Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 54 | Grudzień 2018

Page 1

■ U ■ R ■ I ■ E ■ R K K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Nr 54 Grudzień · 2O18

5 zł

w tym 8% VAT

W

n u m e r z e

Pieśń Legionów

Krzysztof Skowroński

T

worzenie radia jest pasjonującym wyzwaniem. Zjawiska, zdarzenia, przedmioty są tylko materiałem, który trzeba przełożyć na język radiowy, pozwolić im przepływać z ich świata do świata słyszalnego, nadawać im odpowiednią formę, brzmienie, tempo i odpowiedni dla nich czas. Radio to utwór słowno-muzyczny, który można porównać do tkanego ręcznie dywanu. Ważny jest nie tylko wzór, ale i gęstość nici, która będzie stanowiła nie tylko o jego delikatności, ale i o pięknie, i trwałości. Te nici nie mogą być byle jakie. W radiu każda z nich powinna być nośnikiem sensu. Inaczej utkany dywan stanie się tylko formą. A my nie tworzymy radia dla radia, formy dla formy, radia dla pieniędzy. Tworzymy je po to, żeby przekazywać jak najbardziej źródłową informację, by jak najwięcej ludzi mogło poznać jak największą liczbę ludzi; po to, by stali się sobie bliscy i żeby ta bliskość czasem skutkowała dobrym działaniem, by służyła dobru. Dlatego jak tylko dostaliśmy koncesję i ruszyły nasze nadajniki, i my ruszyliśmy w drogę. W pierwszych dwóch tygodniach nadawania Radia Dwóch Stolic byliśmy w Krakowie, w Annaja i Byblos w Libanie, i w Wilnie. W każdym z tych miejsc spotykaliśmy ludzi, którym należy się nasza pomoc. W Krakowie to byli bezdomni, którzy znaleźli swój przystanek w domu przy ulicy Smoleńsk 4, w ośrodku Ojca Pio. W Byblos w Libanie – to żebrzące syryjskie dzieci, wypędzone przez wojnę ze swoich domów. W Libanie udało nam się otworzyć pierwsze zewnętrzne studio Radia WNET, a zarazem pierwsze w Bejrucie studio polskiego radia od czasu II wojny światowej. Dzięki Kazimierzowi Gajowemu i jego żonie Mair w każdy poniedziałek o 6:45 usłyszą Państwo audycję bezpośrednio i na żywo z Libanu. A w Wilnie spotkaliśmy siostrę Michaelę Rak, która zainspirowała nas do ogłoszenia zbiórki na rzecz powstającego pierwszego na Litwie hospicjum dziecięcego. Byliśmy świadkami, jak ośmiometrowe wiertło drążyło w ziemi dziurę pod fundamenty. Weszliśmy też w świat oddziaływania dobra, które emanuje z każdego działania siostry Michaeli. Dlatego w tym świątecznym numerze „Kuriera WNET” zachęcamy Państwa do dołożenia cegiełki do tej budowy, która powstaje w miejscu o podwójnej symbolice. Dokładnie tam powstał obraz Chrystusa Miłosiernego namalowany pod bezpośrednim nadzorem św. Faustyny i dokładnie tam było sowieckie więzienie, w którym cierpieli i ginęli ludzie. Przyczyniając się do tego dzieła, symbolicznie przejmujemy mały kawałek ziemi, który od tego momentu będzie służył dobru. O szczegółach zbiórki dowiedzą się Państwo, słuchając Radia WNET w Krakowie na 95,2, w Warszawie na 87,8, a wszędzie – na www.wnet.fm. Życzę Państwu, byśmy dzieląc się opłatkiem w wigilijny wieczór, mieli pewność, że nie zapomnieliśmy o kimś, kto potrzebuje naszej pomocy. Wszystkiego najlepszego i dobrej lektury naszej Gazety Niecodziennej w świątecznym czasie! K

G

A

Z

E

Bohater wydobyty z cienia

A A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Istotną w Europie XXI wieku różnicę między pojęciami ‘suWeren’ i ‘suZeren’ zdefiniowałem w 39 numerze „Kuriera WNET” (wrzesień 2017, str. 5). Teraz tylko przypomnę, 4 że suWerenem w danym państwie jest jakiś podmiot Wewnętrzny (naród, parlament, król, dyktator itp.), natomiast suZeren zarządza danym państwem z Zewnątrz (w róż- Festung Europa nych zakresach takie funkcje wypełnia ONZ, UE, TSUE, a nawet Europejski Urząd Pa- Aby Europa była bezpiecznależy przekształcić ją tentowy i... FIFA; suzerenami były też rządy państw kolonialnych względem krajów na, w twierdzę. Zgodnie z tą podbitych i oczywiście Moskwa względem demoludów). logiką kontynent jest oblegany

P

olska ustawa zasadnicza mó­ wi w art. 4.1., że Władza zwierzchnia w Rzeczypospo­ litej Polskiej należy do Narodu. Jednocześnie konstytucja pomija fakt pełnej podległości krajowego futbolu (i całego sportu) zewnętrznym ośrod­ kom decyzyjnym. To się dzieje niejako obok konstytucji, ale za powszechną naszą akceptacją. Jednakże akceptacji

wiążącej ręce, nogi i umysły. Ja dodaję do tego żądanie, by – pod rygorem nie­ ważności – wszystkie akty „wiążącego Polskę prawa międzynarodowego” były enumeratywnie wymienione w załącz­ niku do konstytucji, a kolejne dołącza­ ne tylko po zatwierdzeniu przez sejm, senat, prezydenta i TK. W przeciwnym razie w worku oklejonym etykietą „pra­ wo międzynarodowe” możemy kupić raz łagodnego kotka, raz wściekłego szakala, raz przebiegłą sztuczkę prawniczą, a raz nawet samego Timmermansa i jego po­ lonofobiczny grill.

, n e r e Suw , n e r e suz n e r e i pap

by nie było, gdyby światowa organiza­ cja piłkarska próbowała nam regulować wewnętrzne sprawy małżeńskie, podat­ kowe, sądownicze czy choćby lekkoat­ letyczne. Na szczęście chwilowo FIFA nie ustala wieku emerytalnego swoich kumpli. To jednak może się zmienić, jeżeli zgodzimy się na władzę suzerena nad dowolnie wybranym aspektem jego interesów i sympatii, a coś takiego może się stać na mocy np. art. 9 Konstytucji RP: Rzeczpospolita Polska przestrzega wiążącego ją prawa międzynarodowego. Brzmi to niby groźnie, ale ktoś jed­ nak musi w ostatecznej instancji orzec, które prawa międzynarodowe są dla Rzeczypospolitej wiążące przymuso­ wo, a które dobrowolnie. W tej spra­ wie wypowiedział się niegdyś Trybunał Konstytucyjny (jeszcze za czasów pre­ zesa Safjana), który orzekł był, że nasza konstytucja jest jednak prawem nad­ rzędnym. Nic tedy, co sprzeczne z kons­ tytucją, nie może mieć dla Polski mocy

Konstytucja w roli suwerena

Andrzej Jarczewski

25

listopada 2018 ro­ ku w godzinach wie­ czornych świat obieg­ ła informacja: Rosja zaatakowała okręty ukraińskiej floty w basenie Morza Czarnego. I chociaż Ukraina od ponad 4 lat wskazuje Rosję jako agresora, to jednak dotąd świat udawał, że Rosja bezpośrednio nie uczestniczy w tym konflikcie. Pomimo aneksji Krymu, cynicznego kłamstwa Putina o zielonych ludzikach, setek dowodów obecności rosyjskich żołnierzy w Donbasie, łącznie z wziętymi

Kiedy pojawiły się „teczki na arcybiskupa”, z dużym trudem je czytałam. Pows­tawało we mnie coś w rodzaju nawet złości, jak to jest w ogóle możliwe, że zadaje się komuś tyle cierpienia, a potem jakby to nie istnieje, nie ma dowodów, nikt nic nie wie? Wywiad Jolanty Hajdasz z przełożoną generalną sióstr nazaretanek s. Janą Zawieją, krewną abpa Antoniego Baraniaka.

Teoria „umowy społecznej” zakłada, że istniejąca w danej epoce forma wła­ dzy jest akceptowana przez społeczeń­ stwo dlatego, że zostało zawarte jakieś uzgodnienie, na mocy którego dana społeczność oddaje się pod władzę su­ werena lub na pewien czas pozwala mu decydować w konkretnych sprawach. Według Hobbesa – umowa jest nie­ rozwiązywalna, nawet jeżeli zawierali ją nasi przodkowie, nawet jeżeli wa­ runki zmieniły się diametralnie. In­ ni teoretycy byli mniej kategoryczni, a praktycy każdą umowę albo zmienia­ li, albo uchylali, albo po prostu łamali. Nie ma na świecie ani jednej umowy Dokończenie na str. 5

przez migrantów z zewnątrz, ale jest również zagrożony przez własną klasę rządzącą od środka. Monika G. Bartoszewicz o braku poczucia bezpieczeństwa Europejczyków.

6

Ruch żółtych kamizelek vs Emmanuel Macron Ponad 600 rannych i ofiary śmiertelne. Zamieszki w największych miastach francuskich. W Paryżu starcia manifestantów z rządowymi siłami porządkowymi. Konfrontacja „ulicy” z rządzącymi trwa. Zbig­niew Stefanik omawia niezwyk­le gwałtowne protesty społeczne we Francji.

7

Mieszkanie Plus, dwa raporty i ustawa Nieznane są kraje, w których w długim okresie tylko stosunki rynkowe, bez publicznej interwencji, regulowałyby dostępność i użytkowanie mieszkań. Prof. Piotr Witakowski krytycznie o dawnych i obecnych inicjatywach państwa polskiego dotyczących mieszkalnictwa.

10-11

Paweł Bobołowicz

WIELKOPOLSKI KURIER WNET

Abp Antoni Baraniak

T

do niewoli rosyjskimi jeńcami. Jednak w niedzielę 25 listopada 2018 roku napaści dokonano w sposób nie pozostawiający złudzeń, kto za nią stoi. Co nie przeszkadza teraz Rosji kłamać o przyczynach i przebiegu tego wydarzenia. Według rosyjskiej wersji ukraińskie okręty naruszyły strefę rosyjskich wód terytorialnych. Nie reagowały na komunikaty i otwarcie prowokowały rosyjską straż nadbrzeżną. Rosyjskie agencje podawały początkowo sprzeczne informacje, ostatecznie trzymając się jednej, kremlowskiej narracji: Ukraińcy

przeprowadzili prowokację, której celem było wprowadzenie stanu wojennego i w jego wyniku przedłużenie kadencji prezydenta Poroszenki. Nie brakuje też głosów „niezależnych ekspertów” (także polskich), że za prowokacją stali Amerykanie. A jak wyglądały wydarzenia w rzeczywistości, co zostało potwierdzone dokumentami, opublikowanymi zapisami rozmów i przypieczętowane stanowiskiem państw Zachodu? Chronologię wydarzeń szczegółowo przedstawił w Radzie Najwyższej szef

KURIER WNET Na pytanie „Dlaczego sprawa takiego narodku tworzy taki szum?” odpowiedział, że to nie jest kwestia jednego z „narodków” europejskich, tylko kwestia wielkiego narodu, od której będzie zależał los całego kontynentu. Jan Żaryn o Romanie Dmowskim, którego zasługi wciąż nie są wystarczająco znane i doceniane.

Dmowski, niepodległość i idea Międzymorza

Sztabu Generalnego Ukrainy gen. Wiktor Mużenko. Rejs ukraińskich okrętów wojennych rozpoczął się 23 listopada. Dwa kutry i holownik wypłynęły z portu w Odessie, udając się do swojego stałego punktu bazowania w Mariupolu nad Morzem Azowskim. Początkowo rejs odbywał się bez zakłóceń. W niedzielę 25 listopada 2018 roku około godziny 4 rano okręty zbliżyły się do 12-milowej strefy wokół Cieśniny Kerczeńskiej. 4:07 Zgodnie z procedurą ukraińskie jednostki próbowały się skontaktować z punktem kontrolnym portu w Kerczu. Pomimo kolejnych prób punkt nie odpowiedział. 4:55 Okręty wpłynęły w 12-milową strefę Cieśniny. 6:23 Okręty Federacji Rosyjskiej rozpoczęły ryzykowne manewry blokujące dalszy rejs ukraińskich jednostek.

Osiemnaście wyznań, jeden naród W Libanie interpretacja Koranu jest rzeczą bardzo delikatną. Nie wszyscy się na nią zgadzają. Ci, którzy próbują podjąć egzegezę Koranu, czasami są zagrożeni, nawet muszą opuścić kraj. O Libanie rozmawiają Antoni Opaliński i jezuita ks. prof. Marek Cieślik.

14

Dokończenie na str. 2

ind. 298050

Redaktor naczelny

Popularność pieśni podczas powstania listopadowego rozpowszechniła się w rozmaitych śpiewnikach, uzupełniana nowymi zwrotkami, których autorem był cały walczący z Rosją naród. Warianty tekstu Pieśni Legionów, czyli Mazurka Dąb­ rowskiego, prezentuje Tadeusz Loster.

ŚLĄSKI KURIER WNET

Kardynał August Hlond wobec totalitaryzmu Żywił głębokie przekonanie, iż w czasach rozkładu cywilizacji europejskiej nadchodzi epoka, w której Słowiańszczyzna odegra rolę historyczną. Zakładał, iż żywioł słowiański musi zdominować „spajający w jedną całość” chrześcijański pogląd na świat. Historię i myśl kardynała prymasa Augusta Hlonda, poprzednika i inspiratora kard. Stefana Wyszyńskiego i św. Jana Pawła II, prezentuje Zdzisław Janeczek.


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O18

2

T· E · L· E · G · R·A· F TIII RP hucznie obeszła setne urodziny II RP. T„Dziękuję Bogu za to, że wspierał swoją ła-

prawica objęła rządy w połowie województw

chrześcijan na świecie, w tym dziesiątków tysię-

wspomnianego żarówkę wartoś­ci 6 złotych, bez

w kraju.TMedia postraszyły Polaków rozprze-

cy w Polsce, skazana na śmierć Pakistanka Asia

wprowadzenia całej operacji do kasy fiskalnej.

ską i mocą kolejne pokolenia Polaków” – napi-

strzenianiem się odry znad Donu.TNa Morzu

Bibi wyszła na wolność.TKoszt wybudowa-

sał w okolicznościowej depeszy papież Franci-

Azowskim Rosja zajęła ukraińskie okręty, a Za-

nia kanału Odra–Dunaj oszacowano na 10 mld

TKubica wrócił do F1.TRoksana Węgiel wygrała Eurowizję w klasie junior.TSzefowie

szek.TPlatforma Obywatelska zbojkotowała

chód zajął stanowisko w sprawie.TPrzy okazji

euro, a kanału Odra–Łaba–Dunaj na dwukrot-

państw, naukowcy i gwiazdy Hollywood za-

państwowe obchody święta Niepodległości,

pobytu w Kapsztadzie pijany przewodniczący

ność tej sumy.TDzięki programowi kompute-

powiedzieli swój liczny udział w szczycie kli-

a jej honorowy przewodniczący – Donald Tusk

Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker po-

rowemu dla aut bezzałogowych opracowanemu

matycznym ONZ w Katowicach.TZdecydo-

– został z kolei zbojkotowany w Paryżu, gdzie

informował świat o końcu dominacji języka an-

przez Instytut Technologii w Massachusetts,

wano, że działające od 1916 roku przy ul. św.

miały miejsce międzynarodowe obchody set-

Tomasza najstarsze kino w Krakowie zostanie

nej rocznicy końca Wielkiej Wojny.TLaurea-

zamienione na hotel.TByła prezes Gersdorf

Najbardziej gościnnym krajem dla cudzoziemców spoza Unii Europejskiej w ubiegłym roku okazała się Pols­ ka (683 tys. poz­woleń na zamieszkanie), przed RFN (535 tys.), Wlk. Brytanią (517 tys.) i Francją (250 tys.).

tem ogólnonarodowego konkursu na książkę stulecia okazała się Solaris Lema, a następnie: Inny świat Herlinga-Grudzińskiego, Ferdydurke Gombrowicza, Sklepy cynamonowe Schulza, Pan Cogito Herberta, Przedwiośnie Żeromskiego,

za milczącą zgodą Komisji Europejskiej kolejny polityk CSU został wybrany sędzią Trybuna-

Wiersze Baczyńskiego, Tango Mrożka, Meda-

gielskiego i że „nadszedł czas uczenia się fran-

w przypadku drogowej kolizji w pierwszym

wodniczącym Komisji Nadzoru Finansowego

liony Nałkowskiej oraz Noce i dnie Dąbrowskiej

cuskiego”.TNa ulice francuskich miast wyszły

rzędzie ruchy auta będą automatycznie chro-

od lat trudniącego się udzielaniem toksycz-

– co oznacza, że żadna z książek napisanych

w proteś­cie „żółte kamizelki”, a niski poziom

nić życie dzieci, a w ostatnim – osób starszych

nych kredytów Leszka Czarneckiego, który

przez polskiego pisarza po 1989 roku nie trafiła

zaufania do prezydenta Macrona pobił kolejne

i zwierząt. Kryteriów zastosowanych do roz-

swój bank ostatecznie doprowadził na skraj

pod przysłowiowe strzechy.TZapowiedziano,

historyczne minima.TAmerykańska ambasa-

poznania obiektów nie ujawniono.TPo dłu-

bankructwa, aresztowany został ten pierwszy.

że Polacy Polakom odbudują zniszczony przez

dor w Warszawie w liście do „ministra Mora-

gim procesie Urząd Skarbowy w Bartoszycach

Niemców Pałac Saski w Warszawie.TW wy-

wieckiego” wstawiła się za antytrumpowską

ostatecznie przegrał z mechanikiem, który po

niku wyborów samorządowych zjednoczona

telewizją TVN.TDzięki aktywnym protestom

godzinach pracy wymienił w aucie urzędniczek

TDo Marszałka Józefa Piłsudskiego w Warszawie dołączył prezydent Lech Kaczyński. T Maciej Drzazga

Naiwność czy premedytacja? Jadwiga Chmielowska

Z

wielkim zdziwieniem przeczy­ tałam tekst Mikołaja Iwano­ wa Kornel nie jest putinofilem opublikowany w „Do Rzeczy” nr 45/2018. Niestety odebrałam ten artykuł jako pisany wg standardowego szablonu prowadzenia dezinformacji. Prawda pomieszana z fałszem i w do­ datku miłe słowa głaszczące Polaków. Powoływanie się na autorytet śp. Na­ talii Gorbaniewskiej czy znanego na ca­ łym świecie Władimira Bukowskiego jest moim zdaniem wielkim nadużyciem. To prawda, że Władimir Bukowski współ­ pracował z Solidarnością Walczącą. Za­ łożona przez niego i Ormianina Paruira Hayrikjana organizacja Wolność i Nie­ podległość wspierała dążenia narodów Związku Sowieckiego do uzyskania nie­ podległości i stymulowała współpracę z narodami Europy Środkowej. Co dwa miesiące spotykali się patrioci z wielu republik, powstało też Centrum Ko­ ordynacyjne Warszawa ’90. Bukowski powiedział mnie i Hlebowiczowi, że przekazał Kornelowi Morawieckiemu 20 000 $ na działalność na Wschodzie. Do otrzymania tych pieniędzy i dodat­ kowych 5 000 DM przyznał się w swoim tekście w 2007 r. Mikołaj Iwanow. Nie­ stety Autonomiczny Wydział Wschod­ ni Solidarności Walczącej nie otrzymał żadnego wsparcia finansowego z tej puli. Poinformowałam o fakcie nieotrzymania pieniędzy na działalność w 1990 r. W. Bu­ kowskiego. Nie mieścił mu się jednak ten fakt w głowie. Miał duże zaufanie do Kor­ nela Morawieckiego. Autonomiczny Wy­ dział Wschodni SW korzystał ze wsparcia sprzętowego i finansowego IDEE – Irena Lasota, Nina Karsov – literatura w ję­ zykach rosyjskim i ukraińskim, a także berlińskiego Oddziału Solidarności z So­ lidarnością – Kazimierz Michalczyk oraz ukraińskiej organizacji melnykowców Tarasa Kuzio z Londynu. Pomagali też emigranci Tatarów Krymskich w Tur­ cji – śp. Murat (Jakubowski) Jakupoglu. Mikołaj Iwanow usiłuje zmieniać polską historię twierdząc, że Posłanie Pierwszego Zjazdu Delegatów NSZZ „Solidarność” do ludzi pracy Euro­ py Wschodniej, uchwalone 8 września 1981 r. w Gdańsku, jest odpowiedzią na rzekomy list tzw. Młodych Socjalistów z Moskwy. Tymczasem uchwalona ode­ zwa, której pomysłodawcą był Henryk Siciński, a autorem Bogusław Śliwa z Ka­ lisza, nie ma nic wspólnego z Młodymi

Socjalistami, na czele których stali pra­ cownicy MGIMO (Moskiewski Państwo­ wy Instytut Stosunków Międzynarodo­ wych – kuźnia sowieckich dyplomatów i agentów). Po wpadce i aresztowaniu obciążyli zeznaniami współpracowników z grupy konspiracyjnej, których skazano na wiele lat łagrów (m.in. Rywkina), a sa­ mi, pokajawszy się – zostali wypuszczeni z aresztu i... wrócili do pracy w MGIMO. Sprawy te zostały już dostatecznie zbada­ ne i opublikowane. Niestety Kornel Mo­ rawiecki uparcie podtrzymuje fałszywą wersję Iwanowa. Ciekawy jest też fragment o demon­ tażu pomników komunistycznych: niby autor rozumie konieczność ich demon­ tażu, jednak daje problem pod rozwagę, gdyż Putin tłumaczy Rosjanom, że jest

Niczego nie róbmy, aby nie dawać pretekstu Putinowi do kłamstw i manipulacji. Na tej zasadzie prawdopodobnie poddały się wojska ukraińskie na Krymie – nie wolno się przeciwstawiać, bo to będzie uznane za prowokację.

twierdząc, że Putin jest demokratą itp. Autor próbuje to odkręcić, tytułując swój tekst „Kornel nie jest putinofilem”. Usiłuje twierdzić, że za 15 lat Ro­ sja będzie normalnym, demokratycz­ nym krajem. Co ciekawe, w plejadzie nazwisk wymienianych przez niego demokratów znalazł się siedzący w wię­ zieniu Nawalny, który nawet za kratami ucieszył się, że „Krym jest nasz”. Śmiem twierdzić, że demokratyzacja Rosji nie nastąpi nawet za 150 lat. Jedynie czyn­ niki zewnętrzne i twarde stanowisko międzynarodowe mogą zmusić Rosję do zmiany postępowania. Tak, jak to było z pierestrojką Gorbaczowa, która wymknęła się spod kontroli. Czas de­ mokraty Jelcyna traktowany jest jako okres „smuty”. Niemcow i Nowodwor­ ska, ostatni rosyjscy demokraci, już nie żyją, a Bukowski jest chory i stary. Prawdą jest natomiast to, że sprawa Kornela Morawieckiego wykorzystywa­ na jest przez Kreml do destabilizacji rzą­ du jego syna Mateusza Morawiec­kiego. Pisałam o tym zagrożeniu kilka miesięcy temu. Mateusz Morawiecki publicznie odciął się od poglądów ojca. Od razu Kornel Morawiecki zniknął z mediów, w tym rosyjskich. Oręż został wytrącony. Ale nikt nie kompromitował Kor­ nela Morawieckiego Robił to sam, na własne życzenie.

C

to bezczeszczenie grobów. Czyli nicze­ go nie róbmy, aby nie dawać pretekstu Putinowi do kolejnych kłamstw i mani­ pulacji. Na tej zasadzie prawdopodobnie poddały się wojska ukraińskie na Kry­ mie – nie wolno się przeciwstawiać, bo to będzie uznane za prowokację.

M

ikołaj Iwanow zdaje się w swoim tekście zupełnie nie rozumieć, jak działa KGB i GRU. Pisze o ataku agentury na Wła­ dimira Bukowskiego. Wspomina w tym kontekście skuteczne ataki na Li­ twinienkę, Skripala itp. Otóż Rosjanie różnicują wrogów od zdrajców. Bukow­ ski jest traktowany jako wróg, którego trzeba niszczyć i kompromitować, stąd ta prowokacja z pornografią w kom­ puterze. Natomiast byli agenci są dla Putina zdrajcami i wykonywany jest na nich wyrok śmierci. Oczywiście trudno M. Iwanowowi bronić otwarcie Putina. Kornel Mora­ wiecki przesadził i skompromitował się

el napisania artykułu wyjaś­ nia ostatni akapit: „Uważamy (Kornel Morawiecki i Miko­ łaj Iwanow – przyp. red.) jednak, że złagodzenie rosyjskich imperialnych tendencji leży w granicach naszych możliwości. Jak widać, nowe sankcje jedynie wzmacniają Putina, jednoczą naród wokół niego i jego reżimu. Czy zatem tędy droga?”. Czyli cokolwiek Putin zrobi, należy go dalej wspierać, dawać pieniądze i nie reagować. Kornel Morawiecki wręcz twierdził, że Krym się Rosji należy. Tymczasem przeważająca większość Rosjan popiera Putina, bo odpowiada im Rosja mocarstwowa, imperialna. Wyrażanie ubolewań i cyrk urzą­ dzony przez Francję i Niemcy w Miń­ sku do niczego nie prowadzą. Rosja ustępuje tylko przed siłą i stanowczoś­ cią. Nord Stream jest najlepszym do­ wodem, do czego dążą Niemcy. Armia europejska i osłabienie NATO, promo­ wane przez Niemcy i Francję, są w in­ teresie Rosji. Mikołaj Iwanow chwali współpracę niemiecko-francuską. Wielu niedouczonych polskich patriotów może się niestety nabrać na głupie, prymitywne rosyjskie hasła. Jak wygląda rosyjska polityka po­ kojowa, widać teraz w ataku na okręty ukraińskie na Morzu Azowskim. Mos­ kwa chce z tego akwenu zrobić we­ wnętrzne jezioro. Blokuje w ten spo­ sób ukraiński port w Mariupolu. Most przez Cieśninę Kerczeńską zbudowano przy pomocy zachodnioeuropejskich firm. Pieniądze nie śmierdzą. A „gaw­ nojedów” i pożytecznych idiotów za­ wsze dostatek! K

Redaktor naczelny

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Krzysztof Skowroński Sekretarz redakcji i korekta

Magdalena Słoniowska Redakcja

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Maciej Drzazga, Antoni Opaliński, Tomasz Wybranowski

Libero

Lech R. Rustecki Zespół Spółdzielczej Agencji Informacyjnej Stała współpraca

Wojciech Piotr Kwiatek, Ryszard Surmacz V Rzeczpospolita

Jan Kowalski

Dokończenie ze str. 1

Paweł Bobołowicz 6:27 Dowództwo okrętu straży granicznej FR nakazało ukraińskim okrętom opuszczenie strefy. Ukraińskie okręty jednak kontynuowały rejs, zgodnie z przepisami prawa międzynarodowego dotyczącego swobodnego przepływu. 6:55 Ukraiński holownik został staranowany przez rosyjską jednostkę, tracąc możliwość normalnego poruszania się. Zapisy wideo, co ciekawe – opublikowane przez Rosjan – pokazują, że rosyjska jednostka specjalnie staranowała ukraiński holownik, narażając zdrowie i życie ukraińskich marynarzy. 8:30 Dyspozytor w porcie w okupowanym Kerczu odpowiedział na ukraińskie próby kontaktu i wskazał ukraińskim jednostkom punkt oczekiwania na pozwolenie przepłynięcia cieśniny. 14:00 Jednostki zostały poinformowane o niemożliwości przepłynięcia cieśniny, chociaż kilka minut wcześniej przepłynęły nią rosyjskie okręty: okręt patrolowy, dwa kutry, przeciwdywersyjny okręt FSB. Informacja o zamknięciu cieśniny nie znalazła się również w systemie międzynarodowym, którego centrum znajduje się w Hiszpanii. Podawany motyw o barce, która jakoby osiadła na mieliźnie, był nieprawdziwy. Więcej informacji dowództwo okrętów nie otrzymało. 17:00 Dowództwo ukraińskich okrętów podjęło decyzję o powrocie do Odessy. W wyniku zastosowania przez Rosjan środków zagłuszających, okrety nie miały kontaktu z dowództwem marynarki. Został również zagłuszony system automatycznej identyfikacji AIC, co stanowi naruszenie prawa morskiego. Ukraińskie jednostki było eskortowane przez 10 okrętów FR. Po wyjściu z 12-milowej strefy rosyjskie okręty zaatakowały Ukraińców, strzelając ostrą amunicją. W ataku brał również myśliwiec SU-30, który wystrzelił dwie rakiety. Nad cieśniną latały również rosyjskie śmigłowce bojowe. Ukraińcy próbowali uciec ze strefy ostrzału, jednak okręty zostały przechwycone i doprowadzone do rosyjskiego portu w okupowanym Kerczu. Ukraińskie jednostki nie odpowiedziały ogniem na rosyjski atak. W wyniku ataku 6 ukraińskich marynarzy zostało rannych. Trzech z nich trafiło do szpitala. Ogółem 24 marynarzy trafiło do rosyjskiej niewoli, a rosyjski sąd zadecydował o aresztowaniu ich na dwa miesiące. 22:00 Odbywa się posiedzenie Gabinetu Wojennego z udziałem prezydenta Poroszenki. Wszystkie ukraińskie okręty wojenne wypłynęły z portów w gotowości bojowej.

Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

reklama@radiownet.pl Dystrybucja własna. Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

00:00 Początek posiedzenia Rady Narodowej Obrony i Bezpieczeństwa, na której zostaje podjęta decyzja o wprowadzeniu na Ukrainie stanu wojennego. Decyzję tę ogłasza osobiście prezydent Poroszenko podczas posiedzenia RNBO. Decyzja wymaga akceptacji Rady Najwyższej; ta zapadła następnego dnia. Pomimo zgłaszanych zastrzeżeń, zagłosowali za nią deputowani różnych frakcji, w tym nawet największy konkurent Poroszenki, czyli była premier i lider partii Batkiwszczyna Julia Tymoszenko. Jedynie deputowani Opozycyjnego Bloku, wywodzący się ze środowisk prezydenta-uciekiniera Janukowycza, byli przeciwko. Stan wojenny został wprowadzony na 30 dni, tylko w 10 obwodach zag­rożonych bezpośrednią inwazją ze strony Rosji. Stan wojenny nie powinien wpłynąć na realizację kalendarza wyborczego. Rada Najwyższa przyjęła równocześnie decyzję o przepro-

Czy jesteśmy świadkami nowego etapu rosyjskiej agresji, czy też pewnego elementu gry Putina? Czy świat znów stanął na krawędzi globalnej wojny? Czy Moskwa tylko pręży muskuły? wadzeniu wyborów prezydenckich 31 marca 2019 roku. Prezydent Poroszenko podkreślił, że stan wojenny nie oznacza wypowiedzenia wojny, a ma służyć podwyższeniu bezpieczeństwa państwa w obliczu rosyjskiej inwazji. Zapowiedział również, że przepisy dotyczące ograniczania swobód obywatelskich będą wprowadzane tylko w sytuacji bezpośredniej rosyjskiej agresji. 26 listopada z inicjatywy USA zeb­rała się na specjalnym posiedzeniu Rada Bezpieczeństwa ONZ. Większość krajów potępiła rosyjskie działania. Ostro krytykowała je amerykańska ambasador przy ONZ, Nikki Haley. Prezydent USA Donald Trump poinformował, że w takiej sytuacji może nie dojść do jego spotkania z Putinem na

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

prenumerata@kurierwnet.pl

szczycie G20 w Argentynie. W wywiadzie dla „Washington Post” stwierdził: „Może nie będę mieć spotkania. Nie podoba mi się ta agresja. Ja w ogóle nie chcę tej agresji”. Rosyjską agresję jednoznacznie potępiły władze Polski, a Petro Poroszenko swoje działania na arenie międzynarodowej omawiał z prezydentem Andrzejem Dudą, wcześniej prowadząc rozmowy tylko z Sekretarzem Generalnym NATO Jensem Stoltenbergiem. Później rozmawiał m.in. z Donaldem Tuskiem i kanclerz Angelą Merkel. Polskie MSZ opublikowało jednoznaczny komunikat, w którym napisano: „Dzisiejsza dramatyczna eskalacja napięcia na wodach Morza Azowskiego, w wyniku której ranni zostali marynarze i uszkodzone jednostki Marynarki Wojennej Ukrainy, ma swoje źródła w konsekwentnym łamaniu przez Federację Rosyjską podstawowych zasad prawa międzynarodowego, w tym naruszenia integralności terytorialnej i suwerenności Ukrainy. Po nielegalnej okupacji Krymu, podsycaniu konfliktu w Donbasie, budowie Mostu Kerczeńskiego bez zgody władz w Kijowie, Rosja pogwałciła zasadę swobody żeglugi. Z całą mocą potępiamy agresywne działania Rosji, wzywamy jej władze do poszanowania prawa międzynarodowego, a obie strony – do wstrzemięźliwości w obecnej sytuacji, która może zagrozić stabilności bezpieczeństwa europejskiego”. Czy jesteśmy świadkami nowego etapu rosyjskiej agresji, czy też pewnego elementu gry Putina? Czy świat znów stanął na krawędzi globalnej wojny? Czy Moskwa tylko pręży muskuły? Gdy piszę ten artykuł, ukraińskie media publikują apel prezydenta Poroszenki o wprowadzenie okrętów NATO do basenu Morza Czarnego. Do konfliktu włącza się Turcja, która może przyjąć na siebie rolę mediatora. A Konstantynopol przygotowuje decyzję o Tomosie dla Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej. K

DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW MINISTRA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO

Nr 54 · GRUDZIEŃ 2018

ISSN 2300-6641 Data i miejsce wydania

Warszawa 01.12.2018 r. Nakład globalny 10 000 egz. Druk ZPR MEDIA SA

ind. 298050

Na służbie Moskali

A

go.TPomimo protestów niemieckiej opozycji,

łu Konstytucyjnego.TPo spotkaniu z prze-

Rosyjska dezinformacja staje się coraz bardziej przebiegła. Główny cel to przedstawiać państwo jako teraz zarządzane despotycznie, ale to może się w przyszłości zmienić, więc nie warto go krytykować, czyli drażnić.

G

ponownie stała się prezesem Sądu Najwyższe-


GRUDZIEŃ 2O18 · KURIER WNET

3

WOLNA·EUROPA

N

adałem korespondencję dla radia z Gare du Nord, a później drugą, z Londynu, podczas proszonego obiadu w Café Royal. Buchał z nich entuzjazm dla możliwości twórczych gatunku ludzkiego. Zjednoczenie z Europą dokonało się formalnie w 1973 roku. Wlk. Brytania weszła do Unii po ustąpieniu gen. de Gaulle’a, który był temu przeciwny. Ale dopiero Eurostar w 1994 r. połączył rzeczywiście Wyspę z kontynentem. Opuściliśmy Paryż we czwartek 15 listopada o godz. 10:07. W tunel zanurzyliśmy się o godz. 11.40 i po kwadransie byliśmy w Anglii. W przeddzień, po wielu miesiącach negocjacji ministrowie brytyjscy zadekretowali rozwód z Unią Europejską, zadecydowany wcześniej przez lud na drodze referendum narodowego. W południe 15 listopada, kiedy już chodziliśmy po Londynie, Izba Gmin miała zatwierdzić Brexit. Od marca Wyspa znów ma stać się wyspą. Ten rozwód nie bardzo zdumiewał, dziwne było raczej małżeństwo, bardziej jeszcze niż stadło prezydenta Francji. Wlk. Brytanię z kontynentem łączy i łączyło niewiele, lecz bardzo wiele dzieli. Anglicy nigdy nie uznali systemu dziesiętnego. Liczą pieniądze w pensach i funtach, a wielkie sumy w gwineach. Odległości mierzą w calach, stopach, jardach i milach, a pola w akrach i pługach (charrue), wagę w uncjach i funtach, objętość w galonach suchych, pełnych i amerykańskich. Nazywa się to „imperialnym systemem miar”. Ulice nazywają ogrodami i rzadko umieszczają numery na domach, bo przecież każdy wie, gdzie jest dom pod Łabędziem, a gdzie pod Zielonym Fartuszkiem. Na New Bond Street nie mieliśmy kłopotu ze znalezieniem adresu: informowały nas kierowniczki eleganckich galerii – Francuzki; na Earl’s Court też nie – w hotelach recepcjonistami są najczęściej Polacy. Ruch drogowy Anglicy mają lewostronny i odpowiednio do niego umieszczone kierownice. Wymyślili inne wtyczki elektryczne i inne kontakty, liczą czas dwunasto-, a nie

I

tak niemiecka sekcja Reporterów bez Granic wyraża uznanie niemiec­ kim mediom, poprawiając w roku 2018 ich miejsce w rankingu wolności prasy z 16 miejsca na świecie na 15. Co takiego zapewniło awans niemieckiemu dziennikarstwu w owym rankingu (Polska zajmuje w nim 58 miejs­ ce)? W oczach Reporterów bez Granic wolność mediów nad Wisłą jest permanentnie ograniczana. W roku 2018 spadła o cztery miejsca w porównaniu z rokiem poprzednim. I tak jest od ilu już lat? Założę się, że Państwo z łatwością odpowiedzą na to pytanie. Ranking Reporterów bez Granic ma dla odbiorców niepodatnych na ideologiczne pranie mózgów niewielką wartość poznawczą; to pozycja z gatunku biblioteczka komsomolca. Oceniając wysoko wolność wypowiedzi w niemieckich mediach, ściąga on na siebie krytykę ze strony na przykład dość poważnej szwajcarskiej gazety „Neue Zürcher Zeitung” ( jak we wrześniu 2015 roku): „Niemieckie media, z nielicznymi wyjątkami, prześcigają się w konkurencji zabiegania o empatię i na polu euforii Wellco­ me, ulegając moralnej i emocjonalnej ekstazie bez zastanowienia się nad tym, jaki przesyt wywołuje to u czytelnika”. Niemieccy czytelnicy prasy codziennej, komentując w Internecie zamieszczone tam artykuły na temat imigrantów (nazywanych uchodźcami, ilustrowane często dokładnie tymi samymi zdjęciami kobiet i dzieci w celu wywołania współczucia), nie kryją oburzenia na manipulacyjną politykę informacyjną, tendencyjną, nieprawdziwą i odpowiadającą wyłącznie ideologicznym liberalnym (socjalistycznym) postulatom budowy „kolorowej Europy”. Czy niemieccy dziennikarze mieli belkę w oku? Zastrzegam się: to nie ja stawiam to prowokacyjne pytanie. Wyręcza mnie Fundacja Otto Brenner Stiftung (należąca do socjalistycznego związku zawodowego metalowców, IG Metall). Stawia je na początku badań poświęconych zdolności informacyjnej niemieckich mediów w zakresie problematyki uchodźczej. I tak powstał raport OBS, lepiej znany jako raport prof. dr. Michaela Hallera, renomowanego i cieszącego się międzynarodowym szacunkiem naukowca z uniwersytetu

dwudziestoczterogodzinny, jak na kontynencie. O osiemnastej mają szóstą po południu, wcześniejszą o godzinę niż w reszcie Europy. Jestem zresztą gorącym zwolennikiem odrębności brytyjskiej, gdyż zachwyca mnie bogactwo świata w jego różnorodności. Kim są ci Anglicy, którzy tak uparcie bronią dziś swojej odrębności? Kolej należy do Francuzów i Niemców. Z Londynu do Birmingham jechaliśmy wygodnymi wagonami produkcji francuskiego Alstoma, który zresztą od niedawna należy do niemieckiego Siemensa. Czerwone, piętrowe autobusy londyńskie należą do Autonomicznego Zarządu Transportu Paryskiego RATP. Z samochodów angielskich, niegdyś światowego symbolu luksusu i elegancji, Rolls Royce stanowi własność niemieckiego BMW, podobnie jak niegdyś Land Rover, sprzedany następnie Fordowi, który go odprzedał Hindusowi Tata. Jaguar też należy do Hindusów, Leyland należy do przeszłości, gdyż zbankrutował, banki są niemieckie i francuskie. Słynny Harrods był własnością braci Al-Fayedów, Alego i Mohammeda, którzy go odprzedali Arabom z Kataru. Najstarszy i największy angielski dom aukcyjny Christie’s bije rekordy cen na malarstwo angielskie, od kiedy stał się własnością Francuza Pinault. Nawet doskonała restauracja Café Daquise na South Kensington należy do pana Łozińskiego. Niegdyś w rodzinie interesy bywały rozgraniczone. Rotszyldowie angielscy spotykali się z kuzynami francuskimi chętniej na ślubach i pogrzebach niż we wspólnym banku. Dziś kapitał utracił narodowość, stał się międzynarodowy. Czy przypominano o tym ludowi wezwanemu do referendum w obronie angielskiej odrębności? Najpierw kazano mu głosować, potem dopiero wyjaśniono częściowo, za czym lub przeciw czemu. A zresztą jakiej odrębności? Wyspiarskiej? Imperialnej? Brytyjskiej? Imperium nie istnieje, Commonwealth przetrwała tylko na znaczkach pocztowych. Londyn nie pachnie już lawendą Yardleya, który też zbankrutował, ale ostrymi przyprawami kuchni

w Lipsku. Praca pod tytułem Kryzys uchodźczy w mediach to najszersze i najbardziej dogłębne, jak dotąd, badanie przeprowadzone na ten temat. Zespół prof. Hallera przebadał 30 tysięcy artykułów i informacji prasowych, także zamieszczonych w Internecie, poddając je szczegółowej, rzeczowej analizie. Przejrzano materiały prasowe z wielu lat, sięgając do roku 2005. Wniosek? Cytat z informacji dla prasy na oficjalnej stronie fundacji Otto Brenner Stiftung: „Główna diagnoza mediokrytycznej, pionierskiej pracy sprowadza się do stwierdzenia, że dziennikarze wypadli ze swej zawodowej roli i zaniedbali oświatową funkcję mediów”. Dalej czytam o raporcie Hallera w informacji OBS: „Zamiast jako neutralny obserwator polityki i jej instrumentów wykonawczych jej krytycznie towarzyszyć i zadawać pytania, informacyjne dziennikarstwo przejęło punkt widzenia i hasła elity politycznej”. Zatem wolne media w Niemczech? Wolne żarty, ciśnie się na usta. Czy Reporterzy bez Granic nie znają raportu Hallera, opublikowanego w lipcu 2017 roku (OBS-Arbeitsheft Nr. 93, Frankfurt nad Menem)? Mam wszelkie powody myśleć, że znają go doskonale, tyle że nie odpowiada on wizji nowego, kolo­ rowego świata, jaką propaguje ideologiczna misja suto dotowanej organizacji „pozarządowej”. A sytuacja jest niedobra, skoro dyrektor fundacji Otto Brenner Stiftung, Jupp Legrand, wyraża nadzieję, „że przyczyny kryzysu w publicznej dyskusji będą dalej badane i oceniane”. A to po to, by stwierdzić, że „przesłanie tego raportu sprowadza się do pytania, jak uda się przywrócić konsens społeczny”. Przywrócić społeczny konsens w niemieckich mediach… Wydaje mi się, że ten ambitny cel jest trudniejszy, niż się fundacji Otto Brenner Stiftung po publikacji raportu Hallera wydaje. Tym bardziej, że na metodzie relacjonowania przez media niemieckie sprawy imigrantów sprawa się nie kończy. O ile kwestia imigrantów jest przeciętnemu Niemcowi dobrze znana (także i z autopsji), to jednostronne i nie mające nic wspólnego z obiektywizmem relacje na inne tematy często nie wywołują u tutejszego czytelnika, słuchacza radia czy

P

i

o

t

r

W

i

t

t

Tango Brexit Wróciłem z Anglii: Londyn, Windsor, Birming­ ham. 24 lata temu jechałem pierwszym Eurosta­ rem tam i z powrotem. Redakcja polska Radia Wolna Europa w 1994 roku jeszcze dychała. Pociąg prasowy nr 0001, tuż za królową brytyjską i prezydentem Mitterrandem. Francuski pociąg TGV jadący z szybkością podróżną 300 km/ godz. i tunel pod Kanałem La Manche długości 50,5 km, zbudowany wspólnie. azjatyckich. Bogaty świat nie ubiera się na Saville Row w Londynie, ale na via Monte Napoleone w Mediolanie. Nawet monarchia z łaski Boga trwa tylko siłą bezwładu, nie dziedziczenia dynastycznego. Rozwiedziona żona następcy tronu i matka jego dzieci nie tak dawno temu chciała wyjść za mąż za Dodiego Al-Fayeda – muzułmanina; oboje zginęli w wypadku. Syn zrealizował to, czego nie udało się matce: książę William ożenił się z arabską rozwódką Megan, a rodzina królewska ma spółkę z Arabami. Myśląc o tym, trzeba pamiętać, że królowa brytyjska jest głową Kościoła angielskiego, jej dzieci i wnuki – rodzina pomazańców – zasiadają niejako w zarządzie, a niektórzy mogą zasiąść na tronie. W telewizji

BBC problemy polityczne Królestwa komentują Hindusi, Azjaci, Afrykańczycy – obywatele brytyjscy. Londyn wiktoriański znika także fizycznie. Została drewniana podłoga na stacji kolejowej Saint Pancras i wielkie monumenty budowane niegdyś na miarę światowego imperium. Ulice szeregowych domków charakterystycznych dla pejzażu miejskiego Londynu nikną w oczach, ustępując miejsca blokom bez duszy i bez wyrazu. Kto zyska na wyjściu Królestwa z Unii? Może dojdzie do zbliżenia ze Stanami Zjednoczonymi, z którymi Wlk. Brytanię łączą nie tylko język i system miar i wag. Dawne urazy mogły już zostać zapomniane. Przecież dekolonizację, czyli rozpad imperium,

telewidza poczucia, że jest wprowadzany w błąd. Brakuje mu w tym zakresie należytej wiedzy. Wskazują na to komentarze internautów w sieci. Takim kolejnym blokiem tematycznym ( jednym z kilku, lecz zwłaszcza dla

Polaków ważnym) jest informowanie (korespondencje prasowe, relacje, radiowe i telewizyjne) na temat tego, co się dzieje za wschodnią granicą. W Polsce. W mej opinii, podzielanej przez wielu moich rozmówców zarówno

J

a

n

B

o

g

a t k o

Za Nysą. Wolne media? Wolne żarty! Liberalny świat broni wolnych mediów w Pol­ sce. Tymczasem sam pożegnał się już dawno z wolnością. Ale konsument mediów tego nie wie, bo innych niemal nie zna. Reporterzy bez granic, Reporter ohne Grenzen, to niemiecka sekcja Reporters sans frontières, organizacji pozarządowej o wysokim statusie doradcy Rady Europy, Rady Praw Człowieka ONZ oraz UNESCO. Nie muszę dodawać, że jest to organizacja liberalna, to znaczy mocno zide­ ologizowana pod wpływem europejskiej re­ wolucji ’68. Ale publikowany przez nią ranking wolności mediów, czyli prasy, radia i telewizji, cytowany jest powszechnie i darzony bez głębszej refleksji szacunkiem.

Roosevelt obiecał Churchillowi już w styczniu 1943 roku w Casablance. A teraz ostatnia perła w koronie – Gibraltar domaga się samodzielności i Hiszpania grozi zawetowaniem porozumienia z Unią, jeżeli kwestia Gibraltaru nie zostanie pomyślnie (dla Hiszpanii?!) rozwiązana. Wiatr paniki wiał od wielu miesięcy. Gospodarka Królestwa zwolniła tempo, hamowana przez brak inwestycji. Obok stacji undergroundu, gdzie mieszkaliśmy, rozpoczęto przed trzema laty kolosalne prace budowlane. Napisy na płotach zapowiadały „Earl’s Court, nową dzielnicę Londynu”. Dziś prace stoją. Na splantowanym wielohektarowym terenie – żadnej maszyny. Tak jest mniej więcej wszędzie. Ceny mieszkań w Londynie stanęły w miejscu i wykazują tendencję zniżkową. Agencje sondażowe stwierdzają czarną serię, nie spotykaną od czasu międzynarodowego kryzysu finansowego. Przemysłowcy odkładają na później projekty inwestycyjne. Toyota grozi wstrzymaniem produkcji w Wlk. Brytanii w przypadku Brexitu bez dobrego porozumienia z Brukselą. To samo w przypadku BMW (właściciel również Mini Coopera), Jaguara, Land Rovera itd. Sektor samochodowy zatrudnia bezpośrednio 160 000 ludzi i jego rynek w poważnym stopniu zależy od innych krajów europejskich, do których Anglicy eksportują. Tymczasem zwolennicy Brexitu zarzucają Teresie May, że jest zbyt miękka w negocjacjach z Europą, przeciwnicy przeciwnie – że jest zbyt nieustępliwa. Niepewność rośnie, a niepewność, twierdzą ekonomiści, jest trucizną, która zabija powoli. Anglicy sprzedali pospiesznie domy kupione we Francji. Miesiąc temu domek na Loarą ktoś oferował za niecałe 12 000 €. W nowej sytuacji politycznej zmieni się status przedsiębiorstw po obu stronach kanału. Obywatele angielscy we Francji i francuscy w Anglii staną się na powrót cudzoziemcami ze wszystkimi konsekwencjami, jakie to powoduje. Dla nas, zwyczajnych podróżnych, Brexit niewiele zmieni. Wlk. Brytania

tkwiła w UE jedną nogą. Nigdy nie przystąpiła do unii walutowej, więc w Londynie nadal będziemy płacili funtami. Czy wartość funta wzrośnie? Nic na to nie wskazuje. Powojenna historia Imperium Brytyjskiego jest historią dewaluacji funta szterlinga w stosunku do innych walut i nie widać oznak, żeby ten proces miał się zatrzymać. Tuż po wojnie za funta płacono 5 drogich dolarów, obecnie w przychylnych kantorach nieco ponad jednego taniego. Trzeba dodać: banknoty produkowane są przez bank duński. Jeśli idzie znowu o napływ migrantów, Francja nie ma czego Anglii zazdrościć. Migranci nie przybywają z Francji. Granica Wlk. Brytanii przebiega przez paryski Gare du Nord, Francji przez Saint Pancras Station. Podwójne kontrole paszportowe sprawują na obu dworcach straże graniczne francuska i brytyjska. Wzdłuż torów, na wiele kilometrów przed kanałem ciągną się wysokie płoty; mysz się nie prześliźnie. Którędy zatem przybywają, nikt nie wie. Faktem jest, że ilość Afrykańczyków, Hindusów, Azjatów stale rośnie. Polacy pracujący w Wlk. Brytanii po uchwaleniu Brexitu będą traktowani jak inni cudzoziemcy, nie jak obywatele jednego kraju, jakim jest w założeniach Unia. Jest to jeden z argumentów wysuwanych przez premier May za oderwaniem: skończy się napływ migrantów z krajów Unii, także z Polski i z Francji. Kapitały brytyjskie odsyłane przez pracowników napływowych do krajów pochodzenia pozostaną w Wlk. Brytanii. Z pewnością. A co z kapitałami cudzoziemskich właścicieli przedsiębiorstw, które ich zatrudniają? Niektórzy uprzedzają zarządzenia. Liczba pracowników z UE spada. W ub. roku ubyło ich 154 tys. (15%). Decyzja ma zapaść w najbliższą niedzielę 25 listopada, podczas szczytu europejskiego. Na razie każdy dzień przynosi zmiany. Jednego dnia krok naprzód, drugiego dwa w tył. Wlk. Brytania tańczy swe tango Brexit coraz niechętniej, trzymając w objęciach Teresę May. K

w Berlinie i w Bonn, jak i w Dreźnie czy w zachodnim Zgorzelcu, pisanie i mówienie o Polsce nie ma nic wspólnego z wolnością mediów. Wynika to z kilku powodów. Pierwszy to rządowo-medialne rekolekcje w Berlinie, drugi – poprawność polityczna, trzeci – zwykłe nastawienie antypolskie, na jakie jest, niestety, przyzwolenie. Jakże potrzebne dla oceny wolności mediów byłyby badania na ten temat! Zatem po kolei. Berliński „Der Tagesspiegel”, lewicowo-liberalna stołeczna gazeta, poczuła się widać niesprawiedliwie pominięta przez kanclerz Angelę Merkel, skoro Jost Müller Neuhof, redaktor tegoż dziennika, wezwał z początkiem 2017 roku szefową rządu do ujawnienia listy dziennikarzy biorących udział w spotkaniu przy drzwiach zamkniętych w Urzędzie Kanclerskim. Do tej pory takich rekolekcji dla prasy w Berlinie (w każdym razie po wojnie, może poza Berlinem Wschodnim) nie organizowano, ale czasy są trudne. Z jednej strony kryzys imigracyjny, z drugiej kryzys wywołany Brexitem, a na domiar złego zagrożenie ze strony AfD, partii antysystemowej, która wyrasta na trzecią siłę w państwie. Ze strony dziennika „Der Tagesspiegel” padł pod adresem Angeli Merkel brzydki zarzut urabiania sobie mediów. Urząd Kanclerski temu zaprzeczył, po czym faktycznie ów zarzut potwierdził informacją, że „rząd chciał sprawdzić w węższym gronie, jakie treści nadają się do przekazania szerszej publiczności”. Skojarzenie z modelem informacji z czasów Ludwika XIV (ad usum Delphini) nasuwa się samo. No i wybuchł skandal. Doszło do sprawy sądowej, zarzutów ze strony Niemieckiego Związku Dziennikarzy DJV, który był za, a nawet przeciw. Koniec końców szef DJV Frank Überall przyznał na łamach prasy, że relacje rząd–media stały się w Niemczech nieprzejrzyste. Tym bardziej, że takich poufnych spotkań między politykami a mediami w Niemczech jest wiele, a powiązania znanych wydawców gazet (Axel Springer) czy tytułów (FAZ) z politykami najwyższego szczebla są oczywiste. Nie wątpię, że rozmawia się na nich o krnąbrnych członkach Unii Europejskiej, jak choćby o „polskiej chorobie”. Ten temat zawsze pojawiał

się, kiedy świeży powiew znad Wisły naruszał święty spokój decydentów w niektórych stolicach. Dziś nie jest inaczej, o czym przekonuje mnie poziom obsługi medialnej niedawnego Marszu Niepodległości w Warszawie. Wymowa relacji prasowych, radiowych czy telewizyjnych jest jednoznacznie mniej lub bardziej negatywna. Czasem dla oddania nastroju korespondenta z Warszawy wystarczał sam tytuł. Jak ten ze staczającej się powoli, lecz konsekwentnie w kierunku lewicowego ekstremizmu gazety „Süddeutsche Zeitung”. Brzmi on „Ein paar Banditen” (Kilku bandytów). Artykuł ilustruje zdjęcie polskiego oficera (uczestnika grupy rekonstrukcyjnej) w takim mundurze jak ci, których mordowali Niemcy i Rosjanie w okupowanej Polsce, którą się podzielili Hitler i Stalin. Bandytami okupanci nazywali polskich bohaterów walki z totalitaryzmem. Czy ktoś powiedział to Florianowi Hasselowi, korespondentowi SZ w Warszawie? Ale są – na szczęście – inne, wyważone teksty, jak choćby relacje Philippa Fritza w „Die Welt”. Lecz to nie one dominują w przekazie. Tego, że Niemcy potrafią też pisać prawdę, dowiadujemy się dzięki takim tekstom, jak Viktorii Samp z portalu kath.net. Ale wymaga to odwagi. Tekst Samp rozprawia się z kłamliwymi relacjami głównych mediów niemiec­kich na temat Polski. Co media mówią o Marszu Niepodległości w Pol­ sce to tytuł artykułu. A w podtytule: Faszyści, neonaziści, skrajna prawica, antysemici, a jak to było naprawdę?. Samp pisze o ćwierćmilionowej rzeszy uczestników Marszu. O dzieciach, starszych ludziach, kobietach; „także zakonnice, księża, ludzie na wózkach inwalidzkich, cudzoziemcy i Żydzi byli wśród nich”. Miłość do narodu oznacza miłość do własnego kraju, nie wykluczając mieszkańców innych narodowości, jak to określił Jan Paweł II, pisze dziennikarka, tłumacząc, dlaczego kosmopolita mniej się będzie troszczył o dobro jednostki od patrioty. I wyjaśnia, że patriotyzm często myli się w Niemczech z niezdrowym nacjonalizmem i nienawiścią do obcych. „Tymczasem zdrowy patriotyzm to przede wszystkim przejęcie odpowiedzialnoś­ ci za przyszłe pokolenia” – zauważa Viktoria Samp. K


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O18

4

P·O·L·S·K·A

T

aki jest rzeczywisty wynik ostatnich wyborów samorzą­ dowych, przynajmniej w du­ żych i średnich mias­tach. I ten wynik, wbrew rządowej propagan­ dzie, jest klęską obozu Dob­rej Zmiany. Nie pomogło Mateusza Morawieckiego bezceremonialne potrząsanie przedwy­ borczą sakiewką. Spragniona kasy kasta samorządowa i jej klientela wyborcza zaufała jednak europejskiej retoryce Koalicji Obywatelskiej. Pomimo zatem zdobycia sześciu sejmików wojewódz­ kich (wliczając w to skonfliktowane wewnętrznie Podlasie) i większościo­ wej koalicji w kolejnych dwóch, obóz Dobrej Zmiany poniósł wizerunkową klęskę. Klęskę, która może się prze­ łożyć na wyniki kolejnych wyborów, a zwłaszcza parlamentarnych i prezy­ denckich. Jak wielokrotnie pisałem, Polska potrzebuje jeszcze jednej kadencji rządowo-prezydenckiej Prawa i Spra­

Pamiętacie hasło: nikt ci nie da tyle, ile Donald Tusk ci obieca? Również to hasło zostało przejęte przez Prawo i Spra­ wiedliwość. wiedliwości, żeby oczyścić się z pato­ logicznego systemu Okrągłego Stołu. Z III RP zorganizowanej i zarządzanej przez Kiszczakowe oficerskie dzieci. Dlatego ten wynik napawa mnie nie­ pokojem. Zatem zastanówmy się, co poszło nie tak. Można minimalnie wygrać lub tyl­ ko minimalnie przegrać, chociaż na 4 lub 5 lat po prostu wygrywa się lub przegrywa. Porażka Patryka Jakiego w Warszawie i Małgorzaty Wassermann w Krakowie to modelowy przykład klę­ ski na życzenie. Patryk Jaki przeszedł samego sie­ bie. Na dwa tygodnie przed wybo­ rami oznajmił swoim zwolennikom,

Wniosek z tych dwóch klasycznych porażek jest smutny, o ile wniosek może taki być. Prawo i Sprawiedliwość wróci­ ło do swojego starego programu, który doprowadził tę partię do klęski roku 2007: stworzenia dostatecznie wiary­ godnej politycznej bajki, sorry: narra­ cji, którą ciemny lud kupi. Tak jakby dalej, pomimo niegdysiejszej porażki, ideologami Partii byli Michał Kamiń­ ski, Adam Bielan i „bulterier” Jacek Kurski. Nie wiem, jakie nazwiska noszą obecni spindoktorzy, kierunek jest ten sam: my w Centrali wiemy, a reszta, czyli ciemny lud i lokalni działacze, ma słuchać i wykonywać polecenia.

– najbard a p o t s li y Zatem mam polski miesiąc, któny dziej mrocz , a może y d ia z d ją a n ry rozpoczy Tak było . ie n a t s w o p zakończyć i czasy. Tem y n w a d j przynajmnie olą kości, a młodzi ie b raz, gdy mn w necie, liją lu a b ic n jakby nigdy apewne spokojnie. ie z stopad min o drugiej tury wyim Nawet pom rządowych. borów samo

P

rawo i Sprawiedliwość przegrało też, o zgrozo!, swoje tradycyjne bastiony: Suwałki, a zwłaszcza Przemyśl i Nowy Sącz. Z tego samego powodu jak powyżej i widocznego dla każdego mieszkańca klasycznego ne­ potyzmu. Ogłoszono wyborcom, że najlepszymi kandydatami są osoby bli­ sko spokrewnione z politykami Obozu, na przykład syn albo żona, której na­ wet na plakacie wyborczym z samym Prezesem (Nowy Sącz) nie udało się wykreować na osobę odrobinę przy­ najmniej myślącą. Zatem obóz Dobrej Zmiany do­ konał jednego. Skutecznie przekonał wyborców, że nie jest żadną nowością w polskiej polityce. Że trapią go dokład­ nie te same choroby, co poprzedników. Niestety, takie przekonanie przy okazji następnych wyborów może doprowa­ dzić obóz reform do klęski. Co byłoby, niestety, równoznaczne z klęską nasze­ go państwa. Bo oznaczałoby powrót do władzy grupy zarządzającej III RP wraz z jej ekspozyturą polityczną. Pamiętacie to hasło: nikt ci nie da tyle, ile Donald Tusk ci obieca? Rów­ nież to hasło zostało przejęte przez Prawo i Sprawiedliwość, na przykład w osobie ministra Ardanowskiego (i kilku innych). Co obiecał minister rolnictwa? Szybką nowelizację ustawy o ustroju rolnym, która w durny sposób zablokowała sprzedaż najmniejszych nieużytków; od roku gotowy projekt leży w komisji sejmowej i nic. Obiecał szybki skup interwencyjny jabłek po cenie 25 groszy za kilogram… i nic, ani kilogram nie został kupiony. Mi­ nister Ardanowski obiecuje wszystko i na drugi dzień już o tym nie pamię­ ta. Dzięki takim pozorowanym dzia­ łaniom Prawo i Sprawiedliwość straci poparcie wsi, a potem będzie miało inteligenckie pretensje do wieśniaków za niewdzięczność.

5 6 : 5 3 eciwko Wszyscy prziedliwości w Prawu i Spra ski

Jan A. Kowal

że wbrew dotychczasowym deklara­ cjom, nie wyznaje żadnych wartości. A jedyną sprężyną jego aktywności politycznej, w tym przewodniczenia komisji śledczej, jest żądza zdobycia władzy. Pokazał, że może przytulić każdego tęczowego geja lub lesbę i ukochać dziec­ko z probówki jak swoje. Dla władzy, panie, dla władzy. Gdybym był odrobinę tradycyjnym warszawiakiem, w życiu bym na nie­ go nie zagłosował. I warszawiacy nie zagłosowali.

A Małgorzata Wassermann po co startowała na prezydenta? Czyżby już nie chciała wyjaśnić afery Amber Gold w sejmowej komisji, której jest prze­ wodniczącą? Czy może, wzorem kla­ syka, są w Małgorzacie Wassermann dwie osobowości? Jedna chce wyjaśnić, w jaki sposób oszukano ludzi i kto tego dokonał, a druga ma to gdzieś i chce zostać prezydentem jakiegoś miasta (wybaczcie, krakusy). To samo zresz­ tą dotyczy Jakiego (wybaczcie, war­ szawiacy).

100. rocznica odzyskania niepodległości

Zmarnowana okazja Lesław Kołakowski

N FOT. WOJCIECH SOBOLEWSKI

a rok przed najważniejszymi wyborami widać wyraźnie, że obóz Dobrej Zmiany zakiwał się w wewnętrznych problemach per­ sonalnych. Brakuje mu natomiast wi­ zji przebudowy państwa z zastanego postkomunistycznego na obywatelskie.

Warszawa, 11 listopada 2018 r.

O

obchodach rocznicy odzy­ skania niepodległości mó­ wiło się od wielu miesię­ cy. Wydawało się, że takie święto będzie uczczone przez Polaków w sposób wyjątkowo uroczysty, że jego obchody będą wydarzeniem o zasięgu międzynarodowym i pozostaną na dłu­ go w pamięci ich uczestników. Niestety, nic takiego nie nastąpiło. Jest w Polsce wielka potrzeba by­ cia dumnym z własnego kraju, z jego przeszłości i teraźniejszości. Z tego tak­ że powodu do władzy doszli obecnie rządzący, którzy przeciwstawiali „pe­ dagogice wstydu” deklaracje o polityce ambitnej, na miarę naszych oczekiwań i wyzwań współczesności. Boli nas bardzo, że oskarża się nas o zbrodnie przez nas niepopełnione, a zapomina o naszym bohaterstwie. Bo­ li także to, że nasze zasługi przypisują sobie inni. Przez pół wieku po wojnie nie byliśmy suwerennym uczestnikiem życia międzynarodowego, nie mogli­ śmy przedstawiać własnych racji i włas­ nej wersji historii. A teraz? Z utęsknie­ niem spoglądamy na Hollywood, licząc na to, że ktoś nakręci tam wreszcie jakiś film o którymś z naszych bohaterów, film, który otworzy oczy opinii pub­ licznej na Zachodzie i sprawi, że po­ strzeganie Polski i Polaków na świecie zmieni się na lepsze, będzie sprawied­ liwe i uczciwe. Nic takiego do tej pory nie nastąpiło. Dlaczego jednak ogląda­ my się na innych, dlaczego marnujemy

tak wspaniałe okazje, jak setna rocznica odzyskania niepodległości? Na 11 listopada do Paryża przyje­ chało około 60 głów państw i szefów rządów. Obchodzono stulecie zakoń­ czenia I wojny światowej. Hasłem prze­ wodnim był „Pokój”. Dlaczego polskie władze nie sprawiły, żeby choć część z tych delegacji przyjechała do War­ szawy? Można było urządzić w Polsce dwudniowe obchody naszego Święta. Ich część krajowa odbyłaby się 11 listo­ pada, a międzynarodowa 12 listopada (był to przecież dzień wolny, o czym za chwilę). Z Paryża do Warszawy jest około dwóch godzin lotu samolotem. Można było urządzić most powietrzny i przywieźć do naszej stolicy polityków, dziennikarzy, ludzi kultury i gospodar­ ki. Urządzić z rozmachem obchody na przykład pod hasłem „Od pokoju do wolności”. Nie ma trwałego pokoju bez wolności, chyba nikt inny na świecie nie ma w tej sprawie więcej do powie­ dzenia niż my. Jest wiele narodów, dla których ten temat jest ważny i aktualny. Mogliśmy powiedzieć i pokazać światu coś wyjątkowego, bez oglądania się na Hollywood. Zamiast tego podświetlono na biało-czerwono krzywą wieżę w Pi­ zie i parę innych obiektów. Po prostu chce się płakać. Obchody naszego święta nie mia­ ły żadnego znaczącego wymiaru mię­ dzynarodowego, a w kraju? Nie wiem, czy za kilka lat ktokolwiek będzie w stanie wymienić choć jedno istotne

wydarzenie związane z obchodami Święta Niepodległości w roku 2018. Oczywiście, był wielki marsz w War­ szawie. Najważniejsi przedstawiciele władz oświadczyli najpierw, na kilka dni przed rocznicą, że mają wiele in­ nych ważniejszych spraw niż uczest­ nictwo w marszu, po to, żeby w ostat­ niej chwili zmienić zdanie, a następnie dumnie ogłosić, że był to główny punkt obchodów i wielki sukces. Tak, to był wielki sukces uczestników marszu. Polacy nie zawiedli, zawiodły nato­ miast wszystkie najważniejsze organy władzy w Polsce. Jak można nie mieć szczegółowego planu tak ważniej rocz­ nicy na wiele tygodni przed jej datą? Na kilka dni przed 11 listopada uwagę opinii publicznej zajmowały gorszące polemiki na temat tego, czy 12.11. ma być dniem wolnym od pracy, czy nie. Przecież to uchybia powadze Rzecz­ pospolitej. Dlaczego nikt nie pomyślał o takiej sprawie dużo wcześniej? Gdzie były armie urzędników z różnych kan­ celarii, ministerstw i fundacji, a prze­ de wszystkim – co robili ich szefowie? Została zmarnowana okazja do uroczystego świętowania niezwykle ważnej rocznicy, świętowania na miarę ambicji i pragnień większości Polaków i do pokazania światu, jacy jesteśmy naprawdę i co mamy do powiedzenia. Najgorsze, że nie widać żadnej kry­ tycznej refleksji. Ogłoszony został suk­ ces i dalej patrzymy z utęsknieniem na Hollywood. K

Można minimalnie wygrać lub tylko minimalnie przegrać, chociaż na 4 lub 5 lat po prostu wygrywa się lub przegrywa. Porażka Patryka Jakiego w Warszawie i Małgorzaty Wasser­ mann w Krakowie to modelowy przykład klęski na życzenie. Widać też, że ta inteligencka, żoli­ borska partia, wykreowana kiedyś przez media na „zawsze-opozycję”, a osaczo­ na przez lokalne sitwy, mianowane póź­ niej Prawem i Sprawiedliwością, nie jest w żaden sposób zainteresowana budo­ wą szerokiego, obywatelskiego obozu reform. Bo musiałaby wtedy podzielić się władzą z obywatelami. Przeciwko czemu najbardziej oponują właśnie lo­ kalni działacze, którym władza kojarzy się jednoznacznie z kasą – nie pytajcie mnie dlaczego. Wiem, bardzo smutne to wszystko, co napisałem. Zdecydowanie smut­ ne dla mnie samego. Dla człowieka, który jest żywotnie zainteresowany jeszcze jedną kadencją rządów Prawa i Sprawiedliwości i Andrzeja Dudy. Po to, żeby nie powrócił na polską scenę koszmar minionych lat, koszmar III RP. I po to, żeby nasz mentalny obóz zwolenników V Rzeczypospolitej mógł urosnąć w liczącą się siłę. K

Ponad wszystkie pieśni nasze, Co nam młodość kołysały, Ty nam wzlatuj jako ptaszę, Narodowej piosnko chwały! Stróżu naszych dni młodości, Gwiazdo, coś nam z chmur błysnęła, Zbudź mściciela z naszych kości: Jeszcze Polska nie zginęła!

Pieśń Legionów

11

Tadeusz Loster

listopada 2018 roku, godzina 12 w południe, rodzinnie śpiewamy hymn polski – Mazurek Dąbrowskiego – dawną Pieśń Legio-

„Pieśń polska to tęsknota za utraconą wolnością i nadzieją lepszej przyszłości (…) Śpiewajmy!”. Na 61 stronie pod po­ zycją 36 zostały zapisane słowa pieśni Jeszcze Polska nie zginęła. Oprócz śpie­

nów Polskich. Przede mną wyprężony na baczność śpiewa mój siedmioletni wnuk Staś. Z boku, trochę się wiercąc, śpiewa pięcioletnia wnuczka Madzia. Dzieci znają i śpiewają wszystkie cztery zwrotki hymnu. Po zakończeniu śpiewu Staś zwraca mi uwagę: – Dziadek, ty nie umiesz śpiewać hymnu! Śpiewa się: „wrócim się przez morze” a nie „rzucim się przez morze”! Zaskoczył mnie, ale chyba ma rację. Sprawdzam w śpiewni­ ku, faktycznie śpiewałem nie te słowa. O godzinie 14.30 jestem z wnukami na placu Józefa Piłsudskiego w Gliwi­ cach. Podczas wciągania flagi na maszt pod pomnikiem Marszałka ponownie śpiewamy hymn. Pilnuję się, żeby śpie­ wać poprawnie. Skąd mi się to wzię­ ło? Sprawdzam tekst hymnu jeszcze w starych śpiewnikach; wszędzie jest „wrócim się przez morze” – nie mam wytłumaczenia pomyłki. Ten stary śpiewnik, ozdoba mo­ jej biblioteczki, to oryginalne wydanie z końca XIX wieku książeczki Pieśń Legionów z 7 ilustracyami Juliusza Kossaka i wstępnem słowem Stanisława Schnur-Popławskiego wydanej nakładem Księ­ garni H. Altenberga we Lwowie. Uwagę

wanych obecnie czterech zwrotek oraz przytoczonej powyżej piątej zapisano dodatkowo cztery zwrotki: Już to ziomek pilnie słucha, czy armata ryczy; Walecznego pełny ducha, Każdy moment liczy. Marsz, marsz Dąb­rowski Z ziemi Włoskiej do Polskiej, Przyłączyć się rada, Jęcząca gromada. Czy Polacy, czy Sarmaci, Będziem imię nosić, Byle w gronie dawnych braci, Miłą wolność głosić! Marsz, marsz Dąbrowski Z ziemi Włoskiej do Polskiej. Naród na cię czeka, Przyjdź z prawem człowieka. Choć sąsiady nas zniszczyły, i broń

moją przykuły rysunki Juliusza Kossaka. Są one ilustracjami do zwrotek Pieśni Legionów opisanymi pełnym lub częś­ ciowym ich tekstem. Trzecią zwrotkę umieszczoną w książeczce rozdziela od czwartej wraz z ryciną dawna, nie śpie­ wana już zwrotka o treści: Niemiec, Moskal, nie osiędzie, Gdy jąwszy pałasza, Hasłem wszystkich wolność będzie i Ojczyzna nasza. Zwrotka ta w oryginalnej wersji brzmiała trochę inaczej i moim zda­ niem bardziej pasowała do dzisiejszych czasów, przede wszystkim, jeśli chodzi o tę zgodę. Moskal Polski nie posiędzie, Dobywszy pałasza, Hasłem wszystkich zgoda będzie… Zajrzałem również do posiadanego miniaturowego śpiewnika dla członków „Sokoła”, pod znamiennym tytułem Jeszcze Polska nie zginęła, wydanego na początku XX wieku w Krakowie na­ kładem Karola Jansena. Ten maleńki śpiewniczek o wymiarach 5 na 7,5 cm na 224 stronach zawiera 125 pieśni pol­ skich. Na wstępie jego autor napisał:

Popularność pieśni podczas powstania listopadowego rozpowszechniła się w rozmaitych śpiewnikach, uzupełniana nowymi zwrotkami, których autorów nie znamy. Autorem ich był cały walczący z Rosją naród. nam zabrały, Sparty murem piersi były, I te nam zostały. Marsz, marsz Dąbrowski Z ziemi Włoskiej do Polskiej. Każdy z nas chęć czuje, Wodza nie brakuje. Dzielność wolnego oręża, Starzec opowiada, Aby szukać tego męża, Młody na koń siada. Marsz, marsz Dąbrowski Z ziemi Włoskiej do Polskiej. Wolność dawne hasło, Jeszcze nie zagasło. Wróćmy do XIX-wiecznej ksią­ żeczki Pieśń Legionów, a przede wszyst­ kim do treści wstępu napisanego przez Stanisława Schnur-Popławskiego. Pisze on, że popularność pieśni podczas po­ wstania listopadowego rozpowszechni­ ła się w rozmaitych śpiewnikach, uzu­ pełniana nowymi zwrotkami, których twórców nie znamy. Autorem ich był cały walczący z Rosją naród. Według zachowanego w rękopisach w Zakła­ dzie Narodowym im. Ossolińskich we Lwowie najstarszego tekstu pieśni Jó­ zefa Wybickiego „tudzież waryantów ogłoszonych przez Wojcickiego w la­ tach 1830 do 1831 w Pieśniach ojczystych, tudzież w Bardzie Oswobodzonej Polski, najbardziej rozpowszechnionym jest tekst, znany z Historyi legionów

Chodźki oraz z Literatury słowiańskiej Mickiewicza. Nosi on nazwę mazurka Dąbrowskiego i opiewa jak następuje”. I tutaj autor przytacza cztery zwrotki pieśni – hymnu polskiego śpiewanego obecnie. K


GRUDZIEŃ 2O18 · KURIER WNET

5

TRÓJPODZIAŁ·WŁ ADZY społecznej, która by obowiązywała nie­ zmiennie i wiecznie. Zmieniają się również konstytucje. Moment radykalnej zmiany konstytucji następuje wtedy, gdy zmienia się spo­ łeczeństwo w swej dominującej części. Zazwyczaj dzieje się to po zakończeniu większej wojny lub rewolucji, a mniej­ sze modyfikacje są konieczne częściej, gdy wydarzyło się coś jakościowo waż­ nego dla ludzi. W Polsce coś niecoś w XXI wieku się wydarzyło. Dorosło pokolenie, uro­ dzone w niepodległości! Konstytucja pisana przez polityków wychowanych w komunistycznej niewoli jest po pro­ stu nieświeża. Ponadto nie dostrzega otwartych granic, cywilizacji smart­ fonowej, e-handlu, wolnego czasu, ła­ twości podróżowania, zagrożeń eko­ logicznych, terrorystycznych itd. Dziś w Polsce mamy inne społeczeństwo niż 25 lat temu. Jesteśmy lepiej wykształce­ ni, zamożniejsi, bezpieczniejsi. Należy się więc nam konstytucja aktualna, od­ powiadająca stanowi naszej zbiorowej świadomości. Zmiana konstytucji to jednak skomplikowana operacja. Zwykle sta­ rego tekstu bronią ci, którzy zdążyli się ustawić i teraz chcą, „żeby było tak, jak było”. Długotrwała obrona sprawia, że konstytucja staje się trzecim czynni­ kiem władzy (oprócz suwerena i su­ zerena), bo na jedne rzeczy pozwala, a innych trwale zakazuje. Jeśli przez pe­ wien czas konflikt rozgrywał się między suwerenem a suzerenem, czyli między wewnątrzkrajowymi a zagranicznymi ośrodkami dyspozycji politycznej, to teraz włącza się jeszcze konflikt mię­ dzy starym a nowym. Historia uczy, że im dłużej taki konflikt trwa, tym głębsze zmiany muszą nastąpić po nie­ uchronnym zwycięstwie „nowego” nad papierowym (papieren) duchem prze­ terminowanej konstytucji.

Ulicznice i zagranice Każda ustawa jest wyrazem interesów lub ideologii grupy sprawującej władzę w dniu jej uchwalenia. Ustawa zasad­ nicza nie tylko służy owej grupie i jej sojusznikom, ale przedłuża korzyści z niej czerpane na czasy, gdy władzę przejmuje nowe pokolenie lub nowa siła społeczna. W każdej konstytucji są ustalenia bezsporne, zasługujące na długie trwanie. Gdyby były tylko takie – można by przez sto lat niczego nie zmieniać. Zawsze jednak ktoś próbu­ je przy okazji uchwalania konstytucji upiec swoją prywatną, korporacyjną czy kastową pieczeń, a ta psuje się dość szybko. W III RP najlepiej swoje interesy zabezpieczyła „kasta nadzwyczajna” – sędziowie. Oni znali sztuczki praw­ ne, a naród był zajęty poważniejszymi (w danej chwili) problemami. Wpro­ wadzili więc nasi sędziowie cichcem takie zapisy i taką później budowali linię orzeczniczą, że do tej pory żaden komunistyczny zbrodniarz w todze nie został ukarany. Prawnicy bronią kilku tego rodzaju linii nadal, nie cofając się przed takimi działaniami za granicą, na które istnieje tylko jedna nazwa: „zdrada”! Tymczasem odpowiedzialność przejmuje nowe pokolenie, które ze swej istoty wymaga odświeżenia ca­ łego prawodawstwa, łącznie z konsty­ tucją i prawem międzynarodowym, zbyt ciasno „wiążącym” Polskę. Może to polegać na powtórzeniu bardzo wielu zapisów w niezmienionym kształcie, ale nie dlatego, że „ma być tak, jak było”. Konieczny jest przegląd, który dobre rzeczy pozostawi bez zmian, inne tro­ chę zmieni, by dostosować je do epoki, niektóre odrzuci, doda nowe i wszystko poukłada zgodnie z duchem czasów. Przypomnijmy, że twórcy konstytucji przyjętej w roku 1997 pracowali nad nią kilka lat w epoce, gdy internet trak­ towano jako zabawną ciekawostkę. Do konstytucji nie przeniknęło z tej strony absolutnie nic. A teraz skleconej wte­ dy drewutni bronią polskie ulicznice i antypolskie zagranice.

Związane umysły Najciekawsze, że główne historyczne „umowy społeczne” nie zostały nigdy spisane. Przykładem niech będzie słyn­ ne „słowo honoru” Józefa Piłsudskiego, na mocy którego 30-tysięczny garnizon niemiecki opuścił bezpiecznie Warsza­ wę, pozostawiając nam sprzęt i uzbro­ jenie. Dla Polaków było to ich własne „słowo honoru”. Inny przykład stano­ wi tzw. umowa z Magdalenki. Ja akurat uważam, że pacta sunt servanda – umów należy dotrzymywać. Ci, którzy umawiali się w Magdalence, powinni przestrzegać podjętych przez siebie zobowiązań.

Podobno główny punkt brzmiał: „my nie ruszamy waszych, wy nie ru­ szacie naszych”. Jeśli nawet tak było, je­ śli wywołuje to dziś odruch wymiotny, należy się z tym pogodzić. Ileż w prze­ szłości zawierano podobnych paktów, zapobiegając tym wojnie domowej! Ci, którzy to uzgadniali, powinni realizo­ wać zobowiązania. Ale nie wiąże to nikogo więcej. Przecież nie ma takiej deklaracji na piśmie. Nikt niczego nie podpisał w imieniu narodu i wszyst­ kich przyszłych pokoleń! W szczegól­ ności – magdalenkowe zobowiązanie nie wiążą rąk, serc ani umysłów histo­ rykom współczesności, których bez­ względnym obowiązkiem jest docie­ kanie prawdy i publikowanie wyników. Sposób zawarcia umowy społecz­ nej ma znaczenie! Jeżeli zawarto ją „pod

i... wyjechali z Londynu. Opuścili pole bitwy o demokrację wewnątrzpartyj­ ną! Kilku następnych straciło ducha i w rezultacie zamordyści znaleźli się przez chwilę w większości. To Leninowi wystarczyło. Zastosował w praktyce ha­ sło, znane z późniejszych przemówień komunistów: „władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy!”. Ci, którzy pozostali i w ten spo­ sób podstępnie zdobyli chwilową więk­ szość, nazwali się ‘bolszewikami’. Lenin wraz z nimi ustanowił się kierowni­ ctwem i zastosował zasadę, którą Zjazd uprzednio odrzucił: „kierownict­wo ma zawsze rację!”. Uniemożliwił w ten sposób działanie partyjnej opozycji, później systematycznie odsuwanej na boczny tor. Jednych i drugich po latach pogodził Stalin, który z równą staran­

komunistyczna, ani nawet postkomu­ nistyczna. To jest konstytucja bolsze­ wicka, utrwalająca na całe pokolenia preferencje polityczne chwilowej więk­ szości, wyłonionej w wyniku wybo­ rów z roku 1993. Wtedy to z polskiego sejmu wyeliminowane zostały prawie wszystkie partie prawicowe nie z bra­ ku społecznego poparcia, ale wskutek działania nowej ordynacji wyborczej. Partie lewicowe zdołały wykorzystać tę ordynację i połączyły siły, natomiast prawica poszła w rozproszeniu i prze­ grała z kretesem: nie z lewicą, ale z or­ dynacją. Rezultatem kompromitującego błędu przywódców prawicowych był skrajnie niereprezentatywny parlament, w którym przystąpiono do pracy nad nową konstytucją. 2 kwietnia 1997 roku

realizowane ściśle, choć – co do zasady – w każdym państwie prawnym, w tym oczywiście i w Polsce, są uważane za teoretycznie słuszne. Po prostu życie jest bardziej skomplikowane w praktyce XXI wieku niż w teorii wieku XVIII, kiedy to podstawowym zadaniem filo­ zofów było odebranie władcom abso­ lutnym prawa mordowania i grabienia tych, których ci władcy nie lubili.

TK w legislacji i polityce Art. 122.3. konstytucji mówi, że Prezy­ dent RP może zwrócić się do TK przed podpisaniem ustawy, by rozwiać pewne wątpliwości. Ale – uwaga(!) – Prezydent Rzeczypospolitej nie może odmówić podpisania ustawy, którą Trybunał

, n , e r n n e e e r r e e i z Suw p u s pa Dokończenie ze str. 1

Andrzej Jarczewski

stołem”, należy ten stół podnieść i – dla higieny – sprawdzić, czy nie po­ zostały tam jakieś nieobgryzione koś­ ci. Przypomnę tu stanowisko Kanta, który głosił, że człowiek podlega tylko takim prawom, w stanowieniu których – choćby symbolicznie – brał udział jako prawodawca.

Co to jest ‘bolszewizm’ 10 listopada 2018 roku, w przeddzień naszego największego święta narodo­ wego, pojawił się w Łodzi były premier, a dziś pretendent do roli suzerena – Do­ nald Tusk – by zepsuć Polakom świę­ to i kolportować obelgi pod adresem tych, których nie lubi. Obecną więk­ szość rządzącą nazwał ‘bolszewikami’, co świadczy nie tylko o zacietrzewieniu „króla Europy”, ale też o zwykłej nie­ wiedzy magistra historii. Trzeba więc przypomnieć, skąd się wzięła nazwa „bolszewicy”. Otóż w roku 1903 w Londynie na II Zjeździe Socjaldemokratycznej Partii

Bolszewikiem niekoniecznie jest komunista, bolszewi­ kiem jest ten, kto raz przypadkowo lub w wyniku podstępu zdobył chwilową większość, by osiągnąć rozstrzygnięcie trwal­ sze niż owa większość. Robotników Rosji doszło do głosowania nad kwestią (pomijając szczegóły), czy władza kierownictwa nad partią ma być absolutna, czy też członkowie mogą wy­ głaszać własne poglądy. Lenin, reprezen­ tujący nurt zamordystyczny, przegrał to głosowanie 22 do 28. Jednakże przyszły wódz rewolucji w ogóle kwestionował demokrację i nie uznał tego wyniku. Nie miał sił, by poprzez kolejne głosowania odwrócić ustaloną decyzję, rozpoczął więc walkę podjazdową i stosował na Zjeździe różne przykre szykany wobec przeciwników głównego punktu ideo­ logii komunizmu, którym jest jedyno­ władztwo, nazwane później zabawnie ‘centralizmem demokratycznym’. Parę dni po tym głosowaniu na­ stąpił zaskakujący przełom. Kilku bar­ dziej umiarkowanych towarzyszy obra­ ziło się na Lenina i jego popleczników. „Demokraci” nie wytrzymali ciśnienia

nością mordował tak bolszewików, jak i mieńszewików. Przypomniałem tę historię, by zwrócić uwagę na znaczenie terminu ‘bolszewik’. Otóż bolszewikiem nieko­ niecznie jest komunista, bolszewikami nie są również ci, którzy w demokra­ tycznym głosowaniu uzyskali większość i sprawują władzę. Bolszewikiem jest ten, kto raz przypadkowo lub w wyniku podstępu zdobył chwilową większość, by osiągnąć rozstrzygnięcie trwalsze niż owa większość.

Tusk na białym kasztanie Dziś bardzo ważne jest poprawne operowanie terminologią, bo na tym (terminologicznym) terenie toczy się zaciekła wojna hybrydowa. Nacjona­ listycznych socjalistów nazywają fa­ szystami, a wspaniały polski Marsz Niepodległości prezentowany jest w polonofobicznych mediach jako incydent antyeuropejski. Patriotyzm nazywany jest nacjonalizmem, a nac­ jonalizm nazizmem. Zostawmy więc bolszewikom to, co bolszewickie, a ko­ munistom to, co komunistyczne. Warto też przypomnieć, że Plat­ forma Obywatelska władzę straciła wskutek zdrady swojego przywódcy Donalda Tuska, który cichcem, oszu­ kując współtowarzyszy, czmychnął pil­ nować europejskiego żyrandola. Gdyby nie to – prezydentem by nadal był Ko­ morowski, a PiS trwałoby w opozycji. Tusk zachował się jak kapitan Schet­ tino, który uciekł z tonącego okrętu. Różnica jest taka, że Schettino już od­ siaduje karę 16 lat więzienia za zdradę swoich podopiecznych, a Tusk jeszcze swoich popleczników bawi rzucaniem obelg pod adresem tych, z którymi de­ mokratycznie przegrał.

Przedsiębiorstwo „Dyfamacja” Piszę to pod świeżym wrażeniem wys­ tępku Tuska i jeszcze nie wiem, jak to zostanie zdyskontowane przez me­ dia zagraniczne. Niewykluczone, że „Akcja Dyfamacja” jest projektowana i sterowana globalnie, a Tusk zrealizo­ wał tylko zamówienie. O tym dowie­ my się później, ale już dziś widzimy nadzwyczajną aktywność niemieckich mediów polskojęzycznych w przykry­ waniu polskiego święta narodowego antypolskimi brudami. Przedsiębiors­ two „Dyfamacja” działa. Tusk słusznie przestrzega swoich akolitów, że już tu nie przyjedzie na „białym kasztanie”. Jego wieloletnia antypolska zajadłość zostanie z pewnością nagrodzona bar­ dziej lukratywną fuchą. (Dopisek z 12 listopada. Właśnie Tusk robi woltę, pisząc na Twitterze: „Wszyscy uznali, że to było o PiS [...], a to było o bolszewikach”. Tusk oczywiś­ cie nie jest idiotą. On doskonale wie­ dział, co w tej sprawie „uznają wszyscy”, wiedział, co pójdzie w świat. Obłudne dementi po dwóch dniach jest tylko potwierdzeniem najgorszych intencji, a przy okazji – kpiną z „wszystkich” z wyjątkiem prawdziwych bolszewików, bo Tusk nie wskazał, których bolsze­ wików mają pokonać jego słuchacze).

Konstytucja bolszewicka Wbrew niektórym poglądom twierdzę, że konstytucja z roku 1997 nie jest ani

tę konstytucję uchwaliło zdominowane przez lewicę Zgromadzenie Narodowe. Zaczęła ona obowiązywać 17 paździer­ nika 1997 roku. Przypomnijmy, że już 21 września 1997 odbyły się wybory, w których zwyciężyła Akcja Wybor­ cza Solidarność. Można mieć pewność, że gdyby poprzednie Zgromadzenie Narodowe ociągało się nieco dłużej z przyjęciem tej konstytucji, następny projekt wyglądałby zupełnie inaczej. Frekwencja w referendum konstytucyj­ nym (1997) wyniosła niespełna 43%, a zaledwie 53% głosujących było „za”. Tak oto chwilowa drobna większość zaowocowała marną, pełną błędów i wewnętrznych sprzeczności ustawą zasadniczą, obowiązującą do dziś i do nie wiadomo którego jutra.

Czy TK jest sądem? Sprzeczności posiane w Konstytucji łatwo prześledzić na przykładzie no­ minalnych i faktycznych uregulowań dotyczących Trybunału Konstytucyj­ nego. Jeżeli ktoś doczyta tę Konsty­ tucję tylko do art. 10.2., dowie się, że (nominalnie): Władzę ustawodawczą sprawują Sejm i Senat, władzę wykonawczą Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej i Rada Ministrów, a władzę sądowniczą sądy i trybunały. Kto na tym poprzestanie, może mniemać, że władzę sądowniczą – oprócz sądów powszechnych, wojsko­ wych i administracyjnych – sprawuje również Trybunał Stanu i Trybunał Konstytucyjny. Zobaczmy więc, co na ten temat mówią dalsze artykuły i jak to się realizuje w teorii i praktyce. A gdy mowa o praktyce, musimy pominąć Trybunał Stanu, bo go w praktyce nie ma. Pozostaje nam Trybunał Konsty­ tucyjny, o którym Konstytucja mówi rzeczy dość niespodziewane, a praktyka – zaskakujące. (Pisownię podporząd­ kowuję tu ortografii konstytucyjnej, która w art. 10 pisze o ‘trybunałach’ małą literą, a dalej o każdym ‘Trybu­ nale’, o ‘Konstytucji’ i o ‘Prezydencie’ – wielką). W sądzie pracują sędziowie. Tym­ czasem w Trybunale Konstytucyjnym chyba tylko prezes Julia Przyłębska większą część swojej kariery zawodo­ wej przepracowała w todze sędziow­ skiej. Pozostałe osoby (z nazwy: sę­ dziowie TK) wywodzą się ze środowisk naukowych, adwokackich i esbeckich, ale o praktyce sędziowskiej posiadają wiedzę tylko teoretyczną. Ten stan rze­ czy odzwierciedla intuicję prezydentów (podpisujących nominacje), że w TK wykonuje się inną niż sędziowska pra­ cę. A że ta intuicja jest poprawna, do­ wodzą dalsze artykuły konstytucyjne. Np. art. 79 mówi o zgodności z Konstytucją ustawy lub innego aktu normatywnego (PT Czytelnika pro­ szę o przestudiowanie pełnego tekstu wskazanych artykułów; nie mogę tu zamieścić całej Konstytucji). Otóż ba­ danie zgodności dokumentów nie jest sądzeniem. Przynajmniej w tym sen­ sie, o jakim pisał przywoływany często Monteskiusz. Trójpodział władz został wymyślony w epoce, gdy, owszem, try­ bunały rewolucyjne się pojawiały, ale operowały one we Francji raczej gilo­ tyną (dla tych, którzy chcieli, żeby było tak, jak było), a w Polsce – szubienicą (dla zdrajców). Powoływanie się na Monteskiusza jest intelektualnym oszustwem. Dziś w żadnym kraju jego postulaty nie są

Konstytucyjny uznał za zgodną z Konstytucją. Mamy tu oczywisty dowód udziału Trybunału właśnie w procesie legislacyjnym, a nie w takim sądzeniu, które by podpadało pod wspomniany „trójpodział władz”. Różne aspekty te­ go samego zagadnienia regulowane są w następnych punktach przywołanego artykułu 122. Kolejny fragment Konstytucji – a nie pomijam żadnego, mówiącego coś o TK – to art. 131, który ustala kompe­ tencje Trybunału w sytuacji, gdy Prezy­ dent RP z takich czy innych powodów nie może pełnić swoich obowiązków. Tu Trybunał Konstytucyjny występuje wręcz w funkcji wykonawczej, bo wy­ daje pewne decyzje bieżące, zarządza sytuacjami nadzwyczajnymi, a rząd ani sejm nie może tych decyzji wykonaw­ czych podważyć. Czytamy teraz art. 133 Konstytucji. Prezydent może zwrócić się do Trybu­ nału w sprawie zgodności z Konstytucją każdej, wymagającej ratyfikacji, umowy międzynarodowej. Trybunał Konstytu­

Konstytucja z roku 1997 nie jest ani komunistyczna, ani nawet postkomunis­ tyczna. To jest kons­ tytucja bolszewicka, utrwalająca na całe pokolenia preferencje polityczne chwilowej większości, wyłonionej w wyniku wyborów z roku 1993. cyjny może więc uczestniczyć w szero­ ko rozumianej polityce zagranicznej, a to już naprawdę nie jest sądzeniem w sensie monteskiuszowskim i nie pod­ pada pod żaden trójpodział. Jest czystą polityką, co w demokracji oznacza, że TK podlega regułom demokracji. Nie stoi NAD demokracją! Dla porządku odnotuję jeszcze istnienie drobnych wzmianek o TK w artykułach 144, 186 tudzież 224 i przechodzę do zasadniczego – dla omawianego tematu – rozdziału VIII. Już sam tytuł tego rozdziału: SĄDY I TRYBUNAŁY mówi, że coś jednak różni sądy i trybunały. Potwierdzają to kolejne artykuły, choć nadal utrzymuje się fikcja nominalna, wyrażona w art. 173 następująco: Sądy i Trybunały są

władzą odrębną i niezależną od innych władz. Tu akurat wyraz ‘Trybunały’ pi­ sany jest wielką literą, więc pozostaję wierny ortografii konstytucyjnej, a to drobne odejście od ortografii stoso­ wanej w art. 10 odnotowuję jako przy­ kład pewnej niespójności Konstytucji. Jak się za chwilę okaże – cytowany na wstępie nominalistyczny art. 10.2 jest niespójny z całą Konstytucją nie tylko pod tym względem.

TK nie należy do... wymiaru sprawiedliwości! Niby „Sądy i Trybunały są władzą” (art. 173), ale jedyną cechą wspólną obydwu tych konstrukcji prawnych jest to, że zarówno Sądy, jak i Trybunały wydają wyroki (art. 174). Poza tym i pewną prawniczą procedurą różni je wszyst­ ko, co istotne. Najdobitniej wyraża to art. 175.1.: Wymiar sprawiedliwości w Rzeczypospolitej Polskiej sprawują Sąd Najwyższy, sądy powszechne, sądy administracyjne oraz sądy wojskowe. Konstytucja wyraźnie więc mówi, że Trybunał Konstytucyjny nie jest in­ stytucją wymiaru sprawiedliwości! Nie jest sądem! Konstytucja wzmacnia to kolejnymi artykułami. Oto art. 176.1.: Postępowanie sądowe jest co najmniej dwuinstancyjne. Przecież dwuinstan­ cyjności nie ma w Trybunale Konstytu­ cyjnym. Wyroki TK są ostateczne (art. 190). Również w art. 187 o Krajowej Radzie Sądownictwa nie ma wzmianki o TK, który – rzecz jasna – do sądow­ nictwa nie należy. Potwierdzają to kolejne artykuły Konstytucji (188-197), które dotyczą już tylko TK i nie dotyczą sądownict­ wa. W tym katalogu jest m.in. art. 193: Każdy sąd może przedstawić Trybunałowi Konstytucyjnemu pytanie prawne co do zgodności aktu normatywnego z Konstytucją (...). Z natury rzeczy re­ lacja odwrotna nie zachodzi. Sądy są­ dzą, a Trybunał Konstytucyjny bada zgodność z Konstytucją dokumentów, wymienionych w art. 188. Ponadto TK rozstrzyga jeszcze (art. 189) spory kom­ petencyjne pomiędzy centralnymi or­ ganami państwa, czyli jednak niekiedy coś rozsądza.

TK jest trójwładzą Z tego najkrótszego przeglądu Kons­ tytucji RP wynika, że współczesny Trybunał Konstytucyjny, podobnie jak KRS, jest dość skomplikowanym tworem prawnym. Jeśli pominąć mylą­ ce kwestie nazewnicze, okaże się, że TK łączy w sobie pewne znamiona różnych władz: ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. Nie można nawet mówić o przewadze jednej funkcji nad inną, bo w konkretnych sytuacjach Trybunał Konstytucyjny występuje jako suweren. W krytycznym momencie może to za­ decydować nawet o ciągłości istnienia legalnych władz państwowych (tego rodzaju ważny punkt zawierała przed­ wojenna konstytucja w – teoretycznie nieistotnej – sprawie przekazywania prezydentury w okolicznościach nad­ zwyczajnych). Konstytucja z roku 1997 ma już ponad 20 lat i ujawniła wszystkie swoje dobre i złe strony. Powinna być w nie­ długim czasie zastąpiona dokumentem lepszym. Nie wiem, czy przyszła Kon­ stytuanta utrzyma takie relikty epoki ja­ ruzelskiej jak konfliktogenny Trybunał Konstytucyjny i pozorancki Trybunał Stanu. Na pewno nie powinna zawierać aż tak rozdmuchanych zapisów, gwa­ rantujących „nadzwyczajnej kaście” różne przywileje. Inne, ogólnikowo po­ traktowane działy sprawiają wrażenie drobnych uzupełnień w dokumencie, który w istocie sędziowie napisali dla siebie i pod siebie. Nie miejsce tu na projektowanie konkretnych rozwiązań. Konstytucję mamy i musimy jej przestrzegać. Ale powinniśmy też jakoś wiedzę o tej Kons­tytucji przekazywać politykom europejskim, którzy wygadują dyr­ dymały, jakoby w Polsce nie prze­ strzegano trójpodziału władz. Już sa­ mo postawienie takiego zagadnienia świadczy o nieznajomości problemu. Albo o złej woli. Mamy więc konstytucję bolszewi­ cką, spreparowaną przez mniejszość, która przez pewien czas w pewnym miejscu była większością. Polityczne i medialne ośrodki antypolskie nie mo­ gą już zbyt otwarcie pełnić względem Polski funkcji prawodawcy zewnętrz­ nego, czyli suzerena. Znalazły więc w konstytucji z roku 1997 suzerena zastępczego, blokującego naprawę Rze­ czypospolitej. Na szczęście ten suzeren, nawet jeżeli wygląda jak suweren, jest tylko papieren. K


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O18

6

S

połeczeństwa te nie są już usa­ tysfakcjonowane sposobem reprezentowania ich intere­ sów. Co więcej, coraz częściej uważają, że nie są one reprezentowane w najmniejszym stopniu, a rozdźwięk między polityczną elitą kontynentu i zwyczajnymi Europejczykami jest tak duży, że demokracja polegająca na stawianiu co kilka lat krzyżyka na kar­ cie wyborczej przestaje się sprawdzać. Jeżeli nasi reprezentanci już nas nie reprezentują albo podejmują decyzje, kierując się niezrozumiałymi impon­ derabiliami, których nie jest w stanie wyjaśnić najozdobniejsza nawet reto­ ryka, jeżeli nie słuchają, co mamy do powiedzenia, nie obchodzą ich nasze lęki ani potrzeby – to trzeba poszukać sobie innych reprezentantów. Nie na­ leży się zatem dziwić, że w ostatniej ba­ talii prezydenckiej w Austrii to właśnie Norbert Hofer był czarnym koniem, który nieomal wywrócił do góry noga­ mi nieco ustawiony, a na pewno prze­ widywalny wyścig po władzę, w jaki zmieniły się wybory w każdej szanu­ jącej się, okrzepłej demokracji. Można się jednak zastanowić, dlaczego głów­ nym przeciwnikiem Hofera był wca­ le nie przedstawiciel formacji będącej u władzy i reprezentującej bezpieczne centrum, ale jego absolutne polityczne przeciwieństwo, czyli przedstawiciel Zielonych. Jean Monnet powiedział kiedyś, że Europa będzie wykuwana w kryzy­ sach i będzie stanowić sumę rozwią­ zań przyjętych w ich trakcie. Obec­ nych kryzysów w Europie jest tyle, że samo to słowo przestało robić wrażenie. O Europie w kontekście targających nią kryzysów pisze się dużo, jednak w większości publikowanych analiz nie znajdziemy odpowiedzi na pyta­ nia o przyczyny ani – co ważniejsze – objaśnień, jak poszczególne elementy tego wielowątkowego kryzysu europej­ skiego mają się do siebie czy na siebie wzajemnie wpływają. Żeby dotrzeć do korzenia wszel­ kich problemów Europy, należy za­ poznać się ze zjawiskiem, które Barry Buzan i Ole Wæver opisali pod nazwą societal security. Jego osią jest Euro­ pejskie społeczeństwo. Podstawowym argumentem tej teorii jest konstatacja, że chociaż wszyscy ludzie mają wielo­ warstwową tożsamość, przez większość czasu nie rządzi nimi żadna jasna czy stała hierarchia. Tylko wtedy, gdy do­ chodzi do sytuacji konfliktowej, poja­ wia się pewna tożsamościowa struktura wraz z odpowiadającą jej gradacją waż­ ności. W takim przypadku tożsamość narodowa ma tendencję do organizo­ wania innych tożsamości wokół siebie jako najważniejszej formy identyfika­ cji społecznej i politycznej, zaś jedyną rywalką dla nacjonalizmu jest religia, nie tylko jako równie wszechstronna i solidna forma tożsamości, ale także zdolna do odtworzenia pewnego „my” na przestrzeni czasu – w różnych po­ koleniach. Paul Roe wyjaśnia, że społeczeń­ stwa mogą doświadczyć procesów, w których percepcja „innego” zmie­ nia się we wzajemnie wzmacniający się obraz wroga. W jaki sposób kultura ma się bronić? Kiedy tożsamość jest zagro­ żona, należy wzmocnić jej ekspresję. Właśnie ten proces możemy obecnie obserwować w całej Europie, i to nie tylko w kategoriach narodowych, ale także religijnych czy ogólnokulturo­ wych. Tożsamości mogą się wzajemnie wykluczać, może też dojść do sytuacji, w której jakaś wpływowa tożsamość zakłóca reprodukcję innej, co wyzwala mechanizm obronny przed importem kulturowej obcości. Tym samym kultu­ ra staje się polityką bezpieczeństwa, aż czasem symboliczne i fizyczne granice dzielące społeczności zostają przywró­ cone lub umocnione na tyle, by mogły się czuć bezpiecznie. Te umocnienia to właśnie mury powstającej twierdzy – Festung Europa. Luigi Barzini, wielki patriota „jed­ nej Europy”, pisał w prologu do Europejczyków: „Naszą wspólną ojczyznę rozpoznajemy wszędzie – na gwarnych uliczkach miasteczek, w uśmiechnię­ tych twarzach dzieci i starców, schlud­ nych mieszczańskich domach z wyfro­ terowanymi podłogami i błyszczącymi szybami, tanecznym kroku dziewcząt, majestatycznym nurcie wielkich rzek toczących swe wody mimo porośnię­ tych lasem brzegów. Europa to półcień i pełgające płomyki świec w małych kościółkach, biało-złote sale operowe wszystkich naszych miast, (…) to ma­ łe zajazdy i knajpki”. A przecież co­ raz częściej nie rozpoznajemy Europy wcale. Całe dzielnice naszych miast rozbrzmiewają obcymi językami, a bi­ cie kościelnych dzwonów zastąpiło

CY WILIZ AC JA·EUROPE JSK A wezwanie muezina. Jak pisze Giulio Meotti, w samej tylko holenderskiej Fryzji 250 z istniejących 720 kościołów zostało przeobrażonych w coś innego lub zamkniętych. Według badań zleconych przez Uniwersytet w Münsterze niemal po­ łowa Niemców czuje się obco w swoim własnym kraju. Druga połowa, mó­ wią złośliwi, to Turcy. Z tychże Turków ogromna większość (90%) twierdzi, że w Niemczech im dobrze, ale ponad połowa uważa, że jedyna prawdziwa

europejskich i ich brak poczucia bez­ pieczeństwa były katalizatorami pro­ cesów zakorzenionych w poszerzającej się przepaści między społeczeństwami a elitami politycznymi oraz wywołują­ cych bądź przyspieszających zmiany polityczne i społeczne. Coraz więcej ludzi uważa, że kraj niechętny stawia­ niu potrzeb i interesów swoich spo­ łeczeństw na pierwszym miejscu nie jest ich krajem, a politycy nie chcą­ cy bronić swoich wyborców, systemu społecznego, prawa, kultury i granic

zjawiska manifestują się, przyjmując formę inicjatyw antysystemowych – ra­ dykalnych partii, ruchów społecznych i grup obywatelskich, i nawoływaniami do demokracji bezpośredniej – refe­ rendów, manifestacji czy demonstracji. Aby Europa była bezpieczna, na­ leży przekształcić ją w twierdzę. Zgod­ nie z tą logiką kontynent jest oblegany przez migrantów z zewnątrz, ale jest również zagrożony przez własną kla­ sę rządzącą od środka. Sekurytyzacja umożliwia i nadaje radykalnej polityce

(np. zdecydowany sprzeciw wobec przyjmowaniu uchodźców ze strony państw Grupy Wyszehradzkiej) oraz uchwalane prawo. „Delegalizacja isla­ mizacji” na Węgrzech czy w Bułgarii jest przykładem sekurytyzacji kultury i działań politycznych w odpowiedzi na zagrożenie bezpieczeństwa nie pań­ stwa, ale społeczeństwa zamieszkują­ cego dany kraj. Radykalizacja polityki nie byłaby sama w sobie taka groźna, gdyby nie towarzyszący jej kryzys demokracji re­

W maju 2014 r. w wyniku wyborów do Parlamentu Europejskiego weszło stu zatwardziałych nacjonalistów i kolejna setka posłów subtelnie eurosceptycznych. Kryzys Eurozony oraz ogromne ludzkie tsunami, które zalało kontynent, pogłębiły przekonanie, że Unia Europejska nie potrafi zaproponować żadnej spójnej i długofalowej odpowiedzi na piętrzące się wyzwania, a raczej że strategie polityczne proponowane przez rządzące elity są odrzucane przez państwa członkowskie wspólnoty – bądź w ramach bezpośredniej kontestacji, jak w przypadku państw Grupy Wyszehradzkiej, bądź też metodą biernego oporu, jak to robią kraje zachodnie –strategie ekonomiczno-społeczne zaś wzbudzają coraz częstszy sprzeciw społeczeństw.

należą do tego, co prepolityczne. Można w tym miejscu odwołać się do termino­ logii Samuela Huntingtona, który jako pierwszy przepowiedział, że żelazna kurtyna ideologii zostanie zastąpiona przez aksamitną kurtynę cywilizacji. Te aksamitne mury porządku polityczne­ go, tak samowystarczalnego w swojej totalności przekonań, to także przejaw Fortecy Europa. Jeżeli establishment nadal będzie ignorował upolitycznienie kultury oraz sekurytyzację kwestii migracyjnych, odmawiając prawa do integralności terytorialnej oraz kwestionując prawo kontroli zarówno własnych granic, jak i przyszłego kształtu własnej kultury i społeczeństwa, można się spodzie­ wać, że wynikająca z kryzysu bezpie­ czeństwa społecznego radykalizacja polityczna i społeczna w Festung Europa będzie się tylko pogłębiać. Zarzuty, że dążenie do utrzymania rodzimego charakteru swojej społeczności i kul­ tury jest przejawem rasizmu, nie zaś istotnym elementem samostanowienia, nie zatrzymają procesów rządzących dynamiką bezpieczeństwa społecznego. Będą jedynie dalej nadwyrężać repre­ zentacyjność elit względem społeczeń­ stwa, które w coraz większym stopniu będzie się zwracać ku partiom rady­ kalnym, postrzeganym jako prawdzi­ wy głos zwyczajnych Europejczyków.

D

religia to ich własna, a co trzeci chciał­ by powrotu do życia w społeczeństwie czasów Mahometa. Mówi się, że młodzi muzułmanie wychowani lub urodze­ ni w Europie często przeżywają swoją religijność inaczej niż ich rodzice. Dla nich indywidualny wybór i świadome przekonanie stały się najważniejsze. To przejście z poziomu „oczywistego” na „świadomy” pomogło islamowi w Eu­ ropie stać się czymś więcej niż punk­ tem etnicznego odniesienia. Z drugiej strony coraz więcej rdzennych Euro­ pejczyków to albo identytaryści, albo powracający do kultur narodowych nacjonaliści. A przecież na ten obraz nakłada się jeszcze problem masowych migracji, które coraz częściej nazywa się kolonizacją à rebours. Patrząc na te zjawiska przez soczewki teorii bez­ pieczeństwa społecznego, zobaczymy, że silny napływ obcej kultury zagraża społeczeństwu europejskiemu osłabie­ niem wartości, języka, stylu życia i za­ burzeniem zdolności reprodukcyjnych tożsamości europejskich.

P

onieważ większość analiz sku­ pia się raczej na objawach niż na przyczynach braku bezpieczeń­ stwa społecznego, dla większości Euro­ pejczyków diagnoza współczesnej Eu­ ropy sprowadza się do stwierdzenia, że rezultatem kryzysu migracyjnego jest zwiększone zagrożenie terrorystyczne. Zgodnie z tą logiką terroryzm stał się głównym symbolem obecnego kryzy­ su Europy. To dlatego ludzie się boją. Pod wpływem strachu powracają do mentalności plemiennej, do ksenofobii, nacjonalizmu i innych „politycznych egoizmów”. To dlatego, mówiąc krót­ ko, głosują na Marine Le Pen. Prze­ miany kulturowe wynikające z dogma­ tów założycielskich Unii Europejskiej, w połączeniu z ogromnymi pływami migracyjnymi, ideologią multikultu­ ralizmu oraz sekularyzacją prowadzą do sekurytyzacji własnej tożsamości zazwyczaj względem konkurencyjnej grupy, która z kolei nas postrzega jako zagrożenie dla siebie. Ta dynamika pro­ wadzi do narastającej wrogości pomię­ dzy obiema grupami oraz do eskalacji przemocy, której terroryzm nie jest ani najbardziej typowym, ani najczęstszym, a jedynie najbardziej wyrazistym prze­ jawem. Przemoc drobna, codzienna, ukrywana jest w niepozornych statys­ tykach drobnej przestępczości. Osamotnienie społeczeństw

nie są ich politykami. Społeczeństwa Europy stały się zakładnikami popu­ listycznego dyskursu i ofiarami poli­ tycznej poprawności, która nie pozwala o migracji otwarcie dyskutować. Za­ kaz wypowiedzi stawiających politykę migracyjną władz pod znakiem zapyta­ nia bądź też oceniających ją negatywnie nie sprawia, że sceptycyzm i niechęć społeczna zanikają. Wprost przeciw­ nie, niczym w zakorkowanej butelce napięcie społeczne wzrasta. W Wielkiej Brytanii wszyscy głów­ ni gracze polityczni zjednoczyli siły, by zmarginalizować Partię Niepodleg­ łości Zjednoczonego Królestwa oraz Nigela Farage’a, który ostrzega Brytyj­

ramy umożliwiające zaradzenie tej sy­ tuacji. Brak reprezentacji demokratycz­ nej przestał być wyłącznie kwestią po­ lityki i stał się kwestią bezpieczeństwa. Obserwujemy oddolną sekurytyzację, w wyniku której społeczeństwo popy­ cha polityków do nadzwyczajnych dzia­ łań w celu zapewnienia mu ochrony. Zgodnie z teorią bezpieczeństwa społecznego, referenda, ruchy społecz­ ne, grupy obywatelskie i wzmożona de­ mokracja uliczna są sposobami komu­ nikacji politycznej, próbą przekazania wiadomości, że nawet jeśli w wyniku zachodzących w Europie zmian pań­ stwo nie postrzega swojej suwerenności jako zagrożonej, społeczeństwa mają

W jaki sposób kultura ma się bronić? Kiedy tożsamość jest zagrożona, należy wzmocnić jej ekspresję. Właśnie ten proces możemy obecnie obserwować w całej Europie, i to nie tylko w kategoriach narodowych, ale także religijnych czy ogólnokulturowych. czyków przed „piątą kolumną” islamu. Takie sojusze można zaobserwować także w innych krajach, na przykład w Szwecji, gdzie układ broniący emi­ gracji zawiązał się zaraz po wyborach i skutecznie wyizolował Szwedzkich Demokratów, partię antyimigrancką, pomimo jej zwycięstwa. We Francji, wśród nawoływań o jedność, odmó­ wiono Frontowi Narodowemu prawa udziału w marszu jedności, do które­ go zaproszono wszystkie inne partie. A jednak to wszelkie ugrupowania an­ tyestablishmentowe zyskują w Europie na popularności. Pod względem politycznym proce­ sy zakorzenione w braku bezpieczeń­ stwa społecznego przebiegały od upoli­ tycznienia problemu migracji, któremu można zaradzić w ramach standardo­ wych ustawień politycznych, do se­ kurytyzacji, czyniącej z migracji za­ grożenie wymagające nadzwyczajnych środków. Z drugiej strony, jeśli cho­ dzi o społeczne skutki tych procesów, polaryzacja, czyli pionowy podział na margines i mainstream, dała przest­ rzeń dla radykalizacji (horyzontalne podziały pomiędzy politycznym estab­ lishmentem a społeczeństwem). Oba

silne poczucie niepewności. Kiedy lu­ dziom nie podobają się biurokratycz­ nie pomysły forsowane za ich pleca­ mi, szukają metod potwierdzających, że politycy nie są jedynymi, którzy mogą wpływać na przyszłość Europy i że społeczeństwa mają sposoby, aby zatrzymać procesy, które postrzega­ ją jako zagrożenie. Rosnący poziom niepewności społecznej w warunkach de-demokratyzacji polityki wymusza­ nej przez elity polityczne na zwykłych ludziach, którym nie pozwala się na zabranie głosu albo głosuje się daną kwestię tyle razy, aż wynik będzie pa­ sować do założeń liderów, rodzi proce­ sy o daleko idących konsekwencjach. A zatem to kulturowa sekurytyzacja umożliwia i prowadzi procesy rady­ kalizacji w polityce.

R

adykalizacja polityki europej­ skiej nie powinna dziwić szcze­ gólnie w sytuacji, kiedy elity dezawuują obawy społeczne jako ra­ sistowskie czy ksenofobiczne. W nie­ licznych przypadkach negatywne re­ akcje społeczne wobec muzułmańskiej obecności w Europie przekładają się na kurs polityczny obierany przez władze

prezentatywnej. W istocie oba zjawiska często są przedstawiane jako odręb­ ne problemy, podczas gdy są ze sobą powiązane jako próby załagodzenia kryzysu bezpieczeństwa społecznego i powinny być analizowane jako środ­ ki przedsięwzięte ku jego zaradzeniu. Zazwyczaj jednak przyjmowane są jak jeźdźcy apokalipsy zwiastujący koniec świata, a na pewno koniec pewnej jego politycznej wizji. Stoją bowiem w cał­ kowitej sprzeczności z postępującym w sercu Europy największym projektem budowania państwa i narodu: wysiłka­ mi zmierzającymi do przekształcenia Unii Europejskiej w państwo federalne. Totalność tej wizji wykracza jednak poza wymiar gospodarczy i polityczny; dotyka kultury i tożsamości.

C

zy możliwa jest realizacja ta­ kiego projektu bez udziału lu­ dzi? A raczej ponad ich głowami i nie do końca z ich przyzwoleniem? Społeczeństwa konstatują, że unijni urzędnicy przy współpracy polityków krajowych wprowadzają potencjalnie nieodwracalne zmiany społeczne, gło­ sząc przy tym, że są one nieuniknione i że ludzie nie mają innego wyjścia, jak tylko się do nich przystosować. Ale podczas gdy komisarze i wysocy przed­ stawiciele nie są wybierani i nie odpo­ wiadają bezpośrednio przed obywatela­ mi, politycy krajowi są jeszcze poddani procedurom demokratycznym. W zasadzie procedury demokra­ tyczne mają na celu łagodzenie we­ wnętrznych konfliktów danej wspól­ noty, dzięki czemu politykę można rozumieć jako zestaw działań mających na celu rozwiązywanie problemów spo­ łecznych. Niemniej jednak procedury, przepisy i regulacje same w sobie nie są w stanie przekształcić kolektywu w prawdziwą, choć wyobrażoną wspól­ notę (naród, społeczeństwo obywatel­ skie etc.). Wspólnota taka musi być dodatkowo zdefiniowana jako grupa ludzi gotowych do podejmowania ra­ zem wyzwań, współpracujących dla ogólnego dobra i wspólnie podejmu­ jących decyzje w ramach istniejących procedur. Zanim taka decyzja zostanie podjęta, potrzebna jest debata nad wy­ borem optymalnego rozwiązania. I tu pojawia się problem, ponieważ staje się jasne, że porządek polityczny regulują­ cy to, co wspólnotowe, jest przeniknięty rzeczami, które ze swej istoty są apo­ lityczne lub, według Charlesa Taylora,

yskredytowanie tych reakcji ja­ ko taniego populizmu nie zbli­ ża nas do zrozumienia, co kryje się za pewnymi obserwowalnymi pos­ tawami czy działaniami społecznymi en masse lub jakie są główne przyczyny odwrotu od postrzegania Unii Europej­ skiej jako przyjaznego organizmu gwa­ rantującego pokój, wolność i dobrobyt, w kierunku rosnącego zagrożenia. Per­ cepcja Unii Europejskiej jako tworu po­ dobnego w swoim totalizmie do Związ­ ku Radzieckiego nie wzięła się znikąd, a rosnący eurosceptycyzm potwierdza, że nie jest ona zjawiskiem, które można zbyć wzruszeniem ramion. Festung Europa – Twierdza Europa – to określenie ambiwalentne. W cza­ sie II wojny światowej był to wojskowy termin propagandowy używany przez obie strony konfliktu. Odnosił się on do obszarów Europy kontynentalnej zaj­ mowanych przez nazistowskie Niemcy. Dla Brytyjczyków ‘Fortress Europe’ to wyróżnienie przyznawane Royal Air Force za operacje dokonywane prze­ ciwko celom w Niemczech, Włoszech i innych częściach Europy okupowanej przez hitlerowców w okresie od upad­ ku Francji do inwazji w Normandii. Jednocześnie termin ‘Festung Europa’, stosowany przez propagandę nazistow­ ską, odnosił się do planów Hitlera ma­ jących na celu umocnienie całej oku­ powanej Europy, aby zapobiec inwazji z Wysp Brytyjskich. To użycie pojęcia ‘Twierdza Europa’ zostało następnie przyjęte przez korespondentów i histo­ ryków w języku angielskim w celu opi­ sania wysiłków militarnych państw Osi w obronie kontynentu przed aliantami. Dzisiaj także mówi się o europejskiej twierdzy w rozmaitych kontekstach – a to jako o niedostępnej dla uchodź­ ców fortecy, a to o oblężonym zamku, którego trzeba bronić przed napaścią, a to jako o zasobnym raju oddzielonym od świata potężnymi murami. Jednak by w pełni zrozumieć zło­ żoność rzeczywistości Festung Europa, nie należy charakteryzować jej poprzez pojedyncze zjawiska, takie jak kryzys ekonomiczny czy ksenofobia. Zjawiska te należy uznać za pośrednie, wynika­ jące ze strachu o zagrożoną tożsamość społeczeństw europejskich. Większość uczestników debaty na temat kryzysów targających Europą myli przyczyny ze skutkami. Innymi słowy, wiele z często wymienianych powodów jest jedynie objawami societal insecurity pogłębia­ nego masową migracją i lękami towa­ rzyszącymi zagrożeniu terrorystyczne­ mu, z których radykalizacja polityczna i połączony z nią kryzys demokracji jest ostatnią, ale nie najmniej istotną emanacją. Ignorując tę prawidłowość, można w pośpiechu przypisać poli­ tyczne reakcje społeczeństw pojedyn­ czym zjawiskom (populizm, kseno­ fobia, „konserwatywny zwrot” etc.), które nie są w stanie zadowalająco wy­ jaśnić, co zachodzi w skomplikowanym organizmie społeczeństw europejskich – także w Polsce. K Autorka obroniła na University of St Andrews (Szkocja) doktorat w zakresie przeciwdziałania radykalizacji i działalności terrorystycznej konwertytów na islam. Wykładała na uczelniach w Wielkiej Brytanii, Włoszech i Polsce. Obecnie pracuje na Uniwersytecie Masaryka w Brnie (Czechy). O problemach poruszanych w artykule traktuje jej nowa książka pt. Festung Europa, która ukaże się nakładem Ośrodka Myśli Politycznej w grudniu 2018 r. Więcej na www. bartoszewicz.mg.


GRUDZIEŃ 2O18 · KURIER WNET

7

F·R·A·N·C·J·A

W

wielotysięcznych manifestacjach w ca­ łym kraju podczas dwóch dni demon­ stracji i akcji protestacyjnych (17 i 24 listopada) wzięło udział w całej Fran­ cji w sumie około pół miliona osób. Straty materialne oszacowano na ponad sto milionów euro. Jednak rządzący zapowiadają, iż nie zamierzają zmie­ niać politycznego i gospodarczego kur­ su. We Francji konfrontacja umownie nazywanej „ulicy” z rządzącymi trwa. Jakie konsekwencje dla Francji wy­ nikną z konfrontacji ulicy z rządzący­ mi? Wiosną bieżącego roku związki zawodowe protestowały nad Sekwaną przeciwko reformie francuskiej kolei i zasad zatrudniania jej pracowników. W tym samym czasie protestowali stu­ denci. Nie był to jednak strajk solidar­ nościowy z kolejarzami, ale przeciw­ ko reformie francuskiego szkolnictwa wyższego. Protestowali również pra­ cownicy francuskiej służby zdrowia i francuskich domów starców. Wcześ­ niej, zimą, przetoczyła się przez Fran­ cję fala protestów pracowników służ­ by więziennej – przeciwko trudnym warunkom pracy i brakowi środków logistycznych niezbędnych do skutecz­ nego zabezpieczania zakładów peni­ tencjarnych. W tym roku we Francji protesto­ wało wiele grup zawodowych i społecz­ nych, jednak główną cechą, a zarazem główną słabością tych strajków był ich charakter branżowy. Każda grupa za­ wodowa protestowała na własną rękę. Kolejną słabością była niska identy­ fikacja społeczna z tymi protestami. Zdecydowana większość Francuzów nie poparła wystąpień, których inicja­ torami i organizatorami były tracące poparcie tradycyjne związki zawodowe. Obecna fala protestów, która ogarnę­ ła całą Francje kontynentalną i część

samorządy, dla których podatki lokal­ ne stanowią główne źródło dochodów, przeciwstawiły się abolicji. W drugiej połowie roku bieżącego część francus­ kich samorządów postanowiła zignoro­

poparcia opinii społecznej, która wi­ dzi w nim reprezentanta postulatów wyłącznie społecznych? Czy charak­ ter tzw. ruchu oburzonych nie dopro­ wadziłby nieuchronnie jego członków

Ruch żółtych kamizelek vs Emmanuel Macron Zbigniew Stefanik wać nowe rozporządzenia podatkowe i nie tylko utrzymać w mocy wcześniej obowiązujące podatki lokalne, ale rów­ nież doprowadzić do ich podwyższenia. Francuski wymiar sprawiedliwości bę­ dzie musiał rozsądzić, czy samorządy miały prawo postąpić wbrew decyzji rządowej. Jednak póki nie zapadnie wyrok w tej sprawie, obywatele podle­ gli samorządom, które zdecydowały się na ten krok, musieli uiścić wymagane opłaty, co doprowadziło do nieplano­ wanego uszczuplenia ich portfeli i ob­ nażyło niemoc rządu we wprowadzaniu nad Sekwaną rozporządzeń i decyzji. Nowa fala protestów rozpoczęła się we Francji 17 listopada bieżącego roku, a ich inicjatorem stał się powołany na Facebooku i na change.org obywatelski ruch działający niezależnie od trady­ cyjnych francuskich związków zawo­

dowych i bez współpracy czy porozu­ mienia z francuskimi opozycyjnymi ugrupowaniami politycznymi.

L

es gilets jaunes, czyli „Ruch żół­ tych kamizelek” ukształtował się pod koniec października tego ro­ ku. Nie ma on znanych opinii publicz­ nej liderów ani struktur społeczno-po­ litycznych zdolnych do prowadzenia profesjonalnych negocjacji z rządzą­ cymi, co stanowi jedną z głównych je­ go słabości. Obecnie są znane jedynie twarze tego ruchu. To osoby prywatne, które opublikowały w internecie ode­ zwy, filmy i petycje przeciwko podwyż­ kom cen źródeł energii. „Ruch żółtych kamizelek” działa niezależnie od wszystkich tradycyjnych związków zawodowych i ugrupowań politycznych nad Sekwaną. Sponta­ niczność tego zjawiska społecznego, jego w dużej mierze brak zorganizo­ wanego charakteru oraz konsekwentne odżegnywanie się od wszelkich związ­ ków zawodowych i partii politycznych

Poszczególni politycy czy liderzy ugrupowań opozycyjnych deklarują, iż protestujący mają słuszność, a ich postulaty są uzasadnione. Jednak centrale partyjne nie udzielają oficjalnego popar­ cia „żółtym kamizelkom”. transformację ekologiczną i potęguje niezadowolenie społeczne z podwyżek, które są odbierane jako zwyczajne pod­ noszenie poziomu danin na rzecz pań­ stwa. Urzędujący prezydent obiecywał w swej kampanii wyborczej reformę fiskalną, która miała doprowadzić do podwyższenia poziomu siły nabywczej Francuzów; tymczasem, jak pokazują wszystkie badania makro- i mikroeko­ nomiczne, siła nabywcza gospodarstw domowych we Francji systematycznie słabnie od dziesięciu lat. Zapowiadana szumnie reforma fis­ kalna Emmanuela Macrona okazała się politycznym i finansowym fiaskiem. We wrześniu i październiku ubiegłe­ go roku prezydent Francji i podległy mu rząd Edouarda Philippe’a posta­ nowili zlikwidować podatki lokalne. Tzw. abolicja podatkowa miała objąć w następnych miesiącach i latach ponad 80% Francuzów. Przeciwne tej reformie

francuskiej kolei, co doprowadziło do odmowy poparcia tego protestu przez większość Francuzów. Jaki będzie finał obecnej konfron­ tacji i kiedy może on nastąpić? Od­

Ponad 600 rannych i ofiary śmiertelne. Zamieszki w największych miastach francus­ kich. W Paryżu starcia manifestantów z rządowymi siłami porządkowymi. W departamencie zamorskim La Réunion kilkudniowe zamieszki i regularne walki protestujących z policjantami i żandarmami. Blokady stacji benzynowych i większości z francuskich rafinerii. Blokady kilkuset strategicznych obiektów nad Sekwaną.

Prezydent obiecywał w swej kampanii wyborczej reformę fiskalną, która miała doprowadzić do podwyższenia siły nabywczej Francuzów; tymcza­ sem siła nabywcza gospodarstw domowych we Francji systematycznie słabnie. jej departamentów zamorskich, różni się tym od poprzednich, iż występuje w niej element wspólny. Jest nim nie­ zgoda na systematyczne podwyżki cen źródeł energii oraz zapowiedzi konty­ nuacji tych podwyżek do roku 2022. Od początku roku ceny energii nad Sekwaną zwiększyły się o 25%, a ceny paliwa w sprzedaży dla konsumentów prywatnych i przedsiębiorstw osiąg­ nęły we Francji rekordowy poziom. Argumentem rządzących, który ma uzasadnić te podwyżki, jest koniecz­ ność wprowadzenia nad Sekwaną szyb­ kiej transformacji ekologicznej. Jednak francuskie media ustaliły, iż w roku bieżącym zaledwie 20% pobieranych przez rządzących danin na rzecz pań­ stwa z tytułu sprzedaży energii za­ sila tzw. transformację ekologiczną. W przyszłym roku zaś na ten cel bę­ dzie przeznaczone zaledwie 17% kwot z tych podatków, co osłabia przekaz rządzących o konieczności podwy­ żek cen paliwa i energii grzewczych w związku z wydatkami na francuską

deklarują, iż protestujący mają słusz­ ność, a ich postulaty są uzasadnione. Jednak centrale partyjne nie udzielają oficjalnego poparcia „żółtym kamizel­ kom” i ich działalności.

przyczyniły się do braku poparcia dla „żółtych kamizelek” ze strony innych francuskich organizacji o charakterze społecznym. Tylko branża transpor­ towa związku Force Ouvrière otwar­ cie poparła działalność Żółtych ka­ mizelek oraz apel tego ugrupowania o udział w manifestacjach i innych pro­ testach. Jednak już kilkadziesiąt minut po udzieleniu tego poparcia centrala Force Ouvrière stanowczo odcięła się od „żółtych kamizelek” i oświadczyła, iż poparcie ze strony branży transpor­ towej tego związku nastąpiło bez kon­ sultacji i bez zgody z centralą. W chwili obecnej opozycyjnym wobec rządzących nad Sekwaną ugru­ powaniom politycznym nie udaje się zagospodarować na swoją korzyść kon­ frontacji umownie nazywanej „ulicy” z Emmanuelem Macronem i podleg­ łym mu rządem. Poszczególni politycy czy liderzy ugrupowań opozycyjnych

Z

ostatnich badań opinii publicz­ nej wynika, iż w ostatnim tygo­ dniu listopada 78% responden­ tów popierało działalność „Les gilets jaunes”, a 66% było zdania, że protes­ ty należy kontynuować aż do skutku, co stanowi niewątpliwie duży atut te­ go ruchu. Jednak pytanie brzmi, jak długo „żółtym kamizelkom” uda się utrzymać wysokie poparcie społeczne w sytuacji, gdy ich działania i blokady znacząco utrudniają życie i codzienne funkcjonowanie tym, którzy nie pro­ testują. Zauważmy, iż strajk kolejarzy wiosną tego roku upadł dlatego, że zna­ cząco utrudniał życie użytkownikom R E K L A M A

powiedź na te pytania zależy od kilku czynników. Czy rządzący przyjmą nie­ przejednane stanowisko wobec protes­ tujących? Czy ruchowi żółtych kami­ zelek uda się utrzymać wewnętrzną spójność? Pytanie jest uzasadnione, albowiem powołany przeciwko pod­ wyżkom cen źródeł energii ruch spo­ łeczny przeradza się coraz bardziej w ruch oburzonych na sytuację spo­ łeczno-gospodarczą we Francji. Je­ śli „Les gilets jaunes” miałby stać się definitywnie ruchem oburzonych, to czy jego protesty o charakterze ogól­ nym nie uległyby stopniowemu upo­ litycznieniu, co odebrałoby mu część

i animatorów do organizacji protestów i strajków o charakterze branżowym, co spowodowałoby powtórkę sytuacji z zimy i wiosny tego roku, gdzie po­ szczególne grupy społeczne strajkowa­ ły i protestowały wyłącznie w swoich sprawach? Czy „żółtym kamizelkom” uda się wyłonić liderów, rzeczników prasowych i negocjatorów, bez których trudno zachować trwały charakter tego społecznego zjawiska? W końcu – czy rządzący mogą, z politycznego punktu widzenia, poz­ wolić sobie na to, aby zrezygnować z podwyżek cen źródeł energii? Wszak od początku swojej prezydentury

Emmanuel Macron stara się uzyskać na arenie międzynarodowej status lide­ ra w walce o klimat, ekologię i ochro­ nę środowiska, a Francja według jego myśli politycznej miałaby stać się świa­ towym liderem polityki ekologicznej z politycznymi i co za tym idzie, gos­ podarczymi skutkami takiego statusu. Odejście więc od podwyżek cen paliw (w tym ropy), co ma zachęcać użyt­ kowników samochodów z silnikiem diesla do rezygnacji z tych pojazdów i do kupna samochodów napędzanych elektrycznością, nie zostałoby pozytyw­ nie odebrane przez światową opinię publiczną oraz przywódców państw Unii Europejskiej i organizacji między­ narodowych, jako poczyniony przez Francję krok w tył. Zakładając scenariusz, iż rządzą­ cy nad Sekwaną postanowią wyco­ fać się z obecnych i planowanych na najbliższe miesiące i lata podwyżek cen źródeł energii – czy wystarczy to do zażegnania społecznego konfliktu w sytuacji, gdy protestujący i ich ruch nabierają coraz bardziej charakteru organizacji oburzonych na ogólną sy­ tuację społeczno-polityczną panującą we Francji? Jak wpłyną na protesty i liczebność ich uczestników pogar­ szające się wraz z nadchodząca zimą warunki pogodowe? Od odpowiedzi na te wszystkie pytania będzie zależał finał konfron­ tacji rządzących ze społeczeństwem francuskim; konfrontacji o charak­ terze masowym, niekiedy gwałtow­ nym – jednej z największych konfron­ tacji o charakterze społecznym, jakie miały miejsce we Francji w ostatnich 50 latach. K


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O18

8

T

o, co się wydarzyło po wypowiedzeniu tego zdania, z jednej strony wpłynęło znakomicie na stanowisko mocarstw zachodnich wobec granic polskich, po drugie dla samego Dmowskiego stworzyło okazję do wykazania się kunsztem dyplomatycznym i umiejętnościami argumentacji, które wykorzystał znakomicie. Ktoś kiedyś napisał, że gdyby ten mąż stanu w życiu nie zrobił wiele więcej, to za te kilka godzin, jakie nastąpiły po słowach Clemenceau, w każdym polskim mieście powinien był stanąć pomnik Dmowskiego, jedna ulica zaś powinna nosić jego imię. Tak się nie stało, a wynika to ze skomplikowanych realiów politycznych, które wywarły duży, pewnie za duży wpływ na nasze myślenie o historii najnowszej.

Stanowisko To, że to właśnie przywódca obozu narodowego reprezentował Polskę w Paryżu, było w miarę naturalne. W końcu już przed wojną stał on na stanowisku, iż Polacy winni stanąć w obozie antyniemieckim. Wywoływało to konkretne konotacje i nie wszystkim się podobało. Jednak układanka międzynarodowa na początku wieku XX była określona. W Europie powstał blok mocarstw kolonialnych, którego trzon stanowiły Anglia, Francja i Rosja. Przy czym ten ostatni kraj był w nieco lepszym położeniu niż dwa pierwsze: po kolonie nie musiał sięgać za morza, wystarczyło mu przekroczyć Ural i… zatrzymać się nad Pacyfikiem. Marsz Rosji w głąb Azji został powstrzymany z jednej strony przez Anglików, którzy nie wpuścili państwa carów nad Ocean Indyjski, z drugiej zaś przez nową, rodzącą się siłę, czyli Japonię, która nie chciała widzieć Rosjan na południe od Władywostoku ani ich wpływów politycznych w Chinach, na które sama miała ochotę. Czas imperiów, jaki nastał w Europie pod koniec XIX wieku, spowodował też pojawienie się frustratów, którzy chcieliby zmienić istniejący układ sił. Japonia dzięki temu, że w 1905 roku pokonała Rosję, nie oczekiwała od niej nic więcej, natomiast rozpędzające się, zjednoczone przez Prusy Niemcy nie zamierzały poprzestać na roli państwa środkowoeuropejskiego. Już kilka lat po pokonaniu Francji i zabraniu jej Alzacji i Lotaryngii sięgnęły po kolonie. Za wiele do wzięcia już nie było: nie najlepsze fragmenty Afryki, nieco wysp pacyficznych i strefa wpływów w Chinach. Z drugiej

R

oman Dmowski wpisał się w dzieło odbudowy Niepodległej w dwóch wymiarach. Pierwszy wymiar, dziś mniej zauważany, to jest prowadzenie długofalowej, czynnej polityki, której celem było unarodowienie wspólnoty tak, by warstwy ludowe stały się częścią tego wielkiego dziedzictwa, któremu na imię Polska – mimo iż nie posiadaliśmy wówczas własnego państwa. Co więcej, państwa imperialne, które nas pochłonęły 100 lat wcześniej, były zainteresowane, by warstwy ludowe depolonizować albo wręcz rusyfikować bądź germanizować. I taka była główna idea powstania Ligi Narodowej w 1893 roku – przeciwstawienie się tej rzeczywistości zewnętrznej, a jednocześnie unarodowienie mas. Jej głównym patronem, przywódcą, liderem i myślicielem był właśnie Roman Dmowski. Stworzył potężną strukturę organizacyjną. W 1905 roku liczyła ona około czterystu osób. Można powiedzieć, że zbierała polską elitę z trzech zaborów, ze wszystkich możliwych grup społecznych. Odnajdziemy tam kapłanów i ziemian, Wincentego Witosa i Wojciecha Korfantego, a więc ludzi, których słusznie kojarzymy z warstwą chłopską i robotniczą śląską. Odnajdziemy tam bardzo wielu inteligentów wielkomiejskich, takich, jakim mimo pochodzenia drobnoszlacheckiego i mieszczańskiego stał się sam Roman Dmowski, jak Jan Ludwik Popławski czy Zygmunt Balicki – to ta trójka najbardziej znana – i odnajdziemy tam też autorytet, z którego oni wyrastali, czyli Zygmunta Miłkowskiego, pułkownika powstania styczniowego. Powstanie bardzo mocno wpłynęło na Pokolenie Niepokornych – i jako pamięć o tragicznym wydarzeniu, i przekonanie, że celem działania publicznego musi być odzyskanie przez Polskę niepodległości. I to jest to długie trwanie, które wiąże się z dwoma podstawowymi terminami: wszechpolskość i wszechstanowość. Czyli nie ma trzech polityk polskich, tylko jest jedna, niepodległościowa, realizowana w trzech zaborach. I nie ma żadnej warstwy społecznej, która by mogła mieć wyższe racje swojego istnienia. Racją nadrzędną jest dobro narodu, czyli wspólnoty, która we wzajemnych relac­ jach między grupami społecznymi ma wytwarzać solidarność jako wartość podtrzymującą i tworzącą wspólnotę narodową. Z tym dorobkiem Dmowski wchodzi w I wojnę światową. Do tej wojny jako konfliktu międzynarodowego intelektualnie przygotowywał się co najmniej od 1905 roku.

STULECIE·NIEPODLEGŁOŚCI strony Niemcy widzieli szansę na ekspansję nie wymagającą podróży zamorskich. Podbój Niemiec przez Prusy, realizowany przez kilka dziesięcioleci, zwieńczyły dwa wielkie zwycięstwa militarne: wspomniane pokonanie Francji i kilka lat wcześniejsze zwycię-

Słowian bałkańskich, szybko orientujące się, ze względu na religię i pewne poczucie słowiańskiej wspólnoty, na Rosję. Z drugiej – państwa zachodnie myślące globalnie oraz Włochy, które bardziej udawały niż stanowiły realne imperium, ale co im szkodziło wyrwać Turkom

Te słowa miał skierować premier Francji Georges Clemenceau do Romana Dmowskiego w dniu 29 stycznia 1919 roku. Od tego zdarzenia mija więc właśnie 100 lat. Rzecz działa się w Paryżu w trakcie konferencji pokojowej mającej utworzyć ład międzynarodowy po I wojnie światowej.

– Panie Dmowski, ma pan głos! Piotr Sutowicz

stwo nad monarchią habsburską, które kończyło ogólnoniemieckie aspiracje tej ostatniej, a z upływem czasu ta dość przestarzała konstrukcja polityczna zeszła do roli gracza drugorzędnego. Fakt ten został wykorzystany przez nowego niemieckiego hegemona do stopniowej wasalizacji naddunajskiego sąsiada oraz wykorzystania go do dalszego rozszerzania wpływów. Przede wszystkim chodziło o dogorywające imperium otomańskie, na spadek po którym chętnych znalazło się więcej. Z jednej strony były to nowo powstające państwa

Libię i kilka Wysp Egejskich, tudzież zagarnąć to i owo w Afryce. Swoje własne interesy miała też Rosja, która, po pierwsze, jako uzurpatorski „Trzeci Rzym”, chciała panować nad Konstantynopolem i przez większość wieku XIX podejmowała próby w tym kierunku. Z drugiej jednak strony wyraźnie rysował się jej cel geopolityczny: „wydostanie się” z zamkniętego w kontynentalnych ramach państwa ku ciepłym morzom, konkretnie na Morze Śródziemne, a stamtąd… kto wie?

Wydarzenia rewolucji 1905 roku obnażyły pewną rzeczywistość polityczną, społeczną i międzynarodową. Efektem analizy tej rzeczywistości była książka, którą wydał ostatecznie w 1908 roku – Niemcy, Rosja i kwestia polska. Zawarł w niej trzy podstawowe myśli dotyczące kondycji międzynarodowej spra-

to nie jest kwestia jednego z „narodków” europejskich, tylko kwestia wielkiego narodu, od której będzie zależał los całego kontynentu. I rzeczywiście z taką perspektywą wchodzi Dmowski już w czas I wojny światowej – że kwestia polska będzie musiała stać się kwestią międzynarodową. Czyli ta polityka czyn-

Gdybyśmy potrafili dobrze sprzedać Romana Dmowskiego na zachodzie Europy, w stulecie traktatu wersalskiego, czyli w czerwcu 1919 roku, moglibyśmy pokazać Europie, że byli Polacy, którzy wskazywali możliwość takiego zabezpieczenia fundamentu pokoju europejskiego, żeby Europa nie stała się świadkiem i ofiarą takich tragedii jak spotkanie z dwoma totalitaryzmami i II wojna światowa.

Roman Dmowski, niepodległość i idea Międzymorza Jan Żaryn

wy polskiej. A przypomnijmy, że sprawy polskiej wówczas nie było. Ona była wewnętrzną sprawą trzech zaborców i żaden nie był zainteresowany, żeby ją uaktywniać i w ten sposób strzelać sobie w plecy. Dmowski uznał, że dojdzie do konfliktu zbrojnego między Niemcami a Austro-Węgrami z jednej strony a Rosją i państwami zachodnimi z drugiej. I że ten konflikt siłą rzeczy uruchomi sprawę polską jako jedną z najważniejszych. W rozmowie w salonie angielskim w 1917 roku na pytanie jednego z angielskich profesorów „Dlaczego sprawa takiego narodku tworzy taki szum?” Dmowski odpowie, że

na wraz z wielkim dorobkiem 900-letniego istnienia I Rzeczypospolitej w polskiej pamięci wytworzy takie zjawisko w przestrzeni międzynarodowej, że nie da się tego zatrzeć. Także zaborcy będą musieli się do faktu istnienia narodu polskiego odnieść w momencie, kiedy wybuchnie wojna. To był pierwszy, kanoniczny punkt zawarty w jego książce. Drugi jest taki, że Niemcy są groźniejsi cywilizacyjnie i kulturowo, zagrażają naszej niepodległości bardziej niż Rosjanie, którzy są słabsi cywilizacyjnie. A w związku z tym trzeci postulat: że pierwszym etapem, na który powinniśmy się przygotować, jest

Symbolem niemieckich działań na Bałkanach i Bliskim Wschodzie była budowa słynnej kolei Berlin–Bagdad, której nigdy na całej linii nie zrealizowano. Bez wątpienia byłby to początek ekspansji ekonomicznej, która wyprowadziłaby Niemcy nad Zatokę Perską, a potem pewnie może do brytyjskich Indii, o czym marzyli najśmielsi wizjonerzy gospodarki wielkiego obszaru z Cesarstwem Niemieckim jako niezaprzeczalnym suwerenem. Na pozór rozkład interesów przypominał nieco kocioł, którego symbolem był Półwysep Bałkański, niemniej cele stron były wyraźne i wszystkim udawało się zdefiniować zarówno wrogów, jak i przyjaciół. Wydawałoby się, że sprawy te były zupełnie niezwiązane z Polską i naszymi problemami narodowymi. To, że był to jedynie pozór, właśnie Roman Dmowski wiedział już od dawna. O tym, że wybuchnie wojna i że sprawa polska może w niej odegrać niejaką rolę, pisał w roku 1908 w książce Niemcy, Rosja i kwestia polska. Już wówczas stał na jasnym, antyniemieckim stanowisku.

Być może brzmi to nieco absurdalnie, ale Dmowski chciał użyć Rosji i jej zachodnich sojuszników do zniszczenia Niemiec. We Francji istniały wówczas koncepcje całkowitej likwidacji państwowości niemieckiej. W dużym stopniu wynikały one z frustracji powstałej po klęsce wojennej Napoleona III, ale były. Oczywiście Dmowski nie był człowiekiem naiwnym. Zdawał sobie sprawę z tego, że Rosja nie po to pokona Niemcy, by odbudować Polskę, niemniej sądził, że zjednoczenie wszystkich Polaków w ramach jednego organizmu państwowego, i to takiego, co do którego europejskiej przyszłości żywił sceptycyzm, nie pozostanie bez wpływu na

Polityka to polityka Wbrew wielu dzisiejszym opiniom publicys­ tycznym, Dmowski nie był prorosyjski. Rosji nie lubił, nie był też panslawistą; z kolei Niemców podziwiał. Bywa nawet oskarżany, raczej na wyrost, że chciał przekształcić mentalnie naród polski na wzór niemiecki. Jednak w pisanych na początku XX wieku Myślach nowo­ czesnego Polaka można wyczytać coś innego. Po prostu chciał z Polaków zrobić jeden naród, który określi swą wspólnotę celów. Wzorce do tego czerpał gdzie się dało, a oczywiste jest, że najlepiej sięgnąć po nie do tych, którzy odnoszą największe sukcesy. Dla niego były to wówczas Niemcy właśnie i Anglosasi. To, że za punkt wyjścia Dmowski uznał własny punkt widzenia, to rzecz w miarę naturalna. Według przywódcy Narodowej Demokracji Niemcy stanowili zagrożenie dla bytu narodowego Polaków, a Rosja nie. Nie był on pod tym względem specjalnie nowatorski, jeden z jego współpracowników i chyba mistrzów, Jan Ludwik Popławski, znaczą część swej publicystyki poświęcił stratom narodowym narodu polskiego pozostającego pod panowaniem niemieckim. Świadomość tego, że polskość sięgała znacznie dalej na zachód niż w końcu wieku XIX, powoli dochodziła do polskiego społeczeństwa i w jego mentalności zaczynała odgrywać coraz większą rolę.

zjednoczenie ziem polskich pod berłem carskim. To zjednoczenie będzie początkiem odzyskiwania niepodległości. Potem, gdy wybuchnie wojna, Dmowski będzie błyskawicznie reagować na pojawianie się nowych zmiennych, związanych z przebiegiem działań wojennych. Jego przygotowanie intelektualne pozwoli mu rozumieć tę rzeczywistość w sposób może nie idealny, ale na pewno wyjątkowo celny. Dlatego też stanie się przywódcą całej orientacji, którą można nazwać orientacją prorosyjską, proentencką. Orientacją związaną z następującym zdaniem fundamentalnym: żeby Polska odzyskała niepodległość, miała dostęp do morza, Wielkopolskę, Śląsk – a to wszystko jest synonimem suwerenności – Niemcy muszą wojnę przegrać. I to było kanoniczne zdanie, które prowadziło go przez meandry lat 1914–17. Już w 1917 roku było wiadomo, że jego koncepcja wygrała. Przyjęta przez Dmowskiego w książce z 1908 roku analiza wywołała daleko idące sprzeciwy samych zwolenników narodowej demokracji, Ligi Narodowej. W naszej tradycji XIX-wiecznej ewidentnie istniał najwyższy wróg – Rosja. Przeciwko niemu występowali insurekcjoniści z pokolenia na pokolenie, a także ci, którzy razem z Dmowskim konspirowali w Lidze Narodowej. I teraz on nagle ujawnia plan, w którym trzeba zapomnieć o niechęci do Rosji po to, żeby Polska odzyskała niepodległość. Było to trudne, zwłaszcza dla nosicieli tradycji insurekcyjnych, którzy byli związani przede wszystkim z nurtem PPS-owskim. Mam na myśli oczywiście Józefa Piłsudskiego, ale także np. konserwatystów galicyjskich, przyzwyczajonych, że to zabór austriacki wypracował najlepsze warunki życia dla Polski i Polaków. Tu elita urzędnicza, elita oświatowa i uniwersytecka, czyli inteligencja polska, jest i może się kształcić dzięki autonomii. To jest ten naturalny – zdaniem przede wszystkim konserwatystów galicyjskich – przyczółek, z którego wyrośnie przyszła Polska. Zatem trzeba iść z Austrią. I jedni, i drudzy, jak się okazało, nie rozumieli kwestii zasadniczej. Mianowicie zwolennicy projektów austriackich zupełnie nie zrozumieli niczego z geopolityki. To znaczy tego, że Austria nie jest w ogóle suwerenną stroną tego konfliktu, tylko służy projektowi Mitteleuropy dyktowanemu przez Niemców. Ten projekt wygrał w Europie Środkowo-Wschodniej w pewnym momencie wojny. W lutym i marcu 1918 roku, gdy Niemcy podyktowali Rosji bolszewickiej pokój brzeski i ujawnili swoje plany,

Austro-Węgry w tych planach nie istniały jako podmiot o statusie mocarstwa. Jedynym mocarstwem gospodarczym, wszechświatowym, które miało funkcjonować na bazie istnienia Mitteleuropy, były Niemcy. Europa Środkowa była Niemcom potrzebna do tego, by mieć bezpośredni kontakt z Turcją, a przez Turcję jako swojego sojusznika – z całą sferą kolonialną, gdzie starali się rywalizować z Francją i Anglią. A zatem tutaj podmiot był jeden: Niemcy. Niepodległościowa strona proaustriacka bardzo długo nie rozumiała, że wobec tych planów niemieckich zwycięstwo Niemiec przyniesie Polakom jedynie złudę niepodległości. Najszybciej zorientował się w tym Józef Piłsudski, który w 1917 roku postanowił zbuntować wojsko, by nie składało przysięgi. Ze współpracownika strony niemiecko-austriackiej stał się ofiarą niemieckiego reżimu imperialnego i został uwięziony, co stało się dla niego osobiście i dla jego formacji niewątpliwym plusem. Jako ostatni zbuntuje się generał Józef Haller, który w 1918 roku, na wieść o traktatach brzeskich, wyprowadzi swoją brygadę, choć niezbyt szczęśliwie, ze szczęk austriacko-niemieckich, z próbą przejścia na drugą stronę frontu, czyli po stronie rosyjskiej. Jemu samemu udało się ocalić z tego niełatwego zadania i przenieść przez Murmańsk aż do Francji, żeby tam stanąć na czele Błękitnej Armii i zostać dowódcą z ramienia Komitetu Narodowego Polskiego, któremu przewodził prezes Roman Dmowski. Frakcja prorosyjska, czyli właśnie orientacja Romana Dmowskiego, nie rozumiała, bo chyba nie mogła, że sprawy aż tak pozytywnie się potoczą z punktu widzenia ich orientacji. Dmowski w 1914 r. zakładał, że Rosja w łączności z Anglią i Francją zwycięży i że ziemie polskie zostaną zjednoczone pod berłem carskim. Czyli pod berłem państwa, które jako zwycięskie – podobnie jak Niemcy, gdyby zwyciężyły – nie będzie zainteresowane


GRUDZIEŃ 2O18 · KURIER WNET

9

STULECIE·NIEPODLEGŁOŚCI dalsze losy ziem polskich. Sądził, że Polakom uda się uzyskać autonomię, a kto wie, z czasem może nawet niepodległość. Obserwował wew­nętrzny kryzys państwa carów, owocujący częściowymi reformami. Zdawał sobie sprawę z tego, że Rosja jest dosyć słaba, był świadkiem konfliktu rosyjsko-japońskiego, przebywając – zresztą z Piłsudskim – w Tokio. Tu powziął przekonanie, że potęga japońska jest u początku drogi, a nawet zadzierzgnął przyjaźnie polityczne, które przetrwały do jego śmierci. Tu też obaj panowie starli się z całą mocą chyba po raz pierwszy. W Japonii zaczął się jeden z większych XX-wiecznych sporów o Polskę.

Całkowicie zgodnie z oczekiwaniami Dmowskiego, państwa centralne przegrały wojnę, a przede wszystkim zostały pokonane Niemcy, na czym polskiemu politykowi zależało najbardziej. Jedno na pewno przerosło oczekiwania Dmowskiego – skala słabości Rosji oraz jej podatność na importowaną przez wrogi wywiad rewolucję, która jeszcze w trakcie wojny doszczętnie zniszczyła to państwo. Katastrofa państwa rosyjskiego była jednak czynnikiem sprzyjającym polityce polskiego męża stanu i jego pozycji na Zachodzie jako człowieka reprezentującego naród znajdujący się w obozie państw zachodnich. Nie bez trudności, ale udało się pozyskać przywódców ententy dla sprawy polskiej i przezwyciężyć wysuwane przez nich zastrzeżenia w tej kwestii. Wszystko inne z polskiego punktu widzenia mogło wydawać się drugorzędne. Nie zmienia to faktu, że dla europejskich mocarstw Polska miała znaczenie o tyle, o ile stanowiła jakąś część ich wizji nowego świata.

go, że zostanie poproszony o zabranie głosu. Clemenceau podpowiedział jednak natychmiast: „Niech pan mówi o kwestii polskiej”. A prezydent Wilson, który dwa lata wcześniej

Granice

umieścił sprawę polską w celach wojennych Stanów Zjednoczonych, dodał: „Postanowiliśmy poprosić pana Dmowskiego, ażeby nam przedstawił obecne położenie Polski i wskazał, w czym jej możemy pomóc”. Nie wiadomo, czy dziś jakikolwiek polityk byłby w stanie mówić bez przygotowania do audytorium złożonego z przywódców mocarstw świata. Roman Dmowski wyzwanie podjął i zaczęło się pięć godzin chyba najważniejszych w jego życiu – tyle bowiem zajął mu referat, który, co trzeba podkreślić, na bieżąco sam tłumaczył na angielski i francuski. Mowa Dmowskiego zrobiła na zebranych kolosalne wrażenie. Słowa, które padły wówczas, stały się dla konferencji pokojowej materiałem wyjściowym dla negocjowania przyszłych granic Polski. Mówca wykorzystał fakt, że w gruzach leżały dwa państwa zaborcze, zaś trzecie, czyli Niemcy, mimo przetrwania wojny nie były uczestnikiem rozmów paryskich. Premier Clemencau życzył Niemcom jak najgorzej, stając się sojusznikiem kwestii polskiej; jedynie w kwestii przebiegu granicy Polski z Czechami wspierał tych ostatnich. Dmowski nie brał postulatów „z kapelusza” – argumenty swoje wspierał danymi statystycznymi i geopolitycznymi. Wiemy, że chciał Polski „dla Polaków”, nie widział kraju jako federacji różnych narodów i dlatego postulował, by w jej granicach znalazły się te ziemie, na których żywioł polski dominował. Co do pozostałych obszarów,

Reprezentowanie Polski w Paryżu przez przywódcę Narodowej Demokracji było dla polskiej sprawy państwowej niezwykle korzystne. Przede wszystkim nikt nie mógł go oskarżyć o to, że kiedykolwiek opowiedział się po stronie państw centralnych. Po drugie, jako zimny

O tym, że wybuchnie woj­ na i że sprawa polska może w niej odegrać niejaką rolę, pisał w 1908 r. w książce Niemcy, Rosja i kwestia polska. Już wówczas stał na jasnym, antyniemieckim stanowisku. geopolityk i człowiek europejskiego formatu dowiódł, że jest w stanie przedstawić polskie racje w wielkim stylu. Udzielenie na paryskiej konferencji głosu Dmowskiemu przez francuskiego premiera wywołało u przedstawiciela Polski konsternację. Wspominał później, iż propozycja ta była dla niego zaskoczeniem. Nie uprzedzono

oddaniem zakresu swojej suwerenności ani terytoriów, które do niej należały. A zatem można było liczyć na zjednoczenie ziem polskich, ale na pewno nie zdobycie suwerenności. To nie było do przewidzenia w 1914 roku. W momencie, kiedy w 1915 roku Rosja zaczyna bardzo wyraźnie przegrywać, wojska austriackie i przede wszystkim niemieckie wchodzą na terytorium Królestwa Polskiego i zajmują Warszawę, potem następne ziemie na wschodzie. Rosja carska ma coraz większe problemy wewnętrzne, które owocują wybuchem dwóch kolejnych rewolucji 1917 roku. Tego zjawiska, jako nadzwyczaj pożądanego, nikt 1914 roku przewidzieć nie mógł; Dmowski oczywiście też. Natomiast w 1915 roku, kiedy ruszyła ta lawina, działacze jego orientacji w Petersburgu natychmiast, w ciągu miesiąca podejmują decyzję o wyjeździe na Zachód. Już jesienią 1915 roku Dmowski objeżdża wszystkie najważniejsze miejsca, także polskie, jak Vevey Sienkiewicza i Morges Paderewskiego; jedzie do Lozanny do Erazma Piltza. Dojeżdża oczywiście wcześniej do Londynu, do Paryża, żeby zorientować się, jak te państwa, sojusznicze wobec Rosji, można by zaktywizować na rzecz sprawy polskiej. Już na początku 1916 roku składa memoriał, w którym stawia sprawę niepodległości Polski jako warunek sine qua non pokoju powojennego. Zostaje bardzo szybko sprowadzony na ziemię, ponieważ protest ambasad rosyjskich jest jednoznaczny – sprawa polska jest wewnętrzną sprawą rosyjską. Francja i Anglia, jeśli chcą honorować swojego sojusznika, muszą sprawę polską traktować wyłącznie w taki sposób. To jest oczywiście czytelny szantaż Rosji, która będzie Francję i Anglię szantażowała ewentualnością podpisania separatystycznego pokoju z Niemcami, czyli ze stroną, która zdaniem Dmowskiego musi przegrać.

Tak rozumiana geopolityka prowadzi Dmowskiego do bardzo ścisłego sojuszu z Ignacym Janem Paderewskim, który stał się członkiem Komitetu Narodowego Polskiego i w imieniu tego środowiska, ze względu na swoją wyjątkową pozycję w Stanach Zjednoczonych, rozpoczął politykę propolską na tamtym terenie. Stany Zjednoczone były miejscem bardzo ostrych walk dyplomatycznych między stronami europejskiego konfliktu. Miały pozycję neutralną, ale Paderewski i Dmowski bardzo szybko odkryli, że administracja prezydenta Thomasa Woodrowa Wilsona chciała zachęcić własne społeczeństwo i środowiska biznesowe do tego, żeby Stany Zjednoczone włączyły się do wojny. Jednak w demokratycznym porządku amerykańskim trzeba społeczeństwo do tego przekonać. Wilson przekonał Kongres amerykański w słynnej mowie ze stycznia 1917 roku. Fragment przemówienia Wilsona był oparty na notatce Ignacego Jana Paderewskiego, który wprowadził sprawę polską do tego przemówienia. Stany Zjednoczone weszły do wojny wiosną 1917 roku. Równocześnie po rewolucji rosyjskiej Rząd Tymczasowy uznał prawo do samostanowienia Polaków. W aspiracjach późniejszej białej Rosji ta suwerenność Polska

Nie ma trzech polityk polskich, tylko jest jedna, niepodległościowa, reali­ zowana w trzech zaborach. I nie ma żadnej warstwy społecznej, która by mogła mieć wyższe racje swojego istnienia. Racją nadrzędną jest dobro narodu. miała być ograniczona do przymusowej przyjaźni z Rosją, ale rosyjski rząd rewolucji lutowej poszedł dalej niż carska Rosja. Sprawa Polska stała się umiędzynarodowienia także dzięki Niemcom, po akcie 5 listopada 1916 roku. W perspektywie projektu Dmowskiego i Paderewskiego sytuacja wyglądała w tym momencie tak, że Francja i Wielka Brytania nie były poddane już tylko szantażowi

Nie wiadomo, czy dziś jakiś polityk byłby w stanie mówić bez przygotowania do audytorium złożonego z przywódców mocarstw świata. Roman Dmowski wyzwanie podjął i zaczęło się pięć godzin chyba naj­ ważniejszych w jego życiu.

rosyjskiemu, zresztą coraz słabszemu, ponieważ Rosja mogła im coraz mniej zaproponować. Miały nowego sojusznika – Stany Zjednoczone, które wprowadzały tzw. 14-punktowy plan Wilsona, gdzie w 13. punkcie sprawa polska jest zapisana jako cel wojny: odzyskanie przez Polskę niepodległości z wolnym dostępem do morza. To już nie był wybór strony rosyjskiej czy polskiej. Bo oczywiście Polacy nie mieli do zaproponowania nic, co by przyspieszyło zwycięstwo Francji i Anglii. Ale Stany Zjednoczone miały do zaproponowania wszystko. Polityka Dmowskiego i Paderewskiego oparcia się o Francję i Anglię, a jednocześnie wyzwolenia w Stanach Zjednoczonych pragnienia stworzenia sprawiedliwego pokoju na terenie Europy, zaowocowała także pewnym fenomenem – powołaniem Armii Polskiej, czyli Błękitnej Armii, przez prezydenta Francji w czerwcu 1917 roku, przez państwo francuskie, pod dowództwem francuskim. Główną stroną, z którą państwo francuskie negocjowało powołanie tejże armii, była rewolucyjna Rosja – żeby armia ta nie stała się powodem konfliktu dzielącego Anglię i Francję z Rosją. Polityka Dmowskiego polegała na tym, żeby wykorzystać Paderewskiego, jego pozycję w Stanach Zjednoczonych, żeby do tej armii zaczęli napływać ochotnicy z Ameryki Północnej. To fenomen, że prezydent państwa biorącego udział w wojnie godzi się na to, żeby jego obywatele weszli do armii, która nie będzie podlegała temu państwu. Nie było świecie innego dyplomaty, któremu się udało czegoś takiego dokonać. Na dodatek dyplomaty państwa, którego nie ma. Jest to oczywiście olbrzymia zasługa Paderewskiego, ale także cierpliwości negocjacyjnej Dmowskiego, od sierpnia 1917 roku prezesa Komitetu Narodowego Polskiego. Dmowski krok po kroku zdobywał przyczółki, co polegało np. na tym, że on się obraził, że armia powołana przez Francję nie znalazła się od razu pod polskim dowództwem; nie na to, że nie będzie początkowo podlegała Komitetowi Narodowemu Polskiemu. On się cieszył, że Francja uznała Komitet Narodowy Polski jako oficjalną reprezentację przyszłego państwa polskiego. Następnym krokiem miało być, żeby ta armia polska powstająca u boku armii francuskiej stawała się coraz bardziej podległa Komitetowi Narodowemu Polskiemu. Stany Zjednoczone i Francja musiały się dogadać, bo tworzyły de facto układ poz­ walający na zasilanie Błękitnej Armii przez

rezygnował z roszczeń terytorialnych, mimo że zdawał sobie sprawę, że oznacza to pozostawienie rodaków poza granicami państwa polskiego. Tam, gdzie geopolityka i potrzeby gospodarcze tego wymagały, Dmowski odstępował od swego narodowościowego aksjomatu. Tak było np. w wypadku tzw. Litwy Kowieńskiej, którą widział jako autonomiczną część Polski, czy Gdańska – w jego wizji integralnej części Rzeczypospolitej. Chciał także skończyć z niemiecką wyspą – Prusami, postulując ich podział między Polskę i Autonomię Litewską oraz utworzenie niewielkiej Enklawy Królewieckiej, pozostającej pod polską kont­rolą. Na wschodzie skonstruował w oparciu o statystyki linię graniczną nazywaną po dziś dzień „linią Dmowskiego”, która biegła około 100–150 kilometrów na wschód od późniejszej granicy ustanowionej traktatem ryskim. Na zachodzie żądał większości Opolszczyzny, Wielkopolski oraz szerszego niż wynegocjowany w rzeczywistości dostępu do Bałtyku. Po polskiej stronie miał się także znaleźć Śląsk Cieszyński, Spisz i Orawa. Widział więc Dmowski Polskę wielką i silną, taką, która byłaby w stanie oprzeć swą gospodarkę na posiadanych zasobach. Odepchnęłaby ona swych największych wrogów tak daleko na wschód i zachód, jak byłoby to absolutnie niezbędne dla jej bezpieczeństwa. Wreszcie – stałaby się najsilniejszym elementem układu środkowoeuropejskiego, stanowiącym gwarancję pokoju w tej części Europy.

Rezultat Niektóre postulaty paryskie udało się zrealizować, większość jednak doczekała się wykonania w znacznym stopniu ułomnego. Sam Dmowski oskarżał o sabotowanie swych dyplomatycznych wysiłków premiera Wielkiej Brytanii Davida Lloyda George’a, który w owym spotkaniu 29 stycznia akurat nie uczestniczył. Według Dmowskiego miał on działać na zlecenie światowych środowisk żydowskich. Pewnie sprawa była bardziej skomplikowana – nie wszyscy chcieli nadmiernego osłabienia Niemiec. Być może brytyjski premier „martwił się” o reparacje, których od nich oczekiwano. Tak czy siak, na Górnym Śląsku zarządzono referenda, których wyniki trzeba było „weryfikować” powstaniami. Gdańsk został ustanowiony Wolnym Miastem pod polską kontrolą, która wszakże z czasem okazywała się coraz

ochotników ze Stanów Zjednoczonych. Kiedy armia ta liczyła ponad 50 tysięcy żołnierzy i oficerów, na dodatek wyposażonych w najlepsze uzbrojenie ówczesnego świata, czyli uzbrojenie francuskie (broń, artylerię i lotnictwo), dopiero w tym momencie – jak pisze Dmowski w swojej pracy, w najlepszym momencie – generał Haller znalazł się na terenie Francji. U boku Romana Dmowskiego nie było

Żeby Polska odzyskała nie­ podległość, miała dostęp do morza, Wielkopolskę, Śląsk – Niemcy muszą wojnę przegrać. I to było kanoniczne zdanie, które prowadziło Dmowskiego przez meandry lat 1914–17. innego dowódcy o takim doświadczeniu, któremu można było tę armię przekazać. Kiedy Haller się zgłosił, natychmiast został przyjęty do Komitetu Narodowego Polskiego i przez Romana Dmowskiego mianowany generałem i naczelnym wodzem wojsk polskich. Francja przekazała mu wojsko istniejące już od ponad roku, niektóre formacje już walczące i w stu procentach gotowe do oddania stronie polskiej. To są dwa fenomeny polityki Dmowskiego – wykorzystanie potencjału USA i utworzenie polskiej armii, która w 1919 r. trafiła do Polski i stała się jednym z najważniejszych składników jednoczącego się wojska polskiego, dzięki któremu wygraliśmy wojnę 1920 roku. I trzecia bardzo ważna zasługa polityki Dmowskiego: nie tylko znał świetnie języki francuski i angielski, co pozwalało mu na przebywanie w salonach politycznych elity angielskiej i francuskiej, ale także rozumiał geopolitykę, czego najmocniejszym dowodem jest jego memoriał z lipca 1917 roku. Ten memoriał, dotyczący uporządkowania Europy Środkowo-Wschodniej, jest odpowiedzią Dmowskiego dla Francji i Wielkiej Brytanii na politykę niemiecką. Co zrobić, żeby nie tylko nie doprowadzić do utworzenia Mitteleuropy w wersji niemieckiej, czyli w wersji pokoju brzeskiego – o którym on jeszcze wiedzieć nie mógł, bo pokój brzeski nastąpił kilka miesięcy

bardziej iluzoryczna. Prusy pozos­tały w Niemczech, oddzielone od nich polskim „korytarzem”, którego skutki polityczne i propagandowe znamy z późniejszej historii. Wyodrębniona po I wojnie światowej jako państwo Litwa trwała w konflikcie z Polską przez całe XX-lecie. Polskie granice na wschodzie wyznaczyła wojna z bolszewikami, negocjacje i dosyć dziwne przesłanki polityczne. Wreszcie znaczną część Śląska Cieszyńskiego Czesi wzięli sobie sami, zajmując go zbrojnie w momencie, gdy Polska nie była w stanie się bronić. Zresztą kilkanaście lat później Polacy wykonali taki sam ruch, odzyskując ten obszar, aż wreszcie jednych i drugich „pogodził” Hitler, włączając sporny teren w granice Trzeciej Rzeszy. Tym niemniej Polska, jaka wyłoniła się po wszystkich wydarzeniach pierwszych lat niepodległości, była mniej więcej Polską Dmowskiego, punktem oparcia, ale i być może punktem wyjścia na przyszłość. Przyniosła ona jednak rzeczy nowe i straszne, których ów poli-

Mowa Dmowskiego zrobiła na zebranych kolosalne wrażenie. Słowa, które padły wówczas, stały się dla konferencji pokojowej materiałem wyjściowym dla negocjowania przyszłych granic Polski. tyk nie przewidział. Na szczęście dla niego nie doczekał ich – umarł 80 lat temu, 2 stycznia 1939 roku. Jego pogrzeb stał się największą społeczną manifestacją w II RP. W związku ze stuleciem odzyskania przez Polskę niepodległości prezydent Andrzej Duda odznaczył Romana Dmowskiego, obok 24 innych osób, w tym Zofii Kossak, o której pisałem w poprzednim numerze „Kuriera WNET”, Orderem Orła Białego. Mimo wszystkich sporów historycznych, które toczyły się, toczą i będą się toczyć wokół Romana Dmowskiego, z pewnością zasłużył on na to, by pamiętać o nim jako tym, który kwestii odzyskania niepodległości poświecił znakomitą część swego życia. K

później – ale w to miejsce wprowadzić zjawis­ ko Międzymorza, które dzisiaj jest nam też bliskie i znajome, między Bałtykiem a Morzem Czarnym i Adriatykiem. Międzymorze ustanowiłoby sojusz gospodarczy między Europą Środkową a dwiema potęgami: Anglią i Francją, jako przeciwwaga trzeciej potęgi europejskiej, jaką pozostaną po wojnie nawet ograniczone terytorialnie Niemcy. Ten memoriał dał również impuls polityce francuskiej lat następnych, aż do 1921 roku, czyli do podpisania z Polską umowy wojskowej i politycznej. Wielka Polska miała być gwarantem uporządkowania Europy Środkowo-Wschodniej, gwarantem jedności wartości z Francją i Anglią, czyli wartości demokratycznych, które podzielały także Stany Zjednoczone; a jednocześnie silna Polska była ważnym elementem suwerenności państw Europy Środkowej, nie zdominowanych ani przez Rosję, ani przez Niemcy. Dzięki temu, że Gdańsk i Triest według planów Dmowskiego pozostały w rękach narodów Europy Środkowej, mieliśmy dwa okna na świat gospodarczy, przez Morze Bałtyckie i Morze Śródziemne, które dały Francji, Anglii i nam także możliwość komunikowania się ekonomicznego jako przeciwwaga sojuszu niemiecko-tureckiego, dalej stanowiącego dla Francji i Wielkiej Brytanii przeszkodę w panowaniu. I w tym się mieściła też zasada równowagi. Dmowski podkreślał, że zachowanie równowagi spowoduje, że żadna ze stron nie będzie zainteresowana burzeniem ładu europejskiego. Dmowski nie został na Zachodzie do końca wysłuchany. Gdybyśmy go potrafili dzisiaj dob­rze sprzedać na zachodzie Europy, w stulecie traktatu wersalskiego, czyli w czerwcu 1919 roku, moglibyśmy pokazać Europie, że byli Polacy, którzy wskazywali możliwość takiego zabezpieczenia fundamentu pokoju europejskiego, żeby Europa nie stała się świadkiem i ofiarą takich tragedii jak spotkanie z dwoma totalitaryzmami i II wojna światowa. I że warto w związku z tym, także stulecie traktatu wersalskiego, by państwa europejskie Zachodu, które traktują Europę Środkową przedmiotowo, zrozumiały, że jesteśmy jednym kontynentem, który powinien budować równowagę właśnie w duchu memoriału Romana Dmowskiego, oczywiście przy wszystkich różnicach, jakie dzisiaj istnieją na terenie Unii Europejskiej. Te różnice nie są aż takie wielkie, bo nadal problemem, który najmocniej nas dotyka, jest dominacja Niemiec nad Unią Europejską. K Opr. Luiza Komorowska, Antoni Opaliński


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O18

10

M

ieszkanie nie jest tylko towarem, któ­ ry zainteresowana osoba może i powin­ na nabyć na rynku, a którego nabycie jest prywatną spra­ wą każdego obywatela. Mieszkanie jest dobrem tak ważnym dla losów narodu i państwa, że władze państwowe zarów­ no rządowe, jak i samorządowe mają prawny obowiązek prowadzenia poli­ tyki umożliwiającej posiadanie przez każdą rodzinę samodzielnego miesz­ kania. Obowiązek ten wynika z prawa wewnętrznego i ze zobowiązań mię­ dzynarodowych. Głośny obecnie program określany mianem „Mieszkanie Plus” przedstawia­ ny jest jako jeden z najważniejszych pro­ jektów rządowych. To ten program ma rozwiązać nabrzmiały w Polsce problem mieszkaniowy. Zdziwienie musi jed­ nak budzić fakt, że program ten został przyjęty w trybie, w jakim nie był przyj­ mowany żaden program o tak wielkiej doniosłości. Został wdrożony niejako pokątnie – nie tylko bez żadnego planu, ale również bez żadnych konsultacji ze środowiskami profesjonalnie zajmujący­ mi się budownictwem mieszkaniowym i z pominięciem całego dorobku wy­ pracowanego przez nie w ubiegłych la­ tach. Aczkolwiek sam premier podkreśla znaczenie dostępności do mieszkania, zwłaszcza dla młodego pokolenia, przy­ jęte rozwiązanie ignoruje całą historię dotychczasowych starań o rozwiązanie problemu mieszkaniowego, abstrahu­ je od wiedzy i doświadczeń zgroma­ dzonych w ubiegłych latach. W istocie sprowadza się do powołania działającej na zasadach komercyjnych (dla zysku) zupełnie nowej spółki BGK Nierucho­ mości SA – bez żadnych doświadczeń, zaplecza naukowego, badawczego i in­ żynierskiego – i powierzenia jej ogrom­ nego majątku w celu rozwiązania prob­ lemu braku mieszkań w Polsce, który szacuje się obecnie na 3 mln. Co więcej, przy realizacji programu „Mieszkanie Plus” nie ma żadnej kontroli społecznej nad racjonalnością i celowością podej­ mowanych przedsięwzięć budowlanych. Środowiska zawodowe, instytucje takie jak Habitat for Humanity, spółdzielczość mieszkaniowa, Kongres Budownictwa, stowarzyszenia naukowo-techniczne skupione w NOT – wszystkie te instytu­ cje zostały całkowicie zignorowane przy tworzeniu programu „Mieszkanie Plus”. Nowo wykreowaną, nieznaną spółkę obdarzono i pieniędzmi, i prawem do realizowania najważniejszego progra­ mu narodowego, jakim jest Narodowy Program Budownictwa Mieszkaniowe­ go. Tym samym twórcy tego programu dali dowód braku wiedzy o znaczeniu mieszkania w życiu człowieka. Przypo­ mina o tym motto tego tekstu.

Raport o naprawie budownictwa mieszkaniowego

Znaczenie dostępności mieszkania i sa­ mego budownictwa mieszkaniowego znalazło swój wyraz w Porozumieniu Gdańskim, którym 31 sierpnia 1980 r. zakończył się strajk w Stoczni Gdań­ skiej i który dał początek Solidarności – 19. postulat gdański brzmiał „Skrócić czas oczekiwania na mieszkanie”. Spra­ wa dostępu do mieszkania była wów­ czas w odczuciu społecznym paląca. W drugiej połowie lat 70. budownictwo uspołecznione i indywidualne odda­ wały łącznie ponad 250 tys. mieszkań rocznie, lecz mimo to stale mniej niż liczba zawieranych nowych małżeństw, która w tym samym okresie kształto­ wała się na poziomie około 330 tys. rocznie. Realizowane wówczas budow­ nictwo uspołecznione prawie w całości było budownictwem spółdzielczym, lecz średni czas oczekiwania na miesz­ kanie spółdzielcze w roku 1980 prze­ kroczył już 10 lat, co uniemożliwiało rozsądne planowanie życia oczekują­ cym i rzutowało na procesy demogra­ ficzne. Szereg spółdzielni mieszkanio­ wych przestało w ogóle przyjmować nowych członków. Deficyt mieszkań (różnica między liczbą gospodarstw

SZKLANE·DOMY? domowych a liczbą mieszkań stale za­ mieszkanych) stale narastał i w roku 1978 osiągnął liczbę 1,622 mln. Budowlane środowisko naukowo­ -inżynierskie czuło się zobowiązane do wskazania sposobu, w jaki sposób można i należy ten 19. postulat zreali­ zować. W atmosferze tamtych dni by­ ło naturalne pojawienie się inicjatywy społecznej dla opracowania raportu przedstawiającego sposób realizacji te­ go postulatu. Kilkudziesięcioosobowy interdyscyplinarny zespół, obejmujący

władze centralne–ministerstwo–zjed­ noczenia–przedsiębiorstwa–mieszkań­ cy. Władze decydowały o tym, jak spo­ łeczeństwo ma mieszkać. W łańcuchu tym nie było żadnej możliwości wpły­ wania przez przyszłych mieszkańców na przedsiębiorstwa, które budowały dla nich mieszkania. W okresie komunistycznym inge­ rencja władz politycznych w dziedzinie budownictwa mieszkaniowego sięgnęła absurdu. Ze szczebla centralnego nie tylko decydowano o polityce mieszka­

instytucje zachowały się inaczej. Ośro­ dek Badań Społecznych NSZZ „Soli­ darność” Region Mazowsze, kierowany wówczas przez Antoniego Macierewi­ cza, wydał na początku września 1981 r. Raport w nakładzie 1000 egzemplarzy i wysłał połowę do uczestników Konfe­ rencji Krynickiej (coroczna największa konferencja naukowa środowiska bu­ dowlanego), a drugą połowę do dele­ gatów na II Walny Zjazd Solidarności w hali Olivia w Gdańsku. Uczestni­ cy Konferencji Krynickiej po dysku­

o kierunku rozwoju budownictwa mieszkaniowego. Niepokojące infor­ macje dotyczące tego budownictwa skłoniły ten sam zespół do przyjrze­ nia się sytuacji mieszkaniowej w Pol­ sce 25 lat później. Kierowany również przez autora niniejszego tekstu zespół przygotował Raport 2006. O napra­ wie sytuacji mieszkaniowej. Obraz, jaki wyłaniał się z tego opracowania, wskazywał na dramatyczną sytuację mieszkaniową w Polsce. Deficyt miesz­ kań, który w roku 1978 wynosił 1,622

Dlaczego rząd nie zamówił w tej samej cenie tej samej liczby mieszkań u już istniejących i doświadczonych deweloperów lub wprost u firm budowlanych, lecz zdecydował się na tworzenie nowego inwestora – BGK Nieruchomości SA – z wszystkimi związanymi z tym kosztami i zwłoką na zdobycie przez niego doświadczenia?

Mieszkanie Plus dwa raporty i ustawa Piotr Witakowski

Mieszkanie służy zaspokojeniu podstawowych funkcji biologicznych i jest miejscem regeneracji sił. Jest więc elementarną potrzebą z punktu widzenia jednostki. Decyduje ono w dużej mierze o trwałości rodziny, wymiarze kultury i modelu życia. Wyznacza trend demograficzny. Jest wreszcie miejscem chroniącym istotne wartości społeczne i narodowe. Tym samym sytuacja mieszkaniowa kraju rozstrzyga w dużej mierze o losie narodu. Raport o naprawie budownictwa mieszkaniowego

swymi specjalnościami całokształt za­ gadnień związanych z budownictwem mieszkaniowym, w okresie od listopa­ da 1980 do stycznia 1981 r. wykonał pod kierownictwem autora niniejsze­ go artykułu opracowanie zatytułowa­ ne Raport o naprawie budownictwa mieszkaniowego. Poddany następnie obszernym konsultacjom Raport zo­ stał udostępniony opinii publicznej. We wstępie do Raportu czytamy: Geneza Raportu, który udostępniamy Czytelnikom, tkwi w Sierpniu 1980. Najważniejszym osiągnięciem Sierpnia był bowiem przełom w świadomości społecznej polegający na uzyskaniu wiary w sens działań oddolnych. Wcześniejsze inicjatywy z braku tej wiary były rzadkie, a te, które były podejmowane, zwykle kończyły się fiaskiem – nie przynosiły zamierzonych efektów i podważały sens jakichkolwiek starań o poprawę. (…) Przystępując do pracy na początku listopada 1980 autorzy zakładali, że: 1. na „górze” istniejących struktur oficjalnych nie urodzi się nowa myśl – może tam powstać co najwyżej nowe uzasadnienie wcześniejszych decyzji – dlatego nowe koncepcje mogą powstać tylko na „dole”; 2. Gwarantem realizacji Porozumienia Gdańskiego jest Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność” i wobec tego on powinien być głównym adresatem Raportu; 3. Raport powinien być nie tylko obiektywny – w atmosferze nieukrywanego konfliktu między instytucjami państwowymi a „Solidarnością” należy uczynić wszystko, aby Raport uchronić od pomówień o tendencyjność. (…) Autorzy Raportu podkreślają, że budownictwo jest procesem społecznym, toteż zmiany technologiczne czy nawet organizacyjne niczego nie załatwią. Zmiany muszą dotyczyć wszystkich aspektów budownictwa, przy czym najważniejsze jest: a. poddanie budownictwa mieszkaniowego skutecznej kontroli społecznej, b. zrównanie w uprawnieniach wszystkich sektorów, c. wprowadzenie pełnej samodzielności i samorządności poszczególnych jednostek organizacyjnych pracujących na rzecz budownictwa. Również dzisiaj słowa te wydają się aktualne. Raport podzielony był na czte­ ry następujące części: Stan obecny, Stan pożądany, Warunki, ogranicze­ nia, przeszkody, Konieczne działania. W ostatniej części przedstawiono li­ stę postulatów dotyczących działań we wszystkich sferach decydujących o rozwoju budownictwa mieszkanio­ wego: społecznej, administracyjno­ -prawnej, ekonomiczno-finansowej, zarządzania i organizacji, kadr i tech­ nologii. W Raporcie stwierdzano, że przyczyny niepowodzenia w dziedzi­ nie mieszkalnictwa były identyczne z przyczynami niepowodzeń w innych dziedzinach gospodarki. Jako główną wskazano niewłaściwy łańcuch zależ­ ności w życiu społeczno-gospodar­ czym kraju. W dziedzinie budownic­ twa mieszkaniowego był to łańcuch:

niowej, lecz bezpośrednio ingerowano zarówno w sam proces organizacji, jak też w technologie budowlane (prefa­ brykacja i fabryki domów). O efektach takiej polityki świadczy fakt, że w roku 1979 zatrudnienie w budownictwie wy­ nosiło 1372 tys. osób, z czego jedynie 98 tys. pracowało w prywatnych przed­ siębiorstwach budowlanych, a tymcza­ sem przedsiębiorstwa te oddawały do użytku – pod względem kubatury – tyle samo substancji mieszkaniowej, co cała reszta przedsiębiorstw „budownictwa uspołecznionego”, mimo że te drugie cieszyły się wszelkimi priorytetami. Ze­ stawienie tych danych ukazuje drama­ tyczne skutki centralnego zarządzania w budownictwie w wydaniu komuni­ stycznym – kilkanaście razy mniejsza wydajność pracy w porównaniu z wy­ dajnością w niewielkiej enklawie bu­ downictwa prywatnego – i daje świa­ dectwo gigantycznego marnotrawstwa wysiłku społecznego. Raport wskazywał, że niezbęd­ nym warunkiem naprawy było od­ wrócenie kierunku zależności w tym łańcuchu. Oznaczało to demokraty­ zację kraju. Jednym z jej elementów miało być wprowadzenie zależności przedsiębiorstw budowlanych od woli przyszłych mieszkańców. Zależność ta powinna realizować się przez mecha­ nizm ekonomiczny, który będzie wiązał korzyści przedsiębiorstwa z akceptacją jego produktu przez odbiorców. Ozna­ czało to wprowadzenie zasad rynko­ wych. Natomiast jednostki nadrzędne powinny pełnić jedynie funkcje kon­ trolne i koordynacyjne, tak aby przed­ siębiorstwa mogły optymalnie wywią­ zywać się ze swych funkcji – powinny stwarzać przedsiębiorstwom opty­malne warunki działania, dbając równocześ­ nie o zachowanie ładu budowlanego. Postulowano również stworzenie usta­ wy o samorządzie terytorialnym, któ­ ra powinna samorządom przyznawać szerokie kompetencje na podległym im terenie w zakresie zagospodarowania przestrzennego i koordynacji przed­ sięwzięć budowlanych, a jednocześnie nakładać na samorządy obowiązek pro­ wadzenia inwestycji w zakresie uzbro­ jenia terenów budowlanych. W dzie­ dzinie finansowania przewidywano pozostawienie kredytowania budow­ nictwa mieszkaniowego ze środków budżetowych. 13 maja 1981 r. na specjalnej kon­ ferencji egzemplarze Raportu zosta­ ły przekazane przedstawicielom róż­ nych agend „Solidarności” z Krajową Komisją Porozumiewawczą włącznie, przedstawicielom stowarzyszeń zawo­ dowych i środków masowego przekazu. Niezależnie od tego egzemplarze Ra­ portu zostały przekazane Premierowi, Komisji Sejmowej ds. Budownictwa i Materiałów Budowlanych, Ministrowi Budownictwa i Przemysłu Materiałów Budowlanych, Ministrowi Administra­ cji, Gospodarki Terenowej i Ochrony Środowiska oraz szeregu instytucjom zaplecza naukowo-badawczego bu­ downictwa. Jak łatwo się domyślić, ze strony władz nie było żadnej reakcji. Inne

sji przyjęli w całości Raport jako swój dokument programowy. Obecny pod­ czas tej konferencji ówczesny minister budownictwa i przemysłu materiałów budowlanych Jerzy Brzostek zadeklaro­ wał poparcie w realizacji tez Raportu. Inaczej potoczyły się losy egzemplarzy wysłanych do delegatów na Zjazd So­ lidarności. Wszystkie one w tajemni­ czych okolicznościach zaginęły. Nigdy nie dotarły do adresatów i mimo że Zjazd przygotowywał się do stosownej uchwały, tematyka budowlana w ogóle nie weszła pod obrady Zjazdu. Do tej pory wysłane delegatom egzemplarze Raportu nie zostały odnalezione. Ogromnie cenna była pomoc śro­ dowiska dziennikarskiego. Pod kie­ runkiem redakcji tygodnika „Przegląd Techniczny. Innowacje” został utwo­ rzony nieformalny klub prasowy pod nazwą „DOM”, którego członkowie ak­ tywnie zaczęli wspierać w mediach za­ proponowane w Raporcie rozwiązania. Dużą aktywność przejawiały wówczas „Gazeta Krakowska” i TV, która zorga­ nizowała przed kamerami kilka mery­ torycznych dyskusji. Wszystkie te działania obudziły szeroki ruch społeczny. Masowo zaczę­ ły powstawać autentyczne spółdzielnie budowlane. W dniu 14 października 1981 r. na terenie Wystawy Budowni­ ctwa przy ul. Bartyckiej w Warszawie odbyło się walne zebranie założyciel­ skie, na którym przedstawiciele spół­ dzielni powołali do życia niezależne Stowarzyszenie Budownictwa Mieszka­ niowego. W wyniku dyskusji na zebra­ niu tym Raport został przyjęty jako do­ kument programowy dla całego ruchu spółdzielczego zrzeszonego w tym Sto­ warzyszeniu. Wprowadzony 2 miesiące później stan wojenny nie zdławił tego ruchu. Do roku 1987 powstało w całym kraju około 1600 nowych, niezależnych spółdzielni mieszkaniowych. Dały one nowy impuls świadomości społecznej i w istotny sposób przyczyniły się do ogólnopolskich przemian. Wybudo­ wały mieszkania i wiele z nich działa do chwili obecnej.

Raport o naprawie sytuacji mieszkaniowej

mln i w roku 1988 spadł do 1,253 mln, poczynając od roku 1990 zaczął ros­ nąc i w roku 2006 osiągnął już liczbę 2,130 mln. Raport o naprawie sytuacji miesz­ kaniowej dotyczył nie tylko budow­ nictwa mieszkaniowego, lecz również problematyki gospodarowania istnie­ jącymi zasobami mieszkaniowymi. Oprócz wstępu i zakończenia składał się z takich samych 4 części, jak Ra­ port z roku 1981, a dodatkowo zawierał rozdział zatytułowany Doświadczenia europejskie, który przedstawiał sposoby zastosowane przez inne kraje europej­ skie dla rozwiązania problemu miesz­ kaniowego. Wstęp Raportu ukazywał zobowiązania prawne władz publicz­ nych w dziedzinie mieszkalnictwa oraz znaczenie budownictwa mieszkaniowe­ go dla gospodarki i sytuacji społecznej. Każdy z następnych rozdziałów pre­ zentował oddzielnie informacje doty­ czące budownictwa mieszkaniowego i gospodarki istniejącymi zasobami mieszkaniowymi. W rozdziale Konieczne działania przedstawiono listę koniecznych działań dla rozwiązania problemu deficytu mieszkań w Pol­ sce odpowiednio w sferach społeczno­ -politycznej, administracyjno-prawnej, ekonomiczno-finansowej, zarządzania i organizacji, kadr, technologii, dostęp­ ności terenów i gospodarki komunal­ nej, zaplecza naukowo-badawczego i gospodarki mieszkaniowej. Raport z 2007 roku podkreślał przemiany w budownictwie i sytuacji mieszkaniowej, jakie dokonały się na przestrzeni ubiegłych 25 lat. W istocie zrealizowane zostały prawie wszystkie postulaty stawiane w Raporcie z 1981 roku. Zamieszczone tablice porównaw­ cze ukazywały, jak duże i wielostron­ ne przemiany dokonały się w warun­ kach mieszkaniowych polskich rodzin w ostatnich latach. Zdecydowaną po­ prawę widać w standardzie wyposaże­ nia mieszkań w podstawowe i nowo­ czesne instalacje. Dzięki dużej skali

sytuację mieszkaniową w Polsce i usta­ lono rynkowe zasady dostępności do nowych mieszkań, forsując przy tym prywatną własność mieszkań i bu­ dynków. Były to zmiany rewolucyj­ ne w stosunku do zasad reglamentacji obowiązujących w latach PRL. Państwo przestało ograniczać. Niestety przesta­ ło też wspierać rozwój budownictwa mieszkaniowego – por. Rys. 1. Zostało ono prawie w całości poddane warun­ kom rynkowym. Wycofanie się państwa ze wspie­ rania budownictwa mieszkaniowego spowodowało zdecydowane ograni­ czenie środków przeznaczanych na ten cel i gwałtowny spadek ilości budowa­ nych mieszkań. To wycofanie państwa z finansowego wspierania budownic­ twa mieszkaniowego było całkowicie niezrozumiałe, gdyż jak pokazywał Raport, budownictwo mieszkaniowe było per saldo źródłem dochodów budżetowych państwa. Często arty­ kułowany argument, że „państwo nie wspiera budownictwa mieszkaniowego, bo budżetu na to nie stać”, nie ma nic wspólnego z prawdą. W rzeczywistoś­ci budownictwo mieszkaniowe jest źród­ łem wielomiliardowych przychodów budżetowych w wyniku wszystkich po­ datków, jakimi jest obciążone budow­ nictwo. Przykładowo – w roku 2015 wpływy budżetowe z tytułu budow­ nictwa mieszkaniowego wyniosły ok. 12 mld zł. Sytuacja mieszkaniowa w Polsce w roku 2006 była bardziej dramatyczna niż w roku 1980. Mimo przemian poli­ tycznych sprzyjających rozwojowi bu­ downictwa mieszkaniowego, faktyczna obojętność władz państwowych wobec tego problemu, panująca przez cały okres po transformacji, doprowadzi­ ła do szokującego efektu – przeciętna liczba mieszkań oddawanych do użytku w dziesięcioleciu przed rokiem 2006 była 2,5-krotnie mniejsza niż w dziesię­ cioleciu poprzedzającym wybuch pro­ testu sierpniowego (97,5 tys. w latach 1996–2005 wobec 240,6 tys. w latach 1970–1979). Dziewiętnasty postulat Porozumień Sierpniowych doczekał się szyderczej realizacji – czas oczekiwania na mieszkanie skrócił się do zera, ale tylko dla tych, których było stać na po­ krycie pełnego kosztu mieszkania. Dla rodzin nie mających zdolności kredyto­ wej czas ten wydłużył się tak, że znikła nadzieja na uzyskanie samodzielnego mieszkania kiedykolwiek. Miało to katastrofalne konsekwen­ cje demograficzne, gdyż liczba urodzeń jest ściśle skorelowana z liczbą odda­ nych wcześniej mieszkań. Wycofywa­ nie się państwa z udziału w rozwią­ zywaniu problemu mieszkaniowego natrafiło w Polsce na sytuację, która już wcześniej stanowiła swoistą tra­ gedię narodową, czego wyrazem mo­ że być jeden z Postulatów Gdańskich w sierpniu 1980 roku. Deficyt miesz­ kań trwający przez kilka lat powoduje jedynie trudności i napięcia społeczne. Jednakże w Polsce deficyt ten utrzy­ mywał się przez całe dziesięciolecia. W kraju dotkniętym kataklizmem II wojny światowej jak żaden inny na świecie w żadnym roku od zakończe­ nia wojny nie oddano do użytku tylu mieszkań, ile w danym roku zawarto małżeństw – Rys. 2. Przełożyło się to nie tylko na zmia­ nę modelu rodziny, lecz wręcz na klu­ czowe procesy demograficzne. Państwo w sposób trwały nie dostosowywało bu­ downictwa mieszkaniowego do potrzeb społecznych, więc te potrzeby zaczęły się dostosowywać do takiego budowni­ ctwa, jakie było. Według badań CBOS 70% Polaków uważa, że zła sytuacja

Rok 1978 2005 Charakterystyka

Liczba mieszkań

Jednostki Ogółem Miasto Wieś Ogółem Miasto Wieś

tys.

9326 5741 3585 12776 8580 4196

Wyposażenie w: • wodociąg

% 67,4 87,2 35,8 95,1 98,5 88,2

• ustęp spłukiwany

% 52,9 72,9 20,8 87,5 94,3 73,5

• łazienkę

% 52,4 69,1 25,6 86,3 92,0 74,9

• gaz z sieci

% 37,3 59,7 1,5 55,5 74,0 17,6

• centralne ogrzewanie % 41,5 56,9 17.0 77,4 84,1 63,5 Średnia pow. użytkowa % 53,9 49.3 61,3 69,3 61,5 84,9 Tab. 1. Porównanie charakterystyki zasobów mieszkaniowych z lat 1978 i 2005

Przełom polityczny z końca lat 80. do­ prowadził do spełnienia postulatów Raportu o naprawie budownictwa mieszkaniowego. Polska stała się kra­ jem o gospodarce rynkowej i wyda­ wało się, że to rynek zaczął decydować

modernizacji osiągnięto wysoki od­ setek mieszkań z kompletem instalacji i urządzeń – por. Tab. 1. Podobne prze­ miany nastąpiły w wyposażeniu miesz­ kań w sprzęt AGD i elektroniczny. Główną przyczyną tych przemian były zmiany polityczne w kraju i całko­ wita zmiana filozofii realizowanej po­ lityki mieszkaniowej. Zniesiono ogra­ niczenia standardowe i normatywne, które przez ponad 40 lat kształtowały

mieszkaniowa jest główną przyczyną kryzysu demograficznego. Postępujący spadek dzietności najpierw ograniczył przyrost naturalny, a od roku 2004 roz­ poczęło się wymieranie Polaków. W la­ tach późniejszych dołożyła się do tego masowa emigracja. Nie mając szans na mieszkanie w kraju, Polacy poszukali go za granicą. Upływ blisko 30 lat od poprzedniego Raportu nie zmniejszył, lecz zwiększył liczbę polskich rodzin


GRUDZIEŃ 2O18 · KURIER WNET

11

SZKLANE·DOMY?

Rys. 1. Procentowy udział wydatków na mieszkalnictwo w budżecie państwa (wg danych Ministerstwa Infrastruktury i Ministerstwa Finansów)

pozbawionych samodzielnego miesz­ kania – z 1,62 mln w roku 1978 do 2,13 mln w roku 2006. W następnych latach deficyt mieszkań pogłębiał się jeszcze bardziej – por. Rys. 3. W roku 2010, a więc 65 lat po wojnie, już około 32% polskich rodzin nie miało samodziel­ nego mieszkania, co stawiało Polskę pod tym względem na ostatnim miejs­ cu w Europie. W rozdziale 5 Doświadczenia europejskie Raport 2006 podkreślał, że wszystkie kraje europejskie po II wojnie światowej przeżywały problemy zwią­ zane z deficytem mieszkań i że wszyst­ kie te kraje je rozwiązały. Nieznane są kraje, w których w długim okresie tyl­ ko stosunki rynkowe, bez publicznej interwencji, regulowałyby dostępność

później w Belgii, W. Brytanii i Finlan­ dii. Pod koniec lat 60. programowa­ nie było już stosowane w większości wymienionych państw, w latach 70. dołączyła do nich Hiszpania. Niezależnie od zróżnicowania sto­ sowanych środków prawnych i finan­ sowych, we wszystkich krajach Europy Zachodniej problem braku mieszkań rozwiązano przez rozwój budownictwa społecznego. Budownictwo społeczne najłatwiej scharakteryzować, podając jego trzy cechy: • ilość budowanych mieszań wynika z programu władz państwowych, a nie z wielkości realnego popytu, • cena mieszkania nie wynika z rela­ cji rynkowych, lecz jest ustalana przez władze publiczne,

Rys. 2. Liczba mieszkań oddanych do użytku w poszczególnych latach w porównaniu z liczbą zawartych małżeństw (wg GUS)

Rys. 3. Deficyt mieszkań określony jako różnica między liczbą gospodarstw domowych, a liczbą mieszkań stale zamieszkanych (wg GUS)

i użytkowanie mieszkań. Mimo zdecy­ dowanie lepszej sytuacji mieszkaniowej w krajach Europy Zachodniej, wszyst­ kie te kraje stosowały w całym okresie powojennym aktywną politykę miesz­ kaniową, która była i pozostaje nadal ważnym składnikiem ogólnej polity­ ki gospodarczej i społecznej. Polityka mieszkaniowa zorientowana jest na podnoszenie jakości zasobów miesz­ kaniowych, dynamizowanie wzrostu budownictwa mieszkaniowego i podaży mieszkań we wszystkich podsektorach, a zwłaszcza w podsektorze czynszowych mieszkań komunalnych oraz mieszkań budowanych przez organizacje mieszka­ niowe nie nastawione na zysk. Punktem wyjścia dla tej polityki jest powszech­ ne przekonanie, że mieszkanie nie jest tylko towarem i istnieje gospodarcza celowość i społeczna konieczność wspie­ rania ze środków publicznych rozwoju określonych segmentów budownictwa mieszkaniowego i dostępności miesz­ kań dla słabszych ekonomicznie grup ludności. Długoletnie doświadczenia polityki mieszkaniowej w krajach eu­ ropejskich pokazały, że mieszkalnictwo nie jest sektorem, do którego mają zasto­ sowanie reguły czysto komercyjne. Nie mogą one być zupełnie wyeliminowane, ale konieczne są systemy interwencji na rynku mieszkaniowym. Za jedno z narzędzi aktywnej po­ lityki mieszkaniowej państwa uważano przez długi okres powojenny progra­ mowanie rozwoju budownictwa miesz­ kaniowego. Programowanie w skali go­ spodarki narodowej, obejmujące także budownictwo mieszkaniowe, wprowa­ dzone zostało najwcześniej we Francji, Holandii, Norwegii i Szwecji, a następ­ nie w Austrii i Włoszech oraz nieco

• budowa i zarządzanie mieszkania­ mi zapewniane jest przez organizacje działające bez zysku, w ramach spe­ cyficznych zasad ustalonych dla tego rodzaju działalności. Kraje „starej Unii” rozwiązały swe problemy mieszkaniowe dzięki różnym formom budownictwa społecznego. Dość powiedzieć, że na początku lat 50. w Wielkiej Brytanii, a we Francji na przełomie lat 50. i 60. ponad 80% nowo budowanych mieszkań powsta­ wała w wyniku różnych form budow­ nictwa społecznego. W dużej mierze budownictwo społeczne jest budow­ nictwem czynszowym, które z czasem ulega zmianie na własnościowe przez sprzedaż lokatorom. W wielu krajach (Hiszpania, Grecja, Portugalia, Wło­ chy, Irlandia, Luksemburg) dominuje jednak od początku społeczne budow­ nictwo własnościowe. Takie też rozwiązanie, tj. rozwój budownictwa społecznego w postaci budownictwa czynszowego na wyna­ jem, proponował Raport dla naprawy sytuacji mieszkaniowej w Polsce. Ra­ port stwierdzał, że obecnie nie istnieją obiektywne bariery dla rozwoju takie­ go budownictwa. Wymaga on jedy­ nie podjęcia odpowiednich decyzji na szczeblu państwowym, jak też samo­ rządowym, składających się na ogólną politykę mieszkaniową. Na szczeblu państwowym oprócz zniesienia wska­ zanych ograniczeń prawnych niezbęd­ ne są trzy działania: 1. opracowanie i ogłoszenie pro­ gramu rozwoju budownictwa mieszka­ niowego wpisanego w Narodowy Plan Rozwoju, 2. stworzenie mechanizmu powo­ dującego napływ kapitału do inwestycji

mieszkaniowych i 3. stworzenie ciała czuwającego nad realizacją programu. Raport 2006 został przedstawio­ ny i przekazany uczestnikom specjal­ nej konferencji, jaka odbyła się w dniu 11 kwietnia 2007 w Domu Dziennika­ rza w Warszawie. W konferencji udział wzięli, oprócz autorów, ich współpra­ cowników i opiniodawców, przedsta­ wiciele władz samorządowych, przed­ stawiciele Ministerstwa Budownictwa i Ministerstwa Transportu, stowarzy­ szeń i organizacji zawodowych z dzie­ dziny budownictwa, deweloperów, dziennikarzy, instytucji finansowych i organizacji niepaństwowych zaintere­ sowanych sytuacją mieszkaniową. Nie­ zależnie od tego w dniu 31 maja 2007 Raport został oficjalnie przekazany ów­ czesnemu ministrowi budownictwa Andrzejowi Aumillerowi. Mimo, że Raport stale jest dostępny w internecie i przywoływany był w wielu publika­ cjach, nigdy nie stał się przedmiotem zainteresowania kolejnych ekip poli­ tycznych. Obecny Minister Infrastruk­ tury otrzymał Raport w lipcu 2016 r.

Dalsza destrukcja Mimo zaangażowania wielu osób i ins­ tytucji, Raport 2006. O naprawie sytu­ acji mieszkaniowej nie skłonił władz państwowych do jakiejkolwiek reakcji. Brak reakcji był tym dziwniejszy, że jeszcze w roku 1995 Sejm Rzeczypospo­ litej Polskiej przyjął uchwałę wzywającą władze wykonawcze do realizacji prog­ ramu budownictwa mieszkaniowego, w której stwierdzano: Za strategiczny cel polityki mieszkaniowej Sejm Rze­ czypospolitej Polskiej uznaje zlikwido­ wanie narastającego przez dziesięciole­ cia deficytu mieszkań o współczesnym standardzie. Realizacja tego celu jest możliwa w okresie 10–15 lat. W tym celu konieczne jest stopniowe corocz­ ne zwiększanie liczby oddawanych do eksploatacji nowo wybudowanych mieszkań – do poziomu co najmniej 150 tysięcy mieszkań w roku 1999 i co najmniej 300 tysięcy mieszkań w ro­ ku 2005. Raport 2006 ukazywał właśnie konkretne działania i środki, jakie nale­ ży podjąć dla realizacji celu wskazanego przez Sejm. Wbrew sejmowej uchwale władze wykonawcze w dalszym ciągu prowadziły politykę skutkującą rzuce­ niem wszystkich potrzebujących miesz­ kania „na pastwę rynku”. Odwrócenie się państwa od budownictwa mieszka­ niowego nie ograniczało się tylko do wycofania zaangażowania finansowego. Znacznie poważniejsze konsekwencje miała stopniowa likwidacja instytu­ cji, które mogłyby w przyszłości służyć rozwojowi tego budownictwa. Taki los spotkał Urząd Mieszkalnictwa i Roz­ woju Miast, Ministerstwo Budowni­ ctwa, Instytut Gospodarki Mieszkanio­ wej, a w roku 2009 – Krajowy Fundusz Mieszkaniowy. Taka właśnie była realna polityka mieszkaniowa przy równo­ czesnym propagandowym zapewnianiu przez kolejne ekipy polityczne o chęci rozwiązania problemu mieszkaniowe­ go. Ta hipokryzja skończyła się wraz z dojściem do władzy ekipy kierowanej przez premiera Donalda Tuska. W swo­ im exposé wygłoszonym 23 listopada 2007 r. bez żadnej żenady oświadczył on wprost: W przeciwieństwie do nie­ których nigdy nie obiecywałem, i dzi­ siaj też nie będę obiecywał, że to rząd będzie budował mieszkania. Nie będę obiecywał także dlatego, bo do tej pory także rządy, które zaczynają swoją pra­ cę, obiecywały, że zbudują, nie potrafiły tego zrobić. Może dlatego, że budowa­ nie mieszkań to nie jest zadanie dla rządu i administracji państwowej. (...) Wiemy co trzeba zrobić, tylko brakowa­ ło na tej sali odwagi, a poprzednim rzą­ dom wyobraźni i, znowu słowo-klucz, i zaufania. Człowiek lepiej zbuduje swój dom niż urzędnik, taniej zbuduje swój dom, tylko dać trzeba mu szansę. Wbrew wszelkim zobowiązaniom ciążącym na władzach publicznych, rząd ustami swego premiera oświadczył, że rozwiązanie problemu braku mieszkań widzi w „indywidualnym inwestowaniu we własne mieszkanie”. Trudno o jaś­ niejszą deklarację, że rząd traktuje spra­ wę posiadania dachu nad głową jako prywatną sprawę każdego obywatela. Fakt, że dotyczy to jednej z zasadniczych kwestii decydujących o losach narodu, umknęło uwadze premiera. Wszel­ ki komentarz jest tu zbędny. Ówczes­ ny premier obnażył rzeczywisty, a nie werbalny stosunek władz państwowych do problemu mieszkaniowego w ostat­ nim ćwierćwieczu. Widać to najlepiej na Rys. 1. Przełom polityczny z roku 2015 w niczym nie zmienił tej postawy władz państwowych.

Ten ogólny stosunek państwa do budownictwa mieszkaniowego za­ owocował dramatycznymi zmianami w sferze realizacji. Wszystkie zespo­ łowe formy budownictwa, które nie są nastawione na zysk, uległy likwidacji. Jeszcze na początku lat 90. dominowała w Polsce forma budownictwa spółdziel­ czego – w roku 1991 udział tej formy przekraczał 60%. W roku 2008 udział budownictwa spółdzielczego wyniósł zaledwie 5,2%, a w roku 2017 spadł już poniżej 1,3%. Udział zaś form określa­ nych w statystykach jako „pozostałe”, tj. suma budownictwa komunalnego, za­ kładowego i społecznego czynszowego, spadł poniżej 1,9%. Najbardziej uderza­ jąca jest całkowita marginalizacja bu­ downictwa społecznego czynszowego (realizowanego przez TBS-y) – w ciągu 2017 roku oddano w tym trybie w skali całego kraju jedynie 1486 mieszkań, co oznacza udział 0,8%, przy budownic­ twie deweloperskim w liczbie 105 027 mieszkań, czyli udziale w wysokości 58,9%. Ilustruje to Rys. 4. Rysunek ten ukazuje dobitnie rzeczywisty stosunek państwa do bu­ downictwa mieszkaniowego. Można go wyrazić słowami – „Chcesz mieć

i gwarancje dla oszczędności tam ulo­ kowanych. Jednym z elementów projektu by­ ło unicestwienie oszustwa ze strony przeciwników zaangażowania państwa w rozwój budownictwa mieszkanio­ wego. Oszustwo to sprowadza się do argumentu, że zaangażowanie pań­ stwa pociągnęłoby wydatki budżeto­ we niemożliwe do udźwignięcia przez budżet – „państwo jest za biedne, a są pilniejsze wydatki”. W rzeczywisto­ ści jednak budownictwo mieszkanio­ we jest źródłem nie wydatków, lecz ogromnych przychodów budżetowych – wpływy budżetowe z tytułu budow­ nictwa mieszkaniowego przekraczają 10 mld zł rocznie. Dla unicestwienia tego oszustwa projekt przewidywał, że w ustawie budżetowej po stronie przychodów będzie ujawniona pozy­ cja „przychody budżetowe wnoszone przez budownictwo mieszkaniowe”. To ten postulat mający ogromne znacze­ nie dla świadomości społecznej budzi największe opory przeciwników pro­ jektu ustawy. Projekt ustawy został przedsta­ wiony podczas specjalnej konferencji w Sejmie, a w roku 2012 został przy­

Rys. 4. Zmiany strukturalne form budownictwa od roku 1991 wg GUS

mieszkanie, to albo je sobie sam wybu­ duj, albo sam sobie kup od kogoś, kto je sprzedaje dla zysku”. W pierwszym przypadku musisz mieć tyle pieniędzy, aby ci starczyło na budowę. W drugim musisz mieć ich jeszcze więcej, aby po­ kryć dodatkowo zysk dewelopera.

Konferencja Spalska i ustawa o polityce mieszkaniowej Pogarszająca się sytuacja miesz­ kaniowa stała się przedmiotem tros­ ki ze strony wielu środowisk związa­ nych z budownictwem. Zorganizowana w Spale w roku 2009 kolejna, już XX Konferencja Spalska poświęcona bu­ downictwu mieszkaniowemu doprowa­ dziła do opracowania projektu Ustawy o polityce mieszkaniowej państwa. Na­ wiązując do trzech niezbędnych dzia­ łań postulowanych w Raporcie 2006, projekt przewidywał w odniesieniu do poszczególnych działań stworzenie: 1. Narodowego Programu Budow­ nictwa Mieszkaniowego – NPBM, 2. Narodowego Funduszu Inwes­ tycyjnego Mieszkalnictwa – NFIM, 3. Narodowej Rady Mieszkalnic­ twa – NRM. Zgodnie z projektem, program NBPM powinien być przyjmowany przez Sejm w drodze corocznej usta­ wy, która będzie określać całość za­ dań do realizacji w NPBM i ustalać zadania w zakresie budowy mieszkań na najbliższy rok. Corocznie program NPBM, zaktualizowany o już wyko­ nane zadania, powinien być przedkła­ dany Sejmowi przez Narodową Radę Mieszkalnictwa NRM i dotyczyć głów­ nie społecznego budownictwa na wy­ najem. Całość programu powinna być finansowana ze środków Narodowego Funduszu Inwestycyjnego Mieszkalni­ ctwa NFIM. Powinien on umożliwiać korzystną lokatę oszczędności wszyst­ kim gospodarstwom domowym – wy­ noszą one obecnie 1381 mld zł (słownie – jeden bilion trzysta osiemdziesiąt je­ den miliardów zł). NRM powinna sta­ nowić radę programowo-nadzorczą dla NFIM. Jej rolą byłoby formułowanie za­ dań dla kolejnych lat NPBM, czuwanie nad jego realizacją i dbanie o celowość i racjonalność wykorzys­tania funduszy z NFIM. NRM musi stanowić czyn­ nik społecznej kontroli nad realizacją NPBM, toteż jej członkowie powinni reprezentować środowiska przyszłych użytkowników i profesjonalistów z za­ kresu budownictwa i finansowania. Projekt ustawy ukazuje sposób sfinan­ sowania społecznego budownictwa na wynajem bez korzystania ze środków budżetowych. Zakłada zaangażowanie budżetu państwa jedynie w stymulo­ wanie rozwoju Narodowego Fundu­ szu Inwestycyjnego Mieszkalnictwa

jęty do realizacji przez władze Prawa i Sprawiedliwości. Niestety, nadal czeka na realizację.

Programy wcześniejsze i Mieszkanie Plus Przed ogłoszeniem programu Mieszka­ nie Plus w całym okresie po przełomie politycznym z 1989 roku znalazły się cztery różne formy wspieranie budow­ nictwa mieszkaniowego: 1. ulgi podatkowe, 2. Towarzystwa Budownictwa Spo­ łecznego – TBS, 3. program „Rodzina na Swoim”, 4. program „Mieszkanie dla Mło­ dych”. Ulgi podatkowe z tytułu kosztów budowy mieszkania (od roku 1992 do 2002) lub jego remontu (od roku 2002) były stosowane od początku wprowa­ dzenia podatku PIT. Nakierowane były na tych, których stać było na budowę nowego mieszkania lub remont miesz­ kania już posiadanego. Towarzystwa Budownictwa Spo­ łecznego są tworzone na podstawie ustawy z dnia 26 października 1995 roku o niektórych formach popierania budownictwa mieszkaniowego (DzU nr 139, poz. 686 z dnia 27 listopada 1995 r.). Ich zadaniem była budowa mieszkań czynszowych na wynajem. Aby stać się najemcą mieszkania TBS, trzeba spełnić szereg warunków, a po­ nadto wnieść swój udział w wysoko­ ści 30% kosztów budowy. Najemca mieszkania TBS musi spłacać w czyn­ szu resztę kredytu, lecz mimo to nigdy nie staje się właścicielem mieszkania. Na koniec roku 2016 istniało w Polsce 98221 mieszkań będących własnością TBS, co oznacza, że przez 21 lat trwania systemu TBS budowały średnio 4677 mieszkań rocznie. Program „Rodzina na Swoim” był przeznaczony dla małżeństw oraz osób samotnie wychowujących dzieci. Miał na celu pomoc w nabywaniu na włas­ ność mieszkań lub domów jednoro­ dzinnych osobom, które nie mogłyby sobie pozwolić na normalny kredyt. Program działał od roku 2007 do po­ czątku roku 2013. Wielu jego bene­ ficjentów do dziś otrzymuje dopłaty. W sumie przez cały czas działania prog­ ramu udzielono prawie 200 tysięcy kre­ dytów na łączną kwotę 35 mld złotych. Udzielono pomocy w spłacie kredytu średnio 33 tys. kredytobiorców. Kre­ dyty udzielane w ramach programu „Rodzina na Swoim” były drogie. Banki zachowywały dużą dozę ostrożności w ich udzielaniu. Marża kształtowała się na poziomie od 3% do 5%, pod­ czas gdy obecnie wskaźnik ten wynosi przeciętnie 2%. Dodatkowo banki, by się zabezpieczyć, oferowały klientom drogie ubezpieczenia.

Nowy program mieszkaniowy, za­ tytułowany „Mieszkanie dla Młodych”, wszedł w życie 1 stycznia 2014 r. Jest rów­ nież związany z pomocą kredytową. Mo­ gą w nim brać udział osoby, które zdecy­ dują się na kredyt hipoteczny w polskiej walucie. Minimalny okres wymagany przez ustawodawcę to 15 lat. Beneficjent musi także wziąć kredyt, który będzie finansował przynajmniej 50% wartości nieruchomości. Są jeszcze inne liczne wa­ runki, jakie trzeba spełnić, by skorzystać z pomocy państwa, ale ten pierwszy jest najważniejszy – beneficjent musi zaciąg­ nąć kredyt w banku. Program „Mieszka­ nie dla Młodych (MdM) dobiegł końca, wnioski można było składać do 30 wrześ­ nia 2018 r. – poinformował Bank Gospo­ darstwa Krajowego (BGK). Do rozdyspo­ nowania jest 381 mln zł. W ciągu czterech lat BGK przyznał na dofinansowania do wkładów własnych kupującym mieszka­ nia łączną kwotę 2,5 mld zł. Pozwoliło to na kupno własnego mieszkania ponad 98 tysiącom rodzin. Oznacza to wspar­ cie przy spłacie kredytu średnio dla 24,5 tys. rodzin rocznie. Wszystkie wcześniej istniejące formy wspierania osób starających się o dach nad głową sprowadzały się do dwóch cech. Po pierwsze ograniczały się jedynie do tych osób, które były na tyle majętne, że mogły zainwestować lub skorzystać z oferty dewelopera. Po drugie – podstawową formą była po­ moc w zaciągnięciu lub spłacie kredytu bankowego. Oznaczało to w istocie nie pomoc potrzebującym dachu nad gło­ wą, lecz napędzanie klientów bankom. To banki były głównymi beneficjentami programów mieszkaniowych i to one ustalały warunki kredytowe. Ci, któ­ rzy nie chcieli lub nie mogli wyjechać za granicę, a chcieli mieć mieszkanie, musieli wziąć kredyt bankowy. Sko­ rzystać z tych programów mogli tyl­ ko ci, którzy posiadali tzw. zdolność kredytową. Tych zaś banki uwiązały przez umowy na wiele lat. Wśród tych kredytobiorców na szczególne wyróż­ nienie zasługują „frankowicze”, którzy wzięli kredyty nominowane w obcych walutach (jest ich około 1 mln) – prze­ żywają oni dramat do chwili obecnej. Ogłoszony w roku 2016 program „Mieszkanie Plus” jest pierwszym, któ­ ry ma zapewniać możliwość wynaję­ cia mieszkania przez osoby pozbawio­ ne zdolności kredytowej. Lecz jest to w istocie karykatura programu pro­ ponowanego w ww. ustawie o polityce mieszkaniowej państwa. Pod pozorem budownictwa społecznego realizuje się działalność typowo deweloperską. Ce­ lem nie jest więc zaspokojenie potrzeb społecznych, lecz zysk. Działalność tę prowadzi nowo utworzony deweloper – spółka o nazwie BGK Nieruchomości SA, powołana w ramach banku BGK. Od innych deweloperów BGK Nie­ ruchomości SA różni się tym, że jej działalność jest w całości finansowana z budżetu państwa. W okresie rządów PiS do paź­ dziernika 2018 wybudowano w Polsce 517635 mieszkań, w tym deweloperzy 268455. Wśród nich wielu jest takich, którzy w ciągu roku oddają więcej niż 1000 mieszkań (np. w roku 2017 Dom Development – 3975 mieszkań, Mu­ rapol – 3605 mieszkań, Robyg – 3470 mieszkań). W tym samym okresie pro­ gram „Mieszkanie Plus” zaowocował budową 444 mieszkań (w Białej Pod­ laskiej 186 i gminie Jarocin 258), co stanowi 0,09% ogółu oddanych miesz­ kań. Spółka BGK Nieruchomości jak dotąd jest mikroskopijnym inwesto­ rem. Według informacji spółki, przy­ gotowuje się ona obecnie do budowy 25 tys. mieszkań. Z pewnością przy pomocy budżetu państwa po pew­ nym czasie zdobędzie doświadczenie innych deweloperów i może dojść do liczby kilku tysięcy mieszkań rocznie. Zastanawiające jednak jest, dlaczego rząd nie zamówił w tej samej cenie tej samej liczby mieszkań u już istnieją­ cych i doświadczonych deweloperów lub wprost u firm budowlanych, lecz zdecydował się na tworzenie nowego inwestora z wszystkimi związanymi z tym kosztami i zwłoką na zdobycie przez niego doświadczenia? Upłynęły kolejne 3 lata bez Na­ rodowego Programu Budownictwa Mieszkaniowego. I nadal nic nie słychać ani o utworzeniu tego Programu, ani o powołaniu Narodowej Rady Miesz­ kalnictwa, która stanowiłaby czynnik kontroli społecznej nad jego realizacją. Dalsza działalność spółki BGK Nieru­ chomości SA bez wątpienia przyniesie jej zysk, ale nie będzie to miało żadne­ go znaczenia dla zaspokojenia potrzeb mieszkaniowych Polaków. A kolejne roczniki absolwentów naszych uczel­ ni nadal będą szukać dachu nad głową i zakładać rodziny za granicą. K


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O18

12

O

perując dowolnością pojęć, konstruuje się rozmaite ła­ mańce językowe, a tym sa­ mym zafałszowany obraz rzeczywistości, konstruowany z termi­ nologicznych etykietek. Nadaje się mu pozory trafności jej opisu, budowanego bądź przez swobodne i nieuprawnione przeinaczanie tradycyjnego sensu słów, bądź przez chytre odwracanie ich pier­ wotnych znaczeń. Posługując się często pseudonaukowym, mądrze brzmiącym bełkotem, uwiarygodnia się oczywiste bzdury, nieraz alogiczność owego opi­ su, narracji i wnioskowania. W tej technologii „duraczenia” ogromne znaczenie ma fantastycznie pojemne określenie „inaczej”. Słów­ ko to stosuje się dzisiaj właściwie do wszystkiego – dobra i zła, piękna, praw­ dy, przyjemności, rozumu, uczuć, siły i słabości. Likwidując zasadę „tak-tak”, „nie-nie”, wprowadza się unieważnia­ jący ją łącznik, „ale” oraz właśnie owo niezwykłe „inaczej” w randze wielkiego kwantyfikatora. Pokrętna dialektyka, wspierana prostackim manicheizmem współczesnych teorii naukowych, po­ trafi uzasadniać zasadność zła i bez­ sensowność dobra; rozumność głupoty i głupotę rozumu; bezwolność działań i siłę tej bezwolności. Wszystko teraz jest lub może być „inaczej” – nadto z pełnym błogosła­ wieństwem bożka nauki. W efekcie każ­ dy idiotyzm, każdą podłość czy wręcz zwyrodnienie, opatrywane etykietką „naukowości”, uchodzi za wykwit ro­ zumu i normalność. Każdy idiota może teraz uchodzić za „umysłowość wybit­ ną inaczej”, a każdy łobuz za osobnika wręcz szlachetnego, trapionego bólem istnienia i uzewnętrzniającego swe roz­ terki i dylematy w sposób niekonwen­ cjonalny, czyli „normalny inaczej”. Z drugiej strony można z normal­ nego człowieka zrobić „psychicznego inaczej”, cierpiącego na jakąś – kwali­ fikowaną przez oszustów medycznych i akademickich, lub cwaniaków od psy­ chobiznesu – przypadłość w stadium zgoła „bezobjawowym”. W ten sposób każdego da się jakoś stygmatyzować, ośmieszać, dyskwalifikować, później wykluczać, a gdy trzeba – izolować lub eliminować. A wszystko dzięki cudow­ nemu przysłówkowi „inaczej”. Manipulacyjność nowomowy po­ lega na wprowadzaniu do języka okre­ ślonych szablonów zrelatywizowanego opisu świata, czyli na nakładaniu lu­ dziom uprzednio zaprojektowanych filtrów na postrzeganie i rozumienie rzeczywistości oraz na kody jej roz­ poznawania, analizowania, nawet do­ świadczania. Powoli, bez pośpiechu, żeby tylko nikogo nie spłoszyć, niczym w „gotowaniu żaby”, wmontowuje się je w narrację wewnętrzną człowieka tak, by stopniowo deformowały to, co wy­ tworzył w sobie (lub wytwarza) w trak­ cie osobowej formacji kulturowej, w co wierzy, co ma za trwałe i święte. Manipulacje na języku mają strasz­ liwą siłę rażenia. Powodują powolną, acz skuteczną dekompozycję jednego z kodów „czytania świata” i komuni­ kacji – nie tylko międzyludzkiej, lecz także jednostki z jego własną historią i kulturą. Tym samym dokonuje się relatywizacji pojęć oraz ich znaczeń; przypomina to trochę wpuszczanie wirusów do oprogramowania syste­ mu. Człowiek zaczyna się gubić, gdyż traci stałe punkty oparcia swego my­ ślenia i swej tożsamości. Zrównywanie znaków wartościujących wszystkiego i we wszystkim czyni go bezbronnym i bezradnym w poruszaniu się w ota­ czającym go świecie. Oswojeni już na dobre z fałszywym językiem, wypranym z jednoznacznoś­ ci sensu słów, ich znaczeń i odniesień do wartości uniwersalnych, infantylnie przywykamy do ekspansji nonsensu, zła i patologii, do tandety i miałkości, do szpetoty, do marginalizacji umysło­ wej. Nie zdajemy sobie jednak sprawy, że techniki manipulacyjne obejmują nie tylko mowę, ale i całe spektrum naszego „kontaktu ze światem”. Wszak żyjemy w przestrzeni, postrzeganej nie tylko „tu i teraz” przez nasze zmysły, ale również w przestrzeni kulturowej i du­ chowej. Obejmuje ona między innymi wieloraką symbolikę, w jakiej osadzone jest nasze poznanie i rozumienie zarów­ no siebie, jak i całej otaczającej nas rze­ czywistości, w tym nadprzyrodzonej. Rzadko kiedy uświadamiamy so­ bie, jak silnie i głęboko zakorzenieni jesteśmy – umysłowo, emocjonalnie, społecznie i duchowo – w świecie sym­ boli rozmaitych odmian i rodzajów. Już tylko mnogość i różnorodność chociażby samych znaków graficz­ nych, ich kształtów, form i konteks­ tów może przyprawiać o zawrót głowy. Od znaków totemowych, wojskowych,

INŻYNIERIA·SPOŁECZNA rodowych, do religijnych aż się roi w hi­ storii i tradycji. Znaki matematycz­ ne i liczby mają swoją wręcz mistykę, podobnie jak litery alfabetu (np. ży­ dowska kabała, runy, nie mówiąc już o pismach Wschodu) czy figury geo­ metryczne (proste i złożone). A prze­ cież jest jeszcze jakże bogata symbo­ lika dźwięków, brzmień, melodii (np. rozmaitych hymnów, pieśni, sygnałów itp.) i harmonii, symbolika barw, zapa­ chów, gestów, zachowań, nazw i imion własnych, miejsc, budowli, ciał niebie­ skich. Jest symbolika zdarzeń i postaci historycznych, literackich, religijnych. Wyliczać te kategorie i podawać ich przykłady można ad libitum. Osobną sprawą jest mitologia, zbudowana jako symboliczna narra­ cja spersonifikowanych i upoetyzo­ wanych opisów postaw, konfliktów sumienia, dylematów wolności oraz odpowiedzialności, wraz z niezliczo­ nymi przykładami tego, co dobre i złe, godziwe i niegodziwe, piękne i szpetne

W każdy wątek bytowania człowieka wbudowany jest odrębny kod, będący nośnikiem specyficznych dlań oddzia­ ływań. Różne kody przenikają się, acz­ kolwiek nie są ze sobą tożsame. Dzięki nim realizuje się interaktywne zespolenie człowieka jako podmiotu z jego całym dopełnieniem, gdyż każda aktyw­ ność – wewnętrzna czy skierowana na świat zewnętrzny – urzeczywistnia się w obrębie któregoś z nich. Symbole nigdy nie tworzyły i nie tworzą zbioru zamkniętego. W biegu historii materialnej i duchowej powsta­ wały nowe, odwzorowujące kolejno nabywane doświadczenia pokoleń. Uogólniane, ubierane w nośną i jed­ noznacznie czytelną formę, włączane były i są do puli naszego dorobku kul­ turowego i cywilizacyjnego. Głównym kryterium oceny ich wartości i trwa­ łości była (i powinna być) oczywista aktualność ich przesłania, nawet jeśli dotyczą spraw drobnych czy lokalnych. Wszelako to, co nowe, musi spełniać

człowieka. Nie wystarcza im chaos po­ jęciowy, bełkot nowomowy, wbijanie ludziom do głowy, że czarne jest białe, dobre jest złe, głupie jest mądre, a pięk­ ne jest szpetne – i na odwrót. Chcą tę „anomię semantyczną” domknąć także w sferze symboliki, deformując jej ele­ menty i albo je zdeprecjonować, albo wymienić na jakieś ersatze. Idzie o to, by – jak w reklamie – w miejsce towa­ rów promować zgrabne i efektowne etykietki ich opakowań. Nachalnie eks­ ponuje się symbolikę „przekłamaną”, odwołując się do tradycyjnych zna­ czeń, lecz podstawiając pod stare znaki nowe treści, niekiedy niemające wiele wspólnego z pierwowzorem. To taka „nowomowa symboli”, czyli fałsz, re­ latywizujący kulturowe znaczniki toż­ samości. Nie tylko mówimy bełkotem, lecz mamy rozbełtany system warto­ ści, z którego wyrasta nasze myślenie i funkcjonowanie, nasz ogląd i ocena świata, nasze postawy, potrzeby, ocze­ kiwania, preferencje życiowe, a nade

nowych bajek i wymyślaniem nowych znaczeń dla starych mitów. Tworzy się też – zwłaszcza w sztukach wizualnych – spersonifikowane symbole całkiem nowe, osadzone w dzisiejszych realiach. Wystarczy spojrzeć na tysiączne gadże­ ty, łakocie, nawet ubrania (np. dziurawe spodnie jako krzyk mody i wzorzec ele­ gancji!). Wbrew pozorom, nie jest to drobiazg. Wystarczy przyjrzeć się temu, co oferują różne media w niezliczonych materiałach i programach dla najmłod­ szych i jakie wzorce osobowe i zacho­ wań są w nich promowane. A czym skorupka za młodu nasiąknie… – nie tylko w formach, ale w oczekiwaniach i nawykach ich zaspokajania. Jest wreszcie polityka. Tu już pa­ nuje wolnoamerykanka, polegająca na totalnym zakłamywaniu i zaklina­ niu rzeczywistości. W nomenklaturze orwellowskiej wojna czy rewolucja to wyzwolenie i zapowiedź przyszłego szczęścia narodów. Demokracja wy­ wodzi się przecież ze szlachetnego i mą­

‘Zapaść semantyczna’, termin ukuty przez Herberta, oznacza mowę, która przestała cokolwiek znaczyć. Przez dowolne, arbitralne i instrumentalne przekłamywanie sensu słów i manipulowanie ich znaczeniami przekaz w nich zawarty przestaje być jednoznaczny i może zawierać cokolwiek. Prowadzi to do relatywizacji przekazywanych treści i samej komunikacji.

Świat znaczeń pustych i fałszywych Roman Zawadzki

– z wszystkimi tego konsekwencjami. Nie ma ani jednego aspektu egzysten­ cji człowieka, jego historii i kultury, która nie ma swego odwzorowania w symbolach i mitach. Obejmują one całe dziedzictwo i tradycję zbiorowości ludzkich – wielkich i małych, narodo­ wych i lokalnych – ich wiedzę, wiarę, sposoby życia oraz instytucje.

M

itologizacji poddany jest za­ równo świat ludzi, przyro­ dy ożywionej i nieożywionej – widzialny, niewidzialny i nadprzy­ rodzony. Nie ma niczego, co w ludz­ kim umyśle, uczuciach i wyobraźni, w poznaniu i działaniu nie ma swej reprezentacji w niezliczonych mitach, niekiedy nawet sprzecznych w swych przesłaniach. Zawarta w nich jest nie tylko cała fenomenologia kondycji człowieczej, lecz także jej osąd czyli wartościowanie wszystkich jej aspek­ tów – od najdrobniejszych konkretów po mistyczną duchowość. I w tej sferze dokonuje się mani­ pulacji, której efektem ma być swoi­ sta degradacja tożsamości kulturowej poprzez inflację i dewaluację symboli. Prowadzi się ją nieustannie metodą stymulowania odpowiednich skoja­ rzeń w obrębie treści symbolicznych, zawłaszczanych i reinterpretowanych, przeinaczanych także semantycznie (nowomowa) i transponowanych na rozmaite formy wymiernych wzmoc­ nień przy pomocy technik wielorakiego warunkowania (czyli tresury). Mity i tradycja to zapis pamięci ogólnoludzkiej o wszystkim, co w ja­ kikolwiek sposób jest znaczące dla każdego z osobna i dla każdego typu społeczności. To utrwalony przekaz nie tylko o tym, co było i jest, lub być mogło jako alternatywa dla rzeczywi­ stości, lecz również tego, co być po­ winno, lub mogłoby być jako wartość oczekiwana i pożądana w sferze aksjo­ logii. W tym więc sensie to nie tylko specyficzne odwzorowanie realności i nadrealności istnienia, lecz także projekcja marzeń, nadziei czy lęków, a także wszelkiej iluzji na temat świata, w jakim przychodzi żyć. Poruszanie się w tej gigantycznej przestrzeni umożliwiają nabywane od chwili narodzin kody ekspresji i komu­ nikacji – werbalnej i niewerbalnej, sym­ bolicznej, poznawczej, emocjonalnej, behawioralnej, społecznej i duchowej – między jednostką a jej otoczeniem.

jeden warunek – nie być sprzeczne z tym, co już się sprawdziło i sprawdza. Zatem, niczym w prawdziwej nauce – nowe powinno zawierać w sobie sta­ re, uzupełniać je lub poszerzać zakres jego stosowalności. Innymi słowy, jego znaczenie i sens nie mogą podważać tego, co jest, a jedynie je ewolucyjnie wzbogacać. Niestety, od czasu, gdy inżynieria społeczna nabrała złowieszczego impe­ tu i stała się narzędziem uzurpacyjnego sprawowania przez nielicznych władz­ twa nad światem i ludźmi, ewolucję kulturową zastąpiło majsterkowanie przy czym się tylko da na skalę maso­ wą, czyli gwałcenie natury i praw nią rządzących. Z buntu przeciw Stwórcy zrodziła się deformacja chrześcijań­ stwa, potem chora filozofia Oświece­ nia, z niej zaś wyrosły równie chore

Nie tylko mówimy bełkotem, lecz mamy rozbełtany system wartości, z którego wyrasta nasz ogląd i ocena świata, nasze postawy, potrzeby, oczekiwania, pre­ ferencje życiowe, a nade wszystko nasza duchowość. ideologie postępu, barbarzyńskie re­ wolucje i wojny, wreszcie współczesne zniewolenie jednostki w skali globalnej. A wszystko za sprawą szaleństwa samo­ zwańczych demiurgów, którym zama­ rzyło się konkurować z Panem Bogiem (a ponoć Go nie uznają). Biblijny Adam chciał tylko dorównać Bogu w pozna­ niu, natomiast współcześni buntownicy umyślili sobie, by go zastąpić in actu, i to in toto. Cóż, niegdyś upadły anioł stał się Księciem Zła, ale dzisiejsi umy­ słowi i duchowi popaprańcy są tylko jego lokajczykami, nad wyraz gorliwie służącymi swemu panu. Niestety, bar­ dzo skutecznie. Po zniszczeniu języka i seman­ tyki zabrali się za symbolikę, czyli za dziedzictwo kulturowe i duchowe

wszystko nasza duchowość. Wielką zdobyczą współczesnej in­ żynierii psychospołecznej jest opano­ wanie i udoskonalenie sztuki kreowania symboli pustych treściowo, lecz noś­ nych funkcjonalnie przez swą atrak­ cyjność wizerunkową. Na tym stoi cała reklama, przemysł medialny, wreszcie propaganda i polityka. Powoływanie się na odwrócenie znaczenia hinduskie­ go znaku swastyki jest niezwykle in­ struktywne, aczkolwiek przykład to już mocno zużyty. Świat biegnie naprzód, a manipulanci idą „na całość” i stawiają na „produkcję masową”. Otaczają nas więc tysiączne znaki reklamowe chła­ mu i tandety, trwa nalot koszący pu­ stych dźwięków, wzbudza się podziw dla coraz to nowych herosów popkul­ tury, polityki i biznesu – a wszystkiemu temu przydaje się wszelkie atrybuty doskonałości, piękna, mądrości i suk­ cesu – oczywiście w imię sprostania wymogom postępu. W cenie jest nie wartość, lecz użyteczność i skuteczność w realizowaniu czegokolwiek, co przy­ nosi korzyść, zdrowie i szczęście szyb­ ko, łatwo i przyjemnie. Nawet kosztem wątpliwych wyborów moralnych – tego bowiem w repertuarze nowej symbo­ liki brak.

K

ojarząc oznakowanie wątpli­ wych, bałamutnych, a i szkod­ liwych treści z tradycyjnymi symbolami uzyskuje się „efekt prze­ niesienia”, czyli nieuprawnionej analo­ gii. Dobrze widać to w kształtowaniu postaw osobowych wobec erotyki czy dylematów natury psychicznej i ogólnie egzystencjalnych (np. konfliktu sumie­ nia). Promowanie w symbolice hedoni­ zmu zamieniło uczuciowość i erotykę w towar konsumpcyjny. Heroizm ma sens głównie w zdobywaniu życiowych fantów, a eksponowanie w mediach si­ ły i brutalności przybrało wymiar epi­ demii. Nie można też nie wspomnieć o jawnie satanistycznej proweniencji (z magią na czele) wzorców zachowań nowych idoli i nowych mitów, kreo­ wanych przez literaturę, film, telewi­ zję i internet. Diabeł, który wmówił ludziom, że go nie ma, zbiera żniwo. Owa tresura w sferze indukowania fałszu kulturowego zaczyna się już od dzieci i młodzieży we wszystkich fazach rozwojowych. Tu maszyneria manipu­ lacyjna nastawiona jest na przechwy­ tywanie oddziaływań wychowawczo­ -edukacyjnych – włącznie z pisaniem

drego greckiego antyku i należy ją czcić bez szemrania. W imię obrony i pro­ pagacji jej ideałów wyczynia się więc najdziksze brewerie z ofiarami i tru­ pami liczonymi w setkach milionów istnień ludzkich. Masy tresuje się do przyzwalania na ten stan rzeczy, ubie­ rając szaleństwa w odpowiednie słowa (semantyka) i wielowymiarowe ozna­ kowania (symbolika). Ważne przy tym

Doraźność egzystencji w stanie anomii total­ nej jest zabójcza dla człowieka, który wszak został stworzony nie jako bezmyślne bydlę, lecz jako istota na podobieństwo swego Stwórcy. jest, by nie przeholować z pomysłami, chociażby z indukowaniem np. patrio­ tyzmu, bo w globalistycznym planie świata przewidziano dla niego miejsce wyłącznie ozdobne. Starannie dobrana, hojnie opłaca­ na i usłużna obsługa medialna, dzięki zapaści semantycznej i symbolicznej załatwia powszechną zgodę (nieraz entuzjazm) tumanionych ludów na każde polityczne zmówienie i drań­ stwo. A kto się nie podda temu na­ porowi grupowemu, ten kandydat do odstrzału, a w najlepszym przypadku do obróbki psychologicznej, w której zostanie postawiony do „właściwego” pionu. Bo, jak wiadomo, może też być „pion inaczej”. Jest również pewien szczególny aspekt kłamstwa symbolicznego, po­ legający na fałszowaniu historii i nauki poprzez selekcjonowanie faktów i ich interpretacji. Tradycja historyczna to między innymi zbiór najrozmaitszych symboli, w tym spersonalizowanych. Konwencja felietonu wyklucza roz­ winięcie tego wątku, lecz warto wie­ dzieć, że i tu dokonuje się manipulacji, poczynając od kwestii ustrojowych, a na instrumentalnym kwalifikowa­ niu konkretnych zdarzeń i ich uczest­ ników kończąc. Mamy więc fałszywe mitologie rozmaitych ideologicznych

„-izmów”, bitew, traktatów, galerie prze­ kłamanych postaci, pełniących role na­ rodowych idoli – i takowych kanalii. Mamy skrywane tajemnice, które dają asumpt do ciągnących się przez wieki burzliwych sporów. Jest w czym wy­ bierać i w czym przebierać.

N

a koniec – nauka i sztuka. Z pierwszą jest ten kłopot, że zakładamy, iż nie da się w niej nic zakłamywać, zatem wyrastająca z niej symbolika jest nie do podważe­ nia. Zostawmy na boku pseudonauki z gatunku tzw. humanistyki, gdyż są bez reszty zmitologizowane i obudo­ wane bełkotem, przez który trudno się przebić. Lecz w naukach ścisłych też trafiają się świętości wręcz sym­ boliczne, które okazują się z czasem nieprawdą. Ostatnio podważono ak­ sjomat o stałej prędkości światła, a przy okazji obalono mit geniuszu Einsteina. Cóż, stare teorie się dezaktualizują, gdy pojawiają się nowe dane. Lecz w tym akurat przypadku wadliwość tej kon­ cepcji i wątpliwa kwalifikacja jej autora znane były od samego początku, lecz podtrzymywano te mity i jej symbolikę ze względów manipulacyjnych, całko­ wicie pozanaukowych. Kto chce, może i to sobie przećwiczyć – polecam zacząć od Maxwella i Tesli. A jest jeszcze bio­ logia (z Darwinem na czele), genetyka z medycyną i eugeniką, astronomia z kosmogonią (z Hawkingiem) – bliższe przyjrzenie się temu zapewnia również atrakcje poznawcze. W sztuce od dawna postępowała relatywizacja kanonów piękna, harmo­ nii i estetyki wraz z całą ich symboliką. W efekcie dopracowaliśmy się ekspan­ sywnej dominacji szpetoty, abstrak­ cyjnych i bezsensownych humbugów, przerostu ideologii i didaskaliów nad sensem. Epatowanie treściową pustką i kiczem stało się wręcz normą. Szal­ bierstwo zastąpiło talent, a z kolei praw­ dziwe talenty nierzadko dają się korum­ pować, pozwalając instrumentalizować swe dokonania chociażby w polityce i propagandzie. Schlebianie gustom lub kreatorom mód i show-biznesu stało się ważniejsze od impulsów wewnętrz­ nego imperatywu twórczego i zwykłej uczciwości wobec powołania. Cały ten kompleks zjawisk też ma swoją sym­ bolikę i mitologię, swoich bohaterów i celebrytów. Tak oto żyjemy w świecie maso­ wości pustych symboli. Jest to stan za­ paści kulturowej, który czyni wielkie spustoszenia w naszej psychice, a nade wszystko w tożsamości i duchowości. To taka trochę heideggerowska nicość, w której ludzie dryfują „tu i teraz” bez stałych odniesień do tego, skąd się wy­ wodzą, kim są, dokąd zmierzają. Do­ raźność egzystencji w stanie anomii totalnej jest zabójcza dla człowieka, który wszak został stworzony nie ja­ ko bezmyślne bydlę, lecz jako istota na podobieństwo swego Stwórcy. To powinno zobowiązywać, lecz niestety – poddajemy się destrukcyjnym od­ działywaniom, zrodzonym z głupoty, pychy, chciwości i podłości. Rozgrywa­ jąc słabości i dobrą wolę przeciętnych odbiorców, a nawet ich poczciwą łatwo­ wierność, zaszczepiając im chytrze nie­ wiarę w cokolwiek, magicy od pschoi socjotechniki narzucili masom model życia niewykraczający poza bytowanie w rytm perystaltyki, prostackiego funk­ cjonalizmu i duchowej atrofii. Kłamstwo, fałsz, obłuda, mani­ pulacja – wszystkie te szachrajstwa od zarania dziejów towarzyszyły czło­ wiekowi. Nigdy jednak nie były narzędziami systemowymi, instytucjonalnie wkomponowanymi w strukturę i organizację ludzkich zbiorowości w celu instrumentalnego zarządzania gigantycznymi masami na również gigantyczną skalę. Właśnie owa systemowość jest tu swoistym novum, przerażającym w swoim totalizmie i jego apokalip­ tycznych wręcz skutkach. Na hory­ zoncie majaczy już wizja homo novus, nullius coloris – jakiejś hodowlanej mutacji człowieczeństwa do postaci homunkulusa czy swiftowskiego ya­ husa. Należy jednak wierzyć, że dobry Bóg, choć cierpliwy i miłosierny, nie da z siebie drwić i w końcu się zirytu­ je tymi diabelskimi pląsami. A wtedy korowód opętańców – niczym w fina­ le filmu Felliniego prowadzony przez upiornego błazna – jakoś się skończy. Tylko jak i kiedy? Izolujmy się od tej zarazy, uni­ kajmy jej, zachowujmy zdrowy rozsą­ dek, nie ulegajmy tanim fascynacjom, trzymajmy się swoich poglądów, nie pozwólmy się zmałpiać oszustom, chrońmy własną wolność wewnętrzną. Polecam nadto systematyczne, bardzo ważne, domowe ćwiczenia autodiagno­ styczne. K


GRUDZIEŃ 2O18 · KURIER WNET

13

INŻYNIERIA·SPOŁECZNA

Kulturowy marksizm ma na celu znisz­ czenie więzi rodzinnych, tradycji reli­ gijnej i całej kultury. Szkoła frankfurc­ ka, powołując się na Hegla, Marksa, Nietzschego, Freuda i Webera stwier­ dziła, że tak długo, jak długo ludzie zachowują wiarę w Boga, a przynaj­ mniej nadzieję wiary – są w stanie za pomocą daru myślenia rozwiązywać stojące przed społeczeństwem proble­ my i nigdy nie osiągną stanu beznadziei i alienacji, koniecznych do wywołania rewolucji socjalistycznej. Dlatego celem grupy niemiecko-amerykańskich na­ ukowców ze szkoły frankfurckiej stało się, tak szybko jak to możliwe, podmi­ nowanie dziedzictwa chrześcijańskiego. Żeby to urzeczywistnić, nawoływali do ekstremalnej, negatywnej, niszczącej krytyki każdej sfery życia w celu de­ stabilizacji społeczeństwa i doprowa­ dzenia do stanu, jaki nazywali porząd­ kiem „opresyjnym”. Ich polityka miała szerzyć się jak wirus – „innymi spo­ sobami kontynuować dzieło zachod­ nich marksistów”, jak powiedział je­ den z autorów tych destrukcyjnych dla współczesnego społeczeństwa i kultury perspektyw. Kanony poprawności politycznej są wprowadzane przez jej zwolenni­ ków do dyskursu publicznego jako nor­ ma obyczajowa. Najlepszym terenem dla obserwacji tego zjawiska są Stany Zjednoczone. W „Fidelio Magazine” Michael Minnicino w roku 1992 w ar­ tykule Szkoła frankfurcka i poprawność polityczna zauważył, że spadkobiercy szkoły frankfurckiej całkowicie zdo­ minowali amerykańskie uniwersytety, „nauczając studentów, jak ćwiczeniami zamienić rozsądek w rytuał politycz­ nej poprawności”. Obecnie w Ameryce i Europie publikuje się bardzo niewiele

Ludzkość opracowała przez tysiąclecia kanony dobra i zła, piękna i brzydoty, prawdy i fałszu. Tymczasem obecnie wydaje się, że nie ma już prawdy i fał­szu, nie ma poznania, piękna ani brzydoty, nie ma też sztuki. Człowiek został sprowadzony do roli zwierzęcia dysponującego rozumem, który już nie służy do analizy rzeczywistości, a jedynie do zaspokajania najprostszych potrzeb fizjologicznych. Tego, co dzieje się z nami obecnie, nie sposób zrozumieć bez odwołania do kluczowego pojęcia „politycznej poprawności”. To ona decyduje o tym, że społeczeństwo trawi obawa przed użyciem niewłaściwego słowa, przed oskarżeniami o napastliwość, brak wrażliwości, o rasizm, seksizm albo homofobię.

sistows k r a m o k e a N bomba poprawności politycznej

zasad politycznej poprawności w od­ niesieniu do określeń niemających w danej kulturze negatywnych kono­ tacji. Językoznawca prof. Jerzy Bralczyk uważa np., że nie należy usuwać z ję­ zyka tradycyjnych słów na określenie narodowości, ale używać ich w pozy­ tywnym kontekście. Przykładem jest słowo ‘Murzyn’ określające człowieka o czarnym kolorze skóry. Jeszcze kilka­ naście lat temu było ono w języku pol­ skim całkowicie neutralne, dziś niektó­ rzy sugerują zastępowanie go słowem ‘czarnoskóry’. Tymczasem w Ameryce słowo ‘czarnoskóry’ zostało zastąpione przez „Afroamerykanin”. Lecz co zro­ bić, jeśli ten nie pochodzi z Afryki? Przykłady można by mnożyć.

GRAFIKA: WOJCIECH SOBOLEWSKI

P

oprawność polityczna jest to neomarksistowska bomba podłożona pod fundamenty naszej cywilizacji. Narodziny ideologii, z jaką mamy do czynienia obecnie, miały miejsce w Niemczech w 1923 roku, kiedy to syn bogatego przedsiębiorcy, Feliks Weil, założył przy frankfurckim uniwersytecie marksis­ towski Instytut Badań Społecznych, a skupieni wokół niego naukowcy zy­ skali z czasem miano szkoły frankfur­ ckiej. Po 1930 roku, kiedy jego dyrek­ torem został Max Horkheimer, główne prace instytutu dotyczyły obszaru kul­ turowej nadbudowy. Sam Horkheimer interesował się teoriami Freuda, któ­ re starał się skorelować z klasycznym marksizmem w ramach tzw. teorii kry­ tycznej. Ważnymi członkami instytu­ tu okazali się: Teodor Adorno, Erich Frommme i Herbert Marcuse. Dwaj ostatni wprowadzili do teorii zasad­ niczy element, istotny dla politycznej poprawności – seksualny. Marcuse wzywał do stworzenia społeczeństwa „wielopostaciowej perwersji” i wskazy­ wał na potrzebę wolności seksualnej. Po dojściu do władzy Hitlera dzia­ łalność instytutu została przeniesiona do Stanów Zjednoczonych. Instytut zajął się badaniem społeczeństwa ame­ rykańskiego. Podczas rebelii studen­ ckich w połowie lat 60. Herbert Mar­ cuse osiągnął niebywałą popularność, a jego słynna książka Eros i cywilizacja stała się niemal biblią dla ruchów młodzieżowych. Hasła, które głosił, trafiały na sztandary: „Zajmij się sobą”, „Nie musisz pracować” i najważniej­ sze: „Rób miłość, nie wojnę” (Make love, not war). Bill Lind, dyrektor Centrum Kultu­ rowego Konserwatyzmu, działającego w ramach Fundacji Kongresu Wolno­ ści, pokusił się o definicję i genealogię zjawiska poprawności politycznej: Pojęcie powstało w postaci żartu, komiksowego dowcipu i nadal jesteśmy skłonni traktować je półserio. W rzeczywistości jest ono śmiertelnie poważne. To jest wielka choroba naszego kraju, ta sama, która doprowadziła do śmierci dziesiątki milionów ludzi w Europie, w Rosji, w Chinach, dosłownie na całym świecie. To jest choroba ideologii. Polityczna poprawność nie jest zabawna. Jest śmiertelnie poważna. Jeżeli spojrzymy na zjawisko w sposób analityczny, historyczny, szybko odnajdziemy jego istotę. Polityczna poprawność jest kulturowym marksizmem. Zjawiskiem przeniesionym z obszaru ekonomii w dziedzinę kultury. Jego korzeni należy szukać nie w ruchach hippisowskim i pokojowym lat 60., ale znacznie wcześniej, w okresie I wojny światowej. Jeśli porównamy podstawowe dogmaty politycznej poprawności z klasycznym marksizmem, podobieństwa staną się oczywiste.

Zbigniew Berent

teoretycznych książek o sztuce, filologii czy języku, które otwarcie nie potwier­ dzają długu wdzięczności względem szkoły frankfurckiej. Polowanie na cza­ rownice na uczelniach to narzucanie koncepcji Marcuse’a o „tolerancji repre­ syjnej – tolerancji ruchów lewicowych, a nietolerancji prawicowych”. Środowi­ ska konserwatywne postrzegają zjawi­ sko poprawności politycznej jako zakaz krytyki określonych grup, odnoszącej się do ich pochodzenia, historii, kultury lub zachowania i określają je mianem cenzury lub neocenzury.

Do wysiłków szkoły frankfurckiej w kwestii masowej inżynierii społecz­ nej dołączył Bertrand Russell. W książ­ ce Wpływ nauki na społeczeństwo (The Impact of Science on Society) z 1951 ro­ ku napisał: Fizjologia i psychologia dają pole metodzie naukowej, która nadal czeka na rozwój. Znaczenie psychologii masowej zostało znacznie zwiększone poprzez wzrost nowoczesnych metod propagandy. Najbardziej wpływowa z nich nazywa się edukacją. Psycholodzy społeczni przyszłości będą mieli klasy uczniów, w których będą próbować różne metody tworzenia niezachwianego przekonania, że śnieg jest czarny. Wkrótce uzyskają różne rezultaty. Pierwszy, że dom ogranicza człowieka. Drugi, że niewiele można zrobić, jeśli indoktrynacja nie rozpocznie się w wieku poniżej 10 lat. Trzeci, że bardzo skuteczne są ułożone do muzyki wersety, wielokrotnie intonowane. Czwarty, że opinia, iż śnieg jest biały, musi być podtrzymana, żeby pokazać chorobliwy smak ekscentryczności.

Niech się nie dziwią zwolennicy nowomowy w wersji „poprawności politycznej”. Polacy po prostu obawiają się ponownego zatrucia ich umysłów obłudą i fałszem. Boją się ulepszonej wersji „homo sovieticus”. Ale uważam, że w przyszłości naukowcy sprecyzują te maksymy i odkryją, ile dokładnie kosztuje wpojenie dzieciom wiary, że śnieg jest czarny, a o ile mniej – że jest ciemnoszary. Kiedy udoskonali się tę technikę, każdy rząd, który pokieruje edukacją przez jedno pokolenie, będzie mógł bezpiecznie kontrolować swoich obywateli bez pomocy armii czy policji. Dr Timothy Leary daje kolejny wgląd w umysły szkoły frankfurckiej w swoim opisie pracy Projekt dotyczący leków psychodelicznych Uniwersytetu

Harvarda. Przytoczył w nim swoją roz­ mowę z Aldousem Huxleyem: Substancje psychodeliczne, masowo produkowane w laboratoriach, wywołają ogromne zmiany w społeczeństwie. To nastąpi z tobą, bez ciebie czy beze mnie. Wszystko, co można zrobić, to głosić tę wiadomość. Przeszkodą w tej rewolucji, Timothy, jest Biblia. (…) Substancje, które otwierają umysł na wielorakie rzeczywistości, niechybnie prowadzą do politeistycznego postrzegania wszechświata. Wyczuliśmy, że nadszedł czas na nową, humanistyczną religię, opartą na inteligencji, łagodnym pluralizmie i naukowym pogaństwie. Jeden z kierowników wspomnia­ nego projektu, r. Nevitt Sanford, ode­

wojny z płcią męską, promowanej przez Herberta Marcuse’a i jego rewolucjo­ nistów społecznych pod przykrywką „wyzwolenia kobiet” i ruchu nowej le­ wicy w latach 60. Dowodu na to, że techniki psychologiczne zmieniające osobowość zamierzają do zniewieś­ cienia amerykańskich mężczyzn, do­ starczył Abraham Maslow, założyciel Psychologii Humanistycznej Trzeciej Siły i promotor psychoterapeutycznej sali lekcyjnej, który napisał, że „następ­ nym krokiem w rozwoju osobistym jest transcendencja męskości i kobiecości do ogólnego człowieczeństwa”.

Polityczna popraw­ ność ma długą historię, której źródeł należy szukać w poraż­ ce, jaką poniósł mar­ ksizm w przeddzień, w trakcie i tuż po zakończeniu I wojny światowej. Idea międzynarodowego ruchu robotniczego nie zadziałała.

W późnych latach 60. i na początku 70. ub. wieku trwały intensywne kampa­ nie organizowane przez liczne organi­ zacje zajmujące się kontrolą urodzin (antykoncepcja, aborcja, sterylizacja). Z analiz ich rocznych raportów wynika, że stosunkowo mała liczba osób zaangażowana była w zdumiewającym stopniu w szereg grup nacisku. Ta pajęczyna powiązana była nie tylko pracownikami, ale funduszami i ideologią (…) wspierały ją w niektórych przypadkach dotacje od departamentów rządowych. Centrum tej pajęczyny było Stowarzyszenie Planowania Rodziny (FPA) i jego pochodne. Odkryliśmy strukturę władzy o olbrzymich wpływach. Głębsze śledztwo ujawniło, że faktycznie ta pajęczyna sięgała dużo szerzej – do eugeniki, kontroli populacji, kontroli urodzin, reform w zakresie prawa seksualnego i rodzinnego, edukacji seksualnej i zdrowotnej. Jej macki sięgały do wydawnictw, instytucji medycznych, edukacyjnych i badawczych, organizacji kobiecych i poradni małżeńskich – wszędzie, gdzie mogła wywierać wpływy. Wydawała się mieć wielki wpływ na media, i funkcjonariuszy odpowiednich departamentów rządowych, zupełnie nieproporcjonalnie do liczby zaangażowanych osób (V. Ri­ ches, Płeć a inżynieria społeczna, Family Education Trust 1994). Wkrótce opublikowano książkę o intrygującym tytule Ludzie popierający Hitlera – niemieckie ostrzeżenie dla świata (The Men Behind Hitler – A German Warning to the World). Pro­ pagowała ruch eugeniczny, który stał się popularny na początku XX wieku, a zszedł do podziemia po Holokauście. Okazało się, że nadal funkcjonował w postaci promocji aborcji, eutana­ zji, sterylizacji. Potwierdziły to kolejne publikacje. W USA wydano książkę, która udokumentowała działalność Amerykańskiej Rady ds. Informacji i Edukacji Seksualnej (SIECUS), pt. Krąg SIECUS. Rewolucja humanistyczna (The SIECUS Circle. A Humanist Revolution). Radę tę ustanowiono w ro­ ku 1964. Zaangażowała się w program inżynierii społecznej poprzez eduka­ cję seksualną w szkołach. Jej pierw­ szym dyrektorem była Mary Calderone, blisko związana z Planowanym Ro­ dzicielstwem. Według Kręgu SIECUS, Calderone popierała takie poglądy, jak wymieszanie czy odwrócenie płci lub

grał istotną rolę w promocji stosowania substancji psychodelicznych. Uczynił to w wydanej w 1965 roku książce Osobowość autorytarna, której był współ­ autorem. Główni propagandyści obec­ nego lobby narkotykowego podpierają się jego argumentacją. George Soros publicznie zakwestionował skuteczność akcji antynarkotykowych kosztujących Stany Zjednoczone 37 mld dolarów rocznie. Wspiera on finansowo Linde­ smith Center, reprezentujący Amery­ kanów optujących za dekryminalizacją narkotyków. W latach 60. Herbert Marcuse, po­ sługując się kombinacją retoryki Mark­ sa i Engelsa, obiecywał studentom, że pokonanie kapitalizmu i jego fałszywej świadomości stworzy społeczeństwo, w którym największe satysfakcje bę­ dą mieć charakter seksualny. Podobne poglądy zawarł w książkach Eros i cywilizacja i Człowiek jednowymiarowy (One Dimension Man). Ci sami marksistowscy intelektua­ liści, którzy wymyślili slogan „Rób mi­ łość, nie wojnę”, promowali dialektykę „negatywnej” krytyki; oni też wymyślili utopię, w której rządzą ich zasady, do­ prowadzili do obecnej mody pisania od nowa historii i mody na „dekonstruk­ cję”. Ich mantry to „różnice seksualne to umowa”; „róbta co chceta”. Prowadzone przez szkołę frank­ furcką w latach 40. i 50. XX w. w Ame­ ryce badania osobowości autorytar­ nej przygotowały drogę dla późniejszej

ról płci, wyzwolenie dzieci z rodzin i zniszczenie tradycyjnej rodziny.

Próbę opisu, czym jest i komu służy poprawność polityczna, podjęła Mo­ nika Kacprzak w pracy: Pułapki poprawności politycznej. Autorka stawia więcej pytań, m.in.: Czy akcja redefi­ nicji podstawowych pojęć cywilizacji chrześcijańskiej nie jest w rzeczywi­ stości ateistyczną próbą dekonstrukcji całej antropologii będącej podstawą naszej cywilizacji, a zarazem naszej wiedzy o człowieku, jego godności i tożsamości? Czy przed zalewem po­ prawnych politycznie pomysłów można się skutecznie bronić? Autorka pokazu­ je, że jest to możliwe. Demaskuje źródła poprawności politycznej, jej prawdzi­ we założenia oraz odsłania sposoby obrony przed oskarżeniami o homo­ fobię, pomysłami radykalnych femi­ nistek, tragicznymi w skutkach zmia­ nami wprowadzanymi w edukacji czy oskarżeniami o posługiwanie się „mo­ wą nienawiści”.

Atak odbywa się na naszych oczach, we­ dług rozpoznawalne­ go scenariusza, który idealnie funkcjonuje, bo wykorzystuje na­ turalne ludzkie skłon­ ności do chodzenia na skróty, ciągoty do hedonizmu, sięgania po to, co zakazane. Zwolennicy koncepcji poprawno­ ści politycznej usiłują sprowadzić jej krytykę do problemu niechęci społe­ czeństwa wobec przeróżnych mniej­ szości czy nowej formy „nowomowy”. Tymczasem rozważania powinny ogarnąć obszar spraw społeczno-po­ litycznych, a w pierwszej kolejności kulturowych. Nowomowę opisał George Orwell w Roku 1984. Był to język tak przekon­ struowany, by niemożliwe stało się sfor­ mułowanie ani w mowie, ani w myśli czegokolwiek, co godziłoby w panują­ cy w powieściowym państwie reżim – (tzw. myślozbrodnia). Orwell napisał Rok 1984 tuż po pobycie w Związku Sowieckim. Te same zasady obowią­ zywały również w PRL. Zatem niech się nie dziwią zwolennicy nowomowy w wersji „poprawności politycznej” – Polacy po prostu obawiają się ponow­ nego zatrucia ich umysłów obłudą i fał­ szem. Boją się ulepszonej wersji „homo sovieticus”. Niektórzy językoznawcy zwraca­ ją uwagę na niepotrzebne stosowanie

Marksizm głosi, że historia jest zde­ terminowana przez własność środków produkcji. Ideologia politycznej pop­ rawności twierdzi, że historia jest zde­ terminowana przez siłę, a więc przez grupy, które definiowane według kry­ teriów rasy, płci itd., posiadają władzę nad pozostałymi. Według obu ideolo­ gii pewne grupy ludzi są dobre, inne zaś złe. Obie stosują dla swoich celów wywłaszczenie. Na przykład w imię politycznej poprawności biały student, osiągający lepsze wyniki w nauce, traci miejsce na uczelni na rzecz gorzej przy­ gotowanego przedstawiciela mniejszo­ ści murzyńskiej lub latynoskiej. Po­ dobne zjawiska występują w dziedzinie gospodarki, gdzie np. należy zawrzeć kontrakt nie z przedsiębiorcą reprezen­ tującym uznawaną za uprzywilejowaną „większość”, lecz z przedstawicielem zasługującej na wsparcie w ramach politycznej poprawności mniejszości. Obie ideologie dysponują taką metodą analizy, która zawsze przynosi pożąda­ ny rezultat. Dla marksistów to marksi­ stowska ekonomia, dla politycznie po­ prawnych – dekonstrukcjonizm. Zdaniem przywoływanego już Lin­ da, liczne podobieństwa między ty­ mi dwiema ideologiami nie są przy­ padkowe. Polityczna poprawność ma długą historię, której źródeł należy szukać w porażce, jaką poniósł mar­ ksizm w przeddzień, w trakcie i tuż po zakończeniu I wojny światowej. Idea międzynarodowego ruchu robotnicze­ go nie zadziałała. W chwili wybuchu wojny niemal wszystkie partie robot­ nicze zerwały z internacjonalizmem i opowiedziały się po stronie własnych rządów. Nie powiodła się także pró­ ba rozprzestrzenienia bolszewickiej rewolucji na pozostałe kraje Europy. Wówczas pojawiły się nowe koncep­ cje, które w istotny sposób rewidowały marksizm. We Włoszech pojawił się Gramsci, na Węgrzech Lukács. Obaj twierdzili, że robotnicy nie zrozumieją własnego interesu klasowego, dopóki nie uwolnią się spod wpływu zachod­ niej kultury, szczególnie chrześcijań­ stwa. W odróżnieniu od Gramsciego, Lukács miał okazję zastosowania swo­ jej teorii w praktyce. Jego pierwszym posunięciem w bolszewickim rządzie Béli Kuna było wprowadzenie edukacji seksualnej do węgierskich szkół. Twórcy hegemonii kulturowej, po­ litycznej poprawności i wszelkich miaz­ matów neomarksizmu dawno doszli do wniosku, że aby ich dzieło zawładnięcia umysłami się powiodło, należy znisz­ czyć dotychczasowe wartości i punk­ ty odniesienia. Głoszą zatem, że teraz wszystko jest dozwolone, bo taka jest cecha postępującej globalizacji, że nale­ ży jak najszybciej odrzucić dotychczas wyznawane wartości, bo krępują wol­ ność. Ten atak odbywa się na naszych oczach, według rozpoznawalnego sce­ nariusza, który funkcjonuje idealnie, jako że wykorzystuje naturalne ludzkie skłonności do „chodzenia na skróty”, hedonizmu i sięgania po to, co zaka­ zane (grzech pierworodny). Macherzy od konstruowania no­ wego, „ulepszonego” człowieka stwo­ rzyli algorytmy i wykształcili instruk­ torów, którzy podpowiadają, jak żyć, jak pracować, jakich dokonywać wy­ borów, wreszcie – jak myśleć i wartoś­ ciować. W Polsce doskonale „załapali” się na te stanowiska mainstreamowi publicyści, politycy, przedstawiciele nauki i wszelcy kreatorzy Człowieka Nowych Czasów. Poprawność polityczna jest formą dyktatury i nowoczesnej cenzury, któ­ ra tworzy społeczeństwo zniewolone, niezdolne do posiadania i wyrażania swoich poglądów. Godzi w podstawy cywilizacji łacińskiej, tożsamość naro­ dową i religijną, w tradycyjny system wartości. Dlatego w Polsce nie może być na nią zgody. K


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O18

14

Jak długo przebywa Ojciec na Bliskim Wschodzie i na czym polega Księdza misja? Na Bliskim Wschodzie jestem od po­ nad dwudziestu pięciu lat. Mój pobyt rozpoczął się w Egipcie, gdzie byłem prawie dziesięć lat, ucząc się przede wszystkim arabskiego, pracując w jed­ nej z naszych szkół, uczestnicząc w róż­ nych inicjatywach 1 o charakterze społecznym. Od około dziesięciu lat mieszkam w Libanie. Moją podstawową misją jest praca w szkołach jezuickich w Dolinie Bekaa oraz na Uniwersy­ tecie Świętego Józefa w Bejrucie. Od kilku lat jestem dziekanem jednego z wydziałów, prowadzę wykłady. Uni­ wersytet św. Józefa w Bejrucie jest naj­ większym uniwersytetem prywatnym w Libanie i jednym z najlepszych na Bliskim Wschodzie. Został utworzo­ ny około 150 lat temu. Jednym z jego założycieli był ojciec Ryło, polski je­ zuita. Obecnie studiuje na nim około 12 000 osób. Jakie najbardziej dramatyczne wydarzenia przeżył Ojciec w Libanie? Kiedy przyjechałem tu dziesięć lat te­ mu, toczyły się walki między sunnitami a szyitami. Wielu uczniów szyickich z jednej z naszych szkół opuściło naszą szkołę, ponieważ musieli przejeżdżać przez jedną z wiosek sunnickich, gdzie toczyły się walki. Tragicznym wyda­ rzeniem była śmierć jednego ze znajo­ mych. W miejscu, przez które kilka razy w tygodniu przejeżdżałem, doszło do wybuchu miny-pułapki. I ta osoba wraz z kilkoma innymi zginęła. Przejeżdżam często kilka metrów od tego miejsca i nadal budzi to we mnie emocje. Czym różniła się praca w Egipcie od pracy w Libanie? W Egipcie byłem jeszcze na etapie for­ macji. Nie miałem tylu obowiązków, co tutaj, w Libanie. W Egipcie miałem okazję pracować z Koptami-katolikami, w grupach, których zadaniem była róż­ nego rodzaju pomoc socjalna. W Liba­ nie pracuję w szkołach i na uniwersyte­ cie, zajmuję się pracą administracyjną i nauczaniem. To jest pierwsza i pod­ stawowa różnica. Druga różnica jest fizycznie odczu­ walna – to klimat. W Egipcie – pusty­ nia, a w Libanie – góry, czasami nawet śnieg i deszcze. W Libanie można się poczuć jakby bliżej Polski. Poza tym w Egipcie kultura jest bardziej jedno­ lita. Jest jeden język. Są dwie wspólno­ ty – sunnicka i koptyjska. Tymczasem tu, w Libanie, jest oficjalnie osiemna­ ście wyznań. Oficjalnym językiem jest arabski, ale różnice między arabskim używanym w Bejrucie, a tym na pół­ nocy czy na południu, są czasami bar­ dzo duże. Poza tym w Libanie mieszka rów­ nież duża wspólnota francuskojęzycz­ na i wiele osób spoza Libanu. Islam w Libanie też bardzo różni się od tego w Egipcie. Około 30% całej populacji to są sunnici. Kolejne 30% to jest wspól­ nota szyicka, troszeczkę mniej niż 30% to chrześcijanie z różnych Kościołów. Jest też około 5% Druzów, nie mówiąc o licznych mniejszych grupach, które są też oficjalnie uznawane, mają wol­ ność, swoje kulty, własne instytucje, są reprezentowane również w parlamen­ cie, w polityce. Czy te osiemnaście grup wyznaniowych, w dodatku podzielonych często trudną historią, tworzą jeden naród? Tak, tworzą jeden naród. Faktem jest, że istnieje bardzo dużo konfliktów, a przy­ najmniej konkurencja. Ta konkurencja przybiera czasami formę bardzo dra­ matyczną. Wspominałem o walkach między wspólnotą sunnicką a szyicką, których miałem okazję w jakiś sposób doświadczyć tu, w Libanie – to jest je­ den z przykładów, dramatyczny, ale takich brutalnych konfliktów jest bar­ dzo dużo. R E K L A M A

BLISKI·WSCHÓD Wśród chrześcijan również jest sporo podziałów, co widać zwłaszcza na scenie politycznej. Ale mimo tych trudności i dramatów, różnorodność jest dużym bogactwem Libanu. Nie występuje ona praktycznie w innych krajach arabskich. Myślę, że to warto dostrzec i podkreślić. Jaki jest w Libanie stosunek muzułmanów do chrześcijan? Kiedy się słyszy o tych osiemnastu wyznaniach, wygląda to, jak mówił Jan Paweł II, na przesłanie dla świata. A jak jest w życiu codziennym? W życiu codziennym wszystko zależy oczywiście od osób. Myślę, że wspól­ nota muzułmańska, z całą swoją róż­ norodnością, widzi również, że sytua­ cja chrześcijan na Bliskim Wschodzie, również w Libanie, nie jest łatwa. Moim

w chrześcijaństwie w odniesieniu do Biblii, interpretacja Koranu, w którym można znaleźć, według wielu muzuł­ manów, nawoływanie do wojny. Dziś te słowa powinny być interpretowane jako wezwania do walki wewnętrznej, duchowej. Są osoby, które odnoszą je do życia społecznego, do relacji z in­ nymi i to w sposób bardzo brutalny. Egzegeza Biblii, która się dokona­ ła i dokonuje, pozwala chrześcijanom czytać Pismo Święte w perspektywie nie tylko literalnej, ale również duchowej, która wiąże się z szacunkiem, z mi­ łością do drugiego człowieka. W Li­ banie interpretacja Koranu jest rzeczą bardzo, bardzo delikatną. Nie wszyscy się na nią zgadzają. Ci, którzy próbują podjąć egzegezę Koranu, czasami są zagrożeni, nawet muszą opuścić kraj. Rzecz nie jest łatwa. I to można uznać

system oficjalny w Arabii Saudyjskiej, ma w Libanie bardzo mało zwolenni­ ków. Przy czym ekonomicznie, geopo­ litycznie i społecznie wspólnota sunni­ cka jest oczywiście za Arabią Saudyjską. Ma w niej duże oparcie. Swoją wizję islamu promuje także szyicki Iran. Istnieje napięcie między islamem szyi­ ckim, reprezentowanym przede wszyst­ kim przez Iran, a islamem sunnickim, reprezentowanym głównie przez Ara­ bię Saudyjską. Bardzo związany z Ira­ nem jest Hezbollah. Jest on mocną partią, zmilitaryzowaną, ma broń. Ich postawa nie jest jednak wyłącznie re­ prezentowaniem w Libanie tego, cze­ go życzyłby sobie Iran, ale wiąże się również, a może przede wszystkim, z obroną interesów tutejszej wspólnoty

się w Libanie na stałe. Większość z nich żyje w bardzo trudnych warunkach, pod namiotami. Podobno mniej więcej od roku ilość Syryjczyków w Libanie się zmniejsza. Część z nich wraca do Syrii, część wyjeżdża do krajów zachodnich, tak że uchodźców syryjskich w Liba­ nie nie przybywa, a polityka państwa libańskiego powoduje, że raczej są oni zainteresowani tym, żeby opuścić Li­ ban, niż tu zostać. Nie przysługuje im bardzo wiele praw socjalnych, żadne polityczne, mimo że część partii libań­ skich popiera reżim Baszara al-Asada, tak że Syria jest reprezentowana zarów­ no jeśli chodzi o współpracę z rządem, jak i o opozycję syryjską, która też tutaj funkcjonuje. Jakie jest zdanie Ojca na temat konfliktu syryjskiego? Kto tam jest do-

Liban: osiemnaście wyznań, jeden naród

Z jezuitą ks. profesorem Markiem Cieślikiem, wykładowcą i dziekanem Instytutu Nauk Muzułmańsko-Chrześcijańskich na Uniwersytecie Świętego Józefa w Bejrucie, rozmawia Antoni Opaliński.

zdaniem większość wspólnoty muzuł­ mańskiej postrzega obecność chrześ­ cijańską jako bogactwo – kulturalne, religijne. Obecność chrześcijan pozwa­ la zachować równowagę między róż­ nymi wspólnotami muzułmańskimi. Widzę to na przykład poprzez kontakt z uczniami i ich rodzinami w naszych szkołach jezuickich w Dolinie Bekaa. W jednej z największych szkół, jakie tam mamy, 85% uczniów pochodzi z rodzin muzułmańskich. Fakt, że uczą się u nas, wiąże się z przekonaniem, że szkoły chrześcijańskie zapewniają dobrą formację w sensie wiedzy, ale również wartości, otwarcia na świat, na drugiego człowieka. Tak że spoj­ rzenie muzułmańskie na obecność chrześcijańską generalnie jest bardzo pozytywne. Oczywiście, co widać od wielu lat, islam boryka się z problemami, które on przede wszystkim powinien pod­ jąć, a które wyrażają się w przeróżnego rodzaju ekstremizmach. Ogromnym problemem sunnitów jest łatwość, z ja­ ką pewien ich procent się radykalizuje – w Syrii, w Iraku, czy obecnie w Jeme­ nie, czy też w Sudanie. Skąd bierze się ten radykalizm? Czy to jest dziecko naszych czasów, czy ma korzenie historyczne? Zrodził go islam, czy wpłynęły na to jakieś czynniki zewnętrzne? Pytanie jest proste. Odpowiedź jest zło­ żona i wymagałaby skupienia się na wie­ lu czynnikach. Oczywiście generalnie można mówić o słabości ludzkiej. Że serce ludzkie, zdolne do wielkiego do­ bra, jest również zdolne do czynienia zła. Niestety taka jest natura ludzka. I to nie jest związane wyłącznie z islamem, ale również z innymi religiami, w tym oczywiście z chrześcijaństwem. Ta ła­ twość czynienia zła może w każdej chwi­ li w sposób w miarę łatwy się ujawnić. Z drugiej strony czynnik społecz­ ny – bieda – ułatwia przeróżnym rady­ kałom podsuwanie rozwiązań bardzo dalekich od sprawiedliwości, pokoju, szacunku. Takie łatwe rozwiązania nie­ stety wiążą się szukaniem winnego i to w sposób, który odwołuje się do prze­ mocy. Czyli różnego rodzaju proble­ my społeczne, ekonomiczne odgrywają negatywną rolę w przybieraniu postaw przemocy. Myślę również, że w islamie nie dokonała się, tak jak to miało miejsce

za trzeci czynnik, który powoduje, że są osoby, które w imię islamu są zdolne do przemocy. Pewnie można byłoby znaleźć inne czynniki, związane np. z geopolityką. Takie kraje jak Arabia Saudyjska czy Iran prowadzą swoją politykę, używając pewnych brutalnych środków. Faktem również jest to, że w wielu krajach arab­ skich jeszcze kilka lat temu nie istnia­ ła władza demokratyczna. Mieliśmy przeróżnego rodzaju dyktatury, które Wiosna Arabska w niektórych krajach zmiotła albo ich usuwanie trwa, ale też raczej nie udało się tam dokonać zmian, jakich oczekiwały społeczeń­ stwa. I do tej pory na przykład w Syrii wojna trwa, mimo że może od dwóch lat jest znacznie spokojniej niż wcześ­ niej. Czyli wprowadzanie systemu de­ mokratycznego, który tam dotąd nie istniał, również przyczyniło się do tego, że przeróżne radykalizmy mają i chyba, niestety, będą jeszcze miały miejsce. Czy w islamie demokracja w europejskim wydaniu jest możliwa? Mimo przeróżnych problemów, o któ­ rych nie sposób w tej chwili rozmawiać, Liban uchodzi za przykład demokracji kraju arabskiego. Nie wiem, czy jest in­ ny kraj arabski z taką dozą wolności, jak w Libanie. Niektórzy uważają, że w krajach arabskich trudno jest o doj­ rzałą demokrację, z wyborami, gdzie każdy mógłby wyrazić swoje zdanie, a kraj rozwijałby się w sposób stabilny, respektując przeróżne grupy wyzna­ niowe. Nawet Turcja, która jest kra­ jem bardzo prężnym, też nie wydaje się zbytnio demokratyczna. Nie jestem specjalistą od spraw geopolitycznych. Myślę, że jest to możliwe, ale bardzo, bardzo trudne. Czy w Libanie widać wpływy saudyjskie? Nie tylko polityczne, ale na przykład promowanie ich wizji islamu? Większość wspólnoty sunnickiej jest związana z Arabią Saudyjską i przez nią wspierana. Mam wrażenie, będąc odpowiedzialnym za Instytut Nauk Muzułmańsko-Chrześcijańskich, że wsparcie, jakie otrzymuje wspólnota sunnicka z Arabii Saudyjskiej, nie wiąże się z wymaganiem postawy czy formy sunnizmu, jaki istnieje w Arabii Sau­ dyjskiej. Tu, w Libanie, panuje większy liberalizm. Wahabizm, uznawany za

szyickiej. Krytyka Zachodu wobec Hez­ bollahu jest niekiedy zbyt prosta, zbyt łatwa i nie bierze pod uwagę różnych zagrożeń, na które tutaj, w Libanie, są wystawieni szyici. To jest druga stro­ na medalu, o której warto pamiętać. Oczywiście to tylko jeden, ale nie jedy­ ny z wielu aspektów. Rzecz na pewno jest bardzo skomplikowana. A jaki jest stosunek Hezbollahu do chrześcijan? Z ich punktu widzenia w ogóle nie powinno chyba tutaj być żadnego krzyża. Tak bym tego nie ujął. Tu też odwołam się do mojego doświadczenia pracy w szkołach w Dolinie Bekaa. W jed­ nej z naszych szkół mamy około 40% sunnitów, 35% szyitów, kilka procent z innych wyznań i około 15% chrześci­ jan. Ojcowie niektórych dzieci z rodzin szyickich byli w Hezbollahu. Mówi się, że Hezbollah blokuje powstanie rządu w Libanie; przeróżne decyzje politycz­ ne wydają się bardzo negatywne dla Libanu. To, co się słyszy, widzi, broń, o której się mówi –budzi lęk, niepo­ kój. Tymczasem, paradoksalnie, mo­ je doświadczenia spotkań z osobami związanymi z Hezbollahem były po­ zytywne. Często można było z nimi stawiać sprawy jasno, nazywać wprost pewne problemy. Tak więc, jeśli chodzi o kontakt codzienny, związany z pracą, współpracą, to byłem pozytywnie za­ skoczony, bo był bardzo dobry. Liban jest też krajem uchodźców; kiedyś Palestyńczycy, teraz Syryjczycy. Jak to wpływa na kraj? Z tego, co słyszę, co czytałem, wojna domowa w Libanie w 1975 roku wybu­ chła przede wszystkim z powodu obec­ ności Palestyńczyków w Libanie. Było ich czy jest do tej pory kilkaset tysięcy; mówi się o 450 000. Do niedawna Liban liczył około 4,5 miliona ludzi, a więc 450 000 to 10% społeczeństwa. Jeśli chodzi o Syryjczyków, którzy tutaj za­ częli napływać masowo kilka lat temu, po wybuchu wojny domowej w Syrii, mówiło się, że jest ich od miliona do dwóch milionów. To ilość w stosun­ ku do liczby rodowitych mieszkańców ogromna. Przy czym właśnie Liban, który był początkowo bardzo otwarty na uchodźców syryjskich, po kilku la­ tach, widząc, z jakimi to się wiąże prob­ lemami, wprowadził wiele praw, które uniemożliwiają Syryjczykom osiedlenie

bry, kto zły, kto ma rację, a kto nie? Kolejne pytanie, na które nie jest łatwo odpowiedzieć. Faktem jest, że przed tak zwaną Wiosną Arabską Syrią rzą­ dziła prawdziwa dyktatura, również w tym negatywnym znaczeniu. Przy czym paradoksalnie był spokój, stabi­ lizacja dla tych mniejszych wspólnot religijnych – alawitów czy chrześcijan. Każdy mógł w sposób wolny pracować czy uzyskać formację. Obecnie kraj jest zdewastowany i wielu Syryjczyków jeśli nie opuściło kraju, to opuściło miejsca, w których pracowało czy mieszkało, tak że nie sposób rozmawiać o Syrii inaczej jak w kontekście tragedii. Kto jest za to odpowiedzialny? Na pewno do tego, co widać obecnie w Syrii, przyczyniła się niesprawied­ liwość społeczna czy polityczna. Ale swoją rolę odegrały również wpły­ wy Arabii Saudyjskiej, Iranu; Rosja, Turcja też mają tam swoje interesy; Kurdowie, którzy od wielu lat szu­ kają możliwości stworzenia swojego państwa, a jest ich przecież kilkana­ ście milionów, mają swój język, swoją kulturę. Wszystkie te czynniki, tak przecież złożone, przyczyniają się do tego, że sytuacja w Syrii jest rzeczywi­ ście tragiczna i nie wiadomo, w jaki sposób będzie możliwe ją uregulować, tak aby przede wszystkim zapanował pokój, który jest podstawą do tego, by zapewnić pracę, rozwój, bezpieczeń­ stwo dla rodzin i tak dalej. Czy zdaniem Ojca te miliony, które opuściły Syrię, wrócą do niej, czy raczej ta fala rozleje się po świecie? Ta fala już się rozlała. Może jakaś część myśli o tym, żeby wrócić do Syrii. Nie­ dawno ktoś na konferencji powiedział, że w ciągu ostatniego roku około 90 000 Syryjczyków z ponad półtora milio­ na mieszkających od kilku lat w Li­ banie wróciło do Syrii. To jest dużo, a jednocześnie nie aż tyle, żeby mó­ wić o znaczącej tendencji. Ci, którzy wracają, to także dlatego, że tutaj są na zasiłku, nie mają możliwości praco­ wać, wysyłać dzieci do szkoły, zapewnić im dobrą formację. To nie dlatego, że w Syrii wiele się zmieniło na lepsze – po prostu w Libanie nie mają żadnych perspektyw. Na północy jest Syria, a na południu kraj, którego oficjalnie nie ma – terytoria okupowane. Czy Liban

rzeczywiście całkowicie nie uznaje Izraela? Jakieś 15 lat temu Izrael wycofał się z terenów, które okupował przez kil­ kadziesiąt lat. Nie jest tak, że jest on tu całkowicie nieuznawany jako państwo, ale uważa się go za wroga, z którym nie sposób nawet rozmawiać. Liban w po­ równaniu z Izraelem jest oczywiście bardzo słabym państwem, niezdolnym, by się obronić. Izrael bowiem na swoich sąsiadów patrzy zawsze z perspektywy ministerstwa obrony. Od kilku lat mówi się o złożach gazu w części morza, która należy do Libanu, ale jest kontrolowana przez Izrael. Oczywiście chodzi o pieniądze i jeśli wiadomo, że na przeszkodzie w ich pozyskaniu stoi Izrael, to może to stwarzać tylko same problemy. Tak że Izrael jest w Libanie postrzegany bar­ dziej jako zagrożenie niż ten, z którym można współpracować. Jaka jest kondycja duchowa chrześcijaństwa libańskiego? Wczoraj byłem na mszy maronickiej. Kościół niewielki, ludzi pełno, głównie młodzi. Uczestniczyli bardzo aktywnie, do mszy służyły dziewczyny. Jak to tutaj wygląda? Kiedy przyjechałem do Libanu, pierw­ sze, co mnie uderzyło jako rzecz bardzo pozytywna, to dynamizm Libańczyków. I to również odnosi się do różnych Koś­ ciołów libańskich. Największy w Liba­ nie jest Kościół maronicki. Podobno około 60% wszystkich chrześcijan w Li­ banie to są maronici i to widać nie tylko w uczestnictwie chrześcijan w mszach, w życiu Kościoła, ale również w prze­ różnego rodzaju ruchach, w pomocy społecznej, w obecności maronitów w mass mediach. Chrześcijanie w Li­ banie są bardzo związani z Kościołem, ponieważ Kościół to nie tylko kwestia religii, ale również bezpieczeństwa, podkreślenia własnej tożsamości wo­ bec wspólnoty muzułmańskiej, w sto­ sunku do innych wspólnot religijnych. Trzeba też powiedzieć, że Kościół czy Kościoły chrześcijańskie w Libanie usiłują także, jak wszędzie, sprostać wyzwaniom współczesnego świata. W Libanie występują te same prze­ różne problemy, jakie można dostrzec na Zachodzie. Laicyzacja niekiedy ma swoje plusy, ale również minusy. Jest na przykład duża, coraz większa ilość rozwodów, również wśród chrześcijan libańskich. Wielu ludzi zastanawia się, czy wspólnoty chrześcijańskie rozsiane po Bliskim Wschodzie przetrwają ten dzisiejszy czas wojen, kolejnych prześladowań, zmian władzy. Jak Ksiądz uważa? Konflikty, do których dochodziło czy dochodzi na przykład w Iraku czy Sy­ rii, powodują zmniejszanie wspólnot, liczby chrześcijan w tych krajach. Przed wojną domową ponad 60% całego spo­ łeczeństwa w Libanie to byli chrześcija­ nie. Obecnie mówi się, że jest ich około 30%. Niedawno miałem okazję uczest­ niczyć w pewnej sesji, podczas której mówiono, że za dziesięć lat chrześcijan będzie tutaj 25%. W Libanie panuje wolność religij­ na, ale chrześcijanie systematycznie, być może teraz trochę mniej w porów­ naniu z czasem wojny, ale systematycz­ nie opuszczają ten kraj, jeśli oczywi­ ście mają taką możliwość, bo widzą, że w Kanadzie, Stanach Zjednoczonych, we Francji – generalnie na Zachodzie – jest spokojnie, jest stabilizacja. I to nie chodzi tylko o konflikty zbrojne, ale również o system społeczny, o pra­ cę, edukację. Tu chrześcijanie czują się zagrożeni przez przeróżne radykalizmy ze strony głównie sunnitów, ale również przez brak stabilności w kraju, przez ogromną korupcję. To są czynniki, któ­ re powodują, że wspólnoty chrześcijań­ skie powoli, ale systematycznie stają się coraz mniej liczne, mimo że chrześci­ jaństwo tutaj się narodziło. K


GRUDZIEŃ 2O18 · KURIER WNET

15

BLISKI·WSCHÓD

W

ładze saudyjskie po­ czątkowo twierdziły, że Chaszodżdżi wy­ szedł tego samego dnia z konsulatu, a jego ewentualne zaginięcie nastąpiło później. Po dwóch tygodniach zwodzenia świata Saudyj­ czycy poinformowali, że dziennikarz został zamordowany podczas bójki na pięści z „wieloma osobami”, jaka miała miejsce w konsulacie.

„Do najodleglejszych siedzib ludzkich wyprawiał swych posłów, aby mu przynosili o nich wiadomości” Aby zbadać wydarzenia na miejscu, król Arabii Saudyjskiej wysłał do Stam­ bułu gubernatora Mekki Chalida ibn Fajsala, przedstawiciela części rodziny królewskiej o mniejszych obecnie wpły­ wach. W samej Arabii Saudyjskiej mia­ no zatrzymać 18 osób zamieszanych w zbrodnię. Doszło do zmian w estab­ lishmencie państwa. Dymisjonowano Sauda al Khataniego, doradcę obec­ nego następcy tronu, a także zastępcę wywiadu Ahmeda al Assiriego. Ten ostatni miał kierować grupą do zadań specjalnych – Oddziałem Tygrysa. Ry­ walizująca z Arabią Saudyjską o wpły­ wy na Bliskim Wschodzie i w świecie islamu sunnickiego Turcja wykorzys­ tuje zbrodnię do poprawy swojego wi­ zerunku i ocieplenia stosunków z Za­ chodem. Według prezydenta Recepa Erdoğana, pod rządami którego Tur­ cja nie jest wymarzonym miejscem do życia dla dziennikarzy, 2 października do saudyjskiego konsulatu weszła gru­ pa 15 ludzi. To oni prawdopodobnie mieli dokonać zbrodni, a w monarchii absolutnej, jaką jest Arabia Saudyjska, decyzja musiała zapaść na najwyższym szczeblu władzy.

„Otoczył tedy król (…) wszystkich poddanych łaską i dobrocią” Założycielem współczesnego Królest­ wa Arabii Saudyjskiej jest Abdulaziz ibn Saud, pierwszy król, a dziś wręcz legenda monarchii i rodu Saudów. Państwo to powstało przy aprobacie kręgu uczonych religijnych (alimów) i pomocy Wielkiej Brytanii 23 wrześ­ nia 1932 roku. Początkowo rządził tam Abdulaziz ibn Saud, a następnie kolej­ no jego synowie: Saud, Faisal, Khalid, Fahd, Abdullah. Od stycznia 2015 ro­ ku królem, a jednocześnie premierem jest Salman ibn Abdulaziz Al Saud. Ze względu na wiek (83 lata) i trapiące go choroby, prawdopodobnie demencję, realną władzę sprawuje książę noszą­ cy tytuł następcy tronu (ang. crown prince). Dżamal Chaszodżdżi pochodził z wpływowej rodziny królestwa. Je­ go tureckiego pochodzenia dziadek, Muhammad Khaled Khashoggi, był osobistym lekarzem pierwszego króla Abdulaziza. Jednym z synów Muham­ mada był zmarły w 2017 roku Adnan Khashoggi, biznesmen i hand­larz bro­ nią, wymieniony w raporcie z weryfika­ cji WSI (Adnan Kashogi) jako „znany z przestępczej działalności międzyna­ rodowej i karany za handel bronią”. Adnan Khashoggi prowadził wystaw­ ny tryb życia, o czym śpiewał zespół Queen w piosence Khashoggi’s Ship (Statek Khashoggiego). Siostra Adna­ na Khashoggiego – Samira Khashog­ gi – dziennikarka i pisarka, była żoną

egipskiego biznesmena Mohameda al Fayeda. Ich syn Dodi Fayed zginął wraz księżną Dianą w wypadku samocho­ dowym w Paryżu w 1997 roku. Córką Muhammada Khashoggi’ego jest pisar­ ka Soheir Khashoggi, autorka wydanej również w Polsce powieści Miraże – „opowieści o ucieczce młodej kobiety ku wolności”. Jak informowała agencja Bloom­ berga, Dżamal Chaszodżdżi był za­ stępcą redaktora naczelnego gazety „Arab News” w czasie ataków terro­ rystycznych 11 września 2001 roku na Stany Zjednoczone, podczas któ­ rych stał się „znaczącym źródłem dla dziennikarzy zagranicznych chcących się dowiedzieć, co skłoniło niektórych muzułmanów do takich działań”. Już w latach 80. poznał w Afganistanie i obserwował „karierę” Osamy ibn Ladena. W latach dwutysięcznych dwukrotnie był zwalniany z funkcji redaktora naczelnego dziennika „Al­ -Watan”, który zamieszczał „relacje, artykuły wstępne, rysunki krytykujące ekstremistów”. Doradzał saudyjskiemu ambasadorowi w Londynie, którym był książę Turki ibn Faisal Al Saud, wieloletni (1979–2001) szef wywiadu królestwa (GIP). W marcu tego ro­ ku w programie „Upfront” na antenie katarskiej stacji telewizyjnej Al Jazee­ ra Chaszodżdżi powiedział, że wyje­ chał z Arabii Saudyjskiej, „ponieważ nie chce być aresztowany”. Bloomberg dodawał, że Dżamal Chaszodżdżi nie uważa się za dysydenta, ale krytyka kie­ runku, w którym podąża państwo pod rządami saudyjskiego następcy tronu. Ponad rok temu Chaszodżdżi za­ czął pisać dla amerykańskiego dzienni­ ka „The Washington Post” w dziale Glo­ bal Opinions. Niektóre opublikowane tam tytuły jego artykułów to: Saudyjski następca tronu zachowuje się jak Putin, Arabia Saudyjska tworzy chaos w Libanie, Saudyjski następca tronu musi przywrócić godność swojemu krajowi przez zakończenie okrutnej wojny jemeńskiej, Dlaczego saudyjski następca tronu powinien odwiedzić Detroit czy Czego Arabia Saudyjska może się nauczyć od Korei Południowej o walce z korupcją. Wybrane artykuły były tłu­ maczone na język arabski i dostępne na stronie internetowej dziennika.

„Po czym syn (…) rozsławił się na całym świecie, co cieszyło króla” Od czerwca 2017 roku następcą tro­ nu jest syn obecnego króla Salmana, urodzony w 1985 roku książę Muham­ mad ibn Salman, w prasie angielsko­ języcznej określany skrótem MBS. Ukończył on prawo na King Saud University w Rijadzie, pełnił funk­ cję specjalnego doradcy swojego ojca Salmana, gdy ten był gubernatorem Rijadu. Doradzał także rządowi sau­ dyjskiemu. Gdy został następcą tro­ nu, rozpoczął w mediach zachodnich kreowanie swojego wizerunku jako młodego i sprawnego reformatora. Świadczyć o tym miało chociażby ot­ warcie w Arabii Saudyjskiej po 35 la­ tach kin. W kwietniu bieżącego roku Saudyjczycy obejrzeli Czarną Panterę (Black Panther) w reżyserii Ryana Cooglera. W filmie tym młody mo­ narcha fikcyjnej Wakandy prowadzi państwo ku lepszej przyszłoś­ci. Kilka miesięcy temu pozwolono kobietom, pierwszy raz w historii Arabii Saudyj­ skiej, prowadzić samochody, co także odbiło się szerokim echem na świecie.

2 października rano dziennikarz „The Washington Post” Dżamal Chaszodżdżi ( Jamal Khashoggi) przekroczył próg konsulatu Arabii Saudyjskiej w dzielnicy Beşiktaş w europejskiej części tureckiego Stambułu. Celem wizyty miały być formalności, których miał dopełnić w związku ze zmianą stanu cywilnego. Na powrót Chaszodżdżiego oczekiwała jego narzeczona Hatice Cengiz, doktorantka stambulskiego uniwersytetu specjalizująca się w historii i tradycji Omanu. Gdy nie zjawił się, zaalarmowała turecką policję.

Saudyjska opowieść Tomasz Szczerbina

„O królu, najlepiej, gdy zbierzesz liczne wojska, uczynisz ich dowódcą swego syna (…), a my będziemy w jego orszaku” Jeszcze zanim MBS został następcą tronu, od stycznia 2015 roku był mi­ nistrem obrony Arabii Saudyjskiej. Szybko zaczął konsolidować władzę. Obecnie kontroluje bank centralny i Saudi Aramco, państwowego giganta naftowego. Już dwa miesiące po obję­ ciu stanowiska ministra obrony rozpo­ czął militarną interwencję w sąsied­ nim Jemenie, w której koalicja państw arabskich pod przywództwem Arabii Saudyjskiej (m. in. Zjednoczone Emi­ raty Arabskie, Kuwejt, Jordania, do czerwca 2017 roku Katar) prowadzi wojnę z szyickimi rebeliantami Huti, których wspiera Iran. W wojnie zginę­ ło już 10 tysięcy ludzi, a 14 milionom grozi głód. ONZ przestrzega, że może to być największa katastrofa humani­ tarna w ostatnich stu latach. Śmierć Chaszodżdżiego przypomniała światu o tej zapomnianej wojnie. Ostatnio Sta­ ny Zjednoczone zaapelowały o rozejm. W 2017 roku Arabia Saudyjska przewodziła grupie państw, które ze­ rwały stosunki dyplomatyczne z Kata­ rem w odpowiedzi na jego zbyt bliskie – zdaniem tej grupy państw – relacje z Iranem i wspomaganie terrorystów.

Historia pewnego miejsca

W

listopadzie z okazji Wszystkich Świę­ tych i przed Dniem Niepodległości, jak co roku, pojechaliśmy z grupą rodzin ofiar sowieckich i komunistycznych zbrodniarzy pomodlić się i zapalić zni­ cze przed byłym więzieniem stalinow­ skim, tzw. Toledo – dziś jest to teren na warszawskiej Pradze przy ul. Na­ mysłowskiej 6. Na skraju działki wybudowanego już w wolnej Polsce osiedla mieszka­ niowego stało drzewo – pomnik his­ torii. Na tym drzewie komunistyczne służby więzienne po zajęciu prawo­ brzeżnej Warszawy przez Armię Czer­ woną w lipcu 1944 roku dokonywały na polskich patriotach, członkach or­ ganizacji niepodległościowych, egze­ kucji przez powieszenie. Obumarłe,

Mariusz Patey ale o solidnym pniu drzewo było miejs­cem, gdzie rodziny dokonywa­ ły spontanicznie upamiętnień. Poja­ wiła się między innymi tabliczka upa­ miętniająca miejsce kaźni płk. Lucjana Szymańskiego ps. Janczar – właśnie na tym drzewie powieszonego w 1945 r. na polecenie NKWD-UB. Żyje jeszcze ostatni świadek tych zbrodni, pan Wi­ talis Skorupko, więzień Toledo, które­ go marzeniem było odpowiednie za­ bezpieczenie tego miejsca, włączenie go w obręb stojącego opodal memo­ riału ofiar komunistycznych. Patriotyczni mieszkańcy Pra­ gi, w tym tu piszący, zwrócili się do władz dzielnicy w osobie burmistrza i radnych o pomoc. Przedstawiciele Wspólnoty Mieszkaniowej ujawni­ li bowiem swoje plany usunięcia te­ go pomnika historii ze swojej posesji.

Podczas spotkania burmistrz obiecał ochronę miejsca i zabezpieczenie go przed dewastacją. Uspokojeni działacze – bo przecież burmistrz reprezentował opcję polityczną, która w swej narracji odwołuje się do patriotyzmu, słusznie wskazując wagę pamięci historycznej – nie przewidzieli, że jeszcze w czerwcu tego roku dojdzie do wycięcia drzewa, a tabliczki znikną. Jakim zaskoczeniem dla nas było, że w dniu 10 listopada po Pomniku His­ torii nie pozostał nawet ślad! A przecież można było wykupić część gruntu, na którym była położona ta historyczna pamiątka! Można było drzewo (prawda, już martwe) zabezpieczyć, zakonser­ wować, by nie stanowiło zagrożenia… Stałoby się częścią Upamiętnienia Ofiar Komunizmu, znajdującego się tuż za terenem osiedla…

Skutkiem tego było zacieśnienie przez Katar między innymi relacji z Rosją. Jeden z katarskich holdingów jest waż­ nym udziałowcem rosyjskiego Rosneftu.

„Rozgłaszaj wśród Arabów i Persów, Turków i Dajlamitów: Niech każdy, kto ma siłę, przyjdzie do nas” W październiku 2017 roku w Rijadzie w hotelu Ritz-Carlton odbyła się konfe­ rencja Future Investment Initiative (Ini­ cjatywa na rzecz Przyszłych Inwestycji), znana także jako „Davos na pustyni”, od szwajcarskiego miasta goszczące­ go corocznie konferencję Światowego Forum Ekonomicznego (WEF). Pod­ czas konferencji MBS oficjalnie ogłosił projekt nazwany Neom – budowy wiel­ kiej strefy ekonomicznej w północno­ -zachodniej części państwa. „Neom” to „nowa przyszłość”. Przyszłość ta ma być zbudowana kosztem 500 miliardów do­ larów w północno-wschodniej części państwa nad Morzem Czerwonym przy granicy lądowej z Jordanią i morskiej z Egiptem, na powierzchni 26 500 km kw. Obszar Neom porównywalny jest z powierzchnią województwa lubel­ skiego. Oprócz położenia atutem strefy ma być średnio o 10⁰C niższa tempe­ ratura tej części państwa. Neom jest częścią większego planu nazwanego

Podobno w kwietniu tego roku dzielnica wystąpiła do konserwatora o ochronę tego miejsca, nie zadbała jednak o sądowy zakaz ingerencji na terenie oczekującym na decyzję konser­ watora do czasu uzyskania tej decyzji. Rodziny ofiar mają słuszny żal do władzy nie potrafiącej przeciwstawić się znieczulicy osób z premedytacją doprowadzających do zniszczenia miej­ sca kaźni i tabliczek upamiętniających straconych polskich patriotów. Czy do pomyślenia byłoby wycięcie symbolicz­ nej brzozy i usunięcia tabliczek spod więzienia na Pawiaku? W dalszym ciągu polskie ofiary systemów totalitarnych są dzielone na lepsze i gorsze. I jak tu dziwić się wła­ dzom białoruskim obnoszącym się ze swoją nonszalancją wobec ofiar sowiec­ kich? Okazuje się, że w Polsce także są ludzie o mentalności sowieckich czy­ nowników. Czy zniknie w końcu cień PRL, czy wyzwolimy się wreszcie z syndromu narodu podbitego? Chciałbym wierzyć… K

Vision 2030 (Wizja 2030), który po­ winien uniezależnić państwo od ropy naftowej. Wśród młodych Saudyjczy­ ków bezrobocie wynosi około 30%; Vision 2030 skierowany jest głównie do nich. Nadal państwo jest pracodawcą dla 2/3 Saudyjczyków, przy czym bar­ dzo uzależnione jest od zagranicznych pracowników, którzy zajmują aż 80% miejsc pracy w sektorze prywatnym. MBS zapowiedział częściową (5%) pry­ watyzację Saudi Aramco, która na razie jest odkładana. Fundusze pozyskane z prywatyzacji miałyby być wykorzys­ tane w planie Vision 2030. Ponadto Arabia Saudyjska zamie­ rza zbudować most, który połączy to państwo przez Morze Czerwone (cieś­ ninę Tiran) z egipskim półwyspem Sy­ naj. Most łączyłby Neom z egipskim półwyspem w okolicach kurortu Sharm el Sheikh. W tym celu Egipt przekazał Arabii Saudyjskiej dwie wyspy, Tiran i Sarif, położone pośrodku strategicznie ważnej cieśniny Tiran. Oddziela ona Zatokę Akaba, czyli północną część Morza Czerwonego, nad którym le­ żą porty – izraelski Ejlat i jordański Akaba – od pozostałej części Morza Czerwonego. W maju 1967 roku Egipt zablokował cieśninę Tiran, co przy­ czyniło się do wojny sześciodniowej (czerwiec 1967). Reuters informował, że zwrot wysp odbył się z „izraelskim błogosławieństwem”. Konferencja Future Investment Initiative nie przeszkodziła MBS w uwię­ zieniu w tym samym hotelu kilka dni później czterech ministrów, jedenastu książąt i grona bogatych biznesmenów. Była to część „akcji antykorupcyjnej”. Wśród uwięzionych znalazł się ksią­ żę Alwaleed bin Talal. Miliarder ten w ostatnich latach zawsze zajmował wy­ soką pozycję w rankingach najbogat­ szych ludzi świata. Jest prezesem Kingdom Holding Company (KHC), poprzez którą inwestuje w zachodnich korpo­ racjach takich jak Twitter czy Apple. Został zwolniony po trzech miesiącach przetrzymywania w hotelu, po czym władze saudyjskie wydały komunikat, w którym lakonicznie poinformowały, że „prokurator generalny zaakceptował (...) porozumienie osiągnięte z księciem Alwaleedem bin Talalem”. Aby ocalić życie, najprawdopodobniej musiał po­ dzielić się majątkiem. Od wiosny tego roku trwają nego­ cjacje Saudyjczyków z Międzynarodo­ wą Federacją Piłki Nożnej (FIFA). Ara­ bia Saudyjska chce zorganizować pod patronatem FIFA klubowe mistrzostwa świata. Najważniejszym inwestorem miałby być japoński gigant telekomu­ nikacyjny Softbank, w którym udziały mają Saudyjczycy, którzy łącznie na ten cel chcą przeznaczyć 25 miliardów dolarów. Turniej miałby odbywać się od 2021 roku co cztery lata. Po śmierci Chaszodżdżiego Saudyjczkom zapew­ ne będzie jeszcze bardziej zależało na organizacji imprezy. Duże wydarzenia sportowe wpisuje w swoją politykę soft power Katar, który będzie organizato­ rem Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej w 2022 roku.

„Cóż to, widzę, że zmieniłeś się (...) choć przecież ty będziesz władcą królestwa po mnie. Już zawarłem porozumienie z książętami państwa w tej sprawie” Brutalne zabójstwo Chaszodżdżiego osłabiło Muhammada bin Salmana na

Zachodzie. Państwo musi mierzyć się z największym kryzysem wizerunko­ wym od 11 września 2001 roku, gdy w ataku terrorystycznym na Stany Zjed­ noczone uczestniczyło 15 obywateli Arabii Saudyjskiej. Na kryzysie ko­ rzysta Turcja, Iran i Katar; ten ostatni wykorzystuje kryzys propagandowo w swojej telewizji Al Jazeera. Turcja prawdopodobnie będzie jeszcze przez jakiś czas informować świat oficjalnie i nieoficjalnie o szczegółach morder­ stwa dziennikarza. Już w październi­ ku z poparciem dla MBS pośpieszyli prezydent Egiptu Abdel Fattah al Sissi i premier Izraela Benjamin Netanya­ hu. Tajemnicą poliszynela na Bliskim Wschodzie jest współpraca saudyjskich i izraelskich tajnych służb. Jak infor­ mował na początku lis­topada izrael­ ski dziennik „Haaretz”, „w ostatnich miesiącach pojawiły się doniesienia o wzmożonej współpracy wywiadow­ czej izraelsko-saudyjskiej”. Arabia Saudyjska jest ważnym nie tylko eksporterem ropy naftowej, ale także importerem broni. Wed­ ług Sztokholmskiego Instytutu Badań nad Pokojem (SIPRI), państwo to od wielu lat jest drugim największym importerem broni na świecie, zaraz po Indiach. Trudno wyobrazić sobie, żeby kraje zachodnie zrezygnowały z tak lukratywnego rynku, na który bardzo chętnie weszłaby na przykład Rosja. Administracja amerykańska popiera Arabię Saudyjską i MBS w ry­ walizacji z Iranem; trzeba pamiętać, że prezydent Donald Trump zerwał w maju tego roku porozumienie ją­ drowe z tym państwem wynegocjowa­ ne przez kraje zachodnie oraz Rosję i Chiny. Zabójstwo Chaszodżdżie­ go postawiło administrację Trumpa w trudnej sytuacji. Wbrew zapewnieniom MBS, Ara­ bia Saudyjska raczej nie ma dobrych perspektyw przed sobą. Obecnie zuży­ wa, głównie do produkcji energii elek­ trycznej, aż 25% wydobywanej ropy przy niezbyt rozwiniętym własnym przemyśle. Dodatkowo w ostatnich la­ tach zużycie energii elektrycznej wzra­ stało o 8% rok do roku. Saudyjczycy zużywają 250 litrów wody dziennie na głowę, co stawia ich pustynne państwo w czołówce światowej, przy czym wodę pozyskują głównie z energochłonnych instalacji odsalających. W 2012 roku ukazał się raport Ci­ tigroup, według którego, jeśli nic nie zmieni się w wydobyciu węglowodorów i ich zużyciu, to do 2030 roku Arabia Saudyjska stanie się importerem netto ropy naftowej. Przy wzrastającej licz­ bie ludności – 16 milionów w 1990, 32 miliony w roku 2016 i bezrobociu młodych ludzi – MBS może nie zdążyć uniezależnić swojego państwa od ropy naftowej, nawet jeśli Arabia Saudyjska stałaby się importerem netto ropy nie w 2030 roku, ale później. Wykształcenie ludzi, zbudowanie zdywersyfikowanej gospodarki wymaga czasu liczonego w dziesiątkach lat, w pokoleniach. – Sądzę, że nową Europą będzie Bliski Wschód – powiedział Muhammad bin Salman, roztaczając wspaniałą przy­ szłość tego regionu świata podczas tegorocznej edycji konferencji Future Investment Initiative, która odbyła się w październiku już po zamordowaniu Chaszodżdżiego. Wobec powyższego słowa MBS należałoby rozumieć ina­ czej: to być może Europa stanie się Blis­ kim Wschodem. K Wykorzystano fragmenty „Księgi tysiąca i jednej nocy” tom 2, PIW, Warszawa 1974

Piosenka o piaskownicy w miejscu kaźni Lucjana Szymańskiego ps. Janczar Alicja Patey-Grabowska Bawią się dzieci w piaskownicy a nad nią drzewo które krzyczy bo gałąź boli jak więźnia szyja wywleczonego z ubowskiej piwnicy Śmieją się dzieci gwarem wibruje powietrze Śmiech w jęku w jęku śmiech z gałęzi głowa

powieszonego zwisa jak lutnia W wierszu przestroga w wierszu groźba zapomnieć nie można zapomnieć nie można Śmieją się dzieci w piaskownicy Śmieją się głośno Nikt nie krzyczy Nie słychać jęku nie słychać płaczu Czas zaryglował drzwi piwnicy


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O18

16

O S TAT N I A· S T R O N A

Historia jednego zdjęcia...

Pod koniec listopada Radio WNET odwiedziło Liban, z którego już 3 grudnia o godz. 6:44 nada pierwszą audycję „Studia Bejrut”, inaugurującego sieć zagranicznych studiów rozgłośni. Podczas swojej misji redaktorzy stacji odwiedzili Kfifan, gdzie mieści się sanktuarium błogosławionego Stefana Nehmé (arab. ), który należał do Kościoła maronickiego – jedynego Kościoła Wschodu pozostającego w unii z Rzymem. Na zdjęciu: rekonstrukcja klasztornej celi błogosławionego, który prawie zawsze był uśmiechnięty, a pracę traktował jak modlitwę. Fot. Lech Rustecki

Okres od „festiwalu Solidarności” przez lata stanu wojennego, transformacji ustrojowej do czasu obecnego nie został wszechstronnie ani nawet pobieżnie opisany w naszej literaturze pięknej. A przecież był to czas o tak wielkiej doniosłości dla Polski, że teoretycznie można by się spodziewać zalewu publikacji na temat różnych aspektów minionych trzydziestu kilku lat, prezentowanych z wielu punktów widzenia, których w naszym społeczeństwie przecież nie brakuje.

Capo z licencją Powieść o najnowszej historii Polski Magdalena Słoniowska

P

owieścią, która pomaga za­ pełnić tę lukę, jest Capo z licencją. Cena odwagi cywilnej Rajmunda Pollaka, wydana przez Editions Spotkania w listopadzie bieżącego roku. Kanwą utworu stała się historia sprzedaży Polakom przez koncern Fiat licencji na cinquecento, a następ­ nie zakupienia przez Włochów Fab­ ryki Samochodów Małolitrażowych w Bielsku-Białej. Historię rokowań, ich szczegółowy przebieg czyta się jak kryminał. Śledzimy przebieg rozmów, zachowanie postaci reprezentujących obie strony rokowań, niekompeten­ cję, beztroskę, cynizm i brak kultury przedstawicieli strony polskiej, prze­ biegłość Włochów, górujących wie­ dzą i doświadczeniem nad polskimi aparatczykami partyjnymi występują­ cymi w nieswojej roli specjalistów od negocjacji biznesowych. Krok po kroku odbywa się przej­ mowanie fabryki przez włoską firmę, czemu nie można przyglądać się bez emocji. Nie tylko dlatego, że zostało to zajmująco przedstawione, ale prze­ de wszystkim z tego powodu, że są

to wydarzenia widziane oczami ich rzeczywis­tych uczestników, ukrytych pod postaciami bohaterów powieści. Niektórych z nich łatwo rozszyfrować.

Na przykładzie sprzedaży Fabry­ ki Aut obserwujemy wkraczanie do Polski kapitalizmu, tak wytęsknione­ go i wyidealizowanego przez nasze

społeczeństwo, a który okazał się tak daleki od wyobrażeń, jakie mieli na jego temat Polacy, oddzieleni żelazną kurtyną od zachodniego świata. Nastę­ puje zderzenie marzeń z rzeczywistoś­ cią. Powieść pokazuje, do jakiego stop­ nia oczekiwania milionów członków Solidarności okazały się naiwnością, a przez lata komunizmu karmiliśmy się złudzeniami. Okazuje się, że nowi, europejscy właściciele polskiego za­ kładu chcą tylko i wyłącznie zarabiać na nas pieniądze. Organizacja pracy może się i poprawia, ale pracownicy są traktowani przedmiotowo w większym jeszcze stopniu niż za komuny, nagra­ dzane jest donosicielstwo, Solidarność – konsekwentnie marginalizowana. Na­ wet francuskie związki zawodowe, do których zwracają się przedstawiciele zakładowej Solidarności, tak skutecz­ nie walczące o swoich pracowników, odsyłają Polaków z kwitkiem. Tyle po­ krótce o wątku pierwszej części tytułu: „Capo z licencją”, który ze szczegółami, jakich nie oddadzą dokumenty, a tak­ że z wielkim poczuciem humoru pre­ zentuje temat bulwersującej sprzedaży za bezcen polskiego przedsiębiorstwa.

A

druga część tytułu: „Cena odwagi cywilnej”? Głównym bohaterem książki jest Ar­ tur Dobrowolski, inżynier pracujący w Fabryce Aut, bielszczanin z dzia­ da pradziada, wychowany w rodzinie o mocnych tradycjach religijnych i pa­ triotycznych. Jego sposób myślenia, światopogląd, działalność związkowa, wreszcie rozczarowanie – są reprezen­ tatywne dla wielkiej części naszego spo­ łeczeństwa. Nawet jego pewna naiw­ ność, idealizm, prostolinijność, wiara w ludzką solidarność – także są cecha­ mi kojarzonymi z polskością. Dobrowolski jest przedstawicielem rzesz Polaków, którzy zaangażowali się w Solidarność, ale nie zostali benefi­ cjentami transformacji. I nie dlatego, że zabrakło im wiedzy czy inteligen­ cji. Bohater reprezentuje tych Polaków, którzy dążą do celu prostymi drogami, mają hierarchię wartości, jakie określa w skrócie hasło „Bóg, honor, ojczyzna” – i rodzina – jakkolwiek górnolotnie to brzmi; i nie są gotowi zrezygnować z nich dla korzyści materialnych, wła­ dzy czy sławy. Płacą za to cenę, znaną wszystkim niepokornym, którzy z róż­ nych powodów nie chcą podporządko­ wać się silniejszym od siebie. Główny wątek powieści pozosta­ wia smak goryczy – nie tak wymarzyli­ śmy sobie naszą wolność, nie tak mia­ ła przebiegać transformacja. Pod tym względem nie ma happy endu ani w po­ wieści Rajmunda Pollaka, ani w rze­ czywistości. Capo z licencją. Cena odwagi cywilnej zawiera wiele innych wątków. Jest wątek miłosny; poznajemy region i jego historię, migawki z rzeczywistości peerelowskiej, życie rodzinne głównego bohatera i kształtowanie się fascynacji górami jego syna. Pierwowzorem po­ wieściowego Szymka stał się zresztą syn Autora, Przemysław, którego pamięci dedykowana jest książka. Mamy do czy­ nienia z całą plejadą postaci pozytyw­ nych i negatywnych, przedstawionych przekonująco, wyraziście, niezależnie od tego, czy są to bohaterowie pierw­ szoplanowi, czy epizodyczni. Nastroje w powieści zmieniają się jak w kalejdoskopie, podobnie jak zwroty akcji. Nocne czuwanie w ko­ lejce po pralkę, obiad we włoskiej sto­ łówce pracowniczej, omawianie przez towarzyszy z najściślejszej góry PZPR

odnowy swojego wizerunku czy proces doboru współpracowników-donosicieli przez włoskich właścicieli fabryki i wie­ le innych epizodów jest przedstawio­ nych z często finezyjnym humorem. Humor przewija się zresztą przez całą powieść, jest obecny nawet w opisach dramatycznych wydarzeń, choćby ta­ kich jak strajk w Tychach. Poczucie humoru zawsze poma­ gało Polakom przetrwać, spojrzeć z dystansem na siebie i własną historię. Jeszcze większość z nas ma tę historię w pamięci – zarówno okres socjalis­ tycznej niedoli i niedostatku, jak i prze­ miany ustrojowe, podczas których spo­ łeczeństwo zostało „ograne” nie tylko

wprowadzania identyfikatorów w prze­ jętym przez Włochów przedsiębior­ stwie. Trzeba jednak pamiętać, że było to w Polsce po pierwsze zupełną no­ wością, po drugie mogło się kojarzyć z przesłuchaniami i fotografowaniem więźniów zarówno przez Niemców, jak i służby bezpieczeństwa, o czym pa­ mięć do dziś jest żywa. Umieszczenie w powieści tego wątku dowodzi, z jaką pieczołowitością Autor oddaje sposób myślenia swojego pokolenia. Jest to beletrystyka przeniknię­ ta publicystyką. Nie tylko z powodu poglądów wyrażanych bezpośrednio przez bohaterów czy w postaci komen­ tarzy odautorskich, ale także dzięki

Znajdujemy powagę i patos w sytuacjach, które tego wymagają, jednak nad wszystkim góruje poczucie humoru, które nie przeszkadza trzeźwe­ mu spojrzeniu na rzeczywistość, a wręcz jest jego świadectwem. przez wszystkich, po których należało się tego spodziewać, ale i przez tych, którym niemal bezgranicznie zaufało. Tak też zostało to przedstawione przez Rajmunda Pollaka. Znajdujemy powa­ gę i patos w sytuacjach, które tego wy­ magają, jednak nad wszystkim góruje poczucie humoru, które nie przeszka­ dza trzeźwemu spojrzeniu na rzeczywi­ stość, a wręcz jest jego świadectwem.

Z

dumienie może budzić zawar­ ta w powieści swoista reklama wyszydzanego wówczas i dziś „malucha”. Jednak fiaty 126p tak się sprawowały i w ten sposób były eks­ ploatowane, jak to zos­tało przedsta­ wione w książce. Niezrozumiała dla młodszego Czytelnika może być radość z przydziału wczasów rodzinnych albo z zainstalowania w mieszkaniu telefo­ nu. Dzięki takim scenom niezoriento­ wani mogą poznać szczyty dobrobytu dostępne dla przeciętnego obywate­ la peerelu i autentyczne radości, jakie przeżywano za sprawą tych tak sier­ miężnych przejawów luksusu. Przesadna wydaje się z dzisiejsze­ go punktu widzenia negatywna reak­ cja głównego bohatera na procedurę

przesłaniu, jakie niesie. Liczne sceny, zwłaszcza te z życia rodzinnego, po­ kazują, że mimo wszystko w ówczes­ nej szarzyźnie można było cieszyć się życiem – doceniając wszelkie dobro, jakie było dostępne, i to nie głównie materialne – jednocześnie nie rezyg­ nując z walki o zmianę na lepsze. Powieść jest reprezentatywna dla pokolenia, które zakosztowało życia w komunie, należało do Solidarności i stworzyło etos – i wierzyło w niego – w którym było miejsce na prawdę, wolność, solidarność, sprawiedliwość i poczucie bezpieczeństwa. W pewien sposób jest głosem dzieci i wnuków tych, o których pisał Piotr Semka w My, reakcja – i którzy nadal są „reakcją”, i znowu nie mają swojego miejsca, są spychani na margines jako ci, których poglądy łatwo określić jako nieracjonalne, ide­ alistyczne, czasem śmieszne. Wiele osób znajdzie w książce Raj­ munda Pollaka swoje wspomnienia, emocje i postawy. Innym pomoże zro­ zumieć sposób myślenia pokolenia So­ lidarności. A na pewno nikt nie będzie się nudził podczas lektury. K Rajmund Pollak, Capo z licencją. Cena odwagi cywilnej, Editions Spotkania, Warszawa 2018




Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

Nr 54

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Grudzień · 2O18 W

n u m e r z e

Taki mamy klimat…

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet

E

T

A A

N

I

E

C

O

D

Z

Ba

Z

J

ak zwykł mawiać Kazimierz Kutz, górnik to zawód zawężający dziesiątkami lat horyzont Ślązaków do ciężkiej, ale unikalnie solidnej i rzetelnej pracy. Ten stosunek do pracy przenosił się na rodzinę i dom, gdzie obowiązywał wręcz rytualny porządek. Po wyszorowanych niemal do białości drewnianych schodach śląskiego familoka, gdzie największą frajdą było surowo zabronione zjeżdżanie dzieci na rzyci po gelendrze, wchodziło się prosto do kuchni z kilkoma zaledwie sprzętami. Poczesne miejsce zajmował kuchenny piec kaflowy z węglarką i ryczką, a dalej biały stół z wysuwaną podstawą z dwiema miednicami, byfyj i stojąca szafa na sprzęty wykonana z białej, drewnianej ramy z rozciągniętymi na niej płóciennymi, nieskazitelnie białymi ściankami. Przy ścianie był ausgus, a nad nim biała makatka z niebieskim haftem o zdrowiu. Okna ozdabiały kolorowe pelargonie stojące na ceglanym, na czerwono od zewnątrz lakierowanym parapecie. Na widocznym miejscu wisiał klucz do miejsca ustronnego znajdującego się na korytarzu. Ośrodek życia rodziny stanowiła kuchnia, bo położona obok sypialnia, z żelaznym małżeńskim łóżkiem pod ślubnym zdjęciem, drewnianą szafą i maszyną do szycia Singer, nie była na ogół ogrzewana. Do takiego domu wracał po szychcie górnik z czarnymi jeszcze od węgla oczami i zawiniętym w gazetę klockiem drewna pod pachą. Wtedy przynosił także do „serwisu”

Żeby Śląsk w pełni do Polski przywrócić – albo lepiej, do Polski przekonać – trzeba mu dać to, czego on rzeczywiście pragnie i potrzebuje. Śląskowi można pomóc, tylko dobrze go rozumiejąc. karbidową lampę. „Podprowadzenie” kawałka tego karbidu umożliwiało uganiającym się po podwórzu między komórkami na węgiel, króliki i gołębie bajtlom robienie petard. Dziewczynki bawiły się częściej na korytarzu, bo w mieszkaniu odpoczywał ojciec przy piwku przyniesionym w słoiku przez młodszego bajtla z narożnej knajpy. Dyscyplinowanie dzieci było surowe. Od prawie dobrotliwych operacji dość solidnym laciem przez matkę do bardzo ciężkiej, w połączeniu z czarnym skórzanym pasem, ręki ojca. O ile taka atmosfera uległa z latami zasadniczej zmianie, z wyjątkiem kilku uznanych zresztą za skansen osiedli górniczych, takich jak np. katowicki Giszowiec, o tyle atmosfera samej kopalni prawie się nie zmieniła: zbiorowisko paru tysięcy ludzi prawie wszystkich zawodów, ryzykujących na co dzień życie, w niezbędnej quasi-wojskowej dyscyplinie. Tutaj, będąc inżynierem, w białym hełmie i z oddzielnym miejs­ cem w łaźni, czuje się szacunek i przywilej, ale i ogromną odpowiedzialność. Każde polecenie i pomysł na rozwiązanie konkretnej sytuacji to decyzja

Dane mi było wychować się także w tej tradycji, gdzie lata odmierzane były kolejnymi Barbórkami (lub rzadziej Barburkami) i poznać trochę ten zawód, który był czymś więcej niż profesją, bo stylem i receptą na życie. Dyrektorski mundur ojca, czako z białymi piórami, szabelka – to wbrew wszystkim okolicznościom lat PRL-u i dla mnie stwarzało 4 grudnia niepowtarzalną atmosferę. W końcu i ja – inżynier górniczy III stopnia – w tym dniu i z tej okazji dostawałem, jak wszyscy, tradycyjną ćwiartkę wódki, krążek kiełbasy i śląską żymłę. Dariusz Brożyniak o bezpieczeństwie ludzi. Ma się świadomość pewnej kruchości będących do dyspozycji środków technicznych wobec zachodzących naocznie zjawisk związanych z życiem górotworu.

N

G I

E

N

N

A

2

„A gdzie mój legionista?” (II) Promieniował siłą ducha. Przy­ ciągał do siebie ludzi, bo był męski, szlachetny i rycerski, a jednocześnie pogodny. Praw­ dziwy wzór noszenia w sobie Bożej obecności, czyli taki zwy­ kły święty człowiek. Ciąg dal­ szy wspomnień Pawła Milli o por. Stanisławie Leszczyc­ -Przywarze z Rydułtów.

li oro

ę a k N bór r A

dla

W

grudniu gaszono nadzieje Polaków na wolność. Pamię­ tamy Grudzień ‘70 na Wy­ brzeżu i stan wojenny 13 XII 1981 roku. Podmiana elit, która dokonała się w la­ tach 80., umożliwiła poprzez dogada­ nie się w Magdalence powstanie III RP, z której spuścizną mamy problem do dziś. Przykłady to reforma sądów, wy­ przedaż niemal całej prasy, dzika pry­ watyzacja gospodarki, a co najgorsze – komunistyczne obyczaje w polityce. Nie można bagatelizować słów An­ geli Merkel: „Dziś państwa narodowe muszą, powiedziałabym, że dzisiaj po­ winny być przygotowane do zrzeczenia się suwerenności”. I kanclerz Niemiec dodała, „że musiałoby to się odbyć w uporządkowanej procedurze”. Teraz rozumiem, co oznaczały sło­ wa o Europie kilku prędkości: przewi­ dywanie, że kraje takie jak Polska, Wę­ gry, Litwa czy Estonia, które ledwo odzyskały niepodległość, nie zgodzą się jej utracić na rzecz Niemiec. Euro­ pa jest politycznie zdominowana przez Niemcy. Armia europejska to mrzonka Niemców. Czyżby miała służyć do pa­ cyfikacji nieposłusznych obywateli, nie chcących wierzyć we wpływ człowieka na globalne ocieplenie czy mądrości gender? Z Rosją mają Niemcy dobre stosunki, a wprost przeciwnie, kryty­ kują Amerykanów. Buntują się kolejne narody. Nie tyl­ ko widać sukcesy wyborcze partii na­ rodowych, ale i przeszło stutysięczne protesty we Francji. Macrona, wierne­ go pupila Merkel, Francuzi mają dość. Brutalność policji francuskiej widział cały świat. Czy jeszcze ktoś chce nas pouczać, jak ma wyglądać demokracja? Przed laty pewien prezydent Francji już powiedział, że „Polacy stracili okazję, aby siedzieć cicho”. I kto tu powinien siedzieć cicho?! I kto od kogo uczyć się demokracji? Bezczelna propaganda Putina to element wojny hybrydowej. Niby każ­ dy o tym wie, ale wciąż święci ona pew­ ne sukcesy. Ostatnio nie dali się na nią nabrać świadomi patrioci Ukrainy. Pub­ likujemy ich oświadczenie w sprawie lwowskich lwów. Bliżej nieznane Stowarzyszenie Polskich Mediów reprezentowało polskich dziennikarzy z okazji 100-le­ cia Związku Dziennikarzy Rosji. Radio Hobby z Legionowa, nadające od wielu lat audycje rosyjskiego Sputni­ ka, protestowało przed Krajową Radą Radiofonii i Telewizji przeciwko ode­ braniu koncesji. Koncesja została mu zabrana już w 2015 r., za rządów PO­ -PSL. Czyżby mieli pretensje do obec­ nego składu KRRiT o to, że nie chciał złamać prawa i cofnąć słusznej decyzji swoich poprzedników? Znowu ulica i zagranica? Na politykę dezinformacji wyglą­ da mi straszenie ludzi „chemitrailsami” i szczepionkami. Te teorie mają obni­ żyć zaufanie do rządów na zasadzie „oni nas trują”. Szkoda, że w przypadku szczepionek nie jest podany ich skład i dokładne dane. Nie wiadomo też, dla­ czego w Niemczech liczba obowiązko­ wych szczepień dla dzieci to 10, a w Polsce – 40. To, że firmy farmaceutycz­ ne na nas, społeczeństwach, żerują, jest znane w całym świecie. Ilość le­ ków zapisywanych pacjentom nasuwa pytanie, jakim cudem obecni lekarze zdali egzamin z farmakologii i co robili na trzecim roku studiów? Mam nadzie­ ję, że państwo polskie przestało być teoretyczne i będzie dbało o swoich obywateli i dobrze ich informowało. Na koniec dobra informacja. Uda­ ło się z sejmiku województwa śląskiego wyeliminować RAŚ. Jest więc szansa na „odwojowanie” instytucji kultury i edu­ kacji. Mam nadzieję, że wicemarszałek Wojciech Kałuża podejdzie rozsądnie do prowadzonej nagonki, bo przecież psy szczekają, a karawana idzie dalej. Marszałek Jakub Chełstowski jest zna­ nym społecznikiem, przed laty obronił szpital wojewódzki w Tychach. K

G

a codziennej drodze między markownią a powrotem do łaźni poprzez klatkę, gdzie już sygnalista musi umieć czuwać nad ruchem ludzi, istnieje ciągłe zagrożenie, w którym trzeba przecież wykonać zasadniczą pracę – i wydobyć węgiel. Pracujące na ścianie i w przodku maszyny w węglowym pyle, ciągle narażone na zapalenie się taśmociągi, transport ludzi, materiałów, maszyn i urobku, dołowa kolej elektryczna w nierzadko wąskim chodniku, odrywające się często od obudowy stropu z siłą karabinowej kuli, pod wpływem naprężenia skał, stalowe nakrętki, pełzający w niekorzystnych warunkach ciśnienia atmosferycznego po spongu śmiertelny tlenek węgla, metan – wybuchowy dopiero w niższych koncentracjach – to wszystko stanowi wyzwanie dla mechaników, elektryków, cieśli, ślusarzy, inżynierów wentylacji, odwodnienia, antywybuchowych zapór przeciwpyłowych czy pożarnictwa i nie toleruje błędów. Także dla zwyczajnego dozoru, żeby nikt się nie zagapił, nie usiadł pod ścianą i nie przysnął na nocnej zmianie w matówie, czy chociażby nie rzucił kufajki zdjętej w temperaturze 30°C, 1200 m pod ziemią, na czujnik systemu metanometrycznego. Dlatego są dnie, kiedy centrala dyspozytorni na powierzchni przypomina centrum kontroli lotów Canaveral na Florydzie: telefon do naczelnego inżyniera czy dyrektora jest gorący, a w powietrzu latają bardzo grube słowa. Po takim dniu z ogromna ulgą oddaje się znaczek w markowni, elektryczną lampę do lampowni i mimo ciasnoty mokrych ciał jest bardzo wesoło od dosadnych męskich żartów w łaźni, kiedy wreszcie spod sufitu można łańcuchem ściągnąć znowu swoje czyste, prywatne ubranie. Po takim tygodniu jakże przyjemnie usiąść w niedzielę rano na ryczce i czyścić niedzielne buty na wyjście z rodziną do kościoła. A po takim roku brać górnicza czuje wielkie święto, ubierając na św. Barbary galowe mundury o kroju sprzed ponad stu lat. Żeby Śląsk w pełni do Polski przywrócić – albo lepiej, do Polski przekonać – trzeba mu dać to, czego on rzeczywiście pragnie i potrzebuje. Śląs­ kowi można pomóc, tylko dobrze go

rozumiejąc. Jednak żeby go zrozumieć, trzeba tam swoje przeżyć i wejść głębiej w analizę socjologiczną tego regionu. Znamienny jest przykład górnika oddającego całą wypłatę żonie. Tak, bo tam rządzą surowe i proste zasady pracy i honoru. On wychodzi codziennie do gruby, z której może nie wrócić, ona zaś dba o dzieci i o to, by miał gdzie wrócić i mógł czuć się choć te parę godzin bezpiecznie. I tak to się wzajemnie szanują bez wielkich słów.

M

ożna pracować czy studiować w „polskich” Katowicach, mieszkać w „niemiec­ kim” Bytomiu, a zaraz po sąsiedzku jest jeszcze „czerwone” Zagłębie. To się tam u wszystkich i na co dzień bez przer­ wy przenika. To zupełnie nie jest ten jednoznaczny germanizm otaczający Gdańsk czy Poznań. W tymże Bytomiu, jednym z najstarszych polskich miast po Krakowie (w którym i dziś kierunek na Bytom jest dobrze oznaczony), obecny XIX-wieczny kościół w obrębie pierwotnego grodu słowiańskiego (XI w.) został zbudowany za sprawą „polskich” Ślązaków – ks. Bończyka i „baumeistra” Kowolika, a na rozdrożu stała biała, typowo polska kapliczka, gdzie przystanął, jak legenda głosi, król Sobieski ze swą Marysieńką w drodze na Wiedeń. Zbieg kilku granic wykształcił u ludzi odruch ciągłego porównywania i oceny tego, co przychodzi od obcych, od „goroli”, i jak przeszkadza lub pomaga w prostym, acz niełatwym codziennym życiu. Ślązak z wielkim trudem się buntuje, nie ma „ułańskiej” fantazji, cierpliwie i jak najdłużej szanuje to co ma. Horyzont dotyczy najbliższych i też tej najbliższej „małej ojczyzny”. Zdrowie, kościół (katolicki!) i niedzielny spacer z dziećmi, dobry obiad w południe i ciasto z kawą z sąsiadami o trzeciej oraz etos solidnej roboty w tygodniu – tworzą poczucie stabilizacji i porządku. Te tak podstawowe i jakże skromne wymagania dały historycznie pretekst do wielokrotnego upokarzania tego ludu. Rachunek krzywd jest spory. Wyzysk niemieckiego kapitału, konflikty o pracę w latach 30. z Zagłębiem, plebiscyt i konieczność wypowiedzenia się po którejś ze stron, i to z bronią w ręku, w kolejnych powstaniach. Agresywna germanizacja i Polska, którą tak dawno zapomnieli. Potem następna wojna i jakże często zupełnie niechciany mundur Wehrmachtu. Hitlerjugend i bojówki NSDAP – codzienny szept i strach.

Zrobił się jednak porządek, był dos­tatek pracy i życie stało się precyzyjnie, choć totalitarnie uregulowane – byle tylko nie pójść na front wschodni. Wrodzona dyscyplina i res­pekt przed władzą studził wątpliwości (władza „silnych ludzi”, podobnie jak na dole w kopalni, zawsze miała tu autorytet). I wreszcie najazd zupełnie już obcej, dzikiej cywilizacji – „Rusów”. Ukrywanie się w piwnicach przed zemstą i ślepym polowaniem na „nazistów”, ucieczka z powodu służby w Wehrmachcie lub „Jaworzno” Morela i warszawscy szabrownicy zajmujący całe mieszkania ze sprzętami, by odsprzedawać je za chwilę repatriantom ze wschodu wyładowanym właśnie z pociągu, chociażby w Bytomiu. „Porwanie” do pracy w Rosji ok. 30 tys. górników, z których co najmniej połowa nie wróciła, niewolnicza praca dla komunistów i odbudowywanej stolicy w systemie stachanowskim, przy wszechogarniającym chaosie i bałaganie nowej, znowu jednak polskojęzycznej władzy. Nazwanie Katowic Stalinogrodem, a gliwickiej politechniki, założonej przez przybyłych lwowskich profesorów, imieniem Wincentego Pstrowskiego. To tutaj można było znaleźć gminę „Chruszczów”. Było to wielkim upokorzeniem pierwszych powojennych lat, skutkujące wsłuchiwaniem się w coraz bardziej natrętną niemiecką propagandę. Wielu zdecydowało się wyjechać (mimo ostrych szykan) choć do komunistycznego DDR, ratując w ten sposób i zdrowie, i własną potrzebę jakoś uporządkowanego życia. Inni potrafili lub musieli zadowolić się pozostałymi tu „swoimi,” choć na komunistycznej służbie. Od Jerzego Ziętka dostali unikalny w Europie park wytyczony wprost na koszmarnych hałdach i wiele innych ważnych, socjalnych projektów. Wilhelm Szewczyk potrafił opisać ich naturę, życie i duszę. Kazimierz Kutz robił filmy rzeczywiście o nich. To już

Koniec lat 80., ale i ta „nowa” wolna Polska, to była znowu wyłącznie Polska coraz większego rozprzężenia i bałaganu. Teraz z kompletnie już rabunkowym, dzikim kapitalizmem, aplikowanym przez miejscowych. było bardzo dużo, bo „Poloki” nie mieli ani zrozumienia, ani zainteresowania żadną propozycją w ich stronę. Środowiskowo i mentalnie obcy „Zagłębiak” Edward Gierek znowu zrobił z nich „robocze bydło”, upokarzając zmuszaniem do bałwochwalczych spędów, na których nakazywano być głośno szczęśliwym, i „czerwonym uniwersytetem” narzucającym komunistycznych „jajogłowych”. Jednocześnie na Śląsk zgoniono całą Polskę, kusząc sklepami „za żółtymi firankami”. Dokończenie na str. 2

4

Durna synteza Rzekomo antyfundamentalis­ tyczny, ale prawdziwie antyka­ tolicki postmodernizm, choć nie powstał w Rosji, ma wiele wspólnego z logiką rosyjskich elit. To wśród jej członków funkcjonuje bowiem tak zwany durnyj sintez. Czym jest post­ modernistyczna „durna syn­ teza” omawia na przykładach Herbert Kopiec.

5

Polonia amerykańska o polskich mediach narodowych Wielu Polaków na obczyźnie dysponuje wielkim, niewyko­ rzystanym potencjałem. Wyko­ rzystując nasze doświadczenia, chcemy pomóc w sprawnym wdrożeniu mądrej strategii Mediów Narodowych dla Po­ lonii. Propozycje środowiska dwutygodnika „Polonia Sem­ per Fidelis” prezentuje Stanisław Matejczuk.

9

Nie masz cwaniaka… „ Ja nie mam wykształcenia i sam nie jestem ekspertem w żadnej dziedzinie. Mam na­ tomiast talent, który polega na zdolności znajdowania lu­ dzi, którzy mają wykształcenie i wiedzę, i ja potrafię tymi ludź­ mi kierować”. Jan Czekajewski o człowieku, którego woj­ na i czasy tzw. Polski Ludowej ukształtowały w specyficzny sposób.

11

Czekanie na czas Błyskawiczna ekspansja kultu­ ry masowej nieuchronnie pro­ wadzi do swoistych przeróbek, czasem niestety do zaniku nie­ powtarzalnych tradycyjnych form obrzędowych. Anna Binek-Zajda o książce Dobrawy i Bartosza Gawlików oraz Ro­ berta Garstki Tropem badaczy Zagłębia Dąbrowskiego, pre­ zentującej obyczaje wymienio­ nego w jej tytule regionu.

12

ind. 298050

Jadwiga Chmielowska

Donald Trump jako jedyny przywódca dużego kraju po­ wiedział: „Dość tego, dobro kraju jest najważniejsze i nie zgadzam się na dyktat klimatys­ tów!”. Niestety Polska nie ma takich mężów stanu. Co przy­ niesie konferencja klimatyczna COP24 w Katowicach, zastana­ wia się Marek Adamczyk.


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O18

2

KURIER·ŚL ĄSKI

Autonomiczny (?) parytet flagowy

Taki mamy klimat...

w 100-lecie odzyskania niepodległości Józef Wieczorek. Zdjęcia autora

D

okumentuje to na wielu planszach wystawa Centrum Dokumentacji Czynu Niepodległościowego rozmieszczona wokół Plant. A co dokumentuje świąteczny wystrój Collegium Novum? Ano, wywieszone flagi z zachowanym parytetem flagowym, znanym z czasów PRL-u, jeno w nieco innej konstelacji. Flaga narodowa skromnie w środku, wcale się nie rzucająca w oczy, bo z profilu zasłaniana, rzecz jasna, flagą unijną i uczelnianą. Tym razem nie kolor czerwony, ale niebieski dominuje nad

widocznego na murach Uniwersytetu Jagiellońskiego, bo polska flaga jest jedna – biało-czerwona! Tak też było, a nawet jeszcze bardziej, na Marszu Niepodległości w Warszawie. Dla Polaków niepodległość jest biało-czerwona, a nie niebieska z biało-czerwonym dodatkiem. Polacy wiedzą, pod jakimi kolorami Polska odzyskała niepodleg­ łość; akademicy, zdaje się, taką pamięć i tożsamość utracili.

Powyżej: „Ludzie Nauki w Służbie Niepodległości”, wystawa przed Collegium Novum. Poniżej: „Uniwersytet Jagielloński u progu Niepodległości”, wystawa, listopad 2018 r.

11 listopada 2018 r. Flagi na Collegium Novum (z lewej) i na Collegium Maius

biało-czerwonym. Parytet flagowy zachowany zos­tał nie tylko na Collegium Novum, ale także na Collegium Maius, a nawet na Collegium Minus – czyżby dla podkreślenia, że ten parytet to jest minus dla UJ? – oraz na budynku historyków (Collegium Witkowskiego) – może dla podkreślenia mocy historycznej tego parytetu? – a nawet

i na wielu uroczystościach wyróżniają się spośród zwykłych mieszkańców, ale na uroczystości 11 listopada ich nie zauważyłem. Jakby dokumentowali swoją nieobecnością, że niepodległość nie jest ich domeną. (Gdyby było jednak inaczej i ktoś zauważył/udokumentował obecność rektorów na tej uroczystości– z wyjątkiem b. rektora, ministra

W

idać, jak drogi polskiego społeczeństwa i drogi akademickie się rozchodzą i jest to groźne. Coraz większa część społeczeństwa ma wykształcenie akademickie, choć nie zawsze wyższe od wykształcenia przyzwoitego. Jeśli większa część społeczeństwa przejmie obecne standardy akademickie, to Polska się rozpłynie w niebieskim morzu. Gdy Polacy byli mniej formalnie (choć niekoniecznie realnie) wykształceni, kiedy nie mieli tylu dyplomów, ale więcej zdolności honorowych, patriotycznych, także skłonności do ref­ leksji intelektualnych i moralnych, jakoś byli bardziej zjednoczeni wokół spraw najważniejszych. Uznawali, że Niepodległość jest sprawą najważniejszą, a Biało-Czerwona rzeczą świętą, za którą oddawali nawet życie. Kiedy w Święto Niepodległości, i to w 100 rocznicę jej odzyskania, na budynkach uniwersyteckich dominują flagi niebieskie nad biało-czerwoną, jakoś nie słychać głosów oburzenia. Media milczą. Dziś niestety profesorów częściej można spotkać w marszach KOD-u (na moim blogu akademickiego nonkonformisty – fotoreportaż RozKODowanie akademickiego Krakowa), gdzie flagi niebieskie też dominują nad biało-czerwonymi, inaczej niż na biało-czerwonych manifestacjach patriotycznych. Widać i słychać ich także w obronie rzekomo zagrożonej Konstytucji, której często jednak nie mają zamiaru szanować, a ich liderzy nawet wykazywali wyższość prawa stanu wojennego nad Konstytucją III RP

11 listopada 2018 r. Krakowski Marsz Niepodległości na tle Kopca Kościuszki. Niżej: flagi narodowe na Wzgórzu Wawelskim

na budynku dawnego Gabinetu Geologicznego (św. Anny 6) – tam, gdzie „Wyrwa” Furgalski przed ponad 100 laty w gorączce niepodległościowej sposobił się do działań legionowych – oraz na Collegium Medicum, co raczej wskazuje, że i medycy tego parytetu za stan chorobowy uniwersytetu nie uważają i leczyć go nie mają zamiaru – wręcz przeciwnie. Dlaczego taki parytet flagowy? Chyba żeby podkreślić podległość, bo niepodległości taki stan rzeczy nie podkreśla. Uniwersytet jest autonomiczny, autonomię sobie wywalczył i utrzymał, więc i podległość chyba też jest autonomiczna. W uroczystym Marszu Niepodleg­ łości ze Wzgórza Wawelskiego na plac Matejki, w którym brały udział tysiące krakowian z biało-czerwonymi flagami, nie widać było rektorów uczelni krakowskich, choć powitano ich (nieobecnych?) na placu Matejki. Na co dzień

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

nauki i szkolnictwa wyższego, obecnego służbowo na placu Matejki – to proszę o informację i sprostowanie). Na Marszu w Krakowie widoczny był las flag biało-czerwonych bez zachowania parytetu flagowego

(Tajne teczki UJ, czyli o wyższości „prawa” stanu wojennego nad Konstytucją III RP – nfa.pl). Uczelnie walczą o swoją autonomię, ale trudno się z tego cieszyć, jeśli jest to autonomia od niepodległości. K

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Krzysztof Skowroński

ŚLĄSKI KURIER WNET Redaktor naczelna

Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl Adres redakcji śląskiej G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

ul Warszawska 37 · 40-010 Katowice

W dniach 3–14 grudnia 2018 r. po raz trzeci na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat odbędzie się w Polsce międzynarodowy Szczyt Klimatyczny Ziemi – COP24. Organizator zakłada, że weźmie w nim udział ok. 30 tys. osób z całego świata.

Co przyniesie nam konferencja klimatyczna COP24 w Katowicach? Marek Adamczyk

S

zacunkowy koszt wyniesie ok. 252 mln zł wobec pierwotnie planowanych w styczniu tego roku 140 mln zł. Za wszystko zapłaci polski podatnik. To będzie tzw. program COP24+. Poprzednie Szczyty Klimatyczne Ziemi kosztowały nas dużo mniej pieniędzy. Pierwszy szczyt w Polsce – COP14 – odbył się między 1 a 12 grudnia 2008 roku w Poznaniu. Uczestniczyło w nim ok. 12 tysięcy osób i kosztował podatników ok. 70 mln zł. Drugi szczyt (COP19) trwał od 11 do 23 listopada 2013 roku w Warszawie. Uczestniczyło w nim ok. 12,6 tysięcy osób i kosztował budżet ok. 90 mln zł, przy zakładanych100 mln zł. Trzeci szczyt będzie rekordowy, jeśli idzie o koszty i ilość uczestników, o czym napisałem powyżej. Rekordowe zapewne będą też żądania uczestników co do dalszego ograniczenia stosowania paliw kopalnych, w tym przede wszystkim węgla kamiennego i brunatnego, w sektorze wytwarzania energii oraz dalszego zwiększenia udziału OZE w produkcji tzw. zielonej energii. Pojawią się również naciski na dalsze wzrosty opłat za emisję dwutlenku węgla, mające na celu doprowadzenie elektrowni węglowych do bankructwa. W Polsce, według szacunków ekspertów, dodatkowe koszty związane z wypełnieniem nakazów zawartych w europejskich dyrektywach klimatycznych mogą sięgnąć kwoty od 700 do 1000 miliardów złotych do 2030 roku. To doprowadzi nasz przemysł do ruiny! Co robią nasi politycy w tym zakresie? Przecież widzą nadciągającą

katastrofę. Oni z pietyzmem implementują, czyli wdrażają polecenia płynące z Brukseli, choć prywatnie mają co do tego (teorii globalnego ocieplenia) wiele wątpliwości. Niestety Polska nie ma mężów stanu takich jak prezydent USA Donald Trump, który potrafił, w imię ochrony gospodarki amerykańskiej, powiedzieć w 2017 roku na szczycie G7 zdecydowane NIE dla polityki klimatycznej świata. Decyzję obecnego prezydenta USA o wyjściu tego kraju z Paryskiego

politycznej w tym zakresie. Prezydent Donald Trump jako jedyny przywódca dużego kraju powiedział: „Dość tego, dobro kraju jest najważniejsze i nie zgadzam się na dyktat klimatystów!”. Mimo wszystko mam nadzieję, że do USA dołączy wkrótce Polska, bo fakty przyrodnicze wskazują na to, że klimat będzie się zmieniał nie w kierunku ocieplenia, lecz w przeciwną stronę – w kierunku ochłodzenia. Przemawiają za tym następujące fakty: po pierwsze – Słońce załamało swoją aktywność w 24 cyklu i prawdopodobnie (wg rosyjskich astrofizyków) wchodzi w okres uśpienia podobny do minimum Maundera, które miało miejsce w latach 1645–1715. Może to spowodować spadek średniorocznej temperatury w Europie o co najmniej 2°C i w konsekwencji powodować w zimie zamarzanie całego Bałtyku. Po drugie o 15% zmniejszyła się w ciągu półwiecza prędkość atlantyckiego prądu oceanicznego dostarczającego ciepło z tropików do brzegów Europy Zachodniej (patrz link: https://nt.interia.pl/ technauka/news-naukowcy-odkryli-rekordowe-oslabienie-golfsztromu-

Słońce załamało swoją aktywność, co może spowodować spadek średniorocznej temperatury w Europie o 2°C i w konsekwencji – zamarzanie w zimie całego Bałtyku. Porozumienia Klimatycznego z 2015 roku można już uznać w sferze polityczno-gospodarczej za jedno z najważniejszych wydarzeń dekady! Wyjaśniając swoją decyzję o wycofaniu się z porozumienia, Donald Trump tłumaczył, że realizacja uzgodnień z Paryża kosztowałaby amerykańską gospodarkę utratę milionów miejsc pracy i miliardów dolarów PKB w ciągu najbliższych dziesięciu lat. Za tą polityczną odwagę powinniśmy przypisać mu tytuł „Wielki Prezydent USA” Donald Trump. A u nas, w Polsce, zarówno prezydent, jak i premier oraz przywódcy partii działających w kraju, mając tak dobry przykład do naśladowania udają, że tego nie wiedzą i płyną z nurtem ogólnoświatowej poprawności

-czy-europe,nId,2568874). Jest to ważne, bo dzięki temu prądowi średnia temperatura w styczniu na tym samym równoleżniku w Bodo w Norwegii wynosi -1°C, a w Nome na Alasce – -15°C. Naukowcy przewidują, że prędkość tego prądu ulegnie dalszemu zmniejszeniu. Po prostu będzie zimniej, dużo zimniej niż nam się wydaje. A my, wbrew faktom, robimy swoje – likwidujemy kopalnie węgla kamiennego, zarzynamy energetykę na nim opartą i osłabiamy swoje bezpieczeństwo energetyczne. Jak zwykle, za kilka lat obudzimy się z ręką w nocniku i powiemy, że tego nie dało się przewidzieć. Kto za to zapłaci? Nie politycy z górnej półki obecnie nami rządzący, a bierny dzisiaj naród. K

Dokończenie ze str. 1

Na Barbórkę – dla goroli Dariusz Brożyniak

E

tos mądrej od pokoleń pracy zas­ tąpiono rabunkowym, materialis­ tycznym „wyścigiem szczurów”, antagonizując do reszty Śląsk z Warszawą. Mówiono o dodatku za fakt mieszkania w stolicy, ale na wiecznie brudnym Śląsku nawet środki czystości, do której przywiązywano szczególną wagę nawet w najskromniejszym „familoku”, stały się mocno deficytowe. Wyburzono doszczętnie ocalałe poniemieckie secesyjne centrum Bytomia (uszkodzony ratusz wyburzyli już wcześniej Sowieci), gdzie szczególnie napływowi lwowiacy usiłowali odtworzyć choć trochę klimat swej utraconej „Akademickiej” (podobnie jak w Śląs­ kiej Operze Hiolski, Paprocki, Ładysz czy scenograf Gryglewski). Stopniowo zlikwidowano wszystkie siedem kin (!). Wreszcie nastała przywracająca godność, jak nigdy dotąd, Solidarność i bezprecedensowy wstrząs stanu wojennego ze zbrodnią na „Wujku”. Koniec lat 80., ale i ta „nowa” wolna Polska, to była znowu wyłącznie Polska coraz większego rozprzężenia i bałaganu. Teraz z kompletnie już rabunkowym, dzikim kapitalizmem, aplikowanym przez miejscowych z Gliwic – ewangelika Jerzego Buzka i jego ministra Janusza Steinhoffa, z ideologią warszawskiego postkomunisty Leszka Balcerowicza. Dumnych górników wyrzucono wprost na śmietnik, masowo wpędzając w degenerację alkoholizmu. Jest znamiennym paradoksem, że to właśnie w tak już unikalnie katolickiej Polsce tu zupełnie abstrahowano od katolickiej moralności pracy. Jeszcze dzisiaj robią wrażenie poniemieckie plany miast z wytyczonymi parkami, pływalniami czy stadionami dla rekreacji robotników zatrudnianych przez

Stali współpracownicy

dr Rafał Brzeski, dr Bożena Cząstka-Szymon, Barbara Czernecka, dr hab. Zdzisław Janeczek, Andrzej Jarczewski, Wojciech Kempa, dr Herbert Kopiec, Tadeusz Loster, Stefania Mąsiorska, Tadeusz Puchałka, Stanisław Orzeł, Piotr Spyra, dr Krzysztof Tracki, Maria Wandzik

Giesche SA, Godulla SA czy Hohenzollern/Schomberg. Kto więc mógł, ze Śląska uciekał, teraz już wprost do Niemiec Zachodnich. Propaganda niemiecka czuła się na ziemiach „pod tymczasowym polskim zarządem” coraz swobodniej i poczynała sobie coraz śmielej, nie szczędząc sił i środków. Jeszcze w 1989 roku przyjmowano Ślązaków na status wypędzonych (sic!) i na podstawie dokumentów nawet sprzed kilku pokoleń. O dziwo, komunistyczna jeszcze władza zupełnie nie reagowała. Bezwzględna likwidacja miejscowego przemysłu podważyła sens egzystencji i wytworzyła po setkach lat z powrotem ugór do zagospodarowania. Bytom stał się z bogatego miasta srebra, ołowiu i węg­ la ogólnopolskim symbolem upadku Śląska, zajmując od lat czołowe miejsca w rankingu wszelkich patologii. Zupełnie nie można się więc dziwić, że w tych warunkach Niemcy przeszli do otwartej ofensywy – teraz już na miejscu bardzo zręcznie i precyzyjnie przygotowanej. Wykorzystano wszystkie prawne luki III RP, tworząc koronkowym lobbingiem nowe, oraz prawo unijne i wszelkie legalne możliwości finansowania, chociażby poprzez gęstą sieć miast „zaprzyjaźnionych”. W ten sposób Opolskie stało się już niemalże niemiecką enklawą z dwujęzycznymi tablicami informacyjnymi. Pisana gotykiem wieloznaczna symbolika prezentowana na marszach poparcia dla RAŚ sugeruje i zdradza intencje. II Rzeczpospolita, dla odmiany, dos­ konale zdawała sobie sprawę, że w państwie wolnym, o swobodnym przepływie kapitału, natychmiast będzie dochodziło do niemieckiej próby zawładnięcia polską częścią Górnego Śląska i odwrócenia

Korekta Magdalena Słoniowska Projekt i skład Wojciech Sobolewski Reklama reklama@radiownet.pl Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/Wnet

Sp. z o.o. Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl

powstańczych rozstrzygnięć. A także, że jedyną możliwością w czasie pokoju jest przekonanie tak specyficznej autochtonicznej ludności do świadomego wyboru atrakcyjnej polskiej oferty. Pochodzący z małopolskiego Gdowa pod Wieliczką uczestnik II i III powstania śląskiego wojewoda Grażyński podjął się dokonania tego dzieła. Dobrał współpracowników sobie podobnych, umiejących się poruszać w skomplikowanym wielokulturowym świecie, więc także Kresowiaków. Polski modernizacyjny program dla Śląska ruszył z rozmachem, lecz został nagle przer­wany wybuchem II wojny światowej. Taki wielki modernizacyjny projekt dla Górnego Śląska musi zostać jak najpilniej wznowiony. Polska musi wreszcie pokazać, że jest na Śląsku u siebie, i to naprawdę dobrym i troskliwym gospodarzem. Jestem całkowicie przekonany, że na Górnym Śląsku wciąż istnieje całkiem spory, lecz skutecznie wytłumiany propolski potencjał patriotyczny. Z jednej strony potrafiono w referendum odwołać prezydenta miasta za stawianie „nadmiernej” ilości pomników właśnie tej patriotycznej pamięci, z drugiej – powstały w 2016 roku bytomski pomnik przy gmachu przedwojennej Wyższej Szkoły Pedagogicznej, upamiętniający nazwiska wszystkich profesorów lwowskich zamordowanych przez Niemców w 1941 roku na Wzgórzach Wuleckich, cieszy się powszechnym szacunkiem i zainteresowaniem, wpisując się także w obecny klimat miasta. Tego w żaden sposób nie wolno zmarnować. Powinno to stanowić mocny imperatyw i poważne zobowiązanie, ale także sprawdzian dla obozu „dobrej zmiany”. K

Nr 54 · GRUDZIEŃ 2018

(Śląski Kurier Wnet nr 49) Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Data i miejsce wydania

Warszawa 01.12.2018 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

Idąc na Wawel, aby wziąć udział w uroczystościach w 100-lecie odzyskania niepodległości, przechodziłem Plantami obok Collegium Novum – najstarszej polskiej uczelni – chluby nie tylko Krakowa, której przodkowie byli wielce zasłużeni dla odzyskania niepodległości.


GRUDZIEŃ 2O18 · KURIER WNET

3

KURIER·ŚL ĄSKI Autorytet Co oznaczał w praktyce autorytet Wujka, najlepiej oddaje historyjka, gdy jeden z jego najzdolniejszych wychowanków w Hrubieszowie, Bogusław Krawczyk, poprosił go o radę, co ma dalej robić w życiu, do jakiej szkoły pójść po gimnazjum i maturze, bo nie miał swojej wizji, choć był uzdolniony muzycznie, pisał poezję, malował, żeg­ lował. Wujek po zastanowieniu powiedział mu, że nasza Ojczyzna potrzebuje teraz mądrych i odważnych ludzi do tworzącej się polskiej marynarki wojennej. Krawczyk okazał się najzdolniejszym absolwentem Oficerskiej Szkoły Marynarki Wojennej w Toruniu (prymus rocznika 1928, szabla od prezydenta Mościckiego). Studiował też we Francji. Wojnę obronną rozpoczął jako dowódca okrętu podwodnego „Wilk”, który toczył zacięte boje z Niemcami do 11 września, a następnie jako pierwszy polski okręt przedarł się do Wielkiej Brytanii, gdzie brał później udział w wielu akcjach patrolowych na Morzu Północnym. Krawczyk był odznaczony krzyżem Virtuti Militari przez gen. Sikorskiego oraz orderem przez króla Jerzego VI. W 1941 roku na skutek intryg Anglików oraz niektórych osób z otoczenia Sikorskiego wobec niego i jego postawy w utrzymaniu niezależności polskiej marynarki wojennej, Krawczyka oraz część jego załogi jako niewygodnych dla Sikorskiego oficerów chciano internować na szkockiej wyspie Bute, tzw. wyspie węży. Oprócz przypadków kryminalnych gen. Sikorski bez sądu w haniebny sposób zesłał na odosobnienie setki niewygodnych politycznie, głównie sanacyjnych oficerów. Dziesiątki z nich, będąc w izolacji od świata i nie mogąc walczyć o wolność Polski, wybrało jako protest samobójstwo. Krawczyk był zbyt wielkim patriotą, by przeżyć takie niesprawiedliwe i haniebne aresztowanie, więc po otrzymaniu tajemniczego ostrzegawczego telefonu wybrał również to tragiczne dla siebie i Polski rozwiązanie, mając zaledwie 35 lat. Uchodził za jednego z najlepszych polskich wojennych dowódców wojskowych. Wujek dbał o poprawność języka, sam był erudytą. Powiedziałem kiedyś przy nim: „ot, takie tam…”. Chwycił mnie za ramię, spojrzał w oczy i powiedział: „Ot, co… to straszny rusycyzm! Nigdy tak więcej nie mów!” Oj, zapamiętałem i na prawdę nie wypowiedziałem tego zwrotu już nigdy więcej.

przez dwie najpotężniejsze ówczesne armie. IV rozbiór Polski był ustalony przez nie kilka tygodni wcześniej w sierpniu, tzw. paktem o nieagresji Ribbentrop-Mołotow. Lwów wraz z połową Polski był tam „przydzielony” do strefy sowieckiej. Niemcy jednak chcieli przechytrzyć Sowietów i starali się jak najszybciej zająć miasto, które miało

się, że niewola niemiecka będzie o wiele gorsza i chcieli jej uniknąć, więc szykowali się do wyjścia wschodnią stroną miasta, tak jak to osobiście gen. Langnerowi dzień wcześniej obiecali dowódcy sowieccy. Szeregowi żołnierze zgromadzili się w innych miejscach i tworzyli kolumny w różnych kierunkach. Niemców już nie było na

Po ucieczce z lwowskiej „kolumny śmierci” po dwóch miesiącach Wujek dotarł pieszo do rodzinnego domu pod Nowym Sączem. Wojnę spędził w Ptaszkowej. Najpierw Służba Zwycięstwu Polski, potem ZWZ-AK w Grybowie. Kilka razy jako kurier przenosił do Budapesztu materiały konspiracyjne, choć nie miał dobrej kondycji z po-

W II RP był nauczycielem języka polskiego i historii w gimnazjach, czyli profesorem. Miał charyzmę do wychowywania i kształtowania patriotycznych postaw młodzieży. Młodzi wychowankowie darzyli go wielką estymą jako mądrego nauczyciela i patriotę.

„A gdzie mój legionista?”(II) Paweł Milla

wielkie znaczenie geostrategiczne. Niemieckie wojska usiłowały wyprzedzić armię sowiecką nawet wbrew uzgodnieniom podziałów terytorialnych i byli wściekli, gdyż miasto nadal dzielnie się broniło i obrońcy wciąż skutecznie odpierali niemieckie szturmy. Sowieci chcieli również wejść jak najszybciej do Lwowa. Po trzech tygodniach wojny obronnej sytuacja w Polsce była jednak już tragiczna i nie było znikąd nadziei, że dalsza obrona miasta ma sens. Alianci nas zostawili bez wsparcia. Wojska hitlerowskie z sowieckimi spotkały się 19 września na południowych krańcach broniącego się Lwowa, gdzie nawet doszło do drobnych starć między sojusznikami, ale szybko dwaj odwieczni rywale Polski podali sobie dłonie na naszej podbitej przez nich ziemi. 20 września polski dowódca obrony gen. Langner wysłał do Rosjan emisariuszy, którzy zapytali Sowietów retorycznie „Po coście przyszli?”. Otrzymali zapewnienie, że jeśli wojsko nie będzie stawiać oporu, wszyscy polscy żołnierze wrócą do domów, a Rosjanie nie będą zbrojnie atakować miasta. 21 września dowództwo polskie wobec beznadziejnej sytuacji na całym froncie postanowiło przerwać obronę miasta przed Niemcami i oddać je Sowietom, z którymi uzgodniono zawieszenie broni oraz swobodę ruchu. Żołnierze mieli wrócić do domów, jed-

przedmieściach, nie atakowali miasta, grzecznie wycofali się – a więc dotrzymali umowy z Sowietami i Lwów miał zagarnąć Związek Radziecki. Sowieci wbrew umowie z polskimi emisariuszami i zapewnieniom z poprzedniego dnia wtargnęli do miasta od wschodniej strony około południa. Wujek mówił, że wszyscy byli tym złamaniem umowy przez Armię Czerwoną zaskoczeni i przygnębieni oszustwem. Setki polskich oficerów zostało w ten sposób otoczonych

Por. Leszczyc-Przywara prezentuje zakazane wówczas godło wolnej Polski przed klasztorem w Leśnej Podlas­kiej 15.08.1980 r. FOT. O. EUSTACHY RAKOCZY

nak szeregowcy mieli być oddzieleni od oficerów, co okazało się wyrafinowanym sowieckim podstępem. Nie pamiętam niestety, gdzie Wujek uczestniczył w obronie, ale miał kontakt ze sztabem obrony miasta, miał przecież wielkie doświadczenie z I wojny światowej. 22 września 1939 roku okazał się „czarnym dniem” dla Lwowa i osobiście dla Wujka. Tego dnia stał przed południem wraz z większością oficerów pod budynkiem Dowództwa Korpusu, gdyż generał Langner wydał rozkaz złożenia broni i wyjścia polskiego wojska z miasta. Oficerowie mieli ruszyć ulicą Łyczakowską, a szeregowi innymi drogami, a później każdy miał pójść w swoją stronę, do domów. Niektórzy nie chcieli się poddawać Sowietom, zbyt dobrze ich poznali w 1920 roku. Jednak w chaosie wrześniowej klęski większości zdawało

Narodowej i innych formacji rezerwy. Z obu stron ulicy, na chodnikach stało trochę ludzi przyglądając się formowanej kolumnie jeńców. Po bokach tej już bezbronnej kolumny na obrzeżach ulicy Łyczakowskiej porządku pilnowało rozstawione głównie NKWD z karabinami i bagnetami na wierzchu, skierowanymi na polskich oficerów. Niektórzy z pilnujących mieli azjatyckie twarze i karabiny na sznurku oraz podarte obuwie. Wujek znalazł się w tylnej części kolumny, z zewnętrznej lewej strony,

wodu choroby serca. Znał jednak dobrze język węgierski oraz słowacki, a co najważniejsze, znał świetnie tereny Sądecczyzny, gdzie dorastał. Ten epizod kurierski zapamiętał Staszek Matejczuk, bo Wujek próbował go nauczyć podstaw węgierskiego, może trochę dla żartu, ale bez powodzenia. Ja pamiętam opowieść o pierwszej większej wpadce siatki konspiracyjnej na terenach Nowosądecczyzny, w okolicach Grybowa. Pewnego razu Wujek przypadkiem zobaczył, że jego syn Staszek podbiegł

Kamienny pomniczek w Ptaszkowej w miejscu stracenia w dniu 22.IX.1944 roku śp. Stasia Leszczyc-Przywary ( juniora), harcerza Szarych Szeregów i partyzanta Armii Krajowej ps. „Szary”

Obrońca Lwowa – miasta ‘Semper Fidelis’ Rzeczypospolitej, po raz drugi Wobec spodziewanego wybuchu wojny Wujek został zmobilizowany jako oficer rezerwy. Od końca I wojny światowej i jednocześnie napaści ukraińskiej na Lwów w listopadzie 1918 roku minęło 20 lat. Ponownie dane mu było brać udział w obronie Lwowa, tym razem przed wojskami niemieckimi, do samego końca obrony 22 września 1939 roku. Te wrześniowe 10-dniowe walki w oblężonym Lwowie z przeważającymi siłami wojsk niemieckich były niezwykle ciężkie. Wojsko Polskie nie miało tam dobrego uzbrojenia, a duży procent stanowili ochotnicy i wycofujące się porozbijane oddziały z kierunku zachodniego. Cała obrona otoczonego z trzech stron Lwowa to była improwizacja i obrońcy, w tym wielu mieszkańców, wykazali się zdumiewającą walecznością, podobnie jak w 1918 roku. Jakże jest mała dzisiaj, w wolnej Polsce, wiedza na ten temat! Trwa pokrętna polityczna poprawność wobec Ukraińców, którym szczęśliwie przypadło, już po wojnie, zawładnięcie tym arcypolskim miastem. We wrześniu 1939 roku Wehrmacht nie mógł dać rady polskiej obronie pomimo wielkiej przewagi wojskowej i ciągłego bombardowania miasta. Kilka razy wysyłali emisariuszy, ale nikt ich nie przyjął – w „twierdzy Lwów” nie będzie nikt się poddawał! Rozrzucali też z samolotów ulotki z ultimatum oraz korzystną propozycją poddania się, byle tylko natychmiast wpuścić ich do Lwowa. Należy pamiętać, że w tamtych to czasach, bo ledwie kilka miesięcy później Niemcy w 10 dni zdobyli Holandię, Belgię i połowę Francji, w 7 dni Jugosławię, a Lwowa dzięki bohaterstwu Polaków nie pokonali pomimo olbrzymiej przewagi. We Lwowie niemiecki blitzkrieg przegrał. Drugi totalitarny sąsiad, Związek Radziecki, zaatakował Polskę 17 września i już po 2 dniach ich wielka liczebnie armia stała pod Lwowem, od wschodniej strony miasta. Lwów został więc całkowicie odcięty od świata

bohaterowie narażający życie dla Polski, byli też i tacy pojedynczy zdrajcy. Wujek razem z oficerami zostali ustawieni w rzędy po 6 osób, a następnie z tych rzędów uformowani w długą kolumnę wzdłuż ulicy Łyczakowskiej. Wujek nie znał dokładnych danych, ale było to w sumie kilka tysięcy oficerów i podoficerów wojska, policji, straży, Obrony

i zmuszonych do oddania wszystkiej broni – na pobliskim rynku musieli wyrzucić nie tylko karabiny, ale i broń osobistą. Powstał wielki stos broni zajmujący dużą część placu. Taki był koniec walki obronnej o Lwów, o moż-

bliżej chodnika. Gdy kolumna ruszyła, jakiś enkawudzista wrzeszczał, by szli szybciej: „bystrieje, bystrieje!”. Bezpośrednio za wujkiem szedł jego znajomy, komendant policji Lwowa. Został dźgnięty w plecy bagnetem, by szybciej szedł. Wrzasnął i odruchowo odepchnął ten karabin z bagnetem. Rosjanin natychmiast strzelił mu w plecy, zabijając go na miejscu. Wujek nie miał już złudzeń co do tego, co zrobią z nimi Sowieci. Postanowił uciec. Modlił się. Cała kolumna polskich oficerów szła w ciszy, popędzana przez NKWD. Na chodnikach było jeszcze trochę przyglądających się cywilów. Bramy w kamienicach wzdłuż ulicy enkawudziści kazali wcześniej pozamykać. Nagle z chodnika ktoś krzyknął: „Profesorze, otworzę niedaleko bramę!”. To był jakiś były uczeń wujka, narodowości żydowskiej, nie zapamiętałem jego nazwiska. Byli też więc i tacy odważni Żydzi, nieobojętni na tragiczny los polskich żołnierzy. Pobiegł chodnikiem do przodu. I rzeczywiście niedaleko za chwilę uchylono bramę w jakiejś kamienicy. Wujek błyskawicznie wskoczył do niej. Padło za nim kilka strzałów, również gdy biegł przez podwórze – ale wszystkie niecelne. Dobiegł do tylnego wyjścia i… był wolny, gdyż pościgu za jednym żołnierzem nie podjęto. Wszyscy jego koledzy i przyjaciele z obrony Lwowa i prawie wszyscy oficerowie z tej kolumny zostali przetransportowani do Starobielska. Byli jeńcami radzieckimi. Po kilku miesiącach przetransportowano ich do Charkowa. Tam każdy z nich otrzymał indywidualnie po kuli w głowę, czyli „tradycyjne”, standardowe, wschodnie dotrzymywanie umów, bestialstwo również tradycyjne. Łącznie w taki sposób na rozkaz z Moskwy, jak

Prawie wszyscy oficerowie z tej kolumny zostali przetransportowani do Starobielska. Każdy z nich otrzymał indywidualnie po kuli w głowę, czyli „tradycyjne”, standardowe, wschodnie dotrzymywanie umów. liwość życia w wolnej Polsce. Wujek powiedział mi, że niejedno przecież na tych kilku wojnach widział i przeżył, ale najbardziej go zabolało, jak zobaczył, co zrobił jeden z żołnierzy szeregowców: gdy pojawili się Sowieci (NKWD), chłopak zrzucił polski mundur, podeptał go i krzyczał do Rosjan: „towarzysze, ja z wami!”. Byli

już oficjalnie wiadomo, zamordowano na początku w 1940 roku 22 000 polskich oficerów, elitę narodu. Tak wyglądało rosyjskie słowiańskie braterstwo, na które kacapy zawsze się powoływali. W tym wypadku była to dodatkowo rosyjska zemsta za wojenną porażkę z Polakami podczas pierwszej sowieckiej napaści w 1920 roku.

do jakiegoś mężczyzny w pobliżu ich domu i stanął przed nim na baczność. W ten sposób wydało się, że młody Staszek wstąpił do konspiracji i zachował tajemnicę nawet przed swoim ojcem. Nie udało im się jednak zbyt długo działać w podziemiu bez strat. Nie mieli doświadczenia, dowódcy byli za mało ostrożni. Nastąpiła wpadka i gestapo z Nowego Sącza aresztowało kilkanaście osób. Staszkowi się udało. Nie został namierzony. Zrobiło się jednak niebezpiecznie, Niemcy wszystkich podejrzanych rozstrzeliwali. Wujek wraz z kolegami z kontrwywiadu postanowili zrobić porządek: stanowiska dowódcze w siatce

do Urzędu Bezpieczeństwa w Nowym Sączu. Jakoś nie założyli mu na ręce kajdanek, wprowadzili na większy korytarz, gdzie powiesił na stojaku palto i kapelusz. Kazali mu usiąść i czekać. Minęło kilka minut, gdy zorientował się, że pracują tam jedynie sekretarki i nie ma śledczych z drugiej zmiany, a ci, którzy go aresztowali, już wyszli. Chwilę odczekał, podszedł do wieszaka, zdjął spokojnie swój płaszcz, założył go, odwrócił się do sekretarek i uchylając kapelusza powiedział z uśmiechem: „dziękuję, do widzenia”. Nikt jakoś nie zauważył, że to był aresztowany gość! Nie wzbudził również podejrzeń przy wyjściu i… był na wolności. Nie pamiętam już, gdzie się ukrywał, ale trwało to około roku. Miał kontakt z podziemiem antykomunistycznym. W 1947 roku ujawnił się, gdy komuniści po sfałszowanych wyborach ogłosili tzw. amnestię.

Siła ducha Najważniejszą sprawą dla Wujka była codzienna msza święta i przyjęcie Eucharystii. Był całkowicie oddany Bogu, to z niego promieniowało i dawał wyjątkowe, autentyczne świadectwo wiary i moralności. Na co dzień bywał na mszy św. w kościele parafii św. Jerzego w Rydułtowach, a jeśli gdziekolwiek wyjechał, najważniejsze było ustalenie, kiedy i gdzie jest msza święta. Kiedyś powiedziałem mu wprost, że go podziwiam, ale ja nie czuję potrzeby, by codziennie znaleźć czas i lecieć do kościoła na mszę. Odpowiedział: „Ale modlić się powinieneś zawsze. Jako chrześcijanie jesteśmy powołani do noszenia Bożej obecności i adoracji w każdej chwili, więc albo modlisz się cały czas, albo wcale. Przecież nie samo chodzenie do kościoła jest najważniejsze, ale udział w Eucharystii”. Dla niego życie w tym świecie widzialnym oraz jednocześnie w świecie duchowym było jak najbardziej naturalne. Przez komunę musieliśmy z rodziną przeprowadzić się ze Słupcy do Bydgoszczy (w 1974 roku), gdyż ojcu, po zrobieniu przez niego drugiej specjalizacji lekarskiej, lokalne władze blokowały możliwość zostania ordynatorem, choć trzeba przyznać, że dawały szansę: „Wystarczy, aby się pan zapisał do partii”. Podziękował im, mówiąc: „Ja wierzę w coś innego”. Na pożegnanie Słupcy dostałem pamiętnik od siostry Matyldy, która uczyła mnie religii i przygotowała do I Komunii św., z jej wpisem na początku (za kilka lat tę siostrę przeniesiono do Watykanu do pomocy naszemu Ojcu św.). Dzięki temu, jak to bywa u młodzieży, kolekcjonowałem wpisy od członków rodziny, przyjaciół i znajomych. Wujek odwiedził nas w Bydgoszczy, więc od razu poprosiłem o pamiątkowy wpis. Napisał z pamięci pięknym, kaligraficznym pismem (na początku XX w. uczyli tego w szkołach) wiersz J. Ejs­

Ledwie kilka miesięcy później Niemcy w 10 dni zdobyli Holandię, Belgię i połowę Francji, w 7 dni Jugosławię, a Lwowa dzięki bohaterstwu Polaków nie pokonali pomimo olbrzymiej przewagi. AK oraz grupach partyzanckich objęli doświadczeni zawodowi wojskowi. Następnych wpadek w Grybowie już nie było do końca wojny, choć zdarzały się porażki w niektórych akcjach bojowych. W jednej z nich w Ptaszkowej zginął Staszek – jedyny syn Wujka.

„Ewakuacja” z UB w Nowym Sączu Po „wyzwoleniu” w 1945 roku UB z pomocą sowieckiego NKWD namierzali, szukali i aresztowali polskich wojennych konspiracyjnych żołnierzy AK, NSZ czy BCH. Szczególnie szybko chcieli zneutralizować oficerów jako najniebezpieczniejszych dla instalowanego komunistycznego terroru, ponieważ mieli oni doświadczenie konspiracyjne i bojowe, a więc byli potencjalnymi przywódcami ewentualnego powstania antykomunistycznego. W latach 1944–56 tysiące żołnierzy zostało zamordowanych, dziesiątki tysięcy zesłanych do radzieckich obozów koncentracyjnych (łagrów), a w polskich więzieniach znęcano się nad ok. 200 000 Polaków. Wszystko to w ramach budowania „komunistycznej sprawiedliwości społecznej”, do której chcą powrócić teraz lewacy z KOD-ów i innych targowic. Wujek został aresztowany w 1946 roku. Jak zawsze w trudnych sytuacjach, modlił się i całkowicie powierzał Maryi, gdy ubeckie auto wiozło go

monda, podpisując się: „Kochanemu Pawełkowi na pamiątkę pierwszej wspólnej Komunii św.”. Jakże to było inne podejście od reszty moich wujków! Również zawsze znalazł czas na wspólne modlitwy oraz odmówienie pełnego różańca (jeden, watykański, otrzymał później na pamiątkę od papieża w 1979 roku). Mnie, zdrowego młokosa, pobolewały kolana, a ponad osiemdziesięcioletni, schorowany Wujek żarliwie i z powagą modlił się zawsze na kolanach i zawsze z wielką pokorą wobec Majestatu Bożego! Cokolwiek robił, najpierw po prostu to „omodlił”. Zawsze uzgadniał z Jezusem, co ma zrobić w danej sytuacji, przy czym nie bujał w obłokach i nie przeszkadzało mu to w byciu pragmatycznym, bo jak każdy musiał zmagać się z problemami dnia codziennego w siermiężnym PRL. Czuło się ten jego mistycyzm; niczego nie pozorował, tylko autentycznie promieniowała z niego siła ducha. Dziękował Bogu za każdy dzień, za wszystko – a przecież spotkało go wiele nieszczęść i kataklizmów, które przeżył w całkowitym oddaniu Jezusowi, w zawierzeniu woli Bożej. Przyciągał do siebie ludzi, bo był męski, szlachetny i rycerski, a jednocześnie pogodny. Prawdziwy wzór noszenia w sobie Bożej obecności, czyli taki zwykły święty człowiek, którego czasami w życiu spotykamy. K W części III: okres życia Stanisłwa Leszczyc­ -Przywary w Rydułtowach.


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O18

4

Czekaliśmy, aż Niemcy podejdą. Tak blisko, że mogłem odczytać na­ pis „Gott mit uns” na klamrze pasa żołnierza, do którego mierzyłem. Denerwowałem się. Widziałem wyraźnie pod czapką jego bladą twarz z zaciśniętymi ustami.

(…) Atakowani Niemcy nie wytrzymali nerwowo i już następnego dnia wycofali się z Chorkówki do Krosna, nie czyniąc krzywdy miejscowej ludności. Po tej akcji nasz oddział rozpoczął działania zaczepne wzdłuż drogi Krosno–Dukla, aż do granicy słowackiej. (…) Nękaliśmy okupanta, atakując z zaskoczenia zawsze tam, gdzie istniała nadzieja zdobycia broni, ekwipunku wojskowego i żywności. (…) któregoś dnia udało się nam zdobyć we wsi Równe kilka wozów taborowych, które trzeba było odprowadzić w nocy do odległego o około 2 km lasu, na polanę. (…) Następnego dnia rozdałem zgodnie z poleceniem ppor. „Obłońskiego” wczorajszą zdobycz

Maria Filipowicz, była nauczycielka Gimnazjum Ogólnokształcącego w Iwoniczu-Zdroju, zasiliła nieco wątłe uzbrojenie partyzantów, przesyłając (…) zakonspirowa­ ną furmanką broń zdobytą w dziwnych okolicznościach. We dworze hr. Załuskich sta­ cjonowała jednostka SS „Galizien”. Opuszczając dwór, w niedzielę 30 lipca 1944 roku żołnierze zatopili w stawie zwanym Okop skrzynie z bronią i amunicją. Na wiadomość o tym (…) zorganizowała wydobycie i transport skrzyń (…) do partyzantów (A. Giergiel ps. Iwonka, Wspomnienia przedwojennej dziewczyny – Polki, jw., s. 130–131).

Rzeczpospolita Iwonicka (IV)

Sierpniowe boje Stanisław Orzeł Ukraińców. Oficera, który prowadził oddział, zastrzelił Zbyszek. Jego automat siekł teraz seriami po Niemcach i Ukraińcach. Za nimi pędził Lambor, strzelając w biegu, a za nim Zbyszek i reszta chłopaków. Zatrzymałem się przy zabitym przeze mnie Niemcu (…) zdjąłem mu pas z ładownicami i karabin mauser. Wsunąłem pod schody Belwe-

Pracowałem z nim krótko na kopalni Elżbieta II (…). – Czekaj – powiedział – spróbuję postrzelać. Otworzył pokrywę zamka, aby ustawić taśmę. – Znajdź czystą, niezapiaszczoną taśmę. Wyjąłem nową z pojemnika i podałem mu. – Trzymaj – powiedział – żeby się nie zapiaszczyła. Trzasnęła pokrywa zam­ ka. – Wracać, brać karabin i wycofać się! – krzyczał Lambor. Józek wysunął lufę w stronę Niemców, nacisnął spust i karabin zaterkotał. Seria poszła po polu, które zapełniło się uciekającymi postaciami. Ci, którzy zaczęli uciekać, padali skoszeni ogniem kaemu. Józek założył drugą taśmę, ale nie było już do kogo strzelać, ponieważ Niemcy uciekli w stronę Klimkówki. Nad nami stał Lambor i wrzeszczał: – Czy ja wam kazałem strzelać? Co to, wojsko czy burdel? Żeby mi to było ostatni raz! Na płaskim szczycie góry stały kałuże krwi i leżało kilka trupów. Trzech rannych Niemców skręcało się z bólu. Lambor posłał naszego chłopaka do jednego z gospodarzy za górą z poleceniem, aby ten zaprzągł konia i zabrał rannych do Klimkówki. – Tylko mów po rusku, żeby chłop mógł stwierdzić, że to Sowiety tak urządzili Niemców. Schodziliśmy z góry obładowani jak wielbłądy, niosąc po dwa karabiny, pasy i buty po zabitych

Lambor wyskoczył zza drzewa na środek ścieżki, wy­ strzelił w górę kilka razy i krzyknął: – Stój! Ale oni się nie zatrzymali. Jeden z nich wpadł na Lambora i prze­ wrócił go, krzycząc: – Giermańcy nastupajut!

OP 11 na biwaku

między tych gospodarzy, którzy wiedząc wcześniej o naszych łupach, zbiegli się na polanę. Stojąc na wozie rozdzielałem kolejno: koszule, spodnie, żywność, a potem zaprzęgi i konie. Ludzie dobrze zapamiętali to wydarzenie, bo potem

piechoty, czołgi wycofały się do dolnej części Iwonicza wsi.

Z ZDJĘCIE UDOSTĘPNIONE PRZEZ STOWARZYSZENIE PRZYJACIÓŁ IWONICZA-ZDROJU

W

dniu 30.07.1944 r., tj. w dniu wyjazdu ukraińskiego batalionu „SS-Galizien” z Iwonicza, w godzinach przedpołudniowych partyzanci przeprowadzili kilka akcji rozbrojenia jadących w kierunku Krosna niemieckich żołnierzy i oficerów. Samochody ostrzelano z broni maszynowej, pasażerów rozbrojono. W odwet za te akcje około godziny 17.00 przyjechał z Krosna oddział pacyfikacyjny, składający się z dwu czołgów i około kompanii żołnierzy. Czołgi zaczęły chaotycznie strzelać pociskami zapalającymi po wsi, w efekcie czego doszło do kilku pożarów. (…) Niemcy zastrzelili Józefa Penara i Stanisława Frydrycha, dowódcę oddziału BCH w Iwoniczu. Od zagłady uchronił wówczas Iwonicz ksiądz Erazm Skórnicki i nauczycielka Michalina Skwirzyńska, którzy wytłumaczyli Niemcom, że partyzanci byli z innej miejscowości, a nie z Iwonicza (L. Such, Wspomnienia z akcji „Burza” w Iwoniczu, jw., s. 305–310). W sierpniu trwało zaopatrywanie partyzantów, którzy zakwaterowani w hotelu Excelsior na górze Przedziwnej kontrolowali sytuację na terenie Iwonicza-Zdroju. Dziewczyny z Iwonicza gotowały strawę, a w okolicznych wsiach pieczono chleb. Hrabia Ireneusz Załuski dostarczał jarzyn, po które nieraz trzeba było jechać do dworu (…). Kiedyś nasi chłopcy wyjeżdżali ze dworu z zaopatrzeniem, spotykając na długiej alei Niemców na samochodzie terenowym i motocyklu. Jechali również po prowiant, a nasi wracali już z prowiantem. (…) Seria z eMPi i Niemcy podnieśli ręce do góry. Przywieziono ich do Uzdrowiska, gdzie trzeba było również im dostarczać jedzenie. (…) Pewnego razu patrol zameldował telefonicznie (mieliśmy własny telefon), że jadą do nas słowaccy oficerowie. Po ich wizycie ubezpieczałem z innymi kolegami 3 lub 4 wozy broni, amunicji i granatów, podarowanych nam przez armię słowacką. Wreszcie ci, którzy dotąd nie mieli broni, otrzymali ją. Karabiny zostały rozdzielone koło domu rzeźbiarza Turka, mieszkającego samotnie pod lasem. (…) Siedzieliśmy spokojnie w lasach Iwonicza. Teren naszej działalności miał swoje granice od Jasionki pod Duklą po Rymanów-Zdrój (M. Murman ps. Smrek, jw., s. 174–175). W pierwszych dniach sierpnia próbę odbicia uzdrowiska podjął atakujący od strony wsi Lubatówka przez kopalnię ropy na górze Winiarskiej oddział Wehrmachtu. Jednak w wyniku strzelaniny powyżej źródła Bełkotka Niemcy stracili dwóch żołnierzy, a po stronie partyzantów zginął zbieg z obozu jeńców rosyjskich pod Rymanowem, partyzant Andriej (do dziś na szczycie góry Winiarskiej w stronę Lubatówki znajduje się jego grób – S.O.). Na początku sierpnia 1944 r., już po utworzeniu Rzeczpospolitej Iwonickiej, oddział „Obłońskiego” [ppor. Franciszek Kochan ps. Leszek, Obłoński – S.O.] zaatakował odległy o 28 km marszu i przegrodzony 2 potokami, kwaterujący we dworze wsi Chorkówka oddział żołnierzy SS, który jak (…) powiedziano, przygotowywał się do łapanki wśród ludności wsi Żeglce, Zręcin i Bóbrka.(…) Niestety (…) nie dali się zaskoczyć ani przez natarcie na bramę majątku, ani przy próbie opanowania gniazda karabinu maszynowego.

KURIER·ŚL ĄSKI

Dr Józef Aleksiewicz, lekarz Uzdrowiska Iwonicz Zdrój, przewodniczący Rady Cywilnej Rzeczypospolitej Iwonickiej

kilkakrotnie przy przypadkowych spotkaniach pytali, czy nie mam jeszcze czegoś do rozdania. Szczególnie dopytywali się o konie, których brakowało do prac w polu (jw., W. Filipowicz ps. Cichy, Moje boje. Wspomnienia z czasu „Burzy” w Krośnieńskim, s. 134–136).

e wspomnień „Iwonki” wynika, że główna bitwa rozegrała się na górze Winiarskiej. Partyzanci byli przygotowani do oporu, lecz nie dorównując Niemcom liczebnością i uzbrojeniem, musieli opuścić swoje pozycje i chronić się w lesie. Niemcy nie lubili walczyć w lesie, wkrótce więc wycofali się w kierunku głównego traktu ucieczki. Przebieg tych walk był dramatyczny: następnego dnia po ataku czołgów, 9 sierpnia około szesnastej centrum Uzdrowiska zaatakował frontalnie od wsi Klimkówka i z Iwonicza-Wsi oddział Wehrmachtu. Posterunki partyzanckie wycofały się, a Niemcy, nie napotykając oporu, dotarli do pens­ jonatu Zofiówka. Stamtąd zaatakowali partyzantów grupujących się na wysokości szpitala Sanato. Drugi atak nastąpił od wsi Klimkówka przez górę Glorietta. Tam pozycji nie utrzymał partyzancki pluton złożony z sowieckich uciekinierów obozu jenieckiego pod Rymanowem: pozostawiając broń na stanowiskach, uciekli do Stefanowej Doliny. Jednak w tym czasie zaczęło się kontrnatarcie partyzantów oddziału Pika i grupy żandarmerii Rzeczpos­

P

o wyzwoleniu okolic Iwonicza i Lubatowej przez partyzantów z AK i BCH przyszedł czas obrony uzyskanej swobody. Zdarzyło się jednak coś, co ostudziło (…) entuzjazm i skłoniło do koncentracji na działaniach obronnych. Jeden z partyzantów w porywie spontanicznej nieokiełznanej radości udał się na„Krzyżówki [skrzyżowanie dróg w Iwoniczu na trasie z Krosna do Rymanowa – S.O.] i zaczął strzelać do maszerujących Niemców. Tym samym sprowokował ich do momentalnego odwetu. Natychmiast skierowali się do Iwonicza-Zdroju, a wieś ostrzelali z czołgów, paląc kilka domów. Sforsowali barykadę u stóp góry Insbach i zaatakowali partyzantów (A. Giergiel ps. Iwonka, Wspomnienia przedwojennej dziewczyny – Polki, jw., s. 130–131). Było to 8 sierpnia 1944 r. Niemcy wysłali trzy czołgi do barykady na Insbachu. Ich dowódcy zlustrowali okolicę i objechali barykadę podwórzami Józefa Litwina i Jana Łosia. Z głównej drogi czołgi oddały kilka strzałów w stronę Uzdrowiska, ale pociski wybuchły w lesie i nie spowodowały większych szkód. Wkrótce, z obawy przed atakiem z broni przeciwpancernej lub zaminowania drogi, pozbawione osłony

Porucznik „Pik”

politej Iwonickiej pod dowództwem sierż. Lambora. Tak tę walkę w obronie Iwonicza-Zdroju zrelacjonował jej bezpośredni uczestnik R. Sługocki: Schodziłem z kolejnej warty, ciesząc się myślą o ciepłym posiłku, kubku kawy i o wyciągnięciu się na sienniku po 6-godzinnej „stójce” za drzewem przy drodze do Bełkotki. Właśnie mijałem Belweder, kiedy nagle padł pojedynczy wystrzał, a po chwili rozjazgotały się serie automatów i karabinów maszynowych oraz wybuchy granatów. Przycupnąłem za drzewem z bronią gotową do strzału. Z daleka poznałem kilku chłopców z mojego plutonu, którzy się wycofywali. Usłyszałem

za sobą szybkie kroki kogoś zbiegającego po schodach z werandy Belwederu. Koło mnie pojawiła się drobna postać mecenasa Lambora. – Nie ruszaj się! Minął mnie z pistoletem w dłoni, biegnąc w stronę zbliżających się postaci

Ryszard Sługocki

krzycząc: – Stać, bo was wystrzelam! Uciekający rozbiegli się po obu stronach drogi, kryjąc się za drzewami. Lambor też skoczył w bok, nie przestając krzyczeć: – Ani kroku wstecz! Stać! Obok mnie wyskoczył Zbyszek z automatem. – Niemcy idą od Klimkówki, Ruskie się cofają! – wołał. Niech się Pik nimi zajmie! – krzyknął Lambor. – My tu mamy swoją robotę. Idziesz z nami? Naprzód, biegiem! Biegłem za Lamborem wraz z grupą chyba ośmiu chłopaków uzbrojonych w karabiny i Zbyszek z automatem. Tymczasem w odległości ok. 200 m pojawiło się kilku Niemców i na czarno ubranych Ukraińców schodzących z góry Winiarskiej. Posuwali się ostrożnie skokami od drzewa do drzewa po obu stronach drogi do Zofiówki. Lambor wskazał nam ręką miejsce, gdzie mieliśmy zająć pozycje. – Kryć się! Podpuścimy ich. Każdy wybiera swojego – powiedział. – Ogień otworzyć dopiero po mnie. I ani kroku bez rozkazu. A jak mi który zacznie uciekać, to go pierwszy zastrzelę! Czekaliśmy, aż Niemcy podejdą na niecałe trzydzieści metrów. Tak blisko, że mogłem odczytać napis „Gott mit uns” na klamrze pasa żołnierza, do którego mierzyłem. Denerwowałem się. Widziałem wyraźnie pod czapką jego bladą twarz z zaciśniętymi ustami. Tuż nad uchem usłyszałem wystrzał z pistoletu Lambora i pociągnąłem za cyngiel. Poczułem „kopnięcie” w ramię. „Mój” Niemiec pochylił się do przodu, zmiękły pod nim nogi, upadł na prawy bok, a później obrócił się na wznak i znieruchomiał. Przeładowałem broń i już nie celując strzeliłem dwukrotnie w grupkę uciekających. Po naszej salwie padło dwu Niemców i czterech

deru i popędziłem za innymi. Dogoniłem ich dopiero koło poczty. Było nas teraz ponad dwudziestu, bo dołączyło do nas jeszcze paru chłopaków, którzy zadekowali się w sanatorium Barbara przed Niemcami, a widząc, że uciekają, wyszli z kryjówki i dołączyli do nas. Lambor podzielił nas na trzy grupy: jednej – pod dowództwem Zbyszka, kazał ścigać Niemców wycofujących się skrajem Winiarskiej w kierunku Insbachu. Z drugą grupą, w której znalazłem się i ja, postanowił przekonać się, co się dzieje na drodze do Klimkówki, której bronił pluton Sowietów. Dwóm chłopakom polecił odszukać Pika, a po drodze zabrać broń zabitym Niemcom i zorganizować ich pochówek w lesie. (…) W dalszym ciągu zewsząd rozlegał się huk wystrzałów. Przebiegliśmy między domami Leonia i Małgorzata, obok leśniczówki przeskoczyliśmy potok i za drogą do kaplicy zaczęliśmy wspinać się szeroką ścieżką skrajem lasu w stronę Klimkówki. Uskoczyliśmy w bok za drzewa, kiedy usłyszeliśmy trzask łamanych gałęzi. Z góry biegli Sowieci z naszego oddziału. Niektórzy bez broni. Lambor wyskoczył zza drzewa na środek ścieżki, wystrzelił w górę kilka razy i krzyknął: – Stój! Ale oni się nie zatrzymali. Jeden z nich wpadł na Lambora i przewrócił go, krzycząc: – Giermańcy nastupajut! Lambor wstał, otrzepał się z kurzu, podniósł z ziemi pistolet i zakomenderował: – Idziemy! Biegliśmy pod górę, a wokół nas świszczały kule i odłamki granatów, odłupując korę z drzew. To był szaleńczy, nieprzytomny bieg. (…) Przez rzedniejące drzewa widać było zbliżających się Niemców. A była ich cała chmara. Lambor dał znak, abyśmy rozstawili się za drzewami. Przykucnąłem i zaczęliśmy strzelać, ale Niemcy podpełzali, skryci w nieckach terenu.

Plut. Stanisław Klar, ps. „Bob”, „Boj”

Z tyłu za pagórkiem bił w naszą stronę granatnik, na szczęście niecelnie. O niecałe dwadzieścia metrów od nas leżał w wykopie porzucony przez Sowietów karabin maszynowy oraz taśmy z nabojami. – Ty i ty – pokazał Lambor na mnie i stojącego za drzewem chłopaka – podczołgajcie się i zabierzcie to. Nie miałem doświadczenia w czołganiu, uniosłem głowę i tyłek zbyt wysoko, zamiast się czołgać, szedłem na czworakach. – Chowaj dupę! – krzyczał Lambor – bo ci ją szwaby nafaszerują ołowiem! Niemcy zauważyli nas i wzmogli ogień, jednakże zdążyliśmy ukryć się w wykopie. Ten, z którym pełzłem po karabin i taśmy, to był chłopak ze wsi – „Józek”.

i po Ruskich, którzy uciekając zostawili broń. Dziwiłem się po drodze, że nam to tak łatwo poszło, ponieważ Niemcy zmykali jak zające. Lambor wygłosił na ten temat pogadankę o „morale niemieckiego żołnierza”, podkreślając, że to nie jest już ten sam żołnierz, który od września 1939 r. do bitwy pod Stalingradem nieustannie parł na wschód. (…) powiedział również, że trzeba powołać sąd polowy i rozbroić tych Sowietów, którzy uciekli z pola walki. Niemcy mieli łącznie w ciągu całej akcji dwudziestu kilku zabitych, a u nas był tylko jeden zabity i dwu rannych. Jeszcze tego samego dnia odbył się uroczysty apel. Ustawiliśmy się w dwuszeregu z bronią u nogi, a było nas ponad stu. Między plutonami rozstawiono na nóżkach kara-

Por. Zbigniew Cerkowniak ps. „Boruta”

biny maszynowe i zdobyczny granatnik. Naprzeciw nas usadowiła się władza cywilna: R. Szatkowski, dyrektor B. Biernat, dr mjr J. Aleksiewicz z rozłożystą brodą i kilka innych, nieznanych mi osób. Było też wielu mieszkańców uzdrowiska. Wyglądało to bardzo ładnie w blasku zachodzącego słońca, z powiewającą na maszcie Bazaru flagą narodową. Przemówienie wygłosił Roman Szatkowski, odegrano z płyty hymn polski, po czym na komendę zaprezentowaliśmy kilka taktów musztry z bronią. Następnie zabrał głos por. Pik, lejąc nam miód na serca za ostatnie nasze wyczyny. Jak zwykle nieco się zacinał. Poczułem się dumny jak paw, kiedy podkreślał zasługi Lambora i tych, którzy się do niego przyłączyli (R. Sługocki, jw., s. 25). Po kilku dniach, 11 sierpnia, kierownictwo Rzeczpospolitej Iwonickiej postanowiło wycofać partyzantów na jakiś czas na południe do Lubatowej, Jasionki i Cergowej. Po wieczornym apelu pod Bazarem o 21.30 nastąpił wymarsz oddziału, który liczył już wówczas około 100 osób. Na terenie Uzdrowiska pozostała tylko siedmio­osobowa grupa obserwacyjna żandarmerii garnizonowej pod dow. sierż. H. Lambora (ps. Sambor). Jednak tego samego 11 sierpnia, po kilku dniach wyczerpującego marszu, na wypoczynek do Iwonicza-Zdroju dotarł pluton AK ppor. Józefa Czuchry ps. Orski z Oddziału Partyzanckiego „Południe” o kr. OP-23, który po krótkim odpoczynku ruszył w rejon kopalni ropy naftowej w Bóbrce, gdzie działał dalej. K Dokończenie w następnym numerze

Autor dziękuje Stowarzyszeniu Przyjaciół Iwonicza-Zdroju za udostępnienie materia­ łów, w tym fotografii, na podstawie których powstał cykl artykułów o Rzeczpospolitej Iwonickiej.


GRUDZIEŃ 2O18 · KURIER WNET

5

KURIER·ŚL ĄSKI

W

ynika z niej, że można na przykład jednocześnie wychwalać cara i Lenina. Dob­ re, co? Czyli, że można nie odróżniać (skądinąd deklarowanego) dobra od zła, prawdy od kłamstwa, itd. Można więc być radykalnie za, a nawet przeciw Kościołowi katolickiemu, a łajdak może być traktowany identycznie jak jego ofiara. Bywa wszak, że wysokie odznaczenie państwowe otrzymują i były TW SB, i obiekt jego inwigilacji. Można też banalizować schizofreniczną postawę prezydenta Wrocławia, który jednego dnia otwiera Rondo Żołnierzy Wyklętych, a drugiego wprowadza jako gościa specjalnego prof. Z. Baumana – propagandystę wojsk, które tych żołnierzy mordowały. Wszystko to jest dopuszczalne, gdyż termin ‘postmodernizm’ – jak wyjaśnia sympatyzujący z postmodernizmem, a czasem nie – prof. B. Śliwerski – „nie tyle tłumaczy bądź wyjaśnia, ile raczej podkreśla niejasność współczesnej kondycji społeczno-kulturowej: więcej rodzi się tu pytań niż odpowiedzi” (Współczesne teorie i nurty wychowania, Impuls, 1998). Dość powiedzieć, „że ci, którym przypisuje się miano klasyków postmodernistów, sami odżegnują się od bycia jego reprezentantami” (np. J. Derrida). Trudno mi powiedzieć, czy to z tego powodu R. Rorty wzmiankuje, że uczestniczył kiedyś w dyskusji na temat, czy J. Derridę należy uważać za zabawowego, czy poważnego. Posłuchajmy, co o J. Derridzie (w tym przypadku ciepło i pozytywnie) powiedział literaturoznawca i poeta prof. Tadeusz Sławek (były rektor UŚ), wielokrotnie obecny w moich felietonach. I na dobrą sprawę to, co mam dziś do powiedzenia, należałoby czytać, sięgając do dwóch moich tekstów pomieszczonych w „Kurierze WNET” nr 14 i 15 z 2015 r. Moja krytyka postmodernizmu, która nie jest krytyką opiekuńczą będzie wówczas bardziej zrozumiała. Jako stypendysta Fulbrighta wspomina on, że „podczas pobytu na stanowym Uniwersytecie Kalifornijskim w San Diego zetknął się z metodologiami czy osobami, którym pozostaje wierny do dziś. To był między innymi kontakt z Jacques’em Derridą, słynnym francuskim filozofem, który później

Gdyby porównywać przywoływane wypowiedzi T. Sławka, a zwłaszcza dokonać analizy porównawczej wielu tekstów i wygłoszonych tez i opinii, to da się powiedzieć, iż spełniają kryteria DURNEJ SYNTEZY. został doktorem honoris causa UŚ. Żyjemy w czasach – mówił prof. Sławek – kiedy pewne europejskie idee po prostu potrzebują Ameryki, aby liczyć się na mapie intelektualnej świata” (Uczniowie Fulbrighta, „Wprost” nr 43/1999). Sporo obserwacji wskazuje, że postmoderniści Zachodu (w tym również ich polski odprysk) przyjęli i prawie oswoili już tę pokrętną logikę, o czym może się łatwo przekonać każdy, kogo ta głupota jeszcze by raziła. Pełno jej już wokół nas. Hula sobie także na salonach akademickiej pedagogiki. Mam na myśli nieustannie organizowane debaty i osławione dyskursy pedagogiczne. Ideolodzy postmodernizmu – J. Derrida, R. Rorty, J.F. Lyotard – na nowo opisali świat, twierdząc mniej więcej, że nic nie da się opisać: tradycja nie ma wartości, wiedza nie ma sensu, a religia jest szkodliwa. Jedyny pewnik to mnogość bodźców, kontekstów, wersji, interpretacji a wszystkie równouprawnione. Nazywa się to światopoglądem ponowoczesnym i obowiązuje do dziś (Richard Rorty, Przygodność, ironia i solidarność, 2009). Zmarły w 2007 roku, a uważany za czołowego przedstawiciela postmodernizmu R. Rorty głosił koncepcję, zgodnie z którą dla liberalnej sfery publicznej najważniejsza jest „literacka cnota ironii. Ideałem jest społeczeństwo liberalne, w którym nie będą już istnieć absolutne wartości i obiektywne kryteria. Własne zadowolenie będzie jedyną rzeczą, dla której opłaca się żyć”. Dzięki cnocie ironii potrafimy zdystansować się bowiem od naszych głębokich przekonań i dyskutować z racjami innych.

Rorty twierdzi, że we współczesnej kulturze Zachodu to właśnie literatura i związane z nią pojęcia – ironia, metafora, trop, czy alegoria – przejęły funkcję, którą niegdyś pełniła filozofia, a jeszcze wcześniej religia. Kultura literacka nade wszystko ceni ludzką wyobraźnię i ją czyni narzędziem zbawienia. Wyobraźnia – dowodzi – jest władzą umożliwiającą przyswojenie niezwykłej różnorodności poglądów, postaw, idei („Newsweek” 2009). Źródłem Dobra i Prawdy nie jest już metafizyczne niebo idei, lecz mówienie. Prawda (o której gdzie indziej mowa, że jej nie ma) rzekomo rodzi się w dyskursie. Im dłużej się na jakiś temat rozmawia, tym pewniejsza jest prawda (J. Habermas, „Arcana” 6/2009). Jeśli dobrze odczytuję intuicje amerykańskiego myśliciela, to jej ślad można odnaleźć w aktywności poznawczej naszego śląskiego postmodernisty – prof. Tadeusza Sławka.

pokolenia, które zafundowało nam postmodernizm. I mam na to – podkreślił Zanussi – spojrzenie krytyczne”. No cóż, zrobiło się i straszno, i śmieszno. Ale okazuje się, że tylko dla takich zacofańców, jak piszący te słowa. Dlaczego? Ano w niewielkiej odległości od prof. Zanussiego – któ-

o czymś, czego żadna emerytura nie zakończy, tzn. przypomnienie pewnej misji profesorskiej, która polega generalnie na dwóch sprawach. Po pierwsze na wykazywaniu się daleko idącym szacunkiem dla wszystkich przejawów życia w najdrobniejszym szczególe. Po drugie, na pamiętaniu o tym, że należy

REFLEKSJE NIEWYEMANCYPOWANEGO PEDAGOGA

Herbert Kopiec

deklarowany szacunek dla pojęć zdoła pogodzić z założeniami umiłowanego przez siebie barbarzyńskiego postmodernizmu? Czy aby da radę? Uspokoiłem się trochę, gdy trafiłem na wywiad z prof. Sławkiem pod zachęcającym tytułem: Mądrość życia dobrego („Dziennik Zachodni”, 15 IV 2005). Ze swoimi przemyśleniami o mądrym życiu prof. Sławek dzieli się z czytelnikami śląs­ kiej gazety jakby nigdy w swoim życiu o postmodernizmie marnego słowa nie słyszał. Jednoznacznie, niczym rasowy fundamentalista, podkreślił znaczenie w nabywaniu mądrości nauk Pisma Świętego i zacytował tym razem nie J. Derridę, lecz Ojca Świętego Jana Pawła II. Szczególnie wziął sobie do serca mądrość papieskiego przesłania: „Nie lękajcie się!”, a także wezwanie do młodych Polaków na Jasnej Górze w 1983 roku: „Wymagajcie zawsze od siebie, nawet wtedy, gdy inni od was nie wy-

Kiedyś mówiono: „robić można wszystko, ale nie wszystko wypada”. Czy w czasach (określanych przez nieliczną konserwatywną amerykańską profesurę) dominacji post­ modernistycznego barbarzyństwa – są jeszcze szanse na przywrócenie sensu temu powiedzeniu? Rzekomo antyfundamentalistyczny, ale prawdziwie antykatolicki postmodernizm, choć nie powstał w Rosji, ma wiele wspólnego z logiką rosyjskich elit. To wśród jej członków funkcjonuje bowiem tak zwany durnyj sintez (durna synteza).

Durna synteza

Jak najmniej siedzieć – doradza filozof Zilustrujmy sygnalizowane przedsięwzięcie – które bez władzy wyobraźni zapewne nie mogłoby się przydarzyć – przywołując kluczową tezę, która należy do tzw. filozofii wędrówki według F. Nietzschego. Osobliwa filozoficzna mądrość – przypomina prof. T. Sławek – polega na wypełnianiu i kierowaniu się dyrektywą głośnego filozofa, która brzmi następująco: „Jak najmniej siedzieć: nie wierzyć żadnej myśli, która się nie urodziła na wolnym powietrzu i przy swobodnym ruchu, jeśli i mięśnie przy tym nie uczestniczą (...). Cierpliwość pośladków (…) to właściwy grzech przeciwko Duchowi Świętemu” (T. Sławek, Żaglowiec, czyli przeciw swojskości, s. 149, wyd. UŚ 2006). Jako człowieka zacofanego poruszyło mnie wydarzenie, do jakiego doszło niedawno podczas uroczystej inauguracji nowego roku akademickiego 2018/2019 na Uniwersytecie Śląskim. Można ją zobaczyć w internecie. Moje zainteresowanie tym, co dzieje się na uniwersytecie, jest naturalne. Pracowałem w nim 44 lata. Ale do rzeczy. Otóż prześwietny senat uczelni, która wkroczyła w 51. rocznicę swoich narodzin, zajął się między innymi wychwalaniem dwóch swoich znanych profesorów, w tym jednego zdeklarowanego postmodernisty, prof. Tadeusza Sławka, który przyjął godność honorowego profesora Uniwersytetu Śląskiego. Natomiast prof. Krzysztof Zanussi odebrał nagrodę honorującą jego wybitne osiągnięcia naukowe i artystyczne. Obaj zwyczajowo nagrodzeni zostali brawami. I nie byłoby w tym nic szczególnego, wszak jest dobrym obyczajem nagradzać (w każdej dziedzinie życia) ludzi wybitnych, gdyby nie to, że owa feta przypominała absurdalny fenomen durnej syntezy.

Deficyt prawdy Prof. Zanussi (Wydział Radia i Telewizji UŚ) – został poproszony przez władze uczelni o wygłoszenie wykładu inau­guracyjnego. Wybór tematu wykładu (Prawda w czasach post-prawdy, wiara w czasach niewiary) należał do Zanussiego – co ma kluczowe znaczenie dla tego, co chcę czytelnikowi dziś opowiedzieć. „Z tą prawdą – słusznie rozpoczął swój wykład prof. Zanussi – mamy narastającą niewygodę. Jakby prawdy coraz bardziej brakuje we wszystkich przejawach życia. Brakuje jej w rodzinie, brakuje jej w życiu publicznym, w życiu naukowym. Nawet brakuje jej czasem w Kościele, który stoi na straży prawdy objawionej. Ale czasem ludzkie niewygodne prawdy też zamiata pod dywan. Taka to już ludzka słabość Kościoła”. I w tym miejscu swojego wykładu prof. Zanussi poszedł – jak się to mówi – na całość. Nie pozostawił żadnej wątpliwości, co myśli o postmodernizmie. Stwierdził mianowicie: „Ale rzeczywiście ogłoszenie że prawda już nie obowiązuje, było aktem głębokiej nieodpowiedzialności

ry postmodernizm jednoznacznie był potępił – siedział sobie prof. T. Sławek – prominentny przedstawiciel tego pokolenia, które zatruło uniwersytety postmodernistyczną trucizną. To z jego inicjatywy światowy guru postmodernizmu J. Derrida otrzymał (1997) doktorat honorowy UŚ. Ale jednocześnie przecież parę minut wcześniej promotor owego postmodernistycznego barbarzyństwa (też mu – a jakżeby inaczej! – doskwiera pozbawiona odpowiedzialności postmodernistyczna gadanina) został świeżo upieczonym profesorem honorowym Uniwersytetu Śląskiego. Znając swoją wartość, od-

życie, a także towarzyszące mu słowa, instytucje, akty prawne, pojęcia, traktować z należytą powagą i szacunkiem, którego nam w ostatnim czasie trochę zabrakło. Wyróżnienie traktuję jako przypomnienie o tym powołaniu profesorskim”. OKLASKI. Jak na postmodernistę przystało, o profesorskim powołaniu prof. Sławek potrafi też powiedzieć to i owo w innej tonacji. Odnieść się do godności tytułu profesora bez większej atencji, by nie powiedzieć, że dość obcesowo. Posłuchajmy: „Ważną jest sprawą być profesorem, lecz ważniejsze jest to, aby żyć w przekonaniu, że jest nieskończe-

magają”. O żadnej postmodernistycznej łatwiźnie i zadowoleniu słowem nie pisnął... Gdyby porównywać przywoływane wypowiedzi T. Sławka, a zwłaszcza dokonać analizy porównawczej wielu tekstów i wygłoszonych tez i opinii, to da się powiedzieć, iż spełniają kryteria DURNEJ SYNTEZY. Mało. Jednocześnie dobrze wpisują się w znaną dyrektywę skutecznej dezinformacji, która – przypomnijmy – brzmi następująco: „Staraj się wprowadzić zamęt. Mów zawsze tak, żeby nikt nie potrafił oddzielić, co jest prawdą a co kłamstwem. Kiedy ludzie mają zamęt w głowach, łatwo nimi pokierować tam, gdzie my chcemy” (V. Volkoff, 1991). W logice tak pojętej dezinformacji „chodzi o nagromadzenie argumentów za daną tezą, które nie tylko do siebie nie pasują, ale w istocie sobie przeczą” (W obronie przegranych spraw, wyd. Krytyki Politycznej, 2008). W efekcie tych słownych wygibasów nie wiadomo, co autorzy twierdzą, a czemu zaprzeczają. I o to przecież w myśl strategii dezinformacji właśnie chodzi.

Oklasków nigdy za dużo?

Prof. Tadeusz Sławek.

bierał z rąk aktualnego rektora UŚ to wyróżnienie – jeśli można tak powiedzieć – z należnym zrozumieniem dla słuszności decyzji, jaką podjął Senat w jego sprawie. Bez ryzyka popełnienia większego błędu da się powiedzieć, że gdyby prof. Sławek urodził się w byłym Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, to na polu obfitości otrzymanych zaszczytów, tytułów i medali śmiało mógłby konkurować z samym Leonidem Breżniewem. O, byłbym zapomniał odnotować, że obywatela Tadeusza Sławka dopadł ostatnio kolejny splendor. Wolą ludu śląskiego został wybrany do Sejmiku Śląskiego.

Misja i powołanie profesorskie w ujęciu prof. Sławka „Dziękuję za to wyróżnienie – powiedział rzeczowo T. Sławek. Ono w sposób naturalny przychodzi do człowieka na końcu drogi zawodowej i pewnie jakoś życiowej. Jeśli chodzi o to wyróżnienie, które z rąk Rektora i woli Państwa Senatorów mnie spotkało, to traktuję je jako przypomnienie

FOT. M. OLEKSY, ARCHIWUM DZIENNIK ZACHODNI

nie wiele ważniejszych rzeczy i myśli, aspektów życia, za które bez wahania oddałbym ów tytuł” (T. Sławek, Antygona w świecie korporacji, Rozważania o Uniwersytecie i czasach obecnych, Wyd. UŚ, Katowice 2002, s. 121). Parę lat później T. Sławek – jak to się mówi – puścił farbę. Zwierzył się mianowicie, co mogło by być dla niego ważniejsze od profesury: „Beatlesi przewrócili mi w głowie do tego stopnia, że za umiejętność wydobywania dźwięków z fortepianu lub gitary oddałbym tytuł profesora” („Stylowy Magazyn Studencki”, 2009). Gdy w tym dziękczynnym słowie honorowy profesor UŚ nawiązywał – jakże przecież słusznie – do potrzeby szacunku „dla wszystkich przejawów życia w najdrobniejszym szczególe”, gdy mówił o niezbędnej powadze wobec instytucji, a zwłaszcza o szacunku dla POJĘĆ (sic!) oraz pamiętaniu o tym wszystkim – to doznałem – jak mawiają uczeni w Piśmie – dysonansu poznawczego. Nawet przez moment zrobiło mi się żal profesora postmodernisty i radnego Sejmiku Śląskiego w jednej osobie. Pomyślałem sobie bowiem, czy i jak ów

Kończąc, wróćmy jeszcze do wątku osobliwego zwyczaju obdarzania brawami aktorów analizowanej DURNEJ SYNTEZY. Doświadczyłem tej oswojonej już głupoty osobiście w związku z rokrocznie organizowanym przez Śląskie Kuratorium Oświaty uroczys­ tym podsumowaniem wojewódzkich konkursów przedmiotowych dla uczniów szkół podstawowych i gimnazjów w roku szkolnym 2016/2017. Intencją uroczystej gali jest uhonorowanie laureatów konkursów i podziękowanie nauczycielom oraz dyrektorom szkół za zaangażowanie w rozwój zainteresowań i talentów uczniów Tradycyjnie galę uświetnia wykład akademicki. Uroczystość odbyła się w uczelni, na której byłem zatrudniony. Zostałem poproszony o wygłoszenie wykładu. Mówiłem o pułapkach fałszywie pojętej wolności i tolerancji. Ilustrując swoje wywody, krytycznie odniosłem się do demoralizującego, moim zdaniem, młodych Polaków Owsiakowego „róbta co chceta”, mając świadomość, że wchodzę na pole minowe. Owsiak ma bowiem swoich wielbicieli. I co się okazało? Nagrodzono mnie oklaskami. Jakoż satysfakcja moja była krótka. Gdy tylko aplauz ustał, nieoczekiwanie (nie było tego w programie gali) głos zabrał jeden z organizatorów uroczys­ tości i oświadczył, że mojej krytycznej oceny Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy Jurka Owsiaka w żadnej mierze nie podziela. I to był już ostatni akcent gali. Dyskursu (a bardzo by się w tych okolicznościach przydał) nad wychowawczymi walorami i niedostatkami przedsięwzięcia Owsiaka organizatorzy nie przewidzieli. Uczestnicy gali przeszli do realizacji ostatniego punktu jej programu – okolicznościowego poczęstunku. I co? Ano w takich to okolicznościach mój oponent (w podzięce

za obronę dobrego imienia Jurka Owsiaka) również obdarzony został spontanicznymi brawami. Tak oto, zauważmy – przecież wbrew swojej woli – i ja przyczyniłem się do tego, że nad sympatyczną skądinąd galą nagle uniósł się duch DURNEJ SYNTEZY. A ja cóż, znowu wpadłem w kiepski nastrój. Nie mogło być inaczej: na uroczystej gali, podobnie zresztą jak na inauguracji nowego roku akademickiego w UŚ,

Zrobiło się jakoś niejasno, niepewnie i daremnie. Oczywiście, mógłbym próbować poprawić sobie ów lichy stan ducha, pobudzając władzę własnej wyobraźni, która – jak uczy R. Rorty – umożliwia oswojenie ze wszystkim. Czyli – jak rozumiem – także z durną syntezą. Mógłbym wreszcie sięgnąć do mądrości, o której pisał (posiłkując się F. Nietzschem) – prof. Sławek. Poza wszelką wątpliwość pomysł irytujących mnie oklasków zrodził się w głowach pozbawionych dostępu do wolnego powietrza. To się więc – w perspektywie lansowanej przez prof. T. Sławka filozofii – musiało źle skończyć. Bijący brawa siedzieli w uczelnianych aulach – nie wiadomo, czy dobrze przewietrzonych, mając nadto niewielkie szanse na aktywizację własnych pośladków. Co tu dużo gadać – jawnie grzeszyli przeciwko Duchowi Świętemu. A mówiąc bardziej serio: nie po raz pierwszy nawtykałem czcicielom postmodernistycznego szaleństwa, które odbiera ludziom zdrowy rozsądek. Utrata tej fundamentalnej dla człowieka dyspozycji osobowej, istotnej zarazem dla sprawnego funkcjonowania państwa, zaprzątała/zaprząta głowy nie takich mężów, jak piszący te słowa. Na temat zdrowego rozsądku Polaków zachował się dość niekonwencjonalny, acz wielce pouczający tekst Romana Dmowskiego (1864–1939): „Uważam to za rzecz bardzo pożyteczną zastanowić się od czasu do czasu, co bym zrobił, gdybym był wrogiem Polski, gdyby odbudowanie Polski było mi niedogodne i gdyby mi chodziło o jej zniszczenie. Otóż przede wszystkim używałbym wszelkich wysiłków i nie żałowałbym żadnych ofiar na to,

Bijący brawa siedzieli w uczelnianych aulach – nie wiadomo, czy dobrze przewietrzonych, mając nadto niewielkie szanse na aktywizację własnych pośladków. Co tu dużo gadać – jawnie grzeszyli przeciwko Duchowi Świętemu. ażeby nie dopuścić do zapanowania w tym kraju zdrowego rozsądku, ażeby postępowaniem Polaków nie zaczęła kierować trzeźwa ocena (...) położenia ich państwa. Utrzymywałbym w Polsce na swój koszt legion ludzi, których zajęciem byłoby szerzenie zamętu pojęć, puszczanie w obieg najrozmaitszych fałszów, podsuwanie najbardziej wariackich pomysłów. Ilekroć bym zauważył, że Polacy zaczynają widzieć jasno swe położenie i wchodzić na drogę naprawy stosunków i do wzmocnienia państwa, natychmiast bym robił wszystko, żeby odwrócić ich uwagę w inną stronę, wysunąć im przed oczy jakieś nowe idee, nowe plany, wytworzyć jakiś nowy ruch, w którym by rodząca się myśl zdrowa utonęła”. Artykuł ukazał się w końcu 1925 r. Jest to na gorąco pisany komentarz do aktualnych wydarzeń. I pomyśleć: lata lecą, a mimo to nadal uderzająco aktualnie i swojsko brzmią przemyślenia Polaka, któremu też wszyscy zawdzięczamy odrodzenie Ojczyzny. K P.S. Zdrowy rozsądek niejedno ma imię. Prof. Zbigniew Kwieciński – lider współczesnej, postmodernistycznie zorientowanej pedagogiki salonowej i doktor honorowy UŚ – w swojej książce z 2007 roku postanowił przypomnieć, jakże przecież słuszny, apel J. Derridy z 2001 roku o następującej treści: „Stawiaj opór głupstwom i walcz przeciwko nim”. I jak tu nie pokochać J. Derridy?


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O18

6

Wstęp Prymas Hlond także wyznaczył całemu Kościołowi w podzielonej politycznie i gospodarczo Europie nowy kierunek działania, którego realizacji na stolicy Piotrowej podjął się metropolita krakowski kardynał Karol Wojtyła. W przypadku tej niezwykłej postaci związanej z końcem tysiąclecia naszej państwowości i naszego chrześcijaństwa ważny jest szeroki kontekst polityczny, społeczny i kulturowy. Prymas August Hlond urodził się na Górnym Śląsku w okresie niewoli, był świadkiem odzyskania niepodległości i jej utraty, a także doświadczył dwóch systemów totalitarnych. Ostatnie lata jego życia przypadły na czasy niezwykłe, jakimi były narodziny PRL-u. Niniejszy esej ma zaprezentować drogę życiową Hlonda wypełnioną walką o obecność prawdy ewangelicznej w życiu narodu o wielkiej przeszłości historycznej, którą wykorzystywał jako materiał do budowania morale tego narodu. Autor zwrócił szczególną uwagę nie tylko na dominację religijnego posłania w całym nauczaniu „biskupa Słowianina”, który wierność Kościołowi utożsamiał z wiernością Bogu i Ojczyźnie. Stąd rozważania na temat wpływu wydarzeń 1863 r. i roli Hotelu Lambert w kształtowaniu postawy i osobowości młodego Hlonda. Tej refleksji nad dziedzictwem historyczno-kulturowym, które w przypadku Hlonda nie było trudnym do zniesienia brzemieniem (wprost przeciwnie – służyło umacnianiu wiary i patriotyzmu), towarzyszyła krytyka faszyzmu i komunizmu oraz kapitalizmu liberalnego, którym to systemom przeciwstawiał korporacjonizm chrześcijański jako trzecią drogę między kapitalistycznym egoizmem i błędami kolektywizmu. Po 1945 r., wkraczając w nową rzeczywistość społeczno-ekonomiczną, Hlond koncentrował się na temacie człowieka, jego wolności, godności osobistej i prawach, zaznaczając przy tym rolę wspólnoty i solidarności ludzkiej rodziny. Ponadto autor eseju zwrócił także uwagę na zagadnienie człowiek i historia, stawiając pytania: jaka była rzeczywista rola tego prymasa w dziejach Polski? W jakim stopniu wpływał on na historię swojego

KURIER·ŚL ĄSKI Włoszech, w Bolonii zdołało się przez kilka lat utrzymać tylko stowarzyszenie o charakterze wyłącznie literackim. Kto zatem w stronę półwyspu włoskiego skierował swe kroki tułacze i po tamtej stronie Alp stanął li tylko z kijem pielgrzymim w ręku, a w dodatku nie znał języka, ten musiał się chwytać ostateczności”. Rok 1863 stał się ważną cezurą w rozwoju życia duchowego i świadomości Augustyna Hlonda. We Włoszech za sprawą ks. Jana Bosko po raz drugi skrzyżowały się drogi przyszłego prymasa Polski ze szlakami bohaterów roku 1863. Po latach A. Hlond dociekał, w jakich stosunkach pozostawał Bosko z rozwiązaną 19 VI 1862 r. polską szkołą wojskową w piemonckim Cuneo nieopodal Turynu, której jednym z organizatorów był gen. Józef Wysocki, oraz jakie relacje łączyły duszpasterza robotników z Hotelem Lambert. Dociekania te niewątpliwie wzmocniły tożsamość narodową i patriotyzm młodego salezjanina. Ożyły zapewne wspomnienia rodzinne o dziadku Marcinie Dubielu, które w Italii przeplatały się z opowieściami o wizytach ks. Bosko w Paryżu u książąt Czartoryskich, dla których odprawiał nabożeństwa. Do mszy służył mu wówczas książę Władysław (1828–1894) i jego syn August (1858–1893), wychowanek Józefa Kalinowskiego (ojca Rafała). Spotkania te zaowocowały rosnącym zainteresowaniem ze strony ks. Bosko kwestią polską, czego dowodem według Hlonda były wizjonerskie sny o białym orle północy wzlatującym „na horyzoncie politycznym Europy”, które można było interpretować jako zapowiedź powstania 1863 r. Z relacji Hlonda o twórcy zgromadzenia salezjanów wynikało, iż jego podziw wzbudziła wieść o bohaterskim zrywie Polaków, a smutkiem napełniły doniesienia o klęskach i prześladowaniach. W latach 1865–1880 ks. Bosko wielokrotnie spotykał powstańców zza rosyjskiego kordonu. Do tego pierwszego zetknięcia doszło w obliczu straszliwej katastrofy. Jak pisał Hlond: „Pewnego dnia stanął na zacisznym Valdocco przed księdzem Bosko młodzieniec [...] – Skąd ty, mój przyjacielu? – spytał kapłan po francusku. – Z daleka, z Polski, proszę Ojca.

W epoce lekceważenia obywatelskich powin­ ności wobec innych, w czasach, kiedy dominowała niechęć do lojalności wobec własnego kraju, brak poszanowania wolności, obojętność wobec przyszłości współobywateli i egoizm, osoba i nauki prymasa Augusta Hlonda, przepełnione wiarą w zmartwychwstanie Polski, „która idzie ku nam w chwale, wywalczona i odbita, sercami dźwignięta! Idzie ku nam jak jasność po burzy, jak słońce po nocy, jak sprawiedliwość po krzywdzie, jak sąd boży nad gwałtem”, były zapowiedzią prawd głoszonych przez Jana Pawła II o ojczyźnie, narodzie i patriotyzmie.

Kardynał

August Hlond wobec totalitaryzmu Zdzisław Janeczek Portret prymasa Augusta Hlonda autorstwa Adama Plackowskiego

wodzów i bohaterów 1863 r., którzy bili się nie tylko o wielkość kraju, ale także o wolność i za wiarę. Wówczas zrozumiał, iż niezwykle ofiarna postawa powstańców 1863–1864 stała się wzorem dla następnych pokoleń Polaków walczących o niepodległość ojczyzny w XX wieku. Były to rozważania o sensie walki i poświęceniu, o szukaniu nadziei i siły do przetrwania. Ostatecznie rozmówca księdza Bosko, weteran 1863 r., został przekonany, iż siłą zgnębionej i osamotnionej Polski będzie wyższość duchowa oraz wiara w opatrzność Boską i dobro: „Biedna Polska! Biedna, ukrzyżowana, zabita, opuszczona, zdradzona! Tylko Bóg jej został i dobre dzieci. Nie dzieci, sieroty! I zostały serca miłosierne. W swej tułaczce po raz pierwszy z takim sercem się spotykam. Jeśli nie wzgardzisz naszą gościnnością, poznasz ich w tych Rodzice – Jan (dróżnik kolejowy) i Maria z d. Imiela

narodu, a w jakim sam był narzędziem sił odeń silniejszych? Wreszcie – jaki był jego stosunek do przeszłości i według jakich kryteriów oceniał wydarzenia i ludzi? Prezentowane przez autora nauki prymasa odpowiadają także na dwa zasadnicze pytania: co człowiekowi wolno zmienić i czego człowiekowi nie wolno burzyć?

Pamięć powstania 1863 r. i wpływ Hotelu Lambert August Hlond urodził się w Brzęczkowicach koło Mysłowic. Dom rodziców był położony nieopodal Przemszy i tzw. trójkąta trzech cesarzy, gdzie stykały się granice trzech zaborów. Tutaj nocami w latach 1863–1864 przemykali przez granicę emisariusze powstańczego Rządu Narodowego, tędy szedł m.in. szlak przemytu broni dla walczącego Królest­ wa Polskiego, a po klęsce powstania przeprawiali się ostatni żołnierze dyktatora Romualda Traugutta, którzy szli na emigracyjną poniewierkę, by uniknąć carskiej kaźni lub Sybiru. Wyrazem uczuć Hlonda były słowa poświęcone ich cierpieniu i rozpaczy. „Po klęskach oręża polskiego – pisał on – wezbrana fala emigracyjna uniosła poza granice kraju tysiące rozbitków i ludzi skompromitowanych. Wielu z nich, stanąwszy na obczyźnie, ujrzało przed sobą groźne widmo nędzy. We Francji, Anglii, w Szwajcarii zaopiekowały się nimi polskie towarzystwa dobroczynne; we

– Aż z Polski… – Ojciec przewielebny zna Polskę? – Znam jej dzieje chwalebne. Znam Jagiełłę, Jadwigę, Sobieskich; znam Stanisławów, Kazimierza, Kingę... – I nasze ziemie? – Wasze ziemie, pulchne krwią bohaterów, pokryte pagórkami z kości wojowników. – I naszą sławę wojenną? – Znam Psie Pole i Grunwald, znam Warnę i Wiedeń, znam Racławice i Ostrołękę. – I Krzywosądz? – Znam. – Jezus, Marjo! Ojcze, tam do dziś dnia stoją kałuże krwi naszej! Z wysz­ czerbionymi pałaszami przeszliśmy granice. Z niemą boleścią w sercu, z targającą rozpaczą, w poszarpanych łachmanach tułamy się po obcych krajach, umieramy ze znużenia i głodu, bo ręka, która mieczem władała, żebrać się wstydzi”. Opowieść ta o pielgrzymach w czamarach i konfederatkach na głowach musiała A. Hlondowi głęboko wryć się w pamięć. Z sympatią wspominał księdza Bosko, który powitał przybyłych nie tylko z ciekawością, ale z szacunkiem i gościnnie. Wizyty Polaków i związane z nimi przeżycia mocno utrwaliły się w zakonnej tradycji. Hlond po kilkudziesięciu latach wskrzesił tamte rozmowy na łamach „Wiadomości Salez­jańskich”. W artykule Ksiądz Bosko a Polacy nakreślił wizerunek królów,

Brat Antoni (1884-1962), salezjanin, kompozytor, autor pieśni liturgicznych, mszy i preludiów, łącznie ok. 4000 utworów

murach całe setki”. Jak pisał Hlond, ks. Bosko w latach 1865–1880 przygarnął wielu polskich tułaczy. Jedni byli spod komendy Ludwika Mierosławskiego, inni od Mariana Langiewicza. Część z nich, ukończywszy studia, „szukała sobie odpowiedniej kariery w świecie lub wstępowała do stanu duchownego”. Tą ostatnią drogę wybrał syn księcia Władysława (szefa Hotelu Lambert w okresie powstania styczniowego i kontynuatora dzieła Adama Jerzego), August Czartoryski, który wstąpił do salezjanów. 17 VI 1887 r. został on przyjęty do zgromadzenia w San Benigno Canavese, a 24 XI 1887 r. w Bazylice Maryi

Wspomożycielki w Turynie otrzymał strój zakonny z rąk Jana Bosko. Młody książę zrzekł się rodzinnego majątku i tytułu ordynata, a własność swoją przekazał zgromadzeniu. W 1892 r. w San Remo przyjął święcenia kapłańskie. 8 IV 1893 r. zmarł, a ciało jego przewieziono do kościoła parafialnego w Sieniawie. W 1921 r. rozpoczął się jego proces beatyfikacyjny w Turynie, Madrycie i Krakowie. 25 IV 2004 r. Jan Paweł II ogłosił księcia Augusta Czartoryskiego błogosławionym. August Hlond wraz ze starszym bratem Ignacym (1879–1928) przybył do zakładu salezjańskiego w Valsalice koło Turynu kilka miesięcy po śmierci księcia Augusta Czartoryskiego, tj. 26 X 1893 r. i od razu znalazł się pod urokiem tej postaci, która stała się dla niego jednym ze wzorów osobowych. Od razu dostrzegł w Czartoryskim ową „Diva progenies jagiellońską, zakwitającą w dalekich odroślach dawną wiarą i cnotami, wydającą ten wspaniały kwiat, jakby na udowodnienie, że Matka Świętych Polska, nie utraciwszy swej płodności, [...] jak przed wiekami wydaje świętych przypominających Kazimierza Królewicza i Stanisława Kostkę”. Hlond był przekonany, iż „Bóg od kolebki przysposobił Augusta na wyłączną służbę Bożą”. Książę urodził się w domu o wielkich tradycjach historycznych, biorącym swój początek od Jagiellonów, którego sławę ugruntował autorytet Adama Jerzego Czartoryskiego „niekoronowanego króla Polski”, znanego ze swego poświęcenia dla ojczyzny. Jego matką była zaś księżna Maria Amparo (zm. 19 VIII 1864 r.), córka królowej hiszpańskiej Marii Krystyny, która w Rzymie modliła się za Polskę i wykupywała z rąk ubożejących Polaków dla księcia Władysława cenne stare dokumenty i rękopisy. Wokół dorastającego małego Gucia (Zizi) oprócz rodziców pojawiali się kochający dziadkowie i babcie, m.in. księżna Anna Sapieżyna, stale zatroskana o wątłe i rozmarzone dziecko, które w szóstym roku życia zostało osierocone przez matkę. Chłopiec często myślami uciekał w krainę wyobraźni. W tej sytuacji, jak zauważał Hlond, „krew hiszpańska i polska, krew nad inne katolicka, parła dziecię do pobożnych ćwiczeń, do kościoła, do życia wewnętrznego. Otaczały go skrzydłem opiekuńczym najzbawienniejsze wpływy”.

Osobowość księcia, którego orędownikami stali się papież Leon XIII i ksiądz Jan Bosko, pomogła Hlondowi zbliżyć się nie tylko do idei nieistniejącej Polski, ale także istoty kapłaństwa. Czartoryski – daleki od fałszywej dewocji i egzaltacji, nie unikający umart­ wień i pokory, wyróżniający się silną wolą, wykształceniem, wrażliwością, dobrocią, gotowością do poświęceń, miłością bliźniego, uważany jeszcze za życia za świętego – był doskonałym wzorem do naśladownictwa. Dlatego wszystko co uczynił było tak ważne dla młodego Hlonda, a w szczególności jego chęć do pracy dla Polski, dokąd z gronem kleryków rodaków zamierzał powrócić. Hlond jako kontynuator tego wielkiego dzieła i zamierzeń Czartorys­ kiego tak w 1903 r. oceniał owoce jego pracy: „Pan Bóg zażądał od niego ofiary: cierpienia, choroby, przedwczesnej śmierci. Umarł – na słabość odziedziczoną po matce – w 35 roku życia, po sześciu latach życia zakonnego, w rok poświęceniach kapłańskich. Do Polski Salezjanów nie wprowadził, ale Polska przez niego zawarła ślub ze zgromadzeniem ks. Bosko. Otoczony blaskiem rodu i świętości stanął pomiędzy Polską a Zgromadzeniem i podniesioną ręką wskazał drogę młodzieży, która w zakonie chce pracować na korzyść swego kraju. Jego przykład i ofiara wywarły skutek niespodziewany. Powołania salezjańskie w ziemiach polskich tak się naraz namnożyły, że książę August, odjeżdżając w roku 1892 z Valsalice do Alassio, gdzie w kilka miesięcy potem umarł, błogosławił wzruszony setce młodzieży polskiej, która wstępując w jego ślady, zebrała się przy grobie ks. Bosko z zamiarem wstąpienia do Zgromadzenia”. W 1894 r. z powodu napływu dużej liczby rekrutów z ziem dawnej Rzeczypospolitej Salezjanie otwarli wyłącznie dla Polaków internat w Lombriasco. W gronie przyjętych 1 VIII znalazł się także Hlond. Ten ostatni w trosce, aby pamięć o Auguście Czartoryskim – „nowoczesnym Jagiellończyku” żyła w narodzie, starał się popularyzować jego życiorys. Duże nadzieje wiązał m.in. z przygotowywaną do druku w Krakowie biografią księcia.

Biskup Słowianin Hlond postrzegał zadanie Polski w świecie słowiańskim jako misję kulturową, szanującą tak samo własną tożsamość, jak i odrębność sąsiednich narodów oraz historię. W Naukach świętowojciechowych wskazywał Polakom następujące cele: 1) Zjednoczenie duchowe Słowiańszczyzny, 2) Świadoma swojego posłannictwa Polska powinna kontynuować dzieło tworzenia wielkiej rodziny narodów, 3) Ojczyzna miała być widziana jako „wspólnota wznosząca nas ponad sprawy dla wspólnych celów narodowego powołania”. Pisząc „o naszej, godnej, słowiańskiej psychologii, uszlachetnionej i zdynamizowanej”, kreślił wizerunek nowego Polaka. Prymas jako biskup Słowianin czuł nie tylko wartość duchową tego, co w przeszłości dokonało się w Gnieź-

przygotowanie elity, która by wszystkie narody słowiańskie do tej roli przygotowała. W ostatnim, trzecim punkcie Hlond zakładał, iż żywioł słowiański musi zdominować „spajający w jedną całość” chrześcijański pogląd na świat. Dobry przykład zbratania powinni dać Polacy i Czesi, których rodakiem był św. Wojciech, patron Polski. O przyjaźni polsko-czeskiej Hlond mówił w wywiadzie udzielonym przewodniczącemu zjazdowej komisji propagandy i prasy dr. Alfredowi Fuchsowi, wybitnemu historykowi Kościoła. Wypowiedź prymasa zamieścił na swoich łamach praski organ Ligi Katolickiej im. św. Wacława w Czechosłowacji – „Przechled” i czasopismo „Nedělní LIDOVÉ LISTY”. Autor tych publikacji uczył nie tylko prawd ewangelicznych ludzi współczesnych, ale kreślił drogę życia przyszłych pokoleń. Analizował sytuację polityczną Europy i wskazywał na zagrożenia, szukał wspólnych korzeni. Do obu narodów zwrócił się w słowach: „Dziś, gdy nowoczesne pogaństwo dociera do nas z Zachodu, a bolszewizm azjatycki chce nas zatopić od Wschodu, wielka rodzina narodów słowiańskich jednoczy się na podstawach solidarności katolickiej”. W tym boju dobra ze złem zaszczytną rolę przypisywał braciom Czechom. Do rangi symbolu podniósł „Złotą Pragę”, duchową stolicę, której wyjątkowość kojarzył z ogromnym krzyżem na placu św. Wacława i pomnikiem „Księcia-Męczennika”, pierwszego Słowianina wyniesionego na ołtarze. Miejsce to łączył ze zwycięskimi dziejami krzyża w Koloseum i złotym krzyżem na rzymskim Kapitolu. W myśli społecznej Hlonda „idea świętowojciechowa” jawiła się jako podstawa przyjaźni polsko-czeskiej i „podnieta do polsko-czeskiego zbliżenia i współpracy”. W wystąpieniu radiowym adresowanym Do Katolików Republiki Czechosłowackiej z okazji Zjazdu w Pradze wypowiedział następujące słowa: „Mógłbym to swoje do was przemówienie tym uzasadnić, że przychodzę od prastarej, jak ten wasz święty Wit praski, bazyliki gnieźnieńskiej, w której jako pierwszy na tronie Metropolitów polskich zasiadał wasz ziomek błogosławiony Radzym. Mógłbym to powołać się, że tam w tej archikatedrze Prymasów Polski leżą szczątki Dąbrówki, czeskiej księżniczki, a matki pierwszego koronowanego króla polskiego Bolesława Chrobrego. Mógłbym i to przytoczyć, że reprezentuję owo Gniezno, które w przejeździe na misje pruskie odwiedził nasz i wasz święty Wojciech i gdzie jego szczątki męczeńskie czcił cesarz Otton. Ale poza tym tytułem dawnych naszych stosunków kościelnych pragnę stanąć przed wami, przed ruchliwymi katolikami wolnej Republiki Czechosłowac­ kiej, jako prymas odrodzonej Polski katolickiej, jako kardynał słowiański, jako zwolennik duchowego zbliżenia słowiańskiego i jako fanatyczny apostoł religijny solidarności i współpracy wszystkich północnych, południowych i wschodnich katolików Słowian”. Nieprzypadkowo metropolita gnieźnieński 29 VI 1935 r. otwierał

Dawne Mysłowice, ul Starokościelna

nie na wzgórzu Lecha i na Wawelu w Krakowie. Przy sposobności chrztu Polski przypominał chrystianizację Słowaków, Morawian, Słoweńców, Chorwatów, Czechów i Rusinów. Z szacunkiem chylił głowę przed świętymi Apostołami Słowian: Cyrylem i Metodym. Dziękował braciom Słowakom za otworzenie przed światem „jednej z najstarszych ksiąg historii Północnej Słowiańszczyzny”. W Orędziu do Słowaków z okazji 1100-lecia założenia w Nitrze pierwszej świątyni chrześcijańskiej czcił pamięć świątyni Pribiny, a Nitrę nazwał „czcigodnym Rzymem słowackim!”. Żywił także głębokie przekonanie, iż w czasach rozkładu cywilizacji europejskiej nadchodzi epoka, w której Słowiańszczyzna odegra rolę historyczną. Pierwszym warunkiem powodzenia miało być wzajemne zbliżenie i poznanie się Słowian. Drugim

jako legat papieski Kongres Eucharystyczny w Lublanie, gdzie zabrał głos, wyrażając „radość Polaka, Słowianina północnego” mogącego zastępować „Ojca chrześcijaństwa”. Mówił o zagadnieniach ekonomicznych i kryzysach dręczących i niszczących narody, a także o „wieczystych celach” człowieka i ludzkości. Sensu historii Słowiańszczyzny dopatrywał się w posłannictwie świętych apostołów Cyryla i Metodego, którzy połączyli wszystkich Słowian „braterską spójnią duchową”. Nawołując do zgody i jedności, wypowiedział w Lublanie znamienne słowa: „Bracia! Wyczyśćcie stary kwas, abyście byli przaśni” i „Ześlij Ducha Twojego, a będą stworzeni i odnowisz oblicze ziemi”. Uroczystości w Pradze i Lublanie traktował jako wielkie święta Słowian. Wieszczył tam wspaniałą przyszłość potomkom Lecha, Czecha


KURIER WNET

GRUDZIEŃ 2O18 · KURIER WNET

7

KURIER·ŚL ĄSKI i Rusa, których bogactwo duszy w wielkiej mierze było jeszcze nierozbudzone i niewykorzystane. Dlatego nawoływał: „Wyjdźmy ze swych katedr łacińskich i wschodnich, jak szedł św. Wojciech i jak szli święci Cyryl i Metody!”. Okazją do zaznaczenia wyjątkowej roli „dziedzictwa świętowojciechowego” były obchody 950-lecia męczeńskiej śmierci św. Wojciecha. Hlond w okolicznościowym liście pasterskim nakreślił wizerunek tej wyjątkowej postaci w dziejach Polski i Czech. Zwracając się do mieszkańców swojej diecezji pisał: „postać św. Wojciecha widziana z odległości stuleci sprawia wrażenie meteoru na niebie średniowiecza. Jakby powszechnym prawom ładu urągając, słania się Wojciechowa gwiazda po nieboskłonach Kościoła. To blaskiem olśniewa, to gdzieś w dali przygasa, to się za widnokręgami kryje, to nowym świetlanym urokiem zdumiewa. Wzbiła się w przestworza z czeskiej ziemi. Jaśnieje nad Pragą i Rzymem, szybuje nad mniszym gniazdem Monte Cassino, Nad Niemcami, nad Francją, by znowu w całej pełni zabłysnąć nad węgierskim Ostrzyhomiem. Poczym niespodziewanym obrotem zwraca się ku północy, płynie niebem młodej Polski

burzycielstwa przeciw budowaniu kultury chrześcijańskiej”. Nauki Hlonda wpisywały się głęboko w polską tradycję. Już Zygmunt Krasiński w Memoriale dla Napoleona III z października 1854 r. stwierdził, iż Rosja „rewolucjonistów”: Iwana Groźnego, Piotra Wielkiego i Mikołaja I była „wielkim komunizmem” rządzonym przez władzę o wiele okrutniejszą i niebezpieczniejszą w porównaniu z takimi „terrorystami” jak Danton, Marat i Robespierre razem wzięci. Korzystając z tych doświadczeń ludzkości, prymas zwolennikom ideologii totalitarnej przypominał, iż państwo w pojęciu chrześcijańskim nie powstaje na grobach jednostek, lecz składa się z żywych i świadomych obywateli. Hlond, zmagając się z komuniz­ mem, walczył o prawa i godność człowieka. Stale podkreślał status każdej osoby powołanej do życia przez Boga, która była niepowtarzalna. Potępiał „urzeczowienie” człowieka, gdyż był on obrazem Boga, wartością, nie zaś przedmiotem. Szansę dla ocalenia „tajemnicy człowieka” widział w chrześcijaństwie, zawsze inspirującym, twórczym i młodym. Jego oceny i punkt widzenia opierający się na personali-

Kościół Matki Boskiej Bolesnej w Brzęczkowicach. Na frontonie epitafia dedykowane Prymasowi

August z ojcem Władysławem księciem Czartoryskim, emisariuszem Rządu Narodowego przy rządach Francji, Anglii, Włoch, Turcji i Szwecji. Z prawej: Książę August Czartoryski w sukni duchownej

ponad Gnieznem, ku Bałtykowi, i tam się rozpada w purpurowej zorzy, pokrywając ziemię polską świetlaną smugą, której czasy nie ściemnią”. Hlond, posiadający dużą wiedzę historyczną, a zwłaszcza z dziejów Kościoła, podkreślał rangę dziedzictwa, jakie pozostawił św. Wojciech Polakom, Czechom, Węgrom i Niemcom. Pisał i mówił o roli św. Wojciecha w stworzeniu solidarnego świata chrześcijańskiego w Europie, „świata o kulturze łacińskiej, strzegącego swych odrębności plemiennych i niezawisłości państwowej każdego z trzech narodów”. Zdaniem Hlonda do realizacji tej idei święty chciał zaangażować papieży, cesarzy i panujących. Temu celowi prawdopodobnie służyć miało nawet przyjęcie habitu benedyktyńskiego. Przypominanie zas­ług Dąbrówki, Bolesława Chrobrego, św. Stefana, cesarza Ottona III oraz papieży Jana XV, Grzegorza V i Sylwestra II miało na celu przygotowanie gruntu pod nową europejskość przyszłości. Hlond, akcentując zasługi świętego Wojciecha, zwracał uwagę na jego umiejętność łączenia tradycji duchowych Zachodu i Wschodu. Prymas równocześnie wskazywał na wyjątkową rolę piastowskiego dziedzictwa w odradzającej się Europie. „Pełne chrześcijaństwo w Polsce ma być zapowiedzią rechrystianizacji świata. Mocarną wiarą – pisał Hlond – wyz­ wólmy u siebie i u sąsiadów wielkość ducha, uwięzioną i tłukącą się w próżniach ideowych”.

O zagrożeniach komunizmu Oceniając leninowską odmianę mark­ sizmu, czynił krytyczne uwagi zarówno pod adresem Marksa i Engelsa, jak i Lenina. Wszystkim trzem zarzucał, iż nie szanowali praw jednostki („równości człowieczej”). Oceniając aksjologię Marksowską zwracał uwagę na odmienność poglądów Michała Bakunina, który „rozszedł się z Międzynarodówką”. Jako pierwszy z tej trójki za „władzą autorytatywną”, według Hlonda, opowiedział się Marks, a za nim poszedł Lenin i rosyjscy rewolucjoniści, opierając się na własnych tradycjach i tworząc pojęcie dyktatury proletariatu sprzecznej z zasadami demokracji. Rosyjski bolszewizm – zdaniem prymasa – nie przezwyciężył złych tradycji carskiego samodzierżawia i rzucały na niego złowrogi cień postaci Iwana Groźnego i Piotra Wielkiego, którzy nie stosowali się do żadnych zasad etycznych. Komunizm (socjalizm), korzystając z tych doświadczeń, wprowadził w życie narodów „demona stałej, codziennej rewolty, materii przeciw duchowym wartościom, namiętności przeciw rodzinie, swobody zwierzęcia przeciw prawu moralnemu,

„prywatnych ambicji i interesów” oraz „utrzymanie Polski w zależności”, a także „poniżenie Ojczyzny”. Dlatego komunizm nazywał „najgroźniejszą zarazą społeczną, polityczną, moralną”. Ostateczna konkluzja brzmiała: „dziś rolę opium ludów odgrywa wojujące bezbożnictwo – bezbożnictwo bolszewickie” zaś „realizacja socjalizacji marksistowskiej prowadzi do kolektywów proletariatu i głodomorów, a ta znowu wywołuje z konieczności wrogie dyktatury”. Według obserwacji i doświadczeń Hlonda marksizm „rozbijał wszędzie jedność narodów i ich dobrobyt, zubożył je, sproletaryzował. Zrobiono z niego mistykę spirytystyczną i modną ideologię pretendującą do nieomylnoś­ ci i do monopolu postępu czy konsumpcji socjalnej”. Ponadto uważał, iż w życiu publicznym komunizm uniemożliwiał wyrażenie woli zbiorowej narodu. Przestrzegał także przed metodami, jakie powszechnie stosowali komuniści. Byli oni „namiętni, bezwzględni”; ich „argumentem nie ostatnim przymus i terror”. Jako nauczyciel wiary i zasad moralnych obawiał się negatywnego wpływu tej ideologii, gdyż „wychowa-

przygniata”. Znając zaś metody śledcze funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa, wydał następującą dyspozycję: „W razie gdybym został aresztowany, stanowczo niniejszym ogłaszam, że wszelkie moje tam złożone wypowiedzi, prośby i przyznania są nieprawdziwe. Nawet gdy one były wygłaszane wobec świadków, podpisane, nie są one wolne i nie przyjmuję je za swoje”. Komuniści zmierzali do unicest­ wienia Kościoła w Polsce i do izolacji środowisk katolickich. W tym celu rozwiązano wszelkie stowarzyszenia oraz przystąpiono do ścisłej inwigilacji i tworzenia grup zależnych od nowej władzy, takich jak „księża patrioci”, „księża postępowi” czy Komisja Księży przy Związku Bojowników o Wolność i Demokrację – ich zadaniem było wydawanie deklaracji sprzecznych z orzeczeniami Episkopatu. Hlond, jakby przewidując działania przeciwnika rozumiał, iż „Komuniści nie skatoliczeją pod wpływem środowiska polskiego, dopóki są opętani posłannictwem postępu materialistycznego” oraz dążeniem do monopolizacji demokracji. W takiej sytuacji trudno było liczyć na jakieś modus vivendi, gdy nie mogła sprawdzić się ani postawa legalisty, ani stańczyka. Rychła śmierć prymasa Hlonda i metropolity krakowskiego Sapiehy uchroniła tychże hierarchów polskiego Kościoła od szykan, jakim w najbliższym czasie został poddany kolejny prymas, kardynał Stefan Wyszyński. Nie lepiej kształtowała się sytuacja polityczna w pozostałych krajach Europy Środkowo-Wschodniej, gdzie zdaniem prymasa „złe siły usiłowały podchwycić możliwości opanowania ludów zmęczonych długimi latami wojny”, a „członkowie rządów totalitarnych przekraczali swe uprawnienia”. Przygnębiony i bezsilny, skomentował najnowszy bieg wydarzeń, iż „napór komunizmu chce ogarnąć cały kontynent”. Podobnie jak Eugeniusz Kwiatkowski, podkreślał wagę gospodarki rynkowej i widział jej związek z suwerennością Polski. Marzyła mu się Rzeczpospolita jako wielki, nowoczesny kraj, ważny ośrodek cywilizacji i współpracy europejskiej. Tymczasem przeprowadzane przez komunistów „reformy” nie zapowiadały postępu gospodarczego, lecz nędzną wegetację. Na podstawie obserwacji zachodzących zmian odnotował: „Upaństwowienie jest klęską naszych czasów i wszystko albo przynajmniej jak najwięcej ma mieć państwo, a jak najmniej – obywatel. Jest klęską, bo przy naturze człowieka to

zmie przyjęli i rozwinęli w swoich naukach kardynałowie Stefan Wyszyński i Karol Wojtyła. Wszyscy trzej kontestując marksizm przeciwstawiali jego zasadom (demonizującym rolę mas) ‘osobę’, której podstawową cechą była wolność zorientowana na jakiś cel, gdyż człowiek został moralnie i duchowo powołany do wielkich zadań. Jednym z koronnych niebezpieczeństw, na jakie wskazywał w okresie międzywojennym, była propaganda komunizmu. Hlond uważał, iż „ideologię bolszewicką należy bezwzględnie odrzucić, chociażby tylko dla jej wojowniczego stosunku do Boga i religii oraz dla sprzecznej z prawem bożym i naturalnym etyki ogólnej, społecz-

nie komunistyczne dąży do deprawacji człowieka i do ogłupienia go w czarnej niewoli”. Dlatego też żywił głębokie przekonanie, iż „Polska nie może wejść w skład świata komunistycznego” i należy wszystko zrobić, aby uniknąć „oplątania Polski marksizmem”, która już i tak „stała się dzierżawą jednej partii”. Według prymasa w tej sytuacji jedyne słuszne wyjście to „ostro przeciwstawiać się doktrynie i zamiarom komunizmu”, „nie szukać rozejmu z komunizmem, lecz usunąć go z polskiej duszy”. „Zawieranie kompromisu ideologicznego z komunizmem jest nie do pomyślenia”, gdyż „drogi komunizmu

Ks. August Hlond

Prymas August Hlond na Heldenplazu w Wiedniu

nej i rodzinnej”. Żywił głębokie przekonanie, że komunizm żadnego narodu nie uszczęśliwi, bo jest w swych założeniach niezgodny z naturą ludzką. A chociaż odniósł niejeden sukces w dziedzinie techniki, to zawsze pozostanie jego hańbą, że znaczył swój pochód „niesłychanym terrorem i nieopisanymi bezeceństwami.” Pisząc o groźnych przewrotach w dziedzinie moralnej, o dążeniach do zagłady życia rodzinnego, o niszczeniu „źródeł życia” cywilizacji, traktował ten system jak zarazę, przed którą należało chronić państwa i narody. Prymas Hlond z przerażeniem obserwował działania przedstawicieli nowego systemu ustrojowego na obszarze powojennej Rzeczypospolitej. Ubolewał, iż ważne postanowienia są wprowadzane w Polsce wbrew woli narodu i wbrew jego duchowi. Ostrzegał rodaków, iż „penetracja komunizmu ma dwa oblicza”, a komuniści „w swych trzewiach niosą zdradę”, „oportunizm” i „wewnętrzne rozbicie duchowe”. Swą wiedzę na temat zbrodniczego systemu zawdzięczał doniesieniom o prześladowaniach Polaków i wyznań religijnych na obszarze dawnej Rosji, jakie napływały w okresie międzywojennym do Warszawy i Watykanu. Komunizm według prymasa oznaczał: „osłabienie woli”, „wpływy postronne”, realizację

i chrześcijaństwa nie mogą się spotkać – muszą się rozejść”. „Polska nie zatonie w morzu komunistycznym dzięki swemu katolicyzmowi”. „Kościół nie powinien szukać spokoju i dobrych czasów. Ma pójść na walkę z duchem materializmu i bez wylęknienia mocować się z propagandą zła”. W rozmowie z ambasadorem Francji Jeanem Baelenem w czerwcu 1948 r. miał oświadczyć, iż „żaden układ z diabłem nie jest możliwy”. Zresztą od dawna żywił przekonanie, iż jedyną łaską, jaką Międzynarodówka mogłaby obdarzyć na wypadek swego zwycięstwa tych, którzy jej zbyt łatwo uwierzyli, byłby gest Polifema wobec Ulissesa: pożarłaby ich jako ostatnich. W ówczesnej rzeczywistości trudno było szukać kompromisu. Po wygranych „wyborach” gdy prezydentem został Bolesław Bierut, a na czele rządu stanął Józef Cyrankiewicz, otwierała się droga do władzy dyktatorskiej sprawowanej przez PZPR. Wzmagały się ataki na ludzi odmiennej opcji politycznej, żołnierzy Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich, zlikwidowano PSL i Stronnictwo Pracy. Kardynał Adam Sapieha kierujący wraz z prymasem Augustem Hlondem powojenną polityką Kościoła, zagrożony uwięzieniem, w kilku słowach ocenił sytuację: „Brak czegoś, co by dawało nadzieję na przyszłość,

prowadzi do zaniku najlepszych inicjatyw i do tego, że człowiek leniwy, głupi, egoista za to samo uchodzi co pilny, sumienny, zdolny, przedsiębiorczy. Jakie straty walorów duchowych i jakie straty materialne! W tym punkcie zrywajmy ostatecznie z socjalizmem. (…) nieprawdą jest, że przez upaństwowienie lud zarabia; przeciwnie, wszystko utraci; w instytucjach państwowych (zarabiających) najwięcej wychodzi na jaw samolubstwo i wygoda, i to u urzędników, i u wszelkich pracowników. (…) przedsiębiorstwa państwowe, nie mające konkurencji, nie stoją na wyżynie, a za brak wkładu najlepszych energii i większej oraz lepszej produkcji płaci obywatel. (…) etatyzacja to ogólne ubóstwo, to proletariat rozciągnięty na całość narodu”. Czytając te słowa zrozumiemy, dlaczego tak bardzo prymasowi Hlondowi zależało na oswobodzeniu narodu spod jarzma komunizmu. Pogodził się wprawdzie z upadkiem II Rzeczypospolitej, której w nowym układzie sił politycznych świata nie można było restytuować, ale w nowym państwie polskim chciał widzieć gospodarczą i polityczną indywidualność ożywioną tradycją i chrześcijańskim duchem. Gotów był uznać tę nową Polskę w jej aktualnych granicach, ale nie za cenę dobra narodu, którego przyszłość

była mocno zagrożona. Dlatego według niego zadaniem suwerennego państwa byłoby ustrzeżenie obywateli od kosztownego eksperymentu społeczno-politycznego. Skojarzywszy się z racjonalizmem – konkludował prymas – komunizm „rozbija społeczeństwa i państwa, zwalcza walory duchowe, głosi pogański materializm, tworzy fronty ludowe. Tego raka trzeba wyciąć, który zahamował i zdezorganizował życie i zabijał narody [...] tylko państwo może wytępić komunizm”. „Tylko odnowiona jedność religijna da Europie nową moc oparcia się takim zjawiskom zagłady jak hitleryzm i bolszewizm”.

Narodowy socjalizm – współczesna forma pogaństwa Prymas August Hlond słowo ‘faszyzm’ kojarzył z nienawiścią, szowinizmem, rasizmem, „cyniczną pogardą dla wszelkiego prawa”, przemocą, nihilizmem, „niszczycielską lawiną”, „nowożytnym pogaństwem”, wojną i „zmierzchem fałszywych bogów” – Gotterdammerung. Jego zdaniem faszyzm „wyhodował nowe barbarzyństwo, doszedł do koncepcji lebensraumów, przywrócił prawo

zamaskowane względami politycznymi, obliczone na stopniowe podrywanie powagi Kościoła. Po ostatecznym zwycięstwie miał nastąpić brutalny pogrom organizacji kościelnej na kontynencie europejskim”. Aby osiągnąć ten cel, „zniesławiano hierarchię bezczelnymi oszczerstwami, szpiegowano i paraliżowano zarządzeniami policyjnymi pracę duchowieństwa, odbierano Kościołowi szkoły, zakłady wychowawcze, sierocińce, instytucje opiekuńcze, wydawnictwa i prasę, seminaria, domy katolickie, klasztory i kościoły”. Pod pozorem działalności antypaństwowej lub wystąpień niezgodnych z ustrojem hitlerowskim „więziono biskupów, kap­łanów, zakonników, działaczy i pisarzy katolickich, których męczono w więzieniach, rozstrzeliwano bez sądu, głodzono w obozach, stłaczano masowo w komorach gazowych”. Stosunki dyp­lomatyczne między Trzecią Rzeszą a Stolicą Świętą „były w formach na pozór poprawne, ale nieszczere, owszem, nacechowane niesłychaną obłudą”. Ambasador Hitlera zasypywał Sekretariat Stanu zażaleniami na kler niemiecki i krajów zajętych, jak pisał Hlond: „żądał usunięcia biskupów polskich i zastąpienia ich niemieckimi

Niemcy na mysłowickim Rynku. Czas okupacji

pięści, sięgnął po niewolnictwo”. Prymas totalitaryzm niemiecki krytykował za nawrót do zwierzęcości i animalnych instynktów oraz za dzikość, bezwzględność i okrucieństwo. Potępiał go także za deptanie praw małżeńskich i rodziny, co znalazło wyraz w propagowaniu ze względów demograficznych „rozpłodu na wzór obór doprowadzonych do największej rentowności”. Nie mógł też doczekać się, aż hitleryzm „padnie pobity i zginie jak bestia z Objawienia”. Po zakończeniu wojny uważał, iż ostateczny cios tej ideologii zadał Międzynarodowy Trybunał, odsłaniając światu ogrom zbrodni dokonanych pod sztandarami faszyzmu. Według Hlonda Norymberga potwierdziła wiarygodność raportów, którymi Polska już sześć lat wcześniej przed „niedowierzającym światem potworność hitlerowskiej wojny dokumentowała”. Dziś nie jest to już „propagandą polską” – pisał prymas – lecz opartą na oryginalnych świadectwach hitlerowskich „prawdą historyczną” o niszczycielskiej lawinie nazistowskich napastników, która „przewalała się przez kraje napadnięte z cyniczną pogardą dla wszelkiego prawa, pozbawiając życia ludy, zakuwając je w krwawą niewolę, dopuszczając się sadystycznych gwałtów i niezliczonych zbrodni, mordując miliony niewinnych ofiar”. Wskazując na ogrom zbrodni, uznawał za bezprzedmiotowy spór o to, czy faszyzm jest z prawicy, czy z lewicy. Definiował faszyzm jako ideologię totalitarną, dla której jednostka nie liczyła się jako osobny element, tylko jako część całości, mianowicie narodu. Człowiek-osoba mógł żyć tylko w pełnej identyfikacji z narodem, co w praktyce oznaczało zaprzeczenie indywidualizmu i laicyzację. Zdaniem Hlonda prowadziło to do wyolbrzymienia nacjonalizmu i terrorystycznych zachowań względem innych nacji. „Szał rasowy i potęga zła objawiły się w tak nieprawdopodobnym potopie barbarzyństwa, że zdawało się, jakoby za dni naszych przepaść miały – wiara w postęp moralny ludzkości, a nawet samo człowieczeństwo. Pędził tę rozwścieczoną masę brunatną mit XX wieku, wylęgły w bezbożnych duchach jako totalny”. Z przerażeniem obserwował, jak naziści takie pojęcia jak: ‘ojczyzna’, ‘wspólnota’, ‘wolność’, ‘rodzina’ i ‘obowiązek’ napełniali nowymi treściami. Był to początek ponownej oceny wartości, która prowadziła do zanegowania cywilizacji chrześcijańskiej służącej dotąd Europie jako intelektualny i moralny kompas. Narodowi socjaliści „wyznający walkę z Kościołem aż do upadłego” afirmowali „rozkosz”, którą przeciwstawiali chrześcijaństwu. „Hitlerowskie prześladowanie Kościoła – pisał prymas – bywało niesłychanie perfidne,

rządcami diecezji, domagał się uznania suwerennych praw niemieckich przez duchowieństwo państw okupowanych, a równocześnie rząd hitlerowski odrzucał zupełnie episkopat i wiernych od Stolicy Apostolskiej, nie pozwalał ogłaszać ani czytać, ani zarządzeń przekazywać, a w pismach ustawicznie podrywał autorytet Kościoła, tłumacząc fałszywie jego stanowisko i fałszując enuncjacje papieża. Stolica Święta składała noty, wysyłała protesty, broniła praw Kościoła, ujmowała się za biskupami i duchowieństwem, zwracała uwagę na zbrodnie władz hitlerowskich, odrzucała insynuacje Ribbentropa, prostowała fałsze propagandy niemieckiej. W swych historycznych przemówieniach wojennych papież podkreślał zasady etyki państwowej i międzynarodowej, potępiał okrucieństwa i gwałty, poddawał ostrej krytyce totalizm polityczny, nawoływał do sprawiedliwości, ludzkości i miłości chrześcijańskiej, co organy Goebelsa wykładały jako tendencyjne podrywanie niemieckiej spójni narodowej i jako zamach na bitność brunatnej armii”. Piętnując zbrodnie faszyzmu, prymas Hlond sytuował to zjawisko w perspektywie historycznej między przeszłością i przyszłością, oceniając, iż Kościół od czasów męczeństwa św. Piotra w okresie prześladowań Nerona nie przeżywał takiego ucisku jak

w latach wojny. Jego zdaniem „W szale antykościelnym spławił Hitler w krwi i ogniu polskie życie kościelne i zapoczątkował jakby apokaliptyczny okres powszechnego natarcia mocy piekielnych na chrześcijaństwo”. Hlond, odnosząc się do różnych zagrożeń totalitarnych, zawsze zaznaczał, iż pomiędzy łamanym krzyżem Hitlera, a krzyżem Chrystusowym nie ma kompromisu. Swastyka podobnie jak sierp i młot były dla niego symbolami rozkładu moralnego, anarchii i nienawiści oraz wojny powszechnej i największym niebezpieczeństwem dla cywilizacji chrześcijańskiej. K Cdn. Ikonografia pochodzi ze zbiorów Muzeum Parafialnego ks. Bernarda Halemby przy koś­ ciele Matki Boskiej Bolesnej w Mysłowicach­ -Brzęczkowicach i zbiorów autora.


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O18

8

W

KURIER·ŚL ĄSKI

Dziejach Uniwersytetu Jagiellońskiego nie ma na ten temat ani jednego zdania! Co więcej, czytamy w tym dziele: Przełom październikowy w 1956 r. otworzył nowy rozdział w dziejach uczelni, trwający do r. 1989. Można go nazwać okresem stopniowej liberalizacji (sic!). Czyli co? Stan wojenny został wprowadzony w Polsce w ramach stopniowej liberalizacji systemu? Niestety skutki tej „liberalizacji” trwają do dziś i widać to także, a nawet bardziej, w sektorze akademickim, a na Uniwersytecie Jagiellońskim – wzorcowym dla innych uczelni – w szczególności. Ta historia UJ stanowi do dziś lekturę obowiązkową w konkursie wiedzy o Uniwersytecie Jagiellońskim! Jak czytamy w informacjach o już XXIII edycji tego konkursu (serwis UJ): Biorący udział w Konkursie uczestnicy walczą o możliwość studiowania na wybranych przez siebie kierunkach studiów”. I dalej: „Konkurs Wiedzy o Uniwersytecie Jagiellońskim jest jedyną tego rodzaju inicjatywą propagującą nie tylko wiedzę o Wszechnicy Krakowskiej i ofercie edukacyjnej UJ, ale również wiedzę o historii edukacji polskiej i europejskiej (...) Wychowuje dużą grupę młodzieży znającej, dzięki starannie dobranej lekturze konkursowej, znaczenie i siłę polskiej kultury i nauki. Finaliści Konkursu są dobrymi studentami, znającymi historię swojej uczelni, a poprzez to historię swojego kraju. A w zarysie historii UJ objaśniającym XXIII edycję konkursu Wiedzy o Uniwersytecie Jagiellońskim czytamy: Z początkiem lat 80. nastąpiła częściowa demokratyzacja uczelni, która wzięła czynny udział w opracowaniu ustawy o szkołach wyższych z roku 1981. Pełna demokratyzacja struktur uniwersytec­ kich nastąpiła po przemianach ustrojowych Polski z początkiem lat dziewięćdziesiątych. Widać stan wojenny na UJ (jeśli był wprowadzony?) nie zakłócił tych dążeń do pełnej demokratyzacji uczelni. Ma to swoją wymowę. Kto opanuje taką fałszywą historię UJ, ma uniwersytecki indeks zapewniony, jest dobrym studentem, należycie wychowanym oraz jest uznany za znawcę historii swojej uczelni i swojego kraju. Ja mam całkiem odmienne zdanie i w sprawie wycofania z obiegu edukacyjnego tego dzieła napisałem wiele listów zarówno do władz UJ, historyków, jak i do Polskiej Akademii Umiejętności (opublikowane na moim Blogu Akademickiego Nonkonformisty), ale bez skutków. Weryfikacji fałszywej historii UJ i zakazu jej rozpowszechniania jak nie było, tak nie ma. 27 września 2018 r. przed inauguracją nowego roku akademickiego, w którym rozpoczyna się nowa reforma nauki i szkolnictwa wyższego, zwana Konstytucją dla nauki, skierowałem do władz UJ szereg pytań odnoszących się do stanu wojennego i systemu komunistycznego, który w cytowanym dziele także nie został zauważony (takiego słowo jak „komunizm” to w nim nie ma). Przytaczam treść tego listu, na którego odpowiedzi do tej pory nie otrzymałem.

Zbliża się kolejna już, 37 rocznica wprowadzenia stanu wojennego przez juntę Jaruzelskiego. Stan wojenny został wprowadzony na terytorium całego kraju, ale w historii najstarszej polskiej uczelni – Krzysztof Stopka, Andrzej Kazimierz Banach, Julian Dybiec, Dzieje Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2000 – wydanej na 600-lecie odnowienia uniwersytetu w jubileuszowym roku 2000, takiego stanu historycy nie „rozpoznali” [?], czyli – jak można sądzić – albo stan ten nie został na terytorium UJ wprowadzony, albo było to tak nieistotne wydarzenie, że nie było potrzeby o nim wspominać.

Czy na terytorium Uniwersytetu Jagiellońskiego wprowadzono stan wojenny? Józef Wieczorek

Pytania do władz UJ kierowane przez obywatela zainteresowanego dniem dzisiejszym i historią Uniwersytetu Ja­ giellońskiego, na inaugurację kolej­ nego roku akademickiego w ramach ustawy o dostępie do informacji pub­ licznej (DzU 2001 nr 112 poz. 1198 USTAWA z dnia 6 września 2001 r. o dostępie do informacji publicznej) Czy system komunistyczny, który został wprowadzony na terytorium Polski po II wojnie światowej, nie zo­ stał zainstalowany na Uniwersytecie Jagiellońskim? Pytanie to jest związane z lekturą dzieła „Dzieje Uniwersytetu Jagielloń­ skiego” profesorów UJ, stanowiącego lekturę obowiązkową w konkursie wie­ dzy o UJ dla starających się o indeksy, w którym takie słowo jak ‘komunizm’ nie występuje. W jakich opracowaniach UJ moż­ na zapoznać się z rzetelną, najnowszą historią najbardziej prestiżowego pol­ skiego uniwersytetu? Czy na UJ w PRL nie funkcjono­ wały struktury PZPR, które, jak wiado­ mo, w czasach PRL decydowały niemal o wszystkim, w tym o polityce kadrowej uczelni? W historii UJ niestety nie mog­ łem znaleźć informacji o takich struk­ turach w działalności uczelni w okre­ sie PRL. W biogramach uczonych nie znajduję informacji o przynależności i sprawowanych funkcjach tej potęż­ nej i wszechmocnej w PRL organiza­ cji. Czy ze względu na deklarowaną apolityczność uczelni jej profesoro­ wie/pracownicy do PZPR nie należeli, a struktury PZPR funkcjonowały jednie

poza uczelnią i nie miały wpływu na życie uczelni? W jakich opracowaniach można zapoznać się z rzetelną analizą funk­ cjonowania uniwersytetu bez PZPR (?), o ile to było możliwe? Czy na terytorium UJ nie wprowa­ dzono z jakichś powodów ( jakich?) sta­ nu wojennego, mimo że gen. Wojciech Jaruzelski informował Polaków: „Ogła­ szam, że w dniu dzisiejszym ukonsty­ tuowała się Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego. Rada Państwa, w zgo­ dzie z postanowieniami Konstytucji, wprowadziła dziś o północy stan wo­ jenny na obszarze całego kraju”? Py­

wojennego (i powojennego – jeszcze bardziej zaostrzone) nie dotyczyło UJ? Jak to było możliwe? Czy wynegocjo­ wano to z WRON? Czy historycy UJ opracowali rze­ telnie ten interwał (1980–1990) naj­ nowszej historii UJ i gdzie można się z takimi opracowaniami zapoznać? Przegląd Inwentarza Akt Działu Organizacji UJ 1970-2013 sygn. do 1-82 rodzi pytanie: czy prace UJ w la­ tach ‘81–‘90 nie były zdezorganizo­ wane? Czy też dokumentacja pracy UJ w tym okresie z jakichś ( jakich?) powodów się nie zachowała? Dlacze­ go w Archiwum UJ nie ma wyników

tanie to jest związane z lekturą dzieła „Dzieje Uniwersytetu Jagiellońskiego” profesorów UJ, stanowiącego lekturę obowiązkową w konkursie wiedzy o UJ dla starających się o indeksy, w którym takie wyrażenie jak ‘stan wojenny’ nie występuje. Czy stan wojenny wpro­ wadzony na obszarze całego kraju nie dotknął UJ, nie spowodował żad­ nych strat na uczelni? Czy prawo stanu

weryfikacji kadr akademickich z lat 1982 i 1986? Nie było takich weryfi­ kacji, znanych z innych uczelni? Nie było niewłaściwych decyzji perso­ nalnych podjętych na UJ w latach 1980–1990 (na innych uczelniach były!)?. Wyszukiwarka „Google” nie daje rezultatów, co jednak nie jest dowodem, że takich decyzji nie było. Skoro na UJ nie było struktur PZPR,

kto odpowiadał prawnie za decyzje personalne w PRL? Dlaczego nie ma w wykazie zawar­ tości Archiwum UJ wyników pracy „Ko­ misji Wyrozumskiego”, o czym można przeczytać w tekście „Powracająca fala rozrachunków z przeszłością” napisanym przez prof. Jerzego Wyrozumskiego i za­ mieszczonym za wiedzą i zgodą Rektora Franciszka Ziejki w 69 numerze „Alma Mater” (2005)? Raport Komisji miał się znaleźć w Archiwum, co jest oczywiste (winien się znaleźć po zakończeniu prac Komisji!), a go nie ma. Czy to jest zgodne z prawem? Dlaczego w Archiwum UJ nie ma wyników działań komisji/rzeczników dyscyplinarnych w latach 80.? Czy nie jest to łamanie prawa, jako że te wyniki nie są udostępniane nawet dla celów naukowych? Czy akta zostały zniszczone, aby prawda nigdy nie wyszła na wierzch, czy są niedostępne ze względu na to, że na uczelni prawo stanu wojennego (któ­ rego podobno na UJ nie było) nadal stoi ponad Konstytucją RP? Jak wiadomo, pracownicy UJ, nie tylko prawnicy, zaangażowani są w obronę prawa i Konstytucji, ja­ ko apolityczni aktywnie uczestniczą w demonstracjach KOD – czy można zapoznać się z opiniami tych czy innych prawników o stanie przestrzegania/ łamania Konstytucji na UJ, o ile Kon­ stytucja na UJ obowiązuje, rzecz jasna? Z oczekiwaniem na merytoryczne odpowiedzi Z poważaniem Józef Wieczorek – obywatel RP zainteresowany najnowszą historią i dniem dzisiejszym UJ (i nie tylko)

P.S. Dokładnie 5 lat temu zadałem 10 pytań do władz Uniwersytetu Jagielloń­ skiego na inaugurację nowego roku aka­ demickiego, łudząc się, że potencjał in­ telektualny i moralny kadry najstarszej, wzorcowej polskiej uczelni będzie wy­ starczający do udzielenia odpowiedzi. Czas rozwiał te złudzenia. (…) Kil­ ka lat jednak upłynęło i w międzycza­ sie opracowano nową ustawę o nauce

i szkolnictwie wyższym, która zaczyna obowiązywać od nowego roku akade­ mickiego. W jakimś sensie reakcja na moje pytania będzie testem na wartość tej ustawy na drodze do naprawy sy­ stemu akademickiego w Polsce. Odpowiedź na te kilka pytań nie powinna sprawić trudności ani intelek­ tualnych, ani tym bardziej moralnych. Jeśli jednak odpowiedzi nie będzie

i taki stan rzeczy zostanie zaakcepto­ wany przez środowisko akademickie oraz przez ministerstwo wprowadzają­ ce Konstytucję dla nauki, to taką Kon­ stytucję można będzie wrzucić do ko­ sza (brak reakcji będzie zresztą takim wrzuceniem). Tak naprawdę do tej pory wła­ dze uczelni autonomicznie kpiły sobie z zapisów Konstytucji III RP (tajne teczki

UJ, czyli o wyższości „prawa” stanu wo­ jennego nad Konstytucją III RP), co do tej pory nie spotkało się z protesta­ mi środowiska akademickiego ani też prawników, profesorów UJ, konstytu­ cjonalistów! Czy coś się zmieni w obecnym sy­ stemie prawnym? Czy Konstytucja dla nauki pozwoli na autonomiczne kpiny z Konstytucji III RP?

Czy na terytorium UJ nie wprowadzono z jakichś powodów ( jakich?) stanu wojennego, mimo że gen. Wojciech Jaruzelski informował Polaków: „Ogła­ szam, że w dniu dzisiejszym ukonstytuowała się Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego. Rada Pańs­ twa, w zgodzie z postanowieniami Konstytucji, wprowadziła dziś o północy stan wojenny na obsza­ rze całego kraju”?

J

ak dotąd, test nie wypada pozytywnie dla Konstytucji dla nauki. Jak wielokrotnie pisałem, także na łamach „Kuriera WNET”, Konstytucja ta ma słabe fundamenty, więc nic dziwnego, że nie wytrzymuje naporu takich pytań, które rzecz jasna przekazywałem również ministrowi nauki i szkolnictwa wyższego, w ramach monitoringu akademickiego – wdrażania w życie Konstytucji dla nauki. Uniwersytet Jagielloński realizuje od kilku lat projekt naukowy „Pamięć Uni-

Kto opanuje taką fałszywą historię UJ, ma uniwersytecki indeks zapewniony, jest dobrym studentem, należycie wychowanym oraz jest uznany za znawcę historii swojej uczelni i swojego kraju. wersytetu” (strona internetowa UJ). Jak czytamy, Istotą projektu jest przeprowadzanie i utrwalanie przy użyciu kamer filmowych wspomnień Profesorów, Pracowników i Absolwentów Uniwersytetu Jagiellońskiego. Zebrane, a następnie zmontowane materiały dają zindywidualizowane świadectwo czasów, w których żyli i tworzyli nasi Rozmówcy, upamiętniają ich działalność i dokonania naukowe, a zarazem składają się na szczególny rodzaj „pamięci zbiorowej”, konstytuującej naszą społeczność uniwersytecką. I ja w tym projekcie przed kilku przekazałem moje „zindywidualizowane świadectwo czasów”, w których żyłem i tworzyłem na UJ. Niestety to świadectwo, w którym nie ominąłem lat 80., w tym stanu wojennego, w którego istnienie i na UJ nie wątpiłem, nie ujrzało do dziś światła dziennego. Widać z jakiegoś powodu niewygodna pamięć uniwersytetu nie może zaist-

Czy uniwersytet może się wybić na niepodległość, heroicznie broniąc się przed poznaniem prawdy o swojej historii? nieć w świadomości społecznej, także uczestników wiedzy o UJ. Niestety zakłamywanie historii jest jakby na porządku dziennym i wieki trwającym, także na autonomicznych uczelniach. Czy uniwersytet może się wybić na niepodległość, heroicznie broniąc się przed poznaniem prawdy o swojej historii? K

Oświadczenie ukraińskiej partii nacjonalistów azowskich Andrija Bileckiego Korpus Narodowy – stanowisko w sprawie posągów lwów na Cmentarzu Orląt Lwowskich

W

a na drugim „Tobie Polsko” i godło II Rze­ czypospolitej. Mimo że rzeźby miały jawnie militarny charakter, to jednak zarówno same rzeźby, jak i polskie groby nigdy nie były ce­ lem ataków ukraińskich nacjonalistów z Ukra­ ińskiej Organizacji Wojskowej oraz Organiza­ cji Ukraińskich Nacjonalistów. Walki o Lwów były wojną na pełną skalę, jednak jej wete­ rani jako ludzie honoru nie burzyli grobów swoich wrogów.

FOT. WW.NIEZALEŻNA.PL / DOMENA PUBLICZNA

zajemne stosunki Polski i Ukrainy nigdy nie były łatwe. Nawet mając wspólnego wroga, nasze narody nie potrafiły się porozumieć, co w konsekwencji prowadziło do utraty państwowości pod na­ ciskiem Moskwy. W płaszczyźnie pamięci historycznej Ukraińcy i Polacy bardzo często skupiają się wyłącznie na tym, co nas dzieli, a nie na tym, co łączy. Jednym z takich tematów jest polsko­ -ukraińskie upamiętnienie wojskowe na Cmen­ tarzu Łyczakowskim. Pamiętajmy, że Cmentarz Orląt Lwowskich to miejsce ostatniego spoczynku żołnierzy, przypominające o tragicznych wydarzeniach, które nigdy nie powinny się powtórzyć. To miejsce, które nie może być przedmiotem ma­ nipulacji politycznych. W czwartek 25 października br. Rada Obwodowa we Lwowie podjęła uchwałę, na mocy której domaga się usunięcia rzeźb lwów, które stoją przy bramie polskiej części cmen­ tarza. Mimo że na Ukrainie wciąż trwa konflikt z Rosją, a ulice Lwowa wciąż są pełne symboli radzieckiej okupacji, władze we Lwowie z nie­ wiadomych przyczyn zajmują się tymi, którzy zginęli w polsko-ukraińskich walkach o Lwów.

Mimo że obowiązuje ustawa o dekomunizacji, nawet radzieckie monumenty nie podlegają demontażowi, co dodatkowo świadczy o tym, że problem poruszony przez Radę Obwodo­ wą został wyssany z palca.

Rzeźby na Cmentarzu Łyczakowskim po­ wstały w 1934 r. jako element kompozycji chwały polskiego pochówku wojskowego. Dwa lwy trzymały tarcze. Na jednej z nich widniał herb Lwowa i słowa „Zawsze wierny”,

W

czasie radzieckiej okupacji upa­ miętnienie na polskim cmentarzu wojskowym zostało zniszczone, a lwy wywiezione poza jego teren. W grud­ niu 2015 r. wróciły one na swoje miejsce. Dzisiaj na tarczach, które trzymają lwy, już nie ma drażliwych historycznie napisów, a posągi lwów są rzeźbami, na których widnieje herb Lwowa i godło Polski. Dziś nie są one symbo­ lami antyukraińskimi. Jako Korpus Narodowy podkreślamy, że nie wyrażamy zgody na szukanie wrogości tam, gdzie jej nie ma. Zburzenie lwów w mieście Lwa tylko dlatego, że przywrócili je na miejsce Polacy, byłoby działaniem tragikomicznym. Ukraińcy i Polacy powinni pozwolić spoczywać

zmarłym i działać na rzecz pojednania naszych narodów. Mamy wspólnego wroga – Moskwę. W tej chwili trwa eskalacja napiętych relacji między Polską a Federacją Rosyjską, o czym świadczą ostatnie wypowiedzi ministra obrony FR Ser­ gieja Szojgu i prezydenta Polski Andrzeja Dudy. Ukraińscy politycy muszą pokazać mądrość dy­ plomatyczną i dążyć do wzmocnienia antyro­ syjskiej pozycji na arenie międzynarodowej. Od Redakcji Apel w sprawie pozostawienia posągów lwów na cmentarzu Orląt we Lwowie wystosowali przedstawiciele byłych żołnierzy ATO, wywodzący się części środowisk, które służyły w pułku Azov, będącym częścią MSW Ukrainy. Ich reprezentacją polityczną jest Korpus Narodowy – struktura zrzeszająca niejednorodne środowiska o często radykalnych poglądach, połączone kontes­ tacją obecnych elit politycznych z pozycji narodowych, patriotycznych, walki o kraj bez oligarchów i korupcji. Jak się okazuje, istnieje tam także grupa osób widząca sens w rozwijaniu przyjaz­nych kontaktów z Polską. (MP)


GRUDZIEŃ 2O18 · KURIER WNET

9

KURIER·ŚL ĄSKI

Ameryk (…). Istotą weryfikacji byłoby przede wszystkim tzw. „oczyszczenie przedpola” dla właściwego wprowadzenia Mediów Narodowych wśród Polonii, będących przedłużeniem pluralistycznych serwisów informacyjnych mediów w Polsce, wolnych od uprawiania jednostronnej propagandy, przekazujących rzetelną wiedzę o Pols­ce, opartych na wartościach chrześcijańskich i narodowych. Podczas 8 lat rządów PO-PSL szczególnie ostro była prowadzona przez Konsulaty i Ambasady RP walka z polonijnymi inicjatywami – także, a nawet przede wszystkim – na polu medialnym, według wytycznych ówczesnego ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego. Organizacje polonijne o orientacji patriotycznej i narodowej były dyskryminowane przy np. rozdziale funduszy, obficie szafowanych przez Konsulaty na działalność nieznanych nikomu, doraźnie powoływanych za pieniądze polskiego podatnika, organizacyjek. Weryfikacja taka powinna być przeprowadzona przez Biuro ds. Łączności z Polakami na Emigracji przy Kancelarii Prezydenta RP w porozumieniu z Ministerstwem Spraw Zagranicznych. Równolegle powinny zostać przeprowadzone audyty wydatków Konsulatów i Ambasad RP szczególnie w ich części, dotyczącej

na odległości. Pracownicy tych ośrodków winni przejść szkolenie (najlepiej w Polsce, krótkie, integracyjne, w ostateczności przez Internet) i zdobyć oficjalne, polskie akredytacje medialne dla ułatwienia dotarcia do lokalnych (sta-

Kultury RP ośrodki polonijne muszą mieć zagwarantowaną, stale uaktualnianą listę rekomendowanych przez Narodowe Media polskich artystów, którzy wnoszą istotny wkład w propagowanie wartości chrześcijańskich

radia i prasy, chociaż są one istotne w wielkomiejskich środowiskach. Ich zasięg jest w rzeczywistości okrojony do przekazu bieżącej informacji, a odbiorcami są wyłącznie kręgi polskie. Nie umniejszając ich roli, należy

Po niemal trzech latach publikujemy memorandum, zaprezentowane 16.01.2016 roku w Częstochowie jako dokument do dyskusji podczas Ogólnonarodowej Konferencji „Powstań Polsko!” na Jasnej Górze. Autor – przedstawiciel Polonii amerykańskiej i redaktor dwutygodnika internetowego „Polonia Semper Fidelis”, z wykształcenia historyk, na bieżąco śledzi sprawy polskie i często przebywa w ojczyźnie. Jest inicjatorem i organizatorem wielu akcji patriotycznych. W imieniu swojego środowiska polonijnego proponuje władzom polskim działania, które pozwoliłyby zlikwidować pozostałości systemu komunistycznego w polskich placówkach dyplomatycznych, poprawić wizerunek Polski za granicą i relacje Państwa Polskiego z Polonią. Wydaje się, że prezentowany dokument mimo upływu czasu niewiele stracił na aktualności.

Stanowisko „Polonia Semper Fidelis”

ws. reformy i funkcjonowania mediów narodowych polskich w środowiskach Polonii Stanisław Matejczuk nizacji polonijnych, które powstały w ostatnich 8 latach, tzn. w czasach rządów PO-ZSL (zwanego PSL) oraz uaktualnienia o pomijane dotychczas w rejestrach organizacje polonijne. 3. Identycznej weryfikacji należy poddać wszystkie media polonijne nie będące podmiotami prywatnymi, a finansowane przez polskich podatników w ramach wspierania przez władze w Warszawie tylko tych mediów, które były przez ostatnie lata tubami propagandowymi rządów PO-ZSL. Przykładami mogą być tutaj choćby „Życie Kolorado”, „Polska – The Times” i wiele innych, które najczęściej były kolportowane za darmo wśród Polaków w wielu stanach USA. 4. Zweryfikowane organizacje polonijne powinny mieć możność uzys­ kiwania certyfikatu Ministra Kultury RP, stwierdzającego ich zgodności z przepisami ustawy o Polskich Mediach Narodowych. Ważność takich certyfikatów winna być odnawiana co rok lub dwa lata na podstawie dotychczasowej działalności medialnej. Tylko organizacje polonijne z takimi certyfikatami mogłyby się ubiegać o ewentualne dofinansowanie ze strony Państwa Polskiego na rzecz prowadzonej przez nie działalności, zwłaszcza medialnej. Z otrzymanych kwot miałyby się obowiązek rozliczać przy każdorazowej odnowie ważności certyfikatu. 5. Należy zlikwidować TVP Polonia jako tubę propagandową TVP, TVN, TVN24 i im podobnych stacji telewizyjnych działających na terenie Polski oraz mediów prasowych typu „Gazety Wyborczej”, „Newsweeka” itp. TVP Polonia była szczególnie hojnie dofinansowywana przez rządy PO-ZSL wielomilionowymi sumami, jest kierowana przez jakieś niezidentyfikowane osoby w Kanadzie, ale biuro znajduje się w Panamie. Solidny audyt jej działalności – używa znaku zastrzeżonego Telewizji Polskiej, a więc telewizji publicznej – winien być powiązany z audytami Konsulatów oraz Ambasad RP. TVP Polonia poza uporczywym i nachalnym prezentowaniem lewackiej, antynarodowej i antykatolickiej propagandy nie wnosiła żadnych wartości w życie Polonii, natomiast stanowiła źródło gigantycznych dochodów dla wąskiej grupy osób. 6. Proponujemy, by stworzona na bazie Nowych Mediów Narodowych polska telewizja publiczna była transmitowana satelitarnie z Polski i mogła być oglądana zarówno w regularnej telewizji, jak i przez Internet. Takie rozwiązania mają cieszące się wielkim powodzeniem wśród Polonii TV Republika oraz TV TRWAM. 7. Postulujemy również utworzenie biur przy organizacjach polonijnych z regularnymi korespondentami, którzy przekazywaliby do Warszawy wszelkie wiadomości lokalne. Biura takie (na wzór BBC) mogłyby zostać wyposażone w sprzęt, umożliwiający bezpośrednie połączenie z TVP w ramach programów polonijnych. W krajach wielkopowierzchniowych należałoby powołać co najmniej kilka takich biur-studiów ze względu

nowych, prowincjonalnych) rządów}. 8. Certyfikowane przez Ministra Kultury RP media oraz organizacje polonijne, dla współdziałania i wspierania polskiej polityki historycznej na terenie całego świata, zwłaszcza obu Ameryk, muszą mieć zagwarantowane otrzymywanie bieżących materiałów historycznych i kulturalnych z Polski. Chodzi tutaj zwłaszcza o filmy traktujące o przeszłości oraz prezentujące teraźniejszość RP. Organizacje takie muszą być zwolnione z opłat za rozpowszechnianie takiej produkcji filmowej, która będzie przeznaczona do pokazów niepolskiej publiczności. Dlatego rzeczą absolutnie najważniejszą jest, by kierowana do

i polskich. Dlatego wnosimy o spowodowanie wydawania raz do roku oficjalnego informatora Ministerstwa Kultury RP, rozsyłanego następnie do tychże organizacji. Pomoże to skoordynować wysiłki Polaków i Polonii w dziele prezentacji dorobku kultury polskiej zarówno dla Polonii, jak i niepolskiej publiczności. 10. Wnosimy o utworzenie specjalnego funduszu Mediów Narodowych dla Polonii w dyspozycji Senatu RP, niezależnie od istniejącego Funduszu Wspierania Polonii, który byłby przeznaczony tylko i wyłącznie na wynagrodzenia osób poświęcających cały swój czas mediom polonijnym. Pozwoli to uniknąć tzw. amatorszczyzny dzia-

Proponujemy, by stworzona na bazie Nowych Mediów Narodowych polska telewizja publiczna była transmitowana satelitarnie z Polski i mogła być oglądana zarówno w regularnej telewizji, jak i przez Internet. odbiorcy rzeczona produkcja filmowa posiadała napisy w języku danego kraju (tzw. subtitles). „Polonia Semper Fidelis” ma możliwości wyświetlania filmów fabularnych czy dokumentalnych w kinach Ameryki Północnej. Wierzymy, że przy solidarnym wysiłku innych organizacji można w ten sposób przekazywać prawdę historyczną o naszej Ojczyźnie. 9. Certyfikowane przez Ministra

łań, kiedy to dane osoby muszą dzielić swój czas między normalną aktywność zawodową, a działalność w mediach traktują jedynie jako hobby. Jeżeli nowe Media Narodowe mają być rzeczywis­ tym narzędziem informacyjnym, propagującym kulturę, tradycję i wartości polskie, muszą być one profesjonalnie przygotowywane. Zmniejsza się oddziaływanie

zauważyć, że nie są one w stanie prowadzić jakiejkolwiek polskiej polityki historycznej, która jest niezwykle ważnym elementem batalii o odkłamywanie wieloletnich naleciałości w przedstawianiu obrazu dziejowego a i obecnego Polski, tak chętnie wykorzystywanego przez nieprzychylne Polsce środowiska na świecie. We współczesnym świecie najważniejszymi mediami są telewizja oraz Internet. Dzięki nowym, stosunkowo tanim technologiom powstają wielkie możliwości informacyjne i edukacyjne, a zarazem integracyjne oraz dające możliwości dwustronnej komunikacji i wyboru tematów za pomocą Narodowej Telewizji przez Internet. Podsumowując, w skrócie, postulaty Polonii: Działania natychmiastowe: na zasadzie zarządu komisarycznego w ambasadach i konsulatach I. Weryfikacja (audyt): • personalna (szczególnie w Amerykach), • zarejestrowanych organizacji polonijnych, • polonijnych mediów działających na świecie i korzystających ze wsparcia publicznego (tym poprzez konsulaty), • bilans środków publicznych wydawanych na wsparcie mediów na świecie (w tym niezwłoczne rozstrzygnięcia względem TVP Polonia). Działania sukcesywne, długofalowe: II. Certyfikowanie przez Ministra Kultury RP organizacji oraz mediów polonijnych,

III. Zainwestowanie we współpracę ze sprawdzonymi od lat polskimi patriotami na emigracji. Możemy walnie przyczynić się do dobrej opinii o Polsce, tworzenia polskiej polityki historycznej i polskiego lobby, jakże obecnie potrzebnego. Polonusi mogą również skutecznie działać w sprawie powrotu z emigracji kilku milionów Polaków, często drugiego czy trzeciego pokolenia emigrantów politycznych i ekonomicznych. Jeśli nie byłby możliwy całkowity powrót do Ojczyzny, to przynajmniej zwiększenie więzi i współpracy z milionami potomków emigrantów, z ludźmi z wykształceniem i doświadczeniem, może przysporzyć Polsce ogrom korzyści w jej dynamicznym rozwoju. Wielu Polaków na obczyźnie tęskni i dysponuje wielkim, niewykorzystanym potencjałem. Czekamy od wielu lat na poważne potraktowanie przez Państwo Polskie, na głos i czyny, że Polsce zależy na każdym Polaku, niezależnie od miejsca jego zamieszkania. Ufamy, że już wkrótce większość emigrantów zamiast „rozpływać się” w poszczególnych krajach za-

Wielu Polaków na obczyźnie dysponuje wielkim, niewykorzys­ tanym potencjałem. Czekamy od wielu lat na poważne potraktowanie przez Państwo Polskie, na głos i czyny, że Polsce zależy na każdym Polaku, niezależnie od miejsca jego zamieszkania. mieszkiwania – będzie mogła być dumna z takich pojęć jak ojczyzna, patriotyzm i wiara w Boga. Emigracyjne środowiska patriotyczne, wprost niszczone we wcześniejszych latach przez antypolskie rządy, mogą się walnie przyczynić do stosunkowo szybkiej i dynamicznej integracji Polonii z krajem. Oczekujemy na pilne zastosowanie nowoczesnych technologii w Narodowych Mediach. Wykorzystując nasze zagraniczne doświadczenia, jesteśmy otwarci na szczegółową dyskusję i chcemy pomóc w przygotowaniu oraz w sprawnym wdrożeniu mądrej strategii Mediów Narodowych dla Polonii. K Stanisław Matejczuk – w okresie PRL działacz opozycji, m.in. twórca i szef Niezależnego Zrzesze­ nia Studentów Polskich, działacz ROPCiO i NZS, poddawany licznym represjom ze strony władz. W stanie wojennym skazany za działalność opo­ zycyjną na 6 lat więzienia, pomijany przez kolejne amnestie dla więźniów politycznych, po 5 latach zwolniony z więzienia na skutek interwencji rządu USA. W końcu PRL-u i po „okrągłym stole” realnie zagrożony wendetą WSI & consortes, wybrał od 1990 roku przymusową emigrację w USA. Autor Memorandum w sprawie zabójstwa ks. Sylwestra Zycha, aktywny działacz Polonii amerykańskiej, m.in. b. sekretarz Kongresu Polonii Amerykańskiej, następnie koordynator główny „Polonia Semper Fidelis”. W 2011 roku odmówił przyjęcia orderu z rąk Bronisława Komorowskiego.

nnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnn

Dwie Polski Ryszard Surmacz

Jedna ze Wschodu, druga z Zachodu. Obie kresowe. Jedna jeszcze trochę pańska, druga już bezpańska. Obydwie katolickie. Jedna twórcza, druga odtwórcza. Obydwie z PRL-u. Jedna wygnana, druga zapędzona. Obydwie przeciwko sobie. Obydwie patrzą na siebie I nie dostrzegają niczego. Obydwie chcą tworzyć przyszłość, Ale dzieli je przeszłość. Obydwie potrzebują polskiej idei, Lecz wszystkich zdobyła mamona. Po obydwu stronach Polacy Ale Polska ich nie łączy, lecz dzieli.

Dwa najsilniejsze polskie etosy Spotkały się na jednej odzyskanej ziemi, Na której Bóg raz jeszcze rozpalił ognisko domowe. I zamiast otoczyć je wspólnym kręgiem – bluźnią! Walą po nim cepami. Jedni powodowani pychą, drudzy obojętnością, Wszyscy chcą ugasić boski ogień, Jakby Piastowie mieli stoczyć bój z Jagiellonami. Jeżeli ktoś powie, że takich problemów już nie ma, Niech przywoła pruską szkołę, Która nadał żyje w ludzkich sercach. Niech spojrzy na „Solidarność”, Która wybuchła mimo reżimu. Niech wspomni uprzedzenia, Które przeżyły wieki. I niech zrozumie, że mit Piastów uratował Polaków w PRL, A teraz tych samych Piastów mogą ożywić tylko Jagiellonowie. Bo kresy wschodnie przeniosły się na kresy zachodnie.

nnnnnnnnnnnnnnn

Weryfikacji należy poddać wszystkie media polonijne nie będące podmiotami prywatnymi, a finansowane przez polskich podatników w ramach wspierania przez władze w Warszawie tylko tych mediów, które były przez ostatnie lata tubami propagandowymi rządów PO-ZSL.

przepływu finansów z tych placówek na cele tzw. „wspierania działalności polonijnej”. 2. Niezwłocznie należy dokonać weryfikacji zarejestrowanych w Konsulatach oraz Ambasadach RP orga-

nnnnnnnnnnnnnnn

P

o wygranych przez Polaków wyborach prezydenckich i parlamentarnych stoimy w obliczu wielkiej, historycznej szansy narodowej, jaką jest możność kształtowania publicznego przekazu zarówno w Polsce, jak i poza jej granicami. Przekazu, którego głównym zadaniem musi być zgodna z prawdą oraz etyką prezentacja bieżących wydarzeń w Polsce oraz dbałość o polską politykę historyczną dla odbiorców na całym świecie. Środowiska polonijne w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, a także na terytoriach innych państw pozaeuropejskich w sferze medialnej były – i nadal są – pozostawione na peryferiach realnej współpracy z Państwem Polskim oraz jego władzami. W latach PRL-u oraz w ciągu lat tzw. transformacji ustrojowej w Polsce miały one być w założeniach rządzących jedynie ślepym narzędziem propagandy sprawujących władzę partii politycznych. Wieloletnia kosmopolityczna polityka PO wobec Polonii, prowadzona przez Sikorskiego za pośrednictwem ambasad oraz konsulatów RP, dążąca do zatomizowania i zmarginalizowania Polonii, przyniosła tragiczne skutki tak dla samej Polonii, jak i jej współpracy z Polską. Dlatego proste reformowanie odziedziczonych regulacji prawnych w części dotyczącej właśnie Polonii nie ma sensu. Stoimy na stanowisku, że jedynie powstanie Mediów Narodowych, ponadczasowych i ponadpartyjnych, zachowujących wartości katolickie i polską tradycję jest właściwym krokiem na drodze do odbudowy zaufania środowisk polonijnych do instytucji Państwa Polskiego oraz solidarnego prowadzenia przez Polaków zarówno w kraju, jak i na emigracji polskiej polityki historycznej na terenach państw ich zamieszkania. W obliczu tej historycznej szansy tworzenia nowych Mediów Narodowych chcemy wnieść jako „Polonia Semper Fidelis” także nasz głos w dyskusji nad kształtem tych mediów w tej ich części, która dotyczy mediów polonijnych. Nasze stanowisko sprowadza się do następujących punktów: 1. Konieczna jest natychmiastowa weryfikacja całej obsady Konsulatów RP oraz Ambasad RP na terenie obu

nnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnn


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O18

10

T

egoroczny cykl prelekcji „Akademia po Szychcie”, organizowanych przez Muzeum Górnictwa Węglowego w Zabrzu, zatytułowany Górnictwo w Drugiej Rzeczypospolitej. W stulecie odzyskania Niepodległości, poświęcony jest kopalniom (węgla kamiennego, soli, ropy naftowej), które były „perłami w koronie II RP” – ze względu na skalę produkcji, innowacyjność, historyczne tradycje, duży udział właścicielski kapitałów polskich państwowych i prywatnych. W dniu 30 października br. prelekcję w ramach tego cyklu, zatytułowaną KOPALNIA ROPY NAFTOWEJ W BÓBRCE. Założone przez Ignacego Łukasiewicza – pierwsze na świecie wielowymiarowe przedsiębiorstwo naftowe, wygłosiła Barbara Olejarz, dyrektor Muzeum Przemysłu Naftowego i Gazowniczego im. Ignacego Łukasiewicza w Bóbrce. Prelegentka rozsnuła niezmiernie ciekawą opowieść, pięknym, literackim językiem, wzbogaconą o liczne zdjęcia. Bóbrka to maleńka wieś położona na terenie województwa podkarpackiego w powiecie krośnieńskim. Decydującą rolę w karierze czarnego złota odegrali tam: Ignacy Łukasiewicz – cichy, skromny farmaceuta; Tytus Trzecieski – ziemianin i inicjator założenia kopalni oraz Karol Klobassa-Zrencki – właściciel Bóbrki. Około 1861 r. ci trzej dżentelmeni założyli pierwszą na świecie spółkę naftową. Trzecieski włączył się w inwestycję z wkładem pieniężnym, Klobassa ofiarował teren pod kopalnię, natomiast Łukasiewicz objął kierownictwo nad całym przedsiębiorstwem (pierwsze lampy naftowe skonstruowane przez Łukasiewicza, wspólnie z Janem Zehem i Adamem Bratkowskim, zapalono w 1853 roku w szpitalu na Łyczakowie we Lwowie i dzięki nowemu światłu przeprowadzono z sukcesem operację chirurgiczną). Zawiązali spółkę dżentelmeńską, bez jednego dokumentu. Po

oficyną, powozownią i zabudowaniami folwarcz­nymi. Romantyczny park urzeka dorodnymi drzewami i krzewami: bukami, żółtolistnym dębem szypułkowym, jesionami, kasztanowcami, klonami, lipami, olchami, platanami, sosnami, wierzbami. Spośród drzew egzotycznych wyróżniają się: cypryśniki błotne, choina kanadyjska, miłorząb japoński, tulipanowiec amerykański. Wiosną zwłaszcza zachwycają przepięknie kwitnące azalie, forsycje, magnolie i różaneczniki. Ciekawych gatunków roślin można tutaj naliczyć kilkadziesiąt odmian. Podczas spaceru uroczymi alejkami zwraca uwagę fontanna oraz ogrodowe salony i gabinety, wzorowo pielęgnowane. Urokliwy jest dziedziniec wew­ nętrzny, zwany od zdobiącej go na samym środku statuy Madonny Maryjnym. Latem odbywają się na nim plenerowe koncerty muzyczne. Wtedy rozbrzmiewają tutaj piękne arie operowe, pieśni wykonywane przez wybitnych artystów. Zwiedzać można i sam pałac, którego najokazalsze wnętrza zostały skrzętnie odrestaurowane. Przechodząc stylowymi korytarzami, napotyka się sale: koncertową (dawniejszą jadalnię), konferencyjną, czyli niegdysiejszą „dzbanków do herbaty”, i zieloną. W obszernej bibliotece niestety nie ma już słynnych księgozbiorów z hrabiowskiej kolekcji, pozostała tylko mała część oryginalnych woluminów. A o tym, że niegdyś musiały ją ubogacać unikalne eksponaty, świadczy kserokopia przedwojennej pocztówki, która przedstawiała średniowieczną kartę ze sceną Bożego Narodzenia, niestety obecnie zaginioną. Prawdziwą perłą jest tutejsza kaplica poświęcona czci Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie Poczętej, której postać widnieje na polichromii ponad głównym ołtarzem. Adorują Ją czterej klęczący aniołowie z pochylonymi głowami. Do dwóch z nich pozowały córki ówczesnego właściciela majątku, Angela i Monika. Monika, uwieczniona z lewej strony nawy, wstąpiła potem do Zgromadzenia Franciszkanek Misjonarek Maryi w Kietrzu jako siostra Maria Gabrielis. Zginęła ona śmiercią męczeńską. Stając w obronie młodszych zakonnic, została zastrzelona przez radzieckiego żołnierza 1 kwietnia 1945 roku. O trzecim aniele zachowała się mało znana, niepotwierdzona żadnym wiarygodnym źródłem wzmianka, że nadano mu imię Jadwigi – niegdyś chorującej córki ostatniego właściciela, siostry wspomnianego o. Caspara.

Jest to aramejski zwrot, występujący dwukrotnie w Biblii (1Kor 16,22; Ap 22,20). Słowa te oznaczają: „Pan nasz nadchodzi” lub „Przyjdź, Panie nasz!”. Prawdopodobnie stanowiły pozdrowienie pierwszych chrześcijan. To zawołanie jest przedostatnim zdaniem Biblii.

MARANA THA! Barbara Maria Czernecka

REPRODUKCJA PRZEDWOJENNEJ POCZTÓWKI, ARCHIWUM PRYWATNE AUTORKI

M

arana tha” to także tytuł popularnej na całym świecie pieśni adwentowej. Głosi ona radosne oczekiwanie na chwalebne przyjście Pana Jezusa. Okres Adwentu, rozpoczynający rok liturgiczny, dzieli się na dwie części. Pierwsza jest przypomnieniem o Paruzji. Dopiero od 17 grudnia wierni bezpośrednio przygotowują się do religijnego przeżywania świąt Bożego Narodzenia. Wspomniana pieśń niestety rzadko bywa śpiewana w Polsce. Tym mniej znany jest jej twórca – rozśpiewany mnich, ojciec Caspar z zakonu kapucynów. Urodził się on na Górnym Śląsku w Pławniowicach 6 stycznia 1930 roku jako Ludwik Karol Wolfgang Caspar Melchior Baltazar von Ballestrem. Był drugim synem hrabiego Mikołaja, ostatniego właściciela majoratu rudzko-biskupicko-pławniowickiego, oraz hrabianki Anny von Walderdorff. Oboje jego rodzice byli honorowymi członkami Zakonu Rycerzy Maltańskich. W latach przedwojennych twórca rzeczonej pieśni uczęszczał do gimnazjum w Gliwicach. Gdy do Śląska zbliżała się Armia Czerwona, wraz z całą rodziną musiał uciekać do Niemiec. Tam po ukończeniu liceum wstąpił do zakonu kapucynów i otrzymał święcenia kapłańskie. Był kapelanem wojskowym, stróżował sanktuarium maryjnemu w Altötting i nagrywał pieśni religijne, ale przede wszystkim był duszpasterzem. Odwiedzając rodzinne strony, często podkreślał nabytą w dzieciństwie znajomość języka polskiego. Przez ostatnie piętnaście lat życia zmagał się z paraliżem ciała. Zmarł 9 czerwca 2008 roku w Ruhpolding. Rodzinna miejscowość autora adwentowej pieśni „Marana tha” jest typowo śląską wioską, położoną malowniczo nad rzeką Kłodnicą w zachodniej części województwa śląskiego, na terenie Gminy Rudziniec. Ta niewielka miejscowość przebogata jest w atrakcje, zwłaszcza turystyczne. Tamtejszy zespół pałacowo-parkowy uznawany jest za architektoniczny klejnot Śląska, a w 2007 roku zdobył laur Generalnego Konserwatora Zabytków, jako „Zabytek Zadbany”. Zespół pałacowo-parkowy w Pławniowicach jest Ośrodkiem Edukacyjno-Formacyjnym Diecezji Gliwickiej, którego dyrektorem i zarazem znakomitym gospodarzem jest miejscowy ksiądz proboszcz. W skład zabytkowego zespołu wchodzi okazały dziewiętnastowieczny pałac z domem kawalera,

KURIER·ŚL ĄSKI

Z pławniowickim pałacem związana jest też romantyczna legenda. Opowiada ona, że w dawniejszych czasach mieszkający w nim młody mąż niedługo po ślubie wyjechał na wojnę. Mijały lata, a on nie wracał. Osamotniona

połowica uległa namowom swego sługi i popełniła z nim grzech cudzołóstwa. Kiedy się opamiętała, postanowiła żałować za swoje winy w przypałacowym kościele. Kiedy tylko weszła do świątyni, rozdzwoniły się dzwony, a mury

AKADEMIA PO SZYCHCIE

Pierwsze na świecie wielowymiarowe przedsiębiorstwo naftowe, założone przez Ignacego Łukasiewicza

Kopalnia Ropy Naftowej w Bóbrce Zenon Szmidtke

działała znakomicie, Łukasiewicz powiedział, że to niesprawiedliwe, iż dostaje 1/3 zysku. Stwierdził, że jemu te pieniądze się nie należą, bo on tylko steruje przedsiębiorstwem. Niezwykle

nich jezuitami po kasacji tego zakonu. W 1945 roku, w wyniku przesuwającego się ku zachodowi frontu wojennego, rodzina ta jednak ostatecznie musiała opuścić swoje dobra, uchodząc do Bawarii. Dokładna historia Pławniowic w kolejnych miesiącach została udokumentowana w Dzienniku Księdza Franza Pawlara, który w tłumaczeniu Leszka Jodlińskiego w 2015 roku został wydany przez CSŚD. Posługujący w miejscowości kapłan wstrząsająco opisał zwłaszcza dzieje wioski po wkroczeniu doń Armii Czerwonej i losy jej mieszkańców, które jeszcze żyją w ich wspomnieniach. W latach powojennych pałac służył celom religijnym. Jedną jego część zajmowała parafia, a w drugiej zamieszkały Siostry Benedyktynki od Wieczystej Adoracji Najświętszego Sakramentu, przybyłe ze Lwowa. Potem obiekt stał się domem rekolekcyjnym. Obecnie, jak wspomniano, jest Ośrodkiem Edukacyjno-Formacyjnym Kurii w Gliwicach. Szczyty pałacu widoczne są z przebiegającej obok autostrady A4. Przy wjeździe do Pławniowic trzeba przebyć Kanał Gliwicki przez most w dziwnym, „biskupim” kolorze. Już on sam jest kontrowersyjnie ciekawy. Trudno przypuszczać, żeby jego barwa skojarzyła projektantom z okresem Adwentu. A to właśnie róż oznacza trzecią niedzielę zwaną „gaudete”, czyli radosną. Raczej więc niezamierzenie most nawiązuje do wspomnianego na początku artykułu urodzonego w Pławniowicach autora owej religijnej pieśni. Do miejscowości można dotrzeć także drogą wodną, przez Kanał Gliwicki, po którym kursują rejsowe statki wycieczkowe. Nie na próżno więc nawet starodawne nazwy miejscowości pochodzą od ‘spławu’ i ‘flisu’. Do terenu przynależy jeszcze okazały zbiornik wodny, powstały po wyrobisku piasku, z którego w latach 60. i 70. ubiegłego wieku pobudowano nowe zakłady przemysłowe. Dzisiaj stanowi on sztuczne jezioro, bardzo atrakcyjne podczas letniego wypoczynku, gdzie można plażować, zażywać kąpieli, żeglować i wędkować. Tędy też przebiega zielony szlak turystyczny. Warto byłoby „wyprostować ścieżki” do rodzinnej miejscowości znakomitego ojca Caspara, twórcy słynnej pieśni adwentowej. A tamtejsze drogi, dosłownie i w przenośni, tego wymagają. I znaków tutaj napotka się wiele. Ale ta sprawa pozostaje w gestii lokalnych władz. Zatem: „Przyjdź, Panie Jezu!”. K

Rockefeller chciał mu za to zapłacić. Amerykanie już wtedy wiedzieli, co to znaczy prawo autorskie. Tymczasem Łukasiewicz nie chciał nic w zamian. Dlatego Rockefeller uznał go za wariata: dysponuje wielkim skarbem, olbrzymią wiedzą – i trwoni ją. Czy tak było rzeczywiście? Być może w tej historii jest jakaś prawda.

zachodnim, a także rafinerie, gazoliniarnie, a wreszcie fabryka maszyn i narzędzi wiertniczych. W ramach tego przedsiębiorstwa kopalnia funkcjonowała aż do wybuchu II wojny światowej. Bóbrzecka kopalnia jest dziedzictwem o wyjątkowym znaczeniu historycznym, społecznym i kulturowym, i – co zdecydowanie należy podkreślić – znaczenie to jest ponadlokalne, z wyraźnie zaznaczonymi wartościami uniwersalnymi, ogólnoświatowymi. Zespół XIX-wiecznej kopalni wraz z otoczeniem, będącym zbiorem eksponatów-dokumentów późniejszego rozwoju przemysłu naftowego, rafineryjnego, a także gazowniczego, jest reprezentatywny dla grupy zabytków techniki, ale jeżeli poszerzymy kategorie wartościowania, to pojawią się dodatkowe, równie ważne elementy w postaci działalności Ignacego Łukasiewicza, człowieka, który dla lokalnej społeczności ma wręcz mityczne znaczenie. Po zakończeniu prelekcji odczytałem wiersze Anny Pabis – Wiertnicy-naftowcy oraz Szyby naftowe. Poetka jest chyba jedyną kobietą w Polsce, która pisze wierszem na tematy naftowe. Daje się odczuć, że kocha to, co robi. K

K

Kopalnia w Bóbrce 1911 r. Poniżej: obelisk z 1872 r. dokumentujący założenie kopalni

prostu świetnie się rozumieli i mieli do siebie całkowite zaufanie. Uważali, że żaden nie byłby zdolny oszukać pozostałych. I rzeczywiście tak było. Dopiero w latach 70., kiedy kopalnia

zapadły się, zabierając ze sobą wiarołomną kobietę. Niebawem z wojennej tułaczki powrócił stęskniony mąż. Na miejscu pałacu zastał tylko zgliszcza… Podobno na pamiątkę złego czynu zaw­ sze w Wielkanoc spod ziemi dochodzi głos dzwonów, które płaczą nad losem nieszczęśliwych małżonków. Odkrycia archeologiczne potwierdzają istnienie tutaj kultury łużyckiej, zaś osadnictwo datuje się na VI wiek przed naszą erą. Historyczne źródła potwierdzają istnienie Pławniowic na początku XIV wieku. Wiadomo, że około 1364 roku właścicielem tutejszego grodu obronnego i okolicznych ziem był rycerz Marcus. I rzeczywiście zachowało się charakterystyczne wzgórze oraz resztki czternastowiecznych ruin zamku. Także w kronikach z czasów panowania króla Władysława Jagiełły i Świętej Królowej Jadwigi jest wzmianka, że gród, broniony przez polską załogę pod komendą krakowskiego dworzanina Piotra Szafrańca, wspierany był posiłkami z samego Wawelu. Miało to miejsce na początku roku 1394, kiedy ostatecznie kapitulował sławny wtedy książę Władysław Opolski. Po wymarciu książąt śląskich z dynastii Piastów Pławniowice weszły w skład powiatu toszecko-gliwickiego. W XVIII wieku hrabia Zygmunt Mikołaj von Görtz wybudował tutaj barokowy pałac. Majoratem rudzko-biskupiecko-pławniowickim zarządzał następnie baron von Stechow. Kolejną dziedziczką stała się wywodząca się z tej rodziny baronówna Maria Elżbieta Augusta, zamężna z Karolem Franciszkiem von Ballestrem, rotmistrzem regimentu huzarów. Ród ten, pochodzący z Piemontu, do tej części Europy przybył około roku 1745. Protoplastą był Giovanni Angelus Ballestrem, którego pomnik ze śnieżnobiałego marmuru jest eksponowany w przypałacowym parku na Dziedzińcu Maryjnym. Po przejęciu Pławniowic przez Ballestremów dobra te weszły w czas rozkwitu. Nastąpiło też wtedy uprzemysłowienie Śląska dzięki rozwojowi górnictwa i hutnictwa. W okolicy został wytyczony Kanał Gliwicki. W XIX wieku powstał okazały nowy pałac z kaplicą i przylegające doń inne zabudowania, jak powozownia czy dom ogrodnika. Pomimo przynależności rodziny Ballestremów do protestanckiego państwa pruskiego, pozostali oni gorliwymi katolikami. Prowadzili szeroką działalność charytatywną. Godnym pochwały przykładem jest zajęcie się przez

FOT. ARCHIWUM FUNDACJI BÓBRKA

skromnie oceniał własny wkład, chociaż dał temu przedsięwzięciu najwięcej – swój umysł.

W

różnych źródłach pojawia się informacja, która pewnie jest trochę legendą, jakoby sam John Davison Rockefeller miał odwiedzić Ignacego Łukasiewicza w Bóbrce. Opowieść zachowała się chyba tylko dlatego, że Rockefeller uznał Łukasiewicza za… wariata. Roc­ kefeller wraz ze współpracownikami przyjechał do Bóbrki i chciał poznać zasady, na jakich Łukasiewicz wydobywa i przetwarza ropę naftową. Ten ze swoim wielkim, szczerym sercem zaprowadził go do rafinerii i pokazał: „tu leję to, a potem dodaję tamto…”.

opalnia Bóbrka odgrywała znaczącą rolę w miejscowym środowisku, o czym donosił w 1874 r. Edward Windakiewicz: [...] wpływ tego przemysłu na okoliczną ludność i w ogóle całą okolicę jest bardzo korzystny. Potrzeba tylko widzieć drogi, uprawę, mieszkanie małych i większych posiadaczy, a nareszcie samych ludzi po drodze do Bóbrki, ażeby doznać takiego wrażenia, jak gdyby się przeniesionym zostało w jaką lepiej uprawianą okolicę Niemiec lub Francyi. W latach 20. XX w. kopalnia w Bóbrce była częścią składową koncernu Société Française des Pétroles de Małopolska. Kapitał akcyjny francuskiego kartelu wynosił 47 755 000 zł, a oprócz kopalni w Bóbrce pod zarządem firmy znalazło się kilkaset szybów w zagłębiu wschodnim oraz Prelekcja

FOT. MAREK STAŃCZYK, MGW


GRUDZIEŃ 2O18 · KURIER WNET

11

KURIER·ŚL ĄSKI

W

czasie mych wyjazdów i powrotów ze Szwecji do Polski i odwrotnie, które miały miejsce w latach 1961–62 i 1963– 65, odwiedzając Warszawę zatrzymywałem się w jego willi przy ul. Olimpijskiej 39 na Mokotowie. Wtedy to Zygmunt Krauze opowiadał mi o swym niezwykle ciekawym życiu człowieka, który dzięki wrodzonej inteligencji pokonał wiele trudności, wychował pięcioro przygarniętych dzieci i w niezwykle trudnych warunkach dorobił się pokaźnego, jak na ówczesne, komunistyczne czasy, majątku. Wujek Krauze miał dobrą ocenę swych braków i zalet. Powiadał: „Ja nie mam wykształcenia i sam nie jestem ekspertem w żadnej dziedzinie. Mam natomiast talent, który polega na zdolności znajdowania ludzi, którzy mają wykształcenie i wiedzę, i ja potrafię tymi ludźmi kierować”. Wuj Krauze dawał mnie, żółtodziobowi, cenne życiowe rady typu: „Pamiętaj, że milicja wie tylko tyle, ile im sam powiesz”. Zakładał, że każdy wcześniej czy później będzie aresztowany i poddany przesłuchaniom. Wiedział, co mówi, bo wedle jego własnych słów siedział w więzieniach siedem razy, ale zastrzegał się, że nigdy nie został sądownie skazany. Także podkreślał, że nigdy nie siedział z powodów politycznych, tylko z powodu sprzeczności poglądów z kolejnymi rządami na funkcjonowanie systemu ekonomicznego. Czyli za nielegalny handel lub produkcję w strefie nie tyle szarej, co czarnej. Zygmunt Krauze urodził się w pierwszych latach XX wieku w Mileszkach pod Łodzią. W czasie epidemii grypy, tak zwanej „hiszpanki”, w roku 1916 umarli obydwoje jego rodzice. Matka była Polką, a ojciec Niemcem urodzonym we Frankfurcie. W Łodzi na Widzewie jego rodzice prowadzili sklep „ogólny,” handlujący produktami żywnościowymi sprowadzanymi ze wsi. Po śmierci rodziców Zygmunt w wieku lat 14 stał się nagle głową rodziny, do której zaliczał się brat Antoni i siostry Emilia i Maria. Zygmunt przejął kierownictwo nad sklepem i jeździł po okolicznych wsiach, skupując produkty żywnościowe. Dwa lata później w czasie jednej z tych podroży w małym miasteczku Uniejów koło Łodzi spotkał swoją przyszłą żonę, Kazimierę, która tam prowadziła własny sklep. Kazimiera była od Zygmunta o 16 lat starsza, co nie przeszkadzało, że Zygmunt zaproponował jej małżeństwo. Szczęśliwa para przeniosła się do Łodzi, gdzie Kazimiera doglądała interesu w czasie, kiedy Zygmunt jeździł po Polsce w „delegacjach handlowych”. Wkrótce Zygmunt zmienił branżę handlową ze spożywczej na bławatną i założył firmę handlującą krawatami pod szyldem „Krawat Polski”. Nabrała ona

Tak się jakoś składa, że pewni ludzie, których się w życiu okazyjnie spotyka, zostawiają trwały ślad w pamięci. W moim życiu taką osobą był Zygmunt Krauze (proszę nie mylić z polskim miliarderem z lat 2000. o tym samym nazwisku). Wujka Krauzego spotkałem pierwszy raz w roku 1961. Koligacja rodzinna odnosiła się nie do mnie, ale do mej dziewczyny Zofii, dla której Zygmunt Krauze był oczywistym i rodzinnie potwierdzonym wujem, czyli bratem jej matki.

Nie masz cwaniaka…

Wujek Krauze entrepreneur Jan Czekajewski ogólnopolskiego rozmachu i miała wielu regionalnych przedstawicieli. Kiedy Niemcy weszli do Łodzi w 1939 roku, szybko znaleźli w aktach, że ojciec Zygmunta Krauzego był Niemcem. Właściwe organa odzysku ludzi pochodzenia niemieckiego udały się do Zygmunta z ofertą zapisania go na tak zwana volkslistę. Zaskoczonemu Zygmuntowi Niemcy wyjaśnili, że na takiej liście znajdują się osoby pochodzenia niemieckiego – volksdeutsche – urodzeni poza granicami Wielkiej Niemieckiej Rzeszy. Przysługują im lepsze kartki żywnościowe, ale też spoczywa na nich obowiązek walki z wrogami Reichu w ramach Wehrmachtu, Kriegsmarine czy Luftwaffe. Volksdeut­sche są jednak równi Niemcom urodzonym w granicach Wielkiej Rzeszy – reichsdeutschom – którzy są Niemcami pierwszej klasy. „Co prawda lepsze kartki żywnościowe mi odpowiadały, ale do umierania za Hitlera nie było mi spieszno” – opowiadał wujek Krauze. – „Dlatego im powiedziałem, że czuję się Niemcem pierwszej klasy, a nie jakąś popłuczyną, jak volksdeutsche”. Niestety matka Zygmunta była Polką i Zygmuntowi zaszczytny tytuł reichsdeutscha nie przysługiwał. Przestano go jednak nękać do czasu, kiedy się potknął o feralny, kradziony drut, który go zaprowadził do obozu koncentracyjnego w Mauthausen. Czy wuj działał w partyzantce? Nic podobnego. „Ja nigdy do polityki się nie mieszałem. Do Mauthausen wysłano mnie za ten właśnie drut. Otóż w czasie okupacji w Częstochowie prowadziłem fabryczkę produkującą gwoździe, na które było duże zapotrzebowanie na polskiej wsi. Niestety nie mogłem kupić drutu, z którego gwoździe się robi. Drut był ściśle rozdzielany na potrzeby niemieckiej armii. Na szczęście albo nieszczęście poznałem jednego Niemca, oficera, który mi umożliwił dostęp do wojskowego drutu. On kradł ten drut, a ja z niego robiłem gwoździe. Niestety Niemiec nie był ostrożny i go

nakryli. Jego wysłano na front wschodni, gdzie go Ruscy zaciukali, a mnie Niemcy wysłali do Mauthausen, gdzie o mało co bym umarł z głodu. Kiedy obóz wyzwalali Amerykanie, leżałem razem ze swym młodszym kuzynem na stosie siedemdziesięciu trupów przeznaczonych do spalenia”. Uratował go fakt że go ostrzeżono, że musi jeść bardzo mało i bardzo wolno, aby odzyskać siły Jego kuzyn nie przestrzegał tej reguły, nażarł się do syta i umarł w obozie już po jego wyzwoleniu.

K

aruze miał mizerne wykształcenie, które chyba ograniczało się do czterech klas szkoły powszechnej, co wynika z jedynego listu, jaki do mnie przed śmiercią napisał na adres w USA. List ten ma 6 stron i bra-

w oczy, aby mógł go używać w okresie siermiężnego socjalizmu towarzysza Gomułki. Chevroleta impallę wuj sprowadził sobie bezpośrednio z Ameryki za pośrednictwem znajomych marynarzy z Polskich Linii Oceanicznych. Otóż wuj zaproponował nam (mnie i Zofii) bankiet w wytwornym jak na owe czasy hotelu Orbisu o nazwie Grand w Warszawie przy ul. Kruczej. Do hotelu udaliśmy się jego impallą i zaraz przy podjeździe wuj Krauze wręczył kłaniającemu się w pas portierowi banknot 500 zł jako napiwek. Następne 500 zł przypadło dyrektorowi restauracji. Zdziwiony taką rozrzutnością, zapytałem wuja, jaki jest cel w takim szastaniu pieniędzmi w czasie, kiedy moja pensja asystenta na Politechnice wynosiła 2000 zł. Wuj spojrzał na mnie pobłażliwie i wyjaśnił:

Towarzysze radzieccy zapewniali mnie, że włos mi z głowy nie spadnie z powodów podatkowych, gdyż jedność obozu socjalistycznego na tym właśnie włosie się trzyma. kuje mu interpunkcji. Wuja Krauzego wylano podobno ze szkoły z powodu handlu papierosami, ale mnie mówił, że chodziło o wódkę. Musiał z czegoś swoją rodzinę utrzymać po śmierci rodziców. Pisać go nauczono, ale o interpunkcji zapomniał. Przypuszczam, że ja byłem jedynym człowiekiem z akademic­kim wykształceniem, na dodatek „naukowcem” z Uniwersytetu w Uppsali, któremu chciał zaimponować swym rozmachem i koneksjami. W swym garażu przy ulicy Olimpijskiej 39 miał dwa samochody: jeden mercedes 220 w kolorze perłowym, który odkupił od biskupa Klepacza z Łodzi, i drugi, chevroleta impallę z imponującymi, oskrzydlonymi błotnikami. Biskup Klepacz otrzymał mercedesa jako dar od swych byłych parafian z Chicago, ale jego splendor zbyt rzucał się

„To nie jest napiwek, to jest inwestycja w przysz­łość i najbliższą teraźniejszość. Ludzie w kłopotach z władzami popełniają zasadniczy błąd, dając urzędnikom łapówki. W takich sytuacjach dawanie łapówki jest już wysoce spóźnione. Łapówki daje się wtedy, kiedy nie ma się kłopotów z władzami. Jeśli chodzi o tę restaurację, to wiadomo, że na sali są założone mikrofony do podsłuchu rozmów gości. Kierownik restauracji posadzi nas tam, gdzie podsłuchów nie ma albo gdzie mikrofon jest uszkodzony. Będziemy mogli sobie spokojnie na komunę narzekać”. Innego razu późnym wieczorem, smagany jesiennym deszczem udałem się do willi wujka przy ulicy Olimpijskiej, aby przenocować. Następnego dnia miałem umówione spotkanie w Komitecie Nauki i Techniki

Boże Narodzenie w wolnej Polsce Tadeusz Loster

21

W anonimowym artykule pt. Moc truchleje, zamieszczonym w świątecznym numerze „Tygo­ dnika Ilustrowanego” czytamy: W wigilijne go­ dziny roku obecnego Polska stanie u tradycyjnej wieczerzy z uczuciem, jakiego Ojczyzna nasza nie zaznała chyba od stuleci, od dni chwały i zwycięstw.

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

grudnia 1918 roku ukazał się świątecz­ ny 51 numer „Tygodnika Ilustrowane­ go”. Na pierwszej, tytułowej stronie zamieszczona była reprodukcja rysunku Matki Boskiej Królowej Korony Polskiej z Dzieciątkiem Jezus artysty malarza Piotra Stachiewicza. Królowa na głowie miała koronę ozdobioną białymi orłami polskimi, a Dzieciątko podniesioną ręką błogosła­ wiło ojczyznę miłą, zgodnie z piątą zwrotką pieśni bożonarodzeniowej przytoczonej pod rysunkiem. „Tygodnik Ilustrowany” był czasopismem war­ szawskim kulturalno-społecznym, wydawanym od 1858 do 1939 roku. Pismo kolportowano w trzech zaborach Polski; chętnie czytali je także Polacy na terenie Rosji. Na swoich łamach publikowało ma­ teriały historyczne, utwory literackie oraz wiele reprodukcji dzieł plastycznych artystów polskich. Pieśń o Narodzeniu Pańskim, zwana potocznie Bóg się rodzi, uważana jest za królową polskich kolęd. Napisał ją Franciszek Karpiński jeszcze przed osta­ tecznym rozbiorem Polski w 1792 roku. Śpiewana jest w rytmie poloneza, który według niektórych źródeł był polonezem koronacyjnym królów pol­ skich jeszcze za czasów Stefana Batorego. Pierwsza zwrotka pieśni zawiera zestawienia wyrazów o prze­ ciwstawnych znaczeniach. Niesamowite zjawiska, takie jak truchlejąca moc, krzepnący ogień czy ciemniejący blask przeczą sobie nawzajem i są niewyobrażalne dla ludzkiej świadomości, ale w 1918 roku miały miejsce. Truchlejąca moc walczących ze sobą wojsk doprowadziła 11 listopada 1918 roku do zawieszenia broni, krzepnął ogień palących się domów, wiosek i miast, ciemniał blask wybuchów bomb i pocisków artyleryjskich – kończyła się wielka wojna.

W piątej zwrotce pojawia się prośba do Boga, by pobłogosławił Polskę. Ta Polska na dzień Bożego Narodzenia 1918 roku nie miała jeszcze ustalonych granic. Naród polski potrzebował błogosławieństwa Bożego, by wygrać powstanie wielkopolskie, zwyciężyć w wojnie polsko-ukraińskiej, pokonać bolsze­ wicką nawałę i walczyć w powstaniach śląskich o polski Śląsk. Niepodległa rodziła się do czerw­ ca 1922 roku.

Pieśń o Narodzeniu Pańskim, zwaną potocznie Bóg się rodzi, napisał Franciszek Karpiński jeszcze przed ostatecznym rozbiorem Polski w 1792 roku. Oto nam, oto Polakom rodzi się Bóg. Jesteśmy ubo­ dzy, opustoszała od najazdu Ojczyzna nasza, jak stajenka Betlejemska – ale serca nasze chcą być gwiazdą, która powiedziała o przyjściu na świat Syna Bożego. Myśmy wycierpieli Herodowe czasy przemocy – należy nam się odpłata dobra. W godzinę skupienia dusz, jakie przeżywać bę­ dziemy, nie zapomnimy myślą o tych, którzy przez wiek ostatni napróżno oczekiwali tej właśnie naszej, tegorocznej wigilii, tego przyjścia Boga do Polski. Oni żyli i cierpieli z nadzieją, że my chociaż docze­ kamy, kiedy przemoc struchlała padnie w gruzy. My doczekaliśmy… Niech oto naszem zadaniem życia będzie, by ci, co po nas przyjdą, nie żałowali nas, ni też przeklinali. K

z wicepremierem Adamem Szyrem, jednym z szajki komunistów z grupy Wandy Wasilewskiej w ZSSR (Związku Patriotów Polskich), do którego naiwnie napisałem list krytykujący system gospodarczy PRL-u. Jak sobie przypominam, wujek Krauze ostrzegał mnie przed wizytą u Szyra, radząc, żebym ubrał się w ciepłe kalesony, gdyż z tej wizyty mogą mnie skierować wprost do więzienia. Do więzienia nie trafiłem, ale rozmowa mnie przekonała, że powinienem z PRL-u jak najszybciej wiać, gdyż miecz Damoklesa, czyli UB, wisi nad moją głową. Kiedy wstąpiłem do wuja Krauzego przed wizytą u wicepremiera, przy stole w kuchni siedział milicjant. Przeraziłem się okropnie, przypuszczając, że czeka na mnie z nakazem aresztowania. Byłem świadomy, że mój telefon jest na podsłuchu i w UB wiedziano, gdzie zamierzam się zatrzymać w Warszawie. UB było niezwykle podejrzliwe w stosunku do mnie, gdyż nie mogli pojąć, w jaki sposób otrzymałem ciekawą pracę na Uniwersytecie w Uppsali, a najbardziej ich dziwiło, że taką pracę porzuciłem, aby wrócić do PRL-u. Chyba myśleli, że albo jestem nasłanym szpiegiem, albo umysłowo chory. Dyskretnie odwołałem wuja do przedpokoju z zapytaniem, co u niego robi milicjant. Wuj mnie uspokoił, że to dzielnicowy, z którym on regularnie pija wódkę i wytłumaczył, że to jest jego dawny zwyczaj – od czasów przedwojennych przez całą okupację, a teraz, dla zachowania tradycji narodowej, kontynuuje ten zwyczaj w komunie. „Bez milicjanta, a kiedyś policjanta nie mam apetytu na wódkę. Aby wypić, muszę mieć za kompana policjanta. Fakt, że teraz czasy się zmieniły i policjantów przechrzczono na milicjantów, nie może zmienić moich wieloletnich przyzwyczajeń towarzyskich. Poza tym te właśnie stosunki towarzyskie uchroniły mnie wielekroć od więzienia, gdyż zawsze wiedziałem, kiedy należy się spodziewać kontroli celnej, skarbowej czy kryminalnej. Jak wiadomo, bycie biznesmenem w tamtych trudnych czasach wymagało balansowania na skraju prawnej poprawności, szczególnie jeśli chodziło o reglamentowane towary, niedostępne dla tak zwanych prywaciarzy albo inicjatywny prywatnej”.

K

iedyś pod wrażeniem „bogact­ wa” wuja zapytałem go bezpośrednio o początki jego majątku, kiedy na poły umierający i zagłodzony wrócił do Łodzi z obozu Mauthausen. Odpowiedział lakonicznie: „Dorobiłem się na czerwonych krawatach”. Otóż kiedy w roku 1948 Polska Partia Robotnicza i PPS (Polska Partia Socjalistyczna) się „zlewały” w nową partię PZPR, okoliczność ta wymagała dostawy kilku milionów czerwonych krawatów. Przodujący przemysł państwowy nie mógł podołać społecznemu zapotrzebowaniu i dlatego Zygmunt Krauze złożył ofertę, że takie krawaty wyprodukuje, pod warunkiem, że dostanie przydział na bawełniany materiał konieczny dla ich wykonania. Komuniści – będąc, jak wiadomo, ludźmi praktycznymi – zadbali o to, aby wuj otrzymał odpowiednio dużą dostawę surowca na wymienione krawaty. Zamówienie zostało wykonane przed „zlaniem” się dwu partii i rzesze członków PZPR i jej pokrewnych organizacji młodzieżowych mogły defilować z czerwoną pętlą pod brodą. A skąd pieniądze? Czy wujowi sowicie zapłacono za jego znój, trud i poświęcenie dla sprawy socjalizmu? „Bynajmniej, odpowiedział wuj. Ty, młody człowieku, nie zdajesz sobie spawy, ile materiału potrzeba, aby uszyć z niego czerwony krawat. Kolor jest czynnikiem decydującym. Uszycie czerwonego krawata wymaga od pięciu do dziesięciu razy więcej materiału niż

uszycie krawata o kolorze np. niebieskim. Z tych resztek materiału uszyliśmy setki, jeśli nie tysiące poszewek na poduszki i pierzyny, które rozeszły się jak woda po wsiach całej Polski”.

W

uj Krauze przed przeniesieniem się do Warszawy w roku 1958 i zamieszkaniu w wili przy ulicy Olimpijskiej 39, mieszkał w Łodzi przy ul. Głównej 9/13. Tam też w latach 50. prowadził działalność handlowo-przemysłową w branży bławatnej. Była to działalność na dużą skalę, ale bez setek szwaczek pochylonych nad maszynami Singera w fabryce Zygmunta Krauzego. W jego mieszkaniu, które było centrum dowodzenia jego przemysłu tekstylnego, pracowały jedynie dwie szwaczki. Firma wuja była chyba legalnie zarejestrowana, ale zakres jej działalności wykraczał poza licencję drobnego rzemieślnika, jaką mu przydzielono. W istocie była to duża firma, zatrudniająca dziesiątki szwaczek w systemie chałupniczym. Mieszkanie przy Głównej 9 było cent­ralą, do której przywożono gotowe produkty i rozdzielano materiał. Ponieważ towar bławatny był ściśle reglamentowany, jego dostawy wymagały „współpracy” z szeregiem pracowników miejscowych dużych fabryk przemysłu tekstylnego, z których Łódź zawsze słynęła. Większość tych materiałów była podejrzanego pochodzenia, czyli po prostu kradziona. Wścibscy milicjanci i rewidenci skarbowi, którzy nie zostali odpowiednio wynagrodzeni, czyhali na okazję przyłapania większej partii materiału lub produktów opuszczających to mieszkanie. Aby się zabezpieczyć, wuj podobno zatrudnił jako jedną ze szwaczek żonę pułkownika polskiej Armii Ludowej, który, wedle wuja, był w rzeczywistości Rosjaninem oddelegowanym do nadzoru ideologicznego nad Polską. Kiedy wujowi donoszono, że na dole kamienicy kręcą się podejrzani osobnicy wyglądający na milicjantów, żona pułkownika dzwoniła do swego męża, który przyjeżdżał wojskowym samochodem (chyba nie czołgiem), do którego ładowano trefny towar. Milicjanci byli bezsilni, gdy mieszkanie było opróżniane z materiałów podejrzanego pochodzenia. Wuj działał także w branży ogrodniczej, w PRL-u poprawnie zwanej „badylarską”. Jego kwiaciarnia w Łodzi na Stokach słynęła w całym bloku socjalistycznym jako dostawca najładniejszych czerwonych goździków. „Zbudowałem te szklarnie za pieniądze zarobione w branży bławatnej, kiedy szyłem, jak już wspomniałem, czerwone krawaty. A jak ci chyba wiadomo, czerwony goździk jest symbolem komunisty. Bez bukietu czerwonych goździków nie można powitać lądujących w Moskwie sekretarzy bratnich partii komunistycznych Europy Zachodniej, Chin czy Kuby. Bez czerwonych goździków nie można pochować umierających zasłużonych dla klasy robotniczej notabli. Goździki są tak nieodzowne, jak gwóźdź do trumny Pierwszego Sekretarza Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Niestety socjalistyczne przedsiębiorstwa rolne, czy to PGR-y, czy radzieckie kołchozy, nie były w stanie takich goździków wyhodować. Więdły one w oczach i kolor jakiś nie taki, a zapach jeszcze gorszy. Nasze goździki z dzielnicy Stoki w Łodzi biły na głowę goździki socjalistyczne pod każdym względem: kolorystycznym, zapachowym i długowieczności. W związku z powyższym każdego tygodnia wysyłaliśmy samolotem bukiety naszych goździków do Moskwy, gdzie spełniały ważną rolę w utrwalaniu pokoju i przyjaźni między socjalistycznymi narodami. Towarzysze radzieccy zapewniali mnie, że włos mi z głowy nie spadnie z powodów podatkowych, gdyż jedność obozu socjalistycznego na tym właśnie włosie się trzyma”. Wiele lat później, żyjąc już w Stanach Zjednoczonych, dostałem od wuja wspomniany już długi list, napisany odręcznie na sześciu stronach papieru, bez ani jednej kropki i ani jednego przecinka. Wuj pisał go z Austrii, do której właśnie przybył mercedesem biskupa Klepacza, gdzie wynajął na lat 15 od austriackiego Kościoła zdemolowany zamek w miejscowości Kemmelbach, 100 km od Wiednia, z kaplicą na 230 miejsc siedzących. Zapraszał, aby go odwiedzić, gdyż właśnie zasadził w doniczkach 2500 storczyków i będzie je sprzedawał w następnym roku. Niestety, z odwiedzin nic nie wyszło, gdyż wujowi zmarło się w roku 1974 czy 1975. K Jest to fragment książki autora „Do sukcesu pod wiatr”.


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O18

12

KURIER·ŚL ĄSKI

adeusz Wrona jest absolwentem Politechniki Częstochowskiej z tytułem doktora nauk technicznych i jej pracownikiem naukowym. W 1980 roku był jednym z założycieli NSZZ „Solidarność” Politechniki Częstochowskiej i do 1989 roku członkiem jej podziemnych struktur, a w stanie wojennym – internowanym w Wojskowym Obozie Specjalnym w Rawiczu. Był też pierwszym Prezydentem Miasta Częstochowy (1990–1995) wybranym przez samorząd w wolnych wyborach, a w latach 1997– 2001 posłem na Sejm RP. W wyborach bezpośrednich (2002–2009) wybrano go ponownie Prezydentem Miasta Częstochowy. Od lutego do kwietnia 2010 był też doradcą Prezydenta Lecha Kaczyńskiego ds. Administracji Publicznej, Samorządu Terytorialnego, Rozwoju Lokalnego i Regionalnego. Odznaczano go wielokrotnie, m.in.: Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotym Medalem za Zasługi dla Obronności Kraju, Medalem Komisji Edukacji Narodowej, Platynowym Laurem Umiejętności i Kompetencji w dziedzinie samorządu terytorialnego, Złotą Odznaką Honorową za Zasługi dla Województwa Śląskiego, Krzyżem Wolności i Solidarności, Odznaką Honorową za Zasługi dla Samorządu Terytorialnego. Tak aktywny w pracy politycznej ku zaskoczeniu wielu okazuje się też interesującym poetą. W tomiku poezji

Słowa i definicje widać związki autora z jego działalnością publiczną. Podczas prezentacji tomiku prof. Elżbieta Hurnik – literaturoznawczyni z Uniwersytetu Humanistyczno-Przyrodniczego im. Jana Długosza w Częstochowie w Posłowiu podkreśliła: Mamy tu do czynienia z jednej strony z manifestowanym wyraziście związkiem ze światem i jego materialną piękną postacią, z momentalnością doznań, z docenianiem ulotnej, przemijającej chwili, z drugiej – z wiarą, patriotyzmem, z wiernością ludziom i ideałom, z przywiązaniem do tradycji. W tomiku częste są odwołania do biografii autora: przywiązanie i szacunek do najbliższych mu ludzi, jak choćby dedykacje: całego tomiku żonie Elżbiecie, idącej ze mną na dobre i na złe, Basi Stasiak w przejmującym wspomnieniu ofiar katastrofy smoleńskiej czy Alkowi Przygodzińskiemu z pokolenia, które zrobiło już swoje. Liczne są też wspomnienia ważnych dla autora miejsc: kościółka maleńkiego na stromej ulicy, Mstowa rozłożonego pomiędzy wzgórzami, Pana Hrabiego dworu nad stawem, brzozy przyjaciółki zaokiennej… Autor opowiada nam świat barwami, dźwiękami i zapachami. Poznajemy też przestrzeń jego wiary w bardzo osobistych rozważaniach. Tomik poezji Słowa i definicje, pięknie ilustrowany grafikami Agnieszki Herman, ukazał się w wydawnictwie Nowy Świat. K

nnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnn

nnnnnnnnnn Góry przedziwne wzięły nas do siebie Objęły blaskiem swego popołudnia Koło Zmarzłego po ścianę Zawratu Wtuleni w ciszę byliśmy u siebie A potem w mgnieniu W środek ściany wbici Gdzieś zawieszeni na zimnych łańcuchach W burzy lawinie Deszczowym potoku Ręce bez czucia ogrzane na brzuchu Czy jeszcze żywi? W tej mgle kipieli Na ścianie tam blisko Patrz Matka Boska z kapliczki podniebnej Żywioł ucisza i nasz strach prawdziwy Kobiety polskie w lwowskiej katedrze Szlachetne twarze i uważny wzrok Tam gdzieś głęboko ukryte wspomnienia Dobrego dzieciństwa w szczęśliwej krainie Trwają na straży wiary i tradycji Rycerki Boże Wbrew światu, historii Kiedy wygasną ognie ich życia Kiedy już będą zwolnione ze służby W świątyni zostaną tylko Okrągłe oblicza Rumieńcem oblane Do czerwoności Basi Stasiak Wiatr biało-czerwony Powiał Krakowskim traktem Zapalił oczy i skronie pogładził Dał nam siłę i dodał powagi Jesteśmy znowu razem, tak mocno, tak mocno Lecz na dnie duszy nieszczęście zostało Przykryte strachem przed zwykłą rozpaczą Bo jak zapomnieć ten żal i te znicze W pustych pokojach naszej Kancelarii Ale już wtedy wśród trumien dębowych Żar rudych włosów Głosił Zmartwychwstanie Wróbelek, czy jest patriotą Gdy skubie piórko opodal na skwerze Przeskakuje z gałązki na gałąź Przećwierkuje się z drugim wróbelkiem A ta złotoniebieska mucha na pobliskiej łące Co się huśta na trawce wyrośniętej prosto A ten chrząszcz co przemyka po ścieżce w zarośla Gdy podwieczerz już cicho podchodzi pod domy A to niebo nad nami wysokie To przecież Polska

nnnnnnnnnn

nnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnn

T

Stefania Mąsiorska

Czekanie na czas Anna Binek-Zajda

w swej istocie naturalne, nigdy nie pozostanie zakończone. Możliwe są przecież wydarzenia zupełnie nowe, zmieniające bieg tradycji, wnoszące zarazem do niej nową jakość. Bezspornie jednak specyfika kulturowa Zagłębia Dąbrowskiego najpełniej może być zrozumiana na tle jej społecznego nosiciela, czy właściwie użytkownika – lokalnej zbiorowości, poprzez spontanicznie zbudowane na doświadczeniach z przeszłości wspólne i społecznie akceptowane zachowania moralno-obyczajowe w jej życiu teraźniejszym. Nad wyraz interesującym efektem pionierskich działań o charakterze empirycznym, prowadzonych na niespotykaną dotąd skalę, mających na celu uchwycenie unikatowych składników materialnego i niematerialnego dziedzictwa kulturowego obecnego w autentycznym środowisku, jest publikacja zatytułowana Tropem badaczy Zagłębia Dąbrowskiego, która ukazała się w październiku 2016 r. jako plon żmudnych badań terenowych realizowanych w ramach dwóch projektów dokumentacyjnych: „Tropem Kolberga – etnograficzne badania terenowe Zagłębia Dąbrowskiego” oraz „Tropem

Konkurs Poezji Rodzimej Tekst i zdjęcia Tadeusz Puchałka [...] Od cudzoziemczej głupoty wzgardzona, Wzgardę niesłuszną niweczą twe syny, Kochając i ceniąc nad wasze krainy. Gdzie Odra poważna toczy swe wody Śród ciemnych lasów i łanów kłosistych; Gdzie schludne domki, spokojne zagrody W dolinach i na wybrzeżach spadzistych, Jak na kobiercu kwiaty rozsypane; Gdzie się po polach pieśni rozlegają W drogim po ojcach języku śpiewane; Gdzie w kniejach dziki i łanie bujają I gdzie z kominów niebotyczne chmury Dymu się wiją, płomienie buchają, A młoty w kruszec jakby taran w mury Z trzaskiem piorunu stale uderzają; Gdzie skarby dobywa ukryte w ziemi, Ludność potulna, z uczciwości znana, Przebiegłych przybyszów bogacąc niemi: To moja śląska ojczyzna kochana [...]

N

poetyckich pasji każdy z mieszkańców. W sali przy Damrota 5 jak co roku usłyszeliśmy poezję zarówno tę bardzo dojrzałą, napisaną piórem osób z pokaźnym bagażem życiowych doświadczeń, jak i tę bardzo „świeżą” jeszcze, jakby nieśmiałą, wypowiadaną często z rumieńcem, czasami prostą, czasami

badaczy Zagłębia Dąb­rowskiego”. Trio badawcze w osobach: uznanej i nader cenionej w kręgach etnografów Dobrawy Skoniecznej-Gawlik, koordynatorki naukowych inicjatyw, Bartosza Gawlika i Roberta Garstki stworzyło dzieło przybliżające w sposób wnikliwy, acz niebywale przystępny wybrane aspekty kulturowe zagłębiowskiego regionu – budownictwo, strój, język, pieśni, folklor, a zwłaszcza rodzinną i całoroczną obrzędowość, uwzględniając nie tylko ich dawny przebieg, ale również zachodzące w nich zmiany. Bezspornie największą wartością książki – należy

FOT. ANDRZEJ SZCZEPAŃCZYK

Polityk i poeta

Rozpoczyna się na przełomie listopada i grudnia wzmożonym oczekiwaniem na koniec czasów, a przede wszystkim na przyjście na świat Pana. Adwent – okres radosnego czuwania oraz wiary, będący wstępem do tego, co po nim niezmiennie następuje. Jakże bardzo zmienił się dzisiaj.

FOT. BARTOSZ GAWLIK

P

Tadeusz Wrona

rzeistoczony w porę zaklęć i obietnic, przynosi ze sobą imperatyw do jedynie powierzchownego przystrojenia się w zmianę, raczej zaktualizowania swojego życia niźli jego naprawy. Oto zatem układamy listy postanowień, będąc pełni stanowczych przekonań, że lada dzień, a przynajmniej z początkiem roku staniemy się nowi my. Wszystko niechciane odepchniemy w przeszłość, której coraz częściej przypisujemy jedynie status skomercjalizowanej przestrzeni. Dążenie do tak rozumianej przemiany stoi w sprzeczności z tradycjami kształtującymi polskie umysły. Tradycja stanowi przeniesiony z przeszłości zasób wartości i specyficznych zachowań rozumianych przez określoną zbiorowość. Aby trwała, musi istnieć permanentność jej przekazu, zaś najlepsze warunki ku temu stwarzają powiązania między ludźmi pows­tałe na bazie terytorialnej. U podstaw uformowania się w naszym kraju odmiennych regionalnych zwyczajów legły zapoczątkowane w XIX wieku procesy modernizacji społecznej i politycznej związane z postępem ekonomicznym, dla których każdy z zaborców wytworzył odmienne środowisko. Szczególnym regionem, w zasadniczy sposób różniącym się pod względem kulturowym od terenów sąsiednich, jest Zagłębie Dąbrowskie stanowiące w szerszym ujęciu fragment historycznej Małopolski. Obszar ten, zawdzięczający swój dynamiczny rozwój przemysłowi, który był jego istotnym motorem, ale i źródłem problemów w pierwszej kolejności społecznych, leży na pograniczu śląsko-małopolskim, w widłach Białej i Czarnej Przemszy oraz Brynicy pomiędzy Górnym Śląskiem, Ziemią Krakowską a Kielecczyzną. Zasiedlająca licznie na przełomie XIX i XX stulecia rejon Zagłębia Dąbrowskiego ludność napływowa przynosiła ze sobą odmienne kanony zachowań, obyczajowości, sfery mentalnej, jak również symboliki. Elementy te wpłynęły niewątpliwie na zaprzeszły obraz etnograficzny mieszkańców zagłębiowskich miast, miasteczek i wsi. Błyskawiczna ekspansja współczesnej kultury masowej nieuchronnie prowadzi bowiem do swoistych przeróbek, czasem niestety też do zaniku niepowtarzalnych tradycyjnych form obrzędowych, a to w imię intensywnej unifikacji uruchamiającej mechanizmy integracyjne, lecz w dłuższej perspektywie aktywizującej różnice. To zjawisko, paradoksalnie

podkreślić: nie mającej swojego odpowiednika – wydanej przez Regionalny Instytut Kultury w Katowicach są udokumentowane z największą starannością religijne i rodzinne przejawy życia

Organizatorem tego wielkiego kulturalnego wydarzenia byli orędownicy pilchowickiej kultury – Stowarzyszenie Pilchowiczanie Pilchowiczanom, Gminny Ośrodek Kultury, Biblioteka Publiczna w Pilchowicach, a także Urząd Gminy, który od lat wspiera kulturalną działalność na swoim terenie. Nie wolno także zapominać o wydatnej pomocy Sołtysa i Rady Sołeckiej. Wszystkie te organizacje i urzędy wspaniale potrafią ze sobą współpracować i wzajemnie się uzupełniać. Pomysły

ks. K. Damrot

ie bez przyczyny ten właśnie fragment wiersza naszego poety widnieje na początku materiału informującego o jubileuszowym konkursie opatrzonym jego imieniem. Treść tej poezji wyraźnie pokazuje, dlaczego z takim namaszczeniem społeczność Pilchowic podchodzi do osoby księdza-poety. Jesień kulturalna w Gminie Pilchowice obfituje w tym roku w wiele ważnych dla lokalnej społeczności dat. Jeszcze nie ucichły echa dziesiątych urodzin powstania Stowarzyszenia Pilchowiczanie Pilchowiczanom, a już obchodzimy kolejne urodziny pięknej kulturalnej imprezy, która zrodziła się także dziesięć lat temu z inicjatywy zarządu i członków wspomnianego stowarzyszenia. Ziarno, które zasiał ksiądz Damrot nieco ponad 123 lata temu, trafiło na żyzną glebę, a dzięki członkom stowarzyszenia urosło do rangi konkursu poezji, w którym ma prawo zaprezentowania swoich

Ziarno, które zasiał ksiądz Damrot nieco ponad 123 lata temu, trafiło na żyzną glebę, a dzięki członkom stowarzyszenia urosło do rangi konkursu poezji. opatrzoną ostrym akcentem, lecz szczerą, prawdziwą. Jury w składzie: Teresa Bochenek, Mariola Serafin, Waldemar Pietrzak oraz Winfryd Ficoń, jak co roku miało sporo pracy, a i nie brakowało przy tym ostrej dyskusji. Poziom konkursu także tym razem był bardzo wysoki, wszak jubileuszowy i poświęcony szczególnej dla Górnego Śląska osobie. W zamierzeniach organizatorów ma pozostawić niezapomniane wspomnienia, które będą przekazywane młodzieży przez kolejne lata.

gonią tu kolejne, a na efekty nie trzeba długo czekać. Radują one sympatyków kultury nie tylko Pilchowic, ale także ościennych miejscowości. Śledząc dokonania wspomnianych organizacji, ciśnie się na usta, że „zgoda buduje, niezgoda rujnuje”. Prosta teza znana od wieków sprawdza się ciągle, szkoda tylko, że nie wszyscy o niej pamiętają. Jak na jubileuszową imprezę kulturalną przystało, nie zabrakło gości specjalnych i występów młodzieżowych grup artystycznych. Do tegorocznego

Zagłębiaków. Spośród bogatej, niezwykle barwnej mozaiki kulturowej charakterystycznej dla regionu na szczególną uwagę zasługują Turki oraz Misie. Unikalny w województwie śląskim zwyczaj straży grobowych – Turków, od ponad stu lat praktykowany jest w okresie wielkanocnym w sanktuarium pw. św. Antoniego w Koziegłówkach. Młodzi mężczyźni, ubrani w kolorowe stroje oraz maski całkowicie zasłaniające im twarze, trzymają wartę przy symbolicznym grobie Chrystusa od Wielkiego Piątku aż do rezurekcji, kiedy to na słowa kapłana „Chrystus Zmartwychwstał!” padają pokotem na ziemię. W trakcie Mszy św. rezurekcyjnej asystują osobie zbierającej datki pieniężne do koszyka, a podczas udzielania komunii św. tworzą szpaler przez środek kościoła. Natomiast w gminie Niegowa zachował się ostatkowy obyczaj, tzw. Misie. W niedzielę i poniedziałek przed Popielcem grupy młodych mężczyzn odwiedzają domostwa, wyczyniając przy tej okazji rozmaite psoty. Przygotowania rozpoczynają się wczesnym rankiem, a główną ich część stanowi dokładne owinięcie powrósłami ze słomy żytniej lub owsianej osoby wcielającej się w postać Misia, który jest chętnie przez wszystkich podejmowany wraz z towarzyszącą mu wesołą kompanią, jako symbol szczęścia i płodności. Rozpoczynający się Adwentem nowy rok kościelny i obrzędowy od wieków budują polski dorobek duchowy. W tym czasie przełomu, zamykającym, a jednocześnie otwierającym, w sposób wyjątkowy dochodzi do krzyżowania się sacrum i profanum. Opisaniem tradycji adwentowych występujących w Zagłębiu Dąbrowskim autorzy rzeczonej publikacji otwierają udaną prezentację dorocznych zwyczajów i obrzędów świątecznych oraz familijnych, które towarzyszyły mieszkańcom ziemi zagłębiowskiej, od pokoleń wprowadzając w ich życie ład i harmonię. Niektóre wykazują bardzo dużą zbieżność z obyczajami rodzinnymi i religijnymi występującymi na pozostałym obszarze Polski, inne zaś wyróżniają się zdecydowanie swym kolorytem i oryginalnością. Lecz wszystkie sprowadzają się bezsprzecznie do kwintesencji bycia tu i teraz, określenia narodowej tożsamoś­ci opartej na wspólnym mianowniku – kulturze i ponad wszystko zrozumieniu sensu przemijania. K Nakład książki został wyczerpany. Wersja elektroniczna jest dostępna na stronie in­ ternetowej http://tropemkolberga.pl.

konkursu przystąpiło 13 uczniów szkoły podstawowej w Pilchowicach, 10 uczniów gimnazjum oraz 8 osób dorosłych. W kategorii Szkoła Podstawowa I miejsce zajęła Aleksandra Radomska, II miejsce Alicja Dzida, III miejs­ ce – Mateusz Wawrzynek. Wyróżnienia otrzymali Jakub Plichta i Maciej Plichta. W kategorii gimnazjum I nagrodę zdobyła Martyna Draga, II – Marta Pieszka, a III – Paulina Piechula. Wyróżnieni zostali: Sebastian Cieśla i Katarzyna Serafin. W kategorii osoby dorosłe nagrody zdobyli: I – Krystyna Madeja, II – Grażyna Kus, a wyróżnienia otrzymały Beata Kaszek i Anna Kaszek. „W hołdzie księdzu Damrotowi i swojej Małej Ojczyźnie – tak można byłoby nazwać tegoroczny jubileuszowy Konkurs Poezji Rodzimej w Pilchowicach. Świadczy o tym liczba tegorocznych uczestników konkursu. Pilchowiczanie, a zwłaszcza młodzież, garną się do kultury. Niestraszny im nawet romantyzm księdza Damrota. Dwunastoletniej Alinki Radomskiej nikt nie zmuszał ani nie namawiał do wzięcia udziału w konkursie; sama napisała wiersz, a jej aktorskie zdolności wprawiły w zachwyt jurorów. Niezwykle mocnym akcentem był występ rodzeństwa Marcela i Kingi Mandelów z Sośnicowic (na zdjęciach obok). Oboje są laureatami konkursu „Godomy po naszymu”, który odbył się w Kochcicach. Urocza Kinga opowiadała w gwarze (na wesoło) o swojej pierwszej pońci na Anaberg, zaś Marcel wprowadził nostalgiczny nastrój opowiadaniem o losach swojego praopy (pradziadka); a na koniec w hołdzie dla Niego zagrał piękny utwór na saksofonie. Zespół wokalno-instrumentalny The Chance (Simona Pluta, Natalia Menzik, Jagoda Łasut – 8 lat, wiolonczela, Tymoteusz Dylich, Oliwia Szkółka, Julia Kocur) pod kierownictwem Anny Jakiesz-Błasiak przedstawił szereg znanych przebojów polskich, a także wiersze księdza Damrota. Prowadzeniem całości zajęła się Grażyna Kus. K




Nr 54

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Grudzień · 2O18 W

n u m e r z e

Czyim głosem mówi Radio Emaus? Katolickie Radio Emaus każdy poranek zaczyna od doniesień prasowych, w których królu­ je „Gazeta Wyborcza”. Na taką linię programową zwyczajnie pozwala poznańska kuria. Jako dziennikarkę i katoliczkę bo­ li mnie to, że głos Radia Emaus muszę uznać za głos właścicie­ la, pisze Aleksandra Taba­ czyńska.

Jolanta Hajdasz

A

Z

E

T

A

NN

II

EE

CC

O O

D D

ZZ

II

EE

N

N

A

Spoglądając na mapy publikowane po ostatnich wyborach samorządowych, nie sposób oprzeć się refleksji, że skutki kataklizmu wojennego są nawet po 70 latach wciąż wyraźne. Widać też, jak efektywna była inżynieria społeczna Stalina polega­ jąca na wykorzenieniu, przesiedleniu i przemieszaniu mas ludności.

2

Cóż tam, panie, w polityce? Geolodzy trzymają się mocno

Ile mamy suwerenności? Jan Martini

O

fiary takiej operacji są nas­tępnie łatwym materiałem do dalszej obróbki przez odpowiednich „kuratorów” czy „wychowawców”. Wydaje się, że elektorat północno-zachodniej części Polski jest już dostatecznie ukształtowany, bo wykazuje „wyższość cywilizacyjną” – jak to określiła pani Lubnauer. To tu jest najwięcej rozwodów, a ponad 40% dzieci rodzi się poza rodziną (choć do rozwoju cywilizacyjnego Kuby, gdzie jest to 63%, jeszcze daleko).

W dużych miastach, wskutek napływu świeżych „mieszczan in spe”, zachodził dokładnie ten sam proces i przyniósł identyczne efekty wyborcze. Mój ojciec mawiał: „warszawiaków już nie ma – zostali wymordowani i rozproszeni”. Ale poznaniacy są, a wyniki wyborów były jeszcze bardziej przychylne postkomunistycznej „europejskości”. Można to uzasadnić skutkami Powstania 1956 roku, po którym powiększono zasoby UB o 800 etatów. Wraz z rodzinami licząc, przybyło parę tysięcy skrajnie postępowych

Żeby pokazać Prawdę, trzeba pokazywać Bohaterów Abp Marek Jędraszewski w filmie „Zapomniane męczeństwo”, Poznań 2012

29 listopada 2018 r. w Poznaniu w kinie Apollo odbę­ dzie się premiera filmu dokumentalnego Jolanty Haj­ dasz pt. „Powrót”. To kontynuacja filmów „Zapom­ niane męczeństwo” i „Żołnierz Niezłomny Kościoła” o prześladowaniu i upamiętnianiu abpa Antoniego Baraniaka. Premiera odbywa się pod patronatem JE abpa Stanisława Gądeckiego, metropolity poznań­ skiego, który stara się o wszczęcie procesu beatyfi­ kacyjnego abpa A. Baraniaka. Przedpremierowy pokaz tego filmu odbył się 26 listopada 2018 r. o godz. 20.00 w Klubie Ronina w Domu Dziennikarza w Warszawie, ul. Foksal 3/5. To jest historia, której nie wolno nam pomijać i której nie wolno fałszować. Wbrew pozorom nie jest to tylko opowieść o gnębionym przez komunistów duchownym, który odegrał ważną rolę w przeciwstawianiu się zniewalaniu naszego narodu. To byłoby zbyt wielkie uproszczenie, choć to właśnie On był tym, który w czasie uwięzienia kardynała Wyszyńskiego wziął na siebie odpowiedzialność Prymasa Polski za Kościół w Polsce i rolę tę wypełnił tak dobrze, że wg słów kardynała Karola Wojtyły, Kościół w naszym kraju nie może nigdy zapomnieć o tym, co abp Antoni Baraniak uczynił dla niego w najtrudniejszym dla tego Kościoła czasie. To jeszcze nie wszystko… Dlaczego abp Antoni Baraniak został pośmiertnie odznaczony Orderem Orła Białego w roku 100 rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości? Czy na pewno zasługuje On na proces beatyfikacyjny, o który upomina się obecnie coraz więcej osób? Jolanta Hajdasz Scenariusz i reżyseria – Jolanta Hajdasz, zdjęcia – Rafał Jerzak, dźwięk – Bartosz Żytkowiak, montaż i postprodukcja obrazu i dźwięku – Marek Domagała, muzyka – Roberto Ignis. W filmie wykorzystano też utwór „Wstań i idź” Antoniny Krzysztoń, licencja Wytwórnia Muzyczna MTJ. Producent – Fundacja im. Abpa Antoniego Baraniaka Jolanty i Bogu­ sława Hajdaszów. Poznań 2018. Czas trwania filmu – 75’. Dziennikarzy zainteresowanych informacjami oraz zdjęciami doty­ czącymi filmu (np. zdjęcia z planu czy fotosy) prosimy o kontakt: j.hajdasz @post.pl, tel. 607 270507.

„poznaniaków”. Ich zstępni są obecnie elitą na uczelniach, w sądownictwie czy administracji. Poznań ciągle kojarzy się z mieszczaństwem, solidnością, przedsiębiorczością, kupiectwem, patriotyzmem itp. Dlatego kierownictwo PiS postanowiło, że kandydatem na prezydenta powinien być bezpartyjny przedsiębiorca i wys­ tawiło dr. Tadeusza Zyska, człowieka, który sam stworzył duże wydawnictwo, bez pieniędzy ukradzionych z FOZZ czy grantów od Sorosa. Ale podobnie jak w Warszawie, gdzie wygrałby kij od szczotki wystawiony przeciw Jakiemu, dr Zysk nie miał szans. „Tęczowy Jacek” (jak zwany jest prezydent Jaśkowiak z racji regularnego uczestnictwa w paradach równości) jest oczywiście bardziej atrakcyjny niż kij od szczotki, ale zasługi ma nie większe. Centrum miasta zostało pokryte ścieżkami rowerowymi (utrudniającymi ruch i lik­ widującymi miejsca parkingowe), po których jeździ głównie sam prezydent. Poznań właśnie skurczył się do poniżej 500 tysięcy mieszkańców. I pomyśleć, że jeszcze w 2004 roku, zanim

poinformował, że Żydzi stanowili 90% polskich ofiar wojny, czym wprawił w zachwyt tamtejszych krajowców.

S

ukces Platformy Obywatelskiej w miastach, oprócz miażdżącej przewagi medialnej, był wynikiem wielkiej mobilizacji postkomunistycznych miłośników demokracji, którzy odpowiedzieli na płomienne wezwania przewodniczącego Schetyny. Świadczą o tym rekordy frekwencyjne – wyczerpano już wszelkie rezerwy. Natomiast wielu potencjalnych wyborców PiS pozostało w domu, twierdząc, że „nie ma na kogo głosować”. Sytuacja mogłaby ulec pewnej poprawie po uchwaleniu ustawy medial­nej i odebraniu Niemcom dzienników lokalnych. Najlepiej byłoby przetłumaczyć słowo w słowo u tłumacza przysięgłego ustawę niemiecką lub francuską (mam nadzieję, że nie są chronione prawem autorskim), by uniknąć zarzutów o ograniczanie wolności słowa, choć prawdopodobnie i tak nie uchroniłoby to Polski przed atakami Komisji Euro-

Romano Prodi, przewodniczący KE, dwukrotny pre­ mier Włoch, a przede wszystkim agent KGB powie­ dział: „Celem integracji ma być budowanie federalnej Europy (...) dotychczasowy kształt państw narodo­ wych nie ma racji bytu”. Platforma zaczęła rządzić, Poznań zamieszkiwało 573 tys. ludzi. Podczas rządów kolejnych polityków pochodzących ze „stajni Kulczyka” miasto należało do najszybciej zwijających się w Polsce (straciło kilkanaście procent mieszkańców). Niewątpliwy wpływ na to miała Autostrada Wolności – swois­ te myto nałożone przez komunistów na Polaków. Ta najdroższa w Europie droga odstręcza inwestorów, zwiększjąc koszty transportu. Poznaniacy oczywiście już nie pamiętają, że przed wojną podróż koleją nad morze trwała o godzinę krócej, ale i tak sytuacji dyskomfortu jest sporo. Na przyład kultura – w operze z okazji 100-lecia odzyskania niepodległości zaproponowano... Śpiewaków Norymberskich – najbardziej nacjonalistyczną operę Wagnera. O teatrach wystawiających awangardowe obrzydliwości nawet nie warto wspominać. Czyżby władze miejskie popierały decyzję Hitlera, że pomnika – wotum wdzięczności za odzyskaną niepodległość – nie powinno być w Poznaniu? Niby nie, bo włodarze miasta zgodzili się na odbudowę zburzonego przez Niemców monumentu, ale jedynie w lokalizacji peryferyjnej, nieakceptowalnej dla inicjatorów odbudowy. Na powrót pomnika przyjdzie jeszcze poczekać 10 lat (do końca drugiej kadencji), chyba że pan Jaśkowiak wcześniej opuści Poznań, stając się prezydentem Polski. O takim zamiarze świadczy pielgrzymka do Tel Avivu, w trakcie której prezydent

pejskiej. A główne ośrodki dywersji ideologicznej w dalszym ciągu czyniłyby swą powinność, bo „Gazeta Wyborcza”, choć wspomagana przez Sorosa, jest gazetą polską (?), a telewizja TVN jest nietykalna. Przekonała sie o tym Rada Etyki Mediów próbująca ukarać stację za skrajnie stronniczą i podburzajęcą relację z próby puczu w grudniu 2016 roku. Pod wpływem perswazji amerykańskich kara finansowa została cofnięta. Niedawno zaś ambasadoressa Mosbacher wyraźnie dała do zrozumienia, że „wolność słowa” dla TVN musi zostać zachowana. Trzeba wiedzieć, że dyrektor generalny Discovery, David Zaslav, jest członkiem władz Światowego Kongresu Żydów i udziela się w fundacjach blis­ kich „przemysłowi Holokaustu”. Mając to na uwadze, łatwiej zrozumieć intensywne szukanie faszystów w Polsce – nawet w krzakach pod Wodzisławiem. Słynna audycja jako uzasadnienie tezy, że „Polska brunatnieje”, adresowana była dla odbiorców zagranicznych (obiegła cały świat), bo u nas świętowanie urodzin Hitlera byłoby czymś niewyobrażalnie absurdalnym. Ekipa Kaczyńskiego poddana jest ogromnej presji ze wszystkich stron. Internet pełen jest filmów typu „Kaczyński oddaje Polskę komunistom” czy haseł „PiS, PO jedno zło”. Istnieje wiele prawicowych portali punktujących (niestety bardzo celnie) politykę rządu. Dokończenie na str. 3

Wbrew obietnicom przed wy­ borami nie pojawiły się nowe miejsca pracy w Leszczach, do­ my w Kole i Turku nie będą też ogrzewane energią geotermalną. Danuta Franczak – ku przest­ rodze PiS – o skutkach mieszania się polityków szczebla centralne­ go w politykę lokalną.

3

Taki ojcowski charakter Był bardzo lubiany. On nas ko­ chał, a my jego. Jego nie można się było bać. Był bardzo ser­ deczny, bardzo bezpośredni; jeden z nas. Bo prymas – no to już była taka więcej powaga, wielkość. A on nie, tak jak w ro­ dzinie. S. Wanda Baran o abp. Antonim Baraniaku w wywia­ dzie Jolanty Hajdasz.

4

Skąd wziął się słynny antysemityzm Polaków? Mieliśmy bardziej sprzyjają­ ce okoliczności do rozwoju an­ tysemityzmu niż mieszkańcy krajów, gdzie Żydzi stanowi­ li rzadkość. Codzienny kontakt dwóch bardzo różnych spo­ łeczności siłą rzeczy stwarzał możliwości konfliktu – zwłasz­ cza na tle ekonomicznym. Jan Martini usiłuje odpowiedzieć na tytułowe pytanie.

6

Atrakcyjny patriotyzm w Zbąszyniu Zbąszyń, 3 listopada 2018 r. Przy Kładce Koźlarzy opodal rzeki stoi armata prawosław­ na, w parku gniazda ckm-ów. Na ulicach mias­ta pojawiają się żołnierze. To początek gry miejskiej. O aktywności Sto­ warzyszenia Patriotyczny Zbą­ szyń opowiadają Adam Olech i Łukasz Szaferski.

7

Jubileusz KUL Wniosek o areszt dla rekto­ ra KUL prof. Antoniego Słom­ kowskiego: „Młodzież stu­ diująca na KUL-u w okresie kadencji ks. Słomkowskiego na stanowis­ku rektora była wy­ chowywana w duchu wrogim Polsce Ludowej”. Ryszard Pia­ sek w stulecie KUL przypomi­ na historię i zasługi uczelni.

7

ind. 298050

T

ego dnia poczułam, jakby obok mnie stała Historia. Ta, której uczyłam się z podręczników, którą poznawałam z książek wyszuki­ wanych w bibliotekach, księgarniach i antykwariatach. Gdy stanęłam w Zamku Królew­ skim w Warszawie 11 listopada, cze­ kając na rozpoczęcie uroczystości po­ śmiertnego wręczania Orderów Orła Białego 25 wybitnym Polakom, jeszcze nie miałam świadomości, w jak wyjąt­ kowym wydarzeniu będę uczestni­ czyć. Obok mnie stała skromna, nie­ pozorna pani. I nagle słyszę: „Order odbiera wnuczka bratanicy Marii Curie-Skłodowskiej”. A moja sympa­ tyczna sąsiadka, która odsuwała się uprzejmie, bym mogła robić lepsze zdjęcia, idzie w stronę Prezydenta i wraca z pudełkiem, w którym na niebieskiej, szerokiej wstążce leży or­ der – Gwiazda z napisem „Za Ojczy­ znę i Naród”, a poniżej dumny Orzeł z koroną na głowie. Za chwilę słyszy­ my: „Order odbiera córka siostrzeń­ ca Maciej Rataja”, „wnuczka Jędrzeja Moraczewskiego”, „siostrzenica Kor­ nela Makuszyńskiego”, „syn Wojciecha Mierzwy”, „siostrzeniec arcybiskupa Antoniego Baraniaka”… potem ktoś w imieniu rodziny Romana Dmowskie­ go, Zofii Kossak, Wojciecha Kossaka, Haliny Konopackiej, Olgi i Andrzeja Małkowskich… Czasem aż dziw brał, że ktoś tak wielki i tak słynny Orderu Orła Białego do tej pory nie dostał – powiedział Andrzej Duda to, co chyba myślał każdy uczestnik tego spotkania. Nie mogłam powstrzymać się od na­ trętnych myśli przez całą tę podniosłą uroczystość, stojąc tuż obok tej, któ­ ra znała kogoś, kto rozmawiał z naszą wybitną, mądrą i bardzo pracowitą rodaczką. Czy oni wszyscy są w Pol­ sce tak znani, jak na to zasługują? Jak to się stało, że tak długo musieli cze­ kać na to symboliczne „dziękuję” od rodaków, których Ojczyznę rozsławili dosłownie na całym świecie? Zamor­ dowani w Palmirach przez Niemców, jak marszałek Maciej Rataj, czy pod­ stępnie i okrutnie przez Sowietów, jak w procesie szesnastu przywód­ ców Państwa Podziemnego Wojciech Mierzwa; nobliści jak Maria Skłodow­ ska czy Władysław Reymont, politycy, duchowni i artyści. Jak długo jeszcze będziemy nadrabiać straty duchowe, jakie ponieśliśmy przez to, że nasze podręczniki pomijały nazwiska takich ludzi jak oni? I znowu to natrętne py­ tanie: czy dzisiaj naprawdę to się zmie­ niło i oni na pewno będą opisywani i przedstawiani jako wzory do naśla­ dowania? Opowiedziałam o tym wszystkim następnego dnia w Radiu WNET. I wte­ dy też przeszła obok mnie Historia. To był pierwszy dzień nadawania Radia na falach eteru w Warszawie i w Kra­ kowie, pierwsze nadawanie własnego programu, którego odbiór możliwy jest za pośrednictwem normalnego radio­ odbiornika, np. w samochodzie. Był specjalny program, tort, ban­ kiet i tłumy gości. A u mnie znów ta natrętna myśl: dlaczego dopiero te­ raz? Przecież to ponad trzy lata „dobrej zmiany”, przecież żyjemy już trzydzieści lat w wolnym kraju… Uruchomienie własnych, finansowanych przez polską spółkę mediów jest nadal wyjątkiem, wielkim świętem. W budynku war­ szawskiej PAST-y tego dnia był tłum uśmiechniętych, tak dobrze znanych mi z tych kilku lat współpracy z Radiem i „Kurierem WNET” dziennikarzy. Każ­ dy gość tutaj to osobowość, to historia nietuzinkowego człowieka. Dlaczego w wolnej, niepodległej Polsce tyle lat musieli czekać na coś tak zwyczajnego, jak radiowa koncesja? Ale dość marudzenia. Krzyszto­ fie! Drodzy Wnetowcy! Powodzenia! I dziękuję w imieniu wszystkich słucha­ czy za wytrwałość! Jestem pewna, że ta prawdziwa, niefałszowana i nielekcewa­ żona Historia będzie w Radiu WNET stałym gościem. K

G

FOT. WOJCIECH SOBOLEWSKI

redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O18

2

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Jacyś wypędzeni Instynkt innowacyjności i ich pomnik Henryk Krzyżanowski

Małgorzata Szewczyk

Czy rzeźbiarz tworzący pomnik jest prorokiem-wychowawcą swoich rodaków, czy rzemieślnikiem realizującym zlecenie?

D

zisiejsi twórcy czują się pro­ rokami, czego przykładem w Poznaniu była kolejna od­ słona trwającej już kilkanaście lat tragikomedii pt. „Budujemy pomnik wypędzonych przez Niemców Wielko­ polan”. W połowie listopada magistracka komisja odrzuciła (po protestach obu­ rzonych rodzin wypędzonych) kolejne natchnione projekty. Ich wspólną cechą było przeniesienie historycznego faktu deportacji Wielkopolan z greiserow­ skiego Warthegau w sferę pacyfistycz­ nej zadumy nad dramatem wysiedleń w ogóle. Projekt, który miał chyba naj­ większe szanse na wybór przez komisję, był płytą z czarnego granitu z wierszem Szymborskiej zaczynającym się od słów „ Jacyś ludzie w ucieczce przed jakimiś ludźmi...”. Skoro „jacyś” – to także ci, którzy z mieszkań zagrabionych w Poz­ naniu jesienią 1939 roku wiali przed Sowietami w styczniu 1945, prawda? Na razie więc grupie rodzin wysied­ lonych, coraz szczuplejszej z przyczyn

naturalnych, musi wystarczyć kamien­ na tablica w Parku Marcinkowskiego, głosząca: TU BĘDZIE POMNIK. Kiedy i oni odejdą, będzie można bez żad­ nych sprzeciwów wystawić monument o takim stopniu ogólności, że na odsło­ nięcie da się zaprosić potomków wszel­ kich wysiedlonych w Europie – także

Innowacyjność. To słowo odmieniane jest dziś przez wszystkie przypadki. Wystarczy wpisać je w wyszukiwarkę, by przekonać się, że pojawia się w różnych kontekstach i znajduje zastosowanie w dziesiątkach dziedzin. Dziś wszystko ma być „innowacyjne” – pomysł, projekt, firma, gospodarka, technologia, marketing, usługi, ba, nawet wojsko.

Ciekawe, że w Gdyni taki pomnik stanął już w 2014 roku. Młodzi rzeź­ biarze Paweł Sasin i Adam Dziejowski zrealizowali tam co do kropki oczeki­ wania zamawiających, zgadzając się na­ wet na niewielką modyfikację swojego projektu już w trakcie realizacji. A przy tym wpisali w monument kompletną

N

owatorstwa, bo to właśnie oznacza słowo ‘innowacyj­ ność’, żąda się od pracowni­ ków, pracodawców, techno­ logów, redaktorów, od młodzieży itd. Każda innowacyjna firma wymaga inno­ wacyjnych liderów, którzy coś ulepszą, wprowadzą nową jakość czy zainicjują stworzenie nowych procedur, produktu czy projektu. Eksperci przekonują, że innowacyjność i kreatywność są szcze­ gólnie pożądane dla utrzymania wyso­ kiego tempa rozwoju przedsiębiorstwa, regionu, a nawet szerzej – kraju. Słowo to przyszło mi na myśl w kontekście powyborczych podsumo­ wań, koalicyjnych rozmów, pierwszych sesji rad miasta, gmin i powiatów, ślubo­ wań składanych przez (nowo) wybra­ nych prezydentów, burmistrzów i wój­ tów. Nie trzeba daleko szukać, w końcu

„ Jacyś ludzie w ucieczce przed jakimiś ludźmi...”. Skoro „jacyś” – to także ci, którzy z mieszkań zagra­ bionych w Poznaniu jesienią 1939 roku wiali przed Sowietami w styczniu 1945, prawda? sudeckich Niemców czy niemieckich właścicieli ziemskich z oddanej Stalino­ wi Łotwy. Cóż, rozumiejąc pacyfistycz­ ne idee młodych twórców (choć ich nie podzielając), zauważę tylko, iż jest to przejaw arogancji; artysta uzurpuje sobie bowiem prawo do ingerowania w intencje zamawiajacego, ba, do ich rzekomego uszlachetnienia!

informację historyczną. Czyli udało im się w pięknej, artystycznej formie upamiętnić cierpienie gdynian wypę­ dzanych przez barbarzyńców jesienią 1939 roku. Niestety w Poznaniu jest to, jak widać, nieosiągalne. Z czego wynika ta różnica? Czy fakt, że z Poznania bliżej do Berlina niż do Warszawy, ma na to jakiś wpływ? K

mieszkamy w Wielkopolsce, a tutaj… Czytam w mediach: „ Jan Grabkowski z PO ponownie starostą poznańskim (Radio Poznań); „Marek Woźniak z PO

Gdzie tu modna dziś in­ nowacja? Te same osoby na tych samych stano­ wiskach, od lat. Czyżby poznaniacy zatracili instynkt nowatorstwa, którym się tak szczycą? ponownie marszałkiem” („Głos Wiel­ kopolski”), „Grzegorz Ganowicz został przewodniczącym rady miasta na kolej­ ną kadencję” („Gazeta Poznań”), „ Jacek Jaśkowiak ponownie prezydentem Po­ znania” (portalsamorzadowy.pl).

Gdzie tu modna dziś innowacja? Te same osoby na tych samych stano­ wiskach, od lat. Czyżby poznaniacy za­ tracili instynkt nowatorstwa, którym się tak szczycą? Chyba że zmiana dwóch nowych zastępców (starego) prezy­ denta ma stanowić innowacyjność? A może po prostu wolą status quo na stanowiskach liderów? Co tam korki, rozkopane na zimę newralgiczne mosty i ronda, ciągnące się inwestycje, wy­ ludniające się centrum miasta, ziejące pustką lokale sklepowe w reprezenta­ cyjnych punktach Poznania… Co tam projekt budżetu miasta na 2019 rok, za­ kładający wzrost wydatków i deficytu, prawie dwa miliardy zadłużenia. Grunt, że panowie z namaszczeniem malują nowe czerwone pasy. Będą (drogie) drogi rowerowe. Ale przynajmniej one będą nowe. K

Czyim głosem mówi Radio Emaus? Aleksandra Tabaczyńska

W drugiej połowie listopada pojawiły się w mediach informacje, że z jednym z prezenterów Radia Emaus rozgłośnia nie przedłużyła umowy o pracę. Z krótkich komentarzy prasowych dowiedziałam się, że chodzi o Marka Dłużniewskiego, który nagrał wywiad ze Stanisławem Michalkiewiczem, prawicowym publicystą. dzieje? Myślę, że na taką linię progra­ mową zwyczajnie pozwala poznańska kuria. Rozmawiałam na temat Radia Emaus z biskupem Damianem Brylem i bp. Zdzisławem Fortuniakiem, który poprosił, abym swoje uwagi spisała i przesłała mejlem do kurii. Co oczy­ wiście zrobiłam, w marcu 2018 roku. Wcześniej jeszcze apelowałam mejlo­ wo do ks. Wojciecha Nowickiego i całej redakcji – tak samo; żadnego odzewu. Po tych kilku latach wydaje się, że na zdecydowaną interwencję w sprawie przekazu, jaki co rano płynie z Radia Emaus, któremu patronuje Metropo­ lita Poznański abp Stanisław Gądecki, a Archidiecezja Poznańska jest właści­ cielem, nie ma co liczyć. I jako dzien­ nikarkę, ale też jako katoliczkę bardzo boli mnie to, że głos Radia Emaus nie­ stety muszę uznać za głos właściciela. I jak tu się dziwić, że w Poznaniu tak łatwo wygrał wybory prezydenckie Jacek Jaśkowiak? K

Redaktor naczelny Kuriera WNET

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Krzysztof Skowroński

Redaktor naczelna

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Wręczenie Medali Stulecia Odzyskanej Niepodległości

Z

19 października – w rocznicę uprowadzenia bł. ks. Je­ rzego Popiełuszki oraz w rocznicę zamordowania dzia­ łacza PiS Marka Rosiaka – cytowano na zmianę z „Ga­ zety Wyborczej” i „Głosu Wielkopolskiego” obszerne fragmenty dotyczące nowego centrum handlowego. O ks. Popiełuszce czy śp. Marku Rosiaku ani słowa.

WIELKOPOLSKI KURIER WNET

G

ZDJĘCIA: ANNA CZUCHRA, WIELKOPOLSKI URZĄD WOJEWÓDZKI W POZNANIU

Z

I

E

N

N

A

Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl

Zespół WKW

Małgorzata Szewczyk ks. Paweł Bortkiewicz Aleksandra Tabaczyńska Michał Bąkowski Henryk Krzyżanowski Jan Martini Danuta Namysłowska

prawdziwą przyjemnością informujemy, że wojewoda wielkopolski Zbigniew Hoffmann odznaczył 15 listopada br. wybitnych mieszkańców regionu Medalem Stulecia Odzyskanej Niepodległości. Medal ustanowiony został uchwałą Rady Ministrów dla uczczenia obchodów oraz na pamiątkę odrodzenia Państwa Polskiego. Jednym z laureatów został Adam Frąckowiak, znany Czytelnikom „Kuriera WNET” między innymi jako autor książki Tirem do Iranu. Adam Frąckowiak jest nowotomyślaninem, cenionym społecznikiem. Lokalnemu środowisku znany był do tej pory ze swej nieugiętej postawy wobec planów władz poprzedniej kadencji sprzedaży Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej w Nowym Tomyślu. W latach, gdy masowo wyprzedawano polskie firmy, zasłynął dzielną i po części samotną, ale przede wszystkim zwycięską walką o zatrzymanie w majątku miasta strategicznego przedsiębiorstwa. – Dzisiejsza uroczystość jest uhonorowaniem wydarzeń związanych z obchodami stulecia odzyskania niepodległości. Wspólnie dźwigamy tę wielką pamięć. Jest to też wyzwanie na przyszłość, budowania wolnej, suwerennej Rzeczpospolitej, dbania o nią i niesienia pamięci na dalsze pokolenia – mówił wojewoda Zbigniew Hoffmann do zaproszonych gości. Zbigniew Hoffmann nawiązał także do wizerunku medalu. Na awersie widnieje Orzeł Biały, wokół którego zos­tały umieszczone portrety

Korekta

Magdalena Słoniowska Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

reklama@radiownet.pl

Dystrybucja własna! Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

Adam Frąckowiak w la­ tach, gdy masowo wy­ przedawano polskie fir­ my, zasłynął samotną, ale przede wszystkim zwycięską walką o za­ trzymanie w majątku miasta strategicznego przedsiębiorstwa. Wojciecha Korfantego, Ignacego Jana Paderewskiego, Wincentego Witosa, Józefa Piłsudskiego, Romana Dmowskiego, Ignacego Daszyńskiego oraz Józefa Hallera. Na rewersie znajduje się cytat z kazania ormiańskokatolickiego arcybiskupa Lwowa,

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl

Nr 54 · GRUDZIEŃ 2018

(Wielkopolski Kurier Wnet nr 46)

Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507

Józefa Teodorowicza: TO, CO ZDOŁAŁY POKOLENIA TAMTE, DLACZEGO BYŚCIE TEMU NIE MOGLI PODOŁAĆ I WY?, a w dolnej części umieszczono wizerunek Legionów Polskich. Zaproszeni goście mogli także obejrzeć film: „Powstanie Wielkopolskie – Zwycięstwo. 12 scen z życia Prau­ zińskiego”. Jest to jeden z projektów wojewody wielkopolskiego Zbigniewa Hoffmanna i poznańskiego oddziału TVP. Film opowiada o losach Leona Prauzińskiego – malarza Powstania Wielkopolskiego i o jego obrazach. Powstał we współpracy z grupami rekonstrukcyjnymi odtwarzającymi wydarzenia z 1918 roku. Wszystkim laureatom serdecznie gratulujemy. (ac, at) K

Data i miejsce wydania Warszawa

01.12.2018 r.

Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

było efektem swoistej inżynierii emocji społecznych podsycanych przez me­ dia. Sąd, który skazał mordercę Marka Rosiaka, stwierdził m.in., że „zabójca swoje rozumowanie opierał na przeko­ naniach własnych oraz analizie artyku­ łów określonych tytułów prasowych”. Czy ważne jest zatem, jaką prasę cy­ tujemy, a tym samym legitymizujemy na antenie katolickiego radia? Po od­ powiedź na to pytanie odsyłałam już prezenterów Emaus na łamach „Kuriera WNET”. Oczywiście bez skutku. Od kiedy pamiętam, Radio Emaus każdy poranek zaczyna od doniesień prasowych, w których króluje „Gaze­ ta Wyborcza”. Zmiana na stanowisku redaktora naczelnego niczego nie wnios­ła. Ks. Wojciech Nowicki jest wierny duchowi radia za czasów ks. Macieja Kubiaka. Buta, z jaką czyta­ ne są każdego dnia doniesienia „Ga­ zety Wyborczej”, wprawia mnie oso­ biście w osłupienie. Dlaczego tak się

FOT. ALEKSANDRA TABACZYŃSKA

A

udycja, która miała doty­ czyć refleksji na temat stule­ cia odzyskania przez Polskę niepodległości, po zapowie­ dziach w mediach społecznościowych została oprotestowana przez środowi­ ska lewicowe, między innymi „Gazetę Wyborczą” i „Poznański Strajk Kobiet”. Protestujących wzburzył komentarz Michalkiewicza w sprawie milionowego odszkodowania, które nieletniej ofierze molestowania przyznał sąd. Ksiądz Woj­ ciech Nowicki, dyrektor Radia Emaus, natychmiast zareagował na głosy obu­ rzenia i jak podaje portal onet.pl, za­ mieścił takie oto wyjaśnienie: „Nie znałem ostatniej skandalicz­ nej wypowiedzi Stanisława Michal­ kiewicza, ponieważ w październiku przez trzy tygodnie byłem najpierw poza Polską, a potem poza Poznaniem, nie śledząc specjalnie bieżących wy­ darzeń. Kontekst tej wypowiedzi oraz brak przeprosin felietonisty za te sło­ wa skłoniły mnie do zdjęcia audycji z anteny”. Cóż, dzieci w podstawówce lepiej umieją się wykręcać – ja nic nie wiem, proszę pani, bo mnie nie było. I tak jak zapowiedział dyrektor Emaus, audycji nie wyemitowano, a Dłużniewskiemu nie przedłużono umowy. Osobiście trudno mi wykrzesać z siebie jakiekol­ wiek współczucie dla dziennikarza, po­ nieważ Marek Dłużniewski był głosem tego radia z pewnością od 2016 roku. Do dziś mam w uszach, jak ze swoim redakcyjnym kolegą Krzysztofem Grzą­ dzielskim 19 października – w rocznicę uprowadzenia bł. ks. Jerzego Popie­ łuszki oraz w szóstą rocznicę zamor­ dowania w akcie politycznej nienawiś­ ci działacza Prawa i Sprawiedliwości Marka Rosiaka – cytowali na zmianę z „Gazety Wyborczej” i „Głosu Wiel­ kopolskiego” obszerne fragmenty do­ tyczące otwieranego tego dnia nowe­ go centrum handlowego. O ks. Jerzym Popiełuszce czy śp. Marku Rosiaku ani słowa. W tym miejscu warto przypo­ mnieć, że morderstwo działacza PiS


GRUDZIEŃ 2O18 · KURIER WNET

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

N

iektóre zdiagnozowały Morawieckiego jako pacynkę Merkel, inne jako sługusa Żydów, ale wszystkie powodują zniechęcenie niepodległościowego elektoratu. Nie ma transferu rozczarowanych do narodowców czy Kukiza – ci patriotyczni wyborcy po prostu znikają! Bardzo celnym ciosem jest opinia, że „rząd PiS jest najbardziej proizraelskim rządem w III RP” (co nie przeszkadza zarzutom o antysemityzm). Jako przykład filosemityzmu Kaczyńskich podaje sięwstrzymanie ekshumacji w Jedwabnem czy reaktywację loży B’nai B’rith („prezydent Mościcki rozwiązał, a Kaczyński przywrócił”). Prawdą jest, że ta żydowska loża masońska przywróciła się sama, nikogo nie pytając o zgodę, a prezydent Kaczyński wysłał tylko list – może zbyt uniżony w wymowie. Zarzuca się też rządowi konsultowanie ustaw z Izraelem zapominając, że ustawa o IPN z 1998 roku też podlegała takiej konsultacji (na życzenie Tel Avivu dopisano wtedy paragraf o penalizacji „kłamstwa oświęcimskiego”). Zresztą państwa znacznie

Dokończenie ze str. 1

Ile mamy suwerenności? Jan Martini potężniejsze od Polski też konsultują swoje ustawodawstwo z szeroko pojętą „stroną izraelską”. Mało ludzi w Polsce zdaje sobie sprawę z ograniczeń naszej suwerenności wynikających choćby z przynależności do Unii Europejskiej. Czujemy się częścią zachodniej wspólnoty i bardzo chcieliśmy stać się „normalnym krajem Zachodu”, ale powinniśmy byli czuć się zaniepokojeni faktem, że wprowadzają nas do UE „socjaldemokraci” Miller z Kwaśniewskim. Jednak w powszechnym entuzjazmie nikt nie zwracał uwagi na takie drobiazgi. A ostrzeżenia były. Karl Lamers, poseł do Bundestagu, w 2000 roku powiedział: „Członkostwo w Unii oznacza też rezygnację

z suwerenności. Z pewnością nie jest to łatwe dla Polski ani dla innych kandydatów”. Romano Prodi, przewodniczący Komisji Europejskiej, dwukrotny premier Włoch, a przede wszystkim agent

Jaki będzie wyrok nieza­ wisłego Trybunału Spra­ wiedliwości, musiała już wiedzieć (pocztą pan­ toflową) sędzia Gersdof polecając, żeby stawił się u niej premier Mora­ wiecki i komunikując mu „warunki brzegowe”.

KGB (jak ujawnił Mitrochin) powiedział: „Celem integracji ma być budowanie federalnej Europy (...) dotychczasowy kształt państw narodowych nie ma racji bytu”. Zresztą wchodziliśmy do zupełnie innej Unii, z Wielką Brytanią, a nie do folwarku niemieckiego. Jeśli idzie o demokrację czy praworządność, to UE chyba niewiele się różni od Wspólnoty Niepodległych Państw. Unijna ingerencja w naszą ustawę o reformie sądownictwa jest pozbawiona traktatowej podstawy – czyli nielegalna. Kiedy w demokratycznych wyborach w Austrii zwyciężyła partia prawicowa Joerga Haidera, wynik bardzo się nie spodobał w Brukseli. Nałożono więc na Austrię sankcje... bez podstawy prawnej. Następnie, w trosce

o legalność takich akcji w przyszłości, na szczycie w Nicei przyjęto tryb nakładania kar. Ciekawostka: kara może być nałożona nie tylko w wypadku złamania prawa przez państwo członkowskie, ale także jeśli... istnieje niebezpieczeństwo jego złamania (sic!). Warto pamiętać, że UE przewiduje bardzo poważne sankcje finansowe – bez wyz­ naczenia górnego pułapu kar! Artykuł 171 traktatu z Maastricht brzmi: „Jeżeli Trybunał Sprawiedliwości stwierdza, że państwo członkowskie nie wypełnia zobowiązania wynikającego z niniejszego traktatu, państwo to jest zobowiązane podjąć konieczne działania celem zastosowania się do orzeczenia Trybunału Sprawiedliwości (...) Jeżeli państwo członkowskie nie podejmie działań, komisja określa wysokość kary stosownie do okoliczności”. To dlatego musieliśmy zostawić las na pastwę kornika i dlatego musimy odstąpić od reformy sądów. Jaki będzie wyrok niezawisłego Trybunału Sprawiedliwości, musiała już wiedzieć (pocztą pantoflową) sędzia Gersdof polecając, żeby stawił się u niej

3

premier Morawiecki i komunikując mu „warunki brzegowe”. Z pewnością rozmowa była nagrana (starym sowieckim zwyczajem) i potem „wyciekła” do niemieckiego Onetu, by upokorzyć premiera. Donald Tusk zaangażował jako ministra finansów „angielskiego ekonomistę, profesora Rostowskiego”, nie mającego obywatelstwa polskiego. Po jakimś czasie okazało się, że minister – poprzednio wykładowca na Uniwersytecie Środkowoeuropejskim Sorosa w Budapeszcie – nie jest ekonomistą ani profesorem (niewątpliwie profesorem był jego ojciec Rothfeld-Rostowski). Minister wydzielił gabinet dla „zew­ nętrznego eksperta” od podatków. Pani „zewnętrzny ekspert” okazała się miła sercu red. Michnika. Podatkami jako lobbysta zajmował się też przewodniczący komisji „Przyjazne państwo” – Janusz Palikot, który przeszedł na judaizm i został członkiem loży B’nai B’rith. Gdzie się podziały pieniądze z VAT – nie wiadomo. I to wszystko najlepiej świadczy o zakresie naszej suwerenności. K

„Tu na razie jest ściernisko, ale będzie San Francisco”. Może jednak, mimo wielu przeszkód, sprawdzą się słowa piosenki i w 2020 r. w Leszczach koło Kłodawy powstanie Centralny Magazyn Próbek Geologicznych. Minister Środowiska odwołał kuriozalną decyzję wstrzymującą inwestycję wydaną 2 lata temu przez Głównego Geologa Kraju Mariusza Jędryska. Zmiany następują jak w kalejdo­ skopie, więc zobaczymy, jaki będzie finał tej dziwnej historii. Na razie, przy okazji tych kompromitujących wydarzeń, można prze­ prowadzić szerszą analizę porażki wyborczej PiS w samorządach Wielkopolski. Już wiemy, że wyborcy nie będą głosowali na obiet­ nice, potrzebują konkretów, ale nie lubią też, jak ktoś ich oszukuje i manipuluje.

Cóż tam, panie, w polityce? Geolodzy trzymają się mocno

D

ym po wyborczym maratonie na przełomie października i listopada 2018 r. powoli opada. Życie po wyborach powoli wraca na normalne tory i wszys­ cy zapominają niedawne emocje, które dzieliły lub łączyły Polaków. Wyborcy zaczynają zajmować się swoimi sprawami, a politycy formują koalicje samorządowe. W moim rodzinnym mieście, podobnie jak w wielu innych miastach w Polsce, wybory był to konkurs między Prawem i Sprawiedliwością a Koalicją Obywatelską. W Koninie walka o fotel prezydenta rozegrała się między Zenonem Chojnackim (PiS) i Piotrem Korytkowskim z KO. W pierwszej turze wynik był pozytywny dla kandydata PiS (30,48%: 25,53%), jednakże wyniki drugiej tury już nawiązywały do tendencji obserwowanej w miastach w całej Polsce. Finalnie kandydat

Danuta Franczak roztoczono przed wyborcami wystarczających perspektyw rozwoju regionu lub nikt nie uwierzył w to, co obiecywano. Oczywiście ktoś powie, że przecież obiecano ogromne pieniądze na rozwój lokalnej infrastruktury drogowej w całym kraju. Pojawił się też szereg inicjatyw lokalnych. Uruchomiono odwiert geotermalny w Kole. Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej przeznaczył 14 mln złotych na wykonanie kolejnego odwiertu o głębokości 2200 m w Turku. Przewidywana wydajność wynosząca 200m3/h powinna rozwiązać problemy z ogrzewaniem mieszkań. Generalnie to prawda, ale wszystko było robione na ostatnią chwilę, gdyż decyzję podjęto latem 2018 roku. Mieszkańcy Wielkopolski nie są głupi i niejedno już widzieli. Nie wierzą już w puste obietnice i chcą efektów, a te

Obiecano ogromne pieniądze na rozwój lokalnej infrastruktury drogowej. Uruchomiono odwiert geotermalny w Kole. NFOŚiGW przeznaczył 14 mln zł na kolejny odwiert w Turku. Przewidywana wydajność powinna rozwiązać problemy z ogrzewaniem mieszkań. KO w drugiej turze wygrał, uzyskując 55,81% głosów, a jego konkurent z PiS tylko 44,19%. Z jednej strony można powiedzieć, że Konin po raz pierwszy od 24 lat odsunął od władzy lewicę (dotychczasowy prezydent z SLD Józef Nowicki), z drugiej strony – PiS nie przebił jednak szklanego sufitu, choć po pierwszej turze można było mieć nadzieję na pozytywny wynik. Konin nie jest wyjątkiem w górniczej części Wielkopolski. Brać górnicza podobnie głosowała w innych miastach w regionie: Koło, Turek, Kłodawa, gdzie PiS także nie odnotował wygranej. • Koło: KW SLD – PiS 58 : 42 (odwrócenie wyniku z pierwszej tury), • Turek: KW Romuald Antosik – PiS 61 : 17 (I tura), • Kłodawa: KW Piotr Michalak – PiS 57,92 : 42 (II tura). Jednym słowem, Prawo i Sprawiedliwość poniosło totalną porażkę w miastach górniczych w moim regionie. Niby nie odbiega to od ogólnego obrazu z całego kraju, ale można zastanowić się, dlaczego nasi górnicy z nizin nie poszli na wybory i nie głosowali za PiS? Oczywiście socjologowie będą snuli na ten temat setki teorii. Być może odpowiedź jest prostsza, niż by się wydawało. Po prostu chyba nie

pojawią się może za rok, może dwa, a może w ogóle. Nie dziwi więc słaby wynik PiS w tych wyborach samorządowych. Pomimo problemów strukturalnych związanych z górnictwem węgla brunatnego, Główny Geolog Kraju nie przyjechał wspomóc samorządowców wielkopolskich, ale za to był w Łowiczu i Lądku-Zdroju, gdzie promował geotermię.

P

an Minister Jedrysek (GGK) jakoś dziwnie omija Wielkopolskę. Może ma ku temu powody, bo mógłby tu usłyszeć kilka gorzkich słów. Wystarczy przypomnieć pewną inwestycję z naszych okolic, która jest co najmniej przykładem braku perspektywicznego myślenia, a być może nawet sabotażu. Szczegółowo opisałam historię inwestycji Państwowego Instytutu Geologicznego w majowym „Kurierze WNET” (nr 47/2018). Wydawało się, że sprawa jest już zamknięta. Ale jak się okazuje, życie nie znosi próżni i dopisało niespodziewany scenariusz. Dosłownie dzień przed wyborami samorządowymi w Leszczach koło Kłodawy odbyła się niepozorna i kameralna uroczystość. Jak donosi portal Wielkopolska.tv, w uroczystości brało udział dwoje posłów PiS

– kandydatka na burmistrza Kłodawy Aneta Niestrawska oraz dyrektor Państwowego Instytutu Geologicznego. Co było powodem zgromadzenia się w małej wielkopolskiej wiosce tylu oficjeli? Okazuje się, że Minister Środowiska podjął decyzję o uruchomieniu (dokładniej anulowaniu wstrzymania prac) inwestycji Centralnego Magazynu Próbek Geologicznych PIG-PIB, który ma powstać w tym miejscu. Niby nic dziwnego, ale biorąc pod uwagę serię zaniechań i dziwnych zbiegów okoliczności, jakie stały za wstrzymywaniem przez Głównego Geologa Kraju Mariusza Jędryska tej inwestycji, jakże potrzebnej dla państwa i lokalnej społeczności, dokonała się nagła zmiana. Streszczając w jednym zdaniu szczegółowo opisaną w majowym „Kurierze” historię, można powiedzieć, że poseł z Wrocławia Mariusz Jędrysek bez uzasadnienia wstrzymał w 2016 r. przygotowaną i właśnie rozpoczynającą się w Leszczach inwestycję PIG. Jak się dowiadujemy z odpowiedzi na interpelację sejmową, jego zdaniem działka była krzywa. Do zapoznania się ze szczegółami tej kuriozalnej sytuacji odsyłam czytelników do majowego numeru „Kuriera WNET”. Minister Środowiska po zapoznaniu się ze sprawą zmienił decyzję GGK i – co ogłosili posłowie i dyrektor PIG-PIB – inwestycja będzie kontynuowana. Poseł Leszek Galemba stwierdził, że powstaną nowe miejsca pracy, a budżet samorządu gminy Kłodawa powiększy się, bo będą spływać podatki. Decyzją Ministra Środowiska PIG-PIB wybuduje w Leszczach największy

umiarkowanej porażki Prawa i Sprawiedliwości w samorządach (szczególnie w miastach). Lokalna społeczność czekała na inwestycję związaną z Magazynem PIG od kilku lat. Pierwsze działania podjęto już w 2014 r. i przygotowano podstawy inwestycji. Samorząd powiatu kłodawskiego zaangażował się w działania związane ze stworzeniem przyjaznych warunków dla inwestycji. Dokonano zmiany planu przestrzennego zagospodarowania, przygotowano plany poprawy infrastruktury drogowej, a zakład energetyczny doprowadził odpowiednie przyłącza. Jak już wspomniałam, PIG-PIB wydał ponad 1 mln zł na prace projektowe i w przetargu wyłaniano wykonawcę inwestycji. W 2016 r. wszystko było gotowe i wydawało się, że zgodnie z planem inwestycja będzie ukończona w 2018 r. Można powiedzieć, że wszystko temu sprzyjało, nawet kalendarz wyborczy, gdyż politycy mogliby tuż przed wyborami samorządowymi pochwalić się sukcesem. Ta prestiżowa inwestycja powinna być także przyjęta jako sukces na szczeblu centralnym, gdyż nowoczesny Centralny Magazyn Próbek Geologicznych to bardzo ważny element każdej służby geologicznej dbającej o zabezpieczenie i archiwizację bezcennej informacji geologicznej. Należy tu dodać, że gromadzone tam próbki są bardzo istotne dla bieżących badań, ale także stanowią zabezpieczenie wiedzy geologicznej dla przyszłych pokoleń. Niestety życie lubi płatać figle. Ta dopięta na ostatni guzik inwestycja została zahamowana w ostatniej chwili przez Głównego Geologa Kraju Mariu­

Na przykładzie Leszcz widać, że politycy ze szczebla centralnego próbują mieszać się w lokalną politykę. Niestety wszyscy na tym tracą. Przykład Mariusza Jędryska, który na pewno nie jest jedyny, powinien być przestrogą dla kierownictwa PiS. w Polsce, nowoczesny magazyn próbek geologicznych, zgodnie ze światowymi standardami. Dlaczego w ogóle piszę o tej sprawie? Oczywiście ma ona znaczenie dla lokalnej społeczności (nowe miejsca pracy), dla PIG (racjonalne wydanie zainwestowanego już wcześniej ponad 1 mln zł oraz nowoczesny magazyn badawczo-laboratoryjny dla naukowców). Ale jest jeszcze jeden powód, który jak w soczewce pokazuje przyczyny

sza Jędryska. Decyzja o tyle dziwna, gdyż otwarcie takiej inwestycji tuż przed Świętem 100-lecia Niepodległości byłoby dla niego wymarzonym punktem w karierze politycznej. Niestety, jak widać, minister Jędrysek miał inne plany i podobno chciał przenieść inwestycję w inne miejsce. Gdzie? Tego przez dwa lata nie udało mu się nigdy sprecyzować. Osoby dobrze poinformowane twierdzą, że celem był Wrocław, który miał się w planach Pana Jędryska stać centrum

Ludzie nie wierzą już w obiecanki, chcą konkretów, a tych wielkopolscy samorządowcy nie byli w stanie zapewnić. Przed wyborami nie pojawiły się nowe miejsca pracy w Leszczach, domy w Kole i Turku nie będą też ogrzewane energią geotermalną. polskiej geologii. Takie zamierzenia mogłyby wyjaśniać niechęć GGK do inwestycji w Leszczach.

J

ak widać, tuż przed wyborami lokalnym samorządowcom oraz dyrekcji PIG udało się odwrócić tę ze wszech miar złą decyzję. Bardzo dobrze, że magazyn będzie budowany zgodnie z pierwotnymi planami. Kandydatka na burmistrza miasta i gminy Kłodawa Aneta Niestrawska powiedziała podczas uroczystości, że jest to ogromny sukces gminy Kłodawa. Podjęte działania wpisywały się w program wyborczy pani Niestrawskiej w zakresie działań związanych ze zrównoważonym rozwojem i otwarciem gminy na świat. Niestety politycznie trudno mówić tu o sukcesie, gdyż ludzie nie wierzą już w obiecanki, chcą konkretów, a tych wielkopolscy samorządowcy nie byli w stanie zapewnić. Przed wyborami nie pojawiły się nowe miejsca pracy w Leszczach, domy w Kole i Turku nie będą też ogrzewane energią geotermalną. Oczywiście opisane tu przykłady na pewno nie są jedynym powodem słabych wyników PiS w wielkopolskich miastach. Jednakże jak na dłoni widać, jak można byłoby wykorzystać możliwości, jakie daje odpowiednie pokierowanie działań związanych z geologią, aby stały się one jednym z elementów strategii wyborczej. Zabrakło wyobraźni? Być może pojawiły się tu partykularne interesy, które były wręcz sprzeczne ze strategią partii. Geologia, tak jak inne dziedziny gospodarki, w swych strategicznych kierunkach powinna służyć państwu poprzez realizację celów na poziomie krajowym i lokalnym. W opisanym tu przypadku wydawało się, że cele są zbieżne. Niestety, jak widać, ktoś realizował zupełnie inny scenariusz. Można nawet mówić o sabotażu, gdyż nie było żadnego uzasadnienia na opóźnienie inwestycji o dwa lata. W efekcie można wręcz powiedzieć, że zanotowano same straty na każdym poziomie. Podobnie jak w 2016 r., tak i w 2018 r. nie było żadnych argumentów za

wstrzymywaniem tej inwestycji. Czy ktoś zostanie pociągnięty do odpowiedzialności? GGK raczej nie zapłaci rachunku politycznego, gdyż wystartuje do wyborów parlamentarnych w swoim macierzystym okręgu we Wrocławiu, gdzie cała ta kompromitująca sprawa raczej nie będzie znana. Być może nawet przedstawi tę sytuację jako walkę o inwestycję dla swojego regionu. Politycznie najprawdopodobniej zapłacą, podobnie jak to już miało miejs­ ce w wyborach samorządowych, lokalni działacze. Przypomnijmy: Aneta Niestrawska przegrała w drugiej turze, choć przyciągnęła do gminy inwestycję wartą prawie 30 mln zł. Wyborcy w Wielkopolsce nie znają szczegółów tej kompromitującej sprawy, ale widzą przede wszystkim brak efektów i, co gorsza, niedotrzymane obietnice. Na przykładzie Leszcz widać jak w krzywym zwierciadle, że politycy ze szczebla centralnego próbują mieszać się w lokalną politykę. Niestety wszyscy na tym tracą. Przykład Mariusza Jędryska, który na pewno nie jest jedyny, powinien być przestrogą dla kierownictwa Prawa i Sprawiedliwości. Najprawdopodobniej takich sytuacji jest znacznie więcej i to jest niepokojące. Wyborcy widzą, że ich potrzeby są pomijane, a na czoło wychodzą partykularne interesy. Nie wróży to sukcesów PiS, jeżeli nie zostaną wyciągnięte wnioski, a strategia zmieniona. Niezależnie od tej całej sytuacji należy kibicować PIG w realizacji inwestycji. Jest ona potrzebna służbie geologicznej w realizacji celu strategicznego rozpoznania warunków geologicznych kraju. Lokalna społeczność zaś powinna mimo wszystko zyskać miejsca pracy, poprawę infrastruktury drogowej oraz wpływy budżetowe. Należy także mieć nadzieję, że poseł, polityk i naukowiec nie będzie dalej sabotował tej inwestycji. Wydaje się, że przełożeni GGK, mając świadomość tej kuriozalnej sytuacji, nie pozwolą na kolejną kompromitację. Centralny Magazyn Próbek Geologicznych PIG-PIB, zgodnie z zapowiedzią dyrektora tej instytucji, powinien być gotowy w 2020 r. Powodzenia! K


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O18

4

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Nigdy nie mówił o sobie, o swoim cierpieniu. Zaw­ sze uśmiechnięty, zawsze radosny. Nieraz żartował z nami i mówił tak: – Wy, młode, zahartujcie się do cierpienia, bo może przyjść krzyż i na was. Starsze siostry już są zahartowane, a wy musicie dopiero się wyćwiczyć. o swoim cierpieniu. Zawsze uśmiechnięty, zawsze radosny. Nieraz żartował z nami i mówił tak: – Wy, młode, zahartujcie się do cierpienia, bo może przyjść krzyż i na was. Starsze siostry już są zahartowane, a wy musicie dopiero się wyćwiczyć.

FOT. JOLANTA HA JDASZ

Lubiany był? Był bardzo lubiany. On nas kochał, a my jego. Miał taki ojcowski charakter.

Taki ojcowski charakter...

Jak długo jest Siostra w zakonie? W zakonie jestem 70 lat, od 1947 roku. Kiedy i jak Siostra tu dotarła? Byłam wywieziona na Sybir z całą rodziną. Później, jak mój ojciec zmarł, mama poszła do szpitala w Turkiestanie. Bo najpierw byliśmy na Syberii, a później w Turkiestanie. Więc w Turkiestanie, jak mój ojciec zmarł, mama poszła do szpitala, a ja z dwoma małymi braćmi – ja miałam 10 lat, jeden brat miał 5, a drugi 1,5 roku – zostaliśmy bez rodziców. Wtedy tworzyło się Wojsko Polskie, bo była amnestia i Polacy mieli walczyć z Rosją przeciw Niemcom. My dostaliśmy się do sierocińca. Moich dwóch starszych braci poszło do wojska, jeden do wojska tej pani Wasilewskiej, która prowadziła do Polski, a drugi do Andersa. No i później jechaliśmy z Turkiestanu do Teheranu, a później do Karaczi, do Indii, do Australii, do Ameryki, a potem z Ameryki do Meksyku. W Meksyku byliśmy 4 lata. Potem prezydent powiedział, że mamy opuścić Meksyk, więc Polonia amerykańska wzięła cały sierociniec do Ameryki. Ja byłam przydzielona do Chicago. No i tam właśnie, w Chicago, ja wstąpiłam do Nazaretu, a dwóch moich małych braci zostało w sierocińcu. No a później, w 1952 roku, matka Bożena, generalna, przeniosła mnie z Chicago do Rzymu, i tak w Rzymie zostałam do teraz.

Biskupa Antoniego Baraniaka z okresu jego pobytu w Rzymie podczas obrad Soboru Watykańskiego II wspomina siostra Wanda Baran ze zgromadzenia Sióstr Nazaretanek, w rozmowie z Jolantą Hajdasz. Kiedy Siostra pierwszy raz spotka­ ła arcybiskupa Baraniaka, co Siost­ ra pamięta? Pierwszy raz spotkałam księdza arcybiskupa Baraniaka, kiedy przyjechał do Rzymu na sobór, z prymasem i bis­ kupami. I prymas, i arcybiskup Baraniak, i kilku biskupów zamieszkało w naszym domu i przez cały sobór mieszkali u nas. Arcybiskup Baraniak był strasznie chudy. Nasze matki mówiły nam, że właśnie przeszedł więzienie, był strasznie torturowany, bity i to pozostawiło na nim takie ślady, że nigdy nie wrócił do zdrowia. Ale jednak miał charakter bardzo silny, zawsze był uśmiechnięty. Mieszkał u nas i odprawiał Mszę Świętą zawsze w naszej kaplicy. Był bardzo pobożnie skupiony, po Mszy Świętej zaw­ sze odprawiał długie dziękczynienie,

a my wszystkie zostawałyśmy razem z nim w kaplicy. Kiedyś, jak miał wolną chwilę, poprosił mnie, żeby pójść z nim do Ojców Salezjanów, kupić filmiki dla młodzieży polskiej, bo prawdopodobnie w Polsce było trudno cokolwiek religijnego wtedy nabyć. A jak miał wolny dzień od obrad soborowych, to nas zapraszał wszystkie do siebie i opowiadał nam, co się dzieje w Polsce, a później pytał się, skąd która jest, skąd przyjechała. Jak powiedziałam mu, że ja przyjechałam przez Sybir do Rzymu, odpowiedział: – A, Sybir bardzo dobrze znam! Znam sytuację Polaków. Innym razem, jak zawsze uśmiechnięty, powiedział: – Wy też musicie coś zobaczyć w Rzymie. Jak będą jakieś uroczystości, to was zapraszam, żebyś­ cie ze mną przyszły.

No i nadarzyło się święto św. Stanisława Kostki. Po Mszy Świętej kościół na Kwirynale był pełen, tak że nie można było się przecisnąć, a jednak on odszukał nas i mówi: – Chodźcie ze mną, zobaczymy pokoje świętego Stanisława Kostki, gdzie żył i gdzie umarł. To właśnie tam zrobił wtedy tę fotografię, którą mam do dziś. Powiedział: – Żebyście pamiętały, że byłyście tutaj ze mną. Zawsze był z nami bardzo serdeczny i mówił: – Jak ja się tu dobrze czuję z wami! Czuję się jak w domu. On miał wielką miłość, wielką siłę, silną wiarę i wielką pokorę. W moim pojęciu arcybiskup jest święty. Jak Siostra by to jeszcze uzasadniła? Jego życie to wskazywało. Tylko człowiek święty może tak właśnie żyć i tak postępować. Nigdy nie mówił o sobie,

Nie bali się go ludzie? Przecież po­ tem był arcybiskupem. O nie, jego nie można się było bać. On był bardzo serdeczny, bardzo bezpośredni; jeden z nas. Bo prymas – no to już była taka więcej powaga, wielkość. A on nie, tak jak w rodzinie. Co oni tutaj robili? Oni tutaj tylko mieszkali. Rano wyjeżdżali na sobór, późno wracali. No a później przyjeżdżali do nich różni goś­cie, to nawet nie miał czasu dla siebie. Czym się Siostra wtedy zajmowała? Chorymi siostrami. Robiłam to wszystko, co trzeba robić przy chorych. Arcybiskup też nieraz miał 39 gorączki, to mówię: dajmy zastrzyk – i jechał na zebranie. Był po prostu silnego charakteru. Nie wiem, czy zwykły człowiek mógłby znieść takie cierpienia. A co jadł? Czy trzeba było coś spe­ cjalnego dla niego gotować? Nie wymagał nic. Ale już tam matki myślały o tym, co by można było podać. Ale nie było jakichś specjalnych przygotowań? Nie. Jak go traktował kardynał Wyszyń­ ski? Z wielkim szacunkiem. W czym się to przejawiało? We wszystkim. Arcybiskup Baraniak z wielkim szacunkiem podchodził do kardynała Wyszyńskiego, tak samo kardynał Wyszyński traktował arcybiskupa. Widać było, że mu zawdzięczał ocalenie.

Czy siostry wiedziały, co on przeszedł? Czy rozmawiałyście o tym? My wtedy nie wiedziałyśmy, tylko matki wiedziały. Trochę nam, młodym siostrom, powiedziały – że był więziony, że był sekretarzem kardynała Stefana Wyszyńskiego i że w tym samym dniu ich wzięli do więzienia – i kardynała Wyszyńskiego, i arcybiskupa Baraniaka. Ponieważ arcybiskup Baraniak był bardzo dyskretny i silny w wierze, i nic nie powiedział o kardynale Wyszyńskim, jak go przesłuchiwali, dzięki temu nie męczyli kardynała Wyszyńskiego, ale arcybiskupa Baraniaka strasznie męczyli w więzieniu. I matki nam mówiły, że tak jak nasza siostra Izabela była w więzieniu i była męczona razem z kardynałem Kominkiem, tak samo arcybiskup był strasznie męczony, przesłuchiwany i tak dalej. Matki wiedziały od naszej siostry, jak to się odbywało w więzieniu. Jak sobie Siostra tłumaczy, że arcy­ biskup Baraniak jest tak mało zna­ ny w Kościele i w Polsce? A tego to nie wiem, bo ja Polski prawdziwie nie znam, bo jak miałam 10 lat, wyjechałam i nigdy do Polski nie wróciłam. Raz tylko przyjechałam, żeby zobaczyć, gdzie mieszkałam. I tylko przejechałyśmy przez Polskę, ale właściwie nigdy tam nie byłam. Kocham Polskę, zawsze się modlę i zawsze byłyśmy wychowane w duchu bardzo patriotycznym, więc dla mnie Polska jest Polską. Kiedy arcybiskup Baraniak był tu ostatni raz? Jak sobór się skończył, to arcybiskup Baraniak wyjechał i nigdy go więcej nie spotkałam. Czy trzeba pamięć o arcybiskupie przywrócić? Jak Siostra myśli? Potrzeba koniecznie, bo nieraz zapomina się o takich właśnie osobach, które są zasłużone nie tylko dla Kościoła, ale i dla ojczyzny. Przecież on był uwięziony nie tylko za to, że był arcybiskupem, ale i dlatego, że był Polakiem. Tak mi się wydaje. Dziękujemy za rozmowę.

K

Order Orła Białego dla Arcybiskupa Baraniaka W związku z jubileuszem 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości Prezydent Rzeczypospolitej Pol­ skiej Andrzej Duda nadał Ordery Orła Białego 25 wy­ bitnym Polakom. – Czasem aż dziw brał, że ktoś tak wielki i tak słyn­ ny Orderu Orła Białego do tej pory nie dostał. Cieszę

się, że Polska mogła ten brak uzupełnić, podkreślając tę niezwykłą rolę, jaką dany człowiek odegrał w polskim życiu publicznym, polskim życiu naukowym, w polskim życiu kulturalnym, czy w budowaniu po prostu polskie­ go społeczeństwa, czy w budowaniu polskiego państwa – powiedział Prezydent, dodając, że odznaczone osoby

reprezentują bardzo różne dziedziny, bardzo różne śro­ dowiska, także bardzo różne grupy narodowe. Jednym z odznaczonych jest abp Antoni Baraniak. Order odebrał jego siostrzeniec Zenon Łakomy. – To odznaczenie wuj otrzymał dzięki wielu lu­ dziom, którzy upamiętnili jego męczeństwo i cierpienie

– powiedział po uroczystościach. Podkreślił, że abp Baraniak znosił swoje cierpienia w milczeniu i nigdy się nie skarżył. – Był zadowolony, że żyje. To jest wielkie wyróżnienie, że wuj znalazł się w grupie tych 25 zna­ komitych Polaków minionego 100-lecia – powiedział siostrzeniec abp. Baraniaka. Za: www.prezydent.pl, www.episkopat.pl. Fotografie: Jolanta Hajdasz


GRUDZIEŃ 2O18 · KURIER WNET

5

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Kim dla Siostry jest arcybiskup An­ toni Baraniak? Dla mnie arcybiskup Antoni Baraniak jest kimś stale obecnym w moim życiu. Zawsze się u nas w domu mówiło i mówi o nim „stryjek”, chociaż tak naprawdę jego stopień pokrewieństwa w stosunku do mnie to nie jest stryj, ponieważ on jest bratem mojego dziadka Ludwika Baraniaka, ale tak się o nim mówiło – stryj, stryjek. Pamiętam od czasów dziecięcych, taką pierwszą pamięcią dziecięcą, że stryjek do nas po prostu przyjeżdżał. Zawsze też w domu było wielkie poruszenie, kiedy nagle padało hasło, że arcybiskup przyjedzie. Teraz myślę, że zajeżdżał do nas często, gdy było mu po prostu po drodze – może, na przykład, kiedy wracał z jakiejś wizytacji w parafii. Pamiętam zwłaszcza jeden taki moment, który wraca po latach, takich odwiedzin arcybiskupa. Był dość zmęczony, zdjął z szyi swój krzyżyk i go na chwilę powiesił na takiej zasłonce za sobą. Ja wtedy mogłam mieć, nie wiem, może pięć–sześć lat, więcej nie. Na pewno to było przed moją pierwszą komunią i pamiętam, że mnie ten krzyżyk zaciekawił, bo był taki złoty, wysadzany kolorowymi kamieniami. Dla dziecka to musiało być coś atrakcyjnego. Ten krzyż zresztą widać na późniejszych portretach arcybiskupa. I ja go wtedy zapytałam, czy on jest ciężki. Pamiętam, jak on posadził mnie sobie wtedy na kolanach, spojrzał mi w oczy – miał takie spokojne, siwo-szare oczy, niebieskie; nie wiem, takie zapamiętałam – i tak mi powiedział: „Ciężki, bardzo ciężki jest ten krzyż”. No, ja sobie pomyślałam swoje. Teraz widzę – ja to zdanie odkrywam ciągle, po latach bardziej niż kiedykolwiek – co on wtedy mógł mieć na myśli. To było w okolicach roku może siedemdziesiątego drugiego, siedemdziesiątego trzeciego, czyli oczywiście to było już po więzieniu arcybiskupa, o którym ja wtedy pojęcia nie miałam. A potem stryjek arcybiskup gdzieś tam zawsze był obecny w ten dosłowny sposób i w taki przenośny. Na przykład mam pamiątkę z pierwszej komunii świętej, mam życzenia, które dla mnie napisał, i książkę Iść za Jezusem, bardzo ładnie ilustrowaną. Dla mnie to było wtedy ogromne przeżycie, że otrzymałam od niego taki prezent. Pamiętam, że bardzo się z tego cieszyłam. Potem już bardziej świadome odkrywanie przeze mnie arcybiskupa Baraniaka następowało w czasie mojego życia zakonnego. Kiedyś usłyszałam takie zdanie, to siostra Cherubina mi powiedziała, że arcybiskup mi moje powołanie wymodlił; nie wiem, skąd to wiedziała. Ja nie umiem tego powiedzieć, może kiedyś się dowiem, ale może i tak, może wymodlił. Niedawno miałam spotkanie z biskupem Napierałą, który przecież doskonale znał arcybiskupa Baraniaka. Fakt, że biskupowi Napierale troszkę się daty pomyliły, ale powiedział mi nagle: „Arcybiskup to się bardzo cieszył, jak siostra szła do klasztoru”. Nie mógł się cieszyć, bo już wtedy nie żył. Ale to mi też dało do myślenia – może coś kiedyś mówił, nie wiem. Napierała był wtedy jego sekretarzem, byli blisko. W każdym razie ja sobie w którymś momencie uświadomiłam, że moja droga życia zakonnego idzie w jakiś sposób śladami arcybiskupa, i to dosłownie, w sensie miejsc. Dlatego, że pierwsze dwa domy zakonne, w których byłam, to był Kalisz, gdzie miałam postulat, i Ostrzeszów, gdzie odbyłam nowicjat. To są dwa domy, duże klasztory, które wtedy należały do archidiecezji poznańskiej. W związku z tym arcybiskup wizytował te domy, bywał w nich. W kronikach są zapisy. Potem wyjechałam do Warszawy. Warszawa – wiadomo, z czym się wiąże

i jaki charakter miał jego pobyt w stolicy, i jego w niej rola. Miałam okazję być w tym domu, widzieć, gdzie pracował, gdzie mieszkał. Z Warszawy pojechałam do Poz­ nania. Oczywiście Poznań też wiąże się z jego drogą kapłańską. Byłam też parę lat w Gnieźnie. Wszystkie te miejsca mi się zaczęły układać. Z Gniezna wyjechałam do Rzymu. I pamiętam – gdy pierwszy raz byłam w Rzymie, miałam w pamięci, w oczach, takie zdjęcie arcybiskupa, na którym stoi na Placu Świętego Piotra. Musiało być wykonane w czasie sesji soboru, bo arcybiskup jest na nim w pełnej gali, z jakąś teczką pod pachą i stoi przed bazyliką. Zapamiętałam to miejsce i gdy pierwszy raz byłam na Placu Świętego Piotra, jakoś nie umiałam się oprzeć temu, żeby poszukać, gdzie to mogło być i stanąć sobie w tym miejscu, i popatrzeć na ten Rzym tak, jak on patrzył, zobaczyć to samo. I później zaczęłam odkrywać zapiski w kronikach naszych obydwóch

patrząc dosłownie na popiersie arcybiskupa na sali, gdzie odbywały się wykłady. Więc to jest taka droga, która zaczęła się już w dzieciństwie i, powiedziałabym, że chyba trwa do teraz.

wody. To też opisał mi tato w liście: że na głowie stryjka było nawet małe wgłębienie, które stanowiło pozostałość po torturze kapiącej wody. Pierwsza kropla nie znaczyła nic, ale setna kropla to już była tortura. Bardzo mi to

Zawsze się u nas w domu mówiło i mówi o nim „stryjek”, chociaż tak naprawdę jego stopień pokrewieństwa w stosunku do mnie to nie jest stryj, ponieważ on jest bratem mojego dziadka Ludwika Baraniaka, ale tak się o nim mówiło – stryj, stryjek. Co wydaje się Siostrze najbardziej istotną rzeczą, która mogłaby po­ móc w przywracaniu pamięci o ar­ cybiskupie Antonim Baraniaku? Mam na myśli jego najbardziej he­ roiczny, więzienny czas. Czy po­ zostały w domu rodzinnym ślady tego, co on wówczas przeżył? Czy

oględnie napisał. Ja ten list do dzisiaj mam i w sumie ten fragment odkryłam ponownie, dopiero kiedy pojawiły się „teczki na Baraniaka”, kiedy arcybiskup Jędraszewski to wszystko gdzieś zebrał i kiedy okazało się, że tam musiało się dziać coś więcej, tylko że o tym chyba nikt do końca nie wie.

we wspomnieniach moich starszych sióstr w Rzymie. Kiedy przyjeżdżał arcybiskup, a niewiele mógł jeść – to w domu zawsze był placek drożdżowy, dobra kawa i biały ser, bo to mu nie szkodziło. I pamiętam, że w naszym domu rodzinnym babcia zawsze piek­ ła właśnie ten placek, choć, jak mówiłam wcześniej, czasami arcybiskup pojawiał się prawie ni stąd, ni zowąd. I zapamiętałam atmosferę radości, gdy on przyjeżdżał, wielkiej serdeczności. Bardzo mocno pamiętam też ten rok siedemdziesiąty siódmy, kiedy w lipcu nagle umarł dziadek – zupełnie nagle, bo on nie chorował, to była nagła śmierć – i potem, niecały miesiąc później, umarł arcybiskup. I ja pamiętam taki wielki smutek w domu, to był naprawdę trudny rok… Potem jeszcze kilka razy przyjeżdżał biskup Przykuc­ ki, przywoził jakieś zdjęcia czy drobne pamiątki, bo wiadomo, że w pałacu biskupim likwidowano wtedy osobiste rzeczy stryja i pamiątki po nim, więc naturalnie przywożono wszystko to do

Arcybiskup Antoni Baraniak

Bohater wydobyty z cienia Z siostrą Janą Zawieją, przełożoną generalną Sióstr Nazaretanek, o jej relacjach – nie tylko rodzinnych – z arcybiskupem Antonim Baraniakiem rozmawia Jolanta Hajdasz.

domów zakonnych, które mamy w Rzymie. Pierwszy dom zgromadzenia jest przy Via Machiavelli 18, a dom późniejszy, obecnie dom generalny, przy Via Nazaret 400. W obydwu tych domach arcybiskup bywał. W domu przy Machiavellego mieszkał. Używał nawet w czasie soboru naszej wizytówki „Via Machiavelli 18”. Ja to kiedyś odkryłam ze zdumieniem – to przecież jest nasz adres! Okazało się, że nasi wszyscy księża mieli takie wizytówki, pewnie i prymas miał wtedy taką, bo też tam podczas sesji soboru przebywał razem z innymi biskupami. I to się dla mnie stało bardzo ważne, że ja chyba idę trochę jego drogą, o czym wcześniej nie wiedziałam. Ja-

pozostały jakieś pamiątki, coś, co mogłoby nam przybliżyć ten okres jego życia? To, co on przeżył w więzieniu, pozostało okryte wielką tajemnicą. Także dla nas jako rodziny. Pozostały tylko jakieś szczątkowe wspomnienia. Ja na przykład jestem w posiadaniu listu, który napisał do mnie mój tato, kiedy już byłam w nowicjacie. Nie pamiętam tego, ale musiałam w którymś momencie zapytać, czy w domu coś wiadomo na ten temat, bo wyraźnie list taty mi na to odpowiada. Pamiętam, że w nowicjacie czytałam Zapiski więzienne prymasa Wyszyńskiego i to było dla mnie także odkrycie dotyczące stryjka; nagle gdzieś w tych Zapiskach pojawia-

Ja też mam takie poczucie, że dziadek Ludwik miał częsty kontakt z arcybiskupem. Zapamiętałam z dzieciństwa, jak dziadek wyjeżdżał do Poznania, że jechał do stryjka. Taką mglis­tą pamięcią dziecinną pamiętam, że mnie raz zabrał ze sobą; nie wiem, może potrzebował pretekstu, że jedzie tylko z dzieckiem, w odwiedziny. Pamiętam, że rozmawiali ze sobą, ja bawiłam się gdzieś w kącie i nie słyszałam, nie wiem, o czym rozmawiali. Natomiast mam poczucie, że dziadek mógł wiedzieć więcej, ale umarł na miesiąc przed arcybiskupem. Wszyscy w domu mieliśmy poczucie, że jeśli coś wiedział, to obaj zabrali tę tajemnicę razem do grobu.

FOT. JOLANTA HA JDASZ

Proszę powiedzieć coś o sobie. Jak Siostra trafiła do zakonu? Jestem siostra Jana Zawieja, pochodzę z Leszna. W tej chwili jestem przełożoną generalną sióstr Nazaretanek, czyli Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu. Przez ostatnich szesnaście lat mieszkam w Rzymie, wcześniej byłam na różnych placówkach w Polsce. Do zakonu trafiłam, można powiedzieć, przez pielgrzymkę, tak dosłownie rzecz biorąc, dlatego że poznałam Nazaretanki na trasie pielgrzymkowej z Poznania do Częstochowy. Ale to pewnie taki techniczny szczegół. Natomiast powołanie, myślę, że rosło we mnie dużo, dużo wcześniej, tylko wybór Nazaretanek nastąpił gdzieś tam w okolicach matury – tak, to było właśnie po maturze. Pojechałam wtedy do klasztoru, najpierw do Ostrzeszowa – i tak się zaczęła moja droga.

rodziny. Nawet został mi w pamięci taki szczegół, może nieistotny, ale wiem, że przywieziono też wtedy jakieś ubrania arcybiskupa i ja coś z tych ubrań nosiłam. Teraz, jak sobie uświadamiam, że miałam wówczas jedenaście lat, to jak mały i drobny musiał być arcybiskup, skoro ja, jedenastoletnia dziewczynka, mogłam te rzeczy nosić… Po latach pokojarzyłam sobie, że to było jednak dosyć dziwne. Tak go pamiętam. Może wspomnę jeszcze jedno wielkie dla mnie przeżycie z Rzymu. Przy okazji jednej z kapituł generalnych zgromadzenia – to są takie bardzo ważne wydarzenia w życiu zgromadzenia zakonnego – jeszcze za czasów Jana Pawła II mia-

Nie byłam w stanie przeczytać wszystkiego od razu. Powstawało we mnie coś w rodzaju nawet takiej złości, jak to jest w ogóle możliwe, że zadaje się komuś tyle cierpienia, a potem jakby to nie istnieje, nie ma dowodów, nikt nic nie wie. koś tak to Pan Bóg poukładał, że w ten sposób też odkrywam arcybiskupa Baraniaka. I myślę, że przez to jest też między nami jakaś więź duchowa, ja ją przynajmniej czuję. Mam takie wrażenie, że ona się tworzy bardziej teraz nawet niż wcześniej, może bardziej świadomie. Wcześniej jeszcze, gdy studiowałam w Poznaniu na wydziale teologicznym, który przecież on stworzył, to czasami przed egzaminami albo przed jakimiś wykładami nawet tak się do niego zwracałam: „No stryjku, pomóż!” – bo czasu było mało, a egzamin przede mną i na przykład profesor Jędraszewski odbierał egzamin, a jego wykład do łatwych nie należał, aczkolwiek był szalenie ciekawy. Więc była i taka więź; czasem zdawałam egzamin,

ją się jakieś wzmianki o nim. Więc zapytałam, czy w domu coś na ten temat więcej wiadomo, bo nigdy w rodzinie o tym nie rozmawialiśmy. I wtedy tato napisał do mnie list, w którym opisuje tylko, że stryjek niewiele mówił. Jeśli w ogóle coś mówił, to może dziadkowi Ludwikowi, ale dziadek Ludwik tego nikomu nie powtarzał. I napisał mi tylko tyle, że stryjek cierpiał, że po wyjściu z więzienia było widać w jego osobowości czy większą nerwowość, czy na przykład to, że nie mógł jeść wielu rzeczy, i że palił bardzo dużo papierosów, i to praktycznie do śmierci. Gdzieś to się w jakiś sposób musiało przecież objawiać. Także wspomnienie jednej z tortur, którym był poddawany – kapiącej

Co Siostrze wiadomo o ich wzajem­ nej relacji? Czy byli sobie bliscy? Jak to Siostra zapamiętała? Myślę, że byli bardzo bliscy, choćby na podstawie takiego faktu, jak się do siebie zwracali. W korespondencji rodzinnej to widać, jest „kochany Ludwisiu”, „kochany Antosiu”… Antoś, Ludwiś – tak się nawzajem nazywali. Dziadek miał więcej rodzeństwa, ale mam wrażenie, że oni dwaj chyba kontaktowali się najczęściej. Zawsze to było takie serdeczne. Jak stryjek miał przyjechać do domu, to pamiętam wielkie poruszenie, które temu towarzyszyło. Babcia zabierała się zaraz za pieczenie placka drożdżowego, musiał być koniecznie duży i z kruszonką, bo taki stryjek lubił. Zresztą to się powtórzyło

łyśmy audiencję u ojca świętego, taką prywatną, właśnie jako grupa sióstr z kapituły. I ówczesna przełożona generalna, matka Teresa Jasionowicz, przedstawiała każdą z nas, a przedstawiona na chwilę mogła podejść do Jana Pawła II, ucałować pierścień, zamienić parę słów. Jan Paweł II już wtedy był starszy, ale wszystko bardzo go interesowało. No i pewnie z tego pośpiechu, bo nas była duża grupa, z tego pośpiechu przełożona generalna, przedstawiając mnie, nagle powiedziała takie zdanie: „A to jest wnuczka arcybis­ kupa Baraniaka”. Oczywiście łatwo sobie wyobrazić uśmiech na twarzy Jana Pawła II, który najpierw zareagował spontanicznie, a potem bardzo spoważniał i pamiętam, że właściwie

tylko patrzył na mnie uważnie i cały czas powtarzał „Baraniak, Baraniak” – i nic więcej, tylko powtarzał sobie to nazwisko. I tak trzymał mnie długo za rękę i patrzył. Tyle mi zostało z tego spotkania. Potem kiedyś arcybiskup Marek Jędraszewski przesłał mi piękne zdjęcie, na którym stoi właśnie arcybiskup Baraniak pośrodku, kardynałowie Wyszyński i Wojtyła po jego bokach, tak jakby go trzymają pod ręce, a jednocześnie trochę jakby na nim oparci – myślę, że to zdjęcie bardzo symboliczne. Wtedy ja sobie przypomniałam tamten moment z Janem Pawłem II i pomyślałam sobie – ile on musiał mieć w pamięci takich sytuacji, które, być może, ten moment mojego pojawienia się mu przypomniał? To jego spojrzenie zapamiętałam sobie do dzisiaj. Jak Siostra myśli, czy i dlaczego abp Baraniak jest to postać, którą dzisiaj powinniśmy odkrywać, przywoły­ wać jego pamięć? Czemu miałoby to obecnie służyć? Moim zdaniem arcybiskup Antoni Baraniak jest częścią tej historii, o której nie wolno zapomnieć i której w żadnym wypadku nie wolno sfałszować. Myślę, że dla całej naszej rodziny bardzo bolesny był fakt, że proces oprawców został tak gwałtownie przerwany. To prawda, że został teraz ponownie podjęty, ale to wówczas rodziło poczucie wielkiej niesprawiedliwości. Pamiętam, że kiedy pojawiły się „teczki na arcybiskupa”, z dużym trudem je czytałam; nie byłam w stanie przeczytać wszystkiego od razu. Powstawało we mnie coś w rodzaju nawet takiej złości, jak to jest w ogóle możliwe, że zadaje się komuś tyle cierpienia, a potem jakby to nie istnieje, nie ma dowodów, nikt nic nie wie? Więc myślę, że zwyczajnie sprawiedliwość, taka ludzka i historyczna sprawiedliwość to jest jakby jeden motyw, a po drugie – i tu, być może, powtórzę zdanie arcybiskupa Jędraszewskiego – nie wiem, ale uważam, że trzeba wydobywać, eksponować takich bohaterów wiary. Dzisiaj może nie mówimy, że jesteśmy prześladowani za wiarę, że Kościół jest prześladowany; bo pewnie w naszej ojczyźnie nie jest. Żyjemy w takich czasach, w jakich żyjemy, ale przecież w tylu innych miejscach na świecie jest cierpienie, jest prześladowanie Kościoła, jest prześladowanie chrześcijan! Uważam, że o ludziach, którzy przechodzą takie prześladowanie czy to z powodów wiary, czy, jak tutaj u nas, w Polsce, gdzie nastąpiło pomieszanie wiary, polityki – wszystkiego pewnie – po prostu nie wolno zapomnieć, trzeba pokazywać, że takie osoby są i trzeba widzieć, że bywają czasy trudne, a można pięknie w nich żyć. I myślę, że arcybiskup Antoni Baraniak jest tego przykładem. Przecież mógł się załamać, mógł sobie dać spokój; po co to wszystko?… Przetrwał. Dzisiaj i może dopiero dzisiaj wiemy, że to jego przetrwanie znaczyło wiele, bardzo wiele. Dlaczego to jest ważne, żebyśmy dzisiaj jego historię przypominali, w Polsce, a nawet nie tylko w Polsce, bo przecież ma ona także wpływ na historię powszechną? Tak, myślę, że to jest ważne dlatego, że jest to wielka prawda historyczna – i to nie są zbyt wielkie słowa – bo to jest życie człowieka, który udowodnił, że on za te wartości, w które wierzył, był gotów umrzeć. On poświęcił swoje życie Kościołowi, a w tamtym kontekście historycznym, trzeba powiedzieć – poświęcił także ojczyźnie. Bo przecież gdyby nie postawa jego i wielu innych, pewnie takich jak on, to jakie byłyby losy naszej ojczyzny, naszego Kościoła? Gdzie byłaby dzisiaj Polska, polski Kościół? Myślę, że to jest – od takiej zupełnie ludzkiej strony – historyczna prawda, którą trzeba ukazać, nie wolno o niej zapomnieć. A patrząc ze strony nie tylko ludzkiej, myślę, że jest to bohater wiary, męczennik. Może to wielkie słowo, ale tak, był męczennikiem, o którym trzeba mówić także po to, żeby pokazać ludziom przykład, wzór. Dzisiaj, jak popatrzymy choćby na młode pokolenie, jakie banalne są czasami te wzorce bohaterów… A przypomnijmy sobie prawdziwych bohaterów, którzy nieśli na swoich barkach losy świata, losy Kościoła, losy historii ojczyzny, za cenę ogromną. I ksiądz Antoni Baraniak jest po prostu jednym z nich, akurat dla mnie bardzo blis­ kim, najbliższym, bo z rodziny. Ale wiemy, że takich bohaterów, ukrytych w cieniu, mamy wielu. K


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O18

6

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

W

istocie – mieliśmy bardziej sprzyjające okoliczności do rozwoju antysemityzmu niż mieszkańcy krajów, gdzie Żydzi stanowili rzadkość. Codzienny kontakt dwóch bardzo różnych społeczności siłą rzeczy stwarzał możliwości konfliktu – zwłaszcza na tle ekonomicznym. Chłopi nienawidzili żydowskich pośredników i handlarzy. Polscy sklepikarze – sklepikarzy żydowskich. Żydowscy sklepikarze żywili dokładnie takie same uczucia w stosunku do polskich konkurentów, ale mieli większy komfort, bo nikt im nie zarzucał antysemityzmu. Część polskiej inteligencji uważała, że Żydzi zabierają im pracę w tak intratnych dziedzinach jak prawo i medycyna. Zazdroszczono także Żydom łatwego dostępu do kapitału i szybkiego bogacenia się. Jednak działania gwarantujące „wysoką stopę zwrotu”, jak szwindel, spekulacje czy lich­wiarskie „implementacje instru-

organizacje syjonistyczne zaniepokojone perspektywą restytucji Rzeczpospolitej. Podczas wojny zachodnie rządy alarmowane były w prasowych artykułach możliwością powstania antysemickiej i katolickiej Polski. Żydowska holenderska gazeta „Judische watcher” w kwietniu 1918 roku apelowała: Do was, panujący wszystkich państw całej ziemi, zwracamy się z żądaniem – strzeżcie Izraela! Nie dopuście do największego nieszczęścia jakie nasz naród w XX wieku mogło dosięgnąć. Nie dopuście do wolnej Polski kosztem zniszczonego żydostwa! Także prasa żydowska na terenach polskich była przeciwna restytucji Rzeczpospolitej. Wileńska „Jewrejskaja żyzń” pisała: Uznajemy zasadę samodzielności narodów, wszelako niepodległość Polski byłaby jaskrawym naruszeniem tej idei. Tylko dzięki obcym władzom i innym narodowościom istniała gwarancja, że polska autonomia nie była niebezpieczna.

człowieka, którego wygenerowali – „filantropa” Sorosa, aktywnie pchającego świat w kierunku „postępu”. Nawiasem

Curzona B) powoływali się bolszewicy ustalając po II wojnie światowej przebieg granicy.

Zarówno kompletny ignorant premier Llyod George (sądził, że Polska jest krajem bałkańskim), jak i gromada lordów z Foreign Office nie mieli zielonego pojęcia o Europie Wschodniej. mówiąc, medialny ostatnio biznesmen Leszek Czarnecki ponoć miał kontakty biznesowe z Rothschildami.

Matecznik niepospolitych postaci Przedziwnym zrządzeniem losu w tym samym dworku w Woli Okrzejskiej urodził się zarówno wielki polski pisarz Henryk Sienkiewicz, jak i angielski polityk Lewis Namier. Zasługi Sienkie-

Gdy z inicjatywy niemieckiej pows­tało państwo litewskie, Żydzi natychmiast je poparli, mając nadzieję (wobec szczupłości litewskich kadr) na posady w nowej administracji. W projekcie litewskim dostrzegano także namiastkę zdezaktualizowanej Judeopolonii. Wszystko to spowodowało znaczne pogorszenie stosunków polsko-żydowskich, co było tragedią dla licznych małżeństw mieszanych i ludzi pochodzących z takich związ-

1 listopada 1918 roku z inicjatywy austriackiej utworzono Zachodnioukraińską Republikę Ludową ze stolicą we Lwowie. Miasto opanowały jednostki wojsk austriackich złożone z żołnierzy ukraińskich. Wprowadzono zakaz zgromadzeń, godzinę policyjną, obowiązek zdania wszelkiej broni palnej, zamknięto polskie gazety i zdemolowano drukarnie. Zaskoczeni mieszkańcy natychmiast zorganizowali samoobronę, której dowódca, kpt. Mączyński, z rozżaleniem stwierdził, że z 70 tys. lwowskich Żydów (w większości polskojęzycznych) do obrony miasta zgłosiło się tylko kilkunastu ochotników. Równocześnie Ukraińcy uzbroili 300-osobową milicję żydowską powołaną przez organizacje syjonistyczne. Tak więc Żydzi – formalnie neutralni (podobnie jak Czesi i Węgrzy) – opowiedzieli się po stronie ukraińskiej. Ponieważ mieszkający głównie na przedmieściach i słabo wykształceni Ukraińcy stanowili ok. 10 procent

i z pewnością sprawa ta nie przysporzyła sympatii do państwa ze strony ludności żydowskiej. Może dlatego do dziś Żydzi nie garną się do pracy na kolei? Nieufność i niechęć wobec Żydów w społeczeństwie polskim niewątpliwie istniała, ale takie same uczucia żywili Żydzi w stosunku do Polaków. Szkoda, że tylko antysemityzm został szeroko opisany, przebadany i nagłośniony na świecie. Ponieważ oprócz Polaków także przedstawiciele innych narodów bywają antysemitami, może istnieją racjonalne przesłanki powodujące antysemityzm? Czy Żydzi zawsze dają się lubić? Ludzie na ogół zachowują się racjonalnie, a każdy skutek ma przyczynę. Także prof. Gross postąpił racjonalnie po utracie pracy na Columbia University i mając do spłacenia raty za dom. Czy ktoś mu podał pomocną dłoń, by mógł zostać godnym następcą Lewisa Namiera? Możliwe, że właśnie w ten sposób zainicjowano jego działalność literacką, która stała się mo-

Na to pytanie prostą odpowiedź znalazła pani ambasador Azari. Według niej jest to objaw choroby umysłowej, na którą na­ gminnie cierpią Polacy – powszechnie zna­ ni jako najwięksi antysemici na świecie.

Skąd wziął się słynny antysemityzm Polaków?

Także prof. Gross postąpił racjonalnie po utracie pracy na Columbia University i mając do spłacenia raty za dom. Czy ktoś mu podał pomocną dłoń, by mógł zostać godnym następcą Lewisa Namiera?

Jan Martini mentów finansowych” nie były stosowane przez Polaków ze względów obyczajowo-światopoglądowych. Wzajemna niechęć Polaków i Żydów powstawała też wskutek implikacji międzynarodowych, co rzadko jest brane pod uwagę w dyskusjach o antysemityzmie. Druga połowa XIX w. to czas budzenia się świadomości narodowych (np. wówczas Ślązacy uświadomili sobie, że są Polakami) i powstawania narodowych organizacji ukraińskich, litewskich i żydowskich. Wszystkie te nacjonalizmy były na kursie kolizyjnym z dążeniami Polaków do odbudowy swej państwowości. Syjoniści – nac­ jonaliści żydowscy – szukali różnych lokalizacji dla założenia żydowskiego państwa (Madagaskar, Krym), ale najbardziej realną propozycją wydawał się obszar, gdzie Żydów było najwięcej – czyli tereny I Rzeczpospolitej. Powstała

Klęska państw centralnych w wojnie przekreśliła kompletnie nieakceptowalne dla Polaków plany powołania Judeopolonii pod auspicjami Niemiec, ale nie zakończyła wrogiej konfrontacji polityków polskich i żydowskich. Wobec powstającej Polski żądano uznania Żydów za mniejszość narodową, przyznania im autonomii, równouprawnienia języków żydowskich (hebrajskiego i jidysz) z językiem polskim, wolnych sobót (uświęcenia szabasu) i ustanowienia odrębnego szkolnictwa żydowskiego. Tak daleko idące postulaty były kategorycznie odrzucone przez wszystkie siły polityczne Polski. Po obu stronach była też chęć znalezienia jakiegoś kompromisu, bo zdawano sobie sprawę, że tak czy inaczej obie społeczności będą dzieliły wspólny los. Próbowano dokooptować do paryskiego Komitetu Narodowego Polskiego przedstawi-

Francja i Anglia w ogóle nie brały pod uwagę możliwości odbudowy Polski, a na ich postawę wielki wpływ miały organizacje syjonistyczne zaniepokojone perspektywą restytucji Rzecz­ pospolitej. koncepcja Judeopolonii (z niemieckim językiem urzędowym!), gdzie Polacy i Żydzi mieliby równe prawa. Dlatego Światowe Żydostwo (termin ‘World Jewry’ jest powszechnie stosowany na świecie, choć u nas wydaje się niepoprawny politycznie) było zdecydowanie przeciwne wskrzeszeniu Polski. Także rosnący w siłę ruch komunistyczny, w którym wiodącą rolę odgrywali Żydzi z Różą Luksemburg na czele, był wrogiem powstawania jakichkolwiek państw narodowych. Wpływy Światowego Żydostwa w Ameryce i Europie były już wtedy bardzo znaczne (choć nieporównanie mniejsze niż dziś) i wówczas zaczęto szeroko używać pojęcia „antysemityzm” jako oręża w walce z przeciwnikami politycznymi. „Sprawa polska” pojawiła się podczas Wielkiej Wojny w wyniku swois­ tej licytacji mocarstw rozbiorowych o względy Polaków (a właściwie o pozyskanie polskiego rekruta). Francja i Anglia w ogóle nie brały pod uwagę możliwości odbudowy Polski, a na ich postawę wielki wpływ miały

ciela polskich Żydów, ale nie zdołano znaleźć kandydata akceptowalnego dla obu stron. Jeszcze przed rozpoczęciem konferencji pokojowej w Paryżu rodzina Rothschildów usiłowała odsunąć „antysemitę” Romana Dmowskiego od przewodniczenia polskiej delegacji. Dmowski znany był jako twardy i skuteczny negocjator potrafiący interesująco i asertywnie przemawiać na przemian w języku francuskim i angielskim. Dlatego do członka Komitetu Narodowego Polskiego hrabiego Orłowskiego przybył francuski finansista Maurycy Rothschild i ostrzegł, by zmienić przewodniczącego, bo Wy nas znajdziecie na drodze do Gdańska, na drodze do Śląska Pruskiego i Cieszyńskiego, na drodze do Lwowa, na drodze do Wilna i na drodze wszelkich waszych projektów finansowych. Przewodniczącego nie zmieniono, a żydowskie pogróżki zostały zrealizowane. Wydaje się, że dziś, po 100 latach Rothschildowie mają równie wielki wpływ na dzieje Europy i świata. Świadczy o tym działalność

wicza dla Polski są powszechnie znane, natomiast wiedza o złowrogich skutkach działalności Namiera jest dostępna tylko nielicznym fachowcom. Z przyczyn ekonomicznych rodzina Sienkiewiczów zmuszona była sprzedać swój rodzinny majątek. Prawdopodobnie był to przykład przemian, które doprowadziły do ubożenia szlachty polskiej w wyniku działań rusyfikacyjnych władz carskich (Polacy mogli zrobić karierę – także finansową – ale poza obszarem etnicznie polskim). Nabywcami dworku została bogata, spolonizowana i zlaicyzowana rodzina żydowska Bernsteinów i tu w roku 1888 urodził się Ludwik Bernstein-Namierowski. Po studiach we Lwowie i w Lozannie trafił w 1913 roku do Anglii, gdzie jako działacz syjonistyczny o nazwisku Lewis Namier zrobił błys­ kotliwą karierę (po 2 latach pracował już w różnych ministerstwach!). Niewątpliwie w karierze musieli pomagać mu koledzy syjoniści, bo w roku 1919 stał się członkiem brytyjskiej delegacji na rozmowy pokojowe w Wersalu. Zarówno kompletny ignorant premier Llyod George (sądził, że Polska jest krajem bałkańskim), jak i gromada lordów z Foreign Office nie mieli zielonego pojęcia o Europie Wschodniej i byli całkowicie zdani na swojego eksperta – Namiera. I pomyśleć, że tacy ludzie decydowali o losach milionów mieszkańców naszej części Europy! Na konferencji pokojowej brytyjski premier konsekwentnie występował przeciw Polsce, co tłumaczono chęcią oszczędzenia Niemiec, by byli w stanie spłacać reparacje wojenne. Tylko Roman Dmowski zawsze oskarżał ród Rothschildów i Lewisa Namiera o zakulisowe intrygi podczas rokowań w Wersalu skutkujące tym, że Polska jeszcze 4 lata po wojnie musiała zbrojnie walczyć o swoje terytoria. Namier jako polityk wprowadził innowacyjne metody w dyplomacji, szeroko posługując się kłamstwem i oszustwem. Taki zapewniający skuteczność sposób prowadzenia dyplomacji do perfekcji doprowadzili później bolszewicy. Brytyjska Wikipedia określa Namiera jako zajadłego wroga Polski, który fałszował statystyki ludnościowe i samowolnie, wbrew ministrowi spraw zagranicznych, zmienił przebieg linii Curzona w ten sposób, że Lwów pozostawał poza Polską. Na ten właśnie sfałszowany wariant linii Curzona (tzw. linia

ków. Wobec niechęci Żydów do pows­ tającego państwa Polacy odpowiedzieli bojkotem żydowskich sklepów. O dotk­ liwości tego bojkotu świadczy opinia żydowskiego polityka, że „lepszy pogrom niż bojkot”. W tych przełomowych czasach politycy polscy i żydowscy walczyli z determinacją o interesy swoich narodów, jednak tylko polityków polskich piętnuje się hańbiącym epitetem „antysemity”. W „Polsce Ludowej” podjęto próbę całkowitego wykreślenia Romana Dmowskiego z historii – do roku 1989 był on kompletnie przemilczany. Nawet dziś postępowi intelektualiści ochoczo wylewają kubły pomyj na tego wybitnego polityka, któremu zawdzięczamy tak wiele.

Pogromy – polska specjalność? Carska Rosja była krajem bardzo nieprzychylnym Żydom – nie mogli oni zamieszkiwać poza tzw. linią osiedlenia, nie mieli szans na pracę w wojsku czy administracji, ich aspiracje zawodowe były ograniczone (dlatego tak ochoczo poparli przewrót bolszewicki). Ponadto władze carskie były zaniepokojone wielkim wzrostem żydowskiej populacji. Ten sukces demograficzny uzyskany był przez wielodzietność rodzin żydowskich (Żydówki wcześnie wychodziły za mąż), trwałość rodzin i nieobecność takich patologii jak alkoholizm, będący plagą wyniszczającą Słowian. Władze rosyjskie usiłowały „kontrolować” populację żydowską za pomocą powtarzających się pogromów, których sekretnymi organizatorami byli funkcjonariusze Ochrany, a bezpośrednimi wykonawcami chłopstwo ukraińskie. Ponieważ Żydzi mieszkali głównie na terenach dawnej Rzeczpospolitej, w świat poszła opinia o „pogromach w Polsce” (analogicznie do „polskich obozów koncentracyjnych”). Pogromy niestety zdarzały się także w międzywojennej Polsce, choć czasem polegały głównie na demolowaniu sklepów czy wywracaniu straganów. Jednak takie zdarzenia stawały się „faktami medialnymi” błyskawicznie nagłaśnianymi na całym świecie. W październikowym spotkaniu z Janem Grossem w kontekście antysemityzmu został wspomniany pogrom lwowski z 1918 roku. Warto przypomnieć okoliczności tego zdarzenia.

ludności miasta, lwowscy Żydzi mieli nadzieję na wiodącą pozycję w administracji nowego państwa. Ukraińskie władze zezwoliły Żydom na dowóz do miasta i dystrybucję żywności, którą sprzedawali głodującym Polakom po paskarskich cenach. Przy okazji szpiegowano i dostarczano informacji o położeniu polskich pozycji. Spowodowało to wzmożenie nastrojów antysemickich, czego kulminacją był odwet na ludnoś­ ci żydowskiej po zakończeniu 3-tygod­

ralną podstawą roszczeń żydowskich organizacji wobec Polaków. Istnieje opinia, że Żydzi rzadko asymilowali się z Polakami. To prawda, że łatwiej stawali się Francuzami czy Niemcami, ale czy było rozsądnie „zapisywać” się do narodu przegranego, bez państwa, schodzącego z areny dziejów? Jednak byli Żydzi rozmiłowani w polskości (hobbyści?), którzy wnieśli wspaniały wkład do naszej kultury i tych musimy mieć zawsze we

Roman Dmowski zawsze oskarżał ród Rothschildów i Lewisa Namiera o zakulisowe intrygi podczas rokowań w Wersalu skutkujące tym, że Polska jeszcze 4 lata po wojnie musiała zbrojnie walczyć o swoje terytoria niowej ukraińskiej okupacji miasta. Dwudniowe rozruchy rozpoczęły się 22 listopada 1918 roku, śmierć poniosło 150 osób, spalono synagogę i prawie 50 domów. Władze przeprowadziły śledztwo, w wyniku którego aresztowano ok. 1000 osób, w tym 40 wojskowych. Według danych z żydowskiego szpitala, doliczono się 72 ofiar. Ponieważ milicja żydowska była uzbrojona, ilość ofiar po stronie żydowskiej i polskiej była mniej więcej równa. Ale natychmiast w prasie światowej znalazły się relacje „naocznych świadków” mówiących o „600 ofiarach pogromu”.

Trudne współistnienie W warszawskim klubie „Państwomiasto” (jeden z blogerów określił ten klub jako „taki mały knesecik”) podczas dyskusji o antysemityzmie padła informacja, że po powstaniu państwa polskiego zwolniono z pracy 3 tysiące żydowskich kolejarzy. Informacja przykra i szokująca, jednak można znaleźć wytłumaczenie tej decyzji. Transport kolejowy był infrastrukturą krytyczną, wymagającą absolutnie pewnych pracowników. Widocznie obawiano się sabotażu, uznając że żydowscy kolejarze nie są dostatecznie lojalni, by zapewnić bezpieczeństwo transportu. Warto pamiętać, że Polska prowadziła jeszcze liczne wojny w obronie swych granic, a koleją przewożono duże ilości wojska i sprzętu. Kolejarzom wyrządzono krzywdę

wdzięcznej pamięci. A był ich legion. Pamiętajmy też o frankistach, którzy w XVIII wieku przeszli na katolicyzm, stając się Polakami i otrzymując szlachectwo. Tezie o nieasymilowaniu się Żydów kłam zadają badania genetyczne, wykazujące znaczny udział genów żydowskich w polskim genotypie. Dzięki temu mamy całkiem dużo znakomitych skrzypków i niezłych szachistów. Na wspomnianym poznańskim spotkaniu z Janem Grossem była też mowa o polskim Kościele jako generatorze antysemityzmu. Jako notoryczny katolik na przestrzeni kilku dziesiątek lat wysłuchałem tysięcy kazań. Głoszący je księża mogli być hulakami czy pedofilami; być może też słuchałem bez należytej staranności, podrzemując z lekka, ale nigdy nie słyszałem kazania, w którym Żydzi byliby przedstawieni w złym świetle. Przeciwnie – często mówiono o „starszych braciach w wierze”, z wielką atencją wypowiadano się o takich Żydach jak Abraham czy Izaak, a już Jezus z Nazaretu, będący centralną postacią chrześcijaństwa, zawsze był przedmiotem uwielbienia. Nawiasem mówiąc, ten Żyd, mający największy wpływ na dzieje świata, co najmniej od okresu Oświecenia spotyka się z niewyobrażalnym hejtem, co w pełni wyczerpuje znamiona antysemityzmu. Czy nie powinna się tym zainteresować Liga Przeciw Zniesławieniu, skwapliwie odnotowująca najmniejsze nawet przejawy antysemityzmu? K


GRUDZIEŃ 2O18 · KURIER WNET

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Zbąszyń, 3 listopada 2018… Godzinny poranne. Przy Kładce Koźla­ rzy nieopodal rzeki zostaje ustawiona armata prawosławna, a w par­ ku ciężkie karabiny maszynowe (CKM). Na ulicach miasta pojawiają się żołnierze.

czuwali rekonstruktorzy z Towarzyst­ wa Działań Historycznych im. Feliksa Pięty w barwach 57 Pułku Piechoty Karola II Króla Rumunii (TDH 57 pp) z Bukowca. Ogólnym organizatorem i pomysłodawcą wydarzenia jest trzeci rok z rzędu Stowarzyszenie Patriotyczny Zbąszyń. Już zapowiedzieliśmy następną edycję.

O Stowarzyszeniu

drużyny udały się na trzecią misję na strzelnicę Bractwa Kurkowego, aby oddać z kbks po 5 strzałów z odległości 50 m. Po zapoznaniu się z muszt­rą i obsługą broni, przyszedł czas, aby uczestnicy wzięli udział w pierwszym bojowym zadaniu. Wydarzenie miało miejsce w Parku i nastąpiło 28 grudnia 1918 roku. Polacy zdezerterowali z wojsk pruskich, aby zasilić pows­ tańcze oddziały. Pierwszy rozkaz, jaki mieli wykonać, to obrona przed nacierającymi Prusakami gniazda ckm umieszczonego na wałach. Potem nastąpiła misja nr 5 – walka trwa, trzeba pomóc przy opatrywaniu ran. Uczestnicy udali się do szpitala polowego nieść pomoc rannym – musieli po-

do artylerzystów, by dokonać ostrzału przeciwnego brzegu rzeki Obry (imitacja pirotechniczna wystrzału armaty oraz wybuchu po drugiej stronie rzeki). W następnej kolejności czekało ich szyfrowanie, czyli rozwiązywanie krzyżówki, i już prawie na sam koniec – pomoc druhom straży pożarnej w gaszeniu pożarów. Do dyspozycji mieli zabytkową sikawkę konną, którą należało celnie skierować strumień wody. Ostania, dziewiąta misja została zlokalizowana przy kościele i nazwana „Pieśń Zwycięzców”. Pod tą tajemniczą nazwą kryło się głośne odśpiewanie wszystkich zwrotek „Roty”. Później nastąpił poczęstunek i to już było zakończenie gry.

nicy udali się na drugą misję, musztrę – odbywającą się na zbąszyńskim rynku. Poddawano ich kontroli dokumentów, które zdobyli w poprzedniej misji. Po odbyciu musztry dostali czas na zapoznanie z bronią. W tym celu

radzić sobie z tym zadaniem podobnie jak w roku 1918, czyli np. zamiast bandaża użyć prześcieradła do opatrywania rany głowy. Po wsparciu sanitariuszek w szpitalu żołnierze udali się dalej w bój. Tym razem przyłączyli się

Fundusze na tegoroczną grę zostały pozyskane z budżetu Gminy Zbąszyń oraz – dzięki Zbąszyńskiemu Centrum Kultury i Bibliotece Publicznej w Zbąszyniu – z ministerialnego projektu „Niepodległa”. Nad jej przebiegiem

kopolskich na miejscowym cmentarzu parafialnym. Kilka razy do roku odwiedzamy i sprzątamy groby i miejsca pamięci, a w naszej okolicy ich nie brakuje. Praktycznie prawie wszystkie miejscowości naszego regionu doświadczyły

Atrakcyjny patriotyzm w Zbąszyniu Adam Olech i Łukasz Szaferski

N

P

rzyjechali absolwenci z całej Polski oraz z wielu krajów europejskich – m.in. z Czech, Niemiec, Austrii, Wielkiej Brytanii, Francji, Belgii, Holandii, Norwegii, Szwecji, Chorwacji, Włoch, a także z USA, Kanady i Australii. To było wielkie święto całej społeczności akademickiej KUL. U początków Uniwersytetu odnajdujemy wspaniałą i niezłomną postać ks. prof. Idziego Radziszewskiego. To on, w Piotrogrodzie, jako pierwszy rzucił hasło budowania uniwersytetu katolickiego w Polsce. Hasło wydawało się utopijne, ale już niebawem zyskiwało coraz większe grono zwolenników. W roku 1918 idea została przedstawiona Episkopatowi Kościoła rzymskokatolickiego odradzającej się Polski. Było sporo głosów przeciwnych. Obawiano się niskiego poziomu naukowego. Ostatecznie wizja ks. Radziszewskiego została przyjęta i już w grudniu 1918 roku rozpoczęły się pierwsze zajęcia na 4 wydziałach: teologicznym, prawa kanonicznego i nauk moralnych, prawa i nauk społeczno-ekonomicznych oraz nauk humanistycznych. Naukę rozpoczęło 399 studentów. Pierwszym miejscem, gdzie odbywały się zajęcia uniwersyteckie, było seminarium diecezji lubelskiej. W roku 1921, na mocy decyzji Naczelnika Państ­wa Józefa Piłsudskiego, uniwersytet otrzymał budynki koszar świętokrzyskich – byłego klasztoru dominikanów obserwantów, które zresztą zajmuje do dnia dzisiejszego. Gmach był zdewastowany i wymagał dużych nakładów. Do zbierania funduszy na remont powołano w 1922 roku – wielce zasłużone w latach następnych – Towarzystwo Przyjaciół KUL. Grono profesorów było nieliczne, ale bardzo różnorodne. Podstawy Sekcji Historii budował prof. Stanisław Smolka – jeden z najwybitniejszych mediewistów. Profesorowie Wiktor Hahn i Stanisław Ptaszycki wykładali na polonistyce i historii. Wykładowcą

KUL był prof. Ignacy Czuma, prawnik, zaangażowany również w działalność społeczną i polityczną. Badania w zakresie katolickiej nauki społecznej prowadzili zasłużeni naukowcy: ks. prof. Antoni Szymański oraz prof. Czesław Strzeszewski. Po przedwczesnej śmierci ks. Radziszewskiego funkcję rektora objął charyzmatyczny dominikanin, filozof o. Jacek Woroniecki. Trudny okres przeżywał Uniwersytet w czasie okupacji hitlerowskiej. Niemcy zamknęli uczelnię, a gmach przeznaczyli na potrzeby wojska. Część studentów i profesorów została aresztowana i trafiła albo na roboty przymusowe, albo do obozów koncentracyjnych. Kilku profesorów zostało zamordowanych. Wielu wykładowców prowadziło tajne nauczanie. Okres próby przeżywał KUL także po II wojnie światowej, pod rządami komunistycznymi. Metodami administracyjnymi komunistyczne władze dążyły do ograniczania lub likwidowania działalności uczelni. Likwidacji uległy m.in. studia prawnicze, ekonomiczne i neofilologiczne (anglistyka, romanistyka, germanistyka). Wprowadzano sukcesywnie ograniczenia liczby studentów. Rozpoczęły się także represje w stosunku do pracowników i studentów. Ks. prof. Antoni Słomkowski, pierwszy powojenny rektor KUL (1944–51), nazywany często jego odnowicielem, za obronę autonomii uniwersytetu oraz jego katolickiego charakteru zapłacił wysoką cenę. Pod naciskiem władz komunistycznych został najpierw usunięty z funkcji rektora, a następnie aresztowany i skazany. 19 czerwca 1953 r. Sąd Wojewódzki miasta stołecznego Warszawy wydał wyrok, w którym skazał ks. Słomkowskiego na karę 5 lat więzienia. Zarzuty, jakie stały się podstawą wydania wyroku skazującego, dotyczyły przestępstw kryminalno-finansowych. W akcie oskarżenia wymienione są: wymiana dolarów na złotówki na tzw. czarnym rynku oraz nielegalne

„Deo et Patriae” – oto hasło, które od 100 lat przyświeca Katolickiemu Uniwersyteto­ wi Lubelskiemu (od 2005 roku – KUL Jana Pawła II). Tegoroczne obchody rocznicy pows­ tania Uniwersytetu miały charakter wyjątkowy. O tej wyjątkowości świadczy m.in. światowy zjazd absolwentów, który miał miejsce w dniach 8–9 czerwca br.

Jubileusz KUL

FOT. RYSZARD PIASEK

ie jest to początek scenariusza jakiegoś filmu, lecz wprowadzenie czytelnika w trzecią już edycję gry miejskiej „Zbąszyńska Niepodległa”. Gry, która ma za zadanie uczyć historii Zbąszynia i okolic poprzez zabawę. Może w niej brać udział każdy, kto będzie w stanie zebrać sześcioosobową drużynę, aby móc przystąpić do wykonania misji – w tej edycji 9. misji. Na trasę gry wyszło 15 drużyn, czyli około 90 uczestników, którzy musieli sobie poradzić najpierw w Kancelarii, gdzie jako młodzi ludzie zaciągali się do wojska pruskiego. Po wypełnieniu dokumentów przy pomocy stalówki, pieczęci i maszyny do pisania uczest-

Stowarzyszenie Patriotyczny Zbąszyń zostało zawiązane pod koniec 2015 roku, a dokładniej – przekształcone z nieoficjalnej grupy sympatyków – kibiców Lecha Poznań, która funkcjonowała na terenie gminy Zbąszyń. Misją stowarzyszenia jest umacnianie patriotyzmu i dumy narodowej, kształtowanie szacunku do symboli narodowych, propagowanie tradycji i kultury regionu i ojczystego kraju. Po zawiązaniu Stowarzyszenia i zgłoszeniu organizacji do KRS kontynuowaliśmy działanie pierwotnej, nieoficjalnej grupy, które stało się mobilizacją do założenia stowarzyszenia, a mianowicie odrestaurowanie 6 mogił 58 powstańców wielkopolskich w miejscowości Nowa Wieś Zbąska. I po ponad roku udało się to wykonać, na uroczystość rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości 11.11.2017 roku. Zrealizowaliśmy nasz flagowy projekt, którym oddaliśmy cześć i wdzięczność naszym przodkom – teraz jest on nasza dumą. Jego realizacja kosztowała ponad 100 tysięcy złotych ze środków naszego stowarzyszenia i pozyskanych z Urzędu Miejskiego w Zbąszyniu, od Wojewody Wielkopolskiego i MKiDN. Wcześniej zaangażowaliśmy się również w odnowienie dwóch mogił powstańców wiel-

Ryszard Piasek

przechowywanie 120 rubli i 10 dolarów w złocie. Prawdziwe przyczyny ujawnił wniosek o areszt, jaki skierowała płk Julia Brystygier do gen. Romana Romkowskiego: „Młodzież studiująca na KUL-u w okresie kadencji ks. Słomkowskiego na stanowisku rektora była wychowywana w duchu wrogim Polsce Ludowej, a ks. Słomkowski jako rektor wszelkimi dostępnymi mu środkami utrudniał i uniemożliwiał powstanie na KUL-u demokratycznych organizacji młodzieżowych, jak ZMP lub Zrzeszenie Studentów Polskich”.

W trakcie rozprawy sądowej nas­ tąpiła zmiana składu orzekającego. Sędziego S. Pawelca zastąpiła Maria Gurowska – ta sama, która w 1952 r. skazała na karę śmierci gen. Emila Fieldorfa ps. Nil. Ks. prof. Antoni Słomkowski został zwolniony z więzienia w Sztumie 26 listopada 1954 r. Nie doczekał się nigdy rehabilitacji. Wyroki skazujące zostały unieważnione przez sąd dopiero 28 marca 2018 r. Represje wobec KUL trwały przez cały okres PRL i miały bardzo różnorodny charakter – od szerokiej

7

walki o polskość naszej ziemi uciśnionej pruskim jarzmem. Powstanie wielkopolskie jest nam szczególnie bliskie. Co roku przy okazji rocznicy spotykamy się przy naszym pomniku, aby oddać hołd naszym bohaterom. Za każdym razem staramy się robić to bardziej okazale. Od 2016 roku organizujemy bieg Tropem Wilczym, który z roku na rok zyskuje coraz większą liczbę uczestników. W minionej edycji biegło 150 uczestników (chętnych było znacznie więcej, ale ze względów organizacyjnych możemy przyjąć najwyżej 150 osób), a pakiety startowe rozeszły się w 3 dni. Na tej podstawie możemy sądzić, że robimy atrakcyjną imprezę. Przyszła edycja odbędzie się w Strzyżewie. Trasa będzie przebiegać prawie całkowicie przez tereny leśne, co uczyni bieg jeszcze ciekawszym. Następnym cyklicznym wydarzeniem jest opisana wcześniej gra miejska „Zbąszyńska Niepodległa”, która uczy historii naszej małej ojczyzny poprzez zabawę. Przy organizacji imprez niezastąpioną pomoc otrzymujemy od zaprzyjaźnionej z nami grupy rekonstrukcji historycznych z Bukowca – Towarzystwa Działań Historycznych im. Feliksa Pięty w barwach 57 Pułku Piechoty Karola II Króla Rumunii. Również corocznie organizujemy konkurs wiedzy o powstaniu wielkopolskim dla uczniów zbąszyńskiej szkoły podstawowej. Jest wyczekiwany przez uczestników i można być dumnym z ich wiedzy i mieć pewność, że pamięć o naszych bohaterach nie zaginie. Wiosną tego roku rozpoczęliśmy akcję sprzątania ogrodów parafialnych i terenu wokół naszego kościoła parafialnego w podziękowaniu naszemu

proboszczowi Zbigniewowi Piotrowskiemu za nieodpłatne użyczanie nam Domu Katolickiego na nasze potrzeby. Nie mógłbym również zapomnieć o naszym burmistrzu Tomaszu Kurasińskim z jego ekipą, na których możemy

środowis­ko jest kwotą znaczną i daje ona nam impuls do rozwijania naszej działalności, bo widzimy, że są osoby, które nas doceniają. K

inwigilacji całej społeczności akademickiej poprzez utrudnianie pracownikom zdobywania stopni naukowych do nakładania na uczelnię wysokich podatków. Dochodziło do tak kuriozalnych sytuacji, że zarówno biblioteka ogólnouniwersytecka, jak i biblioteki wydziałowe musiały płacić podatki nie tylko od powierzchni pomieszczeń, w których się znajdowały, ale nawet od powierzchni półek z książkami. W latach 1950–1970 kształtowały się kolejne pokolenia studentów poszukujących oprócz wiedzy także formacji intelektualnej wolnej od nakazów ideologicznych. Na KUL trafiali ludzie, którzy z racji swych poglądów czy zaangażowania nie mogli studiować gdzie indziej. Warto przypomnieć postawę rektora KUL ks. prof. Wincentego Granata, który w trakcie wydarzeń marcowych 1968 roku stanął po stronie studentów aresztowanych przez władze, a później otworzył uniwersytet dla studentów relegowanych z „wilczym biletem” z innych uczelni. Byli wśród nich znani opozycjoniści, jak Seweryn Blumsztajn czy Barbara Toruńczyk. Przełom roku 1980 przyjęto z nadzieją na rozwój i oczekiwane zmiany społeczne i polityczne. Dlatego też środowisko uczelniane od początku włączyło się w wielki ruch społeczny „Solidarność”. Uczelnia zatrudniała wielu znanych i cenionych naukowców. Część z nich w dwudziestoleciu międzywojennym pracowała na uniwersytetach Jana Kazimierza we Lwowie i Stefana Batorego w Wilnie. Na KUL znaleźli się m.in. Irena Sławińska, Czesław Zgorzelski, Leokadia Małunowiczówna, Antoni Maśliński. Wśród profesorów filozofii wymienić można Jerzego Kalinowskiego, Stefana Świeżawskiego, o. Mieczysława Krąpca i najsłynniejszego spośród profesorów KUL – ks. Karola Wojtyłę. Przełom polityczny roku 1989 przyniósł uczelni uzasadnione nadzieje na zmiany. Nastąpiła restytucja zamk­niętych przez wcześniejsze władze kierunków kształcenia. Przywrócono

Wydział Nauk Społecznych z socjologią, ekonomią, psychologią i pedagogiką; Wydział Humanistyczny z filologiami: angielską, francuską, germańską i slawistyką; Wydział Prawa. W roku 1990 KUL po raz pierwszy otrzymał dotacje państwowe na refundację kosztów kształcenia oraz płac pracowników. W latach 70. ubiegłego wieku studiowało tu 1500–1700 studentów. Dziś uczelnia kształci 12 tys. studentów, a kadrę naukowo-dydaktyczną tworzy ponad 1 tys. wykładowców. Uniwersytet od początków swego istnienia wykształcił ponad 110 tys. absolwentów. W ostatnich latach KUL znacznie rozbudowano. Do pochodzącego z XVIII wieku Gmachu Głównego doszły nowe: Kolegium Jana Pawła II, Kolegium Norwidianum, Centrum Transferu Wiedzy, budynki Wydziału Biotechnologii oraz Interdyscyplinarnego Centrum Badań Naukowych. Wśród wyróżnionych doktoratami honoris causa znaleźli się: kard. Joseph Ratzinger (późniejszy papież Benedykt XVI), kard. Paul Poupard, rektor Institut Catholique w Paryżu; naukowcy: Jan Parandowski, Władysław Tatarkiewicz, Aleksander Gieysztor; twórcy kultury: ks. Jan Twardowski, Czesław Miłosz, Krzysztof Penderecki, Stefan Stuligrosz, Piotr Michał książę Czartoryski oraz wielu innych. Dwie osoby wspomnieć należy w sposób szczególny: ks. Prymasa Stefana Kard. Wyszyńskiego, absolwenta Wydziału Prawa i Nauk Społeczno-Ekonomicznych KUL w roku 1929, oraz Jana Pawła II, wykładowcę i profesora KUL w latach 1954–1976. 7 grudnia 2017 r. Senat Rzeczpospolitej Polskiej „W uznaniu znaczenia Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego w dziejach naszego kraju oraz jego zasług dla nauki i kultury polskiej” podjął uchwałę o ustanowieniu roku 2018 Rokiem 100-lecia Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II. K

liczyć w realizacji naszych pomysłów i zamierzeń. W ubiegłym roku w maju gościliśmy w spotkaniu otwartym dla mieszkańców Pana Leszka Żebrowskiego, który przyjął nasze zaproszenie i wygłosił wykład na temat „Postkomunizm w natarciu”. Szczegółowo wyjaśnił zebranym przyczyny i konsekwencje takiego stanu rzeczy i oddziaływanie na życie przeszłe i współczesne ustroju totalitarnego, którego pozostałości tak trudno wyplenić. Mamy zamiar zapraszać kolejnych autorów, publicystów i historyków. Pomagamy osobom potrzebującym mieszkającym na terenie gminy oraz angażujemy się w akcje i uroczystości rocznicowe organizowane przez UMiG. W najbliższej przyszłości nasze stowarzyszenie nawiąże współpracę z 17 Wielkopolska Brygadą Zmechanizowaną im. Generała Józefa Dowbora-Muśnickiego z Międzyrzecza. 17 października został odsłonięty pomnik patrona brygady. Mieliśmy udział finansowy w powstaniu monumentu i uczestniczyliśmy w uroczystości jego odsłonięcia. Naszym poczynaniom przychylna jest również lokalna Grupa Rybac­ ka Obra-Warta, z którą utrzymujemy kontakty. Jesteśmy beneficjentami zwrotu podatku w ramach 1%, a ofiarodawcy wsparli nas w kwocie 3987 złotych, co jak na nasze małe

ZDJĘCIA: TDH 57 PP, CZYLI TOWARZYSTWA DZIAŁAŃ HISTORYCZNYCH IM. FELIKSA PIĘTY W BARWACH 57 PUŁKU PIECHOTY KAROLA II KRÓLA RUMUNII (TDH 57 PP).

Ryszard Piasek jest absolwentem Wydziału Nauk Społecznych KUL, rok 1972.


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O18

8

„Perły i Akty Strzeliste naszego krajobrazu” – tak nazywał je prof. Wiktor Zin. Ka­ pliczki przydrożne to nieodłączny element polskiego pejzażu. Towarzyszą nam w wielu miejscach, przypominając dyskretnie o sakralnym wymiarze życia, często kryjąc w swej historii zawiłe dzieje ojczyzny. Wszyscy, którym zdarzyło się zainteresować kapliczka­ mi, zgodnie postrzegają je w nierozłącznym związku z dziejami naszego narodu, losami rodzin i również pejzażem, jako charakterystyczne, cenne i pełne uroku akcenty.

Rodzinna Kapliczka Matki Bożej w Śliwnie 1915 Aleksandra Tabaczyńska

dla Matki Bożej, więc stała w domu. Po objęciu ojcowizny przez Franciszka Jaroszyka udało się w 1930 roku sfinalizować przedsięwzięcie. Dzięki staraniom miejscowego nauczyciela i patrioty, Edmunda Chrzanowskiego, szkic kapliczki został wykonany na koszt Skarbu Państwa. Drewnianą tabliczkę z napisem zamieniono na marmurową, ufundowaną przez państwa Niegolewskich. Kapliczka stanęła na ziemi Franciszka i jego rodziny, przy drodze ze Śliwna do Rudnik. Dzień 15 sierpnia 1930 roku stał się wielką uroczystością religijną, patriotyczną i równocześnie rodzinną. Poświęcenia w czasie mszy św. dokonał proboszcz Dusznik ks. Walenty Skąpski. W eucharystii uczestniczyło ok. 5 tys. wiernych, a wśród nich rodzina, mieszkańcy Śliwna, Dusznik i okolic, Wanda i Stanisław Niegolewscy oraz liczne stowarzyszenia i organizacje.

Szczęśliwy los Z inicjatywy duchowieństwa polskiego,w 1915 roku na terenie dawnego Wielkiego Księstwa Poznańskiego powstał Komitet Niesienia Pomocy w Królestwie Polskim, który zorganizował loterię. Loteria miała zasilić fundusze Komitetu, więc ludność hojnie ofiarowywała różne przedmioty, wyroby oraz środki pieniężne. Główną nagrodę stanowiła figura Najświętszej Marii Panny z Lourdes oraz drewniana tabliczka z napisem : Pamiątka Niedoli Ludu Polskiego 1914 – 1915. Losowanie odbyło się we wrześniu, w Poznaniu, a główną nagrodę wygrał mieszkaniec Śliwna k. Dusznik, Walenty Jaroszyk (1874–1942). Walenty Jaroszyk zakupił w sumie 12 losów od sióstr zakonnych i jeden z nich okazał się szczęśliwą wygraną. Matkę Bożą z Poznania, z Księgarni św. Wojciecha przywieźli czterokonną herbową karetą państwo Wanda i Stanisław Niegolewscy, właściciele wsi Niegolewo. Czasy zaboru pruskiego, a następnie okres walk o niepodległość oraz trudności finansowe uniemożliwiły wybudowanie odpowiedniej kapliczki

...i w 2010 roku.

na odbudowę kapliczki. Na podstawie zdjęcia z 1930 roku oraz zachowanej oryginalnej ramy okiennej sporządzono rysunek i w ciągu dwóch tygodni wykonano wszystkie prace. Kapliczka stanęła bez odpowiednich zezwoleń i niestety Franciszek został wezwany na kolegium ds. wykroczeń w Nowym Tomyślu. Sąd polecił rozbiórkę oraz zasądził karę grzywny w wysokości 2 tys. i 50 zł kosztów sądowych, do zamiany na 50 dni aresztu. Mimo trudności 15 sierpnia 1960 roku, w 30. rocznicę pierwszego ofiarowania, ks. proboszcz Władysław Kasprowicz, bez rozgłosu, w obecności tylko rodziny poświęcił nową kapliczkę.

Wietrzne miejsce Po zmianach ustrojowych w naszym kraju i odzyskaniu faktycznej niepodległości, w 60. rocznicę poświęcenia

FOT. ARCHIWUM RODZINY JAROSZYKÓW

K

apliczki, figury świętych i krzyże zawsze wznoszono w miejscach szczególnych, znamiennych i ważnych. Towarzyszą starym drogom, budowano je u ich rozwidleń i skrzyżowań, a także na krańcach dawnej zabudowy, a więc na granicy między siedliskami ludzkimi a przestrzenią pól i lasów. Stawiane nie tylko na chwałę Bożą, ale i dla upamiętnienia doniosłych wydarzeń, jako wotum dziękczynne, a także aby pobudzać do pobożnych myśli wszystkich przechodzących. Kapliczka czy krzyż ustawiony przy drodze stanowiły zaproszenie do modlitwy skierowane zarówno do członków własnej społeczności, jak i do wędrowców z daleka. Stare kapliczki stanowią dziś prawdziwe perły krajobrazu, bo świadomie komponowana (przed wiekiem lub dwoma) w otoczeniu kapliczek zieleń sprawia, że oba elementy tworzą łącznie kulturowo-przyrodnicze cuda, bardzo cenne w tradycji, obyczajach i ludowości mieszkańców wszystkich regionów Polski. W tym kontekście warto poznać dzieje kapliczki ze Śliwna, losy rodziny, która mimo przeciwności, od pokoleń trwa i pragnie świadczyć, że pamięć, tożsamość i tradycja mają wartość. Opowieść Heleny Gałkowskiej z domu Jaroszyk o rodzinnej kapliczce, czyli o miejscu, skąd wypływa żar, rozpocznie wnuczka Heleny, Joanna Uramowska. Cytat, przytoczony poniżej, pochodzi z kroniki rodzinnej, pięknie oprawionej i profesjonalnie wydanej pt. Tu są nasze korzenie. Historia Rodu Jaroszyków ze Śliwna 1790 – 2010 autorstwa Heleny i właśnie Joanny, która w prologu pisze: „Kiedy zastanawiamy się nad swoim charakterem, jacy jesteśmy, albo co jest dla nas ważne, nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo ukształtowała nas rodzina. Przekonałam się o tym, gdy przeglądałam listy, kroniki i zachowane dokumenty w naszej rodzinie. Uderzyło mnie podobieństwo w poglądach, wyz­ nawanych wartościach czy spostrzeżeniach na temat świata i ludzi. To nie tylko biskość z powodu więzów krwi, to również więzi dusz. Czuję, że odziedziczyłam ważną cząstkę duszy, która trwa nieprzerwanie w naszym rodzie. To właśnie ten żar, który jest naszym uczuciem domowym”…

Kapliczka przed laty...

FOT. ALEKSANDRA TABACZYŃSKA

FOT. ARCHIWUM RODZINY JAROSZYKÓW

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Okupacja Wraz z napaścią wojsk niemieckich na Polskę, we wrześniu 1939 roku rozpoczęła się likwidacja pamiątek narodowych i historycznych, okupant niszczył również przydrożne krzyże, figury świętych oraz kapliczki. W nocy z 8 na 9 grudnia 1940 roku rodzina Jaroszyków została brutalnie wyrzucona z domu i z gospodarstwa, następnie przetransportowana poprzez obóz przesiedleńczy w Łodzi do Generalnej Guberni. We wsi Bobowiska zmuszeni byli trwać do końca wojny. Tam też otrzymali wiadomość, że kap­ liczkę rozebrano, a figurę i dokumenty przechowują krewni. Po powrocie z wysiedlenia w 1945 roku Matka Boża została Franciszkowi zwrócona, ale ze względu na panujące czasy prześladowań religijnych i politycznych w dalszym ciągu przebywała w domu. Dopiero w 1960 roku rodzina zdecydowała się

kapliczki ks. proboszcz Włodzimierz Handke odprawił mszę św. w jakże innych od poprzednich okolicznościach, polecając Bogu Ojczyznę, wszystkich obecnych i dusze zmarłych. Na eucharystię przybyło tłumnie kolejne pokolenie mieszkańców Śliwna i okolic, a od 1990 roku rodzina Jaroszyków regularnie spotyka się 15 sierpnia przy kapliczce. W 2010 roku minęła 80 rocznica poświęcenia i 95 obecności Matki Bożej w Śliwnie. Mszę św. dziękczynną 15 sierpnia 2010 roku odprawił proboszcz Dusznik, ks. Sergiusz Borszczow. Gos­ podarstwo i ziemia, na której stoi kapliczka, przeszły w ręce wnuka Franciszka, Pawła Jaroszyka. Pragnieniem rodziny i wolą przodków było, aby cała rodzina zawsze pamiętała, skąd się wywodzi i aby trwali w wierze. „Z tego właśnie miejsca wypływa żar, który był naszym uczuciem domowym”, pisał w swoim testamencie Józef Jaroszyk,

powstaniec wielkopolski. Tak więc Matka Boża otoczona jest opieka rodziny. – To wietrzne miejsce, zgodnie mówią wszyscy krewni – zawsze mamy kłopoty, aby zapalić znicz przy kaplicy. Silny wiatr to nieodłączny towarzysz kapliczki, niemy, choć zawsze obecny świadek losów rodu Jaroszyków.

Czy piękno tradycji to piękno zagrożone? Odpowiada Helena Gałkowska Ta opowiedziana historia, mieszcząca się zaledwie na kilku stronach, nie oddaje wszystkiego tego, co noszę w sobie. Bardzo trudno znaleźć właściwe słowa, które wyraziłyby uczucia, opowiedziały szczegółowo koleje losu, pokazały kontekst i towarzyszące im przeżycia. Wszystko to, co działo się w naszych rodzinach w czasie cierpień wojennych, powojennej pożogi, ciągła niepewność, łzy strachu, ale też radość, śpiew przy pracy, to nasze dziedzictwo, nasza tożsamość, nasza Ojczyzna. Dziadka nie pamiętam, byłam za mała, ale ojca do dziś widzę wyraźnie. To człowiek renesansu, umiał wszystko zrobić, nigdy nie uchylał się od pracy, był człowiekiem prawdziwie nowoczesnym, kochającym wiedzę i szukającym okazji, by ją rzetelnie zdobyć. Konstruktor, dużo czasu spędzał w warsztacie, pamiętam, że sam zbudował elektryczną wirówkę do wyrobu masła. W 1960 roku mnie, młodą dziewczynę zapisał na kurs prawa jazdy. W kursie uczestniczyło 30 mężczyzn i ja sama. Zdałam. Franciszek Jaroszyk bardzo angażował się w życie wsi, pobudzał wszelkie inicjatywy, był radnym, członkiem Banku Spółdzielczego, zasiadał w Radzie Parafialnej. Mieszkańcy okolic, gdy ktoś zachorował, też zwracali się o pomoc i radę do ojca. To dowód nie tylko uznania, jakim się cieszył, ale czegoś więcej – zaufania. Ojciec, deklamując z pamięci, obszerne fragmenty Pana Tadeusza, opowiadając bajki i różne legendy, uwrażliwiał nas na piękno obrzędów i zwyczajów. To szczególna rodzinna szkoła patriotyzmu, przywiązania do tradycji chrześcijańskiej i miłości Ojczyzny. Bardzo dbał o więzi rodzinne i przede wszystkim o zgodę w rodzinie. Głowa rodziny, to dziś niemodne określenie, ale dla mnie kluczowe, bo model rodziny, który stworzył, dał nam wszystkim, mimo wielu przeszkód i kłopotów, możliwość pełnego rozwoju. Mama, w porównaniu z ojcem, była cicha i spokojna. Bardzo się kochali i szanowali. Tata często przynosił jej kwiaty; skąd to wiedział, nie miał przecież telewizji, nie oglądał seriali.

Na koniec najważniejsze: dał nam naszą historię. Dzieje rodu sięgające XVIII wieku. Historię, którą tworzyli i spisali kolejno dziadek Franciszka, Antoni, oraz ojciec Walenty. Aktem Strzelistym jest nasza kapliczka, tą szczególną perłą w pejzażu gospodarstwa, które do dzisiaj istnieje i jest w rękach rodziny. Zaangażowaniem, dbałością o rodzinę, jej tożsamość zaraził i mnie. Dopisałam kolejne lata i wiem, że przyszłe zdarzenia spisze moja wnuczka Joanna. Piękno to wartość niepoliczalna, a piękno tradycji, ciągłości pokoleń i wierność chrześcijańskim korzeniom, jakie są w naszym rodzie, to fundament, na którym każdy z członków

tej rodziny ma szansę osiągnąć swoją dojrzałość i wszechstronny rozwój. To niewyczerpane źródło piękna. Piękna, które pozwala zrozumieć sens częs­ to bolesnych losów rodzin polskich i ich postaw. Piękno tradycji jest może współcześnie zagrożone, często niedostrzegane, ale na pewno nie utracone. Gdybym myślała inaczej, historia kap­ liczki w Śliwnie nie byłaby tak istotna w moim i moich bliskich, życiu.

Epilog Piękno jest jednym z najwspanialszych darów Boga dla człowieka, darem całkowicie bezinteresownym, poza wszelkim pragmatyzmem. Zasługuje na najwyższy szacunek i podziw, bo piękno zawsze prowadzi do wyższej wartości, jaką jest dobro. Piękno tradycji trzeba odkrywać i ukazywać innym. Dzielić się zachwytem i przeżyciami, uczyć wrażliwości nie tylko na historię naszego kraju, ale i na chrześcijańską postawę rodzin polskich, zwłaszcza w tradycyjnej, ludowo-maryjnej postaci. Nieskończona wartość spisanych i niespisanych historii to nasze dziedzictwo i nasza tożsamość. Piękno potrafi uczynić człowieka lepszym – jeśli tylko umiemy z nim obcować i poddać się jego wpływowi. Piękno może zbawić świat, jak uczył Fiodor Dostojewski, a przynajmniej wydatnie w tym dopomóc. Bo piękno jest odblaskiem Boga i prowadzi do Niego – jeśli tylko ktoś chce podążać tym śladem. K

Czy muzyka zawsze łagodzi obyczaje? Henryk Krzyżanowski Jednak nie zawsze – w pierwszym tłumaczeniu jest przykrywką dla hipokryzji. A w drugim – cóż, powiem, że Beethoven nie byłby zapewne zadowolony z po­ litycznej kariery jego ody.

There was a Young Lady of Bute, Who played on a silver-gilt flute; She played several jigs, To her uncle’s white pigs, That amusing Young Lady of Bute. Wiotka panna w grójeckim powiecie Świnkom wujka jazz grała na flecie. Flet miał wszystko złocone. Świnki więc zachwycone. Jaki koniec był – sami to wiecie. Piłowała grafini z Krakowa Do Radości Odę wciąż od nowa. Guy: „Ach, kocham tę szantę!” Lecz Jean-Claude z kac-gigantem: „Ciiiszej, błagam!” grafinię strofował.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.