Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 49 | Lipiec 2018

Page 1

■ U ■ R ■ I ■ E ■ R K K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Nr 49 Lipiec · 2O18

5 zł

w tym 8% VAT

W

n u m e r z e

O projekcie Nowej konstytucji Krzysztof Skowroński

A

Z

E

T

A A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Dlaczego znów bierzemy udział w światowym spektaklu kłamstwa, nie upominając się o prawdę, nie krzycząc jej tak głośno, jak należałoby? Czy tylko dlatego, że teraz nie dotyka ona bezpośrednio naszego społeczeństwa, czy dlatego, że interesy wielkich korporacji, sponsorów stały się ważniejsze niż ludzka przyzwoitość i solidarność?

#FreeSentsov

G

dy kończę poniższy tekst, zaczyna się 44 dzień głodów­ ki w putinowskim więzieniu Ołeha Sencowa – ukraiń­ skiego reżysera i działacza. Człowie­ ka, który zdecydował się na powol­ ne umieranie, by zwrócić oczy świata na bezprawie rosyjskiego reżimu i los ponad 60 Ukraińców przetrzymywa­ nych w rosyjskich kazamatach. By w dniach, gdy świat zachwyca się ro­ syjską sprawnością w przygotowaniu mundialu, przypomnieć o zbrodniach Putina i rozpętanej przez niego wojnie przeciwko Ukrainie. Sencow jest też sumieniem tych, którzy „świętują” i „nie mieszają po­ lityki i sportu”. Europejski Trybunał Praw Człowieka prosi Sencowa, by głodówkę przerwał. A Sencow euro­ pejskim sędziom przekazuje „wielkie pozdrowienia” i przypomina, że skargę do Trybunału skierował jeszcze w 2014 roku. Nadano jej „priorytetowe znacze­ nie” i do dzisiaj nie zrobiono nic. Mam świadomości, że żadne apele o bojkot tego mundialu nie pomogą. Nawet bli­ scy mi znajomi piszą o „święcie sportu”. Nastrój trochę im popsuła przegrana polskich piłkarzy, ale nie to, że reżim Putina morduje ludzi. Gdy jedni sprawdzają wyniki me­ czów, inni z lękiem sprawdzają, czy Ołeh Sencow jeszcze żyje. Zachwyty nad cudowną atmosfe­ rą mundialu w Rosji, pochwały rosyj­ skiej gościnności nieodłącznie wywo­ łują u mnie wspomnienie niejakiego Waltera Durantego – moskiewskiego korespondenta „New York Timesa”, który za reportaże wychwalające So­ wiety otrzymał w 1932 roku nagrodę Pulitzera. Duranty opisywał cudow­ ny komunizm w tym samym czasie, gdy Sowiety ogarniała fala Wielkiego Głodu i panował wszechobecny terror. Gdy przeglądam w archiwach KGB listy masowych egzekucji z tych czasów, gdy widzę zapadniętą ziemię kryjącą bez­ imienne groby, wciąż powraca myśl: dlaczego świat wtedy milczał? Czy na­ prawdę nie wiedział, co się dzieje, czy nie chciał o tym wiedzieć? Dlaczego poprawniej było czytać kłamstwa Du­ rantego niż reportaże Garetha Jonesa, który nie opisywał sowieckiej rzeczy­ wistości z biura w Moskwie, lecz wbrew zakazom pojechał na tereny dzisiej­ szej Ukrainy, gdzie zobaczył, co w rze­ czywistości oznacza sowiecka władza i jaki jest bezmiar tragedii przez nią spowodowany? Jones, który ujawnił prawdę o So­ wietach, już w 1933 roku ostrzegał także

WIELKOPOLSKI KURIER WNET

Lewica laicka jeży się na mnie

Paweł Bobołowicz

że interesy wielkich korporacji, spon­ sorów stały się ważniejsze niż ludzka przyzwoitość i solidarność?

S

Społeczność międzynarodowa, dając Putinowi możliwość organizacji mistrzostw świata w piłce nożnej, dokonała jednego z najbardziej haniebnych czynów w polityce XXI wieku.

przed Hitlerem. Dwa lata później jed­ nak został zamordowany w Mandżurii. Prawdopodobnie stało za tym NKWD. Czy gdyby wtedy świat zaczął reago­ wać, udałoby się zapobiec koszmarowi kolejnych sowieckich zbrodni, a może nawet II wojnie światowej? Na to nie znamy odpowiedzi, nie ulega jednak wątpliwości, że znamy konsekwencje

światowej hipokryzji. Wiemy też, jak tragiczne skutki przyniosła dla nasze­ go państwa i narodu. Dlaczego zatem znów bierzemy udział w światowym spektaklu kłamstwa, nie upominając się o prawdę, nie krzycząc jej tak głoś­ no, jak należałoby? Czy tylko dlatego, że teraz nie dotyka ona bezpośrednio naszego społeczeństwa, czy dlatego,

KURIER WNET

Jak skutecznie zorganizować „warsztaty z aborcji”

Jestem gotów przejść piekło

„Takimi narzędziami przeprowadza się aborcję, jak moją. Moja aborcja była przeprowadzona takim narzędziem…”. Spotkania zorganizowane przez queerowe Gyne Punk okrzyknięto w mediach „warsztatami z aborcji”, przy zdecydowanym sprzeciwie organizatorów. Marcel Skierski o kontrowersyjnym wydarzeniu w Galerii Miejskiej Arsenał w Poznaniu.

Assaad Emile Chaftari był „numerem 2” wywiadu Chrześcijańskiej Milicji, odpowiedzialnym za śmierć setek ofiar podczas działań wojennych w Libanie. Przeżył duchowe odrodzenie i w 2000 r. napisał przejmujący list z przeprosinami do swoich ofiar i ich rodzin, który opublikowano w prasie libańskiej i w formie książki. Wywiad Tomasza Wybranowskiego.

5

połeczność międzynarodowa, dając Putinowi możliwość orga­ nizacji mistrzostw świata w piłce nożnej, dokonała jednego z najbardziej haniebnych czynów w polityce XXI wie­ ku. Zamknięto oczy na fakt rosyjskiej okupacji części terytorium Mołdawii, Gruzji, Ukrainy. Spuszczono zasłonę milczenia na putinowskie zbrodnie w Czeczenii i do dziś niewyjaśnioną serię ataków bombowych na budynki mieszkalne w Rosji w 1999 roku. Zginęło w nich ponad 300 osób i stały się one dla Putina pretekstem do tzw. drugiej wojny czeczeńskiej. Były rosyjski agent Aleksander Litwinienko, który obciążał winą za organizację tych zamachów FSB i bezpośrednio Putina, został zamordo­ wany w 2006 roku, przy wykorzystaniu izotopu polonu. Zamachu dokonano na terenie Wielkiej Brytanii, w sercu świata Zachodu. Ze strony rosyjskich służb by­ ła to wręcz manifestacja: możemy zabić każdego i wszędzie. Praktycznie bezpośrednio przed organizacją Pucharu Świata doszło do zamachu na innego byłego agenta ro­ syjskich służb, Sergieja Skripala. Ofia­ rą napaści stała się również jego cór­ ka, a ogółem poszkodowanych zostało 21 osób. I znów ataku dokonano na terenie Wielkiej Brytanii. Tym razem ofiary jednak przeżyły. Za próbę zabi­ cia Skripala premier Wielkiej Brytanii Teresa May wprost obciążyła Federację Rosyjską. Rosja oczywiście odrzuca oskarżenia, a jej machina propagan­ dowa skoncentrowała się na potężnym ataku informacyjnym, którego celem była nie tyle obrona Rosji, co wygene­ rowanie przeróżnych, nawet absurdal­ nych hipotez dotyczących zamachu, tak by wszystkie warianty wydawały się tak samo prawdopodobne albo właści­ wie nieprawdopodobne, bo to właśnie Ros­ję chroni najlepiej. Podobnie zresz­ tą sprawa miała się ze zestrzeleniem malezyjskiego boeinga w lipcu 2014 roku na Donbasie. I chociaż między­ narodowe śledztwo wykazało, że za tą zbrodnią, w której zginęło 298 osób (w tym 80 dzieci) stoi Rosja, to nawet ten fakt nie przeszkodził organizacji putinowskich igrzysk. Podobnie jak to, że w Rosji wciąż giną dziennikarze, a sprawców tych morderstw rzekomo nie można ustalić. Od rozpadu ZSRS liczbę zabitych dziennikarzy szacuje się na ponad 300.

Kompozycja jest bardzo czys­ta. Niektórzy mówią, że makabryczna. Makabryczna była zbrodnia katyńska, a pomnik jest czysty – w kompozycji, w proporcjach. Rozmowa Stefana Truszczyńskiego z prof. Andrzejem Pityńskim, twórcą Pomnika Katyńskiego w Jersey City.

7

Mente et malleo po polsku Zaproponowany model służby geologicznej nie ma nic wspólnego z trendami obowiązującymi w wysoko rozwiniętych krajach, w każdym razie nie w zakresie geologii i nie został nigdzie wdrożony, może poza Ukrainą. Głos Tomasza Nałęcza, byłego dyrektora PIG.

9

Izraelskie zbrodnie przeciw ludzkości Jeśli córki i synowie narodu izraelskiego w samej definicji pomylili „materialne miejsce” z „misją duchową”, pomyłka ta może być bardzo znacząca. A gdyby się do niej przyznano, mogłaby zmienić bieg historii. Julian Rose o konflikcie izraelsko-palestyńskim.

15

Polska przyszłym liderem w regionie Czy za dostęp do rynków mniejszych państw Trójmorza gotowi jesteśmy budować w nich drogi, mosty, infrastrukturę? Do naszej polityczno-ekonomicznej świadomości musi trafić, że aby osiągnąć korzyści, najpierw trzeba zainwestować! Zbigniew Berent o szansach Polski na przywództwo w naszej części Europy.

17

Dokończenie na s. 2

ŚLĄSKI KURIER

ind. 298050

J

estem pod wrażeniem sposobu, w jaki premier Morawiecki przeprowadził nowelizację ustawy o IPN. To, że tę wielomiesięczną operację udało się zachować w tajemnicy, że nie tylko dziennikarze, ale politycy i urzędnicy MSZ o negocjacjach polsko-izraelskich nic nie wiedzieli, może imponować. Ta sytuacja przypomniała mi słowa Jarosława Kaczyńskiego wypowiedziane do dziennikarzy: wy nic nie wiecie. I w tym wypadku to była prawda. Nowelizację ustawy wymusiły na Polsce środowiska żydowskie. Wykorzystały tylko w niewielkim stopniu siłę, jaką dysponują. Przeforsowały w Kongresie amerykańskim ustawę 447 i oddały kilka medialnych salw. To wys­tarczyło, by posadzić Polskę na ławie oskarżonych. Autorytaryzm, etnopopulizm (nacjonalizm) i antysemityzm – to zarzucono Polakom, a jak wiadomo, każde z tych okreś­leń, użyte oddzielnie, potrafi wykluczyć państwo czy naród z debaty publicznej. Ta debata na temat przyszłości świata trwa, a Polska nie mogła sobie pozwolić na konflikt po obu stronach Atlantyku. Wybraliśmy zachodni brzeg. Czy to dobrze? Nie wiemy, ale patrząc na zachowanie lewicowych europosłów, komisarza Timmermansa, Angeli Merkel czy prezydenta Francji, można dojść do wniosku, że projekt „Europa” za chwilę może stać się nieznośny. Będą karać, wyrzucać, centralizować, wymuszać rozwiązania nie do pogodzenia ze zdrowym rozsądkiem. Wizja rozpadającej się wspólnej Europy też nie jest dobra dla Polski. Dobrze by było zaproponować porządek oparty na fundamencie poszanowania wolności i godności człowieka. Ale żeby wyjść z jakimś przesłaniem, trzeba by zrobić porządek we własnym domu. Dobrze się stało, że prezydent Andrzej Duda wypowiedział słowo ‘konstytucja’, bo w tym nowym porządku właśnie chodzi o fundament. Gorzej, że po roku konsultacji z propozycji tematów referendum wynika, jakby prezydent się sam przestraszył. Zamiast dotknąć tego, co istotne, postanowił to, co jest, posypać cukrem albo pieprzem. A nie o to chodzi. Jan Kowalski w tym i poprzednim „Kurierze WNET” przedstawia własny projekt konstytucji, w którym jest coś, co burzy zastany porządek. Czy to ten kierunek myśli? Czekamy na Państwa przemyślenia, polemiki, opinie. A od 10 sierpnia będziemy także z niecierpliwością czekać na rozstrzygnięcie konkursu na koncesję radiową w Warszawie i Krakowie, który ogłoszono 27 czerwca. Jeśli złożymy dobry wniosek i wygramy proces koncesyjny, będziemy rozwijali wolne i niezależne Media WNET. A że takie są, proszę się przekonać, czytając lipcowe wydanie „Kuriera WNET”, a w nim m.in. artykuły dotyczące kontrowersji wokół ustawy o Polskiej Służbie Geologicznej. Krytyczne wobec Głównego Geologa Kraju. Mógłbym napisać, że niestety, bo profesor Mariusz Jędrysek przez wiele lat był autorytetem Mediów WNET w dziedzinie geologii i ma rację, że trzeba zlikwidować patologie w PIG. Ale wyg­ląda na to, że jego lekarstwo jest gorsze od choroby. A może jest inaczej? Czekamy na odpowiedź ministra Jędryska. Dobrej lektury i miłych wakacji! K

G

RYS. WOJCIECH SOBOLEWSKI

Redaktor naczelny

Może zamiast pięknych i górnolotnych konstytucji potrzebna jest jakaś potężna organizacja, będąca mixem wywiadu, kontrwywiadu oraz służby specjalnej z licencją na wszystko i wskrzeszającej bardzo skuteczne nieg­ dyś Sądy Podziemne AK? Uwagi Piotra Krupy-Lubańskiego do projektu konstytucji Jana A. Kowalskiego.

WNET

y t r a tw o t s Li

o ąceg nicz , d o w ości n Prze h za – Solidar r czyc o l j o e K órni i g k a s k h i c w y in ro h inn ch; Dom -Dąb znycwodowy K do Śląsko c i l y w za łacz ików Dziazwiązkó o d Górn K o d K

Związki zawodowe z przywódcami tkwiącymi na lis­ tach płac pracodawców nie mają żadnej wiarygodności. Trzeba być pozbawionym honoru, godności oraz szacunku dla samego siebie i innych, by odnajdować się i funkcjonować w takich układach. List Obywatelskiego Komitetu Obrony Polskich Zasobów Naturalnych.


KURIER WNET · LIPIEC 2018

2

T· E · L· E · G · R·A· F T Po 1:2 z reprezentacją Senegalu oraz 0:3

TZa przyzwoleniem rektora Marcina Pałysa,

pozostały na niezmienionym poziomie.T No-

znalazły się na podium XIX Rankingu Szkół

z drużyną Kolumbii na Mistrzostwach Świa-

Uniwersytet Warszawski stał się najpierw gos­

we unijne rozporządzenie dotyczące danych

Wyższych Perspektywy 2018. T Poinformo-

ta w Piłce Nożnej po raz kolejny okazało się,

podarzem zwołanego przez totalną opozycję

osobowych RODO zafundowało interneto-

wano, że w 2017 roku odnotowano w Polsce

że gwiazdy świata reklamy i gwiazdy spor-

Parlamentu Młodzieży, a w rocznicę masakry

we rodeo internautom w całej UE. T Donald

112 przestępstw i incydentów, których ofia-

tu to nie zawsze to samo. T Program zwany

na Placu Tiananmen 4 czerwca – miejscem ob-

Trump spotkał się z Kimem. Albo odwrotnie.

rami padły osoby pochodzenia żydowskiego.

Piątką Morawieckiego przebiła Piętnastka

chodów Dnia Chińskiej Republiki Ludowej.

TMinistrowie nowego włoskiego rządu zło-

O 40% mniej niż rok wcześniej.T Tygod­n ik

Dudy.T „Recepta na porażkę. Nie rozumiem.

T Turcja zmieniła system na prezydencki.

żyli oświadczenie o braku związków z masona-

„Sieci” ujawnił, że zgodę na osiedlenie się na

Nie rozumiem i już” – na temat prezydenckiej

stałe w Polsce otrzymało 6270 osób w 2016 r.;

propozycji postawienia Polakom wielu, jak

13 966 osób w 2017 r.; 15 224 osób w pierw-

nigdy wcześniej, referendalnych pytań w na-

szym półroczu br. T Historyczne rekordy

rodowe święto 11 listopada. T Po progra-

padły także w kategorii prawa do 3-letniego

Z 570 km przypadającej na Polskę strate­gicz­nej trasy Via Carpatia, uroczyście podpisano umowy na wybudowanie do 2022 roku odcinków o długości: 9,3 km, 9 km i 6 km.

Plus i Mosty Plus, i Wyprawka, pojawiły się „plusy ujemne”: opłata solidarnościowa od dochodów oraz wyższy podatek od paliw.

TBez podania powodów zamknięto wszyst-

160 492 obywateli Ukrainy. T Jurgiel opuścił rząd. T Libicki opuścił PO. T Radnego Pawła Chruszcza z Głogowa spotkała tajemnicza śmierć. T Prezes zbankrutowane-

tąd ćwiczyły Wojska Obrony Terytorialnej.

go Get Banku trafił do aresztu. T Przejście

TW Łabiszynie, Piekarach Śląskich, Kuślinie,

z PiS do anty-PiS dra Migalskiego z Uniwer-

Kartowicach, Zgierzu, Trzebini, Olsztynie,

sytetu Śląskiego po raz trzeci nie zaowoco-

Toruniu i Wszędzieniu spłonęły składowiska

T W projekcie kolejnego budżetu Komisja

mi.T Muzykowi Jerzemu Dudusiowi Matusz-

wało habilitacją. T Dokończono 3-metrowe

niebezpiecznych odpadów, podpalone przez

Europejska zaproponowała drastyczne cięcia

kiewiczowi – m.in. Stawka większa niż życie,

kuloodporne ogrodzenie chroniące turys­

nieznanych sprawców. T Ujęto podpalacza

w podstawowych unijnych funduszach: spój-

Czterdziestolatek, Janosik, Wojna domowa,

tów odwiedzających wieżę Eiffla w Paryżu.

przenośnego szaletu TOI TOI zlokalizowa-

ności i wspólnej polityki rolnej.T Fundusze

Alternatywy 4 – stuknęła dziewięćdziesiąt-

T Urząd

nego pod oknem mieszkania posła Krzysztofa

zarezerwowane na płace brukselskich urzęd-

ka, a Kasie Stefczyka 25 lat. T Uniwersytet

dał zgodę operatorom telefonii komórko-

Brejzy.T Decyzją Sądu Administracyjnego o

ników, w tym 10 tysięcy funkcjonariuszy, któ-

Warszawski, Jagielloński i Politechnika War-

wej na podwyżkę cen roamingu.T Aż do sa-

prawo do nazwy, aleja Lecha Kaczyńskiego w

rych zarobki są wyższe niż pobory najlepiej za-

szawska, a wśród niepublicznych: Akademia

mego początku lata trwały letnie upały.

Warszawie przegrała starcie z Armią Ludową.

rabiających premierów europejskich państw,

Koźmińskiego, SWPS i Uczelnia Łazarskiego

P

S

encow został zatrzymany ra­ zem z Henadijem Afanasjewem, Ołeksijem Czirnijem i Ołeksan­ drem Koczenką na Krymie 10 maja 2014 roku pod zarzutem przygotowy­ wania aktów terrorystycznych. Te akty terrorystyczne były prowokacją rosyj­ skiej FSB. Zeznania były na świad­ kach wymuszane siłą. W rosyjskich mediach przedstawiano Sencowa jako ekstremistę z Prawego Sektora. Dowo­ dami na jego faszystowskie poglądy

Paweł Bobołowicz

miały być dwa filmy z jego domowej kolekcji, obejmującej ponad 500 ty­ tułów. W dodatku jednym z nich był propagandowy film sowiecki z 1965 roku „Zwyczajny faszyzm”, a drugi to dokumentalny film BBC „Trzecia Rze­ sza w kolorze”. Trudno je uznać nie tylko za filmy propagujące faszyzm, ale za jakikolwiek dowód.

Jakże przykre w tym kontekście są filmy z polskimi kibicami skandującymi euforycznie „Rassija, Rassija!”. Pozostaje mieć nadzieję, że okażą się one jedynie sprytną manipulacją. W trakcie sprawy nie udowodnio­ no udziału Sencowa w podpaleniu biu­ ra „Jednej Rosji” i „Rosyjskiej wspól­ noty Krymu”. Najsilniejszym zarzutem wobec ukraińskiego reżysera, potwier­ dzanym również publicznie przez Pu­ tina, był „zamiar” dokonania aktu ter­ rorystycznego. Pomijając, że tym aktem miało być wysadzenie pomnika Lenina, to warto skoncentrować się na sfor­ mułowaniu „zamiar”. W żaden sposób

nieudowodniony udział w przygotowy­ waniu rzekomego zamachu został tu bowiem sprowadzony do orwellowskiej „myślozbrodni”. Sencow nie odpowia­ dał za zamach, za jego przygotowania, lecz za to, że miał taki zamiar. I fak­ tycznie za to został skazany na 20 lat kolonii karnej. Chociaż nawet nie udo­ wodniono takiego „zamiaru”. W dodatku rzeczą najważniejszą jest to, że Sencow został osądzony ja­ ko obywatel Federacji Rosyjskiej. Po bezprawnej aneksji Krymu to Rosja bowiem decyduje, kto jest tam Rosja­ ninem, a kto nie. Trudno w tym nie zauważyć analogii historycznej, gdy miliony Polaków przymusowo zosta­ ły uznane za obywateli Związku So­ wieckiego po agresji 17 września 1939 roku. To pozwoliło zarzucić właściwie każdemu naszemu rodakowi zdradę wobec „nowej ojczyzny”. Przynależność do Wojska Polskiego stawała się czy­ nem wrogim. Po prawie 80 latach pu­ tinowski reżim powraca do sprawdzo­ nych stalinowskich wzorców. Wbrew faktom i jednoznacznemu stanowisku Sencowa, aparat putinowskiego reżi­ mu traktuje go jak obywatela Federacji Rosyjskiej. Tym samym odmawia mu możliwości wsparcia ze strony włas­ nego państwa. A ukraiński patriotyzm staje się zarzutem o działanie przeciw­ ko Federacji Rosyjskiej. Zresztą na tej podstawie do więzień trafiają też in­ ni obywatele Ukrainy, w tym Tatarzy Krymscy. Jednak sprawa Sencowa jest tak ewidentną manipulacją, że wywołała protesty nawet wśród rosyjskiego spo­ łeczeństwa. Akcję solidarności z Senco­ wem przeprowadzili rosyjscy filmowcy i artyści. Znany rosyjski reżyser Alek­ sander Sokurow publicznie prosił Pu­ tina o ułaskawienie ukraińskiego re­ żysera. Wsparcia reżyserowi udzielił również Nikita Michałkow. Rosyjskim filmowcom, którzy nie bali się wystąpić przeciwko Putinowi, Sencow podzię­ kował w specjalnym liście: „Z radoś­ cią słyszę o tym, że niektórzy rosyjscy filmowcy w sposób otwarty wspierają mnie w oficjalnej przestrzeni, nie tyl­ ko w internecie. Okazuje się, że to nie jest tak trudne – po prostu nie boją się okazać swojego zdania. Dziękuję

Redaktor naczelny

Krzysztof Skowroński Magdalena Słoniowska Redakcja

E

T

A

N

I

E

C

O

D

T Maciej Drzazga

#FreeSentsov

Sekretarz redakcji i korekta

Z

Komunikacji Elektronicznej wy-

Dokończenie ze str. 1

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

A

mało już m.in. 8093 przybyszów z Indii oraz

kie nieMON-owskie strzelnice, na których do-

olskim kibicom nad zachwytami nad rosyjską gościnnością nie przeszkodził nawet fakt niewy­ jaśnionej w pełni katastrofy smoleń­ skiej i to, że putinowska Rosja do dziś nie oddała wraku prezydenckiego sa­ molotu. Jakże przykre w tym kontekście są filmy z polskimi kibicami skandu­ jącymi euforycznie „Rassija!, Rassija!”. Pozostaje mieć nadzieję, że okażą się one jedynie sprytną manipulacją. Podobnie jak w latach trzydzies­ tych ub. wieku, świat koncentruje swo­ ją uwagę na miejscach, którymi Ros­ ja się chwali. Sportowi działacze, czy też kibice (z wyjątkiem szwajcarskich kibiców, którzy przypadkowo o mało ponoć nie trafili na Donbas) nie jadą w rejony objęte walkami. Na wszelki wypadek lepiej na ten czas zamknąć oczy na prawdę o Rosji. Kibicom nie chce się słuchać codziennych komuni­ katów ze wschodniej Ukrainy o kolej­ nych ofiarach rosyjskiej agresji. Tym bardziej trudno oczekiwać, że ktoś z zachodnich gości wybierze się do rosyjskiej karnej kolonii w Labytnangi za kołem polarnym. Przecież tam nie toczą się mecze, chociaż podobno w tej niespełna 30-tysięcznej miejscowości nawet znajduje się szkoła sportowa. Tam jednak w tych samych dniach, gdy kibice analizują porażki i zwycięstwa swoich piłkarzy, umiera Ołeh Sencow. Człowiek, który postanowił walczyć nie o zwycięstwo sportowe, lecz o wolność swojego kraju i ponad 60 innych oby­ wateli ukraińskich bezprawnie więzio­ nych na terenie Federacji Rosyjskiej. Sencow jest ukraińskim reżyserem, producentem filmowym, działaczem społecznym. W przeszłości był zawo­ dowym graczem w gry komputerowe. O tym zresztą jest jego film z 2011 ro­ ku „Gaamer”, którym zyskał uznanie na całym świecie. Jak wielu Ukraiń­ ców, był przeciwnikiem reżimu Janu­ kowycza i uczestniczył w ukraińskiej Rewolucji Godności. Organizował też pomoc i wsparcie dla ukraińskich żoł­ nierzy w czasie rosyjskiej aneksji Kry­ mu. W domu czekają na niego dzieci: 16-letnia córka Alina i chory na autyzm 13-letni Władysław.

G

pobytu na terytorium RP, które w br. otrzy-

Z

I

E

N

N

A

Maciej Drzazga, Antoni Opaliński, Tomasz Wybranowski

Libero

Lech R. Rustecki Zespół Spółdzielczej Agencji Informacyjnej Stała współpraca

Wojciech Piotr Kwiatek, Ryszard Surmacz V Rzeczpospolita

Jan Kowalski

wam za to. Wielkie pozdrowienia dla każdego, kto z nami”. O Sencowa walczą Ukraińcy, orga­ nizując na całym świecie akcje wsparcia dla niego. Mobilizują osoby ze świata kultury, sztuki, polityki, dziennikarzy, by o Sencowie nie zapomniano. Cały świat obiega hasztag #FreeSentsov.

W tych samych dniach, gdy kibice analizują porażki i zwycięstwa swoich piłkarzy, umiera Ołeh Sencow. Człowiek, który postanowił walczyć nie o zwycięstwo sportowe, lecz o wolność swojego kraju. W sprawie Sencowa na telefonicz­ ną rozmowę z Putinem zdecydował się również prezydent Ukrainy. Pet­ ro Poroszenko wezwał Putina, by ten zwolnił ukraińskich więźniów politycz­ nych i umożliwił kontakt ukraińskiemu Rzecznikowi Praw Człowieka z Ołe­ hem Sencowem i innymi ukraińskimi więźniami. Nieoficjalnie wiadomo, że prowadzone są rozmowy dotyczące wy­ miany ukraińskich więźniów na Rosjan,

Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

reklama@radiownet.pl Dystrybucja własna. Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

którzy znaleźli się w ukraińskich wię­ zieniach. Ale Sencow mówi wprost: on nie chce być przedmiotem wymiany, on może być wymieniony na końcu, bo do końca chce walczyć o innych, których często świat nawet nie poznał z imienia i nazwiska.

O

glądając po wielokroć wymianę zdań rosyjskiego reżysera So­ kurowa z Putinem, trudno nie odnieść wrażenia, że Putin po prostu boi się Sencowa. Boi się trzymać go w więzie­ niu, a zarazem boi się go wypuścić. Nie­ kontrolowane zachowania Putina w cza­ sie tej rozmowy i publiczne, ewidentne kłamstwa obnażyły jego słabość. Soku­ row zaapelował o ułaskawienie Sencowa w imię chrześcijańskiego miłosierdzia. Putin, zbity z tropu, próbował przesu­ nąć odpowiedzialność na rosyjskie sądy, chociaż wszyscy wiedzą, że decyzja jest w jego rękach. Czyżby faktycznie Putin przestraszył się sprawy Sencowa? O znaczeniu strachu mówił w mo­ wie końcowej przed putinowskim są­ dem sam Sencow, wspominając zresztą bułhakowską powieść Mistrz i Małgorzata: „tchórzostwo – główny i naj­ starszy strach na Ziemi”. I sam bez strachu opowiadał przed kamerami o trzymanych w więzieniu rosyjskich wojskowych, którzy trafili tam za udział w walkach przeciwko Ukrainie. Nawet z więzienia Sencow walczy z putinow­ skim systemem i nie okazuje lęku. Światowa hipokryzja w relacjach z Putinem to też forma tchórzostwa. Tym bardziej napawa dumą fakt, że Sejm RP w tej sprawie potrafił za­ chować się godnie i przyjąć uchwałę w sprawie uwolnienia przetrzymywa­ nych w rosyjskich więzieniach obywa­ teli Ukrainy: „Domagamy się zwolnie­ nia pochodzącego z Krymu reżysera Ołeha Sencowa, skazanego w sierpniu 2015 r. na 20 lat kolonii karnej na pod­ stawie paragrafu o terroryzmie. 14 maja br. ogłosił on bezterminową głodów­ kę i wystąpił z żądaniem uwolnienia 64 ukraińskich więźniów politycznych. Wolności dla samego siebie Sencow nie żąda – gotów jest umrzeć. Stan jego zdrowia budzi najwyższe zaniepoko­ jenie”. W uchwale wspomniano rów­ nież bezprawnie przetrzymywanego

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

prenumerata@kurierwnet.pl

ukraińskiego dziennikarza Romana Suszczenkę. Ukraiński deputowany Leonid Je­ mec, komentując ten fakt na swoim profilu społecznościowym, zamieścił film z głosowania. Polscy posłowie uchwałę przyjmowali na stojąco. Tak to skomentował: „Przyjaciele, zobacz­ cie, Polacy wstali podczas głosowania. Nie dlatego, że ktoś ich o to prosił albo był obecny na posiedzeniu, ale dlate­ go, żeby wskazać na męstwo naszych chłopców. Dziękuję Wam, polscy przy­ jaciele! Nigdy nie zapomnę”. Historia i nam nie zapomni, jak się zachowujemy w sprawie Senco­ wa, rosyjskiej agresji na Ukrainę, bezprawia rządów Putina. Tak jak i my pamiętamy o kłamstwach Za­ chodu w sprawie sowieckich zbrodni

Światowa hipokryzja w relacjach z Putinem to forma tchórzostwa. Napawa dumą fakt, że Sejm RP przyjął uchwałę ws. uwolnienia przetrzymywanych w Rosji obywateli Ukrainy. czy o nielojalności naszych sojuszni­ ków w czasie drugiej wojny światowej i o zdradzie wobec naszego narodu w czasach komunizmu. Dlatego w poczuciu solidarności i wierności hasłom, które przecież przy­ świecają nam od stuleci, nie powinni­ śmy mieć wątpliwości, by głośno krzy­ czeć: „Free Sentsov!”. Także w czasie mundialu, który nigdy nie powinien się odbyć w putinowskiej Rosji. K

Nr 49 · LIPIEC 2018

ISSN 2300-6641 Data i miejsce wydania

Warszawa 30.06.2018 r. Nakład globalny 10 000 egz. Druk ZPR MEDIA SA

ind. 298050

mach 500 Plus, Mieszkanie Plus, Dostępność


LIPIEC 2018 · KURIER WNET

3

WOLNA·EUROPA

J

eśli chce Pani francuskiej ambiance, należy wymawiać „Wiborcza”, tak jak wódka „wiborowa”. W dziedzinie literatury czytelnik francuski także skazany jest na dzieła laureatów Wiborczej wyróżnionych nagrodą literacką Nike, ustanowioną przez redaktora Michnika. Innych się prawie nie wydaje, na czym, jak się zdaje, polega polityka historyczna dobrej zmiany odziedziczona po poprzednikach. Znacznie bardziej zaskakujący w relacjach francuskich mediów jest obecnie obraz samej Francji. Pedałowanie do tyłu na pełny gaz. W szkolnictwie triumfalny powrót elementarza do nauki czytania i pisania połączony z powrotem do mundurków, które prezydent Mitterrand i jego naśladowcy zwalczali, gdyż krępują swobodny rozwój osobowości. Do tej pory obowiązywała inna doktryna. Jeśli uczeń nie odnosił sukcesów, karano nauczyciela. Czasami karał go rodzic niepoprawnego głąba; w klasach zaawansowanych głąb załatwiał nauczyciela własnoręcznie. Bakałarze uciekali z trudnych przedmieść. Mając wybór ograniczony, woleli bezrobocie niż kalectwo. Bujny rozwój analfabetyzmu i upadek wszelkich autorytetów wymusiły zmianę polityki. W nauczaniu matematyki zaprogramowano (o zgrozo!) nawrót do słupków i tabliczki mnożenia. Nie mamy jeszcze we Francji rządu konserwatywnego, ale zaczynamy mieć jego instytucje. A jakiż odwrót w lecznictwie! Swego czasu z okazji budowy kolosalnego, centralnego szpitala Pompidou zamk­ nięto w naszym sąsiedztwie cztery lub pięć szpitali. W pierwszym miesiącu po jego otwarciu w szpitalu Pompidou zmarło sto osób od zarazków legionellozy rozniesionych przez system klimatyzacji. Wiele lat minęło od tamtej tragedii, ale walka z zarazą w szpitalu centralnym nigdy się nie zakończyła. Podobnych likwidacji szpitali dokonano we wszystkich wielkich miastach Francji, zaczynając od tych, w których parcele budowlane były najdroższe. I oto teraz, kiedy na uwolnionych terenach promotorzy budowlani zdążyli wybudować

C

o przesądza o Polsce, jej gospodarce i sile? Kto nam zagraża? Kto jest naszym sojusznikiem? Pisałem bardzo dawno temu, że na sojuszników może liczyć tylko silne państwo. Jeśli z góry przyjmuje się, że bez pomocy sojusznika nie ma szans na zwycięstwo, to już się przegrało. Nie piszę nic nowego, tego samego zdania był przecież Adolf Bocheński, autor książki Między Niemcami a Rosją, lektury obowiązującej dla polskich polityków wszelkich opcji. Odnoszę wrażenie, że politycy dobrej zmiany Bocheńskiego nie czytali, a jak czytali, to zapomnieli, o czym ona jest. Opis sojuszników Polski, plastycznie przedstawiony na 257 stronach, ich motywacji, celów i spojrzenia na Polskę pozostał aktualny do dziś. Tak samo zresztą, jak i opis nieprzyjaciół Polski. Wniosek: nie ma odwiecznych wrogów, jak i odwiecznych przyjaciół. Polityka to sztuka ich pozyskiwania. Tak mało, czy tak wiele? Polska jest członkiem sojuszu NATO. Po odzyskaniu niepodległości weszła w skład tej zachodniej organizacji obronnej w 1999 roku (razem z Czechami i Węgrami). Pół wieku po jej powstaniu. Także i naszym sojusznikom (choć głównie własnej polityce) zawdzięczamy to gigantyczne spóźnienie. Pogodzili się oni bowiem z przyłączeniem ponad połowy Polski do Związku Sowieckiego i oddaniem reszty pod jego kuratelę. Pomysł Stalina, zaakceptowany przez sojuszników II RP, realizacji planu Sazonowa z I wojny światowej (zachodniej granicy moskiewskiego imperium na Odrze i Nysie), modyfikował ów plan nakazem wypędzenia Polaków z centralnej (Lwów) i wschodniej (Wilno) Polski i Niemców z ziem Prus oddanych wasalowi „pod administrację”. Do ostatecznej chwili zjednoczenia Niemiec Bonn zwlekało z uznaniem granicy z Polską, co dowodzi stałości polityki niemieckiej, w przeciwieństwie do polskiej. Bocheński – wracam do niego – wskazywał, pisząc swą książkę w 1937 roku, na dwa lata przed II wojną światową – na wady naszych sojuszników, podkreślając – co dla Polaków bywa trudne do zrozumienia – że polityka obronna, sojusznicza kieruje się jedynym interesem – to znaczy własnym. Sloganem „za wolność naszą i waszą”

domy czynszowe, zgarniając po drodze setki milionów, rząd zapowiedział budowę 650 małych szpitali, bliższych pacjentom i lepiej odpowiadających potrzebom kraju. Mitterrand futrował bogaczy drogą nacjonalizacji. Upaństwowienie 36 banków przeniosło ciężar ich długów na konto podatnika. Za nacjonalizację 36 banków podatnik zapłacił 50 miliardów franków długów bankowych, rozłożone na raty. Sam tylko bank Rotszylda kosztował go 5 miliardów. W sile nabywczej równało się to identycznej sumie euro. Dziś państwo ma wzbogacić bogaczy drogą prywatyzacji. Najbogatsi Francuzi wpadają w panikę, nie wiedzą, co zrobić z pieniędzmi. Mają już liczne rezydencje ze służbą, jachty, prywatne jety, zegarki rolex po 350 000 euro, ich żony są dobrze ubrane, poczynając od torebek krokodylowych Hermesa po 60 000 euro. Majątek pana Arnault wzrósł w roku ubiegłym o 17,5 miliarda euro, majątek pana Pinault o 13,5 miliarda. Francuzi odłożyli w ubiegłym roku w Panamie, na wyspach Kajmana i innych Dziewiczych, 100 mld euro. Rząd musi tym ludziom ulżyć. Sprzedaż poczty, elektryczności i gazu prywatnym akcjo­nariuszom nie rozwiązała problemu. Obecnie ulży się ich kieszeni, sprzedając kolej francuską. Cały naród będzie dotknięty solidarnie obniżeniem jakości usług. Po prywatyzacji poczty przesyłki w Paryżu z jednej ulicy na drugą idą pięć dni (za czasów Chopina były doręczane najdalej nazajutrz). Światło i gaz podrożały; w wyniku walk konkurencyjnych duża dzielnica Marsylii pozbawiona była niedawno światła i gazu przez tydzień. Pociągi we Francji stanęły na skutek strajku kolejarzy, chłopi smarują łajnem gmachy publiczne i blokują rafinerie ropy w proteście przeciwko polityce rządu, starcy wyszli na ulice – manifestują przeciwko nowemu podatkowi od emerytur, studenci okupują uczelnie. Na myślenie o Polsce nie ma czasu, gdyż tymczasem sprawy międzynarodowe nie zatrzymały się wcale. Włosi, Hiszpania, migranci... Albo spotkanie w Singapurze. Przez wiele dni kładziono nam do głów,

kierowała się głównie Polska, obrywając za to, ile wlezie. Interes naszych sojuszników był ostro zdefiniowany, czego wyrazem było choćby stwierdzenie francuskiego socjalisty, polityka i dziennikarza, Marcela Déata, wyrażone na łamach gazety „L’Oeuvre” 4 maja 1939 roku: „nie będziemy umierać za Gdańsk”. Socjalista został sojusznikiem Hitlera. Chociaż podobno Francuzi, zwłaszcza młodzi, chcieli „umierać za Gdańsk”. Przynajmniej teoretycznie. Ale elity – praktycznie – nie chciały. Tak jak nie obchodziło ich zajęcia Zaolzia przez Czechów, kiedy Rosjanie stali u bram Warszawy. Podobno Maria Teresa płakała, biorąc udział w likwidacji Polski. Francuzi starali się namówić Sobieskiego, by nie słuchał ani papieża, ani cesarza. Może wówczas zabrakłoby jednego zaborcy, a Polska miałaby swój wiek XIX, wiek pary i elektryczności? Byłaby to jedyna dobra rada ze strony Francji. W niemieckojęzycznej historiografii Janowi III nie poświęca się zbyt wiele miejsca. Jego miejsce zajmuje legendarny Prinz Eugen, bohater walk z Turkami. W chwili zwycięstwa Jana III nad Kara Mustafą Eugen Franz, Prinz von Sa­voyen-Carignan, miał lat 20. Anglia z kolei zawsze była mniej przychylna katolickiej Polsce niż protestanckim Prusom czy prawosławnej Rosji. Można snuć domysły, dlaczego udzieliła w 1939 roku Polsce gwarancji, wiedząc, że nie jest w stanie jej dotrzymać. Ale Polacy powinni się zastanowić nad tym, dlaczego Polska je przyjęła, wystawiając Hitlera na pośmiewisko. Najpóźniej w chwili wypowiedzenia deklaracji o niestosowaniu przemocy Warszawa wiedziała, co Polskę czeka. Czy słaba militarnie Polska mogła liczyć na sojuszników? Oczywiście nie, zwłaszcza, że nie łączyły jej z sojusznikami wspólne cele. Wracając do Bocheńskiego, opisującego na tle historycznym sytuację w latach 30. XX wieku (po dojściu Hitlera do władzy), trudno nie wskazać na cytat: „Dziś stroną pragnącą porozumienia dwu mocarstw kosztem Polski nie są Niemcy. Stroną nie pragnącą dalszego zaognienia antagonizmu z Niemcami jest właśnie Rosja Sowiecka. Jeśli więc w interesie Polski jest trwanie antagonizmu niemiec­ ko-rosyjskiego, w myśl doświadczeń dziejowych Potockich, Czartoryskich

P

i

o

t

r

W

i

t

t

Wolna konkurencja czy wolnoamerykanka (do Czytelniczki w Polsce) Pyta mnie Pani o obraz Polski w oczach Francuzów. Nie trzeba szukać daleko. Wystarczy, nie ruszając się z miejsca, przeczytać „Gazetę Wyborczą”. Sami Francuzi piszą o Polsce rzadko, a i to po uprzedniej konsultacji u redaktora Wyborczej. że chodzi o spotkanie „historyczne”. „Ogólniki i sformułowania symboliczne” – konkluduje wielki dziennik krajowy „Le Figaro” po zapoznaniu się z zawartością podpisanego dokumentu. W dziedzinie fantazji Kim i Trump nie mają sobie nawzajem nic do pozazdroszczenia poza uczesaniem. Raj dla karykaturzystów. Na rysunku Mougeya w „Canard enchaîné” Kim mówi do Donalda: „Zniszczę moje zapasy żelu do włosów, jeżeli ty zmniejszysz twój arsenał lakieru”; na innym rysunku Kim proponuje „Zacznijmy od wymiany kulturalnej: filmy Stormy Daniels w zamian za nagranie opery rewolucyjnej z Pyongyang”.

i Piłsudskich powinna stanąć Rzeczpospolita raczej po stronie Niemiec, jak (niż) po stronie Rosji”. I dalej: „Ci więc, którzy twierdzą, że Hitler jest

J

a

n

B

o

Prezydent Trump ze swej strony powiedział, za co uważa Europejczyków i innych ludzi Zachodu, zanim jeszcze tweetem wysłanym z samolotu nie anulował podpisu złożonego godzinę przedtem pod międzynarodowym traktatem w Kanadzie. T. nie robi nic innego jak to, co wyłożył trzydzieś­ ci lat temu w książce Art of the deal, kiedy jeszcze był tylko młodym wilkiem w handlu nieruchomościami. Jego dzieło stało się bestsellerem w Stanach Zjednoczonych. Prowadzić negocjacje z pistoletem przystawionym do głowy, nie respektować żadnych umów i zobowiązań, jeżeli ma się dosyć siły, aby je zerwać, zgadzać się na propozycje

w sporze niemiecko-rosyjskim napastnikiem, powinni ze względu na interes Polski występować po jego stronie. To jest jasne jak słońce”. Logika wywodów

g

a t k o

Między Ameryką a Rosją Mam kłopoty z tytułem. Bo przecież Polska leży między Niemcami a Rosją. A raczej między Ukrainą a Unią. Ale sama jest w Unii, a obok Ukrainy jest także Białoruś i Litwa, o Rosji nie wspominając. Ale ten tytuł najlepiej chyba wyraża, o co mi chodzi.

kontrahenta po to, aby za chwilę odwołać zgodę, wyrobić sobie opinię nieprzewidywalnego i nieuchwytnego – oto elementy tej wolnoamerykanki. Zachowanie prezydenta budzi zachwyt wielu Amerykanów. Wszystkie chwyty dozwolone. Nawet ostentacyjne strzepywanie łupieżu z marynarki zaproszonego gościa. Z groźbą odwetu na ustach Europejczycy uciekają z Iranu. Od kiedy zamieszkał w Białym Domu, metoda przynosi efekty. Stany Zjednoczone cieszą się pełnym zatrudnieniem w przemyśle, wzrost gospodarczy zbliży się w tym roku do 4%. Od 2000 roku gospodarka amerykańska nie miała się równie dobrze. Na froncie handlowym Trump odniósł sukcesy. Wyrwał koncesję Brazylii – swemu drugiemu dostawcy stali. Stany Zjednoczone dysponują największym na świecie budżetem zbrojeniowym – 610 miliardów dolarów rocznie, tyle, co siedem następnych w kolejności krajów razem wziętych. Stal jest potrzebna w przemyśle zbrojeniowym. Stany posiadają największy na świecie PKB – łączny dochód państwa – 19 000 miliardów dolarów, półtora raza większy od Chin. Z pewnością wszystko to pomaga w negocjacjach i skłania kontrahentów do ustępstw. Korea Południowa gotowa była zapłacić wysoką cenę, byle tylko zażegnać niebezpieczeństwo rakiet atomowych tuż za północną granicą. Do swoich rakiet Kim posiada odpowiednią ilość głowic. W imię udobruchania go Japonia zgodziła się na otaksowanie stali eksportowanej do Stanów Zjednoczonych. Mniej więcej cały świat ma dzisiaj kłopoty z Trumpem, co wcale nie oznacza, aby on sam nie miał kłopotów ze sobą samym i ze swoją prezydenturą. Konflikt z FBI i z policją, oskarżenia o zmowę z Putinem, o nielegalne finansowanie kampanii, a ostatnio również o korupcję, wysuwane przez prokuraturę, rodzą niepewność, czy dotrwa do końca mandatu. Ameryka nie jest już kontynentem izolowanym od reszty świata. Prezydent Wilson płynął do Europy 10 dni. Dzisiaj leciałby sześć godzin. Telefon

i Skype łączą kontynenty w okamgnieniu. Trump także ma swoje tematy do przemyślenia. Rządzi społeczeństwem licznym, lecz chorym na otyłość. W kraju, którego infrastruktury są przestarzałe i wymagają wymiany. Ulice liczą po 10 000 numerów, ale od numeru dwusetnego większość domów nadaje się do rozbiórki. Podpory metra są przerdzewiałe, a ulice wyglądają jak Ząbkowska po bombardowaniu. Po zamarłych kolejach pozostały tylko pus­ te dworce. Słynne amerykańskie krążowniki szos spotyka się tylko na Kubie, skąd także niebawem znikną. Zapóźnienie technologiczne Stanów Zjednoczonych w dziedzinie motoryzacji jest ogromne. Jej stolica Detroit zmieniła się w miasto umarłych. Amerykańskie budownictwo mieszkalne stanęło na poziomie drewnianych baraków. Nawet w dziedzinie telekomunikacji Stany pozostały w tyle. Sukcesy handlowe Trumpa w dużej mierze są złudne. Cóż z tego, że Korea Południowa bez protestu podwoiła kwotę importu samochodów amerykańskich z 25 000 do 50 000, skoro wiadomo ekspertom, że w Korei nie można było sprzedać ich więcej jak 11 000, a po ostatnich wydarzeniach może i ta liczba okazać się przesadzona. Cóż z tego, że import japońskiej stali do Stanów zostanie wyżej otaksowany, skoro tylko Japończycy potrafią produkować niektóre wysokogatunkowe odmiany stali i w tej dziedzinie nie boją się żadnej konkurencji? Czy wysokie cło na europejskie samochody podźwignie z upadku amerykańską produkcję rodzimą? Dane dotyczące amerykańskiego dobrobytu także należy zrelatywizować. Wziąć pod uwagę osiągnięcia Obamy i osobliwości amerykańskich obliczeń. Wielomilionowej armii znarkotyzowanych biedaków nie ujmują żadne statystyki. Jedno jest pewne: Trumpowi potrzeba świeżej gotówki. Europejczycy zrozumieli chyba dobrze jego słowa, że ma „dosyć płacenia samemu za ochronę nawet krajów, które go okradają w handlu”. Trzeba będzie płacić na Zachodzie i na Wschodzie, uważając zarazem, żeby Kim się nie rozgniewał. K

Bocheńskiego przeraża. A podkreślił on jedynie to, że sojusz wymaga wspólnoty interesów. I to wszystko! Pora na postawienie pytania, czy NATO (a dokładniej Niemcy, Francję, Wielką Brytanię czy USA) łączy z Polską wspólnota interesów. Wydaje mi się, że raczej nie. Bez wątpienia były one wspólne podczas zagrożenia ze strony Sowietów. Atak na Europę Zachodnią ze strony Sowietów i jej satelitów był elementem strategicznych planów Moskwy. Teraz Sowietów nie ma i nic nie wskazuje na ich odrodzenie (powstały gdzie indziej pod inną flagą), a nowa doktryna Sojuszu Północnoatlantyckiego stawia sobie za cel działania na rzez utrzymania status quo i przeciwdziałanie rozprzestrzenianiu konfliktów regionalnych. Nie powiedziałbym, że to się specjalnie udaje. Na domiar złego bogate europejskie kraje w sojuszniczej rodzinie skąpią na obronę i w gruncie rzeczy nie są przekonane co do potrzeby utrzymania sojuszu, śniąc własne sny o potędze, na przykład w postaci armii zjednoczonej Europy, nie definiując jednak jej celów. Przyszło nam żyć w ciekawych czasach. Nie wykluczam, że NATO w najbliższej przyszłości zastąpią inne układy sojusznicze, niekoniecznie z udziałem Polski. Tendencje odśrodkowe dają się wyraźnie zauważyć zwłaszcza na linii Berlin–Paryż. Unia Europejska chwieje się w posadach. Może ją zastąpić w niedalekiej przyszłości od dawna będące tematem rozważań państwo franko-niemieckie z przyległościami (Benelux), ze wspólną armią i atomowym parasolem, a zatem z własnym sojuszem wojskowym. Tym bardziej, że UE chce się pozbyć Polski. Wydaje mi się, że nadszedł moment rozpoczęcia sondaży w Moskwie. Czasy mamy bowiem inne niż w epoce Bocheńskiego, ale mechanizmy pozostały te same. Z Rosją Polska (poza pewną krótką i bolesną listą) nie ma punktów spornych. Rosja, inaczej niż Ukraina, nie formułuje nawet w trzecim szeregu polityków roszczeń terytorialnych wobec Polski. Nie będzie to łatwe, ale polityka to niełatwe rzemiosło i zajęcie nie dla każdego. Na Unii Europejskiej w aktualnym kształcie Polska więcej traci, niż zyskuje. Narzucanie Polakom lewicowo-liberalnej ideologii przypomina wysiłki

sowieckiej centrali stworzenia nowego człowieka bez względu na koszty tej społecznej operacji. Tamta się nie udała, to i ta się pewnie nie uda, ale koszty, jakie nam przyjdzie ponieść, będą jak zwykle wysokie. 18 czerwca 2018 przyjechał do Warszawy Franciscus Cornelis Gerardus Maria Timmermans, lewacki doktryner, wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej, równie tolerancyjny wobec innych, jak jego nieżyjący kuzyn, Johannes Martinus Petrus Timmermans, podczas wojny nazistowski gauleiter VNV (Vlaamisch Nationaal Verbond), burmistrz Antwerpii (mianowany po tym, jak jego poprzednik ustąpił na znak protestu przeciwko działaniu SS), hitlerowski kolaborant, skazany notabene na karę śmierci, zamienioną później na dożywocie, a następnie zwolniony na skutek słabego zdrowia. Dożył zresztą 1961 roku. Te rozmowy nie dały raczej nic, bo w języku liberalnej lewicy kompromis oznacza bezwarunkową kapitulację, a wątpię, czy rząd dobrej zmiany jest do niej gotów, aczkolwiek przesądzać też nie chcę. Czasem stawiam sobie pytanie, dlaczego Polska ma tak ciężko w UE? Przyczyn akcji Brukseli na rzecz zohydzenia Polakom Unii jest wiele, ale jedna jest chyba najważniejsza (też z wyjątkiem potwierdzającym regułę): większość państw Unii Europejskiej (poza Wielką Brytanią, która odeszła z klubu, Czechami, Szwajcarią i Szwecją czy Hiszpanią i Portugalią) mniej lub bardziej kolaborowała z Hitlerem; takie państwo jak Polska to bolesny wyrzut sumienia dla krajów, w których nie było kary śmierci za ukrywanie żydów/Żydów i z których – inaczej, niż w przypadku Polaków – rzadko kto trafiał do obozu zagłady czy był przepędzany ze swej małej ojczyzny na rozkaz dyktatora. Na pytanie, czy w takiej Unii Europejskiej Polska powinna znaleźć miejsce dla siebie, odpowiadam przecząco; na pytanie, czy Polska wraz z innymi członkami Unii powinna zabiegać o jej powrót do korzeni, odpowiadam: tak. Może nawet i Niemcy przejrzą na oczy, na co wskazuje konflikt CDU–CSU w obliczu wzrostu popularności kontrsystemowej AfD. Jeśli to niemożliwie, to należy jak najszybciej zrezygnować z zacofanego postępu, ograniczając straty. K


KURIER WNET · LIPIEC 2018

4

SI LVA·RERU M

Kryminał idealny fragmenty G. K. Chesterton

W

dyskusjach na temat kryminałów niemal nieuchronnie lekceważy się jeden z aspektów tego rodzaju literatury. To, że opowieści takie są zwykle błahe, sensacyjne i w pewnym sensie powierzchowne, wiem lepiej niż większość ludzi, bo sam jestem ich autorem. Jeśli twierdzę, że teoretycznie istnieje całkiem inny kryminał, który można by nazwać „kryminałem idealnym”, to nie dlatego, że potrafię sam go napisać. Nazwałem go kryminałem idealnym właśnie dlatego, że nie potrafię go napisać. W każdym razie sądzę, że taka opowieść, choć z konieczności sensacyjna, wcale nie musi być powierzchowna. W teorii, choć rzadko w praktyce, możliwe jest napisanie wyrafinowanej i niekonwencjonalnej powieści, głębokiej filozoficznie i subtelnej psychologicznie, a równocześnie ubranej w formę szokującego kryminału. Kryminał różni się od wszystkich innych opowieści tym, że czytelnik jest zadowolony tylko wtedy, gdy przekonuje się o własnej głupocie. Na koniec bardziej filozoficznych dzieł chciałby może przekonać się, że jest filozofem. Ale to pierwsze przekonanie jest chyba dla niego zdrowsze – i bliższe prawdy. Nagłe rozproszenie niewiedzy jest dobrą lekcją pokory. Jest ono uzależnione o wiele bardziej od porządku, w jakim sprawy są przedstawiane, niż od istoty samych spraw. Sednem kryminalnej zagadki jest to, że zostajemy nagle skonfrontowani z prawdą, której nigdy byśmy nie podejrzewali, ale którą potrafimy rozpoznać jako prawdziwą. Nie ma logicznego powodu, by prawda ta nie

mogłaby być głęboka i przekonująca zamiast płytka i konwencjonalna. Nie ma powodu, aby bohater, który okazuje się złoczyńcą, albo złoczyńca, który okazuje się bohaterem, nie mógł być przyk­ładem studium żywych subtelności i zawiłości ludzkiej natury na poziomie dorównującym najwybitniejszym postaciom światowej beletrystyki. Tylko przypadkiem, ze względu na pochodzenie tego rodzaju opowieści, prezentowane w nich sprzeczności nie są głębsze niż to, że guwernantka okazuje się trucicielką albo że nudny, tępy urzędnik postanawia ostro się zabawić, podrzynając gardła. naturze ludzkiej kryją się sprzeczności o wiele wznioślejsze i bardziej tajemnicze i nie ma powodu, by nie można ich było przedstawić w tak szokujący sposób, jak to się zwykle czyni w kryminałach. Prąd elektryczny z jednej strony powoduje szok, a z drugiej daje światło; ale nawet szok może być spowodowany piorunem z wysoka. Jak już powiedziałem, w dużej mierze zależy to od zwykłego porządku zdarzeń. Najpierw trzeba ukazać tę stronę postaci, która ma się nijak do zbrodni; potem należy ukazać zbrodnię jako coś całkowicie z nią sprzecznego; zaś psychologiczne pogodzenie tych dwóch elementów musi nastąpić na końcu – tam, gdzie pospolity detektyw zwykle wyjaśnia, że na trop prawdy naprowadził go niedopałek cygara na trawniku albo plama czerwonego atramentu na bibule leżącej w buduarze. W naturze rzeczy nie ma jednak nic, co sprawiłoby, że owo psychologiczne wyjaśnienie, kiedy już się pojawi, będzie mniej przekonujące dla

psychologa niż to drugie dla policjanta. (…) Weźmy na przykład Szekspira: stworzył on dwóch czy trzech niezwykle miłych i sympatycznych morderców, tyle że pozwolił nam przyglądać się, jak ich dobroduszność powoli i łagodnie roztapia się w morderstwie. Otello jest kochającym mężem, który zabija swoją żonę, że tak powiem, z czystej czułości. Ale ponieważ poznajemy tę historię od początku, widzimy związek i akceptujemy sprzecz-

z rzeczywistym charakterem bohatera, ujawnionym w przyznaniu się do winy.

P

odobnie Hamlet, ogólnie rzecz biorąc, jest przemiłą, a nawet pokojowo nastawioną osobą i jesteśmy skłonni wybaczyć mu ten drobny gest irytacji, w wyniku którego przypadkiem nadziewa ukrytego za zasłoną starego głupca jak prosiaka na rożen. Przypuśćmy jednak, że kurtyna podnosi się, ukazując

W

Kryminał różni się od wszystkich innych opowieści tym, że czytelnik jest zadowolony tylko wtedy, gdy przekonuje się o własnej głupocie. ność. Przypuść­my jednak, że opowieść zaczęłaby się od tego, że Desdemonę znaleziono zamordowaną, Jago i Kasjo są podejrzani, a Otello jest ostatnim, którego posądzilibyśmy o popełnienie zbrodni. W takim ujęciu Otello zmieniłby się w kryminał. Byłby to jednak uczciwy kryminał, to znaczy zgodny

W preambule europejskich ustaw dotyczących języków regionalnych czytamy „NIE JEST JĘZYKIEM REGIONALNYM DIALEKT DANEGO JĘZYKA”. jest znaczne i znaczące, zgodnie z przy­ słowiem „Inna wieś – inna pieśń”. Szkoda także, że organizatorzy ostatniej konferencji nie posłużyli się terminem ‘dialekt’ jako zbiorczą/ka­ tegorialną/klasyfikacyjną nazwą dla zespołu gwar występujących na da­ nym terenie oraz nie zaznaczyli obec­ ności gwary kresowej na Śląsku i gwar małopolskich na terenie województwa śląskiego. Na polski język narodowy

składają się bowiem polszczyzna ogólna i gwary. Dziwi więc w tytule konferen­ cji zarówno użycie liczby pojedynczej ‘śląsko godka’, jak i ‘gwara’ oraz ‘język’. Termin ‘język’ przysługuje bowiem mowie narodu lub narodowości. Okreś­ lenie ‘śląsko godka’, opatrzone charak­ terystyką ‘język’ sugeruje, że mamy do czynienia z jakimś nowym językiem

w preambule europejskich ustaw doty­ czących języków regionalnych czytamy „NIE JEST JĘZYKIEM REGIONAL­ NYM DIALEKT DANEGO JĘZYKA”. Ponadto współcześnie gwary sta­ nowią odmianę mieszaną polszczyzny – łączą bowiem język ogólny (literacki) z formami gwarowymi. Taką odmia­ ną mieszaną mówi się obecnie na wsi

Trzeba także zaznaczyć, iż gwara jest podstawowym symbolem polskoś­ci – to dzięki językowi polskiemu w jego postaci gwarowej zachowała się polskość ziem Śląska. regionalnym odnoszącym się do mniej­ szości narodowej. Czyżby Ślązacy by­ li mniejszością narodową we własnej Ojczyźnie? Tworzenie języka||języka regio­ nalnego z jednej gwary z pominięciem pozostałych jedenastu lub konglomera­ tu gwar w typie esperanto jest sprawą polityczną. Określenia ‘śląsko godka’, ‘język’ oraz ‘kodyfikacja’ w informa­ cji o konferencji wskazują, że mamy naprawdę do czynienia z tworzeniem jakiegoś nowego, sztucznego języka regionalnego, gdyż kodyfikacja normy językowej przysługuje językowi ogól­ nonarodowemu, w naszym przypad­ ku polskiemu językowi narodowemu, zwanemu językiem narodowym lub ogólnym, a nie – jego odmianą tery­ torialnym, czyli gwarom. Kodyfikację zawierają gramatyki języka polskie­ go i słowniki. Dziwi fakt dyskusji nad kodyfikacją zapowiedzianą w tytułach referatów. Określenia ‘język’ używa się w za­ proszeniu na konferencję, z pomijaniem określeń unijnych oraz polskich, gdyż

i w miastach, a zmiany cywilizacyjne temu sprzyjają. Trzeba także zaznaczyć, iż gwa­ ra jest podstawowym symbolem pol­ skości – to dzięki językowi polskiemu w jego postaci gwarowej zachowała się polskość ziem Śląska, a hasło Wojcie­ cha Korfantego „Jesteście Polakami, bo mówicie po polsku” było podsta­ wą do upomnienia się o powrót Śląska do Macierzy w 1918 roku oraz głów­ nym argumentem, wzywającym kilka­ dziesiąt tysięcy Ślązaków do udziału w trzech powstaniach śląskich. War­ to także przypomnieć, że po powsta­ niach kilka tysięcy powstańców wstąpi­ ło do tworzącej się policji. Około 5000 z nich zginęło w Ostaszkowie, po tym jak wycofali się z Wojskiem Polskim na Wschód w obawie przed niemieckimi represjami w 1939 roku. K Iwona Nowakowska-Kempna jest profesorem zwyczajnym, językoznawcą, autorką 6 monografii, 15 monografii wieloautorskich oraz 150 rozpraw studiów i artykułów. Zajmuje się studiami nad współczesnym językiem polskim, badaniem pogranicza polsko-czeskiego, słowiańskimi badaniami kontras­ tywnymi oraz dialektologią.

Doskonałą próbką kryminałów prawie idealnych pióra Chestertona są zbiory opowiadań o wnikliwym znawcy ludzkiej duszy, słynącym z pokory i przytomnoś­ ci umysłu księdzu Brownie. Dotychczas nakładem Wydawnictwa Fronda ukazały się dwa tomy: Niewinność księdza Browna i Mądrość księdza Browna. M.S.

Pożegnanie Barbary Wachowicz

B

Iwona Nowakowska-Kempna (Katowice–Zabrze–Gliwice, Raciborskie i Głubczyckie). Dlaczego więc używać określenia ‘śląsko godka’, skoro gwar jest dwa­ naście, a z kresową – 13? Ze względu na znaczące różnice, nie można ich sprowadzić do jednej gwary, chociażby cechy: mazurzenie/brak mazurzenia/ siakanie, por. formy corno–czorno– cziorno, lub funkcjonowanie samogło­ sek nosowych (w 1 os. l. poj.), por. widza–widzym–widzam. Po co tworzyć zdanie widza–widzym–widzam corno– cziorno–czorno sopa–sziopa–szopa? Stanowią one o bogactwie kultu­ rowym ziemi śląskiej i wnoszą bogate wiano do polskiego dziedzictwa naro­ dowego. Zróżnicowanie śląskich gwar

tłum. Magda Sobolewska

ciało Poloniusza; Rozenkranc i Gildenstern dyskutują o podejrzeniach, które od razu padły na Pierwszego Aktora – pozbawionego moralności komedianta nawykłego do zabijania ludzi na scenie – podczas gdy Horacy albo inna sprytna postać podejrzewa, że to kolejna zbrodnia Klaudiusza albo zuch­wałego

Gwary śląskie

G

nagłej, gwałtownej przemianie stanowiącej istotę historii kryminalnej nie musi być nic wulgarnego i pospolitego. Sprzeczności ludzkiej natury są doprawdy straszliwe i wstrząsające; można mówić o nich w tym samym apokaliptycznym tonie, co o godzinie śmierci czy Sądzie Ostatecznym. Sprzeczności te nie zawsze przypominają delikatny światłocień, czasem są raczej jak ostre cienie wywołane pierwotnym kontrastem światła i ciemności. Zarówno zbrodnia, jak i wyz­nanie winy mogą być katastrofalne jak uderzenie pioruna. W rzeczy samej kryminał idealny zrobiłby wiele dob­rego, gdyby przywrócił ludziom świadomość, że świat nie składa się wyłącznie z krągłości, ale że bywają na nim rzeczy ostre jak piorun albo proste jak miecz. K

W

Nazwa ‘śląsko godka’, a dokładniej: ‘śląskie godki’ przypomina nam wspaniałe polskie dziedzictwo narodowe, jakie jest zawarte w tym określeniu. Równocześnie nie powinno być ono wiązane z jakimś językiem regionalnym, bo byłaby to nieuprawniona interpretacja.

wary śląskie mają bowiem charakter archaiczny i za­ chowują przepiękne pol­ skie formy z XIV i XV wieku jak czerwiony, źrzadełko/źdrza­ dełko, sierce, wiesiele, zarejestrowa­ ne na Śląsku, w tym – oddalonych od centrum, leżących na pograni­ czu z Czechami Ziem Raciborskiej i Głubczyckiej. Zachowana wymowa średniopolskiej końcówki ą nosowe typu ‘siedza, chodza’ (z brakiem no­ sowości) oraz ‘widzam, siedzam’ i sta­ ropolskie formy ‘do piwnice’ uzupeł­ niają ten obraz. Niepokój budzi fakt, że ostatnia konferencja poświęcona gwarom śląskim miała tytuł: „Śląsko godka – już język czy jeszcze gwara?”, gdyż zakłada się w nim istnienie jed­ nej ‘śląskiej godki’ czy wręcz języka – śląskiego, podczas gdy jest dwanaście (12) równoprawnych śląskich gwar. Możemy więc powiedzieć: „Śląskie godki – gwary pełne piękna”. Językoznawcy podzielają w tym względzie opinię K. Nitscha, który w Wyborze polskich tekstów gwarowych (PIW, Warszawa 1960) wymienia na terenie Śląska Południowego: gwary jabłonkowskie, cieszyńskie, rybnickie, pogranicze czeskie (Zaolzie i częściowo Głubczyckie), gwary laskie (wymierające); na terenie Śląska Centralnego: gwary prudnickie (tzw. Goloki), kozielskie (tzw. Bajoki), strzeleckie (tzw. Kobylorze), okręg górniczy (są to gwary pogranicza małopolsko-śląskiego, z miastami takimi jak: Katowice, Tychy, Siemianowice Śląskie, Bytom, Tarnow­ skie Góry, Piekary Śląskie itp.) oraz na terenie Śląska Północnego: gwary opolskie (tzw. Krysioki), brzeskie i sycowskie. Na obszarze Śląska występuje także gwara południowokresowa (dawne woj. lwowskie), której nosicielami są repatrianci z kresów południowych

i pozbawionego skrupułów Laertesa. Hamlet zmieniłby się wówczas w szokujący kryminał, a szokiem byłaby dla nas wina Hamleta. Ale byłby to szok wywołany przez prawdę, bowiem nie tylko powieści erotyczne bywają szokujące. Te Szekspirowskie postacie nie byłyby mniej spójne ani jednolite, gdybyśmy zetknęli ze sobą przeciwne strony ich charakteru i związali je razem. Historia Otella mogłaby ukazać się w krzykliwej obwolucie jako „Sprawa zbrodniczej poduszki”. Nadal jednak byłaby to ta sama sprawa; sprawa poważna i przekonująca. Śmierć Poloniusza mogłaby pojawić się na stojakach z książkami, w formie zwykłego kryminału, jako „Tajemnicze zniknięcie szczura”. Byłby to jednak zapewne kryminał idealny.

Barbara Petrozolin-Skowrońska

arbara Wachowicz to ważna i niezwykła postać polskiej kultury: pisarka, mistrzyni gawędy, scenarzystka, autorka licznych wystaw, widowisk, audycji radiowych i telewizyjnych, filmów dokumentalnych, reportażowych fotografii, to osoba gromadząca liczną publiczność na autorskich spotkaniach i harcerskich kominkach w wielu miejscach Polski, szczególnie Mazowsza i Podlasia, ale też specjalnie związana z Zakopanem, gdzie od lat spędzała dwa, aktywne twórczo, miesiące roku. Była niezwykle i wszechstronnie utalentowana, ogromnie pracowita i pełna energii. Przybliżała widzom, słuchaczom, czytelnikom z wielkim talentem i pasją postacie wybitnych Polaków, a także najwybitniejsze postacie harcerstwa. Sama harcerka – wiedziała jak wielką wagę spełniało i może spełniać harcerstwo w swej misji pedagogicznej - stawiając na takie wartości jak: przyjaźń, odwaga, honor, wierność, prawdomówność, niesienie pomocy potrzebującym. Stąd tak blisko Jej było właśnie do ruchu harcerskiego, z takiej postawy narodził się jej cykl ,,Wierna rzeka Harcerstwa”. Szczególnym powodzeniem cieszyło się jej widowisko ,,Wigilie Wielkich Polaków” – przygotowane z ogromnym rozmachem, w którym w mistrzowski sposób prowadziła narrację, łączącą różne sceny swego widowiska i zachowując jednocześnie znakomity kontakt z publicznością. Kochała Polskę w czasie i przestrzeni historycznej: od bliskich jej wyobraźni czasów opisanych w Trylogii Sienkiewicza, przez czasy Kościuszki, Mickiewicza, Słowackiego, Norwida, Chopina. Całym sercem była z tymi, którzy poświęcali swoje życie w walce o wolność i niepodległość Polski. Ceniła poczucie honoru i miłości Ojczyzny. Przybliżała czytelnikom, słuchaczom, widzom najlepszą część Polski: odważnej, dumnej, gotowej do poświęceń, gdy jest taka potrzeba. Kochała młodzież i pracowała z myślą o niej – to dla niej był Konkurs ,,Arsenał Warszawa”, którego wielu edycjom poświęcała swój czas, pasję, wiedzę i talent. Była konsekwentna i nieustępliwa w swojej patriotycznej postawie, była dumną Polką. Była też osobą ceniącą przyjaźń, umiejącą ofiarowywać innym dar swojej przyjaźni. Taką zostanie w naszej pamięci.

FOT. KONRAD TOMASZEWSKI

Chesterton na lato


LIPIEC 2018 · KURIER WNET

5

NOWA·KONST Y TUC J A

Konstruktywna krytyka Konstytucji Kowalskiego Artur Karaźniewicz

Ż

yjemy w czasach ewidentnej „konstytucyjnej pasjonarności”. Przejawia się ona tym, że co rusz pojawia się nowy projekt jedynie słusznej nowej i, rzecz jasna, lepszej od dotychczasowej Ustawy Zasadniczej (Notabene sam wstąpiłem na to poletko jako współuczestnik sławetnej, afirmowanej przez PiS, Ankiety Konstytucyjnej.) W owym wysypie ustrojodawczej gorliwości możemy odnaleźć ciekawy owoc prawnopolitycznego namysłu, sygnowany przez tajemniczego Jana Kowalskiego, który pojawił się na łamach cenionego przez smakoszy pisma „Kurier WNET” w jego czerwcowej edycji z 2018 r. Raczej nieznany w rozrastających się kręgach badaczy konstytucyjnego pisma sensu largo oktrojodawca poprzedził swoją propozycję doktrynalnym, mającym jak najbardziej publicystyczny, pozbawiony jakiejkolwiek normatywności charakter wprowadzeniem, w którym wyłuszcza filozoficzno-ideowo-kwantytatywne założenia swojego przedłożenia. To, co zwraca uwagę w tym tekście, to fraza „zapis dokonany w konstytucji”. Pro domo sua nie mogę się powstrzymać od uwagi, że w środowisku konstytucjonalistów rzeczony zapis jest traktowany jak absolutnie niepożądany i z uporem maniaka tępiony „nomenklaturowy chwast na wrażliwym ciele Ius Supremum”, ale zawsze można stanąć na stanowisku, że są to jedynie „chorobliwe uprzedzenia sekciarzy”. Przechodząc do analizy właściwego projektu, warto zwrócić uwagę na to, że Konstytucja RP jest obdarzona w nawiasie dopiskiem V RP. To skłania z pewnością do namysłu, ponieważ wyrażona w tym określeniu dążność do rozmnażania

inkarnacji Rzeczypospolitej osłabia wymowę tego określenia. Zdaje się, że termin II RP został ukuty przez komunistów, aby podkreślić specyfikę PRL-u. W związku z tym może lepiej nie podążać ich śladem i stanąć na stanowisku, że istnieje jedna, temporalnie nierozczłonkowana Polonia Aeterna, kojarzona w historiozoficzno-nomenklaturowym wymiarze z pozbawioną osłabiających wyrazistość tego określenia numerków Rzeczpospolitą. Zresztą w V Rozdziale, czy też Części potencjalnej Konstytucji RP występuje określenie „Rzecz Pospolita”, raczej niekompatybilne z frazą „Konstytucja Rzeczypospolitej”, gdzie nazwa państwa czy też jego ustroju napisana jest razem.

J

eśli chodzi o filozofię tekstu, to wyraża się ona w godnej pochwały powściągliwości, opartej na dyrektywie лучше меньше, да лучше. W efekcie proponowana Ustawa Zasadnicza nie jest specjalnie rozbudowana. Składa się ona z kilku krótkich fragmentów, oznaczonych rzymskimi cyframi, przy czym „V” odnajdujemy zarówno przy „Źródłach i zasadach finansowania państwa”, jak i przy „Zmianie Konstytucji”, co wypada uznać za dość symplicystyczną omyłkę. Części czy też rozdziały lansowanej Konstytucji składają się z punktów, określonych w „doktrynalnym wstępie” mianem paragrafów, która to nazwa jest zastrzeżona raczej w rodzimej praktyce ustawodawczej dla kodeksów, natomiast Lex Maior składa się raczej z artykułów, ale rzecz jasna jest to usus, jak najbardziej podważalny w przepojonym postmodernizmem gnoseologicznym oglądzie rzeczywistości.

J

eśli spróbujemy przynajmniej częściowo się od niego uwolnić, to niechybnie zastanowi nas lansowanie w komentowanym tekście określenia „Parlament”, proponowanego jako zbiorcze określenie bikameralnej legislatywy. Miałby on się składać z Sejmu i Senatu, przy czym przedkładane rozwiązanie nie za bardzo rozstrzyga, któremu z ww. podmiotów przysługiwałoby miano organu władzy państwowej (Nawiasem mówiąc, we frazie „najwyższą władzą ustawodawczą jest Parlament, składający się…” brakuje przecinka po słowie „Parlament”). Odnoszę wrażenie, że suponowane wprowadzenie do naszej oficjalnej konstytucyjnej nomenklatury dotychczas w niej nieobecnego określenia „Parlament” jest niepotrzebne, bo przecież można się odwołać do tradycji przedrozbiorowej Rzeczpospolitej, kiedy to Sejm składał się z Senatu i Izby Poselskiej, po czym ten nazewniczy schemat został niepotrzebnie zmieniony w Konstytucji Marcowej, której uchybienia mogą zostać sanowane w następnym zinstytucjonalizowanym Najwyższym Prawie RP. Last, but not least trzeba wypomnieć, że „Naród” raz jest pisany z dużej litery, a czasem z małej. Podobnie jest z Prezydentem, który nie zawsze jest zaszczycony majuskułą. Ergo proponuję usunąć braki formalne i przemyśleć po raz zapewne kolejny (тяжёлая жизнь) koncepcję nowego Prawa Najwyższego, nie tracąc bynajmniej przekonania co do sensu przedsięwzięcia, bo co prawda, jak mawiają wymowni Francuzi, le meilleur est l’ennemi du bien, ale tym niemniej można żywić nadzieję, że ów bon mot nie zawsze jest słuszny. K

Moje tendencyjne pytania referendalne Jan A. Kowalski

I

1. Czy jesteś za wrzuceniem do kosza obecnej konstytucji, która powoduje paraliż organów państwowych i utrwala społeczną patologię?

3. Czy jesteś za tym, aby Polacy bez­ p ośrednio decydowali o najważniejszych sprawach w gminie i w państwie?

2. Czy jesteś za odrzuceniem obecnego partyjnego systemu władzy nad Polską, który pozbawia Polaków wolności decydowania o swoim życiu, a władzę taką przekazuje biurokracji?

4. Czy uważasz, że nowa konstytucja, napisana przez Jana Kowalskiego, najbardziej zabezpiecza wolności obywatelskie Polaków i gwarantu­je siłę polskiego państwa?

po co 15 albo nawet 10 pytań, skoro 4 wystarczą? Oczywiście su­ geruję 4 x TAK :). Należy jednak oddać Prezydentowi, chociaż tylko jedno pytanie z jego 15 może się obro­ nić – to o przewadze polskiego prawa nad zewnętrznym: bez jego inicjatywy nie mielibyśmy teraz w Polsce pub­ licznej debaty nad konstytucją. A ja sam pewnie nie odbyłbym podróży do źródeł niegdysiejszej polskiej wolno­ ści i wielkości. I nikogo bym tym nie zainteresował. Skoro jednak tę podróż razem odbyliśmy, mam nadzieję, to spróbujmy teraz wyciągnąć z niej lo­ giczne wnioski. Po pierwsze, mamy obecną śmie­ ciową konstytucję, tak napisaną przez konstruktorów Okrągłego Stołu, aby Polską nie dało się sprawnie zarządzać. Aby nominalne władze państwowe były jedynie atrapami, za którymi komu­ nistyczne i tajne grupy prowadzą bez przeszkód swoje interesy. A ochrania­ ją je służby państwowe i wymiar (nie) sprawiedliwości. Przy jej projektowaniu i układaniu zgodnie z nią polskiego państwa, państwo to jest jedynie po­ tiomkinowską fasadą, istnieje jedynie teoretycznie. A ile jest warte, to podsu­ mował zgrabnie były minister Bartek Sienkiewicz. Po drugie, po zdobyciu przez Obóz Dobrej Zmiany władzy politycznej w państwie (prezydentura i rząd), po­ jawiła się w jej szeregach tęsknota za całą władzą dla siebie i na zawsze – pokusa pełni władzy. A zatem przeję­ cia struktur państwa przez jedną opcję

polityczną, rozpisaną na kilka, rzekomo konkurencyjnych, partii politycznych. Pokusa zajęcia całej sceny politycznej. Lekka kosmetyka aktualnego systemu i usprawnienie zarządzania państwem poprzez wyeliminowanie kryminalnej patologii. Próba ta wymaga w zasadzie jedynie roszady personalnej. Wyelimi­ nowania starych kadr, które dobrze wiedzą, komu zawdzięczają swój awans i komu do śmierci mają służyć, na nowe – uzależnione od nowej władzy partyj­ nej. Po ogłoszonych przez Prezydenta wstępnych pytaniach referendalnych już widać, że nie ma zamiaru tej optyki przekroczyć.

Z

atem mając świadomość tej roz­ grywki na szczytach władzy, służącej panowaniu nad Polską i Polakami jednej lub drugiej partii, poszedłem po rozum do głowy. Dłu­ ga to była droga, bo trwała ponad rok, a jeśliby uwzględnić chronologię, to przynajmniej lat 600. To w trakcie jej trwania odkryłem, że zwykłemu Jano­ wi Kowalskiemu może chodzić o coś więcej niż tylko o to, kto nim będzie rządził i pędził go raz na cztery lata do urny. A jak mu się nie podoba, to niech sp…ada, na Dzikie Pola albo do Anglii, albo gdzie chce, ma przecież wolność wyjazdu. No dobrze, a jeśli wolność wyjaz­ du nie spełnia wszelkich oczekiwań Jana Kowalskiego co do wolności jako takiej? I chciałby tu, w Polsce, wzo­ rem swoich przodków być wolnym i zamożnym obywatelem? Z próby

odpowiedzi na takie pytania wy­ nikł mój projekt nowej konstytucji. Konstytucji zupełnie inaczej zorga­ nizowanej Polski. Konstytucji zabez­ pieczającej wolności obywatelskie i za­ pewniającej sprawność i siłę państwa. Po to, żeby nam tych wolności żaden najeźdźca zewnętrzny lub wewnętrzny łatwo nie odebrał.

M

usimy pamiętać również o tym, że Polska nie jest wy­ spą. Mamy sąsiadów, geo­ politykę i globalizację. Dlatego mu­ simy mieć silną, obywatelską armię, patriotycznych przywódców związa­ nych więzami krwi i tradycji z polskim narodem i konkurencyjną gospodarkę w sprawnie zarządzanym państwie. Że­ byśmy przed fiskalizmem i długami nie musieli uciekać do Anglii, jak kiedyś na Dzikie Pola. Bo jak dawniejsze, tak i obecne ucieczki są rzeczywistą miarą aktualnego stanu polskiego państwa. A udawanie, tak kiedyś, jak i obecnie, może się skończyć jedynie komplet­ nym upadkiem. Pamiętajmy o tym. Również o tym, że dobrze płatny propagandowy pijar, nawet w dobie całkowitego upadku państwa (jak było na przykład za Sa­ sów) zawsze znajdzie swoich twórców i wyznawców. Zostawmy ich w spokoju, niech zachwycają się wydumanym roz­ wojem. My zaś pomyślmy nad tym, co istotne, nad tym, jak dokonać prawdzi­ wej reformy polskiego państwa. Naszej Ojczyzny, z której nigdzie nie zamie­ rzamy wyjeżdżać. K

Świat szaleje dookoła, a my bawimy się w układanie pięknej konstytucji.... Zupełnie jak za czasów Konstytucji 3 maja... Ros­ ja w przeciągu dekady lub znacznie szybciej rozpęta jakąś wojnę, a Europa Zachodnia zmierzy się z wojną domową i zamieszkami, o ile wcześniej nie ulegnie bezwolnej islamizacji, a jej kultura stopniowo nie zgaśnie niczym starożytny Rzym pod naporem barbarzyńców. Jesteśmy w oku przyszłego cyklonu.

O projekcie nowej konstytucji

B

iurokracja jest rakiem tego kraju, ale skąd pewność, że 100 tys. policjantów to za ma­ ło, skoro też mamy w kraju gigantyczną liczbę uchodźców zarob­ kowych, a współczesną metodą walki Rosji jest podgryzanie przeciwników od środka? Nie wiadomo, co jeszcze może się zdarzyć. Informacja, że policji jest obecnie więcej niż milicji za komu­ ny, jest szokująca, ale kto wie, może taka liczna ludzi obeznanych z bronią jeszcze się przyda? Konstytucja to piękna idea i ini­ cjatywa. Pytanie jednak, czy w ob­ liczu ogólnoświatowego bałaganu, powszechnej inwigilacji ze strony ro­ syjskiego wywiadu, rosnących, astrono­ micznych roszczeń pseudożydowskich organizacji promujących plemienne prawo spadkowe oraz bezsilności pań­ stwa polskiego wobec kolejnych ma­ fii (ostatnio: śmieciowej) nie potrze­ ba nam zupełnie czegoś innego? To państwo jest miękkie, słabe i powyżej pewnego podstawowego poziomu po­ wszechnie skorumpowane. Nikt nie dba o jego interesy i z łat­ wością je grabi. Może zamiast pięknych i górnolotnych konstytucji potrzebna jest mu jakaś potężna organizacja, bę­ dąca mixem wywiadu, kontrwywia­ du oraz służby specjalnej z licencją na wszystko i wskrzeszającej bardzo sku­ teczne niegdyś Sądy Podziemne Armii Krajowej? Może całe to towarzystwo od karuzel vatowskich albo importerów­ -podpalaczy śmieci powinno się obsłu­ giwać po prostu jak zdrajców i szmal­ cowników za niemieckiej okupacji? Szybko i sprawnie. Kraj skorzystałby na tym błyskawicznie pod każdym wzglę­ dem. Inaczej liczba sędziów i policjan­ tów będzie musiała być wkrótce większa niż reszty obywateli. Co nam po nowej, pięknej konsty­ tucji, jeśli za chwilę ktoś sprzeda jakieś kolejne Lasy Państwowe, aby zaspokoić roszczenia międzynarodowych fundacji, które wobec Polski przewyższają te wo­ bec Niemiec i Szwajcarii razem wzięte? Co nam po pięknych ideach i do­ kumentach? Znowu będzie jak w 1989 roku, gdy naiwny naród dostał „wol­ ność” i cieszył się jak głupi (ja również, rocznik 1970, w 1989 matura), a ubecja przejmowała w tym czasie gospodar­ kę. Ile żądają od nas te fundacje? Po­ dobno 3 razy więcej niż od Niemców za działania będące zdecydowanie ich autorstwa (patrz czerwcowy, 48 numer „Kuriera WNET”). Proponuję wyjść na ulicę i spytać przeciętnych Kowalskich, czy mieli­ by coś przeciwko odrobinie kontrolo­ wanego, precyzyjnego terroru w imię obrony Polski przed ciągłym rozkra­ daniem. Serio, zamiast nowej konsty­ tucji wolałbym jakąś tajną organiza­ cję terrorystyczną pilnującą interesów tego kraju. Jeden wyrok tygodniowo? 50 rocznie? To i tak byłby promil ofiar wypadków drogowych czy ofiar smogu i zatrutego powietrza. Nowa konstytucja? Temat brzmi fajnie, tylko jakoś tak trochę staroświec­ ko i nierzeczywiście… Bo niby jak w praktyce wyegze­ kwować konsekwencje tego, że ktoś łamie konstytucję? Był taki przypadek – przejęcie znanej firmy internetowej: była umowa inwestycyjna, wymyślo­ na przez inwestora o ubeckiej pro­ weniencji, ewidentnie sprzeczna nie tylko z kodeksem handlowym, cywil­ nym, ale i z konstytucją. No i spróbuj­ cie coś z tym zrobić. Lata bujania się po sądach. Umowa posłużyła do kra­ dzieży dużego majątku. Sędzia (Sądu Okręgowego) nie zauważyła nawet jej sprzeczności z konstytucją. Jej jakość nic sędzi nie powiedziała. Dobrej ja­ kości konstytucja jest fajna, ale w byle jakim państwie z byle jakimi sędziami nic nie pomoże. Jakość państwa jest taka, jak jego urzędników. No właśnie: projekt wspomina po­ bieżnie o sądach i wybieraniu sędziów,

Piotr Krupa-Lubański a powinien (w moim mniemaniu) bar­ dziej precyzyjnie demokratyzować są­ downictwo. Powinniśmy zaimporto­ wać zza oceanu ideę wyboru sędziów, a przynajmniej prezesów sądów – w lo­ kalnych, demokratycznych sądach. Tak to się robi od dawna w kraju, który jako pierwszy uchwalił sobie kiedyś konstytucję. Chodzi tu obsadzanie stanowisk prezesów sądów oraz przewodniczą­ cych poszczególnych wydziałów. Ich działalność powinna być przedmiotem publicznej oceny. Po to, aby wyklu­ czyć takie seryjne patologie, jak z XX wydziałem gospodarczym SO w War­ szawie, na który skarży się większość prawników. Być może głosować po­ winna odrębnie palestra praktykują­ ca na danym terenie jako najbardziej zorientowana w wartości takiego czy innego kandydata. Po co komu prezes

Chyba najbardziej atrakcyjny i rzucający się w oczy postulat to powszechny dostęp do broni. Czy warto próbować napaści na kogoś, kto w obronie swojego mienia, samochodu, czy rodziny może sięgnąć po broń? sądu, który nie potrafi zapanować nad korupcją i układami? Zmiana prezesa na stanowisku SO w Warszawie, która nastąpiła jakiś czas temu, nie przynio­ sła żadnej poprawy. Co więcej, prezes ten boi się nawet umówić na meryto­ ryczne spotkanie z obywatelem, któ­ ry przedstawia mu tuzin niezbitych dowodów na to, że coś jest nie tak na jego terenie. Gdyby prezesów takich oceniano przynajmniej raz w roku i weryfiko­ wano oraz wybierano demokratycz­ nie, to już by go nie było. Mając nad sobą demokratyczną presję, nie móg­ łby udawać, że nie ma żadnych prob­ lemów, jak to wynika z przesyłanych przez niego pism.

D

obra zmiana? W sądach na razie bez zmian. Więcej, jest znacznie gorzej, bo teraz z każ­ dym, kto ma odwagę krytykować i na­ zywać przekręty po imieniu, walczy się pod sztandarami polityki i w imię obrony niezależności sądów. Obłuda do sześcianu. Wracając do tematu – dział III projektu poświęcony sądom powi­ nien być znacznie poszerzony, ina­ czej będą to tylko znowu górnolotne idee pozbawione związku z rzeczywi­ stością dnia codziennego zwykłego obywatela. Ten projekt konstytucji naprawdę jest chyba zbyt radosny i optymistyczny i za bardzo przypo­ mina atmosferę roku. Bardzo dobrze wygląda zało­ żenie o referendum. Żyjemy w do­ bie internetu, który umożliwia de­ mokrację bezpośrednią. W zasadzie wszelkie decyzje władz centralnych i lokalnych mogłyby być uzgadnia­ ne w powszechnych, internetowych referendach. Technologia istnieje od dawna. Jeden z takich systemów in­ ternetowych (DEMOK.pl) od lat jest gotowy i czeka na zagospodarowanie do konsultacji społecznych. System ten umożliwia nawet odwzorowanie tradycyjnej idei posła na sejm. Gdy użytkownik nie czuje się kompeten­ tny w jakiejś sprawie, może wskazać – uprawnić – innego użytkownika do zagłosowania w tej kwestii za niego. Sys­tem umożliwia okresowe przeka­ zania prawa do głosowania w całej kategorii spraw (np. medycyna) ko­ muś, kogo uznajemy za eksperta w tej dziedzinie. Podobnie z ekonomią czy podatkami. Dzięki temu osoba uznana

za eksperta może głosować w danej sprawie w imieniu wszystkich użyt­ kowników, którzy uznali jej autorytet. Może więc mieć siłę głosu setek czy ty­ sięcy osób. Jest więc dla nich, ale tylko w konkretnej dziedzinie, kimś w ro­ dzaju wirtualnego posła – przedsta­ wiciela innych użytkowników. System DEMOK jest w stanie przeprowadzić dowolne referendum w przeciągu 24 godzin przy zupełnie minimalnych kosztach, a prowadząca go Fundacja Demokracji Bezpośredniej zaprasza zainteresowanych do współpracy.

C

hyba najbardziej atrakcyjny i rzu­ cający się w oczy postulat pro­ jektu to powszechny dostęp do broni. Masowe posiadanie broni przez obywateli to straszak na wszelkie mili­ tarne zakusy w stylu zielonych ludzików. Dla sąsiadów rozważania o wchodzeniu i okupowaniu kraju, gdzie każdy dorosły obywatel jest potencjalnym partyzan­ tem, mogą się skończyć bólem głowy. Szczególnie, że tradycje wolnościowe czy powstańcze są nad Wisłą tak silne. Szwajcarzy wiedzą, co robią. Góry plus powszechna armia to spokój i bezpie­ czeństwo. Ludzie chcą mieć dostęp do broni na taki właśnie wypadek, dzię­ ki czemu jednostki obrony terytorial­ nej cieszą się popularnością wśród młodzieży. Traumatyczne doświadczenia na­ szych dziadków z II wojny światowej są kolejnym argumentem za dostępem do broni. Pokazała to historia okupacji 1939–1945. Posiadanie broni to również prawo do wyboru godnej śmierci. Być może większość z nas wolałaby zginąć, broniąc własnego domu niż dać się wy­ wieźć do jakiegoś kolejnego Auschwitz. Wybór rodzaju śmierci to nie tylko hi­ storie z getta warszawskiego, ale okupa­ cyjny dzień powszedni Polaków. Inny dobry powód to zwykłe, co­ dzienne bezpieczeństwo na ulicach, szczególnie dla obywateli klasy średniej, przedsiębiorców, właścicieli sklepów czy stacji benzynowych. Czy warto pró­ bować napaści na kogoś, kto w obro­ nie swojego mienia, samochodu czy wreszcie własnej rodziny może sięg­ nąć po broń? Kolejny plus to wreszcie bardziej zrelaksowane społeczeństwo – proponuję wybrać się na strzelnicę i „wywalić” cały magazynek z glocka do tarczy symbolizującej wroga. Człowiek naprawdę czuje się po tym lepiej. Taki oczyszczony i uduchowiony :-) Czy­ sty relaks i odprężenie. Potem dużo spokojniej prowadzi samochód. Same korzyści :-) Broń w rękach obywateli to wresz­ cie mechanizm demokratycznej rów­ nowagi sił między rządem a społeczeń­ stwem. Dobrze działa w USA, sprawdzi się również w Polsce, gdzie relacjom rząd–społeczeństwo zawsze brakowało szacunku, poczucia misji i służby pub­ licznej. Realna siła w rękach obywateli z pewnością zmniejszyłaby ewentualną skłonność władzy do arogancji. Oczywiście z bronią wiążą się też problemy. Nie każdemu można ją bez­ piecznie powierzyć. Może powinien obowiązywać cenzus wieku (np. 30 lat), a może odpowiedniego wykształcenia. Na pewno przydałaby się bariera w posta­ ci długiego szkolenia i zwłoki z wydaniem licencji i samej broni (np. 12 miesięcy… spróbujcie zrobić licencję lotniczą w cza­ sie krótszym niż 12 miesięcy!) Być może należy też regulować miejsce przechowywania broni, ze­ zwalając na trzymanie jej w domu czy w samochodzie, a już niekoniecznie w plecaku na co dzień, gdzie łatwo ktoś mógłby ją ukraść. Wszak tam, gdzie dostęp do broni jest zbyt łatwy (USA), bo wynika z tradycji i początków te­ go państwa oraz jest lobbowany przez prywatny biznes, co rusz dochodzi do horrorów w szkołach. A poza tym? Projekt konstytucji V RP jest fajny, dobrze się go czyta! Bawmy się! K


KURIER WNET · LIPIEC 2018 R E K L A M A


LIPIEC 2018 · KURIER WNET

NIECHCIANE·POMNIKI Mamy za sobą bardzo nieprzyjemne przeżycia związane ze swois­ tym zamachem burmistrza Jersey City na niesłychanie dla nas ważny Pomnik Katyński. Szczęśliwie napastnicy trochę się zreflektowali. Przypomnijmy historię budowy pomnika. Jak to się wszystko zaczęło? Który to był rok? Samą koncepcję, pracę w Johnson Institute, gdzie pomnik powstał. Czy moglibyśmy dowiedzieć się u źródła, od autora, od mistrza, nagrodzonego przecież Orłem Białym przez prezydenta Dudę, jak to się zaczęło? Najpierw zawiązał się komitet budowy, który otrzymał od miasta Jersey City miejsce na Pomnik Katyński. W tym samym czasie istniał drugi komitet, w samym Nowym Jorku. Był tam taki jeden facet, który wydawał jakąś prasę i współpracował z PRL-owskim rzą­ dem. Zbierał pieniądze na Pomnik Ka­ tyński i ludzie wysyłali mu pieniążki, a on pisał o nich w tej swojej prasie i w ten sposób dawał wiadomość do władz polskich w PRL-u, kto budowę pomnika popiera. W pewnym momen­ cie ludzie się zorientowali i stworzyli nowy komitet w New Jersey, na które­ go czele stanął pan Krzysztof Nowak, wtedy młody jeszcze adwokat, bo to było trzydzieści lat temu. Ale najgłówniejszym motorem, który pchał całą sprawę, był pan Sta­ nisław Paszur, który był na Syberii do pięćdziesiątego dziewiątego roku. Oj­ ciec jego z armią Andersa przeszedł cały szlak bojowy II Korpusu i wylądował w końcu tu, w Stanach Zjednoczonych. Potem ściągnął syna. I Stasiu Paszur chodził od kościoła do kościoła i zbierał pieniądze. Organizacje polonijne wte­ dy nas nie popierały. Współpracowały z PRL-em. Komitet zwrócił się do mnie. Miejsce już mieli. Wykonałem makietę pomnika, którą przedstawili władzom miasta New Jersey City. Burmistrzem był wspaniały facet włoskiego pocho­ dzenia, nazwiskiem Cucci. On właśnie nam to miejsce dał. Kiedy dos­taliśmy miejsce, zbiórka szła jeszcze bardzo powoli. Ale natychmiast zrobiliśmy fundament. W momencie, gdy ludzie zorientowali się, że fundament został zrobiony i poświęcony, wówczas zaczęli naprawdę nam bardzo pomagać. W cią­ gu sześciu lat pomnik stanął. Był reali­ zowany etapami. W dziewięćdziesiątym pierwszym roku został odsłonięty – ta główna kompozycja oficera przebitego bagnetem. Wcześniej – w dziewięćdzie­ siątym roku – został odsłonięty cokół z urną. W 1992 roku umieściliśmy na cokole płaskorzeźbę „Syberia”, przedsta­ wiającą matkę z dziećmi idącą na Sybir. Potem, po ataku na World Trade Cen­ ter, powstała płaskorzeźba Madonny. Madonny Nowego Jorku, która trzyma wieżowce w płomieniach. O tyle to cie­ kawe, że na tej płaskorzeźbie znajduje się wizerunek właśnie Pomnika Katyń­ skiego i horyzont z Manhattanem. Tak więc, gdy patrzy się w przestrzeń – na Manhattan – ma się przed sobą właś­ nie wizerunek przedstawiony na mo­ jej płaskorzeźbie. To właśnie idealnie pokazuje, gdzie stały te dwa najwyższe budynki World Trade Center.

mecenas Nowak. Jego zastępcą został pan Płoński, amerykański weteran, i jeszcze kilkanaście osób – pan Rut­ kowski, skarbnik, bohater spod Monte Cassino i jego żona, która dała 30 ty­ sięcy dolarów, swoje oszczędności, na obłożenie pomnika granitowymi

schodami; ksiądz Zubik, pan Moraw­ ski. Gdy zwrócili się do mnie, z miejsca wykonałem trójwymiarową makietę pomnika i odlałem ją w brązie. To był żołnierz, młody oficer polski, zakneb­ lowany, związany, przebity od tyłu so­ wieckim bagnetem. Ta postać pokazu­ je prawdę historyczną. Bo oficerowie polscy byli mordowani strzałem w tył głowy, ale potem dobijani sowieckim bagnetem. W książce gen. Władysława Andersa Bez ostatniego rozdziału jest dokładnie opisane, jak byli mordowali, jak kneblowani. Dla mnie kompozycja jest bar­ dzo czysta. Niektórzy mówią, że ma­ kabryczna. Makabryczna była zbrod­ nia katyńska, a pomnik jest czysty – w kompozycji, w proporcjach. To jest symbol paktu Ribbentrop–Moło­ tow, podania sobie łap dwóch zbrod­

Jak to może być, że oni jeszcze w ogóle chodzą po tej świętej polskiej ziemi?! To jest niesamowite. I ta „Gazeta Wy­ borcza”, która zawsze mnie szarpie. Za­ wsze mnie atakuje również „Polityka”. To jest rak na sercu narodu polskiego. No ile można, ile można? I teraz, tutaj, w Nowym Jorku.

Kompozycja, ten pomnik, zosta­ ła zaprojektowana specjalnie na to miejsce. Najpierw dostaliśmy miejsce i wówczas zrobiłem pierwszą makietę. Początkowo chciałem zrobić olbrzymi krzyż na trzydzieści metrów z czarne­ go granitu, ale przestraszono się tego. Wówczas skoncentrowałem się na kom­ pozycji tego oficera polskiego, no i na płaskorzeźbie „Syberia”. Teraz mamy inny problem. Trzy­ dzieści lat minęło, zmieniły się władze New Jersey City, sprawa jest w sądzie. Tak to teraz wygląda.

niarzy, Hitlera i Stalina, żeby zniszczyć naród polski. Druga wojna światowa w historii naszego narodu jest najbardziej tragicz­ na, bo mordowali nas wszyscy. Mordo­ wali nas od wschodu do zachodu, od południa do północy. Niemcy, Gestapo, Rosjanie, Armia Czerwona, NKWD w gułagach. Nawet Litwini nas mor­ dowali w Ponarach, nawet nasi połu­ dniowi Słowacy się dołożyli. Potem przyszedł nowy okupant, przyszła ży­ dokomuna – UB. Przecież Stalin tylko im wierzył. Nawet polskim komuni­ stom nie wierzył. Berman, Światło. To była maszyna zbrodni. Oni byli jeszcze gorsi od Niemców. No i rzeź wołyń­ ska. Ukraińcy także się dołożyli. Byłeś Polakiem, to byłeś skazany na śmierć. Tylko dlatego, że byłeś Polakiem i że

cztery metry. To jest lity granit, ol­ brzymi ciężar. Stoi na fundamencie w kształcie stopni, schodów. Nasuwa się skojarzenie. Bo teraz w Warszawie odsłonili… schody jako Pomnik Smo­ leński. To jest przecież tragedia.

Wróćmy jeszcze do koncepcji. Jak powstała koncepcja oficera przebitego bagnetem? Pomysł powstał, gdy zawiązał się ko­ mitet. Jak mówiłem, na czele stanął

byłeś katolikiem. Zdradzili nas w Jałcie, zamordowali Sikorskiego. I historia się powtarza. Teraz Smoleńsk... To jest nie do wiary. Ten biedny na­ ród! Ci ludzie, którzy przeszli przez pie­ kło. Wszyscy nas mordowali. I dzisiaj: ci politycy z PO to są przecież zdrajcy.

numer dwa, „Patriota” w Stalowej Woli, „Armia Błękitna” w Warszawie. Wiele popiersi; jest generał Anders w amery­ kańskiej Częstochowie, drugi jest pod Monte Cassino. A trzecia rzeźba znajdu­ je się w Muzeum Wojska Polskiego. Dwa pomniki papieża, jeden w Ulanowie na

13 grudnia aresztowanie ojca... Tak, no tak. Przyjechali, zabrali. Mieli go cały czas na celowniku. Bo to praw­ da, że bali się go. Pewnego razu pod kościołem komentowali stan wojenny, a ojciec powiedział, że jak coś się ruszy, to pół Ulanowa uzbroi. Przyjechali, za­

7

Katyńskim. Pomnik stał trzydzieści lat, ludzie przychodzili, czcili różne rocz­ nice. Było spokojnie. W pewnym mo­ mencie burmistrz Jersey City dogadał się z jakimś deweloperem. W grę wcho­ dzi duża suma pieniędzy. No i pom­nik im zawadza. Bo chcieliby zrobić luna­ park, wesołe miasteczko. Różne bzdu­ ry opowiadają, a przecież ten pomnik wpisuje się w pomniki właśnie Holo­ caustu, których jest tysiące. No właśnie, teraz przejdźmy do ostatniej monumentalnej rzeźby, która jest ciągle w magazynach odlewów. Mam problem z Pomnikiem Wołyń­ skim – to jest bardzo ważna i aktualna sprawa. Został zrobiony w Gliwicach. Jest gotowy. Miał stanąć w Jeleniej Gó­ rze, potem miał być u ojca Rydzyka. Co się z nim dzieje? Gdzie w końcu stanie ten ważny pomnik?

FOT. Z ARCHIWUM ANDRZEJA PITYŃSKIEGO

Historia tego pomnika jest podobna do historii pomnika w Katyniu. Dziesiątki lat ukrywano tę zbrodnię. Nie wolno było o niej mówić „wołyńska”. Ci politycy, z którymi się spotkałem, to są tchórze. To ludzie, którzy się boją własnego cienia. Bo jak to? Jesteśmy niby w nowej Polsce. Ale mimo wszystko tego pomnika nie można jeszcze postawić? Pierwszą moją ideą było postawić pomnik zbrodni wołyńskiej w Rzeszo­ wie. Bo to stolica Podkarpacia. Kiedyś to było województwo lwowskie. I tam ten pomnik powinien być. Ale mają tam burmistrza, jakiego mają... czer­ wonego. No i bruździ; jak może, tak przeszkadza. Byłem u niego kilka lat temu. Ale on ma co innego w głowie. Chce, żeby mu robić jakieś wesołe po­ mniki. Pomniki Mickey Mouse.

Lewica laicka jeży się na mnie Rozmowę z profesorem Andrzejem Pityńskim, mieszkającym w USA twórcą Pomnika Katyńskiego w Jersey City, prowadzi Stefan Truszczyński.

Poznaliśmy się w dziewięćdziesiątym pierwszym roku. Potem woziłeś mnie po Ameryce i widziałem Twoje pomniki. Ale jeszcze poproszę o szczegóły techniczne Pomnika Katyńskiego. Jakie są jego wymiary i ciężar? Był zrobiony w Johnson Institute? Tak, w Johnson Institute. To jest czter­ naście metrów. Sama postać żołnie­ rza waży siedem ton. Tam są jeszcze te wszystkie płaskorzeźby, a cokół ma

No właśnie, ludzie krytykują. Możemy to zmienić, uzupełnić. Ale przypomnijmy pomniki profesora Andrzeja Pityńskiego. Jest ich trochę: w Bostonie „Partyzan­ ci”, olbrzymi pomnik; w Baltimore, amerykańskiej Częstochowie – ksiądz Popiełuszko. Są następne kompozycje monumentalne – „Światowit” na czter­ dzieści metrów, w brązie odlany na wosk tracony. To jest jedyny taki, najwyższy pomnik odlany na wosk tracony, zo­ stał odlany w Tajlandii. Są „Partyzanci”

środku rynku. To był pierwszy pomnik w Polsce; zrobiłem go nielegalnie. Ko­ lejny jest w New York City, w samym Nowym Jorku. Jest pomnik Wołynia­ ka, który podarowałem do Kuryłówki koło Leżajska, no i są monumentalne płaskorzeźby. W Ulanowie jest „Tarcza Honoru”. W Tarnobrzegu – pomnik Tar­ nowskiego. Jest tego trochę... Madame Curie znajduje się w Bayonne. Realizuję różne zamówienia, jestem bardzo zajęty. Jeszcze tylko wspomnę „Tarczę Honoru” w Ulanowie w Urzędzie Mias­ ta. Powstała w związku z zamordowaniem 2500 Żydów w Ulanowie we wrześniu 1939 roku. Bo rodzina Pityńskich pochodzi z Ulanowa. To wspaniałe miasteczko w widłach rzek, które słynie z flisaków. „Partyzanci” w Bostonie to na pamiątkę ojca? Też partyzanta z II wojny światowej, aresztowanego za Solidarność jeszcze po 13 grudnia 1981 roku, mimo że miał wówczas ponad 80 lat. Tak, mój ojciec i moja mama, i mojej matki brat – byli najpierw w AK, po­ tem w NZW – Narodowym Związku Wojskowym. Ojciec się ujawnił w czter­ dziestym siódmym roku. Mama się nigdy nie ujawniła. A matki brat, Mi­ chał Krupa, to już legenda, ukrywał się do pięćdziesiątego dziewiątego roku. W Kulnie go dopadli. Ja miałem też przejścia, najgorszy był czas stalinow­ ski. Szaleli wtedy. Szukali chłopaków, którzy byli w lesie, tych żołnierzy wy­ klętych, i to się odbiło również na mnie. Rewizje, podsłuchy. W szkole także miałem problemy jako „dziecko ban­ dytów”. Po ogólniaku chciałem iść do marynarki wojennej, oczywiście mnie nie przyjęli. Znowu te papiery po ro­ dzicach. Potem zrobili prowokację, są­ dzili mnie na środku rynku z ojcem. Wkroczyłem do akcji, kilku ormowców pobiłem. To był pierwszy sąd pokazo­ wy w Ulanowie. Zgonili wszystkich. Bandyci siedzieli za stołem, za czerwo­ ną szmatą, a mnie przyprowadzili, jak bandytę, pod strażą milicjanta z psem i pepeszą. Taki właśnie był czas. Potem już wiedziałem, że moje miejsce nie jest w Polsce, musiałem stamtąd jakoś uciekać. Uciekłem do Krakowa, stra­ cili kontakt ze mną, to całe UB. Potem dostałem się na Akademię Sztuk Pięk­ nych w Krakowie. Połapali się dopiero na trzecim roku, wtedy dopiero UB do mnie przyszło. Ale uciekłem, a oni zgubili ślad po mnie.

brali i posadzili go. Ja wtedy pracowa­ łem nad pomnikiem Żołnierzy Wyklę­ tych, no i zrobiłem „Partyzantów”. Był konkurs w Johnson Atelier. Chcieli coś postawić przed budynkiem. Ja w tym konkursie właściwie nie brałem udzia­ łu, ale zacząłem tam pracować. To był siedemdziesiąty dziewiąty rok. Miałem tę kompozycję i jurorzy „nadziali” się na lance tych moich partyzantów. To była makieta. Bardzo im się to spodo­ bało. Zlecili mi, żebym robił pomnik, choć nie wiedzieli, co to są partyzanci, jeźdźcy. Wydawali się abstrakcyjni, ta­ ka rzeźba formistyczna, ekspresyjna. W pewnym momencie miałem dy­ lemat, co robić. Czy iść tylko na kom­ pozycję i zrobić jakąś tam ozdobną rzeźbę, czy zrobić właśnie partyzan­ tów. I zrobiłem partyzantów. Chłopa­ ków sponiewieranych, na koniach, jak

duchy błądzące po lasach, takich des­ peratów. Wtedy zorientowali się, że to jest coś głębszego, że jest podtekst. Trzeba było wybrać spośród trzech miast. Było Chicago, był właśnie Bo­ ston i Nowy Jork. Boston był najlep­ szym miejscem, historycznym. Tam padły pierwsze strzały do Anglików i zaczęła się zawierucha, rewolucja. No i tam umieścili pomnik na trzy miesią­ ce, a stoi do dzisiaj. Tylko że zmieniają mi miejsce te­ go pomnika od czasu do czasu. Bo jak przyjdzie nowy burmistrz i ma swoich ludzi, to najczęściej ci z lewicy laickiej jeżą się na mnie. Uważają, i słusznie, że pokazuję zbrodnie komunistycz­ ne, trockistowskie i marksistowskie na narodzie polskim. Tego się boją. Naj­ lepszy dowód jest teraz z Pomnikiem

Naprawdę? Żeby ludzie się cieszyli. A przecież to, co się wyprawiało na Wołyniu, to była największa zbrodnia, tragedia, mordo­ wali dzieci... Oni mordowali, torturo­ wali. Jak można do tego dopuścić, ażeby nie wolno było o tym mówić? To wstyd! Dla tych polityków ja mam pogardę. Była szansa postawić ten pomnik w Stalowej Woli, gdzie prezydentem jest Nadbereżny. Ale on się także przestra­ szył. Potem była Jelenia Góra. Skontak­ towali się ze mną ludzie z Jeleniej i dalej próbują walczyć o pomnik. Mają już wybrane miejsce. Pewna starsza pani dała miejsce pod ten pomnik tuż przy wjeździe do miasta. Ale burmistrz i je­ go żona-pseudoartystka blokują. Mo­ gliby przynajmniej nie przeszkadzać, a oni blokują. Będziemy jeszcze do tego wracać i pilotować tę sprawę. Dobrze, ale czekaj jeszcze. Była szansa postawić pomnik u ojca Rydzyka. To wspaniały dyrektor, wspaniały Polak, wspaniały ksiądz, który ma swoją wizję. To jest jedyny facet, z którym można było coś zrobić i robiliśmy. I co się oka­ zało? Okazało się, że i on jest zabloko­ wany. Był przedtem w Toruniu bardzo dobry biskup. Ale teraz dali młodego biskupa – ma jakieś czterdzieści lat –

który może się nie orientuje. No, nie zgadza się. Biskupi ukraińscy, którzy mają na niego wpływ, zrobili kampanię i zablokowali ojca Rydzyka. A pomnik powinien właśnie tam stać, bo wybrane zostało piękne miejsce. Miał stanąć w parku pamiątek patriotycznych. Ale co z tego, jak hierarchia biskupia się w to wmieszała. Mnie ręce opadają. Jestem katolikiem, jestem chrześcija­ ninem… ale tu w grę wchodzi polityka przeciwko narodowi polskiemu. Prze­ cież oni sami sobie gardła podrzyna­ ją, to jest nie do opisania. Ja nawet nie chcę o tym myśleć. W końcu doj­ dzie do tego, że zabiorę ten pomnik do Ameryki i koniec. I będzie śmiech na cały świat. K


KURIER WNET · LIPIEC 2018

8

C

zy w dzisiejszych czasach w środku Europy można niszczyć naukę i naukowców metodami, w które trudno dzisiaj uwierzyć i to samemu mając status naukowca? Owszem, tak. A rzecz się dzieje nie gdzie indziej, tylko w cent­ rum Warszawy, w Państwowym In­ stytucie Geologicznym, zarządzanym przez wieloosobową „dojazdową” dy­ rekcję z miast odległych od stolicy. Cel, którym jest powołanie skrojonej na własną miarę Polskiej Agencji Geo­ logicznej, wydaje się uświęcać wszel­ kie środki, nawet te najbardziej podłe. I wcale nie chodzi o 6 mln straty, jaką w ciągu 2017 roku wygenerował nowy „wrocławski” zarząd PIG pod bacznym nadzorem Głównego Geologa Kraju. Zobaczmy, jak nowe władze PIG, czyli Główny Geolog Kraju prof. Ma­ riusz Jędrysek i wyznaczona przez niego dyrekcja, „pomogli” i „pomagają” blisko stuletniemu Instytutowi podnieść jego potencjał naukowy? Jak go „promują”? Ponad 1,5 roku temu dla ratowania po­ tencjału naukowego PIG z mianowa­ nia głównego geologa na dyrektora ds. badań i rozwoju został powołany prof. Przemysław Borkowski, przedstawiciel nauk technicznych z Politechniki Kosza­ lińskiej, specjalista od strumieni wod­ nych. Mówiono wtedy, że to fachowiec i umysł techniczny. Należy przyznać, że poziom naukowy w PIG może nie na­ leżał do najwyższych, ale też nie odbie­ gał zasadniczo od normy. Ot, po prostu stany średnie. Wszyscy liczyli, że prof. Borkowski szybko wyprowadzi kulawą naukę PIG na światowy poziom. Może w tej sytuacji trochę zaskakiwała wypo­ wiedź ówczesnego dyrektora, Sławomira Mazurka, który pytany przez członków Rady Naukowej, po co w schemacie or­ ganizacyjnym Instytutu znajduje się sta­ nowisko sekretarza naukowego, szczerze odpowiedział: „Trzeba wspomóc dyrek­ tora pionu badawczo-rozwojowego, bo on przecież o geologii nie ma pojęcia”. Zobaczmy więc, jak pan prof. Borkowski sobie radzi dzisiaj. Na początek trochę historii. PIG, któremu nowelizacją ustawy Prawo geologiczne i górnicze z 2011 roku po­ wierzono funkcje służby geologicznej, zmniejszył zakres badań o charakterze podstawowym na rzecz zadań moni­ toringowych i prac inżynieryjno-tech­ nicznych. Nie zauważyło tego ówczesne MNiSZW, które, mimo protestów przy ocenie parametrycznej, nadal umiesz­ czało PIG razem z instytucjami akade­ mickimi, godząc się tylko na częściową redukcję deklarowanej liczby N pra­ cowników naukowych do około 300. W efekcie wynik mógł być wówczas tylko jeden – po wielu latach obniże­ nie kategorii z A do B. Aby wrócić na swoją wcześniejszą pozycję, PIG musiał dalej zredukować liczbę N do faktycz­ nej liczby naukowców i oczywiście stale wzmacniać swój potencjał analityczny. Pierwszego zadania nie wykonano do dzisiaj, o czym jeszcze poniżej. Drugie zostało zrealizowane m.in. w 2014 ro­ ku, kiedy to za zdobyte na drodze kon­ kursowej kilkanaście milionów złotych z „Fundacji na rzecz nauki polskiej” zakupiono unikatowe urządzenia do datowania skał i określania izotopów stabilnych – australijską mikrosondę jonową SHRIMP. Wykorzystanie potencjału wspo­ mnianej unikatowej mikrosondy SHRIMP napotkało natychmiast po przyjściu nowej władzy na nieoczeki­ wane trudności. I tak, nie wyrażono zgody na powołanie rady programo­ wej, która, składając się z wybitnych naukowców wykorzystujących tego ty­ pu urządzenia, mogłaby poszerzać krąg użytkowników. W połowie realizacji zamknięto finansowanie pierwszego pakietu analiz, w ramach którego pra­ cownicy PIG spoza laboratorium mieli nabyć umiejętności optymalnego wy­ korzystania tego urządzenia. Kilkanaście metrów od mikro­ sondy, urządzenia bardzo precyzyj­ nego, uruchomiono prace remontowe z użyciem ciężkiego sprzętu, co było zabronione. Oczywiście nastąpiła awa­ ria. Mimo tej obstrukcji, na mikroson­ dzie wykonano już wiele tysięcy analiz, pojawiają się kolejne publikacje. Dla­ czego tak się dzieje? Odpowiedź mamy w dwóch wypowiedziach decydentów. Pierwsza pochodzi z ust ministra Jędry­ ska i zgodnie z protokołem z posiedzenia Komisji ds. Kontroli Państwowej Sejmu RP z dnia 24 stycznia tego roku brzmi w związanym ze sprawą fragmencie na­ stępująco: „Państwowy Instytut Geo­ logiczny? Żart. Tam nie ma niczego, na czym można się oprzeć, w istocie niczego. Możemy powiedzieć, że bodaj­ że 4 lata temu kupiono wspaniałe urzą­ dzenie analityczne, kosztowało kilkana­ ście milionów złotych, jedno z trzech

SPÓR·O·SŁUŻBĘ·GEOLOGICZNĄ Kilka miesięcy temu, pisząc pierwszy artykuł o „lepszej zmianie” w Państwowym Ins­tytucie Geologicz­nym i wpro­ wadzaniu tam tylnymi drzwiami skompromitowanych lu­­mi­ narzy PSL, PO i SLD, wydawało mi się, że będzie to pojedynczy tekst. Ale czym głębiej w las, tym więcej zaczęło składać się puzzli geologicznych, tworząc szokującą całość. Obraz tym bardziej przerażający, że chyba jeszcze nie poznałam wielu elementów tej układanki. Jak to mawia mój znajomy prokurator, sprawa jest rozwojowa o głębokim potencjale. Bardzo głębokim, jak ocean.

Ukryty cel – zniszczyć naukę w Państwowym Instytucie Geologicznym? Danuta Franczak

GEORGIUS AGRICOLAS DE RE METALLICA LIBRI XII. ŹRÓDŁO: WIKIMEDIA

w Europie. Do dzisiaj nie wykonano na nim żadnej analizy, tak to wygląda”. Istniejąca baza danych pomiaro­ wych i publikacje jednoznacznie wska­ zują, że minister zdecydowanie minął się z prawdą. Jeszcze dalej idzie wy­ znaczony przez niego kolejny dyrek­ tor PIG, prawnik dr Tomasz Nowacki, który w imieniu PIG-PIB złożył list intencyjny do Agencji Mienia Woj­ skowego o zakup gruntów w Oleśnicy (teren dawnego lotniska na obrzeżach Wrocławia!) i wyraził chęć zbudowania tam centralnych laboratoriów, w tym przeniesienia wspomnianej wcześniej wyrafinowanej aparatury. Argumen­ tował to m.in. niemożnością pracy sprzętu w Warszawie, ze względu na silne wstrząsy z ulicy Puławskiej i alei Niepodległości oraz silne pola elektro­ magnetyczne. Tyle prawnik o złych wa­ runkach w Warszawie i potrzebie prze­ niesienia mikrosondy pod Wrocław. Okazuje się, że odmienne zda­ nie ma współtwórca urządzenia i jego instalator w PIG, prof. Ian Williams z Australii. W opinii, którą dysponuje redakcja, możemy przeczytać zupełnie coś przeciwnego do wypowiedzi dy­ rektora PIG: „When we installed the PGI SHRIMP it passed its acceptance tests with flying colours, surpassing the specified performance in several instances. Unless the conditions in the lab have changed significantly since the installation, I see no compelling argument for expending the time, ef­ fort and money involved in setting up a whole new SHRIMP lab and moving the SHRIMP to a new location” (Kiedy zainstalowaliśmy SHRIMP w PIG, zdał celująco testy akceptacyjne, przewyż­ szając standardowe wydajności w kil­ ku przypadkach. O ile warunki w la­ boratorium nie zmieniły się znacząco od czasu instalacji, nie widzę żadnego przekonującego argumentu za poświę­ ceniem czasu, wysiłku i pieniędzy zwią­ zanych z budową nowego laboratorium SHRIMP i przeniesieniem SHRIMP do nowej lokalizacji). I komu tu wierzyć? Wspomniany wcześniej koszt prze­ niesienia urządzeń to około 3 mln zło­ tych. Ale co tam, jeżeli w błoto wyrzu­ cono 1 mln wydany na przygotowanie archiwum rdzeni, to kolejne 3 miliony na zniszczenie zaplecza laboratoryjnego PIG nie mają większego znaczenia. Cel uświęca środki. Kto by się przejmował pieniędzmi podatnika, przecież tutaj chodzi o realizację fantazji chwilowego „namiestnika geologii”. Należy nadmie­ nić, że w 2007 roku za zgodą min. Jęd­ ryska PIG zakupił na cele laboratoryjne nieruchomości przy ul. Jagiellońskiej w Warszawie. Obecnie są one, pomi­ mo protestów związków zawodowych, wystawione na sprzedaż. Cóż, nowe­ -stare laboratoria muszą być bliżej do­ mów obecnych władz polskiej geologii. W 2017 roku przy okazji zmian or­ ganizacyjnych mikrosondę SHRIMP i inne laboratoria oddzielono od pionu badawczo-rozwojowego i umieszczono w pionie ogólnym, którym przez jakiś czas zarządzał „fachowiec” od labora­ toriów, prawnik dr Tomasz Nowacki. Przy okazji zlikwidowano też pracu­ jącym na mikrosondzie stanowiska naukowe. Wspomnę, że w wiodących służbach geologicznych, takich jak bry­ tyjska BGS, w laboratoriach są głównie stanowiska naukowe. „Fachowość” tej

osoby, obecnie dyrektora PIG-PIB na obszarze zarządzania nauką, uwidacznia się w liś­cie do pracowników Instytutu z maja br., w którym dyrektor Nowa­ cki pisze: „PIG-PIB będzie miał sta­ bilne finansowanie zapewnione przez MNiSZW, NCN oraz kontrakty PAG”. Czy Narodowe Centrum Nauki, które przyznaje środki wyłącznie w drodze konkursów, zdaje sobie sprawę, że ma zapewnić PIG stabilne finansowanie? Zobaczmy, jak sobie radzi człowiek, który miał postawić na nogi naukę w PIG. W ostatniej ocenie parametrycznej jed­ nostek naukowych PIG wylądował po­ nownie w kategorii B. Mimo to GGK, zamiast chwalić swojego nominata, na jednym ze spotkań twierdził nawet, że PIG prawie otarł się o kategorię C. W rze­ czywistości, poza zawyżoną liczbą N, za­ decydował o tym spadek ilości publikacji na liście B (z 224 do 117), które do tej

pory były głównie dziełem pracowników pionu służby geologicznej. Znaczącej po­ prawy nie widać, czyli skuteczność pa­ na prof. Borkowskiego jest co najmniej słaba. W tak dramatycznej sytuacji dzi­ wi brak wyciągania konsekwencji przez GGK, który na czym jak na czym, ale na nauce powinien się trochę znać. Niestety zapaść naukowa w PIG to także w dużej mierze pokłosie publicz­ nych wypowiedzi samego Głównego Geologa Kraju, wskazujących, że pra­ cownicy służby geologicznej nie ma­ ją obowiązku publikowania wyników badań. Wprowadził on też obowiązek uzyskiwania jego zgody na publikacje wyników badań finansowanych z Na­ rodowego Funduszu Ochrony Środo­ wiska i Gospodarki Wodnej. Nie trze­ ba dodawać, że zgody były udzielane bardzo rzadko. Niedawno zlikwidowano

prowadzoną od wielu lat w wydawanym przez PIG „Przeglądzie Geologicznym” zakładkę dotyczącą informacji z kon­ ferencjach naukowych, w których brali udział geolodzy z PIG i z innych insty­ tucji zajmujących się naukami o Zie­ mi. Nie można odwołać się do Rady Naukowej, w której 2/3 osób pochodzi z nadania ministra Jędryska. I nie są to, jak w normalnie funkcjonujących tego typu ciałach, osoby delegowane przez swoje instytucje, lecz znajomi wskazani przez GGK. Nie ma zatem mowy o ścieraniu się opinii i wypra­ cowywaniu optymalnych rozwiązań. Jeszcze nigdy w historii PIG odsetek odrzucanych wniosków o rozpoczę­ cie procedur związanych z awansami naukowymi pracowników PIG, w tym profesorskich, nie był tak wysoki. Całościowego obrazu sytuacji do­ pełnia odmowa wszczęcia przewodu doktorskiego, co jak potwierdzają moi znajomi z innych uczelni, praktycznie się nigdy nie zdarza. Pan Borkowski nie re­ aguje, a poziom naukowy obniża się dra­ stycznie. Cel może być tutaj tylko jeden – zniszczenie kadry naukowej Instytutu. Pojawiły się już działania ukierunkowa­ ne na zwolnienia pracowników miano­ wanych, czyli profesorów. Instytut bez profesorów i nowoczesnego zaplecza la­ boratoryjnego nie będzie przecież istniał. I o to zapewne chodzi, a GGK poszerzy argumentację dotyczącą potrzeby powo­ łania PAG. Ciekawe, czy prof. Borkowski znajdzie zatrudnienie w PAG, jeżeli tak słabo się sprawdza w PIG? Nie można zrozumieć postępowa­ nia władz PIG w kategoriach racjonal­ nych i będących w interesie Polski, nawet w obszarach ostatnio bardzo lansowa­ nych przez Głównego Geologa Kraju, dla których istnieje rządowy program PROGEO, dotyczący badań złóż po­ limetalicznych w oceanach. W końcu 2012 roku PIG przy poparciu Brytyjskiej Służby Geologicznej został przyjęty na warunkach preferencyjnych do elitar­ nego konsorcjum ECORD (European Consortium for Ocean Research Dril­ ling), które zajmuje się badaniem geologii den mórz i oceanów. Już w następnym roku naukowiec z PIG został włączony w ekspedycję bałtycką tej organizacji, podczas której wykonano kilkanaście wierceń. Młodzi pracownicy PIG odbyli szkolenia dotyczące metod badawczych

stosowanych dla rdzeni osadów morskich w ich magazynie w Bremie. Dla PIG i polskiej geologii ECORD skończył się wraz z nastaniem nowe­ go Głównego Geologa Kraju i nowych władz PIG. Po prostu zrezygnowano z płacenia składek, nie starając się nawet o dotacje na ten cel z MNiSZW. Mamy zatem kupić statek, a nawet statki do ba­ dań geologii mórz w ramach PROGEO, nie mając kontaktu z tymi badaniami. A może każdy kontakt, każda inicjatywa i każda diagnoza geologiczna jest właś­ ciwa tylko wtedy, gdy pochodzi z jedy­ nego możliwego dzisiaj źródła? Musi być tylko w jednych rękach, tak jak pro­ jektowana PAG w rękach nieomylnego i nieusuwalnego prezesa. Mierzymy w odległe cele w przysz­ łości, a chyba zapomina się o teraźniej­ szości. Pozytywne rezultaty tych działań (eksploatacja złóż oceanicznych) po­ dobno będą widoczne za około 50 lat. Tylko, czy już teraz nie jest aż zanadto widoczne, że planista jest niewiarygod­ ny? Wokół niego – tylko propaganda i destrukcja naukowego zaplecza pol­ skiej geologii. Może Pan minister powi­ nien przyjrzeć się dokładnie działalności swojego protegowanego, prof. Borkow­ skiego, gdyż jego sukcesy w zarządzaniu działami naukowymi PIG w efekcie bę­ dą także obciążały konto GGK. Należy przypomnieć niezorientowanym: Mini­ ster Środowiska przy pomocy Głównego Geologa Kraju stanowi nadzór nad pań­ stwową służbą geologiczną i państwową służbą hydrogeologiczną. Czyli, jednym słowem, nadzoruje m.in. działania prof. Borkowskiego. Wszystko razem daje dość smutny i przygnębiający obraz 100-letniej in­ stytucji zasłużonej dla polskiej nauki. Działania domniemanego zbawcy na­ uki w PIG, prof. Przemysława Borkow­ skiego, są co najmniej mierne, ale nikt na to nie reaguje i jak widać nie rozlicza z efektów. Niestety doświadczenia z Po­ litechniki Koszalińskiej nie przeniosły się na sukcesy w stolicy. Chyba, że osią­ gane efekty są zgodne z postawionymi celami? Ale tego nie wie nikt. W obliczu tej całej kompromitu­ jącej sytuacji nie można na koniec nie zadać jednego prostego pytania: Czy państwo polskie stać na taki brak pro­ fesjonalizmu i marnowanie potencjału, a także funduszy publicznych? K

R E K L A M A

ZDRAP! KIBICUJ!

WYGRYWAJ!


LIPIEC 2018 · KURIER WNET

9

GŁOS·W·DYSKUSJI

N

ie inaczej jest w środowis­ ku geologicznym, gdzie w ostatnich miesiącach trwa ożywiona pseudodyskusja nad przewagą Agencji Geologicznej nad Służbą Geologiczną. Kto ma ra­ cję? Główny Geolog Kraju, narzucający środowisku swoje wizje, czy większość środowiska odrzucająca jego rewolu­ cyjne pomysły? Początkowo rozwój cywilizacji był głównie uzależniony od dostępu do za­ sobów naturalnych (woda, zwierzyna, drewno, minerały). Istotnym czynni­ kiem było czerpanie zysków z poło­ żenia ułatwiającego ich pozyskiwanie. Rozwój istotnych ośrodków przemysło­ wych zależał od występujących w pobli­ żu złóż kopalin. Z czasem, ze względu na znaczenie surowców mineralnych dla gospodarki, większość państw po­ woływała specjalne jednostki (służby geologiczne) do poszukiwania i zarzą­ dzania tymi surowcami. Pierwsze służby geologiczne pows­ tawały w XIX w. Palmę pierwszeństwa dzierży brytyjska służba geologiczna (1835), niewiele później powstały: kanadyjska (1842), austriacka (1849) i amerykańska (1879). Oczywiście przez dziesięciolecia, wraz ze zmianą zapotrzebowania na surowce, zmienia­ ły się wyzwania i priorytety zadań rea­ lizowanych przez te instytucje. Kiedyś zbijano majątki na soli kamiennej i bur­ sztynie, potem węgiel stał się czarnym złotem, a dziś o rozkwicie, koniunktu­ rze i rozwoju decydują minerały ziem rzadkich. Ale i w tym podlegającym ustawicznym zmianom świecie są bo­ gactwa naturalne, na które zapotrzebo­ wanie niezmiennie pozostaje na podob­ nym poziomie (np. diamenty i złoto). Nie wypada tu nie wspomnieć o ropie naftowej, której wykorzystanie świat za­ wdzięcza naszemu wielkiemu rodako­ wi Ignacemu Łukasiewiczowi, a także o gazie ziemnym, na którego funda­ mencie Rosja buduje swoją hegemonię w Europie. Wiele państw zawdzięcza prosperity surowcom wydobywanym spod ziemi – choćby nasi nadbałtyccy sąsiedzi: Szwecja z jej rudami żelaza czy Norwegia, która z ubogiego, rybackie­ go kraju przeistoczyła się w naftowego potentata. W ostatnich miesiącach artykuły Danuty Franczak (43,45/2018) wzbu­ dziły na łamach „Kuriera WNET” polemikę na temat geologii. Najpierw (47/2018) pojawił się artykuł Artura Kordasa – rzecznika Państwowego In­ stytutu Geologicznego (PIG-PIB), a na­ stępnie prof. dr. hab. Krzysztofa Jawo­ rowskiego (48/2018). Zaprezentowano w nich ciekawe, aczkolwiek odmienne punkty widzenia na przyszłość geologii w Polsce. Wynika z nich jasno, że dzi­ siejsza gospodarka niezmiennie potrze­ buje surowców mineralnych. Dlatego w większości nowoczesnych państw polityka surowcowa i zarządzanie za­ sobami geologicznymi są realizowane przez wyspecjalizowane służby geolo­ giczne, którym w wielu przypadkach bliżej jest do nowoczesnych korporacji

Wielokrotnie stajemy przed wyborem, jaki model działania jest optymalny. Takie dylematy pojawiają się praktycznie w każdej branży. Ścierają się różne poglądy, jednak dla dobra ogółu należy znaleźć rozwiązanie optymalne.

Mente et malleo po polsku czyli czy warto zastąpić Służbę Geologiczną – Agencją Geologiczną? Tomasz Piotr Nałęcz GEORGIUS AGRICOLAS DE RE METALLICA LIBRI XII. ŹRÓDŁO: WIKIMEDIA

solidarnościowego z lat osiemdziesią­ tych. Są liberałowie i konserwatyści z sercem po prawej stronie, są naro­ dowcy i euroentuzjaści. To prawdziwy przekrój naszego społeczeństwa. W Polsce dyskusja na temat dzia­ łalności i zadań służby geologicznej trwa od lat. Zadania służby wykonuje od 1938 r. Państwowy Instytut Geo­ logiczny. W ostatnich dwóch latach nastąpiła intensyfikacja działań Mini­ sterstwa Środowiska ukierunkowanych na stworzenie służby geologicznej jako odrębnej jednostki. Należy postawić zasadnicze pytanie: czy polskiej gospo­ darce potrzebna jest sprawna służba geologiczna, czy też agencja geologicz­ na? Która z tych instytucji będzie lepiej spełniać zadania państwa w zakresie geologii, szczególnie wobec wyzwań stawianych przed polską gospodarką w Strategii Odpowiedzialnego Roz­ woju?

P

rzypomnę krótko wydarzenia ostatnich lat, które doprowadziły do obecnej konfliktowej sytuacji. W 2016 r. Główny Geolog Kraju (GGK) minister Mariusz Jędrysek podjął się ambitnego zadania skonstruowania ustawy o Polskiej Służbie Geologicz­ nej. Prace trwały kilka miesięcy, choć do dziś nie wiadomo, kto oprócz po­ mysłodawcy uczestniczył w tworzeniu tego dokumentu, co już samo w sobie jest znamienne. W efekcie na Polskim Kongresie Geologicznym we Wrocła­

W 2016 r. Główny Geolog Kraju Mariusz Jędrysek podjął się ambitnego zadania skonstruowania ustawy o Polskiej Służbie Geologicznej. Prace trwały kilka miesięcy, choć do dziś nie wiadomo, kto oprócz pomys­ łodawcy uczestniczył w tworzeniu tego dokumentu. niż ich protoplastów sprzed 200 lat. Dzieje się tak m. in. dzięki nowoczes­ nym i innowacyjnym metodom pracy geologów, wspieranych przez naukę i wysokie technologie. Jako przedstawiciel średniego po­ kolenia geologów związanego z PIG­ -PIB, jednocześnie reprezentant dy­ rekcji PIG-PIB, która podjęła się w pod koniec 2015 r. zadania reformy służby geologicznej, chciałbym włączyć się w dyskusję. Odnosząc się do dobrze działających rozwiązań na świecie, z którymi w ostatniej dekadzie mia­ łem możliwość bezpośrednio się zapo­ znać, postaram się wskazać optymalne rozwiązanie, biorąc także pod uwagę specyfikę i uwarunkowania polskiej gospodarki. Szkoda, że dyskusja na temat służ­ by geologicznej toczy się z pominię­ ciem szeroko rozumianego środowiska geologicznego, a prezentowany przez media obraz ma zdecydowanie jed­ nostronny charakter i w efekcie pro­ ponowane rozwiązania niekoniecznie przybierają rozsądny kierunek. Nie mogę zgodzić się z tezą, że geo­ lodzy stanowią monolityczną grupę obrońców „starego układu” i patologii, jakie były z nim związane. Środowi­ sko nasze jest niezwykle różnorodne. Może niektórzy tęsknią za PRL-em, ale są też osoby zasłużone dla ruchu

wiu we wrześniu 2016 r. przedstawiono dokument, który został mocno skryty­ kowany przez środowis­ko geologiczne kraju. Niestety ekipa pana ministra nie poradziła sobie intelektualnie z – przy­ znajmy – trudnym zadaniem, wymaga­ jącym wiedzy geologicznej i prawnej, ale też doświadczenia międzynaro­ dowego i znajomości zasad działania nowoczesnych służb na świecie. Po­ wstał potworek, krytykowany moc­ no w mediach (m.in. w związku z po­ mysłem formacji zbrojnej działającej wewnątrz służby…), jednoznacznie odrzucony podczas konsultacji spo­ łecznych. Przedstawiciele ministerstw nie zostawili na tym dokumencie suchej nitki, zgłaszając ponad 1000 poprawek. Ustawa o PSG nie znalazła uznania tak­ że w Centrum Legislacyjnym Rządu. Ministerialna ekipa GGK szybko wyciągnęła wnioski z bolesnej lekcji, a ponieważ brak w niej osób znają­ cych się na praktycznej realizacji za­ dań geologicznych w Polsce i na świe­ cie, postanowiono Służbę Geologiczną zastąpić nowym tworem, który nie ma odpowiednika na świecie. Sprytne po­ sunięcie: nikt nie wie, jak taka agen­ cja powinna funkcjonować, więc może nikt nie będzie o to pytał. W ten spo­ sób, po niewielkich zmianach projektu o PSG, stworzono projekt ustawy o Pol­ skiej Agencji Geologicznej. Powstaje

pytanie: czy mając szereg dobrych i wręcz gotowych wzorców, musimy tworzyć własne, niestety kontrower­ syjne i wątpliwe rozwiązania? Bardzo sprytnym zabiegiem by­ ła również „podmiana” treści i na­ zwy procedowanej wcześniej ustawy o SG, a nie – wycofanie jej z legislacji i procedowanie nowej ustawy o PAG. Pozwoliło to na znaczne zredukowa­ nie dalszych konsultacji społecznych. Można powoływać się na nowe roz­ wiązania i odcinać od fiaska ustawy o Służbie Geologicznej, ale jak ktoś za­ pyta o konsultacje, to przecież już się odbyły. Makiaweliczne, ale skuteczne. Przynajmniej do czasu. Historycznie pierwsza służba geo­ logiczna (brytyjska) wywodziła się ze służby kwatermistrzowskiej, a jej zada­ niem było przygotowywanie map dla wojska. Przez dziesiątki lat na tej bazie wytworzyły się niezależne organizacje ekspercko-doradcze wspierające insty­ tucje rządowe. Oczywiście dziś mają zupełnie inne zadania i kompetencje, a niekiedy bliżej im do nowoczesnych korporacji niż jednostek akademickich. Jednakże należy zgodzić się z prof. Ja­ worowskim, że model sprawowania służby geologicznej przez podmioty badawcze jest przyjęty w większości krajów UE. Model ten zmienia się i ewoluuje w ostatnich latach, ale nauka ciągle jest istotnym elementem wspo­ magającym kluczowe zadania geologii stosowanej, choć jej rola zmniejsza się i następuje rozdział na zadania uniwer­ syteckie i te realizowane przez służbę. Nie wyklucza to bynajmniej ści­ słej współpracy między specjalistami służby a akademikami. To ekspertyza naukowa zapewnia służbie geologicznej niezależność i bezstronność w procesie doradczym. Należy tu wyraźnie od­ różnić dwie sfery działalności nauko­ wej: prowadzenie badań i zdobywanie stopni i tytułów naukowych. O ile to pierwsze powinno być obecne w służ­ bie geologicznej, żeby nadążyła za roz­ wojem analityki i narzędzi badawczych, to druga sfera powinna być zarezer­ wowana dla środowisk akademickich.

N

iezależność ekspertyzy też ma swoje wymagania, w efekcie których w większości znanych mi przypadków następuje rozdziele­ nie zadań służby od działań wykonaw­ czych. Zapewnia to np. transparentność procesu koncesyjnego i jego nadzoru. Biznes poszukiwawczo-wydobywczy jako działania operacyjne pozostaje poza domeną państwa i podlega re­ gułom wolnego rynku. Jedyna znana mi służba geologiczna zaangażowana w biznes poszukiwawczo-wydobywczy to francuska BRGM, ale też nie bezpo­ średnio, lecz przez specjalnie powołaną do tego firmę zależną. Transparentność tych procesów jest bardzo ważna, gdyż inwestycje surowcowe dotyczą zaanga­ żowania ogromnych środków finanso­ wych, a nikt nie podejmie ryzyka, jeżeli nie zostaną stworzone jasne reguły gry dla inwestorów. Już raz popełniliśmy błąd, w przypadku tworzenia regulacji prawnych dla gazu łupkowego. Należy uczyć się na własnych błędach, jeżeli czyjeś nam nie wystarczą.

Mimo zapewnień Rzecznika PIG, jak i samego GGK, którzy twierdzą, że ustawa o PAG oparta jest na najlep­ szych trendach światowych, trudno znaleźć przykład tworu, jaki zapropo­ nowano w tej ustawie. Tylko raz, kilka lat temu przygotowując jako ekspert EuroGeoSurveys (EGS) raport dotyczą­ cy restrukturyzacji służby geologicznej na Ukrainie, spotkałem się z podob­

Instytucja ta wyznacza kierunki badań środowiska naturalnego, aby „zapewnić Wielkiej Brytanii utrzymanie wiodącej pozycji na świecie w dziedzinie badań i innowacji”. Podobnie jest w większoś­ ci służb europejskich (BRGM, GEUS, BGR, GTK), gdzie w skład organu nad­ zorczego wchodzą eksperci i naukowcy reprezentujący odpowiednie minister­ stwa, świat nauki i biznes, ale przede wszystkim są to fachowcy w swoich dziedzinach. Taki mechanizm zapew­ nia niezależność i realizację zadań istotnych dla wszystkich interesariu­ szy służby. W przypadku PAG też jest pro­ ponowana pełna niezależność – mini­ ster nie mógłby odwołać prezesa nawet w przypadku złego sprawowania funk­ cji. Projekt ustawy zakłada, że prezes może być odwołany tylko wówczas, gdy zapomni dostarczyć do ministerstwa sprawozdania rocznego z działalności PAG. Do tej pory wydawało mi się, że takie rozwiązania można spotkać je­ dynie w niektórych krajach afrykań­ skich, ale człowiek uczy się całe życie. Brak też nadzoru nad PAG przez ja­ kiekolwiek ciało kolegialne, tak jak ma to miejsce w innych krajach kultury zachodniej. Oczywiście nie piszę tu o symbolicznym znaczeniu fasadowej Rady Geologicznej obecnie funkcjonu­ jącej przy Ministrze Środowiska, gdyż sam pomysł, choć zacny, w praktyce jest bez znaczenia, bo minister raczej nie radzi się Rady, a o decyzyjności nie wspomnę. Tak więc prezes PAG będzie w pełni niezależny i będzie zarządzał ogromnymi pieniędzmi podatników, jednoosobowo decydował o geologicz­ nych zadaniach państwa i współpraco­ wał ze spółkami biznesowymi. W obecnej sytuacji bardzo niejasny jest też planowany podział ról i zadań między PIG a PAG. Z jednej strony PAG przejmuje nie tylko gros mająt­ ku PIG, ale też wszystkie jego zadania. Z drugiej strony z medialnych wypo­

Połączenie w jednym miejscu zadań państwa i biznesu powoduje, co słusznie zauważa prof. Jaworowski, naturalne podejrzenia o mechanizmy korupcyjne. Przykład ukraiński jest w tym zakresie, jak można się domyślić, bardzo wymowny. nym rozwiązaniem. Koledzy z Zachodu nie mogli zrozumieć, że w strukturach służby znalazły się jednocześnie insty­ tuty naukowe, przedsiębiorstwa wyko­ nawcze i wydobywcze oraz administra­ cja geologiczna. Wystarczy spojrzeć na przedstawione przez zespół EGS rekomendacje zmian tego modelu, aby skonstatować, że rozwiązanie ukraiń­ skie do wydajnych nie należy. Pierw­ szym argumentem, jaki pojawiał się w dyskusjach, był brak transparent­ nych procedur i preferowanie „swoich” przedsiębiorstw kosztem inwestorów zewnętrznych. Połączenie w jednym miejscu zadań państwa i biznesu po­ woduje, co słusznie zauważa prof. Jaworowski, naturalne podejrzenia o mechanizmy korupcyjne. Przykład ukraiński jest w tym zakresie bardzo wymowny. Dlatego też proponowana w ustawie o PAG nacjonalizacja dzia­ łań operacyjnych jest niebezpieczna i może mieć bardzo negatywne skutki, szczególnie gdyby na czele PAG stanęła osoba kierująca się niskimi pobudka­ mi. Prawo powinno eliminować takie możliwości, wprowadzając mechaniz­ my ochronne. Rzecznik PIG Adam Kordas prze­ konuje, że model PAG został przygo­ towany na podstawie trendów świato­ wych. Nie jestem pewien, czy o tych samych trendach myślimy i czy miał okazję się z nimi naprawdę zapoznać. Jak na głos w dyskusji, tekst ten ma podstawową wadę: brak konkretów. Ogólniki mogą na chwilę zwieść opinię publiczną, ale nie fachowca. Rzeczony artykuł jest ponadto aż w jednej trze­ ciej poświęcony sprawom wydobycia surowców z dna oceanów, a chyba nie muszę przypominać, że w naszych wa­ runkach geograficznych nie powinno to być priorytetem służby geologicz­ nej. Dlatego też uprzejmie informu­ ję, stawiając na szali moją kilkuletnią bliską współpracę z EuroGeoSurveys, że zaproponowany model służby geo­ logicznej nie ma nic wspólnego z tren­ dami obowiązującymi w wysoko roz­ winiętych krajach, w każdym razie nie w zakresie geologii, i nie został nigdzie wdrożony, może poza wspomnianym rozwiązaniem ukraińskim. Podstawowym aspektem działania służb geologicznych jest niezależność ekspertyz. Nie oznacza to bynajmniej braku nadzoru. W rozwiązaniu brytyj­ skim np. służba podlega Natural En­ vironment Research Council (NERC).

wiedzi GGK wynika (choć nigdzie nie jest to zapisane), że PIG będzie wspar­ ciem naukowym dla PAG. Wydaje się, że te podstawowe kwestie powinny być przedyskutowane na poziomie ana­ lizy przed skonstruowaniem końco­ wego rozwiązania. Tak się nie stało, więc zawiódł lub został pominięty etap planowania, tak istotny w budowaniu rozwiązań strukturalnych i organiza­ cyjnych. Kto praktycznie będzie zajmo­ wał się np. prowadzeniem zadań mo­ nitoringowych, ochroną osuwiskową czy kartografią? Należy też pamiętać, że chętnych do wykonywania zadań jest znacznie więcej. Odnoszę wrażenie graniczące z pewnością, że nikt tego nie przemyślał i zastosowano zasadę „jakoś to będzie”. Bez wątpienia będzie to za­ grożeniem dla realizacji zadań państwa w zakresie geologii.

W

spólny mianownik obu tekstów z „Kuriera WNET” stanowi krytycz­ ny stosunek do skomplikowanego me­ chanizmu zatwierdzania zadań przez MŚ i NFOŚiGW, co niejednokrotnie paraliżuje ich realizację. Argument ten potwierdził także pan Zalewski, ekspert zatrudniony do kontroli PIG w 2017 r. Niestety jego ekspertyza nie została upubliczniona, a cała kontrola zakoń­ czona w dziwnych warunkach. Aspekty finansowania i kontroli działań służby są kluczowymi elementami wymaga­ jącym wypracowania jasnych i trans­ parentnych procedur. W przeciwnym wypadku, niezależnie od przyjętej for­ my działania służby geologicznej, nie będzie gwarancji sprawnego i efektyw­ nego funkcjonowania. A jeśli dołożymy do tego brak struktury przygotowującej listę zadań w pełni pokrywającą się z zapotrzebowaniem Państwa (czego sam Prezes PAG nie jest w stanie zro­ bić) na usługi w zakresie geologii, ma­ my przepis na murowaną klęskę. Wydaje się, że twórcy ustawy o PAG nie tylko nie przyjrzeli się służbom geologicznym na Zacho­ dzie, ale także historii służby geolo­ gicznej w Polsce. Istotnym mankamen­ tem funkcjonowania tej instytucji od połowy lat 90., czasów SLD, było jej upolitycznienie, co nie idzie w parze ze niezależnością ekspercką i nie ma nic wspólnego z dobrze pojętym nad­ zorem rządu nad służbą państwową. Ustawa o PAG dodaje do tego zapis, że prezesem PAG może być polityk.

Pozostawię to bez komentarza, gdyż nawet w tamtych czasach nikt nie za­ pisywał tego explicite w ustawach. Jak wspomniano, nauka jest obec­ na jako wsparcie działań służby geo­ logicznej w większości służb zachod­ nich, aczkolwiek raczej nie zdarzają się przypadki, że cele instytucji pod­ porządkowane są bezpośrednio nauce. Niewątpliwie niezbędne jest rozsądne rozdzielenie tych wątków i znalezienie rozwiązania, które integrowałoby wo­ kół służby całe środowisko geologiczne, zarówno akademickie, jak i prywatny biznes. Dla każdego znajdzie się miejsce i nie ma sensu walczyć, tylko współ­ pracować na rzecz państwa. W tym miejscu jeszcze raz należy podkreślić „wokół” a nie „w”. To robi zasadniczą różnicę. Jak między modelem służby zachodniej a ukraińskiej.

I

nnym ciekawym rozwiązaniem jest dopuszczenie do tego, by Pre­ zes PAG prowadził działalność na­ ukową i publikacyjną. Na pierwszy rzut oka nie wydaje się to niczym zdrożnym. Jednak jeśli zadamy pytanie, na pod­ stawie jakich badań i danych będzie prowadzona ta działalność, zaczynają się wątpliwości. Czy Prezes będzie wy­ korzystywał dane pozyskane przez PAG do robienia własnej kariery naukowej? A jeśli będzie jednocześnie związany z jakimś ośrodkiem akademickim, co może powodować jego mniejsze za­ angażowanie w sprawy PAG, a nawet konflikt interesów? Nie można zabro­ nić naukowcowi publikowania – ale przecież może robić to pod egidą i ku chwale Agencji. No chyba, że będzie to prowadzona po godzinach twórczość poetycka. Chyba wszyscy poważnie traktują­ cy rolę geologii krajowej zgadzają się, że sytuacja w zakresie realizacji jej za­ dań wymaga zdecydowanej korekty, ale potrzebna jest rzeczowa dyskus­ ja całego środowiska geologicznego i przede wszystkim rozważenie interesu państwa. Niedopuszczalne jest pisanie ustaw na kolanie. Ustawa o PAG jest chaotyczna i nie jest to niestety jej naj­ większy mankament. Dowodem na to jest świetnie opisana rada ds. certyfiko­ wania geoparków (których w Polsce jest zaledwie kilka), przy braku np. jakich­ kolwiek założeń dotyczących współpra­ cy PAG z samorządami. Istnieje wiele modeli służby geologicznej na Zacho­ dzie, które można szybko zaimplemen­ tować w Polsce bez klecenia własnych, co najmniej ryzykownych tworów. Nie nawołuję do bezrefleksyjnego kopio­ wania, ale do czerpania ze sprawdzo­ nych wzorów. Polsce zdecydowanie potrzeba pro­ fesjonalnej służby geologicznej z jasno zdefiniowanymi zadaniami i kompe­ tentnym nadzorem wyznaczającym ce­ le zbieżne z polityką Rzeczpospolitej. Służba ta powinna zajmować się, poza surowcami mineralnymi, także woda­ mi podziemnymi i ciepłem ziemi, jako zasobami służącymi społeczeństwu. Jeżeli dodamy do tego ochronę przed zagrożeniami antropogenicznymi i na­ turalnymi, planowanie przestrzenne, strategiczne projekty infrastruktural­ ne – mamy gotowy model działania, a łącząc to z rozwiązaniami organiza­ cyjnymi zaczerpniętymi z Zachodu, można być spokojnym o skuteczność funkcjonowania takiej instytucji. Działania służby powinny być, jak na całym cywilizowanym świecie, wsparte przez naukę, co gwarantuje rozwój i innowacje oraz umożliwia służbie bieżące dostosowywanie się do zmieniającego się świata. Oczywiście należy tu zachować, jak zawsze, zdro­ wy rozsądek, ale od tego są odpowied­ nie procedury. Nie można też zapomi­ nać o wyspecjalizowanych kadrach, bo to one decydują o sukcesie. Tego wszystkiego zabrakło w projekcie usta­ wy o PAG. Polityka jest ważna, ale tyko jako wsparcie, bo bez wiedzy i eksper­ tów nie powstanie nic poza chaosem. Przyznaję to z przykrością, bo na początku mocno kibicowałem podej­ mowanym działaniom. Niestety do­ tychczasowe efekty są wysoce niezado­ walające i nie dają nadziei na poprawę. Jako wieloletni kibic piłkarski nawiążę do zawodów. Do zwycięstwa potrzebny jest zarówno dobry trener, jak i profes­ jonalni zawodnicy. Tymczasem Polska Agencja Geologiczna już fazie projektu nie sprostała potrzebom i oczekiwa­ niom, jakie stawiane są przed profes­ jonalną Służbą Geologiczną. K Autor był dyrektorem PIG z którym był związany przez niemal 25 lat, piastując tam szereg stanowisk kierowniczych: kierownik Zakładu Geologii Środowiskowej, kierownik Działu Współpracy Zagranicznej, Dyrektor ds. geoinformacji. Jest ekspertem w zakresie geologii środowiskowej, hydrogeologii i geoinformacji, członkiem międzynarodowych zespołów: EuroGeoSurveys, OneGeology, INSPIRE, ELGIP.


KURIER WNET · LIPIEC 2018

10

CHRZEŚCIJAŃSKI WOJOWNIK

Assaad Emile Chaftari był wysokim rangą oficerem i „numerem 2” wywiadu Chrześcijańskiej Milicji (powiązanej z partią chrześcijańsko-demokratyczną Kataeb – Libańską Partią Socjalno-Demokratyczną, nazywaną także Falangami Libańskimi wiernymi Baszirowi al-Dżumajilowi), podczas libańskiej wojny domowej w latach 1975–1990. Kiedy rozpoczęła się wojna, Assaad Chaftari dołączył do jednostki łączności w siłach chrześcijańskich, a później ukończył kurs artyleryjski. Twierdzi, że przeżył prawdziwe piekło na ziemi. Był odpowiedzialny podczas działań wojennych za śmierć setek ofiar. W 1988 roku zetknął się z ruchem Inicjatywy dla Zmian (Initiatives of Change). Wtedy przeżył duchowe odrodzenie. Zaczął zastanawiać się, czy rzeczywiście podczas wojny domowej w Libanie stał po stronie Boga. W 2000 r. napisał długi i przejmujący list z przeprosinami do wszystkich swoich ofiar i ich rodzin, który opublikowano w ogólnokrajowej prasie libańskiej. W 2015 roku cały list ukazał się jako trzystustronicowa książka, pod tytułem La Vérité même si ma voix tremble (Mówić prawdę, nawet jeśli twój głos drży). Od prawie dwudziestu lat swoje życie poświęca budowaniu pokoju i poszukiwaniu dob­ ra w każdym człowieku, bez względu na wyznawaną religię, kolor skóry i polityczne przekonania. Obecnie jest aktywnym działaczem ruchów i organizacji pozarządowych oraz członkiem koalicji Wahdatouna Khalasouna, która przybliża Libańczykom ideę i potrzebę zmian na poziomie osobistym, dialog i niestosowanie przemocy, by uratować kraj. W swojej misji odwiedzał także Libię, aby ziarno dobra i braterstwa zaszczepić w sercach walczących. W czerwcu bieżącego roku był jednym z gości konferencji zorganizowanej przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich „Media as a Public Service” – „Media jako służba publiczna”. Wywiad przeprowadził Tomasz Wybranowski.

Witam w Polsce. Dziękuję bardzo za zaproszenie i danie mi szansy tej rozmowy. Bardzo się cieszę, że aż z Libanu mogłem przylecieć na konferencję

A

ssaad Chaftari powiedział, wracając pamięcią do czasu wojny domowej w Libanie: W tamtym czasie istota ludzka była dla mnie niczym. Przez cały ten czas nadal chodziłem na niedzielną Mszę św. i gdybym miał cokolwiek do powiedzenia podczas spowiedzi, wyznałbym tylko drobne błędy, że na przykład tracę panowanie nad sobą. Nigdy nie przyznałem się do zabijania, jako że nie uważałem tego za grzech. Byłem krzyżowcem.

organizowaną przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich. To pierwsza Pana wizyta w naszym kraju? Jakie są Pana wrażenia? Szczerze mówiąc, wiem dużo o Polsce z wielu książek historycznych i opracowań. Teraz mogę to skonfrontować, będąc tutaj. Polska wiele wycierpiała przez ostatnie dwieście lat, szczególnie w trakcie II wojny światowej. I pot­ wierdziło się to podczas wypraw do warszawskich muzeów. Na twarzach uczestników konferencji, z którymi miałem okazję rozmawiać, malował się przede wszystkim smutek i zaduma. Także Pan po wyjściu z gmachu Muzeum Powstania Warszawskiego, a potem z Muzeum Polin, był bardzo przejęty… To prawda… Szczególnie pierwsza wizyta, w Muzeum Powstania Warszawskiego, była dla mnie swoistym déjà vu. Polska od zawsze była historycznie otoczona przez potężne mocarstwa, które na przestrzeni wieków nigdy nie życzyły Wam dobrze. To jest trochę jak z Libanem, który jest otoczony przez Syrię. Kiedy słuchałem przewodniczki i przemierzałem sale Muzeum Powstania Warszawskiego, identyfikowałem się z uczuciami ludzi, którzy doświadczali bólu i cierpienia w przeczuciu, że może już nie być dla nich jutra. Kiedy odwiedzałem dzisiaj warszawskie muzea, otworzyła się jeszcze bardziej rana w moim sercu. Wspomniał Pan, że widzi liczne analogie do historii Libanu i Polski. My w Polsce żyjemy teraz w roku stulecia jubileuszu odzyskania niepodległości. Staramy się budować silną i sprawiedliwą Polskę, zapominając o czasach wojen i komunizmu. Czy Libańczykom udało się przegonić zmory wojny domowej z lat 1975–2005? Właściwie wojna w Libanie zakończyła się oficjalnie w roku 1990, po piętnastu latach walk. Przygnębiające będzie to moje spostrzeżenie, ale muszę powiedzieć, że

w Libanie ciągle święcimy początek wojny domowej, a nie jej zakończenie. To bardzo smutne i oznacza jedno: że ciągle jeszcze nie wyciągnęliśmy wniosków z naszej przeszłości i odniesionych ran. Niewątpliwie jest to trochę związane z kulturą naszego kraju. Co to oznacza? Wybieramy chowanie brudów pod dywan niż prawdziwą rozmowę i rzeczywiste rozwiązanie problemów. Niestety w Libanie nie udało nam się nawet otrzeć o sprawiedliwą ocenę wojny. Niestety nie było też prawdziwego pojednania. Oczywiście nasi politycy uważają, że wszystko jest w porządku. W przenośni całowali się wzajemnie w naszym Zgromadzeniu Narodowym, gdzie się spotykają podczas obrad. Ale ludzie nie są tak naprawdę jeszcze ze sobą pogodzeni do końca, w sercach. Oni mieszkają razem, blisko siebie. Zgoda, ale my to nazywamy jedynie współmieszkaniem. Żyjemy obok siebie, choć bardzo chcielibyśmy mieć wspólne pers­ pektywy i własne życie. Tej wspólnoty nie ma. Podsumowując, to nie jest do końca prawda, że my w Libanie zakończyliśmy wojnę. W tym miejscu przypomnę motto konferencji organizowanej przez SDP: „Media jako służba publiczna”. Moim zdaniem, aby tworzyć wspólnotę, tę prawdziwą, wiele zależy od mediów. Czy w Libanie media zmieniają sumienia i serca czytelników, słuchaczy? To bardzo dobre nawiązanie. Aby zbudować pokój i wspólnotę, potrzebne są prawdziwie wolne media. W Libanie niestety nie możemy mówić, że media są wolne i niezależne. Zazwyczaj są one inspirowane i sterowane przez grupy polityczne, aby wychwalały ich liderów i dyskredytowały ideologicznych oponentów albo mają wyraźne powiązania z zagranicznymi ambasadami. To smutne, co powiem, ale muszę być szczery…. Media w moim kraju, niestety, dolewają oliwy do ognia podziałów i konfliktów wewnętrznych. Dzielą, zamiast skupiać się na budowaniu prawdziwego pokoju między wszystkimi Libańczykami. Nie ma nadziei, aby ten stan zmienić? Jest tak źle? Właśnie! Powinniśmy zawsze dodawać w naszych libańskich przekazach i wiadomościach to słowo: nadzieja! Przecież gdyby było tak dobrze, idealnie, to po co mielibyśmy się teraz spotykać w Warszawie na konferencji „Media jako służba publiczna”, czy w innych zakątkach świata o tym debatować? Może kiedyś uda się takie spotkanie dziennikarzy z różnych stron świata zorganizować i u nas, w Bejrucie. Dlaczego? Ponieważ wiemy, że zmiana jest możliwa. Ja sam to wiem na przykładzie mojego serca, które się odmieniło. Przeszedłem drogę od walki zbrojnej przez etap wewnętrznego przełomu, do stwierdzenia, że miłość bliźniego jest lepszą drogą niż konflikty, wojny i podziały w imię politycznych i religijnych barier. A ponieważ ja byłem w stanie się zmienić, to jestem przekonany, że każdy człowiek jest w stanie to zrobić. Dlaczego? Bo myślę, że każdy jest lepszy ode mnie. Czy jesteśmy naprawdę gotowi, gdziekolwiek na świecie, na dobre i braterskie spotkanie z innymi? I czy media mogą zbliżać ludzi? Oczywiście, że media mogą zbliżać ludzi. My żyjemy, nie rozumiejąc innych. Sami wykreowaliśmy, ba! pozwoliliśmy, by działały nasze instynkty, często dokarmiane strachem, zamiast nasze serca. I tu powinna pojawiać się chrześcijańska zasada miłowania bliźniego. Jeśli zawsze będziemy starali się dbać o dobro innych, tak samo jak dbamy o interesy nas samych, to zbliżymy się do prawdy o naszym człowieczeństwie. Ważne jest, aby postrzegać drugiego człowieka, jakim on jest w istocie, z jego punktu widzenia, a nie, jakim się

nam on wydaje lub wolelibyśmy, by taki po prostu był. Tajemnica zrozumienia innego polega na akceptowaniu go takim, jakim on jest, bez próby zmieniania.

Wezwanie do walki i wojenna krwawa codzienność

Musimy wykonać ten pierwszy krok? Przede wszystkim trzeba pozwolić temu drugiemu stać się podobnym do mnie lub do sposobu, w jaki ja widzę rzeczy i postrzegam świat.

Kiedy dla Pana zaczęła się wojna w Libanie? Zawsze będę pamiętał tę datę. Moja wojna z muzułmanami rozpoczęła się 13 marca 1975 r. To był początek libańskiej wojny domowej. Do tego momentu, do tamtej chwili moi przyjaciele, nauczyciele i wszyscy wokół mnie definiowali muzułmanów jako „brudnych”, „biednych”, „zgnuśniałych” i „bardzo leniwych”. I pod ich wpływem kształtowała się moja percepcja. Święcie wierzyliśmy, że Liban został przekazany przez Francuzów właśnie nam, chrześcijanom. Byliśmy przekonani, że jesteśmy jego prawowitymi mieszkańcami, podczas gdy muzułmanie byli agresorami i zdrajcami. Nie mogliśmy patrzeć również na Palestyńczyków, którzy uczynili Liban swoją kwaterą główną, zyskując poparcie większoś­ci muzułmańskich Libańczyków w ich walce z Izraelem.

Nie jest to łatwe, bo można w ten sposób narzucać swoje widzenie rzeczywistości. Ale trzeba dać mu możliwość posiadania własnego wyobrażenia, a przez to i widzenia rzeczy, jakie jemu się podobają lub wydają się ważne. Tym procesem jest próba lepszego poznania go, aby dostrzec, w jaki sposób możemy osiągać tę wspólną płaszczyznę. By odnaleźć ten wspólny mianownik, musimy unikać zasiedzenia we własnych czterech kątach stereotypowego myślenia, próbując zagarnąć od innych jak najwięcej dla siebie. Mam nadzieję, że będziemy żyli w lepszym świecie.

Co robił Pan podczas tej krwawej i długiej wojny? Byłem odpowiedzialny za wiele śmierci, kiedy niszczyliśmy muzułmańskie kwatery i ich umocnienia. Bardzo łatwo przychodziło mi usprawiedliwianie moich decyzji i działań. Kiedy nasz ruch oporu rozwijał się, ja wzrastałem wraz z nim i ostatecznie stałem się drugim dowódcą jednostki libańskiego chrześcijańskiego wywiadu. Moim zadaniem było decydowanie o losie tych wszystkich, którzy byli zatrzymywani. Ja decydowałem, czy ktoś powinien być oszczędzony, wymieniony za naszych jeńców, czy zabity. Co było potem? Wydawało się, że w roku 1985 wojna zakończy się, a w Libanie zapanuje pokój. Do roku 1985 roku wojna doprowadziła nas donikąd. Potem było jeszcze gorzej. Zdecydowaliśmy się w końcu na negocjacje z naszymi wrogami. Podpisaliśmy umowę, która w zasadzie zakończyła wojnę. Jednak piętnaście dni później nastąpił nieoczeki-

Jestem g przejść W

połowie lat 80. ubiegłego wieku maronici wchodzący w skład Sił Libańskich nie widzieli szans na restytucję chrześcijańskich rządów w Libanie. Przewaga obozu muzułmańskiego była przygniatająca. Po ciężkich walkach i przy niekorzystnym układzie sił, gdy Syryjczycy okupowali już ponad połowę terytorium Libanu, chrześcijanie stwierdzili, że sukcesem będzie kontrola własnych gmin religijnych. Na terenie tych gmin funkcjonował samodzielny chrześcijański system administracyjno-gospodarczy.

Myślę też, nawiązując do poprzedniego pytania, że media odgrywają jedną z ważniejszych ról we współczesnym świecie. To właśnie media kreują opinię publiczną. A jak jest opinia publiczna kreowana współcześnie, doskonale wiemy. Oto media dziś wkładają do głów różne informacje, robiąc ludziom codzienne pranie mózgów. Jestem pewny, że dziennikarze, redakcje na całym świecie nie robią tego celowo. Czasami nawet nie zauważają, do czego to prowadzi. Mogą sprawić jednym newsem, wywiadem, notką prasową zarówno negatywne, jak i pozytywne „pranie mózgu”. I mam nadzieję, że będą próbowali zbudować tą właściwą, drugą opcję. Wierzę, że o tej drodze we współczesnym dziennikarstwie i roli mediów będziemy rozmawiać w Warszawie.

Falangiści i ich zwolennicy zostali opuszczeni przez sojuszników, bez jakichkolwiek widoków na przełom w wyniszczającym kraj konflikcie. Zdrowy rozsądek dyktował przystąpienie do rozmów, aby uniknąć dalszych strat. Ideę porozumienia przeforsował lider Falang Libańskich Georges Sa’ada. Doprowadziło to do podpisania w 1989 r. przez parlament libański Karty Zgody Narodowej, która odebrała maronitom uprzywilejowaną pozycję w Libanie. Władza wykonawcza prezydenta maronity została poważnie osłabiona.

Pojawił się strach? Tak, ale był to proces. Najpierw zacząłem nie lubić muzułmanów i Palestyńczyków, potem ich nienawidziłem. W końcu bałem się ich i chciałem ich tylko unicestwić. W oczach libańskich chrześcijan był Pan bohaterskim weteranem wojny domowej. Brałem udział w tej długiej wojnie domowej. Byłem odpowiedzialny za chrześcijańskie służby wywiadowcze. Byłem także jedną z głównych postaci tego spektaklu śmierci, który można zobaczyć w telewizyjnych wiadomościach i przeczytać w przekazach prasowych, związanego z jakąkolwiek wojną domową, dziejącą się gdziekolwiek na świecie. Każda z nich wygląda tak samo.

wany zamach stanu w łonie chrześcijańskich ugrupowań. Nagle my, weterani walk, nie byliśmy już postrzegani jako chrześcijańscy bohaterowie, ale jako chrześcijańscy zdrajcy. Wkrótce porozumienie się rozpadło, wielu z nas zginęło, a ja uciekłem z rodzinnego domu z żoną i synem. Nie umiem sobie nawet tego wyobrazić… Mogę użyć metafory, że w tamtych dniach ja i moja rodzina „zostaliśmy wrzuceni w bastion naszego wroga”. Przez następne sześć lat musieliśmy żyć blisko muzułmanów i Pales­tyńczyków, chronionych przez Syryjczyków. Trzeba przyznać, że Syryjczycy byli wtedy naszymi jedynymi sojusznikami. Nie było absolutnie nikogo, kto odnalazł


LIPIEC 2018 · KURIER WNET

11

CHRZEŚCIJAŃSKI WOJOWNIK się w tej sytuacji. Pewnego dnia moja żona powiedziała, że rozumie nienawiść, którą widzi w oczach Palestyńczyków, ponieważ wtedy doświadczyła uczucia, jak to jest być pogardzanym. Co trzymało Wasz kraj razem do 1975 roku? Liban w latach 60. i 70. ubiegłego wieku często był nazywany Szwajcarią Bliskiego Wschodu. Ta Szwajcaria Bliskiego Wschodu, o której Pan mówi, miała tylko powierzchownie wiele podobieństw do europejskiej Szwajcarii. Ale wew­nątrz, w sercach, obywatele Libanu nie mają w sobie tego poczucia państwowości i wspólnoty jak Szwajcarzy, którzy – o ile mnie pamięć nie myli – przez ponad trzysta lat byli w stanie zbudować kraj z prawdziwymi jego obywatelami. A my mieszkaliśmy przed wojną obok siebie, ale nie tworzyliśmy wspólnoty, takiej gniazdowości. Dla każdej z opcji Liban oznaczał zupełnie coś innego. Do tego trzeba jeszcze wspomnieć o rozlicznych problemach

Przebudzenie chrześcijańskiego wojownika Kiedy nastąpił przełom i zdecydował się Pan przeprosić za to, co wydarzyło się podczas tej straszliwej wojny? Nie chcę tutaj szukać porównań i różnic między wojnami sprawiedliwymi a niesprawiedliwymi, bo uważa Pan, że „każda wojna niczego dobrego nie przynosi”. Jak doszło do wyz­ nania win i pierwszych prób ekspiacji? Pod koniec wojny, w 1988 roku, moja żona po raz pierwszy uczestniczyła w spotkaniu organizowanym przez ruch Inicjatywy dla Zmian – Initiatives of Change. W wywiadach zawsze o tym wspominam, że jako oficer wywiadu zapytałem ją, jakie mogą być prawdziwe intencje tych osób. Zamiast odpowiedzieć na moje pytanie, zaprosiła mnie na kolejne spotkanie ruchu. Zapytali mnie, czy jestem gotowy na zmianę siebie, zanim będę chciał zmie-

dla mnie anonimową masą. Po raz pierwszy czułem, że możemy ze sobą porozmawiać, wymienić poglądy i poznać siebie nawzajem. W trakcie tych rozmów przyznawałem się do tego, że nie zawsze miałem rację. Co było dla mnie odkrywcze, to fakt, że oni także podzielali moje spostrzeżenia i punkty widzenia na różne sprawy. I tak oto, krok za krokiem, bardzo mozolnie, rozmowa za rozmową, ich „Prawda” w połączeniu z moją „Prawdą” stworzyła „TĘ PRAWDĘ”. W taki sposób zacząłem się zmieniać. Krok za krokiem; ta droga wciąż trwa. Jeszcze się nie skończyła. Pana książka La Verite meme si ma voix tremble – Mówić prawdę nawet, jeśli twój głos drży, to bardzo osobisty list. Przeprasza w nim Pan swoje ofiary i ich rodziny i rozlicza się ze swojej przeszłości. To bardzo przejmująca spowiedź. Nie każdy jest w stanie to zrobić. W jednym z wywiadów z Panem znalazłem taki oto passus: „Stopniowo odkryłem, że nie jestem

gotowy piekło

Miejsca w libańskim parlamencie wyznaczono w równym stopniu chrześcijanom i muzułmanom. Sam Liban uznano na mocy prawa i zgodnie z brzmieniem Karty Zgody Narodowej za „kraj arabski”. Oddziały Sił Libańskich zaakceptowały porozumienie. Walki między trzema milicjami zbrojnymi ustały dopiero w 1990 r., a w 1991 r. wszystkie je rozwiązano pod dyktando Syrii, łącznie z milicją Falang Libańskich. Libańskich chrześcijan spotkał kolejny zawód. Oto bowiem zawarta w 1991 r. dodatkowa umowa nowego rządu

Arabów i Palestyńczyków, którzy przybyli do Libanu w tamtym czasie uzbrojeni po zęby i z hasłem walki z socjalną niesprawiedliwością. Nierównoś­ci społeczne i dyskryminowanie pewnych grup napędzało spiralę niezadowolenia. Do czasów wybuchu wojny domowej chrześcijanie mieli więcej przywilejów, więcej praw i byli po prostu bogatsi. To były największe powody wojennej eksplozji w moim kraju. I jeszcze jedna analogia do Polski. Wasz kraj na przestrzeni wieków także doświadczał mieszania się krajów ościennych w wasze sprawy, z interwencjami zbrojnymi, czego przykładem były wasze zabory i wymazanie Polski z map świata. Państwa sąsiadujące z Libanem wciąż próbują manipulować naszymi wewnętrznymi podziałami.

libańskiego z Syrią oddała kraj pod syryjską kuratelę. Zdecydowana większość członków Falang Libańskich stanęła w opozycji do tej umowy. Przede wszystkim nie mogli się pogodzić z jawnie prosyryjską polityką rządu i stopniową utratą suwerenności.

Zniszczony Bejrut, zdjęcie z 1982 roku.

zaatakować swój najbardziej wrażliwy punkt – swoje ego. I to jest bez wątpienia najtrudniejsza część zadania. To jest ten magiczny punkt, gdzie wszystko się zaczyna. Nie ma nic trudniejszego niż powiedzenie sobie prosto w twarz: „ Jest mi przykro z twojego powodu, jest mi ciebie żal”. Później idź do innych i powiedz: „Proszę, przebacz mi”, nawet jeśli oni nie zaakceptują twojej skruchy i nie przebaczą ci. Wtedy nie może przeszkadzać podrażniona duma. Powinniśmy poprosić o przebaczenie bez względu na wszystko. Nawet jeśli nie od razu ktoś nam wybaczy, to nasz akt skruchy może pomóc osobie, do której przyszliśmy z pokorną prośbą o wybaczenie. Nasze zachowanie może być dla tej osoby iskrą zapalną, aby inaczej postrzegała świat. Być może twój gest sprawi, że ktoś przestanie nienawidzić. Mówmy głośno o tym, że nienawiść zabija. Nienawiść niszczy przede wszystkim nienawidzących. Ten toksyczny kwas, który uderza nienawiścią, jest bardziej szkodliwy dla tego, kto nienawidzi, niż dla osoby, do której to uczucie kieruje. Pana krucjata pokoju trwa. I będzie trwała do końca moich dni. W liś­ cie do moich ofiar wybaczyłem także moim prześladowcom. Przebaczyłem wszystkim, którzy mnie zranili. To był dla mnie taki punkt zwrotny. Zaangażowałem się w budowę społeczeństwa obywatelskiego. Wielu z nas, zaangażowanych w działalność organizacji pozarządowych, zauważyło, że łączy nas potrzeba łączenia pokoleń. Łączenia w imię pokoju, poprzez wymianę doświadczeń. W 2012 roku północnym Libanem zaczęły wstrząsać niepokoje, które groziły eskalacją na cały kraj. Dwie organizacje muzułmańskie zaczęły ze sobą walczyć. Zauważyliśmy, że sytuacja staje się niebezpieczna, a my nie chcieliśmy powrotu czasów wojny domowej. Zaczęliśmy wspólnie rozmawiać w ramach ruchu Inicjatywy Dla Zmian – Initiatives of Change. Spostrzegliśmy, że pięć spośród ośmiu osób, które były w zarządzie tej komórki organizacji, miały korzenie w skrajnych i maksymalnie wrogich sobie stronnictwach, walczących ze sobą po roku 1975. Wtedy pojawił się pomysł: dlaczego nie połączyć w ramach ruchu, w nurcie pokojowych zmian i rozmów, „nowych” walczących ze „starymi” weteranami, których reprezentuję? Jak została przyjęta ta inicjatywa? Społeczeństwo bardzo dobrze przyjęło nasz pomysł. Ludzie w Libanie zaczęli mówić: „To bardzo dobry przykład”. Odczuliśmy wielką potrzebę pokazania Libańczykom, że możemy się nawzajem słuchać, tak starzy weterani, jak i nowi wojownicy, opozycjoniści i sympatycy rządu, wszyscy, którzy są w stanie pracować razem. To był fundament pod utworzenie nowej organizacji obywatelskiej – Old Fighters for Peace. Dzisiaj w strukturach organizacji działa aktywnie czterdziestu pięciu byłych weteranów wojennych, pochodzących z różnych ugrupowań politycznych i ich odłamów, wyznających inne religie, pochodzących z różnych warstw społecznych. Łączy nas jedno – skupiamy się na stworzeniu wspólnej platformy działania przeciwko przemocy w Libanie i na całym świecie. Old Fighters for Peace starają się wpływać na weteranów wojny, polityków, zwykłych obywateli i media.

Misja „Bliżej Boga”, czyli kochać bliźniego swego jak siebie samego Uważa Pan, że więzi z rodziną, klanem i wyznaniem są silniejsze niż identyfi­kacja z narodem. Czy wobec tego wierzy Pan jeszcze w takie pojęcia, jak ‘naród’ i ‘kraj’? Może Pana zaskoczę, ale muszę powiedzieć, że jestem już ponad takim schematem myślenia o świecie i życiu. Zgadzam się, że obywatelom każdego kraju powinno zależeć na tym, aby zgodnie i sprawiedliwie żyć w ramach konkretnego państwa. Ale najlepszym rozwiązaniem dla mnie jest życie w harmonii i na równi z innymi istotami ludzkimi na całym świecie.

FOT. PHAN ROBERT FEARY. ARCHIWUM RZĄDU FEDERALNEGO STANÓW ZJEDNOCZONYCH

niać innych. Stanowczo odpowiedziałem, że starałem się być doskonały, choć wiedziałem o swoich wadach. Ale zacząłem intensywnie o tym myśleć. Z dnia na dzień, ze spotkania na spotkanie odkrywałem więcej rzeczy, które musiałem zmienić w sobie. Podczas spotkań w mojej grupie spotkałem wielu muzułmanów, Palestyńczyków i komunistów. Ze zdziwieniem odkryłem, że większość zasłyszanych informacji o muzułmanach nie była prawdziwa. Z ich wypowiedzi i świadectw zrozumiałem, że oni także naprawdę martwili się o swój kraj i rodziny. Ich kraj to przecież także i mój kraj, pomyślałem. I nagle, podczas mityngów ruchu Inicjatywy dla Zmian odkryłem, że ci muzułmanie, Palestyńczycy, komuniści i inni, mają imiona. Przestali być

tak dobrym facetem, za jakiego się uważałem. Miałem tak wiele do zmiany na każdym poziomie”. Dlaczego lubimy się oszukiwać? Czego się boimy? Po pierwsze obawiasz się samego siebie. Myś­ lisz tylko o tym, w jaki sposób inni będą cię postrzegać, jeśli wszystko o sobie opowiesz szczerze, bez żadnych przemilczeń. Musisz spojrzeć w lustro i zobaczyć siebie takim, jakim jesteś naprawdę, a nie – jak o sobie myślisz. Musisz otworzyć bardzo szeroko oczy. Jeśli zobaczysz, że jesteś w jakikolwiek sposób niepociągający z powodu, na przykład, swojego zachowania, złych zasad, grzechów, a głównie jest tak z powodu twojego wielkiego ego, to musisz powiedzieć do tej osoby w lustrze, że dotąd tkwiła w błędzie. To oznacza, że musisz

Misja, aby kochać wszystkich bliźnich jak siebie samego? Dokładnie tak! Wierzę, że my wszyscy jesteśmy ludźmi, dziećmi bożymi. Jestem przekonany, że gdy wreszcie spotkam się z Bogiem, to On na pewno nie będzie mnie pytał, czy byłem Libańczykiem, Arabem, czy Francuzem. Nie zapyta mnie także o partyjną przynależność i moje zapatrywania. Po śmierci dobry Bóg zapyta mnie: „Assaad, czy byłeś dobrym człowiekiem dla innych ludzi?”. On przyszedł na ziemię w imię miłości do każdego człowieka. Kiedy odkryłem w sobie miłość do drugiego człowieka, zacząłem ewoluować od bycia chrześcijaninem i Libańczykiem do poczucia, że jestem obywatelem tego świata. Teraz wiem, że jestem w stanie kochać każdą istotę ludzką na całym bożym świecie. To wielka ewolucja ku zrozumieniu Chrys­ tusa. Mając dwadzieścia lat, postanowił Pan bronić swojej chrześcijańskiej

społeczności przed muzułmanami. Teraz jest Pan wojownikiem pokoju. Przyświecają Panu takie oto słowa: „Mogę przejść piekło, jeśli historia mojego życia odmieni poglądy i widzenie świata choćby jednej osoby i odsunie ją od fali przemocy!” Mądre i ważne słowa. Czy mądre i ważne, tego nie wiem. Na końcu mojego życia, od czasu mojego przełomu i wewnętrznej zmiany, codziennie staram się pokazywać, że możemy zmieniać rzeczy w nas, wokół nas, w społeczeństwie, w którym żyjemy, i na całym świecie. Nawołuję do pokoju, do dobrych zmian, do dialogu. Gdy moje życie się skończy, byłbym szczęśliwy, gdybym miał świadomość, że mogłem zmienić chociaż jedną ludzką duszę. Ponieważ jeśli zmienisz jedną duszę, zmienisz znacznie więcej istnień. Przede wszystkim tych, którzy są też w kontakcie z tą osobą. Tutaj absolutnie nie chodzi o prawienie kazań, ale o pokazywanie na własnym przykładzie właściwego modelu do naśladowania. Tak, odmienić serce i duszę choć jednego człowieka jest warte tego, aby poświęcić całe życie. Czym jest dla Pana teraz Ewangelia i chrześcijaństwo? Stanem umysłu? Stanem serca? Odpowiem tylko jednym słowem – miłością. I nie jest to miłość, która jest czyimś wyobrażeniem. Ta miłość nie ma twarzy moich najbliższych, rodziny i przyjaciół. To miłość, która każe wszystkich bezwarunkowo kochać!

N

a pierwsze spotkanie ruchu Inicjatywy dla Zmian – Initiatives of Change – poszedłem z ukrytą bronią i dwoma ochroniarzami, którzy pozostali na zewnątrz. Tamten dzień na zawsze odmienił moje życie. Stało się to w chwili, kiedy prowadzący spotkanie poprosili mnie, abym spojrzał wstecz na moje dotychczasowe życie i opisał je. Wtedy zobaczyłem tylko ścieżkę pełną krwi.

To jest jedyny przekaz, który przychodzi mi na myśl, jeśli jestem pytany o Ewangelię, bo o tym najważniejszym przykazaniu powiedział nam Jezus. On nigdzie nie powiedział: „Zbuduj chrześcijańskie szkoły, utwórz chrześcijańskie kraje i posiadaj chrześcijańskie armie”. On nigdy tak nie powiedział. Jezus użył tylko jednego zdania: „Kochaj innych tak, jakbyś chciał, aby inni kochali ciebie”. „Inni” to nie tylko chrześcijanie, ale wszystkie istoty ludzkie, które On przykazał kochać. Niestety dzisiaj o przykazaniu miłości bliźniego zapominamy. Grupa New Order i Iggy Pop śpiewają: Sekretem szczęścia jest bezwarunkowa miłość. Tak, ale dopowiem, że… sekretem szczęścia innych. I dla innych. Jeśli żyjesz tą miłością, jes­ teś pełny nadziei, ufny. Świat staje się przez to piękniejszy, pogodniejszy. Widzisz wszędzie piękno. Zanim się zmieniłem, postrzegałem świat jako bardzo ciemne miejsce. Od kiedy się zmieniłem, bardzo wierzę w ten świat. Jestem teraz ufny. Nie ma dla mnie zamkniętego horyzontu ani rzeczy niemożliwych, ponieważ miłość jest w stanie czynić cuda. Prawdziwe cuda. Co chciałby Pan przekazać Polakom, szczególnie ludziom mediów w Polsce? Nie śmiem im nic powiedzieć, ponieważ jes­ tem Libańczykiem, który przybył do Polski na chwilę. Ale chciałbym podzielić się jednym przemyśleniem: że młodzi ludzie, którzy zaczynają pracę w mediach, mogą zmienić świat na lepsze. To są słowa, którymi będę się dzielił podczas konferencji „Media jako służba publiczna”. A do wszystkich dziennikarzy mam takie oto przesłanie: „Płyńcie pod prąd głównego nurtu, ponieważ mainstream nie jest dobrym kierunkiem. Tylko płynąc pod prąd będziecie w stanie zmieniać świat!”. Dziękuję za niezwykłą rozmowę. Dziękuję za wysłuchanie mojej opowieści. Moc życzeń dla Czytelników „Kuriera WNET” i Słuchaczy z Libanu. K


KURIER WNET · LIPIEC 2018 R E K L A M A


LIPIEC 2018 · KURIER WNET

13

PODRÓŻ·R ADIA·WNET

PA RT N E R E M P O D RÓ Ż Y R A D I A W N E T J E S T P G E P O L S K A G R U PA E N E R G E T YC Z N A S A

FOT. ZULUANONYMOUS (WIKIPEDIA)

Solina – podwodna wieś Zbigniew Kozicki, regionalista, a także wieloletni pracownik PGE Energia Odnawialna w Solinie, opowiada Janowi Brewczyńskiemu i Łukaszowi Jankowskiemu o początkach tamy i o wsi Solinie, która znajduje się pod wodą. Kiedy Pan przyjechał do Soliny? Ja jestem miejscowy, pochodzę z tych okolic. Do Soliny przyszedłem w sie­ demdziesiątym trzecim roku. To była moja pierwsza i ostatnia praca po skoń­

z województwa krakowskiego, rzeszow­ skiego. Część nie wytrzymała warun­ ków życia i wróciła w swoje rodzinne strony, a część pozostała i jest do dzisiaj, i tak sobie tutaj żyjemy.

Żyją jeszcze ci, którzy pamiętają czasy, kiedy nie było zalewu; ja ich nazywam dziećmi Soliny, bo byli wysiedlani jako młodzi ludzie albo dzieci. czeniu szkół. Czterdzieści lat na jednym stanowisku w jednym miejscu pracy. Zacznijmy od historii regionu. Gdzie się znajdujemy? Co to są za ziemie? To są Bieszczady, a kulturowo to jest Ziemia Bojkowska. Tutaj mieszkali gó­ rale karpaccy. Dzisiaj pozostała tylko his­toria, bo w czterdziestym siódmym roku podczas Akcji Wisła wszystkich wysiedlili, zostali tylko aborygeni-Po­ lacy, a Bojków wywieziono na Ziemie Zachodnie lub na Ukrainę. Bojkowie, w odróżnieniu od Łemków, którzy mieszkali w dolinie Krynicy, byli wy­ znania grekokatolickiego. Wszystkie kościółki, które są obecnie w każdej wsi, były kiedyś cerkwiami grekokato­ lickimi. Po wysiedleniu Kościół rzyms­ kokatolicki przejął te cerkiewki i w ten sposób uratował je od zniknięcia. Bo za Polski Ludowej wszystko zaczęli burzyć. Nie po drodze im było z chrześcijań­ stwem. Ale arcybiskup Tokarczuk za­ jął się przejmowaniem tych cerkiewek na rzecz Kościoła rzymskokatolickiego i dzięki temu je ocalił. Ile pozostało po Bojkach – historia, cerkwie, chaty, czy może przetrwała jakaś społeczność? Po Bojkach napłynęła ludność osied­ leńcza. Zaczęli się tu osiedlać ludzie R E K L A M A

Ja jestem miejscowy aborygen z Ucharzu z Mineralnych, dziesięć ki­ lometrów stąd, a w Solinie mieszkam, od kiedy przyszedłem tu do pracy, od siedemdziesiątego trzeciego roku. Powiedział Pan, że jest aborygenem. Co to oznacza? Miejscowy, nie przesiedlony, nie wy­ wieziony, tylko rdzenny Polak, które­ go rodzice mieszkali na tym terenie. Przy czym moi rodzice byli rzymskimi katolikami; w mojej rodzinie nie było grekokatolików. Kiedy Pan się zajął historią? Bo jest Pan autorem trzech książek o tutejszej mikrohistorii. Trzydzieści lat temu kolega, z którym pracowałem, zaraził mnie historią Bieszczadów, bo przedtem Bieszcza­ dy traktowałem dość obojętnie. Obracałem się w środowisku prze­ wodnickim, gdzie kultywują tradycje, pokazują turystom, jak Bieszczady wy­ glądały kiedyś. Pracowałem w elektrow­ ni i rozmawiałem o dawnej wsi Solina, która teraz jest pod wodą. I pomyślałem, że wszyscy o tej Solinie mówią i mówią, a nikt nic nie widział i nie słyszał. No to zacząłem grzebać w papierzyskach, roz­ mawiać z ludźmi i natrafiłem na zdjęcia zabudowy dawnej wsi. I tak już poszło…

Gdzie Pan wyszperał zdjęcia? Mam wiele zdjęć, nie tylko wsi Solina. Dostałem od profesora Dziewańskiego, notabene wówczas też bieszczadnika. Pochodzi z Leska, a w czasie budowy Myczkowiec i Soliny był głównym geo­ logiem. Zrobił swój benefis w dwuty­ sięcznym roku w Lesku, a ja, będąc jeszcze pracownikiem elektrowni, też byłem na nim obecny. Zajmuję się fo­ tografią i filmowaniem i sfilmowałem to spotkanie. Wtedy, w rozmowie z pro­ fesorem – już wtedy profesorem, bo zasłynął jako inżynier – zdradziłem, że piszę na temat elektrowni Solina i on obiecał, że mi coś podeśle. Jak mi po­ desłał, to mi się nogi ugięły i tak to się zaczęło. Jest też monografia elektrowni i zapór Myczkowce-Solina, bo trzeba wiedzieć, że są dwie elektrownie – Soli­ na i Myczkowce. Wszystkie dane tech­ nicznie opisane perfekcyjnie. Wróćmy jeszcze do Soliny, tej wsi, która znalazła się pod wodą. Cała ludność w promieniu pięćdzie­ sięciu kilometrów mniej więcej zosta­ ła wysiedlona. Żyją jeszcze ci, którzy pamiętają czasy, kiedy nie było zale­ wu; ja ich nazywam dziećmi Soliny, bo byli wysiedlani jako młodzi ludzie albo dzieci, a ich rodzice już nie żyją. To był sześćdziesiąty ósmy rok. Roz­ mawiałem z nimi, zanim wydałem tę książkę… Niewiele mieli do powie­ dzenia, bo dziecko pamięta inaczej niż dorosły. Ciężko było namówić osoby, które tam kiedyś mieszkały, do rozmów, ale się udało. I co powiedziały? Udało się i po wydaniu książki wszyst­ kie te osoby, a było ich dwieście, zapro­ siłem na prezentację. Zorganizowałem przyjęcie. Wszyscy przyszli i wszyscy płakali, bo zobaczyli po raz pierwszy od dzieciństwa swoje domy. Dziecko

zapamiętuje jakiś szczegół, krzaczek i to sobie z czasem przetwarza. A ja im je pokazałem. Inna ciekawa rzecz, to że we wsi były same nazwiska Podka­ licki i Orłowski. Kiedy pisałem, mia­

Jak ta wieś wyglądała przed jej zalaniem w latach sześćdziesiątych? Wieś, jak każda wieś w Bieszczadach: bieda i wszyscy żyli w rytmie przyro­ dy. Nikt nie widział pieniążków, tylko to, co Bozia dała i ziemia. W ten sposób sobie gospodarowali. Wieś Solina była wsią katolicką. Liczyła sześciuset miesz­ kańców. Jak na wieś była duża i była tak zwaną wsią polską, jak się mówiło w tamtym czasie. A mieszkali… dra­ matycznie, bo oni mieli świadomość, że będzie budowa zapory. Chałupy były jeszcze z czasów Aus­ trii, galicyjskich. Tylko że nieremonto­ wane, bo oni już w latach trzydziestych wiedzieli, że będzie budowa. Już były przymiarki do budowy zapory w So­ linie. Nie wierzyli, że przyjdzie taka woda i zaleje, ale już nie remontowa­ li, bo mieli zakaz. Kto mógł, repero­ wał sobie dom. Pewnie, że były domy w lepszym i w gorszym stanie, bo to zależy od człowieka. Jeden potrafi le­ piej zadbać, gospodarzyć, a drugi nie. Tak jak wszędzie. Weszliśmy do szarego namiotu. Przypomina mi trochę wojskowy. Co tu się znajduje?

Co można tutaj zobaczyć? Jaki jest repertuar? Oprócz tego, że mam filmy techniczne – jak działa elektrownia Solina – wyświet­ lam też filmy tak zwane bieszczadzkie – Ogniomistrz Kaleń, Chudy i inni… W trakcie projekcji filmów tech­ nicznych, co mogę, dopowiadam; po­ kazuję na zdjęciach, jak konkretnie, w szczegółach wyglądała budowa. Bo film pokazuje to poglądowo, w krótkich sekwencjach, ale na zdjęciach mamy szczegóły i wtedy ja dopowiadam ta­ ką prelekcję.

Oni już w latach trzydziestych wiedzieli, że będzie budowa. Już były przymiarki do budowy zapory w Solinie. Nie wierzyli, że przyjdzie taka woda i zaleje. Jest tutaj także film Pana autorstwa. Tak, film analogowy, który nakręciłem na taśmie w latach dziewięćdziesiątych. Zrobiłem go z kolegą. Chcę dodać, że przez czterdzieści lat, pracując w elek­ trowni, oprowadzałem wycieczki i roz­ mawiając z ludźmi dowiedziałem się, co chcą wiedzieć na jej temat. I w ten sposób powstał film Energetyka polska, zespół elektrowni wodnych Solina-Myczkowce. Co można w nim zobaczyć? Wszystko, od podstaw – lokalizacja, budowla jako obiekt, wyposażenie tech­ niczne, prezentacja działania genera­ tora, przetwarzanie energii kinetycznej wody w energię elektryczną.

FOT. TADEUSZ SUMIŃSKI (WIKIPEDIA)

łem mętlik, bo nie wiedziałem, o co tu chodzi. Ale okazało się, że to były powiązane między sobą wielopokole­ niowe rodziny i w jednym domu było po trzy, cztery rodziny i po dwanaś­ cioro ludzi. I wiele dzieci. Nas było w domu jedenaścioro. Tak więc zaprosiłem ich wszystkich i zo­ stałem takim… sołtysem wsi, która nie istnieje.

Próbuję tu stworzyć minigalerię zdję­ ciową z okresu budowy zapór wodnych Solina i Myczkowce. Pokazuję wystawę fotografii z lat pięćdziesiątych i sześć­ dziesiątych i wyświetlam stare filmy z budowy zapory w Solinie. Te zdjęcia są też w mojej monogra­ fii budowy zapór Solina-Myczkowce pod tytułem Zespół elektrowni wodnych Solina-Myczkowce. Ten namiot jest więc galerią, a także salą kinową, multimedialną.

Czego Pan używał do nakręcenia tego filmu oprócz kamery? To były lata dziewięćdziesiąte, dronów jeszcze nie było. Lataliśmy samolo­ tem typu Wilga. Kamera analogowa EZEN1. Proste rzeczy. Wtedy na bardzo wysokim poziomie, a dzisiaj się z tego śmiejemy, ale powstało coś, co dzisiaj pokazuję: zaporę i elektrownię, i jeziora Solińskie, Myczkowieckie są pokazane z lotu ptaka. To jedne z pierwszych ujęć zapory z lotu ptaka. Gdybym był nauczycielem i chciał tutaj przyjechać z klasą, co musiałbym zrobić? Należy wejść na stronę www.wzgó­ rzeporeby.pl, znaleźć numer telefonu Wzgórza Poręby i zadzwonić. Umó­ wimy się, poczęstuję herbatką, ciastem i pokażę to, co mam. K


KURIER WNET · LIPIEC 2018

14

Francuski prezydent będzie pierwszym przywódcą świata zachodniego, który uda się do Iranu z oficjalną wizytą po rewolucji ajatollahów w tym kraju w 1979 r., jeśli wizyta ta dojdzie do skutku. Francja zrywa ze statusem potęgi regionalnej i zabiega o status supermo­ carstwa. Francuska dyplomacja zajmuje więc stanowisko w każdej sprawie i nie pomija żadnego tematu mającego ja­ kiekolwiek znaczenie w relacjach mię­ dzynarodowych. Francuski prezydent pośredniczy w sporach międzynaro­ dowych i mediuje w międzypaństwo­ wych konfliktach, odwiedza wszystkich przywódców, rozmawia o wszystkim z każdym. Forsuje francuski punkt wi­ dzenia i zabiega o francuski interes gos­ podarczy, nawet jeśli jego rozmówcy mieliby okazać się z wizerunkowego i politycznego punktu widzenia ryzy­ kownymi partnerami, tak jak ma to miejsce w przypadku współpracy gos­ podarczej z Arabią Saudyjską, z którą Francja podpisała w kwietniu tego ro­ ku kontrakty o wymianie handlowej i współpracy gospodarczej wartości około 50 mld euro. Emmanuel Macron bardzo inten­ sywnie zabiega o to – powracając nie­ jako do politycznej myśli Charlesa de Gaulle’a – aby Francja była traktowana na arenie międzynarodowej na równi z największymi graczami. Ale jaki jest bilans supermocarstwowej polityki za­ granicznej Emmanuela Macrona?

Francuskie siły zbrojne jako instrument supermocarstwowej polityki zagranicznej W pierwszych dniach swojej prezyden­ tury Emmanuel Macron zapowiedział duży francuski wysiłek budżetowy na rzecz modernizacji francuskiej armii. Obecnie francuskie wydatki na zbroje­ nia i wojsko są najwyższe od czasu za­ kończenia II wojny światowej. Macron dąży do tego, aby francuskie siły zbroj­ ne należały do najnowocześniejszych i co za tym idzie, do najbardziej wia­ rygodnych na świecie. Na forum Unii Europejskiej francuski prezydent dąży do stworzenia europejskiej strategii na rzecz obrony i bezpieczeństwa, której trzonem ma stać się Francja i jej woj­ ska. Francuskie siły zbrojne biorą udział w największych operacjach militarnych naszego globu. Obecnie wraz ze Sta­ nami Zjednoczonymi Francja ponosi główny ciężar logis­tyczny i finanso­ wy walki z islamskim terroryzmem na świecie. Na tym gruncie francuskie siły zbrojne odnoszą duże sukcesy w Syrii i Iraku, czego dowodem jest skuteczne rozbijanie pozostałości struktur pań­ stwa islamskiego w Syrii i Iraku oraz dokonane przez francuskie siły spe­ cjalne liczne likwidacje zbrodniarzy i przywódców państwa islamskiego. W lutym tego roku został zabity jeden z głównych organizatorów zamachów terrorystycznych w Europie Oussama Atar, znany również pod pseudonimem Abou Ahmad. Francuskie siły zbrojne nadal stanowią główny trzon opera­ cji antyterrorystycznej w Mali i sze­ roko pojętym Sahelu. 14 kwietnia br. francuskie lotnictwo wspólnie z siłami

USA i Wielkiej Brytanii wzięło udział w operacji Hamilton, mającej na ce­ lu zniszczenie militarnego potencjału chemicznego Baszszara al-Assada po domniemanym ataku z użyciem bro­ ni chemicznej we Wschodniej Gucie 7 kwietnia br.

Polityka afrykańska Powstrzymać fale nielegalnych imi­ grantów i unicestwić islamski terro­ ryzm oraz organizacje terrorystyczne, które stanowią zagrożenie dla Francji, francuskich obywateli i francuskiej gos­ podarki (zamachy terrorystyczne nad

efektywność ich struktur państwowych zdają się być priorytetem Emmanuela Macrona w prowadzonej przez niego polityce afrykańskiej…

Umowa klimatyczna Odejście Donalda Trumpa w czerwcu 2017 r. od umowy klimatycznej nie zniechęciło francuskiego prezyden­ ta, który rozpoczął polityczną batalię o uratowanie umowy paryskiej (COP 21) i jej postanowień. Natychmiast po ogłoszeniu rzeczonej amerykańskiej decyzji Emmanuel Macron rozpoczął na świecie dyplomatyczną ofensywę na

również podłoże gospodarcze. Francja zabiega bowiem bardzo intensywnie, aby stać się światowym liderem w pro­ dukcji biopaliw i innych energii alter­ natywnych, niejako w kontrze do tych państw, które – jak obecnie Stany Zjed­ noczone – stawiają raczej w swojej go­ spodarce na tradycyjne źródła energii.

Reaktywacja politycznego dialogu z Moskwą W maju tego roku Emmanuel Mac­ ron udał się z dwudniową wizytą do Sankt Petersburga, gdzie odbył ponad

France is back. Z takim o to komunikatem Emmanuel Macron występuje do świata od rozpoczęcia swojej prezydentury (14 maja 2017 r.). Pracownicy oddelegowani pracujący w zachodniej Europie, reforma Unii Europejskiej i reforma strefy euro, umowa klimatyczna (COP 21) i działania na rzecz klimatu na świecie.

France is back

Bilans aktywności Emmanuela Macrona na arenie międzynarodowej

Sekwaną wpływają wyniszczająco na francuską branżę turystyczną) – tym celom ma służyć polityka afrykańska, którą Emmanuel Macron zainicjował podczas swojego zeszłorocznego tour­ née po Afryce. Francuski prezydent dąży do ustabilizowania sytuacji po­ litycznej w krajach afrykańskich i do polepszenia ich sytuacji gospodarczej, aby w pers­pektywie długoterminowej zahamować nielegalną imigrację do Europy. Udzielenie wsparcia gospo­ darczego krajom afrykańskim, takim jak Mali, Nigeria czy Kamerun, mia­ łoby znacząco zredukować potencjał logistyczny islamis­tów, których prze­ kaz stałby się mniej atrakcyjny dla po­ szczególnych grup obywateli tych kra­ jów. Decyzją francus­kiego prezydenta Francja tworzy wiele programów po­ mocowych dla państw afrykańskich; programów, o poparcie których Mac­ ron zabiega u partnerów europejskich. Na ten moment najmniej przekonani do polityki afrykańskiej Emmanuela Macrona są Niemcy. Francuski Pałac Prezydencki zabiega również o stabilizację tych państw afrykańskich, przez które wie­ dzie obecnie główny szlak nielegalnej imigracji do Europy. 29 maja br. odbyła się w Paryżu pod egidą ONZ między­ narodowa konferencja (gromadząca 20 państw), której celem było stworzenie planu wolnych wyborów w Libii, co ma doprowadzić do stabilizacji sytu­ acji politycznej w tym kraju i odbudo­ wania efektywnych libijskich struktur państwowych. Francuski prezydent (co można uznać za przejaw jego realnej poli­ tyki) udziela również wsparcia pań­ stwom Afryki Północnej, w których doszło do tzw. wiosny arabskiej, ale gdzie proces demokratyzacji pozosta­ wia wiele do życzenia. Jednym z tych państw jest Tunezja, która po upadku reżimu Benaliego w lutym 2011 r., ze wsparciem instytucji międzynarodo­ wych rozpoczęła państwowy proces demokratyzacji i wprowadzania plu­ ralizmu politycznego. Jednak represje, które spotkały w tym kraju protestu­ jących przeciwko pogarszającej się sy­ tuacji gospodarczej Tunezji w styczniu 2018 r. powodują, że stan praworząd­ ności i praw człowieka w tym państwie jest rzeczą wysoce dyskusyjną. Pomi­ mo to Francja nadal popiera obecnie rządzących tym państwem. Albowiem stabilność państw afrykańskich oraz

rzecz umowy klimatycznej, używając w tym celu nieco sparafrazowanego hasła z kampanii wyborczej Donalda Trumpa „make our planet great again”. W tym celu francuski prezydent bardzo aktywnie zabiegał o wsparcie dla umowy paryskiej w Chinach, In­ diach, Pakistanie, Australii i Kanadzie, co doprowadziło o utrzymania w mocy

Francuski prezydent pośredniczy w sporach międzynarodowych i mediuje w międzypaństwowych konfliktach, odwiedza wszystkich przywódców, rozmawia o wszystkim z każdym. tej umowy i jej postanowień. Obecnie jednym z głównych partnerów Paryża w walce o redukcję emisji CO2 jest Pe­ kin. Aktualnie Chiny są największym inwestorem na świecie w tzw. energie alternatywne, pozostając jednocześ­ nie jednym z państw, których prze­ mysł generuje najwięcej CO2. Walka francus­kiego prezydenta o utrzyma­ nie w mocy umowy klimatycznej ma

dwugodzinną rozmowę w cztery oczy z Władimirem Putinem. Wizyta fran­ cuskiego prezydenta w Moskwie była w rzeczywistości rewizytą zaplanowa­ ną podczas wizyty Putina w Paryżu w pierwszych dniach prezydentury Emmanuela Macrona. Na początku te­ go roku toczyła się nad Sekwaną debata dotycząca stosowności wizyty francu­ skiego prezydenta w Rosji w obecnym kontekście międzynarodowym. Rosyj­ skie wsparcie dla Baszzara al-Asada, działania wojenne Kremla na Ukrai­ nie, zamach na Sergieja Skripala – te wszystkie fakty przemawiały za odwo­ łaniem wizyty Macrona w Rosji. Jednak zdaje się, że ostateczną decyzję w tej sprawie francuski Pałac Prezydencki podjął po ogłoszeniu przez Donalda Trumpa postanowienia odstąpienia od umowy atomowej z Iranem i wpro­ wadzenia twardych sankcji gospodar­ czych wobec Teheranu i wszystkich podmiotów gospodarczych, które po­ mimo amerykańskich sankcji zdecydu­ ją się na dalszą współpracę z Iranem. O ile rozmowy w Sankt Peters­ burgu Macron–Putin nie przyniosły znaczącego przełomu w kwestiach do­ tyczących Ukrainy, Syrii czy szeroko pojętej sytuacji na Bliskim Wschodzie,

Wszystko dzieje się wokół współrzędnych geograficznych 21°56’41/13°38’45/12°35’49 między granicą Nigru z Libią, aż do Lampedusy. Ryzykują życie, przemierzając tysiące kilometrów przez pustynię, oazy, wioski Tuaregów, aby zobaczyć morze i raj po drugiej stronie.

Droga do raju Anna Walczyk

P

odróż przez pustynię trwa około 4 tygodni – jeśli wszystko dobrze przebiega i nie następują komplikacje w postaci pogody, transportu czy dostania się w niewolę. Istnieją trzy główne drogi mig­ racji do Unii Europejskiej. Wschodnia trasa przez Turcję do Grecji stanowi główną drogę uciekających z ogarniętej wojną Syrii i Iraku. Jest też południowa trasa przez Morze

to można jednak odnotować pewne ocieplenie stosunków na linii Paryż– Moskwa, chociaż francuski prezydent nie wycofał się z oskarżeń pod adresem Kremla o rosyjską ingerencję w zeszło­ roczną kampanię wyborczą poprzedza­ jącą wybory prezydenckie nad Sekwa­ ną. Kiedy trwała wizyta Emmanuela Macrona w Rosji, francuski parlament rozpoczął prace nad projektem rządu Edouarda Philippe’a pakietu ustaw na rzecz zwalczania fake newsów w sieci, co trudno uznać za zwyczajny przy­ padek czy przypadkową zbieżność wydarzeń… Podczas spotkania Macron–Putin w Sankt Petersburgu zostało podjęte postanowienie o nowym otwarciu we współpracy handlowej i gospodarczej pomiędzy Francją i Rosją. Powstała również francusko-rosyjska grupa dys­ kusyjna, która ma wypracować meto­ dologię i stworzyć fundamenty pod trwałą współpracę gospodarczą i kul­ turową między Francją i Rosją. Ak­ tualnie francuski prezydent daje do zrozumienia, że jest gotowy przystąpić do rozmów dotyczących przywrócenia Rosji do grona G7, czyniąc z tej grupy G8, tak jak miało to miejsce do mar­ ca 2014 r. Nie będzie jednak eksportu francuskiej technologii hightech o za­ stosowaniu militarnym do Rosji. W tej sprawie francuski prezydent nie widzi obecnie warunków do zmiany stano­ wiska, nie wykluczając jednak niczego na przyszłość…

Macron –Trump: od sojuszu do konfrontacji

Zbigniew Stefanik

RYS. WOJCIECH SOBOLEWSKI

W

alka ze światowym terroryzmem, w tym z państwem islam­ skim (Daesh). Sta­ bilizacja sytuacji na Bliskim Wscho­ dzie: zatrzymanie spirali przemocy w konflikcie palestyńsko-izraelskim, umowa atomowa z Iranem i zbliżenie świata zachodniego z Teheranem, eli­ minacja islamistycznych organizacji terrorystycznych i zaprowadzenie po­ koju w Syrii. Multilateralizm w sto­ sunkach międzynarodowych. Od­ rzucenie hegemonii amerykańskiej w kwestiach gospodarczych i geopo­ litycznych. Współpraca międzynaro­ dowa, a nie izolacjonizm. Liberalizm, a nie populizm. Realpolitik, a nie poli­ tyka życzeniowa. Rozmawiać o wszyst­ kim ze wszystkimi bez tabu i na każdy temat. Odkładać na bok to, co dzieli, i skoncentrować się na tym, co łączy, na rzecz konstruktywnej i korzystnej dla wszystkich podmiotów między­ narodowych współpracy. Oto głów­ ne tezy i przeslania, które francuski prezydent promuje na świecie podczas swoich wizyt zagranicznych i spotkań z przywódcami państw na wszystkich kontynentach naszego globu.

F·R·A·N·C·J·A

Śródziemne z Libii do Włoch oraz trzecia trasa – z Maroka do Hiszpanii. Chcąc zrozumieć, dlaczego Europa jest ich marzeniem i jak wygląda droga, którą pokonują uchodźcy, wybrałam szlak na południe od Lampedusy. Pierwsza trasa prowadziła z Ain Sefra w Algierii do Oranu, Algieru i Maghnijji przy granicy z Marokiem, a druga trasa, w Maroku, od Agadiru do Tangeru.

„Odłożyć na bok to, co nas dzieli, i skoncentrować się na tym, co nas łą­ czy”. Oto strategia, którą przyjął francu­ ski prezydent w stosunkach z USA pod rządami administracji Donalda Trum­ pa. Warto jednak zastanowić się nad skutecznością tej strategii, albowiem zdaje się, że prócz wspólnie prowadzo­ nych działań militarnych przeciwko Daesh, Emmanuela Macrona i Donalda Trumpa nie łączy ani politycznie, ani gospodarczo nic. Trzydniowa wizyta Emmanuela Macrona w Stanach Zjednoczonych, która miała miejsce od 23 do 25 kwiet­ nia br., choć była jego wizerunkowym sukcesem, okazała się w rzeczywistoś­ ci największą dotychczas politycz­ ną porażką na arenie międzynarodo­ wej. 8 maja tego roku Donald Trump, wbrew zabiegom francuskiego prezy­ denta, zrezygnował z umowy atomowej z Iranem. Co więcej, ogłosił sankcje gospodarcze wobec Teheranu i zapo­ wiedział daleko idące konsekwencje dla tych podmiotów gospodarczych, które pomimo amerykańskich sankcji będą nadal współpracowały z Iranem. Sankcje znacząco naruszają francuski interes gospodarczy i interes francus­ kich korporacji, które realizują podpi­ sane z Iranem umowy o wartości kilku­ dziesięciu miliardów euro. Dodatkowo, pomimo prób francuskiego prezyden­ ta znalezienia jakiegoś gospodarczego kompromisu między Unią Europejską i USA, amerykański prezydent zdecy­ dował się na wprowadzenie ceł zaporo­ wych na aluminium i stal pochodzenia z UE, Kanady i Meksyku, co jest tak naprawdę otworzeniem drogi do woj­ ny celnej między państwami Unii Eu­ ropejskiej i Stanami Zjednoczonymi. Niemal rok temu można było mówić o najlepszych od wielu lat stosunkach francusko-amerykańskich. Przebywa­ jący z wizytą w Paryżu w dniach 13 i 14

Ja przebyłam tylko ¼ całej trasy z Afryki Subsaharyjskiej do wybrzeży Afryki Północnej. Byłam wśród nich, próbując poznać los uchodźcy. Niestety podróżowałam w lepszych warunkach niż oni, korzystając z publicznych środków transportu. Zatrzymywałam się w dowolnych miejscach, aby zebrać siły na dalszą drogę.

W

Algierii wyruszyłam z Ain Sefra do Algieru oddalonego około 570 km. Miasto liczy jedynie 50 000 tysięcy mieszkańców i jest bramą do Sahary i Sahelu. W tym małym mieście już spotykamy uchodźców, którzy jadą z Nigru, kraju słynnego z turystyki przemytniczej uchodźców i handlu ludźmi. W Ain Sefra więzienia przepełnione są nielegalnymi migrantami, których trzyma się kilkanaście miesięcy bez możliwoś­ ci skorzystania z pomocy prawnej. Najwięcej migrantów i uchodźców

lipca 2017 r. Donald Trump, biorący udział w defiladzie wojskowej w Pa­ ryżu z okazji francuskiego Dnia Re­ publiki, mówił o niezłomnym sojuszu francusko-amerykańskim i o Francji jako o najstarszym sojuszniku militar­ nym i politycznym Stanów Zjednoczo­ nych. Niemal rok później na szczycie G7 w Kanadzie, który odbył się w dniach 8 i 9 czerwca br., nie było już mowy o niezłomnym sojuszu francusko-ame­ rykańskim, a w wypowiedziach zarów­ no francuskiego, jak i amerykańskiego prezydenta można było dostrzec ton i treści ewidentnie konfrontacyjne. „Rozmawiać ze wszystkimi – do­ bra rzecz, ale być słuchanym i wysłu­ chanym, to coś więcej i tego oczekuje się od francuskiego prezydenta” – mówi coraz więcej dziennikarzy i komen­ tatorów politycznych nad Sekwaną w odniesieniu do zagranicznej strate­ gii i zagranicznej aktywności Emmanu­ ela Macrona. Albowiem o ile na gruncie walki z terroryzmem czy w kwestiach walki o redukcję emisji CO2 czy pro­ mocję rozwoju energii alternatywnych francuski prezydent odnosi sukcesy, jednak w relacjach ze Stanami Zjed­

Francuski prezydent daje do zrozumienia, że jest gotowy przystąpić do rozmów dotyczących przywrócenia Rosji do grona G7, czyniąc z tej grupy G8, tak jak miało to miejsce do marca 2014 r. noczonymi, zwłaszcza w ich gospodar­ czych aspektach, obecnie poniósł du­ żą porażkę. Strategia amerykańska na Bliskim Wschodzie, jak i wprowadzane przez Biały Dom sankcje wobec Tehe­ ranu, szkodzą interesom gospodarczym Francji i francuskich korporacji, które w obawie przed odwetem amerykań­ skiego prezydenta i wbrew zapewnie­ niom francuskiego prezydenta o para­ solu ochronnym, wycofują się jedna po drugiej ze współpracy z Iranem, czego przykładem jest rezygnacja z irańskiego rynku korporacji Total i motoryzacyj­ nej korporacji PSA. Można więc spo­ dziewać się francusko-amerykańskiej gospodarczej konfrontacji na tle zapo­ rowym oraz politycznej konfrontacji na Bliskim Wschodzie w kwestii sto­ sunków z Iranem. Emmanuel Macron ma udać się we wrześniu tego roku z wizytą do Te­ heranu. Francuski prezydent będzie pierwszym przywódcą świata zachod­ niego, który uda się do Iranu z oficjalną wizytą po rewolucji ajatollahów w tym kraju w 1979 r., jeśli wizyta ta dojdzie do skutku. Czy Emmanuelowi Macro­ nowi uda się udzielić na tyle skutecz­ nego wsparcia urzędującemu w Iranie prezydentowi Hassanowi Rouhaniemu, aby ten, pomimo narastającej krytyki ze strony tzw. strażników rewolucji, utrzymał swój urząd? Czy francuskie­ mu prezydentowi uda się przekonać Iran do rezygnacji na stałe z dążeń do posiadania technologii atomowej o za­ stosowaniu militarnym, i to pomimo groźby amerykańskich sankcji nało­ żonych na Teheran i twardego kursu amerykańskiego w stosunkach z Ira­ nem? Od odpowiedzi na te pytania będzie w dużej mierze zależała wiary­ godność strategii zagranicznej Paryża w następnych miesiącach, a być może również w następnych latach. K

można spotkać na pustyni w mieście Tuaregów – Tamanrasset. Władze Algierii skutecznie wyłapują na ulicach Tamanrasset mieszkańców subsaharyjskiej Afryki, odsyłając ich z powrotem do Nigru, często bez możliwości zabrania ze sobą dokumentów i pieniędzy pozostawionych w miejscach, gdzie nocują. Główny szlak przemytniczy dla migrantów z Kamerunu, Nigerii, Wybrzeża Kości Słoniowej, Gwinei czy Sierra Leone przebiega przez pustynię Nigru do Algierii, a następnie, jeśli się uda, do Maroka. Jeśli nie uda się, zostają odstawieni w Maroku do Sahary Zachodniej, aby wyruszyć pociągiem przez Mauretanię, zbiorową taksówką do Senegalu, pociągiem do Dakaru, autokarem przez pustynne tereny z Burkina Faso do Porto Novo, gdzie zastanawiają się, co dalej: czy wracać z niczym do domów, czy próbować jeszcze raz. Szczególnie Algieria stosuje niehumanitarne


LIPIEC 2018 · KURIER WNET

15

BLISKI·WSCHÓD Ta klika zawsze miała w planie niszczenie poczucia jedności Bliskiego Wschodu i zastępowanie go jakąś formą dyktatury wojskowej, sponsorowanej i kierowanej przez zwolenników totalitarnego Nowego Porządku Świata, w którym „elita z krwi” pozostaje zawsze u steru. Jest to bezpośrednie przedłużenie III Rzeszy, wraz z jej głoszonymi otwarcie zamiarami ludobójstwa i eugeniki.

Izraelskie zbrodnie przeciwko ludzkości Podział w sercu konfliktu izraelsko-palestyńskiego Julian Rose

RYS. WOJCIECH SOBOLEWSKI

O

d dekad Palestyńczycy żyją na skraju zagłady. Ich zie­ mia była stopniowo zagar­ niana, aż pozostał zaled­ wie maleńki skrawek. Jest to historia, która nie przeminie tak po prostu, na­ wet dla tych, którzy znajdują się tysiące kilometrów dalej i próbują odwrócić oczy i uszy od wstydu, który spada na okrutnego ciemięzcę tego obecnie ma­ leńkiego kawałka ziemi i znużonego ciągłą walką ludu. W 1975 roku pracowałem w kibu­ cu zwanym Rosh Hanikra w północ­ nym Izraelu. Główny dochód przynosi­ ła mu intensywna produkcja awokado. Żyło tam około czterystu ludzi. Ekspe­ ryment społeczny znany pod nazwą kibuców rozwinął się po drugiej wojnie światowej, kiedy tysiące Żydów z Eu­ ropy, którzy ocaleli z pogromu Hitle­ ra, przeniosły się do Izraela, aby tam odnaleźć swój nowy dom. Kibuce rozwinęły się jako osady ziemskie, często zakładane na mało ży­ znych glebach, które stopniowo czynio­ no żyznymi. W kibucu Rosh Hanikra wszyscy jedliśmy wspólne posiłki w du­ żej jadalni i spaliśmy w małych domkach rozsianych pośrodku gospodarst­wa. Nikt nie był właścicielem ziemi czy do­ mów. Kibuc stanowił komunę, a ci, któ­ rzy byli częścią społeczności najdłużej, nabywali pewne przywileje. Tak to funkcjonowało, a ja byłem wolontariuszem przez krótki okres. Moim celem było poznanie alternatyw­ nych modeli osadnictwa ziemskiego pod kątem przyszłych działań w mająt­ ku ziemskim w Wielkiej Brytanii, który odziedziczyłem po śmierci mojego ojca kilka lat wcześniej. Pewnego dnia opuściłem kibuc, aby odwiedzić mądrego starca w Tel Awiwie. W trakcie rozmowy na temat osadnictwa ziemskiego powiedział mi coś bardzo interesującego. Powiedział, że słowo „Izrael” w języku hebrajskim oznacza „pracować z Bogiem” i że to zostało zatajone przez ekstremistycz­ nych, prawicowych syjonistów, którzy nalegają na to, że Izrael to nazwa kraju, który był Palestyną do 1918 roku, czyli do Deklaracji Balfoura, tworzącej „dwa państwa”, które – na papierze – pozo­ stają rzeczywistością do dzisiaj. Pomyślałem więc, że być może Izrael nigdy nie miał być „miejscem”, a raczej stylem życia – zaangażowa­ niem w „pracę z Bogiem”. Jeśli tak, co oznaczało to w świetle twierdzenia, że ten region geograficzny na wschodnim wybrzeżu Morza Śródziemnego jest „domem” żydowskich plemion? Wyjaśnienia mądrego starca utkwi­ ły mi w pamięci. Pokazywały całkowicie nowe rozumienie i być może również rozwiązanie pozornie nierozwiązywal­ nego kryzysu palestyńsko-izraelskiego. Jeśli córki i synowie narodu izraelskiego w samej definicji pomylili „materialne miejsce” z „misją duchową”, pomyłka ta może być bardzo znacząca. A gdyby się do niej przyznano, mogłaby zmienić bieg historii. Trzy tygodnie temu przeczytałem nagłówek autorstwa dziennikarza Ro­ berta Fiska, korespondenta zagranicz­ nego „The Independent”: „Jak długo po masakrze w strefie Gazy będziemy uda­ wać, że Palestyńczycy nie są ludźmi?”. Fisk, należący do nielicznych w dzisiejszych czasach dziennikarzy, którzy przekazują prawdę, eksponuje horror masakry dokonanej na Pale­ styńczykach, którzy podeszli zbyt bli­ sko zabezpieczeń na granicy pomiędzy Izraelem a strefą Gazy. Sześćdziesięcio­ ro mężczyzn i kobiet, i jedno dziecko

zastrzeleni jednego tylko dnia. Dwa tysiące czterystu rannych. Żaden Izra­ elczyk nie ucierpiał. Palestyńska mło­ dzież rzucała kamienie i puszczała pło­ nące latawce przeciwko ostrej amunicji. Każda runda miała zabijać.

W

czasie, gdy ta masakra rozgrywała się na grani­ cy strefy Gazy, Jared Kus­ hnev, zięć Donalda Trumpa otwierał nową ambasadę amerykańską w Jero­ zolimie, otoczony przez świtę syjoni­ stycznych propagandzistów. Głosicieli poglądu, że wydarzenie to było zna­ kiem i zapowiedzią wielkiej apokalip­ sy i nadejścia Mesjasza. Czasu, kiedy Żydzi powrócą do swojego „domu”, a tych, którzy nie nawrócą się na syjo­ nizm, czekać będą piekielne płomienie. Ci, którzy zgromadzili się we­ wnątrz nowej ambasady USA w Jero­ zolimie, wierzą, że warto przelać każ­ dą ilość krwi, aby Jerozolima została uznana za żydowską stolicę Izraela, a palestyńskie żądania tego samego w odniesieniu do ich państwa zostały całkowicie odrzucone. „To wielki dzień dla pokoju” – po­ wiedział Benjamin Netanjahu w czasie,

Jeśli córki i synowie narodu izraelskiego w samej definicji pomylili „materialne miejsce” z „misją duchową”, pomyłka ta może być bardzo znacząca. A gdyby się do niej przyznano, mogłaby zmienić bieg historii. gdy nieuzbrojeni Palestyńczycy byli zabijani przez wojsko izraelskie na gra­ nicy ze strefą Gazy. Donald Trump bez wątpienia podzielał ten pogląd, gdyż jak powszechnie wiadomo, wchodzi w buty Netanjahu w każdej sytuacji. Mija już siedemdziesiąt lat, od­ kąd Palestyńczycy protestują przeciw­ ko poz­bawianiu ich własności przez tych, którzy nie przestrzegają ustaleń odnośnie do podziału ziemi z Deklara­ cji Balfoura, będącej kompromisowym aktem prawnym. Wielu Palestyńczy­ ków uciekło przez granicę do Libanu w trakcie brutalnych pogromów, które miały miejsce w okresie przesiedleń

po drugiej wojnie światowej. Inni do­ łączyli do Hamasu, który powstał, aby próbować chronić społeczności wiej­ skie przez niekończącym się rozgra­ bianiem ziemi przez izraelskich kon­ serwatystów. Pamiętam, jak w 1975 roku nad ki­ bucem Rosh Hanikra przeleciał pocisk od strony granicy z Libanem. Nikt nie zwrócił na to większej uwagi, ponieważ wiedziano, że za jakiekolwiek szkody po stronie izraelskiej i tak odpłacano pięciokrotnie. Od samego początku to była jednostronna walka. Nic dziwne­ go, skoro, jak wiemy, senat USA za­ twierdza poważne sumy, by wspierać działania militarne fanatyków „jedne­ go Izraela”. Po zakończeniu pracy w kibucu pojechałem do Jerozolimy, a następnie do Jordanii. Pamiętam, że z podróży tej wyniosłem odmienne wrażenia odnoś­ nie do tych dwóch kultur. Izraelczycy, składający się głównie z przesiedlonych Europejczyków i Amerykanów, uosa­ biali cechy zachodnie i byli intelektu­ alistami. Arabowie z Jordanii, rdzenni mieszkańcy Bliskiego Wschodu, byli otwarci, ciepli i naturalnie usposobieni do wyrażania emocji. R E K L A M A

rozwiązania wobec migrantów, odstawiając ich na pustynię, narażając tym samym na śmierć.

N

ajbardziej niebezpieczny jest szlak przez Libię. W miastach Sabha i Ghat dochodzi do licznych porwań, przetrzymywania i torturowania celem uzyskania oku-

Magiczne miejsce stało się znane jako „Trójkąt Tanger”, po którym przechadzają się migranci, miesiącami, a nawet latami tęsknie spoglądając na widoczne wybrzeże Hiszpanii. pu od rodzin uprowadzonych. Również w Libii dochodzi do łapanek

ulicznych i odstawiania uchodźców do sąsiedniego Nigru. Niemniej to na terenie Nigru – najbiedniejszego kraju w Afryce – kwitnie ogromne przedsiębiorstwo szmuglowania ludzi do Europy z regionu Tenere do Algierii, Libii lub Maroka, a następnie magiczne 14 km drogą morską do Hiszpanii lub z Libii, gumowymi łodziami i starymi barkami do Włoch. Ale zanim postawimy nogę w Europie, jesteśmy jeszcze na południe od Lampedusy, czyli w świecie niekończących się marzeń o raju i dobrobycie, przekazywanych w licznych opowieściach migrantów. Dlatego coraz więcej migrantów decyduje się na wypłynięcie do Hisz­ panii z Maroka, z miasta portowego Tangeru. Magiczne miejsce stało się znane jako „Trójkąt Tanger”, po którym przechadzają się migranci, miesiącami, a nawet latami tęsknie spoglądając na widoczne wybrzeże Hiszpanii.

Z zachodniego wybrzeża Maroka migranci wyruszają głównie na łodziach często spotykanych na innych europejskich szlakach przemytniczych, czyli małych łodziach rybackich i zmotoryzowanych pontonach. Na wschód od Tangeru przekraczają Cieśninę Gibraltarską w tańszych opcjach: na maleńkich, gumowych łodziach wiosłowych, bez silnika i bez szmuglerów i ich opłat, ale z pewnym ryzykiem utonięcia. Ile potrzebowałabym pieniędzy na cały szlak z Afryki Subsaharyjskiej do wybrzeży Afryki Północnej i na Lampedusę? Na przykład, aby dostać się do Europy z Wybrzeża Kości Słoniowej, potrzeba 400 euro na transport pustynny oraz 20 € wkładu w kosztującą 100 € „łódź-zabawkę” zakupioną w lokalnym sklepie. Albo 1000 € na łodzi z Libii na Sycylię, jeśli przetrwam bicie, głodzenie, torturowanie i przetrzymywanie w piwnicach. K

Miałem wrażenie, że obie kultu­ ry stanowią dwie części jednej całoś­ ci. Obie przejawiają cechy, które ze­ stawione razem, mogłyby uzupełniać się i stworzyć pozytywną równowagę. Myślę, że takie pozytywne rozwiązanie byłoby możliwe, gdyby konserwatyw­ na frakcja syjonistów nie zdobyła do­ minującej pozycji kontroli w polityce izraelskiej od początków historii kraju. Jesteśmy zmuszeni poczynić ob­ serwację, że dynastie Rothschildów, Rockefellerów, Sorosów, z ich silnymi powiązaniami z Projektem dla Nowe­ go Amerykańskiego Wieku, z Komisją Trójstronną i grupą Bilderberg utrzy­ mują nieprzerwany wpływ na rozwój polityki Izraela. Wprowadzają z po­ wodzeniem starą technikę opartą na zasadzie „dzielić i rządzić”, upewniając się, że wąska wizja konserwatystów jest niezmiennie reprezentowana na czo­ łowych fotelach władzy. To zapala cały Bliski Wschód, po­ nieważ ta klika zawsze miała w planie niszczenie poczucia jedności tego regio­ nu i zastępowanie go jakąś formą dykta­ tury wojskowej, sponsorowanej i kiero­ wanej przez zwolenników totalitarnego Nowego Porządku Świata, w którym „elita z krwi” pozostaje zawsze u steru. Jest to bezpośrednie przedłużenie III Rzeszy, wraz z jej głoszonymi otwarcie zamiarami ludobójstwa i eugeniki. Położenie Izraela zapewnia mu ważny geopolityczny wpływ na mię­ dzynarodowe szlaki handlowe korzy­ stające z Kanału Sueskiego, jak również sąsiadujących krajów posiadających bogactwa naturalne, a zwłaszcza ropę naftową. Utrzymywanie tego państwa jako przyczółka dla tych celów oraz po­ wiązanych z nimi zachodnich interesów hegemonicznych odgrywa znaczącą rolę w wyborze przywódców izrael­ skich i tego, skąd pochodzi wsparcie finansowe dla tych przywódców.

P

odczas gdy kryzys na Bliskim Wschodzie jest podkręcany przez takich niereformowalnych despotów, ludzie się budzą i zaczynają dostrzegać oszustwo. Dlatego właśnie próbuje się ukrócić jakąkolwiek kryty­ kę sprawy syjonistów. Nagle stało się to tematem podchodzącym pod działania zbrojne, w związku z którym należy ukrócić nawet fundamentalne prawo do wolności słowa. Widzieliśmy już brutalny atak na brytyjską Partię Pracy i jej przywód­ cę, Jeremiego Corbyna, który rzekomo żywił antysemickie sympatie. W rze­ czywistości jednak dużo bardziej praw­ dopodobne jest to, że pewne jednostki głosiły po prostu te same prawdy, które ja próbuję przekazać w tym artykule. Inspiratorem tego ataku było Brytyjskie Stowarzyszenie Żydów i Przyjaciół Izra­ ela. Najbardziej zadziwiającym aspek­ tem tego był list wysłany do Corbyna, pod którym podpisali się przywódcy tych organizacji, domagający się, aby podjął działania mające na celu usu­ nięcie z partii rzekomo antysemickich wichrzycieli. Poinformowano Corbyna, że ma dostarczyć dowód na to, że w cią­ gu miesiąca podjął działania w związku z rzeczonym żądaniem i dopiero po zwe­ ryfikowaniu dowodów zapadnie decyzja o tym, czy umieścić partię na czarnej liście, czy nie.

Widzimy tutaj te same sympto­ my autorytarnego despotyzmu, jakie stoją za próbami zduszenia przez Ne­ tanjahu sprawy palestyńskiej i oporu, który Palestyńczycy tak dzielnie sta­ wiają. Poza absurdalnym wyzwaniem dla brytyjskiej Partii Pracy, podżegacze wyrażają przekonanie o swej wyższości moralnej, która daje im prawo do tego, by dyktować warunki. Celowa, prowokacyjna decyzja Donalda Trumpa o przeniesieniu am­ basady USA z Tel Awiwu do Jerozoli­ my jest działaniem mającym na celu scementowanie ciągłego, prawicowe­ go poparcia dla rządu Netanjahu i je­ go polityki wykorzeniania wszelkiej opozycji opowiadającej się przeciwko „jednemu państwu” izraelskiemu. Zna­ leźliśmy się więc w punkcie zapalnym konfliktu, który wciąga kraje sąsiadu­ jące w ten kocioł. Masakra w strefie Gazy popchnęła Narody Zjednoczone do międzynaro­ dowego dochodzenia w sprawie prze­ stępstw wojennych popełnionych przez oddziały izraelskie. Jedynymi krajami, które głosowały przeciwko temu, były Stany Zjednoczone i Australia. Tyle tylko, że takie dochodzenia nigdy nie przynoszą definitywnych rozwiązań, ponieważ Narody Zjednoczone mają silne powiązania z globalnymi broke­ rami władzy i są raczej „przykrywką” służącą do tego, by czasowo zażegny­ wać konflikty, a nie autentycznym ar­ bitrem sprawiedliwości. Wyjechałem z kibucu Rosh Ha­ nikra latem 1975 roku. Powróciłem do Anglii, aby wziąć udział w ważnej konferencji poświęconej ekologicznym metodom uprawy. Konferencję prowa­ dziło stowarzyszenie Soil Association, na czele którego stała Eve Balfour – wnuczka lorda Arthura Balfoura, który stworzył deklarację, która w 1918 roku podzieliła Palestynę na dwie części. Mi­ mo iż system dwóch państw przetr­wał do dzisiaj, ustalenia naruszano ciągle poprzez ustanawianie izraelskich kolo­ nii na ziemiach zabieranych Arabom, którzy posiadali je na własność i ży­ li na nich od pokoleń. Wydaje się, że ten rzekomo nierozwiązywalny kon­ flikt opiera się wszelkim pozytywnym i pokojowym rozstrzygnięciom. Jednak takie sytuacje wymagają kreatywnych rozwiązań – i nawet jeśli trzeba kopać głęboko, żeby je znaleźć, należy pod­ jąć wysiłek. Czy może być tak, że słowa mą­ drego starca, którego spotkałem w Tel Awiwie w 1975 roku, są kluczem do poznania prawdy? Być może miał rację, a Izrael nie jest wcale miejscem geogra­ ficznym, ale dążeniem – starożytnym zaangażowaniem w „pracę z Bogiem”. A jeśli ten Bóg jest tym samym bóst­ wem, które stworzyło olśniewający Wszechświat, Izrael jest rzeczywiście nazwą, którą mądrzy ludzie powinni czcić i respektować. Nazwą, która mo­ głaby być zwiastunem pokoju i pojed­ nania zamiast wojny i podziału. Jest to głębokie przesłanie nie tylko dla Blis­ kiego Wschodu, ale dla mieszkańców całej Ziemi. Pomedytujmy nad tym. Utrzymaj­ my te wnioski w naszych sercach i umy­ słach i tym samym odegrajmy naszą rolę w rozwiązaniu tego tragicznego konfliktu. K

Julian Rose jest wczesnym pionierem rolnictwa ekologicznego, międzynarodowym działaczem, pisarzem i przedsiębiorcą społecznym, prezesem Międzynarodowej Koalicji dla Ochrony Polskiej Wsi. Pod adresem www.renesans21.pl. można znaleźć więcej informacji o nim i zamówić jego książki: Zmieniając kurs na życie oraz W obronie życia.


KURIER WNET · LIPIEC 2018

16

I Rzeczpospolita wymazana z XVII-wiecznych map Europy W publikacji tego pokroju należałoby się spodziewać opracowań kartogra­ ficznych, które ujmują dynamikę roz­ woju terytorialnego kolejnych tworów państwowych. Nic podobnego jednak nie znajdziemy na kartach książki Lon­ gwortha. Z punktu widzenia historii Polski szczególnie mapa 3 niewyba­ czalnie wypacza okres z lat 1613–1917. Utrata niepodległości przez Rzecz­ pospolitą nastąpiła dopiero pod koniec XVIII wieku, ale Autor nie kłopotał się tego zaznaczyć na mapie i wymazał państwo polsko-litewskie już w 1613 roku, kiedy było ono jeszcze istotnym elementem europejskiej polityki. To dziwne, zwłaszcza że w warstwie teksto­ wej poprawnie jest naszkicowana sytu­ acja Rosji w okresie tzw. Wielkiej Smu­ ty, czyli nieudane próby osadzenia na carskim tronie kolejnych kandydatów, w tym popieranych przez polską szlach­ tę i wypędzenie Polaków z Moskwy w 1612 roku. Na mapie Longwortha już rok później nie ma śladu po całej Rzeczpospolitej. Brak jakiegokolwiek komentarza do mapy, który objaśnił­ by, że przedstawia ona zasięg carskiej Rosji przed rewolucją, a nie od począt­ ku XVII wieku. „Sprasowanie” czasu w kartograficznych próbach ujęcia zmian granicznych to dotkliwy błąd historyka. Granice państwowe w tamtych czasach podlegały częstym zmianom i przesunięciom. Tereny zmieniały właścicieli – ludność zostawała, zmie­ niały się tylko administracja i odbior­ ca podatków. Żadne z tych niuansów nie kłopotały jednak Longwortha przy konstrukcji map do książki. Szkoda, bo dobrze przygotowana mapa mogła­ by idealnie nakreślić proces ekspansji

Batalia o uwzględnienie polskiego głosu w historiografii europejskiej jest tematem aktualnym od dawna. Pomimo powrotu polskiej humanistyki na szerokie forum międzynarodowe, wciąż zmagamy się ze stereotypami w myśleniu i pisaniu o dziejach i kulturze Europy Środkowo-Wschodniej.

Historia Polski w oczach brytyjskich historyków Słów kilka na przykładzie książki Philipa Longwortha Russian’s Empires. Their Rise and Fall. From Prehistory to Putin, John Murray Publishers, Londyn 2005 Tomasz Szustek

Wojna polsko-rosyjska 1920–1921 w oczach brytyjskiego historyka W rozdziale dotyczącym ekspansji so­ wieckiego imperium dziwi rachityczne jedynie wspomnienie wojny polsko­ -rosyjskiej 1920–21. Autor być mo­ że korzystał tylko z rosyjskich źródeł, a powszechnie wiadomo, że wpierw radzieccy, a potem rosyjscy historycy chcieliby skrzętnie ukryć fakt, że Pił­ sudski zatrzymał pod Warszawą „czer­ wony pochód na Zachód”. Umniejszanie roli wojny polsko­ -sowieckiej jest powszechną praktyką,

W opublikowanym w 2017 roku badaniu Stop Fake wraz z partnerami z Europy Środkowej i Wschodniej przedstawił wyniki monitoringu lokalnych mediów pod kątem kremlowskiej propagandy i dezinformacji.

Skąd się biorą propagandyści Kremla Wojciech Pokora

O

kazało się, że ośrodki propagandy w poszcze­ gólnych krajach wyko­ rzystują te same techni­ ki, zmieniając akcenty w zależności od cech szczególnych każdego kraju, manipulując faktami oraz emocjami, uderzając w słabe punkty, sztucznie rozdmuchując problemy i grając na wzniecanie konfliktów wewnętrznych. W powszechnym wyobrażeniu panuje przekonanie, że treści propa­ gandowe, które służą Moskwie, muszą być zgodne z oficjalną linią Kremla i najlepiej, gdy są rozpowszechniane przez oficjalnie prorosyjskie portale czy media. Wówczas mamy jasność, przekaz płynie z oficjalnych kanałów propagandowych, jest podchwytywany przez środowiska prorosyjskie i rozpo­ wszechniany na terenie kraju. Przecięt­ ny obywatel obserwujący scenę poli­ tyczną i śledzący portale informacyjne ulega złudzeniu, które zapewne źródło ma w okresie PRL, że jeśli mamy do czynienia z szeroko rozumianą prawi­ cą, będzie ona wyczulona na wpływy z Rosji i bardziej prozachodnia, a le­ wica musi być prorosyjska, bo lewica kojarzy się z komuną. Zatem gdy pra­ wicowy portal podaje jakąś informa­ cję, to z natury nie powinna być ona

prokremlowską wrzutką. A jeszcze gdy taką informację firmuje np. katolicki ksiądz (bo w stereotypowym pojęciu ksiądz prawosławny już może być po­ dejrzany jako kojarzący się ze Wscho­ dem), to mamy pewność, że przekaz nie może być skażony. Nic bardziej błęd­ nego. Niestety na froncie wojny infor­ macyjnej stereotypy działają na naszą niekorzyść. Liczą się fakty.

Byle istniał konflikt Prof. Przemysław Żurawski vel Grajew­ ski przytoczył niedawno w wywiadzie dla Stop Fake przykład Mołdawii. Ro­ syjskie służby specjalne stworzyły tam dwie organizacje mniej więcej w tym samym czasie. Pierwszą była organi­ zacja LGBT, a drugą organizacja fun­ damentalnych prawosławnych. Można się domyślać, że obie, mając przeciw­ stawne wektory wartości, zaczęły się wzajemnie zwalczać. Jednak na czele obu stali agenci rosyjscy. W ten spo­ sób zagospodarowano całą mołdawską scenę polityczną i zaczęto kontrolować przekaz płynący z Mołdawii do jej oby­ wateli, ale także poza granice kraju. Na użytek wewnętrzny, tradycyjnemu elek­ toratowi udowadniano, jaka straszna jest Unia Europejska, bo ona popiera

lesbijki i homoseksualistów. Z Unii Eu­ ropejskiej zaś pokazywano, jak prymi­ tywna, zacofana i nietolerancyjna jest Mołdawia, bo tam się takich bije. Jak zauważył prof. Żurawski vel Grajewski, w ten sposób interes polityczny został „obsłużony” na obu kierunkach, z ab­ solutnym oderwaniem od istoty ideolo­ gicznej sporu. Dla służb rosyjskich jest nieistotne, czy ktoś będzie występował pod tym czy pod tamtym sztandarem, istotne jest, aby istniał konflikt, który będzie destabilizował scenę polityczną i odpychał ją od Zachodu. W podobnym tonie wypowiada się Marcin Rey, twórca profilu Rosyj­ ska V kolumna w Polsce. Jak zauwa­ żył, Rosjanie będą podgrzewać każdy nastrój, nawet teoretycznie antyrosyj­ ski. To, że coś wygląda antyrosyjsko, nie jest żadnym alibi. Jego zdaniem klasycznym przykładem takiego po­ stępowania będzie narodowiec, który jest w sercu niechętny wszelkim obcym krajom, w tym Rosji. Byle na przykład nadawał na Ukrainę. Wówczas będzie mile widziany. Jednak ktoś musi podawać paliwo zarówno niezorientowanemu przykła­ dowemu narodowcowi, jak i członkowi prorosyjskiego ugrupowania. Nie zaw­ sze jest to przecież oficer prowadzący,

ale realny wymiar tych wydarzeń po­ winien być znany zawodowym histo­ rykom. Ten epizod dziejów jest dosko­ nale opisany w anglojęzycznym dziele wybitnego historyka Europy – Nor­ mana Daviesa (Orzeł biały, czerwona gwiazda, 1972). Zresztą sam Davies, związany z Polską od dziesięcioleci, od zawsze piętnuje niekompetencję i ig­ norancję wielu zachodnich historyków w zakresie znajomości dziejów Europy Środkowo-Wschodniej. Wracając do książki Longwortha, kłują w oczy także literówki – Wojciech Jaruszelski czy Feliks Dzerzhinski. O ile w tłumaczeniach z cyrylicy na angielski

wprost przedstawiający się: „dzień do­ bry, jestem agitatorem i agentem i od dziś macie mnie słuchać”. To byłoby zbyt naiwne. Światło na to, skąd m.in. biorą się świadomi bądź nieświadomi agitatorzy, rzuca niedawna publikacja portalu wPolityce.pl.

Ameryka też wszczyna wojny? Grupa dziennikarzy z Polski zawitała na początku maja do Moskwy. Pobyt w stolicy Rosji stanowił punkt kul­ minacyjny ich podróży finansowanej przez Fundację Poparcia Publicznej Dyplomacji im. A. Gorczakowa – po­ informował portal (Fundacja, założona w 2010 roku decyzją prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa, ma w celach m.in. promowanie rosyjskich progra­ mów socjalnych poza granicami kraju, a także wspieranie mediów rosyjskoję­ zycznych – WP). W Petersburgu pol­ skim dziennikarzom towarzyszył Le­

Dla służb rosyjskich jest nieistotne, czy ktoś będzie występował pod tym czy pod tamtym sztandarem, istotne jest, aby istniał konflikt, który będzie destabilizował scenę polityczną i odpychał ją od Zachodu. onid Swiridow, który pod koniec 2015 roku musiał opuścić Polskę, gdyż w me­ diach pojawiły się oskarżenia o jego szpiegowską działalność na rzecz Rosji. Radość ze spotkania z polskimi dziennikarzami wyraził dyrektor ge­ neralny Fundacji Leonid Draczewski, który spotkał się z delegacją 10 maja br., by (jak podano na stronie Fundacji)

naukowym. Od upadku komunizmu sytuacja się zmieniła i wielu historyków z Europy Środkowo-Wschodniej bierze aktywny udział w ogólnoeuropejskim życiu naukowym, wydając artykuły i książki po angielsku, niemiecku czy francusku. Można mieć tylko nadzie­ ję, że zachodni uczeni zainteresowani dziejami tej części Europy zechcą do nich często zaglądać. Chciałoby się wszakże rzadziej na­ potykać tak fatalne podejście do tema­ tów historycznych bliskich Polakom, jak choćby okrutne faux pas w Absolute War. Soviet Russia in the Second World War, wyd. 2007, gdzie natrafić można na zwrot, i to nie jest żart: „Armija Kra­ jowa” (sic!!!). To rozwiewa wątpliwości, z jakich źródeł Chris Bellami czerpał swoją wiedzę o AK.

Kłopoty z miesiącami roku 1939

Inny przykład to Encyclopedia of World Explorers, wyd. 2005, Fernanda Salen­ tiny. Jeśli będziemy szukać Edmunda Strzeleckiego w rozdziale o Australii, to na próżno. Każdy Australijczyk spotyka się z tym nazwiskiem, gdy nauczyciel tłumaczy, dlaczego najwyższa góra je­ go kraju nazywa się Mount Kosciuszko. Strzelecki otrzymał za swoje pionierskie podróże po Australii Złoty Medal Od­ krywców Królewskiego Towarzyst­wa Geograficznego w Londynie, ale to było widać niewystarczające, żeby Autor za­ liczył go do grona wybitnych eksplora­ torów. Inaczej postąpili Carl Waldman i Alan Wexler w Encyclopedia of Expoloration, wyd. 2004, którzy Strzeleckiemu słusznie poświęcili spory akapit. Jest jednak i druga strona medalu wizji dziejów. Kolejnym zagrożeniem dla wolności i niezależności badań na­ ukowych jest już nie ignorancja, ale opresyjna polityka historyczna władz państwowych. Podła to zasada, że „każ­ da władza pisze własną historię”, ale obecnie jest to palący problem, który dotyczy właśnie Europy Wschodniej, szczególnie Rosji, w której imperialny głos wśród naukowców jest mocno po­ pierany i dotowany przez Kreml. Rów­ nież w Polsce daje się odczuć presję na tworzenie historii wedle zamówień pły­ nących z kręgów władzy. Szczególnie jest to widoczne w próbach falsyfikacji znaczenia niektórych wydarzeń doty­ czących rozwoju i działalności NSZZ „Solidarność”. Postulat wolności naukowej brzmi banalnie w dzisiejszych czasach, jednak należy go bezustannie powtarzać. Histo­ ria się nie skończyła, trwa w najlepsze i trzeba ją jak najlepiej opisywać. K

Zupełnie kuriozalny wydaje się błąd (str. 254) w dacie napadu hitlerowskich Niemiec na Polskę i rozpoczęcia II woj­ ny światowej – 1 sierpnia (sic!) 1939 roku. W tym przypadku jakiekolwiek usprawiedliwienia niewiedzy historycz­ nej czy błędu korektorskiego ocierają się o śmieszność. Podane wyżej błędy i nieścisłości to tylko nieliczne przykłady, jakich wie­ le odnajdziemy na kartach zachodnich opracowań dotyczących historii naszej części Europy. Ferment przekłamań i niedomówień historycznych zaczyna się niestety już na poziomie akademic­ kim, w środowisku, które powinno kształtować pełny obraz przeszłości. Tego typu ignorancja zachodnich uczonych, jaką piętnuje wspomnia­ ny już Norman Davies w stosunku do wschodu Europy, jest także przedmio­ tem krytyki Ryszarda Kapuścińskiego (np. w „Lapidariach”) w odniesieniu do krajów Azji i Afryki. Europocentryzm został już dawno zidentyfikowany i napiętnowany w his­ toriografii świata Zachodniego, jednak wciąż wielu naukowców nie próbuje spojrzeć na historię w pełniejszy spo­ sób, ujmujący różne punkty odniesień. Historycy, szczególnie anglosascy, rzad­ ko kwapią się do rzetelnej kwerendy wśród oryginalnych źródeł, z błahego powodu – nieznajomości języka. Poza ignorancją, przyczyną takiej sytuacji jest „żelazna kurtyna”, która od­ cięła historyków państw uzależnionych od Związku Radzieckiego od udzia­ łu w ogólnoeuropejskim dyskursie

Umniejszanie roli wojny polsko-sowieckiej jest powszechną praktyką, ale realny wymiar tych wydarzeń powinien być znany zawodowym historykom.

Rosji poprzez stulecia. Niestety mapa ta przedstawia dla czytelnika książki prosty komunikat: oto Polski ni Litwy nie było w Europie już od początków XVII wieku. Takie wypaczenia poku­ tują zarówno w opracowaniach nauko­ wych, jak i w świadomości przeciętnego mieszkańca Europy Zachodniej. Co prawda w tekście Longworth podkreśla odmienność kulturową Pol­ ski i Rosji, ale niweluje tę słuszną ocenę poprzez nieodpowiednie podejście do kreślenia map, na których Rosja roz­ ciąga się od morza do morza. Oczy­ wiście bez objaśnień i niuansów chro­ nologicznych.

dopuszczalne są pewne modyfikacje, np. Chruszczow – Khrushchev, to pol­ skie nazwiska pisane są alfabetem łaciń­ skim i nie powinno być z nimi żadnych problemów. To kolejny dowód, że Autor opierał się tylko na rosyjskojęzycznych źródłach bądź ich nieudolnej translite­ racji innych anglosaskich naukowców. Philip Longworth również niezbyt umiejętnie operuje pojęciem Rzeczpo­ spolitej Obojga Narodów, jakie utwo­ rzyły w 1569 roku państwa polskie i litewskie na mocy unii w Lublinie. W książce raz spotykamy Polskę, in­ nym razem czytamy o Polsce-Litwie (?!). W tym przypadku słowa krytyki powinny uderzyć tę publikację także ze strony Litwinów. Każdy naukowiec zajmujący się tym obszarem powinien poznać specyfikę ówczesnej Rzeczpo­ spolitej, z jej charakterystycznym ukła­ dem sił politycznych i kulturowych. Należy to podkreślać w historycznych syntezach tej miary.

Jak ograbić Edmunda Strzeleckiego z jego dziedzictwa

FOT. JAREK AUGUSTYNIAK, PRZEDRUK ZA: WPOLITYCE.PL

Z

naczący wzrost polskich pub­ likacji historycznych w ję­ zykach kongresowych nie zapobiega utrwalaniu w po­ wszechnej świadomości mylnych, prze­ starzałych przekonań rodem z czasów zimnej wojny. Przykładem może być wydana w 2005 roku książka Philipa Longwortha Russian’s Empires. Their Rise and Fall. From Prehistory to Putin (Rosyjskie Imperia. Ich powstanie i upadek. Od pradziejów do Putina). Książka stanowi syntezę historii ziem rosyjskich ze szczególnym uwzględnie­ niem procesu powstawania kolejnych mocarstw – Rusi Kijowskiej, Księstwa Moskiewskiego, Rosji carskiej i Związ­ ku Radzieckiego.

P U N K T·W I D Z E N I A

Dziennikarze z Polski podczas spaceru w Petersburgu

omówić znaczenie bezpośrednich kon­ taktów między społeczeństwami oby­ watelskimi Rosji i Polski. Draczewski w przeszłości był ambasadorem Fede­ racji Rosyjskiej w Warszawie oraz wice­ ministrem spraw zagranicznych Rosji. Co istotne, Rosjanie nie segre­ gowali zaproszonych dziennikarzy ze względu na poglądy polityczne. W wy­ jeździe udział brali zarówno dziennika­ rze lewackiego „Nie”, jak i prawicowych gazet, jak np. Agnieszka Piwar („Myśl Polska”, konserwatyzm.pl, „Opcja na prawo”, wcześniej sekretarz Katolickie­ go Stowarzyszenia Dziennikarzy). Czym owocują takie wyprawy? Od­ dajmy głos prawicowej dziennikarce. Agnieszka Piwar, zapytana przez wPo­ lityce, czy nie przeszkadza jej fakt, że światowa opinia publiczna wytyka Ro­ sji okupację Krymu, wojnę na Ukrainie i interwencje na Kaukazie, odpowiada: A dlaczego nie wytyka się Izraelowi, że morduje Palestyńczyków? Dlaczego nie wytyka się Ameryce, że wszczyna ciągle jakieś wojny? Robienie z Rosji jakiegoś strasznego wroga i agresora jest absolutnie nieporównywalne do tego, co robią Izrael i USA. Dlaczego dziennikarze nie pytają polskich polityków o to, że się bratają z Amerykanami i Izraelczykami? Dlaczego cały czas krytykuje się tylko tych, którzy wykonują jakikolwiek gest pojednania z Rosją? Takie środowisko jak moje jest cały czas atakowane za

to, że ośmielamy się wyciągać rękę do Rosjan w celach pokojowych, że nie chcemy żyć w konflikcie z tym krajem. Rosja jest demonizowana. Słyszymy tylko: Krym, Krym, Krym. A co z Izraelem? Dlaczego nikt nie powie, co się dzieje w Strefie Gazy? Nikt nie ma odwagi, żeby o tym mówić, ale atakować Rosję już tak. Czytając powyższą wypowiedź bez podania nazwiska autorki, moż­ na byłoby domniemywać, że to muszą być słowa np. działacza prorosyjskiej partii Zmiana, ale nie kogoś, kto był sekretarzem Katolickiego Stowarzy­ szenia Dziennikarzy czy jest związany z konserwatywnie brzmiącymi tytu­ łami. A jednak, jak zauważa Marcin Rey, sprzeczności są naturalne, a nawet z punktu widzenia Rosji pożądane, bo dodają autentyczności. Większość czy­ telników nigdy nie dotrze do informacji o wycieczce dziennikarzy do Moskwy, wielu zapomni o tym na drugi dzień, ale już poglądy zachwyconych puti­ nowską Rosją dziennikarzy kształto­ wać będą umysły wielu nieświadomych czytelników przez długi czas. K Artykuł powstał w ramach projektu „Zapobieganie wywoływaniu napięć w relacji Polski z sąsiadami – StopFake PL”, realizowanego przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich jako zadanie publiczne współfinansowane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w ramach konkursu „Współpraca w dziedzinie dyplomacji publicznej 2018”. Publikacje wyrażają poglądy autorów i nie mogą być utożsamiane z oficjalnym stanowiskiem MSZ RP.


LIPIEC 2018 · KURIER WNET

17

S I ŁY· I ·Z A M I A RY

O

kazuje się, że hymny na­ szych wschodnich i połu­ dniowych sąsiadów bazują na Mazurku Dąbrowskie­ go. A liderzy polityczni powstającej demokracji amerykańskiej całymi garś­ ciami czerpali z dorobku ustrojowego i myśli politycznej I Rzeczpospolitej. Zatem nie jest tak, jak chcieliby Wpływ Mazurka na narodowe pieśni hymniczne innych narodów słowiańskich: 1834 Słowacja Samo Tomášik, Hej, Slováci, ešte naša slovenská reč žije. 1845 Łużyce Handrij Zejler Hišće Serbstwo njezhubjene, 1848 Słowiańszczyzna [cała] Samo Tomášik, Hej, Slované,

Polska ma potencjał, by stać się liderem w naszym regionie Europy. Słowa te od dziesięcioleci powtarzają środowiska patriotyczne. Przekonywał nas o tym Jan Paweł II, potem prezydent Lech Kaczyński, a obecnie rząd dobrej zmiany. Potwierdzają to nasze wartości narodowe, doświadczenia historyczne, pionierskie rozwiązania ustrojowe Rzeczpospolitej Obojga Narodów, Konstytucji 3 maja.

Polska przyszłym liderem w regionie Zbigniew Berent

1863 Ukraina Pawło Czubynśkyj, Ще не вмерла Україна, (Szcze ne wmerła Ukrajina) zagraniczni krytycy i krajowi zdrajcy, że powinniśmy się wstydzić polskości. Przyświecały nam od wieków oryginal­ ne, uniwersalne wartości: Bóg, Honor, Ojczyzna; Pro Patria; „Za naszą Wol­ ność i Waszą”.

Europa dziś Od kilku lat amerykański futurolog George Friedman powtarza, że Polska ma potencjał, by stać się silnym liderem w regionie. W 2012 roku powiedział w czasie Europejskiego Forum Nowych Idei w Sopocie: – Unia Europejska skończyła się już w roku 2008, gdy nadszedł kryzys gospodarczy, a NATO nie zrobiło nic w kwestii konfliktu w Gruzji. Unia Europejska dzisiaj to państwa narodowe, które chronią swoje interesy. Realną rzeczywistość cechuje totalna obłuda, a głoszona wolność gospodar­ cza pozostaje w sferze deklaracji. Profe­ sor Friedman bez ogródek powiedział to, na co u nas wtedy nie pozwalała polityczna poprawność: że w realnych działaniach rządów Niemiec, Francji, Włoch, Holandii przejawia się skraj­ ny protekcjonizm. Było to widoczne w sytuacji kryzysowej lat 2008–2012, gdy wycofywano kapitał i inne aktywa z terenu Europy Środkowej. Cały me­ chanizm funkcjonowania tzw. rajów podatkowych w Luksemburgu, na Mal­ cie, krajach Beneluksu ma na celu dre­ naż rynków finansowych, w pierwszej kolejności krajów Europy Środkowej. Temu mają służyć gospodarki państw peryferyjnych: malwersacjom finanso­ wym i praniu brudnych pieniędzy. To oczywiste, że najwięksi beneficjenci tego układu będą do samego końca zaprzeczać prawdzie. G. Friedman przypomniał, że Eu­ ropejczycy, dokonując odkryć geogra­

Jednak tego nie rozumieją zbiurokratyzowane elity zachodnioeuropejskie! Wszyscy członkowie Unii zgadzają się tylko w jednej sprawie – chcą dobrobytu – mówi George Friedman i trafnie stwierdza: złamana została nierozsądna obietnica leżąca u podstaw Unii Euro­ pejskiej – wieczna prosperity. – Unia powinna obiecać krew, pot i łzy; ludzie nie byliby rozczarowani – dodaje. – Kryzys jest druzgocący zwłaszcza

Kiedy za 30 lat Niemcy nie będą już potęgą gospodarczą, a Rosja znajdzie się w rozsypce, Polska, ze świetnie wykształconym społeczeństwem, urośnie do roli regionalnej potęgi, z ambicjami odgrywania ogromnej roli na arenie międzynarodowej. ficznych w XV w., odmienili los świa­ ta i w pewien sposób go kształtowali. Jednak podbijając świat, zapomnieli o własnym kontynencie. Nie zadbali o jego jedność wewnętrzną. Dużo póź­ niej, w latach 1914–45 Europę ogarnę­ ło szaleństwo dwóch wojen, w wyniku których straciła swoją dominującą po­ zycję. Upadły kolonialne europejskie imperia. Unia Europejska powstała m.in. po to, by ta część świata odzyskała głos. Zdaniem Friedmana, po zakończeniu zimnej wojny wytworzyła się tożsamość europejska i w latach 1991–2008 Eu­ ropa prosperowała świetnie. Niestety nie mówiła jednym gło­ sem. Nastąpił kryzys roku 2008, dobro­ byt się skończył. Okazało się, że trzeba zarządzać Unią w ciężkich czasach. W czasie dobrobytu nie zadawano sobie trudnych pytań. Padają one dopiero teraz. Część Europy nie chce jednak szukać na nie odpowiedzi, inna część jest przerażona sytuacją. W kryzysie pojawiają się egoizmy, jeden naród staje się nieczuły na los drugiego. Wiadomo przecież, że podstawą społeczności jest dzielenie wspólnego losu i empatia. Pytanie, przed którym staje społeczność Europy, brzmi następująco: jak zachować tożsamość narodową poszczególnych państw i jednocześnie tworzyć Unię?

dla młodych ludzi, młodzi ludzie nie mają dziś marzeń. Jakie marzenia może mieć 25-letni Grek, gdy wie, że przez 10–15 lat nie będzie mógł znaleźć pracy i będzie żył w ubóstwie? – pyta Fried­ man. Europa jest w okresie przejścio­ wym, nadchodzi czas sojuszy i koalicji. – Nie będzie wojen, ale będą państwa narodowe. Orban i Kaczyński nie tylko przewidują, ale podejmują konkretne działania, by to urzeczywistnić w pełni. Polscy i węgierscy prawicowi przywód­ cy widzą, że na świecie rośnie przeko­ nanie, że Europa nie ma rozwiązania na kryzys. Jeśli odpowiedź w tej kwe­ stii szybko się nie pojawi, Europa stra­ ci partnerów i wypracowaną pozycję. Już na początku bieżącej dekady amerykański analityk zapowiadał, że Polska będzie się rozwijać. Musi jednak zmienić swoją strategię. Dotychczas po­ szukiwała kogoś, kto się nią zaopieku­ je, a UE jako opiekun to nie najlepszy wybór. Polska powinna zostać liderem w regionie i „zaopiekować się” kraja­ mi między Bałtykiem a Morzem Czar­ nym. Friedman uważa, że Polska ma potencjał: – Możecie zawiązać sojusz z krajami Europy Środkowo-Wschodniej i stać się samowystarczalnym, silnym partnerem gospodarczym. Doradził też zacieśnianie współpracy z USA. Najwidoczniej prognozy i rady G. Friedmana wzięli sobie do serca polscy i węgierscy prawicowi liderzy.

Ich ucieleśnieniem jest koncepcja Trójmorza.

Friedmana wizja świata za 30 lat Na początku października 2017 roku George Friedman powtórzył swą geo­ polityczną diagnozę: – Za 30 lat Polska zostanie najpotężniejszym państwem w regionie Europy Środkowo-Wschodniej, mocno oddziałującym na politykę europejską – powiedział w czasie wie­ czornej gali zamknięcia Europejskiego Forum Nowych Idei. Przypomniał, że jeszcze w 1910 roku Europa była globalną potęgą, nadawała ton, przewodziła pod każ­ dym względem. Czy ktoś wówczas przypuszczał, że w 1950 r., czyli po 40 latach, legnie w gruzach po dwóch strasznych wojnach, podzielona między USA i Związek Radziecki? Czy ktoś mógł przewidzieć, że po kolejnych 40 latach, czyli w 1990 roku, upadnie Związek Radziecki, a Niemcy się zjednoczą? Jego zdaniem za 30 lat w obsza­ rze technologii świat będzie się bardzo szybko zmieniał. Jeśli zaś chodzi o sytuację geopo­

Friedman twierdzi, że prawdzi­ wym mocarstwem stanie się Japonia. Jest to o tyle zastanawiające, że amery­ kańskie instytucje finansowe plasują na pierwszym miejscu rankingu rozwoju gospodarczego za 30 lat Indie, z wysoką pozycją Brazylii. Zdaniem Friedmana będzie rosła w siłę Turcja, która ma szansę wrócić do świetności. Co się stanie w Europie? Fried­ man przewiduje, że Unia Europejska może mieć kłopoty z dalszą integracją państw. Co zaskakuje, wieszczy upa­ dek Niemiec i Rosji. Jego zdaniem gos­ podarka niemiecka jest w ponad 50% uzależniona od eksportu. To ogromne zagrożenie, bo takich proporcji nie uda się utrzymać w przyszłości. Z kolei Ros­ ja nie stworzyła nowoczesnej gospodar­ ki. Upadek Związku Radzieckiego był tylko pierwszym etapem zsuwania się w przepaść tego kraju. A co z Polską? Zdaniem amerykań­ skiego naukowca, Polska zawsze bała się Niemiec i Rosji. W sytuacji, kiedy za 30 lat Niemcy nie będą już potęgą gospodarczą, a Rosja znajdzie się w roz­ sypce, Polska, ze świetnie wykształco­ nym społeczeństwem, urośnie do roli regionalnej potęgi, z ambicjami odgry­

Wiele zależy od nas samych. Powinniśmy jasno odpowiedzieć sobie na pytanie, czy za dostęp do rynków mniejszych państw Trójmorza gotowi jesteśmy budować w nich drogi, mosty, infrastrukturę. lityczną – nic bardziej mylnego, jak przypuszczenie, że wszystko pozosta­ nie tak jak teraz i obecne mocarstwa zachowają swoje pozycje – ostrzega amerykański naukowiec. Zdaniem Friedmana globalnym mocarstwem pozostaną Stany Zjed­ noczone, chociaż ich pozycja ulegnie osłabieniu. Ameryka może się jednak nie obronić, jeśli będzie atakowała ko­ lejne państwa, np. Irak, bez pomysłu, co z nimi począć. Chiny teraz są potęgą, ale mają wiele wewnętrznych problemów (dyk­ tatorski rząd, narastające różnice spo­ łeczne); dlatego za 30 lat nie utrzymają obecnej pozycji.

wania ogromnej roli na arenie między­ narodowej. Bardzo wzrośnie znaczenie Europy Środkowo-Wschodniej. W wywiadzie z 15 stycznia 2018 roku profesor Friedman powtórzył swoje prognozy. To, że Polska znala­ zła się pod pręgierzem Brukseli, ame­ rykański politolog uznaje za dowód siły naszego państwa. – Atakowaliby was, gdybyście byli słabi? Jednym ze znaków rozpoznawczych wschodzącej potęgi jest to, że schodzące potęgi wytaczają przeciwko niej najcięższe działa. Znaleźliście się na celowniku Unii Europejskiej, która chce zachować kontrolę nad polityką wewnętrzną państw członkowskich.

Wybrali was zamiast Węgier, bo jes­teście ważni. Dlatego Wielka Brytania, która opuszcza Unię właśnie z powodu ingerencji Brukseli, symbolicznie zawarła z wami traktat obronny. Jesteś­ cie ważnym graczem w Europie. Polska jest obecnie liderem bloku państw, które sprzeciwiają się potocznemu rozumieniu UE, czyli temu, czym – zdaniem liberalnych europejskich elit– powinna być europejska wspólnota – uważa były dyrektor agencji Stratfor („Sieci” 3/2018).W Europie obecny jest lęk

Jak zawsze przy powstawaniu takich projektów, są i spore bariery współpracy. Może je jednak pokonać wspólnota interesów. Ważne jest to, że rok 2017 zamykaliśmy przeświad­ czeniem, że koncepcja Trójmorza to nie projekt abstrakcyjny. A sytuacja jest na tyle dynamiczna, że obraz tego przedsięwzięcia staje się coraz bardziej czytelny. Zmienia się bowiem sytuacja polityczna Europy. Wielka Brytania wyszła z Unii. Rumunia osiąga co­ roczny wzrost gospodarczy na pozio­

Administracja rosyjska wspierała świadomość mniejszościowych grup etnicznych nie tylko na ziemiach zabranych I Rzeczpospolitej, ale także na Kaukazie, w Azji Środkowej i na Syberii, w celu utrzymania rozbicia i niedopuszczenia do powstania większych grup. przed pojawieniem się nacjonalizmów. Ale one już istnieją, co widzi i profesor Friedman, i każdy bystry obserwator stosunków międzynarodowych. Zda­ niem Friedmana, nacjonalizm będzie rósł w siłę i w Europie, i na świecie. Coraz częściej będziemy słyszeli: chcę się troszczyć o własny naród, a nie o Europę. Powstanie coraz więcej par­ tii nacjonalistycznych. Nawet w Niem­ czech taka partia jest obecnie trzecią siłą polityczną. Na dodatek chadecja kanclerz Angeli Merkel straciła wy­ raźnie na poparciu w wyborach par­ lamentarnych.Jego zdaniem w Euro­ pie widać obecnie dwa równoległe procesy. Pierwszy to fragmentacja, także wew­nętrzna, niektórych krajów członkowskich. Drugim procesem jest wyzwanie rzucone centrystycznym europejskim partiom. Reakcja Brukseli na te procesy, na Brexit, na Polskę, w postaci panów Timmermansa i Junckera, jest wysoce emocjonalna i wynika z poczucia osaczenia. (…) eurokraci marzą o jednej europejskiej tożsamości. Oni zupełnie nie rozumieją Polaków. Im bardziej na nich naciskają, tym bardziej Polacy przypominają sobie swoją historię i utratę suwerenności. Tym bardziej stają się uparci, więc to niezbyt mądra strategia – ocenia Friedman (źródło: PAP, „Sieci”).

Trójmorze Kilka miesięcy wcześniej od prognoz Friedmana, w lipcu 2017 roku ukaza­ ły się wszystkich mediach informacje o koncepcji Trójmorza. W lipcu 2017 roku podczas sesji gospodarczej Szczy­ tu Trójmorza pod hasłem „Infrastruk­ tura, transport, energetyka” prezydent Andrzej Duda podkreślił konieczność wsparcia gospodarczych efektów spot­ kania. Zaznaczył, że między Bałtykiem, Adriatykiem a Morzem Czarnym roz­ ciąga się przestrzeń wielkiego ekono­ micznego potencjału. Dodał, że inic­ jatywa Trójmorza jest prezydenckim parasolem, który ma zapewnić poli­ tyczne wsparcie biznesowym przed­ sięwzięciom w regionie. Pierwszym efektem warszawskie­ go Szczytu Trójmorza było podpisa­ nie umowy między czterema polski­ mi i chorwackimi firmami z sektora infrastruktury. Kolejny Szczyt Trójmorza ma się odbyć w 2018 roku w Bukareszcie. Taką deklarację złożył obecny na warszaw­ skim szczycie państw Europy Środko­ wej prezydent Rumunii Klaus Johannis. Prezydent Duda podkreślił, że liczy na kolejne ważne spotkanie polityków, ale również forum biznesowe i spotkanie prezydenckich doradców międzyna­ rodowych.

Podsumowanie Koncepcja Trójmorza nie zastąpi Unii Europejskiej. Należy zatem traktować ją jako uzupełnienie UE. Dotychczas nie było odpowiedniego klimatu na podobne projekty. Po kryzysie 2008 roku, gdy dokonał się upadek wartości, na jakich budowano Unię, gdy ujaw­ niony został protekcjonizm państw „starej Unii”, zwrócony przeciwko to­ warom i rynkom nowo przyjętych do Unii państw, niegodziwe traktowanie ich konsumentów, gdy nastąpił kryzys migracyjny – powstała sytuacja nad wyraz sprzyjająca tworzeniu sojuszy regionalnych. Sojuszy państw połączonych wspólną historią i doświadczeniem czasów okupacji sowieckiej do 1989 roku, podobnym poziomem rozwoju ekonomicznego, bliskością położenia, podobną wielowarstwową kulturą.

mie Chin. Relacje Polski z państwami byłej Jugosławii stale się poprawiają. Wydaje się, że dużo zależy od postawy Austrii, której rząd jest obecnie prawi­ cowy. Niektórzy analitycy przewidują, że w przypadku znaczącej przebudowy Unii Europejskiej jej centrum mogłoby się znaleźć w Wiedniu. Wiele zależy od nas samych. Po­ winniśmy jasno odpowiedzieć sobie na pytanie, czy za dostęp do rynków mniejszych państw Trójmorza gotowi jesteśmy budować w nich drogi, mosty, infrastrukturę. Do naszej polityczno­ -ekonomicznej świadomości musi tra­ fić, że aby osiągnąć korzyści, najpierw trzeba zainwestować! Polska potrzebuje myślenia strate­ gicznego na miarę Piłsudskiego, Euge­ niusza Kwiatkowskiego. Jest nadzieja, że takim strategicznym wizjonerem okaże się Mateusz Morawiecki. Premier powinien rychło zabrać się do kreatywnego złożenia poniż­ szych puzzli w jedną, ambitną strategię: • Konsekwentne dynamizowanie rozwoju gospodarczego, • Promocja polskiej gospodarki: wykorzystanie sojuszy międzynaro­ dowych do ekspansji ekonomicznej Polski, • Innowacyjność, badania i rozwój celem podejmowanych decyzji Rady Ministrów, • Reaktywowanie Centrum Studiów Strategicznych Rządu, • Likwidacja niepotrzebnych, kosz­ togennych struktur: większości agencji i funduszy celowych, • Unormowanie relacji w Unii Eu­ ropejskiej, • Wykorzystanie polskiego niestałe­ go członkostwa w Radzie Bezpieczeń­ stwa ONZ, • Przejście od roli „wojownika” do roli liczącego się podmiotu gospodar­ czego. Musimy pamiętać o metodach, ja­ kie stosują od lat dwaj najwięksi sąsie­ dzi: Rosja i Niemcy. W ramach polityki rusyfikacyjnej w końcu XIX wieku administracja ro­ syjska wspierała świadomość mniej­ szościowych grup etnicznych nie tylko na ziemiach zabranych I Rzeczpospo­ litej, ale także na Kaukazie, w Azji Środkowej i na Syberii, w celu utrzy­ mania rozbicia i niedopuszczenia do powstania większych grup. Metody te udoskonalone były w Związku So­ wieckim. Tworzono nowe narodowo­ ści, łączono i dzielono już istniejące i przypisywano im nowe jednostki administracyjne, stosownie do aktu­ alnych warunków politycznych. Roz­ bicie na małe grupy ułatwiało także późniejszą rusyfikację. Podstawową zasadą polityki sowieckiej było popie­ ranie partykularyzmów i zwalczanie tendencji integracyjnych. Rezultaty tych działań widać dziś na całym ob­ szarze byłego imperium. Są skutecz­ nie wykorzystywane we współczesnej polityce rosyjskiej od czasu upadku Związku Sowieckiego (Kaukaz Pół­ nocny, Naddniestrze, Osetia Połu­ dniowa, Abchazja, Krym, Republika Litewska itd.). Te metody zostaną najprawdopo­ dobniej zastosowane również w celu uniemożliwienia integracji sojuszu Międzymorza. Trzeba mieć tego świa­ domość i przekonać o tym niebezpie­ czeństwie innych uczestników dopiero co zawiązanego porozumienia. Klu­ czowymi państwami sojuszu są Polska i Rumunia, z uwagi na ich potencjał gospodarczy, ludnościowy i zbrojny. To na tych dwóch państwach spoczy­ wa zadanie zapewnienia bezpieczeń­ stwa (przy wsparciu NATO i USA) pozostałym krajom. K


KURIER WNET · LIPIEC 2018

18

JAK A·EUROPA?

Konstytuowanie się Trójmorza jest pochodną jego awansu do roli kluczowego miejsca na globalnej mapie, gdzie na obszarze trójmorskiej Europy Środkowej, czyli Właściwej, będzie zachodził, bo już się zaczął, proces balansu sił wielkich mocarstw morskich i lądowych: USA, Chin i Rosji.

Geopolityka

W stronę Europy Właściwej J

erzy Baczyński, redaktor naczel­ ny „Polityki”, zwierzył się kiedyś, iż jego celem i marzeniem jest, by przede wszystkim Polska, ale i inne kraje Europy stanowiły obszar słabych tożsamości, chroniąc tym sa­ mym świat i siebie samych przed cho­ robą nacjonalizmów i ich nieuchron­ nymi skutkami w postaci wzajemnych agresji i wojen. Życzenie red. Baczyńskiego zawie­ ra w sobie wyraźną sprzeczność, bo, używając ulubionego określenia nie­ docenianego teatromana Krzysztofa Mieszkowskiego, stanowi „propozycję przemocową”. Potrzeba bowiem wielkiej siły, by stale i w ryzach utrzymywać słabe tożsamości, jednocześnie dbając o ich właściwy wizerunek – jako naturalny, oddolny i wyrosły na suwerennej glebie. Tę siłę stanowi dzisiaj połączona władza polityczna europejskich, zachodnich biurokracji, zbudowana na lewackich ideach i pozostająca w rękach „pokole­ nia ’68”. Rządy zachodnioeuropejskich liderów, wychowanków rewolucji maja ’68, znów mówiąc nieocenionym Miesz­ kowskim, mają charakter przemocowy, łącząc terror nihilizmu i poprawności politycznej z szantażem – wobec opor­ nych – zarzutem odstępstwa od świętych reguł demokracji. Wynikłe stad zagrożenia i ich kon­ sekwencje przenikliwie dostrzegł i opi­ sał prof. David Engels w obszernym wywiadzie, udzielonym „Kurierowi WNET” w jego czerwcowym wyda­ niu: „dzięki Grupie Wyszehradzkiej Europa jest dziś podzielona. Zachod­ nia cześć jest liberalna (…) społecz­ nie, kulturalnie i obyczajowo w duchu kontynuacji roku 1968. Spora część krajów europejskich jest już zislami­ zowana. Ale jest też wschodnia część Unii Europejskiej, która próbuje prze­ ciwstawić się tym ogólnym trendom. (…) obserwując ogólny kierunek przy­ puszczam, że zachodnia Europa bę­ dzie dużo mniej stabilna politycznie od wschodniej części Unii. (…) Spo­ dziewam się więc, że zachodnią Europę czeka powolny schyłek i że coraz trud­ niej będzie nią rządzić” – orzeka prof. David Engels i konkluduje: „Z powodu niszczenia chrześcijaństwa demokracja powoli przemija i jest w nieustannym kryzysie”. Zwłaszcza w tych ostatnich słowach jakże wyraźnie pobrzmiewają przestrogi św. Jana Pawła II.

Trójmorze niezbędne i nieuchronne Czym zatem należy zastąpić próżnię po europejskiej, zachodniej tożsamo­ ści? W jaki sposób przyjdzie nam ująć w karby los Europy i jej historycznej wartości, po to, by – trawestując Rai­ nera Marię Rilkego – nasza przyszłość nie minęła? Podpowiedzi, bo na pewno nie już gotowe odpowiedzi, podsuwa – jak za­ wsze w czasach kryzysów i przełomów – geopolityka. Kryzys moralny, ideowy i instytucjonalny Europy Zachodniej jest na rękę budowniczym wielkiego bloku atlantycko-pacyficznego, od Lizbony po Władywostok, czyli – Niemcom i Rosji. Oba mocarstwa od trzystu lat szukają ze sobą geopolitycznego styku, do czego dzisiaj ma prowadzić niemiecka domi­ nacja w Europie i rosyjska, bezpośred­ nia presja na byłe sowieckie republiki. W strefie niemiecko-rosyjskiego sty­ ku, inaczej mówiąc: geopolitycznego zgniotu, znajduje się grupa państw z te­ go właśnie powodu zagrożonych u sa­ mych podstaw swej suwerenności, a na­ wet niepodległości. Państwa te, między innymi Grupa Wyszehradzka i republiki bałtyckie, szukają razem strategicznej, trwałej, czyli geopolitycznej odpowie­ dzi na wspólnie rozpoznane niebezpie­ czeństwa, by je – za słynną maksymą brytyjskich mężów stanu – Pittów Star­ szego i Młodszego – przekuć w szansę. Tą zmaterializowaną, bo już prokla­ mowaną, ogłoszoną i konsekwentnie

Szymon Giżyński instytucjonalizującą się szansą jest oczy­ wiście koncepcja Trójmorza. Stanowi ją formuła trwałej, geopolitycznej współ­ pracy grupy państw, usytuowanych po­ między Morzami: Adriatyckim, Bałtyc­ kim i Czarnym. Jakie są zatem konstytutywne ce­ chy Trójmorza? Co najmniej trzy. Po pierwsze, kwestia już wyżej wzmiankowana: definiowanie za­ grożenia wspólnie, choć – co zresztą nie utrudnia statusu jedności grupy – niekoniecznie identycznie. Własne predylekcje i specyfikacje polityk, dla przykładu: Węgier, Czech czy republik bałtyckich nie muszą oznaczać prob­ lemu dla jedności Trójmorza; mogą natomiast stanowić – na rzecz Trój­ morza – wartość dodaną. Po drugie, nie tylko geograficznie, nadaje się Trójmorze do naturalne­ go i jednoznacznego wyodrębnienia. Przecież łączą trójmorskie państwa silne i rozmaite więzi: cywilizacyjne, gospodarcze i kulturowe; wynikające, w różnych konfiguracjach, ze wspólno­ ty his­torycznego losu. Wszystkie pań­ stwa Trójmorza bronią swych terytoriów przed islamską, imigracyjną inwazją. Ta postawa nie oznacza, że narody Trój­ morza są antyislamskie. Przeciwnie: ak­ ceptują i organizują pomoc dla państw islamskich, z których imigranci się wy­ wodzą, po to, by ich zatrzymać na miej­ scu, bo są swym islamskim ojczyznom potrzebni. Narody Trójmorza – choć współcześnie w różnym stopniu interio­ ryzacji – są historycznie chrześcijańskie, wyznań: katolickiego, protestanckiego, prawosławnego. I, in gremio, narody Trójmorza nie są, przynajmniej w takim stopniu jak Europa Zachodnia, dotknię­ te obecnością i penetracją elit pozostają­ cych w dyspozycji pokolenia ’68.

W strefie niemiecko-rosyjskiego styku, inaczej mówiąc: geopolitycznego zgniotu, znajduje się grupa państw z tego właśnie powodu zagrożonych u samych podstaw swej suwerenności, a nawet nie­pod­ ległości. I po trzecie, rzecz najważniejsza: pojawiła się w ostatnich latach – dla krzepnięcia Trójmorza – rzeczywista, międzynarodowa koniunktura. Poli­ tyczna wola samych państw trójmor­ skich: Polski i pozostałych partnerów z Grupy Wyszehradzkiej, republik bał­ tyckich, Chorwacji czy Rumunii – by nie wystarczyła. O spodziewanej pierw­ szorzędnej roli Trójmorza – w świato­ wej geopolityce – rozstrzyga fakt, iż to na jego obszarze przez najbliższe deka­ dy będzie przebiegał balans sił wielkich mocarstw: Stanów Zjednoczonych, Chin, w mniejszym stopniu – Ros­ ji, w znacznie mniejszym – Niemiec. Dzieje się tak, ponieważ konsekwen­ tnie realizowany atlantycko-pacyficzny sojusz Niemiec i Rosji jest równoczes­ nym zagrożeniem, choć z odmiennych powodów, dla obu największych mo­ carstw-rywali: USA i Chin. Olbrzymi sukces Rosji i Niemiec, w postaci tzw. formatu normandzkie­ go, sankcjonującego de facto rosyjską okupację Krymu i Donbasu i niemiecką kolonizację Ukrainy przeddnieprzań­ skiej, wraz z budową Nord Stream II zmusza Stany Zjednoczone i Chiny do gabarytowo symetrycznej odpo­ wiedzi. Może nią być tylko neutrali­ zacja i blokada geopolitycznego styku

niemiecko-rosyjskiego w Europie i na obszarze, gdzie on występuje, instalacja sojuszu państw stykiem bezpośrednich interesów Moskwy i Berlina zagrożo­ nych. Taka jest zasadnicza, geopoli­ tyczna geneza formowania Trójmorza, wspieranego szeregiem koniecznych, strategicznych decyzji Stanów Zjed­ noczonych i Chin. Na przykład sukce­ sywnego rozmieszczania na obszarze Trójmorza, w tym przede wszystkim Polski, kolejnych znaczących sił armii USA czy umieszczenia na obszarze Pol­ ski i innych państw Trójmorza kluczo­ wych rozgałęzień – na całą Europę – Jedwabnego Szlaku. Na kanwie rozważań dotyczących różnych, istotnych aspektów Trójmo­ rza, wypada postawić pytanie: jakie kluczowe wnioski – z rzeczonych R E K L A M A

dysertacji – wynikają? Jeden z tych wniosków wybija się ponad inne, ma postać sentencji i brzmi: geopolitycz­ na mapa Europy trzeszczy w szwach i trzeba ją pisać na nowo. Nie da się już inaczej postrzegać Europy jak tylko funkcjonującą geopolitycznie w trzech różnych paradygmatach.

Trzy Europy Paradygmat pierwszy: Europy Za­ chodniej zislamizowanej, zdomino­ wanej przez Niemcy, odwracającej się od swych ideowych korzeni i dezawuu­ jącej chrześcijańskie wartości; pozosta­ jącej w dyspozycji lewackich, biurokra­ tycznych elit spod znaku pokolenia ’68; współpracującej z Europą Wschodnią – zdominowaną przez Rosję – w dziele budowy wspólnego wału atlantycko­ -pacyficznego. Ze względu na nieod­ wracalność procesu islamizacji można już dzisiaj nazywać Europę Zachodnią – Europą Kalifacką, gdyż taką postać religijno-administracyjno-polityczną nieuchronnie przybierze. Paradygmat drugi: Europy Środko­ wej – państw zagrożonych w swej su­ werenności i niepodległości kleszczami euroazjatyckiej współpracy: Niemiec – dominujących w Europie Zachodniej i Rosji – panującej w Europie Wschod­ niej; jednocześnie państw, formujących przymierze Trójmorza, łączące suwe­ renność państwową swych sygnata­ riuszy z wartością dodaną ich geopoli­ tycznego sojuszu; państw przeciwnych islamizacji, sprokurowanej polityką imigracyjną Niemiec i innych krajów Europy Zachodniej; państw jeszcze nie

sparaliżowanych dominacją lewackich, rodowodowych elit pokolenia ’68. To państwa Trójmorza mogą i powinny już dzisiaj występować w świadomej, pro­ gramowej roli głównego depozytariusza śródziemnomorskich i chrześcijańskich wartości europejskiej kultury. Z tego też względu już dzisiaj Europa Środkowa – Trójmorze – zasługuje w pełni na okre­ ślenie: Europa Właściwa.

Ze względu na nieodwracalność procesu islamizacji można już dzisiaj nazywać Europę Zachodnią – Europą Kalifacką, gdyż taką postać religijno-administracyjno-polityczną nieuchronnie przybierze. Paradygmat trzeci: Europy Wschodniej, składającej się z euro­ pejskiej części Rosji i podporządko­ wanych jej europejskich składników byłego Związku Sowieckiego; Europy Wschodniej, stanowiącej nieusuwalny zwornik rosyjsko-niemieckiego, eu­ roazjatyckiego bloku. Ze względu na tę właściwość możemy określić Euro­ pę Wschodnią bardziej adekwatnym

geopolitycznie mianem Europy Przed­ -Uralskiej. Mamy więc do dyspozycji dwie wersje nazewnicze powstającego już dzisiaj, na naszych oczach, nowego, geopolitycznego podziału Europy. Wersja pierwsza, opisowa, leksykalnie neutralna, brzmi: Europa Zachodnia; Europa Środkowa-Trójmorze; Europa Wschodnia. Kalką pierwszej jest wersja druga – leksykalnie nasemantyzowana: Europa Kalifacka; Europa Właściwa; Europa Przed-Uralska. Obserwacja uczestnicząca procesu dziejowego pod­ powiada, iż nazewnicza wersja pierwsza będzie abdykować – i to szybko – na rzecz wersji drugiej. Ten sytuacyjno-nazewniczo-geopo­ lityczny przełom w Europie jest możliwy dzięki arcyważnej właściwości, swoiste­ mu signum temporis. Już bowiem nie tylko deterministyczno-fatalistycznie pojmowane, geograficzne i fizyczne, bezpośrednie sąsiedztwo przesądza o możliwości i skali manewru. Dlate­ go konstytuowanie się Trójmorza jest pochodną jego awansu do roli kluczo­ wego miejsca na globalnej mapie, gdzie właśnie, na obszarze trójmorskiej Euro­ py Środkowej, czyli Właściwej, będzie zachodził, bo już się zaczął, proces ba­ lansu sił wielkich mocarstw morskich i lądowych: USA, Chin i Rosji. Dla wszystkich państw Europy Właściwej, czyli dla wszystkich, rów­ noprawnych sygnatariuszy Trójmo­ rza nadchodzi trwała koniunktura na praktykowanie własnych suwerenności, a dla Polski – również szansa na od­ grywanie w tym zacnym, partnerskim gronie znaczącej roli. K


LIPIEC 2018 · KURIER WNET

19

P R O P O Z YC J E · N A· L ATO

Gorzędziej: Sanktuarium świętego Wojciecha

Pomorze mniej znane To tytuł niekonwencjonalnego przewodnika po Pomorzu, autorstwa Marii Giedz, który ukazał się nakładem gdańskiego wydawnictwa Patria Media. Jest to zbiór artykułów o mało znanych, a interesujących miejscach na Pomorzu, publikowanych od 2006 roku w „Magazynie Solidarność”, w ramach rubryki „Cudze chwalicie, swego nie znacie”.

Nad samą Wisłą, na wysokiej na 40 metrów skarpie, a dokładnie na jej stale podmywanej przez wodę krawędzi, stoi gotycki kościół wzniesiony w miejscu, gdzie w 997 roku święty Wojciech roku odprawił ostatnią mszę przed wyruszeniem w misyjną podróż do pogańskich Prusów.

W

okół kościoła powstało później miasto. Obecnie Gorzędziej to nieduża wieś położona na skraju Kociewia i Żuław. Niewiele osób wie o jej istnieniu, chociaż od centrum Tczewa dzieli ją zaledwie siedem kilometrów. Miejscem tym, niezwykle pięknym i bardzo cichym, interesują się głównie ci, którzy wybierają się do Gorzędzieja na rekolekcje prowadzone przez opiekujących się kościołem zakonników ze Zgromadzenia Ojców Karmelitów Bosych. Już w IX wieku Gorzędziej był grodem posadowionym przy brodach na Wiśle, którymi przeprawiano się przez rzekę. Ponieważ gród leżał przy głównych szlakach handlowych, szybko się rozbudowywał. Pierwsza zachowana do dzisiaj wzmianka o miejscowości Gardensis pochodzi ze spisanego w roku 1248 dokumentu Świętopełka II, księcia pomorskiego. Z kolejnych wiemy, że w 1251 roku wieś była własnością Sambora II, a w 1280 roku książę Mściwoj II przekazał Gorzędziej biskupowi płockiemu Tomaszowi. Wiadomo też, że przed 1280 rokiem istniała tam parafia i stał kościół. Biskup Tomasz w 1287

Maria Giedz

K

siążka została podzielona na 5 części – rozdziałów: Trójmiasto, Kaszuby, Kociewie, Powiśle, Żuławy. W każdym z nich zamieszczono opisy miejsc wartych zobaczenia, często pomijanych przez przewodniki. Nie jest to typowy przewodnik, a raczej zbiór ciekawostek z Pomorza dla tych, którzy wędrują mniej utartymi szlakami. Na 322 stronach zamieszczono ponad 120 opisów tras. Są to propozycje na krótsze lub dłuższe wyprawy samochodem, rowerem, kajakiem, na własnych nogach (z kijkami lub bez), koleją wąskotorową lub… drezyną. Samemu, z przyjaciółmi lub rodziną. Od „krainy w kratę” po „bursztynowe wybrzeże”. Śladami Krzyżaków, joannitów, menonitów lub polskich świętych i błogosławionych. Można też powiedzieć, że jest to podróż przez polską historię, tradycję; odkrywanie wielowymiarowego dziedzictwa naszej ojczyzny. To przecież na Pomorzu Polacy często wygrywali bądź przegrywali niepodległość. To tu urodził się i spędził młodość autor słów do polskiego hymnu narodowego – Józef Wybicki. To tu rozpoczęła się II wojna światowa i tu narodziła się „Solidarność”, która rozbiła powojenny ład. W teksty o danych miejscach zostały wplecione legendy, podania, czasem dość szczegółowe opisy dotyczące konstrukcji budowli albo malowniczych krajobrazów. Zdarzają się też komentarze czy krótkie wypowiedzi. Każde warte zobaczenia miejsce jest bogato zilustrowane, a także opatrzone ikonami informującymi o najważniejszych atrakcjach oraz praktycznymi wskazówkami na temat dojazdu.

Książka jest dostępna m.in. w księgarni internetowej www.Patrioteka.pl.

Kościół w Gorzędzieju

Parowóz Ty 45 z Zakładów Cegielskiego w Poznaniu

FOT. MARIA GIEDZ (6)

Cmentarz przy kościele i widok na Wisłę

Kościerzyna: Para buch, koła w ruch! Proponuję odwiedzić nietypowe muzeum, odległe od Gdańska zaledwie o 60 km. Ile rodzi się tam skojarzeń, zwłaszcza wokół znanego wiersza Tuwima! Stoi na stacji lokomotywa, Ciężka, ogromna i pot z niej spływa Tłusta oliwa. Stoi i sapie, dyszy i dmucha…

D

ymu, co prawda, nie widać, para też nie bucha, ale lśniący, czarny parowóz z wielkimi reflektorami i zabawnymi kominami, stojący na czerwonych kołach, przywołuje wspomnienia z dzieciństwa. Dalej kolejne „cacka” – drewniane wagony towarowe, które niejedno dziecko liczyło, gdy pociąg przejeżdżał przez most: trzydzieści, czterdzieści pięć, a nawet siedemdziesiąt. Oj! Pomylić się można! Obok na torach stoi potężny pług do odśnieżania, a także cud techniki – parowóz motorowy i stara ręczna pompa kolejowej straży pożarnej z 1878 roku. Są też wagoniki retro, trochę jak z filmów kowbojskich, wagonik kolejki wysokogórskiej – ponoć jeździło się nim na Kasprowy Wierch. Są też wagony kolei wąskotorowej i te z berlińskiego metra, jeszcze do niedawna wożące między innymi stoczniowców z Wejherowa do Gdańska. Takie eksponaty trudno znaleźć w innych muzeach. A w tym, tak zwanym skansenie na świeżym powietrzu, ponoć samych lokomotyw jest aż 81. Czas się tu zatrzymał. Można by niejeden film nakręcić. Parowóz z roku 1915, lokomotywa z 1931 roku, a nawet parowóz zbudowany na Węgrzech w 1954 roku. Aż nie chce się wierzyć, że też takie pociągi jeszcze niedawno jeździły po naszych torach. Ponoć – o tym można się dowiedzieć właśnie w kościerskim muzeum

– w latach trzydziestych XX wieku parowozy polskiej szkoły konstruktorskiej zdobywały nagrody na wystawach światowych. Nasi inżynierowie byli jednymi z najlepszych na świecie. Realizowali wielkie przedsięwzięcia techniczne, do których zaliczała się między innymi magistrala węglowa łącząca Śląsk z portem w Gdyni. Prowadziła właśnie przez Kościerzynę, najkrótszą trasą, omijając

pociągi odpoczywały, regenerowały swoje siły, dochodziły do zdrowia – czyli po prostu parowozownia, której dzieje sięgają lat 80. XIX wieku. Jej historia jest bardzo ciekawa. Najpierw była to pruska parowozownia zwrotna, potem polska wachlarzowa – nazwy niezwyczajne. Była też obrotowa, pomocnicza… Niestety, od kwietnia 1991 roku przestała być potrzebna. Szczęśliwie nie zlikwidowano jej, nie postawiono mieszkalnych bloków, lecz w niecały rok później utworzono z tej parowozowni Skansen PKP Kościerzyna. Dzisiaj jej oficjalna nazwa to Muzeum Kolejnictwa.

N

a nieużywanych torach stoją teraz wagony, całe pociągi i oczywiście parowozy, a w budynkach obok, w większości wzniesionych w 1929 roku, turystom udostępnia się niespotykane już dzisiaj urządzenia i mechanizmy, dzięki którym pociągi kursowały tak punktualnie, jak chodzą szwajcarskie zegarki.

Spalinowa lokomotywa manewrowa Sm 03 z chrzanowskiego Fabloku, początek produkcji: 1959 r.

Przedwojenny niemiecki tendrzak Tkb 2845

Wolne Miasto Gdańsk. W 1938 roku eksploatację owej magistrali przejęło Polsko-Francuskie Towarzystwo Kolejowe. Za ciekawostkę można uznać fakt, że kolej przez Kościerzynę została poprowadzona właśnie dlatego, iż w mieście tym otwarto, wśród licznych zakładów produkcyjnych, między innymi bekoniarnię, z której wyroby wywożono przez Gdynię aż do Anglii. „Sypialnia dla pociągów” – tak można by nazwać miejsce, w którym

Skansen Parowozownia Kościerzyna mieści się przy ul. Towarowej 7, niedaleko dworca kolejowego. To miasto ma niezwykły urok. Nie ma tam wielu zabytków, ale jest średniowieczny rynek, neogotycki ratusz z czerwonej cegły i nieopodal rynku kościół z sanktuarium maryjnym, sporo XIX-wiecznych kamieniczek. K Jak dojechać: PKM z Gdańska i Gdyni. Samochodem z Gdańska do Żukowa drogą nr 7, dalej drogą nr 20.

roku nadał wsi prawa miejskie (na prawie magdeburskim), które rok później potwierdził książę Mściwoj II. Miasto otrzymało wówczas własny herb, prawo do pobierania opłat za przeprawę przez Wisłę, a także prawo do posiadania murów obronnych. Niestety ćwierć wieku później, czyli w roku 1312, Gorzędziej został sprzedany Krzyżakom, którzy niemal natychmiast zamienili miasto na wieś, aby nie stanowiła konkurencji dla Malborka. I tak już pozostało. Dzisiaj Gorzędziej jest wsią zamieszkaną przez około pół tysiąca osób.

L

egenda mówi, że święty Wojciech odprawiał mszę św. pod starym dębem. Po jego męczeńskiej śmierci postawiono drewniany kościół dokładnie w miejscu sprawowania liturgii. W XIII wieku świątynię zamieniono na murowaną. Do dzisiaj zachował się tylko jej fragment, gdyż rzeka, podmywając wysoki brzeg, powoli zabiera kolejne partie miejscowości. Nurty wody zabrały też fragmenty świątyni. Ponoć aż 65 procent Starego Gorzędzieja osunęło się ze skarpy. Obecny kościół pochodzi z XIV wieku. Jest budowlą wzniesioną z cegły, jednonawową, przebudowaną w części prezbiterialnej na przełomie XVIII i XIX wieku. Od zachodu ma prostokątną wieżę wzmocnioną szkarpami, niegdyś tylko częściowo ceglaną, w górnej partii drewnianą. Obecnie wieża w całości jest murowana. Trójboczne prezbiterium zakończone jest dostawioną w okresie późniejszym trójboczną absydą, w której znajduje się zakrystia. Wnętrze, przykryte drewnianym stropem, podtrzymywane jest przez dwa drewniane słupy, które symbolicznie oddzielają prezbiterium od nawy. Na nich to w górnej partii umieszczono, datowane na 1510 rok, gotyckie rzeźby Matki Boskiej i świętego Jana Ewangelisty, które tworzą wraz ze zwisającym ze stropu krzyżem z rzeźbą Chrystusa umowny łuk tęczowy ze sceną ukrzyżowania. Autorstwo tych rzeźb przypisuje się warsztatowi Mistrza Pawła działającemu w Gdańsku w pierwszej połowie XVI wieku. Ołtarz główny jest zdecydowanie późniejszy, bo barokowy. W jego centralnej części znajduje się obraz przedstawiający świętego Wojciecha odprawiającego mszę św. nad Wisłą. Na ścianie północnej umieszczono obraz świętej Barbary oprawiony w bogatą ramę nawiązującą do formy epitafium czy też nastawy ołtarzowej. Całość pochodzi z XVII wieku.

Legenda mówi, że święty Wojciech odprawiał mszę św. pod starym dębem. Po jego męczeńskiej śmierci postawiono drewniany kościół dokładnie w miejscu sprawowania liturgii. W XIII wieku świątynię zamieniono na murowaną. W 1995 roku do kościoła w Gorzędzieju zostały przekazane z Gniezna relikwie świętego Wojciecha. Od czasu ich sprowadzenia malutki kościółek nad Wisłą zyskał miano Sanktuarium Świętego Wojciecha.

W Gorzędzieju zachował się XIX-wieczny dworek, przez miejscowych zwany „pałacykiem”, z drewnianą ażurową werandą od strony ogrodowej. Dwa kilometry na południe, w Małym Gorzędzieju, znajduje się odremontowany XIX-wieczny dwór, niestety, niedostępny dla postronnych. Oprócz zabytków Gorzędziej zachwyca pięknem przyrody. Są to głównie łąki rozciągające się pomiędzy rzeką a skarpą, pełne kwiatów i małych oczek wodnych. Natomiast w głębi lądu, za wsią, kilometrami ciągną się jabłoniowe sady. K Jak dojechać: Bus z Tczewa, PKP do Tczewa, samochodem: z Gdańska drogą nr 91, w Czarlinie zjazd na drogę nr 22 w stronę Malborka, przed Wisłą skręcić w prawo na Gorzędziej.

Kościół w Gorzędzieju, wnętrze. Poniżej: pałacyk


KURIER WNET · LIPIEC 2018

20

Historia jednego zdjęcia...

W

O S TAT N I A· S T R O N A

8 i 9 czerwca br. odbył się w kanadyjskim mieście La Malbaie 44. szczyt grupy G7. Przy okrągłym stole siedzą (od lewej na dole): Giuseppe Conte – premier Włoch popierany przez Ruch Pięciu Gwiazd i Ligę Północną, Shinzō Abe – premier Japonii, nazywany przez rodaków „księciem” ze względu na swoją elegancję i aparycję, Emmanuel Macron – najmłodszy prezydent Francji i współksiążę Andory, Justin Trudeau – premier Kanady i lider Liberalnej Partii Kanady, Donald Trump – najstarszy i najbogatszy prezydent USA, Angela Merkel – pierwsza niemiecka kobieta-premier, nazywana Żelazną Dziewczynką, niedoszła łyżwiarka figurowa oraz Theresa May – premier Zjednoczonego Królestwa Wlk. Brytanii i Irlandii Płn., córka anglikańskiego księdza i praktykujący członek Kościoła Anglii. Na zdjęciu opublikowanym przez Biały Dom wykadrowano dwóch polityków, którzy również uczestniczą w szczytach G7: Jeana-Claude'a Junc­kera – znanego z wylewności przewodniczącego Komisji Europejskiej, premiera Luksemburga w latach 1995–2013 i Donalda Tuska – najdłużej urzędującego premiera Polski, który zrezygnował z funkcji, żeby zostać przewodniczącym Rady Europejskiej. Fot. The White House (Flickr)

1904 lub 1905 roku francuskie tajne służ­ by otrzymały wysłany z belgijskiego Liège list od człowieka, który przedstawił się jako oficer niemieckiego sztabu gene­ ralnego i twierdził, że jest w posiadaniu nadzwyczajnie wartościowych informa­ cji, które mogą zainteresować francu­ skich wojskowych. W żargonie tajnych służb taką osobę nazywa się oferentem. Według Pascala Kropa, autora książki Sekrety wywiadu francuskiego, do kon­ taktu doszło w początku 1905 roku, na­ tomiast według relacji krakowskiego „Czasu” mogło to być w roku 1904 lub wcześniej. Do spotkań z tajemniczym „Mścicielem”, bo tak przedstawił się ofe­ rent, wybrano kapitana Fryderyka Lam­ blinga, który kiedyś służył w 25. Pułku Artylerii. Lambling trzykrotnie spotkał się z człowiekiem, który zawsze miał twarz owiniętą bandażami, a charakte­ rystycznymi częściami fizjonomii, które dało się zapamiętać, były jedynie siwie­ jący wąs i przenikliwie patrzące oczy. Do pierwszego spotkania z „Mści­ cielem” doszło w jednym z luksuso­ wych paryskich hoteli. Kapitan Lamb­ ling miał zapewnić zabandażowanego mężczyznę, że jego wstępne warunki zostaną przyjęte: pozostanie incognito oraz nie będzie śledzony przez francu­ ską policję. Zwłaszcza, że zagroził: „Je­ żeli będę śledzony, nigdy więcej mnie nie zobaczycie. A nie zapominajcie, że mogę wam dostarczyć plan inwazji na Belgię i Francję, jaki właśnie opracował generał Alfred von Schlieffen. To szef sztabu generalnego i nikt nie ośmie­ liłby się go zakwestionować”. „Mści­ ciel”, zapytany przez Lamblinga, jaką kwotę chciałby za plan, odpowiedział, że 60 tys. franków, dodając, że to na koszty podróży. Frank miał wtedy po­ krycie w złocie, 60 tys. franków stano­ wiło około 17479 g złota. Aby przekonać kpt. Lamblinga, że ma do czynienia z niemieckim ofi­ cerem, oferent opowiedział o szeregu wojskowych szczegółów, które miały uwiarygodnić go w oczach francuskie­ go kapitana artylerii, a także przekazał do sfotografowania książeczkę wojsko­ wą, którą posługiwali się tylko oficero­ wie niemieckiego sztabu generalnego. Nazwisko w książeczce zostało przez „Mściciela” zaklejone, a Lambling dał

oficerskie słowo honoru, że nie zosta­ nie ono naruszone. Drugie spotkanie z odbyło się w Brukseli. Kapitan Lambling zwró­ cił nienaruszoną książeczkę, po czym uspokojony „Mściciel” przekazał pewne szczegóły dotyczące planu Schlieffena, w tym informację, że w inwazji na Bel­ gię i Francję będzie uczestniczyć „trzy­ dzieści pięć korpusów i osiem dywizji piechoty”. Takie liczby podaje wspo­ mniany wyżej Pascal Krop, zaś wyda­ wany w Krakowie „Czas” twierdził, że „w razie konfliktu z Francją miało być

politycznego francuskiego ministerstwa spraw zagranicznych, z szefem sztabu generalnego Francji, generałem Jeanem Pendezekiem. Jak informował „Czas”, gene­ rał rozwinął „olbrzymią mapę Belgji, prowincyj nadreńskich oraz północ­ nych i wschodnich prowincyj Francji i oświadczył: – A teraz proszę mnie słu­ chać dobrze. Wyłożę panu nowy plan koncentracyjny [wojsk – przypis T.Sz.], opracowany przez niemiecki sztab ge­ neralny przeciwko Francji. Przerwałem zdziwiony: – W jaki sposób pan poznał

przed I wojną do Rzeszy Alzacji, a jako generał niemieckiego sztabu general­ nego, przedstawicielowi francuskiego Deuxieme Bureau (Drugiego Biura – wywiadu wojskowego) proponował nie­ miecki plan inwazji Francji za kwotę 20 tysięcy franków. Opowieść pułkownika Seeligera nie uspokoiła emerytowane­ go generała von Klucka, pokonanego przez Francuzów w bitwie nad Marną w 1914 roku. Przy pomocy prasy wy­ warł presję na niemiecki rząd, aby zajął się tą niepokojącą kwestią. Pod wpły­ wem nacisków rozpoczęto dochodze­

Francuscy wojskowi znali przed wybuchem I wojny światowej plan inwazji na swój kraj, zwany później planem Schlieffena. Czy dostarczycielem planu był oficer niemieckiego sztabu generalnego i co łączy tajemniczego „Mściciela” z żebrakiem-milionerem z północnowłoskiego miasteczka?

Tajemniczy „Mściciel” Tomasz Szczerbina rzucone 26 korpusów niemieckich, roz­ dzielonych na cztery armje”. Położona na Lazurowym Wy­ brzeżu Nicea była miejscem, w któ­ rym doszło do trzeciego, ostatniego spotkania. „Mściciel” przekazał całość planu inwazji w postaci odręcznych notatek, uzupełniając je dwiema ma­ pami sztabowymi z naniesionymi na nie własnymi, dodatkowymi uwagami. W zamian otrzymał ustalone wcześniej 60 tysięcy franków. Obok wielu pytań, które kapitan Lambling zadał swoje­ mu rozmówcy w Nicei, było również dotyczące jego pseudonimu. – Postę­ puję niegodziwie, jestem tego w pełni świadomy. Ale to, co ze mną zrobili moi zwierzchnicy, jest jeszcze więk­ szą niegodziwością. Więc mszczę się! – odpowiedział tajemniczy oferent. Kilkadziesiąt lat później, w paź­ dzierniku 1932 r., w paryskim cza­ sopiśmie „Revue des deux Mondes” (Przegląd Dwóch Światów) ukazał się artykuł Maurycego Paléologue’a, w któ­ rym opisał swoją rozmowę z 1904 ro­ ku, gdy był wicedyrektorem wydziału

ten plan? – Powiem panu o tem przy końcu. Gwarantuję tylko najściślejszą wiarogodność tego, co pan usłyszy”. Po czym Paléologue usłyszał szczegóły do­ tyczące niemieckiej inwazji na Belgię i Francję. Generał zakończył, dodając „Czy mam panu powiedzieć, że podob­ nego ataku nie będziemy mogli wytrzy­ mać i że będziemy bezzwłocznie roz­ bici?”. Francuski dyplomata dowiedział się, że ten najnowszy wtedy plan dostał się we francuskie ręce od niemieckiego oficera „należącego prawdopodobnie do niemieckiego sztabu generalnego”. Artykuł Paléologue’a wywołał duże poruszenie w prasie niemieckiej, zaczęły krążyć przeróżne plotki. Sugerowano, że „Mściciel” miał być „generałem, niesz­ częśliwym w miłości rywalem Wilhelma II”, cesarza Niemiec. Niemiecki histo­ ryk, pułkownik Seeliger, odpowiada­ jąc na artykuł Paléologue’a pisał w paź­ dzierniku 1932 roku, że szukanym przez prasę człowiekiem był pewien Alzat­ czyk, niespełniony aktor i hochsztapler. Miał on jako francuski pułkownik ofe­ rować Niemcom plan inwazji należącej

nie w sprawie domniemanego zdrajcy wśród aktualnych i byłych wojskowych sztabu generalnego. Ale po pewnym czasie sprawa przycichła, nastąpiło zna­ czące milczenie, musiano odkryć coś, co nie było na rękę Niemcom. W 1927 roku do niewielkiej miejs­ cowości Bressanone w północnych Włoszech przybył człowiek, który przedstawiał się jako Henryk Basse. Zamieszkałe głównie przez Austria­ ków (Tyrolczyków) Bressanone bar­ dziej znane jest pod swoją niemiecko­ języczną nazwą Brixen. Przed I wojną światową, wraz z regionem, jako Tyrol Południowy (niem. Südtirol) wchodzi­ ło w skład Austro-Węgier, po I wojnie, jako Górna Adyga (wł. Alto Adige), we­ szło w skład państwa włoskiego. Henryk Basse był wyniszczonym starcem, ubranym w łachmany, a je­ go jedynym dobytkiem była walizka, z którą się nie rozstawał. Przeważnie milczący, już swoim wyglądem mógł wzbudzać litość. Zamieszkał na przed­ mieściu, wynajmując tani pokój. Na ulicach miasteczka był widywany

podczas zbierania starych gazet, pa­ pierów. Wdowa, u której mieszkał, twierdziła, że w swoim pokoju ciągle palił w piecu, przygotowywał skromne posiłki i mówił do siebie niezrozumiałą dla niej mieszanką języków niemie­ ckiego i włoskiego. Basse wielokrotnie opuszczał swoje skromne mieszkanie i znikał na kilka, kilkanaście dni. Pod koniec 1927 roku zniknął na dłużej, po czym zjawił się ponownie i ku zasko­ czeniu właścicielki domu, uiścił całość zaleg­łego czynszu. Przez Bressanone przebiega jedna z najważniejszych transalpejskich linii kolejowych, jest to powstała w XIX wieku kolej przez przełęcz Brenner. Z miasteczka łatwo dostać się do au­ striackiego Innsbrucku, a stamtąd do Monachium i innych miast Niemiec, jest ono również dobrym miejscem wypadowym do Werony, Turynu czy Mediolanu i innych miast włoskich. Czy dlatego Basse wybrał do zamiesz­ kania Bressanone? Pewnego dnia starzec miał poka­ zać wdowie fotografię żołnierza nie­ mieckiego w mundurze z lat 70. XIX wieku. – To moja fotografia – wykrztu­ sił. Gospodyni zaśmiała się, nie mogąc dopatrzeć się podobieństwa. – Czy ma­ cie krewnych mężczyzn? – indagował Basse. Gospodyni zapytała, dlaczego kwestia ta go interesuje. – Będzie wojna, matko, będzie wojna – odparł i niesa­ mowicie się zaśmiał. Stosunkowo nie­ długo po tej rozmowie wybuchła wojna chińsko-japońska, ale może już wtedy tajemniczy żebrak miał na myśli kolejną wielką wojnę, czyli II wojnę światową? Gdy zmarł w sierpniu 1931 roku, prawdopodobnie nikt by się nim nie zainteresował, gdyby nie pozostawiona walizka. W niej bowiem, jak podawał krakowski „Ilustrowany Kuryer Co­ dzienny”, znaleziono „zdewaluowane skarby w postaci całych pakietów ak­ cyj i innych papierów wartościowych, znaczną ilość złotych monet różnych państw europejskich i zamorskich, różne wykazy bankowe, pęk kluczy do tajnych skrytek [bankowych – przypis T.Sz.]”. Fortunę w walizce oszacowano na 5 milionów lirów, co stanowiło 2,5 mi­ liona ówczesnych złotych. Dla porów­ nania, w tym samym sierpniu 1931 roku oferowano do sprzedania w Krakowie „dom parterowy, murowany, 3 pokoje,

kuchnia, duży ogród – tuż koło Parku Krakowskiego – 27 000 złotych”. W walizce odkryto również „nie­ zwykle bogatą korespondencję, wśród której, ku największemu zdumieniu, odnaleziono własnoręczne pismo eks-cesarza Wilhelma II, stosunkowo świeżej daty, a mianowicie z 1931 r., zawierające życzenia imieninowe dla tego Henryka Bassego”. Zadziwiający był również testament zmarłego, w któ­ rym pisał: „Ja, niżej podpisany Henryk Basse, urodzony w roku 1850 w Bonn, zapisuję całkowity mój majątek na wy­ łączną własność narodu chińskiego, innemi słowy, majątek mój winien być przekazany rządowi chińskiemu, z tem, aby był on użyty jako kapitał potrzebny dla walki z rasą europejską”. Pismo od byłego cesarza i testa­ ment spowodowały, że szybko połą­ czono postać „Mściciela” z artykułu Paléologue’a ze zmarłym w Bresa­ nonne Henrykiem Basse. W Niem­ czech „najgłośniej zaś mówiono o tem w stolicy Bawarji – Monachjum, gdzie to pewna osobistość wojsko­ wa wprost wystąpiła z twierdzeniem, że zdrajcą wymienionym przez amb. Paleologue’a nie jest nikt inny, jak ta­ jemniczy żebrak z Brixen, występujący pod nazwiskiem Henryk Basse, posia­ dacz pisma gratulacyjnego b. cesarza Wilhelma”. Niedługo po śmierci Bassego do Bresanonne przybyła delegacja chińs­ kich dyplomatów z doktorem Tsiang­ -Lu-Fo, chińskim posłem w Rzymie; Januzzim, konsulem generalnym Chin we Włoszech i Tsze-Ju, sekretarzem poselstwa. Notariusz wydał starą walizę Bassego, którą dyplomaci włożyli do kufra dyplomatycznego. Dzień później przedstawiciele Państwa Środka złoży­ li bukiet fiołków na grobie zmarłego i wyjechali do Rzymu. „Polska Zbrojna” we wrześniu 1933 r., podsumowując wspomnienia Maurycego Paléologue’a, pisała o kaj­ zerowskich Niemczech: „Czy dzisiaj znajdzie się jeszcze idealista, ulegają­ cy złudzeniom pokojowych nastrojów narodu, który, posiadając doskonale zorganizowany kraj, rozległe ziemie na kontynencie i w kolonjach, mają­ cy ogromne wpływy na całym świecie – świadomie parł do wojny, szukając perfidnych dróg i łamiąc traktaty?”. K




Nr 49

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Lipiec · 2O18 W

n u m e r z e

Piękno i groza pustyni (iv) Jadwiga Chmielowska

N

adchodzą wakacje. Może wreszcie znajdzie się trochę czasu na lekturę, przemyślenia, a może i na poprawę? W zgiełku, codziennej krzątaninie wokół spraw wielkich i niedużych, zabiegani nie mamy czasu nawet pomyśleć, co tak naprawdę jest istotne. Życie jest tak krótkie i kruche, że w każdej chwili może zgasnąć. I tylko od Boga zależy, czy mamy jeszcze coś na ziemskim padole do wykonania. Mówi się, że nie ma ludzi niezas­tąpionych, a to przecież nieprawda. Natomiast prawdą jest, że każda osoba ludzka jest inna, niezwykła, niepowtarzalna. Bóg obdarzył każdego duszą nieśmiertelną i rozdał różnym ludziom różne talenty. Byłam kilka dni temu w szpitalu. Wezwałam księdza z sakramentem chorych. Personel i chorzy byli niebywale zdumieni. Nie spodziewali się najwyraźniej takiej decyzji po dziennikarce i silnej kobiecie. A moje doświadczenia z tym sakramentem są niezwykłe, więc księdzu opowiedziałam, jak zadziałał na mnie w grudniu 2014 roku. Już po dwudziestu minutach siedziałam na łóżku i rozmawiałam, a wcześniej nie potrafiłam się nawet podnieść i tylko oczyma mogłam pokazywać, o co mi chodziło. Ofiarowałam mój ból jako zadośćuczynienie za grzechy w czyśćcu cierpiących, zwłaszcza moich wrogów. Nawet cierpienie musi mieć swój sens. Możemy je ofiarować Bogu jako przebłaganie za zło. Jestem w okresie rekonwales­cencji i powoli wracam do zdrowia. Przy tej okazji przekonałam się, że mam synów, jakich można sobie tylko wymarzyć. Najwspanialszych. Nie jestem ich biologiczną matką. Kiedy ich poznałam, mieli 13 i 14 lat. Teraz w chorobie opiekują się mną, jakbym była ich prawdziwą matką. Ale przecież tak właśnie jest. Byłam dla nich ojcem i matką – takie dwa w jednym. Sama ich wychowałam. Nauczyłam ich – tak myślę i to dostrzegam – rozróżniać rzeczy ważne od nieistotnych. Teraz też mam okazję się przekonać, ilu mamy przyjaciół: kolegów z redakcji, z podziemia, czasem przypadkowo kiedyś poznanych. Stworzyli oni dla mnie teraz swoisty łańcuszek ludzi dobrej woli. Mogę więc być spokojna o transport i zaopatrzenie, a także o wiele takich drobiazgów, które w chorobie urastają do spraw wielkiej wagi. Mam więc tę wyjątkową okazję przekonać się osobiście, jak dobro czynione ludziom – wraca. Pragnę zwłaszcza podziękować lekarzom – i tym, którzy mnie operowali, i tym wszystkim, którzy mnie konsultowali, aby ograniczyć ryzyko albo uniknąć błędu lekarskiego. A muszę się przyznać, że jestem pacjentką bardzo trudną, bo i doświadczoną, i dociekliwą. Dziękuję katolikom, grekokatolikom, prawosławnym, luteranom, muzułmanom za modlitwy w mojej intencji. Powiedziano mi, ze rzadko można spotkać takiego kogoś jak ja, kto bez względu na okoliczności głosi prawdę i potrafi nawet w obecności bardzo licznie zebranych wstać i publicznie zarzucić kłamcom ich proceder. – Twoja odwaga, Jadwigo, jest dla nas bezcenna – usłyszałam od Litwinów, Ukraińców, Gruzinów, Tatarów, Czeczenów, Ormian, Azerów... Cenię to sobie i wiem, że stanowimy wielką rodzinę ludzi wolnych i miłujących swych rodaków i ojczyzny. Nasze przyjaźnie sprawdzone są w boju o wolność i niepodległość. Pamiętajmy jednak, że obok wszelkich wojen hybrydowych – trwa ta największa walka – o dusze ludzkie. Wojna dobra ze złem. Szatan nie daje za wygraną. Lecz i tak przegra. K

G

A

Z

E

T

A A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Nacjonalistyczna narracja germańska (iii)

y t r a w t o t s i L

Przy pomocy propagandy historycznej próbuje się udowadniać pierwotnie germański rodowód naszych ziem oraz pochodzenie pierwszych Słowian na naszym terenie z późniejszej Rosji. Obie te narracje mają czysto polityczny, kolonialny lub neokolonialny charakter – udowadnia Stanisław Orzeł.

cego ą z c dni ci, o w rze arnoś P – ych za Solid z r c o i l Ko skiej órn g a k h i c w min -Dąbro nny ych; i o h D c zny wodow K do Śląsko c i l aczy ków za ł a i z ków z i ą D i n r o w z Gó Kd o d K

8

Manowce pluralizmu

Panie Przewodniczący Kolorz! Od ponad 10 lat jest Pan uważany za osobę mającą decydujący wpływ na losy polskiego górnictwa – polskich kopalń węgla ka­ miennego i ludzi zarządzających tą branżą. De facto każda no­ minacja notabli górniczych przechodziła przez Pana ręce.

C

zy w związku z tym nie uważa się Pan za odpowiedzialnego za katastrofalną sytuację branży, za kontynuację upadku polskich kopalń, za mafijne układy i degrengoladę w niej panującą w czasie Pańskiego „panowania” w Solidarności Górniczej i w Śląsko-Dąbrowskiej Solidarności? Co sprawia, że mogąc wiele uczy­ nić dla poprawy kondycji polskie­ go górnictwa, biernie przygląda się Pan lub wspomaga patologicz­ ne procesy eliminujące Polskę –

Co sprawia, że wiedzie Pan prym w oddawaniu za bezcen polskich złóż węgla kamiennego i koksowego zagranicznym przedsiębiorcom, zamiast współpracować z tymi, którzy pragną przysporzyć polskiemu społeczeństwu korzyści z ich prawidłowej eksploatacji? posiadającą ogromne zasoby czarnego złota – z mapy krajów liczących się w świecie w wydobyciu węgla i przekształcającą nas w kraj importujący olbrzymie ilości tego surowca? Kiedy za rządów PO-PSL import węgla do Polski przekroczył 10 milionów ton, Pan na granicach organizował blokady. Kiedy w ubiegłym roku jego import przekroczył 13,3 miliona ton – siedział Pan cicho jak mysz pod miotłą. W tym roku import węgla przekroczy 15 milionów ton, a Pan zachowuje się jak struś i chowa głowę w piasek. Co sprawia, że wiedzie Pan prym w oddawaniu za bezcen polskich złóż węgla kamiennego i kokso­ wego zagranicznym przedsię­ biorcom, zamiast współpracować

Skoro mógł Luter, wkrótce pojawili się następni i mądrzejsi, którzy uznali, że Luter również się myli, a oni – każdy z osobna – swym rozumem doszli najprawdziwszej prawdziwej prawdy. Zbigniew Kopczyński o skutkach rozbuchanego pluralizmu i indywidualizmu, także w prawie polskim.

10 z tymi, którzy pragną przysporzyć polskiemu społeczeństwu korzyści z ich prawidłowej, nie skażonej korupcją, tym samym dochodowej eksploatacji przez polskich przedsiębiorców, a nawet bezpośrednio przez polskich górników, zorganizowanych w spółdzielnie pracy, stanowiące najbardziej prospołeczną formę przedsiębiorczości, a zarazem najbardziej korzystną dla wszystkich jej członków i pracowników? Jakim prawem wywiera Pan na­ cisk na rządzących, by – sprze­ niewierzając się narodowi będą­ cemu prawowitym właścicielem bogactw naturalnych na teryto­ rium Polski – pospołu z Panem i kliką Panu podobnych zdrajców interesu narodowego, przystąpili jak najprędzej do sfinalizowaniu aktu grabieży, jakim jest przekazanie KWK „Krupiński” w zagraniczne posiadanie? Ściślej mówiąc, w posiadanie zagranicznych funduszy emerytalnych, pomnażających środki dla swoich podopiecznych w bogatych państwach, bazujących na ogłupiającym i zaślepiającym chciejstwie polskich urzędasów związkowych, nie mają­ cych nic wspólnego z przywódcami związkowymi autentycznie i perspektywicznie dbającymi o byt obecny oraz przyszły ludzi pracy? Każdy przywódca związkowy z prawdziwego zdarzenia miałby świadomość stanu finansów państwa, zwłaszcza wielkości zobowiązań, jakie przynależą obecnym i przyszłym emerytom. Wynosiły one na koniec 2015 roku prawie 5 (PIĘĆ) BILIONÓW ZŁ i nie należy oczekiwać, że zmniejszyły się w obecnej sytuacji demograficznej. Z czego budżet państwa polskie­ go będzie czerpał środki na zas­ pokojenie tych zobowiązań, czyli regularne wypłacanie emerytur już w niedalekiej przyszłości, na spłatę ogromnego zadłużenia państ­ wa, jeżeli liczące się przedsiębiorstwa

produkcyjne, korporacje handlowe i usługowe należą do właścicieli zagranicznych, płacą symboliczne podatki, przy eksporcie – 0% podatku VAT oraz lokują lwią część zysków za granicą, a rolnictwo polskie doprowadzane jest do całkowitej zapaści? Co pozostanie, jeżeli Pan z kole­ siami dodatkowo odda obcym najcenniejsze polskie surowce naturalne – ostatnią bazę, na której można by wypracowywać sukcesywnie dochody, uniemożliwiając ogłoszenie upadłości Polski i jej ostateczny rozbiór? Czy tak wychwalana Pańska inteligencja, bystrość i wyobraźnia nie obejmują tych oczywistych spraw, czy też z rozmysłem dąży Pan, a z Panem być może wykolegowana Górnicza Brać, do zrównania w szeregu z TARGOWICZANAMI zaprzedającymi w przeszłości Polskę zaborcom? Czemu ma służyć naiwne prze­ konywanie górników, że zagra­ niczne przedsiębiorstwa nie będą starały się wprowadzać metod podziemnego zgazowania wę­ gla, przez co oni nie będą tracić miejsc pracy? Otóż na świecie metody te są bardziej dopracowane niż w Polsce. Natomiast Polska ma duże prawdopodobieństwo stać się poli­ gonem doświadczalnym dla wdrażania tych metod, tak jak została sprowadzona ostatnio do rangi międzynarodowego śmietniska.

W

świetle postawionych powyżej pytań, oczekujemy od Pana rzetelnych na nie odpowiedzi. Uważamy, że należą się one nie tylko nam; może przede wszystkim kolegom z Solidarności oraz członkom innych związków zawodowych. Nadto wzywamy Pana do zaprzestania haniebnych i destrukcyjnych działań na szkodę Państwa i narodu Polskiego. Wzywamy Pana oraz wszystkich górników do włączenia się w starania, jakie podejmuje nasz Komitet, zmierzające do przywrócenia

eksploatacji węgla w KWK „Krupiński” oraz udostępnienia złoża węgla koksowego pod zarząd utworzonej w tym celu spółdzielni. Skandaliczne decyzje podjęte w sprawie tej kopalni spotkały się ze zdecydowanym potępieniem społecznym, jak i wolą zorganizowania zbiórki funduszy na przywrócenie w niej wydobycia węgla. Również Pańska postawa i działania, Panie Przewodniczący, są zdecydowanie potępiane. Czy takie działania podpadają pod określenie zdrady interesu narodowego Polaków?

Związki zawodowe z przywódcami tkwiącymi na listach płac pracodawców nie mają żadnej wiarygodności. Trzeba być pozbawionym honoru, godności oraz szacunku dla samego siebie i innych, by odnajdować się i funkcjonować w takich układach. Nadszedł czas, by etatowi przywódcy związkowi uświadomili sobie, jak niechlubną pozycję zajmują w społeczeństwie, jak krytycznie są postrzegani, jak przyczynili się do materialnej i moralnej ruiny Państwa Polskiego oraz jego obywateli. Uważamy też – podobnie jak ogromna większość społeczeństwa, że związki zawodowe z przywódcami tkwiącymi na listach płac pracodawców nie mają żadnej wiarygodności. Trzeba być pozbawionym honoru, godności oraz szacunku dla samego siebie i innych, by odnajdować się i funkcjonować w takich układach. Tylko w takich kategoriach wystawiane są obecnie oceny urzędnikom związkowym. K OKOPZN (Obywatelski Komitet Obrony Polskich Zasobów Naturalnych)

Wojna informacyjna w strategii Pekinu Zadania stawiane cyberwojownikom mają prowadzić nie tyle do zajęcia terytorium przeciwnika czy do eliminacji jego siły żywej, co do skruszenia woli oporu. Osiągnięcia kształtowanej od tysięcy lat myśli strategicznej Chińczyków dotyczącej nie tylko wojny tradycyjnej relacjonuje Rafał Brzeski.

11

„Fertig na szpil”? Ani to po polsku. Ani po niemiecku. Na pewno nie jest to też moja śląska gwara. Wreszcie pojąłem. To chodzi o ten nowy język śląski, co ma powstać. Prosza Wos, godejmy po naszymu... Niy dejmy się zmajstrować jakijś nowyj ślónskij godki! – apeluje Tadeusz Puchałka.

12

Kwadrans z Tatą. Filmowy moralitet Fabuła Taty ma tak precyzyjnie nanizane epizody i symbolicznie dobrane, celnie skojarzone rekwizyty, poparte dobrą grą aktorską, że jest o czym dyskutować i pisać. Zbigniew Korus o tym, jak wiele można przeżyć podczas piętnastominutowego filmu aktora i reżysera Kacpra Anuszewskiego.

12

ind. 298050

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet

Życie obfitowało w wiele spięć i konfliktów. U ich podłoża leżały trudne warunki bytowe, przemęczenie, tęsknota za domem i rodziną, wyczerpująca praca, brak odpoczynku i rozrywek oraz morderczy, tropikalny klimat. Kolejny odcinek wspomnień podróżnika Władysława Grodeckiego.


KURIER WNET · LIPIEC 2018

2

KURIER·ŚL ĄSKI

23-24 maja 2018 roku w auli Ignatianum w Krakowie odbyła się międzynarodowa konferencja „Za waszą i naszą wolność”, poświęcona 30. rocznicy powstania Auto­ nomicznego Wydziału Wschodniego Soli­ darności Walczącej.

Rezolucja w sprawie Czeczenii

Rezolucja w sprawie Krymu

przyjęta przez uczestników międzynarodowej konferencji „Za naszą i waszą wolność” zorganizowanej z okazji 30 rocznicy powstania Autonomicznego Wydziału Wschodniego Solidarności Walczącej

przyjęta przez uczestników międzynarodowej konferencji „Za naszą i waszą wolność” zorganizowanej z okazji 30 rocznicy powstania Autonomicznego Wydziału Wschodniego Solidarności Walczącej

KRAKÓW, 24 MA JA 2018 R.

KRAKÓW, 24 MA JA 2018 R.

onferencja oskarża władze Federacji Rosyjskiej o przeprowadzenie pięciu agresji zbrojnych przeciwko Czeczeńskiej Republice Iczkerii w latach 1991–1995 oraz o okupowanie terytorium niepodległego, suwerennego i demokratycznego państwa, które w 1991 roku zostało odrodzone przez naród czeczeński zgodnie z prawem międzynarodowym. FR-Rosja od roku 1991 destabilizowała sytuację w Czeczeńskiej Republice Iczkerii w celu stworzenia negatywnego wizerunku narodu czeczeńskiego na arenie międzynarodowej. Działając ze szczególną bezwzględnością przeciwko narodowi czeczeńskiemu, rosyjscy okupanci wymordowali 25% ludności cywilnej, zrujnowali blisko 80% obiektów kultury i gospodarki kraju. Konferencja zwraca się do ONZ, Parlamentu Unii Europejskiej, Rady Europy i liderów państw świata z apelem o osądzenie władz Federacji Rosyjskiej za przestępstwa przeciw prawom człowieka popełnione na terytorium Czeczeńskiej Republiki Iczkerii. Wzywamy do przyznanie narodowi czeczeńskiemu prawa do samostanowienia, do odnowienia legitymacji władzy narodu czeczeńskiego na całym terytorium kraju w postaci Prezydium Rządu Czeczeńskiej Republiki Iczkerii na uchodźstwie, żeby po wyzwolenia kraju spod okupacji przeprowadzić kolejne wybory władz w tym kraju. K

ы, участники международной конференции, «За вашу и нашу свободу» обеспокоены ситуацией сложившейся в отношении крымскотатарского народа в Крыму после его оккупации Российской Федерацией. В настоящее время оккупационными властями Крыма проводится политика тотального преследования и репрессий: обыски, облавы, задержания, аресты, похищения, пытки и убийства людей стали обычным явлением на полуострове. Многими десятками исчисляются количество административных и уголовных дел. Абсолютно невинные люди наказываются огромными денежными штрафами и длительными тюремными сроками. Уничтожается культурное наследие крымских татар. В угоду милитаризации Крыма нарушается естественная среда обитания его коренного народа. В связи с изложенным, просим Вас приложить все усилия к спасению крымско татарского народа. ПРЕДЛАГАЕМ: • ужесточить экономические санкции и усилить политическое и дипломатическое давление на страну агрессор; • не допускать проведения международных культурных и спортивных мероприятий на территории РФ, в том числе предстоящий Чемпионат Мира по футболу в 2018 году; • способствовать освобождению всех без исключения политических заключенных граждан Украины, содержащихся в тюрьмах и исправительно-трудовых колониях Крыма и РФ.

Lata współpracy K i przyjaźni Piotr Hlebowicz Polski dola wygnańca po zajęciu Gruzji przez bolszewików. Był gruzińskim ofi­ cerem, który na zaproszenie marszał­ ka Józefa Piłsudskiego otrzymał z gru­ pą ponad 100 oficerów i podoficerów armii gruzińskiej możliwość służenia w Wojsku Polskim (z zachowaniem stopni wojskowych). Jako kapitan 6 PAL odznaczył się w 1939 roku w bitwie nad Bzurą (Virtuti Militari), a w latach późniejszych uczestniczył w konspiracji AK. Po wojnie mieszkał w Krakowie, odrodził krakowski Akademicki Klub Jeździecki. Prawdopodobnie powojen­

Wzajemne więzi i przyjaźń przez 30 lat wytrzyma­ ły próbę czasu, nadal spotykamy się i reagujemy na wszelkie zagrożenia z moskiewskiego kierunku. Na konferencję do Krakowa przy­ jechali nasi przyjaciele z krajów byłego Związku Sowieckiego, związani z nami długoletnią współpracą na niwie walki z komunizmem. Zjawili się między in­ nymi: Oles Szewczenko, Sinawer Kady­ row, Safinar Dżemilewa (żona Mustafy Dżemilewa, legendarnego przywódcy Tatarów Krymskich), Ilmi Umerow, Szewket Kajbullajew, Diana Bidoczko z Ukrainy; Tarieł Gwiniaszwili, Dawid Berdzeniszwili, Aleksander Rusiecki z Gruzji; Paruir Hairikjan i Wardan Harutjunjan z Armenii; Leonardas Vil­ kas, Saulius Pečeliūnas, Andrius Tučkus i Adas Jakubauskas z Litwy; Zianon Paźniak (emigrant polityczny), Walery Bujwał i Jurij Bielenki z Białorusi. Byli również obecni goście z zachodniej Eu­ ropy – Kazimierz Michalczyk z Berlina, Petruška Šustrova z Czech (wicemini­ ster spraw wewnętrznych Czechosło­ wacji w czasie prezydentury Vaclava Havla), Ałła Dudajewa (żona genera­ ła i pierwszego prezydenta Czeczenii

ny Rząd Polski w Londynie nadał mu stopień pułkownika. Jerzy Turaszwi­ li został pochowany w 1977 roku na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie. W niedalekim Sieprawiu (miejscowość pod Krakowem) mieszka jego córka Tamara, która była także obecna na uroczystości. Naszym Autonomicznym Wy­ działem Wschodnim SW zajmowa­ li się przez kolejne dwa dni history­ cy, a goście zagraniczni uczestniczyli w paru panelach tematycznych, gdzie dawali świadectwo naszej wzajemnej współpracy. Niektórzy z nich w cza­ sach ZSRS siedzieli w sowieckich ła­ grach za swą antysowiecką i narodową działalność. Wzajemne więzi i przy­ jaźń przez 30 lat wytrzymały próbę czasu, nadal spotykamy się i reagu­ jemy na wszelkie zagrożenia z mo­ skiewskiego kierunku. Uczestnicy konferencji przygoto­ wali na zakończenie konferencji dwie rezolucje związane z sytuacją w Krymie

W 1980 roku na agresję ZSRS w Afganistanie wolny świat odpowiedział bojkotem olimpiady w Moskwie. Ale wtedy istniała jeszcze przyzwoitość i odpowie­ dzialność. Dżochara Dudajewa) z synem Degi, Ahiad Idigow (były przewodniczący Parlamentu Czeczeńskiego) oraz człon­ kowie i współpracownicy Autonomicz­ nego Wydziału Wschodniego Solidar­ ności Walczącej z Polski (Lech i Wiola Osiakowie, Marek i Klaudia Bartosia­ kowie, Tadeusz Markiewicz, Roman Zaleski, Marek Biesiada, Ela Ziemniak, Piotr Warisch, Krzysztof Łucyk, Karol Gwoździewicz, Sławomir Karpiński i inni). Na otwarcie konferencji przyje­ chali również marszałek senior Kornel Morawiecki, poseł Józef Brynkus oraz ambasador Gruzji w RP – Ilia Dar­ chiashvili. Inauguracyjne przemówie­ nie wygłosił prezes Instytutu Pamięci Narodowej Jarosław Szarek. Po zakończeniu pierwszego dnia konferencji, w centrum Krakowa od­ była się uroczystość nadania imienia Jerzego Turaszwilego skwerowi przy ulicy Zwierzynieckiej. Oprócz prezy­ denta Krakowa Jacka Majchrowskiego, przemawiali także ambasador Gruzji Ilia Darchiashvili, prezes IPN Jarosław Szarek i Kornel Morawiecki. Jerzego (Giorgiego) Turaszwile­ go zawiodła w 1922 roku z Gruzji do

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

Apel uczestników międzynarodowej konferencji „Za naszą i waszą wolność” zorganizowanej z okazji 30 rocznicy powstania Autonomicznego Wydziału Wschodniego Solidarności Walczącej KRAKÓW, 24 MA JA 2018 R.

A

pelujemy do polskich władz miejscowych i do patriotów pols­ kich, w których szczere intencje i patriotyzm nie wątpimy, aby – broniąc pamięci Żołnierzy Wyklętych – uwzględniły wspólny interes narodu polskiego i białoruskiego, prawo i sprawiedliwe podejście do sprawy, i nie dawały zezwolenia, nie prowadziły i nie uczestniczyły w tzw. marszach „Burego”. Takie podejście będzie wyrazem kierowania się racją stanu współczesnej Polski. Ta racja polega dziś na dążeniu do obniżenia poziomu negatywnych emocji między narodami polskim i białoruskim, na rozwijaniu współpracy opartej na zaufaniu i wzajemnie korzystnej, pokojowej współpracy. K

Nadanie imienia Jerzego Turaszwilego skwerowi w Krakowie 23 maja 2018 r. – Kornel Morawiecki, Jarosław Szarek, Jacek Majchrowski, Ilia Darchiashvili

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Krzysztof Skowroński Redaktor naczelna

Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl Adres redakcji śląskiej A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Goście i uczestnicy międzynarodowej konferencji w Krakowie (zdjęcie powyżej i poniżej).

i Czeczenii oraz apel (zamieszczamy je wraz z niniejszym tekstem). Nie­ stety wszelkie monity do społeczno­ ści międzynarodowej to przysłowiowe wołanie na puszczy. Rosja zajęła ziemie gruzińskie, mołdawskie i ukraińskie, codziennie łamie prawa człowieka na obszarach okupowanych, giną ludzie w Ukrainie i w Syrii, w rosyjskich ko­ loniach karnych siedzą więźniowie polityczni (Oleg Siencow i Ołeksandr Kolczenko ogłosili ostatnio beztermi­ nową głodówkę) – a do Rosji, jak na jakiś spęd, pojechały drużyny piłkarskie grać na Mistrzostwach Świata w pił­ ce nożnej. Tym samym świat uwiary­ gadnia okupanta i bandytę. Nadeszły czasy, że za pieniądze można oddać swój honor, zdradzić wszelkie ideały i patrzeć przez palce na łamanie praw ludzkich. Mistrzostwa hańby się roz­ poczęły, dając przyzwolenie na kolejne przestępcze czyny Putina. W 1980 roku na agresję ZSRS w Afganistanie wolny świat odpowiedział bojkotem olimpia­ dy w Moskwie. Ale wtedy istniała jesz­ cze przyzwoitość i odpowiedzialność. Wartości, o których świat współczesny już nie pamięta. K

ŚLĄSKI KURIER WNET

G

M

y, uczestnicy międzynarodowej konferencji „Za waszą i naszą wolność”, jesteśmy oburzeni sytuacją, w której znaleźli się Tatarzy na Krymie po jego okupacji przez Federację Rosyjską. Rosyjski okupant prowadzi zorganizowaną akcję eksterminacji narodu Tatarów Krymskich poprzez politykę totalnych prześladowań i represji. Rewizje, naloty na mieszkania, zatrzymania, aresztowania, porwania, tortury i morderstwa stały się powszechnym zjawiskiem na Półwyspie Krymskim. Liczbę rozpraw sądowych w sprawach administracyjnych i karnych szacuje się na dziesiątki. Niewinni ludzie są karani ogromnymi grzywnami pieniężnymi i skazywani na długi pobyt w więzieniach. Dziedzictwo kulturowe Tatarów Krymskich ulega zniszczeniu. W imię militaryzacji Krymu naruszane jest naturalne środowisko zamieszkania jego rdzennej ludności. Dewastacja dotyczy nie tylko walorów krajobrazowych, ale i ekosystemu. W związku z powyższym prosimy o podjęcie wszelkich starań, aby uratować naród Tatarów Krymskich. Wzywamy do: • zaostrzenia sankcji gospodarczych i zwiększenia presji politycznej i dyplomatycznej na kraj agresora; • ogłoszenia bojkotu międzynarodowych imprez kulturalnych i sportowych planowanych na terenie Federacji Rosyjskiej, w tym nadchodzącego Pucharu Świata FIFA w 2018 roku; • uwolnienia wszystkich więźniów politycznych obywateli Ukrainy zatrzymanych i więzionych w koloniach karnych-łagrach na Krymie i w Federacji Rosyjskiej. K

Z

I

E

N

N

A

ul Warszawska 37 · 40-010 Katowice

Stali współpracownicy

dr Rafał Brzeski, dr Bożena Cząstka-Szymon, Barbara Czernecka, dr hab. Zdzisław Janeczek, Andrzej Jarczewski, Wojciech Kempa, dr Herbert Kopiec, Tadeusz Loster, Stefania Mąsiorska, Tadeusz Puchałka, Stanisław Orzeł, Piotr Spyra, dr Krzysztof Tracki, Maria Wandzik

Korekta Magdalena Słoniowska Projekt i skład Wojciech Sobolewski Reklama reklama@radiownet.pl Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/Wnet

Sp. z o.o. Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl

Nr 49 · LIPIEC 2018

(Śląski Kurier Wnet nr 44) Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Data i miejsce wydania Warszawa 30.06.2018 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

G

łównym organizatorem te­ go wydarzenia był Instytut Pamięci Narodowej, które­ mu w tym miejscu chcemy złożyć wielkie podziękowanie. Strukturę o nazwie Autonomiczny Wydział Wschodni Solidarności Wal­ czącej założyliśmy z Jadzią Chmielow­ ską w głębokiej konspiracji na początku 1988 roku. Naszym celem było dąże­ nie do rozpadu sowieckiego imperium we współpracy z antykomunistyczny­ mi działaczami z republik ówczesne­ go ZSRS.

FOT. ARCHIWUM P. HLEBOWICZA

30 rocznica Autonomicznego Wydziału Wschodniego Solidarności Walczącej

М


LIPIEC 2018 · KURIER WNET

3

KURIER·ŚL ĄSKI

R

ybczyńskiemu udało się jed­ nak wówczas zbiec. Wkrótce znów został schwytany, ale podczas zatrzymania od­ niósł ranę postrzałową, z którą trafił do szpitala w Częstochowie. Akurat wtedy częstochowski Kedyw przepro­ wadził akcję odbicia z tegoż szpitala dwóch akowców. Przy okazji uwolnio­ ny został i „Grot”. Po zameldowaniu się u „Twardego” przedstawił mu plan uprowadzenia Pacieja, który miesz­ kał w domu fabrycznym sąsiadującym z garażem dyrektora. Zamierzano por­ wać Pacieja, kiedy wracał z pracy do domu, wsadzić go do samochodu dy­ rektora, a następnie przywieźć do obo­ zu partyzanckiego. I tym razem zdraj­ cy udało się uniknąć kary. Oto relacja Zygmunta Waltera-Jankego zawarta w jego książce Śląsk jako teren party­ zancki Armii Krajowej: Porucznik „Twardy” uzyskał wiado­ mość o miejscu pobytu znanego w Za­ wierciu i okolicy konfidenta niemieckie­ go Pacieja. W dniu 2 maja wysłał patrol pod dowództwem Kazimierza Rybczyń­ skiego – „Grota” z zadaniem, aby go po­ chwycił. Patrol udał się do Wysokiej koło Zawiercia, gdzie miał przebywać Paciej. Nie udało się go jednak schwytać, a pat­ rol swym pojawieniem się zaalarmował niemiecką policję. Zarekwirowawszy na szosie samochód osobowy, patrol poje­ chał nim w kierunku Ogrodzieńca. Tam wywiązała się strzelanina, gdy żandar­ mi chcieli zatrzymać samochód. Jeden żandarm padł. W Podzamczu patrol natrafił na Grenzschutz. Partyzanci pierwsi otworzyli ogień. Zginęło trzech niemieckich strażników. W patrolu był jeden żołnierz ranny. Mimo tych nie­ przewidzianych przygód patrol w całości wrócił do kompanii. Ale nie samą wojaczką żyli party­ zanci… Zapoznajmy się ze wspomnie­ niami Mieczysława Filipczaka – „Miet­ ka”, dowódcy oddziału partyzanckiego AK, wywodzącego się z Batalionów Chłopskich: W końcu kwietnia 1944 r., jak wy­ padało na dobrego gospodarza, „Za­ wisza”, z którym w tym czasie stałem, postanowił zaopatrzyć się w spirytus, gdyż zbliżał się 8 maja, jego imieniny, a podobno i „Twardemu” jest również

Oddział powrócił na teren Generalnej Guberni. A tymczasem pojawiła się okazja, by dopaść Pacieja, na którego „Twardy” od dawna polował [W. Kempa, Kompania „Twardego” cz. 1, „Śląski Kurier WNET” 46/2018]. „Twardy” zlecił to zadanie Kazimierzowi Rybczyńskiemu ps. „Grot”. Miał on osobiste porachunki z Paciejem, który wydał go w ręce Gestapo.

Kompania „Twardego” Część IV: Uwolnienie więźniów pod Moskarzewem Wojciech Kempa Stanisław i na pewno zjawi się w ten dzień w gościnie. Postanowiliśmy dokonać akcji na gorzelnię w Siedliskach, która była strzeżona przez granatową policję. Ak­ cja udała się gładko, policję rozbrojono i wygoniono do domu, a z gorzelni za­ brano 3 beczki spirytusu po 750 litrów oraz żywność. Imieniny zapowiadały się hucznie. Jak przewidywaliśmy, grupa „Twar­ dego” dołączyła się na imieniny. Już dwa dni trwały igrzyska imieninowe we wsi Dzibice. Pompką od nafty, którą używano w sklepach wiejskich, po wydestylowaniu pompowano spirytus z beczki do wiader, a stąd przenoszono na stoły gościnne. Pił kto chciał i ile chciał. Partyzanci i chłopi. Bez najmniejszego ograniczenia. Nie pił tylko pluton wartowniczy. Obchód imienin zanosił się na kil­ ka dni, został jednak przerwany w dniu 9 maja 1944 r. Przyjechał „Jan” – Sygiet Józef i zakomunikował, że w Ołudzy, Rokitnie i innych okolicach nastąpiły aresztowania wśród ludowców. Ludzie ci zostali chwilowo [zamknięci] w szko­ le w Szczekocinach. „Jan” pełnił funkcję d-cy Ludowej Straży Bezpieczeństwa na powiat Włoszczowa i zdecydował, że należy odbić aresztowanych. Z tym rozkazem przyjechał do grup. Również zaproponowano „Twardemu” wzięcie udziału w tej akcji.

Odbyła się narada d-ców grup. Ca­ łość zreferował „Jan”. Już na tej odprawie można się było zorientować, że „Jan” jest słabym strategiem, wyznawał taktykę walki frontalnej, a nie partyzanckiej. Je­ go planem było zdobycie budynku szko­ ły i rozpuszczenie więźniów, podobnie jak to uczynił „Zawisza” rok wcześniej w Pradłach. Sprawa przedstawiała się trochę inaczej niż w Pradłach. Budynek szkolny były większy i również załoga niemiecka w Szczekocinach była liczniejsza, tak że w każdej chwili należało się liczyć, że Niemcy stawią opór. Nie było dokład­ nego rozeznania, jakie są siły niemieckie w Szczekocinach. Jedno było wiadomo, że lada chwila ludzie ci mogą być wy­ wiezieni do Jędrzejowa przez gestapo. Należało się śpieszyć.

Z

każdego z czterech oddziałów partyzanckich, tj. „Zawiszy”, „Wiary”, „Mietka” i „Twardego” wydzielono po 20 ludzi, którzy mieli wziąć udział w akcji odbicia uwięzio­ nych. Dowódcą całości został „Twardy”. Oddajmy ponownie głos „Mietkowi”: Pierwszym rozkazem było zakorko­ wanie beczki ze spirytusem i odtranspor­ towanie jej z obozu. Wszystkich ludzi nie chcieliśmy brać na akcję. Postanowili­ śmy, że z każdej grupy wejdzie w skład po 20 ludzi, razem – 80 ludzi, reszta

Dnia 10 listopada 1918 roku o godz. 7 rano powrócił do Warszawy zwolniony z więzienia w Magdeburgu Ko­ mendant I Brygady Legionów Polskich Józef Piłsudski. Na dworcu w Warszawie został powitany przez księ­ cia Zdzisława Lubomirskiego – członka Rady Regen­ cyjnej. Jeszcze tego samego dnia doszło do spotkania Piłsudskiego z niemiecką Centralną Radą Żołnierską. W wyniku zawartych porozumień w ciągu siedmiu na­ stępnych dni z Królestwa Polskiego ewakuowało się 55 tysięcy niemieckich żołnierzy, którzy pozostawili na miejscu część broni i sprzęt wojskowy.

odmaszeruje wieczorem do lasów pra­ delskich, gdzie my po akcji dołączymy. D-two nad całością powierzono „Twar­ demu”. Wieczorem mieliśmy się jeszcze raz spotkać z „Jankiem” w Grabcu, gdzie ten miał nam dostarczyć danych o losie aresztowanych i materiał wybuchowy do wysadzenia bramy i muru. Przed północą podwodami dostali­ śmy się do Grabca. Tu w młynie czekali­ śmy na „Jana”. Nie stawił się i właściwie nie wiedzieliśmy, co czynić. Należało się szybko decydować, gdyż dzień się zbliżał. Postanowiliśmy na północ od Szczekocina przez Tęgobórz przeprawić się przez Pilicę i w lesie między wioska­ mi Moskarzew i Damiany urządzić za­ sadzkę. Pojadą nie tą drogą, gdzie my staraliśmy się ich odbić, to obmyślimy inny plan. W każdym wypadku postano­ wiliśmy drogę ze Szczekocin do Jędrzejo­ wa, gdzie mieli być wywiezieni, zabez­ pieczyć. Przewidywania były słuszne. Słońce było już wysoko, gdy do­ tarliśmy do wyznaczonego celu. Kom­ pleks lasów ciągnących się od północy w tym miejscu klinem 300-metrowym przecinał szosę. Od strony Moskarzewa w kierunku na Damiany szosa miała dość duży spadek. Las musiał należeć do hrabiów Potockich z Moskarzewa, gdyż od strony gruntów chłopskich wsi Damiany był okopany wysokim rowem, jakiego nie było w stronę Moskarzewa.

Druga Brygada Jakoby pielgrzym wpatrzony w słońca złoto, Choć ze znużenia słania się i pada, Idzie swym szlakiem z wieczystą tęsknotą – Druga Brygada! Lśni słońce cudne na bagnetów stali I płonie błysków tysięcznych kaskada, Idzie swym szlakiem z równowagą fali – Druga Brygada! Idzie przez miasta obce i przez sioła, Patrzy nań ludu obcego gromada, Nikt jej z radością nie wita, nie woła – Druga Brygada!

Legionista

11

listopada Rada Re­ gencyjna powierzyła Piłsudskiemu władzę wojskową i naczelne do­ wództwo nad Polskimi Siłami Zbroj­ nymi. W tym samym dniu 11 listopa­ da 1918 roku w wagonie kolejowym w Compiègne pod Paryżem Niemcy podpisali rozejm z państwami Ententy. Wielka Wojna, zwana obecnie I wojną światową, kończyła się. 14 listopada Rada Regencyjna, rozwiązując się, ustanowiła urząd Na­ czelnika Państwa, oddając władzę Jó­ zefowi Piłsudskiemu, w tym również władzę cywilną. 16 listopada Naczelnik Państwa Polskiego wysłał telegram do państw zachodnich, informując o po­ wstaniu państwa polskiego. Już 18 lis­ topada został powołany pierwszy rząd Rzeczpospolitej Polskiej z premierem Jędrzejem Moraczewskim na czele. Po 123 latach niewoli Polska odzyskała niepodległość. Blisko dwadzieścia lat później, w 1937 roku, Sejm Rzeczpospolitej Pols­kiej postanowił, że Święto Niepod­ ległości będzie obchodzone 11 listo­ pada „jako rocznica odzyskania przez naród polski niepodległego bytu pań­ stwowego i jego dzień po wsze czasy związany z wielkim imieniem Józefa Piłsudskiego, wodza narodu w walkach o wolność ojczyzny”.

11 listopada 2014 roku na skwe­ rze przy fontannie na Żabkach w Za­ wierciu, w pobliżu ul. Leśnej, zosta­ ło odsłonięte kamienne popiersie pierwszego Marszałka Polski Józefa Piłsudskiego. Rzeźbę wykonał znany artysta Stanisław Lutostański. Mimo że odsłonięcie monumentu wypadło w 96 rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości, pomnik został poświę­ cony „Komendantowi w setną rocznicę wymarszu Legionów”. Na trzech stro­ nach granitowego postumentu pod­ trzymującego popiersie pierwszego marszałka Polski obok legionowych orłów wykuto nazwiska 142 legionistów Ziemi Zawierciańskiej, uczestników walk o niepodległą Polskę. Wśród tych nazwisk, ułożonych w szyku alfabetycz­ nym, widnieje nazwisko młodszego brata mojej babki, Ludwika Labera. Mój wuj Ludwik urodził się w Za­ wierciu 27 VII 1886 roku w rodzinie rzemieślniczej zamieszkałej w Kromo­ łowie (obecnie dzielnica Zawiercia). W 1904, roku mając 18 lat, wstąpił do Organizacji Bojowej Polskiej Partii So­ cjalistycznej, przyjmując pseudonim „Sułtan”. Był członkiem „szóstki”. W 1905 roku, podczas strajku powszechnego w Królestwie Polskim, brał udział w bitwie z kozakami i po­ licją pod hutą Huldczyńskiego w Za­ wierciu, kiedy to bojowcy oddali kilka

FOT. T. LOSTER

Tadeusz Loster

salw rewolwerowych do szwadronu ko­ zaków i carskiej policji. Po tych wy­ darzeniach, aby uniknąć aresztowa­ nia, wyjechał do Galicji i zamieszkał w Brzeszczach, będąc nadal aktyw­ nym działaczem PPS. W Brzeszczach

pracował aż do emerytury w warszta­ tach mechanicznych kopalni „Brzesz­ cze”, najpierw jako ślusarz, później ja­ ko sztygar. W grudniu 1912 roku w Brzesz­ czach powstała Polska Drużyna Strze­ lecka, do której wstąpił. 16 sierpnia 1914 roku z krakowskich Oleandrów wyruszył do walki pierwszy oddział strzelców i drużyniaków, zwany Kom­ panią Kadrową. W następnych dniach z miejsc koncentracji: Sierszy, Krzeszo­ wic, Suchej i z Krakowa ruszyły dalsze oddziały. Wśród nich 47-osobowa Dru­ żyna Strzelecka z Brzeszcz. W drugiej połowie sierpnia do Krakowa z Brzesz­ cz wymaszerowała następna grupa, li­ cząca 28 osób. Wśród nich był strzelec Ludwik Laber, który 28 sierpnia 1914 roku wstąpił do Legionów Polskich i został przydzielony do 8. Kompanii

Oddział dysponował 3 rkm, 2 po­ zostały w obozie, około 15 automatów, reszta kbk i [broń] krótka. Grupę po­ dzieliłem na cztery drużyny, pierwsza drużyna w sile 10 ludzi pod d-twem „Batorego” – Hardta Stanisława osa­ dzona została w lesie z dobrą widzial­ nością na szosę wiodącą z Moskarze­ wa. Jej zadaniem było obserwowanie szosy i meldowanie o ruchach na niej. W walkę miała się włączyć w ostatnim momencie lub na specjalny rozkaz. Po tej samej stronie, patrząc od wschodu na zachód, środkową część z 30 ludźmi zajął „Zawisza”. Zadaniem tej grupy było uderzenie miażdżące i zepchnię­ cie wroga, o ile pozostanie jeszcze przy życiu, na drugą stronę szosy, gdzie znaj­ dował się wąski klin lasu, a gdzie została osadzona moja grupa z 20 ludźmi, ci, jako myśliwi, mieli wystrzelać niedobit­ ki. Uderzenie jednak nie mogło nastąpić wcześniej, niż nie padł ogień z grupy, w której znajdował się „Twardy”. Zajął on stanowisko w rowie na skraju lasu z 20 ludźmi. 10 ludzi z jednym rkm było skierowanych w kierunku mającej na­ stąpić akcji, po drugiej stronie był mój rkm 10 ludzi z jednym rkm leżało w tym samym rowie, lecz byli skierowani na wioskę Damiany w kierunku wschod­ nim – jako ubezpieczenie od tyłu. Po godzinie oczekiwania plutono­ wy „Batory” zameldował, że od strony Moskarzewa zbliża się wóz osobowy. Po wjechaniu jego w strefę naszego działa­ nia „Twardy”, stojąc na szosie, dał znaki do zatrzymania się wozu. Z chwilą nie­ zatrzymania się wozu w umówionym miejscu rozpoczęliśmy ogień. W aucie zostało zastrzelonych 4 funkcjonariuszy polskiej kryminalnej policji. Po wykona­ niu zadania moi ludzie szybko uprząt­ nęli trupy i wóz. Za chwilę plutonowy „Batory” znów dał znać, że zbliża się wóz ciężarowy. Jemu również „Twardy” dał sygnał do zatrzymania się. Wóz się zatrzymał. Okazało się, że był to wóz własności Spółdzielni Mleczarsko-Jajczarskiej z Włoszczowy. Jechał nim kierowca i je­ go pomocnik. Wóz został przepuszczony. Jako trzeci nadjechał wóz osobowy. Jechał nim kreisleiter Jędrzejowski. Szo­ fer, jak również i kreisleiter, zostali ran­ ni. Rannych żeśmy nie dobijali. Zostali

II Baonu 2 Pułku Piechoty. Batalion ten wchodził n w skład 2. Brygady LP, który październiku 1914 roku wyruszył na front karpacki, na Węgry.

W

1915 roku Ludwik Laber został przydzielony jako podoficer do urzędu gos­ podarczego pułku. Przebył cały szlak bojowy Drugiej Brygady. Z 15 na 16 lu­ tego 1918 roku, podczas przejścia Bry­ gady na Ukrainę pod Rarańczą, został aresztowany i internowany w obozie Szaldobos, a następnie asenterowany do 56 PP na front włoski. Brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej. W 1924 r. założył Oddział Związku Legionistów Polskich w Brzeszczach. W 1936 roku został jego prezesem, był także miejscowym prezesem BBWR. Według księgi zgonów parafii rzymsko katolickiej św. Urbana w Brzeszczach, zmarł 20 VIII 1957 r. Został odznaczo­ ny między innymi: Krzyżem Niepod­ ległości, Krzyżem Legionowym oraz Odznaką II Brygady. Wujka Ludwika legionistę po­ znałem, jak miałem dziewięć lat. We wrześniu 1956 roku zmarła siostra wujka, a moja babka Franciszka Za­ porowska. Z doświadczenia życiowe­ go wiem, że pogrzeby zawsze są więk­ szym zjazdem rodzinnym niż wesela, i tak było tym razem. Uroczysta stypa odbyła się w domu syna nieboszczki, Leona. Zakrapiane upamiętnienie nie­

Wybawienie przyszło od mojego ojca, który żywiąc patriotyczne uczucia do całej rodziny Laberów, zaprosił wujka Ludwika do Gliwic. Po trzech dniach pobytu w Gliwicach były legio­ nista dostał od moje­ go ojca 100 zł, karton papierosów „Sport” oraz bilet kolejowy do Brzeszcz. odżałowanej nieboszczki o mało co nie przerodziło się w taneczną zabawę. Już nigdy później nie widziałem niektó­ rych pogrzebowych gości; odchodziło

ułożeni w lesie, a wóz został zepchnięty z szosy. Po nich dopiero nadjechał wóz ciężarowy marki „Opel” z żandarmami, a za nimi jechały wozy konne z więź­ niami, których eskortowali własowcy. Nastąpiła decydująca walka – 7 żan­ darmów niemieckich zostało zabitych, a własowcy poddali się bez walki.

D

odajmy, że więźniowie, których miało być około 50, zdołali uwolnić się i uciec. W dalszej części swej relacji Mieczysław Filipczak – „Mietek” pisze: Po akcji „Twardy” polecił podzielić grupę na trzy części. 20 ludzi najlepiej uzbrojonych zabrał ze sobą i z hałasem odmaszerował na północ, w stronę Ko­ niecpola, tak ażeby obława poszła za nim. Druga grupa z „Zawiszą” na czele poszła osią szosy na zachód, kierując się na lasy pradelskie. Trzecia grupa, pod moim dowództwem, skierowała się na południe, gdzie po zatoczeniu półko­ la poszła na miejsce zbiórki do lasów pradelskich. Jedynym niedociągnięciem akcji by­ ła końcowa zbiórka. Plutonowy „Batory” stwierdził brak jednego z partyzantów z grupy włoszczowskiej, pseudonim „Sta­ lin”, który został ranny w nogę i pozostał na placu boju. Rannego partyzanta za­ brała na wóz hrabina Potocka i dowio­ zła go do oddziału „Twardego”. Zajrzyjmy ponownie do książki Zygmunta Waltera-Jankego: Zachę­ cone tym sukcesem władze terenowe zwróciły się do porucznika „Twarde­ go” z prośbą, aby oczyścił okolicę z ele­ mentu bandyckiego. Bandytyzm stał się na tym terenie plagą wsi polskich, zwłaszcza w gminach Kroczyce, Irzą­ dze i Pilica. Pierwsza kompania oddziału roz­ poznawczego 23 DP AK składała się z ludzi obcych na tym terenie i łatwiej było powołać ją do takiej akcji. Nie miała lokalnych powiązań ani pokre­ wieństw. Danych dostarczył miejscowy Wojskowy Sąd Specjalny. Przy pomocy oddziału BCh „Zawiszy” i placówki AL Szyce zlikwidowano szesnastu bandy­ tów, skazanych za mordowanie bezbron­ nej ludności i rabunek. Wykonanie tych wyroków było żmudne i zabrało dużo czasu – trwało od 12 do 20 maja. K

pokolenie urodzone pod koniec XIX wieku. Wujek Ludwik w połowie przyjęcia zniknął. Jak się potem okazało, poszedł grać w pokera na górę. Chyba nie szła mu karta, bo pod wieczór, zmartwiony, zastanawiał się, za co wróci do Brzeszcz. Wybawienie przyszło od mojego ojca, który żywiąc patriotyczne uczucia do całej rodziny Laberów, zaprosił wujka Ludwika do Gliwic. Po trzech dniach pobytu w Gliwicach były legionista do­ stał od mojego ojca 100 zł, karton pa­ pierosów „Sport” oraz bilet kolejowy do Brzeszcz. Z pobytu wujka w Gliwicach ma­ ło pamiętam. Zauważyłem wtedy, że mył zęby, posypując szczoteczkę so­ lą. Po kilku tygodniach przyszedł z Brzeszcz list od wujka, pełen ciepłych słów i podziękowań, wraz z zaprosze­ niem na rewizytę. Wczesną wiosną wraz z rodzicami pojechałem do Brzeszcz. Wujek był zapalonym wędkarzem i większość wolnego czasu przebywał nad Wisłą. Podczas naszej wizyty wię­ cej wysłuchałem opowiadań z przygód wędkarza niż wspomnień z walk „Że­ laznej Brygady”. Zagadnięty o wspom­ nienia z wojny, wujek Ludwik otwo­ rzył szafę i wyciągnął z niej owinięty w płócienny worek, wyprasowany le­ gionowy mundur, w którym, według jego życzenia, miał być pochowany. Wy­ ciągnął również z szafy sztandar Od­ działu Związku Legionistów Pols­kich w Brzeszczach, który przechowywał od przedwojny. Żalił się, że na poświęce­ nie sztandaru, mimo zaproszenia, do Brzeszcz nie przyjechał Józef Piłsudski. Po jego śmierci, zgodnie z wolą wujka, córki miały oddać sztandar do muzeum. Pod koniec sierpnia 1957 roku le­ gionista Ludwik Laber zmarł. Na po­ grzeb moi rodzice pojechali beze mnie. Po powrocie mamy z pogrzebu zapyta­ łem, czy wujek został pochowany w le­ gionowym mundurze. Otrzymałem odpowiedź twierdzącą. Trudno mi się przyznać po latach, że wtedy bardziej mi było żal szarego legionowego mun­ duru, niż wujka-legionisty. To jedno nazwisko, a zarazem hi­ storia życia i walki o niepodległą Polskę jednego legionisty. Na granitowym pos­ tumencie podtrzymującym popiersie marszałka Józefa Piłsudskiego w Za­ wierciu tych nazwisk wykuto 142. A ilu ich było w Polsce… K


KURIER WNET · LIPIEC 2018

4

O

piątej rano Krzysiek zer­ wał mnie z łóżka: za go­ dzinę wyjeżdżamy! W po­ koju, gdzie miałem swoje rzeczy, był chaos, jak przed stworze­ niem świata. Wszystko było porozrzu­ cane po całym pokoju. Z trudem po­ zbierałem manatki, napiłem się wody z cysterny i już o 6.30 byliśmy na trasie. Po pięciu godzinach dotarliśmy do Rest House przy drodze Bagdad–Damaszek. Tu poczęstowano nas zimną wodą i ru­ szyliśmy dalej. Ruthba, gdzie przyszło mi spędzić kolejne dwa miesiące, leży w kotlinie. W mieście jest dużo ka­ mienic, a na peryferiach niewielkie lepianki. Nad miastem dominuje mi­ naret meczetu i wieża ciśnień. Mimo kilku studni prywatnych, o wodę jest tu bardzo trudno. Nam udało się załatwić wodę ze źródła odległego o 18 km, za 7 USD (pracujący przy naprawie dro­ gi robotnicy przywozili ją z odległego o 300 km Ramadi). Zespół tworzyli młodzi inżynie­ rowie: dwóch z Bydgoszczy, dwóch z Poznania, trzech z Krakowa i trzech z Warszawy; wszyscy świadomi, że wreszcie uwolniliśmy się od „specja­ listów” z Warszawy, którzy przydzielali zadania, nie licząc się z warunkami te­ renowymi, aurą, samopoczuciem, pre­ dyspozycjami poszczególnych osób, często ze zdrowym rozsądkiem! Od tej pory zbieraliśmy się co­ dziennie i ustalaliśmy przydział zadań. Jeśli ktoś znał drogę do danego punktu, przejazd do następnego, to tam właśnie jechał. Ci, którzy czuli się lepiej da­ nego dnia, podejmowali się trudniej­ szych zadań. Pierwsze wyjazdy, pierw­ sze pomiary, porażki, ale i pierwsze sukcesy. Gdy po podziale zespołu po kilku tygodniach pracy w nowym skła­ dzie przybyliśmy do Bagdadu z wiado­ mością o wykonaniu planu, przyjęto ją z niedowierzaniem i zdziwieniem. Przecież do tej pory nikomu się to nie udało. Cieszyliśmy się tym, a ja mia­ łem szczególne powody do satysfakcji, bo to moja koncepcja organizacyjna przyczyniła się do sukcesu. Nierzadko w czasie jazdy w wy­ sokiej temperaturze pękały dętki. Pewnego razu nasza toyota wykonała karkołomną ewolucję i koła znalazły się u góry. Krzysiek i Marian szybko wyskoczyli z samochodu, ja zostałem. Po chwili Krzysiek, widząc moją od­ rzuconą w bok rękę, jakby oderwaną od tułowia, zapytał: „Czy Władek jest cały?”. A ja patrzyłem na wyciekającą z termosu wodę i myślałem, jak kiedyś Grek Zorba: „Jaka piękna katastrofa”… Z czasem wszystko zaczęło się układać coraz lepiej, choć dobry nastrój zepsuła nam wiadomość, że w Karbali śmiercią tragiczną, spadając z wyso­ kości na budowie, zmarł nasz kolega, magazynier Leszek. Ten, który miał najbardziej bezpieczną pracę... Kilka tygodni później w piątko­ wy poranek wyszedłem na spacer i tuż za hotelem „Al Ruthba” zauważyłem autokar z dużym napisem „POLAND WROCŁAW”. Zdziwiony i ucieszo­ ny, natychmiast zaprosiłem rodaków do naszej bazy. Większość kolegów jeszcze spała, ale warkot silnika i miłe

Krzysiek, widząc moją odrzuconą w bok rękę, jakby oderwaną od tułowia, zapytał: „Czy Władek jest cały?”. A ja patrzyłem na wycie­ kającą z termosu wodę i myślałem, jak kiedyś Grek Zorba: „ Jaka pięk­ na katastrofa”… dziewczęce głosy sprawiły, że wszy­ scy zerwali się z łóżek i chwilę póź­ niej wspólnie spożywaliśmy śniadanie. Pokazaliśmy im naszą bazę, pustynię, a później zjedliśmy razem obiad. Była to prawdziwa uczta królewska: kasza gryczana z fasolką, groszkiem, sosem pieczarkowym i gulaszem. Ponadto zu­ pa jarzynowa, kompot z wiśni i ciast­ ko. Wszystko to przywieziono z Polski. Piękne, wydekoltowane dziewczyny o blond włosach, niebieskich oczach i w minispódniczkach budziły zachwyt i westchnienia mieszkańców Ruthby. Czy tylko Irakijczyków? Gdy żegnaliśmy się z miłymi gość­ mi, zachodziło słońce. O godz. 18.00 autobus ruszył w stronę Damaszku. Nastała cisza, chwila zadumy, smutku. Nie chcieliśmy się rozchodzić. W pew­ nym momencie zauważyliśmy, że znikł Jurek z Warszawy. Nie było też naszego

starego, poczciwego „parowca” (toyo­ ty). Złe przeczucie podpowiadało mi, żeby pojechać za autobusem. Ze Zbysz­ kiem i Krzyśkiem wyjechaliśmy z mia­ sta i nagle z prawej strony, obok ulicy zauważyliśmy kilka światełek zawie­ szonych na różnej wysokości i znajomy głos wołający o ratunek. Bezskutecznie; dlaczego, przecież wielu Arabów było w pobliżu? Samochód był całkowicie znisz­ czony, sprzęt geodezyjny rozrzucony, a Jurek, leżący obok, wył, zwijał się z bólu, krzyczał, prosił, by go odwró­ cić, poruszyć nogi... Jurek miał połama­ ne nogi, ręce, żebra. Kilka dni później

się Heniek: – Jechaliśmy od jednego punktu do drugiego. Szef dobrze znał drogę i nawet w nocy nie powinien błą­ dzić, ale tego wieczoru odniosłem wra­ żenie, że poprzestawiały mu się strony świata. „Panie Michale, mamy jechać na południe, gdzie jest szosa Bagdad– Damaszek i łatwo dojedziemy do bazy! Niech pan popatrzy, jedziemy wprost na „Wielki Wóz”. Od kiedy to Gwiazda Północna znajduje się na południu?” Je­ chaliśmy w milczeniu, ciągle oddalając się od bazy. Mijał czas, wzrastał niepo­ kój, a p. Michał nie słuchał, nic nie mó­ wił, tylko mknął w nieznane. W końcu stało się to, co musiało się stać, czego

tej nocy do bazy, czy pozostanę na pu­ styni. Po wyjeździe do Ruthby, kiedy już miałem wpływ na to, co może mnie spotkać, już nigdy nie znalazłem się w tak dramatycznej sytuacji. Zaginieni powrócili, a napięcie po­ woli opadało. Pragnęliśmy jak najszyb­ ciej zapomnieć o przeżytym koszma­ rze. Taką szansę dawała wyprawa do Syrii i Jordanii. Już następnego dnia wieczorem nocnym autobusem całą ekipą udaliśmy się do Jordanii. W Am­ manie wynajęliśmy dwie taksówki. Po zwiedzeniu Ammanu pojechaliśmy nad Morze Martwe, następnie odwiedzili­ śmy ruiny starożytnego miasta Jerash

Jako członek Rady Zakładowej zwołałem zebranie załogi. Jedno­ myślnie postanowiliśmy, że następne­ go dnia po pracy połączę się z dyrek­ cją, by przedstawić im nasze żądania. Z pracy wróciłem wcześniej i udałem się na stołówkę, gdzie była radiosta­ cja. Okazało się, że obydwaj dyrektorzy wyjechali. Do radiostacji przywołano zastępującego ich inżyniera. Nasza roz­ mowa wyglądała następująco: P. O co Panu chodzi? G. Wczoraj odbyło się zebranie wszystkich pracowników grupy trian­ gulacyjnej z Ruthby, na którym podjęto jednomyślną decyzję. Proszę notować:

O północy wróciliśmy z Bagdadu, położyłem się na tarasie szpitala i zasnąłem. Po chwili ktoś mnie zbudził z wiadomością: „rano wyjeżdżamy do Ruthby”. Nie byłem zdziwiony tą zaskakującą wiadomością. Przecież nic tu nie było normalne.

Doświadczenie pustyni (IV) Wspomnienia podróżnika Władysław Grodecki

ma zostać nowym kierownikiem. Kan­ dydatów było pięciu, a z kilku powo­ dów ja miałem największe szanse na wybór. Jurek trochę za młody, Antek miał dość silną opozycję, niektórzy się obawiali, że jest wybuchowy, zawzięty jak typowy góral. Niektórzy koledzy każdego dnia wywierali coraz większą presję, bym już nie jeździł w teren, zaczął porządkować wszystkie materiały, rozmawiał z Bag­ dadem. Krzysztof nalegał: jesteś najstar­ szy, zrównoważony, spokojny, dobry organizator, nie prowadzisz samochodu (!) i w końcu – dałeś się poznać jako bardzo odważny kolega. Wiem, że bę­ dziesz dbał o nasze interesy. Z jego inicjatywy wystosowano pismo, które podpisali wszyscy pra­ cownicy, delegujące mnie i Antka na rozmowy z dyrekcją. Wieczorem wy­ jechaliśmy do Bagdadu i następnego dnia po południu przyjęli nas dyrekto­ rzy przedsiębiorstwa. W imieniu zes­ połu oświadczyłem, że sami chcemy wybrać nowego kierownika, a ilość punktów do pomiaru należy zmniej­ szyć, tak żeby plan pracy był możliwy do wykonania. Dyrektorzy oświadczyli, że dla Bagdadu i Warszawy najlepszymi kan­ dydatami na kierownika są Jurek i An­ tek. Było jasne, że po listopadowym wystąpieniu w radiostacji stałem się dla władz niewygodny, niepewny, a poza tym nie miałem „czerwonej legityma­ cji”! Zacząłem rozważać wszystkie „za i przeciw” i doszedłem do wniosku, że nie nadaję się na to stanowisko, bo współpraca z tymi ludźmi byłaby dla mnie zbyt uciążliwa, a poza tym mu­ siałbym siedzieć w biurze, podczas gdy już polubiłem pustynię i chciałem się dalej z nią mierzyć. Podziękowałem kolegom za zaufa­ nie i prosiłem, by dla naszego wspólne­ go dobra powierzyć funkcję Antkowi. Pod koniec miesiąca Antek otrzymał nominację.

Pożegnanie z pustynią

FOT. WIKIPEDIA

Ruthba

KURIER·ŚL ĄSKI

zmarł w szpitalu w Bagdadzie! Wyje­ chał z nadzieją na dobre zarobki, lepsze życie i zapewne w najbardziej koszmar­ nych snach nie mógł przypuszczać, że będzie tak ciężko pracować, że znajdzie śmierć w piaskach pustyni. Po tej tragedii odczuwało się swego rodzaju psychozę. Prawo serii, niepew­ ność, zagrożenie – wszystko to znajdo­ wało potwierdzenie w kolejnych dra­ matycznych wydarzeniach w Ruthbie i w bazie na „160 km”. Wkrótce zaginął na pustyni star z całym zespołem stabi­ lizacyjnym, a obrażony na kierowcę inż. W. opuścił zespół i wsiadł do arabskiego samochodu. Wracali na raty następne­ go dnia. Upłynęło dwa tygodnie i zgubił się mój dawny szef Wojtek. Całą noc jeździł wokół punktu, gdzie dokonał pomiaru, aż rano został odnaleziony przez kolegów 20 km od niego. Wreszcie tuż przed kolejnym ter­ minem wyjazdu do Syrii i Jordanii otrzymaliśmy dramatyczną wiadomość ze „160 km”: poprzedniego dnia o godz. 15.00 wyjechali z bazy Michał (mój były kierownik) i Heniek, i do tej pory nie wrócili, mimo że upłynęło już 30 godzin. Mieli „dać lustro” na dwóch punktach w godzinach wieczornych i po opuszczeniu pierwszego punktu znikli bez śladu. Wkrótce po tym wy­ jechała na poszukiwanie jedna nasza toyota, powiadomiona została miejsco­ wa policja, posterunki graniczne. Czy­ niono starania o helikoptery. Tymcza­ sem samochody wyjeżdżały i wracały z pustyni bez zaginionych. O zaginię­ ciu poinformowaliśmy Ministerstwo Rolnictwa Iraku i polską ambasadę w Bagdadzie. Poza naszymi 9 służbo­ wymi toyotami w akcji poszukiwawczej uczestniczyło podobno 37 samocho­ dów irackich. Mijały kolejne godziny i dni nie­ pewności i lęku. Nikt nie pracował, jedni wypatrywali zaginionych na bez­ kresnych równinach, kotlinach i doli­ nach rzek okresowych, inni oczekiwali informacji o efektach poszukiwań. Ha­ lo, tu Bagdad, halo, tu „160”! Halo, tu Bagdad, tu Bagdad, wzywamy „160”! – i znowu cisza. Halo, tu „160”, wzywamy Bagdad, wzywamy Ruthbę! Wreszcie zmęczonym głosem ktoś przekazał tę długo oczekiwaną informację: zaginie­ ni powrócili! Relacje kolegów potwierdziły, że obaj znajdowali się w stanie głębokiej depresji. Kilka dni później zwierzał mi

najbardziej się obawialiśmy: samochód stanął. Zabrakło benzyny. Spragnieni, głodni, szybko opróżniliśmy chłodnicę z wody, zostawiliśmy samochód i ru­ szyli w poszukiwaniu ludzi, ale nigdzie nie widzieliśmy namiotów beduińskich. Teren był bardzo zróżnicowany: wy­ sokie wzniesienia pocięte głębokimi dolinami vadi. Bezskutecznie wspinali­ śmy się na kolejne szczyty. Bezlitośnie prażące słońce odbierało resztki ener­ gii. Świadomość braku wody i jedzenia pogłębiał kryzys psychiczny. Szef był bliski załamania, nie miał ochoty ani sił iść dalej. Prosił tylko, bym wszedł na kolejne wzniesienie i następne. W pew­ nej chwili oznajmił mi, że dalej nie pój­ dzie, że jest mu obojętne, co się stanie. Z trudem udało mi się go przekonać, by przeszedł jeszcze 100, 200 m, może wreszcie zobaczymy namioty. Nigdy nie zapomnę tej chwili, kiedy nie mając już prawie żadnej nadziei, wspiąłem się na jeszcze jedno wzniesienie i w odle­ głości ok. 4 km zamajaczyło mi kilka czarnych plam. Nie mogłem uwierzyć w swe szczęście, każda bowiem z nich oznaczała cud, namiot, obecność ludz­ ką, ocalenie. Opowieści Heńka słuchałem z za­ partym tchem. Pracowałem przecież z Michałem i ciągle miałem w pamię­ ci jego pełne pychy zapewnienia: „ja sobie dam radę, jestem mocny, mnie

Prawo serii, niepewność, zagrożenie – wszystko to znajdowało potwierdze­ nie w kolejnych drama­ tycznych wydarzeniach w Ruthbie i w bazie na „160 km”. Wkrótce zaginął na pustyni star z całym zespołem stabi­ lizacyjnym. się nic nie stanie”. Dla mnie jego za­ chowanie było groźnym ostrzeżeniem, że trzeba uznać potęgę pustyni, trzeba trochę pokory! Dobrze też pamiętałem okres pra­ cy w Nukhaib, kiedy to nie z własnego wyboru bywałem w podobnych sytua­ cjach, na pustyni brakowało wody i je­ dzenia, trzeba było spędzić noc daleko od bazy. Było mi obojętne, czy dojadę

Samochód stanął. Za­ brakło benzyny. Sprag­ nieni, głodni, szybko opróżniliśmy chłodnicę z wody, zostawiliśmy samochód i ruszyli w poszukiwaniu ludzi, ale nigdzie nie widzieli­ śmy namiotów beduiń­ skich. i stolicę Nabatejczyków Petrę. Później udaliśmy się do Syrii. „Teatr skalny” Petry zrobił na nas największe wra­ żenie, choć byliśmy także oczarowa­ ni Damaszkiem, Palmirą i nadmorską Latakią.

Kierownikiem być! Pozornie bezbarwne i monotonne ży­ cie obozowe obfitowało w wiele spięć i konfliktów. U ich podłoża leżały trudne warunki bytowe, przemęcze­ nie, tęsknota za domem i rodziną, wy­ czerpująca praca, brak odpoczynku i rozrywek oraz morderczy, tropikal­ ny klimat. Pracujący na pustyni mieli obowiązek pracować i mieli prawo do... pracy. Nic więcej! Między „administra­ cją” w Bagdadzie a kadrą inżynieryjną na pustyni panowała ogromna prze­ paść. Dyrekcja interesowała się tylko wykonaniem planu. Gdy zawiódł do­ tychczasowy system rozliczeń, do Ruth­ by przybyli z Bagdadu trzej dyrektorzy, by przekonać nas, jakim błogosławień­ stwem dla nas będzie akordowy system pracy. Może jest on do przyjęcia w wa­ runkach krajowych, ale nie w tropiku. Zresztą żaden zespół do tej pory nie wykonał planu minimum. Mglistymi obietnicami poprawy warunków pra­ cy i dostarczenia koniecznego sprzętu przełożonym udało się uspokoić zało­ gę i zebranie skończyło się ok. 24.00. Sfrustrowani i niewyspani wyje­ chaliśmy w pole. Mijał dzień po dniu i nadszedł 20 października, termin re­ alizacji zobowiązań przez dyrekcję. Ale w Bagdadzie chyba już nikt o tym nie pamiętał. 23 października kierownik grupy triangulacyjnej w Ruthbie wyje­ chał na naradę do Bagdadu, a tymcza­ sem niezadowolenie załogi osiągnęło apogeum.

Jeśli za dwa dni, tj. 27 X, nie będzie dwóch namiotów, agregatu prądotwór­ czego, cysterny na benzynę, radiotelefo­ nów, tłumacza j. arabskiego, regulaminu pracy akordowej i kierowcy stara, to cały zespół wyjedzie do Bagdadu. Czy mówię jasno? P. Nic z tego nie rozumiem. W czy­ im imieniu Pan mówi? G. Jestem członkiem Rady Zakła­ dowej i teraz reprezentuję całą załogę. P. (nieco drżącym głosem) W takim tonie ja nie będę dyskutował. G. Przekazuję wolę załogi. Tu wszys­cy są tak zdesperowani, że nikt nie ma ochoty na dyskusję. Po dwóch dniach wieczorem zaje­ chał star z dwoma nowymi kierowcami, nowy agregat prądotwórczy, cysterna na wodę i na benzynę. Przywieziono także namiot. Zostaliśmy w Ruthbie. Tymczasem z Bagdadu przyjechał także jeden z kolegów, który opowiadał, jak przyjęto moje wystąpienie. „Kiedy szef zjawił się na naradzie, miał powiedzieć: w Ruthbie może się wszystko zdarzyć. Będzie to krok roz­ paczy”. Kiedy dowiedział się o rozmo­ wie radiowej, był przerażony: „Nie mam tam po co jechać, nie mam im nic do powiedzenia!”. Nie podszedł do radiostacji. Przerażenie i zdumie­ nie nie ominęło nikogo z ówczesnego kierownictwa w Bagdadzie. „To nie są żarty, skoro ten ktoś odważył się wystąpić...” Do Bożego Narodzenia w pracy układało się w miarę normalnie. Póź­ niej ja i kilku pomiarowych pojecha­ liśmy na wycieczkę do Kuwejtu, a po moim powrocie większość kadry in­ żynieryjno-technicznej wyjechała na urlop do kraju. Ja przejąłem obowiązki kierownicze. Gdy Irakijczycy w nowej bazie Abutraibul dostali wolne, do pil­ nowania dwóch obozów zostało za­ ledwie 7 osób. Nagle zabrakło wody, pieniędzy, benzyny, a kilka samocho­ dów było niesprawnych. Czarę goryczy dopełnił fakt, że zginęło kilka akumu­ latorów, statywy do teodolitów i inny sprzęt. Gdy wrócili koledzy z kraju, pospiesznie wezwano szefa do Bagda­ du. Jak się później okazało, otrzymał przeniesienie służbowe do Basry, a p.o. kierownika inż. W. zupełnie nie inte­ resował się tym, co się dzieje w Abu­ traibul. Tymczasem wśród kadry inżynier­ skiej od dwóch dni dyskutowano, kto

Dżahada to kolejny etap naszej wę­ drówki – już ostatni przed urlopem. Jak się później okazało, tu nastąpiło moje pożegnanie z pustynią. Wyjecha­ łem z Iraku i już tam nie wróciłem. W ostatni wieczór przed wyjazdem na­ pisałem w pamiętniku: „Gdzieś daleko jest rodzinny dom / Najbliżsi i cudowna polska przyroda. / Kończy się marsz ku lepszym dniom / I trudna, lecz wiel­ ka przygoda. / Wkrótce pożegnam tę ziemię / Lecz w marzeniach będę wra­ cał znów / Do Babelu, Niniwy, Karbali i do Agarku. Gdy pracowaliśmy na pustyni, wydawało się, że jesteśmy zgraną, so­ lidarną, grupą. Niejeden manifestował zatroskanie o los kolegi zaginionego na bezdrożach. Jednak już po wyjeź­ dzie do Bagdadu te przyjazne relacje szybko się skończyły. W trakcie po­ bytu w Ruthbie narażałem się, jako związkowiec występowałem w obronie interesów wszystkich pracowników. Nikt wcześniej i chyba nikt później tak zdecydowanie nie wyartykułował wszystkich problemów, z jakimi miała do czynienia załoga. Nikt nie postawił

Życie obfitowało w wiele spięć i konfliktów. U ich podłoża leżały trudne warunki bytowe, prze­ męczenie, tęsknota za domem i rodziną, wy­ czerpująca praca, brak odpoczynku i rozrywek oraz morderczy, tropi­ kalny klimat. dyrekcji ultimatum: albo warunki zo­ staną spełnione, albo opuścimy pus­ tynię. Może to przesądziło, że później warunki pracy były lepsze? A jednak, gdy wróciłem do kraju i później prosi­ łem o drobną przysługę – przywiezie­ nie pozostawionego na pustyni mag­ netofonu – nikt z mojej grupy tego nie uczynił! To było bardzo bolesne doświadczenie. Zamknąłem ten rozdział w życiu, zmieniłem zakład pracy. Zacząłem robić to, co mi sprawiało prawdziwą przyjemność: zająłem się przewodni­ ctwem turystycznym, podjąłem dzia­ łalność popularyzatorsko-oświatową i podróże. Minęło ponad czterdzieści lat od opuszczenia Iraku i nigdy nie spotkałem żadnego z „irackich kolegów”! K


LIPIEC 2018 · KURIER WNET

5

KURIER·ŚL ĄSKI

P

rzedstawia program kampanii medialnej, która miała/ma na celu zasadniczą zmianę po­ strzegania homoseksualistów, a także zrównanie ich standardów mo­ ralnych z heteroseksualną większością w oczach społeczeństwa (W. Roszkow­ ski, „Gość Niedzielny” 2017). Promowaniem homoseksualizmu w Polsce zajmuje się głównie „Gazeta Wyborcza”. Z badań przeprowadzo­ nych na zlecenie Stowarzyszenia Kul­ tury Chrześcijańskiej im. Ks. Piotra Skargi wynika, że przez trzy lata wzro­ sła w niej lawinowo liczba publikacji pozytywnie przedstawiających homo­ seksualizm oraz tzw. kulturę gejowską. W zestawieniu z innymi dziennikami GW jest prawdziwym promotorem ho­ moseksualizmu i na tym polu może konkurować jedynie z portalami ho­ moseksualnymi („Nasza Polska” 2006, „Opcja na prawo” 2009). Łatwo rozpo­ znać i odnaleźć w tekstach pomiesz­ czonych w Wyborczej kluczową tezę amerykańskich gejów:

Zamącić to, co moralne Jak się to robi? Ano: „należy mówić o gejach i lesbijkach na tyle głośno i często, na ile to tylko możliwe”. Zwykła obecność w debacie publicznej miała stworzyć wrażenie, że sprawa homo­ seksualistów jest ważna, bo interesuje duży odsetek społeczeństwa. Autorzy wzywali do wykorzystania dialogu w tej sprawie „w celu zamącenia obrazu tego, co moralne” oraz podważenia „autory­ tetu moralnego homofobicznych Koś­ ciołów przez przedstawienie ich jako zacofanego ciemnogrodu”. Działacze, którzy realizowali później przesłanie Kirka i Pilla, odnieśli w tej dziedzinie ogromne sukcesy. Notoryczne odgrze­ wanie debaty na temat homoseksuali­ zmu przy okazji rozmaitych imprez, w których po stronie gejów i lesbijek stają heteroseksualni obrońcy praw człowieka, stało się faktem, całkowicie oderwanym od rzeczywistych rozmia­ rów zjawiska i problemów środowiska homoseksualnego. Dość powiedzieć, że Krakowskie Dni Kultury Gejowskiej i Lesbijskiej popierali nobliści: Szym­ borska i Miłosz. Donald Tusk, Małgorzata Kidawa­ -Błońska, Michał Boni mówili o słabną­ cej w Polsce moralnej dezaprobacie dla homoseksualizmu jako o czymś bar­ dzo pozytywnym („Gość Niedzielny” 2011). Równocześnie można się było dowiedzieć o udanych akcjach lobby gejowskiego w Polsce w postaci naci­ sków na władze uczelni, aby nie doszło do wykładów przedstawiających na­ ukowe poglądy na kwestie homosek­ sualizmu („Gość Niedzielny” 2011). Dzisiejsi „postępowcy” co krok bom­ bardują nas sloganami o tolerancji, wolności i prawach dla homoseksu­ alistów. Wmawia się ludziom, iż mał­ żeństwa homoseksualne w gruncie rze­ czy są moralnie dobre, uzasadnione przez wolność, równość i braterstwo ludzi… Aktywista i działacz gejowski Robert Biedroń dobrze wie, że język zmienia świadomość, dlatego w jego wypowiedziach pojawia się sformuło­ wanie „legalizacja związków homosek­ sualnych”. Chodzi bowiem o wywołanie wrażenia, że związki osób tej samej płci są w Polsce nielegalne, czyli ścigane z mocy prawa, jak pędzenie bimbru, jazda samochodem pod wpływem al­ koholu czy rozpowszechnianie porno­ grafii pedofilskiej. Czy ktoś słyszał, że­ by w Polsce do mieszkania dwóch pań czy panów żyjących w związku wpadła ekipa w kominiarkach i postawiła ich przed sądem? A przecież wciskanie kitu o potrzebie legalizacji powtarza za Biedroniem niemało ludzi, łącznie z niektórymi duchownymi i politykami partii konserwatywnych.

Mity rzekomej homofobii Stowarzyszenia polskich gejów i les­ bijek twierdzą, że nie chcą niczego więcej, tylko równych praw z para­ mi heteroseksualnymi (z wyjątkiem praw do adopcji dzieci), a więc prawa do odwiedzin partnera seksualnego w szpitalu i informacji o stanie jego zdrowia, do odbioru korespondencji i wynagrodzenia za pracę, wspólnego kupna mieszkania itp. Poglądy negu­ jące konieczność regulacji prawnych nazywają homofobią. Jednak w świetle obowiązującego w Polsce prawa nie ma dyskryminacji. Jedyna regulacja, która obecnie nie jest korzystna dla par ho­ moseksualnych w porównaniu z mał­ żeństwem, to unormowania podatko­ we (podatek od dochodów osobistych, podatek od spadków i darowizn). Nie

jest jednak wcale pewne, czy tu musi zachodzić równość. Małżeństwo ma inne cele i wydatki, zwłaszcza związa­ ne z dziećmi. Wracając do wątku dbania „o do­ bry wizerunek gejów”, Kirk i Pill wzy­ wali do przedstawiania ich w roli ofiar, nigdy zaś w roli agresywnych rywali, a także do przemilczania chwiejności ich związków. „W każdej kampanii po­ zyskiwania dla nas opinii publicznej homoseksualiści muszą być ukazywani jako ofiary, które potrzebują ochrony, tak aby w heteroseksualistach wywołać spontaniczny odruch wzięcia na siebie roli ich obrońców”. Dziś społeczeństwa, zwłaszcza zachodnie, wiedzą już, że homoseksualiści podlegali i podlegają prześladowaniom, choć na ogół nie są w stanie przypomnieć sobie konkret­ nego przypadku takich współczesnych prześladowań.

Wiary, opierając się na wykładni bi­ blijnej o stworzeniu (Rdz 1-3), przy­ pomniała kilka podstawowych prawd: 1. Ludzie są osobami, mężczyzna­ mi i kobietami, równymi sobie co do godności, bo jako mężczyźni i kobiety zostali stworzeni na obraz i podobień­ stwo Boże. 2. Różnica płciowa jest istot­

„Jeśli Polska chce należeć do UE, w któ­ rej geje są burmistrzami Berlina, Paryża i Hamburga, musi zaakceptować zasadę tolerancji dla mniejszości. Z europej­ skich zasad nie można wybrać tylko niektórych wartości, jak z menu w re­ stauracji. Fundamentalistyczna mo­ bilizacja w Polsce przypomina rządy

REFLEKSJE NIEWYEMANCYPOWANEGO PEDAGOGA

Herbert Kopiec

w programach szkolnych zajęć propa­ gujących homoseksualizm oraz piętnu­ jących „homofobię”, zarazem otwarcie protestując przeciwko popieraniu po­ wszechnie akceptowanej normy, czyli heteroseksualnego modelu egzystencji („Opcja na prawo” 2009).

Homofobia jako choroba? Czym jest owa homofobia, którą postę­ powcy wymachują jak cepem? Ma to być groźna choroba, jeśli nie zboczenie, które trzeba zwalczać. Kto biernie, bo moralnie, wyraża swoją dezaprobatę wobec homoseksualizmu; kto nega­ tywnie ocenia nachalne, publiczne de­ monstrowanie seksualnych upodobań; kto nie uznaje traktowania homosek­ sualistów jako odrębnej, szczególnej grupy społecznej, ten jest po prostu chory. Zatem żart z czyichś odmien­

Lobby gejowskie w Polsce dopiero się tworzy. Nie ma ono jeszcze takiej siły przebi­ cia, jak na Zachodzie. Jednak to tylko sprawa czasu. Przekonuje o tym m.in. obszer­ ny artykuł Kirka i Pilla The Overhauling of Straight America (Wyprzedzanie heteroseksualnej Ameryki), który ukazał się w 1987 r. w niszowym wówczas magazynie dla homosek­ sualistów „Gay Travel, Entertainment, Politics and Sex”. Autorzy zarysowali w nim program działania organizacji homoseksualistów. Jest on obecnie realizowany z wielkim powodzeniem w USA i w wielu innych krajach.

Chata wuja Biedronia czyli o rzekomej dyskryminacji

Nieco historii z domieszką dydaktycznego sosu Musi niepokoić dramatyczny spadek wartości macierzyństwa we współ­ czesnych społeczeństwach. Upadek rodziny, zwłaszcza w Wielkiej Bryta­ nii, Skandynawii i krajach Beneluksu, to dramatyczny efekt owych ruchów liberalnych ostatnich 40 lat. Od lat kil­ kunastu atak ten przybiera także formy prawne: legalizacji aborcji, eutanazji, związków homoseksualnych. Te same kraje, które dały naszej cywilizacji tyle mądrości, chcą na mocy prawa stano­ wionego nazwać związki homoseksu­ alne małżeństwem. Proponują, by ich rytuał i skutki prawne były analogiczne jak w przypadku sakramentu małżeń­ stwa. Małżeństwo wywodzi się od słowa ‘matrimonium’, a ono ma swe źródło w słowie ‘matka’. Matka jest osobą da­ jącą życie. To leży u podstaw pojęcia matki, a następnie małżeństwa. Tym­ czasem proponuje się, aby pojęcia te znaczyły całkowicie coś innego. Istnieje sporo obserwacji, że ruch homoseksualny jest odnogą ruchu ko­ munistycznego, a źródłem jego metod funkcjonowania są taktyki marksistow­ skie. Założyciele ruchu homoseksual­ nego (gejowskiego) byli zagorzałymi komunistami. I tak już raczej zosta­ ło. Dziś ich następcy brylują w domi­ nujących mediach, na uniwersytetach i gdzie się tylko da, odziani w szaty le­ wackich liberałów. Aktywność gejów wpisuje się w cywilizacyjne samobój­ stwo – sporo o nim w moich felietonach – niewinnie zwane zmianą społeczną. W ruchu gejowskim nie powinna też zaskakiwać obecność dezinformacji i różnych forteli stosowanych wobec oponentów/wroga przez sowieckie państwo i jego agenturę, które opisał Vladimir Volkoff (Dezinformacja. Oręż wojny, 1991). Prawa gejów (czyli „wesołych chło­ paczków”) najpierw pojawiły się w Sta­ nach Zjednoczonych, a później zostały przeniesione na grunt europejski za pomocą tych samych zasad walki klas. W niektórych środowiskach miejsce walki klas zajęła walka płci, mężczyzna jawi się jako nieprzyjaciel kobiety, co w konsekwencji powoduje chorą ry­ walizację. Jak to określił kardynał Al­ fonso Lopez Tujillo, przewodniczący Papieskiej Rady ds. Rodziny – prowadzi do „rozjątrzenia sprawy relacji między płciami”. Bagatelizuje się też biologicz­ ną różnicę między kobietą i mężczyz­ ną i tworzy wzorce kulturowe, które całkowicie ignorują ład biologiczny. Trudno się dziwić, że takie tendencje są pożywką dla ideologii, które kwe­ stionują klasyczne rozumienie rodzi­ ny. Myślę, że w obliczu umacniania się poglądów o rzekomej równości he­ teroseksualizmu i homoseksualizmu, dobrze się stało, iż Kongregacja Nauki

na, a nie przypadkowa – ma ona cha­ rakter i biologiczny, i psychologiczny, i duchowy, i ontologiczny, pociągając za sobą różne – i komplementarne – role kobiet i mężczyzn w społeczeństwie i w Kościele. 3. Różnica płciowa nie jest skierowana ku walce płci, ale ku harmonijnemu współistnieniu i współ­ działaniu, które respektują różnicę mię­ dzy mężczyzną i kobietą. („Tygodnik Powszechny” 2004). Mocna pozycja Kościoła katolic­ kiego (stąd ciągłe próby podkopywania jego autorytetu), resztki rozsądku Pola­ ków i stosunkowo ograniczony zasięg epidemii dyktatury tolerancji pozwolą, być może, powstrzymać harcowników jeszcze na przedpolu. Ale trzeba więk­ szej świadomości, że walec „postępu” się toczy.

islamskie w Iranie, a ci, którzy ostatnio mówili, że geje są nieprzydatni biolo­ gicznie, rządzili Niemcami w latach 1933–1945”. Przedstawienie zjawiska homosek­ sualizmu w kontekście rzekomej dys­ kryminacji było przebiegłym ruchem ze strony homoseksualistów. Wraz ze słowem ‘dyskryminacja’ pojawiło się natychmiast słowo ‘homofobia’. Do­ wodem jest rezolucja Parlamentu Eu­ ropejskiego potępiająca obok Belgii, Francji i Niemiec m.in. Polskę jako kraj, w którym nastąpił wzrost nieto­ lerancji powodowanej rasizmem, an­ tysemityzmem i homofobią. Nietole­ rancję, zdaniem parlamentarzystów z UE, wywołuje w Polsce Radio Maryja, którego nikt z nich nigdy nie słyszał. Grunt pod taką opinię przygotowały

Czy ktoś słyszał, żeby w Polsce do mieszkania dwóch pań czy panów żyjących w związku wpadła ekipa w kominiarkach i postawiła ich przed sądem? A przecież wciskanie kitu o potrzebie legalizacji powtarza za Biedroniem niemało ludzi. Homoseksualiści jako uciemiężona mniejszość Homoseksualiści przeniknęli w latach 50. do partii politycznych w Europie i USA. Wytworzyli i rozwinęli teorię, według której stanowią mniejszość kulturową, oczywiście prześladowa­ ną przez dominującą heteroseksual­ ną większość. Pozwoliło to np. kore­ spondentowi włoskiego dziennika „La Rep­ubblica” napisać („Rzeczpospolita” 2007), że w Polsce jest zatruta atmosfe­ ra, homoseksualiści są prześladowani:

polskie media i przedruki z tych me­ diów w krajach Unii Europejskiej („Na­ sza Polska” 2006). Niewątpliwym sukcesem taktyki marksistowskiej zastosowanej przez homoseksualistów jest fakt, iż w 1973 r. Amerykańskie Towarzystwo Psycho­ logiczne orzekło, że homoseksualizm przestaje być dewiacją. Od tamtej po­ ry przeszliśmy długą drogę, w wyniku której fundamenty kształtujące filary naszej kultury poważnie uszkodzono. Do tego stopnia, że środowisko homo­ seksualne, wspierane przez „postępow­ ców”, nawołuje dziś do uwzględniania

nych skłonności seksualnych zostaje uznany nie za chamstwo, lecz groź­ ny symptom zamachu na demokrację. Jednocześnie drwiny z papieża (czy to w wykonaniu ministra Siwca, czy pos­łanki Senyszyn) traktowane są jako sztubackie wybryki, choć przecież ura­ żają uczucia większości społeczeństwa deklarującego się jako katolicy. W ogóle katolicyzm okazuje się złem samym w sobie i zagrożeniem dla nowoczesnego porządku. Jak wy­ raził się lewicowy eurodeputowany Daniel Cohn-Bendit w wywiadzie dla „Dziennika” (10 lipca 2006), „bez se­ kularyzacji demokracja nie funkcjo­ nuje prawidłowo. We współczesnym społeczeństwie nie ma miejsca na mo­ nolityczną instytucję, która chce kon­ trolować moralność społeczeństwa”. Prawdziwym zagrożeniem dla Polski okazuje się więc nie bezprawie, ko­ rupcja czy oligarchizacja gospodarki, lecz katolicyzm i nietolerancja. Celem staje się zbudowanie nie państwa de­ mokratycznego, lecz tolerancji. Trzeba wyjątkowej ślepoty, aby nie zauważyć, iż lobby homoseksualne manipulują podstawowymi pojęciami stanowiący­ mi fundament porządku społecznego, usiłując doprowadzić do zrównania w świadomości społeczeństwa istoty związku heteroseksualnego i homo­ seksualnego. Różnica między nimi byłaby nieistotna, dotyczyłaby tylko innego źródła „atrakcji” seksualnej. Po Lizbonie nowy artykuł 10 Trak­ tatu o funkcjonowaniu Unii Europej­ skiej mówi, że „Unia dąży do zwalcza­ nia wszelkiej dyskryminacji ze względu na orientację seksualną”. Na tej pod­ stawie homoseksualiści domagają się zrównania wobec prawa ich związków z małżeństwami, traktując „prawo do małżeństwa” jako zwykłe prawo nada­ wane przez państwo, na przykład – jak prawo do głosowania, które nie od ra­ zu było wszystkim przyznane. Jednak w istocie homoseksualiści nie są w sta­ nie stworzyć rodziny, jak dowiodła już tego historia Norwegii, Szwecji i Danii. Dlatego rodzina i związek małżeński jako jej fundament cieszyć się powinny opieką ze strony państwa i szczególny­ mi uprawnieniami, czyli przywilejami. Małżonkowie biorą na siebie zobowią­ zanie wychowania nowych obywateli i żadna instytucja nie jest w stanie ich w tym zastąpić. Lansowana w mediach homofobia stała się już na tyle poważnym zarzu­ tem, że tego rodzaju infamia przypo­ mina gromkie oskarżenia o antyse­ mityzm czy rasizm. Antykatolickie, agresywne akcenty bluźniercze towa­ rzyszą pochodom lesbijek i gejów na całym świecie. Przypominają, że to­ lerancji dla katolików nikt w homo­ środowisku nie uważa za oczywistość. „Postęp”, wspomagany przez poprawne politycznie media, toczy się przez Unię Europejską niczym walec i zmierza

do Polski. W imię tegoż postępu ho­ moseksualiści domagają się, by na ich żądanie zmieniano prawa i porządek społeczny, definicję małżeństwa i ro­ dziny. Uważają, że formuła prawna ustanawia rzeczywistość. Chcą, aby taką formułę uchwaliło państwo na ich życzenie. Udało im się przecież zmusić amerykańskich psychiatrów, aby orzekli (przez głosowanie!), że homoseksualizm to coś normalnego. Tymczasem wszystko wskazuje na to, że rzeczywistość/natura/byt jest za­ wsze sobą i nie można jej zmienić. Osobliwa definicja homofobii, przyjęta przez Parlament Europejski, kwalifikuje tak każdy objaw zwykłej niechęci wobec homoseksualizmu. Sprawia, iż wszyscy krytycy tego zja­ wiska stają się potencjalnym źródłem przemocy i jako tacy są rzekomo nie­ bezpieczni dla równości. Można po­ wiedzieć, że teoretycznym zapleczem tego pojęcia są praktyki magiczne przypominające te uprawiane przez ludy prymitywne i polegające np. na „złym spojrzeniu”. Zmusza to ludzi, zwłaszcza polityków, do mówienia te­ go, czego się od nich w imię popraw­ ności politycznej oczekuje, nie zaś tego, co myślą. Przytoczmy spostrze­ żenie w tej kwestii prof. W. Roszkow­ skiego, historyka i byłego eurodeputo­ wanego: „W Parlamencie Europejskim, gdy ktoś powie, że małżeństwo to jest związek kobiety i mężczyzny, to po­ łowa sali zawyje, jedna czwarta uzna, że ma rację, ale nie należy tak ostro stawiać sprawy, a jedna czwarta sko­ mentuje: powiedział, ale pewnie bez­ skutecznie” („Rzeczpospolita” 2009). Walec postępu robi swoje. Jeszcze niedawno było we mnie więcej optymizmu. Napisałem, że Polska, mimo zachodzących w świe­ cie obyczajowych zmian, jest krajem, w którym napotykając dwóch męż­ czyzn z wózkiem, wciąż można być pewnym, że to tylko złomiarze. Za­ pomniałem, że wybory parlamentar­ ne w październiku 2011 r. pewność tę powinny podważyć. Przecież wówczas aktywista gejowski R. Biedroń otrzy­ mał poselski mandat, a następnie został prezydentem Słupska. Kończąc, skonstatujmy, póki jesz­ cze można: homoseksualizm nie jest i nie może być normą społeczną. Nie da się twierdzić – bez popadnięcia w niedorzeczną ideologię powszech­ nego egalitaryzmu – że relacje hetero­ seksualne i homoseksualne są równe. Te ostatnie, co oczywiste, uniemożli­ wiają przetrwanie gatunku, nie mają oparcia w naturze; były zawsze w his­ torii traktowane jako, w najlepszym razie, ekstrawagancja. Nigdy nie speł­ niały, bo spełniać nie mogły, podsta­ wowych funkcji socjalizacyjnych. Kto mówi więc o tak rozumianej równości, obraża zdrowy rozsądek, a przy okazji podstawowe intuicje moralne („Nowe Państwo” nr 1/2006). Nie inaczej rzeczy się mają w przy­ padku rzekomej dyskryminacji. Kościół w oficjalnym stanowisku Watykanu przekonująco wyjaśnia i przypomina, że nie może być mowy o dyskryminacji tam, gdzie nie ma prawa. Domagając się dla siebie odrębnych praw, w imię tolerancji i wolności, homoseksualiści żądają w istocie protekcji państwa dla mechanizmów samobójczych. Dyskry­ minacja jest odmawianiem słusznych praw, niezgodnie z duchem sprawiedli­ wości. W przypadku homoseksualistów nie mają oni prawa ustanawiać swojego występku jako instytucji publicznej. Niestety, przywołana argumentacja zdaje się nie mieć wpływu na opinię publiczną Europejczyków. Dominuje przekonanie, jakoby w Polsce mniej­ szości seksualne były prześladowane i formuje się paneuropejski ruch obro­ ny polskich gejów i lesbijek. Szczegól­ nie chętnie w ten ruch „wyzwalania” rzekomo uciemiężonych nad Wisłą gejów angażuje się niemiecka lewica. Niewykluczone, że już niedługo jakiś wrażliwy, lewicowy pisarz niemiecki napisze Chatę wuja Biedronia. K PS Wiadomość z ostatniej chwili: Kra­ jowa Rada Sądownictwa negatywnie zaopiniowała projekt ustawy o związ­ kach partnerskich. Członkowie Rady jednogłośnie stwierdzili, że propo­ nowane rozwiązania mogą naruszać konstytucję i są niezgodne z wartoś­ ciami kultury chrześcijańskiej zako­ rzenionej w Polsce. Istotnie, Katechizm Kościoła Katolickiego przypomina, że Pismo Święte przedstawia czyny ho­ moseksualne jako poważną deprawa­ cję. Jednocześnie KKK zaleca unikanie „każdego przejawu niesprawiedliwej dyskryminacji”. Nic dodać, nic ująć. I tak trzymać!


KURIER WNET · LIPIEC 2018

6

KURIER·ŚL ĄSKI

F

aktycznie przyszedł na świat w rodzinnym domu w połowie grudnia 1933 r. Ponieważ zima była tego roku bardzo ostra, ob­ fitująca w śnieżyce, a drogi nieprzejezd­ ne, rodzice zgłosili w urzędzie narodzi­ ny dziecka dopiero w nowy rok 1934.

Królestwo Partyzantów

Marian Pękacz urodził się 1 I 1934 r. w rodzinie chłopskiej, w miejscowo­ ści Wincentynów (potocznie nazywanej Maziarnią) w powiecie opoczyń­ skim, jako 10. dziecko cieśli Wawrzyńca i Marianny Śmigiel. Jego starszy brat Piotr został tam sołtysem. Okoliczności urodzin Mariana zdecydo­ wały o dacie.

Tę piosenkę, tę z przeróbki, Śpiewam dla pana Osóbki, A ten refren od rekruta Śpiewam dla pana Bieruta. A że rządy są do spółki Śpiewam dla pana Gomułki. A od całej naszej nacji Naser mater demokracji. Zapiszczało gówno w trawie i tak myśli, leżąc równo, że się wreszcie doczekało, Bo dziś ważne każde gówno. Tę piosenkę, tę jedyną śpiewa żołnierz spod Cassino, Spod Tobruku i Londynu Na złość zdrajcom sukinsynom. A jak wrócą Andersiaki To przetrzepią im sraki. Górą będzie nasza nacja I to będzie demokracja. Rosjanie organizowali pacyfikacje wsi i miasteczek oraz obławy na żołnierzy Polskiego Państwa Podziemnego i mło­ dzież w wieku poborowym, a także wy­ wózki za Ural, w głąb ZSRR. Powtarzał się scenariusz realizowany wcześniej na Wileńszczyźnie, Nowogródczyźnie, w Lwowskiem i tzw. Pols­ce Lubelskiej. Mimo aresztowań i dezorganizacji struktur mieszkańcy tej ziemi jeszcze raz próbowali stawić opór. Z formowanego wbrew prawu LWP rozpoczęła się ma­ sowa dezercja. Przykład szedł z Polski Lubelskiej. Nocą z 11/12 X 1944 r. wy­ maszerował do lasu 31 PP stacjonujący w Białce koło Krasnegostawu: 2 ofice­ rów, 80 podoficerów i 1125 szeregowców. Rosły w ten sposób szeregi partyzantów. W tych okolicznościach odżyła pamięć o bohaterach 1863 r. Noszono ryngrafy z Matką Boską, a na usta leśnych cisnęły się słowa pieśni: Ratuj nas, Chryste, gdy naród ginie […] Pomóż Polakom fałsze odpierać, tym, co zaparli się Twego krzy­ ża, wskazuj niebo przejrzyste, niech się do prawdy Twojej przybliżą. Ratuj nas Chry­ ste! – śpiewali partyzanci niepodległoś­ ciowego podziemia antykomunistyczne­ go. Ogół nie akceptował proponowanego przez komunistów tzw. centralizmu de­ mokratycznego, czyli „rządów mniej­ szości w interesie większości”. Oburzała nachalna agitka, dyfamacja i prześlado­ wania żołnierzy Armii Krajowej, których mordowano w ubeckich katowniach, upokarzano i przedstawiano jako faszy­ stów, „wspólników Hitlera” i „zaplutych karłów reakcji”.

Uroczystość poświęcenia sztandaru KWK „Siemianowice”

Zapomniani bohaterowie „Solidarności” Marian Pękacz (1934–2016) Zdzisław Janeczek przechodnie obrzucili nieszczęsnych skazańców kamieniami i wyzwiskami. Metodę tę UB przećwiczyło wcześniej m.in. w Lublinie, przetrzymując na te­ renie obozu w Majdanku 10 tys. żoł­ nierzy AK, przebranych w niemieckie mundury. We Wronkach rozegrał się ostatni akt dramatu dowódcy 25. Pułku Pie­ choty Armii Krajowej, którego żołnie­ rze tak dzielnie bili się z Niemcami pod Wincentynowem. Na niespełna rok przed upływem terminu kary i wyjś­ ciem na wolność mjr Rudolf Majewski zginął w swojej celi. Według zeznań współwięźniów, legendarny oficer zo­ stał brutalnie zamordowany. Relacje wskazywały, iż ofiara rozpaczliwie bro­ niła się do końca. Hałasy, przejmujące krzyki, wołanie o ratunek dobiegały z miejsca odosobnienia na kilkanaście minut przed tym, zanim martwe już ciało zostało wyniesione przez funkcjo­ nariuszy UB. Oprawcom nie udało się zmusić mjr. R. Majewskiego do przyz­ nania się, że w 1944 r. wydał rozkaz li­ kwidacji grupy skoczków sowiec­kich.

Nie rzucim żłobu, skąd nasz ród, Rozkoszne nam pomyje, My PPR-u wierny lud, Potężne mamy ryje. My chcemy Polski aż po Bug! Tak nam dopomóż wróg! Od fal Bałtyku aż do Tatr, Aż do tatrzańskich turni. Gnie przed Stalinem karki swe Potężny zastęp durni. W 1951 r. wyjechał z Wincentynowa z ojcem i rodzeństwem: Stefanem, Szczepanem oraz siostrą Weroniką, by osiąść w okolicach Kisielic, miej­ scowości położonej w woj. warmińsko­ -mazurskim, w powiecie iławskim, nad rzeką Gardegą, na Pojezierzu Iławskim. We wsi Sobiewola objęli oni trzy ponie­ mieckie gospodarstwa rolne wchodzące w skład jednego kompleksu dworskie­ go. Marian pod nieobecność brata Ste­ fana zajmował się jego domeną i licz­ ną rodziną. Równocześnie kończył trzyletnią Zasadniczą Szkołę Metalo­ wą w Prabutach, w której za wiodący

Byli to kmdr Jerzy Kłossowski, szef Od­ działu MW przy MON i kmdr Adam Mohuczy, zastępca szefa Sztabu Głów­ nego Marynarki Wojennej. Wyrazem powiązania, a nawet całkowitego uzależ­ nienia od Moskwy Marynarki Wojennej była pierwsza obsada jej najważniejszych stanowisk. Na jej czele stali między in­ nymi: kontradmirał Nikołaj Abramow, dowódca Marynarki Wojennej, kmdr Iwan Szylingowski, szef Sztabu Głów­ nego i kmdr Józef Urbanowicz, zastępca dowódcy Marynarki Wojennej do spraw polityczno-wychowawczych. Podob­ nie wszystkie kierownicze stanowiska, włącznie z prokuraturą, sądem i wszech­ władnym VIII Oddziałem Informacji Wojskowej, pełnili oficerowie radzieccy. Marian służbę w armii zakończył w stopniu mata, tj. podoficera Mary­ narki Wojennej, odpowiadającym ka­ pralowi w Wojskach Lądowych i Si­ łach Powietrznych. Po wyjściu z koszar musiał podjąć decyzję, czym powinien zajmować się przez resztę życia i dokąd się udać. Zostać w Gdyni, wrócić do Wincentynowa czy Sobiewoli?

WSZYSTKIE ZDJĘCIA POCHODZĄ Z ARCHIWUM RODZINY PĘKACZÓW

Ojciec dbał o rodzinę, ale równocześ­ nie, zgodnie z patriarchalną tradycją, utrzymywał żelazną dyscyplinę. Jako cieśla często był nieobecny w domu i wtedy obowiązki gospodarskie spa­ dały na synów i córki. Ich wypełnienie bezwzględnie egzekwował po każdym powrocie. Wśród najbliższych cieszył się autorytetem przemieszanym z lę­ kiem. Tak więc pewnego razu naru­ szywszy surowe zasady, Marian uciekł przed ojcowskim gniewem i noc prze­ siedział w lesie na drzewie. Skutki pa­ triarchalnych rygorów łagodziła matka, kobieta religijna i gospodarna, niegdyś uchodząca za lokalną piękność. Marian po latach często wspominał jej ma­ cierzyńską miłość i zwyczajną, ludzką dobroć. Jego dzieciństwo zostało na­ znaczone piętnem wojny. Dorastał w trudnych latach niemieckiej oku­ pacji i terroru. Starsi związali swe sym­ patie ze Związkiem Walki Zbrojnej, przemianowanym później na Armię Krajową. W tym czasie Ziemia Opo­ czyńska zdobyła miano „Królestwa Partyzantów”. Główną siłą oporu był sformowany z miejscowych chłopów 25. Pułk Piechoty AK, którym dowo­ dził doświadczony oficer mjr Rudolf Majewski (1901–1949) pseudonim „Leśniak”. Po wybuchu powstania w Warszawie pułk miał ruszyć z od­ sieczą walczącej stolicy. Plany musiały ulec zmianie wobec wrogiej postawy nadchodzącej Armii Czerwonej i nie­ mieckiej przewagi w ciężkim sprzęcie wojennym. W dniu 26 IX 1944 r. doszło do dużej bitwy w rejonie pobliskiej wsi Stefanów. W jej wyniku niemieckie jed­ nostki pacyfikacyjne poniosły znaczne straty – około 140 zabitych i taką samą liczbę rannych. Straty partyzanckie to 15 zabitych i porównywalna liczba ran­ nych. Niemiecki plan okrążenia i cał­ kowitego zniszczenia 25. Pułku AK zakończył się fiaskiem. Nieprzyjaciel, prócz zabitych i rannych, pozostawił na polu walki duże ilości broni i sprzętu wojskowego. W odwecie za spalenie wsi Ste­ fanów i Budy w nocy z 27 na 28 IX partyzanci zaatakowali bazę żandar­ merii niemieckiej w Przysusze. Zwy­ cięski bój pod Stefanowem oraz akcja odwetowa na Przysuchę sprowokowa­ ło dowództwo niemieckie do wydzie­ lenia znacznych sił pacyfikacyjnych. Akowcy musieli stoczyć kolejne cało­ dzienne bitwy: 23 X w lasach koło wsi

oddziałów frontowych i w razie za­ łamywania się pod niemieckim og­ niem natarcia strzelali w plecy swoich żołnierzy. Sowieci zabierali chłopom wszystko to, czego nie skonfiskowali wycofujący się Niemcy. Zapamiętał z tego okresu piosenkę śpiewaną na melodię Serce w plecaku: Przyjechali z Moskwy grandą, Z pepeszami, z propagandą. Wszystko zjedli i wypili, Zamiast płacić w mordę bili.

Fotografia ślubna

Szóste urodziny bliźniaczek

Widuch, 27 X pod Białym Ługiem, 4 X pod leśniczówką Huta, 5 XI pod Bo­ kowem i 8 XI w rejonie miejscowości Wincentynów-Brody. Po stratach w ludziach i uzbro­ jeniu poniesionych podczas przebi­ jania się przez szosę w rejonie wsi Wincentynów-Brody, wieczorem 9 XI „Leśniak” w osadzie Niemojew­ skie Górki w lasach białaczowskich zwołał odprawę oficerską, na któ­ rej zakomunikował, że rozwiązuje oddział. Major postanowił rozfor­ mować 25. PP AK Ziemi Piotrkow­ sko–Opoczyńskiej i utworzyć z niego kilka mniejszych oddziałów mających większe możliwości manew­rowania i łatwiejszego zaopatrzenia. Sformo­ wano więc 6 grup, które w przysz­ łości miały być zalążkami nowych batalionów. Akowcy zakończyli walkę z okupantem niemieckim 17 I 1945 r., z chwilą wkroczenia na te tereny Ar­ mii Czerwonej. Z jej obecnością M. Pękaczowi kojarzyły się nieustające gwałty, rabunki i budzące strach for­ macje NKWD, których funkcjona­ riusze z bronią w ręku szli na tyłach

Dla mieszkańców Ziemi Opoczyń­ skiej, także Mariana Pękacza, symbo­ liczny wymiar miała śmierć ich dowód­ cy mjr. Rudolfa Majewskiego. Twórca 25. Pułku Piechoty Armii Krajowej do więzienia we Wronkach trafił w 1947 r. po pokazowym procesie politycznym przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Poznaniu. Pretekstem aresztowania, śledztwa i późniejszego procesu mjr. R. Majewskiego była rzekomo jego przy­ należność do podziemnej, nielegalnej organizacji Związek Byłych Partyzan­ tów „Warta”. Proces był sfingowany, a dowody sfabrykowane. W trakcie śledztwa mjr R. Majewski był okrut­ nie bity i torturowany. Przewodniczący składu sędziowskiego Jan Zaborow­ ski zasądził mu karę siedmiu lat poz­ bawienia wolności. Kilka dni później mjr. R. Majewskiego odtransportowano do Wronek. Grupę żołnierzy podzie­ mia niepodległościowego przebrano w niemieckie mundury i esesmańskie trencze z dystynkcjami. Wcześniej roz­ puszczono po Poznaniu plotkę, iż trans­ portowani będą Ukraińcy z SS-Gali­ zien. Zanim cała sprawa się wyjaśniła,

M. Pękacz wygłasza mowę laudacyjną z okazji poświęcenia sztandaru

Za to do końca obstawał przy swoim zdaniu, iż sowieckie i niemieckie od­ działy współpracowały ze sobą przy likwidacji polskiego podziemia niepod­ ległościowego. Takie zeznania rzucały jednak cień na „wyzwolicielską władzę ludową”. „Lesiak”, podobnie jak rot­ mistrz Witold Pilecki, musiał umrzeć – taki był los tych, co nie dali się złamać. M. Pękacz, jak większość spo­ łeczeństwa musiał w dalszym ciągu żyć w silnym i długotrwałym strachu, którego nie można było w pełni od­ reagować wcześniej na Niemcach ani tym bardziej na Sowietach. Ładunek gniewu był ukierunkowany na kolejne okupacyjne władze stosujące przemoc i terror wobec Polaków. Rolę jedynego lekarstwa spełniały dowcip i humor, stanowiące groźny oręż w wojnie psy­ chologicznej z narzuconym reżimem. M. Pękacz zapamiętał, że o tym nie tylko się mówiło i dyskutowało. Poli­ tyczne kawały i anegdoty krążyły z ust do ust. Humor, żart i złośliwość zawsze towarzyszyły wszystkim objawom wal­ ki i oporu. Z kolegami m.in. recytował przeróbkę Roty M. Konopnickiej:

kierunek kształcenia uchodził ślusarz maszyn rolniczych, a później mecha­ nik maszyn rolniczych. Poruszając się po okolicy, miał okazję zapoznać się ze strasznymi konsekwencjami wojny. Był to obszar, który znalazł się w strefie działań „trofiejnych otriadow” Armii Czerwonej. Za zdobycze wojenne Ros­ janie uznawali zakłady przemysłowe, majątki ziemskie, dwory, magazyny, spichlerze, sklepy z wszelkim asorty­ mentem, maszyny rolnicze, artykuły spożywcze, paliwo, pasze, bydło, po­ rzucony sprzęt gospodarstwa domo­ wego i inne przedmioty. Dochodziło do morderstw, gwałtów, demontażu i wywózki urządzeń przemysłowych (np. cukrowni w Prabutach), komunal­ nych, torów kolejowych, do masowych dewastacji i rabunków. Świadectwa te gruntowały jego ostateczną ocenę no­ wej rzeczywistości politycznej. Gdy ukończył szkołę, otrzymał po­ wołanie do wojska. Od 5 XI 1954 r. do 12 X 1957 r. służył przez trzy lata w Ma­ rynarce Wojennej w Gdyni. W tym cza­ sie na siedmiu dowódców pięciu to byli Rosjanie, a dwóch uważano za Polaków.

Czarny Śląsk Ostatecznie na stałe osiadł w Siemiano­ wicach Śląskich. W dokonaniu życio­ wego wyboru pomógł mu starszy brat Jan, który pracował na KWK „Siemia­ nowice”. Marian Pękacz podjął pracę na tejże kopalni i zapisał się na Wydział dla Pracujących do Technikum Górni­ czego Ministerstwa Górnictwa i Ener­ getyki im. Powstańców Śląskich nr 4 w Katowicach przy ulicy Mikołowskiej 131. Uczęszczał do klasy o specjalności górnik mechanik. W 1966 r., jako uczeń pierwszej klasy, uczestniczył w jubi­ leuszu 45 rocznicy III powstania ślą­ skiego. Wtedy Technikum Górniczemu nadano imię Powstańców Śląskich. Ta nazwa przetrwała do 1971 r. Minister­ stwo Górnictwa i Energetyki połączyło Technikum Górnicze im. Powstańców Śląskich, Technikum dla Pracujących oraz Zasadniczą Szkołę Górniczą KWK „Wujek”, tworząc Zespół Szkół Zawo­ dowych MGiE. Wówczas placówka kształciła około 1500 uczniów. Zajęcia odbywały się w budynku przy ul. Miko­ łowskiej i w internacie przy ul. Gallusa.

Szkoła była placówką o ponad 100-letniej historii. Wywodziła się z Górnośląskiej Szkoły Górniczej i kon­ tynuowała tradycję szkół z Tarnow­ skich Gór (1803 r.) i Wieliczki (1861 r.) gdzie funkcjonowała tzw. Sztygarów­ ka, w 1933 r. przeniesiona do Katowic. Kształciła górników o specjalnościach: miernictwo, ekonomika i organizacja kopalń, eksploatacja maszyn i urzą­ dzeń górniczych, podziemna eksplo­ atacja złóż. Z takich przedmiotów jak język polski, zarys górnictwa i geologii otrzymał na świadectwie noty bardzo dobre, a z historii i z rysunku technicz­ nego oceny dobre. Jedynie z nielubia­ nego języka rosyjskiego i matematyki dos­tateczne. Dyplom technika uzyskał w 1971 r. na podstawie pracy: Prob­ lemy mechanizacji i organizacji pracy wybierania pokładów średniej grubości systemem ścianowym na zawał z za­ stosowaniem kombajnów bębnowych i obudowy zmechanizowanej. Ukończenie technikum umożliwiło mu objęcie stanowiska kierowniczego w górnictwie. Jako sztygar (niem. Steiger, daw. hutman) zajmował się dozorem technicznym, a także częściowo admini­ stracyjnym pracy górników. Mimo nale­ gań, nie wstąpił do PZPR. Bardzo szybko przyswoił sobie zwyczaje i tradycję gór­ niczą, a 4 grudnia tzw. Barbórka stała się świętem rodzinnym. W 1961 r. wziął ślub ze Stefanią Majewską (1936–2015), cór­ ką Stanisława i Walentyny Szczepaniak. Przyszłą żonę poznał jako córkę Stani­ sława Majewskiego, przyjaciela starszego brata, zatrudnionego na tej samej siemia­ nowickiej kopalni. 7 II 1962 r. w miej­ scowym szpitalu urodziła mu ona córki­ -bliźniaczki: Annę i Elżbietę. Podobno, gdy siostra oddziałowa na palcach dłoni pokazała najpierw jeden, a potem dwa, przestraszył się i nie czekając na dalsze wieści, jak np. hipotetyczne trzy, cztery i pięć, umknął cichcem ze szpitala do domu brata Jana. Lata 1961–1980 był to okres małej stabilizacji. Młodzi rodzice zajęli się samokształceniem i wychowa­ niem dzieci.

Czasy „Solidarności” Od dnia narodzin ruchu „Solidarnoś­ ci” Marian Pękacz stał się nie tylko gorliwym admiratorem związku, ale jednym z najaktywniejszych jego dzia­ łaczy w rejonie siemianowickim. Ra­ zem z Ewaldem Hojką stanęli na czele organizowanego NSZZ „Solidarność” KWK „Siemianowice” i nawiązali kon­ takt z tworzącymi się strukturami na terenie Huty „Jedność” (przewodniczący Komisji Zakładowej Wiesław Mrozek) i KBW „FABUD” (przewodniczący Ko­ misji Zakładowej Zbigniew Johanowicz). Szczególnie ważne były kontakty z FA­ BUD-em, który miał własny fax i bezpo­ średnią łączność ze Stocznią w Gdańsku. Tutaj też redagowano najwcześniejsze siemianowickie druki niezależne, które były kolportowane m.in. na KWK „Sie­ mianowice”. Pierwszy numer Biuletynu Informacyjnego NSZZ „Solidarność” KBW „FABUD” Siemianowice Śl. został oddany do rąk czytelników 14 X 1980 r. W skład pierwszego Komitetu Redakcyj­ nego Biuletynu „Solidarność” wydawa­ nego przez KBW „FABUD” wchodzili: Wiesław Przybyłek, Jerzy Zaparty, To­ masz Taczewski, Paweł Łaba, Janusz Fi­ coń i Leszek Strzelecki. Później do tego grona dołączyli: Longin Osiński i Ma­ ria Cichoń. Ostatecznie jednak w skład zespołu redakcyjnego na stałe weszli: Wiesław Przybyłek, Zdzisław Janeczek (kryptonim S.B.B., pseudonim Bogdano­ wicz), odpowiedzialny m.in. za szatę gra­ ficzną, Andrzej Szpala, Janusz Kirkowski i Zbigniew Suchłobowicz. Z grona tego M. Pękacz szczególnie często spotykał się z Wiesławem Przybyłkiem, sympa­ tykiem Konfederacji Polski Niepodle­ głej, i obaj prowadzili często dyskursy, a nawet ostre spory dotyczące strategii działalności związkowej, obrony więzio­ nych za przekonania, głodówek protesta­ cyjnych, kolportażu druków bezdebito­ wych itp. Mieli do siebie duże zaufanie. Skrzyknęli się w imię hasła „Za chleb i wolność”. O zaangażowaniu i zaufaniu, jakim darzyli go ludzie, świadczyły jego liczne funkcje i obowiązki związkowe. M. Pę­ kacz był wiceprzewodniczącym związku NSZZ „Solidarność” KWK „Siemianowi­ ce”, członkiem Komisji Zakładowej, miał od 6 VII 1981 Mandat Delegata na Walne Zebranie Regionu nr 401 oraz mandat (069) delegata Regionu Śląsko-Dąbrow­ skiego na I Krajowy Zjazd Delegatów NSZZ „Solidarność” Gdańsk 81 w hali „Oliwia”. Ponadto 3 IX 1981 r. wręczono mu legitymację członka Krajowej Komisji Wyborczej 2/9 069. W tej sytuacji nie­ przypadkowo zapadła w komunistycz­ nych gremiach, wydana przez KW MO decyzja nr Si/33 o internowaniu, gdyż


KURIER WNET

LIPIEC 2018 · KURIER WNET

7

KURIER·ŚL ĄSKI

Legitymacja członka Krajowej Komisji Wyborczej. Poniżej: mandat Delegata na I Zjazd Krajowy w Gdańsku w 1981 r.

Mandat Delegata Regionu Śląsko-Dąbrowskiego

pozostawanie M. Pękacza na wolności „zagrażałoby bezpieczeństwu Państwa i porządku publicznego przez to, że był negatywnie ustosunkowany do ustroju socjalistycznego i PZPR”. Na podstawie artykułu 42 dekretu z dnia 12 XII 1980 r. o ochronie Państwa i bezpieczeństwa publicznego w czasie obowiązywania stanu wojennego postanowiono Mariana Pękacza zatrzymać. Bezpieka od dawna śledziła każdy jego krok. O godz. 12.01 został internowany. Dzień wcześniej rozmawiał z córkami, mówił o ich wyborze kierunku studiów, potem była uroczysta kolacja, podczas której panował bardzo familiarny, nie­ mal świąteczny klimat. Mimo wszyst­ ko córki wyczuwały, iż działo się coś niedobrego. Gdy udawały się na spo­ czynek, zauważyły, że ojciec siedział ubrany, skupiony, jakby na coś czekał. Tak doczekał o północy dzwonka do drzwi. W otwartych drzwiach tłoczyli się umundurowani milicjanci. Jeden z nich oświadczył, iż obywatel Marian Pękacz musi z nimi natychmiast udać się na komendę MO, by zidentyfikować młodego człowieka, który podaje się za jego bratanka Bogdana. „Dobra, do­ bra”, odpowiedział nagabywany, niezbyt przekonany o prawdziwości tych słów. Gdy wyszedł na klatkę schodową, został skuty kajdankami. Na jego prośbę skuto go z rękami do przodu, a nie do tyłu, gdyż miał kontuzjowany bark. Kon­ wój z zatrzymanym natychmiast ruszył na komendę. W mgnieniu oka wraz z innymi działaczami „Solidarności” z przygotowanej listy proskrypcyjnej znalazł się na KW MO w Katowicach. Droga do miejsca odosobnienia była okazją do wywarcia presji psy­ chicznej. Prowadziła przez lasy pogrą­ żone w ciemnościach grudniowej no­ cy. Uprowadzeni, porwani z łóżek, nie wykluczali, że jadą na pewną śmierć i o to chodziło oprawcom. Marianowi Pękaczowi wówczas na myśl przyszedł tragiczny koniec bohaterskiego mjr. Rudolfa Majewskiego. Na drugi dzień żona Stefania z Bar­ barą Hojkową, żoną przewodniczącego Ewalda, ruszyły na poszukiwanie mę­ żów, dopytując się o nich, gdzie tylko było to możliwe. Niestety bez powodze­ nia. Stefania była bliska załamania ner­ wowego. Tymczasem Marian Pękacz trafił do Ośrodka Odosobnienia dla Internowanych w Jastrzębiu-Szerokiej, który funkcjonował od 13 XII 1981 r. do III 1982 r. w trzech pawilonach Za­ kładu Karnego przy ul. C.K. Norwi­ da 23. Od 13 XII 1981 r. internowano tu większość działaczy „Solidarności” z Regionów Śląsko-Dąbrowskiego i Małopolski. W Ośrodku przebywało łącznie 536 mężczyzn. Spośród związ­ kowych liderów z Siemianowic Śląskich trafili tam: Marian Ignasiak, Zbigniew

Emeryt wraca z zakupów

Johanowicz, Janusz Kirkowski, Alek­ sander Krępuszewski, Wacław Kulczyk, Andrzej Kurzeja, Antoni Łosik, An­ drzej Malina, Piotr Marker, Wiesław Mrozek i Henryk Strzelczyk. Marian znalazł się w jednej celi (nr 21) z artystą malarzem, grafikiem, pisarzem, eseistą i pedagogiem Andrzejem Sewerynem Kowalskim (1930–2004), dziekanem

katowickiej filii ASP w Krakowie. Prze­ bywał tam do 19 II 1982 r. Już na wstę­ pie został pouczony: 1. Internowany zobowiązany jest do dobrowolnego wydania lub wskazania miejsca ukrycia przedmiotów pocho­ dzących z przestępstwa, przedmiotów, których posiadanie jest zabronione lub mających znaczenie dla bezpieczeńst­ wa państwa. 2. Internowany po doprowadzeniu do ośrodka żywiony będzie na koszt państwa. 3. Dokumenty osobiste i przedmio­ ty wartościowe należy po przybyciu do ośrodka przekazać do depozytu. 4. Internowany obowiązany jest do przestrzegania obowiązujących regu­ laminów i zarządzeń władz. 5. Na decyzję o internowaniu służy skarga do Ministra Spraw Wewnętrz­ nych. Skargę przesyła się za pośred­ nictwem organu, który wydał decyzję o internowaniu. Ponadto zapamiętał warunki: w ce­ li o wymiarach około 3x4 m, zawil­ goconej, zagrzybionej i niedogrzanej, spało w zimowej odzieży na piętrowych pryczach ośmiu mężczyzn. Na jednego internowanego przypadało 1,5 metra kwadratowego. Zgodnie z obowiązują­ cymi obecnie przepisami, minimalna powierzchnia przypadająca na jednego więźnia nie powinna być mniejsza niż 3 metry kwadratowe. Tak więc przeby­

Rodzinom. Otrzymane jedzenie gro­ madzono w szafkach i dzielono między wszystkich pensjonariuszy celi. Złagodzony rygor umożliwił orga­ nizację życia wewnątrz Ośrodka. Pro­ wadzono we własnym gronie wykłady na temat ruchu związkowego na Zacho­ dzie i np. technik samoobrony, reda­ gowano biuletyn obozowy z informa­ cjami z nasłuchu stacji zagranicznych (z zakonspirowanego rozkładanego od­ biornika radiowego), produkowano znaczki poczty podziemnej. Interno­ wani wywalczyli przywilej otwarcia cel w obrębie pawilonów, następnie prze­ prowadzili akcję demontażu zamków. Pierwsze informacje o losach Ma­ riana dotarły do rodziny za pośredni­ ctwem A.S. Kowalskiego w czasie świąt Bożego Narodzenia. Żona i córki do­ wiedziały się, że ojciec żyje i jest zdrów

krzyżackim Szczytnem, z całych sił załomotał. Otwarło się małe okienko i ukazała się twarz strażnika. Usłyszeli opryskliwe pytanie „czego?’ Stryj Jan odpowiedział: „Chciałem widzieć się z bratem!” „Podanie napisać!” „Jak żeście go brali, to podania nie chcie­ liście!” Gdy wszyscy spełnili żądanie służb wartowniczych i oddali „buma­ gi”, pojawił się jeden z listą i wyczytał, kto może przekroczyć bramę więzie­ nia. Celowo pominięty został krnąb­ rny stryj Jan. Do obozu wpuszczono tylko jego bratanice Annę i Elżbietę. Trzeba było ustawić się gęsiego wzdłuż długiego stołu, w kolejce do kontroli. Po „wypatroszeniu” torebek pozwolili przejść do świetlicy, gdzie stały stoły ustawione w podkowę. Odwiedzają­ cym wyznaczono środek izby. Wzdłuż ściany wprowadzono internowanych.

Ośrodek mieścił się w trzypię­ trowym budynku strzeżonym przez żołnierzy i szkolone psy. Porządku wewnątrz obiektu pilnowało trzech funkcjonariuszy SB. W trakcie jedne­ go „turnusu” przebywało tutaj około 80 „pensjonariuszy”. Ośrodek w Ko­ kotku odznaczał się wysokim standar­ dem, dlatego internowani nazywali go „złotą klatką”. „Pensjonariusze” mie­ li swobodę poruszania się po całym piętrze ośrodka w godzinach kolacji, a także dostęp do świetlicy z radiem i telewizorem. Mieszkali po dwóch lub trzech w pokojach z łazienkami i WC oraz balkonami. Zdarzało się, że prze­ dłużano czas odwiedzin, zostawiając więźniów samych z gośćmi. Do „Silesiany” przyjechali przed­ stawiciele Międzynarodowego Czer­ wonego Krzyża, którzy obejrzeli ośro­

Umęczony Chrystus, z którym M. Pękacz nie rozstawał się podczas internowania

(„jedynie dokuczał mu katar i odezwało się serce”), że nie dał się złamać, a nawet podtrzymuje pozostałych skazańców na duchu. Cały czas był w kontakcie z grupami oporu i działaczami związ­ kowymi z innych miast. Przełomem była zgoda władz na odwiedziny członków rodziny. Pierw­ sze widzenie było wielkim przeżyciem dla obu stron. Najbliżsi zabrali ze sobą mydło, ciepłą bieliznę i jedzenie. Do Jast­rzębia dojechali autobusem, a po­ tem długo maszerowali w milczeniu,

Świadectwo zwolnienia internowanego

Rozmowy były kontrolowane. Anna zobaczyła zmizerowanego ojca, po raz pierwszy z zapuszczoną brodą. Wra­ żenie pogłębiała utracona korona pro­ tetyczna. Zapytała więc: „tato, biją cię tu?” Zaprzeczył, a potem dodał, iż cele są bardzo zimne i marne jedzenie. Wy­ korzystując chwilę nieuwagi klawisza, wsunął pod stołem w jej dłoń gryps, który szybko skryła w bucie. Poczta

dek i wysłuchali skarg osadzonych. 9 III 1981 r. M. Pękacz odzyskał wolność. Dzień później 10 III 1982 r. miała miejs­ ce telewizyjna relacja z uwolnienia in­ ternowanych w Kokotku. Obecny był komendant WUSW w Katowicach płk. Jerzy Gruba, który wręczał osobiście decyzje o zwolnieniu, ci zaś wybrańcy losu odwdzięczali się, mówiąc do ka­ mer, jakie to błędy życiowe popełnili,

Ocenzurowany list M. Pękacza do żony z obozu w Jastrzębiu

Ostrzeżenie dla M. Pękacza, że dyrekcja „nadal posiada specjalne uprawnienia pozwalające zwolnić pracownika bez wypowiedzenia pracy”, 1983 r.

wanie w przeludnionej celi pogłębia­ ło dolegliwości związane z pozbawie­ niem wolności. Nadto w tak małej celi umieszczona była szafa i około 50-litro­ wy baniak służący załatwianiu potrzeb fizjologicznych. Nie wszyscy te warunki wytrzymywali. Jeden z kolegów w celi Mariana Ignasiaka z siemianowickie­ go FABUD-u popełnił samobójstwo, wieszając się. Wyjątkowy charakter miał wie­ czór wigilijny. Otwarli okna w celach i śpiewali kolędy tak, iż niosły się w dal przez śnieżne pola. Początkowo brakowało im posłu­ gi duszpasterskiej. M. Pękacz najpierw zebrał podpisy na petycji do komen­ dantury, a potem z kolegami zbudował kapliczkę z krzyżem i odtąd na terenie Ośrodka odprawiano Msze Święte. In­ ternowanych odwiedził Ordynariusz Diecezji Katowickiej biskup Herbert Bednorz wraz z księżmi z innych diece­ zji. Wiara i praktyki religijne dodawały im sił do przetrwania komunistycznej opresji. Ponadto udało się im wywal­ czyć stół do ping ponga. M. Pękacz grywał także chętnie w szachy i war­ caby. Dla marznących parzył herbatę na tzw. żyletkę. Powoli warunki internowanych się poprawiały. Zaczęła docierać po­ moc humanitarna, którą organizowa­ li członkowie Solidarności Rolników Indywidualnych i Maja Komorowska z Prymasowskiego Komitetu Pomocy Osobom Pozbawionym Wolności i ich

polami zasypanymi śniegiem, w kie­ runku obozu. Przed żelazną bramą były rozstawione wojskowe namio­ ty, ogrzewane kozami, a w nich sta­ ły rzędami polowe łóżka dla żołnie­ rzy pełniących służbę wartowniczą. W jednym z namiotów była stołów­ ka polowa, w drugim biuro podaw­ cze. Grozę budziły cielska potężnych

była adresowana dla kogoś na KWK „Siemianowice”. W lutym 1982 r. internowanych przetransportowano do innych ośrod­ ków, m.in. nowo utworzonego 23 III w Kokotku koło Lublińca, do Ośrodka w Zabrzu-Zaborzu, Uhercach i Nowym Łupkowie. M. Pękacz 20 II 1982 r. trafił do ośrodka w Kokotku, ulokowanego w obiekcie wypoczynkowym „Sile­ siana” Bytomskiego Przedsiębiorstwa Budowy Szybów. Tym razem celę dzie­

Jubilaci

czołgów. Każdy musiał napisać po­ danie zawierające prośbę o zgodę na widzenie. W tym celu udostępniano papier i ołówek. Córki Anna i Elżbie­ ta dostosowały się do stawianych wa­ runków, natomiast starszy brat ojca Jan oświadczył, że nie będzie nic pi­ sał. Podszedł do bramy i pięścią, ni­ czym sienkiewiczowski Jurand pod

działając w „Solidarności” i podkreślali, iż rozumieją, że związek dążył do kon­ frontacji i obalenia ustroju. Nie wypusz­ czono jedynie tych, którzy zdecydowali się na rozmowy z Międzynarodowym Czerwonym Krzyżem lub zostali przyła­ pani na słuchaniu Radia Wolnej Europy. Nieszczęśnicy nazajutrz zostali wywie­ zieni do Jastrzębia-Szerokiej. Część cichaczem wypuszczono do domów, inni zostali wywiezieni do ośrodków karnych. W tej trudnej sytu­ acji internowani mogli liczyć na wspar­

M. Pękacza. Do domu ksiądz z parafii św. Krzyża przynosił im paczki, dzięki którym rodzina przeżyła najtrudniejszy okres stanu wojennego. Wydarzeniem związanym z ogło­ szeniem 13 XII 1981 r. stanu wojenne­ go, które wstrząsnęło, M. Pękaczem, by­ ła śmierć młodszych kolegów na KWK „Wujek”, związanych ze szkołą górniczą, którą wcześniej ukończył. Na miejscu 16 XII 1981 r. zginął z rąk snajperów ZOMO absolwent Józef Krzysztof Giza (1957–1981), a słuchacz Technikum dla Pracujących Jan Stawisiński (1960–1982) zmarł w szpitalu 26 I 1982 r. z powodu ra­ ny postrzałowej w głowę. Jak ważna była dla braci górniczej i szkolnej społeczności śmierć „Dziewięciu z Wujka”, którzy bro­ nili kopalni, bronili sprawy, bronili wolnej Polski, świadczy pamięć o zamordowa­ nych. Każdego roku w rocznicę stanu wojennego i pacyfikacji kopalni „Wu­ jek” uczniowie uczestniczą w żywej lek­ cji historii. Spotykają się ze Stanisławem Płatkiem, jednym z przywódców strajku, który opowiada o wydarzeniach z tam­ tych tragicznych dni. M. Pękacz przez resztę życia nosił w sercu obraz 13 grudnia 1981 r. Jako weteran tej „wojny” był stale na celow­ niku swoich przełożonych. Wprawdzie po zwolnieniu z internowania pozwolo­ no mu wrócić do pracy na KWK „Sie­ mianowice”, ale przez 10 lat pracował tylko na nocną zmianę. Był pilnowany i ciągle mu przypominano, iż wpraw­ dzie stan wojenny został zniesiony, ale mimo to w każdej chwili może być skreś­lony z listy pracowników. Śledzo­ no go bacznie i ograniczano kontakty z załogą, ciągle podejrzewając o bun­ townicze zamiary. Mimo szykan do­ trwał do emerytury, na którą zapraco­ wał, rezygnując m.in. z urlopów. Komisja Koordynacyjna NSZZ „So­ lidarność” w Siemianowicach Śl. zaprosi­ ła M. Pękacza na obchody jubileuszowe 25-lecia powstania związku, zorganizo­ wane 4 IX 2005 r., na których był jednym z gości honorowych. Jeszcze było mu dane obchodzić jubileusz 50-lecia mał­ żeństwa. Do końca miał świadomość, iż takich jak on często inwigilowano i mieli prowadzone kartoteki do 1989 r. Lepiej więc było wtopić się w szarą masę i umie­ rać anonimowo. Odszedł 31 V 2016 r., jak bohater wiersza Jarosława Marka Rym­ kiewicza zatytułowanego Na śmierć nie­ znanego obywatela (1955): Zapisany w książkach meldunko­ wych, / Cnotliwy i bezbożny w brązo­ wym garniturze w jodełkę, / Przeżył pięćdziesiąt lat i zmarł Na sklerozę albo z przyczyn nieznanych. / Nie napije się w dniu wypłaty, Nie przełoży kart do gry w oko, […] Odchodzi, unoszony Przez szelest sukien, szmer rozmów, stuk pospiesznych stóp. / Wieść o jego śmierci nie obiegnie planety. / „Prawda” i „Times” nie za­ mieszczą fotografii nad dwoma data­ mi./ Głos spikera nie przeniesie go do wieczności. / Jednostka bzdurą, mówi Majakowski. / W dowodzie osobistym / Twarz bez retuszu i krótki życiorys. Był odznaczony: Złotym Krzyżem Zasługi (1980), Orderem Sztandaru Pracy II Klasy (1990) i Medalem Za Długie Pożycie Małżeńskie (2011).

Zakończenie Powstanie „Solidarności” było dla Ma­ riana Pękacza i jego kolegów kolejnym zrywem niepodległościowym i wyra­ zem dążności wolnościowych. Na tym polegała jej historyczna rola. Upłynęło już kilka dekad od tych wydarzeń. Stają się one coraz bardziej odległe; mimo to pozostają w żywej pamięci nie tyl­ ko Polaków. „Solidarność” wzbudziła

Uroczystość ku czci „Dziewięciu z Wujka”

lił z Tadeuszem Skowrońskim z Czer­ wionki-Dębieńska, byłym milicjantem, który wstąpił do „Solidarności”. Spot­ kał też kilku siemianowiczan: Ewalda Hojkę, Zbigniewa Lewandowskiego, Antoniego Łosika i Jerzego Orlińskiego. Odwiedzali go tam: szwagier Wacław Majewski, żona Stefania i córki Anna i Elżbieta.

cie Kościoła. Rząd godził się na opiekę duszpasterską i akcję charytatywną. 17 III 1982 r. katowicki metropolita ks. Herbert Bednorz utworzył Bisku­ pi Komitet Pomocy. Komitet udzielał pomocy prawnej i materialnej interno­ wanym. Również ośrodek w Kokotku był na liście dostaw żywności i odzieży. Z pomocy tej korzystała m.in. rodzina

zainteresowanie i sympatie organizacji związkowych, rządów, parlamentów na wszystkich kontynentach, a także podziw i uznanie artystów, intelektu­ alistów, studentów i robotników całe­ go świata, którzy wspierali duchowo i materialnie dążenia Polaków. Chwała bohaterom! Celebrujmy „Requiem dla Niepokonanych”. K


KURIER WNET · LIPIEC 2018

8

KURIER·ŚL ĄSKI „Nauka” zachodnioeuropejskich państw wchodzących w skład Unii Europejskiej jest wykorzystywana – służebnie wobec intere­ sów ekonomicznych i politycznych swoich mocodawców – do takie­ go kształtowania świadomości obywateli tych państw, aby jedno­ znacznie utożsamiali obywateli UE z państw środkowo-wschodniej Europy z niższą kategorią Europejczyków.

Nacjonalistyczna narracja germańska a początki przemysłu na ziemiach polskich (III) Stanisław Orzeł

W

raz z rozszerzaniem się Unii Europejskiej na Europę Środko­ wą i Południowo­ -Wschodnią należało się spodziewać wzajemnego bliższego poznawania kul­ tur, tradycji, a w rezultacie – pogłę­ biania szacunku dla historii poszcze­ gólnych Ojczyzn tworzących nową, zjednoczoną Europę. Niestety, wśród części elit kreujących świadomość opi­ nii publicznej w państwach tworzących trzon tzw. starej Unii – jak na obrazach Francisca Goyi – rozum zasnął, a zbu­ dziły się demony. Prymitywne hołdowanie stereo­ typom na temat społeczeństw „no­ wej Unii”, moralizatorski paternalizm i zwykłe, poniżające lekceważenie ich odrębności zaczęło przenikać nie tyl­ ko do opinii potocznej. Sięgnęło głę­ biej, ogarniając kręgi opiniotwórcze, pseudonaukowe autorytety i tzw. eks­ pertów, aż wreszcie na dobre zagnieź­ dziło się wśród eurokratów Komisji Europejskiej i polityków „starej Unii”, „lepiej wiedzących”, jak się powinny kształtować samooceny opinii publicz­ nej np. w Pols­ce: czego powinniśmy się wstydzić, o czym z naszej historii zapomnieć, czego nie przypominać, a w czym naśladować „starszych braci”. Głosicielami tych opinii w państwach dawnego tzw. bloku wschodniego sta­ li się – często – niektórzy naukowcy nawróceni „na wiarę” zaniku państw w Unii, których do kreowania właś­ ciwych poglądów przekonały odpo­ wiednie granty na „badania naukowe” pozyskiwane z Unii Europejskiej lub państw „starej Unii”. Rzecz w tym, że my w Polsce już takie kolonialne i neokolonialne kul­ turkampfy parę razy przerabialiśmy i – wprawdzie podzielona politycznie i zdziesiątkowana latami biurokratycz­ nej demoralizacji oraz indoktrynacji – część polskich środowisk naukowych oraz opiniotwórczych na te plewy już się nie chce nabrać. Nic przeto dziw­ nego, że podobnie jak po odzyskaniu niepodległości sto lat temu, w 1918 r. – wśród polskich badaczy zaczęły się od­ nawiać również różnice poglądów m.in. na temat interpretacji etnicznej kultur archeologicznych okresu późnorzym­ skiego i wczesnośredniowiecznego na ziemiach polskich, w tym datacji osad­ nictwa słowiańskiego na naszym terenie. Dziś już wyraźnie można mówić o sporze neoautochtonistów z neoal­ lochtonistami. Przy czym neoautochto­ niści, czyli zwolennicy zasiedlania na­ szych ziem przez przodków Słowian i ostatecznie plemiona słowiańskie od starożytności – swoje poglądy artykułu­ ją z konieczności ponownego przeciw­ stawiania się progermańskiej, polskoję­ zycznej propagandzie pseudonaukowej, powielanej w licznych artykułach Wi­ kipedii czy na forach internetowych przez przeszkolonych po gebbelsow­ sku tzw. trolli. Na wzór hitlerowskich, czyli niemiecko-szowinistycznych i fa­ szystowsko-totalitarnych „badaczy” historii – głosiciele tych prawd obja­ wionych starają się udowadniać, m.in. przy okazji odkryć archeologicznych przy budowie rurociągu jamalskiego czy autostrad, że nie były to kultury ar­ cheologiczne stworzone przez Słowian. O ile jednak w czasach Drang nach Osten pod sztandarami III Rzeszy miał taki „argument” służyć „naukowo” uzasadnianej ekspansji terytorialnej – o tyle dziś służy do podkreślania wyższości gospodarczej i dyktowania kierunków rozwoju prawnego, poli­ tycznego, a w ostateczności – kulturo­ wego naszemu społeczeństwu. Chodzi o nowy „zniewolony umysł” narodów

Europy Środkowej i Bałkanów, które doświadczyły już takiej demonicznej dominacji: tak za czasów niemieckie­ go totalitaryzmu spod znaków Hitlera, jak i po zdradzie jałtańskiej – totali­ taryzmu stalinowskiego spod znaku nacjonalizmu wielkoruskiego. Dlatego warto jeszcze raz przypomnieć meto­ dologiczne podstawy krytyki owego pseudonaukowego podejścia do badań archeologicznych. Jeszcze w połowie lat 80 XX w. sformułował je polski ar­ cheolog Jerzy Gąssowski.

Argumenty autoi allochtonistów Większość autochtonistów i neoau­ tochtonistów podnosi argument, że w badanym czasie i przestrzeni nie było fizycznej możliwości, żeby Sło­ wianie dopiero po upadku Imperium Romanum przybyli na obecne ziemie polskie, a następnie w szybkim tem­ pie rozplenili się na pustki osadni­ cze Europy Środkowej powstałe po wędrówkach Germanów, a zwłasz­ cza zgromadzili wystarczający poten­ cjał demograficzny, aby równocześ­ nie wtargnąć na Półwysep Bałkański i w kolejnych falach najazdów (w tym wędrówki Serbów i Chorwatów z dzi­ siejszych ziem polskich) zdobyć i za­ siedlić posiadłości bizantyjskie, a nawet zagrozić samemu Bi­ zancjum. Tym bardziej wyda­ je się mało prawdopodobne, aby – jak chcą propagan­ dyści progermańscy – te „prymitywne” plemiona wywarły potężny i trwa­ ły wpływ tak językowy, jak i kulturowy na inne ludy, które znalazły się pod ich oddzia­ ływaniem. Okres od połowy V w. n.e. (klęska Hu­ nów Attyli na RYC .W IKIP EDIA Polach Kata­ launijskich) do 1 poł. VII w., gdy Słowianie oblega­ li wraz z Awarami Konstantynopol, a następnie utworzyli swoje państwo pod wodzą Samona – byłby zbyt krót­ ki, aby w warunkach ciągłych niepo­ kojów i trwającego dopiero zasied­ lania ziem nad Wisłą rozwinąć taki potencjał ludnościowy i ekonomicz­ no-zbrojny, żeby na całe wieki przejąć tereny od Odry aż za Łabę i od Karpat po Adriatyk… Jednak autochtoniści w emocjach polemik z allochtonistami tak germań­ skimi do końca II wojny światowej, jak i później prorosyjskimi, używali tej samej metody argumentacji, tworząc koncepcje grup etnicznych na bazie materiału archeologicznego. W ten sposób za niemieckim nacjonalistą, wrogiem Słowian Gustawem Kossi­ ną, przyjmowali w swojej polemice à rebours, że pewne kultury archeo­ logiczne można utożsamić ze ściśle określonym narodem, zaś „wędrówki i rozprzestrzenianie się kultur spowo­ dowane były wędrówkami narodów, natomiast mieszanie się wątków kul­ turowych to mieszanie różnoetnicz­ nych narodów” (J. Gąssowski, Kultura pradziejowa na ziemiach Polski. Zarys, PWN, Warszawa 1985, s. 264). Była to tzw. metoda kręgów kulturowych (Kulturkreislehre). Mimo tego błędu metodologicznego, polscy autochto­ niści z poznańskiej szkoły kontynua­ torów dorobku Józefa Kostrzewskiego odnosili sukcesy badawcze, zwłaszcza gdy wykazywali niekonsekwencje wy­ nikające ze stosowania tej „metody” przez allochtonistów.

Krytyka metody „kręgów kulturowych” Wśród poważnych uczonych już wte­ dy znane były trudności przy klasyfi­ kowaniu cech kultury archeologicz­ nej. Wiedziano, jak płynne i zmienne w czasie, jak zagrożone arbitralnymi ocenami były „etniczne” charakterys­ tyki poszczególnych kultur. Stopniowo również wyniki badań archeologii za­ chodniej w konfrontacji ze źródłami pisanymi upowszechniły sceptyczne podejście „do założenia, że kulturze ar­ cheologicznej zawsze i wszędzie odpo­ wiadał ściśle określony etnos. Okazało się (…), że istnieją zupełnie jednolite kultury archeologiczne, które ewident­ nie obejmowały kilka zupełnie rozma­ itych genetycznie i mówiących różny­ mi językami ludów. Przykładem może być kultura czerniachowska z późnego okresu rzymskiego na Ukrainie, która powstała pod wpływem oddziaływania m.in. kultury wielbarskiej z ziem Polski [Gotów wędrujących przez północne i wschodnie ziemie przyszłej Polski – S.O.]. Na jej treść etniczną składały się dowodnie: germański lud Gotów, słowiański lud Antów oraz koczow­ nicy pochodzenia irańskiego, Sarma­ ci i Alanowie. W obrębie tej kultury wszystkie te ludy zachowywały przez ok. 300 lat odrębność języko­ wą, polityczną i pełną świadomość naro­

Jak wykorzystano narodziny średniowiecza? Przywołany wcześniej prof. J. Gąssow­ ski przy całym swoim sceptycyzmie w stosunku do teorii tzw. „etniczności kręgów kulturowych” zwrócił uwagę na charakterystyczne cechy widocz­ ne w kulturach archeologicznych na ziemiach w przyszłości polskich pod koniec tzw. okresu rzymskiego. Pisał o tym okresie: „ludność naszych ziem wykazuje (…) postępujące zróżnico­ wanie i specjalizację zawodową oraz postępującą dyferencjację społeczną. Specjalizację zawodową obserwujemy w dziedzinie hutnictwa i kowalstwa żelaza, w produkcji przedmiotów brą­ zowych, tkactwie (kultura wielbarska), w garncarstwie (kultura przeworska), w wytwarzaniu żaren obrotowych lub bursztyniarstwie czy bednarstwie. Spe­ cjalizacja ta mogła ogarniać całe grupy rodowe lub plemienne, jak w wypadku zorganizowanej produkcji hutniczej” (jw., s. 259).

L

ogiczna wydaje się również hipoteza profesora dotycząca nagłego kresu kultury prze­ worskiej ok. poł. V w. n.e. Według Gąssowskiego, już w pierwszej po­ łowie tego wieku ludność tej kultury zaczęła nawiązywać pogłębiające się z czasem kontakty z rosnącymi w si­ łę Hunami, którzy pod panowaniem Attyli od 434 r. zaczęli tworzyć w tej części Europy dominujący organizm polityczny. Liczne świadectwa arche­ ologiczne i obyczajowe wskazują na możliwość wejścia co najmniej związ­ ku lugijskiego w sojusz i współdziała­ nie z Hunami, ponieważ w źródłach rzymskich i bizantyńskich zanikły w tym czasie wzmianki na jego temat. Prawdopodobnie jednak sojusz ten objął również Wenedów, którzy na przełomie V/VI w. przemieścili się z pierwotnych siedzib, usytuowanych na wschód od dolnej Wisły, i jako Weltowie pojawili się na Pomorzu Zachodnim, stopniowo zastępując na tym obszarze Obodrytów, przemiesz­ czających się na zachód aż po Łabę. Według J. Gąssowskiego „moż­ na zaryzykować twierdzenie”, że oba te wczesnosłowiańskie związki ple­ mienne zajmujące wówczas większość przyszłych ziem polskich znalazły się „w gigantycznym sojuszu wieloetnicz­ nych ludów pod przywództwem At­ tyli” (jw., s. 260). Jednak po klęsce Hunów pod Orleanem (Campi Ca­ talaunicis, dziś Châlons-sur-Marne) i śmierci Attyli w 453 r. sojusz ten rozpadł się, a skutkiem jego załamania był m.in. nagły zanik kultury przeworskiej.

W

do­ wościową. (…) Okazało się także (…), że jeden lud mo­ że legitymizować się więcej niż jedną kulturą archeologiczną w przestrze­ ni i w czasie. Tak np. germański lud Burgundów, kiedy przebywał na pra­ wym brzegu Renu, reprezentował inną kulturę archeologiczną niż wtedy, gdy przekroczył Ren i osiedlił się we Fran­ cji. Gepidowie mieli inną kulturę nad dolną Wisłą, a inną nad dolnym Duna­ jem; Wizygoci inną (…) na Ukrainie, a inną w Hiszpanii (…)” (J. Gąssowski, jw., s. 265).

T

en sceptycyzm metodologiczny miał szanse otworzyć propozy­ cje nowych rozwiązań w bada­ niach archeologicznych i historycz­ nych. Niestety, przełom polityczny początku lat 90. XX w. doprowadził w Europie do wykreowania wśród spo­ łeczeństw wyzwalających się z domi­ nacji nacjonalizmu elit rosyjskich po­ czucia niższości, co wykorzystały dla egoistycznych potrzeb ekonomiczno­ -politycznych elity państw tzw. starej Unii, aby narzucić jej nowym człon­ kom również w zakresie polityki his­ torycznej neokolonialną wizję przesz­ łości. W ten sposób miał się utrwalić wśród ich społeczeństw nowy syndrom „zniewolonego umysłu”, a w rezultacie podporządkowanie wyższej kulturze gospodarczej, czyli interesom Berlina, Brukseli czy Paryża…

edług szacunko­ wych obliczeń w wyniku huń­ skiej „awantury” nastąpił z na­ sileniem na 2 poł. V w. znaczny odpływ ludności z dorzecza Odry i Wisły, który objął do 60% dotych­ czasowych mieszkańców. J. Gąssowski pisze: „Można przypuszczać, iż znacz­ na część tej ludności opuściła nasze ziemie, emigrując ku lepszym (…), które były teraz dostępne po upad­ ku Cesarstwa Zachodniorzymskiego [476 r. n.e. – S.O.]. (…) Otwarciem drogi dla tej migracji były wydarze­ nia związane z rozwojem władztwa huńskiego (…). Załamanie struktur społecznych po upadku (…) Hunów, zwłaszcza po bitwie nad rzeką Nedao, gdzieś w środkowej strefie Dunaju, i zryw Gotów i Gepidów w 454 r. spo­ wodowały ruchy ludów, sprzyjające migracji na zachód i południe. Na zachodzie oczekiwały ziemie opusz­ czone przez germańskie ludy, które zdążyły już w początkach V w. wkro­ czyć na obszary prowincji rzymskich, a na południu uległy zmianie stosun­ ki osadnicze w strefie naddunajskiej i zrobiło się luźniej dla nowych przy­ byszów” (jw., s. 261). W tym miejscu pojawiła się nac­ jonalistyczno-germańska koncepcja kręgów kulturowych Kossiny i jego nas­tępców oraz koncepcje wschod­ nich i zachodnioeuropejskich alloch­ tonistów. W ich narracji późniejsze ziemie polskie stały się pustką osad­ niczą, na teren której dopiero w VI/ VII w. ze wschodu zaczęły docierać plemiona słowiańskie. Przy pomocy takiej propagandy historycznej próbuje się udowadniać pierwotnie germański rodowód na­ szych ziem oraz pochodzenie pierw­ szych Słowian na naszym terenie z póź­ niejszej Rosji. Obie te narracje mają czysto polityczny, kolonialny lub neo­ kolonialny charakter. K

Urządzenie przeładunkowe Skarbopolu w porcie w Gdyni. Fot. Polskie Kopalnie Skarbowe na Górnym Śląsku, Kraków 1937, s. 25.

AKADEMIA PO SZYCHCIE

Polskie Kopalnie Skarbowe na Górnym Śląsku Spółka Dzierżawna Zenon Szmidtke

S

karboferm” to skrótowa na­ zwa spółki polsko-francuskiej utworzonej w celu dzierżawy państwowych kopalń węgla na Górnym Śląsku, przejętych przez rząd polski od władz pruskich. Jej pełna na­ zwa brzmiała: Polskie Kopalnie Skar­ bowe na Górnym Śląsku, Spółka Dzier­ żawna, Spółka Akcyjna w Katowicach (Société Fermière des Mines Fiscales de l’ Etat Polonais en Haute-Silésie, So­ ciété Anonyme à Katowice). Statutową siedzibą Skarbofermu były Katowice, jednak przez cały okres międzywojenny dyrekcja generalna i centralne wydziały spółki mieściły się w gmachu na ryn­ ku w Królewskiej Hucie (Chorzowie). Choć formalnie spółka została założona 25 II 1922 r., porozumienie w sprawie jej utworzenia zostało podpisane jesz­ cze przed plebiscytem na Górnym Śląs­ ku, mianowicie 1 III 1921 r. w Paryżu. Było ono wyrazem koncesji gospodar­ czych poczynionych przez rząd polski na Górnym Śląsku dla przemysłu fran­ cuskiego, w zamian za poparcie Fran­ cji dla sprawy polskiej przynależności państwowej Górnego Śląska. To specy­ ficzne przedsiębiorstwo funkcjonowało do czasu wybuchu II wojny świato­ wej. Dla rządu polskiego zasadniczy cel jego powstania i funkcjonowania nie stanowiły korzyści ekonomiczne, lecz obrona i utrwalanie polskiej racji stanu. Rzecz jasna, finansowy zysk był pierwszoplanowym motywem zaanga­ żowania się w spółce grupy francuskich przemysłowców, jednakże przez cały czas swej działalności w spółce nie za­ pominali oni o respektowaniu polskiej racji stanu, do czego obligowało ich powstanie spółki na mocy umowy mię­ dzyrządowej w określonym momencie dziejowym. W polskie skarbowe ko­ palnie węgla kamiennego na Górnym Śląsku zainwestowała grupa francus­

Kardynalną przyczyną przewagi Skarbofermu nad innymi koncernami była „stała i systema­ tyczna modernizacja kopalń, przeprowadza­ na dzięki przeznacze­ niu w umowie dzier­ żawnej stałej sumy na inwestycje. kich przemysłowców związana prze­ de wszystkim z narodowym przemy­ słem francuskim – grupa Centralnego Komitetu Francuskich Kopalń Węgla Kamiennego, w niemieckie prywatne przedsiębiorstwa węglowe natomiast – grupa Europejskiej Unii Finansowej i Przemysłowej, stawiająca sobie za cel ponadnarodową ekspansję. Na podstawie art. 256 traktatu wer­ salskiego Polska, jako jedno z państw cesjonariuszy terytorium Rzeszy Nie­ mieckiej, nabyła prawa własności do znajdującego się na jej terenie majątku skarbu Rzeszy lub Prus. Nieodpłatnie otrzymywały majątek skarbu Rzeszy tylko Francja (w Alzacji i Lotaryngii) i Belgia. Inne państwa, również Polska, miały wypłacić równowartość przeję­ tego majątku na ręce sojuszniczej Ko­ misji Reparacyjnej. Wartość majątku miała być oszacowana przez Komisję Reparacyjną i w tej kwocie zaliczona na poczet niemieckich odszkodowań wo­ jennych. „Polska nie uzyskała prawa do

niemieckich odszkodowań wojennych, ponieważ nie była państwem walczą­ cym z Niemcami. Mogła się wprawdzie domagać udziału w odszkodowaniach zastrzeżonych dla Rosji, gdyż znaczna część ziem polskich należała poprzed­ nio do Cesarstwa Rosyjskiego, jednak­ że traktatem w Rapallo z 16 kwietnia 1922 r. Rosja Radziecka zrzekła się prawa do odszkodowań niemieckich” (J. Krasuski, Polska i Niemcy. Dzieje wzajemnych stosunków politycznych (do

Pożyczkę rząd polski całkowicie spłacił już w lutym 1927 r. ze swych dochodów z należnego mu czynszu dzierżawne­ go Skarbofermu i z na­ leżnej mu jako akcjona­ riuszowi dywidendy. 1932 roku), Warszawa 1989). Dopiero dzięki przystąpieniu Polski do opraco­ wanego w 1929 r. planu spłaty odszko­ dowań niemieckich, zwanego planem Younga, wzywającego do zrzeczenia się prawa likwidacji własności obywateli niemieckich oraz wzajemnych roszczeń finansowych z wyjątkiem odszkodo­ wań wojennych, zostało umorzone jej ogromne zadłużenie wobec Komisji Reparacyjnej, wynikające z przejęcia niemieckiego majątku państwowego i dynastycznego.

K

apitał zakładowy Skarbofer­ mu został wpłacony w poło­ wie przez akcjonariuszy fran­ cuskich. Drugą połowę wpłacił skarb państwa polskiego za pożyczkę od rzą­ du francuskiego na 9 lat, oprocentowa­ ną w wysokości 5% rocznie. Pożyczka ta była udzielona w markach niemieckich, zaś obliczona we frankach francuskich, tak że ewentualny spadek wartości mar­ ki niemieckiej działał na niekorzyść strony polskiej. Kapitał akcyjny spółki, ustalony w polsko-francuskim układzie z 1 III 1921 r. w granicach 100–150 mi­ lionów marek niemieckich, wskutek de­ waluacji marki niemieckiej został pod­ wyższony, w porozumieniu z rządem francuskim, do kwoty 300 milionów marek niemieckich. Dnia 19 XII 1921 r. rząd francuski złożył w Polskiej Krajo­ wej Kasie Pożyczkowej w Warszawie do dyspozycji rządu polskiego kwotę 150 mln marek niemieckich z przeznacze­ niem na wpłatę polskiej części kapita­ łu akcyjnego. Tę pożyczkę rząd polski całkowicie spłacił już w lutym 1927 r. ze swych dochodów z należnego mu czynszu dzierżawnego Skarbofermu i z należnej mu jako akcjonariuszowi dywidendy. Od 25 II 1922 r., to jest dnia Wal­ nego Zgromadzenia Założycielskiego spółki, wybitny Polak i Górnoślązak Wojciech Korfanty był przewodni­ czącym Rady Nadzorczej Skarbofer­ mu, a tym samym – na podstawie § 17 statutu spółki – również preze­ sem Komitetu Stałego. Jako członek Rady Nadzorczej swój mandat stracił wskutek rozporządzenia prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej z 20 X 1926 r. i aprobującej to rozporządzenie decyzji Walnego Zgromadzenia Akcjonariuszy z 21 XII 1926 r. Rozporządzenie pre­ zydenta stanowiło, że „w spółkach ak­ cyjnych, których podstawą działalnoś­ ci jest dzierżawiony majątek państwa


LIPIEC 2018 · KURIER WNET

9

KURIER·ŚL ĄSKI skoordynowanie akcji kapitału polskie­ go na Górnym Śląsku i w Wielkopolsce, pozyskiwanie kapitalistów niemieckich do celów gospodarczych państwa pol­ skiego w wyniku prowadzenia korzyst­ nej dla nich polityki podatkowej oraz polonizowanie kadry kierowniczej ob­ cych przedsiębiorstw.

P

rezes Rady Nadzorczej Skarbo­ fermu Wojciech Korfanty, jak i niektórzy inni członkowie Ra­ dy, zostali usunięci ze swych stanowisk w ramach etatystycznej polityki rządów sanacyjnych. Władze pomajowe usu­ wały z przedsiębiorstw państwowych swych przeciwników politycznych

i wiceprezesa na przemian sprawowali Klarner i de Peyerimhoff. Wobec rezyg­ nacji przez Klarnera z funkcji członka Rady, Nadzwyczajne Walne Zgroma­ dzenie Skarbofermu z 24 II 1939 r. wy­ brało na jego miejsce członkiem Rady naczelnika Wydziału Przemysłu i Han­ dlu Województwa Śląskiego, inż. Szymo­ na Rudowskiego, który przejął również funkcję wiceprezesa Rady Nadzorczej Skarbofermu. Skarboferm był koncernem, w któ­ rego skład w 1922 r. wchodziły 3 kopal­ nie węgla: „Król” w Królewskiej Hucie, „Bielszowice” w Bielszowicach i „Knu­ rów” w Knurowie; również w Knurowie koksownia wraz z fabrykami produk­

sumy (6% rocznie od kapitału zakłado­ wego) na inwestycje. Tymczasem w po­ zostałych kopalniach polskich raczej ograniczano wydatki inwestycyjne, tak że były one niejednokrotnie mniejsze niż wynosiło faktyczne zużycie maszyn i urządzeń. Tego rodzaju oszczędności dawały wprawdzie doraźne korzyści w latach kryzysu, prowadziły jednak w ostatecznym rezultacie do dekapi­ talizacji, obniżenia zdolności produk­ cyjnej i zacofania technicznego zakła­ dów” (J. Jaros, Historia kopalni „Król” w Chorzowie (1791–1945), Katowice 1962, s. 136).

FOT. ZE ZBIORÓW MUZEUM GÓRNICTWA WĘGLOWEGO W ZABRZU, AUTOR NIEZNANY.

lub w których kapitale zakładowym na zasadzie statutu uczestniczy Skarb Państwa, nie mogą być powołani w cha­ rakterze członków do władz wykonaw­ czych, nadzorczych i rewizyjnych pos­ łowie do Sejmu i członkowie Senatu, a piastujący te urzędy w chwili wejścia w życie tego rozporządzenia, o ile sta­ nowiska tego do dni 14-tu się nie zrzek­ ną, tracą je z samego prawa po upływie powyższego czasokresu”. W latach 1919–1930 Wojciech Korfanty był posłem na Sejm RP, ko­ lejno – na Sejm Ustawodawczy, Sejm I i II kadencji, w latach 1922–1935 posłem na Sejm Śląski I, II i III ka­ dencji. Pełnił rolę lidera górnośląskiej

Hala kompresorów gazowych i hipersprężarek w fabryce amoniaku syntetycznego w Knurowie. Fot. Polskie Kopalnie Skarbowe na Górnym Śląsku, Kraków 1937, s. 25

Chór męski „Rota” w towarzystwie jego protektora Juliana Zagórowskiego (w pierwszym rzędzie, szósty z prawej) oraz kompozytora Feliksa Nowowiejskiego (w pierwszym rzędzie, siódmy z prawej)

chadecji. Od października do grudnia 1923 r. sprawował urząd ministra bez teki w rządzie „Chjeno-Piasta”, prak­ tycznie był wicepremierem i szefem Komitetu Politycznego rządu. Biorąc za podstawę swej działalno­ ści na polu gospodarczym dwa uzys­ kane w 1922 r. kluczowe stanowiska: prezesa Rady Nadzorczej Skarbofermu oraz prezesa Rady Nadzorczej Banku Śląskiego SA w Katowicach, Korfan­ ty postawił przed sobą zadanie inte­ gracji przemysłu górnośląskiego z or­ ganizmem gospodarczym państwa pols­kiego. Chciał to osiągnąć za po­ mocą stopniowego i systematycznego wzmacniania roli kapitału polskiego w tym przemyśle, mianowicie przez

oraz osoby nie cieszące się zaufaniem w kręgach nowej elity rządzącej, celo­ wo zmierzając do wytworzenia włas­ nego establishmentu gospodarczego. Wyrazem rangi Skarbofermu w krajo­ wej gospodarce było to, że na miejsce usuniętych członków Rady Nadzorczej weszły osoby o równie wysokich kompe­ tencjach, na przykład Czesław Klarner, Zygmunt Malawski. Walne Zgromadze­ nie Skarbofermu z 25 X 1927 r. miano­ wało Klarnera członkiem Rady Nadzor­ czej spółki, a już na posiedzeniu Rady 16 I 1928 r. wybrano go na prezesa spółki w latach 1928–1929. Wiceprezesem zaś został Henri de Peyerimhoff de Fonte­ nelle. W latach 1928–1939, w kolejnych dwuletnich okresach, funkcje prezesa

tów ubocznych odgazowania węgla ka­ miennego: benzolu, smoły i produktów amoniakalnych: amoniaku, siarczanu amonowego; brykietownia przy ko­ palni „Król”. Kopalnia „Król” w Kró­ lewskiej Hucie (obecnie Chorzów) w 1922 r. dzieliła się na 4 kopalnie – „Wyzwolenie”, „Święta Barbara”, „Król­ -Święty Jacek”, „Król-Piast”. Spośród kopalń górnośląskich, właśnie w kopalniach Skarbofermu zaz­ naczył się w okresie międzywojennym największy wzrost wydajności pracy. Kardynalną przyczyną przewagi Skar­ bofermu nad innymi koncernami by­ ła „stała i systematyczna modernizacja kopalń, przeprowadzana dzięki prze­ znaczeniu w umowie dzierżawnej stałej

wyobraziła wspominaną scenkę rodza­ jową. Podpisała się w prawym dolnym rogu swojego dzieła jako S.M. Bene­ dicta. Niżej zaznaczyła jeszcze miej­ sce tego wykonania: Trebnitz; oraz rok: 1900. Tematem obrazu jest właśnie owa biblijna opowieść o tym, jak Pan Jezus rozmawiał przy studni z Samarytan­ ką. Artystka odwzorowała na płótnie charakterystyczną osobę, która miała przypominać tamtą kobiecą postać z tego fragmentu Ewangelii: hożą, sil­ ną, dojrzałą i zahartowaną życiem. Nawet stopami, owiązanymi rzemy­ kami sandałów, mocno wsparła się na kamiennych schodkach. Odziana jest pospolicie, ale z wyraźnym podkreśle­ niem jej naturalnych wdzięków. Przy­ ozdobiona też została w czerwone ko­ rale z trzema złotymi zawieszkami i do tego kompletne zausznice. Dodają one bohaterce energii i pewności siebie. Tylko jej twarz znamionuje wyraźne zdziwienie. Aż pochyliła się pod wpły­ wem nowego doświadczenia. Wspar­ ła się prawą ręką na pustym dzbanie, aby go tutaj właśnie pozostawić. Lewą dotknęła piersi. Tam właśnie, w sercu, chowała osobiste sekrety. Podobno na imię miała Dina, ale w Sychar przed­ stawiała się jako Salome. W tle wi­ doczne jest owo samarytańskie mias­to, z którego przyszła.

Te słowa powiedział Chrystus do Samary­ tanki przy studni Jakubowej w Sychar, kiedy zmęczony wędrówką usiadł, aby odpocząć. Ona zaś przyszła zaczerpnąć tutaj wody. Była kobietą doświadczoną, miała aż pięciu mężów, a z tym, z którym obecnie żyła, nie była związana świętym przymierzem.

„Daj Mi pić!” Barbara Maria Czernecka

T

aka właśnie niewiasta, przyby­ ła po wodę do studni, została zagadnięta przez nieznanego jej, acz budzącego zaufanie mężczyz­ nę. Jego strój znamionuje lepsze od niej pochodzenie. Należy do narodu pogardzającego ludem, z którego ona się wywodziła. Samarytanie, chociaż wcześniej byli Żydami, skutkiem nie­ woli babilońskiej pomieszali się z poga­ nami i praktykowali ich bałwochwalcze obrzędy. Dlatego szanujący się Izraelici wynosili się ponad Samarytan i nigdy z nimi nie spoufalali. Tym razem stało się inaczej. Mesjasz jakoby wyłaniał się z ciem­ nej groty, objawiał w blasku jasności i wprost mówił z Samarytanką. Głosił jej prawdę. Pan Jezus jest i tutaj, jak zawsze, pełen majestatu, w postawie godnej, nauczycielskiej; ręką nad strumieniem wody wskazuje kierunek ich rozmo­ wy. Obiecuje szczęście inne aniżeli

FOT. AMADEUSZ CZERNECKI

P

an Jezus wyjawił jej tę praw­ dę o niej samej, tak skrzętnie przez nią w sercu ukrywaną. Pomimo tego obiecał dar wo­ dy żywej. Więc pozostawiła przy stud­ ni swój dzban, czyli poczucie pustki i skrzywdzenia przez los. Zaraz też wró­ ciła do miasta i wobec własnych roda­ ków uznała Jezusa z Nazaretu za Mes­ jasza, a nawet przyprowadziła ich do Niego. Możliwe też, że jej synowie zos­ tali potem przyjęci do grona siedem­ dziesięciu dwóch uczniów Chrystusa. Szczegóły tego interesującego spot­ kania są opisane w czwartym rozdziale Ewangelii według Świętego Jana. War­ to się z nimi zapoznać. Niech lektura Pisma Świętego będzie taką ożywczą wodą, zwłaszcza w najgorętszym mie­ siącu roku. A wakacyjny czas sprzyja pragnieniu orzeźwienia. Zaczerpnij­ my więc w chwili odpoczynku z owego źródła mądrości. Studnia ma symboliczne znaczenie oczyszczenia i uzdrowienia. W starych przekonaniach zajrzenie w jej głąb rów­ nało się zobaczeniu swojej prawdzi­ wej twarzy. Zanurzenie się zaś w ta­ kiej wodzie miało zapewniać wieczną młodość i nieśmiertelność. A i nawet nam, współczesnym, kojarzy się jesz­ cze z morzem, jeziorem, rzeką; a więc wypoczynkiem. W Biblii woda żywa, czyli źródla­ na, jest symbolem życia danego przez Pana Boga. Źródłem zaś odrodzenia jest sam Duch Święty. Tym się też, szczególnie w bieżącym roku, napeł­ niajmy, gdyż pod takim hasłem trwa jeszcze dwuletni ogólnopolski program duszpasterski. Spotkanie Pana Jezusa z Samary­ tanką zdarzyło się w godzinie połu­ dniowej, a więc w pełni słonecznego blasku, z czego i my obficie korzystamy w letnie miesiące. Scena rozmowy przy studni za­ inspirowała wielu artystów. Wiele jest bardziej lub mniej sławnych obrazów z przedstawieniem tego ewangelicz­ nego wydarzenia. Należy do nich tak­ że eksponat prezentowany w artykule. Historia tego obrazu jest nadzwy­ czaj pouczająca. Namalowała go po­ nad sto lat temu bardzo uzdolniona i wykształcona plastycznie zakonni­ ca. Użyła mocnego płótna o pokaź­ nych rozmiarach około 180 x 125 cm. Na nim jakościowo dobrymi farbami

W

drożenie produkcji amo­ niaku w drodze syntezy wodoru zawartego w ga­ zie koksowniczym i azotu zawartego w tymże gazie oraz otrzymywanego przez skroplenie i destylację powie­ trza, wykorzystując patenty George­ sa Claude’a, umożliwiało prawie że potrojenie dotychczasowej produkcji siarczanu amonu, będącego nawozem sztucznym. Było to zbieżne z zamie­ rzeniami rządu polskiego dotyczącymi wzrostu zużycia nawozów azotowych w kraju. W dniu 1 XI 1925 r. zosta­ ła ustanowiona Dyrekcja Generalna Zakładów w Knurowie, w skład któ­ rych wchodziły: koksownia, fabry­ ka produktów ubocznych, fabryka

produktów amoniakalnych. Rzeczo­ na dyrekcja była podległa bezpośred­ nio i na równi z Dyrekcją Generalną Spółki radzie nadzorczej spółki Skar­ boferm. Dyrektorem generalnym Za­ kładów został François Michel, po­ zostający jednocześnie członkiem zarządu francuskiej spółki Węgiel, Azot i Pochodne (Carbone Azote et Derivés) w Paryżu, zarządzającej odtąd Zakładami w Knurowie. Uru­ chomienie pionierskiej, bo pierwszej w Polsce fabryki amoniaku syntetycz­ nego w Knurowie nastąpiło 27 VIII 1927 r. Siostrzana Państwowa Fabryka Związków Azotowych w Chorzowie podjęła produkcję amoniaku synte­ tycznego dwa lata później. Kredyty zaciągane w tej ostatniej w zamian za dostawy koksu umożliwiły natomiast Zakładom w Knurowie odbudowę ko­ lejnych baterii koksowniczych. W marcu 1931 r. Skarboferm uru­ chomił na wydzierżawionym przez siebie nabrzeżu w porcie w Gdyni transporter taśmowy skombinowa­ ny z wywrotnicą wagonową boczną sys­temu polskiego inżyniera Gustawa Willimka, jedyne w świecie urządzenie o takiej konstrukcji. Urządzenie to, którego właścicielem był Skarbopol (Morski Eksport Węgla i Koksu z Pols­ kich Kopalń Skarbowych na Górnym Śląsku Spółka z ograniczoną odpo­ wiedzialnością w Gdyni), służyło do przeładunku węgla z wagonu na statek. Zostało wykonane przez firmę Pohlig z Kolonii. Wagon z węglem wciągano na platformę, która posiadała silnie przytrzymujące go chwytaki. Plat­ formę wraz z wagonem podnoszono i przechylano, w wyniku czego zawar­ tość wagonu wpadała do leja, a z niego do przesuwających się pod nim małych kubełków przymocowanych do „taśmy bez końca”. Taśma podciągała kubełki ponad luk statku. W punkcie zwrot­ nym taśmy kubełki przechylały się, wysypując węgiel do luku przez rurę teleskopową. Na dolnej, powracającej części taśmy puste kubełki wracały pod lej, gdzie ponownie napełniały się węglem. Teoretyczna zdolność prze­ ładunkowa tego urządzenia wynosiła około 650 ton na godzinę. W drugiej połowie 1932 r. zarząd Skarbopolu

urządził uroczystą demonstrację opi­ sywanego urządzenia, podczas której ładowano motorowy transportowiec norweski „Tecero”, zabierający 7 400 ton węgla do Argentyny. Były to dzia­ łania Czesława Klarnera, a także in­ nych członków władz Skarbofermu, w imię idei, którą Klarner podzielał z Eugeniuszem Kwiatkowskim, że Gór­ ny Śląsk i Pomorze są dwoma funda­ mentami niezależności gospodarczej i politycznej Polski. Ideę tą w pełni wyraził w książce: C. Klarner, Śląsk i Pomorze jako symbole naszej nieza­ leżności, Toruń 1932. Urzędnicy dyrekcji Skarbofermu założyli 6 XI 1922 r. chór męski „Rota” w Królewskiej Hucie. Nazwa wyraża­ ła hołdowanie polskości Śląska oraz

ziemskie. Dzierżona w Jego prawej ręce laska czyni zeń pasterza, pozwalającego zabłąkanej i spragnionej owcy napić się ożywczej wody. Ponad nimi zaś zieleń zdaje się wyrastać wprost ze źródła.

obrazowi żadnej szkody. Nie powstały na nim najmniejsze nawet ślady znisz­ czenia, zaniedbania czy świętokradz­ twa. Przeciwnie: został obramowany, był konserwowany, czyszczony i czczo­ ny. Wreszcie nastały czasy upragnio­ nej, choć złudnej wolności, chlubnej demokracji. Niestety, nie okazały się one dobre dla wiekowego już dzieła utalentowanej zakonnicy. Obraz pozostawał w klasztornych pomieszczeniach, tuż przy przejściu. Wisiał w miejscu, gdzie to był przez kogoś pchnięty, to czymś wgnieciony. Wydaje się, że co rusz ktoś trącał go ja­ kimś narzędziem, powiększając dziury w płótnie. Pobożne siostry chyba tego nie dostrzegały, a może już i nie miały sił reagować. Przerastała je zaistniała rzeczywistość. Najgorsza dla obrazu okazała się młodzież. Mieszkający tutaj trudni wy­ chowankowie rzucali w niego czym popadło, porysowali na nim znaki swo­ ich ulubionych bądź znienawidzonych klubów sportowych, popisali brzydki­ mi hasłami.

O

braz wyszedł spod pędzla zakonnicy po mistrzowsku. Zapewne zachwycały się nim współsiostry, a matka przełożona po­ leciła go umieścić w kaplicy jednego z domów zakonnych na Górnym Śląs­ ku. Od tego momentu jego wymow­ ne piękno służyło modlącym się tutaj wiernym. Potem nadeszły bardzo trudne czasy. Wpierw sprawujący tutaj wła­ dzę prowadzili walkę z katolicyzmem. Później nadeszła okrutna I wojna świa­ towa. Po jej zakończeniu przez tę zie­ mię przewaliły się aż trzy powstania. Następnie, w efekcie kontrowersyjnego plebiscytu, kraina ta została podzielo­ na granicą między dwa wrogie sobie państwa, właśnie w tej miejscowości, gdzie znajdował się ów obraz. Wreszcie nastały i przeminęły niespokojne czasy faszyzmu i jeszcze gorsze prześlado­ wania, nie tylko chrześcijan. Przeszła

Scena rozmowy przy studni zainspirowała wielu artystów. Wiele jest bardziej lub mniej sławnych obrazów z przedstawieniem tego ewangelicznego wydarzenia. Należy do nich także eksponat prezentowany w artykule. czerwona armia. Po niej swoje ślady w historii regionu zaznaczyli jeszcze inni pseudowybawiciele. Wiele złego stało się podczas stalinizmu. Znienawi­ dzony komunizm zakończył się ciężkim czasem stanu wojennego. Wszystkie te burze, nawałnice i huragany nie wyrządziły religijnemu

W 1931 r. Skarboferm uruchomił w porcie w Gdyni transporter taśmowy skombinowany z wywrotnicą wagonową boczną systemu pols­ kiego inżyniera Gusta­ wa Willimka, jedyne w świecie urządzenie o takiej konstrukcji. wielkie uznanie dla zasług kompo­ zytora Roty Feliksa Nowowiejskiego. Od 1924 r. chórem dyrygował Leon Poniecki, zaprzyjaźniony z Feliksem Nowowiejskim. Dzięki finansowemu wsparciu przez dyrekcję Skarbofermu chór „Rota” miał zabezpieczoną eg­ zystencję. Jego protektorem był szef działu administracyjnego Skarbofer­ mu Julian Zagórowski. Występując na Wszechsłowiańskim Zjeździe Śpiewa­ czym w Poznaniu w 1929 r., „Rota” pod dyrekcją Ponieckiego pięknie wykonała Rapsod burzowy Bolesława Wallek-Wa­ lewskiego. W październiku 1937 r. pod batutą Nowowiejskiego odbył się jego koncert kompozytorski. Z udziałem chóru „Rota” wykonano na nim po raz pierwszy Tryptyk śląski. K Tekst został opublikowany w ramach współpracy z Muzeum Górnictwa Węglowego w Zabrzu.

T

ak „przyozdobiony” w typowe cechy naszych czasów obraz zaczął szpecić klasztor. A i ten, z pewnej przykrej, medialnie głośnej przyczyny, został rozwiązany. Zakon­ nice na koniec zawezwały ekipy, które zrobiły porządek ze zniszczonymi, acz nadal cennymi starociami. Wszystkie ich skarby, gromadzone przez ostatnie stulecie, zostały rozszabrowane. Nazna­ czony trudną historią obraz Samarytan­ ki również trafił do lamusa. Dosłownie w ostatnim momencie przed zniszcze­ niem, został uratowany w celu wyko­ rzystania tylko samej ramy dla jakiegoś współczesnego bohomazu. Dane mu było ocaleć. Taki „po przejściach” utożsamił się z przeży­ ciami jego bohaterki: Samarytanki. I podobnie jak ona, również teraz jeszcze wymaga oczyszczenia, od­ nowienia, renowacji; swoistej ekspia­ cji. Niemo przemawia głosem Jezusa, który, zwracając się do tej kobiety, symbolicznie napominał jej rodaków, bezowocnie zakorzenionych w ciem­ nocie pogańskiej. Wzbudza i w nas pragnienie „ży­ wej wody”. K


KURIER WNET · LIPIEC 2018

10

KURIER·ŚL ĄSKI

Spory, dyskusje, różne punkty widzenia, krytyka prawd powszechnie uzna­ nych – to wszystko cechy charakterystyczne cywilizacji łacińskiej, stworzo­ nej przez Kościół katolicki. Przez długie wieki burzliwe dyskusje teologicz­ ne – bo takie wtedy prowadzono – nie powodowały chaosu doktrynalnego. Działo się to dlatego, że istniała instytucja rozstrzygająca ostatecznie, które teorie i interpretacje mieszczą się w nauczaniu Kościoła, a które nie. Roma locuta, causa finita – Rzym przemówił, sprawa zakończona.

Manowce pluralizmu Zbigniew Kopczyński

O

czywiście rozstrzygając sporne kwestie, papież nie polegał jedynie na swo­ im rozumieniu Biblii, lecz posiłkował się dorobkiem pokoleń te­ ologów i komentatorów Pisma Świę­ tego, od Ojców Kościoła poczynając. Funkcjonowało to przez kilkanaście wieków, zapewniając jedność Kościo­ ła, pomimo wielu szkół teologicznych i obrządków liturgicznych. Aż zjawił się ktoś, kto uznał, że te pokolenia teo­ logów po prostu grubo się myliły, a on pierwszy, po szesnastu wiekach niewie­ dzy, naprawdę zrozumiał Pismo Święte i jął nawracać zagubionych katolików na prawdziwszą prawdę. Skoro mógł Luter, wkrótce pojawili się następni i mądrzejsi, którzy uznali, że Luter również się myli, a oni – każ­ dy z osobna – swym rozumem doszli najprawdziwszej prawdziwej prawdy. W efekcie dziś wyznania wywodzą­ ce się z protestantyzmu możemy li­ czyć na setki albo i więcej. Co niektóre z doktrynami zupełnie odlotowymi

z katolickiego punktu widzenia, na­ zywane chrześcijańskimi chyba tylko z przyzwyczajenia. Dla chrześcijaństwa taki cha­ os doktrynalny to zupełna tragedia, kompletna dezorientacja wiernych. Wyobraźmy sobie kogoś dalekiego od chrześcijaństwa, który zapragnąłby zos­ tać chrześcijaninem. Jak wśród tylu wy­ kluczających się doktryn wytłumaczyć biedakowi, w co ma wierzyć i jak ma żyć? Taki jest efekt chaosu doktrynal­ nego albo, stosując modne określenie, rozproszonej kontroli zgodności dok­ tryny z Biblią. Guru lewicy twierdził, że historia powtarza się jako farsa. Być może tu akurat miał rację, bo dziś w Polsce mo­ żemy obserwować taką właśnie farsę. Część prawników i polityków kwe­ stionuje legalność Trybunału Konstytu­ cyjnego, zapowiada ignorowanie jego orzeczeń i stosowanie „rozproszonej kontroli zgodności prawa z Konstytu­ cją”. Czyli każdy sędzia, a może i każdy prawnik, będzie sam w swoim rozumie

rozstrzygał o konstytucyjności ustaw. W wielu państwach nie ma sądowej kontroli stanowionego prawa i tam pra­ wo uchwalane przez parlament obo­ wiązuje bezwzględnie, niezależnie od tego, ilu prawnikom się ono podoba czy nie podoba.

Skoro mógł Luter, wkrótce pojawili się następni i mądrzejsi, którzy uznali, że Luter również się myli, a oni – każdy z osobna – swym rozumem doszli naj­ prawdziwszej prawdzi­ wej prawdy. W krajach, gdzie istnieje taka kon­ trola, obowiązuje precyzyjnie ustano­ wiona do tego procedura. Orzeka po­ wołany do tych spraw sąd – w Polsce Trybunał Konstytucyjny – i tylko jego

orzeczenia, wydane w składzie i według procedur ściśle określonych Konstytu­ cją i ustawami, decydują o legalności prawa. Takiej mocy nie mają opinie wy­ głaszane przez jednego lub kilku człon­ ków tegoż sądu, a nawet prezesa, jeśli zostały wydane z pominięciem tych procedur. Co więcej, do czasu uchy­ lenia przez Trybunał Konstytucyjny, uchwalone przez parlament prawo obowiązuje. Interpretacji tych samych zapisów ustaw może być wiele, dlatego musi być jeden organ orzekający w tych sprawach. Tak jak papież porządkuje doktrynę. Jeśli więc krytycy zmian uważają, że nie istnieje Trybunał Konstytucyj­ ny i nie ma komu oceniać zgodności prawa z Konstytucją, powinni stoso­ wać domniemanie legalności każdej ustawy uchwalonej przez Sejm, Senat i podpisanej przez prezydenta. Koniec, kropka. Innej możliwości nie ma i nie można logicznie uzasadnić „rozpro­ szonej kontroli” stanowionego prawa. Co najwyżej opozycyjni prawnicy mo­ gą kwestionować legalność uchylenia ustaw przez, ich zdaniem, nielegalny Trybunał. Taka „rozproszona kontrola” doprowadzi, tak jak w protestantyzmie, do powstania mnóstwa różnych syste­ mów prawnych, często sprzecznych z sobą, a każdy urząd czy instytucja będą miały swój autorski. Każdy sędzia, a z czasem i każdy prawnik, będzie czuł się upoważniony do oceny, które prze­ pisy obowiązują, a które nie. Wyobraźmy to sobie na przykła­ dzie prawa o ruchu drogowym: po­ licja będzie uznawała jedne przepisy za obowiązujące, a sądy inne. A niech

Mariusz Patey

W

– anonimowość przeciwko wspólnocie

W

Marcin Niewalda

GRAFIKA: OPR. WŁASNE AUTORA, FOT. „FREEDOM”: ONTHEWIGHT.COM, CC BY 2.0; ZUPA: M. NIEWALDA

Niewiele różniły się też od nich cywilizacje: babilońska, egipska, grecka czy rzymska. Człowiek – atom – nie miał znaczenia – był sam, otoczony murem swojej asertywności. I czy była to cywilizacja przedkomunistyczne­ go taoizmu, czy demokracja ateńska, stosunek człowieka do człowieka był z reguły taki sam. Każdy miał wolność w jakimś zakresie i każdy był atomem w masie. Dla Stalina ludność była wręcz „materiałem samoodnawial­ nym”, a „koszty w ludziach były nie­ istotne”. Idealne społeczeństwo dążące do nirwany – czyli stanu, w którym nie ma żadnej niezwykłości pojedyn­ czej osoby, a powierzchnia grupy jest idealnie gładka. Zasadniczo różniło się od nich społeczeństwo, które mniej więcej

noty między ludźmi – tak bliskiej, że tworzą nową osobę – wspólną. To in­ formacja, że człowiek staje się w peł­ ni człowiekiem dopiero wówczas, gdy wychodzi ze swojej odrębności, prze­ kracza mur drugiej osoby i nawiązuje z nią wspólnotę – buduje most, bramę. I nie chodzi tylko o związki rodzin­ ne, lecz jest oznaką więzi społecznych w całym narodzie. Człowiek pozostaje sobą, zachowuje godność, osobowość i wyjątkowość, lecz dopiero wówczas zaczyna żyć, gdy tworzy więź.

W

szelkie ruchy lewackie, wzorując się na społe­ czeństwach pogańskich, zawsze dążyły do atomizacji społeczeń­ stwa i totalitarnego zrównania wszyst­ kich. Czy to będzie komunistyczna

będzie zaopatrzyć się w plik kodeksów drogowych mijanych gmin i pilnie uwa­ żać, kiedy z którego korzystać. Przesada? Jeśli tak, to niewielka. Takie i podobne konsekwencje wyni­ kają logicznie z „rozproszonej kontroli konstytucyjności ustaw”. Kwestią cza­ su jest tylko, kiedy sprawy zajdą tak daleko, a całkowity chaos pochłonie państwo. W Polsce czas biegnie szybko i pojawiają się pierwsze efekty. Jazda już się zaczęła. Przewodniczący Państwowej Ko­ misji Wyborczej uznał się za kompeten­ tnego do orzekania konstytucyjności nowego Kodeksu wyborczego i orzekł, że kamery w lokalach wyborczych za­ grażają prywatności wyborców, więc

Unia uderza w polską branżę drzewną

RODO

w czasach rewolucji neolitycznej od­ kryło pojęcie wspólnoty. To przodko­ wie Mojżesza i Abrahama, opisywa­ ni legendarnie jako „pierwsi ludzie” – pierwsi prawdziwi ludzie – Adam i Ewa. Dokładne tłumaczenie tych wer­ setów pokazuje, że pierwszych ludzi nie stworzono w pustce. Gdy Pierwsi Ro­ dzice wyszli z Edenu, poza jego murami istnieli inni „synowie i córki ludzkie”. Adam i Ewa jednak byli pierwszymi ludźmi w pełni. Bóg uczynił ludzi – a dokładnie cytując wers o człowieku – „mężczyzną i kobietą stworzył go”. Nie „ich”, lecz „go” – jeden czło­ wiek w dwóch osobach. W tych sło­ wach tkwi wyjątkowe zjawisko wspól­

Mamy więc już dwa alternatywne systemy prawne: jeden Herme­ lińskiego – bez nowego Kodeksu wyborczego i drugi Gersdorf – bez nowej ustawy o Sądzie Najwyższym. Wkrótce pojawią się kolejni jaśnie oświeceni odkrywcy.

ich stosowanie jest niekonstytucyjne. Cóż z tego, że średnio rozgarnięty czło­ wiek uzna taką interpretację za nie­ dorzeczną? Sędzia Hermeliński swój rozum ma i wie, co mówi. Pierwsza prezes Sądu Najwyż­ szego postanowiła nie być gorsza. Po rozprawie przeprowadzonej w swoim własnym rozumie, orzekła niekonsty­ tucyjność nowej ustawy o Sądzie Naj­ wyższym i w konsekwencji zapowie­ działa trwanie na stanowisku wbrew zapisom tejże ustawy. Mamy więc już dwa alternatywne systemy prawne: jeden Hermelińskie­ go – bez nowego Kodeksu wyborczego – i drugi Gersdorf – bez nowej ustawy o Sądzie Najwyższym. Wkrótce pojawią się kolejni jaśnie oświeceni odkrywcy jedynie słusznych interpretacji, a w kra­ ju zapanuje chaos. Najbardziej denerwująca w tym wszystkim jest zupełna bierność orga­ nów ścigania. Tu nie można zasłaniać się wolnością wypowiedzi. To działal­ ność antypaństwowa, prosta droga do chaosu prawnego i upadku państwa. To tak, jak gdyby wolność działalności gospodarczej obejmowała fałszowanie pieniędzy. Prędko doprowadzono by gospodarkę do chaosu. Skoro fałszerzy pieniędzy kieruje się na długie lata do więzienia, co naj­ mniej tak samo surowo należy trak­ tować tych, którzy niszczą porządek prawny. Psim obowiązkiem prokura­ torów jest ściganie takich szkodników. W przeciwnym razie ich radosna twór­ czość nieuchronnie, i to wcześniej niż później, doprowadzi do chaosu, który pochłonie Rzeczpospolitą. A potem porządek zrobią inni. K

Po problemach z unijnym ustawodawstwem uderzającym w polskich przewoźników, nie­ bawem w tarapatach może się znaleźć polska branża drzewna.

Walczymy z „inwigilacją” i zapominamy, że ist­ nienie grup społecznych opiera się na wychodze­ niu sobie naprzeciw. RODO wzmaga obojętność i samotność.

szelkie cywilizacje, od za­ rania dziejów, pod wzglę­ dem stosunków między­ ludzkich można podzielić na dwa typy: masę i wspólnotę. W tej pierwszej zwy­ kli ludzie stanowią grupę oddzielnych, nic nieznaczących atomów. Każdy czło­ wiek w takiej grupie ma prawo wyzna­ wać swojego bożka, ale jednocześnie jest niewolnikiem władcy lub syste­ mu. Niewola ta oznacza, że jego życie nie ma żadnej szczególnej wartości, a zamiana jednego atomu na drugi nie ma najmniejszego znaczenia. Tak wy­ glądały liczne cywilizacje azjatyckie, amerykańskie, również te europejskie, zwane barbarzyńskimi.

jakiś prawnik z Urzędu Gminy w Koziej Wólce albo i sędzia miejscowego sądu uzna za niekonstytucyjny Kodeks dro­ gowy i wprowadzi w Koziej Wólce ruch lewostronny. A w Ślimakowie Dużym wprowadzą pierwszeństwo nadjeżdża­ jącego z lewej (skądinąd logiczniejsze dla ruchu prawostronnego) – i tak da­ lej. Jadąc z Katowic do Gdańska, trzeba

OPR. WŁASNE AUTORA; FOT. SŁONIA: HTTPS://PXHERE.COM/EN/PHOTO/680102 (C0, PXHERE); TRÓJCA ŚWIĘTA FOT. L. ROSSETTI, DOMENA PUBLICZNA, WIKIPEDIA

„urawniłowka”, czy hasła „wolność, równość, braterstwo”, zawsze będzie to sprzeciw wobec nawiązywania więzi osobowych, tych, które my, chrześcija­ nie, nazywamy miłością.

D

ucha miłości zabili też i sami potomkowie Mojżesza zaraz po niewoli babilońskiej, kiedy reforma zasad doprowadziła do nie­ ludzkiego potraktowania wyznawców, za to do radykalnego uszanowania za­ sad. Zabito ducha, zabito miłość, zabi­ to w zasadzie swojego Boga, a przyję­ to społeczeństwo niewolniczo karne wobec często nierealnych przepisów. Człowiek był, według nich, dla szabatu, podobnie jak i dzisiaj człowiek jest dla demokracji. Liberalizm nie różni się wiele od zasad funkcjonowania tego społeczeństwa, które doprowadziło do ukrzyżowania swego Boga. I czy będzie to protestantyzm bałwochwalczo wiel­ biący zakazy, czy ateizm oddający cześć „róbta co chceta” – zawsze społeczeń­ stwo będzie masą, a dominować będzie równość. Tak wygląda atomizacja spo­ łeczna – i widać to nawet w chrześcijań­ skich kościołach niekatolickich – gdzie de facto każda grupa może wybierać, jakie uznaje prawa (autokefalia), gdzie każdy, modląc się, dba o swoje własne uniesienie, gdzie nie ma wspólnoty, lecz jest masa niezależnych jednostek. Zasady wprowadzane przez RO­ DO idą w tym kierunku. Pod pozorem ochrony danych osobowych zabija się możliwość przekraczania oddzielenia od drugiej osoby. W dawnej Polsce jed­ nym z najlepszych „lepiszczy” społecz­ nych były plotkujące kumoszki. Nie tylko dlatego, że opowiadały o wszyst­ kich, ale dlatego, że nie było wobec nich anonimowości. Gdy ktoś postę­ pował źle, zaraz mogło się roznieść, co zrobił. Był napominany przez spo­ łeczeństwo, nawracany na dobrą drogę. Anonimizacja powoduje, że tracimy możliwość tej kontroli. Dopuszczone zostają mechanizmy całkowitego zwy­ rodnienia. W swoich ścianach można być Fritzlem, który przez dziesiątki

lat gwałci swoją córkę, i nikt się o tym nie dowie. Przez anonimizację społe­ czeństwo się rozpada, traci mechani­ zmy wychodzenia naprzeciw innym. Do takiego społeczeństwa dążą wszy­ scy, którzy nie chcą być napominani i nawracani. Przekraczanie niektórych barier jest potrzebne. To, co promuje się ja­ ko asertywność, jest dobre dla osób agresywnych lub zbyt pasywnych, ale w dalszej perspektywie niszczy zwią­ zek z drugim człowiekiem. O to wal­ czą wszelkie grupy lewackie, głośno przeciwstawiające się inwigilacji. Nie chcą, aby ktokolwiek krytykował to zło, które grupy te chcą wprowadzać, a z którego czynią wartość. Nie chodzi o to, aby zachęcać do pełnej jawności i zniszczenia życia in­ tymnego, ale anonimizacja niszczy nasze człowieczeństwo, stajemy się na powrót jak zwierzęta, traktujące mi­ łość nie jako pragnienie dobra drugiej osoby, lecz jako przywiązanie i uzależ­ nienie. To, co społeczeństwa lewackie określają mianem miłości – i na czym chcą tworzyć rodziny – jest bowiem takim właśnie przywiązaniem. Chodzi o egoistyczne zadowolenie z przeby­ wania z kimś lub wykorzystywania kogoś. Dlatego związki oparte na tego typu emocjach nie powinny tworzyć rodzin. Te uczucia, choć silne, nie ma­ ją wiele wspólnego z miłością – czyli darem dla drugiej osoby, jakim jest chęć doskonalenia go, uwznioślenia, wspólnego kierowania się w górę i dal­ szego wspólnego budowania mostów z innymi. Tak bowiem tworzy się spo­ łeczeństwo, a RODO stoi w niektórych zasadach temu na przeszkodzie. Nie przestawajmy być widoczny­ mi, pozwalajmy na określanie nas, nie uniemożliwiajmy publicznej informa­ cji. Zachowujmy bezpieczeństwo, aby nikt nas nie mógł zniewolić czy zrobić nam krzywdy. Pozwalajmy i dbajmy o to, aby można było dalej tworzyć spo­ łeczeństwo spójne, w którym relacje będą oparte na tej Miłości, która zba­ wiła świat. K

inna temu jest unijna regulacja LULCF (Land Use; Land-Use Change and Forestry). W założeniu regulacja ta ma wspierać obniżenie emisji CO2 netto, ale faktycznie ograniczy możliwość pozyskiwania drewna z obszarów leśnych krajów Unii. Ustalono tzw. czas referencyjny, który będzie stanowić podstawę do określania limitów pozyskiwania drewna w latach następnych. Rada Europy i Parlament Europejski zdecydowały, że podstawą do ustalania limitów będzie pozyskiwanie drewna z lat 2000–2009. Dla naszej gospodarki drzewnej, przemysłu meblowego może to zakończyć się katastrofą. W Polsce mamy coraz lepszą substancję leśną, wzras­ ta średni wiek drzew. Polskie Lasy Państwowe, prowadząc zrównoważoną gospodarkę, umożliwiając nie tylko prostą zastępowalność drzewostanu, ale stopniowo zwiększając powierzchnię areałów leśnych, mogły bez szkody pozyskiwać coraz więcej surowca.

W

roku 2016 było to ponad 38 mln m3, rok później 40,5 mln m3. W roku 2018 planowano uzysk 43 mln3 drewna. Natomiast w latach 2000–2009, które będą podstawą do obliczenia limitów na lata do 2030 roku, uzysk wyniósł średnio 29 mln m3. Możemy zatem obawiać się znacznych deficytów surowca dla naszego przemysłu przetwórczego. Polska ma ograniczone możliPomysł, aby UE regulo­ wości pozyskiwania surowca z zawała gospodarkę leśną, granicy. Zachodnie koncerny pojest jeszcze jednym ar­ czyniły wyprzedzająco znaczne gumentem potwierdza­ inwestycje na Białorusi i w Rosji, jących chęć centralnego i w związku z tym kraje te są mniej chętne do sprzedaży surowego sterowania procesami drewna. Problemem jest także gospodarczymi. rozdrobnienie rynku importu drewna. Lasy Państwowe – jedyny podmiot obracający dużym wolumenem drewna – nie może jednak samodzielnie prowadzić obrotu drewnem, które nie pochodzi z ich własnych zasobów leśnych. Polscy producenci z branży drzewnej, meblarskiej mogą zostać wypchnięci z rynku przez większych, zachodnioeuropejskich konkurentów. Innym problemem dla naszych producentów mebli jest Jedwabny Szlak i polepszające się możliwości logistyczne producentów chińskich.

W

iemy, jak dla polskiej branży tekstylnej skończyła się liberalizacja handlu z CHRL. Dlatego nasi producenci mebli, papieru, stolarki muszą myśleć wyprzedzająco, jak dostosować się do niekorzystnych dla nich uwarunkowań. Polski rząd, posłowie do europarlamentu muszą walczyć o branżę dającą Polsce miliardy dolarów i euro przychodów. Pomysłem wartym rozważenia jest zezwolenie Lasom Państwowym na obrót drewnem pozyskiwanym z zagranicy. Trzeba także się zastanowić, jak ograniczyć eksport surowego drewna, tak by zapewnić naszej branży przetwórczej możliwości rozwoju. Pomysł, aby UE regulowała gospodarkę leśną, jest jeszcze jednym argumentem potwierdzających chęć centralnego sterowania procesami gospodarczymi. Można także tu szukać drugiego dna i roli lobbingu koncernów dużych państw UE w narzuceniu regulacji osłabiających konkurencyjność polskich producentów. Tyle, że bariery administracyjne w końcu uderzą także i w tych, którzy je tworzą. Jak to się zakończyło dla gospodarki w krajach realnego socjalizmu, my, Polacy doskonale wiemy. Czy unijne elity zdają sobie sprawę ze skutków swojej polityki? To pytanie retoryczne. K Mariusz Patey jest dyrektorem Instytutu im. Romana Rybarskiego.


LIPIEC 2018 · KURIER WNET

11

KURIER·ŚL ĄSKI

Celne uderzenie w „system nerwowy” przeciwnika, w jego możliwości zbierania, analizowania i oceny informacji, a potem sys­ tem wydawania rozka­ zów, może dać znaczącą przewagę w przebiegu kampanii. broń niekonwencjonalna, którą należy wykorzystać z zaskoczenia tuż przed rozpoczęciem konfliktu lub najpóźniej na jego początku, gdyż inaczej prze­ ciwnik wyłączy sieć i wszystkie uzys­ kane wcześniej informacje staną się bezużyteczne, • Chiny mają wystarczający po­ tencjał i mogą wygrać informacyjne starcie, • przeciwnicy Chin są informatycz­ nie uzależnieni od działania kompute­ rów, a chińskim siłom zbrojnym wy­ starczą w razie potrzeby liczydła, papier i ołówek, • Chiny muszą pierwsze rozpocząć informacyjną ofensywę. Zadania stawiane cyberwojowni­ kom mają prowadzić nie tyle do zajęcia terytorium przeciwnika czy do elimi­ nacji jego siły żywej, co do skruszenia woli oporu. W opracowaniach teore­ tycznych podkreśla się, że oręż infor­ macyjny to swoisty rodzaj uzbrojenia, dzięki któremu można wygrać kampa­ nię bez uciekania się do tradycyjnych działań zbrojnych. W chińskiej literatu­ rze przedmiotu funkcjonuje wprawdzie określenie ‘żiming dadżi’, czyli ‘śmier­ telny cios’, ale termin ten odnoszony jest raczej do paraliżowania niż do zadawa­ nia klęski. Celne uderzenie w „system nerwowy” przeciwnika, w jego możli­ wości zbierania, analizowania i oceny informacji, a potem system wydawania rozkazów, może dać znaczącą przewagę w przebiegu kampanii.

Dwa i pół tysiąca lat temu wielki chiński myśliciel wojskowy Sun Tzu napisał w swym słynnym dziele Sztuka wojny, że „pokonanie przeciwnika bez walki to szczyt umiejętności wodza”. Inny znany myśliciel, Mao Tse-tung, przypominał partyjnym towarzyszom, że: „chcąc osiągnąć zwycięstwo, musimy uczynić przeciwnika ślepym i głuchym, zatkać jego oczy i uszy oraz wpędzić jego przywódców w rozterki powodujące zamieszanie w ich umysłach”.

Wojna informacyjna w strategii Pekinu Rafał Brzeski

Z

wycięzcą w cyberkonfrontacji staje się ten, kto zdobędzie wię­ cej, bardziej dokładnych infor­ macji i szybciej potrafi je przetworzyć i przekazać. W trakcie cybermanewrów ćwiczy się skuteczność zaskakującego sparaliżowania wytypowanych, klu­ czowych elementów logistycznego łań­ cucha przemieszczania wojsk, takich jak: porty, lotniska, systemy transportu, instalacje łączności, ośrodki dowodze­ nia oraz systemy informatyczne. Ce­ lem tych działań jest uniemożliwienie rozmieszczenia sił przeciwnika przed ofensywą. Równoległe trenuje się cy­ beruderzenia w struktury cywilne oraz operacje informacyjnego sabotażu w sferze medialnej i społecznej, któ­ re mają za zadanie podnieść znacząco finansowy i polityczny koszt operacji zbrojnych przeciwnika. Sięgając do doświadczeń Kom­ internu, na których wychowywał się przewodniczący Mao, propaganda, ma­ nipulacja, żonglerka faktami, wszelkie­ go rodzaju fałszywki oraz informacyj­ ny sabotaż uważane są za istotny oręż w moralnym rozkładaniu przeciwnika i pozbawianiu go woli walki. Chińczycy pamiętają przy tym o własnych, przy­ krych doświadczeniach, kiedy korup­ cja, opium i podsycane przez wrogów walki wewnętrzne doprowadziły do ruiny potężne cesarstwo. W strategicznych planach ewentu­ alnego konfliktu z USA oraz nieustan­ nej konfrontacji z Tajwanem zakłada się, że opinię publiczną przeciwni­

W opublikowanym w 2013 roku opraco­ waniu Nauka Strategii Wojskowej ujawniono, że Chiny posiadają „sie­ ciowe oddziały sztur­ mowe”, które prowadzą „ofensywne operacje” w cyber­przestrzeni. ka można środkami informacyjnymi zmanipulować, skłonić do przyjęcia okreś­lonych narracji, oddziaływać na jej emocje i motywacje, co można wy­ korzystać do osłabienia jej woli walki i chęci do interwencji zbrojnej. Z my­ ślą o takich operacjach Pekin utwo­ rzył na całym świecie liczne fundacje i tak zwane organizacje pozarządowe. Zamaskowane jako „prywatne” i „nie­ zależne”, fundacje te przejęły lub sfor­ mowały od podstaw mnogie większe i mniejsze organizacje medialne, któ­ rych zadaniem jest prowadzenie walki

ŹRÓDŁO: ZASOBY INTERNETU

J

ak widać, w kształtowaniu chiń­ skiej strategii umiejętność „zarzą­ dzania postrzeganiem” przeciw­ nika ma wielowiekową tradycję, w przeciwieństwie na przykład do Sta­ nów Zjednoczonych, gdzie stratedzy główny nacisk kładą na przewagę tech­ nologiczną. Zgodnie z wytycznymi zacytowa­ nych myślicieli, Chiny są krajem, który konsekwentnie rozwija program walki informacyjnej zaliczanej do sfery dzia­ łań militarnych, a nie politycznych, tak jak w przypadku Rosji, Stanów Zjedno­ czonych lub wielu innych państw. Za „ojca chrzestnego” chińskiej doktryny walki informacyjnej uważany jest ge­ nerał Wang Pufeng, który sformułował pierwszą chińską definicję wojny infor­ macyjnej, wedle której jest ona „pro­ duktem ery informacji” oraz „całkowi­ tego zrewolucjonizowania pojęć czasu i przestrzeni”. W efekcie pole walki zos­ tało „usieciowione”, a strony konfliktu zmagają się o osiągnięcie kontroli nad informacją, gdyż kontrola ta decyduje o zwycięstwie lub przegranej. W doktrynie militarnej Peki­ nu walka informacyjna wpisana jest w „zintegrowany system strategiczne­ go odstraszania” i uważana za czynnik wyrównujący szanse w konfrontacji między militarnymi potęgami pierw­ szej i drugiej kategorii. W literaturze chińskiej pojawia się czasem sformu­ łowanie, że cyberwojna to „nowa walka ludowa”, dzięki której „słabszy może pokonać silniejszego”. Chińscy teore­ tycy kładą przy tym nacisk nie tyle na przewagę liczbową, materiałową lub technologiczną, co na kreatywność, inwencję i samodzielność myślenia do­ wódców oraz podległego im persone­ lu prowadzącego walkę informacyjną. Działania informatyczne i informacyj­ ne to według nich „broń biednych, ale mądrych”, są bowiem „niskokoszto­ we” i stosunkowo łatwo je zamaskować w cyberprzestrzeni, tak że zaatakowany „nie będzie wiedział, czy to dziecinny psikus, czy atak wroga”. W rozważaniach nad filozofią woj­ ny informacyjnej przyjęto pięć założeń: • działania w cyberprzestrzeni po­ winny mieć charakter obronny, a nie ofensywny i dlatego należy je prowa­ dzić w okresie pokoju, • działania w cyberprzestrzeni to

informacyjnej, co w skrócie można ująć jako promowanie aktualnej polityki Chin oraz dyskretne sączenie jadu pro­ wadzącego do rozdźwięków i konflik­ tów w obozie przeciwnika. Generalnemu propagowaniu chiń­ skiego patrzenia na świat służą też In­ stytuty Konfucjusza zakładane na wyż­ szych uczeniach całego świata. Osią wszelkich działań jest cierpliwe prze­ konywanie, że Chiny Ludowe „nigdy nie będą dążyć do hegemonii, ekspansji lub tworzenia sfer wpływów”, a zatem nie należy się obawiać rosnącej potęgi Chin. Wątpiącym w tę narrację podsu­ wa się inną – pozornie przeciwną tezę – potęga Chin jest już tak wielka, że próby hamowania jej dalszego rozwo­ ju skazane są na niepowodzenie. Obie te wersje mają za cel zniechęcenie do przeciwstawiania się i zaakceptowanie polityki Pekinu bez analizowania jej założeń i celów. W powiązaniu z ofen­ sywą propagandową i dezinformacyjną adresowaną do obywateli, planowane działania wyprzedzające o charakterze militarnym oraz cyberataki na zaplecze przeciwnika i jego cywilne struktury informatyczne, mogą – jak się uważa w Pekinie – „skończyć wojnę, jeszcze zanim się ona zacznie”. Jeżeli jednak konflikt rozpocznie się, to w kolejnej fazie planuje się prze­ de wszystkim zakłócanie obiegu in­ formacji kwatermistrzowskich, celem wywołania chaosu logistycznego. Na przykład poprzez kierowanie zaopa­ trzenia, paliwa, amunicji, części za­ miennych itp. niezgodnie ze zgłoszo­ nymi potrzebami oraz usuwanie lub fałszowanie sprawozdawczości i zapo­ trzebowań poszczególnych jednostek. Głównym przeciwnikiem dla chiń­ skich strategów są niezmiennie Stany Zjednoczone i w atakach informatycz­ nych i informacyjnych widzą oni prze­ dłużenie zasięgu własnego potencjału militarnego. Poprzez sieć Chińczycy mogą skrócić dystans, pokonać – jak to określają – „tyranię odległości” i sięgnąć terytorium USA, gdzie cyberatakami mogą zadawać poważne straty gospo­ darcze, paraliżować struktury państwa oraz infrastrukturę krytyczną, prowa­ dzić informacyjne działania dywersyj­ ne, których celem jest wywołanie spo­ łecznego chaosu, a nawet zakłócenie operacji wojskowych. Chińskie wojska lądowe wciąż jeszcze nie mogą rów­ nać się z amerykańskimi, ale chińscy mistrzowie walki w cyberprzestrzeni mogą skutecznie sparaliżować wysoce zinformatyzowaną US Army, a zwłasz­ cza jej systemy sieciowe i komputerowe, głównie w sferze dowodzenia i trans­ portu. Przykładowo mogą sparaliżować systemy sterujące załadunkiem statków w portach. Sądząc z materiałów Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, chińscy strate­ dzy nie zakładają, że hakerom w pago­ nach uda się przeniknąć i sparaliżować wewnętrzne sieci okrętów wojennych lub ich zespołów, czy też sieci większych jednostek. Działania ofensywne mają być skoncentrowane na uniemożliwie­ niu przeciwnikowi rozwinięcia swoich

sił oraz na przerwaniu lub zakłóceniu łączności między zespołami okrętów a wyższym dowództwem. Chińczycy są skrupulatni i cierpli­ wi. Już przed kilkunastu laty dokonali wstępnego przeglądu środków, którymi można sparaliżować systemy kompu­ terowe przeciwnika: od ataków haker­ skich i wirusów po ataki fizyczne, sabo­ taż dywersantów i oddziaływanie pola elektromagnetycznego. Analiza posia­ danych możliwości doprowadziła stra­ tegów Armii Ludowo-Wyzwoleńczej do wniosku, że krytycznym elementem jest

posiadanie dobrych hakerów, chętnych do współpracy z wojskowymi służba­ mi specjalnymi. Hakerów wprawdzie nie brakowało, ale o amatorów lojalnej współpracy było trudno, gdyż między­ narodowa subkultura hakerska opie­ ra się na idei omijania kontroli i po­ zyskiwania tajemnic rządowych bez różnicy flagi. Wprowadzono wówczas pojęcie „hakowania patriotycznego”. Na hako­ wanie obcych przymykano oczy, nato­ miast hakowanie swoich uważano za naganne i stosownie karano. Wojskowy „Dziennik Armii Wyzwoleńczej” glory­ fikował „hakerów-patriotów” i zachęcał młodych ludzi do potyczek z eksperta­ mi bezpieczeństwa sieciowego Tajwanu. Stopniowo selekcjonowano inteligen­ tnych, aktywnych i lojalnych, aż w opub­ likowanym w 2013 roku opracowaniu Nauka Strategii Wojskowej ujawniono, że Chiny posiadają „sieciowe oddziały szturmowe”, które prowadzą „ofensyw­ ne operacje” w cyberprzestrzeni. Siły te dzielą się na trzy kategorie: • specjalistyczne wojskowe oddziały operacyjne prowadzące ataki w sieci i organizujące obronę chińskiej infra­ struktury sieciowej, • siły autoryzowane przez Ludo­ wą Armię Wyzwoleńczą, ale złożone z personelu podlegającego resortom bezpieczeństwa państwowego i bez­ pieczeństwa publicznego oraz innym instytucjom, • siły pozarządowe, czyli firmy zaj­ mujące się cyberbezpieczeństwem, gru­ py hakerskie itp. organizacje, które w ra­ zie potrzeby mogą być mobilizowane do prowadzenia walki informacyjnej.

F

akt, że potencjał cywilny, zgodnie z doktryną „wojny ludowej” Mao Tse-tunga, został wpisany w struk­ tury wojskowe i może być mobilizo­ wany, ma istotne znaczenie, bowiem walka informacyjna opiera się na ludz­ kich umiejętnościach, talencie i wiedzy. Dostęp w dowolnym momencie do cy­ wilnych zasobów zwiększa więc niepo­ miernie możliwości struktur wojsko­ wych. Ponadto wielu doświadczonych specjalistów pracuje w zagranicznych przedstawicielstwach chińskich pod­ miotów gospodarczych, co siły zbroj­ ne mogą w razie potrzeby wykorzystać

do własnych operacji. Na przykład do „działań graniczących z wojną” lub do „ostrzegawczych ataków informacyj­ nych”, które wpisano do zintegrowanej strategii odstraszania razem z poten­ cjałem nuklearnym, konwencjonalny­ mi pociskami dalekiego zasięgu oraz działaniami w przestrzeni kosmicznej. Prognozy chińskich analityków i strategów przewidują, że znaczenie cyberprzestrzeni jako teatru konfronta­ cji będzie rosnąć. Opublikowana w 2015 roku doktryna wojskowa podkreśla, że przestrzeń kosmiczna i cyberprzestrzeń staną się polem walki, na którym będą rywalizować najważniejsze potęgi świa­ ta. W opinii Trzeciego Zarządu chiń­ skiego Sztabu Generalnego, który nad­ zoruje i prowadzi radio i cyberwywiad, w infosferze toczy się zażarta walka po­ między czołowymi mocarstwami. Stany

Prowadzone w czasie pokoju cyberpenetra­ cje są wedle chińskich analityków rekonesan­ sem stanowiącym fun­ dament dla osiągnięcia „sieciowej dominacji” na wypadek wojny. Zjednoczone, Rosja, Japonia, Wielka Brytania, Niemcy i Kanada starają się przejąć strategiczną inicjatywę w świe­ cie, w którym państwa są w coraz więk­ szym stopniu zależne od sieci kompu­ terowych obsługujących administrację i siły zbrojne. Stopień tego uzależnienia należy monitorować i dlatego prowa­ dzone w czasie pokoju cyberpenetracje są wedle chińskich analityków rekone­ sansem stanowiącym fundament dla osiągnięcia „sieciowej dominacji” na wypadek wojny. K

POŻEGNANIE

Dla Mojego Taty Aleksandra Ślaska-Kaspera

K

rzysztof Ślaski, mój Tato, urodził się 3 września 1942 w Lublinie. Jego Ojciec Krzysztof Ślaski, żołnierz Legionów, był lekarzem pediatrą, a mama, Maria Ślaska z domu Mościcka, była bratanicą prezydenta Ignacego Mościckiego. Po maturze Tato opuścił Lublin, rozpoczął studia na Śląskiej Akademii Medycznej. Tam poznał miłość swojego życia – Basię, moją mamę. Przez wiele lat pracował w Katedrze i Klinice Chirurgii Szczękowo-Twarzowej w Katowicach, gdzie uzyskał specjalizację z chirurgii stomatologicznej, chirurgii szczękowo-twarzowej oraz tytuł doktora nauk medycznych. Tato stworzył Oddział Chirurgii Szczękowo-Twarzowej w Szpitalu Specjalistycznym w Sosnowcu i kierował nim od początku do swojego przejścia na emeryturę przed 5 laty. W ciężkich czasach stanu wojennego oraz przed nim Tato aktywnie działał w opozycji, Solidarności i Duszpasterstwie Akademickim. Za swoją działalność został doceniony i otrzymał Krzyż Wolności i Solidarności. Odznaczenie to odbieraliśmy niedawno, 11 maja, na Wydziale Teologii – Tato, rodzina i Jego przyjaciele.

T

ato aktywnie pracował w strukturach Samorządu Lekarskiego, był m.in. przez 2 kadencje wiceprzewodniczącym Śląskiej Izby Lekarskiej. Za tę swą pracę został uhonorowany Złotą Odznaką Śląskiej Izby lekarskiej – Zasłużony dla Lekarzy PRO MEDICO. Był radnym Sejmiku Śląskiego. Za liczne zasługi został oznaczony Brązowym, Srebrnym i Złotym Krzyżem Zasługi. A przed 2 laty Prezydent Rzeczpospolitej odznaczył Go Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Ale Krzysztof Ślaski był przede wszystkim kochającym całym sercem, oddanym mężem, był moim Najdroższym Tatą, Dziadziem moich dzieci i ukochanym Teściem. Otaczał nas miłością, był zawsze z nami, a Jego radość, optymizm i pogoda ducha były dla nas zaraźliwe. Wspierał nas, był z nas dumny, cieszył się naszymi sukcesami, chociaż Jego były liczniejsze. Wielką radość sprawiała Mu nasza Marynia. Całym sercem czekał na dyplom naszego syna Maciunia, jak go nazywał, bo to już czwarte pokolenie lekarzy w naszej rodzinie – ale cóż, został jeszcze jeden, ostatni egzamin. Będzie na nim obecny duchem. Od niedzieli usłyszałam tyle ciepłych, dobrych słów o moim Tacie, że nie sposób je wszystkie powtórzyć. Ale widząc tu tak licznie zgromadzoną, bliską Jego sercu i kochaną przez Niego „Szczękówkę”, muszę powiedzieć, że trzy dni temu usłyszałam od Haliny, Pani Docent Borgieł-Marek, że mój Tato był jej i nie tylko jej, bo wielu z Was, ojcem chrzestnym w zawodzie. Tak, to właśnie Mój Tato. Był dobrym człowiekiem, zacnym, prawym, na wskroś uczciwym, nie znał uczucia zawiści. Był zawsze uśmiechnięty i pogodny – pogodny zawsze, do samego końca, mimo ciężkiej choroby. Cóż więcej powiedzieć, kiedy żal serce ściska i brakuje słów. Jakim człowiekiem był – wiemy wszyscy tu zgromadzeni i takim będziemy Go pamiętać. A ja mówię: Tatusiu, dziękuję Ci, dziękuję Ci za wszystko i proszę, daj mi troszeczkę swojej pogody ducha, bo tak mi ciężko tu bez CIEBIE.


KURIER WNET · LIPIEC 2018

12

„Fertig na szpil”?

O

Zza szyby Grafiki Andrzeja Kopki

Tadeusz Puchałka

statnio w Katowicach pojawił się baner reklamowy, które­ go nie powstydziłyby się takie metropolie jak Nowy Jork, Moskwa czy Las Vegas. Zasłonił prawie całkowi­ cie Dom Towarowy „Zenit” w samym centrum stolicy mojego regionu. Ale nie to jest najgorsze. Coca-Cola, kon­ cern ogromny, więc i reklama powinna być, jakby to rzec, „słusznych rozmia­ rów”, niejako adekwatna do nazwy tego ogólnie lubianego napoju, znanego na całym świecie. Problemem jest treść reklamy: „Fertig na szpil”, który to na­ pis widnieje na wspomnianym plaka­ cie. Co to znaczy? W jakim to języku – pomyślałem? Jakoś do niczego mi ten napis nie pasuje. Ani to po polsku. Ani po niemiecku. Na pewno nie jest to też moja śląska gwara. Niedaleko jednak był ten sam plakat mniejszych rozmiarów. I tam był już napis w ogól­ nej polszczyźnie – „Gotowi na emocje”. Wreszcie pojąłem. To chodzi o ten no­ wy język śląski, co ma powstać. Spoglądając na wspomnianą rekla­ mę w Katowicach, odnoszę wrażenie, że kogoś wyraźnie poniosło. Znów ktoś

GRAFIKA ANDRZEJA KOPKI (2)

FOT. T. PUCHAŁKA

KURIER·ŚL ĄSKI

Maria Wandzik

chciał być bardziej papieski od papie­ ża – pomyślałem, a w tym przypadku można byłoby powiedzieć: bardziej śląski od Ślonzoka. „FertiG” to błąd, bo moim zdaniem powinno być fertik albo fertich, w dodatku w mojej śląskiej mowie to słowo nie występuje na początku zdania! Fertig jest słowem niemieckim, a Kato­ wice są stolicą Śląska, który to region mieści się w granicach Polski. Prawid­ łowo byłoby użyć na początku zdania zamiast słowa fertig po niemiecku czy fertik w mojej mowie – niemieckiego bereit – ‘gotowy’ – ale po co? Od kiedy to w Polsce mają przemawiać do nas rek­ lamy w języku niemieckim (do Berlina mamy przecież spory kawałek drogi)? Moim zdaniem w gwarze śląskiej napis na owej reklamie powinien brzmieć: My som fertik – ale na co? Jeżeli na zawody, grę, to się zgadzam, bo słowo ‘szpil’ oznacza ‘grę’, ‘mecz’, ‘roz­ grywki’ itd. Jednak zachodzi uzasad­ nione podejrzenie, że chodzi tu o za­ chowanie gotowości na przeżywanie emocji. Ale słowo ‘szpil’ nie oznacza przecież emocji. Moim zdaniem, jeżeli już upieramy się przy użyciu śląskiej

gwary, całe zdanie powinno wyglą­ dać tak: „My som gotowi na emocje”. W niektórych regionach będzie się go­ dało: ymocje, ymocyje (np. Dzisio je kepski szpil, chopcom brakło „prondu” we drugi połowie, żodnych ymocji; ida do dom). Słowo ‘emocje’ używane jest na co dzień i rozumiane we wszystkich, nazwijmy to, mikroregionach Górnego Śląska, więc po co komplikować sobie życie tworzeniem czegoś do końca nie­ zrozumiałego? Nie ma żadnego powo­ du, żeby wprowadzać coś, czego się nie rozumie, czegoś sztucznego. W gwarze śląskiej godomy: jo je gotowy, my som gotowi, wyście som go­ towi na coś. „My som narychtowani na emocje” – to je po mojymu! Myślicie, że źle? Podug mie tak je dobrze i fertik. A Cola, choćby niy wiym co, to byda dycko kupowoł, i wcale niy skuli ty ka­ towicki reklamy, yno skuli tego, że mi smakuje. Jako pedzioł świynty Bachus: jak se pojesz, to se zakurz, a jo bych dodoł: i Cole na dobre trowiyni popij. Prosza Wos, godejmy po naszymu... Niy dejmy się zmajstrować jakijś nowyj ślónskij godki! K

C

entrum Kultury Śląskiej w Nakle Śląskim zaprasza mieszkańców powiatu tarnogórskiego i wa­ kacyjnych przybyszów z innych części Polski na wystawę prac Andrzeja Kopki. Złożyły się na nią dwie ekspozycje: cykl fotografii „Zza szyb” oraz grafiki „Zza szyby”. Fotografie były robione zza szyb pociągu w czasie ostatnich podróży au­ tora do Centrum Onkologii w Bydgosz­ czy oraz do Białki Tatrzańskiej. Grafiki zostały wykonane na zlecenie. Andrzej Kopka (1962–2017) – artysta plastyk, absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, ukończył wydział Grafiki w Katowicach (1990 r.). Od 1991 roku należał do Związku Pol­ skich Artystów Plastyków – Okręg Ka­ towice. Uprawiał malarstwo i grafikę, był autorem znaków graficznych, kalen­ darzy, plakatów i bilbordów. Zajmował się grafiką komputerową i oprawą gra­ ficzną gazet, książek czy wydawnictw okolicznościowych. Próbował swych sił także w sztuce abstrakcyjnej czy surre­ alizmie. Brał udział w wystawach i ple­ nerach, jego prace znajdują się w zbio­ rach krajowych i za granicą. W latach

2013–2017 współpracował z Centrum Kultury Śląskiej, projektując świetne plakaty, zaproszenia. W 2011 r. otrzy­ mał Nagrodę Starosty Będzińskiego za osiągnięcia w dziedzinie twórczości ar­ tystycznej, upowszechniania i ochrony kultury. Oto, jaka opinia towarzyszyła przyznaniu tej nagrody:

Wybrał on, moim zdaniem, naj­ trudniejszy rodzaj sztuki – sztukę użyt­ kową. (…) Andrzej nigdy nie wysłał swojej pracy na żaden konkurs. Pew­ nie gdyby to zrobił, jego pracę uznano by za zbyt mało ambitną. Andrzejowi nie zależy na splendorach. To, co tworzy, otacza nas na co dzień. Jest potrzebne każdemu, komu choć trochę zależy na estetyce otaczających go przedmiotów. (…) Już od momentu nauki w katowi­ ckim Liceum Sztuk Plastycznych zwią­ zał swą twórczość ze sztuką użytkową, w której fascynuje go możliwość powie­ lania prac tak, aby sztuka rzeczywiście trafiła pod strzechy. Jest autorem licznych plakatów, bilbordów, okładek do rozmaitych wy­ dawnictw czy reklam. To on był jednym z założycieli i pierwszych redaktorów „Ak­ tualności Będzińskich”, których jest obecnie redaktorem naczelnym. To on jest autorem wielu graficznych wizerunków, m.in. loga 650-lecia nadania Będzinowi praw miej­ skich. Jego rysunki satyryczne wypełniały i pewnie będą długo jeszcze wypełniać ła­ my niejednego wydawnictwa. Jest autorem tak banalnych rzeczy, jak choćby pomoce naukowe dla dzieci czy ilustracje książko­ we dla Wydawnictw Szkolnych i Pedago­ gicznych. Pewnie dla niektórych artystów to zwykła rutyna, ale nie dla Andrzeja, który każdą pracę traktuje jak wyzwanie. Wystawa będzie trwała do końca lipca bieżącego roku. K

Jest to obraz o niemym krzyku chłopca, który odbija się echem po latach, gdy życie prawie zatacza już koło. To mamy po piętnastominutowym seansie usłyszeć i tego doświadczyć. Czyli przeżyć. Trudne zadanie dla reżysera... Ale fabuła Taty ma tak precyzyjnie nanizane epizody i symbolicznie dobra­ ne, celnie skojarzone rekwizyty, poparte dobrą grą aktorską, że jest o czym dyskutować i pisać.

Kwadrans

R

z Tatą

Zygmunt Korus mu osobiście, bo twarz Anuszewskiego przez prawie półtorej dekady pojawiała się niemal we wszystkich znanych pol­ skich serialach), stawia przed kamerą osoby bliskie, za własne pieniądze po­ konuje trudności na planie filmowym, co oczywiście – sądząc po dotychcza­ sowych efektach – wzbudza szacunek i podziw. W mojej ocenie pokazuje wszechstronny talent kreatora. Reżyser powiada: Zawsze, tworząc filmy, robiłem je z myślą o ludziach, by poruszać sprawy, które według mnie są w danym momencie aktualne. Powsta­ wały po prostu z potrzeby serca. Możli­ we, że to jest ich zaleta, że dzięki temu zostają zauważone. Pan Kacper to pasjonat, który w ten sposób daje wyraz niepokojom moralnym współczesnego człowieka – a właściwie jego pokolenia „dojrzałej dorosłości”. W swoich produkcjach poruszam tematy rodzinnych relacji, przyjaź­ ni oraz honorowych zachowań, żeby przypomnieć widzowi, co w życiu jest naprawdę ważne. W dzisiejszych cza­ sach dużo osób o tym zapomina.

R

eżyser w prostej fabule Taty stawia trudne pytania o rodzi­ nę, jej podważany status, kon­ sekwencje rozpadu komórki-stadła, o skutki wymuszonej alienacji najbliż­ szych, o okaleczenie duchowości, często niezawinione, bo będące następstwem nieszczęśliwego dzieciństwa. Moje filmy generalnie podobają się publiczności, która zawsze wychodzi po nich poruszona i wzruszona (niektó­ rzy mówią, że przeżywali katharsis). Po seansie często widzowie odczuwają potrzebę rozmowy na temat przedsta­ wiony w filmie i dzięki nim oraz obser­ wacji zachowań publiczności wiem, że zmierzam i rozwijam się artystycznie w dobrym kierunku.

MATERIAŁY PROMOCYNE PRODUCENTA

efleksja o filmie z przedpre­ mierowego pokazu ograni­ cza recenzję praktycznie do zajawki: nie wolno spalić fa­ buły – to oczywiste. Powiem jednak od razu – kwadrans krótkiego metrażu za­ prezentowany widzom przez reżysera Kacpra Anuszewskiego absolutnie się nie wlecze (to także zasługa montażu To­ masza Wolszczaka, operatora) – sprawia za to wrażenie kina gotowego do dłuż­ szego oddechu, rozbudowanej narracji, ponieważ skondensowane treści filmu pozostawiają w umyśle odbiorcy wra­ żenie fabuły trwającej dłużej niż czas realny projekcji. A jest to jeden z naj­ ważniejszych wyróżników dobrego ki­ na: nie wiadomo jak to się stało, że czas przeleciał jak z bicza strzelił, a myśmy się bardzo mocno (często na trwałe) zżyli z bohaterami filmu. To jest ta największa tajemnica magii ekranu – owego psy­ chologicznego oddziaływania na widza. Kacper Anuszewski (rocznik 1982) kreuje filmy w pełni autorskie, gdyż ja­ ko reżyser jest dopiero na starcie – na tzw. dorobku. Stworzył prywatnie do­ tychczas takie tytuły – z gatunku dra­ matu psychologicznego – jak Myszy i szczury (poruszający problem pedofilii – 2016 r.) oraz Kurs (quasi-thriller sta­ wiający kwestię sensu zemsty – 2017 r.), które zyskały sobie uznanie na ponad 50 międzynarodowych festiwalach fil­ mowych, m.in. w USA (np. na Polish Short Film Festival w Las Vegas, zdo­ bywając 3 statuetki, w tym za reżyserię) oraz Kanadzie (np. Polish Film Festiwal w Toronto, stając na podium obok ta­ kich głośnych dzieł jak Powidoki i Twój Vincent). Poza konkursami w Polsce krótkometrażowe dzieła prezentowane były jeszcze w Indiach (kilka festiwali), Norwegii, Meksyku, w Grecji, na Cyp­ rze, Litwie, Kajmanach i in. Sam pisze scenariusze, angażuje zaprzyjaźnionych aktorów (znanych

Skondensowane treści filmu pozostawiają w umyśle odbiorcy wrażenie fabuły trwającej dłużej niż czas realny projekcji. A jest to jeden z najważniejszych wy­ różników dobrego kina: nie wiadomo jak to się stało, że czas przeleciał jak z bicza strzelił. Czy potrafimy coś w tym już prze­ cież zepsutym zegarku – „trybienia” życia rodzinnego i ładu społecznego – naprawić? Autor daje nadzieję... Moralitet Kacpra Anuszewskiego ma bardzo dobrze dobrane postaci fil­ mowe – pod względem fizjonomicz­ nego podobieństwa wielopokoleniowej rodziny. Obsadził w roli aktorów siebie

i synka Aleksandra (żona Wioletta od­ powiadała za kostiumy), czym ułatwił charakteryzację (Katarzyna Cieślik, która, notabene, w innych aspektach tego obra­ zu – mam tu na myśli postarzenie ojca Janusza, którego przekonująco zagrał mi­ miką i głosem Grzegorz „Jurand” Juchie­ wicz – spisała się na piątkę). Ten ostatni, po dwudziestu latach grania epizodów

i zdobywania doświadczenia aktorskiego „pod batutami” różnych reżyserów, obsa­ dzony teraz w roli pierwszoplanowej, był w stanie sprostać arcytrudnemu zadaniu zaprezentowania w sposób oszczędny stłumionych uczuć człowieka, który ko­ cha i klnie z bezsilności; mężczyznę (któ­ ry nie jest bez winy) przypartego do muru przez zawziętą żonę, manipulującą per­ fidnie ich dzieckiem. W początkowych ujęciach monumentalny główny bohater, widziany z żabiej perspektywy Krzysia ja­ ko tata-gigant, musi potem przeistoczyć się – co aktor robi wyraziście i dramatur­ gicznie czytelnie – w postać mówiącą ze ściśniętym gardłem w sytuacji rozpada­ jącego się związku. Pozostającego pod presją fatalnej w skutkach, pewnie gdzieś na początku urażonej, dumy męskiej, odciskającej się potem tak tragicznym piętnem na zbolałym sercu. Momenta­ mi, patrząc na twarz Grzegorza Juchie­ wicza, miałem wrażenie „marmurowo unerwionej” maski Dustina Hoffmana.

G

odne uwagi i uznania jest także naturalne zachowanie przed ka­ merą drugiego chłopca, Eryka Pawlikowskiego. Brawo dla obu! Jako matki – ta zła i ta lepsza – pokazały się bardzo „życiowo” Joanna Mądry oraz Patrycja Kosik-Kawecka. Na szczególną pochwałę w Tacie zasługuje muzyka – ujmująca, budu­ jąca nastrój chwili i poczucie upływa­ jącego czasu, momentami (trafnie!) dramatyczna, niekiedy jakby konfe­ syjna... A nade wszystko oryginalna (preludia Apricity i Long way home) – zapadająca – powiedzmy metaforycz­ nie – w „ucho pamięci”. Jej autorem jest utalentowany spec-kompozytor Filip Wałcerz (rocznik 1980). Wszed­ łem przypadkiem do pewnego miesz­ kania, gdzie jej słuchano – i w przed­ pokoju zdębiałem! – Skąd to macie? – No przecież oglądamy Tatę, którego nam poleciłeś.

Minifabuła Kacpra Anuszew­ skiego, z racji poruszanej problema­ tyki i tytułu – avec toutes proportions gardées – nasuwa skojarzenia z książką Tato Williama Whartona (i filmem na jej kanwie). Pytania natury etycznej – czy możemy mieć wpływ na nasz los, zdeterminowany przez kod DNA? Co w naszych genealogiach (zachowa­ niach i życiorysach) jest powtarzalne? – pozostawiam każdemu do indywidu­ alnego rozstrzygnięcia. Pomagają nam w takich rozważaniach sentymentalne pamiątki – na planie filmowym rekwi­ zyty – w Tacie, jeśli chodzi o zabawki, świetnie, wymownie dobrane i trafnie użyte (przy współudziale Wojciecha Andrzejuka). Artysta odwołuje się do emocji odbiorcy. Na ile silnie, sugestywnie – to jest praktycznie miarą jego talentu. „Tata..., tata!, tat-aaa!!!...” – nie „tato”, bo tak powie dorosły – to krzyk dzie­ cka, który po tym kwadransie w kinie mamy w uszach. Brzmi – w zależno­ ści od intonacji oraz ilości wykrzykni­ ków i wielokropków – jak powitanie malucha z ojcem lub jak wrzask roz­ paczy, gdy się kogoś najważniejszego (odwracanie ról rycerza-żołnierzyka) nieuchronnie traci (już?) na zawsze. Ale czy tak musi być? – pyta reżyser. K PS Niedawno uzgodniono współpracę reżysera-producenta Kacpra Anu­ szewskiego z Fundacją Wspólnota Pokoleń (do tej pory zajmującą się wspieraniem kombatantów – opozy­ cjonistów z czasów PRL), dotyczącą objęcia przez nią patronatu medialnego przy rozpowszechnianiu obu tytułów z lat poprzednich – Myszy i szczury oraz Kurs, a także współfinansowanie Taty. Planowane są też inne koprodukcje. Mam nadzieję, że dojdą one do skutku i przyniosą obu stronom spodziewane korzyści.




Nr 49

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Lipiec · 2O18 W

n u m e r z e

RODO – rzeczywistość odrealniona Jolanta Hajdasz

W

itam w „polskich obozach koncentracyjnych”. Od dziś będzie można o tym mówić ze spokojem na całym świecie. Sejm znienacka przegłosował nowelizację ustawy o IPN. Między meczem z Ko­ lumbią i z Japonią (nie, ani słowa o pił­ ce!), między czereśniami a wiśniami, w pierwszym tygodniu wakacji. Nie będzie kar za przypisywanie narodowi polskiemu niemieckich zbrodni. Tę no­ welizację Prezydent podpisał szybciej niż błyskawicznie. W południe uchwalili, wieczorem podpisał. Przykro mi się zrobiło, gdy prze­ czytałam, że negocjacje w tej sprawie między Polską a Izraelem trwały wie­ le miesięcy, a nikogo nie informowano o tym, że się toczą i że nadal nie wie­ my, kto reprezentował w nich Polskę. Dla wielu osób poprzednia wersja tej ustawy była jak symbol odzyskiwania suwerenności. Mimo wszystko bardzo się cieszę, że próbowano tę ustawę wprowadzić w życie. Dzięki niej dotarła do nas wie­ dza o tym, jak ogromny wpływ na nasz kraj ma Izrael i powiązane z nim instytu­ cje. Że te wszystkie sprawy i problemy związane z tematem dotyczącym tego dalekiego kraju i tej konkretnej naro­ dowości to nie jest jakieś przywidzenie, tylko brutalna rzeczywistość. Każdy z nas musi sam sobie od­ powiedzieć na pytanie, kto kogo tak naprawdę reprezentuje w naszej poli­ tyce? Czy jesteśmy w stanie odróżnić przyjaciela od kogoś, kto nim nie jest? I czy będziemy mogli się obronić, gdy zechcą nas jeszcze mocniej przydusić i wykorzystywać np. gospodarczo? I jeszcze jedna refleksja. Jako dzien­ nikarka oczekuję teraz równie szybkiej akcji rządzących w sprawie usunięcia zapisów z naszego kodeksu karnego podobnych do tych z poprzedniej ustawy o IPN, a które dotyczą nas, dziennikarzy. Cały czas przecież nad każdym opublikowanym przez polskie­ go dziennikarza słowem wisi obowią­ zujący w polskim prawie paragraf 212 kk, na podstawie którego każdego z nas można skazać na grzywnę i więzienie za to, co publikuje w mediach. Nie poma­ gają prośby, apele i protesty naszego środowiska kierowane do rządzących, zarówno do poprzedniej, jak i obecnej opcji politycznej, by usunąć ten zapis z kodeksu karnego. A przecież jest taki sam jak w tej poprzedniej ustawie o IPN – za kłamstwo należy się kara. Co więcej, ten słynny paragraf 212 wykorzystywany jest dziś bardzo często w drobnych i pojedynczych sprawach w gminach i powiatach, gdzie tak łatwo sądy rejonowe stają po stronie władzy lokalnej, którą nie­ korzystnie opisuje dziennikarz miejs­ cowego portalu czy gazety. Sprawy nie przebijają się na forum ogólnokrajo­ we, bo kogo obchodzi skazanie czło­ wieka na rok więzienia w zawieszeniu i kara grzywny, i zwrot kosztów proce­ su w wysokości np. trzech tysięcy zło­ tych? Tymczasem takiemu skazanemu za słowo dziennikarzowi wali się świat, bo skąd ma wziąć te pieniądze, gdy nierzadko nie stać go było na adwo­ kata w karnym procesie wytoczonym mu przez burmistrza? W sprawie art. 212 nie pomaga nasza argumentacja, że wystarczy pos­ tępowanie cywilne, że obecny zapis wyzwala w dziennikarzach autocenzu­ rę, że jeden wyrok skazujący działa na całe środowisko jak zimny prysznic, bo po co poruszać kontrowersyjne spra­ wy, skoro mogę stracić reputację (będę przecież osobą karaną po przegranej w takim procesie) i pieniądze? To teraz zobaczymy, czy powta­ rzane przez polityków argumenty uzasadniające konieczność wycofania się z możliwości karania za kłamstwa o współudziale Polaków w Holokauście da się zastosować także w stosunku do polskich dziennikarzy. Drodzy politycy, odważycie się nam trochę poluzować? I jeszcze jedno. Czekam na konce­ sję dla Radia WNET. To dla mnie pa­ pierek lakmusowy poziomu wolności słowa w polskich mediach. Wolności zabierania głosu publicznie, nawet jeśli to się komuś nie podoba. K

G

A

Z

E

T

A A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Europa staje się miejscem miękkiej wersji totalitaryzmu! Tym razem narzędziem do osiągnięcia tego celu nie jest już terror, ale jego miękki odpowiednik, czyli coraz szczelniejszy system prawny stojący na straży ideologii oraz przemoc symboliczna, uprawiana przez media i ośrodki opiniotwórcze! Mocne słowa abpa Stanisława Gądeckiego wygłoszone podczas uroczystych obchodów 1050-lecia powstania biskupstwa poznańskiego, ustanowionego w 968 r., dwa lata po chrzcie Mieszka I. Było ono pierwszym na ziemiach polskich. 2

Polonia cepit habere episcopum

Skandaliczny raport o wolności mediów w Polsce

Homilia arcybiskupa Stanisława Gądeckiego wygłoszona 24 czerwca 2018 r. w Poznaniu z okazji 1050-lecia powstania biskupstwa poznańskiego

W

dzisiejszą niedzie­ lę dziękujemy Panu Bogu za początki Kościoła w naszej Ojczyźnie. Za 1050 lat jego instytu­ cjonalnych dziejów, które rozpoczęły się od przybycia do kraju Polan pierw­ szego biskupa Jordana i ustanowienia w Poznaniu pierwszego biskupstwa, dwa lata po chrzcie księcia Mieszka I. A jednocześnie prosimy o Boże błogo­ sławieństwo dla jego przyszłej owoc­ nej pracy. Przez dzieje zbawienia, od samych początków aż po najdalszą przyszłość, przewija się – niby złota nić – jeden i ten sam temat misji. W trakcie dzisiej­ szego rozważania chciałbym przedsta­ wić w największym skrócie trzy etapy tego procesu. Najpierw jako stałe zada­ nie Ludu Bożego w historii zbawienia. Następnie jako misja dokonująca się w historii naszej Ojczyzny. W końcu, jako wyzwanie misyjne wobec świata, stojące przed wszystkimi ochrzczonymi Rodakami tak w naszej Ojczyźnie, jak i na obczyźnie.

Misja według Biblii Najpierw pierwsza sprawa, czyli stałe zadanie misyjne Ludu Bożego wobec wszystkich narodów. Zazwyczaj wią­ żemy to zadanie z nakazem misyjnym Jezusa przekazanym apostołom: „Idź­ cie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego” (Mt 28,19). Tymczasem temat misji ma znacz­ nie głębsze korzenie, które sięgają cza­ sów Starego Testamentu, gdzie misją wobec innych narodów zostaje obda­ rzony cały Lud Boży. Zapowiedź tego zadania kryje się już w powołaniu Abra­ ma, któremu Bóg obiecał: „Nie będziesz więc odtąd nazywał się Abram, lecz imię twoje będzie Abraham, bo uczy­ nię ciebie ojcem mnóstwa narodów” (Rdz 17,5–6). Ta obietnica zapowia­ da powszechne zobowiązanie Izraela. To zadanie misyjne zrealizuje naj­ pierw potomek królewski: „Oto mój Sługa, którego podtrzymuję. Wybra­ ny mój, w którym mam upodobanie. Sprawiłem, że Duch mój na Nim spo­ czął; On przyniesie narodom Prawo” (Iz 42,1). Podobnie postrzega swoje zada­ nie prorok Jeremiasz: „Zanim ukształ­ towałem cię w łonie matki, znałem cię, nim przyszedłeś na świat, poświęciłem cię, prorokiem dla narodów ustanowi­ łem cię” (Jer 1,5). Takie uniwersalne zadanie było bliskie nie tylko potomkowi króla, ale również prorokowi Izajaszowi, który w dzisiejszym czytaniu liturgicznym powtarza słowa Boże: „To zbyt mało, iż jesteś Mi sługą dla podźwignięcia po­ koleń Jakuba i sprowadzenia ocalałych z Izraela! Ustanowię cię światłością dla pogan, aby moje zbawienie dotarło aż do krańców ziemi (Iz 49,6). Podobną powszechną wizję – iż pewnego dnia kult jedynego Boga będzie praktykowa­ ny na całym świecie – pielęgnuje póź­ niej w swoim sercu prorok Malachiasz. „Albowiem od wschodu słońca aż do jego zachodu wielkie będzie imię moje

Według raportu organiza­ cji „Reporterzy bez Granic” stan wolności mediów w Pol­ sce jest obecnie najgorszy w historii. Polska została w nim sklasyfikowana na 58 na 180 ocenianych państw, czyli na najniższym od początku ist­ nienia raportu (2002) miej­ scu. Jest to ocena krzywdząca, która nie ma potwierdzenia w rzeczywistoś­ci i której nie uzasadniają zdarzenia opisane w raporcie – czytamy w pro­ teście Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP.

3

Mit dobrego sąsiedztwa

Procesja jubileuszowa w Poznaniu z obrazem wizerunku Matki Bożej w Cudy Wielmożnej, Pani Poznania. W tym roku przypa­ da także 50 rocznica koronacji tego wizerunku Matki Bożej. Obraz znajduje się w kościele ojców franciszkanów na Wzgórzu Przemysła w Poznaniu AUTOR ZDJĘĆ NA S. 1 I 7: ANDRZEJ KARCZMARCZYK

między narodami, a na każdym miejscu dar kadzielny będzie składany imieniu memu i ofiara czysta. Albowiem wielkie będzie imię moje między narodami – mówi Pan Zastępów” (Ml 1,11).

A

utor Księgi Kronik wzywa wprost wszystkich Izraelitów do jej podjęcia: „Rozgłaszajcie Jego chwałę wśród pogan, Jego cuda – wśród wszystkich narodów” (1Krn 16,24). Wszystko po to, by Mądrość Boża zaczęła panować „na falach mo­ rza, na ziemi całej, w każdym ludzie i narodzie” (Syr 24,6). Tym samym tro­ pem podąża psalmista: „Niech Ciebie,

nazwany domem modlitwy dla wszyst­ kich narodów” (Iz 56,7). Tak więc misja nie rozpoczyna się od czasów Nowego Testamentu, ona rozpoczyna się od po­ czątków historii zbawienia. Dla przygotowania tej misji Bóg Ojciec posłał najpierw świętego Jana Chrzciciela, patrona dnia dzisiejszego, o którym „rozeszła się” wieść w całej górskiej krainie Judei. Po narodzinach Jana pojawił się Jezus, jedyny pośrednik między Bo­ giem a ludźmi: „Albowiem jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między Bo­ giem a ludźmi, człowiek Chrystus Jezus, który wydał siebie samego na

Dzisiaj spotykamy się w najstarszej na ziemiach polskich, poznańskiej katedrze, aby podziękować Bogu za dar wiary i przezwyciężenie wielu trudnych chwil z przeszłości. Aby dziękować za tę żywotną, duchową moc, która sprawiła, że Kościół w Polsce okazał się Matką Świętych i Błogosławionych. Boże, wysławiają ludy, niech wszystkie narody dają Ci chwałę!” (Ps 67,4; por. Ps 9,12; 18,50; 47,2; 67,4; 72,11; 105,1. Takie plany misyjne towarzyszą zresz­ tą wielu autorom Starego Testamentu. Oprócz konkretnych osób, szcze­ gólna rola w tej misji przypadnie świą­ tyni jerozolimskiej. W trakcie jej poś­ więcenia Salomon prosi Boga o to, aby z tej świątyni promieniowało „wspania­ łe światło” na wszystkie krańce ziemi (Tob (w) 13,13), by mogły przybyć tam pielgrzymki narodów: „Stanie się na końcu czasów, że góra świątyni Pań­ skiej stanie mocno na wierzchu gór i wystrzeli ponad pagórki. Wszystkie narody do niej popłyną” (Iz 2,2). „Ca­ łopalenia ich oraz ofiary będą przyjęte na moim ołtarzu, bo dom mój będzie

okup za wszystkich...” (1Tm 2,5–7; por. 4,14–16). Ten właśnie Jezus – od same­ go początku swojej działalności pub­ licznej – „ustanowił Dwunastu, aby z Nim przebywali i żeby ich wysyłał nauczać” (Mk 3,13–14). Ich wybór, jak też późniejsze ich ustanowienie, miały na celu to samo zadanie (Mt 10,5; Mk 6,7; Łk 9,1–2). Nie dziwimy się więc, gdy w momencie Wniebowstąpienia padają słowa, które do dzisiaj zacho­ wują swoją aktualność: „Dana Mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi. Idź­ cie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Uczcie je zachowy­ wać wszystko, co wam przykazałem. A oto Ja jestem z wami przez wszyst­ kie dni, aż do skończenia świata” (Mt

28,18–20). „Idąc na cały świat, głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu. Kto uwierzy i ochrzci się, będzie zbawiony, a kto nie uwierzy, będzie potępiony” (Mk 16,15–16). To nic innego jak po­ czątek misji Kościoła, który poprzez wszystkie pokolenia będzie prowadził ludy i narody do jedności z Bogiem.

P

osłuszni temu poleceniu Jezusa apostołowie poszli – głosząc sło­ wo prawdy i „rodząc Kościoły” – święcie przekonani o tym, że na nich spoczywa obowiązek rozkrzewiania wiary. Po apostołach ten sam obowią­ zek odziedziczyli biskupi, wspomagani przez kapłanów oraz wiernych świe­ ckich. I tak to Kościół, „poruszony łas­ ką i miłością Ducha Świętego, staje się w pełni obecny dla wszystkich ludzi czy narodów, aby ich doprowadzić do wiary, wolności i pokoju Chrystuso­ wego przez przykład życia, głoszenie słowa oraz przez sakramenty święte i inne środki łaski, tak aby stała dla nich otworem wolna i pewna droga do pełnego uczestnictwa w tajemnicy Chrystusa” (por. Dekret o działalności misyjnej Kościoła, 5). Z ich pomocą – przechodząc Bliski Wschód, a następnie Azję Mniejszą – chrześcijaństwo przybyło do Europy i przeniknęło duszę naszego kontynen­ tu. „Wiara chrześcijańska ukształtowała kulturę kontynentu i splotła się nieroze­ rwalnie z jego dziejami, do tego stopnia, że nie sposób ich zrozumieć bez odnie­ sienia do wydarzeń, jakie dokonały się najpierw w wielkiej epoce ewangeliza­ cji, a następnie w kolejnych stuleciach, w których chrześcijaństwo, mimo bo­ lesnego rozdziału między Wschodem a Zachodem, zyskało trwałą pozycję jako religia Europejczyków” (Ecclesia in Europa, 24). Dokończenie na str. 7

Coraz wyraźniej widać, że Izra­ el i środowiska żydowskie w Ameryce są dla nas zagro­ żeniem. Czy to w ramach „stra­ tegicznego partnerstwa” mu­ simy uzgadniać nasze ustawy ze stroną izraelską? Dlaczego udostępniono Wawel na obra­ dy Knesetu? Dlaczego podczas obrad Grupy Wyszehradzkiej bywa wystawiana także flaga państwa odległego – Izraela? A może Izrael ma być admini­ stratorem Trójmorza?– pyta i odpowiada Jan Martini.

4

Podpis do foto Mieczysław Janas poszuku­ je, spisuje i upamiętnia histo­ rie nieznanych ofiar II woj­ ny światowej, pochowanych na miejscowych cmentarzach. Spadek, składający się z opo­ wiadań z przeszłości, pozosta­ wić może każdy. Nie ma ludz­ kiego życia bez znaczenia, nie ma wspomnień i przeżyć bez treści – pasjonata historii z Wą­ sowa opisuje Aleksandra Ta­ baczyńska.

4

Przyrzekamy odbudować Pomnik! Uroczyście przyrzekamy od­ budować pomnik Najświętsze­ go Serca Pana Jezusa – napisał w zaprezentowanym w Pozna­ niu apelu Społeczny Komitet Odbudowy Pomnika Wdzięcz­ ności. Odezwę odczytano pod­ czas specjalnego nabożeństwa połączonego z koncertem uro­ czystości z okazji 21. rocznicy wizyty w mieście Jana Pawła II – relacjonuje Teresa Tomsia.

8

ind. 298050

redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet

Proszę państwa, z uwagi na RO­ DO nie mogę powiedzieć, któ­ ry lekarz dzisiaj przyjmuje ani nie mogę podać państwa na­ zwisk. Proszę wchodzić według trzech ostatnich cyfr PESELU odtworzonych w odwrotnej ko­ lejności… Po 25 maja obudzi­ liśmy się w absurdalnym świe­ cie – obserwacje Małgorzaty Szewczyk na temat stosowania RODO w codziennym życiu.


KURIER WNET · LIPIEC 2018

2

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Wspaniały „Owocna” polityka, czyli Rajd Niepodległości poznacie ich po owocach Rafał Lusina

Już za nami ten wyjątkowy rajd, który zapamiętamy na długo. Nie tylko ze względu na miejsca, jakie odwiedziliśmy, nie tylko z powodu wspaniałych ludzi, ­których spotkaliśmy, ale także z powodu różnych przygód, które przeżyliśmy, jadąc czasami drogami, można by rzec, tylko z nazwy. Ale wszystko na szczęście kończyło się szczęśliwie.

P

rzejechaliśmy ponad 4 400 km. Dwa intensywne tygodnie, które pomimo dużego wysiłku fizycz­ nego pozwoliły nam oderwać się od spraw codziennych i skierować myśli na czasy początku i końca II Rzeczpo­ spolitej. Oddać hołd tym, którzy wal­ czyli o powstanie i utrzymanie naszej Ojczyzny w latach 1918–1920 oraz tych, którzy bronili naszych granic przed napaścią Rosjan 17 września 1939 ro­ ku. W rajdzie wzięły udział 22 osoby. Bardzo cieszyła współpraca i wzajemna pomoc między uczestnikami. Zgodnie z celem Rajdu odwiedzi­ liśmy miejsca urodzenia trzech wielkich Polaków – Romana Dmowskiego, Jó­ zefa Piłsudskiego oraz Ignacego Jana Paderewskiego. Złożyliśmy Im biało­ -czerwone wiązanki oraz odśpiewali­ śmy cztery zwrotki „ Jeszcze Polska nie zginęła”. Byliśmy dumni, że mamy ta­ kich Rodaków, bezgranicznie oddanych sprawie naszej Ojczyzny. Ich postawę wyrażają słowa, które wypowiedzie­ li i zgodnie z tym działali, a myśmy je wszędzie powtarzali i o nich rozmawia­ liśmy. Jakie to słowa? Na przykład te: „Wielki naród musi nosić wysoko sztandar swej wiary. Musi go nosić tym wyżej w chwilach, w których władze jego państwa nie noszą go dość wyso­ ko, i musi go dzierżyć tym mocniej, im wyraźniejsze są dążności do wytrącenia mu go z ręki”. Albo słynne: „Być zwycię­ żonym i nie ulec to zwycięstwo; zwy­ ciężyć i spocząć na laurach to klęska”. Przejechaliśmy także szlakiem wschodniej granicy II Rzeczpospolitej. Dotarliśmy do kilku miejsc, gdzie były strażnice graniczne. Pozostały jeszcze fundamenty tych niewielkich budyn­ ków dla drużyny żołnierzy KOP liczącej 5 do 10 osób. Z jedną z takich straż­ nic – Kamiennym Wozem – położoną niedaleko miasta Głębokie, w rejonie

Mieliśmy okazję przekonać się, jak ważne jest odwiedzanie naszych Rodaków, którzy pozostali na ojcowiźnie, daleko od obecnych granic Polski. Trwają tam i cieszą się, słysząc polską mowę i widząc pielgrzymów, którzy do nich przyjeżdżają. Ich życzliwość i gościn­ ność są przeogromne. Polski z 1939 roku najbardziej wysu­ niętym na wschód (obecnie północno­ -wschodnia Białoruś), wiąże się niezwy­ kła historia jej dowódcy, plut. Stefana Pawła Pałczyńskiego. Historia Stefana Pałczyńskiego pokazuje, jak będąc zwykłym żołnierzem, można dokonać rzeczy niezwykłej. Otóż 17 września 1939 roku podczas ataku Sowietów na Polskę dowódca strażnicy Kamien­ ny Wóz Stefan Pałczyński pozostał na stanowisku do końca, ostrzeliwując na­ pastników, przez co dał czas na wycofa­ nie i uratowanie swoich żołnierzy. We­ dług powtarzanych do dziś opowieści

walka trwała godzinę lub dwie, a zginę­ ło podobno kilkudziesięciu krasnoar­ miejców. W końcu śmierć poniósł i Pał­ czyński. Okoliczna ludność potajemnie pochowała zabitego przy samej straż­ nicy, dość płytko pod ziemią. Niestety z czasem zatarła się pamięć o mogile. Dopiero w 2011 roku podczas robót ziemnych odkryto, nafaszerowane kula­ mi szczątki Stefana Pałczyńskiego, które ekshumowano i pochowano na cmenta­ rzu w Głębokim, w kwaterze żołnierzy poległych w 1920 roku. Upamiętniona została też nieistniejąca już strażnica, na miejscu której postawiono krzyż.

Michał Bąkowski

Ciepłe miesiące to w naszym kraju czas żniw i zbiorów. W tym roku upały przysz­ ły wcześniej niż zazwyczaj i drzewa uginają się od dojrzałych owoców, których nie ma kto zerwać, a ich sprzedaż też jest kłopotliwa. Te problemy można roz­ wiązać z korzyścią dla wszystkich zainteresowanych stron.

M

ój rodzinny Krzywiń (po­ wiat kościański) zewsząd otoczony jest sadami cze­ reśniowymi, wśród których wiele liczy kilkaset drzew. Oczywiście poza tym rosną u nas w dużej ilości m.in. wiśnie, śliwki, truskawki, maliny. To sprawia, że co roku zapotrzebowa­ nie na pracowników sezonowych jest ogromne. Jeszcze kilka lat temu bez większych problemów można było ich znaleźć, studenci zarabiali na stu­ dia, uczniowie na komputery, skute­ ry, rowery, a starsi po prostu chcieli dorobić. Praca jest ciężka, ale dająca satysfakcję i niezłe zarobki. Jednak od dwóch, trzech lat pojawił się problem związany z niewystarczającą liczbą rąk do zbioru. I to mimo szeroko otwartych drzwi dla m.in. Ukraińców. W efekcie tego uprawy są „oberwane” w niewiel­ kim procencie, a czasami, jak w przy­ padku np. wiśni, niektórzy sadownicy w ogóle rezygnują ze zbiorów. Drugi problem pojawia się, kiedy owoce trzeba sprzedać, a szczególnie w tym roku jest o to bardzo trudno. Obecnie na poznańskim Franowie co noc wielu sprzedających zostaje z ogromną ilością czereśni, która, jak wiadomo, jest owocem miękkim i po

zerwaniu powinna zostać szybko spo­ żyta lub przetworzona. Co się dzieje? Otóż ze względu na tegoroczne upały uprawy dojrzały wcześniej i np. trus­ kawki pojawiły się na rynku prawie równocześnie z czereśniami. Ale naj­ gorsze jest to, że rodzima produkcja musi walczyć z importowanymi towara­ mi, które pojawiają się na targowiskach i w sklepach dużo wcześniej. Moim zdaniem w obu problemach zawodzi prowadzona przez kolejne rzą­ dy polityka, która jest korzystna w tym konkretnym przypadku dla imigrantów ze wschodu i zagranicznych importe­ rów. Polski rząd stworzył dobre wa­ runki do studiowania i zarabiania dla różnorakich przybyszów, którzy zalali nasz rynek. Efekt tego jest taki, że gar­ dzą oni pracą sezonową, która dotych­ czas była dla nich atrakcyjna, natomiast w przypadku stanowisk etatowych pra­ codawca, zamiast doceniać podwyżka­ mi polskich pracowników, woli na ich miejsce zatrudnić imigrantów. Impor­ terzy zaś, którzy przecież dostarcza­ ją gorszy jakościowo towar, zarabiają duże pieniądze na jego sprzedaży, de facto niszcząc naszą krajową produkcję. I tutaj dochodzi też do marnotrawstwa finansów państwowych, w tym tych

przeznaczonych na sławne programy socjalne rządu (500 +, 300+), ponieważ pieniądze wydawane przez rodziny na zakup owoców i warzyw u rodzimych producentów wspierałyby polski biz­ nes i w pewnym procencie wróciłyby do budżetu państwa. Tymczasem te kwoty są po prostu transferowane za granicę. Od wielu lat zaniedbywane jest także polskie przetwórstwo, wiele spółdzielni upadło, a do otwierania no­ wych firm zniechęcają wysokie podatki, składki i obostrzenia formalno-prawne. Wniosek jest jeden: ograniczyć – we wszystkich przypadkach. Zmniej­ szając znacznie import sprawimy, że Polacy będą jedli zdrowiej, pieniądze zostaną w kraju, wspierając przy tym rodzimy biznes i skarb państwa. Ob­ ostrzenia napływu imigracji sprawią, że nasi obywatele będą zarabiać więcej, prace sezonowe znowu będą atrakcyj­ ne dla imigrantów, a uprawy opłaci się zbierać. Zmniejszenie podatków i biu­ rokracji wpłynie pozytywnie na działkę przetwórstwa. Drodzy rodacy, zbliżają się wybory samorządowe; dla polityków zaczyna­ ją się „polityczne żniwa”. Nie pozwól­ my im zapomnieć, że Polska ma być dla Polaków! K

Należy sobie uświadomić, ze Stefan Pałczyński zdecydował się na pewną śmierć, aby uratować swoich żołnierzy, dać im czas na wycofanie się. Rozpo­ znał sytuację i wiedział, że napastni­ cy mają miażdżącą przewagę. „Nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich ( J 15,12–13)”, powtarzaliśmy w myślach i głośno. Cześć Jego pamięci! Podczas rajdu mieliśmy też oka­ zję przekonać się, jak ważne jest od­ wiedzanie naszych Rodaków, którzy

pozostali na ojcowiźnie, daleko od obecnych granic Polski. Trwają tam i cieszą się, słysząc polską mowę i wi­ dząc pielgrzymów, którzy do nich przyjeżdżają. Ich życzliwość i gościn­ ność są przeogromne. Zbudowane relacje są paliwem do radości życia zarówno dla odwiedzanych, jak i od­ wiedzających. Zapamiętamy również z rajdu wieczory spędzone na wspól­ nym śpiewaniu pieśni patriotycz­ nych przy akompaniamencie dwóch kolegów, dla których gitara to chleb

powszedni. Wieczorne śpiewanie to takie doładowanie akumulatorów szczęścia, aby móc się nim dzielić na­ stępnego dnia z innymi osobami. Pi­ sząc te słowa, czuję ogromną wdzięcz­ ność wszystkim, którzy włożyli serce i zaangażowanie w to, aby rajd jak najlepiej się udał i przyniósł owoce na miarę Bohaterów, których pamięć przywołaliśmy rajdem. Dziękuję za­ równo Rajdowiczom, jak i tym, którzy nas gościli, dając pokarm dla żołądka i dla serca. Szczęść Wam Boże! K

O sentymentach RODO: rzeczywistość w Sieci odrealniona Henryk Krzyżanowski

Małgorzata Szewczyk

Mój czterdziesty felieton dla „Kuriera WNET” – sam się zdziwiłem, że już tyle. – Czy doktor już przyjmuje? – pada pytanie w jednej z poradni. Do tego jest lato, więc zamiast o polityce, będzie o obyczajach na fejsbuku (to – Nie, jeszcze nie rozpoczął – słychać odpowiedź. angielskie słowo już się spolszczyło). Przyznam, że jestem entuzjastą i weteranem łum pacjentów oczekujących W jednej ze szkół trzeba było Unijne rozporządzenie o ochro­ fejsa – niedługo minie mi 10 lat aktywnej obecności. na wizytę gęstnieje, podobnie zdjąć wiszącą od lat tablicę ze zdję­ nie danych osobowych (RODO) mia­

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

widziałem (i nigdy nie zobaczę) w re­ alu. Zawsze zastanawiam się, czy oni tak skrupulatnie pamiętają o urodzinach czy imieninach, powiedzmy, starszej cioci, której nie ma na fejsie. Właśnie dzięki urodzinom pojawi­ ło się coś, co można by nazwać „świę­ tych obcowaniem w sieci”. Bowiem kon­ to raz założone istnieje ad infinitum, także wtedy, gdy jego właściciel opuści już ten padół, nie likwidując uprzed­ nio swojego profilu na fejsie. Mam już

Trudno przecenić rolę fejsa jako forum ścierania się opinii, swoistego Hyde Parku, z jego memami i linko­ wanymi tekstami.

kilkoro takich ‘drogich nieobecnych’ – gdy fejs przypomina mi o ich urodzi­ nach, mogę za nich zmówić pacierz. Jeden z takich niedawno zmarłych znajomych z dawnych lat, lubiany przez wszystkich sybaryta oraz koneser lite­ ratury i win, doczekał się nawet... listu w zaświaty. W dniu urodzin jego przy­ jaciel napisał doń na fejsie maila, w któ­ rym opisuje swój wieczór w domu na wsi i pyta adresata, jak mu się wiedzie „tam”. Emocjonalny tekst przypadł do gustu licznym znajomym ich obu i do­ czekał się wielu „polubień”. Być może jestem niewrażliwym zgredem, ale przyznam się, że mnie ta erupcja sentymentów niespecjalnie po­ rusza. Nasza racjonalna do bólu religia zamiast kultywować własne sentymen­ ty, każe modlić się za bliskich w intencji skrócenia ich pobytu w czyśćcu. Więc wolę westchnąć za Jacka na najbliższej Mszy św., kiedy celebrans będzie zmar­ łych wspominał w kanonie. K

Redaktor naczelny Kuriera WNET

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Krzysztof Skowroński

WIELKOPOLSKI KURIER WNET Redaktor naczelna

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl

Zespół WKW

Małgorzata Szewczyk ks. Paweł Bortkiewicz Aleksandra Tabaczyńska Michał Bąkowski Henryk Krzyżanowski Jan Martini Danuta Namysłowska

T

jak potęguje się ich zniecierp­ liwienie. Nagle wychodzi pie­ lęgniarka, trzymając listę nazwisk i mówi: – Dzień dobry! Proszę państwa, z uwagi na RODO nie mogę powie­ dzieć, który lekarz dzisiaj przyjmuje ani nie mogę podać państwa nazwisk. Proszę wchodzić według trzech ostat­ nich cyfr PESELU odtworzonych w od­ wrotnej kolejności… Wśród pacjentów zapadła kon­ sternacja, bowiem dotychczas zasa­ da panująca w tej poradni opierała się na kolejności przyjmowania cho­ rych według godziny wyznaczonej wcześniej przez lekarza lub poda­ nej w rejestracji. Z początkiem obo­ wiązywania RODO chorzy stali się „odwróconymi cyframi PESEL-u”, któ­ rym pod żadnym pozorem nie wolno podać nazwiska ani przy rejestracji, ani… w gabinecie. Na marginesie – co ma zrobić pacjent, którego trzy ostatnie cyfry PESEL-u są takie same, np. 181?

Korekta

Magdalena Słoniowska Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

reklama@radiownet.pl

Dystrybucja własna! Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

ciami absolwentów, bo… nie wyrazili oni pisemnie zgody na publikację swo­ ich wizerunków. Z kolei w przedszkolu rodzice mają wywoływać dzieci, iden­ tyfikując je z… przedmiotami życia co­ dziennego, wcześniej przydzielonymi przez dyrekcję. Można się zastanowić, czy rzeczy­ wistość nie przerosła fabuły najlep­ szych komedii? Lekarzowi nie wolno się przedsta­ wić, ba, nikt z nas nie dowie się już, czy dany doktor przyjmuje dziś w porad­ ni, czy jest obecny na oddziale. Dzie­ cka nie wolno wywołać po imieniu, ze szkół znikną zdjęcia absolwentów… Po 25 maja obudziliśmy się w ab­ surdalnym świecie, który zmusza nas do udowadniania, że czarne jest czar­ ne, a białe jest białe. Przecież wszyscy wiedzą, że lekarz/urzędnik/hotelarz/ serwisant/nauczyciel itd. musi mieć nasze dane, byśmy mogli uzyskać po­ trzebną pomoc lub skorzystali z ja­ kiejś usługi.

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl

Nr 49 · LIPIEC 2018

(Wielkopolski Kurier Wnet nr 41)

Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507

ło w zamyśle pomóc Europejczykom odzyskać kontrolę nad tym, jakie dane na swój temat przekazują prywatnym podmiotom. RODO miało chronić osoby fizyczne, a nie nakładać na nie nowe obowiązki. Wraz z jego wdrożeniem mieli­ śmy odnieść konkretną korzyść: koniec z męczącymi telefonami od telemarke­ terów, reprezentujących różne firmy. Jak wyszło? Jeden z internautów po­ dzielił się swoim doświadczeniem: „Tak obowiązuje RODO – o 8.15 dostałem telefon, że wylosowali mnie i jestem zaproszony na spotkanie o zdrowym odżywianiu. Na moją uwagę, że nie jestem zainteresowany i proszę o usu­ nięcie moich danych, usłyszałem «Ale ja nie widzę Pana danych, komputer mi losuje numery i dzwonię»...”. Litera prawa literą prawa i jak w każdym przypadku potrzeba uspo­ kojenia i zdrowego rozsądku. Oby­ śmy jednak do tego momentu jakoś dotrwali. K

Data i miejsce wydania

Warszawa 30.06.2018 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

J

ako medium kontaktu fejs ma sporo zalet. O wielu bliźnich bym nie pa­ miętał, a tak, co jakiś czas dają o sobie znać, wymieniamy opinie, spieramy się albo popieramy, zamieszczamy fot­ ki. Widzę, jak moim byłym studentom układa się życie, jak wyglądają założone przez nich rodziny. Ktoś powie, że to po­ wierzchowny kontakt – z pewnością, ale czyż kartki pisane z wakacji były przeja­ wem głębokiej duchowości? Trudno przecenić rolę fejsa jako forum ścierania się opinii, swoistego Hyde Parku, z jego memami i linkowa­ nymi tekstami. Są tacy, którzy twierdzą, że III RP poległa na prześmiewczych memach prawicowców. Ale cicho, sza, nie o polityce! Ma też fejs swoje śmieszności – na przykład urodziny znajomych, o których przypomina z mechaniczną bezwzględnością automatu. Przez to dostaję co roku życzenia od licznych fejsbukowców, których na oczy nie


LIPIEC 2018 · KURIER WNET

3

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Ogromne poparcie związkowców! Jarosław Lange wybrany ponownie przewodniczącym NSZZ Solidarność Regionu Wielkopolska, co oznacza, że będzie pełnił tę funkcję po raz czwarty z rzędu! Przewodniczącym wielkopolskiej Solidarności jest od 2006 r., w związku działa od 1993 r. Tym razem był jedynym kandydatem na przewodniczącego, głosowało na niego 201 na 204 delegatów. Z Jarosławem Lange rozmawia Anna Dolska.

Wybory – i co dalej? Społecznego, bo uznaliśmy, że stała się ona instytucją fasadową. Kwestie pra­ cownicze nie szły w dobrym kierun­ ku. Przypomnę podwyższenie wieku emerytalnego i problem tzw. umów śmieciowych. Przy zmianie rządu sy­ tuacja się zmieniła: nastąpił powrót do niższego wieku emerytalnego, została ustalona minimalna stawka godzinowa, mamy promocję stałego zatrudnienia i dość duży wzrost poziomu minimal­ nego wynagrodzenia. Rząd realizuje wiele celów Solidarności, co nie ozna­ cza, że jest dobrze, bo mamy problemy w służbie zdrowia i w oświacie. Kwestią wymagającą rozwiązania jest zamroże­ nie wynagrodzeń pracowników sfery budżetowej i wskaźnika zakładowego funduszu socjalnego. Na pewno bę­ dziemy o to walczyć.

A w tych innych przypadkach dosz­ ło do strajków? Na szczęście nie. Mówię na szczęście, bo zawsze bardzo się cieszymy i dąży­ my do tego, by konflikty rozwiązywać w drodze mediacji i rozmów. Mieliśmy jednak w regionie dwa ostre protesty, o których trzeba powiedzieć. Jeden w sprawie wynagrodzeń pracowników jednostek samorządowych, zakładów budżetowych i pracowników kultury miasta Poznania. Wtedy noc spędzili­ śmy pod gabinetem prezydenta. Druga to manifestacja przed Urzędem pod­ czas sesji Rady Miasta. Sprawa doty­ czyła 9 tysięcy pracowników miejskich.

Jaka jest dziś Solidarność Wielko­ polska? Jesteśmy jednym z 2–3 regionów w kra­ ju, w których nie spada poziom uzwiąz­ kowienia, co oznacza, że wielkopol­ ska Solidarność żyje i nie kurczy się. W kwestiach pracowniczych udało się rozwiązywać problemy branż i zakła­ dów pracy, które są dla nas kluczowe w wymiarze historycznym, jak np. Ce­ gielski, ale cieszy też powstanie nowej fabryki Volkswagena we Wrześni. Uda­ ło nam się także porozumieć z drugą centralą związkową – z OPZZ. Razem negocjowaliśmy kwestie pracowników podległych miastu i samorządowi wo­ jewódzkiemu. Próbujemy łączyć siły i mówić jednym głosem, występując w interesie pracowników. To bardzo dobry prognostyk na przyszłość.

Czyli na problemy pracownicze nale­ ży spojrzeć z perspektywy regionu? Sytuacja w zakładach pracy w regionie w żaden sposób nie przekłada się na sytuację polityczną w kraju. Tempe­ ratura protestów jest ciągle taka sama, bez względu na to, kto rządzi w Polsce. W skali kraju i związku możemy powie­ dzieć, że za rządów poprzedniej ekipy mieliśmy wiele sporów zbiorowych na poziomie ogólnopolskim. W 2013 r. Solidarność wyszła z Komisji Dialogu

Na poziomie firm jednak często za­ miast współpracy jest rywalizacja między związkami. Wszędzie tam, gdzie jest to możliwe, w sprawach strategicznych, takich jak wzrost wynagrodzeń i warunków pracy, należy działać razem. Mimo iż różnimy się poglądami, mamy inną strukturę,

działając wspólnie osiągniemy więcej niż w pojedynkę. To jest mądre.

Od czego zależy trudność czy ła­ twość negocjacji na poziomie firmy? Bez względu na status prawny, struktu­ rę właścicielską zakładu, kluczowa jest rola osoby zarządzającej, tego, jak rozu­ mie dialog społeczny i kwestie dobrego sposobu rozwiązywania problemów pracowniczych. Solidarność jest związ­ kiem dialogu społecznego. Rozwiązania siłowe nie są w naszym stylu, chcemy to robić przy stole negocjacyjnym, ale do tego potrzeba dobrej woli dwóch stron.

zorganizować ludzi w związek w fir­ mach państwowych niż w prywatnych, jest już mitem. W minionej kadencji większość organizacji w naszym regio­ nie powstała w firmach prywatnych lub w koncernach zagranicznych. Należy raczej je rozróżniać według liczby pra­ cowników. W firmach do 50 zatrudnio­ nych trudniej jest utworzyć związek, co nie znaczy, że nie mamy takich orga­ nizacji. W większych firmach sytuacja jest łatwiejsza. Ile nowych organizacji powstało w mijającej kadencji? Powstało ponad 60 nowych organiza­ cji i jest to jeden z najlepszych, może najlepszy wynik w kraju.

Z czym trzeba będzie się uporać w kolejnej kadencji i czego nie uda­ ło się zrealizować w mijającej? W regionie mamy pół tysiąca firm z wszystkich branż, w których działa Solidarność. Różni je specyfika funk­ cjonowania oraz problemy wymagające

Solidarność jest związkiem dialogu społecznego. Rozwiązania siłowe nie są w naszym stylu, chcemy to robić przy stole negocjacyjnym, ale do tego potrzeba dobrej woli dwóch stron. rozwiązania. Dużym kłopotem jest sy­ tuacja w służbie zdrowia, gdzie ustawo­ wo wprowadzono rozróżnienie wyna­ grodzeń dla pracowników medycznych i tzw. niemedycznych. Spowodowało to podzielenie całego środowiska, a do Solidarności należą jedni i drudzy. Re­ prezentując obie te grupy pracownicze, prowadzimy negocjacje na poziomie szpitali i chcemy, żeby jak najlepiej za­ kończyły się one dla wszystkich. Doty­ czy to ponad tysiąca członków związku. Podobna sytuacja jest w oświacie, gdzie reforma spowodowała wiele proble­ mów dotyczących chociażby poziomu wynagrodzeń, awansu zawodowego i oceny pracy nauczycieli. Nie udało się wywalczyć podwy­ żek dla pracowników jednostek samo­ rządu Poznania. Uważamy, że każdy

FOT. JAREK LANGE

W jakich warunkach będzie działał nowy Przewodniczący? Mówi się, że mamy rynek pracownika. W mar­ cu nie odnotowano żadnego straj­ ku na poziomie kraju. W tym czasie w 2017 r. było ponad 30 zarejestro­ wanych akcji protestacyjnych. Są powody do zadowolenia? To prawda, że w ubiegłych latach wię­ cej było ogólnopolskich akcji protesta­ cyjnych niż teraz. Nie oznacza to jed­ nak, że po objęciu władzy przez Prawo i Sprawiedliwość protesty się skończyły. Pierwszym był protest służby zdrowia prowadzony w siedzibie ministerstwa. W regionie mieliśmy też kilka ekstre­ malnych sytuacji, jak np. w firmie Brid­ gestone, gdzie, co prawda, nie doszło do strajku, ale wszczęty został spór zbiorowy, który już groził protestem.

z pracowników otrzymał o 300 zł brutto za mało i będziemy próbowali tę stratę nadrobić. Trudne rozmowy były rów­ nież w Urzędzie Marszałkowskim, ale tam udało się osiągnąć kompromis.

Inaczej wyglądają rozmowy o wzroście wynagrodzeń w zakładach przemysło­ wych o różnych kapitałach, a inaczej jest w jednostkach samorządowych lub instytucjach kultury, gdzie negocjacje są szczególnie trudne ze względu na brak środków budżetowych. Jednak niezależnie od branży, cechą Solidar­ ności jest to, że siadając do negocjacji, zawsze bierzemy pod uwagę kondycję firmy, a dopiero potem występujemy z postulatem wzrostu wynagrodzeń. Jesteśmy związkiem odpowiedzialnym, nie roszczeniowym. Nadal trudniej jest zorganizować związek w prywatnej firmie, jak to bywało przed laty? Mówienie o tym, że łatwiej jest

Członków nie ubywa, powstają no­ we komisje. Co jest podłożem te­ go sukcesu? Jest to połączenie wielu elementów. Pierwszy to aktywność na poziomie zakładów pracy, a drugi to działalność Działu Rozwoju Związku. Trzecia rzecz to klimat w regionie, który powoduje, że ludzie chcą tu przychodzić i uzy­ skiwać pomoc. Chodzi o klimat, akcje i działania, o których się mówi. Na to też mają wpływ osobowość i kultura osób pracujących w Zarządzie Regio­ nu. Ludzie oczekują pomocy i ją realnie otrzymują. Wszyscy jesteśmy częścią całości i wszyscy współdecydujemy o tym, jak funkcjonuje region. Czy starzejący się związek jest

kolejnym mitem, który należy obalić? W Regionie Wielkopolska jest duże ot­ warcie na młodych ludzi. Żeby zmiana pokoleniowa się dokonała, otwartości musi towarzyszyć działanie młodego pokolenia. Te dwa elementy muszą ze sobą współgrać. U nas to zadziałało. W efekcie mamy bardzo silną Sekcję Młodych. Szefem młodych na poziomie kraju jest działacz z Wielkopolski, z cze­ go się bardzo cieszymy. Młode osoby za­ siadają w Prezydium Zarządu Regionu. Jest połączenie energii, pomysłowości i innego widzenia rzeczy związanych z działalnością związkową, w połącze­ niu z doświadczeniem i mądrością doj­ rzałych działaczy. To jest najlepsze, co mogło się zdarzyć. Zanosi się na to, że w nowej kadencji nastąpi,,przechył” na stronię młodych. Będzie to chyba jeden z najmłodszych regionów w Polsce. Ma­ my wiele dobrych doświadczeń z mło­ dzieżowymi organizacjami, jak chociaż­ by z NZS, z którym współpraca bardzo dobrze się układa. Ważna jest też kwestia awansowania w strukturze związkowej. Nie może być tak, że Zarząd Regionu jest lożą starców. W Zarządzie Regionu muszą być zarówno działacze z długo­ letnim stażem, jak i młodzi, bo to daje równowagę. Dzięki temu następuje na­ turalna zmiana pokoleniowa. Dla mnie to fundament funkcjonowania Związku. Młodzi są najlepszymi ambasadorami Solidarności, nadają ton i energię dzia­ łalności. Organizowane przez nich akcje społeczne są promocją Związku. Kiedyś związek działał bardziej re­ wolucyjnie, dziś to głównie praca organiczna. Podstawowa praca związkowa w za­ kładach pracy jest ciągle taka sama. To jest najważniejszy nurt działalności związkowej. Różnica polega na tym, że mamy inną strukturę firm i inne cza­ sy, i inne „narzędzia”, którymi operuje dziś Solidarność. Zmierzamy zdecy­ dowanie w kierunku związku meryto­ rycznego, związku fachowców, który jest partnerem dla zarządu firmy, a nie przeciwnikiem. Najwyższym pozio­ mem działalności jest partnerstwo, w którym związek byłby współodpo­ wiedzialny i współdecydujący, jak np. w Volkswagenie. To oczywiście nie wy­ klucza trudnych, złożonych negocjacji, ale oznacza, że inny jest styl rozwiązy­ wania problemów i inna świadomość związkowców. To jest przyszłość dla Solidarności. Druga to zmiana men­ talności członków związku i świado­ mości, jak można zmienić swoje życie zawodowe dzięki działalności związ­ kowej. To jest najtrudniejsza praca, wymagająca czasu. K

Trudno zgodzić się z interpretacją dokonaną przez organizację „Reporterzy bez Granic”, ponieważ wymienione wydarzenia wskazują na prawidłowe działanie polskiego systemu prasowego wolnych mediów, charakterystycznego dla państw demokratycznych.

Skandaliczny raport o wolności mediów w Polsce Jolanta Hajdasz

C

entrum Monitoringu Wol­ ności Prasy SDP stanowczo protestuje przeciwko oce­ nie stanu wolności mediów w Polsce w 2018 r., zawartej w raporcie organizacji „Reporterzy bez Granic (RSF)” opublikowanym 26 kwietnia 2018 r. Według niego stan wolności mediów w Polsce jest obecnie najgor­ szy w historii. Przeciwko tej stron­ niczej ocenie zaprotestował także Nadzwyczajny Zjazd Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, jaki obrado­ wał w Kazimierzu Dolnym w 22-24 czerwca 2018 r. W raporcie „Reporterów bez Gra­ nic” za 2018 r. Polska jest sklasyfikowa­ na na 58. miejscu na 180 ocenianych państw, czyli na najniższym od począt­ ku istnienia raportu (2002). Od trzech lat systematycznie jest w tym rankin­ gu klasyfikowana coraz niżej. W 2016 roku spadła z 18. na 47. miejsce, rok później na 54., a obecnie, wg rapor­ tu, znajduje się już „w grupie państw, w których występują wyraźne proble­ my z poszanowaniem wolności prasy”. Jest to ocena krzywdząca, która nie ma potwierdzenia w rzeczywistości i któ­ rej nie uzasadniają zdarzenia opisa­ ne w raporcie – czytamy w proteście CMWP SDP.

Naciągane argumenty Jako uzasadnienie spadku Polski w ran­ kingu organizacji „Reporterzy bez Gra­ nic” wskazano przede wszystkim rządy partii „Prawo i Sprawiedliwość”. Zda­ niem autorów raportu, partia ta „chce odbudować Polskę w sposób, który podoba się partii, bez uwzględniania opinii tych, którzy wyrażają odmienne opinie”, a „wolność prasy ma być jedną z głównych ofiar tej polityki”. Jedyne uzasadnienie tej krytycznej oceny i je­ dyne przykłady, na jakie powołuje się ranking, to sprawa publikacji książki Tomasza Piątka, próba nałożenia kary na telewizję TVN oraz zmiana statu­ su mediów publicznych na media na­ rodowe (ten argument używany jest w raporcie po raz trzeci). Tymczasem trudno zgodzić się z interpretacją do­ konaną przez organizację „Reporte­ rzy bez Granic”, ponieważ wymienione wydarzenia wskazują na prawidłowe działanie polskiego systemu prasowego wolnych mediów, charakterystycznego dla państw demokratycznych. Bez względu na poziom i jakość tej publikacji, kontrowersyjna dla wielu Po­ laków książka Tomasza Piątka ukazała się i znalazła w legalnej dystrybucji bez jakichkolwiek przeszkód, a jej autor bez

problemów planował i odbywał spot­ kania z czytelnikami na terenie całe­ go kraju. Co więcej, mimo zgłoszenia sprawy pomówienia w tej książce mi­ nistra obrony narodowej, prokuratura odmówiła jej wszczęcia, co pokazuje, iż wolność słowa jest chroniona w Polsce we właściwy sposób, a system praso­ wy działa prawidłowo. Dowodzi tego także drugi argument użyty w raporcie – sprawa niedoszłej kary dla Telewizji TVN. Na tę stację Krajowa Rada Radio­ fonii i Telewizji, czyli z regulator rynku audiowizualnego w Polsce, zamierzała nałożyć karę finansową za czynne wspie­ ranie jednej strony konfliktu w sytuacji ostrego sporu politycznego. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji wycofała się z nałożenia tej kary po przeprowadze­ niu m.in. konsultacji z organizacjami pozarządowymi, w tym z SDP. Nadawcy telewizyjnego nie spotkały więc żadne konsekwencje, mimo wyjątkowo kon­ trowersyjnego publicznego działania w ówczesnej sytuacji.

Nieobiektywne oceny Argument trzeci, wykorzystany w uza­ sadnieniu niekorzystnej dla Polski wy­ mowy raportu, dotyczy zmiany sposobu wyłaniania władz mediów publicznych.

Bez względu na ocenę jakości progra­ mów publikowanych aktualnie przez media publiczne, należy podkreślić, iż przeprowadzone w nich zmiany, w tym zmiana ich statusu na media narodowe (ustawa z dnia 22 czerwca 2016 r. o Ra­ dzie Mediów Narodowych), odbyła się zgodnie z obowiązującym prawem, po wygranych legalnie i demokratycznie przez partię „Prawo i Sprawiedliwość” wyborach. Zmiana ta nie może więc być powodem krytycznej oceny stanu wolności prasy w Polsce, jak przedstawia to Światowy Wskaźnik Wolności Prasy organizacji „Reporterzy bez Granic”. Zmiana ta miała miejsce w 2016 r. Ob­ niżanie miejsca Polski w rankingu „Re­ porterów bez Granic” na jej podstawie po raz trzeci jest więc działaniem wyjąt­ kowo nieobiektywnym i nierzetelnym. W tym kontekście umieszczenie Sło­ wacji, kraju, w którym doszło w br. do brutalnego zabójstwa dziennikarza śled­ czego Jana Kuciaka i jego partnerki na

27 miejscu w rankingu, czyli o 31 miejsc wyżej niż Polska, staje się wyjątkowo kuriozalne. W Polsce w okresie istnie­ nia rankingu organizacji „Reporterzy bez Granic” nie było takiego zdarzenia.

Wątpliwa metodologia Wątpliwa jest także metodologia powsta­ wania tego raportu. Organizacja „Repor­ terzy bez Granic” informuje, iż Światowy Wskaźnik Wolności Prasy jest tworzony w oparciu o odpowiedzi na ankiety wy­ słane do ponad 100 dziennikarzy, którzy są członkami organizacji partnerskich organizacji „Reporterzy bez Granic”, do specjalistów z branży, naukowców, prawników i obrońców praw człowie­ ka, ale nie podaje ani nazwisk, ani liczby osób z Polski, do których skierowano tę ankietę. Nie informuje także, ile osób na nią odpowiedziało. Nie są przy tym publikowane żadne konkretne materiały wyjściowe służące do opracowania tego

raportu. Trudno więc traktować ten ra­ port jako odzwierciedlenie rzeczywistej sytuacji mediów. Zdumienie i zdecydowany sprze­ ciw CMWP SDP budzi więc to, iż na podstawie tak powierzchownie i nie­ rzetelnie przeprowadzonych „ana­ liz” Autorzy raportu umieścili Polskę w grupie państw, w których występują wyraźne problemy z poszanowaniem wolności prasy. W ten sposób raport staje się źród­ łem mylnych ocen realnej sytuacji na rynku mediów w Polsce dla wszystkich jego odbiorców, zarówno w Europie, jak i na świecie. CMWP SDP wyraża głębo­ kie ubolewanie z powodu firmowania autorytetem organizacji „Reporterzy bez Granic” raportu przygotowanego w tak nierzetelny sposób i apeluje o większą staranność w przygotowywaniu tego typu dokumentów w przyszłości. K Jolanta Hajdasz od 2017 r. jest dyrektorem CMWP SDP.


KURIER WNET · LIPIEC 2018

4

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

N

azwa ‘debata’ wskazywała­ by na wymianę poglądów, pojedynek na argumenty i różnicę stanowisk. W tej debacie jednak panowała „całkowita zgodność poglądów we wszystkich omawianych kwestiach” (typowy ko­ munikat po rozmowach przywódców państw demokracji ludowej). Było to po prostu „kopanie do jednej bramki”. Wniosek z debaty mógł być tylko je­ den – polski antysemityzm i pogromy były od zawsze i chyba nic z tym nie możemy zrobić, poza uregulowaniem żądań organizacji żydowskich... Dyskusje na temat stosunków pol­ sko-żydowskich są nudne, bo doskona­ le znamy argumenty obu stron (antyse­ mityzm, szmalcownicy, Jedwabne – Yad Vashem, Ulmowie, Żegota, katownie UB itp.), a nasze długie dzieje mogą dostarczyć wielu przykładów na każde stanowisko (także na dobre sąsiedz­ two!). Jednak parę stwierdzeń mogło nas zaskoczyć: choćby uwaga, że śmierć za pomoc Żydom to nic nadzwyczaj­ nego, bo Polacy byli karani śmiercią za wszystko – np. za ubój świni... Także zdumiewająca opinia o wrogim nasta­ wieniu Polaków do powstania w getcie, gdyż „niszczone były kamienice, które mieli nadzieję przejąć” (!). Propozycja budowy pomnika Po­ lakom ratującym Żydów była krytyko­ wana jako „listek figowy”, choć padło także zdanie, że pomnik „pozwoliłby Polakom zaspokoić ich narcyzm (!) i wyjść z twarzą”. Często ta sama osoba mówiła „my, Polacy powinniśmy prze­ myśleć...”, by po chwili dodać „Polacy mogliby usiąść do stołu i rozmawiać...”. Przykładów takiej narodowości „obro­ towej” – w zależności od okoliczności można być Żydem lub Polakiem – jest wiele. Adam Michnik, uważany przez wielu za polskiego humanistę, ojca pol­ skiej demokracji, otrzymał w Nowym Yorku tytuł „Żyda roku”. Z kolei żona polskiego polityka – A. Applebaum – jest rodzajem Polki, której przeszkadza patriotyzm gospodarczy i hasło „ku­ puj polskie”. Jej zdaniem przypomina to przedwojenne „nie kupuj u Żyda”. A jakiej narodowości jest Jan Gross, „zasłużony” jak nikt inny w dziele skłó­ cenia Polaków z Żydami? Pod wzglę­ dem kanonicznym nie jest Żydem, bo jego matka była etniczną Polką, ale nikt nie nazwie go Polakiem. W Polsce nie było etnonacjona­ lizmu – za Polaka uważano każdego, kto dzielił nasze wartości. Z kolei wielu obywateli Polski (rdzennych i mniej rdzennych Polaków) nie wyznaje żad­ nych wartości, więc termin „Polak gor­ szego sortu”, wprowadzony przez Ja­ rosława Kaczyńskiego, ma rację bytu. Takimi „Polakami” jest 27 tysięcy oby­ wateli Izraela, którzy uzyskali polskie obywatelstwo niejako z „automatu”, jako wnuki obywateli II RP. Z pew­ nością nie znają oni języka i traktują polski paszport czysto instrumentalnie. Widać tu jaskrawą dysproporcję w do­ stępie do polskiego obywatelstwa. Po­ tomkowie zesłańców z 1936 roku z Ka­ zachstanu, aby otrzymać „kartę Polaka” (nie obywatelstwo!), musieli zdawać egzamin z języka i byli przepytywani z „polskości”: „W którym roku była bi­ twa pod Płowcami?”, „Jak nazywała się klacz marszałka Piłsudskiego?”, „pra­ wobrzeżne dopływy Wisły” itp. – przy takich pytaniach większość „polskich” Polaków nie dostałaby „karty Polaka”. Najlepszym testem na „zawartość Polaka w Polaku” pochodzenia żydow­ skiego będzie stosunek do roszczeń amerykańskich organizacji żydow­ skich. To przykre, że dwa najbardziej doświadczone wojną narody wyciągają sobie nawzajem brudy i najciemniejsze strony wspólnej egzystencji. Widocznie ruina wzajemnych relacji była wkalku­ lowana w żądanie „rekompensat dla ofiar Holokaustu”.

Trochę historii Gdy w 1648 roku hetman Chmielnic­ ki podszedł pod Lwów, poprosił, aby wydano mu Żydów w celu wymordo­ wania. W wypadku spełnienia prośby obiecał odstąpić od oblężenia. Miesz­ czanie nie zgodzili się, ale cena za ura­ towanie lwowskich Żydów była ogrom­ na – po 5 dniach oblężenia poddał sią Wysoki Zamek, a ludność okolicznych wiosek, która się tam schroniła, zo­ stała wymordowana (ok. 5 tys. osób). Mieszczanom udało się skorumpować tatarskich sprzymierzeńców Chmiel­ nickiego, którzy wrócili do siebie na Krym, a zbuntowany hetman musiał zadowolić się okupem. Gdyby mieszczanie pożałowali pie­ niędzy, nie mielibyśmy w późniejszym czasie szeregu osobistości zapisanych lepiej lub gorzej w naszej historii. Nie

Dylematy twardego elektoratu

Pod takim tytułem odbyła się debata będąca prawdopodobnie reakcją na naiwno-koncyliacyjne rozważania prezydenta Dudy o „zgodnym życiu we wspólnym państwie przez 1000 lat”. W debacie brali udział poważni paneliści: prowadząca z Instytutu Badań Literackich (specjalizacja – historia Holokaustu), historycy z Uniwersytetu Warszawskiego i Żydowskiego Instytutu His­torycznego, a także założyciel i dyrektor Instytutu Książki i Prasy – autor wydanej we Francji książki „ Jak Polacy Niemcom mordować Żydów pomagali”.

Mit dobrego sąsiedztwa Jan Martini

byłoby Luny Bristiger, Adama Humera, Michnika, Kuronia, Grossa i Rostow­ skiego, ale też Mariana Hemara, prof. Hirszfelda (twórcy hematologii), prof. Ulama (wynalazcy bomby wodorowej) i 60% lwowskich lekarzy i profesorów wyższych uczelni. Mimo pogromów, antysemityzmu, prześladowań i getta ławkowego na uni­ wersytetach, Żydzi w Rzeczpospolitej odnieśli ogromny sukces demograficzny

Dlaczego udostępnio­ no Wawel na obrady Knesetu? Dlaczego podczas obrad Grupy Wyszehradzkiej bywa wystawiana także flaga państwa odległego – Izraela? A może Izrael ma być administrato­ rem Trójmorza? – ich liczba przyrastała znacznie szybciej niż innych grup narodowych. Jednym z czynników tego sukcesu był fakt, że Żydzi nie mieszali się do wojen, które prowadzili między sobą chrześcijanie i nie ginęli na polach bitew. Liczne armie wrogie i zaprzyjaźnione nie wybierały też żydowskiego rekruta na naszych te­ renach (Żydzi mieli opinię „pacyfistów” niezdolnych do służby wojskowej). To dlatego Wojciech Korfanty dorobił się miana antysemity, gdy powiedział, że śląscy Żydzi też powinni przyjąć na sie­ bie obowiązek obrony ojczyzny. Zaborcy przejmowali nasze ziemie z całym bogactwem inwentarza, m. in. z ogromną populacją żydowską. Było to przedmiotem troski władz zabor­ czych. Helmut von Moltke pisał: Żydzi zawsze i wszędzie tworzą państwo w państwie, a w Polsce stali się głęboką, jątrzącą raną na ciele tego pięknego kraju. Jednak ta „jątrząca rana” nie zdołała zniechęcić Prusaków od zaboru „tego pięknego kraju”. Troską zaś Bismar­ cka było, by Żydzi polscy nie „zainfe­ kowali” Niemiec: Sądzę, że osiedleni w Poznańskiem Żydzi, chociażby im dozwolono, nie pójdą wielką masą do prowincji niemieckich, gdyż bezmyślność

charakteru polskiego pod względem dóbr doczesnych czyniła zawsze z Polski eldorado dla Żydów. Bismarck się pomylił – Żydzi po­ znańscy przenieśli się do Berlina i stali się Żydami niemieckimi. W zaborze rosyjskim wydzielono tzw. linię osied­ lenia i starano się skoncentrować (mało skutecznie) wszystkich Żydów na tere­ nie Królestwa Polskiego. Tylko w zabo­ rze austriackim znaczna część Żydów się spolonizowała i dla nich Austriacy utworzyli w statystykach specjalną ka­ tegorię „Polaków wyznania Mojżeszo­ wego”. Z czasem Bismarck dostrzegł również pewne korzyści z istnienia Ży­ dów. Tak mówił do ambasadora rosyj­ skiego: Po co Pan Bóg stworzył Żydów polskich, jak nie po to, abyśmy z nich mieli służbę szpiegowską? Faktem jest, że Żydzi w zaborze ro­ syjskim (tzw. Litwacy) stali się czynni­ kiem rusyfikującym, a w pruskim – ger­ manizującym i większa ich część była przeciwna reaktywacji państwa polskie­ go. Decyzją traktatu ryskiego małe mia­ steczko Orzechna zostało przydzielone Polsce, lecz na prośbę jego żydowskich mieszkańców, którzy nie chcieli miesz­ kać w „zaborze polskim” (tak często Żydzi nazywali tereny przydzielone II RP), Polacy zgodzili się na korektę gra­ nicy i włączenie miejscowości do ZSRR. W okresie międzywojennym większość polskich Żydów nie identyfikowała się z państwem polskim, a część była wręcz wroga. Ułatwiło to Stalinowi zorgani­ zowanie agenturalnych, finansowanych z ZSRR organizacji – Komunistycznej Partii Polski, Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy i Komunistycz­ nej Partii Zachodniej Białorusi, w któ­ rych polscy Żydzi stanowili większość członków. Choć liczebność tych organizacji nie przekraczała kilkunastu tysięcy, a Żydów w Polsce było ponad 3 mi­ liony, to wytworzył się stereotyp „ży­ dokomuny”. Polacy zaczęli postrzegać żydowskich współobywateli jako po­ tencjalnych agentów wrogiego pań­ stwa. Dlatego tak ważne jest, aby stale pamiętać o tych niezbyt licznych Ży­ dach, którzy złączyli swój los z Polską na dobre i na złe. Walczyli we wszyst­ kich powstaniach, byli ochotnikami w legionach, uczestniczyli w drugiej konspiracji (także w szeregach Narodo­ wych Sił Zbrojnych), a przede wszyst­ kim wnieśli wspaniały wkład w polską kulturę. Niestety ci związani z Polską

żydowscy obywatele mieli najmniejszą szansę przeżycia (u obu okupantów) i zostali w większości wymordowani. Natomiast żydowscy kolaboranci (obu okupantów) w znacznie większym stop­ niu zdołali przeżyć wojnę i z tymi, któ­ rzy poszli na współpracę z Sowietami, mieliśmy do czynienia po 1945 roku.

Twórcy PRL Nie ma przesady w twierdzeniu, że or­ ganizatorami zwasalizowanego przez Rosję sowiecką państwa zwanego Pol­ ską Rzeczpospolitą Ludową byli pol­ scy Żydzi-komuniści. Jako kolaboranci sowieccy wykonali ogromną robotę. Trudno sobie wyobrazić, jak poradzi­ liby sobie Rosjanie, nie znający języka (ani nawet łacińskiego alfabetu!), bez pomocy polskich inteligentów żydow­ skiego pochodzenia. Wielką część waż­ nych stanowisk funkcyjnych i decy­ zyjnych (Biuro Polityczne KC PZPR, ministerstwa, władze wojewódzkie) ob­ jęli Żydzi. Równocześnie starano się nie drażnić Polaków, by nie zorientowali się, że faktycznie stali się obywatelami drugiej kategorii. Dlatego – w myśl za­ leceń Stalina – sporo Żydów przybrało polskie nazwiska (przy żydowskich na­ zwiskach pozostali głównie ci, którzy nie mieli grzechów na sumieniu wobec polskich współobywateli). Tak w 1945 roku sytuację oceniał Jakub Berman: Żydzi mają okazję do ujęcia w swoje ręce całości życia państwowego w Polsce i rozszerzenia nad nim swojej kontroli. Nie pchać się na stanowiska reprezentacyjne. W ministerstwach i urzędach tworzyć tzw. drugi garnitur. Przyjmować polskie nazwiska. Zatajać swoje żydowskie pochodzenie. (...) Kwestia żydowska jeszcze jakiś czas będzie zajmowała umysły Polaków, lecz ulegnie to zmianie na naszą korzyść, gdy zdołamy wychować choć dwa pokolenia polskie. Wprowadzono sowiecki system doboru kadr w oparciu o „kompro­ maty” jako gwarancję dyspozycyj­ ności. Ludzie uczciwi nie mieli szans na liczący się awans, bo najważniej­ sze stanowiska zastrzeżone były dla posiadaczy życiorysów obarczonych wadami. Błyskawicznie wytwarzano „nową inteligencję” – członkowie ko­ munistycznej przybudówki młodzie­ żowej ZMP mieli zapewnione szybkie awanse. Umiejętnie wykorzystywano tzw. bezpartyjnych fachowców, czyli

nielicznych ocalałych z wojny polskich inteligentów, dla pozyskania wiedzy po­ trzebnej „nowym kadrom”. Wszystkie te działania doprowadziły do wytwo­ rzenia powielających się nowych elit, które pozostały elitami (choć obecnie głównie ekonomicznymi) do dziś. Po 1968 roku elitotwórcza rola śro­ dowisk żydowskich znacznie osłabła, lecz środowiska te w dalszym ciągu miały swoje wpływy. Drobny przykład:

Coraz wyraźniej widać, że to właśnie Izrael i środowiska żydowskie w Ameryce są dla nas zagroże­ niem. Czy to w ramach „strategicznego partnerstwa” musimy uzgadniać nasze usta­ wy ze stroną izraelską? sztuki reżyserowane przez pochodzą­ cego z mniejszości dyrektora teatru A.R. nie znajdowały uznania u recen­ zentki teatralnej. Na zebraniu załogi dyrektor rzucił uwagę: „panią Jadwi­ gę Ś. musimy usunąć”. I rzeczywiście, długoletnia recenzentka teatralna miej­ scowej gazety przestała pisać. Można zrozumieć, że pan dyrektor miał życz­ liwych kolegów w Ministerstwie Kultu­ ry i Sztuki, w Wydziale Kultury Urzę­ du Wojewódzkiego czy we władzach Związku Artystów Scen Polskich. Ale gazeta była organem prasowym Komi­ tetu Wojewódzkiego PZPR. Jak wytłu­ maczyć takie przełożenie? W latach 70. wpływ ludzi pocho­ dzenia żydowskiego na sytuację w Pol­ sce był najmniejszy, a ludzie ci – nad­ zwyczaj wyczuleni na „wiatr historii”, zorientowawszy się, że wyczerpuje się formuła komunizmu, zaczęli przeorien­ towywać się na nowych patronów. Dla­ tego niedawni fanatyczni komuniści stali się wielkimi miłośnikami demo­ kracji, co umożliwiło im odzyskanie wpływu na bieg spraw państwowych po przemianach 1989 roku. Uzyskali oni także ogromny wpływ na polską opinię publiczną za sprawą poczytnej gazety.

Gdy podsumowano 2 lata rządów „do­ brej zmiany”, trudno było kwestiono­ wać znaczące osiągnięcia ekipy Zjed­ noczonej Prawicy. Dlatego zapowiedzi „korekty” w rządzie przyjmowane były bez entuzjazmu. Po co zmieniać skład zwycięskiej drużyny? Gdy okazało się, że chodzi już nie „korektę”, a o „rekon­ strukcję” rządu, życzliwy elektorat wciąż tłumaczył to sobie koniecznoś­ cią usunięcia najbardziej „kontrower­ syjnych” ministrów w celu polepszenia wizerunku rządu i otwarcia na „elekto­ rat centrowy”. Zapowiedzi „rekonstruk­ cji”, a potem „głębokiej rekonstrukcji” krążyły długi czas. Można sobie tylko wyobrazić efektywność pracy resortu, w którym przez 2 miesiące mówi się o zmianach kadrowych. Jednak „rekonstrukcja” okazała się znacznie głębsza i naraziła na szwank cierpliwość najtwardszego elektoratu, który zwyczajnie zaczął „wymiękać”. Usunięcie Beaty Szydło i Antoniego Macierewicza bynajmniej nie spowo­ dowało, że „ulica i zagranica” spojrzała życzliwiej na poczynania rządu PiS. Nie odnotowano też przypływu „centro­ wego” elektoratu, natomiast wyborcy PiS zaczęli sobie przypominać, że Pola­ cy zostali wielokrotnie wyprowadzeni w pole przez umiłowanych przywód­ ców. Premier Morawiecki nie miał łat­ wego startu, zwłaszcza że początek jego posługi niemal zbiegł się z otwartym atakiem naszych „strategicznych so­ juszników” na Polskę. Elektorat wciąż twardy, ale nieco już „zmiękczony” nie był w stanie zro­ zumieć, dlaczego Izrael jest „naszym strategicznym sojusznikiem” i na czym polega „strategiczne partnerstwo” mię­ dzy odległymi krajami, które nie mają wspólnych interesów ani wspólnych zagrożeń. Co więcej – coraz wyraźniej widać, że to właśnie Izrael i środowi­ ska żydowskie w Ameryce są dla nas zagrożeniem. Czy to w ramach „strate­ gicznego partnerstwa” musimy uzgad­ niać nasze ustawy ze stroną izraelską? Elektorat słyszał, że urzędnicy mi­ nisterstwa sprawiedliwości pojechali do Izraela z projektem ustawy o IPN. Ponoć konsultacje przebiegały w „at­ mosferze wzajemnego zrozumienia”, na sugestie (polecenie?) Izraelczyków dopisano wyjątki o tekstach artystycz­ nych i naukowych. Mimo to ta właśnie uzgodniona ustawa stała się pretekstem do bezpardonowego ataku na Polskę. Z „odpaleniem” prowokacji odczekano do stosownego momentu – uroczy­ stości z okazji rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz. Afronty w wyko­ naniu ambasador Azari i prezyden­ ta Netaniahu nasi przywódcy przyjęli dzielnie („Polacy, nic się nie stało”), ale elektorat PiS-u nie był już tak wyrozu­ miały. Zaczęto zadawać sobie pytania: Dlaczego udostępniono Wawel na ob­ rady Knesetu? Przecież na Wawelu ni­ gdy nie obradował litewski Sejmas czy np. Wielki Churał mongolski. Dlacze­ go właśnie w Warszawie odbywają się międzynarodowe konferencje rabinów, choć Polska to „najbardziej antysemicki kraj na świecie, w którym prawie nie ma Żydów” (słowa ambasador Azari)? Po co przyjechało do Kielc („Stolicy Polskiego Antysemityzmu”) 150 poli­ cjantów izraelskich w pełnym umun­ durowaniu? Dlaczego podczas obrad Grupy Wyszehradzkiej bywa wysta­ wiana także flaga państwa odległego – Izraela? A może Izrael ma być ad­ ministratorem Trójmorza? Chyba nie wszyscy wyborcy PiS pamiętają (ale „poeta pamięta”...), że w 2007 roku Szymon Perez powiedział: „wykupujemy Węgry, Rumunię, Polskę. Nie mamy z tym żadnego problemu”. Elektorat Zjednoczonej Prawicy z coraz większym zniecierpliwieniem przyjmu­ je wiadomości o budowie kolejnych muzeów poświęconych Żydom, prze­ znaczaniu ogromnych sum na renowa­ cję cmentarza żydowskiego (podczas gdy nasze nekropolie w Wilnie i Lwo­ wie popadają w ruinę), finansowanie antypolskich książek i filmów, a zwłasz­ cza przeznaczenie 500 tys. złotych na „badania naukowe” dla polakożerców z Centrum Badań nad Zagładą Żydów. Do wyborców PiS dotarły wieści, że przy okazji badań terenowych nad Ho­ lokaustem zbierane są dane o nieru­ chomościach należących przed wojną do Żydów, które to dane przesyłane są do centralnej bazy danych Grupy Zadaniowej Restytucji Mienia Okre­ su Holokaustu w Wisconsin. Tak więc pośrednio podatnik polski finansuje koszty związane z ewidencjonowaniem „mienia bezspadkowego”, za które zo­ stanie nam wystawiony rachunek. Dokończenie na stronie obok


LIPIEC 2018 · KURIER WNET

5

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

M

ężnie ponosi koszty zwią­ zane ze swoją działalnoś­ cią, zarówno te material­ ne, jak i niematerialne. Mieczysław Janas bowiem w wolnym czasie poszukuje, spisuje i upamiętnia historie nieznanych ofiar II wojny świa­ towej, pochowanych na miejscowych cmentarzach. Pełen refleksji i pokory wobec losów ludzkich, zbiera szczątki informacji i składa z nich pełny obraz życia i śmierci zapomnianych ofiar nie­ mieckiej napaści na Polskę w 1939 roku. Mimo upływu tylu lat od zakończenia walk, wciąż odnajdywane i ewidencjo­ nowane są groby ludzi, którym odebra­ no życie. Dotyczy to zresztą nie tylko II wojny światowej. Oto trzy historie, o których świat się dowiedział dzięki Mieczysławowi Janasowi.

Jan Berger Do Wąsowa II wojna światowa dotarła 9 września. Hitlerowcy swoje panowa­ nie rozpoczęli od niszczenia wszyst­ kich napotkanych krzyży, figur świę­ tych oraz znęcania się nad ludnością, a szczególnie nad cenionymi społecz­ nikami. Pierwszą ofiarą wojny z okolic Wąsowa był czternastoletni Janek Ber­ ger z Róży. Wychowywała go samotnie matka, a gdy zachorowała, chłopiec przerwał naukę i zaczął utrzymywać ro­ dzinę. Zmyślny i utalentowany chłopak zarabiał, chętnie pomagając w pracach gospodarczych i polowych, u okolicz­ nych gospodarzy. Wraz z kolegami, prawdopodobnie w czwórkę, objeżdżali rowerami oko­ liczne wsie, żeby zorientować się w wo­ jennych realiach. 7 września, wracając z Buku, chłopcy natknęli się na zwia­ dowczy, rowerowy oddział niemiecki. Janek Berger nie wytrzymał i uciekał, skręcając w las. Niemcy strzelili w jego kierunku. Nikt nie widział, czy strzał był celny, bo kolegów Janka zrewido­ wano i uwięziono na kilka dni w leśni­ czówce Wąsowo. Na chłopca czekano we wsi, łudząc się, że zdołał zbiec. Ciało Janka ostatecznie znaleziono po pięciu dniach. Ciężko ranny musiał jeszcze żyć, ponieważ przeczołgał się w głąb lasu, gdzie niemieccy żołnierze dobili go uderzeniem kolbą w głowę. Janka Bergera pochowano na sta­ rym cmentarzu w Wytomyślu, w gro­ bie, który z czasem stał się bezimienny. W 70.rocznicę wybuchu wojny Mie­ czysław Janas postawił na jego mogile krzyż z nazwiskiem i zdjęciem chłopca.

Mieczysław Janas, mieszkaniec Wąsowa (koło Nowego Tomyśla) jest członkiem Stowarzyszenia Miłośników Ziemi Wąsowskiej. Kocha pszczoły, ma 15 rodzin pszczelich. Lubi obserwować środowisko przyrodnicze, pracował na roli i jako ślusarz. Od blisko trzydziestu lat jest członkiem Związku Emerytów i Rencistów. Rozwija swoje pasje, nie żałując czasu ani zaangażowania, nie oglądając się na ewentualną pomoc innych.

śmierci kilku więźniów, którzy pobili się o bochenek. Wyrokiem sądu zos­ tali skazani i powieszeni. Z rozkazu dowódcy obozu zwłoki przetranspor­ tował saniami na cmentarz w Wyto­ myślu młody chłopak, Bolesław Lisek. Mogiłę wykopano po lewej stronie kostnicy. W sumie w czasie działalności obozu Hardt pochowano dziewięciu więźniów, zawiniętych w płótno, bez żadnej ceremonii. Pewnego wieczoru do rodziny Bo­ lesława Liska przyszedł jeden z obo­ zowych wartowników wraz z kilkoma Żydami i pożyczyli wóz. Rankiem oka­ zało się, że tej nocy zostały zniszczone wszystkie święte figury i krzyże w oko­ licy, a z kamieni, które pozostały po kapliczkach, ułożono chodnik w obo­ zie. Ocalał jeden krzyż, przy drodze do Wytomyśla, ponieważ w czasie zarazy chowano pod nim zmarłych i Niem­ cy zwyczajnie bali się o swoje zdrowie i życie. Ten krzyż stoi do dziś, a pozo­ stałe obiekty sakralne wróciły na swoje miejsc już po wojnie. Zimą 1944 roku obóz zlikwido­ wano, więźniów wywieziono, baraki rozebrano i przetransportowano do Niemiec. Materiał budowlany miał słu­ żyć ludności niemieckiej, której do­ my ucierpiały w czasie nalotów na III Rzeszę.

Mieczysław Janas – strażnik pamięci Aleksandra Tabaczyńska […] jak trudno ustalić imiona wszystkich tych co zginęli w walce z władzą nieludzką [...] jesteśmy mimo wszystko stróżami naszych braci niewiedza o zaginionych podważa realność świata [...] Zbigniew Herbert, Pan Cogito o potrzebie ścisłości

Rezultaty – Mieczysław Janas pod koniec 2010 roku powiadomił Wielkopolski Urząd Wojewódzki o zapomnianych grobach Janka Bergera i Władzi Grocholewskiej, bo uważał, że powinny być objęte opieką – wyjaśnia Adam S. Kaczmarek, ówczes­ ny inspektor wojewódzki w Wydziale Polityki Społecznej. – Groby te, po kon­ sultacji z Wydziałem Krajowym Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, uznaliśmy za groby wojenne. Dzięki te­ mu znalazły się one pod ochroną ustawy o grobach i cmentarzach wojennych. Wojewoda Wielkopolski zawarł z Bur­ mistrzem Nowego Tomyśla porozumie­ nie, na mocy którego przekazał gmi­ nie środki na postawienie nagrobków. Można je już zobaczyć na wytomyskich cmentarzach. Wykonane są ze szlachet­ nego materiału, jakim jest piaskowiec, a widniejące na nich współczesne god­ ło Polski, symbolizujące objęcie opieką danego grobu przez Państwo Polskie. W miejscu istnienia obozu Hardt została też odsłonięta tablica pamiątko­ wa. Inicjatorem i fundatorem upamięt­ nienia ofiar wojny jest Mieczysław Janas. – Ten pomnik powstał dzięki wielu ludziom – opowiada Janas. – Ten dał płytę, ten otynkował, inni zwyczajnie pomogli przy budowie. Długo by wy­ mieniać wszystkich, którzy w tym dzie­ le mnie wsparli, ale najbardziej cieszy fakt, że są młodsi ode mnie.

Władysława Grocholewska Na cmentarzu w Wytomyślu pochowa­ na jest także 24-letnia Władzia Gro­ cholewska z Wąsowa, która zginęła w lutym 1945 roku z rąk żołnierzy ra­ dzieckich. Tragiczny los dziewczyny również ustalił i upamiętnił Mieczy­ sław Janas. Nadciągający front wschodni spo­ wodował ucieczkę do Rzeszy Niem­ ców, którzy pozostawili gospodarstwa, a w nich inwentarz. Polacy pracujący w niemieckich obejściach zorganizowa­ li się w grupy i jeżdżąc wspólnie opo­ rządzali zwierzęta. W jednej z takich grup była też Władzia. Po przejściu głównej linii frontu nadciągnęły różnego rodzaju oddziały pomocnicze i NKWD. Ludność cywil­ na była bezbronna, okradana i nęka­ na na wiele sposobów przez żołnierzy. Władzię, jadącą z grupą parobków, za­ trzymano pod Trzcielem i ściągnięto z wozu, a mężczyzn przepędzono. Martwą dziewczynę na polu zna­ lazł jej ojciec i pochował na cmentarzu

Jeden ze starych grobów na nowotomyskim cmentarzu, którym opiekuje się Mieczysław Janas

Jednak największe zaniepokojenie twardego (do niedawna) elektoratu PiS budzi kompletny brak reakcji na ame­ rykańską ustawę 447. Dlaczego reaguje tylko Polonia? Wyborcy prawicy, ale tylko słuchający Radia Maryja, dowie­ dzieli się, że działacze polonijni zbierają fundusze na apelację do Sądu Najwyż­ szego USA, bo ustawa 447 („JUST”) została przepchnięta z rażącym naru­ szeniem prawa. Może nie wszyscy, ale z pewnością część elektoratu PiS wie, że 1/3 składu Sądu Najwyższego to sę­ dziowie pochodzenia żydowskiego. Czy amerykańscy koledzy sędzi Gersdorf zdobędą się na niezawisłość? Nie uspokaja elektoratu zapew­ nienie władzy, że „nas nie obowiązu­ je prawo amerykańskie” i że „nie ma oficjalnych żądań zapłaty”, bo Serbia zaczęła płacić, nie czekając na oficjal­ ne żądanie. Na chwilę obecną minis­ terstwo finansów otrzymało tylko

informację ze Światowej Organizacji Restytucji Mienia Żydowskiego o rosz­ czeniach w wysokości 330 mld dolarów. Choć prezydent powiedział, że się „tym w ogóle nie przejmuje”, to elektorat PiS­ -u jednak się przejmuje i martwi się, czy polskie rezerwy walutowe w papierach rządu USA są bezpieczne. Wyborcy pamiętają, że właśnie groźba zajęcia kont bankowych skłoniła Szwajcarię do wypłaty „odszkodowań” dla orga­ nizacji żydowskich. Ludzie głosujący na PiS (niemłodzi, gorzej wykształceni, z mniejszych miast) szybciej niż elity dostrzegli zdumiewające podobieństwo do sytuacji z 2010 roku – bezradność władz i gwałtowne ożywienie kontak­ tów z wątpliwymi przyjaciółmi. Już nie tak twardy elektorat zaczyna zastana­ wiać się, gdzie jest ośrodek, w którym podejmowane są ważne decyzje, w któ­ rym pałacu, czy na Nowogrodzkiej, czy poza granicami państwa?

Odznaczenie

ucieczki powieszono publicznie, na oczach współwięźniów pierwszego osadzonego. Mieszkańcy Wąsowa często poma­ gali Żydom, głównie dokarmiając ich. Wystawiali na ulicę przed dom garnki z ugotowanymi ziemniakami. Prze­ chodzącej kolumnie zawsze udało się coś zabrać. Ci, którzy pracowali blisko domostw, dostawali też i chleb. Niestety chleb stał się też przyczyną

Sprawa Jedwabnego to kamień węgielny całej antypolskiej propagandy. Wykazanie błędów (czy kłamstw) Grossa pozwoliłoby rozbroić moralną podstawę „rekompensat” za rzekomy polski udział w Holokauście.

Prawdopodobnie wśród możnych tego świata rozważane są różne opcje. Obecność posła Mularczyka na cha­ nukowej kolacji u pana Danielsa może świadczyć np., że w grę wchodzi także najkorzystniejsza dla nas możliwość – spłata żydowskich roszczeń z reparacji wojennych uzyskanych od Niemców. Wprawdzie to nam należą się te pienią­ dze, ale prawdopodobnie wydrzeć je Niemcom byliby w stanie tylko Żydzi. Konsekwencje osławionego „pkt. 7”, którym straszy nas Bruksela, są wręcz bzdurne w porównaniu do zagrożeń ze strony naszych „sojuszników strategicz­ nych”. Niestety zagrożeń tych zdają się nie dostrzegać ani media (wszystkich nurtów), ani, co gorsza, rządzący. Tylko świadomy elektorat (nie tylko PiS-owski) oczekuje jakichkolwiek działań, nawet jeśli one mogą okazać się nieskuteczne. Wiemy, że trwające od wie­ lu lat psucie wizerunku Polski było

niezbędnym „przygotowaniem me­ dialnym” przed zgłoszeniem roszczeń. Dlatego należało by wznowić śledz­ two w sprawie zbrodni w Jedwabnem. Ekshumacje są niezbędne, bo sprawa Jedwabnego to kamień węgielny ca­ łej antypolskiej propagandy. Wyka­ zanie błędów (czy kłamstw) Grossa pozwoliłoby rozbroić moralną pod­ stawę „rekompensat” za rzekomy polski udział w Holokauście. Natychmiasto­ we uchwalenie ustawy reprywatyzacyj­ nej (nawet w jej niedoskonałej postaci) utrudniłoby znacznie rabunek, który nam grozi. Taka ustawa nigdy nie uzy­ ska postaci zadowalającej wszystkich – nawet gdyby pracować nad nią ko­ lejnych 30 lat. Niestety premier Gowin oświadczył, że na razie prace nad tą ustawą zostaną wstrzymane (!). Wymówienie do niczego niezo­ bowiązującej „Deklaracji Terezińskiej” (która, nie wiadomo dlaczego, nagle

FOT. A. TABACZYŃSKA

kolczastym. Dowódcą został Otto Bau­ man. Pod koniec kwietnia do Wąsowa przyszło 700 polskich Żydów, z których po trzech dniach połowę wywieziono. Żydzi pracowali przy budowie autostra­ dy A2, która wtedy miała przebiegać przez środek parku w Wąsowie. Praca więźniów polegała na wy­ wożeniu z pola warstwy ornej, którą transportowano w kierunku Kuślina. Już w pierwszym tygodniu za próbę

– Warto zgłaszać we właściwym urzę­ dzie wojewódzkim przypadki odnale­ zienia opuszczonego lub zaniedbanego grobu, który mógłby być uznany za grób wojenny – dodaje Adam S. Kacz­ marek. – W ciągu minionych lat udało się nam objąć opieką kilkadziesiąt ta­ kich zapomnianych mogił. Na więk­ szości z nich stoją już nowe nagrobki. Za każdym razem staraliśmy się też jak najrzetelniej ustalić dane pochowanej osoby. Grób, na którym widnieje imię, nazwisko, wiek poległej lub straconej osoby przemawia bardziej, jest także wyrazem pamięci i szacunku dla po­ chowanego człowieka. Bieżący dozór i czuwanie nad grobami wojennymi sprawuje natomiast – zgodnie z usta­ wą – właściwa gmina.

wytomyskim. Po wielu latach i ta mo­ giła stała się bezimienna.

Mogiły polskich Żydów W lutym 1940 roku na pole rodziny Bolesława Liska Niemcy zaczęli zwozić drewno oraz inne materiały budowlane. W marcu 1941 roku rozpoczęto budowę obozu pracy o nazwie Hardt. Postawio­ no baraki, a całość ogrodzono drutem

– W listopadzie 2011 roku przed­ stawiłem Wojewódzkiemu Komitetowi Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa w Poznaniu kandydaturę pana Mie­ czysława Janasa do przyznania Medalu Opiekuna Miejsc Pamięci Narodowej – dodaje Adam S. Kaczmarek, który w tamtym czasie pełnił funkcję Sekre­ tarza Komitetu. – Z całą pewnością działalność pana Janasa zasługuje na wyróżnienie. Wniosek został pozytyw­ nie i jednogłośnie zaopiniowany i pa­

Mieczysław Janas poszukuje, spisuje i upamiętnia historie nieznanych ofiar II wojny świato­ wej, pochowanych na miejscowych cmentarzach. nu Janasowi nadano Srebrny Medal Opiekuna Miejsc Pamięci Narodowej. Działalność i aktywność Mieczysła­ wa Janasa cieszy się ogromnym uznaniem lokalnej społeczności. Nazywany jest ko­ palnią wiedzy historycznej o regionie, krzewicielem i popularyzatorem wia­ domości o losach i dziejach ludzi zwią­ zanych z tym terenem. Wiedzy, którą posiadł, towarzyszy bogata, autorska dokumentacja fotograficzna. W swoich poszukiwaniach przeprowadził wiele roz­ mów, głównie z osobami starszego poko­ lenia, inspirując je do powrotu myślami do wspomnień lub opowieści zasłysza­ nych od bliskich i sąsiadów, często już nieżyjących. Wszystkie te wspomnienia zebrał, zweryfikował i spisał. Mieczysław Janas wie, że młod­ szym pokoleniom nie chce się słuchać opowieści o starych dziejach i losach ludzi, którzy żyli przed nami. Jednak spadek, składający się z opowiadań z przeszłości, pozostawić może każdy. I puentuje: – Nie ma ludzkiego życia bez zna­ czenia, nie ma wspomnień i przeżyć bez treści.

Post scriptum Według obowiązującej ustawy o gro­ bach i cmentarzach wojennych z 28 marca 1933 r., grobami wojennymi są groby i miejsca spoczynku: • poległych w walkach o niepodle­ głość i zjednoczenie Państwa Polskiego; • osób wojskowych, poległych lub zmarłych z powodu działań wojennych, bez względu na narodowość; • sióstr miłosierdzia i wszystkich osób, które, wykonując zlecone im czynności przy jakiejkolwiek forma­ cji wojskowej, poległy lub zmarły z po­ wodu działań wojennych; • jeńców wojennych i osób inter­ nowanych; • uchodźców z 1915 r.; • osób wojskowych i cywilnych, bez względu na ich narodowość, które stra­ ciły życie wskutek represji okupanta niemieckiego albo sowieckiego od dnia 1 września 1939 r.; • ofiar niemieckich i sowieckich obo­ zów, w tym cmentarzyska ich prochów; • osób, które straciły życie wskutek walki z narzuconym systemem totalitar­ nym lub wskutek represji totalitarnych lub czystek etnicznych od dnia 8 listo­ pada 1917 r. do dnia 31 lipca 1990 r. Ustawa wyklucza groby rodzinne, nawet jeśli byłaby w takim grobie po­ chowana wyżej wymieniona osoba. K

zaczęła być traktowana jak uchwalo­ ne prawo) również skomplikowało­ by działania geszefciarzy. Czytelnym sygnałem naszej woli oporu mogłoby być przeniesienie zagrożonych polskich aktywów z banków amerykańskich do bezpiecznego miejsca (do Chin?). Niewykluczone, że podjęcie tych środ­ ków zaradczych jest niemożliwe, bo skutkowałoby odpaleniem „majdanu” i zmianą rządu. „Strategiczni sojuszni­ cy” prawdopodobnie są skuteczniejsi w takich działaniach niż poseł Szczer­ ba i Niemcy. Polityka jest sztuką osiągania celów możliwych do osiągnięcia. Być może zakres naszej suwerenności jest na tyle skromny, że nie mamy szans na obronę przed instytucjami „przemysłu Holo­ kaustu” wspomaganymi przez aparaty państwowe naszych „strategicznych sojuszników”. Ale wypadało by przy­ najmniej próbować. K


KURIER WNET · LIPIEC 2018

W

yrażam nadzieję, że wydarzenie w Galerii odniesie chociaż je­ den pozytywny sku­ tek, skutecznie prowokując wszyst­ kich zainteresowanych do włączenia się do dyskusji na temat granic wol­ ności w sztuce współczesnej. Dysku­ sja taka jest możliwa tylko wtedy, gdy przyjmiemy rozumienie swobody wy­ powiedzi opartej na racjonalnych ar­ gumentach, nie wynikające z ideolo­ gicznych przesłanek narzucanych przez jedną ze stron. Nierzadko krytyk sztuki zmuszony jest skapitulować wobec mnogości wymy­ kających się racjonalnemu osądowi działań artystów współczesnych. Do znacznej ilości performance’ów, dzieł konceptualnych czy spontanicznych gestów w przestrzeni publicznej nie można przykładać miary tradycyjnej sztuki, rządzącej się zasadami piękna, dobra, mimetyzmu – mniej lub bardziej określonych wartości, uznanych za ana­ chronizm przez rzeczników współczes­ nej kultury postępu. Na szczęście dla krytyków, przez wieki filozofowie za­ pełnili setki bibliotek opasłymi toma­ mi rozpraw, pełnych ogólnych pojęć. Sofistyczna żonglerka zapożyczonymi terminami pozwala nasycić pozorem treści wiele tekstów poświęconych sztu­ ce, nawet jeżeli same „dzieła” tchną martwą pustką lub, co najwyżej, szyb­ ko dezawuującym się publicystycznym znaczeniem. W znacznie gorszej sytuacji znaj­ dują się „nieprofesjonalni” odbiorcy sztuki, dla których obcowanie z dzie­ łami nie stanowi źródła zarobku lub poszerzania naukowych zaintereso­ wań. Tacy widzowie, w obliczu ba­ riery niezrozumienia znaczniej części zjawisk sztuki współczesnej, muszą po­ legać na opinii różnorakich ekspertów, których kompetencji nie są w stanie zweryfikować. W czerwcu przez media przeto­ czyła się informacja o warsztatach z hi­ szpańskim kolektywem queerowym Gyne Punk, odbywających się w Gale­ rii Miejskiej Arsenał w Poznaniu. Me­ dia ogólnopolskie zdominowały dwie przeciwstawne narracje – spotkania w Galerii okrzyknięto „warsztatami z aborcji”, przy zdecydowanym sprze­ ciwie organizatorów, którzy w oświad­ czeniu napisali, że „członkinie grupy [Gyne Punk – przyp. autora] podzie­ liły się wiedzą historyczną odnośnie do rozwoju dziedziny ginekologii i za­ prezentowały m.in. używane dawniej narzędzia”, oraz, co najważniejsze, że „prezentacja i warsztaty mają charakter artystyczny i wyrażają osobiste przeko­ nania autorek”. Witkacy pisał, że „rzeczą krytyka jest uzasadnienie swego subiektywne­ go wrażenia z jakiegoś stałego punktu widzenia”. W mojej opinii prezentacja i warsztaty nie miały charakteru arty­ stycznego, co motywuję z jednej strony brakiem jakiejkolwiek transcenden­ tnej wartości i znaczenia, jakie można by przypisać formie tego konkretnego wydarzenia, a z drugiej strony – op­ artemu na własnym światopoglądzie rozpoznaniu szkodliwego przesłania, jakie niosła treść przedstawiana przez Gyne Punk. Sądzę, że trudno dyskutować z wartością warsztatów, nie wpadając w koleiny absurdu lub pustych termi­ nów poprawności politycznej. Niniej­ szy tekst stanowi próbę odwrócenia uwagi od jałowych sporów światopog­ lądowych dwóch nieprzystających do siebie stanowisk. Wobec jasno wyrażo­ nej opinii dotyczącej warsztatów w Ga­ lerii, za istotne uważam przyjrzenie się sytuacji, w której kompetencje ludzi kultury i badaczy sztuki zużywane są na tłumaczenie oczywistości, dostęp­ nych na wyciągnięcie ręki przy wy­ korzystaniu tak często pogardzanego dzisiaj zdrowego rozsądku. Posługując się łamaną angielszczyzną prowadząca mówi: – „…To narzędzie jest używane by – właśnie w taki spo­ sób – wewnątrz macicy… takimi na­ rzędziami przeprowadza się aborcję, jak moją. Moja aborcja była przepro­ wadzona takim narzędziem…”. Kobieta trzyma w dłoni podłużny metalowy przedmiot, którym wykonu­ je zdecydowane, okrężne ruchy. Tekst promujący warsztaty głosi: „Ekspery­ mentalne laboratorium ginekologicz­ ne posługujące się zdegenerowanymi, prostatycznymi technikami pozwala­ jącymi na krytyczne samopoznanie”. W manifeście grupy czytamy: „Pragnę […] własnoręcznych narzędzi aborcyj­ nych, gangów akuszerek, brokatowych

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A aborcji, rozlanych łożysk w każdym kącie […]”. Po udostępnieniu opinii publicznej przez dziennikarzy infor­ macji o wydarzeniu, organizatorzy zdecydowanie protestują przeciwko określeniu „warsztaty z aborcji”. Wice­ dyrektor Galerii i kuratorka wydarzenia

seksualnej emancypacji poprzez po­ nowne zbadanie techniczno-nauko­ wych tez na temat zdrowia/choroby, uzdrowienia/zaleczenia zakorzenio­ nego w ciele, w którym mieszkamy”. Odbiorca zatapia się w bełkocie zamieszczonym na oficjalnym portalu

Gyne Punk w swoim manifeście zwra­ ca uwagę na opresyjny charakter pub­ licznej opieki zdrowotnej: „Instytu­ cje medyczne stosują do diagnostyki zakazane i przerażające technologie,

Poza odrzuceniem oficjalnej pomo­ cy medycznej, kolektyw przedstawia również szereg źródeł wiedzy i umie­ jętności służących rozwijaniu swoje­ go emancypacyjnego pomysłu. Jedną

W czerwcu przez media przetoczyła się informacja o warsztatach z hiszpańskim kolektywem queerowym Gyne Punk, odbywających się w Galerii Miejskiej Arsenał w Poznaniu. W niniejszym artykule staram się przybliżyć konteksty związane z tą grupą i ich działalnością w Galerii Miejskiej, ponieważ jej przedstawiciele niechętnie ujawniają szczegóły dotyczące przebiegu, okoliczności i celu warsztatów. Zrozumienie istoty wydarzenia można osiągnąć jedynie na drodze metodycznej rekonstrukcji faktów, które w tym przypadku przedstawiają niekorzystny obraz działalności kolektywu oraz znaczenia ich przyjazdu do Poznania.

Jak skutecznie zorganizować „warsztaty z aborcji” wypowiedź obserwatora świata sztuki Marcel Skierski

Zofia nierodzińska (nazwisko z małej litery zgodnie z wolą kuratorki) mówi: „Trzeba być szaleńcem, żeby uznawać, że narzędzie z XIX wieku może być uznane za sprzęt do wykonania domo­ wej aborcji. Nikt do czegoś takiego nie namawiał, wręcz przestrzegał, że w kra­ jach, w których aborcja jest nielegalna, tak jak Chile, Polska […] te narzędzia w dalszym ciągu są stosowane i jest to bardzo niebezpieczne” – kontynuuje kuratorka. Ostrze oskarżenia zostaje przekie­ rowane na „opresyjne” zapisy polskie­ go prawa, umożliwiającego dokonanie aborcji w trzech przypadkach – zagro­ żenia życia kobiety, podejrzenia wad wrodzonych u dziecka lub poczęcia w wyniku gwałtu. Organizatorzy prze­ konują, że występują na rzecz dobra kobiet i ich wyzwolenia z dyskrymi­ nującego systemu. Krytycy warszta­ tów zostają oskarżeni o przekłamanie rzeczywistości i sprowadzanie wyda­ rzenia do skandalu. Potencjalnie bul­ wersujące treści dyrektor Galerii i jego zastępczyni tłumaczą odniesieniem do praktyk ugruntowanych w historii sztu­ ki (okazuje się, że wydarzenie nie jest zwykłym warsztatem, lecz nosi znamio­ na wypowiedzi artystycznej) – między innymi do działalności akcjonistów wiedeńskich. Stanowią zatem prowo­ kację, wpisaną w sposób oddziaływania sztuki współczesnej. Odbiorca, który dowiaduje się, że w placówce artystycznej miało miej­ sce wydarzenie wykraczające poza tradycyjnie pojmowaną sztukę, może sprawdzić informacje u źródła. Napo­ tyka jednak barierę często stosowaną przez współczesnych artystów i kura­ torów – tekst promujący wydarzenie. W przypadku warsztatów napotykamy zdania: „Gyne Punk zaprasza do eks­ tremalnego poznania własnego cia­ ła, odzyskania jego obszarów poprzez dekolonizację anatomii przyjemności, do tworzenia narzędzi i zawłaszczania technologii laboratoryjnych, zarów­ no na poziomie technologicznym, jak i interpretacyjnym. Wszystko to ma na celu przełamywanie tabu technologią biolab DIY, nauką DIT i hakowaniem medycyny odwróconą inżynierią. Po­ mysł polega na umożliwieniu kolek­ tywnej, samozwańczej i dysydenckiej współpracy skoncentrowanej wokół ciała, wzmacnianiu oddolnej polityki

uznanej instytucji kultury, a jego toną­ cy umysł chwyta się jednej z dwóch brzytw: „brakuje mi kompetencji, żeby zrozumieć hermetyczny język sztuki współczesnej” lub „nie będę więcej tego czytał, nie interesują mnie te współczes­ ne głupoty”. Przez nieodpowiedzialne

patriarchalny konserwatyzm i mrocz­ ne metody diagnostyczne…”. Kolek­ tyw nie zakłada jednak dialogu ani racjonalnych prób przezwyciężenia problemu. Tekst ma jednoznacznie anarchistyczne przesłanie – „pozy­ skujemy własną krew, będącą wściekłą

Jaki związek ma prezentacja grupy podnoszącej postulat radykalnego przejęcia kontroli nad własnym ciałem, w tym swobodnego dostępu do aborcji, z działalnością wicedyrektor Galerii, zaangażowanej w proceder tak zwanej „turystyki aborcyjnej”?

FOT.MATERIAŁY PROMOCYJNE ORGANIZATORA

6

posługiwanie się językiem, który zosta­ je nasycony pseudonaukowym żargo­ nem, dla zdrowo myślącego człowieka zamykają się podwoje najnowszej sztu­ ki, za którymi (pomimo usilnych sta­ rań realizatorów postmarksistowskich ideologii) wciąż jeszcze czeka na nas wiele wartościowych i rozbudzających wrażliwość dzieł.

wulkaniczną rzeką naszego gniewu uderzającą w drzwi parlamentu”, któ­ ra prowadzić ma do „nieskończone­ go pandemonium”. Żarty się kończą, kiedy „patriarchalny konserwatyzm i mroczne metody diagnostyczne” skłaniają naszych zdesperowanych „wyzwolicieli” do użycia tak zdecy­ dowanych metod.

z nich jest „naukowa metodologia”, która ma zostać „wydarta” systemowi i wykorzystana we własny, spontanicz­ ny sposób – poprzez konstruowanie narzędzi diagnostycznych, leczenie i manipulowanie ciałem. Równocześ­ nie na łamach manifestu odnajduje­ my odniesienia do „rytuałów voodoo”, „mądroś­ci przodków”, a także szamań­ skich praktyk południowoamerykań­ skich Indian Mapuche. Mapuche są interesujący w kontek­ ście działalności Gyne Punk z dwóch powodów. Po pierwsze, struktura spo­ łeczności charakteryzuje się większa płynnością identyfikacji płci niż w tra­ dycyjnym społeczeństwie europejskim. Po drugie, duża część indiańskiej kul­ tury oparta jest na szamanizmie i ma­ gicznych praktykach leczniczych. Wobec szerokiego spektrum ins­ piracji działalność Gyne Punk staje się zbiorem luźno związanych metod pa­ ramedycznych, które łączy przewod­ nia myśl anarchistycznej emancypacji. Poznańskie warsztaty można ujmo­ wać z wielu – niepowiązanych w isto­ cie – perspektyw i budować między nimi sztuczny konsensus. Medycyna związana z zastosowaniem wysokich technologii, ziołolecznictwo, magia, postmark­sistowska ideologia, nie­ ograniczony kult wolności, zaintere­ sowanie biologią i majsterkowaniem – każdy z tych tematów jest adekwat­ nym kluczem do rozmów o warszta­ tach. Organizatorzy zyskują możliwość wprowadzania do przestrzeni publicz­ nej dowolnych treści, a żadne z nich, wskutek rozmycia znaczeń, nie zostaje podjęte w kompetentny sposób. Wyobrażam sobie, że punkt wyjścia kolektywu stanowi płaszczyznę poro­ zumienia pomiędzy Gyne Punk i kry­ tykami. Zgodnie z powszechną opi­ nią, polska opieka medyczna wymaga zdecydowanych reform (trudno mi określić, jak sprawy wyglądają w za­ chodniej Europie). Od krytyki służby zdrowia daleko jednak do antysyste­ mowego radykalizmu, który u Gyne Punk znajduje wyraz także w sferze estetyki. Konstruowanie własnych na­ rzędzi ginekologicznych i praktykowa­ nie alternatywnych sposobów leczenia uzupełnia emocjonalna forma przekazu i wampiryczno-satanistyczna otoczka. Mroczna estetyka – spotykana podczas występów scenicznych wykonawców

muzyki ekstremalnej – zdaje się nie przystawać do działalności medycznej. O ile łatwiej można by zaakceptować postulaty grupy, gdyby wypowiedzi ich cechowały się naukowym obiektywi­ zmem, merytorycznym wskazaniem podejmowanych problemów, a grupa akcentowała jedynie alternatywne po­ dejście do ochrony zdrowia. Oczywiście strategię Gyne Punk można określić mianem prowokacji, dadaistycznych działań drażniących „oburzonego kołtuna”. Osłabia to jed­ nak skuteczność prezentowanych po­ stulatów, które miejscami zbliżają się do deklaracji podjęcia działań terro­ rystycznych – „TERAZ to czarownice mają płomienie”. Medialna aktywność organizatorów warsztatów stanowi ciąg odkrywania i gubienia tropów. Sekwencję wyda­ rzeń rozpoczyna ujawnienie nagrań wideo przedstawiających fragmenty warsztatów, na których widzimy, jak prowadząca opowiada o historycz­ nych narzędziach do wykonywania aborcji, odnosząc je do swoich włas­ nych doś­wiadczeń. Media informu­ ją, że istnieją podstawy, by sądzić, że w Galerii odbywają się warsztaty nie­ kompetentnie i wybiórczo podejmujące tematy z zakresu ginekologii, mogące stanowić działanie afirmujące zabieg usuwanie ciąży. W odpowiedzi organizatorzy war­ sztatów podejmują szereg wyjaśnień i tłumaczeń. Przyjętych strategii jest wiele, ale dają się one podzielić na dwie, w zasadzie wykluczające się grupy. Pierwszą reprezentują argumenty „ar­ tystyczne”. Zofia nierodzińska wpisała warsztaty w tradycję sztuki związanej z wystąpieniami wiedeńskich akcjo­ nistów. Przypomnijmy, że austriacka grupa zasłynęła prowokacjami, pod­ czas których publicznie defekowano, masturbowano się, pokrywano swoje ciała ekskrementami i wymiocinami. Czołowi reprezentanci nurtu to między innymi Otto Muehl, skazany na sie­ dem lat więzienia za czyny pedofilskie, i Hermann Nitsch, twórca Teatru Orgii i Misteriów – wydarzeń czerpiących z tradycji pogańskich i satanistycznych rytuałów, którego stałymi rekwizyta­ mi były martwe zwierzęta i hektolitry krwi. Akcjoniści w swoich działaniach zmierzali do transgresji, a więc prze­ kroczenia ograniczeń własnej biologii, moralności i norm społecznych. W tym ujęciu przywołanie ak­ cjonistów jest kneblem kończącym wszelką dyskusję. Każde ekstremum może zostać uznane za transgresyjne i wpisać się w ciąg quasi-filozoficznych rozważań, które, poza samousprawied­ liwieniem, nie prowadzą do żadnego pozytywnego rezultatu. Złapanie się mocno zardzewiałej brzytwy „akcjoni­ zmu wiedeńskiego” pozwala na wtło­ czenie działania Gyne Punk w rozdęte ramy świata sztuki i zamknięcie ust „niedouczonych ciemniaków”, którzy w swojej drobnomieszczańskiej igno­ rancji nie dostrzegli, że „tak się robi sztukę w wielkim świecie”. Wszystko to odbywa się przy ło­ motaniu w bęben „światopoglądowej cenzury” i „politycznej nagonki” – praktyki wdrażanej niejako „z auto­ matu” przy jakiejkolwiek próbie kry­ tyki działań podejmowanych w obrębie sztuki najnowszej. Wolność słowa, zda­ niem organizatorów, pozwala na za­ istnienie w przestrzeni Galerii każde­ go, nawet najbardziej nonsensownego i szkodliwego zjawiska, w imię „su­ biektywnych przekonań” i poszerzania definicji sztuki, lecz nie przysługuje krytykom starającym się przedstawić problem opinii publicznej, posługując się racjonalnymi argumentami. Drugą linię obrony oparto na „edukacyjnej” wartości warsztatów. Z chęcią zapoznam się z opinią uczest­ nika, który przekonująco przedstawi zysk poznawczy płynący z wydarzenia. Póki co, pozostają domysły – co robi­ ły zafoliowane, plastikowe narzędzia ginekologiczne podczas prezentacji XIX-wiecznych technik aborcyjnych? Gdzie zainteresowani mogą zapoznać się z efektami zajęć, do których orga­ nizatorzy zaliczają wykonany własno­ ręcznie mikroskop? Jaki związek ma prezentacja grupy podnoszącej postu­ lat radykalnego przejęcia kontroli nad własnym ciałem, w tym swobodnego dostępu do aborcji (przy czym nie jest to żadne „własne ciało”, tylko odrębny organizm ludzki, na co „postępowi” entuzjaści przerywania ciąży pozosta­ ją głusi), z działalnością wicedyrektor Galerii, zaangażowanej w proceder tak zwanej „turystyki aborcyjnej”? Organi­ zatorzy dotychczas nie ustosunkowali się do tych pytań. K


LIPIEC 2018 · KURIER WNET

7

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Misja dokonująca się w Polsce Drugi temat to misja dokonująca się w Polsce. Potrzeba było prawie następ­ nych kilku wieków, aby to samo misyjne zapalenie znicza Ewangelii dokonało się na ziemiach słowiańskich. Wystarczy tu wspomnieć chrystianizację Chorwatów i Słoweńców, wśród których misjona­ rze pracowali już ok. 650 roku. Chry­ stianizację Bułgarów, których książę Borys I przyjął chrzest w 864 lub 865 roku. Morawian i Słowaków; do nich docierali misjonarze przed 850 rokiem, a których wiarę umocnili święci Cyryl i Metody przybywający do Państwa Wielkomorawskiego w 863 roku. Chry­ stianizację Czechów, których księcia Bořivoja ochrzcił św. Metody w 874 roku. Wystarczy przypomnieć ewange­ lizację Słowian Połabskich: Obodrzy­ ców, Wieletów i Serbołużyczan. Gdy więc Kościół prowadził tak intensywną pracę chrystianizacyjną na obszarach Europy północnej i środ­ kowo-wschodniej, książę Mieszko I – przejmując władzę po swoim ojcu, już na początku swojego panowania – podjął najważniejszą decyzję dla ca­ łej historii Polski. Kierując się przewi­ dywanymi korzyściami politycznymi, ale przede wszystkim szczerą wiarą, przyjął chrzest w roku 966. „Chrzest księcia Mieszka I – stwierdził prezy­ dent RP z okazji jubileuszu tamtego wydarzenia w swoim orędziu przed Zgromadzeniem Narodowym w Pozna­ niu – chrzest Mieszka to najważniejsze wydarzenie w całych dziejach państwa i narodu polskiego. Nie było ono, lecz jest – bo chrześcijańskie dziedzictwo aż po dzień dzisiejszy kształtuje losy Pol­ ski i Polaków (por. Poznań, 15.04.2016). Wykorzystując swoje później­ sze zwycięstwo nad Wolinianami we wrześniu roku 967, książę ten wysłał poselstwo na czele z Jordanem do Rzy­ mu – gdzie przebywał wówczas cesarz Otto I – z wiadomością o pokonaniu Wichmana, saskiego buntownika. Przy tej okazji posłowie Mieszka przekaza­ li cesarzowi miecz pokonanego, zaś Jordan złożył cesarzowi i papieżowi Janowi XIII relację o chrzcie polskiego księcia i jego otoczenia wraz z prośbą o ustanowienie biskupstwa w państwie piastowskim. Petycja Mieszka spotkała się z przychylnością cesarza i Stolicy Apostolskiej. Jordan został konsekro­ wany przez papieża w Rzymie w roku 968 na pierwszego biskupa w państwie Polan. Jego pierwsze na ziemiach pol­ skich biskupstwo z siedzibą w Poznaniu – obejmujące całe państwo Mieszka – podlegało bezpośrednio Stolicy Apo­ stolskiej. Grody – mówił w Gnieźnie papież Jan Paweł II – z którymi zwią­ zały się początki wiary na ziemi na­ szych praojców – to Poznań, gdzie od najdawniejszych czasów, bo już dwa lata po chrzcie Mieszka, osiadł biskup – oraz Gniezno, gdzie w roku tysięcznym dokonał się wielki akt o charakterze kościelno-państwowym: ustanowienie pierwszej polskiej metropolii (por. Jan Paweł II, Homilia na wzgórzu Lecha, Gniezno, 3.06.1979). Polonia cepit habere episcopum. „Polska zaczęła posia­ dać biskupa”. Po konsekracji – według tradycji przekazanej przez Długosza – Jordan otrzymał od papieża miecz św. Piotra, aby wstawiennictwo Księcia Aposto­ łów wspierało jego misję chrystianiza­ cyjną w Polsce. Ta cenna relikwia jest przechowywana po dziś dzień w po­ znańskim muzeum archidiecezjalnym (por. K. Ożóg, Chrzest Mieszka I – jako fundament Polski, w: Znaczenie Chrztu Polski w dziejach Ojczyzny, Warszawa­ -Toruń 2016, 24). Jordan, ten pierwszy biskup w Pol­ sce, był gorliwym apostołem i położył wielkie zasługi w chrystianizacji na­ szego kraju. Tworzył zręby organizacji kościelnej, wznosił klasztor i szkołę ka­ tedralną. Już w 970 roku rozpoczął wy­ dawanie „Rocznika Jordana”. Kształcił miejscowe duchowieństwo, rozpoczął budowanie sieci parafialnej w głównych grodach, przygotowywał budowę kate­ dry. A przy tym wszystkim uczył na­ szych rodaków podstawowych prawd wiary, mówił o najcięższych przestęp­ stwach, o zakazie poligamii i małżeństw między krewnymi, a także o obowiązku święcenia niedziel i świąt. Według prze­ kazu niemieckiego kronikarza Thiet­ mara – relacjonującego chrystianizację państwa Polan – Jordan „wiele się z ni­ mi (tzn. z poddanymi Mieszka) natru­ dził, zanim – niezmordowany w wysił­ kach – nakłonił ich słowem i czynem do uprawy winnicy Pańskiej”. Zainicjo­ wana przez niego chrystianizacja kraju była początkowo powolnym procesem, dotyczącym głównie elit, ale warto też dostrzec, że już w X wieku zakładano

Dokończenie ze str. 1

Polonia cepit habere episcopum Homilia arcybiskupa Stanisława Gądeckiego wygłoszona 24 czerwca 2018 r. w Poznaniu z okazji 1050-lecia powstania biskupstwa poznańskiego w Polsce pierwsze chrześcijańskie, szkieletowe cmentarze (prof. Andrzej Buko). „Z królestwem Bożym dzieje się tak, jak gdyby ktoś nasienie wrzucił w ziemię. Czy śpi, czy czuwa, we dnie i w nocy nasienie kiełkuje i rośnie, on sam nie wie jak. Ziemia sama z siebie wydaje plon, najpierw źdźbło, potem kłos, a potem pełne ziarnko w kłosie” (Mk 4,26–28). Dzięki temu procesowi dojrzewa­ nia Królestwa Bożego na polskiej zie­ mi – trwającemu po dzień dzisiejszy – Polacy otrzymali wiele darów. Dzięki pracy biskupów, duchowieństwa i świe­ ckich chrześcijańska wiara docierała do coraz szerszych rzesz społeczeństwa polskiego i głębiej przenikała ich życie, obyczaje, normy postępowania oraz kulturę. A nie chodziło tu bynajmniej jedynie o duszpasterstwo wiernych, o ich duchowe kształtowanie według zasad chrześcijańskich, szło również o edukację. Kościół tworzył i rozwijał system szkolnictwa (szkoły katedral­ ne, kolegiackie, parafialne, klasztorne, a także uniwersytet), co umożliwiło recepcję dorobku kultury chrześcijań­ skiej Europy wraz z jego dziedzictwem grecko-rzymskim. Dzięki łacinie – sta­ nowiącej znakomite narzędzie komuni­ kacji w ówczesnej Europie – nasz kraj wszedł w obręb cywilizacji zachodniej, której najgłębszym rysem charaktery­ stycznym był autorytet prawa Bożego, będącego podstawowym warunkiem ładu społecznego. „Na nim budują się państwa i narody, bez niego upadają” (Jan Paweł II, Jasna Góra, 5.06.1979). Dzięki Kościołowi Polacy zrozumieli niepowtarzalną godność każdej oso­ by ludzkiej, która to godność nie była wcale oczywista w świecie pogańskim. Dzięki Kościołowi rodzące się państwo polskie zostało zbudowane na ewan­ gelicznych wartościach, które stały się fundamentem jego życia społeczne­ go i państwowego. Dzięki wartościom Ewangelii – uczącym autentycznej wol­

i Błogosławionych. Do chwili rozpo­ częcia pontyfikatu św. Jana Pawła II Kościół ten cieszył się przecież siedem­ nastoma świętymi i sześćdziesięcioma trzema błogosławionymi. Papież z Pol­ ski powiększył ten zastęp, kanonizując jedenaście Polek i Polaków oraz bea­ tyfikując dalszych sto pięćdziesiąt pięć

A co da się powiedzieć o naszej dzisiejszej kondycji duchowej? Dziś w miejsce ustępującego komunizmu weszło społeczeństwo konsumpcyjne. Doszło do odwrócenia systemu wartości. Wolność ma odtąd oznaczać wyłącznie oswobodzenie się od nakazów i norm, skutkiem czego ma nastąpić zdanie się człowieka na władzę jego popędów, które będą nim rządzić, redukując go do stanu zwierzęcego. ności i sprawiedliwości – przez wiele wieków uważano Polskę za jedno z naj­ bardziej tolerancyjnych państw Europy, gdzie wiele mniejszości szukało schro­ nienia (por. K. Ożóg, Chrzest Mieszka I – jako fundament Polski, w: Znacze­ nie Chrztu Polski w dziejach Ojczyzny, Warszawa-Toruń 2016, 27–28). Dzieje Polski pozwalają nam dostrzec, iż nie tylko ustrój hierarchiczny Kościoła zo­ stał wpisany w dzieje narodu, lecz rów­ nież dzieje narodu wpisały się – w jakiś opatrznościowy sposób – w strukturę Kościoła.

Misja wobec świata wychodząca z Polski Trzeci etap to – wychodząca z Polski – misja wobec świata. Dzieje minionych 1050 lat, jakie upłynęły od i przyby­ cia do Polski jej pierwszego biskupa i ustanowienia pierwszej polskiej die­ cezji w Poznaniu, świadczą o zasad­ niczej wierności Polaków względem otrzymanego od Boga daru chrześ­ cijańskiej wiary – nawet w najsmut­ niejszych i najciemniejszych chwilach i pomimo wszelkich niewierności. Nasi rodacy – w Ojczyźnie i poza jej grani­ cami – okazali się ludźmi wytrwałymi w ufnym oczekiwaniu na Bożą pomoc. Dzisiaj zaś spotykamy się w naj­ starszej na ziemiach polskich, po­ znańskiej katedrze, aby podziękować Bogu za dar wiary i przezwyciężenie wielu trudnych chwil z przeszłości. Aby dziękować za tę żywotną, ducho­ wą moc, która sprawiła, że Kościół w Polsce okazał się Matką Świętych

osób; kapłanów, zakonników, siostry zakonne i osoby świeckie. Rola tych świętych i błogosławionych nie ogra­ niczała się tylko do budowania wiary i umacniania Kościoła. Ludzie ci zapi­ sali się także jako współtwórcy polskiej kultury. Na niwie społecznej byli przy­ kładem zaangażowania się w sprawy najbiedniejszych, opuszczonych i po­ krzywdzonych. Stali się wzorem posta­ wy patriotycznej i niepodległościowej, współdziałając na rzecz odrodzenia ojczyzny i jej odnowy duchowej (por. Główny Urząd Statystyczny – Instytut Statystyki Kościoła katolickiego SAC, 1050 lat chrześcijaństwa w Polsce, War­ szawa 2016, 137). a. A co da się powiedzieć o naszej dzisiejszej kondycji duchowej? O naszej polskiej współczesności, w której tota­ litaryzm komunistyczny ustąpił miej­ sca ponowoczesności? Gdzie w miej­ sce ustępującego komunizmu weszło społeczeństwo konsumpcyjne. Łatwo zauważyć, że obie te formy mają podob­ ny do siebie materialistyczny charakter; obie eliminują sferę duchową człowie­ ka. W obu tych światach konkretny człowiek był i jest manipulowany przez potężny system biurokratyczny i me­ dialny oraz język zmodyfikowany przez propagandę. Wprawdzie dzisiejsza de­ mokracja parlamentarna nie narzuca się już przemocą, lecz poprzez dykta­ turę materii, przez umasowienie i po­ zbawianie osoby jej tożsamości i odpo­ wiedzialności, prowadzi do podobnego celu (por. Ch. Delsol, Nienawiść do świata. Terroryzmy i ponowoczesność, Warszawa 2017, 64–66).

Dziś oparcie człowieka i społe­ czeństwa na fundamencie Bożej prawdy okazuje się o wiele trudniejsze niż kie­ dyś, ponieważ zmieniła się sytuacja du­ chowa Europy. W powojennej Europie dokonał się bowiem prawdziwy bez­ krwawy przewrót. Rewolucja, o którą chodzi, przebiega dalej pokojowo i bez naruszania demokratycznych procedur, dzięki czemu na naszym kontynencie nadal istnieją instytucje, które tworzy­ ły jego specyfikę, tyle tylko, że ich rola zmieniła się w radykalny sposób wo­ bec tego, co reprezentowały one kil­ kadziesiąt lat wcześniej. Idee, obyczaje i normy kulturowe zdają się dzisiaj być zaprzeczeniem tego, co obowiązywało jeszcze pół wieku temu. Posługując się myślą Antonio Gramsciego i szkoły frankfurckiej,

dokonano rewolucyjnej zmiany cha­ rakteru nadbudowy, czyli zmiany kul­ tury. Rewolucja europejska rozpoczęła się od zmiany kultury, z której uczynio­ no narzędzie ideologii. Cała energia tej nowej ideologii jest przeznaczona na zniszczenie tradycyjnych struktur, któ­ re mają – rzekomo – zniewalać i alie­ nować człowieka. Wszelkie tradycyjne struktury, a więc także wspólnoty są przez tę ideologię traktowane z grun­ tu negatywnie. Religię np. pragnie się zredukować do sfery prywatnej, czyli zmienić ją w zespół poglądów znaczą­ cych tyle co np. wegetarianizm. Doszło do odwrócenia systemu wartości. Kulturę wyrzeczenia oraz ide­ ały ma zastąpić kultura natychmiasto­ wego spełnienia i przyjemności. Wol­ ność ma odtąd oznaczać wyłącznie oswobodzenie się od nakazów i norm, skutkiem czego ma nastąpić zdanie się człowieka na władzę jego popędów, które będą nim rządzić, redukując go do stanu zwierzęcego. Tym razem narzędziem do osiąg­ nięcia tego celu nie jest już tradycyjny terror, ale jego miękki odpowiednik, czyli coraz szczelniejszy system prawny stojący na straży ideologii oraz prze­ moc symboliczna, uprawiana przez media i ośrodki opiniotwórcze. Euro­ pa staje się miejscem miękkiej wersji totalitaryzmu. Ta ideologicznie zorientowana kontrkultura zdominowała ośrodki opiniotwórcze, media i uniwersytety. To ona uformowała nowe elity, czyli skolonizowała również politykę. Ideo­ logia stała się świeckim ersatzem religii, mającym odpowiadać na wszystkie za­ sadnicze pytania człowieka i projektu­ jącym jego ziemskie zbawienie. Niestety wraz z załamywaniem się tradycyjnego porządku osoba ludzka utraciła swoją pewność, a stres związany z poczuciem przygodności istnienia, braku sensu ist­ nienia oraz samotność stały się coraz bardziej dojmujące i widoczne (por. B. Wildstein, O kulturze i rewolucji, Warszawa 2018, 15–24). b. Jak winniśmy odpowiedzieć na tego rodzaju problemy? Najpierw poprzez dokonanie uwewnętrznienia naszej wiary. Wspominał o tym dwa lata temu w Poznaniu kard. Parolin: nie powinniśmy nigdy traktować cze­ gokolwiek jako osiągnięte raz na za­ wsze, tak jakby poświęcenie, wiara i odwaga minionych pokoleń wystar­ czyły, żeby iść dalej i uchronić się od

wszelkich niebezpieczeństw. Każde po­ kolenie musi przyswoić sobie – w spo­ sób odpowiadający jego charaktero­ wi – tradycję i wartości, jakie zostały mu przekazane, przyczyniając się do tego, by otrzymany dar zaowocował na nowo w naszych czasach. Każdy z nas – poprzez codzienne pójście za Chrystusem – winien przyswoić so­ bie skarby prawdy i łaski, które są mu proponowane i przekazywane przez dziedzictwo przeszłości (por. Pietro Parolin, Homilia wygłoszona podczas uroczystości 1050. rocznicy chrztu Polski, Poznań, 16.04.2016). Inaczej mó­ wiąc, najpierw potrzebna jest odnowa wiary i życia chrześcijańskiego. Potrze­ ba wytrwałego kroczenia odnowioną drogą w świetle Chrystusa. Trzeba, aby dzisiejsi Polacy – w nowych warunkach – dali światu przykład życia według Ewangelii. Następnie potrzebne jest także uzewnętrznienie naszej wiary, inaczej mówiąc: potrzeba nowego zaangażo­ wania misyjnego. Takie zaangażowanie jest pierwszą i podstawową posługą, jaką Kościół może pełnić względem każdego człowieka i całej ludzkości. Misja Chrystusa trwa i nie została jesz­ cze zrealizowana do końca. To zadanie dotyczy wszystkich chrześcijan; wszyst­ kich diecezji i parafii, instytucji i orga­ nizacji kościelnych naszej Ojczyzny. Nikt wierzący w Chrystusa nie może uchylać się od obowiązku głoszenia Chrystusa – mówi papież Franciszek (Watykan, 4.04.2016). Nowe zaanga­ żowanie misyjne jest w stanie odnowić Kościół, wzmocnić naszą wiarę i toż­ samość chrześcijańską, dać chrześ­ cijańskiemu życiu nowy entuzjazm, ponieważ wiara umacnia się, gdy jest przekazywana!

Z

akończmy dzisiejsze rozważanie słowami modlitwy: Panie Jezu Chryste, świętując jubileusz pierwszego polskie­ go biskupstwa, uwielbiamy Cię i wychwalamy. Wyznajemy naszą wiarę w Twoją obec­ ność i działanie, wczoraj, dziś i na wieki, w Kościele, który żyje na polskiej ziemi. Dziękujemy za biskupa Jordana i jego następców, kapłanów, osoby konsekrowane i wier­ nych świeckich, oddanych budowaniu Twojego Kró­ lestwa. Prosimy, bądź z nami i prowadź nas, Abyśmy, świadomi naszego dziedzi­ ctwa wiary, odważnie podejmowali wyzwania no­ wych czasów. Pragniemy, wsłuchani w Twoje słowo i otwarci na Twoją łaskę, promieniować wiarą, nadzieją i mi­ łością oraz pracować nad duchową odnową siebie i świata. Niech w tym dziele zawsze nam to­ warzyszy błogosławieństwo Ojca, Syna i Ducha Świętego, który żyje i króluje na wieki wieków. Amen. K

Współczesny kryzys jest przede wszystkim kryzysem fundamentów naszej kultury i cywilizacji – powiedział kardynał Dominik Duka, legat papieski i prymas Czech podczas uroczystości 1050-lecia założenia pierwszej diecezji w Polsce, w Poznaniu – 23 czerwca 2018 roku, na placu przed katedrą Świętych Apostołów Piotra i Pawła.

Z

radością przyjąłem polecenie Ojca Świętego, aby wspólnie z wami uczcić jubileusz poznań­ skiej diecezji, co oznacza również uczcić począ­ tek państwa polskiego, które się rodzi w łonie chrześcijańskiego kontynentu w związku z przyjęciem chrztu, który był decydującym momentem dla histo­ rycznej egzystencji naszych krajów. Możemy postawić sobie tutaj pytanie, kim był misyjny biskup Jordan, od którego zaczyna się ta historia. Pomoże nam w tym po­ wrót do historii bez nostalgii, ale i jako wezwanie dla współczesności. (…) Była Polska biskupa Jordana, świętego Wojciecha, świętego Stanisława, Polska prymasa tysiąclecia kardy­ nała Stefana Wyszyńskiego i niezapomnianego wielkie­ go papieża, świętego Jana Pawła II, który zawsze bronił krzyża, który dobrze rozumiał, że bez tajemnicy Jezusa Chrystusa, tajemnicy Boga i człowieka, nie można zrozu­ mieć człowieka dzisiejszego i jego pragnienia wolności, prawdy i sprawiedliwości, nie jest możliwe przygotowanie ludzkości szczęśliwej przyszłości. Przyjęcie chrztu oznaczało w czasach biskupa Jorda­ na to, co było w Kościele od początku, gdy przyjmowali chrzest dorośli, przyjmowali wszystkie sakramenty wta­ jemniczenia, poprzez które stajemy się chrześcijanami: to jest chrzest, bierzmowanie i Eucharystię. I to właśnie te trzy sakramenty i ich przyjęcie w pełnej świadomości i dyspozycji oznaczają przyszłość Kościoła nie tylko w Po­ znaniu, nie tylko w Polsce, nie tylko w krajach Wyszehradu,

ale i w całej Europie. To jest wielkie zadanie dla Kościoła w XXI wieku, zwrócić tym sakramentom ich miejsce, nie tylko w życiu jednostki, parafii czy diecezji, ale w ramach całej naszej kultury i cywilizacji. Nazywamy ją chrześcijańską czy zachodnią, ale wie­ my, że współczesny kryzys jest przede wszystkim kryzy­ sem fundamentów naszej kultury i cywilizacji, która jest w istocie uniwersalna, tutaj katolicka. Katolickość to nie jest jakiś mieszany kompromis czy ustępstwo stawiające wszystko na równym poziomie – że wszystko jest takie samo i wszystko właściwie jest jedno. Ale jest na odwrót, katolickość polega na poszukiwaniu podstawowych funda­ mentów naszej wiary, która właśnie dzięki Stworzycielowi dotyka każdego człowieka, całej ludzkości. Jesteśmy na drodze do wytworzenia prawdziwej kultury i cywilizacji, która będzie uniwersalna. Wszystkie dotychczasowe cywilizacje, które przeżyły i wzbogacały i naszą cywilizację, od starożytnego Egiptu poprzez Mezopotamię, Grecję i Rzym, miały wymiar pio­ nowy w postaci mastaby, menhiru, piramidy czy kościel­ nych wież. Nasze czasy jednak domagają się pionowego wymiaru wnętrza, które wyrasta z ludzkiego serca, które prowadzi dialog między wiarą i rozumem – Fides et ratio. To jest wielkie przesłanie wieku XXI, które nam pozosta­ wił papież Wojtyła, święty Jan Paweł II. Niech to dziedzictwo, które tutaj sobie przypomnie­ liśmy, w Wielkopolsce, w Poznaniu, stanie się naszym za­ daniem i posłaniem. Amen. K


KURIER WNET · LIPIEC 2018

8

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Uroczyście przyrzekamy odbudować pomnik Najświętszego Serca Pana Jezusa – napisał w zaprezentowanym w Poznaniu apelu Społeczny Komitet Odbudowy Pomnika Wdzięczności. Odezwę odczytano podczas specjalnego nabożeństwa połączonego z koncertem uroczystości z okazji 21. rocznicy wizyty w mieście Jana Pawła II.

Przyrzekamy odbudować Pomnik!

N

awiązując do przeżywanego właśnie jubileuszu 100-lecia odzyskania niepodległości, ks. abp Stanisław Gądecki podkreś­ lił w trakcie uroczystości, że Kościół „wiedział wtedy i dzisiaj, że prawdziwa wolność człowieka i społeczeństwa rea­ lizuje się zawsze za sprawą odnowy su­ mień”. Dodał, że „sama niepodległość, czy nawet zmiana struktur społecznych, ekonomicznych i politycznych, choć ważna, może stać się niewykorzysta­ ną szansą, jeśli nie stoją za nią ludzie sumienia”. Metropolita poznański przypo­ mniał też słowa wypowiedziane przez Jana Pawła II 3 czerwca 1997 r. na pla­ cu Adama Mickiewicza. Papież mówił, że pomnik Najświętszego Serca Pana Jezusa był „widomym znakiem zwy­ cięstwa Polaków odniesionego dzięki wierze i nadziei. Pomnik był wzniesio­ ny w 1932 r. ze składek całego społe­ czeństwa jako wotum dziękczynne za odzyskanie niepodległości. Odrodzona Polska skupiła się przy Sercu Jezusa, aby z tego źródła miłości ofiarnej czerpać siłę do budowania przyszłości Ojczyzny na fundamencie Bożej prawdy, w jed­ ności i zgodzie. Po wybuchu drugiej wojny światowej pomnik ten okazał się tak niebezpiecznym symbolem chrześ­ cijańskiego i polskiego ducha, że został zburzony przez najeźdźcę na początku okupacji” . Do papieskich słów nawiązał tak­ że w swoim wystąpieniu prof. Stani­ sław Mikołajczak . Jak stwierdził, „Jan

Paweł II w 1997 r. nie przypominał nam historii, ale stawiał nam zadanie. Za późno to zrozumieliśmy, trwało to wiele lat. Ale w momencie, kiedy to zrozumieliśmy, przystąpiliśmy do działania. Dziś mijają dwa lata, od kiedy w Poznaniu stoi poświęcona 3 czerwca 2016 r. figura Chrystusa. To

mówił wtedy: „Niech ten Pomnik bę­ dzie upomnieniem do jedności, upo­ mnieniem do zgody i snucia tej myśli Bożej poprzez dzieje!” Poz­naniacy zbie­ rali się pod pomnikiem w uroczyste dni pamięci o powstaniach narodo­ wych i w ważne dla narodu polskiego rocznice. Siedem lat zaledwie stał Je­

1997 roku: „Tu, na tym miejscu, na pla­ cu Adama Mickiewicza, stał kiedyś po­ mnik Najświętszego Serca Pana Jezusa – widomy znak zwycięstwa Polaków odniesionego dzięki wierze i nadziei. Odrodzona Polska skupiła się przy Sercu Jezusa, aby z tego źródła miłości ofiarnej czerpać siłę do budowania przyszłości Ojczyzny na fundamencie Bożej praw­ dy, w jedności i zgodzie. Po wybuchu drugiej wojny światowej pomnik ten okazał się tak niebezpiecznym symbo­ lem chrześcijańskiego i polskiego ducha, że został zburzony przez najeźdźcę na początku okupacji”.

FOT. ANDRZEJ KARCZMARCZYK

3

czerwca 2018 roku, w 100-le­ cie niepodległości, w 21. rocz­ nicę pielgrzymki Jana Pawła II do Poznania i 2. rocznicę poświęcenia figury Chrystusa, odbyła się uroczystość patriotyczno-religijna przy ulicy Jana Pawła II, wzdłuż linii brzegowej Jeziora Maltańskiego, gdzie miałby stanąć odbudowywany pomnik. Lokalizację tę wskazał główny projek­ tant parku rekreacyjnego nad Jeziorem Maltańskim, architekt śp. Klemens Mi­ kuła. W miejscu, gdzie pomnik stał przed wojną, na dzisiejszym placu Adama Mickiewicza, stoją Poznań­ skie Krzyże (Pomnik Poznańskiego Czerwca 1956), zatem na pierwotną lokalizację nie ma szans. Organizatorzy ustawili na podium makietę pomnika w pomniejszeniu. Na uroczystość przybyli miesz­ kańcy chcący śpiewem i modlitwą zło­ żyć hołd powstańcom wielkopolskim i przypomnieć dawne spotkanie z Ja­ nem Pawłem II. Uroczystość składała się z dwóch części: modlitwy, którą poprowadził abp Stanisław Gądecki, i koncertu zapowiadanego przez ak­ tora Aleksandra Machalicę. Chór Ka­ meralny „Dysonans” pod kierunkiem prof. Magdaleny Wdowickiej-Mackie­ wicz, Orkiestra Reprezentacyjna Sił Powietrznych pod batutą mjr. Pawła Joksa oraz soliści Teatru Wielkiego w Poznaniu (Rafał Korpik, Marek Szy­ mański, Michał Marzec) zaprezento­ wali dawne pieśni patriotyczne, Rotę, a także niedawno powstałe: Pieśń dla Powstańców Wielkopolskich i pieśń Pomnik Wdzięczności, natomiast żartob­ liwe przyśpiewki wykonała Kapela zza Winkla z Nowego Tomyśla. Muzykę skomponował Mariusz Matuszewski do tekstów, które niedawno napisałam, i było to dla nas wszystkich głębokie przeżycie, jakie prapremiera zwykle z sobą niesie. Spróbowałam połączyć uroczyste wspomnienie o powstańcach, ich od­ wadze, ofiarności z obrazem dzisiej­ szych rodaków, ze współczesnym po­ czuciem patriotyzmu i w ten sposób stworzyć nasz polski portret zbiorowy: „Ta powstańcza pieśń wdzięczności/ głosi chwałę Waszych dni,/ a w Pola­ ków sercach gości/ radość za wolności czyn./ Dumny Polak, pracowity/ i cie­ kawy świata jest,/ dobry sąsiad i brata­ nek – / honor ceni i ma gest”. Radość publiczności wywołały przyśpiewki, klaskaliśmy i śpiewaliśmy razem z ka­ pelą: „Paderewski jedzie – / pomoże nam w biedzie,/ Prusaków pogoni,/ znów będziemy wolni.// Dali radę chłopcy zbrojni,/ wszak nawykli już do wojny,/ Niemców pogonili precz,/ bo być wolnym dobra rzecz”.

Teresa Tomsia

W koncercie poświęconym odbudowie Pomnika Wdzięczności wzięła udział Orkie­ stra Reprezentacyjna Sił Powietrznych pod batutą mjr. Pawła Joksa (na zdjęciu po lewej) oraz soliści Teatru Wielkiego w Poznaniu: Rafał Korpik, Marek Szymański, Michał Marzec (na zdjęciu na scenie od lewej)

jest realizacja tego wielkiego zadania Jana Pawła II” – podkreślił prezes Spo­ łecznego Komitetu Odbudowy Pomni­ ka Wdzięczności.

N

ajwiększy i najważniejszy pom­ nik w przedwojennym Pozna­ niu został odsłonięty w paź­ dzierniku 1932 roku w miejscu, gdzie zaborcy w latach zniewolenia ulokowali figurę Bismarcka. Zbudowano go ze społecznych składek jako hołd naro­ du polskiego dla powstańców wielko­ polskich, którzy wywalczyli wolność dla Ojczyzny, a także jako wotum wdzięczności Polaków za cud odzy­ skania niepodległości, dlatego Pom­nik Najświętszego Serca Pana Jezusa z Jego postacią z brązu umieszczoną w łuku triumfalnym nazywany jest Pomnikiem Wdzięczności. Kardynał August Hlond

zus pod poznańskim niebem, jednak już od początku okazał się w Wielko­ polsce symbolem odrodzonej Polski po 123 latach niewoli – tak jak Grób Nieznanego Żołnierza w Warszawie i jak Kopiec Kościuszki w Krakowie. Po napaści Niemiec na Polskę je­ sienią 1939 roku hitlerowcy zniszczyli pomnik, a figurę Jezusa przetopili na kule armatnie. W PRL-u władze ko­ munistyczne walczyły z wiarą katolicką i Kościołem, a to przecież właśnie dzięki wysiłkowi wielkopolskich społeczników, takich jak ksiądz Piotr Wawrzyniak czy błogosławiony Edmund Bojanowski, duch niepodległościowy nie zaginął w germanizowanym społeczeństwie. O znaczeniu poznańskiego pomnika w XX-leciu międzywojennym przypo­ mniał papież Jan Paweł II podczas dru­ giej pielgrzymki do Poznania 3 czerwca

Jak zawsze przy organizacji wydarzenia dotyczącego odbudowy Pomnika Wdzięczności, jego organizatorzy musieli zmagać się z przeciwdziałaniem władz miasta. Tym razem powodem konfliktu była konstrukcja, będąca zarówno ołtarzem, jak i scenografią do transmisji telewi­ zyjnej w TVP 3 Poznań. Jej najważniejszym elementem była wizualizacja Pomnika Wdzięczności. Prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak napisał przed uroczystością na jednym z portali społecznościowych, że miasto wyraziło zgodę na wynajęcie terenu przy Jezio­ rze Maltańskim na nabożeństwo związane z 21. rocznicą pobytu św. Jana Pawła II w Poznaniu, jednak „bezpraw­ na konstrukcja z wizerunkiem Pomnika Wdzięczności wydaje się być raczej polityczną demonstracją niż wolą oddania czci św. Janowi Pawłowi II i modlitwą w ramach

W

ypowiedziane przez pa­ pieża słowa nie od razu w Poznaniu zasiały ziarno odnowy. Dopiero gdy powstał Aka­ demicki Klub Obywatelski im. Lecha Kaczyńskiego, którego członkowie zor­ ganizowali Koncert Niepodległościowy 11 listopada 2011 roku w auli Uniwer­ sytetu im. Adama Mickiewicza, zrodził się pomysł, aby pomnik odbudować, a słowa papieża potraktować jako przy­ pomnienie i zadaną pracę. Postano­ wiono też koncerty organizować co roku. Zawiązano Społeczny Komitet Odbudowy Pomnika Wdzięczności w Poznaniu, którego prezesem został prof. dr hab. Stanisław Mikołajczak, a jego zastępcami – dr Jolanta Hajdasz i dr Tadeusz Zysk. Zebrano 25 tysięcy podpisów mieszkańców Poznania pod apelem do władz miasta o pomoc w re­ alizacji tej szlachetnej inicjatywy. Nie­ stety, nie udało się pokonać trudności, jakie napotkano w mieście, i na 100-le­ cie Niepodległości Pomnik Wdzięcz­ ności w Poznaniu nie został jeszcze odbudowany, choć figura Jezusa już czeka przed kościołem pw. św. Floria­ na na przewiezienie nad Maltę pod łuk triumfalny. Oby pamięć o bohaterskich pows­tańcach, którzy wywalczyli wol­ ność dla Wielkopolski i Polski, wzmac­ niała w naszych sercach pragnienie do­ bra dla ojczyzny, „krzywdy przebaczała, zasklepiała blizny”. K

nabożeństwa. Wciąganie wizerunku Naszego Papieża w polityczne gierki to raczej szarganie Jego pamięci, a nie oddanie Mu hołdu… Szkoda, że Kościół kam­ panię PiS-u prowadzi kosztem papieża, tak wyjątkowo jednoczącego nasze społeczeństwo”. Kuria metropolitalna w wydanym w niedzielę oświadczeniu podała, że „dekoracja ma charakter tym­ czasowy, została wykonana także dla potrzeb transmisji telewizyjnej i nie jest działaniem bezprawnym”. Rzecznik kurii, ks. Maciej Szczepaniak, w przesłanym PAP oświad­ czeniu napisał, że wobec pozytywnej decyzji władz miasta na zorganizowanie nabożeństwa, wpis prezy­ denta Jacka Jaśkowiaka na Facebooku „nosi znamiona fake newsa”. Dodał też, że „powoływanie się w nim na "Naszego Papieża" dla celów politycznych nie przystoi”.

Niech ten pomnik będzie upomnieniem do jedności, upomnieniem do zgody i snucia tej myśli Bożej poprzez dzieje! Kard. August Hlond, 31 października 1932 r. Fragment przemówienia wygłoszonego podczas odsłonięcia Pomnika Wdzięczności

O D E Z WA Społecznego Komitetu Odbudowy Pomnika Wdzięczności w Poznaniu przyjęta w roku 100 rocznicy odzyskania niepodległości R

O

D

7 lat temu w auli Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, podczas Koncertu Niepodległościowego zorganizowanego przez Akademicki Klub Obywatelski im. Lecha Kaczyńskiego i NSZZ Solidarność, zrodzi­ ła się idea odbudowania największego i najważniej­ szego pomnika przedwojennego Poznania – Pomni­ ka Najświętszego Serca Pana Jezusa, zwanego przez Polaków Pomnikiem Wdzięczności. Było to wotum wdzięczności narodu polskiego za odzyskaną 100 lat temu wolność. Pomnik ten istniał tylko 7 lat w przest­ rzeni publicznej Poznania, ale ten czas wystarczył, by stał się jednym z symboli Polski Odrodzonej po 123 latach niewoli. Ten pomnik musi wrócić na ulice stolicy Wielko­ polski, musi na nowo przypomnieć przesłanie naszych Ojców i świadczyć o wdzięczności pokolenia, które doznało cudu odzyskania wolności. Zebrani na uroczystym nabożeństwie w dniu 3 czerwca 2018 r., w roku 100 rocznicy odzyskania niepodległości przez Polskę, w dniu 21 rocznicy pobytu

A

C

Y

!

Ojca św. Jana Pawła II w Poznaniu i w dniu 2 rocznicy poświęcenia Figury Chrystusa z odbudowywanego Pomnika, w obecności arcybiskupa Stanisława Gądec­ kiego, metropolity poznańskiego i przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski, w miejscu wskazanym przez ponad 25 tysięcy mieszkańców Poznania, którzy podpisali się pod listem otwartym do Prezydenta Mias­ ta w tej sprawie, uroczyście przyrzekamy odbudować Pomnik Najświętszego Serca Pana Jezusa w Poznaniu! Z szacunku dla odwagi i determinacji naszych przodków w dążeniu do odzyskania niepodległości, Z szacunku dla ich poświęcenia i ofiary życia, Z nadzieją, że pomnik ten dla nas wszystkich znów będzie symbolem i źródłem siły płynącej z połączenia wiary katolickiej z umiłowaniem Ojczyzny! W imieniu Społecznego Komitetu Odbudowy Pomnika Wdzięczności w Poznaniu Prof. dr hab. Stanisław Mikołajczak, prezes Dr Tadeusz Zysk, wiceprezes Dr Jolanta Hajdasz, wiceprezes

Dar życia. Tryptyk Danuta Moroz-Namysłowska Kasi Tak bardzo się bałam, by Ciebie nie podmieniono przecież wszystkie tasiemki na rączkach podobne wszystkie pieluszki takie same a pielęgniarki mają tyle pracy... W szpitalu żadne dziecko nie jest wyjątkowe a dla mnie to był cały świat i wszechświat bo odtąd już nigdy miałam nie być sama na świecie! W Anglii pani premier powołuje ministerstwo samotności a „Forbes” pisze, że w Stanach od lat osiemdziesiątych liczba osób cierpiących na samotność wzrosła ponad dwukrotnie choroba zerwanych więzi toczy Francję i Niemcy... Pani Saunders uznała, że samotność jest gorsza niż ból fizyczny i jest źródłem cierpień chorych terminalnie bowiem nie można jej znieczulić Nie bez przyczyny pomysłowa ludzkość za najbardziej dotkliwą karę dla przestępców uznała wygnanie, izolację, więzienie... Czy pani premier chce walczyć z „rewolucyjnymi zdobyczami zmian kulturowych ostatnich dekad”? To bardzo interesujące... Czuwałam niespokojnie, rozpoznawałam po płaczu uczyłam się Ciebie każdej wyrwanej regulaminowi chwili aż zostałyśmy sam na sam w wirze prób i błędów w zastanych rolach: matka – córka w ograniczonych wyborach i nieprzewidywalnych okolicznościach w tyglu życia a teraz w paradygmacie „płynnej rzeczywistości” i dyktacie „politycznej poprawności”, co każe szanować przestępców, a kpić z pokrzywdzonych... Socjolodzy porównują wpływ samotności na stan zdrowia do życia w nędzy i do choroby nowotworowej samotność w państwach dobrobytu dotyka nie tylko osoby starsze, ale dzieci i ich matki, emigrantów i imigrantów niepełnosprawnych i sprawnych, zapoznanych i sławnych... Dziękuję zatem, że przyszłaś na ten niełatwy świat na którym Bóg jedynie ofiarował bezinteresownie tyle piękna A ludzie... ludzie potrafią podmieniać i słowa, i znaczenia, i prawdy, i rzeczy Dziękuję i przepraszam, że nie zawsze byłam uważna na czas, na potrzebę, na marzenie, na oczekiwanie Bandażujmy nasze rany, opatrujmy blizny chrońmy siebie przed osamotnianiem przez siebie. Nisi. Dominice Iskierko na wietrze życia, obłoczku wiecznie roześmiany hojna jak bogacz Boży, w dary niewyczerpany taką Ciebie pamiętam od pierwszego zaistnienia od wszędzie nadążania i na miejscu nie do usiedzenia podbiegałaś pomocna do każdego stworzenia... Nie utrzymam się w rymach, moja Duszko kochana bo życie, jak wiesz już, prozą jest... i nie zawsze ciekawą a Ty w nim walczysz o swoje marzenia i prawa stajesz w szranki w nie zawsze równych szansach w nie zawsze czystych grach z tą samą upartą nadzieją że Bóg i Los mają poczucie sprawiedliwości... Wracam myślą do wspomnień, do gwaru Was biegnących do Babci na klatce schodowej do serdecznego śmiechu Nisi, Zosi do bałaganu, który sprzątałam, szczęśliwa pełna nadziei, projektów i planów Pamiętam Twoje lalki, domki, sukienki, mam laurki dziękuję Twojej mamie za Ciebie, za to, że jesteś i jaka JESTEŚ Iskierko Boża dzielna, chmurko trochę mniej radosna jeszcze rozgości się błękit, jeszcze rozwiośni się wiosna a deszcz, jeśli spadnie, nie łzami będzie lecz rosą niech Bóg da Ci siły, co troski i góry przeniosą! Zosi Patrzysz na mnie z dziecinnego portretu w żółtej koszulce z logo Barbie ( jakżeby wtedy inaczej?) mądrymi, dużymi oczami z mnóstwem znaków zapytania i z tylko półuśmiechem nadziei na odpowiedź Patrzysz na dorosły świat jeszcze przedszkolanka, a jakże poważna... Tylko kosmyk niesforny wyrwał się spod niebieskiej zapinki.... Ten świat zewsząd da Ci wiele sprzecznych wskazówek jak wyglądać, w co się ubrać, co jeść, czego nie jeść co oglądać, co czytać, dokąd pójść lub nie pójść mnóstwo ostrzeżeń i bardzo dobrych rad w natrętnych reklamach i „luksus” absolutnie wolnego wyboru Ogłaszając Twoją dorosłość... każe Ci wziąć odpowiedzialność w granicach które nieodpowiedzialnie narzucił... Może nawet nie dostrzegłaś tego okrucieństwa nikt nie podejrzewa, że jest targetem Idąc za sercem, marzeniami, planami, nawet snami smakując dobre chwile i próbując dać radę z „pechem” myślimy: to jest życie i prosimy Boga, by pomógł i w opresji, i w szczęściu – i to prawda: to j e s t Życie – a czym ono jest, głowią się najtęższe umysły świata i czym jest Świadomość Życia – nie wiedzą także... Szukają jej w każdym zakamarku i nie wiedzą, gdzie ona jest... Zarozumiali ludzie są naprawdę słabi wobec Stwórcy.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.