Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 52 | Październik 2018

Page 1

■ U ■ R ■ I ■ E ■ R K K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Nr 52 Październik · 2O18

5 zł

w tym 8% VAT

W

n u m e r z e

Ślepy o kolorach Czy zasadne jest oczekiwanie zgodności poglądów przewodniczącego i członków organizacji, której historia została zakończona w roku 1991? Artur Adamski broni Kornela Morawieckiego przed zarzutami Jadwigi Chmielowskiej.

2

G

A

Z

E

T G AA

Z NE

I T

AE

C I OE N

D OZ D I Z EI C

EN N NN A

MAMY RADIO 87,8 OOOOOOO!!! 95,2 W A R S Z A W A

K

B

ył wtorek 25 września, godzi­ na 13:16. Kiedy razem z Milo Kurtisem siedziałem w res­ tauracji „Piętro niżej” w budynku PAST-y, przybiegł do mnie SMS, po którym wydobyłem z siebie dziki okrzyk radości o sile tak wielkiej, że kelnerka była przekonana, że albo wybuchł pożar, albo że toczymy z Milo bój na śmierć i życie. Ale Mi­ lo od razu się zorientował. To była informacja, na którą czekaliśmy od miesięcy albo i lat. Mamy koncesję! Radio WNET będzie słuchane na falach UKF w Warszawie 87,8 FM i Krakowie 95,2 FM. Wielka radość, ale i świadomość, że Radio WNET stanęło przed naj­ większym wyzwaniem. Ze 113 minut

dziennie – 1440. 24 godziny przez 365 dni w roku, które mają dawać satysfakcję, wiedzę i radość słucha­ nia. Oczywiście jes­tem pewny, że potrafimy to zrobić. I nie dlatego, że jesteśmy genialni, ale dlatego, że Radio WNET skupia wspaniałych lu­ dzi i takimi jest otoczone. Czujemy sympatię i realne wsparcie, i wiemy, jakie są wobec nas oczekiwania. Wierzę, że uda nam się wystar­ tować 16 października, w 40 rocz­ nicę wyboru kardynała Karola Woj­ tyły na stolicę Piotrową. To był ten dzień, od którego wszystko się za­ częło. I tego stwierdzenia nie trzeba tłumaczyć. Mam nadzieję, że w ten pierw­ szy dzień radia pierwsze „dzień dobry” uda się powiedzieć z ulicy

Kanoniczej. I tak, przy opiece Świę­ tego Patrona, otworzymy nowy roz­ dział w historii Mediów WNET. Ale nawet jeśli – jak mówi Lech Rustecki (i chwała mu za to, że potrafi stąpać po ziemi) – z powodów formalnych nie będziemy mogli jeszcze nada­ wać na UKF, to i tak 16 październi­ ka znajdziemy się w Krakowie, bo radio ma swoją ciągłość. Nasza pierwsza korespondencja

Charakterystyczna była ta dycho­ tomia – kraj daleki, ale zawsze tak blis­ki przez wspólnotę wiary i tra­ dycji chrześcijańskiej. Jan Paweł II tak określił Polskę, swoją i naszą ojczyznę. Polskę, oddzieloną przez

W Santiago de Compostela, w 1982 r., a więc w czasie stanu wo­ jennego, gdy Polska po raz kolejny została wyrzucona ze wspólnoty wol­ nego świata, Papież Polak mówił o tej duchowej konstytucji zjednoczonej

radiowa (a właściwie telewizyjna) dotyczyła I pielgrzymki Ojca Świę­ tego do Polski. To był 25 maja. My znajdowaliśmy się na tarasie Hote­ lu Europejskiego, a na placu Piłsud­ skiego pows­tał krzyż upamiętnia­ jący wizytę (którego postawienie zawdzięczamy determinacji p. Ewy Bednarkiewicz). Oczywiście zacyto­ waliśmy wtedy najważniejsze słowa z warszawskiej mszy: „Niech zstąpi duch Twój i odnowi oblicze ziemi – tej ziemi”. Ta prośba św. Jana Pawła II jest zawsze aktualna. Może szczegól­ nie teraz, kiedy z tej samej mszy świętej, z tego samego zasłucha­ nia rozeszli się wierni, by stworzyć dwa obozy polityczne, w których często nienawiść, a nie miłość jest

kierownikiem. Tego kierownika nie możemy dopuścić do głosu. Gdy moje dziecko po powrocie ze szkoły, pełne emocji opowie­ działo mi scenę, jakiej było świad­ kiem, jak pewien pan zaatakował wulgarnym słowami panią tylko dla­ tego, że siedziała w samochodzie z napisem TVN, to pomyślałem, że trzeba zrobić wszystko, by nie do­ puścić do takich sytuacji i nie dać się opętać złemu, bo przecież na­ szą intencją i naszym programem jest budowanie cywilizacji miłości. Temu celowi Radio WNET bę­ dzie służyło. Do zobaczenia na Jar­ marku WNET 20 października! Uli­ ca Emilii Plater 29/31. Będziemy świętować! Mamy Radioooooooooooooo!

FOT. WALDEMAR KOMPAŁA

Wezwali go z kraju dalekiego Komentując w pierwszych słowach wy­ bór, decyzję konklawe, Jan Paweł II po­ wiedział, że kardynałowie wezwali go z kraju dalekiego. Dalekiego, ale zawsze tak bliskiego przez wspólnotę wiary i tra­ dycji chrześcijańskiej. Bałem się przyjąć ten wybór, ale zrobiłem to w duchu pos­ łuszeństwa Panu naszemu – Jezusowi Chrystusowi i w całkowitym zaufaniu Jego Matce, Najświętszej Maryi Pannie.

Nie lękajcie się!

A

K

Ó

W

Samorząd – część patologii III RP Nie mamy podstaw do uznania, że przejmując samorządy w ich obecnym, patologicznym kształcie, obóz Dobrej Zmiany dokończy dzieła uzdrowienia. Jan A. Kowalski uzasadnia, dlaczego nie weźmie udziału w wyborach samorządowych.

5

Świat akademicki się budzi Czy słyszał ktoś o żądaniach piłkarzy dostających lanie: płaćcie nam – wszystkim, rzecz jasna – tak jak się płaci Ronaldo czy Lewandowskiemu, to będziemy grać jak Ronaldo i Lewandowski? Józef Wieczorek o patologiach i potrzebie reformy w środowis­kach naukowych.

odebrane temu, kto je wytworzył, ile – przynajmniej częściowo, w jakimś po­ Jan Paweł II w czasie homilii na inaugu­ chodnym i pośrednim zakresie skutków racji swojego pontyfikatu wypowiedział – skierowują się przeciw człowiekowi. z mocą owo „Non abbiate paura!” – nie Zostają przeciw niemu skierowane lub bójcie się, nie lękajcie się! mogą zostać skierowane przeciw nie­ mu. Na tym zdaje się polegać główny rozdział dramatu współczesnej ludz­ 7 kiej egzystencji w jej najszerszym i naj­ powszechniejszym wymiarze. Człowiek coraz bardziej bytuje w lęku. Polityka Papieska myśl o całą długość sta­ odczłowieczona dionu wyprzedziła rozważania intelek­ tualistów Zachodu, którzy epokę póź­ Działalność nazistowskiej organiej zaczęli toczyć spór między iluzją nizacji ODESSA, pomagającej końca historii (Fukuyama) a „zderze­ zbrodniarzom wojennym unikniem cywilizacji” (Huntington). nąć sprawiedliwości, była wspieAle dla nas, Polaków, to wezwanie rana m.in. przez USA, Watykan miało jeszcze inny sens. Ono dawało i Międzynarodowy Czerwony nam nadzieję. Ono przekonywało, że można żyć inaczej, nie na kolanach, nie Krzyż. Czy to po prostu HAŃw lęku przed służbą bezpieczeństwa, BA? – pyta Zbigniew Berent. represjami, brakiem awansu zawodo­ 9 wego; że można żyć inaczej, niż prze­ widywał to projekt pt. Polska Ludowa. Rok później Jan Paweł II stanął na Potyczki z historią polskiej ziemi. Władza robiła wiele, Czy 27 lat to mało, żeby rozliNiektórzy z komentatorów podesz­ wszystko, by za pomocą strachu znie­ li do tych słów z dużą powściągliwością chęcić społeczeństwo socjalistyczne do czyć przeszłość? Pytanie może Wykresy ilustrują prostą ekstrapolację – cóż, papież z dalekiego kraju, scep­ spotkań z papieżem. Słynne pozostają retoryczne, ale jeśli głową pańzjawisk, obserwowanych w XXI wieku: tyczny wobec postępu cywilizacyjnego, telewizyjne migawki z czasu poprze­ stwa jest agent, konfident mini* dzietność Aborygenek Europy - 1,3 zalękniony, sfrustrowany. W następ­ dzającego pielgrzymkę – o produko­ strem, wydawcą dzieł historycz* dzietność Nowych Europejek - 2,6 nym roku w programowej encyklice trumnach, dla(rok tych2018) nieroztrop­ * liczbawanych mieszkańców UE - 512.596.403 nych ubek, o akowskim etosie o Chrystusie, Odkupicielu człowieka, zdecydują się zaryzykować w tymnych, 5% którzy muzułmanów (rok 2018) - 25.629.820 decyduje donosiciel... Nasze wszyscy mogli zrozumieć sedno pa­ przez tłum. * stały stratowanie napływ imigrantów corocznie 300.000 pieskiej interpretacji lęku: Człowiek Władza w pewnym sensie oddała problemy z wolnością analizuje dzisiejszy zdaje się być stale zagrożony stronie kościelnej organizację pielg­ Wiesław Jan Wysocki. przez to, co jest jego własnym wytwo­ rzymki. Bezradny tłum, przeniknięty 15 rem, co jest wynikiem pracy jego rąk, strachem, miał być gwarantem chao­ a zarazem – i bardziej jeszcze – pracy su i klęski przedsięwzięcia. Ale w tłu­ jego umysłu, dążeń jego woli. Owoce tej mie pojawiły się setki tysięcy ludzi, Liczba wielorakiej działalności człowieka zbyt którzy podjęli owoEuropejczyków „Nie lękajcie się!”. rychło i w sposób najczęściej nie prze­ Przestali się lękać, po raz pierwszy od (Aborygenów i Nowych) widywany, nie tylko i nie tyle podlega­ kilkudziesięciu lat. Z masy człowieka ją „alienacji” w tym sensie, że zostają Dokończenie na s. 6

Tym, co pojawia się jako pierwsze – jest zakłopotanie i bez­ radność. Jak bowiem zmierzyć się ze szkicem portretu czło­ wieka, który w jednym swoim życiu drogami sztuki, filozo­ fii, wiary zmierzał ku poznaniu i spotkaniu Boga? Przed nim czyniła to kultura europejska w swoich dziejach. On w swoim życiu, w swojej twórczości czynił to wytrwale sam – wybitny twórca, oryginalny myśliciel, człowiek wiary.

40 lat i trzy słowa Paweł Bortkiewicz TChr dziesięciolecia żelazną kurtyną, wy­ obcowaną, oderwaną od wspólno­ ty wolnego świata. Ale przecież była i jest to zarazem Polska chrześcijań­ ska, naznaczona szlachetnym dziedzi­ ctwem, które było i jest jej imieniem własnym – Polska katolicką, Polonia semper fidelis. O tej Polsce mówił potem nam, Polakom, w 1979 r.: Otóż nie sposób zrozumieć dziejów narodu polskiego – tej wielkiej tysiącletniej wspólnoty, która tak głęboko stanowi o mnie, o każdym z nas – bez Chrystusa. Jeślibyśmy odrzu­ cili ten klucz dla zrozumienia naszego narodu, narazilibyśmy się na zasadnicze nieporozumienie. Nie rozumielibyśmy samych siebie.

WIELKOPOLSKI KURIER WNET

Sędziowska mądrość etapu

Wyznawca spiskowej teorii dziejów może zastanawiać się, kim są posiadacze spiżowych życiorysów w rodzaju Strzembosza, Milczanowskiego, Frasyniuka czy Schetyny. Będąc człowiekiem rozumnym i racjonalnym, pozostaję jednak przy hipotezie diabła, który kusi zawsze, wszędzie i każdego. Jan Martini o trzeciej władzy w IV Rzeczpospolitej.

Europy ducha: Ja, Jan Paweł, syn pols­ kiego narodu, który zawsze uważał się za naród europejski, syn narodu słowiańskiego wśród Latynów i łaciń­ skiego pośród Słowian, z Santiago kie­ ruję do ciebie, stara Europo, wołanie pełne miłości: Odnajdź siebie samą! Bądź sobą! Trzeba, byśmy po latach odczy­ tali tę dychotomię: dalekość – blis­ kość. Byśmy zobaczyli rolę Kościoła ka­tolickiego i kultury chrześcijańskiej. Byśmy zobaczyli nasze dzieje w tej pers­pektywie ponad 1050 lat tożsa­ mości zawiązanej poprzez chrzest. Bo inaczej, z rej dychotomii – pozostanie tylko słowo „daleki”, a ono może być też rozumiane jako „obcy”.

UE w kolejnych pokoleniach

KURIER WNET

ind. 298050

N

a dodatek i przede wszyst­ kim – święty. Tą świętością oglądaną publicznie przez wiele lat. Świętością o twa­ rzy pielgrzyma, budzącego zaspane lu­ dy do wiary w Boga, zaangażowanego w dialog. Nie zapomnę pewnej rosyjs­ kiej uczonej, goszczącej na spotkaniu w Castel Gandolfo. Widząc jej smutek, Jan Paweł II zapytał o jego powód. Jej córka była chora na raka. Po kilku la­ tach pani fizyk była znów na spotkaniu z papieżem. Zapytał o stan zdrowia córki, bo pamiętał o niej w modlitwach. Człowiek święty, aż po ten jeden z ostatnich zapamiętanych portretów – zdjęcie Artura Mariego zrobione w Wielki Piątek. W czasie transmisji z Drogi Krzyżowej w Koloseum Jan Paweł II poprosił o krzyż. Podano mu go do schorowanych rąk, a on przy­ lgnął do niego umęczoną twarzą. Wtulił się w niego, zrósł: „Z Chrystusem zo­ stałem przybity do krzyża … Żyję już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus”. To apogeum mistyki chrześcijańskiej. Jest więc bezradność i niemoc słowa. Ale 40 rocznica wyboru Karola Wojtyły zachę­ ca do refleksji, nawet tej nieporadnej. Z tamtego roku 1978, z października tego roku pragnę wydobyć trzy słowa.

R

ŚLĄSKI KURIER WNET Nowi Europejczycy

Wokół reformy polskiego wymiaru sprawiedliwości W świetle obowiązującej konstytucji mieliśmy do czynienia z tak różnorodnymi argumentami autorytetów prawa za lub przeciw reformie sądownictwa, że można tylko potwierdzić, że sędziowie mają poglądy polityczne, które wpływają na ich konkluzje. Mariusz Patey prezentuje historyczny i międzynarodowy kontekst polskich problemów z kształtowaniem instytucji wymiaru sprawiedliwości.

Ostatni Aborygeni Europy

Aborygeni Europy

Kiedy demograficzny huragan historii wywieje ostatobywateli, pokoleniami 4 5 kształtowanych 6 7 8 9 przez 10 filozofię grecką, prawo rzymskie i religię chrześcijańską, bo tylko takie osoby możemy w XXI wieku nazywać kulturowymi Aborygenami Europy? Andrzej Jarczewski po raz kolejny analizuje katastrofalną sytuację demograficzną naszego kontynentu.

3nich


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2018

2

T· E · L· E · G · R·A· F T „Wrócimy do normalnych relacji sąsiedz­

Krab i Borsuk, czyli kolejno: transporter bo­

zarzucił Budapesztowi rewizjonizm.T Bank

Jaruzelskiego.T W kajdankach na Ojczyzny

kich, dobrosąsiedzkich między Polską a Ros­

jowy, samobieżny moździerz, armato-haubica

PKO BP wszczął poszukiwania niedoszłych

łono powrócił były prezes Funduszu Obsłu­

ją” – poinformował Polaków, i nie tylko, lider

oraz wóz piechoty – zaprezentowano na Salo­

właścicieli małych fiatów, którzy nabrali się

gi Zadłużenia Zagranicznego FOZZ Dariusz

opozycji Grzegorz Schetyna.T „Pozbawiony

nie Obrony w Kielcach. T Filmy Zimna wojna,

na system przedpłat ogłoszony w 1982 roku

Przywieczerski.T Spychalski zastąpił Łapiń­

możliwości wyboru, kupiłem w mojej gminie

Kamerdyner i Wilkołak okazały się triumfa­

przez wojskową juntę Jaruzelskiego. T Re­

skiego na stanowisku rzecznika prezydenta

gazetę „Fakt”. Po 5-minutowej lekturze cało­

torami 43 Festiwalu Polskich Filmów Fabular­

daktor naczelny „Faktu” (Ringier Axel Sprin­

RP. T ACTA 2 zapukały do drzwi. T Banda,

ści stwierdzam, że kontynuuje ona tradycje

barachło, bydło, ciżba, czereda, czerń, ćma,

polskojęzycznej prasy niemieckiej wydawa­

draństwo i dzicz, stały się pierwszym od­

nej w pewnych okresach na terytorium Polski

powiednikami słowa „naród” podawanymi

parlamentu europejskiego Zdzisław Krasno­ dębski.T Profesor Gersdorf zaczęła współ­ pracować z wizażystami.T Gandalf, Bambo, Jogi, Bubu, Terminator i inne pseudonimy przydzielane pacjentom w przychodniach sta­

munistyczna Partia Jugosławii w rękach mor­ derców i szpiegów”, lewicowi posłowie Bundes­ tagu zorganizowali konferencję poświęconą łamaniu demokracji w Polsce.T W wyborach samorządowych tzw. ślepy los przydzielił

lecie istnienia największy polski dystrybutor

Platformie Obywatelskiej numer 4, a Prawu

prasy Ruch stał się niewypłacalny. T Sumą

nych w Gdyni. T Reżyser, społecznik i twór­

ger) stracił pracę z powodu ataku na rodzinę

i Sprawiedliwości numer 10.T W izraelskiej

125 mln euro pożyczki bostoński fundusz

ca festiwalu Niepokorni, Niezłomni, Wyklęci

premiera, a wcześniej wysokiego funkcjona­

Hajfie odnaleziono miejsce wyrobu alkoholu

Advent wsparł rywalizujący z Pocztą Polską

Arkadiusz Gołębiewski stał się honorowym

riusza komunistycznej PZPR Leszka Mille­

sprzed ponad 12 tysięcy lat. T Radiu WNET

In Post. T Na Forum Ekonomicznym w Kryni­

obywatelem Ciechanowa.T Netflix zdecydo­

ra. Podobnie jak jego poprzednik (Grzegorz

przyznana została koncesja radiowa.T Do

cy zaprezentowało się rekordowych 5 tysięcy

wał, że domem filmowego Geralta z Rivii sta­

Jankowski), który przedwcześnie opubliko­

końca roku pozostało niespełna 100 dni.

gości z 64 krajów świata. T Rosomak, Rak,

ną się Węgry.T Minister Jacek Czaputowicz

wał informację o śmierci generała Wojciecha

M

W poprzednim numerze został opublikowany artykuł – istny wulkan agresji, wycelowanej w Kornela Morawieckiego. Za punkt zaczepienia autorka obrała wypowiedzi marszałka seniora na temat Rosji, ale zasadniczy wątek tekstu to usilne odzieranie niegdysiejszego przewodniczącego Solidarności Walczącej z hi­ storycznej roli, jaką odegrał w latach osiemdziesiątych.

Ślepy o kolorach

czyli Jadwiga Chmielowska o Kornelu Morawieckim Artur Adamski poświęcił wielką część swojego życia – nieograniczonemu prawu każdego człowieka do głoszenia każdych poglą­ dów. Nawet przez wszystkich innych uważanych za w największym stopniu niesłuszne czy szkodliwe. O tym wiel­ kim marzeniu ludzi podziemia lat ko­ munizmu większość dziś zapomniała. Wzorem pookrągłostołowych mediów wielu uzurpuje sobie prawo decydo­ wania o tym, co głosić wolno, a co nie. Kornel Morawiecki o pełnym prawie do wolności wypowiedzi nie tylko nie zapomniał, on w sposób rzeczywisty je realizuje. Przyczynkiem, mającym uzasad­ niać kolejną z długiej już serii prób wykreowania biografii Kornela Mo­ rawieckiego i Solidarności Walczącej w całkowitej sprzeczności z najsolidniej nawet udokumentowanymi faktami ma być pogląd, według którego niegdysiej­ szy przewodniczący tej organizacji nie ma prawa wypowiadać opinii niezgod­ nych z zasadami i celami tej organiza­ cji. Czy jednak, 27 lat po formalnym jej rozwiązaniu, zasadne jest oczekiwanie zgodności poglądów przewodniczącego i członków organizacji, której historia została zakończona w roku 1991? Utwo­ rzone w roku 2008 Stowarzyszenie Soli­ darność Walcząca w żadnym stopniu nie jest już formacją polityczną. Przeciwnie – jego członkami są osoby związane dzi­ siaj zarówno z jedną, jak i drugą stroną współczesnego polskiego sporu. W swoim artykule Jadwiga Chmie­ lowska tak bardzo pragnie zniszczenia wizerunku Kornela Morawieckiego, że aż sama nie potrafi się zdecydować, któ­ ry wariant obrzydliwego portretu lepiej będzie temu celowi służył. Zaczyna od scharakteryzowania go jako człowieka „słabego i ulegającego wpływom”, by już po chwili temu zaprzeczyć stwierdze­ niem, że on „nie słucha nikogo”. Neguje rolę Kornela Morawieckiego w budo­ waniu i kierowaniu Solidarnością Wal­ czącą, wymieniając osoby jej zdaniem niewspółmiernie bardziej w dziele tym zasłużone. Przywołuje postacie nieży­ jących już ludzi, jakby sugerując, że przychyliliby się do jej opinii. Z przywoływanym przez nią Ja­ nem Pawłowskim prawdopodobnie

nie spotkała się w swoim życiu nigdy. Ten twórca Kontrwywiadu SW przez dziesięciolecia był jednym z najbar­ dziej oddanych przyjaciół Kornela Mo­ rawieckiego, kolegą z jednego pokoju w tym samym instytucie. Pomysł, że śp. Pawłowski mógłby podzielić wers­ ję Chmielowskiej, dla każdego, kto go znał, musi być skrajnym nonsensem. W końcu na rzeczywistego przewod­ niczącego SW namaszcza Andrzeja Zaracha – w istocie postać w tej hi­ storii wybitną. Spotykając się z takim „nadaniem z rąk Chmielowskiej”, jak

Jednym ze skrajnych nonsensów jest zarzucanie Kornelowi Morawieckiemu sprzeciwu wobec lustracji. Protestował przeciw niszczeniu archiwów, jako pierwszy w 1992 roku opublikował tzw. listę Macierewicza (z naz­ wiskami L. Wałęsy i W. Chrzanowskiego). i całą jej kuriozalną narracją, wszyscy członkowie przywódczych gremiów Solidarności Walczącej zapewne po­ pukaliby się w głowę. Włącznie z sa­ mym Andrzejem Zarachem (niniejszy tekst prześlę każdemu z rzeczywistych członków Rady i Komitetu Wykonaw­ czego Solidarności Walczącej – cieka­ we, czy choć jeden z nich będzie miał inne zdanie?). Gdyby Chmielowska choć raz uczestniczyła w którymś z setek po­ siedzeń przywódczych gremiów So­ lidarności Walczącej, to by wiedzia­ ła, że dzisiejszy profesor Andrzej

Redaktor naczelny

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Krzysztof Skowroński Sekretarz redakcji i korekta

Magdalena Słoniowska Redakcja

A

W 70 rocznicę konferencji Kominternu: „Ko­

ły się polską odpowiedzią na RODO. T W stu­

uszę zaznaczyć, że nie podzielam opinii Kor­ nela Morawieckiego na temat Rosji, a jego ma­ rzenia o Europie od Atlantyku po Pa­ cyfik uważam za utopię, a nawet niedo­ rzeczność. Dla mnie ZSRS był przede wszystkim kolejną mutacją ruskiego imperializmu, a Rosja współczesna, upudrowana jedynie fasadowymi po­ zorami wolności i demokracji, jest toż­ sama ze swoimi poprzednimi, agresyw­ nymi i wrogimi Polsce wcieleniami. Kornel Morawiecki uważa inaczej. Jego zdaniem ekspansywne więzienie narodów, jakim był ZSRS, było więzie­ niem także Rosji. Dlatego po agresji na Afganistan stanowczo przeciw najazdo­ wi temu protestował, starając się do te­ go samego zmobilizować całą ówczesną opozycję. W styczniu 1980 r. bezsku­ tecznie do zajęcia stanowiska w sprawie agresji na Afganistan wzywał m.in. na jednym z posiedzeń Komitetu Obrony Robotników. W 1981 r. za „podważa­ nie sojuszu z ZSRS” został aresztowany i stanął przed sądem. ZSRS i Rosja to jednak dla niego nie to samo. Imperium sowieckie wdeptywał w ziemię w całej masie swoich artykułów. Jako jeden z naczelnych celów w programie Soli­ darności Walczącej umieszczał znisz­ czenie Związku Sowiec­kiego i wolność wszystkich ciemiężonych przez ZSRS narodów. Włącznie z rosyjskim, jego zdaniem także przez ZSRS zniewolo­ nym. Kulturę Rosji ceni, zaczytując się w jej literaturze, wielbiąc muzykę Pro­ kofiewa czy Strawińskiego. Jednymi z jego najbliższych przyjaciół zosta­ li najwspanialsi z Rosjan – Władimir Bukowski, Mikołaj Iwanow, a Natalii Gorbaniewskiej, której wiersze zna na pamięć, powierzył rolę honorowego redaktora „Biuletynu Dolnośląskiego”. Moim zdaniem Bukowski, Iwa­ now czy Gorbaniewska nie stanowią emanacji Rosji i rosyjskości, lecz ich zaprzeczenie. Zdaniem Kornela Mo­ rawieckiego jest inaczej – Bukowski, Gorbaniewska i inni dysydenci uza­ sadniać mają nadzieję na przemianę Rosji w kraj, z którym będzie można się porozumieć. Chciałbym, żeby to Kornel Mo­ rawiecki miał rację. Ja nadziei takiej nie mam. Wielokrotnie dawałem temu wyraz także na łamach „Gazety Oby­ watelskiej”. W tym kierowanym przez Kornela Morawieckiego periodyku putinowską Rosję definiowałem jako napastliwą azjatycką satrapię i opo­ wiadałem się za usunięciem wszyst­ kich pomników poświęconych armii sowieckiej. Nigdy nie spotkałem się z sytuacją, w której uniemożliwiono by opublikowanie w „GO” artykułu z powodu jego niezgodności z poglą­ dami redaktora naczelnego. Przeciw­ nie – teksty jaskrawo sprzeczne z jego opiniami zamieszczane były niezliczo­ ną ilość razy. Kornel Morawiecki pozostał wier­ ny także temu z celów, walce o które

G

przez googlowski słownik synonim.net. T

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Maciej Drzazga, Antoni Opaliński, Tomasz Wybranowski

Libero

Lech R. Rustecki Zespół Spółdzielczej Agencji Informacyjnej Stała współpraca

Wojciech Piotr Kwiatek, Ryszard Surmacz V Rzeczpospolita

Jan Kowalski

Zarach bardzo konsekwentny był w argumentowaniu za fundamental­ ną zmianą struktury organizacyjnej, która według jego propozycji miała mieć kształt bardziej scentralizowany. Zwyciężyła jednak koncepcja, o której sama Chmielowska pisze, choć ze zdu­ mieniem stwierdzam, że najwyraźniej do dziś nie rozumie jej istoty. To, co prof. Andrzej Kisielewicz (działacz SW, matematyk) nazwał strukturą fraktal­ ną, a prof. Andrzej Myc (działacz SW, biolog) strukturą glonu – dziś określane jest jako struktura zarządzania zdywer­ syfikowanego. Chmielowska interpre­ tuje to jako stan, w którym „nikt nie kieruje”. Trudno o bzdurę większego kalibru. Z samej istoty rzeczy ten mo­ del zarządzania wymaga przywództwa wprost nadzwyczajnej jakości, lidera – najwyższej próby. Bo jak to się w ogóle stało, że organizacja złożona z setek rozsypanych po Polsce i nie tylko Pols­ ce autonomicznych ogniw, zrzeszająca ludzi nie tylko o bardzo różnych cha­ rakterach, ale i rozmaitych poglądach, do której rozbicia ze wszystkich sił dą­ żyły wszystkie służby PRL-u – zacho­ wała spójność, a pierwszą osobą, pró­ bującą podważyć przywódczą rolę jej lidera, okazała się być dopiero Jadwiga Chmielowska? Pól konfliktu przecież nie brako­ wało. Program SW zakładał np. pogo­ dzenie się z powojennymi granicami, a w strukturach były setki ludzi za swój dom ciągle uważających Lwów lub Sta­ nisławów. Mowa w nim była o zjed­ noczeniu Niemiec, a wielu (włącznie ze mną) zawsze uważało, że Niemcy ostatecznie udowodnili, że na prawo do zjednoczonej państwowości nie za­ sługują. W 1986 SW wyemitowała serię znaczków, na których był m.in. symbol ukraińskiego tryzuba, przez setki dzia­ łaczy SW kojarzonego przede wszyst­ kim z rzeziami, w których wymordo­ wano ich rodziny. Jak to się więc stało, że pełna tych i wielu innych sprzecz­ ności organizacja zachowała jedność? Odpowiedź jest właśnie w modelu te­ goż przywództwa, w ciągłym dialogu, zapobiegającym wszelkim tendencjom odśrodkowym. Żeby dotrzeć do ukrywającego się

Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

reklama@radiownet.pl Dystrybucja własna. Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

T Maciej Drzazga

Kornela Morawieckiego, trzeba było przejść przez szereg „śluz”, przemiesz­ czać się według zaplanowanej trasy, umożliwiającej Kontrwywiadowi So­ lidarności Walczącej wychwycenie ewentualnej obserwacji przez służby reżimu. Spotkanie z każdym człowie­ kiem było skomplikowaną operacją, angażującą wielu konspiratorów. A jed­ nak najbardziej ścigany człowiek w Pol­ sce odbył spotkania z ponad tysiącem działaczy, od kilkudziesięciu odbiera­ jąc organizacyjne zaprzysiężenie. Do tego dochodziły codzienne kontakty za pośrednict­wem łączników, bezmiar konsultacji korespondencyjnej itd., itp. Czy Solidarność Walcząca byłaby tym, czym była, gdyby na jej czele po­ jawił się ktoś o mniejszej empatii, ktoś mniej odległy od pospolitych skłonno­ ści do skłócania wszystkich ze wszyst­ kimi? Pisze Chmielowska o Barbarze Sarapuk, używając tytułu „królowa podziemnego druku”. Nie wiem, czy Chmielowska kiedykolwiek spotka­ ła się z Barbarą Sarapuk, ale z kolej­ nym zdumieniem stwierdzam, że jej roli w organizacji Chmielowska także nie rozumie. Tak się składa, że to ja ukułem ten tytuł: „królowa podziem­ nego druku”. W latach konspiry zo­ rientowałem się w nadzwyczajnej roli, jaką odgrywała legendarna w struk­ turach Baśka (mieszkałem zresztą tuż obok niej, byłem świadkiem pierw­ szego jej aresztowania). Nazwałem ją wtedy „królową druku”, a jej najbliżsi współpracownicy zgodnie ocenili, że to miano nadzwyczaj trafne. Tak ją nazy­ wałem w późniejszych, poświęconych jej artykułach, w relacjach sporządza­ nych w projektach IPN-u. Wbrew te­ mu, co sugeruje Chmielowska, Barbara Sarapuk nie zarządzała jednak drukiem całej Solidarności Walczącej! Kiero­ wała tylko jego częścią, ale robiła coś znacznie bardziej doniosłego: stała na czele wielkiego, kaskadowego syste­ mu szkół konspiracyjnego drukowania. Uruchomiła i ciągle napędzała istną lawinę szkoleń, formującą wciąż nowe i nowe zastępy nie tylko drukarzy, ale świetnych instruktorów różnych tech­ nik konspiracyjnej poligrafii. Chmielowska próbuje też podwa­ żyć zawartość książki I. Jankego, twier­ dząc, że składa się ona z mitów. Być może tak jest z rozdziałem powstałym z jej własnej opowieści o miłym puł­ kowniku LWP, adorującym ją od mo­ mentu wspólnej podróży pociągiem. „Historyczność” tego wątku rzeczywiś­ cie opierać się może tylko na relacji tych obojga. Zdecydowana większość Twierdzy oparta jest jednak nie na opo­ wieściach pojedynczych osób, lecz sta­ nowi zbeletryzowaną transpozycję do­ kumentów tak precyzyjnych, że często umożliwiających wskazanie nie tylko miejsc, nazwisk, dat, ale nawet godzin danego zdarzenia. Jednym ze skrajnych nonsensów jest zarzucanie Kornelowi Morawiec­ kiemu sprzeciwu wobec lustracji. Nikt

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

prenumerata@kurierwnet.pl

nie domagał się jej równie konsekwent­ nie jak on. Protestował przeciw niszcze­ niu archiwów, jako pierwszy (i długo – jedyny) w 1992 roku opublikował tzw. listę Macierewicza (z nazwiskami Lecha Wałęsy i Wiesława Chrzanow­ skiego). Zawsze był orędownikiem ba­ dania źródeł informacji, jakimi dyspo­ nowały służby. Głośno opowiadał się za zwolnieniem z PRL-owskiej przysięgi funkcjonariuszy służb specjalnych i za prawnym nakazem świadczenia przez nich prawdy o pracy w służbach. Już w czerwcu 1992 organizował w War­ szawie i innych miastach cykliczne demonstracje pod hasłem „Agenci muszą odejść!” Uczestniczyli w nich przede wszystkim członkowie i sym­ patycy Solidarności Walczącej, lecz niestety – prawicowi parlamentarzy­ ści, członkowie gabinetu premiera Jana Olszewskiego nie brali w nich udziału (pytałem wielu organizatorów i uczest­ ników- zaprzeczają uczestnictwa w tych demonstracjach także Jadwigi Chmielowskiej). Mało kto równie wcześnie jak Kornel Morawiecki wskazywał na to, że same akta SB to nie wszystko, że agenturę często jeszcze groźniejszą, na wielką skalę, m.in. pod szyldem uczelni wojs­kowych, werbowały właśnie służ­ by wojskowe, dotknięte pierwszą we­ ryfikacją dopiero w roku 2006. I nie miał też złudzeń co do zakresu działań służb sowieckich, totalnie kontrolują­ cych każdy zakątek nie tylko swojego państwa (przypomnijmy, że ich nas­ tępca, rosyjskie FSB, ma dziś 700 tys. etatowych pracowników!). Jadwiga Chmielowska, jako uczest­ niczka konspiracji lat osiemdziesiątych, mogłaby być źródłem relacji, być może cennych dla polskiego doświadczenia. Jednak to, z jaką łatwością przycho­ dzi jej stawianie na głowie najbar­ dziej oczywistych faktów, beztroska wyczarowywania absurdalnych wersji historycznej rzeczywistości, a do tego furia, z jaką miota krzywdzące oce­ ny – w oczywisty sposób nadwyręża wiarygodność jej przekazu. Mogłaby być źródłem wiedzy o wielu wyda­ rzeniach, których była świadkiem czy uczestniczką. Po tej skali konfabulacji, jakich nie zawahała się użyć, tworząc skrajnie odrealnioną historię Kornela Morawieckiego, jej wypowiedzi tracą jednak faktograficzną wartość. K Artur Adamski – autor wywiadów z Kornelem Morawieckim, w tym wywiadu-rzeki, który ukazał się w postaci książki, oraz kilku artykułów naukowych o działalności K. Morawieckiego. DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW MINISTRA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO

Nr 51 · WRZESIEŃ 2018

ISSN 2300-6641 Data i miejsce wydania

Warszawa 29.09.2018 r. Nakład globalny 10 000 egz. Druk ZPR MEDIA SA

ind. 298050

Podczas wizyty w Berlinie prezydent Putin przyznał, że przeforsowane w 2017 r. w UE przez polski Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów przepisy mogą kosztować budujący gazociąg Nord Stream II Gazprom nawet 9,5 mld euro.

– napisał na Twitterze wiceprzewodniczący


PAŹDZIERNIK 2018 · KURIER WNET

3

WOLNA·EUROPA

W

ówczas dbał jeszcze o pozory i rozwinął wobec publiczności świata zachodniego fikcję wymiaru sprawiedliwości, z udawanymi sędziami, fałszywymi świadkami, oskarżonymi spreparowanymi za pomocą wymyślnych tortur. Nawet publiczność na sali rozpraw była fikcyjna, złożona z agentów policji politycznej. Straszliwą mechanikę śmierci stosowaną podczas procesów moskiewskich w latach 1935–1938 opisał i zanalizował szczegółowo współpracownik Stalina, późniejszy wróg nr 1, Lew Trocki w książce Zbrodnie Stalina, której wznowienie w polskim przekładzie jest obecnie przygotowywane. Historycy francuscy często i nie bez racji nazywają Trockiego Robes­ pierrem rewolucji październikowej. Podobnie jak on, był bezgranicznie oddany sprawie. Podobnie jak tamten był bezwzględny i okrutny w realizacji obłąkanego planu naprawy ludzkości drogą likwidacji, czyli wyrżnięcia klasy posiadającej (dla Robespierra – uprzywilejowanej), nieprzekupny i całkowicie impregnowany na pokusy życia ustabilizowanego. Dopiero odsunięcie od władzy przez przeciwników położyło kres jego niepohamowanemu pędowi ku „rewolucji permanentnej”, która się nigdy nie kończy. Trocki sam zresztą często odwoływał się do porównań z wielką rewolucją francuską, nazywał swoich przeciwników politycznych termidorianami, a kult Stalina – bonapartyzmem. Jak się zdaje, Stalin nie protestował, kiedy porównywano go do Napoleona, przecież grabarza rewolucji. Najlepszy dowód – biografia cesarza francuskiego napisana przez Anatolija Winogradowa na zamówienie, z myś­lą o Stalinie, dystrybuowana w milionach egzemplarzy w Rosji i wszystkich demoludach. Różnice między rewoluc­ ją francuską i rosyjską pozna Trocki późno, za późno dla niego, do czego jeszcze wrócimy. Jego Zbrodnie Stalina są w tym samym stopniu krytyką i analizą staliniz­ mu, co mową obrończą we własnej

N

ie musi. Nie chce. Nie ma żadnych ku temu powodów. „Nie ma tu co upiększać” – twierdzi żelazna dama niemieckiej polityki po wyborach na stanowisko szefa klubu poselskiego CDU/CSU. Volker Kauder, wierny sługa Angeli Merkel, odchodzi. Po 13 latach. „Mimo wszystko pragnę, by klub poselski CDU/CSU w Bundestagu nadal odnosił sukcesy w swej pracy i dlatego ze wszech sił wspierać będę Ralpha Brinkhausa”. Nowy szef klubu poselskiego niegdyś chrześcijańsko-demokratycznej, a dziś lewicowo-liberalnej CDU/CSU, Ralph Brinkhaus (z CDU), zaraz po wyborze na to stanowisko zapewnił kanclerz Angelę Merkel o poparciu ze strony klubu. „Klub stoi za Angelą Merkel. Bez cienia wątpliwości” – powiedział Brinkhaus w środę w n-tv. Stwierdził, że to przesada, by żądać od kanclerz głosowania w kwestii votum zaufania. A pytanie o swego poprzednika zbył uwagą, że czasy się zmieniają. I potrzebna jest w pewnych sprawach bardziej krytyczna dyskusja. W jakich, nie powiedział, ale wydają one oczywiste: uchodźcy, imigranci i migracja. To trzy pierwsze z nich. CDU to już nie monolit, jakim była ona kiedyś. Zdaniem premiera rządu krajowego w Szlezwiku-Holsztynie, Daniela Guenthera, wygrana Brinkhausa jest wynikiem pewnego niezadowolenia, zwłaszcza okresie minionych tygodni. Na łamach lewicowej gazety „Die Welt” (niegdyś konserwatywnej) Guenther stwierdził, że wynik wyborów go zaskoczył. Robiąc dobą minę dodał, że klub poselski stawia na odnowę: „Mamy za sobą rok, w toku którego wiele spraw trudno było zrozumieć i mam nadzieję, że teraz także i Berlin skoncentruje się na ważnych sprawach” (na jakich, pisałem wyżej). Sam jest on – Guenther – przekonany o tym, że federalna kanclerka Angela Merkel i nowy szef klubu poselskiego będą ze sobą dobrze współpracować. „To może zadziałać w tej konstelacji” – tyle Guenther w „Die Welt”. Premier rządu krajowego w Hesji, Volker Bouffier, również z CDU, uważa, że wynik głosowania, przegrana Kaudera i zwycięstwo wyborcze Ralpha Brinkhausa nie zaszkodziły Angeli Merkel. Wobec dziennikarzy w Wehrheim

sprawie. Qui s’excuse s’accuse, mówią Francuzi – kto się usprawiedliwia, ten sam się oskarża. Przed jakimi zarzutami broni się Bronstein (prawdziwe nazwisko Trockiego) i jak się usprawiedliwia? W 1925 roku Stalin odsunął go od władzy, rok później wykluczył z Biura Politycznego, następnie z partii i od 1929 skazał na banicję pod zarzutem terroryzmu. Prawdziwy czy nie, zarzut pozbawił Trockiego wiarygodności w oczach znacznej części opinii publicznej Zachodu. Pod tym samym zarzutem terroryzmu, w latach 1935–38 Stalin wyreżyserował słynne procesy moskiewskie, w wyniku których rozstrzelał najpierw szesnastu oskarżonych z Kamieniewem i Zinowiewem na czele, później dziewięciu z Radkiem i Piatakowem, potem zabrał się za generałów Tuchaczewskiego, Gamarnika i sześciu innych, a przy okazji za setki dalszych starych towarzyszy walki. W ślad za nimi tysiące zwolenników trockizmu rzeczywistych lub przypuszczalnych uwięziono w łagrach i zesłano na Sybir. Nawet z domami i rodzinami królobójców w dawnych satrapiach nie rozprawiano się bardziej bezwzględnie. Dwie córki Troc­ kiego doprowadził Stalin do śmierci, dwóch synów kazał zamordować pod zarzutem trucia robotników. Jego osobisty sekretarz Poskrebyszew musiał przedstawić tyranowi nakaz aresztowania własnej żony, ponieważ była szwagierką Trockiego – syna. Nad swoją działalnością w pierwszym okresie rewolucji Trocki prześlizguje się, przywołując konieczność pewnej „szorstkości, a nawet okrucieństwa rewolucyjnego”, oraz użala się, że „w twardej pracy musiał uciekać się do radykalnych zarządzeń”. „Szorstka” ta rewolucja była niewątpliwie. Dbały w swojej pracy literackiej o szczegóły, autor Zbrodni Stalina pomija jednak tysiące wymordowanych „pamieszczikow”, kułaków, sklepikarzy i „biełoruczków”. Głosiciel rewolucji permanentnej ponosi współodpowiedzialność za setki tysięcy zbrodni, których wymordowanie rodziny carskiej pozostało najbardziej znanym epizodem.

pod Bad Homburg stwierdził z przekonaniem, że gdyby wczoraj (na dzień przed wyborem władz klubu poselskiego CDU/CSU) postawiono w Bundestagu kwestę zaufania do Merkel, wyszłaby z tego zwycięsko, z solidną większością głosów). Ponieważ jednak nikt nie zażądał głosowania nad wotum zaufania wobec kanclerz, to stwierdzenie Bouffiera ma taką wartość, jaką ma, czyli żadną. Ale czy ma to w ogóle jakieś znaczenie? Wolfgang Bosbach, polityk cieszący się w CDU wielkim autorytetem (wiceprzewodniczący klubu poselskiego CDU/CSU w latach 2000–2009) powiedział w wywiadzie dla portalu Merkur.de na kilka dni przed głosowaniem, że „bez względu na to, czy zwycięży Kauder czy też Brinkhaus – to rzeczywistą szefową klubu będzie i tak Angela Merkel. To ona podejmuje bowiem decyzje polityczne”. Wytrawny dyplomata, jakim jest Bosbach, notabene z zawodu adwokat, dodał: „decyzja klubu nie oznacza wotum nieufności dla kanclerz, lecz wotum zaufania dla Ralpha Brinkhausa, w połączeniu z przesłaniem: chcemy więcej dyskusji, więcej suwerennych decyzji, a nie jedynie potakiwania temu, co wywarzono w koalicyjnych dogaworach”. Czy coś w tym rodzaju. Innymi słowy: polityczna emancypacja, lecz nie rewolucja. A na nią czekają wszyscy, lecz boją się do tego przyznać nawet w myślach. A jak na to patrzy siostrzana CSU, wchodząca w skład klubu? Postrzegana jeszcze kilka tygodni temu w toku debaty o „uchodźcach”, jak określa się w Niemczech nielegalnych imigrantów? Horst Seehofer, szef siostrzanej bawarskiej partii, jest zaskoczony wynikiem głosowania. Albo perfekcyjnie zaskoczenie udaje. Typowa wypowiedź polityka w obliczu przegranych wyborów swego kandydata: „należy respektować ten wynik”. Seehofer stawiał na Kaudera. I był pewien z wygranej swego kandydata. Gorzej było z odpowiedzią na pytanie, czy aby nie pomylił się, oceniając sytuację w klubie Unii (CDU i CSU). Seehofer: „musimy rozmawiać z posłami”. O czym? O odnowie? Konserwatywna frakcja w CDU/CSU od dawna domaga się już przebudowy CDU. Na jej czele stoi Alexander Mitsch, autor „Konserwatywnego Manifestu”, młody – jak na CDU – polityk tej partii. Już w lutym zażądał on zmiany u steru we

P

i

o

t

r

W

i

t

t

U źródeł terroryzmu Stalin, wydając rozkaz zamordowania stu tysięcy cywilów, oficerów rezerwy w lasach Katynia, Kozielska, Ostaszkowa i dziesiątkach innych miejsc, miał już bogate doświadcze­ nie w zbrodni. Zanim zabrał się do obcych – Polaków – zajmował się wykańczaniem swoich – rzeczywistych lub domniemanych konkurentów do władzy. Podczas trzech lat terroru Trocki kierował Sowietami i jako Komisarz Wojenny prowadził wojnę z Polską. Wydał rozkaz przejścia „po brzuchu martwej Polski do Europy Zachodniej”. Mimo jego „radykalnych zarządzeń” Cud nad Wisłą w święto Wniebowzięcia NMP 15 sierpnia 1920 r. ocalił nas i Europę. Punktem wyjścia dla Stalina do zainicjowania procesów moskiewskich i pretekstem do oskarżenia Trockiego o terroryzm było zabójstwo Kirowa w okolicznościach nigdy do końca niewyjaśnionych. Stalin wykorzystał okazję, aby uderzyć w Trockiego i swoich przeciwników. Wcześniejsza działalność Trockiego dodawała

władzach partii, do jakiej wstąpił jako piętnastolatek. Po przegranej kandydata kanclerz, Volkera Kaudera, Mitsch przystąpił

J

a

n

B

o

prawdopodobieństwa oskarżeniu go o terroryzm. Kamieniew, Zinowiew, Radek, Piatakow i wszyscy inni starzy rewolucjoniści postawieni przed sądem i rozstrzelani mieli tworzyć sieć terrorystów działających w porozumieniu z Trockim i według jego instrukcji nadsyłanych z zagranicy. Do wymienionych dołączono i zlikwidowano z oskarżenia o trockizm, czyli terroryzm indywidualny, tysiące starych rewolucjonistów potencjalnie zagrażających władzy Stalina. Trocki, w latach swojej wielkości nazywany przez współtowarzyszy „mieczem rewolucji”, bronił się subtelnym rozumowaniem talmudycznym: nie mogąc zaprzeczyć swemu

do ofensywy: „sensacyjne zwycięstwo Brinkhausa wykazuje, jak wielkie – nawet w spolegliwym klubie poselskim – panuje życzenie nowego początku

g

a t k o

Chmury nad kanclerką „Pani kanclerz” piszą o niej lewicowo-salonowe media w Polsce; kanclerką nazywają ją niemieckie media zgodnie z klasową tytulaturą. Oczywiście chodzi o Angelę Merkel, „Kaiserin”, jak chcą jedni, pannę Kaźmierczak, jak utrzymują złośliwcy. A ona nawet nie robi dobrej miny do złej gry.

udziałowi w zbrodniach rewolucyjnych, czynił dystynkcję między terrorem rewolucyjnym i terroryzmem indywidualnym. Autorytetem Mark­ sa usprawiedliwiał zbrodnie terroru rewolucyjnego w imię walki klas, a potępiał indywidualne akty terroru dokonywane dla zdobycia władzy. Nieuleczalny marksista, nazywał terror masowy i klasowy koniecznością historyczną, naukowo udowodnioną. Słowem: rabować i wyrzynać właścicieli czegokolwiek jest akcją słuszną, niez­ będną dla szczęścia ludzkości, ale zamach na Stalina, o co dyktator uparcie i bezpodstawnie go oskarżał, byłby niewskazany, gdyż należy do kategorii terroryzmu indywidualnego. „Terror indywidualny – pisał – jest naszym zdaniem niedopuszczalny dlatego, że poniża on masy w ich własnej świadomości, godzi je z własną słabością i kieruje wzrok i nadzieje ku wielkiemu mścicielowi i oswobodzicielowi, który kiedyś przyjdzie i dokona swego dzieła”. Od mistyki bolszewickiej do współczesnej mistyki islamskiej jeden krok. Poza tą jedną trudnością metodologiczną – aksjomatem i tabu z repertuaru mistyki marksistowskiej – dzieło Trockiego, adresowane do czytelnika zachodnioeuropejskiego, z koniecznoś­ci posługuje się argumentami racjonalnymi i odwołuje do rzeczywistych i sprawdzalnych faktów historycznych. Dzięki temu uważna lektura pokazuje, do jakiego stopnia autor Zbrodni Stalina plącze się w sprzecznościach. Zbrodnie dokonywane w imię wznios­łej idei nie uszczęśliwiły mas pracujących, przeciwnie, doprowadziły je do nędzy materialnej i moralnej, ale za to posłużyły do zagarnięcia władzy przez grupę opryszków wymordowaną następnie przez byłego seminarzystę – Stalina. Dzisiaj analizy tego zjawiska, dokonane przez czynnego teoretyka i praktyka terroryzmu, budzą szczególne zainteresowanie. Przy okazji Trocki przypomina ataki opinii publicznej na Lenina i warunki polityczne wybuchu i powodzenia rewolucji bolszewickiej. Przytacza krytyki, aby je odeprzeć.

Tłumaczy i usprawiedliwia zażydzenie kierownictwa rewolucyjnego, odpiera zarzuty pomocy niemieckiej dla bolszewików w warunkach wojny z Rosją. Nikt w Europie nie wątpił, że cesarskie Niemcy, organizując przerzut Lenina do Rosji w zaplombowanym wagonie, nie kierowały się sympatią dla rewolucji bolszewickiej, ale względami strategicznymi, aby wywołać zamęt i sabotaż na tyłach i osłabić przez to rosyjską armię. Trocki w swojej mowie obrończej musi wdać się w szczegóły przygotowań i skutków tego wydarzenia. Stalin obawiał się Trockiego, nawet wygnanego na drugą półkulę traktował jako zagrożenie dla swojej władzy i próbował zabić, gdyż wyrozumiały dla swojej własnej działalności Lew Dawidowicz mówił i pisał prawdę o jego zbrodniach. Komuniści całego świata rozchwytywali jego książki i budziły się w nich wątpliwości. Zdradzona rewo­ lucja, Moje życie, tłumaczone na wiele języków, podobnie jak Zbrodnie Stalina wydane po polsku przed wojną i wznawiane obecnie po raz pierwszy, informowały o sytuacji w ZSRR i siały ziarno zwątpienia w sercach wielu ideowych komunistów. Ponieważ jednak ludzie chętniej wierzą w zmyślenia niż w fakty i wolą kołysać się złudzeniami niż patrzeć prawdzie w oczy, trzeba było czekać na Chruszczowa i oficjalne potwierdzenie rewelacji Trockiego z trybuny zjazdu partii, aby zastępy komunistów uwierzyły w zbrodnie sowieckiej rewolucji. Po szeregu nieudanych zamachów inspirowanych przez „słońce rewolucji”, człowiek, któremu Lew Dawidowicz Trocki naiwnie zaufał, ciosem czekana w czaszkę położył kres subtelnym rozważaniom o różnicach między terrorem rewolucyjnym i terroryzmem indywidualnym. W otoczeniu Trockiego od dawna trudno było odróżnić bojownika idei od zwyczajnego bandyty. Najczęściej byli to ci sami. Trockizm ze swoją pochwałą terroryzmu rewolucyjnego przetrwał dłużej od stalinizmu i wciąż jeszcze dudni echem po zaściankach świata, jako recepta na szczęście ludzkości. K

zarówno co do treści, jak i pod względem personalnym u szczytu. Wynik jest oczywistym wyrazem woli zmiany kursu w polityce przewodniczącej partii i urzędującej kanclerz, zwłaszcza w polityce azylowej. Dzisiaj nieodwołalnie rozpoczął się zmierzch Merkel. Dla Unii (CDU i CSU) ten pierwszy kamień domina przynosi szansę powrotu do dawnej potęgi dzięki znowu wyraźnemu, chrześcijańsko-demokratycznemu profilowi” – stwierdził Mitsch w portalu Merkur.de. Do niemal tego samego wniosku, aczkolwiek z zupełnie innych przesłanek politycznych, dochodzi wiceprzewodniczący SPD, zniszczonej przez Martina Schulza w okresie jego arcykrótkiej i arcyśmiesznej regencji na stanowisku szefa partii, Ralf Stegner (szef krajowy SPD w Szlezwiku-Holsztynie). Jego zdaniem przegrana Kaudera w wyborach na stanowisko szefa klubu poselskiego CDU/CSU to dla Merkel bolesny cios. Jego zdaniem przegrana faworyta kanclerz to nie przypadek, lecz dowód na to, jak dalece posunęła się erozja w szeregach CDU/CSU. Fakt faktem, ale w niczym nie pomoże to SPD, która z dnia na dzień traci społeczne poparcie w Niemczech, przestając być tradycyjną partią niemiec­kich robotników. Były szef SPD Sigmar Gabriel, bojąc się groźnych wirów w politycznej rzece, wzywa do opamiętania, apelując, by z przegranej faworyta kanclerz nie robić od razu kryzysu rządowego. Mając na uwadze zapewne ryzyko, jakie niosłyby ze sobą przedterminowe wybory, w lewicowym „Tages­ spiegel” były szef dyplomacji w gabinecie Merkel przekonuje, że Niemcom potrzeba sprawnego w działaniu rządu, i to nie tylko z powodu mieszkańców Niemiec, lecz i dlatego, że „od nas zależy stabilizacja w całej Europie”. Z dalszych rzędów w gmachu politycznego teatru w Berlinie dochodzi pohukiwanie: „skłócona banda, wywołująca chaos”: tak o CDU/CSU mówi współprzewodniczący (wraz z Katrin Göring-Eckardt) klubu poselskiego Zielonych, Anton Hofreiter. Jego zdaniem decyzja wyboru Brinkhausa i odwołania Kaudera ilustruje wiele nierozwiązanych konfliktów w partii kanclerz Merkel. Szef Wolnych Demokratów (FDP, niegdyś partii współrządzącej w Niemczech i uchodzącej za „języczek u wagi”), Christian Lindner, w wyborze Brinkhausa dostrzega na

dłuższą metę znak zmierzchu wielkiej koalicji widząc w niej – podobnie, jak i Mitsch, wolę odnowy w klubie poselskim CDU/CSU. Oraz – oznakę erozji autorytetu kanclerz Angeli Merkel. O tym samym mówi współprzewodniczący klubu poselskiego Alternatywy dla Niemiec, AfD, aktualnie partii nr 2 w politycznych sondażach w Republice Federalnej, Alexander Gauland: kanclerz traci autorytet. Alice Weidel, współprzewodnicząca AfD, nie kryje radości: „u nas strzelają korki od szampana”. Zbliża się koniec ery kanclerz i szefowej CDU – tyle AfD. Po politykach czas na politologów. Jaka szkoda, że nie zabrali głosu przed wyborami, a komentują sytuację po wyborach – słyszę z wielu stron. Również padają pytania, jak to możliwe, by wolna prasa (takim eufemizmem obdarza się tutejsze lewicowe media) nie zadała sobie przed wyborami władz klubu poselskiego największej formacji politycznej w Niemczech pytania, czy jest możliwa zmiana we władzach klubu poselskiego CDU/CSU i kto – nie licząc Kaudera – mógłby stanąć na jego czele. Przed wyborami wszystko wyglądało tak pięknie i nieskomplikowanie, a po wyborach? Po wyborach Niemcy dowiedzieli się, jak naprawdę było przed wyborami. Nic mniej i nic więcej. Jürgen Falter, politolog, ocenia przegraną Volkera Kaudera – co za sensacja – jako wyraz głębokiego niezadowolenia w klubie poselskim CDU/CSU w Bundestagu. Po wyborach mówi on, że zwłaszcza dla klubu poselskiego partii sprawującej władzę na dłuższą metę to frustrujące, kiedy jest się ustawicznie wykonawcą woli Urzędu Kanclerskiego i przytłaczającej władzą szefowej partii. Wypowiedź Faltera cytuje gazeta „Heilbronner Stimme“. Dodaje on: „to, co widzimy, to jest po trosze zmierzchem Merkel”. Ta sama gazeta cytuje opinię politologa Oskara Niedermayera. On także uważa, że odwołanie Volkera Kaudera to „wotum nieufności” wobec Angeli Merkel i – skąd oni mają to zdanie? – „kolejna oznaka erozji jej bazy władzy”. Klub poselski CDU/CSU niedwuznacznie zakomunikował, jego zdaniem wszem i wobec, że chce być w przyszłoś­ci niezależny. Od dzisiaj sprawowanie władzy będzie trudniejszym rzemiosłem. Jeszcze trudniejszym! K


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2018

4

P

W YBO RY·SA M O R Z Ą D OW E

omieszkuję i bywam tam od kilkunastu lat, postanowiłem więc porozmawiać z sąsiada­ mi o lokalnych sprawach i zo­ rientować się, jak działa tu samorząd i demokracja. Okazało się, że chyba nie najlepiej. Co rozmowa z sąsiadem, to dziwna historia. Ja też zdążyłem już mieć pierwsze „przygody wyborcze”. Otóż postanowiłem zgłosić swoją kan­ dydaturę na radnego w ramach jedne­ go z komitetów wyborczych, o którym wiadomo, że raczej krytycznie odnosi się do obecnych władz mias­ta. Jedno­ cześnie zarejestrowałem się jako wy­ borca w Podkowie, zjawiając się w urzę­ dzie miasta z umową najmu mieszkania oraz osobą, która mi go użycza, i któ­ ra złożyła do protokołu odpowiednie oświadczenie. Kilka dni później pod moim do­ mem zaparkował policyjny radiowóz z włączonym niebieskim „kogutem”. Moje dane znane są w urzędzie miasta, a mój telefon wisi publicznie w inter­ necie (jestem prywatnym nauczycie­ lem), jednak policja nie umówiła się ze mną na spotkanie, lecz przyjecha­ ła pod moją nieobecność i rozpyty­ wała o mnie sąsiadów. Jak się szybko okazało – na zlecenie urzędu miasta. Czym sobie zasłużyłem na taką uwa­ gę, a moi sąsiedzi na nękanie takimi wizytami w godzinach wieczornych? Urzędnicy miejscy mają oczywiście prawo sprawdzić, czy ktoś meldujący się jako wyborca, rzeczywiście mieszka w Podkowie, ale jakim prawem wysyła się policję i urządza „teatr”? Po to, aby podkopywać czyjś wizerunek? Czy Pan Dzielnicowy nie umie umówić się na spotkanie przez telefon? Myślę, że osób, dopisujących się do listy wyborczej w Podkowie, jest pewnie kilkadziesiąt. Czy do wszyst­ kich wysyła się policję? Czy tylko do tych, którzy jednocześnie kandydują na radnych jako potencjalna opozycja do obecnego zarządu miasta? Sposób zorganizowania tej przedziwnej wizy­ ty kojarzy się ze zwykłym nękaniem, o którym opowiadało mi wcześniej wie­ lu mieszkańców miasta. Była to jednak udana próba rozśmieszenia, a nie za­ straszenia. Ciekaw jestem, jak skomen­ tuje to Komenda Główna Policji i czy powierzanie takich zadań policji było legalne. Artykuł, który mają Państwo przed sobą, nie powstał pod wpływem tego zdarzenia, był już wtedy praktycz­ nie gotowy, ponieważ następnego dnia rano (25 IX) gazeta zamykała paździer­ nikowe wydanie. Dodałem ten wątek w ostatniej chwili. A teraz do rzeczy: Do roku 2014 w kierowaniu Pod­ kową miały czynny udział stowarzy­ szenia: Towarzystwo Przyjaciół Miasta­ -Ogrodu Podkowa Leśna oraz Związek Podkowian, które żyły w komitywie z zarządem miasta złożonym wtedy przez osoby ze starych, podkowiań­ skich rodzin. Dobrą tradycją Podkowy Leśnej od czasów jej powstania było angażowanie się w działalność spo­ łeczną jej mieszkańców, a szczególnie tych nowo osiedlających się tutaj. Pod­ kowa od zawsze była otwarta na „no­ wych mieszkańców”. Już przed wojną jej społeczność stanowiła zlepek ludzi z całej Polski, ze wszystkich zaborów. Skoro już zdecydowaliśmy się tu zamieszkać, warto „wygooglać” stronę www Towarzystwa Przyjaciół Podko­ wy Leśnej i odnaleźć dział „Wystawy”, a w nim zbiór 60 plansz ze zdjęciami, wg opisu „ukazującymi inicjatorów powstania Miasta-Ogrodu Podkowa Leśna, historię kilkudziesięciu rodzin pierwszych mieszkańców, a także cykle

poświęcone podkowiańskiemu kościo­ łowi pw. św. Krzysztofa, okresowi wojny i okupacji, oświacie (do 1965 r.), dzia­ łalności opozycyjnej, przyjaźni polsko­ -węgierskiej oraz staraniom o odzyska­ nie i rewitalizację Pałacyku – Kasyna”. Warto wczytać się w te plansze. Podkowa nie powinna być jedynie „sy­ pialnią”, jakich sporo dookoła Warsza­ wy. To kolebka przedwojennej klasy średniej, warstwy społecznej, z którą utożsamiają się chyba wszyscy wyksz­ tałceni ludzie. Tę strukturę zniszczy­ ła w dużym stopniu wojna i związane z nią emigracje. Po wojnie blisko setka opuszczonych działek z terenu Podko­ wy została przez komunistyczne władze

pracowników urzędu miasta oskar­ żyła więc burmist­rza o mobbing. Co zrobiły instytucje państwowe odpo­ wiedzialne za wyjaśnianie takich sy­ tuacji? W dużym skrócie – wysłały pismo do urzędu miasta z pytaniem: „Czy u Państwa jest mobbing?” Dobre? Jednocześnie duża część radnych mia­ sta, rekrutująca się z zasłużonych dla miasteczka rodzin, w wyniku ciągłych tarć z nowym burmistrzem zrezyg­ nowała z funkcji. Wszystkie te osoby mówią o różnych naciskach czy za­ straszaniu każdego, kto zgłaszał ja­ kąkolwiek krytykę wobec inicjatyw nowych władz miasta. Polecam artykuł tygodnika „Wprost” z 2016 roku w tej

wyrąbania wielu drzew, raczej wy­ dłużą drogę temu, kto jedzie gdzieś w konkretnym celu. Do tego te rzeko­ me ścieżki rowerowe swoim przebie­ giem i oświetleniem wręcz zapraszają do pieszych spacerów! Po prostu pi­ ramidalna bzdura, opatrzona jednak znakami „ścieżka rowerowa”, bo takie były pewnie wymogi „grantodawcy”. Ciekawe, jak czują się piesi, widząc spa­ cerową alejkę, na którą nie wolno im wejść. Budowanie w środku lasu takich ścieżek jest dyskryminacją pieszych. Jedyna udana ścieżka to ta wzdłuż WKD, pomiędzy stacją „Podkowa Główna” i „Zachodnia”, tyle że warto jeszcze puścić dzikie wino po metalo­

Zbliżają się wybory samorządowe, postanowiłem więc przyj­ rzeć się temu, co dzieje się w miejscu zwanym często ikoną polskiej demokracji – Podkowie Leśnej – leśnym miasteczku o najwyższej frekwencji wyborczej w kraju.

Podkowa Leśna – ikona demokracji? Piotr Krupa-Lubański poprzydzielana „swoim”. Ludność Podkowy zawsze była napływowa, wszyscy byliśmy tu kie­ dyś „nowi”. Dlatego razi, gdy ktoś uży­ wa takiego określenia na Facebooku, próbując dyskredytować współmiesz­ kańców. Szkoda jednak, że „osadnicy” z ostatniej dekady to czasem ludzie, dla których to miasto jest jedynie miej­ scem o rozpoznawalnej nazwie, którym można się pochwalić. Taki Konstancin, ale ciut mniej snobistyczny. Szkoda, że ważniejsze jest wyasfaltowanie leśnych dróg (choć można pokryć je mniej na­ grzewającymi się nawierzchniami, bar­ dziej pasującymi estetyką do sosnowe­ go lasu – np.: ulica Sosnowa) niż to, aby w Podkowie działało stałe, małe kino z regularnym repertuarem. Ważny jest reprezentacyjny trawnik przed zadba­ nym domem, a nie leśny charakter osa­ dy czy jej życie społeczno-kulturalne. Moja urocza znajoma sprowadziła się tutaj dwa lata temu i dopiero niedawno podzieliła się ze mną zachwytem nad Aidą – wcześniej nie było czasu, aby tam zajrzeć. Na ostatnim, świetnym koncercie jazzowym było tam raptem 30 osób. To prawdopodobnie głosami tych nowych mieszkańców, zwiedzionych obietnicami „nowoczesnej Podkowy”, nastąpiła w roku 2014 „jakościowa” zmiana sposobu zarządzania miastem, które od tego czasu jest prowadzone przez przedsiębiorcę budowlanego, mieszkającego wcześniej poza Pod­ kową. I tak Podkowa stała się placem różnego rodzaju inicjatyw budowla­ nych, czasem zupełnie nieprzemyśla­ nych, ale na pewno pochłaniających ogromne środki finansowe. Inicjatyw tak niepokojących, że wymagających omówienia. Od tego czasu zmienił się również bardzo styl sprawowania władzy w Podkowie. Nie była to „do­ bra zmiana”. W krótkim czasie stracili pracę w urzędzie miasta praktycznie wszyscy poprzednio pracujący tam urzędnicy (najczęściej pod zarzutem nielojalności). Zastąpiono ich „lo­ jalnymi”. Spora grupa wieloletnich

sprawie, jest na stronie www.wprost.pl. Proponuję też popytać o to sąsiadów. A potem pójść na wybory i zadbać o to, aby takie sytuacje nie mogły mieć miejsca w miasteczku kojarzonym od 100 lat z polską inteligencją. Idą wybory. Gdy szukamy partne­ ra życiowego, interesujemy się, kim są jego rodzice i jakie ma pochodzenie. Powierzając komuś miasto, też warto się zainteresować, jakie kto wyniósł z domu wzorce i co robili jego rodzice. Znowu warto popytać. Przygotowując ten artykuł, odbyłem kilkadziesiąt ta­ kich rozmów i dały mi one do myślenia. Polecam każdemu powtórzyć na własną rękę ten eksperyment. Można się dużo dowiedzieć od mieszkańców naszego pięknego, stuletniego lasu. Podoba mi się, że jeden z komitetów wyborczych przyjął nazwę przypominającą o pew­ nej sztafecie, jaką tworzymy w każdej rodzinie oraz jako naród: „Podkowa dla Pokoleń”. Czyli nie „Teraz, k..., my”, lecz tak jak u Pietrzaka: „Żeby Polska była Polską”. Tak, jak niegdyś było w Pod­ kowie. A teraz porozmawiajmy o szcze­ gółach, bo niektóre obserwacje mogą okazać się przydatne dla wielu miaste­ czek. Oto ich lista:

Pieszo-Rowerowe Miasto W Podkowie dominują samochody. A przecież ma ona owalny kształt i średnicę niecałych 2 km, jest więc idealna dla ruchu rowerowego, któ­ ry powinien mieć tutaj pierwszeń­ stwo przez samochodowym (ale nie przed pieszym!). Na rynku pojawiają się ostatnio rowery typu „cargo”, trój­ kołowe, często wspomagane elektrycz­ nie i z komorami bagażowymi takich rozmiarów, że można w nich zawieźć do przedszkola trójkę dzieci czy przy­ wieźć wielkie zakupy. Miło, że w mias­teczku powsta­ ły ścieżki rowerowe, są one jednak nieprzemyślane. Pokręcone i bardzo krótkie, wplecione w las, kosztem

POŻEGNANIE

Z wielkim żalem żegnamy naszą Koleżankę

śp. Krystynę Grzybowską wybitną dziennikarkę i publicystkę, eksperta w sprawach polityki międzynarodowej i stosunków polsko-niemieckich, wieloletnią członkinię Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Była osobą mądrą, odważną, kochającą Polskę. Córce Zmarłej – Aleksandrze Rybińskiej – składamy serdeczne wyrazy współczucia. Olu, jesteśmy z Tobą w tym trudnym czasie! Krzysztof Skowroński z Zarządem Głównym Koleżanki i Koledzy z SDP

wej siatce oddzielającej ją od torów. Al­ bo nie, bo za chwilę okaże się, że rośliny będą kosztowały budżet miasta wię­ cej niż sama ścieżka. Serio: kosztorysy przetargów w Podkowie aż się proszą o staranny przegląd przez specjalistów, bo sprawiają wrażenie mocno zawyżo­ nych. Na razie wróćmy na ścieżkę. Jest na tyle długa i szeroka, że zaprasza do rozwijania dużych prędkości. Tylko co z pieszymi? Ścieżka powstała na trasie używanej również przez pieszych. Zno­ wu o nich zapomniano. Rolą włodarzy każdego miasta jest przecież zadbać najpierw o pie­ szych, potem o rowerzystów, a na koń­ cu o zmotoryzowanych. Piszę to jako człowiek, który jeździ na rowerze 365 dni w roku. Polecam historię z hisz­ pańskiego miasteczka Pontevedra, gdzie samochody w ogóle wyrzucono

reklamowe. Budynkowi stacji i jego otoczeniu trzeba przywrócić piękny przedwojenny wygląd. Znowu stanie się wizytówką Podkowy. A skoro mowa o dworcu WKD, warto przypomnieć o skandalicznym zaniedbaniu w kwestii bezpieczeń­ stwa. Na przejściu przy Głównej mie­ szają się pociągi, ludzie i samochody. Brakuje tylko straganów na torach, jak w Indiach czy Bangladeszu. Część pociągów rusza z Głównej w stronę Warszawy po wielominutowym pos­ toju na stacji. Powoduje to totalną dezorientację kierowców i pieszych (zob. filmy na youtube – tagi: obser­ wator i WKD). Nikt nie wie, kiedy pociąg ruszy. Każdy się zatrzymuje i wpatruje, często pod słońce, w kabinę maszynisty: je kanapkę i czyta gazetę, czy już grzebie w pulpicie i zaraz ru­ szy? Tworzą się więc korki, zupełnie jak przed szlabanem, którego tam nie ma. Wreszcie maszynista rusza, bez zamrugania światłami, nawet gdy na przejeździe są samochody. Kto odpowiada za ten skrajnie nie­ bezpieczny bałagan oraz rykowisko sy­ ren WKD w mieście? Po części zarząd tego miasta, który toleruje ten bałagan. Przy Podkowie Głównej od dawna po­ winny być szybkie szlabany, zamykające się na chwilę przed ruszeniem pociągu i otwierające tuż po jego przejechaniu. Oczywiście asymetryczne, aby zawsze można było uciec z przejazdu. Obawy o korki są nieuzasadnione. Zamiast te­ go mamy przeraźliwe trąbienie po kil­ kaset razy na dobę. Pociągi zaczynające trasę w Podkowie powinny wjeżdżać na peron w ostatniej chwili, a nie urządzać sobie przy nim dezorientujący postój, i to dosłownie metr od przejścia dla pie­ szych. Czekamy, aż ktoś zginie w tym bałaganie? Jakie to polskie! Zamiast dobrze zaprojektowanych przejazdów mamy więc rykowisko od czwartej ra­ no do pierwszej w nocy i stałe zagro­ żenie. A przecież miasto jest jednym z udziałowców WKD i ma wpływ na jej działania.

Bałagan ze stawem Staw również był symbolem Podkowy. Stał się terenem równie kosztownych, co bezsensownych inwestycji. Rozpo­ częto od usunięcia naturalnego dna

Zamiast dobrze zaprojektowanych przejazdów mamy więc rykowisko od czwartej rano do pierwszej w nocy i stałe zagrożenie. A przecież miasto jest jednym z udziałowców WKD i ma wpływ na jej działania. z miasta. Warto dogadać się z zarządem dróg i namalować wzdłuż ulic linie, wyraźnie wskazujące, że ruch rowero­ wy jest wszędzie obecny, spodziewany i częsty. Można ustawić przy drogach wlotowych do Podkowy skompono­ wane z zielenią tablice, informujące, że właśnie wjeżdżasz do „Miasta Pie­ szych i Rowerzystów”. A więc zwolnij! Malutkie rowerki, namalowane obecnie na ulicach Podkowy co 50–100 me­ trów, nie są widoczne dla kierowców. Już teraz zakrywają je liście. Czasem namalowano je na starych znakach­ -rowerach, tworząc bazgroł. Przy okazji trzeba przypomnieć, że od lat istnieje projekt trasy rowerowej wzdłuż drogi łączącej Milanówek, Brwinów, Pod­ kowę (Trójmiasto Ogrodów), a dalej nawet Komorów z Warszawą. I nic się z tym projektem nie dzieje, a przeje­ chanie tej trasy na rowerze, wzdłuż drogi pozbawionej poboczy, jest bar­ dzo ryzykowne.

Stacja Podkowa Główna Przedwojenny budynek stacji to jeden z najbardziej rozpoznawalnych sym­ boli miasteczka. Naprzeciw niego stoi jednak blaszana budka przystankowa z lat 80., na obu peronach wielkie ba­ nery reklamowe, a pod piękną, drew­ nianą wiatą dworca – żółty paczkomat, pstrokata reklama baru dworcowego, jedna ławka i potworny brud. A prze­ cież na ogromnych, wewnętrznych ścianach starej wiaty mogłaby wisieć wystawa poświęcona przedwojennej historii Podkowy (może wspomniane wcześniej plansze), a projektor zawie­ szony pod sufitem – wyświetlać filmy z epoki. Na stację powinny wrócić, jak przed wojną, kosze z kwiatami. Potrze­ ba też więcej ławek. Jedna ławka pod dachem, a reszta na deszczu? Kto to wy­ myślił? Ktoś, kto na co dzień z WKD nie korzysta. Należy też usunąć elementy

stawu, czyli mułu, a więc jego oryginal­ nej i ekologicznej warstwy izolacyjnej. Po tym „czyszczeniu dna” napływająca z malowniczej Niwki woda wsiąkała w ciągu kilku dni. Tym samym stało się konieczne zrobienie sztucznej izolacji dna, a potem trzeba będzie pomyśleć o sztucznym dostarczaniu wody oraz jej filtrowaniu – napowietrzaniu, jak w Łazienkach w Warszawie, ponieważ naturalny ciek wodny został odizolo­ wany wielkimi rurami. Na każdym kroku powstaje nowe źródło przyszłych kosztów. Z doku­ mentów miejskich wynika, że za nie­ wielkie prace ziemne i usunięcie sta­ rych elementów betonowych oraz rury izolujące przepływający niegdyś stru­ myk wypłacono już 600 tys. zł. Zda­ niem specjalistów z branży budowlanej, wszystko, razem z rurami, mogłoby kosztować maksymalnie 200 tys. zł. A przecież przetarg powinien wyłonić najtańszych wykonawców! Na dokoń­ czenie tej inwestycji zakontraktowa­ no kolejny milion złotych. Czy projekt „zwizualizowany” na tablicy stojącej obok stawu jest wart takich pieniędzy? Ja słyszałem, że można to było spokoj­ nie zaprojektować i zrobić za 300 tys. zł. A na ten kolejny milion złotych planuje się już kredyt obciążający przyszły bu­ dżet miasta. Co tu się dzieje?

Park (niegdyś „Skwer”) Przyjaźni Polsko-Węgierskiej Tu również „w terenie” nie widać kosz­ tów, które są w „papierach” (czyli po­ dobno około 1 mln zł). Park wygląda sympatycznie, choć wieczorami staje się czasem miejscem spotkań dziw­ nego towarzystwa. Być może, otwiera­ jąc park, należy zadbać również o jego monitoring (2 kamery już tam przecież są) oraz powołać w miasteczku straż miejską. Brak straży powoduje, że do Podkowy ściąga element, który u siebie

się nie zabawi, bo w jego mieście do zabawy włączają się szybko strażnicy miejscy. Podkowa stała się bezbronna, a spacer wieczorem wymaga omijania hałaśliwych, czasem obcojęzycznych grup dziwnych osobników. W parku stoi pomnik związany ze współpracą AK i armii węgierskiej, a obok niego trzy maszty. Na jednym flaga polska, na drugim UE, a trzeci jest pusty. Czy tak trudno się dogadać z ambasadą Węgier, aby przynajmniej „od święta” wisiała na nim flaga naszych bratanków? Tym bar­ dziej, że z pewnością pomógłby w tym jeden z naszych mieszkańców, emery­ towany ambasador Węgier w Polsce.

Paw, czynsze i demokracja internetowa Zamiast tego mamy pawia świecącego na święta (za skromne 100 tys. zł) oraz jego przechowywanie przez 11 miesię­ cy w roku (ok 30 tys. zł). I tak pawie rządzą w Podkowie. Kolejny zgrzyt to podwyższanie czynszu sklepom. Mieszkańcy opowia­ dają historię sympatycznego, taniego sklepu, który musiał się z tego powodu zamknąć, a jego lokal przejął przedsię­ biorca mający już inne sklepy w Podko­ wie. I podniósł ceny. Dopuszczanie do monopolizowania usług na tak małym rynku, jakim jest Podkowa, to działanie przeciwko jej mieszkańcom. Tak jak demokracja jest największym osiąg­ nięciem ludzkości w kwestiach orga­ nizacji władzy, tak wolna konkurencja – największym osiągnięciem ekonomii, a psim obowiązkiem władzy jest pilno­ wanie, aby nic jej nie zakłócało. Zamiast tego, lokalna władza proponuje nam „nowoczesność” – na przykład radiowe liczniki na wo­ dę, które potencjalnie mogą zdalnie śledzić naszą obecność i aktywność w domu, o czym nie musimy w ogóle wiedzieć. Znowu za nasze pieniądze. Jeśli ktoś jest fanem nowinek technicz­ nych, niech instaluje je u siebie w do­ mu. Dlaczego mieszkańców zmusza się do uczestniczenia w orgii głupich inwestycji, dewastujących estetycznie i finansowo Podkowę Leśną? À propos nowoczesności i demo­ kracji: jak to możliwe, że w mieście o największej frekwencji wyborczej w kraju, pod koniec drugiej dekady XXI wieku nie ma internetowego sys­ temu demokracji umożliwiającego mieszkańcom uczestniczenie w spra­ wach miasta i przeprowadzanie, na­ wet codziennie, ankiet i referendów we wszystkich wspólnych sprawach oraz ocenianie władz miasta? To właśnie byłaby nowoczesność zgodna z najpięk­ niejszymi tradycjami Podkowy Leśnej. Moi znajomi prowadzą małą fundację zajmującą się demokracją internetową, gotową dostarczyć społeczności miesz­ kańców taki system za darmo. Wkrótce będziemy więc mieć w mieście praw­ dziwą demokrację. Wszystko, co usłyszałem od sąsia­ dów, układa się w nieciekawy obraz. Nadmierne trąbienie WKD, zagrożenie na przejazdach kolejki, podnoszenie cen, bezsensowne inwestycje, znaczne pogorszenie się szkoły w Podkowie, aroganckie traktowanie mieszkańców, o czym słyszałem od każdego z mo­ ich rozmówców; do tego próba wpro­ wadzenia zabudowy szeregowej – to wszystko pachnie jakimś prywatnym planem biznesowym. Może dla zysku, a może dla samej zabawy. Powiedzmy temu: dość!, zanim nic nie zostanie z dawnej Podkowy. Przepisy dotyczące funkcjonowa­ nia samorządów w przeciągu ćwierć­ wiecza wolnej Polski ewoluowały wie­ lokrotnie i nadal są ułomne. W dobie internetu lepszym sposobem wyłania­ nia burmistrza czy radnych są indy­ widualne kandydatury konkretnych ludzi, a nie tworzone ad hoc komitety wyborcze. Zastanówmy się, jaka jest motywa­ cja każdego z kandydatów do sięgania po władzę? Biznesowa czy społeczna? I czy lepszy będzie w tej roli przedsię­ biorca, spokojny urzędnik, czy może ktoś spośród „starych” mieszkańców Podkowy, który rozumie i lubi pracę społeczną? Ktoś młody i energiczny, dla kogo Podkowa może być „za ciasna”, czy ktoś bliżej emerytury, kto karierę ma już za sobą? Warto też się upew­ nić, które komitety działają na włas­ ny rachunek, a które (być może) tylko starają się rozwodnić siłę społecznego niezadowolenia. Kontrola nie tylko nad własną partią, ale jednocześnie nad jej (rzekomą) opozycją to przecież ulubio­ na zabawa różnej maści „strategów” wyborczych. Jednym słowem, szanuj­ my swój głos, idźmy jednak wszyscy na wybory! K


PAŹDZIERNIK 2018 · KURIER WNET

W YBO RY·SA M O R Z Ą D OW E generała Kiszczaka i podległe mu taj­ ne służby wojskowe i cywilne w latach osiemdziesiątych. To w tych latach tkwi tajemnica sukcesu jednych, a porażka innych opozycjonistów w późniejszym obejmowaniu stanowisk politycznych III RP. (To dlatego przecież nie zosta­ łem jednym z „nowych bohaterów opo­ zycji”, jak mogłem przeczytać w anali­ zie dla generała Dankowskiego w IPN wiele lat później, sporządzonej w roku 1986 po „próbie terrorystycznego za­ machu” na komunistyczną 1-majową manifestację podległości na krakow­ skim Rynku Głównym; Służba Bez­ pieczeństwa postanowiła mnie i moich kolegów z LDP „N” „nie kreować”, nie robiąc nam procesu). W odróżnieniu od spontanicznego roku 1980, przerastającego prowokac­ ję tajnych służb, rok 1989 został już przez te służby od początku do końca zaprogramowany. A cenzorskie sito po­ trząsnęło dostatecznie mocno, żeby na wierzchu utrzymały się przede wszyst­ kim te lżejsze części zboża. Parę ziare­ nek pozostało, ale co je zewsząd otacza? To wyniknęło wprost z logiki bezkrwa­ wej rewolucji roku ’89 i tak zwanego pokojowego przekazania władzy. Po czwarte, czy można uzdrowić samorząd poprzez jego przejęcie? Pi­ sałem jakiś czas temu, analizując pol­ ską samorządność, że już w roku 1928 zwycięski obóz Sanacji o połowę obciął budżet samorządów. Tylko że, w odróż­ nieniu od roku 1989, rok prawdziwego odzyskania niepodległości, czyli rok 1918, nie był zjawiskiem wykreowanym przez zaborców dla ochrony swoich interesów. W trakcie kilku lat walki o pełną niepodległość tysiące polskich chłopców poświęciło swoje zdrowie i życie. Dla sprawy i nie licząc na ka­ rierę i ciepłą posadkę na państwowym. Wielu z nich zginęło, a ci, co przeżyli, przeszli zarazem prawdziwą weryfi­ kację swojej postawy, weryfikację po­ zytywną. Oczywiście było nieszczęś­ ciem odsunięcie na wiele lat endeków od zarządzania państwem, bo jeden obóz patriotyczny odesłał w politycz­ ny niebyt inny obóz patriotyczny. Ale przejęcie przez piłsudczyków państwa i odebranie przez nich pieniędzy sa­ morządom nie oznaczało przecież za­ właszczenia przez nich środków pub­ licznych na prywatne biznesiki. Została za nie stworzona Gdynia, Centralny Okręg Przemysłowy i podstawy pod niezależność ekonomiczną Polski od zagranicznego kapitału. Zatem należy dziś zapytać: jakież to wojsko i jakie bitwy stoczyło w woj­ nie o wolną Polskę pod dowództwem prezesa Kaczyńskiego, poświęcając swój życia los? Czy możemy im, nie­ zweryfikowanym, powierzyć całość spraw Rzeczypospolitej, licząc na to, że się nie ulękną i nie sprzeniewierzą? I jak można na to liczyć, jeśli w historii III RP jedyny, który z powodu malwersacji

To właśnie samorząd, najpierw gminny, a po­ tem powiatowy i wojewódzki, stanowi jeden z kilku filarów systemu Okrągłego Stołu. Na równi z sądownictwem, które teraz z takim trudem reformowane jest przez obóz Dobrej Zmiany. I wespół z nieformalnym ośrodkiem władzy stworzonym przez generała Kiszcza­ ka, samofinansującym się formalnie i niefor­ malnie z majątku nas wszystkich.

Samorząd – integralna część patologicznego systemu III RP Jan Kowalski

RYS. WOJCIECH SOBOLEWSKI

S

ądownictwo? – miejmy nadzie­ ję, że w trakcie drugiej kadencji Obozu zostanie oczyszczone z jednostek i powiązań pato­ logicznych. Nieformalny ośrodek władzy? – Nie przetrwa drugiej kadencji Obozu z przyczyn ekonomicznych, braku for­ malnego i nieformalnego finansowania. Oraz z powodu pozbawienia ochrony łaskawego sądu i służb państwowych, temu układowi podległych. A samorząd? – tu niestety sytuacja nie rozwija się optymistycznie. Przy­ czyn jest kilka i zamierzam je poniżej przedstawić. Po pierwsze, rzekomy sukces. Obecny kształt samorządu, o którym decydowała garstka osób z Centrali, prezentowany jest jako sukces polskiej transformacji ustrojowej – od totalita­ ryzmu do pełnej wolności obywatels­ kiej – przez prawie całą polską scenę polityczną. A chyba nawet przez ca­ łą. Różnice dotyczą jedynie niuansów związanych z ordynacją i wpływem Centrali na rządzenie się w gminie. Nie ma jednak sporu co do zasady. Nie spotkałem poważnego stanowiska po­ litycznego mówiącego o drastycznym ograniczeniu liczby radnych lub ich likwidacji w małych gminach. Tak, jak nie spotkałem postawy nawołującej do zmiany struktury budżetu gminy/pań­ stwa. Z obecnego finansowania się na poziomie 18% i żebrania o 82% w Cen­ trali, na rzecz pełnego 100% finanso­ wania się ze środków własnych. Po drugie, brak władzy i brak od­ powiedzialności. Nie dysponując swo­ imi (=gminnymi) pieniędzmi, wójt jest ubezwłasnowolniony przez Cen­ tralę. Skutkuje to odejściem od odpo­ wiedzialnego zarządzania majątkiem wspólnym mieszkańców gminy na rzecz bezpiecznych, biurokratycznych procedur. Oczywiście nikomu niepo­ trzebnych. Odwiedziłem ostatnio dwa urzę­ dy gminne i uzyskałem zaświadcze­ nia upoważniające mnie do otrzyma­ nia zaświadczeń. Według pobieżnej obserwacji, urzędnicy gminni 90% swojego czasu marnują na sprawy nie mające związku z ich pracą. A z pozo­ stałych 10% przynajmniej połowa nie ma logicznego uzasadnienia. Bardzo łatwo wydaje się nieswoje pieniądze, jak traktowane są środki przydziela­ ne z Centrali. Nie mają oporów przed ich marnowaniem na kolejne posady i durne inwestycje typu aquapark lub nowy rynek – tak wójt/burmistrz, jak i mieszkańcy pozbawieni instrumen­ tów wpływania na podejmowane w ich gminie decyzje. Po trzecie, selekcja negatywna. To było nieuniknione z powodu sposobu przeprowadzenia transformacji roku 1989, odgórnie narzuconego, a nie od­ dolnie spontanicznego. Dotyczy to całej sceny politycznej ukształtowanej przez

finansowych zastrzelił się z własnego sztucera i z odległości kilku metrów, to były minister komunistycznego rządu Ireneusz Sekuła? Nie mamy zatem najmniejszych podstaw do uznania, że przejmując sa­ morządy w ich obecnym, patologicz­ nym kształcie, obóz Dobrej Zmiany do­ kończy dzieło uzdrowienia państwa od Centrali, aż do zabitej dechami wsi na Podlasiu. Co więcej, mam uzasadnio­ ne obawy, że upartyjnienie państwa aż do sołtysa każdej wsi włącznie, odwle­ cze proces naprawy państwa. Patrząc

bowiem na praktykę przeprowadzania przez rząd kolejnych ideowo cennych programów socjalnych, nie sposób nie dostrzec ubocznego skutku wprowa­ dzanych zmian. Tym ubocznym skut­ kiem jest bardzo szybki przyrost biuro­ kracji państwowej (łącznie z rzekomo samorządową). A z kolei ubocznym skutkiem wzrostu biurokracji jest za­ wsze psucie prawa i przeregulowanie życia społecznego, a to zwykle skutkuje marazmem obywatelskim. I nie ma się temu co dziwić. No chyba, że jest się wyższym naukowcem.

Myśl polityczna Wincentego Witosa i ruchu ludowego jest na pewno waż­ na dla Polski, choć chyba do dziś niewystarczająco przemyślana, niezapi­ sana w naszej tożsamości narodowej i pamięci historycznej.

partii może liczyć na taką ilość. Kiedy w 1949 powstało Zjednoczone Stron­ nictwo Ludowe, które agraryzm odrzu­ ciło, pozostało w nim tylko 200 tysięcy osób – ta odmowa uczestnictwa to była dojrzała, obywatelska decyzja. Drugi test, który zdali polscy rol­ nicy, to nieudana kolektywizacja – kie­ dy w gruncie rzeczy doprowadzili do pierwszej klęski komunizmu w Polsce. To naprawdę nie jest bagatelne, że już nie mając liderów, nie mając przywód­ ców, mając świadomość sfałszowanych wyborów, chłopi stawili opór wobec pomysłów kolektywizacji. Kominform w 1947 r. zalecił socjalistyczną przy­ szłość rolnictwa we wszystkich krajach tworzących blok z nominacji Związ­ ku Sowieckiego. Jednak batalia o pry­ watną własność ziemi została wygrana przez polskich chłopów, wychowanych w agrarystycznej tradycji, że własność ziemi jest źródłem niezależności, god­ ności i poczucia własnej wartości. Dzięki IPN i jego publikacjom ma­ my dostęp do akt Ministerstwa Bez­ pieczeństwa Publicznego, wiemy, jak ta batalia w latach 50. się odbywała i zna­ my skalę represji. W 1951 roku połowę aresztowanych w całym kraju za wrogą – antysocjalistyczną – propagandę sta­ nowili chłopi. Byli aresztowani za to, że nie chcieli kołchozów i spółdzielni produkcyjnych. Skala represji w latach 1952–55 – za niedopełnienie obowiąz­ kowych dostaw i za propagandę anty­ socjalistyczną – to jest około 500 tysięcy aresztowanych chłopów. To znaczy, że agrarystyczny duch ruchu ludowego, który w Wierzchosławicach miał swo­ jego lidera i założyciela, był znaczący. To nie była bierna masa, która pozwa­ lała robić ze sobą wszystko, co władze komunistyczne chciały.

Zapomniana tradycja.

Chłopska szkoła polityczna Wincentego Witosa Na podstawie wywiadu z dr Barbarą Fedyszak-Radziejowską w Poranku WNET w Muzeum Wincentego Witosa w Wierzchosławicach opracował Antoni Opaliński.

R

uch ludowy, któremu prze­ wodził Witos, został zbu­ dowany na czterech war­ tościach agrarystycznych. Pierwszą była prywatna własność zie­ mi. Drugą – chłopskość rozumiana jako pozytywna tożsamość, jako komunikat, że pod względem patriotyzmu, praco­ witości, niezależności, której gwarancją była prywatna własność ziemi, chłopi są co najmniej równi, jeśli nie górują nad ziemianami i robotnikami. Były takie publicystyczne teksty, że ziemianie pot­ rafią przegrać ziemię w karty, a chłop na pewno tego nie zrobi. Trzecia wartość to wiejskość, zgod­ nie z którą wieś to równoprawne, a na­ wet lepsze miejsce zamieszkania niż miasto. Czasem myślę, że ten agraryzm pośrednio wygrywa, ponieważ elity wielkomiejskie jako spełnienie swo­ ich aspiracji traktują przeniesienie się pod miasto. I wreszcie czwarta, spół­ dzielczość, która miała być realną ścież­ ką przekształceń i unowocześnienia rolnictwa. Przed wojną na wsi mieszkało po­ nad 70% Polaków. Agraryzm ruchu ludowego, w którym i niepodległość

i patriotyzm były bardzo ważne, doty­ czył ponad połowy mieszkańców Polski. Liczba mieszkańców wsi i miast wyrów­ nała się dopiero w 1966 roku. A teraz – paradoksalnie – chociaż około 40% Po­ laków mieszka na wsi, to bilans migracji miasto – wieś w niewielkim stopniu, ale jest jednak dodatni dla wsi. Czyli migra­ cja do miast jest równoważona przez migrację szukania innego stylu życia. Ale wracając do agraryzmu – ode­ grał on ogromną rolę po wojnie. Jał­ tańsko-teherańska obietnica demokra­ tycznych wyborów w Polsce sprawiła, że jedyną partią, która po wojnie starto­ wała nie w tzw. bloku demokratycznym, zorganizowanym przez komu­nistów, tylko jako samodzielny podmiot, by­ ło Polskie Stronnictwo Ludowe. PSL to była tradycja Witosa i Rataja, to był Mikołajczyk, to był Miłkowski, który pisał o agraryzmie, wiciowcy i bardzo wielu działaczy lokalnych z elit ruchu ludowego sprzed wojny i po wojnie, mieszkających na wsi czy związanych z rolnictwem. Pierwsza demokratyczna próba to było referendum 1946 roku, kiedy władze wyraźnie chciały przetestować

siłę opozycji. Potem mieliśmy wybo­ ry w 1947 roku. Stanisław Mikołajczyk podjął decyzję, że startuje w wyborach samodzielnie. To była kosztowna decyz­ ja. Kosztowała aresztowania, zabójstwa. Ponad 100 działaczy ludowych zostało zamordowanych, aresztowano mniej więcej setkę kandydatów i dwa tysiące spośród niekandydujących działaczy lu­ dowych. A mimo to, nawet ze szczątko­ wych danych, bo przecież zostały znisz­ czone, wynika, że jednak PSL te wybory wygrało. Potem, jak Stanisław Mikołaj­ czyk już opuścił Polskę, w Dębowej Gó­ rze odbyła się ideologiczna konferencja, która odrzuciła agraryzm, wprowadziła walkę klasową, zakwestionowała pry­ watną własność ziemi, krótko mówiąc: agraryzm się skończył.

R

uch ludowy, którego twórcą był Witos, wprowadził chłopów pol­ skich w polityczne i obywatelskie sposoby rozumienia spraw Polski. Czę­ sto mamy poczucie, że reforma rolna, że 22 lipca – te wszystkie hasła PRL-u – tra­ fiły do polskich chłopów. To nieprawda. W PSL Mikołajczyka było 800 tysięcy członków – nie wiem, czy dziś wiele

Rozwiązanie skuteczne jest jedno. Wraz z zakończeniem okradania Polski przez zorganizowane grupy prowenien­ cji Kiszczakowej jeszcze, wraz z oczysz­ czeniem polskich sądów, nawet w ich chwilowo dotychczasowym kształcie, wraz ze wrzuceniem do kosza obecnej konstytucji patologii tej chroniącej, nale­ ży od nowa zorganizować polski samo­ rząd. Zastosować wszystko to, co pro­ ponuję w projekcie nowej konstytucji. A zatem, po pierwsze, zmianę struktury polskiego budżetu tak, żeby to gminy dysponowały pieniędzmi. Najpierw je zbierając, a potem przekazując nadwyżki do województwa i skarbu państwa. Po drugie, likwidując stanowiska radnych – po co oni, skoro mamy sołtysów? Po trzecie wreszcie, to wszyscy pełnoletni mieszkańcy gminy decydują o wyda­ waniu swoich pieniędzy zebranych na koncie gminnym w Banku Spółdziel­ czym. A do zarządzania nimi wybierają sprawnego zarządcę, a nie tego czy inne­ go partyjnego przydupasa. I to wystar­ czy, żeby uzdrowić samorząd. Uczynić z niego żywy i sprawny organizm spo­ łeczny. Przywrócić wolność i odpowie­ dzialność, które przed wiekami uczyniły Polskę wielką. Tylko tyle i aż tyle proponuję w projekcie nowej konstytucji, w jej części dotyczącej samorządów. Według mojego szacunkowego liczenia, około 1,5 miliona osób zatrudnionych w ad­ ministracji, będących obecnie obcią­ żeniem budżetu państwa polskiego, a zatem budżetu nas wszystkich, po­ winno natychmiast stracić stanowis­ ka. Nie jestem rewolucjonistą, dlatego proponuję bardzo łagodne przejścia. Podobnie jak kiedyś zwalniani górnicy, niepotrzebni i tylko szkodzący rozwo­ jowi Polski urzędnicy (żadnemu nawet nie dopiekę biurwą), za swoją ciężką dotychczasową pracę powinni zostać solidnie docenieni. Proponuję roczną odprawę. Jedyne, czym to zaowocuje, to wzrost polskiego PKB. Pomyślmy: 1,5 miliona osób przestanie przeszka­ dzać dotychczas pracującym, a zasili ich szeregi w warunkach rzeczywistego braku rąk do pracy w polskiej gospo­ darce. Zlikwidujemy tym samym zły stosunek zatrudnionych w rzeczywistej gospodarce w zestawieniu z zatrudnio­ nymi w administracji i niepracującymi. Zniknięcie 1,5-milionowej armii urzędników pomoże w modernizacji polskiej administracji i usprawni za­ rządzanie państwem. Automatyczne przemodelowanie systemu społecz­ nego w stronę Anglii, a jeszcze bar­ dziej Stanów Zjednoczonych – naszego najbardziej sprawdzonego sojusznika militarnego – spowoduje masowy po­ wrót naszych rodaków zza Kanału La Manche. Ja prognozuję co najmniej 3% wzrost PKB, resztę niech doliczą fachowcy. Ale żeby tego dokonać, należy po­ konać ostatniego wroga, który mocno

D

okumenty są czasem wręcz wzruszające. Np. notatka MBP z sierpnia 1953: W ostatnich 2 miesiącach dokonano przeszło 50 agre­ sywnych wystąpień dla uniemożliwienia pomiaru areału spółdzielczego i dokoń­ czenia pierwszych orek. Znaczna część tych wystąpień miała charakter maso­ wy, uprzednio przemyślany i zorgani­ zowany, połączony z manifestacjami, w trakcie których śpiewano pobożne pieśni i przynoszono obrazy. Kolejna notatka, 1953 rok, WUBP w Krako­ wie: Szczególną aktywnością wykazy­ wały się kobiety, nie dopuszczając do

To naprawdę nie jest bagatelne, że już nie mając liderów, nie ma­ jąc przywódców, mając świadomość sfałszowa­ nych wyborów, chłopi stawili opór wobec po­ mysłów kolektywizacji i doprowadzili do pierw­ szej klęski komunizmu w Polsce. zaorywania gruntu przeznaczonego dla spółdzielni produkcyjnej, rzucając się pod traktory. Śmiłowice, powiat Mie­ chów: Przed rozpoczęciem wspólnej orki, w dniu 14 września wyszło na pole sto kobiet uzbrojonych w kije i motyki, ze śpiewem „Serdeczna Matko” rzuciły się na traktorzystę, uniemożliwiając orkę. Jakie to było mądre, że występowa­ ły kobiety. Na tradycyjnej polskiej wsi bicie kobiet, do tego religijnie zorgani­ zowanych, było nie do przyjęcia. Efekt był taki, że spółdzielni produkcyjnych

5

okopał się prawie w każdym z nas. A pochodzi jeszcze z czasów głębo­ kiej komuny i został przez nią celo­ wo zaprogramowany. A nawet wcześ­ niej został przez zaborców jako wirus wprowadzony w polski krwiobieg na­ rodowy. Ten wróg to fałszywy, patolo­ giczny obraz bliźniego, tak obcy naszej chrześcijańskiej wierze. To dogmat, że większość ludzi nie nadaje się do sa­ modzielnego podejmowania decyzji, że podejmuje decyzje złe i głupie. To rozpowszechnione mniemanie prowa­ dzi do fałszywej konkluzji, że indywi­ dualny człowiek powinien być w jak największym stopniu pozbawiony moż­ liwości decydowania o sobie i swoim najbliższym otoczeniu. Rodzi to fałszy­ wy elitaryzm, wprowadza automatycz­ ną hierarchizację i tym samym buduje społeczną piramidę podległości. Od Centrali do najmniejszego obywatela przygniatanego ciężarem wszystkich wyżej leżących kamiennych bloków. I to powinna być rzeczywista płaszczyzna sporu o polski samorząd. Ale sporu nie o jego obsadę personalną, ale o jego kształt. Czas najwyższy ten właściwy spór zacząć. Dla pomyślnej przysz­łości naszej ojczyzny, naszych współobywateli i nas samych. Mój ulubiony żyjący przywódca, Jarosław Kaczyński, w jednym z ostatnich wys­ tąpień zaproponował, żeby nie nume­ rować Polski, bo Polska powinna być jedna i wielka. I oni, Dobra Zmiana, po wygraniu samorządów taką Pol­ skę zbudują. Otóż numeruję Polskę tylko i wyłącznie dla wygody umysłu, swojego i czytelników. Moja wizja V Rzeczypospolitej, jak ją dla logicznego porządku nazywam, to Polska wielka i silna. Wielka i silna wolnością, odpo­ wiedzialnością i zamożnością jej oby­ wateli. Polska prawdziwie samorządna i samorządowa. IV Rzeczpospolita, ja­ ką próbuje obecnie wdrożyć obóz Do­ brej Zmiany, to wizja Polski centralnie zarządzanej. Z obywatelami w pełni podporządkowanymi strukturom biu­ rokratycznego państwa. Oczywiście, czego nie wykluczam i nie neguję, takie państwo mogłoby być zewnętrznie silne. Pod jednym jed­ nak warunkiem: musiałoby wcześniej być silne gospodarczo i strukturalnie, i mieć posłusznych władzy niewolni­ ków, a nie obywateli. Takie państwo można by zbudować na ziemiach nie­ mieckich, od biedy ruskich, gdyby mi­ nistrem spraw wewnętrznym został ja­ kiś Potiomkin, a premierem Niemiec. Wygranej IV Rzeczypospolitej i wy­ rzuceniu na śmietnik resztek po III RP jednak z całych sił kibicuję. W końcu, jak mawiali mądrze nasi przodkowie, na bezrybiu i rak ryba. PS. A na wybory samorządowe oczywiście nie pójdę. Po co mam mieć udział w demoralizowaniu człowieka, który mógłby zostać radnym albo nawet wójtem w obecnej RP III i 1/2? K

powstało niewiele więcej niż 10 000 i rozpadły się po 1956 roku. Zostało ich mniej niż 2 tysiące. Ważną rolę odegrały miedze. Dla­ czego były one takie ważne? Bo gwa­ rantowały prywatną własność. I nawet jeżeli przymusowo powołano spółdziel­ nię produkcyjną, to chłop obrabiał swo­ je, do miedzy. A jak się spółdzielnie rozpadły, to nie trzeba się było kłócić z sąsiadem, bo były miedze i każdy wie­ dział, co jest jego. I tę batalię chłopi – już nie mając liderów, nie mając Witosa, nie mając Mikołajczyka – w latach 50. wygrali. Warto o tym pamiętać. Chciałabym, żebyśmy nie my­ śleli o chłopskiej obecności w naszej wspólnocie w kontekście przysłowia: „moja chata z kraja”; że wszystkie waż­ ne rzeczy działy się w miastach. Zdzi­ sław Zblewski pisał, że bez polskiej wsi, która żywiła i ukrywała żołnierzy wyklętych, nie byłoby partyzantki po­ wojennej. Przypomnę też walkę o Solidar­ ność Rolników Indywidualnych, straj­ ki, które były w grudniu, już po poro­ zumieniach sierpniowych, dlatego że mimo tych porozumień nie rejestrowa­ no związku rolników. Dlatego rolnicy zaczęli w grudniu kolejny strajk, w Us­ trzykach, i dopiero w lutym podpisano porozumienia rzeszowsko-ustrzyckie, a w maju 1981 r. nastąpiła rejestracja Solidarności Rolników Indywidualnych. Więc chłopi byli także aktywni w okresie PRL, kiedy toczyła się batalia o prawa obywatelskie i demokrację. Kiedy myś­ limy o tej obywatelskiej, patriotycznej, dążącej do suwerenności – chciałam powiedzieć „elicie”, ale to nieprawda, chodzi po prostu o polskich obywateli – byli w tej grupie społeczeństwa także chłopi, rolnicy, mieszkańcy wsi. K


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2018

6

O

d wieków wiedziano, że grą głosem oraz odpo­ wiednim doborem słów i sformułowań można pobudzić emocjonalnie słuchaczy i spowodować, aby w odpowiednim momencie zachowali się wbrew swej woli i głoszonym zwykle przekona­ niom. Drogą oratorskich trików i od­ powiednią retoryką można w społecz­ nym odbiorze zastąpić fakty i rozsądne argumenty emocją i tworzeniem prze­ konania, zaś wiedzę i pewność mało sprecyzowanym wrażeniem. W ma­ nipulacji takiej sterujący musi jedynie pamiętać o używaniu odpowiednich zestawów słów, które zamiast głębszej refleksji wzbudzą w słuchaczach odczu­ cie, iż poddają się rozsądnej i logicznej argumentacji. Warunkiem powodzenia manipula­ cji słowem jest jej wewnętrzny porządek, konsekwencja i brak pośpiechu. Angiel­ ski polityk i pisarz sir George Corne­ wall Lewis już w 1832 roku zauważył, że „ludzie są często zadowoleni z doktryn, które narzucono im tak powoli, iż już zdążyli o tym zapomnieć. Wierzą więc w konkluzje, a nie pamiętają o faktach, które doprowadziły do tych konkluzji”. Skrzętnemu unikaniu lub masko­ waniu niewygodnych faktów w budo­ waniu przez mówcę własnej narracji zazwyczaj towarzyszy delikatne wpla­ tanie w nią insynuacji i sugestii po­ wodujących u słuchaczy odbiór treści sprzecznych ze zdrowym rozsądkiem. Sprzyjają temu coraz popularniejsze w dyskursie publicznym eufemizmy, w których celują specjaliści od poli­ tycznego marketingu. Tak jak w mar­ ketingu handlowym produkt nie ma złych cech, choćby był badziewiem, tak w marketingu politycznym określenia negatywne zastępowane są przez neu­ tralne lub „ugłaskane”. To nie Niemcy popełniali na Polakach zbrodnie wo­ jenne, tylko „naziści” lub „hitlerowcy”. To nie Ukraińcy spalili i wymordowali polskie wsie, tylko „banderowcy”. To nie Rosjanie wywieźli i wymordowali setki tysięcy Polaków z ziem II RP, tylko „enkawudziści”, którzy przeprowadzi­ li „przemieszczenie ludności”. Geor­ ge Orwell celnie zauważył, że pełne eufemizmów oratorstwo i pisarstwo

F O R M ATO WA N I E · I · F O R M A C J A Elokwencja i triki oratorskie od niepamięt­ nych czasów należały do sprawdzonych spo­ sobów sterowania odbiorcami.

Manipulacja polityczna – słowo i język Rafał Brzeski

polityczne jest „próbą obronienia rze­ czy nie do obrony”. Istotnym elementem manipulacji słowem jest przyciąganie odbiorców do własnych koncepcji, gra na emocjach i odczuciach w celu skłonienia ich do utożsamienia się z narracją nadawcy. Najwulgarniejsze przykłady tej meto­ dy to używanie w wystąpieniach pub­ licznych słowa „my” zamiast „ja” lub pow­tarzanie po przekazaniu każdej my­ śli słowa „tak”, wymuszającego zgodę słuchacza. Są to jednak triki nachalne i prostackie. Bardziej finezyjne jest uży­ wanie rozbudowanych przenośni, które mają za zadanie rozbudzenie odczucia jedności poglądów mówcy i słuchacza.

W

ielopiętrowe konstruk­ cje słowne obliczone na rozbudzenie emocji są jednocześnie świetnym kamuflażem braku logicznej argumentacji. Szuka­ jąc ziarna prawdy, odbiorca musi się zastanowić, a czas poświęcony na ref­ leksję sprawia, że gubi wątek nadaw­ cy. Z drugiej strony, chcąc nadążyć za nadawcą, nie jest w stanie analizować jego argumentów ukrytych w gęstwie słów. W konsekwencji w świadomości odbiorcy zostaje wrażenie, a nie suma

Dokończenie ze str. 1

40 lat i trzy słowa Paweł Bortkiewicz TChr

socjalistycznego zaczęło się tworzyć społeczeństwo obywatelskie. Zaczął odtwarzać się naród polski. Odwaga, głoszona przez Papieża, budziła świadomość narodową i re­ ligijną we wszystkich miejscach na ziemi, do których pielgrzymował. Dla nas, Polaków, stała się początkiem no­ wych dziejów. Słowa „Nie lękajcie się!” uczyły nas poczucia dumy narodowej, godności, wyzbywały z kompleksów. Tym, co może uderzać przy lekturze papieskich osobowych książek, takich jak Przekroczyć próg nadziei czy Pa­ mięć i tożsamość, to swoiste polonica. Przywoływanie polskiej kultury, sztuki, tradycji intelektualnej, duchowości… naszej tradycji, naszego jagiellońskie­ go plus ratio quam vus, myśli ks. Pawła Włodkowica na Soborze w Konstancji o samostanowieniu narodów, dzieł ro­ mantyków, geniuszu Norwida, muzyki Chopina, sylwetek Adama Chmielow­ skiego i Faustyny Kowalskiej. Wszystko to czynione przez człowieka głęboko świadomego bogactwa i piękna kultu­ ry światowej. Jan Paweł II jakby chciał przekonać nas, przywołując swoich krakowskich profesorów z polonisty­ ki czy swoich wykładowców seminaryj­ nych, że zawdzięcza im właśnie swoją formację intelektualną, która była dla niego zwycięskim narzędziem w sporze z kulturą współczesnego świata.

Otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi! W pamiętnym kazaniu programo­ wym, 22 października, padły też i te słowa, które zaczęły zmieniać dzieje świata: Nie bójcie się, otwórzcie, otwórz­ cie na oścież drzwi Chrystusowi! Dla Jego zbawczej władzy otwórzcie gra­ nice państw, systemów ekonomicznych i politycznych, szerokie dziedziny kultu­ ry, cywilizacji, rozwoju! Nie bójcie się! Chrystus wie, co nosi w swoim wnętrzu człowiek. On jeden to wie!. Ktoś może zarzucić patos twier­ dzeniu o sile tych słów. By poznać ich nośność, warto może sięgnąć do

fragmentu wywiadu, jakiego udzielił Jan Paweł II Vittorio Messoriemu. Py­ tany, dlaczego historii zbawienia jest tak skomplikowana, dlaczego Kościół w centrum tej historii stawia tak niepo­ pularny krzyż, św. Jan Paweł II zaczął w iście akademickim wykładzie kreślić dzieje filozofii. Ukazał zwrot koper­ nikański, który dokonał się w myśle­ niu za sprawą Kartezjusza. Wtedy to człowiek, kultura myślenia przesta­

Staram się otwierać drzwi Chrystusowi, bo wiem, że bez Niego nic uczynić nie mogę, a wszystko mogę w Nim, który mnie umacnia. Cały program życia zawdzięczam tamtym trzem słowom z paź­ dziernika 1978 roku. ła się interesować realnym światem. Istotne stało się kartezjańskie „myślę”, które szybko zostało przekształcone w „mam świadomość”. Bóg przestał w tym świecie być Tym, który jest, przestał być odkrywanym i poznawa­ nym fundamentem rzeczywistości. Stał się natomiast Bogiem pozaświatowym, wypchniętym poza nawias ludzkich spraw. A człowiek zaczął żyć i żyje tak, jakby Bóg nie istniał. Ale co to zna­ czy? To znaczy, że człowiek żyje za za­ mkniętymi drzwiami, na jałowej ziemi, w sytuacji bez wyjścia. Żyje w lęku, bo pozbawił się Boga. W takiej przest­rzeni pojawiły się różne ideologie postępu, na czele z marksizmem. Ale były one i pozostają bezradne wobec realnych dramatów i autentycznych pragnień człowieka. Tej wizji świata św. Jan Paweł II przeciwstawiał jego biblijny obraz, opisany w Ewangelii według św. Jana: „Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne”.

informacji, które można porównać z rzeczywistością, co doprowadziłoby do zdemaskowania manipulacji. Retoryczne triki obliczone na stero­ wanie emocjami oraz kreowanie odczuć i wrażeń odbiorców są bardzo skutecz­ nym narzędziem w manipulacji politycz­ nej, chociaż skuteczność ta jest zazwyczaj krótkotrwała. Stosowane są więc przede wszystkim do działań doraźnych, takich jak debata parlamentarna, dyskusja przed kamerami lub spotkanie z sympatykami w trakcie kampanii przedwyborczej. Ma­ nipulacje takie można łatwo zdemasko­ wać w druku. Nadużywanie metafor, sloganów, terminów „kluczy” oraz innych tri­ ków słownych może doprowadzić do niebezpiecznych dla oratora wynatu­ rzeń. Własna retoryka może bowiem przerosnąć mówcę i doprowadzić do uwierzenia we własne, spreparowane narracje i kłamstwa, co jest drogą do zagubienia poczucia rzeczywistości. Degeneracja ta jest szybsza, jeśli mów­ ca powiela narrację ustaloną wewnątrz swojego ugrupowania partyjnego. Z uwagi na wielość mediów, zwłasz­ cza elektronicznych, grupa partyjnych oratorów powielających jedną narrację jest stosunkowo liczna, co pociąga za

Cały pontyfikat Jan Pawła II był bezkompromisowym przywracaniem Bogu należnego Mu miejsca. Wyrażał to Papież spektakularnymi gestami – Eucharystią sprawowaną w miejscach publicznych, nowym zapisem dziejów świata znaczonych osobami świętych i błogosławionych (przekonując, że to świętość, a nie przemoc i konflik­ ty wyznaczają oś dziejów), wreszcie – swoim jednoznacznym jak Ewangelia nauczaniem. Wiele narodów, wielu, bardzo wie­ lu ludzi przyjęło to przesłanie. Otwo­ rzyło drzwi Chrystusowi, przyznało Bogu należne Mu miejsce, wstało z ko­ lan, z lęku, by żyć w bojaźni Bożej, która uzdalnia do nadziei. Przytaczam trzy słowa z początku tamtego pontyfikatu. Przywołuję je ze wzruszeniem i z zakłopotaniem. Dla­ czego zapominamy tamto przesłanie? Dlaczego zapominamy, że prorok mo­ że nie żyć już wśród nas, ale jego na­ uka jest żywa? I może być pomocą. Zwłaszcza dziś, gdy – nie waham się powiedzieć – cierpimy na bolesny de­ ficyt nauczania w Kościele. Uderza mnie choćby to, że w przekazie słów Franciszka najczęściej prezentowane są omówienia, streszczenia – papież zauważył, wskazał i przy tej okazji po­ wiedział… To jakieś komiksowe pre­ zentowanie tego, co ma być słowem Pasterza i Autorytetu. Dziękuję Bogu za to, że dane mi było wzrastać ku kapłaństwu i w kapłań­ stwie w szkole Jana Pawła II. Za to, że od niego mogłem się uczyć wiary w Boga, poznawać człowieka, czuć dumę z bycia Polakiem i szanować inne kultury, za wspólnotę Kościoła. To właśnie przy­ należność do Pokolenia JP II sprawia, że niezmiennie kocham Kościół. Cenię przynależność do kraju da­ lekiego, ale bliskiego kulturą chrześ­ cijańską z Europą w jej szlachetnym dziedzictwie. Wyzwalam się z lęku i mam odwa­ gę przekraczać próg nadziei. Staram się otwierać drzwi Chrystu­ sowi, bo wiem, że bez Niego nic uczy­ nić nie mogę, a wszystko mogę w Nim, który mnie umacnia. Cały program życia zawdzięczam tamtym trzem słowom z października 1978 roku. K

sobą z jednej strony niebezpieczeństwo odrealnienia najbardziej wpływowych członków ugrupowania, a z drugiej zniechęcenie i znudzenie odbiorców, którym oratorzy serwują tę samą pap­ kę polityczną, tyle że odgrzewaną na różne sposoby. Manipulowanie słowem, zwłaszcza stosowane przez dłuższy czas, może do­ prowadzić do manipulacji językiem, co jest najbardziej szkodliwe dla komuni­ kacji społecznej. Język nie jest bowiem odporny na czynniki zewnętrzne. Jest narzędziem i tak jak narzędzie może zostać uformowany dla bardziej precy­ zyjnego komunikowania się lub zdefor­ mowany dla utrudnienia komunikacji, zwłaszcza w sferze przekazywania od­ czuć i opinii. Deformacja języka wyma­ ga czasu, ale też jest niezmiernie trudno wyplenić z języka deformacje, które raz zostały wprowadzone i zakorzenione.

tworzy się i wprowadza do języka jedno lub kilka łatwych i prostych słów lub haseł, które po poddaniu odbiorców odpowiedniej tresurze mają wywoły­ wać u nich określone skojarzenia i re­ akcje. Przykładowo: słowo „wspaniale” ma wedle słowników około pół setki sy­ nonimów oddających różne stopnie tej wspaniałości, ale w życiu codziennym jest niemal powszechnie zastępowane słowem „super” albo „zaje...ście”. Zubożenie języka ogranicza precy­ zyjne określanie myśli i uczuć, a co za tym idzie, utrudnia porozumiewanie się ludzi między sobą. W życiu poli­ tycznym ten deficyt komunikacji lub ograniczenie komunikowania się do medialnej tresury i haseł prowadzi naj­ częściej do politycznej bierności od­ biorców. Zwłaszcza, kiedy grupy ma­ nipulujące komunikują się z „masami” przy pomocy spreparowanej papki slo­

tereotypy językowe utrzymują się wiekami. Nawet wówczas, gdy są sprzeczne z wiedzą i logiką. Przykładem może być niezamierzony, ale ugruntowany stereotyp wschodu i zachodu Słońca. Od czasów Koper­ nika wiemy, że to Ziemia obraca się wokół Słońca, a nie odwrotnie. Mi­ mo to proszę wskazać język, w którym obowiązuje poprawne naukowo słowo opisujące ukazanie się Słońca nad linią horyzontu. Manipulacją, ale tym razem świadomą, jest pojęcie ‘ministerstwa obrony’. Jeszcze kilkadziesiąt lat wstecz używało się powszechnie pojęcia ‘mi­ nisterstwo wojny’ i opisywało ono po­ prawnie rolę tej instytucji. Dopiero po II wojnie światowej uznano termin ‘mi­ nisterstwo wojny’ za politycznie niepo­ prawny i zastąpiono powszechnie sfor­ mułowaniem ‘ministerstwo obrony’, co nie oddaje roli resortu i jest niezgodne z logiką. Chyba najbardziej odpowied­ nia nazwa tego resortu obowiązywała w II Rzeczpospolitej – ministerstwo spraw wojskowych. Niesłychanie niebezpieczną spo­ łecznie metodą manipulacji jest świa­ doma wulgaryzacja języka i jego zu­ bażanie, czyli ograniczanie zasobu używanych potocznie słów i pojęć. Zamiast kilku albo nawet kilkunastu określeń oddających różne odcienie,

W wyniku świadome­ go i konsekwentnego zubażania języka elity władzy mogą długo­ trwale podporządko­ wać sobie odbiorców, gdyż przezwyciężenie podtrzymywanych barier językowych jest trudne i czasochłonne.

S

ganów, natomiast dla siebie tworzą eli­ tarne kręgi, które są w stanie zachować dla elity i jej następców pełnię języka ze wszystkimi jego subtelnościami. W wyniku świadomego i konse­ kwentnego zubażania języka elity wła­ dzy mogą długotrwale podporządkować sobie odbiorców, gdyż przezwyciężenie podtrzymywanych barier językowych

jest trudne i czasochłonne. Zwłaszcza jeśli chodzi o pojęcia abstrakcyjne. Jed­ nym z wariantów takiej bariery jest uży­ wanie w komunikacji społecznej specy­ ficznego, wewnętrznego języka aparatu władzy, zrozumiałego tylko dla osób posiadających klucz do zakodowanych zestawów słów i pojęć. Kiedy odbiorca słucha występującej często w mediach pani minister, która podaje niepopraw­ nie daty (rok dwa osiemnasty) i sypie urzędniczymi skrótami „pięćsetka”, „trzysetka” itp., to zaczyna się zastana­ wiać, czy nadawca ma kompleksy, czy odreagowuje frustracje, czy też usiłuje coś ukryć. Taka retoryka zmusza bo­ wiem odbiorcę najpierw do odkodowa­ nia przekazu, a dopiero później do jego zrozumienia, co zazwyczaj prowadzi do zgubienia wątku. Czas jest decydującym czynnikiem w manipulacji językiem. Wprowadze­ nie trwałych zmian wymaga lat, a nawet pokoleń. Można więc przyjąć, że język stosunkowo opornie poddaje się zabie­ gom manipulacyjnym. Z drugiej strony jednak, raz zdegenerowanemu i znie­ kształconemu językowi równie trudno jest przywrócić dawny kształt i piękno. Słowo na „k”, promowane nachalnie przez media i celebrytów na początku III RP, używane już było jako swoisty znak przestankowy i dopiero pokole­ nie później powoli zaczyna wracać na swoje miejsce w grupie wyrażeń nie­ cenzuralnych, których używanie jest symbolem chamstwa i prostactwa. Analiza różnych form manipulacji słowem skłania do wniosku, że z etycz­ nego punktu widzenia sterowanie takie jest niebezpieczne i szkodliwe. Ograni­ cza bowiem świadome działanie ludzi, a w sensie kulturowym i cywilizacyjnym prowadzi do umysłowego wyjałowienia całych społeczności. Niestety manipu­ lacyjne metody są od stuleci stosowa­ ne przez polityków i władców i nic nie wskazuje na to, aby miały zostać zarzu­ cone. Manipulacja odbiorcami i – sze­ rzej – społeczeństwem jest bowiem grą władzy i pociąga jak hazard. Żeby była skuteczna, wymaga subtelności, finezji i inteligencji. Jeśli manipulatorem jest jednostka nietuzinkowa, ale pozbawiona skrupułów, to gra staje się niebezpieczna dla manipulowanych. K

Nie ma lepszych specjalistów od zwalczania fake newsów i dezinfor­ macji niż Amerykanie. Nic w tym dziwnego. Są mądrzy po szkodzie, bo wiele wskazuje na to, że przez dłuższy czas padali ofiarami ata­ ków ze strony rosyjskiej armii trolli, tamtejszych botów oraz fake newsów, które miały na celu co najmniej zasianie niepokoju i wzbu­ dzanie podziałów społecznych.

Wojciech Mucha Dlatego nie mamy zamiaru wymyślać prochu, tylko na podstawie tekstu zamieszczonego w serwisie Mother Jones (MJ) opiszemy, jak rozpoznać bota na Twitterze. Tym bardziej, że zasady doskonale pasują do klimatu panującego w polskiej wersji serwisu. Oto pięć kluczowych sposobów identyfikacji potencjalnie podejrzanych kont:

Nadpobudliwość Nie ma siły. Nie da się każdego dnia wysyłać kilkudziesięciu i więcej tweetów (chyba, że się nie ma nic innego do roboty, dlatego sugerujemy sprawdzenie pozostałych poszlak). Cytowany przez MJ Ahmer Arif, pracownik naukowy Uniwersytetu Waszyngtońskiego, który bada na co dzień zjawisko dezinformacji w sieci, mówi, że „więcej niż 50–60 tweetów dziennie może sugerować ewentualną automatyzację”.

Podejrzany awatar Jeśli ktoś chowa się za niewiele mówiącą nazwą użytkownika (niezrozumiałe ciągi cyfr i liter – wskazują na seryjną produkcję userów), a do tego w awatarze ma domyślny obraz z Twittera (popularne „jajo”), powinniśmy się mu bacznie przyglądać. Warto także sprawdzić, czy zdjęcie w awatarze (piesek, kotek, miła pani, przystojny żołnierz) nie zostało skradzione. W tym celu szukamy go w Google: Klikamy prawym przyciskiem myszy na awatar i zaznaczamy „kopiuj adres zdjęcia”, następnie przechodzimy do Google, potem do sekcji „grafika” i klikamy „wyszukaj obrazem”. Następnie wklejamy adres. Wcześniejsze użycie kwestionowanego zdjęcia jest kolejną przesłanką za tym, że podejrzane konto jest automatem.

Skrócenie adresu URL Na Twitterze użytkownicy często dzielą się odnośnikami do różnych stron. Podejrzane może być to, gdy ktoś używa „skracarki adresu” bit.ly lub tinyurl.com. Jak zauważają autorzy z Mother Jones

– twórcy botów używają ich do pomiaru ruchu dla danego łącza, ale również jako części oprogramowania do automatyzacji.

Poligloci czy automaty? Nie ma złudzeń. Jeśli Twój followers na przemian mówi po rosyjsku, chińsku, polsku, angielsku i w esperanto – być może zjadł wszelkie rozumy, ale może być też botem.

Niewiarygodna popularność Znacie to? Użytkownik, o którym nie słyszeliście, nagle ma 1000 i więcej „retweetów” (podań dalej) i tysiące polubień swojej treści. Może to oznaczać, że siatka botów wzajemnie się wspiera i podaje treści, by dotrzeć do większej liczby rzeczywistych użytkowników, a jednocześnie stworzyć wrażenie wiarygodności (bo kto podaje dalej kłamstwa – hehehe… Podają wszyscy). Warto w takim przypadku stwierdzić, kto wysłał także informację (poprzednie kroki). Zobaczmy też, kto obserwuje takie „popularne” konto. Dodatkowo, jeśli treść ma podobną liczbę „polubień i podań dalej” – to również powinno wzbudzić naszą czujność. Może bowiem oznaczać zautomatyzowanie reakcji ze strony innych botów.

Wnioski? Każda z tych technik jest oczywiście zawodna, jeśli chcemy stosować ją wyrywkowo. Wszystkie razem także nie dają nam 100% pewności, że oto wykryliśmy bota. Wystarczą jednak, by zapaliła nam się ostrzegawcza lampka. Jeśli więc widzimy „Superważną i kontrowersyjną treść” kończącą się linkiem w stylu bit.ly/ qwerrttyds123, wysłaną przez użytkownika podpisującego się np. „XMY12322”, który to XMY dodatkowo chwali się, że jest piękną blondynką, a do tego jego wpis podaje masa mu podobnych blondyn i brunetek – patrzmy na takie rewelacje co najmniej przez palce. K Źr: MotherJones.com / własne

TEKST POWSTAŁ W RAMACH PROJEKTU „ZAPOBIEGANIE WYWOŁYWANIU NAPIĘĆ W RELACJI POLSKI Z SĄSIADAMI – STOPFAKE PL”, REALIZOWANEGO PRZEZ SDP. JEST TO ZADANIE PUBLICZNE, WSPÓŁFINANSOWANE PRZEZ MSZ RP W RAMACH KONKURSU „WSPÓŁPRACA W DZIEDZINIE DYPLOMACJI PUBLICZNEJ 2018”. PUBLIKACJE WYRAŻAJĄ POGLĄDY AUTORÓW I NIE MOGĄ BYĆ UTOŻSAMIANE Z OFICJALNYM STANOWISKIEM MSZ RP.


PAŹDZIERNIK 2018 · KURIER WNET

7

SZKOLNICTWO·W YŻSZE

Co robiono przez lata? Szkoda, że przez ponad dwa lata, kiedy ta ustawa była in statu nascendi, opozy­ cyjne wobec tych „korzyści” środowis­ ko akademickie jakoś nie było aktywne. Ministerstwo zachęcało do dyskusji, ale wybierało sobie wygodnych dysku­ tantów, nie reagując na merytoryczną krytykę nielicznych. Czyli standard. Od wprowadzenia w życie ustawy akademickiej w roku 2005 miały trwać prace nad rzeczywistymi i potrzebny­ mi reformami niewydajnego systemu akademickiego, ale przez te kilkana­ ście lat należycie nie zdiagnozowano nawet przyczyn realnej słabości nauki i edukacji wyższej w Polsce, mimo że jesteśmy potęgą tytularną, ilościową (jeśli chodzi o ilość uczelni) i zasobną w znakomite nieruchomości akademic­ kie na poziomie europejskim. W PRL-u było siermiężnie, wręcz nędznie, jeśli chodzi o finanse, ale na­ uka i edukacja wyższa stały wyżej, dzię­ ki nie przetrzebionej do końca kadrze formowanej w II RP. Ale od tego czasu znajdujemy się na równi pochyłej – mimo reform spadamy w konfronta­ cji ze światem, elity mamy słabe. Na pytanie, dlaczego tak się dzieje, nie odpowiedziała żadna z 10 konferen­ cji ministerialnych, które odbyły się przed wprowadzeniem ustawy. Pacjent (system akademicki) jest chory, ale nie zdiagnozowano, na co i dlaczego – więc jak go można skutecznie uleczyć? Co więcej, nie zadano pytania, skąd się wzięły obecne, nie najlepsze kadry aka­ demickie? Przez lata tak reformowano system akademicki, aby nic zasadniczo nie zmienić, aby zostało tak jak jest.

Patologie filarami systemu Świat akademicki od lat widzi głównie jedną patologię – niedostatek pieniędzy i jedno remedium na poprawę systemu: dajcie nam więcej pieniędzy – wyniki/ Noble same przyjdą! Czy słyszał ktoś o żądaniach piłkarzy dostających tęgie

Nowa ustawa o nauce i szkolnictwie wyższym, zwana Konstytucją dla nauki, zosta­ ła opublikowana w Dzienniku Ustaw i wchodzi stopniowo w życie od początku roku akademickiego. Ministerstwo na swoich stronach (konstytucjadlanauki.gov.pl) za­ chwala korzyści, jakie środowisko akademickiego odniesie z „reformy Gowina”.

Świat akademicki budzi się po „reformie Gowina” Józef Wieczorek lanie od drużyn najlepszych: płaćcie nam – wszystkim, rzecz jasna – tak jak się płaci Ronaldo czy Lewandow­ skiemu, to będziemy grać jak Ronaldo i Lewandowski? Inaczej dobrej gry nie można od nas wymagać! A tak argumentują słabi intelek­ tualnie i moralnie beneficjenci dłu­ gotrwałej negatywnej selekcji kadr akademickich, funkcjonującej w sy­ stemie zamkniętym, w warunkach cho­ wu wsobnego, ustawianych konkur­ sów, niemobilności, wieloetatowości, intensywnego rozwoju turystyki ha­ bilitacyjnej, nepotyzmu, mobbingu, nierespektowania własności intelektu­ alnej itd. Te patologie były podnoszone przeze mnie (w przestrzeni publicznej od początku wieku) i Niezależne Fo­ rum Akademickie, funkcjonujące od 2004 r., ale pomijane (z małymi wyjąt­ kami) przez „reformatorów” i walczące o zachowanie status quo środowisko akademickie. Dla sprawdzenia moż­ na na wyszukiwarce Google wpisać – ‘patologie akademickie’, ‘patologie na uczelniach’, aby się zorientować, kto i jak zajmuje się przyczynami degra­ dacji nauki w Polsce. Tym zasadniczym dla funkcjono­ wania czynnikom nie poświęcono żad­ nej z 10 konferencji ministerialnych przed uchwaleniem ustawy! Ale po uchwaleniu ustawy młodzi naukowcy (Akademia Młodych Uczonych PAN) sporo patologii dla nich niekorzystnych zauważyli i m.in. rekomendują: Oce­ na pracowników naukowych powinna być dokonywana według zrozumiałych, precyzyjnie określonych i publicznie

ogłoszonych kryteriów, promujących doskonałość naukową. Rekomendujemy znaczne zwiększenie zróżnicowania cał­ kowitego wynagrodzenia w zależnoś­ci od osiąganych wyników, wprowadzenie jawnego systemu premiowania jakoś­ ci pracy oraz wyciąganie konsekwencji

wszystkich pracowników naukowych powinna być łatwo dostępna z głównej strony internetowej każdego instytutu. Nietrudno było to zauważyć, bo od lat wiadomo, że kto spoczął w PAN-ie (ale także na uczelni) z tytułem profe­ sora, nawet jak nic nie robił (bo spo­

PA J ĘC ZY NA AK AD E M I CK A •  nić genetyczna

•  nić towarzyska

•  nić tytularna

za jej systematyczny brak, niezależnie od stanowiska. Corocznie aktualizo­ wana zbiorcza lista publikacji oraz najważniejszych osiągnięć naukowych

•  nić historyczna

•  nić etatowa

•  nić finansowa

RYS. JÓZEF WIECZOREK

C

zęść środowiska, która zapo­ znała się z jej tekstem, pod­ nosi alarm, że ta ustawa – to katastrofa!

czywał), nawet jak szkodził innym, wynagradzany był znacznie lepiej od aktywnych, i to pozytywnie, więc stan obecny PAN-u i uczelni jest niejako

oczywistą konsekwencją tej trwającej od lat – a przy tym niejedynej – pato­ logii. Zwiększenie finansowania spo­ czywających, a także aktywnych nega­ tywnie (np. w niszczeniu lepszych od siebie), nie podniesie poziomu nauki i edukacji wyższej, a nawet może je ob­ niżyć. Reformować trzeba komplekso­ wo, a nie zmieniać jeden parametr, nie bacząc na inne, wzajemnie powiązane. Młodzi naukowcy zauważyli tak­ że to, o czym wszyscy wiedzieli, ale widzieć i zmieniać nie chcieli, anga­ żując się jedynie w zamiatanie niewy­ godnych spraw pod dywan, w czym osiągnęli mistrzostwo. Młodzi jednak, bardziej widocznie sprawni intelektu­ alnie i fizycznie, zaczęli zaglądać, co się pod tymi dywanami kryje i wyciągają z tego wnioski dla naprawy systemu akademic­kiego. W swym raporcie pi­ szą: Rekomendujemy wprowadzenie ot­ wartych, rzetelnych i pisanych możliwie szeroko oraz ogłaszanych na forum mię­ dzynarodowym konkursów na wszystkie stanowiska naukowe, stanowiska kierow­ ników zakładów i grup badawczych oraz stanowiska dyrektorów w jednostkach PAN. (…) Protokoły z przeprowadzo­ nych konkursów wraz z informacjami o ocenach poszczególnych kandydatów powinny być jawne w zakresie dopusz­ czonym przez Ustawę o ochronie danych osobowych. W kwestii konkursów na dyrektorów jednostek PAN dodatkowo rekomendujemy ogłaszanie ich z co naj­ mniej półrocznym wyprzedzeniem na forum krajowym i międzynarodowym (ogłoszenie również w języku angielskim) oraz włączanie w komisje konkursowe członków zagranicznych PAN. Uważa­

R E K L A M A

Czy słyszał ktoś o żądaniach piłkarzy dostających tęgie lanie od drużyn najlepszych: płaćcie nam – wszyst­ kim, rzecz jasna – tak jak się płaci Ronaldo czy Lewandowskiemu, to będziemy grać jak Ronaldo i Lewan­ dowski? my, że wyb­rany na dyrektora instytutu kandydat powinien być zobowiązany do publicznego udostępnienia koncepcji funkcjonowania instytutu, którą przed­ stawił w konkursie. To nic nowego. Od lat NFA (www. nfa.pl) to postulowało, ale decyden­ ci postulatów nie wdrażali i do nowej ustawy też ich nie wpisano – może dlatego, że po takim upływie czasu to już nie innowacja, a przecież głównie innowacyjne wdrożenia są preferowa­ ne/finansowane/nagradzane. Zmiana pokoleniowa spowodowała jednak, że działania NFA (czyli oszołomów, fru­ stratów, nieudaczników itp., jak nas na­ zywano) przynoszą po latach efekty, na razie w postaci należytego zauważenia problemu przez młodych, ale z nadzie­ ją, że i decydenci w końcu to zauważą i zaczną wprowadzać w życie, bo ina­ czej zostaną zmieceni przez nową falę. Młodzi naukowcy dostrzegli też w swoich instytutach naruszanie ety­ ki zawodowej i rekomendują szkolenia z etyki zawodowej, co kiedyś postulo­ wałem zarówno władzom wzorcowej uczelni – UJ, jak i innych uniwersy­ tetów, oferując wykorzystanie mojej osoby do tego celu. Nic z tego. Zatem moja oferta sprowadziła się do napisa­ nia kilku książek na te tematy (Media­ tor akademicki jako przeciwdziałanie mobbingowi w środowisku akademickim, Etyka i patologie polskiego środowiska akademickiego, Patologie akademickie pod lupą NFA, Patologie akademickie po reformach), setek tekstów zebranych w kilkanaście już tomików (Moje boje

– Blogosłowie dysydenta akademickiego, nr 1–13) i prowadzenia serwisów in­ ternetowych: Etyka i patologie polskie­ go środowiska akademickiego, Mobbing akademicki-mediator akademicki, Lu­ stracja i weryfikacja naukowców PRL. Dawno wykazałem, że w patologiach tkwi wielka siła degradacji nauki w Pol­ sce, a mobbing, skuteczniej niż brak pieniędzy, może paraliżować działalność naukową! Ja pracuję pro publico bono po wydostaniu się poza zasięg mobbingu i rekwirowania własności intelektualnej. Swą działalnością w pewnej części zastę­ puję niejako patologiczny/niewydolny system akademicki, którego decydenci nie chcą przekształcić w system wydol­ ny. Może mają w tym interes? Wielki niepokój doświadczonych „akademików” budzi ustawowe przyz­ nanie rektorom władzy niemal abso­ lutnej, gdy do tej pory rektor był za­ kładnikiem swoich wyborców i zwykle pochodził z tych pracowników uczelni, którzy na niej spędzili swój cały akade­ micki żywot. Od lat funkcjonował bo­ wiem model – od studenta do rektora na tej samej uczelni, z całym związa­ nym tym dobrodziejstwem („pajęczyna akademicka”). Czy nowy model poprawi funkcjo­ nowanie uczelni, czy doprowadzi do jeszcze większej zapaści? Niepokój jest uzasadniony.

Marnotrawstwo potencjału intelektualnego Odnosi się wrażenie, że mało kogo niepokoi to, że poza granicami kra­ ju znajduje się około 1/3 potencjału akademickiego, z którego niemal nie korzystano przy pracach nad ustawą i ustawa bynajmniej nie gwarantuje, że zostanie zahamowany odpływ młodych naukowców, ani, tym bardziej, nie zo­ stanie spowodowany powrót tych, któ­ rzy wcześniej Polskę opuścili. Niestety do tej pory nie ma nawet rzetelnej bazy danych polskich naukowców pracują­ cych w ośrodkach zagranicznych. Przez lata tworzono bariery, także prawne, nie skłaniające Polskich naukowców do powrotów, a krajowy świat akade­ micki jakoś nie jest skłonny, aby z tymi barierami walczyć – wręcz przeciwnie. Polacy wygnani z Polski po agresji niemieckiej i sowieckiej w 1939 r. śpie­ wali poruszającą do dziś pieśń ze sło­ wami „do wolnej Polski nam powrócić daj”, która i dziś jest śpiewana podczas uroczystości patriotycznych, ale zwykle bez obecności świata akademickiego. Polski świat akademicki, który pozo­ staje w kraju, jakoś nie jest przyjazny dla swoich rodaków poza granicami i nie daje im łatwo powracać do wolnej już Polski. Zwykle nie mają oni habi­ litacji, choć nieraz pracują w znako­ mitych ośrodkach i mają osiągnięcia, ale do naszego – krajowego, swoistego, zamkniętego na lepszych, „obcych” – systemu się nie nadają! Czy przy zachowaniu takiego mentalnego status quo jest szansa na wykorzystanie ogromnego, ale roz­ proszonego po świecie potencjału in­ telektualnego Polaków?

Odnaleźć zagubiony świat wartości Ustawa wchodzi w życie, więc trzeba prowadzić systematyczny monitoring jej funkcjonowania, ujawniać w me­ diach jej słabości/absurdy, prowadzić merytoryczną krytykę wdrażania w ży­ cie akademickie poszczególnych jej za­ pisów i przygotować wersję, która by dawała szanse na należyte wykorzysta­ nie intelektu i pracy Polaków, nie tylko tych, którzy aktualnie mieszkają w Pol­ sce. Do tej pory skłonności do takiej pracy organicznej, intelektualnej, polski świat akademicki nie wykazywał – więc mamy tego skutki. Dobrze, że niektó­ rzy choć po niewczasie się obudzili, ale jakie mamy z tego powodu straty? Trzeba też pamiętać o tym, że obecna ustawa to decyzja polityczna i że najwięksi krytycy reformy głoso­ wali za jej przyjęciem! Przy takim poziomie konformizmu, a właściwie schizofrenii, nie da się zbudo­ wać należytego systemu akademickiego, tym bardziej, że nauka z natury rzeczy jest nonkonformistyczna. Badacz ma obowiązek być nieposłuszny w myśle­ niu. Niestety przez lata komunizmu ta­ kich z systemu akademickiego usuwano, a przynajmniej marginalizowano, stąd mamy teraz kadry i postawy, jakie mamy. Skoro przez lata komunizmu kadry uformowane w II RP jakoś trzyma­ ły w Polsce poziom nauki i edukacji, to może by tak zerwać z niechlubną spuścizną i wrócić do przedwojennego świata wartości? K


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2018

8

Koncepcja szczytu Trójmorza w Bukareszcie Kolejny Szczyt Narodów Trójmorza odbył się w Bukareszcie w dniach 17– 18.09.2018. Zostałem nań zaproszony przez Kancelarię Prezydenta Rumunii jako prelegent w I edycji Forum Bizne­ su w jednym z 15 paneli pt. Wspólne wartości. Demokratyzacja i praworząd­ ność jako podstawowe warunki trwałego wzrostu gospodarczego. W zaproszeniu dr Bogdan Aurescu, Doradca Prezy­ denta Rumunii ds. Polityki Zagranicz­ nej podkreślił, że obecny szczyt jest nowym etapem w ewolucji inicjaty­ wy Trójmorza, skoncentrowanym na konkretnych rezultatach. Uczestnicy tej inicjatywy uzgodnili krótką listę głównych projektów połączeń mię­ dzysystemowych w trzech najważniej­ szych dziedzinach (transport, energia, technologia cyfrowa), głównie w celu przyspieszenia politycznego wsparcia dla projektów, które na tym etapie są najbardziej wykonalne i będą miały największy wpływ na region. Podczas Szczytu Trójmorza w 2017 r. w Warszawie, zgodnie z pro­ pozycją prezydenta Rumunii, Klausa Wernera Iohannisa, postanowiono zor­ ganizować kolejny szczyt w Rumunii w 2018 roku. Filary inicjatywy Trójmo­ rza, obejmującej państwa z regionu mię­ dzy Bałtykiem, Adriatykiem i Morzem Czarnym, mają trzy aspekty: rozwój gos­ podarczy, spajanie Wspólnoty Narodów Europy i więzi transatlantyckie. Zgodnie z decyzją zawartą w warszawskiej wspól­ nej deklaracji postanowiono ponadto, że równolegle ze szczytem w Bukareszcie odbędzie się Forum Biznesu, jako roz­ szerzenie formuły Szczytu Trójmorza. Forum Biznesu zostało zorganizowane pod honorowym patronatem Prezyden­ ta Rumunii, współorganizowanym przez Rumuński Urząd Administracji Prezy­ denta i Rumuńskiej Izby Przemysłowo­ -Handlowej oraz we współpracy z At­ lantycką Radą Stanów Zjednoczonych (ACUS) i Uniwersytetem Nauk Poli­ tycznych i Administracji z Bukaresztu (SNSPA). Było otwarte dla przedsta­ wicieli firm i urzędników z Narodów Trójmorza, innych państw Europy, Ko­ misji UE, Stanów Zjednoczonych, kra­ jów z Europy Południowo-Wschodniej, a także różnych europejskich lub mię­ dzynarodowych instytucji finansowych. Forum Biznesu służy jako platforma bezpośrednich kontaktów między od­ powiednikami biznesowymi, urzędni­ kami państwowymi z krajów Trójmorza i innych podmiotów gospodarczych, w celu znalezienia nowych perspektyw biznesowych i inwestycyjnych. Forum Biznesowe obejmowało ele­ menty debaty politycznej, koncentrując się głównie na dyskusjach politycznych i szerszych analizach strategicznych oraz implikacji realizacji priorytetowych pro­ jektów Trójmorza. Forum Biznesowe jest ważną platformą dla porozumie­ nia między ważnymi interesariuszami z regionu Trójmorza, takimi jak decy­ denci, środowiska biznesowe, ośrodki analityczne, środki masowego przekazu, środowiska akademickie, organizacje pozarządowe i inni przedstawiciele spo­ łeczeństwa obywatelskiego. Integracja wymiaru akademickiego z biznesowym stanowi idealną kombinację pragma­ tycznego podejścia społeczności bizne­ sowej i analitycznego podejścia ośrod­ ków analitycznych, tworząc użyteczny koncepcyjny wkład w Inicjatywę Trój­ morza. Liczne środowiska, które wzięły udział w Forum Biznesowym, oraz ich nastawienie są świadectwem wielkich potrzeb angażowania różnych i szero­ kich kompetencji oraz głębokiego prag­ nienia wspólnoty w formule współpracy i wzajemnego wsparcia, a nie konkuro­ wania i egoistycznych postaw lub trak­ towania innych z góry. Wydaje się, że klimat i funkcja celu tego Forum można wyrazić słowami Roberta Schumana: Konsekwencją współzależności pomiędzy narodami jest to, że nie da się pozostać obojętnym wo­ bec szczęścia i nieszczęścia wielu ludzi. Myślący Europejczyk nie może się cieszyć lub być złośli­ wym w obliczu nieszczęścia bliź­ niego swego i wszyscy powinni­ śmy jednoczyć się na dobre i złe, znosząc wspólny los i niosąc soli­ darnie wspólne ciężary.

Wizja Trójmorza a tezy Prezydentów Polski, Rumunii i Chorwacji Rozwój regionalnej, cyfrowej i trans­ portowej infrastruktury oraz łączności w Europie Środkowej i Południowo­ -Wschodniej jest ważnym początkiem

G · E · O · P · O · L· I ·T·Y· K·A tworzenia prototypu Wspólnoty Na­ rodów Europy. Te działania będą wpływać na ogólne bezpieczeństwo i dobrobyt oraz na jedność także ca­ łej Europy. Trójmorze to strategicz­ ne przedsięwzięcie mające na ce­ lu wzmocnienie Europy, tworzenie dobrej współpracy transatlantyckiej i uzdalnianie Wspólnoty Narodów Trójmorza (WNT) do kształtowania demokracji chrześcijańskiej i skutecz­ nego reagowania na wyzwania i moż­ liwości obecnego wieku. W tym kontekście odbywały się wystąpienie w ramach tzw. sesji ple­ narnej Prezydenta Rumunii, Klau­ sa Iohannisa, Prezydenta Chorwacji Kolindy Grabar-Kitarović, Prezyden­ ta Rzeczpospolitej Polskiej Andrzeja

jest porażką. Może to niewątpliwie wynikać ze skupienia uwagi urzędni­ ków i liderów w Brukseli na ideologii zamiast na solidarności. Po ok. 14 la­ tach od wejścia wielu krajów Europy Środkowej do UE, nadal rosną różnice (od pięcio- do trzydziestokrotności zarobków) między poziomem docho­ dów mieszkańców Europy Wschodniej i Zachodniej. Przed wejściem państw z naszej części Europy do UE spo­ dziewano się, że celem współpracy w Europie będzie solidarne zarządza­ nie europejską gospodarką. Bruksela nie poradziła sobie z tym, więc naro­ dy Wspólnoty Trójmorza muszą się tym zająć. Robert Schuman dodaje nam odwagi: „Gorzkie lekcje historii prowadziły mnie do granic utraty za­

W tym kontekście na Szczycie Trójmorza w Bukareszcie premier Ma­ teusz Morawiecki nawiązał do przesła­ nia, jakie skierował Kennedy do Nie­ miec po wojnie, a które można teraz odczytywać tak, że WNT jest potrzebna Europie i UE w jej formacji i powrotu do korzeni.

Bezwarunkowe partnerstwo Niemiec zagrożeniem dla sukcesu Trójmorza Robert Schuman przestrzegał, że bez jedności i solidarności nie osiągnie się pokoju. Tych wartości nie można uzyskać, niszcząc wspólnoty narodowe i wprowadzając superpaństwo.

„Kiedy podejmujemy pewną ideę i mamy przekonanie, że jest to słuszne i prawdziwe, to trzeba sobie zdawać sprawę, ile to może kosztować aż do samego końca”. Robert Schuman

Trójmorze szansą powrotu do Europy Schumana Zbigniew Krysiak

Dudy, Prezydenta Austrii Alexandra van der Bellena oraz generała Jamesa Jonesa z Rady Atlantyckiej USA. Prezydent Andrzej Duda wielo­ krotnie nawiązywał w przeszłości do genezy koncepcji Trójmorza, która wy­ wodzi się już z okresu międzywojenne­ go, a następnie była akcentowana przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Jed­ ność, solidarność i pokój to wymiary, które stanowią ważną oś konstrukcji WNT. W tym kontekście I Rzeczpo­ spolita jest wspaniałym wzorem, który może pomagać i motywować do bu­ dowy wspólnoty w regionie Europy Środkowej. Niektórzy znawcy Roberta Schu­ mana twierdzą, że był on nieświado­ mym spadkobiercą I Rzeczypospoli­ tej. Dogłębna analiza idei Schumana i analiza praktycznych efektów jego działania wskazuje na spójność z isto­ tą Rzeczpospolitej od morza do mo­ rza. Swego rodzaju pojednawczy cha­ rakter koegzystencji wielu narodów, kultur i religii w tamtym okresie owo­ cował w wymiarze solidarności, czyli dzielenia się dobrami i wzajemną po­ mocą. W efekcie tworzył znakomity grunt do pokojowego współistnie­ nia przez ok 400 lat takiej wspól­ noty, która była w pewnym sensie wspólnotą ducha. WNT ma przypominać Europie i realizować powrót do jej korzeni chrześcijańskich. Europejski duch oznacza bycie świadomym przynależności do kultury chrześcijańskiej rodziny i gotowym do służenia tej spo­ łeczności w duchu całkowitej wzajemności, bez żadnych ukry­ tych motywów hegemonii bądź egoistycznego wykorzystywania innych (Robert Schuman). Powracanie do korzeni Europy jest przywracaniem prawidłowego funkc­ jonowania „prawego płuca Europy”, a poprzez to i właściwej roli „lewego płuca”, które nie może rościć sobie pre­ tensji do dominacji i dyktowania całe­ mu organizmowi swojego charakteru i rytmu. W ten sposób Europa może odzyskać równowagę i braterski styl współistnienia. Taki chrześcijański duch jest więc potrzebny, co oznacza, że musimy być świadomi naszego wspólne­ go, specjalnego, europejskiego dziedzictwa i musimy mieć wolę jego zabezpieczenia i rozwijania (Robert Schuman). Prezydent Chorwacji Kolinda Grabar-Kitarović odniosła się do bra­ ku zdolności instytucji w Brukseli do tworzenia równowagi gospodarczej w Europie. Wielka dysproporcja mię­ dzy Europą Zachodnią a Wschodnią

ufania w pochopnie improwizowane oraz nadmiernie ambitne projekty. Ale również zrozumiałem, że jeśli wy­ znaczony cel, jest dobrze przemyślany w oparciu o wnioski wyprowadzone z obserwacji rzeczywistości oraz wy­ nika z olbrzymiego zainteresowania człowieka, to prowadzi on nas do no­ wych, a nawet bardzo rewolucyjnych inicjatyw. W takiej sytuacji ważne jest, aby trzymać się ich i wytrwać, nawet jeśli idą przeciwko utrwalonym przy­ zwyczajeniom, przyjętym poprawnoś­ ciom i występującym antagonizmom”. Prezydent Rumunii Klaus Iohan­ nis podkreślał istotny element funk­ cjonowania Wspólnoty Trójmorza – sojusz transatlantycki w zakresie współpracy gospodarczej i militarnej. Silna reprezentacja różnych instytucji rządowych z USA oraz firm bizneso­ wych udowadnia, że kierunek ten jest już realizowany. Obecność ministra prezydenta Trumpa ds. energii, Ricka Perry’ego, dodatkowo potwierdza po­ wagę i praktyczne podejście do tego projektu Stanów Zjednoczonych. Rick Perry zapewnił, że USA już podjęły decyzję wspierania rozwoju Trójmo­ rza, mobilizują siły i kapitały. Wymiar współpracy międzykontynentalnej jest nieodzownym elementem „cywilizo­ wania” źle funkcjonującej Europy Za­ chodniej. Amerykanie podkreślają, że współpraca globalna to nie tzw. agre­ sywna globalizacja, jaką obserwujemy od kilku dekad, która niszczy wiele wy­ miarów funkcjonowania społeczeństw, lecz dbanie o równowagę gospodarczą bez hegemonii, dominacji i egoizmów za cenę zysków. Bardziej niż kiedykolwiek kon­ tynenty i narody są zależne od siebie w zakresie produkcji i han­ dlu towarami, wymiany naukowej oraz niezbędnej wymiany zaso­ bów pracy i środków produkcji. Ekonomia polityczna, czyli dba­ jąca o dobro wspólne, powinna stawać się coraz bardziej global­ na. (Robert Schuman). Wydaje się, że także przez sojusz transatlantycki takie właśnie przesłanie płynie do Europy i świata ze Szczytu Trójmorza i modelu WNT. Tak więc Trójmorze ma pomagać reformować się Europie oraz instytucjom UE, które powinny wrócić do działania służeb­ nego, a nie autorytarnego. Zjednoczona Europa nie powsta­ nie z dnia na dzień i nie bez przesz­ kód na swojej drodze. Jej budowa będzie podążać drogą ducha. Nic, co jest trwałe, nie dokonuje się łat­wo. Europa jest w drodze. Jed­ nak ponad instytucjami kluczowe są korzenie idei wspólnoty i jej ducha solidarności jako społecz­ ności (Robert Schuman).

Moja idea nie polega na tym, aby połączyć kraje w celu stworzenia Superpaństwa. Nasze kraje euro­ pejskie są historyczną rzeczywis­ tością. Z psychologicznego punk­ tu widzenia byłoby to niemożliwe i nierozsądne, aby się ich pozbyć. Ich różnorodność jest dobrą rze­ czą i nie ma sensu, aby je usuwać lub dokonywać zrównywania lub unifikacji. Patriotyzm jako umiłowanie ojczy­ zny jest warunkiem miłowania innych narodów i dlatego Robert Schuman apeluje o pielęgnowanie tego wymia­ ru jako fundamentu sukcesu projektu Europy jako wspólnoty narodów. Ta sprawa wymaga przypomnienia, aby unikać popełniania błędów, jakie dzieją się za sprawą UE i Niemiec: Polityka europejska na pewno nie może być w sprzeczności z patrio­ tycznymi ideałami. Powinna ona zachęcać wszystkich do szczegól­ nego i prawdziwego umiłowania swojej ojczyzny, co będzie sprzy­ jać rozwijaniu miłości, która jako taka ze swojej natury nie będzie działać na niekorzyść innych kra­ jów. Takie podejście prowadzić będzie do osiągnięcia jedności z pełnym zachowaniem różno­ rodności. Czyniąc zadość warunkom jednoś­ ci i solidarności, przed dopuszczeniem Niemiec do partnerstwa w Trójmorzu należy żądać, aby Niemcy się najpierw wycofały z NordStream 2 i innych dzia­ łań zagrażających jedności i solidar­ ności Europy. Brak „żalu za grzechy”, „postanowienia poprawy” i zadość­ uczynienia nie tworzy podstaw do za­ ufania Niemcom w ich roli jako partne­ ra Trójmorza, gdyż będzie to po prostu przysłowiowy lis w kurniku. W takim wypadku rola Niemiec nie będzie po­ legać na zablokowaniu Trójmorza, lecz na takim jego deformowaniu, że stanie się repliką UE w kształcie nieakcep­ towanym przez coraz większe grupy społeczne w Europie. Robert Schuman wielokrotnie przestrzegał takim działa­ niem, jakie wykazują Niemcy: Strzeż się tych, których czar pro­ wadzi cię do bierności. Strzeż się tych, którzy chcą uśpić cię w fał­ szywym poczuciu bezpieczeń­ stwa. Strzeż się dostarczycieli pustych zapewnień dotyczących środków realizacji bezpieczeń­ stwa. Oni starają się wprowa­ dzać etapami i krok po kroku to, co zdrowy duch narodu odrzuca i się temu sprzeciwia. Ostatecz­ ny ich cel jest jasny. Oni starają się zgasić życie religijne w kra­ ju i w ludziach. Z miłości do na­ szych dzieci chcemy zapobiec tym

następstwom. Taka nasza posta­ wa, którą przyjmujemy, nie po­ winna wynikać tylko z przeciwsta­ wienia się, ale przede wszystkim dlatego, że nie możemy zdradzić duszy naszego narodu.

Spektrum wyzwań w realizacji Wspólnoty Narodów Trójmorza Na Szczycie w Bukareszcie ustalo­ no listę głównych projektów Trój­ morza, utworzono fundusz na kwo­ tę ok. 10 mld USD, powstała sieć Izb Gos­podarczych w krajach Trójmorza oraz podjęto uzgodnienia transatlan­ tyckie z podmiotami z USA. Owoce tego szczytu można podsumować ja­ ko przejście od koncepcji i dyskusji do realizacji i praktyki. Taki akcent w sesji końcowej postawił Rick Per­ ry z upoważnienia Prezydenta Donal­ da Trumpa. Wizyta prezydenta Dudy 18 września 2018 r. w USA, podczas drugiego dnia szczytu, miała także na celu przekazanie ustaleń na szczycie w Bukareszcie. W ten sposób Prezydent RP był „ambasadorem Szczytu” w USA. Inicjatywa WNT stanowi duże wyzwanie w kontekście międzynaro­ dowym, mobilizując do odwrócenia niepożądanych kierunków rozwo­ ju Europy i pomagając w budowaniu dobrych transatlantyckich sojuszów gospodarczych. Rozwój jedności, so­ lidarności i pokoju Europy Środko­ wej i Południowo-Wschodniej poprzez wdrożenie regionalnego przemysłu energetycznego, infrastruktury cyfro­ wej i transportowej, systemów łącz­ ności, wspólnego rynku kapitałowe­ go i sektora finansowego jest ważnym elementem realizacji wizji Wspólno­ ty Narodów Europy, którą promował i rozwijał Robert Schuman. Przedsię­ wzięcie Trójmorza nie jest łatwe, a dla wielu może niemożliwe, podobnie jak myślano o Wspólnocie Węgla i Stali realizowanej pod kierunkiem Rober­ ta Schumana. Tak jak Wspólnota Wę­ gla i Stali, tak też Wspólnota Naro­ dów Trójmorza realizuje się w obliczu perspektywicznego dużego potencjału gospodarczego i jednocześnie wysokie­ go potencjału intelektualnego Europy Wschodniej. Połączenia transportowe w WNT powinny opierać się na nowoczesnej infrastrukturze transportowej, kluczo­ wej dla wzrostu gospodarczego oraz regionalnego, europejskiego i między­ narodowego handlu. Ułatwia sprawny przepływ towarów i usług oraz dostęp do globalnych łańcuchów wartości. Skuteczna infrastruktura transporto­ wa przyczyni się do wyrównania nie­ równości regionalnych w ramach WNT i całej Europy. Rozwijanie regionalnej infrastruktury transportowej Europy Środkowej i Południowo-Wschodniej jest priorytetem. Transgraniczne pro­ jekty transportowe w Europie Środko­ wej i Południowo-Wschodniej to coś więcej niż proste szlaki transportowe. Będą one prawdziwymi korytarzami gospodarczymi, które umożliwią wy­ generowanie niezliczonych komercyj­ nych inicjatyw. Będą to możliwości in­ westycyjne, które przyniosą korzyści całej Europie. Będą zsynchronizowane z projektami transportowymi istnie­ jącymi w ramach europejskich ram współpracy. Strategiczne implikacje WNT w dziedzinie transportu, energii i cyf­ ryzacji mogą stanowić rewolucyjne zmiany w funkcjonowaniu całej go­ spodarki europejskiej. Obecnie działa ona w oparciu o silne „lewe płuco”, pod­ czas gdy prawe jest bardzo niewydolne, co osłabia z kolei lewe. Wzmocnienie prawego płuca zredukuje obciążenie lewego i doprowadzi do istotnego wzro­ stu wydolności całego systemu gospo­ darczego w Europie. Chociaż WNT jest inicjatywą pier­ wotnie zorientowaną na gospodarkę, jej wpływ w regionie i w Europie jako całości może prowadzić do realizacji idei Europy Schumana. Poza wyko­ rzystaniem cywilnym i gospodarczym, obecne i nowe korytarze transporto­ we muszą być wystarczająco mocne, aby zapewnić zwiększoną mobilność wojs­kową. W dziedzinie energii istnie­ je potrzeba stworzenia sprzyjających warunków dla prawdziwie zintegro­ wanego rynku energii, silnego kompo­ nentu europejskiej solidarności ener­ getycznej, wolnego od negatywnych wpływów zewnętrznych. W dziedzinie cyfrowej rozwój gospodarczy i infra­ strukturalny doprowadzi ostatecznie do wzmocnienia zdolności obronnych w obszarze cyberbezpieczeństwa i in­ teligentnej obrony. Możliwości współpracy w prze­ myśle obronnym WNT są jednym

z kluczowych wyzwań wobec dużej asertywności geopolitycznej róż­ nych państw i innych podmiotów oraz bardziej złożonych zagrożeń typu symetrycznego i asymetrycz­ nego. Jednocześnie branże przemysłu zbrojeniowego będą stanowiły mocny impuls dla rozwoju gospodarczego i wysokich technologii, co stanowi również znaczącą zdolność obronną. Kooperacja przemysłów obecnych i powstających przemysłów obron­ nych będzie w tym zakresie tworzyć wysoki potencjał dla rozwoju gospo­ darczego Wspólnoty. W jaki sposób przemysł obronny WNT może najskuteczniej służyć in­ teresom społeczności transatlantyckiej i prosperować? Zwiększenie zdolności obronnych polega nie tylko na zakupie najnowszej technologii, ale także na dogłębnym zrozumieniu, jak działają systemy obronne i zidentyfikowaniu luk w strategicznych podejściach, co prowadzi do tworzenia rozwiązań w re­ gionie, a tym samym przewagi konku­ rencyjnej.

Rekomendacje do dalszego rozwoju WNT Proces rozwoju WNT wymaga anali­ zowania negatywnych zjawisk i me­ chanizmów funkcjonowania Europy i UE, co skłania do m.in. następujących rekomendacji: • Trójmorze powinno stać się pro­ totypem Wspólnoty Narodów Europy, wpływając w ten sposób na kształtowa­ nie Europy w pozytywnym kierunku. • Należy powrócić do pierwotnego rozumienia polityki jako roztropnej służby dobru wspólnemu i wdrożyć kodeks etyczny polityka jako męża za­ ufania publicznego. • Priorytetem instytucji wspólnoto­ wych powinno być ułatwianie i wspie­ ranie budowania relacji między oby­ watelami poszczególnych państw na wszelkich możliwych poziomach i na wszelkie możliwe sposoby, w sferze kultury, edukacji, nauki, gospodarki, religii i życia społecznego. • Kraje WNT powinny mieć całko­ witą swobodę w ustalaniu wewnętrz­ nych reguł prawa, poza niezbędnym pakietem minimum jako funkcjonalną podstawą Wspólnoty, przyjętą przez wszystkich członków jednomyślnie. • Trzeba stworzyć silne prawo an­ tymonopolowe, które będzie aktyw­ nie niwelować dominację ponadna­ rodowych korporacji, z zachowaniem prawa suwerenności prawnej każdego państwa Wspólnoty w stosunku do korporacji. • Konieczne jest zagwarantowanie kształtowania spraw światopoglądo­ wych przez poszczególne kraje, z za­ strzeżeniem, że fundamentem kultury europejskiej jest chrześcijaństwo. • Fundusze wspólnotowe powinny być przeznaczone głównie na niwelację nierówności w rozwoju infrastruktural­ nym poszczególnych krajów i regionów Wspólnoty. • Instytucje wspólnotowe powinny wspierać kulturę i tradycję chrześci­ jańską na forum europejskim i świa­ towym. • Solidarność gospodarcza musi być podstawą budowania relacji ekono­ micznych między narodami Europy. • WNT powinna dążyć do zagwaran­ towania każdemu człowiekowi niezby­ walnego, naturalnego prawa do życia. • Wszelkie wspólne instytucje i pod­ mioty tworzone we wspólnocie po­ winny mieć charakter służebny za­ miast władczego, celowy i ograniczony w czasie. • Należy postawić akcent na równo­ mierny rozkład ośrodków badawczych w całej Wspólnocie oraz pełny dostęp do ich efektów wszystkich członków Wspólnoty. • Podstawą realizacji wspólnych projektów powinny być wspólnotowe fundusze celowe. • We Wspólnocie należy tworzyć skoordynowane działania „ścigania mafii VAT”. • Należy budować silną współpra­ cę w zakresie problemu „rajów po­ datkowych”. K

Prof. Zbigniew Krysiak jest Prezesem Zarządu Instytutu Myśli Schumana.


PAŹDZIERNIK 2018 · KURIER WNET

TA J E M N I C E · I I ·W O J N Y Ś W I ATO W E J

J

ednak na podstawie relacji świad­ ków, odprysków informacji i do­ kumentów z najróżniejszych źró­ deł jest ponad wszelką wątpliwość pewne, że istniały sprawnie zorgani­ zowane organizacje nazistowskie re­ alizujące podstawowe cele: przerzut zbrodniarzy do Ameryki Południowej, ukrycie jak największej ilości pieniędzy, złota i kosztowności. Ostatnie dni II wojny światowej kojarzą się w Niemczech z klęską. Gdy rozpowszechniono wieść, że Hitler za­ strzelił się w swoim bunkrze, stało się pewne, że to koniec tysiącletniej Rze­ szy. Wojska sowieckie równały Berlin z ziemią, od zachodu nadciągały wojska alianckie i każdy, kto miał jakiekolwiek związki ze zbrodniczą maszynerią lu­ dobójstwa, wyprzedawał cały majątek i szukał dróg ucieczki. Bardziej zapo­ biegliwi przygotowania te czynili od wielu miesięcy. Nikt bowiem z nich nie chciał wpaść w ręce Sowietów. Robili wszystko, aby uniknąć komunistycznej sprawiedliwości dziejowej. Drogi ewakuacyjne, tzw. szczurze linie (ang. ratlines), wiodły przez Bremę, Frankfurt, Stuttgart oraz Monachium i dalej do Memmingen, miasteczka w bawarskim okręgu podalpejskim. Tu się rozdzielały. Jedna prowadziła do Lindau nad Jeziorem Bodeńskim, gdzie znów się rozwidlała (do Austrii bądź do Szwajcarii), druga wiodła do Inns­ brucku i dalej przez przełęcz Brenner do Włoch. Po filtracyjnym przystan­ ku w Rzymie uciekinierzy trafiali do jednego z włos­kich portów, a stamtąd płynęli w stronę Ameryki Południowej, głównie do Argentyny. Po zakończeniu II wojny światowej Komisja Narodów Zjednoczonych ds. Zbrodni Wojennych sporządziła rejestr zawierający prawie milion naz­wisk: 120 tys. zbrodniarzy i 800 tys. osób podej­ rzanych o zbrodnie wojenne. Zaledwie ułamek osób spośród tej liczby usły­ szało jakiekolwiek zarzuty. Brytyjski dziennikarz Guy Walters w książce Ścigając zło ustalił, że nikomu prócz Izraelczyków specjalnie nie zależało na wymierzeniu sprawiedliwości zbrod­ niarzom. Zwłaszcza samym Niemcom. Jako dowód przytoczył informację, że niemieckie służby wywiadowcze wie­ działy, gdzie dokładnie przebywa Adolf Eichmann, już w 1952 r., czyli osiem lat przed jego ujęciem przez izraelski Mosad. Trafił w ręce sprawiedliwości dopiero w roku 1960.

ODESSA W dziele ukrywania nazistowskich zbrodniarzy brała udział nie tylko Ar­ gentyna, ale i Stany Zjednoczone (ope­ racja „Paperclip”), którym zależało na pozyskaniu naukowców dla własnych badań, a także Watykan, wielu duchow­ nych bowiem upatrywało w nazistach obrońców przed bolszewizmem. Dopiero kilkadziesiąt lat po woj­ nie opinia publiczna dowiedziała się, że zdecydowana większość hitlerow­ skich zbrodniarzy nigdy nie została osądzona, a przed sprawiedliwością uciekło wielu funkcjonariuszy reżimu faszystowskiego. W ucieczce pomagała im tajemnicza organizacja ODESSA. Pomysł powołania Organizacji Byłych Członków SS ODESSA (niem. Organisation der Ehemaligen SS-An­ gehörigen) miał wyjść jeszcze w czasie wojny od Heinricha Himmlera. Pier­ wotna koncepcja polegała na tym, by na wypadek przegranej wojny stwo­ rzyć siatkę konspiracyjną, której celem będzie pomoc esesmanom w ucieczce przed ścigającymi ich aliantami. Cho­ dziło nie tylko o załatwienie nowej toż­ samości i umożliwienie wyjazdu, ale także zapewnienie środków na dostat­ nie i bezpieczne życie, do czego mia­ ły służyć zrabowane w czasie wojny kosztowności. ODESSA dysponowała mająt­ kiem oraz międzynarodowymi po­ wiązaniami politycznymi. Działała R E K L A M A

w Niemczech, Egipcie, Argentynie, Włoszech i Szwajcarii. Jej członkowie pod koniec wojny zajmowali się ukry­ waniem złota i kosztowności zrabowa­ nych przez Niemców w czasie działań wojennych. Uważa się np., że organi­ zacja ta ukryła złoto Deutsche Banku, na którego trop wpadli alianci, kiedy znaleźli wiele sztabek złota w lasach na terenie Bawarii i Tyrolu. Od lat toczy się dyskusja o tym, jaki był udział Odessy w zapewnieniu nazistowskim zbrod­ niarzom bezpieczeństwa po wojnie. Najważniejsze w całym zamyśle

czy Alois Brunner (bliski współpra­ cownik Eichmanna). Liczbę uciekinierów oblicza się na dziesięć tysięcy. Oczywiste jest, że zorganizowanie pomocy na taką skalę wymagało działania na szczeblu insty­ tucjonalnym. Ponad 800 fałszywych paszportów załatwiono za pośrednict­ wem Watykanu i Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Kanały przerzu­ towe – wspomniane szczurze linie – były organizowane także przy pomocy amerykańskiego wywiadu wojskowego OSS (Biuro Służb Strategicznych, któ­

terytorium uciekinierów z Trzeciej Rzeszy. Wyniki prowadzonych przez niemieckich specjalistów badań, mimo że zbrodniczych, były kartą przetar­ gową samą w sobie. Prezydent J. Pe­ rón chciał uczynić z Argentyny silne i zmilitaryzowane państwo, a zbiegli z Niemiec naukowcy, lekarze, wojskowi i inżynierowie nadawali się do tego celu wyśmienicie. Złożoną sieć międzyna­ rodowych powiązań, która umożliwiła pod koniec wojny wyjazd do Argen­ tyny setkom hitlerowców, doskonale opisał Uki Goñi w książce Prawdziwa

także weteranami, którzy opuścili mury więzienia, pomagała załatwić im miej­ sca w domu późnej starości, zapewnić utrzymanie i opiekę lekarską. Organiza­ cję czynnie wspierała córka Heinricha Himmlera, Gudrun Burwitz, która po wojnie założyła Wiking-Jugend (Mło­ dzież Wikingów), będącą bezpośrednią kontynuatorką Hitlerjugend. W latach 1951–1992 działała tak­ że organizacja HIAG (Stowarzyszenie Samopomocy Byłych Członków Waf­ fen-SS), której celem była pomoc we­ teranom, działania na rzecz ich reha­

Do chwili obecnej dokumenty wywiadowcze państw alianckich z czasów II woj­ ny światowej i tuż po jej zakończeniu są utajnione. Nie znamy wszystkich oko­ liczności otoczenia parasolem ochronnym niemieckich zbrodniarzy wojennych od 1945 roku do dziś.

Polityka odczłowieczona Zbigniew Berent

były finanse. Służyły do przekupywa­ nia urzędników, wyrabiania nowych dokumentów oraz opłacenia podró­ ży i pierwszych miesięcy życia w no­ wym miejscu zamieszkania. Według jednej z teorii chodziło nawet o coś większego: o zbudowanie na gruzach hitlerowskiej Trzeciej Rzeszy himmle­ rowskiej Czwartej Rzeszy. Idealnym do tego miejscem była Argentyna. Na jej korzyść przemawiała znaczna odległość od Europy, a także osoba wiceprezy­ denta i ministra wojny Juana Peróna, któremu bliskie były hasła narodowego socjalizmu. Należy przypomnieć, że Juan Peron w 1946 roku został prezy­ dentem Argentyny. Faktem jest, że bardzo wielu wy­ soko postawionym zbrodniarzom udało się zbiec. Listę hańby otwiera Adolf Eichmann, organizator zagła­ dy Żydów, który wyposażony w pasz­ port uchodźcy na nazwisko Richard Klement, uciekł do Argentyny. Także w Argentynie znalazł się Josef Men­ gele, sadystyczny lekarz z Auschwitz, który jako Helmut Gregor uciekł z Bu­ enos Aires do Paragwaju, a następ­ nie do Brazylii. Wśród uciekinierów znaleźli się: Franz Stangl (komendant obozów zagłady w Sobiborze i Treb­ lince), Gustav Wagner (zastępca ko­ mendanta w Sobiborze), Klaus Barbie (szef Gestapo w Lyonie), Erich Priebke (szef Gestapo w Brescii), Ante Pavelić (odpowiedzialny za ludobójstwo na Serbach, Żydach i Cyganach), Edward Roschmann (komendant getta w Ry­ dze), Walter Rauff (odpowiedzialny za rozwój ruchomych komór gazowych)

rego rolę w 1947 przejęła CIA).

Hańba i hipokryzja Podczas gdy komunistyczni notable grzmieli z trybun o pokonaniu faszy­ zmu i o niemieckim militaryzmie, wie­ lu oficerów Wehrmachtu zajmowało wysokie stanowiska nie tylko w od­ radzającej się Bundeswehrze, ale tak­ że w Narodowej Armii Ludowej NRD (niemal co drugi oficer był wyszkolony przez Abwehrę), co w okresie istnie­ nia wschodnich Niemiec było tema­ tem tabu. Więcej danych posiadamy o Niem­ czech Zachodnich. Sporo ich znalazło się w książce Norberta Freia Polityka wobec przeszłości. Autor ustalił, że co trzeci członek gabinetu kanclerza Kon­ rada Adenauera należał do NSDAP. Jeszcze gorzej było w ministerstwie spraw zagranicznych. Wyliczono, że w 1952 r. wysokie stanowiska obejmo­ wało tam więcej byłych nazistów niż członków NSDAP za czasów Ribben­ tropa. Jeszcze więcej kart hańby znajdu­ je się w niemieckiej Federalnej Służbie Wywiadu. Zadanie jej sformowania po wojnie powierzono Reinhardowi Gehlenowi, byłemu generałowi wy­ wiadu hitlerowskiego. Brak rozlicze­ nia zbrodniarzy jest kompromitujący. Ludzie z przeszłością nazistowską nie mieli się czego obawiać, pod warun­ kiem że nie będą się zbytnio afiszować. Należy dodać, że przedstawicieli takich państw jak Argentyna czy USA wcale nie trzeba było przekupywać, by zezwalali na osiedlanie się na swoim

Odessa, która niedawno ukazała się na polskim rynku. Amerykanie z kolei szukali sprzy­ mierzeńców w rodzącym się konflikcie ze Związkiem Radzieckim. Wystarczy wspomnieć, że Wernher von Braun, pracujący dla Hitlera nad pociskami V-1 i V-2, pomógł NASA stworzyć rakietę, która wyniosła pierwsze­ go człowieka na Księżyc, a Hubertus Strughold, przeprowadzający ekspery­ menty na ludziach w Dachau, nazywa­ ny był ojcem amerykańskiej medycyny kosmicznej. Istniały także inne prócz Odessy organizacje pomagające faszystowskim zbrodniarzom. W 1946 r. powstała Stil­ le Hilfe (Cicha Pomoc), założona przez grupę wyższych oficerów SS i niektó­ rych duchownych. Na jej czele stanę­ ła księżna Helena Elisabeth von Isen­ burg, żona nazistowskiego naukowca Wilhelma Karla von Isenburga. Ce­ lem Stille Hilfe było zapewnianie po­ mocy wszystkim, którzy przysłużyli się Trzeciej Rzeszy, a mieli kłopoty po zakończeniu działań wojennych. Pod względem celów działania najbliżej jej było do Odessy. W pierwszych latach działalności organizacja była tajna, zarejestrowa­ no ją dopiero w 1951 r., co pozwoliło na przeprowadzanie zbiórek pieniędzy – oficjalnie na „więźniów wojennych i osoby internowane”. Członkowie pi­ sali listy i petycje w obronie weteranów. W latach późniejszych zajęto się finan­ sowaniem kosztów sądowych, opłaca­ niem adwokatów i rachunków natu­ ry prawnej. Stille Hilfe opiekowała się

bilitacji oraz walka o zapewnienie im świadczeń socjalnych.

Przerzut zbrodniarzy Zbrodniarze hitlerowscy za pośred­ nictwem odpowiednich agentów naj­ pierw trafiali do miasteczek w połu­ dniowych Niemczech (Oberstdorf, Garmisch-Partenkirchen) i w Austrii lub do wsi położonych blisko granic z Włochami i Szwajcarią. Następnie wyszkoleni przewodnicy przeprowa­ dzali esesmanów przez Alpy. Po dru­ giej stronie granicy wyselekcjonowani agenci kierowali zbrodniarzy do odpo­ wiednich miejsc we Włoszech i w Wa­ tykanie, np. do domu przy Via Sicilia w Rzymie, będącym filtracyjną (konspi­ racyjną) stacją tranzytową. Tam ucieki­ nierzy otrzymywali paszporty krajów niezależnych od aliantów, takich jak Argentyna czy Chile, a następnie drogą morską dostawali się do kraju, którego paszport uzyskali. Cały proces koordy­ nował biskup Grazu Alois Hudal. Pro­ ceder ten opisał Szymon Wiesenthal. Dobry przykład mechanizmu przerzutów faszystowskich zbrod­ niarzy można poznać na podstawie życiorysu legendarnego komando­ sa Hitlera – Otto Skorzeny’ego. Gdy nadszedł rok 1945, Skorzeny dowodził w stopniu pułkownika SS jednostką wielkości dywizji na froncie wschod­ nim. Walczył m.in. pod Malborkiem i w rejonie Schwedt nad Odrą. Ostat­ nią misją, jaką oficjalnie mu powierzo­ no, było zorganizowanie w Niemczech oddziałów partyzanckich Wehrwolfu

9

oraz obrony Twierdzy Alpejskiej. Sęk w tym, że Twierdza Alpejska nie istnia­ ła. W rzeczywistości otrzymał zadanie stworzenia organizacji mającej na celu pomoc SS-manom w wydostaniu się z Europy. Organizacją tą była ODESSA. Skorzeny oddał się w maju 1945 r. w ręce Amerykanów w Austrii. Prze­ bywał w więzieniu do roku 1947, kiedy to uciekł i trafił do Hiszpanii generała Franco. Założył w Hiszpanii dobrze prosperujące przedsiębiorstwo budow­ lane. Była to jednak tylko przykrywka dla jego prawdziwej działalności, pole­ gającej na pomocy dawnym znajomym z SS. Założył organizację Der Spine (Pająk), finansującą dawnym SS-ma­ nom zorganizowanie i prowadzenie nowego życia. Skorzeny utrzymywał kontakty nie tylko z generałem Franco, ale również z Juanem Perónem, dykta­ torem Argentyny. Zmarł w roku 1975 w Hiszpanii jako bogaty przedsiębior­ ca. Do dziś nie wiadomo, ilu dawnym SS-manom pomogła jego organizacja. ODESSA stała się tematem powieś­ ci sensacyjnej Fredericka Forsytha Akta Odessy; na jej podstawie nakręcono film pod tym samym tytułem. Postać kata z Rygi ukazana w książce – Eduarda Roschmanna – jest autentyczna i wiąże się z Odessą. Po premierze filmu wzrosło zainteresowanie Roschmannem, ukry­ wającym się w Paragwaju, jak i całą or­ ganizacją. Wkrótce Roschmann zginął w tajemniczych okolicznościach, co wielu badaczy interpretuje jako zlikwi­ dowanie go przez Odessę w celu zaha­ mowania społecznego zainteresowania. Ślady informacji organizacji ODESSA obecne są w dokumentacji izraelskiego wywiadu – Mosadu. Z polskich autorów jedynie Bogusław Wołoszański wykazał się dociekliwością i opublikował książkę pt. Testament Odessy. Jest bezsprzeczne, że Himmler pod koniec wojny dążył do urzeczywistnie­ nia planu Odessy. Część autorów po­ daje jednak w wątpliwość to, że udało się stworzyć organizację z tak szeroko rozbudowanym aparatem wpływów, jak przedstawił to choćby Forsyth. Ist­ nieje pogląd, że ODESSA, choć miała taką ambicję, nie była jednolitą struk­ turą organizacyjną. W rzeczywistości mogła się składać się z wielu mniej lub bardziej formalnych organizacji, które pomagały esesmanom. Dzięki takiej sieci nieformalnych powiązań była jesz­ cze trudniejsza do wykrycia! Wydaje się, że organizacja ta funkcjonowała na podobnych zasadach, jakie przyjął w swoim „przedsiębiorstwie budowla­ nym” Otto Skorzeny w Hiszpanii.

Miazmaty geopolityki ODESSA rozpala masową wyobraźnię od roku 1972 r., kiedy jej mit spopu­ laryzowała wspomniana sensacyjna powieść Fredericka Forsytha. Z pew­ nością zakres działalności Odessy znały służby wywiadowcze Stanów Zjedno­ czonych. W sytuacji, gdy rządy państw zachodnich dokonały demobilizacji, a Stalin przez wiele lat od zakończenia II wojny światowej nadal utrzymywał pod bronią 4 mln żołnierzy na wypa­ dek wybuchu III wojny światowej, USA wolały mieć pod swego rodzaju kont­ rolą ludzi, którzy posiadali ogromną wiedzę o terenach na wschód od Łaby. Pomimo, że byli zbrodniarzami. Takie są prawa geopolityki – czy to po pro­ stu HAŃBA? Powyższe informacje nie są przy­ kładem walki cywilizacji o człowie­ ka, chyba że cywilizacją nazwiemy destrukcyjną religię nazistowską au­ torstwa największego jej kreatora – Heinricha Himmlera. Są natomiast do­ wodem na walkę cywilizacji zachodniej przeciw człowiekowi, przeciw człowie­ czeństwu, przeciw wierze w elementar­ ną ziemską sprawiedliwość. Ukazują, do czego zdolni są politycy i do czego może prowadzić polityka, wszechobec­ na przecież na kuli ziemskiej. K


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2018

10

P

roblemy z polskim wymiarem sprawiedliwości jak w soczewce skupiają wszystkie niedostatki transformacji. Mało kto niezwiązany z Polską, a czytający dotyczące Polski wiadomości, jest w stanie odpowiednio je zinterpretować. Polska droga ku demokratycznemu porządkowi rozpoczęła się 4 czerwca 1989 r. po częściowo wolnych wyborach. Społeczeństwo w przeważającej większości wyraziło wotum nieufności dla komunistycznego reżimu. Polska jednak tylko nominalnie stała się demokratycznym państwem prawa. Komuniści przewidzieli wiele zabezpieczeń, pozwalających im wejść w nową rzeczywistość bez uszczuplania swoich sfer wpływu w ważnych obszarach funkcjonowania państwa. Budowa demokratycznego państwa prawa wszędzie na świecie była procesem trudnym i rozłożonym w czasie. Polskie społeczeństwo, mimo determinacji uczestników opozycji antykomunistycznej i NSZZ Solidarność, nie było w stanie ani w pełni rozliczyć winnych zbrodni komunistycznych, ani wykształcić skutecznych mechanizmów odsuwających ludzi szczególnie uwikłanych we współpracę z komunistycznym reżimem. Wraz ze starym establishmentem pozostały złe praktyki, widoczne szczególnie w sferze publicznej. System demokratyczny ma się jednak nie najgorzej. Wskazują na to kolejne wybory do parlamentu i samorządów. A mnogość komitetów wyborczych i partii, ostry język sporu, demonstracje i protesty są nieodłączną cechą demokracji. Po przejęciu przez dotychczasową opozycję władzy w 2016 r. i uzyskaniu wpływu na państwowe radio i telewizję zwiększył się pluralizm mediów, choć może niepokoić zbytnia koncentracja i słabość kapitału lokalnego w segmencie mediów prywatnych. Niezwykle ważny dla rozwoju i stabilności demokratycznego państwa prawa jest wymiar sprawiedliwości. By mógł sprawnie działać, prócz dobrych rozwiązań organizacyjno-prawnych musi się opierać na środowiskach prawniczych mocno osadzonych w systemie wartości akceptowanych przez społeczeństwo. W Polsce od tysiąca lat fundamenty wartości i rozwój państwowości były ściśle związane z cywilizacją łacińską. Zabory, utrata państwowości, kolejne okupacje i komunizm przerwały organiczny rozwój państwa i społeczeństwa i doprowadziły do rozszczelnienia systemu wartości. Skutkiem doświadczeń historycznych była demoralizacja społeczeństwa, słabość wyniszczonych elit, głębokie podziały i niski poziom zaufania tak w kontaktach międzyludzkich, jak i do instytucji państwa. W tzw. Polsce Ludowej, tworze powstałym w 1944 r. w wyniku zajęcia terenów polskich przez Armię Czerwoną, sędziowie, prokuratorzy, a nawet adwokaci mieli na pierwszym miejscu stawiać dobro komunis­ tycznego systemu. Komuniści lubili powtarzać, że wymiar sprawiedliwości jest karzącą ręką partii. Nieformalna sieć powiązań, polecenia wydawane ustnie, na telefon, stały się normą. System edukacji na studiach prawniczych ukierunkowany był na kształcenie uległego karierowicza, polegającego raczej na związkach rodzinno-środowiskowych niż na wiedzy i wypełnianiu misji społecznej. Erozja tradycyjnego systemu wartości przyspieszyła. Mieliśmy tysiące zbrodni sądowych, setki sędziów, prokuratorów zaangażowanych w proceder niszczenia prawdziwych i wyimaginowanych wrogów systemu komunistycznego. Co stało się po 1989 r. z całym środowiskiem prawniczym służącym komunistycznemu reżimowi? Niektórzy wyjechali z Polski, a inni sądzili, oskarżali, bronili – już w imieniu wolnej, demokratycznej Polski. Ostateczny upadek systemu tylko pozornie miał wpływ na jakość ich pracy. Tzw. socjalistyczna etyka została zastąpiona indywidualnym i środowis­ kowym egoizmem, lojalnością w stosunku do grupy, uległością wobec osób stojących wyżej w hierarchii zawodowej, społecznej, połączonym z pogardą i wyższością wobec osób reprezentujących odmienny świat wartości. Jednocześnie środowisko to skutecznie broniło osób z komunistyczną przeszłością przed odpowiedzialnością. Przypomnę choćby proces przeciwko zbrodniarzowi komunistycznemu Władysławowi Pożodze, który był funkcjonariuszem WUBP w Rzeszowie, gdzie działał jako młodszy referent od 15 marca 1946 r. i jako referent od 15 października 1946 r w komunistycznych organach represji. Na jego polecenie Jerzy Vaulin ps. Mar 24 października 1946 r. dokonał zabójstwa Antoniego Żubryda i jego żony Janiny, będącej w 8. miesiącu ciąży. Zbrodniarze uniknęli kary pomimo dowodów. Sędzia (córka stalinowskiego zbrodniarza sądowego) oddaliła pozew z uzasadnieniem, że daje wiarę wyjaśnieniom oskarżonych, jakoby mordowali z pobudek pospolitych, a nie ideologicznych, czyli ich zbrodnie nie kwalifikują się jako nazis­ towskie czy komunistyczne. Warto również przytoczyć sentencję wyroku w ciągnącym się 11 lat procesie w sprawie zabójstw podczas tzw. rewolty grudniowej z 1970 r na Wybrzeżu, gdzie strzelanie do demonstrantów i przypadkowych ludzi

P R AWO ·I·SP R AW I ED LI WOŚĆ celem spacyfikowania zamieszek wymierzonych w komunistyczne rządy zostało uznane za udział w bójkach. I to wbrew zdaniu ławników, jedynego ciała w polskim wymiarze sprawiedliwości mającego legitymację społeczną. Także strzelających z helikopterów na rozkaz komunis­tycznego generała Korczyńskiego sędziowie potraktowali jak drobnych chuliganów. Wielu winnych nawet nie stanęło przed sądem. Mimo wielu dowodów i świadków, organizatorzy i wykonawcy skrytobójczych mordów popełnianych w latach 1980–1990 na działaczach opozycji, księżach, pozostali bezkarni. Dawni sprawcy tego typu przestępstw sądowych są nadal czynnymi sędziami, często uczestniczą w procesie kształcenia do zawodów prawniczych i wpływają na politykę kadrową sądów. By zilustrować patologię systemu, przypomnę prowokację dziennikarską, w której młody dziennikarz, podający się za pracownika kancelarii premiera, mógł wpłynąć na pracę sędziego lokalnego sądu. Jednak to dziennikarz ma do dziś kłopoty z prawem, nie sędzia. Przykładów erozji etyki zawodowej prawników, czy wręcz braku uczciwości, jest wiele. Ta sytuacja budzi frustrację dużej części środowisk byłej opozycji demokratycznej. Znacząco w tym kontekście wypadają badania poziomu zaufania społecznego do instytucji wymiaru sprawiedliwości w Polsce. Sądy darzone są zaufaniem poniżej 50% (na poziomie 40%) i ten wskaźnik w latach 2006–2016 niewiele się zmienił (http://www.tnsglobal.pl/ archiwumraportow/files/2016/11/K.068_Zaufanie_do_instytucji_O10a-16.pdf ). Polska nie jest jednak niechlubnym wyjątkiem na tle pozostałych krajów, mających doświadczenia z systemami komunistycznymi, bo wiele z nich zmaga się z podobnymi problemami. System komunistyczny, zanim się rozpadł, przygotował rozwiązania prawne utrudniające reformę, która naruszałaby stan posiadania dotychczasowego establishmentu postkomunistycznego. Po fali euforii w 1989 r., przyszło rozczarowanie i zwątpienie w uczciwość i dobre intencje ludzi Solidarności, umiejętnie podsycane przez wciąż silne w mediach środowiska postkomunistyczne. Powrót do władzy postkomunistów dla uważnych obserwatorów nie był zaskoczeniem. Uchwalono konstytucję, która poprzez niejasne przepisy umożliwiła dowolność interpretacji w jednych obszarach i niemożność przeprowadzania modernizacji państwa w innych. Wygrana Zjednoczonej Prawicy w wyborach 2016 r. grozi dotychczasowemu układowi postkomunistycznemu utratą wpływów, a przed rządzącą centroprawicą, która nie ma większości konstytucyjnej, stoi dylemat: legalizm i brak zmian czy próba zmian i oskarżenia o naruszanie porządku prawnego państwa? A specyfiką polską, mimo ostrego sporu i podziałów w społeczeństwie, jest niechęć do radykalizmów i swoisty pacyfizm. Moim zdaniem, mamy do czynienia z inicjacją szybkich zmian, prowadzących do wzmocnienia podmiotowości społeczeństwa. Polska od 1989 r. odchodzi od modelu rządów elit na rzecz upodmiotowienia społeczeństwa.

Krajowa Rada Sądownictwa. Rys historyczny Krajowa Rada Sądownictwa ma opiniodawcze znaczenie przy obsadzie stanowisk sędziowskich dokonywanych przez prezydenta. Została utworzona w 1989 r. w efekcie uzgodnień między opozycją demokratyczną a władzą komunistyczną podczas obrad Okrągłego Stołu. Jej celem miał być nadzór nad niezależnością sądów i niezawisłością sędziów. Instytucja KRS została wpisana do Konstytucji jako organ kolegialny przedstawicieli władzy ustawodawczej i wykonawczej z najliczniejszym udziałem sędziów desygnowanych przez Sejm. Ostatecznie została powołana do życia na podstawie ustawy z 20 grudnia 1989 r. Weszli do niej prawnicy mający akceptację władzy komunistycznej. Konstytucja RP z 1997 r., uchwalona za rządów koalicji SLD-PSL, czyli postkomunistów, wraz z ustawą z 2001 r., podczas kolejnych rządów SLD-PSL, opisuje funkcjonowanie KRS. Najważniejszą zmianą dotyczącą kompetencji było przyznanie KRS prawa do udziału w kształtowaniu wynagrodzeń sędziów. Wprowadzono organ Rady – Prezydium, a w miejsce zapisu o kadencyjności KRS wprowadzono przepis o kadencjach członków KRS. Zmieniono tryb zaskarżania uchwał Rady w sprawach indywidualnych sędziów. Zamiast wnoszenia skargi do Naczelnego Sądu Administracyjnego, wprowadzono skargę do Sądu Najwyższego. Zmiany te w praktyce wzmocniły korporację zawodową sędziów. Jeśli dodać do tego spostrzeżenie, że polski system sądowniczy opierał się dotychczas głównie na ludziach będących podporą reżimu komunistycznego, co znajdowało wyraz w treści zapadających wyroków, można zrozumieć rozgoryczenie nastawionej antykomunistycznie części społeczeństwa, marzącej o republice bez uprzywilejowanych kast i elit.

W polskiej konstytucji z 1997 r., uchwalonej przez koalicję SLD-PSL, Radę opisano w rozdziale VIII „Sądy i trybunały”. Jednak pojawiły się wątpliwości co do teoretycznego sklasyfikowania miejsca KRS w systemie władzy. Część prawników twierdzi, że nie można jej przyporządkować ani do władzy ustawodawczej, ani wykonawczej, ani sądowniczej. Od organów dwóch pierwszych władz znacznie się różni, a co do władzy sądowniczej, to Konstytucja wyraźnie stwierdza, że władzę tę sprawują tylko sądy i trybunały. Mimo to Radę opisuje się jako niewydający wyroków („pozajudykacyjny”) organ władzy sądowniczej. Bywa też opisywana jako organ administracji państwowej i porównywana do organów kontroli państwowej i ochrony prawa. Przyporządkowanie KRS do konkretnej władzy (albo stwierdzenie, że nie należy ona do żadnej z nich) ma wpływ na interpretację kompetencji Rady.

Propozycje zmian po dojściu PiS do władzy Kierunek zmian w wymiarze sprawiedliwości zmierzał do ściślejszej kontroli jakości pracy sędziów poprzez uformowanie odpowiednich instytucji przy Sądzie Najwyższym i zwiększenie roli przedstawicieli społeczeństwa w procesie wyboru sędziów. Temu miały służyć zmiany w sposobie wyłaniania członków Krajowej Rady Sądownictwa. Innym z celów było odsunięcie w stan spoczynku sędziów o niewygaszonych związkach z postkomunistycznym establishmentem i uwikłanych w orzekanie łamiące zasadę lex retro non agit. 22 lipca 2017 r. Sejm uchwalił ustawę wygaszającą niejednolitą kadencję wszystkich członków KRS, dzieląc ją na dwa zgromadzenia. Uchwalenie tej ustawy, a także ustaw o ustroju sądów powszechnych oraz Sądzie

turze głosowania partia rządząca może wybrać kandydatów zwykłą większością, co upolitycznia Radę. Pogłębi to wspólna dla wszystkich członków kadencja. W Europie powszechne są kadencje niesynchroniczne, kiedy pracują razem członkowie wybrani przez parlamenty różnych kadencji. Zwiększa to szansę, że będą oni reprezentowali różne poglądy polityczne. Różne poglądy nie gwarantują jednak większej niezależności, bo mogą prowadzić do nadmiernego wpływu tych opcji politycznych, które nie są przez społeczeństwo popierane w demokratycznych wyborach. Grozi to obstrukcją prac rządu przez ludzi nie posiadających legitymacji społecznej. Uderza to w 400-letnią tradycję demokracji i samorządności I Rzeczypospolitej, opartych na zbiorze praw Nihil novi sine communi consensu z 1505 r., a potwierdzonych w Konstytucji 3 maja z 1791 r. Jednak lepiej, aby Rada reprezentowała wartości większości społeczeństwa, niż gdyby mniejszość miała swe poglądy narzucać większości, co miało miejsce podczas rządów komunistów. Według Komisji Weneckiej ustawa ta razem z innymi reformami osłabia niezależność wymiaru sprawiedliwości. Jej stanowisko nie znajduje potwierdzenia w procedurach innych krajów Europy i w braku jakiejkolwiek weryfikacji odziedziczonego po komunizmie składu personalnego władzy sądowniczej. Komisja nie wzięła pod uwagę kontekstu: transformacji państwa polskiego i specyfiki systemu sowieckiego, z jakiego Polska relatywnie niedawno wyszła.

System doboru sędziów. Rozwiązania europejskie i amerykańskie W II połowie XX w. wiele państw europejskich utworzyło organy, które mają chronić

We Francji o nominacjach sędziowskich decyduje Najwyższa Rada Sądownictwa (Conseil Supérieur de la Magistrature), ustanowiona w konstytucji Republiki Francuskiej. Liczy ona 12 członków; w jej skład oprócz Prezydenta i Ministra Sprawiedliwości wchodzi 5 sędziów, prokurator, przedstawiciel Rady Państwa (odpowiednika Trybunału Konstytucyjnego) i 3 osobistości niezwiązane ani z parlamentem, ani z sądami, mianowane przez Prezydenta oraz Przewodniczącego Zgromadzenia Narodowego i Senatu. System francuski jest zatem przykładem włączenia władzy ustawodawczej i wykonawczej w proces konstytuowania organu odpowiedzialnego za wyłanianie kandydatów sędziowskich. Korporacje prawnicze w V Republice mają jednak specjalny status. Elitaryzm trzeciej władzy wyraża się wysoką barierą wejścia do zawodu sędziego i słabą kontrolą społeczną. O zasady i wartości etyki zawodowej sędziów dba środowisko prawnicze.

W Szwecji postanowienia o nominacjach sędziowskich podejmuje minister sprawiedliwości na podstawie zgłoszeń na wolne stanowisko, które z kolei są rezultatem procesu aplikacyjnego pilotowanego przez Radę ds. Nominacji Sędziów (Domarnämnden). Do 2011 r. większość jej 9-osobowego składu powoływał rząd. Po reformie z 2011 r. pięciu członków Domarnämnden to sędziowie wybierani przez innych sędziów, dwóch to prawnicy powoływani przez rząd po konsultacjach ze środowiskiem prawniczym oraz dwóch – przez parlament. Rada sprawdza referencje potencjalnych kandydatów na sędziów uzyskane od innych sędziów. Prezesi sądów, które ogłosiły nabór, przeprowadzają rozmowy kwalifika-

RE F WO KÓ Ł

P O LSKI EG O W YM IAR

Historyczny kontekst polskich problemów z kszt

Najwyższym, uznawanych przez niektórych jako naruszające zasadę trójpodziału władz, wywołało protesty zwolenników status quo w kraju. Prezydent Andrzej Duda zawetował ustawę 31 lipca 2017 r., proponując własną inic­ jatywę ustawodawczą w tym zakresie. We wrześniu do Sejmu wpłynął prezydencki projekt nowelizacji. Zaproponował m.in. zmiany sposobu wyboru członków Rady oraz obowiązek transmisji obrad KRS przez internet. Prawo zgłaszania kandydatów do Rady miałyby grupy co najmniej 2000 obywateli oraz grupy co najmniej 25 sędziów. Sejm wybierałby członków KRS kwalifikowaną większością 3/5 głosów, a w przypadku konieczności przeprowadzenia drugiej tury – w głosowaniu imiennym. Mimo tych zmian sędziowie nadal będą mieć olbrzymi wpływ na bieżącą politykę, nie będąc przedstawicielami Suwerena – Narodu.

Reperkusje międzynarodowe reform Opinię o ustawie wydała Komisja Wenecka, mijając się niejednokrotnie z treścią obowiązującego w Polsce systemu prawnego. Według Komisji, w państwie prawa znacząca część lub większość członków rad sądownictwa powinna być wybrana przez sędziów, a według uchwalonej ustawy Sejm może wybrać kandydatów, którzy mają minimalne poparcie sędziów. I tu można zarzucić Komisji Weneckiej próbę ograniczenia prawa społeczeństwa do możliwie szeroko rozumianej podmiotowości, realizowanej bezpośrednio bądź przez przedstawicieli. Wybór większością 3/5 głosów daje szanse osobom bardziej neutralnym, ale w drugiej

niezależność sądów i niezawisłość sędziów. Są one powiązane z władzą sądowniczą, jednak na ich skład mają wpływ także organy władzy ustawodawczej i wykonawczej. Istnieją m.in. we Francji (Najwyższa Rada Sądownict­ wa, organ konstytucyjny) oraz we Włoszech i Portugalii. W innych państwach europejskich, które także są państwami prawa, organy podobne do KRS nie występują. Do tych państw należą m.in. Niemcy, Austria i Luksemburg. Tam w procesie wyboru sędziów uczestniczą ministrowie sprawiedliwości lub organy kolegialne innego typu.

Niemcy Sędziów najwyższej instancji (bez Federalnego Trybunału Konstytucyjnego) wybiera 32-osobowa komisja rekrutacyjna (Richterwahlausschuss) złożona po połowie z posłów do Bundestagu (skład odzwierciedla proporcjonalnie układ sił w Bundestagu) i ministrów sprawiedliwości krajów związkowych (rządy landowe wyłaniane są w osobnych wyborach, proporcje partyjne są często inne niż w Bundestagu). Kandydatów proponuje federalny minister sprawiedliwości albo członkowie komisji rekrutacyjnej. Po zaopiniowaniu kandydata przez tzw. radę prezydialną danego sądu (prezes i inni sędziowie) komisja rekrutacyjna zwykłą większością głosów dokonuje wyboru na drodze tajnego głosowania. Po zatwierdzeniu wyboru przez rząd federalny sędziego mianuje prezydent RFN. Ta procedura od lat krytykowana jest przez przedstawicieli samorządu sędziowskiego jako zbyt upolityczniona i mało przejrzysta, ale za to społeczeństwo uzyskuje pośredni wpływ tak na obsadę, jak i na ewaluację pracy sądów.

cyjne i zestawiają listy najlepszych kandydatów. Minister sprawiedliwości prawie zawsze zatwierdza kandydata wyłonionego przez Radę ( jeśli nie, to rekomenduje ona nowego kandydata).

W Holandii sędziowie powoływani są dekretem królews­ kim na wniosek ministra sprawiedliwości, ale kandydata wskazuje Rada Sądownictwa, składająca się z trzech do pięciu członków (obecnie z czterech). Zawsze co najmniej połowa to byli sędziowie, zgłoszeni przez środowisko sędziowskie. Przewodniczący Rady, który decyduje w wypadku równowagi głosów, musi pochodzić właśnie z sędziowskiej frakcji w Radzie.

USA Najbliższy tradycji I Rzeczypospolitej jest amerykański system wyboru sędziów. Ojcowie założyciele Stanów Zjednoczonych uważali, że sprawny system sądownictwa oparty na niezawisłych sędziach zapewni stabilność państwa. Akceptując metodę przyjętą przez władze federalne (dożywotniego mianowania), władze stanowe również wybierały sędziów dożywotnio, przy czym część legislatur stanowych powoływała sędziów samodzielnie, w innych wyboru dokonywał gubernator. Wybór dokonany przez gubernatora zatwierdzała specjalna rada wyznaczana przez legislaturę. Zmienił to prezydent A. Jackson, stwarzając tzw. system łupów (spoils system), zgodnie z którym każde stanowisko w administracji publicznej czy w innej władzy może, drogą nominacji, obsadzić na niemal wszystkich szczeblach zwycięzca wyborów, odpowiednio do swoich poglądów.


PAŹDZIERNIK 2018 · KURIER WNET

KO N T R A·T E M I D A Przyczyniło się to do zmiany metody powoływania sędziów. Władzę w tym aspekcie oddano w ręce wyborców, którzy poprzez powszechne głosowanie mogli obsadzać urzędy sędziów. Przemawiał za tym także pogląd, że osoby orzekające w mniejszych społecznościach powinny być z nimi związane i rozumieć lokalne uwarunkowania. Z biegiem lat problemem stało się zaangażowanie polityczne sędziów. Jego rozwiązaniem miały być wybory, w których kandydaci nie ujawniają swoich poglądów politycznych. Na początku XX w. wykształcił się kolejny sposób powoływania sędziów – merytoryczny (merit selection). Zakładał on zaangażowanie w procedurę wyboru gubernatora oraz specjalnej komisji nominacyjnej, weryfikującej kandydatów. Obowiązkowym elementem postępowania były późniejsze wybory(retention election), podczas których obywatele wypowiadali się w kwestii utrzymania urzędu przez sędziego mianowanego przez władze stanowe. Współcześnie zastosowanie mają wszystkie wymienione metody powoływania sędziów. Istnieją także partyjne sposoby wyboru (partisan election). Na kartach do głosowania wskazana jest przynależność partyjna kandydatów. Początkowo stosowano je w wielu stanach na wszystkich poziomach sądownictwa. Z biegiem lat skupiono się na niezawisłości sędziów, szczególnie politycznej. Obecnie tylko siedem stanów korzysta z partyjnej metody powoływania sędziów na wszystkich szczeblach sądownictwa. Znacznie bardziej popularne jest przeprowadzanie wyborów partyjnych w celu wyłonienia składu sądów 1. instancji. Wybory partyjne pojawiają się również jako element obsadzania urzędów sędziowskich w stanach, które wykształciły własne procedury w tym zakresie. Stosunkowo często wybory bezpartyjne są poprzedzane partyjnymi

„władza zwierzchnia” w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu”, wyrażając w ten sposób jedną z podstawowych zasad ustrojowych Rzeczypospolitej: zasadę suwerennoś­ ci (zwierzchności) narodu. Skoro władza zwierzchnia należy do narodu, to tylko naród jako całość („wszyscy obywatele”), nie zaś jakiś inny podmiot, autorytet, grupa społeczna czy partia polityczna sprawuje władzę pierwotną i od nikogo niezależną (suwerenną). Zasada ta ma w Polsce długą tradycję, wywodzącą się z koncepcji suwerenności ludu, która wykształciła się w Europie na przełomie XIX i XX w., stanowiąc w swym pierwotnym ujęciu zaprzeczenie rządów absolutnych. W Rzeczypospolitej wspólnota obywateli kierowana dobrem rzeczy wspólnej pojawiła się w zbiorze praw podstawowych z 1505 r., znanym jako Nihil Novi i potem wyrażona w Konstytucji 3 maja 1791 r. W praktyce Rzeczypospolitej wybory sędziów grodzkich (karnych), ziemskich (cywilnych) i skarbowych (administracyjnych), a także sądów sejmowych i Trybunału Koronnego (odpowiedników Sądu Najwyższego) w wyborach bezpośrednich i równych trwały aż do końca państwa, tzn. do 1795 r. W tym znaczeniu wola narodu, a nie władcy absolutnego jest źródłem władzy najwyższej i od nikogo niezależnej. Obecnie naród jako podmiot władzy suwerennej stanowią – w odróżnieniu od innych koncepcji – „wszyscy obywatele Rzeczypospolitej” niezależnie od ich przynależności etnicznej, pozycji społecznej, wykształcenia, statusu majątkowego, religii czy światopoglądu. Konstytucja używa pojęcia narodu nie w znaczeniu etnicznym (osób mających polskie pochodzenie) ani politycznym ( jak to miało miejsce w demokracji szlacheckiej I Rzeczypospolitej), lecz filozoficzno-społecznym, obejmującym „wszystkich obywateli Rzeczypospolitej” (demokracja uniwersalna). Tak rozumiany naród

bowiem orzekać o zgodności z konstytucją uchwalanych przez parlament ustaw. Władza sądownicza nie może jednak przypisywać sobie i przekraczać granic wiążącego ją prawa, którego stanowienie Konstytucja deleguje Sejmowi i Senatowi pod kontrolą Prezydenta. Wynika stąd, że tylko tam, gdzie Konstytucja nie odsyła do regulacji ustawowej (kompetencji władzy ustawodawczej), można zastosować jej przepisy bezpośrednio. Konstytucja RP daje możliwość oceny sądów przez Suwerena, odsyłając do ustawy. Dotychczasowa praktyka ustawodawcza raczej nie sprzyjała kontroli społecznej sądów.

Bezpośrednie stosowanie przepisów Konstytucji w polskiej praktyce prawnej Kwestia bezpośredniego stosowania konstytucji to w zasadzie novum ostatnich dziesięcioleci. W Polsce w okresie międzywojennym przyjmowano powszechnie, że normy konstytucyjne nie nadają się do praktycznego stosowania, dopóki nie zostaną rozwinięte w ustawodawstwie zwykłym. Konstytucja miała jedynie znaczenie dokumentu programowego, wymagającego konkretyzacji za pomocą przepisów ustawowych. Rozróżniano w związku z tym obowiązywanie i stosowanie konstytucji, a to ostatnie zawężano wyłącznie do wykonywania kompetencji przez organy konstytucyjne państwa. Z art. 8 ust. 2 Konstytucji wynika, że nie wszystkie jej postanowienia mogą być stosowane bezpośrednio. Niektóre jej przepisy mogą stanowić same podstawę rozstrzygnięcia, a niektóre wymagają dopiero rozwinięcia w ustawie. Konstytucja jednak rzadko mówi wyraźnie, który jej przepis należy bezpośrednio stosować, a który się do tego nie nadaje. Nie nadają się z pewnością do bezpośred-

RMY

Mariusz Patey

Współpraca: Jadwiga Chmielowska · Piotr Andrzejewski

RU SPR AWI ED LIWOŚCI

tałtowaniem instytucji wymiaru sprawiedliwości prawyborami. W Karolinie Płn. wybory do sądów wszystkich stopni są bezpartyjne, ale kandydaci na sędziów sądu apelacyjnego są obowiązani do ujawniania przynależności partyjnej. Obrazuje to trudności w usystematyzowaniu omawianej tematyki. Kolejną współczesną metodą kształtowania składu sądów stanowych są wybory bezpartyjne (nonpartisan election). Od wszelkich wyborów powszechnych różnią się tym, że na kartach do głosowania nie wskazuje się na przynależność partyjną kandydata. Wiele stanów zrezygnowało z wyborów partyjnych na rzecz tej formy. I choć z czasem zaczęły one ustępować metodzie merytorycznej, metodę tę nadal stosuje się w blisko 20 stanach, najczęściej przy wyborach sędziów sądów 1. instancji, jednak są stany (13), w których nawet sędziowie sądów najwyższych pochodzą z głosowania powszechnego. Np. w Michigan wszyscy sędziowie wybierani są w drodze wyborów bezpartyjnych. Mimo to kandydaci na sędziów sądu najwyższego wskazywani są przez partie polityczne. Trudno więc przypuszczać, by ich poglądy nie były znane wyborcom.

Czy proponowane przez rząd zmiany są niekonstytucyjne? W świetle obowiązującej konstytucji mieliśmy do czynienia z tak różnorodnymi argumentami autorytetów prawa za lub przeciw reformie sądownictwa, że można tylko potwierdzić, że sędziowie mają poglądy polityczne, które wpływają na ich konkluzje. Warto jednak przytoczyć obszerne cytaty z ustawy zasadniczej, by każdy mógł samodzielnie zorientować się w naturze problemu. Art. 4 ust. 1 Konstytucji stanowi, że

jest podmiotem władzy suwerennej, zwierzchniej w państwie. Jednak władzę tę wykonują tylko ci obywatele, którym przysługują prawa wyborcze (tzw. korpus wyborczy). Niezależnie od filozoficznych rozważań nad pojęciem narodu zawartym w art. 4 Konstytucji, ten krąg osób jest z prawnego punktu widzenia okreś­ lony bardzo precyzyjnie. Najważniejszą konsekwencją zasady suwerenności narodu jest to, że tylko jego wola może stanowić w Rzeczypospolitej Polskiej powszechnie obowiązujące prawo. Dlatego nie należy do źródeł prawa powszechnie obowiązującego w Polsce ani prawo wewnętrzne administracji (art. 93 Konstytucji), ani prawo natury. Według obowiązującej konstytucji naród jako suweren może wyrażać swoją wolę za pośrednictwem swoich przedstawicieli (demokracja pośrednia, przedstawicielska) lub bezpośrednio (demokracja bezpośrednia) (art. 4 ust. 2 Konstytucji). Praktyka demokracji bezpośredniej nie jest powszechnie stosowana. Idealną sytuacją z punktu widzenia zasady suwerenności narodu byłoby, gdyby suweren mógł bezpośrednio podejmować wszelkie decyzje, co przyczyniłoby się do większej legitymizacji podejmowanych rozstrzygnięć. Jednak współcześnie ten model sprawowania władzy przez naród z wielu względów jest trudny do realizacji. Z całą pewnością nie są natomiast przedstawicielami narodu organy władzy wykonawczej (Rada Ministrów), gdyż nie opierają one swego umocowania bezpośrednio na woli narodu – nie pochodzą z wyborów bezpośrednich. To samo dotyczy sądów i trybunałów, które stosownie do swej roli wydają wyroki nie w imieniu narodu, ale „w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej” (art. 174 Konstytucji). Sądy jednak poprzez wydawane orzeczenia mają wpływ na bieżącą politykę. Mogą

niego stosowania te postanowienia, których rozwinięcie i konkretyzację sama Konstytucja zastrzega ustawie zwykłej (por. np. art. 81 Konstytucji). Jednak kwestia bezpośredniego stosowania konstytucji budzi dalsze wątpliwoś­ci. Jest tak dlatego, że normy konstytucyjne są bardzo zróżnicowane pod względem charakteru. Niekiedy dopiero pogłębiona analiza danego przepisu może dać odpowiedź na pytanie, jaki jest jego charakter i czy norma z niego wyprowadzona może czy nie może być bezpośrednio zastosowana.

Opozycja kontra większość sejmowa z reformą sprawiedliwości w tle Jako punkt wyjścia do naświetlenia istoty sporu między większością sejmową a opozycją niech posłuży jeden z nagłośnionych ostatnio elementów reformy, dotyczący obniżenia wieku emerytalnego sędziów Sądu Najwyższego i tym samym pozbyciu się osób ukształtowanych przez poprzedni system. Naturalnie niepodobna zupełnie się odciąć od prawników uczących się zawodu w komunistycznej Polsce. Wydaje się jednak zasadne rozpocząć zmiany pokoleniowe, bowiem tylko w ten sposób w końcu będzie można choć częściowo się uwolnić od bagażu lat komunizmu. Przytoczę zapisy Konstytucji w części dotyczącej sędziów, aby każdy mógł sam ocenić zasadność bardzo poważnych oskarżeń podnoszonych, także na forum międzynarodowym, ze strony opozycji. Art. 180 Sędziowie są nieusuwalni. Złożenie sędziego z urzędu, zawieszenie w urzędowaniu, przeniesienie do innej siedziby lub na inne stanowisko wbrew jego woli może

nastąpić jedynie na mocy orzeczenia sądu i tyl­ ko w przypadkach określonych w ustawie. Sędzia może być przeniesiony w stan spo­ czynku na skutek uniemożliwiających mu spra­ wowanie jego urzędu choroby lub utraty sił. Tryb postępowania oraz sposób odwołania się do sądu określa ustawa. Ustawa określa granicę wieku, po osiąg­ nięciu której sędziowie przechodzą w stan spo­ czynku. W razie zmiany ustroju sądów lub zmia­ ny granic okręgów sądowych wolno sędziego przenosić do innego sądu lub w stan spoczyn­ ku z pozostawieniem mu pełnego uposażenia. Art. 181 Sędzia nie może być, bez uprzedniej zgo­ dy sądu określonego w ustawie, pociągnięty do odpowiedzialności karnej ani pozbawiony wolności. Sędzia nie może być zatrzymany lub aresztowany, z wyjątkiem ujęcia go na gorącym uczynku przestępstwa, jeżeli jego zatrzymanie jest niezbędne do zapewnienia prawidłowego toku postępowania. O zatrzymaniu niezwłocz­ nie powiadamia się prezesa właściwego miejs­ cowo sądu, który może nakazać natychmiasto­ we zwolnienie zatrzymanego. Art. 182 Udział obywateli w sprawowaniu wymiaru sprawiedliwości określa ustawa. Art. 183 Sąd Najwyższy sprawuje nadzór nad dzia­ łalnością sądów powszechnych i wojskowych w zakresie orzekania. Sąd Najwyższy wykonuje także inne czyn­ ności określone w Konstytucji i ustawach. Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego po­ wołuje Prezydent Rzeczypospolitej na sześcio­ letnią kadencję spośród kandydatów przedsta­ wionych przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów Sądu Najwyższego. Art. 184 Naczelny Sąd Administracyjny oraz inne sądy administracyjne sprawują, w zakresie określonym w ustawie, kontrolę działalności administracji publicznej. Kontrola ta obejmu­ je również orzekanie o zgodności z ustawami uchwał organów samorządu terytorialnego i aktów normatywnych terenowych organów administracji rządowej. Art. 185 Prezesa Naczelnego Sądu Administracyj­ nego powołuje Prezydent Rzeczypospolitej na sześcioletnią kadencję spośród kandydatów przedstawionych przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów Naczelnego Sądu Administracyjnego. Art. 186 Krajowa Rada Sądownictwa stoi na stra­ ży niezależności sądów i niezawisłości sędziów. Krajowa Rada Sądownictwa może wystą­ pić do Trybunału Konstytucyjnego z wnioskiem w sprawie zgodności z Konstytucją aktów nor­ matywnych w zakresie, w jakim dotyczą one niezależności sądów i niezawisłości sędziów. Warto też przytoczyć zapis ustawy doty­ czący przechodzenia sędziów w stan spoczyn­ ku (Dz.U.2018.0.23, tj. Ustawa z dnia 27 lipca 2001 r. – Prawo o ustroju sądów powszechnych). Artykuł 69. Przejście sędziego w stan spo­ czynku § 1. Sędzia przechodzi w stan spoczynku z dniem ukończenia 65 roku życia, chyba że nie później niż na sześć miesięcy i nie wcześniej niż na dwanaście miesięcy przed ukończeniem tego wieku oświadczy Krajowej Radzie Sądow­ nictwa wolę dalszego zajmowania stanowiska i przedstawi zaświadczenie stwierdzające, że jest zdolny, ze względu na stan zdrowia, do peł­ nienia obowiązków sędziego, wydane na zasa­ dach określonych dla kandydata na stanowisko sędziowskie. § 1a. (uchylony) § 1b. Krajowa Rada Sądownictwa może wyrazić zgodę na dalsze zajmowanie stano­ wiska sędziego, jeżeli jest to uzasadnione inte­ resem wymiaru sprawiedliwości lub ważnym interesem społecznym, w szczególności jeśli przemawia za tym racjonalne wykorzystanie kadr sądownictwa powszechnego lub potrzeby wynikające z obciążenia zadaniami poszczegól­ nych sądów. Uchwała Krajowej Rady Sądowni­ ctwa jest ostateczna. W przypadku niezakoń­ czenia postępowania związanego z dalszym zajmowaniem stanowiska sędziego po ukoń­ czeniu przez niego wieku, o którym mowa w § 1, sędzia pozostaje na stanowisku do czasu za­ kończenia tego postępowania. § 2. Sędzia przechodzi na swój wniosek w stan spoczynku, z zachowaniem prawa do uposażenia określonego w art. 100 uposażenie i inne uprawnienia sędziego przechodzącego lub przeniesionego w stan spoczynku § 2, po ukończeniu 55 lat przez kobietę, jeżeli przepra­ cowała na stanowisku sędziego lub prokuratora nie mniej niż 25 lat, a 60 lat przez mężczyznę, jeżeli przepracował na stanowisku sędziego lub prokuratora nie mniej niż 30 lat. § 2a. Przepis § 2 stosuje się do sędziego, który wymagane warunki spełnił do dnia 31 grudnia 2017 r. § 2b. Sędzia będący kobietą przechodzi na swój wniosek w stan spoczynku po ukończeniu 60 lat, niezależnie od okresu przepracowanego na stanowisku prokuratora lub sędziego. § 3. W razie wyrażenia przez Krajową Radę Sądownictwa zgody, o której mowa w § 1b, sę­ dzia może zajmować stanowisko nie dłużej niż do ukończenia 70. roku życia. Sędzia ten może

11

przejść w stan spoczynku za trzymiesięcznym uprzedzeniem, składając odpowiednie oświad­ czenie Krajowej Radzie Sądownictwa. Okres uprzedzenia ulega wydłużeniu o przysługujący sędziemu urlop wypoczynkowy niewykorzysta­ ny do końca okresu uprzedzenia. Na wniosek sędziego Krajowa Rada Sądownictwa może udzielić zgody na przejście w stan spoczynku przed upływem okresu uprzedzenia. W art. 180 i dalszych Ustawy Zasadniczej długość kadencji dotyczy instytucji sędziego, nie osoby, która może z różnych przyczyn przejść w stan spoczynku. Konstytucja odsyła tu do ustawy. Sędziowie Sądu Najwyższego zakwestionowali skuteczność obniżenia wieku emerytalnego, argumentując możliwością dyskryminacji ze względu na wiek, co stałoby w sprzeczności z przepisami traktatowymi UE. Już w 1998 r Trybunał Konstytucyjny zajmował się wiekiem emerytalnym sędziów. 24 czerwca 1998 r. rozpatrywał nowelizację przepisów o ustroju sądów powszechnych z grudnia 1997 r. Nowelizację zaskarżył – przed podpisaniem – ówczesny prezydent wywodzący się z postkomunistycznej elity władzy, Aleksander Kwaśniewski. Chodziło przede wszystkim o przepisy, zgodnie z którymi do końca 2000 r. miały nie być stosowane przepisy o przedawnieniu w postępowaniu dyscyplinarnym wobec sędziów czynnych zawodowo, którzy, orzekając w procesach politycznych w latach 1944–1989, sprzeniewierzyli się niezawisłości sędziowskiej. Jeden z wątków tej sprawy dotyczył ówczesnego przepisu mówiącego, że sędzia przechodzi w stan spoczynku, jeśli „ukończył 65 rok życia, chyba że Krajowa Rada Sądownictwa, na wniosek sędziego, po zasięgnięciu opinii kolegium właściwego sądu, wyrazi zgodę na dalsze zajmowanie stanowiska, nie dłużej jednak niż do ukończenia 70 roku życia”. „TK uważa, że postanowienia art. 180 Konstytucji muszą być rozpatrywane w ich całokształcie i na tle ogólnych zasad funkcjonowania władzy sądowniczej. Zamieszczone w tym przepisie gwarancje niezawisłości sędziowskiej nie mają charakteru autonomicznego, a traktować je należy jako jeden z instrumentów służących zabezpieczeniu niezależności władzy sądowniczej i jej zdolności do niezawisłego wymierzania sprawiedliwości” – wskazał wówczas w uzasadnieniu orzeczenia Trybunał. Jak podkreślił, „podstawowe znaczenie w tym zakresie ma zasada nieusuwalności sędziów, w szczególności wykluczająca powierzenie samodzielnym decyzjom władzy wykonawczej jakichkolwiek rozstrzygnięć dotyczących sytuacji prawnej sędziego”. (…) „Stąd Konstytucja nakazuje ustawodawcy określenie granicy wieku, po osiągnięciu której sędziowie muszą przejść w stan spoczynku. Stosownie do postanowień ustawy Prawo o ustroju sądów powszechnych granicą tą było i nadal pozostaje 70 rok życia; po jej przekroczeniu nikt nie może pełnić urzędu sędziowskiego w sądach”. Jak wskazano, „nie oznacza to jednak, by ustawodawca nie mógł też ustanowić innych, dodatkowych granic, po osiągnięciu których możliwe jest przesunięcie sędziego w stan spoczynku, nawet jeżeli nie wyraża on na to zgody”. (…) „W świetle ogólnych konstytucyjnych zasad ustroju sądownictwa konieczne jest, by regulacja taka była ustanowiona w sposób res­ pektujący zasadę niezawisłości sędziowskiej i aby służyła ona realizacji konstytucyjnie legitymowanych celów” – zaznaczył TK. Wydaje się, że niniejszy artykuł wystarczająco wykazał, że polski system wyboru sędziów nie odbiega od szerokiego spektrum rozwiązań stosowanych w demokratycznych państwach prawa. Autorzy są zwolennikami dalszych zmian, zmierzających do systemu, w którym społeczeństwo miałoby wpływ na powoływanie sędziów sądów powszechnych. Taki system, wobec dużej polaryzacji polskiej sceny politycznej i niskiego kapitału zaufania do elit politycznych, pozwalałby na bezpośrednie związanie III władzy ze społeczeństwem. Silna legitymacja społeczna skutkowałaby w długim horyzoncie czasowym wzrostem zaufania do wymiaru sprawiedliwości. System wyborów mógłby się przyczynić do rozszczelnienia lojalności grupowej, z korzyścią dla społeczeństwa. Poprawie powinna także ulec jakość obsługi obywateli przez instytucje sądów i podporządkowanie jej naczelnej zasadzie polskiej Konstytucji. Motywowane politycznie autorytarne kontestowanie reform przez przedstawicieli niekontrolowanego dotychczas społecznie polskiego systemu sądownictwa opiera się na forsowaniu nadrzędności systemu prawa UE nad funkcjonowaniem władzy sądowniczej w Polsce. Wykorzystują to przechodzący w stan spoczynku sędziowie i zwracają się z tzw. pytaniami prejudycjalnymi do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w oparciu o wykładnię prawa traktatowego – Kartę praw podstawowych UE, z pominięciem kompetencji i roli Polskiego Trybunału Konstytucyjnego. Należy jednak przypomnieć, że Polska i Zjednoczone Królestwo wykluczyły nadrzędność Karty praw podstawowych UE nad prawem narodowym, podpisując protokół (nr 30) do traktatu lizbońskiego. K


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2018

12

D

ymisja najpopularniejsze­ go ministra, spory, rozła­ my i systematyczne odej­ ścia parlamentarzystów z rządzącego nad Sekwaną ugrupo­ wania La République en Marche. Coraz niższe poparcie sondażowe dla prezy­ denta i premiera. Według badań opinii społecznej większość Francuzów jest niezadowolona z prezydentury Em­ manuela Macrona.

F·R·A·N·C·J·A Afery finansowe i inne problemy z wymiarem sprawiedliwości współpracowników Emmanuela Macrona oraz ministrów podle­ głego mu rządu. Niższy od prognozowanego wzrost gospodarczy nad Sekwaną. Coraz większy opór społeczny i polityczny wobec proponowanych i przeprowadzanych reform.

Macron w odwrocie Zbigniew Stefanik

Benallagate i inne afery Rozpoczęta publikacją prasową z 18 lipca tego roku tzw. Benallaga­ te trwa. Po wakacyjnej przerwie na początku września senacka komisja śledcza wznowiła pracę. 19 wrześ­ nia przesłuchano Alexandre Benallę. W sprawie pojawia się coraz więcej wątpliwości i niejasności. „Alexandre Benalla nie był i nie jest moich kochan­ kiem”, powiedział 24 lipca na spotka­ niu zamkniętym z parlamentarzystami La Republique en Marche Emmanuel Macron. Jednak we francuskiej opinii publicznej umacnia się pogląd, że Em­ manuela Macrona i Alexandre Benal­ lę najwyraźniej łączyła bliska relacja, skoro 27-letni współpracownik pre­ zydenta bez kwalifikacji i udokumen­ towanych kompetencji miał wpływ na decyzje w tak wielu istotnych dziedzi­ nach i mógł korzystać z nadzwyczaj­ nych prerogatyw i przywilejów, w tym z całkowitej bezkarności za swoje czyny. Kolejni współpracownicy francus­ kiego prezydenta znajdują się w krę­ gu podejrzeń o nadużycie władzy czy wykorzystanie stanowiska dla uzyska­ nia korzyści materialnych. Najbliższy współpracownik Emmanuela Macrona, a zarazem sekretarz generalny pałacu prezydenckiego, Alexis Kohler, jest po­ dejrzany o to, iż jako członek rady nad­ zorczej portu le Havre i współpracownik ministra gospodarki Emmanuela Mac­ rona doprowadził – poza wszelkimi obo­ wiązującymi procedurami i regulacja­ mi prawnymi – do współpracy między tym portem i przedsiębiorstwem arma­ torskim MSC, należącym do kuzynów jego matki. W tej sprawie doniesienie o popełnieniu przestępstwa do proku­ ratury 9 sierpnia tego roku złożyło sto­ warzyszenie Anticor, tropiące przypadki korupcji we Francji. Od maja tego roku prokuratura prowadzi śledztwo w spra­ wie Alexisa Kohlera w związku z innymi podejrzeniami o wykorzystanie przez niego stanowiska dla uzyskania korzy­ ści majątkowych. Francuski minister spraw wew­ nętrznych Gérard Collomb musi odpie­ rać podejrzenia o defraudację środków publicznych i nadużycie swojego sta­ nowiska. Będąc merem Lyonu wspie­ rał ponoć logistycznie i finansowo, ze środków aglomeracji lyońskiej, kam­ panię wyborczą Emmanuela Macrona. Prokuratura prowadzi śledztwo w tej sprawie. Minister kultury Françoise Nissen z kolei jest podejrzana, iż prze­ prowadziła prace remontowe i powięk­ szające siedzibę wydawnictwa Act Sud bez pozwolenia i korzystając ze środ­ ków publicznych należących do miasta Paryża. W tej sprawie również toczy się prokuratorskie śledztwo. Wreszcie – już była minister sportu Laura Flessel musi wytłumaczyć się francus­kiemu urzędowi podatkowemu z niejasności związanych z jej deklaracjami podat­ kowymi. 4 września tego roku Laura Flessel poinformowała o swojej dymisji ze stanowiska ministra sportu, uzasad­ niając ją powodami osobistymi. Jednak już 3 godziny później francus­kie media ustaliły, że pani minister musi odpowia­ dać na pytania urzędu podatkowego, który rozważa wszczęcie wobec niej procedury karnej. Trwa prokuratorskie śledztwo wo­ bec członków komitetu wyborczego Emmanuela Macrona z okresu pre­ zydenckiej kampanii wyborczej. Ra­ dio France Info ustaliło w maju br., iż sztab wyborczy obecnego prezydenta kupował po bardzo zaniżonych cenach usługi związane z kampanijnymi even­ tami, co zrodziło podejrzenie o niele­ galne finansowanie kampanii wybor­ czej Macrona. To wszystko powoduje, że francuski prezydent ma coraz większe problemy ze swoim wizerunkiem. Problemy te są dodatkowo spotęgowane jego nie­ spełnionymi wyborczymi obietnicami. Podczas kampanii wyborczej Macron zapewniał, że jako prezydent Francji zadba o wysokie standardy we francu­ skiej przestrzeni politycznej. Podległy mu rząd Edouarda Philippe’a głosem ówczesnego ministra sprawiedliwości Françoisa Bayrou przedstawił projekt tzw. moralizacji francuskiego życia poli­ tycznego. Cztery dni po ogłoszeniu pro­ jektu François Bayrou wraz z czołowymi

politykami jego partii Modem stal się obiektem podejrzeń o defraudację środ­ ków europarlamentarnych, co doprowa­ dziło do dymisji z rządu jego samego, jak również ministrów z jego partii, którzy również znaleźli się w kręgu podejrza­ nych w tej sprawie.

Spory i rozłamy w obozie rządzącym 28 sierpnia br. minister transformacji ekologicznej Nicolas Hulot – najpo­ pularniejszy spośród ministrów rządu Edouarda Philippe’a – nie konsultując tego ani z prezydentem, ani z premie­ rem, poinformował w mediach o swoim odejściu z rządu. Jako powód decyzji podał trudne relacje z Emmanuelem Macronem i Edouardem Philippem, jak również wpływ lobbystów na pro­ ces decyzyjny nad Sekwaną, co jego zdaniem uniemożliwiało mu dalszą pracę na stanowisku ministra trans­ formacji ekologicznej. Nicolas Hulot, zanim został ministrem, był społeczni­ kiem, prezenterem telewizyjnym, czo­ łowym działaczem na rzecz ekologii oraz jedną z najbardziej popularnych osób publicznych we Francji. Objęcie przez niego teki ministerialnej mia­ ło podkreślić aspekt ekspercki rządu Edouarda Philippe’a. Dymisja Hulo­ ta, dodatkowo w atmosferze konflik­ tu z prezydentem i premierem, stała się dużym wizerunkowym ciosem dla obozu rządzącego i zrodziła wiele py­ tań o relacje rządzących z lobbystami. Konflikty powodują odejścia współpracowników Emmanuela Mac­ rona z pałacu prezydenckiego i parla­ mentarzystów z klubu parlamentarnego La République en Marche. W obozie prezydenckim trwają coraz bardziej jawne spory o strategię wizerunkową, jaką powinien przyjąć tracący poparcie społeczne Emmanuel Macron. Pałac Elizejski nie zajął też do tej pory jedno­ znacznego stanowiska wobec Alexan­ dre Bennalli i drugiego „bohatera” Be­ nallagate, Vincenta Crase’a. Oficjalnie Alexandre Benalla został zwolniony z pracy, a prezydenta i jego współpra­ cowników nie łączą już z nim żadne stosunki zawodowe ani prywatne. Francuskie media ustaliły jednak, iż współpracownicy prezydenta spotykają się z Alexandre Benallą i ustalają z nim strategię na rozwój wydarzeń. W ugrupowaniu La République en Marche rośnie niezadowolenie zwią­ zane z bieżącymi wydarzeniami po­ litycznymi oraz z polityczną metodą stosowaną przez liderów obozu macro­ nistów. Kiedy przewodniczący niższej izby francuskiego parlamentu François de Rugy objął 4 września tekę ministra transformacji ekologicznej po Nicola­ sie Hulocie, wielu parlamentarzystów La République en Marche oczekiwało, że po de Rugym stanowisko w parla­ mencie obejmie ktoś, kto nie należy do najbliższego otoczenia prezyden­ ta. Jednak nowym przewodniczącym niższej izby parlamentu został Richard Ferrand, jeden z najbardziej zaufanych

polityków Emmanuela Macrona. Spo­ wodowało to oburzenie tych parlamen­ tarzystów La République en Marche, którzy sprzeciwiają się wodzowskiemu charakterowi ugrupowania.

Nieczytelność politycznej strategii Emmanuela Macrona Za czy przeciw przyjmowaniu imigran­ tów we Francji? Przeciw czy za szeroką polityką społeczną, świeckim charakte­ rem państwa, liberalizacją obyczajów, budżetowym zaciskaniem pasa? Zdaje się, że w tych wszystkich i innych kwe­ stiach Emmanuel Macron i jego poli­ tyczny obóz są za, a nawet przeciw… Kilka przykładów. Emmanuel Mac­ ron bardzo ostro krytykował decyzję włoskiego rządu (ministra spraw wew­ nętrznych Mattea Salviniego) o nieprzy­ jęciu imigrantów ze statku Aquarius w czerwcu br., co doprowadziło do kil­ kudniowego dyplomatycznego kryzysu na linii Paryż–Rzym. Jednak kilkadzie­ siąt godzin później, na wspólnej konfe­ rencji prasowej z włoskim premierem w Paryżu Macron mówił o konieczności zaostrzenia reguł i zasad w europejskiej polityce migracyjnej i kilkakrotnie pod­ kreślał, że między Włochami i Francją nie ma żadnych napięć ani politycznych kwestii spornych. Podczas spotkania z francuski­ mi biskupami Kościoła katolickiego stwierdził, że trzeba naprawić stosunki francuskiego państwa z Kościołem ka­ tolickim, które jego zdaniem „zostały nadszarpnięte przez poprzednią ekipę rządzącą”. 26 czerwca br. Macron spot­ kał się z papieżem, a ich 57-minutowa rozmowa należała do najdłuższych, ja­ kie Franciszek odbył z przedstawicie­ lem innego kraju. Jednocześnie fran­ cuski rząd poinformował o projekcie ustawy umożliwiającej refundowanie przez opiekę społeczną zapłodnienia in vitro dla par jednopłciowych. Od początku urzędowania Em­ manuel Macron mówi o konieczności ekonomicznego i budżetowego zaci­ skania pasa nad Sekwaną, zapowia­ da budżetowe cięcia i wielotysięczne likwidacje etatów we francuskiej ad­ ministracji państwowej. 13 września br. przedstawił projekt planu na rzecz redukcji ubóstwa we Francji. Wdro­ żenie tego planu ma kosztować około 8 mld euro w czterech najbliższych la­ tach, w sytuacji, gdy domknięcie bu­ dżetu na przyszły rok będzie trudne w związku z niższym niż oczekiwany wzrostem gospodarczym. Niespójna społeczna i gospodarcza strategia pre­ zydenta Francji staje się coraz mniej czytelna i coraz mniej przewidywalna. Stąd między innymi spadek poparcia społecznego dla Emmanuela Macrona i Edouarda Philippe’a. Albowiem coraz częściej i coraz bardziej masowo wy­ borcy należący zarówno do prawico­ wego, jak i do lewicowego elektoratu nie odnajdują się w politycznej meto­ dzie rządzących, w ich zapowiedziach i podejmowanych decyzjach.

Porażki prezydentury Emmanuela Macrona Opublikowane pod koniec sierpnia i na początku września makroekonomiczne dane nad Sekwaną pokazały, że społecz­ no-gospodarcze reformy wprowadzone we Francji przez obecnie rządzących nie przyniosły oczekiwanych rezultatów. Go­ spodarczy wzrost we Francji na rok 2018 wyniesie 1,6, a nie 1,9 procent, jak zapo­ wiadało francuskie ministerstwo finan­ sów. Wszystko wskazuje na to, że również

R E K L A M A

wzrost gospodarczy w przyszłym roku będzie niższy od prognozowanego. Co więcej, spodziewane zwiększenie popy­ tu wewnętrznego nie nastąpiło. Zdaje się wręcz, iż popyt wewnętrzny spada i jest niższy niż podczas prezydentury Franço­ is Hollande’a, co odbiera wiarygodność wypowiedziom rządzących, którzy nie­ złomnie bronią swoich reform. Tzw. reformatorska maszyna mac­ ronistów spowalnia, a być może zacięła się. Zapowiadane na jesień tego roku reformy: systemu ubezpieczeń społecz­ nych, opieki zdrowotnej i emerytal­ na nadal pozostają w sferze planów. 13 września br. francuski prezydent zapowiedział duży plan na rzecz walki z ubóstwem we Francji. Jednak żaden konkretny projekt nie został przedsta­ wiony. W dodatku wielu francuskich ekonomistów uważa, że budżet państwa nie udźwignie związanych z tym pla­ nem, zapowiedzianych przez Emma­ nuela Macrona wydatków, w sytuacji, gdy francuska gospodarka bynajmniej się nie rozpędza. Francuski prezydent poniósł w ostat­ nich miesiącach szereg porażek (w tym kilka spektakularnych) na arenie między­ narodowej. Na początku prezydentury Emmanuela Macrona przedstawiciele obozu rządzącego lansowali tezę, według której stosunki francusko-amerykańskie nie miały się tak dobrze od lat. Stany Zjednoczone ramię w ramię z Francją prowadziły wojnę z Daesh i szeroko po­ jętym terroryzmem na świecie. Amery­ kański prezydent odwiedził Paryż i wziął udział w defiladzie wojskowej z okazji Dnia Republiki 14 lipca 2017 roku. Em­ manuel Macron zaś odbył trzydniową wizytę w USA pod koniec kwietnia tego roku, podczas której obaj prezydenci nie szczędzili sobie wzajemnych poch­wał i wspólnie podkreślali, jak dobrze ma­ ją się stosunki francusko-amerykańskie i jak bardzo są one ważne dla pokoju na świecie, stabilności społeczności mię­ dzynarodowej i gospodarczej prosperi­ ty zachodniego świata. Wiarygodność tym wzajemnym deklaracjom odebrały jednak amerykańskie decyzje o wyco­ faniu się z umowy atomowej z Iranem, sankcjach politycznych i gos­podarczych wobec Iranu oraz cłach zaporowych, któ­ re uderzyły we francuskie i niemieckie

interesy gospodarcze. Emmanuel Macron zapewniał, że przekona Donalda Trumpa do rezygnacji z twardego kursu wobec Iranu i z ceł zaporowych. Tak się jed­ nak nie stało, co odebrało wiarygodność twierdzeniu macronistów, że Emmanu­ el Macron ma duży, wręcz decydujący wpływ na amerykańskiego prezydenta. Na Bliskim Wschodzie strategia Emmanuela Macrona nie przyniosła Francji sukcesu. Francuskiemu pre­ zydentowi nie udało się doprowadzić Izraela do złagodzenia kursu wobec Iranu i wobec władz tzw. Autonomii Pales­tyńskiej. Co do kwestii wojny w Syrii, zdaje się, iż Francja ma coraz mniejszy wpływ na jej przebieg, podob­ nie jak na poczynania protagonistów tego zbrojnego i politycznego konfliktu. 7 września br. odbyło się w Teheranie spotkanie Rouhani-Erdogan-Putin, na którym przyjęto ustalenia dotyczące ofensywy na strefę Idlib kontrolowaną przez dżihadystów z organizacji Al­ -Nusra. Teheran, Moskwa i Damaszek pozostają głuche na apele Paryża doty­ czące zaprzestania bombardowań Idlib, aby zapobiec bezprecedensowej kata­ strofie humanitarnej; w Idlib znajduje się około trzech milionów cywilów… Według średniej badań opinii pub­ licznej z września br., Emmanuel Mac­ ron mógł liczyć pod koniec września na 30 procent poparcia społecznego, czyli mniej niż François Hollande i Nicolas Sarkozy po 17 miesiącach sprawowa­ nia urzędu prezydenta Francji. Prezy­ denckie ugrupowanie La République en Marche uzyskało w sondażach 20 pro­ cent; tyle samo, co partia Marine Le Pen. Sytuacja polityczna Emmanuela Macrona jest trudna i stale się pogarsza. Benallagate zdecydowanie nadszarpnę­ ła jego wizerunek zarówno we Fran­ cji, jak i za granicą. Wszystkie porażki na arenie wewnętrznej i zewnętrznej sprawiły, że Emmanuel Macron w co­ raz mniejszym stopniu albo wręcz w ogóle nie symbolizuje już politycz­ nej i gos­podarczej odnowy we Francji i w Unii Europejskiej. To powoduje, że przekaz francuskiego prezydenta, jak również jego propozycje (także te dotyczące reformy Unii Europejskiej) spotykają się z coraz mniejszą atencją i zainteresowaniem. K


PAŹDZIERNIK 2018 · KURIER WNET

13

U·K·R·A·I·N·A

Po ponad 350 latach ukraińska Cerkiew prawosławna ma szanse na odzyskanie niezależności i zerwanie z podporządkowaniem Moskwie. Uzyskanie Tomosu i stworzenie zjednoczonej Cerkwi prawosławnej na Ukrainie może uzdrowić sytuację prawosławia w tym kraju, ale może również doprowadzić do poważnego osłabienia całkowicie podporządkowanej Kremlowi Cerkwi rosyjs­ kiej. Patriarchat Moskiewski manifestacyjnie krytykuje działania Bartłomieja I i nawet sięga po groźbę schizmy.

Ukraińska cerkiew czyli historyczna walka o rząd dusz Paweł Bobołowicz

N

a Ukrainie obecnie funkcjo­ nują trzy Cerkwie uznające się za prawosławne: Ukra­ ińska Autokefaliczna Cer­ kiew Prawosławna, Ukraińska Cerkiew Prawosławna Patriarchatu Kijowskie­ go i Ukraińska Cerkiew Prawosławna Patriarchatu Moskiewskiego. Ta ostat­ nia jest faktycznie strukturą Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej i jako taka jest cerkwią kanoniczną, oficjalnie jedyną na Ukrainie uznawaną przez pozosta­ łe Kościoły prawosławne i patriarchę Konstantynopola Bartłomieja I. Cerkiew ta jednak od lat przez ukraińskie środowiska patriotyczne traktowana jest nie jak Kościół, lecz jak struktura o charakterze politycznym, działająca na rzecz Moskwy. Patriar­ chat Moskiewski dysponuje na Ukra­ inie również największym majątkiem kościelnym, w jego posiadaniu są też najważniejsze ukraińskie świątynie: ki­ jowska Ławra Peczerska i Ławra Pocza­ jowska oraz większość cerkwi w całym kraju. Pomimo tego po rewolucji na Majdanie i rosyjskim ataku na Ukrainę wyraźnie następuje przepływ wiernych z Patriarchatu Moskiewskiego do Cer­ kwi Patriarchatu Kijowskiego, której zwierzchnikiem jest patriarcha Filaret. Filaret i inni hierarchowie Pa­ triarchatu Kijowskiego jednoznacznie wspierają obronę Ukrainy. Duchowni tej cerkwi pełnią funkcję wojskowych kapelanów, cerkiew wprost jest też fundatorem sprzętu dla ukraińskich wolontariuszy oraz wojska. Patriarcha uważa Putina za agresora, a w jednym z wywiadów nazwał go wręcz „no­ wym Kainem”. Za prorosyjską posta­ wę krytykuje się natomiast na Ukrai­ nie zwierzchnika cerkwi Patriarchatu Moskiewskiego – Onufrego. Szczegól­ nym momentem było posiedzenie Rady Najwyższej, które miało miejsce 8 maja 2015 roku. Wtedy to prezydent Ukra­ iny uroczyście odczytywał nazwiska osób nagrodzonych za obronę ojczyzny przeciwko rosyjskiej agresji, i honoro­ wał ich najwyższym tytułem Bohatera Ukrainy. W momencie przekazywania odznaczeń wstali nie tylko ukraińscy deputowani, ale też wszyscy obecni go­ ście, również zagraniczni. Ukraińskie media obiegło jednak zdjęcie jedynych trzech osób siedzących – przedstawi­ cieli Patriarchatu Moskiewskiego na czele z metropolitą Onufrym. Patriarcha Onufry stara się udo­ wadniać, że jego postawa w stosunku do sytuacji na Donbasie ma na celu pokazywanie samej tragedii konfliktu (którego zresztą nie nazywa rosyjską agresją). Wielu komentatorów uważa wprost, że rola Patriarchatu Moskiew­ skiego jest zła albo co najmniej dwu­ znaczna, jeśli chodzi o rosyjską agresję. Niektórzy wprost zarzucają Onufremu postawę prorosyjską.

FOT. PAWEŁ BOBOŁOWICZ (2)

Natomiast duchowni Patriarchatu Kijowskiego przez hierarchów i kapła­ nów uznających zwierzchność Moskwy uznawani są za rozłamowców i trakto­ wani są z wyjątkową niechęcią. Zapewne najmniej kontrowersji wywołuje Ukraińska Autokefaliczna Cerkiew Prawosławna, która nie bierze ostrego udziału w sporach politycznych i daleka jest od uznania Moskwy jako swojego zwierzchnika. Pomimo tego, przez lata nie udało się doprowadzić nawet do połączenia UACP i Cerkwi Patriarchatu Kijowskiego. Gdy w kwietniu tego roku deputo­ wani ukraińskiej Rady Najwyższej zagło­ sowali za przyjęciem uchwały wspierają­ cej wystąpienie Prezydenta Ukrainy do Patriarchy Konstantynopola Bartłomieja I o nadanie Tomosu – czyli specjalnego dekretu nadającego autokefalię dla Cer­ kwi Prawosławnej na Ukrainie, nawet w gronie duchownych będących zwo­

Patriarchatu Kijowskiego. Oficjalnie bowiem Konstantynopol nie utrzymuje z nimi kontaktów, bo przecież patriar­ chatu nie uznaje. Obecność egzarchów na Ukrainie doprowadziła zresztą do furii Patriarchat Moskiewski. 25 wrześ­ nia Święty Synod Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Moskiew­ skiego przyjął specjalne oświadczenie, w którym domaga się, by egzarchowie opuścili jego „terytorium kanoniczne”, a patriarcha Bartłomiej ma przestać wtrącać się w sprawy wewnętrzne UCP. Wcześniej Rosyjska Cerkiew Pra­ wosławna postanowiła wstrzymać spra­ wowanie liturgii wspólnie z Patriar­ chatem Konstantynopola i zaprzestać wymieniania podczas nich imienia Bar­ tłomieja. Według niepotwierdzonych informacji, Cyryl chciał od razu całko­ witego zerwania łączności z Konstanty­ nopolem, ale miał mu w tym przeszko­ dzić Kreml. Rosyjskie władze w różny

Prawosławnej. W czerwcu tego roku zorganizował spotkanie kilku hierar­ chów Ukraińskiej Cerkwi Patriarchatu Moskiewskiego z Bartłomiejem. Sam również brał udział w tej wizycie, a po niej starał się podważać zapewnienia prezydenta Poroszenki o możliwym na­ daniu autokefalii ukraińskiej cerkwi. Spotkanie z Bartłomiejem trwało sześć godzin i oczywiście wydaje się zaska­ kujące, co na nim robił polityk-oligar­ cha Nowiński. Nowiński hierarchów Patriarchatu Moskiewskiego na spot­ kanie dowiózł swoim samolotem. Jed­ nak, zapewne wbrew oczekiwaniom, po spotkaniu patriarcha Bartłomiej stwier­ dził, że życzy odnowienia jedności na Ukrainie „rozdzielonego ciała cerkwi – dziesiątków milionów wiernych”. Pa­ triarcha stwierdził, że nie uznał przy­ łączenia kijowskiej metropolii do mo­ skiewskiej cerkwi. W tym kontekście wspomniał rozdzielność od Moskwy

sposób są gotowe wpływać na decyzje Bartłomieja. Niewątpliwie ten temat pojawia się w rozmowach Putina z Er­ doganem. Trzeba bowiem pamiętać, że Bartłomiej organizacyjnie w dużym stopniu jest uzależniony od świeckich władz Turcji, jest obywatelem tego pań­ stwa, a jeszcze jako hierodiakon odbył służbę w armii tureckiej. Mimo wszystko uważa się, że w tej sprawie Erdogan albo chce zachować neutralność, albo zręcz­ nie balansuje pomiędzy Rosją a USA, które niewątpliwie sprzyjają ukraiń­ skiej autokefalii. Nieoficjalnie mówi się też, że w ostatnim czasie Bartłomiej ma zwiększoną ochronę, a rozmówcy w łonie Cerkwi prawosławnej mówią wręcz, że jest on obecnie jedną z najle­ piej strzeżonych osób publicznych na świecie i ma to związek z ujawnieniem mechanizmu działań rosyjskich służb i sprawy otrucia Skripalów.

cerkwi na Litwie i w Polsce, gdzie au­ tokefalia została nadana w 1924 roku. Słowa te wyraźnie stoją w sprzeczności z interesami Moskwy. Co ciekawe, żeby zrozumieć podpo­ rządkowanie patriarchatu kijowskiego Moskwie, trzeba byłoby cofnąć się do XVII wieku i między innymi sięgnąć do tak zwanej II ugody perajasławskiej z 1659 roku, w której Jerzy Chmielnicki (syn Bohdana) pod presją zgodził się na uznanie przez metropolitę kijowskiego zwierzchnictwa nad sobą metropolii moskiewskiej. Wielu ukraińskich ba­ daczy wskazuje zarówno wiek XVII, ale też moment odnowienia działalności cerkwi w czasach sowieckich jako mo­ menty, które z założenia miały podsta­ wy polityczne i nie mogą rozstrzygać o ukraińskiej autokefalii. Przedstawiciel Patriarchatu Konstantynopolitańskie­ go arcybiskup Telmissos Hiob (Gecza) w wywiadzie dla Glawkomu stwierdził, że właśnie z przyczyn politycznych nie można uznawać anatemy nałożonej przez rosyjską Cerkiew w 1708 roku na Iwana Mazepę. Anatemy nie uznaje ani Patriarchat Kijowski, ani UACP, ani Kościół Greckokatolicki. Uznaje ją tylko Patriarchat Moskiewski. Ten symbol też

Hierarchowie Patriar­ chatu Kijowskiego jednoznacznie wspie­ rają obronę Ukrainy. Patriarcha w jednym z wywiadów nazwał Putina „nowym Kainem”. lennikami takiego rozwiązania mówio­ no, że szanse na uzyskanie autokefalii są niewielkie, a ewentualny proces jej uzyskania będzie bardzo długi i skom­ plikowany. Jednak wydarzenia potoczyły się zdecydowanie szybko i uzyskanie To­ mosu zdaje się nie tylko przesądzone, ale wręcz można oczekiwać, że decy­ zja zostanie ogłoszona w najbliższych dniach, a jako najdalszą możliwą datę wskazuje się koniec tego roku.

K

omentatorzy zwracają uwagę, że właściwa decyzja została pod­ jęta, a patriarcha Konstanty­ nopola mógł ją już przekazać poszcze­ gólnym Cerkwiom prawosławnym. Ma być już też gotowy sam dokument – Tomos. Obecnie jedynie opracowy­ wana jest szczegółowa procedura, jak ma wyglądać utworzenie zjednoczo­ nej Cerkwi na Ukrainie. Między in­ nymi dlatego Bartłomiej wyznaczył dwóch egzarchów – swoich specjal­ nych przedstawicieli, których wysłał na Ukrainę. Są nimi arcybiskup Pam­ filii Daniel (USA) i biskup Edmontonu Hilarion (Kanada). Ich obecność może ułatwiać też kontakty z hierarchami

D

o Bartłomieja starają się też do­ cierać rosyjscy oligarchowie. Szczególnym przypadkiem jest oligarcha Wadym Nowiński, od 2012 roku obywatel Ukrainy, deputowany Opozycyjnego Bloku i jeden z głów­ nych donorów Rosyjskiej Cerkwi

wiele mówi i świadczy o tym, w jakim kierunku podąża Bartłomiej.

K

olejnym argumentem podnoszo­ nym przez Moskwę i jej stron­ ników przeciwko nadaniu au­ tokefalii ukraińskiej Cerkwi jest groźba wewnętrznej walki między wiernymi poszczególnych Kościołów. 19 września sekretariat prezydenta Ukrainy opubli­ kował wypowiedzi Poroszenki, w któ­ rych ukraiński prezydent przypomina, że to on był inicjatorem stworzenia zjed­ noczonej Cerkwi na Ukrainie i osobiście taką propozycję przedstawił też Bar­ tłomiejowi I. Poroszenko stwierdza, że Ukraina nie może być niepodległa, o ile Cerkiew, jeden z jej filarów, kierowa­ ny jest spoza kraju. Poroszenko jednak zapewnia, że również po otrzymaniu Tomosu nie dopuści do żadnych pro­ wokacji, zostanie zapewniona swobo­ da wyznania, a „każdy będzie chodzić swoją drogą do Boga”. Wprost też mówi, że nie dopuści do przelania ani kropli krwi, bo „tylko wiarą i modlitwą będzie stworzona i będzie istnieć Ukraińska Rodzima Prawosławna Cerkiew”. Sprawa jednak może nie być pros­ ta. Powszechnie jest wiadomo, że tereny monastyrów i ławr podporządkowa­ nych UCPM są ostoją radykalnych śro­ dowisk – nie tylko konserwatywnych religijnie, ale też o silnych sympatiach do „russkowo mira” i potrafiących do swych racji używać siły. Nie ulega też wątpliwości, że Cerkiew moskiewska szczególnie jest znienawidzona przez ukraińskie ugrupowania patriotyczne i nacjonalistyczne, w których też łatwo jest wywołać agresywne postawy. Pomimo, że autokefalia jest jed­ nym z „gorących” tematów politycz­ nych, to nie do końca ma to odzwier­ ciedlenie w badaniach socjologicznych. Według Centrum Razumkowa stworze­ nie autokefalii popiera 35% badanych na Ukrainie, przeciwnych jest 19%, ale ponad 3% deklaruje, że się tą sprawą nie interesuje, a 12 wahało się z odpo­ wiedzią. Bardziej wyraźne są postawy wśród osób deklarujących się jako wie­ rzące. W tej grupie 41% opowiada się za autokefalią, przeciwko jest 21%. Zwo­ lennikami nadania Tomosu są przede wszystkimi wierni Cerkwi Patriarchatu Kijowskiego (61% za i 11% przeciwko) i grekokatolicy (40% i 19%). Wierni Patriarchatu Moskiewskiego częściej są przeciwnikami stworzenia nowej Cerk­ wi (27% za i 42% przeciwko). Również bardziej przychylne stworzeniu Cerkwi są zachodnie i centralne regiony Ukra­ iny. Na wschodzie więcej jest przeciw­ ników takiego rozwiązania. Nadanie Tomosu nie oznacza jed­ nak automatycznego uznania za jedy­ ną Ukraińskiej Cerkwi Patriarchatu Kijowskiego. Na Ukrainie ma bowiem powstać nowy cerkiewny organizm,

chociaż logiczne jest, że jego fundamen­ tem będzie właśnie Patriarchat Kijowski i ci hierarchowie Cerkwi moskiewskiej, którzy nie popierają działań Onufrego i Cyryla. Tacy ponoć też są, ale ich na­ zwiska są znane tyko Bartłomiejowi. Mówi się o co najmniej 10 wysokich hierarchach Patriarchatu Moskiewskie­ go, którzy przejdą do nowej Cerkwi.

N

iewątpliwie zwierzchnikiem no­ wej Cerkwi chciałby być Filaret, ale już dzisiaj prowadzone są zakulisowe gry, w których zwraca się uwagę, że problemem będzie jego wiek, a nowa Cerkiew powinna mieć też no­ wego patriarchę. Część kapłanów „ki­ jowskich” boi się również, że duchowni masowo przechodzący z Patriarchatu Moskiewskiego już na samym począt­ ku zrusyfikują nowy kościół. Rodzimą Cerkiew ma też zasilić Ukraińska Cer­ kiew Autokefaliczna i ona też na pew­ no stawia swoje warunki. Bez wątpie­ nia jednak nowa Cerkiew będzie miała wsparcie państwa i entuzjazm wiernych. W tle, przynajmniej na razie, pozosta­ je kwestia, co ta nowa sytuacja będzie oznaczać dla przyszłości kościoła grec­ kokatolickiego na Ukrainie. Nie ule­ ga bowiem wątpliwości, że dla wielu Ukraińców kwestia niezależności ukra­ ińskiej Cerkwi dotyczy nie tyle spraw religijnych, co suwerenności państwa. Przewodniczący Rady Najwyższej An­ drij Parubij, sam grekokatolik, mówi wprost: „Stworzenie jedynej, samodziel­ nej prawosławnej Cerkwi i nadanie jej autokefalii jest sprawą wagi historycznej. To utrwalenie państwowości i niepod­ ległości, kwestia narodowego bezpie­ czeństwa. To kwestia bycia ukraińskiego państwa i ukraińskiego narodu”. O ile dla Ukrainy Tomos oznacza wzmocnienie niezależnej prawosławnej Cerkwi, to dla Moskwy jest to szereg porażek: wizerunkowych, ale też fak­ tycznych. Dziś otwarcie się mówi, że właśnie olbrzymia część całej rosyjskiej Cerkwi to Ukraińcy, a jej dochody po­ chodzą głównie z Ukrainy. Cyryl, tracąc struktury w tym kraju, traci w perspek­ tywie narzędzie politycznego wpływu na Ukrainę i jej społeczeństwo, traci też ekonomiczny filar zarządzanej przez sie­ bie Cerkwi. Być może dlatego zdecyduje się na próbę podburzania Kościołów przeciwko Konstantynopolowi, a mo­ że rzeczywiście ogłosi Moskwę „jedy­ nym, prawowitym Konstantynopolem”. To wpisywałoby się w retorykę Putina i slogany o obronie prawosławnej wia­ ry. Cyryl I czyli Władimir Michajłowicz Gundiajew, były współpracownik KGB, handlarz i przemytnik – niewątpliwie będzie wiernie w tej sprawie realizować wytyczne z Kremla. Tylko czy Kreml będzie chciał dalej trzymać kogoś, kto stracił rząd dusz sprawowany przez po­ nad 300 lat? K


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2018

14

J ESTEŚMY·Z·N I CH dominikanów czy kościół pojezuicki – można nadal podziwiać ich dawny wystrój. Katolikom służy cerkiew łacińska, kościół św. Antoniego na Łyczakowie i jeszcze jeden, nowy kościół wybu­ dowany po wizycie Jana Paw­ła II we Lwowie. Koniecznie trzeba odwie­ dzić kościół ormiański z zachowany­ mi freskami Jana Rosena, lwowianina z żydowskiej rodziny nawróconego na katolicyzm, u którego papież Pius XI zamówił freski do swojej prywatnej ka­ plicy w Castelgandolfo – przedstawia­

Lwów – miasto zaklęte w czasie prowadząca aż do placu Mickiewicza z pięknym pomnikiem wieszcza. Po bokach są ruchliwe ulice ozdobione wspaniałymi secesyjnymi kamienica­ mi. Zza ich dachów wyglądają wieże kościołów i niektóre z siedmiu lwow­ skich wzgórz. Miasto jest gwarne, tętni życiem. Chodniki pełne przemieszcza­ jących się ludzi – mnóstwo młodych – choć w centrum nie widać wielu dzieci. Liczne są sklepy, kawiarnie, restauracje. Miło widzieć już zapomniane w Warszawie bazary – oby Jarmark

jące księdza Augustyna Kordeckiego broniącego Jasnej Góry w 1655 roku i księdza Ignacego Skorupkę na czele żołnierzy polskich podczas walk z Ar­ mią Czerwoną w 1920 r. Na ulicach słychać język polski, głównie dzięki licznym turystom. I choć koło katedry widuje się lwows­ kich Polaków, to jednak jest to miasto ukraińskie. Na niektórych domach zachowały się polskie napisy, jak na przykład na budynku Galicyjskiej Kasy Oszczęd­ nościowej, ale już budynki Ossoline­ um – odnowione i zadbane – noszą imię ich ukraińskiego powojennego dyrektora, a jego pomnik ustawiono przed wejściem. Miasto jest piękne, bardzo euro­ pejskie i jednocześnie bardzo swoj­ skie – kto chce poznać klimat dawnej Rzeczpospolitej, powinien koniecznie odwiedzić Lwów. K

kobiet – minerek. W latach 1943–1944 uczestniczył w tajnej produkcji mio­ taczy ognia oraz pistoletów automa­ tycznych „Sten”. Podczas powstania warszawskiego zorganizował w Śród­ mieściu warsztat, gdzie prowadził pro­ dukcję granatów. Włączyła się do niej moja Matka, która pracowała w Biu­ rze Propagandy i Informacji (BIP) i 10 września przeszła na południową stronę Alej Jerozolimskich. Zygmunt Okołów-Podhorski zos­ tał dwukrotnie odznaczony Złotym

z zespołem konstruktorów z PZInż roz­ począł prace nad pierwszym produko­ wanym w powojennej Polsce samocho­ dem ciężarowym. Był to 3,5 tonowy „Star 20”. W 1948 r. jego konstruk­ torzy otrzymali Nagrodę Państwową II stopnia. Nie można jednak przemilczeć innych wydarzeń z lat czterdziestych. 11.10. 1945 r. Zygmunt Okołów-Pod­ horski został zabrany z biura przez Urząd Bezpieczeństwa (UB) do aresztu przy ul. Cyryla i Metodego. Po kilku

Akcja ta nie ominęła też laureatów wspomnianej nagrody – wszyscy oni zostali zwolnieni z pracy. Mojego Oj­ ca spotkało to w 1951 r., po tym, jak przedstawił tzw. decydentom projekt popularnego samochodu małolitra­ żowego i usłyszał: „samochodzików się zachciewa” (sic!). Odkryto też, że PZInż pracował głównie dla wojska. Po 1956 r. współpracownicy wystą­ pili o rehabilitację byłego szefa. Wów­ czas mój Ojciec zajmował się już inną dziedziną. Mało kto dziś wie o pierw­

Joanna Peryt

Z

ygmunt Okołów-Podhorski urodził się 10 maja 1902 r. w majątku Mieciawicze. Był synem właściciela ziemskiego Adama i Konstancji (z d. Krupskiej), córki zesłańca syberyjskiego. Naukę w polskim gimnazjum w Mińsku Li­ tewskim porzucił, mając 17 lat, aby zgłosić się jako ochotnik do wojska; trafił na front wojny bolszewickiej i słu­ żył w Wojsku Polskim w 10 i 19 Pułku Ułanów. Ze służby wojskowej zwol­ niono go na czas matury; uzyskał ją w czerwcu 1920 r. Kilka miesięcy później był już stu­ dentem Politechniki Warszawskiej, gdzie otrzymał dyplom inż. mechani­ ka w roku 1928. W tymże roku Zyg­ munt Okołów-Podhorski rozpoczął pracę jako konstruktor w Państwowych Zakładach Inżynierii (PZInż). Opra­ cował tam kilka konstrukcji sprzętu motoryzacyjnego, m.in. kolejową dre­ zynę i pierwszy polski motocykl „Sokół 1000”. Kierował też pracami nad różne­ go rodzaju sprzętem motoryzacyjnym dla potrzeb cywilnych i wojskowych. Jednocześnie pełnił funkcję prokurenta PZInż i zorganizował Koło Inżynierów Samochodowych przy Stowarzysze­ niu Inżynierów Mechaników Polskich (SIMP). W 1936 r. za całość pracy mój Ojciec otrzymał Złoty Krzyż Zasługi. Po wybuchu wojny, we wrześniu 1939 roku Zygmunt Okołów-Podhor­ ski ewakuował się wraz z całą załogą PZInż do Pińska w celu uruchomie­ nia tam warsztatów samochodowych. Dowiedziawszy się, że Rosjanie prze­ kroczyli granicę Polski, zarządził na­ tychmiastowy powrót do Warszawy. PZInż zostały przejęte przez Niemców. Ojciec został wykładowcą mechaniki w Miejskiej Szkole Zawodowej i był nim do 1944 r. Już w połowie 1940 r. włączył się do pracy konspiracyjnej związanej z przygotowaniami do akcji pows­ tańczej w ramach Związku Walki Zbrojnej (ZWZ), a od lutego 1942 r. – Armii Krajowej (AK). W ZWZ/AK Zygmunt Okołów-Podhorski kierował wydziałem motoryzacji Szefostwa Biur Wojskowych Komendy Głównej AK. Równocześnie prowadził działalność sabotażową w kilku zakładach prze­ mysłowych Warszawy, kierując tam zespołami sabotażowo-dywersyjnymi Związku „Odwetu” i szkolił zespoły

Krzyżem Zasługi z Mieczami, dwu­ krotnie Krzyżem Walecznych oraz Or­ derem Virtuti Militari V kl. i Krzyżem AK. Najbardziej znanym jego pseudo­ nimem jest „Konstanty”, ale używał też kilku innych. Po upadku powstania moi Rodzice byli zagarnięci przez Niemców do obozu w Pruszkowie, skąd udało się im zbiec do Brwinowa.

W

krótce po zakończeniu wojny (w lutym 1945 r.) Zygmunt Okołów-Pod­ horski zgłosił się do Delegatury Mini­ sterstwa Przemysłu. Pełnił kolejno róż­ ne kierownicze funkcje w komórkach techniczno-konstrukcyjnych przemy­ słu motoryzacyjnego i silnikowego, roz­ wijając szczególną aktywność w pro­ jektowaniu i budowie wysokoprężnych silników spalinowych. W 1946 r. wraz

Mój Ojciec – inż. Zygmunt Okołów-Podhorski Maria Okołów-Podhorska

dniach zwolniono go z zaświadczeniem Komisji Likwidacyjnej b. AK: „spełnił obowiązek ujawnienia się.” Uratowała go zapewne interwencja tzw. władz – doskonały organizator i konstruktor był

szym polskim silniku okrętowym. Jego pomysłodawcą i głównym konstrukto­ rem był Zygmunt Okołów-Podhorski. Polska uzyskała dostęp do morza, porty i kilka stoczni. Memu Ojcu powierzo­

Trafił na front wojny bolszewickiej i służył w 10 i 19 Pułku Ułanów. Ze służby wojskowej zwolniono go na czas matury; uzyskał ją w czerwcu 1920 r. niezbędny do odbudowy przemysłu. Nie znaczy to, że piętno przynależności do AK zniknęło z życia jego i rodziny. Na przełomie lat 40. i 50. pozbywano się przedwojennej kadry inżynierskiej.

Lwowska ulica

Wały Hetmańskie

Joanna Peryt jest Sekretarzem Akademii WNET.

Mam napisać o moim Ojcu. Przede mną fotografia motocykla „Sokół 1000” (M-111) – jako jego konstruktor z nim najczęściej jest kojarzony. Ciężki mo­ tocykl z koszem zakopał się w piachu i wiejskie chłopaki go wypychają. FOT. Z ARCHIWUM RODZINNEGO AUTORKI

W

Bazar na Łyczakowie

Miasto jest piękne, bardzo europejskie i jednocześnie bardzo swojskie – kto chce poznać klimat dawnej Rzeczpospolitej powinien koniecznie odwiedzić Lwów.

WNET miał kiedyś taką obfitość to­ warów jak bazar obok katolickiego kościoła św. Antoniego w dzielnicy Łyczakowskiej – od mięsa, wędlin, nabiału po stosy warzyw i owoców. W centrum niedaleko opery znajduje się codzienny bazar rękodzieła z haf­ tami, kilimami i innymi lokalnymi wyrobami. Opera ma bogaty repertuar. Przedstawienia odbywają się niemal codziennie. Są wystawiane tradycyj­ nie – bez tak modnych obecnie prze­ róbek i „unowocześnień” – a poziom ich wykonania jest wysoki. Oba obej­ rzane spektakle – Don Pasquale i Aida – były warte poświęconego im czasu. Doskonała orkiestra, dobre głosy wy­ konawców, wartkie tempo przedsta­ wienia, piękna scenografia Aidy przy­ pominały, że tradycyjna opera może nadal cieszyć widza. Kościoły w większości zostały przekazane do użytku cerkwi uni­ ckiej – jednak w niektórych, jak kościół

Po wycieczce słuchaczy Radia WNET e Lwowie są też ukraińskie naz­wy ulic i wiele ukra­ ińskich pomników, lecz miasto wygląda, jakby czas się w nim zatrzymał. W centrum nie ma nowych budynków. Układ ulic, kamienice, bruki – wszystko pamięta dawne czasy. Głównym budynkiem jest opera – Teatr Wielki. Przed jego frontem tryska fontanna, od której zaczyna się ciąg spacerowy – aleja kasztanowa o nazwie Bulvar Svobody (d. Wały Hetmańskie),

FOT. Z ARCHIWUM AUTORKI

Na lwowskich ulicach widzi się plakaty z napisem „Armija, mova, vira (wojsko, język, wiara) – Ukraina – Poroszenko”. To w związku z zabiegami o autokefalię dla kościoła ukraińskiego.

no zorganizowanie Centralnego Biura Konstrukcyjnego Silników Spalinowych (CBKSS). Po objęciu stanowiska głów­ nego inżyniera i dyrektora, nadał mu ostateczny kształt, wzorowany na PZInż,

zatrudnił wybitnych konsultantów oraz stworzył doskonale współpracujący ze­ spół młodych inżynierów. Zgrany zespół oczywiście nie mógł być w PRL akcep­ towany. Mnożyły się próby rozbicia go, intrygi i donosy; został też narzucony – należący do partii – dyrektor.

Z

ygmunt Okołów-Podhorski z grupą oddanych współpra­ cowników skonstruował pierw­ szy polski silnik okrętowy. W Za­ kładach „H. Cegielski” w Poznaniu (HCP), wykonano pierwszy silnik 3D55, przeznaczony wyłącznie do badań. W 1958 r. byłam świadkiem jego uroczystego rozruchu, któremu towarzyszył wyjazd z hali montażo­ wej ostatniego parowozu, obsypanego kwiatami. Pierwszym egzemplarzem użytkowym był silnik 9D55. Zainsta­ lowano go w Stoczni Szczecińskiej na zbudowanym tam statku „Jan Żiżka,” który 31 stycznia 1962 r. wyruszył w swój pierwszy rozkładowy rejs do portów Afryki Zachodniej. Mimo, że nie poprzedziły go próbne rejsy po Bałtyku, nie pojawiły się żadne prob­ lemy. Przeciwnie – silnik pracował nieprzerwanie 2 tygodnie; cechowała go pewność działania i łatwość obsłu­ gi. W kwietniu „Jan Żiżka” powrócił do Szczecina; jego załoga ofiarowała memu Ojcu statuetkę z Nigerii. Inż. Zygmunt Okołów-Podhorski w uznaniu zasług w opracowaniu sil­ ników D55 i 9D55, otrzymał nagro­ dę indywidualną ministra przemysłu ciężkiego, a wraz z zespołem w kon­ kursie dziennika „Życie Warszawy” – I nagrodę i tytuł „Mistrza Techniki 1961”. W 1961 r. został też odznaczo­ ny Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Zmarł 27 czerwca 1962 r. Niestety wielki sukces polskich konstruktorów zaprzepaszczono. Zbu­ dowano serię jedenastu 7- i 9- cylin­ drowych silników, jednak tej udanej konstrukcji nie rozwijano i ograniczo­ no się do pracy nad silnikami na wcześ­ niej zakupionej licencji Sulzera. Oprócz silników D-55 produkowano w HCP, również zaprojektowane w CBKSS, sil­ niki lokomotywowe 8C22. Były pil­ nie potrzebne do zastąpienia nimi pa­ rowozów. Jednak kiedy przystąpiono do produkcji silników 12C22, władze ją uniemożliwiły, kupując licencję na

równorzędny silnik Fiata… jeszcze przed zakończeniem badań prototypu! Ostatni akt historii zaprzepaszcza­ nia sukcesów polskich konstruktorów nastąpił w 1998 r. Sprawny, o wyjąt­ kowej wartości muzealnej prototyp 3D55 został zezłomowany mocą de­ cyzji HCP. Mimo starań i protestów nie udało się go ocalić, SIMP nie uzyskał zgody na kupno choćby fragmentów silnika. Ocalała wykradziona tabliczka znamionowa. HCP poszerzały wtedy współpracę z niemiecką spółką MAN. Mija 100 lat od czasu, kiedy mój Ojciec walczył o niepodległość Polski. W roku poświęconym jej odzyskaniu powinny powstać publikacje, filmy o ta­

Powinny powstać publikacje, filmy o takich jak on lu­ dziach, którzy mają wielki wkład w two­ rzenie przemysłu Rzeczpospolitej i odbudowywanie jej po kataklizmach wojennych. kich jak on ludziach, którzy mają wielki wkład w tworzenie przemysłu Rzeczpo­ spolitej i odbudowywanie jej po katakli­ zmach wojennych. To nie tylko sprawa symbolicznego łuku łączącego tamte i obecne czasy; jest w nią wpisany wy­ miar praktyczny. Wiedza o wybitnych postaciach i twórcach z różnych dzie­ dzin, znajomość ich myśli, doświadczeń, organizacji pracy itd. byłaby dziś bardzo przydatna. Odbudowuje się przemysł stoczniowy, powinniśmy więc wiedzieć i mówić o polskim silniku okrętowym. Miało być o moim Ojcu, który swoje życie podporządkował losowi i potrzebom Polski; jest głównie o kon­ strukcjach. Były jego pasją. Wszystko, co zostało tu zaledwie zarysowane, wy­ magałoby szerszego opisu; przedsta­ wienia wielu niezmiernie ciekawych spraw i zdarzeń. K


PAŹDZIERNIK 2018 · KURIER WNET

15

I·M·P·O·N·D·E·R·A·B·I·L·I·A Historia dla Polaków jest ważna, pomi­ nąwszy deklaracje grupek o „wybraniu przyszłości”, co częściej przedrzeźnia­ no jako „wypranie przeszłości”. Ale też dla nazbyt wielu polskość to „nienor­ malność”, toteż podjęto próbę wyrzu­ cenia historii ze szkół, by nie mąciła w młodych głowach prostactwem na­ cjonalistycznym czy ksenofobią. Chcia­ no przyzwyczaić młode pokolenie do „murzyńskości”, o co zadbał pewien szpanujący na światowca oksfordczyk. Wykreowano – zamiast ksenofobicz­ nego Polaka pozbawionego ojczyzny – wizerunek Europejczyka uciekającego od ojczyzny. Hasłem indoktrynującym taki model eks-Polaka było przekona­ nie: Tam ojczyzna, gdzie dobrze! A nad Wisłą wciąż źle, trzeba się wstydzić za przeszłość, za naszą tutejszą wobec in­ nych podłość… Wprawdzie już dość dawno za­ czął się patriotyczny bunt na stadio­ nach, a młodzi w „wyklętych” przez reżim komunistyczny dojrzeli NIEZ­ ŁOMNYCH, ale ostatni czas przyniósł oficjalny, państwowy wymiar dowar­ tościowujący patriotyzm własny. Pe­ dagogikę wstydu zastąpiła pedagogika DUMY. Wiara, państwo, honor i inne wartości polskiego wiana historycz­ nego, wcale nie trąciły naftaliną, ale wręcz stały się modne i obnoszone są z wielką estymą. Oto na naszych oczach Polska wy­ piękniała i wybrzmiała dumą swoich dziejów. Przypieczętował to w swoim wystąpieniu prezydent USA Donald Trump i brytyjska para książęca. Resztę dopełnił wystrój trybuny na stadionie „Legii”, który odpowiedział na aro­ ganckie i ordynarne kłamstwa pań­ stwowych mediów niemieckich i coraz częstsze przerzucanie odpowiedzialno­ ści za zbrodnie w II wojnie światowej na ofiary, czyli Polaków. Zdjęto parawan bezpaństwowych nazistów dla niemie­ ckich zbrodni. Dumny akowiec Ka­ rol Tendera samotnie rzucił wyzwanie pruskiej pysze i kłamstwu ukazanym w niemieckim filmie z 2013 r. Unsere Műtter, unsere Väter. Ale tym bardziej upokarza bezradność polskiego MSZ. Żołnierze AK, bojownicy powstań­ czej Warszawy mają swoje szczególne prawa, swoje opinie i oceny, subiektywne osądy i dziwaczne reminiscencje. Prawo do tego sobie wywalczyli i z tego prawa do osobistego doświadczenia, autono­ mii, nawet niezgody i sprzeciwu, korzy­ stają. Są jak sztandary, na których wy­ haftowano ponadpokoleniową, wyrytą w sercach polskich dewizę: Bóg, Honor, Ojczyzna. I niezależnie, jakie będą nimi miotały wiatry, będą one poświadczały, że miłość żąda ofiary. A Polska jest za­ zdrosna o swoich bojowników.

Czy Polska nierządna? Prawo polskie pozwalało krytykować władcę. O istotę i wagę tego prawa spie­ rali się dziejopisowie, a dziś czynią to ideolodzy i propagandyści. Zasłużona krakowska szkoła historyczna głosiła, iż szlachta uprawiała krytykę ubezwłasno­ walniającą króla i prowadzącą do roz­ przężenia wewnętrznego, a w konse­ kwencji do upadku politycznego. Echo tej tezy brzmi w opinii o kompletnym zanarchizowaniu Rzeczypospolitej szla­ checkiej, sobiepańskiej, warcholskiej i nierządem stojącej. Dziś kierowana jest ona w stronę środowisk niewygod­ nych i wykluczonych z życia publiczne­ go, a chłostanych biczem szkodnictwa i wstecznictwa (vide: pisowscy sędzio­ wie, pisowskie media, pisowskie woj­ sko...). Jest świadectwem oderwania się od korzeni własnej tradyc­ji narodowej i kompletnego wyobcowania z ducha polskiej kultury politycznej wpływo­ wych sił życia publicznego. Nie oznacza to, by poczucie wol­ ności jednostki nie prowadziło do zanarchizowania życia społecznego. Nadto wiele było przykładów i okresów budzących odrazę upadkiem kultury szlacheckiej, jak choćby koniec XVIII stulecia, większość bezwolnych sejmów z tego czasu, aż po samouznanie na nich kolejnych rozbiorów. To najczar­ niejsze karty naszych dziejów i naszej demokracji, ale nie one – na szczęście – decydują o wartościach naszej naro­ dowej spuścizny. Upadek polskiego demokratyzmu parlamentarnego w XVIII w. jest przyk­ ładem, jak nie do końca przemyślane decyzje mogą zaowocować tragedią dziejową. Po śmierci Zygmunta Augu­ sta A.D. 1572, grupa posłów-egzeku­ cjonistów przygotowała znakomity pro­ jekt prawa elekcyjnego, ale uchwalono bardziej demagogiczną formułę „viri­ tim”, czyli wyboru zgodnego przez całą szlachtę przybyłą na elekcję. Korupcja

II Rzeczypospolitej na wychodźstwie Ryszard Kaczorowski przekazał insyg­ nia niepodległej Polski prezydentowi wybranemu w kraju w wolnych wy­ borach. Do dzisiaj żyjemy powiązani pępowiną z PRL-em. Nasze pokolenie odnosi się nie do Niepodległości, ale do TRANSFORMACJI USTROJOWEJ. W 2014 r. decyzją Sejmu RP uczczono tzw. wybory z 4 czerwca 1989 r., a nie wymarsz Kadrówki z Oleandrów.

Czas rozpocząć wielką narodową dyskusję nad tym, w jaki sposób Polska może upamiętnić nietypowy dla innych naro­ dów zapis swoich zmagań o wolność i z wolnością, co stanowi oś polskiej historii. Wydawać się powinno, że historia będzie łączyć, że będzie ponad podziałami, partiami, interesami… Nic bardziej mylnego.

Potyczki z historią

Niewątpliwym atutem stosunkowo sil­ nego oddziaływania chrześcijańskich ideałów na polską aktywność niepod­ ległościową była trwająca od wieków „polonizacja” Kościoła katolickiego i jej promieniowanie na cały świat chrześ­ cijański. Za Agatonem Gillerem, in­ surgentem styczniowym i zesłańcem syberyjskim możemy dziś głosić, iż ma­ my podwójną misję wynikającą z dzie­ dzictwa przedmurza chrześcijańskiego świata. Pierwotna oznacza niezłomną obronę polskości i katolicyzmu jako naj­ ważniejszych zworników naszej świado­ mości. Wtóra – misji narodu polskiego jako forpoczty europejskiej cywilizacji. Tym większą moc ma pytanie o sym­ patię do narodu, który ocalił cywiliza­ cję i chrześcijaństwo niegdyś od Tatarów pod Legnicą, w ostatku od Osmanów pod Chocimiem i Wiedniem, który tyle lat zasłaniał ją przed dziczą moskiewską. Głos współczesnego Wernyhory – Jarosława Marka Rymkiewicza brzmi jeszcze dosadniej: Pojmij to wreszcie, głupia Europo. Gdyby nie my, Diabeł już dawno posiadłby cię i zapłodnił. I ro­ dziłabyś, rozpustna dziwko, diabelskie bękarciny. I tylko my, obrzydliwa roz­ pustnico, możemy (…) Cię osłonić przed ciosami diabelskiego miecza. I osłania­ my Cię, bo te ciosy bierzemy na siebie.

Wiesław Jan Wysocki

Kłamstwa, nieprawdy, błędy…

FOT. WOJCIECH SOBOLEWSKI

Bóg – Honor – Ojczyzna

i hochsztaplerstwo wyborcze zaczęły się od nieszczęsnego „viritim”. Tym, co z uporem widzą wyłącznie dekaden­ cję polskiego parlamentaryzmu, trze­ ba przypomnieć, że podobne upadki miewały hiszpańskie Kortezy, niemiecki Reichstag, francuskie Stany Generalne czy angielska Izba Gmin. Sejm Rzeczy­ pospolitej nie był wyjątkiem, ale to aku­ rat nie jest powód do chluby. Polacy nie są szczególnie prede­ stynowani na anarchistów (chyba, że za „anarchię” uważa się umiłowanie

Nie o anarchii, ale o odpowiedzialności narodowej świadczy dumna wizja: Polska nie – rządem stoi, ale prawem, wiarą i obycza­ jem. A więc nie „Polska nierządna” lecz „Polska praworządna, prawo­ wierna i obyczajna”. wolności), ale władzy despotycznej przyczynili niemało problemów… policyjnych. Pisał o tym Cyprian Ka­ mil Norwid, iż ogromne wojska, bitne generały, policje – tajne, widne i dwu­ -płciowe pojednały się przeciwko kilku myślom… co nie nowe… Polakom. Zaślepieni i zapiekli w czarno­ widztwie dziejów narodowych często uszczęśliwiali „zanarchizowane” spo­ łeczeństwo formułkami margrabiego Aleksandra Wielopolskiego (nie po­ mnąc jego losu): Dla Polaków czasem można coś zrobić, ale z Polakami… Podobne postawy pokutują jeszcze dziś. Jarosław Marek Rymkiewicz pi­ sze o nich dobitnie: Ten nowy rozbiór może już się nawet zaczął. Ci, którzy potrafią coś zobaczyć przez szczeliny Wielkiej Ściemy, dobrze wiedzą, od cze­ go się zaczął: od likwidacji polskości. Likwidac­ja polskości to jest krok pierw­ szy, drugim będzie likwidacja Polski… Wtedy nastąpi dewastacja państwa ja­ ko dobra wspólnego obywateli. Można będzie wyzbywać się ziemi, przemysłu (jak choćby stoczni), banków, potencjału obronnego, niszczyć kulturę, edukację, media, filary sprawiedliwości. Można będzie sterować myśleniem przy pomocy esemesów z dyrektywami. Hasło „Polska nierządna” zwią­ zane było nie tyle z upadkiem kultury

politycznej społeczeństwa, ile z degren­ goladą moralno-polityczną monarchy polskiego. W XVIII stuleciu król był tylko formalnie wybierany przez naród szlachecki, a faktycznie osadzany na tronie Rzeczypospolitej, żyjącej pozo­ rami niepodległości, przy pomocy bag­ netów obcych wojsk i jako monarcha dbał nie o polski, a obcy interes. Spo­ łeczeństwo upomniało się więc o swoje atrybuty i przypomniało staropolską rację ustrojową, że nie władca, a ono jest podmiotem majestatu władzy. I nie o anarchii, ale o odpowiedzialności na­ rodowej świadczy dumna wizja: Polska nie – rządem stoi, ale prawem, wiarą i obyczajem. A więc nie „Polska nie­ rządna” lecz „Polska praworządna, pra­ wowierna i obyczajna”.

O zdradzie słów parę W sprawie płk./gen. Ryszarda Kuk­ lińskiego obok wątku politycznego, strategicznego, militarnego, wreszcie humanitarnego trzeba wskazać też wą­ tek moralny czy historyczno-etyczny. W książce o Kuklińskim autorstwa Jó­ zefa Szaniawskiego jest zamieszczony szczególny „poczet zdrajców polskich”, którzy „podpadli” komunistycznej wła­ dzy. Za swój świat wartości, ideały, po­ stawę życiową płacili najczęściej zesła­ niem, więzieniem czy karą śmierci. Ten poczet kończy nie kto inny, jak właśnie płk. Kukliński. Istota jego problemu – i podobnych mu osób – pozostaje nierozwiązana w naszej historiografii od lat wojennych; jeżeli jednak w latach PRL-u nie istnia­ ły elementarne przesłanki historycz­ ne, a tym bardziej moralne, by sprawie nadać właściwy wymiar, to po 1989 r. zabrakło nawet chęci zmierzenia się z problemem. Mam na myśli kwestię zdrady, kolaboracji, agenturalności, ser­ wilizmu etc. Oficjalnie odtrąbiliśmy po II wojnie światowej, że byliśmy wspa­ niali, nie mieliśmy Quislinga, bo na­ wet inicjatywy politycznego otwarcia na Niemcy byłego premiera II RP Leona Kozłowskiego nie mieściły się w formule zdrady. A służyć Niemcom to zdrada. Potem dołączył do Niemców – a ściślej – miejsce Niemców zajął w propagan­ dzie komunistycznej... Zachód. Nigdy zaś nie podjęto wątku drugiego wro­ ga i okupanta – Sowietów. Kolaboracja z Sowietami i serwilizm wobec nich stały się znamieniem normalności – popraw­ ności politycznej.

I z tych niejednoznaczności i nie­ równowartości ocen do dziś nie potra­ fimy się wyzwolić. Przed 20 laty sfor­ mułowano cyniczną tezę, że inna droga do niepodległości wiodła przez... PPR i PZPR, co w podręcznikach historycz­ nych i niektórych mediach obowiązy­ wało jako ideologiczny dogmat. Nie stosowano jednakowych stan­ dardów i kwantyfikatorów w ocenach moralnych i politycznych tych samych zjawisk i procesów. Mówię o dylema­ tach historycznych, jakie mają dzisiaj wszyscy – historycy, politycy, wojsko­ wi, nauczyciele... Rodzi się pytanie: czy 27 lat to mało, żeby tę sprawę rozliczyć? Pytanie zdawałoby się retoryczne, ale jeśli głową państwa może być agent, konfident ministrem, wydawcą dzieł historycznych ubek, zaś o akowskim etosie decydować donosiciel… Może najważniejsze są racje mo­ ralne, gdy dotykamy problemów hi­ storycznych, bo wszyscy umieszczeni w przywołanym poczcie „zdrajców”

Czy 27 lat to mało, żeby tę sprawę rozliczyć? Pytanie zdawałoby się retoryczne, ale jeśli gło­ wą państwa może być agent, konfident mini­ strem, wydawcą dzieł historycznych ubek, zaś o akowskim etosie decy­ dować donosiciel… dokonywali wyborów związanych z aksjo­logią narodową, z impondera­ biliami. Powtarzamy za marszałkiem Piłsudskim: Być zwyciężonym i nie ulec – to zwycięstwo. O tym wymiarze dzia­ łalności Kuklińskiego i tych wszystkich, którzy w takich sytuacjach byli posta­ wieni, zapominamy. W lutym 1919 r. Sejm tworzącej się dopiero II Rzeczypospolitej zdecydował aktem prawnym, iż odrodzone państwo jest kontynuatorem I Rzeczypospoli­ tej: Piastowskiej, Jagiellońskiej, Oboj­ ga Narodów… To byli oni – zrodzeni z ducha Niepodległości! III RP, której pierwociny widzą niektórzy w 1989 r., choć stosowniejszy byłby rok 1990, nie potrafiła zdobyć się na podobne poli­ tyczne wizjonerstwo. Nie uznała się za kontynuatorkę II i I Rzeczypospolitej. Nie doceniła tego, że ostatni prezydent

W naszej świadomości pokutują róż­ nego rodzaju historyczne nieprawdy, będące następstwem fałszywego prze­ kazu historycznego, nachalnej propa­ gandy czy niedostatków historycznej dydaktyki. Pierwsza z nich, to że w hitlerow­ skich Niemczech był faszyzm. Propa­ gandowy zwrot ‘faszystowskie Niemcy’ jest dziedzictwem historiografii komu­ nistycznej. Faszyzm w istocie miał ro­ dowód włoski i jego wcielenia/wtórniki można znaleźć w Hiszpanii gen. Fran­ co czy Portugalii Salazara. W Niem­ czech czasu dyktatury Hitlera domino­ wał narodowy socjalizm, ideologiczny bliźniak komunizmu, czyli socjalizmu internacjonalistycznego. Faszyzm jest doktryną totalitarnej prawicy, zaś ko­ munizm i narodowy socjalizm mają proweniencję lewacką, skrajnie lewi­ cową. Komunistyczni propagandyści obawiali się, że w niektórych głowach mogłoby dojść do niebezpiecznych sko­ jarzeń o ideowej wrogości bliźniaczych formacji politycznych – socjalizmu in­ ternacjonalistycznego i nacjonalistycz­ nego, i dlatego woleli zderzyć przeci­ wieństwa. Do dziś i politycy, i media nierzadko powielają ten fałsz. Druga nieprawda: wielu polityków, ludzi mediów – nawet ci, których sza­ nuję – mówi ‘II Rzeczpospolita’ tylko o okresie Polski międzywojennej. Tak jakby dalszym ciągiem II Rzeczypospo­ litej nie były legalne, konstytucyjne wła­ dze na wojennym, a potem politycznym wychodźstwie, które zakończył ostatni prezydent II Rzeczypospolitej Ryszard Kaczorowski, przekazując na Zamku Królewskim w Warszawie w grudniu 1990 r. insygnia Niepodległej Polski. Trzecia: używamy w podręczni­ kach zwrotu: ‘rozbiory Polski’. Rusin – dzisiejszy Ukrainiec – może mniej, ale Litwin na pewno ma prawo być nieza­ dowolony, że nie dostrzegamy, iż roze­ brano Rzeczpospolitą wielu narodów, wyznań i kultur. Jej duch woła, byśmy nie byli ksenofobiczni i pamiętali, że za­ borca ruski, pruski i rakuski podzielili się nie wyłącznie Koroną, ale Koroną i Mitrą, czyli Polską i Litwą (Wielkim Księstwem Litewskim), a zatem Rzecz­ pospolitą, państwem zbudowanym na idei: wolni z wolnymi, równi z równy­ mi, zacni z zacnymi. I na koniec: w powszechnie śpiewa­ nej hymnicznej pieśni Boże, coś Polskę powtarzamy bezmyślnie słowo ‘przy­ gnębić’, czyli ‘zasmucić’, gdy Alojzemu Felińskiemu chodziło o stan pognębie­ nia, czyli zniszczenia, zdewastowania, zdeptania… Śpiewamy więc, falsyfiku­ jąc przekaz autorski i zatracając istot­ ny sens, bo poprawnie brzmiałby ten hymn: od nieszczęść, które pognębić ją – Polskę – miały…

Miłość i duma z Ojczyzny Miłość swojej ojcowizny, swojego kra­ ju to patriotyzm, który dzisiaj anty­ chrześcijańsko i antypolsko niektórzy za wszelką cenę pragną zdyskredytować i ośmieszyć. Święty Jan Paweł Wielki w niezapomnianej książce Pamięć i toż­ samość powiedział: Patriotyzm oznacza umiłowanie tego, co ojczyste: umiłowa­ nie historii, tradycji, języka czy samego krajobrazu ojczystego. Jest to miłość, która obejmuje również dzieła rodaków i owoce ich geniuszu. Próbą tego umiło­ wania staje się zagrożenie tego dobra, jakim jest ojczyzna. Nasze dzieje uczą, że Polacy byli zawsze zdolni do wielkich ofiar dla zachowania tego dobra albo też dla jego odzyskania. Tysiącletnie dzieje chrześcijańskiej Polski mają wymiar opatrznościowy. Zaczęły się chrztem Mieszka w czasie odradzania uniwersalistycznego ce­ sarstwa rzymskiego na gruncie nacji niemieckiej, a ich milenijne wypeł­ nienie poprzedził sobór powszechny, przełomowy dla Kościoła. Millenium to szczególne światło nadziei na no­ wy czas i nowych ludzi. Weszliśmy już trzecim pokoleniem w drugie tysiącle­ cie, dziedzicząc imperatyw wierności imponderabiliom, z których jednym z najważniejszych jest trwały związek z Kościołem katolickim. Nie jest możliwa relacja między osobami, obywatelami a sprawującymi władzę, poszczególnymi państwami, związkami państw a wspólnotą świato­ wą bez odniesienia do wspólnych i jed­ nako rozumianych zasad moralnych. Taki postulat – dziś równie aktualny – formułowali najwybitniejsi przed­ stawiciele polskiej myśli politycznej. Jeżeli zachowaliśmy tożsamość, za­ hartowaliśmy nasze wartości i prze­ kształciliśmy je w imponderabilia, utrwaliliśmy nasz etos, obroniliśmy nasz byt polityczny, rozpostarty po­ środku jednego z najważniejszych goś­ cińców europejskich, to bynajmniej nie dlatego, że wspierały nas zastępy rycer­ skie, że liczniejsze były nasze armaty, że mieliśmy potężniejsze od najeźdźców fortece. Naszą siłą i naszym imperaty­ wem stało się lechickie, jagiellońskie, sarmackie umiłowanie WOLNOŚCI jako imponderabilium narodowego.

Powtarzamy za mar­ szałkiem Piłsudskim: Być zwyciężonym i nie ulec – to zwycięstwo. O tym wymiarze dzia­ łalności Kuklińskiego i nie tylko Kuklińskie­ go, tych wszystkich, którzy w takich sytuac­ jach byli postawieni, zapominamy. Najlepiej wyraził to prezydent Lech Kaczyński. Z filmu Prezydent Joan­ ny Lichockiej i Jarosława Rybickiego zapożyczę jego słowa przypomniane przez Jarosława Sellina: „Kilku przywódców europejskich, myśląc, że zrobią przyjemność Lechowi Kaczyńskiemu, chciało się pochwalić swoją znajomością historii Polski i właś­ ciwie mówili mu bez przerwy o współ­ czuciu i cierpiętnictwie. Na to Lech Ka­ czyński zareagował z dużym poczuciem humoru i dezynwolturą… i powiedział tak: O czym, Panowie, mówicie, przecież Polacy na kilkaset lat zatrzymali pochód Niemców na Wschód, Polacy zatrzymali pochód islamu na Zachód, Polacy zatrzy­ mali pochód bolszewików też na Zachód, Polacy wreszcie w XX wieku pierwsi po­ wiedzieli Hitlerowi – NIE i zmusili Za­ chód do tego, żeby podjął wojnę z Hitle­ rem, i Polacy stworzyli wielki, największy w historii świata ruch Solidarność, który obalił komunizm. Więc tak patrzcie na polską historię, a nie, że to tylko cierpięt­ nictwo, łzy i pot…”. Mamy prawo ufać, że jako naród, który przetrwał najcięższe koleje losu, zachowamy zdolność do przezwycięże­ nia wszelkich trudności. Ta ufność mo­ że bazować na siłach moralnych wciąż odnawialnych, czyli – jak to postrzega­ no w XVIII stuleciu – powtórzonego świata polskiego tworzeniu. Wy macie przenieść ku przyszłości to całe doświadczenie dziejów, któremu na imię ‘Polska’. Jest to doświadczenie trudne. Chyba jedno z najtrudniejszych w świecie, w Europie, w Kościele. Tego trudu się nie lękajcie. Lękajcie się tylko lekkomyślności i małoduszności (Jan Paweł II). K Prof. dr. hab. Jan Wysocki jest prezesem Instytutu Józefa Piłsudskiego w Warszawie poświęconemu badaniu najnowszej historii Polski.


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2018

16

Rzymskość, łacińskość i co dalej

ZNAKI·CZASU Cywilizacja to, według Feliksa Konecznego, metoda ustroju życia zbiorowego. Definicja ta jest z jednej strony ścisła, z dru­ giej może się prosić o szerszy opis. Polski historiozof, twórca nauki o cywilizacjach, na bazie powyższej króciutkiej kon­ statacji wykonał wielką pracę, tworząc szeroką wizję filozofii dziejów, a szczególnie ścierania się cywilizacji.

Oczywiście, nic nie jest wieczne. Ko­ neczny pisał swe książki i artykuły w pierwszej połowie XX wieku w opar­ ciu o dostępny sobie warsztat i włas­ ną wiedzę obarczoną również ogra­ niczeniami. Ważny jest też kontekst czasów, w których żył i suma doświad­ czeń osobistych, od których trudno jest abstrahować. Na pewno jego konkret­ ne poglądy można i należy weryfiko­ wać, wszakże metodologia przez niego przyjmowana wydaje się być interesu­ jąca i warto po nią sięgać. Rzeczywistość obecna wskazuje na to, że założenie Konecznego co do ścierania się różnych cywilizacji zupeł­ nie nie straciło na aktualności, a ko­ lejne obserwacje tego, co się dzieje, nawet niekoniecznie pogłębione kto wie jak skrupulatną analizą socjolo­ giczną, w całej rozciągłości zdają się potwierdzać jego tezy. Cywilizacje jako zrzeszenia były, są i chyba będą, a po­ nieważ opierają się na odmiennych wi­ zjach człowieka i świata, nieustannie się wzajemnie zwalczają. Pod tym kątem warto spoglądać też w przeszłość. Z drugiej strony, na­ wet abstrahując od Konecznego, moż­ na szukać w historii odpowiedzi na pytanie, czy czasy, w których żyjemy, są całkowicie oryginalne, czy też mo­ że niektóre z naszych problemów już miały miejsce. Osobiście uważam, że przysłowie mówiące, iż „historia jest nauczycielką życia”, nie jest tylko mą­ drością ludową używaną w sytuacji, kiedy komuś braknie języka w gębie, lecz pewną prawdą świadczącą o tym, że przyszłość i przeszłość bywają głę­ boko powiązane.

Co prawda, większość elit przyjęła już chrześcijaństwo, lecz część wierzyła jeszcze w starych bogów. Społeczeńst­ wo schyłkowego Rzymu miało proble­ my, które wydawały się ważniejsze niż nadchodzący koniec. Poczucie pewno­ ści wynikało również z tego, że nawet wielu ludzi „zewnętrznych”, zwanych barbarzyńcami, również zainspirowa­ ło się w jakiś sposób ideą rzymskości. Zresztą, skoro później nawiązywali do niej władcy i elity Europy feudalnej, tu należy upatrywać jedynie początku te­ go procesu. Rzeczywistość ostatniego Rzymianina przeplatała się z nowym sposobem patrzenia na to dziedzictwo. W swej książce Parnicki, sam zmagają­ cy się ze swoją tożsamością, podkreśla, iż wspomniany Aecjusz wcale takim oczywistym Rzymianinem nie był.

Ostatni Rzymianie

Symbole

Państwo Rzymian dla naszej rzeczy­ wistości jest o tyle istotne, że w jego ramach dokonały się podstawowe pro­ cesy skutkujące powstaniem cywilizacji łacińskiej, której jesteśmy dziedzica­ mi. Wspomniany Koneczny, określa­ jąc cywilizacyjne dziedzictwo Rzymu tym mianem, nie był oryginalny. Co do łacińskości Europy postrzymskiej panuje dość powszechna zgoda. Nie­ jedyny to przypadek, kiedy dziedzi­ ctwo kulturowe przeżywa niezależnie od bytu politycznego, z którego wyras­ ta. Pytanie, jakie można by przy oka­ zji postawić, brzmi: czy Rzym mógł przetrwać jako państwo, uniwersa­ lizując się i nadając określone ramy przyszłej Europie, z zachowaniem jakoś tam przetworzonych własnych struk­ tur? Odpowiedź wprost pewnie jest niemożliwa. Osobiście myślę, że tak się stać nie mogło, a w każdym razie trudno mi sobie to wyobrazić. Takimi

Dla schyłku Rzymu ważne były ele­ menty symboliczne. Elitom zmierz­ chającego, co wiemy my, imperium obojętne było, kim był żołnierz wal­ czący w legionach, byle był… Rzy­ mianinem, tzn., by szedł pod znakami świadczącymi o tym, że nim jest. Do pewnego momentu takie stawianie sprawy poparte siłą pieniądza zdawało egzamin. Z czasem jednak struktura, która kompletnie murszała, stawała się nieatrakcyjna, by w jej ramach żyć, a co dopiero umierać. Można było być rzymskim żołnierzem w rzymskim państwie, ale kiedy to ostatnie stawało się tylko i wyłącznie depozytariuszem znaku, to lojalność, która często spro­ wadzała się do walki z własnymi roda­ kami, przejawiającymi do tegoż znaku stosunek ambiwalentny, stawała się dla legionisty problematyczna. Sym­ bol musi coś ze sobą nieść, najlepiej, by wiązał się z poczuciem tożsamości.

O sensowności historii Piotr Sutowicz

Co do łacińskości Europy postrzymskiej panuje dość powszechna zgoda. Niejedyny to przypadek, kiedy dziedzictwo kulturowe przeżywa niezależnie od bytu politycznego, z którego wyrasta. możliwościami można zabawić się przy tworzeniu fantastycznych wizji alter­ natywnej przyszłości. Rzym upadł, ale wcześniej pomógł okrzepnąć chrześ­ cijaństwu. Z jego gruzów wyłoniła się średniowieczna Europa, która, co cie­ kawe, przez najbliższe milenium wciąż marzyła o tym, by być Rzymem. Zastanawiając się nad upadkiem tego ambitnego uniwersum, warto przyjrzeć się jego ostatnim tchnieniom. Przy okazji rodzi się ciekawe pytanie: kto był tym ostatnim, po kim już nie można mówić o antycznym Rzymie? Teodor Parnicki jeszcze przed II wojną światową napisał powieść pt.: Aecjusz, ostatni Rzymianin, która była począt­ kiem jego literackiej kariery, a po woj­ nie uzupełnił ją książką Śmierć Aecju­ sza. Tytułowym bohaterem obu uczynił Aecjusza Flawiusza, zamordowanego przez cesarza Walentyniana III w 453 roku wodza rzymskiego, ostatniego przywódcę, który z pozytywnym skut­ kiem walczył o całość zachodniej części cesarstwa, a właściwie powstrzymywał procesy jego rozkładu. Oczywiście po­ wieści Parnickiego są fikcją literacką, a nie dziełem historycznym, niemniej warto się na chwilę nad nimi pochylić, a najlepiej przeczytać, co szczególnie w odniesieniu do drugiej z rzeczonych pozycji nie jest zadaniem łatwym. Jako czytelnicy wiemy, czym ta historia się skończy. Jej realni bohate­ rowie nie mieli tego przywileju. Impe­ rium wielu z nich wydawało się rzeczy­ wistością wieczną, można powiedzieć – boską. Wolno zaryzykować twier­ dzenie, że dla opinii publicznej było ono zwieńczeniem i końcem historii.

Jeżeli nie kryje się za nim zrozumia­ ła idea sensownie realizowana, to na pewno nie warto jej służyć. Na terytorium zachodniego cesar­ stwa szybko zaczynała się tworzyć no­ wa rzeczywistość. Goci, Wandalowie, Frankowie i inni mieli coraz mniej sen­ tymentów wobec imperium, a to ostat­ nie coraz mniej wiedziało, co jest jego celem. Kolejne wojny dopełniły dzie­ ła. Większość wydarzeń politycznych, kładących kres temu bytowi, wydarzyła się w wieku V, ale ich korzeni należy szukać w stuleciach wcześniejszych. Basen Morza Śródziemnego stał się areną, na której rozgrywały się ostatnie akty tej tragedii. Rzym padł, ale, jak już wspomniałem, mimo wszystko miał w sobie to coś, co kaza­ ło się do niego odwoływać kolejnym pokoleniom. Zresztą, żeby być na po­ lu historii ścis­łym, cesarstwo w swym wschodnim odłamie istniało jeszcze długo, chyląc się do upadku i podno­ sząc na zmianę. W swej kulturze sta­ wało się coraz wyraźniej greckie, lecz werbalnie było ono „rzymskim”. Cywi­ lizacja, którą wytworzyło, w typologii wymienionego na początku historio­ zofa otrzymała miano bizantyjskiej i, tak jak jej zachodnia, łacińska rywalka, przetrwała upadek polityczny two­ rzącego ją organizmu politycznego. Można nawet zaryzykować twierdze­ nie, że Europa stała się przedmiotem ścierania się obydwu metod i stan ten trwa po dziś dzień, chociaż obydwie nie reprezentują wszystkich możli­ wych cech „ustrojów życia zbiorowe­ go”, pretendujących do europejskiego rządu dusz. W sferze symbolicznej

dzieje Bizancjum nie zamknęły się całkowicie wraz ze zdobyciem Kon­ stantynopola przez Sułtana Mehmeda II, bowiem tenże ogłosił się cesarzem Rzymu, a tytuł ten był używany przez władców osmańskich do czasów po­ wstania Republiki Tureckiej. Dla Euro­ pejczyka może to wydawać się jedynie pustym, uzurpatorskim gestem, nato­ miast tureccy posiadacze Konstanty­ nopola mogli mieć w tej kwestii inne zdanie, uważając się za pełnoprawnych dziedziców cesarstwa. W każdym razie Morze Śródziem­ ne w ciągu kilkunastu stuleci widziało różne zjawiska, których koniec wcale nie był dla współczesnych taki oczywi­ sty. W walce o rzymskie dziedzictwo R E K L A M A

chwilowo wygrali chrześcijańs­cy i ła­ cińscy pretendenci, którzy po kilkuset latach sięgnęli nawet po polityczne pa­ nowanie w całym właściwie jego ba­ senie, jednak obecnie te czasy mamy już za sobą, a historia zatoczyła pew­ ne koło.

Kto będzie ostatnim łacinnikiem? Termin „łacinnik” oznaczał w śred­ niowieczu kogoś, kto podlegał wła­ dzy papieża, w odróżnieniu od pod­ porządkowanych władzy patriarchy w Konstantynopolu prawosławnych. Warto na niego spojrzeć w kontekście teorii (a właściwie praktyki) ścierania

się cywilizacji szerzej, jako na kogoś, kto uznaje łaciński sposób pojmowa­ nia prawdy, dobra i piękna. W ogó­ le – czy grozi nam sytuacja, w której cywilizacja wytworzona na gruzach Rzymu upadnie pod ciosami obcych zrzeszeń? Pytanie takie zawsze będzie retoryczne, albowiem trwanie każdej rzeczywistości społecznej bywa zagro­ żone. Można jedynie pytać o jego sto­ pień. Być może nadszedł czas, kiedy powinniśmy zacząć szukać analogii pomiędzy procesem upadku Rzymu, a dzisiejszą kondycją Europy. Samo poszukiwanie oczywiście cywilizacji nie uratuje, lecz, tak jak w wypadku chorego prawidłowa diagnoza pozwala na podjęcie skutecznego leczenia, tak i tu wychwytywanie procesów może być początkiem pozytywnych działań. Jeśli ich nie podejmiemy, pytanie pos­ tawione powyżej w czasie przyszłym ktoś za tysiąc lat będzie rozpatrywał w przeszłym. Morze Śródziemne, które stało się od jakiegoś czasu arterią komunika­ cyjną dla mas ludzkich, a niekiedy też świadkiem tragedii poszczególnych osób, to tylko jeden element układanki. Ludzie przybywający drogą morską do Europy mają kilka ważnych z naszego punktu widzenia cech odróżniających ich od nas. Niektóre, wbrew pozorom, mogą być drugorzędne, inne nie. Rasa – nie stanowi problemu. Do­ póki Rzym był twórczy w dziedzinie kultury, pytanie o rasę wśród jego elit nie miało znaczenia, ważne było, czy ktoś przyjmuje rzymskość, czy nie. Oczywiście, jeśli obcych także raso­ wo ludzi jest zbyt wielu, pytanie prze­ nosimy na inny grunt.

Religia – obowiązkiem chrześcija­ nina jest nawracanie ludzi, którzy Chry­ stusa nie znają. Gorliwi chrześcijanie, nie bojący się ginąć na arenach, nawrócili Imperium Rzymskie. Jeżeli jednak ich braknie, to kwestię oblicza religijnego kontynentu mamy z głowy. Pomijając nawet eschatologiczny aspekt tej kwestii, który sprowadza się do pytania, z czym staniemy przed obliczem Stwórcy w dniu Sądu, musimy rozważyć kwestię kolejną. Cywilizacja – czy muzułmanie mo­ gą przyjąć cywilizację łacińską? Wbrew pozorom Koneczny brał pod uwagę taką możliwość. Na potrzeby akademickie możemy nawet potraktować taką tezę ja­ ko prawdopodobną w określonych oko­ licznościach, tyle że nic nie wskazuje na jej realizację. Hedonistyczna Europa mająca ogromne problemy z tożsamoś­ cią, od długiego czasu spychająca swą łacińską tradycję na drugi plan, nie jest jej nośnikiem, a więc odpowiedź jest w miarę oczywista. Wszystko to jest dość pesymi­ styczne. Współczesna Europa, po­ dobnie jak schyłkowy Rzym, weszła w etap pustych znaków i wydaje jej się, że wystarczą one, by zapewnić sobie wiecznotrwałość cywilizacji. Historia jednak, będąca nauką o czło­ wieku w czasie i przestrzeni, nie skoń­ czy się, póki przedmiot jej zaintereso­ wania żyje na ziemi i jeszcze czegoś chce od otaczającego go świata. Być może naszą Europę można jeszcze uratować. Ale trzeba rozważać też okoliczności, w których tego się zro­ bić nie da. Wtedy trzeba mieć jakiś inny plan. Być może w historii znaj­ dzie się jakaś inspiracja także i na taką okoliczność. K


PAŹDZIERNIK 2018 · KURIER WNET

17

PODRÓŻ·R ADIA·WNET

Maria Konopnicka żyła w czasach, kiedy eman­ cypacja kobiet nie była sloganem kawiarnianych feministek, tylko real­ nym problemem. obraz Jezusa Miłosiernego, powstaje już kolejny budynek hospicyjnej opieki, tym razem dla najmniejszych. To miejs­ ce wymaga naszej pomocy i wsparcia. Z tym przekonaniem opuszczamy sto­ licę Wielkiego Księstwa. Kolejny przystanek to Suwałki. Pa­ tronką Poranka jest urodzona tu Ma­ ria Konopnicka. Gościny udziela nam muzeum imienia poetki. Audycja po­ wstaje wśród starych fotografii, zabyt­ kowych mebli i zrekonstruowanych wnętrz sprzed stulecia. Pani dyrektor Małgorzata Wołowska-Rusińska mówi

Ta trasa miała nas poprowadzić po miejscach, w których urodzi­ li się ludzie ważni dla polskiej niepodległości i dla przetrwania polskości w okresie zaborów. Dziesięć Poranków. Trzeba wybrać ludzi i miejsca. Zaczynamy od Piłsudskiego i jedziemy na Litwę... Poranek WNET w Wilnie poprzedziła wizyta w Zułowie, gdzie przyszły Marszałek urodził się w roku 1867, oraz w Powiewiór­ ce, gdzie był chrzczony.

Iskra.

Źródła niepodległości Antoni Opaliński

Doleśniak tłumaczyła, do czego dąży dominujące wciąż w niemieckiej poli­ tyce i kulturze pokolenie ‘68. Tymcza­ sem przed nami wybory samorządowe – stąd rozmowa z burmistrzem Pragi Północ Wojciechem Zabłockim, a także z posłem Markiem Jakubiakiem, który właśnie poprzedniego dnia oficjalnie potwierdził swój start w wyborach na prezydenta. Relację o sprawach aktu­ alnych dopełnia rozmowa z Markiem Pyzą o wyjeździe do Rosji prokurato­ rów badających katastrofę smoleńską. Mija kolejny tydzień. Po sobotniej wizycie na radomskim Air Show docie­ ramy do Przysuchy. W dawnym dworze Dembińskich mieści się dziś Muzeum Oskara Kolberga. Urodzony niedaleko folklorysta, etnograf i kompozytor oca­ lił dla następnych pokoleń tradycyjną kulturę ludową z różnych ziem dawnej Rzeczypospolitej, a nawet więcej – je­ go badania sięgały przecież aż na Śląsk i Słowację. Dziesiątki tomów – wyda­ nych i jeszcze nie wydanych – ocaliły dla nas niezliczone ilości tekstów, me­ lodii i obrzędów. A wszystko to dzieło człowieka, którego przodkowie mówili po niemiecku.

O FOT. JAŚMINA NOWAK (3)

O

tym, jak drewniany kośció­ łek św. Kazimierza prze­ trwał do naszych czasów, opowiedziała słuchaczom Radia WNET pani Apolonia, która na co dzień pilnuje kluczy do parafii. Wracamy do Wilna. Pan Witold Rudzianiec, właściciel restauracji Sak­ wa, udostępnia nam taras na potrze­ by audycji. Podczas Poranka słyszymy dzwony z pobliskiego kościoła Świę­ tych Piotra i Pawła. W przeciwień­ stwie do poprzedniej wizyty w Wilnie, kiedy głównym punktem audycji był trudny dialog z byłym szefem państwa Vytautasem Landsbergisem, tym razem rozmawiamy przede wszystkim z wi­ leńskimi Polakami. Dominują sprawy rodaków, wciąż trwające problemy ze szkolnictwem czy pisownią nazwisk. Świat polskich mediów reprezentują Rajmund Klonowski z „Kuriera Wi­ leńskiego” i Walenty Wojniłło z portalu Wilnoteka. Rajmund Klonowski mó­ wi m.in. o oligarchicznym charakterze współczesnej litewskiej polityki. Ten mało optymistyczny obraz potwierdza w swojej opowieści pan Roman Gorec­ ki-Mickiewicz, urodzony we Francji potomek Wieszcza, który przeniósł się znad Sekwany najpierw do Polski, a po­ tem nad Niemen. Robi na Litwie intere­ sy, walczy z wciąż obecnymi elementa­ mi cywilizacji Wschodu i nie zamierza wracać do Francji. Z kolei o problemach polskiego szkolnictwa mówił dyrektor polskie­ go gimnazjum Adam Błaszkiewicz, o pols­kim życiu intelektualnym Miro­ sław Szejbak, a o codziennych trudach samorządu – radny rejonu wileńskiego Tadeusz Andrzejewski. W audycji nie pominęliśmy też kontrowersji wokół finansów Związku Polaków na Litwie. Jednak głównym motywem wileńskiego Poranka musiały być historia i niepod­ ległość. O dziejowej roli Józefa Piłsud­ skiego, jego „zuchwałej wierze” w od­ budowę Rzeczypospolitej opowiedział naszym słuchaczom profesor Andrzej Nowak. Krakowski historyk, który Mar­ szałkowi, a także relacjom polsko-ro­ syjskim poświęcił znaczną część swojej pracy naukowej, nie ukrywał również ciemniejszych stron biografii Piłsud­ skiego. Część historyczną dopełniła wypowiedź litewskiego badacza Jaro­ sława Wołkonowskiego, a także gawęda o Wilnie pani Anny Adamowicz. Z historii musi wynikać przyszłość. Tę perspektywę uświadomiła nam sio­ stra Michaela Rak. Należąca do Zgro­ madzenia Sióstr Jezusa Miłosiernego zakonnica przybyła do Wilna kilka­ naście lat temu z Gorzowa Wielkopol­ skiego i założyła pierwsze na Litwie hospicjum. Dziś obok miejsca, gdzie malarz Eugeniusz Kazimirowski two­ rzył według wskazówek św. Faustyny

o biografii autorki Roty. Maria Konop­ nicka żyła w czasach, kiedy emancypa­ cja kobiet nie była sloganem kawiar­ nianych feministek, tylko realnym problemem. O swoją indywidualność potrafiła walczyć. Żarliwa patriotka, ale też obywatelka świata, zakochana w pej­ zażach Italii. No i twórczość, przede wszystkim poezja – ta walcząca o pol­ skie i sprawy, ta liryczna dla dzieci i ta czasem zmysłowa, o której się rzadko pamięta...

O

historii Suwałk, zwłaszcza tej współczesnej, mówił z kolei historyk dr Jarosław Schabień­ ski. Historia wpływająca na współczes­ ne wybory była wspomniana też w roz­ mowie z kandydatem na prezydenta miasta, Grzegorzem Mackiewiczem. Najbardziej tragiczny moment w dzie­ jach tego kawałka Polski, czyli Obława Augustowska, wybrzmiał we wzruszają­ cej relacji księdza Stanisława Wysockie­

go. Jednak historia nigdy się nie koń­ czy – o strategicznym znaczeniu tzw. przesmyku suwalskiego, jedynej drogi łączącej Polskę, a zatem całą Europę, z krajami bałtyckimi, dziś z uwagą ana­ lizowaną przez planistów NATO opo­ wiedział słuchaczom Poranka dr Jacek Bartosiak. Sprawy amerykańskie obec­ ne też były w rozmowie z Ireną Lasotą. Z Ziemi Suwalskiej ruszamy na północne Mazowsze. Patronem ko­ lejnego Poranka jest Cyprian Norwid. Niedaleko Głuch, gdzie urodził się naj­ bardziej osobny polski poeta, znajduje­ my stary młyn, odrestaurowany przez regionalistów-entuzjastów ze Stowa­ rzyszenia Bractwo Zabrodzkie. Szef Bractwa, Arkadiusz Redlicki, opro­ wadza nas po młynie – jego gawęda przeradza się w opowieść o regional­ nym rzemiośle i początkach polskiego przemysłu. Kolejni rozmówcy mówią o historii i tradycjach regionu. Aktualna

polityka znajduje swoje miejsce w czasie wywiadu z posłem Arkadiuszem Czar­ toryskim. Nie brakuje też nawiązań do wyborów samorządowych. W rytmie utworów Norwida, śpie­ wanych przede wszystkim przez Cze­ sława Niemena, dochodzimy do roz­ mowy o samym poecie. Różne aspekty twórczości artysty, który głęboką wiarę katolicką łączył z XIX-wiecznymi na­ dziejami na sprawiedliwy socjalizm (ale bardziej w duchu Worcella niż Marksa), wyjaśnia nam profesor Andrzej Waśko z Krakowa. Audycja poświęcona praw­ dziwemu Europejczykowi, jakim był Norwid, nie może obyć się bez spraw dalekiego świata. Ryszard Czarnecki mówi m.in. o aktualnym stanie Brexi­ tu, Marek Budzisz o spotkaniu Putin­ -Merkel, a Adam Rosłoniec zaprasza na kolejną pielgrzymkę Radia WNET do Libanu. Zanim zakończyliśmy – oczy­ wiście Bema pamięci żałobnym rapso­ dem w interpretacji Niemena – jeszcze

Arkadiusz Gołębiewski i krótka zapo­ wiedź X festiwalu filmowego NWW. W końcu to północne Mazowsze – Zie­ mia Norwida i Wyklętych... Kolejny dwór i opowieść o kolej­ nym wielkim Polaku urodzonym w szla­ checkim dworze. O ile jednak dwór Norwida w Głuchach nie chciał nam zdradzić swych sekretów, to kolejny

Przystanek – w Borowie, kiedyś ma­ jątku rodziny Grabskich, przywitał nas ze staropolską gościnnością. We dworze, w którym urodził się twórca złotówki i premier rządu RP Włady­ sław Grabski, mieści się dziś dyrekcja gospodarstwa rolnego. Wnętrze dwo­ ru i zachowany park, a także pomnik premiera świadczą o trwającej pamięci o dawnych właścicielach. Pan Zbig­niew Nyga, dyrektor gospodarstwa, opowia­ da nam o samym miejscu, jak i o właś­ cicielach. Niedaleko Borowa jest inny historyczny obiekt – pałac Walewskich. W pałacu, gdzie kiedyś urodził się Alek­ sander Colonna-Walewski, syn Marii Walewskiej i Napoleona Bonapartego, dziś funkcjonuje stadnina koni. O tra­ dycjach i współczesności hodowli koni w Walewicach, a także o tym, jak polska szkoła hodowli koni przetrwała, a nawet rozwinęła się w PRL, rozmawialiśmy z zastępcą dyrektora stadniny i hodowcą Piotrem Helonem. Władysław Grabski był nie tylko politykiem, lecz także społecznikiem, propagatorem nowoczesnego rol­nictwa i profesorem SGGW. Prog­ram poświę­ cony tej postaci nie mógł więc pomi­ nąć spraw rolnictwa i samorządu. Stąd w Poranku kilka rozmów z samorzą­ dowcami z Łowicza i okolic. O sprawach gospodarczych – w kontekście Włady­ sława Grabskiego – a także o przyszło­ ści polskiej waluty rozmawiamy z mi­ nistrem rozwoju Jerzym Kwiecińskim. A ponieważ nawet na ganku polskiego dworu nie możemy zapomnieć o pę­ dzącej nie wiadomo dokąd światowej polityce – to z pomocą nowoczesnych technologii łączymy się z Hanną Shen, Janem Bogatką i byłym szefem dyplo­ macji Witoldem Waszczykowskim. Jest piątek i Poranek WNET wraca na jeden dzień do Warszawy. Kolejny dzień i audycja z Kamionka na Pra­ dze. Niedaleko stąd urodził się Roman Dmowski. O drodze politycznej tego męża stanu mówią profesorowie Jan Żaryn i Paweł Skibiński. O współczesne konteksty myśli Dmowskiego pytamy Rafała Ziemkiewicza. Są też politycy młodego pokolenia, którzy starają się nawiązywać do dorobku endecji. Czy potrafią? To już temat na inną rozmowę. W praskim Poranku nie mogło zabraknąć geopolityki – o aktualnych zawirowaniach i zmianach sojuszy mó­ wił profesor Krzysztof Miszczak. Roz­ mawialiśmy też o Niemczech – Olga

rodzinie, a przede wszyst­ kim o dziele życia Kolberga opowiadała pani Katarzyna Markiewicz. O różnych stronach wpły­ wu Kolberga na rozwój polskiej muzy­ ki powiedział natomiast dziennikarz i krytyk muzyczny Piotr Iwicki. Nar­ rację o Kolbergu uzupełniała muzyka. W tym Poranku rockowe dźwięki mu­ siały ustąpić miejsca tradycji – brzmiały pieśni i melodie zapisane przez Kolber­ ga, rekonstrukcje Marii Pomianowskiej, a także Szymanowski i Chopin. Ale w Porankach WNET tradycja zawsze miesza się ze współczesnością. Stąd nagrane na Air Show rozmowy z lotnikami, a także wywiad z Mikołajem Wildem, pełnomocnikiem rządu ds. bu­ dowy Centralnego Portu Komunikacyj­ nego, z wiceszefem MON Wojciechem Skurkiewiczem i z posłem Robertem Mordakiem z Klubu Kukiz’15. Nie za­ brakło korespondencji z USA i Wiednia i znów rozmów o sprawach samorzą­ dowych. Szczególnie mocno zabrzmiał głos księdza Kazimierza Kurka – o nie­ konsekwencjach polityki rolnej rządu.

Środa – kolejny dzień trasy i ko­ lejny bohater niepodległości. W Jur­ czycach pod Krakowem przypomi­ namy postać generała Józefa Hallera. Jesteśmy gość­mi Izby Pamięci twór­ cy Błękitnej Armii i jego żołnierzy. O generale, a także o całej zasłużonej dla Polski rodzinie mówią nam Teresa Szczygieł i Leszek Krupnik, opiekują­ cy się Izbą Pamięci, a także Paweł Ko­ walski, oficer marynarki ze Szczecina, którego dziadek był żołnierzem ar­ mii Hallera. Historyczną narrację uzu­ pełnia głos historyka z poznańskiego IPN, dr. Rafała Sierchuły. Małopolski poranek uzupełniają wywiady z po­ słami – wicemarszałkiem Ryszardem Terleckim z PiS, Józefem Brynkusem z Kukiz’15 i Bogusławem Sonikiem z PO. Sprawy międzynarodowe to tym razem korespondencje Paw­ła Bobo­ łowicza z Kijowa, Sławomira Ozdyka z Chemnitz w Saksonii, a także relacja Olgi Doleśniak z „Nowego Państwa” o ostatnim artykule szefa niemiec­kiej dyplomacji. Polityka wróciła do kon­ certu mocarstw. Dobra puenta po wi­ zycie u generała Hallera. W drodze przez Kraków (wywiad z Małgorzatą Wassermann) dojeżdża­ my do Wierzchosławic. Czwartkowa audycja opowiada o Wincentym Wito­ sie, przywódcy ruchu ludowego i pre­ mierze rządu RP. Nadajemy z muzeum mieszczącego się w rodzinnym domu wielkiego polityka. Kierownik muzeum Janusz Skicki, a także prawnuk premie­ ra Marek Steindel mówią o jego bio­ grafii, także o dramatycznym sporze z Józefem Piłsudskim. W audycji roz­ mawiamy też z ministrem rolnictwa Ja­ nem Ardanowskim. Profesor Wojciech Bernacki, poseł z okręgu tarnowskie­ go, krytycznie ocenia przebieg refor­ my akademickiej, a Grzegorz Górny relacjonuje dla nas kryzys wokół listu arcybiskupa Vignano. Szczególnie mocno brzmi głos dr Barbary Fedyszak-Radziejowskiej, która wyjaśnia, jaką rolę odegrała „polityczna szkoła” Witosa i ruchu ludowego dla postawy polskiej wsi w okresie komu­ nizmu. Czyżbyśmy, skupieni na opo­ wieści o „elitach” i bohaterach, wciąż nie umieli opowiedzieć historii całego narodu? To chyba najważniejszy głos podczas całej trasy.

We dworze, w którym urodził się twórca złotówki i premier rządu RP Władysław Grabski, mieści się dziś dyrekcja gospodarstwa rolnego. Wnętrze dworu i zachowany park, a także pomnik premiera świadczą o trwającej pamięci o dawnych właścicielach. Z Ziemi Radomskiej jedziemy na Śląsk. Siemianowice Śląskie – miej­ sce urodzin Wojciecha Korfantego. I okazja do spotkania z mocną ekipą „Śląskiego Kuriera WNET”. O Woj­ ciechu Korfantym i o walce o pol­ ski Śląsk rozmawialiśmy z history­ kiem Wojciechem Kempą. W śląskim Poranku musiał znaleźć się czas na rozmowę o górnictwie i gos­p odarce regionu. Mówili o tym m.in. inż. Marek Adamczyk i poseł Jerzy Po­ laczek. Natomiast tajemnice śląskiej specyfiki, kultury i gwary rozjaśniał miejscowy artysta Lucjan Czerny. Poza sprawy lokalne wykroczyła natomiast rozmowa z wykładowcą pedagogiki i autorem „Kuriera”, dr. Herbertem Kopcem. Rozmowy na siemianowic­k im rynku przeplatały się z telefonami – Warszawa (Mar­ cin Wikło i sprawa Fundacji Otwarty Dialog, poseł Tomasz Rzymkowski i posiedzenie KRS) i Bruksela (Do­ minika Cosić i relacja o Trybunale w Luksemburgu).

SFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW MINISTRA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO W RAMACH PROGRAMU WIELOLETNIEGO NIEPODLEGŁA NA LATA 2017-2022

Jeszcze jeden poranek. Uroczy rzeszowski rynek i audycja o Adamie Kowalskim, poecie, żołnierzu i dzien­ nikarzu, właśnie z Rzeszowa. Dziś za­ pomniany, a kiedyś jego piosenki śpie­ wał cały kraj. Poranek prowadzi z nami Anna Żochowska z Garwolińskiego Teatru Od Czapy. Śpiewają Klara Pła­ tek i Małgorzata Przybysz – artystki garwolińskiego teatru. Śpiewają tak pięknie, że nie potrafię tego opisać. Dzień wcześniej w podrzeszow­ skiej Jasionce odbywa się zjazd Po­ lonii – „Kongres 60 Milionów”. Słu­ cham ciekawego panelu o Trójmorzu. Zastanawiam się, czy włączenie Nie­ miec do tej inicjatywy nie zmienia pol­ skich snów o jagiellońskiej wspólnocie w starą, niemiecką Mitteleuropę? Po­ dobno nie i wszystko jest w porząd­ ku... A może jednak warto poczytać Dmowskiego? K W przygotowaniu i realizacji projektu Iskra źródła niepodległości uczestniczyli: Jaśmina Nowak, Luiza Komorowska, Paweł Chodyna, Karol Smyk, Błażej Nowak, Witold Opaliński oraz autor tego tekstu.


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2018

18

Przypomnijmy, że to jest połącze­ nie waszych imion: Mag i ja – Mag­ dalena i Janusz. Wielu filozofów, wielu publicystów pisze o spoty­ kaniu drugiego człowieka, a tutaj

Biorąc pod uwagę to, co robicie – chy­ ba przyjazd do Was bez wcześniej­ szego zgłoszenia jest niemożliwy. Rzeczywiście nie jesteśmy hotelem ani restauracją, tak więc przyjazd do nas bez zapowiedzi nie tyle jest niemożliwy,

Magdaleno, co z tymi urządzenia­ mi elektronicznymi? Oczywiście komputer w domu jest i dzieci też mogą z niego korzystać, ale na przykład nie mamy telewizji. Telewizji nie ma w ogóle w Zagrodzie, więc niektórzy, gdy przyjeżdżają tu­ taj pierwszy raz, są mocno zdziwieni. Nawet zdarzało się, że czasami znajo­ mi, którzy przyjeżdżali po raz kolejny, przywozili po cichu ze sobą telewizor, ale w końcu nie wyciągali go nawet z bagażnika, bo ważniejsze okazywały się właśnie te rozmowy…

Jak się można zapisać do tej szkoły? Sprawa jest bardzo prosta. My chcemy, aby ktoś, kto jest w regionie, przyszedł, polepił garnek, sam zrobił proziaka czy wypisał pozdrowienia przedwojenną kaligrafią. I nie chodzi o to, żeby stwo­ rzyć z tych ludzi rękodzielników, ale że­ by trochę poczuli się jak dawni ludzie, którzy całe lato, jesień ciężko pracowali w gospodarstwie, a w zimie na przy­ kład tkali. To jest też okazja do tego, żeby rozmawiać, kiedy siedzimy sobie w pięć, dziesięć osób i kręcimy garnki na kole garncarskim czy robimy proziaka. Nasza szkoła jest zorganizowana w ten

Kultura

święty spokój

Postanowiliśmy, że w tym miejscu będzie reali­ zowało się takie trochę hasło, trochę manifest: kultura, natura, święty spokój. Chodzi o to, żebyśmy tutaj się spotykali, rozmawiali, wymienili doświadczenia i ubogacali się nawzajem. jest miejsce, gdzie rzeczywiście mo­ że ono nastąpić. Zauważyłem u Was coś niezwykłego. Nie ma w zasięgu wzroku telefonów komórkowych, tabletów ani niczego takiego. Ja to kocham, bo uważam, że rozmowa z człowiekiem polega na patrze­ niu sobie w oczy. Nie korzystacie w ogóle z telefonów komórkowych, czy po prostu na pewne rzeczy jest czas i miejsce? Oczywiście, że korzystamy, bo to jest element naszej pracy. Żeby ktoś mógł przyjechać, musi zadzwonić, ale rze­ czywiście nasze dzieci komórek nie używają i nasz starszy syn jest chyba jedynym uczniem szkoły, który telefonu komórkowego nie ma. Zresztą on mó­ wi: tato, nie chcę mieć telefonu, żebyś nie wiedział, gdzie jestem na rowerze i nie mógł mnie ściągnąć do domu, do nauki. Akurat to, że on nie chce mieć telefonu, pochwalam. Zawsze mówię, że na wszystko jest czas. Będzie i czas na rozmowy przez te­ lefon – mam na myśli rozmowy bizne­ sowe, a nie te dobre, twórcze. A fajne, twórcze rozmowy w przypadku dzieci polegają na tym, że wsiada się na ro­ wer i jedzie do kolegi, który mieszka pięćset–siedemset metrów dalej, żeby z nim porozmawiać. A dziś, jak wie­ my, bolączką nas wszystkich jest to, że wymieniamy myśli na komunikatorze.

przyjść i w twórczy sposób spędzić czas, jakby trochę poczuć, jak to było daw­ niej. Jest to szkoła, w której uczymy np. piec proziaka, czyli taki lokalny placek ubogich; uczymy, jak się robi garnki. Lepimy, kręcimy te garnki na kole. Pro­ wadzimy też zajęcia – z czego jesteśmy bardzo, bardzo dumni – z przedwojen­ nej kaligrafii. Czyli każdy dostaje pióro, stalówkę, kałamarz i nasz znakomity znajomy, który jest opiekunem tej klasy, uczy wszystkich kaligrafować. Jesteśmy szczęśliwi, że udało nam się stworzyć miejsce, w którym wraca tradycja starej pocztówki: można stamtąd wysłać wy­

bo nikomu nigdy nie odmówiliśmy, ale chcemy być przygotowani. Uważamy, że jak się kogoś przyjmuje, należy się do tego przygotować. Aczkolwiek, tak jak powiedziałem, nawet jeśli nie bę­ dziemy gotowi, to zawsze, zawsze się coś znajdzie. Jak wspominała Magda, piętnaście lat temu naszym pomysłem na spędze­ nie wolnego czasu były ginące zawody i na początku trochę się obawialiśmy, czy ludzie będą tego chcieli. Uparliśmy się jednak i przez lata i udało nam się stworzyć taki – mówiąc językiem nowo­ czesnym – produkt, że nawet ci, którzy się zajmują wielkimi biznesami, przy­ jeżdżają do nas, żeby twórczo spędzić czas. A wiele osób, które u nas nie by­ wają, pyta, czy mogą skorzystać z na­

Dla nas jest ważne, że jesteśmy razem, że razem marzymy. To nie jest tak, że jedno z nas coś sobie wymyśli, a drugie ledwie to znosi, tylko mamy taką zasadę, że musimy być we dwójkę bardzo czegoś pewni, świadomi. szych warsztatów ginących zawodów. W czerwcu bieżącego roku postano­ wiliśmy wyjść z propozycją dla takich właśnie osób i w Uhercach Mineralnych udało nam się wykupić od gminy starą szkołę pochodzącą z 1900 roku, którą nazwaliśmy Bieszczadzką Szkołą Rze­ miosła. Tam codziennie każdy może

kaligrafowane może tylko parę słów czy zdań, które jednak bardzo dużo niosą. Na górze znajduje się sala multi­ medialna, gdzie na ścianach pojawia się mapping – takie wprowadzenie do tradycji i kultury regionu. Mamy je­ denaście rzutników, na dole w każdej sali są aplikacje, ale połączyliśmy to z żywym człowiekiem – każda sala ma swojego rękodzielnika. I co się okaza­

Zdarzało się, że cza­ sami znajomi, którzy przyjeżdżali po raz kolejny, przywozili po cichu ze sobą telewi­ zor, ale w końcu nie wyciągali go nawet z bagażnika, bo waż­ niejsze okazywały się właśnie te rozmowy… ło? Ci, którzy uczestniczą w zajęciach, przede wszystkim zwracają uwagę na kontakt z prowadzącym, a dopiero po­ tem na wszystkie aplikacje. Tak, że ży­ wy człowiek na pierwszym planie i to, jak przekazuje swoją wiedzę, jest pod­ stawą. Nawet dla tych młodych ludzi, którzy smartfony mają przyrośnięte do ręki, człowiek jest ważny. Wymyśliliście niezwykłą szkołę i sprawiacie wrażenie ludzi spełnio­ nych. Czekacie na człowieka, który przychodzi, bo tego człowieka je­ steście ciekawi. Wyrośliśmy tutaj, zachwycaliśmy się i zadziwialiśmy kulturą pogranicza i wszystkim, co mają w sobie Biesz­ czady i Karpaty. I tym bogactwem chcemy się dzielić z tymi, którzy tu­ taj przyjeżdżają, bo to, co tworzymy i wymyślamy, jest oparte właśnie na miejscowej tradycji i dzięki niej ten region odróżnia się – i chcemy, żeby odróżniał się – od innych. Zależy nam, żeby pokazywać piękno, wielokulturo­ wość, bogactwo tego wszystkiego, co tutaj jest. Stąd zagroda i przenoszone domy, a teraz, od czerwca, Bieszczadzka Szkoła Rzemiosł.

taką zasadę, że musimy być we dwójkę bardzo czegoś pewni, świadomi. Jeśli oboje jesteśmy o czymś przekonani, to ta rzecz jest po prostu możliwa. I taką postawą staramy się zarażać innych. Naszą zagrodę prowadzimy od pięt­ nastu lat i mamy ogromną ilość przyja­ ciół, którzy wspomagali nas w różnych sprawach, my ich wspomagaliśmy. Lu­ dzie, którzy przyjeżdżają do nas, są bar­ dzo zapracowani. Dzielimy się nawza­ jem przeróżnymi doświadczeniami. Oni nas ubogacają i myślę, że i my też tro­ szeczkę wnosimy w ich życie. Szczerze się wspieramy, szczerze się przyjaźnimy

natura

Takim miejscem i enklawą ciszy i spokoju jest dla Was Orelec. Staramy się, żeby tak było. Oboje po­ chodzimy stąd – Magda z okolic Orel­ ca, ja z Leska. Po skończeniu studiów – Magda studiowała polonistykę, ja muzykę – postanowiliśmy wrócić w Bieszczady. Przez blisko piętnaście lat byliśmy, żartobliwie mówiąc, wiej­ skimi nauczycielami: ja uczyłem mu­ zyki, Magda polskiego. Ponieważ bardzo lubimy ludzi, po­ stanowiliśmy stworzyć miejsce, gdzie będzie się przyjeżdżało po coś, a nie dokądś. I tak powstała nasza zagroda. Wymyśliliśmy sobie, że na naszą trzy­ hektarową działkę, którą dostaliśmy od rodziców Magdy, będziemy przenosić domy, których nikt nie chce. I nie cho­ dzi o to, że myśmy je jakoś specjalnie ocalili, chociaż i to też, ale rzeczywi­ ście to były domy, które skończyły­ by w piecu. I tak przenieśliśmy tutaj dom z Leska z 1880 roku, z Zagórza z 1905, z Bzianki z 1955 i naszą pra­ cownię garncarską – nasz najstarszy budynek – z 1847 roku. Ponad piętnaście lat temu posta­ nowiliśmy, że w tym miejscu będzie realizowało się takie trochę hasło, tro­ chę manifest: kultura, natura, święty spokój. Chodzi o to, żebyśmy tutaj się spotykali, rozmawiali, wymienili doś­ wiadczenia i ubogacali się nawzajem. Niedawno przyjechał do nas na trzy dni nasz serdeczny kolega. I te trzydniowe rozmowy wieczorne wzbogaciły nas dużo bardziej niż czytanie nie wiadomo jakich ksiąg czy oglądanie reportaży. W takim właśnie celu postanowiliśmy stworzyć naszą zagrodę, którą nazwa­ liśmy Zagrodą Magija.

Zresztą idea jest taka, że po obia­ dokolacji zazwyczaj coś się dzieje. Są to warsztaty ginących zawodów, które od lat prowadzimy, jest ruska bania, więc co wieczór mamy coś w planie i w ten sposób ludzie ze sobą spędzają czas, poznając się, wymieniając poglądy, nie kłócąc się…

Z Magdaleną i Januszem Demkowiczami, właścicielami Zagrody Magija w Orelcu w Bieszczadach oraz Bieszczadzkiej Szkoły Rzemiosł – o ich sposobie na życie i propozycjach twórczego spędzania czasu i wypoczynku – rozmawia Tomasz Wybranowski.

sposób, że to nie jest w ogóle miejsce do zwiedzania. W zasadzie odradzamy ją komuś, ktoś, kto ma ochotę zwiedzić ją jak muzeum. Nasi znakomici rękodziel­ nicy od razu zaganiają do roboty. Wcho­ dząc tam, od razu usłyszymy: przygotuj drewno, rozpal w piecu, zarób ciasto, poczekaj, aż wyrośnie, wytnij proziaka itd. Nie spotykamy się po to, żeby ob­ serwować, tylko żeby działać, doznawać i rozmawiać. Jesteśmy zwolennikami tu­ rystyki doznaniowej, czyli takiej, która coś zos­tawi w sercu i w głowie. Chodzi o to, żeby, tak jak powiedziałem, przyjeż­ dżać tu po coś, a nie dokądś. Bo dokądś można pojechać wszędzie… Bo na tym naszym wschodzie – nie­ gdyś centrum II Rzeczpospolitej – mamy własne spojrzenie na rzeczy­ wistość. Jesteśmy otwarci, umiemy myśleć z perspektywy drugiego człowieka, a do tego jesteśmy chy­ ba niepoprawnymi optymistami. Bo cokolwiek się wydarzy, następ­ nego dnia potrafimy wstać i powie­ dzieć: nowy dzień, damy radę! Coś w tym jest… Jak patrzymy z pers­ pektywy czasu na to, że będąc nauczy­

FOT. KONRAD TOMASZEWSKI

Wydaje się, że pod niebem Biesz­ czad czas trochę zwalnia. Skoro zwalnia, to jest ciut więcej sekund, aby porozmawiać. Sami wybieramy, co chcemy w życiu robić, więc jeśli że nie chcemy pędzić i podążać za ułudami tego świata, to można znaleźć w Bieszczadach swoje miejsce.

K·O·R·Z·E·N·I·E

i jesteśmy przekonani, że nawet gdyby się działy rzeczy bardzo złe, mamy na kogo liczyć. Opowiedzmy o jednym z tych niez­ wykłych przedsięwzięć. Mam w rę­ kach piękną płytę Mama Warhola grupy Tołhaje. To będzie płyta października w Radiu WNET. Opo­ wiedzmy trochę o nagraniu numer pięć. To nagranie wspominał sam Andy Warhol. Nie powiem, żebyśmy jakoś specjalnie byli z nim związani, to by było duże przekłamanie. Ale dos­ łownie zza przysłowiowej górki, bo z okolic Komańczy, pochodziła ma­ ma Andy’ego Warhola – Julia, która na piechotę poszła na Pomorze, żeby popłynąć do swojego ukochanego męża do Stanów. Tam się urodziła trójka ich synów. I ogromnie tęskniąc za swoją ro­ dzoną siostrą, Ewą Byzygową, nagrała płytę ebonitową z dziewięcioma kla­ sycznymi pieśniami rusińskimi i wys­ łała ją do jej wsi Mikowa na Słowacji. Ta płyta przeleżała do lat 80. po prostu na strychu u tych ludzi…

Nasza szkoła jest zorganizowana w ten sposób, że to nie jest w ogóle miejsce do zwiedzania. W zasadzie odradzamy ją komuś, ktoś, kto ma ochotę zwiedzić ją jak muzeum. Nasi znakomici rękodzielnicy od razu zaganiają do roboty. cielami, zarabiając osiemset złotych kupiliśmy dom za siedem tysięcy, ro­ zebraliśmy go i przenieśliśmy… Chyba wszyscy dookoła patrzyli z politowa­ niem, a my byliśmy przekonani, że z tej sterty belek na nowo powstanie dom. Więc optymizm w nas jest i rodzi ko­ lejne pomysły. Jeśli przysłowiowe konie ciągną wóz w jednym kierunku, jak to jest w naszym przypadku, to można prze­ nosić góry. I bodajże Walt Disney po­ wiedział, że jeśli jesteś w stanie o czymś marzyć, to znaczy, że jesteś w stanie to zrobić. My się trzymamy tej dewi­ zy, bo dla nas jest ważne, że jesteśmy razem, że razem marzymy. To nie jest tak, że jedno z nas coś sobie wymyśli, a drugie ledwie to znosi, tylko mamy

Dodajmy, że nieużywana… Tak, bo oni po prostu nie mieli adap­ tera. Odkrył ją nasz słowacki znajomy, który stworzył słynne muzeum w Me­ dzilaborcach na Słowacji. Pozwolono nam tę płytę scyfryzować. Naszą dumą jest to, że napisaliśmy mejla do Jamesa Warhola, bratanka Andy’ego i wnu­ ka Julii, który jest słynnym grafikiem w Nowym Jorku, a on postanowił na­ pisać słowo wstępne na naszą płytę, zatytułowaną Mama Warhola. Tego Warhola od puszki coca-coli i przede wszystkim czterech niezwy­ kłych portretów Marilyn Monroe. Zagroda Magija jest niezwykłym miejscem i chyba też niezwykli lu­ dzie tu przyjeżdżają, prawda?

Myślę, że w jakiś sposób przyciągamy ciekawych ludzi. Przebywało tutaj wielu artystów i powstały ciekawe projekty. Zgodnie z naszym hasłem: kultura, na­ tura, święty spokój, kultura pojawia się między innymi poprzez nagrania ze­ społów, które tutaj przyjeżdżają i pra­ cują nad nowym materiałem. Jako pierwsi zawitali do nas Zby­ szek Jakubek, Krzysztof Ścierański… Tak więc środowisko jazzowe. Parę lat temu dostaliśmy telefon, że miejsca na nagranie poszukują chłopcy z zespołu Lao Che. I płyta Dzieciom powstała tu­ taj, w Chacie Modrzewiowej. Jesteśmy bardzo dumni, że piosenki z płyty Dzieciom, Wojenka czy Kapitan Polska z Wiedzy o społeczeństwie po­ wstały u nas w domu. Dużo się zdarzy­ ło… Dwie ostatnie płyty nagrał u nas Paweł Sołtys ze swoim projektem Pab­ lopavo i Ludziki. Piosenkę Karwoski… Vavamuffin nagrał u nas ostatnią płytę… Szczycimy się tym, że ci ludzie znajdują u nas przystań do pracy. Chce­ my im stworzyć bardzo dobre warunki twórcze. Potem jest bardzo miłe, kiedy gdzieś w Polsce stoimy w tłumie na koncercie Lao Che i zespół dedykuje piosenkę dla Arka i Remka, naszych synów, a to piosenka, która powstała u nas w domu. Myślę, że nie warunki są najważ­ niejsze, ale łączność umysłów, serc i dusz. Czyli dać coś od siebie, wiele nie oczekując, a wtedy los, opatrz­ ność, Pan Bóg daje trzy razy więcej i to się u Was czuje. Rzeczywiście chcemy dawać to, co mamy najlepszego i tak po ludzku się cieszymy, że mogliśmy przynajmniej at­ mosferą – bo nie przesadzajmy, niczym więcej – wspomóc proces twórczy. Ale nie tylko znane zespoły z Pol­ ski – również dwa bardzo kreatywne, długo działające zespoły lokalne pra­ cowały u nas. To Orkiestra Jednej Góry Matragona – ich twórczość jest bardzo ciekawa – oraz Angela Gaber. Jej płyta Dobre duchy też tutaj powstała. Angelę grywam od czasu do czasu w „Cieniach w jaskini”, bo to muzy­ ka, która najbardziej smakuje blis­ ko godziny trzeciej. Magdaleno, Ja­ nuszu, umówmy się, że w połowie października cała Muzyczna Polska Tygodniówka będzie tylko o płycie miesiąca Mama Warhola Tołhajów. Jeszcze dodam dla tych, którzy oglądali serial Wataha… W pierwszym i dru­ gim sezonie były w nim utwory z po­ przednich płyt Tołhajów. Pewnego razu producent serialu, który tutaj do nas zawitał, usłyszał próbki z nagraniami

Jesteśmy zwolennikami turystyki doznaniowej, czyli takiej, która coś zostawi w sercu i w głowie. Chodzi o to, żeby, tak jak powiedziałem, przy­ jeżdżać tu po coś, a nie dokądś. Bo do­ kądś można pojechać wszędzie… właśnie Mamy Warhola. Bardzo, bar­ dzo mu się spodobały. Zabrał je ze sobą do Warszawy, tam wszyscy uznali, że to jest muzyka stąd i doskonale będzie się wpisywała w klimat tego serialu, właśnie o Straży Granicznej. I tym spo­ sobem do niego trafiła. Wolne Media WNET mają to do sie­ bie, że mówimy, o kim chcemy, bo tak chcemy. Jak w cyberprzestrze­ ni trafić do Was? Korzystamy po prostu z internetu albo – w dużej mierze z poczty pantof­ lowej: po prostu ktoś nas poleca komuś innemu. Jesteśmy z tego bardzo dumni. Bieszczadzka Szkoła Rzemiosł znajduje się w Uhercach Mineralnych, a gina­ cezawody.pl to jest nasza strona. No i oczywiście mamy profil na Fb. Pozdrawiamy wszystkich serdecz­ nie i zapraszamy w Bieszczady, które są bardzo ciekawą krainą. Trzeba się tro­ chę wysilić, żeby ją poznać, bo przez za­ wirowania historyczne nie jest to obszar tak oczywiście polski, ale jeśli poszpera się trochę w tej skrzyni skarbów, którą tutaj mamy, może się okazać, że jest to obszar niespotykanie fascynujący nie tylko w Polsce, ale i w Europie. Zapra­ szamy do odkrywania. K


PAŹDZIERNIK 2018 · KURIER WNET

19

DALEKIE·I·BLISKIE

B

ethania ma termin porodu wyznaczony na pierwsze dni października. Dziecko jej i Elvisa urodzi się w szpi­ talu Isidro Ayora w Loja, który widać z okien wynajmowanego przez nich mieszkania. W przeciwieństwie do ro­ dziców, będzie miało ekwadorskie oby­ watelstwo. Bethania i Elvis przyjechali z Wenezueli rok temu. Bethania chciała wyjechać już wcześniej, ale odkłada­ ła decyzję do końca studiów. Przez tę zwłokę miała problemy z uzyskaniem paszportu – w ostatnich latach proce­ dura ciągnie się miesiącami, a mało kogo stać na specjalną opłatę przyśpie­ szającą wydanie dokumentu. Jej mąż Elvis nie skończył studiów – a teraz ma problem z uzyskaniem zaświadczenia o odbytej nauce, bo jego uczelnia prze­ stała funkcjonować; ale paszport miał. Kilka lat temu rodzice namówili go do wyrobienia tego dokumentu, mimo że chłopak nie planował wyjeżdżać za granicę. Chciał mieszkać w ojczyźnie. Pod wpływem ciężkiej sytuacji zdecydowali się jednak wraz z żoną na emigrację. Bilet do wymarzonego Meksyku był za drogi. Zaczęli pytać znajomych – przyjaciel mieszkający w Ekwadorze powiedział: „przyjeżdżaj­ cie, ja wam pomogę”. To samo mówi­ li przyjaciele w Chile, ale dodatkowa odległość to dodatkowy koszt i tak już nietaniego biletu. I tak Bethania i Elvis wylądowali w Loja w Ekwadorze. Po przyjeździe mieli w kieszeni 60 $. Za połowę kupili materac, druga została im na jedzenie na czas nieokreślony. Od razu rozpoczęli procedury wizowe. Od początku starali się także znaleźć pracę. Bez papierów legalne zatrudnienie nie było możliwe. Sprze­ dawali więc na ulicy robione w domu ciasta. Raz spróbowali śpiewania w au­ tobusie – okazało się jednak, że Elvis, w przeciwieństwie do imiennika, nie zrobi kariery scenicznej i pomysł za­ rzucili. W końcu chłopak znalazł pracę na czarno w sklepie. Właściciel obiecał zapłacić po miesiącu, ale nie zapłacił. W odpowiedzi na prośby i wyjaśnie­ nia dotyczące trudnej sytuacji finanso­ wej zagroził tylko zgłoszeniem Elvisa do policji migracyjnej. W tym czasie Bethania pracowała już legalnie w za­ kładzie kosmetycznym. Wykorzystała znajomość ze stałym klientem – adwo­ katem. Po jednym telefonie właściciel sklepu zapłacił zaległe wynagrodzenie. Nie jest to odosobniony przypa­ dek. Wielu nieuczciwych przedsiębior­ ców próbuje wykorzystać zdespero­ wanych imigrantów, nie płacąc im za wykonaną pracę, zapraszając na dwu­ tygodniowe bezpłatne okresy próbne czy po prostu oferując głodowe staw­ ki. Wenezuelczycy godzą się na takie warunki, bo nie mają innego wyjścia – procedury wizowe są kosztowne i za­ bierają dużo czasu, a bez wizy podjęcie

Jak Siostry znalazły się na misji w Afryce? S. Danuta Mazurowska: Zgromadzenie Zakonne Sióstr Służek z okazji obcho­ dów 100-lecia swojego założenia zor­ ganizowało wyjazd na misje w 1977 roku. Wtedy otworzyłyśmy pierwszą placówkę pomocową w Rwandzie. Przed wyjazdem na misje zaczęłyśmy przygotowanie językowe w Szwajcarii. W samej Rwandzie zaczęłyśmy pracę od podstaw, spotykałyśmy się z ludźmi i przygotowywałyśmy się do otwarcia ośrodka zdrowia. Przez wiele lat misja się rozwijała, pomagałyśmy ludziom. Wojna zaczęła się wiele lat później. Było spokojnie aż do roku 1994. W pewnej miejscowości spędziłam trzy dni i trzy noce w ogniu walki. Do szpi­ tala trafiali strasznie pocięci i pobici lu­ dzie. Pracowałam wtedy razem z pewną siostrą z plemiona Tutsi. W szpitalu nie było z nami już nikogo z perso­ nelu, każdy się bał. Organizowałam leczenie dla ludzi z tego miasta przez 3–4 dni, potem wyjechałam i nigdy już nie wróciłam do tej miejscowości. Było to dla mnie jak wyrwanie sobie kawałka serca. Teraz przebywają Siostry na mis­ jach w Kongu, gdzie sytuacja poli­ tyczna jest bardzo napięta. Jeśli chodzi o pracę misyjną, z pers­ pektywy czasu mogę powiedzieć, że dopiero w Kongu zaczęłam doświad­ czać prawdziwego trudu, a jedno­ cześnie ogromnej miłości i opatrzno­ ści Bożej. Kiedyś np. przewoziłyśmy z siostrami przez granicę dwie inne siostry, schowane w bagażniku. Straż­ nik zapytał mnie, co mam w samocho­ dzie. Powiedziałam, że wiozę kartofle, benzynę i puszki, a on poprosił, abym

legalnej pracy nie jest możliwe. Wy­ mogi wizowe, choć i tak uproszczone w związku z kryzysem humanitarnym w Wenezueli, nadal są trudne do speł­ nienia. Wiele instytucji w kraju rzą­ dzonym przez nieudolnego prezydenta Nicolasa Maduro praktycznie przestało funkcjonować. Z niemożliwością gra­ niczy uzyskanie zaświadczenia o nie­ karalności czy apostylowanie dyplomu uniwersyteckiego. Z tego drugiego po­ wodu wielu Wenezuelczyków próbuje

miał pieniędzy na autobus. Po ponad dwóch tygodniach marszu dotarli do Rumichaca i słynnego już w Ekwadorze mostu granicznego. Antonio opowiada, że Kolumbijczycy, mimo wzrastającej w kraju ksenofobii, byli niezwykle goś­ cinni. Oferowali jedzenie, czasem dach nad głową, a nawet pieniądze. Po dotarciu do granicy ekwadors­ kiej udało im się zdobyć środki na po­ dróż autobusem. Antonio i dwóch braci zatrzymali się w Loja, pozostała sió­

towarzyskie, tym łatwiejsze, że otwar­ tość i towarzyskość leży w ich men­ talności narodowej. Bethania i Elvis opowiadają o spotkaniu z kilkorgiem znajomych na jarmarku w Loja, które z czasem przerodziło się w wielkie świę­ to ponad trzydziestoosobowej grupy Wenezuelczyków – wszystkich spotka­ nych przypadkiem. Ważnym miejs­cem dla imigranckiej społeczności jest ka­ wiarnia La Terraza. Właścicielka przy­ jechała z Wenezueli już ponad pięć lat

niewielki rozmiar miasteczka, trzymają się razem. Znają się i wspierają. W re­ stauracji Rutas oprócz kukurydzianych placków zwanych arepas można ku­ pić także cynamonowe bułeczki, które piecze jedna z nowych członkini spo­ łeczności. Z europejskiej perspektywy może wydawać się, że asymilacja Wenezuel­ czyków w Ekwadorze jest niezwykle łatwa. Bliskość kultury, ta sama reli­ gia, ten sam język są faktem. Różnice

Hermanos Venezolanos bracia Wenezuelczycy Piotr M. Bobołowicz

Kryzys ekonomiczny i humanitarny w Wenezueli trwa, mimo zabiegów państw regionu, by sytuację rozwiązać. Prezydent Nicolas Maduro zaprzecza istnieniu problemów i nie podejmuje współpracy z zagranicznymi partnerami. Setki tysię­ cy Wenezuelczyków, głównie młodych i wykształconych, opuszczają kraj, by szu­ kać lepszego życia w państwach regionu, w tym w Ekwadorze, który – choć z eu­ ropejskiej perspektywy wciąż biedny i mało rozwinięty – dla Wenezuelczyków zdaje się być El Dorado. Carlos Cambas otworzył wenezuelską restaurację Rutas w Vilcabambie w Ekwadorze przed kilkoma miesiącami.

się przedostać do Peru, gdzie ich dyplo­ my są uznawane na równi z krajowymi bez procesu nostryfikacji. Z papierami ma problem Antonio. Ponad czterdziestoletni inżynier syste­ mów nie uzyskał paszportu w swoim kraju. Granice – kolumbijską, a potem ekwadorską – przekroczył na podsta­ wie tzw. karty andyjskiej (tarjeta an­ dina), dokumentu uznawanego przez MERCOSUR (organizację współpracy gospodarczej i celnej Ameryki Połu­ dniowej) i Wspólnotę Andyjską jako dokument wystarczający do podróży turystycznych. Miał szczęście, gdyż kil­ ka tygodni później Ekwador wprowa­ dził obowiązek posiadania paszportu dla obywateli Wenezueli, który jednak został zawieszony po kilku dniach po interwencji Rzecznika Praw Człowieka. Antonio wraz z dziewięcioma inny­ mi osobami wyruszył pieszo 15 lipca z miejscowości Cúcuta w pobliżu gra­ nicy wenezuelsko-kolumbijskiej. Nie

demka pojechała do Peru. Utrzymują ze sobą sporadyczny kontakt. Na dwor­ cu jeden z braci stracił przytomność. Karetka zabrała go do szpitala Isidro Ayora, tego samego, w którym rodzić będzie Bethania. Okazało się, że męż­ czyznę ukąsił pająk. Wdało się zaka­ żenie, duży płat skóry na udzie uległ mart­wicy. Antonio chwali darmową opiekę zdrowotną, którą otoczono je­ go brata. Nogę udało się uratować, ale mężczyzna przebywa w szpitalu do tej pory, podczas gdy jego brat stopnio­ wo układa życie w nowym miejscu – z niezależnego przedsiębiorcy stał się sprzedawcą pakietów telefonii ko­ mórkowej. Teraz próbuje zgromadzić środki, by ściągnąć z ojczyzny żonę i dwójkę dzieci. Antonio o swoich rodakach mówi hermanos Venezolanos – bracia Wene­ zuelczycy. Większość z nich pracuje al­ bo pracę próbuje znaleźć. Wspierają się wzajemnie, utrzymują także kontakty

temu, gdy sytuacja była jeszcze spokoj­ na i nie wydawała się zmierzać w tak tragicznym kierunku. Inna jadłodajnia, Rutas, skupiająca lokalnie przebywających Wenezuelczy­ ków, znajduje się w Vilcabambie. Ot­ worzył go przed kilkoma miesiącami Carlos Cambas wraz z przyjacielem i wspólnikiem, także swoim rodakiem. Dwa lata po przyjeździe do Ekwadoru w końcu udało mu się stanąć na no­ gi i realizować satysfakcjonujące go plany. Dwa lata temu sytuacja migra­ cyjna była dużo prostsza. Carlos miał przy tym dużo szczęścia – jego babka pochodziła z Ekwadoru. Gdy zapadła decyzja o wyjeździe, uzyskanie obywa­ telstwa było tylko kwestią czasu. Matka Carlosa zatrzymała się u kuzynostwa w Quito, a on ruszył na południe kraju. Teraz pracuje, by umożliwić przyjazd żonie i córce. Wenezuelczycy w Vilcabam­ bie, prawdopodobnie ze względu na

Od 38 lat przebywają na misjach w różnych miejscach Afryki. 24 lata temu pełniły posługę w Rwandzie, kiedy nastąpiła tam jedna z największych masakr w dziejach świata i w ciągu trzech miesięcy ekstremiści z plemiona Hutu dokonali mor­ du na swoich sąsiadach z plemiona Tutsi. Obecnie siostry pracują w Kongu.

Pan Bóg jest!

Z siostrami Teresą Mroczek i Danutą Mazurowską ze Zgromadzenia Sióstr Służek Najświętszej Maryi Niepokalanej rozmawia Jaśmina Nowak. go obdarowała tymi puszkami. Prze­ żyłam chwile prawdziwej grozy, ale na szczęście udało mi się uniknąć otwie­ rania bagażnika. Siostra Teresa Mroczek: Udało nam się zbudować kaplicę i kościół, Kongij­ czycy uczestniczą w modlitwie, szcze­ gólnie różańcowej, również małe dzieci. W Kongu panuje teraz straszliwy głód, umiera wiele dzieci. Prócz ewangelizo­ wania pomagamy materialnie. Prowa­ dzimy ośrodek dożywiania i leczenia. Otrzymujemy pomoc także z Polski. Miejscowych ludzi uczymy m.in. upraw i rolnictwa. Jak to możliwe, że siostry zakonne z Polski uczą mieszkańców Konga rolnictwa? TM: Zorganizowałyśmy grupę miejsco­ wych, którzy umieją pracować na roli, a oni szkolą innych. Jedna z sióstr tzw. posag, jaki otrzymała, idąc do zakonu,

przekazała w całości na motyki, ziar­ no i różne rzeczy przydatne do upra­ wy ziemi. Prowadzimy szeroką działalność edukacyjną. Jednym z takich działań jest akcja „Watoto” – pomoc dzieciom, starszym uczniom i studentom w Afry­ ce, która polega na pokryciu kosztów wykształcenia bądź wykształcenia i utrzymania afrykańskich dzieci. Ta akcja w Rwandzie jest bardzo dobrze zorganizowana, lecz w Kongo pozostaje jeszcze w zalążku, choć roz­ poczęłyśmy ją już w 2000 roku. Nie­ mniej jednak są już osoby, które dzięki naszej akcji zyskały wykształcenie, a te­ raz uczą innych. Chcę też powiedzieć, że rodzinach kongijskich jedna osoba potrafi poświęcić się pracy, aby inne mogły się kształcić. Jak wyglądała sytuacja w Rwandzie przed wybuchem zamieszek?

DM: Można było wyczuć, że coś się szy­ kuje. Już rok wcześniej dało się zaobser­ wować powstawanie grup etnicznych. Odbywały się zebrania w grupie Hutu i osobne zebrania w grupie Tutsi. Trud­ no było przewidzieć, co z tych spotkań wyniknie, były one jednak coraz inten­ sywniejsze i coraz bardziej agresywne. Mówiło się, że wojna, która nastąpi­ ła, było to ludobójstwo na oczach całego świata i największa poraż­ ka ONZ. DM: Tak, to było ludobójstwo na oczach całego świata. ONZ było raczej obserwatorem, na początku nie było żadnej ingerencji z ich strony, dopie­ ro później pojawiły się jakieś wojska. Jak sytuacja wygląda obecnie, po 24 latach od tego wydarzenia? Czy ludzie potrafią ze sobą żyć, czy też rany są nadal rozdrapywane?

FOT. PIOTR MATEUSZ BOBOŁOWICZ

Każdy kraj hiszpańsko­ języczny wykształcił własne słownictwo i akcent. Zaskakująco wiele słów jest wzajem­ nie niezrozumiałych między wenezuelską a ekwadorską wersją hiszpańskiego. między narodami Ameryki Łacińs­kiej sięgają jednak głębiej niż podziały po­ lityczne. Bethania mówi, że Ekwador­ czycy są dużo bardziej zamknięci niż Wenezuelczycy. Trudniej nawiązać pierwszy kontakt. I rzeczywiście, wie­ lu z nich obawia się imigrantów. Spo­ radycznie dochodzi do przestępstw z udziałem przybyszów, a każde z nich jest nagłaśniane i powoduje kolejny

TM: Przed tą wojną ludzie z obu ple­ mion żyli tam w zupełnej zgodzie, były zawierane małżeństwa między Tutsi i Hutu, mieszkali jako sąsie­ dzi, uprawiali razem ziemię. Pierw­ szy rozłam nastąpił poza granicami Rwandy, w Ugandzie, gdzie była zor­ ganizowana opozycja i rząd współpra­ cował z wcześniejszymi uciekinierami z Rwandy do Ugandy. Później zaczęły się pertraktacje. Prezydent Rwandy chciał podzielić się władzą, minister­ stwami w rządzie, ale opozycja nie chciała współpracować. Kiedy doszło do zestrzelenia samolotu z prezyden­ tem pod Kigali, Hutu zaczęli obwiniać o to Tutsi i atmosfera stawała się coraz bardziej napięta. DM: Z zewnątrz patrzy się na to trochę inaczej, łatwo można krytyko­ wać. Będąc na miejscu, lepiej zrozumieć tę sytuację. Hutu mieli już zakorzenio­ ne uprzedzenia i pewne doświadcze­ nie z Tutsi, których królestwo istniało dużo wcześniej. Ta historia jest bardzo skomplikowana. Jakie jest najtrudniejsze wspomnie­ nie Sióstr z misji afrykańskich? DM: Przeżyłam trudne momenty w Kongu, wojna dla mnie zaczęła się tak naprawdę tam. Wojna w Kongo by­ ła dla mnie kontynuacją tego, co zaczę­ ło się w Rwandzie. Wiele osób z Rwan­ dy uciekło do Konga, ponieważ mieli tam zorganizowane obozy, które póź­ niej były ostrzeliwane przez żołnierzy. Ci ludzie jeszcze w tej chwili są bardzo zalęknieni. To, że wcześniej byłyśmy w Rwandzie, znałyśmy język, bardzo nam pomogło w kontaktach z żołnie­ rzami. Podczas tych trudnych chwil nigdy nie opuściłyśmy Konga. Było to niesamowite doświadczenie, kiedy

wybuch ksenofobii. Co ciekawe, zna­ cząca jest różnica językowa. Każdy kraj hiszpańskojęzyczny wykształcił własne słownictwo i akcent. Zaskakująco wiele słów jest wzajemnie niezrozumiałych między wenezuelską a ekwadorską wersją hiszpańskiego. Elvis, pracując na targu, musiał praktycznie od nowa uczyć się nazw sprzedawanych przez siebie produktów. Akcent sprawia tak­ że, że ciężko jest ukryć swoje pochodze­ nie. Szefowa Bethanii pouczyła ją, żeby lepiej nie przyznawała się do tego, że przybyła z Wenezueli – miała mówić, że pochodzi z wybrzeża Ekwadoru. Pew­ na klientka, której Bethania malowała paznokcie, zapytała ją o pochodzenie – i po usłyszeniu odpowiedzi odsunęła rękę. Dopiero po chwili uspokoiła się i pozwoliła kontynuować pracę. Mama Bethanii przyjechała do Ekwadoru, by być przy córce pod­ czas porodu. Nie może opuścić kra­ ju na dob­re ze względu na podeszły wiek własnej matki. Córka z mężem nie mogą jej także wspomóc finanso­ wo – wobec zbliżających się narodzin potomka mają za dużo własnych wy­ datków. Matka posiada jednak własny dom, a pensja z pracy w szpitalu poz­ wala jej kupić jedzenie dla siebie i dla babci Bethanii. Żywności w sklepach nie ma, trzeba wykorzystywać znajo­ mości – właścicieli sklepów, rolników. Brakuje głównie białka. Rząd narzucił ceny sprzedaży tak niskie, że hurtownie musiałyby dopłacać do działalności. Właściciele sklepów zamykają interesy i wyjeżdżają, bo nie ma dla nich przysz­ łości. Bethania, podobnie jak wielu We­ nezuelczyków, nie myśli o powrocie do kraju. „Niech tylko mama i babcia przyjadą tutaj, a Wenezuela zniknie dla mnie z mapy”. Jej mąż kiwa głową. Chciałby wrócić do ojczyzny, ale wie, że to bez sensu. Do rozwiązania kryzysu potrzeba lat, a przez ten czas ich syn przyzwyczai się do życia w Ekwadorze. Dobro rodziny przekonuje Elvisa do życia na obczyźnie. Na pokład autobusu z Loja do Vilcabamby w Ekwadorze wchodzi dziewczyna. Przedstawia się, mówi, że przyjechała z Wenezueli. Sprzedaje wafelki po dolarze za paczkę, by po­ móc utrzymać się rodzinie, która po­ została w ojczyźnie. Dodaje do nich w gratisie wenezuelskie banknoty. 50, 100 a nawet 10 000 boliwarów. Od nie­ dawna nie da się już nimi płacić, mają za małą wartość. Najwyższy nominał przed denominacją (i wciąż w obiegu) to 100 tysięcy. Napisane słownie, by nie straszyć ilością zer. Cena biletu auto­ busowego w Caracas to równowartość dwóch takich banknotów. Wenezuelski kryzys migracyjny i re­ akcję państw regionu opisałem w ar­ tykule Kryzys migracyjny w Ameryce Południowej i Środkowej w numerze 51/2018 „Kuriera WNET”. K

żołnierze z czterech przeciwległych wzgórz przychodzili prosić nas po po­ moc. Jedni w ciągu dnia, inni w nocy. Prosili o leki, o żywność. Ci żołnie­ rze nas znali, woziłyśmy kobiety na porodówkę. Nigdy nie wyrządzono nam krzywdy, aż pewnego razu, kiedy pracowałyśmy w sąsiedniej parafii i nie zdążyłyśmy dojechać do domu przed zmrokiem, zostałyśmy zaatako­ wane. Oprawcy przyłożyli mi ogrom­ ny nóż do szyi, zabrali mi okulary i zegarek. Krzyczałam na cały głos, aż obudziłam księży. Napastnicy bili mnie i byłam przygotowana na wszystko. Poczułam na szyi lufę ka­ rabinu i zrozumiałam, że zaraz moje życie dobiegnie końca. Jednak w pew­ nym momencie przestali mnie ko­ pać. Weszli do księży i powiedzieli, że chcą 5 tys. dolarów za naszą wol­ ność. Księża obiecali, że dadzą im te pieniądze, ale muszą je jakoś zdobyć. Rozwiązano nam ręce, a my uciekły­ śmy z tego miejsca i ukryłyśmy się. Zrozumiałam, że otrzymałam życie po raz drugi. Wszystko napastnikom przeba­ czyłam. Mimo pobicia i opuchlizny cieszyłam się, że jestem wolna i mogę pomagać dalej. Przypadki takich cu­ dów, takiej widocznej pomocy Bożej miałyśmy tam cały czas. Kongijczycy mówią, że Pan Bóg jest, chociaż Go nie widzą. Jest przy zmianie pór roku, przy narodzinach dzieci. Również małe dzieci przychodzą do naszej kaplicy i modlą się po fran­ cusku, z różańcem w ręku. Modlimy się za wszystkich dobrodziejów; także za naszych dobrodziejów w Polsce. Chciałabym przekazać wszystkim takie przesłanie: Pan Bóg jest. K


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2018

20

Historia jednego zdjęcia...

L

O S TAT N I A· S T R O N A

Znakiem firmowym Radia WNET są audycje wyjazdowe „radia w drodze”. Na zdjęciu przygotowania do porannej audycji w dniu 28 kwietnia 2014 r. z Via della Conciliazione, przed Bazyliką św. Piotra. Ten Poranek WNET był wyjątkowy, bo odbył się tuż po uroczystości kanonizacyjnej papieży Jana Pawła II i Jana XXIII, a radiu w drodze po raz pierwszy towarzyszyła pielgrzymka oddanych słuchaczy. Teraz pielgrzymki i podróże słuchaczy to już tradycja, a w najbliższym czasie można dołączyć do grupy, która 15 listopada wyruszy do Libanu. Fot. Spółdzielcze Media WNET

inia A–B to północna pierzeja kamienic krakowskiego Ryn­ ku Głównego pomiędzy uli­ cami Floriańską i Sławkowską. W wydanym w 1997 roku Przewodniku po zabytkach i kulturze Krakowa histo­ ryk sztuki profesor Michał Rożek pisał, że to „miejsce spacerów, spotkań, swo­ ista oficjalna promenada miasta”. Dziś opis ten jest już w zasadzie nieaktualny. Trudno spacerować wśród tłumu po niewielkiej szerokości chodniku, któ­ rego większa część została zastawiona stolikami z parasolami, nie wiadomo dlaczego nazwanymi „kawiarniany­ mi ogródkami”. Nie są one najczęś­ ciej ani przedłużeniem kawiarni, bo tych wbrew pozorom w Krakowie jest niewiele, ani też nie są ogrodami. Ob­ lepiają dość szczelnie cztery pierzeje Rynku Głównego i Sukiennice. Kilka lat temu, w lutym i marcu – czyli już po zakończeniu bożonarodzeniowe­ go targu, a jeszcze przed wiosennym początkiem szczytu turystycznego – można było oglądać główny plac Kra­ kowa w całej okazałości. Obecnie jest to niemożliwe, bo część „ogródków” posiada ogrzewanie i nie jest likwido­ wana nawet zimą. W roku 2017 Kraków odwiedziło w celach turystycznych 12 milionów 900 tys. osób, w tym 9 milionów 850 tys. z Polski i 3 miliony 50 tys. z za­ granicy. Było ich o 750 tysięcy więcej w porównaniu z rokiem poprzednim. Spośród Polaków najwięcej osób przy­ jechało z województw małopolskie­ go (21,3%), śląskiego (14%), mazo­ wieckiego (10,5%) i podkarpackiego (9,2%). Z zagranicy najwięcej było osób z Niemiec (13,2%), Wielkiej Brytanii (13,1%), Włoch (10,9%) Francji (8,5%) i Hiszpanii (8%.). To wszystko przy za­ meldowanych w Krakowie 767 tysią­ cach mieszkańców, i – według szacun­ ków – realnie mieszkającym milionie. Powyższe liczby pochodzą z dos­ tępnej w internecie prezentacji urzędu miasta o ruchu turystycznym w ro­ ku 2017. Wizualnie przypomina ona reklamy producentów samochodów, w których samotny samochód mknie po pustych drogach bez pieszych i in­ nych pojazdów. W prezentacji domi­ nują dwa zdjęcia. Pierwsze zrobione zimą, z nocnym, niezatłoczonym Ryn­ kiem Głównym i drugie z fragmen­ tem Sukiennic, ze słabo widocznymi ludźmi.

Kraków, który posiada najstar­ szy polski uniwersytet, szereg innych uczelni, jest siedzibą Polskiej Akademii Umiejętności, na swojej polskojęzycz­ nej witrynie internetowej (Krakow.pl) reklamuje się hasłem „Magiczny Kra­ ków”. Wydaje się, że ma to oznaczać, że Kraków jest „klimatyczny”. Warto przypomnieć za wiarygodnym źród­ łem, jakim jest Powszechna Encyklope­ dia Filozofii, co oznacza słowo „magia” w swoim podstawowym znaczeniu. To „zespół rytualnych, dokładnie okre­ ślonych czynności (obrzędy, zaklęcia, inwokacje), umożliwiających domnie­

interesem dla właściciela mieszkania jest jego krótkoterminowy wynajem. Najczęściej robi się to przy pomocy wyspecjalizowanych do tego serwisów internetowych. Coraz mniejsza liczba mieszkań dostępnych w wynajmie dłu­ goterminowym oraz rosnące ich ceny sprzedaży powodują odpływ stałych mieszkańców. Bez nich upadają po­ trzebne im sklepy i punkty usług. Jak mówi Secchi, w dostępnym na YouTube fragmencie holenderskiego filmu dokumentalnego I Love Venice („Kocham Wenecję”), nie wszyscy wene­ cjanie pogodzili się z jej upadkiem. Ze­

latach 40% par, po przyjściu na świat ich pierwszego dziecka, wyprowadziło się do mniejszych miast.

Turystyfikacja Wenecja, Amsterdam i Kraków padły ofiarą procesu nazwanego „turystyfikac­ją” (ang. turistification), czyli zniszczenia spowodowanego nadmierną liczbą turystów. I chociaż w Krakowie proces ten nie zaszedł aż tak daleko jak w Wenecji, to jest on dobrze widoczny. Spada liczba zamel­ dowanych mieszkańców w ścisłym cen­

ono nie żyje, ale jest tylko zwiedza­ ne. W ich masie niewidoczni stali się studenci, z którymi zawsze kojarzony był Kraków. Europejskie miasta, upo­ dabniając się do siebie, tracą swoją wy­ jątkowość i są coraz mniej atrakcyj­ ne zarówno dla turystów, jak i stałych mieszkańców. W Krakowie jest 161 hoteli i cały czas powstają nowe. Dodatkowo, tylko w jednym z serwisów internetowych oferujących krótkoterminowy najem „apartamentów”, w sierpniu 2018 roku dostępnych ich było ponad 2200. Dla porównania: w ramach rządowego pro­

Kiedyś postrzegany jako miasto kultury i nauki, dziś Kraków jest największym parkiem rozrywki dla dorosłych w Polsce. Czy masowa turystyka zniszczy europejskie miasta?

Park rozrywki „Kraków” Tomasz Szczerbina

many wpływ na siły wyższe (demo­ ny), w celu zapanowania nad biegiem wydarzeń dzięki tajemniczej wiedzy posiadanej przez wybrane jednostki (mag, szaman, czarownik, »filozof«)”. Czy miasto, które nierozerwalnie zwią­ zane jest ze św. Jadwigą Królową, św. Faustyną Kowalską czy św. Janem Pa­ włem II, powinno promować się takim hasłem?

Wenecja i Amsterdam mówią stop Wenecja przy niewiele ponad 50 ty­ siącach mieszkańców okresowo za­ lewana jest nie tylko wodą, ale przez cały rok turystami, ostatnio w liczbie 26 milionów. – O której godzinie zamykają We­ necję? Takie pytanie usłyszał od turysty wenecjanin Matteo Secchi. Wenecja stała się atrapą, makietą i chyba jakoś tę sztuczność zauważył pytający turys­ ta. Jej upadek, spowodowany masową turystyką, widać po stale zmniejszającej się liczbie mieszkańców. W 1990 roku liczyła ona 76 tysięcy, w 2001 – 65 ty­ sięcy, a dziś niewiele ponad 50 tysię­ cy osób. Napływ turystów spowodo­ wał, że kamienice zaczęto zamieniać na hotele, a najbardziej zyskownym

brał on grupę osób, która walczy o swoje miasto (Venessia.com). Zwróciła ona uwagę władz na wpływające do Wenecji, zanieczyszczające wodę i nieprzynoszą­ ce miastu dużych przychodów ogromne statki wycieczkowe (ang. cruise ships), które mogą zabrać na pokład nawet kilka tysięcy pasażerów. Wenecjanie podjęli nawet próby blokady tego typu statków. Wszystko po to, aby zachować wyjątko­ wy charakter miasta. Władze porównywalnego z Kra­ kowem 850-tysięcznego Amsterda­ mu szacują, że w 2018 roku odwiedzi go 18,5 mln turystów, a w 2025 roku w mieście Rembrandta i miękkich nar­ kotyków prawdopodobnie będzie ich aż 23 miliony. Niedawno w Amsterdamie ogło­ szono, że dzielnica „czerwonych latar­ ni” nie jest już „pod rządową kontrolą w weekendy”. Oznacza to, że przestępcy działają tam bezkarnie, policja nie chro­ ni mieszkańców, a karetki pogotowia nie docierają na czas do ofiar przestępstw. Miejscowi policjanci alarmują, że Ho­ landia zaczyna przypominać „państwo narkotykowe” (ang. narco-state) z rów­ noległą gospodarką kryminalną, której oni nie potrafią zwalczyć. W tej sytua­ cji trudno się dziwić, że z Amsterdamu uciekają ludzie. Tylko w ostatnich pięciu

trum miasta. Według statystyk w Dziel­ nicy Pierwszej, obejmującej głównie Stare Miasto i Kazimierz, w 2004 roku zameldowanych było prawie 49 tysięcy mieszkańców, a w 2018 niewiele ponad 32 tysiące. W obrębie Plant, czyli ob­

W roku 2017 Kraków odwiedziło w celach turystycznych 12 milio­ nów 900 tys. osób, przy zameldowanych w Kra­ kowie 767 tysiącach mieszkańców, i – według szacunków – realnie mieszkającym milionie. szarze Rynku Głównego i najbliższych ulic, ma mieszkać zaledwie tysiąc osób. Jak zauważa holenderski pisarz Jo­ ost de Vries „turystyka jest Wielkim Wyrównywaczem (ang. Great Equa­ liser), zastępującym narodową tożsa­ mość globalną uniformizacją”. Jadąc na rowerze, nie czuje on, żeby turyści za­ władnęli Amsterdamem; on zwyczajnie zupełnie nie czuje, jakby był w swoim mieście. Nie inaczej jest w Krakowie. Turyści zawładnęli centrum miasta,

gramu Mieszkanie Plus na krakowskich Klinach, w zapowiadanym pierwszym etapie, na powierzchni 18 hektarów ma powstać 1000 mieszkań. Turyści, najmując „apartamenty”, wchodzą w konflikty z mieszkańca­ mi. W położonym nieopodal Wawelu apartamentowcu na łączną liczbę 200 mieszkań aż 40 ma być wynajmowa­ ne krótkoterminowo turystom, pomi­ mo tego, że odpowiednią uchwałą za­ broniła tego właścicielom wspólnota mieszkaniowa. Pomiędzy właściciela­ mi mieszkań chcącymi spokoju i tymi, którzy liczą zyski z wynajmu, narastał już od jakiegoś czasu konflikt. Spra­ wa zakończy się w sądzie. Najwyraź­ niej niektórzy kupujący bardzo drogie mieszkania w tym apartamentowcu nie przypuszczali, że „w pakiecie” mogą dos­tać gratis śpiącego na klatce schodo­ wej turystę, który po wielogodzinnym imprezowaniu nie jest w stanie wejść do najętego przez internet „apartamentu”. W ścisłym centrum Krakowa prze­ ważają bary i restauracje nastawione głównie na jednorazowego turystę, któ­ ry i tak wyjdzie z nich zadowolony po zjedzeniu pierwszej, i być może jedynej w życiu porcji pierogów. Wyróżniają się tu sieciowe fast foody, sklepy z wy­ produkowanymi w Azji tandetnymi

pamiątkami i kantory. Ulica Floriań­ ska, która obok warszawskiego Nowego Światu czy katowickiej Stawowej jest jedną z najdroższych ulic handlowych w Polsce, nie jest nią w pełnym tego słowa znaczeniu. Te sklepy, które po­ tencjalnie mogłyby na niej funkcjono­ wać, można znaleźć w pobliskiej galerii handlowej. Urzędnicy miejscy chwalą się, że w ostatnich czterech latach o 7% spadła liczba samochodów wjeżdżających do śródmieścia w godzinach porannego szczytu. Chyba można postawić hi­ potezę, że jednym z czynników, który przyczynił się do tego spadku, jest spo­ wodowane masową turystyką zmniej­ szenie się liczby mieszkańców i szero­ ko rozumianej atrakcyjności centrum Krakowa dla jego stałych mieszkań­ ców. Warto dodać, że mniejszy ruch samochodów wymuszono likwidacją około 3 tysięcy (10%) miejsc parkin­ gowych. Jeśli mieszkający poza cen­ trum krakowianin nie idzie na wystawę do muzeum, mszę świętą do jednego z kościołów albo nie oprowadza rodzi­ ny lub znajomych po Starym Mieś­cie, to w zasadzie nie ma już po co jechać „na Rynek”. Natomiast turyście samo­ chód, w stosunkowo niewielkim cen­ trum Krakowa, nie jest potrzebny. Dla mieszkańców „miejscem spa­ cerów, spotkań” z cytowanego powyżej przewodnika profesora Michała Roż­ ka stają się inne części Krakowa. Wi­ dać to po barach i restauracjach wokół krakowskich Błoń. Nie dociera tu zbyt wielu turystów, a mogą spotkać się kra­ kowianie, dla których ścisłe centrum przestało już być przyciągające. Ponad­ to jest tu trochę więcej zieleni, na której brak cierpi Kraków. Jak poradzić sobie z zatrzymaniem masowej turystyki? Wydaje się, że jest to trudniejsze niż chociażby powstrzy­ manie chaotycznej zabudowy na ob­ szarach pozbawionych miejscowych planów zagospodarowania przestrzen­ nego. Plany można wreszcie sporządzić i egzekwować, tak aby nie dopuścić do chaosu urbanistycznego na terenach jeszcze niezabudowanych. Amsterdam już zaprzestał reklamy, promocji tu­ rystycznej i być może na początek ten pomysł powinien skopiować Kraków. Z pewnością mieszkańcy Krakowa chcieliby, aby centrum miasta pełniło wiele funkcji, a nie było jedynie za­ właszczone przez turystów. K




Nr 52

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Październik · 2O18 W

n u m e r z e

Na Zachodzie zmiany Jadwiga Chmielowska

W

październiku kolejne roczniki młodzieży przekraczają po raz pierwszy progi Alma Mater. Zaczyna się rok akademicki, czas nie tylko zdobywania wiedzy fachowej, ale i kształtowania się młodego człowieka, zawiązywanie przyjaźni na całe życie, zdobywanie umiejętności i przyspieszona socjalizacja, a także ugruntowanie systemu wartości. Te 4–6 lat można wykorzystać nie tylko na poszukiwanie hobby i zabawę, ale i na dojrzewanie odpowiedzialnego, silnego człowieka, który wie, czego chce. Wtedy świat staje przed nim otworem. Nie tylko na młodzież czyhają pokusy: łatwizna, postawa „pokorne ciele dwie matki ssie”, „nie wychylaj się”, twierdzenie, że nie wartości ogólnoludzkie, a pragmatyzm się liczy, sukces ten chwilowy, a nie zwycięstwo długofalowe. Niedawno przesłano mi artykuł z ukraińskiej prasy. Przestrzega przed niebezpieczeństwem chińskiego kapitału, tak już rozpanoszonego w Afryce. Autorzy nawołują władze Ukrainy, aby badały sprawy prób przejęć zakończonych inwestycji w Pakistanie, Malezji i krajach Sri Lanki pod groźbą „pułapki zadłużenia”, po tym, jak Chiny sfinansowały tam kosztowne projekty infrastrukturalne. Frank Fang z amerykańskiej gazety „Epoch Times” w tekście Warning Signs Hint at Dangers of Chinese Investment in Ukraine podaje: „Sri Lanka przekazała Chinom kontrolę nad swoim portem Hambantota w grudniu 2017 r., po tym, jak nie była w stanie spłacić pożyczek w wysokości 6 mld USD i przeliczyła dług na kapitał własny. W zeszłym miesiącu w Malezji premier Mahathir Mohamad anulował dwa chińskie projekty OBOR o wartości 23 miliardów dolarów, aby zminimalizować zadłużenie kraju. W lipcu Pakistan zwrócił się do Międzynarodowego Funduszu Walutowego o dofinansowanie, gdy zadłużenie zagraniczne kraju wzrosło rekordowo do 91,8 mld dolarów, znacznie przekraczając wartość 62 mld dolarów proponowanego projektu OBOR, Korytarza Gospodarczego Chiny-Pakistan (CPEC)”. Jestem pełna obaw, gdyż zarówno wypowiedzi niektórych ministrów, jak i ostatnie zachęty Kornela Morawieckiego do współpracy polityków z Chińczykami, którzy mieliby finansować różne polityczne projekty w zamian za stanowiska, nie nastrajają optymistycznie. Miało być Międzymorze, jest już tylko Trójmorze – jedynie z państw UE i w dodatku Polska zaprosiła, nie wiadomo dlaczego, do współpracy Niemcy. Podejrzewam, że chyba na złość USA i dla przyjemności Rosji. Dobrze, że wizyta prezydenta Dudy w USA zakończyła się decyzją budowy stałej bazy NATO w Polsce. Ważna jest jednak jej lokalizacja. Czy stanie w przesmyku suwalskim? Ciekawe, że prasa amerykańska rozpisywała się na ten temat, a polska zajęła się problemem, dlaczego Prezydent Duda stał, a Trump siedział! Trudno zrozumieć podgrzewanie atmosfery wokół ustaw sądowych i decyzji Trybunału UE. Ważne jest, aby nasi obywatele wiedzieli, o co w tej reformie chodzi i ją wspierali. Ciekawe, czy nasi politycy okażą odwagę, czy zrejterują. Szkoda, że odchodzą odważni, mądrzy dziennikarze. 28 września pożegnaliśmy Krystynę Grzybowską. W tym zawodzie liczy się wiedza i odwaga, inaczej zanika możliwość nie tylko rzetelnej dyskusji, ale i podejmowania rozsądnych decyzji. Dyktat poprawności politycznej narzuca rządy autorytarne. Uchwalone ostatnio przez UE AKTA 2 wprowadzą powszechną kontrolę internetu. Wojna cywilizacyjna trwa. Polecam artykuł red. Jarczewskiego o Aborygenach Europy. Na koniec dobra wiadomość – Radio WNET dostało koncesję w Warszawie i Krakowie. Ciekawe, kiedy będzie można go słuchać też na Śląsku. K

G

B

A

Z

E

T

iją się obcy – firma X+S oraz firma Y, której właścicielem jest firma Z, mająca siedzibę w kraju, z którego naziści napadli na Polskę. Co się takiego stało, że węgiel „Krupińskiego” nagle odzyskał blask? Zapach 40 miliardów złotych, leżących ok. 900 m pod ziemią, dotarł do bliższej i dalszej zagranicy, a nie potrafił dotrzeć do Warszawy, do siedziby rządu. Dziwne, bardzo dziwne! Jaką minę muszą mieć teraz wszyscy ci, co twierdzili, że tam nic wartościowego nie ma? O nich to minister A mówił w wywiadach następujące słowa: „to wszystko było dokładnie analizowane i specjaliści wyznaczeni przez banki, i specjaliści wyznaczeni przez zarząd (…) dla mnie eksperci to są właśnie ci z Instytutu M i Akademii N, i patrzę, jak oni się wypowiadają, bo oni z odpowiedzialnością się podpisują pod tym co robią”. Czy tak ma wyglądać przekaz informacji społeczeństwu? Prawo dostępu do informacji publicznej jest nadrzędną wartością w demokracji i nie może być ograniczane w imię ochrony dóbr osobistych jednostki, bo ta do-

Zapach 40 miliardów złotych, leżących ok. 900 m pod ziemią, dotarł do bliższej i dalszej zagranicy, a nie potrafił dotrzeć do Warszawy, do siedziby rządu. Dziwne, bardzo dziwne! tyczy tylko i wyłącznie jej życia osobistego. Wszystkie sprawy związane z prowadzeniem interesów jednostki z państwem reprezentującym społeczeństwo muszą być jawne i nie mogą podlegać żadnym ograniczeniom w dostępie do informacji. Tyle tytułem wstępu. A teraz do rzeczy. W dniu 18.09.2018 r. na stronie portalu WNP: https://gornictwo. wnp.pl/george-rogers-z-tamaru-pisze-do-krzysztofa-tchorzewskiego-i-michala-dworczyka,330713_1_0_2. html, zos­tał zamieszczony artykuł pt. „George Rogers z Tamaru pisze do Krzysztofa Tchórzewskiego i Michała Dworczyka”. W artykule możemy przeczytać, że list od firmy Tamar,

A A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Walka o resztki po KWK „Krupiński” i o pokład 405/1 wkracza w decydującą fazę, a emocje sięgają zenitu.

Walka

obcych

2

Ostatni Aborygeni Europy Gdy 40-letnia Aborygenka Europy w końcu zdecyduje się na pierwsze (i ostatnie) dziecko, 40-letnia muzułmanka jest już wielokrotną babcią, niekiedy... prababką. Ostatni obywatele kształtowani przez cywilizację łacińską wkrótce wymrą – Andrzej Jarczewski usiłuje zapobiec demograficznemu samobójstwu Zachodu.

3

Rzeczpospolita Iwonicka (ii)

OKOPZN adresowany do Ministra Tchórzewskiego, trafił także do Krzysztofa Szczerskiego, szefa Gabinetu Prezydenta RP, i do Dominika Kolorza, przewodniczącego zarządu Regionu Śląsko-Dąbrowskiego NSZZ Solidarność. W liście tym, jak wynika z tekstu zamieszczonego na portalu WNP.PL, przedstawiciel Tamaru przekonuje, że wyrażenie zgody na sprzedaż kopalni nie spowoduje wzrostu kwoty pomocy publicznej, którą ministerstwo przekazuje na jej likwidację, a Polska ma szansę zyskać znaczny zastrzyk środków dla budżetu państwa, nowe miejsca pracy z wykorzystaniem innowacyjnych technologii górniczych, a także mocną pozycję geopolityczną. Według artykułu na WNP.PL Geor­ ge Rogers wystosował także w imieniu Tamaru osobny list do min. Dworczyka, szefa kancelarii premiera. Okazuje się że identycznej treści pismo zostało zaadresowane do min. Szczerskiego, szefa kancelarii prezydenta. W obu listach firma prosi o wsparcie w swoich działaniach, motywując to w następujący sposób (te same passusy przytacza w swoim tekście WNP.PL): • że godząc się na transakcję z Tamarem, „Polska nie ma nic do stracenia,

a wznowienie wydobycia na Krupińskim przyniesie wymierne korzyści gos­ podarce i mieszkańcom Śląska”; • Że „polski rząd nie powinien zmarnować takiej okazji tylko dlatego, że minister nie chce przyznać publicznie, że nie powinien był oddać kopalni do likwidacji”; • Że „poinformowano nas o obawach ministerstwa, że w wyniku nabycia kopalni postawilibyśmy JSW SA w trudnej sytuacji, ujawniając przyczyny jej

W sprawie KWK „Krupiński” doszło do takich uchybień, że osobom za to odpowiedzialnym wygodnie byłoby zamieść tę sprawę pod dywan. Niestety pows­tała przy tym ogromna ilość śmieci i nie wszystkie pod ten dywan wejdą. zamknięcia. W tym miejscu chcielibyśmy stanowczo zaznaczyć, że nie mamy w tym żadnego interesu” [będziemy milczeć aż po grób – przyp. aut.];

• Że „naszym jedynym celem jest osiągnięcie sukcesu biznesowego poprzez przywrócenie kopalni do życia i przekształcenie jej w producenta węgla koksowego”; • Że spółka Tamar uważa za poważny skandal zlecenie SRK SA rozpisania przetargu na projekt likwidacji szybów, wydane przez ministra Tchórzewskiego. Z lektury artykułu i treści pism jednoznacznie wynika, że sprawę KWK „Krupiński” musi wyjaśnić niezależna Komisja z udziałem szeroko rozumianego społeczeństwa obywatelskiego. W sprawie KWK „Krupiński” doszło do takich uchybień, że osobom za to odpowiedzialnym wygodnie byłoby zamieść tę sprawę pod dywan. Niestety powstała przy tym ogromna ilość śmieci i nie wszystkie pod ten dywan wejdą. Pojawia się przy tej okazji jeszcze taka sprawa: czy nie można uznać za próbę przekupstwa politycznego słów: „wiedząc o obawach ministerstwa, że w wyniku nabycia kopalni postawilibyśmy Jastrzębską Spółkę Węglową w trudnej sytuacji, ujawniając przyczyny jej zamknięcia, chcielibyśmy stanowczo zaznaczyć, że nie mamy w tym żadnego interesu”? K

L. Murdzek, który utworzył w Lubatowej pierwszy 18-osobowy pluton, ściśle współpracował z Niemcami. Zginął, zastrzelony przez nich na stosie ciał m.in. ludzi z AK, których wydał. Stanisław Orzeł przedstawia dalsze dzieje powstałej podczas akcji „Burza” partyzanckiej republiki na Podkarpaciu.

4

Magistrala węglowa Śląsk – Gdynia Port i magistrala kolejowa stwarzały dogodne warunki eksportu i importu, wbrew twierdzeniom Niemców, że należąca do Polski część Śląska upada gospodarczo, a Gdynia jest sztucznym tworem. Adam Frużyński o budowie linii kolejowej łączącej odzyskaną po I wojnie światowej część Śląska z Wybrzeżem.

10

Fakty dokonane

Pierwotny tekst oświadczenia działaczy Solidarności Walczącej

czyli robienie ludzi w bambuko Jadwiga Chmielowska

H

istoria pewnego oświadczenia jest dla mnie przykładem gry operacyjnej. Z jednej strony chodzi o podważenie wiarygodności Premiera RP, a z drugiej skłócenie dość sprawnego środowiska darzącego się zaufaniem. We wrześniowym numerze opublikowaliśmy apel Tadeusza Świer­czew­ skiego, jednego z założycieli Solidarności

Walczącej, do członków SW o zareagowanie na coraz częstsze wypowiedzi Kornela Morawieckiego chwalące Rosję i Putina. Oburzenie wywołał zwłaszcza wywiad Kornela Morawieckiego, który ukazał się w „Do Rzeczy”. Poglądy Kornela Morawieckiego jako byłego Przewodniczącego Solidarności Walczącej i Marszałka Seniora Sejmu RP, bo tak jest Dokończenie na str. 2

Zmienione oświadczenie działaczy Solidarności Walczącej 1. W naszej ocenie Rosja jest niedemokratycznym, skorumpowanym państwem o imperialnych ambicjach. Agresywne działania rządu Putina i jego tajnych służb coraz bardziej zagrażają bezpieczeństwu krajów z nią sąsiadujących. Brak zaś odrzucenia sowieckiej przeszłości i podtrzymywanie dumy z bolszewickich „osiągnięć” powoduje, że w obecnych warunkach nie widzimy nie tylko możliwości budowania z Rosją przyjaźni, ale i traktowania jej jak normalnego państwa, spełniającego demokratyczne standardy. 2. Wyrażamy zdecydowane poparcie dla rządu Mateusza Morawieckiego i dla niego osobiście. Jest jednym z nas, zaprzysiężonym członkiem SW, i energicznie realizuje ideały, które głosiła podziemna Solidarność Walcząca. Działacze Solidarności Walczącej (podpisy z pierwotnej wersji + Małgorzata Suszyńska)

1. Rusofilskie wypowiedzi medialne oraz obecne wybory polityczne Kornela Morawieckiego są całkowicie sprzeczne z naszymi poglądami. Pozostając z szacunkiem dla jego działalności w latach 1981–1989, nie zgadzamy się na przypisywanie obecnych działań politycznych Kornela Morawieckiego środowisku Solidarności Walczącej. 2. W naszej ocenie Rosja jest niedemokratycznym, skorumpowanym państwem o imperialnych ambicjach. Agresywne działania rządu Putina i jego tajnych służb coraz bardziej zagrażają bezpieczeństwu krajów z nią sąsiadujących. Brak zaś odrzucenia sowieckiej przeszłości i podtrzymywanie dumy z bolszewickich „osiągnięć” powoduje, że w obecnych warunkach nie widzimy nie tylko możliwości budowania z Rosją przyjaźni, ale i traktowania jej jak normalnego państwa, spełniającego demokratyczne standardy. 3. Wyrażamy zdecydowane poparcie dla rządu Mateusza Morawieckiego i dla niego osobiście. Jest jednym z nas, zaprzysiężonym członkiem SW, i energicznie realizuje ideały, które głosiła podziemna Solidarność Walcząca. Działacze Solidarności Walczącej: Tadeusz Świerczewski, Ewa Kubasiewicz – członek Komitetu Wykonawczego SW, szef przedstawicielstw SW za granicą, Helena Lazarowicz, Romuald Lazarowicz, Jadwiga Chmielowska, Piotr Hlebowicz, Tadeusz Piątek, Jolanta Piątek, Krystian Piątek, Edward Wóltański, Magdalena Czachor, Marek Czachor, Jerzy Jankowski – przedstawiciel SW na Skandynawię, Krzysztof Tenerowicz, Andrzej Wawrzeń, Kazimierz Michalczyk – przedstawiciel SW w Berlinie Zach., Wojciech Podgórzak, Tomasz Szostek, Stanisław Ryczek, Karol Gwoździewicz, Krzysztof Łucyk, Janusz Kamocki – współpracownik SW, Aurelia Lemańska, Jerzy Lemański, Marek Harasiuk, Wiesław Leśniański, Zbigniew Dudek, Wiktor Skóra, Henryk Kisiel, Janusz Jeżewski, Robert Majka, Witold Bator, Ewa Pietruszka, Stanisław Pietruszka.

O Kuźnicy Boguckiej Około 1580 r. na terenach należących do dóbr Kuźnicy Boguckiej Ondrej założył wieś zagrodniczą Katowicze, zwaną później Katowicami. Być może pierwszy z osadzonych chłopów, tzw. zasadźca, nazywał się Kot lub Kat, i stąd wzięła się nazwa. Stanisław Orzeł o dziejach osady kuźniczej na terenie dzisiejszych Katowic.

11

Pierwsza rocznica sławy i chwały 17 IX 1940 r. Związek Radziec­ ki jedyny raz hucznie obchodził rocznicę napaści na Pols­ kę. Poczta ZSRR wprowadziła wówczas do obiegu znaczki, na których ukazano radosne przyjęcie żołnierzy radzieckich przez ludność Kresów i potęgę Armii Czerwonej. Tadeusz Los­ter prezentuje te kuriozalne wydawnictwa.

12

ind. 298050

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet

W tym roku usłyszałem od rodziców z miasta na obrzeżach Zagłębia Ruhry, że przestali posyłać swoje córeczki do przedszkola, bo były jedynymi dziećmi w grupie niemówiącymi po arabsku. Zbigniew Kopczyński prezentuje bulwersujące przykłady wspólnego zamieszkiwania tubylców i ludności arabskiej w Niemczech.


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2018

2

KURIER·ŚL ĄSKI

Zamiast polemiki

• Przewodniczący

OPZZ Ratowników Górniczych w Polsce, • Przewodniczący Wolnych Związków Zawodowych „Sierpień 80”, • Przewodniczący Porozumienia Związków Zawodowych „Kadra”, • Przewodniczący Związku Zawodowego Górników w Polsce, • Wójt Gminy Suszec, • Burmistrz Miasta Orzesze, • Dyrektor Regionalny Ochrony Środowiska w Katowicach, • Radni Gminy Miasta Orzesze, • Wiceprzewodniczący Związku Zawodowego Górników w Polsce, • Przewodniczący Wojewódzkiej Rady Dialogu Społecznego, • Prezes Zarządu Spółki Restrukturyzacji Kopalń SA, • Prezes Zarządu Polskiego Funduszu Rozwoju, • Mieszkańcy Orzesza w formie gazety o nakładzie 10 000 egzemplarzy, pt. „Pokłady Przyszłości” Nr 1, udostępnionej bezpłatnie! Umowa ramowa o współpracy została przez kolejnego Prezesa Zarządu JSW SA rozwiązana, bez przystąpienia do jej realizacji, w dniu 28 maja 2015 r. – zatem istniała 3 miesiące. Argumentacją do rozwiązania zawartą w piśmie było, cytuję: „Zarząd JSW SA nawet przy dołożeniu najwyższej staranności nie widzi możliwości uzgodnienia i zawarcia załączników do umowy opisanych w pkt. IV.2, warunkujących jej realizację”, oraz „brak perspektyw dalszego funkcjonowania KWK Krupiński”. Skoro rozwiązał, to wiedział, że jest! Pozostałe dwie umowy z roku 2013 i 2014 są klasycznymi umowami o poufności (tzw. NDA), absolutnie wymaganymi przed przystąpieniem do jakichkolwiek rozmów przez spółki prawa handlowego, a tym bardziej notowane na Giełdach Papierów Wartościowych, tzn. JSW SA na giełdzie w Warszawie, a HMS Bergbau AG na giełdzie we Frankfurcie. Niezawarcie takich umów byłoby naruszeniem prawa. Jakoś dziwnie uniknęła uwagi Autora artykułu jeszcze trzecia umowa pomiędzy JSW

Lektura artykułu pt. „Złodziejska nagroda Nobla” nie pozwala przejść nad nim milcząco. Treść wymaga sprostowań, jednak nie w formie polemiki, bo nie ma nazwiska autora, ale przynajmniej poprzez odniesienie się wyłącznie do faktów. Trzeba mieć olbrzymią wyobraźnię, aby jedyny w historii powojennego polskiego górnictwa projekt dofinansowania państwowej kopalni przez prywatnego inwestora kwotą ok. 100 milionów euro oraz deklarowanie opłat w kwocie do 120 milionów złotych na rok przez 30 lat i bez przejmowania jakiejkolwiek własności majątku Skarbu Państwa czy praw do zasobów naturalnych nazwać złodziejskim. Zatem jakie są fakty: Silesian Coal i jej właściciel HMS Bergbau AG nigdy nie planowali, nie zamierzają i nie będą planować w przyszłości nabycia KWK „Krupiński” ani eksploatacji jej złoża. Złożona deklaracja pisemna w tej sprawie z dnia 14.04.2015 przyjęta została z satysfakcją przez Ministra Tobiszowskiego pismem z dnia 31.05.2016 r. Określoną w artykule jako „utajnioną” przed członkami Zarządu JSW, Radą Nadzorczą i organami właścicielskimi Umowę ramową o współpracy pomiędzy JSW SA a Silesian Coal podpisało 2 z 3 ówczesnych członków Zarządu JSW i prokurent, a nie jeden z pięciu członków Zarządu, jak twierdzi faktyczny twórca artykułu w wywiadzie internetowym. Umowę negocjował ze strony JSW SA m.in. członek Rady Nadzorczej JSW SA. Z umową zapoznała się Rada Nadzorcza JSW SA w maju 2015 roku. O fakcie zawarcia oraz rozwiązania ww. Umowy ramowej o współpracy inwestor w treści pisma powiadomił: Prezesa Rady Ministrów, Ministra Energii oraz Ministra Rozwoju i Finansów. O fakcie zawarcia i rozwiązania „TAJNEJ” Umowy ramowej o współpracy zostali również poinformowani w treści innego pisma przesłanego do wiadomości: • Przewodniczący Zarządu Regionu NSZZ Solidarność, • Przewodniczący Sekretariatu Górnictwa i Energetyki NSZZ Solidarność, • Przewodniczący Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność 80”,

SA oraz Silesian Coal, ws. odpłatnego dostępu do informacji geologicznej złoża „Żory-Suszec” oraz „Krupiński” – zawarta w dn. 14.07.2015 i przedłużona o 2 lata w maju bieżącego roku przez aktualny Zarząd JSW SA. Przedmiotem żadnej z powyższych umów nie było i nie jest ponoszenie jakichkolwiek kosztów przez Jastrzębską Spółkę Węglową SA, wręcz przeciwnie, za dostęp do informacji geologicznej Silesian Coal płaci JSW SA ponad 3,7 mln złotych. W analogicznej sprawie

umowę zawarto z Ministrem Środowiska, który również przedłużył ją o 2 kolejne lata. Teraz rzecz najważniejsza: nigdy w KWK „Krupiński” nie wykonywano, a tym bardziej nie finansowano żadnych robót na rzecz Silesian Coal. Spółka wielokrotnie na piśmie występowała do Zarządu JSW SA o przystąpienie do tworzenia projekcji takich prac, oczywiście na koszt Silesian Coal. Wszystkie, wyłącznie pisemne, wystąpienia Silesian Coal w powyższej sprawie kolejne Zarządy JSW SA zawsze na piśmie odrzucały, nie podejmując żadnych rozmów.

Wymienione w artykule wyrobiska podziemne ze względów formalnych nie mogły być i nie były inspirowane przez Silesian Coal, chociażby ze względu na to, że są i były całkowicie bezużyteczne dla projektu udostępnienia i eksploatacji złoża w obszarze „Orzesze”. Udostępnienie i eksploatacja węgla ze złoża „Żory-Suszec 1”, o które nadal zabiega Silesian Coal poprzez realizację procedury koncesyjnej, wymaga jedynie dostępu do 2 wyrobisk spośród 80 km wszystkich wyrobisk w kopalni „Krupiński”. Są to 4 km przekopów kamiennych położonych na poziomach 620 m i 820 m, których drążenie zakończono w roku 1983 i 1997 w odległoś­ ci ok. 1580 m i 1180 m od południowej granicy złoża „Żory-Suszec” 1 w obszarze „Orzesze”. O uwarunkowaniu powyższym poinformował HMS Bergbau AG pisemnie Ministra Energii oraz SRK SA, aktualnego właściciela KWK „Krupiński”. Przedstawiony w projekcie sposób udostępnienia i eksploatacji złoża w obszarze „Orzesze” nie jest w polskim górnictwie niczym nowym. Tak powstawała m.in. KWK „Szczyg­ łowice”, udostępniana z KWK „Knurów”, czy KWK „Śląsk”, udostępniana z KWK „Wujek” i wiele innych. Natomiast w całości podzielam pogląd Autora artykułu, że wielką korzyścią dla czynnej kopalni „Krupiński” byłoby udostępnienie pokładu 405/1 zawierającego węgiel koksowy. Jednak należy przyjąć do wiadomości, że znakomita większość tego pokładu znajduje się poza obszarem koncesyjnym KWK „Krupiński”, który zresztą należał do tej kopalni do roku 1998, a przestał należeć, bo ówczesny Zarząd JSW, za zgodą Rady Nadzorczej, z niego zrezygnował! Obecnie procedurę koncesyjną wobec tego złoża wszczęła, bardzo słusznie, JSW SA, łącząc to złoże ze złożem „Warszowice-Pawłowice”. Pozostała część artykułu zawiera wyłącznie poglądy i domysły Autora, z którymi nie zamierzam polemizować, bo się nie da. Są bowiem dogmatyczną próbą wykazania, że

niepodjęta nawet współpraca Kopalni „Krupiński” z Silesian Coal zaszkodziła kopalni tak dalece, że trzeba ją było zlikwidować. Nic bardziej błędnego, obłudnego i zresztą łatwego do obalenia. Projekt „Orzesze”, oprócz udostępnienia nowego złoża, był również projektem przedłużenia funkcjonowania KWK „Krupiński” na cały okres eksploatacji złoża „Orzesze”, realizowanym wyłącznie za pieniądze inwestora. Był sposobem, aby nie zrealizować skutków błędnej decyzji Rządu PO-PSL o umieszczeniu KWK „Krupiński” w wykazie kopalń do likwidacji przekazanym Komisji Europejskiej. Był również możliwością, aby w Polsce, przez polskich górników, płacąc w Polsce podatki, pracując na podstawie koncesji wydanej przez Rząd Polski na podstawie polskiego prawa, wydobywać około 3 mln ton węgla i przynajmniej o taką ilość zmniejszyć rosnący import węgla do Polski, który tylko w tym roku przekroczy 15 mln ton. Był sposobem, aby dać pracę kilku tysiącom ludzi na Śląsku i zainstalować setki urządzeń i instalacji wykonanych w Polsce. Ale ma przeciwników – bo nie rozumieją czy nie chcą rozumieć? Dopóki buldożery nie zmiotą z powierzchni ziemi obiektów, a woda nie zaleje wyrobisk tej nowej, bo uruchomionej w 1984 roku za ponad 300 milionów dolarów zapłaconych przez budżet Państwa Polskiego kopalni „Krupiński”, jest jeszcze czas na merytoryczną rozmowę i należy mieć nadzieję, że proszony o nią Premier Mateusz Morawiecki ją podejmie. Jerzy Markowski, dr inż. górnik Od Redakcji Uprzejmie dziękujemy Panu Jerzemu Markowskiemu za podanie do wiadomości publicznej wszystkich danych zawartych w powyższym artykule. Jednocześnie przypominamy, że artykuł pt. „Złodziejska nagroda Nobla” powstał na podstawie – i z przytoczeniem fragmentów – wypowiedzi ministra Krzysztofa Tchórzewskiego z dnia 3.07.2018 r. na posiedzeniu Komisji Energii i Skarbu Państwa. Do obejrzenia materiałów filmowych z posiedzenia tej Komisji, w części poświęconej KWK „Krupiński”, zachęciliśmy Czytelników w pierwszym akapicie przywołanego artykułu, podając adres, pod którym materiały te znajdują się w internecie: http://www.sejm.gov.pl/sejm8.nsf/ transmisje_arch.xsp?unid=5EB7FABA5603B 8B6C12582B7002AF8C0).

Dokończenie ze str. 1

List do Romualda Lazarowicza, autora Oświadczenia

R

omku, tego numeru nie można zamieść pod dywan! Oświadczenie bez 1 punktu traci sens. Chodziło przecież o Kornela Morawieckiego i androny, które plótł na cześć Rosji i Putina. Robił to niestety nie na własny koszt, tylko jako Marszałek Senior Sejmu RP i legendarny przywódca Solidarności Walczącej. Tak był też przedstawiany w rosyjskich mediach. Apel Tadeusza Świerczewskiego do członków SW dotyczył zajęcia stanowiska w sprawie wypowiedzi Kornela Morawieckiego w polskiej i rosyjskiej prasie. Wyrwane z kontekstu pisanie w opublikowanym Oświadczeniu, że Rosja jest „be”, jest wręcz śmieszne. Nie wiem, jaki cel ma takie oświadczenie grupowe. Rozumiałabym, że w obronie głodującego w rosyjskim łagrze reżysera, mieszkańca Krymu lub aresztowanych Tatarów. Ale jakoś przed mistrzostwami w piłce nożnej była cisza… Dlaczego my jako środowisko Solidarności Walczącej mamy ponosić odpowiedzialność za słowa i czyny Kornela Morawieckiego? Ludzie pytają mnie, dlaczego, jeśli członkowie SW znali poglądy Kornela, milczeli tyle lat? Było to, ich zdaniem, uwiarygadnianie zdrajcy, bo po jego wypowiedziach przeciwko polskiej racji stanu należy rzeczy nazywać po imieniu. Poparcie dla rządu Mateusza Morawieckiego w punkcie 3. miało uderzyć w rosyjską dezinformację. Wykorzystuje ona bowiem wypowiedzi Kornela, w których poucza syna – Premiera RP, co ma robić i jaką politykę wschodnią prowadzić. Mieliśmy pokazać, że Mateusz Morawiec­ki ma nasze poparcie i nie łączymy jego poglądów z poglądami ojca, a więc dalsza gra operacyjna Moskwy, mająca zdestabilizować Polskę, jest bezcelowa. Jestem przekonana, że po fiasku polityki Niemiec „ulica i zagranica”, Moskwa zintensyfikowała swe działania. Nie wierzę, że punkt 1. zniknął na prośbę Mateusza. Mateusz ani nie może powiedzieć: wydajcie oświadczenie, ani tego zabronić. Cenię jego mądrość i inteligencję, więc nie wierzę, że to on osobiście zażądał od Ciebie, aby wyciąć punkt 1. A gdybym się myliła w ocenie Mateusza, to tym bardziej pkt 3. jest bezprzedmiotowy. Mogłoby to oznaczać, że jednak Kornel Morawiecki ma wpływ na syna, a to byłoby groźne dla Polski. Oczekuję podania imienia i nazwiska osoby, która Ci tę jakoby prośbę Mateusza przekazała. Zacznijmy ponosić odpowiedzialność za swoje czyny i słowa. Całkowita zmiana – w ciągu kilku nocnych godzin – sensu podpisanego przez kilkadziesiąt osób oświadczenia, którego treść była uprzednio uzgadniana w środowisku przez miesiąc, to niedopuszczalna manipulacja. Nie będę brać w niej udziału. Jadwiga Chmielowska

Jadwiga Chmielowska przedstawiany, są publikowane w Rosji i mediach rosyjskich. Niestety Kornel Morawiecki zaczął pouczać polski rząd i prezydenta, jak mają prowadzić układną politykę wobec Rosji. Przez miesiąc był dyskutowany tekst oświadczenia członków SW, którzy nie zgadzają się z Kornelem i nie chcą uchodzić za miłośników Rosji i sowieckich pomników w Polsce. Oświadczenie składało się z dwóch punktów: 1. oceny wypowiedzi Kornela Morawieckiego, 2. naszego stosunku jako środowiska do Rosji Putina. W trakcie dyskusji mailowej dopisano pkt. 3., popierający Mateusza Morawieckiego, obecnego premiera RP. Po publikacji w „Do Rzeczy” apelu Świerczewskiego i rozesłaniu go do innych mediów sprawa trzypunktowego oświadczenia nabrała tempa. O wpół do drugiej w nocy rozesłano mailami tekst oświadczenia z wykreślonym punktem 1., dotyczącym Kornela Morawieckiego, a nad ranem trafiło ono do redakcji. Około godz. 9 rano niezalezna.pl opublikowała oświadczenie. Sygnatariusze nie mieli możliwoś­ ci ustosunkowania się do całkowicie zmienionego sensu tekstu. Przedstawiam obydwie wersje oświadczenia oraz mój list do jego autora. Okazało się, że miałam rację i Mateusz Morawiecki nie ingerował w treść oświadczenia. Prosił jedynie, aby członkowie SW nie skłócali się ze sobą z powodu zachowań jego ojca. I trudno tu powiedzieć, czy to tylko rosyjska gra operacyjna, a może Chińczyki też już kręcą? Ostatnie pomysły Kornela Morawieckiego o współpracy z Chińczykami, głoszone na zebraniach przedwyborczych, są niepokojące. K

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Krzysztof Skowroński

ŚLĄSKI KURIER WNET Redaktor naczelna

Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl Adres redakcji śląskiej G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

ul Warszawska 37 · 40-010 Katowice

To już nie apokaliptyczne wizje politycznych Kasandr. Na naszych oczach rzeczywistością staje się logiczna konsekwencja radosnej, lewackiej utopii multikulti, czyli wprowadzania wielokulturowości w krajach Europy Zachodniej.

Na Zachodzie zmiany Zbigniew Kopczyński

S

pacerując niedawno po centrum Wiesbaden – do niedawna jednego z najbardziej prestiżowych i drogich miast w Niemczech – poczułem się jak w wielkim, turystycznym mieście Bliskiego Wschodu. Wśród niespodziewanie dużej ilości charakterystycznie ubranych arabskich kobiet rdzenni mieszkańcy sprawiali wrażenie turystów. Tym bardziej, że Arabowie spacerowali zwykle z gromadką dzieci, a Niemcy solo. Nie wyglądało to jeszcze tak, jak w parku w angielskim Birmingham, gdzie wśród spacerowiczów nie sposób znaleźć Europejczyka, jednak porównanie wieku spacerujących w Wiesbaden Niemców i Arabów nie pozostawia wątpliwości, jak będzie to miasto wyg­lądać za dwadzieścia lat. Już w ubiegłym roku w państwowych szkołach w Austrii naukę rozpoczęło więcej dzieci muzułmańskich niż katolickich. A w tym roku usłyszałem od rodziców z miasta na obrzeżach Zagłębia Ruhry, że przestali posyłać swoje córeczki do przedszkola, bo były jedynymi dziećmi w grupie niemówiącymi po arabsku. Wielokulturowość i zmiany w strukturze narodowościowej są już faktem, a pokojowe współżycie ludzi różnych kultur i ich wzajemne ubogacanie się pozostają lewacką ułudą. O ile w „starej” Europie stopniowanie zmian przez lata znieczuliło rdzennych mieszkańców, o tyle na terenach „nowej” Unii zmiany te wywołują opór. Śmierć młodego człowieka, ugodzonego nożem przez muzułmańskich

Stali współpracownicy

dr Rafał Brzeski, dr Bożena Cząstka-Szymon, Barbara Czernecka, dr hab. Zdzisław Janeczek, Andrzej Jarczewski, Wojciech Kempa, dr Herbert Kopiec, Tadeusz Loster, Stefania Mąsiorska, Tadeusz Puchałka, Stanisław Orzeł, Piotr Spyra, dr Krzysztof Tracki, Maria Wandzik

imigrantów, wywołała duże i gwałtowne demonstracje w saksońskiej Kamienicy. Nawiasem mówiąc, dość komicznie wyglądało hasło manifestantów „My jesteśmy narodem”, nawiązujące do antykomunistycznych demonstracji przed upadkiem muru berlińskiego, przy monstrualnych rozmiarów głowie Karola Marksa, pozostawionej jako swoista ozdoba w centrum miasta, noszącego w czasach komunistycznych nazwę Karl-Marx-Stadt. Niemcom nie było jednak do śmiechu. Polityków i media ogarnęła

Wygląda na to, że zalewający Niemcy muzułmanie, świadomie czy nie, przystępują do realizacji projektu, o jakim myśleli co niektórzy liderzy koalicji antyhitlerowskiej, czyli „ostatecznego rozwiązania kwestii niemieckiej”. fala przerażenia. Nie tragiczną śmiercią młodego człowieka, a reakcją na nią. Reporterzy prześcigali się w znajdywaniu inspiracji neonazistowskich, a komentatorzy zastanawiali się, skąd biorą się takie gwałtowne, ksenofobiczne reakcje i jak im zapobiegać. Jako antidotum wymyślono i zrealizowano koncert. Nie wiem, czy liczono na to, że poruszeni artystycznym

Korekta Magdalena Słoniowska Projekt i skład Wojciech Sobolewski Reklama reklama@radiownet.pl Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/Wnet

Sp. z o.o. Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl

przekazem młodzi muzułmanie wyrzekną się przemocy i grzecznie zintegrują się z Niemcami, spożywając wspólnie piwo i wiep­rzowe kiełbaski, czy na to, że młodzi Niemcy spokojnie przyjmą rolę ofiar. Efekt osiągnięto raczej średni. Kilka dni później w sąsiedniej Saksonii-Anhalt – kolejna śmierć młodego człowieka po bójce z imigrantami. W pierwszych publicznych wypowiedziach miejscowe władze uspokajały i zapewniały, że są przygotowane i nie dopuszczą do… takich wystąpień, jak w Kamienicy. Wszystko zgodnie z obowiązującym schematem: obawa, by Niemcy nie zareagowali zbyt gwałtownie i ani słowa o przyczynach tych reakcji, czyli zachowaniu muzułmańskich imigrantów i bankructwie polityki multikulti. Zewnętrznemu obserwatorowi trudno dostrzec w tym logikę. Logiki rzeczywiście, jak we wszystkich lewac­ kich teoriach i działaniach, nie za dużo. Istnieje jednak pewna, nie tak znów odległa, analogia historyczna. Wygląda na to, że zalewający Niemcy muzułmanie, świadomie czy nie, przystępują do realizacji projektu, o jakim myśleli co niektórzy liderzy koalicji antyhitlerowskiej, czyli „ostatecznego rozwiązania kwestii niemieckiej”. Natomiast niemieckie władze i odpowiednie służby spełniają rolę analogiczną do tej, jaką w czasie ostatniej wojny spełniały Judenraty i Judenpolizei: pilnują, by ofiary bez sprzeciwu i ze zrozumieniem przyjęły swój los. K

Nr 52 · WRZESIEŃ 2018

(Śląski Kurier Wnet nr 47) Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Data i miejsce wydania

Warszawa 29.09.2018 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

Fakty dokonane


PAŹDZIERNIK 2018 · KURIER WNET

3

KURIER·ŚL ĄSKI

Eurotrendy Europejskie trendy główne, doskonale widoczne w statystyce, trudno zauważyć w życiu codziennym. O tym, że 486966580 dzietność europejskich Aborygenek mocno spada, wiemy od lat 316528277 sześćdzie205743380.1 siątych XX wieku, gdy zakończył się 133733197 powojenny baby boom, a pigułka anty86926578.07 koncepcyjna odmieniła obyczajowość 56502275.75 świata „białego człowieka”. Konsekwen36726479.24 cje tych zmian następowały powoli, 23872211.5 a nakładało się na to wydłużenie życia, 15516937.48 co sprawiło, że do tej pory 10086009.36 sumaryczna liczba ludności Europy stale, choć coraz wolniej, rosła. Śmiertelność w młodszym wieku spada. W epidemiach, w wypadkach przy pracy i w różnych katastrofach ginie coraz mniej ludzi. Ale o przyszłości Europy zadecyduje nie to. Z kontynentalnego punktu widzenia nie jest ważne, kto umrze, ale: kto się nie urodzi! Spójrzmy na wykres, ilustrujący główny europejski proces demograficzny w kilku następnych pokoleniach. Przyjąłem założenia optymistyczne: że liczba imigrantów zostanie ograniczona do 300 tysięcy rocznie, że utrzyma się dzietność aborygeńskich Europejek na poziomie 1,3 i że muzułmanki będą rodzić nie więcej niż (średnio) 2,6 dziecka. Pomijam drobne zaburzenia (w rodzaju Brexitu, którego oby nie było) i nie rozpatruję migracji z kierunków innych niż muzułmańskie, bo nie wpływa to na procesy główne. Podobnie: żyjemy dłużej, ale nic z tego nie wynika dla rozpatrywanego obrazu. Czy kobieta umrze w wieku 50 czy 100 lat – nie zmieni to liczby urodzonych przez nią dzieci. A mężczyźni? Jeżeli umrzemy, mając lat 80, a nie 70, jak to było w poprzednim pokoleniu, nie oznacza, że mój kraj będzie miał więcej obywateli zdolnych do pracy lub do noszenia broni. Nie ma co liczyć starców. Liczmy dzieci. Liczmy na dzieci!

Finis Europae w czwartym pokoleniu Krzywe na wykresie to nie futurystyka, to arytmetyka. Tak będzie się kształtować zaludnienie Europy, jeżeli utrzymają się obecne trendy główne. Liczba Aborygenów Europy będzie radykalnie spadać, a liczba muzułmanów – rosnąć. Najpierw powoli, przez dwa, trzy pokolenia prawie niezauważalnie, by nagle w czwartym pokoleniu stało się to, co nieuniknione. Jeżeli wtedy nadal będziemy demokratami – muzułmanie zdobędą władzę nad Europą nie bombami, ale kartką wyborczą. Następnego dnia demokracja się skończy, bo szariat takiego dziwactwa jak wolne wybory nie toleruje. Łagodną wersję tego procesu przedstawił w roku 2015 Michel Houellebecq powieścią pt. Uległość. Autor założył, że Bractwo Muzułmańskie zapanuje nad Francją już w roku 2022, kiedy jeszcze Aborygeni będą w większości. Stąd też łagodna wizja pierwszego okresu rządów islamskich. Z kolei w Szwecji obserwujemy łagodny początek rządów innej mniejszości, która na naszych oczach staje się tam większością. Single zdobywają w Szwecji władzę, kreują coraz bardziej sprzyjające singlom ustawodawstwo, a w rezultacie aborygeńskich singli przybywa. Single rodzą single.

Popaprawność i cenzura W krajach Unii zakazano zbierania danych o wyznaniu rodziców noworodków. Oczywiście – Niemcami, Francją, Szwecją czy Danią nie rządzą idioci. Oni takie informacje zbierają skrupulatnie (i publikują w pismach naukowych), bo muszą wiedzieć, czy do końca własnego życia będą mieli spokój. Ale już życie czwartego pokolenia ich

W sierpniowym „Kurierze WNET” (nr 8/2018) podjąłem próbę odpowiedzi na pytanie, za ile pokoleń urodzi się tytułowa „Ostatnia Polka”. Dziś pytanie dotyczy Europy Zachodniej: kiedy demograficzny huragan historii wywieje ostatnich obywateli, kształtowanych pokoleniami przez filozofię grecką, prawo rzymskie i religię chrześcijańską, bo tylko takie osoby możemy w XXI wieku nazywać kulturowymi Aborygenami Europy.

Ostatni Aborygeni Europy Andrzej Jarczewski

nie interesuje, więc utajniają dane, które mogłyby wzburzyć elektorat. Obywatel z trudem zdobywa wyrywkowe informacje, przebijając się

600 000 000

zdobywców powoli jaśniejące, dla pokonanych – coraz czarniejsze. Nie kasuję jednak dalszej części wykresu, bo jest ona doskonale znana przywódcom

„Prawdziwi” mężczyźni wyznaczają sobie jakieś cele i marszruty, których nie potrafią zmienić nawet, gdy te cele okazują się głupstwem i szko-

spędza na wykonywaniu dziwnych operacji na konsolach? Jeszcze ich rodzice całą pozaszkolną młodość spędzali na grze w piłkę, na rowero-

UE w kolejnych pokoleniach

W epidemiach i w różnych wypadkach ginie coraz mniej ludzi. Ale o przyszłości Europy zadecyduje nie to. Z kontynentalnego punktu widzenia nie jest ważne, kto umrze, ale: kto się nie urodzi!

Wykresy ilustrują prostą ekstrapolację zjawisk, obserwowanych w XXI wieku: * dzietność Aborygenek Europy - 1,3 * dzietność Nowych Europejek - 2,6 * liczba mieszkańców UE (rok 2018) - 512.596.403 w tym 5% muzułmanów (rok 2018) - 25.629.820 * stały napływ imigrantów corocznie 300.000

Populacja Unii Europejskiej po roku 2018

500 000 000

400 000 000 Liczba Europejczyków (Aborygenów i Nowych)

300 000 000

200 000 000

Nowi Europejczycy Aborygeni Europy

100 000 000

0

Pokolenia:

1

2

przez popaprawnościową cenzurę: że np. najczęstszym imieniem nadawanym chłopcom w Wielkiej Brytanii jest... Muhammad. Albo że muzułmanki – z rodzin dłużej obecnych we Francji – przejmują wzorce od rodowitych Francuzek, uczą się, pracują i rodzą zwykle nie więcej niż dwoje dzieci, natomiast żony nowo przybyłych

3

4

5

6

obydwu stron (Nowoeuropejczykom i Aborygenom). Prawa strona wykresu jednych motywuje do ciekawych działań, drugich – do jeszcze ciekawszych zaniechań. Pisząc o „czwartym pokoleniu”, mam na uwadze, że pokolenia muzułmańskie biegną szybciej niż europejskie. Gdy 40-letnia Aborygen-

Gdy 40-letnia Aborygenka Europy w końcu zdecyduje się na pierwsze (i ostatnie) dziecko, 40-letnia muzułmanka jest już wielokrotną babcią, niekiedy... prababką. muzułmanów mają już czworo dzieci, pięcioro... Urodzenie czwartego dziec­ ka w rodzinie muzułmańskiej staje się oznaką radykalizacji. Z kolei w Austrii obliczono, że w pierwszej dekadzie XXI wieku w rodzinach katolickich rodziło się (średnio) 1,32 dzieci, w rodzinach protestanckich – 1,21, natomiast muzułmanki rodziły średnio 2,34 dzieci, przy czym przeważały jeszcze muzułmanki od paru pokoleń zadomowione w Europie. Austriackie badania wykazały ponadto, że ateistki rodzą średnio – UWAGA – 0,86 dziecka w ciągu całego życia. Nie podano, ile... abortują.

Przebiegunowanie kulturowe W majowym „Kurierze WNET” (nr 5/2018) pokazałem, że w Polsce żyje dziś więcej 70-latków (urodzonych w roku 1948) niż ich rocznych wnuków i prawnuków (ur. w 2017). Jeszcze gorzej pod tym względem jest w Niemczech i we Włoszech, gdzie na 10 wnucząt przypada już 16 dziadków i babć. W rodzinach aborygeńskich ten trend będzie się nasilał, natomiast wśród muzułmanów wygląda to zupełnie inaczej. Danych liczbowych nie można podać, bo islamskich dziadków w Europie prawie nie ma. Zostali u siebie, a młodzież wciąż wędruje. Szara strefa, wyróżniająca na wyk­ resie zjawiska spodziewane w krytycznym czwartym pokoleniu, stanowi granicę racjonalnego prognozowania. Historia uczy, że po wędrówkach ludów następowały zwykle „wieki ciemne”: dla

ka Europy w końcu zdecyduje się na pierwsze (i ostatnie) dziecko, 40-letnia muzułmanka jest już wielokrotną babcią, niekiedy... prababką. Urodzenie dziecka w wieku lat 13 nie jest wprawdzie częste, ale wiele kobiet, zwłaszcza w Afryce, doczekuje się prawnuków przed pięćdziesiątką! Ideologia demograficznego podboju Europy wytwarza dodatkową presję na jak najszybsze rodzenie nowych bojowników islamu.

No-go region Wydarzenia, które kulturowo przebiegunują Europę w krytycznym „czwartym pokoleniu”, są w dużej mierze przewidywalne. Pewne prefiguracje obserwujemy już dziś. Zdobywanie większości nie zachodzi równomiernie w czasie i w przestrzeni. Przybywa obszarów, na które policja nie wkracza. Nazywamy te miejsca „no-go zones”. Te strefy rosną. W trzecim pokoleniu pojawią się całe regiony, w których islamiści zdobędą przewagę liczebną w miastach, a Aborygeni zostaną wypch­nięci na wieś (niechętnie zasiedlaną przez muzułmanów). Pouczające zjawiska widzimy w Zimbabwe i w RPA. Tam biali kolonizatorzy przez całe pokolenia gnębili czarną ludność, która niedawno zdobyła władzę i gnębi teraz białych. Rozsądni czarni politycy powstrzymują ucieczkę białych farmerów i przedsiębiorców, bez których gospodarka skazana by była na upadek. Ale ten upadek jest nieuchronny, bo raz rozpoczęta czystka rasowa nie zatrzyma się z błahego, ekonomicznego powodu.

7

8

9

10

dą. W końcu gdzieś dochodzimy, ale tymczasem zmienił się kontekst cywilizacyjny i to, co zaplanowano jako zwycięstwo, staje się kolejną klęską. Na naszych oczach zanika filozofia grecka, której śmiertelny cios zadało zrównanie prawdy z narracją, zanika prawo rzymskie, rugowane przez szariat w strefach „no-go”, a chrześcijaństwo prawie całkowicie wymieciono z Europy Zachodniej. Gdy zanikną te trzy wyznaczniki europejskości – skąd narody zaczerpną ducha na przyszłe pokolenia? Z islamu? W Europie możemy się spodziewać wygradzania coraz większych obszarów wyjętych spod krajowego prawa. Przywódcy tych terenów najpierw będą żądali większej samorządności, następnie autonomii regionu, a w końcu niepodległości, łączenia rodzin i scalania ziem. Z drugiej strony – zaślepieni ideolodzy i sprzedajni eurokraci będą dążyć do utworzenia jednego państwa

OPRACOWANIE WŁASNE AUTORA

P

rzeżywamy bodaj ostatni rok, w którym odnotujemy przyrost liczby ludności w Unii Europejskiej. W pozaunijnej części kontynentu zachodzą podobne procesy demograficzne, ale mamy mniej pewne informacje o tamtejszych statystykach, poza tym – np. w Rosji – zachodzą również inne procesy, które szybko mogą zaprzeczyć dzisiejszym prognozom. Zajmuję się więc tylko Unią, która w roku 2018 ma ponoć 512 596 403 obywateli. Ta liczba jest mocno wątpliwa, ale nie jest to wartość dowolna. Jeżeli nawet błąd wynosi parę procent, to jest to błąd systematyczny, powtarzający się co roku i niezakłócający oceny trendów głównych, a tylko one zasługują na uwagę.

wych wycieczkach, tańcach, spotkaniach i rozmowach. A jak swą młodość przeżywa obecne pokolenie? Widzę to codziennie w pociągu. Chłopak, owszem, patrzy w oczy dziewczynie, ale już tylko... na smartfonie. I to nie jest ta dziewczyna, która – przykuta do własnego smartfona – siedzi obok z słuchawkami w uszach. Przecież oni za chwilę wstaną od komputerów (lub nawet nie wstaną) i będą rządzić światem! Ten świat będą widzieli oczami snajperów, supermanów i zwycięskich wodzów, niszczących całe miasta jednym przyciskiem. Ich oczy, wyćwiczone w strzelankach, widzą krew tylko po stronie „wroga”. Młodzi gracze nie wiedzą, co to cierpienie i śmierć własnego społeczeństwa, bo oni już nie należą do takiego społeczeństwa, jakie istniało przez wieki. Oni tworzą własny wirtualny świat i własne wirtualne społeczności. To są społeczności growe. To nie są społeczeństwa!

Pokolenie tożsamościowe Różne są trendy główne na różnych kontynentach, ale działają też globalne zmiany technologiczne, które wpływają na nas w sposób zaskakujący. W każdym kraju istnieje prasa wspierająca aktualny rząd; istnieją także legalne i nielegalne media opozycyjne. Do niedawna byli też jacyś „zwolennicy” i „przeciwnicy”, dyskutujący ze sobą zawzięcie przy każdej okazji. W XXI wieku obserwujemy nowe zjawisko: media tożsamościowe, hej-

Handel niewolnikami zawsze był wybitnie dochodowym interesem, ale handel możliwy jest tylko wtedy, gdy istnieje popyt. Kto tworzy popyt na imigrantów w Europie? na terenie całej Unii. To nie futuro­ logia. To kontynuacja trendu. Spinelliści okazują się niezdolni do zmiany kursu nawet w obliczu oczywistej katastrofy swojego Eurotitanica. Któregoś dnia islamiści zalegalizują w Europie ściąganie podatków na potrzeby szariackiego sądownictwa i własnej policji stref „no-go”. Wprowadzą własną kryptowalutę. Utworzy się wtedy legalna dwuwładza, co zawsze bywa stanem przejściowym. Jak wiemy – każda dwuwładza dąży do jedynowładztwa. Ostatecznie: stetryczali spinelliści przygotują zaplanowane superpaństwo na czas, a wtedy młodzi Nowoeuropejczycy nazwą je... kalifatem.

Pokolenie growe Kontekst cywilizacyjny zmienia się każdego dnia. Powoli dojrzewa i kończy studia pokolenie, kształtujące swój obraz świata nie na podstawie podręczników i nawet nie z telewizji. Spójrzmy na naszą kochaną przyszłość narodu. Ile godzin dziennie młodzież

towanie i zanik dyskusji merytorycznej. Badam to na własnym przykładzie. Gdy pojawił się Facebook, założyłem profil i bez żadnej koncepcji selekcyjnej przyjmowałem – jako „znajomych” – wszystkich, którzy się napatoczyli. Prawdziwych znajomych dołączałem później. Przez pierwszy rok byłem zachwycony fejsem. Otrzymywałem z całego świata ciekawe materiały, w tym linki do artykułów, do których w inny sposób nigdy bym nie dotarł. Teraz sprawdzam, jak korzystam z Facebooka po niemal dziesięciu latach. Nadal zaglądam tam prawie codziennie, ale rzadko zajmuje mi to więcej niż kwadrans. Nie usunąłem żadnego „znajomego”, choć co do niektórych mam już pewność, że są trollami obcego mocarstwa. Ciekawi mnie, co oni kolportują. Ale z nikim nie dyskutuję. Stałem się – jak większość użytkowników nowych mediów – składnikiem społeczności tożsamościowej. Treści pewnego rodzaju przyjmuję stale, inne odrzucam od razu. Podobnie postępuje miliard, a może kilka

miliardów mieszkańców naszego globu. Czy to ma znaczenie? Oczywiście ma. Tożsamość „no-dialogue” należy już do megatrendów! „Otwarty dialog” – to oszustwo.

Mocarze mocniejsi od mocarstw Kolejne trendy główne są następstwem cenionego przez humanistów pokoju i nielubianego przez wywrotowców braku większej, krwawej rewolucji. Gospodarka światowa ma się w miarę dobrze, socjaliści stali się kapitalistami, a kapitaliści marksistami. Jedni z drugimi przekierowali zainteresowanie z zagadnień społecznych na dowolnie wybierane problemy takich czy innych mniejszości. W efekcie pogłębiają się nierówności nie tylko w bieżących dochodach (co jest naturalne), ale i w skumulowanym majątku (co gwarantuje rewolucję) i w ostentacyjnej konsumpcji (co rewolucję przyśpiesza). Ośmiu najbogatszych ludzi na świecie dysponuje łącznie majątkiem większym niż całoroczny dochód narodowy Polski, a liczba dolarowych miliarderów przekroczyła na świecie 3 000. Możemy więc wiarygodnie sądzić, że w tej grupie są zarówno szlachetni altruiści, jak i chciwi wyzyskiwacze. Czy są tam również zbrodniarze? Ze statystyczną pewnością można udzielić odpowiedzi potwierdzającej. Najsłynniejszym miliarderem, zaangażowanym w proces islamizacji Europy, jest George Soros. To wiemy, ale czy tylko on opłaca przerzut Afrykańczyków i Azjatów do Europy? A inni kryptoislamiści? Handel niewolnikami zawsze był wybitnie dochodowym interesem, ale handel możliwy jest tylko wtedy, gdy istnieje popyt. Kto tworzy popyt na imigrantów w Europie? Czy są to regionalne mocarstwa, czy indywidualni mocarze? A może to są mafie, generujące sztuczny popyt przez państwo i monopolizujące podaż ludzi? Komu potrzebne są nowe ręce do pracy, komu młode kobiety do burdeli, komu młode nerki i serca do wymiany? Nie miejsce tu na odpowiedzi. Muszę tylko nieco osłabić tezę, że o wszystkim zadecyduje demografia. Bo, owszem, demografia jest najważniejsza, ale jednocześnie zmienia się cały świat w różnych aspektach. Jeżeli nawet kolejnym czterem pokoleniom Euroaborygenów uda się przetrwać bez wielkiej wojny i rewolucji, to owo „czwarte pokolenie” żyć lub ginąć będzie w innych warunkach, niż dziś możemy sobie wyobrazić. Nie zmienia się tylko wniosek główny: narody rodzące dzieci przetrwają, a nierodzące – zanikną.

Milcząca większość Czy istnieje scenariusz pozytywny? Moim zdaniem istnieje. I to nawet w warunkach pokojowych. Pod względem arytmetycznym sprawa jest prosta. Po pierwsze (i najtrudniejsze) – za wszelką cenę należy zwiększyć dzietność Aborygenek Europy do poziomu gwarantującego pełną zastępowalność pokoleń. Po drugie – całkowicie powstrzymać ixodus islamistów, z wyłączeniem oczywiście prawdziwych uchodźców, którym we własnym kraju grozi śmierć lub cierpienie. Po trzecie – wdrożyć program powrotów do Afryki i Azji, ale nie na siłę, lecz raczej poprzez tworzenie Specjalnych Obszarów Solidarności (SOS) w krajach opuszczanych. Tam – po nabyciu odpowiednich kwalifikacji w Europie – mogliby powracać migranci, bo nie czekałaby ich bieda, ale zbudowane przez Europę fabryki i farmy. Nie miejsce tu na szczegółowe omawianie SOS. Zrobiłem to gdzie indziej (A. Jarczewski, Czasownikowa teoria dobra, Wydawnictwo Naukowe Śląsk, Katowice 2018). Gdybym był politykiem, zdolnym do działania w większej skali – utworzyłbym międzynarodową partię „European Aborigines. Silent Majority”. Taka partia, moderowana przez Polaków, Węgrów, pewnie i Włochów rozsianych po Europie, może liczyć na znaczny elektorat w każdym unijnym kraju. Milcząca większość, która zwykle nie uczestniczy w wyborach lub głosuje bez przekonania, nareszcie znalazłaby ideę, z którą się utożsamia. Zdobycie istotnej pozycji, a może nawet większości w Parlamencie Europejskim odwróciłoby samobójcze eurotrendy. Nie słuchajmy fałszywych kazań polityków, których horyzont nie wykracza poza czwarty rok ich kadencji. Słuchajmy tych, którzy swą intelektualną odpowiedzialnością przekraczają czwarte pokolenie! K


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2018

4

KURIER·ŚL ĄSKI wyjechała wcześniej samochodami wraz z ekwipunkiem. W ostatnich dwóch miesiącach stan batalionu znacznie zmniejszył się na skutek dezercji. Po przejechaniu granicy, już na terenie

dowódcę podobwodu Krosno Południe (W. Niziołek, jw., s. 182). W połowie maja Ryszard Sługocki ps. Trzeciak, który przybył do Iwonicza-Zdroju w 1942 r. z Warszawy

Wkroczenie na Wołyniu Armii Czerwonej w granice II Rzeczypospolitej Polskiej, wyznaczone traktatem ryskim z ZSRR z 1921 r., spowodowało od 15 stycznia 1944 r. podjęcie przez Armię Krajową akcji „Burza”.

Rzeczpospolita Iwonicka (II) Akcja „Burza”, niemieckie zbrodnie w lasach Warzyckim i Grabińskim Stanisław Orzeł

SS-Galizien i UPA Trzeba bowiem pamiętać, że akcje podkarpackiego AK na strażnice na pograniczu ze Słowacją odbywały się w trudnym terenie: poza górzystym i zalesionym terenem, poważną przeszkodę stanowiły rozlokowane wzdłuż granicy ukraińskie [łemkowskie – S.O.] wsie. Ich ludność wrogo była nastawiona do Polaków, a często współpracowała z okupantem, przekazując mu wszelkie dane o tym, co działo się we wsi i okolicy. Nocą wystawiane były w poszczególnych wsiach uzbrojone warty, które penetrowały teren (K. Nycz, Rzeczpospolita Iwonicka – wspomnienia z tamtych lat, Krośnieńska Oficyna Wydawnicza, Jasło-Iwonicz 2006, s. 39, op. cit.). Już od września 1939 r. nacjonaliści ukraińscy współpracujący z Abwehrą napadali na żołnierzy polskich z rozbitych pod Duklą oddziałów Wojska Polskiego, torturowali ich i wydawali Niemcom. Wyłapywali Polaków przekradających się przez granicę. Kilka kilometrów na wschód od Iwonicza i Lubatowej były wioski ŁemZDJĘCIE UDOSTĘPNIONE PRZEZ STOWARZYSZENIE PRZYJACIÓŁ IWONICZA-ZDROJU

Oddział partyzancki OP11 z filmu „Rzeczpospolita Iwonicka"

Dr Józef Aleksiewicz, lekarz Uzdrowiska Iwonicz Zdrój, przewodniczący Rady Cywilnej Rzeczypospolitej Iwonickiej

ków. Niektóre z nich – proukraińskie, tworzyły bandy, które napadały nocami i paliły polskie wsie. Zdarzało się w przypadku małżeństw mieszanych, że jedno ze współmałżonków musiało zabić drugie na polecenie bandy (Marian Murman ps. Smrek, Mój udział w Rzeczypospolitej Iwonickiej; jw., s. 175). W połowie 1943 r. w Iwoniczu zaczęto formować batalion SS-Galizien. Niemcy i Ukraińcy sukcesywnie zapełniali budynki zarówno we dworze, jak i w zakonie (…) tak, że cała jednostka osiągnęła wielkość batalionu. W Zakonie usytuowano sztab (…), magazyn mundurowy i służby pomocnicze, natomiast we dworze w nowym pałacu mieściło się kasyno, kuchnia, kwatery oficerów i podoficerów oraz cela przesłuchań aresztowanych. Po zajęciu i obsadzeniu wszystkich budynków w Zakonie i we dworze, wobec dalszego wzrostu liczebności batalionu poprzez napływ ochotników ukraińskich okazało się, że nie ma możliwości zakwaterowania

jednostki z Szebni i Moderówki, ilość ta wzrosła do 600 osób. Dowództwo (…) stanowili Niemcy, natomiast większość funkcjonariuszy wywodziła się z nacji ukraińskiej. Grupa budowlana i służby pomocnicze obsadzone były przez Własowców. Ich dowódcą był leutnant o nazwisku Mamaładze, z pochodzenia Gruzin, z wykształcenia inżynier budowlany. On też nadzorował (…) prace budowlano-remontowe. Dowódcą batalionu był pułkownik Engelstein, w cywilu Graff, zaś jego zastępcą major Władymyr Najda, Ukrainiec służący przed wojną w 14. Pułku Ułanów WP we Lwowie. W 1968 r. został rozpoznany w Czechosłowacji, lecz tamtejsze władze nie zgodziły się na jego ekstradycję do Polski w celu osądzenia za popełnione zbrodnie (W. Niziołek, jw., s. 182). Również taki wymiar miała „praska wiosna” 1968 roku. W maju 1944 r. (…) w lasach koło Brzozowa wracający z akcji na partyzantów, siedzący już w samochodach SS-mani zostali ostrzelani z broni maszynowej przez partyzantów. Zginęli wówczas najwyżsi wzrostem funkcjonariusze, łącznie 9 osób. Cztery osoby zostały zabrane do pochówku przez ukraińskie rodziny, natomiast pogrzeb pozostałych odbył się z wielką pompą w niedzielę (…). Wśród nich był feldfebel o nazwisku Strauss, wyjątkowa kanalia, postrach iwonickiej ludności, a nawet bali się go szeregowi SS-mani. (…) Szeregowi SS-mani pochodzili głównie z niedalekich wsi ukraińskich i łemkowskich, jak Wróblik, Besko, Nowosielce i inne. Na kilka dni przed wyjazdem z Iwonicza zbuntowała się grupa Ukraińców na tle konfliktu z Niemcami. Miał (…) nastąpić pucz przeciw Niemcom. Ktoś zdradził i wówczas Niemcy aresztowali prowodyrów, wyprowadzili ich na teren ćwiczeń, ustawili karabin maszynowy i wszystkich rozstrzelali. Pochowano ich w okopach, w których wcześniej ćwiczyli. Ukraiński batalion wyjechał z Iwonicza w niedzielę 30. 07. 1944 r. w godzinach rannych. Już od czwartku SS-mani chodzili po okolicznych wsiach, tj. Klimkówce, Rogach, Miejscu Piastowym i oczywiście Iwoniczu, zabierając konie z uprzężą i wozami, ponieważ nie mieli wystarczającej ilości własnych środków transportowych. W podany dzień wyjechało 67 zaprzęgów konnych, ciągnionych przez parę koni każdy, na których siedziało po 5 SS-manów. Część

ZDJĘCIE UDOSTĘPNIONE PRZEZ STOWARZYSZENIE PRZYJACIÓŁ IWONICZA-ZDROJU

Słowacji doszło do starcia ze słowacką partyzantką, w trakcie którego batalion w zasadzie został rozbity. Pewna ilość zginęła, część wróciła do rodzin, reszta zaś pozostała. Zabrane wcześniej konie i wozy nie wróciły do swoich właścicieli (jw., W. Niziołek, s. 183–184). Z końcem lipca [1944 r. – S.O.] w porze nocnej do oddziału [AK – S.O.] nadeszła informacja, że do wsi Wólka [na południowy-wschód od Iwonicza-Zdroju – S.O.] przybył przedstawiciel Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA), celem werbowania mężczyzn do tej organizacji. Porucznik „Pik”, zebrawszy 12 żołnierzy, udał się tam. Po przybyciu na miejsce powiedziano mu, że istotnie był taki człowiek, lecz przed wieczorem opuścił wieś (W. Kandefer ps. Stróż, jw., s. 156-157).

Rok 1944 W wyniku akcji na zbiornik ropy naftowej we Wróbliku Szlacheckim 28 lutego 1944 r. udało się wprawdzie wysadzić zbiornik w powietrze, ale ranny zos­tał Władysław Cybulski ps. Pawłowski z iwonickiej placówki AK, który przewieziony na Gestapo w Krośnie, został rozpoznany przez niemieckiego konfidenta, zawodowego fryzjera [Sikorę – S.O.] (za: W. Niziołek, Okupacyjne wspomnienia, jw., s. 182). Po bestials­kich torturach W. Cybulski został rozstrzelany 16 maja w lesie Zarzyckim, a na konfidencie wkrótce z wyroku sądu podziemnego wykonano wyrok śmierci (jw., s. 44). Bardziej udane były liczne akcje sabotażowe niemal we wszystkich kopalniach ropy naftowej pod Iwoniczem. Jednak niepowodzeniem zakończyła się wiosną 1944 r. próba likwidacji Niemca, który jako tzw. targownik kierował konfiskatą bydła w rejonie od Dukli po Krosno. W starciu z patrolem zaalarmowanym strzałami oddanymi przez niego do grupy AK-owców, którzy mieli wykonać na nim wyrok, zginął mieszkaniec Iwonicza Władysław Kazura, brat Józefa, którego Niemcy zabili podczas nieudanej akcji na garbarnię skór. Wiosną por. Eugeniusz Werens vel Jerzy Nowak ps. Pik stworzył samodzielny oddział partyzancki pod kryptonimem „Iwo”, rekrutujący się z zakonspirowanych członków AK pochodzących z Iwonicza i Lubatowej. Oddział ten formalnie podlegał pod

z matką i młodszym bratem, otrzymał od Zbyszka Bartosza wchodzącego w skład oddziału „Iwo” zadanie informowania o nowo przybyłych do Iwonicza Niemcach: jakie zajmują pensjonaty, ilu ich jest, jak są uzbrojeni, ile mają samochodów i motocykli. Przy tych obserwacjach nie wolno mu było nic pisać, a robić to jakby okazjonalnie, tak aby nie zwracać na siebie uwagi. Sługocki wywiązywał się z tego polecenie należycie, co wieczór przekazując mu meldunek oraz własne spostrzeżenia. Ustalił (…), że w sanatorium „Excelsior” leczyli się ranni lotnicy, w „Białym Orle” zakwaterowała się Organisation Todt prowadząca roboty budowlane i umocnienia frontowe, willę „Iwoniczankę” zajął Korpus Transportu – Nationalsozialistische Kraft Korps. Tam też na parterze urządzono kasyno-knajpę z dansingiem, w której bawili się Niemcy z pielęgniarkami, Niemkami i folksdojczkami. Restauracja „Podha-

rzewne kawałki muzyki rozrywkowej, w tym walce wiedeńskie. Na ogólny użytek wyświetlane były seanse filmowe składające się głównie z kronik filmowych i miernej wartości komedii. (…) zamiast kuracjuszy, ich miejsca zajęły służby, wojsko niemieckie oraz polska ludność, uciekająca przed frontem i ukraińskimi mordami na Podolu i Wołyniu. (…) Iwonicz przestał być enklawą pozostawioną gdzieś na uboczu z dala od wojennej rzeczywistości. Przestał działać system kartkowy, a jednocześnie przybywało zjadaczy chleba. Powstał komitet pomocy uchodźcom, dla których zbierano produkty żywnościowe (R. Sługocki ps. Trzeciak, Na partyzanckim szlaku, jw., 235–236). Po udanej akcji likwidacyjnej 12 czerwca 1944 r. na Gendarmerie Hauptwachmeistra Schutzpolizei w Dukli Paula Dieblla, który osobiście zamordował około 40 Polaków na Podkarpaciu, Gestapo w pościgu otoczyło dom ppor. Jana Kopacza ps. Waldemar w Lubatowej. W nierównej walce zginął on, jego ojciec i dwie przypadkowe osoby.

Por. Pik z ulubionym koniem

na zginął prowadzący szkolenie por. Nowakowski. Pierwszą grupę aresztowanych z Lubatowej rozstrzelano 1 lipca w Lesie Warzyckim pod Jasłem. W lesie tym od 1941 do 1944 r. Niemcy i Ukraińcy z SS-Galizien rozstrzelali ok. 5 tys. Polaków, Żydów i obywateli polskich innej narodowości. Do 1970 roku ujawniono tam 32 masowe groby… Dwa dni później, 3 lipca 1944 r., Niemcy ponownie okrążyli całą wieś. Wszystkich schwytanych mężczyzn ponownie, jak poprzednio, zapędzili do szkoły. W jednej z sal znajdowali się dowodzący akcją oficerowie: Becker, komendant SS Schmatzler, komendant gestapo z Jasła oraz jakiś oficer w mundurze w hełmie na głowie. Aresztowanych hitlerowcy pojedynczo wywoływali z sali, wyprowadzali przed budynek szkoły i przeprowadzali w kierunku drugiej klatki schodowej. W czasie przeprowadzania (…) ów człowiek w niemieckim mundurze i hełmie na głowie, stojący w oknie, skinieniem głowy dawał znaki esesmanowi, który wybranym znaczył kredą krzyż na plecach. Ci z krzyżami umieszczani byli w jednej sali, natomiast pozostałe osoby – w sąsiedniej. Oznakowani byli żołnierzami Armii Krajowej, których powiązanych sznurami załadowano następnie na samochody i wywieziono do więzienia

Zbrodnie w Lesie Warzyckim i Grabińskim Nowa fala aresztowań rozpoczęła się w czerwcu 1944 r.: W dniu 15. 06. 1944 r. około godziny pierwszej w nocy z moim kolegą Mieczysławem Zającem spotkaliśmy się z sierż. Ludwikiem Murdzkiem, który był wówczas dowódcą grupy AK w Lubatowej podległej placówce w Iwoniczu-Zdroju we wsi Lubatowa. On to polecił nam uciekać do pobliskiego lasu, bo będzie łapanka. Zaraz też udaliśmy się do pobliskiego lasu. Po kolejnej ucieczce nad ranem W. Murdzek dotarł do zagajnika „Przylasek” pod „Cergową”. Zebrało się tam około 10 osób, a wśród tej grupy (…) Franciszek Folcik, Piotr Pernal, Wincenty Albrycht i kilku innych. Nie wiem i nie rozumiem, dlaczego Ludwik Murdzek nie uciekł z nami, lecz dał się złapać Niemcom, wiedząc o terminie łapanki, bo przecież nas ostrzegł… (W. Murdzek, Lubatowa, jw., s. 165). Przebieg aresztowań w tych dniach w Lubatowej tak opisał w 2010 r. najstarszy mieszkaniec tej wsi, Adam Zima: Konfident zdradził Niemcom, że w Lubatowej działa podziemie. Komendant placówki został aresztowany już wcześniej i rozstrzelany w Warzycach, w lesie. Co będzie dzisiaj? (…) słychać warkot samochodów. Nie czas już uciekać, bo esesmani biją kolbami w drzwi i pędzą ludzi do szkoły. Wtłoczyli wszystkich do jednej sali, kordonem wojska otoczyli szkołę. Każdy Niemiec miał broń gotową do strzału, karabin maszynowy stał na korytarzu. W Sali esesmani zasiedli na scenie, z ironią spoglądali na swoich więźniów. Kolbą lub kopnięciem uciszali rozmowy. Kazali wszystkim pojedynczo wychodzić na podwórze, gdzie stały samochody ciężarowe. Wsadzano na nie więźniów – jednego po drugim. Gdy już wszyscy zostali załadowani na ciężarówki, powiązanych sznurami powieźli do Jasła (J. Machnik, Aresztowanie żołnierzy Armii Krajowej w Lubatowej i tragedia w Lesie Grabińskim, w: „PIASTUN – dwumiesięcznik mieszkańców gminy

Autor przy pomniku zamordowanych w Lesie Grabińskim.

lanka”, której właścicielem był folksdojcz Heyko, dostępna była „Nur für Deutsche”. W nocy ulice patrolowane były przez żołnierzy Wehrmachtu. Ulica Zdrojowa i deptak roiły się od różnorakich mundurów wojskowych z przewagą lotniczych. Główną ulicą pędziły ciężarówki z zaopatrzeniem i sprzętem szpitalnym, samochody terenowe i autobusy sanitarne dowożące rannych i wywożące ozdrowieńców z powrotem na front, zmarłych na cmentarz w Krośnie, a wyższe szarże do Vaterlandu. Po południu i wieczorem na deptaku przygrywały orkiestry wojskowe, wykonujące

dla ratowania życia, czy już wcześniej zdradził – nie wiadomo. Kilka dni później podczas aresztowania 19 czerwca uczestników Szkoły Podchorążych w Korczynie koło Kros-

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

Miejsce Piastowe” nr 2 (33), marzec/ kwiecień 2010 r.). Jak wynika ze wspomnień świadków, starszy sierżant L. Murdzek (rocznik 1901), który utworzył w Lubatowej pierwszy 18-osobowy pluton, nie tylko „dał się złapać Niemcom”, ale ściś­ le z nimi współpracował: przebrany w mundur Wehrmachtu, wskazywał spośród przeprowadzanych pod oknem szkoły w Lubatowej osoby związane z konspiracja BCh i AK. W ten sposób wydał 37 mieszkańców Lubatowej. Czy dopiero wówczas poszedł na współpracę z faszystami niemieckimi

FOT. WIKIPEDIA

O

wszystkich zgłaszających się do służby. W tej sytuacji wybudowano cztery wielkie baraki na koszary wojskowe. Batalion w początkowym okresie liczył 300 osób, a wiosną 1944 r., po przeniesieniu

peracja wojskowa przeciw wojskom niemieckim, podejmowana tuż przed wkroczeniem wojsk radzieckich, miała nie tylko osłabić cofający się Wehrmacht, ale również wykazać władzom ZSRR, że na tych obszarach gospodarzami są Polacy, uznający władzę Rządu Emigracyjnego, który był jedynym legalnym kontynuatorem struktur władzy państwa polskiego sprzed 1939, a w rezultacie skłonić ZSRR do uznania władzy Rządu RP w Londynie (reprezentowanego w kraju przez Delegaturę Rządu na Kraj) w Pols­ce i granicy wschodniej sprzed 1939 roku (którą ZSRR uznał postanowieniami traktatu ryskiego w 1921) i praw Polski do jej terenów wschodnich, bezprawnie zagarniętych na mocy postanowień paktu Ribbentrop-Mołotow po agresji ZSRR na Polskę w dniu 17 września 1939. Chodziło również o zanegowanie alianckiego podziału na strefy operacyjne, w myśl którego Polska znajdowała się w radzieckiej strefie operacyjnej i wojs­ka aliantów zachodnich ani oddziały im podporządkowane tu nie operowały i spowodowanie przybycia do Polski sił aliantów zachodnich i jednostek PSZ na zachodzie, a w pierwszej kolejności 1 SBS (za Wikipedia, Akcja „Burza”). Od tego momentu wszystkie struktury AK przygotowywały się do podobnych akcji na tyłach okupanta niemieckiego i przedpolu Armii Czerwonej. Również Niemcy sięgali po wszelkie możliwe metody osłabienia struktur Polskiego Państwa Podziemnego. Jedną z nich było podsycanie ukraińskiego nacjonalizmu. Na Podkarpaciu, w okolicach Iwonicza, miało to szczególne znaczenie.

Tablica upamiętniająca Rzeczpospolitą Iwonicką na postumencie Krzyża Milenijnego 2000 w Iwoniczu Zdroju

w Jaśle. (…) Aresztowanych po trzecim lipca 1944 r. po torturach i przesłuchaniach w jasielskim więzieniu hitlerowcy przewieźli 22 lipca (…) do Iwonicza i umieścili w zakładzie o.o. Bonifratrów [J. Machnik, jw.]. Po trzech tygodniach tortur, w niedzielny wieczór (…) do dworu w Iwoniczu zajechały ciężarowe samochody, przywożąc 72 powiązanych ze sobą więźniów pod silną eskortą SS-manów. Następnego dnia skoro świt znowu pod strażą pognali ich do Lasu Grabińskiego. Tam czekał na nich wykopany wcześniej zbiorowy grób. (…) Każdego więźnia przyprowadzano na skraj mogiły, a Ukrainiec siedzący na koniu strzelał w tył głowy. Jeśli któryś ze strzałów nie był celny, wówczas żołdacy dobijali skazańca i układali na stosie pomordowanych w grobie (Marian Szczurek, Krosno, Aneks 3. Ocalić od zapomnienia, s. 331–332). Zbrodni dokonali nacjonaliści ukraińscy z SS-Galizien (Hałyczyna) pod dowództwem niemieckiego komendanta barona Engelsteina i jego zastępcy, ukraińskiego majora, lekarza weterynarii Wołodymyra Najdy, który, siedząc na koniu, strzałami z wysokości w tył głowy osobiście strzelał do więźniów. Wśród zamordowanych było 3 mieszkańców Iwonicza i 38 Lubatowian. W sumie faszyści niemieccy i ukraińscy zamordowali wówczas 72 ludzi. Na końcu na stosie trupów zastrzelili również konfidenta, który wydał swoich ludzi z AK, Ludwika Murdzka… K Cdn.


PAŹDZIERNIK 2018 · KURIER WNET

5

KURIER·ŚL ĄSKI

N

a dobre rozpanoszył się groźny dla ładu społecznego relatywizm. Wielu Polakom, wychowanym na Owsiakowej doktrynie róbta co chceta, brakuje nadrzędnych wartości. Jest natomiast nihilizm i wszechobecny, podstępnie oswajany i banalizowany CHAOS. Karl Jaspers pisał o kreatorze chaosu. Naz­ wał go myśleniem dowolnym. Uwyraźniał i ostrzegał, że nieodpowiedzialne igranie przeciwieństwami pozwala zająć każde dogodne stanowisko. Ów chaos ułatwia przemycać do Polski antykatolickie wartości przy równoczesnym deklarowaniu swojego przywiązania do wiary i Kościoła katolickiego. Schizofreniczność tego rodzaju zachowań wymaga przyjęcia demoralizującej postawy, określanej jako półprzysiad intelektualny. Jest więc w tym określeniu jakiś ładunek niechlujstwa, nonszalancji i niespełnienia. Tyle założeń teoretycznych, skreślonych z nadzieją, że ułatwią zrozumienie, do czego byli zdolni wybrani przedstawiciele polskiej elity intelektualnej z czasów PRL i co się im przydarzyło. Rozpocznijmy od cieszącego się dość powszechną opinią naukowego mistrza – prof. Jana Szczepańskiego (1913–2004). Oto w związku z opublikowanymi (2013) jego pamiętnikami, znany bloger (prof. B. Śliwerski) broni go przed młodymi wilkami. Nie podziela ich opinii i aroganckich rozliczeń, jakoby ten światowej sławy soc­ jolog humanistyczny (chodzi o tzw.

skrzywdził? W domyśle, że tylko to mogłoby dopiero prof. Szczepańskiego zdyskwalifikować. Wygłosił też mocno wątpliwe przekonanie, że sam fakt pełnienia takich czy innych ról, funkcji jeszcze o niczym nie świadczy. Proszę sobie wyobrazić, że być może dzięki temu, że on je pełnił, było więcej człowieczeństwa i pozadoktrynalnego podejścia do innych, niż gdyby to był ktoś inny, np. tow. K. z uniwersytetu X. Nie przypuszczam, by osoba z takimi poglądami i systemem wartości uznawanych, a nie tylko deklarowanych, mogła postępować niegodziwie. Nie pomyślała Pani o tym? Ostentacyjny zachwyt prof. Śliwerskiego nad prof. Szczepańskim jest prawdopodobnie wynikiem efektownych spostrzeżeń tego ostatniego na temat życia w PRL. Wygląda na to, że szczególnie spodobały mu się wyjęte z Dzienników Jana Szczepańskiego z lat 1945–1968 następujące myśli:

w ujęciu socjologicznym i polityki społecznej – nazywa się człowieczeństwem (J. Szczepański, Konsumpcja a rozwój człowieka. Wstęp do antropologicznej teorii konsumpcji, s. 51 PWE, 1981). Marksistowski pedagog prof. Z. Kwieciński nieprzypadkowo przypominał, że jeśli edukacja ma mieć

Błąd antropologiczny We współczesnym świecie liberalnej demokracji – zdaniem kardynała J. Ratzingera –głównym złem jest relatywizm, który każe płynąć to tu, to tam, z wiatrem każdej doktryny. Przerzucanie się od marksizmu do liberalizmu, od ko-

REFLEKSJE NIEWYEMANCYPOWANEGO PEDAGOGA

Herbert Kopiec

Kto się ma za przyzwoitego, tradycyjnego inteligenta, do przywołanej niżej powinności nie będzie miał zastrzeżeń. Ignorancji się nie pochwala. Jakoż ocena przeszłości (i dziedzictwa PRL, jej intelektualnych elit) zdecydowanie nas podzieliła i poróżniła.

Półprzysiad intelektualny Powinno się wiedzieć, do czego byli zdolni nasi bezpośredni przodkowie, a nie tylko, co im się przydarzyło. Elias Canetti odpowiednią moc, to musi też kosztować. Nie omieszkał dodać, że ową moc edukacyjną pojmuje po marksistowsku jako zdolność ludzi do zmieniania siebie i świata (Konieczność nadzieja niepokój, s. 282, 1982). Wisława Szymborska (z tej samej formacji ideowej, co J. Szczepański) uznała swego czasu Lenina za nowe człowieczeństwo Adama. Czyż nie unosi się w tak pojętej edukacji duch myślenia o człowieczeństwie zdefiniowanym przez prof. Szczepańskiego? Takie człowieczeństwo wynika z ewidentnie ideologicznej/doktrynerskiej/oświeceniowej idei o samostanowieniu człowieka. Tymczasem sensowną myśl o człowieku i Bogu, o sposobie ludzkiego życia rozumnego szeroko wyjaśniali nie ideolodzy, politycy społeczni, lecz myśliciele, czerpiąc swą mądrość z kontemplacji natury stworzonej, w której zawarta jest myśl Boga Stworzyciela. Poznanie natury, liczenie się z nią, daje człowiekowi mądrość Nigdy nie istniał człowiek inaczej i albo tak będzie nadal istniał, albo należy oczekiwać dramatycznych konsekwencji, bowiem to, co zgodne z naturą, oznacza równocześnie to, co zgodne z prawdą człowieczeństwa. Zatem – co zgodne z naturą i rozumem, odpowiada zarazem godności człowieka. To właśnie rozum rozpoznaje, że na gruncie zideologizowanej kultury próbuje się ignorować

lektywizmu do radykalnego indywidualizmu, od ateizmu do jałowego mistycyzmu religijnego. Zdaniem skrajnych liberałów godność człowieka polega na tym, że ma on prawo być sędzią co do tego, co jest dobre, a co złe. Człowiek w społeczeństwie nierepresyjnym jest traktowany jako kreator własnych norm moralnych, bo dla liberałów wolność jest swego rodzaju absolutem. Problem w tym, że wolność potrzebuje treści. I tu pojawia się natychmiast element prawdy, która, jak dowodził Arystoteles, jest zgodnością twierdzenia z rzeczą. Te za-

humanizm socjalistyczny) wyrządził w okresie PRL wiele szkód jakości życia akademickiego. Czy wolno nam – z nieskrywanym poirytowaniem zapytuje swoich czytelników – w tak zgeneralizowany sposób oceniać człowieka, nie znając go, jego dzieł (...) itd. Ktoś musi być zatem – pisze dalej – adwokatem ich biografii, dokonań, życia, ludzkich postaw, skoro tak łatwo pojawiają się ich oskarżyciele. Nie jestem prawnikiem, ale każdy humanista, także pedagog, ma obowiązek przywoływania źródeł, które coś potwierdzają lub zaprzeczają takim insynuacjom, pomówieniom czy wprost naruszającym

Wiadomo, że polityka jest zajęciem dla bandytów. Być bojownikiem systemu socjalistycznego oznacza być trochę komiczną figurą. Są systemy przekształcające ludzi w automaty zbrodni w imię wysokich ideałów. Wśród socjologów są ludzie, którzy na żądanie władz są zdolni zeznać pod przysięgą, że wczoraj o północy świeciło słońce. Trudna jest sytuacja moralna człowieka bezwzględnie prawego. Każdy, kto się w jakikolwiek sposób wychyli, będzie kiedyś usunięty. W miejsce komentarza do przytoczonych wyżej myśli (blog prof. Śliwerskiego, wpis z dnia 17 października 2013) zauważmy, że prof. J. Szczepański jako wysoki funkcjonariusz państwa totalitarnego dobrze wie, co napisał. Potwierdził to swoim życiem: nie wychylał się i dzięki temu nie został usunięty. Adam Michnik drugi tom Dzienników Jana Szczepańskiego ocenia jako bardzo ważne źródło wiedzy o życiu politycznym elit w Polsce komunistycznej. Pisze m.in.: Niezwykłe dzieło historyczne. Zapiski bezpartyjnego wśród partyjnych, ewangelika wśród katolików, proreżimowego wśród opozycjonistów. Niezwykle mało jest tego typu świadectw. (GW z dn. 21 grudnia 2013 r.). Zdecydowanie bliższe niż prof. Śliwerskiego jest mi stanowisko pani

czyjąś godność opiniom. Jak ktoś chce wydawać tak kategoryczne sądy o innym, to niech najpierw dobrze zbada źródła wiedzy o jego życiu, twórczości, postawach. I stało się. Odezwała się (zob. opublikowane przez gospodarza bloga także moje komentarze z 17 października 2013) niejaka pani Iga. Nie dostrzegła w tym, co gospodarz bloga napisał o prof. Szczepańskim, treści, które mogłyby zachwycić tym uczonym. Prof. Śliwerski ma raczej liczne grono admiratorów swoich wpisów, a tu masz! Jakaś Iga, przywołując powszechnie znaną polityczną aktywność prof. Szczepańskiego w czasach zależności Polski od Moskwy, zarzuca temu światowej sławy socjologowi HIPOKRYZJĘ (Szczepański był w PRL członkiem Rady Państwa, posłem na Sejm PRL II, VI, VII i VIII kadencji). Będąc głęboko uwikłany we władzę –sensownie dowodzi Iga – nie walczył z władzą totalitarną. A co na to prof. Śliwerski? Ano zadał interlokutorce Idze pytanie: czy zna konkretne fakty świadczące o tym, że profesor Szczepański kogoś

Igi, która stwierdziła: Nawet najlepsza, wrażliwa narracja pamiętnikarska nie usprawiedliwia służby reżimowi w kilku kadencjach. Pyta gospodarz bloga: Czy prof. Jan Szczepański kogoś skrzywdził? Myś­ lę, że tak. W jaki sposób? Ano propagując tzw. błąd antropologiczny. U podstaw błędu antropologicznego leży błąd ontologiczny, czyli błędna koncepcja bytu. Jej ścisłe powiązanie z rozumieniem człowieka potwierdza cała historia filozofii. Jak za Arystotelesem przypominał św. Tomasz – mały błąd na początku okazuje się wielkim i brzemiennym w konsekwencji na końcu, co szczególnie uwidacznia się w rozumieniu człowieka. To, jak człowiek angażuje się w budowę swojej przyszłości, zależy od jego pojmowania siebie, swojego przeznaczenia i człowieczeństwa w ogóle. I właśnie przykładem błędnego odczytania prawdy o człowieczeństwie może być definicja człowieczeństwa, sformułowana przez autora podręczników socjologii okresu PRL, Jana Szczepańskiego, który pisał: Ogół cech społecznych – zarówno

oczywistą prawdę, iż nikt przecież nie zmieni faktu, że Bóg stworzył człowieka mężczyzną i kobietą i że męskość i kobiecość są istotnym sposobem uczestniczenia w człowieczeństwie. To an-

pisane 2500 lat temu słowa konstytuują pojęcie prawdy człowieka w cywilizacji zachodniej. Tak było jeszcze do niedawna, bo pojęcie prawdy (pod wpływem opisywanych nowych proroków postępu, pos­tępowych ideologów i niby-filozofów, wprzęgniętych do realizacji własnych celów, quasi-profesorów, sondażystów, i najętych, lewackich ekspertów realizujących bez mrugnięcia każde zamówienie) poczyna się zmieniać. Zgodnie z elementarnymi zasadami logiki: jeśli większość przegłosuje jako prawdę twierdzenie, które nie jest zgodne z rzeczą, to jest to fałsz. W demokracji parlamentarnej (zwanej niekiedy demokracją proceduralną) prawdę można by zdefiniować jako zgodność twierdzenia z mniemaniem większości wyrażonej w głosowaniu. Nietrudno wykazać, że liberalizm i marksizm mają ze sobą wiele wspólnego. Łączy te dwie ideologie osobliwa antropologia, będąca w opozycji do klasycznej filozofii człowieka. Ten błąd antropologiczny, obecny zarówno w ideologii marksizmu, jak i ideologii

Człowiek w społeczeństwie nierepresyjnym jest traktowany jako kreator własnych norm moralnych, bo dla liberałów wolność jest swego rodzaju absolutem. Problem w tym, że wolność potrzebuje treści.

liberalnej, jest przyczyną głębokiego kryzysu współczesnej cywilizacji. Przekonującą i szczegółową analizę w tym zakresie przeprowadzili T. Styczeń i A. Szostek (obaj z KUL): przyczyną współczesnego kryzysu cywilizacyjnego jest stosunek człowieka do prawdy. Analiza ta zbieżna jest z tezą byłego (?) marksisty (a więc także z formacji ideologicznej J. Szczepańskiego) Leszka. Kołakowskiego, który napisał: Zakłamanie stało się trwałym sposobem życia lewicy intelektualnej (H. Kopiec, Świadomość społeczna w świetle strategii urabiania opinii publicznej, 2007). Czy w zarysowanym kontekście można się dziwić, że prof. Szczepański miał się dobrze zawsze: i za komuny, i w III RP? Jako uczony, ze swoim pojmowaniem człowieczeństwa nadal wpisywał się w obowiązującą po przełomie politycznym 1989 roku nową (?) doktrynę liberalnej demokracji.

W demokracji parlamentarnej (zwanej niekiedy demokracją proceduralną) prawdę można by zdefiniować jako zgodność twierdzenia z mniemaniem większości wyrażonej w głosowaniu. tropologiczne prawdy, widziane w jej ostatecznych źródłach, które są niezależne od człowieka i uchwał jakiegokolwiek parlamentu.

Są wtrącone tu i ówdzie stwierdzenia typu nie można być nawet sobą lub po co żyć, dla kogo żyć? Żadnego buntu – ani estetycznego, ani moralnego. Iwaszkiewicz albo nie rozumie, albo nie chce rozumieć rzeczywistości.

Banalizowali zło komunizmu Bezrefleksyjnie oswajających i banalizujących zło komunizmu było, niestety, wielu wybitnych ludzi. Należał do nich też Jarosław Iwaszkiewicz. Sam siebie uważając za największego pisarza katolickiego na świecie, pisał do szuflady pamiętnik czy dziennik (pierwszy tom obejmujący lata 19911–1955 ukazał się w 2007 roku), programowo szczery, niepoddany koniunkturalizmom i autocenzurze. I co się okazało? Nie ma w tym dzienniku właściwie żadnej refleksji na temat komunizmu, jego ideologii i praktyki. Są wtrącone tu i ówdzie stwierdzenia typu nie można być nawet sobą lub po co żyć, dla kogo żyć? Żadnego buntu – ani estetycznego, ani moralnego. Iwaszkiewicz albo nie rozumie, albo nie chce rozumieć rzeczywistości. A był w niej mocno osadzony jako osoba publiczna i pisarz dworski: obrońca pokoju, uczestnik europejskiego i światowego życia artystycznego, którego los i historia skazały na funkcjonowanie w komunizmie w jego najgorszym okresie – stalinowskim. Upokorzenie, o którym Iwaszkiewicz nie pisze wprost, niezliczone obowiązki reprezentacyjne powodowały, że coraz mniej czuł się pisarzem. Władza potrafiła być za taką postawę wdzięczna. Podobni do Iwaszkiewicza otrzymywali darmowe luksu-

sowe mieszkania, stypendia, zniżkowe a komfortowe domy pracy twórczej, nagrody państwowe, przede wszystkim zaś nieograniczone możliwości rozpowszechniania dzieł i ciągnięcia z nich pokaźnych zysków. Za te korzyści środowisko intelektualne płaciło rozmaitymi

Nadal mała jest wiedza i świadomość, jak to się stało, że pewna liczba ludzi (literatury i sztuki, aktorów, dziennikarzy, prawników i przedstawicieli nauk) została kupiona i poczęła gorliwie służyć po 1945 r. władzy ludowej.

formami posłuszeństwa: niekiedy nadgorliwym zgadywaniem życzeń władzy, niekiedy ich niechętnym spełnianiem, a niekiedy jedynie bezpiecznym milczeniem w obliczu przestępstw władzy ludowej. Iwaszkiewiczowi władza ludowa pozostawiła Stawisko i dawała rzecz niebywałą na owe czasy – możliwość wyjazdów za granicę. Niewiele się pod tym względem zmieniło. I tym zasmucającym faktem mogę usprawiedliwić to, że wciąż grzebię w tym bagnie ludzkiej niegodziwości. Mam poczucie, że nadal mała jest wiedza i świadomość, jak to się stało, że pewna liczba ludzi (literatury i sztuki, aktorów, dziennikarzy, prawników i przedstawicieli nauk, głównie humanistycznych), została kupiona i poczęła gorliwie służyć po 1945 r. władzy ludowej. Przyjrzyjmy się jeszcze innemu ulubieńcowi prof. Śliwerskiego (adwokata broniącego przed próbą bezzasadnego rozliczania wybitnych ideologów, fachowców od humanizmu socjalistycznego), o którym z wielką atencją i ciepło wzmiankuje on w różnych miejscach – prof. Bogdanowi Suchodolskiemu. Posłuchajmy też, co Stefan Kisielewski napisał o B. Suchodolskim: Za sanacji był senatorem, po drodze endekiem, potem chciał być katolikiem… szybko się wyrzekł, bo do „Znaku” raz napisał. Jak go zaatakowali, to on przeprosił, że nie wiedział, co to jest za pismo. Miałem z nim śmieszne spotkanie w roku 1957 nad morzem. On był redaktorem encyklopedii. I w tej encyklopedii było napisane: „Ponomarienko, sekretarz PZPR” – zamiast KPZR. A pod hasłem „Katyń” było napisane „Zbrodnia niemiecka…” i tak dalej. Spotkałem Suchodolskiego i on mówi: „Wie Pan, ten błąd z tym Ponomarienką ludzie mi wypominają… no tak, przykrość, rzeczywiście… Ja mówię: Panie profesorze, to jest kara za Katyń (Zob.: S. Kisielewski, Abecadło Kisiela, Warszawa 1990, str. 109). Władza ludowa powoływała więc do życia swoje własne elity, będące produktem nowego ustroju. Dla wielu były to niedostępne wcześniej możliwości zrobienia matury, zdobycia wyższego wykształcenia. Wielu stało się pośpiesznie urzędnikami, działaczami partyjnymi, sędziami i profesorami. W reportażu Zdzisława Uniszewskiego Sędzia Igor Andrejew, prawnik, który wprowadzał w Polsce stalinowskie prawodawstwo i był jednym z sędziów w sprawie „Nila” Fieldorfa (skazując go na śmierć) – powiada: Wie pan, to wstyd się przyznać, ale ja myślałem wtedy, że to był jakiś Niemiec. Niech Pan zważy na jego imię (Emil August), na nazwisko Fieldorf. Wstyd, ale ja tak myślałem. (K. Mętrak, Fragmenty Dziennika tom III, 21–22 i 28–29.02.2004.)

Refleksja końcowa W zarysowanym wyżej kontekście przywołanych postaw i zachowań (J. Szczepański, Iwaszkiewicz, Suchodolski, And­

rejew) warto zauważyć, że recepty na życie w stalinizmie nigdy nie było. Pytany ongiś o to, jak powinien się zachować intelektualista w czasie stalinowskim, odpowiadał Aleksander Wat: Powinien umrzeć. A Ci, co przeżyli w pół-oporze, pół-sprzeciwie i pół-milczeniu, powinni mieć pełną świadomość i pamiętać, iż półprzysiad nie jest pozą wzniosłą i bohaterską. Dlatego myślę, że sensownie by było, aby zajmujący się dziś delikatną operacją zdejmowania z tych intelektualistów/ humanistów (czyli fachowców od wychowania socjalistycznego i związanego z nim preparowania człowieczeństwa) odpowiedzialności za ich niegodziwości i intelektualne skundlenie, od czasu do czasu się sobie przyglądali. Choćby w czasie krótkich przerw przed opublikowaniem kolejnej, n-tej już książki, napisanej w obowiązującej (a jakże by inaczej), modnej manierze pedagogiki liberalnej, postmodernistycznej, alternatywnej. Wtedy będą mieli możliwość zobaczyć, że jako agenci transformacyjni trwają w PÓŁPRZYSIADZIE. A może warto jednak spróbować się wyprostować? K


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2018

6

Według relacji „Breslauer Zeitung”, w lutym 1863 r. policja aresztowała w pociągu agenta fabryki broni, którego celem podróży była Warszawa. „Schlesische Zeitung” donosiła z Wrocławia m.in. o konfiskacie nocą z 12 na 13 III 1863 r. wozu z bronią (50 sztuk broni palnej zaopatrzonej w bagnety). Po upływie dwóch tygodni (30 III) policja pruska zarekwirowała na dworcu w Gliwicach 21 cetnarów ołowiu, formy do lania kul i 600 karabinów. W kwietniu na dworcu w Katowicach czekało na przewiezienie do Sosnowca, a stamtąd na Lubelszczyznę, 270 sztuk broni. Z kolei w Mysłowicach, u piekarza Kluski, przechowywano skrzynki z prochem. Nie udało się niczego znaleźć podczas rewizji u piekarza Ferdynanda Zipsa, bliskiego współpracownika Stanisława Maciejewskiego, za to, jak donosiła „Breslauer Zeitung”, na katowickim dworcu znaleziono pistolety ukryte w beczce. Kolejnym niepowodzeniem było wykrycie (29 V 1863 r.) na stacji katowickiej, w wagonie w składzie do Sosnowca, podwójnego dna, które skrywało 42 szable kawaleryjskie i 3 paczki prochu. Z powodu pośpiechu, podczas załadunku w Gliwicach konspiratorzy nie dopilnowali zasmarowania nowych gwoździ, co zwróciło uwagę kontrolujących. Jeszcze w maju udało się policji przechwycić 27 karabinów i amunicję zdeponowaną w urzędzie celnym w Kluczborku, a w Rychtalu – wóz z transportem broni belgijskiej, konwojowany przez Christiana Hanusa, a załadowany u kupca Schweitzera we Wrocławiu. 7 VI 1863 r., dzięki coraz ściślejszej kontroli pogranicza, udało się wykryć w składzie Olszewskiego w Woźnikach 7 skrzyń z prochem (zadeklarowanych jako cygara) nadesłanych z Wrocławia, które miały dotrzeć do Żarek po drugiej stronie granicy. Kilka dni później cieszył się sukcesem zdeklarowany wróg Polaków, burmistrz Carl Rother, który zarekwirował na mysłowickim dworcu 100 karabinów wchodzących w skład przesyłki do Szczakowej. Niepowodzeniem zakończyła się także próba prze-

Johann Eduard Schleinitz, prezes prowincji śląskiej

mytu 4 skrzyń prochu w Wołczynie pod Kluczborkiem i wyprawa agenta Wilhelma Janeckiego po proch, gdyż w Koźlu pruscy żandarmi przejęli cały transport, którego przynajmniej część była przeznaczona do Hruszowa w powiecie bogumińskim na austriackim Śląsku (obecnie Gruszów, część miasta Ostrawy, kraj morawsko-śląski, Czechy). 19 VII Prusacy przechwycili „informację o przewozie broni koleją przez Mysłowice, Szczakową do Ząbkowic”, ponadto w miesiącach letnich „policja carska wpadła na trop przewożonej broni z Wrocławia do Dąbrowy. Z transportu mającego liczyć 800 sztuce­rów na dworcu w Dąbrowie w ręce kozaków dostało się 270 sztuk”. 27 VIII 1863 r. w Bogucicach pod Katowicami Prusacy zarekwirowali „cetnar prochu zdążający ku granicy”. W tym samym czasie zatrzymano na krakowskim dworcu „7 skrzyń z 200 nabojami i 30 przyborów na konie wierzchowe”. W Morawskiej Ostrawie z kolei zasekwestrowano „19 wozów z mąką, w których były worki z prochem po 40 funtów jeden. Mąka ta przybyła z Prus i miała iść do Łańcuta”. Agenci, aby uchronić transporty broni i amunicji przed pruską konfis­ katą, stosowali różne systemy zabezpieczeń. Zmieniali szlaki transportowe, tworzyli coraz nowe kantory i magazyny, fałszowali opakowania i napisy. Broń pakowali jako cukier, wino, mąkę, oliwę, płótno, cygara, wyroby żelazne, ziarno itp., chowali ją w kasach ogniotrwałych między podwójnymi ściankami, w skrzynkach z szufladami, w walizach z ubraniami i bielizną oraz w szafach i kołyskach; wykorzystywali

również podwójne dna skrzyń, wagonów, powozów i wozów. Rapiery i broń krótką ukrywano w laskach i pejczach, lufy karabinów deklarowano jako części maszyn. Ludwik Ohnstein z synem wozili materiały wojenne z Legnicy i Głogowa w pudłach, których zawartość zgłaszano jako porcelanę. W październiku 1863 r. urzędnicy pruskiej komory celnej w Katowicach zatrzymali paczkę z laskami i szpicrutami, w których były ukryte sztylety. Była ona adresowana do Warszawy, gdzie miała dotrzeć koleją żelazną. Tajne przesyłki zazwyczaj znakowano; i tak, wysłany 24 XII 1863 r. ze Śląska do Sosnowca komplet 12 skrzyń cechowanych inicjałami R.H., znalazł się w wagonie naznaczonym literami St.P. Sposoby znakowania przesyłek i ich ekspediowania regulowane były specjalnymi instrukcjami, znanymi takim ludziom, jak Bonawentura Błeszyński, Zdzisław Janczewski, Stanisław Maciejewski czy Aleksander Mierowski. Niestety, nie znamy tych szyfrów. Duże litery czasami oznaczały agentów lub kurierów, którzy odbierali pocztę. Wydział Spraw Wewnętrznych wydał 25 X 1863 r. w tej sprawie instrukcje, będące rozwinięciem instrukcji z 10 VII 1863 r., które były przeznaczone dla organizacji komunikacji prowincjonalnej i dla kierowników stacji pocztowych. Duże litery alfabetu łacińskiego od A do H mogły odpowiadać któremuś z ośmiu województw, a małe jednemu z powiatów. Z kolei cyframi arabskimi znakowano numery stacji, a w innych przypadkach agentów. Broń i materiały wojenne były również transportowane przez tzw. zieloną granicę pomiędzy Bytomiem, Czeladzią a Siemianowicami, w rejonie nadgranicznej Brynicy. Ustalone były stawki opłat w zależności od rodzaju ładunku: 50–60 rs. od cetnara prochu, 3 rs. (w polskiej walucie 3 zł) od karabinu, 1 rs. od rewolweru lub szabli. Organizacją akcji przerzutowej w tej strefie zajmowali się Hoffman, Fiedler, Adam Gruman i Adam Kościuch z Będzina. Istotną rolę w organizowaniu zaopatrzenia w broń i środki do prowadzenia walki odgrywał także powiat pszczyński i Pszczyna, skąd sprowadzony z Wrocławia sprzęt wojenny transportowano nad Przemszę, gdzie w Jaździe, w okolicy Imielina, przerzucano go do położonego już po austriackiej stronie Jelenia. Dalsze punkty przerzutowe znajdowały się w rejonie Nowego Bierunia, Dziećkowic i innych nadgranicznych osad. W takich przypadkach wykorzystywano najczęściej miejscowych przemytników, tzw. szwarcowników lub „defraudantów” (zamieszkujących miejscowości po obu stronach granicy) oraz chłopskie łodzie i podwody. Ładunki z bronią transportowano na Górny Śląsk także Odrą i Kanałem Kłodnickim do Gliwic. Zwracała uwagę na ten proceder „Breslauer Zeitung”, cytując uwagi swojego korespondenta z Bodzanowic z 27 III 1863 r.: „powstańcy obsadzili las [...] i licznymi forpocztami dobrze go zabezpieczyli. 40 przemytników spotkało się z forpocztami, straże zaprowadziły ich do dowódcy, który sprawdziwszy, o ile można było, ich zeznania, polecił im postarać się o proch, obiecując dobrą zapłatę”. W tej sytuacji, współpracujący z naczelnym prezesem prowincji śląs­ kiej, Johannem Hansem Eduardem Schleinitzem (1798–1869), naczelny prezes Wielkiego Księstwa Poznańskiego, Karl Horn, był niezadowolony z małej skuteczności policji i władz wojskowych ścigających emisariuszy i przemytników broni. Jego zdaniem, konfiskaty, do jakich dochodziło na granicy rosyjsko-pruskiej od Śląska po Wielkopolskę, „w większości wypadków zawdzięczać należało tylko przypadkowym, szczęśliwym okolicznościom, rzadko poprzedniemu donosowi. Polacy wielokrotnie stosowali tę metodę, że dostawcy, którzy dany sprzęt wojenny oddali w oznaczonym miejscu, oprócz ceny otrzymywali jeszcze pewne premie”. Działający w Legnicy Mrowiński płacił za zrealizowany kontrakt 50 talarów. Taką cenę dostał m.in. puszkarz Adolf Hoffman. Od pierwszych godzin, jakie minęły od wybuchu powstania, Polacy odczuwali dotkliwy brak broni i amunicji. Najlepiej o tym może zaświadczyć los oddziału Walerego Remiszewskiego, rozbitego 2 IV 1863 r. pod Budą Zaborowską. Dlatego z taką determinac­ ją i poświęceniem, nakładem pracy i pieniędzy, mimo pruskich konfiskat i szykan, agenci Rządu Narodowego działający na terenie Śląska organizowali wciąż nowe transporty. Redakcja „Schlesische Zeitung” tak skomentowała te działania: „W warunkach

natychmiastowego zapotrzebowania na broń ze strony powstańców, którzy odczuwają ciągle jej wielki niedostatek, nie można się dziwić, iż mimo wydanych zakazów w dalszym ciągu czyni się desperackie wysiłki celem przesłania broni i prochu do Polski”. Sieć agentów broni, dobrze zorganizowana przez Leona Królikowskiego i Aleksandra Guttrego, przebywającego w Leodium (Liége) w Belgii, Zdzisława

konfiskaty w rejonie Koźla, Gliwic, Katowic i Mysłowic, które nie przekraczały kilkuset sztuk broni. Transport 6800 sztuk wysłany do Wiednia trudno byłoby w całości przerzucić zarówno przez Śląsk austriacki, jak i pruski. Karabiny ładowano w skrzynie po 20 sztuk. Ciężar paki wraz z zawartością wynosił 130 kg. Skrzynie musiały odbyć bardzo długą i kosztowną drogę, zanim dotarły do granic Śląska. Koszt

500 sztuk karabinów oraz 1500 talarów na pokrycie kosztów przemytu. Transport z bronią miał nadejść 21 XII 1863 r. Jak podaje R. Szwed, dotarł on dopiero w dniu świąt Bożego Narodzenia i składał się z 12 skrzyń wypełnionych 250 pałaszami, 250 pistoletami, 32 bagnetami, 42 karabinami z bagnetami, 300 pendentami do pałaszy, 30 formami do kul stożkowych i 100 000 kapiszonów.

Broń ze Śląska napływała do Królestwa od pierwszych dni pows­ tania. Świadczy o tym m.in. zatrzymany od śląskiej strony granicy w nocy z 22 na 23 I 1863 r. ładunek przewożony na dwóch furmankach. Również miejscowa prasa zamieszczała informacje o udaremnieniu prób przemytu broni i amunicji. Dworzec Główny we Wrocławiu. Sztych z 1856 r.

operacyjne, których zadaniem był odbiór broni, m.in. w okolicach Żarek i Poręby od strony Zawiercia. W tym celu wykorzystywano kompleksy leśne, do których broń transportowano znad granicy furmankami chłopskimi, w dni targowe, gdy był duży ruch. Z dostaw tych korzystali żołnierze gen. Józefa Haukego-Bosaka, naczelnika wojskowego powiatu olkuskiego, Zygmunta Chmieleńskiego i Chmury. Były to bardzo ryzykowne przedsięwzięcia, o czym mogą świadczyć koleje losu chłopa Franciszka Mandrelli z Czarnuchowic w powiecie pszczyńskim, schwytanego 19 VI 1863 r. z transportem broni i prochu, którego sprawa z sądu w Pszczynie dotarła do sądu apelacyjnego w Raciborzu, a następnie do Królewskiego Trybunału w Berlinie. Bardzo dramatyczne były okolicznoś­ ci aresztowania mysłowickiego kupca Szymona Kuźnickiego, który w drodze do Sosnowca został zatrzymany przez żandarmerię rosyjską i wywieziony do Warszawy. Janczewskiego i innych śląskich agentów zadenuncjował J. Karfunkel, komisant warszawskiego domu „Giwartowski i ska” we Wrocławiu, który sprzeniewierzył zaliczkę na broń w wysokości 50 250 talarów.

Szlaki przez Śląsk austriacki ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA (17)

Broń z pruskiego Śląska

KURIER·ŚL ĄSKI

Anonse prasowe na Śląsku na temat kolei w Królestwie Polskim na tle powstania 1863–1864 (II)

Zdzisław Janeczek

Dworzec kolejowy w Legnicy 1844–1866

Janczewskiego we Wrocławiu i kupca warszawskiego Józefa Kwiatkowskiego, rezydującego w Wiedniu od marca do sierpnia 1863 r., zapewniła największe dostawy materiałów wojennych dla powstania. Trudno jednak dokładnie sprecyzować dane dotyczące ilości przemyconej broni. Według raportu A. Guttrego złożonego Janowi Kantemu Działyńskiemu (1829–1880), moż-

Dworzec w Dąbrowie Górniczej

przesyłki 1000 karabinów na odcinku Leodium–Gotha–Drezno do granic Kongresówki wynosił średnio 12 450 franków, a koszt przemytu przez kordon pruski – 11 250 franków. Z każdym miesiącem trwania powstania wzrastały trudności przerzutu broni przez Śląsk. Prusacy zacieśniali kordon, a Rosjanie obsadzili każdy punkt kolejowy wojskiem i żandarme-

Dworzec kolejowy w Katowicach

na wnioskować, iż do czerwca 1863 r. samych tylko karabinów zakupiono w Leodium 16 960 sztuk, nie licząc 6000 sztuk emfildów, zamówionych dla Ludwika Mierosławskiego. Najbliższy prawdy był jednak wtajemniczony w sprawy Z. Janczewski, który podczas śledztwa oświadczył: „wykazać, ile broni zużyło ubiegłe powstanie lub też ile ona kosztowała, jest rzeczą prawie niepodobną”. Wielkość transportów była zróżnicowana. Wydaje się, iż w pobliżu pruskiej granicy dzielono je na mniejsze partie, o czym mogą świadczyć

Organizatorzy pomocy dla walczącego Królestwa Polskiego wykorzystywali również szlaki i drogi biegnące przez Śląsk austriacki. Na tym terenie w latach 1863–1864 także działały grupy, których celem było organizowanie transportu broni i prochu. Przez Cieszyn, Bogumin, Bielsko, Ustroń, Skoczów i Opawę przejeżdżali kurierzy Rządu Narodowego; tutaj dokonywano zakupów broni i szukano schronienia przed carskimi represjami oraz zbierano datki na rzecz powstańców. Na linii Bogumin-Dziedzice przemycano z prus­kiego Śląska proch i broń. Na liście podejrzanych o jej skupowanie i handel materiałami wojennymi znaleźli się: przejezdny Karol Simon i kupiec Wilhelm Gansel z Bielska, który został aresztowany, ale zbiegł z więzienia we Lwowie. Wyrokiem sądu wojennego we Lwowie „za przestępstwo

Aresztowania członków organizacji po obu stronach granicy zdezorganizowały pomoc dla walczącej Kongresówki. 9 I 1864 r. policja prus­ ka ujęła grupę agentów we Wrocławiu. Wśród zatrzymanych znaleźli się m.in.: Królikowski, Dutkiewicz, Daniłowski, Huntley-Gordon, Jaworski, Kamiński,

przeciw zarządzeniom publicznym” na miesiąc aresztu skazany został kelner z Cieszyna, Adam Bełchowski; jego żonę Ewę ułaskawiono. Z kolei sąd wojenny w Krakowie skazał dzierżawcę dóbr Teodora Demela z Cieszyna, a Izraelita Marcin Ehrmann, również cieszynianin, został oskarżony o werbunek do

Dworzec kolejowy w Sosnowcu

rią. Od jesieni 1863 r. wzrosła więc rola przemytników, którzy przerzucali broń przez „zieloną granicę”. Nie zrażając się trudnościami, konspiratorzy planowali w październiku 1863 r. przekazanie do Katowic kolejnego transportu broni, którą zamierzano przerzucić do Częstochowy i Piotrkowa. Być może chodziło tu o wspomnianą przez r. Szweda przesyłkę odebraną w tym czasie przez agentów z Dąbrowy. W listopadzie 1863 r. Z. Janczewski przekazał informację, adresowaną do agenta działającego na terenie Zagłębia, o przesłaniu z Wrocławia 200 000 sztuk kapiszonów,

Lipowski, Łukowski, Francuz Dextraite i Göbler – zawiadowca stacji na Dworcu Górnośląskim. 5 II 1864 r. rozbito także grupę Jana Geringa, działającą na terenie Hruszowa w powiecie bogumińskim na Śląsku austriackim. Od lutego 1864 r. nastąpiła pewna stagnacja w działaniach. Zdarzały się przypadki, iż Z. Janczewski musiał ponaglać agentów do zabierania broni zalegającej tajne magazyny we Wrocławiu i w Katowicach. Dowódcy oddziałów z województw kaliskiego, krakowskiego i sandomierskiego wysyłali do strefy nadgranicznej specjalne grupy

powstania i aresztowany przez Austriaków. Na liście represjonowanych w latach 1863–1864 przez sądy wojenne znaleźli się m.in. mieszkańcy Bielska, Ostrawy i Andrychowa. Śląskie Prezydium Rządowe wydało także okólnik o zakazie kolportażu czasopisma „Ojczyzna”. Na tym terenie poszukiwano m.in. Węgra Lörego, emisariusza Lajosa Kossutha. Jednym z ważniejszych agentów na austriackim Śląsku był inżynier architekt Jan Gering (Gerink), naczelnik stacji kolei północnej w Hruszowie (Gruszowie) pod Ostrawą, należącej


KURIER WNET

PAŹDZIERNIK 2018 · KURIER WNET

7

KURIER·ŚL ĄSKI do powiatu bogumińskiego. Współdziałali z nim: Karol Vrana (Wrana) z Palkowic (obecnie Palkovice, w kraju morawsko-śląskim, w powiecie Frydek-Mistek w Czechach), strażnik kolejowy Andrzej Stoklasek z Lipnika (obecnie Lipnik nad Bečvou, kraj ołomuniecki, Czechy), robotnicy: Wilhelm

i strażnik cywilny Neslany. Udali się oni do stacji w Hruszowie w towarzystwie prowokatora – internowanego powstańca Clementa de Monts – i Walazza przebranego za kupca mającego nakaz rewizji i aresztowania osoby wskazanej przez Neslanego, przyodzianego „w polskie futro”. Podając się za

Płk Franciszek Kopernicki

Grób Franciszka Skiby, współpracownika Maciejewskiego

Janecki z Hulczyna (obecnie Hlučín, kraj morawsko-śląski, Czechy), Jordan oraz kolejarz Biczyński (Byczyński) i farmaceuta J. Piszczak z Ołomuńca (Olomouc, Czechy). Grupa ta zajmowała się organizowaniem pomocy dla powstańców zbiegłych z internowania w Ołomuńcu i Igławie (Jihlava, Czechy), przemytem broni i prochu oraz przesyłaniem tajnej korespondencji Rządu Narodowego. Gering utrzymywał także kontakty z telegrafistą w Pruchnej, Władysławem Żebrowskim. W Ołomuńcu spotykał się z delegatami powstańców i Rządu Narodowego. Był także szefem 32 sekcji Komitetu Pań Polskich w Krakowie i pełnomocnikiem Rządu Narodowego. W trakcie swej działalnoś­ci, wspólnie z Wilhelmem Janeckim, który był jednym z najaktywniejszych członków organizacji, przygotował co najmniej 6 przesyłek do Galicji. Broń i proch przetrzymywano w magazynie Stoklaska. Stąd wysyłano kolejno transporty: „pierwszy w skrzynce opatrzonej w szuflady, drugi w dwóch skrzyniach zbitych ze starych desek, trzeci, czwarty i piąty w workach mąki. [...] 25 VIII

Jan Kanty Działyński

1863 r. przytrzymano w Ostrawie inny transport prochu ukrytego w mące. Odkrycie to pociągnęło za sobą zwłokę w przesyłce następnego transportu; tymczasem postarano się o odpowiednią ilość starych sprzętów, np. skrzynek, szaf, nawet kolebek itp., które posłużyły do ukrycia nie tylko prochu, lecz nadto różnych przedmiotów uzbrojenia, które tym razem wysłano równocześnie z transportem prochu 5 XI 1863 r.”. Zabezpieczeniem i opakowaniem przesyłki zajmowali się Jordan, Stoklasek i Wrana, natomiast Janecki konwojował przesyłki z pruskiego Śląska i namawiał do „wyrabiania ładunków”. Proch i broń docierały do Hruszowa z dostaw do Koźla i za pośrednictwem raciborskiego kupca Aleksandra Wandowskiego. Transport zapewniali przemytnicy z pruskiego Śląska. Łącznie grupa Geringa wyekspediowała do Galicji 23 q prochu strzelniczego, 6 karabinów, 7 bagnetów, 2 szable, 2 formy do odlewania kul, 1 torbę z kulami i kordelas. Udzieliła pomocy 54 internowanym, którzy uciekając z obozów przechodzili przez Hruszów, gdzie byli zaopatrywani w dokumenty, odzież, pieniądze i żywność. Coraz częściej w prasie zaczęły się pojawiać listy gończe i anonsy o uciekinierach z Ołomuńca. 5 II 1864 r. Gering i jego towarzysze zostali aresztowani, a 238 pows­ tańców internowanych w Ołomuńcu przeniesiono do Hradca Králové. Austriacy, aby zdemaskować konspiratorów, posłużyli się prowokacją, której plan przygotował inspektor policji w Brnie, a jego wykonawcami zostali: kancelista dyrekcji policji Walazza

zbiegów, Neslany i de Monts nakłonili Geringa w domku Stoklaska, aby dał im fałszywe karty legitymacyjne. Gdy ten się zgodził, Walazza przystąpił bezzwłocznie „z asystencją wojskową” do rewizji w kancelarii Geringa, gdzie znaleziono pakiet, w którym znajdo-

Julian Łukaszewski, agent przemytu broni

wały się m.in. sfałszowane formularze legitymacyjne oraz listy „pod adresem dwóch dam do Paryża przesyłane, a w nich rozporządzenia i cyrkularze Rządu Narodowego, dalej spis Polaków internowanych w Morawie, wskazówki adresów, wreszcie propozycja dotycząca obsadzenia stopni oficerskich”. Dodatkowym dokumentem obciążającym był notes Stoklaska. Proces zatrzymanych rozpoczął się po długim śledztwie 11 X 1864 r. w Brnie. W roli obrońcy wystąpił znany ze swych liberalnych przekonań wiedeński adwokat dr Mühlfeldt. Prokurator Maluska oskarżył Geringa „o zbrodnię naruszenia porządku publicznego” i zażądał dla niego kary 3 lat, dla Wrany i Janeckiego 2 lat (dla tego ostatniego jako poddanego pruskiego dodatkowo wydalenia z kraju po odbyciu kary), dla Stoklaska – 8 miesięcy. Dzięki znakomitej mowie obrończej dr. Mülfeldta sąd ostatecznie ukarał oskarżonych tylko za przemyt. Gering otrzymał wyrok 6 miesięcy, Janecki i Wrana 4 miesięcy, a Stoklasek – 2 miesięcy więzienia. „Skazani zgłosili natychmiast rekurs przeciw wyrokowi”. Ostatnia rozprawa odbyła się przed Sądem Najwyższym

chłopa z pod Ropicy, ofiarnego działacza społecznego, organizowano spotkania i narady; tutaj mieściło się ukryte przez Kluga powstańcze archiwum. Sympatie Ślązaków (nie tylko pracowników kolei i przemytników) dla walczącej Kongresówki, ożywione za sprawą powstania styczniowego, odegrały znaczną rolę w recepcji polskich idei niepodległościowych. Proces ten wyrażał się m.in. angażowaniem w przemyt broni i pomoc dla kurierów Rządu Narodowego, a po klęsce powstania – współczuciem dla „narodu w żałobie”. Następne pokolenie, wychowane na ideach głoszonych przez TG „Sokół”, pielęgnując tradycje przodków – przemytników broni, zajmowało się organizacją komórek Pols­ kiej Organizacji Wojskowej Górnego Śląska i zaopatrzeniem jej w materiały wojskowe. Korzystało z doświadczeń 1863 r. i tych samych punktów przerzutowych. Jednak w latach 1919–1921 broń przemycano z Polski dla walczącego Śląska, a delegacje Górnoślązaków przekraczały pruski kordon, by szukać pomocy w Warszawie.

Kolej narzędziem wojny Wydarzenia na ziemiach Królestwa Polskiego, opisane na łamach prasy śląs­kiej lat 1863–1864 dowodzą, iż kolej od początku swego istnienia nie tylko odgrywała rolę stymulującą rozwój gos­podarczy i społeczny, ale była także skutecznym narzędziem wykorzystywanym do prowadzenia wojny i utrzymania władzy nad podbitym narodem, do szerzenia terroru oraz środkiem umożliwiającym stosowanie przemocy, gwałtu, ucisku, okrucieństwa w celu zastraszenia i zniszczenia przeciwnika, czemu dał świadectwo w swojej opinii o zwycięskiej kampanii w Królestwie Polskim rosyjski minister wojny generał adiutant D.A. Milutin. On i jego doradcy wpadli na jeszcze jeden pomysł wykorzystania kolei. Z warszawskiej Cytadeli i kazamat można było nią wywieźć na wschód tysiące polskich buntowników. Tak ten proceder opisał Julian Wołoszynowski w Roku 1863: „Po 40 ludzi w wagonie. U góry małe, zakratowane okienka. Wagony aresztanc­kie przy-

Józef Wysocki

czepione do pociągu towarowego. Pociąg posuwa się na północ. Kierunek na Psków, przez Wilno i Dyneburg; z Pskowa do Petersburga”. Katorżnicy na drogę otrzymywali „w menażkach gorącą wodę na herbatę, cukier w prykusku, na zagryzkę, suchy chleb”. Najczęściej trafiali najpierw do „domu pieresylnego – punktu przesyłowego”, np. w Petersburgu, a potem znowu czekały ich aresztanckie wagony, gdzie ciała ich obłaziło robactwo i zamknięci godzinami oczekiwali, zanim ich transport zabierze wyznaczony pociąg

Stacja kolejowa Mysłowice

w Wiedniu, gdzie wyrok podtrzymano. Hruszowa nie była jedynym punktem działań emisariuszy na Ziemi Cieszyńskiej. Powstaniec inż. Edward Rudolf Klug, żołnierz A. Kurowskiego, M. Langiewicza i A. Krukowieckiego, komendant saperów w oddziale M. Waligórskiego, za bazę swoich działań na Śląsku obrał Ustroń, gdzie pastorem zboru ewangelickiego był ks. Janik, mąż jego siostry Marii. Klug był także szwagrem znanego działacza narodowego i notariusza w Cieszynie, dr. Andrzeja Cinciały, męża Matyldy Klug. W farze ks. Jerzego Janika (1829–1907), syna

nogach, podtrzymując łańcuchy na rzemiennych paskach, szli niedawni polscy buntownicy. Dla wzbudzenia posłuszeństwa bito ich pletnią, batem rzemiennym splecionym w kant, grubości palca, bito wzdłuż karku, po uprzednim orzeczeniu lekarza, ile więzień zniesie takich razów. Ogolono im głowy i ubrano ich w szynele aresztanckie z szarego, lichego sukna, podobne

Guttry`ego zakupiła około 16 000 sztuk broni za mniej więcej 700 000 – 800 000 franków belgijskich. Większość to była broń palna: karabiny, rewolwery, strzelby itp. Stanowiły 1/4 całkowitej liczby broni zakupionej zagranicą przez polskich powstańców. Jednakże tylko 1/3 broni dotarła do Polski. Polacy stali przed wieloma problemami. Z jednej strony trudne i kosztowne okazało się

Pruski koszmar. Karykatura współczesna

Wojna secesyjna w USA. Zniszczona trakcja kolejowa

do żołnierskich, zwane „brodiażki” – włóczęgi. Na plecach brodiażek mieli wycięte asy karowe z podłożonym czerwonym albo żółtym suknem, znaki aresztantów, a na głowach czapki sukienne z szerokim dnem, bez daszka. Szli po sześciu, związani łańcuchami”. Szli i szli, gdyż Kolej Transsyberyjs­ ka (Транссибирская магистраль – Transsibirskaja magistral) z Moskwy do Władywostoku przez Niżny Nowogród, Perm, Jekaterynburg, Omsk, Nowosybirsk, Krasnojarsk, Irkuck, Ułan Ude i Czytę została wybudowana znacznie później, tj. w latach 1891–1916. Jest to najdłuższa kolej świata, której torowisko liczy 9289 km i przekracza 8 stref czasowych. W tym czasie głowy mieszkańców Londynu i Paryża były zaprzątnięte interesami giełdowymi. Nad Sekwaną przeżywano histerię zmysłów, podziwiano najnowsze kwiatowe toalety kobiet, a impresjoniści toczyli boje o linie i kolory. Oczy przybyszów cieszył luksus, wabił ich Paryż kankanów i pompejańskich nocy.

transportowanie zakupionej broni do Polski. Wiele konwojów zatrzymywała na Śląsku policja pruska, a jeden z belgijskich handlarzy bronią, Guillaume Lemaire-Malherbe, był nawet aresz-

Epilog Bitwa o tory w powstaniu styczniowym i wykorzystanie kolei dla celów wojskowych nie było działaniem pionierskim, miało ono już miejsce dużo wcześniej. Po raz pierwszy w Europie pociągów użyto do przerzucania wojsk podczas tłumienia zbrojnych wystąpień w trakcie Wiosny Ludów. Wojna secesyjna w USA w latach 1861–1865, wojna prusko-austriacka w 1868 r. oraz francusko-pruska w 1871 r. i rosyjsko-japońskie działania pod Mukdenem w 1905 r. (Kolej Transsyberyjska – Транссибирская магистраль ), akcje Burów w Południowej Afryce przeciwko angielskim liniom kolejowym czy ataki opisanych przez H. Sienkiewicza w Pustyni i w puszczy zwolenników Muhammada Ahmada bin Abda Allaha, al-Mahdiego (1844–1885), na żelazne szlaki w Sudanie, to przykłady na to, jak środek transportu, który miał w założeniu przybliżyć ludziom świat, stał się narzędziem prowadzenia wojny i tematem doniesień prasowych m.in. „Gwiazdki Cieszyńskiej”, „Schlesische Zeitung” i „Breslauer Zeitung”.

Również Polacy próbowali wykorzystać kolej do swoich celów, przede wszystkim jako środek zaopatrzenia w broń. Aleksander Guttry, dyrektor komisji w Poznaniu, uciekł do Liège w Belgii, jednego z głównych ośrodków przemysłowych w XIX-wiecznej Europie Zachodniej. „Założył tam Komisję Broni, która została uznana przez Rząd Narodowy powstania polskiego i która działała przez ponad rok. Pomocą Guttry’emu służyli Józef Kalasanty Godebski, Leon Królikowski i inni. W sumie, według badań Idesbalda Goddeerisa i Hanne Ranson, tylko komisja

podległościowym. Tutaj najczęściej znajdowali schronienie ścigani przez carską ochranę emisariusze i bojowcy Polskiej Partii Socjalistycznej, których przerzucano za pruski kordon. Zda-

Granica prusko-rosyjska pod Siemianowicami

towany i uwięziony na dwa tygodnie”. Do czasu tych krwawych, dramatycznych epizodów kolej w dziejach Polski i świata postrzegano jako metaforę nowoczesnego społeczeństwa. Jednak opisane powyżej wydarzenia przyćmiły optymizm i zwątpieniem napiętnowały wiarę w postęp. Literacki koniec XIX w. znaczy powieść Emila Zoli Bestia ludzka (La bête humaine – będąca siedemnastym tomem cyklu Rougon-Macquartowie) i wieloznaczny obraz pociągu, który wymyka się spod kontroli człowieka. Powieść była wykładnią poglądów pisarza na kwestie postępu technologicznego i natury ludzkiej. Przeczucia intelektualisty drugiej połowy XIX w. znalazły swój wyraz m.in. w największych katastrofach technologicznych: pierwszej i drugiej wojnie światowej. Dla kolejnego pokolenia poetów dworce kolejowe będą już tylko częścią prowincjonalnego pejzażu przepełnionego melancholią i bezbrzeżną nudą. Kazimierz Wierzyński w wierszu Dworzec pisał: „Panny, co tęsknią z pustego peronu, / Skąd wieje dusza

Dworzec w Boguminie

towarowy. Po długiej podróży „jak pijani wychodzili z wagonów, nogi pod nimi się trzęsły, w oczach piekło od bezsenności, w mózgu chaos ot turkotu kół”. Teraz szli lub jechali kibitką na Sybir, lecz ten był jeszcze daleko. „Zabiedzona gromadka skazańców w szarych chałatach – szła, bo to było już na drodze syberyjskiej. Józef Serba dostał na nogi nowe obręcze żelazne, na stałe spojone grubymi nitami, połączone ze sobą łańcuchem. W pochodzie łańcuch ten można było podnosić do góry i nieść na rzemyku przymocowanym do pasa. W kajdanach na

w Siemianowicach na Górnym Śląsku nawiązywały do działalności emisariuszy, konduktorów śląskiej kolei i przemytników, którzy w latach 1863–1864 służyli celom polskiej insurekcji. Na dawniejszych przedpolach gminy Siemianowice, już po rosyjskiej stronie granicy znajdowała się kopalnia „Saturn”, której załoga w latach 1905–1914 odegrała rolę w polskim ruchu nie-

prowincji i spleenu, / Porywa dziwny świat okien wagonu, / Podróż po bajkach. Trwa ona pięć minut”. Natomiast dla Józefa Piłsudskiego, epigona roku 1863, kolej i dworce będą miejscem schronienia przed carską ochraną, a akcja jego bojowców na stacji w Bezdanach pod Wilnem, przeprowadzona 26 IX 1908 r., zapewniła mu środki na zakup broni, tworzenie drużyn strzeleckich i kontynuowanie walki rozpoczętej przez pokolenie Romualda Traugutta, które swą ofiarą położyło fundament pod II Rzeczpospolitą. Niezwykłe wizyty J. Piłsudskiego

rzało się, że mężczyzn przemycano w ubraniu kobiecym, a kobiety w męskim, w zależności od posiadanych papierów. Człowiekiem, który wyekspediował w ten sposób dziesiątki ludzi, był sztygar Paweł Piotr Dehnel, zwany „Strychniną”. Pseudonim zawdzięczał kapsułce trucizny, z którą się nigdy nie rozstawał; nosił ją zawsze w kieszonce kamizelki. Dehnel wielokrotnie przez komorę bańgowską przeprowadzał towarzysza „Ziuka”, tj. Józefa Piłsudskiego, a także Walerego Sławka czy Aleksandrę Piłsudską jako „Wandę”; tędy ekspediował do Siemianowic Piotra Nasiłkowskiego i wielu innych, którzy dokonywali zakupów broni w Katowicach. „Polonia” korfantowska (nr 2817 z 11 VIII 1932) w skonfiskowanym artykule pt. Sanacyjne poprawki historyczne w naszej propagandzie zagranicznej tak skomentowała te wydarzenia: „O ile wiemy, styczność pana Piłsudskiego ze Śląskiem ograniczyła się do tego, że około roku 1905 zamawiał rewolwery dla partii i jej akcji na terenie byłej dzielnicy rosyjskiej i że w owych czasach, przebywając na kopalni „Saturn” w Czeladzi u swojego przyjaciela sztygara […], czasem przechodził przez zieloną granicę, udając się do Siemianowic na wódkę”. Pomijając kąśliwy ton relacji, należy wspomnieć, że Paweł Dehnel nie tylko doczekał wolnej Polski, ale symbolicznego przeprowadzenia Naczelnika Państwa i Pierwszego Marszałka przez dawną granicę, które odbyło się w następujących okolicznościach: Józef Piłsudski w 1922 r., bawiąc na Górnym Śląsku, postanowił odwiedzić dawnego towarzysza i przyjaciela na „Saturnie”. Zjechawszy do niego, po krótkim pobycie miał powiedzieć: „Paweł, teraz powieziesz mnie na granicę, tam, gdzieś mnie dawniej przeprowadzał jako „Ziuka”. Prośbie stało się zadość. Pojechano autami na dawną komorę graniczną pod Bańgowem, gdzie Dehnel, wyciągnąwszy z kieszeni kawałek papieru, wręczył go Józefowi Piłsudskiemu, mówiąc: „Masz tu, „Ziuk”, paszport, z którym możesz jeździć o całym świecie”. Po tej ceremonii Marszałek pojechał do stolicy, a Dehnel powrócił na „Saturn”. Bohater naszej opowieści zmarł 14 II 1939 r. w wieku 70 lat. K


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2018

8

T

en dzień był przez wieki uznawany za narodowe święto Węgier. Matka Boża Królowa Węgier w kalendarzu liturgicznym posiada także wspomnienie o charakterze patriotycznym, które od roku 1984 zostało ostatecznie ustalone na 8 października. Tytuł artykułu zobowiązuje do podjęcia trudu i zarazem przyjemnoś­ ci doszukiwania się wizerunku Najświętszej Maryi Panny adekwatnego dla dziejów, sztuki i kultury narodu węgierskiego. Dopomóc w tym może wirtualna podróż przez zachowane do naszych czasów sakralne dzieła i tradycje maryjne ludu zamieszkującego Równinę Panońską, nadbrzeża czterech rzek: Dunaju, Cisy, Drawy i Sawy oraz trzy pasma górskie: Fatry, Matry i Tatry. W skład historycznej Korony Świętego Stefana wchodzą nie tylko same Węgry, ale także Banat, Bacska serbska, Chorwacja, Słowacja, Siedmiogród rumuński i Ukraina Zakarpacka. Ponadto swoje ślady zostawiły również polityczne związki tego kraju z dynastiami madziarskich Arpadów, neapolitańskich Andegawenów, czeskich Luksemburczyków, wywodzących się z Siedmiogrodu Hunyadych i Michała Korwina, Zapolyów, polskich Jagiellonów, tureckich Osmanów i przede wszystkim austriackich Habsburgów. Stąd zakres poszukiwań staje się bardziej skomplikowany. Prawdziwą kolebką maryjnego kultu naszych południowych „bratanków” jest Esztergom – węgierskie „tysiącletnie miasto prymasów”, z największą w tym kraju bazyliką. Świątynia miała pierwotnie wezwanie Świętego Wojciecha, głównego patrona Polski, który ochrzcił Vajka – syna węgierskiego księcia Gejzy, późniejszego słynnego władcę, Świętego Stefana. Bazylika jest pierwszym istotnym łącznikiem Polaków z Madziarami. Nad jej wschodnim wejściem widnieje łaciński napis: „Caput, mater et magistra ecclesiarum Hungariae” – „Głowa, matka i nauczycielka Kościoła węgierskiego”. Główny ołtarz katedry w Esztergom zdobi scena Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny namalowana przez Michelangela Grigolettiego na największym w świecie płótnie utkanym z jednego kawałka materiału. Koronacje średniowiecznych królów węgierskich odbywały się w katedrze pw. Panny Marii w Székesfehérvár.

KURIER·ŚL ĄSKI Państwo węgierskie u zarania swoich historycznych czasów zostało nazwane Regnum Marianum – Królestwem Maryi. Stało się to 15 sierpnia 1038 roku w Esztergom (Ostrzyhomiu), kiedy to umierający Święty Król Stefan Arpad zawierzył swoje państwo Matce Boga.

Wielka Pani Błogosławiona, patronka Węgier Barbara Maria Czernecka

z renesansowego ołtarza spogląda Matka Boża z Dzieciątkiem, w srebrnej sukience. Jest to kopia cudownej Ikony z Máriapócs. Tronująca Madonna zdobi piętnastowieczne: pastorał biskupi, kielich oraz ornaty i kapy liturgiczne przechowywane w Muzeum Katedralnym w Esztergom. W budapeszteńskim Muzeum Sztuk Pięknych jednym z najcenniejszych eksponatów jest renesansowa Madonna Esterházych Rafaela. Charakterystycznie dla sztuki madziarskiej została ukazana Madonna w postaci porcelanowej figurki ze słynnej manufaktury Herend. Mniej popularna od niej jest nieco wcześniejsza, acz z tego samego warsztatu, statuetka wzorowana na średniowiecznej, w płaszczu ozdobionym malowanymi niezapominajkami. Inna jeszcze węgierska fabryka Zsolnay wyprodukowała ceramiczne płytki pokrywające dach perły Budapesztu – Kościoła Macieja, dawniejszej królewskiej świątyni maryjnej. Nad jej gotyckim południowym portalem widnieje zrekonstruowana scena Zaśnięcia Najświętszej Maryi Panny. Marmurowa figura Matki Bożej z tutejszej kaplicy loretańskiej miała się ukazać 2 września 1686 roku, po runięciu ściany, w czasie, gdy armia chrześcijańska wyzwalała Węgry spod tureckiego panowania, i spowodować, że wyznawcy Allacha poddali miasto. W ołtarzu głównym zaś dominuje posąg Madonny zaprojektowany przez cenionego architekta Frigyesa Schulka, który 15 sierpnia 2000 roku został uwieńczony kopią korony Świętego Stefana pobłogosławionej przez Jana Pawła II. Dziewiętnastowieczna monumentalna główna bazylika Budapesztu pw.

Główny ołtarz katedry w Esztergom zdobi scena Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny namalowana przez Michelangelo Grigolettiego na największym w świecie płótnie utkanym z jednego kawałka materiału. W tym kościele Święty Stefan wraz ze swoją małżonką błogosławioną Gizelą pozostawili płaszcz koronacyjny, utkany z jedwabiu bizantyjskiego. Obecnie jest on przechowywany w budapeszteńskim Muzeum Narodowym. Co roku w połowie sierpnia w Székesfehérvár odbywa się festiwal pod nazwą „Królewskie Dni”, podczas których w ruinach średniowiecznej katedry odtwarzana jest ceremonia koronacyjna. Korona Świętego Stefana, najcenniejsza relikwia węgierska, w niektórych legendach mająca także polskie wątki, pierwotnie i aż do XVII wieku w jednej ze swoich części była zdobiona bizantyjskim wizerunkiem Maryi. Wiadomości na ten temat są jednak bardzo znikome. Pieśń Nasza Matko, Najświętsza Maryjo Panno była dawniej uznawana nieomal za węgierski hymn narodowy. Imię Maria było na Węgrzech bardzo popularne, zwłaszcza pośród węgierskich królowych i królewien. W Polsce natomiast uznawano wtedy, że tak może nazywać się tylko Matka Boga. To imię nosiła jednak śląska Piastówna z Książąt Bytomskich, wydana za mąż za króla Węgier Karola Roberta d’Anjou. W bezcennej księdze zwanej Legendarium andegaweńskim, wykonanej dla węgierskiego królewicza Andrzeja, a potem przez Świętą Królową Jadwigę podarowanej księciu Litwy Witoldowi, zachowało się osiem ilustracji obrazujących Wniebowzięcie Matki Pana Jezusa. Wizerunki Matki Bożej z Dzieciątkiem, siedzącej na tronie, z atrybutami władzy, pojawiały się na złotych dukatach, srebrnych polturach, miedzianych denarach, półtalarach oraz metalowych forintach. Podobny emblemat zachował się również na denarze Władysława II Jagiellończyka. W ostrzyhomskiej kaplicy Bakócz, gdzie Król Polski Jan III Sobieski odśpiewał Te Deum po rozgromieniu Turków w bitwie pod Parkanami,

Świętego Stefana jest ozdobiona nad wejściem tympanonem z Najświętszą Maryją Panną otoczoną świętymi, jako patronką Węgier. W peszteńskim Kościele Śródmiejskim neogotycki tryptyk przedstawia scenę Wniebowzięcia NMP. Także Kościół Uniwersytecki nad centralną rzeźbą głównego ołtarza ma namalowaną na miedzianej blasze kopię ikony częs­ tochowskiej z XVIII wieku. Na fasadzie Kościoła Zgromadzenia Panien Angielskich jedna z centralnych figur pokazuje wyobrażenie Matki Boskiej Patronki Węgier. Pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny jest też kościół w Nagytétény.

Z

Matką Boską utożsamiana jest także Hungaria, czyli personifikacja kraju w postaci kobiety siedzącej na tronie w purpurowym płaszczu i dzierżącej miecz w dłoni. Stanowi ona centrum kompozycji jednej z secesyjnych budowli na placu Serwitów – Zakonu Sług Maryi. Jest też w stolicy Węgier grecka cerkiew, czyli prawosławny sobór metropolitalny, pod wezwaniem Zaśnięcia Najświętszej Maryi Panny. W Budapeszcie na zboczu Góry Gellérta jest podziemny Kościół Skalny, w którym kaplica Matki Boskiej Częstochowskiej od 1994 roku posiada polski ołtarz z emaliowanym przedstawieniem Jasnogórskiej Madonny z odlanym z brązu królewskim orłem na piersi. Nad tysiącletnim miastem Vác góruje katedra, na której fasadzie zwróconej ku rzece widnieje napis, że została ona zbudowana ku czci: „Boga Najlepszego, Największego, Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i Michała Archanioła”. Rzeźba Madonny z Dzieciątkiem jest częścią pięknego romańskiego portalu ornamentowanego kościoła w Ják. W Dolinie Velemér jest wioska, w której kościele zachowały się freski

Matka Boska Uśmiechnięta z Wiślicy, zwana Łokietkową.

Johannesa Aquili. Padające na nie promienie słońca w letnie przesilenie najpiękniej oświetlają Maryję, okrywającą swoim płaszczem grzeszników. Gotyc­ ka Madonna z Dzieciątkiem zachowała się w głównym ołtarzu barokowym w Kőszeg. Także ponad cysterskim Zirc wznoszą się ku niebu dwie wieże kościoła pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Miasto Keszthely nad Balatonem szczyci się czternastowiecznym kościołem pod wezwaniem NMP Królowej Węgier. W opactwie w Pannonhalma, gdzie zaczyna się szlak świętego Marcina z Tours, kaplica pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny góruje nad kryptą, w której są pochowani tutejsi benedyktyni. Ludwik Andegaweński sprowadził nad Dunaj paulinów i osadził ich w klasztorze nazwanym ku czci Patronki Królestwa: Marianosztra, co znaczy „Nasza Maria”. Ciekawa jest historia pochodzącego z Irlandii obrazu Matki Bożej Płaczącej krwią i łzami. Do Győr przywiózł go z Clonfert biskup Walter Lynch, któremu w roku 1652 udało się uciec z własnej ojczyzny w czasie prześladowań katolików. W tym samym czasie Węgrzy musieli walczyć o swoją chrześcijańską tożsamość, a więc ten cudowny wizerunek połączył niejako obydwa narody.

FOT.

WIKIPEDIA

Franciszkanów w naddunajskim Baja. Niepokalanie Poczęta patronuje klasycystycznej bazylice w Egerze. W Kalocsa jest archikatedra pw. Wniebowzięcia NMP. Piękna figura Maryi została usadowiona na cokole ku czci Świętej Trójcy w Nagykanizsa. Obraz „Morelowej Madonny” zdobi boczny ołtarz Wielkiego Kościoła w Kecskemét. W Seged dominuje Kościół Wotywny, czyli Katedra NMP Patronki Węgier, gdzie na mozaice nad prezbiterium jest przedstawiona Maryja odziana w pasterski kożuch i ludowe pantofle. W przedsionku tokajskiego kościoła pw. Serca Jezusowego widnieje kopia obrazu Matki Boskiej Jasnogórskiej.

N

iestety bramy do najważniejszych świątyń węgierskich zablokowane są dosyć drogimi wejściówkami. I chociaż mieszkańcy tego kraju w 90% zostali ochrzczeni, a także wzorowo jednoczy ich patriotyzm, to Nizina Węgierska wciąż za bardzo jest oddalona od Nieba. Dawniejsza religijność Węgrów przez wieki promieniowała na ludność, która potem znalazła się w obrębie innych państw, ale zachowała kult Wielkiej Pani Błogosławionej. I właśnie na historycznych terenach „Królestwa Maryi” z czasem pojawiały się nowe bazyliki.

Rzeźba Madonny Uśmiechniętej, zwana także Łokietkową, znajdująca się w kolegiacie wiślickiej, ponoć zos­tała sprowadzona do Polski przez św. Andrzeja Świerada w XI w. właśnie z Węgier. Greckokatolickie sanktuarium w Máriapócs zasłynęło siedemnastowieczną ikoną w stylu Hodegetrii, na której pojawiły się krople łez. Zabrana przez cesarza Leopolda I do katedry w Wiedniu przestała płakać. Jednak powielona w kopii i w takiej formie na powrót umieszczona w miejscowej świątyni, zasłynęła cudami. Tutaj w 1991 roku wobec trzystutysięcznej rzeszy wiernych Mszę Świętą odprawił Jan Paweł II. Sanktuarium to ma dla Węgier znaczenie narodowe. Barokowy posąg Matki Bożej Bolesnej z 1740 roku znajduje się w niszy południowej ściany kościoła

Za najstarsze węgierskie sanktuarium maryjne uważa się miejsce Marianka w dzisiejszej Słowacji, gdzie tajemniczy pustelnik z drzewa gruszkowego wyrzeźbił cudowną figurkę Matki Bożej z Dzieciątkiem. Najważniejsze słowackie sanktuarium mieści się na Mariańskiej Górze w Lewoczy. Matka Boska Siedmiobolesna czczona jest w Szasztin. Jest też greckokatolickie sanktuarium maryjne w Litmanowie. Z XVI wieku pochodzi rzeźba Madonny w wiosce Staré Hory. W Trnawie, wolnym mieście królewskim zwanym „Rzymem słowackim”, znajduje się bazylika pw. św. Mikołaja, z obrazem

Łaskawej Matki Boskiej. W Chorwacji pielgrzymuje się do Marija Bystrica. Na Morawach w Velehradzie czci się Matkę Jedności Wszystkich Chrześcijan. Moc uzdrawiania posiada figura Matki Bożej „Pięknej Pani” w rumuńskim Csíksomlyó, gdzie klasztor franciszkanów ufundował Jan Hunyady, kiedy w 1442 roku pokonał Turków w bitwie pod Sântimbru. Maryjna pobożność królów węgierskich wykraczała poza granice kraju. Styryjskie Mariazell uznawane jest za sanktuarium wielu narodów, bowiem od wieków pielgrzymowali tam mieszkańcy Austrii, Bawarii, Chorwacji, Czech, Francji, Lotaryngii, Moraw, Polski, Prus, Śląska, Włoch i Węgier. Czczona tam figurka Matki Bożej z Dzieciątkiem nazywana jest także Możną Panią Węgier. Tutaj król Ludwik Andegaweński po zwycięskiej bitwie z Turkami ufundował kaplicę i pozostawił dar w postaci tablicy wotywnej z herbami królestw, nad którymi panował, zwłaszcza: Węgier i Polski. Władca ów wysłał podobny dar do katedry Świętej Marii w Akwizgranie, gdzie jedna z kaplic nazwana jest węgierską. Kopia cudownej figurki Matki Boskiej z Mariazell jest najcenniejszym skarbem parafialnego kościoła w Óbudzie. Do sanktuarium w Mariazell często pielgrzymował Sługa Boży kard. József Mindszenty, prymas Węgier w latach 1945–1974. Tam też został pochowany i dopiero w maju 1991 roku jego szczątki zostały umieszczone w mauzoleum archikatedry w Ostrzyhomiu. Węgrzy także powszechnie pielgrzymowali do bawarskiego Altötting, gdzie czczona jest statua Matki Bożej z Dzieciątkiem, o czym zaświadczają tamtejsze kroniki z XV wieku. Maryjna pobożność Węgrów przez długie wieki miała także wielki wpływ na religijność Polaków. A czciciele Królowej Korony Polskiej zupełnie nie są świadomi, ile w tej wierze zawdzięczają przyjaznym „bratankom”. Przy okazji nadmieńmy, że według

Wniebowzięcia NMP; Kościół Mariac­ ki w Krakowie obdarowała zdobnym w klejnoty obrazem, którego wartość wtedy szacowano na 100 florenów, co w przeliczeniu na dzisiejsze złotówki równałoby się cenie nowego samochodu. Ona też pozostawiła ślad swej stopy na kamieniu wmurowanym w ścianę kościoła pw. Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny na Piasku w Krakowie i przyczyniła się do osiedlenia tam karmelitów. Matka Boska Ludźmierska, zwana Gaździną Podhala, około 600 lat temu została ufundowana przez węgierskiego kupca, który jadąc do Nowego Targu, byłby się utopił w bagnie, gdyby nie interwencja świetlistej Pani. Staszków, gdzie już bardzo dawno temu zasłynął cudami obraz Matki Boskiej, znajduje się na starym szlaku prowadzącym z Węgier do Krakowa. Słynna Pieta w Limanowej także została w 1545 roku przywieziona z Węgier. Kościół pw. Matki Boskiej Raciborskiej, gdzie czczona jest kopia ikony jasnogórskiej, ponoć powstał jako wotum dziękczynne po wyzdrowieniu ciężko chorej żony węgierskiego hrabiego. Od XVII wielu liczne pielgrzymki zza południowej granicy przybywały do Tuchowa, sanktuarium rycerzy małopolskich. Z Węgier lub Słowacji, podczas wzmożenia się ruchu protestacyjnego, do Beskidu Niskiego został przywieziony Obraz Matki Boskiej Jaśliskiej, Królowej Nieba i Ziemi. W XVIII i XIX wieku zaś wierni wyznania greckokatolickiego i prawosławnego z terenów Bieszczad, Rusi, Słowacji i Węgier ochoczo pielgrzymowali do Łopieńki, gdzie kwitł kult ikony Matki Boskiej współcześnie zwanej Królową Polski z Polańczyka. Węgrów i Polaków w pobożności maryjnej najściślej łączy Matka Boska z Jasnej Góry. Cudowna ikona w XIV wieku została odnaleziona w Bełzie, ówczesnej stolicy Rusi Czerwonej, przez księcia Władysława z Opola. Był on wcześniej palatynem, czyli zastępcą króla Węgier. Możliwe, że „Świętą Tablicę” przywiózł do Polski w czasie, kiedy z Węgier do Krakowa przybyła królowa Jadwiga. W liliach na płaszczu Maryi dopatruje się elementów z herbu dynastii andegaweńskiej. Za czasów jagiellońskich obraz stawał się coraz sławniejszy. W skarbcu jasnogórskim do dziś przechowywane są dary fundowane przez wiernych z Węgier, a wśród nich szczególnie cenne szaty liturgiczne. Jedna z jubilerskich ozdób na rubinowej sukience Madonny jest zawieszką z postacią Patronki Węgier. W szesnastowiecznej księdze Liber Confraternitatis zachowało się najwięcej wpisów właśnie węgierskich członków Bractwa Matki Boskiej Częstochowskiej. Pochodzący z Siedmiogrodu król Polski Stefan Batory Madonnie Jas-

Maryjna pobożność Węgrów przez długie wieki miała wielki wpływ na religijność Polaków. A czciciele Królowej Korony Polskiej zupełnie nie są świadomi, ile w tej wierze zawdzięczają przyjaznym „bratankom”. tradycji to Święty Wojciech uchodzi za autora pierwszych zwrotek Bogurodzicy. Ciekawe, czy jest w niej ukryty jakiś madziarski ślad? Najstarszy jej zapis pochodzi z czasu panowania w Krakowie świętej księżnej Kingi Arpadówny. Według legendy miała ona rozmawiać z obrazem Matki Bożej. Rzeźba Madonny Uśmiechniętej, zwana także Łokietkową, znajdująca się w kolegiacie wiślickiej, ponoć została sprowadzona do Polski przez św. Andrzeja Świerada w XI w. właśnie z Węgier, więc może dać wyobrażenie tamtejszej ówczesnej sztuki sakralnej. Król Węgier i Polski Ludwik Andegaweński, wielbiciel Maryi, w miejscowości zwanej Marianosztra posadowił Zakonników Świętego Pawła Pustelnika. Na krótko przed swoją śmiercią szesnastu z ich grona przeniósł do Częstochowy, gdzie na Jasnej Górze również ufundował dla nich klasztor. Jego zaufany, książę Władysław Opolczyk, jadąc tam wypełnić królewskie polecenia, pozostawił drewnianą figurkę Matki Bożej z Dzieciątkiem w Żarkach koło Leśniowa. Na ten czas datuje się również umieszczenie cudownej ikony w kaplicy klasztoru paulinów, co dało początek naszemu narodowemu sanktuarium. Częstochowscy zakonnicy do Mszy Świętej używają wina pochodzącego z węgierskiego Egeru, a konkretnie ze starożytnej winnicy zwanej Doliną Pięknej Pani. Królowa Jadwiga, kiedy z Węgier przyjechała do odziedziczonej po ojcu Polski, w katedrze na Wawelu ufundowała ołtarz pod wezwaniem

nogórskiej oddał swój bogato zdobiony miecz oraz różaniec. W XVII i XVIII wieku na Węgrzech pojawiło się wiele kopii tejże ikony, co było ściśle związane z wyzwoleniem kraju spod 150-letniego jarzma tureckiego. To wstawiennictwu Najświętszej Maryi Panny przypisuje się zwycięstwa chrześcijan nad Saracenami. Kult ten był kontynuowany w XIX i XX wieku. Wreszcie 30 czerwca 2017 roku w bazylice pw. Świętego Stefana w Budapeszcie kopia obrazu Matki Boskiej Jasnogórskiej została uroczyście ukoronowana przez prymasa Węgier kard. Pétera Erdő. Korony Maryi i Dzieciątka, dwa dni wcześniej poświęcone w Częstochowie, są ozdobione herbami Węgier i Polski oraz postaciami świętych Stefana i Jana Pawła II. W czerwcu br. w VII Narodowej Pielgrzymce Węgrów na Jasną Górę uczestniczyło około tysiąc osób, mieszkańców Rumunii, Serbii, Słowacji, Ukrainy i Węgier. Z tej okazji w Sali Rycerskiej klasztoru zostały wystawione prace pięćdziesięciu pięciu współczesnych artystów podczas wernisażu pt. „Przenajświętsza Panienka, Patronka Węgrów” zorganizowanego przez Galerię Kárpát-Haza z Budapesztu. Honorowym patronatem objął ją prezydent Węgier János Áder. „Magna Domina Hungarorum” na przestrzeni dziejów kształtowała kult NMP Królowej Korony Polskiej. Współcześnie zaś właśnie w postaci znanej z wizerunku Madonny Jasnogórskiej błogosławi naddunajskiej krainie jako Wielka Pani Węgrów. K


PAŹDZIERNIK 2018 · KURIER WNET

9

KURIER·ŚL ĄSKI

Z

arówno „Mietek”, jak i „Twardy” byli zdania, że w ślad za wybujałymi ambicjami nie szły kompetencje, a „Twardy” określił go nadto mianem tchórza, wskazując, że posyłając ludzi do walki, sam trzymał się od nich w bezpiecznej odległości. Oddajmy głos „Mietkowi”: Wycofaliśmy się do wsi Bonowice. Tu przyjechał „Jan”, który pomimo sprzeciwu „Twardego” i mnie uznał, że walkę należy w dalszym ciągu prowadzić, gdyż ma [obiecaną] pomoc z placówek i grupy „Pawła” z radomszczańskiego. Do końca partyzantki, jak i po wojnie nie słyszałem o istnieniu takiej grupy. A oto relacja „Twardego”: Już po śniadaniu przyjechał „Jan” ze „Sztabem”. Oklął nas, że odstąpiliśmy od oblężenia szkoły i bursy. Natychmiast kazał nam wyruszyć na zajmowane stanowiska. Na moje zapytanie, jak to było z nagraniem wejścia do szkoły, ordynarnie mnie ofukał, że to nie moja rzecz, a teraz on jest komendantem wszystkich sił znajdujących się na tym terenie, rozkazuje mnie zebrać wszystko wojsko i ponownie zaatakować i zniszczyć załogi szkoły i bursy, następnie zająć lewostronną część Szczekocin i czekać na dalsze rozkazy. „Wiarę” zostawił przy sobie. Dowództwo nad jego grupą objął szef kompanii Suchanek […] Zwróciłem mu uwagę, że nie mamy broni do zdobywania budynków. Odpowiedział mi, że lada chwila nadejdą oddziały od majora „Pawła” z AL z działkami przeciwpancernymi. Znów bzdura. I znów relacja „Mietka”: Prestiżowo wspólnie z „Twardym” zgodziliśmy się na dalszą walkę, ażeby nam nie zarzucono tchórzostwa. Poszliśmy powtórnie do natarcia na połączone siły granatowej policji, własowców i żandarmerii z posterunku szczekocińskiego. Zasadniczo w natarciu tym kierowała nas tylko dwójka, „Twardy” i ja, gdyż „Wiara” został się we wsi Bonowice. „Jan” z grupą ludzi miał wysadzić most na rzece, która była dopływem rzeki Krztyni, aby w ten sposób odciąć mogącą nadejść odsiecz dla Niemców od strony Rzeszy. Wróćmy do relacji „Twardego”: Przed wyruszeniem zebrałem dowódców kompanii i plutonów, wytłomaczyłem im odmienność od dotychczasowej walki stosowanej przez nas. Dotychczas robiliśmy zasadzki, a później odskok, teraz walczymy jak armia regularna, posuwamy się skokami naprzód i mamy zdobyć cel obsadzony przez nieprzyjaciela. Należy w czasie posuwania się naprzód wykorzystać nieskoszoną pszenicę, owies i ziemniaki. Określiłem oś posuwania się kompanii. Kompania „Wiary” ma się posuwać lewym skrzydłem, mając za oparcie po lewej stronie drogę Lelów–Szczekociny. Moja kompania po prawej stronie, mając za oparcie szosę Żarki–Szczekociny, w środku grupę „Mietka”, gdzie również się będę znajdował. Tymczasem Niemcy zajęli kilka domów na swoim przedpolu i tam obsadzili swoje placówki. Najgroźniejszą był dom grabarza i cmentarz. Bardzo ostrożnie zbliżaliśmy się do stanowisk nieprzyjaciela. Nie strzelaliśmy, lecz oczekiwaliśmy, aż się odezwie nieprzyjaciel. Gdy

„Twardy” i „Mietek” nie szczędzili lokalnemu przywódcy ruchu ludowego – Józefowi Sygietowi ps. Jan – słów krytyki. Według „Twardego” kierował się on chorą ambicją, w wyniku czego, wbrew rozkazom płynącym z Komendy Obwodu Włoszczowskiego AK, podjął próbę wywołania lokalnego powstania – „widząc wycofujące się wojska niemieckie w nieładzie, zdawało mu się, że to koniec wojny, przynajmniej dla naszych terenów”.

Powstanie szczekocińskie w świetle relacji „Twardego” i „Mietka” (II) Wojciech Kempa

byliśmy już około dwustu metrów od domniemanego nieprzyjaciela, zatrzymałem całość, chciałem zwołać obecnych dowódców i omówić z nimi dalsze natarcie. Pierwszy przyszedł do mnie „Mietek”, siedliśmy na bruździe osłonięci owsem. Czekaliśmy na dalszych, to jest na szefa kompanii „Wiary” i „Dańkę”, mego zastępcę. W tym momencie z domku na przedpolu rzygnął ogniem „Dichtizon”, kule przeleciały obok nas i między nami, padliśmy w bruzdę. Strzelanie do nas trwało kilka sekund, aż nie zajęliśmy stanowiska bezpiecznego. Na pewno Niemcy zorientowali się, że jesteśmy dowódcami i postanowili nas zlikwidować. Nasi odpowiedzieli natychmiast ogniem. Poleciała dachówka, szyby, drzwi i okna. Ogień był skuteczny. Niemcy szybko zaczęli się wycofywać w kierunku na cmentarz. Ogień z boku kompanii „Wiary” położył trzech wycofujących się Niemców. Były to pierwsze trupy, które widziałem w tym dniu. Minęliśmy dom, trupy zostały rozebrane z mundurów, ludzie „Mietka” zabrali ubrania, a mojej grupie przekazano trzy karabiny i amunicję. Przypadkowe zwycięstwo onieśmieliło Niemców w innych placówkach. Po oddaniu kilku strzałów i naszych seriach szybko opuszczali stanowiska, wycofując się na szkołę. Tak było również z placówką na cmentarzu, a już byłem zaskoczony, gdy oddali prawie bez wystrzału bursę. Po nadejściu do bursy musiałem przeorganizować wszystkie oddziały. Gdy zaczynaliśmy natarcie, byliśmy rozwinięci na przestrzeni ponad kilometra. Zaraz za szkołą drogi nasze się schodziły i już jako jedna droga wpadały do Szczekocin. W miejscu, gdzie znajdowaliśmy się, odległość od szos była mniejsza niż dwieście metrów. Wszystkie grupy łącznie z ludem z placówek liczyły około czterysta osób. Ludzi z placówek i słabo uzbrojonych z grup odesłałem jako odwód na cmentarz. Zostawiłem sobie broń maszynową, granaty i to, co się nazywa „kwiatem grup”. Otoczyliśmy szkołę z trzech stron z widokiem na Szczekociny, aby w każdej chwili zaatakować nadchodzącą odsiecz. Byliśmy wzajemnie na rzut granatu. Niemcy już strzelali w czasie, jak przeprowadzałem reorganizację oddziału, byliśmy osłonięci i wróg nic nie mógł nam szkodzić. Po odejściu części wojska na cmentarz, rozpocząłem z zajmowanych stanowisk

huraganowy ogień na szkołę. Odpowiedzieli takim samym ogniem. Poszły w ruch granaty, z naszej strony polskie i angielskie, z ich strony handgranaty. Po dziesięciu minutach szkoła została osłonięta tumanem kurzu z tynków; z okien, kominami – wszędzie wychodził kurz. Granaty wpadały do środka budynku, lecz ogień, jeśli osłabł, to na moment wybuchu granatu. Nie wiem do dnia dzisiejszego, ilu było zabitych po tamtej stronie, a musieli być. Dalej ogień nie słabł, a raczej się potęgował. W pewnym momencie szef grupy „Wiary” przeskakiwał ze swego stanowiska do mojego ze swoim adiutantem, pada ugodzony serią „Dichtizora”. Dostał w udo powyżej kolana. Padł również jego adiutant. Ten był lekko ranny i sam się wycofał. Szefa należało wynieść, aby jak najszybciej uratować

Ranny szef i adiutant, możliwość nadejścia posiłków zdecydowały, że znów pos­ tanowiłem się wycofać. Zapowiedziane grupy „Pawła” z działkami przeciwpancernymi nie nadchodziły.

kitna. Położyliśmy się z grupą „Mietka”. Grupa „Wiary” i część placówkowców wycofała się do wsi. Po pewnej chwili z lasów po prawej stronie wyłoniła się kompania. Lornetując, stwierdziłem, że jak na warunki partyzanckie byli uzbrojeni po zęby. Wyglądało to na prawdziwe wojsko. Obserwując tę kompanię, usłyszałem okrzyk: „Motoryzacja przed nami!”. Zanim spojrzałem na szosę, mój cekaemista „Znicz” – Cisek Tadeusz otworzył ogień, po nim uczynił to samo erkaemista „Mietka” – Król Mieczysław. Jechało siedem ciężarowych „Opli”. Na strzały [Niemcy] zatrzymali się i zaczęli uciekać w stronę Szczekocin, pozostawiając samochody. Puściliśmy się w pogoń za nimi, ale po przekroczeniu linii samochodów zatrzymałem grupy i zacząłem szukać kierowców. Zajrzyjmy do relacji „Mietka”: Wycofując się, najechała nas kolumna niemiecka w składzie 7 samochodów, jadąc na zachód. Auta te zostały przez nas rozbite, a żołnierzy zmusiliśmy do wycofania się do Szczekocin. W tym czasie przyszła na pomoc kompania placówkowa z Ołudzy pod dowództwem

„Szrona” – Sikory Stanisława. Kompania ta, pomimo świetnego uzbrojenia, nie spełniła swojego zadania, gdyż po zabraniu łupów z aut wycofała się na swoją placówkę. W tym to właśnie czasie niemcy ze Szczekocin wsparci ludźmi z kolumny samochodowej rozpoczęli kontratak. Ciężar powstrzymania kontrataku spadł na grupę „Twardego”, gdyż ja musiałem odejść na zachód celem podjęcia walki z kolumną samochodową w sile trzech aut, która nadjechała z Żarek. Wróćmy do relacji „Twardego”: Uruchomienie wozów nastręczało pewne trudności, szło powoli. Najlepiej to szło „Mietkowi”, toteż musiał uruchomić trzy wozy, zanim odjechali. Była to rusznikarnia polowa. Niezależnie od niej, obsługa posiadała cały komplet osobistego wyposażenia ze zrabowanymi rzeczami. Były tam przeważnie kożuchy huculskie. Kiedy moi ludzie przyszli po nas­ tępne wozy, z przedpola odezwały się pojedyncze strzały. Nieprzyjaciela nie widziałem. Szedł polem i na pewno posuwał się skokami. Kazałem również dać ognia, aby ich przetrzymać do czasu zabrania następnych wozów i wysłałem również gońca do kompanii po prawej stronie szosy, ażeby ci wykorzystali wał szosowy i zaszli ich z tyłu. I – o hańbo chłopskiej partyzantki! – kompanii nie było. Szukałem ich lornetą, część ich zobaczyłem pod lasem, nieśli na plecach trofea zabrane z samochodów. Tymczasem wróg nacierał. Według strzałów obliczałem jego siły na siedemdziesiąt osób. Szli szeroką tyralierą. Broń maszynowa na razie się nie ujawniała. Intuicyjnie wyczuwałem, że to są frontowcy. Bałem się bezpośredniego zetknięcia się z nimi. Nakazałem odwrót bez strzału. Szli za nami. Pod wsią był duży rów, powstały ze starego koryta rzeki. Między rowem a polami była stumetrowa przestrzeń pastwisk. W rowie tym się osadziłem i postanowiłem przyjąć walkę. Lecz i oni nie byli głupcy, zadowolili się jednym samochodem i wycofali się. Tymczasem od strony Zatok nastąpiła ta sama sytuacja, co i na moim odcinku. Nadjechały i przejechały niewysadzony most trzy wozy ciężarowe niemieckie. Sytuacja była groźniejsza, gdyż jechało wojsko. Na pewno na odsiecz Szczekocin. Wozy te zatrzymali placówkowicze. „Wiara” natychmiast pchnął tam swoją kompanię, oddział AK „Podała” z Irządz i kompanię

Na obrazach można dostrzec ruch, ale subtelny. Barbara Mróz maluje techniką olejną na swój własny sposób, traktuje bowiem oleje jak akwarele. Nie stosuje oleju lnianego, używa terpentyny balsamicznej jak wody, tak aby uzyskać lekki, akwarelowy efekt. Malarka sama zbija ramy, naciąga kolorowe płótna – jej bazę twórczą w trakcie pracy nad obrazem. Trzy sfery czasowe ukazują przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Przeszłość obrazuje synagoga, gdzie

wzór płótna stał się częścią obrazu. Teraźniejszość to Pałac Kawalera w Świerklańcu, gdzie główne schody oraz tajemnicza Kobieta-muza oddają klimat dawnych czasów. I wreszcie przyszłość to Tarmilo – obraz bardzo ważny dla mieszkańców Tarnowskich Gór. Tworzenie obrazów do projektu „...Bez meldunku” zajęło dokładnie rok. Barbara Mróz pochodzi z Grudziądza. Z wykształcenia jest technikiem litografem oraz dyplomowaną artystką,

P

artyzanci rozpoczęli odwrót w kierunku Bonowic, ale nie był to bynajmniej koniec boju. „Twardy” pisze dalej: Usłyszałem detonację, spojrzałem w kierunku jej. Było to na szosie na Krztyni. Zlornetowałem i – o zgrozo – most jak stał, tak stał. Widziałem też „Jana” i Sztabowców”. „Jan” z wojska był saperem. Myślałem, że powtórzą eksperyment, lecz nic podobnego nie nastąpiło. W tym czasie nadszedł goniec od „Wiary”, aby zatrzymać się na obecnym miejscu i zaczekać, aż nadejdzie kompania placówkowa BCh z Ołudzy i Ro-

Szkoła została osłonięta tumanem kurzu z tynków; z okien, kominami – wszędzie wychodził kurz. Granaty wpadały do środka budynku, lecz ogień, jeśli osłabł, to na moment wybuchu granatu. Nie wiem do dnia dzisiejszego, ilu było zabitych po tamtej stronie, a musieli być. mu życie. „Dich­tizor” siał po polu, tak że dostęp był niemożliwy. Rozkazałem nawałnicę ognia, aby znów zwiększyć chmurę kurzu. Udało mi się. Moi chłopcy z dowódcą drugiego plutonu („Ćmiel” – Jurczyk Eugeniusz i jego żołnierz „Korzonek” – Jurkowski Bogusław) wynieśli z narażeniem własnego życia szefa w bezpieczne miejsce. Podziękował, mówiąc – Dziękuję wam, twardzacy, jeśli przeżyję, to wam będę zawdzięczny. Sanitariusz mój, „Dewi” – Banasik, założył mu opaskę zabezpieczającą od upływu krwi. Położyliśmy go na furtce i kazałem odmaszerować do Bonowic. Szef nie przeżył. Wprawdzie gdyby „Jan” i sztab pomyśleli o punkcie sanitarnym z lekarzem i lekarstwami w Bonowicach, to by żył. Do Bonowic został przyniesiony w stanie nadającym się do leczenia. Lecz stąd bez udzielenia mu pierwszej pomocy musiano go odwieźć o cztery kilometry dalej do Irządz, gdzie AK, pomimo że nie była inicjatorem walk, zorganizowała polowy szpital. Zmarł na stole operacyjnym. […] Szkoły bronili własowcy. Pertraktacje z nimi nie doprowadziły do niczego.

„Trofeuszy”. Bój rozgorzał na całego. Niemcy pochowali się po mendlach żyta i bronili się zażarcie. Ciekawe było to zdobywanie mendli. Moja kompania i „Mietka”, po prawie ośmiogodzinnej walce w tym dniu, leżeliśmy i obserwowaliśmy toczącą się walkę. Chłopcy byli tak zmęczeni, że nawet o jedzenie nie upominali się. W czasie walk dotarł do mnie patrol z drugiej kompanii „Hardego”, przynosząc meldunek, że na dzień jutrzejszy muszę się stawić w okolicę Wolbromia, gdzie ma nastąpić zrzut dla naszej dywizji. Odetchnąłem, miałem dość tej niezorganizowanej i improwizowanej walki. Całe szczęście, że był to koniec lipca, ofensywa radziecka była w pochodzie, Niemcy wycofywali się w nieładzie. Inaczej niejeden z nas nie wyniósłby stąd głowy. Po zakończeniu walki nad Krztynią, gdy całe wojsko wróciło do wsi, poszedłem poszukać „Jana”. Chciałem mu zameldować swoje odejście. Nie było go, jak zawsze, gdy go najbardziej było potrzeba. Odmeldowałem się u „Wiary”. Ten mnie zwolnił, miał na tyle wojska, że moja pomoc mu nie była potrzebna. Walki trwały jeszcze jeden dzień, lecz moja kompania tam nie uczestniczyła, dlatego mój opis na tym się musi zakończyć.

T

wardy” w taki sposób podsumowuje powstanie szczekocińskie: Reasumując, należy stwierdzić, że czym była dla miechowskiego republika proszowicka, czym dla Warszawy pierwszy miesiąc powstania, tym dla włoszczowskiego powstanie szczekocińskie. Przez trzy dni, pomimo formalnego niezdobycia Szczekocin, rządzili tu partyzanci. Był to wielki zryw mas chłopskich. Patrzyłem na nich, znałem ich i nie posądzałem niejednego, że jest zdolny wyciągnąć karabin z ukrycia i gdy zostanie wezwany, pójdzie do boju jako karny i zdyscyplinowany żołnierz. Mały zgrzyt z kompanią z Ołudzy i okolic był raczej wynikiem dowódcy, który przedkładał zdobycze materialne nad obowiązki żołnierskie. W akcji szczekocińskiej, oprócz grup partyzanckich w sile około trzystu ludzi, brało udział ponad pięćset chłopów z placówek. Sam zryw mas chłopskich był wspaniały i świadczył o ich dojrzałości politycznej. Nie szczędzi za to „Twardy” słów krytyki lokalnym przywódcom ruchu ludowego z Józefem Sygietem – „Janem” na czele: Sztab z „Janem” na czele rozegrał sprawę fatalnie, a nawet tragicznie w skutkach. Wróg ukryty w murach szkoły i posterunku żandarmerii nie zasypiał sprawy. Rozpuścił swoich agentów, a ci rozpracowywali, kto i skąd pochodzi. W trzy miesiące później w masowej obławie wielu uczestników walk pod Szczekocinami zostało aresztowanych i wywiezionych do obozów. Prawie nikt nie wrócił. Takie były skutki niefortunnego powstania i ambicji pewnych jednostek. K Wojciech Kempa jest autorem opracowania „Okręg Śląski Armii Krajowej”. Dotąd ukazały się cztery tomy, piąty ukaże się pod koniec tego roku.

Miasto Tarnowskie Góry jest przyjazne nie tylko dla rodowitych tarnogórzan, ale również dla przyjezdnych z innych okolic, którzy dzielą z nami kawałek podłogi i po cichu tworzą naszą wspólną z historię w domowych zaciszach.

„Bez meldunku” Barbara Mróz

rganizatorką projektu „... Bez meldunku” jest Karolina Korosiewicz – spoiwo i siła napędowa przedsięwzięcia. Projekt tarnogórski „...Bez meldunku” to druga wystawa, która nie jest galerią. Przeznaczony jest dla tych, którzy mają solidne wykształcenie artystyczne, ale przede wszystkim dla rzemieślników i pasjonatów swojego warsztatu. Zadomowioną w „...Bez meldunku” mieszkanką miasta Tarnowskie Góry jest malarka Barbara Mróz. Zaczęło się to wszystko od… snu. Barbara Mróz najpierw opisywała sny tarnogórzan w projekcie „Mój sen”. Jedną z „właścicielek” takich snów jest Anna Siemomysła ze Śląskiego Klubu Fantastyki w Katowicach, która wraz z innymi pisarzami stworzyła 13 opowiadań do obrazów Barbary Mróz.

Powstanie także album według projektu Wojciecha Libnera. Pomysł zrodził się w głowie malarki dobre kilka lat temu, a dojrzewał i czekał na projekt „...Bez meldunku” Karoliny Korosiewicz. Podczas Dni Gwarków, 7 września, zostało odsłonięte 13 obrazów Barbary Mróz, które przedstawiają miasto i architekturę Tarnowskich Gór z przeszłości, w teraźniejszości i w przyszłości. W trakcie wieczornego spotkania czas i ruch odgrywały ważną rolę. Klucznik, w którego rolę wcieliła się Karolina, jest trochę szaleńcem i chciałby otwierać drzwi w zakamarkach czasu. Poszukał zegarmistrza – Andrzeja Krawczyka wraz z Pracownią Endiego, który stworzył drewniany zegar. Jego wskazówki niespodziewanie wracają do miejsc z dawnych lat, takich jak synagoga czy Plac Ziemniaczany z obrazów

FOT. Z ARCHIWUM AUTORKI

O

Maria Wandzik

Basi. Stanowi to symbol przemian. Manufaktura Andrzeja Krawczyka to swois­ ta forma rękodzieł drewnianych zegarków, które odzwierciedlają wrażliwość drugiej osoby, ale przede wszystkim precyzję i nowoczesność rzemiosła. Trzynaście wizji Tarnowskich Gór ukazuje piękno miasta przejawiające się w architekturze. Malowane są intuicyjnie, na podstawie wizji autorki oraz szkiców i fotografii z dawnych lat. Artystka używa pastelowej, głównie niebieskiej kolorystki.

absolwentką Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. Później wyjechała na studia do Edynburga. Od 2009 roku mieszka w Tarnowskich Górach. Początkowo malowała na zamówienie, a od kilku lat bierze czynny udział w projektach tarnogórskich. Tajemniczy świat artystki porwie nas w zaczarowane, wręcz baśniowe miejsca miasta gwarków wieczorową porą. Przeniesie do przeszłości i umożliwi konwersacje z pasjonatami sztuki i historii. K


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2018

10

KURIER·ŚL ĄSKI Dla prawidłowego rozwoju górnośląskiego przemysłu transport wytworzonych towarów miał zawsze ogromne znaczenie. Były one przewożone za pośrednictwem sieci linii kolejowych łączących Górny Śląsk nie tylko z wszystkimi dzielnicami państwa pruskiego, z innymi krajami niemieckimi, ale także z Czechami, Austrią, Węgrami, Galicją i Królestwem Polskim.

Magistrala węglowa Śląsk – Gdynia

Okno na świat górnosląskiego przemysłu Adam Frużyński się w ten sposób polsko-niemiecka wojna celna, trwająca do 1934 roku. Po wybuchu wojny celnej większą uwagę zwrócono na sprzedaż towarów i surowców na rynku krajowym, a PKP znacznie obniżyły taryfy przewozowe. Zgodnie z sugestią premiera Władysława Grabskiego postanowiono sprzedawać węgiel w krajach skandynawskich i bałtyckich. Ponieważ na rynkach tych dominował węgiel angielski, polskim koncernom trudno było pozyskać nowych kontrahentów. Sytuacja górnośląskiego górnictwa uległa zmianie, gdy długotrwały strajk w kopalniach brytyjskich (maj–listopad 1926) spowodował brak węgla w Europie. Umożliwiło to polskim kopalniom zajęcie zwolnionego miejsca na rynku i zwiększenie eksportu o 50 procent. Okazało się wtedy, że PKP nie są w stanie przewieźć większych ilości węgla z powodu braku węglarek, które musiano wypożyczyć od zagranicznych kolei. Z Górnego Śląska wyjeżdżało w tym czasie 5 tys. wagonów towarowych na dobę, a istniejąca sieć kolejowa nie była przystosowana do takiego obciążenia. Skłoniło to władze państ­ wowe do opracowania planów budowy nowego połączenia kolejowego Śląsk – Gdynia. W grudniu 1924 roku na

podstawie rozporządzenia Prezydenta RP Towarzystwo Śląsko-Warszawsko-Bałtyckich Kolei otrzymało koncesję na budowę i eksploatację linii kolejowej Kalety – Wieluń – Opatówek – Inowrocław o długości 291 km. Konsorcjum utworzone przez Towarzystwo

kolejowej wzięło na siebie w 1925 roku państwo. Projektantem i kierownikiem budowy nowej linii kolejowej Śląsk – Gdynia został inż. Józef Nowkuński. Przygotowany projekt przewidywał budowę dwóch odcinków, południowego Herby

FOT. Z ARCHIWUM TADEUSZA LOSTERA

G

dy w 1922 roku zwycięskie mocarstwa, kierując się wynikami plebiscytu i nastrojami społecznymi, wyrażonymi podczas trzech powstań śląskich, podzieliły obszar Górnego Śląska między Polskę a Niemcy, z przyznanego Polsce terytorium utworzono autonomiczne województwo śląskie. Ponieważ rynek wewnętrzny nie był zbyt chłonny, duże ilości wyrobów przemysłowych kierowano na eksport, którego największym odbiorcą były nadal Niemcy. Ponieważ istniejąca w II Rzeczypospolitej sieć kolejowa powstała ze scalenia trzech różnych systemów kolejowych dawnych państw zaborczych, brakowało linii kolejowych łączących poszczególne dzielnice. Produkowane w województwie śląskim towary i wydobywane surowce można było wywozić za pośrednictwem przeciążonej linii warszawsko-wiedeńskiej. Brakowało także połączeń między województwem śląskim a Pomorzem i Wielkopolską, gdyż nowa linia graniczna przecinała istniejące szlaki kolejowe, a pociągi musiały wjeżdżać na teren Niemiec. Początkowo wyroby przemysłowe z województwa śląskiego były przewożone w kierunku północnym liczącą 666 km długości trasą Katowice – Częs­ tochowa – Koluszki – Skierniewice – Kutno – Toruń – Bydgoszcz – Tczew – Gdańsk – Gdynia. Z linii tej korzystało do 40 par pociągów towarowych na dobę. Wykorzystywano również krótszą, mającą tylko 567 km trasę Lubliniec – Ostrów Wielkopolski – Jarocin – Gniezno – Inowrocław – Bydgoszcz –Tczew – Gdańsk – Gdynia. Kursujące po niej pociągi musiały jednak przejeżdżać przez terytorium Niemiec, tzw. korytarz kluczborski, a to wiązało się z wysokimi opłatami tranzytowymi. Podobna sytuacja panowała na południu, gdzie koleje czechosłowac­ kie stosowały bardzo wysokie taryfy tranzytowe. Sytuacja górnośląskiego przemysłu uległa dramatycznej zmianie, gdy 3 czerwca 1925 roku komisarz węglowy Rzeszy ograniczył sprowadzany z Polski kontyngent węglowy o 50%. Odpowiedzią strony polskiej było wprowadzenie ceł na towary niemieckie. Rozpoczęła

Załadunek wegla z wagonów, Z KSIĄŻKI „POLSKA NA MORZU” GŁÓWNA KSIĘGARNIA WOJSKOWA, WARSZAWA 1935R.

Robót Inżynieryjnych w Poznaniu oraz Société Générale d’Entreprises i Schneider et Co. w Paryżu nie zdołało jednak zgromadzić odpowiednich środków finansowych, koncesja została unieważniona, a obowiązek budowy linii

Nowe – Karsznice – Inowrocław i północnego Bydgoszcz – Gdynia, połączonych istniejącą od 1872 roku dwutorową linią Bydgoszcz – Inowrocław. Wykorzystano także istniejącą już linię Katowice – Herby Nowe. Po wpływem

czynników wojskowych i gospodarczych południowy odcinek przesunięto z lewego na prawy brzeg Warty. Trasa magistrali przebiegała przez tereny słabo nasycone siecią kolejową, ale w ten sposób skrócono jej połączenie z łódzkim okręgiem przemysłowym. Prace rozpoczęło w 1925 roku od budowy odcinka Czersk – Kościerzyna. W sierpniu 1925 roku ukończono budowę jednotorowej linii Kalety – Herby Nowe – Wieluń Podzamcze, na której ruch towarowy uruchomiono 6 listopada 1926 roku. Nowe połączenie kolejowe umożliwiło ominięcie należącego do Niemiec korytarza kluczborskiego, przy równoczesnym zwiększeniu przewozów trasą Katowice – Kalety – Podzamcze – Ostrów Wielkopolski – Jarocin – Gniezno – Inowrocław – Bydgoszcz – Gdańsk – Gdynia. Była to linia okrężna, o długości 597 km do Gdańska i 618 km do Gdyni. Odciążyła ona jednak znacznie trasę przez Częstochowę i Koluszki, na której liczba pociągów węglowych dochodziła poprzednio do 40 na dobę. W 1928 roku z nowej linii korzystało już 27 par pociągów towarowych. Aby zwiększyć jej przepustowość, w 1929 roku wybudowany drugi tor. W dniu 7 lutego 1928 roku ukazało się rozporządzenie Prezydenta RP będące podstawą prawną dla rozpoczęcia budowy południowego odcinka magistrali, Herby Nowe – Inowrocław, o długości 255 km. W 1928 roku ukończono odcinki Bydgoszcz Wschód – Maksymilianowo i Bąk – Kościerzyna. W dniach 8 i 9 listopada 1930 roku minister komunikacji inż. Alfons Kuhl dokonał otwarcia dwóch odcinków magistrali Herby Nowe – Karsznice i Maksymilianowo – Gdynia o łącznej długości 234 km. Prace na terenie odcinka południowego były mniej zaawansowane, a do końca 1930 roku ułożono tylko 99 km torów na trasie Herby Nowe – Karsznice. Dla obsługi nowej trasy w latach 1930–1931 wybudowano nowoczesną stację rozrządową w Tarnowskich Górach. Magistrala była budowana z dotacji budżetowej i nadwyżek eksploatacyjnych PKP. W tym samym czasie kontynuowano rozbudowę portu w Gdyni, na terenie którego górnośląskie koncerny wydzierżawiły nabrzeża portowe.

W ten sposób powstawały trwałe więzi ekonomiczne między Górnym Śląskiem i Gdynią, a jednym z inicjatorów i wykonawców tego projektu był minister przemysłu i handlu Eugeniusz Kwiatkowski. Własne nabrzeża posiadały firmy „Robur”, „Progres”, „Giesche” SA, Polskie Kopalnie Skarbowe „Skarboferm” i „Fulmen”. W 1929 roku przewozy węgla koleją były tak wysokie, że PKP ponownie zabrakło taboru kolejowego. Wpływy z eksportu poz­ woliły na umocnienie kursu złotówki, a kontakty gospodarcze Śląska z gos­ podarką morską uległy zacieśnieniu. Rozpoczęty w 1929 roku światowy kryzys gospodarczy spowodował spadek popytu na polski węgiel. Podobne ograniczenia w produkcji i eksporcie dotknęły przemysł hutniczy i maszynowy. Sytuacja gospodarcza uległa poprawie w latach 1934–1939. Ponowny szybki rozwój ekonomiczny, zastosowanie zasad interwencjonizmu państwowego i polityki etatyzacji gospodarki polepszyło koniunkturę. W czasie wielkiego kryzysu gospodarczego PKP zaczęły mieć kłopoty finansowe i nie mogły przeznaczyć dużych środków na ukończenie rozpoczętej inwestycji. Zaczęto wtedy poszukiwać inwestora prywatnego. W dniu 31 marca 1931 roku Francusko-Polskie Towarzystwo Kolejowe z siedzibą w Paryżu uzyskało koncesję na budowę i eksploatację linii kolejowej Śląsk – Gdynia oraz ukończenie odcinka południowego i odgałęzienia Siemkowice – Częstochowa, umożliwiającego transport towarów z Zagłębia Częstochowskiego, Dąbrowskiego i Krakowskiego. Licząca 458 km długości trasa miała zostać ukończona do stycznia 1933 roku, a koncesja została przyznana na okres 45 lat, do 31 grudnia 1975 roku. Koszty budowy oceniano na 325 mln złotych, a odcinek Bydgoszcz – Gdynia miał liczyć 171 km długości. Udziałowcami towarzyst­wa zostali: państwowy Bank Gospodarstwa Krajowego (47 proc. akcji), Banque des Pays du Nord i koncern metalurgiczno-zbrojeniowy Schneider et Creuset. PKP zagwarantowano swobodny ruch na magistrali, która miała także Dokończenie na sąsiedniej stronie

nnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnn

Tryptyk kresowy Ryszard Surmacz

Ziemie zachodnie to tylko część mojej Ojczyzny, Rodzina tam długo jechała – w drewnianym wagonie. Jechała stamtąd, gdzie ich przodkowie bronili polskiej idei na Wschodzie, Stamtąd, gdzie myślano, że czas ziemski ma boski wymiar, Stamtąd, gdzie odszedł świat łączności człowieka z Bogiem I stamtąd, gdzie na zawsze zamknęły się Rzeczypospolite. Polacy na Kresach przegrali z geografią sakralną Rosji I ukraińskim chłopem. Przyjechali na ziemie zachodnie, powaleni przez los i historię. Z garścią rodzimej ziemi na wieczne obcowanie. I ponownie zaczęli przegrywać z czasem. Ziemie zachodnie to część mojej Ojczyzny, Ale ja, syn i wnuk… wciąż… Wciąż będę szukał swojego miejsca na ziemi. Kresy i ziemie zachodnie nie były Ziemią Obiecaną, Były zamkniętym mitem i otwartym powrotem. Najpierw żelazne drogi zaczęły tworzyć symbol postępu, Potem tym szlakiem wiodły Polaków do obozów i na Sybir, Odmierzały dal tego, co nazywa się wszystko. Po wojnie te same tory kulturę kresową przywiodły do Macierzy. Starzy Piastowie odzyskali tożsamość, Powstali z grobów I nicią swej legendy, jak gospodarze, zaczęli kręcić kołowrót nowych dziejów. Ale nowa Polska była już inna. Nie zrozumieli i nie pojednali się z upadłymi Jagiellonami. Zamiast ujrzeć w nich wolną myśl, dostrzegli biedę. I kolejny raz przegrali. Nie przegrali z Polską, nie przegrali z Macierzą, Lecz z własną pychą, A potem z PGR-rami, komuną i bezdomnością kulturową. Nie było dyskusji, nie było jedności i zrozumienia. Gdy sowiet odszedł, przyszły niemieckie banki I dopełniły dzieła. W jednej trumnie spoczęła nadzieja przymierza Piastów z Jagiellonami. I tak ziemie odzyskane pozostały ziemią niczyją. Przegrali Wielkopolanie, przegrali Kresowianie, przegrali Ślązacy. Będą brnąć do Polski okrężną drogą, Przez meandry zaprzaństwa, Aż ponownie odnajdą pierwotny grób Piasta Kołodzieja. I znów uwierzą w to, co mówią im od wieków wszyscy w niebie i na ziemi. Bo ziemie odzyskane Polaków są zapisem Bożym, Jego wolą zostały nam oddane Dla pokoju w Europie i jedności marzeń…

Ale cóż, skoro jedności nie ma, każdy wraca samotnie I osobno szuka swojego miejsca na ziemi. *** Z Kresów po torach płynęły uniwersytety, miasta, wsie i parafie z krzyżem. Bóg wiódł ludzi na nową ziemię, na której wciąż rósł Wielki Dąb. Jak ziarna rzucił na polską glebę trzy najsilniejsze etosy. Miały zrosnąć się jak członki Starego Królestwa. I pozostać zjednoczone na zawsze. Ale diabeł był szybszy, splątał, to, co Bóg chciał połączyć. Człowiek odpowiedział. I zaczął wznosić nową wieżę Babel. Nikt jej nie widział, bo każdy w sercu ją miał. I dlatego Nie diabeł był ich wrogiem, lecz Bóg, co ukochał ludzi. Splatały się języki, rozmnożyły i rozjechały wieże Po ziemiach, które staropolski mit chciał zespolić, I do dziś tam siedzi. Otumania ludzi i diabłu satysfakcję czyni. Nikt nie zna prawdy o sobie, a pod Wielkim Dębem piwo piją. Są miasta, ale nie ma uniwersytetów. Są parafie, ale coraz mniej krzyży. Ziemie, które miały rozkwitnąć – umierają, Ziarna rosną, ale traktowane są jak plewy. Rozumu brakuje, a diabeł tam wciąż silniejszy od Boga. Pierwszy umarł mój pradziadek – z tęsknoty. Drugi umarł mój brat – zabrakło dobrych rąk i życie przyniosło mu śmierć. Spoczywa w pokoju, jak pieczęć tej ziemi, wciąż żywa i martwa od wieków. A gdy minęło lat czterdzieści i cztery. Dziadek i wnuk mówili już innym językiem. Pierwszy z rozpaczy czekał na śmierć, drugi uciekał przed nią w świat. Nie spotkają się nigdy. Krew przestała mieć znaczenie. Mało kto zna tajemnicę tych ziem. Dały one schronienie przed rzezią i dały przed aresztowaniem, Dały nowy przydział bezdomnym. Nie były Syberią, nie były więzieniem, Ale nie były też nadzieją. Dawały schronienie ludziom nikczemnym i niezłomnym. Nikczemni żyli spokojnie w milczeniu. Niezłomni chowali się na wsiach, z dala od władzy i ludzi. Ich życiem był strach i troska o dzieci i rodzinę, Ale ich losem była bezpotomna śmierć kulturowa. I ta śmierć zebrała swoje żniwo. Na placu boju pozostały: ludzka głupota I nadzieja Pana Boga. ***

W miasteczku, w którym się wychowałem, Było dużo ładnych ludzi, Gruzy i brzydkie domy. W miasteczku, w którym się wychowałem, Było wielu mądrych ludzi. Wszyscy bali się głośno myśleć i cicho mówić. W miasteczku, w którym się wychowałem, Stary świat umierał, nowy nie mógł się narodzić. A czas uciekał. W miasteczku, w którym się wychowałem, Stare drzewa milczały, a ludzie nie czuli ich cienia. Młodzi zaczęli wyjeżdżać, starzy umierać. W miasteczku, w którym spędziłem dzieciństwo, Nie widać już wybitnych ludzi. Powstały piękne domy – ale prywatne. Gustowne są ich wnętrza i trawniki, Ale tylko do miedzy. Ulice i klatki schodowe są obce, Tak, jak obca jest tu każda władza. Ludzie pracują za Odrą, W Polsce zadłużają się wszyscy – Najczęściej w obcych bankach. Walczą o przetrwanie, Choć mało kto o tym myśli. Czas nie ma nazwy. Nie jest ani przeszły, ani przyszły, ani teraźniejszy. Brzydota miesza się z pięknem. Starość jest poniemiecka, Piękno jeszcze nieokreślone i jeszcze niepolskie. Ludzie żyją, bo żyć muszą. I budują swoją nadzieję – bo tylko ona pozostała. W miasteczku, z którego wcześnie wyjechałem, Został mój sentyment. I gdzieś on tam jest! Nie umiera ani nie wzrasta, Czeka na mnie i trwa. Wraz z jego mieszkańcami. W miasteczku, do którego chętnie wracam, Piastowie nie mają już nic do powiedzenia. Czas przychodzi tam, skąd chce i jak chce. I to on jest panem i gospodarzem. Nikomu nie przychodzi do głowy, Że w tym miasteczku, jak w ziarnie, Zapisana jest przyszłość Polski. Bo jakie będzie miasteczko, taka będzie cała Polska. Tylko na ziemiach zachodnich jest tysiącletni potencjał. Mogą one dać syntezę dziejów i przynieść zjednoczenie Wszystkim Polakom.

nnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnn


PAŹDZIERNIK 2018 · KURIER WNET

11

KURIER·ŚL ĄSKI Dokończenie z poprzedniej strony

Wymieniona w akcie darowizny księcia Mikołaja II Opawskiego (Przemyślidy) z 1360 r. osada wydzielona ze wsi Bogucice, w XV w. rozwinęła się między Roździanką (dziś Rawą), jej prawym dopływem Osiekiem a Kłodnicą.

O Kuźnicy Boguckiej

Górnośląskie kuźnice od średniowiecza do początków pruskiej industrializacji kolonialnej (II) Stanisław Orzeł

T

ereny te, leżące w ziemi mys­łowickiej, w poł. XIV w. były – według szacunków podanych przez A. Plewako w opracowaniu Działalność Kuźnicy Boguckiej w Katowicach (Katowice 1985, s. 5) – o ponad połowę rzadziej zaludnione (ok. 3 osób na 1 km2), niż wynosiła średnia zaludnienia dla Królestwa Polskiego (ok. 8 osób na 1 km2). Jednak bujne lasy i bagnisty te-

istniał już w XV wieku. Spisany po staroczesku dokument głosił, że J. Kleparski ma „kuźniczy stawiti” (postawić kuźnicę), precyzując, że w tym celu: „ten staw u Boguticz y młyn k swey potrzebie oprawiti ma”. Może to potwierdzać informację Roździeńskiego, że wcześniej istniejąca w tym miejscu kuźnica została – albo w czasie wojen husyckich, albo walk Jerzego z Podiebradu z Maciejem Korwinem – „spu-

Miasto Rzeszy, a w 1525 r. przekazał je wraz wolnym państwem stanowym bratu, Janowi Thurzo. Za wspieranie Marii Habsburżanki podczas walk o tron węgierski po śmierci Ludwika Jagiellończyka w bitwie z Sulejmanem Wspaniałym pod Mohaczem, Aleksy Thurzo otrzymał od przejmującego schedę po Jagiellonach króla Czech, Węgier i Chorwacji, Ferdynanda Habsburga – odebrany narodowemu królowi

Widok Kuźnicy Boguckiej w litografii Ernesta Knippla z poł. XIX w.

i przynależnych do nich obszarów. Już w 1550 i 1558 r. kuźnicy odwoływali się do trybunału ziemskiego w Pszczynie, a wyroki były dla nich korzystne. W tym czasie, po śmierci S. Salomona, właścicielem alodialnej własności rycerskiej tzw. państwa mysłowickiego został Mikołaj Salomon z Gorzkwi, pan na Stróży, podkrakowskiej Modlnicy i dobrach na Rusi, właściciel kilku domów w Krakowie.

Po śmierci Jana Zamoyskiego magnateria przystąpiła do bezpardonowego zawłaszczania kuźnic w dobrach państwowych. W ten sposób doszło w ciągu ćwierć wieku do zapaści hutnictwa na naszych ziemiach. ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

obsługiwać przewozy pocztowe i wojskowe. Koncern Schneider et Creu­ set był również udziałowcem Konsorcjum Francusko-Polskiego zajmującego się budową portu w Gdyni i posiadał udziały w górnośląskim przemyśle, stąd był mocno zainteresowany wybudowaniem połączenia Śląsk – Gdynia. 1 marca 1933 roku nastąpiło uroczyste otwarcie odcinka Karsznice – Inowrocław o długości 153 km. Cała trasa Śląsk – Gdynia miała 552 km długości. Była to linia jednotorowa, a jedynie na odcinku długości 73 km położono dwa tory. Trasa została jednak pomyślana w taki sposób, aby w przysz­ łości można było wybudować drugi tor. W ten sposób wykonano torowiska, mosty i wiadukty. Powstało też kilka bocznic umożliwiających połączone z innymi ważnymi liniami. Na całej trasie wybudowano 33 stacje kolejowe. Francusko-Polskie Towarzystwo Kolejowe nie zgromadziło jednak odpowiednich środków na zakup taboru kolejowego i eksploatację linii. Od 1 marca 1933 do 1 kwietnia 1937 magist­ralą węglową zarządzały Pols­ kie Koleje Państwowe. W 1933 roku przejeżdżało nią 9 par pociągów towarowych i 2 pary pociągów osobowych na dobę. W 1935 roku kursowało już 11 par pociągów towarowych, a w 1939 roku – 23 pary pociągów towarowych. Początkowo kursujące po magistrali węglowej pociągi towarowe prowadziły parowozy serii Tp4 mocy 1260 KM, osiągające prędkość maksymalną 55 km na godzinę. Na poziomym torze mogły one prowadzić pociągi towarowe o masie 1,1 tys. ton. Ponieważ stosowane parowozy były zbyt słabe, w 1923 roku pod kierunkiem Wacława Łopuszyńskiego opracowano projekt nowego parowozu towarowego typu Ty23, który od 1926 roku produkowano w Zakładach Cegielskiego, Warszawskiej Spółce Akcyjnej Budowy Parowozów (1927) i Pierwszej Fabryce Lokomotyw w Chrzanowie (1929). Parowozy Ty23 miały moc 1320 KM i mogły ciągnąć pociągi o masie 1,4 tys. ton z prędkością 60 km na godzinę. W 1937 roku Zakłady Cegielskiego w Poznaniu rozpoczęły produkcję parowozu Ty37. Miał on moc 1720 KM i mógł ciągnąć ciężkie pociągi towarowe o masie 1,8 – 2 tys. ton z prędkością do 75 km na godzinę. Od 1 stycznia 1938 roku linia kolejowa Śląsk – Gdynia była zarządzana przez Francusko-Polskie Towarzystwo Kolejowe. W dniu 24 września 1938 roku ukończona została linia kolejowa Siemkowice – Częstochowa, a drugi tor położono na trasie Siemkowice – Karsznice. W ten sposób zakłady przemysłowe Zagłębia Częstochowskiego uzyskały połączenie z Wybrzeżem. Ponad 60% towarów przewiezionych magistralą stanowił węgiel kamienny, 20% przewozy innych towarów, a 20% transport towarów importowanych. Dzięki istnieniu magistrali prowadzącej do portu w Gdyni i Gdańsku, zmieniła się całkowicie struktura eksportu polskiego węgla i innych wyrobów przemysłowych. W 1939 roku do ich największych odbiorców należały kraje skandynawskie, bałtyckie, Włochy, Francja, Austria, Belgia, Holandia. Mniejsze ilości wysyłano do Niemiec, Czechosłowacji, Węgier, Szwajcarii, Jugosławii, Rumunii, Estonii, Islandii, Algierii, Hiszpanii, Portugalii, Argentyny, Palestyny, Grecji, Malty. Przez port eksportowano również wyroby przemysłu koksochemicznego (koks i węglopochodne), metalurgicznego (żelazo, stal, blacha, rury, szyny), cynk i ołów. Ze Szwecji i Norwegii, częściowo z krajów afrykańskich importowano za pośrednictwem Gdańska wysokoprocentowe rudy żelaza. Natomiast import złomu stalowego z krajów skandynawskich i Europy Zachodniej przechodził przez port w Gdyni. Poprzez Gdynię i Gdańsk sprowadzono saletrę chilijską i norweską oraz fosforyty niezbędne dla przemysłu chemicznego. Port i magistrala kolejowa stwarzały dogodne warunki eksportu i importu z tego okręgu. Miało to ogromne znaczenie propagandowe, gdyż strona niemiecka twierdziła, że należąca do Polski część Śląska upada gospodarczo, a Gdynia jest sztucznym tworem, który powstał wyłącznie z powodów politycznych. Konsekwentnie prowadzona polityka gospodarcza (niskie taryfy przewozowe, wysokie cła importowe) doprowadziła do zmiany kierunków polskiego handlu zagranicznego z drogi lądowej na morską i do integracji Śląska z Wybrzeżem. Dzięki temu sferom gospodarczym Polski uzmysłowiono znaczeniu dos­ tępu Polski do morza. K

Spisany po staroczesku dokument głosił, że J. Kleparski ma „kuźniczy stawiti” (postawić kuźnicę), precyzując, że w tym celu: „ten staw u Boguticz y młyn k swey potrzebie oprawiti ma”. ren w gęstej sieci rzek, rzeczek i potoków o niewielkim spadku zapewniały obfitość płytko zalegających rud darniowych, co sprzyjało rozwojowi tradycyjnego hutnictwa dymarkowego. Pierwsza zapisana wzmianka o istnieniu Kuźnicy Boguckiej pochodzi z akt wydanego w 1397 r. dla ówczesnych dziedziców Mysłowic wyroku sądu duchownego przy krakowskiej kurii biskupiej, dotyczącego nadań dla parafii w Mysłowicach. Wśród miejs­ cowości przynależnych wówczas do Mysłowic dokument ten wyraźnie wymienia również ową Kuźnicę: „videlicet in opido Myslowicze et in Szepienicz, in Rozdzienia, in Koziniecz, in Woykowicze Komornie, in Iaswiecz, in Kuźnicza”. Ponieważ brak przy niej dodatkowego określenia, Ludwik Musioł w opracowaniu Początki przemysłu żelaznego nad Rawą („Zaranie Śląskie”, Rocznik XII, zeszyt 4/1936) przyjął ten fakt jako dowód, „że nad Rawą, w Mysłowiczyźnie, była wówczas jedyną. Że idzie tu o kuźnicę bogucką, nie może ulegać wątpliwości”.

P

óźniej ziemia mysłowicka w ramach księstwa pszczyńskiego trafiła w skład księstwa cieszyńskiego. W 1486 r. Kazimierz II, książę cieszyński z dynastii Piastów Śląskich, odkupił osadę Bogucką od Wiktoryna z Podiebradów, młodszego syna narodowego króla Czech, wyznającego husytyzm Jerzego z Podiebradów. Po jej wykupie zatwierdził umowę, na mocy której kuźnik Jurga Kleparski, przedtem kuźnik w Hanusku nad rzeką Stołą, został właścicielem wioski Brwinów, 2 łanów w Bogucicach i terenu koło Bogucic (z młynem i stawem), który

stoszona”, czyli zniszczona, i zaprzestała działalności. Kleparski otrzymał też pustą wieś Brwinów „ze wszelkim prawem i państwem, wolnościami i lasami, co ku potrzebie kuźnicy przysługuje od starodawna”. Miał też prawo używać „wszystkich innych rzeczy, których inni kuźnicy byli używali”, co potwierdza, że kuźnica wcześniej istniała, a pracujący w niej kuźnicy mieli wcześniej nadane podobne uprawnienia. Za te prawa miał płacić 12 złotych węgierskich rocznego czynszu, dostarczać dwa wozy żelaza i wszelkie sprzęty gospodarskie, jakich inni kuźnicy dostarczali…

Węgier, Janowi Zapolyi Orawski Hrad, który od tego momentu stał się siedzibą rodową Thurzonów. W 1536 r. J. Thurzo ziemię mysłowicką wraz Kuźnicą Bogucką sprzedał patrycjuszowi krakowskiemu z Benedyktowic, Stanisławowi Salomonowi, którego ród był spokrewniony z najpierwszymi rodami patrycjatu Kra-

W 1568 r. Ondrej Bogucki zawarł układ z panem na Pszczynie, Karolem Promnitzem, w sprawie polowań na „wielkiego zwierza” w lasach należących do Kuźnicy Boguckiej. Widać krążyły jeszcze wówczas po naszych lasach żubry, a być może i niedźwiedzie… Jednak około 1580 r. na terenach należących do dóbr Kuźni Boguckiej Ondrej zało-

W

prawdzie w 1517 r. Kazimierz II cieszyński, aby uzyskać wraz z księciem Fryderykiem II legnickim dokument potwierdzający prawo dziedziczenia po bezdzietnym, a starzejącym się i schorowanym księciu opolsko-raciborskim, Janie II Dobrym, sprzedał księstwo pszczyńskie z ziemią mysłowicką i Kuźnicą magnatowi z Krakowa, Aleksemu Thurzo, jednak wydaje się, że kuźnica od czasów Kleparskiego działała sprawnie. A. Thurzo był synem Jana IV Thurzo, burmistrza Krakowa, wydobywającego w Olkuszu, Kutnej Horze i Górach Złotych na Dolnym Śląsku rudy srebra, złota i miedzi, który zastosował metodę odciągania z wydobywanej miedzi srebra przy pomocy ołowiu, co przynosiło mu kolosalne zyski. Przez małżeństwa syna Jerzego i córki Anny z dziedzicami fortuny Fuggerów ojciec Aleksego doprowadził

Replika młota Kuźnicy Boguckiej napędzanego kołem wodnym, stojąca przed Biblioteką Śląską w Katowicach. Uproszczony rysunek takiego młota trafił do herbu Katowic FOT. WIKIPEDIA

kowa: Bonerami, Bethmanami czy Kaufmannami. On sam był kupcem i rajcą krakowskim oraz sekretarzem królowej Bony. Zachował się spisany w Mysłowicach dokument z 24 lutego 1546 r., dotyczący założenia nowej kuźnicy w sołectwie Roździeń. Jest to

Około 1580 r. na terenach należących do dóbr Kuźnicy Boguckiej Ondrej założył wieś zagrodniczą Katowicze, zwaną później Katowicami. Być może pierwszy z osadzonych chłopów, tzw. zasadźca, nazywał się Kot lub Kat, i stąd wzięła się nazwa. do założenia spółki handlowo-wydobywczej „Ungarischer Handel”, która po 1495 r. błyskawicznie zmonopolizowała europejski przemysł i handel związany z wydobyciem i przetopem miedzi, a znana była jako kompania Fuggerów. A. Thurzo wspierał – nie tylko na swojej ziemi pszczyńskiej – poszukiwania rud żelaza i rozwój kuźnic. Doprowadził do przekształcenia Pszczyny w Wolne

umowa zawarta między S. Salomonem a Sychem, kuźnikiem Boguckim. Sych był bratem Ondreja, jednego z następców Kleparskiego w Kuźnicy Boguckiej. Wkrótce jednak zaczęły się problemy kuźników Boguckich, bo Salomonowie dążyli do ograniczenia starodawnych praw kuźniczych, wynikających z nadań książęcych, zwłaszcza dziedzicznej własności kuźnic

żył wieś zagrodniczą Katowicze, zwaną później Katowicami. Osadził tam na prawym brzegu Roździanki (dziś – Rawy), na gruntach należących do kuźnicy, kilku chłopów-zagrodników. Być może pierwszy z osadzonych chłopów, tzw. zasadźca, nazywał się Kot lub Kat i stąd wzięła się nazwa wsi… Jednak, jako że Bogucki nie był szlachcicem i pozostawał poddanym Salomonów, panów na Mysłowicach – na tle założenia Katowic nasiliły się konflikty i wyroki zaczęły zapadać na korzyść Salomonów. W roku 1598 dzierżawcą Kuźnicy od Katarzyny z Kozłów w Gorzkwi, wdowy po Mikołaju Salomonie – po procesach z Boguckimi – wraz ze wsiami Katowice i Brwinów (Brynów) został Adam Behmer. W 1609 r., po kolejnych procesach z Katarzyną Salomonową, Kuźnica Bogucka przeszła z rąk trzech braci Boguckich w bezpoś­ redni zarząd dziedziczki Mysłowic. Po jej śmierci w 1614 r. kolejne zmiany właścicieli Kuźnicy spowodowały zastój techniczny. W ten sposób trwająca na wschód od Łaby refeudalizacja gos­ podarek środkowej Europy zahamowała wielowiekowy rozwój hutnictwa

boguckiego. Dalszy zastój spowodowała niemiecko-szwedzka wojna 30-letnia, która spustoszyła m.in. Śląsk. Tacy ziemianie, jak Gosławska-Kamieńska, Sobek, Holly, Promnic, czy wreszcie Jan Krzysztof Mieroszewski – nie potrafili w późniejszym okresie fachowo zadbać o rozwój Kuźnicy Boguckiej. Po podboju większej częś­ ci czesko-habsburskiego Śląska przez Prusy, od Mieroszewskich przeszła na własność von Nafe, Mikusza, Mleczki, a w końcu nabył ją w 1799 r. Jan Ferdynand Koulhass i doprowadził do jej likwidacji. Również historia samodzielnej Kuźnicy Herbułtowskiej, inaczej Pankowskiej, zakończyła się na początku XVII w. wraz z magnacką samowolą ówczesnego marszałka nadwornego koronnego, faworyta i przyjaciela Zygmunta III Wazy, Mikołaja Wolskiego z Podhajec herbu Półkozic, wychowanego na dworze arcyksięcia Maksymiliana Habsburga, a następnie przez 10 lat dworzanina cesarza Rudolfa II. Ów stronnik Habsburgów jako poseł mazowiecki na sejm konwokacyjny 1574 r. w roku następnym podpisał elekcję na króla Polski konkurującego ze Stefanem Batorym do tronu Rzeczypospolitej cesarza Maksymiliana II. Po ostatecznej elekcji i obwołaniu królem Stefana Batorego, dla uspokojenia nast­rojów stronnictwa prohabsburskiego otrzymał 1578 r. zgodę króla na wykupywanie kuźnic w swoich starost­ wach. Jakich metod używał, aby ten cel osiągnąć, może świadczyć skarga Jakuba Panka, dzierżącego dawniejszą Kuźnicę Herbułtowską w starostwie krzepickim. Otóż 1606 r. ów wielmoża, do 1600 r. komandor komandorii poznańskiej zakonu maltańskiego, do 1601 r. kanonik kapituły katedralnej poznańskiej – „nasławszy pewnych sług i poddanych swych na tąż kuźnicę Herbultowską, przez tychże (…) przemocą i gwałtem groblę przekopał i wodę z tejże sadzawki wypuścił (tak, że tenże Jakub Panek w tejże kuźnicy nie może wykonywać prac rudniczych i przekuwać żelaza), przez co przyniósł szkodę temuż Jakubowi w zys­ kach z kuźnicy”… Podobnie postępował m.in. w Wielkopolsce starosta grabowski Zaręba, który w kwietniu 1605 r. najechał i zniszczył kuźnicę w Kraszewicach na ziemi wieluńskiej, a w 1612 r. – kuźnicę w Głuszynie. Takimi metodami odbywała się magnacka „koncentracja kapitału” w hutnictwie staropolskim.

M

agnackie zajazdy na kuźnice pozostające w dobrach starościńskich były konsekwencją przyjęcia pod koniec panowania Zygmunta Augusta ustaw antymieszczańskich, które w 1563 i 1564 r. wyjęły wolny zawód kuźników spod opieki królewskiej i zdały na łaskę – a częściej niełaskę – magnaterii i sądów szlachec­ kich. Dopóki wśród szlachty dominował średnioszlachecki ruch egzekucji praw i dóbr królewskich, czyli państ­ wowych, a na jego czele stał ostatni obrońca polskiej racji stanu w I Rzeczypospolitej, hetman Jan Zamoyski – dopóty magnateria nie sięgała po dobra królewskie, jakimi były kuźnice, czyli ówczesne minihuty. Po rozejściu się sejmu 1605 r. bez uchwał i zaostrzeniu się konfliktu między królem a średnią szlachtą, co po śmierci hetmana Zamoyskiego (w czerwcu 1605 r.) w latach 1606–1609 doprowadziło do rokoszu zebrzydowskiego i wojny domowej w Polsce, magnateria przystąpiła do bezpardonowego zawłaszczania kuźnic w dobrach państwowych. W ten sposób doszło w ciągu ćwierć wieku do zapaści hutnictwa na naszych ziemiach, co spowodowało, że w chwili wybuchu wojen kozackich, wojny z Rosją i najazdu szwedzkiego (lata 1648–1654/1655 do 1660) zabrakło odpowiedniej ilości i jakości żelaza na potrzeby zbrojne Rzeczypospolitej. Klęski Rzeczypospolitej magnackiej w tym okresie spowodowały dalsze zniszczenia i zastój gos­ podarczy na ziemiach polskich, w tym pierwotnego przemysłu hutniczego, czyli kuźnic. Innym wymiarem tego procesu był exodus prześladowanych przez szlachtę kuźników na wschód. Część z nich znalazła przyjęcie w latyfundiach magnatów, tzw. królewiąt kresowych, na Ukrainie czy Białorusi, jednak spora grupa wyemigrowała do państwa moskiewskiego, gdzie przyjmowano ich z otwartymi ramionami. Tak o tym procesie pisał Walenty Roździeński: Drudzy na Białej Rusi zszedłszy się z Sfistony / Moskiewskimi kuźniki – wnet też oficyny / U nich z kunszty wodnymi żelazne stawiali, / Bo tam pierwej bez kunsztów dęli i kowali… K


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2018

12

W miejscu pomnika wdzięczności Armii Czerwonej stanie pomnik Marszałka Józefa Piłsudskiego.

Pomnikowa „dobra zmiana” w Nowym Sączu Józef Wieczorek

jednak z represjami policyjnymi i sądowymi, które trwają do dnia dzisiejszego. Siły policyjne broniły nielegalnie stojącego pomnika, który dawno już winien być usunięty w ramach prawa o dekomunizacji przestrzeni publicznej, a sądy przez lata „grillowały” uczestników manifestacji za ich patriotyczną,

manifestacji (2014) – choć to poturbowany Miernik znalazł się w szpitalu. Ale jak to bywa przed kolejnymi wyborami, mamy jednak pomnikową „dobrą zmianę”. Po rozbiórce pomnika chwały Armii Czerwonej na jego miejs­ cu ma stanąć pomnik Marszałka Józefa Piłsudskiego na Kasztance. Powstał Spo-

niezłomną postawę. Co prawda sprawy – także młodocianych uczestników manifestacji – umorzono, ale skarb państwa został uszczuplony z powodu tępienia antykomunistycznych demonstrantów i wykazano, że patriotyzm w III RP jest bardzo źle widziany. Nadal trwa jednak proces Zygmunta Miernika oskarżonego o rzekome pobicie policjanta podczas

łeczny Komitet Budowy Pomnika Marszałka Józefa Piłsudskiego, który zbiera fundusze, i prace budowlane już ruszyły. Pomnik ma być odsłonięty 11 listopada na 100-lecie niepodległości Polski, którą i Nowy Sącz po latach okupacji powoli ponownie odzyskuje. Zdumiewające jest jednak, że Prezydent Miasta Ryszard Nowak, tak zasłużony dla pomnika Armii

Maria Wandzik

G

patriotów, którzy dali przykład, jak skutecznie działać na rzecz oczyszczania przestrzeni publicznej ze stempli komunistycznego zniewolenia, nawet jeśli bronią ich lokalne władze. Walka o likwidację nowosądec­ kiego pomnika chwały Armii Czerwonej i zjawiska tej walce towarzyszące przejdą zapewne do historii desowietyzacji/dekomunizacji Polski w 30 niemal lat po medialnym obaleniu komunizmu. K

członek zarządu Stowarzyszenia. SMZT sprzedaż swoich plakatów promuje w formie spotu filmowego, któremu nadano tytuł „Gwarek opróżnia skrzynie”. Obok Mariusza Gąsiora wystąpił w nim Sławomir Ziemianek, także członek zarządu organizacji. Plakaty można nabyć w siedzibie Stowarzyszenia Miłośników Ziemi Tarnogórskiej przy ul. Gliwickiej 2 w Tarnowskich Górach. Wykaz plakatów przeznaczonych do sprzedaży znajduje się

na stronie Stowarzyszenia. Wkrótce będzie je można nabyć również drogą elektroniczną. Wszystkie te dzieła sztuki podsumowują trzy dekady artystycznej działalności polskich artystów, w których życiu miasto Tarnowskie Góry zawsze odgrywało ważną rolę. Wydarzenia historyczne i kulturalne przeplatały się na plakatach, ukazując ich piękno. Warto nabyć te unikatowe dzieła. K

dokumentację tych wydarzeń można znaleźć m.in. na moim kanale YouTube.

Czerwonej, został członkiem honorowym tego komitetu, uznanym za osobę, która poprzez swój autorytet obrońcy „zasług” Armii Czerwonej może wnieść wybitny wkład w budowę pomnika pogromcy Armii Czerwonej [sic!]. Nazwiska najbardziej zaangażowanych darczyńców mają znaleźć się

Budowę pomnika Marszałka Józefa Piłsudskiego należy uznać za sukces patriotów, którzy dali przykład, jak skutecznie działać na rzecz oczyszczania przestrzeni publicznej ze stempli komunistycznego zniewolenia.

Gwarek opróżnia skrzynie warki są jedną z największych imprez kulturalnych w regionie tarnogórskim od kilkudziesięciu lat. Organizowane od 1957 roku, nawiązują do przywileju nadanego Tarnowskim Górom w roku 1599, na mocy którego gród gwarków miał prawo do urządzania „zabaw i komedyj” podczas jarmarku w niedzielę po świętym Idzim. Organizatorem Dni Gwarków w latach 1957–1988 było Stowarzyszenie Miłośników Ziemi Tarnogórskiej. SMZT zasługuje na uznanie za wy-

przełożenia na złotówki) patriotów dla Nowego Sącza i powstającego pomnika. Widocznie uznano, że policyjne akcje i sądowe „grillowanie” są należytym i wystarczającym zadośćuczynieniem za ich patriotyczną postawę. Jak mi wiadomo, nikt z nas – działających na rzecz likwidacji pom­nika chwały Armii Czerwonej – nie został zaproszony do komitetu budowy pomnika Marszałka, choć niektórzy są rozpoznawalni, a przy tym noszą maciejówki. Tym niemniej budowę pomnika Marszałka Józefa Piłsudskiego należy uznać za sukces

FOT. J. WIECZOREK

P

rzez 70 lat w centrum Nowego Sącza, w prestiżowym miejs­ cu stał pomnik wdzięczności Armii Czerwonej zbudowany pod przymusem okupanta sowiec­kiego. Pierwszy pomnik, postawiony w grudniu 1945 r., już w styczniu 1946 r. został wysadzony w powietrze przez podziemie niepodległościowe, silne po wojnie w Beskidzie Sądeckim. Po rozbiciu podziemia niepodległościowego w pierwszych latach po wojnie dążenia wolnościowe w Nowym Sączu wyraźnie straciły na sile. Kolejny pomnik, mimo pewnych modyfikacji – już bez czerwonej gwiazdy, ale z sowieckimi napisami – przetrwał aż do roku 2015, bo władze Nowego Sącza nie zdołały przez lata, już w wolnej Polsce, wykonać uchwały rady miasta z 1992 roku (!) o usunięciu tej pozos­tałości sowietyzacji Polski. Miasto to tak naprawdę w czasach III RP żyło nadal w stanie zniewolenia, z jego symbolem w reprezentacyjnym centrum miasta. W PRL-u pod pomnikiem odbywały się liczne uroczystości, manifestac­ je „patriotyczne” z wdzięczności dla Armii Czerwonej, a jeszcze w III RP, przed zburzeniem pomnika, opiekę nad nim sprawowało Gimnazjum X im. Orląt Lwowskich. Na moje pytanie do dyrekcji gimnazjum, „Czy Orlęta nowosądec­ kie pójdą w ślady Orląt Lwowskich?”, nie uzyskałem optymistycznej odpowiedzi (16 września 2011 r.). Odpowiedź, którą otrzymałem, bardzo dobrze natomiast obrazuje poziom edukacji historycznej, postawę środowiska nauczycielskiego, i jest efektem polityki edukacyjnej III RP. No cóż, czasy się zmieniły. Orlętom podcięto skrzydła, więc i wolność mają ograniczoną. Prezydent Nowego Sącza Ryszard Nowak (PiS) do końca stał twardo na straży pomnika chwały Armii Czerwonej, za co zbierał pochwały od konsula rosyjskiego. Dopiero aktywne działania środowiska niepodległościowego krakowsko-śląskiego z Krzysztofem Bzdylem i Adamem Słomką doprowadziły w 2015 roku do usunięcia tego monumentu z przestrzeni publicznej Nowego Sącza. Patriotyczne, legalne manifestacje tego środowiska (2014) spotkały się

KURIER·ŚL ĄSKI

wykonał Bolesław Kalke, artysta grafik, malarz, rysownik, także twórca dekoracji gwarkowskich. Następnie projektowali artyści: Marek Mosiński z Ustronia, tworzący anegdotę wyrażoną krzyczącymi barwami (1967), Stanisław Kluska, profesor i prorektor katowickiej ASP (1968), Werner Lubos – członek SMZT, tarnogórski artysta malarz (1969), Zenon Moskwa, malarz, scenograf, pedagog, kierownik Centrum Scenografii w Katowicach (1970) i Eugeniusz Rzeżucha (1971).

jaką Tarnowskie Góry jako ośrodek miejski reprezentowały już w pierwszej połowie XVI w. Warto przy tej okazji powiedzieć, że miasto budowali górnicy posługujący się aż trzema językami: polskim, czeskim i niemieckim. Kolejni zasłużeni artyści to Marian Pałka (1979, 1980), znany śląski malarz, członek grupy ARKAT, i Marek Wroński (1983,1984) szef Instytutu Tarnogórskiego, który zaprojektował plakat z okazji 300. rocznicy wizyty w mieście gwarków króla Jana III Sobieskiego,

na cokole pomnika Marszałka, inni obdarowani zostaną miniaturowymi replikami pomnika, okolicznościowymi medalionami. Nie ma jednak informacji, czy na cokole znajdą się nazwiska tych, którzy swymi działaniami przyczynili się do pozyskania stosownego miejsca pod budowę pomnika, a przecież te działania to szczególny dar (trudny do

systemu Newcomen. Plakat uzmysławia, iż cała maszyneria zainstalowana była w kilkukondygnacyjnym budynku. Maszyna obsługiwała aż dwa szyby naraz i była jak na owe czasy cudem techniki. Wkrótce po jej uruchomieniu do Tarnowskich Gór zaczęła przyjeżdżać elita świata polityki, kultury i nauki. „Dokumentują one szmat tarnogórskiej historii. Można powiedzieć, że to prawdziwe dzieła sztuki” – powiedział o plakatach Mariusz Gąsior,

17 września 1940 roku, w pierwszą rocznicę napaści Związku Radzieckiego na Polskę Radziecka Rosja hucznie obchodziła zwycięstwo Czerwonej Armii nad „pańsko-burżuazyjnym rządem Polski”.

Pierwsza rocznica sławy i chwały

Plakaty z lat:1969, 1973 i 1987. danie profesjonalnych plakatów gwarkowskich na wszystkie Dni Gwarków, z lat 1957–1988. Ich autorami często byli twórcy miejscowi, ale też uznani artyści z całej Polski. Podziw budzi konsekwencja, z jaką zlecano te zadania dobrym, a nawet wybitnym twórcom. Projektantem pierwszego, przeznaczonego na kolejne dwa święta, był tarnogórski architekt Alojzy Gołka, kierownik sekcji dekoracyjnej Stowarzyszenia. Motywem głównym była wieża Gwarków i herb miasta. Aż 8 projektów plakatu wykonał tarnogórski artysta grafik, absolwent krakowskiej ASP, Jan Szleger (lata 1960, 1962–1966 i 1972, 1978). Zajmował się on reklamą i wystawiennictwem elementów dekoracyjnych na Dni Gwarków. Jeden z plakatów (1961)

C

ZDJĘCIA UDOSTĘPNILI CZŁONKOWIE STOWARZYSZENIA MIŁOŚNIKÓW ZIEMI TARNOGÓRSKIEJ

zołowy przedstawiciel intelektualnego dowcipu rysunkowego, tarnogórzanin Henryk Lis, wraz z W. Lubosem (1973) przedstawili na swoim plakacie gwarkowskim Dzwonnicę Gwarków zbudowaną z historycznych miejskich i górniczych pieczęci. Ważnymi postaciami są tu też: Jan Dubiel, plakacista, grafik książkowy, malarz, pedagog katowickiej ASP (1974), Maria Komorowska (1975), Tomasz Jura (1976) wybitny, znany w całej Europie plakacista i satyryk, grafik, rysownik prasowy, profesor katowickiej ASP, A. Josefowski-Łuczyński, autor plakatu promującego „Gwarki” w roku 1977. Ukazuje on dwóch górników rozwijających kołowrotem wielobarwne płótno, symbol otwartości miasta. To nawiązanie do kulturowej tolerancji,

kiedy ten zmierzał z odsieczą wiedeńską. Mimo że miasto znajdowało się wówczas pod panowaniem Habsburgów, polski król był witany tu jako bohater. Jak głosi przekaz, miał nocować w budynku „Sedlaczka”, najbardziej wówczas okazałej kamienicy w mieście. Następne chronologicznie były plakaty autorstwa L. Szczurka (1985), Z. i J. Sajdaków (1986) i Mariana J. Piwko (1987), ilustratora książek, m.in. Stawiam na Tolka Banana. Ostatni plakat, z 1988 r., zlecono firmie Polmarket. To jedyny projekt opatrzony nazwą firmy, a nie naz­wiskiem autora. Nawiązuje on do niezwyk­le ważnej dla miasta i naszego regionu daty – 200. rocznicy uruchomienia na obecnych terenach Tarnowskich Gór pierwszej maszyny parowej

i uzbrojony żołnierz, witany otwartymi do braterskiego uścisku ramionami przez bosych, siermiężnie ubranych kresowych chłopów. Do żołnierza podbiega również dziewczynka z bukietem kwiatów. Na znaczkach o nominale

z maleńkim dzieckiem na ręku, które ma dłoń uniesioną w geście powitania oswobodzicieli narodu. Cynizm propagandy przedstawiony na znaczkach nie różnił się od zdjęć i rysunków zamieszczanych w prasie radzieckiej.

Z ARCHIWUM AUTORA

Z

amieszczano zdjęcia i wspom­ nienia w prasie z tych „pełnych chwały dni oswobodzenia zachodniej Ukrainy oraz zachodniej Białorusi” – jak nazywała tę wojnę radziec­ka propaganda. Z tej okazji poczta ZSRR wprowadziła do obiegu znaczki o nominale 10, 30, 50, 60 kopiejek i 1 rubel. Ta pięcioznaczkowa seria, zawierająca znaczki o dużym nominale, umożliwiała wysyłkę listów poleconych, pisanych za granicę kraju oraz przesyłanych drogą lotniczą. Każdy ze znaczków miał obok nominału tę samą propagandową treść: „Oswobodzenie bratnich narodów zachodniej Ukrainy i zachodniej Białorusi 17 IX 1939 r. Poczta ZSRR”. Warto przyjrzeć się, co przedstawiały zamieszczone na znaczkach propagandowe obrazki. Na każdym z nich pokazano spontaniczne przyjęcie żołnierzy radzieckich przez ludność Kresów oraz potęgę niezwyciężonej Armii Czerwonej. Znaczek o nominale 10 kopiejek przedstawia bolszewickiego żołnierza trzymającego na rękach uśmiechniętego chłopca, który w wyciągniętej ręce trzyma bukiet kwiatów przeznaczony dla oswobodzicieli gnębionych narodów. Trzydziestokopiejkowy znaczek pokazuje grupę chłopów kresowych witających radziecką armię. Obok czołgu z przelatującymi nad nim samolotami przechodzi dobrze ubrany

Tadeusz Loster

50 i 60 kopiejek umieszczono rysunek, który jest prawie identyczny jak zdjęcie zamieszczone w rocznicowych „Nowostiach”. Radziecki żołnierz z ciężarówki rozdaje zgromadzonej ludności „Prawdę”. Wyciągnięte dłonie oblegających go ludzi świadczą o pragnieniu okłamywanej ludności, aby przeczytać wreszcie upragnioną prawdę. Znaczek o największym nominale, jednorublowy, pokazuje kolumnę czołgów witanych przez tubylczą ludność. Wśród niej znajduje się mężczyzna powiewający radziecką flagą oraz kobieta

Tylko raz Związek Radziecki tak hucznie obchodził rocznicę 17 września. 22 czerwca 1941 roku hitlerowskie Niemcy zaatakowały bolszewicką Rosję, która formalnie była sojusznikiem Niemiec (pakt Ribbentrop–Mołotow). Rozpoczęcie „wielkiej wojny ojczyźnianej” spowodowało nową sytuację polityczną, w której trudno było się chwalić uczestnictwem wraz z Niemcami w IV rozbiorze Polski. Dokumenty czasu w formie propagandowych znaczków przetrwały, rozesłane drogą pocztową po całym świecie. K




Nr 52

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Październik · 2O18 W

n u m e r z e

Co podpisano w Marrakeszu Autorzy dokumentu wytwo­ rzyli matrix świata powszech­ nej zgody i szczęśliwości, gdzie potulne i potrzebujące opie­ ki stada migrantów zasiedlają gościnne kraje destynacji, a or­ ganizacje rządowe i pozarzą­ dowe krzątają się, aby przychy­ lić im nieba. Dlaczego polski rząd podpisał taki dokument? – pyta Celina Martini.

Jolanta Hajdasz

A

Z

E

T

A A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Zabiegaliśmy o to od dawna. W Kancelarii Prezydenta RP już ponad rok temu złożyliśmy blisko 10 tysięcy podpisów pod listem otwartym w sprawie pośmiertnego uhonorowania najwyższym polskim odznaczeniem abpa Antoniego Baraniaka za zasługi dla państwa i Kościoła. I wreszcie się udało! Oficjalnie ogłosił to Prezydent Andrzej Duda 2 – 11 listopada wśród 25 osób, które zostaną pośmiertnie uhonorowane za zasługi dla polskiej niepodległości, znajdzie się były metropolita poznański, zwany już powszech- Walczmy, gdzie możemy nie Żołnierzem Niezłomnym Kościoła. Jolanta Hajdasz

T

o kamień milowy na długiej drodze przywracania pamię­ ci o pochodzącym z Wielko­ polski bohaterskim sekreta­ rzu prymasa Stefana Wyszyńskiego, który wytrzymał 27 miesięcy okrutnego śledztwa w komunistycznym więzie­ niu i nigdy nie zdradził ani prymasa, ani Kościoła. Nie zeznał niczego, co mogłoby się przydać w pokazowym procesie, jaki w latach pięćdziesiątych komuniści zamierzali wytoczyć kardy­ nałowi Wyszyńskiemu, chcąc go skom­ promitować, tak jak stało się z pryma­ sami na Węgrzech, w Chorwacji czy w Czechach. Dzięki postawie abpa Baraniaka w Polsce to się nie udało i do takiego procesu nie doszło, dzięki czemu sytua­ cja Kościoła w naszym kraju była o nie­ bo lepsza niż w pozostałych krajach bloku wschodniego, bo wierni nigdy się od niego nie odwrócili. Oddzia­ ływanie propagandowe pokazowego procesu w latach pięćdziesiątych by­ łoby ogromne. Ale komunistom nie udało się zniszczyć autorytetu Pry­ masa i gdy zmieniła się sytuacja poli­

Za wszystkim stoi postać cichego, skromnego, pokornego kapłana, który nie ugiął się i nie załamał w najtrudniejszym dla Kościoła czasie. Na pewno jest godny tego wielkiego wyróżnienia. tyczna w czasie tzw. odwilży, prymas Wyszyński mógł wrócić do pełnienia swojej funkcji po okresie internowania. A bez Prymasa Wyszyńskiego nie by­ łoby kardynała Wojtyły, a potem Jana Pawła II, bez którego dzieje polskie­ go państwa i Kościoła potoczyłyby się

N

a tyle mamy wiedzę, mimo fałszowania historii, że wiemy doskonale, jak działają wrogie Polakom środowiska. Niezależnie, czy są to wrogowie zewnętrzni: zaborcy, okupanci, najeźdźcy, czy wewnętrzni: ludzie z poczuciem misji stworzenia nowego, wspaniałego świata bez na­ rodów, bez wartości – wszyscy oni mają świadomość, że siłą naszego narodu jest wiara. Skoro nie udało się wmówić nam, że Pana Boga nie ma, trzeba nam zohydzić tych, którzy nas do Niego prowadzą. Bez których nie będziemy w stanie w pełni korzystać z Bożego Miłosierdzia. Ludzie ci po­ sługują się różnymi metodami. Dziś orężem w tej walce jest też kultura. Zbyt wiele niestety jest przykładów ohydnej, profanującej sacrum sztuki, by je tu wyliczać. Najnowszym jest film reżysera Wojciecha Smarzow­ skiego pt. „Kler”. Nie dajmy sobie wmówić, że pows­tało ono dla dobra polskiego Kościoła, jak tłumaczy Krzysztof Za­ nussi. Nie jest też żadną odpowiedzią

Order Orła Białego dla abpa Antoniego Baraniaka!

Gdy dzieci nie potrzebują już ty­ le uwagi, człowiek wybudował dom, a posadzone drzewo przy­ brało kilkanaście słojów, można zaproponować swój czas i ener­ gię społeczeństwu. Uważam, że określony bagaż doświadczeń życiowych jest bardzo pożądany. Adam Frąckowiak, kandydat w wyborach samorządowych, o swoim życiu i pasjach.

3

A u nas, w Poznaniu W centrum Wrocławia ilość ogródków, restauracji, kawiar­ ni jest imponująca. W Pozna­ niu brakuje tylko napisu: „Nie dotykać eksponatów”. Tury­ sta – zamiast dobrze wyeks­ ponowanych wyników prac archeologicznych – widzi wciąż roboty drogowe… Ja­ kich dobrych zmian wymaga Poznań – punktuje Przemysław Alexandrowicz.

Kadr z filmu dokumentalnego "Powrót" o przywracaniu pamięci o abpie Antonim Baraniaku. Premiera filmu zaplanowana jest na 29 listopada w Poznaniu. Patronami medialnymi tej produkcji są „Kurier WNET” i Radio WNET

inaczej, w sposób trudny dziś nawet do wyobrażenia. Za wszystkim zaś stoi postać cichego, skromnego, pokornego kapłana, który nie ugiął się i nie załamał w najtrudniejszym dla Kościoła czasie. Na pewno jest godny tego wielkiego wyróżnienia. Prezydent Andrzej Duda listę 25 osób, które 11 listopada otrzymają pośmiertnie Order Orła Białego, ogłosił w Belwederze 12 września. Nazwiska odznaczonych prezydent podał, roz­ poczynając posiedzenie Komitetu Na­ rodowych Obchodów Setnej Rocznicy Odzyskania Niepodległości Rzeczypos­ politej Polskiej. – Każda z tych postaci jest z ca­ łą pewnością wybitna i każda z nich

jest postacią symboliczną – podkreś­lił Andrzej Duda. Oto nazwiska pozosta­ łych odznaczonych: Stefan Banach, bp Juliusz Bursche, Ignacy Daszyń­ ski, Roman Dmowski, ks. Szymon Fe­ dorońko, Halina Konopacka, Hilary Koprowski, Janusz Korczak (Henryk Goldszmit), Wojciech Kossak, Zofia Kossak-Szczucka, Leon Kryczyński (Mirza Najman), Kornel Makuszyński, Olga Drahonowska-Małkowska, An­ drzej Małkowski, Stanisław Mierzwa, Jędrzej Moraczewski, Leon Petrażycki, Maciej Rataj, Władysław Stanisław Reymont, Maria Skłodowska-Curie, Stanisław Sosabowski, Baruch Ste­ inberg, Karol Szymanowski i Stefan Żeromski.

– Chodziło nam o to, aby wskazać przedstawicieli tych najważniejszych dla Polski XX wieku grup społecznych i wyznaniowych. Chcieliśmy, aby ta grupa odznaczonych miała element niezwykle wspólnotowy, łączący, poka­ zujący, że dla Rzeczypospolitej, władz Rzeczypospolitej, dla Prezydenta Rze­ czypospolitej wszystkie części naszego społeczeństwa i wszystkie dziedziny życia społecznego w Polsce są jednako­ wo ważne i każda z nich powinna być – poprzez wybitną postać – doceniana – podkreślał Andrzej Duda. Uroczyste wręczenie orderów ma mieć miejsce 11 listopada, dokładnie w setną rocznicę odzyskania niepod­ ległości przez Polskę. K

Apel w obronie godności służby kapłańskiej na nurtujące nas pytania. Gdyby taki był zamysł twórców – od scenarzysty przez reżysera do aktorów – stwo­ rzyliby obraz pokazujący prawdziwy problem współczesnej Europy – jej islamizację. Tylko że tego typu temat nie jest ani politycznie poprawny, ani dochodowy, a co chyba najważniej­ sze – wyznawcy islamu to nie chrześ­ cijanie. Szydzenie z tej religii może drogo kosztować. Z katolików, zwłaszcza polskich, oraz wszystkiego, co z katolicyzmem się kojarzy, można drwić bez żadnych hamulców. Robią to ludzie z tytułami naukowymi i bez nich. Politycy, gwiaz­ dy kina i estrady, celebryci i tzw. prze­ ciętni Polacy. Bezkarnie, bezrefleksyj­ nie, bezwzględnie. Dziś Polacy stają przed kolejną próbą wierności. Wierności spuściź­ nie św. Jana Pawła II, bł. ks. Popiełusz­ ki i sługi Bożego Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Największych synów współczesnego polskiego Kościoła. Ludzi, którzy nie wahali się głosić Pana Boga i patriotyzmu w czasach

najtrudniejszych. Im zawdzięczamy to, że wciąż jesteśmy Polakami i kato­ likami. Naszym dziś obowiązkiem jest w imię ich pamięci świadczyć wier­ ność polskiemu Kościołowi i polskim Kapłanom.

Z

pełną świadomością obecności zła zarówno wśród świeckich, jak duchownych, nie możemy jednak pozwolić na rozliczanie tych ostatnich przez ludzi, którzy przez ostatnie lata używają swych nazwisk dla ochrony swego kolegi z branży, któremu sądownie udowodniono czyny niegodne. Inną, równie skan­ daliczną sprawą jest sfinansowanie tego wyjątkowo obrzydliwego obrazu kwotą 3,5 miliona złotych ze środków Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, czyli pieniędzy wypracowanych przez Polaków. Czy ktoś ich pytał, czy chcą wesprzeć antyklerykalny, antykatolicki i antypolski de facto film? Każdy z nas potrzebuje czasem refleksji na sobą i otaczającą nas co­ dziennością. Dziś jest właśnie taki

czas, dla wszystkich, którzy przyjęli sakramenty włączające ich we wspól­ notę Kościoła. Sama refleksja jednak już nie wystarczy. Potrzeba wyraźnej deklaracji: czy jestem w Kościele, czy poza nim! Wszyscy, którym sprawa Ojczyz­ ny leży na sercu, którzy kochają Pana Boga i Polskę, muszą dziś jasno i wy­ raźnie powiedzieć „nie” niszczeniu naszych narodowych wartości. Apelujemy do ludzi sumienia, wszystkich, którzy każdej niedzieli wyznają publicznie swoją wiarę: zboj­ kotujmy ten upokarzający katolików film. Brońmy naszych kapłanów przed odzieraniem ich z godności, ponie­ wieraniem wartości ich posługi. Piętnując zło, niezależnie od ko­ goś, kto je popełnia, brońmy god­ ności osób, które wypełniają wiernie kapłańską posługę. Nie poszerzajmy ciemności zła poprzez wspieranie kont producentów i dystrybutorów tego skandalicznego obrazu. /-/ Katolickie Stowarzyszenie Dziennikarzy

3

Czy wolność w internecie jest zagrożona? Internet dał nam przestrzeń wolności, o której nawet nie śni­ liśmy. Jeżeli rzeczywiście będą próby blokowania tej wolności, to ci, którzy tworzą technologie, wymyślą coś nowego. Dyskusja dziennikarzy w CMWP SDP na temat przyjętej 12.09 br. dyrek­ tywy Parlamentu Europejskiego, tzw. ACTA 2.

4

Niezłomny na drodze ku niepodległości Karę śmierci wykonano strza­ łem w tył głowy 14 września 1949 r. Pochowany został po­ tajemnie, bez katolickiego pog­ rzebu. Ks. Władysław Gurgacz zwany jest Popiełuszką cza­ sów stalinowskich, bo obaj za­ chowali się jak trzeba. Józef Wieczorek przybliża postać młodego jezuity, kapelana żoł­ nierzy wyklętych.

6

Wiara, uczynki i krzyż Jesteśmy usprawiedliwieni przez wiarę, a nie przez uczyn­ ki, pisze św. Paweł. Wiara nie wystarczy, ważne są uczynki – twierdzi św. Jakub. Czy apo­ stołowie przeczą sobie wza­ jemnie? Ten dylemat wyjaśnia abp Stanisław Gądecki w homilii na zakończenie ob­ rad Konferencji Biskupów Eu­ ropy.

7

ind. 298050

Ż

eby pokazać Prawdę, trzeba po­ kazywać Bohaterów” – powiedział w 2012 r. biskup Marek Jędra­ szewski w filmie Zapomniane męczeństwo, w którym starałam się przybliżyć powszechnie zapomnianą postać abpa Antoniego Baraniaka. A był on napraw­ dę zapomniany. Gdy chciałam umówić się na zdjęcia do filmu czy to w Do­ mu Arcybiskupów Warszawskich, czy w więzieniu na Rakowieckiej, musiałam długo tłumaczyć, o kim jest film i jaki ta osoba ma związek z danym miejscem. Sama też niewiele wiedziałam, przecież o tym „wiernym towarzyszu w cierpie­ niu” Prymasa Wyszyńskiego nie można się było dowiedzieć w szkole, z gazet ani książek. I nie mam na myśli szkół z okresu PRL ani gazet wydawanych pod kontrolą cenzury, tylko czasy po 1989 r. i kolejne lata tzw. III RP. Tym­ czasem, żeby poznać Prawdę, trzeba poznawać Bohaterów. Wiele mówią o tym, co było i co jest, zwyczajne, nie­ zafałszowane fakty. Znów przywołam postać abpa Ba­ raniaka, zwanego coraz częściej Żołnie­ rzem Niezłomnym Kościoła. Państwo polskie skrzywdziło go co najmniej dwa razy. Pierwszy raz w latach 50., gdy więziono go i torturowano w kazama­ tach na Rakowieckiej przez 27 miesię­ cy, bez postawienia mu zarzutu; dru­ gi raz w czasach nam współczesnych, gdy umorzono śledztwo przeciwko jego oprawcom. Trzeba bowiem wie­ dzieć, iż w latach 2003–2011 pion śled­ czy IPN prowadził śledztwo w sprawie prześladowania abpa Baraniaka, zakoń­ czone umorzeniem z braku dowodów na prześladowanie fizyczne i psychiczne. A żyło jeszcze 5 z ponad 30 wy­ mienianych z nazwiska w dokumentach UB oprawców abpa Baraniaka. Żaden z nich nie poniósł odpowiedzialności za to, co robił z tym człowiekiem w ce­ lach, karcerach i pokojach przesłuchań na Mokotowie, a na temat skandalicznej decyzji umorzenia nie chciał się wypo­ wiedzieć nawet zobowiązany do tego służbowo rzecznik prasowy IPN. Rok temu śledztwo zostało wzno­ wione i chwała tym, którzy to zrobili, czyli prezesowi IPN Jarosławowi Szar­ kowi i Andrzejowi Pozorskiemu, dy­ rektorowi Głównej Komisji Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskie­ mu. Oni podjęli trud odkłamywania przeszłości. Ale na wyniki tego wzno­ wionego już 15 miesięcy temu śledztwa nadal czekamy. Żeby pokazać Prawdę, trzeba po­ kazywać Bohaterów. Ostatnie dni nada­ ją temu zdaniu jeszcze jedno znaczenie. Na ekrany kin wszedł właśnie film po­ kazujący rzekomo prawdziwe oblicze polskiego duchowieństwa. Pijaństwo, rozpusta, chciwość, nieuczciwość – to ponoć cechy powszechne u polskich księży, których „bezkompromisowi” twórcy filmu nie boją się obnażać. Film finansowany był z funduszy pub­ licznych za pośrednictwem Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, co jest skan­ dalem. Jak to się dzieje, że nadal moż­ na otrzymać dotacje na takie „dzieła”? Każdego, kto choć raz w roku jest w kościele i zna księży z konfesjonału i ambony, nie trzeba przekonywać, jak bardzo wymowa tego filmu krzyw­ dzi tysiące zwyczajnych, pracowitych, dob­rych kapłanów, którzy poświęci­ li życie dla nas – ludzi, których często nawet nie znają osobiście. Jak długo wolno będzie ich bezkarnie obrażać, i to przy użyciu tak skutecznego środka perswazji, jakim jest film kinowy? Skan­ daliczne, niewiele mające wspólnego z rzeczywis­tością obrazy księży wbi­ ją się ludziom w pamięć, zanim zdą­ żą oni sobie uświadomić, iż ktoś nimi manipuluje. Jedyna metoda, by się temu nie poddać, to nie oglądać tych filmów. Przecież nie pijemy trucizny, by prze­ konać się, że może nas zabić. A prawdy o otaczającym świecie szukajmy gdzie indziej. Bo żeby poznać Prawdę, trzeba poznać Bohaterów. K

G

FOT. Z ARCHIWUM PRODUCENTA

redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2018

2

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Woldenberczycy należą do nas wszystkich

W maju tego roku odbyła się w marokańskim Marrakeszu międzynarodowa konferencja na temat migracji, współorganizowana przez Komisję Europejską. Stanowiła kontynuację długiego ciągu podobnych inicjatyw, rozpoczętych w 2006 roku tzw. procesem z Rabatu, uruchomionym w celu kontroli i ograniczenia Henryk Krzyżanowski ruchów migracyjnych przy pomocy funduszy europejskich.

Co podpisano w Marrakeszu

M

iędzy rokiem 1940 a 1945 mieścił się tu Oflag II C, czy­ li obóz jeniecki, w którym przetrzymywano ponad 6 tys. polskich oficerów i podchorążych wziętych do niewoli we wrześniu 1939 roku, a wraz z nimi kilkuset szeregowców. Znaczną część jeńców stanowili oficero­ wie rezerwy, którzy w cywilu wykony­ wali rozmaite zawody inteligenckie; byli ziemianami bądź prawnikami, nauczycie­ lami, artystami i naukowcami – słowem, należeli do elity II Rzeczypospolitej. Nie

W samych tylko zajęciach akademickich uczestniczyło ok. 1500 jeńców, zaś obozowa biblioteka dochodziła do 30 tys. tomów. mogąc w oflagu walczyć fizycznie, konty­ nuowali walkę o niepodległość duchową, co było jednocześnie ich samoobroną przed depresją, zwaną tutaj „chorobą drutów kolczastych”. Różne wchodziły w to działania, ale bodaj najważniejszym stała się edukacja. Oprócz regularnych, choć zakonspirowanych kursów akade­ mickich (z dyplomami uznawanymi po wojnie przez uczelnie wyższe), popular­ nością cieszyły się odczyty specjalistów rozmaitych dziedzin, kursy zawodowe czy nauka języków. O masowości oflagowej edukacji świadczy fakt, że w samych tylko zajęciach akademickich uczestniczyło ok. 1500 jeńców, zaś obozowa biblioteka dochodziła do 30 tys. tomów.

Niejako wbrew maksymie Inter arma silent musae, w obozie powsta­ ło wiele dzieł literackich i plastycznych. Oflagowy teatr wystawiał oprócz klasy­ ki także spektakle tu napisane. O tym teatrze ppor. Andrzej Siła-Nowicki taką napisał fraszkę: Dziwny to teatr, teatr to jedyny, A drugi taki nie wiem gdzie. Chłopcy w tym teatrze grają za dziewczyny, Ale na odwrót – niestety nie. Osobną dziedziną były imprezy spor­ towe, z olimpiadą zorganizowaną, jak kazał olimpijski kalendarz, w roku 1944. Na tym poprzestańmy, bowiem nie da się w krótkim felietonie przedstawić ca­ łej aktywności jeńców. Ciekawych od­ syłam do wydanej w 2017 i dostępnej w internecie książki pod redakcją Wies­ ława Dembka Oflag II C Woldenberg – to brzmi jak tajemnica. Lata powojenne nie były dla wol­ denberczyków łaskawe, choć przecież, będąc częścią pięknego pierwszego

pokolenia Polski niepodległej, nie przestali być elitą duchową i intelek­ tualną. Po odwilży roku 1956 stworzyli stowarzyszenie, którego fizyczne ślady obecne są do dziś w Dobiegniewie. To m.in. szkoła zbudowana na początku lat sześćdziesiątych, piękny pomnik jeńca na placu przed kościołem, upamięt­ nienie dramatu koszmarnej ewakuacji w styczniu 1945 roku i odzyskania wol­ ności w odległych o kilkadziesiąt kilo­ metrów Dziedzicach. Przede wszystkim jednak to Muzeum Woldenberczyków, powstałe ponad trzydzieści lat temu i świetnie dokumentujące fenomen, jakim był Woldenberg. Na koniec taki apel: Dobra Zmia­ no, na stulecie niepodległości obie­ całaś wysupłać trochę grosza na mu­ zea w Polsce. W przypadku muzeum w Dobiegniewie wymaga tego elemen­ tarna sprawiedliwość. Woldenberczy­ cy nie są tylko częścią lokalnej histo­ rii miasteczka, które zresztą rzetelnie dba o ich pamięć. Woldenberczycy są dziedzictwem nas wszystkich. K

Karta się odwróciła Małgorzata Szewczyk

Latem miałam okazję odwiedzić północ i południe Polski, a także jej część południowo-wschodnią. Trzeba uczciwie przyznać, że nie mamy się czego wstydzić.

W

prost przeciwnie – większe i mniejsze miejscowoś­ci i wsie bardzo wypięk­ niały, widać, że lokalne społeczności z reguły dbają o ich wy­ gląd i rozwój infrastruktury, co pewnie jest możliwe dzięki rządowym i unijnym pieniądzom. Nie przeczę, że każda mała ojczyzna ma swoje problemy, ale ogólny obraz jest nader pozytywny. O zainteresowaniu Polską na pew­ no świadczą rzesze obcokrajowców (nie tylko Ukraińców, przyjeżdżają­ cych do nas za pracą), których można było spotkać w wielotysięcznych mia­ stach, ale także w małych, odległych od głównych dróg miejscowościach. Położone na południu Polski Łapczyca, Gdów, Dobczyce, Myślenice – nie na­ leżą do miast z pierwszych stron gazet, ale i tam było słychać nie tylko język angielski czy niemiecki, ale także włos­ki czy języki skandynawskie. W niewiel­ kim, malowniczym Nałęczowie napot­ kałam całe rodziny Japończyków… A okolice Puław dzięki budowie trasy S12 były prawdziwym placem budowy. Każde miasto czy miasteczko stara się przyciągnąć turystów, bo wraz z nimi do miejskiej, gminnej czy powiatowej kasy po prostu wpływają pieniądze. I tu­ taj nasuwa się smutna refleksja o Pozna­ niu, który niebawem będzie obchodzić 100. rocznicę wybuchu jednego z nie­ licznych zwycięskich powstań. Cóż ma

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

do zaoferowania stolica Wielkopolski? Bardzo to przykre, ale niemal nic, chyba że wśród atutów wskażemy galerie i dro­ gi rowerowe (pisałam już o tym na tych łamach). Brakuje poważnych propozycji kulturalnych (koncerty nad Maltą nie są żadną propozycją), atrakcji dla dzieci ( jeden czy dwa place zabaw to dla dzi­

Czy tego chcemy, czy nie, Polska pół­ nocna, południowa czy wschodnio-połu­ dniowa dawno nam już „uciekła” z hory­ zontu. Najsmutniejsze jest to, że nikt nie ma pomysłu na to miasto. Bo propozycji prezydenta Jaśkowiaka na odkorkowanie Poznania nie można brać poważnie. Przy­ pomnijmy: „Dzieci będą dochodzić, a nie

Władze Poznania niewiele czynią, by to zmienić. I nie ma co liczyć na studentów, bo ci wybierają dziś oprócz Warszawy czy Krakowa Gdańsk i Wrocław. Karta się odwróciła. Wyśmiewana i wyszydzana Polska „B” to dziś jej część zachodnia, a nie wschodnia. siejszych maluchów zdecydowanie za mało, a oglądanie koziołków na Starym Rynku zajmuje ok. 10 minut), nie ma in­ frastruktury kulturalnej (dopiero kilka­ naście dni temu ogłoszono konkurs na koncepcję architektoniczną nowej sie­ dziby Teatru Muzycznego w Poznaniu; oczywiście to przypadek, że tuż przed wyborami…), sportowej i tej najpilniej­ szej – drogowej. Coraz częściej też wy­ stawcy wybierają Kielce, a nie MTP… Nikt nawet nie wspomni o budowie ko­ lejnego mostu.

będą dowożone do szkoły samochodami przez rodziców. Mają się uczyć samodziel­ ności, żeby rodzice nie tracili czasu i nie ge­ nerowali w ten sposób korków”. Władze Poznania niby dostrzegają odpływ jego mieszkańców – w najlepszym razie do są­ siednich gmin – ale niewiele czynią, by to zmienić. I nie ma co liczyć na studentów, bo ci wybierają dziś oprócz Warszawy czy Krakowa Gdańsk i Wrocław. Karta się odwróciła. Wyśmiewana i wyszydzana Polska „B” to dziś jej część zachodnia, a nie wschodnia. K

Redaktor naczelny Kuriera WNET

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Krzysztof Skowroński

WIELKOPOLSKI KURIER WNET Redaktor naczelna

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl

Zespół WKW

Małgorzata Szewczyk ks. Paweł Bortkiewicz Aleksandra Tabaczyńska Michał Bąkowski Henryk Krzyżanowski Jan Martini Danuta Namysłowska

Celina Martini

J

ednak w ciągu tych dwunastu lat proces kontroli został zdruzgota­ ny przez masowe, niekontrolo­ wane przemieszczenia ludności z krajów Afryki i Azji do Europy. Przedstawiciele 57 krajów, zgro­ madzeni wśród marmurów i żyrandoli pomieszczeń Centrum Kongresowego, wyprodukowali ośmiostronicowy ela­ borat, pisany wyraźnie pod dyktando afrykańskich państw – „producentów” migrantów. Kraje te – jak stwierdził wę­ gierski Minister Spraw Zagranicznych Peter Szijjarto – „postrzegają migrację jako siłę napędową wzrostu gospodar­ czego i proces, który powinien być ra­ czej zarządzany i organizowany, niż zatrzymany”. Jedynie Węgry miały odwagę wy­ łamać się z potulnego chóru akceptują­ cego masowe migracje do Europy. De­ klaracja z Marrakeszu podpisana została przez ministrów wszystkich pozostałych krajów europejskich, a także takich po­ tęg, jak Burkina Faso, Cabo Verde, Gwi­ nea Bissau i Sao Thome and Principe. Przyjrzyjmy się bliżej temu doku­ mentowi, który może okazać się – za­ leżnie od okoliczności – zarówno nie­ obowiązującym lewackim bełkotem, jak groźną pałką do okładania krajów nie okazujących entuzjazmu dla rewo­ lucji etniczno-kulturowo-mentalnie-re­ ligijno-cywilizacyjnej. Po raz pierwszy Polska miała do czynienia z taką sytu­ acją przy okazji Deklaracji terezińskiej, podpisanej przez Władysława Barto­

Dlaczego polski rząd, głoszący oficjalnie dystans wobec imigranckich zapędów, podpisał taki dokument? Rzeczą charakterystyczną jest, że nikt się tym faktem w Polsce nie chwalił. szewskiego jako ministra rządu PO­ -PSL. Deklaracja ta, będąca faktycznie zbiorem pobożnych życzeń diaspory żydowskiej, dotyczących uzyskiwania pieniędzy na podstawie krzywd dozna­ nych podczas Holokaustu, stała się nag­ le obowiązującym prawem, punktem wyjścia do sformułowania absurdalne­ go i bezprawnego JUST Act. W części wstępnej deklaracja z Marrakeszu powołuje się na poprzed­ nie ustalenia i deklaracje powzięte od czasu wdrożenia procesu z Rabatu. Brzmi to trochę jak grożenie palcem: „patrzcie, coście podpisali, pamiętajcie, coście obiecali!”. Program z Marrakeszu został przy­ jęty na dwa najbliższe lata i obejmu­ je zarówno deklarację polityczną, jak i kierunkowy plan działania. A oto pięć dziedzin, których dotyczy: 1. Korzyści z migracji płynące dla rozwoju oraz przeciwdziałanie przy­ czynom leżącym u podstaw niepra­ widłowości migracji i przymusowych przesiedleń. 2. Legalna migracja i mobilność. 3. Ochrona i azyl. 4. Zapobieganie i zwalczanie nie­ legalnej migracji, przemytu migrantów oraz handlu ludźmi. 5. Powrót, readmisja i reintegracja.

Korekta

Magdalena Słoniowska Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

reklama@radiownet.pl

Dystrybucja własna! Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

Wśród priorytetów Planu Działa­ nia wymienione są m.in. prawa czło­ wieka dotyczące migrantów (deklarac­ ja nie wspomina, niestety, o prawach człowieka w krajach przyjmujących, cierpiących w zetknięciu z agresją przybyszów), a także zaangażowanie WSZYSTKICH MOŻLIWYCH pod­ miotów (władz lokalnych, tradycyjnych i zwyczajowych, organizacji pozarządo­ wych, partnerów społecznych, sektora prywatnego, mediów, społeczności aka­ demickich). Słowem – wszystkie ręce na pokład w procesie przyjmowania imigrantów, który urasta do jednego z głównych czynników gospodarczo­ -społecznych. Wśród priorytetów nie zabrakło także ulubionych zaklęć lewi­ cy, a więc walki z ksenofobią, rasizmem i dyskryminacją. W planie dotyczącym Dziedzi­ ny 1, czyli „korzyści płynących z roz­ woju mig­racji”, autorzy powołują się na zadanie sformułowane na wcześ­ niejszych konferencjach: „Ułatwienie uporządkowanej, bezpiecznej, legalnej i odpowiedzialnej migracji i mobilno­ ści osób, w tym poprzez realizację za­ planowanej i dobrze zarządzanej po­ lityki migracyjnej”. To sformułowanie patronuje dalszym projektom Planu Działania i przesądza o zdecydowanie akceptującym i pozytywnym stosunku do zjawiska masowych migracji cechu­ jącym deklarację.

K

ażda z pięciu Dziedzin po­ dzielona jest na kilka Celów (w sumie 10), z których każdy ma być osiągnięty poprzez kilka spo­ sobów Działań (w sumie 23). Przyta­ czanie wszystkich zajęłoby zbyt wiele miejsca, zresztą pisane są politpopraw­ nym slangiem urzędniczym, przykrym w czytaniu. Podam tylko parę bardziej interesujących szczegółów. A więc np. „przyjęcie lub optyma­ lizacja strategii promujących ich poten­ cjał gospodarczy, społeczny i kulturo­ wy w zakresie rozwoju” (potencjał ten dał się poznać np. w noc sylwestrową w Kolonii). „Zachęcanie tych młodych ludzi do wykorzystania swych umiejętności z korzyścią dla krajów pochodzenia” (Zwróćmy uwagę na „kraj pochodze­ nia”, a nie kraj udzielający gościny). „Promowanie bardziej systema­ tycznego włączania kwestii związanych z podstawowymi problemami nielegal­ nej migracji i przymusowych przesied­ leń do strategii i programów rozwoju społeczno-gospodarczego na poziomie krajowym” (Systematyczne zwiększanie roli migracji). W Dziedzinie 2 bez ogródek sfor­ mułowany jest Cel 3: „Promowanie le­ galnej migracji i mobilności, zwłaszcza młodych ludzi i kobiet, między Europą a Afryką Północną i Środkową oraz w obrębie tych regionów”. Nie dziwi więc nawoływanie do ułatwień wizo­ wych dla imigrantów (Cel 4). Niestety Afryka Południowa, z której emigranci byliby najkorzystniejszym elementem dla społeczeństw europejskich, w ogóle nie jest brana pod uwagę. Spośród szlachetnie brzmiących komunałów na temat dbałości o los ludów afrykańskich, bezwstydnie wy­ ziera nadzieja zachodnich Europejczy­ ków na napływ nowej siły roboczej: „Działanie 6: Zachęcanie do tworze­ nia sieci wymiany między instytutami kształcenia zawodowego i agencjami zatrudnienia w Europie i Afryce w celu pełnego wykorzystania umiejętności młodych emigrantów i dostosowania

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl

Informacje o prenumeracie

kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507

A

utorzy dokumentu wytworzyli w nim matrix świata powszech­ nej zgody i szczęśliwości, gdzie potulne i potrzebujące opieki stada mi­ grantów zasiedlają gościnne kraje desty­ nacji, w których organizacje rządowe i pozarządowe pilnie krzątają się, aby przychylić im nieba. Wszelkie zaś niedo­ pasowania można załatwić szkoleniami. Np. w Celu 6 czytamy: „Promowanie integracji uchodźców i wysiedleńców przymusowych w społecznościach przyjmujących. (…) Działanie 13: Pro­ mowanie integracji uchodźców i osób przymusowo przesiedlonych poprzez prowadzenie kampanii uświadamia­ jących, skierowanych z jednej strony do społeczności lokalnych, a z drugiej do uchodźców i osób ubiegających się o azyl, obejmujących ich prawa i obo­ wiązki w krajach przyjmujących”. Ostatnie dwie Dziedziny – 4: zapo­ bieganie nielegalnej migracji, przemy­ towi i handlowi ludźmi oraz 5: Powrót, readmisja i reintegracja – najmniej nacechowane są lewackim mesjani­ zmem i bliższe zdrowemu rozsądkowi. Chociaż i tu niepokoi zgoda na zasa­ dę „non-refoulement” (nie wypychać), która może utrudniać pozbywanie się osób stanowiących zagrożenie. W sumie powstaje pytanie: dlaczego polski rząd, głoszący oficjalnie dystans wobec imigranckich zapędów, podpisał taki dokument? Rzeczą charakterystycz­

Autorzy dokumentu wytworzyli w nim matrix świata powszechnej zgody i szczęśliwości, gdzie potulne i potrzebujące opieki stada migrantów zasiedlają gościnne kraje des­ tynacji, w których organizacje rządowe i pozarządowe pilnie krzątają się, aby przychylić im nieba. ną jest, że nikt się tym faktem w Polsce nie chwalił. Może chodziło o pokazanie, że nie jesteśmy państwem faszystow­ skim, rasistowskim i ksenofobicznym? Byłoby jednak naiwnością, gdyby pod­ pisano licząc, że udobruchane zostaną wrogie Polsce środowiska. Wiadomo, że jest na Pols­kę „zapis” i podobnie, jak w sytuacji prezydenta Dudy, wszelkie ustępstwa traktowane są przez prze­ ciwników jako jego porażki i zamiast poprawiać, pogarszają sytuację. Poseł Winnicki, a także podob­ no posłanki Pawłowicz i Sobecka, złożyły interpelacje do Premiera. Jak dotąd – cisza. K

Nr 52 · PAŹDZIERNIK 2018

(Wielkopolski Kurier Wnet nr 44)

Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o.

szkoleń technicznych do potrzeb rynku pracy”. Fakt, że wyjazd wykształconych fachowców jest bardzo niekorzystny dla rozwoju ubogich afrykańskich krajów, jakoś umyka uwadze humanistów. Inną sprawą jest pytanie, czy pośród węd­ rujących z południa na północ rzesz faktycznie znajdą się kardiochirurdzy, programiści i architekci.

Data i miejsce wydania

Warszawa 01.09.2018 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

Warto odwiedzić Dobiegniew. Położone wśród jezior miasteczko, które w czasach niemieckich nazywało się Woldenberg, jest szczególnym miejscem w naszej zbiorowej pamięci.


PAŹDZIERNIK 2018 · KURIER WNET

3

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Na placu Wielkopolskim ustawiono licznik. Nie wskazuje on przybycia kolejnego poznaniaka – musiałby wówczas wskazywać liczby ujemne. Wskazuje na… kolejnego rowerzystę korzystającego z sieci dróg rowerowych w Poznaniu.

A u nas, w Poznaniu…

B

yć może bicie w ten sposób rekordów w ilości cyklistów przynosiłoby przeciętnemu mieszkańcowi Poznania ra­ dość – gdyby nie fakt, że aktualnie ro­ werzysta ma w naszym mieście wię­ cej praw niż inni użytkownicy dróg czy chodników. Rowerzystom wydaje się, że zawsze mają prawo korzystać z chodników – a tylko, gdy mają ochotę – ze ścieżek rowerowych, które prze­ cież przygotowano specjalnie dla nich, zwężając ulice miasta... Tymczasem przebudowy kolejnych dróg doprowadzają do chaosu komuni­ kacyjnego. Niektóre z nich (jak ciągną­ ca się przebudowa ulicy św. Marcina) rujnują lokalny biznes. Czy prezydenta Jaśkowiaka w ogóle interesuje to, ile lokalnych sklepików, punktów usłu­ gowych i kulinarnych przetrwa rozło­ żone w nieskończonym czasie remon­ ty? Starożytni wierzyli, że koło fortuny decyduje o losach ludzi. Współcześni chyba już wiedzą, że to prezydent ma wpływ na jakość życia mieszkańców miasta. Pytanie tylko, czy weźmie on odpowiedzialność za zrujnowanie ini­ cjatyw gospodarczych poznaniaków odciętych od klientów zakorkowanymi lub rozkopanymi ulicami… Latem najwięcej podróżujemy, zwiedzamy, obserwujemy… I uwierzyć nie możemy, że – na przykład w cen­ trum Wrocławia – miejskie życie tętni. Ilość ogródków, restauracji, rozmai­ tych kawiarni jest naprawdę imponu­ jąca. Po takich podróżach wracamy do rodzinnego Poznania i… no właśnie – centrum miasta martwe. Studenci wyjechali, więc nie warto nic organi­ zować! Stary Rynek z naszym dumnym Ratuszem powoli zamiera. Z jego oko­ lic wprowadzają się księgarnie, lepsze sklepy, a nawet kramy... Brakuje tylko napisu: „Proszę nie dotykać ekspona­ tów muzealnych”. Gospodarze innych miast potrafiliby wykorzystać chociaż­ by dorobek archeologów. Niebagatelne odkrycia ściągałyby turystów. U nas

Przemysław Alexandrowicz turysta – zamiast dobrze wyekspono­ wanych wyników prac archeologicz­ nych – zobaczy wciąż zaawansowane roboty drogowe… Dzieci latem też miały swoje prob­ lemy. Mali poznaniacy chcieliby korzys­ tać z Term Maltańskich czy zwiedzać Ogród Zoologiczny. No i teoretycznie mogli… Jedyną przeszkodą były ro­ dzinne finanse. Nie wiem, kto wpadł na pomysł, aby w okresie letnim pod­ nieść ceny biletów do miejsc rekreacji i wypoczynku. Wiem jednak, że Termy to jedna z miejskich spółek – a w tych rolę właściciela pełni oczywiście prezy­ dent Jaśkowiak! I żeby chociaż osobom płacącym podatki w Poznaniu przy­

U nas turysta – zamiast dobrze wyeksponowanych wyników prac archeologicznych – zobaczy wciąż zaawansowane roboty drogowe… sługiwały jakiekolwiek ulgi! Kto ma samochód i czas, może za to wybrać się na – o połowę tańsze – Termy w Tarno­ wie Podgórnym. Można też korzystać (po opłaceniu biletu parkingowego) z plaż Kiekrza czy Strzeszynka. Tam jednak od lat niewiele się zmieniło, by uatrakcyjnić pobyt dzieciaków. Poznań w okresie wakacyjnym zamiera w bez­ ruchu. Kto ma pieniądze – ten się bawi. Szkoda tylko, że decyzje prezydenta (i jego współpracowników) odbierają przywilej zabawy wielu dzieciom. Z początkiem września skończyły się wakacje... Dzieciaki wróciły do nie­ dofinansowanych szkół. Znów będą się borykać z brakiem mydła w toaletach. Rodziców poprosi się o doniesienie papieru ksero, materiałów biurowych. Niedofinansowanie szkół to odpowie­ dzialność prezydenta Jaśkowiaka – który tak chętnie prezentuje się na zdjęciach

wykonanych podczas szkolnych uro­ czystości. Jednak na tych fotografiach nie widać masy problemów, z którymi poznańskie szkoły się zmagają. Ani zbyt małych pieniędzy na zajęcia dodatkowe. Ani nawet braku nowych pomocy dy­ daktycznych, czy wręcz odpowiedniej ilości środków czystości… W czasie swojej kadencji prezydent Jacek Jaśkowiak dokonał naprawdę wie­ le, by uświadomić mieszkańcom mias­ ta, że mieszkają wśród nas osoby „in­ nej orientacji seksualnej”. Elementem tej przymusowej andragogiki (eduka­ cji dorosłych) były chociażby tęczowe chorągiewki na poznańskich tramwa­ jach. Nie wiem, jak prezydent czuje się, gdy nazywają go „Tęczowym Jackiem” – mnie zmusiłoby to do zastanowienia. Zdecydowanie nie chcę jednak, by do szkół coraz szerzej docierali „tęczowi” edukatorzy oraz „tęczowe” pomoce dy­ daktyczne i podręczniki… W tym roku, w ramach miejskiego programu wspie­ rania organizacji pozarządowych, na tak zwaną „walkę z dyskryminacją” prze­ znaczono 150 tysięcy złotych. To o 150 tysięcy za dużo! Zwłaszcza, że dobrze wiemy o jakich „odrębnościach, różno­ rodnościach i dyskryminacjach” Prezy­ dent Jaśkowiak – i jego pani pełnomoc­ nik ds. przeciwdziałania wykluczeniom – mówią najchętniej. Dlaczego z kiesze­ ni poznaniaków płacić mamy za zajęcia, które nie przynoszą dzieciom niczego dobrego, a mogą bardzo zaszkodzić? Po co te akcje „uświadamiania” uczniów o tym, o czym i tak wiedzą? A wielu ro­ dziców nie chce, aby opowiadać o tym ich dzieciom w szkole podstawowej... Tak to Prezydent Jaśkowiak nie­ ustannie testuje „tolerancyjność” poz­ naniaków. K Przemysław Alexandrowicz – 57 lat, uro­ dzony w Poznaniu. Absolwent VI LO i UAM (mgr historii, nauczyciel). Żonaty, ojciec czwórki dzieci. Uczestniczy w życiu publicz­ nym od 1980 r. Prezes poznańskiego Klubu Inteligencji Katolickiej. Radny Miasta Pozna­ nia. W latach 2002–2005 Przewodniczący Rady Miasta. Obecnie przewodniczy Komi­ sji Oświaty i Wychowania. Kandyduje do Rady Miasta.

Jestem mieszkańcem Nowego Tomyśla, społecznikiem, radnym miejskim, wieloletnim działaczem i członkiem PiS, w tegorocznych wyborach kandydatem PiS do rady powiatu nowotomyskiego.

Walczmy, gdzie możemy

B

yłem przeciwnikiem prób realizacji przez władze po­ przedniej kadencji sprzedaży Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej w Nowym Tomyślu. W latach, gdy masowo wyprzedawano polskie za­ kłady i przedsiębiorstwa, starałem się zatrzymać w majątku miasta to stra­ tegiczne przedsiębiorstwo. Udało się. Wywalczyłem też transmisję z posie­ dzeń Rady Miasta, którą przez wiele miesięcy po prostu opłacałem. Jestem właścicielem jedynego w Polsce patentu na kąpielowe baseny rozporowe. A jed­ nocześnie jestem kierowcą, który w swo­ im życiu zawodowym przejechał ponad trzy miliony kilometrów bez wypadku. Na łamach „Kuriera WNET” publiko­ wane były fragmenty mojej książki Tirem do Iranu, którą w liczbie ponad 4000 egzemplarzy kupili czytelnicy z Polski, kilku krajów Europy, a nawet Ameryki Północnej. Praca społeczna to dla mnie pasja i obowiązek. Jedno i drugie. To się ma w sobie albo nie. Uważam też, że do działalności tego typu trzeba zwyczaj­ nie dorosnąć. Młody człowiek ma inne zadania życiowe, inne cele zawodowe. Wychowuje małe dzieci, wspina się po szczeblach kariery – jednym słowem, dorabia się. Gdy dzieci nie potrzebu­ ją już tyle uwagi, człowiek wybudował dom, a posadzone drzewo przybrało kil­ kanaście słojów, można zaproponować swój czas i energię społeczeństwu. Nie chcę przez to powiedzieć, że działać nie

Adam Frąckowiak powinni ludzie młodzi. Jednak uważam, że określony bagaż doświadczeń życio­ wych jest bardzo pożądany.

T

akim namacalnym dla mnie do­ wodem tej służby było ufundo­ wanie – przez członków Klubu Gazety Polskiej – tablicy pamiątkowej poś­więconej tragedii w Smoleńsku. Pomysł, aby w sercu Nowego Tomyśla uczcić ofiary pomordowanych w Katy­ niu polskich oficerów, wyszedł od ks.

i metalową tablicę – korespondującą z tabliczkami ofiar katyńskich. Dzień odsłonięcia i poświęcenia „naszej” tablicy pamiętam doskonale. W uroczystości wzięli udział burmistrz Włodzimierz Hibner, radni miasta, gru­ py duszpasterskie obu parafii, delegacje służb mundurowych oraz nowotomys­ kich szkół ze sztandarami. Pomogła nam również dyrektor Krystyna Szymko, gdyż obchody uświetniła orkiestra Pań­ stwowej Szkoły Muzycznej w Nowym

Nie jest łatwo w naszym mieście być zwolennikiem wartości, które reprezentował prezydent Lech Kaczyński. Przemysł pogardy w bardzo namacalny sposób stale oddziałuje na opinię publiczną. kan. Władysława Kasprzaka, który 10 kwietnia 2010 roku wraz z grupą parafian pielgrzymował do Katynia. I ten projekt został zrealizowany rok później, w 71. rocznicę zbrodni katyńskiej i pierwszą rocznicę tragedii smoleńskiej. Jestem dumny, że udało nam się urzeczywist­ nić pragnienie upamiętnienia śmierci śp. Lecha Kaczyńskiego, prezydenta Polski, z małżonką, Ryszarda Kaczorowskiego, ostatniego prezydenta Polski na uchodź­ stwie oraz 93 uczestników delegacji pre­ zydenckiej na 70 rocznicę ludobójstwa katyńskiego. Tak więc w piątą rocznicę katastrofy nad Smoleńskiem Klub Gaze­ ty Polskiej ufundował, wykonał i „włas­ nymi rękami” postawił kamienną płytę

Tomyślu, która zagrała wiązankę pieśni patriotycznych. Dumny jestem z tego, że zrobiliśmy to jeszcze w 2015 roku, a więc przed ostatnimi wyborami. Nie jest łatwo w naszym mieście być zwo­ lennikiem wartości, które reprezentował prezydent Lech Kaczyński. Przemysł pogardy w bardzo namacalny sposób stale oddziałuje na opinię publiczną. Warto też podkreślić, że w miastach takich jak Nowy Tomyśl nie ma mowy o anonimowości poglądów. Mimo to ruch społeczny, jakim jest Klub Gaze­ ty Polskiej, cały czas trwa. Spotkajmy się w przy urnach, walczmy o swoje racje i poglądy tam, gdzie możemy – w samorządach. K

21 października wybory samorządowe. Kto na listach, kogo znamy, z kim współpracowaliśmy? Na listach kandydatów Prawa i Sprawiedliwości do lo­ kalnych samorządów znajduje się wiele osób znanych czytelnikom „Kuriera Wnet”. Tę specyficzną listę znajo­ mych otwiera Tadeusz Zysk – kandydat PiS na prezydenta Poznania, wydawca książek i działacz społeczny. W Poznaniu w okręgu nr 1 ( Jeżyce, Łazarz, Wilda) „jedynką” na liście do Rady Miasta Poznania został obecny radny Jan Sulanowski. Drugie miejsce w tym okręgu za­ jęła związana z NSZZ „Solidarność” Lidia Dudziak, która zasiada w Radzie Miasta od 1998 roku. W okręgu drugim (Winogrady, Winiary, Sołacz, Wola) pierwsze miejsce na liście zajął Mateusz Rozmiarek, także obecny radny Prawa i Sprawiedliwości. W okręgu nr 2 wystartuje też Marcin Mrówka ze Stowarzyszenia Kibiców Lecha Poznań. W okręgu nr 3 (Stare Miasto, Ostrów Tumski, Śródka, Główna, os. Warszawskie, Chartowo, Antoninek, Zieliniec, Kobylepole, Szczepankowo) pierwszą pozycję na liście kandydatów na radnych Poznania objął Michał Grześ, związany z Radą Miasta od 1994 roku. „Dwójką” została Sara Szynkowska vel Sęk. W okręgu nr 4 (Rataje, Żegrze, Starołęka, Krzesiny, Głuszyna, Dębiec, Świerczewo) „jedynka” to radny Prze­ mysław Alexandrowicz, a „dwójka” – Łukasz Kapustka z rady osiedla Żegrze.

W okręgu nr 5 (Grunwald, Ogrody, Junikowo, Gór­ czyn, Fabianowo, Kwiatowe, Ławica) „jedynką” została Klaudia Strzelecka, obecna radna Poznania. Z numerem 2 na tej liście wystartuje Krzysztof Rozenkiewicz. W szó­ stym okręgu wyborczym Poznania (Kiekrz, Krzyżowniki, Smochowice, Strzeszyn, Podolany, Piątkowo, Naramowice, Umultowo, Morasko) numer jeden to Rafał Leszczyński, polityk związany z Porozumieniem Jarosława Gowina. Numer dwa w okręgu 6 to Ewa Jemielity, a trzy – Mi­ chał Boruczkowski. Sejmik województwa wielkopolskiego W Poznaniu „jedynką” został związany z sejmikiem Wielko­ polski Zbigniew Czerwiński. Z numerem drugim w stolicy Wielkopolski wystartuje Piotr Szelągowski. W tym okrę­ gu wybiera się pięciu radnych. Z listy w okręgu nr 2 (Piła) z numerem pierwszym wystartuje Adam Bogrycewicz, z kolei w okręgu nr 3 (Gniezno) liderem listy została była posłanka Małgorzata Stryjeńska. W okręgu nr 4 (Konin) listę otwiera Zofia Itman, a w okręgu nr 5 (Kalisz) – Marlena Maciąg, czyli obecna wojewoda wielkopolska. W ostatnim, szóstym okręgu (Leszno) „jedynką” został Marek Sowa. DO ZOBACZENIA 21 PAŹDZIERNIKA PRZY URNACH WYBORCZYCH!

Jestem lekarzem. Pracuję w szpitalu w Grodzisku Wielkopolskim na stanowisku ordynatora Oddziału Internistyczno-Kardiologicznego. Kandyduję do Sejmiku Wielkopolskiego, bo pragnę reprezentować ludzi o zbliżonych nie poglądach politycznych, ale wartościach.

Z perspektyty powiatu Jerzy Wierzchowiecki

D

la mnie tym wspólnym mia­ nownikiem jest Wielkopolska. Pochodzę z tradycyjnej, wiel­ kopolskiej rodziny lekarskiej. Mam 52 lata, a od 23 jestem żonaty. Z żoną Ag­ nieszką mamy trzech synów. Historia, która jest moją pasją, uczy, że nie by­ łoby Polski, gdyby nie Wielkopolska. Dlatego moim marzeniem jest powrót Wielkopolski do jej korzeni ideowych i politycznych. Myślę tu o czasach po­ kolenia wielkopolskich społeczników, zwanego pokoleniem księdza Wawrzy­ niaka. A także o rodzinach wielkopol­ skich, które nie tylko stały na straży wiary katolickiej i języka ojczystego, ale dumy z własnej tradycji i tożsamoś­ ci – z bycia Polakiem. To postawa tych ludzi zainspiro­ wała mnie do powołania w Grodzisku Wielkopolskim Akademii Republikań­ skiej. Do tej ideowości odnosimy się od 2017 roku podczas spotkań organizo­ wanych przez Akademię. Społecznicy

wielkopolscy tamtych czasów nie mogli się spodziewać, że osobiście doczekają zwycięstwa, gdyż nie było wtedy naj­ mniejszych przesłanek, by państwo pol­ skie odrodziło się za ich życia. Pracowali dla przyszłych pokoleń. Październikowe wybory w stulecie odzyskania niepodle­ głości, w stulecie zwycięskiego powsta­ nia wielkopolskiego to wielka szansa i obowiązek. Wielkopolanie będą mieli

Dobra zmiana tylko w rządzie to za mało, co w najdrobniejszych szczegółach widać z pers­pektywy miast powiatowych. okazję kolejny raz w historii pokazać, że łączy nas miłość do Polski. Chyba niko­ go nie trzeba przekonywać, że to właśnie samorząd ma kluczowe znaczenie dla

Refleksje po obchodach 75-rocznicy ludobójstwa na Wołyniu Piotr Szelągowski

L

atem tego roku obchodziliśmy datę specjalną, jeżeli chodzi o pamięć ludobójstwa na Kresach Wschod­ nich i w Małopolsce, dokonanego przez OUN-UPA i inne organizacje nacjo­ nalistyczne. 75 lat minęło od dnia, kie­ dy w zorganizowany sposób, zgodnie z doktryną ideologa nacjonalistycznego i tłumacza Mein Kampf na język ukraiń­ ski, Dmytro Doncowa – dodajmy: ideo­ logią sumiennie realizowaną przez OUN przedwojenny, reprezentowany i rozpo­ znawalny obecnie w osobie szefa tej or­ ganizacji, Stepana Bandery – napadnięto na 99 polskich osiedli, miast i wiosek na Wołyniu. Cel był jeden: dokonać ekster­ minacji, zniszczenia polskiej tkanki na­ rodowej, głównie chłopów i ich rodzin, a szczególnie rodzin, czyli kobiet, dzieci, doras­tającej młodzieży i starców. Więk­ szość mężczyzn była bowiem w ofla­ gach, stalagach niemieckich, na Syberii; leżała w ziemi Katynia czy innych miej­ scach mordu dokonanego na Polakach przez Sowietów, na polach bitew wrześ­ nia 1939. A więc bezbronni padali ofiarą nacjonalistów ukraińskich współpracu­ jących z niemieckim najeźdźcą, który przymykał oczy na tę eksterminację, mimo że dokonywały jej między inny­ mi zbuntowane oddziały policyjne, po­ magające jeszcze rok wcześniej w innej eksterminacji – Żydów. Wielkopolskie Stowarzyszenie Kre­ sowe jako główny organizator obcho­ dów w Poznaniu działało już od zimy. Właśnie wtedy odbywał się cykl spotkań z ks. Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim.

Zaprosiliśmy także na sześć spotkań znanego polskiego kompozytora Krzesi­ mira Dębskiego. Jego dziadkowie zginęli zamordowani przez nacjonalistów ukra­ ińskich. Projekcje filmu dokumentalne­ go Zapomnij o Kresach mogły się odbyć m.in. dzięki pomocy burmistrza Środy Wielkopolskiej, a także dzięki kilku kre­ sowianom i zaprzyjaźnionym nauczycie­ lom w poznańskich szkołach. Odbyło się ich dziesięć. Nie zamierzamy poprzestać na tej liczbie. Od września zabiegamy o następne projekcje w szkołach, w ra­ mach godziny wychowawczej, wolnej godziny historii czy przy innej okazji.

O

dbyła się też akcja ulotkowa pod Kaponierą poznańską, gdzie udało się przekazać do rąk poznaniaków wszystkie pozostałe po wcześniejszych akcjach 950 ulotek. Doszliśmy do wniosku, że rozmowa z naszymi krajanami będzie lepsza niż sztampowe imprezy podpomnikowe, w których prawie zawsze biorą udział te same osoby. I mieliśmy rację. By­ ło wiele wzruszeń, gratulacje, a także pytania – gdyż niektórzy pierwszy raz słyszeli o tej zbrodni. Pokazuje to, jak wiele jest do zrobienia. Jako Stowarzyszenie zamówili­ śmy do tej pory pięć Mszy św. Pierw­ sza została odprawiona 11 lipca br. w kościele pod wezwaniem Chrystu­ sa Dobrego Pasterza przy ulicy Nowina w Poznaniu. Modliliśmy się za ofia­ ry i oprawców – o Miłosierdzie Boże dla nich. Pragniemy do końca roku

gospodarki i jednocześnie jakości życia obywatela. Dobra zmiana tylko w rzą­ dzie to za mało, co w najdrobniejszych szczegółach widać z perspektywy miast powiatowych. Jestem lekarzem-praktykiem i wiem dobrze, że skuteczne i szyb­ kie wyleczenie chorego to nie tylko poprawa jakości życia pacjenta, ale także niższe koszty działania służby zdrowia. Priorytetem więc będzie dla mnie poprawa efektywności lecznictwa w miastach powiatowych, takich jak Grodzisk, Wolsztyn, Nowy Tomyśl, Zbąszyń, Kościan, Krotoszyn, Rawicz i Leszno. Moje doświadczenie wska­ zuje, że chorzy oczekują na opiekę le­ karską na tym samym poziomie, co w ośrodkach wielkomiejskich. Można zniwelować te różnice choćby poprzez pozyskanie niezbędnej kadry lekarskiej i pielęgniarskiej oraz wyrównanie za­ opatrzenia w sprzęt medyczny szpitali powiatowych. K

rocznicowego modlić się w tej intencji w wielu poznańskich kościołach. Jeżeli tylko się uda, do końca roku zrealizujemy jeszcze kilka akcji przy­ pominających poznaniakom o dacie ludobójstwa na Wołyniu. W planach jest festyn kulturalny, spotkania z eks­ pertami i kresowiakami wspominający­ mi tamte czasy. Będzie też miejsce na zastanowienie się, czy w tłumie Ukra­ ińców uciekających przed wojną do Polski, a także tych, którzy po prostu szukają u nas pracy dla kawałka chleba – jak się to potocznie mówi – nie ma osób kierujących się ideologią neona­ zistowską i nacjonalistyczną. Ważna sprawa, na którą szczegól­ nie jako Stowarzyszenie chcemy zwró­ cić uwagę: szacuje się że tylko w samym Poznaniu mamy około 40–45 tys. przy­ byszów z Ukrainy. Warto zastanowić się, jak ułożyć nasze wzajemne stosun­ ki, żeby wydarzenia z przeszłości nie miały wpływu na przyszłość. W bardzo wielu relacjach prze­ wija się wątek bohaterskich Ukraiń­ ców ratujących Polaków. Chcemy ich upamiętnić w Poznaniu. To główny cel i nurt działań Wielkopolskiego Stowa­ rzyszenia Kresowego. W ponad 20-mi­ nutowym filmie dokumentalnym Zapomnij o Kresach jest mowa o trzech takich działaniach. Naszym zdaniem to właśnie oni – Sprawiedliwi Ukra­ ińcy – powinni stać się bohaterami szczególnie cenionymi i rozpoznawa­ nymi na Ukrainie. Niestety, póki co, ta idea stoi w sprzeczności z oficjalną wykładnią państwa ukraińskiego. Dla­ tego nasza rola jako Stowarzyszenia w odkłamywaniu wydarzeń wydaje się nieodzowna. Zapraszamy do wspólnych dzia­ łań wszystkich poznaniaków, dla dobra przyszłych pokoleń. K Autor jest kandydatem PiS do sejmiku woje­ wództwa wielkopolskiego.


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2018

4

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A niekomercyjnego korzystania z publi­ kacji prasowych przez użytkowników indywidualnych. Tak więc prawo cyta­ tu będzie mogło być stosowane. Prawa pokrewne nie obejmują też hiperłącza, którym towarzyszą pojedyncze słowa, a więc linków – zauważył Jacek Wojtaś. Dodał, że w dyrektywie pojawił się zapis, aby państwa członkowskie dopilnowały, by zyskami z tytułu praw pokrewnych wydawcy dzielili się z dziennikarzami. – W Polsce jest deklaracja Izby Wydawców Prasy, że będzie to pół na pół – dodał.

Czy dyrektywa dotycząca praw autorskich na jednolitym rynku cyfrowym zagraża wolności słowa w sieci? Czy tylko pomoże wydawcom i dziennikarzom walczyć z dużymi koncernami internetowymi, które zarabiają na cudzych treściach, a zyskami nie dzielą się z ich twórcami? Na te pytania starali się odpowiedzieć uczestnicy debaty „Wolność w Internecie” zorganizowanej przez Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP.

Internet dał nam przestrzeń wolności, o której nawet nie śniliśmy. Jeżeli rzeczywiście będą próby blokowania tej wolności, to ci, którzy tworzą technologie, wymyślą coś nowego.

P

rojekt budzącej wiele emocji dyrektywy Parlament Euro­ pejski przyjął 12 września. Za nowymi przepisami opowiada się część wydawców, dają one bowiem wydawcom i dziennikarzom tzw. prawa pokrewne. Dzięki temu duże koncer­ ny internetowe będą musiały płacić twórcom za wykorzystywane materiały. Przeciwnicy dyrektywy widzą w niej ograniczenie wolności słowa w interne­ cie, a proponowane przepisy nazywają „podatkiem od linków” lub ACTA 2. W dyskusji w Domu Dzienni­ karza przy ul. Foksal 3/5 w Warsza­ wie wzięli udział: Tomasz Sakiewicz, redaktor naczelny „Gazety Polskiej”, Michał Karnowski, członek zarządu spółki Fratria – wydawcy m.in. por­ talu wPolityce.pl i tygodnika „Sieci”,

Jolanta Hajdasz, dyrektor CMWP SDP, Krzysztof Skowroński, prezes SDP, Ma­ rek Frąckowiak, dyrektor generalny Izby Wydawców Prasy oraz prawnicy związani z Izbą Wydawców Prasy: Jacek Wojtaś i Marek Staszewski. – Problem kradzieży praw autors­ kich jest stary jak świat. Nie rozwiąże się go, ograniczając ruch w interne­ cie – rozpoczął dyskusję Tomasz Sa­ kiewicz. – Nie może być tak, że ktoś cytuje fragment tekstu i za to pobie­ ra się opłatę. Prawo do cytowania jest jednym z podstawowych praw debaty i nie można tego ograniczać – dodał. Zdaniem Michała Karnowskie­ go, dyrektywa jest korzystna tylko dla dwóch grup interesów. Jedną z nich są wydawcy specjalistyczni, którym treści podkradają np. firmy tworzące

komercyjne serwisy prasowe. – To jest rzeczywiście złodziejstwo i należało­ by coś z tym zrobić, ale pojawia się pytanie: czy w związku z tym trze­ ba orać całe pole? – zauważył. Drugą grupą są wielkie koncerny, głównie niemieckie. – One nie muszą nikogo cytować, są tak duże, że tworzą świat dla siebie. Wszyscy inni na tym stracą – stwierdził Michał Karnowski. Jego zdaniem najbardziej niepokojące jest to, że pojawi się reglamentowanie treś­ ci w internecie. – Filtry, niemożność powielenia linku z jakimkolwiek opi­ sem, niemożność odwołania się. To wszystko zostanie ograniczone– wy­ liczał. – Może niektórym dziennika­ rzom będzie lepiej, ale na drugiej szali leży ogromne dobro wolnego obrotu informacji.

To nie jest walka o prawa autorskie, które dziś w pełni obowiązują, to jest walka o prawa pokrewne. A to zasadnicza różnica. Dziś prawa pokrewne mają do swoich dzieł artyści, teraz mają je dostać wytwórcy wszystkich innych treści, w tym kon­ cerny medialne. Oznacza to objęcie re­ strykcyjnymi ograniczeniami wszelkie odwołania, cytaty, nawiązania, przerób­

ludzie czytają i myślą, wyprostowały ich myślenie. Przycisnęli więc guziki, pocieszając swoich oszukanych wybor­ ców, jak to zrobił pan Michał Boni, że jak komuś coś zablokują wskutek tego prawa, to będzie się mógł odwołać. Nie sądzę, by sam w skuteczność takiego pocieszenia wierzył. Wniosek z tego smutny: jak Nie­ miec każe, to niektórzy ludzie z Plat­

bezsensownych znaków. Ponieważ czy­ telnicy muszą wiedzieć, do czego pro­ wadzi link przed kliknięciem, witryny prawie zawsze zawierają fragment lin­ ków do stron w ramach linku. Wszelkie ograniczenia dotyczące fragmentów są zatem ograniczeniem linkowania. – Nowe prawo wpłynie na wolność słowa i dostęp do informacji. Platformy internetowe będą zmuszone

To będzie potężna zmiana, której skali zwykli użytkownicy internetu nawet nie przeczuwają, a która sprawi, że internet, jaki znamy, wolny, rozdyskutowany, bezkompromisowy, właśnie przechodzi do historii.

Michał Karnowski

ki, także do artykułów, nagrań, progra­ mów, audycji. A więc i komentarze na Facebooku i Twitterze, memy, utwory yotubowe, treści w wyszukiwarkach. I ludzie Platformy Obywatelskiej doskonale to rozumieją, przecież w lipcu sami wołali: „nie” dla ACTA 2! Ale widać niemieckie potęgi medialne i europejski estab­ lishment, zainteresowane cofnięciem czasu, pow­rotem kontroli nad tym, co

formy zdradzą każdego. Teraz sprzedali wolny internet. OTO SKRÓT KONSEKWENCJI PRZYJĘCIA DYREKTYWY: – Linkowanie faktycznie nie będzie zabronione, ale istotnie się zmieni. Linki już nie będą za­ wierać tzw. snippetów, czyli nagłów­ ka z tytułem linkowanego tekstu, cza­ sem jednym/dwoma zdaniami leadu lub zdjęciem; będą tylko zbiorem

do zawarcia umowy z wydawcami i uzyskania licencji na linkowanie do ich publikacji. Konieczność pła­ cenia za linki doprowadzi do tego, że części stron nie będzie stać na płacenie za dostęp do wiadomości – szczególnie małe i innowacyjne witryny mogą po prostu przestać działać lub będą lin­ kować tylko do treści niechronionych. – Zostanie youtuberem nie będzie już proste. Jeśli będziesz chciał zostać

O

FOT. Z ARCHIWUM SDP

Czy wolność w internecie jest zagrożona? Debata w Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich

Marek Frąckowiak próbował prze­ konywać, że w dyrektywie chodzi tylko o to, aby twórca otrzymał zapłatę za swo­ ją pracę. – Nie rozumiem, dlaczego kra­ dzież telewizora czy książki jest złodziej­ stwem, a kradzież tego, co w nich jest, ma być wolnością w internecie. Zaw­sze mnie uczono, że jeżeli ktoś zarabia na kradzionym, to jest to paserstwo, i z tym chcemy walczyć – tłumaczył. Przyznał, że co prawda nie znamy ostatecznego kształtu prawa, ale wszyst­ kie dotychczasowe zmiany idą w kie­

bawy przeciwników dyrekty­ wy próbowali rozwiać przed­ stawiciele Izby Wydawców Prasy, która walczy o przyjęcie no­ wego prawa. – Wszystkie te slogany o ACTA 2, czy „podatku od linków” są nieprawdziwe. Projekt w niczym nie dotyka przeciętnego użytkownika in­ ternetu. Chroni tylko interes wydaw­ ców i dziennikarzy, żeby oni też zara­ biali na treściach, które tworzą, a nie tylko koncerny internetowe – tłuma­ czył Marek Frąckowiak. Mecenas Jacek Wojtaś wyjaśnił, że Parlament Europejski dodał do pierwot­ nego projektu dyrektywy kilka ważnych zmian. – W art. 11, tym, który wpro­ wadza prawo pokrewne dla prasy, po­ jawił się ustęp mówiący, że prawa te nie uniemożliwiają prywatnego, czyli

youtuberem, to będziesz musiał wykupić licencję umożliwiającą two­ rzenie materiałów do sieci i licencję umożliwiającą linkowanie. – Będziesz mógł się podzielić linkiem tylko ze swoimi znajomymi. Nastąpi ograniczenie udos­ tępniania materiałów (będzie można wysłać linka tylko prywatnie do swoich znajomych, w ramach tzw. dozwolo­ nego użytku), ale już nie publicznie. Ograniczy to możliwość wzrostu nie­ zależnych kanałów informacyjnych, blogów, platform. Dużo trudniejszy będzie wzrost popularności kanałów na youtubie. – Nigdy nie będziesz miał pewności, czy nie naruszasz prawa. Niejasność pojęć i objęcie ochroną tzw. prostych komunikatów prasowych doprowadzi do tego, że zakazane będzie publikowanie informacji, np. „Jutro w Warszawie będzie +30 stopni” czy „Legia przegrała 0:2”, bo już przecież kiedyś ktoś o tym napisał i gdzieś taki news się pojawił. – Koniec z filmami z wakacji czy recenzjami online. Nadmierna ochrona praw autorskich może doprowadzić do tego, że nasze filmi­ ki z wakacji zostaną zablokowane, bo w tle słychać chronioną prawnie muzy­ kę lub widać jakiś prawnie chroniony obraz. 90% youtuberów będzie musia­ ło przestać nagrywać – testerzy gier komputerowych, blogerzy prezentujący i oceniający produkty (np. smartfony) etc., z uwagi na brak praw autorskich. – Wszystko, co publikujesz, będzie skanowane. Każdy serwis pozwalający swoim użytkownikom na publikację treści będzie zmuszony do stworzenia narzędzi filtrujących. Za każdym razem, gdy będziesz chciał coś opublikować w internecie, ta treść bę­ dzie musiała zostać zeskanowana pod kątem potencjalnego naruszenia. Czy w świecie realnym zgodziliśmy się na to, abyśmy, zanim cokolwiek powiemy czy napiszemy, musieli uzyskać zgodę jakiegoś zautomatyzowanego filtru? Dotyczy to blogów (np. wordpress), ale też zwykłych, krótkich komentarzy pod artykułami. – Serwisy nie będą mogły wyś­wietlić listy rekomendowanych treści (np. lista proponowanych na Youtube lub wyróżnione najlepsze komentarze na Twitterze).

Mecenas Marek Staszewski podkre­ ślił, że nowe przepisy mają nie obowią­ zywać mikro- i małych platform inter­ netowych. Jacek Wojtaś dodał, że są to przedsiębiorstwa, które zatrudniają do 50 osób i mają obroty do 10 mln euro. Krzysztof Skowroński zauważył jed­ nak, że dyrektywa rodzi szereg pytań. – Trzeba będzie zastosować jakieś mecha­ nizmy, które będą musiały kontrolować internet. Czy to nie doprowadzi nas do cenzury? Trzeba też będzie zbudować skomplikowaną strukturę, która spraw­ dzi, kto co komu jest winien. Kto ma się tym zajmować? Kto i kiedy na tym skorzysta? – pytał prezes SDP. Jacek Wojtaś przyznał, że nie wia­ domo jeszcze, jak dokładnie będą wy­ glądały nowe przepisy. – Dyrektywa to jest tylko wskazówka dla państw człon­ kowskich do zaimplementowania pew­ nych rozwiązań – zauważył. – Bawimy się w zmianę prawa, któ­ ra na końcu nie wiadomo przez kogo i jak będzie interpretowana. Miesza się prawa pokrewne z prawami autorskimi. Prawa autorskie wszyscy mają. Chodzi o to, że na świat związany z publicys­ tyką, kontrolą władzy, polemiką, wy­ mianą informacji próbuje się nałożyć prawa pokrewne, które do tej pory były typowe dla rozrywki, przyjemności – polemizował Michał Karnowski.

Zakazane będzie publikowanie informacji, np. „ Jutro w Warszawie będzie +30°C” czy „Legia przegrała 0:2”, bo już przecież kiedyś ktoś o tym napisał i gdzieś taki news się pojawił. W praktyce każde indeksowanie tych treści, czy chociażby wyświetlenie jej innym użytkownikom jako „pole­ cane odnośniki” będzie powodowało, że dostawcy usług internetowych sta­ ną się odpowiedzialni za treści swo­ ich konsumentów. Obowiązek taki nie obejmie tylko serwisów takich jak np. megaupload. – Koszty! Którego właściciela portalu stać na instalację oraz utrzymanie tak potężnego narzędzia jakim jest filtr? Który właściciel zgodzi się na wzięcie odpowiedzialnoś­ ci za publikowane przez użytkowników na jego stronach treści? W internecie zostaną tylko duże serwisy, które stać na takie urządzenia. – Wyłączenie komentarzy w internecie. Jeśli właściciela nie bę­ dzie stać na filtr, to najbardziej oczy­ wistą konsekwencją będzie zabronienie

Czy w świecie realnym zgodziliśmy się na to, abyśmy, zanim cokolwiek powiemy czy napiszemy, musieli uzyskać zgodę jakiegoś zautomatyzowanego filtru?

runku wyjątków od zaostrzeń i ochrony zwykłego użytkownika internetu. Zdaniem Michała Karnowskiego dziennikarstwo obecnie dobrze się roz­ wija i poradzi sobie bez nowych prze­ pisów, a dyrektywę popierają głównie firmy, które nie mogą się odnaleźć na rynku coraz bardziej zdominowanym przez nowe technologie. – I mówią do wszystkich: zawracamy! A ja nie chcę zawracać – stwierdził. – Nie jest prawdą, że występujemy tylko w imieniu wydawców gazet druko­ wanych. Chodzi o tych, którzy ponoszą nakłady na tworzenie treści. Tu chodzi o pieniądze dla dziennikarzy i wydaw­ ców, bez względu na to, o czym piszą, chodzi o to, żeby ich nikt nie okradał – podkreślał Marek Frąckowiak. – Problem polega na tym, że pano­ wie mówią o pieniądzach, a my o wol­ ności i może dlatego nie możemy się dogadać. Internet dał nam przestrzeń wolności, o której nawet nie śniliśmy. Jeżeli rzeczywiście będą próby bloko­ wania tej wolności, to ci, którzy tworzą technologie, wymyślą coś nowego – zauważyła dziennikarka Ewa Urbań­ ska podczas kończącej debatę dyskusji z udziałem zgromadzonej publiczności. Marek Frąckowiak zapewnił, że dyrektywa nie niesie żadnego zagro­ żenia dla wolności. K

możliwości komentowania pod artyku­ łami w sieci oraz zamknięcie popular­ nych forów. – O możliwości publikowania treści na platformach będzie decydować nie system prawa (np. sądy), lecz systemy technologiczne. Nie ma mowy choćby o przejrzystości algorytmów filtrujących treści. Zapro­ ponowany mechanizm odwołań, który rzekomo będzie nas chronił, skonstru­ owany jest tak, by zablokowanie treści (przez algorytm lub poprzez zgłosze­ nie naruszenia) było proste – a odwo­ łanie się i dochodzenie swoich praw już niekoniecznie. Nie wiemy w tym momencie, jak będą wyglądać mecha­ nizmy odwoływania się i czy będą sku­ tecznie chronić prawa użytkowników. Teraz wiemy jedynie, że skuteczne mają z zasady być filtry treści.

90% youtuberów będzie musiało przestać nagrywać – testerzy gier komputerowych, produktów, z uwagi na brak praw autorskich. – Filtry nie są skuteczne. Mi­ mo najnowocześniejszych technologii, nawet najlepsze urządzenia zawodzą. Magazyn „Wired” ma „analizę”, poka­ zującą, jakie problemy stworzą filtry treści i dlaczego będą nieskuteczne. – Ograniczenie memów! Tylko część państw w UE pozwala na ograni­ czenie prawa autorskiego na potrzeby parodii. Filtry treści, jeśli zostaną wpro­ wadzone, będą więc musiały rozstrzygać, czy dane użycie jest parodią i podlega pod wyjątek od prawa autorskiego, czy nie. Jest duża szansa, że nie poradzą sobie z tym zadaniem i memy, publikowane jako zgodne z prawem, będą filtrowane jako naruszające prawa autorskie. K Michał Karnowski jest publicystą tygodnika „Sieci” i portalu wpolityce.pl. Tekst został opublikowany na portalu wpolityce.pl.


PAŹDZIERNIK 2018 · KURIER WNET

5

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

P

osada sędziego SN to ukoro­ nowanie kariery w zawodach prawniczych. Dlatego, aby dos­ tać się na sam szczyt, trzeba wyjątkowych zdolności i wiedzy (nie mówiąc o nieskazitelnej postawie mo­ ralnej). Jak to się stało, że aż czterech sędziów z Koszalina (miasta dość śred­ niego) zasłużyło sobie na taki awans? Czyżby bogate w jod morskie powietrze sprzyjało rozwojowi talentów prawni­ czych? Przyczyna jest bardziej proza­ iczna – to stan wojenny umożliwił ko­ szalińskim sędziom ujawnienie w pełni swoich zdolności. Sędziowie Szerszeno­

Rych­licki – również miał okazję błysnąć talentami. Np. gdy prowadził sprawę Ryszarda Szpryngwalda, który będąc na kuracji w Kołobrzegu, wręczył ulotkę patrolowi wojskowemu (żołnierze, nie czytając treści, aresztowali straceńca). Sędzia wskazywał na „szczególnie wysokie społeczne niebezpieczeństwo czynu, gdyż oskarżony podjął próbę działań wymierzonych wprost w dys­ cyplinę i jedność polityczną Wojska i osłabiał gotowość obronną Państwa Polskiego”. Sąd Pomorskiego Okręgu Wojsko­ wego w Bydgoszczy na sesji wyjazdowej

Minister Sikorski w jego troskliwe ręce powierzył organizację podróży prezydenta Kaczyńskiego do Katynia. Turowski zadanie wykonał, choć „zapomniał” (czy może wiedział, że nie będzie to potrzebne) zorganizować kolumnę samochodów i autokar do transportu gości ze smoleńskiego lotniska do Katynia. wicz, Rychlicki i Godyń to oficerowie, którzy awansowali z Sądów Garnizono­ wych do Izby Wojskowej Sądu Najwyż­ szego, a niewątpliwy wpływ na ich karie­ rę miały taśmowo wydawane wyroki w trybie doraźnym („z dekretu”). Jedyny cywil w tym towarzystwie – Waldemar Płóciennik – jako sędzia Sądu Najwyż­ szego zasłużył się dla „nadzwyczajnej kasty” niebywale. To on był autorem kuriozalnej ustawy SN z dnia 20 grudnia 2007 roku, która miała na celu ustale­ nie odpowiedzialności sędziów wydają­ cych wyroki za strajki w dniach 13–16 grudnia 1981 roku – a więc za czyny nie podlegające karze, bowiem dokona­ ne przed opublikowaniem w dzienniku ustaw dekretu o stanie wojennym (17 XII), a prawo nie działa wstecz. Według sędziego Płóciennika (i Sądu Najwyż­ szego), sędziowie byli zobowiązani sto­ sować prawo na podstawie wiadomości z telewizji i plakatów obwieszczających wprowadzenie stanu wojennego! Podej­ mowane próby odsunięcia od orzekania czy pociągnięcia do odpowiedzialności sędziów skompromitowanych w stanie wojennym skończyły się fiaskiem. Pion prokuratorski IPN prowadził kilkaset spraw przeciw prokuratorom i sędziom wydającym wyroki sprzeczne z prawem w momencie ich wydawania. W obro­ nie tych szemranych sędziów stanął Sąd Najwyższy pod przewodnictwem nie­ ocenionego sędziego Płóciennika. Choć art. 4 ustawy o IPN wyraźnie stanowi, że zbrodnie komunistyczne przedaw­ niają się po 40 latach, 25 maja 2010 ro­ ku podjęto uchwałę o przedawnianiu zbrodni sądowych według kodeksu kar­ nego (po 15 latach). Prokuratura IPN musiała wszystkie prowadzone sprawy umorzyć, gdyż okazało się, że przestęp­ stwa sądowe są już przedawnione. Tak więc w praworządnym (?) kraju Sąd Najwyższy wcielił się w ustawodawcę i zmienił prawo... Gdyby miłujący demokrację post­ komuniści odzyskali władzę, wdzięczna kasta sędziowska mogłaby wystawić użytecznemu sędziemu Płócienni­ kowi jakiś pomniczek. W Koszalinie wciąż jest niezłe miejsce po usuniętym przez pisiorów i solidaruchów pomniku „utrwalaczy władzy ludowej”... Nie mniej zdolni byli wojskowi ko­ ledzy sędziego Płóciennika. W stanie wojennym por. Bogdan Rychlicki i kpt. Bogdan Szerszenowicz mieli pełne ręce roboty, orzekając w sądzie Pomorskie­ go Okręgu Wojskowego w Bydgoszczy na sesjach wyjazdowych w Koszalinie i Słupsku (prowadzono 327 spraw po­ litycznych w stosunku do 493 osób). W Gdańsku i Szczecinie takich spraw było wielokroć więcej, zbyt dużo nawet na możliwości „rozgrzanych” koszaliń­ skich sędziów wojskowych. Trzeba było posiłkować się sądami cywilnymi. Spra­ wy były dość banalne – „rozpowszech­ nianie fałszywych treści”, przewożenie ulotek, pisanie haseł „godzących w so­ jusze” itp. Wyroki oscylowały w prze­ dziale od roku do 4 lat pozbawienia wol­ ności. Trzeba docenić piękny literacki styl kpt. Szerszenowicza w uzasadnieniu wyroku 3 lat i 6 miesięcy dla Piotra Pa­ włowskiego z Kołobrzegu: „Szczególnie jątrząca i ostra w swej wymowie treść przewożonych przez oskarżonego pism, ich znaczna liczba, a przez to szeroki krąg potencjalnych adresatów, w okresie nasilonej eskalacji rozruchów i napięć społecznych przeciwdziałających nor­ malizacji sytuacji społeczno-politycznej w kraju nakazuje ocenić stopień spo­ łecznego niebezpieczeństwa tego czynu jako szczególnie wysoki”. Kolega kapitana – por. Bogdan

w Koszalinie, pod przewodnictwem sędziego porucznika Bogdana Rychlic­ kiego, uznał kuracjusza za winnego i skazał go za to na karę 3 lat i 6 mie­ sięcy pozbawienia wolności oraz karę dodatkową pozbawienia praw publicz­ nych na okres 3 lat. Gdy nastała III RP, sędziowie ci, już jako pułkownicy orzekający w Izbie Wojskowej Sądu Najwyższego, przesz­li zdumiewającą przemianę – teraz w re­ wizjach nadzwyczajnych masowo unie­ winniali oskarżonych, których skazy­ wali kilka lat wcześniej. I na tym polega sędziowska mądrość etapu. Ową przemianę tak skomentował adwokat Edward Stępień z Kołobrzegu: „Muszę przyznać, że nie jest wcale za­ bawne, gdy czytam uzasadnienie wyro­ ku wydanego przez pana sędziego Sądu POW w Bydgoszczy porucznika Bog­ dana Rychlickiego w sprawie Ryszarda Szpryngwalda oraz wprost odwrotne poglądy pana sędziego Izby Wojskowej Sądu Najwyższego pułkownika Bogda­ na Rychlickiego w sprawach rehabili­ tacyjnych kilka lat później”. Bogdana Rych­lickiego przemianę Szaw­ła w Paw­ ła wzmocniło umieszczenie dodatko­ wego imienia. Odtąd sędzia nazywa się Jan Bogdan Rychlicki. Użyteczny sędzia dwojga imion został wykorzystany do sprawy istot­ nej dla działających w Polsce środo­ wisk agenturalnych. Agent Tomasz Tu­ rowski został oskarżony o kłamstwo lust­racyjne, bo zataił fakt pracy w ko­ munistycznym wywiadzie. Turowski (jeśli to jego prawdziwe nazwisko) ja­ ko fałszywy jezuita rezydował w Rzy­ mie, „chroniąc Jana Pawła II” (jak sam utrzymywał) i był obecny podczas za­ machu na papieża. Minister Sikorski na wiosnę 2010 roku zatrudnił go jako fachowca w Ministerstwie Spraw Za­ granicznych i dwa dni później w jego troskliwe ręce powierzył organizację podróży prezydenta Kaczyńskiego do Katynia. Turowski zadanie wykonał, choć „zapomniał” (czy może wiedział, że nie będzie to potrzebne) zorganizo­ wać kolumnę samochodów i autokar do transportu gości ze smoleńskiego lotniska do Katynia. W sprawie dotyczącej tak ważnej postaci potrzebni byli doświadczeni sędziowie. Sąd Najwyższy w składzie (Jan) Bogdan Rychlicki, Piotr Hofmań­ ski i Michał Laskowski (ostatnio aktyw­ ny medialnie) uznał, że Tomasz Turow­ ski nie jest kłamcą lustracyjnym, bo zatajając swoją agenturalną przesz­łość, działał „w stanie wyższej konieczności”.

„Lżył, poniżał i wyszydzał Naród Polski” Miałem zaszczyt być oprawiany przez kapitana Bogdana Szerszenowicza – późniejszego sędziego Sądu Najwyż­ szego. Moja sprawa została zrelacjo­ nowana w lokalnej gazecie w notatce pt. Niebezpieczne archiwum: „Sąd Pomorskiego Okręgu Wojs­ kowego w Bydgoszczy na sesji wyjaz­ dowej w Koszalinie ogłosił wczoraj wyrok w sprawie Jana Martiniego (lat 38), znanego koszalińskiego pianisty zatrudnionego w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym. 1 maja br. J. Martini został zatrzy­ many w swoim mieszkaniu podczas przepisywania na maszynie biulety­ nów, apeli, odezw wydanych pod fir­ mą różnych ogniw NSZZ Solidarność. Zakwestionowane materiały zajmowały w aktach sprawy dziewięćdziesiąt kil­ ka stron.

J. Martini, który w Zarządzie Re­ gionu Pobrzeże NSZZ Solidarność peł­ nił funkcję przewodniczącego Komisji Kultury i Informacji, oskarżony został o przechowywanie i sporządzanie w ce­ lu rozpowszechnienia treści szkalują­ cych naród polski, ustrój i naczelne organy PRL, jak również treści zawie­ rających fałszywe wiadomości, mo­ gące wywołać niepokój publiczny lub rozruchy, a także osłabiające gotowość obronną kraju. Oskarżony stwierdził na rozprawie, że zakwestionowane mate­ riały gromadził w swoim domowym archiwum dla celów historycznych (...)”. Miałem zastrzeżenia co do nie­ zawisłości sędziów-wojskowych, gdyż każdy żołnierz ma swojego przełożone­ go, który może wydać rozkaz sędziemu: „ukarać surowo, dla przykładu”. Dlate­ go napisałem podanie o przeniesienie mojej sprawy do sądu cywilnego. Argu­ mentowałem, że nie jestem szpiegiem ani dezerterem. Przytoczyłem nawet opinię marszałka Montgomery’ego, który też był krytyczny wobec wojs­ kowego wymiaru sprawiedliwości („sprawiedliwość wojskowa ma się tak do sprawiedliwości, jak muzyka wojs­

pod uwagę m.in. bardzo dobrą opinię oskarżonego z miejsca pracy, jego za­ angażowanie w pracy społecznej datu­ jące się jeszcze sprzed sierpnia 1980 r., zwłaszcza na niwie artystycznej. Wyrok jest już prawomocny”. Wyrok otrzyma­ łem dość umiarkowany, ponieważ nie udowodniono mi „rozpowszechniania” ani redagowania naszej podziemnej ga­ zetki Regionu Pobrzeże NSZZ Solidar­ ność pt. „Gazeta Wojenna – Grudzień 81”. I pomyśleć, że parę lat później afe­ rzysta Dariusz Przywieczerski za zde­ fraudowanie 158 mln dolarów dostał wyrok niższy o pół roku... Już w III RP, po Rewizji Nadzwyczajnej Naczelnego Prokuratora Wojskowego, „Sąd Naj­ wyższy – Izba Wojskowa w Warszawie uniewinnił Jana Martiniego od przy­ pisanego mu przestępstwa, kosztami postępowania odwoławczego obciążył Skarb Państwa”. Ale maszyny do pisa­ nia marki Łucznik już mi nie oddali...

Sędzia najzdolniejszy Trzej koledzy z prowincjonalnego Sądu Wojskowego w Koszalinie spotkali się

Według Wikipedii inteligencja to „zdolność do postrzegania, analizy i adaptacji do zmian otoczenia”. Nie ulega wątpliwoś­ ci, że sędziowie są ludźmi inteligentnymi. Szczególnie sędziowie najwybitniejsi. Sędziowie z Koszalina. Sędziowie Sądu Najwyższego.

Sędziowska mądrość etapu Jan Martini

Sądownictwa odznaczyła generała me­ dalem „Zasłużony dla Wymiaru Spra­ wiedliwości Bene Merentibus Iustitiae” za to, że „wyróżniał się pracą orzeczni­ czą i pozaorzeczniczą”. Wiele wskazuje na to, że awanse sędziego Godynia wy­ nikają z jego pracy „pozaorzeczniczej”. Sędzia nie ukrywał w oświadczeniach lustracyjnych swojej pracy dla „orga­ nów bezpieczeństwa PRL”, a Polska (w przeciwieństwie do innych byłych „demokracji ludowych”) jest krajem, w którym posiadanie w życiorysie fak­ tu współpracy z „organami” nie hańbi, lecz ułatwia karierę i nobilituje towa­ rzysko. Prezydencki projekt reformy sądownictwa przewidział likwidację Izby Wojskowej Sądu Najwyższego. Czujna „Rzeczpospolita” w artykule pt. Projekt reformy likwiduje izbę wojskową SN alarmuje, że chodzi tu o deko­ munizację, a więc działanie naganne, godzące w prawa człowieka („przyjęto rozwiązanie zdaniem ekspertów ła­ miące konstytucję, tzn. przymusowe wysłanie ich w stan spoczynku”). Na temat projektu wypowiedziały się też autorytety. Małgorzata Gersdorf: „automa­ tyczne przeniesienie w stan spoczynku sędziów Izby Wojskowej jest sprzecz­ ne z konstytucją – a także to marno­ trawstwo doświadczenia i wiedzy osób pełniących najwyższy urząd sędziowski w Polsce”. Niezawodny prof. Strzembosz Zaś wykrył faszyzm: „Likwidacja Izby Woj­ skowej z równoczesną »likwidacją« sę­ dziów jest bezprawna. Oni są wybrani do ukończenia 70 lat, a ich przenie­ sienie w stan spoczynku nie zostało w żaden sposób uzasadnione. Jarosław Kaczyński pomawia Sąd Najwyższy, że są w nim jacyś sędziowie zapląta­ ni w brzydkie sprawy w czasie stanu wojennego. Nie rozumiem, dlaczego sędziów z Izby Wojskowej uważa się zbiorowo za ludzi o splamionych rę­ kach. (...) Obecnie mamy do czynie­ nia z typem ustawy faszystowskiej. Faszyzm tym się charakteryzował, że pociągał ludzi do odpowiedzialności zbiorowej. Potraktowanie wszystkich sędziów Izby Wojskowej jako nazna­ czonych negatywnie jest zatem postę­ powaniem faszystowskim”. Profesor Adam Strzembosz – Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego

posypał się deszcz nagród i odznaczeń: 2016 – Honorowy Obywatel Miasta Stołecznego Warszawy, 2017 – tytuł „Prawnik roku”, 2017 – Nagroda im. Pawła Włodkowica, 2017 – Medal św. Jerzego, 2017 – Nagroda im. prof. Zbi­ gniewa Hołdy. Jerzy Targalski w swojej fun­ damentalnej pracy Służby specjalne i pieriestrojka (podtytuł: Rola służb specjalnych i ich agentur w demontażu komunizmu w Europie Środkowej) ukazał mechanizmy, które zastosowali twórcy „naukowego socjalizmu”, aby naukowo i metodycznie przygotować się do „upadku komuny”. Rzeczą pod­ stawową było wytworzenie i uwiary­ godnienie kadr przewidzianych do ob­ jęcia kluczowych stanowisk w przyszłej „demokracji”. Wyznawca spiskowej teorii dziejów po przeczytaniu książki Targalskiego może zastanawiać się, kim są posiada­ cze spiżowych życiorysów w rodzaju Strzembosza, Milczanowskiego, Frasy­ niuka czy Schetyny. Będąc człowiekiem rozumnym i racjonalnym, pozostaję jednak przy hipotezie diabła, który kusi zawsze, wszędzie i każdego.

Kasta trzyma się mocno Na początku lat 90. Sejm uchwalił dwie ustawy, które zostały zabloko­ wane przez Trybunał Konstytucyj­ ny i Aleksandra Kwaśniewskiego. Po dojściu do władzy AWS, w 1998 roku uchwalono ustawę o odpowiedzial­ ności dyscyplinarnej sędziów, którzy w latach 1945–1989 „sprzeniewierzy­ li się niezawisłości sędziowskiej”. Do Sądu Najwyższego wpłynęło 30 spraw, które w większości były od razu uma­ rzane. Wdrożono tylko dwie sprawy, zakończone uniewinnieniem. Żaden zbrodniarz sądowy nie został ukarany, ponieważ „wydawane wyroki zgod­ ne były z ówcześnie obowiązującym prawem”, a sędziowie mieli „immuni­ tet sędziowski”(!). W 1992 roku sejm wydał uchwałę w sprawie urzędników państwowych od szczebla wojewody wzwyż, będących współpracownikami UB i SB w latach 1945–1990, lecz Try­ bunał Konstytucyjny pod przewodnict­ wem użytecznego prof. Zolla uznał ją za sprzeczną z konstytucją i „odrzucił

O ile pozostałe władze poddane były weryfikacji wyborczej, to sądownictwo tylko się powiela w wielopokoleniowych klanach prawniczych, a przecież opresyjny „wymiar sprawiedliwości” był rdzeniem i filarem reżimu komunistycznego. W esbeckich papierach czasem można znaleźć adnotację „skład orzekający zabezpieczony”. w latach 1990–1998 – przejdzie do his­torii jako autor słów „sądownictwo oczyści się samo” (broń Boże nie ru­ szać!). Pytany przez Ewę Stankiewicz na okoliczność „oczyszczenia”, profesor wypalił zniecierpliwiony: „Kto miał wtedy oczyszczać sadownictwo? Dy­ rektor departamentu kadr, który był oficerem bezpieki, czy trzech wicemi­ nistrów z PZPR?”.

Czy jakaś forma „oczyszczania” miała miejsce?

kowa do muzyki”), ale nie uwzględ­ niono mojej prośby. Skład orzekający z sędzią Szerszenowiczem „skazał Jana Martiniego na karę 3 lat pozbawienia wolności oraz na karę dodatkową poz­ bawienia praw publicznych na okres

po latach w Sądzie Najwyższym. Sędzia Janusz Godyń wyraźnie szybciej awan­ sował – dość szybko został przeniesio­ ny do Katowic, a później do Warsza­ wy. W 1990 roku został prezesem Izby Wojskowej Sądu Najwyższego i funkcję

Wyznawca spiskowej teorii dziejów może zastanawiać się, kim są posiadacze spiżowych życiorysów w rodzaju Strzembosza, Milczanowskiego, Frasyniuka czy Schetyny. Będąc człowiekiem rozumnym i racjonalnym, pozostaję jednak przy hipotezie diabła, który kusi zawsze, wszędzie i każdego. 2 lat, opłatę na rzecz Skarbu Państwa w wysokości 4 200 zł, przepadek na rzecz Skarbu Państwa maszyny do pi­ sania marki Łucznik, a także dowodów rzeczowych w postaci różnego rodza­ ju wydawnictw, druków i maszynopi­ sów. Sąd, wymierzając wyrok, wziął

tę pełnił 26 lat, do 2016 roku. Na tym stanowisku był dwukrotnie awanso­ wany przez kolejnych prezydentów RP. W 1993 r. Lech Wałęsa wręczył mu no­ minację na generała brygady, a później Aleksander Kwaśniewski na generała dywizji. W 2017 roku Krajowa Rada

Internet taktownie milczy na temat okoliczności opuszczenia Sądu Najwyż­ szego przez pułkownika Szerszenowi­ cza. Być może przyczyną była gafa, jaka przydarzyła się temu sędziemu, który prowadząc sprawę rehabilitacyjną prof. Szaniawskiego w 1996 roku, z przyz­ wyczajenia wydał wyrok w „imieniu Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej”... Sędzia Strzembosz jest posiada­ czem wspaniałego życiorysu z tzw. piękną kartą opozycyjną (członek władz Solidarności, usunięty z pracy w Sądzie Wojewódzkim podczas sta­ nu wojennego, uczestnik Okrągłego Stołu, przewodniczący Komisji Prawa przy Komitecie Obywatelskim Lecha Wałęsy). Prezydent Kaczyński nadał mu Krzyż Wielki Orderu Odrodzenia Polski „za wybitne zasługi dla Rzeczpo­ spolitej Polskiej, a w szczególności dla przemian demokratycznych w Polsce, za działalność państwową i publiczną”. Jednak w 2015 roku coś dziwnego porobiło się z sędzią Strzemboszem (zresztą nie tylko z nim). Stał się nie­ przejednanym wrogiem „dobrej zmia­ ny”. Najprostsze i zarazem najbardziej racjonalne wytłumaczenie jest takie, że profesora Strzembosza skusił dia­ beł. Równocześnie na głowę sędziego

w całości”. Zszokowany werdyktem pre­ mier Olszewski powiedział wówczas: „Trybunał Konstytucyjny był powołany do strzeżenia zgodności aktów praw­ nych z konstytucją. Natomiast przyz­ nanie sobie kompetencji kontrolowa­ nia wszelkich uchwał sejmu, bo w tej chwili TK jakby przyjął założenie, że jest kontrolerem działalności sejmu, to jest w moim przekonaniu pozakons­ tytucyjna uzurpacja”. Wkraczanie sądownictwa w kom­ petencje innych władz jest zresztą prob­ lemem nie tylko polskim, ale u nas jest to szczególnie widoczne. Miłośnicy de­ mokracji powołują się na trójpodział władz i na niezależność sądownictwa. Problem w tym, że o ile pozostałe wła­ dze poddane były weryfikacji wybor­ czej, to sądownictwo tylko się powiela w wielopokoleniowych klanach praw­ niczych, a przecież opresyjny „wymiar sprawiedliwości” był rdzeniem i filarem reżimu komunistycznego. Sądownict­ wo było nierozerwalnie zintegrowane z policją polityczną. W esbeckich pa­ pierach czasem można znaleźć adno­ tację „skład orzekający zabezpieczo­ ny”. To na UB i SB ustalano wyroki, które „niezawisły” sędzia odczytywał na sali sądowej. W PRL nikt nie wymagał apoli­ tyczności sędziów – 60% z nich nale­ żało do PZPR (w Sądzie Najwyższym nawet 80%), a wspomniani koszalińscy sędziowie SN stali się apolityczni, bo im „wyprowadzono sztandar”, likwidując PZPR w 1990 roku. Dziś sędziowie nie należą do partii politycznych, lecz nad sądami w dalszym ciągu unosi się duch Igora Andrejewa – twórcy Centralnej Szkoły Prawniczej im Teodora Duracza. Dlatego złowrogo brzmią słowa sędzi Kamińskiej (tej od „nadzwyczaj­ nej kasty”): w końcu i tak my będziemy wydawać wyroki”. K


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2018

6

M

sze „gurgaczowskie” odbywają się na Hali od 1998 r. z coraz większą liczbą uczestników – od kilkudziesięciu kiedyś, do setek (a na­ wet ok. 1000) dziś – mieszkańców Są­ decczyzny, ale także przybyszów z od­ ległych nawet stron. Kiedyś na Halę nie było łatwo dot­ rzeć, choć w ostatnich latach można na nią dojechać nawet autem, tyle że za­ parkować jest coraz trudniej, bo takie tłumy zdążają na uroczystości. Można też dojść szlakami turystycznymi – czy to z Łabowej, z Krynicy, z Rytra czy Piwnicznej. To mniej więcej 2–4 godz. pielgrzymowania w pięknej scenerii Beskidu Sądeckiego – podejścia na wy­ sokość 1061 m. Ksiądz Władys­ław Gur­ gacz, kiedyś wyklęty przez komunistów, dziś otaczany jest czcią, kultem – i dla­ tego trudności terenowe na drodze na Halę Łabowską pokonują tak młodzi, jak i starsi. Na Hali można było spotkać także wiekowych, ostatnich kombatan­ tów z Oddziału Żandarmeria, którego kapelanem był ks. Gurgacz. Liczne jest natomiast grono kapelanów sprawują­ cych msze św. – w tym roku pod prze­ wodnictwem bp. Szkodonia. Uroczystości organizuje Fundac­ ja „Osądź mnie Boże” im. ks. Włady­ sława Gurgacza TJ, przy współpracy innych organizacji lokalnych, a także Instytutu Pamięci Narodowej, bo pa­ mięć o ks. Gurgaczu winna być w na­ rodzie zachowana nie tylko na Ziemi Sądeckiej.

Kim był ks. Władysław Gurgacz? Władysław Gurgacz urodził się 2 kwiet­ nia 1914 r. we wsi Jabłonica Polska. W 1931 r. wstąpił do Towarzystwa Je­ zusowego w Starej Wsi, a do matury kształcił się w Pińsku na Polesiu, wy­ kazując dużą wrażliwość na okoliczną przyrodę, stąd zapewne polubił popu­ larną w okresie przedwojennym pio­ senkę Polesia czar. Następnie studiował w krakowskim kolegium Towarzystwa Jezusowego, a przed wybuchem II woj­ ny światowej w Wielki Piątek 1939 r. złożył na Jasnej Górze „Akt Całkowitej Ofiary” za Polskę znajdującą się w nie­ bezpieczeństwie. Po agresji Sowietów na Polskę

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A W sobotę 8 września na Hali Łabowskiej w Beskidzie Sądeckim odbyła się już po raz dwudziesty Msza Święta w intencji księdza kapelana Władysława Gurgacza TJ i Żołnierzy Polskiej Podziemnej Armii Niepodległościowej.

Niezłomny na drodze ku niepodległości Ks. Władysław Gurgacz – dziś na drodze ku beatyfikacji

Tekst i zdjęcia Józef Wieczorek

Obelisk poświęcony ks. Gurgaczowi i żołnierzom PPAN na Hali Łabowskiej

przywódcą Polskiej Podziemnej Ar­ mii Niepodległościowców (organiza­ cja cywilna), podjął decyzję o przy­ łączeniu się do oddziału zbrojnego PPAN – „Żandarmerii”, aby otoczyć partyzantów opieką duchową. Przyjął pseudonim Sem, będący skrótem od łacińskiego wyrażenia Servus Mariae, czyli Sługa Marii (inicjałami SM pod­ pisywał już wcześniej swoje obrazy – był utalentowanym malarzem). Wszedł jednak w konflikt z regułą Towarzystwa Jezusowego – nie podporządkował się prowincjałowi, od którego nie uzyskał zgody na przebywanie z w oddziale leś­

nie tylko niezłomnego kapłana, ale cały Kościół. Podczas procesu ks. Gurgacz mówił m.in.: „Myśmy walczyli o wol­ ność.... Ci młodzi ludzie, których tutaj sądzicie, to nie bandyci, jak ich oszczer­ czo nazywacie, ale obrońcy ojczyzny! Każda kropla krwi niewinnie przelanej zrodzi tysiące przeciwników i obróci się wam na zgubę. Judica me Deus et discerne causam meam (Osądź mnie, Boże, i rozstrzygnij sprawę moją)”. Skazany na śmierć, przetrzymywa­ ny w więzieniu na Montelupich, kon­ sekwentnie odmawiał uznania władz

IPN planuje rychłą ekshumację ks. Władysława Gurgacza i ponowny, tym razem katolicki pochówek.

Pamięć o Niezłomnym Kapelanie Ks. Władysław Gurgacz został zrehabi­ litowany 20 lutego 1992 roku. Kapłan przez lata wyklęty przez komunistów, także zapomniany przez swój zakon, powrócił do pamięci. Napisano o nim liczne artykuły, broszury, a także książki (m.in. Danuta Suchorowska-Śliwińska, Postawcie mi

Oprócz największej, corocznej uroczystej mszy św. na Hali Łabowskiej, odprawianej w pierwszą lub drugą so­ botę września, 14 września spotykamy się corocznie przy grobie ks. Gurgacza i jego towarzyszy z PPAN na cm. Rako­ wickim (przy ul. Prandoty), a spotkanie poprzedza msza św. w Kościele Miło­ sierdzia Bożego. W Beskidzie Sądeckim odbywają się rajdy górskie śladami ks. Gurgacza i PPAN. Ks. Gurgacz ma swój pomnik (po­ piersie autorstwa ks. Roberta Kruczka) w Galerii Wielkich Polaków XX Wie­ ku w krakowskim Parku Jordana, od­

Na ołtarze mają zostać wyniesieni katolicy, którzy w latach 1917– 1989 zostali zamordowani z nienawiści do wiary przez prześ­ ladowców należących do reżimu komunis­ tycznego. ks. Władysława Gurgacza zaistniała (na krótko w Piotrkowie Trybunalskim i długo na ekranie) na potrzeby reali­ zacji filmu Ewa chce spać (cenzura nie zauważyła?). Na Hali Łabowskiej znaj­ duje się kamienny obelisk poświęcony ks. Gurgaczowi i żołnierzom PPAN po­ ległym w walkach z UB i KBW w latach 1948–1949. W intencji beatyfikacji ks. Władysława Gurgacza odbywają się w Krakowie msze święte. W 2008 r. prezydent RP Lech Ka­ czyński „Za wybitne zasługi dla nie­ podległości Rzeczypospolitej Polskiej” odznaczył pośmiertnie ks. Gurgacza Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. W uzasadnieniu powiedział między innymi: Niech to odznaczenie stanie się znakiem hołdu, jaki w imieniu całego narodu składam temu wspaniałemu kapłanowi i jednemu z najlepszych synów Polski. Cześć jego pamięci! Można obecnie mówić o kulcie ks. Władysława Gurgacza, który się szerzy szczególnie w ostatnich latach wraz z powrotem do świadomości społeczeństwa Żołnierzy Wyklętych, których ks. Gurgacz był kapelanem. Nie bez przyczyny ks. Gurgacz zwany jest Popiełuszką czasów stalinowskich, bo te postaci niepokornych, niezłom­ nych kapłanów są bardzo bliskie i obaj w ciężkich dla społeczeństwa czasach zachowali się jak trzeba. Do Sejmu RP został złożony pro­ jekt o ustanowieniu Narodowego Dnia Pamięci Kapłanów Niezłomnych, któ­ ry ma przypadać na 19 października, począwszy od 2018 r. Jest ustanawiany w hołdzie prześladowanym księżom, niezłomnym obrońcom wiary chrześ­ cijańskiej i niepodległej Polski. W uza­ sadnieniu projektu przywołano również postać ks. Władysława Gurgacza.

Karę śmierci wykonano strzałem w tył głowy 14 września 1949 r., w święto Podwyższenia Krzyża Świętego. Pochowany został potajemnie, bez katolickiego pogrzebu, jak wiadomo od jego współbraci. zos­tał aresztowany na krótko w Chy­ rowie, gdzie znalazł się w Kolegium Jezuitów, uciekając przed Niemcami, a następnie wrócił przez zieloną gra­ nicę do Starej Wsi (na teren okupacji niemieckiej). Tam ukończył studia teo­ logiczne i zos­tał wyświęcony w 1942 r. w Częstochowie na kapłana. Pierw­ szą Mszę świętą odprawił w kościele parafialnym w Komborni, a kolejne 2 lata wojenne spędził w Warszawie w Kolegium Jezuitów. Po stwierdzonej chorobie poddał się wielomiesięcznej kuracji, spędzając kilka miesięcy w ma­ jątku Ludwiki i Adama Grabkowskich w Kamiennej k. Wiślicy, gdzie ukry­ wał się również światowej sławy pro­ fesor Ludwik Hirsz­feld. Jeszcze przed końcem wojny 18 sierpnia 1944 r. złożył końcowy egzamin licencjacki w Starej Wsi. Opuszczenie Warszawy uratowało mu życie – uniknął masakry dokona­ nej przez Niemców w klasztorze jezu­ itów przy ulicy Rakowieckiej drugiego dnia powstania warszawskiego. Pod koniec wojny trafił do szpitala powia­ towego w Gorlicach, już wyzwolone­ go od Niemców, gdzie pełnił funkcję kapelana. Dotąd w Gorlicach żyje mi­ nistrant ks. Gurgacza – obecnie lekarz Igor Szmigielski (wspomnienia na mo­ im kanale YouTube). Następnie ks. Gurgacz przeby­ wał w Krynicy u Sióstr Służebniczek, gdzie głosił słynne kazania o wymo­ wie patriotycznej, które ściągały uwagę licznych mieszkańców, a także Służby Bezpieczeństwa. Tam dwukrotnie do­ konano zamachów na jego życie, na szczęście nieudanych. Zagrożony, wyje­ chał z Krynicy i zamieszkał początkowo we Wróbliku Królewskim k. Krosna, skąd pochodził poznany przez nie­ go w Gorlicach por. AK Jan Matejak. Po rozmowach ze Stanisławem Pióro,

Grupa rekonstrukcji historycznej „Żandarmeria” na mszy „gurgaczowskiej” na Hali Łabowskiej, 2015 r.

Tłumy na Hali Łabowskiej 6 września 2018 r.

nym. Uznał jednak, że jego obowiąz­ kiem jest opieka moralna nad oddzia­ łem partyzantów, dla których odprawiał Msze święte, spowiadał, wygłaszał po­ gadanki o tematyce religijnej, moralnej i społecznej. Obozowisko oddziału, ulokowa­ ne niedaleko Hali Łabowskiej, było

komunistycznych i napisania proś­ by do Bieruta o ułaskawienie. Karę śmierci wykonano strzałem w tył gło­ wy 14 września 1949 r. w święto Pod­ wyższenia Krzyża Świętego. Pochowany został potajemnie, bez katolickiego pogrzebu, w mogile ra­ zem ze Stefanem Balickim, jak wiado­

krzyż brzozowy: prawda o ks. Władysławie Gurgaczu, Kraków, WAM, 1999; Dawid Golik, Filip Musiał, Władysław Gurgacz. Jezuita wyklęty, WAM 2014). Liczne teksty dostępne są w internecie, podobnie jak rejestracje wideo, tak­ że ze świadkami historii ks. Gurga­ cza oraz jego krewnymi (wiele z nich

słonięty podczas pięknej uroczystości w dniu 14 września 2014 r. Upamięt­ niono też miejsce mordu na ks. Gur­ gaczu na terenie więzienia Montelu­ pich (zbiorcza tablica zamordowanych w więzieniu oraz krzyż w miejscu stra­ cenia księdza). Tablice memoratywne znajdują się m. in. na Bursie w Nowym

Pomnik ks. Władysława Gurgacza w krakowskim Parku Jordana

Grób ks. Gurgacza i S. Balickiego

Tablica na murze kościoła w Jabłonicy Polskiej

Ks. Gurgacz zwany jest Popiełuszką czasów stalinowskich, bo te postaci niepokornych, niezłomnych kapłanów są bardzo bliskie i obaj w ciężkich dla społeczeństwa czasach zachowali się jak trzeba. trudne do wykrycia, ale wzmocnione obławy SB spowodowały konieczność rozdzielenia się oddziału i szukania możliwości przetrwania i opuszcze­ nia kraju. Po jednej z akcji oddziału w Krakowie ks. Gurgacz został aresz­ towany 2 lipca 1949 na ul. Krótkiej – nie chciał opuścić swoich towarzyszy. Był przesłuchiwany na UB przy pla­ cu Inwalidów, gdzie do dziś nie może stanąć pomnik „Tym, co stawiali opór komunizmowi”. Sądzono go razem ze Stefanem Balickim, Stanisławem Szaj­ ną i Michałem Żakiem w procesie po­ kazowym, zwanym w komunistycznej prasie „procesem bandy ks. Gurgacza”, który miał na celu skompromitować

mo od jego współbraci. Spoczywa na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie przy ul. Prandoty. Po latach na grobie ustawiono krzyż brzozowy, zgodnie z życzeniem ks. Gurgacza przekazanym współwięźniom, a na tablicy umiesz­ czono napis: ATTRITUS PRO DEO ET PATRIA – STARTY DLA BOGA I OJCZYZNY.

można znaleźć na moim kanale You­ Tube). Ostatnio trafił na ekrany kin fabularyzowany film dokumentalny Gurgacz. Kapelan Wyklętych w reżyse­ rii Dariusza Walusiaka. Powstało kilka utworów muzycznych dedykowanych ks. Gurgaczowi, wykonywanych przy różnych uroczystościach poświęconych Żołnierzom Wyklętym, których jest coraz więcej.

Sączu, na murze kościoła w Jabłoni­ cy, gdzie ks. Gurgacz się urodził, we Wróbliku Królewskim, w kościele św. Antoniego w Krynicy, a IPN planuje upamiętnienie miejsca zbrodni sądo­ wej na ks. Gurgaczu na ul. Senackiej 3. W Krakowie, Nowym Sączu i Krynicy jego imieniem nazwano ulice, ale naj­ wcześniej, bo w 1957 roku, ulica im.

„Dla nas jest świętym” Kościół w Polsce od 2008 r. (Zebranie Plenarne Episkopatu Polski w dniach 17–18 czerwca 2008 r. w Katowicach) przygotowuje się do zbiorowego proce­ su beatyfikacyjnego ofiar komunizmu. Na ołtarze mają zostać wyniesieni kato­ licy, którzy w latach 1917–1989 zostali zamordowani z nienawiści do wiary przez prześladowców należących do re­ żimu komunistycznego. Postulator pro­ cesu ks. dr Zdzisław Jancewicz powie­ dział KAI w 2017 r. „Trzeba sprawdzić, czy istnieje kult prywatny lub chwała świętości takich osób. Należy zbadać kwestię męczeństwa: czy ktoś rzeczywi­ ście poniósł śmierć za wiarę i Kościół. Może się okazać, że wiele z tych osób to patrioci, ale niekoniecznie spełniający kryteria, które mogą być podstawą do rozpoczęcia procesu”. Wśród ponad 80 kandydatów na ołtarze jest także ks. Władysław Gurgacz, którego patrio­ tyzm nie ulega wątpliwości, podobnie jak śmierć poniesiona za wiarę i Kościół oraz istnienie jego kultu. Jeden z ostatnich żyjących żołnie­ rzy „Żandarmerii”, znający ks. Władys­ ława Gurgacza – Zbigniew Obtułowicz ps. Sarat, major, żołnierz PPAN, pre­ zes oddziału Związku Żołnierzy Armii Krajowej w Nowym Sączu, w rozmo­ wie 4 października 2017 r. (dostępna na moim kanale YouTube) w siedzibie AK w Nowym Sączu powiedział: „Ks. Gurgacz dla nas jest świętym”. Czy takie będzie stanowisko postu­ latora procesu beatyfikacyjnego? K


PAŹDZIERNIK 2018 · KURIER WNET

7

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Między 13 a 16 września Poznań stał się stolicą chrześcijańskiej Europy, bo tu zebrali się najważniejsi przedstawiciele Rady Konferencji Episkopatów Europy – CCEE (łac. Consilium Conferentiarum Episcoporum Europae). Rada ta zrzesza narodowe konferencje episkopatów krajów europejskich. W jej skład wchodzi 33 przewodniczących episkopatów krajów europejskich – od Portugalii po Białoruś, od Anglii po Maltę – oraz biskupi będący jedynymi katolickimi ordynariuszami w swoich krajach: arcybiskupi Luksemburga, Monako, biskup Kiszyniowa, eparcha mukaczewski i administrator apostolski Estonii. Wszyscy razem reprezentują 45 krajów na kontynencie europejskim, czyli więcej niż liczy sobie Unia Europejska. Do tej grupy dochodzą biskupi z Turcji, biskup obrządku maronickiego z Cypru oraz administrator apostolski Patriarchatu Jerozolimy. Ostatnie spotkania plenarne CCEE odbyły się w Ziemi Świętej (2015), w Księstwie Monako (2016) i w Mińsku (2017).

Wiara Pierwsza sprawa to wiara. Jest ona czymś więcej niż tylko teoretycznym przyjęciem jakichś prawd, niż wyucze­ niem się na pamięć „Credo”. Wyraża się ona nie tylko w uznaniu wszyst­ kich prawd objawionych przez Boga, ale przede wszystkim w zaufaniu Jemu oraz w czynach potwierdzających to za­ ufanie. Najdoskonalszym przykładem starotestamentalnej wiary była postawa Abrahama. Jemu to Bóg obiecał dać liczne potomstwo i uczynić go ojcem wielkiego narodu, o ile zawierzy Mu całkowicie, opuszczając swoją rodzinną ziemię. „Przez wiarę ten, którego na­ zwano Abrahamem, usłuchał wezwania Bożego, by wyruszyć do ziemi, którą miał objąć w posiadanie. Wyszedł, nie wiedząc, dokąd idzie” (Hbr 11,8). Jest sprawą niezwykle interesującą, że chociaż Biblia odzwierciedla kilka­ naście wieków dziejów Izraela i przed­ stawia dzieje ogromnej liczby różnych ludzi, nigdzie nie znajdziemy w niej wyrażonego wątpienia w sam fakt ist­ nienia Boga. Kiedy Stary Testament powie, że Hebrajczycy „nie uwierzyli” w Jahwe, nie oznacza to wcale, że oni powątpiewali w Jego istnienie. Zna­ czy to tylko tyle, że Mu nie zaufali, że gdzie indziej szukali swojego życio­ wego oparcia (można przecież zwąt­ pić w kogoś, nie wątpiąc wcale w jego istnienie. Można wątpić w czyjąś moc, rozum, wierność, lojalność, uczciwość, nie podając jednocześnie w wątpliwość samego istnienia tej osoby). Pismo Święte zna rodzaj pozna­ nia, jakie dokonuje się drogą wiary. Ten rodzaj poznania nie da się oddzie­ lić od ludzkiego rozumu, ponieważ Biblia przedstawia często wiarę jako zgodę umysłu na dostrzeżoną praw­ dę. Zanim chorzy albo ich opiekunowie zgłosili się do Jezusa, prosząc o uzdro­ wienie, najpierw dowiedzieli się o tym, że Chrystus rzeczywiście uzdrawia i że może im prawdopodobnie pomóc. Na podstawie rozumowania dochodzili do wiary. A więc wiara nie jest jakimś ir­racjonalnym uczuciowym i nieprze­ kazywalnym doświadczeniem, nie znajdującym wystarczających racji ro­ zumowych dla swojego uzasadnienia. Ona jest właśnie rozumowym rozezna­ niem wcześniejszego doświadczenia in­ nych lub ich świadectwa traktowanego jako znak. Jest rozumnym odczytywa­ niem znaków. Zilustrujmy to prostym obrazem. Otóż wyobraźmy sobie, że jedziemy samochodem i zbliżamy się do szczytu wzgórza. Z naszego punktu widzenia nie widać dalszego ciągu drogi leżą­ cej za wzgórzem. Czy jednak ów brak widoczności spowoduje, że zatrzyma­ my samochód i pójdziemy sprawdzić pieszo, czy droga ta ciągnie się dalej? Z pewnością nie. Dlaczego? Ano właś­ nie dlatego, że ufamy znakowi posta­ wionemu przy drodze, który informuje, iż droga ta prowadzi nas do miejsco­ wości, do której pragniemy dotrzeć. Co więcej, dalej będziemy jechali z tą samą ufnością, co przedtem, gdyż „wia­ ra jest poręką tych dóbr, których się spodziewamy, dowodem tych rzeczy­ wistości, których nie widzimy” (Hbr 11,1). „Prawdziwa religia wykracza po­ za rozsądek. Nie obraża rozumu, ale go przekracza. Ludzie nie zaczynają odmiennie patrzeć na świat, bo ktoś napisał książkę, prezentującą ważne ku temu powody. Robią to, bo czują, że dotknęła ich obecność Boga – wcielona czasem w słowo, czasem w opowia­ danie, czasem we wspomnienie, wy­ zwolone przeczytanym akapitem” (H.S. Kushner, Komu potrzebny jest Bóg, 37). Jeśli więc egzystencjalny wy­ miar wiary skonfrontujemy z tym, co

Wiara, uczynki i krzyż Homilia abpa Stanisława Gądeckiego, przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski i wiceprzewodniczącego Konferencji Episkopatów Europy, wygłoszona 16 września podczas Mszy św. w katedrze poznańskiej na zakończenie obrad biskupów. proponuje filozofia egzystencjalistycz­ na, która twierdzi, że nasze życie jest przypadkowe, kruche, wypełnione tro­ ską i trwogą, zmierzające ku śmierci, otoczone nicością, to z pewnością czło­ wiek wiary egzystencjalnej pędzi swój żywot właśnie w takich granicach, jakie zos­tały określone przez fakt stworzenia człowieka z prochu ziemi, czyli „z ni­ czego” (Rdz 2,7). Jeśli zaś pod egzystencjalnym wy­ miarem rozumiemy to, iż dotyczy ona naszej egzystencji, naszego życia, na­ szego sposobu bytowania, naszej rze­ czywistości, to z całą pewnością można powiedzieć, że wiara ma dla nas wy­ miar egzystencjalny, ponieważ: „dla religijnego umysłu i duszy problemem nie było i nie jest istnienie Boga, ale znaczenie Boga, rola, jaką Bóg odgry­ wa w naszym życiu. Wiara w istnienie Boga, tak jak się wierzy w istnienie bie­ guna południowego, chociaż ani jedne­ go, ani drugiego nigdy się nie widziało; wiara w realność Boga, tak jak się wie­ rzy w realność twierdzenia Pitagorasa – ścisłego, abstrakcyjnego orzeczenia, które nie ma żadnego wpływu na co­ dzienne życie – taka wiara nie jest pos­ tawą religijną. Bóg, który istnieje, ale nie ma znaczenia i nie odgrywa żadnej roli w naszym życiu, mógłby równie dob­rze nie istnieć.... Problem nie polega na tym, jaki jest Bóg. Problemem jest, jakimi ludźmi stajemy się, gdy wiąże­ my się z Bogiem” (H.S. Kushner, Komu potrzebny jest Bóg, 18–19).

Uczynki Drugi temat to nasze uczynki wypły­ wające z naszej wiary. Nowy Testament zdaje się zakładać dwie przeciwstaw­ ne drogi, prowadzące do usprawiedli­ wienia. Jedna – reprezentowana przez apos­toła Pawła – prowadzi do uspra­ wiedliwienia przez wiarę. Druga – opi­ sana przez apostoła Jakuba – prowadzi do tego samego celu przez uczynki. Na pierwszy rzut oka te dwie drogi

FOT. JOLANTA HA JDASZ

W

dzisiejszą niedzie­ lę – gdy Eucharystią dziękujemy Panu Bogu za obrady sesji plenarnej Rady Konferencji Episkopa­ tów Europy – pragnę powiedzieć kilka słów o trzech sprawach związanych z dzisiejszymi czytaniami, a miano­ wicie o wierze, uczynkach i krzyżu, które w jakiś sposób oddają to, czym jest solidarność rozumiana nie na spo­ sób laicki, ale na sposób chrześcijański.

wykluczają się wzajemnie. Paweł w Liście do Galatów powie: „Przeświadczeni, że człowiek osiąga usprawiedliwienie nie przez wypełnia­ nie Prawa za pomocą uczynków, lecz jedynie przez wiarę w Jezusa Chrystusa, my właśnie uwierzyliśmy w Chrystusa Jezusa, by osiągnąć usprawiedliwienie z wiary w Chrystusa, a nie przez wy­ pełnianie Prawa za pomocą uczynków, jako że przez wypełnianie Prawa za pomocą uczynków nikt nie osiągnie usprawiedliwienia” (Ga 2,16.19-21).

Z drugiej strony apostoł Jakub po­ wie: „Jaki z tego pożytek, bracia moi, skoro ktoś będzie utrzymywał, że wie­ rzy, a nie będzie spełniał uczynków? Czy [sama] wiara zdoła go zbawić? [...] Czy Abraham, ojciec nasz, nie z po­ wodu uczynków został usprawied­ liwiony, kiedy złożył syna Izaaka na ołtarzu ofiarnym? Widzisz, że wiara współdziałała z jego uczynkami i przez uczynki stała się doskonała. I tak wy­ pełniło się Pismo, które mówi: Uwierzył przeto Abraham Bogu i poczytano mu

to za sprawiedliwość, i został nazwany przyjacielem Boga. Widzicie, że czło­ wiek dostępuje usprawiedliwienia na podstawie uczynków, a nie samej tyl­ ko wiary [...] Tak jak ciało bez ducha jest martwe, tak też jest martwa wiara bez uczynków” (Jk 2,14-17.21-24.26). Genialne rozwiązanie tej pozor­ nej sprzeczności znajdziemy już u św. Augus­tyna (83 Questioni diverse. Questio­ne 76), który twierdzi, że sło­ wa św. Jakuba będą właściwie zrozumia­ ne dopiero wtedy, kiedy potraktujemy je jako komentarz do słów św. Pawła. „Słowa Pawła Apostoła, że człowiek jest usprawiedliwiony z wiary niezależnie od uczynków, zostały błędnie zrozumiane przez tych, którzy, interpretując je, uzna­ li, że gdy raz uwierzą w Chrystusa, to choćby źle czynili oraz wiedli zbrodnicze i występne życie, mogą zostać zbawieni prze wiarę. Dlatego też fragment tego lis­tu wyjaśnia, w jaki sposób należy ową myśl Pawła Apostoła rozumieć. Dla dowiedzenia, że wiara bez uczynków jest pusta, [Jakub Apostoł] wykorzystuje głównie przykład Abra­ hama, ponieważ także Paweł Apostoł posłużył się tym przykładem, aby wy­ kazać, że człowiek jest usprawiedliwiony z wiary, niezależnie od pełnienia naka­ zów Prawa. Otóż, przypominając uczyn­ ki Abrahama, które towarzyszyły jego wierze, wystarczająco jasno dowodzi, iż Paweł Apostoł nauczał na przykładzie Abrahama o usprawiedliwieniu przez wiarę, a nie przez uczynki, nie po to, aby ktoś mniemał, że czynienie dobra go nie dotyczy, lecz raczej po to, aby nikt nie uważał, iż to dzięki zasługom wcześ­ niejszych uczynków osiągnął dar uspra­ wiedliwienia, które zależy od wiary. [...] To dlatego Paweł Apostoł mówi, że człowiek może zostać usprawiedliwio­ ny niezależnie od uczynków – lecz tych wcześniejszych. Jak bowiem ktoś, ko­ go usprawiedliwiła wiara, może potem pos­tępować inaczej niż w sprawiedliwy sposób, chociaż nie uczyniwszy wcześ­ niej niczego sprawiedliwego, osiągnął

Komunikat Końcowy Zebrania Plenarnego Rady Konferencji Episkopatów Europy Poznań, 13–16 września 2018 roku 1 Jako Biskupi Rady Konferencji Episkopatów Europy zebrani na Zgromadzeniu Plenarnym w Poznaniu, obradujący na temat ducha solidarności w Europie, pragniemy przede wszystkim wyrazić naszą bliskość wobec Ojca Świętego Franciszka, zapewniając o na­ szej modlitwie, dziękując mu za cenne przesłanie, które skierował do naszego zgromadzenia oraz za zwołanie na luty 2019 roku Przewodniczących Konferencji z całego świata, aby podjąć wspól­ ną refleksję nad nadużyciami wobec nieletnich. W swoim przesłaniu Papież zachęca nas do umoc­ nienia więzi komunikacji i komunii między Kościo­ łami europejskimi, zwracając szczególną uwagę na nowe pokolenia. Naszą głęboką wdzięcznością obejmujemy Archidiecezję Poznańską i jej Arcybis­ kupa Stanisława Gądeckiego, dziękując za to, że w najlepszy możliwy sposób zadbali o przebieg naszego dorocznego zgromadzenia plenarnego. To, że odbyło się ono w Poznaniu, wskazuje na odnowione zaangażowanie na rzecz promowania ludzkiej i chrześcijańskiej wartości, jaką jest solidar­ ność. Europa bowiem, po tym, jak była tragiczną sceną dwóch wojen światowych, musi rozwijać du­ cha wzajemnego zrozumienia i współpracy, od­ dychając swymi dwoma chrześcijańskimi płucami – wschodnim i zachodnim – dobrym powietrzem solidarności. 2 Nasza misja Pasterzy wiedzie nas do ludzi, a nasze serca przyjmują krzyk wielu cierpień fizycznych i mo­ ralnych, tych bliskich, jak i tych dalekich. Wszystko odbija się w nas głębokim echem, czasem radoś­ ci, a czasem również bólu. Pośród wielu tematów zwróciliśmy naszą uwagę na kwestię solidarności. Zatrzymaliśmy się nad tematem wolontariatu, które­ go strukturę zilustrował nam ks. dr Wojciech Sadłoń, któremu z serca dziękujemy. Wolontariat porusza

miliony chrześcijan w Europie i prezentuje się jako zjawisko rozległe i powszechne, będące w stanie dotrzeć ze szczególnym dynamizmem dobroczyn­ ności do tak wielu ubogich i żyjących na marginesie, którzy są obecni w naszych dostatnich społeczeń­ stwach. Chodzi o bardzo żywą gałąź naszych Koś­ ciołów, które poprzez chrześcijan zaangażowanych w wolontariat są w stanie być jak dobry Samaryta­ nin z przypowieści ewangelicznej. Wobec chrześci­ jan zaangażowanych w wolontariat – począwszy od tego zorganizowanego i ujętego w struktury, aż po ten spontaniczny i okazjonalny – pragniemy wyra­ zić naszą bliskość, nasze dodające otuchy wsparcie, naszą wdzięczność. 3 Pragniemy, aby konieczna formacja była głębsza i bardziej organiczna, bo takie są dzisiaj wymogi, począwszy od formacji duchowej jako przynależ­ ności do Chrystusa Pana: im bardziej karmimy się Jego Słowem i sakramentami, tym bardziej rozwija się potrzeba dobroczynnego działania i jakość świa­ dectwa. Jesteśmy głęboko przekonani, że doświad­ czenie wiary i służba miłosierdzia muszą być ze sobą ściśle powiązane dla dobra wszystkich i dla dobra stworzenia. Będąc świadomymi, że jest to droga do wyjścia naprzeciw tak wielu braciom i siostrom, któ­ rzy są w potrzebie, ale również do ożywienia naszej aktywności duszpasterskiej i do ewangelizowania, jak pisze Papież Franciszek w Evangelii Gaudium, także środowisk nowego ubóstwa: brak poszano­ wania dla życia, rozbicie rodziny, narzucanie kultury gender, ograniczanie wolności, także tej religijnej, migranci i uchodźcy. Wpisuje się w to także temat dialogu ekumenicznego i międzyreligijnego oraz dialogu obywatelskiego – tak koniecznych w tym delikatnym czasie, jaki przeżywa nasz Kontynent z powodu rosnących w nim napięć. Także na tym froncie chrześcijanie zaangażowani w wolontariat

mogą pielęgnować istotne wspólne działania w ra­ mach odnowionej solidarności na rzecz sprawied­ liwości, pokoju i zasady pomocniczości. 4 Solidarność jest odbiciem miłości trynitarnej: każdy człowiek pochodzi bowiem z łona Trójcy Świętej i nosi jej obraz, który nadaje mu nieporównywalną i nienaruszalną godność. Jako Kościół jesteśmy wez­ wani do ciągłego nawracania się na miłość trynitarną, aby przeżywać solidarność i służbę przede wszystkim jako wymianę darów duchowych właściwych tradyc­ jom chrześcijańskim i katolickim Kontynentu. W tym punkcie, korzystając z tego, co pojawiło się w czasie obrad naszego gremium, winny zostać wypracowane dalsze drogi współpracy między Kościołami. 5 Biskupi rozmawiali również o zjawisku migracji w świetle zróżnicowanych sytuacji oraz wyborów poszczególnych rządów oraz w świetle Ewangelii. Nie jesteśmy ekspertami od geopolityki, ale jako Pasterze jesteśmy razem z naszymi wspólnotami w każdych okolicznościach. Podkreślamy wielką złożoność tego zjawiska, ale stwierdzamy za Ojcem Świętym Franciszkiem, że solidarność jest właściwą i niezbywalną drogą stawiania czoła problemom narodowym, międzynarodowym i światowym. Składa się na nią przyjęcie, integracja oraz każda możliwa forma. Kultura indywidualistyczna, która zdaje się przeważać jako „jedyna myśl”, prowadzi do wizji „ekonomistycznej”, w której solidarność nie ma domu, najsłabszych postrzega się jako ciężar, a imigrantów jako obcych. Prośmy Matkę Bożą Bolesną, której wspomnie­ nie obchodziliśmy w czasie tego Zgromadzenia, o łaskę ochrony Kontynentu europejskiego oraz o to, by swą macierzyńską opieką podtrzymała nasze postanowienia.

usprawiedliwienie przez wiarę nie dzięki zasłudze dobrych uczynków, lecz dzię­ ki Bożej łasce, która nie może w nim dłużej pozostawać bezowocna, odkąd powodowany miłością czyni dobro. [...] Dlatego też jest oczywiste, że słów Pawła Apostoła: „Sądzimy bowiem, że człowiek bywa usprawiedliwiony przez wiarę, bez uczynków Zakonu, nie należy odczytywać w taki sposób, że człowiek, który otrzymał wiarę i pozostał przy życiu, może być uznany za sprawiedli­ wego, nawet jeśli żyje w zły sposób. [...] Tak twierdzi Jakub, tak też Paweł Apostoł w wielu miejscach wyczerpu­ jąco i jawnie powiada: wszyscy, którzy uwierzyli w Chrystusa, powinni wieść prawe życie, aby uniknąć kary. Sam Pan również o tym wspomina, mówiąc: „Nie każdy, który mi mówi: Panie, Pa­ nie, wejdzie do królestwa niebieskiego, ale ten, co czyni wolę ojca mego, który jest w niebie, ten wejdzie do królestwa niebieskiego” i gdzie indziej: „Czemuż to mnie nazywacie: Panie, Panie, a nie czynicie tego, co powiadam?”, a także: „I każdy, który słucha tych słów moich, a nie wypełnia ich, będzie podobny człowiekowi głupiemu, który zbudo­ wał swój dom na piasku”. Tak więc stanowiska obu aposto­ łów, Pawła i Jakuba, nie przeczą so­ bie wzajemnie, gdy jeden twierdzi, że człowiek jest usprawiedliwiony z wia­ ry niezależnie od uczynków, drugi zaś – że wiara bez uczynków jest pusta. Pierwszy bowiem mówi o uczynkach poprzedzających wiarę, drugi o tych, które są następstwem wiary [...] (Św. Augustyn, Księga osiemdziesięciu trzech kwestii, Kęty 2012, 270-271). Tak więc słuszne jest stwierdzenie Maxa Plancka: „Nauka konieczna jest do poznania, a wiara do czynów i pos­ tępowania” (Max Planck).

Krzyż Trzecia kwestia to krzyż. W dzisiejszej Ewangelii Jezus zwraca się do Piotra ze słowami: „Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśla­ duje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je”. Tymi słowami nasz Zbawiciel na­ wiązuje do naszego odwiecznego prze­ znaczenia. Przeznaczenia, które jest skutkiem nieufności naszego praprzod­ ka Adama do Stwórcy. Oszukany i prze­ chytrzony przez węża Adam porzucił swoje dziecięce zaufanie do Boga, bo zapragnął przeżyć i doświadczyć w swo­ im życiu dobra i zła. W następstwie jego grzechu na świat przyszło zło, cierpienie i śmierć. Tragiczne skutki tego faktu stały się aż nazbyt widoczne w naszej historii, w historii potomków Adama. Od skutków tego zła człowiek nie może uratować sam siebie; tylko Bóg może go uwolnić od zniewolenia mo­ ralnego i fizycznego. Bóg, który tak bar­ dzo umiłował świat, że posłał swojego Jednorodzonego Syna nie po to, aby świat potępił – czego zdawała się doma­ gać sprawiedliwość – ale aby świat mógł przez Niego zostać zbawiony. Jednoro­ dzony Syn Boży musiał zostać wywyż­ szony – podobnie jak wąż na pustyni został wywyższony przez Mojżesza – aby wszyscy, którzy spojrzą na Niego z wiarą, mogli odzyskać życie. „Nie umarł wbrew swej woli ani też nie został ofiarowany przemocą, ale uczynił to dobrowolnie. Krzyż jest za­ tem czymś o wiele większym i bardziej tajemniczym, niż się w pierwszej chwili wydaje. Rzeczywiście jest narzędziem zadawania tortur, cierpienia i poraż­ ki, ale jednocześnie wyraża całkowitą przemianę i ostateczne odwrócenie te­ go zła – to właśnie czyni go najbardziej przekonującym symbolem nadziei, jaki świat kiedykolwiek widział. Przema­ wia on do wszystkich, którzy cierpią: prześladowanych, chorych, ubogich, zepchniętych na margines społeczny, ofiar przemocy, i daje im nadzieję, że Bóg może ich cierpienie przemienić w radość, osamotnienie – w poczucie duchowej bliskości, a śmierć – w życie. Krzyż daje upadłemu światu nieskoń­ czoną nadzieję. Tak, krzyż to ostateczne odwrócenie Dokończenie na str. 8


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2018

8

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Dokończenie ze str. 7

Wiara, uczynki i krzyż jednego człowieka względem drugiego objawiałaby się w sposób coraz bardziej przerażający. Tylko Krzyż stawia temu kres. Podczas gdy żadna ludzka moc nie może nas ocalić od skutków naszych

Zakończenie

FOT. JOLANTA HA JDASZ

zła; to najwymowniejszy symbol nadziei, jaki kiedykolwiek widział świat. Krzyż przemawia do wszystkich, którzy cierpią – do uciśnionych, chorych, biednych, zepchniętych na margines i ofiar prze­ mocy – dając im nadzieję, że Bóg mo­ że przemienić ich cierpienie w radość, ich izolację we wspólnotę, ich śmierć w życie. Krzyż ofiaruje nieograniczo­ ną nadzieję naszemu biednemu światu. Krzyż nie jest tylko prywatnym symbolem pobożności, nie jest tyl­ ko oznaką przynależności do pewnej grupy społecznej. On mówi o nadziei, mówi o miłości, mówi o Bogu, który wynosi pokornych, daje siłę słabym, pozwala pokonywać podziały i zwycię­ żać nienawiść miłością. Świat bez Krzy­ ża byłby światem bez nadziei, światem, w którym słaby nadal byłby wykorzys­ tywany, a ostatnie słowo należałoby do ludzkiej chciwości. Nieludzka postawa

grzechów i żadna władza ziemska nie może pokonać niesprawiedliwości u jej źródła, to zbawcza interwencja miło­ siernego Boga zmieniła rzeczywistość grzechu i śmierci w ich przeciwieństwo (por. Krzyż daje światu nieskończoną nadzieję, Nikozja. Msza św. dla ducho­ wieństwa i świeckich w kościele Świę­ tego Krzyża, 5 czerwca 2010).

Dzisiejsze krzyże zdają się być cięższe, aniżeli w czasach Jezusowych, ponie­ waż ten świat został prawie całkowicie opanowany przez tzw. ideologię po­ nowoczesności. Ta ideologia istotowo zmienia sytuację duchową Europy. Pod jej wpływem społeczeństwa ponowo­ czesne przyjmują cechy społeczeństw utopijnych, czyli zaczynają wierzyć w możliwość osiągnięcia ziemskiej nie­ śmiertelności i doskonałości. Ideolo­ gia ta – posługując się myślą Antonia Gramsciego i szkoły frankfurckiej – do­ konała rewolucyjnej zmiany charakteru

nadbudowy, czyli dokonano zmiany kultury, z której uczyniono narzędzie ideologii. Cała energia tej nowej ideo­ logii skierowana jest na wyzwolenie, na emancypację. Jest ona przeznaczona na wyzwolenie się od tradycyjnych struk­ tur, które mają – rzekomo – człowieka zniewalać i alienować. Potężna mniejszość, która kieruje tym procesem, udaje potężną więk­ szość, posługując się orężem szyder­ stwa. Tym razem narzędziem do osiąg­ nięcia celu przez autorów tej ideologii nie jest już tradycyjny terror, który – tak w przypadku rewolucji francuskiej, jak i rewolucji bolszewickiej oraz rewolucji nazistowskiej – okazał się ostatecznie nieskuteczny, lecz jego miękki odpo­ wiednik, czyli coraz szczelniejszy sy­ stem prawny, stojący na straży nowej ideologii, oraz przemoc symboliczna, uprawiana przez media oraz ośrod­ ki opiniotwórcze. Jeśli ktoś coś mówi, nie trzymając się narzuconych ścieżek, media reagują natychmiast, zarzucając mu populizm. K

Konkurs dla dzieci i młodzieży

„SACRATISSIMO CORDI – POLONIA RESTITUTA” (Najświętszemu Sercu – Polska odrodzona) 2018

W

5. Konkurs ma charakter otwarty, może wziąć w nim udział dowolna licz­ ba uczniów z każdej szkoły. Uczniowie mogą także zgłaszać się indywidualnie bezpośrednio do organizatorów.

zorem lat ubiegłych, Stowarzyszenie Spo­ łeczny Komitet Od­ budowy Pomnika Wdzięczności organizuje konkurs plas­tyczny. Do udziału w nim zaprasza dzieci i młodzież, które mogą zgłaszać się bezpośrednio lub za pośrednictwem rodziców, nauczycieli i opiekunów. LIST INTENCYJNY Pragniemy przypomnieć dzieciom i młodzieży jeden z najbardziej za­ pomnianych faktów z najnowszych dziejów Poznania – historię budowy i zniszczenia Pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa, zwanego Pomnikiem Wdzięczności. Był to jeden z trzech najważniejszych Pomników w Polsce, symboli naszej niepodległości, obok Pomnika Grunwaldzkiego w Krako­ wie i Pomnika Nieznanego Żołnierza w Warszawie. Wszystkie te pomniki zo­ stały zburzone przez Niemców w czasie II wojny światowej. Po jej zakończe­ niu – dwa pozostałe, poza Pom­nikiem Wdzięczności w Poznaniu, zostały odbudowane. W konkursie tym pragniemy przy­ bliżyć jego uczestnikom idee, jakie przyświecały budowniczym Pomnika – połączenie patriotyzmu i wiary ka­ tolickiej wyrażających się we wdzięcz­ ności Bogu za zwycięskie Powstanie Wielkopolskie, dzięki któremu Wiel­ kopolska znalazła się w granicach od­ radzającej się Ojczyzny. Pomnik Wdzięczności, którego odbudową zajmuje się organizator Konkursu, powstał w 1932 r. i był naj­ większym i najbardziej rozpoznawal­ nym monumentem przedwojennego Poznania. Jesienią 1939 r. zburzyli go Niemcy. W czasie dwóch wizyt w Poz­ naniu (w 1983 i 1997 r.) Jan Paweł II za każdym razem mówił o nim w homi­ liach. Wierzymy, że wspólnym wysił­ kiem sprawimy, iż Pomnik ten wróci po latach nieobecności na ulice Poznania. Gorąco pragniemy go odbudować na 100. rocznicę odzyskania niepodległo­ ści przez Polskę w 2018 r. W 2016 r. Społeczny Komitet Odbudowy Pomnika wykonał odlew 5-metrowej figury Chrystusa – cen­ tralny element monumentu. Stoi ona obecnie przy Kościele pw. Najświęt­ szego Serca Jezusa przy ul. Kościelnej w Poznaniu.

– Wielkopolski. Pragniemy wspierać nauczycieli i wychowawców w ich pra­ cy, by w aktywny i nowoczesny sposób wspólnie wśród młodego pokolenia kształtować poczucie dumy z bycia Po­ lakami i Wielkopolanami i upowszech­ niać w zbiorowej świadomości godne i wyjątkowe fakty z naszych dziejów. IV. Informacje organizacyjne 1. Temat konkursu Co roku temat jest zmieniany. Temat proponowany na rok 2018 to „Po­ mnik Wdzięczności w naszych sercach i umys­łach. Dziękujemy za 100 lat nie­ podległości naszej Ojczyzny”. 2. Konkurs będzie prowadzony w czterech grupach wiekowych: •Poziom • A – uczniowie szkół podstawowych, klasy 1–3 Udział w konkursie polega na wykona­ niu jednej pracy – rysunku na podany temat (dowolne skojarzenia), kredkami na formacie A3 lub A4.

(indywidualnej lub grupowej) w do­ wolnym programie komputerowym na zaproponowany temat (interpretacje i skojarzenia historyczne z wykorzysta­ niem wiedzy zdobywanej na lekcjach historii, religii czy języka polskiego). •Poziom • D – uczniowie szkół ponadgimnazjalnych Udział w konkursie polega na wyko­ naniu jednej pracy pisemnej – dzien­ nikarskiej, literackiej lub historycznej na ww. temat. Może to być wiersz, roz­ prawka, wypowiedź, opowiadanie itp. lub świadectwo, czyli zapisana wypo­ wiedź (monolog) lub wywiad z osobą, która pamięta Pomnik Wdzięczności (objętość do 7 tys. znaków). 3. Realizacja zadań będzie przebiegać według harmonogramu: • do 27 października 2018 – przy­ gotowanie i nadsyłanie prac do orga­ nizatorów; • do 31 października 2018 – obra­ dy jury; • 5 listopada 2018 – ogłoszenie wy­

II. Patronat Konkursu • Arcybiskup Metropolita Poznański • Kuratorium Oświaty w Poznaniu • Poznański Oddział Akcji Katolickiej •  NSZZ „Solidarność” Region Wiel­ kopolska III. Cele konkursu Konkurs ma na celu przybliżenie najmłodszym mieszkańcom nasze­ go miasta historii naszej Ojczyzny – Polski i naszej „małej Ojczyzny”

7. Każda praca powinna na odwrocie zawierać: •  Nazwę konkursu z zaznaczeniem ka­ tegorii wiekowej, • Tytuł pracy, • Imię, nazwisko i wiek autora, • Adres szkoły, •  Imię i nazwisko katechety (lub właści­ wego nauczyciela lub rodzica) – opie­ kuna konkursu, jego dane kontaktowe tel. i e-mail. 8. Uczestnicy konkursu wyrażają zgodę na publikację swoich prac, swojego wizerunku, imion i nazwisk do publicznej wiadomości. Prawa au­ torskie przechodzą na organizatora. V. Nagrody i jury Prace konkursowe oceniać będzie jury powołane przez Organizatora. Przewiduje się nagrody rzeczowe i dyplomy dla zdobywców I, II i III miejsca w każdej kategorii oraz na­ grodę rzeczową i dyplom dla kateche­ ty (lub innego nauczyciela – opiekuna konkursu) przygotowującego do kon­ kursu zdobywców I nagrody. Wszyscy uczestnicy Konkursu otrzymują pa­ miątkowe dyplomy. VI. Dodatkowe informacje na temat konkursu: •www.pomnikwdziecznosci.pl • •Jolanta • Hajdasz, tel. +48 607 270507, j.hajdasz@post.pl •Stanisław • Mikołajczak, tel. +48 666073884, stmikolajczak@gmail.com.

REGULAMIN KONKURSU I. Organizator Stowarzyszenie Społeczny Komitet Od­ budowy Pomnika Wdzięczności

6. Szkolny organizator konkursu (katecheta lub dowolny nauczyciel, lub rodzice w przypadku zgłoszeń indy­ widualnych) zobowiązany jest dostarczyć organizatorowi prace do 27 października 2018 r. na adres Społecznego Komitetu Odbudowy Po­ mnika Wdzięczności, Poznań 60-479, ul. Strzeszyńska 197. Prace pisemne i prezentacje multimedialne moż­ na także przesłać mailem na adres: j.hajdasz@post. W mailu powinny się także znaleźć informacje, o które pro­ simy w pkt. 7.

•Poziom • B – uczniowie szkół podstawowych, klasy 4–6 Udział w konkursie polega na wykona­ niu jednej pracy indywidualnej w do­ wolnej technice plastycznej płaskiej (kredka, ołówek, tempera, akwarela, olej, mozaika, witraż itp.), przedstawia­ jącej Pomnik Wdzięczności w kontek­ ście zaproponowanego tematu (dowol­ ne skojarzenia), na formacie A3 lub A4. •Poziom • C – uczniowie szkół gimnazjalnych i klasy 7–8 Udział w konkursie polega na wykona­ niu jednej prezentacji multimedialnej

ników konkursu w internecie; • 10 listopada 2018 – wręczenie na­ gród laureatom konkursu podczas uroczystego Koncertu w Auli UAM z okazji Święta Niepodległości (godzi­ na zostanie podane na stronie interne­ towej www.pomnikwdziecznosci.pl). 4. Szkoły, których uczniowie zostaną nagrodzeni lub wyróżnieni, laureaci i ich katecheci (lub inni nauczyciele – opiekunowie konkur­ su) zostaną powiadomieni w formie pisemnej o wynikach konkursu (mail lub sms do każdego opiekuna).

Społeczny Komitet Odbudowy Po­ mnika Wdzięczności we współpracy z Wydziałem Katechetycznym Kurii Arcybiskupiej w Poznaniu przygoto­ wał dla katechetów konspekty lekcji religii (oraz materiały pomocnicze – film i zdjęcia archiwalne) na temat kultu Najświętszego Serca Pana Jezu­ sa i historii Pomnika Wdzięczności dla wszystkich szkolnych poziomów wiekowych. Są one do pobrania na stronie www.pomnikwdziecznosci.pl i Wydziału Katechetycznego. W razie problemów z ich pobraniem prosimy o kontakt na w/w telefony lub adresy mailowe.

Chciałabym zdążyć... Danuta Moroz-Namysłowska Chciałabym zdążyć Ciebie opowiedzieć sercem pełnym żarliwej miłości ogromnej troski, obaw i lęków wiecznie wzburzonym bijącym nierówno nie tylko z powodu arytmii i wad zastawki mitralnej oraz akinezy po zawale – raczej z czujności i gotowości, by wszcząć alarm gdy będziesz w opałach... A to przecież stan Twój niemal ustawiczny od tysiącleci – a od dwóch stuleci byłaś pod „dobrosąsiedską” kuratelą gotowych do „wyzwalania” i „pomocy brzydkiej pannie bez posagu co powinna siedzieć cicho” ( jak powiedział pewien minister) i być wdzięczna nawet oprawcom... Dlatego chciałabym zdążyć Cię opowiedzieć że jesteś najpiękniejsza pośród innych panien posażna w Ludzi o mężnych sercach i światłych umysłach kochających wolność i godność nade wszystko obfitą w bajeczne krajobrazy górskie i morskie małoiwielkopolskomazurskie jeziorne i rzeczne i w złoża ciągle nieoszacowane, nieodkryte i niewydobyte w niezwykły powab dziedzictwa wielkiej kultury która dla Europy wzorem a nie garbem być powinna.... Póki co zdążyłam powiedzieć, że najwyższym honorem jest żyć dla Ciebie, Polsko!

Drodzy Czytelnicy! Apeluję o niezaniedbanie patriotycznego i obywatelskiego obowiązku uczestnictwa w wyborach samorządowych. Teraz decydujemy o swoim najbliższym otoczeniu, o dobrostanie polskich Rodzin i domów. Każdy musi poczuć za nie odpowiedzialność.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.