Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 55| Styczeń 2019

Page 1

■ U ■ R ■ I ■ E ■ R K K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Nr 55 Styczeń · 2O19

5 zł

w tym 8% VAT

W

n u m e r z e

Etos obywatelski i polityka

A

Z

E

T

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Zjednoczona Prawosławna Cerkiew Ukrainy otrzymała tomos – dokument przyznający jej autokefalię, co uniezależnia ją od Moskwy. To wydarzenie daleko wykracza poza wymiar religijny i zapewne stanowi jedno z przełomowych wydarzeń w historii Ukrainy.

T

omos dla ukraińskiej Cerk­ wi to też olbrzymia porażka kremlowskiej polityki bu­ dowania „russkowo mira” – strefy wpływów, która ma nie tylko ogarniać życie polityczne, ale także języ­ kowe, kulturalne i religijne. Dokument ten nie kończy procesu tworzenia nowej ukraińskiej Cerkwi, lecz tworzy formal­ ne ramy do jej ukształtowania. Na tej drodze może pojawić się jeszcze wiele trudności. Powstała też szansa na inne prawosławie, niż to z obliczem Moskwy. Gdy w kwietniu 2018 r. prezydent Poroszenko zwrócił się do Patriarchy Konstantynopola o nadanie ukraińskiej Cerkwi autokefalii, wydawało się, że sprawa jest prawie nierealna, a nawet jeśli, to wątpliwe, by udało się to prędko uzyskać. Po pierwsze niezbędnym kro­ kiem do tego było zjednoczenie ukra­ ińskich Cerkwi. Po drugie nikt nie miał wątpliwości co do sprzeciwu Moskwy – zarówno jako Rosyjskiej Cerkwi Pra­ wosławnej, jak i ośrodka politycznej władzy. Federacja Rosyjska bowiem, podobnie jak jej poprzednik Związek Sowiecki, w pełni dominuje wszystkie obszary życia rosyjskiego społeczeńst­ wa, w tym rosyjską Cerkiew, absolut­ nie podporządkowaną Kremlowi. Jej zwierzchnik Cyryl bardziej przypomina putinowskiego namiestnika niż głowę chrześcijańskiego Kościoła. Pomimo wielu problemów, w tym o podłożu ambicjonalnym, 15 grudnia

Bartłomiej I podpisuje tomos dla Prawosławnej Cerkwi Ukrainy

Szansa na prawosławie bez oblicza Moskwy Paweł Bobołowicz 2018 r. w Kijowie na soborze zjedno­ czeniowym powstała Prawosławna Cerkiew Ukrainy. Jej głównym trzo­ nem było połączenie się Ukraińskiej Cerk­wi Patriarchatu Kijowskiego, na czele z patriarchą Filaretem (Denysen­ ką), i Ukraińskiej Autokefalicznej Cerk­ wi pod zwierzchnictwem metropolity

Makarego (Małetycza). Połączenie Cerk­wi poprzedziło zdjęcie anatem z ich zwierzchników i uznania Cerk­ wi za kanoniczne. Przez lata bowiem obydwie Cerkwie funkcjonowały jako nieuznawane przez Konstantynopol i pozostałe Cerkwie, w tym oczywiście przez Rosyjską Cerkiew Prawosławną.

Wielce symbolicznym aktem by­ ło stwierdzenie przez synod Cerkwi konstantynopolitańskiej o nieobowią­ zywaniu anatemy wobec hetmana Iwa­ na Mazepy, którą nałożono na niego z polecenia cara Piotra I na początku XVIII w. Kons­tantynopol uznał, że było to działanie o charakterze politycznym, a nie religijnym. Ta deklaracja dowiod­ ła, że na drodze do nadania tomosu coraz mniej liczy się zdanie Moskwy, a coraz więcej – postawa ukraińskiego prawosławia i jego jedność. Dlatego za­ biegano, żeby w soborze zjednoczenio­ wym oprócz inicjatorów wzięli udział przedstawiciele Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Moskiew­ skiego. Do zmian w 2018 r. była to je­ dyna kanoniczna struktura Cerkwi pra­ wosławnej funkcjonująca na Ukrainie. Stanowiła podporządkowaną Moskwie część Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej, o największej liczbie parafii na Ukra­ inie, i w pełni kontrolowała najważ­ niejsze ośrodki ukraińskiego prawo­ sławia: Ławrę Peczerską i Poczajowską. Ostatecznie w soborze zjednoczenio­ wym wzięło udział dwóch biskupów Patriarchatu Moskiewskiego i miało to znaczenie bardziej symboliczne niż faktyczne, bo Patriarchat Moskiewski i tak nie uznał tego soboru. Fakt ten jednak zbił jego argument, że proces zjednoczeniowy jest robiony przeciw jakiejkolwiek ukraińskiej Cerkwi. Dokończenie na str. 7

28 grudnia 2018 r. w krakowskim Sądzie Okręgowym zapadł wyrok w procesie przeciw producentom serialu Nasze matki, nasi ojcowie.

„Nazi-ojcowie” kontra AK Reduta Dobrego Imienia

P

roces rozpoczął się 18 lipca 2016 r. Wytoczył go Świato­ wy Związek Żołnierzy Armii Krajowej oraz kpt. Zbigniew Radłowski, żołnierz AK oraz uczestnik m.in. powstania warszawskiego, więzień niemieckiego obozu Auschwitz, jeniec Stalagu X B Sandbostel, po wojnie ska­ zany przez Sowietów za szpiegostwo. Sąd orzekł o winie ZDF i UFA Fic­ tion – producentów serialu. W myśl wyroku sądu ZDF i UFA Fiction mają umieścić przeprosiny w TVP1 w cza­ sie antenowym adekwatnym do czasu wyświetlania serialu oraz na niemiec­ kich kanałach telewizyjnych, w któ­ rych serial był emitowany. Ponadto sto­ sowne przeprosiny mają się ukazać na stronach internetowych www.zdf.de i http://www.ufa-fiction.de w widocz­ nym miejscu przez okres 3 miesięcy, w terminie 7 dni od daty uprawomoc­ nienia się wyroku. Dodatkowo, zgodnie z żądaniami strony powodowej, pozwa­ ni zostają zobowiązani do uiszczenia kwoty 20 000 zł tytułem zadośćuczy­ nienia za naruszenie dóbr osobistych na rzecz kpt Z. Radłowskiego.

WIELKOPOLSKI KURIER WNET

Henryk Krzyżanowski

Życzę, by świadkiem był Rok Nowy wyborczych opcji... wyborowych, w których rozstrzygną o wynikach meritum oraz estetyka. Przecież, jak uczył grecki starzec, dobro ma z pięknem chodzić w parze. Tego przykładów dość obficie dostarcza nam codzienne życie.

nnnnnnn

Noworoczne życzenia

Fabuła serialu Nasze matki, nasi ojcowie oparta jest na przedstawieniu losów pięciorga dwudziestokilkulet­ nich mieszkańców Berlina w czasie II wojny światowej, a dokładnie w przed­ dzień ataku na Związek Sowiec­ki w czerwcu 1941 roku. Jednym z bo­ haterów grupy przyjaciół jest Niemiec żydowskiego pochodzenia, Viktor. Jako Żyd zostaje wysłany transportem na teren Polski, do niemieckiego obo­ zu zagłady Auschwitz. Ucieka jednak z transportu i przyłącza się do jednego z oddziałów Armii Krajowej. Bierze udział w licznych akcjach zbrojnych, jego towarzysze broni cenią go za od­ wagę. Kiedy jednak wychodzi na jaw, że jest Żydem, musi opuścić oddział, ponieważ dominuje w nim – poczy­ nając od dowództwa po szeregowych żołnierzy – jednoznacznie antysemic­ kie nastawienie. Cały serial w negatywny sposób pokazuje Armię Krajową i jej żołnierzy, i to we wszystkich scenach, w których pojawia się „oddział AK” (od spotka­ nia Victora z odziałem przez wszyst­ kie akcje, wraz z będącą punktem

kulminacyjnym akcją na pociąg pe­ łen osób w pasiakach, targi o żywność z chłopami, aż do wydalenia Victora z oddziału). Oddział sprawia wrażenie bandy rabunkowej utworzonej z krymi­ nalistów, poubieranych w półcywilne, półwojskowe niby-mundury. Wszyscy jego członkowie zieją nienawiścią do Żydów. Biorąc pod uwagę ich zacho­ wanie, są po prostu grupą bandytów, zamaskowanych częściowo mundurami i noszonymi przez wszystkich „party­ zantów” w filmie biało-czerwonymi opaskami z dużymi literami AK – jest to jakby podpis dla widza, co to za ro­ dzaj bandytów. (W rzeczywistości takie opaski nosili tylko żołnierze powstania warszawskiego). „Partyzanci” w filmie nie prze­ puszczają żadnej okazji, żeby powie­ dzieć o Żydach coś złego, jakby ich ży­ cie pod okupacją niemiecką obracało się wyłącznie wokół tego zagadnienia. Wszystkie postaci Polaków w serialu są odrażające. Producentów serialu pozwał ponad 90-letni kapitan AK Zbigniew Radłow­ ski, który mając 16 lat, w 1940 r. został

KURIER WNET

nnnnnnnnnnn nnnnnnn

A A

FOT. MYKOŁA ŁAZARENKO

B

rexit, „żółte kamizelki”, chuligański atak na polityka w Niemczech, kłopoty Donalda Trumpa z Kongresem – a to wszystko w atmosferze coraz brutalniejszej walki politycznej w całym zachodnim świecie. Na naszych oczach następuje wyraźny koniec jakiejś epoki. Na ile etapów będzie rozłożony, ile lat zajmie, jak będzie przebiegało powstawanie nowego porządku i jaką cenę zapłacimy – tego oczywiście nie wiemy. To, że świat zachodniej demokracji pogrąży się w chaosie, przewidywali liczni publicyści i politycy. Jacques Attali, francuski polityk lewicowy, doradca François Mitteranda i I prezes Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju w swojej książce Krótka historia przyszłości napisał o niewydolności ekonomicznej systemu państw Europy Zachodniej, której konsekwencją ma być rozpad państw, chaos, a lekarst­ wem – rząd światowy. Takie jest, być może, dążenie europejskiego establishmentu. W kontrze do tego w całej Europie pojawiły się polityczne inicjatywy, które mają nadzieję na odbudowanie siły suwerennych państw, zdolnych do stworzenia zreformowanej Unii Europejskiej. Między tymi dwiema koncepcjami rozegra się mecz w wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2019 roku. – A ja myślę, że rok 2019 będzie rokiem przełomu – powiedział przedsiębiorca z Siedlec, który odwiedził siedzibę WNET-u w chwili, gdy zacząłem pisać ten komentarz. Mam nadzieję – kontynuował – że w Europie powiedzie się próba powrotu do chrześcijańskich wartości i nikt nie będzie już wymyślał ani trzeciej, ani czwartej płci. Uważam, że rola Polski w tej przemianie będzie współwiodąca, co widać po wizycie w Warszawie wicepremiera Włoch. A jeśli chodzi o Polskę – ciągnął mój niezapowiedziany gość – to spodziewam się pewnych turbulencji w gospodarce, związanych z kryzysem na rynku nieruchomości. Mimo wszystko przewiduję, że wybory parlamentarne wygra PiS, zachowując możliwość samodzielnego rządzenia. Oczywiście mam świadomość, jak wiele jest zagrożeń. O kłopotach gospodarki już mówiłem. Drugie to maksymalna mobilizacja wszystkich sił opozycji. Jednak chyba największym zagrożeniem dla PiS-u są absurdalne wpadki rządzących i walki frakcyjne, a te występują w każdym regionie. Podziękowałem spółdzielcy Mediów WNET za te przemyślenia, do których dorzuciłbym przekonanie mojego kolegi o zbliżającej się w Europie kolejnej wiośnie ludów. Przykładów na to, że tak jest, można podawać mnóstwo. A ja dodam od siebie, że rok 2019 to będzie czas mediów. Dziennikarze będą mieli co robić. Ich sieci wypełnią się istotnymi zdarzeniami. Mam nadzieję, że nie zagubią się oni w tym gąszczu z licznymi pułapkami, pojęciowym zamieszaniem, fałszywymi bohaterami – bo przebieg, a przede wszystkim finał tej wiosny ludów w istotnej części będzie zależał od mediów, od tego, czy nie zatracą umiejętności rzetelnego relacjonowania zdarzeń. „Kurier WNET”, który zaczynają Państwo czytać, ma tę umiejętność. K

G

nnnnnnnnnnn

Nie dziwmy się marzeniom o powrocie Rzeczypospolitej na mapy Europy. Prawie 500 lat wspólnej historii, a blisko 300 od unii lubelskiej – można się było przyzwyczaić i trudno odzwyczaić, gdy nie minęło jeszcze nawet 100 lat od I rozbioru… Rozmowa z Barbarą Petrozolin-Skowrońską, autorką książki Przed nocą styczniową – o sytuacji, która doprowadziła do wybuchu powstania styczniowego.

z całą rodziną aresztowany przez gesta­ po (z powodu wpadki konspiracyjnej drukarni pisma „Walka”) i wywieziony w 1941 r. do obozu Auschwitz-Birke­ nau (numer obozowy 8258). W obo­ zie zginęli mężowie sióstr matki. Kpt. Radłowski został zwolniony z więzie­ nia w rezultacie starań rodziny E. We­ dla. Po powrocie z obozu do Warsza­ wy podjął działalność konspiracyjną w ZWZ, a nas­tępnie walkę w batalionie „Chrobry”. W 1942 r. – na własną proś­ bę – przeszedł do 1. Szkolnej Kompanii Szturmowej CKM, IV Rejonu V Obwo­ du AK Warszawa-Śródmieście. Siostra matki działała w organizacji Żegota, a on sam uczestniczył w wielu akcjach ratowania i ukrywania osób o naro­ dowości żydowskiej. Po ukończeniu 11 listopada 1943 r. Szkoły Podoficerów Piechoty, został awansowany do stopnia st. strzelca. Walczył podczas powstania warszawskiego na Mokotowie. Po kapi­ tulacji powstania jako jeniec wojenny trafił do stalagu XB Sandbostel (zare­ jestrowany pod numerem 221371). Po wyzwoleniu obozu został żołnierzem

4

Ukraina dla początkujących We wschodniej części Ukrainy ściera się poczucie narodowe rosyjskie z ukraińskim i jest to fakt, na który władze w Kijowie nie zdołają nic poradzić ani w sferze kulturowej, ani politycznej. Monika Gabriela Bartoszewicz bez różowych okularów o wciąż kształtującym się państwie ukraińskim.

6

Fakty, źródła, komentarze i miłość do radia Powiedziałem sobie: Radio Wolna Europa nie istnieje – koniec z radiem. I wtedy spotkałem redaktora Skowrońskiego i Radio WNET, a przywiązanie do radia okazało się silniejsze od wszelkich postanowień. Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z Piotrem Wittem o jego miłości do radia i historii.

9

Nowa „zimna wojna” Druga zimna wojna ma dla Polski niesłychanie istotne implikacje. Grozi nam porozumienie amerykańsko-chińskie, rozwiązanie NATO i zabezpieczenie rosyjskich interesów w Europie Środkowo–Wschodniej. Zimną wojnę Chin i USA o hegemonię na świecie opisuje Kazimierz Dadak.

10–11

Autonomiści w służbie Niemiec Hasła autonomii Śląska powstały w niemieckich gabinetach i służyły uniemożliwieniu połączenia się Śląska z Polską. I teraz nie ma wątpliwości co do inspiracji głosicieli autonomii. Pierwszy z serii artykułów Jadwigi Chmielowskiej o walce o pow­rót Śląska do niepodległej Polski.

12

Dokończenie na str. 8

ŚLĄSKI KURIER WNET

Zanim poszli w bój bez broni…

Górnicy mimo woli

FOT. LECH BUJANOWICZ.BLOX.PL

Redaktor naczelny

ind. 298050

Krzysztof Skowroński

Nie mając wyraźnych wzorców moralnych i autorytetów, wyborcy łatwo dają się zmanipulować, a nie doceniając roli etyki w życiu prywatnym; również w życiu politycznym bagatelizują jej znaczenie. Mariusz Patey zabiera głos w przedwyborczej dyskusji o polskiej demokracji.

Lżejsze wyroki to osiedlenie („posielenie”), zamieszkanie („żitielstwo”) lub osadzenie („wodworienie”). Najcięższym wyrokiem była katorga, czyli ciężka praca w zakładach lub kopalniach. O zesłańcach syberyjskich z okresu powstania styczniowego pisze Tadeusz Loster.


KURIER WNET · STYCZEŃ 2O19

2

T· E · L· E · G · R·A· F S T Y C Z E Ń TW ślad za awansem wicepremiera Morawie-

Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej

pracy w Polsce spadła poniżej 1 mln osób.TWiel-

w proteście „żółte kamizelki”, a niski poziom

Mieczysławowi O. nie dotyczy chybionej prog­

ki Jałmużnik, a wcześniej ceremoniarz papieski ar-

zaufania do prezydenta republiki pobił histo-

ckiego na stanowisko premiera, personalne zmia-

nozy pogody.TPo ośmiu latach oczekiwań

cybiskup Konrad Krajewski stał się kardynałem.

ryczne minima.TDzięki aktywnym protestom

ny dotknęły ministerstw spraw wewnętrznych,

wszystkie ofiary katastrofy pod Smoleńskiem

TZmarł poeta trąbki Tomasz Stańko.TDo za-

chrześcijan na świecie, w tym dziesiątków tysięcy

zagranicznych, obrony, finansów i zdrowia.

doczekały się pomnika w sercu stolicy Polski.

łożyciela Maanam Marka Jackowskiego dołączyła

w Pols­ce, skazana na śmierć Pakistanka Asia Bibi

TRodzina Waltzów zwróciła skarbowi państwa

Olga Jackowska, zwana Korą.TMieszkańcy Księ-

wyszła na wolność.TKoszt wybudowania kana-

5 mln złotych ze sprzedaży niewłasnej kamieni-

M A J TJean-Claude Juncker oddał uroczysty hołd

życa otrzymali możliwość obejrzenia zaćmienia

łu Odra–Dunaj oszacowano na 10 mld euro, a ka-

cy.TZarażone afrykańskim pomorem świń dzi-

Karolowi Marksowi: sataniście, pomysłodaw-

Słońca, a mieszkańcy Ziemi – zaćmienia Księżyca.

nału Odra–Łaba–Dunaj na dwukrotność tej sumy.

ki sforsowały Wisłę, ale nie przedarły się przez

cy likwidacji prywatnej własności, zwolenni-

TPo spotkaniu przewodniczącego Komisji Nad-

autostradę Solidarności.TPo jednej z najbar-

kowi przymusu pracy oraz „zniesienia prawd

S I E R P I E Ń TNa odbytych w sierpniu mistrzostwach Europy

dziej spektakularnych akcji poszukiwawczych

wieczystych, religii i moralności”.TPo wie-

w lekkiej atletyce najdalej latały kule i młoty rzu-

laniem toksycznych kredytów Leszkiem Czar-

w historii duńskiej policji, na jednym placów

loletniej przerwie na Litwie powrócono do re-

cane przez Polaków.TCIA zainteresowała się por-

neckim, aresztowany został ten pierwszy.TDo

budowy w Kopenhadze odnaleziono oprawio-

transmisji kanałów TVPTSzymon Kuczyński

celaną z Bolesławca, a nawet dokonała jej zakupu.

Marszałka Józefa Piłsudskiego w Warszawie do-

ną w 3 kg złota butelkę rosyjskiej wódki mar-

opłynął świat bez zawijania do portu, a re-

TPartie PO i .N zbojkotowały defiladę Wojska

łączył pomnik prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

ki Russo-Baltique. Butelka okazała się pusta.

żyser Paweł Pawlikowski otrzymał nagrodę

Polskiego i jej natowskich sojuszników w Warsza-

L U T Y

w Cannes.TMedia Markt Saturn postano-

wie.TW rankingu zamożności miast per capita

TRyszard Czarnecki pożegnał się z funkcją

wił połączyć siły z Media Markt.TMeghan

Warszawa (7 118 złotych), wyprzedziła Opole

TW grudniu rząd uzyskał wotum zaufania, a opozycja przegrała wotum nieufnoś­ci.TSejm

wiceprzewodniczącego Parlamentu Europej-

Markle (37 l.), po mężu Engelson, poślubiła

(5 723) i Wrocław (5 237). Z kolei w kategorii miast

nieomal jednogłośnie zamroził ceny prądu.

skiego, a francuscy deputowani pożegnali się

księcia Henryka (34 l.). TRyszard Petru po-

powiatowych najbogatszymi okazały się: Polko-

z prawem noszenie symboli religijnych w miej-

stanowił postawić kropkę za .Nowoczesną.

wice (6 909), Piaseczno (4 576) i Zakopane (4 298).

TStarzy dobrzy komunistyczni patroni wrócili na ulice warszawskich miast.T„ Jesteśmy za-

scu pracy.TEpiskopat Niemiec wyraził za-

C Z E R W I E C

W R Z E S I E Ń

grożeni kłamstwem i manipulacją w przestrzejest rzeczą pilną i to mówię nie tylko premie-

Czechach i na Węgrzech.TZdobywając trze-

rowi Morawieckiemu” – obwieścił „obniżymy

We wrześniu Radiu WNET została przyznana koncesja.

czang Kamil Stoch wstąpił na olimpijski Olimp.

podatki” alias „zlikwidujemy Senat”, alias „nie wybieram się do Brukseli” Donald Tusk.TO-

TW reakcji na źle przyjętą na świecie nowe-

deszli bp Tadeusz Pieronek, Kazimierz Kutz,

lizację ustawy o IPN, powołano do życia Mię-

Amos Oz i Georg Bush.TMetan zabił 13 pol-

dzyresortowy Zespół do Spraw Przeciwdziała-

skich górników w Karwinie.TMSZ zmienił

nia Propagowaniu Faszyzmu i Innych Ustrojów

TPo programach 500 Plus, Mieszkanie Plus, Do-

TNa

Forum Ekonomiczne w Krynicy przy-

zdanie i ostatecznie zgodził się na udzielenia

Totalitarnych oraz Przestępstwom Inspiro-

stępność Plus i Mosty Plus, pojawiły się pierw-

było rekordowych 5 tysięcy gości z 64 kra-

azylu Silje Garmo, która wraz z córką uciekła

wanym Nienawiścią na tle Różnic Narodowoś-

sze „plusy-ujemne”: opłata solidarnościowa

jów świata.TRosomak, Rak, Krab i Borsuk,

do Polski z obawy przed norweskim urzędem

ciowych, Etnicznych, Rasowych, Wyznanio-

od dochodów oraz wyższy podatek od paliw.

czyli kolejno: transporter bojowy, samobież-

ds. dzieci Barnevernetem.TW piątą rocznicę

wych albo ze Względu na Bezwyznaniowość.

TPrezydent przegrał referendum konstytucyjne już na poziomie Senatu.TW Łabiszy-

ny moździerz, armato-haubica oraz wóz pie-

podjętej przez PO próby zabudowania polskich

choty – zaprezentowano na Salonie Obrony

dróg setkami fotoradarów Główny Inspekto-

nie, Piekarach Śląskich, Kuślinie, Kartowicach,

w Kielcach.TFilmy Zimna wojna, Kamerdyner

rat Transportu Drogowego zapowiedział za-

opuścił pomyłkowo skazany na karę pozbawie-

Zgierzu, Trzebini, Olsztynie, Toruniu i Wszę-

i Wilkołak okazały się triumfatorami 43 Festi-

kup 358 nowych urządzeń rejestrujących pręd-

nia wolności Tomasz Kolenda.TSejm wybrał

dzieniu spłonęły składowiska niebezpiecznych

walu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.

kość pojazdów o wartości pół miliona złotych

nowych członków KRS.TUczestnicy „czarnych

odpadów.TUniwersytet Warszawski, Uniwer-

za sztukę.TUSA i Węgry zagłosowały prze-

marszów” zażądali utrzymania prawa do pozba-

sytet Jagielloński i Politechnika Warszawska,

P A Ź D Z I E R N I K TŚwięty Synod Patriarchatu Kon­stanty­no-

wiania niepełnosprawnych życia jeszcze w ło-

a wśród niepublicznych: Akademia Koźmiń-

politańskiego postanowił, że Ukraińska Cer­kiew

wzięła udziału w głosowaniu nad Światowym

nie matki.TZatrzymano sprawców brutalnego

skiego, SWPS i Uczelnia Łazarskiego triumfo-

Prawosławna nie podlega już dłużej Patriarcha-

Paktem ws. Migracji ONZ, który nielegalną imi-

morderstwa Piotra i Alicji Jaroszewiczów.TLau-

wały w Rankingu Szkół Wyższych Perspektywy

towi Moskwy i Wszechrusi.TPaweł VI został

grację zakwalifikował do kategorii praw czło-

reatami Nagrody Wolności Słowa SDP stali się:

2018.TNowe unijne rozporządzenie dot. da-

ogłoszony świętym.TW ramach akcji MeToo

wieka.T15 francuskich generałów, admirałów

Michał Król i Maciej Grabysa za reportaż Prześla­

nych osobowych RODO zafundowało interne-

aktor Bill Cosby trafił do więzienia z powodu

i pułkowników zarzuciło prezydentowi Fran-

dowani zapomniani – uwolnić Asię Bibi oraz ks. Ro-

towe rodeo internautom w całej UE.TDonald

oskarżenia, w myśl którego w 2004 roku – w wie-

cji zdradę.TDo pendolino zawitał internet.

man Sikoń i Michał Król za film Modlitwa o pokój.

Trump spotkał się z Kimem. Albo odwrotnie.

ku 67 lat – dopuścił się gwałtu na 31-letniej wów-

TTSUE nakazał powrót z emerytury sędziom

K W I E C I E Ń TPrezydent Andrzej Duda zawetował ustawę

L I P I E C TZ okazji 550-lecia pols­kiego parlamentaryzmu

czas koszykarce Andrey Constand.TDuda obie-

Sądu Najwyższego, przeciwko czemu nikt nie

cał Trumpowi własny fort.TKolejka linowa

zaprotestował.TNa Ziemię dotarł pierwszy

odbierającą stopnie oficerskie oraz finansowe

na Zamku Królewskim w Warszawie zasiadło uro-

na Kasprowy ponownie trafiła w polskie ręce.

zapis dźwięków, jaki wydaje mars­jański wiatr.

przywileje członkom junty wojskowej WRON,

czyście Zgromadzenie Narodowe.TMałgorzata

wyrokiem sądu z 2012 r. uznanej za „grupę

Gersdorf, a w ślad za nią inni sędziowie Sądu Naj-

L I S T O P A D TW listopadzie III RP swoje setne urodziny

TDworzec Centralny w Warszawie otrzymał imię twórcy Strasznego Dworu. T„Trzeba sta-

przestępczą o charakterze zbrojnym”.TPo-

wyższego nie przyjęli do wiadomości przejścia

hucznie obeszła II RP.TLaureatami ogólnona-

nowczo przypomnieć, że cel, jakim jest zdoby-

twierdziło się, że w okresie sprawowania funk-

w stan spoczynku, co otworzyło kolejny rozdział

rodowego konkursu na książkę stulecia okazała

cie władzy, nie uświęca środków używanych do

cji premiera Beata Szydło sama sobie przyz­

w wysiłkach trzeciej władzy o uzyskanie statusu

się Solaris Stanisława Lema, która wyprzedziła

jej zdobycia; co więcej, takie moralnie nagan-

nawała nagrody finansowe.TPrezes Jarosław

władzy pierwszej w państwie.T„Mam już 88 lat.

9 innych książek napisanych jak jedna jeszcze

ne postępowanie kompromituje polityków czy

Kaczyński zainicjował obniżkę uposażeń posłów

Sama biologia nie pozwala mi toczyć dalej tej spra-

przed 1989 rokiem.TW wyniku wyborów sa-

samorządowców, jest przekroczeniem Bożego

i senatorów; a premier Mateusz Morawiecki ob-

wy” – wytłumaczył wycofanie złożonego jeszcze

morządowych zjednoczona prawica objęła rządy

przykazania: Nie mów fałszywego świadectwa”

niżkę CIT i ZUS dla firm.TGrupa osób nie cał-

w 1999 roku wniosku o autolustrację oskarżony

w połowie województw i dwóch trzecich powia-

– przypomniał w liś­cie pasterskim na Nowy Rok

kiem pełnosprawnych opanowała Sejm.TU-

o współpracę z SB były przywódca antykomuni-

tów w kraju.TNa Morzu Azowskim Rosja zaję-

metropolita katowicki abp Wiktor Skworc.T

jawniono, że żaden z 94 zarzutów postawionych

stycznej KPN Leszek Moczulski.TPo raz pierw-

ła ukraińskie okręty, a Zachód zajął stanowisko

przez prokuraturę długoletniemu dyrektorowi

szy od ćwierćwiecza liczba osób poszukujących

w sprawie.TNa ulice francuskich miast wyszły

Maciej Drzazga

M A R Z E C TPo 18 latach odsiadki, w marcu zakład karny

Jeszcze się nie zaczął, a już pojawiły się zapowiedzi tego, co nas niechybnie czeka. Wszystkie partie polityczne – opozycyjne i rządowe – właśnie rozpoczęły obdarowywanie nas obietnicą szczęścia.

2O19

Rok cudownych obietnic Jan A. Kowalski

P

od jednym, jedynym warun­ kiem, że zagłosujemy na nie w zbliżających się wyborach. Nie będę tu omawiał propo­ zycji Platformy Obywatelskiej, bo jak

wiemy, nikt ci tyle nie da, co Platfor­ ma ci obieca. Zajmę się za to niesfor­ mułowaną jeszcze ofertą obozu Do­ brej Zmiany. Ofertą-niespodzianką dla polskich przedsiębiorców i klasy

średniej, która po zdradzeniu szcze­ gółów przestałaby być niespodzianką – jak kabaretowo brak jakichkolwiek danych uzasadnił Michał Dworczyk, szef gabinetu premiera. Półtora roku temu dałem się nab­rać zapowiedziom Prezydenta o konieczno­ ści napisania nowej konstytucji. Dzięki wrodzonej naiwności przygotowałem projekt, który tylko czeka na wdrożenie. Zatem nie widzę powodu, żeby nie dać się nabrać kolejny raz. Zwłaszcza, że wzorem Andrzeja Dudy Mateusz Mora­ wiecki również może nie mieć żadnego pomysłu. A szumna deklaracja najpierw ministra Gowina, a potem ministra Dworczyka (za dużo tych ministrów) to tylko pijarowa zagrywka mająca przy­ kryć propozycję PO i dać czas rządowi do namysłu. Zatem jako odpowiedzial­ ny obywatel, Polak z krwi i kości i dziad

Redaktor naczelny

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Krzysztof Skowroński Sekretarz redakcji i korekta

Magdalena Słoniowska Redakcja

A

ni publicznej. Przywrócenie prawdy w polityce

nielegalnej imigracji przez katolików w Polsce, cie w swoim życiu złoto na igrzyskach w Pjong-

G

G R U D Z I E Ń

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Maciej Drzazga, Antoni Opaliński, Tomasz Wybranowski

Libero

Lech R. Rustecki Zespół Spółdzielczej Agencji Informacyjnej Stała współpraca

Wojciech Piotr Kwiatek, Ryszard Surmacz V Rzeczpospolita

Jan Kowalski

z dziada, a zarazem przedsiębiorca i te­ oretyczna klasa średnia, muszę polskie­ mu rządowi pomóc. Dlatego poniżej przedstawię w sposób jawny najbardziej oczekiwaną przez siebie ofertę. Uwaga! Zaczynam. Po pierwsze, nie obniżajcie mi po­ datku dochodowego. Nie brnijcie w tę ślepą uliczkę tylko po to, żeby potem wprowadzać nadzwyczajne daniny, ak­ cyzy i ujednolicenia. Nie tędy droga. Po drugie i jedyne, obniżcie koszty funkcjonowania mojej firmy. Tylko te­ go pragnę. Chciałbym, żeby obciążenia prowadzonej przeze mnie działalnoś­ ci nie były wyższe niż te, jakie ponosi drobny przedsiębiorca w Wielkiej Bry­ tanii. Żeby była jasność: do kosztów nie zaliczam pensji wypłacanej pracowni­ kom. Minimalna płaca w Polsce jest na tak niskim poziomie, że nawet nie

Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

reklama@radiownet.pl Dystrybucja własna. Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

ciw, a Polska wraz z 8 innymi państwami nie

oburzają mnie jej rokroczne podwyżki. Niepotrzebne obciążenia, jakie ponoszę, to: 1. Obligatoryjny i absurdalnie wy­ soki koszt ubezpieczenia pracownika (ZUS) – 48%, a w Anglii 12% (śred­ nio) i dopiero po uzyskaniu przez fir­ mę określonego dochodu. Proponuję 50 000 złotych. 2. Absurdalnie wysokie koszty księ­ gowe sięgające 5 000 zł rocznie. A roz­ liczenie takiej samej działalności w An­ glii kosztuje 300 zł (60 funtów). 3. Przeszkody i pułapki biurokra­ tyczne (właśnie US skończył kolejną kontrolę mojej firmy i czekam na wer­ dykt odpowiedniej komórki odnośnie do wysokości lub braku kary). Wyeliminowanie tych trzech ob­ ciążeń mnie, drobnemu przedsiębiorcy i członkowi wydumanej klasy średniej,

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

prenumerata@kurierwnet.pl

w zupełności wystarczy. Teraz mam nadzieję, że jakiś czujny sympatyk lub uczestnik obozu Dobrej Zmiany prze­ czyta moje pobożne życzenia i doniesie je na TO biurko. Bo nie żebym straszył, ale jeżeli rząd nie skorzysta, to przecież licho i opozycja nie śpią. Ale się rozmarzyłem . K

DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW MINISTRA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO

Nr 55 · STYCZEŃ 2019

ISSN 2300-6641 Data i miejsce wydania

Warszawa 12.02.2019 r. Nakład globalny 10 000 egz. Druk ZPR MEDIA SA

ind. 298050

niepokojenie brakiem akceptacji dla zjawiska

zoru Finansowego z od lat trudniącym się udzie-


STYCZEŃ 2O19 · KURIER WNET

3

WOLNA·EUROPA

W

sobotę były, mimo zakazu, w niebezpiecznym pobliżu Pałacu Elizejskiego. W najbliższą sobotę mają znowu tam być. Domagają się zmiany polityki prezydenta, jeżeli nie zmiany prezydenta samego. Emmanuel Macron dostał obsesji na ich punkcie. Nie mówi o niczym innym. Na rysunku w „Canard Enchaîné” Brigitte powiada, przeglądając gazetę: „– Znowu ten Trump obsmarował cię na Twitterze. – Trump – odpowiada prezydent – ma żółtą kamizelkę na głowie”. Ich żądania, popierane przez 84% Francuzów, są skromne: pragną tylko, aby ich współobywatele bardzo bogaci i najbogatsi płacili podatki jak wszyscy. Gdyż państwo potrzebuje pieniędzy – na edukację, na zdrowie, na obronę, na budownictwo, na opiekę. Trzeba mieć skórę krokodyla i nerwy ze stali, aby czytając napis RÓWNOŚĆ na każdym gmachu publicznym, nie zgrzytać zębami i nie myśleć o miliardach ukrytych w rajach podatkowych przez francuskich bogaczy. W dyskusji telewizyjnej komentator oskarżył Macrona, że jest prezydentem ludzi bogatych. –To nieprawda! – żachnął się Francois Holland. I dodał po chwili: – On jest prezydentem bardzo bogatych! W istocie prezydent niewiele może. Kapitał jest ruchomy i podatek od wielkiego majątku nie zmieni tej sytuacji. Kapitał dziś opodatkowany we Francji jutro znajdzie się na Malcie, w Luksemburgu lub na wyspach anglo-normandzkich. Sposoby ucieczki podatkowej są opracowane od lat. Nie trzeba daleko jechać; Unia Europejska utrzymuje raje podatkowe na własnym terytorium. Były premier jednego z nich – Luksemburga – jest jej prezydentem, optymizacja podatkowa zaś, inni mówią – ucieczka – procederem legalnym. Nie mogąc opodatkować tego co ruchome, opodatkowuje się coraz ciężej to, co nieruchome: pens­ je, emerytury, oszczędności. Zamiast przywrócić obiecany podatek od wielkich majątków, prezydent wprowadził podatek od nieruchomości godzący w klasę średnią. W wielkich miastach

R

elotius nie jest sam. I nigdy nie był osamotniony; jest produktem propagandy po rewolucji ’68. Produktem przykazania o „poprawności politycznej”, o służbie na rzecz „liberalnej demokracji” i obronie różnie definiowanych przez polityków lewicy „naszych wartości”. Takich dyspozycyjnych „ludzi pióra” można liczyć w Niemczech na pęczki. Sam przeżyłem ich wielu przez trzydzieści lat pracy na stanowisku redaktora w niemieckich rozgłośniach radiowych. Nie daj Boże wyrazić własny pogląd, jeśli nie pokrywa się on z polityczną linią stróżów medialnej prawdy. Takie pojęcia jak „demokracja” czy „prawda” uległy w okresie ostatniego półwiecza szalonej inflacji właśnie przez Relotiusów różnej maści. Media, po dokonaniu ostrego skrętu w lewo (po udanym maria­ żu z rozsądku lewicy z kapitałem) w większości straciły poczucie realizmu i przeprowadziły niemal skuteczną rewolucję pojęć, odwracając w razie potrzeby ich znaczenia. Niemal – bowiem po latach – wróciło do niemieckiego słownictwa pojęcie Lügenpresse, aczkolwiek tym razem w czystym tego słowa znaczeniu, bez propagandowej woalki. Jak inaczej można by określić bajki, fabrykowane na użytek ideologicznie zacietrzewionego konsumenta mediów i niewyrobionych czytelników gazet? „Der Spiegel”, znalazłszy się pod ścianą, nie mógł dalej bronić swego młota na czarownice. 19 grudnia 2018, tuż przed Bożym Narodzeniem, tygodnik stwierdził, że fakty zawarte w licznych artykułach (cytowanych przez liczne media, także i polskie), Relotius po prostu wymyślił. A że był przekonany o tym, że odpowiadają one oczekiwaniom zarówno linii tygodnika, jak i jego stałym czytelnikom, fabrykował je metodą taśmową bez obaw o demaskację. Nagrody, jakie zbierał, potwierdzały słuszność jego intencji. Gdyby Claas Relotius chciał pisać o „polskim nazizmie”, o faszystach maszerujących ulicami Warszawy 11 lis­ topada! O „prawicowo-nacjonalis­ tycznym” polskim rządzie, o polskim antysemityzmie, o urodzinach Führera w Wodzisławiu Śląskim, a nawet

właściciele dużych mieszkań płacą, czy mają z czego, czy nie. Bez reformy Unii wszystko zostanie po staremu. W najgorszym razie Francja w nadchodzącym roku pożyczy brakujące miliardy, odwlekając dzisiejsze podatki do jutra, do pojutrza, do przyszłego pokolenia. Rok, który odszedł, zaznaczył się atakiem na Kościół katolicki bez precedensu od rewolucji październikowej. Oskarżenia wysuwane wobec Kościoła, a zwłaszcza Piusa XII, o antysemityzm i współpracę z Hitlerem, okazały się kłamstwem. Zeznania naocznych świadków przedstawione w książkach i filmach Rolfa Hochouta, Jerzego Kosińskiego, Martina Greya, Michele Devonseca, Costa Gavrasa, Johna Cornwella były bezczelnymi oszustwami. Wrogowie Kościoła wynaleźli więc pedofilię. W każdej wielkiej ludzkiej zbiorowości zdarzają się przestępcy. Wg francuskich statystyk oficjalnych 75% inkryminowanych przypadków ma miejsce w środowiskach rodzinnych. Ze wszystkich grup zawodowych najrzadziej tego typu przestępstwo występuje wśród duchowieństwa katolickiego. Ciekawe, dlaczego tylko ono jest atakowane, a innych wyznań media nie tykają? Skandal agresji seksualnych dokonanych na wielu dzieciach przez rabina – dyrektora największej jesziwy w Satmar de Kiryas Joel w stanie Nowy Jork – przeszedł niezauważony. Żyd Boorey Deutsch, mieszkaniec tej miejscowości, oświadczył, że w jego wspólnocie ma miejsce tyle agresji seksualnych na dzieciach, że mógłby na ten temat pisać książki. Kto słyszał o rabim Eliezerze Berlandzie, dyrektorze jednej z największych szkół żydowskich w Jerozolimie, aresztowanym za podobne przestępstwa, albo przynajmniej o Danielu Fahrim, jednym z najbardziej wpływowych rabinów paryskich, oskarżonym o agresję wobec pięciu dziewczynek 10–12 letnich? Albo o dziesiątkach imamów oskarżonych o podobne przestępstwa? Przeciwnie, kłamstwo o 1000 dzieciach molestowanych przez 300 księży katolickich w stanie Pennsylwania

o pols­kich obozach zagłady – nie miałby pot­rzeby pisać do swej (byłej) redakcji, że jest chory i wymaga pomocy. Ale Relotius, pewien przychylności swych lewackich przyjaciół, wziął się za dość śliski temat. Wymyś­ lił (a sprzedał jako fakt!) makabryczną historię pewnej kobiety, podróżującej po Ameryce, by zgłaszać się do więzień w charakterze świadka egzekucji (w USA jeszcze nie zakazano kary śmierci dla zbrodniarzy). Był to dla Relotiusa i jego wyczekujących poprawnej prawdy czytelników doskonały temat, ukazujący z całą ostrością i bez osłony prawicowe, trumpowskie, republikańskie barbarzyństwo. Jakie to wstrząsające! Dreszcz przeszywa wrażliwego, nie tylko niemieckiego czytelnika, zapoznającego się na łamach magazynu „Der Spiegel” czy przedruków w prasie lokalnej albo zagranicznej z trzymającym w napięciu do ostatniego zdania artykułem o pewnym Jemeńczyku, przez pomyłkę osadzonym przez armię amerykańską w obozie w Guantanamo Bay. Barbarzyńcy mieli przetrzymywać biedaka przez 14 lat w izolacji, torturując go puszczaniem na cały regulator piosenki Bruce’a Springsteena Born in USA. Sam czytałem o tym w pełnych oburzenia niemieckich gazetach. Straszne! Sęk w tym, że to wszystko lipa. Wyssane z palca. Jak i pierwsza wspomniana wyżej historia – wierutne kłamstwo. A przecież przy odrobinie dobrej woli można było zdemaskować tego „malowanego ptaka”. FAZ pisze, że – jak podaje „Columbia Journalism Review” – dział kontroli faktów w redakcji magazynu „Der Spiegel” jest największy na świecie i podobno lepszy od słynnego działu gazety „New Yorker”. Zatem nasuwa się nieładne podejrzenie, że nie tylko Relotius kłamał. Nikt nie skontaktował się z rzekomą turystką na egzekucje, nikt nie zajrzał do oficjalnej listy internowanych w Guantanamo. Relotius pisał to, co jego czytelnicy chcieliby przeczytać, by artykuł potwierdził ich odczucia. Podobnie zachowują się w zasadzie korespondenci mediów niemiec­ kich w Polsce. Piszą na „społeczne zamówienie”, jak okreś­lano dawniej

P

i

o

t

r

W

i

t

t

Cień nadziei Skończyliśmy z czarnowidztwem. Przyszłość widzimy żółto. Lud ubrany w kamizelki protestuje przeciwko rządowi przy powszechnym poparciu społeczeństwa. Nie chodzi już o nowy podatek przebrany za taksę od materiałów pędnych ani nawet o podatek od emerytur. Żółte kamizelki są w całym kraju. obiegło świat. W rzeczywistości księży było dwóch, obaj wyjęci spod jurysdykcji Watykanu jako członkowie schizmatyckiej wspólnoty Econ. Cała reszta to były pomówienia sprzed 60–70 lat, sklecone przez gubernatora Szapiro w sensacyjną rewelację. Na jej wzór gubernator Illinois opublikował podobną statystykę. Człowiek boi się otworzyć radio lub telewizję, żeby mu nie chlusnęły w twarz podobne rewelacje. Swoją drogą, Kościół katolicki bywał przedmiotem napaści wielokrotnie. Jeden z epizodów wojującego antyklerykalizmu przypomniały właśnie dwie wystawy, w Wersalu i Fontainebleau. Epoka Ludwika Filipa jest szczególnie ważna w historii Polski. Na panowanie tego monarchy (1830–1848) przypada epopeja Wielkiej Emigracji. Po powstaniu listopadowym stolica Polski przeniosła się do Paryża. W 1848 roku, kiedy rewolucja lutowa zmiotła

Ludwika Filipa z tronu, było już po wszystkim: Chopin dokonał swego przeznaczenia, Niemcewicz nie żył od siedmiu lat, Słowackiemu niewiele do życia zostało, Mickiewicz, oddany wielkiej polityce, wybierał się do Turcji na czele Legionu Polskiego. W pierwszych latach emigracji Polaków zdumiewała cisza kościołów paryskich. Milczały dzwony, przetopione na armaty przez rewolucję i Napoleona. Francuzi nie odczuwali ich braku. W reakcji na monarchię obalonego Karola X, która utożsamiała się z Kościołem, początek panowania Ludwika Filipa zaznaczył się wybuchem antyklerykalizmu. Motłoch zdemolował siedzibę arcybiskupstwa, zakrystię Notre Dame i resztki sprzętów oszczędzone przez rewolucję. Księża przebierali się w ubrania cywilne, żeby uniknąć na ulicy zaczepek. Winieta „Le Figaro” – dziennika później konserwatywnego

„socjalistyczne dziennikarstwo”. Albo oddają głos jednej stronie politycznej sceny, oczywiście tej poprawnej. Fakty muszą się zgadzać z poglądami, nie na odwrót. Jak „prawdziwa” historia Relotiusa o pewnej szowinistycznej mieścinie w USA, Fergus Falls w stanie Minnesota, w której jedyne tam kino latami po premierze filmu American sniper (polski tytuł

Snajper) wyświetlało go codziennie przy pełnej sali (!) – by zadowolić dusze niemiec­kich pacyfistów, rozkoszujące się spływającym na nie balsamem. Czy można było złapać za rękę oszusta? Dlaczego trzeba było na to czekać aż dwa lata? Odpowiedź jest prosta: ludzie mają uprzedzenia i jeśli media je pot­w ierdzają, to są przekonani, że czytają prawdę. Czy nie

J

a

n

B

o

g

a t k o

Relotius nie jest sam Claas Relotius, (były już) redaktor uważanego przez wielu za poważny, lewicowego (bo nie ma w Niemczech innych) magazynu „Der Spiegel”, poległ na polu medialnej ch(w)ały. Pismak ( jak by o nim powiedział Franz-Josef Strauss) o talencie łgarza barona Münchhausena, posunął się za daleko w drodze z imaginacji na koronację, biorąc się za barbarzyńską (w oczach lewicy) Amerykę. To okazało się wiekiem do jego urny. Gdyby pisał takie same bajki o Polsce, nadal zbierałby prestiżowe nagrody. Inni, bardziej sprytni propagandyści marksistowskiej („liberalnej”) demokracji wolą właśnie bezpieczniejsze cele, jak Węgry czy Polskę. I doskonale na tym wychodzą.

– przedstawiała wieśniaka, który kijem wypędza jezuitę. Ksiądz Affre, wówczas wikariusz generalny, brał lekcje angielskiego u pastora protestanckiego z myślą o emigracji. Wykłady Mickiewicza w College de France bywały przerywane przez antykatolickie manifestacje studentów, chociaż skądinąd nigdy Polacy nie cieszyli się we Francji większą popularnością. Pałac wersalski, opuszczony od czasu abdykacji Napoleona, podniósł z upadku Ludwik Filip. U malarzy przygotowanych za cesarstwa do malowania scen batalistycznych zamówił obrazy bitew słynnych w historii Francji. Więcej – kilka sal ogromnego pałacu poświęcił wyprawom krzyżowym, odległym w czasie o osiemset lat. W 1837 roku pałac wersalski został otwarty dla publiczności. Zwiedzający mogli ujrzeć w długim szeregu obrazów historię uwalniania przez chrześcijan Ziemi Świętej z rąk muzułmanów. I my teraz także mogliśmy te sceny zobaczyć. Rzadka okazja. Sale wypraw krzyżowych są zwykle zamk­ nięte, publiczność nie ma do nich dostępu. Jedni twierdzą, że z powodu braku personelu, inni, żeby sceny uwolnienia Ziemi Świętej z rąk muzułmanów nie budziły niestosownych skojarzeń. Pejzaż bliskowschodni zmusił malarzy do rozjaśnienia palety. Oglądamy niebo nad Jerozolimą i piaski pustyni w kolorach, które zapowiadają malarstwo impresjonistyczne. A zarazem, jak w otwartej księdze historii, czytamy opisy scen: wzięcie Konstantynopola, zdobycie Jerozolimy z Grobem Jezusowym, i Antiochii św. Pawła; zakon joannitów, zakon maltański, kiedy obejmuje w posiadanie La Valette na Malcie. Obrazy są rekonstrukcją historyczną na podstawie wiedzy pełnej luk i niedopowiedzeń, co tylko podkreśla malowniczość scen. W pełni epoki romantycznej te niedoskonałe przedstawienia olśniewały nowością. Poprzednia epoka, zapatrzona we wzorce antycznej Grecji i Rzymu, gardziła gotykiem jako sztuką barbarzyńską, odpowiedzialną za zniszczenie klasycznych kanonów piękna. Mówiono o jej „zepsutym guście”. I oto nagle

– gotycki cesarz Aleksy Komnen i gotyckie oblężenia Nicei i Antiochii, i gotycki Godfryd de Bouillon koronowany na króla Jerozolimy. W Fontainebleau król jeździ w towarzystwie architekta po bezkresnych korytarzach wózeczkiem ciągniętym przez służącego i wybiera coraz to nowe partie pałacu do restauracji i przeróbki. Odbudowa gmachu, który rósł przez sześćset lat, zmusza architektów i historyków do przestudiowania na nowo sztuki i obyczajów dawnych epok oraz rewizji krzywdzących stereotypów. Najtrwalsze znaczenie ma odrodzony gotyk, gdyż wraz z nim odradza się duch religii. Król zakupuje do swoich zbiorów widoki kościołów i ich wnętrz – najpiękniejszych budowli, jakie duch ludzki stworzył kiedykolwiek. Dwie dużych rozmiarów akwarele Jamesa Robertsa – wnętrze katedry w Chartres – pokazano na wystawie obok niezwykłej wartości biżuterii neogotyckiej, zegarów, kałamarzy, sprzętów domowych. W całej Europie buduje się wówczas pałace w stylu gotyckim. Architekt Idźkowski przerabia barokową fasadę warszawskiej katedry św. Jana w stylu gotyckim. Wincenty Krasiński w Opinogórze wznosi gotycki pałac, a Hrabia z Pana Tadeusza „po powrocie z zagranic” doszukuje się gotyckiej architektury w siedzibie Horeszków pod Wilnem. W parze ze sztuką idzie powszechny nawrót religijności. Wykłady młodego ojca Lacordaire gromadzą w katedrze Notre Dame wielotysięczne tłumy. Kaznodzieja walczy o przywrócenie swobód nauczania katolickiego. Jedną ze słuchaczek natchnionego dominikanina jest księżna Maria Orleańska, córka króla. Wyrzeźbiła gotycką Joannę d’Arc, a jej neogotycki klęcznik można oglądać na wystawie. Ma ostrołuki jak średniowieczna katedra. Na nastawie pozostał nawet haczyk. Wisiał niegdyś na nim sporych rozmiarów krzyż, którego cień pozostał utrwalony w aksamicie genueńskim. W klęczniku brak teraz krzyża. Ale to już jest wkład nowych czasów. K

składano mi kondolencji w związku z likwidacją niezależnego wymiaru sprawiedliwości w Polsce? Tak, składano. W USA jest niewątpliwie mniej szmalcowników, aczkolwiek też ich nie brak. Sprawa Relotiusa to aktualny (ale zapewne nie ostatni) szczyt niemiec­ kiej Lügenpresse; bowiem standardy niemieckich mediów, jak pozostałych mediów lewicowych, głównie w Unii Europejskiej, nie zmieniły się. Na miejsce Relotiusa czeka wielu następców producenta gorąco oczekiwanych „faktów”. Kasta pismaków (lewicowych dziennikarzy) liczy na nagrody, a te uzyskują oni nie za fakty, nie za prawdę, lecz za głaskanie próżności cichych zleceniodawców. Artykuły, reportaże albo audycje są pisane czy robione pod kątem regulaminów nagród! W tej sytuacji podawanie prawdy jest mniej istotne, na pierwsze miejsce wysuwa się przydatność publikowanych treści. Relotius nie był wcale pierwszym dziennikarzem w Niemczech, który potknął się o prawdę. Czytałem wiele, ba, setki tekstów, w których to w najlepszym przypadku prawdę omijano, zastępowano niedomówieniami, przesadnym akcentowaniem nawet trzeciorzędnych wydarzeń, byle tylko pozostać „na linii”, w zgodzie ze „społecznym zamówieniem”. Dziś już raczej niewielu pamięta sprawę Pfistera, swego czasu reportera w „Der Spiegel”. René Pfister otrzymał (na krótko) prestiżową nagrodę Nannena za materiał o Horście Seehoferze, który to rozpoczął sceną z modelem kolejki, nie całkiem prawdziwą; jednakże ponieważ rzeczywiś­ cie Seehofer przepada za kolejkami, więc Pfistera nie postawiono na medialnym szafocie (dziś jesz szefem stołecznego biura „Der Spiegel”). Takich historyjek mógłbym wymienić wiele (daruję sobie aferę tygodnika „Stern” z rzekomymi pamiętnikami Hitlera, bo to kłamstwo, wymyślone dla pieniędzy, miało bardzo krótkie nogi). Niemiecka edycja soft-porno „Playboya” zamieściła wywiad z kompozytorem muzyki filmowej Ennio Morriconem, wzbogacony o łgarstwa i plotki na temat Quentina Tarantino. Inny „liberalny” dziennik, „Süddeutsche Zeitung”, z taką wrażliwością

przestrzegający przed „odrodzeniem nazizmu w Polsce”, zamieścił artykuł szefa działu krajowego, Heriberta Prantla, w którym opisuje on jako naoczny świadek talenty kulinarne sędziego Trybunału Konstytucyjnego, Andreasa Voßkuhle. Pięknie i ładnie: ale sędzia nigdy nie gościł dziennikarza w swej kuchni. Kasta pismaków postępuje wed­ le ustalonego scenariusza: jurorzy pres­tiżowych nagród znają się przecież z życia codziennego i przyznają swym kolegom (rzadziej koleżankom) wyróżnienia za najpiękniejsze, najbardziej wzruszające sceny i najlepsze opisy, pisze Stefan Winterbauer (Meedia.de). Zazdrośnie strzegą zasady, by nikt nie dostał tych gorąco pożądanych nagród nazbyt wiele; by dzielić je równo, wed­le potrzeb – ta za reportaż telewizyjny, tamta za audycję radiową, owa dla publicysty. Tak latami powstawał system samouwielbienia, pisze Winterbauer, i się raczej nie myli. To sprawia, że niemieckich dziennikarzy cechuje brak ref­ leksji czy autokrytyki. Czy sprawa Relotiusa wywoła reakcję konsumentów niemieckich mediów? Może. Jestem tu bardzo ostrożny w ocenie. W gazecie „Handelsblatt” z sierpnia 2018 roku (a więc sprzed afery magazynu „Der Spiegel”) w artykule Hansa-Petera Siebenhara czytam: „spadek zaufania wobec mediów jest wynalazkiem populistów. Wiarygodność niemieckich mediów nawet wzrasta – zwłaszcza dzienników”. Lügenpresse? Od sierpnia wiele się w Niemczech zmieniło. Po sprawie Relotiusa nie znalazłem w niemieckich mediach sondaży na temat wiarygodności mediów. Zresztą i tak to trochę dziwne (ale nie dla ideologicznego konsumenta mediów), jak prasa zapewnia o własnej wiarygodności. Mało to przekonujące. Tym bardziej, że o swojej wiarygodności media zaczęły przekonywać szczególnie z chwilą pojawienia się zarzutów o braku tejże. Sprawa Relotiusa wyraźnie niemieckim mediom nie pomogła. Czy uda się im wyciągnąć z bagna, jak podobno uczynił to baron Münchhausen, ciągnąc sam siebie za warkocz? Notabene – baron Münchhausen to prawdziwa postać, podobnie, jak i Claas Relotius. K


KURIER WNET · STYCZEŃ 2O19

4

W

2018 r. zanotowano wzrost zaufania spo­ łeczeństwa do pro­ cesu liczenia głosów dzięki temu, że jeszcze przed wybora­ mi 2014 r. zaczęły powstawać oddolne inicjatywy społeczne (takie jak Ruch Kontroli Wyborów), które zapewniły kontrolę społeczną tego procesu. In­ formowały o nieprawidłowościach, zmuszając Państwową Komisję Wy­ borczą do wprowadzenia zmian w ko­ deksie wyborczym. Organizacje te zgło­ siły wiele propozycji zwiększających wiarygodność i sprawność procesu wyborczego. Tutaj omówię problematykę, któ­ rą można syntetycznie sprowadzić do zagadnienia jakości procesów demo­ kratycznych, znacznie szerszą niż za­ pewnienie wiarygodności i sprawnoś­ ci liczenia głosów. Tezy tu stawiane dotyczą czterech obszarów ważnych dla poprawy kondycji polskiego republikanizmu: • Wzmocnienie fundamentu wartoś­ci cywilizacji łacińskiej, patrio­ tyzmu, aktywności obywatelskiej. • Dostęp do rzetelnej informacji o kandydatach, komitetach wybor­ czych, partiach i ich programach, pro­ pozycjach dla społeczności lokalnych, dla całej Polski. • Jakość polityki wymuszona przez konkurencję na rynku polityki. • Uproszczenie systemu liczenia głosów.

S P O Ł E C Z E Ń S T W O O BY WAT E L S K I E – stanowi łatwy łup dla politycznych graczy. Erozja wartości, rysy w spois­ tości kulturowej zapoczątkowane so­ wiecką okupacją, narzuceniem obcych norm, pogłębiają się. Próbowano am­ putować nam tę część polskości, któ­ rej komponentem był republikanizm i przywiązanie do fundamentu wartości cywilizacji łacińskiej. Nie do końca się to udało, ale szkody pozostały. Aktywność przejawiająca się po­ dejmowaniem racjonalnych zbioro­ wych wyborów nie jest możliwa bez

Nie mając wyraźnych wzorców moralnych i autorytetów, wyborcy łatwo dają się zmanipulować, a nie doceniając roli etyki w życiu prywatnym; również w życiu politycznym bagatelizują jej znaczenie. tzw. awangardę narodu – komunistów – i zapobiegać awansowaniu elemen­ tów wrogich systemowi sprowadziła się do promowania karier ludzi miał­ kich moralnie, oportunistów, mier­ nych, biernych, ale wiernych. W okresie transformacji zasada ta jakże często została zastąpiona kolesiostwem i ne­ potyzmem. A przecież już teraz sami wybieramy swoich przedstawicieli. Nikt nam nie narzuca na kogo mamy gło­ sować. Tymczasem zbyt rzadko padają pytania o merytoryczne przygotowanie kandydatów, nie analizuje się propono­ wanych przez ich komitety wyborcze i partie rozwiązań dla Polski czy spo­ łeczności lokalnych. Poddanie ocenie społecznej wy­ bieralnych przedstawicieli winno wy­ muszać na nich ciężką pracę, najwyż­ sze standardy etyczne, zaangażowanie i profesjonalizm. Skąd zatem casus prezydenta Gorzowa Wielkopolskie­ go – aresztowanego, podejrzanego o przestępst­wa korupcyjne, którego postawa bynajmniej nie zniechęciła wy­ borców do wybrania go w 2006 r. na na­ stępną kadencję? Dlaczego w ostatnich wyborach samorządowych wójt Daszy­ na (woj łódzkie), oskarżony o oszust­ wa i wyłudzenia, uzyskał miażdżące poparcie, a prezydent Łodzi, oskarżona o sfałszowanie podpisu, bez problemu została wybrana na kolejną kadencję? Związane z wyborami skandale, nad którymi przechodzimy do porząd­ ku dziennego, dowodzą obojętności na wartości etosu obywatelskiego wśród części społeczeństwa, które – zato­ mizowane, wycofane w prywatność

Dostęp do informacji

moralnych, poglądów czy dokonań. Czy media głównego nurtu stra­ cą wreszcie zaufanie społeczeństwa? Wierzę, że to kwestia czasu. Są częś­ cią establishmentu i wraz ze spadkiem zaufania do niego stracą i one swoją uprzywilejowaną pozycję. Rola mediów dziś niszowych będzie rosła. Dziś rola mediów jest kluczowa dla prawidłowego funkcjonowania demokracji. Kogo nie ma w mediach, nic nie znaczy w polityce. Niektórzy politycy komunikują się nie tylko ze

społeczeństwa pojawią się organizacje partyjne o rzeczywistym mechanizmie demokracji wewnętrznej, a na ich lis­ tach wyborczych znajdą się wybrani w prawyborach kandydaci sprawdzeni w pracy zawodowej, formacyjnej, re­ prezentujący wysoki poziom moralny. Na rynku polityki jest miejsce dla różnych koncepcji politycznych, róż­ nych partii i komitetów wyborczych. Demokracja ostatecznie ma wyłonić reprezentantów narodu, najlepszych z najlepszych, umożliwiać realizację

Musi rodzić refleksję fakt, że badania socjologiczne wskazują na niski poziom zaufania społecznego do polityków i działaczy samorządowych, wybieranych przecież w wolnych, powszechnych wyborach. Wiarygodność i sprawność procesu wyborczego także była kwestionowana przez dużą część społeczeństwa.

Etos obywatelski i polityka Po każdych wyborach przybiera na sile dyskusja o jakości naszej demokracji Mariusz Patey

Wartości i etos obywatelski Silny fundament wartości cywilizacji łacińskiej, który kształtował nasz naród przez setki lat, był też fundamentem polskiej wersji etosu obywatelskiego, polskiego republikanizmu, najpierw szlacheckiego, potem angażującego wszystkie warstwy polskiego społe­ czeństwa. Zabory, okupacje, a przede wszystkim eksperymenty społeczne, jakim zostaliśmy poddani w okresie rządów komunistów, podważyły wie­ le z tych wartości, nie dając niczego w zamian. Częściowa demoralizacja ujawniła się z całą siłą w okresie upad­ ku komunizmu. Zasada nomenklatury partyjnej w czasach realnego socjaliz­ mu, która miała wynosić na ważne stanowiska w państwie i gospodarce

polskości, wyszydzające naszą historię i nasze wartości w imię mglistych ideo­ logii wyrosłych z postmodernistycz­ nych poszukiwań. Nie jestem jednak pesymistą. Przesz­łości nie zmienimy, ale powin­ niśmy zawalczyć o przyszłość. Optymi­ styczne jest to, że w Polsce pozostały tysiące patriotów gotowych do pracy dla kraju.

mocnego fundamentu moralnego. To podstawa silnej republiki. Nie mając wyraźnych wzorców moralnych i au­ torytetów, wyborcy łatwo dają się zma­ nipulować, a nie doceniając roli etyki w życiu prywatnym; również w życiu politycznym bagatelizują jej znaczenie. Wszelkie prawne zabezpieczenia będą tu na nic, jeśli ludziom nie przeszkadza wątpliwa moralnie postawa ich przed­ stawicieli. Czas rozpocząć poważną dyskusję o wychowaniu młodych pokoleń Pola­ ków dla ojczyzny. Państwo, realizując swoją misję pomocniczości, powinno wesprzeć rodziców w tym ważnym dla naszej przyszłości obszarze. Przypom­ nijmy, że w I Rzeczpospolitej kręgosłup polskiego republikanizmu budowany był podczas praktycznej nauki postaw obywatelskich, kształtowała go także sieć szkół zakonnych, a potem szkoły Komisji Edukacji Narodowej. Stan naszego szkolnictwa publicz­ nego w kontekście misji wychowawczej jest daleki od doskonałości. Przez lata upowszechniania modelu szkoły neu­ tralnej światopoglądowo zagubiono ważne pierwiastki składające się na naszą polską tożsamość, na to, co sta­ nowi o wrażliwości na dobro i składa się na nasze polskie imponderabilia. Bez wspólnego systemu wartości, bez osadzonego w nich wychowania oby­ watelskiego trudno mieć nadzieję, że nasza demokracja okrzepnie. Musi dojść do zmiany paradyg­ matu szkoły publicznej, która nie tylko powinna uczyć, ale i wychowywać przy­ szłe pokolenia Polaków świadomych swych obowiązków jako obywateli i pa­ triotów. Nie wystarczą lekcje wycho­ wania obywatelskiego sprowadzone do suchego wykładu o organizacji pań­ stwa, nie wystarczy fasadowy samo­ rząd szkolny. Młodzież musi uczyć się praktyki obywatelskiej. Niestety szkoła publiczna niedostatecznie wywiązuje się z tego zadania. Bez inicjatyw oddol­ nych, wciągających rodziny, młodzież w krąg działań uczących patriotyzmu, odpowiedzialnych postaw, pracy dla dobra wspólnego, pracy w grupie, w or­ ganizacjach, bez działań promujących i utrwalających wartości etyczne nasze­ go kręgu cywilizacji łacińskiej należy obawiać się o przyszłość Polski. Istnieje potrzeba odrodzenia praw­ dziwie patriotycznego harcerstwa, zwracającego się ku swoim korzeniom; różnych organizacji młodzieżowych, jakich mieliśmy wiele w okresie mię­ dzywojennym. Rolą państwa jest po­ mocniczość w rozwijaniu inicjatyw społecznych w tym obszarze. Skupianie się na zarabianiu i kon­ sumpcji nie wystarczy, by republika dobrze działała. Etos republikański, odpowiedzialność za wspólnotę kształ­ tuje się poprzez rodzinę, kulturę, edu­ kację, media, środowisko, kościół. Ten etos obywatelski był dezawuowany przez propagandę państw zaborczych i w czasach komunizmu. Dziś wymaga przywrócenia należnego mu miejsca w świadomości społecznej. Innym problemem jest przejęcie kultury przez środowiska często wrogie

Racjonalne wybory nie będą się doko­ nywać bez dostępu do rzetelnej infor­ macji. Społeczeństwu w kontroli jako­ ści sektora publicznego ma pomagać IV władza –poddane presji rynku róż­ norodne, zdywersyfikowane kapitałowo i pod względem wyrażanych poglądów media, od których uczciwości zależy ja­ kość naszej demokracji. Mamy wpraw­ dzie silne organizacje środowiskowe, które dbają o wysoki standard pracy i piętnują zachowania niejednoznaczne moralnie (np. Stowarzyszenie Dzienni­ karzy Polskich); istnieją odpowiednie instytucje (np. Rada Mediów Narodo­ wych, KRRiT). Jednak pod względem jakości i rzetelności przekazu medial­ nego nie jest w Polsce dobrze. Media publiczne już od dawna dos­tosowują narrację do aktualnie rzą­ dzących. Można zrozumieć, że rząd musi mieć jakiś kanał komunikacji ze społeczeństwem, niepokoi jednak polska specyfika mediów prywatnych. 80% kapitału kontrolującego polskie media prywatne reprezentuje ideolo­ gię postmodernistyczną. Złudzenie różnorodności, wielość tytułów obni­ ża odporność społeczeństwa na post­ modernistyczną narrację. Podglebie zasz­czepiane od czasów zaborów i PRL daje owoce. Cele, jakie sobie stawia­ ją te media, to rozbicie resztek relacji wspólnotowych, kwestionowanie war­ tości i autorytetów. Na fetysza kreują material­ną jakość życia. Promują nie­ odpowiedzialność, zachęcając do ob­ ciążania innych – rodziny, społeczeń­ stwa, państwa – skutkami własnych błędów. Relatywizują zasady współży­ cia społecznego, co prowadzi do chaosu moralnego, obejmującego już nie tylko wąskie elity. „Mniej wymagajmy od siebie, jesz­ cze mniej od naszych elit”. Słyszymy,

Czy media głównego nurtu stracą wreszcie zaufanie społeczeńst­ wa? Są częścią establishmentu i wraz ze spadkiem zaufania do niego stracą i one swoją uprzywilejowaną pozycję. Rola mediów dziś niszowych będzie rosła. że nigdy nie potrafiliśmy się dobrze rządzić. Umacnia się w nas syndrom narodu podbitego i płynące z tego kompleksy. Regularne kampanie ude­ rzające w Kościół katolicki skutecznie zaburzają wrażliwość moralną. Za­ interesowanie polityką i politykami stabloidy­zowało się, przekierowując nasze zainteresowania na mało istot­ ne epizody z życia prywatnego poli­ tyków, bez szerszej analizy ich postaw

społeczeńst­wem, ale często z członkami swoich organizacji za pośrednictwem dziennikarzy, zaniedbując pracę or­ ganiczną w swoich strukturach, ogra­ niczając się do kontaktów z wąskim gronem współpracowników. W dobie internetu Państwowa Komisja Wybor­ cza mogłaby jednak wesprzeć wyborcę w dostępie do zweryfikowanych in­ formacji na temat kandydatów star­ tujących w wyborach, jak i propozycji wyborczych komitetów wyborczych i partii politycznych. Obowiązek prze­ kazywania takich informacji i zamiesz­ czanie ich na stronach publicznych, po­ za ułatwieniem dostępu do nich, będzie także budować zaufanie do instytucji zamieszczającej tak ważne dla świa­ domego wyborcy treści. Nie wymaga też dużych nakładów inwestycyjnych.

Konkurencyjność na rynku polityki Jedną z form życia politycznego jest organizowanie się najaktywniejszych obywateli w partie polityczne, których celem jest formułowanie programów, wyłanianie najlepszych kandydatów na stanowiska obieralne – ludzi wia­ rygodnych, zaangażowanych, dobrze przygotowanych merytorycznie. Partie w swych statutach odwołują się do me­ chanizmów demokracji wewnętrznej. Niestety te mechanizmy słabo funkcjo­ nują. W porównaniu z ilością osób po­ siadających prawa wyborcze, partie są małe liczebne i uzależnione od swoich przywódców. Ich członkowie angażują się nie dla dobra wspólnego, ale dla po­ sad rozdawanych hojnie przez liderów po wyborach. Wybory wewnątrzpar­ tyjne polegają często na kuluarowych grach partyjnych oligarchii. Prawybory, jeśli się odbywają, są fasadowe. Przypo­ minają praktyki znane z funkcjonowa­ nia tzw. centralizmu demokratycznego w realnym socjalizmie. Partie, komitety wyborcze upo­ dabniają się do prywatnych korporacji walczących o stanowiska w sferze pub­ licznej. Rynek polityki jest w zasadzie stabilny. Zmieniają się nazwy partii, etykiety, ale ludzie od lat w dużej częś­ ci są ci sami. Nie jest to do końca złe, bo musi być zachowana ciągłość wła­ dzy i polityki państwa, ale pociąga to za sobą brak nowych idei i pomysłów na Polskę. Ta konstatacja dotyczy też samorządów. Komitety tworzy się czę­ sto wyłącznie po to, by dobrać się do samorządowych łakoci. Słabość partii politycznych jest ko­ lejnym istotnym ograniczeniem roz­ woju demokracji, bo w nich grupu­ ją się najbardziej aktywne, świadome jednostki. Słabe instytucje partyjne to słaba polska demokracja. Nie chcę tu krytykować obecnych praktyk zarządzania partiami politycz­ nymi, bo to sprawa członków poszcze­ gólnych partii. Ważne, by ludzie bar­ dziej aktywnie i licznie angażowali się w działalność organizacji politycznych, bo tam tworzy się rdzeń polskiej de­ mokracji i powstają pomysły na Pol­ skę. Wierzę, że w wyniku presji na rynku polityki i rosnącej świadomości

rozwiązań korzystnych dla Polski. Czy to oznaczałoby zmierzch partii wodzowskich? Jeśli liderzy będą mieć wizję, chęć pracy dla dobra wspólne­ go, będą autentyczni w tym, co mówią i robią – to znajdą wyborców, którzy mają potrzebę autorytetu i oczekują gotowych, dobrych dla nich rozwiązań. Wodzowie muszą jednak czuć presję konkurencji. Tu dygresja: jakże to różni nas od dojrzałych demokracji, w których przywiązanie do partii politycznych jest silniejsze niż do nazwisk ich przy­ wódców! Jest to widoczne tak w demo­ kracjach o dobrze sprawdzającym się systemie proporcjonalnym (Holandia), jak i większościowym (Wlk. Brytania). Jednak i te demokracje mają wady, któ­ rych Polska mogłaby uniknąć – np. tamtejszy system finansowania partii politycznych ogranicza konkurencję. W Polsce, mimo wielości komite­ tów i partii politycznych, jakość oferty wyborczej na rynku polityki jest wciąż niska. Nie chciałbym tu podnosić kwe­ stii zmiany progów wyborczych, bo zbytnie rozdrobnienie sceny politycznej reprezentowanej w Sejmie i Senacie nie wpływa na stabilność rządów. Jednak duże partie i komitety wyborcze po­ winny czuć presję konkurencji. Obecna formuła nie daje nowym podmiotom, którym nie udało się osiągnąć 3% progu wyborczego, moż­ liwości rozwoju swoich struktur, pracy programowej. (A szkoda: dobre propo­ zycje ze strony mniejszych ugrupowań mogłyby być także inspiracją dla partii rządzących). Sprzyja konserwowaniu politycznego status quo, rodzi u mniej­ szych organizacji politycznych pokusy sięgania po źródła finansowe niewia­ domego pochodzenia. Wszystkie podmioty startujące w wyborach do Sejmu i Senatu po­ winny mieć te same prawa i obowiąz­ ki sprawozdawcze, podlegać jednako­ wym ograniczeniom, ale także mieć proporcjonalny do poparcia wyborcze­ go udział w dotacji państwowej. Jednym z pomysłów na modyfi­ kację finansowania komitetów wybor­ czych i partii politycznych jest bliska mi idea bonu wyborczego, czyli środków pieniężnych podążających za wyborcą, opracowana przez Instytut im. Romana Rybarskiego. Jak działałby bon wyborczy? Środ­ ki przeznaczone w budżecie państwa dla partii politycznych i komitetów wy­ borczych dzielimy przez liczbę upraw­ nionych do głosowania i tak wyliczamy wartość „bonu wyborczego”. Osoby nie­ głosujące nie przekazywałyby swoich „bonów” żadnej partii. Algorytm określający kwotę dota­ cji wyraziłby się wzorem: S = W x M; M = B/I, gdzie W – liczba oddanych głosów; B – wartość budżetu przeznaczonego na dofinansowanie komitetów wybor­ czych (56 mln zł na 31.12.2014 r., co sta­ nowiło 0,0175% wydatków państ­wa); I – liczba uprawnionych do głosowa­ nia (11.05.2015 r. było to 30 688 570). Finansowanie komitetów wybor­ czych, organizacji uczestniczących

w wyborach samorządowych powin­ no być analogiczne. Proponujemy, aby samorządy przeznaczały 0,0175% swo­ ich wydatków na finansowanie komite­ tów wyborczych. W wielu przypadkach będą to kwoty symboliczne, choć dla działaczy lokalnych nie bez znacze­ nia. Środki rozdzielane byłyby między uprawnione podmioty według wzoru: Ss = Ws x Ms; Ms = Bs/Is, gdzie Ws – liczba oddanych gło­ sów; Bs – wartość budżetu przezna­ czonego na dofinansowanie komitetów wyborczych; Is – liczba uprawnionych do głosowania. Proponujemy, aby ograniczyć możliwości przeznaczenia pobranych dotacji do pokrycia następujących wy­ datków: • kosztów utrzymywania biur, • pensji personelu administracyj­ nego, • opłacania zlecanych analiz i eks­ pertyz, których celem ma być wspar­ cie działalności statutowej organizacji, •  kosztów prowadzenia kampanii wyborczej, ale w kwocie nie więk­ szej niż 50% wartości przekazywa­ nej dotacji. Dzięki bonowi wyborczemu partiom i komitetom wyborczym powinno za­ tem zależeć na masowym uczestnicze­ niu obywateli w wyborach. W polskich realiach tak zmodyfi­ kowany system finansowania komite­

Jednym z pomysłów na modyfikację finansowania komitetów wyborczych i partii politycznych jest bliska mi idea bonu wyborczego, czyli środków pieniężnych podążających za wyborcą, opracowana przez Instytut im. Romana Rybarskiego. tów wyborczych wzmagałby konkuren­ cję na rynku polityki, a zmniejszałby ryzyko związane z uzależnieniem po­ lityki od wąskich grup biznesu i z jej oligarchizacją. Dofinansowanie organizacji po­ litycznych ze środków publicznych w kraju, w którym społeczeństwo ma dochody znacząco niższe niż w rozwi­ niętych demokracjach Zachodu, wydaje się koniecznością.

System liczenia głosów Obecnie mamy jednomandatowe okrę­ gi wyborcze (JOW) w małych miastach i gminach wiejskich i wielomandato­ we okręgi wyborcze w dużych ośrod­ kach miejskich i sejmikach wojewódz­ kich. Uproszczenie systemu da większą transparentność i zwiększy świadomy wybór. Obecne rozłożenie głosów w ra­ dach samorządów wskazuje, że prze­ ciwnicy JOW w samorządach nie mają racji wskazując, że obecny system pro­ porcjonalny, z metodą D’Hondta licze­ nia głosów jest bardziej przyjazny dla lokalnych inicjatyw. JOW w wyborach samorządowych mają sens, jeśli głosy byłyby liczone metodą STV. Zasiadanie w Sejmie, Senacie czy samorządach powinno być poprze­ dzone rozwojem kariery zawodowej czy aktywności społecznej. Wybory do Sejmu, dziś łączące proporcjonalne głosowanie na listy partyjne z prawy­ borami, tworzą patologię polegającą na tym, że kandydaci z tego samego komitetu zwalczają się często zacieklej niż z różnych, odległych sobie opcji po­ litycznych. Ta patologia może być wy­ eliminowana dwojako: przez wprowa­ dzenie JOW-ów lub głosowanie na listy komitetów wyborczych. W przypadku tego drugiego rozwiązania wyborcy może zainteresują się bardziej aktyw­ nością na poziomie partii politycznych i docenią te organizacje, które zdecy­ dują się na prawdziwie demokratyczny wybór kandydatów na listy wyborcze. Wydaje się także godny rozważe­ nia postulat ograniczenia sprawowa­ nia funkcji wybieralnych do 2 kaden­ cji w przypadku wójtów i prezydentów miast (spełniony) i 3 kadencji w przy­ padku radnych, posłów i senatorów. Po­ lityka nie jest ścieżką kariery, ale misją. Polski republikanizm czeka jeszcze dłu­ ga droga, by stał się naszą chlubą. K


STYCZEŃ 2O19 · KURIER WNET

P O W STA N I E ·ST YC Z N I O W E

Zacznijmy rozmowę od tych dwóch znaków. Potem poruszymy sprawę broni. Powinniśmy mówić o trzech znakach. Na słynnej pieczęci Rządu Narodowego 1863 roku obok Orła i Pogoni był jeszcze św. Michał Archanioł, patron Rusi. Te znaki określały terytorium pozbawionej w rozbiorach niepodległości Rzeczypo­ spolitej. Powstanie stawiało sobie za cel przywrócenie niepodległości państwa w granicach sprzed 1772 roku. „Polska od morza do morza”. Czy nie czuło się od razu, że to niebezpieczna mrzonka? „Point de reveries…” – żadnych marzeń czy też mrzonek – przestrzegał już Po­ laków w Warszawie goszczony po kró­ lewsku w 1856 roku Aleksander II… Jakie były te polskie marzenia, których spełnienia spodziewano się po młodym carze-reformatorze? Było to marzenie o przywrócenie Kró­ lestwu Polskiemu praw, które zapewnił traktat wiedeński i o połączeniu z Kró­ lestwem wszystkich „ziem zabranych” – przyłączonych w rozbiorach do ce­ sarstwa rosyjskiego jako Gubernie Za­ chodnie. Oczywiście wszystko pod ber­ łem cara z dynastii Romanowych jako króla polskiego liczącego się z nadaną Polakom konstytucją. Taką perspekty­ wę łączono w początkach Królestwa Polskiego z Aleksandrem I jako królem polskim i był przyjmowany entuzjas­ tycznie „jakby jakiś zmartwychwsta­ ły Piast lub Jagiellończyk”… Tak był też witany w Warszawie 40 lat później Aleksander II… Ale to „żadnych marzeń – co mój ojciec zrobił, dobrze zrobił” – było kubłem zimnej wody wylanym na głowy Polaków. Nie dziwmy się jednak marzeniom o powrocie historycznej Rzeczypo­ spolitej na mapy Europy. Prawie 500 lat wspólnej historii, a blisko 300 od unii lubelskiej – można się było przy­

Prawie 500 lat wspólnej historii, a blisko 300 od unii lubelskiej – można się było przyzwyczaić i trudno odzwyczaić, gdy nie minęło jeszcze nawet sto lat od pierwszego rozbioru… zwyczaić i trudno odzwyczaić, gdy nie minęło jeszcze nawet sto lat od pierwszego rozbioru… Dziewiętnasto­ wieczny patriotyzm polski był patrio­ tyzmem całej Rzeczpospolitej utraconej w rozbiorach, a powstania – związa­ ne z marzeniami o przywróceniu jej niepodległości… Żeby walczyć i zwyciężać, oprócz marzeń, motywacji i siły ducha potrzebna jest broń… Czemu wyprowadzani z Warszawy chłopcy z „dziesiątek" i „setek” warszawskiej Organizacji Narodowej „czerwonych” uzbrojeni byli w drągi? Można przypuszczać, że następca Ja­ rosława Dąbrowskiego na stanowisku naczelnika Warszawy w Organizacji Na­ rodowej „czerwonych”, Zygmunt Pad­ lewski (z Petersburskiego Koła Oficerów Polaków Sierakowskiego i Dąbrowskie­ go), jedyny wojskowy w Komitecie Cen­ tralnym Narodowym, który szykował militarny plan powstania, wierzył w in­ formacje przes­łane z Cytadeli przez Dą­ browskiego, że objęci spiskiem wojskowi z armii rosyjskiej stacjonującej w Kró­ lestwie Polskim otworzą powstańcom arsenały w Modlinie i uzbrojona mło­ dzież polska będzie zwyciężać, a broni starczy dla wszystkich, którzy „ruszą do obozu”… I co się okazało? Gdy już spiskowcy wyprowadzeni do Kampinosu marzli tam kilka dni, a roz­ kazy dotyczące rozpoczęcia powstania w noc z 22 na 23 stycznia zostały roz­ wiezione do innych miast Królestwa Polskiego – okazało się, że załoga Mod­ lina została wymieniona.

A może cały plan był fantazją? Obliczoną na to, by decyzja o powstaniu zapadła już w styczniu, gdy wzburzenie z powodu branki usprawiedliwiało decyzję jej podjęcia? Myślę, że Jarosław Dąbrowski wierzył, że ten plan jest realny. Ale na pewno też był zwolennikiem szybkiego wy­ buchu powstania. Przedstawiał plan powstania już w czerwcu 1862 roku, potem w sierpniu… Zawsze powią­ zany ze spis­kiem w wojsku rosyjskim. To dzięki tym kontaktom planowano przejęcie przez powstańców arsena­ łów Cytadeli Warszawskiej i twierdzy Modlin. Ale w sierpniu Dąbrowski sam znalazł się w Cytadeli. Jak mógł zachować tak bliskie kontakty z politycznymi przyjaciółmi z Komitetu Centralnego Narodowego i ze spis­ kowcami powiązanymi z rosyjską rewolucyjną Ziemlą i Wolą? Pośrednikami byli: narzeczona Dą­ browskiego (później żona) Pelagia Zgli­ czyńska (o sposobie grypsowania pisze w swoich wspomnieniach) oraz Ukrai­ niec Andrij Potebnia (w powstaniu miał plan utworzenia oddziału pod sztanda­ rem Ziemli i Woli, zginął pod Skałą). To są osoby poza podejrzeniem. Ale ta korespondencja mogła spotykać „po drodze” prowokatora powiązanego z tajnymi służbami… Nic o tym nie wiem, ale skoro mówimy o broni i prowokatorach, warto przypo­ mnieć historię aresztowania w Paryżu w hotelu Corneille członków Komisji Broni, wysłanych w grudniu 1862 r. przez KCN do Paryża z pieniędzmi, by ją zakupić dla przyszłego powstania. Aresztowano ich na skutek prowokacji szpiega rosyjskiego, Juliana Bałaszewi­ cza, który jako Albert Potoc­ki, właś­ ciciel antykwariatu, bardzo sprawnie działał w polskim środowisku emigra­ cyjnym, snując wiele udanych intryg. To on doniósł prefektowi francuskiej policji, że w hoteli przy rue de Corneil­ le zatrzymali się terroryści planujący zamachy na koronowane głowy… (wi­ ną za to aresztowanie obciążył dwóch antagonistów: Mierosławskiego i Pad­ lewskiego, a jako jego przyczynę podał prasie francuskiej donos Anglików). Wynikiem aresztowania było nie tyl­ ko znaczne opóźnienie zakupu broni, lecz również skopiowanie przez policję francuską i przekazanie ambasadzie rosyjskiej przejętych od Polaków doku­ mentów dotyczących tras przesyłania broni do kraju, a także konspiracyjnych kółek w jednostkach rosyjskiej armii stacjonującej w Królestwie. Może z tym wiązała się decyzja o wymianie załogi Modlina? Tak czy nie – beztroska działaczy kons­ piracji zadziwia. Zapytam za najwybitniejszym badaczem powstania styczniowego prof. Stefanem Kieniewiczem: Jak to się stało, że szczupłe środowisko złożone z luźnych grup inteligencji, zubożałej szlachty, uczącej się młodzieży, rzemieślników i robotników narzuciło swą decyzję [powstania] całemu narodowi? I dlaczego w tak niedogodnej chwili i przy tak nik­ łych szansach powodzenia?. Napisałam całą książkę – osiemnaście rozdziałów i ponad pięćset stron, by także sobie odpowiedzieć na tak za­ dane pytanie… A nie można odpowiedzieć krócej? Mogę spróbować, ale będzie to poz­ bawione kolorytu epoki, ciekawych postaci… Uważam, że do wybuchu powstania doprowadziła spirala prze­ mocy. Przekreśliła ona szanse drogi wskazywanej przez demokratyczne i niepodległościowe środowisko inte­ ligencji warszawskiej z Edwardem Jur­ gensem na czele, które chciało nie tylko odzyskania niepodległości Rzeczypo­ spolitej, lecz i głębokich przeobrażeń społecznych; uczynienia jej nowoczes­ nym, ważnym państwem w Europie Środkowo-Wschodniej. Bez powstania? Z dobrze przygotowaną i podjętą w sprzyjającej sytuacji międzynaro­ dowej walką zbrojną. Przytoczę słowa Jurgensa: „Przywódcy nie mają prawa szafować ani krwią, ani życiem, ani za­ sobami materialnymi. Walka ostatecz­ na musi być zwycięska i rozpoczynać jej nikt z gorącością zapału lub rozpaczy nie ma prawa”. Stało się zupełnie inaczej – walkę podjęto i z „gorącością zapału”, i z rozpaczą…

I wówczas właśnie Jurgens pierwszy w obozie „białych” powiedział „Nie ma już wyboru, bądźmy przynajmniej razem”. Uznał, że „biali” powinni przys­ tąpić do powstania. Wielopolski tego wykształconego, inteligenckiego polity­ ka doceniał, więc gdy nie udało mu się

Jednak w relacjach historycznych musimy sięgać po uproszczenia. Pytam więc o przemoc rosyjską roku 1861 i jej skutki dla polskiego ruchu niepodległościowego. Pierwszy etap to wydarzenia 25 i 27 lutego. Pokojowa patriotyczna mani­

Zanim poszli w bój bez broni... Rozmowa WNET z Barbarą Petrozolin-Skowrońską, autorką książki Przed nocą styczniową

go zjednać i Jurgens odmówił katedry w Szkole Głównej – pozostała Cytadela. Tam zmarł w sierpniu 1863 r., rok przed swoim rówieśnikiem Trauguttem. Nie poznał rozmiarów tragedii, jaką przyniosło powstanie, a sam też był postacią tragiczną. Ale wróćmy do „łańcucha przemocy”, który prowadził do powstania. W 1861 roku decydujący wpływ na wydarzenia miała przemoc ze strony autokratycznej, rosyjskiej władzy i jej zbrojnego ramienia – wojska stacjonu­ jącego w Warszawie. W 1862 natomiast – w warunkach autonomii z margrabią Aleksandrem Wielopolskim jako na­ czelnikiem rządu cywilnego na czele – była to już przemoc polska.

festacja zorganizowana w 30 rocznicę bitwy grochowskiej z inspiracji Jurgensa (przeciwstawiona planom powstańczym Mierosławskiego) została krwawo spa­ cyfikowana i nastąpiły aresztowania. Wzburzenie tymi wypadkami i żądanie uwolnienia aresztowanych towarzyszyło manifestacji 27 lutego i wówczas padło od rosyjskich kul pięciu Polaków. Re­ wolucyjny nastrój Warszawy tak prze­ straszył namiestnika Gorczakowa, że poszedł na spore ustępstwa i to był po­ czątek „dni polskich” – oddolnego orga­ nizowania się społeczeństwa (Delegacja Miejska, organizacja „konstabli” pilnu­ jących porządku), wielkiej społecznej aktywności, „rewolucji moralnej”, ma­ nifestacji strojem (żałoba narodowa, stroje polskie – czamary, rogatywki),

Do wybuchu powstania doprowadziła spirala przemocy. Przekreśliła ona szanse drogi wskazywanej przez demokratyczne i niepodległościowe środowisko inteligencji warszawskiej z Edwardem Jurgensem na czele. Latem 1862 r. – przemoc radyka­ łów obozu „czerwonych”, inicjatorów czterech zamachów na najważniejsze osoby w państwie (w tym dwóch na Wielopolskiego) destabilizowała sytua­ cję, uniemożliwiała normalizację w wa­ runkach „małej Polski”, powiązanej „na zawsze” z carską Rosją. Radykałowie dążyli do powstania w sojuszu z rewo­ lucjonistami rosyjskimi. Ostatecznym celem miało być pokonanie caratu. Odpowiedzią na zamachy i na re­ wolucyjne zagrożenie była także prze­ moc. Policyjny system rządów, licz­ ne aresztowania, znów szubienice na stokach Cytadeli (na których zawiśli młodzi spiskowcy z warszawskiej Or­ ganizacji Narodowej, wykonawcy nie­ udanych zamachów), wreszcie branka do rosyjskiego wojska – skalpel „prze­ cinający nabrzmiały wrzód” – to były środki zastosowane przez polski rząd cywilny Wielopolskiego. Idea powsta­ nia w odpowiedzi na brankę eksplodo­ wała decyzją o jego wybuchu. W tym łańcuchu przemocy aż gęs­ to od emocji i faktów. Odsyłam do książki; każde uproszcze­ nie jest kalekie.

hrabia Andrzej Zamoyski, patriota nie zapominający o całej dawnej Rzeczy­ pospolitej. Skutkiem tej decyzji było wielkie wzburzenie, a obok niechęci pojawiła się nienawiść; w środowisku ziemiańskim nie wypadało już mówić i Wielopolskim inaczej jak „Ropucha” i „Dzik”. Fakt, że po masakrze kwietnio­ wej pozostał u steru rządów, dobrze za­ pamiętało przede wszystkim plebejskie środowisko Warszawy, dla którego był po prostu zdrajcą. A w tym środowisku konspiracja niepodległościowa zaczę­ ła się rozwijać właśnie po 8 kwietnia. Pomocne w tym były struktury roz­ wiązanej na żądanie cara organizacji „konstablów” – polskiej straży porząd­ kowej czasu „dni polskich” (właśnie dziesiątki i setki). Tak więc kwietniowa przemoc rosyjskiej władzy budowała przyszłe powstanie… W każdym razie takie były skutki. Je­ sień 1861 roku pod tym względem była jeszcze bardziej owocna. Wprowadze­ nie stanu wojennego 14 październi­ ka 1861 roku przyniosło zjednocze­ nie różnych kółek „czerwonych” pod jednolitym kierownictwem Komitetu Miejskiego, które zamiast organizować pokojowe manifestacje ze śpiewami patriotycznymi, zabrały się do przygo­ towania powstania. A sytuacja stała się tak drastyczna, że zdobywały szerokie poparcie….

FOT. LECH BUJANOWICZ.BLOX.PL

„Z znakiem Orła i Pogoni poszli nasi w bój bez broni” są to słowa Wincentego Pola z popularnej piosenki o powstaniu styczniowym. Prawda czy fałsz? Prawda.

manifestacji patriotyczno-religijnych, gdy śpiewano Ojczyznę, wolność racz nam wrócić, Panie… Ale wszystko, co działo się w Warszawie, a za jej przyk­ ładem w innych miastach Królestwa i „odwiecznej Polski” – dla cara było czasem „swawoli”, której należało „ener­ gicznie” położyć kres. Finałem stała się krwawa konfrontacja – masakra na pla­ cu Zamkowym 8 kwietnia 1861 roku. Warto przypomnieć, że ów polski ruch non violance 1861 roku umożliwił początek kariery politycznej margrabiemu Wielopolskiemu, który krok po kroku chciał zbudować autonomię Królestwa Polskiego. Jego kariera, oczywiście powiązana z systemem władzy zaborczej, nie mogła budzić zaufania w niepodległościowych środowiskach, tym bardziej, że Wielopolski potępiał powstanie listopadowe (w którym sam brał udział), a w polu zainteresowań politycznych miał tylko Królestwo Polskie. Do tego w początkach kariery podjął decyzję o rozwiązaniu Towarzystwa Rolniczego, jedynej legalnej polskiej or­ ganizacji, której przewodził popularny

Stan wojenny to dla nas nie nowość, ale pewnie każdy ma swoją odmienność… W tym wypadku prawdziwym szokiem było wtargnięcie wojska do katedry nad ranem 16 października, by dokonać tam aresztowań. Wyjaśnijmy, że tkwili tam od południa uczestnicy mszy w intencji Kościuszki, uważanego przez władze za „przestępcę politycznego”, i śpiewali zakazane pieśni. A potem kolejny szok, głośny w Europie: zamk­nięcie wszystkich kościołów. Była to decyzja władz Kościoła kato­ lickiego, z którą solidaryzowali się ra­ bini, zamykając synagogi, i ewange­ licy – zamykając swoje kościoły. Ten akt solidarności był kontynuacją po­ staw z czasu „dni polskich”. „Rewolu­ cja mieszczańska”, polski niepodległoś­ ciowy ruch non violance eksponowały sprawę równouprawnienia niezależnie od wyznania i narodowości i znajdo­ wały wielkie poparcie środowisk ży­ dowskich i ewangelickich. Osobny ważny i ciekawy problem tamtej epoki. Ale wróćmy do stanu wojennego. Przede wszystkim spowodował on „trzęsienie ziemi” na szczycie władzy. Na Zamku generał gubernator postrze­ lił się śmiertelnie w pojedynku ame­ rykańskim z namiestnikiem, chory namiestnik wyjeżdżał po przyjętej dy­ misji… Car przysłał wówczas do Króle­ stwa jako p.o. namiestnika osławionego stupajkę, generała Suchozanieta, który zapewniał, że rosyjskie panowanie nad Wisłą musi się ostać, choćby miało zgi­ nąć i 20 000 Polaków. Wielopolski od­ mówił z nim współpracy i na wezwanie cara jechał do Petersburga prawie jako więzień stanu. W Warszawie trwały masowe aresztowania, wyroki sądów wojennych, wywózki na Sybir. A do­ tykały „ludzi umiarkowanych”: byłych członków Delegacji Miejskiej z czasów „polskich dni”, osób wybranych nie­ dawno do Rady Miejskiej Warszawy, członków komitetu organizacyjnego pogrzebu arcybiskupa Fijałkowskiego (pogrzeb ten był wielką manifestac­ ją patriotyczną, na której szczególnie podkreślano jedność Polski i Litwy), księży katolickich, rabinów, pastora ewangelickiego… Spośród „czerwonych” areszto­ wano i zesłano na Sybir tylko Apolla Korzeniowskiego (ojca czteroletniego wówczas przyszłego sławnego pisarza Conrada). Miało to polityczne uzasad­ nienie: „Czerwoni nas nie obchodzą, z nimi dalibyśmy sobie prędko radę, ale ta kanalia umiarkowana przeszka­ dza nam najbardziej” (…) „Czerwoni porwą za broń, my ich zdusimy i na tym cała komedia się skończy. Ale te łotry białe, jeśli uda się im opanować rewo­ lucję, gotowi nas wszystkich stąd wyku­ rzyć” (za pamiętnikiem Zygmunta Fe­ lińskiego cytuję wypowiedzi wysokich stopniami wojskowych w Królestwie). Zamiar „wykurzenia” Rosjan znad Wisły miał też przecież Wielopolski, który w Petersburgu zręczną akcją dyplomatyczną znacznie poszerzył autonomiczne reformy Królestwa…

5

Niepokoiło to rosyjską elitę władzy nad Wisłą, bo groziło utratą intratnych po­ sad, ale nie mniej – „czerwonych”, któ­ rzy rośli w siłę w warunkach nasilo­ nych represji, gdy już uważano niemal powszechnie, że powstanie to jedyne wyjście, a poparcie dla nich topniało w oczach, gdy przyszła zapowiedź re­ form, a aresztowani w początkach stanu wojennego opuszczali więzienia bądź wracali z krótkiego zesłania… Gdyby społeczeństwo Królestwa Polskiego, zadowolone z poprawy sytuacji, poparło Wielopolskiego, bardzo zaszkodziłoby to planom szybkiego wybuchu powstania… Nie dla wszystkich ta sytuacja zmienia­ ła się na lepsze. Liczni byli i tacy, któ­ rym reformy autonomiczne nie przy­ nosiły nic; zostawała beznadziejność, skrajna nieraz bieda, brak perspektyw. A nadzieja była w powstaniu, które przyniesie równość i niepodległość… Ta zakonspirowana „armia” z Organi­ zacji Narodowej „czerwonych” gotowa była chwycić za broń, byle ją dostała. A margrabia był dla nich, pamiętają­ cych o zabitych na placu Zamkowym, tylko zdrajcą zaprzedanym moskiew­ skim rządom, stał na czele „rządu na­ jezdniczego” – jak mogli dowiedzieć się z ich tajnej prasy czytanej na kons­ piracyjnych zebraniach „dziesiątek”. Nie było więc trudno znaleźć chętnych, by go zabić, gdy powrócił do Warszawy jako naczelnik cywilnego rządu… Od razu zgłosiło się dwóch odważnych 19-latków z Organizacji Narodowej, nieświadomych jednak, że owego „pa­ triotycznego czynu” nie zlecił Komitet Centralny Narodowy, bo tam nastąpiły zmiany i decydowali przeciwnicy terro­ ryzmu, a nawet szybkiego powstania… Struktura „podziemia” sprawiała, że nie wiadomo było, kto wydaje polecenie. A mogło być więcej zakonspirowanych ośrodków decyzyjnych. I tak było. Wiadomo, że w drugiej poło­ wie roku 1862 w Warszawie jedno cen­ trum „czerwonych” należało do KCN i nawiązało bliższe stosunki z „Ziemlą i Wolą”, drugie od tego sojuszu się dy­ stansowało i za swojego guru uważało generała Ludwika Mierosławskiego.

Car przysłał do Królestwa osławionego stupajkę, generała Suchozanieta, który zapewniał, że rosyjskie panowanie nad Wisłą musi się ostać, choćby miało zginąć i 20 000 Polaków. Wybuch powstania w odpowiedzi na brankę, a więc uzależnionego od jej terminu, zapowiadała „kartka o poborze”. Podejrzewano o inspirację wydania tego oświadczenia mierosławczyków. To jest prawdopodobne, bo Mierosław­ ski w swoich prognozach łączył perspek­ tywę wybuchu powstania z branką, ale tradycyjnie przeprowadzaną na wsi... Może właśnie artykuł Mierosławskiego na ten temat stał się natchnieniem dla Zygmunta Wielopolskiego, syna mar­ grabiego i prezydenta Warszawy, któ­ remu przypisuje się – zaaprobowaną przez margrabiego – inicjatywę bran­ ki proskrypcyjnej w mieście? Odsunę­ łaby widmo powstania, które porusza wieś, co może się skończyć jak w Galicji w 1846 roku. A zarazem pozwalała usu­ nąć „element rewolucyjny” z miast… Wielopolscy liczyli chyba, że odpowiedzią na pobór może być powstanie. Tak, a „kartka o poborze” to potwier­ dzała. Wybór najbardziej niekorzystne­ go dla podjęcia walki terminu poboru był w rękach Wielopolskiego. Uważał też, że taką zbrojna próbę oporu szybko można zgnieść przy pomocy wojska. Ale własnego wojska nie miał, tym wojskiem dowodzili rosyjscy generałowie… Nie wiem, czy pomyślał, że w pierw­ szym rzędzie będzie im zależeć na lik­ widacji autonomii nad Wisłą i „wyku­ rzeniu” stąd Wielopolskiego, zanim on ich stąd „wykurzy”… A jaki był stosunek wielu Rosjan do autonomii, Dokończenie na str. 7


KURIER WNET · STYCZEŃ 2O19

6

U·K·R·A·I·N·A

S

Oceniając możliwości przystąpienia Ukrainy do wspólnoty europejskiej, widzi się wyraźnie, że państwo to jest zbyt wielkie, by UE mogła je, kolokwialnie rzecz ujmując, bezproblemowo wchłonąć i strawić. ny podmiot, ale z natury rzeczy podle­ ga wrogiemu sterowaniu. W znacznym stopniu tłumaczy to, dlaczego kraj ten, pomimo swego potencjału, wypada tak blado na tle innych państw w regionie. Ukraina dysponuje bowiem bar­ dzo dużym potencjałem. Składa się nań między innymi liczebność spo­ łeczeństwa i liczba ludności w wieku produkcyjnym. Ten potencjał najlepiej oddaje poziom bieżącej produkcji stali, stanowiącej ściśle związany z procesami wzrostu socjoenergii produkt-symptom. W przypadku Ukrainy przekracza ona wartość produkcji stali krajów takich jak Wielka Brytania czy Francja, a do niedawna nawet Włochy, i to pomimo coraz bardziej zapadającej się ukraiń­ skiej gospodarki. Potencjał ten, wyko­ rzystywany przede wszystkim w intere­ sie obcych Ukrainie graczy, jest zarazem mieczem obosiecznym na arenie mię­ dzynarodowej. Czyni też Ukrainę, zwłaszcza wschodnią, atrakcyjnym łu­ pem dla jej największego wroga. (Do­ myślności Czytelników pozostawiam kwestię, w interesie których dwóch państw zachodnich pracuje w pocie czoła ukraińska gospodarka). Politycznym wishful thinking jest też oczekiwanie, że Ukraina zintegruje się z systemami zachodnimi. Oceniając możliwości przystąpienia Ukrainy do wspólnoty europejskiej, widzi się wy­ raźnie, że państwo to jest zbyt wielkie, by UE mogła je, kolokwialnie rzecz uj­ mując, bezproblemowo wchłonąć i stra­ wić. Poszerzanie granic projektu „Euro­ pa” stanowi jego conditio sine qua non, ale jednocześnie w przypadku niepo­ wstrzymywanej rozbudowy przybliży

Jest prawdą, że Europa ma wprawę w polityce appeasementu, w udawaniu, że agresor nie jest agresorem, ofiara zaś nie ma się w sumie na co skarżyć; w odwlekaniu nieprzyjemnych decyzji politycznych, patrzeniu w drugą stronę i zasłanianiu się wygodnymi sloganami.

Україна

dla początkujących Monika Gabriela Bartoszewicz

RYS. WOJCIECH SOBOLEWSKI

zczególnie w Polsce paralele z sytuacją znaną z międzywoj­ nia pojawiają się w różnorakich analizach konfliktu rosyjsko­ -ukraińskiego i nieodmiennie prowadzą do konstatacji, że w obliczu poważnych problemów Europa w zasadzie pozosta­ je bezradna. Towarzyszy im zazwyczaj sugestia, iż Stary Kontynent nie zdaje ja­ kiegoś bardzo ważnego egzaminu, i ton ponaglający do działania w imię wyż­ szych imperatywów moralnych (skąd­ inąd tak wyśmiewany w publikacjach na temat kryzysu mig­racyjnego uka­ zujących się w lewicowej prasie na Za­ chodzie). Obraz ten jest jednak sporym uproszczeniem, co więcej, uproszcze­ niem, które nie tyle pozwala uzyskać jaś­ niejszy ogląd, ale istotnie zakłamującym faktyczny stan. Jeśli tylko zejść z wyso­ kiego c á la Woodrow Wilson, zarówno tradycyjne, jak i nowoczesne podejścia do problematyki międzynarodowej po­ kazują nieuchronność zachodzących procesów oraz ich nieubłaganą logikę. Trudno bowiem nazwać to, co dzieje się na pograniczu rosyjsko­ -ukraińskim, pogwałceniem koncepcji demokratycznego pokoju (democratic peace theory). Nie jest to także inwa­ zja niedemokratycznego agresora na państwo, w którym nastąpił już Fu­ kuyamowski koniec historii. Jeśli przyj­ miemy kryteria paradygmatu demo­ kracji liberalnej, Ukrainę wypadałoby umieścić gdzieś pomiędzy Burkina Fa­ so a Bangladeszem. W perspektywie wewnętrznej całkowitemu rozchwianiu sytuacji na Ukrainie sprzyjają sprzeczności homeo­ stazy indywidualnej i zbiorowej, jakie zachodzą pomiędzy członkami społe­ czeństwa a oligarchicznym syndyka­ tem, pełniącym funkcje rzeczywistego organizatora państwa. Podobny stan leży u podstaw wielu rewolucji, istot­ nie ułatwia też działania inspiracyjne obcym kanałom wpływu (vide wyda­ rzenia na kijowskim Majdanie). Brak homeostatu bowiem, który powinno stanowić społeczeństwo reprezentowa­ ne przez powołane w tym celu instytucje państwowe oraz rząd, wspierane przez wszelkie grupy społeczne identyfiku­ jące swój interes z interesem państwa oraz instytucje religijne, sprawia, że tak funkcjonujące państwo nie tylko nie jest w stanie działać jako autonomicz­

jego kres, podobnie jak miało to miej­ sce w przypadku imperium Aleksandra Wielkiego, imperium mongolskiego, imperium Karola Wielkiego czy bliż­ szych nam imperiów kolonialnych bu­ dowanych przez mocarstwa europejskie. Wikłanie się na Ukrainie byłoby znacznym osłabieniem całej Unii, także ze względu na już piętrzące się prob­ lemy wewnętrzne, z którymi Bruksela musi się uporać, jeśli chce przetrwać kolejną dekadę w charakterze europejs­ kiego centrum sterowania, i nasiliłoby tendencje rozkładowe całej wspólnoty. Jest jeszcze sprawa problematycznej polityki wschodniej Unii Europejskiej, zwłaszcza w odniesieniu do jej ambi­ walentnego podejścia do Rosji. Obawy i lęki Ukrainy są być może podzielane w Rydze i Tbilisi, ale już niekoniecznie w Londynie czy Madrycie, co z kolei uniemożliwia jej przystąpienie do euro­ pejskiej security community, czyli euro­ pejskiego kompleksu bezpieczeństwa, którego czynnikiem konstytuującym są podzielane lęki i obawy. Ponadto charakter Unii Europej­ skiej jako mocarstwa niewojskowego (civilian power), oddziałującego na środowisko międzynarodowe przede wszystkim za pomocą instrumentów ekonomicznych, politycznych oraz soft power, jest kolejnym obok polity­ ki wschodniej czynnikiem wiążącym nieco ręce eurokratów. Bowiem gdyby nawet założyć, że są oni zainteresowani działaniami wychodzącymi poza sta­ nowczo brzmiące zapewnienia (nie bez kozery mówi się, że gdy Rosja zajmuje Krym, Bruksela zajmuje stanowisko), brakuje im narzędzi, którymi skutecz­ nie mogliby realizować cele polityki nakierowanej na rzeczywistą konfron­ tację z Rosją. Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, jeśli porzucimy optykę libe­ ralnego instytucjonalizmu przyznają­ cego instytucjom międzynarodowym status graczy politycznych niezależ­ nych od tworzących je państw. Zgodnie z klasyczną wykładnią Johna J. Mear­ sheimera fałszywa obietnica instytucji międzynarodowych, które definiuje on jako zestaw zasad regulujących, w ja­ ki sposób państwa powinny ze sobą współpracować i współzawodniczyć, polega dokładnie na tym, iż zasady te odzwierciedlają egoistyczne kalkulacje państw i w ogromnej mierze zależą od międzynarodowego układu sił (balance of power). Innymi słowy, to najsilniejsze państwa członkowskie tworzą instytu­ cje, określając ich kształt i determinując działania. W Unii Europejskiej ta wio­ dąca rola przypada tandemowi francus­ ko-niemieckiemu. Trudno spodziewać się po którymkolwiek z tych państw, znanych z przyjaznych Rosji stanowisk, by nagle dokonało politycznej wolty. Francuzi nie chcieli umierać za Gdańsk; trudno pojąć, dlaczego mieliby umierać za Odessę czy Sewastopol. Niemieckie powiązania ekonomiczno-polityczne można z kolei podsumować jednym niemal słowem: Nord Stream. Przy czym nie trzeba od razu

wierzyć w istnienie tajnego aneksu do tej umowy (mającego przypominać w swych założeniach pakt Ribbentrop­ -Mołotow), która pieczętować by miała los państwa ukraińskiego. Potwierdze­ nie rosyjskiej dominacji daje także spoj­ rzenie geopolityczne. Ukraina to nie­ kwestionowany obszar wpływów Rosji, która musiała zareagować na dążenia emancypacyjne Kijowa jako sprzeczne z jej racją stanu. Geopolitycznie Ukrai­ na nie miała szans także ze względu na perturbacje w obszarze walki o hege­ monię światową. Bez względu na to, czy przyjmiemy założenia teorii cyklicz­ nej Arnolda Toynbee’ego, czy też nie­ co nowszą teorię wojny hegemonicz­ nej Roberta Gilpina, jasne staje się, że w obecnym okresie Stany Zjednoczone traktują Europę jako problem drugiej kategorii, priorytetem są zaś działania wymierzone w Chiny. To przesunięcie z Atlantyku na Pacyfik i związanie sił amerykańskich w tym obszarze jest kolejnym gwoździem do ukraińskiej trumny. Sytuacji nie poprawia fakt po­ rażki Ukraińców w wojnie informacyj­ nej o Donbas i Krym, a oparte w dużej mierze na kamuflażu działania mili­ tarne w Zagłębiu Donieckim prowa­ dzą jedynie do impasu. W tym zresztą kontekście należy przypomnieć, iż po­ mimo (oficjalnie) toczących się walk, największą ilość broni Ukraina w dal­ szym ciągu sprzedaje Rosji. Jakkolwiek znaczna część ukraińskiej gospodarki oparta jest na przemyśle zbrojeniowym, nieco samobójczy charakter tych dzia­ łań mógłby dziwić, gdyby nie to, co już

zostało powiedziane, iż w przypadku Ukrainy rolę homeostatu pełni nie spo­ łeczeństwo, a zewnętrzny organizator, skutecznie dbający o to, by Ukraina ste­ rowała się wbrew własnym interesom.

R

ealność, czy raczej niereal­ ność funkcjonowania państwa ukraińskiego szczególnie w jego wschodniej i połud­niowo-wschodniej części widać także na gruncie nauki porównawczej o cywilizacjach, której jednym z ojców założycieli był Feliks Koneczny, a której syntezy z dokona­ niami polskiej szkoły socjologicznej, mianowicie psychologiczno-socjolo­ giczną teorią społeczeństwa (a zwłasz­ cza norm społecznych) Leona Petra­ życkiego i jego ucznia Henryka Piętki dokonał Józef Kossecki. Otóż zwraca ona uwagę na związki społeczne róż­ nokrewne, w których łącznik biolo­ giczny, czyli wspólne pochodzenie, nie jest czynnikiem konstytuującym. Jed­ nym z nich jest natomiast ‘narodowość’ oznaczająca wspólnotę etnograficzną (wspólny język, religia, kultura, itp.). Narodowość nie posiada poczucia państwowego; historia zna mnóstwo przykładów narodowości podlegają­ cych różnym władcom i należących do różnych państw, nie dążących jed­ nocześnie do posiadania własnego. Narodowością, według terminologii przedwojennej, byli na przykład Ru­ sini. Jest to o tyle istotne, że nie należy mylić narodowości z pojęciem ‘naro­ du’, które oznacza naczelny związek społeczny różnokrewny, obejmujący

swoimi funkcjami całość życia spo­ łecznego. Koneczny określił naród jako zrzeszenie cywilizacyjne posiadające ojczyznę i język ojczysty oraz mają­ ce cele wychodzące poza materialną walkę o byt. Jednak – co najważniejsze – o ile państwo jest zrzeszeniem przy­ musowym, opartym na prawie, o tyle naród jest zrzeszeniem dobrowolnym, opierającym się na etyce. Wspólnota określana przez narodowość staje się narodem, kiedy zaczyna się w niej for­ mułować własne poczucie państwowe. Świadomość narodowa, czyli świado­ mość własnej identyfikacji narodu, mu­ si się wytworzyć w odpowiednio dużej części populacji. Z kolei ‘lud’ jest to zespół naro­ dowości stanowiący ludność jednego państwa – ale niekoniecznie się z nim identyfikujący. Niewątpliwie na terenie państwa ukraińskiego żyje lud ukraiń­ ski, ale kto z członków tego ludu należy do narodu ukraińskiego, to się dopie­ ro teraz klaruje (i jest to proces wca­ le niejednoznaczny i nieukończony). Z trudem działający aparat państwa nie jest i nie będzie w stanie poradzić sobie z tendencjami secesyjnymi, al­ bowiem we wschodniej części Ukrainy ściera się poczucie narodowe rosyjskie z poczuciem narodowym ukraińskim, i jest to fakt, na który władze w Kijowie nie zdołają nic poradzić ani w sferze kulturowej, ani w sferze politycznej. To, co możemy zaobserwować na Ukrainie, to swoisty sprawdzian z te­ go, na ile ukraińskie poczucie naro­ dowe (a nie tylko narodowościowe) jest utrwalone w granicach obecne­ go państwa ukraińskiego. Innymi sło­ wy, ilu z członków ludu Ukrainy, czyli obywateli państwa ukraińskiego, to są Ukraińcy w rozumieniu narodu, a ilu ma tylko narodowość ukraińską bądź też inną. Dla Polski proces ten pozo­ staje o tyle problematyczny, że ukra­ ińskie poczucie narodowe budowane jest w oparciu o szowinizm, wyrosły na gruncie antypolskich sentymentów, jednoznacznie i nieodwołalnie wro­ gich Polsce. Lwowska Rada Obwodowa posta­ nowiła, że rok 2019 będzie obchodzony jako Rok Stepana Bandery. Banderę, przywódcę jednej z frakcji Organiza­ cji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN), której zbrojne ramię – Ukraińska Pows­ tańcza Armia jest odpowiedzialne za ludobójstwo na Polakach, nazywa się „wybitnym działaczem politycznym”. Ukraińcy chcą w ten sposób uczcić 110. rocznicę urodzin tego zbrodniarza i 90. rocznicę pierwszego zjazdu OUN. Już w 2010 roku Wiktor Juszczenko spe­ cjalnym dekretem nadał pośmiertnie Stepanowi Banderze tytuł Bohatera Ukrainy. Nie trzeba przypominać, że „bohater” ów wsławił się głównie pod­ czas Rzezi Wołyńskiej, czystki etnicz­ nej wymierzonej w Polaków, w czasie której Ukraińcy nie oszczędzali nikogo. Brutalnie torturowali i zabijali kobiety, dzieci i starców, przekraczając kolejne granice bestialstwa, co prawo międzyna­ rodowe określa jako ‘genocidium atrox’ – ludobójstwo dzikie, straszliwe, okrut­ ne, w którym nie chodzi o samo pozba­ wienie życia, ale o czerpanie przyjem­ ności z barbarzyńskich tortur. Śmierć poniosło wówczas ok. 100 tys. Polaków. Bandera był także organizatorem akcji

terrorystycznych przeciwko państwu polskiemu oraz zamachu na ministra spraw wewnętrznych II RP Bronisława Pierackiego. A jednak to okrzyk „Sława gierojom, bohaterom sława!” towarzy­ szący mordującym Polaków bojówkom UPA stał się ukraińskim odpowiedni­ kiem francuskiego „Liberté, égalité, fraternité!”, a czarno-czerwone flagi są symbolem współczesnego ukraińskiego patriotyzmu. Nie bez kozery przecież ta sama Lwowska Rada Obwodowa pod­ jęła także decyzję o zasłonięciu drew­ nianymi skrzyniami posągów lwów na Cmentarzu Łyczakowskim, uznając je za „antyukraińskie”.

N

iestety polska polityka wschod­ nia niczym pijany zatacza się od ściany do ściany, nie prezentu­ jąc żadnej spójnej koncepcji nakiero­ wanej na osiągnięcie długofalowych rezultatów zgodnych z polską (nie zaś ukraińską) racją stanu. Aby nieszczęś­ ciu stało się zadość, nad wszystkim unosi się duch redaktora Giedroycia, którego sofizmaty na długie lata zdo­ minowały dyskurs polityczny w tym zakresie, pomimo tego iż twierdzenie, że nie ma wolnej i silnej Polski bez wol­ nej i silnej Ukrainy jest bezrozumne, tym bardziej, że z historii znamy, że jest to możliwe i całkiem zresztą dla Polski korzystne. W związku z tym

Francuzi nie chcieli umierać za Gdańsk; trudno pojąć, dlaczego mieliby umierać za Odessę czy Sewastopol. Niemieckie powiązania ekonomiczno-polityczne można z kolei podsumować jednym niemal słowem: Nord Stream. odpowiednio skalibrowana i długo­ falowa polityka wschodnia powinna być raczej nastawiona na odzys­kanie Lwowa (najlepiej w drodze walki in­ formacyjnej) niż na utratę Przemyśla, jak to się dzieje obecnie, zaś prawdziwi politycy kierujący się dobrem państwa, nie zaś politykierzy zainteresowani ko­ rzyściami partykularnymi i utrzyma­ niem się u władzy, powinni się zastana­ wiać, jaki przebieg wschodniej granicy najlepiej zapewni osiągnięcie polskich celów strategicznych w zmieniającym się globalnie układzie sił. Z perspekty­ wy polityki narodowej, i to nie tylko polskiej, przejmowanie się Ukrainą ma sens, ale tylko wtedy, gdy w miejsce bezinteresownych sojuszy oraz walki za „wolność naszą i waszą” wejdą roz­ tropne interesy. K W poprzednim numerze „Kuriera WNET” przez niedopatrzenie nie zamieściliśmy nazwis­ka Pani Moniki Gabrieli Bartoszewicz przy jej artykule pt. „Festung Europa”. Serdecznie Autorkę za to przepraszamy.

Na początku stycznia w Kijowie odbył się kilkutysięczny marsz w rocznicę urodzin Bandery.

Refleksje po marszu ku czci Bandery w Kijowie Mariusz Patey

O

czywiście nie jest Polakom wszystko jedno, jaka symbo­ lika pojawia się w Kijowie, Moskwie czy Berlinie. Nie jest wszystko jedno, gdy widzimy sierpy i młoty w tle przemawiającego prezydenta Chin, nie jest wszystko jedno, gdy patrzymy na czeskiego premiera składającego hołd pod pomnikiem zbrodniarza wojen­ nego Josefa Šnejdárka – kata Polaków z 1919 roku. Odczuwamy także nie­ smak na widok emblematów strza­ łokrzyżowców w Budapeszcie. Gdy­ byśmy dożyli czasów, gdy kanclerz Niemiec paradowałby w koszulce ze swastyką, to prócz niesmaku czuliby­ śmy także słuszny strach. Tyle o symbolach. Interesy ekonomiczne jednak, choć zależą od klimatu politycznego, mu­ szą kierować się nie tyle emocjami, co rachunkiem zysków i strat. Nasze ne­ gatywne emocje, wzbudzane co chwi­ la historyczną polityką Kremla, nie oznaczają, byśmy nie kupowali ben­ zyny, bo pochodzi z rosyjskiej ropy, nie handlowali z Chinami czy Czechami.

Jeśli planujemy embargo, to warto prze­ analizować jego skutki. Częściowe em­ bargo nałożone na Rosję, choć dotyka naszą gospodarkę (mniej niż się spo­ dziewano), spowalnia impet polityki rewizjonizmu i odbudowy rosyjskich stref wpływu, co jest na dłuższą metę dla nas korzystne. Polska bowiem także mogłaby stać się „bliższą zagranicą”. Co do historycznych zaszłości, uważam, że współczesna mapa inte­ resów wygląda inaczej niż w 1919, 1943, czy nawet w 1945 roku. Dziś z dużym prawdopodobieństwem można przy­ puścić, że np. taki Yaroslav Stetsko, bę­ dąc premierem Ukrainy, szukałby po­ rozumienia z Polską, a Josef Šnejdárek nie napadłby na śląskich Polaków. Aby zilustrować mój wywód, od­ wołam się do dwóch wydarzeń.

Z

namy historię Mariana Gołębiew­ skiego. Był jednym z inicjatorów wyprzedzających pacyfikacji wsi ukraińskich na Lubelszczyźnie. Walczył z oddziałami UPA w 1944 r. Bardziej jed­ nak kochał wolną Polskę niż nienawidził

banderowców. Kiedy weszli Sowieci, zawarł taktyczne porozumienie z UPA celem podjęcia wspólnych akcji przeciw­ ko NKWD-UB. Porozumienie zahamo­ wało na pewien czas napady i mordy na cywilach. Uratowało tym samym wiele istnień ludzkich. Inny przykład to losy Brygady Świętokrzyskiej czy zgrupo­ wania AK z Nowogródczyzny, których dowódcy podjęli współpracę z Niemca­ mi przeciwko Sowietom. Członkowie Brygady Świętokrzyskiej także już po wojnie angażowali się we współpracę w ramach bloku antybolszewickiego z emigracyjnymi członkami OUN-UPA. Polska realizuje dziś ważne projek­ ty infrastrukturalne na azymucie pół­ noc-południe i nie powinna wszczynać wojny handlowej ze swoim sąsiadem, ważnym dla powodzenia tych projek­ tów, choć emocje mogą wielu Polakom podpowiadać co innego. Polska, co oczywiste, powinna jed­ nak być aktywna w ukraińskim dys­ kursie politycznym, historycznym i tożsamościowym, wspierając swo­ ich ukraińskich przyjaciół widzących

przyszłość Ukrainy jako demokratycz­ nego państwa prawa, zintegrowanego z Zachodem i objętego atlantycką struk­ turą bezpieczeństwa. Ta przyszłość ła­ twiej będzie realizowana bez symboli i postaci walczących z demokratycznym porządkiem – tak z pozycji komuni­ stycznych, jak i szowinistycznych. Dziś gra toczy się, jak doskonale sobie zdajemy sprawę, o wyizolowa­ nie Ukrainy z grona państw europej­ skich. Pozbawiona pomocy rządów i społeczeństw demokratycznego świa­ ta, będzie łatwiejszym łupem. Ukra­ ina otrzymująca wsparcie wytrzyma agresję i będzie kontynuowała marsz na zachód. Pewnie ci, którym nie po­ doba się proeuropejski kurs Ukrainy, daliby wiele (a może i dają), aby w Ki­ jowie kult UPA był widoczny i drażnił Zachód – nie tylko Polaków. Nam jednak ta izolacja, w mojej opinii, nie jest potrzebna. A wręcz prze­ ciwnie: w naszym interesie leży wcią­ ganie Ukrainy w przestrzeń atlantycką. Nawet jeśli gdzieś tam nad Dnieprem czai się w tle „cyniczny Bandera”. K


STYCZEŃ 2O19 · KURIER WNET

7

U·K·R·A·I·N·A

O

Dokończenie ze str. 1

tworzył też drogę do na­ silającego się od począt­ ku roku zjawiska przecho­ dzenia parafii dotychczas podporządkowanych Patriarchatowi Moskiewskiemu do nowej, zjednoczo­ nej Cerkwi. Sobór zjednoczeniowy podjął też bardzo odważną decyzję personalną. Wbrew oczekiwaniom i właściwie też w jakimś stopniu niezgodnie z oczywi­ stą konsekwencją wcześniejszych wy­ darzeń, zwierzchnikiem nowej Cerkwi nie został patriarcha Filaret. A przecież to on od lat zabiegał o autokefalię, to on walczył o ukraiński charakter Cerk­ wi. To on też płacił największą cenę za swoja walkę: zarówno przez fakt ana­ temy, jak i stałych ataków nie tylko ze strony Patriarchatu Moskiewskiego, ale całej putinowskiej propagandy. Je­ go aktywność na rzecz autokefalii, ale także we wspieraniu ukraińskiej armii i jednoznacznym określaniu Rosji jako agresora, była znaczniejsza niż Ma­ karego czy któregokolwiek hierarchy ukraińskiego prawosławia. Oczywiście w tym samym czasie hierarchowie Pa­ triarchatu Moskiewskiego nie wspie­ rali autokefalii, nie zawracali sobie też głowy zachowywaniem neutralności w kwestiach politycznych czy dotyczą­ cych wojny, ale manifestowali popar­ cie dla moskiewskich zwierzchników i posługiwali się szablonami rosyjskiej propagandy o wojnie domowej, nisz­ czeniu słowiańskiej jedności, moral­ nym zepsuciu zachodniej cywilizacji. Wybór Filareta na głowę nowo pows­tałej Cerkwi mógłby wskazywać, że sam proces zjednoczenia ma pole­ gać bardziej na wchłonięciu innych Cerkwi przez Patriarchat Kijowski niż tworzeniu nowej, szerokiej, otwartej struktury cerkiewnej. Ambicjonal­ nie nie mógł też tego zaakceptować zwierzchnik UAPC Makary. Negatyw­ ną przesłanką był też wiek Filareta. Patriarcha w tym roku kończy 90 lat i wskazywano – życząc patriarsze jak najlepiej – że jego problemy zdrowotne czy też śmierć mogłyby doprowadzić do kolejnego kryzysu w ukraińskim Kościele. W dodatku nowa Cerkiew nie miała stać się patriarchatem. Ostatecznie zwierzchnikiem zjed­ noczonej Cerkwi został 39-letni Epifa­ niusz (Sergij Dumenko) – metropolita perejasławski i Białej Cerkwi, którego wskazał sam Filaret. Epifaniusz zresztą był już wcześniej wyznaczony na zas­ tępcę Filareta w przypadku jego śmier­ ci. Epifaniusz to nowa generacja wśród kapłanów prawosławnych nie tylko na Ukrainie, ale na całym obszarze postso­ wieckim. Przede wszystkim ze względu na sam wiek nie można wiązać go w ża­ den sposób z poprzednim systemem, co było poważnym zarzutem w stosunku do Filareta. Całe życie Epifaniusza jest związane z Cerkwią i rozwojem nauko­ wym. Oprócz studiów w Kijowskiej Akademii Duchownej, studiował także na wydziale filozoficznym Uniwersyte­ tu Ateńskiego. Na Kijowskiej Prawo­ sławnej Akademii Teologicznej był kie­ rownikiem katedry filozofii. 28 czerwca 2013 został metropolitą perejasławsko­ -chmielnickim i białocerkiewskim. Ja­ ko zwierzchnik nowej Cerkwi objął też godność metropolity kijowskiego. Wybór nowego zwierzchnika oznacza,

że ojciec ukraińskiej autokefalii Filaret musi usunąć się w cień, a jego funkcja patriarchy ma pozostać do końca życia jedynie honorową. Zjednoczenie Cerkwi, uporządko­ wanie jej kształtu personalnego poz­ woliło wreszcie na otrzymanie tomosu – dokumentu potwierdzającego samo­ dzielność ukraińskiego Kościoła pra­ wosławnego. 5 stycznia w Stambule Arcybi­ skup Konstantynopola, Nowego Rzy­ mu i Patriarcha Ekumeniczny Bart­ łomiej I podpisał tomos – specjalny dokument nadający autokefalię ukraiń­ skiej Cerk­wi. 6 stycznia, w dniu, w któ­ rym również Konstantynopol obchodzi święto Epifanii, czyli Objawienia Pań­ skiego, tomos został wręczony Epifa­

opisuje najważniejsze zasady dotyczące nowego Kościoła. Cerkiew jest okre­ ślona jako niezależna i samorządna, a na jej czele stoi Metropolita Kijowski i Całej Ukrainy, wraz z synodem. Zasięg terytorialny nowej Cerkwi pokrywa się z granicami ukraińskiego państwa (dlatego też zagraniczne parafie do­ tąd podporządkowane Patriarchatowi Kijowskiemu przejdą do Patriarchatu Konstantynopolitańskiego). W tekście wspomniane są dwa nazwiska: nowego zwierzchnika Cerkwi Epifaniusza i pre­ zydenta Ukrainy Petra Poroszenki jako osób, którym dokument został wrę­ czony. Oczywiście jednak to też wyraz uznania dla nich, a wskazanie świeckie­ go polityka ma znaczenie szczególne. Zaangażowanie prezydenta Poro­

Paweł Bobołowicz

Zwierzchnik Prawosławnej Cerkwi Ukrainy Epifaniusz i prezydent Ukrainy Petro Poroszenko obok oryginału tomosu

niuszowi (gr. „ten, który przyszedł na świat”). Tego samego dnia według ka­ lendarza juliańskiego przypada wigilia Świąt Bożego Narodzenia. Tym samym moment uznania przez Konstantynopol niezależności ukraińskiej Cerkwi wy­ pełniony jest symbolami i stał się wyjąt­ kowym świątecznym darem. W uroczy­ stości podpisania i wręczenia tomosu brało udział nie tylko duchowieństwo – był też obecny prezydent Ukrainy, przewodniczący Rady Najwyższej, wie­ lu ukraińskich ministrów, deputowa­ nych i wiernych, którzy specjalnie na to wydarzenie przyjechali z całego świata.

7

stycznia Epifaniusz celebrował nabożeństwo w Soborze Mądro­ ści Bożej (Sofijskim) w Kijowie, gdzie po raz pierwszy zaprezentowano tomos na Ukrainie. Tysiące ludzi cze­ kało na mrozie na możliwość zobacze­ nia tego dokumentu. Wykaligrafowa­ ny w języku greckim zwój pergaminu

szenki na rzecz otrzymania autokefa­ lii od początku było wykorzystywane przez rosyjską propagandę, która z peł­ ną hipokryzją wskazywała, że Poro­ szenko miesza Cerkiew do polityki, oczywiście zapominając, jak to wygląda w Rosji. Należy jednak pamiętać, że specyfika prawosławia czasami wyma­ ga współdziałania państwa i Cerkwi – dlatego między innymi niezbędne było wspólne wystąpienie w kwietniu 2018 r. do Bartłomieja zarówno śro­ dowisk cerkiewnych, jak i Prezydenta Ukrainy i Rady Najwyższej w sprawie nadania tomosu. Oczywiście naiwnoś­ cią byłoby sądzić, że w tym procesie nie było szerszego kontekstu politycznego. Można domniemywać, że wielkie zna­ czenie miały tu wizyty amerykańskich dyplomatów w Stambule czy wyjazdy Filareta do USA. Według części ukraiń­ skich komentatorów swoją rolę odegrał też prezydent Turcji Recep Erdogan. Niektórzy twierdzą, że tomos to jeden

Rozmowa z B. Petrozolin-Skowrońską, autorką książki Przed nocą styczniową.

W grudniu 1862 roku wydawało się, że wszyscy w KCN są przeciwnikami rozpoczęcia powstania zimą. Uważali, że najwcześniej może ono wybuchnąć wiosną 1863 roku, a „popisowych” trzeba ukryć, by obronić przed poborem… Tak relacjonował rozmowy z przedstawicielami Komitetu w Warszawie Zygmunt Miłkowski (T.T. Jeż), który miał kierować powstaniem na Rusi. „Zima wasza – wiosna nasza” – ale in­ stynkt prawdziwych rewolucjonistów,

szantażować Cerkiew gruzińską. Zwra­ ca na to uwagę Wojciech Jankowski, korespondent Radia WNET i dzien­ nikarz „Kuriera Galicyjskiego”, który stwierdza, że taki tomos z chęcią uzy­ skałaby Cerkiew abchaska. Rosyjska propaganda do ostatniej chwili twierdziła, że tomos nie zosta­ nie nadany. Teraz coraz częściej Mosk­ wa wykorzystuje inny propagandowy wariant, że oto tomos jest on wadli­ wy i wymaga podpisania przez innych zwierzchników lokalnych Kościołów. Podążenie drogą pełnej schizmy dla Moskwy jest jednak ryzykowne. Odcięcie od ukraińskich zasobów fi­ nansowania Cerkwi zmusza Putina do wzięcia na garnuszek kolejnej grupy potencjalnie niezadowolonych. Wa­ riant pełnej moskiewskiej schizmy jed­ nak tylko umocni struktury na Ukra­ inie. Rosyjska propaganda straszy również rzekomo siłowym przejmo­ waniem Cerkwi będących we władaniu Moskiewskiego Patriarchatu. Niewąt­ pliwie putinowskie służby sprawdzają, czy jest szansa na rozkręcenie konfliktu na bazie religijnej. Tak jak w 2014 r. Moskwa występowała w obronie prawa do języka rosyjskiego, tak teraz może próbować wykorzystać do tego walkę o wolność wyznania i święte prawosła­ wie. Nawet jeśli nie będzie to preteks­ tem do bezpośrednich działań, nie­ wątpliwie będzie i już służy tworzeniu negatywnego obrazu Ukrainy.

R

Zanim poszli w bój bez broni…

Wiedzieli o tym? Uważali za potwarz przypominanie im o tym i nic nie wskazuje na to, że były próby agenturalne… „Czerwoni” byli rewolucjonistami. A ci pozorni „sojusz­ nicy” zwalczali dążenia rewolucyjne…

to przedmiotem następnego artyku­ łu), to i tak wejdzie na stałe do ukra­ ińskiej historii. Z perspektywy naszego kraju z dominującym rzymskokatolic­ kim oglądem relacji państwo-Kościół ciężko jest zrozumieć, jak wielkie zna­ czenie odgrywa prawosławie, zresztą nie tylko z punktu widzenia interesów wewnętrznych Ukrainy, ale także w wy­ miarze międzynarodowym. Nadanie tomosu jest powszechnie zestawiane z takimi wydarzeniami jak chrzest Ru­ si (988) czy uzyskanie niepodległości w 1991 r. Gratulując zjednoczenia, o his­ torycznym momencie oczekiwanym od stuleci, o jego znaczeniu dla umoc­ nienia ukraińskiej państwowości mó­ wią zresztą nie tylko prawosławni, ale

Szansa na prawosławie bez oblicza Moskwy

Dokończenie ze str. 5

świadczył np. artykuł „Moskowskich Wiedomosti”, którego autor twierdził, że głównym wrogiem Rosji nad Wisłą jest „cywilna administracja Królestwa”. Niestety „czerwoni” jako wrogowie Wielopolskiego mieli mocne i wpły­ wowe towarzystwo…

z elementów skomplikowanej układan­ ki między USA i Turcją, oczywiście z Rosją w tle, a być może i interesami tych krajów w Syrii. Nie ulega wątpliwości, że Poro­ szenko na tomosie może tylko zyskać. Na pewno przysporzy mu to zwolen­ ników w wyborach prezydenckich 31 marca 2019 r. Ale Poroszenko, po­ dejmując walkę o tomos, zdecydowa­ nie więcej by stracił, gdyby procesu nie udało się zakończyć czy prośba o tomos zostałaby odrzucona. Trudno też czy­ nić politykowi zarzut z tego, że udaje mu się doprowadzić do korzystnych, wielkich decyzji. Krytycy, także na Ukrainie, często wychodzą też z pozycji osób zatroska­ nych jednością prawosławia, uważa­

takich jak Jarosław Dąbrowski, mówił wyraźnie, że na wiosnę wszystko może rozejść się po kościach. I raptem zja­ wia się w Warszawie Stefan Bobrowski (szwagier Apolla Korzeniowskiego). Jest przyjacielem Zygmunta Padlew­ skiego, członka KCN i naczelnika Or­ ganizacji Narodowej w Warszawie. Padlewski wprowadza go na zebranie KCN 3 stycznia i choć niedawno sam tłumaczył, że bez broni powstanie jest niemożliwe, po logicznej, zdecydowa­ nej przemowie Bobrowskiego, która ma przekonać zebranych, że powsta­ nie powinno być wiązane z branką – głosuje za spodziewanym terminem styczniowym! Można podejrzewać, że Bobrowski i Padlewski znali plan Dąbrowskiego i wierzyli, że będzie broń dla powstania z arsenałów Modlina… Takiej sugestii nie ma w mojej książce, ale teraz myślę, że to prawdopodobne! Dlatego na zebraniu 3 stycznia 1863 r. zadecydowano w Komitecie Central­ nym Narodowym „czerwonych” o łą­ czeniu wybuchu powstania z branką,

a wkrótce postanowiono wyprowadzić przed branką znaczną część młodzie­ ży z Organizacji Miejskiej „czerwo­ nych” do Kampinosu. Ale gdy branka stała się faktem, gdy termin wybuchu powstania był już wyznaczony na noc z 22 na 23 stycznia, stało się jasne dla Padlewskiego, który na tym budował swój wojskowy plan, że broni z arsena­ łów Modlina dla młodzieży uzbrojonej w drągi nie będzie. Nie można się dzi­ wić, że przeżył załamanie. Jednak ta noc styczniowa 1863 roku stała się jedną z najważniejszych w naszej historii, a powstanie styczniowe – istotnym krokiem do odzyskania przez Polskę niepodległoś­ ci! Zaczęliśmy rozmowę od znaków Orła, Pogoni i św. Michała na pieczęci Rządu Narodowego 1863. Przypomnijmy też słowa z tej pieczęci wciąż dla nas ważne: wolność, równość, niepodległość! K Książkę Barbary Petrozolin-Skowrońskiej Przed nocą styczniową opublikowało wydawnictwo Zysk i S-ka w 2013 roku.

jąc, że nowa Cerkiew doprowadzi do podziału wśród wiernych. Na łamach „Nowej Europy Wschodniej” tak do tego odniósł się Piotr Pogorzelski, wie­ loletni korespondent w Kijowie, znawca realiów ukraińskich: „Argument o roz­ łamach bardzo przypomina w swojej strukturze myślenie (…), że za wojnę na wschodzie kraju odpowiadają ci, którzy rozpoczęli rewolucję godności (bo gdyby nie ona, to nie byłoby woj­ ny). Tutaj też zapomina się, kto tę wojnę rozpoczął, a zrobiła to Rosja (…). Z ko­ lei mówienie, że Ukraińcy powinni naj­ pierw zakończyć wojnę, a potem brać się za Cerkiew, to mylenie przyczyn ze skutkami. Trudno kończyć wojnę z Ro­ sją, mając w swoim kraju przedstawi­ cieli Kościoła prawosławnego, którzy nawet nie wstaną w parlamencie, żeby uczcić tych, którzy zginęli na froncie”. Nic dziwnego, że Ukrainę już w grudniu 2018 r. pokryły bilbordy podpisane przez Poroszenkę z hasłem: „Armia, język, wiara”. To deklaracja, wokół czego Poroszenko chce łączyć Ukraińców. Inna sprawa, czy tylko w czasie kampanii wyborczej, czy też podczas potencjalnej następnej kaden­ cji prezydenckiej.

D

la wielu Patriarchat Moskiewski to zdrajcy Ukrainy, ekspozytura rosyjskiego wywiadu. W grud­ niu Rada Najwyższa przyjęła przepisy, które zmuszają do wskazania w nazwie struktury religijnej, jakiemu krajowi jest podporządkowana, o ile ten kraj prowadzi wojnę przeciwko Ukrainie. Poroszenko od razu podpisał nową ustawę. Wiadomo, że jest ona stwo­ rzona pod jedną strukturę religijną – Patriarchat Moskiewski. I chociaż nad­ użyciem jest traktowanie wszystkich kapłanów Patriarchatu Moskiewskiego na równi z okupacyjnymi wojskami, to jednak nakazanie im przyznania się do służenia rosyjskiej Cerkwi wydaje się zrozumiałe. Zwłaszcza, że ukrywają się oni oficjalnie za nazwą „Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej”. Dla wielu kap­ łanów zmiana nazwy mogłaby być też zachętą do przejścia do nowego zjedno­ czonego Kościoła. Warto przypomnieć, że obecny prezydent Ukrainy też do niedawna był wiernym Patriarchatu Moskiewskiego. Poroszenko, nawet gdyby prze­ grał wybory prezydenckie (pomimo nie najlepszych wyników w sondażach wydaje się to jednak wątpliwe – będzie

FOT. MYCHAIŁO PALINCZAK

też m.in. abp Swiatosław Szewczuk – zwierzchnik Ukraińskiego Kościo­ ła Greckokatolickiego, wspólnoty ka­ tolickiej pod zwierzchnością papieża, czy Sajid Ismagiłow, mufti duchowe­ go ośrodka ukraińskich muzułmanów „Umma”. Abp Szewczuk nazywa nową Cerkiew „siostrzaną” i liczy, że Kościo­ ły będą teraz mogły wspólnie mówić prawdę o Ukrainie „prawdę o naszych bólach i cierpieniach”.

I

m większa panuje radość na Ukra­ inie, w tym większą histerię popa­ da Moskwa. Studio Wschód TVP cytuje zastępcę przewodniczącego Wydziału Zewnętrznych Kontaktów Cerkiewnych Rosyjskiej Cerkwi Prawo­ sławnej Mikołaj Bałaszowa: „Poprzez działania patriarchy Bartłomieja I, któ­ ry wstąpił w bezpośredni modlitewny i kanoniczny kontakt z osobą nie wy­ święconą w należyty sposób, jedności prawosławia został zadany ciężki cios”. Według Bałaszowa nadanie autokefalii Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej to tragiczny dzień w historii światowego prawosławia. O moskiewskiej schizmie pisaliś­my szerzej w ubiegłorocznych numerach „Kuriera WNET”. Warto przypom­nieć, że rosyjska Cerkiew i tak już faktycz­ nie zerwała więź z Konstantynopolem, jednak wciąż jednostronnie. Nie tyl­ ko w Konstantynopolu, ale nawet na pierwszym nabożeństwie po otrzyma­ niu tomosu, w Kijowie w czasie modlit­ wy wspominany był Cyryl, zwierzch­ nik RCP, na równi z innymi głowami autokefalicznych Cerkwi prawosław­ nych. To symboliczny dowód, że to nie Kons­tantynopol czy Kijów dąży do rozbicia prawosławia, lecz podporząd­ kowana Kremlowi Cerkiew. Niestety oświadczenia zwierzchnika Polskiego Kościoła Prawosławnego metropoli­ ty Sawy wskazują, że Moskwa może mieć sojuszników w innych Kościołach prawosławnych. Szczególnie w tych z ludźmi z przeszłością współpracy z komunistycznymi organami bezpie­ czeństwa. Być może z Moskwą wiążą ich nie tyle prawosławne dogmaty, co pamięć archiwów KGB i GRU. Oprócz pols­kiej, tradycyjnie Rosja może też liczyć na wsparcie Cerkwi serbskiej. Moskwa może też pokusić się o rolę „Trzeciego Rzymu” i rozpocząć nada­ wanie własnych tomosów i tworzenia równoległych struktur cerkiewnych w wielu państwach. Tym zresztą może

ealnym niebezpieczeństwem dla ukraińskiej Cerkwi jest rów­ nież bezkrytyczne wchłanianie struktur moskiewskich. Już w czasie pierwszych nabożeństw nawet w bez­ pośredniej bliskości Epifaniusza poja­ wili się dotychczasowi wierni słudzy Patriarchatu Moskiewskiego. Budzi to oburzenie tych, którzy walcząc o au­ tokefalię, w jakimś stopniu walczyli z nimi. Oczywiście nie można wyklu­ czyć, że ich przejście jest szczere, ale jeśli Prawosławna Cerkiew Ukrainy nasiąknie elementem moskiewskim – czy uda się jej zachować ukraiński charakter? I czy będzie konsolidować społeczeństwo, czy będzie zmuszona brać na siebie odium skompromitowa­ nych struktur, kapłanów, którzy często bardziej niż o dusze dbają o zapewnie­ nie bytu materialnego sobie i swoim bliskim? Gdy rozmawiałem z wiernymi w dniach zjednoczenia i otrzymania to­ mosu, powszechnie upatrywano w tym także momentu na odbudowę autoryte­ tu duchowego i moralnego Cerkwi. Nie da się wykluczyć, że Moskwa, szukając różnych dróg do dyskredytacji Kijowa, będzie chciała skorzystać i z tej: rozsa­ dzenia Cerkwi od wewnątrz. Sprzyjać temu mogą podziały personalne i nad­ mierne zasilenie pozostałościami mo­ skiewskiej struktury. Być może nadmierny sceptycyzm jest nieuzasadniony. W kwietniu 2018 r. temat tomosu wydawał się fikcją, a zjed­ noczenie ukraińskich Cerkwi niemoż­ liwe. Jednak kolejny raz rzeczywistość nie chciała się podporządkować głosom analityków. Zjednoczenie się dokonało, tomos stał się faktem. Portal Ukraińska prawda informuje, że słownik „Mysło­ wo” uznał ‘tomos’ za słowo roku 2018. W 2013 r. słowem roku ogłoszono ‘euro­ majdan’. Trudno nie zauważyć, że gdyby nie zmiany okreś­lane pojęciem ‘euro­ majdan’, trudno byłoby doprowadzić do zjednoczenia i niezależności ukraińskiej Cerkwi. Od końca 2013 r. obserwujemy na Ukrainie procesy przełomowe, które formułują i umacniają ukraińską nie­ podległość. Wszystkie wzbudzają furię i nienawiść ze strony Rosji. Pamiętając o polskich interesach i wspólnym dziedzictwie Rzeczypospo­ litej, warto umieć się określić i wspierać te ukraińskie dążenia, które Ukrainę wyrywają z postsowieckich, putinows­ kich objęć. Zjednoczona Cerkiew i wzrost życia religijnego przywraca Ukrainę do chrześcijańskich tradycji Europy. Dobrze byłoby zrozumieć, że prawosławie nie oznacza zawsze jego moskiewskiego kształtu i ta zmiana może to udowodnić. W kontekście historycznym pra­ wosławna Metropolia Kijowska była częścią wielkiej, wielonarodowej, za­ możnej i potężnej Rzeczypospolitej. Jej odnowienie to zmiana religijna, być może ważny element na długiej drodze ku jedności chrześcijańskiego Wschodu i Zachodu. W sensie poli­ tycznym to symboliczny powrót do wydarzeń z XVII wieku. „Historia się nie powtarza, lecz rymuje” – trudno nie zauważyć, że właśnie pojawił się „rym” do sytuacji sprzed wydarzeń, które na wieki wepchnęły Ukrainę w rosyjskie jarzmo, a z czasem na lata wymazały Polskę z map świata. Obyśmy dzisiaj znaleźli właściwe jego brzmienie. K


KURIER WNET · STYCZEŃ 2O19

8

A· N ·T·Y· D · E · F ·A· M ·A· C · J ·A

Dokończenie ze str. 1

biegłego świadczy o tym także scena wykluczenia z oddziału osoby o na­ rodowości żydowskiej ze względu na jej pochodzenie. Obrońcy ZDF byli przeciwnego zdania podkreślając, że wykluczenie ze względu na narodo­ wość, w sytuacji kiedy taka osoba nie została pozbawiona życia i mogła opuś­ cić oddział, nie jest zachowaniem an­ tysemickim. Przypomnijmy również o zezna­ niach, jakie złożył emerytowany prof. Julius Schoeps, wówczas pracownik Centrum Studiów Europejsko-Żydow­

Polakom skrajnego antysemityzmu. Schoeps przyznał, że w filmie mogło dojść do błędów historycznych, ale nie mogą one mieć większego znaczenia, ponieważ jest to film fabularny, a nie dokumentalny. Na wniosek strony niemieckiej zeznania zostały nagle przerwane. Obrońca niemiecki, Piotr Niezgódka, zgłosił zastrzeżenia do tłumaczenia. Sędzia w związku z tym ogłosił przerwę i poprosił o nagrywanie wideo zeznań historyka. Jest to częsta praktyka stoso­ wana w polskich sądach. Po przerwie,

„Nazi-ojcowie”

RYS. WOJCIECH SOBOLEWSKI

kontra AK

Reduta Dobrego Imienia skich w Poczdamie. Zeznania zostały nagle przerwane, a obrońcy wniosko­ wali o odrzucenie protokołu z prze­ słuchania. Świadek zeznał, że wydał opinię dotyczącą scenariusza. W filmie następowały zmiany, których on nie konsultował. Tak więc np. nie został poinformowany, że w scenach przedsta­ wiających żołnierzy Armii Krajowej na ramionach polskich żołnierzy zostaną umieszczone biało-czerwone opaski. Zdaniem świadka sprawa opasek nie jest kluczowa dla filmu, jednak dopy­ tywany przez sędziego przyznał, że nie sprawdzał tego zagadnienia w literatu­ rze przedmiotu, tak więc nie wie, czy taki zabieg był uzasadniony. Uznał, że w filmie Nasze matki, nasi ojcowie nie ma oskarżeń o współudział Polaków w Holokauście, ale są pokazane pew­ ne antysemickie zachowania. Podkre­ ślił, że studiował literaturę przedmiotu, a na Polaków w czasie II wojny świato­ wej patrzy z perspektywy żydowskiej. W swoich zeznaniach powoływał się na prace Einsteina Rubena, które posłu­ żyły jako podstawa scenariusza. Ein­ stein Ruben znany jest ze swoich an­ typolskich poglądów i przypisywania

gdy sprzęt został przygotowany, świa­ dek nagle odmówił składania dalszych zeznań, nie pożegnał się z sędzią pol­ skim i wraz z niemieckim sędzią wy­ szedł z sali, w której prowadzona była wideokonferencja. Obrońcy niemieccy tłumaczyli, że w prawie niemieckim nie ma zgody na nagrywanie zeznań świadków. W związku z błędnym tłu­ maczeniem wnioskowali o odrzucenie protokołu z przesłuchania.

W

rozprawie, która odby­ ła się 17 kwietnia 2018 r. w formie wideokonfe­ rencji, nieoczekiwanie zeznawał pre­ zes UFA Fiction Benjamin Benedict (o zmianie osób przesłuchiwanych stro­ na niemiecka nie poinformowała pol­ skiego sędziego). Według tego świad­ ka, centralnym elementem filmu jest pokazanie winy Niemców za II wojnę światową. Film został skierowany do niemieckiego widza, miał być inspi­ racją do dyskusji w rodzinach niemie­ ckich o II wojnie światowej, ponieważ naoczni świadkowie odchodzą. Jego zdaniem zbrodnie niemieckie zostały ukazane jak nigdy wcześniej. W opinii

Ile kosztuje myślenie? Mariusz Patey

C

m.in. z prof. Engelking, dr Skibińską, prof. Libionką, prof. Grabowskim. W pracach nad filmem korzystano także z pamiętników żołnierzy niemiec­ kich. Oskarżyciel dopytywał o scenę, kiedy jeden z partyzantów zamyka wa­ gon z więźniami żydowskimi. Prezes UFA Fiction odpowiadał wymijająco, że scena oparta jest na zasadach wol­ ności artystycznej. Dodał także, że nie można przypisywać fikcyjnej jednostce konkretnych czynów. Z kolei na pytanie, czy zna taki przypadek w his­torii, by żoł­ nierze AK zamknęli wagon z Żydami, odpowiedział, że nie zna. Na koniec pro­ kurator zadał pytanie, czy z perspekty­ wy czasu prezes UFA Fiction Benjamin Benedict uważa, że umieszczenie opasek z napisem AK na ramionach żołnierzy było błędem i czy coś by zmienił w fil­ mie, świadek zeznał, że film ukazuje AK w sposób różnorodny i nie wpro­ wadzałby żadnych zmian. Prezes UFA Fiction nie widział możliwości ugody. Na wniosek stro­ ny niemieckiej sędzia wprowadził zakaz rejestracji dźwięku i obrazu. Sąd za­ proponował jeszcze jedno posiedzenie w formie wideokonferencji, podczas którego mieli być przesłuchiwani re­ żyser i kostiumolog. Termin przesłu­ chania nie został jednak ustalony.

konwencji genewskiej – zeznał świadek. Jako szczególnie bulwersujące przykła­ dy niezgodne z prawdą historyczną podał noszone w filmie przez party­ zantów opaski z napisem AK oraz atak partyzantów na pociąg i zamknięcie wagonu z Żydami. AK nie zajmowała się zabijaniem Żydów, a pomocą na miarę swoich możliwości i sił, walcząc z antysemityzmem. Ewidentnego kłamstwa i braku wiedzy historycznej w filmie, zdaniem świadka, łatwo było uniknąć. W cza­ sie wojny – jak zauważył – obywatele żydowscy funkcjonowali w AK, przyj­ mowano Żydów, chroniono ich, w AK było ich wielu. Zdaniem T. Filipkow­ skiego sam film nie tylko narusza dobre imię poszczególnych żołnierzy AK, ale również Związku zrzeszającego byłych żołnierzy. 28 grudnia 2018 r. odbyła się ostatnia rozprawa. Mec. Monika Brzozowska-Pasieka i Jerzy Pasieka podkreślali, że roszczenia kpt. Rad­ łowskiego i Światowego Związku Żoł­ nierzy AK są jak najbardziej zasadne i nie jest to kwestia wolności twórczej, ale postawienia tamy kłamstwu. Z ko­ lei prokurator domagał się przeprosin i usunięcia z biało-czerwonych opasek napisu AK.

W opinii zeznającego producenta ten film nie różni się od innych filmów fabularnych. Materiały archiwalne są tłem, w szczegółach film jest fikcją, a postacie są ukazane w sposób niejednoznaczny. Dodał, że reżyserzy skorzystali z wolności artystycznej, która wywołała krytykę i debatę.

Od pewnego czasu na fasadzie Dworca Centralnego w Warszawie zaczęły pojawiać się różnego rodzaju krzykliwe reklamy, najpierw w postaci wiszących płacht, a potem wielkiego telebimu.

o do wykorzystywania dwor­ ców jako nośników reklam było wiele dyskusji. Jestem daleki od krytyki samej idei zarabiania na reklamach. Budyn­ ki dworców kolejowych usytuowane w centralnych miejscach miast polskich mogą przynosić swojemu właścicielo­ wi niemałe wpływy. I dobrze, bowiem kolej zawsze miała problem z zagospo­ darowaniem przestrzeni dworcowych. Tyle, że pogoń za zyskiem musi mieć swoje granice. Jednym z ograniczeń jest prawo zabraniające w Polsce pro­ pagowania totalitarnych ideologii, kwestionowania masowych zbrodni

zeznającego producenta ten film nie różni się od innych filmów fabularnych. Częstą praktyką jest, że materiały ar­ chiwalne są tłem, w szczegółach film jest fikcją, a postacie są ukazane w spo­ sób niejednoznaczny. Tak było w tym przypadku. Dodał, że w filmie reżyse­ rzy skorzystali z wolności artystycznej, która wywołała krytykę i debatę. Świadek wie, że główna krytyka filmu dotyczyła polskiego antysemi­ tyzmu. Podkreślił, że ma ogromy sza­ cunek dla żołnierzy Armii Krajowej, a centralnym punktem wątku polskiego

komunistycznych czy nazistowskich. Nie można także dla celów marketin­ gowych używać wizerunków zbrodnia­ rzy nazistowskich, komunistycznych i innych. Nasze państwo, doświadczone tak bardzo przez totalitaryzmy, chroni swo­ ją przestrzeń przed takimi ideologia­ mi i idolami. Społeczeństwo oparte na fundamencie cywilizacji łacińskiej ma empatię dla ofiar i ich rodzin, nie dla sprawców. Dlatego w Polsce do tej pory nie reklamowało się na przykład piwa wizerunkiem Adolfa Hitlera, wódki twarzą Józefa Stalina czy chipsów ryżo­ wych postacią Pol Pota. Nikt w Polsce

nie staje w obronie organizatorów even­ tów, na których pojawia się symbolika nazistowska. A interpretacja prawna takich czynów wskazuje na możliwość ich ścigania. Dlatego z wielkim zdziwieniem odebrałem telefon od znajomego Ame­ rykanina, potomka uchodźców z Kuby, ofiar reżimu Fidela Castro, że w War­ szawie pojawiła się reklama z wize­ runkiem zabójcy jego ojca. Niestety okazuje się, że czyjaś bezmyślność czy niewiedza doprowadziła do popełnie­ nia czynu zabronionego, jakim jest epatowanie wizerunkiem zbrodniarza komunistycznego na fasadzie Dworca

jest scena uwolnienia Żydów z pociągu przez partyzantów AK. Zaznaczył, że w tym filmie reżyserzy i producenci nie chcieli sportretować jakiejkolwiek grupy. Opaski z napisem „AK” poja­ wiły się po konsultacji kostiumologa i reżysera. Jednak na pytanie o celo­

Z kolei 20 kwietnia 2018 r. zezna­ wał przedstawiciel Światowego Związ­ ku Żołnierzy AK, Tadeusz Filipkowski, który przyniósł ze sobą na rozprawę swoją oryginalną biało-czerwoną opas­ kę z czasów powstania warszawskiego z literami WP (Wojsko Polskie) i orłem w koronie. Świadek opowiadał o obu­ rzeniu, jakie wywołał serial w samym Związku Żołnierzy AK, ale również o licznych telefonach i pytaniach, np. „Czy naprawdę AK-owcy mordowali Żydów?”, o listach z wnioskami o wy­ jaśnienie, jak zachowywała się AK pod­ czas II wojny światowej. Podkreślił, że sprawa przeciwko ZDF i UFA Fiction to walka sądowa o honor polskiego żołnierza Armii Krajowej. Dzisiejsza wiedza o AK, a także o zachowaniach żołnierzy AK nie pozwala na przypi­ sanie im postaw antysemickich oraz współwiny za zbrodnie Holokaustu. Jest to nieprawdziwe i nieuczciwe wobec

Producentów serialu pozwał ponad 90-letni kapitan AK Zbigniew Radłowski, który mając 16 lat, w 1940 r. został z całą rodziną aresztowany przez gestapo (z powodu wpadki konspiracyjnej drukarni pisma „Walka”) i wywieziony w 1941 r. do obozu Auschwitz-Birkenau (numer obozowy 221371). wość umieszczenia biało-czerwonych opasek na ramionach żołnierzy AK nie potrafił odpowiedzieć – oświadczył, że nie rozumie pytania i prosi o doprecy­ zowanie. Dodał, że nie chcieli przedsta­ wiać też grupy żołnierzy AK jako an­ tysemitów. Owszem, dwóch żołnierzy AK prezentuje postawy antysemickie, te postacie pojawiły się na podstawie badań naukowych pracowników Cen­ trum Badań nad Zagładą Żydów PAN w Warszawie. Prowadzono konsultacje

Centralnego w Warszawie. Od jakie­ goś czasu biuro turystyczne ITAKA reklamuje bowiem podróże na Kubę wizerunkiem Che Guevary. Kim była ta ikona pop kultury, któ­ rą tak chętnie pokazuje się w rek­lamie udostępnianej na obiekcie należącym do spółki będącej, bądź co bądź, pod kontrolą państwa polskiego? Nie będę opisywać szczegółowo zbrodni tego re­ wolucjonisty. W internecie można ła­ two znaleźć wiele materiałów z analizą jego poglądów i opisem jego „dokonań”. Czy w takim razie decydenci z biura podróży ITAKA wycieczki do Arabii Saudyjskiej reklamują sylwetką Bin La­ dena, a do Austrii – postacią pewne­ go znanego skądinąd „rewolucjonisty” Ottona Skorzenego? Rozumiem też, że na Ukrainę pojedziemy z ITAKĄ, ku­ szeni dobrotliwym spojrzeniem Kłyma Sawura, a dzielni NKWD-ziści będą z plakatów przekonywać Polaków do wypadu pod Smoleńsk? Mogę sobie wyobrazić, że oso­ ba odpowiedzialna w biurze podróży za marketing, w pogoni za klientami

każdego byłego żołnierza AK. Tymcza­ sem takie postawy polskich żołnierzy są sugerowane w serialu Nasze matki, nasi ojcowie. Jego zdaniem ten film zaprzepaścił także trwające wiele lat prace zbliżenia dwóch narodów. Film wybiela przed­ stawicieli społeczeństwa niemieckie­ go i oskarża społeczeństwo polskie, a zwłaszcza jego siłę zbrojną – Armię Krajową. Tymczasem to była formacja wojskowa, do przesady przestrzegająca

W

edług pełnomocnika stro­ ny niemieckiej, strona po­ wodowa przez cały czas trwania procesu nie wskazała war­ tości i dóbr, jakie zostały naruszone. Co więcej, według niego film ma olb­ rzymie znaczenie dla debaty toczącej się w Niemczech, ale także dla tej to­ czonej w Polsce, inspirowanej m.in. przez Centrum Badań nad Zagładą Żydów. Strona niemiecka argumen­ towała, że powodem rozprawy jest po prostu przedstawienie AK pierwszy raz w innym świetle niż dotychczas, i to w dodatku przez Niemców. Tymcza­ sem serial przedstawia heroizm żoł­ nierzy AK wraz z wyjątkami zachowań niegodnych. Wniósł także o oddalenie całości powództwa i 6-krotną stawkę pokrycia kosztów sądowych. Strona niemiecka, niezadowolona z przytoczonego na początku artykułu rozstrzygnięcia, będzie nadal walczyła w SN lub w Europejskim Trybunale Praw Człowieka. Zdaniem Macieja Świrskiego, pre­ zesa Reduty Dobrego Imienia, proces i jego przebieg jasno wskazują, że Po­ lacy sprzeciwiają się niemieckiej poli­ tyce historycznej, której wyrazem jest rzeczony film. – Jest to forma imperializmu kultu­ rowego, który ma na celu zmianę świa­ domości świata na temat niemieckich zbrodni popełnionych w trakcie II woj­ ny światowej. Cieszymy się, że prawda zatryumfowała, jesteśmy wdzięczni są­ dowi za obiektywne podejście do spra­ wy. Szkoda tylko, że to tak długo trwało, ale wynikało to głownie z obstrukcji strony niemieckiej – podkreślił. K NA stronie internetowej www.anti-defamation.pl można obejrzeć film z ogłoszenia wyroku oraz wzruszające oświadczenie końcowe kpt. Zbigniewa Radłowskiego.

FOT. M. PATEY

WP we Włoszech, a później w II Kor­ pusie Polskim wchodzącym w skład Armii Brytyjskiej. W grudniu 1945 r. przedostał się do Polski i zamieszkał w Krakowie. W 1951 r. został areszto­ wany przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, oskar­ żony o szpiegostwo i skazany na 12 lat więzienia. Podczas tzw. „gomułkows­ kiej odwilży” zmieniono mu kwalifi­ kację ze szpiegostwa na „udział w or­ ganizacji”, po amnestii w 1956 r. zaś – uwolniono. Proces rozpoczęty 18.07.2016 r. był zwieńczeniem wieloletnich wy­ siłków całego środowiska obrońców dobrego imienia Polski. Warto przy­ pomnieć towarzyszące mu kluczowe fakty i zeznania. Pod koniec czerwca 2013 r. war­ szawska prokuratura rejonowa od­ mówiła wszczęcia śledztwa w sprawie publicznego znieważenia narodu pol­ skiego w związku z emisją filmu w TVP, wskazując, że takie przestępstwo można popełnić jedynie umyślnie, zaś z infor­ macji TVP wynikało, że jej zamiarem było umożliwienie widzom wyrobienia sobie opinii o filmie, który był oceniany jako kontrowersyjny. Po złożeniu przez Redutę Dobrego Imienia zażalenia pod­ jęto postępowanie, jednak później je umorzono. 21 listopada 2016 r. zezna­ nia w sprawie złożył prof. Bogdan Mu­ siał, konsultant m.in. dokumentu, na podstawie którego miał powstać serial. W dokumencie ani w serialu nie wzięto jednak pod uwagę uwag prof. Musiała, a jak zeznał, konsultantem dokumentu ostatecznie był specjalista z zupełnie innej dziedziny. Prof. Musiał stwierdził: „AK przedstawiona jest w scenariuszu serialu Nasze matki, nasi ojcowie jako banda rzezimieszków. Twórcy filmu upierali się przy rzekomym antysemi­ tyzmie Polaków”. Istotne wydarzenia miały miejsca podczas rozprawy z 17 stycznia 2018 r., kiedy to obrońcy ZDF bezskutecznie wnioskowali o wyłączenie z przesłu­ chania dra hab. Konrada Klejsy z Uni­ wersytetu Łódzkiego, polskiego bieg­ łego z zakresu kinematografii, który przygotował dla sądu ekspertyzę filmu. Obrońcy niemieccy twierdzili, że polski ekspert nie będzie obiektywny w ocenie niemieckiego filmu historycznego. Sę­ dzia oddalił ten wniosek podkreślając, że jest polskim sędzią, sprawa toczy się przed polskim sądem, a propozycja strony pozwanej jest próbą podważenia prawa polskich sądów do zajmowania się tego typu sprawami. Tym samym sędzia nie dopuścił do kwestionowa­ nia kryterium narodowości polskiej w opiniowaniu sprawy i ostatecznie dopuścił biegłego do udziału w rozpra­ wie. W ocenie filmoznawcy, który przez ponad cztery godziny zeznawał przed krakowskim sądem, film jednoznacz­ nie ukazuje Polaków jako antysemitów, przypisując im współodpowiedzialność za Holokaust, a poszczególne sceny serialu sugerują, że Polacy aktywnie uczestniczyli w zabijaniu Żydów. Biegły wskazał na celowe zabiegi montażowe, np. bezpośrednio po sobie następują­ ce sceny – oczekiwanie na wyrok ges­ tapo i chwilę później oczekiwanie na wyrok AK. Wskazał także, że scena zamykania więźniów ubranych w pa­ siaki w wagonie jest relatywizowaniem i przypisaniem Polakom współodpo­ wiedzialności za zbrodnie niemieckie podczas II wojny światowej. Ma także sugerować powszechne zachowania an­ tysemickie w szeregach AK. Zdaniem

pewnie gubi empatię dla ofiar rewo­ lucjonisty Che Guevary. Jednak już od spółki PKP SA, podmiotu przecież pań­ stwowego, realizującego także mis­ję społeczną, mamy prawo wymagać wię­ cej. Widocznie zarząd nie potrafi do­ bierać sobie współpracowników, skoro za wynajem powierzchni reklamowej

odpowiada ktoś tak bezmyślny. Obo­ wiązkiem takiej osoby jest bowiem we­ ryfikacja treści reklam zamieszczanych na obiektach PKP SA. Potomek ofiar reżimu komunistycz­ nego ma prawo w tej sytuacji złożyć do prokuratury zawiadomienie o możliwo­ ści popełnienia przestępstwa. K


STYCZEŃ 2O19 · KURIER WNET

9

RADIO·I·ŻYCIE

A skąd zna Pan Paryż? Mieszkam w Paryżu od prawie czter­ dziestu lat i chodzę po nim pieszo. Te piesze podróże po Paryżu dają mi zna­ jomość miasta, nie tylko jego architek­ tury, ale także ludzi. Chodząc, spotyka się ludzi, rozmawia się z nimi i często człowiek dowiaduje się rzeczy bardzo ważnych. Na przykład kiedy szukałem kafel­ ków angielskich na przedmieściu Mon­ treuil, dowiedziałem się, że Montreuil to wielkie miasto muzułmańskie. Że codziennie w południe, w porze mod­ łów, ulice Montreuil są zatarasowane. Nie mogłem przejść, ponieważ wtedy pobożni muzułmanie modlili się na chodnikach. Przy okazji dowiedziałem się wielu innych rzeczy. To pokazuje, jak warto jest chodzić po Paryżu i jego przedmieściach pieszo. Raz miałem przyjemność chodzić z Panem Redaktorem po Paryżu i rzeczywiście dom po domu dowiadywałem się, kto jest gospodarzem, kto i dlaczego mieszkał czy sprzedaje w danym miejscu. Interesujący są lokatorzy, bardzo inte­ resująca jest architektura Paryża, jego urbanistyka, którą w naszej części Eu­ ropy, Centralnej i Wschodniej, można spotkać w dwu miastach: w Szczecinie i w Goerlitz, gdzie mieszka nasz przy­ jaciel radiowy Jan Bogatko. I Szczecin, i Goerlitz, tak jak Paryż, były urba­ nizowane przez Haussmanna – Os­ mana, jak mówią Francuzi. Do dzisiaj przy tej ogromnej ilości samochodów – półtora miliona dziennie – Paryż jest przejezdny, w przeciwieństwie do na przykład miast amerykańskich, zupeł­ nie zatkanych. Z drugiej strony, architektura Pa­ ryża jest bardzo trudna, tak samo jak w ogóle sztuka francuska, ponieważ Francuzi lubią umiar. Zawsze go lubili i zawsze wymagali od swoich architek­ tów umiaru, w związku z czym niemal

My, to znaczy Polonia paryska, urządziliśmy kilka demonstracji i sądzę, że ewentualni kupcy przestraszyli się, że kupując te pałace, mogą wdepnąć w jakąś aferę polityczną. od renesansu powtarzają pewne for­ muły klasycyzmu architektonicznego. I dlatego w Paryżu trudno byłoby od­ różnić klasycyzm lat tysiąc dziewięćset dziesiątych od klasycyzmu Ludwika XVI, gdyby nie to, że od połowy, nawet od początków XIX wieku architekci francuscy nabrali zwyczaju podpisywa­ nia się na kamienicach, tak jak malarze podpisują swoje obrazy. Zanim przyjechałem do Paryża, re­ dagowałem dział sztuki dawnej w cza­ sopiśmie artystycznym „Sztuka” i tam z numeru na numer pisałem sążniste eseje o sztuce. Bardzo świadomie chcia­ łem nauczyć się historii sztuki. Pisałem głównie o sztuce francuskiej, wiodą­ cej w Europie przez bardzo długi czas, dzięki czemu, jak mi się wydawało, zna­ łem ją dobrze. Co mi zresztą pozwoliło stanąć na nogi w pierwszym okresie pobytu w Paryżu. Ale dopiero w Pary­ żu zobaczyłem, jak ta moja wiedza jest ograniczona. Że, powiedzmy, kiedy się przychodzi na wzgórze Chail­lot i oglą­ da obecną ambasadę Serbii zbudowaną około 1900 roku przez wielkiego fran­ cuskiego architekta, to gdyby nie to, że ten budynek jest podpisany, właściwie nie wiadomo byłoby, czy to jest pałac z czasów Ludwika XVI, czy właśnie z początku XX wieku. Ambasada polska też jest w pięknym pałacu. Miałem okazję napisać pierwszą mo­ nografię historyczną polskiej ambasa­ dy, gdzie sprawom stylu i architektu­ ry poś­więciłem stosunkowo niewiele miejsca, skupiając się głównie na hi­ storii lokatorów tego pałacu, od kie­ dy został zbudowany, to znaczy lat 1782–84, do czasów najnowszych. Ten pałac miał szczęście do niezwykłych

lokatorów, mających ogromny wpływ na życie estetyczne Paryża. Został skonfiskowany księżnej Monako przez rewolucję jako dobro narodowe. Zaraz potem wprowadził się tam ambasador sułtana, który narzucił Paryżowi Tur­ querie – styl turecki objawiający się w kostiumach, w architekturze itd. Potem był marszałek Davout i cały em­ pire, później William Williams-Hope, uważany za najbogatszego człowieka świata, który zainicjował w tym pała­ cu styl Ludwika XIV, czyli właściwie Napoleona III itd., itd., co oczywiście napisałem.

że pokazuje, jak poważne jest państwo polskie. Gdyby było bardzo poważne, to nie doszłoby do sprzedaży Hotelu Lambert… Niestety, jak wiem wiarygodnych źródeł prywatnych, David Rothschild, który był wówczas właścicielem tego pałacu po śmierci swojego ojca Guy’a Roth­ schilda, proponował kupno polskim władzom, ale reakcji nie było. Suma była pokaźna, bo chodziło o 70 mln euro, ale biorąc pod uwagę, że pałac Lambert jest obecnie najwspanialszą

siódmego lipca. Aukcję prowadził naj­ większy francuski specjalista od po­ cztówek, a wielcy antykwariusze albo już byli na wakacjach, albo zamykali sklepy i sporządzali saldo roczne. Tym sobie to tłumaczę. O co chodziło? Te świeczniki były bite w herby. Wziąłem je do ręki i wie­ działem, że mam w ręku arcydzieło. Tam był wybity taki maleńki znaczek, punca, „C” pod koroną, wtedy jeszcze zupełnie prawie nieznany we Francji, nie było na ten temat literatury. Stosowano go we Francji tylko w latach 1745–49. To była aukcja bez katalogu, czyli sprzedawano

drzewnym w Toruniu i walczył czyn­ nie z administracją niemiecką, np. na­ dając swoim dzieciom imiona nieprze­ tłumaczalne na niemiecki: Zdzisław – mój ojciec, Ludmiła – jego siostra itd. W domu panował żywioł polski dzięki mojej babce, z domu Miecznikowskiej. Była córką Juliana Miecznikowskiego, inżyniera ślusarstwa, jak się wtedy na­ zywało. Napisał podręcznik ślusarstwa. I z Domeyką zbudował najwyższą kolej na świecie, w Peru. Babcia Wittowa znała kilka ję­ zyków, tak samo dzieci. Stanley Witt, jadąc do Ameryki, już znał angielski,

Fakty, źródła, komentarze i miłość do radia Wywiad ze stałym komentatorem Radia WNET i „Kuriera WNET” z Paryża, historykiem, pisarzem i radiowcem Piotrem Wittem. Rozmawia Krzysztof Skowroński. A kiedy pałac trafił w polskie ręce? Ambasadą polską stał się na skutek szczęśliwego dla nas wielkiego kryzy­ su ’29 roku. Ten kryzys uderzył Fran­ cję później niż inne kraje, później niż Amerykę, gdzie, jak wiadomo, miliar­ derzy i bankierzy wyskakiwali przez okna z drapaczy chmur; niemniej ude­ rzył bardzo dotkliwie i w 1934 roku trzeba było już strzelać do robotni­ ków na placu Concorde, tak wielkie było niezadowolenie społeczne. Kasy państwa były puste, tak jak kasy wie­ lu innych państw, nie można było nic zrobić, można było natomiast obiecać. Bo jak wiadomo od bardzo dawnych czasów, rząd zawsze może obiecać. To zresztą Wincenty Kadłubek, tłumacząc Kronikę Thietmara i dochodząc do zda­ nia: „cesarz Otto obiecał królowi Bole­ sławowi” dodaje od siebie w nawiasie: „bo co szkodzi obiecać”. No więc, co szkodzi obiecać? Wtedy, w ’34 roku obiecano masom pracującym Francji świetlaną przyszłość, lepszą dzięki na­ uce i technice. Ktoś wymyślił wystawę wszechświatową nauki i techniki. Ta wystawa została otwarta w ’37 roku, a do jej zorganizowania rząd francuski, ergo komitet wystawowy, potrzebo­ wał terenów u stóp wzgórza Chaillot, zajmowanych przez naszą ówczesną ambasadę, żeby ten pałac w stylu Na­ poleona III, obszerny i bardzo ładny, zburzyć i na jego miejscu wybudować betonowe muzeum sztuki nowoczes­ nej, które istnieje do dzisiaj. Bo nowo­ czesność miała dać nadzieję masom pracującym, głodnym i pozbawionym środków do życia. I w rezultacie rząd francuski za­ proponował rządowi polskiemu zamia­ nę na jakiś inny pałac. Ambasadorem Polski był wówczas Alfred Chłapowski, a jego żona, urodzona Mielżyńska, nie chciała niczego oddać ani za darmo, ani tanio. Rząd francuski przedstawiał kilka propozycji, które pani Chłapow­ ska odrzucała i wreszcie zrozpacze­ ni Francuzi powiedzieli: to czego wy właściwie chcecie? Na co pan Alfred Chłapowski powiedział: „Akurat wy­ stawiono na sprzedaż pałac przy uli­ cy Saint-Dominique pod numerem 57, dawny pałac Monako; to by nam odpowiadało”. Francuzi kupili go od spadkobierców wielkiego antykwariu­ sza Jaquesa Seligmanna i w ten sposób weszliśmy w posiadanie jednego z naj­ wspanialszych paryskich pałaców. Jak twierdzą jedni historycy, najlepiej za­ chowanego pałacu XVIII-wiecznego, inni – najbardziej okazałego. Obecny prezydent Polski Andrzej Duda, kiedy przyjechał po raz pierwszy do Paryża i spotkał się w ambasadzie z Polonią, powiedział, że pałac jest tak wspaniały,

prywatną siedzibą Paryża, jak twierdzą Francuzi, i że od tego czasu ceny rezy­ dencji paryskich wzrosły niepomier­ nie, państwo polskie nie tylko miałoby wspaniały historyczny gmach w środku Paryża – do tego symbol historii XIX wieku, kiedy Paryż był właściwie je­ dyną niepodległą stolicą Polski – ale i materialnie zyskałoby bardzo wiele. Niestety wyobraźni wtedy nie starczyło. Natomiast ówczesny rząd, a dok­ ładnie minister Sikorski razem ze swo­ im ówczesnym ambasadorem Orłow­ skim, usiłowali sprzedać inną własność Polski, to znaczy dwa pałace mieszczące Instytut Polski w Paryżu przy ulicy Jean Goujon. To są tyły avenue Montaigne, najdroższej w Europie, gdzie mieszczą się wszystkie luksusowe sklepy: Chanel, Dior, Nina Ricci itd. Podjęli w tym celu bardzo wiele wysiłków, na szczęście im się nie udało. My, to znaczy Polonia pa­ ryska, urządziliśmy kilka demonstracji i sądzę, że ewentualni kupcy przestra­ szyli się, że kupując te pałace, mogą wdepnąć w jakąś aferę polityczną, która obróci się prędzej czy później prze­ ciwko nim. Tak że to zostało przy nas. Powiedział Pan, że znajomość sztuki francuskiej pomogła Panu na początku stanąć na nogi.

Rząd francuski zaproponował rządowi polskiemu zamianę na jakiś inny pałac. Ambasadorem Polski był wówczas Alfred Chłapowski, a jego żona, urodzona Mielżyńska, nie chciała niczego oddać ani za darmo, ani tanio. Co to były za świeczniki? To były świeczniki zaprojektowane przez Juste-Aurèle Meissoniera, uwa­ żanego za największego francuskiego ornamencistę XVIII wieku, w stylu re­ gencji, to jest 1720–1730. Wielokrot­ nie pisałem o Meissonierze i o rokoku francuskim, np. opublikowałem duży esej w „Sztuce”. Aukcja odbywała się pod nosem największych francuskich antykwariuszy, specjalistów od fran­ cuskiego XVIII wieku. Zdałem wtedy mój egzamin z historii sztuki. To było

przedmioty, jak leci. Rozejrzałem się dookoła, czy mnie ktoś nie podgląda i nie widzi entuzjazmu na mojej twa­ rzy, odstawiłem te świeczniki, a potem zaczęto ich licytację od dwóch tysięcy franków. Ja je kupiłem za osiemnaście tysięcy sześćset. Przeciwko… tylko prze­ ciwko ekspertce aukcji, na szczęście też od pocztówek. Potem była cała historia, żeby rozwiązać zagadkę tych herbów, które według mojego przyjaciela, ban­ kiera i znakomitego znawcy heraldy­ ki, musiały być fałszywe, bo mieszały pewne rzeczy, po czym okazały się nie fałszywe, ale nieregularne. Używał ich tylko od 1716 do 1731 roku książę Mo­ nako. Dzięki Polakowi, panu Tomaszo­ wi Bergsonowi, w Monako uzyskałem dostęp do archiwów, gdzie były jedyne dokumenty na użycie tego herbu przez księcia Monako. W każdym razie był to ogromny sukces, który postawił nas na nogi. Przy czym moja żona już wtedy dostała bardzo dobrą pracę dzięki swojej znajomości języków; Francuzi wówczas nie znali języków w ogóle. Kim był stryj Stanley? To był brat mojego ojca, który miał naturę awanturniczą i po odzyskaniu niepodległości, zaraz po maturze, rzucił się robić majątek w Ameryce. Przyje­ chał do Ameryki, skończył o własnych siłach wydział elektryczny politechniki w Luizjanie w Missisipi i potem praco­ wał w General Electric. I tam dokonał tych dwóch wynalazków. Jednego na spółkę z kimś, a drugiego już indywi­ dualnie. Nie znam się na elektryce, ale chodziło o sposób uzwojenia silników elektrycznych. W każdym razie przy­ niosło mu to duże, duże dochody. A jego brat, czyli Pana ojciec, był w wojsku. Mój ojciec był oficerem zawodowym. Został wcielony do wermachtu w 1915 roku. Miał wtedy osiemnaście lat (rocz­ nik 1897) i ze względu na doskonałą znajomość języka francuskiego został wysłany z pułkiem Maria Luiza do Brukseli. Na skutek wybuchu popę­ kały mu bębenki w uszach. Wyleczo­ no go w niemieckim szpitalu wojsko­ wym. Stamtąd zdezerterował do Armii Polskiej. Tak, że od początku państwa polskiego przystąpił do czynnej walki z Niemcami. Miał odznaczenia za po­ wstanie śląskie, plebiscyt. Dalszą ka­ rierę umożliwiła mu m.in. znajomość języków, w tym niemieckiego, jako że całe przygotowanie do matury miał w języku niemieckim. Bo majątek był w zaborze pruskim. Majątku nie było od bardzo dawna. Mój dziadek Jan Witt był kupcem

FOT. K. TOMASZEWSKI

O czym Pan opowiada w Kronikach Paryskich? Opowiadam głównie o Paryżu, ale mówię także często o Polsce w oczach Francuzów, a także komentuję echa, które dochodzą mnie z Polski. Zdarzało mi się to często w sprawach szczegól­ nej wagi albo szczególnie zabawnych.

co na pewno mu pomogło. Znał także francuski, może dlatego wybrał Luizja­ nę, wówczas jeszcze mocno frankofoń­ ską. A ojciec znajomość niemieckiego i francuskiego wykorzystał w służbie w armii polskiej. W jego aktach wojskowych zosta­ ło zapisane, że znał niemiecki i pruski. Stąd dowiedziałem się, że było coś ta­ kiego, jak język pruski. Myślę, że dla oficera wywiadu, którym został, była to umiejętność bardzo przydatna, bo przecież wyżsi oficerowie niemieccy to byli głównie junkrzy pruscy, którzy między sobą mówili właśnie w pru­ skim dialekcie. Później, jako pracow­ nik poselstwa polskiego w Berlinie,

Rzecz o Chopinie wynikła z monografii Pałacu Monako, o której wspomniałem. Lubię docierać do źródeł. To jest bardzo specjalna przyjemność dla historyka. Zbierając materiały do historii tego pa­ łacu, natrafiłem na rewelacje dotyczące Chopina, a konkretnie – koncertu no­ worocznego w ambasadzie austriackiej 30.12.1832 roku. Austriacy zawsze przy­ wiązywali wielkie znaczenie do koncer­ tów noworocznych, więc wiedziałem, że chodzi o koncert niezwykły. I tam nagle natknąłem się na nazwisko Cho­ pina. Chciałem dowiedzieć się o tym koncercie czegoś więcej. Rzuciłem się na biografię Chopina i nie znalazłem tam nic. Po oddaniu napisanej mono­ grafii Pałacu Monako zacząłem drążyć sprawę pobytu Chopina w Paryżu od jego przyjazdu do tego właśnie nowo­ rocznego koncertu w ambasadzie Au­ strii. Zobaczyłem ze zdumieniem, że wszystko, co mogę znaleźć w biografiach chopinowskich napisanych do tej pory, jest od początku do końca sfałszowane. Są dwie legendy. Doszedłem do wnio­ sku, że trzeba napisać o tym książkę. Pięć lat zajęły mi studia chopinowskie – napisanie książki i jej dokładne udo­ kumentowanie. Po pierwsze – ze wzglę­ du na własne przekonanie, że należy przyjmować odpowiedzialność za to, co się pisze. A poza tym, gdybym po­ zwolił sobie na najlżejsze potknięcie czy nieścisłość, chopinolodzy natychmiast skoczyliby mi do gardła. I tak się stało. Tak się nie stało, bo część chopinologów po prostu nabrała wody w usta. Nikt nie napisał źle o mojej książce, nikt nie wytknął żadnego błędu. A ja sam zoba­ czyłem dwa, które kiedyś poprawię. Ale za to sześciu czy siedmiu znakomitych polskich historyków napisało recenzje entuzjastyczne, m.in. profesor Krzysz­ tof Bilica. A profesor Andrzej Nowak powiedział w radiu, że to książka feno­ menalna. No więc spotkały mnie same przyjemności i może dlatego telewizja kupiła prawa do adaptacji tej książki. Zrobili adaptację, ja nie miałem nic wspólnego z pisaniem scenariusza ani produkcją, ale w każdym razie była to dla mnie wielka przyjemność, że tele­ wizja chciała pokazać tego Chopina, o którym ja pisałem. Wracając do audycji Kroniki parys­ kie w Radiu WNET – to oczywiście nie jest pierwsza Pana przygoda radiowa. Nie jest. W Paryżu, kiedy jako tako sta­ nęliśmy na nogi, nawiązałem współpra­ cę z Radiem Wolna Europa. Początkowo mówiłem raz na tydzień, a bardzo pręd­ ko zacząłem mówić codziennie, łącznie z sobotami. To były komentarze poli­ tyczne dla audycji Fakty, wydarzenia,

Wiedziałem, że komentarz do audycji Fakty, wydarzenia, opinie jest słuchany przez co najmniej 20 milionów Polaków. Nigdy żaden dziennikarz radiowy nie miał i nie będzie miał takiego audytorium. ojciec był płatniczym i właściwie ofi­ cerem prowadzącym największego asa polskiego wywiadu, czyli porucznika Jerzego Sosnowskiego, który zdobył w Niemczech niezwykle ważne doku­ menty, m.in. plan inwazji na Francję przez Belgię, a nie przez linię Magi­ nota, jak o tym marzyli i spodziewali się Francuzi. Ojciec był także oficerem dyżur­ nym w sztabie generalnym wieczorem 24 sierpnia ’39 roku, kiedy przyszła de­ pesza od Lecomte’a z Paryża, która po­ dawała syntezę niemiecko-sowieckiego paktu Ribbentrop–Mołotow. W tej syn­ tezie podano bardzo dokładnie, kiedy mają uderzyć na Polskę Niemcy, a kiedy Sowieci, gdzie ich armie mają się spot­ kać itd. 24 sierpnia wieczorem rząd pol­ ski był już o tym powiadomiony. Ojciec mój przyjął tę depeszę, rozszyfrował ją, wręczył kierownikowi referatu. Dotar­ ła na pewno do Becka, który zresztą wszystkie te wydarzenia przewidział. To, moim zdaniem, powstrzymało go od podpisania jakiegokolwiek paktu z Hitlerem. Wiedział, że wojna i tak wybuchnie, a honor był jedynym, co wówczas można było uratować. To była sytuacja tragiczna. W ostatnich latach napisał Pan i wydał dwie książki. Jedna to Kroniki paryskie – audycji pod tym tytułem można słuchać na żywo w każdy czwartek o godzinie 7.45 w Radiu WNET. A druga to Przedpiekle sławy. Rzecz o Chopinie.

opinie. Później zwróciłem uwagę mego dyrektora Lechosława Gawlikowskiego na brak przeglądu prasy francuskiej. I dyrektor powiedział: „Doskonały po­ mysł. Od jutra będzie pan to robił”. No i 7.36–7.38 byłem na antenie z przeglą­ dem prasy. To była bardzo ciężka praca. Wiedziałem, że komentarz do audycji Fakty, wydarzenia, opinie jest słuchany przez co najmniej dwadzieścia milionów Polaków. Nigdy żaden dziennikarz ra­ diowy nie miał i nie będzie miał takiego audytorium. Ale to zobowiązuje – do ścisłości i do jakości. Nagrywałem te audycje o osiemnastej przez telefon, żeby były na antenie w audycji Fakty, wyda­ rzenia, opinie o 22.00. Sam nie mogłem być na żywo przed mikrofonem, bo mu­ siałem już spać, żeby wstać o wpół do szóstej rano, pobiec do kiosku po gaze­ ty i zrobić przegląd prasy na 7.36–7.38. A w tzw. międzyczasie telefonowali ko­ ledzy z Monachium i mówili: „Robiłeś przegląd prasy, to na pewno już masz gotowy komentarz do Faktów, wydarzeń, opinii. Zrobiłbyś jeszcze te dwie i pół minuty do Panoramy dnia”. I robiłem. I tak aż do zamknięcia Polskiej An­ teny Radia Wolna Europa. Pozwoliło mi to towarzyszyć rodzącej się w tamtym okresie polskiej demokracji. Bardzo to było interesujące. A potem powie­ działem sobie: Radio Wolna Europa nie istnieje – koniec z radiem. I wtedy spotkałem redaktora Krzysztofa Sko­ wrońskiego i Radio WNET, a przywią­ zanie do radia okazało się silniejsze od wszelkich postanowień. K


KURIER WNET · STYCZEŃ 2O19

10

STA RC I E · M O C A R ST W

Niemal niepostrzeżenie świat wszedł w okres nowej „zimnej wojny”, nie tej z filmu Pawła Pawliko wej czy też gospodarczej, niemniej te zmagania toczą się praktycznie w każdej sferze stosunków m

rzed naszymi oczyma

rozgrywa się fascynująca walka o dominację nad światem. Po rozpadzie ZSRR wydawało się, że Stany Zjednoczone na zawsze pozostaną jedynym supermocarstwem. Przejawem tego stanowiska była słynna swego czasu książka Koniec historii i ostatni człowiek F. Fukuyamy. Ten tryumfalizm srodze się zemścił, niepostrzeżenie Amerykanom wyrosła groźna konkurencja. Biorąc pod uwagę to, że w przeciwieństwie do Sowietów Chiny są rywalem USA w praktycznie każdej dziedzinie, szczególnie w zakresie gospodarczym, druga zimna wojna zapowiada się na konflikt dużo bardziej brzemienny w skutkach od tej z lat 1945–1989.

Chiny największą „linią montażową” świata? Z ekonomicznego punktu widzenia, z wyjątkiem produkcji broni i surowców, ZSRR – jak i obecnie Rosja – nie miał nic światu do zaoferowania, natomiast Chiny są potęgą gospodarczą. Kraj ten jest postrzegany jako największa „linia montażowa” świata, ale jest to duże uproszczenie. Owszem, Chiny dominują w wielu branżach przemysłu lekkiego, szczególnie w dziedzinach pracochłonnych, a także ciężkiego – na przykład połowa światowej produkcji stali i cementu przypada właśnie na ten kraj. Niemniej Chiny błyskawicznie reorientują swą gospodarkę na produkcję towarów wymagających użycia najnowocześniejszych technologii i podaży usług. Dzięki swemu ogromnemu rynkowi, do którego dostępu broni zręczna polityka gospodarcza, oraz dzięki szczodrym subsydiom ofiarowanym także prywatnym przedsiębiorst­wom Kraj Smoka jest w sta-

nie zapewnić sobie pows­tanie wielkich firm, które potem podbijają świat, także w dziedzinach hi-tech. Na przykład Huawei jest największym na świecie wytwórcą sprzętu telekomunikacyjnego i drugim (po Samsungu, a przed Apple) smartfonów, a Lenovo jest największym wytwórcą superkomputerów i drugim największym producentem notebooków i tabletów. Tuż za powyższymi są ZTE pod względem sprzętu telekomunikacyjnego, Xiaomi i Oppo zaś – smartfonów. Wypada nadmienić, że Huawei i ZTE osiągnęły sukcesy pomimo tego, że w 2012 r. rząd amerykański w praktyce nałożył embargo na sprzedaż ich sprzętu w USA (największym pojedynczym rynku świata). W Polsce dużo się mówi o elektromobilności, natomiast w Chinach po prostu działa się w tym zakresie i to na niespotykaną nigdzie indziej skalę – w 2018 r. ponad połowa globalnej produkcji samochodów z napędem elektrycznym (bateryjnym i hybrydowym) przypada właśnie na ten kraj (ponad 1,1 miliona aut, wszystkie sprzedane na rynku krajowym). Wypada nadmienić, że właśnie w Chinach największa proporcja produkcji i sprzedaży, około ¾, przypada na wozy o „czystym” napędzie elektrycznym (czyli na baterie), natomiast w USA i EU około połowa to auta o napędzie hybrydowym. W niektórych dziedzinach wymagających użycia najnowocześniejszych technologii chińskie przedsiębiorstwa dokonują postępów w niewiarygodnym tempie. W listopadzie 2018 w rankingu TOP500 chińskie firmy zajęły trzy czołowe miejsca pod względem zainstalowanej liczby superkomputerów (Lenovo – 140, Inspur – 84 i Sugon – 57). Owszem, firmy amerykańskie (Cray i IBM) nadal wytwarzają superkomputery o większej szybkości

działania, niemniej zbudowane w Chinach (i to na chińskich procesorach, bo USA już dawno zabroniły eksportu do Chin najlepszych tego typu podzespołów) zajmują trzecią i czwartą lokatę na liście najpotężniejszych superkomputerów (po maszynach IBM). Zaledwie pięć lat wcześniej firmy chińskie w ogóle nie były wymienione na tej liście, natomiast superkomputery wyprodukowane przez amerykańskie HPE, IBM i Cray stanowiły 83% wszystkich zainstalowanych systemów sklasyfikowanych w TOP500. W związku z błyskawicznym rozwojem chińskich firm komputerowych, w lis­ topadzie 2018 r. w Chinach było zainstalowanych 227 superkomputerów mieszczących się

Prezydent i Kongres utworzyli zwarty antychiński front. Jedyne pytanie, jakie ciśnie się na usta, to: dlaczego dopiero teraz? Czy, z amerykańskiego punktu widzenia, dwadzieścia, a nawet dziesięć lat temu sprawy nie byłyby dużo prostsze? na liście TOP500 (45,4%), natomiast w USA tylko 109 (21,8%). Niemniej, pod względem zainstalowanej mocy, Amerykanie nadal mają przewagę – 37,7% światowej mocy obliczeniowej wobec 31% dla Chińczyków, ale tylko pięć lat wcześniej w tym zakresie stosunek wynosił 47,3% do 19,4%. Trzeba pamiętać, że sukcesy chińskich przedsiębiorstw są możliwe dzięki importowi wielu kluczowych technologii. Bez opatentowanych w USA, a często wytwarzanych na Tajwanie czy w Singapurze podzespołów, Huawei, ZTE, czy Lenovo nie byłyby tak znanymi markami na świecie. Z powodu złamania wcześniejszych umów, w kwietniu 2018 r. administracja Donalda Trumpa wydała zakaz sprzedaży ZTE jakichkolwiek podzespołów

i firma ta z dnia na dzień przes­tała działać. W wyniku dalszych negocjacji i zapłacenia przez Chińczyków ogromnych kar zakaz ten został cofnięty, niemniej przypadek ten dos­ konale obrazuje ogromne luki technologiczne, na jakie nadal cierpi gospodarka chińska.

Made in China 2025 Przywództwo chińskie zdawało sobie sprawę z tych niedociągnięć i płynących stąd zag­rożeń – zupełnego uzależnienia od USA i Europy Zachodniej w wielu dziedzinach – i w 2015 r. ogłosiło dziesięcioletni plan, naz­ wany Made in China 2025, stawiający sobie za cel uzyskanie daleko idącej niezależnoś­ ci w zakresie wybranych kluczowych technologii. Ten plan także zakładał, że w roku 2049, w stulecie powstania ChRL, kraj ten ma uzyskać światową dominację w tych przemysłach. Zainicjowana przez obecnego amerykańskiego prezydenta wojna gospodarcza za nadrzędny cel stawia sobie zaniechanie przez przywództwo chińskie wcielenia w życie owego programu. Inne kraje, na przykład Niemcy i Japonia, ogłosiły podobne programy, ale właśnie Made in China 2025 stał się obiektem zażartych ataków ze strony Donalda Trumpa. Nic dziwnego, Niemcy i Japonia są nie tylko sojusznikami, ale na ich terenie stacjonują wojska amerykańskie, więc kraje te są w niemałym stopniu zależne politycznie i wojskowo od USA. Strategia Made in China 2025 zakłada ambitne zadania, szczególnie w zakresie elektroniki. W chwili obecnej chiński popyt na półprzewodniki stanowi 60% światowego zapotrzebowania, ale chińska podaż tych kluczowych produktów stanowi tylko 13% ogólnej podaży. Dziesięcioletni plan zakłada, że

w 2025 produkcja krajowa będzie pokrywać 70% chińskiego zapotrzebowania na półprzewodniki. Obecnie praktycznie wszystkie układy scalone używane w smartfonach chińskiej produkcji pochodzą z importu; do 2025 r. 40% ma pochodzić z rodzimej produkcji. Podobna sytuacja ma nastąpić także w zakresie innych kluczowych technologii. Inaczej mówiąc, chińskie przedsiębiorstwa mają zajmować miejsca firm zachodnich. Rzecz nie dotyczy tylko elektroniki. Podobne plany są kreślone w odniesieniu do przemysłów lotniczego i kosmonautycznego, sterowanych cyfrowo maszyn i robotów, najbardziej zaawansowanych technologii w przemyśle stoczniowym i transporcie kolejowym, maszyn rolniczych i informatyki, sprzętu medycznego oraz nowych materiałów (polimerów). Biorąc pod uwagę tempo, w jakim chińscy wytwórcy wdarli się do czołówki przemysłu komputerowego, można przypuszczać, że strategia Made in China 2025 ma duże prawdopodobieństwo powodzenia, a zatem obawy Zachodu co do osiągnięcia przez Chiny światowej dominacji już za 30 lat nie są pozbawione podstaw. O ile Unia Europejska nie stanowi jednolitego państwa i chińska ekspansja może przynieść wymierne korzyści niektórym jej członkom, na przykład Grecji i Portugalii, i z tego względu Europie jest trudniej przyjąć jednolite stanowisko w tej kwestii, o tyle w USA sprawy mają się inaczej i zarówno władza wykonawcza (Prezydent), jak i władza ustawodawcza (Kongres) utworzyli zwarty antychiński front. Jedyne pytanie, jakie ciśnie się na usta, to: dlaczego dopiero teraz? Czy, z amerykańskiego punktu widzenia, dwadzieścia, a nawet dziesięć lat temu sprawy nie byłyby dużo prostsze? Pośrednio odpowiedź na te pytania daje tabela (dane pochodzą z Banku Światowego). Pomiędzy 1996 a 2016 r. Chiny dokonały ogromnych postępów, co w pierwszym rzędzie jest skutkiem nadzwyczaj wysokich nakładów na inwestycje w środki trwałe. Wypada podkreślić zwiększającą się efektywność tych inwestycji; energochłonność produkcji poważnie zmalała, choć jeszcze nie osiągnęła poziomu amerykańskiego. Podobne trendy można zaobserwować w zakresie prac badawczo-rozwojowych – Chiny stawiają na naukę i innowacje. Chiny i USA nadal dzieli

PKB USA i CHIN

spora różnica, ale dysproporcje gwałtownie zmalały. Warto pamiętać, że ostatni miernik, względna liczba zatrudnionych w instytucjach badawczo-rozwojowych, jest w Kraju Smoka znacznie niższa niż w USA, ale już nie w bezwzględnych wartościach, bo Chińczyków jest ponad czterokrotnie więcej niż Amerykanów. W jednym zakresie należy wykazać pewną ostrożność – udziału towarów hi-tech w całkowitym eksporcie, ponieważ duża część tego wywozu to są produkty wytwarzane przez przedsiębiorstwa amerykańskie w Chinach, zatem w sensie kontroli nad technologiami, nie jest to wywóz chiński. Stąd też, z amerykańskiego punktu widzenia, batalia o pogrzebanie strategii Made in China 2025 ma tak ogromne znaczenie.

Niemniej należy brać pod uwagę, że poziom rozwoju gospodarki chińskiej jest nadal znacznie niższy od amerykańskiej. Patrząc na realny PKB na głowę mieszkańca zauważamy, że przeciętny Chińczyk wytwarza zaledwie 28% tego, co produkuje przeciętny Amerykanin – należy jednak pamiętać, iż w 1990 r. chińskie PKB na głowę mieszkańca wynosiło zaledwie 4% amerykańskiego. Amerykanie pokładają wielką nadzieję w tej ogromnej różnicy w PKB na mieszkańca, ponieważ fakt ten pokazuje także gigantyczną przepaść w zakresie wydajności pracy. Gdyby udało im się utrącić strategię Made in China 2025, wówczas Chinom byłoby niesłychanie trudno przeorientować gospodarkę w kierunku dziedzin hi-tech i wydostać się z „pułapki średniego rozwoju”.

Realny całkowity PKB USA

Przed ogłoszeniem reform gospodarczych przez Deng Xsiaopinga w 1978 r. gospodarka chińska stanowiła drobny ułamek tego, co produkowały Stany Zjednoczone. Bank Światowy szacuje, że w 1977 r. PKB USA był prawie dwunastokrotnie większy od chińskiego, natomiast w 2017 r. stosunek ten wyniósł już tylko 1,6: 1. Stąd też nieustannie mówi się o Chinach jako o drugiej największej gospodarce świata. Jednak nieco inaczej wygląda ta sprawa, gdy weźmie się pod uwagę różnicę w cenach, czyli jeśli policzy się tak zwany realny PKB w obu krajach. W tym przypadku okazuje się, że w roku 2013 PKB Chin przewyższyło PKB USA i dziś różnica wynosi już 20% na korzyść Państwa Środka (wykres). Nie jest to bynajmniej przykład antyamerykańskiej „wrogiej propagandy”, na stronie internetowej CIA znajdujemy takie same dane. Patrząc na tę sprawę z innej perspektywy, w okresie 1990–2017 realny PKB Chin wzrósł prawie 21 razy, podczas gdy USA tylko niewiele ponad trzykrotnie. Te dwie liczby obrazują nieprawdopodobne tempo wzrostu PKB w Chinach – bez wątpienia nie było w historii świata podobnego przypadku i prognozy na najbliższe lata głoszą, że dysproporcje w potencjale gospodarczym tych krajów będą się nadal powiększać.

Inwestycje w środki trwałe, brutto (% PKB) Zużycie energii (w przeliczeniu na kg. ropy) na $1000 PKB (w cenach stałych z 2011 r.)

Wydatki na prace badawczo-rozwojowe (% PKB) Zatrudnienie w instytucjach badawczo-rozwojowych (na milion mieszkańców)

20000

15000

10000

5000

1990

1993

1996

1999

2002

Wojna gospodarcza Żeby zmusić przywództwo chińskie do zmiany strategii gospodarczej, administracja D. Trumpa uciekła się do wojny handlowej. Korzystając z tego, że Chiny dużo więcej wywożą do USA niż Ameryka eksportuje do Chin, Wa-

Kazimier

Wybrane dane makroekonomiczne (wg danych Banku Światowego)

Eksport produktów wymagających użycia wysoce zaawansowanych technologii (w % wywozu towarów przemysłowych)

25000

Kraj

rok 1996

rok 2016

USA

21,3

19,5

Chiny

32,5

42,8

USA

193,7

134,0*

Chiny

316,1

175,3*

USA

30,8

20,0

Chiny

12,4

25,2

USA

2,44

2,79**

Chiny

0,56

2,07**

USA

3122,6

4232,0*

Chiny

442,6

1113,1* *

2014

**

2015

szyngton zaczął nakładać wysokie cła na import towarów z Kraju Smoka. Kalkulacja była prosta: odnotowaliśmy około 370 miliardów dolarów deficytu w handlu, więc Chiny mają tu dużo więcej do stracenia niż my. W samej rzeczy Pekin, który początkowo odpowiadał nałożeniem ceł na taką samą wartość importu z Ameryki, jaką USA obciążały wwóz z Chin, szybko przekonał się, że wyczerpał możliwoś­ ci symetrycznego działania. Waszyngton ma jeszcze w zapasie ewentualność nakładania ceł na kolejne ponad 250 miliardów dolarów importu z Chin, podczas gdy Pekin wystrzelał już całą amunicję. W związku z powyższym prezydent Xi zdecydował się zawrzeć rozejm. Podczas spotkania z prezydentem Trumpem w Buenos Aires w trakcie szczytu G20, w zamian za odłożenie w czasie (tylko o 2 miesiące) podwyższenia ceł z 10 do 25% na wwóz chińskich towarów do USA na łączną kwotę 200 miliardów dolarów zgodził się na obniżenie ceł na importowane do Kraju Smoka amerykańskie samochody, niezwłoczne drastyczne zwiększenie zakupów amerykańskich towarów rolniczych i ropy celem poważnego obniżenia deficytu w obrotach międzynarodowych i, najważniejsze, na rozpoczęcie poważnych negocjacji tyczących się lepszej ochrony praw autorskich i praw zagranicznych inwestorów działających w Państwie Środka. Pierwszą rundę wygrali Amerykanie, niemniej wygląda na to, że jest to zaledwie przygrywka do dalszych zmagań. Trudno sobie wyobrazić, aby chińskie przywództwo było skłonne do wyrzeczenia się wielkomocarstwowych ambicji, ponieważ tylko w warunkach szybkiego wzrostu stopy życiowej i nieustannego marszu na podbój świata komuniści mogą utrzymać się przy władzy. Z drugiej


STYCZEŃ 2O19 · KURIER WNET

11

USA·KONTR A·CHINY

owskiego, ale tej między USA i ZSRR. Oficjalnie mówi się o amerykańsko-chińskiej wojnie handlomiędzynarodowych, począwszy od konfliktu ideologicznego, a skończywszy na wyścigu zbrojeń.

A i Chin (wg szacunków Banku Światowego)

Chiny USA

2005

2008

2011

2014

2017

strony, przyzwyczajony do grania pierwszych skrzypiec amerykański establishment nie ma zamiaru ustąpić miejsca Azjatom. Obie strony słusznie uważają, że w ostatecznym rozrachunku względna potęga gospodarcza zadecyduje o tym, który z pretendentów do światowej dominacji przeważy.

dla nich warunkach. Dzięki temu udało się zażegnać powstanie krytycznego w stosunku do USA wspólnego frontu Chiny-Japonia-UE, spowodowanego amerykańskim protekcjonizmem. Ostatnio wiele krajów zachodnich ogłosiło zakaz instalowania sprzętu telekomunikacyjnego produkowanego przez Huawei i ZTE, co jest ciosem w samo serce chińskich planów zdominowania przemysłów używających najnowocześniejszych technologii. Chiny nie pozostają w tyle za USA, by nie powiedzieć, że znacznie wcześniej rozpoczęły budowę sojuszów. Wielkim krokiem w tym kierunku było założenie w 2014 r. Azjatyckiego Banku Inwestycji Infrastrukturalnych, do którego, wbrew ostrym protestom USA, przyłączyły się wszystkie większe państwa zachodnie. Jest to nieodłączny element szerszego planu zdobycia sojuszników, jeśli nie podporządkowania sobie Euroazji i Afryki, pod nazwą Nowego Szlaku Jedwabnego. Pierwsze fragmenty tego szlaku powstały już dawno, Chiny zainwestowały w gazo- i ropociągi w Azji Środkowej (Turkiestan i Kazachstan), a także budowały infrastrukturę w Pakistanie. Ponieważ w Azji Środkowej dominowała Rosja, USA nie wykazywały tymi przedsięwzięciami większego zainteresowania. W ciągu ostatnich lat Szlak Jed­ wabny objął także spore połaci Afryki i Azji, tereny, które do tej pory mocarstwa zachodnie uważały za swoją domenę, stąd został przy-

z Dadak

W poszukiwaniu sojuszników Początek prezydentury Trumpa zaznaczył się skrajnie jednostronnym podejściem do zagadnień polityki międzynarodowej. USA wycofały się z Transpacyficznego Partnerst­ wa (TPP) – strefy gospodarczej, która miała objąć wszystkie ważniejsze państwa leżące na obrzeżach Pacyfiku z wyjątkiem Chin. Podobny los spotkał negocjacje tyczące się Transatlantyckiego Partnerstwa w zakresie Handlu i Inwestycji (TPIP). Co więcej, USA nałożyły pokaźne cła na import stali i aluminium, które objęły także najbliższych sojuszników ( Japonię i UE), a także zagroziły wprowadzeniem ceł na import samochodów z UE. W budżecie amerykańskim na rok 2018 znalazło się miejsce na poważne zwiększenie wydatków na zbrojenia, ale odbyło się to kosztem finansowej pomocy dla krajów mniej rozwiniętych, co natychmiast poprawiło pozycję Chin wśród tych państw. Szybko jednak okazało się, że jeśli chce się pokonać przeciwnika, który ma większy potencjał gospodarczy i ponad czterokrotnie więcej ludności, to cel ten będzie łatwiej osiągnąć w większym gronie, albowiem zakusy chińskie to nie tylko zagrożenie dla pozycji UE, ale jeszcze bardziej Japonii i Australii. Fakt ten znalazł odbicie w opracowanych na przełomie lat 2017/2018 strategiach Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Narodowej. Stąd też Donald Trump ochoczo przyjął oliwną gałązkę, którą wyciągnął do niego J-C. Juncker, i cła na europejskie auta zostały, przynajmniej chwilowo, odłożone do lamusa, Kongres uchwalił zaś ustawę, w wyniku której powstał nowy fundusz, stawiający sobie za cel inwestycje w krajach mniej rozwiniętych na korzystnych

puszczony zmasowany atak propagandowy na tę inicjatywę. Z punktu widzenia Pekinu kluczowe jest posiadanie kontroli nad szlakami morskimi, Morzami Wschodnio- i Południowochińskim oraz Oceanem Indyjskim. Strategia „sznurka pereł” ma doprowadzić do osiągnięcia tego celu. Ważnymi elementami tego zamiaru są bazy wojskowe założone na niezamieszkałych wysepkach na Morzu Południowochińskim, ale w grę wchodzą także porty w Sri Lance, Pakistanie i Dżibuti. Dla Zachodu konkurowanie z Chinami na obszarach Afryki, Azji, a obecnie także Ameryki Łacińskiej jest szalenie utrudnione, ponieważ chiński popyt na surowce znacznie przekracza to, co USA, Europa i Japonia mogą zakupić. Ponadto przedsiębiorstwa chińskie dysponują ogromnymi środkami i dzięki temu są w stanie sfinansować budowę kolei, dróg i portów koniecznych do połączenia kopalń ze światowymi rynkami zbytu. Chińskie międzynarodowe obroty są największe na świecie i biorąc pod uwagę zarówno import, jak i eksport, dla 130 państw Kraj Smoka jest najważniejszym partnerem handlowym. Zatem Chiny mają ogromne atuty po swojej stronie. Wypada nadmienić, że, w przeciwieńst­ wie do kontrolowanych przez USA i Europę Banku Światowego i MFW, Azjatycki Bank Inwestycji Infrastrukturalnych nie stawia swym klientom żadnych warunków powszechnie postrzeganych jako „drażliwe”, na przykład tyczących się przestrzegania praw ludzkich i prawa własności, czy wymogu prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych. Dlatego też jest on niesłychanie atrakcyjnym źródłem kredytów dla krajów, które nie są w pełni demokratyczne.

„Front ideologiczny” Ten ostatni czynnik jest częścią zmagań na polu ideologicznym. Chiny głoszą „socjalizm o chińskiej specyfice”, który jest atrakcyjną alternatywą dla neoliberalnego porządku promowanego w ramach tzw. konsensusu waszyngtońskiego, opartego na skrajnie rynkowym podejściu do gospodarki. Doświadczenia chińskie, a wcześniej japońskie, tajwańskie i koreańskie jasno wykazują, że dobrze opracowana strategia rozwoju gospodarczego pozwala na szybkie dogonienie państw najwyżej rozwiniętych, stąd też „model azjatycki” jest nadzwyczaj atrakcyjny nie tylko dla krajów rządzonych przez autokratów. W mniejszym lub większym stopniu wcielają go w życie demokratyczne Malezja i Tajlandia. Paradoksalnie, w obecnej chwili Chiny mogą bardziej uchodzić za promotora idei wolnego handlu międzynarodowego niż Stany Zjednoczone. Cła nałożone na import towarów w ramach strategii „interes Ameryki [zawsze] na pierwszym miejscu (America First)” oraz bezprecedensowe ataki na Światową Organizację Handlu (WTO), którą Donald Trump oskarża o stronnicze, antyamerykańskie decyzje, podważają wizerunek USA jako obrońcy wolności gospodarczej. Jak to określił były Doradca ds. Bezpieczeństwa gen. H. R. McMaster, USA stoją przed wyzwaniem, jak przekonać świat, że America First nie oznacza „Ameryka sama sobie”. Szczęśliwie dla USA, Chiny nie są dobrotliwym partnerem – swoje interesy na Morzu Południowochińskim forsują, nie oglądając się na dobro innych państw leżących na jego obrzeżach – Pekin rości sobie wyłączne prawa do praktycznie całego tego akwenu. Ten spór daje USA i jego sojusznikom, szczególnie Australii, duże możliwości przeciwdziałania, co też jest przez nich skutecznie wykorzystywane. Chiny posiadają także szereg innych słabych punktów. Kraj ten nie szanuje podstawowych wolności i praw ludzkich, gnębi mniejszości narodowe oraz wspiera szpiegostwo i piractwo gospodarcze. Obywatele chińscy są pozbawieni swobodnego dostępu do informacji. Mówiąc wprost, Chiny stanowią model rozwoju atrakcyjny dla autokratów, który jest oparty na błyskawicznej poprawie warunków bytowych ludności kosztem wyrzeczenia się przez obywatela podstawowych swobód.

Stany Zjednoczone czynią starania, by do tego sojuszu wciągnąć także Indie. Chiny intensywnie rozbudowują swój przemysł zbrojeniowy. Do niedawna bardzo dużą cześć ich zapotrzebowania na uzbrojenie pokrywał import z Rosji, ale w trakcie ostatnich lat coraz więcej broni pochodzi z ich własnej produkcji, ba, zaczynają nawet wchodzić na międzynarodowe rynki ze swoim sprzętem. W niek­tórych przypadkach, na przykład w zakresie łodzi podwodnych, chińskie modele są bardzo podobne do rosyjskich, stąd też kraj ten uchodzi za „niewdzięcznego klienta”, czyli takiego, który bez zahamowań kopiuje importowane wyroby. W każdym razie Kraj Smoka wydaje się szybko

Chińskie międzynarodowe obroty są największe na świecie i biorąc pod uwagę zarówno import, jak i eksport, dla 130 państw Kraj Smoka jest najważniejszym partnerem handlowym. Zatem Chiny mają ogromne atuty po swojej stronie. przeganiać mistrza. Ostatnio chińska marynarka wojenna wzbogaciła się o pierwszy lotniskowiec własnej produkcji, znacznie przewyższający kupioną od Ukrainy jednostkę, która powstawała jeszcze na zamówienie floty ZSRR. Biorąc pod uwagę, że stocznie chińskie należą do najściślejszej czołówki światowej, także pod względem zaawansowania technologicznego, można przypuszczać, kraj ten nie tylko dorówna USA i jego sojusznikom w zakresie ilości, ale także i jakości. Również chińskie siły lotnicze szybko uzupełniają swój arsenał. Do służby wszedł myś­ liwiec o kryptonimie J-20, który jest zaprojektowany jako konkurent dla amerykańskiego F-22. Niebawem mają się zakończyć próby z myśliwcem J-31, maszyną pomyślaną jako konkurent dla F-35. Tę ostatnia maszynę Chiny chcą oferować państwom drugim.

Wyścig zbrojeń

Gorąca wojna?

Rywalizacja amerykańsko-chińska ma także wymiar militarny. W tej chwili USA posiada przewagę, niemniej także i w tej dziedzinie Kraj Środka szybko nadrabia zaległości. Sztokholmski Międzynarodowy Instytut Badań nad Pokojem (SIPRI) szacuje, że w roku 1990, licząc według bieżącego kursu wymiennego, stosunek wydatków wojskowych USA do wydatków Chin wynosił ponad 30:1, w 2010 wynosił jeszcze 6:1, podczas, gdy w roku 2015 (ostatni, za który posiadamy dane) zmalał do 2,8:1. Stany Zjednoczone mają bazy wojskowe i są zaangażowane militarnie na całym świecie, natomiast dla Chin zasadniczy jest obszar zachodniego Oceanu Spokojnego i Ocean Indyjski. Wszystko wskazuje na to, że niebawem osiągnął one wojskową równowagę na interesujących ich obszarach, jeśli już to nie nastąpiło. Chiny koncentrują swe wysiłki na marynarce wojennej i lotnictwie, inwestycje w siły lądowe zaś są czynione na mniejszą skalę. Wypada także przypomnieć, że szacunki wydatków USA obejmują także koszty wojen z samozwańczym Państwem Islamskim i w Afganistanie. Chińskie plany rozbudowy sił morskich zakładają poziom 500 jednostek na- i podwodnych, podczas gdy USA pragną dojść do pułapu 350. Zatem na długą metę Chiny mogą być powstrzymane na interesujących ich akwenach tylko i wyłącznie w przypadku powstania szerokiej antychińskiej koalicji. Prezydent Trump dąży do tego celu i wypada podkreślić, że obecnie Morze Południowochińskie patrolują nie tylko marynarki Japonii, Australii i Wielkiej Brytanii, ale także Francji.

Postępy w zakresie rozbudowy i modernizacji sił zbrojnych dają Chinom poczucie siły i państwo to nie waha się wykorzystywać tego atutu. Najlepszym tego przykładem są nieustanne groźby wysuwane pod adresem Tajwanu, którą to wyspę Pekin uważa za zbuntowaną prowincję, która musi wrócić na łono ojczyny. Wojownicze nastawienie jest także ostentacyjnie demonstrowane na Morzu Południowochińskim, gdzie nieduże rafy koralowe są zamieniane na bazy wojskowe. Wysiłki te zostały dopiero ostatnio nagłośnione, jednak należy pamiętać, że pierwsze kroki zostały podjęte już w 1988 roku. Dziś te instalacje wojskowe obejmują lotniska zdolne przyjąć największe samoloty transportowe, okręty o każdej wyporności i posiadają najnowocześniejsze urządzenia telekomunikacyjne i aparaturę do zagłuszania obcych sygnałów radiowych. Bez wątpienia celem tych wszystkich przedsięwzięć jest wypchnięcie marynarki Stanów Zjednoczonych i ich sprzymierzeńców poza ten niezwykle ważny z chińskiego punktu widzenia akwen. Zarówno marynarka wojenna Chin, jak i ich lotnictwo prowadzą bardzo ryzykowną grę w „kotka i myszkę” z amerykańskim siłami zbrojnymi, skutkiem czego doszło do kilku groźnych incydentów, które mogły doprowadzić do nieobliczalnych w skutkach konsekwencji. Nie sposób przewidzieć reakcji przywódców tych państw, gdyby jakiś nieszczęśliwy wypadek poskutkował śmiertelnymi ofiarami. Szczególnie, że Chiny błyskawicznie podnoszą gotowość bojową swych sił nuklearnych.

Polska wobec nowej zimnej wojny Strategie Obrony i Bezpieczeństwa Narodowego USA zakładają utrzymanie przez nie przewagi (overmatch) wojskowej nad wszystkimi pretendentami do supremacji nad światem. Nie będzie to łatwa sprawa, szczególnie w przypadku dalszego szybkiego rozwoju gospodarczego Chin. Rzut oka na dane tyczące się sytuacji budże­towej Stanów Zjednoczonych nie pozostawiają wątpliwości: kraj ten zbliżył się do kresu swych możliwości finansowych. W obecnym roku finansowym, pomimo stosunkowo szybkiego trampa wzrostu PKB, deficyt budżetowy przekroczy bilion dolarów. Zatem niebawem USA staną wobec perspektywy: albo zwolnić tempo zbrojeń, albo podnieść podatki, albo obciąć i tak niewysokie wydatki na programy pomocy społecznej. W obecnej konfiguracji politycznej opcje druga i trzecia są mało prawdopodobne, natomiast możliwość pierwsza byłaby równoznaczna z wywieszeniem białej flagi w drugiej zimnej wojnie. Z tych powodów, z amerykańskiego punktu widzenia najlepszym rozwiązaniem byłoby zawiązanie globalnej koalicji antychińskiej, sojuszu, w którym niezbędnym członkiem byłaby Rosja. Tylko w sytuacji całkowitego okrążenia Chin, co pociągałoby za sobą także ograniczenie, jeśli nie zamknięcie dostaw kluczowych surowców, Krajowi Środka można by narzucić warunki wymuszające rezygnację z posiadania kontroli nad kluczowymi technologiami. Tak długo, jak kraj ten jest zależny od importu takich technologii, tak długo Chinom można narzucić politykę gospodarczą zgodną z interesami Zachodu. O tym, że w tej chwili gospodarka chińska jest wystawiona na tego typu groźbę, najlepiej świadczy wspomniana wyżej zapaść jednej z największych chińskich firm (ZTE). Do tej pory ekspansja Chin była głównie nakierowana na zabezpieczenie dróg morskich, szlaków biegnących z obszaru Bliskiego Wschodu i Afryki, czyli Oceanu Indyjskiego i Morza Południowochińskiego. Jeśli ten cel zostanie osiągnięty, czyli gdyby Chiny wygrały pierwszy etap nowej zimnej wojny, kolejny najprawdopodobniej nie byłby skierowany przeciw USA, bo Chiny i USA dzieli Ocean Spokojny, ale na północ, czyli Syberię. Na tych obszarach, z jednej strony, zalegają ogromne bogactwa

naturalne konieczne do zabezpieczenia długofalowego rozwoju Chin, a z drugiej, są one bardzo słabo zaludnione – co więcej, szybko się wyludniają. Zatem Chiny stanowią śmiertelne zagrożenie dla Rosji. USA mogą przegrać zimną wojnę z Chinami, ale taki rozwój sytuacji przyniósłby Stanom „tylko” detronizację z pozycji światowego hegemona, ale nie podległość polityczną i gospodarczą. Natomiast dla Ros­ji taki rozwój sytuacji stanowiłby katastrofę, perspektywę utraty azjatyckiej części państwa i groziłby statusem chińskiego wasala. Zatem Rosja ma w gruncie rzeczy całkowicie zbieżne interesy z USA w kwestii chińskiej. Na przeszkodzie realizacji sojuszu amerykańsko-rosyjskiego stoi „konserwatywna” postawa większości amerykańskiego establishmentu, który pragnie wyrównać rachunki z okresu pierwszej zimnej wojny. Okres rywalizacji USA-ZSRR jest jeszcze w świeżej pamięci elit wojskowych i wywiadu, co nie znaczy, że brak wśród nich osób zdających sobie sprawę z nowej sytuacji geopolitycznej, czego doskonałym przykładem jest były doradca ds. bezpieczeństwa Donalda Trumpa, gen Michael Flynn. Nie tylko głosił on, ale i ochoczo działał na rzecz zawarcia sojuszu amerykańsko-rosyjskiego. Podobnie prezydent Trump wielokrotnie podnosił tę sprawę. Co więcej, Donald Trump niesłychanie krytycznie odnosi się do NATO, organizacji gwarantującej niepodleg­ łość naszą i naszego regionu. Mówiąc wprost, druga zimna wojna ma dla Polski niesłychanie istotne implikacje. Nad nami wisi groźba porozumienia amerykańsko-chińskiego, rozwiązanie NATO i zabezpieczenie rosyjskich interesów w Europie Środkowo-Wschodniej. K Profesor Kazimierz Dadak jest doktorem filozofii i ekonomii, od 2000 roku wykładowcą na Hollins University w Wirginii, USA.


KURIER WNET · STYCZEŃ 2O19

12

DROGA·DO·NIEPODLEGŁOŚCI

Z

Sto lat temu Ślązacy i Poznaniacy postanowili walczyć o przyłączenie ich ziem do Polski. Przedstawiamy serię artykułów poświęconych tamtym wydarzeniom, tak mało znanym teraz, Polakom żyjącym w AD 2019. Pierwotna wersja większości tych tekstów była publikowana w nieukazującej się już „Gazecie Śląskiej”. Być może uda się opublikować w tym roku broszurę o powstaniach na Śląsku. Byłby to hołd złożony bohaterom, dzięki którym Polska wybiła się na niepodleg­ łość, a II RP osiągnęła tyle sukcesów, że III Rzeczpospolita nie może się nawet z nią porównywać.

Autonomiści w służbie Niemiec Jadwiga Chmielowska

FOT. WOJCIECH SOBOLEWSKI

akończenie I wojny światowej, klęska państw centralnych, rewolucyjny ferment nie tyl­ ko w Rosji, ale i u pozostałych zaborców sprawił, że jak pisze we wspo­ mnieniach Józef Grzegorzek: „polska ludność, korzystając z dogodnej spo­ sobności, chwyciła za broń, żeby uto­ rować sobie drogę do nowej Ojczyzny – Polski”. Niestety brak ciągłości państwa polskiego po ’39 r. sprawił, że do dziś nie przeprowadzono nad tym feno­ menem rzetelnych badań. Pewnym wyłomem jest Encyklopedia Powstań Śląskich, która dostarcza wielu infor­ macji, ale nie jest to pozycja próbują­ ca kompleksowo rozwikłać istniejące do dziś zagadki. Likwidacja w III RP Instytutu Śląskiego i paraliż decyzyjny w sprawie budowy Muzeum Powstań Śląskich w Katowicach sprawiają wra­ żenie, że spuścizna tych, co rzeczywiś­ cie walczyli w powstaniach, jest celowo pomijana. Zdaję sobie sprawę z tego, że mo­ ja publikacja będzie dla wielu środo­ wisk kontrowersyjna. Nie zamierzam jednak powtarzać wersji podawanych przez wielu badaczy bez uwzględnia­ nia innych źródeł – czyli takich, które przeczą ustalonej przed laty poprawnej wersji. Poprawność polityczna mnie nie interesuje. Jestem dziennikarzem i być może to sprawia, że wszystko chcę sama sprawdzić, by mój przekaz poz­bawiony był osobistych uprzedzeń. Nie piszę też pod gust i upodobania recenzentów. Dziwi mnie natomiast fakt lansowania przez wielu nawet wy­ bitnych naukowców jednej tylko grupy politycznej, związanej z ugodową poli­ tyką wobec Niemiec. Wierzyli oni, być może, że ktoś, np. tzw. zwycięska „Eu­ ropa”, ulituje się nad Polską i nam coś da… Nie chcieli widzieć tego, że Anglia popierała białogwardzistów i wcale nie zamierzała opowiadać się po stronie Polski. Jej marzeniem był dotychcza­ sowy porządek w Europie. Nawet nie wsparła armii polskiej w wojnie z bol­ szewikami. Zaopatrzenie dali nam je­ dynie Węgrzy. Trzeba o tym pamiętać. Widzę tu pewną analogię z czasa­ mi współczesnymi. W podręcznikach szkolnych wspomina się głównie o pro­ okragłostołowej części „Solidarności”, pomija się też organizacje niepodle­ głościowe. Obszernie traktuje się nato­ miast środowiska, które chciały widzieć w Polsce „socjalizm z ludzką twarzą”. Doprowadziło to do obecnego stanu społeczeństwa, które nie wierzy w swą podmiotowość. III RP jest państwem, w którym w zasadzie nie wiadomo kto podejmuje decyzje i ponosi za nie od­ powiedzialność. Rozpocznę więc cykl o histo­ rii Śląska skazanej na zapomnienie. Moje źródła to relacje bezpośrednich uczestników, wspomnienia, ale wszyst­ ko publikowane wtedy, kiedy żyli ci, którzy mogli bezpośrednio oprotesto­ wać tworzoną fikcję i bajania. Zobaczą Państwo, jak bardzo historia się powta­ rza, jak wielu błędów można uniknąć, poznając historie naszych przodków. W latach 1618–1620, jeszcze przed bitwą na Białej Górze, na przedmieś­ ciach Pragi, gdzie Czesi ponieśli klęskę pokonani przez Habsburgów, o prob­ lematyce śląskiej pisali w swych pub­ likacjach Stanisław Lubieński – se­ kretarz koronny Zygmunta III Wazy i Jerzy Zbarski – krajczy wielki koronny. Obydwaj autorzy podkreślali związki Śląska z Polską (Szkice z dziejów Śląs­ ka, KiW 1953, s. 268). Łubieński na­ pisał w Dyskursie o sprawach Śląskich wprost iż „Polakom nie braknie racji do przypomnienia swoich praw, któ­ re nie mogą być zniesione prywatny­ mi układami i co do których nie może zajść przedawnienie”. Należy pamię­ tać, że w latach 1645–1666 księstwa raciborskie i opolskie były we włada­ niu polskich Wazów jako zastawy za posagi. Ostatni książę śląski z dyna­ stii Piastów, Jerzy IV Wilhelm, ksią­ żę legnicko-wołowsko-brzeski, zmarł w 1675 roku w Brzegu. Mimo zabiegów na dworze wiedeńskim, Jakub Ludwik Sobieski, syn Jana III Sobieskiego, nie otrzymał po wymarciu Piastów praw do ich księstwa. Dopiero po małżeń­ stwie objął jako posag, w roku 1691, w swe posiadanie Oławę. W wyniku wojen śląskich pomiędzy Habsburga­ mi a Fryderykiem II Śląsk niemal cały wszedł w skład państwa niemieckiego w 1742 r. Po stronie austriackiej został Śląsk Cieszyński. Zaczęła się polityka germanizacyj­ na. Narzędziem jej były szkoły, urzędy i kościoły. Wprowadzono język nie­ miecki jako urzędowy, wydano nakaz zatrudnienia w szkołach nauczycieli posługujących się wyłącznie językiem niemieckim. W roku 1764 zabroniono

udzielania ślubów osobom nie znają­ cym języka niemieckiego, młodzieży polskojęzycznej nauki zawodu. Nie wolno było bez znajomości niemiec­ kiego nawet zatrudnić się do służby dworskiej. Nastąpiła też szybka kolo­ nizacja. W ciągu jednego tylko 1763 roku przybyło na Śląsk 61 tys. Niem­ ców, a przez następne 40 lat 110 tys. Wojny napoleońskie i udział w nich Polaków sprawił, że na początku XIX w. Dolny Śląsk stał się ośrodkiem antynapoleońskiego ruchu pruskich nacjonalistów. W ramach antypolskich działań zakazano obchodzenia pols­ kich tradycji ludowych i religijnych.

W wyniku wojen śląskich Śląsk niemal cały wszedł w skład państwa niemieckiego w 1742 r. Zaczęła się polityka germanizacyjna. Zwalczano także polskie nabożeństwa. Paul Weber w swojej pracy Die Polen in Oberschlesien. Eine statistische Unter­ suchung podał, że na Górnym Śląsku w ciągu 20 lat ludność polskojęzyczna została zmniejszona z 61,1 do 58,6% w roku 1849. Oparł się na wynikach spisów narodowościowych. Nadeszła wiosna ludów lat 1848– 1850. Polscy chłopi, w większości z okolic Wrocławia, Bytomia, Jawo­ ra, Brzegu, Bolkowa i Opola, wystąpili przeciwko niemieckim właścicielom latyfundiów. Głównym ich postulatem było zniesienie pańszczyzny. Podczas wyborów parlamentarnych hasłem wy­ borczym stało się równouprawnienie w życiu publicznym języka polskiego z niemieckim. Narodziła się prasa pols­ ka na Górnym Śląsku. Działali ks. Józef

Szafranek, Józef Lompa, Marcin Go­ rzołka. Po wyborach w 1848 r. w ber­ lińskim Zgromadzeniu Narodowym zasiadło 13 posłów polskich z Górne­ go Śląska, z księdzem J. Szafrankiem z Bytomia na czele (M. Czapliński, E. Kaszuba, G. Wąs, r. Żerelik, Histo­ ria Śląska, Wrocław 2002, s. 281). Nie­ stety złożony w imieniu gmin śląs­kich w parlamencie polski memoriał został zignorowany. Berlin nie zgodził się na spolszczenie szkół i zrównanie języ­ ka polskiego z niemieckim w sądach i urzędach. W Bytomiu powstał Klub Naro­ dowy, zrzeszający polskich górników, hutników i chłopów. Polscy nauczycie­ le zakładali czytelnie ludowe i gazety w języku polskim. Do historii przeszli najbardziej znani Józef Lompa i Ema­ nuel Smołka. (Anna Radziwiłł, Woj­ ciech Roszkowski, Historia 1789–1871 Warszawa 2000).

W

drugiej połowie XIX w. nastąpił szybki rozwój przemysłu. Do miast na­ płynęła polska ludność z wiosek. Przy­ bywali też koloniści niemieccy. Wie­ lu Ślązaków wyjechało za chlebem głównie do centralnych Niemiec, ale i do Ameryki. Najbardziej znane osa­ dy przez nich tam założone, to Pan­ na Maryja, Cestohowa i Pawelekville. W latach 1872–78 kanclerz Rzeszy Ot­ ton von Bismarck rozpętał kulturkampf – wielką akcję przeciwko polskości na ziemiach zagarniętych przez Niemcy. Im większy był nacisk, tym mocniejszy stawał się opór. Karol Miarka stał się przywódcą Polaków. Wydawał popu­ larnego „Katolika”. Wtedy to dla skłóce­ nia Polaków zaczęto w ramach kultur­ kampfu wydawać tygodnik „Schlesier – Ślązak” (1872–1879). W tym czasie K. Miarka szukał sojuszników, związał się z Katolicką Partią Centrum. Dawa­ ło to możliwość zgłaszania postulatów językowych czy kulturowych, ale i ha­ mowało samodzielność organizacji pol­ skich. Stało się to później – na początku XX w. – bardzo niewygodne. U schyłku XIX w. Śląskowi poma­ gały inne ziemie polskie. Najłatwiej by­ ło Wielkopolsce. Zabór ten sam i orga­ nizacja polskich stowarzyszeń okrzepła. Powstawały na Górnym Śląsku kolejne czasopisma polskie, jak np. „Nowiny Raciborskie” Józefa Rostka czy „Gazeta Opolska” Bronisława Koraszewskiego. W sposób naturalny wyłoniła się elita

polska. Najbardziej znani jej przedsta­ wiciele to Juliusz Ligoń, Emanuel Ka­ nia, ks. Norbert Bonczyk, Konstanty Damrot, Józef Rostek, Jan Dzierżon, Jakub Kania, Jan Nikodem Jaroń, Fran­ ciszek Wilczek. Na początku XX w. Wojciech Korfanty, startujący w wyborach par­ lamentarnych z mandatu ND, rzucił hasło „Precz z Centrum!”. Był to prze­ łom. Nareszcie można było pokusić się o prowadzenie własnej, polskiej poli­ tyki, a nie w ramach niemieckiej partii katolickiej. Wtedy właśnie lud śląski pokochał Korfantego. Za odwagę i zde­ cydowanie. W wyborach do Reichstagu w latach 1903–1912 udało się wybrać z Górnego Śląska kilku posłów Pola­ ków. Najwięcej zwolenników miał ruch narodowo-radykalny związany z kon­ cernem „Katolika” (Adam Napieralski). Znacznie mniejszym poparciem cie­ szył się obóz endecki, skupiony wokół „Gazety Ludowej” ks. Pawła Pośpiecha. Wielu jednak zdezorientowanych Pola­ ków popierało nadal partię niemiecką Centrum. Posłów z tej partii, znających język polski i popieranych przez nie­ mieckich księży, nazywano „polskimi centrystami”. Właśnie wśród tych cent­ rystów rozpowszechniano teorie „na­ ukowe” o „Wasserpolakach”. Tendencje autonomiczne były żywe w Partii Cent­ rum (Deutsche Zentrumspartei). Po re­ wolucji listopadowej (1918) w Niem­ czech chciano przez głoszenie haseł autonomii dla Górnego Śląska rozbić polski ruch narodowowyzwoleńczy. Niemieccy centryści byli zwolennikami autonomii Górnego Śląska w ramach Prus. Przestraszyli się bowiem zapo­ wiedzi rządu z 13 listopada 1918 r. – przeprowadzenia laicyzacji państwa. Na zwołanej 9 XII 1918 r. w Kę­ dzierzynie konferencji Górnośląskiej Partii Centrum wysunięto wprost po­ stulat utworzenia samodzielnego państ­ wa śląskiego. „»Hasło Centrum – Gór­ ny Śląsk dla Górnoślązaków« – poparli niemieccy kapitaliści (książę von Pless, hrabiowie H.G. Praschma i Pückler). Celem Centrum było obalenie rządów SPD na Śląsku i zdobycie samodzielnej władzy. Zamierzenia te nie powiodły się. W połowie grudnia 1918 r. w ru­ chu autonomistów wyodrębniły się dwie grupy separatystów: autonomi­ stów (Hans Lukaschek), którzy pro­ pagowali odrębność Śląska w ramach Rzeszy (popierało ich Centrum) oraz independentów, którzy założyli później

Związek Górnoślązaków – Bund der Oberschlesier; ci ostatni opowiadali się za proklamowaniem samodzielnego, neutralnego państwa śląskiego” – podaje Encyklopedia Powstań Śląskich, s. 23. Autonomiści prowadzili bardzo aktywną propagandę, mającą na celu sianie zamętu pojęciowego i odciągnię­ cie społeczeństwa od polskiego ruchu narodowowyzwoleńczego. Zgłaszali postulat nawet równouprawnienia ję­ zykowego. Niemieckie władze w Ber­ linie wystraszyły się tych haseł. Bały się skutków neutralizacji, a wręcz ode­ rwania Śląska. W Niemczech szalała rewolucja. Prezydent rejencji Walther von Miquel uznał takie działania za zdradę stanu i 31 grudnia 1918 r. wydał zakaz prowadzenia przez autonomi­ stów wszelkiej agitacji. Kilku działaczy Związku Górnoślązaków trafiło nawet na krótko do więzienia.

W

1920 r. partia Centrum przestała promować ha­ sła autonomii. Związek Górnoślązaków był jednak popierany przez Berlin, ponieważ w plebiscycie wzywał do głosowania za pozostaniem Śląska w Niemczech. Ewidentnie za­ szkodził sprawie polskiej. Szacuje się, że przech­wycił ok. 25% głosów nie­ uświadomionych Ślązaków. Działały też mniejsze organizacje autonomistów. Trudno więc orzec, czy te krótkotrwałe aresztowania miały postraszyć autono­ mistów, czy może uwiarygodnić ich w polskich kręgach. Polski Klub Górnoślązaków to or­ ganizacja powstała w styczniu 1920 r. Kierowali nim Feliks Biały i Franciszek Lazar z Lipin. Agitowali oni za stwo­ rzeniem niezależnej republiki śląskiej. PKG zrzeszał niewielki odłam górno­ śląskich autonomistów (Encyklopedia Powstań Śląskich, s. 424). „Jedność Górnośląska” kierowana była przez A Strokę. Teofil Kupka wy­ dawał „Wolę Ludu” (1920). Istniał też „Głos Górnośląski”. „Grupki te powią­ zane były z drem Carlem Spieckerem – szefem ekspozytury wywiadowczej niemieckiego MSZ-u” – czytamy w En­ cyklopedii Powstań Śląskich na s. 23. „Głos Górnośląski” wychodził od 29.12 1920 do 23.10.21 r., wprost z ini­ cjatywy Carla Spieckera. Drukowany był we Wrocławiu w drukarni „Schlesische

Nie ma żadnej wątpliwości, że hasła autonomii Śląska powstały w niemieckich gabinetach i służyły uniemożliwieniu połączenia się Śląska z Polską. Tak i teraz nie ma najmniejszych wątpliwości co do inspiracji głosicieli żądania autonomii. Volkszeitung” przez niemiecki ośrodek dywersyjny. Nie podawano w stopce ani składu redakcji, ani wydawnictwa, ani też drukarni. Kolportowany był w za­ mkniętych kopertach z napisem „ściśle poufne”. Trafiał do rąk księży, rzemieśl­ ników, chłopów i działaczy polskich. Miał sprawiać wrażenie, że jest redago­ wany przez Polaków i wskazywać „właś­ ciwą drogę dla rozkwitu Śląska”. Carl Spiecker z wywiadu niemieckiego MSZ osobiście nadzorował teksty zwabiające Polaków do obozu niemieckiego. Prze­ ważała w gazecie tematyka ekonomiczna i militarna – na chłodno kalkulowano, gdzie będzie się lepiej żyło: w Polsce, która ledwo odzyskała niepodległość, czy w Niemczech. Głoszono np. hasła, „że przez dobro materialne dochodzi się do dobra idealnego, a nie na odwrót”. Pi­ sano też o chorobach zakaźnych w Pol­ sce, o drożyźnie, o zwadach, głoszono obronę wiary katolickiej, straszono soc­ jalizmem w Polsce. Po plebiscycie nastąpiła prze­ rwa w wydawaniu periodyku aż do 28.08.1921 r. W ostatnim numerze ukazał się rozpaczliwy wręcz apel do

rodaków i rozczarowanie podziałem Śląska. Najprawdopodobniej Spiecke­ rowi zależało na podszyciu się pod ty­ godnik polski „Głos Górnośląski”, wy­ chodzący pod tym samym tytułem od 8 VIII 1920 r. aż do plebiscytu. Ten polski patriotyczny tygodnik redago­ wany był przez Antoniego Kulika i dru­ kowany w Warszawie i w Żędowicach w powiecie strzeleckim.

W

ola Ludu – „Der Wille des Volkes” – był to tygodnik dwujęzyczny, antypolski. Ukazywał się od 6.11.1920 r. aż do ple­ biscytu. Wychodził również z inicjaty­ wy Karla Spieckera, a drukowany był w Bytomiu w drukarni Königa. Za jego wydawanie był odpowiedzialny dzia­ łacz Polskiego Komitetu Plebiscyto­ wego Teofil Kupka, pozyskany przez niemiecki wywiad. Jego osoba – współ­ pracownika Korfantego – pozwoliła sprawiać wrażenie, że jest to neutralna gazeta „zwykłych” autonomistów. Wil­ helm Cesarz odpowiadał za redakcję i układ tekstów. Wyśmiewano się na łamach tego czasopisma ze szlachci­ ców z Kongresówki i Małopolski jako przybocznych Korfantego. Atakowano też Żydów i kapitalistów jako wyzy­ skiwaczy, by zyskać przychylność ślą­ skiego ludu. Po wydaniu trzech nu­ merów i licznych ostrzeżeniach Teofil Kupka został za zdradę zlikwidowany przez polskie grupy dywersyjne. Re­ dakcję przejął Bernard Zmuda, były sierżant policji. Większość tekstów pi­ sał sam Trück, redaktor „Ostdeutsche Morgenpost”. „Program pisma był pra­ wie identyczny z programem innych periodyków separatystów; podkreślało odrębność Górnoślązaków wobec na­ rodu polskiego, propagowano hasło głosowania za państwem, które jest w stanie zapewnić dobrobyt, kulturę itp.” – czytamy na s. 613 Encyklopedii Powstań Śląskich. Niemiecka Partia Centrum zai­ nicjowała wydawanie antypolskiego dziennika „Kraj Górnośląski”. Wycho­ dził on w Gliwicach. Pierwszy numer ukazał się 6.01.1921 r. Redaktorem odpowiedzialnym był Józef Dziwisch. Gazeta nie miała ani stałych współ­ pracowników, ani czytelników. Była rozdawana darmowo. Dziennik ten wydawał i drukował „Oberschlesis­ che Volksstimme”. „Gazeta jako swój jedyny cel deklarowała dobro Górno­ ślązaków i troskę o przedstawienie im faktycznego stanu rzeczy, prawdy o Pol­ sce i Niemczech” – podaje Encyklopedia Powstań Śląskich, s. 251. Ciekawą postacią był też Alojzy Pronobis z Bytkowa. „Pronobis na­ tomiast był dziwacznym fantastą, co prawda narodowiec, ale ulegający wy­ raźnie zachciankom komunistycznym. Ostatnie twierdzenie wynika też z nie­ dwuznacznie z przez niego napisanego dziełka o Pierwszem Powstaniu Ślą­ skim, w którem w nader złośliwy spo­ sób główniejszych działaczy śląskiej POW zmieszał z błotem, ośmieszając temsamem działalność całej organizacji wojskowej. Pamflet Pronobisa wywołał zachwyt u Niemców, którzy go prze­ tłumaczyli, autora później przygarnęli do siebie i dobrze wynagrodzili” – na­ pisał Józef Grzegorzek w swej książce Pierwsze Powstanie Śląskie 1919 roku na s. 26. Pronobis był widziany w obozach uchodźców z Górnego Śląska, gdzie agitował za autonomią. Nawet po plebiscycie independenci usiłowali wpłynąć na polityków enten­ ty, by przyłączyli Śląsk do Niemiec. Po podziale Śląska ruch ten stracił na zna­ czeniu. Został zlikwidowany w 1923 r. Nie ma żadnej wątpliwości, że ha­ sła autonomii Śląska powstały w nie­ mieckich gabinetach i służyły uniemoż­ liwieniu połączenia się Śląska z Polską. Tak i teraz nie ma najmniejszych wąt­ pliwości co do inspiracji głosicieli żą­ dania autonomii – dziwnym trafem niemieckie granty finansują publikacje głównych autonomistów. Oczywiście nie brakuje w tym gronie pożytecznych idiotów. No cóż, historia lubi się powta­ rzać. Zdecydowanie historia Śląska jest za mało na Śląsku znana. Nie jest więc nauczycielką życia. Jeśli chodzi o narodowość „ślą­ zakowską”, to trzeba pamiętać, że już po 1939 r. w niemieckim spisie ludno­ ści 157 tys. sympatyków byłej Śląskiej Partii Ludowej na Śląsku Cieszyńskim zadeklarowało przynależność do naro­ dowości „ślązackiej” (Slonzaken Volk). Niemcy byli (a może i są nadal) spec­ jalistami w podsycaniu separatyz­mów. Ukraińcom obiecywał Hitler Samosti­ nu Ukrainu – stąd krwawe pacyfikacje Wołynia i Podola przez formacje UPA. Czy znów przyjdzie walczyć Ślą­ zakom o przynależność Śląska do Polski? K


STYCZEŃ 2O19 · KURIER WNET

13

UCZYŁ·MARCIN·MARCINA

K

onstytucją ONZ jest Karta Narodów Zjednoczonych, której i USA, i Polska (choć wtedy komunistyczna) są sygnatariuszami. W Preambule Karty Narody Zjednoczone zdecydowały się przywrócić wiarę w podstawowe prawa człowieka, w godność i wartość czło­ wieka, w równouprawnienie mężczyzn i kobiet, w równość narodów dużych i małych, stworzyć warunki umożli­ wiające utrzymanie sprawiedliwości i poszanowanie zobowiązań wynika­ jących z traktatów i innych źródeł pra­ wa międzynarodowego oraz popierać postęp społeczny i poprawę warunków życia w większej wolności. Wszyscy zobowiązali się korzystać z urządzeń międzynarodowych w celu popierania gospodarczego i społecznego postępu wielkiej rodziny narodów.

powstał zalążek naszej wersji demokra­ cji z prawem do wolności słowa i nie­ tykalności osobistej. Niestety dopiero od niedawna zaczęło funkcjonować w przestrzeni publicznej pojęcie ‘polski republikanizm’. Nasze wolnościowe rozwiązania ustrojowe ewoluowały, były rozwija­ ne i korygowane w zależności od sy­

Polska kultura została ukształtowana w wielkiej mierze przez religię chrześ­ cijańską. Naszą bogatą i trudną historię podsumował w swym przemówieniu na forum UNESCO w 1980 r. Jan Paweł II słowami: „jestem synem narodu, któ­ ry przetrwał najstraszliwsze doświad­ czenie dziejów, którego wielokrotnie sąsiedzi skazywali na śmierć, a on po­ został przy życiu i pozostał sobą. Za­ chował własną tożsamość i zachował pośród rozbiorów i okupacji własną suwerenność jako naród – nie biorąc za podstawę przetrwania jakichkolwiek innych środków fizycznej potęgi, jak tylko własna kultura, która się okazała

Zbigniew Berent tuacji wewnątrz kraju i sytuacji mię­ dzynarodowej. Gdy na kontynencie europejskim dominował absolutyzm, samowola władców, prześladowania religijne i polityczne, w Rzeczpospoli­ tej funkcjonowały kardynalne zasady wolności słowa i religii. Do 1795 roku nie można było uwięzić szlachcica bez wyroku sądowego. Andrzej Frycz Modrzewski (1503– 1572) był jednym z najwybitniejszych myślicieli doby renesansu. Jego najsłyn­ niejsze dzieło O poprawie Rzeczypospo­ litej (De Republica emendanda) czyta­ no i komentowano w całej Europie. Jego twórczość inspirowała ówczes­ nych inicjatorów reform ustrojowych. Głównym tematem swoich rozważań Modrzewski uczynił kwestię sprawied­ liwości społecznej. Ten kontrowersyj­ ny temat zdobył mu szerokie grono czytelników zarówno w kraju, jak i za granicą. W nurcie renesansowej myśli

Od 1468 r., gdy kraju Pani Ambasador USA, która poucza nas teraz o wolności, niezależności i demokracji, nie było jeszcze na mapie świata, datuje się udokumentowany polski parlamentaryzm. w tym przypadku potęgą większą od tamtych potęg”. Nasza historia dowodzi, że kultura stanowi nie tylko o bogactwie narodu, ale także, a może przede wszystkim, o jego sile i autonomii. Naród rozwi­ ja się i kształtuje dzięki kulturze i dla ochrony jej wartości ma prawo do su­ werenności i niepodległości. Dla re­ publikanina być wolnym oznacza nie pozostawać pod niczyją dominacją, nie być zależnym od niczyjej woli i presji. Donald Trump stwierdził w War­ szawie w lipcu 2017 r.: „Polska jest w geograficznym sercu Europy, a co ważniejsze: w polskim narodzie widać duszę Europy. Wasz naród jest wielki, bo jesteście silni wspaniałym duchem. Jestem tu więc dzisiaj nie tylko po to, by odwiedzić starego sojusznika, ale by wskazać go jako przykład dla in­ nych, którzy zabiegają o wolność i któ­ rzy pragną znaleźć odwagę i wolę do obrony naszej cywilizacji. Historia Pol­ ski to historia narodu, który nigdy nie stracił nadziei, nigdy nie dał się złamać i nigdy nie zapomniał, kim jest”. Amerykanie są zadowoleni z tego, że są Amerykanami. Kolejnym czyn­ nikiem wyróżniającym ten naród jest amerykańskie podejście do władzy i przekonanie o tym, że władza to lu­ dzie wynajęci do zarządzenia sprawa­ mi kraju. Podobnie jest w Niemczech, Danii, Szwecji. Polacy też są dumni ze swojego kraju, z tego, że są Polakami. To komuniści wmówili nam, iż Polska słynęła jedynie z warcholstwa, prywaty i liberum veto. Że jesteśmy tak wielki­ mi nieudacznikami, że nie możemy się sami rządzić. Udało im się to poprzez fałszowanie historii. Uwypuklano po­ rażki, pomijając sukcesy. Zatruto umy­ sły Polaków całkowicie zindoktryno­ wanym obrazem I i II Rzeczpospolitej. Tymczasem już od 1468 roku, gdy kraju Pani Ambasador USA, która po­ ucza nas teraz o wolności, niezależności i demokracji, nie było jeszcze na ma­ pie świata, datuje się udokumentowa­ ny polski parlamentaryzm; już wtedy

o sytuację polskich dzieci, ale sprawę żydowską pomijał i pomniejszał, jakby go nie interesowała. Nasz amerykański przyjaciel z pewnością myślał globalnie. Czyżby dlatego nie okazał szczególnej empatii dla eksterminowanych Żydów? Stany Zjednoczone od II wojny światowej są żarliwymi adwokatami narodu ży­

Polska mogłaby pouczać o demokracji

Artykuł 1 Cele Organizacji Narodów Zjednoczonych są następujące:

Art.2 p. 1. Organizacja opiera się na zasadzie suwerennej równości wszystkich członków.

za nie nie przepraszają. W 1939 roku odesłali do Europy statek „St. Louis” z żydowskimi uchodźcami. Gdy w ma­ ju 1939 roku rząd Kuby nie wpuścił na swe terytorium 937 żydowskich uchodźców z III Rzeszy, niemiecki kapitan skierował statek ku wybrzeżu USA. Była to dla przybyszów ostatnia szansa na ratunek. U wybrzeży Florydy

Jestem republikaninem, dumnym z Polski, jej historii i dziedzictwa kulturowego. Jako obywatel naszej cywilizacji szanuję jej trzy filary: grecki (prawda, dobro, piękno), prawo rzymskie, moralność chrześcijańską. Moja definicja pokoju i bezpieczeństwa międzynarodowego z 1988 roku została przyjęta jako oficjalny głos doktryny w strukturach Organizacji Narodów Zjednoczonych. Jej meritum polega na tym, że stan pokoju i bezpieczeństwa międzynarodowego jest możliwy, gdy nie występują ingerencje w tożsamość i dziedzictwo kulturowe danego narodu.

Cele i zasady Narodów Zjednoczonych

2. Rozwijać przyjazne stosunki między narodami, oparte na poszanowaniu zasady równouprawnienia i samoistnienia narodów, i stosować inne odpowiednie środki dla wzmocnienia powszechnego pokoju.

generałem i bohaterem wojny o nie­ podległość USA. Nazywany jest „ojcem amerykańskiej kawalerii”. Zmarł w wy­ niku odniesionych ran pod Savannah w stanie Georgia. Jerzy Waszyngton tak pisał do Pułaskiego: „Zapewniam pana, że wysokie mam wyobrażenie o two­ ich zasługach i służbie, jak niemniej

filozoficznej, społecznej i politycznej nazwisko Modrevius często wypływało na powierzchnię. Uważnie czytali go m.in. Bodin i Hugo Grotius – ojciec no­ wożytnego prawa międzynarodowego. Twórczość Modrzewskiego nie była jedynie przyczynkiem do dzieł myślicieli z Francji, Włoch czy Nie­ miec, rodzimym refleksem zachodnio­ europejskich traktatów filozoficznych, etycznych czy politycznych. Modre­ vius swe uniwersalne idee tworzył na równych prawach. Wielokrotnie podróżował po Europie, przebywając w miejscach, gdzie rodziły się i roz­ wijały najbardziej postępowe i nowa­ torskie prądy umysłowe epoki. Był prawdziwym „obywatelem Europy”, nigdy jednak nie odsuwał na plan dal­ szy problemów ojczyzny. Całe zdobyte doświadczenie i wiedzę starał się wy­ korzystać w celu sformułowania spój­ nego i całościowego programu reform, mającego usprawnić funkcjonowanie I Rzeczpospolitej. Z pewnością jego myśl przerosła epokę o kilkaset lat.

J

eśli zachwycamy się anglosaską myślą polityczną i wypracowany­ mi przez nią rozwiązaniami, to warto wspomnieć o Wawrzyńcu Goś­ lickim (1538–1607). Goślicki mówi wprost: „Naród tedy jest tu wolny i uważa, iż jest prawdziwa wolność, to jest żyć według praw i nic ani nie czy­ nić, ani nie zamyślać przeciwko nim”. Koncepcja Goślickiego miała charakter uniwersalny i wywarła znaczący wpływ na myśl polityczną Europy. Dzieła Andrzeja Frycza Modrzew­ skiego i Wawrzyńca Goślickiego były tłumaczone na języki obce. Z dorobku tych myślicieli i doświadczenia pań­ stwowotwórczego I Rzeczypospolitej korzystali ojcowie założyciele Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Generał Kazimierz Pułaski (1745– 1779) jest bohaterem walk o wolność dwóch narodów, polskiego i amery­ kańskiego. Był jednym z dowódców i marszałkiem konfederacji barskiej,

o motywach, które wpłynęły na wzię­ cie udziału w sprawach naszego kraju. Bezinteresowna i niewzruszona gorli­ wość w służbie daje ci prawo do sza­ cunku obywateli Ameryki i zapewnia ci mój szacunek”. 6 listopada 2009 r. nadano Pułaskiemu pośmiertne ho­ norowe obywatelstwo USA.

O

zasługach Tadeusza Kościusz­ ki (1746–1817) dla powstają­ cych Stanów Zjednoczonych zaświadczają dokumenty i listy od i do Thomasa Jeffersona. Tadeusz Kościusz­ ko jest bohaterem Polski i USA. Był znakomitym dowódcą i inżynierem wojskowym oraz człowiekiem, który przywiązywał wielkie znaczenie do ide­ ałów wolności i tolerancji. Zabiegał o wolność i równość dla wszystkich. Uważał, że każdy jest równy, pomimo różnic spowodowanych przez posia­ dany majątek czy dostęp do edukacji. Polski dowódca był także rzecznikiem praw kobiet, uważając – inaczej niż jego współcześni – że przysługują im takie same prawa jak mężczyznom. Tade­ usz Kościuszko jest symbolem polskiej myś­li republikańskiej W czasach sowieckiej okupacji naszych ziem po 1945 roku mogliśmy liczyć na słowa wsparcia i otuchy ze strony USA. Największym przyjacielem Polski i Polaków był niewątpliwie pre­ zydent Ronald Reagan. On to wspólnie z naszym papieżem i ruchem Solidar­ ność doprowadzili do rozmontowa­ nia w sposób pokojowy sowieckiego imperium zła. Dziś na takiego przyjaciela wyra­ sta prezydent Donald Trump. W czasie pamiętnej wizyty w lipcu 2017 roku powiedział na placu Krasińskich: „Dzi­ siaj więzi spajające naszą cywilizację mają znaczenie nie mniejsze – i wy­ magają nie mniej zaciekłej obrony – niż ta piędź ziemi, na której skupiała

statek został jednak zatrzymany przez amerykańską straż graniczną. Wysłała ona kapitanowi komunikat „Statek St. Louis nie otrzyma zgody na cumowa­ nie tutaj ani w żadnym innym porcie Stanów Zjednoczonych”. Po kilku tygo­ dniach tułaczki Żydzi musieli wrócić do Europy. Decyzję o odmowie przy­ jęcia uciekających z Niemiec Żydów podjął ówczesny prezydent Franklin Delano Roosevelt. Uznał on ich za ele­ ment niepożądany. Rzekomo kluczowa okazała się obawa, że Żydzi staną się obciążeniem dla budżetu USA. Kilkuset pasażerów „St. Louis” po powrocie do Niemiec zostało wkrótce rozstrzelanych lub wywiezionych do okupowanej Pol­ ski i zaduszonych gazem w Auschwitz i Sobiborze, w tym kobiety i dzieci. Tra­ gedii tej można było uniknąć, gdyby w 1939 r. rząd USA podjął inną decyzję. W 2011 r. grupa pasażerów „St. Louis”, którzy przeżyli wojnę, została przyjęta w amerykańskim Departa­ mencie Stanu. Przyjęto ich tam bardzo uprzejmie, ale nie usłyszeli słowa, na które czekali – przepraszamy. W 1941 r. drzwi Ameryki całkowi­ cie zamknęły się przed uciekinierami. Departament Stanu poinstruował kon­ sulaty, aby odmawiały wiz wszystkim, którzy pozostawili swych krewnych w innych krajach. Rzekomo obawia­ no się, że naziści mogą szantażować uchodźców, zmuszając ich do współ­ pracy. Jest absolutnie pewne, że nawet nie zmieniając kwot imigracyjnych, w latach 1933–1941 Stany Zjednoczone mogły przyjąć tysiące więcej uchodź­ ców, niż miało to miejsce w rzeczy­ wistości.

P

rezydent Roosevelt w lipcu 1942 roku powiedział emisariuszowi Polskiego Państwa Podziemne­ go Janowi Karskiemu: „Powiesz swo­ im przywódcom, że Polska wyłoni się

Prezydent Roosevelt w lipcu 1942 r. powiedział emisariuszowi Polskiego Państwa Podziemnego Janowi Karskiemu: – Powiesz swoim przywódcom, że Polska wyłoni się bogata, ustabilizowana. Społeczeństwo amerykańskie pomoże. się nadzieja Polski na istnienie. Nasza wolność, nasza cywilizacja i nasze prze­ trwanie zależą od tych właśnie więzi historii, kultury i pamięci. I dziś, tak, jak zawsze, Polska jest w naszych ser­ cach, podczas gdy jej naród walczy. Ogłaszam dziś światu, że tak, jak nie udało się złamać woli Polski, nie uda się nigdy złamać woli Zachodu”. Obecnie różne środowiska wypo­ minają Polakom różne historie z róż­ nych czasów, w tym z II wojny świato­ wej. Niektóre z tych historii są zupełnie zmyślone, inne zakłamane. Wśród wie­ lu Polaków tzw. sprawiedliwych znaleźli się i tacy, co z Niemcami współpraco­ wali, donosili czy wręcz ręka w rękę z nimi zabijali. Nie zmienia to jednak faktu, że polski rząd (w odróżnieniu od np. rządu Francji, Norwegii, Danii, Bel­ gii, Holandii itd.) nigdy nie zdecydował się na jakąkolwiek formę współpracę z nazistowskimi agresorami. Ewidentnie wstydliwe historie ma­ ją także Stany Zjednoczone i nikogo

bogata, ustabilizowana. Społeczeństwo amerykańskie pomoże. Jest przyjazne twojemu krajowi. Powiesz swoim przy­ wódcom, że wasze granice ulegną zmia­ nie, na wschodzie na korzyść Rosji. Marszałek Stalin się tego domagał. Te zmiany nie będą duże, ale należy po­ móc marszałkowi Stalinowi uratować twarz i ja to zrobię. Polacy dostaną od­ szkodowanie na północy i na zacho­ dzie (…)”. A po chwili: „Powiesz także swojemu narodowi, że ma w tym domu przyjaciela”. (Odpowiedź Roosevelta – cytowaną „słowo w słowo” – przeka­ zuję na podstawie zapisków Macieja Wierzyńskiego (Emisariusz. Własnymi słowami, PWN 2010). Podstawowym celem wizyty Jana Karskiego w Waszyngtonie było poin­ formowanie prezydenta USA o maso­ wej eksterminacji narodu żydowskiego na ziemiach polskich. Podczas 1,5 go­ dzinnej rozmowy prezydent Roose­ velt pytał o wiele spraw z okupowa­ nej Polski, o organizację ruchu oporu,

dowskiego. Często zabierają głos w ich obronie. Jednak gdy miały możliwości pomocy Żydom przed i w trakcie II wojny światowej, nie skorzystały z niej. Czy dlatego, że do 1947 roku sprawa żydowska nie była z punktu widzenia geopolityki istotna? Hitlerowski narodowy socjalizm, nazywany teraz wstydliwie „naziz­ mem”, od zarania zawdzięczał swe istnienie i rozwój ogromnej pomocy

faszyzmu w Europie”. Tymczasem ówczesny prezydent sam był benefi­ cjentem spekulacji dokonywanych na niemieckiej marce od 1922 roku. Miał również w swoim otoczeniu finansistów zaangażowanych w rozwój gospodarczy hitlerowskich Niemiec. Albert Speer przypomniał w lipcu 1979 roku na ła­ mach tygodnika „Welt am Sonntag”: „W 1943 roku Niemcy produkowały 5 700 000 ton syntetycznego oleju na­ pędowego, to znaczy 57% wojennych potrzeb Rzeszy. Bendix Aviation, kon­ trolowana przez bank Morgana, do­ starczyła Niemcom do 1940 r., przez Siemens & Halske wszystkie systemy pilotażu automatycznego, tablice roz­ dzielcze, startery i diesle. Jeśli chodzi o dwie główne fabryki czołgów i po­ jazdów opancerzonych, były one kon­ trolowane przez Opla, niemiecką filię General Motors (kontrolowane z kolei przez firmę J.P. Morgana i Forda)”.

D

ziś sami Amerykanie pytają się o wzajemne relacje kapita­ łu i wartości. Profesor Micha­ el Sandel podał w swej książce Czego nie można kupić za pieniądze sytuacje, które wymagają obrony sprawiedliwo­ ści i wartości niematerialnych przed prawami rynku. Oto kilka takich przy­ kładów z amerykańskiego podwórka: • Oferowanie od kilkunastu lat w Karolinie Północnej 300 $ każdej narkomance, która zdecyduje się na ste­ rylizację. Z jednej strony przedmiotem transakcji staje się życie potencjalnego dziecka, z drugiej – nałóg jest tak silny, że perspektywa otrzymania 300 dol. jest dla narkomanki wręcz przymusem wewnętrznym. • Wynajmowanie osób stojących w kolejce na posiedzenia komisji Kon­ gresu. Lobbyści płacą nawet po kilka tysięcy dolarów za stanie w kolejce na

Stany Zjednoczone od II wojny światowej są żarliwymi adwokatami narodu żydowskiego. Często zabierają głos w ich obronie. Jednak gdy miały możliwości pomocy Żydom przed i w trakcie II wojny światowej, nie skorzystały z niej. wielkiego kapitału amerykańskiego. Profesor Antony C. Sutton udowod­ nił po latach poszukiwań, w oparciu o dokumenty rządowe i inne źródła, że odbudowie niemieckiego przemysłu cały czas towarzyszyła ogromna zagra­ niczna pomoc ze strony „międzynaro­ dowych bankierów” i przemysłowców, tych z Wall Street i londyńskiego City (w tym wielu żydowskich). Wyniki swoich dociekań w tej kwestii zawarł on w książce pt. Wall Street and the rise of Hitler. Wcześniej, będąc pra­ cownikiem naukowym Hoover Insti­ tute for War, Revolution and Peace, opublikował monumentalne trzyto­ mowe dzieło pt. Western Technology and Soviet Economic Development, dowodzące, że również potęga prze­ mysłowa ZSRR została zbudowana przy wydatnej pomocy lobby finanso­ wych USA. Wszystkie te fakty zostały w Norymberdze przez „posłusznych prokuratorów” pominięte całkowitym milczeniem. Dlaczego? Czy dlatego, że do tego towarzystwa należeli przemy­ słowcy i finansiści tej miary, co Henry i Edsel Ford z Ford Motor Company, J.P. Morgan, J.D. Rockefeller, rodzina Warburgów, Schiffa, Dillona, Harri­ manów, Lamonta i Du Ponta?

A

merykańskie kręgi rządowe od połowy lat 30. doskona­ le znały charakter kontrak­ tów zawieranych przez amerykańskie koncerny z niemieckimi kartelami. W październiku 1936 roku ambasa­ dor amerykański w Berlinie William Dodd informował Waszyngton: „Tylko w bieżącej chwili ponad setka korpo­ racji amerykańskich utrzymuje tutaj swoje filie i stosuje umowy o współ­ pracy (…) Du Pont jest głównym part­ nerem I.G. Farben, Standard Oil, któ­ ry kazał wpłacić tutaj w grudniu dwa miliony dolarów, podpisał kontrakt na 500 000 dolarów rocznie jako sub­ wencje, aby pomóc w produkcji gazu syntetycznego na użytek wojskowy (…) International Harvester według świadectwa swego prezesa zwiększył tutaj o 33% swoje roczne obroty (…) Nasze firmy lotnicze (Bendix Aviation) zawarły porozumienie z Kruppem (…) Tak samo General Motors i Ford (…) Vacuum Oil zainwestowała już sześć milionów marek”. Oficjalnie prasa kontrolowana przez Franklina Delano Roosevelta i je­ go przyjaciół oburzała się „postępem

posiedzenia, podczas gdy wstęp na nie jest darmowy. W efekcie na wielu po­ siedzeniach są oni jedynymi obserwato­ rami. Kupowanie praw obywatelskich, zdaniem Sandela, wypacza demokrację i stawia w uprzywilejowanej pozycji tych, których stać na zakup. • Możliwość otrzymania obywatelst­ wa USA po wykupieniu w tym kraju nieruchomości za minimum 500 000 $. Propozycja takiego prawa nie została ostatecznie przyjęta, ale jest dowodem przekonania, że obywatelstwo można kupić. Z jednej nie powinno być ono przedmiotem handlu, z drugiej – ce­ na jest tak wysoka, że nie wszyscy są wobec prawa równi. Pieniądz może więc naruszać spra­ wiedliwość społeczną i demoralizo­ wać. „Wybór rynkowy nie jest wol­ nym wyborem, jeżeli niektórzy ludzie są rozpaczliwie biedni albo nie mają zdolności do negocjacji na uczciwych warunkach” – pisze Sandel. Może do­ prowadzić do „demoralizacji, która po­ lega na wypaczaniu (wskutek wymiany rynkowej) moralnej wartości przypisa­ nej niektórym dobrom. Wartości ta­ kich, jak choćby prawo do rodzenia, sakramenty czy obywatelstwo”. Podane zagadnienia dotyczą wol­ ności i praw obywatelskich w USA, które, jak każde państwo, borykają się z różnym problemami. Nikomu w Polsce nie przyszło jednak do głowy pouczać w tych sprawach amerykań­ skie czynniki rządowe, choć mogli­ byśmy uzasadnić to własną historią i doświadczeniem republikanizmu. Takiej refleksji zabrakło Pani Amba­ sador USA, która w oficjalnym liście do polskiego premiera napisała: „Mam nadzieję, że członkowie Pana rządu powstrzymają się od atakowania, nie mówiąc już o ściganiu niezależnych dziennikarzy, którzy reprezentują pub­ liczny interes i wzmacniają nasze spo­ łeczeństwa”. Polska jako państwo jest wciąż jeszcze na etapie umacniania własnej podmiotowości. Chcemy ją budować w sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi, ale na zasadzie partnerstwa. Pouczać innych i wtrącać się w cudze sprawy wolno albo na prośbę zainteresowa­ nego, albo mając odpowiednią wiedzę i moralne prawo. I na pewno należy umieć się przy tym przyznać do włas­ nych wad i przewinień! K Zbigniew Berent – prawnik, trener biznesu, publicysta, republikanin.


KURIER WNET · STYCZEŃ 2O19

14

P

odstawą prawa w Polsce jest przestarzała i niedostosowa­ na do dzisiejszych potrzeb konstytucja. Polityczna so­ cjalizacja społeczeństwa znajduje się w powijakach – jedni protestują, inni rezygnują, a jeszcze inni usiłują coś chaotycznie zmienić.

Rola obywateli Starając się wyjaśnić przyczyny tego stanu, należy odnieść się do zmiany społecznej i politycznej, wyrażającej się w skokowym przejściu od epoki komu­ nizmu do epoki semidemokratycznej. Skutkuje to beznadziejnym szukaniem roli państwa, rozpadem więzi społecz­ nych i nierozwiniętymi formami inte­ gracji społecznej. Faktem jest, że w Polsce obserwu­ jemy niedorozwój społeczeństwa oby­ watelskiego, nastąpiło bowiem przenie­ sienie cech obywatelskości na struktury i zasady funkcjonowania państwa de­ mokracji parlamentarnej, w którym organy władzy i administracja przej­ mują – może z wyjątkiem kampanii wyborczych – wszelkie funkcje wład­ cze i kontrolne. Obywatelom pozosta­ je rola obserwatorów i przestrzeganie porządku prawnego. Zanikają zasady charakterystyczne dla zaangażowa­ nego społeczeństwa obywatelskiego: sprawiedliwość, wolność, solidarność i odpowiedzialność za państwo. Rozwój społeczeństwa obywatel­ skiego w Polsce, podobnie jak w innych państwach, jest symbiotycznie powią­ zany z funkcjonalnością demokracji. Jeśli jednak wiodące partie politycz­ ne „zapominają” o społeczeństwie, to obywatelskość nie jest w stanie się roz­ winąć. Mimo to zauważamy dwa dość wątle kierunki urzeczywistniania się czegoś, co można by nazwać polskim społeczeństwem obywatelskim. Pierwszy kierunek imituje koncep­ cje zachodnie, ujmując społeczeństwo obywatelskie jako więzi zrzeszeniowe i grupy interesów, powiązane na wielu poziomach ze strukturami państwo­ wymi. Do tych układów należą różne grupy interesów powiązane mniej lub bardziej oficjalnie z klasą polityczną. Można w tym wypadku mówić o elitach ekonomiczno-politycznych. Drugi kierunek wykazuje związek z polską tradycją polityczną, utożsa­ miający społeczeństwo obywatelskie ze sferą samoorganizacji poza polityką, w postaci społeczeństwa wolnościowo­ -narodowego. Są to różne ugrupowania odwołujące się do wolnej gospodarki rynkowej albo do tradycji historyczno­ -narodowych i patriotycznych, i nie­ akceptujące aktualnego modelu poli­ tyczno-decyzyjnego. Szukają różnych dróg uwolnienia państwa od aktualne­ go dyktatu tzw. neoliberałów, jednak za pomocą działań cząstkowych i po­ zbawionych dalekosiężnej koncepcji. Oba nurty mają to do siebie, że nie dążą do wciągnięcia społeczeństwa w proces podejmowania decyzji, np. za pomocą referendum. Tego, że są mię­ dzy sobą skłócone, nie musimy dopo­ wiadać – to przecież klasyczna cecha polskiej polityki. Wydaje się, że optymalnym roz­ wiązaniem jest takie ujęcie społeczeń­ stwa obywatelskiego, które odnosi się do sfery społecznej, gospodarczej i po­ litycznej jako form aktywności w pro­ cesie polityczno-decyzyjnym. Chodzi mi o częściowe i komplementarne prze­ jęcie przez obywateli – jako podmioty demokratycznej władzy i aktywnych uczestników sfery publicznej – wio­ dącej roli w procesie podejmowania decyzji i wyzwolenie się spod dyktatu administracji rządowej i wszechmoc­ nego biznesu. Wszyscy mówią o uzdrowieniu polskiej gospodarki i polityki – bra­ kuje jednak wizji dalekosiężnych celów. Szybko nie zrobimy z Polski ani Japonii, ani Irlandii, ani Szwajcarii. Możliwa wydaje się jednak ewolucja polskiego R E K L A M A

D·E·M·O·K·R·A·C·J·A systemu politycznego przez uświado­ mienie obywatelom, że są suwerenem państwa, w którym istnieje obstrukcja poważnego ich traktowania przez wy­ branych do parlamentu przedstawicieli. Warto przypomnieć, że proces współdecydowania jest rezultatem praktykowania i utrwalania instytucji oraz wartości społeczeństwa demokra­ tycznego, opartego na poczuciu obywa­ telskości. Obywatelskość postrzegana jest z kolei jako aktywne uczestnictwo w rozwoju społecznym i politycznym państwa, czyli w procesie polityczno­ -decyzyjnym, jest zakorzeniona w pro­

możliwość aktywnego uczestnictwa w życiu publicznym. W społeczeństwie obywatelskim łączy się bowiem prob­ lematyka demokracji, sfery publicznej i dialogu obywatelskiego. Są to główne czynniki wpływające na kształt i sposób funkcjonowania takiego społeczeństwa w praktyce. Dobrym rozwiązaniem byłaby więc koncepcja łącząca obywatelskość i różnorodną działalność w sferze pub­ licznej, scalająca odmienne poglądy jednostek – na przykład w ramach re­ ferendum ogólnokrajowego i nowej demokratycznej ordynacji wyborczej.

Pośród współcześnie dokonu­ jących się przemian społeczno-po­ litycznych w naszym kraju widocz­ ny jest spadek zaufania do instytucji państwowych i ich roli w regulowaniu i koordynacji działań indywidualnych i zbiorowych aktorów społecznych. Jest to związane z jednej strony z rozro­ stem ponadpaństwowych reguł dzia­ łania (Unia Europejska), a z drugiej – z monopolem państwa w polskim procesie polityczno-decyzyjnym. Do­ chodzi do tego rosnąca niezdolność państwa do rządzenia, będąca skut­ kiem pogłębiającej się nieefektywności

Pojęcie ‘demokracja’ jest w III Rzeczypospolitej na ustach praktycznie każdego polityka. Obywatelom wbija się do głowy, że możliwość wrzucenia do urny raz na kilka lat kartki do głosowania to podstawa polskiej demokracji. Ale czy dzięki udziałowi w wyborach i głosowaniu na partie i ugrupowania polityczne polscy obywatele mają rzeczywisty wpływ na stanowione w polskim państwie prawo?

Ewolucja – bez rewolucji Mirosław Matyja

cesie rozwoju państwowości i kształto­ wana w praktyce na przestrzeni historii. Wizja społeczeństwa obywatelskiego to wizja społeczeństwa, które chce jak naj­ większy obszar życia wyjąć spod władzy i kontroli polityków i administracyjnej biurokracji. Czyli społeczeństwo chce podejmować decyzje dotyczące spraw z nim związanych. Rodzi się pytanie: jak to zrobić? W Polsce obserwujemy wzrastają­ ce napięcie związane z modelem kie­ rowania państwem, czego efektem są konflikty i debaty dotyczące form oby­ watelskiej partycypacji w demokracji przedstawicielskiej i dążenie niektórych ugrupowań politycznych lub ruchów polityzujących do wprowadzenia in­

Społeczeństwo włączone w proces de­ cyzyjny państwa, urzeczywistniające krytyczną i racjonalną debatę publiczną i kształtujące opinię publiczną, wpływa na losy państwa i staje się w ten sposób obywatelskie.

Problem konstytucji – spadek zaufania obywateli W Polsce przemiany społeczne nie nadążają za reformami politycznymi, co znajduje wyraz w niezadowoleniu wielu obywateli, którzy nie czują się współodpowiedzialni za losy wolnego państwa. Tzw. nowy porządek jest efek­ tem poprzedzających go chaotycznych

Możliwa wydaje się ewolucja polskiego systemu politycznego przez uświadomienie obywatelom, że są suwerenem państwa, w którym istnieje obstrukcja poważnego ich traktowania przez wybranych do parlamentu przedstawicieli. strumentów demokracji bezpośred­ niej, na przykład czynnego prawa wy­ borczego, które w obecnej formie jest fikcją demokracji. Innym przykładem są namiastki demokracji oddolnej, de facto sterowane odgórnie. Komplementarność obydwu form demokracji (reprezentacyjnej i bezpo­ średniej) stworzyłaby szanse na posze­ rzenie kompetencji demokratycznych obywateli i prowadzenie debaty pub­ licznej, a przez to zwiększenie zaanga­ żowania obywateli w proces decyzyjny państwa i wzmocnienie prawomocno­ ści tego zaangażowania. Zakładając, że debata o społeczeństwie obywatel­ skim jest postacią sporu o charakter państwa demokratycznego, to dialog obywatelski należałoby traktować ja­ ko wyraz dążenia do wprowadzenia efektywnych demokratycznych rzą­ dów obywateli. Demokracja powinna stwarzać zaangażowanym obywatelom

działań, mających na celu wykreowa­ nie funkcjonującej demokracji. Wy­ starczy tylko przypomnieć, w jakich warunkach doszło do wprowadzenia aktualnie istniejącej Konstytucji RP. Po 1989 r. trzeba było niemal dekady, by suwerenne państwo pol­ skie doczekało się opracowanej sa­ modzielnie konstytucji. Prace nad nią opóźniło dwukrotne rozwiązanie par­ lamentu. W 1997 roku, pod koniec kadencji rządów socjaldemokracji, ko­ alicja SLD i PSL przyspieszyła prace nad uchwaleniem nowej konstytucji. Moment legislacyjny był wymarzo­ ny – bowiem od grudnia 1995 roku urząd prezydenta sprawował lider SLD Aleksander Kwaśniewski. Ostateczny kształt ustawy zasadniczej okazał się kompromisowy i był efektem gry po­ litycznej. Na tej konstytucji opiera się życie społeczne i polityczne Polski po dzień dzisiejszy.

modelu biurokracji jako podstawy jego funkcjonowania. Instytucje państwowe przestają być wiarygodne, a tym samym osłabia się fundament obywatelskości, co wyraża się w postawie buntu wobec podporządkowania interesów indywi­ dualnych instytucjonalnym zasadom działań ośrodków władczych i admi­ nistracji państwowej. Zła konstytucja pogłębia te problemy. Mamy tu do czynienia z kwe­ stionowaniem semidemokratycz­ nych form opartych na wątłych za­ sadach parlamentarnych. Nie dziwi więc fakt zainteresowania ruchów obywatelskich innymi rozwiązania­ mi demokratycznymi, np. demokra­ cją bezpośrednią. Popularny staje się model szwajcarski, oparty całkowi­ cie na formach oddolnego rządzenia państwem lub model partycypacyj­ ny/komplementarny. Rosnącą popu­ larnością cieszy się również zasada subsydiarności/pomocniczości. Idei nie brakuje – nowe organizacje poli­ tyzujące rodzą się jak grzyby po desz­ czu i prześcigają się w oryginalności propozycji rozwiązań systemowych. Tak więc aktualne niezadowole­ nie społeczeństwa z semidemokratycz­ nych rządów w Polsce jest wypadkową malejącej efektywności dotychczaso­ wych form demokracji reprezentatyw­ nej, opartej na aktualnej konstytucji, nieufnością społeczeństwa do nowych ugrupowań i ruchów wolnościowych i narodowościowych oraz poszukiwa­ nia rozwiązań bardziej adekwatnych do zmieniającej się rzeczywistości.

Chaos „demokracji bezpośredniej” Szukając nowych rozwiązań systemo­ wych, zauważamy wspomniany kieru­ nek wprowadzenia rozwiązań bezpo­ średnio-demokratycznych. Oczywiście na wzór szwajcarski, bo innego prak­ tycznie nie ma. Podmioty indywidualne lub grupowe, nazywające się ruchami politycznymi, niezależnymi organiza­ cjami itd., popełniają jednak te same błędy.

Po pierwsze, nie sięgają głębiej do idei oddolnej demokracji. Funkcjonuje to na zasadzie: „dzwonią, ale w którym kościele?” Po drugie, popularyzując de­ mokrację bezpośrednią, ruchy te same działają odgórnie, lekceważąc problem socjalizacji politycznej społeczeństwa, czyli po prostu edukacji obywatelskiej, która w Polsce znajduje się niestety w powijakach. Niektóre z nich „kola­ borują” tez z tzw. władzą – czyli już na starcie ich działalność skazana jest na porażkę. Po trzecie, żenujące wydaje się mieszanie pojęć przez propagatorów tego typu demokracji. Działa to na za­ sadzie wyrywkowych, bez ładu i składu, prób lansowania niektórych wybranych instrumentów bezpośrednio-demokra­ tycznych. Pojawiają się hasłowo takie pojęcia jak: weto obywatelskie, inicja­ tywa, referendum, e-voting itd., itp. Łatwo jest nimi fechtować, trudniej jest jednak wytłumaczyć społeczeń­ stwu, co one oznaczają – szczególnie w polskiej praktyce. Po czwarte, poja­ wiają się tzw. uzdrawiacze polskiego ustroju politycznego, którzy na bazie haseł demokracji oddolnej chcą zrobić karierę polityczną. Oczywiście rozwiązania szwajcar­ skie są rozwiązaniami wzorcowymi. Chodzi jednak o to, aby je przełożyć na polskie warunki. Protestów i idei w polskim świecie politycznym nie bra­ kuje. Tzw. praca od podstaw pozostawia jednak sporo do życzenia. I tu jest pies pogrzebany.

Proces decyzyjny z udziałem obywateli Brak dostatecznie rozwiniętej spo­ łeczności politycznej w Polsce gene­ ruje zanik konstruktywnego dialogu obywatelskiego. Mało wyrazista sta­ je się też rola, jaką odgrywają partie

za zgodą senatu. Jest to więc klasyczne błędne koło, bowiem tego rodzaju re­ ferendum nie ma nic wspólnego z de­ mokracją oddolną, wywodzącą się od obywateli, a więc faktycznego suwerena polskiego państwa. Inicjatywa referendum winna wyjść od społeczeństwa, które zna najlepiej swoje problemy i bolączki, a głosowanie ogólnopaństwowe – doprowadzić do zmiany danej usta­ wy bądź zapisu w konstytucji. Jeśli chodzi o zmianę ustawy, bodźcem do przeprowadzenia referendum na wzór szwajcarski powinno być weto ludowe, a więc pewna forma protestu wobec istniejącej już ustawy lub chęć wpro­ wadzenia nowej. W Szwajcarii weto obywatelskie – jako instrument, któ­ ry ma na celu wprowadzenie nowej ustawy bądź odrzucenie ustawy już istniejącej – dochodzi do skutku na żą­ danie 50 tys. obywateli. Porównywal­ nie liczbowo ze Szwajcarią, takie weto ludowe mogłoby zaistnieć w Polsce na żądanie 250-300 tys. obywateli. Nale­ żałoby ustalić okres na zebranie pod­ pisów, np. 100 dni. Następstwem weta byłoby referendum na zasadzie tak albo nie, najlepiej bez progu procento­ wego, którego decyzja byłaby wiążąca. Dlaczego bez progu procentowego? Bowiem próg procentowy to bariera, a każda bariera jest zaprzeczeniem demokracji. Nikt nikomu nie zabra­ nia brać udziału w referendum. Kto nie idzie do urny, głosuje również, ale pasywnie, akceptując biernie wynik referendum. Podobnie jest z inicjatywą obywa­ telską, która w Szwajcarii ma charakter inicjujący zmianę zapisu w konstytucji lub wprowadzenie do niej nowego za­ pisu. Ten instrument demokratyczny, podobnie jak weto obywatelskie, gene­ rowałby referendum, w którym obywa­

Duopol partyjny PiS-PO nie jest zainteresowany problemami społeczeństwa, lecz własnymi konfliktami i walką o władzę. W konsekwencji w społeczeństwie wzrasta niechęć do politycznego zaangażowania się w sprawy publiczne. polityczne dla tych grup społecznych, których reprezentacja jest niewystar­ czająca. Duopol partyjny PiS-PO nie jest zainteresowany problemami spo­ łeczeństwa, lecz własnymi konflikta­ mi i walką o władzę. W konsekwencji w społeczeństwie wzrasta niechęć do politycznego zaangażowania się w spra­ wy publiczne. Nie dziwi więc fakt, że aktualnie dialog obywatelski w Polsce w więk­ szym stopniu jest przestrzenią walki niż rzetelnej debaty publicznej. Liczne przykłady obecnych w nim konfliktów, manipulacji, pozorowania działań de­ mokratycznych, które w rzeczywisto­ ści mają wymiar semidemokratyczny, służą osiąganiu partykularnych korzy­ ści przez partnerów dialogu. Społe­ czeństwo nie ma nań wpływu – media głównego obiegu są zmonopolizowane przez wielkie ośrodki partyjne. W tej sytuacji szansą byłoby wpro­ wadzenie systemu komplementarne­ go, czyli uzupełnienie aktualnego eli­ tarnego sposobu rządzenia państwem o instrumenty demokracji oddolnej. Najważniejszym elementem demokra­ cji bezpośredniej, a więc takiego typu ustroju demokratycznego, w którym obywatele współuczestniczą w podej­ mowaniu ważnych decyzji, jest refe­ rendum, czyli głosowanie ogólnopań­ stwowe. Wszyscy zgadzają się z tym, że referendum jest narzędziem kontroli władz, kształtowania ustroju i wyrazem woli społeczeństwa. Art. 125 konstytu­ cji z 1997 r. przewiduje co prawda prze­ prowadzenie referendum, lecz nie na wniosek obywateli, co byłoby na wskroś normalne, lecz sejmu bądź prezydenta

tele mogliby się wypowiedzieć również na zasadzie za albo przeciw. W Szwaj­ carii inicjatywa obywatelska dochodzi do skutku na żądanie 100 tys. obywateli – w Polsce wymagana liczba podpisów pod wnioskiem inicjatywnym winna więc porównywalnie wynosić 500 tys. Realistyczny okres na zbieranie pod­ pisów mógłby wynosić 18 miesięcy. W przypadku opowiedzenia się głosu­ jących za wprowadzeniem zmian, rząd jako organ wykonawczy miałby np. 1 rok na wprowadzenie zmian. Referendum jest najważniejszą for­ mą demokracji bezpośredniej, w której społeczeństwo decyduje w ważnych dla państwa sprawach. Aby mogło do niego dojść, potrzebne jest zainicjowa­ nie przez społeczeństwo określonych zmian ustawowych bądź konstytucyj­ nych. Tymi formami inicjującymi są proponowane przeze mnie weto oby­ watelskie (szczebel ustawy) oraz ini­ cjatywa obywatelska (szczebel konsty­ tucji). Są to instrumenty demokracji bezpośredniej, których następstwem jest i musi być bezprogowe i wiążące referendum. Reasumując należy stwierdzić, że najważniejszymi działaniami w kie­ runku zmiany aktualnego systemu polityczno-decyzyjnego w Polsce jest wprowadzenie do konstytucji zapisów dotyczących autentycznych i funkcjo­ nalnych instrumentów demokracji od­ dolnej i proces uświadomienia/edu­ kacji społeczeństwa o słuszności tych rozwiązań. Jest to proces ewolucyjny, innego wyjścia nie ma – rewolucje nie są już w politycznej modzie. K


STYCZEŃ 2O19 · KURIER WNET

15

D·E·M·O·K·R·A·C·J·A

11

grudnia 2018 r., przed 37 rocznicą wprowadzenia stanu wojennego, w Li­ braria Collegium Maius Uniwersytetu Jagiellońskiego zgroma­ dzili się uczestnicy prac Centrum Oby­ watelskich Inicjatyw Ustawodawczych Solidarności, które przerwał – choć nie do końca – stan wojenny. Na spotkaniu promowano książkę Wkład krakowskie­ go i ogólnopolskiego środowiska prawni­ czego w budowę podstaw ustrojowych III Rzeczypospolitej (1980–1994). Projekty i inicjatywy ustawodawcze, ludzie, doko­ nania i oceny, która właśnie się ukazała pod redakcją Stanisława Grodziskiego. Jest dostępna w internecie na stronie Centrum.

Konstytucją niczym maczugą, a flaga­ mi – fakt, że głównie unijną – okładają opozycyjnych wobec nich obywateli. Obalenie komunizmu nie do końca się prawnikom udało, bo dekomunizacji w III RP tak naprawdę nie było, nawet zbrodniarzy komunistycznych nie uka­ rano, a często byli honorowani i nieraz spoczywają w alejach zasłużonych. Za stan wojenny ukarano więzieniem chy­ ba tylko Adama Słomkę i Zygmunta Miernika – protestujących przeciwko niekaraniu zbrodniarzy. Jednakże ostat­ nio Trybunał w Strasburgu uniewinnił Adama Słomkę, podważając haniebne poczynania polskiego wymiaru, zwa­ nego przez obywateli – nie bez przy­ czyny – wymiarem niesprawiedliwości.

Naprawianie prawa Centrum Obywatelskich Inicjatyw Ustawodawczych Solidarności, po­ wstałe w Krakowie 17 stycznia 1981 roku, tworzył zespół ekspertów praw­ niczych NSZZ Solidarność, w skład którego wesz­ło ponad 100 specjalistów z różnych dziedzin prawa i 200 współ­ pracowników z całej Polski. Prawnicy Centrum przygotowali kilkaset projek­ tów ustaw, w tym założenia Konstytucji i Kodeksu Cywilnego, Kodeks Karny, Kodeks Postępowania Karnego oraz KPK z sędzią śledczym, Kodeks Karny Wykonawczy, Kodeks Pracy, Ustawę Wypadkową, o Prokuratorii General­ nej, o Prawie Prasowym, o Wolnym Dostępie do Informacji w Życiu Pub­ licznym, Prawo o Zgromadzeniach, o Ochronie Konsumenta, o Przedsię­ biorstwie i Samorządzie, o Samorządzie Terytorialnym oraz Ordynację Wybor­ czą, o Ustroju Sądów Powszechnych, o Krajowej Radzie Sądownictwa, o Są­ dzie Najwyższym, o Prokuraturze, Pra­ wo o Notariacie, o Radcach Prawnych, o Adwokaturze, o Policji, o Urzędzie Ochrony Państwa oraz Prawo Wyzna­ niowe, Prawo Państwowe, Prawo Gos­ podarcze, Prawo Rolne. Stan wojenny odsunął jednak na całe dziesięciolecie prace nad refor­ mą ustroju. Nie powiodło się jednak „partyjnemu betonowi” PZPR obale­ nie wielkiego dorobku lat 1980–1981. Jako do gotowego i cennego materiału sięgano doń po zmianie ustroju 1989 roku. Służył on reformie w całym okre­ sie przemian, który zakończyło uchwa­ lenie Konstytucji III Rzeczypospolitej z 2 kwietnia 1997 roku. Według oceny wybitnego histo­ ryka prawa prof. Stanisława Grodzi­ skiego, działania podjęte przez Cen­ trum dla naprawy Rzeczypospolitej były największym społecznym wy­ siłkiem prawników od czasu Konsty­ tucji 3 maja.

Spotkanie uczestników prac Centrum 11 grudnia 2018 r. w Collegium Maius

Kiedy tworzono zręby prawne II RP, zerwano z systemami prawnymi państw zaborczych, ale przy tworzeniu prawa III RP nie zerwano z systemem prawnym PRL. Zatem zbudowano PRL-bis.

Na miarę Konstytucji 3 maja? Józef Wieczorek

Czy elity prawnicze chciały obalić system komunistyczny? Adwokat Kazimierz Barczyk, wiodąca postać prac Centrum, deklarował na spotkaniu: „Chcieliśmy obalić system komunistyczny poprzez przygotowa­ nie zrębów państwa demokratyczne­ go”, w co jednak można wątpić choćby na podstawie wspomnień prof. An­ drzeja Zolla (s. 579): „Zdawaliśmy so­ bie sprawę z układu geopolitycznego, przecież Związek Radziecki trzymał się jeszcze mocno, do tego pamię­ taliśmy całkiem przecież niedawne doświadczenie czechosłowackie. Dla ludzi, którzy nie bujali w obłokach, oznaczało to, że należy raczej mówić o poprawianiu istniejącego systemu, czynieniu go bardziej ludzkim. Raczej myśleliśmy o ewolucji niż rewolucji. Owszem, pracowaliśmy w ramach Centrum nad propozycjami zmian w prawie konstytucyjnym, ale dotyczy­ ło to bardziej takich spraw, jak reforma sądownictwa, wzmocnienie niezawi­ słości sędziowskiej, gwarancji proce­ sowych, usunięcia pewnych przepisów, które pozwalały zwolnić sędziego ze stanowiska, bo nie dawał tzw. rękoj­ mi orzekania zgodnie z linią partii.

Chodziło więc bardziej o tego typu rzeczy niż wywracanie ustroju PRL”. I ta opinia wydaje się być bardziej wiarygodna, tym bardziej, że ustrój i prawo III Rzeczypospolitej tworzyły siły solidarnościowe wspólnie z apara­ tem komunistycznym i mimo zmian, prawo zachowało ciągłość z prawem PRL-u, a nie było woli nawiązania do stanu prawnego sprzed 1 września 1939.

Nie ulega wątpliwości, że z tą chęcią świata prawników do obalania systemu komunistycznego to gruba przesada, co widać po dzień dzisiejszy. Kiedy tworzono zręby prawne II RP, zerwano z systemami prawnymi państw zaborczych, ale przy tworzeniu prawa III RP nie zerwano z systemem praw­ nym PRL. Zatem zbudowano PRL-bis. W książce jasno to wyraził prof. Jan Majchrowski (s. 349) „Determinantą,

W Polskim Uniwersytecie na Obczyźnie w Londynie (PUNO) powstała nowa jednostka naukowo-badawcza o nazwie Zakład Kultury Politycznej i Badań nad Demokracją. Ambitnym celem nowego zakładu jest prowadzenie badan i analiz funkcjonalności i dysfunkcjonalności różnych form demokracji w Europie i na świecie.

Polskie badania nad demokracją w Londynie Mirosław Matyja Dlaczego PUNO? Zdefiniowanie demokracji jako ustro­ ju państwowego nie jest sprawą pros­ tą, jeszcze trudniejsze jest dokonanie wyboru, która ze współczesnych de­ mokratycznych form rządzenia państ­ wem jest najbardziej funkcjonalna. Z tego względu badania efektywnoś­ ci demokracji nie są łatwe, mimo że kryteriów oceny w tej dziedzinie nie brakuje. Nowy Zakład w Polskim Uni­ wersytecie na Obczyźnie w Londynie przyjął ambitny cel sprostania temu wyzwaniu i podejmuje badania efek­ tywności rządzenia w demokratycz­ nych państwach. Charakterystyczne jest to, że Zak­ ład powstał właśnie w PUNO, a więc uczelni, której losy dyktowane były zmieniającymi się ustrojami w Polsce – z reguły niedemokratycznymi. Uni­ wersytet ten został założony w czasie ostatniej wojny światowej, gdy na oku­ powanych przez hitlerowców ziemiach polskich Niemcy zakazali Polakom ja­ kiejkolwiek działalności akademickiej. W okresie komunizmu PUNO nie był uznawany przez prosowieckie władze w Warszawie, natomiast w III RP wal­ czy o prawa uczelni państwowej.

FOT. JÓZEF WIECZOREK

Jak można badać demokrację? Demokracja, jak się wielu może wydaje, nie jest ustrojem panującym nad inny­ mi ustrojami, czymś nadanym z góry i stabilnym. Świadczy o tym fakt, że mamy kilka podstawowych form de­

dysfunkcjonalności panującego tam sposobu rządzenia. Niemniej jednak najbardziej efektywną formą demo­ kracji – z tym zgodzą się wszyscy – jest sposób zarządzania państwem, który jest najbliższy obywatelom i wciąga ich w proces decyzyjny zarówno na szczeb­ lu ogólnokrajowym, jak i lokalnym.

Najbardziej efektywną formą demokracji jest sposób zarządzania państwem, który jest najbliższy obywatelom i wciąga ich w proces decyzyjny zarówno na szczeblu ogólnokrajowym, jak i lokalnym. mokratycznego sprawowania władzy i trudno jest określić, która z nich jest najbardziej funkcjonalna i skuteczna. Wielu politologów uważa, że naj­ lepszym ustrojem demokratycznym jest demokracja bezpośrednia w wy­ daniu szwajcarskim. Ale i ona nie jest pozbawiona cech dysfunkcjonal­ nych. Poza tym sukcesy polityczne czy ekonomiczne w danym państwie nie świadczą wcale o funkcjonalności albo

Nie ma jednak na świecie idealnej demokracji – każda z jej form wyma­ ga ustawicznych korekt. Demokracja jest systemem niepewnym, który musi ciągle się bronić w obliczu narastają­ cych zagrożeń oraz alternatyw pono­ woczesnego świata. Na pewno nie jest ona „ustrojem ponad ustrojami”. Na przykład system prezydencki w USA pozostawia wiele do życzenia, podob­ nie jak prezydencko-premierowski

która najmocniej odcisnęła swe piętno na ustrojowym, a w konsekwencji usta­ wowym i politycznym kształcie III RP, był sam akt jej poczęcia, dokonany za fasadą warszawskiego pałacu Radziwił­ łów, gdzie toczyły się obrady Okrągłego Stołu, w zaciszu willi w Magdalence. Tam określono ramy, w których przysz­ ło się poruszać wszystkim twórcom III RP, także tym, którzy wyszli z gro­ na Centrum Obywatelskich Inicjatyw Ustawodawczych Solidarności. (…) Wspólną płaszczyzną porozumienia elit obu stron Okrągłego Stołu było wszakże – bo być musiało, o ile miały się one ze sobą porozumieć – uznanie Konstytucji PRL, a co za tym idzie, ca­ łego porządku prawno-ustrojowego wywodzącego się od mitu założyciel­ skiego tak zwanej Polski Ludowej – Manifestu PKWN. To założenie stało się grzechem pierworodnym III RP, za który pokutujemy po dzień dzisiejszy”. Ale to wśród wypowiedzi człon­ ków Centrum jest głos odosobniony. Nie ulega wątpliwości, że z tą chęcią świata prawników do obalania systemu komunistycznego to gruba przesada, co widać po dzień dzisiejszy. Gdyby porządek prawno-ustrojowy po 1989 r. został oparty na konstytucji 1935 r., żylibyśmy w innej rzeczywistości. Nie

da się zbudować państwa wolnego na fundamentach państwa zniewolonego.

sposób rządzenia we Francji, kancler­ ski w Niemczech albo bezpośrednio­ -demokratyczny w Szwajcarii itd. Istotne jest, aby odpowiednio i skutecznie egzekwować założenia da­ nej formy demokracji, co pośrednio wiąże się z doświadczeniami państwa, jego historią, sytuacją geopolityczną i stopniem rozwoju społeczeństwa oby­ watelskiego. Aktywne uczestnictwo obywateli w procesie politycznym oraz sprawnie działające instytucje państwowe i lokal­ ne to bez wątpienia dwa najważniejsze kryteria dla oceny funkcjonalności (lub dysfunkcjonalności) danej formy czy typu demokracji.

i kultura polityczna są więc ze sobą nierozerwalnie powiązane. Zakład Kultury Politycznej i Badań nad Demokracją bada wyżej opisane zjawiska i możliwości ich optymalizacji. Badania dotyczą także wielokulturowo­ ści i mniejszości kulturowych w ska­ li europejskiej, a więc zjawisk, które w dużym stopniu wpływają na kieru­ nek rozwoju społeczeństwa obywatel­ skiego, czyli aktywnie uczestniczącego w procesach polityczno-decyzyjnych.

Kultura polityczna Demokracja i konflikt są zjawiskami silnie ze sobą połączonymi, a każda forma demokracji powinna przyczy­ niać się do rozwiązywania konfliktów międzyludzkich w ramach szeroko po­ jętej kultury politycznej. Pożądanym oddziaływaniem instytucji demokra­ tycznych jest ustawicznie dążenie do rozwiązywania owych konfliktów. Dla­ tego badania demokracji, jej cech pozy­ tywnych i negatywnych w kontekstach poszczególnych państw są niezbędne. A jak jest z kulturą polityczną? To pojęcie wiąże się z rozwojem spo­ łeczeństwa obywatelskiego, z kolei symbiotycznie powiązanego z funk­ cjonalnością demokracji. Wydaje się, że optymalne jest takie ujęcie społeczeń­ stwa obywatelskiego, które odnosi się do sfery społecznej, gospodarczej i po­ litycznej jako form aktywności w pro­ cesie polityczno-decyzyjnym. Kultura polityczna zaś jest w tym kontekście rozumiana jako ogół postaw, wartości i wzorów zachowań dotyczących wza­ jemnych stosunków rządzących i oby­ wateli. Społeczeństwo obywatelskie

Praca dla obywateli, a co na to obywatele? Prawnicy aktywni w Centrum Oby­ watelskich Inicjatyw podkreślali, że pracowali dla dobra wspólnego; jako znający się na prawie obywatele – dla innych obywateli. Ale nie jest zrozu­ miałe, dlaczego tak doniosłe działa­ nia, jak sami podkreślali – na miarę Konstytucji 3 maja – nie znalazły się w historii Uniwersytetu Jagiellońskiego (słynne Dzieje Uniwersytetu Jagielloń­ skiego – patrz „Kurier WNET”, gru­ dzień 2018). Czyżby milczenie w tej historii o „okresie jaruzelskim” niejako wymusiło milczenie o obywatelskiej budowie podstaw ustrojowych III Rze­ czypospolitej, już w okresie zniewolenia obywatelskiego? Czy może sami auto­ rzy mają wątpliwości co do pozytyw­ nych skutków swoich działań? Faktem jest, że wielu współczes­ nych Polaków, nie tylko młodych, nie bez przyczyny nic lub prawie nic nie wie o tych działaniach. Natomiast au­ torzy tych ustaw dziś bywają doradca­ mi KOD-u, biorą udział w marszach KOD-u, których uczestnicy machają

Perspektywy Teoretyczna i praktyczna korzyść z prac Zakładu jest nie do podważe­ nia, szczególnie w dzisiejszych czasach, kiedy funkcjonalność sprawdzonych przez lata form demokracji stawiana jest często pod znakiem zapytania. Ważna pozycja uniwersytetu w Lon­ dynie sprawia, że Zakład znajduje się w dość uprzywilejowanej sytuacji już na początku swojej działalności. Uni­ wersytet jest polski, mimo to oddalony od ojczyzny na tyle, aby na politykę Rzeczypospolitej spoglądać z dystan­ su. Wielka Brytania ma doświadcze­ nia członkostwa Unii Europejskiej, ale również usamodzielnienia się od tego

Za stan wojenny ukarano więzieniem chyba tylko Adama Słomkę i Zygmunta Miernika – protestujących przeciwko niekaraniu zbrodniarzy. Także próby dekomunizacji przestrze­ ni publicznej – mimo wprowadzenia stosownych ustaw – nie zaw­sze kończą się sukcesem. Karani są nie ci, którzy dekomunizacji nie wprowadzają, tyl­ ko ci, którzy protestują przeciwko lek­ ceważeniu ustaw dekomunizacyjnych. Co więcej, np. w Warszawie spotykamy się wręcz z rekomunizacją przestrzeni publicznej i ulice zamiast nosić nazwy działaczy niepodległościowych, mają propagować działaczy komunistycz­ nych. Czyli ma być tak jak było, jak chcą działacze KOD-u, wspierani przez „so­ lidarnościowych” prawników. Na spotkaniu w Libreria Collegium Maius zaplanowano jedynie wystąpie­ nia pochwalne dla prac Centrum, nie wykazując zainteresowania opiniami obywateli. Zamiast burzliwej mery­ torycznej dyskusji nad efektami prac, na miarę – jak mówiono – Konstytucji 3 maja, spotkanie śpiesznie zakończo­ no, udając się na spożycie wina, z któ­ rego produkcji słynie najstarsza polska wszechnica, odnosząca na tym polu sukcesy na arenie międzynarodowej. No cóż, na takiej arenie jagielloń­ scy prawnicy odnosili sukcesy w XV wieku, ale obecnie o swoich sukcesach nie chcą nawet dyskutować z polskimi obywatelami. K Zapis wideo spotkania na moim kanale You­ Tube – Józef Wieczorek TV – Wkład prawników w tworzenie podstaw ustrojowych III RP.

ugrupowania politycznego. Uniwersy­ tet nie ulega wpływom np. macronizmu ani hasłom typu „America first again”, nie ciąży nad nim też komunistyczny miecz Damoklesa. Ta doza obiektywiz­ mu jest potrzebna, aby skupić się na niezależnych, bezstronnych badaniach różnych form współczesnych demo­ kracji, analizować ich cechy funkcjo­ nalne i dysfunkcjonalne. Demokracja nie jest bowiem czymś niezmiennym i nie ma jedynie aspektu politycznego. Nie wolno zapominać, że demokracja to również ludzie, obywatele tworzący społeczeństwo, które powinno funk­ cjonować optymalnie w określonych strukturach państwowych. Zakład Kultury Politycznej i Badań nad Demokracją w Londynie (www.pu­ no.edu.pl/zkpbd) jest jeszcze zbyt mło­ dy, aby porównywać jego działalność z instytutami w Europie i na świecie, zajmującymi się podobną problema­ tyką. Wydaje się jednak, że ze wzglę­ du na powiązania międzynarodowe tej jednostki badawczej i jej umiejscowie­ nie w PUNO w Londynie, stanowi ona doskonałą bazę dla wnikliwych analiz różnych form demokracji stosowanych w praktyce w dzisiejszym ponowoczes­ nym świecie. K

Mirosław Matyja – politolog, ekonomista i historyk. Absolwent Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie i Uniwersytetu w Bazylei. Doktorat w dziedzinie nauk ekonomicznych na Université de Fribourg w Szwajcarii w 1998 r., w dziedzinie nauk humanistycznych na Polskim Uniwersytecie Na Obczyźnie PUNO w Londynie w 2012 r. oraz w dziedzinie nauk społecznych na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie w 2016 r. Profesor PUNO, gdzie pełni funkcję dyrektora Zakładu Kultury Politycznej i Badań nad Demokracją. Autor i współautor 13 monografii i ponad 150 artykułów naukowych i popularnonaukowych w języku polskim, niemiec­ kim i angielskim. Autor książki Szwajcarska demokracja szansą dla Polski, wydanej w kwietniu 2018 r. przez wydawnictwo PAFERE. Z zamiłowania alpinista i himalaista oraz badacz najnowszej historii Polski. Mieszka i pracuje w Szwajcarii, żonaty, ma dwóch bliźniaczych synów.


KURIER WNET · STYCZEŃ 2O19

16

W

cześniej jednak uda­ remniono w tym mieście kilka takich zamachów. W roku 2000 organizacja terrorystyczna o za­ barwieniu skrajnie islamskim usiłowa­ ła przeprowadzić zamach w centrum Strasburga podczas targów świątecz­ nych, które od kilkudziesięciu lat są niejako wizytówką tego miasta. W przesz­łości również kilka wyznają­ cych ideologię skrajnie lewicową i rady­ kalnie islamską grup terrorystycznych planowało zamach na strasburską kate­ drę. Wszystkie te zbrodnicze plany nie doszły do skutku, co dało mieszkańcom miasta poczucie bezpieczeństwa – jak się miało okazać, iluzoryczne. 11 grudnia 2018 roku. Pora wie­ czorna. W Strasburgu trwa sesja eu­ roparlamentu i funkcjonuje pełną pa­ rą targ świąteczny, który jak co roku przyciągnął tłumy, i to nie tylko z ca­ łej Francji, ale z całej Europy i innych kontynentów. Podczas gdy we Francji trwają protesty społeczne, które gene­ rują wielkie straty materialne (zwłaszcza w Paryżu), okazuje się, że choć w Stras­ burgu również dwa dni wcześniej odbyła się podobna demonstracja, nie dopro­ wadziła ona do większych strat mate­ rialnych i dwa dni po jej zakończeniu nie ma po niej śladów na strasburskich ulicach. Tłumy krążą po centrum mia­ sta i odwiedzają świąteczny targ. Stras­ burg przygotowuje się do świąt Bożego Narodzenia, od dwóch tygodni panuje świąteczna atmosfera. Żołnierze biorący udział w operacji Sentinelle patrolują ulice. Na wejściach i wjazdach do cen­ trum miasta funkcjonują bramki, ale to przecież już norma, taki stan rzeczy trwa od ponad trzech lat. 11 grudnia pora wieczorna: dzień jak co dzień w Strasburgu o tej porze roku. Nic nie wskazuje na to, co ma się wydarzyć. Godzina 19.50. Centrum miasta nieopodal targu świątecznego. Rue des Orfèvres. Mężczyzna uzbrojony w rewol­ wer czarnoprochowy typu caps and balls otwiera ogień do przypadkowych prze­ chodniów. Zaczepia ich, po czym strzela im w głowę. Tak zginął między innymi pracownik warsztatu samochodowego, obywatel Afganistanu. Według świadków, zamachowiec podszedł do niego od tylu. Położył mu rękę na ramieniu, krzyknął „Ej, ty!” po czym, kiedy mężczyzna się odwrócił, strzelił mu prosto w głowę. Z rąk zamachowca zginął 36-letni Polak Bartosz Niedzielski. Próbował powstrzymać napastnika i uniemoż­ liwić mu wejście z bronią do jednego ze strasburskich klubów. Według rela­ cji świadków, zamachowiec oddał do niego strzał z odległości kilkudziesię­ ciu centymetrów. Ciężko ranny Bar­ tosz Niedzielski zmarł pięć dni później w jednym ze strasburskich szpitali. Po oddaniu kilkunastu strzałów napastnik z Rue des Orfèvres prze­ niósł się na most Corbeau i kilkana­ ście razy strzelił do przypadkowych przechodniów. Stamtąd udał się w stro­ nę placu Gutenberga, gdzie w wyniku kilkunas­tu strzałów ranił kilka osób. Z miejsca zbrodni uciekł w taksówce porwanej wraz z taksówkarzem, któ­ remu chwalił się, że właśnie zabił co najmniej 10 osób. Taksówkarzowi daro­ wał życie. Dlaczego? Z relacji kierowcy

F·R·A·N·C·J·A wynika, że ocalał, bo jest muzułma­ ninem. W porwanej taksówce zabój­ ca opuścił centrum miasta i skierował się na peryferie Strasburga. Podczas ucieczki otworzył ogień do dwóch pa­ troli francuskiego wojska biorących udział w operacji antyterrorystycznej Sentinelle, zranił jednego z żołnierzy, a sam został ranny w rękę. Około godziny 20.20 rozpoczęła się ewakuacja rannych i pościg za napastni­ kiem. Około 21.00 podano do wiadomo­ ści publicznej, że co najmniej dwie osoby nie żyją, a co najmniej 10 odniosło rany. Do Strasburga przybył około godziny

Oddziały policyjne należące do grup antyterrorystycznych BRI (Bri­ gade de Recherche et d’Intervention) oraz oddziały antyterrorystyczne żan­ darmerii narodowej GIGN (Groupe d’Intervention de la Gendarmerie Na­ tionale), wspierane przez wojsko, roz­ poczęły pościg za zamachowcem. Oko­ ło godziny 22.00 został on namierzony przez policję w strasburskiej dzielnicy Neudorf, gdzie rozpoczęła się opera­ cja antyterrorystyczna, w której wzięło udział ponad 400 policjantów i żandar­ mów. Kilka ulic tej dzielnicy zostało zamkniętych, a mieszkańcy strefy za­

Strasburg należy do tych miast, w których od 7 stycznia 2015 r., czyli od zamachu na tygodnik „Charlie Hebdo”, nie odnotowano zamachów terrorystycznych.

Zamach w Strasburgu

Nad Sekwaną wojna z „bandislamizmem” trwa! Zbigniew Stefanik

22.00 minister spraw wewnętrznych Francji Chris­tophe Castaner. Powołał dwa sztaby kryzysowe, z czego jeden w Strasburgu, którego działaniami kie­ rował on sam, a drugi w Paryżu, a koor­ dynacją jego działań osobiście zajął się urzędujący we Francji premier Edouard Philippe. Prefektura departamentu Dol­ nego Renu uruchomiła tzw. biały plan, czyli protokół procedur i działań obo­ wiązujących we Francji w sytuacji za­ machu o charakterze masowym. Około 22.30 francuska prokuratura antyter­ rorystyczna publicznie oświadczyła: „W Strasburgu miał miejsce zamach terrorystyczny”. Świadkowie zbrodni mieli słyszeć, że zamachowiec krzyczał „Allah akbar!”.

O

koło 20.30 siły policyjne wspierane przez żołnierzy zabezpieczyły cały teren za­ bójstw i jego okolice. Targ świąteczny został zamknięty, a przebywający na nim ludzie – ewakuowani. Zamknięto również wszystkie sklepy, kluby, ka­ wiarnie i restauracje na granicy strefy, gdzie doszło do zamachu. Ich klienci musieli pozostać wewnątrz, a infor­ macje o tym, co dzieje się w mieście, mogli czerpać z internetu. Zamknięto również europarlament wraz z przeby­ wającymi w nim w chwili zamachu eu­ roposłami i wszystkimi pracownikami – ze względu na potencjalne zagrożenie dalszym rozlewem krwi. Wypuszczono ich dopiero kilka godzin później, czyli 12 grudnia nad ranem.

mkniętej – ewakuowani. Inni mieszkań­ cy tej dzielnicy dostali policyjne polece­ nie zasunięcia kotar, zamknięcia drzwi i nieopuszczania swoich mieszkań. Poli­ cja przeszukiwała blok po bloku, klatkę po klatce, mieszkanie po mieszkaniu – jednak bezskutecznie. Zamachowiec umykał policyjnej obławie, a media podały po północy, że wbrew wcześ­ niejszym informacjom terrorysta nie został ujęty i nadal stanowi zagroże­ nie, ponieważ jest uzbrojony i nie da się przewidzieć jego zamiarów. Po północy zostały otwarte wszystkie lokale i ludzie, zamknięci w nich 3 godziny wcześniej ze względów bezpieczeństwa, mogli je opuścić. Setki, a być może tysiące osób wracało do domów ze świadomością, że gdzieś w Strasburgu przebywa uzbrojo­ ny islamista, który tego wieczoru zamor­ dował dwie osoby, a kilkanaście ranił. W tym czasie nadal trwała akcja policyjna, która miała doprowadzić do ujęcia zamachowca. W nocy z 11 na 12 grudnia zostały zablokowane na kilku przejściach granice francusko-niemie­ cka i francusko-szwajcarska. Pojawiły się bowiem informacje, że zamacho­ wiec przebywał jakiś czas w Niemczech, a według niemieckich mediów, kilka minut przed zamachem miał otrzy­ mać telefoniczne połączenie z Niemiec, którego nie odebrał. Według doniesień medialnych miał on również kontak­ ty oraz pewne możliwości logistyczne w Szwajcarii. Istniało więc uzasadnione podejrzenie próby ucieczki przestępcy do któregoś z tych państw.

Przedwyborcza dywersja prasowa totalnej opozycji Wiesław Z. Antkowiak

W

grudniowym 2018 r. wy­ daniu „Kuriera WNET” (przynależnego do obiek­ tywnych, niezależnych źródeł informa­ cji, tak sądzę) na połowie str. 4 opub­ likowano artykuł autorstwa Jana A. Kowalskiego pt. 35:65 Wszyscy prze­ ciwko Prawu i Sprawiedliwości, będący tendencyjną konkluzją oceny ostatnich wyborów samorządowych, a którego tytuł określa jednocześnie intencje pro­ pagandowe autora. Niewątpliwym sukcesem autora, a ogromnym zaskoczeniem dla czytel­ nika jest opublikowanie tego paszkwilu w tak cenionym w patriotycznym środo­ wisku czasopiśmie, w czym z pewnością pomocne były dwukrotne autora obłud­ ne zapewnienia, że „jest żywotnie zain­ teresowany jeszcze jedną kadencją rzą­ dów Prawa i Sprawiedliwości i Andrzeja Dudy” oraz próba stworzenia wraże­ nia prezentacji problemu w sposób twórczo krytyczny. W rzeczywistości autor okazał się hipokrytą, posługując

Kim był zamachowiec, który 11 grudnia tego roku sterroryzował Strasburg? Nazywał się Chérif Chékatt miał 29 lat, z czego 6 spędził we francu­ skich i niemieckich zakładach karnych. Był obywatelem francuskim pocho­ dzenia algierskiego. Wielokrotny re­ cydywista, miał na „koncie” 27 prawo­ mocnych wyroków. Od lipca 2016 roku figurował w kartotece SPRT (Surve­ illé pour Radicalisation Terroriste), czyli pozostawał pod obserwacją jako podejrzany o radykalizm o charakte­ rze terrorystycznym. W dniu zama­ chu Chérif Chékatt był poszukiwany

się nieprawdą; negatywnie ocenia do­ tychczasową działalność Zjednoczonej Prawicy, (słowem nie wspominając o jej sukcesach), wyręczając przy tym czytel­ nika z samodzielnej oceny sytuacji. Tekst tego artykułu jest tak sformułowany, aby czytelnik utwierdził się w przekonaniu, że Zjednoczona Prawica doprowadziła już swą działalność do punktu krytycz­ nego i dlatego nie ma sensu się nią dłużej interesować, a tym bardziej ją popierać w nadchodzących wyborach. Komentując wynik ostatnich wy­ borów samorządowych autor stwierdza: „Nie pomogło Mateusza Morawieckie­ go bezceremonialne potrząsanie przed­ wyborczą sakiewką (…) obóz Dobrej Zmiany poniósł wizerunkową klęskę. Klęskę, która może się przełożyć na wy­ niki kolejnych wyborów (…) Zatem za­ stanówmy się, co poszło nie tak. Porażka Patryka Jakiego w Warszawie i Małgo­ rzaty Wassermann w Krakowie to mode­ lowy przykład klęski na życzenie”. Otóż, według autora, tym życzeniem Patryka

Jakiego była jego deklaracja o tolerancji wobec osób preferujących odmienne wartości, co zostało obłudnie zinterpre­ towane jako niewyznawanie „żadnych wartości. A jedyną sprężyną jego aktyw­ ności politycznej (…) jest żądza zdoby­ cia władzy. Pokazał, że może przytulić każdego tęczowego geja lub lesbę i uko­ chać dziecko z probówki jak swoje. Dla władzy, panie, dla władzy”. Natomiast w przypadku kandydatki z Krakowa nie było nawet podstaw do takiego ohydne­ go wnioskowania, więc postawiono py­ tanie, które miało uzasadnić przyczynę jej przegranej: „A Małgorzata Wasser­ mann po co startowała na prezydenta? Czyżby już nie chciała wyjaśnić afery Amber Gold...?” (Wpisując się w men­ talność autora, należało raczej zamieś­ cić opinię, że wystawiając do wyborów kandydaturę ślicznej i mądrej kobiety, PiS wzbudził zazdrość w sercach żeń­ skiej części swoich zwolenników i tym spowodował utratę ich poparcia w gło­ sowaniu).

przez francuską policję pod zarzutem udziału w napadzie z bronią w ręku, który miał miejsce 25 sierpnia tego ro­ ku, oraz usiłowania zabójstwa. Kilka godzin przed zamachem policja prze­ szukała jego mieszkanie. Policjanci nie zastali tam Chékatta. Podczas przeszu­ kania znaleziono broń palną kalibru 22 mm, kilka sztuk broni białej oraz jeden granat. A więc w dniu zamachu Chérif Chékatt już był poszukiwany w związku z działalnością kryminal­ ną, z adnotacją „najprawdopodobniej uzbrojony i szczególnie niebezpiecz­ ny”. Późniejsze śledztwo nie wykazało powiązań Chékatta z żadną konkretną organizacją terrorystyczną. Wszystko więc wskazywało na to, że nie miał on w momencie zamachu żadnych wspól­

Policja przeszukiwała blok po bloku, mieszkanie po mieszkaniu – jednak bezskutecznie. Media podały po północy, że wbrew wcześniejszym informacjom terrorysta nie został ujęty. ników i działał sam. W związku z tą sprawą dwóm osobom zostały jed­ nak postawione zarzuty. Pierwsza jest oskarżona o to, iż udzieliła Chékattowi schronienia w momencie, kiedy już był on poszukiwany przez policję. Drugiej

K

olejnym obiektem ataku jest fantastyczny rzeczoznawca rolnictwa, dotychczas naj­ lepszy w wolnej Polsce minister w tej dziedzinie, Jan K. Ardanowski, który „Obiecał szybki skup interwencyjny jabłek po cenie 25 groszy za kilogram (…) i nic, ani kilogram nie został ku­ piony. Minister Ardanowski obiecuje wszystko i na drugi dzień już o tym nie pamięta. Dzięki takim pozorowa­ nym działaniom Prawo i Sprawied­ liwość straci poparcie wsi, a potem będzie miało inteligenckie pretensje do wieśniaków za niewdzięczność”. Stawianie pod adresem ministra ta­ kiego zarzutu jest zarówno naiwne, jak i bezczelne, gdyż jego wiarygodność jest łatwa do sprawdzenia. Akcja inter­ wencyjna skupu jabłek przemysłowych (25gr/kg za dostawę w październiku, 26gr/kg w listopadzie, 28gr/kg w grud­ niu) podjęta została w październiku 2018 r., a 30.11.2018 r. Zarząd Spół­ ki Eskimos SA (odpowiedzialnej za skup) z chłodnią w Sokółce poinfor­ mował (http://eskimossa.pl/category/ news): „Na dzień dzisiejszy Spółka zakontraktowała 450 000 ton jabłek przemysłowych i rozpoczyna bardzo intensywny ich przerób....”. Myślę, że autor, szukając sprzedanego kilogra­ ma, nie zauważył zakupionej blisko

zarzucono ułatwienie zamachowcowi zdobycia broni palnej, którą się posłu­ giwał podczas zamachu.

O

d godzin porannych 12 grud­ nia Chérif Chékatt był najin­ tensywniej poszukiwanym zbiegiem nad Sekwaną. W próbie jego ujęcia brały udział najbardziej elitarne jednostki francus­kiej policji i żandar­ merii oraz oddziały wojskowe (w sumie 750 osób). W pościgu brały również udział niemieckie i szwajcarskie służ­ by antyterrorystyczne. Jak już bowiem była mowa, wiele wskazywało na to, że zamachowiec mógł zbiec do Niemiec lub Szwajcarii. Jednak Chérif Chékatt nie uciekł za granicę, ale, jak się oka­ zało, po zamachu wrócił do dzielnicy, w której się urodził i gdzie policja stra­ ciła jego ślad w nocy z 11 na 12 grudnia. 13 grudnia w godzinach popołu­ dniowych alarmowa centrala policji przyjęła zgłoszenie od kobiety, która widziała poszukiwanego w Strasbur­ gu, w dzielnicy Neudorf. Zbieg miał do niej podejść i poprosić o pomoc, ponieważ był ranny w rękę. Kobieta uciekła, a o zdarzeniu poinformowała policję. Po przyjęciu tego zgłoszenia w dzielnicy Neudorf rozpoczęła się kolejna operacja antyterrorystyczna. Chérif Chékatt został namierzony przez patrol policjantów należących do bry­ gady BST (Brigade Spécialisée de Ter­ rain). Trzech policjantów zauważyło go przy budynku mieszkalnym przy ulicy Lazaret 70. Próbowali go zatrzymać, kiedy rzucił się do ucieczki. Zamacho­ wiec nie zamierzał się poddać i strze­ lił do policjantów z broni, której użył dwa dni wcześniej w zamachu. Trafił w tylne drzwi radiowozu policyjnego. Policjanci odpowiedzieli natychmiast ogniem i oddali w jego stronę w sumie 6 strzałów. Chérif Chékatt zginął na miejscu, niemal dokładnie dwie doby po dokonaniu zamachu. Po unieszkod­ liwieniu zamachowca policjanci otrzy­ mali oklaski od mieszkańców dzielnicy (rzecz we Francji nadzwyczaj rzadko spotykana…). W związku z zamachem z 11 grud­ nia zatrzymano w sumie 8 osób, z czego 7 we Francji i jedną w Algierii (zrady­ kalizowany brat zamachowca). Wśród zatrzymanych byli rodzice Chérifa Chékatta. Zostali oni zwolnieni kilka­ dziesiąt godzin po zatrzymaniu. Ojciec i matka terrorysty podczas wywiadu dla francuskich mediów powiedzieli, że jeśli wiedzieliby o zamiarach syna dokonania masowego mordu, poin­ formowaliby o tym natychmiast poli­ cję. 13 grudnia wieczorem (po śmierci Chérifa Chékatta) do zamachu ze Stras­ burga przyznało się państwo islamskie. W komunikacie opublikowanym przez „agencję prasową” Daesh – Amaq – można wyczytać, że Chérif Chékatt był żołnierzem państwa islamskiego, a za­ mach w Strasburgu to kara dla Fran­ cji za uczestnictwo w wojnie z Daesh. Wówczas nic nie wskazywało jeszcze na to, aby zamachowiec był formal­ nie związany z państwem islamskim i żeby działał na czyjś rozkaz; wyda­ wało się raczej, że jest tzw. samotnym wilkiem. 22 grudnia 2018 roku odna­ leziono jednak pendrive należący do Chérifa Chékatta. Znajduje się na nim nagranie wideo, na którym składa on

całej przewidzianej do skupu ilości (pół miliona) ton (x 1000 w kg). Po­ trzeba wyjątkowej bezczelności, aby w tak perfidny sposób wprowadzać w błąd opinię publiczną. Ponad wymienione ataki personal­ ne, autor wywodzi, że: „Prawo i Spra­ wiedliwość wróciło do swojego starego programu, który doprowadził tę partię do klęski roku 2007: stworzenia dosta­ tecznie wiarygodnej politycznej bajki, sorry: narracji, którą ciemny lud kupi (…) my w Centrali wiemy, a reszta, czyli ciemny lud i lokalni działacze, ma słuchać i wykonywać polecenia” przy oznakach „widocznego dla każdego mieszkańca klasycznego nepotyzmu (…) Zatem obóz Dobrej Zmiany do­ konał jednego. Skutecznie przekonał wyborców, że nie jest żadną nowością w polskiej polityce. Że trapią go dokład­ nie te same choroby, co poprzedników”. Autor, który uważa, że „Polska po­ trzebuje jeszcze jednej kadencji rządo­ wo-prezydenckiej Prawa i Sprawiedli­ wości, żeby oczyścić się z patologicznego systemu Okrągłego Stołu. Z III RP zor­ ganizowanej i zarządzanej przez Kisz­ czakowe oficerskie dzieci”, tak kończy swoją perfidną wypowiedź: „Na rok przed najważniejszymi wyborami wi­ dać wyraźnie, że obóz Dobrej Zmiany zakiwał się w wewnętrznych problemach

przysięgę wierności i służby państwu islamskiemu. Bilans zamachu w Strasburgu z 11 grudnia 2018 roku to 5 ofiar śmier­ telnych oraz 11 osób rannych. Zginął członek polskiej wspólnoty w Stras­ burgu Bartosz Niedzielski. Był on zna­ nym od lat społecznikiem i brał czyn­ ny udział w lokalnych wydarzeniach kulturalnych. Był wiceprzewodniczą­ cym polskiego stowarzyszenia oświa­ towo-kulturalnego Polacy z Alzacji (l’Association des Polonais d’Alsace). Omawiany zamach budzi wiele py­ tań, które na jeszcze nie ma odpowie­ dzi. Jak Chérifowi Chékattowi udało się wnieść do centrum Strasburga broń palną, i to pomimo punktów kontrol­ nych przy wejściach na strasburskie sta­ re miasto? Jak mogło dojść do tego, że zamachowiec przez kilkadziesiąt minut oddał kilkadziesiąt strzałów w trzech różnych miejscach Strasburga i nikomu nie udało się go powstrzymać, pomimo procedur i znacznych środków logi­

Z miejsca zbrodni uciekł w taksówce porwanej wraz z taksówkarzem, któremu chwalił się, że zabił co najmniej 10 osób. Taksówkarzowi darował życie. Ocalał, bo jest muzułmaninem. stycznych (w tym zasobów ludzkich) przeznaczonych na zabezpieczanie francuskich miast przez zamachami terrorystycznymi? Jak udało się terrory­ ście zbiec z miejsca zbrodni, a później tego samego wieczoru wymknąć się z policyjnej obławy? Dlaczego dopiero 24 godziny po zamachu w Strasbur­ gu zostały upublicznione wizerunek i nazwisko zamachowca oraz dopiero wtedy zwrócono się z prośbą do osób cywilnych o zgłaszanie się na policję z informacjami pomocnymi w uję­ ciu sprawcy? Wydaje się, że francuska tarcza antyterrorystyczna nie jest tak szczelna, jak być powinna. W roku 2018 we Francji mia­ ły miejsce 3 zamachy terrorystycz­ ne, w których straciło życie w sumie 12 osób, a kilkanaście zostało rannych. 23 marca 2018 roku zamachu w mia­ stach Carcassonne i Trèbes dokonał dżihadysta Redouane Lakdim. Z je­ go rąk zginęło 5 osób, w tym podpuł­ kownik Arnauld Beltrame, pośmiert­ nie awansowany do rangi pułkownika. 12 maja 2018 roku na placu Opery w Paryżu dżihadysta Kahmzat Azimov (pochodzacy ze Strasburga) zasztyle­ tował przypadkowego przechodnia. 11 grudnia 2018 roku Chérif Chékatt zabił 5 osób, a kolejne 11 ranił. Według danych francuskiego mi­ nisterstwa spraw wewnętrznych od stycznia 2012 do grudnia 2018 roku francuskie służby antyterrorystyczne udaremniły nad Sekwaną 55 zamachów. Wszystko wskazuje jednak na to, że za­ grożenie terrorystyczne we Francji nie maleje. Pomimo dużych środków prze­ znaczanych od trzech lat na szeroko po­ jęte bezpieczeństwo nad Sekwaną, wojna z dżihadystami i „bandislamizmem” nie zmierza ku końcowi. K

personalnych. Brakuje mu natomiast wizji przebudowy państwa z zastanego postkomunistycznego na obywatelskie. Widać też, że ta inteligencka, żoliborska partia, wykreowana kiedyś przez me­ dia na »zawsze-opozycję«, a osaczona przez lokalne sitwy, mianowane póź­ niej Prawem i Sprawiedliwością, nie jest w żaden sposób zainteresowana budo­ wą szerokiego, obywatelskiego obozu reform. Bo musiałaby wtedy podzielić się władzą z obywatelami. Przeciwko czemu najbardziej oponują właśnie lo­ kalni działacze, którym władza kojarzy się jednoznacznie z kasą – nie pytajcie mnie dlaczego”. Oprócz artykułu Jana A. Kowal­ skiego na tej samej stronie znalazła się wypowiedź Lesława Kołakowskiego pt. Zmarnowana okazja, któremu warto byłoby doradzić, aby z dobrymi pomy­ słami wystąpił przed zaistnieniem spo­ dziewanego wydarzenia, a nie czekał do czasu, w którym można już tylko obcią­ żyć kogoś winą za niespełnione możli­ wości. Stronę czwartą uzupełnia jeszcze patriotyczny tekst Tadeusza Lostera pt. Pieśń Legionów, którego zamieszczenie w sąsiedztwie dwóch pozostałych gra­ niczy z bluźnierstwem. K Wiesław Zygmunt Antkowiak jest emerytowanym prof. Wydziału Chemii UAM, członkiem AKO.


STYCZEŃ 2O19 · KURIER WNET

17

LEKTU RY·W N ET

Książka waży 0,943 kg i kosztuje 50 zł. Dla jednych oznacza to „dużo”, dla in­ nych „w sam raz”, a dla wszystkich: „to nie jest rzecz dla idiotów”! Przecież gdyby książka trafiła do normalnego obrotu (na razie można ją nabyć tylko w jednym sklepie internetowym), otóż gdyby Historię antykultury sprzedawał jakiś market sieciowy, ustalono by cenę 49,43 zł lub nawet 49,99 (w Empiku nie ma ani jednej książki za równe 50 zł; sprawdziłem). Otrzymujemy w ten spo­ sób wyraźny sygnał: wydawca, którym jest autor, nie poddaje się kretyńskiej modzie, nie manipuluje i traktuje czy­ telnika poważnie, co niestety momen­ tami będzie cokolwiek wymagające.

Podtytuł Na stronie tytułowej (trzeciej) pojawia się już imię i nazwisko autora, a ponadto dwa podtytuły: Podstawy wiedzy spo­ łecznej oraz Wersja robocza. Pierwszy podtytuł nawiązuje do serii siedemnastu półgodzinnych wykładów Krzysztofa Karonia, udostępnianych w internecie od początku roku 2017 w ramach „Prog­ ramu wiedzy społecznej”. Te wykłady mają już po kilkadziesiąt tysięcy od­ słon, co sugeruje, że co najmniej kilka tysięcy internautów obejrzało nie tylko te początkowe filmy, ale również póź­ niejsze wywiady, jakich Karoń udziela raz, dwa razy w tygodniu różnym tele­ wizjom niszowym.

More geometrico Nad wejściem do platońskiej Akademii zawieszono ostrzeżenie: „Niechaj nie wchodzi tu nikt, kto nie zna geometrii”. Później to hasło podchwycił Kartezjusz, Spinoza i inni. A chodzi o to, że cały system filozoficzny – jak w geometrii – powinien wyrastać z kilku podsta­ wowych pewników lub co najmniej silnych założeń. Karoń niczego takiego nie pisze o swojej pracy, ale ta metoda widoczna jest od pierwszego interne­ towego wykładu do ostatniej strony omawianej książki. Otóż system można budować od sformułowania aksjomatów (i tak zrobił Euklides w geometrii), ale można też w najbardziej nawet złożonym systemie odszukać jakieś myśli przewodnie i na nowo cały system zinterpretować tak, jakby te myśli były w nim zawarte od początku. Tą drogą poszedł autor oma­ wianej książki, który dokonał przeglą­ du całej ziemskiej historii człowieka, pokazując, w jakich bólach rodziła się kultura, jak wielkie rzeczy osiągnęła i jak łatwo jest dziś niszczona przez – zapowiedziane w „Manuskryptach paryskich” Marksa – zjawisko zwane antykulturą. Na tym polega – moim zdaniem – wkład Karonia w światową (tak, świa­ tową!) wiedzę o kulturze, że całkowicie zanegował on dominującą dziś mar­ ksistowską wykładnię dziejów i zapro­ ponował godne XXI wieku podejście, używając zupełnie nowego – w filozofii po Platonie – języka: języka... natu­ ralnego! Na ponad pięciuset stronach nie znajdziesz (poza cytatami) ani jed­ nego terminu wprowadzonego przez mark­sistów. Wszystko opowiedziane

antykultury

Filozofia XXI wieku rodzi się w Polsce. Daleko od Marksa. Daleko od uniwersytetów.

Najważniejsza książka roku 2018

Cena

Krzysztof Karoń znany jest czytelnikom „Kuriera WNET” z wykładów internetowych. Niektórzy zapewne kupili też jego długo zapowiadaną książkę, ale jeszcze nie dobrnęli do końca, bo rzecz jest obszerna (540 dużych stron) i wymaga poświęcenia wielu wieczorów na lekturę. Jedno jest pewne: nie należy sobie tych wieczorów żałować. Czeka nas bowiem poznawcza uczta, którą będziemy pamiętać długo.

Historia

S

treszczenie tej książki – obszer­ ne i rzetelne – łatwo znaleźć po wpisaniu do przeglądarki słów: „historia antykultury in­ fo”. Zajmę się więc raczej tym, czego w autorskiej prezentacji nie ma. Naj­ pierw parę zdań o okładce, która wy­ gląda naprawdę tak, jak na obrazku obok: jest czarno-biała. Zwracam na to uwagę, bo rzecz projektował sam autor, który jest specjalistą od kolorów. By się upewnić, że to fachowiec, wy­ starczy wpisać do przeglądarki: „Karoń kolor” i obejrzeć film, zresztą bardzo pouczający i ciekawy. Jeżeli znawca koloru decyduje się na geometryczny wzór czarno-biały, to jest w tym przesłanie podwójne. Po pierwsze – wykład będzie prowadzony „more geometrico”, po drugie – dobro i zło zostanie wskazane wyraźnie, bez światłocienia; kąty pozostaną proste, a kanty niezaokrąglone. Na okładce jest też coś, czego nie ma: brak autora. To nie przypadek, to metoda. Ostatnie okładkowe spostrze­ żenie jednak trochę mnie niepokoi. Otóż tytuł pisany jest małą literą: „hi­ storia antykultury”. Z kolei na stronie trzeciej tytuł pojawia się tak: „HISTO­ RIA ANTYKULTURY”. Niby lekki po­ wiew postmodernistycznego chaosu, bo jak mają to zapisać bibliografowie? Oczywiście – zgodnie z zasadami: „Hi­ storia antykultury”. Czułbym się bez­ pieczniej, gdyby tak było i na okładce.

Andrzej Jarczewski

jest bez – innych niż znane Arystote­ lesowi – rzeczowników abstrakcyjnych, a wśród czasowników dominują nazwy konkretnych czynności. Czytelnik nie ma wątpliwości, co w danym zdaniu autor ma na myśli, choć czasami trzeba przebić się przez ironię i – jak to u filozofów bywa – przyjmować słowa tylko w tym zna­ czeniu, jakie zostało ustalone przez autora. Kto nie oglądał wcześniej wy­ kładów Karonia, może prostotę języka zinterpretować jako nadmierne uprosz­ czenie. Tymczasem trzeba to czytać... more geometrico. I wtedy wszystko staje się jasne. Zdania są względnie krótkie i zrozumiałe. Polszczyzna – znakomi­ ta. Drobny feler polega na tym, że Ka­ roń pisze tak, jak mówi, zmuszając tym osłuchanego z jego wykładami czytel­ nika do spowolnienia lektury. Nie da się tego czytać „biegiem”.

Zarzuty niepoważne Karoń dokonał dzieła wielkiego, waż­ nego i oryginalnego. Nie piszę tego z pozycji studenta, odurzonego kon­ densatem „jedynie słusznych poglądów na wszystko”. Przeciwnie, od lat pracuję nad podobnymi zagadnieniami, a mo­ je książki o podstawowych pojęciach filozofii były już na tych łamach kilka­ krotnie odnotowane (w tym Prawda po epoce post-truth i Czasownikowa teoria dobra). Czuję się więc upoważniony własnym dorobkiem do powiedzenia czegoś na temat, który jest mi bliski. Otóż Karoniowa Historia antykul­ tury – właśnie ze względu na swą ory­ ginalność – musiała mocno zawstydzić niejednego kopistę idei francuskich, niemieckich czy amerykańskich. Od lat bowiem polska filozofia akademicka zajęta jest upowszechnianiem dorob­ ku tych zachodnich filozofów, którzy w PRL-u faktycznie nie mogli być pub­ likowani. Mieliśmy w tej materii spore zaległości, ale zostały one dość szybko odrobione również dzięki łatwemu do­ stępowi do publikacji obcojęzycznych. Niestety nasi uniwersyteccy filozofowie – kto nie wierzy, niech przejrzy aktual­ ne czasopisma filozoficzne i programy różnych konferencji – otóż nasi zapóź­ nieni znawcy zachodniej filozofii XIX i XX wieku nie zauważyli, że mamy już wiek XXI. I wciąż grzebią w filo­ zoficznej drewutni albo i na wysypi­ sku frankfurckich śmieci. Są odtwórczy i przetwórczy. Nie są twórczy.

Zarzut najpoważniejszy wśród nie­ poważnych (na forach internetowych) sprowadza się do stwierdzenia, że Ka­ roń nie rozumie podstawowych pojęć, więc to, co mówi i pisze, jest bez sensu. Tymczasem na tym właśnie polega no­ wość i oryginalność interpretacji Ka­ ronia, że on całkowicie odrzuca, wręcz depcze te wszystkie napuszone pojęcia, które są swoimi własnymi symulakrami (tu pozwoliłem sobie na użycie termi­ nu z gatunku wykluczonego w książce Karonia). O innych zarzutach niepo­ ważnych nie piszę, bo nie zasługują one na uwagę.

komputerowych powtórzeń, wynika­ jących z metody pracy, jest wiele. To zdanie przepisałem, bo jest tam jesz­ cze jeden błąd, polegający na pisaniu „nie” z imiesłowami przymiotnikowy­ mi osobno. Tak rzeczywiście można było pisać w XX wieku, ale teraz pi­ szemy łącznie. To samo w kilku innych miejs­cach, np. na stronie 528 znala­ złem: „nie mającą”. Ortografowie każą pisać: „niemającą”. Strasznie to wyglą­ da, ale musimy się stosować do tego okrutnego prawa.

Wersja robocza

Poważniejsze, bo całostronicowe powtórzenie znalazłem po str. 140. Trzecie (od końca tej strony) zdanie brzmi tak: „Przecięty z ok. 200 słu­ pów miał 6 m wysokości i ważył ok. 20 ton”. Pomijam literówkę (powinno być: „przeciętny”, ale tego kompute­ rowa sprawdzarka nie zauważy). Jeśli jednak dokładnie taki sam błąd po­ wtarza się w takim samym zdaniu na str. 74 i 140, to nie mógł tego zrobić krasnoludek. To efekt metody „kopiuj/ wklej”. Przy okazji – jak już czytamy dokładniej – wyraz „przeciętny” też tu nie za bardzo pasuje, a poza tym nie wiadomo dlaczego użyto czasu przeszłego. Czyżby te słupy ważyły teraz mniej lub więcej niż na stronie

Było o zarzutach niepoważnych, pora na poważne. A „powaga” nie wynika z ciężaru drobnych felerów książki, ale z wartości samego dzieła, które nie może być powielane w wersji obecnej, mocno niedopracowanej. Autor już na karcie tytułowej zaznacza usprawied­ liwiająco, że to jest niby tylko wersja robocza, ale liczba błędów i uchybień (po kilka na każdej stronie) wymaga zupełnie nowego składu. Pod względem merytorycznym – na książkę odpowiadam książką, na wiersz wierszem, a na encyklikę encyk­ liką (w tej ostatniej kategorii chwilowo nieco mniej aktywnie). Tu zmieści się

Błędy komputerowe

Na tym polega wkład Karonia w światową wiedzę o kulturze, że zanegował on dominującą dziś marksis­ towską wykładnię dziejów i zaproponował godne XXI wieku podejście, używając języka... naturalnego! zaledwie kilka spostrzeżeń, więc zwró­ cę uwagę tylko na to, co konieczne, by w kolejnych wydaniach Historii anty­ kultury można było usunąć dopisek „Wersja robocza”. Autor nie ponumerował rozdzia­ łów i nie stosuje odnośników do wcześ­ niejszych czy późniejszych definicji i omówień. Gdy uznaje to za koniecz­ ne – całe zdania i akapity powtarza, co jest dobre w cyklu wykładów, ale irytuje w książce, zwłaszcza gdy po­ wtarzane są błędy. Przykład. U dołu strony 65 czyta­ my: „Tymczasem nadmierny, nie kon­ trolowany wysiłek może doprowadzić do samozniszczenia organizmu...”. To samo zdanie znajdziemy zaledwie kilka linijek dalej, u góry strony 66. Takich

74, gdzie to samo zdanie występuje w czasie teraźniejszym? Inny rodzaj błędu komputerowe­ go znajdziemy na str. 411: „postępowa mniejszość ma nietolerować reakcyj­ ną większość”. Bezokolicznik „tolero­ wać” powinien być oczywiście pisany z „nie” osobno, ale dalej mamy kolejny błąd, wskazujący, że coś tu zmienia­ no już po maszynowej korekcie. Otóż „reakcyjną większość” można tylko „tolerować”, natomiast „reakcyjnej większości” można „nie tolerować”. Nie wchodzę w dalsze szczegóły, tylko wskazuję, że ostatecznego składu nie przejrzał korektor. Autor nigdy swo­ ich błędów nie dostrzeże, bo przecież nie czytamy własnych zapisów litera po literze, lecz wyciągamy z pamięci

to, co w danym miejscu było lub po­ winno być. Tymczasem jedna drob­ na poprawka wymaga niekiedy wielu poważnych zmian w dość odległych miejscach. Taki mamy język. Pomijam już inne kwiatki, np. sugestię ze strony 37, że Freud umarł 17 lat przed swoimi urodzinami. Błęd­ nych zapisów w nawiasach jest więcej, np. na str. 363 mamy: „(1915–1822)”, a na str. 515 dowiemy się, że Gerhard Lenski żyje (zmarł w 2015).

Bezlitosny korektor Robotę „bezlitosnego korektora” sza­ cuję na co najmniej 3 000 koniecznych ingerencji (trzy tysiące!). Składają się na to liczne błędy typograficzne (sie­ roty, bękarty i wdowy), trochę nie­ właściwych wyrazów, setki myślni­ ków (utożsamianych z łącznikami), dzikie zmiany interlinii, błędne ot­ warcia cudzysłowów, trochę przecin­ kologii, zwłaszcza u zbiegu nawiasów, cudzysłowów i kropek itd., itp. Jest tego mnóstwo, ale z tym akurat naj­ łatwiej sobie poradzić. Są też błędy merytoryczne o nie­ wielkim dla pracy znaczeniu, ale na­ wet takich nie można pozostawić, bo umożliwiają one czepialskim odwra­ canie uwagi od istoty rzeczy. Ot, na przykład na stronie 30 pisze Karoń tak: „U zwierząt działanie na szkodę in­ nych osobników wynika zawsze z ko­ nieczności biologicznych i jest naka­ zem instynktu”. Radziłbym pousuwać kilkakrotne (np. str. 35/36) wzmianki na ten temat. Prace Konrada Lorenza o agresji wewnątrzgatunkowej dowiod­ ły czegoś przeciwnego. Zresztą któż nie słyszał o kotach, które mordują więcej myszy, niż mogą zjeść, a już lis, który wpadnie do kurnika, nie zadowala się porwaniem jednej kury, ale zazwyczaj urządza prawdziwą rzeź. Tak więc zwie­ rzęta są miłe: nie zawsze.

Kwantyfikatory W dyskusjach nad kolejnymi wykłada­ mi internetowymi często pojawiały się zastrzeżenia co do poprawności używa­ nych przez Karonia kwantyfikatorów, takich jak: „zawsze”, „jedynym celem”, „tylko i wyłącznie”, „żaden” itp. Nie­ którzy twierdzą, że wystarczy znaleźć jeden przykład przeczący poglądowi opatrzonemu danym kwantyfikatorem, by obalić całe rozumowanie. Znajdują

i „obalają”. To jest poważniejszy problem. Sta­ ję jednak w tej sprawie po stronie Ka­ ronia, dlatego że mówi on językiem naturalnym, a użyte kwantyfikatory odnoszą się tylko do tego uniwersum pojęć, które zostało przezeń stworzone (more geometrico). Natomiast logikę klasyczną, cały rachunek kwantyfikato­ rów i wszelkie inne formalizmy można niezawodnie stosować tylko względem języków sztucznych. Przypominam okładkę. Gdy mó­ wimy o kolorach, możemy w najgrub­ szym przybliżeniu korzystać tylko z dwóch wartości: „czarny” i „biały”. Podobnym przybliżeniem niektórych właściwości języka jest logika dwu­ wartościowa, która nie ma z językiem żadnych związków genetycznych, or­ ganicznych czy strukturalnych. Oma­ wiam to szerzej w innym miejscu, a tu zwrócę uwagę, że rachunek kwantyfi­ katorów od chwili swego powstania do skończenia świata nie może podlegać jakimkolwiek zmianom niezależnie od tego, co ludzkość w tym czasie porobi z językiem i z sobą. Jeśli więc nawet założymy, że w pewnym momencie język i logika były jakoś do siebie po­ dobne, to po upływie dłuższego czasu te dwa byty muszą się rozjechać na od­ ległość dowolną. Bo logika nie drgnie do skończenia świata, a ludzkość może się skończyć nieco wcześniej. Ludzkość może też całkowicie odmienić lub na­ wet utracić język. Nie może tylko ni­ czego zmienić w logice formalnej. Taką mamy logikę. Mając to na uwadze, śledziłem pilnie występowanie kwantyfikatorów w książkowym wydaniu Historii an­ tykultury. Najciekawsze, że zbyt wie­ lu kwantyfikatorów, obficie ubarwia­ jących wykłady, w samej książce nie znalazłem. Owszem, pojawiają się tego rodzaju sformułowania, ale są tak de­ likatnie użyte, że znalezienie jednego przykładu sprzecznego raczej niczego nie obala. Również o tym pisał Kon­ rad Lorenz, który przestrzegał przed korzystaniem z przykładów etologicz­ nych w etyce. Okazuje się bowiem, że w świecie zwierząt można zaobserwo­ wać zachowania potwierdzające naj­ bardziej absurdalne hipotezy („Tak zwane zło”).

Wersja dla świata Trudno zmienić coś w koncepcji i ukła­ dzie książki. Nie wystarczy bowiem usunąć np. zbędnej i błędnej perio­ dyzacji ery kosmologicznej (str. 129), dla której nie ma żadnego uzasadnie­ nia w tej książce. Potrzebne są poważ­ niejsze zmiany, dostosowujące całość do przyzwyczajeń czytelników z in­ nych krajów. Historia antykultury z całą pewnością prędzej czy później wyj­ dzie w kilku językach obcych. I wtedy pojawi się trudność, na której padnie większość czytelników. Otóż wybitny wkład Karonia w filozofię współczesną – to Część I. Pojęcia podstawowe i Część III. Historia antykultury. Te dwie częś­ ci zostały przedzielone najdłuższą, bo 220-stronicową Erratą do historii kul­ tury, stanowiącą Część II. W tej Erracie mamy najwięcej powtórzeń, a najmniej odkrywczości. Przypuszczam, że wielu czytelników na Zachodzie przez to nie przebrnie. Proponowałbym takie przeredagowa­ nie, żeby Errata poszła na koniec al­ bo nawet do drugiego tomu. Wtedy pierwszy tom byłby prawdziwym hi­ tem, a Errata... erratą. Łatwo powiedzieć, trudniej wyko­ nać. To, co najgroźniejsze, to nie błę­ dy typograficzne i jakieś marginalne pomyłki z obszaru etologii, ekonomii czy fizyki. Fachowcy łatwo te rzeczy wychwycą i umożliwią naprawę. Na forach internetowych – jak zwykle – najłatwiej o hejt, ale znajdziemy też warte uwagi polemiki merytoryczne. Najgorsze, co w Polsce spotyka dzieła oryginalne, to... przemilczenie. Nasza akademicka nauka zajęta jest przerobem grantów, ciułaniem punk­ tów i staraniami o stypendia. Obawiam się, że z tej strony Karoń nie doczeka się krytyki nawet w tych miejscach, gdzie błądzi (np. gdy ocenia wybrany element życia ekonomicznego bez zbadania je­ go funkcji w systemie). Karoń zostanie zamilczany na śmierć, choć bez grosza grantu wykonał robotę dziesięciu insty­ tutów filozofii. Ci filozofowie, którzy go przemilczą, zasługują na przemilczenie. Te instytuty, które przeoczą Historię antykultury zasługują na niebyt. Już ich nie ma! Filozofia XXI wieku rodzi się w Polsce. Daleko od Marksa. Daleko od uniwersytetów. Świat zyskał w dzie­ le Krzysztofa Karonia wartość nową i wybitną. K


KURIER WNET · STYCZEŃ 2O19

18

S

łowa te zapisał Stefan Wy­ szyński w pierwszy dzień ro­ ku 1949, jeszcze jako biskup lu­ belski. Kilka tygodni wcześniej został przez Piusa XII mianowany ar­ cybiskupem gnieźnieńskim i warszaw­ skim, przez co stawał się prymasem Polski, jednak do ingresów do nowych katedr biskupich pozostało jeszcze kilka tygodni. Nominat w tym czasie z jed­ nej strony administrował swą dotych­ czasową diecezją, stopniowo żegnając się z Lublinem i tutejszym Kościołem lokalnym, jednocześnie prowadził cały szereg działań wiążących się z wyzwa­ niem, które przyszło mu podjąć. Nominacja biskupa Wyszyńskiego oraz wiążące się z nią kilkadziesiąt lat dziejów polskiego Kościoła są do dziś przedmiotem intensywnych badań his­ toryków, westchnień wielu środowisk katolickich tęskniących za Prymasem Tysiąclecia i zastanawiających się, co by On zrobił dziś, gdyby tu z nami był. Wy­ wołują też nienawistne odruchy u tych, którzy w zespoleniu narodu i Kościoła oraz tak bardzo cenionej przez pryma­ sa Wyszyńskiego religijności masowej widzą zagrożenie dla swych koncep­ cji, bez względu na to, z czego się one biorą i co mają na celu. Wyszyński to wizja i jej konsekwentna realizacja, to posługa prymasowska i nauczanie, ale czasem i polityka, która w warunkach totalitarnego reżimu wydawała się uto­ pią, a jednak była realizowana. Pewnie Prymas popełniał i błędy – zarówno te taktyczne, jak i personalne. Wiadomo, reakcje na wydarzenia podejmowane w określonych okolicznościach mogą być różnie oceniane. Niemniej chyba trudno byłoby znaleźć kogoś innego, kto byłby w stanie dokonać w takich warunkach tego, co Prymas Tysiąclecia. Być może miano to oprócz tego, że wy­ brzmiewa niezwykle pomnikowo, jest też dla niektórych niepokojące: czyżby na drugiego takiego rządcę trzeba było czekać następne tysiąc lat? Oby nie.

Poprzednik Kościół w Polsce miał szczęście do wielkich ludzi w trudnych czasach. Prymas odrodzonej Polski, August Hlond, był postacią nietuzinkową. Syn ziemi śląskiej, nie pierwszy i nie ostat­ ni przedstawiciel polskości, dla wielu nowej. Któż w wieku XIX przypusz­ czałby, że Górny Śląsk da Polsce tak wspaniały poczet mężów prawdziwie wielkich? Przy okazji 100. rocznicy odzyskania niepodległości wspomina się Wojciecha Korfantego, ale też trze­ ba tu wymienić hierarchów Kościoła: biskupa polowego Józefa Gawlinę, po­ wojennego arcybiskupa we Wrocła­ wiu kardynała Bolesława Kominka czy biskupa częstochowskiego Teo­ dora Kubinę, pierwszego redaktora „Gościa Niedzielnego” – tygodnika katolickiego zainicjowanego w Kato­ wicach w 1923 roku przez ówczesnego, w ogóle pierwszego administratora diecezji, którym był właśnie Hlond, do dziś jednego z dwu tygodników katolickich o zasięgu ogólnopolskim. Owa śląskość, mająca tak wybitnych reprezentantów, wprowadziła do Koś­ cioła w Polsce wiele ożywczych idei. Ten uprzemysłowiony region z prob­ lemami społecznymi i narodowościo­ wymi był z konieczności polem, gdzie trzeba było na bieżąco rozwiązywać palące problemy współczesności, re­ alnie występujące na co dzień. Jed­ nocześnie nie było utartych ścieżek i sposobów postępowania – sposób funkcjonowania trzeba było tu wy­ myślać z dnia na dzień. Pierwszy biskup katowicki niezbyt długo cieszył się swą diecezją, bowiem już w czerwcu 1926 roku mianowa­ ny arcybiskupem gnieźnieńskim i po­ znańskim, stał się prymasem Polski. Urząd prymasa powoli odchodził od dziedzict­wa zaborów, stąd pewne kom­ plikacje, jakie z niego wynikały. Otóż, najoględniej mówiąc, w Polsce było w tamtych czasach dwu prymasów: po­ przednik naszego bohatera na stolicach w Gnieźnie i Poznaniu, Edmund Dal­ bor, oraz niedawny regent Królestwa Polskiego, Aleksander Kakowski, któ­ ry tytuł prymasa „Królestwa Polskie­ go” zachował aż do śmierci w grudniu 1938 roku. Można powiedzieć, że data ta wiąże się z końcem instytucji mo­ narchicznych w Polsce, bowiem Stolica Apostolska nie pozwoliła kontynuować tego tytułu po jego odejściu. Od początku posługi Hlonda w Gnieźnie widać ogromny nacisk arcybiskupa, a od roku 1927 kardyna­ ła, na kwestie społeczne właśnie. Stąd jego ogromna aktywność na polu bu­ dowania Akcji Katolickiej, instytucji wówczas w niczym nie przypomina­ jącej swej dzisiejszej spadkobierczyni,

DWA J·PRYM A SI a właściwie jej cienia. Nazwa Akcji po raz pierwszy pojawiła się za pontyfika­ tu Piusa XI, bodajże w roku 1903, nie­ mniej jej idei należy szukać w naucza­ niu Leona XIII, który widział w niej

stanie się złowrogim zagrożeniem dla systemu w PRL, kiedy okaże się, że świat pracy opowie się nie po stronie „rewolucji proletariackiej”, a Kościoła i jego prymasa, który stanie się jego

robotniczej, która, co wiele razy po­ tem podkreślał, prowadzi prostą drogą od Boga i trzeba znaleźć drogę, by ten świat Bogu oddać. Te pierwsze obser­ wacje towarzyszyć mu będą przez na­

Prymas Tysiąclecia. Być może miano to oprócz tego, że wybrzmiewa niezwykle pomnikowo, jest też dla niektórych niepokojące: czyżby na drugiego takiego rządcę trzeba było czekać następne tysiąc lat? Oby nie.

Aleć jestem tylko Bożym chłopcem na posyłki... Piotr Sutowicz prawdziwe świeckie ramię Kościoła, którym miały być wykuwane podsta­ wy chrześcijańskiego ustroju społecz­ nego jako odpowiedzi na zagrożenia nowoczesności. Myśl o Akcji Katoli­ ckiej była głęboko profetyczna i przed wojną podejmowała ona wyzwania, do których została powołana. Trzeba wszakże dodać, że efekty jej pracy by­ ły tym większe, im bardziej rozumieli jej idee i inspirowali ją biskupi i księża reprezentujący nowy sposób myślenia, kładący podwaliny pod katolicką na­ ukę społeczną. W tejże idei znajdziemy pierwsze nici łączące prymasa Hlonda i młodego księdza Wyszyńskiego.

„Czerwony ksiądz” Podobno tak mówiono przed wojną o przyszłym prymasie Wyszyńskim. Być może były dwa powody takie­ go podejścia do tego, co robił i pisał. Z jednej strony wielu, także i kato­ lików, chciało widzieć Kościół jako podporę konserwatywnego ładu. Ot, kolejną instytucję wpisującą się w ist­ niejącą rzeczywistość i uwiarygad­ niającą ją. Pewnie tak chciało wie­ lu duchownych, w tym i hierarchów, którzy eksperymenty z wychodzeniem do świata pracy uważali za niebez­ pieczne, próby namysłu zaś nad tym, jak rozwiązywać kwestie społeczne, kojarzyli wyłącznie z komunizmem. Z drugiej strony wszelkiej maści le­ wicowcy – czy to komuniści, czy ci z innych denominacji – woleliby mieć monopol na rozwiązywanie kwestii społecznych. Kościół nie był tu sojusz­ nikiem, a rywalem, który poprzez swo­ je systematycznie zgłaszane, a co gor­ sza, być może realizowane postulaty nie przybliża rewolucji proletariackiej, a oddala ją. To niebezpieczeństwo

niekwestio­nowanym liderem. Jest to chyba jeden z zasadniczych kluczy do Stefana Wyszyńskiego, których korze­ ni należy szukać ewidentnie w okresie przedwojennym. Oprócz tego, że dzielił on z pry­ masem Hlondem pasję społecznikow­ ską, różniło ich wiele kwestii na pozór ważnych, choć ostatecznie okazują­ cych się drugorzędnymi. Dla mło­ dego księdza z diecezji włocławskiej Śląsk był pewnie „nieznanym krajem”. Sam był synem nadbużańskich wio­ sek, gdzie problemy społeczne wyni­ kały z nędzy, ale chłopskiej. Trudno powiedzieć, czy jako młody człowiek wiedział coś o Matce Bożej Piekar­ skiej. W jego rodzinie problemy były wywoływane przez spory rodziców, czy iść z pielgrzymką do Ostrej Bra­ my w Wilnie, czy na Wzgórze Jasno­ górskie. Po wojnie jako prymas tego dylematu nie mógł mieć. Decyzjami jałtańskimi Matkę Bożą, czczoną tak żarliwie przez jego matkę, odcięto kor­ donem granicznym dla niego nieprze­ kraczalnym. Sam zresztą osierocony przez rodzicielkę, do końca swych dni szczególnym nabożeństwem darzył Matkę Jasnogórską. Ona jakby od­ wdzięczyła mu się byciem z nim aż do końca we wszystkich kluczowych chwilach kapłaństwa – od Mszy pry­ micyjnej, którą odprawił przy Jej obra­ zie jako schorowany młodzieniec, co do którego jego własny biskup miał niejakie wątpliwości, czy należy go święcić na kapłana. Wszakże proble­ my zdrowotne odstąpiły od młodego księdza i w czasie, gdy biskup Hlond zostawał pierwszym ordynariuszem katowickim, Wyszyński zaczął posługę wikarego we włocławskiej katedrze. Ucząc w szkole przy słynnej „Celu­ lozie”, zetknął się ze światem biedy

stępne lata – najpierw na KUL-u, gdzie odbędzie studia, a potem w podróży po Europie Zachodniej. Po powrocie do Włocławka ksiądz Wyszyński organizował robotników w związki, pisał artykuły, a wszystko po to, by szukać rozwiązania dla społe­ czeństwa na nowe czasy, których się nie boi. Podobnie jak ówczesny prymas, był człowiekiem wielkich wyzwań, który uważał, że zdrowe społeczeństwo bę­ dzie w stanie stworzyć państwo oparte na dobru wspólnym.

Wojna Wrzesień 1939 roku przekreślił wszyst­ ko – i Wyszyński, i Hlond musieli ucie­ kać przed Niemcami. Być może nieco inne były powody ich decyzji, ale losy tułaczy łączyły obie postaci. Prymas Hlond opuścił kraj nie z tchórzostwa, jak przedstawia to wroga mu propagan­ da, lecz z obawy, artykułowanej rów­ nież przez przedstawicieli władz II RP, iż w wypadku znalezienia się pod wła­ dzą okupantów mogliby oni chcieć wy­ korzystać jego autorytet dla własnych celów. Nie było bowiem pewne, iż Hit­ ler nie zechce w Polsce tworzyć np. ma­ rionetkowego rządu, opartego o jakieś autorytety narodowe. Holokaustu naro­ du, który nastąpił niemal od początku okupacji, nie przewidywał chyba nikt. Nawet germanofil Władysław Studnic­ ki był oburzony tym, co robił naród niemiecki z Polakami i czemu odważ­ nie, co trzeba przyznać, dawał wyraz w swych enuncjacjach kierowanych do Niemców, czym wprawiał ich w nie­ małą irytację. Prymas stanął w obro­ nie gnębionego narodu tu, gdzie się znalazł – najpierw w Watykanie, skąd wygłaszał swe słynne przemówienia radiowe, informujące o ludobójstwie

na Polakach, oraz udzielał wywiadów do prasy. Z powodu eskalacji konfliktu musiał opuścić Watykan i udał się do Francji, mając nadzieję na opuszcze­ nie kontynentalnej Europy, co mu się wszakże nie powiodło. Ukrywał się na obszarach pozostających pod władzą Vichy. Tu również publikował teks­ ty informujące o sytuacji w Polsce. W końcu odnaleziony przez Niem­ ców, został internowany, a naziści po raz kolejny próbowali namówić go do współpracy w tworzeniu antykomu­ nistycznego rządu w Polsce i krucja­ ty antybolszewickiej. Hlond, co zro­ zumiałe, odmówił. W trakcie pobytu w klasztorze w Wiedenbrück w West­ falii został wyzwolony przez Ame­ rykanów i udał się do Watykanu. Tu uzyskał ustne upoważnienie papieża do zorganizowania administracji koś­ cielnej na ziemiach polskich, w tym także tych odebranych Niemcom, co stało się przedmiotem wieloletnich nieporozumień i niemieckich preten­ sji. 20 lipca 1945 roku August Hlond wrócił do Poznania. Stefan Wyszyński opuścił Włoc­ ławek w październiku 1939 roku na polecenie swego biskupa Michała Ko­ zala, obecnie czczonego jako błogosła­ wiony biskup męczennik zamordowa­ ny przez Niemców w Dachau w 1943 roku. Trudno powiedzieć – być mo­ że biskup kierował się myślą, iż ja­ ko ksiądz zaangażowany społecznie Wyszyński był szczególnie zagrożony. Nie przewidywał natomiast tego, że niemieckie władze dążyły do fizycz­ nej eliminacji Kościoła katolickiego w Polsce za to, że katolicki i za to, że polski właśnie. A może też ujawnił się tu jakiś profetyzm? Przyszły prymas ukrywał się w różnych miejscach na Lubelszczyź­ nie i w Zakopanem, gdzie nawet wpadł w ręce Gestapo, a został uratowany za sprawą Górala-folksdojcza, który do­ radził mu ucieczkę. Podczas powsta­ nia warszawskiego był kapelanem AK w Puszczy Kampinoskiej. Po wojnie wrócił do Włocławka, gdzie na nowo zorganizował Semi­ narium Duchowne w diecezji, która straciła przytłaczającą większość księ­ ży. Tu zastała go nominacja papieska na biskupa lubelskiego, gdzie istniał i ciągle, mimo nowej władzy, prowa­ dził działalność naukową tak bliski mu KUL. Warto pamiętać, że Stefan Wy­ szyński został najmłodszym biskupem w Episkopacie Polski. Święcenia bisku­ pie otrzymał z rąk prymasa Hlonda 12 maja 1946 roku.

Dwie dziwne śmierci Być może wielu ludzi, w tym także pry­ mas Hlond i biskup Wyszyński myśleli, że sprawy w Polsce jakoś się ułożą. Co prawda Wyszyński jako badacz bolsze­ wizmu mógł mieć naukowe podstawy, by twierdzić inaczej, ale to, że po kata­ klizmie drugiej wojny światowej wszys­ cy chcieli spokoju i pokoju, nie ulegało wątpliwości. Władze komunistyczne początkowo też zdawały się kierować w stronę Kościoła sygnały, że i im o to chodzi. Co prawda, zerwano stosunki dyplomatyczne ze Stolicą Apostolską, ale po za tym religia do szkół wróciła, przedwojenne święta uhonorowano, pozwolono wychodzić prasie katolic­ kiej. Na początku w spokoju pozosta­ wiono sferę symboliczną. Widać by­ ło, że ustrój się przekształca, ale np. kwestia reformy rolnej zarówno u Ślą­ zaka Hlonda, jak i syna polskiej wsi Wyszyńskiego sprzeciwu nie budziła. Niemniej następne lata, a potem już miesiące przynosiły kolejne niespo­ dzianki pokazujące, że władza dąży do podporządkowania sobie Kościo­ ła na pewno poprzez eliminację go ze sfery publicznej, a później – kto wie? Postępująca sowietyzacja kazała oba­ wiać się o przyszłość. Jak wyglądała sytuacja wszelakich religii w Związku Sowieckim, wiedziano, a więc trzeba było przede wszystkim bronić pozycji Kościoła, na ile się dało. August Hlond był człowiekiem twardym, acz nowoczesnym. Został zresztą uformowany przez nowoczes­ ny zakon salezjanów i na pewno nie chciał czekać z założonymi rękami. Jego nieustępliwość i pozycja między­ narodowa z pewnością były dla komu­ nistów trudne do zniesienia. Zniszcze­ nie Kościoła pozostającego pod jego rządami było nie lada wyzwaniem. 14 października 1948 roku trafił do szpitala, skarżąc się na bóle brzucha. Przeszedł operację, jego samopoczu­ cie się jednak pogarszało. Dwudzie­ stego dnia tegoż miesiąca nastąpiła druga operacja. Prymas Hlond umarł

w wyniku powikłań 22 października. Według jego biografa, prof. Jerzego Pietrzaka, podobno przed śmiercią zwrócił się do lekarzy ze słowami: „Panowie, co wy powiecie po mojej śmierci, na co ja umarłem? Co poda­ cie jako powód mej śmierci?”. Pogrzeb prymasa odbył się 26 paź­ dziernika. Za najpoważniejszego kan­ dydata na jego następcę uważano bis­ kupa łomżyńskiego Stanisława Kostkę Łukomskiego, przed wojną przyjacie­ la Romana Dmowskiego, po wojnie jawnego przeciwnika władzy komu­ nistycznej; człowieka, o którym wia­ domo było, że pozostawał w kontakcie z oddziałami drugiej konspiracji. Ten zginął jednak w wypadku samocho­ dowym, wracając z pogrzebu, a jego kierowca, który z wypadku wyszedł bez szwanku, za jakiś czas znalazł za­ trudnienie w UB. Wyglądało to rze­ czywiście dziwnie – 67-letni Prymas i 74-letni hierarcha znikają ze sceny w podejrzanych okolicznościach. Dziś IPN próbuje prowadzić śledztwo na okoliczność spowodowania ich śmierci przez czynniki zewnętrzne, aczkolwiek po tylu latach sprawa wydaje się trudna do rozwikłania. Bez wątpienia komunistom uby­ ło jesienią 1948 r. dwóch twardych przeciwników. Być może w ubeckich gabinetach Julia Brystigierowa pro­ wadziła narady na temat, jak destabi­ lizować sytuację wewnątrz Kościoła. W tej sytuacji pojawił się nowy kan­ dydat na prymasa i powstały okolicz­ ności, których skutki będą spędzać sen z powiek kolejnym pokoleniom sekretarzy i ubeków.

Prymas Trudno powiedzieć, jakim prymasem byłby biskup Łukomski. Biorąc pod uwagę jego podeszły wiek, ta epo­ ka byłaby prawdopodobnie krótka. Niezłom­ność i zasadniczość pewnie mogłyby uczynić z niego męczenni­ ka, nim zdążyłby umrzeć śmiercią na­ prawdę naturalną. Niemniej historia potoczyła się inaczej. Oszczędzono nam męczeństwa, za to dostaliśmy przywódcę. 12 listopada 1948 r. Pius XII powołał Stefana Wyszyńskiego na stolice arcybiskupie w Gnieźnie i War­ szawie. Informacja ta dotarła do Pol­ ski z niejakim opóźnieniem; jeszcze 16 listopada biskupi polscy zamierzali bowiem zaproponować Ojcu Święte­ mu rozdzielenie unii personalnej obu diecezji i na stanowisko metropolity gnieźnieńskiego powołać biskupa Wa­ lentego Dymka, a księdza biskupa Wy­ szyńskiego zaproponować na rządcę do Warszawy. Czy za nominacją pry­ masowską mogła stać gra operacyjna służb, jak chcieliby niekiedy poszu­ kiwacze sensacji? Nawet, jeśli przyj­ miemy za pewnik fakt zabójstwa obu wspomnianych wyżej hierarchów, ta kandydatura była dla komunistów, po pierwsze, raczej niespodziewana, po drugie niemiła. Choć na pewno pro­ wadzili różne analizy na ten temat. Tu należy wrócić do owych lat przedwo­ jennych. Obecny prymas znał podsta­ wy ustroju komunistycznego, zajmując się nim naukowo. Jego działalność za­ równo publicystyczna, jak i naukowa pokazywały go jako zaprzysięgłego wroga bolszewizmu. Wyszyński był człowiekiem stosunkowo młodym, co groziło prymasostwem wieloletnim. Czy komuniści konstruowali kolejny „przypadkowy” wypadek śmiertelny? W zapiskach prymasa znajdujemy opis pułapek drogowych, w które wszakże nie wpadł. Być może zresztą służyły one jedynie przestraszeniu nomina­ ta, a może wynikały z niedogadania się poszczególnych frakcji w służbach mających zwalczać Kościół. Na pewno nominację przyjęto zimno. Najbliższy prymasowi czas był szczególnie trudny i groźny: prowoka­ cje, granie na rozłam, faktyczna uzur­ pacja przez komunistów władzy ka­ nonicznej nad diecezjami na ziemiach odzyskanych, wreszcie trzyletnie uwię­ zienie. Wszystko to jednak działało przeciwko władzy – prymas stopniowo umacniał swój autorytet, stając się nie tylko głową Kościoła, ale i narodu. Sam uważał się za sługę, niemniej potrafił ze swej władzy robić właściwy użytek. Korzystając z szerokich uprawnień na­ danych przez papieża, kierował Kościo­ łem w Polsce twardą ręką. Niektórzy uważają, że zbyt twardą, ale w realiach, jakie były, ta metoda była chyba jedyną skuteczną. Epoka prymasa trwała na tyle długo, że naród doczekał się zarówno Polaka-papieża, jak i kilka lat po jego śmierci – wolności. Co z nią zrobiono, to zupełnie inna kwestia, za którą nasz interrex nie odpowiada. K


STYCZEŃ 2O19 · KURIER WNET

19

P·O·D·R·Ó·Ż·E

R E K L A M A

– Wódka z węża, kropelka jadu, kulka wężowego tłuszczu i krew smoka… Trzy dolary. – Ta mikstura działa podobno cudownie na ból w krzyżu. Można ją kupić co niedzielę na targu w Saraguro w południowej części ekwadorskich Andów. Wąż jest prawdziwy – zanurzony w dużym słoju pełnym alkoholu z trzciny cukrowej. Smocza krew natomiast nie pochodzi z żadnego gada, a z drzewa – istnieje kilka gatunków, których żywica określana jest tym mianem. Jest gęsta, ciemnoczerwona, a w smaku niezwykle gorzka.

FOT. PIOTR BOBOŁOWICZ

U

żywa się jej w medycynie lu­ dowej nie tylko w Ameryce Południowej. Stosują ją także Indianie Saraguro. Pochodzenie Indian Saraguro nie jest jasne. Najpopularniejsza hipoteza wywodzi ich korzenie z terenów obec­ nej Boliwii lub południowego Peru. Faktem jest, że przybyli, a może zostali przesiedleni do Ekwadoru za czasów Tahuantinsuyo, Imperium Inkaskiego, prawdopodobnie w ramach polityki mieszania ludów. Co do samej nazwy „Saraguro” także istnieją różne teorie. Sara w języku kichwa znaczy kukurydza. Druga część jest nieco mniej oczywista. Gurú to gąsienica. Według tej wersji sa­ raguro to gąsienice zjadające kukurydzę. Inna etymologia wskazuje na słowo ku­ ri, złoto. I rzeczywiś­cie, kukurydza jest bogactwem tego ludu. Ale nie tylko ku­ kurydza. Słyną oni w Ekwadorze z wy­ robów z wełny owczej. Wykonują z niej swoje ubrania i kapelusze, ale także koce, szale, czapki czy torby zwane alforjas, które nadają się zarówno do zarzucenia na ramię, jak i do przewieszenia przez grzbiet konia czy osła. Tkactwo to zajęcie mężczyzn. Ty­ powe dla Saraguro są krosna zaczepio­ ne w pasie. Ich obsługa wymaga siły. Niektóre przedmioty wykonuje się na drewnianych krosnach przypomina­ jących te znane z Polski – jednak tu także kobiety napotykają pewną prze­ szkodę – w ciąży trudno jest tkać, gdyż drewniana rama uciska brzuch. Doña Rosa ze wspólnoty Ñamarin nauczyła się tkactwa od swojego męża już jako dorosła kobieta. Dzisiaj to właśnie ona mimo podeszłego wieku kontynuuje rzemieślniczą tradycję, chociaż mąż też

Hizzikaka – Śmiejąca się Skała Piotr Mateusz Bobołowicz czasem jej pomaga. Na pokazy tkania przybywają turyści, którzy kupują także gotowe wyroby. Doña Rosa wszystko robi od podstaw. Każdego dnia w każ­ dej wolnej chwili z motka wełny przę­ dzie nici. Wrzeciono zawieszone jest przy pasku, by używać go, gdy tylko można – chociażby w drodze na zakupy czy na pastwisko z owcami. Dziesiątki godzin potrzebne są, by wykonać nici, z których potem tka się inne wyroby. Im cieńsza nić, tym więcej czasu pochłania praca. Dlatego dziś tradycyjne stroje

Indian Saraguro osiągają zawrotne ce­ ny. Męs­kie czarne poncha czy też kobie­ ce spódnice i chusty wykonane z wełny zanosi się zazwyczaj do utkania (ręcz­ nego) do wyspecjalizowanego zakładu, bowiem misterna robota zajmuje zbyt wiele czasu i wymaga znacznych umie­ jętności. Prawdziwe ręcznie wykonane stroje zachowuje się dziś już tylko na spec­jalne okazje, na co dzień zastępu­ jąc je prostszymi i tańszymi ubiorami lub takimi wykonanymi ze sztucznych bądź przemysłowych tkanin.

P

ewne syntetyczne produkty pojawiają się także w warszta­ cie doñii Rosy. Choć większość odcieni uzyskuje się wciąż z roślin, to żeby otrzymać bardziej żywe kolory, używa się barwników zakupionych w sklepie. Różowy, czerwony czy nie­ bieski wybijają się wyraźnie na tle zie­ mistych odcieni brązu czy trawiastych żółci i zieleni. Od asfaltowej drogi prowadzą­ cej do Ñamarin odbiega ścieżka. Pnie się niespełna pół kilometra brzegiem

doliny żłobionej przez wąski strumień, aż do miejsca znanego jako Baños del Inca, Łaźnie Inki. Według legendy pod­ czas wojny domowej o władzę w Tahu­ antinsuyu (Państwie Inków) między Huascarem a jego bratem Atahualpą, późniejszym ostatnim władcą impe­ rium, ten drugi schronił się po jednej z bitew w Saraguro, by wyleczyć swoje rany. Codziennie zażywał kąpieli w na­ turalnej kamiennej niecce uformowanej przez kapiącą z góry strużkę wody. Dziś miejsce to służy nadal do rytualnych kąpieli, a także jako miejsce obrzędu Florecimiento, czyli kwitnienia – cere­ monii, mającej napełnić uczestniczą­ cych energią i pomóc im w odniesie­ niu sukcesu. Co roku podczas święta Saraguro przeprowadzane są wybory królowej piękności. Kandydatki odby­ wają rytualną kąpiel w wodospadzie, nim udadzą się na mszę do kościoła. Przed wodospadem stoją betono­ we słupy – pozostałość po drewnia­ nym podeście i schodach, które wiodły niegdyś do położonej nieco powyżej jaskini. Nie przetrwały one próby cza­ su – w przeciwieństwie do wykutych ponad sto lat temu kamiennych stopni,

Młodzi ludzie w Saraguro od pewne­ go czasu starają się zachowywać jak naj­ więcej z dawnych zwyczajów. Dziewczęta noszą charakterystyczne stroje, mężczyź­ ni zapuszczają włosy, które zaplatają po­ tem w długie warkocze. Wszyscy uczą się kichwa – od dziadków, bowiem po­ kolenie rodziców padło ofiarą polityki, która próbowała zunifikować ich z resztą społeczeństwa ekwadorskiego, wprowa­ dzając obowiązkowe nauczanie jedynie w języku hiszpańskim i piętnując tych, którzy rozmawiali w kichwa. Ważną częścią rozwoju Saraguro jest turystyka. Unikalna wartość kul­ turalna przyciąga miłośników tradycji. W mieście działa jedna agencja tury­ styczna, Saraurku, prowadząca także własny hostel. Jej właściciel, Lauro, podkreśla, że jego działalność to coś więcej niż przedsięwzięcie nastawione na zysk. Przywożąc turystów do roz­ sianych po dolinie osad indiańskich, Lauro zapewnia im źródło dochodu. Pomaga również w organizowaniu transportu dzieci do i ze szkoły, a tak­ że w znalezieniu środków na zakup pomocy szkolnych. Turyści mogą spę­ dzić kilka dni żyjąc w domu z indiańską rodziną, uczestnicząc w pracach polo­ wych czy poznać techniki rzemiosła. Młodzi ludzie zakładają także róż­ norakie biznesy zorientowane na turys­ tów. W jednej ze wspólnot obok cen­ trum medytacji funkcjonuje restauracja serwująca tradycyjne potrawy przygo­ towane tradycyjnymi technikami. Na ceglanym piecu opalanym drewnem w glinianych garnkach gotuje się różne odmiany kukurydzy, by przygotować tradycyjne napoje i zupy. Goście na wstę­ pie raczeni są chichą, czyli fermentem z kukurydzy, podawanym z surowym jajem i szczyptą cynamonu. W innej re­ stauracji w centrum miasta można zjeść tradycyjne potrawy podawane w sposób nie ustępujący niczym eleganckim re­ stauracjom typu fine dining.

P

ark przed kościołem wypełniony jest ludźmi wychodzącymi po na­ bożeństwie. W każdą niedzielę na ulicach miasta odbywa się targ, na któ­ rym oprócz ubrań można kupić warzy­ wa i owoce. Uwagę zwraca szczególnie różnorodność ziemniaków i kukurydzy – występują w kilkunastu odmianach różnych wielkości i kolorów. Niedziela

Indianie, o których mówi się, że wciąż noszą żałobę po śmierci Atahualpy, ostatniego Inki, żyją z rolnictwa i rękodzieła. Modlą się w kościele, ale nie zapominają o rytuałach u stóp wodospadu. które choć nie tak szerokie i wygodne, stawiają dzielnie opór żywiołom. Ze względu na płytką, ale szeroką pieczarę, która otwiera się w zboczu kamienne­ go urwiska niczym szeroki uśmiech, góra nosi miano Hizzikaka, Śmieją­ ca się Skała. Uznawana jest za miejsce święte rdzennych mieszkańców okolicy i z tego względu ustawiono tu niegdyś drewniany krzyż. W ostatnich latach jednak krzyż został usunięty. Chociaż większość Indian Saraguro to katolicy, istnieją grupy zyskujące w ostatnim czasie na znaczeniu, które praktykują religię przodków. Nawet najbardziej pobożni chrześ­ cijanie nie wyrzekają się jednak tradycyj­ nych świąt, które obchodzone są w prze­ silenia i równonoce. Ich obchody mają charakter synkretyczny, dobrze obra­ zujący generalne podejście do chrześ­ cijaństwa w Ekwadorze, zwłaszcza na terenach wiejskich wśród rdzennej po­ pulacji. Barwnym pochodom w trady­ cyjnych strojach towarzyszy msza świę­ ta, a rytuały szamańskie przeplatają się z odwołaniami do Boga i Maryi.

P

rzesilenie letnie, które na połud­ niowej półkuli wypada 22 grud­ nia, to czas obchodów Kapak Raymi, czyli Święta Wodza. Dzisiaj obchody zlewają się z tradycjami bo­ żonarodzeniowymi. Jest jednak wspól­ nota indiańska zwana las Lagunas, któ­ rej mieszkańcy kultywują zwyczaje tzw. kosmowizji andyjskiej. Święto Wodza rozpoczyna rok obrzędowy spadko­ bierców Inków. Choć grupa rodzimo­ wierców jest nieduża, notuje ona stały wzrost, zwłaszcza wśród młodych ludzi. Przed kilku laty odbył się pogrzeb mło­ dego człowieka z tej wspólnoty. Pocho­ wany został on w otoczeniu narzędzi i wypełnionych jedzeniem naczyń, tak jak nakazuje obrządek inkaski. Wyz­ nawcy religii przodków zawierają śluby i celebrują swoje święta ku czci Słońca przy świętej skale. Uczestniczyć może każdy – dla wielu ludzi jest to ciekawy element tradycji.

6 stycznia, Trzech Króli, jest podwójnie wyjątkowa ze względu na święto, jak i na fakt, że jest to pierwsza niedziela miesiąca. Pojedynczy turyści wybijają się na tle biało-czarnych strojów Indian, którzy zjechali tłumnie ze wszystkich otaczających miasto wiosek. Kobiety noszą czarne poncha spięte srebrnymi, kunsztownymi igłami na łańcuszkach, przekazywanymi z pokolenia na poko­ lenie. Wiele z nich na głowach ma cięż­ kie, białe kapelusze z prasowanej wełny, z czarnymi łatami na spodzie. Inne mają zwykłe czarne kapelusze z filcu, podob­ nie jak większość mężczyzn. Między nimi biegają ubrani w kolorowe stroje pajaców wiki. Nie wiadomo, czym tak naprawdę są wiki. Niektórzy uważają, że to wyobrażenie dziecięcych zabawek, inni mają je za demony bądź duchy – opiekuńcze, ale złośliwe. Twarze skry­ wają pod białymi malowanymi maskami z różkami. Chętnie korzystają ze swojej anonimowości, by prosić przechodniów o pieniądze, wymuszać na sklepikarzach i restauratorach darmowy alkohol czy niespodziewanie kraść całusy dziewczę­ tom. 6 stycznia to ostatni dzień, kiedy można ich zobaczyć. Pojawili się na po­ czątku grudnia, by po Trzech Królach zniknąć na kolejny rok. Obowiązuje ich jedna zasada, której nikt nigdy nie zła­ mał – nie mają wstępu do kościoła. Saraguro jest miejscem unikalnym, tak jak unikalni są wiki. Indianie, o któ­ rych mówi się, że wciąż noszą żałobę po śmierci Atahualpy, ostatniego Inki, żyją z rolnictwa i rękodzieła. Modlą się w kościele, ale nie zapominają o święto­ waniu przesileń i rytuałach u stóp święte­ go wodospadu. Piją chichę i piwo. Noszą dumnie w nowoczesnym świecie swoje łaciate kapelusze i poncha i rozmawia­ ją między sobą w tym samym języku, w którym mówili, gdy przybyli na te zie­ mie przed setkami lat gdzieś z Peru czy Boliwii. Jednocześnie uczą się angiel­ skiego, by przyjmować turystów. Doña Rosa tłumaczy gringo metody tkactwa, zajęcia, którego nie powinna wykonywać kobieta. I tak właśnie żyje tradycja. K


KURIER WNET · STYCZEŃ 2O19

20

Historia jednego zdjęcia...

O S TAT N I A· S T R O N A

11 stycznia 2019 r. zakończyła się zbiórka, w której słuchacze Radia WNET zebrali przez miesiąc 37 060 zł dla siostry Michaeli Rak ze Zgromadzenia Sióstr Jezusa Miłosiernego, na budowę hospicjum dla dzieci w Wilnie. Siostra Michaela jest założycielką i dyrektorką pierwszego takiego hospicjum na Litwie. Zostanie ono wybudowane obok domu zakonnego, w którym przed wojną mieszkał bł. ks. Michał Sopoćko, spowiednik św. Faustyny Kowalskiej. Hospicjum stanie tuż obok widocznego na zdjęciu kościoła pw. Serca Jezusowego w Wilnie, zwanego zwyczajowo kościołem Wizytek na Rossie. Na zdjęciu: siostra Michaela Rak i Krzysztof Skowroński. Fot. Lech Rustecki

Półprawdy, fikcje, dezinformac­je, fejki... To określenia, z którymi spotykamy się codziennie. Już nie relacjonuje się prawdy, tylko snuje narrację. Brnie­ my w dżunglę kłamstwa coraz głębiej. Specjaliści PR przygotowują pracowi­ cie wytyczne dnia wpisane w aktual­ nie obowiązującą narrację. Politycy otrzymują wytyczne i jak pociągane za sznurki kukiełki powtarzają zawarte w nich tezy. Mają przy tym margines na inwencję własną, co chwilami da­ je kuriozalny efekt. Takie zaklinanie rzeczywistości byłoby śmieszne, gdy­ by nie było tak smutne. Na ekranach telewizorów przekrzykują się ludzie, na własną prośbę zredukowani do roli bocianiego dzioba klekoczącego bez­ ustannie: PiS, PO, PO, PiS i czasami PSL lub Nowoczesna. Ta scena to nie coś wyjątkowego, to codzienna strawa telewizyjnych pro­ gramów publicystycznych. W inter­ necie nie dzieje się lepiej. W sieci jest jeszcze więcej kłamstwa, gdyż toczy się w niej regularna wojna informacyjna. Wewnętrzna i międzynarodowa, któ­ rych uczestnicy są oszczędni z prawdą, za to obficie rozpowszechniają dezin­ formację i fejki. Ponieważ o kłamliwe elementy wojny informacyjnej spotykamy co­ dziennie, warto przypomnieć, że dez­ informacja może mieć wymiar strate­ giczny bądź taktyczny. Dezinformacja taktyczna trwa stosunkowo krótko i ma na celu wprowadzenie w błąd w jednej lub kilku zazębiających się kwestiach. Prowadzona jest raczej w skali miesięcy aniżeli lat. Dezinformacja strategiczna prowadzona jest przez kilka, a nawet przez dziesiątki lat. Przykładem może być sączone konsekwentnie od dziesię­ cioleci kłamstwo o „polskich obozach koncentracyjnych”. Zadaniem dezinformacji tak­ tycznej jest blokowanie kanałów wza­ jemnego komunikowania się i w ten sposób sianie zamętu, rozbudzanie i podsycanie konfliktów oraz unie­ możliwianie zbudowania platformy porozumienia. Dezinformacja taktycz­ na może być przy tym adresowana nie do całej opinii publicznej, ale do bardzo wąskiego jej segmentu – elity decyzyjnej – aby ta, jak pudło rezonan­ sowe, manipulowała dalej całą spo­ łecznością. Zadaniem dezinformacji

strategicznej jest wytworzenie stereo­ typów myślowych utrudniających lub wręcz uniemożliwiających poprawną ocenę rzeczywistości. Strategiczna czy taktyczna, dez­ informacja nie jest zazwyczaj sponta­ niczna. Najczęściej bywa metodycznie planowana i stanowi syntezę działań

potwierdzenia podsuniętej mu infor­ macji fałszywej, weryfikuje ją na pod­ stawie innych wiadomości fałszywych, uzyskanych z drugiego źródła znajdu­ jącego się pod kontrolą dezinformują­ cego. Działania dezinformacyjne mu­ szą mieć przy tym jasno określony cel. Nie wolno prowadzić dezinformacji

– bezpośrednia, kapitałowa lub administracyjna, – pośrednia, poprzez agentów wpływu świadomie wprowadzonych do redakcji albo zwerbowanych spoś­ ród personelu redakcyjnego. Najskuteczniejszy jest jednak strach przed konsekwencjami ujaw­

się z całymi grupami ludzi. Natomiast przekonującą, chociaż fałszywą zawar­ tość fejków umożliwiają łatwo dostępne technologie szybkiego wyszukiwania i przetwarzania obrazu. Obrazy są bo­ wiem najlepszym „paliwem” dla fejków Widać to w informacyjnej chmu­ rze otaczającej francuski ruch protesta­

Żyjemy w cywilizacji kłamstwa. „Kłamstwo jest wtłaczane w umysły ludzkie jako prawda przy pomocy najordynarniejszych metod i pod wysokim ciśnieniem... Całe narody wytresowano już w przyjmowaniu kłamstwa za prawdę...” – notował Andrzej Bobkowski w swym dzienniku Szkice piórkiem. Bardziej barwnie opisał wszechobecność kłamstwa we współczesnym świecie brytyjski dziennikarz Brian King: „żyjemy w środku dżungli kłamstwa. Fałsz zwisa z każdej gałęzi. Półprawdy i fikcje czają się w poszyciu jak jadowite węże kąsające nieostrożnych”.

Dezinformacja i fejki Rafał Brzeski wywiadu i kontrwywiadu. Pierw­ szy zbiera informacje o przeciwni­ ku i podsuwa dezinformację własną, drugi penetruje służbę wywiadowczą i aparat władzy nieprzyjaciela i spraw­ dza, czy i w jakim zakresie dezinfor­ macja została „połknięta” i przyjęta za pewnik. To z kolei umożliwia konty­ nuowanie operacji lub korygowanie kolejnych podsuwanych dezinformacji wytwarzających w sumie u przeciw­ nika fałszywy obraz rzeczywistości. Podstawowa zasada brzmi: przeciw­ nika można skutecznie wprowadzić w błąd jedynie wówczas, kiedy pod­ suwana dezinformacja jest oparta na wiedzy, jaką on już posiada. Stąd tak istotne dla powodzenia dezinforma­ cji jest rozpoznanie przeciwnika i je­ go sposobu myślenia. Podstawowym warunkiem powodzenia w prowadze­ niu strategicznych działań dezinfor­ macyjnych jest wgląd w realne pla­ ny przeciwnika oraz znajomość jego obaw i rozterek. A taką wiedzę moż­ na osiągnąć przede wszystkim dzięki własnej agenturze w jego obozie lub dzięki dekryptażowi jego tajnej ko­ respondencji. Ideałem działań dezinforma­ cyjnych jest doprowadzenie do sy­ tuacji, kiedy przeciwnik, szukając

dla dezinformac­ji. Nie wolno kłamać, nie znając prawdy, bowiem skutecz­ ność dezinformacji zależy nie od te­ go, co przeciwnik pomyśli, ale od tego, co zrobi. Chodzi o to żeby zrobił coś konkretnego, zgodnego z planami dez­ informującego.

nienia szerszemu ogółowi informacji prawdziwej. Strach przed odpowie­ dzialnością prawną, administracyj­ ną, profesjonalną (ostracyzm) lub to­ warzyską (obciach). Strach prowadzi do spontanicznej zmowy milczenia i ugruntowania dezinformacji jako

Skuteczność dezinformacji zależy nie od tego, co przeciwnik pomyśli, ale od tego, co zrobi. Chodzi o to, żeby zrobił coś konkretnego, zgodnego z planami dezinformującego. Skuteczną dezinformację umoż­ liwiają: – ignorancja z wyboru, czyli nie­ chęć do ustalenia prawdy, – łatwowierność płynąca z odru­ chowej niechęci do samokrytyki, – tendencja do oceniania innych wedle własnej miary, – skłonność do niedawania wia­ ry złym wiadomościom, do powątpie­ wania w „czarne scenariusze” oraz do upat­rywania „teorii spiskowych”. Lenin radził Dzierżyńskiemu: „mów im to, czego chcą słuchać”. Skuteczne utrzymywanie dezin­ formacji w zbiorowej świadomości od­ biorców daje kontrola nad mediami:

prawdy w świadomości zbiorowej ca­ łych środowisk i społeczeństw.

Dezinformacja jako element zarządzania postrzeganiem Fejki to fałszywki krótkotermino­ we – „jętki jednodniówki”, ale o du­ żym ładunku emocjonalnym. Fejki to narzędzie w zarządzania emocja­ mi. To produkt zmian technologicz­ nych w społecznym komunikowaniu się, prowadzących do powszechności mediów społecznościowych obecnych w sieci internetu. Sieć daje możliwość łatwego i szybkiego komunikowania

cyjny Żółtych Kamizelek, w której obok dramatycznych obrazów prawdziwych pojawiły się obrazy autentyczne, ale „przesunięte w czasie” oraz „przesu­ nięte w przestrzeni”. Można też mówić o obrazach prawdziwych, ale „przesu­ niętych w okolicznościach”. Dziennikarze Agence France Presse zadali sobie trud przeanali­ zowania obrazów, które pojawiły się w sieci po listopadowych demonstra­ cjach Żółtych Kamizelek. W sobotę 24 listopada pojawiło się zdjęcie żandarma trzymającego kartkę z napisem „nie odpuszczajcie”. Zdjęcie było autentycz­ ne, tyle że „przesunięte w czasie”, bo­ wiem zostało wykonane przed paryską katedrą Notre Dame 21 października 2016 roku. Zestaw 7 dramatycznych zdjęć po­ bitych i poranionych demonstrantów opublikowany na Facebooku 20 listo­ pada rano opatrzono stwierdzeniem, że media głównego nurtu zamiotły te fotki pod dywan. Do południa 30 lis­ topada zestaw ten został podany dalej 140 000 razy i komentowany był po­ nad 800 razy. Po weryfikacji przez AFP okazało się, że dwa zdjęcia pobitych to obrazy autentyczne, ale „przesunię­ te w przestrzeni”, bowiem pochodzą z manifestacji w Hiszpanii. Pięć innych

to autentyczne zdjęcia wykonane pod­ czas protestów, we Francji, tyle tylko, że cztery zostały wykonane przez fotore­ porterów AFP oraz Cnews i zostały roz­ powszechnione przez te redakcje, a nie ocenzurowane i usunięte z serwisu. „Przesunięty w okolicznościach” został natomiast filmik ukazujący prze­ jeżdżających otwartym samochodem żołnierzy w żółtych kamizelkach. Miał stanowić świadectwo poparcia dla pro­ testu, ale... samochód miał belgijski numer rejestracyjny. Jeden telefon do rzecznika prasowego resortu obrony w Brukseli wystarczył, aby ustalić, że regulaminy wojsk belgijskich nakazują, aby podczas transportu samochodami żołnierze mieli na sobie odblaskowe kamizelki. Do takich autentycznych, ale „przesuniętych” obrazów dochodzą jeszcze ordynarne fałszywki obrazu, chociaż czasami sprytnie wykonane. Wrzucony 24 listopada do sieci filmik przedstawiał umundurowanego poli­ cjanta apelującego do kolegów o przy­ łączenie się do demonstrantów. Filmik uzyskał w ciągu kilkunastu dni 3,6 miliona wyświetleń i prawie 250 000 przes­łań dalej. Po analizie okazało się, że insygnia i odznaki na mundurze nie odpowiadają wiekowi „policjanta”. Bohater filmiku był zbyt młody i ewi­ dentnie został przebrany, przy czym „kostiumolog” nie miał koniecznej wiedzy. Dziennikarze agencji France Presse nie ustalali, kto wrzucił spreparowane zdjęcia i filmiki do sieci. Autorzy fej­ ków mogli być różni. Od popierających protest, którzy chcieli w ten sposób podgrzać atmosferę i skłonić ludzi do szerszego udziału w demonstracjach, przez pełnych dobrej woli sympaty­ ków Żółtych Kamizelek, którzy publi­ kowali obrazy „ku pokrzepieniu serc”, po profesjonalistów służb wywiadow­ czych zainteresowanych sianiem za­ mętu politycznego we Francji. Celem dziennikarskiej analizy było uzmysło­ wienie użytkownikom sieci, jak bardzo przekonujące mogą być naładowane emocjami fejki i jak ostrożnie należy je traktować. A tak zupełnie na marginesie. Od dnia zburzenia Bastylii 14 lip­ ca 1789 roku francuska ulica obaliła 3 monarchów, dwóch cesarzy, przy­ garść prezydentów oraz znowelizowała 15 kons­tytucji. K




Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Styczeń · 2O19 W

Polski powstaniec styczniowy ostatnim potomkiem rodziny św. Franciszka?

Jadwiga Chmielowska redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet

S

tyczeń to miesiąc, w którym zasta­ nawiamy się, co przyniesie nam nowy rok – jaki będzie dla nas, czy lepszy od 2018? W tym roku, czyli 2019, mija 80 lat od wybuchu II wojny światowej i wypada 100 rocznica wy­ buchu I pows­tania śląskiego. Dzięki heroicznej postawie Ślą­ zaków w trzech powstaniach, udało się naszym dziadkom zbudować II RP, z którą III RP nie może się nawet rów­ nać. Niestety po napadzie we wrześ­ niu 1939 r. Niemiec i Rosji Sowieckiej utraciliśmy niepodległość na pół wie­ ku. Wojska okupacyjne wyszły z Pol­ ski dopiero w 1993 r. Nasi rodzice przeszli gehennę powojennych wię­ zień i łagrów NKWD (poprzednicz­ ki KGB) oraz polskojęzycznego MBP (Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicz­ nego). Tak oczekiwane amerykańskie czołgi wkroczyły do Polski na począt­ ku 2017 roku. Bazy amerykańskie nie podobają się Kornelowi Morawieckiemu. Na an­ tenie Polsat News w rozmowie z Bog­ danem Rymanowskim stwierdził: „To, że ktoś się zastanawia nad obecnoś­ cią wojsk amerykańskich, to absolut­ nie o niczym nie świadczy. Ja, moje środowisko, protestowaliśmy 30 lat temu, żeby w Polsce nie było wojsk sowiec­kich, które nas miały bronić przed Amerykanami. Nie wiem, czy teraz jest dobrze, że są u nas wojska amerykańskie, które mają nas bronić przed Ros­janami. To jest rzecz do roz­ ważenia. Najlepiej jakby nie było tutaj sporu między nami a Rosjanami”. Po pierwsze Kornel Morawiecki może się jedynie wypowiadać w swo­ im imieniu, a nie środowiska SW. Otóż, Panie Morawiecki, prawdą jest, że śro­ dowisko SW żądało wycofania wojsk Rosji Sowieckiej z Polski. Nie chcieli­ śmy, aby rosyjscy okupanci nas broni­ li przed kimkolwiek, a na pewno nie przed Amerykanami. W PRL popular­ ny był dowcip: „ Jak uzyskać wolność w obecnej sytuacji? Należy wypowie­ dzieć wojnę Stanom Zjednoczonym i natychmiast się poddać, aby zostać kolejnym stanem USA”. Portal Natemat.pl donosi: „Ojcu premiera Mateusza Morawieckiego nie podoba się także kształt obecności wojsk USA w Polsce. – Na razie obec­ ność jest niepełna, jest symboliczna. Myślę, że ta obecność nam nic poważ­ nie nie daje. Ja bym chciał, żeby tutaj nie było żadnych wojsk poza Wojskiem Polskim”. Ja też bym tak chciała, ale wtedy, kiedy Polacy wystawią dwumiliono­ wą armię zawodową, wojska obro­ ny terytorialnej będą pochodziły z poboru powszechnego mężczyzn i kobiet, a na obronność będziemy przeznaczać kilkaset miliardów do­ larów rocznie! Popularność escape roomów świadczy o tym, że młodzież potrzebuje adrenaliny. Powszechna służba wojskowa byłaby dobrym roz­ wiązaniem. Morawiecki komentował też ostatnio raport węgierskiego think tanku Political Capital, który określił Andruszkiewicza jako „rosyjskiego agenta wpływu w Polsce”. W raporcie znaleźli się także między innymi Janusz Korwin-Mikke, Krzysztof Bosak, Artur Zawisza, Sylwester Chruszcz i Robert Winnicki. Kornel Morawiecki przyznał w roz­ mowie z „Super Expressem”, że to on polecił synowi obecnego ministra cyf­ ryzacji: „Wiedziałem, że Mateusz, że pan premier chce w jakiś sposób sko­ rzystać z kontaktów Adama Andrusz­ kiewicza w mediach społecznościo­ wych”. Czy sprawne posługiwanie się Facebookiem i Twitterem jest wystar­ czającą podstawą do bycia ministrem cyfryzacji? Kornel Morawiecki skarżył się: – „O mnie też mówią, że jestem rosyjskim agentem wpływu”. Panie Morawiecki, to jest nieistotne. Gorzej, że Pan, Panie Kornelu, robi wszystko, aby pokazać, że Pan tym agentem jest. Zaczyna mnie dręczyć pytanie – „Kto faktycznie rządzi Polską – młody czy stary Morawiecki – czyli ojciec czy syn? K

n u m e r z e

G

A A

ZZ

EE

TT

AA

NN I I E E

CC

OO

DD

ZZ

II

EE

N N

N

A

Na cmentarzu Rossa w Wilnie niedaleko kaplicy znajduje się nagrobek hr. Lucjana Moryko­ niego – powstańca stycznio­ wego, pod koniec życia skrom­ nego przyrodnika, pokornie znoszącego zmiany losu. Mar­ cin Niewalda w badaniach je­ go genealogii dotarł aż do… św. Franciszka.

Od 2 do 14 grudnia ubiegłego roku w Katowicach odbywał się szczyt klimatyczny Ziemi. Ze względu na pewne trudności w przyjęciu wspólnego stanowiska wynikające z pos­ tawy Brazylii i Turcji, negocjacje przedłużono o jeden dzień. Pierwszy kraj – Brazylia – postulował o korzystniejsze dla siebie warunki dotyczące handlu emisjami gazów ciep­ larnianych, a drugi – Turcja – chciał zmienić swój status kraju rozwiniętego na rozwijający się, w celu ułatwienia dostępu do pomocy finansowej. Ostatecznie 15 grudnia 2018 roku 2 ostatnią sesję plenarną szczytu rozpoczęto o godzinie 21:30. W jej trakcie prezydent COP24 Michał Kurtyka pytał o sprzeciwy co do poszczególnych punktów proponowa- Nawrócenie marksisty nego dokumentu. Wobec ich braku ogłosił przyjęcie „pakietu katowickiego”.

Tak bezpardonowej, negatyw­ nej oceny współczesnych ten­ dencji w światowej humanis­ tyce od byłego koryfeusza marksistowskiego pojmowa­ nia człowieka i świata nie sły­ szałem jeszcze nigdy. Herbert Kopiec zawiadamia o nieco­ dziennym przypadku publicz­ nego naukowego nawrócenia.

5

Kardynał August Hlond w dobie kryzysu systemu Wszelkie doktryny totalitarne utożsamiał z rzymskim cezaryz­ mem, który opierał się na ubóst­wianiu jednostek i brutal­ nej przemocy. Występował jed­ nak w obronie własności pry­ watnej i rozumiał dobrze rolę kapitału w gospodarce. Zdzis­ ław Janeczek omawia myśl społeczną prymasa ze Śląska.

COP24

6-7

„Nie wolno nazywać górnika nazistą!”

Nie polskie władze, ale niemiecka minister środowiska Svenja Schulze stanęła w obronie honoru polskich górników.

P

an Prezydent Andrzej Duda we wpisie na Twitterze w dniu 15 grudnia o godz. 22:13 okre­ ślił to wydarzenie w następu­ jący sposób: Konf. Klimatyczna ONZ COP24 w Katowicach kończy się SUK­ CESEM! Osiągnięto porozumienie i „pa­ kiet katowicki” – „Katowice rulebook” jest PRZYJĘTY. Gratulacje dla Pana min. Michała Kurtyki – Prezydenta COP24 i Pana Min. Rafała Bochen­ ka odpowiedzialnego za organizację. Brawo! 20 minut później, czyli o godz. 22:33, w podobnym tonie, również na Twitterze, wypowiedział się Pan Pre­ mier Mateusz Morawiecki: Udało się osiągnąć porozumienie podczas Kon­ ferencji Klimatycznej COP24. „Pakiet katowicki” został przyjęty przez wszyst­ kie państwa ONZ. Gratulacje i podzię­ kowania w szczególności dla Ministra @KurtykaMichał, który przewodniczył polskiej prezydencji. Tym sposobem na szczytach wła­ dzy w Polsce oficjalnie odtrąbiono wiel­ ki sukces! Przyjęty dokument to „mapa dro­ gowa” realizacji porozumienia pary­ skiego z 2015 roku. Porozumienie nie mówi o redukcji emisji CO2 jako jedy­ nym sposobie przeciwdziałania zmia­ nom klimatu. Wskazuje również na po­ chłanianie dwutlenku węgla przez żywe zasoby przyrodnicze, np. lasy. W pakie­ cie podkreśla się potrzebę zwiększenia przez wszystkie strony porozumienia ambicji w polityce klimatycznej. Wska­ zuje na pilną konieczność zwiększenia

Marek Adamczyk finansowania, dostępu do technologii i wsparcia przez kraje rozwinięte kra­ jów rozwijających się – w jak najwięk­ szym zakresie i mobilizacji środków finansowych, w wysokości 100 mld dolarów rocznie. Czy sukcesem można nazwać szczyt, którego ranga, poprzez nieobec­ ność przywódców krajów najbardziej emitujących CO2 do atmosfery, została zdegradowana z ekstraklasy do 2 ligi? Przypomnę tylko, że na COP24 nie

dyrektyw klimatycznych UE? Czy suk­ cesem można nazwać bierność władz wobec incydentów, które miały miejsce w czasie szczytu klimatycznego Ziemi?

O

czym mówię? O ataku akty­ wistów Greenpeace na komin elektrowni w Bełchatowie oraz o skandalicznych wypowiedziach niektórych działaczy klimatycznych na temat górników wydobywają­ cych w Polsce węgiel! Tamci, będąc

Należało wtedy natychmiast zwołać konferencję prasową i wyjaśnić „drogim” gościom, co dla nas znaczy słowo „nazista” i jak odbiera je nie tylko górnik, ale każdy Polak! Należało również zażądać przeprosin! przyjechali (lista wg wielkości emisji CO2 do atmosfery): prezydent Chin, prezydent Stanów Zjednoczonych, pre­ zydent Indii, prezydent Rosji, premier Japonii, kanclerz Niemiec, prezydent Francji – itd.

C

zy sukcesem można nazwać wizję płacenia przez Polskę po 2020 roku corocznych ogrom­ nych składek na rzecz Zielonego Funduszu Ziemi, w sytuacji gdy sa­ mi musimy ponieść kilkusetmiliardo­ we nakłady na rzecz dostosowania się naszego systemu energetycznego do

w amoku „religii klimatycznej”, na spotkaniach w Katowicach krzyczeli i wznosili hasła: „Górnicy to NAZIŚ­ CI!”. Dziwne, że nie wywołało to na­ tychmiastowej reakcji organizatorów na te ohydne i obraźliwe dla nas słowa. Nasuwają się kolejne pytania. Gdzie byli reprezentanci rządu polskiego na szczyt klimatyczny Ziemi? Czy delega­ ci NSZZ Solidarność obecni na COP24 słyszeli coś o tej sprawie? Najlepiej schować głowę w piasek i udawać, że nic się nie widzi i nic się nie słyszy. Należało wtedy natychmiast zwołać konferencję prasową i wyjaśnić

Zapomniana wielka czystka akademicka Wśród opozycji antykomunis­ tycznej nieraz mówi się o braku oczyszczenia kadr akademickich u zarania III RP, ale niemal nie mówi się o oczyszczeniu kadr akademickich u schyłku PRL-u, pod batutą SB-PZPR, przez no­ menklaturowe władze uczelni! Tę – największą – czystkę przy­ pomina Józef Wieczorek.

11 „drogim” gościom, co dla nas znaczy słowo „nazista” i jak odbiera je nie tyl­ ko górnik, ale każdy Polak! Należało również zażądać przeprosin! Kiedy o tym usłyszałem, przeżyłem szok. A jeszcze większy odczułem, kiedy dowiedziałem się z internetu, kto stanął w obronie godności polskich górników. O wszystkim przeczytamy na stronie: http://nettg.pl/news/154467/cop24-nie­ -wolno-nazywac-gornika-nazista. Cytując za Polską Agencją Prasową w informacji pt. COP24: „NIE WOL­ NO NAZYWAĆ GÓRNIKA NAZIS­ TĄ!”, podanej 13 grudnia 2018 roku, mogę napisać, że za polskimi górni­ kami wstawiła się niemiecka minister środowiska Pani Svenja Schulze, która w wystąpieniu na COP24 powiedziała m.in.: „Naprawdę nie można mówić, że jeżeli ktoś jest górnikiem, to znaczy, że jest nazistą. A takie hasła się pojawiają. To jest niedopuszczalne, nie możemy w ten sposób dyskutować”. W tym miejscu pragnę gorąco po­ dziękować niemieckiej Pani Minister Środowiska za te odważne słowa, przy­ wołujące do porządku „zielone roz­ palone głowy”. To jest postawa godna naśladowania. Jednocześnie muszę żądać w imie­ niu swoim – i myślę, że w imieniu kil­ kudziesięciu milionów Polaków – od naszych elit rządzących godnego spra­ wowania władzy i zdecydowanego re­ agowania w takich sytuacjach na wzór opisanej powyżej postawy Pani Minister. Chowanie głowy w piasek w tym przy­ padku nie przystoi rządzącym! K

Ofiary kłamstwa ekologicznego Oglądając debaty telewizyj­ ne, spoglądając w niektóre ga­ zety i przeglądając portale in­ ternetowe, dochodziło się do wnios­ku, że węgiel jest zły, że górnictwo jest złe, że przemysł jest zły, a górnicy to ludzie za­ sługujący na szczególne pięt­ nowanie. Jacek Musiał o skut­ kach walki z CO2.

12

Etyczne problemy ze sztuczną inteligencją Problem może powstać, gdy liczba androidów wzrośnie do poziomu, który wystarczy, aby te wszczęły bunt przeciwko swoim twórcom i postanowią unicestwić homo sapiens. Beata Trochanowska zastanawia się nad skutkami eksperymentów ze sztuczną inteligencją.

12

ind. 298050

Nr 55


KURIER WNET · STYCZEŃ 2O19

2

KURIER·ŚL ĄSKI

Z

anim hrabia Lucjan Moryko­ ni, członek Komitetu Wyko­ nawczego w Wilnie stał się nauczycielem w Warszawie, posiadał znaczny majątek. Stracił go w konsekwencji swojego udziału w pracach na rzecz ojczyzny, które uważał za obowiązek. Tzw. Komitet Wykonawczy, w którym działał, kiero­ wany przez Jakuba Gieysztora, koordy­ nował akcję odzyskania niepodległości na Litwie, starał się wspierać powstań­ ców, zdobywać fundusze, broń, pisał odezwy. Lucjan, po upadku powstania spędziwszy rok w więzieniu w Kownie, jednak nigdy nie smucił się z powodu utraty dóbr. Pochodził z rodziny związanej z najznamienitszymi rodami tamtych terenów – Tyzenhausów, Radziwiłłów, Billewiczów, Platerów. W komitecie zo­ stał przedstawiony przez zięcia swojego kuzyna, również pochodzącego ze zna­ mienitej kresowej rodziny – Ignacego Dominika Łopacińskiego. Pomimo że

W miarę posuwania się w głąb czasu, historia rodziny robi się coraz ciekawsza. Nazwisko słusznie pozwala się domyślać włoskich korzeni. Ale skąd Morykoni wzięli się w Polsce?

rodzina Morykonich otrzymała indyge­ nat i majątki na Litwie, przenosząc się tam i stając się polską szlachtą. Uczest­ nictwo w ruchach na rzecz ojczyzny, działalność społeczna powodowały straty, konfiskaty i szykany, a pomimo tego siedziba Morykonich słynęła z ra­ dości i licznych spotkań towarzyskich. W miarę posuwania się w głąb czasu, historia rodziny robi się coraz

pojechał nawet do Włoch na koniu – co trwało w tych czasach miesiąc, jednak nic nie wskórał, a potężne do­ bra włoskie rozeszły się po potomkach żeńskich linii. Lucjan wrócił do Rze­ czypospolitej znajdującej się wówczas pod zaborami, udzielał się w licznych akcjach patriotycznych, a szykany za jego postawę spowodowały zuboże­ nie rodziny.

imię Franciszek – stając się jednym z największych świętych Kościoła ka­ tolickiego. Wielu hagiografów zapisuje Franciszka jako pochodzącego z rodzi­ ny Bernardone – podczas gdy jest to tylko złożone patronimikum: Giovan­ ni di Pietro di Bernardone. Podobnie jego ojciec był zapisywany jako Pietro di Bernardone di Moriccone. Imię Mo­ ricco pojawiało się w tej w rodzinie –

Jego Królewskiej Mości, był w 1794 r. członkiem władz powstańczych, a Józef Tadeusz (syn Michała Tadeusza), ge­ nerał wojsk litewskich, był adiutantem Tadeusza Kościuszki. O tym pierwszym współczesny mu Michał Lisiecki tak za­ pisał w pamiętniku: „Nie mogę tu nie wspomnieć o nowym dowodzie patrjo­ tyzmu hrabiego Benedykta Morykonie­ go. Ukryty w lasach dowiedział się, że

Na cmentarzu Rossa w Wilnie niedaleko kaplicy znajduje się słabo już czytelny nagrobek. Pochowany tam człowiek był pod koniec życia skromnym przyrodnikiem, zafascynowanym minerałami. Z pokorą i zimną krwią znosił zmianę swego losu, zajmując się udzielaniem lekcji. Historia jego rodziny to dowód na to, z jakich niezwykłych środowisk pochodzili powstańcy styczniowi.

Polski powstaniec styczniowy ostatnim potomkiem rodziny św. Franciszka? Marcin Niewalda

ów był np. autorem odezwy do ducho­ wieństwa, uniknął represji z uwagi na wielką zacność i serdeczność, z jaką się zwracał do wszystkich. Lucjan, poczci­ wy i dobry człowiek, pełnił obowiązki jego zastępcy, jako skarbnik organiza­ cji. Sumiennie zapisywał co trzeba, nie umiał jednak postawić się, gdy sytuacja tego wymagała. Jego hojność spowo­ dowała niestety szybkie uszczuplenie kasy powstańczej. Pomimo tego, że praca w podzie­ miu była ryzykowna, w organizacji udzielała się też jego świeżo poślubiona żona Elżbieta Monday, która chodziła

ciekawsza. Nazwisko słusznie pozwa­ la się domyślać włoskich korzeni. Ale skąd Morykoni wzięli się w Polsce? Mu­ siało się to stać niedługo przed tym, jak Bartłomiej Moriconi został przy­ jęty do prawa miejskiego w Krakowie (1616), zanim stał się posiadaczem po­ łowy dzisiejszej kamienicy przy placu Wszystkich Świętych w Krakowie pod nr 9, gdzie dziś mieści się patriotycz­ na księgarnia „Zbroja” (1632); zanim Barbara z bogatej rodziny Dzianottów, żona Marka Antoniego Moriconiego ofiarowała znaczne sumy na ołtarz Bożego Ciała w kościele Mariackim (1661), zanim kuzyn Bernarda – Fre­ diano wspomógł wojsko litewskie i za­ nim jego krewni: Jan i Scypion, prapra­ dziadek Lucjana, otrzymali od króla indygenat (1673), a od Radziwiłłów dobra, m.in. Świadoście i Soły. Co zastanawiające, doszło wte­ dy do połączenia herbu Morykonich i Puccinich. Oryginalny herb zawie­ rał tylko fale morskie na srebrnym tle

Nie jest to jednak końcem historii. W potyczkach majątkowych i w obliczu tego, że zabrakło męskich potomków rodu, dzieje rodziny zostały zapomnia­

aż stało się nazwiskiem. Genealogia ta wyjaśnia też pochodzenie fal w herbie, ujawniając zawód protoplasty jako kup­ ca związanego z podróżami morskimi.

Pierwotny herb rodziny Morykonich FOT. DOMENA PUBLICZNA

Herb własny Benedykta Morykoniego FOT. WIKIPEDIA, DOMENA PUBLICZNA

ne. Nie było komu nieść rodzinnych legend. Herbarz rodów toskańskich i umbryjskich wydany w XVII wieku

Dzisiaj trudno jest ocenić wiary­ godność tej genealogii, potrzebne by były dalsze badania. Dla Włochów po­ siadanie świętego w rodzinie nie było

działa kazałem odlewać w Rakiszkach, dobrach należących do Tyzenhauzów. Przybywa więc nagle do Soł i robi mi najostrzejsze wyrzuty, że tem mojem niewłaściwem rozporządzeniem najo­ kropniej skrzywdziłem Soły, którym odjąłem zaszczyt, aby w nich działa były odlewane. Obecny jeden znako­ mity obywatel, bliski krewny hrabiego, uczynił uwagę, że Rakiszki wybrałem dla odlewania dział z przezorności, aby w razie nieszczęśliwym nie ściągnąć na Soły całej odpowiedzialności. Na tę uwagę bardziej jeszcze rozgniewany hrabia rzekł te dla mnie pamiętne sło­ wa. »Jeżeli ma Ojczyzna upaść, niech wprzódy Soły i Świadoście w popiół się zamienią!« I odtąd nigdy nie po­ zwolił zbliżyć się do siebie swojemu krewnemu i nigdy do niego słowa nie przemówił. Ze mną zaledwo pożegnał się i na powrót w lasy odjechał”. Benedykt Morykoni jednak nie obraził się na Polskę. Sam do owych odlewanych dział dostarczył 24 konie

mieszkanie bardzo porządne, w którem nowy pan rozpierał się najwygodniej. Po upływie dwóch lat zajeżdża doń znajomy dawny i od razu uderzony jest dziwną ciszą w dziedzińcu. Dom obdrapany, sterczą nagie ściany, jak szkielety, wszędzie zamknięto i nie ma żywego ducha. Wreszcie udaje mu się gdzieś na uboczu wynaleźć karbowe­ go czy jakiegoś innego podrzędnego urzędnika dworu. Gdzie pan? zapytuje go. Pan w Mińsku od dawna już miesz­ ka. Cóż tu tak pusto? A już wszystko zruszczone, tylko jeszcze ja zostałem, póki nie zruszczymy jeszcze tej reszty drobią, co go tu posiadamy”. Na trzecim historycznym i mało znanym cmentarzu bernardyńskim w Wilnie znajdujemy piękny, obrośnię­ ty zielonym mchem rzeźbiony nagro­ bek Anny Morykoni – żony Konstan­ tego Jeleńskiego, a na nim dwa herby sławnych rodzin. Dzisiaj rzadko kto przechodzi tą ścieżką, nie mając po­ jęcia o prawdopodobnych związkach ze świętym Franciszkiem i o pięknym patriotyzmie całej rodziny, która przy­ jęła Rzeczpospolitą za swoją Ojczyznę. Czy Lucjan był ostatnim żyjącym męskim potomkiem Morykonich? Los potomków jego kuzynów jest nieznany. On sam zmarł w 1893 roku, a w ciągu życia urodziło mu się siedmioro dzieci. Troje było płci męskiej, jednak nie ma­ my wiedzy o ich losie. Dwie córki mia­ ły potomstwo w rodzinach Mineyków i Platerów, a ich potomkowie żyją do dzisiaj na Litwie i w Polsce. Ich niezwy­ kłe losy, pełne oddania i poświęcenia dobrym sprawom, godne są podziwu. Warto w formie pointy przytoczyć jeszcze jedną historię, gdyż pokazuje ona wielkie poświęcenie tej rodziny sprawom społecznym i ludziom w naj­ trudniejszych warunkach. Dwa lata po śmierci Lucjana jego córka, pisząca się Ludwika Moriconi, będąca już wówczas w tajnym zakonie (po kasacie), w małej izdebce w Warszawie założyła przytu­ łek dla 5 dziewcząt, które uciekły z do­ mu publicznego. Działania przyniosły efekt, aktywność rozrosła się i została przeniesiona do Piaseczna, gdzie razem z siostrami, pod okiem księży, Ludwika prowadziła dom dla upadłych kobiet. Siostry, którym przewodziła, zwą się dzisiaj Pasterzankami. Przewinęło się przez ów dom 520 niewiast, które pra­

Piotr miał dwóch synów: Angela i Giovanniego. Drugi z nich urodził się w roku 1181 lub 1182 i przybrał imię Franciszek – stając się jednym z największych świętych Kościoła katolickiego.

często do ss. Wizytek. Tam mieściła się kasa i archiwum powstańcze, gdzie składano papiery, wpłacano zbierane lub przywożone zza granicy pieniądze lub wypłacano potrzebne sumy. Praca na rzecz uwolnienia ojczyzny była dla nich czymś całkowicie oczywistym, choć niebezpiecznym. Ludwika była już trzecią żoną Lucjana. Urodzony w 1818 roku, w czasie powstania miał 45 lat, pochował dwie poprzednie mał­ żonki: Marię Łopacińską, a dwa lata wcześniej Ludwikę Apolonię Izabelę Ledóchowską. Wieszatiel Muriawjow oraz jego poprzednicy i naśladowcy nie mie­ li najmniejszego względu na patrio­ tyczne uczucia Polaków. Najgorzej jak można obeszli się z dobrami Mory­ konich – wyrywając kolejne cegiełki z ich majątku. W czasach powstania były to dwa piękne pałace z obszer­ nymi, dobrze uprawianymi terenami. Wcześniej jeszcze – liczne wsie. O za­ możności rodziny może świadczyć to, że po potopie szwedzkim w 1659 roku, gdy kasa państwa była w dramatycz­ nej sytuacji, pożyczyli Rzeczypospo­ litej znaczne sumy na zapłatę wojsku litewskiemu. W nagrodę za tę decyzję

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

Lucjan Morykoni

FOT. DOMENA PUBLICZNA

i półcharta w klejnocie. Nowy herb został podzielony na pół i na lewej, matczynej stronie (strony w heraldyce określa się odwrotnie – tak jakby wi­ działa je osoba trzymająca tarczę) po­ jawił się czarny orzeł, a nad nim drugi klejnot – pół postaci Murzyna. Odtąd takim właśnie herbem posługiwała się rodzina w Rzeczypospolitej, a także przyjęte rodziny o nazwiskach: Morze, Mon i Morzkowski. Być może pierwszym, który zawitał do Polski, był prapradziadek Scypio­ na – Giovanni. Jako że były to czasy królowej Bony, mógł przybyć właśnie z jej dworem lub po prostu skorzystać z okazji poszerzenia stosunków polsko­ -włoskich, ale zapewne było to raczej na początku XVII wieku, gdy wielu Włochów zadomawiało się w Krako­ wie. Rodzina osiadła w Polsce stała się bardzo bogata – stać ją było na dom w stolicy w świetnej lokalizacji, ale i to było niczym w odniesieniu do ogrom­ nych bogactw, jakie rodzina Morico­ nich posiadała we Włoszech. Naprawdę ciekawie zrobiło się wte­ dy, gdy okazało się, że ostatni włoski potomek tej rodziny zmarł. Potomek Giovanniego Benedykt, a potem jego bratanek Lucjan ubiegali się w pro­ cesach o te skarby. 19-letni Lucjan

Nagrobek Anny Morykoni

wiele. Odnajdujemy jednak tam drze­ wo, w którym pra-pra-pra-pra-pra-pra­ -pra-pra-pra-pra-pra-pra-pra-dziad Lucjana o imieniu Bonelo, syn Moricca, ma brata Bernarda. Synem owego jest Piotr dei Bernardi. (W owych czasach nie było nazwisk – używało się patroni­ mików, i to czasem złożonych). Z kolei Piotr ów miał dwóch synów: Angela i Giovanniego. Drugi z nich urodził się w roku 1181 lub 1182 i przybrał

ŚLĄSKI KURIER WNET Redaktor naczelna

Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

FOT. WANDA KARDASZ

cą i modlitwą stawały na nogi i mogły rozpocząć nowe, dobre życie. Jedynie 57 z nich nie udało się zresocjalizować. W prasie z 1906 r. czytamy o hr. Ludwi­ ce Moriconi, że należała „do tych istot

Przewinęło się przez ów dom 520 niewiast, które pracą i modlitwą stawały na nogi i mogły rozpocząć nowe, dobre życie. Jedynie 57 z nich nie udało się zresocjalizować.

Krzysztof Skowroński

Adres redakcji śląskiej

Kościół w Świadościach

z całym rynsztunkiem, a gdy przez nie­ ostrożność żołnierzy spaliła się stodoła i zginęły wszystkie, zebrał u włościan kolejne 30 i wyposażył już następne­ go ranka.

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

niczym nadzwyczajnym – wielu papie­ ży, świętych, błogosławionych pojawia się prawie w każdej z tamtejszych fami­ lii, a fakt wymarcia rodu mógł tę infor­ mację dodatkowo zatrzeć, powodując, że przestała być ona wiarygodna, a stała się mało pewną legendą. Możemy jed­ nak mieć słuszne przypuszczenie, że do dzisiaj w Polsce żyją potomkowie po kądzieli tej rodziny. Jednym z przykła­

ul Warszawska 37 · 40-010 Katowice

FOT. MARIUSZ KRAWCZYK

dów jest prawie zapomniany nagrobek w Wilnie na Rossie. Morykoni mieli znaczne wpływy w powiecie wiłkomirskim, pełniąc istotne role podczaszych, sędziów, pi­ sarzy, podkomorzych, a dwóch z nich otrzymało Order Orła Białego (Marc­ jan – pradziadek Lucjana, oraz Mi­ chał Tadeusz). Zapisali się też pięknie na kartach patriotycznych, np. Bene­ dykt – dziadek Lucjana, szambelan

Stali współpracownicy

dr Rafał Brzeski, dr Bożena Cząstka-Szymon, Barbara Czernecka, dr hab. Zdzisław Janeczek, Andrzej Jarczewski, Wojciech Kempa, dr Herbert Kopiec, Tadeusz Loster, Stefania Mąsiorska, Tadeusz Puchałka, Stanisław Orzeł, Piotr Spyra, dr Krzysztof Tracki, Maria Wandzik

Rodzina zubożała, wielu synów poszło do zakonu. Majątki zniknęły – Świadoście, zlicytowane w 1874 roku, osiągnęły wielką sumę 117 000 rubli. Stało się to niemal dokładnie 200 lat po otrzymaniu dóbr przez rodzinę Mory­ konich. Co się z takim majątkami dzia­ ło, niech świadczy przykład zapisany w „Czasie” z 31 grudnia 1873 r.: „Opo­ wiadano nam anegdotę wielce cha­ rakterystyczną o zachowaniu się tych nowonabywców. Jeden z urzędników rosyjskich został w łatwy sposób właś­ cicielem majątku w okolicach Mińska. Majątek był pięknie zagospodarowany,

Korekta Magdalena Słoniowska Projekt i skład Wojciech Sobolewski Reklama reklama@radiownet.pl Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/Wnet

Sp. z o.o. Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl

rzadkich, które z pracy społecznej robią sobie posłannictwo, wszystko poświę­ cają umiłowanemu dziełu, oddając się mu z jakimś mistycznym, niemal apo­ stolskim zapałem”. Czy był to dowód na krople krwi św. Franciszka? Osoby mogące poszerzyć wiedzę o tej rodzinie prosimy o kontakt z re­ dakcją portalu „Genealogia Polaków” (najlepiej przez Facebook). Pełne drze­ wo genealogiczne można znaleźć na portalu www.genealogia.okiem.pl. K Serdeczne podziękowanie dla dr Kamili Follprecht za informacje o mieszczanach krakowskich.

Nr 55 · STYCZEŃ 2019

(Śląski Kurier Wnet nr 50) Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Data i miejsce wydania

Warszawa 12.01.2019 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

Portret Benedykta Morykoniego nie­ znanego autora, ze zbiorów Muzeum Narodowego FOT. DOMENA PUBLICZNA

pokazuje linię idącą aż do XI wieku, na której początku widnieje tajemniczy Ropaldo Fiori – ojciec Giovanniego zwanego Moriconi. Możemy się zasta­ nawiać, na ile te opisy są prawdziwe. Nie mamy pewności, czy w tamtych czasach badanie genealogii było do­ kładne, a przykłady licznych legend – choćby prezentowane u Kaspra Niesiec­ kiego – wskazują, że konfabulacji było


STYCZEŃ 2O19 · KURIER WNET

3

KURIER·ŚL ĄSKI

M

ajątki na terenie Kró­ lestwa Polskiego osób biorących udział w pow­ staniu zostały skonfisko­ wane i rozdane tym, którzy przyczynili się do „usmirenia polskogo mjatieża” (stłumienia polskiego buntu). Konfi­ skatę zastosowano do 1660 majątków ziemskich. Ogólną liczbę emigrantów zesłanych w głąb Rosji i na Syberię z sa­ mego Królestwa Polskiego oblicza się na 31573 osoby. Wiadomo, że w czasie od 1 września 1863 do 1 maja 1865 ro­ ku komisje śledcze i wojenno-sądowe z samego Królestwa zesłały do Rosji 7447 osób: do rot aresztanckich 2617, na osiedlenie w Syberii 1979, a na ka­ torgę 3399 osób (Grabiec J., Rok 1863, Poznań 1922). Skazani mieli za sobą udział w pows­tańczych walkach lub pracę w konspiracji, dostanie się do niewoli lub aresztowanie oraz gehennę śledz­ twa i pobyt w więzieniu. Lżejsze wy­ roki, które otrzymywali, to osiedlenie („posielenie”), zamieszkanie („żitiel­ stwo”) lub osadzenie („wodworienie”). Mniej szczęścia mieli ci skazani do rot aresztanckich lub do służby w wojsku rosyjskim. Najcięższym wyrokiem była katorga, czyli ciężka praca w zakładach lub kopalniach. Większość z nich, aby się znaleźć na Sybirze w miejscu wyz­ naczonym carskim wyrokiem, musiała przekroczyć granicę między Europą a Azją. Najcięższe chwile przeżywali skazańcy podczas długiej drogi eta­ powej. Z każdej partii podążającej na Sybir prawie codziennie ubywało kil­ ka osób umierających z wycieńczenia i chorób. Tak drogę na Sybir byłego pows­ tańca Józefa Serba opisał Julian Woło­ szynowski w książce Rok 1863 (Poznań, 1931): „Józef Serba skazany był na dwu­ nastoletnie ciężkie roboty i dożywotnie osiedlenie na Sybirze. (…) Zbiedzona gromadka skazańców w szarych cha­ łatach – szła, bo to było już na drodze syberyjskiej. Józef Serba dostał na nogi nowe obręcze żelazne, na stałe spojo­ ne grubemi nitami, połączone z sobą łańcuchem. W pochodzie łańcuch ten można było podnosić do góry i nieść na rzemyku przymocowanym do pasa. W kajdanach na nogach, podtrzymu­ jąc łańcuchy na rzemiennych paskach,

„W minach”, rysunek Artura Grottgera przedstawiający powstańca-katorżnika rozbijającego w kopalni młotem bryłę skalną FOT. ZE ZBIORÓW AUTORA

szli niedawni polscy buntownicy. Dla wzbudzenia posłuszeństwa – bito ich pletnią, batem rzemiennym, splecio­ nym w kant grubości palca, bito wzdłuż karku, po uprzednim orzeczeniu leka­ rza, ile więzień zniesie takich razów. Ogolono im głowy i ubrano ich w szy­ nele aresztanckie z szarego lichego suk­ na, podobne do żołnierskich, zwane brodiażkami. Na plecach brodiażek mieli wycięty asy karowe z podłożem czerwonem albo żółtym suknem, znaki aresztantów, a na głowach czapki su­ kienne z szerokim dnem bez daszka. Szli po sześciu, związani łańcuchami. Szli i szli, czasami podjeżdżali pod­ wodami, kibitką (który szlachcic, więc podjeżdżał czasami i Józef), szli i je­ chali na Sybir. Lecz Sybir był jeszcze daleko” (s. 168). „Na widnokręgu błękitniała linia, to był Ural. – Szli przedziwnym pejza­ żem tych gór, aż stanęli u słupa granicz­ nego między Europą i Azją. Murowany, czworograniasty, sześciometrowy słup białego granitu o czarnych tablicach: z jednej strony był napis »Europa«, a z drugiej »Azja«; z jednej strony był herb guberni permskiej, europejskiej, z drugiej strony tobolskiej – azjatyckiej. Tu skazańcom dano się zatrzymać i po­ żegnać się z tem, co za nimi. Na gra­ nicy Europy i Azji poklękali i śpiewali pieśń »Boże coś Polskę«, tę tęskliwą, nieskończoną melopeę, potem włoski mazurek Dąbrowskiego, wreszcie, sta­ jąc już do pochodu, w tempie marsza, »Stój carze, stój!«”…(str. 349). „Spotkał się Szczęsny z bratem swym Józefem w sybirskiej, pachnącej

5 sierpnia 1864 r. na stokach Cytadeli Warszawskiej Rosjanie powiesili ostatniego dyktatora powstania styczniowego, Romualda Traugutta, wraz z czterema towarzyszami. Kończyło się najtragiczniejsze i najdłuższe, bo trwające od 22 stycznia 1863 r. polskie powstanie, zwane styczniowym. W tym okresie około 200 tysięcy powstańców stoczyło 1228 bitew i potyczek, w których poległo blisko 25 tys. insurgentów.

Górnicy mimo woli Cieniom powstańców styczniowych – katorżnikom – syberyjskim górnikom Tadeusz Loster

Zdjęcie jednej z odkrywkowych kopalń złota w guberni jakuckiej przed 1881 r. Fotografia przedstawia domy i zabudowania gospodarcze w dolinie. Na pierwszym planie wykarczowany las, w tle hałdy ziemi, rozkopane wzgórze i budowle wskazujące na działalność górniczą FOT. ZE ZBIORÓW MUZEUM WARSZAWY AF 18366

w olbrzymich bryłach, na samym leży wierzchu, zaledwie mchem i na parę cali ziemią pokryta. (…) A rzeki, jak np. Czułym, Niem­ czuk i inne toczą w swem łożu bar­ dzo piękne kamienie: agaty, karniole, krwawniki, sardoliny, jaspisy itd. Góry nadto mieszczą w swem łonie najcud­ niejsze kryształy i drogie kamienie. (…) A akua marina, malachit, lapis lazulit, topasy żółte i czarne, jaszmy itd., itd. w tak wielkiej znajdują się ilości, że przy małych funduszach i swobodnym przejeździe z miejsca na miejsce olbrzy­ mie. a nawet wielkiej wartości zebrać można by zbiory” (s. 85–86). Skazani na katorgę zesłańcy byli kierowani do okręgu nerczyńskiego do pracy w kopalniach Akatuja, Klicz­ ka, Kadaja, Kara, Zarentuja itd. Tutaj powstańcy styczniowi byli kolejnym pokoleniem zesłańców. W kopalniach rudy żelaza i ołowiu Akatuja przebywał Piotr Wysocki (1797–1875) – inicjator powstania listopadowego, przywódca sprzysiężenia podchorążych, pułkow­ nik, za udział w powstaniu odznaczony Krzyżem Złotym Orderu Virtuti Mi­ litari. Dostał się do niewoli rosyjskiej w 1831 roku podczas walk w obronie Warszawy. Był więziony i trzykrotnie skazany na śmierć. Karę śmierci za­ mieniono ukazem carskim na 20 lat ciężkich robót na Syberii. Przebywał w Aleksandrowsku. Po próbie ucieczki skazany na karę półtora tysiąca batów, został karnie przeniesiony na katorgę do kopalni miedzi w Akatui w kolonii katorżniczej w Nerczyńsku, gdzie pra­ cował przykuty do taczki. Powrócił do kraju w 1857 roku po amnestii carskiej. Miał zakaz przebywania w Warszawie. Ci, których nie objęła amnestia w 1856 roku, pozostali na Syberii. Spot­ kały się dwa pokolenia powstańców oraz politycznych, tych z listopadowej in­ surekcji i ze styczniowej. Pracowali tu ciężko w trudnych warunkach również w niedziele i święta. Oprócz ciężkiej pracy okolica ta była przygnębiająca – strome, nagie szczyty gór, nieliczne krzewy i szkielety drzew. Katorżnicy, którzy mimo woli musieli zostać górni­ kami, pochodzili w większości z rodzin ziemiańskich czy mieszczańskich, nie byli przyzwyczajeni do ciężkiej fizycznej pracy, którą musieli wykonywać. Pro­

jesienią wiosce za Nerczyńskiem, w Ka­ dai. Ślepy Szczęsny, przykuty do tacz­ ki, ciągnął bryły skalne. Toczył je na małych kółeczkach, a te ułamki skał ładował mu widzący brat starszy, Józef. Niebo tu było szare. – Co za szczęście (powiedział te słowa brat Szczęsny), co za szczęście, że jesteśmy tu razem” (jw., s. 360). Słowo ‘Syberia’ pochodzi od tun­ guskiego słowa „sidur” i oznacza błoto, bagno, trzęsawisko, w języku buriackim ‘sybjer’ oznacza groźnego psa – wilka. Sybir – to kraina geograficzna o powierzchni 12,7 mln km2 w pół­ nocnej Azji, wchodząca w skład pań­ stwa rosyjskiego. Jest położona mię­ dzy Uralem na zachodzie, Oceanem Arktycznym na północy, na wschodzie między działem wód zlewisk Oceanu

z wyjątkiem większych miast: Omska, Tomska i Irkucka; gdzieniegdzie step, jeziora i bagna. Gospodarka Syberii w XIX wieku to eksploatacja lasów, przemysł fu­ trzarski i wydobycie złota. Do dnia dzisiejszego gałęzie tego przemysłu nie straciły na wartości. W XX wie­ ku wybudowanie Kolei Transsyberyj­ skiej przyczyniło się do intensywnego uprzemysłowienia tego terenu. Po­ wstał tu Kuźniecki Okręg Przemysło­ wy, Uralski Okręg Przemysłowy, roz­ poczęto wydobywanie na dużą skalę surowców mineralnych w okolicach Norylska, Mirnego czy Magnitogor­ ska. Wybudowano elektrownie wodne na Jeniseju i Angarze. W latach 60. XX wieku Nizina Zachodniosyberyjska stała się ośrodkiem wydobycia ropy

znajduje się złoto i wszystkie niemal rzeki, rzeczułki i jeziora z piaskiem lub błotem złoto toczą w swem wnę­ trzu, więc wydaje się często – czego sam naocznym byłem świadkiem – że przy patroszeniu drobiu w żołądkach kaczek i gęsi znajdowano kawałeczki złota, wszystkie mniej więcej podłu­ gowate w kształcie pszenicy zaokrą­ glone, to mniejsze, to większe. (…) Zapewne, że wiele jest miejsc, gdzie złoto w tak małej znajduje się ilości, że przy utrudnionej dziś reprodukcji złota i wobec wielkiego braku robot­ nika w Syberyi może nie opłaciłyby się nawet koszta wydobywania. Mi­ mo tego zawsze jeszcze bardzo wiele bogatych znajduje się kopalń i trafia się, że w jednej tylko kopalni 300 ludzi roboczych wydobywa w ciągu jedne­

Grabowski Antoni – katorżnik, przeby­ wał w gub. irkuckiej. Portret w stroju katorżnika FOT. ZE ZBIORÓW MUZEUM WARSZAWY AF 1/D

Poznański Stanisław (1839–?) – powsta­ niec, katorżnik, zesłany na 8 lat ciężkich robót, które odbywał w nerczyńskich kopalniach na osiedleniu w guberni irkuckiej. Trudnił się szewstwem. Od 1875 r. pracował w kopalniach Sybira­ kowo i Bazanowo. Po 1883 r. wrócił do kraju, do końca życia był pod nadzorem policji FOT. ZE ZBIORÓW MUZEUM WARSZAWY AF 2104

Pracownicy jednej z kopalń złota w guberni jakuckiej. Wśród dziesięciu mężczyzn Polak Andrzej Jakubkiewicz, fot. z 1881 r. FOT. ZE ZBIORÓW MUZEUM WARSZAWY AF 18361

Arktycznego i Spokojnego oraz stepami Kazachstanu i Mongolii na południu. Klimat południowej, a nawet środ­ kowej Syberii jest znośny i zdrowy. Zi­ mą temperatura waha się od -30 do -40, a niekiedy dochodzi do -50⁰C. Jednak brak wiatru i suchość klimatu powo­ dują, że mróz ten nie jest tak odczu­ walny. Dla przebywającego tu zesłańca odczuwalna była długość zimy, która trwa od 7 do 8 miesięcy, a na północy nawet do 9 miesięcy. W południowej i środkowej Syberii najkrótszy dzień zimowy trwa 7 do 6 godzin. Wiosny i jesieni nie ma. Wiosną można nazwać kilka dni, kiedy taje śnieg i puszczają lody na rzekach. Temperatura powie­ trza sięga od 20 do 30⁰ ciepła. Deszcz pada tylko na wiosnę i w ciągu kil­ kudniowej jesieni. Na początku lata następuje szybka i nadzwyczaj bujna wegetacja roślin. Sybirska noc letnia trwa kilka godzin. Środek lata to skwar, który potrafi schłodzić w mgnieniu oka północny wiatr. Między wrześ­ niem a październikiem następuje na­ głe ochłodzenie i po kilku chłodnych dniach i obfitych śnieżnych opadach następuje sroga syberyjska zima. Oczami zesłańca drugiej poło­ wy XIX wieku tamta Syberia jawiła się jako jedyna droga komunikacyjna z zachodu na wschód, przecięta przez jeden wielki las, tuż obok rzek: Toboła, Irtyszu, Obu, Tomu, Czułymu, Kiem­ czuku, Jenisieju, Tunguski, Angaru, Jeziora Bajkalskiego, dalej tuż obok rzek: Leny, Witemu, Aldanu, Amuru i wielu innych mniejszych. Wzdłuż tej drogi po obu jej stronach znajdowały się wioski o zabudowie drewnianej,

naftowej. W latach 70. wybudowa­ no Bajkalsko-Amurską Magistralę Kolejową, która ułatwiła eksploata­ cję wschodniej Syberii, a lata 80. to początek wielkiej eksploatacji złóż gazu ziemnego na półwyspie Jamal, które szacuje się na 30% światowych zasobów. W okresach popowstaniowych, kiedy polscy zesłańcy zaludniali Sy­

go lata 40 do 80 pudów czystego złota [1 pud = 16,38 kg, przyp. T.L.]. A wieleż to kopalń jest jeszcze nie­ znanych? Wiele to miejsc nietkniętych jeszcze nogą dzisiejszego mieszkańca Syberii? Zresztą gdzie nie ma złota, niewątpliwie jest srebro albo miedź, magnez albo żelazo, ołów albo cynk, nareszcie całe góry najcudniejszego grafitu, siarki, ochry rozmaitego rodza­ ju i barwy, całe pasma gór alabastro­ wych, olbrzymie góry najcudniejszych marmurów, między innemi ogromne góry marmuru tak białego, jak sławny marmur kararyjski, masy torfu, ka­

stymi narzędziami, jak łopata, kilof czy młot, rozbijali skały, szukając pokładów rudy lub kruszconośnych żył. Niezwy­ kle przejmujący opis pracy w kopalni złota w Karze opisze w swoich wspo­ mnieniach zesłaniec Jan Siwiński. Wy­ dobywał on i układał kamienie w tzw. sągi oraz wywoził złotodajny piasek do płuczkarni, stojąc po kolana w wodzie. „W lecie na tym rozrezie słońce pali jak w Afryce, wietrzyk nawet tu nie ma przystępu, bo góry naokół wysokie

Szczególną grupę katorżników sta­ nowili księża powstańcy – ci, którzy byli kapelanami w oddziałach powstańczych, a niekiedy nawet ci, którzy z ambony ogłosili Manifest powstańczy z 22 stycz­ nia 1863 roku. Jak swego czasu napisał Adam Mickiewicz, „godne to uwagi, że ilekroć powstała masa narodu pol­ skiego, zawsze jej chorągiew niosła ręka kapłańska”. Księża katorżnicy kierowani byli tylko do dwóch kopalń: do kopalni srebra i ołowiu w Akatani lub do kopal­ ni usolskiej. Tym sposobem izolowani od polskich skazańców, nie mogli nieść im posługi kapłańskiej, nie mogli pod­ trzymywać w nich ducha narodowego. Mimo trudnych warunków i cięż­ kiej pracy Polacy z Akatui i z innych kopalń – Zarentuja, Kadaja – organizo­ wali się, wydawali gazetki (jak w Aka­ tui „Nowy Świat”), tworzyli warsztaty, kółka samokształceniowe oraz orga­ nizacje samopomocowe, a głównym ich hasłem było „Jeden za wszystkich – wszyscy za jednego”. W 1866 roku nerczyńskie kopal­ nie zasilili nowi katorżnicy skazani na wieloletnie ciężkie roboty. Byli to Pola­ cy ponownie osądzeni po nieudanym powstaniu bajkalskim. Więźniowie nie­ kiedy przenoszeni byli do pracy w inne miejsca niż kopalnie. Mełli na żarnach zboże dla więźniów czy wojska, budo­ wali drogi, a zimą pracowali w porcie nad rzeką Szyłką, rąbiąc lód. Po odby­ ciu kary ciężkich robót przenoszono ich do guberni irkuckiej na osiedlenie. W drugiej połowie lat 70. sporą grupę byłych katorżników zatrudniała Żeglu­ ga Parowa na Amurze. O wiele cięższe warunki niż w okrę­ gu nerczyńskim panowały w kopalniach guberni jakuckiej. Wiązało się to z jej położeniem i surowym klimatem. Tutaj trafiali na katorgę ludzie młodzi, silni, odbywający kary ciężkich robót i osied­ lenia. Byli to Polacy, którzy wcieleni do wojska rosyjskiego za udział w powsta­ niu, próbowali ucieczki. Pracowali w taj­ dze, w odkrywkowych kopalniach złota, a także w rolnictwie. Jakucja, a zwłaszcza okręg olekmiń­ ski ze złotonośnymi terenami, kusił po­ szukiwaczy złota. Byli wśród nich tak­ że Polacy-zesłańcy, którzy po odbyciu kary potrzebowali źródła utrzymania lub gotówki na powrót do kraju. Po­ dejmowali oni pracę w kopalniach złota jako urzędnicy, górnicy w charakterze poszukiwaczy złota, a niektórzy stawali się nawet udziałowcami kopalń. Byli też tacy, którzy pochłonięci gorączką złota pozostawali na Syberii na stałe. Zdjęcie powyżej z końca lat 70. XIX wieku poka­ zuje tych poszukiwaczy złota i przygód – Polaków, Sybiraków i Rosjan. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia, aby dorobić się na „gorączce złota”. Wie­ lu powstańców-górników spoczęło na cmentarzach syberyjskich kopalń. Wy­ kańczał ich klimat, choroby, ciężka pra­ ca oraz wypadki i katastrofy górnicze. Ilość zesłańców syberyjskich z okresu powstania styczniowego była największą grupą skazanych od okresu konfederacji barskiej, insurekcji koś­ ciuszkowskiej, wojen napoleońskich, powstania listopadowego. Powstańcy styczniowi byli piątym pokoleniem Polaków odbywającym karę za usiło­ wanie przywrócenia wolności Polsce. Ci z Galicji, o których rząd austriacki upomniał się jako o swoich podwład­ nych, powrócili do kraju po kilku la­ tach. Carska łaska – amnestia – nie obejmowała tych z ciężkimi wyrokami. Ostatnim sybirakiem okresu powsta­ nia styczniowego był członek Rządu Narodowego Bronisław Szwarce, który mógł wyjechać z Syberii w 1892 roku.

„Wieczór w kopalni”. Obraz Aleksandra Sochaczewskiego – zesłańca, sybiraka, malarza syberyjskiej katorgi FOT. ZE ZBIORÓW AUTORA

„Niedziela w kopalni”. Obraz Jacka Malczewskiego, twórcy cyklu obrazów o tema­ tyce sybirskiej FOT. ZE ZBIORÓW AUTORA

berię i pracowali w tamtejszych ko­ palniach, inne były potrzeby i inne wydobywano „skarby” zalegające Sy­ berię. Tak opisze bogactwa te po po­ wrocie ze zsyłki Władysław Czaplicki w książce pt. Czarna Księga, wydanej w 1869 roku w Krakowie: „[W] Syberii niemal wszędzie, gdzie stąpi się nogą,

zamykają wszelki przystęp świeżego powietrza. Tłumy niezliczone różnych owadów gryzą cię i tną do krwi! W zi­ mie zaś od stania w skrzepłej wodzie kostniejesz i dzwonisz zębami od zim­ na. (…) Po rocznym pobycie w Karze wyszliśmy na światło dzienne jakoby na nowo narodzeni!”

miennego węgla (może i nafty), sól na dnie słonych, np. Milusińskich jezior i sól w kryształach, biała i bladoróżo­ wego koloru. W Milusińskim okrę­ gu w Szuczeńskiej wołości znajdują się całe olbrzymie góry czystej niemal miedzi i owa ruda miedziana, wydają­ ca najmniej 90 procentu czystej miedzi

Niektórzy mimo możliwości po­ wrotu nie wyjechali. Nie było ich stać na drogą podróż do kraju. Inni założyli rodziny i osiedlili się na stałe, a swoje polskie korzenie „zaszeptali” w sybe­ ryjską ziemię. K Fotografie ze zbiorów Muzeum Warszawy publikujemy za zgodą Muzeum


KURIER WNET · STYCZEŃ 2O19

4

Po przyjęciu pakietu katowickiego, czyli „mapy drogowej” realizacji porozumień paryskich z 2015 r., aktywiści ekologiczni, którzy uczestniczyli w Społecznym Szczycie Klimatycznym, piszą: „Walka z węglem to fikcja. Polityka i biznes bawią się ze środowiskiem w ciuciubabkę” (Michał Tabaka na SPIDER’SWeb); „W Katowicach uniknięto spektakularnej porażki. Pakiet katowicki nie jest sukcesem” (Patryk Białas na BOMiasto.pl); „Działacze Greenpeace mówią wprost: to szczyt straconych ambicji. (…) Wynegocjowano rulebook, lecz zrezygnowano ze znaczącego zwiększenia wysiłków w walce z kryzysem klimatycznym” (Greenpeace_PL).

Szczyt klimatyczny ważnym wydarzeniem był… Stanisław Florian

wliczane do zobowiązań krajowych”… Co więcej, „w pakiecie katowickim nie przyjęto nowych zobowiązań finanso­ wych. Samo finansowanie działań kli­ matycznych przez państwa rozwinięte będzie jednak rosło i ma być bardziej przewidywalne dla państw rozwijają­ cych się. Niemcy i Norwegia podwoiły swoje wkłady do Zielonego Funduszu

Aby umożliwić doprowadzenie do kompromisu, Polska – która na zaplanowane 12 dni szczytu wydała 252 mln zł – przez dwa dodatkowe dni gościła uczestników konferencji. zamierzają wnieść do tej solidarnej, globalnej polityki klimatycznej, a na­ stępnie w sposób transparentny, przej­ rzysty, informować się o uzyskanych postępach. To jest sedno Katowic, ab­ solutnie fundamentalny system” – pod­ sumował prezydent COP24. Niesio­ ny falą entuzjaz­mu powiedział nawet, że „w Katowicach zaczyna się historia światowej polityki klimatycznej”. Natychmiast taką ocenę skontro­ wał Bohdan Pękacki, dyrektor Green­ peace Polska: „Negocjacje klimatycz­ ne posunęły się przez te dwa tygodnie w Katowicach do przodu, ale był to ruch ociężały, mało ambitny i na do­ datek opóźniany przez polityków ta­ kich państw jak Polska. Trudno zrozu­ mieć, jak można pozostać tak głuchym zarówno na głos nauki, jak i społe­ czeństwa. Podczas gdy młodzi ludzie strajkują w szkołach, coraz więcej oby­ wateli i obywatelek wychodzi na ulice, a organizacje społeczne bezustannie przypominają o potrzebie odejścia od paliw kopalnych, nasi politycy siedzą w swoim grajdołku i uparcie trzymają się swoich archaicznych węglowych wizji, które dawno powinny zostać po­ grzebane”. W tym jednym stwierdzeniu jak w soczewce skupia się wszystko to, co działo się podczas COP24 i Społecz­ nego Szczytu Klimatycznego. M. Tabaka ujawnia jednak, wbrew paszkwilanckim filipikom B. Pękackie­ go, że do międzynarodowego blamażu o mało nie doszło przez Turcję i Brazy­ lię, dwa kraje, w których władzę spra­ wuje dyktatura paraputinowska – a nie przez „polityków takich państw jak Pol­ ska”. „Pierwszy kraj przekonywał jak mógł, żeby wypisać go z krajów rozwi­ niętych i dopisać do tych rozwijających się. Dzięki temu Turcja mogłaby liczyć na większe fundusze na ograniczenie emisji CO2. Z kolei Brazylia chciała lepszej pozycji w handlu emisjami ga­ zów cieplarnianych po 2020 r. Opór był tak duży, że sekretarz generalny ONZ Antonio Guterres pojawił się w Kato­ wicach po raz trzeci i przejął ciężar ne­ gocjacji. Ostatecznie zdecydowano, aby kwestii tak istotnych dla Turcji i Brazy­ lii nie ujmować w ogólnym porozumie­ niu – żeby to w ogóle miało szansę się pojawić. I tak narodził się pakiet kato­ wicki”. Aby umożliwić doprowadzenie do tego kompromisu, Polska – która na zaplanowane 12 dni szczytu wyda­ ła 252 mln zł – przez dwa dodatkowe dni gościła uczestników konferencji. Kosztem ok. 42 mln zł zapewniła po­ zytywne zakończenie szczytu… P. Białas pisze, że „największą sła­ bością pakietu katowickiego jest brak solidarności klimatycznej, czyli wykreś­ lenie przepisów o międzynarodowym handlu emisjami. Chodzi o artykuł 6. porozumienia paryskiego”. W rezul­ tacie „redukcje wynikające z mechani­ zmu międzynarodowego nie mogą być

Klimatycznego (jest w nim już 10,3 mld $), wzrosły też wpłaty do Fundu­ szu Adaptacyjnego od innych państw. Z drugiej strony kraje najbiedniejsze nie otrzymały na razie dodatkowych pieniędzy na pokrycie strat spowodo­ wanych zmieniającym się klimatem. Przykre, że pakiet katowicki jedynie »zdecydowanie zaleca«, by bogatsze kraje mobilizowały każdego roku 100 mld dol. wsparcia dla państw rozwija­ jących się w perspektywie 2020 r. Do 2025 r. ma zostać ustalony też nowy cel w tym zakresie”. Jednak w ocenie jednego uczest­ ników warsztatów „Zielona wizja Ślą­ ska”, największą słabością tego szczytu i wszystkich kolejnych jest, a niestety wygląda na to, że nadal będzie, brak woli porozumienia między tzw. akty­ wistami ekologicznymi, którzy w imię partyjniackich ideologii chcą narzucić przy okazji takich szczytów doktryner­ skie rozwiązania typu „dekarboniza­ cja Polski”. Ów brak woli ujawnił się podczas warsztatów SmartLab „Zielo­ ne Laboratorium Idei”, realizowanych jako wydarzenie towarzyszące COP24 5 i 6 grudnia 2018 r. w ramach projek­ tu Sieć Regionalnych Obserwatoriów Specjalistycznych w Procesie Przedsię­ biorczego Odkrywania, finansowanego z Działania 1.3 Profesjonalizacja IOB Regionalnego Programu Operacyj­ nego Województwa Śląskiego na lata 2014–2020. Ich organizatorem był Park Naukowo-Technologicznego EURO­ -Centrum w Katowicach. Partnera­ mi owego „Zielonego Laboratorium Idei” było Stowarzyszenie BOMiasto, które podczas wyborów samorządo­ wych w Katowicach wprowadziło kil­ ku swoich członków do Rady Miasta, oraz Heinrich Böll Stiftung, niemiecka fundacja, która – jak można przeczytać na jej oficjalnej, polskiej stronie inter­ netowej – jako część politycznego ru­ chu Zielonych działa międzynarodowo na rzecz „zrównoważonego rozwoju, demokracji płci, ponadkulturowego porozumienia i wspierania edukacji obywatelskiej”. Jak można było zauwa­ żyć na podstawie roll-upów, które były ustawione na Sali, oraz bezpłatnych wydawnictw, które leżały na stolikach – całe „Zielone Laboratorium Idei” było w jakimś stopniu sponsorowa­ ne przez ten Stiftung. Wszystkie dos­ tępne podczas warsztatów bezpłatnie wydawnictwa: Śląsk kobiet – tradycja, aktywność i ekologia (zeszyt 17 „Stu­ dia i analizy Colegium Civitas”), Po­ lityka klimatyczna – fakty i mity oraz 37 numer Magazynu Nieuziemionego „Kontakt” były sponsorowane przez tę niemiecką fundację… Według organizatora, Parku Naukowo-Technologicznego EU­ RO-Centrum, „społecznicy, przed­ stawiciele administracji, nauki oraz biznesu, ekolodzy, ekonomiści

i socjologowie, wspólnie” mieli pra­ cować nad 4 projektami w obszarach: Zielona wizja Śląska, Energia obywa­ telska na Śląsku, Śląskie efektywne energetycznie, Błękitne niebo nad Śląskiem. Formuła Smart Labu miała umożliwić „budowę potencjalnych sieci współpracy na rzecz realizacji projektów – od pomysłu do realiza­ cji”. Miała być „szybkim, elastycznym i efektywnym sposobem na to, aby ocenić potencjał badawczo-rozwojo­ wy i innowacyjny sektora energetyki opartej na odnawialnych i rozproszo­ nych źródłach energii”. Celem każ­ dego warsztatu Smart Lab było m.in. przygotowanie analizy SWOT wraz ze wskazaniem kluczowych czynników sukcesu dla owych czterech obszarów tematycznych. Mój rozmówca, jako współorga­ nizator i uczestnik działań protesta­ cyjnych przeciw wycince 4,5 ha i 1464 drzew w lesie na Górze Hugona w Świę­ tochłowicach (1.02–30.04.2018 r.) oraz groźbie wycinki ok. 15 ha drzew na terenie MTK w obrębie Parku Ślą­ skiego w Chorzowie (poł. paździer­

terenów zielonych i innych dóbr wspól­ nych w Metropolii. Warsztat „Zielona wizja Śląska” 5 grudnia zgodnie z programem rozpo­ czął wykład dra Marcina Popkiewicza. Jego tezy sprowadzały się do tego, że globalna katastrofa klimatyczna już się zaczęła i albo ludzie zrezygnują z pa­ liw kopalnych, a zwłaszcza węgla, albo miliardy uciekinierów z Afryki i Azji rzucą się na Europę, bo wojnę domową w Syrii poprzedziła największa w cza­ sach nowożytnych susza i taki, na wie­ lokrotnie większą skalę, będzie mecha­ nizm ultramasowej migracji do Europy w wyniku zmian klimatycznych. Brak spójności w wykładzie pojawił się przy zestawieniu danych dotyczących efektu likwidacji energetyki paliw kopalnych na rzecz paliw odnawialnych. Z wykre­ su wynikało, że ok. 2050 r. i tak miks energetyczny będzie podzielony po po­ łowie: między OZE i energetykę z paliw kopalnych, przy czym do tego czasu ma nastąpić wyeliminowanie w Europie energetyki węglowej (tzn. polskiej, ze Śląska). – Czyli inne paliwa kopalne: ropa i gaz ziemny (np. rosyjsko-nie­

Francji od węgla do nowoczesności, ale z dumą z górniczych tradycji. Zabrany przez nią czas ograniczył dalszą dys­ kusję do kilku ogólnikowych głosów aktywistów ekologicznych. – Mnie już nie dopuszczono do głosu. Moderator ogłosił przerwę kawową – wspomina mój rozmówca. Tuż przed wznowie­ niem warsztatów jedna z działaczek Zielonych głośno oświadczyła, że tu się nie będzie dyskutowało o drzewach, tylko o alarmie smogowym i dekar­ bonizacji. Jeden ze „spontanicznych” uczestników zapytał „Zieloną”, czy przypadkiem nie reprezentuje lobby deweloperskiego. Podzielono grupę na trzy „stoliki”: społeczny, środowiskowy (przyrodni­ czy) i ekonomiczny. Kiedy mój rozmów­ ca zaproponował, by do zagrożeń wpisać lobby deweloperskie – natychmiast za­ reagowała „Zielona” z Francji, forsując zagrożenie przez lobby górnicze. – Po dłuższej dyskusji udało się doprowadzić do kompromisu: wpisano do zagrożeń ogólne hasło „lobby”, uszczegółowione odnośnikami – deweloperskie, górni­ cze. Ogólnie zakres S został określony

nika – pocz. grudnia 2018 r.), chciał zwrócić uwagę uczestników szczytu na zagrożenia wynikające z działań mafii samorządowo-deweloperskiej w centrum Górnośląsko-Zagłębiow­ skiej Metropolii. Kiedy znalazł na Fb informację o Zielonym Laboratorium Idei i że mają tam być przygotowy­ wane manifesty uczestników Społecz­ nego Szczytu Klimatycznego m.in. na temat „Zielonej wizji Śląska” – podjął próby zarejestrowania swojego udziału w warsztatach. – Mimo trzykrotnego wysyłania internetowych zgłoszeń nie dostałem potwierdzenia zaproszenia – mówi. – Niezależnie od tego przy­

miecki Gazprom) mogą pozostać na rynku, chociaż to nie zostało w wykła­ dzie powiedziane wprost. Taki był mój wniosek – konkluduje mój rozmówca. – Po wykładzie uczestnicy podzie­ lili się na grupy zgodnie z zakresami tematycznymi. Pozostałem na miejs­ cu, w grupie warsztatu „Zielona wizja Śląska”. Większa część obecnych już się znała. Okazało się, że na sali jest troje studentów Uniwersytetu Ekonomiczne­ go w Katowicach wraz z panią doktor, która ma z nimi zajęcia i później przed­ stawiła prezentację. Oprócz niej było kilka pań doktor z tego Uniwersytetu (jako eksperci), najważniejszy ekspert

jako potencjał ludzki o zróżnicowanych kompetencjach zawodowych, W – jako przeszkody prawne (ustawy na szczeblu krajowym i uchwały w samorządach), O – zdolności mobilizacji społecznej i tradycje starań śląskich o zachowanie środowiska naturalnego, a T – lobby deweloperskie i górnicze. Ogólnie widać było, że potencjał ludzki na Śląsku, jego mobilizacja wo­ kół konkretnych działań w obronie śro­ dowiska są dostrzegane przy wszystkich „stolikach”. Przy żadnym – ani przy analizie SWOT, ani przy „czynnikach sukcesu” – nie wpisano dekarboniza­ cji. Kiedy jednak zaczęło się układanie haseł do manifestu „Zielona przyszłość Śląska”, odezwała się aktywistka Zielo­ nych, która już wcześniej próbowała narzucić, że warsztat ma być o smogu i dekarbonizacji, i zażądała, że musi być do niego wpisana dekarboniza­ cja. Kiedy mój rozmówca zapropono­ wał, aby ogólnie wpisać konieczność odchodzenia od paliw kopalnych, co poparło jeszcze kilku uczestników war­ sztatu, ponowiła żądanie. Mój rozmów­ ca oświadczył, że się na to nie zgadza. „Zielona” zażądała głosowania, ale przypomniał moderatorowi, że nie taka

FOT. BOMIASTO.PL

M

inister środowiska Hen­ ryk Kowalczyk podkreś­ lał, że „Każdy kraj włączy się na swój sposób, swoje możliwości, swoje specyficzne warunki geograficzne i przyrodnicze, w ochro­ nę klimatu”. Według niego najbogatsze państwa (dawcy) zwiększą pomoc dla krajów najsłabszych (biorców), ale będą też takie państwa jak Polska, które nie będą ani korzystać z pomocy klima­ tycznej ani na nią łożyć. Wiceminister środowiska, prezydent 24. Konferen­ cji Klimatycznej ONZ w Katowicach Michał Kurtyka uważa, że „w Pakiecie katowickim uwzględnione zostały in­ teresy wszystkich Stron. Ale co waż­ niejsze, jego wpływ na świat będzie pozytywny. Dzięki niemu uczynimy wielki krok w kierunku realizacji ambi­ cji zapisanych w porozumieniu parys­ kim. Ambicji, które sprawią, że nasze dzieci spojrzą kiedyś wstecz na nasze dziedzictwo i uznają, że ich rodzice podjęli właściwe decyzje w ważnym dziejowym momencie. (…) Stworzy­ liśmy pewien podręcznik reguł. Teraz, wracając do domu, wszystkie państwa będą mogły określić, w jaki sposób bę­ dą podejmowały swoje zobowiązania – to określenie jest zgodne z zasadą suwerenności państw i to jest jedna z fundamentalnych zasad ONZ. Nie można suwerennemu państwu coś nakazać, natomiast można zbudować system, w którym suwerenne państwa zobowiązują się w sposób regularny przekazywać sobie kontrybucje, jakie

KURIER·ŚL ĄSKI

Największą słabością tego szczytu i wszystkich kolejnych jest, a niestety wygląda na to, że nadal będzie, brak woli porozumienia między tzw. aktywistami ekologicznymi. gotowałem pisemnie propozycje do manifestu „Zielona przyszłość Śląska”, m.in. zorganizowania referendum ws. obrony Parku Śląskiego przed parcela­ cją przez deweloperów, wystąpienia do posłów i senatorów województwa ślą­ skiego z propozycjami nowelizacji usta­ wy metropolitalnej ws. uznania Parku Śląskiego, użytków ekologicznych, par­ ków, ogrodów i terenów zielonych na terenie Metropolii za obszary prawnie chronione, wyjęte spod działania „lex Szyszko” i „specustawy deweloperskiej” oraz ws. powołania obywatelskiej izby reprezentantów GZM, z kompetencja­ mi stanowiącymi w sprawach ochrony

z biologii, prof. Skubała z Uniwersytetu Śląskiego, jakiś ekolog z Gdańska, któ­ ry przedstawił się jako „aktywista”, trzy lub cztery działaczki z Partii Zielonych, w tym jedna z Francji, przedsiębiorca z Gliwic, aktywista ekologiczny z Ka­ towic oraz trzech uczestników „spon­ tanicznych”. Prezentację przedstawił prof. Sku­ bała, po nim pani doktor, która przy­ prowadziła studentów, następnie – mimo ograniczeń czasowych – swoją prezentację wymusiła działaczka Zie­ lonych z Francji, która przedstawiła przykład transformacji 7-tysięcznego miasteczka w regionie Pas de Calais we

była formuła spotkania i jeśli złamie re­ guły – wyjdzie i nagłośni manipulacje podczas warsztatów. Kiedy „Zielona” dalej atakowała, zażądał, aby ujawni­ ła, kto każe, aby wpis o dekarbonizacji znalazł się w manifeście. Gdy po tym pytaniu zamilkła, wpisujący hasła do manifestu aktywista z Katowic ominął zapis o dekarbonizacji, wprowadzając frazę: „węgiel, który kiedyś był skar­ bem Śląska, dziś jest przekleństwem”… Wobec ostrej wymiany zdań mode­ rator zaczął naciskać na zakończenie warsztatu ze względu na brak czasu, ale sygnalizując, że w takiej atmosfe­ rze nie widzi możliwości uzgodnienia manifestu. Kiedy uczestnicy zaczęli się rozchodzić, „Zielona” od dekarboniza­ cji próbowała nadal naciskać na wpro­ wadzającego hasła do manifestu, a mój rozmówca poinformował moderatora, że jeśli zapis pojawi się, mimo że przy żadnym stoliku nie został wyartykuło­ wany – on postara się, aby kulisy ma­ nipulacji wyszły na jaw… Właśnie takie naciski niektórych aktywistów Zielonych podczas COP24 można odczytywać jako efekt lobbingu czy to niemieckiej fundacji, czy niewi­ docznych sponsorów z GAZPROMU lub niemieckiej centrali redystrybucji jego gazu w UE. Próby przedefiniowania hasła warsztatu „Zielona wizja Śląska” można było natomiast rozumieć w sen­ sie iście partyjniackim: jako wizji Śląska według działaczek partii Zieloni. – My, niezależni uczestnicy spotkania, mieli­ śmy nadać temu partyjniacko-lobbys­ tycznemu wydarzeniu znamion wiary­ godności – konkluduje mój rozmówca. Można jednak odnieść wrażenie, że stanowcza postawa „spontanicz­ nych” uczestników warsztatów od­ niosła częściowy skutek: w manifeście „Zielona przyszłość Śląska” przekaza­ nym uczestnikom szczytu, w tym mi­ nistrowi środowiska, nie znalazło się hasło dekarbonizacji, podkreślono też pot­rzebę zwiększania obszarów zieleni w naszych miastach. Zapisano – zgod­ nie z propozycjami zgłoszonymi m.in. podczas warsztatu „Zielona wizja Ślą­ ska”, że „chcemy sprawiedliwej trans­ formacji energetycznej, społecznej, śro­ dowiskowej i gospodarczej, bez paliw kopalnych, ubóstwa energetycznego i degradacji środowiska naturalnego”. Wydaje się, że droga do wzajem­ nego zrozumienia i poszanowania racji może wieść przez pogłębioną refleksję nad takimi wątkami drugiej encykliki papieża Franciszka Laudato si’ z 2015 r., które przytoczyli Szymon Rębowski i Piotr Depta-Kleśta w artykule Zie­ mia na granicy na łamach Magazynu Nieuziemionego „Kontakt” (nr 37, lato 2018): „Kiedy proponuje się wizję przy­ rody wyłącznie jako przedmiotu korzyści i interesu, pociąga to za sobą również poważne konsekwencje dla społeczeń­ stwa – pisze papież (nr 82). Pojedyn­ czy ludzie stali się właścicielami posz­ czególnych terenów, ograniczając tym samym przestrzeń dobra wspólnego, z którego każda wspólnota może wziąć […] to, czego potrzebuje do przeżycia, ale ma również obowiązek chronienia jej [ziemi] i zapewnienia, by nadal by­ ła ona płodna dla przyszłych pokoleń. (nr 67). Jak puentuje Franciszek, wizja umacniająca arbitralność najsilniejszych doprowadziła do ogromnych nierównoś­ ci, niesprawiedliwości i przemocy wobec większości rodzaju ludzkiego, ponieważ zasoby stają się własnością tego, kto był pierwszy, albo tego, kto ma więcej wła­ dzy: zwycięzca bierze wszystko (nr 82)”. Dlatego wydaje się oczywiste, że oczekiwania aktywistów ekolo­ gicznych, działaczek partii Zielonych czy Greenpeace’u nie są możliwe do spełnienia przez same naciski na rzą­ dy choćby i najbogatszych państw świata, nie mówiąc o Polsce, podno­ szącej się z kilkusetletniej dominacji kolonialnej – jeśli równocześnie nie wymusi się w skali globalnej społecz­ nej odpowiedzialności biznesu (CSR) na ponadnarodowych korporacjach wielkiego kapitału i zależnych od nich podmiotach gospodarczych. Jedno­ stronna presja aktywistek i aktywi­ stów ekologicznych na władze państw łatwo może bowiem zostać zamie­ niona w role „pożytecznych idiotów” przez ponadnarodowe lub narodowe grupy wielkich interesów. K

Manifest „Zielona Przyszłość Śląska” powstał w czasie warsztatów Zielone Labora­ torium Idei. Działanie wspierane przez European Climate Initiative i German Fede­ ral Ministry for the Environment, Nature Conservation and Nuclear Safety. Projekt Społeczny Szczyt Klimatyczny jest finansowany z European Climate Initiative (EU­ KI). EUKI jest instrumentem finansowania projektu przez Federalne Ministerstwo Środowiska, Ochrony Przyrody i Bezpieczeństwa Jądrowego (BMU). Nadrzędnym celem EUKI jest wspieranie współpracy w zakresie klimatu w Unii Europejskiej w ce­ lu łagodzenia emisji gazów cieplarnianych. Czyni to poprzez wzmocnienie dialogu i współpracy transgranicznej, a także wymianę wiedzy i doświadczeń. Przygotowania do Zielonego Laboratorium Idei prowadziliśmy [stowarzyszenie BoMiasto.pl - S.F.] we współpracy z Fundacją im. Heinricha Bölla w Warszawie. (za: portal BOMiasto)


STYCZEŃ 2O19 · KURIER WNET

5

KURIER·ŚL ĄSKI

Z

nawcy dialektycznej metodo­ logii i strategii rozwoju teo­ rii socjologicznej, opartej na koncepcji materializmu his­ torycznego, dla którego obce w nauce było wszystko, co odbiegało od tzw. ducha marksizmu. Niechęci do tego, co było sprzeczne z założeniami „ojców” socjologii naukowej (m.in. K. Marksa) bohater niniejszego felietonu nauczył się już za młodu od uczonych radzie­ ckich. W swojej książce z 1973 roku (Teoria i wyjaśnienie. Z metodologicz­ nych problemów socjologii) w jednym tylko przypisie przytoczył aż sześciu autorów z Kraju Rad. Mało. Wcale niewykluczone, że do owej wolty/nawrócenia doszło w na­ stępstwie także i mojej skromnej ins­ piracji, by nie powiedzieć interwencji. Nawrócenie (trudno oczywiście dziś przewidzieć, czy będzie trwałe) – do­ konało się w obecności dość licznej publiczności, głównie studentów. Mia­ ło miejsce podczas wykładu światowej sławy socjologa, emerytowanego prof. UJ Piotra Sztompki (ur. 1944). Okre­ ślenie ‘światowa sława’ pochodzi m.in. od prof. Bogusława Śliwerskiego, któ­ ry pojawi się w kontekście stawianych mi oskarżeń o nienawiść zarówno do komunizmu/marksizmu, jak i post­ modernizmu. Konwencja felietonu wymusza, aby poprzestać jedynie na odnotowaniu, że w wykładzie sporo było o klasycznych wartościach prawdy, w tym prawdy objawionej, ewangelicz­ nej (sic!), o dobru i pięknie. „Pod poję­ ciem prawdy – dowodził były marksista – kryje się nie tylko prawda empirycz­ na, ta naukowa, ta oparta na faktach, ale także wiara – czyli prawda obja­ wiona”. Subtelny metodolog, znawca i badacz marksizmu z atencją i sza­ cunkiem nawiązywał też do encykliki Fides et Ratio Jana Pawła II i książek księdza prof. Michała Hellera. Ogólni­ kowo, nie wchodząc w szczegóły, ganił i potępiał też uleganie naukowym mo­ dom. Doprawdy miło było (choć prze­ cież nie wszystko) takim katolom jak ja tego słuchać. Organizator wykładu (11 XII 2018, Instytut Socjologii UJ) już nazajutrz bez fałszywej skromności napisał: „Wczorajszy wykład Profesora Piotra Sztompki cieszył się ogromnym zainteresowaniem! Serdecznie dzięku­

socjologami, historykami idei i filozo­ fami o to, kto z nich, kiedy i dlaczego „prześlepił” to, co się stało w państwach komunistycznych. Dlaczego mędrcy (a więc także prof. Sztompka i paru innych, np. prof. J. Szczepański) nie przewidzieli ani powstania Solidarnoś­ ci, ani końca Związku Radzieckiego? Dlaczego tak wielu zachodnich badaczy propagowało idee komunizmu i zamy­ kało oczy na wszechobecne kłamstwo, czyli istnienie GUŁAG-u, cenzury i taj­ nej policji? Czy nie należało wcześ­ niej odrzucić lub co najmniej zmie­ nić dotychczasową metodologię nauk humanistycznych i społecznych, skoro nie prowadziła do rzetelnej oceny i po­ znania rzeczywistoś­ci? (B. Świderski, Rzeczpospolita 2005). Najwyraźniej zbyt mała była świa­ domość, że komunizm jako teoria om­ nipotentna, roszcząca sobie prawo do wyjaśnienia wszystkiego, miała swój

za życzliwą i konstruktywną krytykę refleksji zawartych w książce. No cóż, należałoby przyjąć, że jeszcze 10 lat temu nawrócenie prof. Sztompki nie wchodziło w rachubę. Bo nie było po­ czucia winy. I tu pojawia się kolejny szkopuł związany w tym przypadku z szeroko pojętym zaufaniem. Braku­

– jesteśmy rówieśnikami i ja Pana pa­ miętam jako sztandarową postać uczo­ nego marksisty, zajmującego się socjolo­ giczną analizą budownictwa socjalizmu w Polsce. W dzisiejszym wystąpieniu wielokrotnie przypominał Pan, że stoi na gruncie klasycznych wartości: prawdy, dobra i piękna. Chciałbym w związku

i prawdomówność prof. Sztompki nie mogło liczyć grono uczestników wy­ kładu, lecz jedynie ewentualnie świę­ ty Augustyn. I ostatecznie wyszło na to, że tę formę ekspiacji wykładowcy, ale wyłącznie przed obliczem Święte­ go, słuchacze uznali za wystarczającą i satysfakcjonującą. No cóż, zawsze to coś, zwłaszcza gdy w rachubę wcho­ dzi – zazwyczaj pozostający na bakier z wartościami ewangelicznymi – były marksista…

Postmodernistyczne obrzydliwości...

REFLEKSJE NIEWYEMANCYPOWANEGO PEDAGOGA

Herbert Kopiec

Kontynuując odpowiedź na moje pyta­ nie, prof. Sztompka (tekst piszę w opar­ ciu o nagranie wykładu) poszedł, jak to się mówi, na całość. Tak radykal­ nie bezpardonowej, negatywnej oce­ ny współczesnych tendencji w świato­ wej humanistyce od byłego koryfeusza

Miałem dziś napisać o czymś zupełnie innym. Jednak to, w czym zdarzyło mi się ostatnio uczestniczyć, przesądziło, że postanowiłem opowiedzieć o tym na gorąco. Przytrafiło mi się bowiem coś, co w pełni potwierdza znane powiedzenie, że nie ma rzeczy niemożliwych. Nigdy w życiu bym się przecież nie spodziewał, że będzie mi dane być świadkiem publicznego, naukowego nawrócenia. I to jeszcze kogo? Prawdziwego tuza polskiej marksistowskiej socjologii.

Nawrócenie marksisty? Analiza przypadku

urok dla wielu ludzi Zachodu owład­ niętych sceptycyzmem. Ideologia ta opanowała w swoim czasie trzecią część globu i oddziaływała na około półtora miliarda ludzi. Jak na tym tle, w obsza­ rze tych nauk zachowywali się i nadal zachowują nasi rodzimi koryfeusze/ mędrcy i ich totumfaccy – każdy, kto tylko chce i ma dobrą wolę, widzi.

je go już nieomal wszędzie, czemu już prawie niewielu się dziwi.

Bez zaufania ani rusz!

Koryfeusz naukowy jako wzór osobowy

Wskazują na to doświadczenia zwią­ zane z Kongresem Kultury Akademi­ ckiej w Krakowie, zorganizowanym przez prof. Sztompkę w marcu 2014 r. Profesor nie ukrywał (i chwała mu za to) z tej okazji swojego zniesmacze­ nia. Martwił się moralną degrengoladą

Pozostańmy jeszcze przy prof. Sztomp­ ce, odnotowując, że w 2006 roku otrzy­ mał od Fundacji na rzecz Nauki Polskiej (FNP) bodaj najbardziej prestiżową polską nagrodę za działalność naukową w dziedzinie nauk humanistycznych i społecznych; także najbardziej znaczą­ cą pod względem materialnym. Pod­ czas uroczystości wręczania nagrody podkreślano wyjątkowość tej nagrody i to, że do uzyskania niezwykłego wy­ niku badawczego nie wystarczą talent i praca; musi im towarzyszyć wybitna osobowość. Wyrażano przekonanie, że wynik konkursu to także wskazywanie wzorów osobowych. Odbierając nagrodę, prof. Sztomp­ ka starał się przedstawić uczestnikom uroczystości swoje odczucia. „To jest tak – powiedział – jakby wszystkie moje książki ukazały się jednocześ­ nie. To ten moment życia – mówił – kiedy się wie, że było warto”. Nagroda to dla prof. Sztompki nie tylko odpłata za 40 lat pracy naukowej, ale zobowią­ zanie, „dług, który muszę spłacić wobec wszystkich czytelników moich nienapi­ sanych książek” (Święto nauki, „Forum Akademickie” nr 1/2007). Zauważmy, że prof. Sztompka potraktował nagro­ dę jako odpłatę za 40 lat swojej pra­ cy, a więc także za okres obejmujący jego marksistowskie zaangażowanie. We wzmiankowanej już książce z 1973 roku wyrażał „kolegom z Zespołu Te­ orii Społeczeństwa Socjalistycznego Instytutu Filozofii i Socjologii PAN, a zwłaszcza jego kierownikowi Prof. dr Jerzemu Wiatrowi” – wdzięczność

akademickiej profesury: „Dominuje – pisał – zgoda na totalną, powszechną bylejakość, a w efekcie uzasadnione załamanie się zaufania społecznego do profesury”. Ujawnił też wyznania uczestników Kongresu: „Zgadzamy się na etyczne uchybienia, niskie standar­ dy (...). W tej sytuacji grzesznicy mają się lepiej od sprawiedliwych”. Wyglą­ da na to, że wartość i rangę zaufania w relacjach międzyludzkich profesor Sztompka lokuje szczególnie wysoko. Wątek zaufania obecny był w jego analizowanym wykładzie z 11 grudnia br. „Wartości moralne – słusznie dowo­ dził – regulują tę przestrzeń, w której wszyscy żyjemy. Zaufanie jako jedna z kluczowych wartości – przypominał – pozwala oczekiwać, że partner postąpi zgodnie z naszymi pragnieniami i na­ dziejami. Można też oczekiwać uczci­ wości i prawdomówności”. Przykłado­ wo, „gdy Państwo przychodzą na mój wykład, to oczekują, że będę mówił to, co myślę, a nie coś tam pod czyimś jesz­ cze jakimś adresem, tak, żeby się komuś przypodobać”. I trudno nie było przy­ znać prof. Sztompce racji. Ale tu – nie­ stety, jak to za chwilę pokażę – zawiódł. Nie powiedział bowiem tego, co myśli. A współsprawcą okazałem się być ja. Poszło o moje kłopotliwe dla profesora pytanie, które rozpocząłem tak: „Panie profesorze, powiem być może coś kon­ trowersyjnego, dlatego chciałbym się otoczyć parasolem ochronnym, przy­ wołując intuicję świętego Augustyna, który powiedział: »Skarć mądrego, a bę­ dzie cię miłował«. Otóż Panie profesorze

z tym zapytać Pana profesora, jak od­ nosi się Pan do współczesnych tenden­ cji w nauce uniwersyteckiej (a jest to tendencja światowa), w której to nauce obecny jest – jak to określają nieliczni amerykańscy intelektualiści konserwa­ tywni – barbarzyński postmodernizm. Ani razu w swoim wykładzie Pan Pro­ fesor nie użył tego pojęcia. Postmoder­ nizm jest wszechobecny w uniwersyte­ ckiej nauce i kulturze. A jest to przecież fenomen, który zdominował i w gruncie

marksistowskiego pojmowania czło­ wieka i świata nie słyszałem jeszcze nigdy. Incydent może mieć posmak wypowiedzi skandalicznej, ponieważ z niektórych obserwacji wynika, że postmodernizm to w gruncie rzeczy zakamuflowany marksizm. Można na­ wet powiedzieć, że postmodernizm jest szczególną kontynuacją marksizmu. Tymczasem prof. Sztompka mówił tak: „Natomiast w tej drugiej sprawie: dlaczego ja o postmodernistach i te­

rzeczy niszczy cywilizację zachodnią, mającą korzenie chrześcijańskie. Rad byłbym, gdyby Pan Profesor coś w tej kwestii powiedział” (wypowiedzi spi­ sane z nagranego wykładu). Odpowiedź prof. P. Sztompki by­ ła następująca: „W pierwszej kwestii, tzn. mojego niegdyś zainteresowania i badań związanych z socjalizmem – to wyspowiadałbym się raczej świętemu

go typu trendach/rzeczach nie wspo­ minam, które, jak Pan słusznie bar­ dzo mówi, są destrukcyjne w moim ujęciu kultury. Otóż nie wspominam, bo w pewnym momencie życia czło­ wiek zasługuje na to, żeby zajmować się sprawami, które lubi, które mu się podobają, natomiast nie zajmować się różnymi obrzydlistwami, które w nauce oczywiście występują. I które są prze­ mijającymi, na szczęście, mam nadzie­ ję. Nie doczekam pewnie sprawdzenia tej nadziei, ale z nadzieją pozostanę, że te klasyczne ujęcia się obronią. Ja nie podejmowałem krytyki (postmoder­ nistycznych) tendencji, bo ważniejsza jest pozytywna refleksja przedstawia­ jąca ten mój klasyczny punkt widzenia na problem kultury. Przyznam się, że dopóki byłem na etacie u pana Dyrek­ tora – i tu wykładowca z szacunkiem skłonił głowę w stronę obecnego na wy­ kładzie – byłego swojego chlebodawcy, dyrektora Instytutu Socjologii UJ – to uważałem za konieczne, żeby czasem poczytać tych autorów (...), ale teraz już nie muszę. Więc nawet nie czytam. Po co psuć sobie humor?” (rzęsiste brawa!) W miejsce komentarza do tej wy­ powiedzi może warto, abym wyjaśnił, dlaczego w mojej relacji z nawrócenia prominentnego marksisty aż tyle dro­ biazgów i szczegółów. Otóż ubzdura­ łem sobie, że moja (raczej udana) bez­ pośrednia konfrontacja z uczonym tuzem światowej sławy może dać mi jakąś szansę poprawy lichej reputacji, jaką mam za sprawą rozpowszechnianej od wielu lat informacji/opinii, jakobym

jemy Wszystkim zgromadzonym za obecność i inspirujące pytania”. Nie ma powodu ukrywać, że pełnopraw­ nym adresatem tych podziękowań jest także piszący te słowa. Ośmieliłem się bowiem zadać profesorowi Sztompce pytanie (przywołam je poniżej), które, kto wie, czy aby nie popchnęło go do­ datkowo do tytułowego nawrócenia. Teraz przypomnę parę istotnych faktów z błyskotliwej naukowej kariery prof. Sztompki, gdyż tylko w tej per­ spektywie można nabrać pełnej świa­ domości, co tak naprawdę się stało. I skąd ta moja ekscytacja. Otóż pro­ fesor Sztompka, doktor honorowy kilku uczelni krajowych i zagranicz­ nych, osiągnął w nauce wszystko, co tylko było można. Był/jest niekwestio­ nowanym ulubionym pieszczochem nieomal wszystkich stąpających po akademickich salonach. Został człon­ kiem rzeczywistym Polskiej Akademii Nauk, jest członkiem krajowym czyn­ nym Polskiej Akademii Umiejętności, członkiem Academia Europaea i Ame­ rican Academy of Arts and Sciences. W latach 1996–2003 pełnił funkcję przewodniczącego Komitetu Socjo­ logii PAN, a w latach 2002–2006 był przewodniczącym Międzynarodowe­ go Stowarzyszenia Socjologicznego. Wystarczy? Czy można chcieć więcej? Jest jednak (wprawdzie dość rzadko podnoszony) pewien istotny szkopuł.

Ślepota koryfeuszy światowej socjologii? Myślę, że warto w zarysowanym wy­ żej kontekście skonfrontować lawinę przywołanych zaszczytów, splendorów i pełnionych funkcji koryfeusza świa­ towej socjologii z rzeczywistymi osiąg­ nięciami poznawczymi tej dyscypliny naukowej. Otóż po instytucjonalnym/ formalnym upadku komunizmu na Za­ chodzie rozgorzała dyskusja między

FOT. JERZY SAWICZ

Tak radykalnie bezpardonowej, negatywnej oceny współczesnych tendencji w światowej humanistyce od byłego koryfeusza marksistowskiego pojmowania człowieka i świata nie słyszałem jeszcze nigdy.

No cóż, życzmy najserdeczniej Panu profesorowi dużo zdrowia i spełnienia marzeń, zaś w przypadku prawdziwego i trwałego nawrócenia – witamy w domu, w naszej wspólnej, ukochanej Polsce! Augustynowi niż przed tym audyto­ rium. Więc to pominę”. No cóż – zauważmy –że prof. Sztompka nie potrafił stanąć ze swo­ im życiorysem twarzą w twarz ze swoimi młodymi (bo takich była zde­ cydowana większość) słuchaczami. I pod tym względem przypominał in­ nych koryfeuszy światowej socjologii, a ściślej rzecz biorąc, nauk społecz­ nych i humanistycznych w ogólności. Znamienne, a można by tak wniosko­ wać po reakcji słuchaczy (częste okla­ ski), że wykładowca zaufania słucha­ czy nie utracił. Mimo że na szczerość

polował na czarownice. O co chodzi? Otóż wprawdzie dekomunizacja polskiej pedagogiki jest rzekomo konieczna, ale niestety Herbert Kopiec w swoich roz­ prawach przesadził. Nadmiernie swoje sądy krytyczne wyostrzył i został „usu­ nięty, zresztą z tego powodu, poza ob­ szar akademickiej debaty i kształcenia” (blog, pedagog, Krytyka w pedagogice, 3 stycznia 2008). To samo o H. Kopcu jako myśliwym można przeczytać w na­ stępnym roku w książce: Współczesna myśl pedagogiczna, Kraków 2009, s. 20. Wreszcie kolejny raz (znowu w blogu) w bieżącym roku, w dniu 25 X 2018, pojawiła się ta sama informacja, tyle że pod innym tytułem: Kiedy nastąpi rozstanie z pedagogiką socjalistyczną? W tym ostatnim (?) wpisie gospodarz blogu dokonał niewielkiej korekty. Odnotował, że polujący na czarownice H. Kopiec osiągnął status emerytowane­ go wykładowcy Uniwersytetu Śląskiego. Natomiast słowo „usunięty” opatrzone zostało cudzysłowem. Dodano jeszcze do słowa „usunięty” – określenie „jego zdaniem”, co, rzecz jasna, zmienia sens informacji. Zajmuje się tym wszystkim nie byle kto, bo aktualny przewodniczą­ cy Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN i mój były przyjaciel (to znak czasu!) w jednej osobie, prof. Bogusław Śliwer­ ski. Osobliwością otrzymanej przygany jest fakt, że recenzentem pracy (chodzi o moją książkę Rozumiejący wgląd w wy­ chowanie, Katowice 1998, siedem wy­ dań, ostatnie 2010 r.), z powodu której jako „myśliwy” sam znalazłem się na celowniku, jest nie kto inny jak prof. Bogusław Śliwerski. W zarysowanych okolicznościach tak sobie myślę, że być może, w świetle mojej aktywności na wykładzie prof. Sztompki, rozpowszech­ nianą informację o moim „usunięciu poza obszar akademickiej debaty” da­ łoby się choćby tylko częściowo zakwe­ stionować…

Dawid i Goliat Ciekawe, iluż to uczonych mężów – w randze skromnego doktora – powa­ żyło się stanąć w akademickiej debacie naprzeciw taaakiego Olbrzyma? Ale coś mi się wydaje, że bez niczyjej po­ mocy wpędziłem się w przysłowiowy kozi róg. Obiecuję więc solennie swoim Czytelnikom, że jak się tylko z niego wydobędę – to z popełnionego przed chwilą grzechu pychy wyspowiadam się u mojego parafialnego księdza wi­ karego jeszcze przed Świętami Bożego Narodzenia. P.S. Zauważyłem, że w nawróconym marksiście pozostał ślad/symptom dawnej postawy. Mam na myśli opty­ mizm i słynny ideał marksistowskie­ go zaangażowania w budowę raju na ziemi. Prof. Sztompka ujawnił je na samym końcu wykładu. Niewątpliwie uskrzydlony widokiem stłoczonych (to prawda, że w niewielkiej salce wy­ kładowej) słuchaczy, mówił: „Mówiąc szczerze, ja się spodziewałem – znając realia współczesnych zebrań nauko­ wych (...), że będzie 10 osób. Natomiast tego, że Państwo zechcieli przyjść tutaj – nie odbieram wyłącznie jako kom­ plementu (...), jest to dla mnie także optymistyczny sygnał, że może się coś dobrego dzieje, że młodzi ludzie szu­ kają drogowskazu, busoli, jakiejś idei bardziej abstrakcyjnej, bardziej nośnej niż to, co przynosi telewizja, radio, czy prasa codzienna”. Wcześniej, trochę jak­ by w duchu współczesnych obrońców demokracji napomknął też, że „prawda z ambony niestety często nie ma wiele wspólnego z prawdą ewangeliczną. Ja bym chciał wierzyć – rozmarzył się Pro­ fesor – że te wspólnoty myślenia i od­ czuwania pośród młodych zaczynają się już formułować. Mnie to napawa, muszę to powiedzieć, dużym optymi­ zmem i chęcią do tego, by w miarę sił i zdrowia dalej swoje rzemiosło wy­ kładowe uprawiać” (rzęsiste BRAWA). No cóż, życzmy najserdeczniej Panu profesorowi dużo zdrowia i spełnienia marzeń, zaś w przypadku prawdziwego i trwałego nawrócenia – witamy w do­ mu, w naszej wspólnej, ukochanej Polsce! Aby tym razem już wspólnie, współczes­ ny wzór osobowy uczonego, świeżo na­ wrócony były marksista/komunista prof. Sztompka i zionący słynną nienawiścią do komunizmu i postmodernizmu dr Herbert Kopiec, krocząc ramię w ramię, mogli toczyć zwycięski bój z barbarzyń­ skim postmodernizmem. A swoją drogą, byłoby nie lada gratką móc zobaczyć minę prof. B. Śli­ werskiego na widok takiej zaskakującej wspólnoty i zbratania. Niełatwo zro­ zumieć i przejrzyście opisywać chaos. Gdyby jednak ktoś chciał ów galima­ tias jakoś spróbować pojąć, niech może jeszcze raz zajrzy do mojego grudnio­ wego tekstu Durna synteza. K


KURIER WNET · STYCZEŃ 2O19

6

Kapitalizm i chrześcijański korporacjonizm Rozwiązaniem pośrednim między etatyzmem marksistowskim i totali­ stycznym a pełną swobodą ekonomicz­ ną byłby, zdaniem prymasa, korpo­ racjonizm – ustrój polegający na samorządzie zawodów i stanów, prze­ ciwstawiający się wszechmocy pań­ stwa i instrumentalnemu traktowaniu gospodarki jako narzędzia podtrzy­ mywania różnego rodzaju dyktatur. Korporacjonizm chrześcijański miał zapewnić szerokim masom większy wpływ na rządy, ograniczyć bezrobocie oraz powszechną nędzę i pauperyzację. Hlond z dużym zainteresowaniem śledził rozwój ustroju korporacyjnego w Austrii, traktując zachodzące tam przemiany „jako konkretny wzór pań­ stwa stanowego”. Aby odrobić zanie­ dbania będące spuścizną epoki poroz­ biorowej, utworzył Radę Społeczną przy Prymasie Polski, w której skład weszli kompetentni uczeni i fachow­ cy odpowiedzialni za przygotowanie ekspertyz ekonomicznych i socjolo­ gicznych. Naśladując wzór austriacki chciał, zanim podjęty zostałby wysi­ łek budowy państwa korporacyjnego, przeprowadzić szeroką akcję uświa­ domienia, a następnie pozyskania i wychowania mas w nowym duchu. W działaniach tych podążał śladami swego wielkiego mistrza, ks. Jana Bos­ ko, który szkolił „bohaterów pracy”. Wspierał Zgromadzenie Braci Alber­ tynów w Krakowie, którzy kontynu­ owali dzieło Brata Alberta (Adama Chmielowskiego), otaczając miłością „bezdomną, bezimienną, opuszczo­ ną, sierocą nędzotę uliczną wszelkie­ go wieku, stanu i rodzaju”. W okresie wielkiego kryzysu podjął się dzieła zorganizowania pomocy tysiącom bezrobotnym i ich rodzinom. Powstał wówczas pod jego protektoratem Wo­ jewódzki Komitet Pomocy Bezrobot­ nym, którego siedzibą centralną został poznański „Caritas”, a w terenie sieć komitetów powiatowych i parafial­ nych. Równocześnie apelował do za­ możniejszej części społeczeństwa, by wspierała bezrobotnych i biednych jałmużną, odzieżą, opałem i aby bogaci wystrzegali się zbytecznych wydatków i nie trwonili majątku, lecz używali go dla wspomożenia słabszych. Za­ rządził we wszystkich parafiach m.in. Dzień Ubogich. Dużo uwagi poświę­ cał dziełu hrabianki Anieli Potulickiej (1861–1932), która ustanowiła Funda­ cję Potulicką, z której dochody prze­ znaczała dla Katolickiego Uniwersyte­ tu Lubelskiego; pałac z parkiem 60 ha natomiast zapisała Seminarium Zagra­ nicznemu Towarzystwa Chrystuso­ wego. Ponadto przez większość życia sprawował opiekę nad rodakami na

KURIER·ŚL ĄSKI Prymas Hlond wielokrotnie dawał wyraz przekonaniu, iż system kapitalistyczny jest zły i nieetyczny oraz że jest on odpowiedzialny za anarchię w ekonomice narodowej i życiu moralnym. Nie akceptował także etatystycznej planowej gospodarki, tak propagowanej przez włoskich i niemieckich faszystów, a tym bardziej gospodarki kolektywistycznej zalecanej przez komunistów i socjalistów. Bazował na naukach społecznych Kościoła (wpływ św. Augustyna i Tomasza z Akwinu) i powoływał się na treści encyklik papieskich Leona XIII Rerum novarum i Piusa XI Quadragesimo anno, które potępiwszy liberalny kapitalizm, zalecały go zastąpić chrześcijańskim ustrojem. Tak więc według Hlonda „Liberalizm kapitalistyczny zbankrutował, wielkie fortuny pojedynczych ludzi ustępują miejsca równiejszemu rozłożeniu ciężarów i zysków”. Zdaniem Augusta Hlonda „proletariat jest wynikiem zastosowania doktryn kapitalizmu liberalnego, który za je­ dyny cel uważał zysk, nie człowieka. Ten system, wzmocniony trustami, opanował prasę, opinię, nawet wpły­ wy decydujące na politykę i tak przy­ pieczętował los robotników jako nie­ wolników zdanych na łaskę pieniądza. W tym samym duchu użyto i nadużyto maszyny, która ułatwia człowiekowi różne zadania i która mogła i powinna była być czynnikiem do podniesienia standardu życiowego. Użyto maszyny przeciw człowiekowi, skazując go na bezrobocie i głód. Technika bez spra­ wiedliwości, bez miłości i poczucia braterstwa ludzkiego, zamiast uwol­ nić człowieka od biedy, pogrążyła dalej robotnika i zmaterializowała do resz­ ty ustrój niespołeczny. Świat ma bo­ gactw więcej, niż ludziom potrzeba. Jest to jedna z największych zbrodni, że właśnie bogactwa poprzez technikę ujarzmiły robotnika. Trzeba poddać gruntownej rewizji podział bogactw”. Hlond propagował w życiu spo­ łeczno-państwowym zasady etyki chrześcijańskiej, według której każ­ dy człowiek ma przyrodzone prawa, których nikomu, nawet państwu, nie wolno naruszać. Do kanonu tych niezbywalnych praw ludzkich zali­ czał prawo do życia, prawo do pra­ cy, wolność sumienia, poszanowanie osobowości i godności ludzkiej oraz

Brat Albert Pius XI

obczyźnie, a jako Prymas ustanowił Dzień Opieki Polskiej nad emigran­ tami. W tej dziedzinie nawiązał nawet współpracę z Ignacym Paderewskim. Prymas bardzo często wypowia­ dał się przeciw omnipotencji pań­ stwa, bałwochwalstwu państwowe­ mu i kapitalizmowi państwowemu, a w szczególności przeciw ustrojowi komunistycznemu. Wszelkie doktry­ ny totalitarne utożsamiał z rzymskim cezaryzmem, który opierał się na ubó­ stwianiu jednostek i brutalnej prze­ mocy. Występował jednak w obronie własności prywatnej i rozumiał do­ brze rolę kapitału w gospodarce, któ­ rego obecność może zapewnić nowe miejsca pracy. Uważał, iż Polakom jako przedstawicielom narodu biednego na­ leży „jak najwięcej zostawić inicjatywy i wolności ekonomicznej”. Podkreślał również, iż to „nie kapitał jest zły, lecz kapitalizm”. Ostrzegał jego wrogów: „kapitał jest potrzebny, bo inaczej pro­ letaryzm pozostałby zmorą świata jako jego wieczne przekleństwo”. Konsekwencją złego wykorzy­ stania kapitału były narodziny sfery ubóstwa oraz kryzysy ekonomiczne.

prawo do pomocy w potrzebach ma­ terialnych i kulturalnych. Korzysta­ nie z tych praw było uwarunkowane obowiązkiem pracy. Pisał: „nie ma porządku społecznego bez pracy jako obowiązku; ale pracy traktowanej jako funkcji ludzkiej, a nie jako towar gieł­ dowy, nie jako martwy, płatny środek produkcji i bogacenia się. Pracow­ ników trzeba organizować w cechy o charakterze zawodowym i społecz­ nym, a nie w polityczne syndykaty. Uspołecznienie narodu znaczy zakty­ wizowanie jego sił na normach praw i godności, przy uwzględnieniu dobra wspólnego i potrzeb państwa”. Przed kapitałem stawiał człowie­ ka i pracę, która powinna wynikać z powołania i nieść radość. Wierzył, iż „bogactwo i dobrobyt może się ro­ dzić z pracy i oszczędności”. Nauczał, iż nie ściągają na siebie bożej klątwy dobra, które uczciwie nabyto, a które „po zaspokojeniu potrzeb właścicieli dają słuszny zarobek pracownikowi w przemyśle i służą ludzkości, świad­ cząc dobrodziejstwa, stwarzając dzieła dobroczynne, szpitale, zakłady nauko­ we”. Marzył o wspólnocie państw no­ woczesnych „związanych tradycjami

starożytności i średniowiecza, przepo­ jonych tym samym duchem chrześci­ jańskim, a nie kultem złotego cielca”. Jej obywatele nie mogli jednak kiero­ wać się dalej zasadami Kapitału Karola Mark­sa ani kapitału w ogóle, lecz pra­ wami Wiecznego Miasta. Troskę o przyszłość kraju dzielił z rodakami. Uważał, iż „naród polski nie może paść (...) ofiarą industrializa­ cji – trzeba pogodzić wymogi rozwo­ ju przemysłu z wymogami socjalny­ mi kraju; trzeba pogodzić ekonomię z socjalizacją”. Na poczesnym miejscu stawiał sprawiedliwość społeczną po­ legającą m.in. i na tym, by wysokie ceny przemysłowe nie skazywały na ubóstwo rolników, którym się nędznie płaci za produkty rolne. W czasach wielkiego kryzysu i wzrostu bezro­ bocia, gdy świat kierował się wyłącz­ nie względami natury ekonomicznej, często wspominał o solidarności, mi­ łosierdziu i idei poświęcenia. Głosił także konieczność „podniesienia do pełnego życia obywatelskiego i zbio­ rowego tych warstw, które jeszcze tam nie dotarły”. Równocześnie był świa­ dom tego, iż „od bólu i niedostatku wszystkich nikt nie wybawi”, ale do­ magał się takiego prawa, które by gwa­ rantowało społeczny awans przez pro­ duktywną pracę, a nie przez jałmużnę. Odrzucał ideał lewicy o komfortowym życiu dla wszystkich i negował pla­ nowanie i własność kolektywną, któ­ re wprawdzie minimalizowały pew­ ne formy wyzysku, ale nie rugowały chciwości dóbr ziemskich, których wyrazem były pieniądze. Bogactwo nie było dla Hlonda po­ siadaniem. Od młodości był krytykiem cywilizacji, którą nazywał „mieszczań­ ską” i uważał za zagrożenie dla czło­ wieka jako osoby. Obawiał się „tyranii pieniądza”, której poddana była ludz­ kość. Katolikom starał się uświadomić, iż „można być niewolnikiem pienią­ dza, dostatku, majątku w takim samym stopniu, moralnie gorszym, niż prole­ tariat jest niewolnikiem niedostatku i biedy”. Wyrażał tęsknotę za ustrojem, w którym ludzie daliby z siebie wszyst­ ko to, co w nich najlepsze w służbie ideałów ewangelicznych. W chrześci­ jaństwie bowiem „nie ma miejsca dla różnic klasowych i kastowych. Wspólna wiara, wspólne sakramenty, wspólna Msza św., wspólne duchowieństwo”. W takim społeczeństwie uznaniem mogła się cieszyć obojętność wobec pieniądza i skłonność do poświęceń dla innych. Hlond budował wspólnotę poprzez propozycję działania i poprzez zmaga­ nie się człowieka jako osoby z przeciw­ nościami. W miejsce mieszczańskiego formalizmu rytualnego proponował ży­ cie w twórczej wolności. „Szczęście nie leży w burżuazyjnym zaściankowym dobrobycie – pisał – leży w twórczoś­ ci, w pracy, w odważnym łamaniu się z materią i przeciwnymi siłami, z wiarą w zwycięstwo dobra”. Aby realizować wieczną misję, pragnął nie dopuścić, „by wielkie miasta i zagłębia przemy­ słowe rozbijały rodziny. Musi tam być miejsce dla dzieci i dla starców. Musi tam być ciepło rodzinne i rodzinna ra­ dość”. Urodzony na obszarze przemy­ słowego Śląska, wiedział, iż „szeregi do­ mów i ulic, bezduszne maszyny, cement i beton, kamień i asfalt – nie dadzą czło­ wiekowi szczęścia, jeżeli przy ognisku

Leon XIII

August Hlond

Kardynał

w dobie kryzysu systemu Zdzisław Janeczek domowym nie znajdzie w atmosferze rodzinnej tchnienia ludzkiego. Tech­ nika i sport nie mogą likwidować do­ mu i rodziny”. Upatrywał zbawienia ludzkości w sprawiedliwości, miłości, braterstwie, pokoju, współpracy i wol­ ności. Walkę klas uważał za zamach na ludzkość, za hasło „niepraktyczne i dzielące”. Wyrażał pogląd, iż w państwie chrześcijańskim „nie będzie panów i niewolników, nie będzie jęków głod­ nych i rozpusty bogatych, nie będzie tyranów i ciemiężonych”. Zakładał, iż „frazesem jest demokracja, o ile po­ nad nią rozumie się rządy pieniądza”. Gdyż mamona – pieniądz „ujarzmił robotników, ludy, państwa – rozbił społeczeństwa, przyczynił się do po­ niżenia człowieka, robiąc z niego bydlę robocze, nie mające nadziei wydosta­ nia się kiedykolwiek z niewolnictwa”. Jego wielkim pragnieniem było, aby te cierpienia, łzy i krew stały się chrztem mamony wyciskającym na niej piętno boże, znak przebaczenia zapowiadają­ cy szczęście i postęp ludzkości. Wielki kryzys jawił się jako droga odkupienia, jako sąd Boży nad bałwochwalczym kultem złotego cielca. Nie wyrażał aprobaty dla libe­ ralizmu z czasem wyradzającego się w libertarianizm, doktryny niszczą­ cej zdolność dostrzegania wewnętrz­ nego związku pomiędzy wolnością

Broszura popularyzująca charytatywne dzieło Anieli Potulickiej, doskonałego gospodarza, patriotki i społeczniczki

a kontrolą, prowadzącej do zatrace­ nia świadomości ograniczeń wolności indywidualnej i poczucia odpowie­ dzialności jednostki wobec społe­ czeństwa. „Ekonomia nie może być zupełnie niezawisła wedle kanonów liberalizmu klasycznego; to by dopro­ wadziło do nieporządków i katastrofy. Musi być kontrolowana, w pewnych wypadkach regulowana. Kapitał nie może być suwerennym i niezawisłym łupieżcą w nowoczesnym państwie, lecz środkiem dobrobytu ogólnego. Trusty i kartele to państwo w państwie, to bastylie wzniesione dla uciemięże­ nia ogółu. Najzdrowsza jest rozliczna, szeroko rozsiana inicjatywa prywat­ na, małe i średnie przedsiębiorstwa. Wielki przemysł oparty na kapitale nieznanym, zagranicznym, to jeden z niebezpiecznych przerostów życia ekonomicznego. Cywilizacja technicz­ na musi u nas postępować stale i zdro­ wo, by nas zagranica nie zdystansowa­ ła zanadto, co mogło by być groźne. Z tego, co potrzebujemy, powinniśmy sami jak najwięcej produkować, bez

odcinania się szczególnego od handlu międzynarodowego, drogą, którą bę­ dziemy musieli zaopatrywać się w to, co potrzebne, a czego nie mamy – ale nic więcej, co potrzebne”. Krytykując w ostrych słowach libertarianizm – szczególny przypa­ dek kapitalizmu – wyjaśniał w świet­ le Ewangelii, iż „triumf ekonomiczny przy głodowych płacach jest trium­ fem złota nad człowiekiem. Państwo, które tego problemu nie rozumie, nie jest państwem”, lecz jak mówi św. Au­ gustyn, jaskinią zbójców, w której nie ma miejsca dla człowieka jako osoby społecznej, której przysługują nie tylko obowiązki ale i prawa.

Odpowiedzialność za przyszłe pokolenia Po zakończeniu straszliwej wojny August Hlond miał nadzieję, iż z tak wielkiego cierpienia zrodzi się „nowy człowiek”, który kierując się zasadami katolickiej nauki społecznej, da począ­ tek „nowemu ustrojowi”. Niestety woj­ na miała także wpływ demoralizujący. W tej sytuacji misją Kościoła było wy­ chować tego nowego człowieka, który podjąłby się zadania budowy owego lepszego porządku społeczno-gospo­ darczego. Dodatkowym utrudnieniem była niepewność polityczna. Tak więc u progu 1945 r. prymas zadawał pyta­ nie: „z serc zawalonych błotem, zdra­ dą, niskością, samolubstwem, jak ma powstać nowe – takie, iżby porwało całe pokolenie?”. Przecież „z codzien­ nych grzechów i bagna nie zrobi się wielkości”. Z żalem obserwował swa­ ry i podziały polityczne w Londynie, z troską przyglądał się poczynaniom „rękodajnych Moskwy”, którzy umac­ niali swe wpływy w Polsce. Rozgory­ czony, w swoim notatniku stwierdził: „Zamiast przekazywać młodym swego ducha patriotyzmu, stawali się kamie­ niem obrazy i zgorszeniem przez kłót­ nie, niskie walki”. Wśród napomnień i nauk prymas nie omieszkał też podpowiadać roz­ wiązań trudnych problemów natury moralno-etycznej. Całą nadzieję po­ kładał w rodzinie, której stawiał za­ danie odnowienia więzi łączących jej członków oraz kształtowania postaw społecznych. Podkreślał również do­ niosłą rolę polskich matek. „Rodzina wychowuje do ofiary, do sił moral­ nych, do odpowiedzialności. Głów­ nym czynnikiem kształtującym jest tu kobieta”. Nie wyobrażał sobie od­ budowy życia społecznego z pomi­ nięciem najważniejszych autorytetów, tj. ojca i matki, gdyż jest to „pierwsza władza, do której się młody Polak mu­ si przyzwyczaić; dom bez hierarchii jest szkodnikiem w państwie. Polska tradycja rodzinna musi być odbudo­ wana”. W przeciwnym razie „rozkład rodziny pociągnie za sobą upadek na­ rodu i państwa”. Zagrożeniem mode­ lu rodziny chrześcijańskiej był m.in. faszyzm i komunizm, ideologie, które zakładały, że człowiek musi się wyrzec wszystkiego dla zbiorowości, tj. pań­ stwa lub kolektywu. Natomiast „dla społeczności – według Hlonda – naj­ bardziej naturalnej i najbardziej bo­ skiej, jaką była rodzina, dla tej społecz­ ności nie wymagano żadnych ofiar”. Z kolei liberałowie związek małżeński uwolnili od obowiązków, ciężarów,

odpowiedzialności i propagowali kry­ tykowany przez Kościół model życia rodzinnego będący „instytucją wygo­ dy, użycia, radości, bez funkcji spo­ łecznej, bez hipoteki na rzecz Państwa”. Apelował do młodych o zachowa­ nie „świętości rodziny” i zaprzestanie emigracji zarobkowej: „nie obnosić na­ szej biedy po świecie, nie bogacić dru­ gich polską robotą; nie odgrywać roli niewolników u junkrów niemieckich, ani pariasów u francuskich przemy­ słowców i farmerów. Za to organizować [warsztaty pracy] w kraju. Już ci nasi wyzwiskami poniewierani i zwodzone kobiety wchodzą do literatury niemie­ ckiej jako ciemne postacie (Hans Fal­ lada: Wolf unter Wolfen)”. Jako Polak był zdania, iż najpiękniejszym prze­ życiem wyjazdu za granicę jest powrót do Polski. Określił nie tylko obowiązki przy­ padające nowemu pokoleniu, wyni­ kające z dążenia do skonstruowania nowego ładu życia narodowego. No­ we państwo i jego obywatele powin­ ni zapewnić młodzieży wychowanie w określonym systemie wartości i dać jej: „dużo wiary”, „ducha państwowe­ go”, „religijne zasady”, tężyznę fizyczną”, „zdrową filozofię życia jako obowiąz­ ku i posłuszeństwa”. W przekonaniu Hlonda młodzież powinna stanowić największą troskę rodziny, państwa i Kościoła. Nie należało wyrywać do­ rastającej młodzieży z domu i rodzi­ ny, gdzie powinna uczyć się „ducha poświęcenia, wysiłku, pracy, zapobie­ gliwości, skromności, religijności [...], wiązać z krajem, z jego przeszłością, przyrodą, klimatem, przeznaczeniem; wiązać z okolicą i jej pięknem [...], każ­ dy młody Polak musi być państwow­ cem”. W trosce o przyszłość należało zrobić wszystko, aby dorastająca mło­ dzież „nie popadła w apatię, zniechę­ cenie i zgorzknienie, bez widoków na przyszłość, bez porywów”. Pamięta­ jąc wielki kryzys i plagę bezrobocia, wskazywał na konieczność zapewnienia młodzieży nowoczesnych warsztatów pracy i szkół. Aby młodzi nie ulegali demoralizacji, dla wszystkich chciał znaleźć użyteczne miejsce w społeczeń­ stwie. Pisał: „jak najwięcej na rolę. Jak najwięcej do rzemiosła. Jak najwięcej do handlu. Jak najwięcej szkół, różnego typu, państwowych i prywatnych. Nie dzielić klasowo, łączyć [...]. Pomagać zdolnym do dalszego kształcenia”. Dla tej młodzieży chciał Polski, która „nie będzie hołdowała socjali­ zmowi państwowemu ani robiła u sie­ bie państwo kapitalistyczne, ani bę­ dzie szlachecka, ani ludowa wyłącznie, ani chłopska wyłącznie, ani wyłącznie przemysłowa, ani państwo wyłącznie morskie, ani wydana na (krzywdy) ka­ prysy kapitału i przemysłu, ani oddana pseudowiejskim instynktom”. Chciał dla nich nowego świata, w którym życie byłoby rozumiane w kategoriach obo­ wiązku i posłannictwa, a „nie pląsem, kabaretem, materialistycznym zbija­ niem grosza, niewolą w służbie dóbr ziemskich”.

Kwestia żydowska Prymas August Hlond wielokrotnie w swoich wystąpieniach piętnował „przesadny nacjonalizm” oraz faszyzm jako ruch neopogański i bronił Starego Testamentu jako źródła boskiego obja­ wienia; ponadto potępiał wszelkie ideo­ logie karmiące się mitem rasy i krwi. „Ubóstwianie swej rasy prowadzi do tego, że przepiękne Ojcze nasz staje się absurdem, bo jeszcze ludy nie chcą być drugim braćmi – lecz panami i po­ gromcami”. „Wolno swój naród więcej kochać; nie wolno nikogo nienawidzić” nauczał. Przyznawał rację tym, którzy głosili pogląd, iż żadna rasa nie jest ani wyższa, ani niższa, wybrana lub od­ rzucona, gdyż Państwo Boże (civitas Dei) nie zna podziału na rasy. Był także przekonany, iż wśród Żydów, podobnie jak wśród innych nacji, znajdowało się wielu ludzi wybitnych, szlachetnych, uczciwych i religijnych. Poza tym wskazywał, iż oba naro­ dy łączyło podobieństwo losów. Przez pewien czas pozbawione własnej Oj­ czyzny, musiały w granicach obcego państwa budować własną tożsamość narodową, która konstytuowała się na doświadczeniu historycznym XIX stu­ lecia. Polakom tłumaczył pojęcie ‘ka­ tolicki’, jako ‘powszechny’, sprzeczne według kardynała z myśleniem rasi­ stowskim i nacjonalistycznym. W tym kontekście można uznać Hlonda za zdeklarowanego przeciwnika antyse­ mityzmu, podobnie jak i ówczesnego papieża Piusa XI. Potępiał wszelkie akty nienawiści i konflikty między naroda­ mi, szczególnie zaś akty agresji wobec


KURIER WNET

STYCZEŃ 2O19 · KURIER WNET

7

KURIER·ŚL ĄSKI

Pałac Anieli hr. Potulickiej, oddany przez fundatorkę na siedzibę Towarzystwa Chrystusowego FOT. NAC

„narodu wybranego” przez Boga. Prze­ strzegał przed importowaną z zagra­ nicy postawą etyczną „bezwzględnie antyżydowską”. Był obojętny wobec wszelkich programów partyjnych i nie identy­ fikował się z hasłami społeczno-poli­ tycznymi Narodowej Demokracji ani jej ideologiem Romanem Dmowskim. Równocześnie jako wysoki hierarcha duchowny wskazywał społeczeństwu polskiemu błędy nauk zawartych w dziełach niemieckich ideologów faszystowskich. Potępił książkę Alf­ reda Rosenberga Mit XX wieku i pracę Ernsta Bergmanna Die Deutsche Na­ tionalkirche, które to dzieła lansowa­ ły pogląd, iż krew i rasa są motorem postępu cywilizacyjnego. Mein Kampf,

duchownych, we wspomnianym liście zaakceptował ideę bojkotu sklepów żydowskich. List pasterski kardyna­ ła wywołał krytykę w prasie świeckiej i izraelickiej. Prymas, zamiast złagodzić emocje, tylko je zaognił, narażając się na ostrą polemikę i krzywdzące opi­ nie. Lewicowy publicysta Aleksander Smolar uznał list pasterski za „pod­ ręcznikowy” przykład chrześcijań­ skiego antysemityzmu, a żydowski „Hajnt” stwierdził, iż „Trzeba się cof­ nąć o dziesiątki, jeżeli nie o setki lat, aby śród enuncjacji dostojników Kościoła znaleźć taki język o Żydach [...] List przynosi nam ukłon z owych czasów, o których myśleliśmy, że minęły bezpo­ wrotnie, gdy klerykalizm mógł fizycz­ nie i moralnie pławić się w naszej krwi,

Ignacy Jan Paderewski

O. Rafał Kalinowski, wzór do naślado­ wania

„ewangelię apostazji”, uznał za dzie­ ło szatana, którego lektura przygoto­ wywała młodych Niemców do myśli o uciemiężeniu i zniszczeniu innych narodów. Jako uczeń Chrystusa czuł się „duchowym semitą” oraz piętno­ wał wszelkie akty przemocy i grabieży mienia ludności niearyjskiej. W liście pasterskim z 29 II 1936 r. pt. O katolic­ kie zasady moralne, dotyczącym spra­ wy żydowskiej, pisał do wiernych, iż

Dom rodzinny w Brzęczkowicach, z któ­ rego wyniósł, jako tradycję rodową: „Modlitwę i pracę”

nie wolno na Żydów napadać, bić ich, kaleczyć, oczerniać. „Także w Żydzie należy uszanować człowieka i bliź­ niego, choćby się nawet nie umiało uszanować nieopisanego tragizmu narodu, który był stróżem idei mes­ janistycznej”. Obserwując wydarzenia w Niem­ czech, apelował do rodaków: „Miejcie się na baczności przed tymi, którzy do gwałtów antyżydowkich judzą. Służą oni złej sprawie. Czy wiecie, kto im każe? Czy wiecie, komu na tych roz­ ruchach zależy? Dobra sprawa nic na tych nierozważnych czynach nie zysku­ je. A krew, która się tam niekiedy leje, to krew polska”. Uważał, iż „kwestię żydowską” należało rozwiązać w spo­ sób cywilizowany, humanitarny i po chrześcijańsku. Przychylnie odnosił się do wszelkich pomysłów znalezie­ nia miejsca dla Izraelitów w polskiej społeczności. Uważał, iż „Żydom naw­ róconym w masie można by przyznać ryt izraelski – z językiem hebrajskim, ze strojami kapłanów Starego Testa­ mentu, ze stylem świątyni jerozolim­ skiej”. Podzielał pogląd, iż nie krew, a historia kształtuje naród. Kulturowa odrębność utrzymująca się przez wie­ ki spowodowała, że Żydzi różnili się mentalnie od Polaków. Hlond, mimo starań o bezstron­ ność i zabiegów zmierzających do uniknięcia skrajności, nie ustrzegł się stereotypów w ocenie relacji polsko­ -żydowskich w dobie wielkiego kry­ zysu i napięć społecznych. Nie odbie­ gając od opinii większości hierarchów

znieważać nas, deptać nas nogami, ile mu się żywnie podobało. Czy można wykorzystać taki dokument w walce przeciw antysemityzmowi? Nie, to jest coś większego niż naiwność”. Stanowisko prymasa w sprawie handlu zaakceptował papież Pius XI, który powiedział, iż każdy ma prawo do samoobrony. Temu celowi miał słu­ żyć bojkot ekonomiczny oraz walka o katolicką Polskę i interes polskiego narodu i Kościoła. Opinia prymasa w kwestii żydowskiej nie odbiegała od polityki Watykanu i episkopatu w ca­ łej Europie, ale była w opozycji do tej części społeczności żydowskiej, która opowiadała się z różnych powodów za państwem neutralnym wyznaniowo i liberalnym. Zdaniem Hlonda fawory­ zowanie polskich kupców kosztem ich żydowskich konkurentów było etycz­ nym i pokojowym sposobem zrówno­ ważenia dysproporcji wynikających z wielowiekowych doświadczeń bizne­ sowych wyznawców judaizmu. Polacy musieli zdobyć te same umiejętności menedżerskie, handlowe i przemysło­ we, które od dawna posiadali Żydzi. Problem w tym, iż tego wszystkiego

Pałac w Potulicach zdewastowany przez Niemców 1918/1919 r.

nowego stereotypu – „żydokomuny”, który wzmocniła w 1939 r. okupacja wschodnich terytoriów Rzeczypospo­ litej przez Armię Czerwoną i polityka narodowościowa agresora. Polacy zna­ leźli się w wyjątkowo trudnej sytuacji, walcząc na dwa fronty z hitlerowskimi Niemcami i sowiecką Rosją. Tymcza­ sem w wyobrażeniach wielu Żydów zajęcie wschodnich rubieży Rzeczypo­ spolitej przez Sowietów zabezpieczało ich przed Niemcami. Słusznie zauważył Marek Jan Chodakiewicz, amerykań­ ski historyk polskiego pochodzenia, profesor The Institute of World Politics specjalizujący się w badaniu stosun­ ków polsko-żydowskich i tematyki Ho­ lokaustu – iż racja polityczna Żydów oczekujących wyzwolenia przez Armię Czerwoną zupełnie nie pokrywała się z oczekiwaniami Polaków pokładają­ cych nadzieje w interwencji zbrojnej Zachodu i była zbieżna ze strategią ko­ munistów. Natomiast w strefie niemiec­ kiej interesy polsko-żydowskie znacz­ nie się zbliżyły, gdyż dla obu narodów przerażające było widmo eksterminacji. Żydzi zagrożeni Holocaustem po­ trzebowali pomocy Polaków. Niemcy, aby utrudnić wzajemną współpracę, wprowadzili karę śmierci dla Polaków za najmniejszy objaw sympatii i chęć pomocy potomkom Dawida. Za ukry­ wanie Żydów, jak nigdzie w Europie, zabijano całe rodziny i palono ich domy z dobytkiem. Ponadto, aby podzielić obie nacje, Niemcy wysługiwali się ży­ dowskimi komandami wykonującymi egzekucje na Polakach. Tak było m.in. w Radomiu, gdzie dziesiątkowani pra­ cownicy zbrojeniówki byli wieszani publicznie. Na jednego polskiego ska­ zańca przypadało trzech egzekutorów Żydów. W Górze Puławskiej Niemcy 29 X 1942 r. (w dzień targowy i dostaw obowiązkowych) w egzekucji publicz­ nej powiesili 20 z 60 aresztowanych Polaków, m.in. księdza, prawnika i studenta. Rolą katów obarczyli Ży­ dów przywiezionych z Radomia, którzy byli także budowniczymi szubienic. Z kolei dr Avrom Khomet vel Abraham Chomet (1892–1978), redaktor książki Tarnów. Egzystencja i zagłada skupiska żydowskiego (Tel Awiw 1954), zamieścił materiał obciążający nie tylko Amona Leopolda Goetha (1908–1946), austria­ ckiego zbrodniarza wojennego, Haupt­ sturmfuhrera SS nr 43 673, komendan­ ta obozu koncentracyjnego KL Plaszow, zbudowanego na żydowskich cmen­ tarzach, o ulicach wybrukowanych macewami. Goeth był likwidatorem gett żydowskich w Krakowie i Tarno­ wie. Według opublikowanych relacji, w tarnowskiej gminie żydowskiej „są­

Podczas poświęcenia polskiego kościoła w Londynie

Projekt Katedry Chrystusa Króla w Ka­ towicach

mogli ich nauczyć owi przedsiębiorczy Epsteinowie, Kronenbergowie i Blo­ chowie. Współpraca mogła przynieść korzyści obu nacjom. Wydaje się, iż dla Hlonda i Pola­ ków większym problemem aniżeli ry­ walizacja ekonomiczna był lęk przed komunizmem, spotęgowany bliskoś­ cią ZSRR. W Polsce najbardziej podej­ rzani o sowieckie sympatie byli Żydzi, którzy odeszli od tradycji talmudycz­ nej i zajęli w dawnej Rosji i w Euro­ pie prominentne stanowiska partyjne. Sytuacja ta spowodowała narodziny

dzono […] że wraz z zaspokajaniem żądań i apetytów Niemców, które rosły z każdym dniem, uchroni się ludność żydowską od większych represji”. Le­ on Leser, zeznając na temat niemie­ ckiej okupacji w Tarnowie, oświadczył przed Żydowską Komisją Historyczną w Krakowie, iż „początkowo Żydzi żyli stosunkowo spokojnie, jedynie na uli­ cy zdarzały się sporadyczne wypadki zaczepiania, względnie pobicia Żydów, jak również rozstrzeliwania Polaków. Oni (czyli Niemcy) wyprowadzali wte­ dy Polaków za miasto i chwytali Żydów,

FOT. NAC

którym kazano kopać doły. Polaków ustawiano w szeregu i rozstrzeliwano, a Żydzi zmuszeni byli grzebać ich mart­ we ciała. W takich przypadkach Żydzi

Winieta „Gościa Niedzielnego” Tygo­ dnika Dla Ludu Katolickiego Admini­ stracji Apostolskiej Śląska Polskiego 9 IX 1923

musieli wcześniej kłaść się w grobach. Niemcy stali nad nami z załadowany­ mi karabinami i krzyczeli, że nas za­ biją, a dopiero potem pozwalali nam wyjść z dołów” (Zagłada Tarnowskich Żydów. Tarnów 1990, s. 20). Tak było do 1942 r., tj. gdy przystąpiono do glo­ balnego rozwiązania kwestii żydow­ skiej na europejskim obszarze wpły­ wów niemieckich, o którym podjęto decyzję podczas konferencji w wilii przy Grosser Wannsee 56 w Berlinie. Konferencja w Wannsee zapoczątko­ wała ludobójstwo Żydów. Dramat ludności żydowskiej w Ge­ neralnej Guberni pogłębiała kolabo­ racja ich cieszących się zaufaniem ro­ daków, miejscowych przywódców, z Niemcami. Autonomiczne Judenra­ ty – Rady Żydowskie i policja żydow­ ska realizowały najdziksze polecenia swoich prześladowców. Dodatkowym niebezpieczeństwem dla Żydów i Pola­

Na procesji

ków była Żydowska Gwardia Wolności (Żagiew), kolaboracyjna organizacja żydowska powołana pod koniec 1940 r. przez żydowski referat Gestapo z człon­ ków Urzędu do Walki z Lichwą i Spe­ kulacją (tzw. Trzynastki) do infiltrowa­ nia żydowskich i polskich organizacji podziemnych, w tym niosących Żydom pomoc. „Żagiew pozostawała w ścisłej konspiracji, udając grupę przemytni­ czą, dzięki czemu mogła kontrolować m.in. kanały przerzutu żywności do getta. Zajmowała się także szmalcow­ nictwem, tropiąc i wydając Niemcom ukrywających się Żydów, także tzw. mechesów – wyznania chrześcijań­ skiego. Agenci Żagwi posiadali wyda­ ne przez gestapo pozwolenia na broń”. O haniebnym procederze zachowały się liczne relacje w źródłach żydowskich, m.in. w Spowiedzi Całki Perechodnika (1916–1944) i w zapiskach Emanuela Ringelbluma (1900–1944), twórcy pod­ ziemnego archiwum warszawskiego getta. Bolesną skargą, krzykiem bez­ bronnych ofiar jest „głos poety zza gro­ bu”, Icchaka Kacenelsona (1886–1944). Cierpienie Izraela wyraża jego Pieśń o zamordowanym żydowskim narodzie (Warszawa 1982, s. 23), uważana za jedno z najwybitniejszych świadectw literackich Holocaustu i dzieł literatu­ ry światowej, spisana w języku jidysz. Syn Ziemi Nowogródzkiej, dziecko dyrektora chaderów w Łodzi i Zgie­ rzu, uczestnik powstania w getcie war­ szawskim, zamordowany 1 V 1944 r. przez Niemców w Auschwitz II (tj. Bir­ kenau), nie szczędził gorzkich słów swoim rodakom, m.in. „odemanom” z tzw. Żydowskiej Służby Porządkowej (Jüdischer Ordnungsdienst – w skrócie O.D., ramka obok): W tych trudnych czasach Hlond nie tylko modlił się za Żydów. Kierując się cnotą miłości, kazał Polakom chro­ nić ten lud przed niesprawiedliwym i złym traktowaniem. Ratował wielu Żydów w Lourdes przed uwięzieniem, pomagając im zmienić miejsce pobytu. Zabiegał we Francji o papiery aryjskie dla polskich, niemieckich i francuskich

Żydów, a w szczególności o tzw. żółte dokumenty umożliwiające wyjazd do Stanów Zjednoczonych. Szukał dla nich bezpiecznego schronienia. Dzięki jego wysiłkom ocaleli z pożogi wojennej i przeżyli Holocaust. Ta działalność była zauważona przez przedstawi­ cieli środowisk żydowskich w Polsce i Ameryce. W 1946 r. prezes Świato­ wego Związku Żydów Polskich w No­ wym Jorku przyjechał do Warszawy, aby podziękować prymasowi za rato­ wanie swoich rodaków przed śmiercią. W Poznaniu Hlond udzielił audiencji prof. Michałowi Zylbergowi, przedsta­ wicielowi Żydowskich Zrzeszeń Religij­ nych. Podczas niej scharakteryzowano sytuację ocalałych z pogromu Polaków wyznania mojżeszowego. Prymas, mó­

700 tys. Żydów, którzy mieli zaludnić powstające państwo Izrael. Innym ważnym aspektem mię­ dzynarodowym była chęć odwrócenia uwagi światowej opinii publicznej od wyników sfałszowanego referendum z 30 VI 1946 r. („3 razy Tak”) i sprawy katyńskiej. W 1946 r. Roman Andrie­ jewicz Rudenko (późniejszy prokura­ tor generalny ZSRR), główny oskar­ życiel z ramienia Stalina w procesie norymberskim (a także w procesie 16), wniósł akt oskarżenia o ludobójstwo około 11 tys. polskich oficerów w Ka­ tyniu przez III Rzeszę. Wypadki kie­ leckie miały odwrócić od tej sprawy uwagę świata. To właśnie 4 VII 1946 r. rozpoczęto na wokandzie Międzyna­ rodowego Trybunału w Norymberdze

Na Kongresie Eucharystycznym

wiąc o tragedii Żydów, Hitlera nazwał szatanem, któremu błędnie wydawało się „w pysze Antychrysta, iż jeśli wy­ morduje Żydów, znikną odwieczne zasady współczesnej cywilizacji [...] i zapanuje pogańska myśl narodowych socjalistów”. Odbudowę niepodległego państwa żydowskiego uznał za sprawę pierwszorzędnej wagi. Wierzył, iż na­ ród żydowski odrodzi się „w pełnym blasku po latach nieszczęść i tragedii”, a miejsca święte w Palestynie nie będą kością niezgody. Niestety prymasowskie nauki nie wpłynęły na zmniejszenie uprzedzeń wynikających z różnic kulturowych i zaszłości historycznych, które wzmoc­ niła eksterminacja Polaków przez apa­ rat sowiecki, a później w PRL-u Urząd Bezpieczeństwa. Prowokacja NKWD w stylu stalinowskim doprowadziła 4 VII 1946 r. w Kielcach do tragicz­ nych zajść z udziałem Korpusu Bez­ pieczeństwa, LWP i funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa. Operację nadzorował wysokiej rangi urzędnik GRU Michaił Aleksandrowicz Diomin i stacjonowany w Kielcach płk NKWD Natan Szpilewoj. Podobne zdarzenia zostały zainscenizowane przez ekspo­ zytury NKWD i bojówki syjonistyczne w krajach sąsiednich. Prawie w tym samym czasie odbyły się cztery pogro­ my w Budapeszcie, dwa w Bratysła­ wie. Niepokoje miały miejsce także w Rumunii. Ekscesy te spowodowały migrację z Europy Środkowej ponad

prezentację dowodów obciążających ZSRR. Swoje stanowisko w sprawie po­ gromu prymas sprecyzował 11 VII 1946 r. w Uwagach wobec dziennikarzy amerykańskich w Warszawie. Wszystkie opisane w tym dokumencie okoliczno­ ści przejęły Hlonda głębokim smut­ kiem, ponieważ były to czyny negujące podstawowe zasady religii katolickiej. Wypadki te określił jako „wołające o pomstę do nieba”, a dla sprawców nie widział możliwości rozgrzeszenia ani przebaczenia, „tym bardziej, że nie było żadnych przyczyn do takich wystą­ pień, a w Polsce powojennej brakowało obiektywnych podstaw do szerzenia antysemityzmu”. W odczuciu prymasa jedynym wytłumaczeniem zaistniałej sytuacji była chęć odwrócenia uwagi światowej opinii publicznej od sfał­ szowanego referendum z 30 VI 1946 r. „Najlepszym sposobem przeciwdzia­ łania sympatii Zachodu dla narodu polskiego wydało się organizatorom prowokacji wskrzeszenie mitu o nieś­ miertelnym polskim antysemityzmie”. Natomiast oficjalna propaganda sta­ linowska głosiła: „kieleckie kołtuny, zarażone hitlerowską trucizną dawaną przez andersowskich bandytów, mszczą się za klęskę w referendum”. K Fotografie, przy których nie podano źródła, pochodzą ze zbiorów Muzeum Parafialnego ks. Bernarda Halemby przy Kościele Matki Boskiej Bolesnej w Mysłowicach-Brzęczko­ wicach

Jam jest ten, który to widział, który przyglądał się z bliska, Jak dzieci, żony i mężów, i starców mych siwogłowych Niby kamienie i szczapy na wozy oprawca ciskał I bił bez cienia litości lżył nieludzkimi słowy. Patrzyłem na to zza okna, widziałem morderców bandy – O, Boże, widziałem bijących i bitych, co na śmierć idą… I ręce załamywałem ze wstydu… wstydu i hańby – Rękoma Żydów zadano śmierć Żydom – bezbronnym Żydom! Zdrajcy, co w lśniących cholewach biegli po pustej ulicy, Jak ze swastyką na czapkach – z tarczą Dawida, szli wściekli Z gębą, co słowa im obce kaleczy, butni i dzicy, Co nas zrzucali ze schodów, którzy nas z domów wywlekli, Co wyrywali drzwi z futryn, gwałtem wdzierali się, łotrzy, Z pałką wzniesioną do ciosu – do domów przejętych trwogą, Bili nas, gnali starców, pędzili naszych najmłodszych Gdzieś na struchlałe ulice. I prosto w twarz pluli Bogu. Odnajdywali nas w szafach i wyciągali spod łóżek, I klęli: „Ruszać, do diabła, na umschlag, tam miejsce wasze!” Wszystkich nas z mieszkań wywlekli, potem szperali w nich dłużej, By wziąć ostatnie ubranie, kawałek chleba i kaszę. A na ulicy – oszaleć! Popatrz i ścierpnij, bo oto Martwa ulica, a jednym krzykiem się stała i grozą – Od krańca po kraniec pusta, a pełna, jak nigdy dotąd – Wozy! I od rozpaczy, od krzyku ciężko jest wozom… W nich Żydzi! Włosy rwą z głowy i załamują ręce. Niektórzy milczą – ich cisza jeszcze głośniejszym jest krzykiem. Patrzą… Ich wzrok… Czy to jawa? Może zły sen i nic więcej? Przy nich żydowska policja – zbiry okrutne i dzikie! A z boku – Niemiec z uśmiechem lekkim spogląda na nich, Niemiec przystanął z daleka i patrzy – on się nie wtrąca, On moim Żydom zadaje śmierć żydowskimi rękami!


KURIER WNET · STYCZEŃ 2O19

8

KURIER·ŚL ĄSKI AKADEMIA PO SZYCHCIE

zabiegów uzyskano rentowność pro­ dukcji, uregulowano większą część zo­ bowiązań oraz zawarto ugody z zagra­ nicznymi akcjonariuszami. W efekcie tego skarb państwa, województwo ślą­ skie oraz Bank Gospodarstwa Krajowe­ go stali się właścicielami 90% akcji obu przedsiębiorstw, tworzących od tego momentu jeden koncern: Wspólnotę Interesów Górniczo-Hutniczych SA w Katowicach. Powstała 16 kwietnia 1937 roku firma posiadała 5 hut żelaza, 5 kopalń węgla kamiennego, 3 kopalnie rudy żelaza, 3 warsztaty przetwórcze, 4 koksownie, 6 cegielni, 7 majątków ziemskich i około 1500 nieruchomości. Liczba zatrudnionych – ponad 34 000 osób – była wówczas największą w kra­ ju, podobnie jak 40-procentowy udział w ogólnopolskiej produkcji wyrobów hutniczych […].

Wspólnota Interesów Górniczo-Hutniczych – kopalnie przejęte głównie przez skarb państwa Zenon Szmidtke

Zdolność wytwórcza kopalń WI wynosi rocznie 7,5 miliona ton węgla, które załadowane na pociągi, napełniłyby 10 000 pociągów towarowych. Zestawione razem pociągi, mieszczące całkowitą roczną zdolność wydobywczą kopalń WI, pokryłyby linię kolejową z Paryża do Archangielska.

27

listopada br. w Muzeum Górnictwa Węglowego w Zabrzu odbyła się ostat­ nia prelekcja „Akademii po Szychcie” z cyklu „Górnictwo w Drugiej Rze­ czypospolitej. W stulecie odzyskania Niepodległości”, zatytułowana Wspól­ nota Interesów Górniczo-Hutniczych – kopalnie przejęte głównie przez skarb państwa. Wygłosił ją Piotr Rygus, specjalista ds. dziedzictwa przemysłu i techniki w Regionalnym Instytucie Kultury w Katowicach. Prelegent na­ kreślił szeroką panoramę dziejów wy­ mienionego w tytule koncernu. Przy­ taczam dosłownie wybrane fragmenty jego wystąpienia oraz zaprezentowaną przezeń tabelę. „Początki tworzenia koncernu Wspólnota Interesów sięgają 1929 roku, kiedy to z inicjatywy Fryde­ ryka Flic­ka oraz Williama Averella

W

idziałem nawet tytuł „Mistrz i Małgorza­ ta”. Media związane z obozem rządzącym zachowywały raczej wstrzemięźliwość, ale przeważały w nich stwierdzenia, że przewodnicząca nie miała najlepszego dnia i dała się zdominować Donaldo­ wi Tuskowi. Zaciekawiony tym dość zgodnym przekazem, obejrzałem sobie całe to, siedmiogodzinne bodajże, przesłucha­ nie i wrażenie mam zgoła odmienne. Rzeczywiście Donald Tusk odpowiadał wyluzowany, parę razy dość cięcie. Po­ seł Wassermann rzeczywiście była nie­ co zdenerwowana i spięta. Jednak ten luzacki styl przesłuchiwanego kojarzy mi się z klasycznymi scenami w filmach kryminalnych, gdy na pierwszym prze­ słuchaniu podejrzanego tenże, właśnie luzacko i z uśmiechem, mówi do prze­ słuchujących „Nic na mnie nie macie”,

FOT. M. STAŃCZYK

W Harrimana, większościowych udzia­ łowców Górnośląskich Zjednoczonych Hut „Królewskiej” i „Laury” oraz Kato­ wickiej Spółki Akcyjnej dla Górnictwa i Hutnictwa, pomiędzy wymienionymi stronami zawarta została umowa tzw. wspólnoty interesów. Dzięki niej oba przedsiębiorstwa, pozostając odrębny­ mi podmiotami prawnymi, połączyły swoją działalność przemysłową i hand­ lową. W celu zdobycia dodatkowego kapitału inwestycyjnego oraz z obawy o wywłaszczenie spółek przez państwo polskie utworzono holding Consolida­ ted Silesian Steel Corporation, posia­ dający większościowe udziały w obu firmach wspólnoty. Powyższa fuzja zbiegła się z pogarszającą się sytuacją ekonomiczną na świecie, będącą wy­ nikiem rozpoczynającego się kryzysu gospodarczego, który szczególnie odbił się na działalności przemysłu ciężkiego.

wynosi rocznie 7,5 miliona ton węgla, które załadowane na pociągi, napełniły­ by 10 000 pociągów towarowych. Zesta­ wione razem pociągi, mieszczące cał­ kowitą roczną zdolność wydobywczą

Poziom wydobycia największych producentów węgla w Polsce w 1936 r.

wydobycie (tony)

Wspólnota Interesów

3 750 395

„Skarboferm”

3 125 919

Rybnickie Gwarectwo Węglowe

2 300 000

Giesche SA

1 560 278

Kopalnie Księcia Pszczyńskiego

1 456 311

Zakłady Hohenlohe SA

994 299

Towarzystwo Górniczo-Przemysłowe „Saturn” SA

907 637

Towarzystwo Kopalń i Zakładów Hutniczych Sosnowieckich SA

881 351

Gwarectwo „Hrabia Renard”

811 678

Śląskie Kopalnie i Cynkownie

731 911

Jaworznickie Komunalne Kopalnie Węgla SA

Po przesłuchaniu Tuska Zbigniew Kopczyński

czegokolwiek. Tym razem Platforma nie była w stanie tego dokonać i musi mierzyć się z konsekwencją komisji w dochodzeniu prawdy. Taktyka Do­ nalda Tuska polegała na zmęczeniu komisji opowieściami nie na temat, przedłużaniem tak, aby przesłuchu­ jących maksymalnie zmęczyć i ode­

brać im ochotę do głębszych dociekań. Dodatkowe komentarze i złośliwości, szczególnie pod adresem przewodni­ czącej, miały ją prowokować i znie­ chęcać. Nie do końca mu się to udało. Temu dążeniu do zmęczenia komisji służył również powtarzany co chwilę wniosek o odtworzenie zeznań innych świadków. Zdenerwowanie i spięcie Małgo­ rzaty Wassermann było również typo­ we dla śledczego, który usiłuje wydo­ być informacje od przesłuchiwanego, analizując na bieżąco jego wypowiedzi i porównując je z innymi dowodami.

Niemniej, pomimo kilku celnych wy­ powiedzi przewodniczącej komisji, powstało wrażenie zwycięstwa byłego premiera. Ten jednoznaczny obraz zmienia się diametralnie, jeśli uświadomimy sobie, jaki jest zasadniczy cel zarówno pracy komisji, jak i tego przesłuchania. Otóż celem komisji jest wyjaśnienie, jak działały organa państwa wobec Am­ ber Gold, a raczej dlaczego nie działa­ ły. I chodzi o te instytucje, które – jak przypomniała przewodnicząca – były kontrolowane bezpośrednio lub po­ średnio przez premiera.

C

ałe to przesłuchanie utwierdziło nas w przekonaniu o papiero­ wym premierze państwa z tek­ tury. Może coś tam wiedział, ale cóż on mógł? Premier wiedział, że Amber Gold to lipa, ABW wiedziała już, że to piramida, a OLT służy do zniszcze­ nia LOT-u i wyprowadzania pieniędzy; wiedziała, że Marcin P. wywozi mnóst­ wo gotówki – i nie zrobiono dosłownie nic. Pozwolono, by tysiące Polaków straciły swój majątek, by zatarto ślady i wywieziono pieniądze. Biernie obser­ wowano rozwój oszukańczego biznesu prowadzonego przez wielokrotneego przestępcę, działalność linii lotniczej niespełniającej warunków zezwolenia. Państwo okazało się zupełnie teore­ tyczne – to akurat celne spostrzeżenie byłego ministra Sienkiewicza. Donald Tusk usiłował zdeprymo­ wać poseł Wassermann, przypomina­ jąc ciągle afery GetBack-u i SKOK-ów. Afery, które wyszły na jaw w czasach rządu PiS-u. Nie rozumiał czy nie chciał zrozumieć, a najpewniej chciał, żeby słuchający nie zrozumieli, że chodzi o coś zupełnie innego.

Afery i oszustwa zdarzały się, zda­ rzają i będą się zdarzać bez względu na to, kto rządzi Polską czy jakimkolwiek innym krajem. Mieliśmy – sięgając dalej w przeszłość – Bezpieczną Kasę Oszczędności, Art-B, afery hazardowe czy Rywina. Najnowsza afera, czyli Ko­ misji Nadzoru Finansowego, wybuch­ ła już po tym przesłuchaniu. Różnica polega na czym innym. Sednem spra­ wy jest zachowanie się państwa wobec tych afer i to poseł Wassermann bardzo celnie i krótko wytłumaczyła przesłu­ chiwanemu. Ludzie podejrzani w sprawie afe­ ry GetBack-u już od dłuższego czasu siedzą, aresztowani krótko po odkryciu afery. Wprawdzie źle się stało, że CBA weszło do biura przewodniczącego KNF już po jego powrocie, ale mówi­ my tutaj o godzinach, a nie – jak wy­ padku Amber Gold – o latach, w czasie których rządzący zachowywali się tak, jakby nic się nie działo. Kwestię „teoretycznego państwa” podsumowała w swojej konferencji pra­ sowej przewodnicząca komisji, przedsta­ wiając kalendarium wydarzeń. Krótko, zwięźle i trafione w punkt. Kalendarium stworzone zostało tylko i wyłącznie na podstawie zeznań świadków i, przede wszystkim, oficjalnych dokumentów, z którymi mogła zapoznać się komisja. Jeśli ktoś przeczyta lub odsłucha to ka­ lendarium, nie powinien mieć żadnych wątpliwości jak działało państwo Plat­ formy Obywatelskiej i jak pracował dla Rzeczypospolitej premier Donald Tusk. Trudno oprzeć się wrażeniu, że ca­ łość prac komisji spoczywa na wątłych barkach poseł Wassermann. Prawdo­ podobnie jedynie ona opanowała ca­ łość materiału zgromadzonego przez komisję i na pewno potrafi wyciągać

710 500

ŹRÓDŁO: ROCZNIK POLSKIEGO PRZEMYSŁU I HANDLU. WARSZAWA 1938

Polityczną publicystykę na początku listopada zdominowały komentarze po przesłuchaniu Donalda Tuska przed komisją do wyjaśnienia sprawy Amber Gold. Pierwsze wrażenia były dość jednoznaczne: komentatorzy związani z opozycją podkreślali wyluzowane zachowanie przesłuchiwanego i jego cięte riposty, wskazując go jako jednoznacznego zwycięzcę pojedynku Wassermann–Tusk.

Źle się stało, że CBA weszło do biura przewodniczącego KNF już po jego powrocie, ale mówimy tutaj o godzinach, a nie – jak wypadku Amber Gold – o latach, w czasie których rządzący zachowywali się tak, jakby nic się nie działo. ponieważ sama podświadomość nie pozwala mu stwierdzić „Jestem nie­ winny”. I tak też było w tym przypad­ ku. W dodatku Donald Tusk stosował technikę opracowaną przez Piotra Ty­ mochowicza, jego niegdysiejszego do­ radcę do spraw wizerunku, obecnie najbardziej znanego polskiego pedofila. Technikę tę stosował już podczas zez­ nań przed komisją sejmową do spraw afery hazardowej. Ale sytuacja tym razem była tro­ chę inna, ponieważ wtedy udało się Platformie ubezwłasnowolnić komisję i praktycznie uniemożliwić dojście do

Sytuację dodatkowo pogarszał stosunek głównych akcjonariuszy do nowego podmiotu, wykorzystujących go naj­ częściej jako zabezpieczenie dla zacią­ ganych przez nich kredytów. W następ­ stwie tego kondycja firmy pogarszała się z każdym rokiem poprzez nieure­ gulowane podatki, narastające długi wobec pożyczkodawców, a z czasem względem własnych podwykonawców i pracowników. Gdy oba koncerny nie były w stanie pokryć bieżących zobo­ wiązań, co groziło upadłością, w marcu 1934 roku nad obiema spółkami usta­ nowiono nadzór sądowy. Do powierzo­ nych mu zadań należało z jednej strony uregulowanie wszystkich zobowiązań Wspólnoty Interesów, a z drugiej wpro­ wadzenie w jej przedsiębiorstwach ładu ekonomicznego i ostateczne przejęcie firm przez państwo polskie. W trakcie trwających do 1937 roku

ęgiel produkowany przez Wspólnotę Interesów charakteryzował się dużą różnorodnością. Najczęściej występu­ jącym był typ płomienny i matowo­ -lśniący, pochodzący z zakładów „My­ słowice”, „Siemianowice”, „Łagiewniki” oraz „Katowice”. Według handlowców koncernu, surowiec ten nadawał się idealnie do opalania pieców domowych […]. Zgodnie ze schematem organiza­ cyjnym, wydobyty surowiec sprzeda­ wany był samodzielnie indywidualnym odbiorcom bądź przy udziale kilku wy­ najętych spółek handlowych, w któ­ rych koncern posiadał swoje udziały. Największą spośród nich był założony w 1924 roku „Progres” Zjednoczone Kopalnie Górnośląskie w Katowicach sp. z o.o. […]. Spółka ta posiadała tak­ że swój oddział w Gdyni, zajmujący się wysyłką węgla drogą morską. Przeła­ dunek surowca na statki odbywał się przy udziale trzech dźwigów mosto­ wych o wydajności sięgającej 300 ton na godzinę […]. W 1937 roku, będą­ cym pierwszym rokiem samodzielnego funkcjonowania Wspólnoty Interesów, wydobycie osiągnęło poziom 4 710 634 t, co dawało spółce 13,18% udziału w krajowej produkcji węgla. W jed­ nym z materiałów reklamowych spółki zamieszczono taki obraz jej działalno­ ści: »Zdolność wytwórcza kopalń WI

kopalń WI, pokryłyby linię kolejową z Paryża do Archangielska« […]. Dział górniczy koncernu Wspól­ nota Interesów w latach 30. XX wieku zdobył pozycję jednego z największych krajowych producentów węgla kamien­ nego. Pomimo to tworzące go kopal­ nie borykały się z wieloma problema­ mi, m.in. kłopotami ze zbytem węgla, złym stanem technicznym oraz pogar­ szającym się poziomem rentownoś­ ci. W następstwie tego polityka władz koncernu była głównie nastawiona na rozwój dochodowych działów: hutni­ czego oraz przetwórstwa metali. Szansa na poprawę sytuacji w górnictwie po­ jawiła się przed 1939 rokiem. Wiel­ kie inwestycje rządowe w rozwój po­ tencjału przemysłowego kraju rokowały zwiększenie krajowego rynku zbytu. Dodatkowo wrażenia te potęgowały zabiegi sfer wojskowych nakierowane na zwiększenie krajowego wydobycia oraz zapasów tego surowca. Planowa­ ne inwestycje miały także ostatecznie rozwiązać problem wysokich kosztów wydobycia oraz żywotności kopalń. Te śmiałe plany i uzasadnione nadzieje na wydobycie pionu górniczego Wspól­ noty Interesów z kryzysu lat 30. XX w. nie zdążyły się już jednak ziścić przed wybuchem wojny”. K

z tego wnioski oraz bardzo dokładnie przesłuchiwać świadków. Wsparcia udziela jej jeden, może dwóch posłów, którzy orientują się w sprawie. Reszta sprawia wrażenie, jakby nie do końca wiedziała, o co tu chodzi. A jeżeli coś wie, to i tak nie wie, co z tym zrobić. Swoistym kuriozum były wystąpienia

wypowiedzi wynika, że – według posła Brejzy – funkcja premiera Rzeczpospo­ litej Polskiej jest chyba najlepszą posadą na świecie: można nic nie robić, za nic nie odpowiadać, brać pieniądze i jesz­ cze oskarżać wszystkich naokoło. Poseł Brejza prawdopodobnie nie zrozumiał, że wbrew swoim intencjom pogrążył Donalda Tuska, ponieważ rolą premie­ ra nie jest prowadzenie śledztwa, ale nadzorowanie działania instytucji, do których nadzorowania jest konstytucyj­ nie zobowiązany. A tego Donald Tusk w najmniejszym stopniu nie wykonał. Czy komisja odkryje prawdę? Jeśli chcielibyśmy dowiedzieć się, kto w rze­ czywistości zorganizował piramidę, czyli kto stoi za Marcinem P., to praw­ dopodobnie nigdy do niczego nie doj­ dziemy. Ani wskutek działań komisji, bo nie to jest jej celem, ani w efekcie postępowania prokuratorskiego. A to z tej prostej przyczyny, że wszystkim

Według posła Brejzy funkcja premiera Rzeczpospolitej Polskiej jest chyba najlepszą posadą na świecie: można nic nie robić, za nic nie odpowiadać, brać pieniądze i jeszcze oskarżać wszystkich naokoło. posłów Brejzy i Zembaczyńskiego, któ­ rych pytania sprowadzały się tak na­ prawdę do ataku na przewodniczącą i PiS oraz wykazywania niewinności świadka.

G

ranice absurdu przekroczył poseł Brejza, szukając – deklaratyw­ nie – winy Tuska i w związku z tym pytając go, czy był prokuratorem, funkcjonariuszem ABW, członkiem Ko­ misji Nadzoru Finansowego i tak dalej, i tak dalej. A ponieważ nie był, poseł wyciągnął prosty wniosek o całkowitej niewinności premiera. Z tej kuriozalnej

zamieszanym w tę aferę – od Marcina P. i jego chyba już byłej żony poczynając, do tych, którzy mają jakąkolwiek wie­ dzę na ten temat – opłaca się spędzić kilka lat w więzieniu, nie puszczając pary z ust, niż oczekiwać szybkiego opuszczenia tego świata w niewyjaś­ nionych okolicznościach. Jednak jeśli pamiętamy, że celem działania komisji jest zbadanie wypeł­ niania obowiązków przez instytucje pań­ stwa w obliczu tej konkretnej afery, to widzimy, że sprawa zbliża się do finału, a obraz wydaje się być jednoznaczny i nie pozostawia żadnych wątpliwości. K


STYCZEŃ 2O19 · KURIER WNET

9

KURIER·ŚL ĄSKI

W

Grybowie przed pro­ fesorem Stanisławem Leszczyc-Przywarą w czasie okupacji niemieckiej młodzież składała kon­ spiracyjne egzaminy maturalne. W ten sposób świadectwo dojrzałości zdobył również przyszły biskup tarnowski Jó­ zef Gucwa, w czerwcu 1944 r. leśny partyzant AK, który wspominał, że „matura w konspiracji i egzamin były bez taryfy ulgowej”. Kiedyś Wujek zapytał, co chciał­ bym mieć z jego zbiorów na pamiątkę. Poprosiłem o jakieś zdjęcie śp. Staszka, który był dla mnie i dla Staszka Matej­ czuka wzorem patriotyzmu. Powie­ dział, że zostało mu ostatnie oryginal­ ne zdjęcie, bo wszystkie pamiątki po synu oddał do izby pamięci w szkol­ nej bibliotece w Kąclowej (dopiero po PRL-u Staszek Leszczyc-Przywa­ ra junior mógł zostać i jest obecnie patronem tej szkoły). Słyszałem, jak w rozmowach o Staszku padały słowa „święty człowiek”, ale uznawałem to za potoczny zwrot o zmarłych, którzy byli dobrzy i pobożni. Wujek dopiero dwa lata przed śmiercią opowiedział mi o nim więcej, oraz że wie, iż Staszek jest świętym, choć niekanonizowanym.

Męczeństwo Staszka Pod koniec wojny nastał dla Wujka jeden z najtragiczniejszych dni, ja­ kim okazał się 22 września 1944 roku. Front wojenny przebiegał ok. 50 km na wschód od Ptaszkowej. W tym dniu przypadała 5 rocznica podstęp­ nego zajęcia polskiego Lwowa przez Armię Czerwoną. Wujek miał wówczas sposobność poczuć „radziecką przy­ jaźń” enkawudowskich bagnetów, bę­ dąc przez chwilę jeńcem wojennym

Jako kilkunastoletni chłopak byłem bardzo zainteresowany historią Polski, więc nie miałem oporów, by ojca, dziadków czy wujków często wypytywać o ich przeżycia wojenne. Nie inaczej było z Wujkiem z Rydułtów. Podczas okupacji mieszkał z żoną i synem u matki w Kąclowej i był nie tylko oficerem w konspiracji, ps. „Lotos” (kontrwywiad AK), ale również nauczycielem na tajnych kompletach.

„A gdzie mój legionista?”(III) Paweł Milla

kościoła. Nie do końca wiadomo, czy ubezpieczał tę bardzo ryzykowną i nie­ udaną akcję, ale raczej znalazł się w po­ bliżu przypadkowo. Miał pecha, bo jakiś Niemiec widział i zapamiętał go rozmawiającego z tamtym ‘bandytą’, który usiłował zabrać broń żołnierzo­ wi niemieckiemu. Wskazał go i zaczął krzyczeć do zbiegających się żołnie­ rzy, by go aresztowali. Staszek rzucił się do ucieczki w kierunku wschod­ nim, wzdłuż strumyka równoległego do głównej drogi w Ptaszkowej. 60 lat po tamtych wydarzeniach, tuż przed swoją śmiercią w 2004 roku, biskup tarnowski Józef Gucwa, w czasie wojny przyjaciel Staszka z oddziału partyzan­ ckiego AK, wydał o nim monografię. Wspomina tam m.in.: „Wzdłuż tej strugi biegł Staś zygza­ kiem, padając co chwila, a od kościoła i z toru kolejowego biło w niego 5 kara­ binów maszynowych, kilka automatów i cała kupa zwykłych karabinów, coś ze siedemdziesiąt. Jak powiedział naoczny świadek, p. Janusz, mieszkaniec Ptasz­ kowej, kule biły wokół Stasia jak krople ulewnego deszczu. Żadna kula nawet go nie drasnęła. Odległość kulomio­

Powierzania się opiece Bożej nigdy za wiele, ale też w skrajnych sytuacjach należy odważnie walczyć i bronić rodziny, Ojczyzny czy Kościoła, a zwłaszcza słabszych. Genialnie to ujął E. Burke w maksymie „Wystarczy, by dobrzy ludzie nic nie robili, a zło zatriumfuje”. w „kolumnie śmierci”. Zbliżał się ko­ niec koszmarnej wojny z Niemcami, ale też ponownie zbliżało się ludobójcze NKWD i komuniści. Trwała zbrojna operacja Armii Krajowej „Burza”, by polskie ziemie wyzwolić i przed sowie­ tami wystąpić jako gospodarz terenu, zwłaszcza w Warszawie – by nie stać się 17 republiką radziecką. Staszek, aby uniknąć kopania nie­ mieckich okopów lub wywózki na ro­ boty do Niemiec, przeniósł się z Kąclo­ wej do sąsiedniej miejscowości – wioski Ptaszkowa, gdzie oficjalnie podjął pracę w tartaku. Jednocześnie od wielu ty­ godni brał udział w ostatniej dla nie­ go akcji AK, polegającej na pomocy różnym uciekinierom bądź wydoby­ tym z jenieckich obozów żołnierzom, m.in. Anglikom, Belgom i Rosjanom. Był w grupie organizującej im cywil­ ne ubrania i przeprowadzał ich pieszo aż do sowieckiego frontu, więc po raz pierwszy narzekał, że pada z wycień­ czenia długimi marszami. W Ptaszko­ wej stacjonowało wówczas mnóstwo różnych wojsk niemieckich cofających się przed sowiecką nawałą. Sowiecki major, jeden z uwolnionych przez AK jeńców, chciał koniecznie zdobyć broń dla siebie. W pobliskich wioskach sta­ cjonowało przecież wyjątkowo dużo żołnierzy przyfrontowych, więc poten­ cjał do zdobycia dobrej broni wielki, ale jeszcze większe ryzyko dla takiej akcji i konsekwencji dla okolicznych mieszkańców. Najprawdopodobniej za jego inspiracją powstała spontaniczna akcja, jak się okazało niezbyt przemy­ ślana i nie wiadomo, czy zatwierdzona przez AK. Na Sądecczyźnie był to piękny, słoneczny dzień. Jeden z Niemców widział rano Staszka, jak rozmawiał w Ptaszkowej z tym przebranym w cy­ wilny ubiór majorem sowieckim. Póź­ niej, około trzynastej, ten major wraz z partyzantem „Rysiem” zasadzili się w przydrożnych krzakach na skraju Ptaszkowej, skąd wyskoczyli na jadą­ cego rowerem żołnierza niemieckiego, próbując go obezwładnić i zabrać mu broń. Nie udało im się to jednak. Pisto­ let „Rysia” się zaciął, a Niemiec jakoś obronił się, choć został ranny. Broni nie stracił i podniósł alarm. Sowiecki major z polskim partyzantem uciekali, oddalając się od Ptaszkowej na pół­ noc w stronę góry Rosochatka. W tym czasie Staszek znajdował się ok. 200 metrów poniżej zdarzenia, w pobliżu

tów od Stasia nie wynosiła więcej jak 200 metrów. Biegnąc zygzakiem i pa­ dając co chwila, dotarł do drogi idącej przez wieś. Trwało to 15 minut. Chciał przejść drogę i polami dostać się w las na Jaworze. Ale na gościńcu, gdzie miał przejść drogę na drugą stronę, siedzia­ ło, bawiąc się na ziemi, małe chłopskie dziecko. Nawet w tak strasznej chwili, już upadający ze zmęczenia, pomyślał o dziecku, nie o sobie, i by je ocalić, okrążył je szerokim łukiem, pociągając kule za sobą. Na chwilę skrył go jakiś dom i oto już znów idzie ścierniskiem ku Jaworzu, idzie już krokiem wolnym, zataczając się. Już nie pada ani biegnie zygzakiem, a koło niego jak gęsty grad wciąż sieką kule. Już był niedaleko, już docierał do pierwszych krzaków, gdy z boku wypadła nowa banda Niem­ ców i zagrodziła mu drogę. Jan Skraba z Kąclowej, naoczny świadek, poda­ je, że Niemcy rzucili w Stasia dziesięć grantów. Gdy detonacja przebrzmiała, zwalili się wszyscy do parowu, kotłując się nad „Szarym” z piętnaście minut. Pobili go strasznie i podobno rozdzie­ wali go do naga, szukając na nim rany. Nie był ani nawet draśnięty. Jeden z żoł­ nierzy, którzy brali udział w tej dzikiej nagonce, Słowak z rodu, był tydzień potem w domu Gustkowej z Tracza. Szalał. Uspokoić się nie mógł, wołając: „Tysiąc razy widziałem takie łapanki, tysiąc razy sam brałem w nich udział, ale tu były albo czary, albo ze świętym sprawa”.

Dlaczego nie został nawet draśnięty, a jedynie ogłuszony? „Bóg dał w ten sposób wyraźny znak, że go ocalić mógł, ale nie chciał” – tak potem po­ wiedział ks. Ignacy Dziedziak, spowied­

plebanii, zarekwirowanym wówczas w dużej części na posterunek Wehr­ machtu. Słyszał też, że gestapowcy z Nowego Sącza zaczęli od ustalania tożsamości i pytań, co wie o zamachu

Ś

Staś Leszczyc-Przywara

nik Stasia oraz jego kolegów partyzan­ tów. (Po wojnie niektórzy z nich dalej walczyli o wolność Polski, już z komuną jako „żołnierze wyklęci”, a sam ksiądz

FOT. Z ARCHIWUM PRYWATNEGO AUTORA

na niemieckiego żołnierza. Gdy Sta­ szek ciągle odpowiadał, że nic nie wie i nie powie, zerwali i podeptali jego różaniec, który zawsze miał przy sobie.

mierć jedynego syna to dramat dla każdego rodzica. Wujek rów­ nież był bardzo przygnębiony. Nie tylko męczeńską śmiercią Stasia, ale całą tragiczną sytuacją Polski. Był prze­ cież koniec września 1944 r. i wiadomo już było, że powstanie warszawskie się nie udało, straty są olbrzymie. Przez 5 lat wojny zginęło tylu jego przyjaciół i znajomych, tyle młodzieży, w całym kraju ogrom wspaniałych i mądrych ludzi. Ciągle rozmyślał, jaka będzie Pol­ ska bez nich, co się stanie, gdy za kilka tygodni wejdzie tu NKWD i komuniści. Kilka dni po śmierci Staszka, wciąż bardzo strapiony, poszedł rankiem po wodę nad strumyk i pochylił się, za­ nurzając wiadro w wodzie. Promie­ nie słońca mocno odbijały się od wo­ dy, więc zmrużył oczy i uniósł głowę. Zobaczył przed sobą bardzo piękne­ go młodego człowieka. Wyprostował się i… rozpoznał Staszka. Bił od niego ciepły blask, a na ciele nie było widać śmiertelnych ran. Wujek widział prze­ cież na własne oczy te straszne rany, m.in. drzazgi powbijane za wszystkie paznokcie, połamane kości, wybite zęby, mnóstwo krwiaków oraz ślady wejścia i wyjścia trzech kul przez tył głowy i szczękę podczas egzekucji wy­ konanej „metodą katyńską” oraz dwóch kul w skroniach po dobiciu w godzi­ nę po egzekucji. A teraz, kilka dni po tym zdarzeniu, syn podszedł do niego, uścisnął go i powiedział: „Dlaczego oni Mu nie ufają?”, po czym zniknął. Wujek

C

hciał zostać księdzem, pomimo protestów koleżanek, by się nie wygłupiał, bo za dużo chłopa­ ków zginęło, siedzi w obozach koncen­ tracyjnych czy zostało wywiezionych do niewolniczej pracy. I jak mi opo­ wiadał Wujek, nie były to tylko żarty łączniczek z AK i koleżanek z tajnego nauczania. Decyzję, by służyć Bogu i ludziom jako kapłan, odsunął do za­ kończenia wojny, bo najpierw Polska musi być wolna, a kto, jeśli nie mło­ dy mężczyzna powinien walczyć z na­ jeźdźcami? Choć jeszcze przed wojną, gdy Wujek poważnie zachorował, mło­ dy Staszek w kolegiacie w Łowiczu ślu­ bował dozgonną czystość, jeśli Matka Najświętsza zechce uzdrowić ojca. I ślu­ bu dotrzymał. Bp Gucwa pisze: „Siostry Franciszkanki, które po opuszczeniu Lwowa zatrzymały się podczas wojny na plebanii ks. Ignacego Dziedziaka na Podchełmiu (części Kąclowej położonej najwyżej w górach), obserwując nieraz pogrążonego w modlitwie, nazywały go »drugim Stanisławem Kostką«. Gdy raz podczas deszczu zaszli na pleba­ nię „chłopcy”, byli podpici i używali nieprzystojnych słów. Matka Celina zauważyła, że jeden młodzieniec był

Przez 5 lat wojny zginęło tylu jego przyjaciół i znajomych, tyle młodzieży, w całym kraju ogrom wspaniałych i mądrych ludzi. Ciągle rozmyślał, jaka będzie Polska bez nich, co się stanie, gdy za kilka tygodni wejdzie tu NKWD i komuniści.

W

ujek nigdy mi nawet nie zasugerował, że to szko­ da czy głupota, iż Staszek i tyle młodzieży tak wiele ryzykowali w czasie wojny. Całkowitej zagłady Po­ laków, jak w przypadku Żydów, prze­ cież nie było. Mieliśmy wybór, trudny – ale jakoś można było przetrwać w tej niewoli, jak wiele narodów w Euro­ pie, a więc bez takich olbrzymich strat. Również nie wypominał Bogu, dlacze­ go akurat jego syna spotkało takie nie­ szczęście, że pod koniec tej niesamo­ witej, dwukilometrowej ucieczki, gdy był już blisko lasu dającego wolność, od wschodniej strony pojawiła się przy­ padkowa ciężarówka z hitlerowcami, którzy widząc i słysząc, co się dzieje, obrzucili uciekiniera granatami? Dla­ czego Staś w czasie ucieczki nie tylko nie zginął od żadnej z setek czy mo­ że tysięcy kul świstających wokół nie­ go i od odłamków z wielu granatów?

Wyprowadzili go do pobliskiej szo­ py i tam przystąpili do jeszcze więk­ szych tortur. Bp Gucwa pisze: „Ludzie z Ptaszkowej drętwieli z przerażenia, bo dochodziły ich wiadomości, co dzieje się z »Szarym«. Nie wyobrażali sobie, by można było to wszystko wytrzymać i nic nie wydać. W rezultacie pół wsi przygotowywało się na śmierć, czekało aresztowania albo pacyfikacji. A jednak Szary nie wydał nic i nikogo. Niemcy skazali go na śmierć. Skatowany, szedł na rozstrzelanie z podniesioną głową, odmawiając modlitwę. Na rozkaz katów ukląkł na jedno kolano twarzą w stronę Rosochatki, wzniósł oczy w górę, rękę położył na piersi i szeptając modlitwy odszedł na spotkanie z Bogiem, roz­ strzelany w piątek ok. godz. 18:00, 22 września 1944 r. W ten sposób oddał życie, umęczony za wiarę, z której pły­ nęło całe jego wierne Bogu i Ojczyźnie życie oraz za wolność i niepodległość Polski”.

od większości akowców nie przekli­ nał, nie odstresowywał się używkami – w ogóle nie pił alkoholu i nie palił tytoniu. Był więc zdecydowanie inny od przeciętnego żołnierza. W Kąclowej przystąpił do maryjnego Szkaplerza, znaku chrześcijańskiej wiary i znaku Maryi. Nie był to dla niego talizman, tylko żył w obecności Bożej, co niedzie­ lę przystępując do Komunii św. Jego historia to przykład, że bycie poboż­ nym i przyzwoitym człowiekiem, ta­ kim świętym świeckim, nie oznacza, iż katolik powinien zachowywać się jak potulna owieczka – modlić się i uda­ wać, że nie ma w życiu trudnych sytu­ acji. Gdy bandyci napadają, mordują, niszczą – to oczywiście powierzania się opiece Bożej nigdy za wiele, ale też w skrajnych sytuacjach należy odważ­ nie walczyć i bronić rodziny, Ojczyzny czy Kościoła, a zwłaszcza słabszych. Genialnie to ujął E. Burke w maksy­ mie „Wystarczy, by dobrzy ludzie nic nie robili, a zło zatriumfuje”. Staszek w wielu akcjach wykazał się wielką odwagą i pomysłowością. Znał świetnie język niemiecki i np. po­ trafił przebrać się w niemiecki mundur i wejść w gromadę relaksujących się w karczmie żołnierzy Wehrmachtu, porozmawiać z nimi, udając podchmie­ lonego, po czym wsiąść na wojskowy motocykl i machając ręką, odjechać z tą zdobyczą dla AK. Był w oddziale „Kmicica” eksper­ tem od spraw pirotechnicznych i jak sam mówił do przyjaciela Gucwy: „Mu­ szę te prace wykonywać sam, bo oni nie są tak jak ja przygotowani na śmierć” oraz „Żyje się po to, aby dojść do Bo­ ga. A więc właściwie im prędzej – tym lepiej”. Sprawdzał więc zdobytą broń i materiały, ale też zrobione przez niego ładunki zabijały niemieckich żołnierzy. Pośmiertnie został mu przyznany przez gen. Andersa krzyż Virtuti Militari.

Rydułtowy „ Jezu ufam Tobie” Leszczyca, kościół św. Jerzego

ukrywał się oraz był więziony ponad 4 lata w strasznych warunkach przez UB, wskutek czego stracił zdrowie). Ktoś z miejscowych w Ptaszko­ wej, sołtys czy kościelny, był na po­ czątku przesłuchania Stasia w budynku

FOT. KS. MAREK GWIOŹDZIK

Za paznokcie powbijali mu też drzazgi i dla udręczenia psychicznego i fizycz­ nego kazali tymi obolałymi palcami pozbierać te „zabobony”. Do furii do­ prowadzała ich jego modlitwa. Wrzesz­ czeli i bili go, ale nic nie powiedział.

bardzo odczuł to przytulenie. Było peł­ ne niezwykłej miłości, ale też całkiem normalne, jak z każdym człowiekiem. Od tej chwili wszystko nabrało dla nie­ go innego wymiaru i wiedział, że nie powinien zamartwiać się stratą syna, gdyż on jest szczęśliwy w niebie i tam modli się za ojca i za Polskę. Słuchając tej opowieści stwierdzi­ łem, że szkoda, iż Staszek tak mało po­ wiedział. Wujek się uśmiechnął i wy­ jaśnił mi, że to przytulenie i tych kilka słów było jak rozmowa. Owszem, nie­ typowa, bo z wymianą myśli bez słów – a wszystko wokół jego ostatnich trosk o syna i pytań o Polskę, które ciągle zadawał sobie i Bogu. Chyba dopiero teraz, po latach i po moich własnych doświadczeniach jestem w stanie zro­ zumieć, iż Wujek dostał jedyną możli­ wą odpowiedź: gdyby Polacy naprawdę zaufali Jezusowi, wszystko wyglądałoby inaczej. I wówczas, i teraz! Motto jak najbardziej aktualne również w dzisiej­ szych czasach. Staszek był wśród partyzantów uznawany za świętego, o czym wspomi­ nał m.in. biskup Gucwa. Mogli zawsze na niego liczyć, ale był pryncypialny co do zasad moralnych i w odróżnieniu

łagodnie uśmiechnięty i spokojny jak anioł, i dodała:» „Jeżeli co, to właśnie to było cudem, że on, ciągle w takim towarzystwie przebywając, nie zaraził się od nich«”. Z kilku źródeł wspomnieniowych potwierdza się, że Staszek był niezwy­ kle wierzący, zdolny, mądry, pracowity i uczynny – według wzorców i praktyk harcerskich, a także „na własność od­ dany” św. Teresie z Lisieux. Po cało­ dziennej pracy, zamiast odpocząć, szedł na wieś jako lekarz, opiekun, karmi­ ciel i doradca. Jak sam mawiał: „Czło­ wiek – to duch na chwilę zamknięty w ciało, a nie ciało ożywione duchem”. Od początku wojny ryzykował życiem w obronie Polski i wiary katolickiej, a zginął, mając zaledwie 22 lata. Na je­ go grobie w Ptaszkowej (odnowionym ostatnio przez IPN) jest napis „Oddał młode życie za Polskę. Stasiu, módl się za nami”. Równie dobrze można by też dodać „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15,13). O Staszku i o tym, że Armia Krajowa miała swo­ jego świętego, wspomniał też w książce Nędze wydziedziczonego króla Jan Do­ braczyński. K


KURIER WNET · STYCZEŃ 2O19

10

Kiedy front zatrzymał się na Wisłoku, dowództwo obrony Rzeczpospolitej Iwonic­ kiej „chciało porozumieć się z Armią Czerwoną celem wspólnego przerwania obrony niemieckiej. W tym celu konno pojechała delegacja naszego oddziału za Wisłok do stanowisk sowieckich. Mieli szczęście, że wrócili cało.

Walki o utrzymanie Rzeczpospolitej Iwonickiej podczas „operacji dukielskiej” (epilog) Stanisław Orzeł Niemcy przyprowadzili i przywieźli z sobą około 100 jeńców sowieckich, wziętych do niewoli podczas walk o Krosno. Siedemnastu ciężko rannych umieścili w stodole domu Ludwika Zygmunta i po jednodobowym wy­ poczynku wymaszerowali z Iwonicza w godzinach popołudniowych, zosta­

Dr Józef Aleksiewicz, lekarz Uzdrowiska Iwonicz Zdrój, przewodniczący Rady Cywilnej Rzeczypospolitej Iwonickiej

i „janosikowatość”. Nasi nowi dowódcy w porównaniu z nim byli szarzy i ni­ jacy. Tylko „Boruta” prezentował się jak prawdziwy żołnierz. Widać było, że jego chłopaki gotowi byli za nim w ogień skoczyć. Z nudów porobiły się

J

ak wspominał W. Murdzek: „Wo­ bec nasilającego się ruchu Niem­ ców w Zdroju, po południu (…) rozstawiono nas w zaroślach i za drze­ wami wokół deptaku. Wraz z (…) Bo­ lesławem Drozdem z Lubatówki sta­ łem za kasztanem koło pensjonatu Pod Jodłą. Ja ze stenem, kolega (…)

„Excelsior" w Iwoniczu-Zdroju na górze Przedziwnej – dziś Szpital Uzdrowiskowy, a podczas okupacji niemieckiej sanato­rium

wiając owych ciężko rannych bez żad­ nej opieki lekarskiej. W efekcie dwóch zmarło w nocy z niedzieli na ponie­ działek. W poniedziałek 11 września pozostałych ciężko rannych jeńców, dzięki pomocy mieszkańców Iwonicza, sanitariusze z oddziału partyzanckiego broniącego Rzeczpospolitej Iwonickiej przewieźli furmankami do AK-owskie­ go szpitala w byłym sanatorium Sana­ to, pod opiekę dr. mjr. J. Aleksiewicza. Tego dnia ok. trzynastej doszło do ostrzelania przez partyzantów dwu­ dziestoosobowego zwiadu konnego Wehrmachtu, który pojawił się na szczycie góry Żabiej nad Lubatową. Po tym starciu do oddziału partyzan­ ckiego na kolację przyszedł porucznik „Boruta”, który odczytał rozkaz za­ stępcy Inspektora Obwodu AK, kpt. Jana Walczyńskiego ps. Buk, naka­ zujący zaprzestanie wszelkich akcji zbrojnych. Wieczorem do Uzdrowiska przybyli Niemcy, zajmując kwatery w pensjonacie Zofiówka i kilku pry­ watnych domach… Po zajęciu Kros­ na front przeniósł się do Iwonicza­ -Wsi. W ciągu następnych 8 dni na tej linii trwały zacięte walki, a Niemcy dla uzyskania lepszej widoczności na przedpolu, we wtorek 12 września, po

w oddziale podziały na lepszych i gor­ szych. „Morena”, wobec otaczających nas zewsząd Niemców, zakazał wszel­ kich ataków. Mieliśmy siedzieć cicho i bronić się w przypadku zagrożenia” (R. Sługocki, jw., s. 262).

Porucznik „Pik”

odczas gdy na początku wrześ­ nia trwały potyczki partyzantów z mniejszymi lub większymi od­ działami niemieckimi na przedpolach Lubatowej, 9 września 1944 r., idąc na pomoc gasnącemu powstaniu anty­ faszystowskiemu na Słowacji, Front Ukraiński Armii Czerwonej przystąpił do tzw. operacji dukielskiej – krwawej bitwy o Przełęcz Dukielską, która miała otworzyć drogę… Iwonicz stał się wówczas miejsco­ wością frontową. Tego samego 9 wrześ­ nia w sobotę wieczorem spod Krosna wkroczył do Iwonicza znaczny od­ dział Wehrmachtu, który zajął kwa­ tery w wielu budynkach prywatnych.

wysiedleniu ze strefy przyfrontowej wszystkich mieszkańców, w godzinach przedpołudniowych spalili 38 budyn­ ków. Jednocześnie coraz więcej fron­ towego wojska niemieckiego zaczęło kwaterować w Uzdrowisku. Rankiem 13 września „ktoś przy­ niósł wiadomość, że oddział Wehr­ machtu serpentynami koło poczty transportuje na górę Winiarską du­ żego kalibru działo, przy pomocy kil­ ku zaprzęgów konnych. Mimo obo­ wiązującego wydanego przez kapitana „Buka” zakazu wszczynania kolejnych akcji z Niemcami, por. „Pik” jeszcze przed śniadaniem zebrał około 15 par­ tyzantów i ruszył w tamtym kierunku.

P

(…) Po przybyciu na miejsce około godziny 9 rano i ukryciu się w zaro­ ślach stwierdzili (…), że (…) żołnie­ rze Wehrmachtu przygotowują stano­ wiska dla czterech dział ciągnionych przez konie. (…). Było ich co najmniej dwukrotnie więcej (…). Gdy po zajęciu stanowisk strzeleckich na rozkaz por.

GRAFIKA NA PODST. ZDJĘCIA Z ARCHIWUM AUTORA

i dokonana zmiana na stanowisku jej dowódcy była spóźniona i odbiła się niekorzystnie na dalszych jej losach. Porucznik „Pik”, dotychczasowy do­ wódca oddziału Iwo, był człowiekiem bardzo kompetentnym na tym stanowi­ sku. (…) Był osobą znającą doskonale teren, na którym działał, podejmował szybko ważne dla oddziału decyzje, był odważny i zawsze szedł do walki ze swoimi żołnierzami, często z pistoletem maszynowym w dłoniach. Znał dobrze taktykę walk partyzanckich (…). Do czasu powołania kompanii nie prze­ grał z Niemcami ani jednego starcia. W okresie szczytowym, w sierpniu (…) dowodził sprawnie ponad 100-osobo­ wym oddziałem (…). Być może (…) wystarczyło mianować dowódcą całego oddziału por. „Pika”, a na jego zastęp­ cę por. „Borutę” i sprawa byłaby zała­ twiona. Desygnowany na stanowisko dowódcy kompanii por. „Morena” nie prezentował tych cech dowódczych, jakie posiadał por. „Pik”. Powołano sztab kompanii, w skład którego weszli wszyscy dowódcy pluto­ nów, ciało mało operatywne, nie zawsze podejmujące właściwe decyzje”. Tak te zmiany skomentował r. Sługocki: „Nie podobały mi się wprowadzone zmiany, ani nowy dowódca, kapitan „Morena”. (…) „Pik” cieszył się nie­ kwestionowanym autorytetem, był do­ brym dowódcą. Uważaliśmy, że zrobio­ no mu krzywdę. Inspektorat zarzucał mu podobno zbytnią samodzielność

„Pik” cieszył się niekwestionowanym autorytetem, był dobrym dowódcą. Uważaliśmy, że zrobiono mu krzywdę. Inspektorat zarzucał mu podobno zbytnią samodzielność i „janosikowatość”. Nasi nowi dowódcy w porównaniu z nim byli szarzy i nijacy. skoczyć npla od tyłu. Plan powiódł się zupełnie. Dowódca [„Boruta” – S.O.] ostrzelał z „Brena” (rkm), a „Pik”, za­ szedłszy od tyłu i zastrzeliwszy celow­ niczego, zajął rkm. Paru Niemców zos­ tało zabitych, trzech wzięto do niewoli (Rosjan), reszta uciekła paroma fur­ mankami. (…) Niemcy w Kamionce na widok tego zrobili wielki alarm u siebie. W akcji tej zdobyliśmy 1 rkm, 1 kbk i 7 par koni. Z naszej strony strat nie było” (Zygmunt Pilch ps. Mruk, jw., s. 206–207). Jednak 1 września „rozkazem In­ spektora (…) nastąpiła istotna zmiana w (…) organizacji oddziału Iwo. (…) na szczeblu Inspektoratu i Obwodu Krosno AK powzięto decyzję o po­ wołaniu w miejsce dotychczasowych oddziałów w Iwoniczu – partyzancką kompanię. Na jej dowódcę mianowany został przybyły z Miechowa inż. ar­ chitekt porucznik rez. Piotr Massalski ps. Morena. (…) Utworzenie kompanii

W

(V)

31

sierpnia dotarł do Lubatowej przez wsie Kamionki i Za­ wadka Rymanowska oddział partyzancki OP-15, dowodzony przez [por. Zbigniewa Cerkowniaka – S.O.] „Borutę”, wyposażony w mundury bat­ tledress i broń aliancką ze zrzutów. Już 1 września włączył się spod lasu pod Cergową w obronę „terytorium Rzecz­ pospolitej Iwonickiej”, gdy z Lubatowej „nadszedł mieszkaniec z meldunkiem, że 20 furmanek niemieckich z załogą ok. 40 Niemców i Ukraińców rosyj­ skich jest we wsi zajętych rabunkiem. (…) na odpowiedzialność naszego d-cy [„Boruty” – S.O.] wyruszył pluton I por. „Pika” i nasz [OP-15 – S.O.] przeciw nim. (…) [OP-15 – S.O.] miał ogniem zwrócić uwagę na siebie, podczas gdy por. „Pik” ze swoim plutonem miał za­

oraz zdemobilizowani partyzanci” (K. Nycz, s. 95–96).

Rzeczpospolita Iwonicka

ZDJĘCIE UDOSTĘPNIONE PRZEZ STOWARZYSZENIE PRZYJACIÓŁ IWONICZA-ZDROJU

P

o tej wizycie został rozbro­ jony sowiecki pluton, po­ nieważ uciekł z pola walki, pozostawiając broń. Żołnie­ rzy sowiec­kich ze zdemobilizowane­ go plutonu ukryli gospodarze z Lu­ batowej” (M. Murman [w:] L. Such, Wspom­nienia z akcji „Burza” w Iwo­ niczu, s. 175–176). Doszło do tego na biwaku w Jasionce, 12 sierpnia. Na­ stępnego dnia, 13 sierpnia ok. 10 rano w Lubatowej za kościołem znaczny oddział niemiecki z autem pancernym na czele zaatakował powyżej mostu oddział partyzancki rozlokowany na sąsiednim wzgórzu. Partyzanci, mimo przewagi Niemców, bronią maszyno­ wą i granatami zmusili ich do ucieczki. Unieruchomione auto pancerne spalo­ no. Jednak z meldunków zwiadowców wynikało, że Niemcy nadal zamierzają opanować Lubatową większymi siłami. W tej sytuacji por. Pik podjął decyzję o odesłaniu części ludzi do domów i wycofaniu oddziału na wschodni stok góry Cergowa, gdzie pozostało jedynie około 30 partyzantów. Jak wspominał W. Kandefer ps. Stróż, w połowie sierpnia brał „udział w zabezpieczeniu transportu broni przekazanej AK przez oficerów słowac­ kich z Lipowicy do Iwonicza. Złożona została w Iwoniczu na Turkówce” (jw., W. Kandefer ps. Stróż, Wspomnienia z przeżytych lat niemieckiej okupacji 1939–1945, s. 158). Według R. Sługoc­ kiego w tym czasie pojawiła się z wizytą „delegacja wojska słowackiego w skła­ dzie dwu oficerów (major i kapitan) oraz pięciu żołnierzy. Jako prezent do­ starczyli dwa furgony z bronią, amu­ nicją i granatami. Formalnie Słowacy wciąż byli sojusznikami Niemiec, ale „czując pismo nosem”, szykowali się do zmiany frontu. Oficerowie odbyli kil­ kugodzinne rozmowy z „Pikiem” i pod wieczór, mocno rozweseleni bimbrem, odjechali w stronę Dukli” (R. Sługocki, jw., s. 25). Trzeba pamiętać, że wówczas trwały na Słowacji przygotowania do powstania w związku z wkroczeniem Wehrmachtu na jej teren i w nadziei na szybką ofensywę Armii Czerwonej. W efekcie „29 sierpnia o godzinie 20.00 podpułkownik Ján Golian (szef sztabu generalnego wojsk lądowych armii sło­ wackiej, a jednocześnie dowódca kons­ piracyjnego Centrum Wojskowego na Słowacji) wydał wszystkim jednostkom armii słowackiej umówiony sygnał do rozpoczęcia antynazistowskiego pows­ tania rozkazem »zacznijcie wypędza­ nie«” (za: Wikipedia, Słowackie powsta­ nie narodowe).

KURIER·ŚL ĄSKI

„Pika” otworzyli (…) ogień w ich kie­ runku, natychmiast zalegli i odpowie­ dzieli również zmasowanym ogniem. Rozpętała się z obu stron intensywna strzelanina. Wobec zdecydowanej prze­ wagi nieprzyjaciela i przygwożdżenia (…) ogniem do ziemi, (…) por. „Pik”, widząc trudną sytuację, jej rozwiązanie znalazł w kolejnym ataku. Poderwał się z ziemi i z okrzykiem „chłopcy, ataku­ jemy!” ruszył naprzód. W tym momen­ cie otrzymał postrzał z broni ręcznej w udo prawej nogi. Przewrócił się i nie reagował. Widząc co się dzieje, cały oddział otworzył silny ogień w stro­ nę przeciwnika, pod osłoną którego

z karabinem maszynowym Diegtiario­ wa produkcji radzieckiej z magazyn­ kiem dyskowym na 47 naboi. Po chwili zmieniliśmy stanowisko w zarośla za Białym Orłem. Nagle spostrzegliśmy, że koło willi Ustronie stoi grupa około 15 żołnierzy niemieckich. (…) Drozd stanął jak wryty, wówczas mówię mu „strzelamy”. Wzięliśmy ich w krzyżo­ wy ogień i cała grupa legła na miejs­ cu. Nie wiedzieliśmy, czy wszyscy zgi­ nęli. Musieliśmy się szybko wycofać, ponieważ nie mieliśmy zapasowych magazynków. Załadowanie pustych potrwałoby zbyt długo, a nasza strze­ lanina na pewno zaalarmowała innych

Wzmagał się sowiecki ostrzał tych miejsc nad Uzdrowiskiem. W ogrodzie sióstr michalitek w Miejscu Piastowym stały już katiusze wycelowane na Iwonicz Zdrój. Ich odpalenie spowodowałoby totalny pożar i całkowitą zagładę Uzdrowiska… jeden z naszych (…) podczołgał się do niego i odciągnął go nieco do tyłu w kierunku lasu. Podczas tego starcia ranny został drugi z naszych żołnierzy ps. Dobry. Również Niemcy ponieśli pewne straty. Zginął jeden żołnierz, a drugi, Alzatczyk, został ranny. Cały oddział wycofał się do lasu, dowód­ cę, po wstępnym opatrunku, wzięli (…) pod ręce, a później na plecy i tak z wielkim trudem dotarli (…) do Sa­ nata. (…) Już przy pomocy sanitariu­ szy przeniesiono również pozostałych rannych, tj. „Dobrego” i Niemca. Za­ alarmowany odgłosem walki przybył oddział niemiecki w sile 200 żołnierzy, lecz nie napotykając na opór, zabrali z Sanata rannego Alzatczyka, po czym skierowali się w stronę Excelsioru (K. Nycz, Rzeczpospolita Iwonicka…, op. cit., s. 81–89).

W

ykorzystując nieskoor­ dynowane akcje party­ zantów, „Niemcy nacie­ rali na partyzancką kompanię z kilku kierunków z zamiarem jej całkowitej likwidacji. Oprócz grupy nacierającej na kopalnię Lubatówka, druga gru­ pa [około 200 niemieckich żołnierzy] posuwała się do Excelsioru od strony zachodniej. Trzecia grupa obrała ten sam kierunek, lecz drogą od pensjo­ natu Ustronie. Czwarta (…) od tego pensjonatu (…) skierowała się koło skoczni narciarskiej do kolonii domów na tzw. Turkówce. Zamierzano w ten sposób okrążyć oddział (…) i zamknąć pierścień. Oddział wymknął się z tego okrążenia, ukrywając się w lesie na sto­ ku góry Przedziwnej”.

Niemców. Zauważyliśmy tylko, że dru­ ga grupa niemieckich żołnierzy stała koło pensjonatu Niespodzianka, w od­ ległości około 70 m od nas. Na pewno słyszeli strzały, lecz bali się podejść, nie wiedząc, z jak licznym przeciwnikiem mają do czynienia. Oddali tylko jeden strzał z miotacza ognia do tego budyn­ ku, który będąc drewnianą budowlą, natychmiast zapalił się. (…) wycofa­ liśmy się lasem w kierunku Excelsio­ ru, gdzie w otaczającym lesie była już reszta (…) oddziału. Była to ostatnia (…) akcja w tym dniu” (W. Murdzek, jw., s. 166–168). Następnego dnia, 14 września, po­ dano do wiadomości partyzantów roz­ kaz Komendy Inspektoratu AK o roz­ wiązaniu oddziału. Nie było to jednak takie proste – wokół krążyły niemie­ ckie patrole. Dlatego następne dni upływały „rozwiązanym” partyzan­ tom na ubezpieczonym odpoczynku w lesie na zboczu góry [Przedziwnej – S.O.] (…) powyżej Excelsioru i na obserwacji ruchów wojsk niemieckich. (…) Ubezpieczały nas (…) posterun­ ki obserwacyjne” (W. Murdzek, jw., s. 166–168). W czasie, gdy działalność partyzanckiej kompanii AK była moc­ no ograniczona, a w centrum Uzdro­ wiska panoszyły się frontowe oddziały niemieckie, pełną parą pracował „par­ tyzancki szpital polowy dr. J. Aleksie­ wicza, ponieważ chorych i rannych co dzień przybywało. Było ich jed­ norazowo w budynku Sanato około 100 osób. (…) Wśród 100-osobowej pracującej na zmiany ekipy zdrowych ludzi z obsługi szpitala dużą grupę sta­ nowiła ludność wysiedlona z Krosna

edług K. Nycza, po 15 września atakująca Iwonicz Armia Czerwona zlokalizowała baterię niemieckich dział i moździerzy na górze Winiarskiej, któ­ rej nie udało się zlikwidować party­ zantom „Pika”. W rezultacie wzmagał się sowiecki ostrzał tych miejsc nad Uzdrowiskiem. W ogrodzie sióstr mi­ chalitek w Miejscu Piastowym stały już katiusze wycelowane na Iwonicz Zdrój. Ich odpalenie spowodowało­ by totalny pożar i całkowitą zagładę Uzdrowiska… Jednak dzięki księdzu Erazmowi Skórnickiemu, który tłuma­ czył sowieckiemu dowódcy, stacjonu­ jącemu na plebanii w Iwoniczu Wsi, że w Uzdrowisku znajdują się setki osób wysiedlonych z Krosna, Jasła i innych miejscowości, a większość infrastruk­ tury mieszkalnej i użytkowej stanowi zabudowa drewniana, ani jeden po­ cisk czy rakieta nie spadły na Zdrój” (K. Nycz, s. 94). Ostatnia potyczka partyzantów z Niemcami na terenie Iwonicza Zdroju miała miejsce 19 września. W. Murdzek wspominał: „Stałem na posterunku (…) nieopodal dużego drzewa o wy­

W ciągu następnych 8 dni trwały zacięte walki, a Niemcy dla uzyskania lepszej widoczności na przedpolu, we wtorek 12 września, po wysiedleniu ze strefy przyfrontowej wszystkich mieszkańców, w godzinach przedpołudniowych spalili 38 budynków. drążonym wewnątrz pniu. Właśnie w tym drzewie urządził sobie punkt obserwacyjny jeden z naszych (…) pochodzący z Krakowa, o pseudoni­ mie Kurierek. Przez wydrążony otwór w pniu drzewa obserwował przedpole, będąc (…) niezauważalny. W pewnej chwili (…) coś zauważył, bo przywo­ łał mnie i polecił podejść bliżej siatki ogrodzenia Excelsioru. Wybrałem so­ bie za cel krzak bujnej leszczyny i kiedy

Por. Zbigniew Cerkowniak ps. „Boruta”

doszedłem do niego, zobaczyłem, że z drugiej strony stoi Niemiec. Natych­ miast krzyknął do mnie „Hande hoch!”. Nie namyślając się (…), puściłem do niego serię z mojego stena i Niemiec padł na miejscu. (…) Rozpętała się bez­ ładna strzelanina z obu stron, po czym Niemcy ustąpili, bojąc się wejść do lasu. Do końca dnia przeczekaliśmy w le­ sie. Następnego dnia, tj. 20. 09. 1944 r. rano, oddział iwonickiego zgrupowania partyzanckiego Iwo został rozwiązany [ostatecznie – S.O.]. Wcześniej ukryli­ śmy broń i inne materiały, (…) zakopu­ jąc je w ziemi w wiadomych miejscach. Zaczęliśmy schodzić z lasu w kierun­ ku Uzdrowiska. W rejonie Turkówki spotkaliśmy pierwsze rosyjskie czoł­ gi, jadące od wsi Bałucianka i Wólka” (W. Murdzek, jw., s. 166–168). W tym czasie podczas rozminowywania dla czołgów sowieckich drogi z Klimkówki do Iwonicza-Uzdrowiska zginęli śmier­ cią bohaterską dowódcy partyzantów: por. „Boruta” i zastępca rannego por. „Pika”, plut. Stanisław Klar „Bob”… W takich okolicznościach Rzecz­ pospolita Iwonicka dotrwała do chwili ucieczki Niemców i wkroczenia Armii Czerwonej. Rabunek budynków i urzą­ dzeń sanatoryjnych, który wówczas nastąpił, powstrzymała interwencja dr. J. Aleksiewicza u dowódcy rosyj­ skiego i przypomnienie o rannych, któ­ rych uratował w swoim Sanato. Nie powstrzymało to jednak aresztowań wśród żołnierzy AK, wy­ wózki w głąb Rosji i śmierci wielu bo­ haterów Rzeczpospolitej Iwonickiej (m.in. por. „Pika”) już w „wyzwolonej” ojczyźnie… K Materiały źródłowe, w tym fotografie, zos­ tały udostępnione przez Stowarzyszenie Przyjaciół Iwonicza-Zdroju.


STYCZEŃ 2O19 · KURIER WNET

11

KURIER·ŚL ĄSKI

N

ie ma żadnych dowodów, że te kadry są najlepsze, jakie możemy mieć – jakkolwiek tak się je traktuje nie tylko w ustawach, a wiele wskazuje na to, że te kadry są znacznie słabsze od polskich możliwości. Nie bez przyczyny, skoro kadry akademickie przez lata komuni­ zmu formowano w warunkach nega­ tywnej selekcji i ten sposób wiele się nie zmienił w III RP. W PRL-u zarządzają­ cy nauką na wyższych szczeblach pod­ legali nomenklaturze, a na szczeblach niższych preferowano spolegliwych wo­ bec systemu, eliminując tych, którzy stanowili zagrożenie – rzeczywiste czy urojone – dla przewodniej siły narodu. Trzeba też pamiętać, że ok. 1/3 polskie­ go potencjału akademickiego znajduje się poza granicami kraju i dla nauki uprawianej w Polsce ten potencjał jest wykorzystywany w znikomym stopniu.

Pamięć o czystce akademickiej ’68 W roku 2018 minęło 50 lat od zna­ miennego roku 1968, kiedy z syste­ mu akademickiego odeszło wielu na­ ukowców pochodzenia żydowskiego. Ta pozamerytoryczna czystka jest nadal znana w przestrzeni publicznej i nawet eksponowana na wysokich szczeblach. „Skutkiem Marca 1968 r. było ze­ rwanie ciągłości polskiej nauki. Marzec 1968 r. stał się pretekstem nie tylko do czystek antysemickich, ale również do uderzenia we wszystkich, którzy by­ li wierni tradycji niezależności aka­ demickiej, dążenia do prawdy ponad podziałami ideologicznymi” – ocenił w rozmowie z PAP wicepremier, mi­ nister nauki i szkolnictwa wyższego Jarosław Gowin. „Z Polski wyemigro­ wały setki, o ile nie tysiące naukowców pochodzenia żydowskiego”. A prezydent Andrzej Duda pod­ czas obchodów 50. rocznicy Marca ’68 na Uniwersytecie Warszawskim powie­ dział: „Niektórzy mówią, że dzisiejsza Polska powinna przeprosić za tamten antysemicki akt dokonany przez ów­ czesne władze. Za to, że byli tacy Polacy, którzy się do tego wtedy przyłączyli. Za to, że wypędzono z Polski – bo tak trzeba to powiedzieć – paręnaście tysięcy ludzi”. Fakt, że wielu naukowców, i to uty­ tułowanych, odeszło wówczas z pol­ skich uczelni, ale wielu z nich na tych uczelniach nie powinno być zatrud­ nionych ze względu na swoje poczy­ nania u zarania instalacji systemu ko­ munistycznego w Polsce, ze względu na współpracę z aparatem terroru (jak np. czołowe postaci tych „wypędzonych” – Zygmunt Bauman czy Włodzimierz Brus), w tym udział w czystkach aka­ demickich okresu stalinowskiego. Ciekawe, że o wydarzeniach, o tej czystce roku 1968 „pamiętają” ci, któ­ rych jeszcze nie było na świecie lub chodzili wówczas, co najwyżej, w krót­ kich spodenkach.

Niepamięć o czystce akademickiej epoki „jaruzelskiej” O czystkach późniejszych, które mia­ ły miejsce w epoce „jaruzelskiej”, ja­ koś się nie wspomina lub wspomina nader rzadko i oględnie. Nie podnosi się ich skutków dla degradacji syste­ mu akademickiego, obniżenia poziomu nauki i edukacji w Polsce, jakby pa­ mięć o tych czystkach dla dzisiejszego

społeczeństwa, w szczególności dla społeczności akademickiej, była nie­ wygodna. Wśród opozycji antykomunistycz­ nej nieraz mówi się o braku oczyszcze­ nia kadr akademickich u zarania III RP, ale niemal nie mówi się o oczyszczeniu kadr akademickich u schyłku PRL-u, pod batutą SB-PZPR, przez nomenkla­ turowe władze uczelni! Oczyszczenia z elementu niewygodnego, wrogo, czy choćby krytycznie nastawionego do

to często metody i wyniki tych badań budzą konsternację. Bywa tak, że rze­ kome badania nad pokrzywdzeniem w PRL-u prowadzi się tylko wśród be­ neficjentów, którzy z sukcesem przeszli weryfikację, ale nie wśród poszkodo­ wanych, którzy takiej politycznej, po­ zamerytorycznej weryfikacji – nie prze­ szli! Przykładem są poczynania komisji senackiej UJ, „mającej rozpoznać skalę represji i wyrządzonych krzywd pra­ cownikom i studentom UJ w PRL–u”,

Minął rok, w którym rozpoczęto wdrażanie w życie innowacyjnej Konstytucji dla nauki. Nad ustawą debatowano wiele, ale nie podjęto nawet próby odpowiedzi na pytanie, skąd się wzięły obecne kadry akademickie, koncentrując się na tym, aby tym obecnym kadrom było lepiej, niż jest.

Zapomniana wielka czystka akademicka Józef Wieczorek

systemu komunistycznego; z elementu stanowiącego zagrożenie dla „przewod­ niej siły narodu” i dla komunistyczne­ go systemu wychowywania młodzieży akademickiej. Nad tą czystką rozciągnięto zasło­ nę milczenia i nie ma woli żadnej opcji, aby poznać jej zakres, przebieg i skutki. Nie bada się strat wojennych na froncie akademickim podczas wojny jaruzelsko-polskiej, mimo że te stra­

Ciekawe, że o wydarzeniach, o tej czystce roku 1968 „pamiętają” ci, których jeszcze nie było na świecie lub chodzili wówczas, co najwyżej, w krótkich spodenkach. ty doprowadziły do akademickiej luki pokoleniowej u zarania III RP. System opuściło wtedy wielokrotnie więcej lu­ dzi nauki i studentów, niż w znamien­ nym roku ’68, i to tych, którzy nie mieli grzechów kolaboracji z systemem ko­ munistycznym, tylko często stawiali opór antykomunistyczny. W wyniku tej lustracji/weryfikacji nie usuwano tych, którzy byli/współpracowali z tajnymi/ jawnymi współpracownikami systemu komunistycznego, tylko tych, którzy nie byli/współpracować nie chcieli z bu­ downiczymi systemu komunistycznego i do budowy tego systemu się nie nada­ wali! Nie respektowali wartości/etyki na opak tego przestępczego (także dla nauki i edukacji) systemu. Jedni zdołali wydostać się ze znie­ wolonej Polski, inni zostali zmuszeni do jej opuszczenia, jeszcze inni zna­ leźli się poza systemem kształcenia na poziomie wyższym, aby nie wpływali na młodzież akademicką niezgodnie z pryncypiami socjalistycznymi. I nikt ich za to wypędzenie, nieraz dożywot­ nie, za zniszczenie warsztatów pracy – nie przeprasza! Wilcze bilety, powyda­ wane im w PRL-u, nadal bywają ważne, a badania tych haniebnych czystek są źle widziane. Jeśli te kwestie się bada,

które opisałem przed laty w tekście Po­ wracająca fala zakłamywania historii (dostępny w archiwum Witryny Oby­ watelskiej Józefa Wieczorka). Mimo, że Komisja Senacka UJ ba­ dania nad pokrzywdzonymi prowadzi­ ła, to jednak dokumentów z jej „badań” brak! Nie odpowiedziano nawet na pos­ tawione pytanie: Dlaczego nikt się nie zwrócił do pracowników usuniętych z uczelni, skoro komisja miała rozpo­ znać krzywdy, a usunięcie z uczelni należało do krzywd szczególnie do­ tkliwych? Pokrzywdzonych szczegól­ nie należałoby szukać poza murami uczelni, poza listami płac, bo zwykle pokrzywdzeni żadnych płac już w UJ nie otrzymywali, nawet jak jeszcze pra­ cowali naukowo (patrz ramka).

Ustawy „jaruzelskie” Czystki akademickie lat 80. to efekt wdrażania w życie systemu prawne­ go, a właściwie bezprawnego, junty Jaruzelskiego – nielegalnego dekretu o stanie wojennym, wprowadzonego

Ostatnią dekadę listopada zdominowała nagła wolta Wojciecha Kałuży, dzięki której Prawo i Sprawiedliwość przejęło władzę w śląskim sejmiku. Wśród wielu komentarzy i opinii warty upowszechnienia wydaje się wywiad, jakiego Radiu Piekary, w osobie redaktora Marcina Zasady, udzielił były już marszałek województwa śląskiego Wojciech Saługa. Warto zapoznać się z wywiadem, gdyż oddaje on stan umysłu regionalnych liderów PO.

Kto rządził województwem śląskim? Zbigniew Kopczyński

M

arszałek zaczął klasycznie od zdrady i oszustwa, ale gdy przeszedł do korup­ cji, red. Zasada zapytał o dowody. Tu polityk musiał przyznać, że ich nie ma, lecz dodał „jeszcze”, bo­ wiem znany tropiciel pisozbrodni Bo­ rys Budka przygotowuje doniesienie do prokuratury, więc tajemnice umowy PiS–Kałuża zostaną ujawnione. Komentując przytoczone przez Marcina Zasadę przykłady zmiany frontu przez innych polityków, mar­ szałek przywołał nieznaną wcześniej zasadę – nazwijmy ją Lex Saługa – zgodnie z którą przejścia polityków

przez zorganizowaną grupę przestęp­ czą o charakterze zbrojnym i ustaw wprowadzonych w stanie wojennym i powojennym, kiedy prawo jeszcze zaostrzano, co miało zastępować lukę bezpieczeństwa dla systemu totalitarne­ go, stworzoną po wycofaniu z ulic czoł­ gów i transporterów opancerzonych. Ustawa o szkolnictwie wyższym wprowadzona w 1982 r., przygotowa­ na przy pewnym udziale sił solidar­ nościowych, ale wprowadzana w życie

dopuszczalne są jedynie w „okienkach transferowych” przed wyborami, a po wyborach już nie. Wynika z tego, że to, czy polityk oszukuje wyborców, zależy – według Wojciecha Saługi – od tego, kiedy to czyni. Usprawiedliwiał wulgaryzmy rzu­ cane z trybuny demonstracji w Żo­ rach jako naturalny „skutek wzbu­ dzenia emocji”. Zresztą demonstrację tę, według niego, zorganizowali spon­ tanicznie wyborcy, a politycy Platfor­ my jedynie „pojawili się”. Zapewne przypadkiem. Jeśli w tym momencie ktoś myśli, że marszałek „odleciał”, spieszę z zapewnieniem, że to jedynie

kołowanie przed startem. Dalej było jeszcze lepiej.

M

iast zamierzonej grozy, los Wojciecha Kałuży przed­ stawiony przez marszałka wzbudza jedynie rozbawienie. „W mo­ mencie głosowania nie był człowiekiem wolnym. (…) W trakcie głosowania została zabrana wolność panu Kałuży. Radny Kałuża zniknął przed sesją, nie wiemy, gdzie był, co robił. Nie odbierał telefonów”. Wszystko jasne: pisowscy siepacze porwali Wojciecha Kałużę, a następnie torturami lub wymyślnymi środkami

w warunkach terroru, bynajmniej nie uchroniła niepokornych kadr akade­ mickich od strat. Usunięto wówczas ze stanowisk wielu rektorów, prorektorów, dziekanów pochodzących z wyborów roku 1981. Wielu młodszych pracowni­ ków pozbawiano etatów na uczelniach. Łukasz Kamiński w 2001 r. („Rzeczpo­ spolita”) nazwał to wielką czystką, bo „wnioski kadrowe” podjęto wobec 11% nauczycieli akademickich! Ale ta czystka nie dała spodziewa­ nych rezultatów dla ówczesnej junty, stąd konieczne było przygotowanie od­ powiedniej nowelizacji prawa akade­ mickiego, aby zapewnić ład i porządek na uczelniach, a przewodniej sile naro­ du – dominację w utrwalaniu systemu komunistycznego.

W aktach partyjnych (źródło: AAN, PZPR, LYIII/185, b.p., mps. – w Spętana akademia, tom 2, Pol­ ska Akademia Nauk w dokumen­ tach władz PRL. Materiały partyjne 1950–1986, Pleskot P., Rutkowski T.P, IPN 2012) czytamy: „Strategicznie

farmakologiczno-psychologicznymi zmusili go do przyjęcia funkcji wice­ marszałka. Na sesji radni PiS-u otaczali tego zniewolonego człowieka, nie do­ puszczając do nawiązania jakichkol­ wiek relacji ze zdążającymi na ratunek radnymi Koalicji Obywatelskiej. W opi­ sie brakuje jedynie kajdan i kuli u nóg. Po uświadomieniu słuchaczom tragicznego losu Wojciecha Kałuży, marszałek wyjawił swój stan psychicz­ ny: „Czuję się, jakby mi ktoś ukradł au­ to. Wiem kto, a ten, kto ukradł, jeździł tym kradzionym samochodem i z tego się cieszył, i śmiał nam się w twarz”. Uwagę redaktora Zasady: „To nie był wasz samochód. Chcieliście go kupić, tak jak PiS”, puścił mimo uszu i peroro­ wał dalej o „przejęciu władzy, zabraniu władzy, wrogim przejęciu” itp. Ten właśnie fragment wywiadu oddaje najlepiej mentalność liderów śląskiej i chyba nie tylko śląskiej Plat­ formy. Oni naprawdę byli przekonani, że władza należy im się jak psu kiełbasa, a sięganie po nią przez konkurentów politycznych jest zbrodnią zasługująca na surową karę. Ponieważ żyję już sporo lat i długo interesuję się polityką, taka postawa

kluczowym problemem naszego sys­ temu szkolnictwa wyższego i nauki jest przywrócenie wpływu partii i państwa na politykę kadrową w tych środowiskach w myśl postanowień XIII Plenum KC PZPR [z 1983 r.]. Niezbędny jest w tym zakresie kom­ pleks przedsięwzięć legislacyjnych, organizacyjnych, politycznych i ma­ terialnych, które spowodują, że do zawodu nauczyciela akademickiego i pracownika nauki przychodzić bę­ dzie najzdolniejsza młodzież o zdecy­ dowanych, prosocjalistycznych posta­ wach, a niespełniający tych wymagań będą mogli być zwalniani (…). Do najniezbędniejszych z nich należą: nowelizacja ustawy o szkolnictwie wyższym, przejście na kontraktowe zatrudnienie niektórych grup nauczy­ cieli akademickich, etatyzacja uczelni, bezwzględne przestrzeganie kryte­ riów naukowych i ideowo-politycz­ nych doboru kandydatów na staży­ stów, asystentów i doktorantów (…) Akademickie i naukowe organy sa­ morządowe muszą podjąć ostrą walkę z występującymi zbyt często w tych środowiskach lekceważeniem i selek­ tywnym traktowaniem obowiązków służbowych, niską efektywnością i ja­ kością pracy naukowej, dydaktycznej, a zwłaszcza wychowawczej, nieprze­ strzeganiem etyki pracownika nauki i nauczyciela akademickiego socjali­ stycznego państwa”. Zgodnie z tymi dyrektywami przy­ gotowano nowelizację prawa akademic­ kiego (rok 1985), aby dokonać prze­ glądu kadr akademickich, także pod batutą SB (patrz ramka).

kolegom partyjne poparcie, a po drugie zapewne mścił się, że uczelnie w sposób demokratyczny wybrały nie tych, któ­ rych partia sobie życzyła. Pracownicy UAM przesłali ministrowi Benonowi Miśkiewiczowi medal z jego podobizną i łacińską sentencją Vilem fieri auso, która w języku polskim oznacza: »Te­ mu, który odważył się być podłym«, z podpisem: Społeczność Akademicka”. Uniwersytet Jagielloński nie po­ daje takich informacji, bo badania profesorów nad pokrzywdzonymi,

Współdziałanie sił partyjnych, SB, ministerstwa i władz uczelnia­ nych okazały się owocne. O tej wery­ fikacji kadr można np. przeczytać na stronach Uniwersytetu Gdańskiego: „Czystka na uczelniach. Pod koniec 1985 r. Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego Benon Miśkiewicz podjął decyzję o zwolnieniu z kierowniczych funkcji w wyższych uczelniach około 40 osób, w tym sześciu rektorów. Mini­ ster skorzystał z uprawnień nadanych w znowelizowanej ustawie, że rektorów i dziekanów może zmienić w każdym czasie. Największą czystkę przeprowa­ dzono w Poznaniu, gdzie odwołano rektorów wszystkich uczelni oprócz Akademii Ekonomicznej, wszystkich prorektorów i dziekanów (z wyjątkiem jednego w UAM). Wiązało się to z poznańskimi korzeniami ministra Miśkiewicza – po pierwsze chciał zapewnić swoim

Jednakże prawdą jest, że i na UJ dokonywano w końcu 1986 r. poli­ tycznej weryfikacji kadr poprzez oce­ ny pozamerytoryczne wystawiane przez anonimowe – do dnia dzisiej­ szego [!] gremia, bez podawania uza­ sadnienia, bez możliwości odwołania się do niezależnej instancji, bez moż­ liwości zaskarżenia do sądu, a wśród ocen podkreślano negatywny wpływ na młodzież akademicką, negatywną postawę obywatelską, negatywną po­ stawę etyczno-moralną czy niewłaści­ wość charakteru. Niezłomni, nonkonformiści nie mieli żadnych szans na pozostanie na uczelni i tak już pozostało, a beneficjen­ ci czystek zadbali o niemal absolutną nieznajomość wielkiej czystki akade­ mickiej schyłku PRL-u. K

zaczęła mi się z czymś kojarzyć. A kie­ dy usłyszałem z ust Wojciecha Sału­ gi o istniejącej w Platformie „zbioro­ wej mądrości partii politycznej”, moje skojarzenia nabrały bardzo realnych kształtów.

i należą się im, tak jak jemu stanowisko marszałka. A kto tego nie respektuje, jest przestępcą. Wywiad kończą rytualne zaklęcia o „marszu PiS-u do niszczenia demokra­ cji, niszczenia konstytucji, wyprowadze­ nia Polski z Unii Europejskiej” i oczywiś­ cie: „Dzisiejsza władza w Sejmiku nie ma legitymacji demokratycznej”. Można tutaj zapytać, czy marsza­ łek wie, co mówi? Nie chodzi tu jednak o to, co marszałek mówi ani co wie, lecz o sposób myślenia jego i jego otocze­ nia. Zachowują się jak dzieci, którym ktoś zabrał zabawki, bo nie rozumieją, że demokracja polega również na tym, że raz ma się władzę, a innym razem nie. Rozstanie z ukochaną zabawką wy­ maga pewnej dojrzałości. Dzieciom przychodzi to trudniej i często wywo­ łuje agresję. Różne są domysły co do moty­ wów, jakie kierowały marszałkiem Ka­ łużą. Całą prawdę zna tylko on. Innym pozostają spekulacje, a te są przeróżne: od motywów materialnych po ideowe. Do tej gamy hipotez dołożę swoją: być może Wojciech Kałuża zbyt dobrze poznał tych, z którymi miał współ­ pracować. K

W

takie same tony uderza marszałek, opisując dzia­ łania nowych władz woje­ wództwa: „Bezprawne wejście do spó­ łek i bezprawne odebranie prezesom spółek komputerów, zgrywanie czegoś na serwery, wynoszenie majątku, który nie należy do samorządu”. Wojciech Saługa najwyraźniej zapomniał, że owi prezesi są jedynie pracownikami, a nie właścicielami tych spółek ani sprzętu, jaki otrzy­ mali jedynie do użytku służbowego. Właścicielem tych spółek i całego ich majątku jest samorząd, reprezentowa­ ny przez Zarząd Województwa, i jako właściciel ma prawo odebrać swoją własność i sprawdzić użytkowanie służbowego sprzętu. W mniemaniu Wojciecha Saługi należące do spółek samorządowych komputery i inny sprzęt służbowy sta­ nowią prywatną własność prezesów

Niezłomni, nonkonformiści nie mieli szans na pozostanie na uczelni, a beneficjenci czystek zadbali o niemal absolutną nieznajomość wielkiej czystki akademickiej schyłku PRL-u. prowadzone tylko wśród beneficjen­ tów systemu, takich pokrzywdzonych, rzecz jasna, nie wykazały. Widocz­ nie dziesiątki zidentyfikowanych TW (i setki nieujawnionych do tej pory w przestrzeni publicznej „jawnych współpracowników” z PZPR) tak znakomicie ochraniały powierzony im obiekt, że rzekomo nikomu włos z głowy nie spadł! A zatem w czasach jaruzelskich, czyli w czasie „stopnio­ wej normalizacji systemu” (w ujęciu profesorów UJ) – istne dolce vita! (por. „Kurier WNET”, grudzień 2018 – Czy na terytorium Uniwersytetu Jagielloń­ skiego wprowadzono stan wojenny?).

Nieco więcej na ten temat można przeczy­ tać na mojej stronie Lustracja i weryfikacja naukowców PRL – https://lustronauki.word­ press.com/.


KURIER WNET · STYCZEŃ 2O19

12

KURIER·ŚL ĄSKI

Śląsk, Zagłębie i polski górnik ofiarami kłamstwa ekologicznego? Jacek Musiał

W

ynikało to z faktu, że warunki meteorologicz­ ne i wodne dużej części Górnego Śląska nie sprzyjały powsta­ waniu smogu w takim stopniu, jak w Londynie. Sytuacja zaczęła zmieniać się na niekorzyść dopiero wraz z rozwojem motoryzacji. W okresie minionych 30 lat na świecie dokonała się rewolucja w dziedzinie odpylania, oczyszczania spalin i innych wyziewów i zmiany procesów technologicznych (techno­ logical breakthrough). W okresie prze­ mian ustrojowych pewnie można było wdrożyć wszystkie te metody postępu technicznego w polskim przemyśle. Polska, z rosnącym zadłużeniem, mało efektywną ekonomią, była wtedy tar­ gana strajkami i sankcjami Zachodu, więc prawdopodobnie nie byliśmy już w stanie podjąć się działań unowocześ­ niających nasz przemysł w kierunku poprawy warunków środowiska. Za­ miast postępu zlikwidowaliśmy lwią część śląskiego przemysłu węglowego i powiązanego. W tym samym czasie dotarła do Polski presja z teorią (jakoby) strasz­ liwej szkodliwości dwutlenku węgla pochodzącego ze spalania węgla i nie­ szkodliwości (jakoby) spalania paliw płynnych: ropy naftowej i gazu ziem­ nego. Dało to impuls do demontażu przemysłowej potęgi Polski (jeszcze w latach 70. stanowiliśmy omal 10. po­ tęgę przemysłową na świecie). Jakież proste było zlikwidowanie przemysłu w porównaniu z wizją mozolnej i kosz­ townej jego modernizacji! Odbyło się to w atmosferze przekonania społeczeń­ stwa, że to dla jego dobra i dla ochrony świata przed efektem cieplarnianym powodowanym przez polski (!) CO2. Można było odnieść wrażenie, że po­ wtarzana w mediach mantra o szkodli­

nadal na nielicznych już górników, ci obecnie zawistni internauci, zamiast bezproduktywnie obrażać, też mogą podjąć pracę w górnictwie. Nikt przecie tego nie bronił wtedy, nie broni i teraz. Wspomniany „hejt” spotkał nie tylko ten zacny zawód, ale odnosił się (co trzeba zauważyć z przykrością i wciąż to trwa) do całych regionów Ślą­ ska i Zagłębia, i to przy pełnej zgodzie właścicieli portali, w których zamiesz­ czane są komentarze. Czy mieszkań­ cy Śląska i Zagłębia zasłużyli na takie traktowanie?

Uwolnić społeczeństwo od węglofobii Społeczeństwo, nie tylko to polskie, bardzo łatwo przyjmuje tezę wielkiej szkodliwości CO2. Istotne są pewne skojarzenia słów. W wielu językach bar­ dzo podobnie przecież brzmią nazwy „tlenek węgla”, który jest gazem śmier­ cionośnym, i „dwutlenek węgla”, bądź „tlenek węgla IV” (carbon monooxide­ -carbon dioxide). O tlenku węgla wszy­ scy słyszeli, co roku media informują o zgonach ludzi nim zatrutych. Dla przeciętnego Kowalskiego nie ma też wielkiej różnicy pomiędzy smo­ giem i CO2 utożsamianym z węglem. Smog może powstawać w sprzyjających warunkach hydrometeorologicznych podczas spalania węgla (ale i ropy, i ga­ zu) w wadliwie wykonanych instala­ cjach (piecach, kotłach). Nie występuje podczas spalania we współczesnych elektrociepłowniach. Warto jednak zwrócić uwagę na fakt, że w Paryżu nie spala się węgla, a smog paryski jest gorszy od polskiego. CO2 to zaś gaz nietrujący, niezbędny dla życia roślin, gaz, który w latach 80. ubiegłego wie­ ku został obwiniony jako domniemany główny sprawca globalnego ocieplenia.

CO2 to gaz nietrujący, niezbędny dla życia roślin, gaz, który w latach 80. ubiegłego wieku został obwiniony jako domniemany główny sprawca globalnego ocieplenia. wości węgla i CO2 oraz zafałszowana in­ terpretacja efektu cieplarnianego (który jest faktem, ale raczej w innym mecha­ nizmie) jakby zostały przygotowane przez socjotechników pracujących dla lobby paliw płynnych i energetyki ją­ drowej. Oglądając debaty telewizyjne na temat węgla i górników, spoglądając w niektóre gazety i przeglądając portale internetowe, dochodziło się do wnio­ sku, że węgiel jest zły, że górnictwo jest złe, że przemysł jest zły, a górnicy to ludzie zasługujący na szczególne pięt­ nowanie. Węgiel, który kiedyś określa­ no mianem czarnego złota, od tej po­ ry zaczął być wpisywany w społeczne emocje jako najgorsze zło, i to wraz z górnictwem, przemysłem i Śląskiem. Największe odium spadło na gór­ ników. Na tych emerytowanych i tych obecnie ciężko pracujących. Prestiżo­ wy, szanowany i niebezpieczny zawód, który kiedyś był powodem niezwykłej dumy, stał się teraz w Polsce obiek­ tem zmasowanego ataku w mediach, a szczególnie na funkcjonujących w sie­ ci forach. Pod każdym tendencyjnym artykułem na temat efektu cieplarnia­ nego, w sieci pojawiały się setki wpisów na temat polskiego górnictwa i górni­ ków, gdzie „wszystkowiedzący” inter­ nauci ubliżali górnikom. Media ewi­ dentnie przyzwalały im na wylewanie swojej zawiści i zazdrości z powodu przywilejów i zarobków... jakie górni­ cy zasłużenie mieli w minionym wie­ ku. Ale przecież w ubiegłym wieku nie było w Polsce bezrobocia i wystarczyło tylko trochę chęci, a każdy mógł zostać górnikiem i zarabiać nieco lepiej aniżeli w innych zawodach. Także dziś, kiedy realia zarobków górniczych są dalekie od wyobrażeń tych, którzy w sieci plują

Kolejną sprawą jest wiarygodność istotności wpływu dwutlenku węgla na globalne ocieplenie. Jeszcze do ok. 2004 roku było to przyjmowane za dog­ mat. Polscy pogromcy mitów – stu­ denci AGH – podważyli tę tezę. Ale do dziś obowiązuje ona jako pretekst do nakładania przez państwa podatków. Na zakończenie postawię pytania. Czy Śląsk, Zagłębie i przede wszystkim – godność górników i pracowników przemysłu nie padły ofiarą psycholo­ gicznego aspektu międzynarodowego oszustwa ekologicznego? Czy impul­ sem antagonizującym społeczeństwo nie jest lobbing promujący naciągane teorie, że węgiel i CO2 są przyczyną wszelkiego zła klimatycznego? A już najgorsze jakoby – to polski dwutle­ nek węgla? Wmawiając politykom, że węgiel jest zły, a paliwa płynne są dobre, przy niższych kosztach wydobycia i przesy­ łu ropy naftowej i gazu w porównaniu do węgla, można nabywcom sprzeda­ wać paliwa płynne po cenach znacznie przewyższających ich faktyczną war­ tość. Czyż to nie majstersztyk? Tylko dlaczego ten chwyt marketingowy ma się to odbywać za cenę odbierania czci górnikom i powiązanym zawodom? Potęga gospodarcza Polski z lat 70. wiązała się z większą dewastacją środo­ wiska aniżeli w najbogatszych krajach Zachodnich, które ten okres przeszły o dekadę wcześniej. Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą: gdy coś produkujesz – masz odpady. Gdy nie robisz nic – odpadów nie masz, ale... masz długi, a bardzo trudno być bogatym i nie mieć wsparcia w bogactwach naturalnych i potężnym przemyśle. Nieliczne tylko wyjątki potwierdzają regułę. K

O

prócz ówczesnej głowy Kościoła katolickiego swoje poparcie dla tejże publikacji wyrazili liczni hierarchowie, między innymi bisku­ pi francuscy, niemieccy i poznańscy. Recenzje ówczesnych czasopism lokal­ nych były entuzjastyczne i podkreślały popularność książki pośród nadreń­ skich wiernych, zwracały uwagę na jej tłumaczenie na język polski, budujące i pouczające treści, liczne ilustracje, gustowną oprawę, a także niską cenę 12 marek – równowartość nieco ponad 4 gramów złota, wtedy powszechnie stosowanego przez emisyjną politykę władz Reichsbanku. Pozycja polecana była jako prezent. I słusznie, bowiem nawet po ponad stu latach wcale nie straciła na wartości. Księga jest obszerna – składa się aż z 776 stron i ma standardowy wtedy format ćwiartkowy 20/26 cm. Zagorzali bibliofile może nie uznają jej za pokaź­ ną, ale przeciętnemu czytelnikowi wyda się całkiem spora. Oprawiona została w twardą okładkę, tłoczoną, ze złoce­ niami, wewnątrz podklejoną ornamen­ tem z herbem papieskim. Drukowana pismem stylowym, acz dobrze czytel­ nym. „Język potoczysty” w tłumacze­ niu zrozumiałym dla „ludu polskiego robotniczego na obczyźnie” – jak re­ klamowała go „Gazeta Katolicka” nr 105 z 1897 roku. W treści książka jest przebogata. Dzieli się na dwie części, które w spisie rzeczy mają wyszczególnione najważ­ niejsze religijne uroczystości oraz do­ datkowo żywoty najpopularniejszych świętych, zredagowane przez księdza Bernarda Gustava, proboszcza Bayerle. W specjalnym dodatku zostały przed­ stawione życiorysy: Ojca Świętego Le­ ona XIII i księdza kardynała Mieczy­ sława hrabiego Halki-Ledóchowskiego. Wydawcą nakładu była księgar­ nia Schafsteina i Sp. z Kolonii. Apro­ batę dla polskiego tłumaczenia wydał ksiądz Florian Stablewski, Arcybiskup Gnieźnieński i Poznański.

Jest to elegancka książka wydana przy końcu XIX wieku, za pontyfikatu Papieża Leona XIII. Jego Świętobliwość osobiście „raczył łaskawie przyjąć to dzieło i użyczył mu błogosławieństwa apostolskiego”, jak jest to wyraźnie napisane na jednej z pierwszych stronic.

„Obrazki Świąteczne kościoła rzymsko-katolickiego”

D

la wielu osób rozwój sztucz­ nej inteligencji to postęp, dzięki któremu życie staje się łatwiejsze i ich zdaniem powinno się wspierać projekty, któ­ rych celem jest ulepszenie tej techno­ logii. Istnieją samochody wyposażone w autopilota, a jakiś czas temu światło dzienne ujrzał półandroid Sofia, któ­ ry otrzymał obywatelstwo jednego z państw, potrafi prowadzić w miarę inteligentne rozmowy, wykorzystując do tego wiedzę zaczerpniętą z sieci i ma własną osobowość/tożsamość. W krajach wysoko rozwiniętych pracuje się nad maszynami, które będą mogły wyręczać ludzi w wielu czyn­ nościach, być może niektórym zastąpią przyjaciół czy żywych partnerów (w Ja­ ponii stają się popularne związki ludzi z urządzeniami, które posiadają kształt postaci z anime). Firma Toyota nato­ miast pokazała robota, który potrafi sprzątać dziecięce zabawki, odkładając je na odpowiednie miejsce. Powoli pomysły z książek takich autorów, jak Philip Dick czy Isaac Asi­ mov przestają być fikcją. Daleko jeszcze do czasów, w których po ulicach będą chodzić prawie niczym nie różniące się od ludzi androidy, jednak obserwując rozwój robotyki i oczekiwania części społeczeństwa wobec tej technologii można stwierdzić, że za jakiś czas takie maszyny staną się powszechne. Niewie­ lu zdaje sobie jeszcze sprawę z zagrożeń płynących ze wzrostu inteligencji urzą­ dzeń dla naszej cywilizacji/gatunku. Tworzy się maszyny, które mogą same decydować o swoich działaniach i są coraz bardziej kreatywne. Aby kre­ atywnie tworzyć, potrzebne jest coś w rodzaju świadomości. Jest to znacz­ nie trudniejsze od czynności takich jak obliczenia, które mogą być wyko­ nywane według jakiegoś algorytmu. Obserwując zwierzęta, można dojść do wniosku, że im większa inteligencja,

P

Barbara Maria Czernecka

G

łównym celem wydania Obrazków Świątecznych koś­ cioła rzymsko-katolickiego, jak na wstępie w usilnej prośbie zaznaczył ksiądz J. Hartard, proboszcz fran­ cuskiego Queuleu-Plantiéres, było zebranie funduszy na rzecz odno­ wienia miejscowej kaplicy pod we­ zwaniem Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Parafia ta bowiem została obarczona dłu­ giem 80 000 marek. Za dobrodzie­ jów, żywych i zmarłych, ofiarowy­ wane były systematyczne modlitwy i comiesięczne Msze święte ku czci ich przenajświętszej patronki oraz

Niemcy i Polacy „dobrej woli” potrafili już wtedy wznieść się ponad politycz­ ne podziały. A jednoczyła ich przede wszystkim przynależność do Kościo­ ła rzymskokatolickiego. Była to praw­ dziwa duchowa unia. Niestety usilnie druzgotana przez aktualnie panują­ cych, nie uchroniła ich przed rozpęta­ niem straszliwej wojny, która objęła nie tylko Europę, lecz stała się pierwszym konfliktem światowym.

FOT. Z ARCHIWUM AUTORKI

Jeszcze pół wieku temu Śląsk i Zagłębie były szczególnie zanieczyszczonymi regionami Polski. Pamiętają to miliony starszych mieszkańców. Wtedy głównym problemem był pył i wyziewy gazowe, zaś klasyczny smog (pomijając w tym miejscu specyfikę definicji smogu) występował w niektórych tylko okolicach, np. w pobliżu koksowni.

coroczna, czwartego listopada. Zasz­ czytne to dzieło, oprócz pomnażania Bożej chwały i wyjaśniania Jego wyz­ nawcom znaczenia najważniejszych świąt, miało więc jeszcze materialnie zasilić konkretną wspólnotę wierzą­ cych. A wtedy właśnie nie tylko szalał kulturkampf, czyli walka z Kościołem katolickim, w granicach Pruskiego Cesarstwa Niemieckiego, ale również

w kraju nad Loarą prowadzone były intensywne działania dechrystiani­ zacyjne Francuzów. Wczytując się w same wstępy owej pobożnej książki i mniej więcej orientując w historii tego czasu, można wywnioskować dyskretne wzajemne wspieranie się prześladowanych, które połączyło trzy narody podległe wro­ gim sobie dwom państwom. Francuzi,

Państwa i organizacje będą musiały się zastanowić, czy nadawać robotom prawa, jeśli one przy wsparciu jakichś wrażliwych ludzi będą tego oczekiwały.

Etyczne problemy ze sztuczną inteligencją Beata Trochanowska

tym istota jest bardziej świadoma. Jeś­ li przyjmiemy, że Sztuczna Inteligen­ cja taką świadomość posiada, czego przykładem jest wspomniana wcześniej Sofia, to będzie ona zdolna do podej­ mowania wymyślonych przez siebie decyzji. Ciężko stwierdzić, czy będą one racjonalne. Do momentu, kiedy nie zostaną zawirusowane, z pewnością będą. Jednak nawet racjonalność może być niebezpieczna, gdy u jej podstaw stoją egoistyczne pobudki. Problemem nie jest samo stwo­ rzenie urządzeń człowiekopodobnych,

są one zamierzone. Te zagadnienia mo­ żemy odnieść do robotów, szczególnie do tych, których czynności wymagają kreatywności, tj. podejmowania decy­ zji wobec tego, co w danej chwili robią, czy abstrakcyjnego myślenia.

L

udzie mają tendencje do uczło­ wieczania rzeczy martwych, które udają człowieka. Dobrym przykła­ dem jest nie tylko wspomniana wcześ­ niej Sofia, ale np. zainstalowana w IP­ honach Siri – narzędzie, dzięki którym można poprosić telefon o wyszukanie

Problem może powstać, gdy liczba androidów wzrośnie do poziomu, który wystarczy, aby te wszczęły bunt przeciwko swoim twórcom i postanowią uni­ cestwić homo sapiens albo zrobić z nas niewolników. które mogą wyręczać nas w codzien­ nych czynnościach, ale związane z tym kwestie natury etycznej. Jak wspomnia­ no wcześniej kreatywność jest propor­ cjonalna do świadomości i być może inteligencji; jeden czynnik rośnie wraz ze wzrostem drugiego. Poprzez świa­ domość rozumiemy zdawanie sobie sprawy z własnego jestestwa i tego, kim jesteśmy, co robimy i gdzie się znajdu­ jemy. Dzięki świadomości można de­ cydować o działaniach, powodować, że

jakiejś informacji w internecie lub włą­ czenie wybranego utworu muzycznego. Taka aplikacja ma własne imię i jest ro­ dzaju żeńskiego oraz rozumie podsta­ wowe zwroty grzecznościowe. Przypo­ mina to trochę komputer z kreskówki Dextera, który wykonywał polecenia wydawane przez głównego bohatera. Wróćmy do androidów, które będą posiadały coś w rodzaju uczuć/emocji oraz świadomość. Może zdarzyć się tak, jak to było w Pozytronowym człowieku

omimo trudnych i niespokoj­ nych lat, Obrazki Świąteczne koś­ cioła rzymsko-katolickiego licznie zachowały się w domach, gdzie kulty­ wowana była wiara i pobożne trady­ cje. Przetrwały do naszych czasów jako rodzinne pamiątki po pradziadkach. W tym też celu na ich pierwszych stro­ nicach wyznaczono specjalne miejsca, aby zapisywać najważniejsze rodzinne wydarzenia: chrzciny, pierwsze Komu­ nie, śluby i zgony. Te, zanotowane atra­ mentem dla kolejnych pokoleń, stawały się swoistym sztambuchem, jakże waż­ nym dla obchodzenia urodzin i rocz­ nic. W nich pamięć o najbliższych, krewnych i przodkach, była szczególnie święta. A równie ważne jak członko­ wie rodzin stawały się wzmiankowane w dziele postacie czczone w Kościele powszechnym. Tego rodzaju książki dowodzą, że w tamtych czasach najważniejsze uro­ czystości roku liturgicznego w natural­ ny sposób przeplatały się ze zwyczaj­ nym życiem. A celebrowanie owych wydarzeń miało ogromny wpływ na uszlachetnianie obyczajów przecięt­ nych ludzi. Rodziny mieszczańskie, ro­ botnicze czy chłopskie moralnie nie różniły się od arystokratycznych. Dobre wzorce zaś były cenione. Pochylając się dzisiaj nad Obraz­ kami Świątecznymi kościoła rzymsko­ -katolickiego, należy podziwiać niegdy­ siejszy kunszt drukarski, zdobniczy i introligatorski. Książka nie utraciła żadnego ze swoich walorów: nie zatarł się tusz jej liter, nie wyblakły kolory ilu­ stracji, nie zerwało szycie stronic ani nawet nie przetarła okładka. A i treść pozostała niezmiennie aktualna i przy­ datna do rozważań. Jedynie ślady sta­ rości wzmagają w czytelniku intuicyj­ ną troskliwość przy użytkowaniu tej unikatowej publikacji. W porównaniu do współczesnych magazynów, katalo­ gów, broszur, ulotek, produkowanych seryjnie i zaraz potem równie masowo utylizowanych, ta książka może stano­ wić przykład trwałości. Także mate­ riały, z jakich została wykonana, były jak najbardziej przyjazne środowisku naturalnemu. Wartościową książkę zawsze warto uszanować. K

Asimova, gdzie robot postanowił zostać człowiekiem. To stwarza poważnym problem: czy robot może być człowie­ kiem, jeśli tego będzie chciał lub/i czy należy go traktować jako coś więcej niż maszynę? Z pewnością część spo­ łeczeństwa, szczególnie ta wrażliwa i obdarzona empatią, chciałaby, aby takie roboty były traktowane na równi z innymi istotami żywymi. W Pozytro­ nowym człowieku zostało postawione pytanie: Jaka jest różnica między ro­ botem, który poczuł się człowiekiem, a żywą osobą, zwłaszcza w czasach, gdy ludziom wymieniano chore części ciała na nowe, zmechanizowane? Znajdą się też przeciwnicy takiego założenia, którzy powiedzą, że robot nie może być człowiekiem, bo nie jest isto­ tą żywą i traktowanie go jak człowieka jest nieetyczne. Powstanie trudny do rozwiązania konflikt i być może trzeba będzie zdecydować i nadać „żywym” maszynom nowe znaczenie, stworzyć nową definicję człowieka, a androidy staną się nowym gatunkiem, którego stwórcami jesteśmy my sami. Jeszcze większy problem może powstać, gdy liczba androidów wzrośnie do pozio­ mu, który wystarczy, aby te wszczęły bunt przeciwko swoim twórcom i po­ stanowią unicestwić homo sapiens albo zrobić z nas niewolników w ramach zemsty albo dlatego, że po prostu będą silniejsze, inteligentniejsze. Zadaniem współczesnych na­ ukowców jest niedopuszczenie do ta­ kiej skrajnej sytuacji i kontrola rozwoju robotyki, tak aby maszyny nie były dla nas zagrożeniem (chociaż patrząc na uzależnienie znacznej części społeczeń­ stwa od elektroniki można stwierdzić, że inteligentne urządzenia już nami za­ władnęły). Państwa i organizacje będą zaś musiały zastanowić się, czy nadawać robotom prawa, jeśli one przy wspar­ ciu jakichś wrażliwych ludzi będą tego oczekiwać. K




Nr 55

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Styczeń · 2O19 W

n u m e r z e

Poznaniakom wolno marzyć Hale pełniące rolę centrów kulturalnych i sportowych – nowoczesne, wielofunkcyjne, mieszczące kilkanaście tysięcy osób – zostały wybudowane przez władze samorządowe wielu miast polskich. Poznaniacy mogą jedynie pomarzyć o takim obiekcie – stwierdza z żalem Małgorzata Szewczyk.

Jolanta Hajdasz

A

Z

E

T

A

NN

II

EE

CC

O O

D D

ZZ

II

EE

N

N

A

Powstanie wielkopolskie – powstanie nowoczesnego narodu

2

Nowy rok, nowe nadzieje… Imponuje mi determinacja Polaków, którzy w latach 20. rozebrali sobór św. Aleksandra w Warszawie. W Poznaniu nie można odbudować zniszczonego przez okupanta Pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa. Ale zaczynamy rok 2019. Nowi ludzie, nowe nadzieje… marzy Alek­ sandra Tabaczyńska.

2

Bezpieka o weteranach powstania wielkopolskiego

O przygotowaniach do zwycięskiego zrywu wielkopolskiego, którego setną rocznicę Wielkopolska uroczyście obchodziła w ostatnich dniach grudnia 2018 roku oraz o tzw. ustawie Gowina z prof. Grzegorzem Kucharczykiem rozmawia Antoni Opaliński. Za nami setna rocznica wybuchu powstania wielkopolskiego. Jakie jest znaczenie tego wydarzenia w naszych dziejach? Powstanie wielkopolskie było kluczowe zarówno jeśli chodzi o przynależność tzw. ziem zachodnich do Rzeczypospo­ litej, jak i o proces odbudowy państ­wa polskiego jako całości. Po pierwsze, udane powstanie w Wielkopolsce było decydującym argumentem dla polskiej delegacji podczas konferencji pokojo­ wej w Wersalu, żeby domagać się przy­ łączenia, powrotu tej ziemi do Polski. Wystarczy popatrzeć na mapę, żeby wiedzieć, że bez Wielkopolski nie by­ łoby – nawet w sensie geopolitycznym – możliwości przyłączenia do Polski Pomorza ani Górnego Śląska. Była to więc ziemia centralna i jedna z naj­ ważniejszych. Po drugie Wielkopo­ lanie, armia wielkopolska, włączona latem 1919 roku w struktury Wojska Polskiego, bardzo poważnie zasiliła ar­ mię polską walczącą zarówno w Galicji, jak i na froncie wschodnim przeciw bolszewikom. Jednostki wielkopolskie bardzo się w tych walkach odznaczyły, należały do najbardziej efektywnych jednostek Wojska Polskiego. Powstanie wielkopolskie utrwaliło się w naszej historii jako zwycięs­ kie, w przeciwieństwie do pięk­ nych, ale tragicznych zrywów XIX wieku – dobrze zaplanowane i za­ kończone sukcesem. Niektórzy historycy wskazują, że to nie było pierwsze udane powstanie, bo pierwszym było powstanie prze­ ciwko Prusakom, też w Wielkopolsce, kiedy witano wkraczającą armię na­ poleońską. To właśnie Wielkopolanie tworzyli rodzącą się wówczas armię Księstwa Warszawskiego. Wśród his­ toryków jest spór, czy ten zryw można naz­wać powstaniem. Jedno jest pew­ ne: to właśnie ziemie zachodnie za­ silały Księstwo Warszawskie, czyli to „małe państwo wielkich nadziei”, które dla wielu Polaków stanowiło właśnie wielką nadzieję na odzyskanie całości Rzeczypospolitej. Natomiast powstanie wielkopolskie z lat 1918–1919, chociaż udane, nie doczekało się np. takiej wiel­ kiej poezji, która towarzyszyła wielkim, ale nieudanym powstaniom – jak koś­ ciuszkowskie, a zwłaszcza listopadowe i styczniowe. Powstanie wielkopolskie rzeczywiście nie przebiło się do lite­ ratury. W związku z tym do dzisiaj są

kłopoty z umiejscowieniem go w kultu­ rze pamięci narodu. Wydaje mi się, że takie rocznice jak setna, są znakomitą okazją, żeby wielu ludziom, zwłaszcza młodym, przypomnieć albo wręcz po­ informować ich, czym było powstanie wielkopolskie. Mówi się, że było ono doskona­ le przygotowane. Jednak w legen­ dzie utrwalił się obraz przyjazdu do Poznania Ignacego Paderewskie­ go i spontanicznego wybuchu, pra­ wie że zainspirowanego przez przy­ jazd mistrza. Powstanie wielkopolskie pod wzglę­ dem – tak to nazwijmy – metodologii zrywu powstańczego było modelowym przykładem, jak trzeba to robić. Sam ten legendarny przyjazd Paderewskie­ go do Poznania 26 grudnia 1918 roku

czas rewolucji – tworzące się Rady Ro­ botnicze i Żołnierskie. Polacy przejęli taką radę w Poznaniu, która de facto sprawowała władzę. I wydział wyko­ nawczy rady zaczął wymieniać pru­ skich urzędników, i umieszczał na tych miejscach Polaków. Ten proces przej­ mowania władzy w Wielkopolsce toczył się, zanim wybuch­ło powstanie. Tu nie było miejsca na powtórkę z nocy lis­ topadowej, gdzie Polacy biegaliby po Poznaniu, szukając, kto przejmie do­ wództwo. To polityczne przywództwo już było gotowe. Czy możemy wymienić najważniej­ szych przywódców powstania wiel­ kopolskiego? Oczywiście generał Józef Dowbor­ -Muśnicki, twórca i organizator armii powstańczej. On przybył do Wielko­

Powstanie wielkopolskie, chociaż udane, nie doczekało się wielkiej poezji, która towarzyszyła wielkim, ale nieudanym powstaniom – jak kościusz­ kowskie, a zwłaszcza listopadowe i styczniowe. W związku z tym do dzisiaj są kłopoty z umiejsco­ wieniem go w kulturze pamięci narodu. był doskonale zainscenizowany przez stronę polską, przygotowany, nic się nie działo przypadkiem. Jeżeli można mówić o spontaniczności, to możemy użyć oksymoronu: spontaniczność dos­ konale zorganizowana i przygotowana. Przecież Poznań był udekorowany na przyjazd Paderewskiego we flagi pol­ skie i alianckie! Przypomnę, że Poznań był w tym momencie formalnie jeszcze częścią Rzeszy Niemieckiej, a tutaj – już wi­ szą flagi państw, które są w stanie woj­ ny z Niemcami. Tak samo jeśli cho­ dzi o manifestację: to nie było jakieś zbiegowisko; wszystko zostało zorga­ nizowane. Ale przede wszystkim przy­ gotowania trwały od strony politycz­ nej. Od ponad pół roku tworzyły się w Wielkopolsce tajne komitety oby­ watelskie, które po upadku monarchii w Niemczech i abdykacji Wilhelma II wyszły na powierzchnię. Tworzyły się również Rady Ludowe wraz z Naczel­ ną Radą Ludową w Poznaniu. Polacy bardzo umiejętnie przechwytywali od środka – to był przecież w Niemczech

polski, kiedy powstanie trwało. Pierw­ szym dowódcą był kapitan, potem ma­ jor Stanisław Taczak. Trzeba pamiętać o pierwszej polskiej ofierze powstania, czyli Franciszku Ratajczaku. Od strony politycznej pierwszoplanową posta­ cią jest członek komisariatu Naczelnej Rady Ludowej Wojciech Korfanty. Po­ stać zazwyczaj kojarzona ze Śląskiem i z pows­taniami śląskimi – i słusznie. Ale on był związany z całą dzielnicą pruską i wtedy, w tych kluczowych momentach 1918 i 1919 roku, był od­ powiedzialny za polityczne zaplecze powstania. Pan mówi o pracy w miesiącach po­ przedzających powstanie. Można chyba jednak powiedzieć, że Pola­ cy w Wielkopolsce przygotowywa­ li się do tego momentu dziejowego przez dziesiątki lat. Oczywiście, powstanie wielkopolskie było pierwszym polskim powstaniem w XX wieku. W związku z tym było to pierwsze powstanie nowoczesne. Nie tylko systematycznie i metodycznie

przygotowane. Głównym bohaterem tego powstania był nowoczesny naród, ta część narodu polskiego, która żyła nad Wartą. Nowoczesny w znaczeniu: obejmujący wszystkie warstwy społecz­ ne przeniknięte polską tożsamością narodową, która budowała się w czasie tzw. najdłuższej wojny nowoczesnej Europy. Czyli podczas organizowania oporu polskiego wobec nacisku ger­ manizacyjnego, nie tylko w sensie ję­ zykowym, ale też obrony polskiej ziemi i kultury. W tę obronę były zaangażo­ wane polskie instytucje za pomocą róż­ nych sieci oddolnych tworzonych przez Polaków, przez polską oddolną moder­ nizację, czyli ruch organicznikowski – czytelnie ludowe, spółdzielnie, banki rolnicze, związki spółek zarobkowo­ -pożyczkowych. Tutaj kluczową rolę pełnił Kościół katolicki, który dostar­ czał kapitału moralnego i kulturowe­ go, a z drugiej strony było polskie zie­ miaństwo, szlachta, która dostarczała kapitału materialnego, bez którego te wszystkie inicjatywy by nie powstały. Synergia tych dwóch kapitałów – mo­ ralnego wsparcia ze strony Kościoła i materialnego, który finansował te pro­ jekty organicznikowskie, pozwoliła na stworzenie nad Wartą nowoczesnego polskiego narodu. Nieprzypadkowo Roman Dmowski w Myślach nowoczesnego Polaka z 1903 roku wskazywał na Poznańczyków jako przykład nowo­ czesności dobrze pojętej. Skoro wspomnieliśmy o Dmow­ skim, można chyba powiedzieć, że Wielkopolska to była modelowa endecka dzielnica kraju? Tak. Tutaj rząd dusz sprawowała Naro­ dowa Demokracja i także szeroko po­ jęty ruch chrześcijańsko-społeczny, np. chrześcijańskie, czyli katolickie związki zawodowe. To się oczywiście zgadza; sam Roman Dmowski w okresie II RP bardzo chętnie przebywał w Wielko­ polsce, nawet zakupił majątek w Chlu­ dowie pod Poznaniem. A Wielkopolska też witała go z otwartymi ramionami. Warto wspomnieć, że Dmowski jest doktorem honoris causa Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, uni­ wersytetu, który powstał jako Wszech­ nica Piastowska w 1919 roku. Warto pamiętać, że został zachowany pary­ tet, ponieważ doktorem honoris causa UAM jest także Józef Piłsudski. Dokończenie na str. 3

Przedstawiciel KW PPR wygłosił referat o przyjaźni polsko-radzieckiej, „za który dostał oklas­ ki”. Na tym samym zebraniu uczczono minutą ciszy zmarłego prymasa Hlonda. Łukasz Jast­ rząb prezentuje materiały UB w „sprawach obiektowych” na organizacje weteranów powstania wielkopolskiego.

4

„Rząd nie robi nic” Mamy bogatą scenę polityczną z partiami, które różnią się programami: „wprowadzimy euro”, „zlikwidujemy IPN i CBA”, „obniżymy podatki”, „wprowadzimy homomałżeństwa”. Ale zasadniczym programem wszystkich tych partii jest odsunięcie PiS od władzy. Jan Martini omawia ten program.

6

„Urodziny Hitlera” wg TVN W sprawie wydarzeń, które miały miejsce 13 maja 2017 r. w lesie w Wodzisławiu Śląskim, Prokuratura Okręgowa w Gliwicach (…) w najbliższym czasie planuje skierowanie aktu oskarżenia przeciwko kolejnym sześciorgu uczestnikom „urodzin Hitlera”. Publikujemy korespondencję Centrum Monitorin­ gu Wolności Prasy SDP z prokuraturą.

7

Ile zjadamy dodatków do żywności? Statystycznie na każdy produkt przypadało 5 dodatków do żywnoś­ci. W przypadku niek­ tórych produktów liczba ta była wyższa. Rekordową liczbę substancji dodatkowych zastosowano w kiełbasie śląskiej – 19. Raport NIK o nadzorze nad stosowaniem dodatków do żywności.

7–8

ind. 298050

N

ie było ich wielu, ale dokonali czegoś teoretycznie niemożliwego. Kilkadziesiąt tysięcy wielkopolskich chłopaków i mężczyzn w 1918 roku chwyciło za broń i wywalczyło przyłączenie najstarszych polskich ziem do odradzającej się po zaborach Ojczyzny. Nie przeraziło ich ryzyko śmierci w walce, choć przecież dopiero co skończyła się najokrutniejsza z dotychczasowych wojen w Europie. Popierały ich matki, żony, dzieci, dziadkowie i rodzeństwo, a pamięć o ich bohaterstwie przetrwała do naszych czasów i nie ma w Poznaniu i w Wielkopolsce nikogo, kto by tej pamięci nie cenił i nie szanował. Bardzo mnie cieszyła obecność na obchodach 100 rocznicy wybuchu Powstania Wielkopolskiego prezydenta Andrzeja Dudy i premiera Mateusza Morawieckiego. Trudno sobie wyobrazić, by jakikolwiek polityk zlekceważył taką rocznicę, ale pamiętam lata, gdy 27 grudnia w Poznaniu, gdy żyli jeszcze uczestnicy Powstania Wielkopolskiego, na uroczystościach przed Pomnikiem przedstawicielem władzy państwowej był jedynie wojewoda wielkopolski… Ostatni uczestnik tamtych walk zmarł w 2005 roku w wieku 106 lat, więc to trochę dawne dzieje. Dziś też nie zamierzam analizować zachowania obecnego prezydenta stolicy Wielkopolski, który nie raczył przyjść na główną Mszę św. w naszej poznańskiej farze, odprawioną z okazji tej wyjątkowej rocznicy, i dlaczego nawet ranga sprawowanego urzędu nie skłoniła go do okazania szacunku katolikom, tak bardzo zasłużonym w tej walce o Polskę, trafnie nazywanej dziś „najdłuższą wojną nowoczesnej Europy”. Określenie to dotyczy walki Wielkopolan o zachowanie polskości pod zaborem pruskim i przyjęło się dość powszechnie, więc warto przypomnieć, skąd się wzięło. Był to serial telewizyjny wyprodukowany w TVP w 1982 r., który nadal przyciąga wartkością fabuły i jakością zdjęć. Kończy się on wybuchem Powstania Wielkopolskiego. TVP nie udało się do tej pory zrealizować porównywalnego z nim filmu, więc wielu naszym rodakom hasło „Pows­tanie Wielkopolskie” z niczym się nie kojarzy – ani z czasem, kiedy się odbyło, ani z jego bohaterami (kto z czytających te słowa wymieni np. od razu najważniejsze nazwiska z Powstania?), ani ze znaczeniem dla odradzającego się państwa. Jesteśmy dziećmi epoki, a epoka jest obrazkowa. Ci, którzy o tym decydują, dobrze wiedzą, dlaczego nie będzie filmu na ten temat i dlaczego Wielkopolska ma nie znać własnej historii. Dlatego rocznica wybuchu Powstania Wielkopolskiego została uczczona koncertem muzyki pop na stadionie piłkarskim. Cała Polska oglądała go w TVN, a pomyłka prezentera tej telewizji, który poprosił na scenę marszałka województwa mazowieckiego zamiast wielkopolskiego, urasta do rangi symbolu. Dlatego serdecznie dziękuję abp. Stanisławowi Gądeckiemu za ważne słowa o Powstaniu, wygłoszone w rocznicowej homilii. Publikujemy ją w „Kurierze WNET”. Podobnie ważne słowa wygłosił pod Pomnikiem Powstania Wielkopolskiego prezydent Andrzej Duda, za co zebrani licznie Poznaniacy nagrodzili go oklaskami. Zadziwiające jest jednak to, że w sferze publicznej ani rządzący, ani opozycja, nie poruszyli jednego tematu – odbudowy Pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa zwanego Pomnikiem Wdzięczności, a przecież była to wdzięczność za zwycięskie Powstanie Wielkopolskie. Surowiec na ten pom­ nik pochodził przecież ze zburzonego przez powstańców natychmiast po wybuchu Powstania pomnika znienawidzonego w Poznaniu za okrutne rządy wobec Polaków Bismarcka. Ten Pomnik istniał i pamięć o nim żyje, skoro petycję ws. jego odbudowy podpisało ponad 25 tysięcy Poznaniaków tylko w ciągu jednej, krótkiej zbiórki podpisów w 2013 roku. Czy dziś nie wolno przypominać o tym, że taki Pomnik istniał? Komu on tak bardzo dziś przeszkadza, że nawet pamięć o nim staje się tematem tabu? K

G

FOT. WIELKOPOLSKI URZĄD WOJEWÓDZKI

redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet


KURIER WNET · STYCZEŃ 2O19

2

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Nowy rok, Poznaniakom nowe nadzieje.... wolno marzyć Aleksandra Tabaczyńska

Małgorzata Szewczyk

Imponuje mi determinacja Polaków, którzy w latach dwudziestych rozebrali sobór Łódź, Gdańsk, Wrocław, Kraków, Gliwice, Szczecin, Płock. św. Aleksandra w Warszawie. Kiedy tylko Polska odzyskała niepodległość, symbol Co łączy te miasta? zaborczej rosyjskiej władzy został usunięty z pejzażu miasta. Zapewne i wtedy nie ie, nie jest to ranking miejsc, 2010 r. do końca 2017 r. odbyło się Do 17 grudnia miała pozostać zamk­ obyło się bez protestów. Jestem pewna, że padały argumenty o wartości kulturalnej w których „żyje się najlepiej”. 1046 imprez, a w krakowskiej Tauron nięta. Warto przypomnieć, że nie był obiektu, jego wrośnięciu w krajobraz albo braku tolerancji, a może i szowinizmie etc. Nie są to bastiony jednej par- Arenie tylko na lutowy koncert Depe- to pierwszy problem z halą. W lutym decyzję niemieckiego najeźdźcy nadal utrzymać w mocy? Czas pracy, a więc zabiegów i wysiłków Społecznego Komitetu Odbudowy Pomnika liczy się już w latach. A ostatnie wyniki wyborów samorządowych uświadomiły mi, że przyjdzie poznaniakom poczekać pewnie kolejne pięć lat. I nie zmieniają tu nic zorganizowane z dużym rozmachem dwa wydarzenia, które bardzo skutecznie, moim zdaniem, przypomniały rodakom po raz kolejny przesłanie poznańskiego wotum wdzięczności oraz ideę jego

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

odbudowy. Mam tu na myśli majową konferencję prasową w siedzibie Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, która to w roku jubileuszu odzyskania niepodległości miała wydźwięk ogólnopolski. Podobnie jak modlitewno-patriotyczne spotkanie zorganizowane przez Komitet na poznańskiej Malcie w 21 rocznicę pobytu Jana Pawła II w Poznaniu. I tak zamknął się jubileuszowy rok 2018. Wybór na kolejną kadencję Jacka Jaśkowiaka jest niewątpliwie kłodą rzuconą pod nogi Komitetu. A prezydentura Rafała Trzaskowskiego to niemal gwarancja, że warszawski Pałac Kultury trwać będzie w najlepsze i nie odzyskamy

Jubileuszowy rok obchodów 100 rocznicy odzyskania Niepodległej przyniósł wiele zaskoczeń. Wydawałoby się, że wszyscy cieszymy się ze zwycięskiego dla naszej Ojczyzny obrotu spraw w 1918 roku – a jednak nie... Wysyp wręcz oszczerczej, manipulującej publicystyki i „dzieł kultury” każe zastanowić się ponownie, w jakim punkcie biegu historii jesteśmy. Bo to, że koniec historii nie nastąpił – jest absolutnie pewne.

O jakich wartościach marzymy? Danuta Moroz-Namysłowska

Wartości azjatyckie ukształtowały się pod wpływem myśli filozoficznej, duchowości i kultury buddyzmu, kon­ fucjonizmu oraz taoizmu, a także wa­ runków geograficznych tego regionu świata – są to zatem wartości rodzinne, uznanie dla ciężkiej pracy, wykształ­ cenie, poszanowanie dla autorytetów, przedkładanie dobra społecznego nad indywidualne (zob.: M. Trelniak, Prawa człowieka i wartości azjatyckie). Wartości afrykańskie preferują świętość rodziny, gościnność, harmo­ nię życia z naturą, poszanowanie religii, pamięć o zmarłych przodkach (zob.: K. Błażyca, Rodzina w Afryce, www// religia i wiara.pl). Wartości australijskiego wieloet­ nicznego społeczeństwa to szacunek do tradycji, pracy, godła, narodu, do kobiet i dzieci, rodzina, więź z krajem ojczystym z jednoczesną asymilacją (zob.: J. Smolicz, Podstawowe wartości i zachowanie tożsamości narodowej w wieloetnicznej Australii). Artykuł 2 Traktatu o Unii Europej­ skiej wraz ze zmianami z Lizbony war­ tości europejskie definiuje następująco:

poszanowanie godności osoby ludz­ kiej, wolności, demokracji, równości, państwa prawnego, jak również praw człowieka, w tym praw osób należących do mniejszości. Wartości te są wspólne państwom członkowskim w społeczeń­ stwie opartym na pluralizmie, toleran­ cji, sprawiedliwości, solidarności oraz na równości kobiet i mężczyzn. Z kolei art. 3 określa cele, któ­ rymi są: wspieranie pokoju, wartości ideowych, dobrobytu narodów, ochro­ na i rozwój dziedzictwa kulturowego Europy.

S

ądzę, że nawet niezbyt wnikliwy czytelnik dostrzeże pominięcie w katalogu wartości europejskich rodziny, dziedzictwa narodowego oraz religii i patriotyzmu. A przecież spo­ łeczeństwa amerykańskie, australijskie czy azjatyckie nie są zacofane, ksenofo­ biczne czy nacjonalistyczne, a tym bar­ dziej faszystowskie czy komunistyczne? A tymi epitetami dominujące, ale rze­ komo prześladowane „wolne media” częstują do upadłego Polaków i pro­ mują je ze wszystkich sił za granicą,

Redaktor naczelny Kuriera WNET

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Krzysztof Skowroński

Redaktor naczelna

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

tii politycznej, nie wszystkie są najważniejszymi ośrodkami naukowymi czy przemysłowymi, nie są też najbardziej rozwinięte gospodarczo – wszak brakuje tu stolicy Polski. Tym, co je wyróżnia na tle innych, a zarazem łączy, są hale widowiskowo-sportowe, w których organizuje się koncerty gwiazd światowego formatu, zawody sportowe na najwyższym poziomie, a także inne „iwenty”, jak to się dziś zwykło mówić. Oczywiście można powiedzieć, że hala widowiskowo-sportowa nie jest najpilniejszym i najbardziej niezbędnym obiektem w mieście, ale Atlas Arena, Ergo Arena, Wrocław Orbita, Tauron Arena, Arena Gliwice, Azoty Arena, Orlen Arena mają światowej klasy ofertę kulturalną, a co się z tym wiąże, świętują też sukcesy biznesowe, promocyjne i rozwijają usługi. Koncerty najpopularniejszych artystów organizowane w tych miejscach przyciągają rzesze słuchaczy, a przy tym obiekty te zarabiają na siebie rzeczywiście niemałe pieniądze, choć owszem, powstały za naprawdę duże sumy. Warto podkreślić, że hale te zostały wybudowane przez władze samorządowe. To najważniejsze centra kulturalne oraz sportowe w Polsce. Są nowoczesne, wielofunkcyjne, a przede wszystkim każda z nich może pomieścić kilkanaście tysięcy osób. Łódzka Atlas Arena powstała w 2009 r. Tylko w ubiegłym roku wydarzenia w niej zorganizowane zgromadziły blisko 150 tys. osób. W gdańs­ ko-sopockiej Ergo Arenie od sierpnia

u mnie torpedowanie wszelkich idei patriotycznych mających na celu upamiętnienie historii ojczyzny i bohaters­ kich postaw Polaków. Monumenty, których celem było wprowadzenie zamętu religijnego i upokorzenie biało-czerwonych, do dziś znajdują skutecznych obrońców. A Pomnik Najświętszego Serca Pana Jezusa, który mógłby ten ład mentalny uporządkować, wciąż czeka na swoją odbudowę. Ale zaczynamy rok 2019 i marzyć wolno nawet naiwniakom. Czekają nas wybory do parlamentu europejskiego oraz polskiego. Nowi ludzie, nowe nadzieje, nowe możliwości… K

WIELKOPOLSKI KURIER WNET

G

N

Prezydentura Trzaskowskiego to gwarancja, że Pałac Kultury trwać będzie w najlepsze i nie odzys­ kamy centrum stolicy przez kolejnych 5 lat.

W

ydaje się, że najczęś­ ciej przywoływanym pojęciem, zwłaszcza przez przeciwników wybranych przez Polaków programów, są tzw. wartości europejskie. Ten specjał jest celebrowany na wszelkie sposoby przez tzw. elity, delektują się nim nie tylko „twórcy kultury”, ale i prawni­ cy przywiązani do konstytucji (choć nie wiadomo do którego artykułu...) – słowem, cały symboliczny „tramwaj różnorodności”, w który opozycja chce zamienić cały ciemny lud tubylczy. I ja­ koś go ucywilizować, bo przecież aż się dusi ze wstydu przed oświeconą i pos­ tępową UE... A ten lud, pamiętny doby PRL-u, w której był „cywilizowany” na upiorną moskiewską modłę – wiet­ rzy teraz podstęp u elit brukselskich, które dają wiarę wciskanym im przez POPSL oszczerstwom i kalumniom, niszczącym bez opamiętania Polskę. Lud przecież pamięta, że i wtedy for­ matowano „nowego człowieka” (so­ wieckiego, jak teraz Europejczyka!), „postępowe i demokratyczne wartości”, „wolność, równość i braterstwo”, a na­ wet „miłość”... I pamięta, że kończyło się to wielokrotnym przelewem krwi, stanem wojennym, a następnie zwy­ czajnym szwindlem przekształcenio­ wym, którego skutki mamy do dzisiaj... No dobrze – ale przecież nie tylko Europejczycy mają bezcenne wartości… Pewnie mają je i Amerykanie, i Azja­ ci, i Afrykańczycy, i Australijczycy… Sprawdźmy zatem, czy istotnie tak jest. Dla społeczeństwa amerykańskie­ go na przykład istotne są takie wartości jak wolność, rodzina, indywidualizm, kapitalizm, demokracja, równość, pra­ worządność, patriotyzm, religia i bos­ kie przeznaczenie narodu amerykań­ skiego (zob. E. Brunn, The Book of American Values and Virtues, Black Dog & Leventhal Publishers, 1996; D. Mank, J. Oakland, Cywilizacja amerykańska, Astrum 1999).

centrum stolicy przez kolejnych pięć lat. Niestety i Jan Pietrzak się zawiedzie, bo myślę, że idea budowy Łuku Triumfalnego, której osobiście bardzo kibicuję, też nie ma większych szans realizacji. Jednak dzieła ważne rodzą się w dużym trudzie. Mimo opóźnienia i lekceważenia oczekiwań dużej grupy Wielkopolan, myślę, że pomnik powróci, i to w wielkiej chwale. A może ta zwłoka spowoduje, że stanie na swoim dawnym, a tym samym należnym mu miejscu? Ciągle łapię się na tym, jakie zdziwienie i niedowierzanie wywołuje

Z

I

E

N

N

A

Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl

Zespół WKW

Małgorzata Szewczyk ks. Paweł Bortkiewicz Aleksandra Tabaczyńska Michał Bąkowski Henryk Krzyżanowski Jan Martini Danuta Namysłowska

ewidentnie tym opluskwianiem Polski szkodząc jej. Chyba robią to świado­ mie, a nawet z niejaką satysfakcją, co jest wyjątkowo paskudne. Jedną z promowanych unijnych wartości jest tzw. tolerancja. Termin rozmyty, ambiwalentny i labilny. Ale bardzo przydatny w przykrywaniu wszelkich niegodziwości, a nawet

che Mode sprzedano blisko 15 400 biletów. W tej małopolskiej hali, wybudowanej w 2014 r., gościli m.in. Justin Bieber, Robbie Williams, Elton John czy Mariah Carey. Całe rodziny przyciągały show Disney on Ice, Cirque du Soleil i Festiwal Muzyki Filmowej.

Trwa dyskusja na temat przyszłości poznańskiej Areny, nad którą zarząd pełnią obecnie MTP. W mediach pojawiły się informac­ je, że koszty remontu obiektu mogą wynieść nawet 70 mln zł. Poznaniacy mogą jedynie powzdychać i pomarzyć o tego typu obiekcie. Reprezentacyjna dla stolicy Wielkopolski Arena ma „tylko” 43 lata. Nie jest więc najmłodsza, a siłą rzeczy nie spełnia norm, jakie obowiązują w nowych obiektach na świecie, nie wspominając, że nie ma czym rywalizować z wymienionymi wyżej obiektami. Pod koniec listopada została zamknięta z powodu usterki we fragmentach podwieszanego sufitu. Możemy odetchnąć z ulgą, że nie wydarzyło się to podczas planowanego koncertu chóru Gregorian.

z wizerunkiem Matki Boskiej w kla­ pie – ale jak się okazało, uzyskał on na to przyzwolenie chyba w Moskwie... (Ciągle mam nieśmiałą nadzieję, że Episkopat polski poprosi o nietrakto­ wanie wizerunku Niepokalanej jak bu­ tonu lub innego rodzaju identyfikatora. Zwłaszcza gdy właściciel klapy uczynił tyle krzywd).

M

łodzi ludzie w korporacjach tracą stanowiska lub w ogó­ le pracę za skromny krzyżyk lub jakikolwiek akcent religijny. I oczy­ wiście za sympatie propisowskie, czyli za to, że akceptują nowoczesny rozwój gospodarczy i tradycyjne, prawdziwie europejskie wartości. Jakie zatem są te­ raz w UE tolerancja, demokracja, wol­ ność, równość, poszanowanie godnoś­ ci osoby ludzkiej, państwa prawnego i dziedzictwa Europy, w której od po­ nad tysiąclecia jesteśmy i w której, czy to się obecnym postępowcom podoba, czy nie – będziemy?! Jakie jest poszanowanie osoby ludz­ kiej przez „Gazetę Wyborczą”, która za­ pytała swoje znakomite grono uczo­ nych i wybitnych specjalistów „Czym jest człowiek”? i żaden z zapytanych

Nawet niezbyt wnikliwy czytelnik dostrzeże pomi­ nięcie w katalogu wartości europejskich rodziny, dziedzictwa narodowego oraz religii i patriotyzmu. przes­tępstw. Jednak, jak się okazało, nie ma ona nawet w tej słabej postaci zastosowania do katolickich duchow­ nych oraz wiernych. Wprost przeciwnie – toczy się z tym „segmentem społecz­ nym” totalna wojna hybrydowa i to na wszystkich frontach: medialnym, kul­ turalnym, ekonomicznym, politycznym etc. Wprawdzie ulubieniec liberalnych elit promuje się od wielu dziesięcioleci

Korekta

Magdalena Słoniowska Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

reklama@radiownet.pl

Dystrybucja własna! Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

na to pytanie się nie obruszył… Jaka jest unijna równość, jeśli profesor Woj­ ciech Sadurski (wydaje się – czołowy autorytet) publikuje w niej „Porywający program Anty-PIS”? (GW 20.11.2018, s. 14), w którym jego najbardziej pory­ wającym punktem jest absolutna ko­ nieczność „znalezienia się w jądrze Unii” – bowiem, zdaniem tego bojownika, PiS „zmierza do najgorszych węgierskich

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl

Informacje o prenumeracie

kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507

wzorców”… Jak to może być, że będzie „jądro” z panem Sadurskim wewnątrz i jakieś peryferie z pozostałymi, mało wartościowymi… (strach myśleć, jak nas w swoim wyobrażeniu pan profesor nazywa...). Ale mnie chodzi o wartość zwaną równością – jak on wykombi­ nował to „jądro” i te limotrofy/kresy/ obrzeża – słowem, tę niewydarzoną, nie w jądrze, resztę? Czy ta propozycja nie jest wręcz przestępcza, niemal faszys­ towska? Czy dlatego Polskę pod rzą­ dami prawicy wypycha się wręcz z UE, wmawiając, że chce ona „Polexitu”? Czy rzeczywista równość i demokracja są dla prof. Sadurskiego jakąś niewyobra­ żalną zgrozą? Oczywiście nie tylko dla niego – dla części aktorów, reżyserów (ideologicznych sług od zawsze), dyrek­ torów teatrów, galerii, starej generacji prawników i nuworyszowskich szefów korporacji… Wreszcie dla ludzi niesta­ bilnych seksualnie, promujących gender i edukację seksualną niemal niemowląt. Dla intratnego biznesu aborcyjnego, roz­ rywkowego, pornograficznego… Swoją drogą – ograniczenie, a na­ wet wyeliminowanie aborcji jest proste i bezbolesne… Marzy mi się wspania­ ły, jakże bardzo ludzki, sojusz między kobietą i mężczyzną, zwykłe posta­ nowienie pomocy, oparcia i miłości w trudzie rodzicielstwa. Kobieta sama nie poczyna dziecka – a zakaz aborcji ją niechybnie karnie obciąży za jego złamanie. Dlatego była taka frekwen­ cja na upiornych czarnych marszach – potencjalnych matek, niepewnych lojalności mężczyzn – które de facto walczyły o śmierć dla swoich dzieci… Skoro poczytny chyba tytuł elegancko opakowanego „dzieła” brzmi Miłość. Instrukcja obsługi penisa… Autor/au­ torka? zapewne nowocześni? do czego sprowadzili miłość? Z odrazy i upoko­ rzenia nie zajrzałam. A może to ironia? Wtedy po stokroć przepraszam. Dokończenie na sąsiedniej stronie

Nr 55 · GRUDZIEŃ 2019

(Wielkopolski Kurier Wnet nr 47)

Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o.

2017 roku zastrzeżenia odnośnie do zabezpieczeń przeciwpożarowych mieli strażacy. Obiekt był nieczynny przez kilka tygodni. Trwa dyskusja na temat przyszłości poznańskiej Areny, nad którą zarząd pełnią obecnie MTP. W mediach pojawiły się informacje, że koszty remontu obiektu mogą wynieść nawet 70 mln złotych. Miasto ustami swoich urzędników deklaruje, że remont legendarnego obiektu jest optymalnym rozwiązaniem, bo Poznania na budowę nowego nie stać. Dzięki modernizacji Arena miałaby się zmienić w nowoczesne i atrakcyjne miejsce. Przypomnijmy, że może ona pomieścić dziś 5100 tysięcy osób (z dodatkowymi), co plasuje ją na ostatnim miejscu wśród tych najpopularniejszych w Polsce. W dzisiejszych realiach miasta dyskusyjne pozostaje jej umiejscowienie, możliwości dojazdu, zaplecze parkingowo-usługowe itp. No chyba że ktoś wychodzi z założenia, że zawsze można podjechać tam rowerem, a to, że wokół obiektu nie powstały jeszcze czerwone pasy ścieżek rowerowych, jest tylko chwilowym przeoczeniem. To smutne, że stolicy Wielkopolski nie stać na obiekt sportowo-kulturalny na miarę XXI w., tym bardziej że w tego typu budowle zainwestowały mniejsze i uboższe miasta. Szkoda, że włodarze kwestionują potrzebę budowy hali z prawdziwego zdarzenia. To tylko kolejny przykład braku wizji przyszłości rozwoju tego coraz bardziej pozostającego w tyle miasta w Polsce. K

Data i miejsce wydania

Warszawa 12. 01.2019 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

S

zkoda, że straciliśmy ten impet z lat dwudziestych w pozbywaniu się symboli nie tylko ucisku i niszczenia narodu polskiego, ale panowania okupantów w naszej Ojczyźnie. Panowania, które umocnić miało wyznanie prawosławne i rusyfikacja. Historia zatoczyła koło i w latach pięćdziesiątych powstał kolejny, tym razem świecki symbol dominacji sowiec­ kiej w Polsce – Pałac Kultury i Nauki, jeszcze nie tak dawno im. Józefa Stalina. Zapewne na lata utkniemy w dyskusji wzbudzającej gwałtowne reakcje wielu rodaków, którzy w ogóle nie dopuszczają koncepcji pozbycia się z panoramy stolicy Polski tego obiektu. Ale na co tu liczyć, skoro nawet dekomunizacja nazw ulic w Warszawie nie wyszła? A w Poznaniu odwrotnie. Nie można odbudować zniszczonego przez okupanta Pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa. Nie wiem, jak mam sobie wytłumaczyć, dlaczego nie ziściło się moje marzenie, a właściwie więcej, bo nadzieja, a nawet oczekiwanie dotyczące powrotu Pomnika Wdzięczności do Poznania. Byłam pewna, że w jubileuszowym roku 2018 pomnik będzie zdobił panoramę miasta. To wotum Wielkopolan za odzyskanie niepodleg­łości, a także architektoniczny synonim umiłowania i prawdziwego kultu Najświęt­ szego Serca Pana Jezusa zniszczyli nam Niemcy, i to najszybciej jak się dało – zaraz po napaści i wkroczeniu do Poz­ nania w 1939 roku. Jak to jest możliwe, że są ludzie, którzy wręcz walczą, by


STYCZEŃ 2O19 · KURIER WNET

3

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Dokończenie ze str. 1

Czy dziś w Wielkopolsce cokol­ wiek pozostało z tego narodowo­ -demokratycznego, czy też chrześ­ cijańsko-społecznego charakteru? Jeżeli patrzeć na wyniki wyborów albo zaplecze ideowe ludzi, którzy rządzą w Poznaniu – to nic nie zostało. Jak przebiegały obchody setnej rocznicy wybuchu powstania? Od strony zewnętrznej wypadły dość okazale. Miasto zostało oflagowane, by­ li obecni najważniejsi przedstawiciele państwa polskiego na czele z panem prezydentem. Jednak najważniejsze jest to, że obchody zostały poprzedzone akc­ją edukacyjną w całej Wielkopolsce. Na poziomie szkół, powiatów, gmin działo się to kilka miesięcy przed 27 grudnia. Można więc powiedzieć, że działania upamiętniające powstańców wielkopolskich były prowadzone na różnych płaszczyznach. Od prowadzo­ nej już od wielu lat akcji kibiców Lecha Poznań, którzy co roku zbierają pienią­ dze na odbudowę mogił powstańczych, po różne przedsięwzięcia edukacyj­ ne w szkołach, w różnych ośrodkach kultury. Zwycięstwo powstania wielkopols­ kiego to także efekt sprzyjającej sy­ tuacji geopolitycznej. To jest prawda, ale był to też efekt wielkiego wysiłku dyplomatycznego Komitetu Narodowego Polskiego na

N

ic nie zastąpi ludzi w człowie­ czeństwie, sumieniu i odpo­ wiedzialności. Może jednak Kościół dobitniej i szczerzej zawoła o przestrzeganie odnośnego przyka­ zania Dekalogu i rzeczywisty szacunek do aktu poczęcia? Tymczasem inny profesor – Alek­ sander Nalaskowski, poirytowany le­ wicowymi i liberalnymi obyczajowy­ mi eksperymentami, pisze otwartym tekstem: „We współczesnym świecie wydaje się obojętne, czy uprawiamy seks z żoną, czy z własnym psem” (https://tygodnik.tvp.pl,23.11.2018). Świadomi swoich celów manipulatorzy z przemysłu medialnego i kulturalne­ go, rozrywkowego, a nawet nauko­ wego, przyłapani na jawnych żenują­ cych prowokacjach skierowanych do młodzieży, a nawet dzieci, uciekają się do argumentu o „buncie pokoleń”, zazwyczaj „niegroźnym i przejścio­ wym”. Tymczasem, jak pisze znakomi­ ty pedagog i członek Narodowej Rady Rozwoju Prezydenta RP, „na naszych

czele z Romanem Dmowskim. Przy­ pomnijmy, że od 18 stycznia 1919 roku trwała w Paryżu konferencja pokojo­ wa, na której Polska była obecna, i to obecna formalnie, w szeregu państw zwycięskich. Dzięki temu, że na fron­ cie zachodnim w momencie podpi­ sywania rozejmu w Compiègne 11 listopada 1918 roku była polska for­ macja zbrojna w postaci Błękitnej Ar­ mii generała Hallera. Wysiłek strony polskiej, przede wszystkim Romana Dmowskiego, aby powstrzymać kontr­ ofensywę niemiec­ką, która zaczęła się w styczniu 1919 roku, był skuteczny w tym sensie, że przedłużenie rozej­ mu z Compiègne, które nastąpiło 16 lutego 1919 roku w Trewirze, objęło również wymuszony na Niemcach za­ kaz przesuwania się na wschód w kie­ runku Wielkopolski. Krótko mówiąc, wymuszono na Niemcach pozostawie­ nie w ręku powstańców prawie całej Wielkopolski. To pozwoliło skonso­ lidować te zdobycze i zorganizować armię powstańczą, która wiosną 1918 roku osiągnęła stan 80–90 tysięcy do­ skonale wyszkolonych żołnierzy. Czy władze Poznania zaangażowa­ ły się aktywnie w obchody stulecia? Pan prezydent Jaśkowiak tym razem był w Poznaniu podczas rocznicy. Można powiedzieć, że władze Pozna­ nia przynajmniej nie przeszkadza­ ły w tych przedsięwzięciach i objęły

rozmiękczyli Europę i Amerykę, a dziś Unią Europejską rządzi pokolenie uro­ dzone w latach sześćdziesiątych. Profe­ sor Nalaskowski proponuje dopisanie do ich nazwisk „Marcuse”, jak w Rosji „otczestwo”. Podobnie publicysta Grzegorz Górny uważa, że już za pontyfikatu Jana Pawła II wysunięto „six seks” – sześć postulatów dotyczących katolic­ kiej etyki seksualnej (G. Górny, Wojna kulturowa w Kościele katolickim, „Sieci” nr 49/2018, s. 70–80) i to w tamtych czasach wytrysnęło źródło skandali pedofilskich w Kościele, a młodzieżo­ wi aktywiści przenieśli swe postępowe i liberalne idee do polityki i działalności publicznej (Bill Clinton, Joschka Fis­ cher). W Kościele ten efekt jest opóź­ niony z uwagi na dłuższą drogę awansu – stąd tu liberalna formacja dochodzi do głosu dopiero teraz. Za najbardziej pilny cel uznaje ona „sprzątanie po Ja­ nie Pawle II”, w czym mają ambicję być prymusami kardynałowie niemieccy Reinhard Marx i Walter Kasper. Nie

Może jednak Kościół dobitniej i szczerzej zawoła o przestrzeganie odnośnego przykazania Dekalo­ gu i rzeczywisty szacunek do aktu poczęcia? oczach dokonuje się coś o wiele szer­ szego”. I groźniejszego – czyli próba demontażu cywilizacji chrześcijań­ skiej, będącej podstawą naszego bytu społecznego. Doświadczona skutkami komu­ nistycznej rewolucji i przetrzebiona Katyniami (a w 2010 Smoleńskiem) polska inteligencja doskonale to wy­ czuwa w wielu pokrętnych sympto­ mach. „Dzieci-kwiaty lat 60. (kreo­ wane i kontrolowane przez KGB dla rozmiękczania »miłością i pokojem«, a przy okazji narkotykami kapitalizmu na Zachodzie i w USA) promowały musicale w rodzaju Hair i festiwale typu Woodstock i nadal znajdują chęt­ nych do propagowania „make love not war” – bowiem rodzą się nowe pokole­ nia ufne i czyste sercem. Nieświadome tego, że za tymi wspaniałymi hasłami czai się twarda leninowska strategia: „zabrać im chleb i pracę, i niech roz­ niosą panujący porządek”… Hipisi

uchodzi więc powoływać się na ency­ kliki JP II, jego teologia ciała została za­ poznana, a seksualność zupełnie odarta z duchowości i głębi człowieczeństwa. A w Polsce mieliśmy obsceniczne spektakle teatralne, film Kler i świe­ żutką, zainspirowaną nim cegłę Nic co ludzkie, wydaną przez Agorę SA. Z gadzią głową w Pastorale. Kultura sekularna bez najmniejszych skrupu­ łów ranienia uczuć katolików brutalnie rywalizuje z chrześcijaństwem i wyraź­ nie ma zakusy przybrania wierzenia religijnego. Stąd jej pośpieszne agitki są uznawane za kultowe… Tworzona jest płynna religijność w płynnej rze­ czywistości, a punktem dojścia tego kolejnego idiotycznego eksperymentu ma być, zdaniem Grzegorza Górnego, jakiś postkatolicki postKościół. Czy także postEuropa postwar­ tości? Oby nie! I tego życzę Wszyst­ kim, także pogubionym postępowcom, w nowym, 2019 roku! K

najważniejsze akcje swoim patronatem. Natomiast ton nadawały tym obcho­ dom – i to bardzo dobrze o nich świad­ czy – przede wszystkim inicjatywy spo­ łeczne. Nie mówię tylko o grupach rekonstrukcyjnych, one są najbardziej widoczne, ale o działaniach wydawni­ czych czy edukacyjnych. Władze Po­ znania zrobiły swoje. Przynajmniej nie było żadnej próby uczynienia np. z po­ wstańców wielkopolskich przeciwni­ ków dialogu polsko-niemieckiego, bo

Cały ten model zmie­ rza do aberracyjnego cent­ralizmu, hiperregu­ lacji czynionej pod patronatem pana ministra Jarosława Gowina, który jako minister sprawiedliwo­ ści w rządzie Donalda Tuska ciągle mówił o deregulacji, o ot­ wieraniu zawodów, o usuwaniu biurokra­ tycznych kajdan. przy różnych aberracjach ideologicz­ nych można by się było czegoś takiego spodziewać. Na szczęście nic takiego się nie wydarzyło. Panie Profesorze, trwa polemika na temat reformy akademickiej. Pan premier Gowin broni się przed za­ rzutami wyrażonymi między innymi

w liście naukowców, zainicjowanym przez profesora Andrzeja Nowaka. Minister uważa, że reforma nie za­ graża wolności badań, a krytyko­ wana przez Państwa lista wydaw­ nictw to próba poprawienia jakości publikacji naukowych i wyelimino­ wania tych najsłabszych. A kto ma eliminować te najsłabsze ele­ menty? Rozumiem, że ministerialni urzędnicy, którzy będą robić takie lis­ ty? Nauka ma odrzucać słabe publikacje

Trzecie pytanie: jakie są kryteria i kto ustalał taką listę? Nie znamy naz­ wisk osób, które biorą udział w usta­ laniu takiej listy, a przede wszystkim nie znamy kryteriów, według których taką listę się ustala.

– bo nie przeczę, że takie są – swoimi własnymi siłami. Od tego są przewody habilitacyjne, doktorskie i profesorskie, a także powoływanie recenzentów, któ­ rzy – żeby eliminować niepożądane zja­ wiska – obecnie są rzeczywiście przyzy­ wani z zewnątrz, a nie spośród kolegów. Kolejna sprawa – szkoda, że pan minister nie wskazał kraju, w którym panuje system, który on chce zaprowa­ dzić. Ani w Stanach Zjednoczonych, ani w Niemczech, ani we Francji – w wiodących państwach, jeśli chodzi o postęp naukowy, także o nauki huma­ nistyczne – nie ma żadnych odgórnych ministerialnych list.

aberracyjnego centralizmu, hiperreg­ ulacji czynionej pod patronatem pana ministra Jarosława Gowina, który – przypomnijmy – jako minister spra­ wiedliwości w rządzie Donalda Tuska ciągle mówił o deregulacji, o otwiera­ niu zawodów, o usuwaniu biurokratycz­ nych kajdan, które tłamszą nasze życie publiczne. A tutaj mamy ruch w drugą stronę. Dlatego pytanie o korzenie jest bardzo zasadne. Jeżeli popatrzeć na kraje, w któ­ rych obowiązuje system, do którego dąży pan premier Gowin – o ile ja się dobrze orientuję, to taki system mamy w Chinach i w Turcji. Nie wiem, czy

Czy możemy wskazać źródła tego projektu, jego ideowe korzenie? Też bym się bardzo chętnie dowiedział, kto za tym stoi. To jest zadziwiająca sprawa – cały ten model zmierza do

FOT. WIELKOPOLSKI URZĄD WOJEWÓDZKI

FOT. WIELKOPOLSKI URZĄD WOJEWÓDZKI

Powstanie wielkopolskie – powstanie nowoczesnego narodu jeszcze gdzie indziej, ale na pewno nie w krajach, które wymieniałem wcześniej i do których wzorca rzekomo dążymy w tej reformie. Tymczasem okazuje się, że trend jest zupełnie inny. Trend, który zmierza do tego, aby naukę jeszcze bar­ dziej w Polsce reglamentować i to regla­ mentować przez urzędników. Z logiki przedsięwzięcia, o którym rozmawiamy, przebija wielka nieufność do środowi­ ska naukowego, do tego, że będzie samo w stanie zapobiec uznawaniu marnych prac za prace naukowe. Powtarzam – jeżeli ktoś drukuje, nawet za swoje pieniądze, marną pra­ cę naukową i ona jest przedstawiana jakiejś radzie wydziału czy radzie na­ ukowej jako praca doktorska czy habi­ litacyjna, to najczęściej już na wstęp­ nym etapie powoływania komisji taka praca jest odrzucana. Jeżeli jakimś cu­ dem przejdzie, to potem są zewnętrz­ ni recenzenci, jest centralna komisja do spraw tytułów naukowych – teraz ma się nazywać radą ds. doskonałości naukowej – która też nad tym czuwa. I raptem okazuje się, że ma być do­ datkowa rada, całkowicie anonimowa, w postaci gremium, które będzie usta­ lało listę wydawnictw. Pan minister obawia się, że jak nie będzie tej listy, to będą powstawać mar­ ne prace naukowe. A żeby nie były mar­ ne, potrzebny jest spis, lista. Czyli do­ skonałość naukowa ma być badana na etapie ministerialnym. To ja sugeruję – może warto by było, żeby ministerstwo nauki każdego stycznia publikowało po prostu liczbę osób, które w rozpoczy­ nającym się roku są przewidziane do tego, żeby dostały doktorat, habilitację czy profesurę i już się przez cały rok nie denerwowały. Skoro ministerstwo wie lepiej, to idźmy dalej i reglamentujmy wszystko – taki jest logiczny kierunek tej polityki. Bardzo niedobry. Dziękuję za rozmowę.

K

Reforma Gowina marginalizuje społeczną rolę humanistyki Poparcie Akademickich Klubów Obywatelskich dla listu otwartego prof. Andrzeja Nowaka

Tuż przed świętami Bożego Narodzenia prof. Andrzej Nowak opublikował list otwarty do Jarosława Kaczyńskiego.

Protestuje w nim przeciwko niszcze­ niu polskiej humanistyki przez refor­ mę szkolnictwa wyższego autorstwa

ministra Jarosława Gowina. Pod listem podpisało się kilkudziesięciu naukow­ ców. Swoje poparcie dla zawartych w

liście postulatów wyrazili także człon­ kowie Zarządu AKO im. Lecha Kaczyń­ skiego w Poznaniu.

List otwarty do Prezesa Jarosława Kaczyńskiego w sprawie wolności polskiej humanistyki

P

omysł przygotowania przez urzędników Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego listy czasopism oraz wydawnictw, w których powinni publikować polscy naukowcy, jest praktycznym i symbolicznym zarazem zwieńczeniem reformy nauki, podjętej i zrealizowanej przez rząd Prawa i Sprawiedliwości. Nie będzie naukowego „zbawienia” poza tą listą, to jest nie będzie punktów dla uczonego, a w ślad za tym dla jego placówki naukowej, jeśli nowa książka czy artykuł nie zostaną opublikowane w miejscu potwierdzonym pieczątką ministerialnego urzędu. Zdarzało mi się pisać teksty dla takich wydawnictw, jak Kramer Verlag, Brill, Berghahn Books, Palgrave-Macmillan, Wiley-Blackwell czy Harvard University Press. Ale wiem, że rola humanisty-historyka nie ogranicza się do publikowania w tzw. prestiżowych wydawnictwach zagranicznych tekstów przeznaczonych dla garstki kolegów-specjalistów. To jest także rola społeczna, związana ze środowiskiem kulturowym, z jego duchowym dziedzictwem, z językiem, z jego specyfiką, która

Kraków, 21 grudnia 2018 r. nie zawsze da się wyrazić w przekładzie na aktualny żargon naukowej biurokracji i punkty przyznawane przez kontrolerów Naukowego Postępu. Reforma premiera Jarosława Gowina, którą poparła rządząca formacja Prawa i Sprawiedliwości, zmierza do zmarginalizowania tej drugiej, społecznej roli humanistyki, do zniechęcenia zwłaszcza młodszych uczonych do popularyzacji wiedzy o historii, o literaturze, o kulturze, o myśli. W szczególności ucierpi ta myśl, która będzie wyrażała się po polsku i która nie podporządkowuje się regułom globalnej politycznej poprawności, jaka obowiązuje w systemie grantów, punktacji i rankingów aktualnie ustalanych w skrajnie dziś zideologizowanym „akademickim” dyskursie nauk społecznych i humanistycznych. Każda książka, każdy artykuł muszą być oceniane indywidualnie, a nie przez niezdolne wyczerpać bogactwa potrzeb ludzkiego intelektu tabele i punkty przydzielane z góry wydawnictwom i językom. Oszuści naukowi potrafią, przez dostosowanie się do aktualnej mody ideologicznej i jej

żargonu, publikować w najbardziej „prestiżowych” wydawnictwach i czasopismach. Napisać piękną polszczyzną intelektualnie odkrywcze, niewtórne wobec „nowych trendów” zdanie – tego oszust nie potrafi. Ale tego właśnie reforma nauki dokonana przez rząd Prawa i Sprawiedliwości nie wspiera. Wspiera wtórność, konformizm i dostosowanie do urzędniczych tabel. Tak to wygląda z punktu widzenia humanisty. W każdym razie z mojego, indywidualnego punktu widzenia. Kto ten punkt widzenia podziela – bardzo proszę, aby dołączył się do tego apelu: o wstrzymanie zagrażających wolności naukowej myśli i specyficznego powołania humanistyki planów ogłoszenia listy „słusznych” wydawnictw i czasopism. To apel skierowany pod adresem Pana, Panie Prezesie. Bo Pan przyjął na siebie odpowiedzialność nie tylko za miejsce Polski w politycznym krajobrazie Europy i świata tych lat, ale także za praktyczną, codziennie udzielaną odpowiedź na pytanie: czy państwo polskie ma służyć wolności polskiej myśli, czy też powinno ją reglamentować? Z poważaniem prof. dr hab. Andrzej Nowak, historyk (UJ, IH PAN)

Poparcie dla listu wyrażają członkowie zarządu AKO Poznań: prof. dr hab. Stanisław Mikołajczak – UAM, prof. dr hab. Stefan Zawadzki – UAM, dr hab. Elżbieta Czarniewska – UAM, dr Tadeusz Zysk – Wydawnictwo Zysk i spółka, ks. prof. dr hab. Paweł Bortkiewicz – UAM, mgr inż. Piotr Cieszyński – informatyk, mgr Ewa Ciosek – ekonomista, prof. dr hab. inż. Antoni Florkiewicz – Politechnika Poznańska, dr Zdzisław Habasiński – informatyk, prof. dr hab. Stanisław Kozłowski – Uniwersytet Przyrodniczy, mgr Jan Martini – artysta muzyk, prof. dr hab. Grzegorz Musiał – UAM, prof. dr hab. Jan Paradysz – Uniwersytet Ekonomiczny, prof. dr hab. Stanisław Paszkowski – Uniwersytet Przyrodniczy, prof. dr hab. Wojciech Rypniewski – PAN, prof. dr hab. Wojciech Święcicki – PAN, dr hab. Witold Tyborowski – UAM, prof. dr hab. inż. Jerzy Weres – Uniwersytet Przyrodniczy, prof. dr hab. Barbara Wysocka – PAN


KURIER WNET · STYCZEŃ 2O19

O

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

kazuje się jednak, że ar­ chiwa IPN mogą być podstawą do badań wie­ lu obszarów i zagadnień historycznych, nie tylko dotyczących spraw po 1945 r. W 2012 r. opubliko­ wałem książkę Likwidacje cmentarzy rzymskokatolickich w Poznaniu po 1945 roku (Wyd. Rys, Poznań 2012). Okazało się, że tylko w IPN zachowały się akta z wizji lokalnych przeprowadzanych na poznańskich nekropoliach i są to jedyne zachowane opisy tychże miejsc pochówków. Odnalezione i omówione w niniejszym tekście dokumenty doty­ czą inwigilacji środowiska weteranów i uczestników powstania wielkopolskie­ go – przede wszystkim na Kujawach i Pomorzu. Znajdują się w większoś­ ci w Delegaturze IPN w Bydgoszczy (AIPN By), niestety nie udało się od­ naleźć podobnych materiałów doty­ czących Wielkopolski. Powstanie wielkopolskie 1918/1919 było jednym z ważniejszych zrywów w historii Polski, bowiem wpi­ sało się w wielki ruch wyzwoleńczy odradzającej się Polski lat 1918–1921, obok powstań śląskich czy wojny pol­ sko-bolszewickiej. Jest też mitycznym, jednym z niewielu „wygranych” po­ wstań – ale nie jedynym, bo Polacy odnosili zwycięstwa również w innych wystąpieniach – powstaniu wielkopol­ skim 1806 r., powstaniu sejneńskim (23-28 VIII 1919 r.), II powstaniu ślą­ skim w 1920 r. Powstanie wielkopolskie jest wydarzeniem, który swym przebie­ giem, znaczeniem i tradycją odcisnęło duże piętno na Wielkopolsce i Kuja­ wach w kwestiach historycznych, spo­ łecznych i w budowaniu lokalnej toż­ samości. Powstańcy wielkopolscy do końca swoich dni otaczani byli szcze­ gólną estymą, byli lokalnymi bohatera­ mi, nigdy też nie władze nie wykorzys­ tywały ich w sposób instrumentalny, np. w celach propagandowych. Imię najdłużej żyjącego uczestnika zrywu – por. Jana Rzepy (1899–2005), kom­ batanta I wojny światowej (bitwa pod Verdun), powstania wielkopolskiego, wojny polsko-bolszewickiej i kampanii wrześniowej w 1939 r. – jako patro­ na przybrał jeden z oddziałów Woj­ ska Polskiego – Batalion Dowodzenia Strzelców Wielkopolskich 17. Wielko­ polskiej Brygady Zmechanizowanej im. gen. broni Józefa Dowbor-Muś­ nickiego. Miejsca pamięci związane z powstaniem wielkopolskim są często miejscami lokalnych spotkań patrio­ tycznych, akademii, uroczystych apeli. Powstańcy wielkopolscy uczestniczyli w powstaniach śląskich, w wojnie pol­ sko-bolszewickiej i II wojnie światowej. Wielu z nich pełniło ważne funkcje w samorządach, partiach politycznych, organizacjach społecznych i patriotycz­ nych. Zapłacili również wysoką cenę w 1939 r., gdy wkraczające wojska nie­ mieckie eksterminowały w pierwszej kolejności uczestników powstania. Weterani powstania wielkopolskie­ go organizowali się w związki kom­ batanckie już po zakończeniu walk o granice Polski. W latach 1921–1922 funkcjonowało Towarzystwo Powstań­ ców Wielkopolskich, a także Związek Towarzystw Uczestników Powstania Wielkopolskiego 1918/1919. W 1928 r. wyodrębnił się Związek Powstańców Wielkopolskich, w latach 1928–1937

może się dołączyć. Z przyczyn biolo­ gicznych, naturalnych prace Komisji wygasły w latach 80. XX w. W 1989 r. zostało założone Towarzystwo Pamięci Powstania Wielkopolskiego 1918/1919,

należący do Związku Weteranów Pows­ tań Narodowych Rzeczypospolitej Pol­ skiej, w latach 1938–1939 działający samodzielnie. Po II wojnie świato­ wej reaktywowano go, a w 1949 ro­ ku został wchłonięty przez Krajową Komisję Weteranów Powstania Wiel­ kopolskiego z siedzibą przy Zarzą­ dzie Okręgu Związku Bojowników o Wolność i Demokrację (ZBoWiD) w Poznaniu. W 1956 r. podjęta zosta­ ła próba rejestracji nowego Związku, ale zakończyła się niepowodzeniem, ze względu na zdecydowany opór nie tylko władz, ale i weteranów. W aktach IPN są dokumenty dotyczące próby rejestracji w 1957 r. Związku Powstań­ ców Wielkopolskich. Decyzją z 2 lu­ tego 1957 r. Prezydium Rady Naro­ dowej Poznania odmówiło rejestracji stowarzyszenia, argumentując, że na terenie miasta działa już Związek Bo­ jowników o Wolność i Demokrację, do którego planowane stowarzyszenia

dy i konferencje organizacji społecz­ nych, w tym również satelickich wobec PZPR stronnictw politycznych. Celem wszczęcia sprawy obiektowej było ob­ jęcie trwałą i systematyczną inwigila­ cją istotnych dla państwa instytucji, zakładów i organizacji oraz środo­ wisk, które uważano za wrogie bądź stwarzające warunki dla działalności opozycyjnej”. Tak określa te sprawy internetowy Słownik inwentarza archiwalnego IPN. Można też zajrzeć do książki F. Musiała, Podręcznik bezpieki. Teoria pracy operacyjnej Służby Bezpieczeństwa w świetle wydawnictw resortowych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych PRL (1970–1989), Kraków 2015. „Ja, chorąży Łukasiewicz Józef, st. ref. Referatu V Pow. Urzędu Bezp. Publ. w Wyrzysku, biorąc pod uwagę donios­ łość i znaczenie Związku Powstańców Wielkopolskich 1918/19 r. na terenie tut. powiatu, w którego szeregu skupia się element różnych przekonań, pod

względem Ustroju Demokratycznego. Dla lepszego zapewnienia bezpieczeńst­ wa i ściślejszej kontroli w celu wykrycia wrogich elementów z pośród członków Związku Powstańców Wielkopolskich

folkslistę i współpracował z Niemca­ mi. Innych „objawów wrogiej dzia­ łalności nie notowano”. Raport opi­ sywał również obchody dnia „Cudu nad Wisłą” (sic!) – że dzięki oficjalnym

komisji stanął „dobry partyjniak”, któ­ ry „usuwał elementy nieprzychylne”. W Grudziądzu na zebraniu potępio­ no wrogą działalność „piłsudczyzny”, a w Tucholi przygotowane zostały

wnioski o werbunek agenturalny nie­ których członków Związku Powstań­ ców Wielkopolskich. Prawdopodobnie w Bydgoszczy w grudniu 1948 r. odczytywano refe­ raty dotyczące znaczenia zjednoczenia PPR i PPS, które według sprawozdaw­ ców były przyjmowane pozytywnie. Jak podawała agentura – Związek Pows­ tańców Wielkopolskich „współpra­ cuje z partiami politycznymi i w całej rozciągłości solidaryzuje się z Kongre­ sem Zjednoczeniowym Partii Robot­ niczych”. W Chojnicach dyskutowa­ no, kto będzie reprezentował Związek Pows­tańców, skoro jego członkowie reprezentują najróżniejsze środowi­ ska polityczne. Ustalono ostatecznie, że na Kongres pojedzie sam Zarząd. Na tym samym zebraniu głos zabrał członek Stronnictwa Demokratycz­ nego, właściciel apteki w Chojnicach,

motywacji, natomiast PUBP w Tucholi wszczął procedurę zbierania materia­ łów na Hieronima Suszkę w celu usta­ lenia jego możliwości w rozpracowy­ waniu niepewnych elementów i jego werbunku na informatora. W styczniu 1949 r. zwrócono uwagę, że odznacze­ nia państwowe otrzymali członkowie Związku Powstańców niepewni poli­ tycznie, nieprzychylni ustrojowi. W Szubinie UB badał przedwojen­ ne statuty organizacji weteranów, two­ rzono charakterystyki poszczególnych członków oraz schematy organizacyjne kół. UB interesował się również odsło­ nięciem tablicy pamiątkowej w Barcinie. Była to ściśle lokalna uroczystość, ale zgromadzono w aktach wszystkie doty­ czące jej pisma, pozwolenia, program. Na podstawie agenturalnego doniesienia zajęto się również zabawą w Barcinie. Nakazano sprawdzić jej uczestników oraz dochód z imprezy. Prezesa Koła Powstańców Wielkopolskich w Barci­ nie jako jej organizatora wytypowano do sprawdzenia i operacyjnego rozpra­ cowania. Jest tam również wykaz wete­ ranów powstania wyrzuconych z PPR i PPS za sianie propagandy i uchylanie się od pomocy partyjnej, za wykrycie powiązań z elementami wrogimi ZSRR, za współpracę z Niemcami i powiązanie z elementami kapitalistycznymi, ale na liście wyrzuconych znalazł się również „wyzyskiwacz miejski”. Teczka zawie­ rała również dokumenty rejestracyjne Związku. Sprawy operacyjne zakładano rów­ nież na pojedynczych członków Związ­ ku Powstańców Wielkopolskich, np. na Władysława Strzyżowskiego, któ­ ry podczas okupacji był tłumaczem na kolei niemieckiej, a potem dyrek­ torem fabryki w Radomiu, po wojnie pracował w Zakładach Graficznych w Warszawie. Przed wojną był preze­ sem Związku Powstańców i Wojaków w Bydgoszczy. Podlegał obserwacji aż do 1954 r., kiedy to ze względu na wiek okazał się nieszkodliwy. Jego doku­ menty pojawiły się ponownie w 1956 r. w sprawie jego syna, podejrzewanego z kolei o kontakty z agenturą zachodnią. Obserwacją objęto również innego po­ wstańca wielkopolskiego – Aleksandra Kaźmierczaka z Bydgoszczy, weterana walk spod Kcyni, przed wojną współ­ pracownika Oddziału II Sztabu Gene­ ralnego. Podczas okupacji podpisał on listę narodowościową III stopnia, po wojnie pracował na poczcie. Tu również poniechano sprawy ze względu na wiek. Lektura zachowanych szczątkowo dokumentów pokazała, że funkcjona­ riusze bezpieki na siłę szukali jakich­ kolwiek informacji, materiałów, które mogłyby stać się podstawą do wszczęcia śledztwa, postawienia zarzutów. Były

który stwierdził, że niedługo do Związ­ ku Powstańców nie będą mogli należeć faktyczni uczestnicy powstania, tylko tacy, co są partyjni. Tajnemu współ­ pracownikowi zalecono szczegółową obserwację tej osoby i szczegółowego spisywania jego wypowiedzi. Z drugiej strony z koła grudziądzkiego i bydgos­ kiego Związku usunięto osoby, które szerzyły wrogą propagandę lub miały wrogie nastawienie do Związku Ra­ dzieckiego i ówczesnego ustroju. Jeden z członków miał również wykrzykiwać, że „krzyki propagandowe na Kongresie Zjednoczeniowym przypominają ryk hitlerowców”. Ciekawa jest informacja o przez­ naczeniu 300 000 zł na zapomogi dla 21 sierot po poległych powstańcach. Nie jest wyjaśnione, czy chodziło o poległych w powstaniu, czy podczas II wojny światowej, niemniej w każdym z tych przypadków chodziłoby o doro­ słe dzieci. Podobna tematyka pojawiła się na zebraniach wiosną 1949 r. – mó­ wiono, że kiedyś powstańcy walczy­ li ramię w ramię ze wszystkimi, bez względu na poglądy polityczne, a dziś faworyzowani są członkowie partii. Również antydemokratyczna wypo­ wiedź Mariana Nerskiego na zebraniu Związku spowodowała, że zaczęto go rozpracowywać. Na jednym ze spotkań, według raportu funkcjonariusza UB, prezes Koła Tuchola Związku Powstańców Wielkopolskich Hieronim Suszko za­ proponował, by rozwiązać organizację, w dokumentach nie ma jednak podanej

to zarzuty bardzo małostkowe, np. nie oddał na czas ciągnika do spółdzielni, nie wpisał czegoś w zeszyt ewidencyj­ ny. Próbowano szukać haków, grze­ bać w przeszłości powstańców wielko­ polskich, ich pracy przedwojennej lub podczas okupacji. Analiza tych dostęp­ nych dokumentów wykazała, że były to działania o mizernych efektach, sprawy umarzano, często motywując decyzje wiekiem i biernością osób rozpracowy­ wanych. Stąd też większość akt kiero­ wano do tzw. brakowania (niektóre już w 1955 r.) jako nieprzydatne operacyj­ nie, a te, które udało się odnaleźć, za­ chowały się najprawdopodobniej przy­ padkowo. Również raporty pisane były według jednego, powielanego schema­ tu. Wynika z nich, że na spotkaniach kół kombatantów nie działo się nic, co mogłoby zainteresować bezpiekę, funkcjonariusze pisali również, że nie­ które koła weteranów nie przejawiają żadnej aktywności, ich członkowie się nie spotykają. Omówione wyżej materiały są niez­wykle cenne dla historii powstania wielkopolskiego 1918/1919. Zawarte są w nich chociażby dokładne biogra­ my członków organizacji, schematy organizacyjne struktur kombatanckich (zarządy wojewódzkie, powiatowe, koła gminne, lokalne) itp. Są to interesujące źródła o charakterze ogólnym, niestety pozwalające na potraktowanie tytuło­ wego zagadnienia w sposób jedynie przyczynkarski. Wszystkich zasygnali­ zowanych w tekście wątków nie udało się rozwinąć z braku źródeł. K

Kwere Narod nda zasob sób t owej przy ów archiw spraw ej instyt nosi częs alnych Ins częst ami dotyc ucji koja to zaskaku tytutu Pa trowe o budzący zącymi na rzony jest jące wyni mięci j mi og rsje. romne nowszej h najczęśc ki. Zaie is emocj e, dy torii Pol j ze s skusj e, ko ki, n-

Łukasz Jastrząb funkcjonujące do dnia dzisiejszego. Przejęło ono tradycję i dorobek po­ przednich związków i Komisji. Na organizacje kombatantów pows­tania wielkopolskiego zakładano tzw. sprawy obiektowe. Sprawy obiek­ towe wszczynano wobec „działających przeciwko PRL za granicą wrogich in­ stytucji i organizacji, np. ośrodków wy­ wiadowczych, ośrodków dywersji ideo­ logiczno-politycznej, syjonistycznej, aktywnych ośrodków nowej emigra­ cji, instytutów naukowo-badawczych zajmujących się problematyką krajów socjalistycznych, organizacji rewizjo­ nistycznych w NRF, placówek państw kapitalistycznych w Polsce (ambasad, konsulatów, biur podróży), (…) niek­ tórych instytucji Kościoła katolickiego i związków wyznaniowych (kurie, pro­ wincje zakonne, parafie, zbory, gmi­ ny); elementów nacjonalistycznych spośród mniejszości narodowościo­ wych; innych grup osób, usiłujących wykorzystać przynależność do legal­ nych organizacji i stowarzyszeń dla prowadzenia wrogiej działalności, (…) instytucji i zakładów narażonych na penetrację wywiadowczą albo wyma­ gających z innych względów ochrony operacyjnej przed wrogą działalnością, np. niektórych instytutów naukowych, wyższych uczelni, zakładów specjal­ nych i kluczowych, biur podróży itp. Sprawy obiektowe zakładano również na redakcje gazet, nielegalne organi­ zacje opozycyjne oraz kongresy, zjaz­

1918/19 r. Postanowiłem założyć spra­ wę na obiekt i nadać kryptonim „Pows­ taniec” – tak napisał w zachowanym w AIPN By dokumencie funkcjonariusz Urzędu Bezpieczeństwa w Wyrzysku. W raportach sporządzanych przez UB, znajdujących się w tym samym AIPN By, znaleźć można najróżniej­ sze informacje. W sprawozdaniu za okres od 1 sierpnia 1948 r. do 31 VI­ II 1948 r. odnotowano, że w Związku

interwencjom członków Związku pod­ jęto działania „profilaktyczne”, które miały zapobiec uczestnictwu człon­ ków Związku w uroczystościach or­ ganizowanych przez kler. Na zebraniu Związku w Bydgoszczy w listopadzie 1948 r. przedstawiciel KW PPR wygło­ sił referat dotyczący przyjaźni polsko­ -radzieckiej, „za który dostał oklaski”. Na tym samym zebraniu uczczono mi­ nutą ciszy zmarłego 22 października

FOT. J. HA JDASZ

4

jest duża ilość członków PPR, którzy jednak „absolutnie nie mają wpływu na całość Związku”. Wydalony zos­ tał jeden członek Związku z powia­ tu Nowe Miasto – którego przeszłość okupacyjną zbadała Komisja Weryfi­ kacyjna. Podczas okupacji podpisał

1948 r. prymasa Augusta Hlonda. Jak napisano w raporcie – informator mu­ siał brać w tym udział, by się nie zde­ konspirować. W powiecie wyrzyskim rozpoczęto w styczniu 1949 r. weryfikację człon­ ków Związku Powstańców, na czele


STYCZEŃ 2O19 · KURIER WNET

5

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Gdy Polska traciła swoją niepodległość w 1795 r., liczyła ok. 14 mln mieszkań­ ców, z czego połowa mówiła po polsku. Spośród tej liczby prawdopodobnie ok. 700 000 jej mieszkańców było zdol­ nych do uświadomienia sobie, co się stało. Pozostali mogli tego nawet nie dostrzec, bo większości chłopstwa by­ ło obojętne, kto będzie nimi rządził. W XIX w. pojawiły się jednak po­ kolenia pozytywistów, które – dost­ rzegając klęski zrywów niepodle­ głościowych – zaczęły nawoływać do podniesienia poziomu kultury narodu, działań ekonomicznych, pracy orga­ nicznej, która zaowocowałaby prze­ kształceniem go w społeczeństwo nowoczesne, o wysokim poziomie świadomości narodowej. Jej założenia ustalił w Wielkopolsce filozof August Cieszkowski, a nazwał je w 1848 ks. Jan Koźmian. Dzięki temu w naszym re­ gionie jesienią 1918 r. istniały już silne podstawy polskiego życia naukowego, przemysłu, finansów i rolnictwa. W ostatnich dziesięcioleciach XIX w. trwała też szeroka aktywność społeczna duchowieństwa wielkopol­ skiego. W odpowiedzi na potęgującą się germanizację, księża zainicjowali walkę o tożsamość narodową Polaków. Szczególną zaś formą obrony polskiej narodowości była działalność parla­ mentarna duchowieństwa. W latach 1848–1918 duchowni wielkopolscy posiadali 48 mandatów poselskich. Jeden ze znawców tego zagadnienia pisał: „tylko bezinteresownej i ofiarnej pracy duchowieństwa należy przypisać, że w tej dzielnicy Polski spółdzielczość wiejska, która zaczęła się załamywać pod wpływem kryzysu rolnego lat 70. XIX w., nie upadła, lecz przezwycięża­ jąc trudności gospodarcze, rozwinęła się świetnie”. W jednym tylko 1896 r. oskarżono kilkunastu duchownych o nielegalne nauczanie języka polskiego na lekcjach religii. Zaś w 1901 r. wy­ buchł we Wrześni strajk dzieci, które sprzeciwiły się odmawianiu pacierza po niemiecku i nauce religii w tymże języku. Surowe kary, jakie wówczas za­ stosowały władze pruskie wobec dzieci, natchnęły Marię Konopnicką do napi­ sania Roty. Tak więc w przeddzień I wojny światowej wielkopolskie społeczeńst­ wo było już dobrze zorganizowane, zdyscyplinowane, posiadało swoich naturalnych przywódców, co jeden z nich podsumował: „Prusacy, chcąc nas wytępić doszczętnie, wyświadczyli nam usługę dziejowej doniosłości, mia­ nowicie wytworzyli w swym zaborze warunki przyśpieszonego przekształce­ nia nas na społeczeństwo czynne, pełne energii bojowej, zdolne do zdobywania sobie bytu w najcięższych warunkach. Zmusili oni i zmuszają coraz bardziej zachodni odłam naszego narodu do wydobycia z siebie tych zdolności, tych sił, które są nie tylko potrzebne do ist­ nienia dzisiaj, ale które jedynie umożli­ wią nam w przyszłości zdobycie samo­ istnego bytu politycznego i utrzymanie żywotnego, silnego państwa polskiego” (Roman Dmowski). Konkretną wolę odrodzenia pań­ stwa polskiego po raz pierwszy wyraził Polski Sejm Dzielnicowy, który obra­ dował w Poznaniu od 3 do 5 grudnia 1918 r. W jego obradach wzięło udział ok. 1100 Polaków zamieszkujących zie­ mie pozostające w granicach Rzeszy niemieckiej. Byli to delegaci 4 mln Po­ laków z terenów dawnego polskiego Pomorza, z Prus Królewskich, ze Śląska, z Prus Książęcych, Warmiacy i Mazu­ rzy oraz Polacy przebywający na wy­ chodźstwie. W tej grupie znalazło się 75 katolickich księży oraz 129 kobiet. Warto zwrócić uwagę na to, że choć uczestnicy Polskiego Sejmu Dzielnicowego byli świadomi tego, że głównymi wrogami wskrzeszenia Pols­ ki byli Niemcy, nie byli jednak prze­ ciwni wszystkim Niemcom w ogóle: „Nie chcemy walki z tą częścią ludności niemieckiej zasiedziałej, która zawsze w zgodzie żyła z Polakami i która z na­ mi w przyszłości także w zgodnem po­ zostanie współżyciu. Wrogami jesteśmy tylko tej nielicznej klasy urzędników i agitatorów hakatystycznych, którzy wnieśli do naszych dzielnic zarzewie nienawiści i teorię niesprawiedliwości, którzy podżegali ludność niemiecką przeciw ludności polskiej i krzywdę i gwałt Polakom zadawane sławili jako zdobycz prawdziwie niemieckiego du­ cha” – notował Dziennik Polskiego Sej­ mu Dzielnicowego w Poznaniu w grud­ niu 1918 r. W końcu 26 grudnia przybył do Poznania Ignacy Jan Paderewski, witany z niebywałym entuzjazmem, i sprawy nabrały tempa. Sam artysta – z obawy przed nieprzewidzianymi

W dniu dzisiejszym obchodzimy wyjątkową, setną rocznicę wybuchu powstania wielkopolskiego, jednego z niewielu udanych powstań. Różne były nazwy tego pows­tania, ale ten sam czyn zbrojny, dzięki któremu Polonia Maior, czyli Macierz Polaków, powróciła – po okresie zaborów – w granice odrodzonego państwa polskiego. W związku z tym warto dzisiaj powiedzieć klika słów na temat trzech spraw: historii, patriotyzmu i pamięci.

Naród i Ojczyzna są nie do zastąpienia

Homilia wygłoszona 27 grudnia 2018 roku w farze poznańskiej w 100. rocznicę wybuchu powstania wielkopolskiego Abp Stanisław Gądecki rezultatami swojej wizyty – oficjalnie „zachorował” i do końca roku nie poka­ zywał się na zewnątrz hotelu Bazar. Mi­ mo to 27 grudnia wybuchło powstanie, które w kilka dni oswobodziło Poznań. Ostatni akt wyzwalania miasta dokonał się 6 stycznia, gdy opanowano lotnisko i magazyny lotnicze na Ławicy, ostatni punkt kontrolowany przez Niemców. Wszystko to było możliwe, po­ nieważ na przyjazd Paderewskiego ściągnięto do Poznania z okolicznych miejscowości oddziały Straży Ludo­ wej i Służby Straży i Bezpieczeństwa. Ponadto w czasie wielkiej wojny w ar­ mii niemieckiej służyło 780 tys. Pola­ ków z Wielkopolski, Śląska i Pomorza. W związku z tym wielu żołnierzy, któ­ rzy stanęli na czele oddziałów powstań­ czych, było już dobrze wyszkolonych i miało doświadczenie wojenne z armii pruskiej. Niemcy sami sobie wyszkolili przeciwników. A potem z poznańskiego centrum niczym kręgi na wodzie po całej wiel­ kopolskiej ziemi rozlała się powstań­ cza fala. Znaczną rolę w tym ruchu odgrywali polscy księża i ziemianie, działacze społeczni i narodowi. Po wsiach i mias­teczkach Polacy zajmo­ wali niemieckie urzędy (dworce, poczty i ratusze) i – wywieszając polskie fla­ gi – proklamowali objęcie władzy. Na sztandarach haftowano hasła: „Z Bo­ giem za Ojczyznę” (2. Pułk Strzelców Wlkp.), „Mocą Bóg, celem Ojczyzna” (6. Pułk Strzelców Wlkp.) itp. Ciekawą analizę początków tego powstania pozostawił po sobie Hell­ muth Nickelmann, adiutant dowódcy garnizonu w Pile. Jego Dziennik roz­ poczyna się następująco: „Pod koniec grudnia w prowincji Poznań polskie bandy zaczęły napadać na niemieckich posiadaczy ziemskich, miasta i wios­ ki. Niemieccy urzędnicy i władni nie traktowali wcześniejszych polskich działań z odpowiednią powagą, dla­ tego też polskie powstanie ich zasko­ czyło. Nie zostały zastosowane żadne środki zapobiegawcze. W ciągu kilku dni Polacy zdobyli przewagę na tere­ nie prawie całej prowincji Poznań. Fala pows­tańcza zaszła aż w okolice Piły; Po­ lacy usadowili się w Budzyniu, Czarn­ kowie i w okręgu Wyrzysk. W wyniku spowodowanej przez rewolucję decen­ tralizacji oraz bezsilności urzędników i władz brakowało w pierwszym rzędzie jednolitej woli, która mogłaby przeciw­ stawić się polskiej żądzy władzy. Bła­ gania i postulaty ludności niemieckiej, zamieszkującej te tereny, by udzielić jej wsparcia militarnego i ochrony, nie mogły wówczas zostać zrealizowane”. Wbrew obiegowym opiniom, War­ szawa nie była obojętna wobec wielko­ polskich wydarzeń. W Poznaniu dzia­ łali nieoficjalni przedstawiciele rządu polskiego i dowództwa Wojska Pols­ kiego. Dwaj pierwsi szefowie sztabu w Poznaniu byli wcześniej legionistami. Z nominacji Piłsudskiego przybył do Poznania – wraz z zaufanymi ludźmi – generał Józef Dowbor-Muśnicki. Dzięki temu już 26 stycznia 1919 roku na pla­ cu Wilhelma (czyli Wolności) polscy żołnierze wypowiadali słowa przysię­ gi: „W obliczu Boga Wszechmogącego w Trójcy Świętej jedynego ślubuję, że Polsce, Ojczyźnie mojej i sprawie ca­ łego narodu Polskiego zawsze i wszę­ dzie służyć będę, że kraju Ojczystego i dobra narodowego do ostatniej kropli krwi bronić będę...”. Tak to w styczniu 1919 roku Wiel­ kopolska – nie należąca już do Niemiec, ale nie należąca jeszcze do Polski – de facto zyskała rangę niezależnego „Pań­ stwa Wielkopolskiego” (z własnym rzą­ dem, wojskiem, gospodarką i dyploma­ cją), zorientowanego na połączenie się z niepodległą Polską. Było w tym coś cudownego, gdyby bowiem w lutym nie

Pioruny biły na dziejów zegarze godzinę Twoją, o Polsko szczęśliwa – pioruny kuły w Twych kajdan ogniwa, że się rozpękły w płomiennym ich żarze... Józef Mączka, Zmartwychwstanie

podpisano umowy rozejmowej z Niem­ cami w Trewirze (6.02.1919), powstanie mogło zostać łatwo stłumione przez wojska niemieckie, które po rozprzę­ żeniu spowodowanym rewolucją listo­ padową nadciągały do Wielkopolski w coraz większych ilościach. Gdyby nie powstanie wielkopolskie, to zgodnie z ówczesną praktyką o przynależnoś­ ci terenów spornych zadecydowałby zapewne plebiscyt, w którego wyniku wiele terenów północnej, zachodniej i południowej Wielkopolski mogło przypaść Niemcom. Potem – 28 czerwca 1919 r. – został podpisany traktat pokojowy, na mo­ cy którego całość ziem zajętych przez powstanie została przekazana państwu polskiemu. Trzy dni później zniesio­ no granicę celną między Wielkopolską a Rzeczpospolitą. A 28 sierpnia 1919 r. armia wielkopolska weszła w skład wojs­ ka polskiego. W ten sposób ziemia Pia­ stów – twórców polskiej państwowości – stała się integralną częścią odrodzo­ nej Rzeczpospolitej. Wkrótce potem

walki, którą wam wróg nieubłagany wypowiedział w tej dziedzinie, w któ­ rej Polska zawsze w wielkim stopniu najsłabsza była. [...] Walka została wam rzucona w dziedzinie organizac­ ji, w dziedzinie umiejętności wytwa­ rzania codziennego, szarego, pełne­ go obowiązków i pełnego trudu życia. [...] Gdy myślę o zadaniach stojących przed Polską, chciałbym wnieść od was do Polski całą waszą namiętność pra­ cy, która by Polskę przeniknęła, dać umiejętność organizowania pracy su­ miennej, umiejętność pracy uczciwej”.

W styczniu 1919 r. Wielkopolska – nie należąca już do Niemiec, ale nie należąca jeszcze do Polski – zyskała rangę niezależnego „Państwa Wielkopolskiego” (z własnym rządem, wojskiem, gospodarką i dyplomacją).

Życie ludzkie nie jest najwyższą wartością, bo dobra reprezento­ wane przez ojczyznę są z reguły wartościa­ mi wyższymi. Skądinąd pod względem doczesnym człowiek jest tylko częścią społeczeństwa.

oddziały wielkopols­kie – najbardziej zdyscyplinowane i najlepiej wyszkolo­ ne – zostały przesunięte na Wschód, na tereny wojny polsko-bolszewickiej. Tak więc w sumie w latach 1918–1921 ży­ cie oddało ok. 8 tys. Wielkopolan, czyli niemal co dziesiąty z tych, którzy trafili do szeregów powstańczych, a następnie do Armii Wielkopolskiej. Hołd postawie ówczesnych Wiel­ kopolan złożył sam Józef Piłsudski, witany w Poznaniu 26 października 1919 r. Powiedział on wówczas: „Wy, Wielkopolanie, rzuceni zostaliście do

ziomek, obywatel. Patriota to ktoś, kto czuje silną więź emocjonalną, społecz­ ną, kulturową z własną ojczyzną, z jej historią i tradycją, z jej wartościami i aspiracjami. Obywatel, który oka­ zuje szacunek i miłość dla ojczyzny, a w razie potrzeby również gotowość poniesienia dla niej wyrzeczeń, a nawet wielkich ofiar. Według Biblii jest to postawa, któ­ rą rządzi to samo czwarte przykazanie Dekalogu, które nam nakazuje miłość do naszych rodziców: „Czcij ojca swego i matkę swoją”. Jedna i ta sama cnota

Patriotyzm Druga kwestia to patriotyzm. Postawa ówczesnych powstańców wielkopol­ skich była niewątpliwie postawą szcze­ rego patriotyzmu. Cóż to jest patrio­ tyzm? To słowo pochodzi od greckiego rzeczownika ‘patria’, czyli ojczyzna, kraj rodzinny, klan powołujący się na pochodzenie od wspólnego ojca. Stąd greckie ‘patriotes’ to po prostu rodak,

FOT. J. HA JDASZ

Historia

‘pietas’ (czyli: przywiązanie, współczu­ cie, dobroć, miłosierdzie, łagodność, pobożność) – uczył św. Tomasz z Akwi­ nu – porządkuje nasz stosunek tak do rodziców, jak i do ojczyzny. Św. To­ masz traktował patriotyzm jako tę część sprawiedliwości, jaką winniśmy źródłu naszego istnienia. Pietas wobec rodzi­ ców i ojczyzny domaga się od nas cultus, czyli bezwarunkowego szacunku. Nawet wówczas, gdy wydaje się, że nie ma po temu ewidentnych przesłanek, rodzicom i ojczyźnie należy się szacu­ nek, bo ojca należy szanować „choćby nawet rozum utracił” (Syr 3,13). Tak więc „patriotyzm oznacza umiłowanie tego, co ojczyste; umi­ łowanie historii, tradycji, języka czy samego krajobrazu ojczystego. Jest to miłość, która obejmuje również dzie­ ła rodaków i owoce ich geniuszu” (Jan Paweł II, Pamięć i tożsamość, 12). Wydaje się, iż podobnie jak rodzi­ na, „również naród i ojczyzna pozostają rzeczywistościami nie do zastąpienia. Katolicka nauka społeczna mówi o tzw. społecznościach naturalnych, wskazu­ jąc na szczególny związek tak rodziny, jak i narodu z naturą człowieka, która ma charakter społeczny. Podstawowe drogi tworzenia się wszelkich społecz­ ności prowadzą przez rodzinę i co do tego nie można mieć żadnych wątpli­ wości. Wydaje się, że coś podobnego można powiedzieć o narodzie. Tożsa­ mość kulturalna i historyczna społe­ czeństwa jest zabezpieczana i ożywia­ na przez to, co mieści się w pojęciu narodu” (Jan Paweł II, Pamięć i tożsamość, 12). Ujawnianie patriotyzmu jest ko­ nieczne szczególnie w sytuacjach skraj­ nego zagrożenia bytu ojczyzny. Patrio­ tyzm polega wówczas na okazywaniu solidarności rodakom, na ofiarnej obronie kraju. Prawo rzymskie głosi, że vim vi repellere licet (siłę wolno ode­ przeć siłą). Istnieje nawet obowiązek poświęcenia życia dla ojczyzny, o ile zajdzie taka potrzeba. Wbrew temu, co twierdzą niektórzy pacyfiści, życie ludzkie nie jest najwyższą wartością, bo dobra reprezentowane przez ojczyz­ nę są z reguły wartościami wyższymi. Skądinąd pod względem doczesnym człowiek jest tylko częścią społeczeń­ stwa i może się poświęcić tak, jak np. poświęca się rękę dla ratowania życia całości ciała. Godziwa i uporządkowana miłość do własnej ojczyzny nie powinna jed­ nak czynić nas ślepymi na powinność obejmowania miłością wszystkich lu­ dzi. „Niech obywatele pielęgnują wiel­ kodusznie i wiernie miłość ojczyzny, jednak bez ciasnoty duchowej, tak by zawsze mieli również wzgląd na do­ bro całej rodziny ludzkiej, którą łączą w jedno różne więzy między plemio­ nami, ludami i narodami” (Gaudium et spes, 75). Nie możemy bowiem za­ pomnieć o tym, jak wiele zawdzięcza­ my większym od naszej ojczyzny źród­ łom. Nie bylibyśmy tym, kim jesteśmy, gdyby nie wysiłek myślicieli i artystów greckich, gdyby nie świętość misjona­ rzy włoskich i irlandzkich. Wyrwanie własnej ojczyzny z większej wspólnoty narodów jest niebezpieczne, gdyż traci ona przez to swój własny sens i swo­ je oblicze. Kultura polska np. stanowi tylko pewien odcień kultury chrześ­ cijańskiej, odcień niewątpliwie świet­ ny i ważki, ale pozbawiony sensu bez ogólnej podstawy. Trzeb przy tym pamiętać, iż miłość ojczyzny – będąc wielką wartością – nie jest wartością absolutną. Dla chrześ­ cijanina służba ziemskiej ojczyźnie, podobnie jak miłość własnej rodziny, pozostaje zawsze etapem na drodze do ojczyzny niebieskiej, która – dzięki nieskończonej miłości Boga – obejmuje wszystkie ludy i narody na ziemi.

Pamięć Trzecia i ostatnia kwestia to pamięć. O powstaniu wielkopolskim trze­ ba pamiętać. W Biblii nakaz pamięci jest nakazem bezwarunkowym i bez­ względnym. W Księdze Powtórzonego Prawa czytamy: „Na dawne dni sobie wspomnij, rozważajcie lata poprzed­ nich pokoleń” (Pwt 32,7). Ta pamięć nie należy do kamieni, pomników, nie należy nawet do świętych miejsc, ona ma być niesiona przez ludzi. Człowiek nie może bowiem funkcjonować w ży­ ciu społecznym bez świadomości po­ siadania własnej przeszłości, wyróż­ niającej go od innych i kształtującej jego tożsamość. „W szerokim znaczeniu można po­ wiedzieć, że cały stworzony kosmos jest poddany czasowi, ma zatem swoje dzieje. Mają swoje dzieje istoty oży­ wione. Niemniej o żadnej z tych istot, o żadnym gatunku zwierząt nie może­ my powiedzieć, że mają charakter his­ toryczny, tak jak możemy powiedzieć o człowieku, o narodach i o całej rodzi­ nie ludzkiej. Historyczność człowieka wyraża się we właściwej mu zdolności obiektywizacji dziejów. Człowiek nie tylko podlega nurtowi wydarzeń, nie tylko w określony sposób działa i po­ stępuje jako jednostka i jako należą­ cy do grupy, ale ma zdolność refleksji nad własną historią i obiektywizacji, opisywania jej powiązanych biegów zdarzeń. Taką samą zdolność posiadają poszczególne ludzkie rodziny, jak też ludzkie społeczeństwa, a w szczegól­ ności narody. Te ostatnie, podobnie jak pojedyn­ czy człowiek, są obdarzone pamięcią dziejową. Jest zrozumiałe, że narody starają się utrwalić również na piśmie to, co pamiętają. W ten sposób histo­ ria staje się historiografią. Ludzie pi­ szą o dziejach grupy, do której należą. Czasem piszą też o swoich dziejach osobistych (myślę tu o autobiografiach sławnych ludzi), ale bardziej znaczące jest, że piszą też o dziejach swoich naro­ dów. I te zobiektywizowane i utrwalone na piśmie dzieje narodów są jednym z istotnych elementów kultury – ele­ mentem, który stanowi o tożsamości narodu w wymiarach czasowych” (Jan Paweł II, Pamięć i tożsamość, 14). Dlaczego należy pamiętać o wyda­ rzeniach, które już dawno minęły? Dla Biblii istnieją po temu przynajmniej dwa powody. Jeden nakazuje pamię­ tać, aby sobie samemu stawiać wysokie cele, na wzór swoich przodków: „Pa­ miętajcie o tym, jak postępowali ojco­ wie, co czynili za swojego życia, a zdo­ będziecie wielką chwałę i imię wasze wiecznie wspominać będą” (1Mach 2,51). Drugi nakazuje pamiętać, aby osiągnąć świętość: „byście w ten spo­ sób o wszystkich moich przykazaniach pamiętali, pełnili je i tak byli święty­ mi wobec swojego Boga” (Lb 15,40). Aby wolność nie przerodziła się w sa­ mowolę. Aby poprawiała się jakość życia społecznego. Aby odwrócić się od dawnych podłości, a zwrócić się ku ostatecznemu celowi. Pamięć człowieka można podzie­ lić na dwie nierozerwalnie połączone ze sobą części, definiowane przez po­ jęcia ‘pamięć jednostkowa’ i ‘pamięć zbiorowa’. Ta pierwsza jest właściwa dla każdego człowieka, stanowi zbiór jego wiedzy, doświadczeń, przeżyć oraz wspomnień. Jest niepowtarzalna, oso­ bista i bardzo krucha, gdyż trwa tylko tak długo, jak długo żyje jej „właściciel”, a wraz z jego śmiercią przepada bezpo­ wrotnie. Natomiast pamięć zbiorowa jest trwalsza, ponieważ zniszczyć ją może tylko unicestwienie grupy, dla której ona przynależy. Jej cechą szcze­ gólną jest ciągła zmienność i ewolu­ cja, warunkowana wpływem nowych przeżyć. Sama w sobie pamięć jest błogosła­ wieństwem. Jest tym aspektem nasze­ go życia, dzięki któremu przywołuje­ my ponownie to, co przeminęło. Mało się dzisiaj o tym mówi, bo modne jest bycie człowiekiem młodym, bez ob­ ciążeń z przeszłości. Ale to przecież pamięć stanowi o naszej tożsamości. Jestem tym, kim ukształtowało mnie życie, inni ludzie, nasza historia. Pa­ mięć i tożsamość są ze sobą nieroze­ rwalnie związane. Dziękujmy więc Bogu za niewysło­ wiony dar wolności naszej Ojczyzny. Polecajmy Mu dusze rodaków i cu­ dzoziemców poległych w powstaniu wielkopolskim. Prośmy o łaskę wiary, nadziei i miłości dla wszystkich Pola­ ków, aby w jedności i pokoju dobrze korzystali z bezcennego daru wolności. Niech umiłowanej ojczyźnie i wszyst­ kim naszym rodakom, gdziekolwiek żyją, zawsze towarzyszy opieka Jasno­ górskiej Pani. K


KURIER WNET · STYCZEŃ 2O19

6

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

FOT. WOJCIECH SOBOLEWSKI

S

potykałem często gniewnych robotników („co wy tam k...wa robicie w tym zarządzie, pier­ dzicie w stołki”). A my pada­ liśmy ze zmęczenia. Teleks wypluwał stosy „makaronu”. Trzeba było zreda­ gować biuletyn, wydrukować, złożyć, popakować (ci, co to robili, wiedzą, jaka to robota), rozwieźć do zakładów pracy i wysłać w „teren”, dostarczając o określonej godzinie na dworce PKS i PKP. Dlatego rzadko jestem skłonny zarzucać komukolwiek opieszałość czy brak działania. Jaki jest rząd PiS-u, każdy widzi. Autorytaryzm, arogancja, bezczynność, chciejstwo, chwiejstwo, fiskalizm, fry­ marczenie, imposybilizm, impotencja, indolencja, kolesiostwo, misiewiczo­ stwo, nepotyzm, niekompetencja, nie­ udolność, nieuctwo, niezdecydowanie, opieszałość, prywata, rozdawnictwo, uległość, tchórzostwo, zamordyzm, zaniechanie – to (w kolejności alfabe­ tycznej) najczęściej spotykane zarzuty pod adresem rządów „dobrej zmiany na gorsze”. Jest też całkiem prawdopodob­ ne, że w rządzie są osoby pracujące dla „suwerena zewnętrznego”, bo to długa tradycja w polskich dziejach. Jednak nie można zapominać o kilku spra­ wach, które udało się rozwiązać znie­ nawidzonym przez postępowy świat „populistom-pisiorom”. Po pierwsze: spółki skarbu państ­ wa pod kierownictwem „kolesi i Mi­ siewiczów” przynoszą zysk, zamiast tradycyjnych strat. Po drugie: zdołano przyhamować gwałtowne zmniejszanie się liczby polskich obywateli. Mówił o tym na poznańskim wykładzie sta­ tystyk demograf, prof. Paradyż, według którego pozytywny wpływ programu 500+ na demografię jest wyraźny. Przy­ rost urodzeń ok. 20 tys. może się wy­ dawać nieduży, ale jest to odwrócenie trendu – fakt w dłuższej perspektywie bardzo istotny. Na demografię korzyst­ nie zadziałać też może obniżenie wieku emerytalnego (niepracująca babcia to skarb dla potencjalnej matki). Po trze­ cie: dzięki polityce historycznej odzy­ skaliśmy swoją godność – Polska już nie jest „brzydką panną bez posagu”, któ­ ra „straciła okazję, by siedzieć cicho”. Typowy dla krajów postkolonialnych upokarzający rozziew między najbogat­ szymi a najuboższymi uległ zmniejsze­ niu. Po czwarte: demokracja może zos­ tać umocniona, gdyż jej solą jest klasa średnia posiadająca własność, a dzięki uwłaszczeniu lokatorzy-najemcy sta­ ną się „obywatelami” (w pierwotnym znaczeniu obywatelem był posiadacz nieruchomości). Po piąte: bezczelne okradanie Polaków zostało ukróco­ ne. Działający na zlecenie zewnętrzne lobbyści – zwyczajowo panoszący się w organach państwa – muszą się mi­ tygować. Odzyskaliśmy kawałek su­ werenności, gdyż jej miarą jest moż­ liwość korzystania z efektów własnej pracy bez konieczności dzielenia się z „patronem”. Jak to bywało w przeszłości, mo­ że posłużyć przykład nieco już zapo­ mniany – „kontraktu jamalskiego”. Specjalista od budowy gazociągów inż. W. Michałowski nazwał ten kon­ trakt „przekrętem stulecia” (jeszcze nie znał późniejszych afer) i zwrócił uwa­ gę na zapomniany aspekt „wydarzenia smoleńskiego”: „26 marca 2010 roku zespół ekspertów złożył w kancelarii Lecha Kaczyńskiego dokument, który pokazuje, że pakiet porozumień gazo­ wych z Rosją został zawarty z ewiden­ tną szkodą na rzecz polskiego obywa­ tela, że posiadał fundamentalne błędy prawne, że nie pobieramy opłaty za tranzyt (przestrzeń tranzytowa jest jednym z bogactw naturalnych). Eu­ ropejskie stawki za tranzyt gazu wy­ nosiły wówczas 2,75 $ za 1000 metrów sześciennych przepchnięcia na odle­ głość 100 km. Długość rury od Kro­ wiarek do granicy niemieckiej – 682 km. Miało być przetłaczane do 65 mld metrów sześciennych. Mogło być ok. miliarda dolarów rocznie. Prezydent Kaczyński nie mógł inaczej postąpić, jak tylko anulować porozumienie i wy­ kupić odcinek polski gazociągu. Ale 10 VI 2010 stało się to, co się stało. (...) Polscy negocjatorzy dos­tali 110 mln $ prowizji za taki kształt porozumień gazowych, że w punkcie nr 5 zostało napisane »Polska gwarantuje swobodny tranzyt gazu«”. Mimo znacznie zawyżonej ceny premier Tusk określił ten kontrakt ja­ ko „korzystny dla Polski i Polaków”. Wydawać by się mogło, że bardzo dobre wyniki gospodarcze powinny działać uspokajająco na nastroje spo­ łeczne, które jednak nie poddają się racjonalności. Tylko działaniem emocji można wytłumaczyć wyniki ostatnich wyborów w takich miastach jak Elbląg

W 1981 roku pracowałem w Zarządzie Regionu NSZZ „Solidarność” w Koszalinie. Jako przewodniczący Komisji Informacji, Oświaty i Kultury zajmowałem się wyłącznie informacją – oświata i kultura musiały poczekać na spokojniejsze czasy, które nie nastąpiły. W mojej gestii było zorganizowanie sztandaru regionu, z czego ciągle nie miałem czasu się wywiązać i byłem notorycznie „rozliczany” na każdym zebraniu zarządu. Bo w sąsiednim regionie słupskim mieli już poświęcony sztandar, na który przysięgę złożył przewodniczący – zresztą tajny współpracownik SB.

„Rząd nie robi nic” Jan Martini

„Nie wyobrażam sobie coś bardziej obrzydliwego niż rządy Prawa i Sprawiedliwości” Jerzy Urban (pisownia oryginalna)

czy Świnoujście. Miejscowy elektorat powinien wiedzieć, że w wypadku od­ sunięcia PiS od władzy nie powstanie przekop Mierzei Wiślanej ani tunel na wyspę Uznam (połączenie Świnouj­ ścia z Niemcami nie wymaga tunelu). O tym, że wyniki gospodarcze zupeł­ nie nie wpływają na decyzje wyborcze, przekonaliśmy się już w 2007 roku, gdy PiS stracił władzę mimo szybkiego roz­ woju ekonomicznego i poprawy po­ ziomu życia. Jak to możliwe, że ludzie głosują wbrew swoim interesom, logice i rozsądkowi? To się nie dzieje samo­ istnie. Potrzebna jest mrówcza praca nad elektoratem.

uprzywilejowanej pozycji komunistów. Ustawa zasadnicza zawiera wiele nieści­ słości i luk pozostawiających interpreta­ cję sędziom (sędzia Kamińska: „w końcu i tak my będziemy wydawać wyroki”). Aby „było tak, jak było” i w myśl zasa­ dy „raz zdobytej władzy nie oddamy nigdy”, sędziowie mieli być niezależni, nieusuwalni, niewybieralni i nieodpo­ wiadający przed nikim. Ale konstytucja nie uchroniła komunistów przed utratą władzy, gdy Rywin przyszedł do Mich­ nika z propozycją: „jest koszerny interes do zrobienia”.

Skąd się wzięła „Konstytucja! Konstytucja!”

Dla ciemnych sił kontrolujących sytu­ ację w Polsce niespodziewane dojście do władzy PiS-u i zwycięstwo Lecha Kaczyńskiego w 2005 roku było wy­ padkiem przy pracy. Siły te prawdo­ podobnie uwierzyły w produkowane

W 1989 roku Lech Wałęsa nieopatrznie obalił komunistów, ale naród demo­ kratycznie, w wolnych wyborach po­ nownie oddał im władzę w 1993 roku. Aby naród się nie rozmyślił, komuni­ ści natychmiast przystąpili do pisania konstytucji. Zajęli się tym towarzysze sprawdzeni, najbardziej pryncypialni – A. Kwaśniewski (TW „Alek”), W. Ci­ moszewicz (TW „Carex”) i M. Mazur­ kiewicz. „Konstytuc­ja była wynikiem kompromisu między rządzącą koalicją SLD-PSL a demokratyczną opozycją skupioną wokół UW pod kierowni­ ctwem B. Geremka” – pisała ulubiona publicystka salonów – Janina Paradow­ ska. Opisała ona też kilku posłów naj­ bardziej zasłużonych przy pracy nad konstytucją. Jednym z nich był Marek Borowski, którego określiła jako bły­ skotliwego (jak tu nie być błyskotliwym, będąc bratankiem Jakuba Bermana). Paradowska wymieniła też parlamen­ tarzystę Jerzego Madeja (UW), który „usuwał rusycyzmy i poprawiał inter­ punkcję” (autorzy wyssali rusycyzmy z mlekiem matki, a interpunkcja polska trudną jest). Przezornie nie określono progu frekwencyjnego i przy niedużej frekwencji, z niewielką przewagą głosów przeforsowano konstytucję. Niezawis­ ły, ale zaprzyjaźniony Sąd Najwyższy uznał referendum za ważne. Propozycję, aby w tym samym referendum poddać pod głosowanie drugi projekt, autor­ stwa Solidarności, odrzucono mimo 2 mln podpisów. W konstytucji wyjąt­ kowo długi fragment poświęcono są­ downictwu, uznając „nadzwyczajną kastę” za gwaranta „mocy i trwałości”

Medialny zamach stanu

o dymisji rządu i rozpisaniu wcześniej­ szych wyborów w 2007 roku. W za­ myśle była to okazja do pozbycia się uciążliwych, wyniszczających nie tylko wizerunkowo, koalicjantów. Lecz nie­ szczęsna koalicja z LPR-em i Samo­ obroną była niczym w porównaniu do ryzyka rozwoju sytuacji, która się zre­ alizowała. Inna rzecz – nikt wtedy nie znał rozmiaru zewnętrznych umoco­ wań Platformy Obywatelskiej. Myślano, że to nieco inna, niemal bratnia partia postsolidarnościowa. Przecież posłowie tej partii (z wyjątkiem Komorowskiego) głosowali za rozwiązaniem WSI, a poseł Karpiniuk przeprowadził zmniejszenie emerytur funkcjonariuszom SB (został za to nagrodzony zaproszeniem na wy­ cieczkę do Katynia wraz z prezydentem Kaczyńskim). W kampanię wyborczą zaangażowano olbrzymie środki – pa­ miętamy te czarne billboardy – „Rządzi PiS, a Polakom wstyd”. Pieniądze napły­

Rewelacje zawarte w raporcie o kampanii „Zmień kraj. Idź na wybory” porażają – pro­ pagandziści ze sztabu Balcerowicza i Smolara sami zdefiniowali wybory 21 października jako medialny zamach stanu. przez siebie sondaże, co uśpiło ich re­ wolucyjną czujność. Można sobie wy­ obrazić popłoch i powołanie sztabów kryzysowych w paru stolicach. W cent­ rali na Łubiance z pewnością nastąpi­ ły dymisje funkcjonariuszy odpowie­ dzialnych za „bliską zagranicę”, a nowa zmiana ze zdwojoną energią zabrała się do „naprawiania szkód”. Na ten cel uru­ chomiono ogromne sumy – w samej TVN wydano 4 miliardy zł w czasie antenowym do walki z PiS-em. Niemal każdy mieszkaniec ziemi został poin­ formowany o „zbrodniach kaczyzmu”. Pewien Brazylijczyk, dowiedziawszy się, że jestem z Polski, złożył mi wyra­ zy współczucia. Kiedy nie widziałem powodu, sprecyzował: „ledwo pozby­ liście się komuny, a już macie faszyzm”. Nawet w Nowej Zelandii spotkałem gościa, który z troską pytał o sytuację w Polsce pod rządami „terrible twins” (strasznych bliźniaków). Z tej mobilizacji i ogromu zaanga­ żowanych środków nie zdawali sobie sprawy Kaczyńscy, podejmując decyzję

wały z różnych kierunków i dziwnych źródeł, także pozaprawnych. W promocję kosmopolitycznych „Europejczyków” zaangażowała się Fun­ dacja K. Adenauera. Nawiasem mówiąc, fundacja ta wykazuje powściągliwość w ujawnianiu składu osobowego swo­ jej polskiej filii. Na stronie interneto­ wej FKA daremnie szukać wymaganych przez prawo informacji o jej władzach (pewien dociekliwy internauta zdołał ustalić – Mazowiecki, Bartoszewski i Komorowski), nie ma też informacji, ile pieniędzy wydaje rocznie FKA. Je­ dyną informacją jest wykaz kilkunastu instytucji partnerskich, m.in. Forum für Bürgerschaftliche Entwicklung in Warschau, która pod polskim adresem internetowym nosi nazwę Forum Oby­ watelskiego Rozwoju. Ze strony można się było dowiedzieć, że FOR rozpoczęło działalność we wrześniu 2007 r. (na mie­ siąc przed wyborami) i jest instytucją niezależną (!). Nie ma żadnej informacji o włożonym kapitale i o jego pochodze­ niu – poza zdaniem, że „jego wyłącznym

fundatorem jest prof. L. Balcerowicz”. W Radzie pod przewodnictwem funda­ tora jest też były minister Tadeusz Syryj­ czyk oraz Jan Wejchert, współwłaściciel TVN. W Komitecie Programowym FOR znajdujemy nazwiska Wł. Bartoszew­ skiego, A. Olechowskiego, M. Safjana, A. Zolla, J. Fedorowicza i innych postaci znanych z postępowości. A więc na krótko przed wybora­ mi zatroskany o Polskę Balcerowicz wyłożył własne pieniądze na niezależ­ ną, bezpartyjną i apolityczną kampa­ nię „Zmień kraj. Idź na wybory” Na stronie FOR zamieszczony był raport o przebiegu kampanii. Raport infor­ muje, że dla odsunięcia PiS od władzy powołano koalicję »21października.pl«. W biurach koalicji były produkowane i rozpowszechniane brutalne „anty­ kaczystowskie” hasła („Skończyliśmy kwakać ze wstydu przed całym świa­ tem”, „Wybory w Polsce, kraju kaczo­ rów”). Organizatorami koalicji byli: Fo­ rum Obywatelskiego Rozwoju – FOR, Fundacja im. Stefana Batorego, Polska Konfederacja Pracodawców Prywat­ nych Lewiatan, Stowarzyszenie Agencji Reklamowych, Związek Firm Public Relations, Instytut Spraw Publicznych, Wielka Orkiestra Świątecznej Pomo­ cy, Fundacja dla Wolności, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Stowarzyszenie Szkoła Liderów, Forum Inicjatyw Po­ zarządowych, Fundacja Projekt: Polska oraz Parlament Studentów RP. W skład koalicji weszło również około 150 in­ nych organizacji pozarządowych z całej Polski. W ramach kampanii – pisze da­ lej omawiany Raport – „przygotowano reklamy telewizyjne, radiowe i prasowe, które bezpłatnie emitowały największe stacje telewizyjne (TVP, TVN, TVN 24, Polsat) i telewizje adresowane do mło­ dzieży (MTV, Viva), rozgłośnie radiowe (Polskie Radio, Radio Zet, RMF, TOK FM), dzienniki (»Dziennik«, »Fakt«, »Gazeta Wyborcza«, »Przegląd Sporto­ wy«), tygodniki (»Newsweek«, »Gala«, »Angora«), wszystkie dzienniki regio­ nalne oraz portale internetowe (Wir­ tualna Polska, Gazeta.pl, Onet.pl, O2). W pozyskiwaniu bezpłatnych emisji i publikacji bardzo pomogły firmy zrze­ szone w PKPP Lewiatan, domy medio­ we – Universal McCann i CR Media oraz członkowie Związku Pracodaw­ ców Prywatnych Mediów. W przygo­ towaniu strategii uczestniczyły firmy DDB, Satchi&Satchi oraz Millward­ Brown SMG/KRC. Hasła kampanii

oraz wszystkie kreacje bezpłatnie za­ projektowała agencja reklamowa PZL”. Celem koordynowanej przez FOR kampanii było maksymalne zwiększe­ nie frekwencji w grupie młodych wy­ borców, ustalono bowiem, że dwu­ dziestolatkowie są grupą najsilniej popierającą PO. Na pozornie neutral­ ne politycznie mobilizowanie młodych wyborców wydatkowano olbrzymie su­ my. Raport o kampanii podaje: „popar­ cie dla działań koalicji zgłosiło prawie 300 instytucji non-profit, mediów lo­ kalnych, portali internetowych, szkół oraz innych instytucji. Dla potrzeb kampanii wydrukowane zostały pla­ katy oraz naklejki, które zostały rozesła­ ne do ponad 700 szkół w całej Polsce”. Strategię „apolitycznej” kampanii profrekwencyjnej opracowano na pod­ stawie badań prowadzonych przy Ins­ tytucie Nauk Politycznych PAN dzię­ ki środkom m.in. Fundacji Batorego, Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan, ale także dzię­ ki pomocy z Niemiec (Wissenschaft­ szentrum Berlin für Sozialforschung). Ogłoszony na stronie FOR raport zdradza, że elementem kampanii by­ ły również działania zniechęcające do udziału w głosowaniu osób star­ szych („zabierz babci dowód”). Wy­ nik wyborów potwierdził założenia kampanii zaprojektowanej przez ko­ alicję »21 października«. W raporcie czytamy: „3 mln wyborców, którzy zagłosowali pod wpływem kampa­ nii, pokrywają się prawie całkowicie z wielkością grupy docelowej kam­ panii”. Rewelacje zawarte w raporcie o kampanii „Zmień kraj. Idź na wy­ bory” porażają – propagandziści ze sztabu Balcerowicza i Smolara sami zdefiniowali wybory 21 października jako medialny zamach stanu. Tymczasem PiS, niemal kompletnie pozbawiony kanałów komunikacji ze społeczeństwem, nie miał możliwości przeciwstawienia się czarnemu pijarowi czy propagowania własnych dokonań. Klęska wyborcza była nieunikniona, a wraz z odsunięciem PiS-u od władzy została uruchomiona sekwencja zło­ wrogich zdarzeń, czego uwieńczeniem była katastrofa smoleńska. „Zneutrali­ zowanie” niemal całej elity politycznej (i wszystkich wykształconych w USA generałów) miało być „kropką nad i” – ostatecznym rozwiązaniem „kwestii polskiej” (niem. „endlosung”). Miesiąc po tej tragedii w organie putinowskiej „Naszej Rosji” napisano: „Moskwa po­ winna teraz maksymalnie wykorzystać czas, który ma do dyspozycji, by spra­ wić, aby korzystne zmiany w stosunkach z Warszawą stały się nieodwracalne”. „Wydarzenia z 7 i 10 kwietnia 2010 sta­ ły się punktem zwrotnym w relacjach między naszymi państwami. To, co się wydarzyło na wiosnę 2010 roku, jest szansą”. Efekt był odwrotny od zamie­ rzonego – nastąpiła wielka mobilizacja Polaków i po pięciu latach środowiska niepodległościowe uzyskały władzę. Nieufność wobec rządzących jest w Polsce uzasadniona, bo wielokrotnie zawodziliśmy się na umiłowanych przy­ wódcach. Jednak twardym dowodem na uczciwość rządu PiS są huraganowe ata­ ki ze wszystkich możliwych stron. Warto sobie przypomnieć, że Komitet Obrony Demokracji powstał jednocześnie z po­ wołaniem rządu – zanim rząd podjął działalność czy zdołał „złamać konsty­ tucję”. Podobnie rzecz się ma z „naczel­ nikiem”, który nie wsiadł do samolotu, a którego „trzeba wszelkimi metodami zwalczać. Obmową, działaniami opera­ cyjnymi, wprowadzaniem agentury”. To fragment instrukcji płk. Lesiaka (kolegi Kuronia – tego od „szafy”), pisany już w III RP, w latach dziewięćdziesiątych. Mamy bogatą scenę polityczną z licznymi partiami, które różnią się programami – „wprowadzimy euro”, „zlikwidujemy IPN i CBA”, „500+ na każde dziecko”, „obniżymy podatki”, „wprowadzimy homomałżeństwa”. Ale zasadniczym programem wszystkich partii totalnej opozycji jest odsunię­ cie PiS od władzy. Wszystkie te partie łączy jedność ideowa – są po prostu komunistyczne. Świadczy o tym zasa­ da dynamicznej alokacji – przemiesz­ cza się środki tam, gdzie są bardziej potrzebne. Ludowiec może przejść do socjalistów, chadek do liberałów, a jak poszperać, to zawsze wyjdzie jakiś płk Mazguła. Nawet już się przestali masko­ wać, o czym świadczy choćby sprawa nazw ulic w Warszawie. Dla przypo­ mnienia fragment definicji: „Komu­ nizm to metoda sprawowania władzy przez wąską grupę interesu. Obojętna jest instytucjonalna forma struktur; czy jest to partia, czy jest to bezpieka (lub wojsko), czy są to nieformalne i zde­ centralizowane grupy o charakterze mafijnym”. K


STYCZEŃ 2O19 · KURIER WNET

7

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Tylko u nas. Znamy kulisy śledztwa w sprawie „urodzin Hitlera”. W tle tajemniczy zleceniodawcy, duże pieniądze i dziennikarka TVN. Taki tytuł nosiła zamieszczona 8.11.2018 r. na portalu wPolityce informacja.

Urodziny Hitlera Korespondencja z CMWP SDP z prokuraturą w sprawie tzw. „urodzin Hitlera”

W

związku z tą publikacją Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP wy­ słało 14 listopada ub.r. pismo do Proku­ ratury w Gliwicach z prośbą o przedsta­ wienie ustaleń Prokuratury w sprawie udziału nadawcy audycji (Spółki TVN SA) w wydarzeniach będących przed­ miotem śledztwa oraz informacji na temat roli dziennikarzy w tej sprawie. 17 grudnia 2019 r. do CMWP SDP dotarło pismo z Prokuratury Regional­ nej w Katowicach, w którym poinfor­ mowano, iż brak jest podstaw prawnych do udzielenia informacji dotyczących prowadzonego postępowania przygoto­ wawczego (treść przytaczamy poniżej). Następnego dnia, 18 grudnia 2018 r., CMWP SDP otrzymało odpowiedź na swoje pismo od Pierwszego Zastępcy Prokuratora Generalnego, Prokuratora Krajowego Bogdana Święczkowskiego.

Miała ona zupełnie inny charakter. Pro­ kurator Krajowy napisał w niej m.in., iż w sprawie wydarzeń, które miały miej­ sce 13 maja 2017 r. w lesie w Wodzi­ sławiu Śląskim, Prokuratura Okręgowa w Gliwicach zakończyła już zasadnicze śledztwo i w najbliższym czasie planuje skierowanie aktu oskarżenia przeciw­ ko kolejnym sześciorgu uczestnikom „urodzin Hitlera”, zarzucając im m.in. publiczne propagowanie ustroju fa­ szystowskiego. „Obowiązkiem Prokuratury – czytamy w piśmie – jest jednocześnie wszechstronne wyjaśnienie wszystkich istotnych okoliczności bulwersującego opinię publiczną zdarzenia, w tym rów­ nież opisywanego przez media wątku dotyczącego pracowników TVN, do czego obligują prokuraturę gromadzo­ ne w sprawie dowody”. Publikujemy odpowiedź w całości.

Prokuratura Regionalna w Katowicach Katowice, dnia 3 grudnia 2018 roku Pani Jolanta Hajdasz Dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich Odpowiadając na pismo z dnia 14 listopada 2018 r. informuję, ze tutejsza prokuratura przejęła do dalszego prowadzenia postępowanie przygotowawcze prowadzone przez Prokuraturę Okręgową w Gliwicach, pod sygn. Akt PO V Ds. 50.2018, w toku którego sporządzono postanowienie o przedstawieniu Piotrowi Wacowskiemu zarzutu z art. 256 § 1 k.k. Jednocześnie na podstawie art. 12 § 1 ustawy z dnia 28 stycznia 2016 roku – Prawo o prokuraturze (Dz.U. z 2017 r., poz. 1767 t.j.) informuję, że brak jest podstaw prawnych do udzielenia informacji dotyczących prowadzonego postępowania przygotowawczego. Zgodnie z powołanym wyżej przepisem informacje dotyczące konkretnej sprawy mogą zostać udzielone organom władzy publicznej, a w szczególnie uzasadnionych przypadkach także innym osobom, jeżeli informacje takie mogą być istotnie dla bezpieczeństwa państwa lub jego prawidłowego funkcjonowania. Mając powyższe na uwadze nie stwierdzono przesłanek do udzielenia informacji dotyczących ustaleń śledztwa prowadzonego przez tutejszą prokuraturę. Z poważaniem Zastępca Prokuratora Regionalnego Ewa Ziaja

Raport Najwyższej Izby Kontroli

B

zdarzenia, w tym również opisywanego przez media wątku dotyczącego pracowników TVN, do czego obligują prokuraturę gromadzone w sprawie dowody. Z relacji części procesowych uczestników „urodzin Hitlera”, a także z analizy dostępnych Prokuraturze nagrań (wyemitowanych w dniu 20 stycznia 2018 roku, tj. 8 miesięcy po zdarzeniu, w programie TVN „Superwiz­ jer”) wynika, że uczestniczący w spotkaniu dziennikarka i operator TVN odgrywali w nim określoną rolę, która jest wszechstronnie wyjaśniana. Zgromadzony materiał dowodowy wskazuje, że operator stacji TVN wznosił rękę w nazistowskim pozdrowieniu, a po zakończeniu „oficjalnej” części spotkania pozował do zdjęć na tle nazistowskich emblematów. Z materiału dowodowego wynika, że na „urodziny Hitlera” przyniesiono duże ilości alkoholu, którym częstowano uczestników spotkania, z których część już przybyła w stanie nietrzeźwości. Podczas opisywanego zdarzenia miano prowokować jego uczestników do wypowiedzi o charakterze ksenofobicznym i rasistowskim, a nawet do przemocy. Jeden z nich stwierdził w śledztwie: „Oni specjalnie podlewali mnie alkoholem”. Operator telewizji miał natomiast prowokować pozostałe osoby do wypowiedzi o charakterze ksenofobicznym i rasistowskim, a nawet do przemocy. W odniesieniu do jego zachowania świadek zeznał: „On cały czas mówił, że trzeba coś zrobić z uchodźcami, bo za dużo „tych ciapaków”, że „trzeba zorganizować jakąś akcję, żeby się oni bali”. Z relacji świadków, jak i z wstępnej analizy wyemitowanych przez TVN nagrań wynika również, że wskazany wyżej pracownik stacji brał aktywny udział we wznoszeniu nazistowskich dekoracji. Miał m.in. co chwila oferować swoją pomoc. „To chciał pomóc w przybiciu swastyki, to chciał zawiesić obraz itp.”. Podkreślić trzeba, że powyższe okoliczności stanowią przedmiot weryfikacji w śledztwie. Jak już wskazałem, prokuratura podjęła przewidziane prawem czynności w celu zweryfikowania wszystkich okoliczności zdarzenia, a tym samym możliwie pełnego odtworzenia przebiegu spotkania ku czci Adolfa Hitlera. W tym celu, niezwłocznie po emisji reportażu w programie „Superwiz­ jer”, zwróciła się do TVN o udostępnienie wszystkich nagrań przebiegu spotkania, których dokonywali z ukrycia dziennikarka i operator stacji. W udzielonej Prokuraturze odpowiedzi, datowanej na 23 stycznia 2018 roku, stacja TVN wskazała na trudności, dotyczące odszukania wszystkich nagrań – „ze względu na okres ferii zimowych”. W kolejnym piśmie z dnia 5 lutego 2018 roku telewizja ta poinformowała, że nie udało się ich odnaleźć. Należy wskazać zatem, iż Prokuratura dysponuje tylko fragmentami zapisów kilkugodzinnego spotkania, wyemitowanymi w kilkunastominutowym reportażu TVN. Nie posiada całości nagrania „urodzin Hitlera”, co niewątpliwie stanowiłoby obiektywny i bardzo cenny materiał dowodowy, pozwalający odtworzyć ich przebieg „od początku do końca”. Pozwoliłoby to na wszechstronne wyjaśnienie sprawy i mogłoby być jednocześnie pot­ wierdzeniem, że zaangażowani w tę sprawę reporterzy TVN dochowali standardów dziennikarskiej uczciwości i rzetelności. Brak całości nagrania, poza przekazanym materiałem emisyjnym, obiektywnie utrudnia zatem postępowanie karne w tej sprawie. Prokuratura Regionalna w Katowicach będzie rozstrzygać jedynie karno-prawne aspekty opisywanej sprawy. Kwestie moralno-etyczne, do których się Pani odwołuje w swoim piśmie, leżą już w gestii środowiska dziennikarskiego. Z pewnością w interesie wszystkich jest ustalenie prawdziwego i pełnego obrazu zdarzeń, które miały miejsce w czasie obchodów „urodzin Hitlera”, we wszystkich aspektach. Niewątpliwie do osiągnięcia celu przybliży Prokuraturę pozyskanie całości materiału dowodowego w sprawie, która wstrząsnęła polską opinią publiczną i wywołała światowe reperkusje. Z poważaniem Bogdan Święczkowski Do wiadomości: Prokurator Regionalny w Katowicach

NIK o nadzorze nad stosowaniem dodatków do żywności do stosowania w żywności jest ponad 330 dodatków, które w produktach spożywczych mogą pełnić 27 różnych funkcji technologicznych. Są to m.in. konserwanty, barwniki, wzmacniacze smaku, przeciwutleniacze, emulgato­ ry czy stabilizatory. Zawiera je coraz więcej produktów. Przeciętny konsu­ ment spożywa w ciągu roku ok. 2 kg substancji dodatkowych. Na stosowanie substancji dodatko­ wych na tak dużą skalę pozwala obec­ nie obowiązujące prawo polskie i Unii Europejskiej. Jest ono w tym zakresie bardzo liberalne. Niewiele jest produk­ tów, do których nie wolno stosować dodatków. Są to m.in. żywność nieprze­ tworzona, miód, masło, mleko pastery­ zowane i sterylizowane, naturalna wo­ da mineralna, kawa, herbata liściasta. Zarówno producenci żywności, jak i instytucje kontrolujące ich dzia­ łalność, ale także instytuty naukowe twierdzą, że dodatki do żywności sto­ sowane zgodnie z obowiązującymi przepisami nie stanowią zagrożenia dla zdrowia konsumenta. Aby bowiem dana substancja dodatkowa została do­ puszczona do spożycia, musi posia­ dać ocenę bezpieczeństwa dla zdrowia dokonywaną przez Europejski Urząd

Pani Jolanta Hajdasz Dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich

Szanowna Pani Dyrektor, W nawiązaniu do pisma z dnia 14 listopada 2018 r., zawierającego wniosek o udostępnienie informacji na temat śledztwa prowadzonego w Prokuraturze Regionalnej w Katowicach, sygn. RP II Ds.6.2018, dotyczącego przestępstw z art. 256 § 1 k.k. i in., uprzejmie informuję, iż nie podzielam stanowiska Prokuratora Regionalnego w Katowicach w przedmiocie rozstrzygnięcia tego wniosku. Art. 12 § 1 ustawy z dnia 28 stycznia 2016 r. – Prawo o prokuraturze (Dz.U. z 2017 r., poz. 1767, z późn. zm.) uprawnia Prokuratora Generalnego, Prokuratora Krajowego lub innych upoważnionych przez nich prokuratorów do przedstawiania organom władzy publicznej, a w szczególnie uzasadnionych przypadkach – także innym osobom, informacji dotyczących działalności prokuratury, w tym także informacji dotyczących konkretnych spraw. Jako przesłanki warunkujące możliwość udostępnienia takich informacji ustawodawca wskazał istotne znaczenie udostępnianych informacji dla bezpieczeństwa państwa lub jego prawidłowego funkcjonowania. Powołane na wstępie śledztwo w sprawie publicznego propagowania ustroju faszystowskiego oraz podżegania do zorganizowania spotkania ku czci Adolfa Hitlera poprzez przekazanie jego organizatorowi określonej kwoty pieniężnej odnosi się do okoliczności, które budzą szczególne zainteresowanie opinii publicznej, a jednoznaczne wyjaśnienie zdarzeń objętych tym postępowaniem i pociągnięcie ewentualnych sprawców przestępstw do odpowiedzialności karnej leży w żywotnym interesie publicznym. Oddźwięk społeczny związany ze zdarzeniami stanowiącymi przedmiot postępowania prowadzonego w Prokuraturze Regionalnej w Katowicach uzasadnia uwzględnienie wniosku i udostępnienie informacji dotyczących tego postępowania. Przemawia za tym wzgląd na prawidłowość funkcjonowania państwa, któremu mogłoby zagrozić nieuzasadnione kwestionowanie, w szczególności wypowiedziami w mediach, rzetelności i prawidłowego przebiegu prowadzonego w tej sprawie postępowania, a tym samym kwestionowanie prawidłowości funkcjonowania prokuratury, stanowiącej organ państwowy, do którego zadań należy ściganie przestępstw. Z tych przyczyn, działając na podstawie art. 12 § 1 Prawa o prokuraturze, uprzejmie informuję, że wyjaśnieniem podnoszonej m.in. przez Panią kwestii – roli dziennikarzy i pracowników stacji TVN oraz ewentualnego udziału stacji TVN w wydarzeniach określanych przez media jako „urodziny Hitlera” – zajmuje się obecnie Prokuratura Regionalna w Katowicach, prowadząca śledztwo w sprawie podżegania do zorganizowania spotkania ku czci Adolfa Hitlera poprzez przekazanie jego organizatorowi kwoty 20 000 złotych. Zgromadzony dotychczas materiał dowodowy Prokuratura Okręgowa w Gliwicach przekazała w dniu 27.11.2018 r. Prokuraturze Regionalnej w Katowicach. Materiał ów jest objęty tajemnicą postępowania przygotowawczego, zatem niemożliwe jest przekazanie na obecnym jego etapie pełnych i szczegółowych informacji w zakresie zgromadzonych dowodów. Jednocześnie informuję, że w sprawie wydarzeń, które miały miejsce 13 maja 2017 roku w lesie w Wodzisławiu Śląskim, Prokuratura Okręgowa w Gliwicach zakończyła już zasadnicze śledztwo i w najbliższym czasie planuje skierowanie aktu oskarżenia przeciwko kolejnym sześciorgu uczestnikom „urodzin Hitlera”, zarzucając im m.in. publiczne propagowanie ustroju faszystowskiego, tj. popełnienie przestępstwa z art. 256 par. 1 kk. W przypadku jednej z osób uczestniczących w tych wydarzeniach zapadł już wyrok skazujący. Dla Prokuratury kwestią priorytetową jest doprowadzenie do szybkiego osądzenia wspomnianych sześciorga podejrzanych, których sprawstwo w zakresie zarzucanych im czynów uprawdopodabnia zgromadzony materiał dowodowy. Obowiązkiem Prokuratury jest jednocześnie wszechstronne wyjaśnienie wszystkich istotnych okoliczności bulwersującego opinię publiczną

Ponad 2 kg – tyle przeciętny konsument spożywa w ciągu roku dodatków do żywności oznaczonych różnego rodzaju „E”. Produkty spożywcze nafaszerowane są np. konserwantami, przeciwutleniaczami, emulgatorami czy wzmacniaczami smaku.

rakuje właściwego nadzoru nad ich stosowaniem – alar­ muje NIK. Inspekcje nie ba­ dają każdorazowo wszystkich dodatków znajdujących się w produk­ tach. Nie weryfikują dokładnie, czy to, co jest napisane na opakowaniu, zgadza się z tym, co jest w środku. Dodatkowo sprawdza się jedynie limity danego „E” w produkcie, nie biorąc pod uwagę ich kumulacji w codziennej diecie i jak to może wpływać na zdrowie. Z badania NIK wynika, że w jednym dniu można przyswoić nawet 85 różnych E. W Polsce, podobnie jak w innych krajach rozwiniętych, ok. 70% die­ ty przeciętnego konsumenta stanowi żywność przetworzona w warunkach przemysłowych, zawierająca substan­ cje dodatkowe. Są to substancje, które w normalnych warunkach nie są spoży­ wane same jako żywność i nie są stoso­ wane jako charakterystyczny składnik żywności. Dodaje się je po to, aby zapo­ biec niekorzystnym zmianom smaku, barwy, zapachu, wydłużyć okres trwa­ łości, zwiększyć atrakcyjność wyrobu, umożliwić tworzenie nowych produk­ tów, np. typu „light”, ale także po to, by zwiększyć efektywność procesu pro­ dukcyjnego. Aktualnie dopuszczonych

Warszawa, dnia 18.12. 2018 r.

PIERWSZY ZASTĘPCA PROKURATORA GENERALNEGO PROKURATOR KRAJOWY

ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA). Jednak NIK zwraca uwagę, że przepisy prawa wymagają zapewnienia bezpie­ czeństwa każdego z dodatków używa­ nych osobno. W żaden sposób nie od­ noszą się one do ryzyka wynikającego z obecności w środkach spożywczych więcej niż jednego dodatku czy ich ku­ mulacji z różnych źródeł. Należy także dodać, że wszystkie substancje dodatkowe dopuszczone do użycia jako dodatki do żywności przed 2009 r. są obecnie ponownie oce­ niane przez EFSA pod kątem ich bez­ pieczeństwa dla ludzi. Weryfikacja ma się zakończyć do końca 2020 r. Z listy tych dodatków już usunięto barwnik E128, używany do nadawania koloru mięsu. Ograniczono także stosowanie trzech innych barwników: E104, E110 i E124, dla których obniżono akcepto­ wane dzienne spożycie odpowiednio: 20-krotnie, 2,5-krotnie i blisko 6-krot­ nie. Wycofano ponadto dopuszczenie barwników do niektórych produktów, np.: do pieczywa cukierniczego i wyro­ bów ciastkarskich, lodów czy przekąsek typu snack. Kontrola NIK miała odpowiedzieć na pytanie, czy funkcjonujący system nadzoru nad stosowaniem dodatków

w żywności zapewnia odpowiednią ich jakość oraz bezpieczeństwo zdro­ wotne konsumentów? Izba alarmuje, że system nadzoru nad stosowaniem dodatków nie gwarantuje pełnego bez­ pieczeństwa żywności. Prowadzone przez skontrolowa­ ne inspekcje (Inspekcje Sanitarne, In­ spekcję Handlową i Inspektorat Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożyw­ czych) badania laboratoryjne próbek żywności ograniczały się do wybranych substancji dodatkowych, głównie z gru­ py substancji konserwujących i barwni­ ków. Żadna z Inspekcji nie analizowała zawartości wszystkich dodatków obec­ nych w danej próbce żywności. Zwykle wskazywano do badań jedną substancję dodatkową i analizowano ją pod kątem

Niewiele jest produktów, do których nie wolno stosować dodatków. Są to m.in. żywność nieprzetworzona, miód, masło, mleko pasteryzowane i sterylizowane, naturalna woda mineralna, kawa, herbata liściasta. ustalonego dla niej limitu w danym produkcie. Inne dodatki obecne w tym produkcie w ogóle nie były weryfiko­ wane. Dodatkowo ograniczona była możliwość analityczna laboratoriów Inspekcji Sanitarnej. Laboratoria te mogły wykonać badania w stosunku do ok. 65 substancji dodatkowych na ponad 200 limitowanych, dozwolonych do stosowania. Tak zorganizowany sys­tem badań nie gwarantuje pełnego

bezpieczeństwa żywności, w której sto­ sowane są substancje dodatkowe, nie­ podlegające z różnych przyczyn bada­ niom laboratoryjnym. Z badanych w latach 2016–2018 (I kwartał) przez organy Inspekcji Sa­ nitarnej blisko 9 tys. próbek zdyskwali­ fikowano 26 (0,3%). W zleconych przez NIK badaniach laboratoryjnych trzy­ dziestu pięciu próbek zakwestionowano 5 próbek (14%), m.in. z powodu obec­ ności niezadeklarowanych na etykiecie dodatków. NIK zwraca także uwagę, że do­ tychczas nikt nie zajmował się łączną ilością dodatków spożywanych z dietą przez przeciętnego konsumenta. Izba zleciła kontrolę oznakowania produk­ tów spożywczych – przeanalizowano 501 powszechnie dostępnych wyro­ bów. Jedynie w 54 produktach (11%) w składzie zaprezentowanym na etykie­ tach nie było substancji dodatkowych. W pozostałych 447 producenci zade­ klarowali użycie 132 substancji dodat­ kowych ponad 2 tys. razy. Statystycz­ nie więc na każdy produkt przypadało 5 dodatków do żywności. W przypadku niektórych produktów liczba dodatków w jednym artykule spożywczym była znacznie wyższa. Przykładowo sałat­ ka warzywna ze śledziem i groszkiem zawierała ich 12. Rekordową liczbę substancji dodatkowych zastosowano w kiełbasie śląskiej – 19. W oparciu o dane ze zleconych przez NIK badań zaprojektowano hipo­ tetyczną, ale w praktyce prawdopodob­ ną dietę na jeden dzień, składającą się z pięciu posiłków. W efekcie ustalono, że w przygotowanych z tych produktów daniach konsument spożyłby w ciągu jednego dnia 85 różnych substancji do­ datkowych. Izba zauważa, że w menu zaplanowano, iż zupę i drugie danie

konsument przygotowuje samodzielnie w domu. Gdyby skorzystał z kupionych w sklepie gotowych potraw, dodatków spożytych w ciągu dnia mogłoby być znacznie więcej. Mimo, iż żywność nafaszerowana jest substancjami dodatkowymi, organy odpowiedzialne za jej bezpieczeństwo oraz zdrowie publiczne dotychczas nie monitorowały ani nie oceniały ryzyka związanego z kumulacją wielu dodat­ ków w produktach spożywczych, ewen­ tualnego ich działania synergistycz­ nego, jak również interakcji z innymi składnikami diety, czy też np. lekami. Tymczasem niektóre substancje doda­ ne do jednego produktu, w połączeniu z innym artykułem spożywczym nie bę­ dą dla człowieka neutralne. Substanc­ja nieszkodliwa samodzielnie może się nią stać w reakcji z inną, tworząc zagroże­ nie dla zdrowia. Najbardziej narażone na prze­ kroczenie akceptowanego dziennego spożycia dodatków (ADI) z dietą, ze względu na niższą masę ciała i upo­ dobania smakowe, są dzieci – głównie w wieku do 10 lat. Najwięcej dodatków jest w produktach, które dzieci lubią najbardziej, czyli ciastach, aromatyzo­ wanych napojach, lodach, parówkach. Z monitoringu spożycia i stosowania dodatków do żywności, przygotowywa­ nego przez Instytut Żywności i Żywie­ nia wynikało, że przyswojenie z dietą kwasu sorbowego i sorbinianów – kon­ serwantów dodawanych głównie do ciast, przetworów warzywnych, pie­ czywa, aromatyzowanych napojów – znacznie przekraczało limit i w gru­ pie dzieci 4–10 lat wynosiło 291% akceptowanego dziennego spożycia (ADI). U 5% dzieci i młodzieży (1–17 lat) pobranie tych dodatków wynosiło Dokończenie na str. 8


KURIER WNET · STYCZEŃ 2O19

8

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Prawo i Sprawiedliwość miało odwagę obchodzić miesięcznice smoleńskie aż do skutku, wbrew wszelkim przeciwnikom, których jest przecież niemało. W sprawie ochrony życia od poczęcia uprawia jednak kunktatorstwo. Czy jest ono podyktowane rachubami wyborczymi? Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi, powiedział św. Piotr. W każdej sytuacji.

Problem odpowiedzialności Magdalena Słoniowska

M

artwi mnie sytuacja, kiedy lu­ dzie wierzący, uznający świę­ tość życia występują w obro­ nie stanowiska zwolenników aborcji i wczuwają się w ich sposób myślenia. To prawda, że jeśli kobieta chce i może pozbyć się niechcianej ciąży, zrobi to. Tak było chyba od początku ludzkości. Nie bez powodu pierwotna przysięga Hipokratesa, która już nie obowiązuje w całości, zawierała zobowiązanie le­ karza do tego, że nie przyczyni się do przerwania poczętego życia. Moim zdaniem dążenie do legali­ zacji aborcji ma u swych źródeł niechęć do przyjmowania odpowiedzialności za

własne czyny. Jeśli małżeństwo nie trwa aż do śmierci, jeżeli seks nie wiąże się z małżeństwem i przekazywaniem życia – to i konsekwencja współżycia, jaką jest poczęcie, jest tylko niepożądanym następstwem przyjemności. Dlaczego skutki chwili ponosić całe życie? Matką jest się do końca życia, chyba że się to przerwie wystarczająco wcześnie. I dla­ czego w ogóle ponosić konsekwencje swoich decyzji? Jeśli ktoś się przeje, cierpi na nie­ strawność, ale są na to leki. Jeśli ktoś się upije, można wypłukać alkohol z krwi. Jeśli ktoś ma wady fizyczne – jest chirurgia plastyczna. Jeszcze

tylko nie wymyślono sposobu na ra­ ka i niedostatki intelektualne. Ale jeśli ktoś cierpi z powodu ciąży jako konse­ kwencji przyjemności seksualnej – jest aborcja. Upraszczam celowo, ale przy­ padki ciąż w wyniku gwałtu i chorób genetycznych, itp. są w gruncie rzeczy parawanem dla permisywizmu. To nie matki dzieci urodzonych w wyniku gwałtu albo kalekich demonstrują w czarnych marszach i domagają się prawa do aborcji. Alicja Tysiąc jest wyjątkiem. Może i ona po latach przy­ zna, że została tak samo oszukana, jak Amerykanka o pseudonimie Jane Roe, w „obronie” praw której zaczęła się

walka o prawo do aborcji? Przy oka­ zji: zastanawiam się, jakie są relacje pani Tysiąc i jej córki, której ponoć nie pozwolono jej wyabortować i za urodzenie której kazała sobie wypła­ cić odszkodowanie? W czasach, kiedy nikomu się nie śniło, żeby sankcjonować aborcję, też rodzili się ludzie chorzy. Niektórzy umierali od razu, inni żyli, potrze­ bując opieki, a krewni zapewniali ją w miarę swoich możliwości. Tak się toczy życie. Oczywiście były dzieci

Uzasadnieniem prawa do aborcji ma być nieskazywanie chorych dzie­ ci na życie. A może po prostu cho­ dzi o pozbycie się odpowiedzialności i ułat­wienie życia tym, którzy mieliby się nimi zajmować, za cenę likwidacji ich ewentualnych podopiecznych? Czy ktoś stanie się wskutek takich praktyk lepszy? Nie ma potrzeby, moim zdaniem, zastanawiać się nad warunkami do­ puszczalności aborcji. Prawo powinno jednoznacznie jej zakazywać. Ci, co

O uzasadnianie prawa do wszelkich niegodziwoś­ ci niech martwią się ich zwolennicy i niech biorą to na swoje sumienie. My nie powinniśmy im w tym pomagać. porzucone, zabijane noworodki, za­ niedbani chorzy, opuszczeni starcy. Czy dziś ich nie ma? Czy prawo do aborcji albo eutanazja rozwiąże prob­ lem chorób, przemocy, biedy i wszel­ kiego cierpienia?

rozróżniają dobro od zła, oczywiście i tak zabijać nie będą. Ci, którzy wy­ bierają zło – pewnie znajdą sposób, żeby je popełnić. Ale dlaczego mamy martwić się, tym, czy ktoś będzie mu­ siał zadać sobie więcej trudu, jadąc

na Ukrainę, żeby jego dziecko się nie urodziło?

P

otrzebne jest prawo jednoznacz­ ne, które pomoże dokonać wy­ boru niezdecydowanym, nie­ świadomym, zdezorientowanym: tak, tak – nie, nie. Wielu ludzi, w tym wie­ rzących, żywi przekonanie, że to, co dopuszcza prawo ludzkie, jest zawsze zgodne z prawem Bożym. Wiem to od osób, które „skorzystały” z zalega­ lizowania aborcji w PRL-u i po cza­ sie zrozumiały, że pomyliły porządki prawne. Jednocześnie należy pamiętać, że konieczności wyboru w sytuacjach skrajnych, np. gdy trzeba decydować o życiu matki lub dziecka, żadne prawo nigdy nie kwestionowało. O uzasadnianie prawa do wszel­ kich niegodziwości niech martwią się ich zwolennicy i niech biorą to na swo­ je sumienie. My nie powinniśmy im w tym pomagać. Rozwiązaniem proponowanym przez chrześcijaństwo każdemu, tak­ że chrześcijanom, co dnia od nowa, bez poczuwania się do wyższości moralnej, jest nawrócenie. K

PIB Wielkopolska ma już rok! W styczniu mija pierwsza rocznica zarejestrowania w KRS Polskiej Izby Biznesu – Wielkopolskiej Izby Gospodarczej. Z tej okazji członkowie i sympatycy Izby spotkali się w siedzibie organizacji przy ul. Młyńskiej 12. Przekazali sobie życzenia noworoczne i poznali plany Izby na najbliższe miesiące. Przedstawił je prezes PIB Wielkopolska, Tomasz Desko. Mieli także okazję śpiewać kolędy pod przewodnictwem dyrygenta chóru gospel, Piotra Pawlickiego.

FOT. PIB WIELKOPOLSKA IZBA GOSPODARCZA

Dokończenie ze str. 7

NIK o nadzorze nad stosowaniem dodatków do żywności Raport Najwyższej Izby Kontroli aż 681%. Tymczasem spożycie z dietą np. azotynów, obecnych m.in. w wędli­ nach, parówkach, peklowanym mięsie, u najmłodszych dzieci wynosiło ponad 160% dopuszczalnego limitu, a u 5% dzieci w wieku 1–3 lat kształtowało się na poziomie aż 562%. NIK zauważa, że Główny Inspek­ tor Sanitarny, który nadzoruje jakość zdrowotną żywności, nie wdrażał i nie inicjował działań, które miałyby po­ twierdzić lub zaprzeczyć, że istnieje ryzyko związane z używaniem subs­ tancji dodatkowych. Nie angażował do tych celów także Rady Sanitarno­ -Epidemiologicznej, w składzie której znajdowali się pracownicy naukowi zajmujący się zagadnieniami bezpie­ czeństwa żywności, w tym problema­ tyką dodatków do żywności. Tymczasem dostępnych jest co­ raz więcej dowodów i publikacji, które wskazują na szkodliwość niektórych dodatków do żywności. W zleconej przez NIK ekspertyzie wśród dodatków, które mogą wywoływać alergie, wymie­ niono barwniki spożywcze, szczególnie syntetyczne (m.in. E123, E110, E122) oraz konserwanty z grupy siarczynów. Wskazano również, że niek­tóre bar­ wniki (E120 koszenila, E124 czerwień koszenilowa i E 129 czerwień Allura) mogą powodować groźny dla życia wstrząs anafilaktyczny. Barwniki te są często używane w wędlinach, napojach, sałatkach. Są one szczególnie niebez­ pieczne dla dzieci oraz osób uczulonych na salicylany. Jako dodatki o wysokim potencjale pronowotworowym wymie­ niono konserwanty: kwas benzoesowy (E210) i jego pochodne oraz azotyny i azotany (E249, E250, E251, E252). Także Europejski Urząd ds. Bezpie­ czeństwa Żywności (EFSA) potwierdził niektóre dowody na związek azoty­ nów w diecie z nowotworami żołądka oraz połączenia azotynów i azotanów z przetworzonego mięsa z nowotwora­ mi jelita grubego. W zleconej eksperty­ zie stwierdzono ponadto narażenie na

rakotwórcze N-nitrozoaminy, które po­ wstają m.in. podczas termicznej obrób­ ki żywności zawierającej te substancje, czyli np. podczas podgrzewania kiełbas. Ponadto mogą one być niebezpieczne dla kobiet w ciąży. W analizowanych przez NIK 501 produktach żywnościowych azotyn so­ du (E250) występował w składach aż 130 produktów żywnościowych. Wyżej wymienione barwniki wystąpiły łącz­ nie w 53 produktach żywnościowych, a kwas benzoesowy i jego pochodne – w 36 produktach. W ekspertyzie stwierdzono ponad­ to, że częste używanie kwasu askor­ binowego E300 może przyczyniać się

Dla barwników: E104, E110 i E124 obniżono dzienne spożycie odpowiednio: 20-krotnie, 2,5-krotnie i blisko 6-krotnie. Wycofano ponadto dopuszczenie barwników np. do pieczywa cukierniczego i wyrobów ciastkarskich, lodów czy przekąsek typu snack. do powstania nadkwasoty, tworzenia kamieni nerkowych, a w wyniku jego reakcji z benzoesanem sodu E211 uwal­ nia się rakotwórczy benzen. W prze­ analizowanych przez NIK składach żywności kwas askorbinowy E300 za­ deklarowano w 96 produktach. NIK zwraca także uwagę, że Ins­ pekcja Sanitarna w ramach prowadzo­ nych kontroli nie weryfikowała proce­ sów technologicznych i tym samym nie kwestionowała zasadności użycia w jednym produkcie nawet kilkunas­tu różnych dodatków do żywności. Głów­ ny Inspektor Sanitarny twierdził, że procesy produkcji żywności są spra­ wą producenta. Tymczasem zdarza się,

że ten używa kilku substancji dodat­ kowych w ramach jednej grupy tech­ nologicznej, na przykład w badanych parówkach zastosowano aż cztery sta­ bilizatory i aż trzy substancje konser­ wujące. Według eksperta, może to być sposób na nieprzekroczenie limitów ilościowych dodatków odpowiadają­ cych za dany proces technologiczny. Zastosowanie jednego związku w ilości zapewniającej pożądany efekt technolo­ giczny spowodowałoby ich przekrocze­ nie, natomiast użycie kilku substancji dodatkowych o takiej samej funkcji technologicznej może to ryzyko zni­ welować.

Można ograniczyć stosowanie dodatków Dania ogranicza używanie dodatków w produktach spożywczych. Państwo to wprowadziło bardziej restrykcyjne przepisy krajowe od obowiązujących w Unii Europejskiej. Wobec wielu ro­ dzajów produktów mięsnych dopusz­ czalny poziom azotynów wynosi w Da­ nii 60 mg/kg (w Polsce 100 mg/kg). W przypadku zaś tradycyjnych duńs­ kich pulpetów i pasztetu dodawanie tych substancji jest całkowicie zabro­ nione. Dania korzysta w UE z tej szcze­ gólnej regulacji m.in. dlatego, że jest w stanie dostarczać solidnych i wery­ fikowalnych danych dotyczących spo­ życia substancji dodatkowych. W Polsce brakuje zindywiduali­ zowanego podejścia do problematyki dodatków do żywności w porówna­ niu ze standardową regulacją unijną, tak jak ma to miejsce w Danii. Aby jednak mieć możliwość wpłynięcia na ograniczenie stosowania substancji do­ datkowych, najpierw trzeba rozpocząć monitorowanie ich spożycia. Najwyższa Izba Kontroli negatyw­ nie ocenia bierną postawę Głównego Inspektora Sanitarnego. Nie inicjował on, nie organizował i nie prowadził działań informacyjnych przedstawia­ jących społeczeństwu potencjalne zag­ rożenia. Zdaniem NIK działalność edukacyjna dotycząca stosowania do­ datków była ograniczona i nieefektyw­ na. W przypadku Inspekcji Sanitarnej sprowadzała się głównie do realizowa­ nia Ogólnopolskiego Programu Eduka­ cyjnego „Trzymaj Formę!”. Kampania ta z jednej strony kładła nacisk m.in.

na ograniczanie spożycia substancji dodatkowych, z drugiej zaś Inspektor Sanitarny przekonywał, że dodatki do­ puszczone do spożycia są bezpieczne. Sposobem na ograniczenie spo­ życia dodatków mogłoby być czyta­ nie etykiet i świadome eliminowanie tych produktów, które zawierają ich dużo. Jednak NIK zauważa, że przy obowiązujących wymogach oznakowa­ nia wyrobów spożywczych nie jest to takie proste. Po pierwsze część produ­ centów zamiast oczywistych dla więk­ szości konsumentów oznaczeń dodat­ ków w formie „E z numerem”, używa drugiej dozwolonej formy, czyli nazwy substancji i jej funkcji technologicznej np. kwas cytrynowy – regulator kwaso­ wości. Przy takim oznaczeniu konsu­ menci mają problemy z identyfikacją, co jest dodatkiem. Po drugie sposób przedstawiania na etykietach składu dodatków nie informuje konsumentów ani o ilości zastosowanego w danym produkcie dodatku, ani o tym, jakie jest odniesienie zastosowanej ilości do dopuszczalnego jego limitu, ani nawet do akceptowanego dziennego spożycia danej substancji dodatkowej. W oce­ nie NIK dostęp do takich informacji, przedstawionych w sposób trafiający do wyobraźni każdego konsumenta, znacznie ułatwiłby dokonywanie świa­ domych wyborów. Dodatkowo należy wskazać, że żadna z instytucji reali­ zujących zadania z zakresu zdrowia publicznego oraz odpowiedzialnych za politykę żywieniową nie publikuje danych na temat wielkości akceptowa­ nego dziennego spożycia dla każdego dodatku. W ten sposób konsumenci nie mają możliwości dotarcia do ta­ kich informacji. W ocenie NIK obowiązujący sys­ tem nadzoru nad jakością żywności jest dysfunkcjonalny. Trudno bowiem zaakceptować sytuację, w której właś­ ciwe organy realizują swoje zadania ustawowe bez uwzględnienia kwestii bezpieczeństwa kontrolowanej żywno­ ści. Problemem jest także rozproszenie kompetencji poszczególnych inspekcji. Utrudnia to eliminację wprowadza­ nia na rynek produktów spożywczych, które nie spełniają normy w zakresie stosowania substancji dodatkowych. Zdaniem Izby brakuje jednego orga­ nu odpowiedzialnego za nadzór nad rynkiem dodatków do żywności. K

Owoce jedzmy z umiarem Henryk Krzyżanowski Pierwsza parafraza z umoralniającym przesłaniem – lepiej się dzielić niż nie. A druga, delikatnie feministyczna – jakże często ludzkość lepiej by wyszła na rządach kobiet.

There was an Old Person of Chili, Whose conduct was painful and silly, He sate on the stairs, Eating apples and pears, That imprudent Old Person of Chili. Niezłą w Rytlu miał gość chatkę z sadem, lecz nie dzielił się niczym z sąsiadem. Jabłka i gruszki, sknera, sam na siłę pożerał. Choć upędzić by sąsiad dał radę.

Bulimiczny działkowicz z Morąga wcina plon, choć go żona powściąga: „ Jak wszystko wrąbiesz JUŻ, nie będzie nic na susz. Eeech, potrzeba na ciebie by drąga”.

Noworoczne życzenia znad Warty czyli dbajmy o estetykę Henryk Krzyżanowski

Tym razem felieton rymowany, który jest jednocześnie życzeniami na rozpoczynający się wyborczy rok 2019. Życzę, by świadkiem był Rok Nowy wyborczych opcji... wyborowych, w których rozstrzygną o wynikach meritum oraz estetyka. Przecież, jak uczył grecki starzec, dobro ma z pięknem chodzić w parze. Tego przykładów dość obficie dostarcza nam codzienne życie: Lepszy ciuch z tweedu niż kufajka, niż skręt z gazety – z wrzosu fajka. Lepsza konfekcji jest formuła z krawatem – niż t-shirt OTUA. Ślub lepszy – niźli łapa kocia, rozmowa – niż z komórki focia.

Lepiej wysilać własną głowę niż wzrok w szkło wlepiać kontaktowe. Od kłamstw bezczelnych – lepsza szczerość. Niż dług w budżecie – lepsze zero. Lepiej dochody mieć z warsztatu niż kasę z lewych faktur VAT-u. Od sędzin z KOD-u, hec ulicznych lepszy jest sąd apolityczny. Wystarczy, wiesz już, Czytelniku, których ominąć polityków. Zakończmy myślą użyteczną: ważna przy urnie jest OBECNOŚĆ. Bo wszędzie – w Polsce czy w Chorwacji

NIE MAJĄ NIEOBECNI RACJI.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.