest to bada­ nie ważne w wyklu­ czeniu wy­ lewu krwi do mózgu, ale nie wykazuje świeżych udarów. Jedynie rezo­ nans magnetyczny poka­ zuje nowe blizny. Z sali pooperacyj­ nej przeniesiono mnie na oddział inten­ sywnej te­ rapii.

Kilkuminutowe ataki powtarzały się, spuchła mi noga w kolanie. Prosiłam o konsultację specjalistyczną. Usłysza­ łam, że to oddział neurologiczny, a jak wyjdę, to mogę iść do ortopedy. Było to kilka lat po wszczepieniu stentów. Brałam potem jakiś czas leki na za­ krzepicę żylną, a clexane wzięłam ze sobą do szpitala. Sko­ jarzyłam

RYS. WOJCIECH SIWIK

Jak stworzyć roczne kolejki do specja­ listów, nie trzeba było długo myśleć. Wprowadzono skierowania i zapisy do lekarza. Długo utrzymywała się nor­ malność u okulistów i dermatologów. Zgodnie z logiką pacjent nie musiał biec do lekarza rodzinnego, aby dostać skierowanie. Nawet dziecko wie, gdzie ma oko i do czego służy. Tak samo pac­ jenci potrafią zlokalizować skórę. Nie było zapisów – i nie było kolejek. Do superspecjalisty w dziedzinie upor­ czywych egzem czekało się na Śląsku 2 tygodnie. Trafiali do niego pacjenci, z których przypadłościami nie mogli sobie poradzić inni lekarze. Okazuje się, że to NFZ określa, ilu pacjentów dziennie/miesięcznie/ rocznie może przyjąć dany specjalista. Należy postawić pytanie, czy chodzi mu o wypchnięcie pacjentów z pub­ licznej służby zdrowia do prywatnej, czy o obniżenie średniej długości życia obywateli? Limitowanie usług sprawia, że cho­ rzy rezerwują termin co 3, 4 miesiące, aby mieć pewność, że w razie potrzeby trafią do lekarza. Jako dygresję można opowiedzieć, jak ginekolog skutecznie zastępuje neurologa, a kardiochirurg z kolei ginekologa (grzybica po kura­ cji antybiotykowej). Dyskopatia kilka lat temu objawiła się u mnie bólem promieniującym też do podbrzusza. Próbowałam dostać się do neurologa lub ortopedy. Usłyszałam terminy: 4 miesiące i 3 miesiące. Ponieważ bolał mnie brzuch, zapytałam o ginekologa. U niego nie było kolejki i już po 20 mi­ nutach wyszłam z diagnozą potwier­ dzającą moje przypuszczenia, że to krę­ gosłup jest powodem bólu, i z receptą na leki przeciwbólowe i przeciwzapal­ ne. Do neurologa się jednak zapisałam i po 4 miesiącach poszłam na wizytę już bez dolegliwości. Wyraziłam swój pogląd na obowiązujące kolejki i opo­ wiedziałam, jak ginekolog odebrał mu chleb, lecząc uciskany nerw. Zapytałam żartem, z jaką częstotliwością trzeba się zapisywać do neurologa, aby trafić na kolejny atak choroby, bo że nastąpi, to jest pewne. Odległe terminy wizyt prowokują też do umawiania się na wszelki wypa­ dek z coraz to nowymi specjalistami. Bo kiedy rzeczywiście lekarz będzie potrzebny, trzeba będzie czekać rok albo dwa, lepiej więc zawczasu usta­ wiać się w kolejkach.

tłumaczyłyśmy, czym różni się rausz od zawrotu głowy! W końcu poradzi­ łam pani doktor, aby wypiła setkę wód­ ki albo koniaku, a wtedy zrozumie, co to jest rauszyk! A po ok. 0,5 litra na pewno będzie miała już zawroty głowy.

napady bezwładu nogi z mózgiem, zwłaszcza że sekundę przed napadem zawsze czułam coś w rodzaju rauszy­ ku. Na dyżurze podeszłam do młodej lekarki i zapytałam, czy mogę przyjmo­ wać clexane. Stwierdziła, że to mi nie­ potrzebne, ale kiedy opowiedziałam, że chcę spokojnie spać, z myślą, że rano się obudzę, pozwoliła. Przestałam się przewracać. Wypisano mnie ze szpitala. Nie minęły dwa dni i leczeniem mnie za­ jęła się moja suka-bokserzyca. Rozlała wodę w przedpokoju, ja się pośliznęłam i upadłam na spuchniętą nogę. Leka­ rze w opiece świątecznej i chirurdzy w dwóch szpitalach obejrzeli zdjęcia rentgenowskie i nakazali konsultację u chirurga naczyniowego, który stwier­ dził pęknięcie torbieli Bakera. Dosta­ łam clexane 0,8 i pocieszenie, że „to się samo wchłonie”. Dopiero w kolej­ nym szpitalu neurolodzy potraktowa­ li sprawę poważnie, w wyniku badań stwierdzili tzw. TIA (przemijające uda­ ry niedokrwienne mózgu) i przytkaną tętnicę szyjną. Tam na szczęście lekar­ ka skojarzyła przyjmowanie clexane z ustąpieniem incydentów neurolo­ gicznych. Przyjęto mnie na oddział z podejrzeniem padaczki wieku po­ deszłego lub stwardnienia rozsianego. Skomentowałam, że na jedno jestem ździebko za młoda, a na drugie za stara o jakieś 30 lat! Gdy opisywałam na oddziale uda­ rowym uczucie sygnalizujące zbliża­ jący się udar, określiłam je jako rausz. Lekarka upierała się przy zawrocie głowy. Poparła mnie dermatolożka, też pacjentka po udarze. Obydwie

tomicznych – kręte tętnice i żyły. Kolejne podejście miałam za kilka tygodni, bo musiałam wydalić z organizmu zaapli­ kowany mi w ramach procedur plavix. Może nie doczytali wyników angiogra­ fii o krętych naczyniach, nie wiem, ale coś poszło nie tak. Podczas operacji le­ karze wezwali na konsultację docenta. Operacja przedłużyła się. Po zaszyciu nastąpił paraliż lewej strony ciała. Mia­ łam udar. Endarterektomia – operacja udrożnienia tętnicy szyjnej – przebiega w znieczuleniu miejscowym, bo lekarz musi cały czas utrzymywać kontakt słowny z pacjentem. Stąd dokładnie znam przebieg operacji. Oczywiście nikt nie przewiózł mnie na oddział udarowy. Czynności ruchowe wróciły. Sama ćwiczyłam nogę i rękę. Miałam dość długo problem z jedzeniem. Czułam opasujący ból żeber. Na­ silał się. Pogotowie zawiozło mnie do szpitala z podejrzeniem ostrej wień­ cówki. Lekarz na izbie przyjęć szpitala miejskiego z dobrze wyposażonym od­ działem kardiologicznym stwierdził, że to kręgosłup, a ja mam schudnąć. En­ zymy nie wykazały zawału. Dostałam hydroxyzynę na sen i noc spędziłam na korytarzu. Taka widać procedura. Wró­ ciłam nad ranem do domu. Poszłam do lekarza pierwszego kontaktu i ten zaniepokoił się wynikiem EKG. Dał mi skierowanie do szpitala i zachęcił do zgłoszenia się na kardiologię w Ochoj­ cu. Jest to jeden z dwóch najlepszych

Odległe terminy wizyt prowokują do umawiania się na wszelki wypadek z coraz to nowymi specjalistami. Bo kiedy rzeczywiście lekarz będzie potrzebny, trzeba będzie czekać rok albo dwa, lepiej więc zawczasu ustawiać się w ko­ lejkach. Kolega przywiózł mi piłeczkę-jeżyka do ćwiczeń ręki. Całą noc ćwiczyłam. No­ gę udało się rozruszać, zginając w ko­ lanie i przesuwając po prześcieradle. Pielęgniarka podała mi zastrzyk, podczas którego poczułam pieczenie stóp i błon śluzowych. Zapytałam pie­ lęgniarkę, co mi podaje. Powiedziała, że steryd. Zażądałam przerwania zastrzy­ ku i wezwania lekarza, aby ustalić, kto i dlaczego zlecił mi podanie sterydu. Dla wyjaśnienia – moja bokserzyca miała udar niedokrwienny. Został jej po tym lekko przekręcony łeb, wyglądała, jak­ by się dziwiła. Weterynarz powiedział mi, żebym pamiętała, że jak suka kie­ dyś zachoruje, nie wolno jej podawać sterydów, bo to ją zabije. Tak się stało kilka lat później. Mnie nie było w domu i synowie poszli z bardzo chorym psem do weterynarza. Dostała steryd, doszła do domu i zasnęła na zawsze. Tak więc, gdy przyszedł lekarz, próbowałam ustalić, o co chodzi z tym sterydem. Zgodził się, że podaje się go przy udarze mózgu, gdy jest obrzęk i chodzi o ratowanie życia. Byłam tak zła, że usłyszał, że mój weterynarz jest mądrzejszy od niego. Bo na jakiej pod­ stawie uznał, że mam obrzęk mózgu,

skoro ruszam nogami i rękami, widzę normalnie i mówię normalnie? Jednak ewidentny przykład wyż­ szości procedur na myśleniem miałam dopiero odczuć na zwykłej sali. Już chodziłam i wracając z toalety, nie zdą­ żyłam dojść do łóżka. Znowu dopadł mnie TIA. Przewróciłam się i lekko uderzyłam głową o szafkę. Pacjentka podała mi wodę i wezwała dzwonkiem pielęgniarkę. Ta przybiegła razem z le­ karzem. Powiedziałam, że nie stało się nic poważnego – głowa cała, a prze­ mijający udar niedokrwienny ustąpi. Pielęgniarka przekonywała mnie, że muszę się skupić na wstawaniu, a nie na piciu wody, i próbowała mi wyrywać butelkę z ręki. Tłumaczyłam, że abym wstała, musi ustąpić paraliż, a ten ustą­ pi po napiciu się wody i podniesieniu ciśnienia. Mam to nie pierwszy raz. W tym czasie lekarz usiłował mi na siłę

Zdaję sobie sprawę z tego, jak trudną bywam pacjentką, ale mam nadzieję, że w pewien sposób wpływam motywacyjnie na lekarzy. Bo przecież w każdym zawodzie trzeba być odpowiedzialnym. prostować stopę. Kiedy pielęgniarka już dwiema rękami usiłowała mi wyrwać butelkę, nie wytrzymałam i krzyknę­ łam: – Jak pani mi zabierze butelkę, to uwolni sprawną rękę i zaraz pani przy­ sunę! Puściła butelkę, a lekarz, którego postraszyłam, że mi złamie albo zwich­ nie nogę, a druga jest sprawna i może kopnąć – też zostawił mnie w spokoju. Po paru minutach zaczęłam wstawać, trzymając się łóżka. Pielęgniarka wyra­ ziła zdziwienie: Jak to – raz pani to ma, a za chwilę całkiem mija? Odesłałam ją do komputera; niech sprawdzi hasło ‘TIA’ lub ‘przemijający udar mózgu’. Pozostała sprawa dawki clexane. Dostawałam 0,4 dwa razy dziennie i miałam epizody TIA. Skonsultowałam się więc z moim rodzinnym lekarzem, z zamiłowania kardiologiem i lekarzem sportowym. Zalecił dawkę dwa razy 0,6. Tymczasem lekarze upierali się, że wszyscy dostają 0,4 i taka jest właściwa. Ważna jest procedura, a nie rozum. Na wieczornym ob­ chodzie był lekarz grubasek. Za­ proponowałam mu dla ekspery­ mentu przez 24 godziny dawkę zwiększoną do 0,6. Zapytał, ile ważę, roześmiał się i powiedział, że nawet 0,8 nie byłoby za dużo. Wyraził zgodę i przestałam się przewracać. Kolejny raz procedury do­ padły mnie przy wypisie. Źle się czułam, chciałam zostać do po­ niedziałku. Usłyszałam, że to nie­ możliwe, bo na bypassy przeznaczone jest maksimum 8 dni. Wyszłam w pią­ tek, a w poniedziałek pękł ropień w ranie pooperacyjnej. Wizyta w przychodni – i w kolejny piątek już byłam na oddziale, tak chora, że początkowo trzeba mnie było myć i ubierać. Ale nie poddałam się. Starałam się przy pomocy chodzika przesuwać się do komputera i pracować. To mnie uratowało, bo nie leżałam i nie patrzyłam w sufit. Nie użalałam się nad sobą. Zaufałam Bogu. Przystępowałam codziennie do komunii świętej. W szpitalu byłam tym razem 6 ty­ godni. I dzięki wspaniałym lekarzom i pielęgniarkom nie tylko żyję, ale i od­ zyskałam sprawność.

Obsesja nowości czy korupcja? W połowie lat 90. słyszało się o fun­ dowaniu lekarzom przez firmy farma­ ceutyczne zagranicznych konferencji w atrakcyjnych kurortach na całym niemal świecie. Niewielu się opierało. W zamian poczuwali się do obowiąz­ ku zapisywania promowanych leków. Po latach na własnej skórze doświad­ czyłam, jak to działa. Po wyjściu ze szpitala po zawale wykupiłam leki. Zaczęłam szaleć na punkcie słodyczy. Jadłam kilogram chałwy dziennie – ja, nielubiąca słodyczy. Zadzwoniłam do znajomego z pracy w TVP psychiatry. Zapytał o leki, jakie biorę. Gdy usły­ szał „coaxil”, powiedział, że to on jest sprawcą mojego łaknienia słodyczy. Odstawiłam lek, ale kilogramy pozo­ stały. Myślałam, że to przypadek, ale po doświadczeniu z coaxilem zaczęłam czytać ulotki załączone do leków. Gdy kilkanaście lat później po udarze prze­ pisano mi dulsevię, wyczytałam, że to serotonina z adrenaliną – psychotrop leczący depresję, podczas gdy ja jestem

absolutnym przeciwieństwem osoby depresyjnej. Znajomy lekarz zażarto­ wał, że prosi, żebym przed spotkaniem z nim nie zażywała leku przez dłuższy czas, bo jak mnie zna kilkadziesiąt lat, nastój mam zawsze dobry, a nadmiar adrenaliny w moim przypadku może być niebezpieczny dla otoczenia! Za­ częłam być podejrzliwa. Od tego czasu moje wizyty w aptekach zaczynają się od pytania, czy na recepcie są jakieś psychotropy. W szpitalach ostrzegam lekarzy, żeby mi psychotropów nie zapisywali, bo będę ich podejrzewać o korupcję. Zastanawiam się, z czego wynika takie postępowanie lekarzy?

Obsesja kopiuj-wklej Lekarze nie mają czasu na papierko­ wą robotę. Przeklejają więc do historii choroby opisy od innych pacjentów. I tak ze zdziwieniem możemy znaleźć choroby, których nie mamy. Pozbyć się takich diagnoz jest bardzo trudno. Spotkałam pacjentkę, której zamiast jaskry wpisano zaćmę, nie miała cuk­ rzycy, a wpisano, że ma. Mnie wpisano miażdżycę zrostową kończyn i mimo że w szpitalu rehabilitacyjnym stwierdzo­ no, że jej nie mam i przeprowadzono badania, które potwierdziły dobry stan tętnic, to aby ten zapis zniknął, muszę powtórzyć badania w przychodni chi­ rurgii naczyń i chodzić z tymi wynika­ mi do kolejnych lekarzy. W stolicy bez ubezpieczenia pry­ watnego nie ma szans na leczenie. Pry­ watne wizyty w centrach medycznych są szalenie drogie. Z kolei nasza słynna śląska ortopedia pogorszyła się. Starzy lekarze na emeryturach, a młodzi, nie­ stety, nie są tak dobrzy zawodowo, jak ich starsi koledzy. Jednak wyśmienita jest ortopedia w Miliczu pod Wroc­ ławiem. Naprawiają kolana i biodra. Mały, 16-osobowy oddział pozwala na zapewnienie pacjentom komfortowe­ go poczucia, że nie są traktowani jak obiekty na taśmie produkcyjnej. Bar­ dzo wysoki poziom prezentuje gliwicka onkologia. Kardiochirurgia w Zabrzu i Katowicach-Ochojcu to nadal naj­ lepsze tego typu szpitale w Polsce. Na Górnym Śląsku jest inny świat i oby pozostał taki jak najdłużej. Wiele moich problemów ze zdro­ wiem pojawiło się z powodu fatalnej organizacji służby zdrowia i braku myślenia personelu medycznego przy pracy. Spotkałam też w czasie lecze­ nia fantastycznych lekarzy, pielęgniarki i ratowników medycznych. Nauczyłam się rozpoznawać personel medyczny, dla którego praca jest powołaniem i który myśli, a nie działa jak automaty. Któremu jako pacjentka mogę zaufać. Bo przecież to jest podstawa w relac­ jach pacjent–lekarz. Zdaję sobie sprawę z tego, jak trudną bywam pacjentką, ale mam nadzieję, że w pewien sposób wpływam motywacyjnie na lekarzy. Bo przecież w każdym zawodzie trzeba być odpowiedzialnym. Musimy mieć zaufanie i do maszynisty, i do pilota, i do inżyniera budującego domy czy mosty, a nawet do dziennikarza – że nie konfabuluje i nie wprowadza w błąd, nie produkuje fake newsów. Na koniec parę uwag na temat spo­ sobu uzdrowienia służby zdrowia: • Zlikwidować umawianie się do le­ karzy specjalistów. Człowiek jest chory, źle się czuje – idzie do lekarza. Dobrze się czuje – nie zawraca głowy lekarzowi i nie zabiera czasu tym, którym choroba się zaostrzyła. • Wprowadzić pierwszą wizytę u specjalisty obowiązkowo z komple­ tem badań przeprowadzonych na zle­ cenie lekarza rodzinnego, uzasadnia­ jącym skierowanie. • Zwiększyć dostępność/ilość punk­ tów badań specjalistycznych, aby ogra­ niczyć pobyty w szpitalu w celu prze­ prowadzenia badań. Doba w szpitalu kosztuje dodatkowo. • Wprowadzić bon studencki dla le­ karzy i pielęgniarek, aby odpracowa­ li studia w kraju albo – wyjeżdżając z Polski do pracy za granicą – zwracali koszt nauki. • W programie studiów medycznych położyć nacisk na kojarzenie faktów i nieograniczanie się tylko do swojej specjalności. • Zmniejszyć do 25% ilość urzęd­ ników w NFZ (w II Rzeczpospolitej Kasa Chorych w województwie ślą­ skim liczyła kilkunastu pracowników). Pieniądze przeznaczyć na sprzęt diag­ nostyczny i wynagrodzenia dla lekarzy i pielęgniarek. K Referat Jadwigi Chmielowskiej został przy­ gotowany na konferencję „Kim jest pacjent”, zorganizowaną przez Krajowe Dusz­ pasterstwo Służby Zdrowia i Fundację Ra­ zem w Chorobie, która odbyła się 16 stycznia 2019 r. w Akademiku Praskim w Warszawie.


LUTY 2O19 · KURIER WNET

5

KURIER·ŚL ĄSKI

N

ic by się raczej nie stało, bo odnoszę wrażenie, że nie bardzo się tą swoją przy­ padłością przejmują. Nie mówiąc już o zawstydzeniu. Miałem studenta, który z wielką pewnością siebie zapewniał mnie, że znakomicie orientuje się, co dzieje w Polsce i na świecie, ponieważ regularnie czyta le­ wicowy, antykatolicki tygodnik „NIE” Jerzego Urbana. Na moje pytanie, czy wie, kim był/jest Jerzy Urban, odpo­ wiedział: „ależ tak, wiem, to chyba ła­ dowany gość, gazeta przecież dobrze się sprzedaje”… Rozpoczynając studia, prawie nikt nie wie, co to jest postmodernizm. Nie­ licznym postmodernizm zazwyczaj „ja­ koś tam kojarzy się ze sztuką”. Za to większość – tak to przynajmniej wy­ gląda z moich doświadczeń – postrzega już człowieka i świat raczej postmo­ dernistycznie. Subiektywne postrze­ ganie przez ludzi określonych sytuacji ma obiektywne znaczenie, tworzy bo­ wiem rzeczywiste konsekwencje. Nawet nieprawdziwe (iluzyjne) przekonania jakiejś grupy są faktem społecznym, z którego niemało wynika. Ludzie nie są bowiem powodowani przez fakty, ale przez to, co za fakty uznają. Wydoby­ wają się sami stopniowo ze swego nie­ okrzesania – zauważył Immanuel Kant – o ile tylko celowo i chytrze nie pracuje się nad tym, aby ich w nim utrzymać. Niemałą rolę odgrywają w tym pro­ pagowane w mediach pozorne auto­ rytety intelektualne i moralne. Słusz­ nie więc o usłużnych/dyspozycyjnych środkach masowego przekazu mówi się jako o „środkach masowej zagłady”. Fachowcy od „urabiania świadomości” dobrze wiedzą, że człowiek nieokrze­ sany, „bez właściwości”, żyjący poza prawdą – może ukształtować się jedynie na gruncie świadomości obojętnej na wysokie wartości duchowe. Tylko ta­ ką świadomość można łatwo przepoić wybraną ideą, która w każdej chwili daje się zastąpić następną. Z uwagi na taki właśnie ich charakter współczesny człowiek, właściciel – za przeprosze­ niem – „lumpenumysłu”, oddalony od prawdy i obojętny na wysokie wartości duchowe, jest gotów ulec im ślepo. I to się chyba właśnie dzieje, ba!, jakby na­ bierało ostatnio przyśpieszenia. Nie pretenduję do oryginalności tezy, ale mam wrażenie, że tu i teraz nad Wisłą Polacy biorą się za łby głównie z powodu różnic w pojmowaniu prawdy i związanej z tą fundamentalną dla ładu społecznego wartością – tj. światową, destrukcyjną ofensywą barbarzyńskiego postmodernizmu. Na końcu felietonu przypomnę założenia tej wciąż słabo rozpoznanej mentalnej lewackiej truciz­ ny, z nadzieją na zwiększenie klarownoś­ ci mojego dzisiejszego biadolenia. Póki co, rychłego końca tej domowej „bijaty­ ki” nie widać. Bez owijania w bawełnę da się powiedzieć, że niewątpliwie ma to związek z ostentacyjnie narastającą pogardą dla rozumu. To prawdziwe, acz mało wciąż uświadamiane nieszczęście. Bronisław Wildstein ostatnio zgrabnie ujął je w sposób następujący: „Od 30 lat żyjemy w świecie na opak, odwró­ conym, gdzie sensy, wartości są posta­ wione na głowie, gdzie dziwki rozpa­ czają nad upadkiem obyczajów, oszuści

C

oraz więcej za tym przemawia, że główną przyczyną globalnego ocieplenia nie jest wzrost ilo­ ści CO2 ze spalania węgla. Wówczas szkody z ograniczenia jego emisji dla części Europy, w tym Polski, okażą się niepowetowane. Jeśli przyjąć globalne ocieplenie jako skutek działalności antropoge­ nicznej, to obok szkodliwych odpa­ dów produkcyjnych, oprócz zniszcze­ nia przyrody i krajobrazu, obok hałasu i innych uciążliwości można przyjąć, że wzrost temperatury naszej planety jest rodzajem „zanieczyszczenia” śro­ dowiska. Jest faktem, ze ludzkość co­ raz intensywniej eksploatuje i zanie­ czyszcza środowisko. Na potęgę są też zużywane zasoby naturalne, w końcu – ograniczone. Od połowy ubiegłego wieku problem środowiska zaczął być zauważalny przez coraz większą część społeczeństwa. Przekonujące powody dają dużą szansę, że już nawet niewiel­ kimi zabiegami psychologicznymi uda się społeczeństwo przekonać, że zanie­ czyszczenie środowiska powinno być opodatkowane. (W tym artykule jako „podatki ekologiczne” będziemy rozu­ mieć daninę, obejmującą podatki sensu stricto i opłaty ekologiczne). W pierw­ szej połowie ub. wieku konieczność podatków ekologicznych opisał brytyj­ ski naukowiec Arthur Pigou. W Polsce

wzruszają się tym, że prawda w życiu publicznym nienależycie funkcjonuje, złodzieje są poruszeni faktem, że włas­ ność nie jest traktowana poważnie, gdzie nienawistnicy organizują się, by walczyć z nienawiścią”. Nie muszę dodawać, że przywołana intuicja Wildsteina nakłada się nie tylko na moje zacofane i niewy­ emancypowane upodobania. Już zresztą Nicolas Gomez Davila był zauważył, że „ażeby zgorszyć lewi­ cowca, wystarczy powiedzieć prawdę”. Trudno się temu dziwić, jeśli zważyć, że rasowy lewak (tzw. marksista kulturo­ wy, obecny w moich felietonach „agent transformacji”) – z grubsza rzecz biorąc – pojmuje rzeczywistość świata i czło­ wieka w oparciu o dwa wielkie aksjo­ maty. Pierwszy aksjomat głosi, że we wszechświecie nie istnieją wartości abso­ lutne. A więc nie ma standardów dobra i zła, piękna i brzydoty. Natomiast drugi aksjomat jest taki: „We wszechświecie

w Leksykonie PWN. Filozofia (Warsza­ wa 2000) nie ma hasła ‘Antonio Grams­ ci’. Nie ma go też w żadnym wydaniu Słownika pedagogicznego W. Okonia, leksykonie Pedagogika (red. B. Miler­ ski, B. Śliwerski, PWN Warszawa 2000). Także Cz. Kupisiewicz i M. Kupisiewicz (Słownik pedagogiczny, PWN Warsza­

licznymi zastrzeżeniami w rodzaju: „nie można formułować twardych wnios­ ków”, „dane o osiągnięciach uczniów (...) często są niewiarygodne” – w obszernej pracy (442 strony) Neoliberalne reformy edukacji w Stanach Zjednoczonych. Od Ronalda Reagana do Baracka Obamy, Impuls 2014 – powołując się na amery­

REFLEKSJE NIEWYEMANCYPOWANEGO PEDAGOGA

Herbert Kopiec

zasób wiedzy jest tak ogromny, że poza własną wiedzą specjalistyczną wykazu­ jemy dużą ignorancję”. Koniec. Kropka. No cóż, choć teorie spiskowe w pos­tępowym/lewackim świecie są surowo zakazane, zastanawiam się, czy aby nie jest tak, iż to właśnie na fundamencie owej „dużej ignorancji” udało się skutecznie postawić świat na głowie? Na świecie istnieją dwa para­ dygmaty edukacji: jeden zorientowany wyłącznie na zatrudnienie (produku­ je standaryzowanych robotników dla pot­rzeb masowego zatrudnienia), dru­ gi rozwija indywidualność i kreatyw­ ność. Jakoż wszystkie systemy eduka­ cyjne na świecie w swoim głównym nurcie zorientowane są na produk­ cję robotników tzw. nowej generacji, czyli nies­tety – ignorantów. Idąc dalej tym tropem, zapytajmy o beneficjen­ tów owego profesjonalnego wylęgu ignorancji. Bardziej uczenie można by

to nazwać systematyczną organizacją sabotowania aktywności umysłowej. Zapytajmy wreszcie, co kryje się pod sformułowaniem „własna wiedza spe­ cjalistyczna”? Pewien wgląd w prob­ lematykę dają spostrzeżenia prof. Potulickiej, która na marginesie ana­ lizowanych reform szkolnictwa ame­ rykańskiego pisze, że promowane są tu zmiany oparte na zasadach wyprowa­ dzonych z sektora korporacyjnego/bi­ znesowego, nie rozważając, czy w ogóle są one odpowiednie dla instytucji edu­ kacyjnych. „Menedżerowie – zauważy­ ła prof. Potulicka – tworzyli fałszywe analogie między edukacją a biznesem”. Zmiany w szkolnictwie amerykańskim w kierunku ich korporacjonizowania są prezentowane jako działania jak najbardziej racjonalne w skali spo­ łeczeństwa globalnego. Zgodnie z tą koncepcją szkoły mają „wytrenować nową generację robotników”. „Neoli­ beralny kapitał – wyjaśnia dalej prof. Potulicka – potrzebuje robotników, którzy chętnie wykonują to, co się im zleca, i myślą w sposób dozwolony. Produkcja takiego materiału ludzkie­ go jest najbardziej fundamentalną rolą szkolnictwa funkcjonującego zgodnie z ideologią korporacjonizmu”. Dla kla­ rowności wywodów postawmy kropkę nad i. Zauważmy bowiem, że wyszło na to, iż mamy do czynienia z osobliwym zblatowaniem interesów korporacjo­ nizmu z… ignorancją. W takiej per­ spektywie trudno się poniekąd dziwić, że promotorzy zarysowanej strategii, zmierzającej do wytrenowania „no­ wej generacji robotników”, z wyniosłą arogancją ujmują ją także w słowach:

poszczególnym państwom przydzielane są EU ETS – „darmowe” uprawnienia do emisji, to i tak duża część przecho­ dzi przez giełdę (np. EEX) z jej prowi­ zją. Takim patentem „patentodawca” zapewnia sobie i swoim synekury na lata. Podobne synekury są do obsa­ dzenia w filiach narodowych. Ukryte koszty administracyjne są generowane w ministerstwie ochrony środowiska, w odpowiednich wydziałach innych szczebli, a w bilansie zysków i strat są one przemilczane. Sam patent to fiskalna maszynka do robienia pieniędzy. Oparta w sumie na oszustwie ekologicznym (o czym szerzej będzie w kolejnych artykułach). Czy w świetle ponoszonych kosztów utrzymania systemu, ale przede wszyst­ kim kosztów społecznych i gospodar­ czych kraju, jest to opłacalne? Niewie­ lu jest tak odważnych polityków jak Donald Trump, aby przeciwstawić się opiniom raportów IPCC (International Panel no Climate Change). Widocznie korzystał z opinii własnych ekspertów – naukowców mających odmienne zda­ nie. Co ciekawe, polscy pogromcy mi­ tów – studenci AGH, dokonując włas­ nych wyliczeń, zgadzają się z opinią amerykańskiego prezydenta. Jak wygląda redystrybucja pozy­ skiwanego podatku? Polskie władze twierdzą, że w latach 2013–2015 na cele

związane z klimatem i energią przezna­ czyły 52% przychodów z aukcji EU ETS. (To niby ładnie brzmi, ale co to do końca oznacza gospodarczo dla Polski, trudno powiedzieć, tym bardziej, że np. elek­ trownie muszą za uprawnienia zapłacić środkami, które powinny być użyte na modernizację i rozwój). Nawet gdyby cały ten przychód państwa (pomniej­ szony o koszty obsługi) został przezna­ czony na nowe technologie energetyczne i badania naukowe, to suweren może dokonać takiego manewru, że środki dotychczas przeznaczane na ten cel mo­ że przesunąć na inne cele, a zostaną for­ malnie tylko zastąpione środkami z ETS (oby przesunięte środki nie poszły na czyjeś chore ambicje!). W kolejnym artykule omówię sze­ rzej punkty od 1 do 13 z wymienionych wyżej rodzajów działalności ludzkiej mogących mieć wpływ na wzrost glo­ balnego ocieplenia, a także podejmę próbę wykazania nieuczciwości po­ datku od emisji CO2. Czy w przypad­ ku udowodnienia, że pobieranie przez państwo tak skonstruowanego, dodat­ kowego podatku od CO2 z powodu do­ mniemanego jego istotnego wpływu na globalne ocieplenie jest oszustwem, państwo zwróci nienależnie pobrane środki i do ilu lat wstecz będzie je pokrzywdzonym przedsiębiorstwom zwracać? K

Ignorancja w służbie postępu

Z

łowieszczo brzmią także inne spostrzeżenia konserwatywnego Buchanana. Nie przytoczyć ich byłoby zwykłą głupotą. Wynika z nich, że Amerykanie, którzy dziś przyjmu­ ją te patologiczne idee, nie wiedzą, że wylęgły się one w marksistowskich gło­ wach (Gramsci, Adorno, Marcuse oraz szkoła frankfurcka), a ich celem był/jest przewrót i obalenie cywilizacji zachod­ niej (P.J. Buchanan, Śmierć Zachodu, Wrocław 2005). „Nasza doktryna – pi­ sał włoski komunista Antonio Gramsci (1891–1937) – nie jest doktryną zbun­ towanych niewolników, jest to doktryna władców, którzy w codziennym trudzie przygotowują broń, by zapanować nad światem” (D. Rohnke, Rewolucja nowej lewicy, „Głos”, 2006). Trudno nie za­ uważyć, że ta próba zapanowania także nad „polskim światem” nabiera ostatnio przyśpieszenia i staje się coraz bardziej agresywna. Trudno powiedzieć, czy to przypadek, czy przejaw konsekwencji:

wa 2009) pominęli wybitnego komuni­ stycznego filozofa. Stąd ideowy dorobek Gramsciego łatwiej obserwować nie poprzez bezpośrednie odniesienie do jego nauki, ale poprzez spustoszenie cy­ wilizacyjne: społeczne, polityczne, oby­ czajowe i religijne, jakie na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat dokonało się w Stanach Zjednoczonych (D. Rohn­ ke, op. cit). O spustoszeniu edukacyjnym, kryzysie amerykańskiego szkolnictwa piszą (powołując się na tamtejszych krytyków szkoły – choć stosunkowo rzadko) także nasi salonowi pedago­ dzy – agenci transformacji. Sytuacja szkolnictwa amerykańskiego nie jest przecież obojętna dla polskiej eduka­ cji. Dość powiedzieć, że prof. Bogusław Śliwerski, promujący po przełomie po­ litycznym 1989 roku zachodnią/ame­ rykańską pedagogikę w Polsce (autor podręczników akademickich do pe­ dagogiki – nieoczekiwanie stwierdził: „Zmierzamy ku edukacyjnej katastro­ fie. Sowietyzację zastąpiła amerykani­ zacja” (w rozmowie z „Gazetą Prawną”, 4 maja 2013 r.). Powtórzył to słuszne za­ niepokojenie „amerykanizacją”, pisząc parę miesięcy później, że procesy apli­ kacyjne w polskiej oświacie rozwiązań amerykańskich „w dużej mierze nie są zbieżne z polską kulturą i dominującym w społeczeństwie systemem wartości” (Blog, wpis 23 września 2013). Zarysowaną wyżej katastrofalną sytuację szkolnictwa amerykańskiego w nieco innym świetle – najogólniej rzecz biorąc, nieco bardziej optymistycz­ nie – przedstawiła prof. Eugenia Potu­ licka. Opatrując przytaczane konkluzje

kańskiego autora, napisała: „W Stanach Zjednoczonych nie ma epidemii głupo­ ty. Jest natomiast ignorancja”.

S

próbujmy się tej diagnozie bliżej przyjrzeć, gdyż doświadczenie dowiodło, że najprostszą drogą zdobycia kontroli nad społeczeństwem jest utrzymanie społeczności w nie­ wiedzy (w ignorancji – podkreślenie moje, H.K.) i niezdyscyplinowaniu co do podstawowych wartości, z jed­ noczesnym odwracaniem uwagi od spraw zasadniczych i skupieniem jej wokół spraw, które nie mają żadnego znaczenia. Dlatego w szkołach należy zadbać o utrzymanie młodego poko­ lenia w nieznajomości prawdziwej hi­ storii, ekonomii, prawdziwego prawa. Niech się nie uczą, nie stresują. Nauka jest tylko dla niektórych. Dla tych, któ­ rym będzie potrzebna, którzy będą ste­ rować (Katolicki głos w Twoim domu, Multimedia, lipiec 2006). Konwencja felietonu wymusza, aby poprzestać jedynie na odnotowa­ niu, że prof. E. Potulicka, analizując ogólny poziom edukacji Amerykanów, wprawdzie uznała za stosowne posłu­ żyć się wymownie/prowokacyjnie(?) sformułowanym pytaniem: „Czy Stany Zjednoczone dotknęła epidemia głu­ poty?”, jednak polski czytelnik mo­ że spokojnie (bo czerpaliśmy stam­ tąd wzory) odetch­nąć. Okazuje się, że odpowiedź na to dramatyczne pytanie jest w zasadzie krzepiąca(?) i brzmi, jak już to zostało przytoczone wcześ­ niej: „W Stanach Zjednoczonych nie ma epidemii głupoty, natomiast jest ignorancja”. Przyczyna? Ano, „obecny

M

yślę więc, że najwyższy czas bić na alarm. Domagać się prawa do myślenia. Uprze­ dzać propagandę, która uderzy w nas (ba, już uderzyła!) na rodzimym grun­ cie. Mówić i pisać o tym dopóki jeszcze można… Co jeszcze robić? Myślę, że przede wszystkim za żadne skarby nie tracić nadziei. Zachować ufność, że choroba, która nas zżera, nie jest śmier­ telna. Niezbędne jest podjęcie na szero­ ką skalę wysiłków edukacyjnych odwo­ łujących się także do tzw. chłopskiego rozumu: uwyraźniać podstępne założe­ nia postmodernizmu w rodzaju: skoro żyjemy w świecie, w którym na co dzień spotyka się wiele języków, kultur i tra­ dycji, to naszą naturą i obowiązkiem jest życie we wszystkich tradycjach jednocześnie i całkowite utożsamia­ nie się z ich mozaiką. Inaczej mówiąc: skoro doświadczeniem ludzkości jest obecnie wielokulturowość, wymiesza­ nie tradycji cywilizacyjnych, religij­ nych, społecznych, środowiskowych, to poz­nawcze, intelektualne i moralne rozbicie i korzystanie z wszystkiego, co dostępne, powinno stać się normą dla oświeconego człowieka postmodernis­ tycznej epoki. A guzik z pętelką! Przywołując sto­ sowne konkretne przykłady – o które nie tak znowu trudno – trzeba mo­ zolnie uwyraźniać, że antropologicz­ ny model człowieka (tzw. osobowość trwale niedojrzała) sformułowany i lan­ sowany przez postmodernizm jest ka­ rykaturalny. Postmoderniści twierdzą, że dojrzałość jest groźna; wszak tylko człowiek niedojrzały, który nie wybrał sobie ojczyzny, religii i tradycji, może traktować otaczające go języki, kody kulturowe i religie jako doskonale rów­ noprawne propozycje (R. Rorty, „Twór­ czość” 1992, a także C. Michalski, Powrót człowieka bez właściwości, 1996). W zarysowanej perspektywie rze­ komo pożądanym modelem osobowym ma więc być człowiek o „spluralizo­ wanej tożsamości”. Drogi Czytelniku, wysłuchując tego postępowego bełkotu rozwadniającego tradycję, z której wy­ rosłeś, miej świadomość, że jest to – jak to określił A. de Saint-Exupery – mowa zła, mowa łobuzerska. „Łobuz powiada: »Gdzie indziej ludzie mają inne obyczaje. Czemu by naszych nie zmienić?«. Nie rozumie, że ludzie zamieszkują własny dom. A ci, co padają ofiarą łobuza, też nie potrafią już rozpoznać, czym jest dom, i zaczy­ nają go rozbierać. W ten sposób ludzie trwonią swoje najcenniejsze dobro (...). Dlatego nie dbam o głupiego gadułę, który zdąża do chaosu, bo gaduła ma rację wedle swojej absurdalnej wiedzy” (W. Łysiak, 2011). Zadajmy na koniec choć jedno z narzucających się pytań, które warto stale zadawać wszelkiej maści postępo­ wym gadułom: czy owa programowa, trwała niedojrzałość „spluralizowanej tożsamości”, będąca przypadłością ra­ czej osobników o kręgosłupie (moral­ nym) ptysia z bitą śmietaną, może sprzyjać budowie warunków do god­ nego i sensownego życia? K

Będąc już nie pierwszej młodości belfrem, obserwuję od lat, że z roku na rok młodzi ludzie coraz mniej wiedzą o Polsce i świecie. Jeśli ktoś gotów byłby zasilić szeregi „siewców nienawiści”, to zapewne nazwałby ich ignorantami.

pozbawionym Boga lewica utrzymuje wyższość moralną jako ostateczny ar­ biter działań ludzkich”. Nie może więc specjalnie zaskakiwać – pisze współczes­ ny amerykański konserwatysta (podob­ nie zresztą jak nasz Wildstein), że „nasz świat wywrócił się do góry nogami. To, co wczoraj było słuszne i prawdziwe, dzisiaj jest fałszem i złem. To co niegdyś było niemoralne i karygodne – rozpus­ta, aborcja, eutanazja, samobójstwo – dziś stało się postępowe i chwalebne. Dawne cnoty stają się grzechem, dawne grzechy – cnotami (...). Czy czeka naszą cywi­ lizację równie niechlubny koniec, jak imperium Lenina?”.

„Przetrwanie ludzkości wymaga, by ci, którzy nie myślą, nie przeszkadzali myślącym” (E. Potulicka, op. cit).

Dokończenie ze str. 1

od strony teoretycznej tym tematem zajmuje się aż kilka ośrodków, m.in. katedra prof. Piotra Małeckiego Uni­ wersytetu Ekonomicznego w Krakowie. W tym artykule poruszymy te aspekty opodatkowania, które przekładać się mogą na globalne ocieplenie. Co da się opodatkować? Oto ro­ dzaje działalności człowieka, na które teoretycznie można nałożyć podatki ekologiczne z uwagi na możliwy wpływ na antropogeniczne globalne ocieple­ nie (AGW): 1. Emisja CO2; 2. Każda energia: a) wytworzona technicznie lub importowana (w tym w szczególności elektryczna, chemiczna (np. paliwa wę­ glowe i węglopochodne oraz wodór), jądrowa, mechaniczna, np. wodna, wia­ trowa, słoneczna) lub, alternatywnie b) każda energia zużyta przez osta­ tecznego konsumenta; 3. Uwolnienie wolnej wody w trak­ cie uzyskiwania energii; 4. Wydobycie/produkcja metanu jako osobny problem poza metanem jako paliwem; 5. Spalanie wodoru; 6. Emisja innych szkodliwych ga­ zów, substancji niegazowych, w tym pyłów mogących mieć wpływ na ocie­ plenie klimatu; 7. Ubytek tlenu;

Sprzedam patent na podatek Jacek Musiał 8. Ubytek terenów leśnych; 9. Wzrost powierzchni terenów pozbawionych roślinności; 10. Ścieki; 11. Ogniska, grille; 12. Pożary (?); 13. Kombinacje powyższych.

C

zęść z wymienionych rodzajów działalności jest już od dawna obciążona daninami, które obo­ wiązują także w Polsce (i/lub w Unii Europejskiej). Jak bardzo chwytliwy z wyżej wymienionych stał się patent na dodatkowy podatek ekologiczny od CO2, nie trzeba wiele mówić. Wystarczy zauważyć, jak wiele rządów bezkrytycz­ nie go kupiło i wprowadziło w swoich krajach (choć niektóre zrezygnowały lub nawet się wycofały). Bezkrytycz­ nie, bo trudno od polityków wyma­ gać wiedzy z fizyki, chemii, meteoro­ logii... Fiskalizm jest tak pożądanym towarem dla rządzących, że kupując

patent, zawsze mogą podeprzeć się wie­ dzą o efekcie cieplarnianym, podawa­ ną na tacy w mediach bądź znaleźć ekspertów, którzy potwierdzą oczeki­ waną tezę. Każdy dodatkowy podatek to dla rządzących łatanie dziur budżetowych, a także środki na zatrudnienie kolej­ nych tabunów biurokracji administra­ cyjnej. To również możliwość rozda­ wania części tak pozyskanych środków według własnego widzimisię (nie po­ dejrzewam, oczywiście, kolesiostwa) – czyż nie każdy chce być świętym Miko­ łajem?... a może kupować wyborców? Według dostępnych danych w 2017 roku Polska ze sprzedaży uprawnień do emisji ściągnęła 420 mln euro. To kwoty, które są zbyt łakomym kąskiem, aby polityk czy minister odważył się spojrzeć na problem obiektywnie. Nikt tego patentu nie daje za dar­ mo. Rząd uzyskuje przychody, ponosi jednak z tego tytułu i koszty. Nawet jeśli


KURIER WNET · LUTY 2O19

6

KURIER·ŚL ĄSKI Humanizm prymasa Augusta Hlonda miał źródło w wykształceniu ogólnym, przys­ wojeniu filozofii nie tylko chrześcijańskiej (od św. Pawła do Augustyna i od św. Tomasza do współczesnych mędrców Kościoła), w nieustannym dążeniu do wzbogacania swej wiedzy historycznej oraz dążeniu do poznania cywilizacji antycznej, a także kultur innych narodów. W życiu i działalności duszpasterskiej kierował się priorytetem norm etyki chrześcijańskiej.

Kardynał August

Hlond

o człowieku i historii Zdzisław Janeczek

Adres Hołdowniczy

Pod urokiem pisarzy sarmackich Nieprzypadkowo uczestniczył w uro­ czystości odsłonięcia w Węgrowcu pomnika znanego teologa ks. Jakuba Wujka (1541–1597), którego tłuma­ czenie Biblii odegrało fundamentalne znaczenie dla kształtowania się pol­ skiego języka i stylu biblijnego. Upo­ wszechniał również dzieło profesora filozofii św. Jana Kantego (1390–1473) i kult Władysława z Gielniowa (1440– 1505), kaznodziei i twórcy pieśni reli­ gijnych w języku polskim. Jako Śląza­ kowi szczególnie bliski był mu język Mikołaja Reja, Jana Kochanowskiego i Piotra Skargi, za to, jak wspominał bp Józef Gawlina, trudniej mu było „wnik­ nąć w finezje nowoczesnego stylu po­ wieściowego”. O jego znawstwie kultury

rycznej. W wykładach na temat roli patriotyzmu w życiu narodu podej­ mował śmiałe i krytyczne interpretacje dziejów ojczystych i Europy. Można by zredagować antologię jego sentencji o charakterze przestróg dla rządzących. W dziejach dawnej Rzeczypospolitej dostrzegał nie tylko dni chwały, ale także sprzeczne pasje, intrygi i chaos. Utyskiwał na brak autorytetów, spory i walki rozmaitych frakcji politycznych oraz ograniczenie wzrostu ludności. Ja­ ko Prymas uczył polityków i zwykłych obywateli nie tylko patriotyzmu; w jego wystąpieniach znajdowali oni etyczne i historyczne uzasadnienie podejmo­ wanych poczynań. Podnosił zwłasz­ cza moralną wartość polskiego czynu zbrojnego i ofiary krwi, złożonej na narodowym ołtarzu: „Nigdy nie było wojen zaborczych w dawnej Polsce;

w Polaków wolną zbiorowość, która nie dała się zgnębić caratowi, nie uległa germanizacji i nigdy nie pozwoli wtło­ czyć się w autorytarne struktury komu­ nizmu. „Zżyliśmy się z biedą, nigdy nie zżyliśmy się z niewolą [...] wolność jest pasją Polaka, jego mistyką, namiętnym zapatrzeniem jego ducha, tajemnicą je­ go bytu. Instynkt odrębności narodowej jest u Polaka tak hardy, że wtłoczony przez wypadki w kotłowisko szczepów, nigdy się z nimi całkowicie nie zleje”.

O kształtowaniu charakteru narodu i jednostki Wypowiadając się na temat charak­ teru narodowego, mówił o odwadze, gościnności, szczodrości i gotowości do poświęceń w dobrej sprawie oraz szacunku do przeciwnika i umiłowa­ niu pokoju. Polakom za cel stawiał wykształcenie pokolenia o zdrowym rozsądku i nieugiętej woli, ludzi nie ulegających obcym wpływom, stałe­ go charakteru. Ten bowiem „jest naj­ ważniejszą sprężyną człowieka w po­ rządku społecznym i moralnym. Brak charakteru podkopuje uczciwość, spra­ wiedliwość, umiarkowanie, wierność obietnicom i obowiązkom, odstręcza od poświęcenia i psuje każdą cnotę”. Przywoływał myśl Chamforta, iż ludzie bez charakteru nie są ludźmi, lecz rze­ czami. Wyrażał głębokie przekonanie, iż na silnych charakterach opierały się narody, na nich spoczywała pomyśl­

ludzi odpowiedzialnych, zdolnych do działań grupowych, w zbiór jednostek gotowych do największych poświęceń w imię wartości. Interesowała go rola wybitnej jednostki w dziejach, przy każdej okazji akcentował jednak zna­ czenie zachowań moralnych. Zwracał dużą uwagę na praktyczne realizowanie w życiu społecznym ideałów i norm moralnych obowiązujących w posz­ czególnych epokach, dociekał także przyczyn subiektywizmu i namiętności ludzkich mających wpływ na werdykty historyczne. Uważał, iż „wielcy ludzie podlegają surowszemu osądowi niż in­ ni i dzielą los, że mimowolnie są osą­ dzani namiętnie i rozmaicie [...]. Błąd oceny tkwi zwykle w tym, że krytycy nie uwzględniają epok, wśród których bohater żył, i tła epoki, do której na­ leżał; zna się ich czyny – nie docieka się ich przyczyn i powodów, zna po­ gląd na zewnętrzne kroki – nie bada się prawdziwych”. Zwracał także stale uwagę na to, że podstawowym fun­ damentem istnienia jednostki jest jej związek z Bogiem. „Życie ludzkie jest syntezą czynu człowieczego i wpływu Bożego – usuwając to, co boskie, czło­ wiek ubożeje i nie idąc w górę, stacza się w dół niżej człowieka”. W historii Polski intrygowały Pry­ masa początki państwa piastowskie­ go, czasy wielkich osobowości Miesz­ ka I i Bolesławów oraz postaci świętych: Wojciecha, Stanisława ze Szczepanowa, Jacka Odrowąża, Jadwigi, Bronisławy i Kingi. Z dumą przypominał, iż „nasza

FOT. ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ W KATOWICACH

zamiłowania do wojny jako do podbo­ jowego środka nie było; nie łupiliśmy sąsiadów, biliśmy się dla własnej obrony i wtedy byliśmy bohaterami. Dlatego wojnę nazywano potrzebą. Polak jest stworzony do pracy pokojowej”. Podobnie jak bitwę pod Grun­ waldem – odsiecz wiedeńską Hlond zaliczał do wydarzeń historycznych, których pamięć ukształtowała świę­ ta narodowe usuwające w cień spory, jednoczące społeczność polską w kraju i za granicą. Zwycięstwo pod Wiedniem było „koniecznością dziejową” i wy­ rosło „z wyższości ducha polskiego, spotęgowanego pięciowiekowym bo­ jowaniem o wiarę i cywilizację”. Hlond nauczał, iż szło ono „od pól legnickich poprzez Warnę, Cecorę, Chocim. Doj­ rzewało w bojach i wyprawach bez li­ ku. Było finałem wielkiego zmagania się z naporem zbrojnym półksięży­ ca”. W podobnym duchu rozpatrywał „cud nad Wisłą”, gdy w 1920 r. zbroj­ ne „hufce bezbożnego materializmu” stanęły pod murami Warszawy i „za­ żądały wolnej drogi do Europy”. Tym razem do walki Polacy musieli stanąć osamotnieni. Dlatego Hlond znacznie wyżej ocenił ten czyn zbrojny w po­ równaniu z 1683 r. „Stawka większa była niż pod Wiedniem. Trud wojenny niezrównany”. Rozgromienie „potęgi orężnej wschodu” było zdaniem Pry­ masa możliwe tylko dzięki instynktowi dziejowemu Polaków i głębokiej wierze Chrystusowej. „Ratując raz jeszcze wia­ rę i kulturę europejską, Polska przysą­ dziła sobie dawne tytuły chwały, a zwy­ cięską krwią przypieczętowała swoje niezestarzałe prawa do bytu i posłan­ nictwa”. Wiedeń i Warszawa w historii symbolizowały niezwyciężone twierdze Zachodu. Z kolei o żołnierzach wrześ­ nia napisał: „bili się bez wytchnienia, bez snu, bez zmiany, bez spodziewania się pomocy, bez amunicji, bez połącze­ nia – dniami, tygodniami, jak upiory wcielonego rycerstwa i heroizmu”. Hlond, przywołując powstania na­ rodowe i wojnę 1939 r., tworzył wizję narodu walczącego i bohaterskiego, przywiązanego do idei wolności i wiary, w przeszłości swoją potęgę budującego bez rewolucyjnych przewrotów i bez rozlewu krwi. Z dumą też podkreślał przywiązanie Polaków do Maryi Wspo­ możycielki Wiernych, którą szlachta obwołała Królową Polski i której wize­ runek zdobił ryngrafy rycerskie i sztan­ dary pułkowe. W trudnych chwilach przypominał, iż gdy Polsce groziła zgu­ ba od Szwedów i wrogów ościennych, wtenczas z serca króla Jana Kazimierza i narodu wyszło to krótkie wezwanie: „Królowo Korony Polskiej, módl się za nami”. Porównując zasługi orężne Hiszpanów i Polaków wskazywał, iż walczyli pod wspólnym sztandarem: „Pod Lepanto chrześcijanie niszczyli flotę turecką, wzywając Ją pod ślicz­ nym tytułem: Maryjo, Wspomożenie Wiernych, módl się za nami. Z tym sa­ mym hasłem zwyciężał wielki Sobieski Turków pod Wiedniem”. Królowa Pols­ ki także „Dzieliła upokorzenia, zsył­ ki, katorgi Polski rozbiorowej, dzieliła powstania i ponosiła ich następstwa polityczne, dzieliła porywy zmartwych­ wstania, dzieliła z Warszawą jej koleje jako stolicy Rzeczypospolitej, dzieliła dwie okupacje”. W odczuciu Hlonda optymistycz­ ny, niekiedy wprost apologetyczny po­ gląd na dzieje Polski sprzyjał integra­ cji społeczeństwa. Nigdy go też nie opuściła nadzieja życia wyzwolonego z ucisku państwa totalitarnego. Wierzył

Jan Kochanowski

Biblia ks. Jakuba Wujka, wyd. 1599

ność kraju i Kościoła. O potędze stano­ wiły więc nie miliony pospólstwa, lecz „wielka ilość ludzi uczciwych, świat­ łych i z charakterem”. Przemyśleniami swoimi w kraju dzielił się także z mło­ dzieżą, a w czasie wyjazdów zagranicz­ nych występował w obronie polskiego honoru i godności, mówiąc o zaletach narodowego charakteru. Zdaniem Hlonda historia XVIII i XIX stulecia oraz druga wojna świa­ towa zamieniła Polaków we wspólnotę

polska ziemia Matką świętych słusznie nazwana”. W jego kazaniach grób św. Wojciecha urastał do symbolu niepod­ ległości i potęgi Polski. Świadom odpowiedzialności przed historią za naród, z którym niegdyś łą­ czyły nas struktury państwowe, Hlond nie pozwalał Polakom zapominać o dziedzictwie Jagiellonów i świętej ofierze królowej Jadwigi Andegaweń­ skiej oraz Litwie Maryi – ojczyźnie świętych, męczenników i bohaterów.

Maciej Kazimierz Sarbiewski

Ks. Piotr Skarga

FOT. ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ W KATOWICACH

staropolskiej świadczyła wypowiedź z okazji kanonizacji jezuity Andrzeja Boboli, gdy z wielką swobodą i erudyc­ ją powoływał się na takich krzewicieli „ducha i oświaty”, jak Stanisław Hoz­ jusz, Jan Szczęsny Herburt, Krasowski, Krzysztof Warszewicki, Jakub Wujek, Piotr Skarga, Marcin Laterna, Stanisław Grodzicki, Benedykt Herbest, Maciej Sarbiewski, Łęczycki, Jackowski, Mo­ rawski i Załęski. Znał poglądy Thomasa Carlyle‘a i Maxa Stirnera, którzy główną rolę w historii przypisywali wybitnym jednostkom, a krzewiony przez nich kult indywidualizmu miał być sku­ tecznym lekiem na schorzenia Euro­ py. Najprawdopodobniej znał Księcia Niccolo Machiavellego oraz Marksa, Engelsa i Lenina, których bardzo suro­ wo cenzurował. Historię traktował jako mistrzynię życia, wyznając pogląd, iż nauki czerpiemy nie tylko z doświad­ czenia – widział w niej drogowskaz przyszłości. W jego wypowiedziach, notatkach, książkach i korespondencji odnajdu­ jemy ślady dojrzałej refleksji histo­

Przypominał, że to Władysław Jagieł­ ło był praktycznie ponownym funda­ torem Jasnej Góry i że to on zajął się sprawą odnowienia obrazu po znisz­ czeniu w 1430 r. On sam i jego potom­ kowie wielokrotnie pielgrzymowali do jasnogórskiego sanktuarium. Toteż gdy ruina zagroziła słynnej wileńskiej świą­ tyni, Hlond stanął na czele komitetu i 28 III 1933 r. wystosował Odezwę: „Ratujmy Bazylikę Wileńską”. Dając przykład obywatelski, ofiarował na ten cel znaczną sumę pieniężną. Ponadto ogłosił w całej Polsce dzień ratowania tej cennej pamiątki przeszłości, w któ­ rej murach mieściły się groby królów polskich i prochy św. Kazimierza. Za przykładem Hlonda poszli mieszkań­ cy Ziem Zachodnich, m.in. wojewoda poznański Roger Raczyński, biskup sufragan poznański Walenty Dymek, dyrektor Muzeum Wielkopolskiego i szambelan papieski Edward Potwo­ rowski. Na znak jedności z Litwina­ mi na warszawskim biurku Prymasa w gmachu Nuncjatury Papieskiej przy ul. Szucha 12 stał wizerunek Matki Bos­ kiej Ostrobramskiej. Prymas, charakteryzując dzieje Polski, zawsze wskazywał na brak auto­ rytetów, spory i walki rozmaitych frak­ cji partyjnych oraz spadek wzrostu lud­ ności. Przestrzegał także przed brakiem porządku i nadużywaniem wolności, wichrzeniem i hołdowaniem rewolu­

Ks. Wiktor Grabelski

cyjnym i anarchistycznym „wybrykom”. Równocześnie utrwalał wizerunek na­ rodu ciężko doświadczonego przez his­ torię. Do powstańców wielkopolskich dotkniętych bezrobociem i trudami życia zwracał się ze czcią i uznaniem za ich karność i wierność polskim ideałom rycerskim: „Kto się z Wami spotyka – mówił Prymas – zadrgać musi i uczcić krew, która się za Polskę lała. Nie dla awantury poszliście w bój. Nie wiódł Was na wielkie orężne zmagania fata­ lizm ślepy. Mieliście świadomość swych nieprzedawnionych praw do Polski. Wierzyliście, że Jej spętanie i zhańbie­ nie to gwałt i przekreślenie zamiarów Opatrzności. [...] I tak przyczyniliście się do wskrzeszenia Polski i wytyczenia Jej granic, łącząc się twórczo z losa­ mi kraju, wrastając w Jego nowe życie i krwią gwarantując Jego przyszłość”. W równie ciepłych słowach zwra­ cał się do swych braci Ślązaków, we­ teranów zmagań wolnościowych z lat 1919–1921. Według niego „stare pias­ towskie skiby” wciąż pachniały krwią powstańczych walk, a dziejowe wyzwo­ lenie było główną treścią przeżyć po­ kolenia Wojciecha Korfantego, Karola Gajdzika, Walentego Fojkisa i innych bohaterów spod Kędzierzyna i Góry św. Anny. Wciąż pamiętał swoje kon­ ferencje z kardynałem Aleksandrem Kakowskim, którego zachęcał do po­ pierania praw Polski do ziem śląskich u ówczesnego delegata i nuncjusza apostolskiego Achillesa Rattiego. Gdy ówczesne władze polskie krytycznie oceniały udział Rattiego w tych negoc­ jacjach, podejrzewając go o niechęć do sprawy polskiej na Górnym Śląsku, to w chwili zakończenia jego misji Hlond razem z kardynałem Kakowskim wpły­ nął na decyzję rządu, aby w przede­ dniu konklawe przyznać Achillesowi Rattiemu, przyszłemu papieżowi, Or­ der Orła Białego. W tym czasie dawał Jan III Sobieski. Mal. Daniel Schultz (1615–1683)

FOT. ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ W KATOWICACH

B

ył człowiekiem nadzwyczaj skromnym, stroniącym od blichtru, rozgłosu, uprzej­ mym i życzliwym, wyróżnia­ jącym się dużą sprawnością oratorską i zdolnościami pisarskimi. Pierwszym nauczycielem historii był dla Augusta jego ojciec, człowiek hołdujący tradycji, przepojony uczuciem godności i chwa­ ły Rzeczypospolitej, syn powstańca 1863 r. Historia Polski stanowiła dlań punkt wyjścia do analizy teraźniejszoś­ ci. Miejsce szczególne zajmowała zaś utrata suwerenności i walka o niepod­ ległość. Jan Hlond często śpiewał sy­ nowi pieśń Jeszcze Polska nie zginęła, ponadto wiadome było, iż ukrywał przed pruską policją broń, oczekując stosownej chwili, gdy Ślązacy podejmą walkę z zaborcą. W domu były czytane polskie gazety i książki, m.in. pisma Piotra Skargi. Jak wspominał Kajetan Morawski, „w tym właśnie przypominał Korfantego – wrodzone, atawistyczne, nie zawsze dostosowane do współczes­ nej rzeczywistości piastowskie poczu­ cie polskości przepajało do cna jego śląską duszę”. August był uczniem pilnym i nie­ przeciętnym, o czym świadczyły oceny celujące nie tylko z historii. Przedmiot ten zajmował istotne miejsce w edu­ kacji. August Hlond po ukończeniu nauk we Włoszech kontynuował swoje zainteresowania, tworzył własny obraz dziejów, konfrontując go z otaczającą rzeczywistością. Biegła znajomość wie­ lu obcych języków ułatwiła mu zapoz­ nanie się z bogatą literaturą zachod­ nioeuropejską. W Poznaniu u Żyda Mieczysława Kronenburga pobierał także lekcje języka hebrajskiego, aby czytać Biblię w oryginale i być bliżej „wewnętrznej treści” słowa Bożego. Studiował historię starożytnej Grecji i Rzymu oraz Polski, czytał pamiętniki, opracowania i pisma dotyczące wiel­ kich filozofów i doktorów Kościoła. Sięgał również po literaturę piękną, wiele uwagi poświęcił romantykom: Adamowi Mickiewiczowi i Juliuszowi Słowackiemu. Jednak obce mu były „ognie mesjanizmu Mickiewicza z fał­ szywego mesjanizmu Towiańskiego”. Jego miłość do Ojczyzny, jej kultury i przeszłości pogłębił władający 12 ję­ zykami salezjanin ks. Wiktor Grabelski (1857–1902).


LUTY 2O19 · KURIER WNET

7

KURIER·ŚL ĄSKI

Mieszko I

Bolesław Chrobry

Święty Wojciech

w takim nakładzie, jakiego przed nim nie miało na Śląsku żadne inne pismo polskie. Bo „Gość Niedzielny” stał się z miejsca pismem ulubionym, któremu już wtedy bez zastrzeżeń wierzono. Był przyjacielem, nauczycielem, doradcą zarówno zacnym górnikom, hutnikom i kolejarzom, jak i ruchliwemu miesz­ czaństwu oraz tym kochanym gospo­ darzom, którzy z polskim uporem od wieków orzą lekką śląską glebę”.

ustrój wypracowany nie jest wieczna. Każdy ustrój nawet najlepszy w swym powstaniu, może być dobry tylko pe­ wien czas, potem zmiany warunków będą wymagały poprawek, zmian, mo­ że rewolucji. Konserwatyzm ustrojowy jest szkodliwy, bo tłumi, jest uporem w formie”. Zasady te odnosił także do historii Polski: „błędem byłoby chcieć żywcem wskrzeszać ustrój okresu pias­ towskiego, odtwarzać w wiernym wy­ daniu nowym czasy jagiellońskie itd.,

powiedział dyplomata i przedstawi­ ciel Polski w Lidze Narodów, Kajetan Dzierżykraj-Morawski. Hlond rozumiał, iż historia i urząd prymasa nakładały na niego dodatko­ we obowiązki względem narodu i pań­ stwa, uświęcone tradycją. Od pierw­ szego bezkrólewia w 1572 r. prymas jako przewodniczący senatu uzyskał oficjalne stanowisko „międzykróla” – interrexa, głowy państwa i repre­ zentował kraj na zewnątrz, kierował

Kard. Aleksander Kakowski

FOT. WIKIPEDIA

Brama powitalna Prymasa w Kodniu z okazji Jubileuszu 300-lecia obrazu

można z nich przejąć niejedną ideę, ale nie to, co się z czasem skończyło na zawsze [...]. Z nauk czasu trzeba korzystać, a to co było przed trzema laty, jest nam może bardziej obce niż to, co było za Sobieskiego”. Rodakom wskazywał na rolę historii w ich życiu. Starał im się uzmysłowić, iż „ze świa­ domości dziejowej, z wiary we własne przeznaczenie rodzą się w duszy pols­ kiej niebywałe energie i niewyczuta do­ tąd odpowiedzialność”. Przywiązany do mitu dawnej wiel­ kości Polski, ustroje i wydarzenia po­ lityczne oceniał Hlond pod względem ich przydatności do stworzenia nowej Rzeczypospolitej. Już w wystąpieniu do przedstawicieli władz na dworcu po­ znańskim w dniu ingresu oświadczył, iż „łączy się z myślą państwową polską”. W przemówieniu wygłoszonym 29 VI 1927 r. na Zamku Warszawskim z okaz­ ji otrzymania biretu kardynalskiego z rąk Ignacego Mościckiego nawiązał do tradycji, gdy z upoważnienia pa­ pieskiego polscy kardynałowie z kró­ lewskich rąk otrzymywali oznaki swej godności. Był świadom swojej roli ja­ ko spadkobierca wielkich historycz­ nych Prymasów Polski, którzy „już za

jego administracją, zwoływał sejmy i sejmiki oraz przygotowywał elekcję nowego władcy. Ponadto miał prawo, wywodzące się ze średniowiecza, ko­ ronacji króla i królowej. Z racji swego stanowiska arcybiskup gnieźnieński zajmował drugie miejsce w państwie po królu. Odzwierciedleniem takiego poj­ mowania i interpretacji przez Hlonda przeszłości były jego notatki: „To piszę jako interrex – nie jako przedstawiciel Kościoła, który się z żadną formą rządu nie łączy i nie identyfikuje, ale każdą władzę popiera”. W trosce o przyszłość rodaków opracował Kartę interrexa do narodu, która zakładała eliminację „błędów wieków” i „grzechów 20-le­ cia” oraz zebranie naszych „zdrowych tradycji dziejowych”. Ogłosił ponadto pielgrzymkę narodową do Częstocho­ wy, poświęcenie Polski Najświętszemu Sercu Jezusowemu oraz wzniesienie Bazyliki Opatrzności. „Wysokie pojmowanie uprawnień i obowiązków prymasowskich stało się dla kardynała Hlonda źródłem jego wo­ jennej tragedii. Gdy Niemcy uderzyli na Polskę, zwrócił się doń prezydent Rzeczypospolitej, prosząc o natych­ miastowe przybycie do Warszawy. Nie

„Wiadomości Salezjańskie” R. I, styczeń 1897

FOT. ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ W KATOWICACH

liczne dowody swojego zaangażowania, miłości do Ojczyzny i gotowości do ofiar na rzecz Śląska, co znajdowało wyraz m.in. w jego listach pasterskich. Dopiero w 1922 r. mógł stwierdzić, iż wraz z powrotem Śląska do Macierzy skończyło się wreszcie „nadużywa­ nie Kościoła do wynaradawiania ludu śląs­kiego”, a słowo polskie bez ograni­ czeń pruskiej cenzury upowszechniał „Gość Niedzielny”. Jego redaktorzy (byli współpracownicy Hlonda, gdy był on metropolitą katowickim): bp Teodor Kubina, ks. prałat Jan Kapica, ks. prałat Aleksander Skowroński, ks. prałat Mi­ chał Lewek, ks. kanclerz Emil Szramek i ks. proboszcz Wilk pisali prosto, ję­ zykiem potocznym o sprawach Śląska. Jak wspominał Hlond, „odbijano go

Rola tradycji i jednostki w dziejach U schyłku II Rzeczypospolitej prymas Hlond – przywódca religijny – obok Jó­ zefa Piłsudskiego – męża stanu i „ojca narodu” – urósł do rangi autorytetu. Wówczas obie postaci wiele dzieliło, a próba ich porównania i doszukiwa­ nie się podobieństw uznana zostałaby za przesadną. Dzisiaj, po doświadcze­ niach z komunizmem, dzielący ich dy­ stans uległ zmniejszeniu. Obok wiel­ kich różnic można także doszukiwać się analogii. Wprawdzie pochodzili z różnych kręgów kulturowych i spo­ łecznych: Piłsudski był szlachcicem, a Hlond synem dróżnika kolejowego, jednak obaj mieli krytyczny stosunek do idei skrajnego liberalizmu. I Naczel­ nik, i Prymas byli z urodzenia i z ins­ tynktu nie tyle konserwatystami, co tradycjonalistami, dla których historia była czymś więcej aniżeli nauczycielką życia. Obaj byli wpatrzeni w przeszłość, w epokę chwały swojej Ojczyzny. Hlond swój patriotyzm budował na tradycji piastowskiej, a Piłsudski na dorobku Rzeczypospolitej Obojga Narodów i orientacji jagiellońskiej. Trudno po­ wiedzieć, u którego z nich silniejszy był regionalizm. Hlond, związany ze Ślą­ skiem i Polską Zachodnią, stale podkre­ ślał rosnącą rolę świata słowiańskiego w powszechnym Kościele, którą łączył z dziedzictwem św. Wojciecha. Z ko­ lei Piłsudski, marzący o wskrzeszeniu unii z Litwą, snujący prometejskie pla­ ny, chciał odrodzenia Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Drugą cechą, która sprawiała, iż byli do siebie podobni, była antypatia do partyjnictwa, warcholstwa i niechęć do komunizmu, który postrzegali jako główne niebezpieczeństwo dla niepod­ ległego bytu narodu polskiego. Zawsze na pierwszym miejscu stawiali dobro narodu i Polski oraz wyrażali troskę o dziedzictwo – patrimonium, o prawo

sądził, aby mógł wezwaniu temu odmó­ wić [...]. Najwyższe czynniki w państ­ wie nalegały, by powagą swą i wpływem służył sprawie polskiej w wolnym świe­ cie. Wielokrotnie rozpatrywano jego kandydaturę na następcę prezyden­ ta Rzeczypospolitej, w pewnej chwili proponowano mu objęcie przewod­ nictwa rządu. Premierostwa kardynał z miejsca odmówił, co do prezydentury rozumiał, że byłaby trudna, jeśli nie niemożliwa do pogodzenia z suknią duchowną, a zwłaszcza z rzymską pur­ purą. Nie przeszkadzało to, iż w tych ciężkich chwilach daleki był od wyrze­ kania się historycznych obowiązków interrexa; jeśli kunsztowna procedura konstytucyjna miałaby zawieść, gotów był w tym charakterze autorytet swój rzucić na szalę, aby ciągłość państwo­ wą utrzymać”. Hlond swoimi czyna­ mi, mowami i pismami wpisywał się w ciąg polskich władców, bohaterów narodowych i ustrojów: Piastów, Jagiel­ lonów, Wazów, Poniatowskich, II Rze­ czypospolitej i PRL. Podczas ingresu do Bazyliki Gnieźnieńskiej nie omieszkał podkreślić, iż przybył z najmłodszej do najstarszej katedry w Polsce, od św. Jacka Odrowąża w Katowicach do św. Wojciecha w Gnieźnie. Z kolei witając w archikatedrze poz­nańskiej Ignacego Mościckiego, kreślił obraz początków „historii Polski kroczącej ku wielkości”, której pierw­ szych władców stawiał za wzór aktu­ alnemu prezydentowi Rzeczypospoli­ tej. Akcentując rolę państwa w życiu narodu, nie zapominał o Bogu i re­ ligijności Polaków, która była ważną cechą psychiki Sarmatów. Wygłoszo­ ne w tym dniu kazanie adresował do tego, który „po fundatorze świątyni – Mieszku wziął władztwo nad narodem” i był „wykonawcą szczytnych zamiarów oraz testamentu Bolesława Chrobrego”. Zwracając się do prezydenta Mościc­ kiego, oznajmił: „W Twoim Państwie jest mało miejsc tak czcigodnych jak ta katedra. Prastarą tę świątynię wzniósł Mieszko, gdy wraz z Dąbrówką dzieje Polski wiązał z dziejami potężnej i wiel­ kiej rzymskiej kultury. W tej świątyni spoczęły prochy budowniczych Polski Mieszka i Chrobrego. Katedra ta jest pamiątką z pierwszych czasów naszej historii i postawiono ją, gdy Polska we­ szła w poczet wielkich narodów Zacho­ du. Biskupi tej świątyni byli władykami całej Polski i ich władztwo dusz, jako wielki łącznik wszystkich Polaków, pro­ mieniowało nawet i po rozbiorach na wszystkie dzielnice”. Przy grobie Bolesława Chrobrego, który – choć na krótko i w sposób nie­ trwały potrafił stworzyć prestiż armii i zbudować potężną monarchię, Hlond czuł ów powiew wielkości dziejów oręż­ nych i rolę duszpasterstwa wojskowe­ go. Dał temu wyraz w przemówieniu w Szkole Oficerskiej w Bydgoszczy: „Pierwsze karty dziejów Stolicy pry­ masowskiej mówią o wojsku i świętym krzyżu. Tam, gdzie walczono za Pol­ skę i w imię Polski, tam też stawiano kościoły. Miecz Mieczysławów i Chro­ brych na przestrzeni dziejów łączy się z historią Kościoła”. Serdecznie witany przez żołnierzy, czuł się odpowiedzial­ ny za ich właściwy poziom moralny. Zdawał sobie także sprawę, iż swoją postawą umacniał w wojsku funda­ mentalne zasady ideowe państwa nie tylko w odniesieniu do spraw wojen­ nych. Podkreślał, iż dzielił z armią jej radości i cierpienia oraz wiarę, iż nie pozwoli wrogowi wydrzeć ani piędzi polskiej ziemi. Przeżywał rozterki, gdy na ulicach Krakowa w trakcie niepoko­ jów społecznych strzelano do żołnierzy. Ubolewał, gdy z tłumu wołano „my wam pokażemy!”. Zapewniał wojsko­ wych, iż gdy myślał o potędze Polski, to o nich mówił: „My, zbrojna Polska – to wy jesteście”. W latach wojny, mimo ograniczeń, starał się wspierać żołnie­ rzy w ich dążeniu do osiągnięcia osta­ tecznego celu, jakim była odbudowa wolnej Polski.

Osąd XIX stulecia i „Nowa Polska” Podobnie jak XVIII („nadużycia wol­ ności” i rozbiory), surowemu osądo­ wi poddane zostało XIX stulecie. „To nie był nasz wiek! Nie będziemy żało­ wali wieku XIX. Podniesiemy z niego spadek literacki: powstańcze wawrzy­ ny i pamięć ofiar dla Polski. Nowym wiekiem jest wiek XX. Tego nowego wieku nie będziemy psowali obczyzną ani tym, co wiek XIX dał Europie jako myśl zwodniczą, jako teorię fałszywą, jako wizję nierealną, jako filozofię już przez wszystkich odrzuconą. Buduje­ my wiek swój, polski wiek – z naszego ducha”. Za jednego z godnych tytułu budowniczego nowej Polski uznał Jacka

Malczewskiego (1854–1929). Zdaniem Hlonda jego ideały artystyczne były czyste, „zrodzone z dziecięctwa ducha”, a obrazy przepojone człowieczeństwem i polskością, wyrazem kultury chrześ­ cijańskiej – zarówno te, które powstały z inspiracji patriotycznej poezji Teofila Lenartowicza (1822–1893), jak i mi­ tologii antycznej. „Dźwignął on ma­ larstwo polskie na zawrotne wyżyny natchnienia i artyzmu”. Malczewski, będąc „olbrzymem polskiej sztuki”,

Józef Piłsudski słucha Mszy św. na rynku w Katowicach, 27 sierpnia 1922 r.

FOT. Z ARCHIWUM RODZINNEGO JÓZEFY BOGDANOWICZOWEJ

do własnej tożsamości we wszystkich jej przejawach i swobodnego osądu wartości łączących wspólnoty ludzkie. Mimo wielu rozbieżności i różnicy pog­ lądów Hlond wysoko oceniał zasługi Piłsudskiego dla Polski. W rozmowie z królem Belgów Leopoldem podkreślił zasługi zmarłego marszałka dla armii, która była najbardziej „jednolitą pod względem ideowym armią w Europie”, a układ z Niemcami z 1932 r. uznał jako „genialne posunięcie” normalizujące sytuację na kontynencie. Hlond, mimo przywiązania do tradycji, nie pogrążał się w kontem­ plowaniu przeszłości. Dobrze rozu­ miał konieczność przemian ustrojo­ wych i prawo przemijania, co oddaje jego wypowiedź: „Żadna polityka jako

Piastów i Jagiellonów pierwsze po kró­ lu zajmowali miejsce i sprawowali nie tylko duchowe, ale i państwowe rządy”. Odwoływał się do autorytetu Bogumiła Poraja z XII wieku (27 V 1925 r. papież Pius XI zaliczył go w poczet świętych) i Mikołaja Trąby (1412–1422), który na soborze w Konstancji uzyskał uroczy­ ste potwierdzenie swej prymasowskiej godności i był podobno kandydatem do tiary papieskiej. Czuł się odpowiedzial­ ny za dziedzictwo, jakim były stworzo­ ne przez jego poprzedników zrzeszenia i instytucje, Katolicka Szkoła Społecz­ na, Drukarnia i Księgarnia Świętego Wojciecha i zasłużony „Przewodnik Katolicki”. Akcentował trwałą i stabilną politykę Kościoła oraz urzędu pryma­ sowskiego, podkreślał jego działania na rzecz odbudowy kraju. „Świado­ mość, że on, syn śląskiego robotnika stał się prymasem Polski, wydała mu się symbolem losów ziemi przez wieki oderwanej, wydała mu się ziszczeniem własnej i kraju legendy” historycznej. Rozważając powody przetrwa­ nia do dnia dzisiejszego polskości na Śląsku, uznał za akt wagi historycznej wybór swojej osoby na Prymasa ca­ łej Polski (24 VI 1926). Słusznie ob­ serwatorzy tego wydarzenia oceniali je jako symboliczne zaślubiny Śląska z Warszawą. „Prymasostwo nie było dla ks. Hlonda tylko piękną tradycją, było pojęciem wyrosłym z przeszłości, ale nadal pełnym żywej treści. Ten, kto je sprawował, miał szczególne zadania do spełnienia i był za kraj, za naród współodpowiedzialny”. Opinię tę wy­

człowiekiem czystym i prawego ser­ ca, spełniał oczekiwania Prymasa co do wyznawanych wartości. Budował nowe czasy na „zasłudze i miłości”. Drugą wojnę światową i bolesne doświadczenia Polaków, które były ich udziałem od XVIII w. po 1945 r., Hlond uznał za niezapomnianą lekcję historii. Wnikliwie analizował w tych tragicz­ nych wydarzeniach rolę państwa prus­ kiego od czasów Fryderyka Wielkiego i kanclerza Bismarcka. Próbował także dociec źródeł niemieckiego militaryz­ mu, żądnego krwi i wojny. Rozumiał, jak tragiczne dla Europy i dla samych Niemiec okazały się próby wykorzysta­ nia potężnej machiny militarnej, stwo­ rzonej w minionym stuleciu przez Hel­ mutha von Moltkego do ujarzmienia i eksterminacji innych narodów. Świat – według Hlonda – powinien „urządzić Niemcy nie na zasadzie pruskich zwy­ cięstw, nie na zasadzie Bismarckow­ skiej koncepcji potęgi niemieckiego cesarstwa, lecz na takiej, by Europa była

rozwiązanie musi być dokonane zaraz i totalnie”. Mimo chęci przebaczenia rozumiał, iż doświadczenia lat wojny „nie wyjdą z pamięci polskich pokoleń”. Gdy skończyła się II wojna świa­ towa, chciał, aby na ziemi jego przod­ ków odtworzone zostało nowe państ­ wo; państwo prawa, opierające się na Ewangelii i tradycji. W jego zapiskach coraz częściej przewijały się rozważania dotyczące transformacji systemowych. Hlond zastanawiał się, jak powstawały nowe czasy i nowe ustroje? I dochodził do wniosku, iż „Rzadko, bardzo rzad­ ko przez zupełne przekreślenie bytów wczorajszych. Zwykle jako wynik róż­ nych tendencji i teorii, które z początku zupełnie się kłócą, a pod ręką mądrych kierowników koordynują się i układają się, zlewając się w solidny i trwały sy­ stem uspołeczniony i spokojny. Z re­ wolucji przez ewolucję do nowego spo­ kojniejszego układu – przez usunięcie elementów rewolucji i momentów nie­ zgodnych z człowieczeństwem”. Hlond opowiadał się zdecydo­ wanie za demokracją, której wyra­ zem była zasada procesu. Jego wiara w demokratyczny proces opierała się na przekonaniu, że wszystkie insty­ tucje społeczne muszą być oceniane poprzez ich funkc­jonowanie. Oceny zaś nie powinni dokonywać zawodowi rewolucjoniści, lecz rzesze obywateli. Jawiła mu się demokracja w świetle historycznych doświadczeń polskich i europejskich „nie ta dekadentna, która powaliła Francję i Anglię, ani ta wywo­ dząca się z rewolucji francuskiej, nie ta, co poniżała państwo na rzecz kliki war­ chołów i wyzyskiwaczy zawodowych, nie ta, która złotem, kiełbasą i terrorem zdobywała mandaty poselskie [...], nie ta, która pod hasłem równości oszuki­ wała nieuków, prostaczków, operując systematycznie kłamstwem, oszustwem i obłudą. Nie polega na formach, które się przeżyły i które demokrację kom­ promitują; gdy się opiera zmianom po­ trzebnym dla dobra Państwa, staje się hasłem szkodliwym; pod jej hasłem wiele grzeszono przeciw Państwu!”. Prymas chciał dla Polaków demokra­ cji, która uwzględniała potrzeby i ży­ czenia ludzi co do modelu własnego życia, wyboru i dążenia do szczęścia. „Polska demokratyczna – to Polska

Spotkanie z harcerzami

na zawsze spokojna; bez innego poli­ tycznego załatwienia Niemiec nie ma pokoju i szkoda podpisywać traktat”. Największego wroga pokoju wi­ dział w dawnej tradycji fryderycjań­ skiej. Na podstawie doświadczeń his­ torycznych wnioskował, iż „trzeba się załatwić przede wszystkim z Prusami, bo one są ośrodkiem, sercem i wiecz­ nym źródłem militaryzmu; bez Prus Niemcy nie będą groźne (ten błąd po­ pełnił Napoleon i Versailles 1919 r.)”. Mimo surowych ocen wydarzeń z lat 1939–1945 i ostrej krytyki hitleryzmu, nigdy nie był wrogiem niemieckiego narodu. Uważał, iż kwestię regulacji po­ kojowych należy rozwiązać „bez upo­ karzania Niemców; co innego osądze­ nie Prusaków, a co innego gnębienie Niemców. Trzeba tak podzielić Niem­ cy, by Bawarów i Sasów nie bolało, że się podcina butę Prusaków, owszem, by się cieszyli – i nie dotykać boleśnie tych drugich Niemców, owszem, po­ móc im. Więc ciężary powojenne zło­ żyć na Prusy, nie na innych. Bez tego podziału Niemiec nic pewnego w Eu­ ropie, a Polska i wszyscy szczególnie sąsiedzi są znowu bezapelacyjnie wy­ dani na groźbę niemieckiej agresji. To

ludowa (w szlachetnym) w zdrowym i szerokim rozumieniu, czyli Polska wszystkich, wszystkich stanów, wszyst­ kich warstw; bez kast uprzywilejowa­ nych”. Już wówczas nowa Polska koja­ rzyła mu się z rokiem milenijnym – tysiącleciem naszego chrztu i naszej historii, ale punktem wyjścia nowych dziejów była data ostatecznego wskrze­ szenia. Od tego dnia i w jego naświet­ leniu miały być oceniane i rozważane dzieje pokolenia. Sądził, iż „nie wróci już Polska ani ta z 1792 r., ani ta z r. 1918, ani z 1939. To karty dziejowe. Teraźniejszość jest inna. Nie można odwracać historii. Trzeba iść naprzód – zgodnie z dziejowymi warunkami życia naszego i europejskiego”. Przestrzegał jednak przed zagrożeniami, jakie niosła przysz­łość. „Cywilizacja nowoczesna tym zgrzeszyła, że straciła z oka czło­ wieka, goniła za postępem technicznym bez względu na człowieka, mimo niego, poniżając, łamiąc. Człowiek jako istota z powołaniem i posłannictwem zniknął z powierzchni”. K Fotografie nieopisane pochodzą ze zbiorów Muzeum Parafialnego im. ks. Bernarda Ha­ lemby przy Kościele Matki Boskiej Bolesnej w Mys­łowicach-Brzęczkowicach.


KURIER WNET · LUTY 2O19

8

KURIER·ŚL ĄSKI

Wprowadzenie Fakty wynikające z 30-letniego okresu transformacji jednoznacznie wskazu­ ją, że władze państwowe bez właści­ wej kontroli społecznej nie potrafią skutecznie zadbać o dobro wspólne Polaków. Projekty: Polityki Energe­ tycznej Polski 2040, Polityki Surowco­ wej Polski oraz ustawy Polska Agencja Geologiczna są dokumentami inte­ gralnymi i współzależnymi, które nie zabezpieczają podstawowego interesu narodowego. Sektor paliwowo-energe­ tyczny, ze względu na ogromne zasoby nośników energetycznych i surowców strategicznych Polski oraz dynamicz­ ny rozwój nowych technologii, ma największe możliwości generowania zysków w przyszłości, rzędu setek bi­ lionów zł, które są obiektem najwyż­ szego zainteresowania obcych kapita­ łów w celu przejęcia nad nimi kontroli i stale czerpania z nich ponadprzecięt­ nych zysków kosztem polskiego spo­ łeczeństwa. W 1989 r. w 100% należał on do Skarbu Państwa, czyli pośred­ nio do narodu polskiego. W 2019 r. (po 30 latach transformacji) z dużym przybliżeniem w około 50% należy on nadal do Skarbu Państwa, z silną tendencją do dalszego zwiększania udziału kapitału obcego w kapitałach własnych spółek w ramach tworzące­ go się nowego modelu biznesowego sektora, opartego na prosumenckiej energetyce rozproszonej. Kontynuacja tych negatywnych trendów doprowa­ dziłaby do dalszego wywłaszczenia suwerena z jego najcenniejszych ak­ tywów, decydujących o standardzie życia i pozycji narodu polskiego na arenie międzynarodowej w 2040 r., co byłoby jawną zdradą stanu. Sektor paliwo-energetyczny jest najważniej­ szym sektorem decydującym nie tylko o bezpieczeństwie, konkurencyjności i suwerenności naszej gospodarki, ale również o możliwości pomnażania bogactwa Polaków. Dlatego struktura własnościowa spółek tego sektora po­ winna dążyć do stanu z 1989 r. – aby w 2040 r. znalazł się on pod maksy­ malną kontrolą Skarbu Państwa lub narodu polskiego w przypadku jego uwłaszczenia na zasobach natural­ nych Polski.

1 Pojęcie bezpieczeństwa energetycznego dla Polski Właściwe rozumienie bezpieczeństwa energetycznego jest warunkiem ko­ niecznym do opracowania optymalnej Polityki Energetycznej Polski do 2040 r. Bezpieczeństwo energetyczne Polski to zapewnienie stabilnych dostaw prądu, ciepła i chłodu (minimalizacja wskaź­ ników SAIDI, SAIFI) przy jak najniż­ szych jednostkowych kosztach wytwa­ rzania 1kWh energii elektrycznej lub cieplnej oraz: 1) jak najkrótszym czasie transfor­ macji obecnej niskosprawnej i wyso­ koemisyjnej energetyki zawodowej do energetyki rozproszonej o optymalnej emisyjności i efektywności wytwarza­ nia, wynikającej z zastosowania najlep­ szych dostępnych na rynku technologii; 2) maksymalnym wykorzystaniu własnych źródeł energii, zasobów pracy i technologii; 3) maksymalnym udziale Skarbu Państwa i polskiego kapitału w przy­ padku uwłaszczenia naszego narodu na zasobach naturalnych Polski w ak­ tywach przyszłych spółek (surowco­ wych, wzbogacania, energetycznych, rafineryjnych, chemicznych); 4) maksymalnej elastyczności wyt­ warzania; 5) maksymalnym ograniczeniu zmiennych w procesie wytwarzania, które są wynikiem głównie zmienności popytu w poszczególnych porach dnia, sezonu, roku (spłaszczanie krzywej po­ pytu oraz zmiennych wynikających z niepewności wytwarzania w odna­ wialnych źródłach energii (spłaszczanie krzywej podaży); 6) maksymalizacji oszczędności energii; 7) maksymalnym – w porównaniu do istniejącego – zwiększenia potencja­ łu magazynowania energii w postaci paliw gazowych i płynnych pod ziemią; 8) optymalnym potencjale magazy­ nowania energii elektrycznej i cieplnej.

2 Wizja i wartości nadrzędne PEP 2040 wg Ministerstwa Energii W świetle obecnej polityki Unii Eu­ ropejskiej prezentowany przez Mi­ nisterstwo Energii projekt PEP 2040 uwzględnia wymóg ciągłego

ograniczania emisji ze spalania wę­ gla kamiennego i brunatnego poni­ żej 550 g/kWh zgodnie z BAT (naj­ lepszych nowych dostępnych technik i technologii) oraz wymóg dynamicz­ nego wzrostu bez emisyjnego wytwa­ rzania energii z energetyki jądrowej (EJ) i OZE (farm wiatrowych i foto­ woltaicznych), co wymusza koniecz­ ność wprowadzenia kosztownego rynku mocy. Oznacza to w sposób niepodważal­ ny, że koszty produkcji energii w 2040 r. w obecnym Krajowym Systemie Ener­

o krajowe, w większości odnawialne źródła energii. Głównymi nośnikami energetycznymi w naszym projekcie PEP 2040 jest geotermia oraz wodór pozyskany z podziemnego proceso­ wania węgla kamiennego i brunatne­ go, uzupełniane energią z wody, bio­ gazu i biomasy, przy równoczesnym minimalnym wykorzystaniu drogiej i niestabilnej energii z wiatru i słoń­ ca. Wszystkie te źródła energii są pa­ liwami prawie bezemisyjnymi, które będą wykorzystane w nowych inwe­ stycjach w energetyce rozproszonej

6 Wizja miksu energetycznego Polski w 2040 r. wg strony społecznej 1. Geotermia głęboka w skałach plutonicznych – ok. 20%; 2. Wodór, CH4 – z podziemnego zgazowania węgla kamiennego i bru­ natnego (np. metodą górnictwa otwo­ rowego oraz BAT) – ok. 40%; 3. Węgiel oparty na dotychczasowej technologii spalania – ok. 20%, z ten­ dencją malejącą w następnych latach;

• Drogiego i niestabilnego OZE bez przygotowania odpowiedniej ilości ma­ gazynów energii, w połączeniu z od­ kupieniem od francuskiej spółki EDF zużytej elektrowni Rybnik i 8 dużych elektrociepłowni. Nieuzasadnione dal­ sze inwestowanie w nieelastyczne, o du­ żych mocach generatory węglowe (500 i 1000 GW) wymusiło z kolei koniecz­ ność wdrożenia bardzo kosztownego (ok. 30 mld zł/10 lat) rynku mocy, czyli utrzymania w dyspozycji dużych mocy produkcyjnych okresowo tylko wytwa­ rzających energię celem zapewnienia

Stanowisko

Obywatelskiego Komitetu Obrony Polskich Zasobów Naturalnych i pols­ kiego lobby przemysłowego wobec projektu polityki energetycznej Polski do 2040 r. opracowanego przez Ministerstwo Energii Warszawa, 14.01.2018 r. getycznym (KSE) będą kształtowały się na górnych możliwych poziomach wyt­ warzania prądu ciepła i chłodu, co po­ zbawi gospodarkę krajową konkuren­ cyjności a samorządy i gospodarstwa domowe doprowadzi na skraj ubóstwa energetycznego. Słabą stroną PEP 2040 jest również brak pokazania: • Bilansu energetycznego w 2040 r. w rozbiciu na udział wytwarzania ener­ gii w obecnym modelu KSE (genera­ torach dużych mocy) i w przyszłych klastrach energii (generatorach ma­ łych mocy w układach samobilansu­ jących się). • Wyceny własnych nośników ener­ getycznych oraz innych strategicznych surowców niezbędnych do transfor­ macji sektora wg projektu ME na tle wyceny nośników i surowców impor­ towanych. • Struktury własnościowej propono­ wanego modelu KSE w 2040 r. • Alternatywnych rozwiązań do pre­ zentowanego miksu energetycznego. • Proporcji wytwarzania energii w KSE w stosunku do wytwarzania w klastrach energii. • Kosztów osieroconych w KSE w 2040 r. • Kryteriów i ich wag wyboru pre­ zentowanego przez ME miksu ener­ getycznego. • Uzasadnienia biznesowego celem oszacowania jednostkowego kosztu wy­ tworzenia 1 MWh w 2040 r., uwzględ­ niającego resurs techniczny, nakłady inwestycyjne oraz koszty kapitałowe, operacyjne, likwidacyjne, remediacyjne wód i gruntów i rekultywacji terenu. • Wyceny innowacyjnych czystych technologii węglowych, ich produk­ tów, czasu ich wdrożenia oraz pozy­ tywnego ich wpływu na obniżenie wskaźnika SAIDI (średni systemowy czas trwania przerwy długiej w do­ stawach energii elektrycznej) i wskaź­ nika SAIFI (przeciętnej systemowej częstości przerw długich w dostawie energii, co jest kluczowym parame­ trem dla oceny stopnia zapewnienia bezpieczeństwa kraju.

3 Wizja miksu energetycznego Polski w 2040 r. wg Ministerstwa Energii 1. Węgiel – < 60% (nie określono % udziału w rynku 2040 r.), 2. OZE – > 25% (zwiększanie udziału w rynku z OZE w 2040 r.), 3. EJ – ok. 10 – 15% (6 – 9 GW), 4. Kinetyka wody – ok. 5%.

4 Wizja i wartości nadrzędne PEP 2040 wg strony społecznej Nowy model Krajowego Systemu Energetycznego PEP 2040 propono­ wany przez stronę społeczną uwzględ­ nia, podobnie jak model ME, koniecz­ ność ograniczenia emisji, z tą jednak różnicą, że bardziej restrykcyjnie podchodzi do ochrony środowiska naturalnego poprzez stopniowe wy­ łączanie z obiegu generatorów prą­ du, ciepła i chłodu opartych na tech­ nologii spalania węgla kamiennego i brunatnego i zastąpienie ich gazem uzyskiwanym z podziemnego proce­ sowania węgla zarówno kamienne­ go, jak i brunatnego oraz w oparciu

(prosumenckiej) w generatorach ni­ skiej mocy, w samobilansujących się energetycznie klastrach wspomaga­ nych przez lokalne magazyny ener­ gii. Zaproponowany przez stronę spo­ łeczną nowy model energetyczny PEP 2040 zapewni większe bezpieczeństwo państwu, a gospodarce, samorządom i gospodarstwom domowym – bardzo konkurencyjne ceny i satysfakcjonu­ jące wskaźniki SAIDI i SAIFI. Skutkiem ubocznym wdrożenia nowego modelu dla spółek PGE, Ener­ ga, Enea i Tauron oraz operatora prze­ syłu (PSE) i spółek dystrybucji energii będzie systematyczne zmniejszanie się ich udziału w wytwarzaniu i sprzedaży energii z dotychczasowego KSE, opar­ tego na dużych jednostkach wytwór­ czych, generujących drogą i niestabilną energię emisyjną. Rynki i przychody tych spółek z roku na rok będą przej­ mowane przez podmioty gospodarcze, które będą inwestować w energetykę rozproszoną opartą na cieple ziemi i ga­ zie, w tym uzyskiwanym z podziemne­ go procesowania węgla zarówno ka­ miennego, jak i brunatnego oraz na innowacyjnych technologiach. Ze względu na maksymalizację stopnia bezpieczeństwa energetycz­ nego kraju, maksymalizację wpły­ wów do budżetu oraz możliwość ge­ nerowania potężnych zysków, które powinny zasilać Narodowy Fundusz Emerytalny, zaproponowany przez stronę społeczną obywatelski model PEP 2040 nieodwołalnie wymaga peł­ nej kontroli Skarbu Państwa nad tym najbardziej strategicznym sektorem w gospodarce. Alternatywnym rozwiązaniem sprawowania kontroli nad struktu­ rą geologiczną Polski i sektorem pa­ liwowo-energetycznym przez Skarb Państwa, jeszcze bardziej wpisującym się w oczekiwania spauperyzowanego społeczeństwa, byłoby uwłaszczenie obywateli na zasobach naturalnych. Uniemożliwiłoby to korzystania oso­ bom nieuprawnionym z bogactwa, ja­ kim obdarzyła nasz kraj matka natura. Zrekompensowałoby to polskim oby­ watelom dotychczasowe wywłaszcze­ nie z nieruchomości na powierzchni ziemi oraz ciągle rosnące zadłużenie państwa, samorządów, firm i gospo­ darstw domowych w okresie 30-letniej transformacji ustrojowej.

5 Polityka energetyczna Polski do 2040 r. według strony społecznej Zdaniem strony społecznej nowy mo­ del biznesowy przyszłego sektora pa­ liwowo-energetycznego powinien być oparty na maksymalnym udziale ener­ getyki rozproszonej w klastrach energii wytwarzanej z dwóch podstawowych nośników energetycznych: 1. Geotermii i wód termalnych jako krajowego i bezemisyjnego, od­ nawialnego, prawie niewyczerpalnego źródła energii, z którego można ko­ rzystać na obszarze 2/3 powierzchni Polski; 2. Wodoru pozyskanego (po do­ pracowaniu technologii) z podziem­ nego zgazowania węgla kamiennego i brunatnego, który z naszych zaso­ bów, wg wiarygodnych szacunków, moglibyśmy wytworzyć w ilości ok. 100 bln m3, co zaspokoiłoby potrzeby krajowe – przy dzisiejszym popycie – na ok 10 tys. lat.

4. Biogaz, biomasa – ok. 10%, z za­ stosowaniem najlepszych technologii; 5. Kinetyka wody – ok. 5%; 6. Wiatr, słońce – malejące z do­ tychczasowych technologii, zwięk­ szające się w miarę rozwoju nowych technologii, które byłyby stabilniejsze i nie wymagałyby rządowego wsparcia finansowego – ok. 5%.

7 Podsumowanie Przedłożona w grudniu 2018 r. do kon­ sultacji społecznych Polityka Energe­ tyczna Polski 2040 autorstwa Mini­ sterstwa Energii, czyli osób, które od 12 lat zajmują kluczowe stanowiska w sektorze, z punktu widzenia intere­ su publicznego jest skrajnie niezgod­ na z polską racją stanu ze względu na preferowanie, a właściwie bezkrytyczne forsowania w niej: • Budowy elektrowni jądrowych – najdroższego z możliwych źródeł energii liczonej w całym cyklu jej ży­ cia, o potężnym ryzyku ponoszenia w przyszłości wysokich kosztów osie­ roconych, szczególnie po standaryzacji i upowszechnieniu energetyki rozpro­ szonej opartej na generatorach małej mocy. Dla przykładu, zamiast jednej elektrowni jądrowej o mocy 1500 MW, zbudowanej na powierzchni kilkudzie­ sięciu hektarów, należałoby zbudować 4 tys. wiatraków po 1,5 MW każdy na powierzchni 144 km2; • Energetyki z OZE (farm wiatro­ wych i fotowoltaicznych) o niskiej sprawności, krótkim resursie technicz­ nym, wymagającej silnego wsparcia bu­ dżetowego oraz mocno destabilizującej rynek energii. Niemcy do OZE rocznie dopłacają około 25 mld euro! Elektrow­ nie wiatrowe na lądzie ze względów atmosferycznych pracują jedynie ok. 1/4 roku i potrzebują źródeł rezerwo­ wych. Energia pozyskana ze słońca ma jeszcze niższe wykorzystanie; • Energetyki tradycyjnej w oparciu o spalanie węgla poprzez odkupienie od EDF za 4,2 mld zł zużytych moralnie i technicznie aktywów węglowych, któ­ re w przyszłości będą generować potęż­ ne straty, współfinansowania za kwotę 800 mln zł z budżetu (PFR) Elektrowni Jaworzno należącej do Spółki Tauron, w której SP utracił już kontrolę, pla­ nowania budowy na węglu Elektrowni Ostrołęka, wiedząc, jak bardzo wzrosną ceny uprawnień do emisji CO2; • Zwiększenia o ok. 10 mln t/r. im­ portu węgla (głównie z Rosji), uzależ­ niając jeszcze bardziej bezpieczeństwo energetyczne Polski od zagranicznych, niełaskawych nam dostawców. Wzrost importu został wymuszony w następ­ stwie skandalicznej i jak na razie bez­ karnej decyzji o likwidacji KWK „Ma­ koszowy” i KWK „Krupiński” oraz niewystarczającego odtwarzania frontu wydobywczego w Polskiej Grupie Gór­ niczej. Powyższe jest skutkiem wysłania ok. 8 tys. najbardziej wykwalifikowa­ nych górników na urlopy górnicze, co obniżyło potencjał do wydobycia pol­ skiego węgla o ok. 10 mln t/r. Polityka ta przy obecnych cenach węgla dopro­ wadziła do zmniejszenia zysków gór­ nictwa o około 2 mld zł/rok, a do roku 2020 o ok. 8 mld zł, czyli tyle, ile rząd PiS przeznaczył na „pomoc” publicz­ ną dla górnictwa, którą dalej zwiększa, zamiast środki te inwestować w czyste technologie węglowe, geotermię i ener­ getykę rozproszoną.

ciągłości dostaw. Rynek mocy z powyż­ szymi implikacjami to najbardziej kosz­ towne narzędzie z możliwych rozwiązań stabilizujących Krajowy System Elektro­ energetyczny, które mogłyby być zasto­ sowane, ale przed bez wątpienia błęd­ nymi decyzjami podjętymi przez rząd PiS po przejęciu władzy w tej kadencji Sejmu. Teraz od rynku mocy właściwie nie ma już odwrotu, ale od zamiaru bu­ dowy elektrowni atomowej – tak. Forsowanie fuzji spółek Orlen SA i Lotos SA jako firm strategicznych na­ leżących do sektora paliwowo-energe­ tycznego jest kolejnym dowodem na pozbywanie się kontroli Skarbu Pań­ stwa nad kluczowymi firmami, wbrew publicznym deklaracjom, które w Chi­ cago w 2017 r. premier Morawiecki złożył na spotkaniu z amerykańską Polonią, oświadczając, że PiS, w prze­ ciwieństwie do koalicji rządzącej PO­ -PSL, nie sprzedaje akcji strategicznych spółek (wymienił między innymi Orlen i Lotos). Fakty jednak są inne. W projektowanej fuzji kontrolę nad spółką Lotos przejmie Orlen kontrolo­ wany przez kapitał zagraniczny, nie po­ przez bezpośrednią sprzedaż akcji, ale przez wzajemną ich wymianę na zasa­ dzie parytetu notowań akcji tych spółek na GPW w Warszawie. Tym sposobem SP wprawdzie zwiększy swój pakiet akcji w spółce Orlen SA z 27% do ok. 40%, ale kosztem utraty kontroli nad strategiczną spółką Lotos, w której SP posiada ok. 54% akcji. Celem nadrzędnym projek­ towanej fuzji prawdopodobnie nie jest konsolidacja, a wchłonięcie do majątku Orlenu unikalnych aktywów Lotosu, takich jak bezzbiornikowy podziemny magazyn paliw płynnych i gazowych, wytwórnia i stacje ładowania wodoru oraz stacje ładowania akumulatorów dla elektromobilności. W latach 2015–2018 Lotos realizował już, wart ok. 10 mln zł, projekt Hestor, w ramach którego badano m.in., jak magazynować wodór oraz analizowano technologie spręża­ nia i rozprężania tego gazu. Aktywa te w przyszłości mogą być niezbędne dla ewentualnego eksportu nadwyżek noś­ ników energetycznych po dopracowaniu i rozwinięciu na pełną skalę wydobycia syngazu z podziemnego procesowania węgla. Infrastruktura Portu Gazowego w Świnoujściu oraz rurociąg Baltic Pi­ pe w przyszłości również mogłaby być wykorzystana do eksportu zamiast im­ portu, pod warunkiem jednak uwzględ­ nienia rozwiązań w PEP 2040, zapro­ ponowanych przez stronę społeczną. W podobny sposób (bez wyprze­ daży akcji) Ministerstwo Energii w ro­ ku 2016 zamierzało pozbyć się kontroli nad Spółką JSW SA, w której SP ma, podobnie jak w Lotosie, ok. 54% ak­ cji. Wyrafinowanym narzędziem do realizacji tego celu była próba podnie­ sienia kapitału JSW SA o 500 mln zł poprzez dodatkową emisję, bez chę­ ci skorzystania przez ME z prawa po­ boru, tłumacząc to brakiem wolnych środków budżetowych i koniecznością przeznaczania ich na świadczenia so­ cjalne. Gdyby operacja ta została sfi­ nalizowana, SP miałby tylko ok. 46% akcji i utraciłby również kontrolę nad tą strategiczną spółką, tak jak stanie się to ze spółką Lotos po ostatecznym przeprowadzeniu fuzji z Orlenem. Rząd PiS i Zjednoczonej Prawicy najsilniejsze akcenty w swojej działal­ ności kładzie na wydawanie środków na cele społeczne poprzez wzrost zadłuże­ nia, kolonizowanie kraju inwestycjami

zagranicznymi, wydawanie setek mld zł na wątpliwe inwestycje środowiskowe, zamykanie najbardziej perspektywicz­ nych kopalń, trwonienie publicznych pieniędzy na inwestycje, które nigdy się spłacą, tuszowanie afer własnych i swoich poprzedników oraz projek­ towanie najdroższej z możliwych kon­ cepcji funkcjonowania polskiej ener­ getyki, zamiast wyszukiwać narodowe potencjały wzrostu, by jak najszybciej pomnażać bogactwo narodu polskiego. W świetle powyższego postulu­ jemy uwzględnienie w budżecie pań­ stwa na rok 2019 kilku milionów zł (budżet obywatelski) na wykonanie następujących studiów wykonalności, niezbędnych do rozpoznania możli­ wości i potencjału rozwiązań wpisu­ jących się w wizję PEP 2040, opraco­ waną przez stronę społeczną. Studium wykonalności dotyczyłyby: • Instalacji demonstracyjnej do pod­ ziemnego procesowania węgla kamien­ nego, zlokalizowanej na byłym obszarze górniczym KWK „Krupiński”; • Instalacji demonstracyjnej do podziemnego procesowania węgla brunatnego zlokalizowanej w miejscu zaproponowanym przez niezależnych ekspertów; • Budowy kopalni rud żelaza i to­ warzyszącym im rud polimetalicznych w okolicach Suwałk, z zakładem wzbo­ gacania rud celem pozyskania kon­ centratów; • Wykonania otworów do głęboko­ ści 7-8 km celem rozpoznania perspek­ tywicznych złóż ropy i gazu zalegają­ cych na większych głębokościach; • Wykonania otworów do głęboko­ ści 7–8 km celem rozpoznania granicz­ nych warunków do budowy siłowni geotermalnej; • Budowy elektrowni geotermalnej w oparciu o pozyskane informacje z wykonania otworów głębokich do skał plutonicznych; • Wykonania gruntownych analiz, wg najlepszych dostępnych technik, od­ padów poflotacyjnych (ponad 1 mld t) na zawartość w nich strategicznych su­ rowców zalegających na składowisku w Żelaznym Moście; • Wykonania gruntownych analiz odpadów poflotacyjnych i hałd górni­ czych zalegających na składowiskach 3 wybranych kopalń; • Opracowania listy strategicznych surowców i ich wyceny rynkowej w zło­ żu na podstawie pozyskanej już infor­ macji geologicznej. Wszystkie opracowania studiów wykonalności i wybranie lokalizacji do przeprowadzenia wyżej wymienio­ nych przedsięwzięć zostałyby wskazane przez zespoły niezależnych ekspertów powołanych przez stronę społeczną.

8 Dodatkowe fakty W 2010 r. powołano do życia PGE EJ 1 sp. z o.o. jako spółkę celową, która od­ powiada za bezpośrednie przygotowa­ nie i realizację procesu inwestycyjnego budowy pierwszej polskiej elektrowni jądrowej o mocy do 3750 MWe, zatrud­ niającą ok. 60 osób, w tym 3-osobowy zarząd i 9-osobową radę nadzorczą, na których utrzymanie wydano już ponad 400 mln zł. Projekt Polityki Energetycznej Pol­ ski 2040 autorstwa Ministerstwa Ener­ gii opracowywany był bardzo długo (12 lat) i przez prawie te same osoby, które zasiadały w rządzie również w la­ tach 2005–2007, a później były posłami opozycyjnymi podczas 8-letnich rządów koalicji PO-PSL. Autorzy projektu jako przedstawiciele rządu i opozycyjni po­ słowie partyjni, finansowani miliono­ wymi subwencjami z budżetu państwa, oprócz ogromu czasu mieli również do dyspozycji dodatkowo setki mln zł, tysią­ ce urzędników, setki ekspertów oraz dzie­ siątki prawników na jego przygotowanie. Pomimo stworzenia przez naród takich komfortowych warunków pracy i płacy, autorzy przygotowali dokument, który pod żadnym pozorem nie powinien być zaakceptowany do realizacji przez żad­ ną stronę reprezentującą społeczeństwo. W tej sytuacji jesteśmy zmuszeni do wysunięcia żądania w myśl art. 4 Konstytucji RP, aby rząd wydłużył okres konsultacji społecznych do 31 marca 2019 r. w celu powołania kilkuosobo­ wego zespołu reprezentującego stro­ nę społeczną, któremu rząd zapewni skromne środki finansowe, technicz­ ne i organizacyjne, aby bezkolizyjnie i systematycznie prowadził negocjacje z delegacją rządową celem wypracowa­ nia wspólnego stanowiska z udziałem komisji parlamentarnych K Opracowanie: eksperci OKOPZN i Polskiego Lobby Przemysłowego


LUTY 2O19 · KURIER WNET

9

KURIER·ŚL ĄSKI

W

najczarniejszych czasach stalinow­ skich (1953 i 1954) do parafii św. Jerzego w Rydułtowach Bóg skierował mło­ dego, energicznego i wówczas nie­ znanego, a jak się okazało – jednego z najwspanialszych polskich księży – Franciszka Blachnickiego. Ówczesny młody wikary był również darem od Boga dla profesora Leszczyc-Przywry, może trochę „w uzupełnieniu” braku jedynego syna Staszka, którego 9 lat wcześniej zamordowało Gestapo, a któ­ ry po wojnie też planował zostać księ­ dzem – tak jak jego przyjaciel Józef Gucwa czy jak skierowany właśnie do Rydułtów Franciszek Blachnicki. Należeli do „pokolenia Kolum­ bów” – przed wojną harcerstwo, w cza­ sie wojny zbrojna walka w konspiracji; i to ich bezinteresowne umiłowanie Oj­ czyzny oraz gotowość do największych poświeceń. Staszek był rówieśnikiem ks. Blachnickiego, który też otrzymał od Niemców „najwyższe wyróżnienie dla Polaka”: wyrok śmierci za działal­ ność na szkodę III Rzeszy. W odróż­ nieniu od Staszka Przywary, wyroku na

Doświadczenia Wujka z kontrwywiadu przydały się zapewne młodemu księdzu, który w latach 1954–56 działał również w Tajnej Kurii w Katowicach, gdy komuniści wydalili z diecezji wszystkich biskupów z „ich Stalinogrodu”. nim niemiecki kat nie wykonał i wojnę cudem, ale jednak przeżył. Blachnicki przed wojną dał się poz­nać jako sprawny organizator w harcerstwie i pragnął zostać dyplo­ matą. Nie był człowiekiem religijnym i Boga odsunął na bok. Jako młody żołnierz brał udział w kampanii wrześ­ niowej 1939 roku i dostał się do nie­ woli, z której zbiegł. W październiku w Tarnowskich Górach rozpoczął bar­ dzo aktywną działalność konspiracyj­ ną, taki miał charakter – angażował się na całego. W marcu 1940 roku mu­ siał uciekać przed Gestapo, najpierw do Krakowa, później do Zawichostu, gdzie 27 IV został aresztowany i trafił do więzienia w Tarnowskich Górach. W tym okresie wzmógł się terror niemiecki w podbitej Polsce. W jej wschodniej części, okupowanej przez Rosję radziecką, masowo mordowa­ no polskich oficerów w różnych Ka­ tyniach, a całe polskie rodziny zsyłano do niewolniczej pracy w syberyjskich obozach koncentracyjnych (gułagach). W zachodniej części Polski, okupowa­ nej przez Niemcy, dla zabezpieczenia

Wszystkie trudności, prześladowania i ograniczenia panującego systemu komunis­ tycznego, podobne tragiczne przeżycia wojenne, całkowite oddanie się woli Bożej oraz realizacja idei „żywego Kościoła” i wychowywania młodzieży do wolnoś­ci zacieśniły przyjaźń Wujka z ks. Blachnickim, która trwała do końca życia. Ile w „projekcie Oazy” było doradztwa i konsultacji Stanisława Leszczyc-Przywary, tego się już nie dowiemy, bo o tym prawie nie mówił, a nie napisał żadnych pamiętników.

„A gdzie mój legionista?”(IV) Powinowactwo duchowe i miłość rodzicielska Paweł Milla

został przywieziony z pierwszą grupą więźniów śląskich również Blachnicki. Był więc jednym z pierwszych więź­ niów największego na świecie, maso­ wego miejsca kaźni! Otrzymał numer 1201, który mu też wytatuowano na przedramieniu. W obozie przebywał przez 14 miesięcy, z tego 9 miesięcy w karnej kompanii, w bloku 13 (póź­ niejsze oznaczenie 11), oraz przez pra­ wie miesiąc w bunkrze, za próbę prze­ mytu na zewnątrz informacji o sytuacji w obozie. Był blisko o. Kolbego, kiedy dokonywało się jego chwalebne mę­ czeństwo 14 sierpnia. 19 września 1941 roku Blachnicki został przewieziony z KL Auschwitz do więzienia śledczego w Zabrzu, potem do Katowic. Tam w marcu 1942 roku skazano go na karę śmierci przez ścięcie za działalność konspiracyjną przeciw hitlerowskiej Rzeszy. 17 czerwca 1942 roku w czasie pobytu na oddziale ska­ zańców otrzymał łaskę Bożą i doko­ nało się nagłe, cudowne nawrócenie Franciszka Blachnickiego na osobową wiarę w Chrystusa, połączone z decy­ zją oddania życia na Jego służbę. Po ponad 4,5 miesiącach oczekiwania na wykonanie wyroku został niespodzie­ wanie ułaskawiony, a karę śmierci za­ mieniono mu na 10 lat więzienia. W la­ tach 1942–1945 Franciszek Blachnicki przebywał w kilku ciężkich niemie­ ckich więzieniach i obozach koncen­ tracyjnych, a po wojnie natychmiast rozpoczął studia w Wyższym Śląskim Seminarium Duchownym w Krakowie, które ukończył w 1950 r. i otrzymał święcenia kapłańskie.

Narodziny Oazy w Rydułtowach W 1953 roku trwało apogeum stalinow­ skiego terroru wobec społeczeństwa polskiego, szczególnie wobec Kościo­ ła i polskich katolików. Za wierność Chrystusowi prymas Wyszyński, kil­ ku biskupów oraz setki księży zosta­ ło osadzonych w więzieniach, często w potwornych warunkach, niektórzy byli torturowani.

Wera z Krystyną Milla (mamą Autora), Kraków, 1962 r. Zdjęcie zrobione po zakończeniu studiów FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

spokoju i porządku w wydzielonym terytorialnie Generalnym Gubernator­ stwie (GG) hitlerowcy przeprowadzali „nadzwyczajną akcję pacyfikacyjną” (niem. Außerordentliche Befriedungsaktion), tzw. Akcję AB, a jednym z jej ele­ mentów stały się masowe deportacje polskich więźniów politycznych do różnych niemieckich obozów kon­ centracyjnych. W tym też czasie nastąpiło otwar­ cie nowego niemieckiego obozu kon­ centracyjnego w Oświęcimiu, który był przeznaczony początkowo do osa­ dzania więźniów politycznych i opozy­ cji, głównie Polaków. 14 czerwca 1940 roku, w dniu zdobycia przez Niem­ ców Paryża na Zachodzie, do Konzen­ trationslager Auschwitz przywieziono pierwszy kolejowy transport więźniów – 728 Polaków (w tym kilku polskich Żydów). Po 10 dniach od „inauguracji” tego obozu śmierci, w dniu 24 czerwca 1940 roku, do tego „piekła na ziemi”

Polska znajdowała się w strasz­ nej komunistycznej niewoli, tysiące wspaniałych patriotów zamordowa­ no, a dziesiątki tysięcy od wielu lat przebywało w więzieniach pomimo śmierci Stalina w marcu 1953 roku. Ponad stutysięczne okupacyjne woj­ ska sowieckie w swoich stałych bazach gotowe były do natychmiastowej inter­ wencji, do „bratniej pomocy” polskim władzom PRL. Własność prywatna została prawie całkowicie zlikwido­ wana, ludzie musieli ciężko praco­ wać, często według nakazów pracy i za minimalne wynagrodzenie. Nie można było nic zrobić wbrew wszech­ władnym komunistom, którzy terro­ rem opanowali całkowicie wszystkie ins­tytucje, prawo. Cenzurowane i in­ wigilowane było wszystko, co mogło im być niewygodne. Mieli monopol medialny i dyktowali warunki życia, według zasady, iż „raz zdobytej władzy nie oddadzą nigdy”.

W takiej sytuacji nie było możli­ wości jakiejkolwiek działalności spo­ łecznej. Wszystkie organizacje rozwią­ zano, działać mogły tylko te zależne od władzy. Dekretem z 1949 roku również wszystkie organizacje kościelne zosta­ ły rozwiązane. Terror miał zniszczyć Kościół – ostatnią w Polsce niezależ­ ną instytucję społeczną, którą jednak

Rydułtowy 1966 r. Wera pierwsza z lewej

pod przymusem wywłaszczono prawie z całego majątku. Zrabowano więk­ szość szpitali, szkół czy ziemi rolnej, które Polacy przez stulecia przeka­ zywali Kościołowi w darach. Z taką rzeczywistością musiał się zmierzyć młody wikary Blachnicki. Duszpaster­ stwo ograniczało się wówczas do pracy z ministrantami. Gdy na początku stycznia 1953 ro­ ku ks. Blachnicki przybył do parafii św. Jerzego w Rydułtowach, od razu zaczęło się tam dużo dziać, nie tylko z forma­ cją ministrantów, których grupa szyb­ ko rozrosła się do 60 zaangażowanych chłopców. Skupił się na dzieciach i mło­ dzieży, by je jak najlepiej wychowywać. Same kazania to było dla niego za mało, jednak wobec państwowych zakazów brakowało najzwyczajniej miejsca na spotkania, gdzie by mógł formować młode charaktery, co było jego mi­ sją i pasją. Obok kościoła były ruiny zbombardowanej w 1945 roku organi­ stówki, więc ks. Blachnicki postanowił budynek odbudować. Nazwał je „dom­ kiem Maryi”. To miejsce przy kościele w Rydułtowach stało się …oazą pośród otaczającej je pustyni czerwonego ter­ roru komunistów. Odbudowa domku odbyła się bez dokumentacji oraz – co istotne – bez zgody wszechwładnych władz państwowych. Z tego powodu ksiądz był w Rydułtowach dwukrotnie na krótko aresztowany. Ks. Adam Wodarczyk: „Ks. Blach­ nicki był jednym z najbardziej inwi­ gilowanych i prześladowanych du­ chownych w latach PRL-u. Był na swój sposób wrogiem publicznym nr 1 dla SB. Pierwsza sprawa, którą mu zało­ żono, datuje się na 1954 r., a ostatnią umorzono 5 lat po jego śmierci – składa się to na prawie 40 lat prześladowań ze strony SB. Blachnicki głosił Ewange­ lię o prawdzie i wyzwoleniu i dlatego był postrzegany jako antykomunista. Bo głosił rzeczy, które stały w jawnej sprzeczności z systemem. Komuniś­ ci go nienawidzili i inwigilowali na wszystkie możliwe sposoby, a Ojciec Franciszek mówił: Czego się boicie, oni nam nic nie mogą zrobić. Najwyżej mogą nas zabić. Nic więcej nam nie zro­ bią. Życia wiecznego nam nie zabiorą”. Z komunistycznego rozpracowywania Blachnickiego zachowało się ok. 8 ty­ sięcy stron. Niestety w IPN nie ma nic o Stanisławie Leszczyc-Przywarze. Niektóre daty i informacje poda­ łem za IPN oraz na podstawie ciekawej monografii o działalności ks. Blachni­ ckiego w Rydułtowach, pt. Był naprawdę dobry Patrycji Tomiczek oraz Mateu­ sza Sobeczki. Tamże autorzy zacytowali Lidię Mazurek z książki Z rozmachem dla Królestwa Bożego: „Domek Maryi składał się z kapli­ cy, małego pokoiku, czyli kuchni, salki ministrantów, salki katechetycznej oraz korytarza. W kaplicy na środku głównej

ściany na niebieskim tle umieszczono obraz Matki Bożej Fatimskiej, po lewej stronie, na bocznej ścianie – obraz świę­ tego Tarsycjusza, patrona ministrantów, a z drugiej strony – obraz Marii Goretii, patronki dzieci Maryi. W kaplicy zawie­ szono także obraz Miłosierdzia Bożego. Wszystkie wizerunki namalował profe­ sor Stanisław Leszczyc”.

FOT. Z ARCHIWUM PRYWATNEGO AUTORA

Dla tego dzielnego wikarego z pa­ rafii św. Jerzego Wujek był nie tylko oddanym parafianinem i artystą mala­ rzem, ale też nauczycielem pedagogiki. Blachnicki miał wyjątkową charyzmę i odwagę w tych tzw. stalinowskich cza­ sach. Wszystkie trudności, prześlado­ wania i ograniczenia panującego syste­ mu komunistycznego oraz podobne tragiczne przeżycia wojenne, jak rów­ nież całkowite oddanie się woli Bożej oraz realizacja idei „żywego Kościoła” i wychowywania młodzieży do wolnoś­ ci – to wszystko zacieśniło przyjaźń Wujka z ks. Blachnickim, która trwała do końca życia. Doświadczenia Wujka z kontrwywiadu przydały się zapew­ ne młodemu księdzu, który w latach 1954–56 działał również w Tajnej Kurii w Katowicach, gdy komuniści wydalili z diecezji wszystkich biskupów z „ich Stalinogrodu”. Znaleźli się w zastęp­ stwie nieliczni judasze, przez komu­ nistów określani jako ‘księża patrio­ ci’, którzy mieli przejąć kontrolę nad Kościołem – a tym samym komuniści podporządkowaliby sobie wszystkie katolickie kościelne struktury, de facto je niszcząc. Na szczęście te plany z koń­ cem 1956 roku zakończyły się porażką władz, do której również przyczyniły się odważne postawy takich Ryduł­ towian jak Blachnicki czy Leszczyc­ -Przywara. Niemniej po dwóch latach twórczego i bardzo aktywnego pobytu w parafii św. Jerzego ubekom udało się w końcu 1954 roku, poprzez naciski na księży-judaszy, odsunąć jak najdalej ks. Blachnickiego od Rydułtów. Nie mogli go uciszyć, został więc rękami strachli­ wego kleru „zesłany” do Cieszyna, ale nie zmieniło to planów Bożych co do tworzenia „żywego Kościoła” rękami i głową ks. Blachnickiego.

Innowacyjny projekt na skalę światową W 1953 roku, w najgorszych dla pols­ kiego Kościoła i narodu powojennych czasach, charyzmatyczny ksiądz Blach­ nicki stworzył w parafii św. Jerzego coś, co dzisiejszym językiem można by określić jako „innowacyjny projekt na skalę światową pod nazwą Oaza Dzieci Bożych” – projekt duchowy, bez żad­ nych dotacji, natomiast z gwaranc­jami ciągłych utrudnień czy wprost prześla­ dowań ze strony PRL-owskich władz. Pierwsze, historyczne rekolekcje zo­ stały zorganizowane dla ministrantów z Rydułtów. Jednym z nich był pan Jerzy Bindacz, który przekazał mi cenne in­ formacje o tamtych czasach. Później, w latach siedemdziesiątych, Oazy przy­ jęły nazwę Ruch Światło–Życie. Oazy stały się największą niezależ­ ną od komunistów religijno-społecz­ ną organizacją, przez której formację w postaci dwutygodniowych wyjaz­ dowych rekolekcji przeszło za życia

księdza ok. 200 tys. ludzi. Do dzisiaj w Oazach zaczerpnęło sił duchowych ponad 2 miliony polskich katolików! Twórca Światowych Dni Młodzieży Jan Paweł II sam potwierdził: „Źródłem i inspiracją jest Oaza (…) Bardzo się z tym ruchem związałem i usiłowa­ łem go wspierać na różne sposoby. (…) stale bywałem na tzw. oazach (…), to wielkie doświadczenie przyniosłem ze sobą do Rzymu. Tu także szukałem ja­ kiegoś jego spożytkowania, stwarzając okazje do spotkań z młodymi. Świato­ we Dni Młodzieży wyrastają z tamtego doświadczenia”. Ile w tym „projekcie Oazy” by­ ło doradztwa i konsultacji Stanisława Leszczyc-Przywary, tego się już nie do­ wiemy, bo po prostu o tym prawie nie mówił, a nie napisał żadnych pamiętni­ ków. Na pewno wspierał księdza Blach­ nickiego dydaktycznie i pedagogicznie. Wujek przyjaźnił się z ks. Blachnickim do końca życia, a z ruchu oazowe­ go był bardzo dumny, podkreślając, że dla Boga nie ma rzeczy niemożli­ wych. Proces beatyfikacyjny księdza Franciszka Blachnickiego rozpoczął się w 1995 roku. Formalnie w Kościele był zakaz szerzenia kultu Bożego Miłosierdzia oraz rozpowszechniania obrazu „Jezu ufam Tobie” z objawień siostry Fausty­ ny – chyba głównie dlatego, iż nie prze­ prowadzono dogłębnych badań teolo­ gicznych i w ogóle sprawa sprawdzenia tych objawień napotykała trudności, została niejako w zawieszeniu do końca lat sześćdziesiątych. Ks. Blachnicki był wizjonerem i „wiedział swoje”, więc nie czekał aż do lat osiemdziesiątych, gdy wreszcie zakaz cofnięto. Gdy był wi­ karym w Rydułtowach, zlecił artyście Leszczycowi namalowanie dla parafii takiego właśnie obrazu według wizji siostry Faustyny. W następnych latach profesor namalował wiele takich kopii. Powojenne Rydułtowy za sprawą ks. Franciszka Blachnickiego stały się pierwszym miejscem kultu Bożego Mi­ łosierdzia. Obraz „Jezu ufam Tobie” namalowany przez prof. Leszczyca, a poświęcony przez ks. Blachnickie­ go w „domku Maryi” w 1953 roku, można oglądać obecnie w kościele pw. św. Jerzego w bocznym ołtarzu obok relikwiarza z fragmentem kości św. Faustyny.

Córka Wera Biskup Gucwa w autobiograficznej książce Z leśnych koszar do kapłaństwa pisze: „Profesor Leszczyc posta­ nowił – jak mi to później opowiadał –

Profesor Leszczyc postanowił, że wyrwie z germanizacji przynajmniej jedną młodą osobę na Śląsku, przywróci narodowi polskiemu w miejsce zamordowanego „Szarego” i wychowa ją w miłości do Ojczyzny – Polski. I tak uczynił. że wyrwie z germanizacji przynajmniej jedną młodą osobę na Śląsku, przy­ wróci narodowi polskiemu w miejsce zamordowanego »Szarego« i wycho­ wa ją w miłości do Ojczyzny – Polski. I tak uczynił. Zaopiekował się z żoną jedną z uczennic ze Śląska imieniem Weronika – Wera. Rozbudził w niej miłość do kultury polskiej i wszyst­ kiego co Polskę stanowi. I adoptował”. Wera została córką Wujka i jego żony Marii, z wyboru serca i z miłości, lecz bez formalnej adopcji. „Ciocia” Wera Fabian została przy­ jaciółką mojej mamy w czasie studiów w Krakowie na farmacji w latach 1957– 62. Dzięki niej Mama poznała Wujka, jak również świeżo mianowanego bis­ kupa Wojtyłę. Warto wspomnieć, że Wera podczas studiów bywała w jego

siedzibie i mieszkaniu przy ul. Kano­ niczej, najczęściej z Zofią Grodzińską (późniejszą profesor UJ); poznała tam też Wandę Półtawską i zaprzyjaźniła się z ks. Kazimierzem Nagy’em (wy­ kładowcą z teologii fundamentalnej na KUL, późniejszym kardynałem). I nie były to tylko spotkania towarzyskie przy kawie. Zarówno bp Wojtyła i ks. Nagy, jak i dr Półtawska (lek. medy­ cyny i wówczas adiunkt na Akademii Medycznej) robili często miniwykłady i zasięgali opinii studentów dla potrzeb przygotowywanych opracowań, wy­ kładów czy pisanych książek, więc by­ wały też spory akademickie i dyskusje o prawdziwym życiu, a więc również duchowym. Wera miała niezwykły charak­ ter – wyjątkowo pobożna i zawsze uśmiechnięta, szczera i otwarta, a przez to szanowana i bardzo lubiana przez wszystkich, a kochana przez tych, któ­ rzy mieli sposobność ją poznać. Nawet biskup Wojtyła postanowił dodatko­ wo „dla Wery i jej koleżanek” odpra­ wić specjalną mszę św. w kościele św. Floriana, gdzie wcześniej bywał i miał doświadczenie w pracy duszpaster­ skiej nie tylko akademickiej, ale rów­ nież dodatkowo, co jest mało znane – dla służby zdrowia. A stało się to, gdy się dowiedział, że na koniec studiów, po uzyskaniu absolutorium, Wera za­ mówiła dziękczynną mszę św. dla ich rocznika farmacji w kościele św. Anny. Po ukończonych studiach Wera przez dekadę, już jako magister far­ macji w jedynej wówczas aptece w Ry­ dułtowach, była znana z całkowitego oddania ludziom, promieniując wprost serdecznością i chęcią niesienia pomo­ cy każdemu choremu. A pół wieku te­ mu, w PRL, były inne czasy i zwyczaje. Wiele lekarstw było przygotowywanych ręcznie na zamówienie wg recept, więc farmaceuci mieli większy bezpośredni kontakt z ludźmi i byli często wręcz doradcami uzupełniającymi diagnozy lekarzy. Dzisiaj ich misja bardziej przy­ pomina sprzedawców nakierowanych na zwiększanie obrotu, ewentualnie po­ trafiących zaproponować jakieś tańsze zamienniki. Stąd też, jak wspominał Wujek, Weronikę znali i szanowali chy­ ba wszyscy żyjący w latach 1963–1973 w Rydułtowach i Pszowie.

Zdjęcie portretowe Weroniki Fabian, 12.02.1958 FOT. Z ARCHIWUM PRYWATNEGO AUTORA

Wujek kolejny raz musiał pogodzić się z niezgłębioną wolą Bożą i przez dwa lata mierzyć się ze śmiertelną cho­ robą – tym razem jego „ukochanej i je­ dynej córki”. Weronika zmarła stosun­ kowo młodo na raka w 1973 roku, nie miała nawet 40 lat. Kiedyś Wujek powiedział mi, że było kilka wydarzeń w jego życiu, któ­ re nim wstrząsnęły. Jednym było to zrzucenie polskiego munduru przez jakiegoś żołnierza podczas sowieckiego zdradzieckiego aresztowania polskich oficerów we Lwowie w 1939 roku. Dru­ gim – jego ostatnia rozmowa z Werą, już na łożu śmierci, gdy tracąc i odzy­ skując przytomność spytała: „Tatusiu, czy to już, czy ja umieram?”. Żałował, że nie potrafił wówczas wypowiedzieć prawdy, że to nastąpi za chwilę, lecz przez łzy powiedział do niej: „wszystko będzie dobrze”. Wiedział jednak, że nie tylko w tych ostatnich chwilach była w stanie łaski uświęcającej, ale przez całe życie. Dawała zawsze świadectwo miłości do człowieka, gdyż nosiła w so­ bie Bożą miłość i co najważniejsze, po­ trafiła się nią dzielić ze wszystkimi, czy to uśmiechem, czy niesieniem pomocy. „Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić” (J, 15,5). Jej pogrzeb to była wielka mani­ festacja społeczeństwa. Po mszy św. w Rydułtowach kondukt pogrzebowy za jej trumną do oddalonego o 3 ki­ lometry rodzinnego grobu w Pszowie liczył ponad 2 tysiące ludzi, a trumna została złożona do grobu wyłożone­ go aksamitną tkaniną z wplecionymi kwiatami. K Dokończenie w następnym numerze


KURIER WNET · LUTY 2O19

10

W

pobliżu były dwa stawy: jeden przy samym Garbatym Moście, a drugi na uroczysku Kuźnik, nieco wyżej w górę rzeki. W pobliżu można też zlokalizo­ wać ślady po eksploatacji rudy żelaza. Jak pisał Bernard Szczech, Protokolarz miasta Woźnik, w którym zostały wymienione imiona wielu Kuźników od roku 1495, pozwala dostrzec procesy tworzenia się szesnastowiecznych zak­ ładów hutniczych w rejonie Woźnik, Lubszy, Koszęcina i Boronowa. Najstarsza na tych ziemiach, we­ dług Walentego Roździeńskiego, była Kuźnica Bruskowska, która – podob­ nie jak późniejsza paplińska – zosta­ ła założona na ówczesnych gruntach Koszęcina. Po wojnach husyckich na podstawie przywileju Bernarda, księcia opolskiego, miała ona zostać odbudo­ wana przez Glawera z Miśni na miejscu wcześniej istniejącej kuźnicy. Na pod­ stawie przywileju Jana i Mikołaja, ksią­ żąt opolskich, wystawionego w 1489 r., przy kuźnicy istniała karczma. Po Gla­ werach jej właścicielami byli Freszlo­ wie, Hercygowie, a w końcu Bruskowie. W 1511 r. ówczesny właściciel kuźnicy, który posiadał półtora łana roli i łąk, otrzymał przywilej na posiadanie stawu w lesie Lubocz. Z rodu Brusków wy­ wodził się W. Roździeński, syn Jakuba Bruska, który około 1570 r. przeniósł się do kuźnicy zwanej Roździeń, koło Bogucic. Kiedy w 1596 r. W. Roździeń­ ski w wyniku procesu o Kuźnicę Roź­ dzieńską został osadzony w więzieniu w Pszczynie, starania o jego uwolnienie podjęli jako powinowaci właśnie Bruś­ kowie. Według Pilnaczka, w 1631 r. Adam Brusiek wylegitymował się ze szlachectwa i jako herb zatwierdzo­ no mu „stary rodowy znak”. W 1634 r. tenże Adam był panem Żyglinka w zie­ mi tarnogórskiej. W 1709 r. Henryk Brusiek był natomiast – panem Trusz­ czycy. Zatem kuźnicze rody już wów­ czas lokowały swoje kapitały w zakup dóbr ziemskich i sięgały po indygenaty szlacheckie… Z tego terenu pochodzi wzmian­ kowana w Protokolarzu miasta Woźnik pod rokiem 1505 Kuźnica Jędryskow­ ska, która powstała na gruntach Małego Żyglina. Ciekawostką jest, że w lipcu

Młot kuźniczy składał się z żelaznej głowicy, tzw. „baby”, osadzonej na drewnianym trzonie, umocowanym w spec­ jalnie do tego przystosowanych stojakach. „Baba” ważyła od 150 do 300 kg i uderzała w „łupę” żelazną wyciągniętą z pieca i ułożoną na kowadle. 1664 r. Jan Glocz Starszy z Łomu, właś­ ciciel Kuźnicy Jędryskowskiej i części Truszczycy, zawiadamiał starostę ziem­ skiego bytomskiego Jana Mieroszew­ skiego, że nie może przyjąć przesłanej mu z urzędu ziemskiego supliki dzier­ żawcy folwarku w Truszczycy Jerzego Vogla, który napisał ją wbrew prawu po niemiecku. Dlatego Jan Glocz Star­ szy, który „niemieczkiego jenzyka nie umie”, prosił starostę, żeby „tego wis pomienionego pana Jirzika Fogla wyna­ uczyć raczeł”. Najwyraźniej reprymen­ dy starosty Mieroszewskiego były mało skuteczne, bo w grudniu 1665 r. Glocz ponownie mu się skarżył, że skarcony już na poprzednich rokach ziemskich Vogel nadal „nad pozwolenie praw na­ szych” kieruje do niego i sądu ziemskie­ go pisma w języku niemieckim, a nie „wedle Zrządzenia Ziemskiego […] w tutecznym”. Chociaż w tym przypad­ ku Glocz podkreślał, że jest „90 lat już dosięgający, w niemiec­kim języku by­ najmniej nie biegły”, jednak zachowały się też jego inne listy, z których wynika, że pisał całkiem poprawną niemczy­ zną. Wykorzystywał natomiast języ­ kowe uchybienia proceduralne Vogla dla własnej korzyści, bo w ten sposób wstrzymywał postępowanie sądowe. Nieco ponad sto lat później, w 1768 r. w Jędrysku, znajdującym się obecnie w mieście Kalety, na miejscu używanej w kuźnicy dymarki wysta­ wiono fryszerkę. Z zapisu Protokolarza z roku 1548 wiadomo, że jakiś nie wy­ mieniony z imienia Miodek z Kuźnicy Miodkowskiej, lokalizowanej na ob­ szarze dawnych gruntów miasta Woź­ niki (dziś sołectwo Miotek w gminie miejskiej Kalet), zakupił statek (mają­ tek) Koruczyńsk. Najstarszym znanym kuźnikiem z Miotka był Jan Miodek (1558), po którym majątki przejął jego

KURIER·ŚL ĄSKI syn Tomasz Fux. W 1585 r. T. Fux zrzekł się praw dziedzicznych na rzecz brata Jakuba. Kuźnicę w Miotku wzmianko­ wała jeszcze wizytacja biskupia z 1720 r. Na gruntach Lubszy i Woźnik zos­ tała zbudowana nad Potoku Babienic­ kim Kuźnica Mokrus. Przypuszczalnie

w Lubszy a także Kościół (w 1679 r. kuźnica w Bruśku, a także trzy inne, należały już do kościoła w tej miejsco­ wości). Narastać zaczęły także konflik­ ty, powodowane łamaniem dawnego zwyczajowego prawa kuźniczego. Cha­ rakterystycznym przykładem może

określanej jako „kalemba”. – Kuźnica Jaroszowice – przy Śmi­ łowicach, znana jako „Kuźnica Niemie­ cka”. Została założona przed rokiem 1627 nad dopływem Gostyni – Mlecz­ ną, niedaleko Bierunia, w pobliżu Mur­ cek. W latach 1627–1640 prowadzili ją

trzonie, umocowanym w specjalnie do tego przystosowanych stojakach. „Ba­ ba” ważyła od 150 do 300 kg i uderzała w „łupę” żelazną wyciągniętą z pieca i ułożoną na kowadle. Młot i miechy kuźnicze poruszane były za pomocą napędu wodnego za pomocą specjal­

O tym, jakie znaczenie w gospodarce Piastów śląskich od średniowiecza, oprócz kuźnic nad Liswartą, miały kuźnice nad Małą Panwią, świadczy dokument, który dotyczył wójtostwa w Woźnikach, wystawiony w kuźnicy Małego Janisza w pobliżu Woźnik (in minera ferrificio Malen Janischii prope Woznik) przez Władysława, księcia opolskiego 17 lutego 1386 r. Kuźnica ta istniała prawdopodobnie przy tzw. Garbatym Moście, w miejscu, gdzie stary szlak bytomski, biegnący przez lasy z Żyg­ linka do Woźnik, przekraczał Małą Panew. Dziś można tam zauważyć „niewielkie wzniesienie, na którym stać miały budynki, (…) dla podniesienia bezpieczeństwa oblane (…) ówcześnie wodą”.

Kuźnice śląskie przed podbojem pruskim Opr. Stanisław Orzeł

jej założycielem był syn wspomniane­ go kuźnika Miodka, Maciek Mokrus (‘Mokrus’ to przezwisko od ‘mokry, spocony’), brat Wojciecha Gołego i Jakuba Palucha, wzmiankowanych w 1565 r. Przy trasie z Tarnowskich Gór na Lubliniec do dziś mija się osadę Kuźnica Pusta. W urbarzu zamku lublinieckie­ go z 1574 r. zachowała się informacja o zatwierdzeniu przez Jerzego Fryde­ ryka, margrabiego brandenburskiego, nadania wystawionego w Opolu doku­ mentem z 31 sierpnia 1550 r. kuźniko­ wi Schlichtingowi pustego kuźniczyska razem z rolami i łąkami należnymi kuź­ nicy, wraz z pozwoleniem na pobudo­ wanie karczmy i młyna ze stawem. Za to wszystko miał dostarczyć do Opo­ la, podobnie jak i inni kuźnicy czynili, 16 wozów dobrego żelaza, od karczmy płacić rocznie 1 grzywnę i tyleż samo od młyna. Wynika z niego, że już wcześniej działała tam kuźnica. Jednak niezbyt korzystne położenie w dolinie Małej Panwi powodowało, że już raz została zalana i zniszczona. Najwyraźniej i po 1574 r. została ponownie zalana, skoro W. Roździeński napisał: „Boją po wtóre woda popsowała…”. Spustoszenie mu­ siało być znaczne, bo do miejsca przy­ lgnęła nazwa o Pustej Kuźnicy… W tymże urbaczu lublinieckim pod rokiem 1574 wzmiankowany był mistrz kuźniczy Prokop Plapla, który posiadał przy kuźnicy półtora łana roli oraz gospodę i mały młyn, a od niego nazwę wzięła Kuźnica Plaplińska. Po­ wstała przy niej osada dziś znana jest ja­ ko Drutarnia i stanowi dzielnicę Kalet. Pod rokiem 1595 w Protokolarzu Woźnickim została wymieniona m.in. Kuźnica Zielonego, w związku z zrze­ czeniem się przez Michała Zielonego praw do kuźnicy boronowskiej Jankowi Sołtyskowi z tejże Borunowskiey Kuz­ nicze. Powstała na gruntach Woźnik, w miejscu, gdzie dzisiaj znajduje się so­ łectwo Zielona (obecnie miasto Kalety), kuźnica była wcześniej własnością jego ojca, Jędrzeja Zielonego. W okresie woj­ ny trzydziestoletniej została prawdopo­ dobnie zniszczona. Wymieniona była ponownie w aktach wizytacji biskupiej z 1720 oraz na mapie Wielanda Homana z 1736 roku. W 1740 roku istniała tam dymarka z kuźnicą. Renesans kuźnicy nastąpił w początkach XIX wieku. Po 1820 roku istniały tam dwie fryszer­ ki oraz młot cajniarski, a na początku lat 30. wielki piec, który obsługiwany przez 6 robotników, dał w 1834 roku 7299 cetnarów żelaza, a fryszerki przy 12 robotnikach 1603 cetnary. Kuźnica Truszczycka, zbudowa­ na została na gruntach Małego Żygli­ na, w dół rzeki od Kuczowa. W 1598 r. jej właścicielem był kupiec wrocław­ ski, solarz z Woźnik, pan na Łanach (dawniej duża wieś, dziś część Woźnik), Szymon Glocz. W późniejszym okre­ sie nad Małą Panwią, lecz na gruntach lubszeckich założono jeszcze kolonię i zakłady hutnicze Stahlhammer (dzi­ siejsze Kalety, koniec XVIII w.) oraz Figlarnię (XVII w.). Wybuch wojny trzydziestoletniej (1618–1648) przyczynił się do częścio­ wego upadku kuźnic nad Małą Pan­ wią i do wymiany właścicieli kuźnic. W miejsce dawnych samodzielnych kuźników właścicielami stawali się pa­ nowie feudalni, właściciele okolicz­ nych dóbr: Gaszynowie w Woźnikach, Frankenberkowie czy Pucklerowie

być pozew Jana Jerzego Frankenber­ ka, dziedzica Lubszy, właściciela kuź­ nic w Kuczowie i Truszczycy przeciw Annie Helenie z Kaunitzów hrabinie Henklowej, znany z bytomskich roków sądowych: „wynam dawam, że mi pra­ wa a wolności moiey, które na Mało Żyglinskym gruncie od Pana starego Szymona Glocza na wolni szukanie, a brani rudy żeliezney, a na wywie­ dzyny wody ze starego toku nowym przykopym na blacharnie moyę, (…) także na wykopany roll, na drzewo ku zbudowanyu dwu chalup y na paliwo, na wolna paszą, na brany drzewa do cymrowania szybow, y do wolnego rąbaniy a brania drzewa na paliwo do kuczowsky kuyznicy, a którym prawie Pan Szymon Glocz, Panu Adamowi Bruyskowi, przy kupowaniu Mało Ży­ glinka oznamował (...) wolności zaży­ wać zbraniacie, a prawom moym (..) niedawocie (przez czo, tak wieliie lat szkody ponoszę”. Wynika z niego, że nabyta przez Frankenberka kuźnica Truszczycka, leżąca na ziemiach by­ łego księstwa bytomskiego, korzystała z praw braterskich, które po nabyciu sąsiednich gruntów małożyglińskich zostały złamane. Dalsze losy tego spo­ ru nie są znane, ale w początkach XVI­ II w. dziedzina lubszecka znalazła się w posiadaniu rodu Pucklerów, a po 1833 r. Henckel Donnersmarcków… Po wojnie trzydziestoletniej „hra­ bia Colonna (1660–1686), pan na Strzelcach, zbudował kuźnicę na obsza­ rze wsi Kielczy, a hr. Jerzy Leonard Co­ lonna (1666–1684) kuźnice w Tworogu, Potempie i Kotach”. O znaczeniu kuźnic nad Małą Panwią świadczy fakt, że na tym obszarze pod panowaniem pru­ skim powstała Huta Małapanew, zwana „matką śląskich hut”, które w czasach kolonialnej industrializacji Śląska przez Prusy zastąpiły proto-przemysł hutni­ czy, który od wieków, obok górnictwa kruszcowego, decydował o zamożności ziem śląskich.

Pod zarządem kamery pszczyńskiej w kuźnicy wytwarzano m.in. pancerze, rusznice i strzelby, tzw. hakownice. Pozostałością tego zak­ resu jej aktywności jest dawna kolonia kuźnicy, a dziś dzielnica Katowic – Panewniki. Oprócz górnośląskich okręgów kuźniczych nad Liswartą i Małą Panwią do najbardziej znanych kuźnic, które od średniowiecza leżały na terytorium późniejszego pszczyńskiego państwa stanowego, czyli – w przybliżeniu – współczesnego Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego, należały wspomniane wcześniej Kuźnica Bogucka i roździeń­ ska. Inne to: – Kuźnica Halemba – o której pierwsza wzmianka pochodzi z 1451 r., gdy wymieniony został kuźnik Halem­ ba. W latach 1478–1512 znany był jego syn, ks. Petrus Halembowicz. W 1667 wymieniona jako „Kuznicza Chalębska”, a już w 1670 jako „de Kuznicza Mert­ kowa sive Halemba”. Później używano nazwy Kuźnica Kochłowicka. Nazwisko Halęba może pochodzić od gwarowego śląskiego określenia „ociężałej kobiety”,

Włosi Gaspar i Nikolo Pinocci, spro­ wadzeni przez biskupa Tylickiego. Wy­ korzystywała rudę darniową z okolic i dowożoną z niedalekich posiadłości biskupów krakowskich. Z nią zwią­ zana jest pierwsza wzmianka o węglu kamiennym w ziemi pszczyńskiej, czy­ li polecenie wydane w 1657 r. przez właściciela ziemi pszczyńskiej, Adama Leopolda von Promnitz, aby stosować węgiel kamienny w kuźnicy jaroszowi­ ckiej. Na tej podstawie ówczesny za­ rządca kamery pszczyńskiej Andrzej Rotenberg starał się sprowadzić do kuź­ nicy w Jaroszowicach węgiel kamien­ ny jako materiał opałowy. W XVIII w. w wyniku wojen śląskich Kuźnica Jaroszowska zaprzestała działalności. – Jaryszowska kuźnica – leżała nad strugą Jaryszowską, prawym dopływem Kłodnicy. – Kuźnica Kokociniec – powstała w początkach XVII w., najpóźniej ok. 1650 r., w dobrach pszczyńskich pod panowaniem Zygfryda II Promnitza (1623–1650) lub Zygmunta Zygfryda Promnitza (1650–1654). Do 1670 r. by­ ła dzierżawiona przez kuźnika, które­ go imię się nie zachowało, a następ­ nie przeszła pod bezpośredni zarząd kamery dominium pszczyńskiego. Kuźnica znajdowała się nad stawem, który pows­tał w wyniku spiętrzenia wód potoku Kokociniec i Kłodnicy. Nie jest jasne, czy nazwa kuźnicy pocho­ dzi od nazwy potoku, czy obie nazwy pochodzą od nazwiska Kokot (w gwa­ rze śląskiej – kogut), notowanego już w 1566 r. Gdyby tak było, należałoby się zastanowić, czy początków kuźnicy nie wiązać właśnie z nazwiskiem jakiegoś Kokota i jego spadkobierców. Dzięki przejęciu pod zarząd domi­ nium, w Archiwum Książąt Pszczyń­ skich zachował się z roku 1670 ra­ chunek rocznej produkcji tej kuźnicy. Wynika z niego, że Kuźnica Kokociniec była ściśle związana z mającą średnio­ wieczne korzenie kuźnicą w obecnej Starej Kuźnicy nad Kłodnicą na tere­ nie obecnej Rudy Śląskiej oraz kuźnicą w Śmiłowicach. Zgodnie z tym rachun­ kiem kuźnice w Kokocińcu i Śmiło­ wicach „wytworzyły 533 łupy żelaza wagi 700 centn. Z tego sprzedano 127 centn. po 4 guldeny, a do urzędu rento­ wego księcia na Pszczynie odstawiono 475 centn., zaś 36 i 1/4 centn. zużyto w hucie na okucia kół, kubłów itd.”. Do roku 1705 w Kokocińcu mieszkało 2 chałupników. W 1707 r. wymieniona jako Kokotziner Hammer, a w 1738 r. – von Kokocziniez. W wyniku wojen śląskich i pruskiego podboju Śląska w XVIII w. nastąpiła dłuższa przerwa w produkcji. Jak podaje Grzegorz Płon­ ka w opracowaniu Zarys dziejów Ligoty i Panewnik od zarania do czasów współczesnych (Wydawnictwo „Śląsk”, Katowice 2010), w 1836 r. od mydlarza mikołowskiego Ignacego Eiseneckera pozostałości kuźnicy odkupił ponow­ nie zarząd dóbr pszczyńskich, dzię­ ki czemu „dominium założyło tu w r. 1836 dwie fryszerki w drewnianych budynkach, czynne jeszcze w r. 1864. Produkcja w r. 1858: 1312 cetn. przy 13 robotnikach. 2. W pobliżu Kokociń­ ca, na granicy Ligoty i Panewnik, w la­ tach 1846–1848 zbudowano hutę „Ida”. Kuźnica była wyposażona w niski piec łupowy, w którym wytapiano żela­ zo. Ważnym jej urządzeniem był młot kuźniczy. Składał się z żelaznej głowicy, tzw. „baby”, osadzonej na drewnianym

nych kół napędowych. Kuźnica była też wyposażona w „pieńki” do obtłu­ kiwania „łupy” z żużla. Ponadto na jej ternie znajdowały się zbiorniki z za­ prawą gliniastą, koryta z wodą służą­ cą do studzenia żelaza, a także różne narzędzia kowalskie do obróbki żelaza. Rudę do kuźnicy sprowadzano z kopalń między Tarnowskimi Góra­ mi, Radzionkowa i Nakła Śląskiego. W kuźnicy wykorzystywano też rudę darniową wydobywaną w dolinie rzeki Kłodnicy. Węgiel drzewny niezbędny do wytopu żelaza „kurzono”, czyli wy­ palano w mielerzach z drzewa pozyski­ wanego w okolicznych lasach. Pracow­ nikami kuźnicy byli m.in. kowal, który przekuwał „łupy” w sztaby żelazne; ponadto dymarz, „szmelcyrz”, który pracował przy wytopie żelaza w piecu; koszytarz, czyli pracownik, który do­ sypywał węgiel drzewny do paleniska, dostarczał rudę i dbał o odpowiedni dopływ wody na koła napędowe. Na polecenie kamery pszczyńskiej kuź­ nicą zarządzał pisarz-inspektor, który prowadził rachunki, zapewniał dostawy surowców, dbał o oszczędności i nad­ zorował jakość produkcji. Oprócz kuźnicy w Kokocińcu „do najbardziej znanych kuźnic, które leża­ ły na terytorium państwa stanowego, należały: Stara Kuźnia (Althammer), Bogucice, Jaroszowice, Paprocany, (…)

Pracownikami kuźnicy byli m.in. kowal; ponadto dymarz, „szmelcyrz”, który pracował przy wytopie żelaza w piecu; koszytarz, czyli pracownik, który dosypywał węgiel drzewny do paleniska, dostarczał rudę i dbał o dopływ wody na koła napędowe. Załęże, Roździeń i Szopienice. Żela­ zo w nich produkowane pokrywało nie tylko miejscowe zapotrzebowanie, ale było sprzedawane do innych miast Górnego Śląska”. – Kuźnica Miedary należy do wy­ mienionych ogólnie w r. 1679 trzech kuźnic w obrębie parafii w Sławięcicach. – W 2 poł. XVII w. dziedzic Mok­ rego, szlachcic Kręcik wydobywał w swoich posiadłościach rudę żelazną. Ponieważ wszelka eksploatacja górni­ cza należała w ziemi pszczyńskiej do regaliów, czyli przywilejów książęcych – Promnitz zakazał mu wydobycia. Jednak w 1680 r. kamera pszczyńska wydała Kręcikowi zgodę na wydoby­ cie rudy w zamian za daninę na rzecz Promnitzów. W kilkadziesiąt lat później w Mokrem założono kuźnicę. – Kuźnica Paprocany – jedna z później założonych, działała od 1712 do 1796 r. Z roku 1742 zachowała się „Instrukcja dla fryszera, kowala i gisera Kuźnicy Paprockiej”. – Kuźnica Roździeńska – wieś rozdzielona od Szopienic (1360 r. – akt darowizny Mikołaja II Opawskie­ go dla Ottona z Pilczy). Na jej terenie w 1546 r. utworzono pierwszą dużą kuźnicę w tej części Europy. – Stara albo Polska Kuźnica – pod Halembą (dziś w Rudzie Śląskiej). Po lewej stronie rzeki Kłodnicy w 1394 r. kuźnik Henryk otrzymał od książąt

opawsko-raciborskich Jana i Mikołaja lasy nad Kłodnicą na północ od Śmiło­ wic, gdzie miał zbudować kuźnicę. Miał też prawo założenia folwarku, młynów, karczmy, a wraz z wyrębem lasu na po­ trzeby kuźnicy –prawo założenia wsi i sprowadzenia osadników, a nawet nadania im wolności i pobierania od nich czynszu. W przypadku założenia wsi miał wybudować kościół i utrzy­ mywać dla jej mieszkańców pobożne­ go kapłana. Na całym nadanym przez książąt obszarze miał prawo polowania na zwierzynę, hodowania pszczół, za­ kładania stawów, osiedlania rzemieśl­ ników, a także sądzenia mieszkańców. Sam miał podlegać tylko sądowi książę­ cemu. Za wszystkie te przywileje miał obowiązek wpłacania rocznie do kasy książęcej 8 marek czynszu, po 2 marki na każde tzw. suche dni, a w razie woj­ ny – stawienia się do wojska z własnym koniem i kuszą. W ten sposób zaczął się rozwój Starej Kuźnicy. W dokumencie sprzedaży dóbr pszczyńskich, wysta­ wionym przez Kazimierza II cieszyń­ skiego w języku czeskim we Frysztacie w 21 lutego 1517 r., wieś została wy­ mieniona jako Kuznicze Nykowa, czyli Kuźnica Nyki. W 1521 r. notowany był dokumentach Wojtek Nyka – mistrz kuźniczy (zm. w 1547 r.), któremu Ja­ kób Pupek (Pępek) odstąpił resztę swo­ ich praw do kuźnicy. W 1527 r. pan ziemi pszczyńskiej, baron Jan Thurzo, potwierdził W. Nyce prawa do kuźnicy i nadał mu dodatkowo przyległą pustą wieś Dzierżkowice (mniej więcej obszar dzisiejszej dzielnicy Reta w Mikoło­ wie). Jego synem był ks. Piotr Kuźnik (wymieniony też przy kuźnicy Ha­ lemba). Na podstawie zapisu urbarza pszczyńskiego z 1536 roku wiadomo, że: „Das schmiedewerk Woytek Nyka helt dies schmiedewerk, das do leit auf Liebenau (Althammer) auf dem fliesse Klodnitza. Darvon zinst Nyka nach laut seines privilegi 8 mark Pragischer groscher Polnischen zal, 28 Pragisch fur 1 mark und 1 gr zu 16 hl, tut 14 fl., 8gr”. W 1540 r. od Wojtka Nyki wyku­ pił ją baron Jan Thurzo, właściciel sta­ nowego państwa pszczyńskiego, który w 1546 r. sprzedał całą ziemię pszczyń­ ską biskupowi wrocławskiemu Balta­ zarowi Promnitzowi, a ten w 1550 r. nabył też od niego ową kuźnicę za 1000 tlr. Pod zarządem kamery pszczyńskiej w kuźnicy wytwarzano m.in. pancerze, rusznice i strzelby, tzw. hakownice. Po­ zostałością tego zakresu jej aktywno­ ści jest dawna kolonia kuźnicy, a dziś dzielnica Katowic – Panewniki. W do­ kumencie z roku 1588 kuźnica nazwa­ na jest „Niemiecką” („Cesta, ktera yde od Panyow na Kuźniczy Niemeczku”), ale już w urbariuszu z 1629 r. używa­ no skomplikowanego określenia „auf dem Polnischen Hammer, der Deu­ tsche Hammer genannt”, co wskazuje, że pierwotnie była nazywana Polską Kuźnicą, a określenie „Kuźnicza Nie­ meczka” niezupełnie się przyjęło. – Kuźnica w Szopienicach – zało­ żona w latach 1637–1640, opustoszała w XVIII w. w wyniku wojen śląskich. – Z roku 1670 pochodzi wzmianka o nowej kuźnicy w Sławięcicach. – Kuźnica Trachy – „stara kuźnia” koło Sośnicowic, nad rzeczką Bierawką, założona ok. 1550 r. przez Jana Tracha, z jednego z najstarszych śląskich rodów z Brzezia pod Raciborzem. W 1555 r. J. Trach ogłosił po czesku ordyna­ cję gminną (Gemeindeverordnung) z prawami i obowiązkami mieszkań­ ców miasta. Jego następca Paweł Trach uszczegółowił ordynację w 1578 r. spe­ cjalnym dekretem, regulując gospodar­ kę na terenie „kraju sośnicowickiego”. W 1703 r. w kuźnicy tej zbudowano jeden z pierwszych wielkich pieców na tym terenie. – Kuźnica Załęże – nad Roździan­ ką (Rawą) istniała już może w XV w., ale wymieniona została dopiero w do­ kumencie sprzedaży Załęża przez mistrza Jana z Załęża w 1524 r. jako „Kuźniczysko”. Następnie podupadła, a kolejna wzmianka pochodzi dopie­ ro z 1670 r. Ten z konieczności pobieżny prze­ gląd śląskich „mikrohut” od średnio­ wiecza do czasów podboju pruskiego dowodzi niezbicie, że wbrew kilku­ wiekowej propagandzie germanizato­ rów i neogermanizatorów, podbijając Śląsk pruscy Niemcy nie wkraczali do dzikiego, zacofanego kraju, gdzie dopiero ich „wyższa” kultura wnosiła rozwój przemysłowy. Wręcz przeciw­ nie – podbili i eksploatowali, często rabunkowo, ziemie Korony najpierw polskiej, później czeskiej, zamieszkałe przez ludność polskojęzyczną, dzięki której udało im się cudzym kosztem rozwinąć własny przemysł i wkroczyć na tzw. pruską drogę do kapitalizmu. K


LUTY 2O19 · KURIER WNET

11

KURIER·ŚL ĄSKI

W

ybudowane zosta­ ło na piaszczystych nieużytkach rolnych pokrytych miejscami karłowatym jałowcem – na Piaskach in spe – dla robotników kopalni wę­ gla kamiennego „Ernest Michał” (od 1900 r. „Czeladź”) na zlecenie Towa­ rzystwa Bezimiennego Kopalń Węgla „Czeladź” i zarządzane przezeń syste­ mem patriarchalnym, stanowiąc przy tym część administracyjną Czeladzi. Do dzisiaj jednak nie udało się poznać nazwiska architekta odpowiedzialnego za sporządzenie projektów domów ro­ botniczych i urzędowych oraz obiektów użyteczności publicznej, które bezspor­ nie najpierw powstały we Francji. Choć raczej bardziej zasadna byłaby tu mowa o architektach, biorąc pod uwagę roz­ łożoną w czasie i skorelowaną z rozwo­ jem zakładu górniczego intensyfikacją ruchu budowlanego. Ekspansywny wzrost w drugiej po­ łowie XIX stulecia w Zagłębiu Dąb­ rowskim kapitału francuskiego angażu­ jącego fundusze w sektor przemysłowy generalnie pomyślnie wpłynął na roz­ wój gospodarczy regionu. Początek na­ pływu bezpośrednich inwestycji za­ granicznych należy ściśle powiązać z polityką carskiej Rosji, spodziewa­ jącej się przy ich udziale przyśpieszenia tempa industrializacji kraju. W grupie kluczowych czynników motywujących do lokaty zasobów finansowych zna­ lazły się: zniesienie w 1851 r. granicy celnej pomiędzy Królestwem Polskim a Rosją, uwłaszczenie chłopów w Kró­ lestwie Polskim w 1864 r., nowe pra­ wo górnicze obowiązujące od 1870 r., a także wprowadzenie siedem lat póź­ niej liberalnych taryf celnych. Penetra­ cji tych aktywów w wyjątkowy sposób dopomogła również ustawa państwowa z 14 marca 1887 r. zabraniająca ob­ cokrajowcom zarządzania – zarówno w charakterze pełnomocników, jak i administratorów – majątkami znaj­ dującymi się poza granicami ośrodków miejskich. Ten akt prawny najsilniej ograniczał sferę działalności kapitału niemieckiego w przemyśle górniczo­ -hutniczym zlokalizowanym prawie w całości w miejscowościach pozba­ wionych praw miejskich. Nader korzystne warunki dla przenikania zagranicznego kapitału nie umknęły uwadze gronu przedsię­ biorców znad Sekwany, na czele z inż. Janem Antonim Kellerem. Wybór padł na obfitujące w czarny surowiec grun­ ty, których właścicielami byli czela­ dzianie. Znęceni potencjalnie wyso­ kimi zyskami Francuzi postanowili zdobyć stosowną koncesję rządową. Pierwszy etap tych działań stanowiło założenie spółki jawnej, przekształco­ nej niebawem na spółkę akcyjną opar­ tą na francuskim systemie prawnym. Tryb zakładania spółek akcyjnych na terenie ówczesnego państwa rosyj­ skiego normowały przestarzałe prze­ pisy Kodeksu Hand­lowego z 1836 r., według zasad systemu koncesyjnego. Wymagały one zgłoszenia wniosku założycielskiego wraz z projektem statutu przez właściwe instancje ad­ ministracji ogólnej do Ministerstwa Finansów, skąd przekazywano go do Komitetu Ministrów, a w wypadku udziału założycieli obcych – do Ra­ dy Państwa i osobistej aprobaty cara. Dopuszczalne było jednak działanie w Rosji spółki akcyjnej założonej na zasadzie obcego prawa, lecz wymagało równoległej realizacji wymogów usta­ wodawstwa koncesyjnego rosyjskie­ go i ustawodawstwa rejestracyjnego obowiązującego w większości krajów zachodnioeuropejskich. W stolicy Francji w dniu 3 maja 1879 r. została utworzona spółka ka­ pitałowa pod nazwą „La Société Ano­ nyme des Mines de Czeladź”, której umowę założycielską w postaci aktu notarialnego podpisano przed pary­ skim rejentem. Taka konstrukcja praw­ na dawała możliwość pozyskania na rynku kapitałowym środków pienięż­ nych poprzez emisję akcji i obligacji, zwiększała ponadto szanse uzyskania kredytów umożliwiających wysokie nak­łady inwestycyjne oraz moderni­ zację techniczną gospodarczego zaple­ cza. Interesami spółki kierowała z pa­ ryskiej siedziby Rada Administracyjna, czyli Zarząd, złożona z kilku członków tzw. administratorów, wybieranych for­ malnie przez Ogólne Zgromadzenie Wspólników. Posiadała ona bardzo sze­ rokie kompetencje zarządzające, jak również kontrolne. Jeden z członków Rady, zgodnie z wymaganiem władz ro­ syjskich, jako „delegowany” przebywał na Piaskach i przekazywał polecenia Rady Administracyjnej miejscowej dy­ rekcji. Istotną rolę w przyjętym trybie zarządzania odgrywał również Delegat

Rady reprezentujący jej interesy oraz wspierający w pełnieniu obowiązków. Niemal rok później, 13 kwietnia 1880 r., mocą ukazu cara Aleksandra II fran­ cuska spółka otrzymała zezwolenie na prowadzenie działalności eksploatacyj­

i trwałego związania jej z pracodaw­ cą, minimalizując przy tym fluktuację oraz braki kadrowe, co przekładało się na większe zyski z tytułu prowadzenia działalności gospodarczej. Organizacja przestrzeni osiedla patronackiego na

Dom wyższego urzędnika

powtarzalność materiałów i jednakowy repertuar wykorzystywanych detali de­ koracyjnych: lizen, opasek okiennych oraz drzwiowych, a także gzymsów. Na terenie osiedla, poza obecną ulicą Sikor­ skiego, przy której znajdowały się oto­

co oryginalną inicjatywą odłączenia się od miasta Czeladzi i utworzenia osobnej gminy przemysłowej. Cho­ ciaż dyrektorzy obu przedsiębiorstw niestrudzenie lobbowali w Warszawie w tej sprawie, forsowany przez nich

Klub Urzędników

Historia najatrakcyjniejszego pod względem architektonicznym osiedla robotniczego w Zagłębiu Dąbrowskim sięga korzeniami lat 80. XIX wieku.

Zagłębiowski Nikiszowiec tekst Anna Binek-Zajda · zdjęcia Krystian Niedbał

Ul. Krzywa. Domy robotnicze wzniesione w latach 20. XX w.

Domy robotnicze przy ul. Kościuszki zbudowane z łamanego kamienia wapiennego

nej w obrębie gruntów objętych nada­ niami górniczymi „Ernest” i „Michał”. Natomiast wpis do ksiąg hipotecznych tytułu własności wymienionych nadań, decyzją Wydziału Hipotecznego Są­ du Okręgowego w Piotrkowie, przed­ siębiorstwo, którego oficjalna nazwa w języku polskim brzmiała: Francu­ ska Spółka Akcyjna – Towarzystwo Bezimienne Kopalń Węgla „Czeladź”, uzyskało 21 marca 1890 r.

czone ogrodami budynki odznaczające się willowym typem zabudowy i użyt­ kowane przez członków zespołu zarzą­ dzającego, nie istniał sztywny podział na kwartały odpowiadające miejscu w hie­ rarchii organizacyjnej kopalni „Czeladź”. O przeznaczeniu zazwyczaj decydował standard wyposażenia. Mieszkania dla urzędników, budowane z materiałów dobrej jakości i starannie wykończone, tworzyły: trzy–cztery pokoje, kuchnia,

Piaskach rozpoczęła się w roku 1882 bu­ dową pierwszych wielorodzinnych do­ mów robotniczych. Symetryczny zespół 16 ceglanych, dwukondygnacyjnych bu­ dynków pokrytych dwuspadowym da­ chem, usytuowany kalenicowo wzglę­ dem nowo założonej ulicy (dziś noszącej miano najstarszej) został uzupełniony o przynależne do każdego z mieszkań pomieszczenia gospodarskie do drobnej hodowli zwierząt. Zgrupowane po trzy,

Kościól pw. Matki Bożej Bolesnej

W mechanizmie formowania się opisywanej spółki ważną rolę odegrał również najstarszy bank depozytowy La Société Général de Crédit Industriel et Commercial, utworzony w 1859 r. w Paryżu, którego reprezentanci zain­ teresowani byli dodatkowym zyskiem. W latach 90. XIX wieku instytucja ta nie tylko udzieliła kredytu borykają­ cemu się z niewystarczającymi fundu­ szami Towarzystwu, lecz także zaanga­ żowała własne kapitały. W następstwie tego posunięcia bank przejął zwierzch­ nie kierownictwo finansowe w spółce.

N

ieodzownym elementem do­ brze prosperującej kopalni, szczególnie na terenie znacznie oddalonym od właściwego organizmu miejskiego, gdzie przemysł nie posia­ dał odpowiedniej infrastruktury, było osiedle przeznaczone dla załogi i usy­ tuowane w bezpośrednim sąsiedztwie macierzystego zakładu, co było zresztą zgodne z panującymi wówczas tenden­ cjami. Powszechność zastosowania ta­ kiego rozwiązania wypływała, pomijając filantropijne założenia, głównie z dą­ żenia do zatrzymania wykwalifikowa­ nej kadry robotniczej na miejscu, jak

plan nigdy nie zos­tał zrealizowany, zapewne z powodów natury prawnej. Niewykluczone także, że na przeszko­ dzie stanął sprzeciw władz miasta, któ­ rego dochody zostałyby w znaczącym stopniu zredukowane. Ostatni etap inwestycji zrealizowano w pierwszej połowie lat 30. XX wieku. Z czasem rozwój przestrzenny osiedla patrona­ ckiego wzbogacony został o szeroki program socjalny.

Ul. 3 kwietnia. Pierwsze domy robotnicze z końca XIX w.

formowały w ten sposób niewielką bu­ dowlę, odznaczającą się oryginalną for­ mą uzewnętrznioną przez rodzaj drew­ nianej altany z dekoracją snycerską. Na początku XIX wieku oddano do użytku lokale wyróżniające się wysokim stan­ dardem i przeznaczone dla najwyższej

łazienka oraz toaleta. Średni metraż rze­ czonych nieruchomości oscylował na poziomie 90 m². Natomiast powierzch­ nia lokali robotniczych sięgała maksy­ malnie 47 m². Z reguły składały się one z dwu (niekiedy trzech) izb mieszkal­ nych w układzie amfiladowym, z któ­

Nieodzownym elementem dobrze prosperującej kopalni, szczególnie na terenie znacznie oddalonym od właściwego organizmu miejskiego, było osiedle przeznaczone dla załogi i usytuowane w bezpośrednim sąsiedztwie macierzystego zakładu. kadry zarządzającej zakładu górnicze­ go, nas­tępne służące rodzinom robot­ niczym oraz pracownikom nadzoru, a także gmachy o charakterze admini­ stracyjnym. Występujące na określonym obszarze budynki o mało zróżnicowa­ nych bryłach, choć nie harmonizowały ze sobą poprzez wyodrębniony styl ar­ chitektoniczny, łączyła typizacja form,

rych jedna pełniła również rolę kuch­ ni, a także z ustępu ulokowanego na zewnątrz. Dalsza faza rozbudowy osiedla nastąpiła po I wojnie światowej. Było ono już wtedy na tyle rozwinięte, iż zarządy kopalń „Czeladź” oraz drugiej, funkcjonującej w mieście pod nazwą „Saturn”, wystąpiły z tyleż odważną,

Wznoszone stopniowo ogólnodo­ stępne budynki, kontrastujące z pozo­ stałymi swego rodzaju indywidualnym obliczem, wydatnie urozmaicały do­ tychczasową kompozycję. Do 1914 r. Pias­ki otrzymały dwie szkoły, ochronkę dla dzieci, dom dla nauczycieli, noc­ legownię i jadalnię. W dwudziestole­ ciu międzywojennym zbudowano ko­ lejny budynek szkolny, okazały Klub Urzędników oraz sklepy. Wytyczona przez francuskich decydentów poli­ tyka społeczna uwzględniała również zaopatrzenie kolonii mieszkaniowej w odpowiedni zasób terenów zielo­ nych, wpływających na ogólną este­ tykę układu, lecz w głównej mierze służących załodze do wypoczynku. Szczególny wpływ na kształtowanie całości przestrzennej miała koncep­ cja miasta-ogrodu sformowana przez angielskiego urbanistę Ebenezera Ho­ warda. Ins­pirowane wspomnianą ideą ogródki przydomowe nie tylko spra­ wiały wrażenie bliskości przyrody. Na­ de wszystko dawały możliwość uprawy roślin na własne potrzeby. Podstawo­ wym jednak sposobem zazielenienia osiedla były szpalerowe nasadzenia drzew wzdłuż ulic. Natomiast istotne

dla codzienności miejsca, niewątpli­ wie oddziałujące na komfort życia były ogólnodostępne duże parki. W rezultacie trwającego prawie pięć dekad procesu inwestycyjnego pows­tał nad wyraz nietuzinkowy zespół urbani­ styczny, cechujący się efektownym wy­ glądem i zachowany do współczesności w stosunkowo kompletnym stanie, skła­ dający się ze 160 domów mieszkalnych i użytkowych, spośród których można wyróżnić kilkanaście typów zabudowy; zaopat­rzonych w piece kaflowe, wodo­ ciągi i oświetlenie elektryczne z sieci kopalnianej oraz lokalny system kana­ lizacji, 11 343 metrów bieżących ulic o trwałej nawierzchni, 12 ha parków, ogrodów i zieleńców. Warto dodać, że kompozycja osiedla korespondowała z industrialnymi obiektami, tworząc specyficzny kod znaczeniowy dla ko­ munikowania się z otoczeniem. Czytel­ ność języka w ramach ukształtowanego systemu form przestrzennych wyraźnie ułatwiała identyfikację mieszkańców z miejscem zamieszkania. Występują­ ce na jego obszarze kulturowe nakazy i zakazy, a także powinności towarzy­ szące codziennemu życiu integrowały zbiorowość, czyniąc ją homogeniczną wspólnotą, której rytm życia wyzna­ czała kopalnia. Rzadkim przykładem patronackie­ go finansowania kompleksowej budo­ wy obiektu sakralnego stanowiła świą­ tynia pod obecnym wezwaniem Matki Bożej Bolesnej, udanie wkomponowa­ na w osiedlową architekturę. Potrzeby wiernych wspierane były przez fran­ cuski zarząd spółki, którego przedsta­ wiciele, wywodzący się z katolickich środowisk, hołdowali przekonaniom o niezmienności i nienaruszalności praw naturalnych oraz boskich. Op­ arta na doktrynie katolickiej struktu­ ra społeczności zamieszkującej Piaski w istocie bazowała na przyjętym hie­ rarchicznym porządku ludzi, rzeczy i wartości. Przy budowie kościoła wykorzysta­ no gotowy projekt (naturalnie przysto­ sowany w dalszej kolejności do lokal­ nych warunków) zrealizowany w Breście w latach 1909–1910, którego autorem był francuski historyk, duchowny i ar­ chitekt Jean Marie Abgrall. Świątynia orientowana, zbudowana na planie krzy­ ża w układzie bazylikowym w przecią­ gu dwóch lat i poświęcona w 1924 r., charakteryzowała się ascetycznym, po­ wściągliwym charakterem. W wystroju wnętrza znalazły się liczne odwołania do wspólnej historii polsko-francuskiej, akcentowane poprzez osobliwe witraże i inne elementy dekoracyjne. Wszystkie koszty bieżącego utrzymania do wybu­ chu II wojny światowej ponosiło To­ warzystwo Bezimienne Kopalń Węgla „Czeladź”. Należy zaznaczyć, że obiekt wyposażono w centralne ogrzewanie, co bezspornie w ówczesnych czasach było ewenementem. Osiedle w swojej kompletnej formie funkcjonowało ponad dwadzieścia lat. U podstaw jego powolnej destrukcji le­ gły decyzje o budowie zwartego zespołu wielkopłytowych obiektów kilkukon­ dygnacyjnych, które przyczyniły się do zaburzenia ładu urbanistycznego. Rela­ tywnie późne objęcie założenia ochroną konserwatorską poprzez wpisanie go do rejestru zabytków w 1992 r. zdołało ograniczyć procesy degradacyjne. Ros­ nące w ostatnich latach zainteresowanie zagłębiowskim postindustrialnym dzie­ dzictwem w kontekście możliwości jego rewitalizacji przynosi ogromną szansę nie tylko na większe docenienie przez mieszkańców i zwiedzających walorów kulturowych starej części Piasków, lecz zwłaszcza na pobudzenie twórczego im­ pulsu między innymi w zakresie oży­ wienia społeczności lokalnej, mogącej w oparciu o dawne wartości kształtować swą nową tożsamość. Zestawienie inte­ resującej formy osiedla powstałego przy niegdysiejszej kopalni „Czeladź” oraz Nikiszowca – bezsprzecznie będącego przykładem najpiękniejszego osiedla robotniczego na Górnym Śląsku – pod kątem zabytkowej tkanki urbanistycznej, spójności kompozycyjnej oraz bogatego programu socjalno-usługowego, pozwa­ lające przenieść się w przebogaty świat śląskiej i zagłębiowskiej górniczej prze­ szłości, jak również tradycyjnej obycza­ jowości, wypada nadzwyczaj korzystnie. Określenie „zagłębiowski Nikiszowiec”, nie bez powodu przypisywane osiedlu pias­kowskiemu, poprzez znane i atrak­ cyjne skojarzenia zdecydowanie przy­ czynia się do intensywnego promowania jego dobrego wizerunku jako poprzemy­ słowej perły architektonicznej Zagłębia Dąbrowskiego. K Opracowano na podstawie publikacji Ste­ fanii Lazar oraz Anny Binek-Zajdy „Osiedle patronackie Piaski. Historia i architektura”, Czeladź 2015. Fotografie pochodzą z kolek­ cji Muzeum Saturn w Czeladzi.


KURIER WNET · LUTY 2O19

12

KURIER·ŚL ĄSKI przedstawiał w sposób humorystyczny, a nawet prześmiewczy, raczej jako posta­ ci nieprzyjemne: zwykle jako wesołych, rubasznych mężczyzn, bez umiarkowa­ nia spożywających tłuste jadło, popija­ jących wysmakowane trunki, a nawet sprośnie spoglądających na hoże dzie­ weczki. Ich zachowanie wyraźnie nie li­ cowało z pobożnością wskazaną dla sta­ nu duchownego. Malarz w tle obrazów tylko zarysowywał surowe mury klasz­ torne. Rzadko kiedy umieszczał na nich przedmioty kultu. Scenki najczęściej lokalizował w klasztornych kuchniach, spiżarniach i piwniczkach, czyli miej­ scach nie dla wszystkich dostępnych. Dziwnym trafem w drugiej poło­ wie XIX i na początku XX wieku wielu artystów podejmowało podobne tema­ ty i wydaje się, jakby miały one celowo podważać autorytet zakonników. Mu­ siała zapanować na to chwilowa moda – możliwe, że zamierzona albo nawet i propagandowa. Wtedy właśnie pojawił się wysyp podobnych ilustracji satyrycz­ nych. Przeglądając zaś dzieła takich ma­ larzy jak np.: Gaetana Belleiego, François Brunery’ego, Georgesa Croegaerta, Jo­ sepha Haiera, Adolfa Humborga, Victora Marais-Miltona, Nikolaja Newrewa, Ern­ sta Nowaka, Claudia Rinaldiego, Jehana Georgesa Viberta, Fritza Wagnera – co rusz natrafiamy na rodzajową scenkę z udziałem zakonników, nieco frywolną i tendencyjną. A były to czasy podobne do współczesnych: postępowe, nowator­ skie i przewrotne. Pozłacana epoka, pod którą to nazwą przeszła do historii, tyle miała w sobie wartości, ile pozornego piękna udało się z niej wykrzesać. Prym w niej wiedli artyści. W całej pełni kwitł też wtedy kunszt malarski, jednak coraz bardziej wypierany przez realniejszą fo­ tografię. Pozostały więc także zdjęcia i kopie ówczesnych dzieł.

J

ako przykład niechaj posłuży nam eksponat wyszperany w sklepie ze starociami. Jest elegancko obramo­ wany, o dosyć pokaźnych rozmiarach 90/135 cm. Z tyłu ma doklejoną met­ kę z napisem: „Glaserei und moderne Bilder-Einrahmung Vergolderei Johann Malinowski Halensee-Berlin Kurfür­ stendamm 132a”. Musiał być zamówio­ ny czy nabyty przez osobę z dochodem

Kiedy pod koniec lat 60. ubiegłego wieku zaczęto likwidować polskie kopalnie rud żelaza, nikt nie protestował, nie było strajków, prasa milczała na ten temat. Górnicy pracujący w małych kopalniach Częstochowskiego Obszaru Rudonośnego polityczną decyzję władz PRL-u przyjmowali ze spokojem. Do wytopu polskiej stali zaczęto sprowadzać z terenów ZSRR hematytową rudę żelaza. Miała być lepsza i bogatsza, o wyższej zawartości żelaza, choć w tamtych czasach złośliwi mówili, że zawiera ona w sobie mniej żelaza niż polski szpinak.

50 lat Muzeum Górnictwa Rud Żelaza

W

Tadeusz Loster

czerwcu 1982 roku na kopalni „Wręczyca” oddalonej o blisko 20 km od Częstocho­ wy została wydobyta ostatnia tona rudy żelaza. Kończył się okres 600-letniej tradycji i historii górniczo-hutniczej wydobycia i przerobu polskich syde­ rytowych rud żelaza. O ile natura hojnie obdarzyła Pols­ kę w węgiel, cynk, ołów oraz sól, o ty­ le poskąpiła jej poważniejszych pod względem gospodarczym złóż rud że­ laza. Występujące w Polsce rudy żelaza należą do kategorii ubogich, tak pod względem zasobów, jak i zawartości żelaza. W większości są to syderyty ilas­ te o zawartości Fe od 26 do 38% oraz żelaziaki brunatne o zawartości Fe od 30 do 45%. Rudy te występują w Pols­ ce na trzech obszarach rudonośnych: częstochowskim, olkuskim oraz kielec­ ko-radomskim. Zalegające na terenie Częstochowskiego Obszaru Rudonoś­ nego rudy syderytowe (FeCO3) mają postać ławic lub sferosyderytów. Wy­ stępują w skałach pochodzenia osado­ wego, które powstały w utworach jury brunatnej (doggeru) jako pozostałości fauny okresu jurajskiego. Geologiczny okres jury brunatnej – doggeru – datuje się na 161 do 176 milionów lat temu. Złoża rudy żelaza w Częstochow­ skim Obszarze Rudonośnym występują wzdłuż zachodniego stoku pasma Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Ciągną

się długim pasem od wsi Rodaki, le­ żącej na południe od Zawiercia, przez Żarki, Poczesną, Dźbów, Wręczycę, Przystajń, Krzepice ku Wieluniowi. Pas ten na południu jest wąski i poszerza się ku północy. Od zachodu warstwy rudonośne wynurzają się bezpośrednio na powierzchnię, a w stronę wschodu zanurzają się stopniowo pod utwory wapienne górnej jury. Tak zakreślony obszar rudonośny obejmuje powierzch­ nię około 800 km2. Na przełomie XIX i XX wieku na bazie najbogatszego w zasoby Czę­ stochowskiego Obszaru Rudonośne­ go wybudowano w latach 1896–1902 Częstochowską Hutę Żelaza, a w połu­ dniowej części obszaru w latach 1897– 1901 Hutę Zawiercie. W okresie powo­ jennym jeszcze do 1968 roku władze PRL inwes­towały w rozwój 23 kopalń rud żelaza, a rok później zaczęło się „wyciszanie” eksploatacji polskiej rudy. Już w latach 60. „częstochowskie środowisko górnicze doszło […] do przekonania, że zachodzi konieczność, by w regionie głównego skupiska gór­ nictwa rud żelaza zorganizować muze­ um, które z jednej strony zajęłoby się gromadzeniem i ochroną zabytków, a z drugiej umożliwiłoby społeczeństwu bliższe poznanie górniczej przeszłości ziemi częstochowskiej”. Już rok później padła propozycja zlokalizowania Mu­ zeum w Parku im. Ks. Stanisława Sta­ szica w pobliżu Jasnej Góry, w dwóch

Jest tam zapewne zarówno wiele dobrodziejstw, jak i tajemnic. Nie dla każdego piwniczki te są dostępne, stąd i mnożą się o nich przypuszczenia, przesadzone i w większości niesprawdzone. Jako że to, co nieznane, najczęściej wzbudza lęk i wzmożoną ciekawość, niech nikogo nie dziwi wysyp skrajnych na ten temat opinii.

W klasztornej piwniczce Barbara Maria Czernecka

FOT. AMADEUSZ CZERNECKI

O

d dawien dawna spekula­ cje te próbowano wyrażać za pomocą słowa, pisma i obrazu. Nawet w naszych czasach napotykamy wiele nieprawdo­ podobnych wiadomości, lektur, przeds­ tawień i filmów próbujących zaostrzyć wyobraźnię o tym, czego nikt nie wi­ dział, pobudzić emocje i zmrozić krew w żyłach. Najłatwiej, a przy tym bezkar­ nie udaje się parodiować ludzkie słabo­ ści. Najwięcej też rys doszukuje się na osobach, od których powszechnie wy­ maga się krystalicznej wręcz nieskazitel­ ności. Szczególnie ci, którzy sami gdzieś zagubili wiarę, próbują wobec całego świata zamanifestować własne, chociaż błędne, myślenie. Stąd stosy oskarżeń, podpalane właśnie przez grzeszników ich opiniami wobec tych dążących do doskonałości. Najłatwiejszymi ich ofiarami padają mnisi, czyli osoby pozostające w od­ osobnieniu od zgiełku tego świata, jako że poświęcili się całkowicie życiu zgod­ nemu z radami ewangelicznymi oraz duchowym ćwiczeniom. Oni to, reali­ zując wzniosłe ideały, raczej nie skupiają się na tym, co dzieje się poza murami ich braterskich wspólnot. Zadziwiająco milczą, modlitwy przeplatając ascezą i pracą. Jeśli wychodzą do ludzi, to aby spełnić szczególną misję, do której zo­ stali powołani, acz mnogimi dobrymi uczynkami raczej się nie przechwalają. Za to niektórzy nader chętnie u nich właśnie doszukują się wad i jeśli tylko takowe odkryją, głoszą o nich wszem i wobec na różne sposoby. Przykro tylko, że ludzie łatwo dają się omamić prosta­ ckim zgorszeniem. Popularnym malarzem gorszących scen o mnichach był Eduard von Grütz­ ner, monachijski profesor i kolekcjoner sztuki. Urodził się on w Karłowicach Wielkich koło Nysy. Wiadomo, że był uczniem Karla von Piloty’ego, znanego w swoim czasie malarza realistycznego. I chociaż od urodzenia związany był z chrześcijaństwem, nie powstrzymywał się w swojej twórczości od karykaturo­ wania życia klasztornego, typowego dla katolicyzmu. Jego dzieła w większości dotyczyły właśnie tematów monastycznych. Mni­ chów, odzianych w niechlujne habity,

pozwalającym na taką kapryśną, acz nie­ wiele wartą inwestycję. Właściwie jest to tylko barwny druk na tkaninie, stanowią­ cy kopię dzieła Eduarda von Grütznera o tytule W dominikańskiej piwniczce. Za­ konnicy zostali w nim przedstawieni jako zadowoleni koneserzy trunku własnego wyrobu. Przechowywali go w ciemnym miejscu i wielkiej beczce. Kosztowali go zaś w świetle przenikającym z niewielkie­ go, okratowanego okienka. Wymowny

wydaje się być podział sceny na mrok nikło doświetlany blaskiem świeczki oraz wręcz rażącą jasność dnia. Zakonnicy są wyraźnie odizolowani od codzienności zwykłych śmiertelników. Ponad nimi artysta zawiesił dyskretnie w poprzek drabinę, jakby umyślnie próbował im uniemożliwić sięgnięcie innych wyżyn. Rola zakonników jest tutaj ograniczona tylko do przyjemnoś­ci upajania się wi­ nem. I nic poza tym.

pawilonach na terenie dawnej Wystawy Przemysłu i Rolnictwa. Jednak dopie­ ro w styczniu 1966 roku zaczął działać Oddział Górnictwa rud ściśle zwią­ zany Muzeum Regionalnym. Od tego momentu nowa placówka rozpoczęła gromadzenie eksponatów z zamyka­ nych i pracujących kopalń oraz z za­ kładów górniczo-hutniczych. W 1967 roku przyśpieszono prace przy remon­ towaniu i dostosowaniu pawilonów do ekspozycji zbiorów muzealnych. Po zakończeniu prac remontowych oraz wyeksponowaniu zbiorów według sce­ nariusza autorstwa inż. górnika Jerzego Zimnego, 10 grudnia 1968 roku nastą­ piło uroczyste otwarcie muzeum wraz ze stałą ekspozycją „Dzieje górnictwa i hutnictwa żelaza na ziemiach pol­ skich”. W niedługim czasie z inicjaty­ wy dyrektora zjednoczenia KRŻ i Sto­ warzyszenia Inżynierów i Techników Górnictwa postanowiono rozbudować muzeum o część podziemną. Miał być to chodnik o długości 40 m, wykuty w wapiennej skale, usytuowany mię­ dzy pawilonami, w którym w scenerii

władze postanowiły przeznaczyć jed­ ną z zamykanych kopalń na kopalnię zabytkową. Wybór padł na kopalnię „Szczekaczka” w Brzezinach Wielkich blisko Częstochowy. Nazwa zabytko­ wej kopalni miała brzmieć „Muzeum Górnictwa Rud Żelaza im. Stanisława Staszica”. Istniejące muzeum w parku w pobliżu Jasnej Góry uznano za zbęd­ ne i zamknięto je dla zwiedzających. W 1980 roku eksponaty zgromadzone w muzeum zaczęto przekazywać do ko­ palni „Szczekaczka”, która miała spełniać nie tylko funkcję „żywego” muzeum, ale także stać się obiektem na takim poziomie, aby dorównał sławą wielic­ kim żupom solnym. Oficjalne otwarcie zbytkowej kopalni-muzeum w Brzezi­ nach nastąpiło 3 grudnia 1980 r., a dla zwiedzających – 4 grudnia, na Bar­ bórkę. Zwiedzanie kopalni odbywało się codziennie oprócz poniedziałków. Zwiedzający, ubrani w hełmy i ubra­ nia robocze, w 15-osobowych grupach pokonywali trasę podziemną długości 2,5 km w przeciągu dwóch godzin.

Pawilon „A” w Parku im. ks. St. Staszica. Pierwsza siedziba Muzeum Górnictwa Rud Żelaza

zbliżonej do autentycznych warun­ ków górniczych zostałyby ustawione maszyny górnicze, środki transportu, urządzenia wiertnicze. Roboty ziemne i budowlane zostały wykonane w latach 1974–1976, jednak wybudowane duży­ mi nakładami podziemie nie spełnia­ ło funkcji muzealnej ani dodatkowej, rozrywkowo-kulturalnej. Pod koniec lat 70. w związku z lik­ widacją górnictwa rud żelaza ówczesne

W

prowadzenie w grudniu 1981 roku stanu wojen­ nego oraz ograniczenia fi­ nansowe nie sprzyjały temu, aby tak du­ ży obiekt muzealny jak „Szczekaczka” był w stanie się utrzymać. Podporząd­ kowanie kopalni Muzeum Okręgowe­ mu w Częstochowie nie było możliwe przy jego niskim budżecie. Nie udały się również negocjacje z innymi przed­ siębiorstwami ws. przejęcia owego za­ bytku techniki. W czerwcu 1983 roku decyzją Ministerstwa Hutnictwa i Prze­ mysłu Maszynowego zlikwidowano podziemną część kopalni przez zatopie­ nie. W sierpniu tegoż roku zawieszono zwiedzanie podziemi, a nadszybie ko­ palni można było zwiedzać jeszcze do końca listopada 1983 roku. Wszystkie eksponaty związane z kopalnictwem rud żelaza zostały zmagazynowane na powierzchni. Miały zostać przejęte w odpowiednim terminie przez Muze­ um Okręgowe w Częstochowie. W lipcu 1984 roku na naradzie u ówczesnego wojewody częstochows­ kiego rozpoczęły się rozmowy doty­ czące reaktywowania Muzeum Rud. Zapadła decyzja o wykorzystaniu do tego celu istniejących już podziemi w parku. Jednak do pracy i rozbudowy podziemnego skansenu przystąpiono

Wobec powtarzających się takich przedstawień duchownych należało­ by przypominać prawdziwe idee życia wspólnotowego ludzi świadomie i do­ browolnie wycofanych ze zgiełku po­ spolitych spraw. Przecież oni, jeśli już wychodzą do świata, to zawsze z atrak­ cyjną pomocą, która zwykle okazuje się genialna i ponadczasowa. Ich też doko­ nania pozostawiły w historii ludzkości niezatarte ślady, o których rzadko kiedy się przypomina. Cóż im zawdzięczamy?!

W

szyscy chyba pamiętają, że najprostszym stresz­ czeniem ogólnych reguł zakonnych jest wskazanie Świętego Benedykta: „Módl się i pracuj”. I cho­ ciaż jako pierwsza jest wyodrębniona właśnie kontemplacja, spójna z nią jest także aktywność. Doceniając przede wszystkim życie duchowe, nie wolno lekceważyć wiekowego dorobku mniszej kultury: klasztorów i kościołów o zach­ wycającej architekturze, traktatów na­ ukowych, sztuki religijnej, utworów literackich i muzycznych, myśli filozo­ ficznej, rozwinięcia teologii itp. Dzia­ łalności zakonów także zawdzięczamy rozwój leśnictwa, rybactwa, agronomii, ogrodnictwa, zielarstwa, rzemiosła, in­ żynierii… Genialnie prowadzoną przez nich administrację i ekonomię udowad­ niają wielowiekowe, acz nadal prężnie działające zgromadzenia. Zakonnicy za­ wsze działali zgodnie z duchem czasów, jednocześnie akcentując piękno całego Bożego stworzenia. Głosząc najwspa­ nialsze idee i propagując dobre wartości, docierali do najdalszych zakątków zie­ mi, aby tubylców nauczać o Chrystusie i dostosowywać ich życie do głoszonej wiary. Prócz tego dopomagali miejsco­ wym w ułatwianiu codziennego życia, tworząc praktyczne szkółki i nowoczes­ ne warsztaty pracy. Tylko oni zwykle pochylali się nad najbardziej potrzebującymi pomocy. Nigdy też nie ustali w zabiegach o ogól­ ny dobrobyt i pokój powszechny. To właśnie mnisi jako pierwsi podjęli się pielęgnowania chorych i stworzyli pod­ waliny współczesnej służby medycznej. Im właśnie zawdzięczamy rozwój szpi­ talnictwa. A mądrze korzystając z do­ brodziejstw natury, tworzyli skuteczne

lekarstwa. Zajmowali się także naucza­ niem: w przyklasztornych szkółkach po­ dejmowali się kształcenia trudnej mło­ dzieży, wykładali poważną wiedzę na renomowanych uniwersytetach. Efek­ tem pracy ich rąk były: karczowane lasy, uprawione pola, pielęgnowane ogrody, zbierane zioła, oporządzane hodowla­ ne zwierzęta, zakładane rybne akweny, budowane klasztorne kompleksy, spi­ chlerze, młyny… Przez siebie spraw­ dzone sposoby rozpowszechniali wśród świeckich, aby i ci czynili sobie ziemię poddaną i umieli roztropnie korzystać z jej dobrodziejstw. Nieobca im była prawdziwa sztu­ ka. Kościoły, w których do Pana Boga zanoszą modły, są cudami architektury. Wnętrza klasztorów także przebogate są w rzeźby, obrazy, freski, stiuki – właśnie ich autorstwa. Dodatkowo przepełniała je muzyka, której podstawy zawarte są w mistrzowskich chorałach. Mozolność ich pracy przy two­ rzeniu rękopisów oraz iluminowa­ niu cennych ksiąg przytacza się nawet w przysłowiach. W tym kunszcie oka­ zali się bezkonkurencyjni. Do dzisiaj przy klasztorach działają wydawnictwa i drukarnie. Prowadzone przez zakonni­ ków media należą do najlepiej działają­ cych, a swoim zasięgiem obejmują spory krąg dusz. Mnichom zawdzięczamy sku­ teczne specyfiki lecznicze, najzdrowsze jadłospisy, praktyczne rady… I to oni właśnie wymyślili receptury na ogól­ nie cenione trunki, jak chociażby likie­ ry, pitne miody, piwo, spirytus, wina, a nawet szampan. I chociaż w założeniu miały one służyć dla zdrowia ludzkich organizmów, głównie przez świeckich bywają wykorzystywane w nadmiarze i bez umiarkowania. Wiele też intencji indywidualnych ludzi zostało wysłu­ chanych dzięki ich modlitwom, postom i wstawiennict­wu. Świadectwa o tym zapisane są w kronikach, pamiętnikach, osobistej wdzięczności. A mnisi, niezależnie od powszech­ nych wyobrażeń i oczekiwań, przede wszystkim są normalnymi ludźmi ze zwyczajnymi zaletami i powszechny­ mi wadami. Myślami zapewne sięgają szczytów nieba i chociaż żyją w odosob­ nieniu, stopami dotykają tej samej, co wszyscy, ziemi. K

Widok z hałdy na nadszybie kopalni „Szczekaczka”, 1971 r.

dopiero w styczniu 1989 roku. Prace zostały ukończone w listopadzie, a Mu­ zeum Górnictwa Rud Żelaza otwar­ to 4 grudnia. Efekt, jaki uzyskano, był imponujący. Z pawilonu wystawowe­ go schodziło się do podziemi do złu­ dzenia przypominających oryginalne wyrobiska kopalni rud żelaza – chod­ niki w obudowie drewnianej i stalowej, komora pomp oraz fragmenty „ściany” eksploatacyjnej z obudową i wyposaże­ niem w maszyny i urządzenia górnicze. Muzeum Górnictwa Rud Żelaza patronatem Muzeum Częstochows­kiego było czynne do 1996 roku. Na początku tego roku w związku z remontem pawi­ lonu wystawowego zamurowano wejście do części podziemnej. Brak ogrzewania i przewietrzania pomieszczeń oraz zale­ wanie wodą podziemia spowodowało, że ekspozycja nie przypominała skansenu otwartego w 1989 roku: „Na wagonach

Nowe wejście do Muzeum Górnictwa Rud Żelaza, maj 2008 r.

kurz, ze stropów kapie woda, drewniane wzmocnienia ścian pokrył grzyb. Czuć stęchliznę”. W latach 2001–2002 rozpoczął się remont obiektów. Wykonano osobne wejście do skansenu z lekkiej konstruk­ cji stalowej; miało ono stanowić także wyjście awaryjne. Jednak dopiero 2004 roku władze miasta zdecydowały się na kompleksowy remont z wykonaniem nowej obudowy wejścia. Wykonano

wyjście ewakuacyjne w pawilonie wys­ tawowym oraz uszczelnienie stropów części podziemnej muzeum. W paź­ dzierniku 2007 roku obiekt był gotowy do użytku. Scenariusz nowej ekspozycji muzealnej opracował autor niniejszego tekstu, wówczas starszy kustosz Muze­ um Górnictwa Węglowego w Zabrzu. Wyznaczono również termin ponowne­ go otwarcia muzeum na początek 2008 roku. 15 maja 2008 roku nastąpiło ot­ warcie Muzeum Górnictwa Rud Żelaza ze stałą ekspozycją „Dzieje górnictwa rud żelaza”. Niepowtarzalność oraz wa­ lory muzeum zostały docenione przez Urząd Marszałkowski Województwa Śląskiego. We wrześniu 2009 roku zo­ stało ono wpisane do Szlaku Zabytków Techniki Województwa Śląskiego. Po burzliwym okresie powstawa­ nia muzeum, staraniach władz miejs­ kich i częstochowskiego muzeum, by­ łych górników – pasjonatów historii górnictwa zlikwidowanych kopalń rud­ nych, zrzeszonych w miejscowym SiTG – nastąpił 10-letni okres „stabilizacji”. Dnia 20 grudnia 2018 roku w Sali Reprezentacyjnej częstochowskiego Ra­ tusza miała miejsce uroczystość zwią­ zana z obchodami 50-lecia Muzeum Górnictwa Rud Żelaza. Na uroczystości, której gospodarzami byli dyrektor i pra­ cownicy Muzeum Częs­tochowskiego, nie zabrakło wśród zaproszonych gości Pre­ zydenta Miasta Krzysztofa Matyjaszczy­ ka, przedstawicieli władz miejskich oraz dużej grupy seniorów – dawnych górni­ ków zlikwidowanych instytucji i kopalń rud żelaza. Ta „Stara Szczecha”, ubrana w górnicze galowe mundury, pobrzęki­ wała medalami przyznanymi jej za za­ sługi jeszcze za czasów PRL-u. K Wszystkie fotografie pochodzą ze zbiorów Muzeum Częstochowskiego




Nr 56

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Luty · 2O19 W

n u m e r z e

Obecność, nie władza Idea, że absolutnie wszystko, co się rusza, musi być podpo­ rządkowane państwu, a każ­ dy grosz obwąchany przez fiskusa, jest bliska eurokra­ tom, co nie zmienia faktu, że jej wczesnym głosicielem był Mussolini. Z tym „szkodliwym urojeniem” rozprawia się w swoim felietonie Henryk Krzyżanowski.

Jolanta Hajdasz

A

Z

E

T

A

NN

II

EE

CC

O O

D D

ZZ

II

EE

N

N

A

W 2018 r. Zarząd Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. prof. Lecha Kaczyńskiego w Poznaniu przyznał swoje najwyższe wyróżnienie – Medal Przemysła II Księdzu Stanisławowi Małkowskiemu. To wielki patriota, człowiek niezwykle odważny, który 2 nie boi się głosić Prawdy, mimo wielu przeciwności, jakie Go spotykają.

Medal Przemysła II dla Księdza Stanisława Małkowskiego

III RP Obojga narodów ONI wyglądają tak samo jak my, mówią płynnie po pols­ ku, śpiewają te same piosenki biesiadne, kibicują Małyszowi i Kubicy, ale jak się zachowają w (hipotetycznej) chwili pró­ by, np. inwazji wrogich wojsk? Będą z nami, czy znajdą swoją szansę w pomocy agresorom? Jan Martini zastanawia się nad problemem „narodu rów­ noległego”.

Jolanta Hajdasz

2

U

roczystość wręczenia Medalu odbędzie się w sobotę 16 lutego w Poz­ naniu. Rozpocznie się Mszą św. o godz. 16.00 w kościele OO. Franciszkanów na Wzgórzu Przemysła, a samo wręczenie Medalu będzie miało miejsce godzinę później, o 17.00, w Pałacu Działyńskich na Starym Rynku w Poznaniu. Wstęp jest oczywiście wolny. Zachęcamy wszystkich do udziału w tej

Jolanta Hajdasz: (…) W czym dzisiaj (czyli w lutym 2016 r. – przyp. JH ) widzi Ksiądz największe zagrożenia dla Polski? Ks. Stanisław Małkowski: Nie wiem, co jest największym zagrożeniem, ale wygląda na to, że różni światowi globaliści, w tym masoneria i inne utajnione ośrodki, chcą rozpętać III wojnę światową, a narzędziem do tej wojny mają być wyznawcy islamu. I te rzesze młodych mężczyzn w wieku poborowym, samo powstanie Państwa Islamskiego stanowią zagrożenie, które może prędko doprowadzić do wojny w Europie, na terenie krajów europejskich. Nasza cywilizacja zawsze przed inwazją islamu się broniła, a teraz nie mamy szańców i nie ma woli obrony. Wyznawcy islamu stali się narzędziem niszczenia chrześcijaństwa, a przy okaz­ji niszczenia tożsamości narodowej, niszczenia państw. Jest to spełnienie zasady masońskiej „najpierw zniszcz, a potem buduj na nowo”. Ale buduj inaczej, tak jak my chcemy, a nie tak, jak chcesz ty. No i mamy wielu fałszywych proroków, którzy głoszą, że ludzi na świecie jest za dużo i jak się wzajemnie powybijają, to łatwiej będzie nimi rządzić, a te pseudoelity opanują sytuację. Ale może Polska potrafi się przed tym zagrożeniem obronić? W Polsce niestety ujawniają się siły, które chcą Polskę zabić, ujawnia się apatia ludzi, którzy jakby byli gotowi na zbiorowe samobójstwo Polski. Ujawniają się też ośrodki, które chcą Polskę ratować. Ale wiadomo, sposoby ratowania są różne, a tu chodzi o to, żeby one ze sobą współdziałały. W kontekście tego, co się dzieje na świecie i na wschodzie, i na zachodzie, i w kontekście tej inwazji od południa wydaje się, że działania zdrajców, że ten obóz zdrajców, którzy za odpowiednie wynagrodzenie gotowi są dokończyć dzieła niszczenia Polski, jakie skutecznie prowadzili przez szereg lat funkcjonowania poprzedniej władzy, jest dosyć silny w połączeniu z siłami zag­ranicznymi, które mogą tutaj rozgrywać swoje interesy. Polska niezależna, wolna, niepodległa nie leży w interesie Niemiec. Tak samo polityka

uroczystości. Ks. Małkowski w pełni zasługuje, aby być godnie powitanym i uhonorowanym przez Poznań. Ksiądz Stanisław Małkowski to niezwykły i charyzmatyczny kapłan, na stałe pracujący w Archidiecezji Warszawskiej. W czasie stanu wojennego był kapelanem podziemnej Solidarności i przyjacielem ks. Jerzego Popiełuszki. Od 1982 roku odprawiał z nim Msze św. za Ojczyznę. 3 sierpnia 2010 r. poś­więcił tzw. Krzyż izraelska czy Żydów amerykańskich nie jest nakierowana na dobro Polski. Teraz sprawa się odwróciła, bo upadły w tamtym regionie świata dyktatury, które były skierowane przeciwko Izraelowi, nie przeciwko chrześcijaństwu, i teraz islamiści są przeciwnikami chrześcijan, aż po pamiątki i zabytki, nawet te starożytne, które się niszczy, a chrześcijan się morduje w okrutny sposób. Ale to jest sprawa przemyślana, finansowana i konsekwentnie realizowana przez światowych ideologów. Niestety ta forma agresji może się okazać skuteczna. A jak na tym tle ocenia Ksiądz działania obecnych polskich władz? Pytanie, czyjej polityce i w jakiej mierze obecne władze są podporządkowane, czy chcą zrewidować ten akt transformacji, który przekształcił PRL w PRL-

Smoleński, który harcerze postawili na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Od lat upomina się publicznie o dokładne wyjaśnienie przebiegu, przyczyn i okoliczności zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki. Znane jest Jego zaangażowanie w modlitwę „Krucjata Różańcowa za Ojczyznę” i upamiętnianie ofiar Katastrofy Smoleńskiej poprzez udział w Mszach rocznicowych i Marszach, gdy odbywały się one na Krakowskim Przedmieściu. W lutym Co ma składać się na wyjaśnienie tego tzw. mordu założycielskiego III RP? Wyjaśnienie motywu, sposobów przeprowadzenia i celów oraz modyfikacji tych celów, bo są poszlaki, które wskazują, iż pierwszym celem tych, którzy zamordowali księdza Jerzego, było sprowokowanie pewnych rozruchów społecznych po to, by wprowadzić stan wojenny na nowo. I wziąć Polaków w karby dyktatury wojskowej, tak jak to było w czasie stanu wojennego. Natomiast modyfikacja nastąpiła, gdy przedstawiciele tzw. opozycji demokratycznej zgłosili się do przedstawicieli władz z ofertą współpracy. To nazywa się obrazowo sojuszem różowych z czerwonymi. I wtedy władze zrezygnowały z ostrych represji wobec społeczeństwa, choć i tak cały czas dawały sygnały, że to oni są zwycięzcami w tej grze, w postaci morderstw

Wtedy widzieliśmy jeszcze ten podział na zasadzie: my i oni, a teraz już nie wiadomo, gdzie my, gdzie oni, takie mamy pomieszanie dobra ze złem, prawdy z kłamstwem. Dezorientacja i chaos. bis, zwaną III RP. Jednym z sygnałów, bardzo istotnym, woli uwolnienia Polski z tych zasad III RP jest wyjaśnienie do końca kłamstwa zawartego podczas obrad tzw. Okrągłego Stołu, potem tej tzw. grubej kreski, okoliczności rujnowania polskiej gospodarki czy ograniczania polskiej wolności. I bardzo ważne jest wyjaśnienie mordu założycielskiego III RP – bo tak się określa zamęczenie i śmierć księdza Jerzego Popiełuszki – i wznowienie śledztwa przez tych, którzy są gotowi to śledztwo prowadzić. Obecna prokuratura nie jest zainteresowana wyjaśnieniem tej sprawy i ukazaniem prawdy o transformacji i pociągnięciem do odpowiedzialności winnych, nawet jeżeli oni nie żyją. Bo trzeba choć w sposób symboliczny dojść do prawdy. Oni bardzo szkodzili Polsce, ale przecież mieli swoich uczniów. I ci uczniowie są wśród nas.

dokonywanych wówczas przez tzw. nieznanych sprawców. Dawały one ludziom do zrozumienia, że skoro mogliśmy ich zabić, to możemy zabić jeszcze więcej i żadna odpowiedzialność nas za to nie spotka, bo prokuratura i sądy są po naszej stronie. Ten sojusz okazał się bardzo skuteczny, ci sami ludzie się tylko przefarbowali, zmienili potem stanowiska i okazali się silniejsi niż sama komuna. Ale wtedy widzieliśmy jeszcze ten podział na zasadzie: my i oni, a teraz już nie wiadomo, gdzie my, gdzie oni, takie mamy pomieszanie dobra ze złem, prawdy z kłamstwem. Dezorientacja i chaos. Nadal zabiega Ksiądz o przywrócenie do prowadzenia śledztwa w sprawie zabójstwa ks. Jerzego prokuratora Andrzeja Witkowskiego, odsuwanego od tego śledztwa

2016 r. przyjechał do Poznania, by poprowadzić modlitwę różańcową ulicami mias­ta w intencji Ojczyzny i spotkał się z Poznaniakami w księgarni Sursum Corda na Łazarzu. Udzielił mi wtedy obszernego wywiadu dla „Wielkopolskiego Kuriera WNET”. Publikujemy dziś jego fragmenty. Ówczesne oceny i przewidywania ks. Małkowskiego są zadziwiająco aktualne, mimo iż minęły 3 lata od czasu, gdy je wypowiedział. już dwukrotnie, w 1991 roku przez Wiesława Chrzanowskiego i w 2002 r. przez Witolda Kuleszę. Pod petycją do władz w tej sprawie podpisało się w internecie ponad 20 tysięcy osób. Dlaczego to jest takie ważne? Oby tak się stało i oby jak najprędzej. Sprawa śmierci ks. Jerzego niby jest wyjaśniana, ale nadal to jest taka udawana forma, realnie nic się nie robi, by tę sprawę doprowadzić do końca i wyjaśnić – kto, dlaczego i po co księdza Jerzego zamordował. Nawet jest blokada informacyjna, gdy chodzi o wykazanie, że mordu nie dokonano w nocy z 19 na 20 października, czy wg oficjalnych wersji do północy, bo to przecież absurd. W ciągu tylko dwóch godzin oprawcy księdza zamęczyli, przywiązali mu worek kamieni do nóg i utopili z Zalewie Wiślanym? A przecież topienie było parokrotne, wydobywano ciało, topiono, a ostatecznie utopiono tego dnia, kiedy ogłoszono, że odnaleziono ciało księdza Jerzego. Wszelkie poszlaki wskazują na przedstawicieli najwyższych władz PRL zdecydowanych na współpracę z Rosjanami, aby księdza Jerzego zamordować. W okrutny sposób, przez kilkudniowe męczenie go. Ci, którzy sprawą się interesują i sprawę badają, wiedzą, że został zamęczony 25. października, że proces toruński był cyrkiem na pokaz dla ludzi, a jego ustalenia są kłamstwem, a odpowiedzialni za zamordowanie księdza Jerzego, jeżeli chodzi o górę władzy, to Kiszczak i Jaruzelski. Obaj już nie żyją. Oni uniknęli ludzkiej odpowiedzialności, ale nie uniknęli sądu Bożego. Teraz może rzuca się ludziom na pożarcie takiego skompromitowanego już wcześniej człowieka o nazwisku Lech Wałęsa, by znowu odwrócić naszą uwagę. Był taki rysunek satyryczny – przerażone wilki uciekają wozem przed stadem rozwścieczonych owiec i zastanawiają się: „Którego wilka rzucić im na pożarcie”? Czy teraz sytuacja jest podobna? Tak, tylko te wilki nie są tak bardzo przerażone, jak te na obrazku. K

Widmo komunizmu krąży nad Europą Jeśli pozostaniemy bierni wo­ bec zalewającej nas fali rewolu­ cji kulturalnej, nasza tożsamość narodowa, religijna, kulturalna zostanie zagrożona. Może nie dosłownie nasza, ale na pewno naszych dzieci i wnuków – a to przecież jest dla nas jeszcze smutniejsze. Celina Martini ostrzega przed marksizmem kulturowym.

2

Raz na 100 lat. Wielkopolska Wiktoria 1918–2018 Obchodzona w wyjątkowy sposób, w wyjątkowym ro­ ku 100 rocznica wybuchu zwy­ cięskiego powstania wielko­ polskiego, o której było tym razem nieco głośniej w całej Polsce, może na dobre przebi­ je się do świadomości rodaków – wyraża nadzieję Przemysław Terlecki.

3

Gdzie się podziali eurokomuniści? Dziś prawdziwych eurokomunis­tów (podobnie jak Cyganów) już nie ma. Po­ nieważ generalnie komunizm na świecie nie ma dobrej pra­ sy, eurokomuniści rozmyli się i rozproszyli, zasiedlając rów­ nomiernie całe spektrum po­ lityczne. Ich umiejscowienie w Polsce i za granicą omawia Jan Martini.

4

Mowa nienawiści Przywołują się same bezcenne słowa Orwella: „Im dalej spo­ łeczeństwo dryfuje od prawdy, tym bardziej nienawidzi tych, co ją głoszą. Prawda jest no­ wą mową nienawiści”. Refleksje Ks. Pawła Bortkiewicza nad przykrym zjawiskiem, coraz mocniej utrwalającym się w życiu społecznym.

5

ind. 298050

P

owiedz, co jest nie tak, dlaczego nam się nie udaje? Robimy wszystko tak samo jak wy, a nic nie wychodzi… zapytał jeden z działaczy dzisiej­ szej opozycji swojego kolegę ze szkoły, dziennikarza i działacza społecznego prawej strony sceny politycznej. Wam brakuje serca i ducha – odpowiedział redaktor – nie wierzycie w to, co wmawiacie ludziom. U nas jest odwrotnie. Ten prawicowy redaktor to Tomasz Sakiewicz, a dialog przytoczył pod­ czas jubileuszu X-lecia Klubu Gazety Polskiej w Poznaniu. Odpowiedziały mu oklaski wypełnionej po brzegi sali Pałacu Działyńskich. Patrzyłam na te tak dobrze mi znane twarze i wiedziałam, że ma rację. Na pewno ducha i serca tu nie brakuje. Marysia Zawadzka, która dziel­ nie szefuje temu klubowi po nagłej śmierci jego założyciela Zenona To­ rza i jej najbliższa współpracownicz­ ka i podpora w tej pracy, Ewa Ciosek, która o wszystkim pamięta i każdemu pomoże; Celina i Jan Martini, nasi lu­ dzie z „Kuriera WNET”, od początku związani z klubem; Staszek Mikołajczak z AKO i tylu, tylu innych. Społecznicy, którzy nigdy nie pytają, „za ile?” i „co z tego będę miał?”. Miesięcznice smoleńskie i Msze św. za Ojczyznę, koncerty i spotkania z publicystami, obecność na wszystkich obchodach najważniejszych rocznic patriotycznych i religijnych… Ludzie z Poz­nania, na których mogą liczyć pra­ wicowi politycy, teraz już także prawi­ cowi urzędnicy, którzy ochoczo z ich społecznego zaangażowania korzysta­ ją. Serca i ducha nadal im nie braku­ je, a te najszczersze, najprawdziwsze intencje widać po tym, że nie stali się beneficjentami „dobrej zmiany”, choć teraz zrobi o nich materiał i publiczna telewizja, i publiczne radio. Ale obec­ ny na jubileuszowym spotkaniu Klubu były minister obrony narodowej Anto­ ni Macierewicz na tę przychylność pub­ licznych mediów już nie może liczyć, już żadna kamera za nim nie biega, choć żołnierze nadal mówią o nim w pry­ watnych rozmowach, że tak oddanego wojsku ministra nigdy w Polsce nie było. Media to jednak zupełnie inny temat. Niewielu ich odbiorców wie, że dziś są one przede wszystkim na­ rzędziem marketingowym, mówią, co mamy kupować (reklama) i co myśleć (specjaliści od PR). Trzeba i wiedzy, i doświadczenia, by się przed tą mani­ pulacją chronić. W „Kurierze WNET” staramy się uświadamiać to Czytelni­ kom od początku naszego istnienia. Za nami wielkie okrągłe roczni­ ce 2018 roku – 100-lecie odzyskania niepodległości i 100-lecie powsta­ nia wielkopolskiego. Teraz 100-lecie powstań śląskich. W tym roku przed nami dwie kolejne ważne daty, obie w czerwcu. Będziemy obchodzić 40. rocznicę pierwszej pielgrzymki do Pol­ ski Jana Pawła II i 30. rocznicę wyborów czerwcowych, tych po Okrągłym Sto­ le. Wielu z nas pamięta te wydarzenia. Z biegiem lat widać wyraźnie, czym one były w naszej historii. Ile dobra, ile serca rozlało się po Polsce po pierwszej w historii wizycie Papieża w naszym kraju i jak cynicznie w 1989 r. ówcześni przedstawiciele opozycji demokratycznej oszukali na­ ród nie przez to, że siedli do Okrą­ głego Stołu z komunistami, ale dlate­ go, że prawdziwe obrady prowadzili w Magdalence i milionom ludzi, którzy z sercem i oddaniem ich popierali, nic o tych ustaleniach nie powiedzieli. Dziś okazuje się, że najtajniejsze, prywatne archiwa najważniejszych ludzi komuny z tamtych czasów znalazły się w USA, a Polska nie może przeprowadzić ich kwerendy, bo podobno trwa remont w instytucie, gdzie te teczki są, i jeszcze dwa lata będzie trwał… Czy za naszego życia poznamy prawdę o wydarzeniach, których jes­ teśmy świadkami i uczestnikami? Ta­ kich, którzy z serca angażują się w ży­ cie publiczne, było i jest w naszym kraju naprawdę wielu, nie liczymy na profity, więc może mamy prawo wie­ dzieć, kto na naszej działalności zy­ skuje, a kto traci? K

G

FOT. ANNA WILOWSKA

redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet


KURIER WNET · LUTY 2O19

2

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Obecność, nie władza Miś na miarę 2019 roku Henryk Krzyżanowski

Małgorzata Szewczyk

Zabobonem popularnym wśród opozycji totalnej jest rzekomy sojusz ołtarza „Wiesz, co robi ten miś? On odpowiada żywotnym potrzebom całego społe­ z tronem w Polsce, co się tłumaczy tak, że Kościół ma za duży wpływ na pań­ czeństwa. To jest miś na skalę naszych możliwości” – mówił bohater głośnego stwo „dobrej zmiany”. filmu Stanisława Barei sprzed blisko 40 lat, ale – jak można przekonać się w mieś­ cie nad Wartą – fraza ta niewiele straciła na aktualności. całą powagą głosi to Bartłomiej głosicielem był Mussolini. Przywódca Wszyscy, którzy dziś krzyczą, że to włoskiego faszyzmu tak przecież mó­ wił: „Wszystko w Państwie, nic poza Państwem, nic przeciw Państwu”. Cóż, wygląda na to, że pan Sienkiewicz chęt­ nie się pod tym hasłem podpisze. Dla katolika jest to jednak szkodli­ we urojenie. Kościół, który miałby pod­ dać się kontroli państwa, prędzej czy później spadłby na pozycje Kościoła państwowego, jak w luteranizmie. Teza o sojuszu państwa i Kościoła AD 2019 jest przy tym absurdalna także ze wzglę­ dów praktycznych. Mamy w Polsce sła­ bą władzę centralną i rozkawałkowaną z definicji władzę samorządową. Gdzież więc jest ten tron, przy którym mieliby stać biskupi? Do tego sam episkopat jest pluralistyczny oraz, wbrew mylnym przekonaniom, nie posiada struktury hierarchicznej. Komisja Episkopatu nie jest bowiem władzą, lecz platformą po­ rozumienia biskupów.

Kościół rządzi Polską, mylą więc wła­ dzę z OBECNOŚCIĄ. Kościół katolicki jest bardzo dużą wspólnotą, która siłą rzeczy jest mocno obecna w życiu spo­ łecznym. I można rozumieć, że osoby nie czujące się częścią tej wspólnoty mogą odczuwać to jako dyskomfort, np. 4/5 klasy idzie na religię, a reszta nie. Rodzice tej reszty woleliby, żeby religii w szkole nie było, czytaj: żeby tamte dzieci szły na nią po lekcjach – czyli do domu na szybki obiad i potem na 18.00 do salki. Albo na 20.00 tam, gdzie jest dużo dzieci i nie mieszczą się naraz. No cóż... A czy udział księdza proboszcza od poznańskich Zmartwychwstańców w inauguracji żłóbka, który w piwnicy na Rolnej urządza od kilku lat Schron Kultury Europa, uznać za objaw takiego sojuszu? Ale przecież nie ma tam tronu, tylko żłóbek i siano. K

Polska jest najbardziej jednolitym etnicznie i wyznaniowo krajem Europy. Tym niemniej ideowe podziały są wśród Polaków tak głębokie, że mówi się o „dwóch plemionach” określanych różnie, w zależności od „przynależności plemiennej” określającego.

III RP Obojga Narodów Jan Martini

W

edług niektórych mamy „proeuropejską demokratyczną opozycję” oraz „ksenofobicznych populistów”, natomiast publicysta St. Michalkiewicz nazywa „plemiona” dosadniej – „obóz zdrady i zaprzaństwa” i „historyczny naród polski”. „Polskojęzyczni Europejczycy” (jak sami siebie często nazywają) obarczają winą za istniejący stan rzeczy Jarosława Kaczyńskiego, który „dzieli Polaków”. Jednak praprzyczyna podziałów jest starsza – akuszerem „polskojęzycznych” i autorem podziału wśród Polaków był Stalin, a podobny problem występuje we wszystkich krajach, które miały pecha i były „wyzwolone” przez Armię Czerwoną. Do licznych nieszczęść spadających na narody porażone przez komunizm należało wytworzenie się swoistej nowej mniejszości – „narodu równoległego”. Znajomy Serb tłumaczył mi kiedyś, co przytrafiło się Serbom. Otóż, jego zdaniem, po każdym najeździe agresora zew­nętrznego część ludzi z oportuniz­ mu zaczynała kolaborować z okupantem. Tak powstały nowe nacje – ulegli Turkom muzułmańscy Bośniacy i katoliccy Chorwaci. W Polsce 120 lat zaborów nie spowodowało jednak większych spustoszeń mentalnych. Nawet ludzie pracujący w administracji państw zaborczych i dochodzący tam do wysokich stanowisk pozostawali Polakami i nikt nie nazwałby ich kolaborantami. Dlatego możliwa była tak szybka reintegracja podzielonych terytoriów polskich po 1918 roku. Wystarczyło jednak 40 lat PRL, by pojawili się ONI – duża grupa uprzywilejowanych „poturczeńców”, potocznie zwanych komuchami. Podobnie, jak w innych krajach „demokracji ludowej”, „naród równoleg­ ły” rozwinął się z grupy pomagierów wprowadzających „rządy mas” u boku dywizji NKWD i Armii Czerwonej. Do komunistów przystali ludzie zwiedzeni mirażem „ustroju sprawiedliwości społecznej” i przekonani o „nieuchronności procesów historycznych” – zwłaszcza mało odporni na miazmaty sowieckiej propagandy socjaliści. Mniej ideowi byli

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

członkowie mniejszości etnicznych i ci, którzy dostrzegali swoją szansę przez wysługiwanie się okupantom. Tak więc Rosjanie mieli gotowe kadry, z którymi rozpoczęto wielkie dzieło kolonizacji naszego kraju – proces przewidziany na lata. Jednak mimo szalejącego „Frontu Jedności Narodu” świadomość podziału na „my”i „oni” była powszechna w całym okresie komunizmu „właściwego”. „Oni” byli cokolwiek izolowani; utrzymywali stosunki towarzyskie między sobą, żenili się w obrębie własnej kasty (zootechnik nazwałby to hodowlą wsobną – wszyscy esbecy, którym przypisuje się zabójstwo Popiełuszki, mieli oboje rodziców pracujących w UB). Wśród „onych” dużo było osób pochodzenia żydowskiego, ale trudno byłoby nazwać ich Żydami – do tradycji żydowskich było im równie daleko, jak do polskich. To raczej oportuniści – „proletariaccy internacjonaliści”, ludzie sowieccy.

Do licznych nieszczęść spadających na narody porażone przez komunizm należało wytworzenie się swoistej nowej mniejszości – „narodu równoległego”. Podział nie tylko nie zniknął wraz z upadkiem komunizmu, lecz rozras­ tanie się „narodu równoległego” paradoksalnie uległo wzmożeniu. W 1989 wydawało się, że ONI ulegną „zresorbowaniu” i powrócą na łono narodu jako marnotrawni synowie. Zapanuje powszechne zjednoczenie, poloneza będą wodzić Polak z Polakiem, wasz prezydent z naszym premierem. Niestety wkrótce okazało się, że rację miały wietrzące podstęp prawicowe „nienawistne oszołomy” – prezydent był rzeczywiście „wasz”, ale za to premier nie nasz. „Alek” z „Bolkiem” porozumieli się jak agent z agentem, a my przekonaliśmy się, że ci, którymi Związek Radziecki posługiwał się do utrzymania swojego panowania nad Polską, wyszli na tym dobrze. To ludzie, którzy „nie płakali po papieżu”

i opowiadali dowcipy o kaczce po smoleńsku. Kuba Wojewódzki jest im autorytetem, a biblią Wyborcza. Serbowie, Chorwaci i Bośniacy są mniej lub więcej oddzieleni terytorialnie. Nasi „poturczeńcy” mieszkają wśród nas, w sąsiednim domu, w mieszkaniu naprzeciwko. Nietrudno zgadnąć, na kogo będą głosować (a raczej na kogo NIE będą głosować). W etnicznie jednolitej Polsce wytworzyła się nowa mniejszość. Bo ONI są mniejszością, choć dysponują większością majątku narodowego. I stwarzają wszystkie zagrożenia, jakie sprowadza fakt istnienia licznej, wpływowej i nieprzyjaznej mniejszości. To z nich wyrasta agentura wpływu – wszyscy ci, o których wspominał ambasador Rosji, mówiąc: „W Polsce mamy wielu przyjaciół”. Wielotysięczna armia agentów wpływu odpowiednio rozstawionych w polityce, wojskowości, gospodarce, mediach, sądownictwie, nauce, kulturze, nawet w Kościele, ma zasadniczy wpływ na utrzymywanie Polski w stanie znacznej zależności od zewnętrznych ośrodków sterujących. ONI wyglądają tak samo jak my, mówią płynnie po polsku, śpiewają te same piosenki biesiadne, kibicują Małyszowi i Kubicy, ale jak się zachowają w (hipotetycznej) chwili próby, np. inwazji wrogich wojsk? Będą z nami, czy znajdą swoją szansę w pomocy agresorom? Istnienie tak głębokiego podziału przywodzi na myśl naszą osiemnastowieczną historię. Wówczas wytworzenie dwóch skonfliktowanych obozów było wynikiem trwającej niemal wiek wojny hybrydowej Rosji przeciw Rzeczpospolitej. Był to bardzo skuteczny (i najtańszy) sposób zniszczenia naszego państwa. Stronnictwa Czartorys­ kich i Potockich na przemian zrywały sejmy, Sąd Najwyższy przez 14 lat nie był w stanie wydać żadnego wyroku, a państwo było kompletnie sparaliżowane. Rosjanie dbali tylko, aby siły obu stronnictw były wyrównane, nie dopuszczając żadnej ze stron do uzyskania przewagi. Czy jesteśmy świadkami podobnej sytuacji? Wiemy, jak to się skończyło w XVIII wieku. K

Redaktor naczelny Kuriera WNET

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Krzysztof Skowroński

WIELKOPOLSKI KURIER WNET Redaktor naczelna

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl

Zespół WKW

Małgorzata Szewczyk ks. Paweł Bortkiewicz Aleksandra Tabaczyńska Michał Bąkowski Henryk Krzyżanowski Jan Martini Danuta Namysłowska

Z

resztą cały obraz, poświęco­ ny rzeczywistości PRL-u, budzi uśmiech wśród kolejnych poko­ leń Polaków. Humorystyczne sceny z barów mlecznych, urzędów i sklepów, okraszone kultowymi już dziś dialogami, odzwierciedlały absurd co­ dziennej egzystencji Polaków. Wielu myślało, że byliśmy świad­ kami „czasów słusznie minionych”, tym­ czasem niedawno Bareja powrócił do Poznania. Bo oto stało się. Urzędnicy stolicy Wielkopolski znowu błysnęli oryginalnością i pomysłowością. Chwi­ lowo – zapewne – porzucono malowa­ nie kolejnych kilometrów dróg rowero­ wych na rzecz… zmian szaty graficznej rozkładów jazdy autobusów i tramwa­ jów oraz zmiany numeracji miejskich dziennych linii autobusowych. Oto od 2019 roku poznańskie au­ tobusy mają trzycyfrowe numery linii w miejsce dwucyfrowych. Powodem tego wiekopomnego wydarzenia jest niby coraz większa liczba linii auto­ busowych, których numery zbliżają się do obecnie wykorzystywanego zakresu numeracji linii tramwajowych (sic!). Dodatkowo Zarząd Transportu Miejskiego w Poznaniu zmianę moty­ wuje numeracją linii autobusowych podpoznańskich gmin, która obejmu­ je kolejne „setki”. Dzięki temu system

ma być bardziej przejrzysty, czytelny i zrozumiały nie tylko dla mieszkań­ ców aglomeracji poznańskiej, ale i dla przyjezdnych. Naprawdę nie wiem, jakie znacze­ nie ma mieć dla mieszkańców Pozna­ nia zmiana numeru linii autobusu na 152 w miejsce 52 czy 190 w miejsce 90, ale już skwapliwie zapowiedzia­ no uporządkowanie numeracji linii tramwajowych. Szkoda tylko, że nie dodano, że te wspaniałe środki trans­ portu, które najlepiej sprawdzają się w korkach, nie mają po czym jeździć, bo tory albo są w naprawie, albo linie są tak pozmieniane, że wsiadając do pojazdu, pasażerowie pytają się wza­ jemnie: „dokąd to jedzie?”. Smaczku całej sprawie nadaje fakt, że sam pro­ ces wymiany rozkładów jazdy na przy­ stankach przewidziany jest… na kilka miesięcy. Przyjezdny odwiedzający po raz pierwszy ten stary gród nad Wartą na pewno więc bez problemu zorien­ tuje się, że autobus linii 84, którego rozkład studiuje na tabliczce na przy­ stanku, to ten sam, który podjedzie za kilkanaście minut, tyle że z tablicą wyświetlającą numer 184. Jakby tego było mało, poznania­ kom zafundowano – i to w dosłow­ nym tego słowa znaczeniu – cuda na kiju. Oto bowiem zorganizowano

Widmo komunizmu krąży nad Europą Celina Martini

W

lutym 1848 roku ukazał się w Londynie Manifest Komunistyczny autorstwa Karola Marksa i Fryderyka Engelsa. Oto słynny początek: Widmo krąży po Europie – widmo komunizmu. Wszystkie potęgi starej Eu­ ropy połączyły się dla świętej nagonki przeciw temu widmu, papież i car, Met­ ternich i Guizot, francuscy radykałowie i niemieccy policjanci. Gdzie jest taka partia opozycyjna, która by nie była okrzyczana za komunistyczną przez swych przeciwników, będących u wła­ dzy; gdzie jest taka partia opozycyjna, która by nie rzucała nawzajem piętnu­ jącego zarzutu komunizmu zarówno bardziej od siebie postępowym przeds­ tawicielom opozycji, jak i swoim reak­ cyjnym przeciwnikom. Dwojaki wniosek wypływa z tego faktu. Komunizm jest już przez wszystkie potęgi europejskie uznany za potęgę. Czas już wreszcie, aby komuniści wyłożyli otwarcie wo­ bec całego świata swój system poglą­ dów, swoje cele, swoje dążenia i bajce o widmie komunizmu przeciwstawili manifest samej partii. A teraz ten sam fragment, który obecnie powinien mieć następujące brzmienie: Widmo krąży po Europie (i Ameryce) – widmo komunizmu. Wszystkie potęgi starej Europy połączyły się dla świętej sprawy propagowania tego widma, Komisja Europejska i Trybunał Sprawiedliwości, Merkel, Macron, francuscy radykałowie i niemieccy policjanci. Gdzie jest taka partia rządząca, która by nie była okrzyczana za populistyczną i faszystowską przez inne rządy, jeśli nie chce wprowadzać neomark­ sistowskich absurdów; gdzie jest taka partia opozycyjna, na którą nie rzucano by piętnującego zarzutu populizmu i faszyzmu, jeśli jej założenia odrzucają liberalne dogmaty? Dwojaki wniosek

Korekta

Magdalena Słoniowska Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

reklama@radiownet.pl

Dystrybucja własna! Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

wypływa z tego faktu. Komunizm jest już przez wszystkie potęgi europejskie uznany za potęgę. Czas już wreszcie, aby komuniści wyłożyli otwarcie wobec całego świata swój system poglądów, swoje cele, swoje dążenia i bajce o demokracji przeciwstawili Manifest z Ventotene włoskich komunistów Spinellego, Rossiego i Colorniego z 1941 roku, który został przyjęty przez Unię Europejską z okazji urodzin Marksa w roku 2017 jako oficjalny dokument programowy.

Ż

art? Wcale nie. Komunizm bowiem bynajmniej nie upadł, lecz korzystając z pomysłów swych twórców, które sformułowane u zarania tej ideologii nie zostały dostatecznie wykorzystane, przepoczwarzył się w tzw. marksizm kulturowy, totalitarną ideę mającą – jakżeby inaczej – stworzyć Nowego Wolnego Człowieka. Piękny zamysł Schumanna, Monneta i Adenauera zbudowania pokojowej Europy opartej na łączących ją wartościach chrześcijańskich i wspólnej, wywodzącej się z Antyku kulturze, został zawłaszczony przez uzurpatorów wyznających dokładnie przeciwne poglądy. Tym razem Nowy Człowiek zostanie uwolniony już nie od swej własnoś­ ci prywatnej, lecz od swej tożsamości. Cele walki są te same, co przed stu laty: rodzina, naród, religia, zwłaszcza katolicka, która pozostała głównym i zasadniczym wrogiem twórców Nowego Człowieka. Środki zaś zostały zamienione z „twardych”, jak więzienia, łagry, bagnety i karabiny, które niszczyły przede wszystkim ciało, ale często duszy zwyciężyć nie mogły, na o wiele skuteczniejsze i tańsze środki „miękkie”, które atakują wprost mózgi, serca i dusze. Fałszywe teorie naukowe, fałszywe wartości, deprawacja, zmieniają ludzką mentalność, rozbijają

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl

Informacje o prenumeracie

kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507

związki międzyludzkie, niszczą wielowiekową kulturę i tradycję. Aborcja, eutanazja, pseudonauka gender, taran muzułmańskich imigrantów do dekompozycji homogenicznych społeczności – to wszystko narzędzia nowych uszczęśliwiaczy ludzkości. Wyalienowana jednostka wydana na łup własnych zachcianek i żądz, karmiona lewicowymi dogmatami – kontrkulturą, postprawdą i dekonstrukcją, poz­ bawiona tożsamości i oparcia w rodzinie, w tradycji i wierze, stanowi łatwy materiał do manipulacji dla tych, którzy uznali się godnymi władzy nad światem.

Piękny zamysł Schumanna, Monneta i Adenauera zbu­ dowania pokojowej Europy opartej na wartościach chrześci­ jańskich i wywodzącej się z Antyku kulturze, został zawłaszczony przez uzurpatorów wyznających do­ kładnie przeciwne poglądy. Proces budowy Nowego Człowieka na tzw. Zachodzie postępuje w tempie błyskawicznym i zmierza ku ukończeniu. „Krwawy skończy się trud, gdy związek nasz bratni ogarnie ludzki ród”. (kto dziś pamięta tekst Międzynarodów­ ki – hymnu komunistów…) W Polsce proces ten, mimo konserwatywnej władzy, również rozszerza się z szybkością pożaru w lesie, a lud w ogóle nie reaguje – czego dowodem była smętna grupka protestująca w Warszawie przeciw lekcjom „równości” Trzaskowskiego. O ile Dokończenie na sąsiedniej stronie

Nr 56 · STYCZEŃ 2019

(Wielkopolski Kurier Wnet nr 48)

Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o.

konferencję prasową, podczas której omówiono najnowszy cud – wandalo­ odporny słupek z nową szatą graficz­ ną rozkładu jazdy. Pierwszy taki słu­ pek stoi w centrum miasta przy placu Wiosny Ludów, a drugi na przystanku autobusowym przy ulicy Przybyszew­ skiego. Słupek jest nowoczesny, este­ tyczny i ma gablotę. Najnowszy, „pilo­ tażowy” słupek z tabliczką informującą o rozkładzie jazdy, ma większą czcion­ kę w legendzie, godziny oddzielone poziomymi paskami i – najważniejsze – przeniesiono wykaz przystanków na trasie z prawej części rozkładu na lewą! Naprawdę trudno wyjść z podzi­ wu nad pomysłowością poznańskich urzędników. Pytanie tylko, po co nam gablotki z rozkładem jazdy, czyli z „bar­ dzo przybliżonym czasem przyjazdu/ odjazdu”, gdy można by zainstalować elektroniczne tablice informacyjne na każdym przystanku, bo o kolejnej linii tramwajowej to tylko wiele się mówi. I tylko wobec tej przedziwnej rze­ czywistości ciśnie się na usta inny dia­ log z „Misia”: „Powiedz mi, po co jest ten miś?” – pytał prezes klubu „Tęcza”. „Nikt nie wie po co, więc nie musisz się obawiać, że ktoś zapyta”. I dodawał: „Prawdziwe pieniądze robi się na drogich, słomia­ nych inwestycjach”. K

Data i miejsce wydania

Warszawa 9. 02.2019 r.

Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

Z

Sienkiewicz, jeden z mózgów poprzedniej władzy, który tak skarży się w swojej książce: „Po­ lacy są zdani na łaskę księży, spośród których część nie ma żadnych skrupu­ łów w zdzieraniu opłat od obywateli. Opłat nigdzie nieewidencjonowanych, od których państwo nie pobiera podat­ ków, bo Kościół jest z nich zwolniony”... A w innym miejscu podsumowuje: „Sys­ tem z punktu widzenia państwa jest skandalem. Bo jak inaczej można nazwać sytuację, w której państwo godzi się, żeby obok niego w sposób niezależny istniał podmiot pobierający opłaty według uznania, obciążające obywateli tego państwa?”. Idea, że absolutnie wszystko, co się rusza, musi być podporządkowa­ ne państwu, a każdy grosz obwąchany przez fiskusa, jest bliska eurokratom, co nie zmienia faktu, że jej wczesnym


LUTY 2O19 · KURIER WNET

3

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

P

o raz pierwszy Polacy usłyszeli głośno i wyraźnie, że powstanie nie było jakimś lokalnym wydarzeniem, ale jego sukces przesądził o kształcie granic Odrodzonej Rzeczypospolitej i zwycięst­wie w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 roku. I jeszcze jedna uwaga na wstępie. Tak jak sto lat temu niemal każda wielkopolska rodzina zaangażowana była w pomoc powstańcom i walkę o niepodległość, tak w 2018 roku chyba wszyscy mieszkańcy regionu wzięli aktywny udział w niezliczonych uroczystościach i wydarzeniach organizowanych na stulecie Niepodległej.

między innymi w uroczystości odsłonięcia ufundowanej przez IPN Tablicy Wdzięcznoś­ci autorstwa Romana Kosmali, jaka zawisła na gmachu Wielkopolskiego Urzędu Wojewódzkiego, oraz w premierowej prezentacji wydanego po raz pierwszy w historii przez Pocztę Polską znaczka poświęconego powstaniu wielkopolskiemu. Przez szacunek dla bohaterskich powstańców i ich żyjących potomków milczeniem pomińmy pewne próby zakłócenia niektórych wydarzeń, organizowania alternatywnych uroczystości w tym samym czasie czy nieobecność ważnych osób piastujących najwyższe samorządowe stanowiska na mszach jubileuszowych i państwowych uroczystościach.

Trzeba było czekać aż do 100 rocznicy wybuchu powstania wielkopolskiego, aby o tym zwycięskim zrywie dowiedziała się cała Polska. Hołd bohaterskim powstańcom podczas jubileuszowych uroczystości zorganizowanych w Poznaniu 27 grudnia oddali Prezydent RP i Premier polskiego rządu.

Rok 2018

wystawach, odsłonięciach pomników, pokazach fajerwerków, uroczystościach państwowych. Obchody te miały charakter kroczący. Pierwsze rozpoczęły się już w marcu 2018 roku i zorganizowały je praktycznie wszystkie samorządy, przez teren których przeszło powstanie wielkopolskie.

W sieci, na papierze i w plenerze Rynek wydawniczy obrodził ciekawymi książkami, encyklopediami i monografiami. Niezwykle na tej długiej liście prezentują się Encyklopedia Pows­ tania Wielkopolskiego 1918–1919 pod redakcją prof. Janusza Karwata i Marka Rezlera, wydany przez AWR Chronica z Szamotuł album pt. Nasze Powstanie czy starannie wydany, bogato ilustro-

Głównego Powstania, podpisywane przez majora Stanisława Taczaka i gen. Józefa Dowbor-Muśnickiego, zilustrowane słynnymi zdjęciami Kazimierza Gregera. Druga zaś wystawa opowiadała zapomnianą historię obrad Polskiego Sejmu Dzielnicowego zwołanego do Poznania w dniach 3–5 grudnia 1918 roku, stanowiącego swoiste preludium do wybuchu powstania wielkopolskiego. Stulecie obrad tego Sejmu, który po raz pierwszy przyznał kobietom bierne i czynne prawa wyborcze, uczczono organizując w centrum Poznania barwny, patriotyczny Pochód Polski, w którym maszerowali między innymi potomkowie delegatów na Sejm. Zarówno pochód, jak i wspomniane wystawy objął honorowym patronatem Marszałek Sejmu Marek Kuchciński. Niecodzienny

FOT. WIELKOPOLSKI URZĄD WOJEWÓDZKI

Przemysław Terlecki

Wypada mieć nadzieję, że obchodzona w wyjątkowy sposób, w wyjątkowym roku 100 rocznica wybuchu zwycięskiego powstania wielkopolskiego, o której było tym razem nieco głośniej w całej Polsce, na dobre przebije się do świadomości rodaków Poznań oraz Wielkopolskie Muzeum Niepodległości, Piknik Lotniczy zorganizowany w stulecie zdobycia Stacji Lotniczej Ławica, a także współczesna przysięga żołnierzy 12 Wielkopolskiej Brygady Obrony Terytorialnej, połączona z rekonstrukcją historycznej przysięgi Armii Wielkopolskiej, jaka

Prezydent RP Andrzej Duda i Premier Mateusz Morawiecki. Prezydent przed pomnikiem Powstańców Wielkopolskich wygłosił bardzo dobre, parokrotnie przerywane entuzjas­tycznymi brawami przemówienie. – „Nie byłoby II Rzeczypospolitej w jej ostatecznym kształcie, gdyby nie determinac­

odbyła się na ówczesnym placu Wilhelmowskim (dziś Wolności) 26 stycznia 1919 roku.

ja, odwaga, bohaterstwo, ale i praca Wielkopolan” – mówił prezydent. – „Powstanie wielkopolskie było i jest fundamentem niepodległości, odro-

Prezydent i premier

dzonej Polski, dążenia do niepodleg­ łości i suwerenności także po II wojnie światowej, co spowodowało, że poznaniacy w 1956 roku upomnieli się o chleb, wolność, dumę” – zapewniał prezydent. Premier polskiego rządu zaś przed południem wziął udział

Na koniec jeszcze jedna refleksja. To wstyd, że dumni ze swej historii Wielkopolanie nie doczekali się do dziś nowoczesnego Muzeum Powstania Wielkopolskiego. Takie narracyjne, atrakcyjne zwłaszcza dla młodego pokolenia muzea powstały w ostatnich latach w wielu polskich miastach, mniejszych od Poznania. To bez wątpienia grzech zaniechania kolejnych władz miasta i województwa. Powierzchnia wystawiennicza prezentująca zwycięskie powstanie wielkopolskie w Odwachu na Starym Rynku liczy zaledwie 340 metrów kwadratowych! Odwiedza je w ciągu roku ok. 20 tys. osób. Tymczasem Muzeum Pows­ tania Warszawskiego, zbudowanego dzięki determinacji śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego w ciągu zaledwie kilkunastu miesięcy, liczy prawie 5 tysięcy metrów kwadratowych, a rocznie przewija się przez nie blisko milionowa publiczność! Na szczęście w czasie ostatniej samorządowej kampanii wyborczej władze Poznania ogłosiły zamiar budowy Muzeum. Jeśli rzeczywiście powstanie, to będziemy musieli na nie niestety poczekać co najmniej pięć lat. Dwa lata temu Narodowe Centrum Kultury przeprowadziło zakrojone na szeroką skalę badania na temat rozpoznawalności ważnych w historii Polski dat i rocznic oraz naszych oczekiwań

wany i udokumentowany nieznanymi dotąd źródłami album pt. Ziemia Gnieźnieńska w Powstaniu Wielkopol­ skim 1918/1919, także autorstwa wspomnianego prof. Karwata. Z inicjatywy poznańskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej, przy współpracy z wieloma instytucjami nauki i kultury stworzono niezwykły portal edukacyjny poświęcony powstaniu (pw.ipn.gov.pl lub powstaniewielkopolskie.ipn.gov.pl). Jego uroczysta inauguracja odbyła się pod koniec roku w Belwederze w Warszawie. W połowie listopada w gmachu Sej-

przebieg miały uroczystości państwowe na placu Wolności, zorganizowane przez wojewodę w dniu Narodowego Święta Niepodległości. Wzięły w nich udział tysiące poznaniaków i gości, a największą atrakcją, oprócz Pikniku Powstańczego, był specjalnie przygotowany na tę okazję multimed­ ialny pokaz (mapping) wyświetlany na gmachu budynku Arkadii, sugestywnie i w sposób bardzo plastyczny opowiadający historię zwycięskiego powstania. Dzień wcześniej, już po raz ósmy Koncert Niepodległościowy w Auli UAM zorganizował Aka-

mu, z inicjatywy Wojewody Wielkopolskiego, Archiwum Państwowego w Poznaniu oraz Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk i Fundacji Zakłady Kórnickie, pokazano dwie wystawy. Na jednej zaprezentowano nieznane rozkazy dzienne Dowództwa

demicki Klub Obywatelski. Na uwagę zasługują także bez wątpienia: emitowany ze Starego Rynku w Poznaniu na antenie ogólnopolskiej koncert pn. „Wielkopolanie śpiewają Niepodległej. W chwilach próby zwycięstwo!”, którego głównym organizatorem była TVP3

FOT. WIELKOPOLSKI URZĄD WOJEWÓDZKI

W

naszym społeczeństwie wiedza na temat zagrożeń marksizmem kulturowym jest znikoma. Niedawno dotkliwie uzmysłowiła mi powagę sytuacji wypowiedź pewnej bliskiej mi osoby, lekarki-matki-katoliczki, na temat warszawskich protestów: „Zawsze mnie intrygowało, dlaczego część większości tak się boi znacznej mniejszości. O ile wiem, osoby LGBTQ stanowią niezmiennie ok. 5%, niezależnie od doświadczanych represji czy tolerancji. Tak jak nie można zmienić orientacji z homo na hetero, tak nie można i w drugą stronę. Skąd więc niepokój, że dzieci nagle zmienią orientację pod wpływem lekcji zorganizowanej w szkole?”. Potem dodała, że przejrzała podręczniki proponowane do lekcji i że protest jest manipulacją Centrum Życia i Rodziny i podobnych organizacji. Oznacza to, że przeglądając podręczniki, nie zauważyła lewackiej ideologii wylewającej się z każdej strony (ja też przejrzałam). Dla „nieuświadomionych” takie hasła jak ‘równość’, ‘tolerancja’, ‘akceptacja odmienności’, ‘przełamywanie stereotypów’, ‘pomoc uchodźcom’ brzmią bardzo pozytywnie. Mało kto domyśla się, jaką faktyczną treść niosą te słowa w interpretacji „ludzi postępu”. Zastanawiam się więc, co można zrobić, żeby uczulić – przynajmniej katolików – na problem rewolucji kulturowej i jej niepokojących możliwych rezultatów. Najbardziej naturalną drogą byłoby edukowanie rodziców. Ponieważ jednak rodzice na ogół są bardzo zajęci, nie mają czasu na zapoznanie się z problematyką marksizmu kulturowego, zaś nie znając tych problemów – nie widzą konieczności znalezienia czasu na zajęcie się nimi w obronie własnych dzieci. Powstaje błędne koło. Niewykluczone, że jakieś możliwości tkwią w Kościele, którego kapłani co tydzień mają sposobność poruszania sumień wiernych. Czy nie przerazi ich wizja „mieszania się do polityki” – oto jest pytanie. Jedno jest pewne – jeśli pozostaniemy bierni wobec zalewającej nas fali rewolucji kulturalnej, nasza tożsamość narodowa, religijna, kulturalna zostanie zagrożona. Może nie dosłownie nasza, ale na pewno naszych dzieci i wnuków – a to przecież dla nas jeszcze smutniejsze. K

Wielkopolska Wiktoria 1918–2018

FOT. WIELKOPOLSKI URZĄD WOJEWÓDZKI

więcej czarnych parasolek manifestowało akceptację dla aborcji!

Raz na 100 lat

FOT. WIELKOPOLSKI URZĄD WOJEWÓDZKI

Dokończenie z poprzedniej strony

Co w przyszłości

FOT. POCZTA POLSKA

Jeszcze to do nas chyba w pełni nie dociera. Za nami absolutnie wyjątkowy rok. Dwa stulecia, dwie niezwykle ważne rocznice konstytuujące naszą odrodzoną państwowość, tożsamość i tak upragnioną, odebraną 123 lata wcześniej niepodległość. Trudno, zwłaszcza tu, w Wielkopolsce, nie zes­ tawić ich ze świętowanymi trzy lata temu obchodami 1050 rocznicy chrztu Polski. Chrześcijańska kolebka państwa polskiego, wierna Bogu przez stulecia i trudny czas zaborów, kiedy wybiła godzina, mając oparcie w Kościele zdołała przepędzić znienawidzonego pruskiego ciemięzcę. Wielopokoleniowa praca organiczna, nasz patriotyzm, odwaga, wyjątkowa gospodarność i niespotykane gdzie indziej zdolności organizacyjne wydały obfity plon w postaci zwycięstwa. Pięknie pisał o tym przed laty wybitny poznański historyk Lech Trzeciakowski, nazywając zakończone sukcesem powstanie – Wielkopolską Wiktorią. Przypomnieliśmy sobie o tym wszystkim podczas wyjątkowej lekcji historii, jaka może zdarzyć się raz na sto lat, biorąc udział w jubileuszowych koncertach, rekonstrukcjach historycznych, konferencjach,

O znaczeniu dla całej Polski tego, co wydarzyło się w Wielkopolsce sto lat temu, najlepiej świadczy fakt, że 27 grudnia, w stulecie wybuchu powstania do Poznania przyjechali

związanych z ich czczeniem. Okazuje się, że najbardziej rozpoznawalna datą jest 11 listopada. To bardzo dobrze, zwłaszcza że Narodowe Święto Niepodległości oficjalnie ustanowiono dopiero w 1937 roku, po wojnie znieśli je komuniści, a wróciło dopiero w wolnej Polsce po 1989 roku. Drugie miejsce to święto Konstytucji 3 maja, a dalej, i tu duże zaskoczenie – 1 sierpnia 1944 roku, czyli rocznica wybuchu powstania warszawskiego. Niestety wśród wymienionych przez ankietowanych Polaków dat nie ma powstania wielkopolskiego ani żadnego innego wydarzenia z his­ torii naszego regionu. Wypada mieć nadzieję, że obchodzona w wyjątkowy sposób, w wyjątkowym roku 100 rocznica wybuchu zwycięskiego powstania wielkopolskiego, o której było tym razem nieco głośniej w całej Polsce, na dobre przebije się do świadomości rodaków, a wiele trwałych śladów naszej pamięci o wydarzeniach sprzed stu lat, jakie powstały w minionym roku, skutecznie wzmocni przekaz o Wielkopolskiej Wiktorii. K Autor jest pełnomocnikiem Wojewody Wielkopolskiego ds. obchodów 100 rocznicy odzyskania niepodległości przez Rzeczpospolitą Polską oraz obchodów 100 rocznicy wybuchu powstania wielkopolskiego.


KURIER WNET · LUTY 2O19

4

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

I

deologia może być szczera i fałszywa, osobista i grupowa, uświadomiona i nieuświadomiona, korzystna i zgubna, może skłaniać do dobrowolnej aktyw­ ności lub dobrowolnej bierności itd. Jeżeli w danej sytuacji mamy możność podjęcia różnych decyzji, to o wybo­ rze sposobu działania zadecyduje nie tylko wygoda, ale i wyznawana ideologia, chyba że wygoda stała się ideologią.

Gramatyka ideologii Ujęcie rzeczownikowe każe widzieć ideologię jako pewien zbiór wartości czy poglądów, po­ dzielanych we wspólnocie. Ujęcie czasowni­ kowe pozwala zauważyć, że ideologia działa tak, jak matryca naszych przyszłych czynów. Zgodne z tą ideologią decyzje przychodzi nam podejmować łatwo, a niezgodne trudno. Rozróżnienia gramatyczne nabrały szcze­ gólnego znaczenia, gdy niedawno potwier­ dzono, że mózg człowieka szybciej operuje rzeczownikami niż czasownikami, co daje nie­ sprawiedliwe preferencje myśleniu rzeczow­ nikowemu. Jeżeli tak działo się w miliardach mózgów przez tysiące lat, musiało to jed­ nostronnie kształtować cywilizację globalną w przeszłości i może być skorygowane w przy­ szłości. Poza tym rzeczownik, by miał sens jako nazwa, wymaga na ogół dowodu na istnienie swojego desygnatu. A to trudna sprawa, gdy w grę wchodzą abstrakcje i uniwersalia. Filozofia czasownikowa nie skupia się na tym, czym rozpatrywana kategoria jest, ale – jak ona działa i jak działają ludzie ze względu na ową kategorię. Korzystając z paradygmatu czasownika, w kolejnych książkach przebada­ łem już następujące pojęcia: ‘prawda’, ‘dobro’, ‘piękno’, ‘możność’, ‘prowokacja’ i ‘ustrój’. Teraz przygotowuję Czasownikową teorię ideologii, a wybrane tezy prezentuję poniżej.

Fizyka ideologii Dowodzenie czegokolwiek na podstawie in­ terdyscyplinarnych analogii jest poważnym błędem metody, natomiast metodologicznie poprawne jest korzystanie z interdyscyplinar­ nych inspiracji. Niekiedy bowiem rozróżnie­ nia poczynione w jednej nauce szczegółowej mogą sprzyjać badaniom prowadzonym na zupełnie innym terenie. Nie wolno tylko prze­ nosić czy kopiować gotowych wniosków ani korzystać z obcych metod wedle jakkolwiek rozumianego podobieństwa. Do szczególnie inspirujących rozróżnień, przydatnych w czasownikowym opracowa­ niu zagadnienia ideologii, zaliczam dokonany w fizyce podział podstawowych wielkości fi­ zycznych na skalary i wektory. Nie zagłębiając się dalej, niż to pod rozpatrywanym wzglę­ dem jest teraz ważne, możemy powiedzieć, że w fizyce skalary mają tylko liczbową wartość fizyczną (np. 5 kg masy). To samo dotyczy po­ wierzchni, temperatury, ciśnienia statycznego itd. Natomiast wektory mają jeszcze kierunek, zwrot i niekiedy punkt przyłożenia. By coś sensownego powiedzieć o działaniu pocisku, nie wystarczy podać wartości liczbowej jego prędkości i masy (skalary), ale trzeba znać tra­ jektorię (kierunek) i wiedzieć, w którą stronę (zwrot) ów pocisk leci. Analizując czasownikowo kategorię dob­ ra, do skalarów zaliczyłem m.in. wolność, de­ mokrację, edukację i prawdę w nauce; nato­ miast do wektorów: państwo, wychowanie, prawdę w sądzie, odpowiedzialność itd. Wy­ nika to z badania korelacji dobra i danej kate­ gorii w działaniu. Prawda w nauce (podobnie jak nóż w kuchni) może służyć zarówno dobru, jak i złu, jest więc skalarem. Natomiast prawda w sprawiedliwym sądzie służy dobru, a fałszy­ we świadectwo przeciw bliźniemu – złu. Tam prawda jest wektorem. Pomocniczą inspirację w tym punkcie czerpię z logiki. Otóż w życiu nic nie dzieje się zgodnie z logiką dokładnie dwuwartościo­ wą. Matematycy opracowali więc opis pew­ nych aspektów rzeczywistości za pomocą logi­ ki wielowartościowej z wykorzystaniem teorii zbiorów rozmytych (mogą być dwie wartości lub więcej, przynależność elementu do zbioru jest niepewna, a wartość liczbowa jest niedo­ kładnie określona). Skalary odpowiadają tylko na pytanie „ile tego jest”. Wielkości skalarne mogą być zwyczajnie dodawane i porównywane. W fi­ zyce, gdzie długość jest skalarem, możemy powiedzieć, że pręt dwumetrowy jest dłuższy od metrowego. Podobnej oceny nie możemy wykonać względem ideologii. Nie można bo­ wiem orzec, że dana ideologia jest większa czy mniejsza od innej, a już proste dodawanie jed­ nej ideologii do drugiej prowadzi do absurdu. Trzeba zadawać inne pytania. By zdefiniować wektor w filozofii, trzeba najpierw – podobnie jak w fizyce – określić przestrzeń, w której istnieją wyróżnione punk­ ty. I jeżeli rozpatrywana kategoria zmierza do któregoś z tych punktów wyróżnionych, może być uznana za wektor, a to znów potrzebne jest do dalszego badania danej kategorii. Dla religii punktem odniesienia jest Bóg, natomiast dla ideologii – jawne lub ukryte dobro jaw­ nego lub skrytego podmiotu danej ideologii

(podmiotu a nie przedmiotu, którym jest zwy­ kle pewna społeczność). Marksistowskie teorie ideologii przyjmują (rzeczownikowo), że ideologia to uporządko­ wany zbiór poglądów współdzielonych przez pewną grupę. Marksiści dodają ryzykowną tezę, że te poglądy są zgodne z interesem da­ nej grupy, a nawet, że są świadomie przyjęte przez jej członków. Jak spróbuję dalej wykazać, najciekawsze są takie ideologie własne, które są dla wspólnoty szkodliwe i są nie w pełni uświadamiane. Bywa też, że szkodliwe składowe jakiegoś wektora są konieczne dla dobrego działania całości. Ważna jest bowiem harmonia, a nie maksymalizacja lub eliminowanie jakiegokol­ wiek składnika. Przykład. Wielowymiarowy wektor sprawiedliwości ma w sobie nieusu­ walną składową przeciwną: niesprawiedliwe preferencje dla własnych dzieci przy dziele­ niu spadku, a – w czasach głodowych – nawet przy dzieleniu chleba. To nic, że gdzieś w Afry­ ce, czy wręcz za ścianą ktoś umiera z głodu. „Mój dorobek dostaną tylko moje dzieci!”. Niech no ktoś spróbuje usunąć tę krzyczącą niesprawiedliwość, a zawali się cały porządek społeczny. Matematycy wykazali niezbicie, że optimum całościowe większego agregatu tyl­ ko wyjątkowo może składać się z sumy opti­ mów cząstkowych. Innymi słowy – doskona­ łego zegarka nie da się zrobić z doskonałych trybików, a doskonałego społeczeństwa z do­ skonałych jednostek. Potrzebne są też osoby niedoskonałe.

Hedonka i sawonarolka Generalnie potępiamy hedonistów. Ja ich też nie lubię, ale pamiętam, że nieraz w historii okazywali się pożyteczni. Ot, chociażby inter­ net z pewnością by się tak szybko nie rozwi­ nął, gdyby nie kontent rozrywkowy, np. gry komputerowe, wymuszające tworzenie urzą­ dzeń dziesięć czy sto razy szybszych i lepszych niż potrzebne do celów biurowych lub do wymiany korespondencji. Pewna przymiesz­ ka hedonki jest więc nie tylko zgodna z natu­ rą człowieka, ale wręcz potrzebna ludzkości. Trudno sobie wyobrazić czynności głupsze niż to, co wykonujemy w tańcu. Ale jeszcze trudniej wyobrazić sobie świat bez tańca. Jak długo wytrzymamy w takim świecie? Z kolei żywimy wielki szacunek do gło­ sicieli szlachetnych haseł, choć bywało, że te hasła nie miały poparcia większości, przegry­ wały wraz ze swoimi Savonarolami i w efekcie przynosiły więcej szkody niż pożytku. Cenne obserwacje możemy czynić aktualnie w Pols­ ce. Rządzący badają, czy mogą zrealizować jakiś słuszny postulat w sprawie, dajmy na to, sądowniczej czy międzynarodowej. Przyjmu­ ją jakąś ustawę, a następnie z pewnych rzeczy się wycofują, bo widzą, że Polska jest jeszcze za słaba, by obronić taką czy inną wartość przed polonofobiczną napaścią. Zapewne po­ wrócimy do sprawy, gdy się – jako państwo – wzmocnimy. Tymczasem trzeba próbować i godzić się na nieuniknione drobne porażki, konieczne w drodze do celu. Zawsze jednak w takich sytuacjach poja­ wia się grupka „moralnie doskonałych”, upra­ wiających sawonarolkę, czyli głoszących ko­ nieczność bicia głową w mur, a w rezultacie – nieuchronnego oddania władzy tym, którzy zajmują się rzucaniem kamieniami w mamuty (w wersji dla idiotów: w dinozaury!). Nic na to nie poradzimy. Jesteśmy normalnym społe­ czeństwem, mamy własnych idiotów, własnych hedonistów i własnych zaślepieńców, którzy dążą do samounicestwienia przez moralny szantaż i zmuszanie innych do ponoszenia ciężarów przekraczających ich moralną wy­ porność. Najsłuszniejsze wektory mają swoje składowe wsteczne lub rozmyte, ale „dosko­ nali” nie chcą o tym słyszeć. Szkodzą Polsce.

Ideologia rozmyta Rozmyte granice nie oznaczają dowolności. Niemożliwe jest więc, by element był jedno­ cześnie swą negacją. To odróżnia matematycz­ ną ‘rozmytość’ od baumanowskiej ‘płynności’, która pozwala elementowi przyjmować do­ wolne wartości i niejako „płynnie” przecho­ dzić od danej wartości do jej negacji. Płynność oznacza w praktyce dowolność. Natomiast w teorii zbiorów rozmytych granice istnieją, lecz z różnych powodów nie mogą być wy­ znaczone dokładnie. W uproszczeniu można powiedzieć, że każdy Poznaniak urodził się w Wielkopolsce. Pod pojęciem ‘Poznaniak’ (wyraz pisany wiel­ ką literą) rozumiemy każdego, kto urodził się w województwie poznańskim (nie tylko aktu­ alnego mieszkańca Poznania, bo wtedy byłby nazywany ‘poznaniakiem’). Ja sam jestem więc Poznaniakiem, ale nie jestem poznaniakiem. To samo mniej dokładnie, ale bardziej wiarygod­ nie można wyrazić tak: wszyscy – z tolerancją ±20% – Poznaniacy urodzili się w Wielkopols­ ce. Nie badałem sprawy, więc nie wiem, czy tolerancja ±20% wystarczy. Zakładam więc, że również ta granica jest określona niedokład­ nie, z tolerancją np. ±10% itd. Zawsze jednak nakładam granicę również na tolerancję, a to­ lerancję na granicę.

Odnotujmy, że ci, którzy głoszą ideologię tolerancji, domagają się w istocie tolerancji bez granic. A to oznacza kompletny chaos albo to­ talitaryzm, jeżeli tolerancja ma być selektywnie ukierunkowana na tolerowanie tylko tego, co wskażą totalitaryści, i represjonowanie tego, co zostanie przez nich uznane za niegodne tolerancji. Tolerancja musi mieć granice. Jeżeli coś tolerujemy bezgranicznie, przestaje to być tolerancją, a staje się kapitulacją względem wymuszanej na nas ideologii. Rysują się teraz dwie rozdzielne przest­ rzenie, w których ideologia może być rozpa­ trywana. Pierwszą przestrzeń wyznaczają dwa bieguny: świadomość i nieświadomość inte­ resów grupy. Bieguny drugiej przestrzeni to pożytek i szkoda, jaką grupa ( jednostka w gru­ pie) może mieć z własnej ideologii. Na tych dwóch dwubiegunowych przestrzeniach na razie poprzestanę, choć oczywiście różnych przestrzeni może być wiele, a każda może być wielobiegunowa. Wektorem prymarnym da­ nej ideologii jest dążenie do najważniejszego bieguna w najważniejszej – dla wyznawców tej ideologii – przestrzeni. Ideologia ( jako swo­ ista prefiguracja naszych przyszłych czynów) sprawia, że pewne działania wykonamy bez wahania, a innych będziemy unikać. Oczywiś­ cie – podejmujemy mnóstwo decyzji moty­ wowanych różnymi okolicznościami, np. ceną towaru, sympatią do osoby czy po prostu wygodą. Tu rozpatruję tylko decyzje mo­ tywowane ideologią. Jeżeli te decyzje i idące za nimi czy­ ny lub zaniechania przyczyniają się do trwałego dobra danej społeczności, oceniamy tę ideologię jako poży­ teczną, jeżeli zaś decyzje motywo­ wane ideologią są złe dla naro­ du – taką ideologię uznamy za szkodliwą. Dobra i zła już tu nie definiuję; było to przedmiotem mojej książki pt. Czasownikowa teoria dobra (2018). Nie analizu­ ję również ideologii zewnętrznych względem danej grupy, bo ta grupa nie ma na nie większego wpływu, a narze­ kanie na innych nie poprawia ideologii własnej. W XXI wieku w Polsce rzeczownika abstrakcyjnego ‘ideologia’ wciąż nie lubimy. W PRL nazywaliśmy nim zbiór fałszywych pog­lądów legitymizujących władzę, zwłaszcza komunistyczną, instalowaną przemocą. Spo­ łeczne odium, które spadło na termin ‘ideo­ logia’, jest autentyczne i głębokie. Utrudnia sformułowanie zbioru idei, które mogłyby tak kształtować nasze decyzje i czyny, by ich wynik służył dobru Polski. Zmiana nastawie­ nia do rozpatrywanego rzeczownika nie bę­ dzie w krótkim terminie możliwa, szczególnie w obliczu naporu kolejnych ideologii ofen­ sywnych, takich jak genderyzm, neointerna­ cjonalizm, poprawność polityczna, multikulti, antypolonizm itp.

Ideologie narodów Niniejszemu rozdziałowi nadałem tytuł „Ideo­ logie narodów”, nie: „Ideologie narodowe”, by nie sugerować jakichkolwiek związków, nawet negatywnych, z Ideologią niemiecką, zwłaszcza że to dzieło Marksa i Engelsa wcale nie pre­ zentuje ideologii niemieckiej, dla której głów­ ne punkty odniesienia są starsze od Marksa i nie zostały przezeń istotnie zmienione. Osią ideologii niemieckiej, wektorem prymarnym tej ideologii, podobnie jak włoskiej (od Ma­ chiavellego przez Hegla, Verdiego, Wagne­ ra itd. do Garibaldiego, Bismarcka i Kohla), było: zjednoczenie. Politykom, ale też filozo­ fom i twórcom kultury włoskiej i niemieckiej zależało na zbudowaniu jednolitego państwa dla wielkiego narodu, dzielonego przez setki lat granicami mnóstwa różnych księstewek, królestewek, minirepublik i innych tworów państwopodobnych. Ideologia prymarna szybko nie gaśnie. Właśnie przez obecność w dziełach kultury wysokiej danego narodu i przez jej – często już wypaczone – inercyjne działanie w polity­ ce bieżącej i w kulturze popularnej. Włosi już ideę zjednoczenia dawno przełknęli, strawili i chyba zaczynają ją... pomijać. Ale ten wektor wciąż jest aktywny w Niemczech, bo uprag­ nione zjednoczenie pozostaje silnie i pozy­ tywnie obecne w pamięci żyjących pokoleń. Niemcy nadal próbują „jednoczyć”. Własny naród zjednoczyli, więc „jednoczą” teraz inne narody konceptami i tworami o często zmie­ nianej nazwie (Mitteleuropa, EWG, Euratom, Unia Europejska itd.). Zideologizowane my­ ślenie zbiorowe jest jak „Titanic”. Widzisz już górę lodową, płyniesz, robisz to czy tamto, ale wiesz, że kursu nie da się zmienić... Takim inercyjnym, bezwładnościowym przedłużeniem wektora niemieckiego zjed­ noczenia stała się ideologia multikulti, wzmoc­ niona ostatnio przez Willkommenskultur. Ideo­ logia tego typu nie mogłaby się zrodzić np. w Czechach, których ideę prymarną (po Bia­ łej Górze) najpełniej wyraziła postać Szwej­ ka. Z innych powodów (po Trianon) również Węgrzy nie mogliby wytworzyć u siebie ani zaakceptować przychodzącej z zewnątrz ideo­ logii multikulti. Z jeszcze innych powodów nie

byłoby to możliwe również w Polsce, Rumunii, na Litwie i chyba w całej Europie Wschodniej. Dla odmiany w Szwecji, gdzie ideolo­ gia eugeniczna została po kilku pokoleniach zeksternalizowana (czyli zinternalizowana powszechnie) – już przed urodzeniem i bez społecznego oporu masowo morduje się Szwedów podejrzanych o niedoskona­ łość. Za to przybysze z różnych czę­ ści świata przyjmowani są chętnie, pod warunkiem wszak, że są zdrowi i zdolni do odświe­ żenia szwedzkiego geno­ typu, co niewątpliwie dokonane zo­ stanie, po czym całe społe­ czeństwo stanie się eugenicznie doskonałe we­ dług szwedzkich standardów szczęś­ cia

Żydów niereligijnych, gdy religia przestała sca­ lać ten naród – zastąpiła ją w tej funkcji właśnie ideologia „narodu wybranego”, choć już wybranego nie przez Boga, ale przez siebie. Bardzo to ryzykowne, bo najłatwiej

W Polsce pierwszych dekad XXI wieku główny podział polityczny jest rezulta­ tem starcia dwóch ideologii: podległości i niepodległości. Ideologia niepodległości wynika z historycznych doświadczeń na­ rodu i jest ugruntowana w arcydziełach

Ideologie jednostkowego. Ale to już nie będą Szwedzi.

Ideologie w kulturze Nie przypadkiem najciemniejsze strony ludz­ kiej psychiki stały się znamieniem szwedzkiej popkultury zwłaszcza literackiej i filmowej, ale też muzycznej. Tamtejsze mroczne krymina­ ły są w XXI wieku uważane za najlepsze na świecie. Nie sądzę, by w tej konkurencji mogli wygrać powieściopisarze narodów cierpią­ cych, okazujących czynne współczucie swoim niedoskonałym współobywatelom i pielęg­ nujących cnotę solidarności. Szwedom, ale też np. Holendrom i Belgom empatia w ogóle przestaje być potrzebna, więc wraz z religią szybko zanika w filozofii, w kulturze wysokiej i popularnej, w polityce i w życiu codzien­ nym obywateli, kończonym sterylnie i bez­ boleśnie w jakże sympatycznych szpitalach... eutanazyjnych. Ludzie potrzebują ideologii, która scala narody silniej niż język. Dowodzą tego Szwaj­ carzy, ale również Chińczycy, którzy mówią różnymi językami, choć piszą tymi samymi znakami. Ideologia – jako zeksternalizowana w danym narodzie matryca przyszłych decy­ zji – potrzebna jest po to, byśmy wiedzieli, co w danej sytuacji każdy z nas powinien zro­ bić i co również na pewno zrobi lub choćby z aprobatą przyjmie zdecydowana większość współplemieńców. Tu znów dobrym przykładem jest ideologia „narodu wybranego przez Boga” utrzymująca się wśród religijnych Żydów przez tysiące lat. Gdy względnie niedawno pojawiła się kategoria

wygenerować ideologię dokładnie przeciwną. Niemcy pod rządami Hitlera kradli żydowskie mienie nie dlatego, że ono należało się Niem­ com, ale dlatego, że było żydowskie. Niemcy masowo mordowali Żydów nie dlatego, że Ży­ dzi byli czemukolwiek winni, ale dlatego, że byli Żydami. To był prawdziwy antysemityzm w od­ różnieniu od dzisiejszego znaczenia tego wyrazu. Oto 3 maja 2018 burmistrz Jersey, Steven Fulop, nazwał marszałka polskiego senatu „antysemitą”. Marszałek niczym w życiu nie zasłużył na ten epi­ tet. Użyto „antysemityzmu” jak bagnetu w plecy, by zdyskredytować poglądy marszałka na temat zupełnie inny. Przez takie nadużycia wyraz „an­ tysemita” oznacza dziś tylko tyle, że ktoś kogoś nie lubi, a raczej... nic nie znaczy. Ideologie niektórych narodów trwają wie­ ki a nawet tysiąclecia, zapewniając spoistość grupie swoich wyznawców właśnie w sensie „matrycy przyszłych czynów”. Niemcy będą więc nadal „jednoczyć”, Polacy będą wciąż walczyć o niepodległość, Francuzi chwalić swoje wino, Rosjanie prowadzić politykę im­ perialną itd. Na tym tle ciekawie prezentuje się ideologia Ukraińców. Po Euromajdanie spo­ dziewaliśmy się, że Ukraińcy wpiszą dramat „Niebiańskiej Sotni” na karty swojej tożsamoś­ ci. Tymczasem wypromowała się zakazana w ZSRR ideologia banderowska, wspierana (również finansowo) przez emigrantów kana­ dyjskich, którzy nie identyfikowali się z „Nie­ biańską Sotnią” i forsowali symbole obecne na własnych sztandarach. Z kolei w Kijowie nie objawił się jeszcze wielki twórca kultu­ ry, nie powstał film ani poemat, którego siła artystyczna zapewniłaby Majdanowi trwałe


LUTY 2O19 · KURIER WNET

5

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A miejsce w narodowej świadomości. Pozostał na razie Bandera i jego ideologia.

Ideologia Polaków Mickiewicz, Słowacki, Cho­

poz­bawiono nas wszelkiej własności, a póź­ niej próbowano roztopić czy utopić Polaków w internacjonalistycznym narodzie sowieckim. A jak to było z nami w XVII i XVIII wieku? Wywołaną rozbiorami ideę niepodległości po­ przedzała ideologia sarmatyzmu, która przez kilkaset lat kształtowała polskie życie publicz­ ne i prywatne, a po rozbiorach wciąż oddzia­ ływała siłą inercji. Sarmatyzm został opisany przez wielu autorów; teraz próbuję tylko wyekstrahować relewantny wektor prymarny. Znalezienie takiego wektora wśród ogromnej róż­ norodności przejawów sarmatyzmu wcale nie jest proste. Można to ro­ bić w wie­ lu prze­ strzeniach i przekro­

polskiej literatury, muzyki, malarstwa, w różnych przejawach kultury chrześ­ cijańskiej, w obyczajach, obrzędach itd. Ideologia podległości jest nowotworem złośliwym, implantowanym z zewnątrz. Ar­ cydzieł nie wytwarza. Nieleczona... zabija.

Polaków Andrzej Jarczewski

pin, Matejko, Gerson, Pol, Bełza, Moniuszko, Sienkiewicz, Wyspiański, Żeromski... to tylko początek długiej listy nazwisk genialnych wy­ razicieli ideologii Polaków. Nie wszyscy byli etnicznymi Polakami, ale żyli tu, cenili kulturę polską, tworzyli tę kulturę, choć nie tworzyli ideologii. Ta – po rozbiorach – zrodziła się sama. Prymarnemu wektorowi tej ideologii nadaliśmy nazwę NIEPODLEGŁOŚĆ. Dzieła powstałe w XIX wieku pomogły nam prze­ trwać i pokonać również komunę w wieku XX. One będą trwać tak długo, jak długo trwać będzie Polska na mapie, a choćby tylko w ser­ cach Polaków. Niepodległość głoszą kartony Artura Grottgera, wiersze Marii Konopnickiej, nowe­ le Bolesława Prusa i wymagające niezwłocznej rehabilitacji artystycznej powieści Marii Rodzie­ wiczówny. A skąd wiemy, że... niepodległość? Ano nie musimy wiedzieć. To wie się samo i samo działa na kolejne pokolenia, nie wymaga­ jąc żadnej definicji. Dlatego jest zwalczane i po­ niżane przez jurgieltników ideologii przeciwnej. W III RP ukształtowały się bowiem dwa wektory wiodące. Niepodległość jest wekto­ rem najważniejszym, ale niejedynym. Ku prze­ ciwnemu biegunowi tej przestrzeni zmierza – znana targowiczanom i wszelkiemu zaprzań­ stwu – ideologia podległości. Wyznawcy tej ideologii pogardzają Polską („brzydka panna na wydaniu”), pragnęliby nas wyzuć z polskości patriotycznej na rzecz roztopienia się w „naro­ dzie europejskim”, ubogacanym zresztą dość intensywnie przez pięknych nie-Europejczy­ ków. Podobny proces, choć w innej przestrze­ ni, obserwowaliśmy w PRL, kiedy najpierw

jach. Tu wybieram przestrzeń decyzji, co eli­ minuje z tych rozważań chłopów i mieszczan, bo ich decyzje nie wpływały na losy państwa.

Ideologia sarmatyzmu Sarmatyzm pochwalał uprawę roli, podnosił znaczenie sprzedaży własnych płodów rol­ nych czy leśnych, cenił wyroby rzemieślnicze wysokiej jakości, ale gardził czystym handlem, czyli sprzedawaniem towaru... cudzego. Działo się to w czasie, gdy w Anglii szerzyła się już ideologia merkantylizmu, a na handlu rosły potęgi wielu państw. Sarmaci uprawiali więc rolę, sprzedawali zboże, a zarobione pienią­ dze trwonili w wystawnym życiu towarzyskim. Nie handlowali! To było źle widziane, bo prze­ czyło ideologii większości (ideologię traktuję zawsze jako prefigurację, matrycę czynów ak­ ceptowanych w grupie odniesienia). Szczególne odium padało na handlowa­ nie pieniędzmi, nazwane ‘lichwą’. Paranie się działalnością finansową było niegodne pięk­ noducha. Ale nie gardzili tym Żydzi, Ormianie, Niemcy i inni, więc ci, co nominalnie rządzili Rzecząpospolitą, pozbywali się wpływu na to, co o rozwoju, o wręcz istnieniu państwa sta­ nowi. Zamiast pokoleniami gromadzić kapitał, Sarmaci często popadali w zadłużenie i coraz mniej chętnie godzili się na podatki na wojsko. Skutki kazały na siebie czekać zadziwiająco długo. W końcu państwa ościenne wzmocniły się wystarczająco, by rozebrać nasze ziemie bezkarnie, uprzednio starannie psując naszą monetę i korumpując posłów. Nie ulega wątpliwości, że sarmatyzm był

ideologią dobrze uświadomioną przez szlach­ tę, ale też była to ideologia jak najbardziej dla państwa polskiego szkodliwa. Interesy państwa i obywatela zawsze stoją w pewnej sprzeczności, zwłaszcza gdy chodzi o podat­ ki. Ideologia powinna sprzyjać równowadze, choćby była to równowaga chwiejna. We­ wnątrz państwa może pojawić się np. ideo­ logia konsumpcjonizmu, niszcząca państwo; może też na jakiś czas wygrać ideologia nisz­ cząca obywateli, co zresztą niedawno prze­ rabialiśmy w naszej części Europy, a teraz jest to udziałem Wenezueli, Korei Północnej i in. By rzeczownikowo nazwać postawę szlachty polskiej w XVIII wieku, należałoby chyba skorzystać z użytego wyżej terminu XX-wiecznego: ‘konsumpcjonizm’. Może też: ‘pacyfizm’, może... ‘ciepła woda w misce’? Ale nie nazwy nas interesują, lecz decyzje moty­ wowane sarmatyzmem. Zarówno dob­re, któ­ rych było niemało, jak i złe. Chodzi tu o decy­ zje królów, sejmów i – co najważniejsze – decyzje o braku decyzji w sprawach decydujących o losach kraju. Dopraw­ dy zachodzę w głowę, jak to się mogło stać, że wbrew tendencjom coraz bardziej widocznym w katolickiej i protestanckiej Europie, polska szlachta in gremio od­ żegnała się, a w praktycznym działaniu wręcz potępiła wszelką bankowość, korzy­ stając wszak z lichwiarskich pożyczek, które wielu wyzuły z majątku. Lekceważenie tak zasadniczych spraw, jak bicie i psucie monety w czasach sas­kich, nie mogło być rezultatem przypadku lub jednost­ kowych decyzji. Bo antybankowy czy antyfinansowy obłęd ogarnął zbyt wiele umysłów, a takie rzeczy nie mogą być skut­ kiem ulegania władzy głupiego króla. Zwy­ kle są następst­wem królowania głupoty w szerokich kręgach decyzyjnych i nawet prywatnych, co pobrzmiewa w literaturze tamtego okresu. Zapanowała ideologia szkodliwa i dla państwa, i dla obywateli. Ale kto siał ten obłęd? Pewne światło na ów XVIII-wieczny, zgub­ ny dla Polski proces rzuca dokonana w III RP prywatyzacja banków i mediów. Błyskawicz­ ne wyzbycie się połowy instytucji finanso­ wych i prawie wszystkich gazet regionalnych nie było uzasadnione sytuacją ekonomiczną kraju ani żadnymi innymi obiektywnymi czyn­ nikami. Pamiętamy nagły wybuch ideologii prywatyzacji. W ten sposób skanalizowano naturalną potrzebę wyzwolenia się spod ko­ munistycznej ideologii własności państwowej.

Inercyjność ideologii Inercja w mechanice polega na tym, że – zgod­ nie z pierwszą zasadą Newtona – ruch trwa nawet po ustaniu przyczyny, która go wywo­ łała, np. rzucony kamień leci, choć żadna ręka już go nie ciska. Takim kamieniem, rzuconym jeszcze w czasach PRL, była wprowadzona przymusem ideologia własności państwo­ wej, według ówczesnej konstytucji: „ogólno­ narodowej”, czyli – de facto – niczyjej. By wie­ dzieć, że akcja wywołuje reakcję, nie trzeba znać trzeciej zasady dynamiki Newtona. Skoro opresyjna władza upaństwowiła własność, to my, obywatele, jak tylko pojawi się taka możli­ wość – zabraną nam własność... sprywatyzuje­ my! Najłatwiej wygenerować ideę dokładnie przeciwną. W tym myśleniu nie ma błędu. To nawet nie jest myślenie, lecz inercyjna konieczność w przestrzeni własności: jednym biegunem tej przestrzeni jest własność państwowa. Sko­ ro ją negujemy – naturalnym odruchem jest skierowanie się ku własności niepaństwowej, a wśród różnych wariantów tejże wybieramy to, co nasuwa się w pierwszej kolejności: włas­ ność prywatną. Początek III RP musiał więc jakoś zrealizować nasz powszechny postulat. I niestety zrealizował. W III RP utrzymywały się w naszym myś­ leniu – mocą inercji – motywy ważne w pop­ rzedniej epoce. Myśli same z siebie nie zmie­ niają się zbyt szybko. Odrzucony oficjalnie kamień upaństwowienia wciąż w nas leciał jako własna negacja i siłą bezwładności skutkował akceptacją idei prywatyzacji do tego stopnia, że aż obezwładniał w obliczu prywatyzacji patologicznej czy wręcz złodziejskiej. Prywat­ na własność jest oczywiście efektywniej wy­ korzystywana niż państwowa, spółdzielcza czy niczyja i tej oczywistości nikt nie zaprze­ cza. Problem w tym, że w PRL-u nikt nie mógł uczciwie dorobić się pieniędzy tak wielkich, by kupić bank, gazetę czy fabrykę. Głoszono, że „kapitał nie ma narodowoś­ ci”. Ale nie dodawano, że zakupiona przez ten kapitał gazeta, telewizja, portal, fabryka czy bank – już narodowość ma! Że w momencie krytycznym realizować będzie interesy narodu swojego, a nie naszego! Widzimy to na każ­ dym kroku i próbujemy co nieco odwojować. Obyśmy zdążyli przed następnym paroksyz­ mem dziejowym. Głoszono, że wszystko ureguluje „niewi­ dzialna ręka rynku”. Nie dodano, że ręka, na­ wet „niewidzialna”, ma widzącą głowę, która tą ręką jednym ludziom wyciąga pieniądze z kieszeni, innym je hojnie przydziela. Skutki

tej regulacji, nazwanej dla niepoznaki „dere­ gulacją”, odczuwamy na każdym kroku. Bez­ silność wobec uwłaszczenia nomenklatury czy wyprzedaży obcym „rodowych sreber” za bezcen (bez na stole, cena pod stołem) – to również skutek inercji w naszych głowach. Mówiono: najlepsza polityka kulturalna, historyczna, gospodarcza itd. – to brak poli­ tyki. „Zlikwidować ministerstwo kultury”! Nie dopowiedziano, że wszystkie narody bardzo dbają o swoją kulturę i uprawiają stanowczą politykę historyczną we własnych szkołach i we wszelkich przejawach swojej państwowo­ ści. Nie dopowiedziano, że brak własnej poli­ tyki gospodarczej jest realizowaniem cudzej polityki gospodarczej. Że właśnie to odróżnia kolonizatorów od państw kolonialnych: suwe­ renność w sprawach gospodarczych. Ideologia nie jest bezinteresowna! Mo­ żemy po marksistowsku założyć, że ideologia wyraża interesy swoich wyznawców i sprzyja ich realizacji. Pułapka kryje się już na starcie. Takie zarysowanie problemu nie ma w sobie kontrolnego sprzężenia zwrotnego! Zakłada, że ideologia, którą nam narzucono, sprzyja realizacji naszych interesów. Mija czas, a ta ideologia naszym interesom nie sprzyja i nie sprzyja. Zauważamy, że podejmowanie decyzji o działaniu zgodnym z tą ideologią jest nie­ zgodne z naszymi interesami. I nic nie możemy zmienić, wszak ta ideologia „sprzyja” nam... z założenia! A założenia ideologii nie mogą być zmienione, bo runie cały posadowiony na nich gmach władzy!

Ideologia a prawda Odrzucenie kategorii prawdy przez filozofów postmodernistycznych prowadzi do uzyska­ nia władzy symbolicznej przez osoby i grupy zdolne do produkowania i narzucania dowol­ nych, nawet fantastycznych narracji. Rzecz jas­ na nikt tego nie robi bezinteresownie. Ideo­ logiczny zamach na prawdę ma na celu czyjeś korzyści, przy czym natura tych korzyści może być różna: finansowa, polityczna, godnościo­ wa, roszczeniowa itd. Akurat początek XXI wie­ ku przyniósł Polsce co najmniej dwa ważne przykłady forsowania pewnych narracji przy jednoczesnym zakazie czy uniemożliwieniu dociekania prawdy. W krzywoprzysiężnym sądzie dominu­ je narracja wolna od zobowiązań względem prawdy (czego kilkakrotnie doświadczyłem na własnym grzbiecie), natomiast naukę inte­ resuje tylko prawda atrybutywna, czyli taka, o której orzeczono zgodnie z pragmatyką da­ nej dys­cypliny naukowej. Celem nauki jest do­ tarcie do granicy wiedzy, do limesu, do prawdy limezyjnej, która jest niemal tożsama z arysto­ telesowską prawdą korespondencyjną wg na­ danej przez św. Tomasza definicji rzeczowni­ kowej: adaequatio intellectus et rei. Prawda limezyjna to kres ludzkich dociekań osiąga­ ny na drodze do prawdy, pojmowanej zgod­ nie z definicją korespondencyjną. Natomiast prawda korespondencyjna jest granicą, o któ­ rej nie wiemy, czy jest osiągalna. Istnieje nie­ zależnie od naszych badań i nic jej nie zmieni (zainteresowanym tą tematyką polecam moją książkę Prawda po epoce post-truth, 2017). Jeżeli wykonanie badań przez kompeten­ tnych i uprawnionych w danej dziedzinie ba­ daczy jest zakazane lub niemożliwe – dalsze postępowanie zostaje wstrzymane. Tak było np. w sprawie katyńskiej. Zakłamana narra­ cja mogła być utrzymywana przez dziesiątki lat tylko dlatego, że uniemożliwiono badanie miejsca zbrodni i ukrycia szczątków ludzkich. Podobna sytuacja od wielu lat trwa w Jedwab­ nem. Podobnie – przez pół wieku – było na „Łączce”, gdzie chowano, a raczej ukrywano ciała pomordowanych patriotów polskich.

Ideologia – matryca decyzji Kto godzi się na odrzucenie prawdy, otwie­ ra bramy przed naporem nieprawdy. Sprzyja temu taka ideologia, której celem nie jest do­ ciekanie prawdy, lecz modyfikowanie matrycy naszych przyszłych decyzji, a także uzasadnia­ nie czynów i słów zgodnych z daną ideolo­ gią, nawet gdy nie są one zgodne z prawdą. W rewersie – ideologia nieprawdy ma uza­ sadniać potępienie wypowiedzi z tą ideologią niezgodnych oraz uniemożliwiać lub przynaj­ mniej utrudniać wszelkie badania, na podsta­ wie których prawda mogłaby być ujawniona. Rezultatem ma być triumf narracji: supremacja kompilacji deformacji informacji. Przemoc ideologiczna polega na wymu­ szaniu decyzji zgodnych z daną ideologią, choć zwykle sprzecznych z dobrem strony słabszej. Istnieją bowiem ideologie ofensyw­ ne i defensywne. Te pierwsze idą tak daleko, jak to jest możliwe; te drugie ustępują z drogi i giną. Przykład: ofensywa genderyzmu prze­ ciw katolicyzmowi. Ideologia defensywna po­ lega na nieuchronnym, systematycznym opusz­ czaniu kolejnych redut i poddawaniu coraz głębszych linii obrony. W końcu okazuje się, że we Francji i w kilku innych krajach nie ma już czego bronić, choć nadal jest co atakować. Istnieją gazety, które taki sam czyn nazy­ wają raz dobrym, raz złym. Dziś dobry jest ten, kto wczoraj był zły. Jeżeli na podstawie

takich informacji podejmujemy decyzje, to wynik może zależeć od kalendarza. Wczoraj – idąc po schodach – byśmy dzięki tej gazecie zadecydowali, że należy wchodzić, dziś... że schodzić. Ale ktoś tam trzyma kluczyk. Wczoraj szliśmy pod górę na własną szkodę, dziś zej­ dziemy – również na własną szkodę – w dół. O szkodzie dowiemy się lub nie. Nie są to przypadki rzadkie, że dana ideo­ logia zawiera elementy jawnie sprzeczne z fak­ tami lub niedowodliwe. Do takich należy na przykład oskarżanie Polaków o antysemityzm rzekomo wyssany z mlekiem matki. Nikt nie przeprowadził badań mleka polskich matek pod tym kątem. Nikt też nie udowodnił, że antysemityzm jest w ogóle problemem jakoś szczególnie właściwym narodowi polskiemu, a innym narodom niewłaściwym. W ten spo­ sób można oskarżyć dowolną osobę, grupę, naród czy rasę o najzupełniej dowolnie na­ zwane produkty umysłu oskarżyciela. Prze­ rabialiśmy to masowo. Przerabiamy na nowo. Rozpatrzmy pod tym kątem różnice mię­ dzy represjami, jakim poddawali Polaków ges­ tapowcy w czasie wojny i stalinowscy oprawcy z UB po wojnie. Nie wymierzam win, lecz wy­ dobywam istotne pod rozpatrywanym wzglę­ dem różnice. Otóż Gestapo tworzyło swoje agentury w różnych miejscach i starało się wy­ łapać tych Polaków, którzy byli zaangażowani w działalność antyniemiecką. Gestapowcy sto­ sowali straszliwe tortury i mordowali Polaków masowo, ale – te tortury i realne groźby śmier­ ci służyły w pierwszej kolejności poszukiwaniu prawdy. Chodziło o wykrycie, kto naprawdę należy do organizacji antyhitlerowskiej. Na­ stępnie wykrytą osobę aresztowano lub za­ bijano na miejscu. Natomiast kaci z UB stosowali takie same tortury i morderstwa, ale często ich celem nie było wykrycie prawdy o ew. działalności antykomunistycznej, lecz wykrycie tego, co... kazali wykryć ich przełożeni. To jest charak­ terystyczny rys wielu przesłuchań, o których wiemy z relacji Światły. Wiemy, że wcześniej w podobny sposób wmawiano winy różnym obywatelom ZSRR w ramach kolejnych fal re­ presji. Celem tych działań nie było poszuki­ wanie prawdy o zagrożeniach dla ustroju, ale wytworzenie przesłanek swoistej narracji, która stawała się uzasadnieniem wydanego z góry wyroku. I to się dziś powtarza w tym sensie, że już nie poszczególne osoby, ale cały naród polski obwiniany jest o dowolne zbrodnie tylko po to, by wytworzyć narrację, która służyć bę­ dzie uzasadnieniu czegoś bardzo dziwnego. Robi to drugie i trzecie pokolenie ówczes­ nych oprawców przeciw trzeciemu pokoleniu polskich patriotów, a na rozwój tego rozboju pozwalały kolejne polskie rządy, wyznające ideologię defensywną, przekształcaną powoli w matrycę kapitulanckich decyzji.

Ideologia a dobro Ideologia, zwłaszcza ideologia legitymizowa­ na kłamstwem, nie jest bezinteresowna. Nie zawsze wiemy, kto i w jaki sposób na tym sko­ rzysta, ale dostatecznie dużo wiemy o tych, którzy na danej ideologii mogą stracić. O nas samych. W książce o teorii dobra starałem się uzyskać czasownikowe zrozumienie dobra doczesnego. Sformułowałem to następująco: „nie umrzeć i nie cierpieć” (z powodów innych niż nieuniknione). To są wspólne wszystkim ludziom, zwierzętom, państwom, klubom itd. dwa nieusuwalne warunki konieczne dobra, a gdy są spełnione, dążymy do dóbr party­ kularnych tak wielu i tak różnych, że nie da się ich spisać. Niepodległość – jako najważniejszy wek­ tor ideologii narodu polskiego – ma również fundamentalne dwie składowe czasownikowe: nie umrzeć i nie cierpieć. Te składowe róż­ nią nas od wielu innych narodów. Dajmy na to Hiszpanie też toczyli w dawnych wiekach różne wojny. Ale to były wojny o władzę lub bogactwo, nie o życie narodu. Polacy na swoje nieszczęście mieszkają między takimi naroda­ mi, które co pewien czas próbują nas wymor­ dować lub przysporzyć nam jak największych cierpień. Dlatego te dwie składowe są dla nas takie ważne. Dla odmiany wyznawcy ideologii podleg­ łości próbują podmienić różne wartości na ta­ kie, które osłabiają wektory niepodległości. Są to w komplecie idee importowane, układające się w całe ideologie naskórkowe: genderyzm, feminizm, internacjonalizm, komunizm i róż­ ne inne krócej lub dłużej świecące błyskotki intelektualne. Na szczęście tego rodzaju wy­ nalazki nie powstają w Polsce. Wszystko to są kserokopie wytworów cudzych intelektów, wymieniane co pewien czas na nowsze mo­ dele kserokopii. Nie chcę opisywać motywacji podległoś­ ciowych, bo ich nie znam. Wystarczy mi infor­ macja o instytucjach finansujących głosicieli tej ideologii, o stypendiach, nagrodach, pub­ likacjach, tłumaczeniach, tematach doktora­ tów i o pozostałych dystrybutorach prestiżu w stworzonym przez nich lub dla nich światku. Wyznawców podległości nie jest zbyt wielu, ale opanowali miejsca, skąd ich głos słychać mocno i daleko. Mają wpływ na wymywanie

i rozmydlanie polskiego patriotyzmu. Mają wpływ na opisywanie czy raczej obmawianie Polski w cudzych mediach. Są groźni. K


KURIER WNET · LUTY 2O19

6

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

P

ojawienie się komunistów na terenach, gdzie stanęła stopa radzieckiego żołnierza, było zjawiskiem naturalnym i zrozumiałym, ale występowali oni także w miejscach odległych o tysiące kilometrów od „ojczyzny światowego proletariatu”. „Ustrój sprawiedliwoś­ ci społecznej” czy „zniesienie wyzysku człowieka przez człowieka” to hasła, które musiały inspirować umysły ludzkie – podobnie jak wcześniejsze „wolność, równość, braterstwo”. Jednak same hasła i idee nie dały by wymiernych efektów bez odpowiedniego wspomagania – czyli „eksportu rewolucji”. Najbardziej spektakularne rezultaty przyniosła sowiecka praca nad Francją, gdzie agentura rosyjska była (i jest) ogromna – ilościowo równa agenturze w Polsce (według Olega Gordijewskiego, więcej szpiegów działa tylko w USA i Niemczech). Głównym zadaniem agentury we Francji było (i jest) niszczenie stosunków z USA, a jej największy sukces to wyjście Francji z NATO w 1967 roku. Jak ujawnił Mitrochin w swoim Ar­ chiwum, liczni agenci wpływu wokół Charlesa de Gaulle’a zdołali przekonać go o mocarstwowości Francji i „pokojowej polityce ZSRR”. Wydawca tygodnika „Trybuna Narodów” – Andre Ulman „Jurij” – otrzymywał 200 tys. fr. miesięcznie z POLSKI (cały „obóz socjalistyczny” solidarnie finansował „siły postępu” na Zachodzie). To pismo, wydawane od 1946 do 1978 roku, kosztowało nas niemal 2 mln franków. Bardzo ważną postacią był dziennikarz Pierre-Charles Pathe. Ten pochodzący ze znanej rodziny wynalazcy patefonu mason kierował agencją o nazwie Ośrodek Informacji Naukowej, Gos­ podarczej i Politycznej i założył Ruch Niezależności Europy. Jego honoraria od 1967 do 1979 roku wyniosły 218 tys. franków (plus zwroty kosztów 68 423 fr.). W 1976 r. zaczęto wydawać dwutygodnik – bezpłatny biuletyn „Syntezy”, rozsyłany do 70% posłów, 47% senatorów i 41 wpływowych dziennikarzy. Niemniej ważna była praca nad poglądami społeczeństwa francuskiego. Dzięki rozbudowanej sprawozdawczości w sowieckich służbach możemy

Story był jak najgorszego zdania o europejskich i amerykańskich sowietologach, którzy „naukowo” komen­ towali wiadomości podrzucane im przez KGB, stając się de facto przedłużeniem radzieckiej machiny propagandowej. poznać szczegóły pracy nad mózgami Francuzów. Fragment sprawozdania z działalności za 1961 rok: „Zainspirowano 230 artykułów prasowych, wydano 11 książek, zorganizowano 9 wieców, wydrukowano 14 tys. plakatów. Z inicjatywy agentów powstały 32 interpelacje i oświadczenia parlamentarne”. Nic dziwnego, że postrzeganie ZSRR i Stanów Zjednoczonych uległo gwałtownej zmianie. W 1966 roku już 35% Francuzów było pozytywnie nastawionych do ZSRR (rok wcześniej 25%), a sympatia do USA spadła z 54% do 22%. Zachował się nawet wykaz nagród noworocznych na 1974 rok dla wyróżniających się agentów. Ale materialna sytuacja zdrajców zmieniła się w 1975 roku, gdy wraz z powstaniem „eurokomunizmu” nastąpił rozbrat zachodnich komunistów z ZSRR. Partie francuska i włoska wydały tzw. Manifest eurokomunizmu. Jego założenia zostały przedstawione w pracy przywódcy Komunistycznej Partii Hiszpanii Santiago Carrilla Eurokomunizm a państwo. W 1980 r.

eurokomunizm został uznany na XV zjeździe Włoskiej Partii Komunistycznej za koncepcję strategiczną tej partii. Eurokomuniści sądzili, że socjalizm da się zainstalować w ramach demokracji parlamentarnej. Eurokomunizm zakładał pozostanie na gruncie marksizmu, ale odrzucał totalitarny leninizm w formie „dyktatury proletariatu”. Potępiał interwencje radzieckie na Węgrzech, w Czechosłowacji, w Afganistanie i odmawiał KPZR prawa

państw w jeden regionalny blok. W zamierzeniach Unia Europejska powinna ogarnąć cały blok lądowy od Atlantyku aż po Władywostok. (…) EU dąży do ekspansji na wschód, by objąć wszystkie te pozornie niekomunistyczne państwa, w których właśnie »obalono komunizm«” (pisane przed rozszerzeniem Unii). Story uważał współpracę gospodarczą z byłymi (?) komunistami za bardzo groźną, powodującą uzależ-

Dopiero od Golicyna dowiedzieliśmy się, że agencja informacyjna „Nowosti” n i e współpracowała z KGB, lecz była jego integralną częścią, a w ramach struktury tego przedsiębiorstwa istniał departament dezinformacji z dyrektorem w randze ministra. Tak więc ZSRR był jedynym na świecie państwem mającym Ministerstwo Dezinformacji. Wyprzedzając świat o 50 lat, sterował informacją (i dezinformacją), by osiągnąć cele polityczne,

międzynarodowych. Sygnatariuszami Aktu stały się 33 państwa europejskie oraz Kanada i USA. Konferencja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (KBWE), zorganizowana z inicjatywy KGB (przy pomocy sowiec­kiego agenta „Timo” z Helsinek), miała na celu rozbrojenie i budowę wzajemnego zaufania. Ale z sowieckiego punktu widzenia najważniejszy był tzw. „trzeci koszyk” w którym kraje „socjalistyczne” zobowiązały się przestrzegać

Dziś prawdziwych eurokomunistów (podobnie jak Cyganów) już nie ma. Ponieważ generalnie komunizm na świecie nie ma dobrej prasy – służy co najwyżej jako epitet do okładania przeciwników politycznych – eurokomuniści rozmyli się i rozproszyli, zasiedlając równomiernie całe spektrum polityczne.

Gdzie się podziali

eurokomuniści? Jan Martini

kierowania ruchem komunistycznym. Ale czy faktycznie zachodni komuniści zerwali z moskiewską centralą? Wątpił w to brytyjski sowietolog Christopher Story, uważając ten „rozwód” za sowiecką dezinformację, mającą na celu wprowadzenie w błąd zachodnich społeczeństw. Story był jak najgorszego zdania o europejskich i amerykańskich sowietologach, którzy „naukowo” komentowali wiadomoś­ ci podrzucane im przez KGB, stając się de facto przedłużeniem radzieckiej machiny propagandowej. Ostateczną kompromitacją tychże sowietologów był zresztą fakt, że nie przewidzieli oni zespołu zjawisk potocznie nazwanych „upadkiem komunizmu”. Story nie wierzył w ten upadek, uważając, że system uległ transformacji w nową, sprawniejszą formę. Za najgroźniejszą broń komunizmu uważał dezinformację, wobec której społeczeństwa zachodnie są całkowicie bezbronne. Odmawiał też jakiejkolwiek roli w walce z komunizmem Lechowi Wałęsie twierdząc, że był on całkowicie sterowany przez służby („nie mógł umyć zębów bez pozwolenia lokalnego KGB”). Story pisał: „W ciągu 1991 roku znika ten ideologiczny bełkot, oni nagle pojawiają się w zachodnich garniturach, z miłymi uśmiechami, niecierpliwie chcący robić „biznes” i dołączyć do nowoczesnego świata. (…) Wszystko to, sowiecka dezinformacja, mistyfikacje, było szczegółowo planowane dekady temu i miało na celu zniszczenie Zachodu”. Dziś prawdopodobnie większość z nas słyszała o Antoniu Gramscim i jego „marszu przez instytucje”, ale we wczesnych latach 90. to właśnie Christopher Story był człowiekiem, który przypomniał idee włoskiego komunisty: „Należy powiedzieć o zjawisku zwanym »destrukcją Gramsciego«. Antonio Gramsci to włoski komunista, założyciel włoskiej partii komunistycznej. Stwierdził on, że aby osiągnąć cele rewolucji, trzeba zmienić bazę kulturową. Należy zniszczyć sztukę, zaśmiecać umysły, zastąpić muzykę bezsensownym hałasem, podważać tradycyjne wartości i instytucje, eliminować religie i ich nauczanie. To wszystko potocznie nazywamy wojną kultur, a jest to strategia leninowskiej rewolucji. Gramsci uważał, że chrześcijaństwo jest siłą wiążącą razem całe społeczeństwo: chłopów, robotników, arystokrację, duchowieństwo w jednorodną kulturę. Na tej podstawie polemizował z leninowską tezą, że masy mogą powstać i obalić rządzącą nadbudowę. Nie pozwoli im na to ich chrześcijańska wiara”. Story był bardzo sceptyczny wobec władz w Brukseli, które „narzucają dzień po dniu niemal dyktatorską kontrolę nad najdrobniejszymi szczegółami życia i działalności wszystkich obywateli. (…) Wspólnota Europejska powołała socjalistyczny, scentralizowany rząd, przenosząc na całkiem nowy poziom unifikację bliską totalitaryzmowi, umożliwiając kontrolowanie całego kontynentu i niszcząc narodową suwerenność poszczególnych krajów. Najłatwiej możemy to zrozumieć, wracając do Lenina, który jest przeciwny istnieniu państwa. Celem UE jest zmieszanie wszystkich

nienie i narażającą na szantaż. Radził, aby wycofać się z kooperacji i przestać pomagać Rosji w rozwoju gospodarczym. C. Story zginął w niejasnych okolicznościach w lipcu 2010 roku. Świadczy to, że mówił prawdę i miał rację. Tezy Christophera Story’ego w pełni potwierdza uciekinier z KGB – płk Anatolij Golicyn, który w książce Nowe kłamstwa w miejsce starych (wyd. 1984) ujawnił plany KGB „wielkich przemian”, jakie miały nastąpić po 1989 r. Golicyn przewidział wybór młodego Sekretarza Generalnego KPZR – reformatora, reaktywację Solidarności i Okrągły Stół w Polsce, „wyzwolenie się” krajów Demokracji Ludowej, rozpad Związku Radzieckiego i zjednoczenie Niemiec. Współczynnik trafności prognoz Golicyna to 94%! Golicyn nie był jasnowidzem – to znajomość sowieckich planów i scenariuszy umożliwiła mu tak

Gramsci uważał, że chrześcijaństwo jest siłą wiążącą razem całe społeczeństwo w jednorodną kulturę. Polemizował z leni­ nowską tezą, że masy mogą powstać i obalić rządzącą nadbudowę. Nie pozwoli im na to chrześcijańska wiara. precyzyjnie przewidywanie rozwoju wydarzeń: „W trzeciej fazie można oczekiwać, że zostanie uformowany rząd koalicyjny, skupiający przedstawicieli partii komunistycznej, reprezentantów reaktywowanej Solidarności oraz Kościoła. W tym rządzie mogłoby się znaleźć również kilku tak zwanych „liberałów”. Przyjęty jako spontanicznie ukonstytuowany, o nowej formie wielopartyjnego, półdemokratycznego reżimu, w istocie służyłby podkopywaniu oporu przeciwko komunizmowi, wewnątrz i na zewnątrz bloku. Na Zachodzie byłaby coraz bardziej kwestionowana potrzeba łożenia ogromnych wydatków na obronę. Pojawiłyby się nowe możliwości do oddzielania Europy od Stanów Zjednoczonych i zniszczenia NATO. Wielka Brytania stanęłaby przed koniecznością wyboru między neut­ralną Europą a Stanami Zjednoczonymi. Parlament Europejski mógłby stać się ogólnoeuropejskim socjalistycznym parlamentem, z reprezentacją ze Związku Sowieckiego”. (Rosja była wielokrotnie zapraszana do UE, m.in. przez Radka Sikorskiego).

kładąc tym samym podwaliny pod nowoczesną wojnę informacyjną.

Miłośnicy pokoju w służbie postępu Mało było państw na świecie kochających pokój tak mocno jak Związek Radziecki. To funkcjonariusze tego państwa powołali Światową Radę Pokoju zwaną „cyrkiem Stalina”, która – notabene – działa do dziś, protestując m.in. przeciw szczytowi NATO w Warszawie w 2015 roku. Regularnie były organizowane Kongresy Obrońców Pokoju, gdzie rozmaite picassy i aragony potępiały imperializm amerykański, rasizm, ostrzegały przed odradzającym się faszyzmem itp. Sowieccy funkcjonariusze pogardliwie nazywali takich zachodnich intelektualistów „gównojadami”, gdyż pracowali dla bolszewików społecznie, nie pobierając wynagrodzenia. Ale walka o pokój kosztuje. Jak ustalił amerykański badacz ruchów pokojowych Jerome Corsi, 100% amerykańskich ruchów pokojowych było finansowane przez ZSRR. Potwierdził te ustalenia generał KGB zalegendowany jako pułkownik wojsk rumuńskich – Ion Pacepa, który „wybrał wolność” w 1978 roku. Jak to funkcjonowało w praktyce, pokazuje przypadek Johna Kerry’ego (kandydata na prezydenta USA w 2004 roku, sekretarza stanu w rządzie Obamy). Wstępem do jego kariery politycznej była praca jako rzecznika organizacji Weterani Przeciw Wojnie. Wśród licznych wtedy „działaczy pokojowych”, przeważnie długowłosych hippisów, Kerry – gładko ogolony, elokwentny i elegancki absolwent prestiżowego uniwersytetu, korzystnie się wyróżniał. Przewodniczącym organizacji był kpt. Hubbard – czarnoskóry lotnik – inwalida, ranny w Wietnamie. W trójkę, wraz z piękną aktorką Jane Fondą objeżdżali campusy amerykańskich uczelni z płomiennym, antywojennym przesłaniem. Wkrótce młodzież zaczęła „robić miłość, nie wojnę”, palić karty powołania, wąchać LSD, słuchać Hendrixa na Przystanku Woodstock. Młodzi ludzie woleli być „red than dead” („czerwoni niż martwi”). Po jakimś czasie okazało się, że Hubbard nie jest kapitanem ani pilotem, nigdy nie był w Wietnamie, a kontuzji uległ podczas meczu bejsbolowego w szkole... Zgadzało się tylko, że był Murzynem. Zakończenie wojny w Wietnamie, gdzie Amerykanie nie przegrali ani jednej większej bitwy, dowodzi niezwykłej skuteczności wojny informacyjnej w wydaniu sowieckim. W wojnie tej John Kerry nie był bynajmniej pionkiem i nie walczył po stronie amerykańskiej. Świadczy o tym jego zdjęcie w sali poświęconej zasłużonym dla zwycięstwa cudzoziemcom w Muzeum Wojny w Hanoi. W tym samym 1975 roku, kiedy narodził się eurokomunizm, przez przypadek (a może nie?) ogłoszono Akt Końcowy Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie – dokument podpisany przez 35 szefów państw i rządów. Po raz pierwszy wówczas na tak wysokim szczeblu państwa obu bloków zdecydowały się przyjąć wspólne zasady postępowania w stosunkach

praw człowieka! Ponieważ przygotowania do „upadku komuny” były już prowadzone (powstał think tank pod kierownict­wem prof. płk KGB W. Rubanowa i prof. płk GRU W. Szłykowa), istniała pilna potrzeba wytworzenia legalnej opozycji, której można było by „przekazać władzę”. Służby zaczęły zakładać różnego rodzaju „organizac­ je niezależne”, a wśród nich np. ruchy ekologiczne (poznaliśmy je przy budowie obwodnicy Augustowa w Dolinie Rospudy czy ratowaniu otuliny Puszczy Białowieskiej, ale prawdziwego „koncertu” możemy się spodziewać dopiero przy pracach nad przekopem Mierzei Wiślanej). Jerzy Targalski w pracy pt. Służ­ by specjalne i pieriestrojka (Rola służb specjalnych i ich agentur w pieriestroj­ ce i demontażu komunizmu w Europie Środkowej) przeanalizował sytuację we wszystkich krajach „demokracji ludo-

ZSRR był jedynym na świecie państwem mającym Ministerstwo Dezinformacji. Wy­ przedzając świat o 50 lat, sterował informa­ cją (i dezinformacją), by osiągnąć cele polityczne, kładąc tym samym podwaliny pod nowoczesną wojnę informacyjną. wej”, przytaczając setki faktów i śledząc biografie aktorów procesów dziejowych. Wynikiem była konkluzja, że proces generowania i uwiarygodniania „działaczy opozycyjnych” musi trwać wiele lat. Już w 1981 roku znana była ekipa, której zamierzano „przekazać władzę” niemal 9 lat później. Czołowe postacie życia politycznego i społecznego III RP, „autorytety moralne” zostały internowane i „podlegały represjom” w luksusowym ośrodku na terenie poligonu drawskiego w Jaworzu (inni internowani byli w regularnych więzieniach). To tutaj budowano „piękne życiorysy opozycyjne” Geremka, Mazowieckiego, Komorowskiego, Niesiołowskiego, Bartoszewskiego, Celińskiego, Czumy, Drawicza (TW „Kowalski” – szef Radiokomitetu).

Wyuzdanie w służbie postępu Komuniści zauważyli, że idee rewolucji źle się sprzedają wśród ludzi wierzących, stąd ich obsesyjna walka z chrześcijaństwem. Urodzony

w okolicach Tarnopola, działający we Wiedniu Wilhelm Reich – komunista i seksuolog – zorientował się, że agitowani robotnicy szybko tracą zainteresowanie, gdy mówi się im o walce klas. Natomiast chętnie słuchają pogadanek o tematyce damsko-męskiej. Powszechnie wiadomo było, że ludzie rozwiąźli (kiedyś się mówiło „zdemoralizowani”) łatwo porzucają praktyki religijne. Dlatego Reich organizował pogadanki „uświadamiające” wśród młodzieży, kleryków czy żołnierzy uderzając w „piętę achillesową” chrześcijańskiej etyki – w sprawy związane z seksualnością. Niejeden z nas wie, że łatwiej się powstrzymać od zabijania, kradzieży, mówienia fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu niż od cudzołóstwa. Do Reicha nawiązał György Lukács (Lowinger), gdy będąc komisarzem oświatowym w Węgierskiej Republice Rad (1919) wprowadził do szkól edukację seksualną. Porzucono „postępowe rozpasanie”, gdy okazało się, że rozwiązłość nie sprzyja rewolucji. Dziś komisarze unijni wracają do źródeł, lansując „edukację seksualną” jako rzekome remedium na choroby weneryczne i ciąże nastolatek, choć statystyki wskazują, że jest wręcz przeciwnie. Także w znamiennym roku 1975, prawdopodobnie przez przypadek (a może nie?) w postępowej Szwec­ ji socjalistyczny premier Olaf Palme wprowadził dużą pomoc finansową dla samotnych matek. I choć na wykresach demograficznych widać było niemal natychmiast „tąpnięcie”, dopiero w dłuższej perspektywie ujawniły się implikacje kulturowe tego posunięcia. Spadła znacząco ilość zawieranych małżeństw i rodzących się dzieci, a wzrósł procent urodzeń poza rodziną. Szwecja okazała się „trendsetterem”, za którym podążyła reszta Europy. Sposób życia od tysiąca lat – wynikający z chrześcijaństwa, gdzie rodzina była podstawową komórką społeczną – uległ erozji. Pojawiła się „planeta singli” (w wielkim mieście i na wsi), a konsekwencją było szybkie kurczenie się populacji rdzennych Europejczyków.

Marksizm wiecznie żywy To nie zbieg okoliczności, że przypadającą niedawno rocznicę urodzin Karola Marksa obchodzono w Unii nadzwyczaj uroczyście. Mało kto zdaje sobie sprawę, że komunistyczny „Manifest z Ventotene” A. Spinellego jest oficjalnym dokumentem programowych Unii Europejskiej. Nie nagłaśnia się tego specjalnie. Inny, również nienagłaśniany fakt jest taki, że wśród wysokich unijnych urzędników występuje nadreprezentacja osób związanych (niegdyś) z organizacjami komunistycznymi. Jeszcze bardziej niepokoi sowiecka pragmatyka przy awansach. Jak wiadomo, w komunizmie na ważne posady mianowano wyłącznie ludzi, na których były „kompromaty”, gdyż było to gwarancją ich uległości i lojalności. Przykładem może być znana nam Neelie Kroes, która pryncypialnie, w obronie świętych zasad doprowadziła do likwidacji polskiego przemysłu stoczniowego. Tak o niej pisze niemiecki dziennikarz śledczy Jurgen Roth w książce pt. Cichy pucz: „Neelie Kroes została w 2004 roku komisarzem do spraw konkurencji. Nominacja ta wzbudziła gwałtowne protesty w kontekście bliskich stosunków Kroes z wielkim biznesem oraz jej domniemanego uwikłania w podejrzane interesy związane z handlem bronią w czasach, gdy sprawowała ona jeszcze urząd ministra gospodarki w holenderskim rządzie. Kroes (…) piastowała 81 stanowisk w radach nadzorczych i gremiach doradczych. Ówcześni krytycy argumentowali, że jej doświadczenia będą implikować konflikt interesów. Jednak za jej kandydaturą opowiedziała się nawet niemiecka SPD, co zresztą wzbudziło powszechne zdziwienie”. Niemcy się na niej nie zawiedli. Zrobiła swoje. Roth później napisał jeszcze książkę o zamachu smoleńskim, ale źle się poczuł i umarł. Jeśli się uwzględni powyższe fakty, łatwiej zrozumiemy, dlaczego wprowadzali nas do Unii towarzysze Miller z Kwaśniewskim, świeżo skonwertowani na liberalnych demokratów i dlaczego urzędnicy unijni z taką determinacją walczą, by w Polsce nie dopuścić do dekomunizacji sądów. Na tytułowe pytanie, „gdzie się podziali eurokomuniści?”, można odpowiedzieć: (euro) komuniści są, mają się dobrze, robią to co zawsze, choć się tym nie chwalą. Po owocach ich poznacie. K


LUTY 2O19 · KURIER WNET

7

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A poprzez wyrzucenie z herbu stanowiącego nową wizualizację miasta elementów religijnych – krzyża i kluczy Piotrowych – jest wyrazem nienawiści czy krytyki działań? Czy przywoływanie afer finansowych lub w najbardziej łagodnej wersji – niejasności finansowych związanych z posiadaniem kilku kont bankowych, kilku mieszkań, nie-

rodzaju, o tyle z przeciwnikiem takich środków nie godzi się stosować – i to jest uznane i przyjęte przez oponentów. Pani Profesor zwraca wreszcie w swoim tekście uwagę na sprawę pryncypialną: „Do istotnych praw człowieka zaliczamy przy tym również prawo odbiorców do p r a w d y w komunikacji”. I wyjaśnia: „chodzi zarówno o prawdę

alergię wobec pewników, wobec kategorii jednoznacznie definiowanych. To dlatego nie ma już normy i patologii, dobra i zła, prawdy i kłamstwa, mądrości i głupoty. Jednoznaczne określenie patologii, zła, kłamstwa czy głupoty działania spotyka się z naruszeniem neutralności światopoglądowej obowiązującej w pluralizmie aksjologicz-

„Mowa nienawiści” – czuję się wręcz osaczony tą etykietą. Można powiedzieć, że boję się słuchać, ale jeszcze bardziej boję się mówić. Wszędzie bowiem mowa nienawiści rozbrzmiewa jak dzwon. Ogłusza swym dźwiękiem i rani.

Nie

– dla „mowy nienawiści”?

ELIJAH-O-DONNELL-603766-UNSPLASH

To, że ktoś jest obcy mi światopoglądowo, nie oznacza, że jest wrogiem. Jest po prostu obcym. Nie jest z ojczyzny mojej. To, że ktoś jest demaskowany oszust, jeśli nawet kryje w sobie wolę ukarania – to jako oczekiwanie sprawiedliwości, a nie żądzę odwetu i spro­ wadzenie nieszczęścia. poglądach, szczególnie orientacjach politycznych”. Nietrudno dostrzec, że adresaci „mowy nienawiści” (przyjmuję tę mowę jako założenie) są zróżnicowani. Kim innym są bowiem przeds­ tawiciele grup naturalnych (orientacji seksualnych czy ras), a kimś innym ludzie deklarujący i realizujący poglądy polityczne. Istotnie bezpodstawne jest ocenianie w kategoriach dobra lub zła tego, że ktoś jest homoseksualistą, ale zasadne jest ocenianie na przykład promocji homoideologii przez polityka. Oczywiście nie usprawiedliwiam w tym momencie nienawiści wobec polityka – homoideologa, ale zwracam jedynie uwagę na zasadność samej oceny etycznej jego postępowania. Pani Profesor próbuje przybliżyć samo pojęcie ‘mowy nienawiści’: „Samo określenie ‘mowa nienawiści’ wydaje się w bardzo wielu wypadkach naruszeń etyki jako słowa przesadne. W In­ nym słowniku języka polskiego PWN czasownik ‘nienawidzić’ opatrzony jest następującą, trafną definicją: »Jeśli ktoś nienawidzi jakiejś osoby, to czuje do niej bardzo silną niechęć lub wrogość i jest zdolny życzyć jej nieszczęścia lub cieszyć się jej nieszczęściem«. Nienawiść jest w tym słowniku określona jako »uczucie, jakie żywimy wobec kogoś, kogo nienawidzimy«”. Nienawiść jest tutaj wyraźnie określona jako uczucie. Mowa nienawiści jest zatem ekspresją uczuć. Oczywiście mowa podlega ocenie etycznej podobnie jak czyn (w przestrzeni religijnej mówimy – „zgrzeszyłem myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem”). Niemniej mowa – raz jeszcze to podkreślę – dotyczy sfery uczucia, sfery, która naznaczona jest dość dużym subiektywizmem. O ile zatem spoliczkowanie kogoś jest czynem jednoznacznym, o tyle wypowiedziane emocjonalne słowo takiej jednoznaczności mieć nie musi. Chyba dlatego prof. Puzynina stwierdza: „Hejty, zwłaszcza dotyczące osób niepełnosprawnych, innych seksualnie czy też kobiet bywają raczej pogardliwe, poniżające, obraźliwe, ale nie aż nienawistne”. Tutaj docieram do pierwszego ważnego dla mnie wniosku – nie wszystkie negatywne, krytyczne, nawet pogardliwe oceny i opinie stanowią mowę nienawiści. Zatem czy na przykład krytyczne, nawet posunięte do ostrego określenia oceny działań polityka, który usiłuje dokonać – jak sam to określa – rozdzielenia sfery kościelnej i miejskiej

zwraca uwagę prof. Michał Głowiński w swoim tekście z 2007 roku. Pisze, proponując przeciwstawienie retoryce nienawiści – retorykę empatii: „W rozróżnieniu retoryki nienawiści i retoryki empatii, choć nie jest to przeciwstawienie ogarniające całość zjawisk, podstawowym kryterium jest stosunek do tego, przeciw komu dyskurs jest skierowany.

Paweł Bortkiewicz TChr

Przywołują się same bezcenne słowa Orwella, dziwne, że nie podjęte przez żadnego ze znako­ mitych profesorów analizujących ‘mowę nienawiści’: „Im dalej społeczeństwo dry­ fuje od prawdy, tym bardziej nienawidzi tych, co ją głoszą. Prawda jest nową mową nienawiści”. jasnym udziałem w jednej z największych afer finansowych – jest wyrazem nienawiści czy po prostu demaskacji? Czy nazywanie dążenia osób homoseksualnych do legalizacji ich związków pod nazwą ‘małżeństwa’, które to pojęcie posiada jednoznaczną konotację – nazwanie tych działań ‘roszczeniami’, a nie ‘prawami’ – jest wyrazem nienawiści? Czy przykładem nienawiści jest określanie niektórych mediów znajdujących się w rękach obcego kapitału i realizujących nie polskie interesy, ale interesy właściciela, „mediami polskojęzycznymi”, a nie polskimi?

W

żadnym z tych określeń nie ma w gruncie rzeczy wrogości czy życzenia niesz­częścia bądź cieszenia się niesz­ częściem. To, że ktoś jest obcy mi światopoglądowo, nie oznacza, że jest wrogiem. Jest po prostu obcym. Nie jest z ojczyzny mojej. To, że ktoś jest demaskowany jako pospolity, choć niebanalny oszust, jeśli nawet kryje w sobie wolę ukarania – to jako oczekiwanie sprawiedliwości, a nie żądzę odwetu i sprowadzenie nieszczęścia. Jeśli pomyli się kategorie obcości i wrogości, sprawiedliwości i odwetu, zasadnej kary i nieszczęścia, rujnuje się podstawy cywilizacji. Na ten problem rozróżnienia

(…) W retoryce nienawiści jest on pojmowany jako wróg, a więc ktoś wyzbyty wszelkich racji, ktoś, kogo w życiu publicznym trzeba wszelkimi dostępnymi środkami zdezawuować, unieszkodliwić czy wręcz zniszczyć. W retoryce niewykluczającej choćby minimalnego udziału empatii ten, z którym podmiot polemizuje, przeciw któremu kieruje swą wypowiedź, traktowany jest jednak nie jako wróg, ale przeciwnik”. Profesor przyznaje, że trudno jest precyzyjnie przeprowadzić między tymi kategoriami rozróżnienie semantyczne, ale przyznaje, że najbardziej istotne w tym rozróżnieniu byłoby uznanie, że o ile w walce z wrogiem stosować można środki wszelkiego

w opisywaniu rzeczywistości, zależną od autentycznej wiedzy na temat tego, o czym się mówi (o tzw. prawdę epis­ temiczną; z tym wiąże się wymaganie posiadania takiej wiedzy od głoszących ją nadawców), jak też o prawdę stanowiącą przeciwieństwo kłamstwa (tj. mówienia tego, czego samemu nie uważa się za prawdziwe)”. Ta sprawa ma znaczenie absolutnie centralne i zasadnicze. Niestety w całej obecnej dyskusji wokół tzw. mowy nienawiści nie liczy się zupełnie pojęcie prawdy i kłamstwa. Zupełnie nie ma znaczenia horyzont obiektywizmu. To niewątpliwie element kultury postmodernistycznej, która cierpi na

Niełatwe...

Danuta Moroz-Namysłowska Niełatwe jest to pojednanie, kiedy prawdy doprawdy nie ma... Kiedy wyrazy nie dbają o znaczenie, kiedy najgłośniej krzyczy milczenie, a słów się używa tylko do zranienia... Kiedy samorząd walczy z rządem, urojoną ksenofobią i nacjonalizmem, i choć terror „postępu” doświadczał nas głodem i nazywał patriotyzm faszyzmem, to wciąż – bez przeproszenia za czyny niegodne – narzuca nam przyszłość świetlaną obficie, nie dając żadnej gwarancji – nawet na życie... W kulturze świeckość ciągle składa do dołów grobowych Chrystusa i wiernych, a na piedestał medialny uparcie pompuje „autorytety” – nietrwałe i liche bardzo, niestety... Na nic to! Szkoda waszego zdrowia i trudu, inżynierowie dusz i „artyści”! Sprawdźcie w ideowym zapędzie, że już przez dwa tysiąclecia wasz sen się nigdy nie ziścił. Więc i w trzecim, jak każdej wiosny, Zmartwychwstanie będzie!

FOT. ELIJAH-O-DONNELL-603766-UNSPLASH

C

hciałbym się jej sprzeciwić. To oczywiste, bo słowo ‘nienawiść’ wskazuje na postawę, której nie mogę zaakceptować. Żeby walczyć z „mową nienawiści”, muszę ją zidentyfikować, rozróżnić w tysiącach słów, w prostych i złożonych komunikatach. W tym celu sięgam do dwóch tekstów dwojga znakomitych znawców słowa, mowy i nowomowy. Do tekstów prof. Jadwigi Puzyniny i prof. Michała Głowińskiego. W tekście Mowa nienawiści – a ety­ ka słowa ZES (ZES to Zespół Etyki Słowa przy Radzie Języka Polskiego) prof. Puzynina zwraca uwagę na to, że „Wyrażenie ‘mowa nienawiści’ (ang. hate speech) jest obecnie międzynarodowym terminem określającym negatywnie oceniane i zwalczane przez wiele środowisk agresywne wypowiedzi kierowane do jednostek lub zbiorowości, ale właściwie adresowane zawsze do zbiorowości, zbiorowości takich których się w zasadzie n i e w y b i e r a. Są to przede wszystkim grupy naturalne”. Dodaje jednak, że „niektórzy autorzy artykułów i książek zajmujących się mową nienawiści chcą ją widzieć także jako piętnującą osoby i grupy ludzkie o odmiennych (wybieranych przez nie)

6. Swoistość występującego w niej [retoryce nienawiści] podmiotu. […] Podmiot mówiący wypowiada prawdy uznawane za ostateczne i bezdyskusyjne, formułuje swoje twierdzenia w sposób skrajnie apodyktyczny. Legitymizacja znajduje się bowiem nie w mówiącym, ale w ideologii, którą reprezentuje, w słuszności tego, co mówi itp. Nie sposób w tym miejscu podejmować szerszej analizy tych wyróżników. Jeśli nawet wydają się one oczywiste i zasadne, to poczucie to może ulec zachwianiu, gdy doczyta się ilustracje tych wyróżników podane przez prof. Głowińskiego – są nimi artykuł Marka Nowakowskiego pod „Oskarżam!” („Dziennik” z 9 stycznia 2007 r.), publicystyka Jerzego Roberta Nowaka („Z narodem czy z dworem?”, „Nasz Dziennik” z 20 marca 2007 r.), fragment wypowiedzi radiowej ówczesnego premiera: „Polskie państwo było do tej pory jakimś gigantycznym skandalem”(cyt. za „Gazetą Wyborczą” nr 80 (5388) z 4 kwietnia 2007 r.). Pani prof. Puzynina deklaruje tymczasem w imieniu Zespołu Etyki Języka: „Łączy się z tym zdecydowana ponadpolityczność wszelkich naszych wypowiedzi, czym różnimy się od części narracji przeciwników mowy nienawiści”. I w tym miejscu stawiam sobie pytanie o ową „ponadpolityczność” analiz prof. Głowińskiego. Jest ona taką w świecie, w którym jest alergia na tych, co mają tak za tak, nie za nie, bez światłocienia, ale nie jest to pos­ tawa ponadpolityczna w świecie tych, co tęsknią za owym światem bez światłocienia. W tym miejscu przypomina się znów inny ciekawy cytat na temat „mowy nienawiści” – „obecnie walka z mową nienawiści polega na przypisywaniu własnej nienawiści politycznym przeciwnikom” (prof. Roger Scruton). Cały ten wywód miał być w zamierzeniu moim osobistym wyznaniem stanowczego i jednoznacznego potępienia mowy nienawiści. Może nie wyszło to przekonująco, ale dlatego, że wciąż nie wiem, czym ona w swej istocie jest. Nie wiem i nie chcę jej poznawać. Deklaruję jednoznacznie – zdecydowane NIE mowie nienawiści. Natomiast jednoznaczne TAK – absolutnie bezwzględne TAK

Jak pisał mądry Orwell: „Należenie do mniej­ szości, nawet jednoosobowej, nie czyni nikogo szaleńcem. Istnieje prawda i istnieje fałsz, lecz dopóki ktoś upiera się przy prawdzie, nawet wbrew całemu światu, pozostaje normalny. Normalność nie jest kwestią statystyki”. nym, dyktacie poprawności politycznej. Inaczej mówiąc – propozycja jest taka: albo zgodzę się żyć w świecie, w którym zło jest dobrem inaczej, patologia – normą inaczej, kłamstwo formą użytecznego przekazu, kompromisu, a głupota staje się słowem zakazanym, albo – mogę się zamknąć w jakiejś niszy własnych poglądów, nie mając prawa wyrażania ich publicznie w przestrzeni świata wolności – równości i tolerancji.

W

tym miejscu przywołują się same bezcenne słowa Orwella, dziwne, że nie podjęte przez żadnego ze znakomitych profesorów analizujących ‘mowę nienawiści’: „Im dalej społeczeństwo dryfuje od prawdy, tym bardziej nienawidzi tych, co ją głoszą. Prawda jest nową mową nienawiści. Mówienie prawdy w epoce zakłamania jest rewolucyjnym czynem”. Intrygujące jest określenie przez prof. Głowińskiego wyróżników retoryki nienawiści. Syntetycznie ujmując, można je tak oto przedstawić: 1. Jest to retoryka racji bezwzględnych. Są one zawsze po naszej stronie, bezdyskusyjnie nam przysługują. 2. Retoryka nienawiści w istocie nie zwraca się do tych, którzy stali się jej przedmiotem. O nich mówi, ich oskarża, budzi do nich właśnie nienawiść, ale do nich się nie zwraca. 3. Niezbywalnym elementem retoryki nienawiści są podziały dychotomiczne. [..] Podziały dychotomiczne łączą się bezpośrednio z aksjologią. 4. Podziały dychotomiczne łączą się zwykle ze spiskowym widzeniem świata. 5. Określanie konkretnych osób i czasem ich grup – „wartościowanie jest całkowicie jednoznaczne i jednorodne: wszystko, co można o nich powiedzieć, ma świadczyć przeciw nim i je kompromitować”.

– mowie sprzeciwu! Mowie sprzeciwu wobec patologii, zła, kłamstwa, głupoty. Nawet, jeśli to będzie wyrazem mniejszoś­ci poglądów. To nie może przerażać. Bo jak pisał mądry Orwell: „Należenie do mniejszości, nawet jednoosobowej, nie czyni nikogo szaleńcem. Istnieje prawda i istnieje fałsz, lecz dopóki ktoś upiera się przy prawdzie, nawet wbrew całemu światu, pozostaje normalny. Normalność nie jest kwestią statystyki”. Wierzymy w możliwość dochodzenia w wielu wypadkach w spokojnych rozmowach do porozumienia lub przynajmniej życzliwego rozumienia inności poglądów i przekonań rozmówcy, które my inaczej niż on pojmujemy i oceniamy. Warto przypomnieć wypowiedź Michała Głowińskiego z cytowanego wyżej artykułu Retoryka nienawiści: „Jako przeciwstawienie retoryki nienawiści traktować można retorykę empatii. A ona, nawet gdy powołana do celów polemicznych wobec osób, instytucji, wysoce krytyczna, wykazuje dla drugiej strony pewne zrozumienie, uznaje, że to, co mówią jej przedstawiciele, co reprezentują i do czego zmierzają, nie jest po prostu wynikiem złej woli, bandyckich zamierzeń, podłych i potępienia godnych gier. […] W interesujących nas przypadkach empatyczność retoryki polega przede wszystkim na tym, że mówca, publicysta, komentator jest w stanie choćby w stopniu minimalnym zrozumieć racje tego, z którym polemizuje lub którego oskarża. Innymi słowy, nienawiść i pogarda nie stają się czynnikami bezwzględnie dominującymi w wypowiedzi”. Łączy się z tym zdecydowana ponadpolityczność wszelkich naszych wypowiedzi, czym różnimy się od części narracji przeciwników mowy nienawiści. K


KURIER WNET · LUTY 2O19

8

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Konkurs wiedzy o powstaniu wielkopolskim w Zbąszyniu

FOT. ARCHIWUM STOWARZYSZENIA PATRIOTYCZNEGO ZBĄSZYŃ (2)

Aleksandra Tabaczyńska

J

ednak spoczywa też na nas obowiązek, by nie zaprzepaścić naszej tożsamości narodowej, o którą obecnie na szczęście nie musimy walczyć zbrojnie. Bez przekazania wiedzy historycznej kolejnym pokoleniom, i to w atrakcyjny sposób, tak, by młodzi ludzie identyfikowali się ze wspaniałą historią powstania wielkopolskiego, sukces zrywu z pewnością nie będzie kompletny. Takie zadanie między innymi postawiło sobie Stowarzyszenie Patriotyczny Zbąszyń. 10 stycznia o godzinie 10.00 w sali Domu Katolickiego w Zbąszyniu, przy sporej widowni odbył się konkurs wiedzy o powstaniu wielkopolskim dla uczniów szkół z gminy Zbąszyń. W konkursie wystartowało 7 trzyosobowych drużyn. Uczniowie zmagali się z pytaniami o różnym stopniu trudnoś­ ci. Każde pytanie było wyświetlane na tablicach, a na udzielenie odpowiedzi przewidziano 1 minutę. Punktacja była uzależniona od skali trudności pytania

i można było zdobyć maksymalnie 5 punktów. Podczas konkursu czuło się nie tylko atmosferę rywalizacji, ale także dobrej zabawy. To oczywiście zasługa prowadzących, uczestników, a także publiczności. W jury zasiedli pracownicy 17. Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej w Międzyrzeczu: Agnieszka Pierz – kierownik Klubu Wojskowego działającego przy 17. WBZ w Międzyrzeczu, szeregowa Agnieszka Najdek oraz szeregowy Paweł Stępień. W skład jury weszli także: Magdalena Rożek – pracownica Biblioteki Publicznej w Zbąszyniu, Łukasz Pawłowski – nauczyciel historii Zespołu Szkolno-Przedszkolnego w Zbąszyniu i Filip Masiewicz – członek Stowarzyszenia Patriotyczny Zbąszyń. Prowadzącymi konkurs byli Krzysztof Kowerko – nauczyciel Zespołu Szkół w Świebodzinie oraz Marek Wojdan – instruktor Klubu Wojskowego 17. WBZ w Międzyrzeczu. Po ponad dwóch godzinach konkursowych zmagań wyłoniono zwycięzców.

Najwięcej punktów wywalczyła ekipa Liceum Ogólnokształcące z Zes­ połu Szkół nr 1 w Zbąszyniu, drugie Szkoła Branżowa również z Zespołu Szkół nr 1 w Zbąszyniu, a trzecie przypadło zespołowi Szkolno-Przedszkolnemu w Chrośnicy. Najlepsza drużyna zdobyła puchar ufundowany przez Klub Wojskowy 17. Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej. Pierwsze trzy drużyny otrzymały dyplomy i ufundowane przez Stowarzyszenie Patriotyczny Zbąszyń bony pieniężne do wykorzystania w zbąszyńskiej księgarni, a wszyscy uczestnicy otrzymali upominki. Organizatorami tegorocznego konkursu poza Stowarzyszeniem Patriotyczny Zbąszyń byli Klub Wojskowy 17. WBZ z Międzyrzecza, Powiatowy Zespół Szkół w Świebodzinie i Urząd Miejski w Zbąszyniu. – Jesteśmy dumni z wiedzy, jaką zaprezentowała młodzież – powiedział

Zenon Torz – niezapomniany przyjaciel i patriota Aleksandra Tabaczyńska

Ż

egnam Cię, Zenonie, nikt Ciebie nam nie zastąpi! – powiedział minister Antoni Macierewicz w 2014 roku, podczas uroczystości pogrzebowych. – Poznałem go jako działacza Klubu Gazety Polskiej, jako wspaniałego organizatora, który ze swojej inżynierskiej duszy wydobywał olbrzymie zapasy energii i determinacji. Minęło już pięć lat od nagłej i tragicznej śmierci inż. Zenona Torza, przewodniczącego Poznańskiego Klubu Gazety Polskiej. I tak, dokładnie w piątą rocznicę odejścia, to jest 5 lutego, przyjaciele Zenka spotkali się na cmentarzu na poznańskim Miłostowie, przy grobie swojego nieodżałowanego

przewodniczącego. Tradycyjnie już zos­ tała odmówiona modlitwa oraz zapalono znicze. O godzinie 18.00 w kościele pw. Najświętszego Zbawiciela w Poznaniu została odprawiona msza św. w intencji śp. Zenona.

I

nżynier Zenon Torz był człowiekiem niezwykle zasłużonym dla całego środowiska „Gazety Polskiej”. Przez pięć lat pod jego kierownictwem poznański Klub Gazety Polskiej stał się jednym z najważniejszych ośrodków krzewienia patriotyzmu w Polsce i źródłem ins­ piracji dla innych. To właśnie Poznański Klub Gazety Polskiej z Zenonem Torzem na czele zapoczątkował w 2012

FOT. ANDRZEJ KARCZMARCZYK

Wysiłek wielu pokoleń Wielkopolan uwieńczyło zwycięskie powstanie wielkopolskie. To dzięki walce o polską mowę, książkę, modlitwę, a także własność dziś możemy jako Wielkopolanie czuć prawdziwą dumę.

Jubileusz X-lecia działalności Poznańskiego Klubu Gazety Polskiej im. gen. pilota Andrzeja Błasika Andrzej Karczmarczyk

Adam Olech, przedstawiciel Stowarzyszenia Patriotyczny Zbąszyń. – Daje nam to dalszą motywację do organizacji takich form rozpowszechniania wiedzy o naszych bohaterach i pamięci o tych, którzy zapłacili najwyższą cenę krwi przelanej za wolność naszej Ojczyzny. K

P

oznański Klub Gazety Polskiej im. gen. pilota Andrzeja Błasika zorganizował 11 stycznia 2019 roku w murach Pałacu Działyńskich spotkanie z okazji dziesięciolecia swojej działalności. Uroczystość rozpoczęła się od śpiewania kolęd, by umożliwić uczestniczenie w obchodach rocznicowych redaktorowi Tomaszowi Sakiewiczowi,

który utknął na bramce autostrady A2. Od początku uroczystości obecny był gość specjalny Antoni Macierewicz, a także wojewoda wielkopolski Zbigniew Hoffman, minister Szymon Szynkowski vel Sęk, poseł Tadeusz Dziuba, poseł Bartłomiej Wróblewski i reprezentant Garnizonu Poznań. Naszą uroczystość zaszczycili swą obecnością przedstawiciele okolicznych

Prof. Andrzej Nowak nagrodzony w Poznaniu statuetką Pana Cogito Jolanta hajdasz

T

e słowa napisał prof. Andrzej Nowak do profesora Stanisława Mikołajczaka, przewodniczącego AKO im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Poznaniu, po uroczystości wręczenia mu Statuetki Pana Cogito, prestiżowego wyróżnienia przyznawanego przez AKO. Nagroda to uznanie za działalność naukową i społeczną. His­toryk, znawca stosunków polsko-rosyjskich i publicysta odebrał tę nagrodę 26 stycznia br. za szczególne zasługi dla rozwoju polskiej nauki

S

i kultury. Profesor Andrzej Nowak jest kierownikiem Zakładu Historii Europy Wschodniej i Studiów nad Imperiami XIX i XX wieku w Instytucie Historii Polskiej Akademii Nauk oraz Zakładu Historii Europy Wschodniej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Swoją wiedzą na temat rosyjskiej myśli politycznej wielokrotnie dzielił się na uczelniach w Stanach Zjednoczonych, Europie i Azji. Jest autorem ponad 30 książek i 200 artykułów oraz recenzji naukowych. Twórczy patriotyzm profesora Nowaka, jak podkreślała

kapituła przyznająca statuetkę, wyraża się także w jego działaniach społecznych. Na statuetce znajdują się słowa „Bądź wierny” z wiersza Zbigniewa Herberta, który stworzył fikcyjną postać Pana Cogito, człowieka inteligentnego i wykształconego, często nie mogącego pogodzić się z otaczającym go światem. Akademicki Klub Obywatelski nagrodę przyznał po raz czwarty. Wcześniej uhonorowani byli tą nagrodą Jarosław Rymkiewicz (2015), Jan Pietrzak (2016) i Bronisław Wildstein (2017).

Laudacja wygłoszona przez dra hab. Wiesława Ratajczaka, przewodniczącego kapituły Statuetki Pan Cogito

zanowny Laureacie! (...) Napisałeś: „Sens odzyskanej w roku 1918 niepodległości zrozumiemy tylko wtedy, gdy nie stracimy z oczu tego ogromnego dziedzictwa, które chroniła ona przez poprzednie wieki. Ani też tego dramatu, jakim stała się próba zniszczenia tego dziedzictwa przez rozbiory”. Twoja interpretacja dziejów Rzeczpospolitej pozwala zrozumieć wytrwałe, dumne dążenie wspólnoty do wolności i sprawiedliwości, do życia świadomego, wiernego dziedzictwu przodków i prowadzonego z odpowiedzialnością za los przyszłych pokoleń. Wśród rocznic przypadających za naszych dni jest siedemdziesięciolecie objęcia przez arcybiskupa Stefana Wyszyńskiego władzy prymasowskiej

w 1948 roku. Duchowy przywódca i mąż stanu, który Polaków przygotował do milenium chrztu księcia Mieszka i ufundowania podwalin państwa, homilię wygłoszoną w prastarym Jęd­ rzejowie 30 VIII 1964 roku poświęcił historykowi, mistrzowi Wincentemu Kadłubkowi. Wspomniał wtedy o fenomenie stanowiącym także dla Ciebie wyzwanie: „Dzisiaj często spotykamy się ze zjawiskiem opluwania własnego gniazda. Ludzie, zwłaszcza niezbyt wykształceni, natrząsają się z naszej przeszłości historycznej, nie doceniają wielkiej ofiary, każdej kropli krwi wylanej za Naród czy każdej kropli potu z czoła rolnika, która wsiąkła w ziemię ojczystą. To wszystko wskazuje na wielką potrzebę wołania o szacunek

dla dziejów narodowych, dla trudów pokoleń, które minęły, dla ich ofiarnej krwi wylanej w powstaniach, w walce o wolność ojczyzny (…)”. Służysz wiernie pamięci tych ofiar i prac, sprzeciwiasz się ich obrzydzaniu, przekonujesz, że dzięki nim kształtowała się kultura niepodległości, stanowiąca fundament i rdzeń naszej dzisiejszej wolności. W innym wystąpieniu, z 18. IX 1970 roku, kardynał Wyszyński dla opisania wysiłku historyka posłużył się przejmującą metaforą: „Skrzętnie zbieramy okruchy dziejowe jak okruchy ewangeliczne, bo są one zawsze pożywne. Najdrobniejsza okruszyna Ewangelii żywi ducha. Podobnie okruchy dziejów Narodu są siewcą jego ducha. Trzeba więc podawać młodemu

FOT. ANDRZEJ KARCZMARCZYK

Drogi, Kochany Stanisławie! Nie wiemy, jak Ci podziękować za to święto, za jego atmosferę cudownej życzliwości, serdeczności. Vivant Poznańczanie, vivat Wielkopolska, kolebka Polski, vivat AKO! To był na pewno jeden z najpiękniejszych dni w naszym, Justyny i moim życiu – nie przez „akademię ku czci”, ale przez tę atmosferę, a raczej ducha, jaki od Was w naszą stronę tchnął. Ponieważ wspominałem, ze Justyna pisze wiersze, to jedyna formą wyrażenia wdzięczności, jaką teraz umiem sobie wyobrazić, są te skondensowane w jej poezji uczucia – wiersze z jej pierwszego, wydanego w „Arcanach” przed kilkoma laty tomu. Załączam od Justyny – z jej najserdeczniejszą wdzięcznością i moją oczywiś­cie – Twój Andrzej.

pokoleniu to pożywienie, aby Naród nie zatracił związku z dziejami. Naród bez dziejów, bez historii, bez przeszłości staje się wkrótce narodem bez ziemi, narodem bezdomnym, bez przyszłoś­ ci”. Twój wysiłek zbierania okruchów, spełniający się w monumentalnym cyklu Dziejów Polski, dzięki połączeniu literackiego kunsztu z nieskazitelnym warsztatem historyka przyniesie naszemu i następnym pokoleniom panoramę dziejów i trwały fundament tożsamości. Prymas Tysiąclecia w homilii z 1964 roku mówił dalej o średniowiecznym historyku: „Jak wy w domu waszym znajdujecie pamiątki po matce, ojcu, dziadkach, szanujecie je i przechowujecie, tak na przykład pukiel włosów zmarłej matki czy zdartą szatę ojca, tak dla was drogą, tak dla błogosławionego Wincentego drogim było wszystko, co stanowiło przeszłość dziejową narodu. (…) W swym trudzie pisarskim błogosławiony Wincenty czuwał nad tym, aby wszystkich swoich czytelników uczyć przede wszystkim miłości ojczyzny”. Taka jest też dyskretna intencja Twego pisarstwa historycznego: uczysz cnoty patriotyzmu, wpajasz cechy, które umożliwiają współpracę wszystkich warstw społeczeństwa, zachęcasz do wysiłku przezwyciężania narodowych wad. Do Twojego dzieła odnieść można słowa Kardynała o Kronice Wincentego: „Jest to wołanie o miłość ojczyzny!”. Należysz do tych nielicznych humanistów, którzy pracę naukową potrafią twórczo łączyć z uczestnictwem w życiu publicznym. Twoje artykuły i prelekcje o sprawach współczesnych

wolne są od skazy doraźności. Przyszły historyk dziejów Rzeczpospolitej przełomu XX i XXI wieku odszuka zapewne w Twej publicystyce (i w redagowanych przez Ciebie periodykach) najważniejsze wątki polskich sporów, dziś będących naszym udziałem. I doceni to, że choć byłeś obywatelem głęboko przejętym sprawami swego kraju i stroniącym od kompromisów

roku Marsze w obronie TV TRWAM. Zenon Torz podejmował też owocne działania na rzecz tworzenia nowych klubów poza Poznaniem. Zabiegał, z pozytywnym skutkiem, o współpracę klubów tak w skali lokalnej, jak i ogólnokrajowej. W 2013 roku zorganizował Nadzwyczajny Zjazd Klubów GP w Licheniu. Po tragedii smoleńskiej zainicjował jej comiesięczne obchody przed pomnikiem smoleńskim, poprzedzone mszą świętą, z marszem, modlitwą oraz hołdem poległym. By ukazać znaczenie prezydentury i osobę profesora Lecha Kaczyńskiego, trzykrotnie zorganizował wystawę „Lech Kaczyński w służbie Najjaśniejszej Rzeczpospolitej” w Poznaniu oraz w wielu miejscowościach Wielkopolski. W ostatnich miesiącach życia włączył się do działań na rzecz odbudowy pom­ nika Wdzięczności. Wszystkich jego działań nie sposób wymienić. Zmarł w wieku 66 lat. K

Klubów Gazety Polskiej. Po odśpiewaniu kilkudziesięciu kolęd licznie przybyli na tę uroczystość goście przenieśli się w inne miejsce pałacu, gdzie czekał na nich przygotowany przez organizatorów spotkania tort urodzinowy wraz z innymi pysznymi, słodkimi przysmakami. W drugiej części wieczoru, już w obecności redaktora Tomasza Sakiewicza, przewodnicząca poznańskiego KGP Maria Zawadzka przedstawiła przebieg jego 10-letniej działalności. Opowieść została zilust­ rowana zdjęciami i filmem obrazującym istotne działania klubowiczów podczas tego okresu. Następnie Redaktor Naczelny „Gazety Polskiej” wręczył uczestnikom spotkania przywiezione przez siebie upominki i powiedział m.in.: „Klub w Poznaniu należał zawsze do najaktywniejszych i największych. Organizował wielotysięczne marsze w Poznaniu i poza jego granicami. Krzewi kulturę i polskość. To wielki oddział ludzi zaangażowanych w obronę tego, co nam najdroższe. Dziękuję mu za te dziesięć lat i życzę 100 lat!”. K

rozmywających prawdę, to nigdy nie naruszyłeś zasad kultury języka, skłaniałeś do powściągnięcia emocji i podjęcia rzeczowego sporu. Nie ustępujesz w staraniach o oryginalny kształt humanistyki akademickiej, pozostającej dziś pod wpływem intelektualnych mód i płasko pojętego utylitaryzmu. Jasno wskazujesz cel: by państwo polskie służyło wolności polskiej myśli. Wskazałeś, że mistrz Wincenty przeniósł centrum opowieści o polskich dziejach z osoby władcy na wspólnotę zdolną do samostanowienia. Po wiekach jesteśmy połączoną prawem i pamięcią wspólnotą obywateli, co pomagasz nam zrozumieć, docenić, pielęgnować i rozwijać. Zbigniew Herbert w 1994 r. przypominał: „Podstawowym obowiązkiem intelektualisty jest myśleć i mówić prawdę. (…) Myśleć to znaczy zastanawiać się nad tym, kim jesteśmy i jaka jest otaczająca rzeczywistość. Oznacza to siłą rzeczy odpowiedzialność za słowo”. Poeta z odrazą odnosił się do współczesnego konformizmu, kłamstwa i banału, którym Ty także, Szanowny Laureacie, z uporem i dobrym skutkiem się przeciwstawiasz. K

O zachowaniu się przy stole Henryk Krzyżanowski Było o tym w Średniowieczu, pisał o tym Mickiewicz. To limeryk też może być...

There was an Old Man of the East, Who gave all his children a feast; But they all ate so much And their conduct was such That it killed that Old Man of the East.

Sztywny całkiem, już biedak nie zipie, nierozważny pan z wioski Zalipie, co spontanu nie strzymał dzieci na imieninach. Chyba będą grzeczniejsze na stypie...

Sztywny całkiem, już biedak nie zipie. Padł bez sensu pan z wioski Zalipie. Chcąc manier trudnej sztuki przy stole uczyć wnuki. Za to będą grzeczniejsze na stypie...


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.