Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 48 | Czerwiec 2018

Page 1

■ U ■ R ■ I ■ E ■ R K K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Nr 48 Czerwiec · 2O18

5 zł

w tym 8% VAT

W

n u m e r z e

Zachód jest czerwony Krzysztof Skowroński

W

Hotelu Europejskim w poko­ ju 263, pierwszej bazie Radia WNET, kwitło życie. Jednym ze stałych bywalców był Wowo Bielicki. Co tydzień prowadził audycję, w której opowiadał o polskich królach, o historii, o swoich życiowych doświadczeniach człowieka, który łączył nasz świat po­ czątku XXI wieku z czasem dziecka, które siedziało na kolanach Piłsudskiego. Zna­ lazł w Radiu swoją ostatnią przystań. My dawaliśmy mu energię, on nam opowieści. Przypominają mi się dwa spotkania U Kucharzy. Na jednym Wowo, paląc papierosa i pijąc kawę powiedział, że wszyscy, których dobrze znał, już odesz­ li z tego świata i nie ma z kim pogadać. Innym razem zapytał, czy mogę mu dać dyktafon, bo chce pojechać na wschod­ nią granicę i nagrać rozmowy z ludźmi, którzy pamiętają 17 września. Miał nie tylko chęć mówienia, ale i słuchania. Piszę o Wowo Bielickim, bo już go wśród nas nie ma, nie będzie świętował naszych 9. urodzin, ale był dla nas ważny. W naszym spotkaniu tworzyła się istota Radia WNET: mądrość, która nie patrzy z góry, radość, która płynie z rozmowy. Nie jest tak, że ludzie mają słuchać radia; to radio ma słuchać ludzi i to, co usłyszy, przekazywać dalej. ‘Radość słuchania’ to są chyba najodpowied­ niejsze słowa, które nas łączą; z tego wynika nasze działanie: to, że ruszyliś­ my w Polskę w poszukiwaniu źródeł; to, że powstał Jarmark, Spółdzielnia, Krąg Przyjaciół Radia WNET czy „Ku­ rier WNET”. Ta radość trwa krótkich dziewięć lat gromadzenia doświadcze­ nia, wiedzy, tworzenia przyjaźni. W te lata wchodziliśmy z jedną myślą: że wszystko jest możliwe. I było. Gdy wyjeżdżaliśmy jako Rycerze WNET w nasz pierwszy wyjazd pod Grunwald, na parkingu Hotelu Europejskiego stał samochód inny niż wszystkie: bmw po­ malowane przez Klaudiusza – artystę z zespołem Downa. Postanowiłem po­ życzyć to auto. Pożyczyłem. Gdy byliśmy w Suwałkach, gospo­ darz zapytał, czego nam potrzeba. Po­ wiedziałem dla żartu: drabiny – i była. 40-metrowa drabina, na której zawiesili­ śmy nasz sztandar. Na pomarańczowym tle nosorożec i napis „Wolność WNET”. Innym razem postanowiliśmy zro­ bić „akcję Obama”. I co? Pierwszy na­ potkany człowiek przyjaźnił się z chi­ cagowskim szefem kampanii wyborczej Obamy, który grał z nim w koszykówkę. Zrezygnowaliśmy z akcji, bo wydała się nam zbyt prosta. I setki innych zdarzeń, i tysiące spot­ kań. Za każde – dziękujemy. Dziękuję tym, bez których by to radio nie powsta­ ło: Kasi Adamiak-Sroczyńskiej, Grzego­ rzowi i Monice Wasowskim, ale szczegól­ nie tym, którzy trwają, wierząc tak jak i ja wierzę, że te 9 lat to początek przygody. Długie przygotowanie do tego, co nas­ tąpi i do czego jesteśmy gotowi. Stworzymy radio, którego nie bę­ dzie można przestać słuchać. Z radością, miłością i fantazją, Radio Wolnych Lu­ dzi dla Wolnych Ludzi, obok przestrze­ ni i czasu. A jak to zrobić? Wystarczy przeczytać Krytykę Czystego Rozumu. Albo nic nie czytać, tylko uśmiechnąć się i powiedzieć: wierzę. Niech libański maronita, błogosła­ wiony Stefan Nehme, nas w tej drodze wspomaga. K

G

A

Z

E

T

A A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

3

Nadchodzi epoka imperiów Rozmowa z profesorem Davidem Engelsem, belgijskim historykiem starożytności, wykładowcą Université Libre de Bruxelles, autorem m.in. książki o podobieństwach historycznych między późną republiką rzymską a obecną Unią Europejską. Wywiad został przeprowadzony podczas tegorocznej edycji Kongresu Polska Wielki Projekt. Rozmawiał Antoni Opaliński.

Co Pan sądzi o sytuacji w Polsce? Z niektórych zachodnich mediów można się dowiedzieć o postępu­ jącym nacjonalizmie i kryzysie de­ mokracji. Jako historyk starożytności nie śledzę bardzo dokładnie polskiej polityki i nie czytam polskich gazet. Jednak widzę ogromną przepaść między tym, co jest przedstawiane w mediach, a tym co naprawdę się dzieje. Czytając o pols­ kiej polityce w zachodnich mediach, można stwierdzić, że wiele zarzutów wysuwanych wobec polskiego rządu jest nieporównywalnych wobec wyda­ rzeń akceptowanych w innych krajach. Nawet najdrobniejsze rozwiązanie pro­ ponowane przez polski rząd jest na­ tychmiast traktowane jako potencjalnie

nacjonalistyczne czy ksenofobiczne. Ale kiedy w innych krajach dzieją się rzeczy dużo bardziej niebezpieczne, np. hiszpańskie podejście do sprawy kata­ lońskiej, spotyka się to jedynie z mil­ czeniem i zapewnieniami, że Unia nig­ dy nie ingeruje w wewnętrzne sprawy swoich członków. Podczas ostatnich podróży do War­ szawy, Krakowa czy Przemyśla zawsze czułem się bardzo dobrze. Na ile mog­łem to stwierdzić, wszędzie w Polsce panuje żywa, demokratyczna debata. Nie ma wrażenia, że jest się w autorytarnym pań­ stwie policyjnym. Przeciwnie, miałem poczucie, że przebywam w kraju o wiele bardziej wolnym i normalnym niż np. dzisiejsza Belgia, gdzie ludzie o pew­ nych poglądach są po prostu zmuszani

do milczenia. Natomiast obecność policji na ulicach Brukseli jest prawdopodobnie dziesięć razy większa niż w Warszawie. To jak wygląda dziś wolność słowa w „starej”, „pokarolińskiej” Europie? Nie żyjemy oczywiście w państwie au­ torytarnym, gdzie wypowiadanie poglą­ dów, które nie odpowiadają rządowi, jest karane więzieniem. Nic z tych rzeczy. Jed­ nak panuje szeroko rozpowszechnione poczucie, że pewnych rzeczy mówić nie wolno. Na przykład nie wolno krytyko­ wać masowej imigracji, nie można kry­ tykować Unii Europejskiej. Nie można propagować pewnych poglądów religij­ nych, na przykład katolickiego punktu widzenia na aborcję. Takie opinie od razu są kwalifikowane jako ekstremistyczne.

Kiedy się raz zostanie określonym jako konserwatysta, można stać się wkrótce reakcjonistą, następnie faszystą, a po­ tem nazistą. Jeżeli raz się wypadnie ze spekt­rum dozwolonych poglądów, moż­ na szybko trafić do kąta dla ekstremistów. To bardzo utrudnia normalne funkc­jonowanie w życiu społecznym i zawodowym, bo ludzie zaczynają cię omijać, unikają wymiany poglądów – bo jeszcze ktoś mógłby stwierdzić, że zga­ dzają się z twoimi opiniami. Ten bardzo misterny i efektywny sposób na ograni­ czanie wolności słowa spowodował, że o wielu problemach ludzie rozmawiają w wąskim kręgu. I każdy powtarza – tego nie mogę powiedzieć głośno, bo ludzie pomyślą, że… Dokończenie na str. 5

...A na końcu będzie zbawienie Paweł Pisarczyk, wizjoner w dziedzinie nowoczesnych technologii, prezes zarządu Atende Software, spółki z Grupy Kapitałowej Atende, mówi Krzysztofowi Skowrońskiemu o perspektywach sztucznej inteligencji. Kiedy byłeś w Krzemowej Dolinie? Ostatnio w końcu marca. Na Stanford University był dzień promocji polskich przedsiębiorców, taki Polish Day. Mó­ wiliśmy o tym, co robimy, jak może­ my być innowacyjni, spotkaliśmy się z bardzo znanymi przedsiębiorcami. Po tamtej stronie był na przykład Janusz Bryzek, który wymyślił czujni­ ki stosowane dzisiaj w większości te­ lefonów komórkowych. To jest Polak, który wyjechał w latach 80., stworzył tam firmę, która robiła sensory i te jego sensory są teraz stosowane chociażby w każdym iPhonie, jego żyroskop. Kto Cię słuchał? Słuchali mnie przedsiębiorcy amery­ kańscy, np. Tad Taube, który zbudo­ wał Stanford, przedstawiciele dużych venture capital, byli przedstawiciele władz San Francisco, chyba wicebur­ mistrz. Rozmawialiśmy o tym, co my jako kraj możemy znaczyć w przyszło­ ści w technologii. Co możemy znaczyć? Ja powiedziałem, że możemy dużo, bo potrafimy robić wszystko. Potrafimy

WIELKOPOLSKI KURIER WNET

Pomnik pamięci Poznania

robić procesory, systemy operacyjne, technologie, programowanie… Tylko nasz największy problem jest taki, że nie potrafimy tego komercjalizować. Jesteś­ my świetnymi wynalazcami, natomiast nie jesteśmy innowatorami. My nie wie­ my, jak stawać się globalnymi. Mamy za mało kapitału i niestety nie potrafimy ze sobą jako Polacy współpracować, bo my sobie często nie pomagamy. O tym, że chcemy mieć globalne fir­ my, dużo mówi premier Morawiec­ ki. Czy to się jakoś przekłada na te polskie pomysły? Teraz dużo się mówi i to dobrze, ale na razie się to jeszcze nijak nie przekłada na fakty. Bo jak się w Stanach robi in­ nowacje globalne, mogę opowiedzieć na przykład na podstawie procesora, który ostatnio powstał. Wiemy, że tam komputery powstały w Krzemowej Do­ linie, że uniwersytetem, który wymyś­ lał rzeczy związane z informatyką, był Uniwersytet Kalifornijski w Berkeley, notabene chyba stanowy, a teraz Krze­ mowa Dolina wróciła do takiego wy­ myślania jak dawniej. Świat jest zdo­ minowany przez urządzenia mobilne.

Każdy używa telefonów komórkowych, tabletów, urządzeń przenośnych i właś­ ciwie wszystkie te urządzenia bazują na jednym procesorze, który wymyśli­ li Brytyjczycy; nazywa się ARM. Ten procesor ma swoje ograniczenia, bo przede wszystkim płaci się za niego licencję, a drugie – że zaczął się prze­ sadnie komplikować. Więc w Berkeley ogłoszono, że w ciągu trzech miesięcy trzeba wymyślić nowy procesor, który będzie łączył wszystko, co dotąd zostało wymyślone w procesorach. I paru gości do tego siadło i zrobiło to. Potem pojeździli po Krzemowej Dolinie i wszystkie największe firmy powiedziały: to jest dobry pomysł, będziemy was wspierali. My chcemy wspierać ten procesor, który jest całko­ wicie nowy i jakby za darmo. Po czym firma, która produkuje dyski Western Digital, oświadczyła: jak zrobicie ten procesor już w krzemie, my będziemy go kupowali. I na tym polega robienie innowacji: firmy o globalnym zasięgu wprowadza­ ją innowacje z uczelni, nie traktując ich jako szalonych wynalazców. U nas, jak ja zrobiłem system operacyjny, najpierw

KURIER WNET

musiałem przekonywać wszystkich, że nie jestem wariatem, że nie mierzę się z niemożliwym, a potem musiałem prze­ konywać wszystkich polskich przedsię­ biorców, że może być lepszy od tego, co oni sobie kupią na Zachodzie. Bo my mamy takie polskie podejście, że to, co jest z zewnątrz, jest lepsze niż to, co jest wewnątrz i boimy się w ogóle podejmo­ wać ryzyko jako Polacy. Ale historia Twojego wynalazku ma happy end… Z polskich firm mój system zamówił Apator Metrix, który robi gazomierze, bo ma niezwykle odważnego i fantas­ tycznego prezesa. Zamówili Rosjanie, Kazachowie, Włosi. Teraz rozmawiamy poważnie na Zachodzie, więc historia zaczyna mieć happy end. Ale w Polsce wciąż jesteśmy wzglę­ dem siebie podejrzliwi i wszystko się odkłada na święty nigdy. Pomogła nam Energa Operator, która powiedziała, że jako przedsiębiorstwo publiczne będzie zamawiała urządzenia z tym systemem operacyjnym i sama je sobie wyprodu­ kuje, skoro producenci nie chcą.

W poszukiwaniu amerykańskiej elity społecznej Szerokim rzeszom ma wystar­ czyć praca oraz oglądanie krót­ kich reklam telewizyjnych i wi­ dowisk sportowych, seriali oraz teleturniejów, a młodszym po­ zostają portale społecznościo­ we. Rzesze te żyją w obcym im państwie. Jacek Koronac­ ki o sytuacji w USA, państwie przodującym w inżynierii społecznej.

6

O polskiej służbie geologicznej Dlaczego dorobek pokoleń ma być wyprowadzony na nie­ znane wody (w przenośni i do­ słownie – vide projekt poszuki­ wania złóż na Atlantyku) z woli jednego człowieka? Przewod­ niczący Rady Naukowej Insty­ tutu Nauk Geologicznych PAN prof. Krzysztof Jaworowski krytycznie o zmianach wpro­ wadzanych przez Głównego Geologa Kraju.

13

Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej (V RP) My, Naród Polski, jesteśmy naj­ wyższą władzą zwierzchnią w Rzeczypospolitej Polskiej. Świadomi odpowiedzialno­ ści względem minionych i przy­ szłych pokoleń, Konstytucję tę uchwalamy. Są to pierwsze sło­ wa nowej Konstytucji RP, au­ torstwa Jana Kowalskiego, który ogłasza swój projekt na naszych łamach.

15

Dodatek z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET!

Dokończenie na s. 3 dodatku RADIO WNET

ind. 298050

Redaktor naczelny

„Strącić Marksa” – to motto so­ botniego marszu milczenia, który był odpowiedzią na ob­ chody, jakimi Niemcy, a z nimi cały liberalny świat, uczcili 200 rocznicę urodzin Karola Mar­ ksa. Uznano, że Marks, ikona komunistycznych zbrodniarzy, nie jest odpowiedzialny za ich czyny. Jan Bogatko komentuje uroczystości w Trewirze.

ŚLĄSKI KURIER WNET

Fakty kontra „fotelowi eksperci”.

Program rewitalizacji kulturowej Ziemi Lubelskiej

Pomnik Nieznanego Żołnierza odbudowano zaraz po wojnie, Pomnik Grunwaldzki w 1976 r., a nasz nie mógł się doczekać, bo w centrum była figura Chrys­tusa. Stanisław Mikołajczak i inni człon­ kowie Obywatelskiego Komitetu Odbudowy Pomnika Wdzięczności o jego historii i znaczeniu dla Polski.

Grupa „fotelowych ekspertów” od kilku lat nie tyl­ ko popełnia podstawowe błędy w krytyce wyników prac podkomisji, ignorując siłę dowodów, lecz także prezentuje własne, kompletnie niespójne i niepoparte dowodami hipotezy. Glenn A. Jorgensen odpowia­ da na wątpliwości i obala hipotezy tych osób.

WWW.ZAMKI.PL

Odpowiedź na „pomyłki” Artymowicza, Laska, Czachora i Brauna Idea polska na wschodzie skończyła się. Pozostał problem: jak dziedzictwo jagiellońskie zakotwiczone w dworach i dworkach szlacheckich, a także istotę tej najwyższej kultury, która tam się narodziła, prze­ nieść do Polski i włączyć je w aktualny kulturowy obieg? Pomysł na to poddaje Ryszard Surmacz.


KURIER WNET · CZERWIEC 2018

2

T· E · L· E · G · R·A· F TProgramowo apolityczno-polityczny protest

TZwolennik obecności Rosji w NATO Radosław

świetnie liczą ludzi. Według władz Warszawy fre-

do 2040 r. – aut z silnikiem Diesla.TKomisja Eu-

w Sejmie matek grupki niepełnosprawnych zdo-

Sikorski oraz 29 byłych ambasadorów RP, w tym

kwencja na Marszu Wolności wyniosła 50 tysięcy

ropejska zaproponowała projekt unijnego budże-

minował polskie życie polityczne.TJean-Claude

wielu TW, zarzuciło rządowi prowadzenie pro-

osób. Według policji 11 tysięcy – napisała „Rzecz-

tu, solidarnie odrzucony przez wszystkie państwa

Juncker uczcił pamięć Karola Marksa: czciciela

rosyjskiej polityki.TUjawnione dane zawarte

pospolita” na temat ulicznej demonstracji total-

członkowskie UE.TKomisja Europejska nie wy-

szatana, pomysłodawcy upaństwowienia ma-

w zbiorze zastrzeżonym IPN, dotyczące tajnych

nej opozycjiTDzięki Radiu WNET okazało się, że

cofała się z procedury art.7, ale też nie zapropo-

jątków obywateli, przymusu pracy dla wszyst-

współpracowników wywiadu wojskowego PRL,

masowy import węgla do Polski wciąż trzyma się

nowała wszczęcia przeciwko Polsce procedury z

kich oraz „zniesienia prawd wieczystych, religii i

zaczęły nadwyrężać zwarte dotąd szeregi naj-

mocno.TMinęły 2 lata od zapowiedzi przepro-

dalszych paragrafów, do 22 włącznie.TPrezy-

moralności”.T„Wszystko, co mogę powiedzieć,

wyższych rangą polskich dyplomatów.TDe-

wadzenia energicznego śledztwa w sprawie ujaw-

dent Donald Trump po raz kolejny publicznie po-

to to, że ten człowiek jest żartem. Faktem jest, że

cyzją prezydenta Adamowicza gdańskie ścieki

nionej inwigilacji 52 czołowych polskich dzienni-

chwalił polskie władze za politykę obronną oraz

to znany antysemita, biały nacjonalista i osoba

konsekwentny sprzeciw wobec planów uzależ-

8 lat po słynnych rozmowach Bronisława Komorows­ kiego z ambasadorem USA na temat odszkodowań za utracone przez osoby pochodzenia żydowskiego mienie ze środków pozys­kanych ze sprzedaży Lasów Państwowych, Kongres USA zobligował departament stanu USA do corocznego raportowania stanu zwrotu mienia pożydowskiego w państwach Europy.

on, ma zerową wiarygodność” – napisał na Twitterze burmistrz Steven Fulop o marszałku Senatu RP Stanisławie Karczewskim, kiedy ten wraz z amerykańską Polonią sprzeciwił się usunięciu pomnika katyńskiego z Jersey City.T„Im potężniejsza będzie Polska, tym lepszy będzie wizerunek Polaków za granicą” orzekła prof. Ewa Thomp­son.TPomimo heroicznej akcji ratowni-

znawanie literackich Nagród Nobla.TW reakcji na popularność antysemickich piosenek zawieszono przyznawanie najważniejszej niemieckiej nagrody muzycznej producentów płyt BVMI.

TPo wieloletniej przerwie na Litwie zaczęto retransmitować kanały TVP.TLegia zdobyła tytuł mistrza polski w piłce nożnej.TPiłkarze kadry

wyjątkowo trafiły do Motławy.TPo szefie kam-

karzy w latach 2007–2014TWśród odkrytych

udali się na zgrupowanie przed mistrzostwami

ków.TParlamentarzystom ustawowo obniżono,

panii wyborczej Hanny Gronkiewicz-Waltz, Ra-

przez policję w Rzeszowie kilkudziesięciu ton czę-

świata w Moskwie.TPrezes Jarosław Kaczyński

a samorządowcom zapowiedziano obniżkę pensji

fale Trzaskowskim, konieczność przeprowadze-

ści zamiennych pochodzących ze skradzionych

udał się na operację kolana.TSzymon Kuczyński

o ok. 20%.T„Cena benzyny wróciła do pozio-

nia istotnych zmian w życiu stolicy oraz własną

samochodów odnaleziono także prototypy czę-

opłynął świat bez zawijania do portu.TReżyser

mu z czasów rządów PO-PSL.TRyszard Petru

kandydaturę na prezydenta miasta zgłosił Jacek

ści z mercedesów testowych nie wprowadzonych

Paweł Pawlikowski otrzymał nagrodę w Cannes.

wraz z 2 posłankami, które także porzuciły par-

Wojciechowicz, wiceprezydent stolicy w latach

jeszcze do sprzedaży.TNajbardziej popularne

tię, postanowił postawić kropkę za .Nowoczesną.

2006–2016.T„Liczą lata, oddając kamienice

obecnie w W. Brytanii auto o napędzie hybry-

TW walce z IV RP, wzorem II RP bojówki KOD

130-letnim właścicielom, liczą pieniądze, budu-

dowym – toyota Prius, decyzją rządu dołączy-

zaczęły zrywać spotkania posłów z wyborcami.

jąc najdroższe ulice i metro na świecie, a do tego

ła do przeznaczonych do wycofania z użytku –

TMedia Markt Saturn postanowił połączyć się z Media Markt.TMeghan Markle (37 l.), po mężu Engelson, poślubiła księcia Henryka (34 l.).T Maciej Drzazga

Geopolityka

Paradoksy doktryny Giedroycia Szymon Giżyński

D

ysfunkcje i komplikacje w stosunkach politycznych między Warszawą i Kijo­ wem nie są bowiem po­ wodowane odrębnie pojmowanym sporem historycznym, lecz wynikają z coraz bardziej pogłębiających się róż­ nic w praktykowaniu własnych suwe­ renności przez Polskę i Ukrainę. Pols­ ka od jesieni 2015 roku wstąpiła na drogę konsekwentnego praktykowania suwerenności i rozpruwania gorsetu kolonialnych zależności od Niemiec oraz niemieckich i rosyjskich wpły­ wów w Unii Europejskiej. Ukraina zaś, mocą tak zwanego formatu normandz­ kiego (w którego składzie odmawiała potrzebie obecności Polski jako rze­ czywistej obrończyni ukraińskich in­ teresów) utraciła na rzecz Rosji Krym i Donbas, a pozostałą część Ukrainy z Kijowem oddała pod niemiecki, ko­ lonialny protektorat. Dlatego format normandzki był wielkim, wspólnym sukcesem Niemiec i Rosji; otwierając drogę, choćby dla budowy Nord Stream 2 (wielki cios dla interesów ekonomicznych Ukrai­ ny) i umacniając rosyjsko-niemiecki, euroazjatycki blok, konstruowany od Atlantyku po Władywostok. Niepodległe i suwerenne Polska i Ukraina są dla niemiecko-rosyjskich, euroazjatyckich ambicji i koncepcji jak rozsadzający je klin; podporządkowa­ ne zaś Niemcom i Rosji terytoria Pol­ ski i Ukrainy stanowią wymarzony – na potrzeby pacyficzno-atlantyckiego wału – budulec i sworzeń. To dlatego wszelkie spory i niekoherencje polsko­ -ukraińskie są tak bardzo na rękę Rosji i Niemcom i są przez Kreml i Berlin – w stu miejscach i na sto sposobów – podsycane, podtrzymywane i aran­ żowane. Od bez mała czterech stuleci: ugody perejasławskiej (1654), umowy w Radnot (1656), bitwy pod Połtawą

(1709), Sejmu Niemego (1717) – nie­ przerwanie praktykowanym celem po­ lityki rosyjskiej i niemieckiej jest najazd i zabór Rzeczpospolitej, a w najlepszym razie objęcie jej ziem różnymi, w zależ­ ności od okoliczności i potrzeb, form­ ami kolonialnego protektoratu. Ta reguła pozostaje w pełni aktu­ alna w odniesieniu do polskiej i euro­ pejskiej rzeczywistości także po roku 1990. Rozpad Związku Sowieckiego i zburzenie muru berlińskiego ozna­ czało ni mniej, ni więcej, tylko przebu­ dowę, modernizację i synchronizację imperialnych polityk Rosji i Niemiec. W rezultacie Putin okazał się – zajmu­ jąc Krym i Donbas – sukcesorem ugody

Niepodległe i suwerenne Polska i Ukraina są dla niemiecko-rosyjskich, euroazjatyckich ambicji i koncepcji jak rozsadzający je klin. w Perejasławiu z 1654 roku, a Angela Merkel, obejmując swymi wpływami pozostałą część Ukrainy – sukcesor­ ką umowy w Hadziaczu z 1658 roku, a przy tym bezwzględną likwidatorką jej przesłania, proklamującego Rzecz­ pospolitą Trojga Narodów: Polski, Lit­ wy i Ukrainy. Dlatego szyderczo, ale w odniesieniu do szyderstwa historii, można Merkel nazywać Angelą Jagiel­ lonką. To szyderstwo historii boli tym bardziej, iż rozgrywa się na naszych oczach i naszym kosztem. Dotyczy zaś zszargania i przejęcia przez Niemcy i Rosję – dla własnych celów – perły geopolitycznej myśli polskich elit po 1989 roku, czyli tzw. doktryny Gied­ roycia. Niemieccy i rosyjscy stratedzy odczytali i zastosowali Giedroycia lite­ ralnie. Skoro likwidacja niepodległości

lub – w innym wariancie sytuacyjnym – ograniczanie suwerenności Polski jest dla Niemiec i Rosji celem geopolitycz­ nie nadrzędnym, to słynna Giedroycio­ wa dewiza: „Nie ma niepodległej Polski bez niepodległej Ukrainy” – wytycza drogę i kolejność postępowania. Zakwestionowanie niepodległości, integralności i suwerenności Ukrainy przyszło Rosji i Niemcom stosunkowo łatwo. Ukraina przed dyktatem nor­ mandzkim broniła się słabo, nie widząc w Polsce koniecznego sojusznika i nie domagając się polskiej obecności przy stole rokowań. Kijów, wówczas w Nor­ mandii i na przyszłość, wybrał protek­ cję Berlina. A to oznacza, że sprawy na Ukrainie potoczyły się tak, jak w Polsce po 1990 roku. Wtedy, pamiętamy to bardzo dobrze, Niemcy – organizując gigantyczną i precyzyjną kampanię – wmawiały, że są najlepszym adwokatem Polski w Europie i najskuteczniejszym gwarantem naszych polskich interesów. Złudzenia i maski opadły szybko. Nie­ miecka protekcja działała długofalowo, konsekwentnie i precyzyjnie, a pod rzą­ dami PO-PSL uczyniła z Pols­ki niemie­ cką kolonię, z suplementem gwarancji dla interesów Rosji. Zamiast uczyć się na polskich błędach i ich się wystrzegać oraz wy­ ciągać wnioski z polskiego przełomu A.D. 2015, Ukraińcy poszli drogą, która wcześniej, dla Polski, okazała się zgubna. Podeszli do sprawy z wielkim oddaniem i zaprosili do siebie doświadczonych realizatorów niemieckich interesów, wcześniej z sukcesami w Polsce, dzi­ siaj zadaniowanych przez tych samych zleceniodawców do skolonizowania, na rzecz Niemiec – Ukrainy: Leszka Balce­ rowicza, Mirosława Czecha, Sławomira Nowaka czy Bartłomieja Sienkiewicza; wszystkich nadzwyczaj niechętnych rzą­ dom Prawa i Sprawiedliwości w Polsce. Żeby zatem przykryć konfuzję i wize­ runkowo odwrócić uwagę od tego, co

Redaktor naczelny

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Krzysztof Skowroński Sekretarz redakcji i korekta

Magdalena Słoniowska Redakcja

A

reakcji na liczne seksskandale, zawieszono przy-

czej, w kopalni Zofiówka życie straciło 5 górni-

Tytuł artykułu Przemysława Żurawskiego vel Grajewskiego: „Ukraińcy, zrozumcie nas”, („Nowa Europa Wschodnia” nr 2/2018) zdaje się odnosić trudności i komp­likacje w dzisiejszych relacjach polsko-ukraińskich do skutków wciąż odżywającego, historycznego sporu wokół UPA i Stefana Bandery. A tak przecież nie jest.

G

nienia Europy od dostaw rosyjskiego gazu.TW

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Maciej Drzazga, Antoni Opaliński, Tomasz Wybranowski

Libero

Lech R. Rustecki Zespół Spółdzielczej Agencji Informacyjnej Stała współpraca

Wojciech Piotr Kwiatek, Ryszard Surmacz V Rzeczpospolita

Jan Kowalski

czynią, ukraińscy liderzy podtrzymują kurs „sporu historycznego” z Polską; ba, podobnie jak Niemcy i Rosja, ad­ aptują na swój sposób i dla swoich ce­ lów doktrynę Giedroycia, zakładając, iż Polska i tak będzie, bo musi, popierać Ukrainę zawsze i wszędzie, gdyż leży to w jej interesie. I tutaj politycy ukraińscy popeł­ niają poważny błąd. Ukraina, parafując format normandzki, stała się zakład­ nikiem relacji rosyjsko-niemieckich, i to tych najpoważniejszych z geopoli­ tycznego punktu widzenia, bo cemen­ tujących euroazjatycki sojusz Berlina i Moskwy. Parafowanie formatu nor­ mandzkiego z Ukrainą i rozpoczęta

już budowa, także kosztem Ukrainy, Nord Stream 2, to wielki, wspólny ro­ syjsko-niemiecki sukces, naruszający w światowym balansie sił pozycję za­ równo USA, jak i Chin, co przez obie potęgi nie może zostać nie zauważone i pozostawione bez reakcji. Daje to nadzieję i geopolityczną koniunkturę państwom kształtującego się Trójmorza, w tym Polsce. Nie z na­ szej winy polityczne azymuty Polski i Ukrainy nie przylegają dzisiaj do sie­ bie. Polska pod rządami Prawa i Spra­ wiedliwości stara się swą suwerenność stale i systematycznie umacniać. Ana­ lizując ten sam okres czasu, tego same­ go o Ukrainie powiedzieć nie można.

Nie ma tu zatem zastosowania klasycz­ na doktryna Giedroycia, głosząca, iż niepodległość-suwerenność Polski jest uwarunkowana niepodległością-suwe­ rennością Ukrainy. Na naszych oczach wypadki dziejowe powołują natomiast nową, odwróconą zasadę Giedroycia: „Nie ma suwerennej Ukrainy bez su­ werennej Polski”. Polska, pozostająca na kursie prak­ tykowania suwerenności, powinna sta­ nowić dla Ukrainy atrakcyjną ofertę budowania wspólnego obszaru geo­ politycznych wpływów i interesów. To, że dotychczas ta wspólna szansa nie została przez Kijów podjęta – przecież jej nie unieważnia. K

Czy istniał związek przyczynowy między śmiercią studenta UJ Stanisława Pyjasa a śmiercią rektora UJ Mieczysława Karasia?

W

kwietniowym numerze „Kuriera WNET” ukazał się list p. Jadwigi Wronicz „O profesorze Karasiu”, w którym Autorka broni dobrego imienia b. rektora UJ Mieczysława Karasia, w niezbyt korzystnym świetle przedstawionego w pamiętniku prof. Karola Estreichera, cytowanym przeze mnie w artykule „Dezubekizacja uczelni” („Kurier WNET” z marca 2018 r.). Rektor Karaś, zdaniem Karola Estreichera, usiłował zamienić Uniwersytet Jagielloński w Instytut Propagandowy Polskich Komunistów, co moim zdaniem w niemałym stopniu się udało i skutki tego są odczuwalne do dnia dzisiejszego. Z rektorem Karasiem miałem jedyny osobisty kontakt podczas jego milczącej wizyty w trakcie „gospodarskiego” posiedzenia Senatu UJ (1975?) w moim doktoranckim pokoju na Oleandrach 2 (Instytut Nauk Geologicznych UJ). Rektor Karaś podczas swojej kadencji pozbawił mnie miejsca w Nowym Żaczku (akademik z miejscami dla doktorantów), czego nie odbierałem jako przejawu bezinteresownej życzliwości ze strony rektora – z której podobno był znany, w opinii p. Jadwigi Wronicz – lecz jako dotkliwą dla mnie decyzję administracyjną w końcowym okresie realizowania pracy doktorskiej. Nie wiem, jak polonistom, ale geologom kawałek pokoju do mieszkania się przydaje. Wynajmowanie pokoju na mieście, i to w Krakowie, dla kieszeni doktoranta stanowiło poważny problem. Moje – tj. młodego wówczas człowieka, dopiero zaczynającego pracę na UJ – widzenie sytuacji na UJ w połowie lat 70. ubiegłego wieku było zbliżone do opisów w Dzienniku Wypadków prof. Karola Estreichera, człowieka wówczas wiekowego i doświadczonego. Najbardziej mnie jednak zaintrygowała opinia Czytelniczki, że między śmiercią Stanisława Pyjasa

Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

reklama@radiownet.pl Dystrybucja własna. Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

prenumerata@kurierwnet.pl

a śmiercią rektora UJ (w wieku 53 lat) zachodzi związek przyczynowy. Autorka listu twierdzi, że rektor M. Karaś okazał się życzliwy dla studentów – kolegów Pyjasa, udostępniając im uniwersytecki autobus na pogrzeb zamordowanego, co spowodowało wezwanie rektora do KC PZPR, a wkrótce po tym zmarł on nagle w Rabce. Czy ta sprawa była jakoś badana w licznych śledztwach na okoliczność śmierci Stanisława Pyjasa i zjawisk towarzyszących, Autorka listu nie pisze. Sugeruje, że jakieś wydarzenia w KC PZPR ze śmiercią Pyjasa w tle miały wpływ na przedwczesną śmierć rektora. Mieczysław Karaś zmarł nagle 10 sierpnia 1977 r., czyli jednak kilka miesięcy po śmierci Stanisława Pyjasa, ale kilka tygodni po tajemniczej śmierci Stanisława Pietraszki, który jako ostatni widział swojego przyjaciela Stanisława Pyjasa żywego, sporządził portret pamięciowy prawdopodobnego zabójcy i który także, według wszelkich poszlak, został zamordowany. Ten postulowany przez Czytelniczkę związek przyczynowy między śmiercią Mieczysława Karasia a śmiercią Stanisława Pyjasa jest raczej mityczny. Corocznie w Krakowie 7 maja, w kolejne rocznice śmierci Stanisława Pyjasa, pod tablicą jego pamięci na ul. Szewskiej 7 odbywają się spotkania jego przyjaciół i opozycji antykomunistycznej, co w ostatnich latach dokumentuję (także ostatnie spotkanie 7 maja 2018 r.) – ale nikt rektora Mieczysława Karasia na tę okoliczność nie wspomina. Ulica im. Mieczysława Karasia w Krakowie została zdekomunizowana już u zarania III RP, co chyba winno dawać nieco do myślenia w okresie trudnego procesu dekomunizacji przestrzeni publicznej po niemal 30 latach od medialnego obalenia komunizmu.

Józef Wieczorek

Nr 48 · CZERWIEC 2018

ISSN 2300-6641 Data i miejsce wydania

Warszawa 26.05.2018 r. Nakład globalny 10 000 egz. Druk ZPR MEDIA SA

ind. 298050

zaprzeczająca Holocaustowi, czyli ktoś taki jak


CZERWIEC 2018 · KURIER WNET

3

WOLNA·EUROPA

O

dliczywszy abstynentów, część kobiet, osoby cho­ re, starców i dzieci, jak również Tajnych Współ­ pracowników, których spożycie jest nieco mniejsze, na jednego Litwina przypada pewnie ze 30 litrów. Ma się rozumieć, w przeliczeniu na al­ kohol czysty. Polacy konsumują równo połowę tej dawki – 8,7 l rocznie. Francuzi w tym peletonie chwie­ jącym się na nogach trzymają się moc­ no. Są na czwartym miejscu na świecie – 13,5 litra. Drudzy są Czesi, trzeci Ir­ landczycy. Litwa jest nam bliska. „Litwo, oj­ czyzno moja” – wzdychał po polsku wieszcz Mickiewicz. Na słynne pytanie „Skąd Litwini wracali?” odpowiedział­ by dzisiaj – „z baru”. Inny polski poeta – laureat Nobla, pytany o narodowość, odpowiadał: „Litwin”. Dzisiaj od braci Litwinów dzieli nas Dniepr, Dniestr, Zbrucz wyżłopa­ nej wódy. Szczególną opinię o Polakach we Francji tłumaczono różnie. Przypisywa­ no ją nawet Napoleonowi, w którego ustach miała być pochwałą. Po szaleń­ czej szarży szwoleżerów pod Somo­ sierrą francuscy oficerowie próbowali obezcenić zwycięstwo Polaków. „Oni byli pijani”, powiedział do Napoleona jeden z generałów. „Obyście wszyscy byli pijani jak Polacy”, odrzekł Cesarz. W literaturze francuskiej stereotyp Polaków-pijaków pojawia się dopiero w końcu XIX wieku pod piórem poe­ tów satyrycznych – Rudolfa Salisa (hymn Hydropatów) i Alfreda Jarry'ego (Ubu król). Jest to epoka przymierza francu­ sko-rosyjskiego, kiedy ni stąd, ni zowąd figurę pijanego Kozaka, obecną stale w literaturze francuskiej, zastępuje Po­ lak, pozbawiony własnej państwowo­ ści, więc bezbronny. „W Polsce, czyli nigdzie” umiejscawia akcję sztuki Jarry. Nie bez udziału zapewne propagandy rosyjskiej na podłożu osamotnienia po­ litycznego Francji i związanego w nią wy­ buchu uczuć do Rosji, których nie zmie­ niła nawet późniejsza utrata kolosalnych pieniędzy (pożyczek rosyjskich). Pijany Kozak pojawił się w literaturze francu­ skiej po upadku Napoleona i po krótkim

J

ako miejsce uroczystości wybrano Bazylikę Konstantyna w cesarskim mieście Trewirze (Augusta Tre­ verorum). To, trzeba przyznać, właściwe miejsce dla uczczenia żydowskiego arystokraty, potomka dy­ nastii rabinackich po mieczu, jak i (co ważniejsze) po kądzieli, zdeklarowa­ nego wroga wszelkich Kościołów. Na szczęście Bazylika Konstantyna to fał­ szywa bazylika – ale laureat najzupeł­ niej prawdziwy. „Marks to znowu gość” – czytam w niemieckiej prasie. Trzy lata trwały przygotowania do piątkowego majufesu w Trewirze; impreza koszto­ wała 5 milionów euro, a więc pryszcz w porównaniu z największą klapą inwes­ tycyjną w Niemczech, jaką jest budowa lotniska Berlin-Brandenburg (ma być podobno rozebrane, koszt: 2 miliardy 800 milionów euro. To nie jest wcale koszt ostateczny!). 1000 zaproszonych gości (Who is Who ze świata niemieckiej polity­ ki, kultury i gospodarki) przybyło na uroczys­te otwarcie wielkiej ekspozycji na temat życia, dzieła i epoki myśliciela – jak okreś­la się tutaj ikonę największych zbrodni XX wieku. Eleganckie panie i wytworni panowie zjeżdżali pod ba­ zylikę w Trewirze, z oburzeniem patrząc na faszystów, którzy ośmielili się zakłó­ cić to radosne wydarzenie, prezentując plakaty o zbrodniczych i odczuwalnych po dziś dzień skutkach dzieł i pracy wy­ bitnego niemieckiego filozofa. Pewien osamotniony mieszkaniec byłego pierwszego pokojowego nie­ mieckiego państwa robotników i chło­ pów, jak lubiło się określać niebłogo­ sławionej pamięci NRD, zbezcześcił religijną uroczystość w bazylice, zakłó­ cając nabożną ciszę przed wystąpieniem premierki landu Nadrenia-Palatynat (oczywiście to germanizm; po polski ten kraj związkowy winien się zwać Nadre­ nia i Palatynat), towarzyszki Malu Dreyer z SPD, okrzykiem: „Uważam, że to ohyd­ ne, że dożyłem chwili, w której tak jak tutaj czci się Marksa!”. Panie i panowie odwracają się z niesmakiem. Znany w Polsce jak fałszywy szeląg Jean-Claude Juncker („chrześcijański” „demokrata”), przewodniczący Komisji Europejskiej, gwiazda wieczoru w Bazy­ lice Konstantyna w Trewirze, podkreślił w swym przemówieniu, że gród i kraj związkowy uczyniły dobrze, przypomi­ nając o Marksie. „Marks” – kontynuował

pobycie wojsk rosyjskich w Paryżu, a na stałe zagościł w epoce powstania listo­ padowego. Korespondenci gazet fran­ cuskich donosili wówczas z Warszawy, że podczas szturmu Pragi „żołnierze rosyjscy umierali z przepicia, zanim do­ padli szańców i byli zadeptywani przez kolegów” („ Journal des debats”). Sądzę również, iż wielki wpływ na porównanie obu narodów ma kultura picia – jeże­ li takie pojęcie w ogóle ma sens. Polak pije po to, żeby się upić, Francuz, żeby odzyskać trzeźwe spojrzenie na świat. Jednego chwiejącego się Polaka widać z daleka w tłumie Francuzów o ledwie zaróżowionych obliczach. A statystyczny Francuz wypija w przeliczeniu na czysty alkohol dwie setki i 0,7 trzeciej co dzień! We Francji, gdzie rolnictwo sprowa­ dza się głównie do produkcji alkoholu, wszystko obraca się wokół wina. Błażej Pascal wynalazł rachunek różniczkowy, starając się na próżno obliczyć tradycyj­ nymi metodami matematyki objętość beczek. Wielki matematyk spełniał zapotrzebowanie winiarzy i kupców, z powodu trudnej do wyliczenia wy­ pukłości niepewnych, czy oszukali, czy też zostali oszukani. Problem tyleż prak­ tyczny, co moralny. Kolejne rządy stają wobec dylematu: popierać rolnictwo – w domyśle winiarstwo – milion hek­ tarów winnic, czy walczyć z konsump­ cją alkoholu. Francja jest największym eksporterem wina na świecie. Ale ten sukces kosztuje drogo w wydatkach na szpitale, lekarstwa i ubezpieczenia spo­ łeczne. Tylko 30% produkcji idzie na eksport. Reszta konsumowana jest na miejscu. Alkohol powoduje we Francji prawie 50 000 przedwczesnych zgonów i odpowiednią ilość chorób serca, żo­ łądka, układu krwionośnego. Papierosy nawet o połowę więcej. Zaniepokojone władze, po szeregu podwyżek cen pa­ pierosów, wzięły na siebie w tych dniach koszt leczenia odwykowego. Alkoholicy są mniej gnębieni. W ostatnim czasie z Polski docho­ dzą głosy o zmianie profilu konsumpcji. Polacy coraz chętniej piją wino. Chwa­ lebny zwyczaj, pod warunkiem brania pod uwagę przykładów Litwy i Francji. Po kolejce dla wszystkich, kolej dla wybranych.

zwolennik neoliberalizmu – „nie odpo­ wiada wcale za zbrodnie swych rzeko­ mych spadkobierców”. I dodał, co jak na neoliberała niezwykłe: „Kapitalizm w istocie jest nieszczęściem, jeśli go nie niuansować i pomijać człowieka”. Juncker jest honorowym obywatelem Karl-Marx­ -Stadt, czyli Trewiru. To nakłada na nie­ go obowiązek wygłaszania od czasu do czasu przemówień. Ale także daje mu pewne przywileje: na przykład może zostać tu pochowany na koszt miasta. Szef Friedrich Ebert Stiftung, funda­ cji SPD, zachwycony jest wystawą. Tym­ czasem człowiek protestujący przeciw­ ko kanonizacji Marksa, bezkrytycznemu traktowania Marksa, wyrzucony z Sali na zbity pysk, zapowiedział strajk głodowy. „Marks nie odpowiada za zbrod­ nie marksizmu” – wielu niemieckich polityków, tych z SPD, z Die Linke czy zgoła CDU, też tak myśli. Nie wróży to nic dob­rego na przyszłość. Widać to już było podczas tak zwanych „urodzin Führera“ w Wostrowcu na Łużycach (Ostritz, nad granicą z Polską), gdzie więcej było lewaków niż neonazistów (NPD to partia prowadzona przez po­ licję polityczną w Niemczech, Urząd Ochrony Konstytucji) i nikomu ci z An­ tify nie przeszkadzali, przeciwnie, feto­ wano ich, robiono z nimi zdjęcia, po­ dawano ręce. A przecież Die Linke to spadkobierca niemieckiej partii komu­ nistycznej, SED, której ponury gmach więzienia można podziwiać w pobli­ skim Budziszynie. Zły to prognostyk dla Niemiec, jeśli przeciwko hucpie w Bazy­ lice Konstantyna protestuje 1 (słownie jeden) człowiek. Ale na szczęście nie obyło się bez protestów poza historyczną budowlą w centrum Augusta Treverorum. Wi­ ceprezydent niemieckiego PEN Clubu, Ralf Nestmeyer (czyżby prezydent, Re­ guli Venske, zabrakło odwagi?), zażądał od nadburmistrza Trewiru, Wolframa Leibego, w przesłanym na jego ręce liście… przesunięcia odsłonięcia po­ mnika Marksa. Nie, nie usunięcia – to byłoby odwagi za wiele – lecz jedynie przesunięcia uroczystości poświęcenia pomnika zbrodniarza, daru ludu pracu­ jącego Chińskiej Republiki Ludowej, do momentu zwolnienia z aresztu domo­ wego chińskiej poetki, Liu Xia, i umoż­ liwienia jej wyjazdu z kraju, w którym nie wolno jej opuszczać domu od 2010 roku. Chińscy turyści, przedstawiciele

P

i

o

t

r

W

i

t

t

Kolejka dla wszystkich i pijany jak Litwin Francuzi mówili, niektórym do dzisiaj to nie przeszło, „Ivre, comme un Polonais” – pijany jak Polak. Opinia niesprawdzalna bez statystyk międzynarodowych. W obrachunkach pijańst­ wa globalnego WHO zdegradowała Polskę na mało zaszczytne 20 miejsce. Wszystkie rekordy biją, a raczej piją, bracia Litwini – 17,5 litra rocznie na głowę mieszkańca. De Gaulle pragnął wyposażyć Fran­ cję w najlepszą i najszybszą na świecie sieć kolei. Udało mu się z pomocą na­ stępców – G. Pompidou, zmarłego na stanowisku, i Giscarda d’Estaing, oba­ lonego przez F. Mitterranda. Udało się częściowo. Cóż z tego, że najszybsze, skoro pociągi stoją. Strajk trwa i końca nie widać. Kolejarze nie zgadzają się na prywatyzację. Rząd obiecał, prywatyzu­ jąc kolej, wziąć na siebie jej dług w wy­ sokości 50 mld E. Podejrzliwi krytykują obietnicę za dwa błędy w rozumowa­ niu: 1°. Czy te 50 mld jest długiem, zale­ ży od punktu widzenia. Jeżeli kolej zali­ czyć do służb publicznych, mowy nie ma

arystokracji proletariatu, odwiedza­ ją, bawiąc na zakupach w Niemczech, gród Marksa, ojca realnego komunizmu w najludniejszym państwie świata. A że liczbę ofiar rewolucji kulturalnej ocenia

J

a

n

B

o

o długu: w rozwinięcie i udoskonalenie kolei zainwestował podatnik francuski za pośrednictwem swoich przedstawi­ cieli. Opłacalność inwestycji jest wyż­ szego rzędu: społeczna. Z równym po­ wodzeniem można by mówić o długu szkolnictwa, o nieopłacalności aparatu sprawiedliwości i więziennictwa, o de­ ficycie policji itd. Choć o zadłużeniu służby zdrowia mówi się nieustannie. Po wtóre, przykład innych krajów po­ ucza, że tam, gdzie sprywatyzowano kolejnictwo, pociągi jeżdżą fatalnie lub przestają istnieć. W najlepszym wypad­ ku zastąpiły je, jak w Ameryce, znacznie wolniejsze samochody, które zatruwają

się na 76 milionów? Turyści z ChRL to ra­ czej potomkowie sprawców, a nie ofiar. To dla Niemiec wstyd, że tylko jed­ na polityczna partia (nie licząc związ­ ków ofiar komunistycznej przemocy)

g

a t k o

Zachód jest czerwony Niemcy, a z nimi cały liberalny świat, uczcili w Trewirze 200 rocznicę urodzin Karola Marksa, ikony komunistycznych zbrodniarzy. Najpóźniej 4 maja roku 2018 dowiedzieliśmy się ponadto, że obalenie komunizmu to była lipa. Weszliśmy do UE, czyli z deszczu pod rynnę.

atmosferę i przysparzają wypadków i wydatków. Zyski dostają się produ­ centom, wydatki podatnikom. Gdyż fabryki samochodów są prywatne, ale szpitale opłaca społeczeństwo. Może dlatego Anglia, której już nie obowią­ zuje dyrektywa europejska, nakazująca konkurencję na kolei, obecnie z powro­ tem ją nacjonalizuje. Strajkują funkcjonariusze, przeciwni zamiarowi prezydenta Macrona zlikwi­ dowania 120 000 etatów we Francji. Ich argumenty są proste. Istnieją dziedziny, gdzie funkcjonariusze nie mają nic do roboty. Ale tych państwo nie ruszy z po­ sad. Konsjerżki paryskie w kamienicach municypalnych nie sprzątają kamienic – od tego są przedsiębiorstwa sprzątaczy; nie zamiatają chodnika przed domem, nawet kiedy spadnie śnieg – od tego są inne służby miejskie, ani nie otwierają bramy lokatorom – od tego są zamki automatyczne. Za to wszystkie konsjerż­ ki paryskie od czasów napoleońskiego ministra Fouche są tajnymi współpra­ cownikami policji. Są nieocenionymi in­ formatorkami, zwłaszcza dzisiaj, w epo­ ce zagrożenia terrorystycznego. Że ten a ten nagle się zradykalizował – zapuścił wielką brodę, że drugiego widziała, jak wnosił do domu ciężkie paczki z napi­ sem „Dynamit”. Trzeciego nie widzi się od dawna – może pojechał do Syrii, czwarty otacza się radykałami, a jego żona chodzi w futerale, czyli w nikabie. Podobną rolę pełnią strażnicy parków. Praktycznie do ich obowiązków należy otwarcie parku i zamknięcie. Funkcjo­ nariusze miejscy są opłacani z budżetu gminy, nie mają nic do roboty, chwalą mera, który im płaci, niczego nie żądając w zamian, stanowią więc jego rezerwuar wyborczy. Przy wyborach samorządo­ wych mer może zawsze liczyć na 70 000 funkcjonariuszy paryskich. Można by ko­ losalne sumy, wydawane na konsjerż­ ki, przekazać policji cierpiącej na chro­ niczne niedobory, ale spróbujcie ruszyć funkcjonariuszy miejskich istniejących od czasów Napoleona, a będziecie mieli jutro na bulwarze Saint-Germain 30 000 konsjerżek wrzeszczących o własnej krzywdzie przy czynnym poparciu mera i biernym Ministra SW. Jest także druga grupa

funkcjonariuszy – ci, co pracują. Jeże­ li zmniejszy się ich liczbę o 120 000, to pozostali, już dzisiaj przepracowani, będą mieli odpowiednio więcej papierów do przerobienia. Przeciwko czemu strajku­ ją. Gdyż to nie funkcjonariat pożera czas i pieniądze, ich zdaniem, ale biurokra­ cja – zalew ustaw, okólników, dyrektyw, przepisów, formularzy stale mnożonych pod pozorem uzdrowienia państwa. Są kontrolerzy, którzy kontrolują i są kon­ trolerzy, którzy kontrolują kontrolerów i inni kontrolerzy, którzy kontrolują tych, co skontrolowali, a wszyscy piszą rapor­ ty, sprawozdania, wyciągi, syntezy, które jeszcze inni czytają i reasumują. Robota aż furczy, aż komputery rozgrzewają się do białości. I jak tu reformować system, który sam się napędza i rozpędza. Sy­ stem opiera się na przekonaniu, że bez ścisłej i wielostopniowej kontroli wszyscy by wszystko rozkradli. A kraść nie wolno; można odbierać innym ich pieniądze, ale tylko w sposób zgodny z prawem. Tak pomyśleli kolejarze w Marsylii, wysta­ wiając ostatnio sztukę teatralną z prezy­ dentem Macronem w roli Robin Hooda à rebours: takiego, co odbiera biednym, żeby rozdać bogatym. Bardzo bogatym – poprawia b. prezydent Holland. Trzeba dopiero wspiąć się na szczy­ ty władzy i trzeba wścibskich dziennika­ rzy, aby dowiedzieć się, że ten prezy­ dent poza wszelką kontrolą otrzymywał walizki gotówki od ohydnego dyktatora, że tamten kandydat na prezydenta za­ trudniał własną żonę za państwowe pie­ niądze, zresztą jak wszyscy inni, że inny prezydent, śmiertelnie chory, o czym nikt nie wiedział, przez dwie kadencje nie był zdolny do rządzenia państwem francuskim, a został wybrany przy po­ parciu intelektualistów komunistycznych opłacanych przez Moskwę. Dla osiągnięcia powszechnego szczęścia to nie funkcjonariuszy nale­ ży zlikwidować, Panie Prezydencie, ale dziennikarzy, którzy wszędzie wścibiają nos i przeszkadzają systemowi kręcić się w kółko. Strajkują także studenci i nauczycie­ le, pielęgniarki i lekarze, policjanci, drob­ ni sprzedawcy wody sodowej i śmiecia­ rze, ale o tym już innym razem. K

opowiedziała się publicznie przeciw­ ko wzniesieniu pomnika ku czci ikony lewicowych zbrodniarzy. Szef AfD, Alexander Gauland, wydał w piątek – tuż po uroczystościach w Trewirze – oświadczenie, w którym prosto z mostu stwierdził, że „komunizm, który przy­ niósł tyle nieszczęść tylu narodom, nie zasługuje na żaden pomnik”. Zrzeszenia ofiar komunistycznej przemocy oraz AfD nie podzielają bezkrytycznego traktowania komunizmu Marksa, po­ mijającego zbrodnicze skutki ideologii marksistowskiej. „Strącić Marksa” – to motto sobot­ niego marszu milczenia w Trewirze. Mil­ cząca grupa przechodzi ulicami miasta. Olbrzymia prezencja na ogół niewi­ docznej w Niemczech policji. Propa­ ganda robi swoje. Mieszkańcy, siedzący w promieniach słońca na tarasach ka­ fejek, wyraźnie nie są zainteresowani informacjami o tym, w ilu krajach świata marksizm może zapisać ofiary na swym niechlubnym koncie. Tak zwani „antyfaszyści”, też w koń­ cu wnuki Marksa, chronieni przez po­ licję, wznoszą rykiem hasła „Witamy uchodźców!” i „Precz z nazizmem!”, zagłuszając… marsz milczenia. Pewna kobieta niesie wykonany przez siebie plakat, informujący o tym, że komuni­ ści torturowali i zagłodzili na śmierć jej dziadka w gułagu, zastrzelili wuja, a ro­ dziców zabrali do obozu koncentracyj­ nego. Jej hasło: „Precz z komunizmem!” wywołuje niesmak demokratów, za­ jadających ciastka w kawiarnianych ogródkach. Inny uczestnik marszu milczenia niesie plakat z hasłem „Wolny Tybet”. Dziś mało kto pamięta o tym, że swe­ go czasu Angela Merkel (tak, ta sama!) wznosiła podobne „faszystowskie” hasła i rozmawiała z zapomnianym już dziś Dalajlamą, tybetańskim przywód­ cą. Komunistyczne Chiny są cenionym partnerem gospodarczym Niemiec, a pieniądz nie śmierdzi. Niemieckie portale zwracają uwa­ gę, że w Wielkiej Brytanii, a przede wszystkim w państwach na wschodzie Unii Europejskiej, słowa Junckera w obli­ czu milionów ofiar komunizmu uchodzą za szyderstwo. Jeden z nich pisze o tym, że brytyjski konserwatywny poseł, Da­ niel Kawczynski, który jako siedmiolet­ ni chłopiec uciekł z rodzicami przed brutalnym reżimem komunistycznym

z Polski do Wielkiej Brytanii, wezwał Junckera do odrzucenia zaproszenia i do odmowy udziału w planowanych uroczystościach w Trewirze. I cytuje brytyjskiego polityka polskiego po­ chodzenia: „Uważam to za niesmacz­ ne. Zamiast tego musimy przypomnieć o tym, że marksizm polegał na odebra­ niu władzy obywatelom i skupieniu jej w rękach państwa. Marksizm odpowiada za miliony śmiertelnych ofiar na całym świecie, bowiem umożliwił garstce fa­ natyków prześladowanie ludzi. Z tego musimy wyciągnąć nauczkę i przekazać ją naszym dzieciom”. Nie kryje oburzenia Marion Smith, dyrektor Miejsca Pamięci ku czci Ofiar Komunizmu: „W praktycznym zastoso­ waniu filozofia Karola Marksa wywoła­ ła największą falę cierpienia w dziejach świata. Państwa marksistowskie, jak So­ wiety czy komunistyczne Chiny, odpo­ wiadają za ponad sto milionów istnień, bowiem realizowały one utopię Karola Marksa. Teraz Trewir został „wzbogaco­ ny” o kolejny pomnik – ważący 2,3 tony konterfekt zbrodniarza, made in China. I właśnie zwłaszcza ta okoliczność złości Kawczynskiego – przecież Chiny to naj­ większe totalitarne państwo XXI wieku. Polityk przypomina, że to właśnie Pekin buduje dziś cyfrowe państwo nadzoru, jakiego nie był sobie w stanie wyobrazić nawet George Orwell. Widać zapomnia­ no już o tym, że to Chiny odpowiadają za genocyd Tybetu i Xinjangu! A co na to Kościół katolicki, obecny w Trewirze od chrztu Rzymu? Stephan Ackermann, biskup tej starożytnej die­ cezji, zapytany o ponad pięciometrową odlaną w brązie statuę odpowiada, że oczywiście na ten temat toczą się dys­ kusje i lepiej byłoby dla Trewiru, gdy­ by… wcześniej wzniesiono Marksowi tu pomnik. Wtedy – wywodzi purpu­ rat – nie byłby potrzebny podarunek z Chin. A teraz – kontynuuje Ackermann – przedstawiono Marksa w heroicznej pozie jako myśliciela, w otulającym go płaszczu. Ale pomnik stoi i wzywa do dyskusji. I to dobrze – mówi Ackermann, który być może nie słyszał o tym, co Marks mówił na temat reprezentowa­ nego przez niego Kościoła. A gdyby ta sprawa nie była pora­ żająca, zapytałbym, czy są w Trewirze gołębie? Kto dziś poda rękę Junckerowi, ten sam sobie winien. K


KURIER WNET · CZERWIEC 2018 R E K L A M A


CZERWIEC 2018 · KURIER WNET

POLSK A·WIELKI·PROJEKT

Jakie są przyczyny tej sytuacji? Czy to ma związek z lewicową rewolucją lat sześćdziesiątych? Tak, to może być jedna z konsekwencji rewolucji kulturalnej 1968 roku. Uwa­ żam, że ma to również ścisły związek z poczuciem winy po II wojny świato­ wej. Zwłaszcza w przypadku Niemiec wydaje się to zrozumiałe. Nie jestem Niemcem, ale pracowałem w Niem­ czech przez długi czas i obserwowałem z bliska tę sytuację. Trauma niemieckiej winy po II wojnie światowej nie znikła w ciągu kolejnych dziesięcioleci, ale wręcz się powiększyła w następnych pokoleniach. Poczucie odpowiedzial­ ności wydaje się obecnie większe niż pół wieku temu. Ten proces rozszerzył się na inne zagadnienia i inne kraje. Obecnie nie chodzi już tylko o II wojnę światową, ale też o winy kolonializmu, o wojny poprzednich epok, o inkwi­ zycję i wyprawy krzyżowe. Pozostałe narody starają się wypracować własne podejście do kolonialnej przeszłości.

Dokończenie ze str. 1

Nadchodzi epoka imperiów Antoni Opaliński rozmawia z profesorem Davidem Engelsem. w miastach. Była analogia do globali­ zacji w formie romanizacji całego zna­ nego świata – tak jak dziś globalizacja przybiera formę amerykanizacji. Moż­ na zaobserwować kryzys uczestnict­wa w polityce i powstanie ekonomicznej oligarchii, która używała pseudorepub­ likańskiej dekoracji. Technokracja, asy­ metryczne wojny – nie konflikty mię­ dzy krajami, tylko wojny państwa, które uważa się za gwaranta cywilizacji i praw człowieka z barbarzyńcami. Terroryzm, piractwo… wszystkie te zjawiska, które możemy zaobserwować dzisiaj. A prze­ de wszystkim – powolna, wewnętrzna dezintegracja systemu politycznego, który stracił zdolność do rozwiązywa­ nia problemów ludzi. Późna republika charakteryzowała się też – podobnie jak dziś Unia – pewną bezradnością, z któ­

Wszędzie w Polsce panuje żywa, demo­ kratyczna debata. Nie ma wrażenia, że jest się w autorytarnym państwie policyjnym. Przeciwnie, miałem poczucie, że jestem w kraju o wiele bardziej wolnym i normalnym niż np. dzisiejsza Belgia.

FOT. MATERIAŁY ORGANIZATORÓW KPWP

Zupełnie nie czuję tej opresyjnej at­ mosfery, kiedy przyjeżdżam do Polski albo na Węgry.

Dzisiaj nawet europejski wyznawca judaizmu, który sprzeciwi się promowaniu masowej imigracji lub zakwestionuje możliwość integrowania imigrantów, zostanie przez media nazwany nazistą. Mamy więc do czynienia z po­ wszechnym poczuciem historycznej winy, wręcz z masochizmem, który jest konsekwencją takiej postawy. To wszyst­ ko wpływa na przykład na stosunek do kryzysu migracyjnego. Każda krytyka imigracji czy też sposobu integracji ludzi związanych z innymi kulturami zmienia się szybko i często bez powodu w debatę o rasizmie. Natychmiast wspominany jest holokaust, a każdy, kto nie wyraża powszechnie akceptowanych poglądów politycznych, staje się od razu nazistą. Dzisiaj nawet europejski wyznawca ju­ daizmu, który sprzeciwi się promowaniu masowej imigracji lub zakwestionuje możliwość integrowania imigrantów, zostanie przez media nazwany nazistą. To oczywiście absurdalne, ale właśnie do tego doszliśmy. Jest Pan autorem książki o podo­ bieństwach między kryzysem sta­ rożytnej republiki rzymskiej a kry­ zysem Unii Europejskiej. Jakie wspólne cechy widzi Pan w tych dwóch tak odległych procesach? Jestem przede wszystkim historykiem starożytności, a moja podstawowa wie­ dza dotyczy historii Grecji i Rzymu. Parę lat temu napisałem książkę o narzucają­ cych się analogiach między tymi dwie­ ma historycznymi sytuacjami – późna republika rzymska, a więc I wiek przed Chrystusem, i obecne czasy. Chciałbym podkreślić, że nie piszę o upadku impe­ rium rzymskiego, tylko właśnie o kryzy­ sie republiki, o jej powolnej dezintegracji i transformacji w autorytarne państwo. Ten proces wydał mi się kluczem do zro­ zumienia tego, co się dzieje w dzisiejszej Europie. Jest wiele podobnych czynni­ ków – np. kryzys demograficzny, feno­ menem masowej imigracji. W okresie późnej republiki występuje też kryzys tradycyjnej rodziny i fala rozwodów. Jest także schyłek tradycyjnej religii republi­ kańskiego Rzymu i napływ nowych wie­ rzeń ze wschodnich części imperium, które zdobywały coraz silniejszą pozycję

rej korzystała oligarchia, ale która była szkodliwa dla większości społeczeństwa. To doprowadziło do sporów wewnętrz­ nych i wojen domowych. Uważam, że jesteśmy obecnie na krawędzi podobne­ go rozwoju sytuacji w Europie. A potem jedynym wyjściem z katastrofy okazuje się transformacja państwa w kierunku autorytarnym z republikańską fasadą, trochę jak w dzisiejszej Rosji, Turcji czy Chinach. Sądzę, że to może nastąpić w Europie w najbliższych dekadach. Gdzie będzie wtedy ośrodek władzy? To bardzo dobre pytanie, ponieważ dzięki Grupie Wyszehradzkiej Europa jest dziś podzielona. Zachodnia część jest liberalna – w takim sensie, o ja­ kim mówiliśmy na kongresie, liberalna społecznie, kulturalnie i obyczajowo w duchu kontynuacji roku 1968. Spo­ ra część krajów europejskich jest już zislamizowana. Ale jest też wschodnia część Unii Europejskiej, która próbuje przeciwstawić się tym ogólnym tren­ dom. Nie wiem, co z tego wyniknie, bo jest oczywiście wiele różnic mię­ dzy aktualną sytuacją a schyłkiem re­ publiki rzymskiej. Historia nigdy nie powtarza się w ten sam sposób. Jed­ nak obserwując ogólny kierunek przy­ puszczam, że zachodnia Europa bę­ dzie dużo mniej stabilna politycznej od wschodniej części Unii. Uważam, że problemy z imigracją, brak równowagi społecznej i stagnacja gospodarki spo­ wodują ogólny kryzys, brak stabilności politycznej i dominację partii populis­ tycznych, które nie muszą koniecznie wchodzić do rządów, ale przez samą obecność w parlamentach będą zmu­ szać inne partie do uwzględniania swo­ ich postulatów. Spodziewam się więc, że zachodnią Europę czeka powolny schyłek i że coraz trudniej będzie nią rządzić. Z powodów demograficznych będziemy mieć do czynienia z coraz większą rolą islamu. Natomiast Europa Środkowa ma sporą szansę, aby nie ulec tej ewolucji,

zarówno ekonomicznej, jak i migracyj­ nej i stać wyspą stabilności. Uważa Pan, że to w ogóle możliwe, aby nie ulec presji migracyjnej? Mam nadzieję. Myślę, że to jest prze­ de wszystkim kwestia odpowiedniej decyz­ji politycznej. Czy da się powstrzymać fale migrac­ ji za pomocą decyzji politycznej? W tej chwili to działa całkiem spraw­ nie. Ja mieszkam w mieście, w którym trzecia część ludności ma korzenie mu­ zułmańskie. Aby osiągnąć taki poziom, do Polski musiałyby przybyć miliony ludzi. Nawet gdyby Polska czy Węgry przyjmowały więcej imigrantów, nie osiągnęłyby łatwo takiego poziomu. Tymczasem wczoraj, na Kongresie Polska Wielki Projekt wysłuchali­ śmy odmiennej wizji. Znany nie­ miecki filozof Peter Sloterdijk tłu­ maczył, że Europa powinna być postimperialna, postheroiczna, postreligijna… Właściwie post­ -wszystko… Po prostu słuchaj­ my wskazań europejskiej centrali i wszystko będzie w porządku. Sam Pan powiedział, że Sloterdijk mó­ wił jak „powinno być”. To bardzo miłe, kiedy ktoś mówi, że będzie pięknie. Też mógłbym powiedzieć o Europie, ma­ sowej ekonomii, hiperkapitalistycznej gospodarce i marksizmie kulturowym, że będą dobrze działać, kiedy ludzie będą dobrze się zachowywać. Tak jak wczoraj usłyszeliśmy, w państwie zło­ żonym z aniołów nie ma żadnych po­ litycznych problemów. Ale problem polega na tym, że mamy do czynie­ nia z prawdziwą historią i prawdzi­ wymi ludźmi, z realnymi konfliktami i z okreś­lonym dziedzictwem kultury, które każdy z nas posiada. Apelowanie o Unię Europejską, która nie będzie imperialna, jest może i godne podziwu, ale absolutnie naiw­ ne. Historia nigdy nie była opowieś­ cią o pacyfizmie. Historia zawsze by­ ła – i obawiam się, że zawsze będzie – o walce kultur, imperiów, narodów, politycznych i ekonomicznych intere­ sów. Zawsze będzie mówiła o religiach, które chcą rozszerzać swój zasięg, bo uważają, że znają prawdę i chcą ją upo­ wszechniać. Tak więc możemy oczy­ wiście mieć nadzieję, że świat będzie dobry, ale kiedy zapominamy o doś­ wiadczeniu historycznym, taka naiw­ ność staje się niebezpieczna. Ja też oczywiście mam nadzieję, że Unia Europejska poradzi sobie z ty­ mi wszystkimi problemami i będzie żyć w pokoju ze swoimi sąsiadami. To powinien być nasz cel, ale powinni­ śmy pamiętać o zasadzie – si vis pacem, para bellum. Trzeba być gotowym na wszystko, co może nadejść. A Sloterdijk proponuje, aby po prostu wyjść po­ za historię. To byłoby możliwe, gdyby na świecie nie było żadnego państwa poza Unią. Jeśli mamy zastanowić się nad tym, czego zabrakło w jego wystąpieniu, to np. odpowiedzi, jak postępować wobec powstającego imperium chińskiego, potężniejszego niż Unia i Stany Zjed­ noczone razem. Jak poradzić sobie ze światem islamu, dynamicznym, eks­ pansywnym i poszukującym własnej politycznej drogi. Jest też populacja Afryki, eksplodująca, żyjąca w ogrom­ nym ubóstwie. To są wszystko fakty, których nie można zignorować. Nie możemy powiedzieć, że mamy Unię Europejską, historia się skończyła, a my żyjemy sobie w pokoju. Wróćmy zatem do historii. Który z antycznych pisarzy jest dziś naj­ bardziej aktualny i może nam po­ wiedzieć coś istotnego o naszych czasach? Wskazałbym dwa nazwiska. Z jednej strony to oczywiście Cyceron. Anali­ za upadku jego państwa, którą zawarł w traktacie De re publica, jest wciąż ak­ tualna również dla nas. Cyceron poka­ zuje i tłumaczy transformację republiki w państwo bardziej scentralizowane, bezwiednie przygotowując nadejście formy państwa z czasów Augusta. Dru­ gi to Salustiusz, historyk czasów późnej republiki, ze swoją pesymistyczną, lecz realistyczną wizją polityki. Pokazuje, jak wojny domowe i zamieszki I wieku przed Chrystusem nie wydarzyły się

przypadkiem, lecz stanowiły konsek­ wencję wewnętrznego rozprzężenia obyczajów. Ta diagnoza może okazać się profetyczna także w odniesieniu do naszych czasów. Dziedzictwo Europy to antyk, ale to również chrześcijaństwo. Czy uwa­ ża Pan, że chrześcijaństwo odegra jeszcze jakąś rolę w dziejach za­ chodniej Europy? Chrześcijaństwo znajduje się u korze­ ni naszej europejskiej tożsamości. Są­ dzę, że nawet bardziej niż dziedzictwo świata antycznego. Zresztą przez wieki dzieła autorów starożytnych były inter­ pretowane za pośrednictwem chrześci­ jaństwa. W pewnym sensie chrześcijań­ stwo jest Europą. Skutkiem porzucenia, a nawet walki z tym dziedzictwem od XVIII wieku stało się w dłuższej pers­ pektywie podcięcie naszych korzeni. Teraz ponosimy konsekwencje. Na przykład współczesne państwo demo­ kratyczne nie ma podstaw gwarantu­ jących jego funkcjonowanie. Sposób, w jaki ludzie odnoszą się do siebie, lo­ jalność, rodzina, wiara w Boga, moral­ ność… wszystkie te rzeczy, których nie da się zawrzeć w pisanej konstytucji, ale bez których demokracja nie dzia­ ła. Z powodu niszczenia chrześcijań­ stwa demokracja powoli przemija i jest w nieustannym kryzysie. W tym momencie można powie­ dzieć, że chrześcijaństwo w Europie Zachodniej właściwie zanikło. Na­ wet wśród tych niewielu ludzi, którzy mog­liby powiedzieć, że mają katolic­ kie lub protestanckie korzenie. Mówią, że są chrześcijanami, bo byli jeszcze ochrzczeni, ale czy rzeczywiście w co­ kolwiek wierzą, czy też jest to jedynie wyraz pewnej przynależności kulturo­ wej? Niewielu ludzi można naprawdę nazwać chrześcijanami, większość to w najlepszym razie monoteiści, którzy uważają, że w ostateczności wszystkie religie są takie same, a Święta Trójca

Tetradrachma Seleukosa I, hellenistycz­ nego władcy imperium, sięgającego od ziem dzisiejszej Syrii do Afganistanu. FOT. HARTMANN LINGE, WIKIMEDIA COMMONS, CC-BY-SA 3.0“

czy Maryja Dziewica to jedynie sym­ bole. W tej chwili z chrześcijaństwa w Europie Zachodniej zostało niewiele. Jeżeli spojrzymy na statystyki, już teraz więcej ludzi realnie praktykuje islam niż katolicyzm. Mam niewielką nadzieję, że wobec wzrostu islamu i postępującej dezinte­ gracji społecznej i ekonomicznej na Za­ chodzie, ludzie mogą na nowo odkryć chrześcijaństwo, by potwierdzić swoją tożsamość. Kiedy presja z zewnątrz jest tak duża, może pojawić się potrzeba zdefiniowania siebie samych. Jeszcze dwa pokolenia wstecz nie było takiej potrzeby. Wobec masowej imigracji lu­ dzi z innych kultur, Europejczycy mogą zapragnąć samookreślenia: „my, czyli chrześcijanie”. Może więc pojawić się pewna forma chrześcijaństwa, koniecz­ na, aby zdefiniować się w opozycji np. do islamu. Nie wiem, czy to nowe, może „drugie” chrześcijaństwo może być bar­ dziej duchowe, raczej nie będzie opierać się na żarliwej wierze i modlitwie. To będzie raczej formuła przyznawania się do dawnej kultury europejskiej. Trudno też przewidzieć, na ile ten proces może osiągnąć masowy charakter. Nasze czasy nie są pierwszą epoką, w której ogłasza się kryzys Europy. Zajmuje się Pan także niemieckim myślicielem Oswaldem Spengle­ rem, który już 100 lat temu pisał o „zmierzchu Zachodu”. Jestem pod wielkim wrażeniem Oswal­ da Spenglera. Mogę chyba określić sie­ bie jako jednego z kilku obecnie spen­ glerian, przewodniczę nawet Oswald Spengler Society. Jestem więc, jeśli cho­ dzi o Spenglera, nieco stronniczy. Tak, uważam, że nawet dziś, w roku 2018, to,

co Spengler przewidywał w roku 1918, jest w 90, a może 95% wciąż aktualne. To, co przewidywał jako nasz przyszły rozwój, rzeczywiście się wydarzyło. To zresztą wcale nie musi prowa­ dzić tylko do pesymistycznych wnio­ sków. On bardzo dobrze wyraził przede wszystkim ideę, że wszystkie wielkie kultury mają swoje narodziny, swój początek, apogeum, upadek i śmierć. Rzeczywiście, myślę, że nasza kultu­ ra bardzo powoli zmierza – jak kul­ tura grecko-rzymska w I wieku przed Chrystusem – do pewnej formy końca swojej biologicznej ewolucji. I może wejść w okres może nie posthistorii, ale stagnacji. Jeszcze do tego nie dosz­ liśmy, ale już wkrótce…

Cyceron - jego analiza upadku repub­ liki jest wciąż aktualna. FOT. WIKIPEDIA

Ja niestety nie wierzę w nastanie prawdziwego renesansu Europy. Myślę raczej o możliwości pewnej stabilizacji, o kreowaniu dążeń do nieco bardziej konserwatywnych form rządów, obro­ ny wartości europejskich i przekaza­ nia ich naszym dzieciom. Być może osiągniemy – po okresie wewnętrznych zamieszek, a nawet wojen domowych na zachodzie Europy – okres imperial­ nej stagnacji, gdzie wszystko jest wew­ nętrznie dobrze uporządkowane. Bę­ dziemy raczej dbali o przeszłość niż rozwijali cokolwiek dla przyszłości. A co z przyszłością świata? Czy cze­ ka nas globalna cywilizacja, jak na ulicach San Francisco, z wielością narodów, języków i ras, czy raczej walka imperiów? Walka imperiów, ewidentnie. Nawet sa­ ma idea globalizacji nie jest wcale praw­ dziwa. Jedyną cywilizacją, która stała się zglobalizowana i zróżnicowana, jest cywilizacja europejska. Wspomniał Pan o ulicach San Francisco; to samo moż­ na powiedzieć o Paryżu czy Londynie, gdzie spotkamy ludzi ze wszystkich kultur, o różnych korzeniach. Ale to wszystko dotyczy Europy i USA. Kiedy udamy się np. do Chin, do Pekinu, nie spotkamy mas ludzi ze świa­

Z powodów demo­ graficznych będziemy mieć do czynienia z coraz większą rolą islamu. Natomiast Europa Środkowa ma sporą szansę, aby nie ulec tej ewolucji. ta islamu, z Afryki czy Europy, tylko samych Chińczyków. Oni żyją w samo­ wystarczalnym świecie, gdzie nie zro­ bisz kroku jedynie ze znajomością an­ gielskiego. Podobnie jest w Bagdadzie, w Kairze, a nawet w Indiach. Powie­ działbym, że już teraz żyjemy w świecie olbrzymich kulturowych, a często i po­ litycznych bloków: Chiny, Indie, świat islamu, jest też południowa część Afryki, obecnie w stanie chaosu. Wszystkie te regiony są raczej homogeniczne pod względem kultury, a często i polityki. Jedyną częścią świata, która naprawdę uległa globalizacji jest Europa. Nie powinniśmy ulegać złudzeniu, że skoro nasze kraje stały się „wymie­ szane”, to podobnie jest na całym świe­ cie. Wprost przeciwnie: jedyną kulturą, która znika wskutek globalizacji, jest cywilizacja europejska. Cywilizacja chińska nie ulega żadnemu wymiesza­ niu kultur. Wprost przeciwnie, każdy w tej chwili odkrywa na nowo swo­ ją tożsamość. Chińczycy w ostatnich

5

latach dokonali ogromnego wysiłku, aby odnowić tradycję sprzed rewolucji, nawiązują do Konfucjusza czy Lao Tse. Muzułmanie są przekonani o koniecz­ ności wracania do dorobku przodków, Indie są często postrzegane jako kraj nacjonalistyczny. Wszędzie widzimy tworzenie bloków kulturowych, z wy­ jątkiem Zachodu, gdzie staramy się być otwarci, tolerancyjni i ulegamy coraz większym wpływom, a częściowo wręcz zalewowi ze strony innych cywilizacji. Ostatnie pytanie będzie do histo­ ryka starożytności. Tak wiele poko­ leń badaczy pracowało nad tą epo­ ką. Czy w tej dziedzinie jest jeszcze cokolwiek nowego do odkrycia? Oczywiście mógłbym odpowiedzieć, że zawsze można na nowo interpre­ tować stare teksty i dostrzegać w nich nowe znaczenia. Tak, możemy robić nowe rzeczy. Z jednej strony badamy – ten nurt stał się bardzo silny – obrzeża świata antycznego. Odkrywamy epo­ ki i źródła, których nie braliśmy do­ statecznie pod uwagę. Na przykład ja sam jestem specjalistą od Seleukosa, jednego z hellenistycznych następców Aleksandra Wielkiego, który panował nad Iranem, Afganistanem, Irakiem i Syrią. Zostało odkrytych wiele no­ wych źródeł: inskrypcji, monet, zabyt­ ków archeologicznych, które pomogły nam zrozumieć to ogromne imperium. A jeszcze kilka dekad temu było ono prawie nieznane, bo zostało po nim niewiele śladów i zachowanych źró­ deł. Czyli przynajmniej na obrzeżach

Nie powinniśmy ule­ gać złudzeniu, że skoro nasze kraje stały się „wymieszane”, to po­ dobnie jest na całym świecie. Przeciwnie: jedyną kulturą, która znika wskutek globali­ zacji, jest europejska. świata starożytnego jest jeszcze wiele do zrobienia. I oczywiście wciąż od­ krywamy nowe papirusy, a praca nad papirusami z Herkulanum i Pompei cały czas postępuje. Czyli otrzymujemy nowe informacje. Oczywiście nie odkryjemy nowego cesarza rzymskiego, bo już wszystkich znamy, czyli istnieją ograniczenia w po­ szerzaniu naszej wiedzy. Ale wciąż ist­ nieją w tej wiedzy spore luki i nadzieja, że uda się je wypełnić. Z drugiej strony rzeczywiście wciąż na nowo czytamy stare teksty – Cycerona, Wergiliusza, Liwiusza, Salustiusza czy Polibiusza. Treść ich dzieł jest znana od stuleci, ale każda generacja uczonych próbuje na nowo określić swój stosunek do tego, co napisali ci autorzy, tak ważni dla po­ wstania i rozwoju kultury europejskiej. Jednym z licznych problemów naszej tożsamości jest zanik związku współczesnej edukacji z korzeniami Eu­ ropy, jak antyk, wczesne chrześcijańst­ wo czy Stary Testament. Te wszystko źródła, z których w drugim millenium wyrosła nasza kultura, przestały stano­ wić podstawę wykształcenia, a zaintere­ sowanie nimi ogranicza się do wąskiej grupy specjalistów. Za to odcięcie korzeni płacimy dziś cenę. Wyrosło pokolenie, które nie czuje żadnego związku ani poczucia solidarności z własną przeszłością. Dla moich studentów starożytny Rzym jest czymś równie odległym, jak starożyt­ ne Chiny. Zanikło poczucie jakiejkol­ wiek ciągłości intelektualnej i z jednym, i z drugim. Rezygnacja z wykształcenia ogólnego spowodowała, że moi studen­ ci postrzegają jako obce wszystko, co wydarzyło się przed II wojną świato­ wą. Nie wiedzą np., że są duchowymi i kulturalnymi potomkami XIX wieku. Żyją już poza historią. To jest poważny problem, z którym porządny system edukacyjny i porząd­ ny menagement kulturowy będzie się musiał zmierzyć, aby przywrócić sens naszej tożsamości. Bo bez poczucia toż­ samości – widzimy to dziś na zachodzie Europy – stajemy się bezbronni w ob­ liczu nacisku takich kultur jak islam, który jest mocno zakorzeniony w swojej przeszłości, w swoim micie założyciels­ kim, swojej wizji rodziny i społeczeńst­ wa. Europa została tego wszystkiego pozbawiona. Powstała wielka próżnia tożsamości, którą inne siły mogą bez trudu wypełnić. K


KURIER WNET · CZERWIEC 2018

6

Z

nakomity amerykański ba­ dacz Charles Murray uzna­ je dziś za merytokratyczną klasę wyższą te 5% pracują­ cych osób z wyższej klasy średniej wraz z ich rodzinami, którym powodzi się najlepiej. Członkowie wyższej klasy średniej to osoby zajmujące stanowis­ ka kierownicze lub będące lekarzami, prawnikami, inżynierami, naukowcami spoza uczelni lub należącymi do gro­ na uczelnianych profesorów, wreszcie pracownikami prasy, radia i telewizji tworzącymi treści przekazywane przez te media. Wśród nich członkowie me­ rytokratycznej klasy wyższej to war­ stwa licząca w USA ponad 1,4 milio­ na osób. Jeśli uwzględnić, że 69% tych osób jest żonatych lub zamężnych i do­ łączyć współmałżonków do rzeczonej warst­wy wyższej, otrzymujemy popu­ lację liczącą około 2,4 miliona osób. Cała wyższa klasa średnia zacho­ wuje tradycyjny kod moralny. Gdy cho­ dzi o małżeństwa, wśród osób w wieku 30 do 49 lat 94% osób żyło w związku małżeńskim w roku 1960 i 90% w ro­ ku 2010. Rozwodów prawie nie było w roku 1960, kiedy to ich liczba zaczęła rosnąć, by zbliżyć się do 5% w latach 80. i na tym poziomie zatrzymać. Dzieci uczą się w dobrych szkołach, ich rodzi­ ce zaś często aktywnie współpracują ze szkołą. Tylko w 3% gospodarstw do­ mowych dzieci są wychowywane przez osoby rozwiedzione lub takie, które nigdy nie były w związku małżeńskim. Gdy chodzi o religijność, ta zaczęła spadać w USA w latach 70., podobnie w prawie wszystkich warstwach spo­ łecznych. W roku 1972 tylko 4% bia­ łych Amerykanów w wieku 30 do 49 lat odpowiadało, że nie wyznaje żadnej religii, w roku 1980 już 10%, zaś w ro­ ku 2010 aż 21%. Gdy dodać do nich tych, którzy pojawiają się w kościele nie częściej niż raz w roku, dla wyższej klasy średniej otrzymamy w roku 2010 liczbę prawie dwukrotnie większą, bo 41%. Z tym, że odrzucenie religii (wy­ znania) nie oznacza ateizmu. W USA procent zadeklarowanych ateistów jest praktycznie niezmienny i wynosi 4. Niestety dobre prowadzenie się nawet poważnej części narodu to za mało. Każdy naród potrzebuje elity, która potrafi promieniować wzorca­ mi przez nią uosabianymi na cały na­ ród i tym sposobem sprawować misję przewodzenia mu na polu kultury. Bez takiej elity naród ulega degeneracji. I oto amerykańska węższa nowa klasa wyższa, która powinna stanowić taką elitę, jest doskonale odcięta od resz­ ty Ameryki. Żyje w gettach ze swoimi szkołami, kościołami, klubami, tylko tam tworząc żywe, ale zamknięte dla innych wspólnoty. Zachowuje się schi­ zofrenicznie – zamiast sprzeciwić się wulgaryzacji języka, obyczajów i sztuki, sprzyja im. Mówi językiem współczes­ nego liberalizmu i na zewnątrz popiera moralny nihilizm. Jest nieznośnie poli­ tycznie poprawna, ulega lewicowemu terrorowi i popiera najbardziej absur­ dalne idee współczesnych lewaków.

77 lat temu, w 1941 r., amerykański uczeń wybitnego włoskiego socjologa Wilfryda Pareta, James Burnham, pisał o rewolucji menedżerskiej. W USA i na całym rozwiniętym świecie miał zapanować nowy ustrój – menedżerski liberalizm. I miała powstać zupełnie nowa klasa wyższa, stanowiąca swego rodzaju elitę państwa. Pięćdziesiąt lat później najchętniej określano tę nową klasę terminem „merytokracja”. Jej członkowie mogli pochwalić się wysokim ilorazem inteligencji i elitarnym wyższym wykształceniem.

W poszukiwaniu amerykańskiej elity społecznej Jacek Koronacki

potrafi lub nie chce zarobić na utrzyma­ nie dwuosobowego gospodarstwa do­ mowego powyżej tzw. progu ubóstwa, to okaże się, że takich białych mężczyzn w wieku 30 do 49 lat było w populacji robotniczej 8% w roku 1967 i odtąd procent ten stale rósł, by w roku 2007 osiągnąć 27%. Kilkadziesiąt lat temu biali Amerykanie nie zarabiający na utrzymanie dwuosobowej rodziny nie stanowili klasy, która mogłaby wyzna­ czać obyczaje i sposób życia warstwy pracowników fizycznych. Żyli na mar­ ginesie bez własnej winy albo z własne­ go wyboru. Dziś zbudowali nową klasę niższą, współwyznaczającą cywilizacyj­ ny wzorzec dla niemałego segmentu amerykańskiego społeczeństwa.

…i niższa

Wielki biznes, bank centralny, postępowa era i … religijna utopia

Średnia klasa Amerykanów została zos­ tawiona sama sobie w kraju, którego elity nie reprezentują własnego narodu i odrzuciły misję przewodzenia mu. Co jeszcze gorsze, biali z warstwy ro­ botniczej, pozbawieni przewodników, częściowo ulegli moralnej degeneracji. Powstała także nowa biała klasa niższa. Postępowa inżynieria społeczna dawno temu zrobiła ze zbyt wielu czar­ nych Amerykanów nieszczęśników bez rodzin i godności, żyjących z państwo­ wego zasiłku. Podobna klęska dotyka dziś także białych robotników. W tej robotniczej warstwie, w grupie osób w wieku 30 do 49 lat, 84% osób żyło w związku małżeńskim w roku 1960, ale tylko 48% w roku 2010. Procent rozwodów wzrósł w tej grupie z 4% w roku 1960 do 33% w roku 2010. Aż 22% dzieci jest wychowywanych przez osoby rozwiedzione, żyjące w separacji lub przez matki, które nigdy nie mia­ ły męża. Wśród białych matek, które nie ukończyły szkoły średniej, procent dzieci nieślubnych sięgnął 60. W roku 2010 procent dzieci żyjących w peł­ nej biologicznej rodzinie, gdy matka osiągnęła 40. rok życia, spadł do 35 (w wyższej klasie średniej jest to 85%). W warstwie białych robotników aż 60% populacji albo nie wyznaje żadnej re­ ligii, albo nie pojawia się w kościele częściej niż raz w roku. Jeśli za nową klasę niższą uznać za Charlesem Murrayem tę część męż­ czyzn z populacji robotników, która nie

Amerykańskie społeczeństwo znalazło się w stanie rozkładu. Czy nowa klasa wyższa dostrzeże swoją klęskę i z cza­ sem włączy się w ratowanie narodu, którego jest członkiem? Czy opamięta się, widząc, że ostatnim okresem spo­ łecznej konsolidacji i spójności było pierwsze dziesięciolecie po II wojnie światowej? Odpowiedź na pytanie o szanse społecznego odrodzenia – z koniecznym tego elementem w pos­ taci zdrowej społecznej elity – wymaga rozpoznania przyczyn kryzysu. Trochę tylko upraszczając, hi­ storia USA to od początku spór fe­ deralistów z Północy, nade wszystko Alexand­ra Hamiltona – zwolenników silnej władzy centralnej i wspierane­ go przez państwo rozwoju przemysło­ wego – z federalistami i tym bardziej antyfederalistami z rolniczego Połud­ nia – prowadzonymi przez Thomasa Jeffersona zwolennikami suwerennoś­ ci luźno skonfederowanych stanów. Polityka tych pierwszych od począt­ ku istnienia Stanów Zjednoczonych cieszyła się poparciem ludzi biznesu oraz bankierów ze stanów północno­ -wschodnich. Ziemianie z Południa by­ li przeciwni centralizacji władzy, w tym centralnie sterowanej polityce fiskalnej państwa, wielkim programom infra­ strukturalnym oraz merkantylizmowi, który wspierał produkcję przemysłową kosztem produkcji rolnej. Gdy w 1829 roku prezydentem został Andrew Jackson, kandydat

powstałej rok wcześniej na Południu Partii Demokratycznej, władza znalazła się w rękach zwolenników leseferyzmu, polityki wolnorynkowej oraz „twar­ dego” pieniądza, mającego pokrycie w złocie. W roku 1836 jacksonowscy Demokraci zamknęli Bank Central­ ny (dokładniej, Kongres nie zgodził się na jego dalsze trwanie). Nowa Par­ tia Republikańska, powstała w 1854 roku, wraz z objęciem władzy przez Abrahama Lincolna rozpoczęła re­ alizację zupełnie innego programu ekonomicznego – nacjonalistycznego i protekcjonistycznego, z czasem sub­ sydiującego wielkie programy infra­ strukturalne (np. koleje transkonty­ nentalne). Odesz­ła od standardu złota, wprowadziła papierowy pieniądz (tzw. greenbacks) i po dwóch latach trwania wojny z Południem zaczęła finansować tę wojnę długiem publicznym. Ostatnie dekady XIX wieku przy­ niosły tzw. pozłacany wiek (c. 1870 – 1900) i w jego ramach dynamiczny rozwój wielkiego biznesu, kontynu­ owany podczas tzw. postępowej ery (c. 1890–1920). Jednym z fundamen­ tów owego rozwoju było korupcyjne i wówczas bezprecedensowe związanie tegoż biz­nesu i coraz potężniejszych banków z klasą polityczną. O pierwszeństwo na polu biznesu i bankowości rywalizowały rodziny Mor­ ganów i Rockefellerów, wspomagając się swoimi biznesowymi koalic­jantami. John Pierpont Morgan i John Davison Rockefeller zwalczali się bez pardonu w sferze biznesu, przeszkadzając so­ bie w budowaniu coraz potężniejszych karteli i trustów, mających zniszczyć mały i średni biznes. Ale współpraco­ wali w dziele stworzenia bankowego giganta w postaci Banku Centralnego, który został utworzony w 1913 roku. W świecie wielkiej polityki aż do pre­ zydentury Franklina Delano Roosevel­ ta (1933–1945) więcej do powiedzenia miał dom Morganów (F.D. Roosevelt był mocno związany z kręgami bizne­ sowymi J.D. Rockefellera, ale także z re­ kinem biznesu Josephem P. Kennedym, rodziną Gianninich z Kalifornijskiego Banku Ameryki i mormońskimi ban­ kierami z Utah). Ludzie Morganów byli w najbliższym otoczeniu prawie każdego prezydenta od początku postępowej ery (wcześniej, z Morganami był związany prezydent Grover Cleveland i to J. Pier­ pont Morgan zorganizował wsparcie

finansistów dla Williama McKinleya w wyborach prezydenckich w latach 1896 i 1900). Największy z prezyden­ tów postępowej ery, Theodore Roosevelt (1901–1909), owocnie współpracował – choć ich cele wydawały się stać na antypodach – z samym J.P. Morganem. Ci dwaj tytani – jeden wielkiej polityki, drugi finansów – mieli wiele wspólnego. Pochodzili z tej samej klasy społecznej, łączył ich wiktoriański moralizm, ambi­ cja przewodzenia krajowi oraz poczucie misji – chcieli zaprowadzenia w kraju ładu i dobrobytu. Postępowy prezydent, w zasadzie przeciwny trustom, w prak­ tyce nie przeszkadzał wielkiemu finan­ siście rozbudowywać jego trusty – dla dobrobytu wszystkich i fortuny finan­ sisty (za prezydentury Roosevelta przy­ wrócona została do życia antytrustowa ustawa Shermana, ale została głównie skierowana przeciw Rockefellera Stan­ dard Oil Company i liniom kolejowym Edwarda Henry’ego Harrimana – kon­

Ameryka nade wszystko potrzebuje rechrystianizacji. Zwłaszcza klasy wyż­ szej, by ta mogła stać się elitą narodu, który dziś tej elity nie ma. Szansa w tym, że klasa ta jeszcze nie oślepła i przeto dostrzeże swoją klęskę. kurenta J.P. Morgana). Tak powstawał nowy ład łączący w sposób systemowy i uporządkowany wielką politykę, finan­ se państwa i wielki biznes. Słowem, co najmniej od począt­ ku postępowej ery Stany Zjednoczone doś­wiadczały przyspieszonej państwo­ wej centralizacji i etatyzacji, dążenia do państ­wowej regulacji na polu ekono­ micznym, takiej jednak, która nie zagro­ ziłaby wielkiemu biznesowi. Strażnikiem stabilnego wzrostu ekonomicznego, mi­ nimalizacji bezrobocia oraz stabilności systemu finansowego, w tej ostatniej

RYS. WOJCIECH SOBOLEWSKI

Amerykańska nowa klasa wyższa

INŻYNIERIA·SPOŁECZNA

kwestii nie mającego nad sobą żadnej kontroli, stał się Bank Centralny (Re­ zerwa Federalna). Okres ten oznaczał także postępującą kartelizację – wzrost potęgi już nie korporacji, ale ich trus­ tów. Zaś stale rosnąca federalna admi­ nistracja stała się czwartą gałęzią władzy (o jej obecnej wszechwładzy świadczą np. takie liczby: rząd to 15 ministerstw, ale społeczeństwo jest ponadto kontro­ lowane przez około 70 agencji federal­ nych; zbiór federalnych regulacji liczył w 2012 roku 174 545 stron, i to nie licząc wielu tysięcy stron prawa podatkowego, ustaw Kongresu oraz wykonawczych zarządzeń Prezydenta). W takiej Ameryce nie było dość miejsca dla politycznej myśli amery­ kańskiego Południa, jankeskich kon­ serwatystów, czy szerzej, przeciwników uczynienia z Ameryki imperium mundi z silną władzą federalną (centralną). W swojej mowie pożegnalnej w roku 1961 prezydent Dwight Eisenhower przestrzegał naród przed obdarowa­ niem kompleksu wojskowo-przemys­ łowego zbyt dużym wpływem na rząd. Na darmo. Kompleks wojskowo-prze­ mysłowy, bank centralny i ponadna­ rodowe korporacje uczyniły z Ame­ ryki światowego hegemona, nie licząc się z narodem i niewiele sobie robiąc z zadłużania Ameryki na niebotyczną skalę. Dziś hegemon stara się za wszel­ ką cenę zachować kontrolę nad świa­ towym przemysłem wydobycia ropy i gazu, oraz utrzymać pozycję dolara jako waluty światowej. Zwracałem już wcześniej uwagę na łamach portalu Teologii Politycz­ nej, iż wraz z nastaniem postępowej ery, w USA zadomowiła się postępowa inżynieria społeczna. W sferze kultury i obyczajów inżynieria ta nabrała roz­ machu dopiero na przełomie lat 60. i 70. XX wieku. Natomiast wśród elit uniwersyteckich i prasowych zapano­ wała niezwykle szybko, za swoich pio­ nierów mając Herberta Croly’ego i Joh­ na Deweya. Obydwaj wywarli ogromny wpływ na amerykańską myśl (Croly) i praktykę (Dewey) postępowego libe­ ralizmu. Pierwszy z nich wychodził od analiz Auguste’a Comte’a, w tym jego religii ludzkości (z czego przyszłość już nie skorzystała), oraz podziwu dla bismarckowskiego państwowego soc­ jalizmu. Drugi był twórcą szczególnie rozumianego pragmatyzmu, w isto­ cie bliskiego neomarksistowskiej teorii

krytycznej. Obydwaj zgadzali się, że myśl nowoczesna nie miała odtąd słu­ żyć zrozumieniu świata i człowieka, lecz ich zmianie. Ale jak w ogóle mógł się etatystycz­ ny progresywizm zadomowić w USA, prędzej czy później? Otóż mógł albo i nieomal musiał na protestanckiej Pół­ nocy. Historycy religii przypominają, że purytanie, którzy dotarli do brzegów No­ wej Anglii w latach 30. i 40. XVII wieku, umykali z angielskiej ojczyzny przekona­ ni, iż dzieło reformacji, zapoczątkowane przez Lutra, Kościół anglikański i nawet przez Kalwina, nie zostało dokończone. Uważali, że zbyt wiele było w nim wciąż elementów katolickich. Purytanie przy­ wieźli ze sobą tzw. postmillenaryzm, według którego Ameryka stawała się, dzięki danemu im Bożemu powołaniu, narzędziem stałej poprawy świata, aż do ziszczenia się Królestwa Bożego na ziemi (inaczej niż w młodszym o dwa wieki tzw. premillenaryzmie, powtórne przyjś­ cie Chrystusa i Sąd Ostateczny mają nastąpić dopiero po tysiącu lat trwania Królestwa, a nie z chwilą powstania tego Królestwa, z Chrystusem jako jego Kró­ lem). Zacząć należało od wyrugowania resztek papizmu, likwidując na przykład katolickie święta, cały kalendarz litur­ giczny i unieważniając ortodoksyjną sak­ramentologię. Wyeliminowawszy rok liturgiczny, purytanie usunęli szkielet, który pozwalał nabożeństwu być sku­ pionym na Zwiastowaniu, Narodzinach, życiu i śmierci oraz Zmartwychwsta­ niu Chrystusa. Zamiast skupienia się na zbawczej mocy Bożej miłości, Wcie­ lenia, Ukrzyżowania i Zmartwychwsta­ nia, pozostawało uznanie, że zbawienie człowieka przychodzi przez nawrócenie się jego umysłu i serca, zaś po nawróce­ niu pozostaje moralne doskonalenie się wedle wskazówek przynoszonych przez surowych kaznodziei oraz stałą lekturę Pisma Świętego. Purytanie, nie chcąc tego, zasiali w Ameryce ziarna wczesnego ewan­ gelikalizmu, który przyszedł w latach 1730. i uznawał za najważniejsze, jeś­li nie jedyne ważne, jednorazowe doś­ wiadczenie nawrócenia oraz później­ sze cnotliwe życie wierzącego. Zasia­ li też ziarna unitarianizmu, który na przełomie XVIII i XIX wieku przyjęły Kościoły nazwane później liberalnymi (unitarianizm przyjęła też część wspól­ not purytańskich). Jak to ujął jeden z konserwatyw­ nych historyków religii, jankeska ko­ alicja ewangelikalnych protestantów i unitarian – którą wcześniej purytanie nauczyli studiować Biblię po to, by stale odpowiadać na pytanie „co Jezus uczy­ niłby w danej sytuacji” – odpowiadała na to pytanie, maszerując przez cały wiek XIX i połowę XX od jednej społecz­ nej kampanii do drugiej. Od radykalne­ go abolicjonizmu przez prohibicjonizm do prezydenta Woodrowa Wilsona idei „wojny, która skończy wszystkie wojny”. Odrzucenie katolickiego szacunku dla Tradycji i mądrości wieków postawiło tę koalicję po stronie „społecznego postępu” (notabene, Wilson został prezydentem tylko dlatego, że Morganowie postano­ wili uniemożliwić Williamowi Howar­ dowi Taftowi – który zerwał z Theodo­ rem Rooseveltem i stał się człowiekiem Rockefellera – ponowny wybór na pre­ zydenta w 1912 roku). Postępowi ideologowie XX wieku zostawili za sobą pietystyczny protes­ tantyzm, ale zachowali millenaryzm. Chrześcijańska wiara w transcendentne rozwiązanie konfliktów ziemskich poza czasem została zastąpiona nieustają­ cym wysiłkiem na rzecz ich rozwią­ zania w czasie – w ciągu naszej ludz­ kiej historii. Takiego wysiłku może się podjąć jedynie państwo o władzy nad społeczeństwem nieomal nieograniczo­ nej – najlepiej od przedszkola i szkoły, poprzez całe życie aż po śmierć. Który to program jednako odpowiadał moż­ nym świata polityki, finansów i biznesu. Warto jeszcze wspomnieć, że najlepiej wykształceni amerykańscy rzecznicy postępu bardzo przydali się wielkim ze świata biznesu i finansów. Naród nie miał zaufania do bogaczy, bogactwo drażniło, Wall Street była znienawidzona. Naród nie chciał ani trustów, ani Banku Centralnego. Niez­ będne było więc powstanie ośrodków opiniotwórczych, które społeczeństwo uzna za godne zaufania, a ich argumen­ ty za nowym ładem ekonomicznym i społecznym za przekonujące. Tym­ czasem w końcu XIX wieku amery­ kańskie uczelnie nie nadawały jeszcze doktoratów. Najzdolniejsi jechali za­ tem po doktoraty do etatystycznych (socjalistycznych) Niemiec. I przywie­ ziona przez nich fascynacja niemie­ ckim ustrojem doskonale odpowiadała potrzebie chwili. Dokończenie na str. 9


CZERWIEC 2018 · KURIER WNET

7

PR·RP

W

łasne maszyny bezpie­ czeństwa narracyj­ nego mają państwa silne i pewne swego. Nasza MaBeNa powinna być sprawną maszyną do budowania polskiej su­ werennej NARRACJI dla wewnętrz­ nego i międzynarodowego odbiorcy informacji. MaBeNa to Maszyna Bezpie­ czeństwa Narracyjnego przypomnia­ na przez prof. Andrzeja Zybertowicza. Mają ją Amerykanie, Izraelczycy, Ros­ janie, Chińczycy oraz inne roztropne narody. Doradca prezydenta Andrzeja Dudy zaproponował stworzenie Ma­ szyny Bezpieczeństwa Narracyjnego Rzeczpospolitej Polskiej, czyli całościo­ wą synchronizację „zasobów, którymi dysponuje państwo i społeczeństwo”, stworzenie sprawnego systemu komu­ nikacji Polski z społecznością między­ narodową oraz PiS z Polakami.

Zdolna jest nawet do morderstw na terenie państw, z którymi utrzymuje stosunki dyplomatyczne. Główne ce­ le, które Rosja stawia sobie w naszym kraju, to destabilizacja i polaryzacja sytuacji wewnętrznej i niszczenie jej wi­ zerunku. Ostatnio nowelizacja ustawy o IPN stała się przyczyną prowadzonej na ogromną skalę propagandowej akcji przeciwko Polsce. Profesor Andrzej Zybertowicz w styczniu br. słusznie stwierdził, że największym wyzwaniem dla Polski w 2018 r. jest zbudowanie maszyny bez­ pieczeństwa narracyjnego. Wiąże się to z uruchomieniem procedury z art. 7 Traktatu o UE wobec Polski. Należy zidentyfikować wyzwania komuni­ kacyjne i stworzyć spójny, korzystny wizerunek polskiego państwa. Sukces w realizacji tego ambitnego zadania zależy od determinacji w międzyresor­ towej współpracy na tej płaszczyźnie.

równie zacięta dyskusja nad aspektami organizacyjnymi, będzie to oznaczać duże szanse na rychłe włączenie Ma­ BeNy do najważniejszych instrumen­ tów polityki naszego państwa. Bowiem sama wizja tematyczna nie wystarczy. MaBena sama się nie zbuduje. Musimy uruchomić najtęższe umysły do rozpo­ częcia prac nad utworzeniem konkret­

Czemu służyły te wyjazdy, skoro nie przekuto ich na rozwiązania służące polskiej racji stanu? Czyżby zagranicz­ ni koledzy ukrywali przez ponad 20 lat podstawowe zasady funkcjonowania skutecznych rozwiązań prawno-organi­ zacyjnych? Dlaczego dopiero po 29 la­ tach od 1989 roku pojawia się w pub­ licznej przestrzeni temat konieczności

orientacja marketingowa całej firmy oraz skuteczne public relations. Nikt nie próbuje nawet kwestionować tego, że większe firmy i przedsiębiorstwa nie mogłyby dziś sprawnie funkcjonować bez odpowiedniego wsparcia działu PR. Coraz częściej również w sferze administracji publicznej praca pijarow­ ców odgrywa znaczącą rolę. I takie też

W toczącej się wojnie informacyjnej nie możemy być bezbronni. Świadomość elit i społeczeństwa rośnie, ale wciąż mamy ogrom prac do wykonania. Czas wizerunkowej ignorancji dawno powinien dobiec końca. Niestety tak nie jest. Wydatki UE i NATO na obronę w sferze informacyjnej są nieproporcjonalnie niskie w porównaniu z rosyjskimi. Jednak nie tylko o Rosję chodzi. Chodzi o nasz wizerunek w kraju i za granicą. Skalę zagrożeń wewnętrznych ukazały wydarzenia od grudnia 2016 do chwili obecnej.

ŹRÓDŁO: OPRACOWANIE AUTORA

Jak pokonać areopagi nienawiści?

Moim zdaniem MaBeNa powinna prezentować światu polską rację stanu poprzez: • Ukazywanie prawdziwej historii naszego narodu i państwa w nowo­ czesny, atrakcyjny sposób, nie tylko po­ przez historię oręża. „Trylogia” została pięknie opowiedziana przez Jerzego Hoffmana. W kolejce czeka cały wiek XV i XVI, gdy byliśmy nie tylko mo­ carstwem militarnym, ale intelektual­ nie potrafiliśmy wygrać z Krzyżakami na Soborze w Konstancji, sformuło­ waliśmy o 100 lat wcześniej od myśli zachodnioeuropejskiej nowoczesną doktrynę prawa narodów, z prawem do samostanowienia, o 250 lat wcześ­ niej od Anglików uchwalono polski Habeas Corpus Act, itd. • Przekonywanie do wyznawanych wartości narodowych i cywilizacyj­ nych. Ileż to razy stawaliśmy w obro­ nie łacińskiej cywilizacji przeciw cywi­ lizacji turańskiej (rosyjskiej), islamskiej, bizantyjsko-łacińskiej (czytaj: niemiec­ kiej); nie tylko zbrojnie, ale w obszarze kultury i tradycji.

Departament Analiz Strategicznych Jak się okazuje, jakaś forma maszyny narracyjnej już funkcjonuje. Jest nią Departament Analiz Strategicznych przy Radzie Ministrów. Ponad połowa jego zadań pokrywa się z celami Maszy­ ny Narracyjnej. Ma on opracowywać dokumenty i stanowiska narracyjne na potrzeby odbiorcy krajowego i za­ granicznego. Jednak Zybertowiczowi chodzi o coś większego, o stworzenie czegoś na wzór Kwatery Głównej do skutecznej realizacji jednolitej kultural­ no-historycznej wizji narracyjnej. Do prac MaBeNy należałoby zaangażować struktury państwowe, naukowe, wyna­ lazcze, biznesowe, instytuty i instytuty naukowo-badawcze (Narodowy Insty­ tut Kultury, Instytut Adama Mickiewi­ cza, Polski Instytut Sztuki Filmowej, IPN, Instytut Badań nad Totalitary­ zmami itd.), fundacje (Polska Fundacja Narodowa), agencje (Polska Agencja Prasowa, Agencja Rozwoju Przemysłu, Modernizacji Rolnictwa, itd.)

Maszyna bezpieczeństwa narracyjnego MaBeNa Zbigniew Berent

nej struktury o konkretnych zadaniach i uprawnieniach. A Ameryki wcale nie trzeba odkrywać. Możemy założyć, że np. nasi ame­ rykańscy sojusznicy udostępnią na­ wet poufne informacje na temat zasad i praktyki funkcjonowania ich maszyn narracyjnych. Można, a nawet należy w jej ramy wpisać polską specyfikę, na przykład na wzór mechanizmu przyj­ mowania i uchwalania oficjalnych sta­ nowisk przez Sejm i Senat. Można by nawet powołać 46 członków Zarządu MaBeNy i 10 członków Rady. Zarząd mógłby uchwalać treść stanowisk, a Ra­ da miałaby funkcję ich zatwierdzania z prawem zwrotu Zarządowi do po­ nownego rozpatrzenia. Prezydium Zarządu, kancelaria mogłyby mieć kompetencje podobne do Prezydium i Kancelarii Sejmu. Można przyjąć inny wzorzec: strukturę Polskiej Akademii Nauk czy którejś z wyższych uczelni. Nie ma na co czekać. Trzeba działać! W budo­ wie ponadpartyjnej i wyzwolonej z pęt bieżącej polityki instytucji typu think

kreowania własnej narracji? Jarosław Kaczyński podkreśla, że „Prawda nie obroni się sama”. Piotr Gociek na ła­ mach tygodnika „Do Rzeczy” również stawia pytanie: Jednak dlaczego dopiero teraz? I jak bardzo jesteśmy „w trakcie tworzenia (machiny, która będzie bro­ niła tej prawdy)”? Jak napisałem wyżej, znalazło się spore grono etatowych kry­ tyków – nazwijmy ich „podśmiewacza­ mi” – koncepcji Zybertowicza. Wyjaś­ nijmy od razu: jakkolwiek niewątpliwą zasługą profesora Zybertowicza jest to, że nareszcie mówi się tym problemie, to jednak zagraniczne MaBeNy funkcjo­ nują od dziesięcioleci w wielu krajach. To, że MaBeNa nie powstała w mi­ nionych 29 latach, dowodzi dwóch prawd: • Pierwsza jest taka, że rządzili nami od 1989 roku zdrajcy. Nie jest wszak możliwe, aby tak wysoki poziom dyle­ tanctwa trwał aż tyle lat. Aby przez tyle lat nie dochodziły do służb dyploma­ tycznych, Rady Ministrów, Sejmu, Se­ natu, Ministerstwa Obrony Narodowej, ABW, służb wywiadu i kontrwywiadu

jest zadanie MaBeNy, tyle że na dużo większą skalę.

Organizowanielikwidowanieorganizowaniemarnotrawienie… Potrzebę strategicznego myślenia o własnym państwie podkreślano co jakiś czas. Pisano w prasie, dyskutowa­ no, organizowano i likwidowano nawet jakieś struktury organizacyjne. To, co wypracowano, rychło potem marnotra­ wiono. Powołanie Rządowego Centrum Studiów Strategicznych było krokiem w odpowiednim kierunku. Wystarczy­ łoby wtedy, w latach 1997–2005, aby użyto choćby odrobiny wyobraźni do zbudowania w ramach istniejącej struk­ tury organizacyjnej RCSS jednolitej wizji kulturalno-historycznej promocji Rzeczpospolitej. Wystarczyłoby wy­ dzielić w jej ramach grupę osób z odpo­ wiedzialnym wizjonerem na czele, klasy profesora Nowaka, Legutki czy byłego prezesa PAN, prof. Michała Kleibera.

To, że MaBeNa nie powstała, dowodzi, że rządzili nami zdrajcy. Nie jest możliwe, aby nie dochodzi­ ły do służb dyplomatycznych, Rady Ministrów, Sejmu, Senatu, MON, ABW, służb wywiadu i kontrwywiadu informacje na temat zasad prowadzenia skutecznej polityki wizerunkowej w interesie polskiej racji stanu. • Promowanie polskich osiągnieć naukowych, technologicznych i wyna­ lazczych od Kopernika, Włodkowica, Kochanowskiego, Konarskiego, Sta­ szica, Łukasiewicza, Domeyki, Mali­ nowskiego, do Marii Skłodowskiej, wy­ nalazców Enigmy, osiągnięć polskich informatyków z Doliny Krzemowej, perowskitów, itd. • Popularyzowanie naszego dziedzi­ ctwa kulturowego. MaBeNa powinna rezonować na cały świat, prezentując stanowisko Pol­ ski wobec aktualnych problemów i jego uzasadnienie. Każde normalnie funk­ cjonujące państwo dysponuje narzę­ dziami budowy i ochrony wizerunku, i korzysta z nich. Należą do nich: ko­ munikacja strategiczna, dyplomacja, organizowane konferencje, seminaria, wystawy, targi itd. Rosja, wrogie nam grupy nacisku (lobby) w UE, Niemczech, Francji, USA w skali globalnej atakują nasz system wartości, porządek prawny, wiarygod­ ność instytucji i zaufanie sojuszników na Zachodzie. Działania obejmują inst­ rumentarium z obszaru wojny psycho­ logicznej i informacyjnej. Mosk­wa korzysta z kombinacji metod gospo­ darczych, wojny konwencjonalnej, cy­ bernetycznej i oddziaływań niejaw­ nych. Do każdego państwa dopasowuje konkretną strategię i skalę aktywności.

Dla przykładu Polski Instytut Sztuki Filmowej (PISF) jest państwo­ wą instytucją kultury odpowiedzial­ ną za rozwój polskiej kinematografii oraz za promocję polskiej twórczości filmowej za granicą. Założenia projek­ tu Programów Operacyjnych PISF na 2018 rok były konsultowane z twórca­ mi i producentami reprezentującymi: Stowarzyszenie Filmowców Polskich, Krajową Izbę Producentów Audiowi­ zualnych, Gildią Reżyserów Polskich, Gildią Polskich Reżyserów Dokumen­ talnych, Stowarzyszeniem Producen­ tów Polskiej Animacji oraz Studiem im. Andrzeja Munka. Ostateczny kształt Programów Operacyjnych PISF na 2018 rok zos­ tał zatwierdzony uchwałą numer 170 przez Radę Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej na posiedzeniu w dniu 6 lute­ go 2018 roku. Czy ktokolwiek z czyn­ ników państwowych kontaktował się lub konsultował z Radą PISF na temat problematyki MaBeNy? A czy ktokol­ wiek kontaktował się z innymi insty­ tucjami, instytutami, agencjami? Jeśli tak, to z jakim skutkiem?

Samo się nie zrobi Rozgorzała dyskusja na temat wizji i te­ matyki, jaką zająć się powinna Ma­ BeNa. Jeśli równolegle odbędzie się

Polak, który przeprasza wszystkie na­ rody za rzekome winy Polaków doko­ nane m.in. podczas II wojny światowej. Przytoczone w nim słowa są tekstem piosenki zespołu Lumpex’75: Wstydu rumieniec zalewa mi twarz, łza polska powiekę mi zrasza, przepra­ szam was bardzo o wszystkie narody, serdecznie was tutaj przepraszam. Prze­ praszam was, Niemcy, przezacni Ger­ manie, za Grunwald, Drzymałę i Wrześ­ nię. Przepraszam gorąco, postawię wam chlanie, za wuja Adolfa i resztę. Ciebie, szlachetny narodzie radziecki, za Sybir, wywózki, Stalina. Prastitie, przepraszam was słowem serdecznym… Organizatorzy kampanii #RespectUs wystosowali także apel „Do rówieśników z innych krajów świata”. Przytaczamy go ze strony inicjatywy: Piszemy do Ciebie, drogi przyja­ cielu, z kraju Chopina, Kopernika i Za­ menhofa. Zdania te czytasz w mowie ojczystej Jana Karskiego, Witolda Pilec­ kiego i Marii Curie-Skłodowskiej. Ale nie tylko ich. Polakami byli również Jan III Sobieski, który wraz z naszymi woj­ skami uratował Europę przed ekspansją Turcji, Henryk Arctowski – tak, ten od Antarktydy, Kazimierz Funk – medyk, odkrywca witaminy B1, Michał Sędzi­ wój – odkrywca tlenu, Ignacy Łukasie­ wicz – wynalazca lampy naftowej czy Korczak-Ziółkowski, który rzeźbił Górę Rushmore z podobiznami amerykańs­ kich prezydentów. Góra ta znajduje się w Stanach Zjednoczonych, tych samych, o których niepodległość walczyli Tadeusz Kościuszko i Kazimierz Pułaski – również pochodzący z kraju nad Wisłą. Polska to kraj Jana Pawła II – papieża i duchowego pasterza katolików z całego świata, Ireny Sendlerowej, która uratowała 2,5 tysiąca żydowskich dzieci przed śmiercią z rąk Niemców, Jana Żabińskiego, który, jako dyrektor warszawskiego ZOO podczas okupacji niemieckiej, wraz z żoną Jani­ ną uratował około 300 prześladowanych przez Niemców Żydów. Piszemy z kraju państwa Ulmów, którzy ratując swoich żydowskich sąsiadów przed nazistowski­ mi najeźdźcami, zostali zamordowani wraz z sześciorgiem swoich malutkich dzieci. W końcu piszemy z kraju, w któ­ rym podczas niemieckiej okupacji po­ między 1939 a 1945 rokiem za ratowanie Żydów obywatele karani byli śmiercią. Piszemy, ponieważ jest nam po prostu cholernie przykro. Jesteśmy zaskoczeni, że po ponad 70 latach świat zachorował na nagłą amnezję. Nie chcemy Cię jednak do niczego przekonywać. Prosimy tyl­ ko, abyś myślał samodzielnie, nie ulegał manipulacjom, konfrontował kłamstwo z prawdą i w tej prawdzie żył. Kolejną akcją w ramach inicjatywy jest rozdawanie kierowcom ciężarówek tablic rejestracyjnych z hasłem „Re­ spectUs”. W trasę po Europie wyruszyły również ciężarówki z hasłem kampa­ nii. Na plandekach znajduje się napis: „Podczas II wojny światowej Polacy uratowali 100 000 Żydów”.

Polacy mają prawo do MaBeNy

Kolejną akcją w ramach inicjatywy jest rozdawanie kierowcom ciężarówek tablic rejestracyjnych z hasłem „RespectUs”. W trasę po Europie wyruszyły również ciężarówki z hasłem kampanii. Na plandekach znajduje się napis: „Podczas II wojny światowej Polacy uratowali 100 000 Żydów”. FOT. #RESPECTUS

tank może pomóc historia Rządowego Centrum Studiów Strategicznych z lat 1997–2005. Oczywiście doświadczenia poprzednich struktur należy dostoso­ wać do nowych wyzwań i zadań. Posia­ damy ogromne rezerwy intelektualne, które gotowe są poświęcić swoję ener­ gię i doświadczenie dla strategicznego myślenia o szansach i możliwościach rozwojowych dla Polski. Potrzebujemy intensywnej, ale nieprzedłużanej ponad konieczną miarę debaty na ten temat.

Dlaczego dopiero teraz? Po 1989 roku nasi ludzie „u steru”, członkowie kolejnych ekip rządowych, tzw. parlamentarzyści – wyjeżdżali nad wyraz często po nauki, wymianę doś­ wiadczeń do najróżniejszych krajów.

informacje na temat zasad prowadze­ nia skutecznej polityki wizerunkowej w interesie polskiej racji stanu. • Druga prawda nie jest niestety ko­ rzystna dla obozu Dobrej Zmiany. Na­ wet dziecko zna zasadę: akcja-reakcja. Opcja Dobrej Zmiany przygotowywała się od co najmniej 2007 roku do peł­ nienia władzy. Tymczasem nie przewi­ działa, że jej działania (akcja) spowo­ dują niespotykaną dotąd kontrreakcję beneficjentów dotychczasowych reguł i układów. Zachowanie totalnej opozycji zaskoczyło Dobrą Zmianę. Jakkolwiek wewnątrz kraju organa porządkowe, radio i telewizja stanęły na wysokości zadania, to na arenie międzynarodowej ponieśliśmy sporo dotkliwych porażek. Rzecz w tym, że menedżerowie średniej wielkości firmy wiedzą, że aby biznes przynosił zyski, konieczna jest

Inicjatywy obywatelskie – i o to chodzi! Od początku marca 2018 r. trwa akcja #RespectUs – sprzeciw wobec zakła­ mywania historii Polski. Akcja ta to oddolna inicjatywa młodych Polaków, której celem jest wy­ rażenie sprzeciwu wobec zakłamywania historii oraz ukazywania Polski jako kata w czasie II wojny światowej. Jest odpowiedzią na kampanię przypisywa­ nia Polakom współodpowiedzialności za Holokaust. Akcja została zorganizo­ wana dzięki zaangażowaniu Fundacji Wsparcia Rolnika Polska Ziemia. W Internecie rekordy popularnoś­ ci zdobywał klip filmowy, który zapo­ czątkował akcję #RespectUs. Bohate­ rem spotu jest ociekający krwią młody

Wbrew temu, co piszą teoretycy wy­ miany i dystrybucji informacji, nie musimy być biernymi obserwatorami zachodzących procesów. Mamy wszak swój rozum i prawa, które zapewnia­ ją nam dostęp do uczciwej, zgodnej z prawdą informacji! Należy pamiętać, że im bardziej pozostaniemy bierni, tym bardziej określone grupy interesu będą nami manipulować. W przepisach prawa międzyna­ rodowego zapisano, że zakazane jest torturowanie ludzi fizycznie i psy­ chicznie. Zakazane jest trzymanie człowieka w niewolnictwie lub pod­ daństwie. W moim najgłębszym prze­ konaniu zakazane jest też trzymanie ludzi w niewolnictwie i poddaństwie zmanipulowanych półprawd, narzu­ canych podstępnie ideologii – wszelka indoktrynacja, wroga naturze ludzkiej, jej godności, prawu do niezależności i samostanowienia. Pamiętajmy, że równo 30 lat temu Jan Paweł II uczył na Westerplatte, że każdy z nas ma jakieś trudności, ciężkie wyzwania, słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć! Dzisiaj ‘żyć’ często oznacza, że trzeba iść pod prąd. Żyje­ my w świecie, w którym codziennie deptane są chrześcijańskie wartości, których trzeba bronić za wszelką cenę! Dla siebie i dla potomnych! W czasach, kiedy nastąpił triumf nienawiści, szerzy się terroryzm, musi­ my być silni wyznawanymi wartościa­ mi, silni duchem. Powinniśmy walczyć o sprawiedliwość i prawdę we wszyst­ kich obszarach naszej aktywności. K Niniejszy artykuł został opracowany na podstawie książki Autora pt.: „ Jak pokonać Areopagi Nienawiści?” (w trakcie publikacji).


KURIER WNET · CZERWIEC 2018

8

E·K·R

R E K L A M A

Ryszard Legutko przewodniczący Grupy EKR:

Z wielkim niepokojem obserwujemy kierunek, w którym zmierza dziś Unia Europejska. Nie możemy biernie przyglądać się zawłaszczaniu kolejnych kompetencji państw narodowych, pogłębiającej się centralizacji politycznej i marginalizacji interesów mniejszych państw przez ciała niepochodzące z demokratycznego wyboru. U podstaw tego kierunku leży lewicowa ideologia, która zmierza do całkowitego przekształcenia europejskich społeczeństw. Przedmiotem ataku stała się rodzina, małżeństwo, naród. Naszym celem nie jest opuszczenie Unii Europejskiej, lecz troska o zachowanie najważniejszych zasad, którymi kierowali się jej założyciele – integracji opartej na kluczowej roli państw narodowych, rządów prawa, rozwiązywania problemów w oparciu o zasadę pomocniczości i rozwój wspólnego rynku. Niezaprzeczalnym wkładem Polski w historię Europy jest umiłowanie wolności, przywiązanie do wspólnego chrześcijańskiego dziedzictwa i postawa solidarności. Ów wkład stanowi fundament budowy zjednoczonej, silnej dzięki swej różnorodności Wspólnoty państw narodowych. Prawdziwa Europa to znacznie więcej niż dzisiejsza Unia Europejska i jej biurokratyczne struktury. Prawdziwa Europa to bogactwo naszych dziejów, to nasze doświadczenia narodowe, wspólnotowe i indywidualne. To tej Europy powinniśmy strzec i ją rozwijać.

www.ecrgroup.eu


CZERWIEC 2018 · KURIER WNET

9

FRANCJA

J

ednak po ponad roku debata nie ustaje, a pracownicy z Euro­ py Środkowej są coraz częściej postrzegani negatywnie i styg­ matyzowani przez ogromną i wciąż rosnącą grupę Francuzów. Kim jest pracownik oddelegowa­ ny? W opinii wielu (być może więk­ szości) Francuzów to „Polak albo Ru­ mun, który nie przestrzegając prawa francuskiego i nie zważając na fran­ cuskie prawo pracy, przyjmuje każdą pracę za najniższe stawki i jest goto­ wy zrobić wszystko, aby zarobić nawet jedno euro. Pracownik oddelegowany odbiera pracę Francuzom i demoluje swą obecnością na terytorium francus­ kim wszelkie mechanizmy ochronne, na które francuscy pracownicy mogli liczyć jeszcze do niedawna, czyli do momentu, kiedy pojawił się we Francji pracownik oddelegowany”. W kawiarni czy w pubie można usłyszeć Francuzów skarżących się na polskich kierowców, którzy poprzez swoją liczebność blokują autostrady i czynią tłok na drogach, co utrudnia Francuzom poranny dojazd do pracy i wieczorny powrót do domu. Można również usłyszeć o rzekomych „dy­ miących, przestarzałych polskich i ru­ muńskich ciężarówkach, narażających Francuzów i ich dzieci na oddychanie skażonym powietrzem”. Pracownicy oddelegowani mają nad Sekwaną coraz więcej wrogów. Protestują przeciw nim francuscy kie­ rowcy tirów i ich związki zawodowe. Francuscy samorządowcy prowadzą kampanie promocyjne gospodarek i wyrobów lokalnych, głosząc, że pra­ cownicy oddelegowani stanowią eko­ nomiczne zagrożenie dla samorządów i działających na ich terenie podmiotów gospodarczych. Inni samorządowcy opowiadają w massmediach o rzeko­ mych „tysiącach Polaków i Rumunów, żyjących w busach na parkingach przy autostradach, gotowych przyjąć każdą pracę za każde pieniądze”. Pracownik oddelegowany staje się we Francji odpowiedzialny nawet za problemy, z którymi boryka się obec­ nie Unia Europejska. Albowiem można nierzadko usłyszeć, że problemy gospo­ darcze i społeczne UE są w dużej mie­ rze spowodowane tym, że „tani i go­ towi na wszystko pracownicy z Polski i Rumunii przyjmują każdą pracę, nie zważając na normy prawne, co powo­ duje ogromne deregulacje w gospo­ darce państw zachodnich UE, a co za tym idzie – społeczne niezadowolenie”. Niechęć do pracowników z Europy Środkowej we Francji nie jest zjawis­ kiem nowym. Już w momencie wejś­ cia do UE państw Europy Środkowej (maj 2004) powstawały nad Sekwa­ ną opowieści o „polskim hydrauliku”, który świadczy na zachodzie Europy niezbyt profesjonalne, ale za to tanie usługi, odbierając pracę i klientów hyd­ raulikom z Francji czy Niemiec. Na początku roku 2006 doszło we Fran­ cji do znacznych protestów przeciwko tzw. dyrektywie Bolkensteina, która

Niechcianą ceną postępowego eks­ perymentu okazała się duchowa dez­ orientacja i w rezultacie śmierć elit oraz rozkład społeczeństwa.

Pytania o szanse uzdrowienia Parę pierwszych kroków w stronę okiełznania omnipotencji państwa moż­ na wykonać – i takie propozycje już są – organizując legalne akcje paraliżujące absurdalne działania urzędów federal­ nych. Na przykład można zacząć gro­ madzić specjalne fundusze na masowe zaskarżanie takich działań do sądów. Pewne ośrodki analityczne pracują nad zaproponowaniem sposobów obniże­ nia kosztów życia gorzej zarabiających R E K L A M A

przewiduje, że każda firma i usługo­ dawca może świadczyć usługi na tere­ nie całej Unii Europejskiej zgodnie ze stawkami i prawem pracy obowiązu­ jącymi w jego kraju rodzimym. Jednak wówczas na zachodzie Europy pano­ wało dość powszechne przekonanie, iż w przeciągu dziesięciu, może piętnastu lat uda się całkowicie wyrównać po­ ziom życia między tzw. starymi i no­ wymi państwami członkowskimi UE, a wówczas problemy na zachodnich rynkach pracy z tanią siłą roboczą ze środkowej i wschodniej Europy staną się zwyczajnie passé. Tak się jednak nie stało, a dla coraz większej części fran­ cuskiej opinii publicznej i dla coraz większej grupy polityków, ekspertów, komentatorów i dziennikarzy problem z pracownikami oddelegowanymi ist­ nieje, a co więcej, w ich odczuciu staje się coraz dotkliwszy i poważniejszy.

D

ziałania w zachodniej Europie, zmierzające do ograniczenia dostępu do rynku pracy w tych krajach podmiotom i pracownikom z Europy Środkowej, zostały podjęte na długo przed objęciem przez Emmanue­ la Macrona urzędu prezydenta Francji. Na przełomie roku 2014 i 2015 niemie­ cki rząd przygotował pakiet regula­ cji, według których wszyscy kierowcy działający na rynku niemieckim będą musieli wykazać, że zarabiają minimal­ ną stawkę obowiązującą w Niemczech. W tym samym czasie utrudnienia dla podmiotów gospodarczych i ich pra­ cowników pojawiły się we Francji, wraz z wejściem w życie tak zwanego prawa Macrona, wówczas ministra gospo­ darki – pakietu ustaw wprowadzają­ cych wiele zmian dla szeroko pojętej branży transportowej działającej na terytorium Francji. Tzw. prawo Mac­ rona nałożyło na wszystkie firmy trans­ portowe pochodzące z innego państwa członkowskiego UE i świadczące usłu­ gi we Francji nakaz posiadania na te­ rytorium Francji tzw. przedstawiciela fiskalnego z adresem zameldowania we Francji. Ów przedstawiciel fiskalny miał obowiązek posiadania pełnej do­ kumentacji firmy, którą reprezentuje, oraz udos­tępniania tej dokumentacji na żądanie wszystkim służbom pań­ stwowym. Dodatkowo prawo Macrona wprowadziło dla tych firm obowiązek prowadzenia swej dokumentacji doty­ czącej działalności we Francji w języku francuskim. Te regulacje obowiązują nad Sekwaną do dziś. W okresie od lipca do października 2017 r., w wyniku intensywnych działań politycznych i dyplomatycznych Em­ manuela Macrona już w roli prezydenta Francji, zostały wprowadzone w całej UE regulacje, drastycznie zawężające spektrum działań pracownikom od­ delegowanym. Do tych niekorzystnych zmian należy skrócony okres korzysta­ nia ze statusu pracownika oddelegowa­ nego, po którym pracownik musi zostać zatrudniony na zasadach obowiązują­ cych w państwie, w którym pracuje, co zdecydowanie obniża konkurencyjność

pracowników z Europy Środkowej na zachodnioeuropejskich rynkach pracy. Mimo to nad Sekwaną walka z pracow­ nikami oddelegowanymi nadal trwa, a obecnie rządzący Francją zapowiadają kolejne obostrzenia i ograniczenia dla pracowników i firm nie świadczących

w wyborach głos na partie skrajne i an­ tyeuropejskie. Zgodnie z tym tokiem rozumowania, tak zwani pracownicy ze Wschodu przyczyniają się we Francji do wzrostu w siłę obozu politycznego Marine Le Pen i ugrupowania skrajnie lewicowego Jeana-Luca Mélenchona.

Wybory prezydenckie i parlamentarne odbyły się już rok temu; kampania wyborcza poprzedzająca eurowybory rozpocznie się nad Sekwaną na wiosnę przyszłego roku – a jednak we Francji nie milknie debata o tzw. pracownikach oddelegowanych. Jeszcze rok temu, kiedy trwała kampania wyborcza poprzedzająca wybory prezydenckie, można było odnieść wrażenie (szczególnie przed drugą turą), że debata ta jest głównie elementem bezpardonowej politycznej batalii między kandydatami na urząd prezydenta Francji, czyli Emmanuelem Macronem i Marine Le Pen.

Pracownicy oddelegowani Kość niezgody między starą a nową UE Zbigniew Stefanik

usług zgodnie z francuskim ustawo­ dawstwem dotyczącym sfery zarówno fiskalnej, jak i społecznej. Dlaczego prezydent Emmanu­ el Macron stał się jednym z liderów zachodnioeuropejskiego obozu poli­ tycznego prowadzącego batalię prze­ ciw pracownikom i firmom z Europy Środkowej?

Z

daniem francuskiego prezyden­ ta, pracownicy z szeroko poję­ tych nowych państw człon­ kowskich w UE stanowią podwójny problem dla państw Europy Zachod­ niej. Albowiem „tani i stosunkowo mało wymagający pod względem fi­ nansowym i socjalnym” pracownicy z Europy Środkowej powodują nieza­ dowolenie obywateli Europy Zachod­ niej, którzy w obawie przed zalewem rynku pracy przez pracowników od­ delegowanych, coraz chętniej oddają

Według tej myśli, to właśnie „si­ ła robocza ze Wschodu” przyczyniła się do wysokiego wyniku wyborczego w Austrii partii FPE. Dlaczego „Tak dla Brexitu” zwyciężyło w Wielkiej Bryta­ nii w referendum z czerwca 2016 roku? Interpretacja Emmanuela Macrona jest taka, że w obawie i proteście przeciwko pracownikom i przyjezdnym z Euro­ py Środkowej Brytyjczycy zagłosowali masowo przeciwko Unii Europejskiej. Wszystko na to wskazuje (choć prezydent Francji nigdy nie przyznał tego otwarcie), iż dla Emmanuela Mac­ rona, prócz rzeczonego problemu poli­ tycznego, podmioty z Europy Środko­ wej i ich pracownicy stanowią poważne zagrożenie dla gospodarek zachodnio­ europejskich – to dla Europy Zachod­ niej poważny problem ekonomiczny, któremu musi stawić czoła już teraz, aby nie utracić gospodarczej przewagi w Unii Europejskiej. Jeden przykład:

W poszukiwaniu amerykańskiej elity społecznej Jacek Koronacki społecznych, i przynajmniej w nich – ożywieniu narodowej tradycji oraz wspólnego dziedzictwa. Chodzi o oży­ wienie takich lokalnych wspólnot, które przywrócą obywatelowi podmiotowość i odnowią jego poczucie odpowiedzial­ ności za siebie i innych. To oczywiście zadanie na pokolenia, na razie wyko­ nalne dla małych i na pewno nielicz­ nych wspólnot. Wszak Ameryka jest dziś państwem, które jest światowym,

imperialnym hegemonem, którego he­ gemonia będzie coraz trudniejsza do utrzymania i którego obywatele tej he­ gemonii wcale nie potrzebują, ale zara­ zem są zniewolonymi trybikami całej tej machiny. Podczas gdy wyższa klasa średnia jest bezkrytyczną siłą napędo­ wą owej machiny, cała klasa średnia jest biernym proletariatem na jej usłu­ gach. Szerokim rzeszom ma wystarczyć praca oraz oglądanie krótkich reklam

przejściowy, jednak docelowo wszyscy obywatele nowych państw członkow­ skich UE mieli mieć pełny dostęp do zachodnioeuropejskich rynków pracy. Teraz okazuje się, że Francja, i nie tylko ona, chce zmienić europejskie reguły gry w jej trakcie, co musi budzić sprze­ ciw i oburzenie w nowych państwach członkowskich UE.

Z

nadchodzących miesią­ cach i latach nie należy się spodziewać, aby został osiągnięty zadowalający jednocześnie starych, jak i nowych członków Unii Eu­ ropejskiej kompromis dotyczący zasad, na których pracownicy z Europy Środ­ kowej będą mogli pracować w Europie Zachodniej, a firmy środkowoeuropej­ skie świadczyć usługi na rynkach za­ chodnioeuropejskich. Albowiem w spo­ rze o tak zwanego polskiego hydraulika, czyli o pracowników oddelegowanych, istnieje impas spowodowany politycz­ nym i gospodarczym konfliktem po­ między Europą Zachodnią i Środkową. Z jednej strony – kiedy pytano w referendum Polaków i obywate­ li innych państw Europy Środkowej, czy chcą przystąpienia ich kraju do UE, niemal nikt w Europie Zachod­ niej nie kwestionował świętej zasady, stanowiącej jeden z filarów europejs­ kiej konstrukcji: wolnego przepływu ludzi (w tym pracowników) i kapita­ łu. W niektórych państwach Europy Zachodniej (w tym we Francji) po akcesji Rzeczpospolitej do UE obo­ wiązywał polskich pracowników okres

drugiej strony mamy zachodnio­ europejski pogląd na kwestię pra­ cowników z Europy Środkowej. Obywatele Francji, Niemiec i nie tylko, z coraz większym niezadowoleniem pa­ trzą na to, jak ich pracodawcy przyjmują pracowników z innych państw UE do pracy, za mniejszą cenę i na gorszych warunkach socjalnych. To powoduje, że gwarancje socjalne, o które walczyły w swoich krajach zachodnioeuropejskie związki zawodowe, stają się coraz bar­ dziej i coraz częściej passé. Dlaczego Francuzi patrzą bardziej przychylnie na pracowników z Turcji czy krajów Mag­ hrebu niż na pracowników z Pols­ki, Ru­ munii, Węgier czy Słowacji? Ponieważ ci pierwsi pracują na zasadach obowią­ zujących we Francji, a francuski praco­ dawca ponosi takie same koszty ich za­ trudnienia, jak w przypadku rodzimego obywatela francuskiego. W przypadku pracowników z Europy Środkowej zaś francuski pracodawca ponosi mniejsze koszty zatrudnienia, co automatycznie obniża konkurencyjność pracownika francuskiego. Zarówno politycy rzą­ dzący, jak i ci znajdujący się obecnie w opozycji, nie mogą nie zauważać tego stanu rzeczy i nie mogą niezadowolenia swoich obywateli lekceważyć. Jest ono podzielane przez coraz większą grupę wyborczą, która coraz częściej pyta kan­ dydatów rywalizujących w wyborach nad Sekwaną, jaki jest ich stosunek do pracowników oddelegowanych. Kolejne lata przyniosą powrót do (przynajmniej częściowego) protekcjo­ nizmu gospodarczego, a kwestia pra­ cowników oddelegowanych będzie coraz większą kością niezgody między Europą Zachodnią i Środkową, i to bez względu na to, jaka opcja polityczna będzie spra­ wowała władzę w państwach obu części kontynentu. W tej sprawie istnieją dwa punkty widzenia, których się po prostu pogodzić nie da w taki sposób, aby obie strony sporu były w pełni usatysfakcjo­ nowane. W europejskim sporze między starymi i nowymi państwami członkow­ skimi o pracowników oddelegowanych istnieje konflikt interesów, który na ten moment zdaje się być nie do przezwy­ ciężenia na płaszczyźnie politycznych negocjacji. Spór ten zakończy się najpraw­ dopodobniej w sposób niekorzystny dla państw członkowskich UE, które pozostaną poza strefą euro, albowiem wszystko wskazuje na to, iż w Unii Eu­ ropejskiej przyszłości zwycięży pogląd francuskiego prezydenta, jakoby strefa euro powinna integrować się niezależ­ nie od pozostałych państw UE. Dla Polski to z pewnością zła wiadomość... K

telewizyjnych i widowisk sportowych, seriali oraz teleturniejów, a młodszym pozos­tają portale społecznościowe. Rzesze te żyją w obcym im państwie. W planie szerszym niezbędne jest zatem znalezienie sposobu na przejście od świata monocentrycznego, z USA w roli światowego hegemona, poprzez świat jedno-wielo-centryczny do wielo­ centrycznego, z kilkoma mocarstwami regionalnymi. Nie należy jeszcze wy­ kluczać, że – za zgodą amerykańskich tytanów świata finansów i biznesu oraz sterującej dziś polityką zagraniczną „partii wojny” – Ameryka rozpocznie marsz ku światu jedno-wielo-centrycz­ nemu z nią jako hegemonem, ale wspo­ maganym przez kilka mocarstw regio­ nalnych. Dziś nic na to nie wskazuje, ale

też można mieć nadzieję, że Ameryka widzi inne rozwiązanie własnych prob­ lemów geopolitycznych i finansowych, niż mnożenie lokalnych wojen nie do wygrania. I jeśli jest jeszcze na to czas, Ameryka nade wszystko potrzebu­ je rechrystia­nizacji. Zwłaszcza kla­ sy wyższej, by ta mogła stać się elitą narodu, który dziś tej elity nie ma. Szansa w tym, że klasa ta jeszcze nie oślepła i przeto dostrzeże swoją klę­ skę. Będąc zaś dziś w istocie spo­ łecznością pochrześ­cijańską – a dok­ ładniej poprotes­tancką – jest wolna od millenarystycznych utopii. Jeśli za­ tem obudzi się, jej rechrystianizac­ja będzie prawdziwa i przyniesie dobre owoce. Jeśli… K

W

Dokończenie ze str. 6

i udrożnienia kanałów awansu ekono­ micznego grup najuboższych oraz niż­ szej klasy średniej. Na przykład pod­ mioty lokalne, publiczne i prywatne, mogą współpracować na rzecz obniże­ nia kosztów ubezpieczenia zdrowotne­ go, kosztów studiów wyższych i dla naju­ boższych – kosztów wychowania dzieci. Dziś można pokładać jakąś nadzie­ ję w rodzących się oddolnych i lokal­ nych ruchach odbudowy wspólnot

dzisiaj polskie firmy transportowe są w zdecydowanej większości małymi i średnimi przedsiębiorstwami. Jednak firmy te zyskują na sile i znaczeniu na europejskim rynku transportowym. Już obecnie polskie podmioty gospo­ darcze posiadają około 25 procent ryn­ ku transportowego Unii Europejskiej. Za lat dziesięć firmy te mogą wypierać z rynku transportowego w UE korpo­ racje zachodnioeuropejskie. I dzieje się tak nie tylko w branży transporto­ wej. Na przykład w branży budowlanej pols­kie firmy radzą sobie bardzo dob­ rze, a w Europie Zachodniej są coraz bardziej znaczącymi podmiotami go­ spodarczymi, nierzadko kosztem tam­ tejszych przedsiębiorstw. Pracownicy oddelegowani stano­ wią również dla obecnie rządzących nad Sekwaną swojego rodzaju walutę przetargową w negocjacjach ze związ­ kami zawodowymi w czasie, gdy Em­ manuel Macron i podległy mu rząd Edouarda Philippe’a wprowadzają nad Sekwaną wiele reform społeczno-gos­ podarczych. „Jeśli zaakceptujecie nasze reformy i przyjmiecie zmiany, które wprowadzamy we francuskiej gospo­ darce, w zamian my zadbamy o to, aby przedsiębiorstwa i pracownicy spoza strefy euro nie stanowili dłużej dla was konkurencji ani zagrożenia społeczno­ -ekonomicznego”. Taki komunikat wy­ syłają rządzący nad Sekwaną do fran­ cuskich związków zawodowych, tak aby te nie odrzucały en bloc społeczno­ -gospodarczych reform, których obec­ nie wprowadza się we Francji bardzo wiele i w tym samym czasie, co potę­ guje związkowy opór. Ograniczenie pracownikom oddelegowanym dostępu do francuskiego rynku pracy ma spra­ wić, że podczas negocjacji z rządem stanowisko związków stanie się bar­ dziej elastyczne.


KURIER WNET · CZERWIEC 2018

10

ŚLEDZTWO·SMOLEŃSKIE Kolejne fakty zignorowane przez zespoły MAK i Millera oraz „fotelowych ekspertów” Wniosek dotyczący wybuchu w kad­ łubie, w efekcie którego drzwi zostały oderwane i wbite w ziemię, dodatko­ wo potwierdzają ślady naziemne, czy­ li nagłe „urwanie się” w omawianym miejscu śladu lewego skrzydła i ogona (patrz rys. 6). Świadczy o tym też wyg­ ląd ogona, wyraźne zniszczenie lewe­ go poziomego statecznika oraz nagłe

5. Zdjęcie po lewej stronie: Południowy ślad na ziemi zostawiony przez ogon. Proszę zwrócić uwagę na przesunięcie boczne gleby w obszarze oznaczonym lite­ rą A. Środkowe i prawe zdjęcie: linia uszkodzenia lewego poziomego statecznika podczas nagłego skrętu w bok sekcji ogonowej.

1. Wrak tupolewa rozbitego pod Smoleńskiem. Fot. Wikipedia

P

olskie władze zażądały ostat­ nio od komisji badającej kata­ strofę w Smoleńsku raportu ze stanu prac na dzień 10 kwiet­ nia 2018 r. Komisja opublikowała ra­ port techniczny i udostępniła wyniki niektórych badań, prezentując niepod­ ważalne dowody mające kluczowe zna­ czenie dla przyczyn i przebiegu kata­ strofy z 10 kwietnia 2010 r. na terenie Rosji samolotu TU-154M z polskim prezydentem na pokładzie. Ponad setka dowodów, w tym wiele kluczowych, stoi w sprzeczności z hipotezami rosyjskiej komisji MAK oraz komisji Millera, jak również została całkowicie pominięta w śledztwach MAK i Millera. Raport techniczny prezentuje dowody na ma­ nipulacje i niszczenie dowodów przez Rosjan. W tej sytuacji nie sposób dłużej oficjalnie autoryzować stanowiskiem państwa polskiego raportu Mille­ ra powtarzającego tezy rosyjskiego MAK-u jako obowiązującego w przest­ rzeni prawnej i naukowej, podobnie jak to się stało z kłamstwem katyńskim, po ujawnieniu sprawdzonych informacji. Dlatego też raport Millera został cał­ kowicie unieważniony. Można być zaskoczonym, przyglą­ dając się wypowiedziom grupy – pro­ szę wybaczyć określenie – „fotelowych ekspertów” w tej sprawie. Ciekawe, że krytyce dowodów i opartych na nich wyników badań komisji towarzyszy jednocześnie nieskrępowana prezen­ tacja hipotez kompletnie niespójnych i nie popartych dowodami1,2,3. Mam tu na myśli reżysera filmowego Grze­ gorza Brauna, profesora Marka Cza­ chora i profesora Pawła Artymowi­ cza, którym brakuje specjalistycznej wiedzy w zakresie śledztw lotniczych, oraz Macieja Laska, który powinien być profesjonalnym śledczym, lecz moim zdaniem postępuje wbrew elementar­ nym zawodowym standardom. Ostat­ nie hipotezy Marka Czachora (zdalne uprowadzenie samolotu) nadają się być może na sensacyjną powieść, ale stoją w sprzeczności z większością twardych dowodów tej sprawy. Ponieważ jestem zmuszony zmie­ rzyć się z wieloma fałszywymi stwier­ dzeniami dotyczącymi śledztwa, po­ zwolę sobie zademonstrować kilka przykładów metod dezinformacji, prowadzących do fałszywych lub nie­ uprawnionych wniosków. Chciałbym wierzyć, że ci ludzie działają w dobrej wierze – szczególnie w odniesieniu do Marka Czachora czy Grzegorza Brau­ na. Ponieważ jednak Marek Czachor i Paweł Artymowicz mają tytuły profe­ sorskie, a Maciej Lasek powinien mieć stosowne wykształcenie jako śledczy wypadków lotniczych, trudno wyob­ razić sobie, by nie posiadali oni pod­ stawowej wiedzy, stojącej w sprzeczno­ ści z ich publicznymi wypowiedziami.

„Fotelowi eksperci” kontra drzwi wbite w ziemię Lewe drzwi pasażerskie tupolewa zo­ stały znalezione wbite na 1 metr w głąb ziemi na samym początku pola szcząt­ ków (rys. 2). Marek Czachor stwierdza: „Nietrudno wyobrazić sobie, że wiele ton toczącego się ciężaru jest w sta­ nie wcisnąć drzwi wejściowe samolotu w podłoże”. Jestem pewien, że pan Czachor, siedząc w swoim fotelu, jest w stanie wyobrazić sobie wiele różnych rzeczy i podobnych spekulacji, podobnie jak Lasek i Artymowicz. Oprócz pozycji kluczowy jest tu­ taj wygląd znalezionych drzwi. Nie jest możliwe uzyskanie znanego nam obrazu

zniszczeń lewych drzwi pasażerskich za pomocą wypchnięcia ich do ziemi w sposób opisany przez wyżej wymie­ nionych „ekspertów”. Nigdy podobny przypadek – biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności – nie został odnotowany. Siła potrzebna do „popchnięcia” drzwi przez samolot do ziemi musiałaby być znacznie większa niż jakakolwiek osią­ galna w warunkach wypadków komu­ nikacyjnych bez użycia materiałów wy­ buchowych. Komputerowe symulacje pokazują, że kadłub, posuwając się do przodu, musiałby spowodować odgięcie drzwi równolegle do toru lotu, co nie miało miejsca w Smoleńsku. Na tym przykładzie widać, jak pa­ nowie „eksperci” traktują wybiórczo dowody, przytaczając tylko te dogodne dla ich wersji. Przykładowo pomijają fakt, że drzwi zostały znalezione w zie­ mi całkowicie oderwane od solidnej i mocnej futryny kadłuba. Sam ten fakt dowodzi eksplozji. Jeśli zamknięte drzwi, zespolone w 12 miejscach z masywną futryną, byłyby popchnięte do ziemi, niektó­ re fragmenty futryny powinny zostać znalezione w ziemi razem z drzwiami. Umiejscowienie i pozycja drzwi 1 metr

o dużej liczbie bardzo małych fragmen­ tów ciał ofiar. W szczególności wyso­ ce rozdrobnionych było 12 ciał osób znajdujących się najbliżej lewych drzwi pasażerskich nr 2 (tych wbitych w głąb ziemi). Pod wpływem wieloletniego doświadczenia w badaniu wypadków społeczność naukowa wiąże takie roz­ drobnienie z poziomami działania przy­ spieszeń powyżej 350G. Oznacza to, że ciała omawianych osób doświadczyły sił 350 razy większych od swojej wagi. „Eksperci” nie wyjaśniają, jak to moż­ liwe, że uderzenie samolotu pod nie­ wielkim kątem o podmokłą ziemię przy

nieuszkodzone drzewo (oznaczone li­ terą Z na rys. 3) znajdujące się na linii toru lotu tuż przed miejscem kontak­ tu lewego skrzydła samolotu z ziemią. Dzięki temu drzewu Z łatwo jest udo­ wodnić, że kadłub był na wysokości 6–7 m nad miejscem, gdzie znaleziono drzwi wbite w ziemię. Tor ścieżki wyznaczają dokładnie ślady naziemne, rysy pierwszego kon­ taktu z ziemią ogona i kikuta lewego skrzydła, zaczynające się 8 m za drze­ wem „Z”. Samolot musiał więc przele­ cieć nad drzewem „Z”, bo w przeciw­ nym razie musiałby je ściąć. Tę wysokość kadłuba nad ziemią potwierdzają ślady naziemne lewego skrzydła i ogona (o konkretnym kształ­ cie i odległości względem siebie), które odpowiadają geometrii samolotu TU­ -154M tylko w jednej konkretnej pozy­ cji, kiedy kadłub znajdował się jeszcze na wysokości 6–7 m w powietrzu. Dodatkowe potwierdzenie tej wy­ sokości pochodzi z ostatnich zapisów obu systemów zarządzania lotem, prze­ chowujących dane po utracie zasila­ nia. Ponadto wiemy z badań Sandia National Laboratories4, że jeśli kadłub uderzyłby w ziemię bez rozerwania go

odkształcenie ogona na lewą stronę, które spowodowało odrzucenie ziemi na bok (patrz rys. 5). Samolot z zary­ tym częściowo w tym miejscu statecz­ nikiem obraca się na bok, co związane jest z pracą silników sekcji ogonowej po odłączeniu się tej sekcji od kadłuba (tzw. moment żyroskopowy). Wymusza

względnie niskiej prędkości PIONOWEJ mogło spowodować tak bardzo niezwy­ kły efekt, działanie tak wielkich sił. Za­ pytałem o to osobiście pana Macieja Laska w 2015 r. na Międzynarodowej Konferencji ISASI w Augsburgu5, lecz niestety nie odpowiedział, odwrócił się plecami i odszedł.

Podkomisja smoleńska zaprezentowała niedawno raport techniczny uk Przedstawione przez nią dowody są wielokrotnie potwierdzone, twor biegu tej katastrofy. Tymczasem grupa „fotelowych ekspertów” od ki podkomisji, ignorując siłę dowodów, lecz także prezentuje własne, kom

Fakty kontra „fo

Odpowiedź na „pomyłki” Artym

Glenn A. J

2. Lewe drzwi pasażerskie nr 2 w trakcie wykopywania z ziemi po wbiciu się na głębokość 1 m w początkowej strefie miejsca katastrofy.

w głębi ziemi jest nie tylko bardzo moc­ nym dowodem wybuchu, lecz także do­ datkowo świadczy o położeniu samolo­ tu podczas pierwszej, głównej eksplozji kadłuba. Panowie nie uwzględniają faktu, że wewnątrz, w lewym górnym rogu drzwi za ich wewnętrzną osłoną znajdowały się ludzkie szczątki, co jest bardzo trudne do wyjaśnienia uszko­ dzeniami w wypadkach komunikacyj­ nych, a co można logicznie wytłuma­ czyć efektem eksplozji. Pomijają fakt, że kadłub znajdował się na wysokości 6–7 m nad ziemią, gdy mijał miejsce, w którym znajdowały się wbite w glebę drzwi. Także z tego prostego powodu drzwi nie mogły być wbite w ziemię jako rezultat uderze­ nia kadłuba z podłożem. O wysoko­ ści nad ziemią kadłuba świadczy m.in.

przed upadkiem za pomocą materiałów wybuchowych, to co najmniej jedna ze ścian powinna znaleźć się pod spodem podłoża, którym uderza. A faktem jest, że w Smoleńsku część kadłuba została znaleziona otwarta i miała obie ściany boczne odrzucone na zewnątrz, bez ni­ czego pod spodem (patrz rys. 4). 4. Tylną sekcję kadłuba znaleziono do góry dnem, obie strony wygięte na zewnątrz, z wyraźnymi oznakami wewnętrznego ciśnienia, gdy kadłub znajdował się w powietrzu.

3. Wysokie na 6–7 m drzewo oznaczone lit. Z, znajdujące się dokładnie na ścieżce lotu od strony ul. Kutuzowa, nie zostało uszkodzone, co dowodzi, że samolot przeleciał nad nim i znajdował się w powietrzu, gdy drzwi zostały wystrzelone do ziemi. Proszę zwrócić uwagę na niewielką odległość (8 m) od drzewa Z do śladu naziemnego ogona (oznaczoną elipsą). Lewe drzwi pasażerskie nr 2 znaleziono zaledwie kilka metrów dalej na lewo od tego śladu. Ślady naziemne przy samolocie zaznaczono trzema liniami.

Po uderzeniu pojazdu w ścianę cała energia jest pochłaniana na nie­ wielkiej odległości, dokładnie takiej, ile ma zgniatana karoseria samocho­ du (powiedzmy 1,2 m). Przyspieszenie w przypadku gwałtownego wciśnię­ cia hamulca byłoby mniejsze niż 0,5G, a w przypadku uderzenia w ścianę mog­ łoby być większe niż 50G. Przyspieszenie o wartości 50G oznacza, że ciało odczuje 50-krotność swojej własnej wagi. Z doświadczenia wiemy, że ludzie na ogół mogą tolerować działanie sił do 15G bez obrażeń zagrażających życiu, a przyspieszenia powyżej 350G spo­ wodują wysoką defragmentację ludz­ kiego ciała, ponieważ tkanki i kości nie są w stanie wytrzymać tak dużych przyspieszeń. Powyższe przykłady pokazu­ ją, że im dłuższy dystans, na którym prędkość może być spowolniona, tym mniejsze może być przyspieszenie. Wy­ starczy porównać odległość 180 m dro­ gi hamowania, czemu towarzyszyło wy­ tworzenie siły mniejszej niż 0,5G, do odległości 1,2 metra, co wytworzyło więcej niż 50G. Często stosowaną przez tzw. eks­ pertów metodą dezinformacji jest mie­ szanie ze sobą prędkości poziomych i pionowych lub kierunków energii. Jest to dowód całkowitej ignorancji, niedopuszczalnej w profesjonalnych

6. Nieuszkodzone drzewo o wysokości 6–7 m, oznaczone literą Z, znajduje się bez­ pośrednio na ścieżce lotu. Ślady naziemne zatrzymują się gwałtownie w miejscu, gdzie kadłub znajduje się nad pozycją, w której drzwi zostały wbite w ziemię.

to uderzenie ogona o ziemię, co po­ twierdza ślad naziemny (patrz rys. 6). Kolejnym wymownym dowodem wskazującym na wewnętrzne ciśnienie jest obraz odkształceń zawiasów drzwi. Potwierdzeniem eksplozji jest tak­ że fakt, że małe części ciał pasażerów siedzących w pobliżu tych drzwi, w tym ludzkie jelita, zostały znalezione na po­ czątku miejsca katastrofy, zanim jeszcze kadłub uderzył w ziemię, podczas gdy same ich ciała znalazły się dużo dalej. Kolejne potwierdzenie stanowi fakt, że ubrania były całkowicie lub prawie cał­ kowicie zdarte z 35 osób. Jest to bardzo nietypowe w przypadku stosunkowo niewielkiej prędkości samolotu zde­ rzającego się z ziemią, natomiast po­ wszechnie znane z dziedziny działania materiałów wybuchowych. Zachęcam „ekspertów” do przytoczenia zgłoszeń podobnych przypadków z historii lotów z wysoką liczbą ofiar pozbawionych ubrań w warunkach prędkości poni­ żej 280 km/h. Ciekawe, dlaczego przez „eksper­ tów” oraz zespoły MAK i Millera cał­ kowicie jest ignorowany fakt, mówiący

„Fotelowi eksperci” kontra kilkadziesiąt tysięcy fragmentów samolotu Nie sama prędkość jest niebezpieczna dla ludzkiego ciała, ale to, jak szybko się ona zmienia (zjawisko nazywane przyspieszeniem). Wyobraźmy sobie, że jedziemy autostradą z prędkością 130 km/h, a kierowca wciska hamulec do dechy, by maksymalnie skrócić czas hamowania. Czas od wciśnięcia pedału hamulca do zatrzymania samochodu może wynosić około 10 sekund, a od­ ległość potrzebna do pozbycia się całej energii kinetycznej samochodu i pa­ sażerów może wynosić przykładowo około 180 m. Gdybyśmy jednak mieli pecha i zamiast wciśnięcia hamulców do dechy uderzyli w masywną, solidną ścianę, doświadczylibyśmy, co prawda, takiej samej zmiany prędkości od 130 km/h do zera, ale czas, w jakim by to trwało, byłby mniejszy niż jedna dzie­ siąta sekundy zamiast 10 sekund. A to byłaby właśnie różnica między życiem a śmiercią.

7. Prędkość pozioma i prędkość pionowa (zniżania) wyznaczają kąt uderzenia. Rysunki A i B pokazują różnicę między prędkością pionową i poziomą. Dłuższa przyprostokątna pokazuje tę samą wartość prędkości, tylko że dla samolotu A jest to prędkość pozioma, a dla samolotu B jest to prędkość pionowa. Jako pa­ sażerowie wolelibyśmy być na pokładzie samolotu A, nie B, ponieważ samolot A ma możliwość wytracenia swojej energii na dłuższym dystansie i w dłuższym czasie, co skutkuje nieszkodliwą niewielką siłą przyspieszenia (G).

badaniach śledczych. Takie podejście oznaczałoby, że równie dobrze byłoby uderzyć pionowo, jak poziomo i że nie ma to żadnego znaczenia (patrz rys. 7). Dobry badacz wypadków wie, że w sytuacji lotu na płaskim terenie lub nad wodą to właśnie prędkość pionowa, a nie prędkość pozioma zabija. Dlacze­ go? Bo jeśli nie uderzy się w solidną ścianę lub górskie zbocze, prędkość pozioma może być wytracona w terenie na stosunkowo dużej odległości. Po­ dobnie jak w opisanej powyżej sytuacji gwałtownego użycia hamulców samo­ chodowych. W przypadku prędkości pionowej odległość będzie znacznie krótsza, podobnie jak w sytuacji ude­ rzenia w masywną ścianę. Kiedy więc samolot może pozbyć się swojej energii kinetycznej na więk­ szej odległości, przyspieszenia są odpo­ wiednio niższe i mniej niebezpieczne. Roślinność i drzewa mogą być nawet pomocne w tym procesie pochłania­ nia energii. Każdy, kto choć raz doświadczył lądowania, zna jakość dobrego po­ ziomego dotyku podłoża w porówna­ niu z pionowym spadkiem. Skoczek narciarski to kolejny dobry przykład, dlaczego tak ważne jest, aby mieć oko na kierunki prędkości i umieć je roz­ różniać. Skoczek może opuścić rampę z prędkością większą niż 110 km/h, a następnie spadać swobodnie przez 75 m w dół6,7 (patrz rys. 8). Dlacze­ go nie ginie? Ponieważ ląduje prawie równolegle do powierzchni pochyłości,


CZERWIEC 2018 · KURIER WNET

ŚLEDZTWO·SMOLEŃSKIE co pozwala mu wytracić energię kine­ tyczną na długim dystansie i nie roz­ bić się o ziemię. W rzeczywistości bez prędkoś­ci do przodu (poziomej), pod­ czas kontaktu z podłożem skoczek nie przeżyłby prędkości pionowej 65 km/h. Niewiele osób zdaje sobie sprawę z te­ go, że kąt zetknięcia z powierzchnią ziemi przeciętnego skoczka jest bardzo podobny do kąta podejścia samolo­ tu TU-154 w Smoleńsku, a przecież skoczek nie ma ochronnego kadłuba. Warto się nad tym zastanowić.

8. Skoczek może swobodnie opadać z 75 m wysokości i przeżyć upadek z powodu dużej prędkości do przodu (poziomej), umożliwiającej mu kon­ takt z podłożem niemal równolegle do powierzchni zbocza. Pomimo tego, że bez prędkości do przodu (poziomej) jego energia kinetyczna byłaby mniej­ sza – nie przetrwałby takiego upadku. To kolejny dobry przykład, dlaczego kierunki prędkości są ważne i należy je odróżniać.

Hołdując teorii prof. Czachora, mog­ libyśmy przyjąć, że wszyscy zginiemy przy najbliższym lądowaniu. M. Czachor w swoim artykule prezentuje zdjęcie rozczłonkowanego wraku po jego poważnym uszkodzeniu przez POWYPADKOWY pożar (patrz rys. 10). Mimo, że raport NTSB na stro­ nie 12 wyraźnie stwierdza: „Większość kadłuba została stopiona lub zredu­ kowana na sproszkowaną substancję, jednak kilka dużych kawałków zostało rozrzuconych w spalonym obszarze”.

9. Niedorzeczny wykres prof. Czacho­ ra zależności między prędkością stat­ ku powietrznego a uderzeniem siły G. W rzeczywistości oddziaływanie siły G doświadczane przez pasażerów bę­ dzie zależeć od wielu czynników, któ­ re nie mają z powyższym wykresem nic do rzeczy, a Czachor dodatkowo miesza energie pionowe i poziome. Jeśli ten wykres zależności prof. Cza­ chora odnieślibyśmy do przypadku w Smoleńsku, tupolew, poruszający się z prędkością 280 km/h, do całkowitego zatrzymania/wyhamowania potrzebo­ wałby 4 m: oczywiście nic takiego nie miało miejsca.

Według nonsensownego wykresu Marka Czachora podstawione odpo­ wiedniki pasażerów na pokładzie sa­ molotu B727 powinny ulec sile 60G, co oczywiście nie miało miejsca. „Pa­ sażerowie” części przedniej samolotu doświadczyli co najwyżej siły 12G, a ci z części tylnej nie więcej niż 6G. Śled­ czy doszli do wniosku, że w przypad­ ku takiej katastrofy kilkoro pasażerów z części frontowej mogłoby zginąć, lecz pozostali powinni ocaleć, a większość z nich nawet oddalić się o własnych siłach. Warto też zauważyć, że kadłub przełamał się jedynie na dwie głów­ ne części, tak jak można było tego się spodziewać.

11. Przykład zniszczenia samolotu B727 podobnego typu, co TU-154M, uderzającego o twardy grunt z pręd­ kością 225 km/godz. pod kątem na­ chylenia około 7 stopni. W Smoleńsku TU-154M uderzył o ziemię pod kątem 9 stopni.

kazujący wyniki badań dotyczących katastrofy z 10 kwietnia 2010 roku. rzą spójny łańcuch oraz mają kluczowe znaczenie dla przyczyn i przeilku lat nie tylko popełnia podstawowe błędy w krytyce wyników prac mpletnie niespójne i niepoparte dowodami hipotezy.

otelowi eksperci”

mowicza, Laska, Czachora i Brauna

Jorgensen

Wszyscy trzej – Maciej Lasek, Pa­ weł Artymowicz, Marek Czachor – już wcześniej wspominali, że inny samolot, który rozbił się w podobnych warun­ kach, uległ rozbiciu na wiele częś­ci, i podają przykład lotu Swiss Air 1118. Ten samolot, odwrócony do góry dnem, uderzył w wodę z prędkością 560 km/h, pod kątem 20 stopni. Oznacza to, że prędkość pionowa wynosiła około 190 km/h (niemal pięciokrotnie więcej niż w Smoleńsku), a woda działa przecież jak beton przy takich prędkościach pionowych. W przypadku katastrofy w Smoleńsku prędkość pionowa wy­ nosiła poniżej 43 km/h. Innymi słowy, Swiss Air 111 uderzył z około 20 razy większą pionową energią kinetyczną masy jednostkowej niż w przypadku Smoleńska (190/43²). To zupełnie róż­ ne przypadki. Nic dziwnego, że Swiss Air roztrzaskał się na kawałki, czego w żaden sposób nie można odnieść do przypadku TU-154, choć tzw. eksperci poświęcili wiele wysiłku, by stworzyć takie błędne wrażenie. W najnowszej publikacji, opar­ tej na omówieniu katastrofy samolo­ tu w Hungtington9, profesor Czachor posuwa się nawet o krok dalej. Pre­ zentuje swą chałupniczą teorię (patrz rys. 9), jak przebiegają zależności mię­ dzy prędkością samolotu a działaniem siły G (przyspieszenia), ilustrując to wykresem. Czachor nie rozróżnia tu­ taj prędkości poziomej i pionowej ani nie wyjaśnia, czy ma na myśli siłę G samolotu, czy pasażerów (z przodu, w środku czy z tyłu samolotu). Ponadto profesor Czachor twier­ dzi, że wartość siły przyspieszenia pod­ czas wypadku w Huntington wynosiła 50G. Prawdopodobnie pomieszał on stan testowy wysokościomierza kapita­ na załogi podczas testu wykonywanego przez komisję dochodzeniową z war­ tością przyspieszenia podczas wypad­ ku. Raport nigdzie nie wymienia 50G jako siły, której doświadcza samolot lub pasażerowie. Przeniesienie oddzia­ ływania G, którego wysokościomierz mógł doświadczyć, na samolot lub pa­ sażerów, wykazuje brak umiejętności śledczych i zrozumienia mechaniki. Trudno uwierzyć, by autorem za­ prezentowanego przez M. Czachora wykresu był profesor nauk fizycznych. Przypuszczam, że tylko kilku kieps­ kich uczniów pierwszej klasy liceum mogłoby go potraktować poważnie.

Prof. Czachor kompletnie „zapomina wspomnieć” czytelnikowi o poważnym pożarze. Czy to próba dociekania praw­ dy, czy celem jest tutaj co innego? Może to, aby czytelnik uwierzył, że taka ilość szczątków i zniszczeń była wynikiem jeszcze mniejszego oddziaływania sił niż w przypadku Smoleńska. Zamiast tego przykładu dezin­ formacji mógł on pokazać przypadek

„Fotelowi eksperci” kontra końcówka lewego skrzydła

12. Zrolowane ponad 450 stopni krawędzie są klasycznymi „podpisami” wybuchu. Ilustruje to literatura śledczo-sądowa dotycząca badań wybuchów, co potwierdza stanowisko trzech niezależnych szanowanych w świecie ekspertów.

były obecne 40 m po jednej stronie i 20 m po drugiej stronie tzw. brzozy Bo­ dina. Jest także faktem, że znaleziono szczątki luźno wiszące na gałęziach tzw. brzozy Bodina. Komisja pokazała po­ przez eksperymenty, że takie szczątki, by luźno zawisnąć na gałęziach drzewa, musiały oddzielić się od samolotu 80 do 100 m wcześniej (biorąc prędkość TU-154M za prędkość początkową szczątków). Jednakowoż wysiłek Marka Cza­ chora, by wyjaśnić, w jaki sposób moż­ na znaleźć takie szczątki na gałęziach drzewa (zapominając wyjaśnić te zna­ lezione po obu stronach), zasługuje na komentarz, ponieważ ilustruje to ko­ lejną metodę dezinformacji. Czachor sugeruje, że kawałki szczątków oder­ wanych od skrzydła podczas ekspery­ mentu kolizyjnego wykonanego w 1964 roku lecą pionowo w górę14. Jego teoria polega na tym, że takie szczątki wytwo­ rzone na smoleńskiej brzozie mogłyby poszybować pionowo w górę, a następ­ nie spaść i osadzić się na gałęziach tej samej brzozy. Jednak pokazując ekspe­ ryment kolizyjny, zestawia dwa ujęcia, odcinając ogon samolotu, który mógłby posłużyć jako punkt odniesienia, co z kolei pozwala mu wykreować fałszy­ we wrażenie (patrz rys. 13). Rzeczywis­

jedynie i wyłącznie zadrapane ramię, nie można wyjaśnić kuli w głowie. Kla­ syczne „podpisy” eksplozji w skrzydle TU-154M w Smoleńsku to taka „kula”, resztki drewna i wygięte płyty to „otarte ramię”. Nawiasem mówiąc, tak wygię­ tą część o zbliżonym kształcie do tej, którą „eksperci” uważają za dowód, komisji udało się osiągnąć w wyniku wykonanych przez nią eksperymen­ tów, przecinając aluminiowe skrzydło materiałami wybuchowymi, a ja mogę osobiście zaświadczyć, że nie było tam żadnej brzozy.

Maskirowka Reżyser Grzegorz Braun argumentował w 2016 roku15 (przed ekshumacjami), że nie można mieć pewności, że delegacja VIP-ów, w tym prezydenta i Pierwszej Damy, faktycznie opuściła Warszawę, a jeśli tak, to nie można być pewnym, że ich TU-154M rozbił się w Smoleńsku. Nie można też być pewnym, że faktycz­ nie zginęli. Teoria ta wykorzystuje uczu­ cia ludzi, którzy z głębi serca chcieliby uwierzyć, że ta katastrofa nie była praw­ dą, karmiąc ich podświadomość pewną nadzieją w całej tej tragedii. O ile dobrze rozumiem, pomimo iż ekshumacje udowodniły bezsprzecz­ nie, że pasażerowie i załoga TU-154M nie żyją, obecnie Grzegorz Braun nadal twierdzi, że 60 tys. odłamków kadłuba w Smoleńsku może należeć do innego samolotu. Pan Braun, który jest bardzo uta­ lentowanym reżyserem, podczas swojej kariery musiał doświadczyć, jak trud­ ne i czasochłonne jest ustawienie sce­ ny w imitujący rzeczywistość sposób. Wiele tysięcy zdjęć z miejsca katastro­ fy z wielu różnych, niezależnych od

To, że Czachor, Artymowicz i Lasek cał­ kowicie unikają wchodzenia w szcze­ góły dotyczące „podpisów” wybuchów i klasycznych oznak eksplozji na koń­ cówce lewego skrzydła, nie jest przy­ padkiem. W literaturze kryminalistycz­ 13. W wyniku odcięcia ogona samolotu i zestawienia obok siebie zdjęć wyko­ nanych przez poruszającą się kamerę, można odnieść wrażenie, że obwiedziony przez M. Czachora odłamek samolotu głównie leci w górę. W rzeczywistości kon­ tynuuje lot do przodu z prawie taką samą prędkością jak samolot (patrz kolejne zdjęcie). Zmiana profilu gór w tle zdjęcia ujawnia ruch kamery.

10. Przykład M. Czachora „na oddziaływanie siły 50G”. Niestety „zapomina” on poinformować, że większość szkód spowodowana została przez pożar po wypadku.

sprowokowanej w celach testowych katastrofy samolotu siostrzanego do tupolewa, zbudowanego przez Boein­ ga (727) na twardym, skalistym pod­ łożu pustynnym w Meksyku w 2012 roku10 (patrz rys. 11). W ostatniej fazie lotu pilot opuścił samolot, który dalej był sterowany zdalnie do ziemi. Ten statek powietrzny uderzył w ziemię z siłą około połowy mniejszej pio­ nowej energii kinetycznej na masę jednostkową w porównaniu z przy­ padkiem smoleńskim, ale biorąc pod uwagę fakt, że uderzył w twarde pod­ łoże, a nie stosunkowo miękkie, jak to było w Smoleńsku, można założyć, że oba przypadki są dość porówny­ walne. W Smoleńsku samolot ude­ rzył w grunt częściowo odwrócony; lewe skrzydło i ogon miały pierwszy kontakt z podłożem i w ten sposób pochłonęły nieco energii kinetycznej w procesie destrukcji skrzydła i ogona. Z drugiej strony można argumento­ wać, że uderzenie bokiem samolo­ tu (jak w Smoleńsku) wywołało in­ ne skutki niż uderzenie od dołu, jak w przypadku 727 w Meksyku. Przyszłe prace komisji dokładnie przeanalizują tę konkretną kwestię.

nej dla badaczy wypadków „podpis” wybuchu definiuje się jako cechę, któ­ ra może być wyjaśniona jedynie przez wybuch11,12,13. Zrolowane ponad 450 stopni krawędzie końcówki skrzydła są klasycznymi tego przykładami, zwany­ mi lokami powybuchowymi, będący­ mi dowodami rozstrzygającymi (patrz rys. 12). Ponadto osie zagięć są prawie równoległe do kierunku lotu. Wniosek, że doszło do wybuchu, jest ponadto potwierdzony dużą liczbą charakte­ rystycznych oznak eksplozji. Na pod­ stawie tysięcy zdjęć komisja wykonała precyzyjną rekonstrukcję 3D tej sekcji skrzydła. Obraz zniszczeń fragmentów miejsca oderwania końcówki skrzyd­ ła przeczy temu, by przeszedł przez to miejsce jakiś obiekt, natomiast dowo­ dzi działania wysokiego ciśnienia we­ wnętrznego (eksplozji). Trzech z grupy wysoko doświadczonych ekspertów europejs­kich niezależnie od siebie do­ szło do tego samego wniosku. Po przecięciu skrzydła przez li­ niowe materiały wybuchowe dowol­ na utworzona liczba fragmentów bla­ chy, żeber i poszycia rozpryśnie się w przest­rzeni z powodu sił aerodyna­ micznych. Faktem jest, że takie szczątki

tość jest taka, że fragment samolotu, na który wskazuje Czachor, nie tylko leci w górę, ale dodatkowo leci ponad 40 m do przodu z prawie taką samą prędkością jak sam samolot, co łatwo zobaczyć przy prawidłowym ustawia­ niu obrazów (patrz rys. 14). Artymowicz i Lasek utrzymują, że wygięte części płyty skrzydła lub szczątki drewna znalezione na krawędzi oddzielenia końcówki skrzydła są do­ wodami na uderzenie skrzydła w brzo­ zę. To pokazuje ich brak umiejętności

14. Te same kadry, które pokazuje prof. Czachor, właściwie przypisane w od­ niesieniu do profilu gór widocznych w tle. Teraz ruch do przodu zaznaczo­ nego odłamka samolotu jest oczywisty, a iluzja ruchu pionowo w górę znika. Zwróćmy uwagę, że „odłamek Czacho­ ra” zachowuje prędkość do przodu oraz odległość względem ogona jako punk­ tu odniesienia.

śledczych. Wyobraźmy sobie osobę za­ bitą kulą pistoletu strzałem w głowę. Osoba ta następnie upada na drzewo, zadrapując sobie ramię. Odnalezienie kuli w głowie może wyjaśnić upadek i otarcia na ramieniu, ale odkrywając

siebie źródeł, które potwierdzają się nawzajem, czasem pokazując ten sam obiekt pod różnymi kątami, materiał wideo zrobiony tuż po tragedii, zdję­ cia satelitarne i zeznania świadków – świadczą o katastrofie w Smoleńsku. Ale mimo to wyobraźmy sobie teraz, że musimy złożyć 60 tys. części we właś­ ciwej kolejności. Niektóre ważące tonę, niektóre małe. Niektóre na drzewach, niektóre głęboko w ziemi, a inne na ziemi. Wyobraźmy sobie, że musimy ciąć drzewa w pobliżu ulicy Kutuzowa i rozłożyć części drzew w odpowiedniej kolejności. Rozpalmy ogniska, poukła­ dajmy ciała. Wykopmy artefakty z zie­ mi w prawidłowy sposób. Pościnajmy drzewa w pobliżu miejsca katastrofy. Rozetrzyjmy błoto na stojących jeszcze drzewach. Wymieszajmy fragmenty ciał, drzewa i części samolotów jeden na drugim. I robiąc to wszystko bez zwracania uwagi opinii publicznej, ma­ jąc jedynie kilka godzin na wykona­ nie zadania – w tym pracę w ciemną noc. Zdjęcia satelitarne pokazują, że nic z wyżej opisanych rzeczy nie miało miejsca 9 kwietnia 2010 r. Szkoda, że talent i wyobraźnia Grzegorza Brauna nie zostały ukierunkowane na dziedzi­ nę sztuki filmowej.

Kłamstwa wprost Klika lat temu Maciej Lasek został zo­ bowiązany przez polski sąd do odpo­ wiedzi na konkretne pytanie, którego sens brzmiał: jak to możliwe, że sa­ molot uderzający w podmokły grunt pod niewielkim kątem, z niewielką prędkością pionową, rozpada się na dziesiątki tysięcy części, pasażerowie doświadczają ogromnych przeciążeń, a samolot nie zostawia krateru?

11

Czy efektem absurdalnych teo­ rii i kłamstw nie przystających ani do obrazu zdarzeń, ani praw natury, jest to, że Lasek do dziś nie jest w stanie odpowiedzieć na to proste pytanie? Nie wdając się w szczegóły, Arty­ mowicz będzie twierdził, że praca wy­ konana przez wysoko wykwalifikowa­ ną, niezależną instytucję amerykańską, jako jedyna na świecie zatwierdzoną przez FAA do wykonywania takich analiz, jest błędna i Artymowicz wie lepiej, jak to zrobić. Przyjrzyjmy się więc kompeten­ cjom jednego z najwybitniejszych na świecie badaczy wypadków lotniczych, pana Franka Taylora. Wielotorowa kariera Franka Tay­ lora w dziedzinie badania wypadków lotniczych obejmuje okres ponad 50 lat. Zarządzając Cranfield Aviation Safe­ ty Center, kierował na uniwersytecie rozwojem szkolenia dla badaczy, nad­ zorował szkolenie wszystkich badaczy AAIB (brytyjskich badaczy wypadków lotniczych) oraz setek badaczy z całego świata. Program szkoleniowy Taylo­ ra uznawany jest na całym świecie za najlepszy i w jego ramach kształci się większość badaczy powypadkowych. Podczas moich studiów magisterskich na Uniwersytecie w Cranfield spotka­ łem kolegów – śledczych katastrof lotniczych – z każdego zakątka świata i wszyscy wyrażali się na temat tego programu z najwyższym szacunkiem. Frank Taylor pełnił funkcję kon­ sultanta w AAIB i w innych państwo­ wych organach śledczych w wielu do­ chodzeniach, m.in. badając wypadki: PanAm B747 w Lockerbie, British Air Tours B737 w Manchesterze, Air India B747 na południu Irlandii oraz Singa­ pore Airlines B747 w Taipei. Był prze­ wodniczącym Grupy Bezpieczeństwa Lotniczego, przewodniczącym Grupy Roboczej ds. Lotnictwa parlamentar­ nej Rady Doradczej ds. Bezpieczeńst­ wa Transportu, członkiem Grupy Roboczej ds. Bezpieczeństwa Lotni­ czego Europejskiej Rady Bezpieczeńst­ wa Transportu oraz specjalistycznym doradcą komisji śledczej Izby Gmin ds. Transportu Lotniczego i Bezpie­ czeństwa Kabiny Samolotowej. Jest jed­ nym z członków „Fellow” Królews­ kiego Towarzystwa Aeronautycznego oraz Instytutu Energii. Jednocześnie jest jednym z zaledwie 35 tzw. człon­ ków „Fellow” Międzynarodowego Sto­ warzyszenia Badaczy Bezpieczeństwa Lotniczego (ISASI), którzy cieszą się najwyższą renomą w zawodowej spo­ łeczności. W 1998 roku otrzymał na­ grodę Jerome F. Lederer Award za wy­ bitny wkład w doskonalenie techniki badania wypadków. Frank Taylor jest powszechnie szanowany w fachowej społeczności międzynarodowej jako doskonały i wysoce uczciwy badacz wypadków lotniczych. Artymowicz, Lasek i im podobni uważają jednak, że Frank Taylor „nie ma żadnych kwalifikacji, by wypowia­ dać się na temat katastrofy”. Uśmie­ cham się na myśl o tym, jakie realne kwalifikacje mają panowie Artymo­ wicz, Lasek i Czachor. K Autor jest Duńczykiem, magistrem inżynie­ rem mechaniki i dynamiki płynów (Duński Uni­ wersytet Techniczny), pilotem z licencją PPL, ekspertem śledczym katastrof lotniczych (Cranfield University), członkiem Interna­ tional Society of Air Safety Investigators i ekspertem podkomisji smoleńskiej. 1. http://faktyosmolensku.natemat.pl/229657,­ smolenskie-wybuchy-franka-taylora. 2. http://www.rmf24.pl/tylko-w-rmf24/popo­ ludniowa-rozmowa/news-prof-artymowicz­ -eksplozje-w-kadlubie-i-skrzydle-tu-154m­ -ani-,nId,2568125. 3. http://www.mif.pg.gda.pl/kft/Akron1/Po­ 2lat_v4.pdf. 4. Wiesław K. Binienda, Analiza dynamiczna zniszczenia struktury samolotu TU-154M w Smoleńsku 10 kwietnia 2010. Materiały konferencyjne, Konferencja Smoleńska I, 2012. 5. https://www.youtube.com/watch?time_ continue=4&v=rmUxOu5Xem8. 6. http://www.fis-ski.com/mm/Document/ documentlibrary/Skijumping/03/20/22/ StandardsfortheConstructionofJumping­ Hills2012_english_English.pdf. 7. http://www.skisprungschanzen.com/EN/ Ski+Jumps/NOR-Norway/06-Buskerud/ Vikersund/0005-Skiflygingsbakke/. 8. Report Number A98H0003, Aviation Inve­ stigation Report. 9. Aircraft Accident Report. Southern Airways, Inc. DC-9, N97S. Tri-State Airport, Hun­ tington, West Virginia, Nov 14, 1970. Raport numer NTSB-AAR-72-11. 10. https://www.usatoday.com/story/travel/ flights/2012/10/01/inside-a-doomed-jet­ liner-tv-show-stages-727-crash/1606749/. 11. Forensic Investigation of Explosions, Second Edition, Editor Alexander Beveridge, ISBN 9781420087253, 2011. 12. V. Ramachandran, A.C. Raghuram, R.V. Krishnan, and S.K. Bhaumik, Failure Ana­ lysis of Engineering Structures: Methodology and Case Histories, National Aerospace La­ boratories, Bangalore, ISBN 0-87170-820-5. 13. Investigation of an Aircraft Accident by Fractographic Analysis, R.V. Krishnan et an., Materials Science Division, National Aero­ nautical Laboratory, Bangalore 560017, India. 14. https://www.youtube.com/watch?v=8CZ­ xvu85VM4. 15. http://ewinia.nowyekran.pl.neon24.pl/ post/132411,grzegorz-braun-malo-znane­ -informacje-o-zamachu-w-smolensku.


KURIER WNET · CZERWIEC 2018 R E K L A M A


CZERWIEC 2018 · KURIER WNET

13

NOWA·KONST Y TUC J A

P

aństwowy Instytut Geologicz­ ny (PIG-PIB) jest najstarszym instytutem badawczym w od­ rodzonej po rozbiorach Pols­ ce, a zarazem jedynym powołanym bezpośrednio uchwałą Sejmu Ustawo­ dawczego (w 1919 roku) w celu realiza­ cji zadań polskiej służby geologicznej. To nie tylko miejsce i warsztat pracy wielu pokoleń polskich geologów, ale także bardzo zasłużona dla Polski ins­ tytucja, przekazująca dzięki instytuc­ jonalnej ciągłości wiedzę i doświad­ czenie, dzięki którym odkryto ważne złoża, np. węgiel na Lubelszczyźnie, miedź, srebro i inne pierwiastki na Dol­ nym Śląsku, siarkę i wiele innych zaso­ bów. Od niemal wieku Instytut bardzo dobrze wykonywał zadania polskiej służby geologicznej i hydrogeologicz­ nej, z czasem rozszerzając zakres służ­ by państwu o nowe obszary, takie jak nowoczesna kartografia geologiczna, ochrona środowiska, geozagrożenia (np. osuwiska), dokumentacja i ochro­ na zasobów wód podziemnych, groma­ dzenie i przetwarzanie ogromnej ilości danych, edukacja i wiele innych zadań. Nasze zespoły badawcze mogą poch­walić się znakomitymi osiągnię­ ciami naukowymi w postaci publikac­ ji w najwyżej notowanych czasopis­ mach naukowych, włącznie z „Nature” i „Science”. Nasi pracownicy zostawali koordynatorami wielkich projektów ba­ dawczych w skali europejskiej i świato­ wej, m.in. w zakresie zasobów i aspek­ tów środowiskowych gazu łupkowego i innych węglowodorów niekonwenc­ jonalnych czy magazynowania paliw logistycznych w strukturach solnych. Prace badawcze zawsze służyły zasad­ niczej misji Instytutu, jaką było wspiera­ nie rządu, samorządów i społeczeństwa wiedzą i informacją w zakresie zaso­ bów naturalnych i środowiska – wie­ dzą obiektywną, tworzoną w oparciu o rzetelne, niezależne badania. Instytut to także tradycja kultywo­ wania postaw obywatelskich i patrio­ tycznych – od czasów międzywojen­ nych poprzez okres okupacji (służba kartograficzna AK) i stalinowskiego zniewolenia, aż do czasów nam bliż­ szych. To w naszym Instytucie powstała jedna z pierwszych w Warszawie komi­ sji zakładowych NSZZ „Solidarność”, a potem miał miejsce strajk okupacyjny 14 grudnia 1981 roku w siedzibie In­ stytutu przy ul. Rakowieckiej, tj. w bez­ pośrednim sąsiedztwie sztabów stanu wojennego. Tak jak ustanowił Sejm Ustawo­ dawczy w 1919 roku, państwowa służ­ ba geologiczna (i państwowa służba hydro­geologiczna) powinny być nadal sprawowane przez Państwowy Instytut Geologiczny – Państwowy Instytut Ba­ dawczy. To rozwiązanie, wbrew szerzo­ nej obecnie krytyce, w pełni sprawdziło się w praktyce. Jedynie ścisły związek

Z uznaniem i uwagą odnotowałem podjęcie na łamach „Kur­ iera WNET” problemów związanych z zamiarami dokonania zmian w polskiej służbie geologicznej, którą od blisko stulecia sprawuje Państwowy Instytut Geologiczny. W służbie tej przepracowałem na różnych stanowiskach ponad pół wieku i pragnę przyłączyć się do trwającej na jej temat dyskusji.

N

ie sposób w koncepcji powoła­ nia PAG nie dostrzec zagrożeń korupcjo­gennych – przyszły PAG mógłby tworzyć spółki kapita­ łowe w celu prowadzenia działalności w zakresie poszukiwania, rozpoznawa­ nia lub wydobywania kopalin ze złóż, rekultywacji lub zagospodarowania zrekultywowanych gruntów oraz na­ bywać lub obejmować akcje lub udzia­ ły w spółkach kapitałowych. Zgodnie z planami ustanowienia PAG, organi­ zacja ta będzie też mogła udzielać po­ życzek i dotacji przedsiębiorcom oraz być beneficjentem spadków i darowizn. Co więcej, minister nadzorujący nie będzie miał możliwości odrzuce­ nia rocznych sprawozdań (z działalno­ ści PAG i sprawozdania finansowego), a także odwołania na takiej podsta­

Głos w dyskusji na temat polskiej służby geologicznej Krzysztof Jaworowski GEORGIUS AGRICOLAS DE RE METALLICA LIBRI XII. ŹRÓDŁO: WIKIMEDIA

i dziś dla nikogo w EuroGeoSurveys nie ulegało wątpliwości, że PIG-PIB jest modelowym przykładem państwowej służby geologicznej. Powstaje więc pytanie: dlaczego ten sprawdzony model (przy wszel­ kich możliwościach – a nawet koniecz­ nościach jego modyfikacji) wywracać do góry nogami, powołując instytucję o zupełnie innym charakterze, zwaną Polską Agencją Geologiczną (PAG) i powodując jednocześnie ogromne koszty obciążające budżet państwa? Warto tu przypomnieć, że człon­ kowie Komitetu Nauk Geologicznych PAN – reprezentanta środowiska geolo­ gicznego Polski – poproszeni w 2016 r. przez Głównego Geologa Kraju (GGK) o uwagi do projektu ustawy o Państwo­ wej Służbie Geologicznej (pierwowzór ustawy o Polskiej Agencji Geologicz­ nej), opowiedzieli się jednomyślnie za

Styk informacyjnych zadań państwowej służby geologicznej z działalnością kapitałowo-biz­ nesową jest niebezpieczny i jako taki nie istnieje w naszej przestrzeni cywilizacyjnej. służb państwowych z badaniami za­ pewnia obiektywną informację i wspar­ cie państwa. Model sprawowania służby geologicznej przez podmioty badawcze jest przyjęty we wszystkich służbach geologicznych Unii Europejskiej. Jestem sygnatariuszem tzw. Dek­ laracji Hanowerskiej z 1993 roku, de­ finiującej między innymi, czym jest służba geologiczna w Europie. Dekla­ racja stwierdza wyraźnie, jaka jest mis­ ja służby geologicznej – nie zajmuje się ona zarządzaniem, natomiast jako organizacja rządowa ma służyć wła­ dzom państwowym i społeczeństwom doradztwem oraz informacją w zakre­ sie zasobów naturalnych i środowiska. Misja ta może być wypełniona zarówno w krótkim, jak i długim horyzoncie czasowym tylko poprzez wiedzę, me­ todologiczne kompetencje i niezależ­ ność badawczą. Niemal wszystkie czołowe służ­ by geologiczne to instytucje naukowe, w przypadku takich czołowych służb geologicznych, jak służby: amerykańs­ ka, australijska czy francuska – sło­ wo ‘nauka’ widnieje w logo instytucji! Zgodnie z danymi EuroGeoSurveys – organizacji zrzeszającej europejskie służby geologiczne – opracowanymi na podstawie informacji przedstawionej przez poszczególne służby, które same określały, jaki jest ich organizacyjny status, większość służb geologicznych to instytucje badawcze. Państwowy Ins­ tytut Geologiczny został przyjęty do EuroGeoSurveys w 2001 r. – i wtedy,

z działalnością kapitałowo-biznesową jest niebezpieczny i jako taki nie ist­ nieje w naszej przest­rzeni cywilizacyj­ nej. Jakkolwiek by się nazywały służby geologiczne Ameryki Północnej i Unii Europejskiej, nigdy nie łączą one za­ dań informacyjnych służby państwowej z biznesem i grą kapitałową, natomiast w naturalny sposób łączą swoją służbę państwową z nauką.

jego wycofaniem ze ścieżki procedury legislacyjnej z uwagi na to, że projekt ustawy powstał całkowicie poza polską społecznością geologiczną, przy braku rzeczowej i obiektywnej analizy obec­ nego stanu polskiej służby geologicznej, jej rzetelnej oceny i bez merytorycznie wszechstronnego uzasadnienia pot­ rzeby wprowadzenia zmian, zwłaszcza w ekspresowym tempie. Jednocześnie środowisko geologiczne Polski zadekla­ rowało pełną gotowość jak najdalej idą­ cej współpracy we wszelkich działaniach Ministerstwa Środowiska zmierzających do wypracowania rozwiązań pozwala­ jących na skuteczne funkcjonowanie polskiej geologii z pożytkiem dla gos­ podarki kraju, jak i nauki.

N

iestety, projekt ustawy o Polskiej Agencji Geologicznej pows­tał również bez konsultacji ze śro­ dowiskiem geologicznym, które – dodaj­ my – już w 1981 r. poparło projekt opra­ cowany przez Komisję Zakładową NSZZ „Solidarność” Instytutu Geologicznego, odbiurokratyzowujący administrację geologiczną (ówczesny Centralny Urząd Geologii), zwiększający zarówno ran­ gę, jak i możliwości działania służby geologicznej i nawiązujący do dobrych wzorów międzynarodowych. Cech tych brakuje projektowi ustawy o PAG, która nie tylko odbiega dalece od światowych standardów funkcjonowania służb geo­ logicznych, ale w zupełności rozmija się z gospodarczymi i naukowymi intere­ sami państwa, m.in. przez likwidację

instytucjonalnego związku badań na­ ukowych i prac służby geologicznej, jak i podważenie niezbędnego dla interesów państwa obiektywizmu i bezstronności służby geologicznej. Wejście służby geologicznej, w ta­ kiej postaci jaką ma być PAG, w rolę gracza kapitałowo-biznesowego grozi

utratą integralności służby, wpływa­ jąc przy tym negatywnie na konso­ lidację finansów publicznych i ra­ cjonalizację wydatków publicznych, powodując wyprowadzenie środków finansowych państwa poza system ści­ słej kontroli. Styk informacyjnych za­ dań państwowej służby geologicznej

z punktu widzenia państwa i społe­ czeństwa. Tymczasem niestabilny system wdrażania i finansowania planów służ­ by geologicznej wymaga pilnej korekty i można się tylko dziwić, że nie stało się to priorytetem GGK. Na ten aspekt zwracali uwagę także poprzedni główni geolodzy kraju, gdyż skomplikowany system korekt i zatwierdzeń na linii PIG-PIB, MŚ i NFOŚiGW powoduje nawet wieloletnie opóźnienia w pod­ pisywaniu umów. Niewątpliwie istnieje konieczność zmiany w tym zakresie, ale tu bez wątpienia inicjatywa należy do ministerstwa. Nie ulega wątpliwości, że pows­tanie PAG będzie końcem Państwowego In­ stytutu Geologicznego z prostego powo­ du – brakiem wystarczających środków na jego funkcjonowanie. Powstaje pyta­ nie, dlaczego dorobek kilku pokoleń ma być wyprowadzony na nieznane wody (w przenośni i dosłownie – vide projekt poszukiwania złóż na Atlantyku) z wo­ li jednego człowieka? Po dokonanych w ostatnich latach regulacjach praw­ nych, Rząd i Minister właściwy działa­ jący przy pomocy Głównego Geologa Kraju ma pełną władzę i kontrolę nad funkcjonowaniem Państwowego Ins­

Powstaje pytanie, dlaczego dorobek kilku pokoleń ma być wyprowadzony na nieznane wody (w przenośni i dosłownie – vide projekt poszukiwania złóż na Atlantyku) z woli jednego człowieka? wie prezesa PAG, nawet jak utraci on „nieposzlakowaną opinię” wymaganą przy jego powołaniu. W proponowa­ nym systemie PAG, przy daleko idą­ cych uprawnieniach prezesa PAG i sa­ modzielnie prowadzonej gospodarce finansowej, możliwości kontrolno­ -nadzorcze ministra staną się mocno ograniczone. Nie ulega też wątpliwości, że oderwany od badań i wiedzy PAG będzie nieuchronnie dryfował w stro­ nę urzędniczo-biznesowej agencji wy­ konawczej, zajętej bardziej własnymi interesami niż zadaniami istotnymi

tytutu Geologicznego – Państwowego Instytutu Badawczego, szczególnie w za­ kresie sprawowanej przezeń państ­wowej służby geologicznej i państ­wowej służby hydrogeologicznej. W związku z tym ma pełne możliwoś­ci wyznaczania i eg­ zekwowania wykonania zadań dla obu służb – zgodnie z przyjętymi wytyczny­ mi polityki surowcowej państwa. Przy mechanizmie obecnego finansowania zadań państwa w zakresie geologii przez Narodowy Fundusz Ochrony Środowi­ ska i Gospodarki Wodnej istnieje sku­ teczna państwowa kontrola wydatkowa­ nia środków publicznych. Tymczasem działania nadzorcze obecnego GGK sprowadzają się głównie do dyskredy­ towania i destabilizowania podległego mu instytutu, czego efektem jest zapaść organizacyjna i finansowa.

N

a zakończenie wypada sięgnąć do ponurych czasów i zna­ miennego dekretu Bieruta z 1951 roku, powołującego państwo­ wą służbę geologiczną w postaci nie­ sławnej pamięci Centralnego Urzędu Geologii – CUG. Oba teksty (choć de­ kret Bieruta jest znacznie krótszy od projektu i uzasadnienia ustawy o PAG)

Niemal wszystkie czołowe służby geo­ logiczne to instytucje naukowe, w przypad­ ku takich czołowych służb geologicznych, jak służby: amerykańs­ ka, australijska czy fran­ cuska – słowo ‘nauka’ widnieje w logo instytucji! można czytać równolegle; w swoich podstawowych założeniach są do sie­ bie bardzo podobne. Różnice tkwią wyłącznie w okolicznościach – w 1951 roku nie istniał rynek kapitałowy, całe państwo stanowiło własność partii ko­ munistycznej, CUG pozostawał agendą wyłącznie państwową bez kompetencji biznesowych, a Instytut Geologiczny reformę Bieruta przetrwał, bo partyjni urzędnicy z CUG połapali się, że jako rzeczywista służba geologiczna jest on niezbędny. Obawiam się, że reformy, planowanej przez Pana Ministra Ma­ riusza Oriona Jędryska, Państwowy Instytut Geologiczny – Państwowy In­ stytut Badawczy, czyli polska służba geologiczna, może nie przetrwać. K Profesor Krzysztof Jaworowski jest geolo­ giem, specjalistą w zakresie sedymentologii i geologii regionalnej. W latach 1989–1994 zajmował stanowisko dyrektora Państwo­ wego Instytutu Geologicznego. Obecnie jest m.in. przewodniczącym Rady Naukowej Insty­ tutu Nauk Geologicznych PAN.


KURIER WNET · CZERWIEC 2018

14

C

ałą tę sytuację można porów­ nać do lokomotywy stojącej na dworcu z przyczepionym do niej wagonem z napisem: WALCZYMY ZE SMOGIEM. Jakże dosadnie brzmi w tej sytuacji fragment wiersza Juliana Tuwima pt. Lokomo­ tywa: Stoi na stacji lokomotywa, Cięż­ ka, ogromna i pot z niej spływa: Tłusta oliwa. Stoi i sapie, dyszy i dmucha, Żar z rozgrzanego jej brzucha bucha: Buch – jak gorąco! Uch – jak gorąco! Puff – jak gorąco! Uff – jak gorąco! Już ledwo sapie, już ledwo zipie, A jeszcze palacz węgiel w nią sypie. Jestem bacznym obserwatorem tego tematu i coś mi się wydaje, że lo­ komotywa wcale nie ruszy w trasę po Polsce, bo cała energia pary zamiast na tłoki pójdzie po prostu w gwizdek. Hałasu będzie co niemiara, a efektów niewiele. W najlepszym wypadku, jeśli lokomotywa ruszy, to bardzo powoli, ospale, wyrzucając z komina ogromne ilości czarnego dymu zawierającego pełno szkodliwych substancji. Przypominam moją ocenę prog­ ramu rządowego zawartą w III czę­ ści artykułu pt. Jak pokonać smok(g)a? („Kurier WNET” 46/2018): jest bardzo drogi, niekompletny, dziurawy jak sito, bo nie wychwytuje wszystkich zanie­ czyszczeń zawartych w smogu (tlenków siarki, tlenków azotu, metali ciężkich), a jego realizacja rozłożona jest na 9 lat. Nasz program jest inny – kom­ pleksowy, bo likwiduje wszystkie skła­ dowe części smogu; tani, bo kosztuje ok. 10% wartości programu rządowego i wreszcie – możliwy do wprowadzenia w ciągu maksymalnie 2 lat. Jest wresz­ cie innowacyjny, bo zakłada rozwój i wdrożenie nowych technologii prze­ twarzania węgla – w pierwszej kolej­ ności produkcję paliwa bezdymnego, tzw. prakoksiku, w cenie brutto ok. 600 zł za tonę, a w drugiej kolejności pro­ cesowanie (zgazowanie pod ziemią) węgla w złożu i produkcję taniego pol­ skiego syngazu, zapewniając przy tym na kilkaset lat bezpieczeństwo energe­ tyczne Polski. Obywatelski program radykalnie zmieniłby oblicze tej ziemi i poprawiłby sytuację polskiego górnictwa. Jednak, choć jest rewelacyjny, strona rządowa całkowicie go ignoruje.

PR AC A·SPOŁECZNA Choć nadchodzi powoli okres letniej kanikuły, to temat smogu, o dziwo, tym razem nie schodzi ze szpalt gazet, anten radia i czołówek telewizji. Jesteśmy ciągle karmieni przez media propagandą opisującą jako wielki sukces fakt rozpoczęcia wdrażania rządowego programu walki ze smogiem. Pięknie to wygląda w teorii, dziesiątki miliardów złotych pójdą w ruch, ale uważam osobiście, że w praktyce zakończy sie się to wielką klapą.

Jak pokonać smok(g)a? Część III Marek Adamczyk

50 tys. mieszkańców, drugi przedział dotyczyłby gmin od 50 tys. do 100 tys. ludności i trzeci – powyżej 100 tys. mieszkańców. Powinien przewidywać nagrody dla samorządów za szybkie wdrożenie projektu: np. 10 mln zł dla gmin z pierwszej grupy, 20 mln zł dla tych z drugiej, a 30 mln zł dla trzeciej, z przeznaczeniem wygranych sum na fundusz obywatelski. Dodatkową na­ grodą dla zwycięzców powinien być zwrot kosztów wdrożenia programu likwidacji smogu. Apeluję do Pana Premiera, by w tym roku po mistrzostwach świata w piłce nożnej zorganizował i rozpo­ czął w naszym kraju mistrzostwa Polski w walce ze smogiem, według przedsta­ wionej tu propozycji. Tak byłoby najle­ piej dla tej sprawy, dla Polski.

N

iestety nie wiemy, jaką decyz­ ję podejmie Pan Premier, więc zgodnie ze znaną zasadą „Umiesz liczyć? Licz na siebie!” sami rozpoczynamy oddolną inicjatywę lik­ widacji smogu w najbardziej zanie­ czyszczonych rejonach Polski. Przez kilka poprzednich lat pre­ zentowaliśmy rządzącym, w tym mi­ nistrom, posłom, senatorom, samo­ rządowcom nasze technologie. Było

Apeluję do Pana Premiera, by w tym roku po mistrzostwach świata w piłce nożnej zorganizował i rozpoczął w naszym kraju mistrzostwa Polski w walce ze smogiem. Na miejscu premiera Mateusza Morawieckiego zapoznałbym się z tym programem i dałbym szansę nowym technologiom. Do walki ze smogiem zaangażowałbym lokalne samorządy i społeczności, motywując je do efek­ tywnego działania poprzez ustanowie­ nie systemu nagród za jak najszybszą likwidację smogu w ich granicach administracyjnych. Uważam, że pro­ gram motywujący powinien odbywać się w trzech przedziałach wielkości gmin. Pierwszy to gminy i miasta do

to jak przysłowiowe rzucanie grochem o ścianę. Na „górze” nie podjęto żadnej decyzji, nie zechciano sprawdzić, czy to, co przedstawiamy, jest możliwe do wdrożenia, czy likwidacja smogu z uży­ ciem sorbentu ER-1 daje rzeczywiście tak fantastyczne efekty. Deklaracje wy­ borcze o popieraniu inicjatyw obywa­ telskich okazały się w tym przypadku zwykłą farsą. Ale dość biadolenia – nie chcieli nas w Polsce, to skierowaliśmy się do naszych południowych sąsiadów, czyli

Czech i Słowacji. Tam, o dziwo, przyję­ to nas z otwartymi rękoma – a jesteś­my przecież dla nich zupełnie obcy. Osiąg­ nęliśmy porozumienie z dużą firmą z Czech i to tam na wielką skalę (kilka­ naście tysięcy ton „uszlachetnionego” węgla) sprawdzą działanie sorbentu ER-1 w elektrowniach zawodowych. Z kolei w dniu 21.05.2018 roku uzy­ skano zapewnienie o wsparciu rządu słowackiego dla naszych działań w wal­ ce ze smogiem i potwierdzono wolę przeprowadzenia badań i wdrożenia technologii współspalania węgla z sor­ bentem ER-1. R E K L A M A

Czy ta sytuacja nie powinna być powodem do wstydu dla polskiego rządu? Na zakończenie wleję trochę op­ tymizmu w serca Czytelników, prze­ kazując dobrą wiadomość dla Polski. W Gminie Rajcza w nadchodzącym se­ zonie grzewczym 2018/2019 zostanie uruchomiony kompleksowy program walki ze smogiem. Przewiduje się, że piece węglowe zostaną poddane lekkiej modernizacji poprzez założenie do nich tzw. kierownicy powietrza, a do pali­ wa stałego będzie dodawany sorbent ER-1. Stanie się to dzięki Kazimierzowi

Fujakowi, wójtowi Gminy Rajcza, któ­ ry zainteresował się naszą technologią i zdecydował się (razem z dwoma pra­ cownikami) pojechać na Śląsk, do Łazisk Górnych, by zobaczyć efekty działania sorbentu w zmodernizowanym piecu Bogdana Gizdonia. Pozytywny prze­ bieg ww. eksperymentu skłonił go do przeprowadzenia prób najpierw u siebie w domu, a potem w kilkunastu piecach w Rajczy. I tak się to zaczęło. Techno­ logia się sprawdziła, jest tania i dlate­ go powinna stać się wiodącą w Polsce, w walce z ograniczeniem emisji szkod­ liwych substancji do atmosfery.

Typuję teraz, że Gmina Rajcza bę­ dzie pierwszą w Polsce wolną od smo­ gu, co przełoży się nie tylko na popra­ wę jakości życia jej mieszkańców, ale mam nadzieję, że przyciągnie też do niej o wiele więcej turystów niż to by­ wało w poprzednich latach.

Technologia się sprawdziła, jest tania i dlatego powinna stać się wiodącą w Polsce, w walce z ograniczeniem emisji szkodliwych substancji do atmosfery. Typuję teraz, że Gmina Rajcza będzie pierwszą w Polsce wolną od smogu. Tak więc sprawy zmierzają w dob­ rym kierunku, ale przy wsparciu War­ szawy byłoby jeszcze lepiej. Czy stanie się cud i ktoś włą­ czy tam inżynierskie i gospodarskie myślenie? K

Artykuły na temat obywatelskiego progra­ mu likwidacji smogu były drukowane w nu­ merach 44–46 „Śląskiego Kuriera WNET”.


CZERWIEC 2018 · KURIER WNET

15

P·O·L·S·K·A Od maja do maja. Rok minął od deklaracji prezydenta Dudy o potrzebie zmiany konstytucji. Potraktowałem słowa Prezydenta z powagą należną głowie państwa. Również dlatego, że obecna dawno powinna leżeć w koszu, bo zamiast sprawnego zarządzania państwem, sankcjonuje chaos. Czas ten poświęciłem na przygotowanie projektu nowej konstytucji. Zatem nie śmiejcie się, tylko spróbujcie zrozumieć. Poniżej – zamysł, jaki mną kierował.

Konstytucja według Kowalskiego Jan Kowalski

wspólnym dobrem. A zatem, że nie jest to frazes w ustach polityka na użytek gawiedzi, ale fundament pod budowę państwa. Zatem konstytucja powinna być ramowym projektem tej budow­ li. Krótkim, zwięzłym i dokładnym. I na tyle logicznym, żeby oparte na jej założeniach państwo mogło sprawnie funkcjonować przy jednoczesnej dużej wolności obywateli i ich zaangażowaniu w sprawy publiczne. Po czwarte, jak głosili nasi przod­ kowie, Polska nie rządem stoi, ale wol­ nością jej obywateli. To z wolności Polaków brała się siła i atrakcyjność

Jak głosili nasi przodkowie, Polska nie rządem stoi, ale wolnością jej obywateli. To z wolności Pola­ ków brała się siła i atrakcyjność naszego państwa. Wbrew zamordystycznym i biurokratycznym państwom sąsiednim. a nie w gloryfikowanej w czasach ko­ munizmu II RP, gdzie pierwszą kons­ tytucję napisano przeciwko Piłsudskie­ mu, żeby nie mógł rządzić, a drugą dla niego właśnie, gdy już nie mógł rządzić. Ten duch I Rzeczypospolitej, umiłowa­ nie wolności osobistej i jednocześnie odpowiedzialność za Ojczyznę, od­ rodził się przecież na naszych oczach w postaci ruchu pierwszej Solidarności. Po trzecie, podobnie jak nasi przodkowie sprzed 500 laty, przyją­ łem założenie, że Polska jest naszym

naszego państwa. Wbrew zamordys­ tycznym i biurokratycznym państwom sąsiednim. Jednak po doświadczeniu I Rzeczypospolitej musimy uniknąć wad ustrojowych, które wykorzystane przez sąsiadów, doprowadziły do jej upadku. Wolność kończy się z chwilą, gdy zwycięża anarchia. A tego I Rzecz­ pospolita niestety nie uniknęła. Głów­ ną jej wadą było uznaniowe stanowie­ nie podatków przez szlachtę. I dlatego w moim projekcie piszę o pieniądzach, o finansowaniu państwa. Ile dla gminy,

ŹRÓDŁO: ZASOBY INTERNETU

P

o pierwsze, konstytucja nie jest najświętszą świętoś­ cią. Zbyt długo w czasach upadku państwa, po rozbio­ rach i w mrokach komunizmu cele­ browaliśmy Konstytucję 3 maja. Sam przecież demonstrowałem tego dnia w latach osiemdziesiątych. Ale kon­ stytucja w normalnym państwie (nie­ podległym i demokratycznym) jest tylko konstrukc­ją prawną wyrażają­ cą powszechną wolę wspólnoty. A za­ tem zgodę na to, ile chcemy państwa w państ­wie, jak i przez kogo ma być zarządzane, jaki gwarantujemy sobie samym zakres wolności osobistej. Po drugie, przeczytałem kilka róż­ nych konstytucji. Amerykańską, szwaj­ carską, węgierską i parę innych. I we wszystkich tych konstytucjach ich au­ torzy zawarli coś, co powinniśmy na­ zwać duchem narodu. To tego ducha, polskiego ducha, chciałem najpierw odkryć. Stąd cały cykl Zanim napiszemy nową konstytucję jest poszukiwaniem i odnajdywaniem ducha polskości. Cza­ sem szczelnie ukrytego pod łachma­ nami zaborczych wpływów i nowszy­ mi ubrankami komunizmu. Nic zatem dziwnego, że prawdziwego ducha pols­ kości odkryłem w I Rzeczypospolitej,

ile dla województwa, ile na zarządzanie całym państwem.

P

o piąte, chrześcijański duch wol­ ności i odpowiedzialności tak mocno przeniknął polskość, że na dobrą sprawę nie da się polskości i chrześcijaństwa rozdzielić. I chyba nie ma takiej możliwości ani potrzeby. Z drugiej strony musimy pamiętać, że nasi bliźni, tak jak my sami, mogą błą­ dzić do końca swojego życia. Bo mają do tego prawo dane im przez samego Boga. Dlatego, będąc nawet gorliwie wierzącymi, nie zastępujmy Pana Boga i nie nawracajmy nikogo na siłę. I nie zmuszajmy do przyjmowania naszego światopoglądu. Zamiast tego tak za­ projektujmy budowę naszego państwa, żeby tego ducha jak najpełniej wyrazić. Po szóste, to dlatego aż dwie zasady kardynalne mówią w zasadzie o jed­ nym. Zasada pomocniczości, czyli podstawa nauki społecznej Kościoła

(katolickiego) i zasada likwidacji biuro­ kracji wzajemnie się dopełniają. Mówią o tym samym: że wszystko, co może człowiek zrobić sam, powinien zrobić sam. A to, co go przerasta, powinno być realizowane przez najbliższe otoczenie bez ingerencji ze strony wyższych ins­ tancji. Ale biurokracja tak przeniknęła i sparaliżowała nasze państwo i naród, że musimy ją wypalić gorącym żelazem. Po to, żeby nigdy nikomu więcej nie przyszło do głowy niewolić Polaków za ich własne pieniądze. Stąd ten zapis dodatkowy w konstytucji.

P

o siódme, z powyższego wynika podział na władze i ich kompe­ tencje. Monteskiuszowski roz­ dział na trzy: ustawodawczą, wyko­ nawczą i sądowniczą zachowuje swą istotę tylko wtedy, jeżeli żadna z nich nie podlega drugiej w jej sferze dzia­ łania. Nie mogą się przenikać, ale wza­ jemnie uzupełniać i współistnieć. Ale

najważniejsze jest to, żeby każda z nich podlegała nam wszystkim, czyli wybor­ com. Decydując o każdej w wyborach, zapewniamy zarazem ich pełną auto­ nomiczność względem siebie. Dzięki temu żaden polityk nie zadzwoni już więcej do sędziego, chyba że z pytaniem o zdrowie. Żaden sędzia nie będzie wię­ cej liczył na przychylność prezydenta lub posła i nie będzie się zastanawiał, jakie ważne stanowisko piastował ska­ zany. Żaden poseł nie będzie się wtrą­ cał w sprawy zarządzania miastem lub państwem. Wszyscy będą robić swoje – to, do czego ich wybierzemy.

naszymi własnymi pieniędzmi, uzna­ łem za stosowne liczby te zamieścić. 4 policjantów plus 1 osoba pomocnicza w gminie do 20 000 mieszkańców na pewno wystarczy. W skali kraju będzie­ my mieli zatem około 10 000 policjan­ tów gminnych (w tym 2000 persone­ lu pomocniczego), 8 000 policjantów wojewódzkich i 800 pracowników ad­ ministracyjnych. Z mojego sposobu liczenia wynika też liczba policjantów krajowych. Policja państwowa będzie liczyła 5 000 osób i 500 pracowników pomocniczych. Plus różne państwowe agencje specjalne, podobnie jak policja państwowa podległe prezydentowi, ok. 5000 osób łącznie. Zatem wszystkich policjantów łącznie z pomocnikami będzie prawie 30 000. Aż boję się, że za dużo. Dla porównania policji w II RP było 32 000 i 1 000 personelu pomoc­ niczego. W PRL 80 000. Na początku roku 2018 liczba policjantów w Polsce to 100 000 osób i 25 000 personelu cy­ wilnego. Dlatego, nawet jak już znisz­ czymy biurokrację, zapiszmy parę liczb, żeby ta hydra znowu się nie odrodziła. Po dziewiąte, nie chwaląc się, mój projekt jest najtańszy. I nie chodzi tu tylko o koszt druku nowej konstytucji. Bez większego liczenia, co najmniej

Biurokracja tak sparaliżowała nasze państwo i naród, że musimy ją wypalić gorącym żelazem. Po to, żeby nigdy nikomu więcej nie przyszło do głowy niewolić Polaków za ich własne pieniądze. Stąd ten zapis dodatkowy w konstytucji. Po ósme, liczby. Omówię to bar­ dziej szczegółowo na portalu wnet.fm (podobnie jak kilka innych zagadnień), tu tylko zasygnalizuję. W zasadzie oprócz liczby posłów i senatorów nie powinienem pisać o liczbach w konsty­ tucji. Zgoda, jednak jakąś wskazówkę liczbową odnośnie do liczebności ad­ ministracji państwa i jego służb po­ winniśmy wyrazić, skażenie biurokrac­ ją biorąc pod uwagę. W sytuacji, gdy nasze obywatelskie państwo tworzo­ ne jest od dołu i od dołu finansowane

o połowę zmniejsza koszt funkcjono­ wania państwa przy podwojeniu jego efektywności. Liczbowo zmniejsza bar­ dziej, ale wszystkim na państwowych posadach podwoimy pensje. Po to, żeby to najzdolniejsi z nas dobrze zarządzali naszym dobrem i nie kradli. Po dziesiąte, dla pocieszenia wszystkich. Jeżeli jakiś paragraf prze­ stanie się nam podobać, zawsze bę­ dziemy mogli go zmienić. Podobnie jak całą konstytucję, nad którą tyle się napracowałem. Zadowoleni? K

Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej (V RP) I. Wolność i Odpowiedzialność  II. Zasady Kardynalne  III. Władze Państwowe  IV. Władze Samorządowe  V. Źródła i zasady finansowania państwa  VI. Zmiana konstytucji I. Wolność i Odpowiedzialność My, Naród Polski, jesteśmy najwyższą władzą zwierzchnią w Rzeczypospolitej Polskiej. Świadomi odpowiedzialności względem minionych i przyszłych pokoleń, Konstytucję tę uchwalamy. Ma ona służyć nam i naszemu Państwu w spo­ sób, jaki uznajemy za najlepszy. Zapewnić jego rozwój i za­ gwarantować osobistą wolność każdemu obywatelowi jej zasad przestrzegającemu. Pamiętając o 1000-letnim chrześ­ cijańskim dziedzictwie, które wyrwało nas z mroków dziejów i poprowadziło do wielkości, zobowiązujemy się dziedzict­ wo to kontynuować. Wolność dana nam przez Boga wiąże się nieuchronnie z odpowiedzialnością. Tylko ludzie wolni mogą być w pełni odpowiedzialni za swoje czyny. Dlatego Konstytucja, źródło wszelkich rozwiązań prawnych i ustro­ jowych obowiązujących w naszej Ojczyźnie, będzie stać na straży wolności każdego Polaka. A my, wolni Polacy, zobo­ wiązujemy się w sumieniu swoim wolności tych i Ojczyzny naszej, wolności te gwarantującej, bronić.

4. Niedyskryminowanie Polaków we własnym państ­ wie. Polskie władze państwowe lub samorządowe nie mogą wydawać ustaw lub przepisów taką dyskryminację wprowadzających. Obywatele obcych państw, a także firmy zagraniczne, muszą stosować się do przepisów prawa obowiązujących obywateli i firmy polskie. 5. Prawo do posiadania broni. Prawo to wynika wprost z obowiązku obrony Ojczyzny przez wszystkich peł­ noletnich, sprawnych fizycznie i psychicznie obywateli polskich, którzy są obowiązani przejść przeszkolenie wojskowe. Pomyślne ukończenie takiego przeszkole­ nia jest jednoznaczne z prawem do posiadania broni. 6. Instytucja referendum. Nic nowego o nas bez nas. Wszelkie decyzje istotne dla funkcjonowania państwa i narodu, w tym zmiany Konstytucji, muszą zostać za­ twierdzone w ogólnonarodowym referendum. Wszel­ kie decyzje istotne dla społeczności lokalnych muszą zostać zatwierdzone w referendach lokalnych.

II. Zasady Kardynalne

III. Władze Państwowe

1. Najwyższą władzą sądowniczą jest Sąd Najwyższy, skła­ dający się z 16 sędziów wybieranych w wyborach pow­ szechnych, po 1 z każdego województwa. 2. Sąd Najwyższy stoi na straży Konstytucji. Ocenia zgod­ ność z nią aktów prawnych tworzonych przez parlament. 3. Ocenia zgodność z prawem postanowień sądów pow­ szechnych. 4. Nadzoruje organizację sądów powszechnych.

Władza ustawodawcza

IV. Władze Samorządowe

Zasady kardynalne to filary naszej indywidualnej wolno­ ści i gwarancja wielkości naszej Ojczyzny. Każdy rządzący wyb­rany przez Naród jest zobowiązany do ich przestrze­ gania pod sankcją natychmiastowego odwołania ze sta­ nowiska. Każda decyzja podjęta przez jakiekolwiek wła­ dze polskie wbrew tym zasadom jest z prawa nieważna. 1. Pomocniczość. Każdy szczebel władzy realizuje tylko te zadania, których nie jest w stanie zrealizować szczebel niższy, aż do pojedynczego obywatela, który przyjmuje za siebie odpowiedzialność i samodzielnie wypełnia swoje obowiązki w możliwym dla niego zakresie. Ta zasada, podstawa Nauki Społecznej Kościoła, określa ustrój polityczny i organizację zarządzania Rzeczą Pos­ politą – naszym wspólnym dobrem. 2. Likwidacja biurokracji jako metody zarządzania państwem. 3. Nadrzędność polskiego prawa. Żadne prawo stano­ wione przez inne państwa i instytucje międzynarodo­ we nie może stać ponad prawem stanowionym przez Naród Polski we własnym państwie.

1. Najwyższą władzą ustawodawczą jest Parlament skła­ dający się z Sejmu, liczącego 78 posłów – delegatów sejmów wojewódzkich według kryterium liczebności (1 poseł na 500 000 mieszkańców), oraz Senatu, skła­ dającego się z 32 senatorów, wybieranych w wyborach powszechnych, po 2 z województwa, na okres 4 lat. 2. Ustawy wchodzą w życie po uzyskaniu w Sejmie zwyk­ łej większości głosów i co najmniej połowy głosów senatorskich. 3. Inicjatywa ustawodawcza przysługuje prezydentowi, posłom, senatorom i obywatelom. Do zgłoszenia pro­ jektu ustawy w przypadku prezydenta, posłów lub senatorów wymagane jest poparcie co najmniej 1/3 członków każdej z izb Parlamentu. Projekt obywatels­ ki musi uzyskać poparcie co najmniej 500 000 osób. 4. Parlament jako reprezentacja całego narodu ma szcze­ gólne prawo nadzoru nad funkcjonowaniem państwa i wszystkich urzędów.

Władza wykonawcza

Województwo

1. Najwyższą władzą wykonawczą w Rzeczypospolitej Polskiej jest Prezydent, wybierany w wyborach pow­ szechnych na okres 4 lat. 2. Prezydentowi podlega administracja państwowa, wojsko i policja państwowa. Ma prawo mianowania i odwołania szefów urzędów państwowych. Powo­ łuje i odwołuje głównodowodzących armii i policji państwowej.

1. Najwyższą władzą wykonawczą w województwie jest wojewoda wybierany w wyborach powszechnych. 2. Wojewoda sprawuje bezpośrednią władzę nad urzę­ dami administracji wojewódzkiej. Mianuje i odwo­ łuje ich szefów. Podlega mu policja wojewódzka i jednostki obrony terytorialnej (rezerwa wojsko­ wa). Współpracuje z Prezydentem w wykonywaniu wspólnych zadań. 3. Każde województwo ma swoją policję wojewódzką w liczbie 100 policjantów plus 10 osób pomocniczych na każde 500 000 osób.

Władza sądownicza

Gmina 1. Najmniejszą jednostką samorządu obywatelskiego jest gmina, zarządzana przez wójta lub burmistrza wybie­ ranego w wyborach powszechnych. Zarządza on ma­ jątkiem gminy. Jego decyzje wymagają kontrasygnaty skarbnika gminy wybieranego w wyborach powszech­ nych. 2. Mieszkańcy gminy wybierają posłów do sejmu wo­ jewódzkiego, jednego na 20 tysięcy mieszkańców. W przypadku, gdyby tak wybrany sejm wojewódzki liczył powyżej 200 osób, należy dokonać podziału na osobne sejmy. 3. Gmina ma swoją policję gminną, w liczbie 4 policjan­ tów i jedna osoba pomocnicza na każde 20 000 miesz­ kańców. 4. Każda gmina ma przynajmniej 1 sędziego na 20 000 mieszkańców, pochodzącego z wyboru.

V. Źródła i zasady finansowania państwa 1. Rzecz Pospolita jest dobrem wspólnym wszystkich Pola­ ków. Wspólnie wypracowujemy jej majątek i wspólnie pragniemy dbać o jego pomnażanie i rozwój naszej Ojczyzny. Każde gospodarowanie dobrem wspólnym wymaga szczególnej uwagi i ostrożności. 2. Dochody bezpośrednie państwa pochodzą z ceł, ha­ zardu, akcyzy i firm państwowych będących własnością całego Narodu. 3. Wszystkie pozostałe dochody z podatków lokalnych, podatków dochodowych i podatku obrotowego ze­ brane na terenie gminy i po odliczeniu kosztów ich uzyskania dzieli się w określony sposób: – 30% pozostaje do dyspozycji gminy; – 30% zostaje przekazanych do skarbu województwa; – 30% zostaje przekazanych do skarbu państwa; – 10% jako wkład solidarnościowy zostaje przekazane na rozwój terenów biednych.

V. Zmiana konstytucji Tylko naród w ogólnonarodowym referendum może dokonać zmian w Konstytucji poprzez dodanie kolejnych artykułów, zmianę ich brzmienia lub przyjęcie nowej Konstytucji. Wszelkie zmiany w Konstytucji wymagają 50% kworum.


KURIER WNET · CZERWIEC 2018

16

O·P·O·W·I·A·D·A·N·I·E

Do domu moich dziadków na warszaws­ kiej Pradze przy ul. Ząbkowskiej trafiła w 1943 r., krótko po wybuchu powstania w getcie. Miała wtedy 13 lat, dwa lata więcej niż moja matka. W kamienicy wszyscy ją znali, wcześniej służyła bowiem jako pomoc domowa u państwa Sz., naszych sąsiadów.

Halina

Historia prawdziwa

Halina (Hanah) i Dawid Margelowie

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

Wojciech Piotr Kwiatek

K

tóregoś dnia moja matka wracała do domu. Na pa­ rapecie półpiętra zobaczyła Halinę. Siedziała i płakała. – Co się stało? Czemu płaczesz? – spytała matka. – Sz. mnie wypędzili – usłyszała w odpowiedzi. Matka pobiegła szybko do babci i wszystko opowiedziała. – Mamusiu, co z nią będzie? – spytała. – Ona nie ma w Warszawie nikogo… Babcia zawołała Halinę. – Chcesz przyjść do nas? Będziesz pracować? I słuchać się? Dziewczyna chętnie zgodziła się pomagać u nas w domu. Miała robić zakupy, sprzątać, pomagać w opiece nad moim wujem (miał wtedy 9 lat). Rodzina zyskała więc wyrękę, a moja matka – koleżankę; toż były niemal rówieśnicami.

„Życzliwi” Nie minęło wiele czasu, gdy pani Sz. zaczepiła babcię na schodach: – Pani Zdawkowa, Halina to Ży­ dówka, musi pani wiedzieć, kogo pani wzięła do domu… Babcia nie była strachliwa nigdy, ale sprawa była poważna. Wszystkim lokatorom domu, w którym ukrywano Żyda, groziła śmierć. Wróciwszy do domu, babcia zawołała Halinę. – Jesteś Żydówką – powiedziała jej wprost. Dziewczynka rozpłakała się, zaczęła się zaklinać, że to nieprawda. Pokazała nie budzącą wątpliwości me­ trykę chrztu katolickiego. Była natural­ ną blondynką. Babcia dokładnie obejrzała met­ rykę, pomyślała, w końcu machnęła ręką. Po latach wspominała, że nie potrafiła wyobrazić sobie wyrzucenia z domu 13-letniego dziecka w sercu nocy hitlerowskiej okupacji. I mimo że sąsiedzi – poinformowani widać przez panią Sz. – wielekroć upominali babcię i ostrzegali, ta nigdy ich nie posłuchała.

przez dziadków. Z początku wszyst­ ko łagodziły „rozmowy wychowaw­ cze”. W 1946 r. doszło jednak do scys­ji poważniejszych, wywołanych tym, że Halina zdecydowanie odmówiła wyko­ nania kilku drobnych poleceń. Trzeba było coś postanowić. Sytuację nieco rozjaśniał fakt, że Halina odnalaz­ła gdzieś, bodaj w Kieleckiem, resztki rodziny, konkretnie ciotkę. – Słuchaj, Halina – powiedziała pewnego dnia babcia. – Zrobiłaś się nieposłuszna, nie możemy dać sobie z tobą rady. Jeżeli już nie chcesz u nas być, droga wolna. Najgorsze minęło, zrobiliśmy dla ciebie, cośmy mogli... Masz podobno jakąś rodzinę... Teraz niech ona ci pomoże... I tak się stało. Pewnego dnia Ha­ lina odeszła bez obustronnego go ża­ lu. Choć pewnie moja matka żałowała koleżanki...

W świat Pojawiła się na Ząbkowskiej jeszcze raz, mniej więcej rok później. Poja­ wiła się, żeby się pożegnać na zawsze. Przez Czerwony Krzyż czy inną drogą została odnaleziona przez mieszkającą w Paryżu daleką krewną. Serdecznie za wszystko podziękowała, przeprosi­ ła za nieposłuszeństwo. Dziadkowie, szczęśliwi, że jej oddalenie nie przy­ niosło w skutkach nic złego, życzyli

Wiem, że gdyby nie wy, mnie już by nie było na tym świecie – napisała Halina w swym pierwszym od czasu wyjazdu z Polski liście, dając – po blisko 15 latach – znak, że przeżyła i jest szczęśliwa. Hanah wyszła więc z getta i prze­ żyła dzięki moim dziadkom. Jej matka zginęła w Treblince, ojciec, być może, w powstaniu. Gdy w 1989 r. spotkałem się z Haliną, nie chciałem rozpytywać o szczegóły. Może źle zrobiłem? Może jeszcze nadarzy się okazja?

Listy i pomarańcze Od tej pory między ul. Ząbkowską w Warszawie a ul. Hagalil w Hajfie rozpoczęła się regularna koresponden­ cja, prowadzona przez Hanah i moją matkę. Dowiedzieliśmy się więc, że wyszła za mąż, że jest szczęśliwa, że jej mąż, Dawid, facet twardy i praco­ wity, pracuje jako kierowca, wożąc materiały budowlane ogromną cięża­ rówką przez cały Izrael, od Akki po Pustynię Negew i Ejlat. Hanah opisała, jak w 1947 r. omal nie zginęła o krok od Ziemi Obiecanej, gdy flota Angli­ ków, sprawujących wówczas protekto­ rat nad ziemiami dzisiejszego Izraela, otworzyła na redzie portu w Hajfie

Odejście Skończyła się wojna. Narodziła się ko­ munistyczna PRL. Życie weszło w inny rytm, a na Ząbkowskiej nie zmieniło się za wiele. Halina była już jak członek rodziny, bardzo zaprzyjaźniona z mat­ ką, lubiana przez dziadków. Rodzina szczęśliwie wyszła z hitlerowskiego po­ topu bez strat, choć przecie po drodze była i konspiracja w AK, i Powstanie, co prawda na Pradze w zasadzie „nie­ obecne”. Jedyną dostrzegalną różnicą była drobna, ale uchwytna zmiana w za­ chowaniu się Haliny. Zrobiła się bar­ dziej pewna siebie, momentami harda, raz czy drugi pozwoliła sobie na dys­ kusje z poleceniami wydawanymi jej

Wszystko dla cioci Korespondencja została podjęta chyba w końcu lat 70., a może na początku 80. Ale listy przychodziły już tylko do babci. Matka zmarła w 1976 r. R E K L A M A

Szczęśliwe lata Halina Kuśmierek zżyła się z rodzi­ ną, najbardziej z matką i wujem. Była sprytna, posłuszna, chętna do pomocy. Czas wolny od domowych zajęć naj­ chętniej spędzały z matką na przeko­ marzankach z ulicznikami z sąsiedzt­ wa, na potańcówkach, wyprawach na Targową i dalej, jak to się wtedy mówiło – „do miasta”. Obie wspominały później, że to były dla nich naprawdę szczęśliwe la­ ta, lata pełne wygłupów, flirtów, zaba­ wy i nie wygasającego nigdy śmiechu. Zwłaszcza Halina była uosobieniem radości i wesołości. Dla kilkunastolet­ niej dziewczynki okrucieństwo wojny to nieraz bajka o żelaznym wilku. Jedno tylko mąciło owe radosne chwile. Halina wraz z moją matką cho­ dziły co pierwszy piątek do spowie­ dzi i Komunii św. Za każdym razem, odchodząc od konfesjonału, Halina strasznie płakała.

z Izraelem, i tak dalekie od ideału, uległy niemal całkowitemu zerwa­ niu. Można oczywiście było kore­ spondować, ale w Polsce listy takie nie były dobrze widziane. A potem był marzec ‚68 i wielki exodus Żydów z Polski do Izraela. Stosunki między oboma państwami praktycznie prze­ stały istnieć. Między Ząbkowską w Warszawie a Hagalil w Hajfie zapanowało długie milczenie. Wszystko to stało się dosłownie w chwili, gdy moja matka miała jechać do Izraela, by spotkać się z Haliną. Nie spotkały się już nigdy. W latach 70. wy­ mieniły jeszcze kilka listów.

Feliksa (Luta) Zdawkowa

jej szczęścia w nowym świecie. Miało jej być potrzebne. Miała już 17 lat. Na resztę życia wybierała się do Paryża.

List Ale Halina nie zniknęła z życia mo­ jej rodziny na zawsze, żegnając się w 1947 r. na Ząbkowskiej. Dziesięć czy dwanaście lat później dostaliśmy od niej list. Na kopercie nalepiony był znaczek poczty państwa Izrael. Byłem jeszcze za mały, żeby pa­ miętać szczegóły. Pamiętam jedynie, że czytając go, babcia i matka płakały z nieopanowanego wzruszenia, jakie wywołać musiały słowa: Jestem Żydów­ ką, czy: Wiem, że gdyby nie wy, mnie by już nie było na tym świecie. Hanah, bo tak naprawdę miała na imię, uciek­ ła z getta tuż przed wybuchem w nim powstania. Jej matka powiedziała: Masz szansę przeżyć, nie jesteś podobna do Ży­ dówki. Wyjdziesz z getta. A gdy Hanah odmówiła, oświadczając, że nie zosta­ wi matki, ta zagroziła samobójstwem.

ogień do statku, którym płynęła jako „nielegalna imigrantka”, wraz z tysią­ cami podobnych. Ja miałem w jej wdzięczności udział najwspanialszy: dwa razy do roku przychodziła dla mnie z Izraela skrzynka pysznych pomarańczy, pach­ nących jak żadne inne w tamtych cza­ sach, gdy na komunistycznym rynku pomarańcza należała do największych rarytasów. Hanah pamiętała też o babci i matce. W domu zaczęły się pojawiać piękne wyroby galanteryjne ze skóry i srebra, doskonałego jedwabiu, egzo­ tyczne we wzornictwie i zdobieniach. Z biegiem lat Hanah i Dawid stanę­ li mocno na nogach i otworzyli w Hajfie sklep mięsny. Pracowali w nim oboje od rana do wieczora. Dorobili się stałej, niemałej klienteli.

Wojna, polityka, milczenie W 1967 r. doszło do wybuchu „woj­ ny sześciodniowej”. Stosunki Polski

W listach była troska o zdrowie „cioci” (tak Hanah, będąc jeszcze w Warszawie, w naszym domu, zwra­ cała się do babci), o to, jak powodzi się reszcie rodziny – mnie, wujowi, jego synom. Około połowy lat 80. zaczęły też przychodzić paczki dla babci – ze słodyczami i lekami, z bielizną, z od­ żywkami. Hanah i Dawid podjęli też kroki w celu przyznania babci przez Instytut Pamięci w Yad Yashem me­ dalu Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. Hanah zaczęła też w listach, a czasem i w telefonicznych rozmo­ wach, namawiać babcię do przyjazdu do Izraela. – Halina – odpowiadała jej bab­ cia – ja mam już 85 lat, jak ja mam się wybrać w taką straszną drogę? – Ciociu – odpowiadała na to Ha­ lina – o nic się nie martw. Tu cię będą cały czas na rękach nosić, nie będziesz musiała sama zrobić nawet kroku... Babcia śmiała się i mówiła, że się zastanowi. Namawiałem ją do te­ go – byłaby to dla niej wielka przy­ goda, a Hanah z Dawidem byliby tak szczęśliwi! Dawid zawsze powtarzał, że on zaciągnął u „cioci” większy dług niż sama Hanah. „Ona uratowała dla mnie najlepszą żonę na świecie!” – krzyczał z emfazą. Ja na razie nie przyjadę, może póź­ niej – odpisała któregoś dnia babcia. – Jak chcesz, zaproś Wojtka.

Ponad pokoleniami Ale wcześniej Halina zjawiła się w Pols­ ce. Przyjechała na obchody 45. rocz­ nicy powstania w getcie, w 1988 roku. Wtedy ją poznałem. Byliśmy razem na uroczystościach rocznicowych, byliśmy w Treblince i na Majdanku, w Teatrze Żydowskim na Pieśni o zamordowa­ nym żydowskim narodzie. W czasie tego pierwszego od blisko pół wieku pobytu w Polsce Hanah trochę się śmiała. Ale znacznie więcej płakała. A rok później, latem 1989 roku, po 3 godzinach lotu ujrzałem przez samolotowy iluminator najpierw nie­ prawdopodobnie błękitną taflę Morza Śródziemnego, a potem palmy wokół portu lotniczego Ben Gurion.

„Za życie!” Spędziłem z Hanah i Dawidem dwa i pół miesiąca, jeden z najpiękniejszych okre­ sów w życiu. Byłem przyjmowany i gosz­ czony w wielu żydowskich domach, któ­ rych mieszkańcy – ludzie zwykle bardzo starzy – niemal bez wyjątku mówili – al­ bo przynajmniej rozumieli – po polsku. Z Haliną poznawałem Hajfę, piękne, schodzące tarasami z góry Karmel ku morzu miasto, w którym nie odczuwało się upału. Z przyjacielem Haliny i Dawi­ da, Jossim, zjeździliśmy samochodem niemal cały Izrael. Miałem tam sobie trochę popra­ cować, redaktorska pensyjka w Pol­ sce zdecydowanie wymagała wsparcia, ale okazało się, że o pracę (oczywiście „na czarno”) nie jest w Izraelu łatwo, zwłaszcza z kwalifikacjami magistra polonistyki. Gdy więc jechałem sam na zwiedzanie (Hanah musiała czasem po­ móc Dawidowi w sklepie), dostawałem w kieszeń 10 szekli (około 5 dolarów). – Masz, jedź i rób życie! – mawiała zawsze Halina. „Rób życie” znaczyło u niej: ciesz się, baw się, używaj. Więc „robiłem życie”, a wieczorami siadaliś­ my we trójkę przed telewizorem, piliś­ my dobre alkohole i za każdym razem wznosiliśmy po hebrajsku najpiękniej­ szy toast, jaki kiedykolwiek słyszałem: Le chaim!, co znaczy: Za życie!

Sprawiedliwi W czasie, gdy ja „robiłem życie” w Izra­ elu, w Warszawie miało miejsce coś o wiele ważniejszego: mojej babci przyz­nano wnioskowany przez Hali­ nę i Dawida medal Sprawiedliwy wśród narodów świata. Każdy, kto taki medal otrzyma, ma w Parku Sprawiedliwych w Jerozolimie swoje drzewko. Sadzą je zwykle ci, którzy ocaleli dzięki tym, dla których sadzą drzewo. Ja byłem o krok od wielkiej szansy: mogłem sam babci to drzewko w Jerozolimie posadzić. Niestety, los chciał inaczej. Wyzna­ czony termin posadzenia drzewka był o kilka dni późniejszy niż termin mego odlotu do Polski. Drzewko posadziła Halina. K Niektóre imiona, nazwiska i inicjały zostały przez autora zmienione.


CZERWIEC 2018 · KURIER WNET

17

WOJNA·W·ETERZE Najpoważniejszą trudność stanowił brak tłumaczy. Mściła się przedwo­ jenna opinia wpływowego w mini­ sterstwie wojny (później marszałka polnego) gen. Henry’ego Wilsona, że oficerowi wystarczy, jak dobrze włada własnym językiem, bo żaden z wielkich dowódców nie znał języków obcych. Niemiecką łączność telefoniczną początkowo podsłuchiwano, podłą­ czając się do nieprzyjacielskich kab­ li, co nie było specjalnie trudne, gdyż miesiącami okopy obu stron dzieliły niewielkie odległości, nawet niespełna 20 m. Zebrane doświadczenie przyda­ ło się Brytyjczykom w budowie apa­

na jego potknięcie. Wysłał więc szefa sztabu generała Noëla de Castelnaua w podróż inspekcyjną na pierwszą li­ nię frontu. Pod koniec stycznia 1916 r. de Castelnau dotarł do słabo przygo­ towanej do obrony twierdzy Verdun. Tam w przyfrontowym lesie do kolejnej ostrej wymiany zdań między oficera­ mi wywiadu i wydziału operacyjnego włączył się nagle sierżant Henri Mo­ rin, szef placówki nasłuchu, i przeko­ nał de Castelnaua, że Niemcy okopali się solidnie, dostali świeże uzupełnie­ nie, mają liczne odwody i są gotowi do ofensywy, która „powinna zacząć się około 13 lutego”. Placówki francuskiego

słowa generała dodającego ducha żoł­ nierzom, którzy jutro o 7.30 rano ru­ szą na wroga. Niedyskrecja pozwoliła Niemcom wycofać się z ostrzeliwanej pierwszej linii okopów, podciągnąć karabiny maszynowe i czekać. Kiedy ogień brytyjskiej artylerii przesunął się na tyły, ogień zaporowy otworzyła niemiecka artyleria, piechota wróciła na pierwszą linię i karabiny maszyno­ we zaczęły zbierać krwawe żniwo. Za­ nim zapadł zmrok, Brytyjczycy stracili w zabitych i rannych blisko 60 tysię­ cy ludzi. Bitwa nad Sommą trwała do 18 listopada 1916 r. Po obu stronach straty były ogromne – w sumie około

Jeszcze na łożu śmierci, w pierwszych dniach 1913 r., mózg pruskiego sztabu generalnego, feldmarszałek hrabia Alfred von Schlieffen napominał junkrów pruskich, generałów wojsk lądowych Cesarstwa Niemiec: „Kiedy wkroczycie do Francji, niech rękaw ostatniego żołnierza po prawej stronie tyraliery otrze się o fale Kanału La Manche”.

Radiowywiad w I wojnie światowej cz. III

Rafał Brzeski

ŹRÓDŁO: ZASOBY INTERNETU

T

worzony przez niego od 1905 r. plan błyskawiczne­ go przemarszu przez neu­ tralną Belgię, zaatakowania Franc­ji od północnego wschodu, mar­ szu wzdłuż Kanału i uderzenia na Paryż od północy był cyzelowany aż do ostat­ nich miesięcy przed wojną. Ćwiczono go na mapach i podczas manewrów. Podporządkowano mu program rozbu­ dowy linii kolejowych, opracowano co do minuty wojenny rozkład jazdy po­ ciągów cywilnych i wojskowych. Plan mobilizacji i koncentracji wojsk był tak precyzyjny i tyle razy sprawdzany i ćwiczony, że nie dostrzegano w nim żadnych luk i nie zostawiano miejsca na nic nieprzewidzianego. W sierpniu 1914 ofensywa rozwi­ jała się zgodnie z planem. Nawet bel­ gijska forteca Liège, którą Schlieffen uważał za twardy orzech do zgryzie­ nia, padła pod ogniem ciężkich moź­ dzierzy oblężniczych kalibru 420 mm wyprodukowanych w zakładach Krup­ pa. Pierwszy strzał oddano 12 sierpnia o 18.40. Ważący prawie tonę granat „rozbił w pył fort Pontisse: beton, stal i szczątki ludzkie wyrzucone zostały w powietrze na wysokość 300 m”. Gra­ nat „Grubej Berty” przebił około 2 m ziemi, 3 m betonu, a potem gruby mur z cegły. Po nawale ogniowej moździe­ rzy z fortyfikacji Liège zostały ruiny i zgliszcza. Wielu obrońców huk wybu­ chów przyprawił o obłęd. Po 4 dniach najnowocześniejsza twierdza w Europie skapitulowała. Armia cesarska mogła maszerować dalej. W swym planie Schlieffen nie prze­ widział jednak uporu i oporu Belgów, którzy wbrew utartym kanonom wojny przecinali druty telegraficzne i wyw­ racali słupy. Belgijska sieć łączności legła w strzępach. Niemiecki wywiad nie rozpoznał wcześniej ani belgijskiej, ani francuskiej sieci telekomunikacyj­ nej, sztab generalny nie konsultował planów kampanii z oficerami łącznoś­ci, nie przygotowano więc zapasów częś­ ci zamiennych ani odpowiednich za­ pasów kabla. Trzeba było przejść na łączność bezdrutową, co teoretycz­ nie nie powinno sprawić trudności, ale w praktyce generałowie Alexan­ der von Kluck i Karl von Bülow, któ­ rzy dowodzili w Belgii, mieli kłopotów co niemiara. Łączność rwała się, gdyż obowiązujący szyfr nie nadawał się do warunków polowych. Każdy błąd po­ wodował takie zniekształcenie tekstu, że odbiorca otrzymywał niezrozumiały bełkot. W rezultacie niemieccy tele­ grafiści powtarzali depesze, a wreszcie nadawali otwartym tekstem. Na taką chwilę czekali operato­ rzy nasłuchu Service du Renseignement (Służby Rozpoznania) na szczycie wie­ ży Eiffla. Ich „ulubieńcem” był pruski generał Johannes Georg von der Mar­ witz, dowódca kawalerii 1 Armii, który z kawaleryjskim temperamentem nie czekał na żmudne szyfrowanie i de­ szyfrowanie, tylko kazał telegrafistom nadawać otwartym tekstem. To właś­ nie jego depesza z początku września 1914 r., o konieczności przekucia pod­ ków i dania koniom dwudniowego od­ poczynku uzmysłowiła Francuzom, że mają czas przygotować kontruderzenie nad Marną. W rezultacie kilkudniowej bitwy niemiecka ofensywa została za­ hamowana, a w pruskim dowództwie zapanował chaos, czego świadectwem była kolejna depesza von der Marwitza: „Powiedzcie, gdzie dokładnie jesteście i co robicie. Tylko spieszcie się, żebym zdążył spieprzyć stąd jak najszybciej” (Krop P., Sekrety wywiadu francuskie­ go, Warszawa 1999, s. 143). Przegrana nad Marną sprawiła, że plan Schlieffe­ na powędrował do sztabowego kosza i front przekształcił się w łańcuch tran­ szei i umocnień od Szwajcarii po Mo­ rze Północne, a wojna z manewrowej zamieniła się w pozycyjną. Również dla Anglików wojna rozpoczęła się nie tak, jak planowali. Wprawdzie jeszcze w czerwcu 1914 r. sporządzili rejestr funkcjonujących na świecie nadajników wraz z podsta­ wowymi danymi o ich mocy, zasięgu i konstrukcji, ale kiedy Brytyjskie Siły Ekspedycyjne wylądowały we Francji, w radiostacje na konnych wozach, po 3 na dywizję lub brygadę, wyposażo­ na była tylko kawaleria. W Komitecie Obrony Imperialnej uznano bowiem, że łączność radiowa potrzebna jest tyl­ ko jednostkom szybkim, a piechocie wystarczą polowe telefony. Tymcza­ sem po trzech miesiącach front stanął w miejscu i spieszonych kawalerzystów wysłano do transzei. Swoje radiostacje zabrali do okopów, gdzie stwierdzili, że w nasłuchu sprawdzają się doskonale i „niebawem używano ich niemal wy­ łącznie do przechwytywania komuni­ kacji wroga, i to ze sporym sukcesem”.

ratów podsłuchowych. Polowe testy przeprowadzone w 1915 r. pozwalały prowadzić podsłuch z odległości 100 metrów. Zadowolenie zwarzyły jednak tłumaczenia podsłuchanych rozmów, z których wynikało, że Niemcy mają jeszcze lepsze aparaty. Brytyjskie te­ lefony i telegrafy polowe wykorzys­ tywały jeden rozciągnięty kabel oraz dobre uziemienie. Niemieckie urzą­ dzenia „Moritz” działały na zasadzie indukcji. Wystarczyło przeczołgać się nocą pod zasiekami i zagrzebać w ziemi podłączone do kabla miedziane płytki, a drugi koniec przyłączyć do „Moritza”. Wzmacniacz urządzenia umożliwiał skuteczny podsłuch nawet z odległoś­ ci 1000 m od linii telefonicznej prze­ ciwnika. W połowie 1915 r. szkockich piechurów przybywających w tajem­ nicy na pierwszą linię okopów powi­ tał niemiecki trębacz, grając z werwą tradycyjny marsz ich pułku.

A

paraty „Moritz” sprawowały się doskonale, a Brytyjczycy byli niebezpiecznie gadatli­ wi. Szczególnie „oficerowie wyższych stopni, którzy mogli zdradzić najwię­ cej sekretów. Nie będzie żadną prze­ sadą stwierdzenie, że skutkiem ich niedyskrec­ji w latach 1915 i 1916 były tysiące ofiar i dopiero w 1917 r. udało się wprowadzić w miarę skuteczne przeciw­ środki” (Nalder r., Royal Corps of Signals, Londyn 1958, s. 107). Jednym z nich był zakaz prowadzenia rozmów telefonicz­ nych w odległości mniejszej niż 3000 m od linii frontu. Brytyjska łączność polo­ wa stała się w miarę bezpieczna dopie­ ro pod koniec 1915 r., gdy na odcinku pod Ypres we Flandrii wprowadzono pierwsze egzemplarze okopowego te­ lefonu zwanego Fullerphone, od nazwi­ ska konstruktora, majora A.C. Fullera. Z jego pomocą można było bezpiecznie przesyłać depesze telegraficzne na od­ ległość 30 kilometrów, a rozmawiać na nieco krótszym dystansie. Na 1916 rok Niemcy zaplanowali wykrwawienie armii francuskiej ude­ rzeniem na umocniony rejon Verdun. Naczelny wódz wojsk francuskich, ge­ nerał Joseph Joffre, był rozdarty. Wy­ wiad twierdził, że celem niemieckiej ofensywy będzie zdobycie twierdzy Verdun; wydział operacyjny jego sztabu zapewniał, że Niemcy uderzą w Szam­ panii lub w Alzacji. Politycy w Paryżu, którym zaszedł za skórę, tylko czyhali

nasłuchu niemieckich linii telefonicz­ nych w rejonie Verdun były wyposa­ żone w aparaty z techniczną nowością – wzmacniaczami lampowymi. Dzię­ ki temu ludzie Morina dysponowali wyjątkowo precyzyjnymi wiadomoś­ ciami. De Castelnau wrócił do głów­ nej kwatery i mimo oporów wydziału

Polowe testy przeprowadzone w 1915 r. pozwalały prowadzić podsłuch z odległości 100 metrów. Zadowolenie zwarzyły jednak tłumaczenia podsłuchanych rozmów, z których wynikało, że Niemcy mają jeszcze lepsze aparaty. operacyjnego wymusił wzmocnienie rejonu umocnionego Verdun, głównie artylerią ciężką i działami kolejowymi. Sierżant Morin pomylił się o ty­ dzień. Niemcy uderzyli 21 lutego 1916 r., rozpoczynając jedną z najbar­ dziej krwawych bitew I wojny świa­ towej. Do grudnia straty obu stron wyniosły około 800 tysięcy żołnierzy. Wystrzelono ponad 36 mln pocisków artyleryjskich. Wojska francuskie walczyły pod Verdun, kiedy Brytyjczycy postano­ wili zaatakować nad Sommą we fran­ cuskiej Pikardii. Planowano, że kilku­ dniowe przygotowanie artyleryjskie zniszczy niemieckie umocnienia po­ lowe i piechota bez trudności sforsuje niemiecką linię obrony. Niemcy wie­ dzieli, że Brytyjczycy szykują się do ofensywy, a kiedy rozpoczęła się ognio­ wa nawała, mieli pewność, że atak się zbliża. Pytanie, kiedy. Odpowiedź dali 30 czerwca łącznościowcy podsłuchu­ jący angiels­kie linie telefoniczne. Ktoś po drugiej stronie frontu relacjonował

miliona ludzi. Wojs­ka Ententy przesu­ nęły front o 12 kilometrów. Na froncie wschodnim starciem, które w Niemczech urosło do symbo­ lu Deutschland über alles, była bitwa pod Tannenbergiem. Pod koniec sierp­ nia 1914 r. słabsze siły niemieckie roz­ gromiły między jeziorami mazurskimi dwie armie rosyjskie generałów Pawła Rennenkampfa i Aleksandra Samso­ nowa. Pod naciskiem Rosjan wojska niemieckie początkowo wycofywały się i miały zamiar uciec za Wisłę. Po południu 23 sierpnia szef sztabu gene­ ralnego Helmuth von Moltke wymie­ nił dowództwo 8. Armii na generałów Paula von Hindenburga i Ericha Lu­ dendorffa,. Do wieczora przygotowali plan operacyjny swoich wojsk. 25 sierp­ nia Hindenburg gotował się do wy­ jazdu inspekcyjnego na front, kiedy wręczono mu przechwycony w nocy radiogram. Był to rozkaz operacyjny Rennenkampfa dla rosyjskiego IV Kor­ pusu. Został nadany otwartym tekstem!

H

indenburg dowiedział się nie tylko o zamiarach korpusu, ale również, że po drugiej stronie frontu stoi rosyjska 1. Armia, o czym dotychczas nie wiedział. Tego same­ go dnia po południu otrzymał kolejny radiogram, również nadany otwartym tekstem; tym razem był to rozkaz gene­ rała Samsonowa o organizacji i kierun­ kach działania 2. Armii rosyjskiej. Teraz mógł spokojnie przygotowywać kontr­ uderzenie. Dzięki nasłuchowi, do końca trwającej kilka dni bitwy Hindenburg i Ludendorff otrzymywali istotne ro­ syjskie rozkazy, które nadawane były nadal bez szyfrowania. W rezultacie byli lepiej poinformowani o sytuacji niż dowódcy rosyjscy. Nic więc dziw­ nego, że pokonali Rosjan i zmusili ich do chaotycznego odwrotu. Niemal cały rosyjski sprzęt został rzucony w bag­ na, a Niemcy wzięli do niewoli ponad 92 000 Rosjan. Trzeba było 60 pocią­ gów, żeby odstawić jeńców na tyły. W trakcie bitwy pod Tannenber­ giem podsłuch korespondencji rosyj­ skiej prowadziły radiostacje forteczne w Królewcu i Toruniu oraz dwie ra­ diostacje sztabowe 8. Armii niemiec­ kiej. Po zwycięskiej bitwie Hindenburg został ogłoszony „zbawcą Prus”, razem z Ludendorffem zaś uznany za genialny tandem dowódczo-sztabowy. Dwa mie­ siące po bitwie Hindenburg awansował

na feldmarszałka. W opublikowanych w 1919 r. memuarach słowem nie wspomniał o przechwyconych przez nasłuch radiogramach. Ludendorff był nieco uczciwszy. Zapisał: „Otrzyma­ liśmy przechwycony telegram prze­ ciwnika, który dał nam jasny obraz ruchów wroga w następnych dniach” (Flicke W.F., War Secret in the Ether…, Waszyngton 1953, s. 18). Nie napisał jednak, że tych telegramów było wiele. No, ale wtedy trudno byłoby mówić o genialnych dowódcach niemieckich.

W

opinii kwatermistrza gene­ ralnego sztabu najwyższe­ go naczelnego dowódcy, gen. Jurija Daniłowa, główną przyczy­ ną porażki był kompletny chaos łącz­ nościowy. Z braku kabla telefonicznego ciężar komunikacji spadł na radiostacje, których obsługa nie była odpowiednio przygotowana. Szyfranci nie potrafili sprawnie utajniać i odczytywać radio­ gramów. Sztab XIII Korpusu nie miał ani szyfrów, ani kodów i nie mógł przyjmo­ wać innej korespondencji, jak otwartym tekstem. Ponadto rozkazy dzienne wy­ dawane były zbyt późno i nawet bez szy­ frowania docierały do niższych szczebli dopiero około 10.00 przed południem, kiedy jednostki powinny być już dawno w marszu. Gdyby korespondencja była szyfrowana, opóźnienia byłyby jeszcze większe. Daniłow zwrócił jednak uwa­ gę, że niemiecka strona też nadawała otwartym tekstem, z czego korzystały rosyjskie sztaby. W trakcie bitwy pod Tannenbergiem zapewne po raz pierwszy zastosowano świadomie dezinformację w eterze. Ra­ diostacja w Królewcu wysłała 7 września 1914 r. otwartym tekstem radiogram, który w wielu miejscach był przekłamany pozorowanymi zakłóceniami, ale w jed­ nym miejscu nakazywał korpusowi gwar­ dii połączyć się pod Labiawą (obecnie Polessk w obwodzie kaliningradzkim) z jednostkami wyładowującej się tam 5. Armii. O ten fałszywy fragment cho­ dziło. Rosjanie przechwycili radiogram, „łyknęli” dezinformację i wstrzymali dal­ sze natarcie, chociaż 5 Armia była wów­ czas na froncie we Francji. Za „ojca chrzestnego” niemieckie­ go radiowywiadu należy uznać dowód­ cę radiostacji fortecznej w Toruniu, który w trakcie bitwy pod Tannenber­ giem z własnej inicjatywy zorganizo­ wał dowóz przechwyconych radiogra­ mów kurierami na motocyklach do sztabu Ludendorffa, tworząc w ten sposób zintegrowany system nasłu­ chu, przejmowania i wykorzystywania korespondenc­ji radiowej przeciwnika. Na tym się jednak skończyło. Dopiero rok później w Niemczech zorganizo­ wano systematyczny monitoring nie­ przyjacielskiego ruchu w eterze. Austriackie wojska na froncie wschodnim od pierwszych dni woj­ ny dysponowały już zalążkiem sy­ stemu nasłuchu i przechwytywania korespondenc­ji przeciwnika w opar­ ciu o radiostacje forteczne w Krako­ wie i Przemyślu. Nasłuch powiązany był z Geheimdienst – kryptologiczną sekcją kancelarii cesarskiej, co pozwoliło już w drugim tygodniu wojny prowadzić nie tylko nasłuch, ale również skutecz­ ny dekryptaż rosyjskiej korespondencji. Na froncie serbskim, włoskim oraz na Adriatyku radiowywiad Evidenzbureau wojsk lądowych współpracował z Tele­ graphenbureau w bazie cesarsko-kró­ lewskiej marynarki wojennej w Pola. Marynarka wojenna przechwytywała korespondencję, armia prowadziła de­ kryptaż. Całość austriackich działań ra­ diowywiadowczych nosiła kryptonim PENKALA. Po drugiej stronie frontu Francja i Włochy od początku wojny prowa­ dziły nasłuch korespondencji Austro­ -Węgier. We Włoszech przechwycone depesze zbierano w Ufficio Informa­ tioni, ale austriackie szyfry oparły się włoskim kryptologom i odczytywa­ nie korespondencji rozpoczęto dopiero w kwietniu 1916 r., kiedy włoskiemu wywiadowi udało się uzyskać książkę kodową UC 12. Rok później wzdłuż wybrzeża Adriatyku uruchomiono sieć stacji radionamiaru, który z miejsca przyniósł doskonałe efekty w ustala­ niu pozycji austriackich i niemieckich okrętów podwodnych. Pierwsza wojna światowa przynios­ ła nowy wymiar walk – w powietrzu. Pierwszy nalot niemieckich zeppelinów na Wielką Brytanię 19 stycznia 1915 r. był ryzykownym przedsięwzięciem nie tyle z uwagi na obronę przeciwlotniczą, ile na trudności nawigacyjne. Dopiero w kwietniu uruchomiono trzy stacje nadawcze w Niemczech i jedną w oku­ powanej Belgii, których sygnał umożli­ wiał prymitywną radionawigację. Stac­ je te były od razu monitorowane przez

Brytyjczyków. Pojawienie się w eterze ich sygnału ostrzegało o szykującym się nalocie, a śledzenie kursu sterowców umożliwiał regulamin cesarskiej mary­ narki wojennej, który nakazywał kapita­ nom większości zeppelinów łączyć się co godzina z dowództwem. Nawet krótka depesza umożliwiała zaalarmowanym już stacjom brytyjskiego radionamiaru ustalenie pozycji sterowca, nakreślenie kursu i ogłoszenie pogotowia dla obrony przeciwlotniczej. Dzięki radionamiaro­ wi w 1916 r. zestrzelono 8 sterowców. Rozpoznanie metod nawigacji umoż­ liwiło też co najmniej jeden przypadek podszycia się pod niemiecką stację i nadania fałszywego sygnału. Zmyle­ ni nawigatorzy zeppelinów, wracając z nad Anglii, skierowali swe sterowce nad Francję, gdzie zostały zestrzelone. Radiotelegraficzną operację dezin­ formacyjną o znacznie większym wy­ miarze przeprowadzono jesienią 1917 r. W Niemieckiej Afryce Wschodniej dowodzony przez generała Paula von Lettowa kolonialny garnizon bronił się umiejętnie od ponad trzech lat, ale je­ go sytuacja z braku zaopatrzenia była dramatyczna. W Berlinie postanowiono wysłać pomoc superzeppelinem L-59. Do długodystansowego lotu w jedną stronę na wyżynę Makonde przygoto­ wano go pieczołowicie. Różne elementy konstrukcji zmieniono tak, by można je było na miejscu wykorzystać do napra­ wy sprzętu i uzbrojenia. Część powłoki uszyto z najwyższej jakości brezentu, aby przerobić ją na namioty. Załadowano na pokład 15 ton zaopatrzenia: amunicję, uzbrojenie, zamki i lufy do karabinów, lekarstwa, materiały opatrunkowe, tka­ niny mundurowe i maszyny do szycia nowych mundurów, a także części za­ mienne do radiostacji, pudełko medali „Żelazny Krzyż” i skrzynkę wina. Wyładowany po brzegi L-59 wys­ tartował 21 listopada z miasta Jamboł w Bułgarii. Bez kłopotów przeleciał nad Morzem Śródziemnym i Egiptem. 22 listopada minął Chartum i był już poza zasięgiem brytyjskich samolotów, kiedy dowódca, Kapitänleutnant Lu­ dwig Bockholt otrzymał rozkaz pow­ rotu, ponieważ garnizon von Lettowa skapitulował. L-59 zawrócił i po 95 go­ dzinach lotu i przebyciu prawie 7000 kilometrów wylądował w Jamboł.

W trakcie bitwy pod Tannenbergiem zapewne po raz pierwszy zastosowano świadomie dezinformację w eterze. Radiostacja w Królewcu wysłała 7 września 1914 r. otwartym tekstem radiogram, który w wielu miejscach był przekłamany. Na ziemi wyczerpana załoga do­ wiedziała się, że niemiecki garnizon walczy nadal. W swych powojennych wspomnieniach szef brytyjskiego wy­ wiadu w Afryce Wschodniej, pułkow­ nik Richard Meinertzhagen napisał, że depesza nakazująca powrót L-59 zo­ stała wysłana słabym sygnałem przez radiostację brytyjską, bowiem Brytyj­ czycy złamali szyfr Cesarskiej Mary­ narki Wojennej i podszyli się pod nie­ miecką admiralicję. Jeśli to prawda, a wielu his­toryków powątpiewa, byłby to przykład bardzo skutecznej dezin­ formacji w eterze. Feldmarszałek von Schlieffen pla­ nował wojnę manewrową, tymczasem szybko przerodziła się ona w pozycyj­ ną. Latami dowódcy obu stron wie­ rzyli, że tylko wielodniowa nawała artyleryjska otworzy drogę piechocie szturmującej okopy przeciwnika. Gi­ nęły miliony ludzi, a front ledwie drgał, przesuwając się o kilka lub kilkanaście kilometrów. Przełomu dokonała broń dotychczas nieznana – czołgi. Admi­ ralicja brytyjska ufała swoim pancer­ nikom, a tymczasem Albion omal nie został rzucony na kolana przez okręty podwodne, zeppeliny oraz bombowce Gotha i Giant. Wojna nie zmieniła tyl­ ko jednego kanonu: wygrywał ten, kto wiedział więcej o planach przeciwni­ ka. Ten, kto potajemnie zdobył więcej prawdziwych informacji i umiejętnie podsunął fałszywe. K


KURIER WNET · CZERWIEC 2018

18

P O L S K A·T E M I D A

XX

Wydział Go­ spodarczy Są­ du Okręgowego w Warszawie to instytucja zajmująca się rozpatrywa­ niem praktycznie wszystkich większych (powyżej 100 tys. zł) spraw gospodar­ czych z Warszawy i dużej części Ma­ zowsza. Jest to więc miejsce o znaczeniu strategicznym dla szeroko rozumia­ nego biznesu i prowadzenia działal­ ności gospodarczej w stolicy Polski. Jakość pracy tej instytucji wyznacza poziom cywilizacyjny kraju i ma wpływ na tzw. Index of Economic Freedom. Jednocześnie od ponad dekady wydział ten jest zarządzany przez grupę tych samych osób, a rzeczy, które się tutaj dzieją, wołają o pomstę do nieba, mi­ nisterstwa sprawiedliwości, a być nawet może do CBA, prokuratury i innych tego typu służb. Dwa lata temu opisywałem skan­ daliczne sytuacje sądowe związane z wrogim przejęciem udziałów zało­ życiela portalu eBilet.pl (piszącego te słowa), jednego z najstarszych serwi­ sów polskiego internetu (rok zał. 2001), swego rodzaju ikony. Kilka lat temu firmę przeniesiono na Stadion Naro­ dowy, co zakrawa na kpinę, ponieważ eBilet jest również symbolem wrogie­ go przejmowania startupów z rąk ich twórców – plagi działalności gospo­ darczej w Polsce. Prawomocne wyroki sądowe sprzed wielu lat potwierdzają bezpodstawność zagarnięcia udziałów w eBilet.pl oraz nielegalność czynności komornika, a mimo to przywłaszczo­ ne udziały nadal znajdują się w rękach autorów tego przekrętu. Fakt, iż znany serwis internetowy (ponad milion użyt­ kowników), który przejęto w wyniku manipulowania adresami doręczeń, sfingowania roszczeń oraz łamania pra­ wa przez komornika znajduje się w tak reprezentacyjnym miejscu, jest kpiną z przyzwoitości, uczciwości i wszelkich norm życia społecznego. Przekręt trafił na piedestał. Jest to demonstracja bez­ czelności oraz symboliczne pokazanie, że we współczesnej Polsce wszystko jest akceptowalne. Co się wydarzyło w sprawie eBilet przez ostatnie dwa lata? Jednym z ciekawszych wydarzeń był kontrowersyjny wyrok Sądu Ape­ lacyjnego w Warszawie, który może mieć szersze znaczenie, ponieważ lega­ lizuje bezprawne przejmowanie mająt­ ków przez komorników oraz pomaga ewentualnym oszustom, którzy mieliby ochotę przejąć tą drogą cudzą własność. Jednocześnie cały ciężar odpowiedzial­ ności przerzuca w praktyce na skarb państwa, czyli podatników. W sprawie eBilet jest możliwe, że odszkodowanie za przejęcie firmy będzie musiał wypła­ cić skarb państwa, a ludzie, którzy je przejęli, będą się nią dalej bawić, trzy­ mając tę firmę na wspomnianym Sta­ dionie Narodowym. Im później, tym

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

PRENUMERATA ROCZNA KRAJOWA Zamawiam 12 kolejnych numerów Kuriera WNET:

większe odszkodowania, bo wartość firm z branży internetowej stale rośnie. Jak zmontowano ten przekręt? Najpierw obecni dysponenci portalu, po zmanipulowaniu adresów doręczeń i sfingowaniu samego roszczenia, załat­ wili sobie w roku 2010 wyrok zaocz­ ny (!) przeciwko założycielowi portalu na kwotę 1,7 mln zł. Następnie, mi­ mo trwającej procedury wznawiania sprawy sądowej, postanowili użyć tego wyroku do przejęcia udziałów w spół­ ce eBilet należących do jej założycie­ la. W tym celu skorzystali z pomocy znanego, bardzo doświadczonego war­

+ dodatek: płyta „Ryszard Makowski w Radiu Wnet”

2 egzemplarze za 100 zł

Imię i Nazwisko

Adres

Telefon

W terminie 7 dni od wysłania formularza za­ mówienia należy dokonać opłaty na rachunek bankowy Alior Bank: nr 24 2490 0005 0000 4600 3762 4548 W przelewie należy podać mię i nazwisko Zamawiającego i dopisać „Kurier Wnet”. Zamówienie należy dostarczyć na adres: Radio Wnet Sp. z o.o. ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa Zamówienia przez internet: www.kurierwnet.pl

komornik ponosi winę za bezpraw­ ne przekazanie udziałów w spółce au­ torom przekrętu, ale sprawa zmierza do tego, że odszkodowanie zapłacą podatnicy (skarb państwa). Cieka­ we, czy skarbowi państwa będzie się chciało wystąpić z regresem i rozliczyć tych ludzi? Dwa lata temu opisywaliśmy sze­ reg kontrowersyjnych sytuacji, które trudno jest wytłumaczyć inaczej niż przez przyjęcie teorii o funkcjonowa­ niu w XX Wydziale Gospodarczym jakiegoś „układu”. Od tego czasu jest tylko gorzej.

2 lata temu opisywaliśmy szereg kontrowersyjnych sytuacji, które trudno jest wytłumaczyć inaczej niż przez przyjęcie teorii o funkcjonowaniu w XX Wydziale Gospodarczym jakiegoś „układu”. Od tego czasu jest tylko gorzej.

Co słychać w sprawie

czyli czas przewietrzyć XX Wydział Gospodarczy SO w Warszawie Piotr Krupa-Lubański

szawskiego komornika, który przepisał na nich te udziały, pomijając obowią­ zek przeprowadzenia wyceny oraz całej procedury „przekazania” pod nadzo­ rem Sądu Rejonowego Warszawa Śród­ mieście. Zamiast w sądzie, zrobił to na własną rękę, w zaciszu swojej kancela­ rii, czyli tam, gdzie w 2016 roku telewi­ zja Polsat nakręciła reportaż w ramach

nościach komornika rzekomo utracił własność swoich udziałów oraz legity­ mację, przez co rzekomo nie miał już prawa zaskarżania niekorzystnych dla siebie uchwał. Tym samym, pod koniec roku 2017 Sąd Apelacyjny wydał wyrok (VI Aca 1133/16), w którym pośrednio odmówił zwrócenia przetrzymywanych od lat udziałów w spółce. Udziałów, z którymi powinny wiązać się dywi­ dendy idące w miliony złotych.

W 2014 roku wytoczyliśmy pro­ ces (XX GC 611/14) o odszkodowania przeciwko osobom, które przywłasz­ czyły sobie udziały. Skoro wcześniej zapadły prawomocne wyroki anulujące tytuły sądowe, których do tego użyto, oraz unieważniono wszelkie czynno­ ści komornika, to sprawa powinna być prosta – wycena firmy przez biegłych,

Z W sprawie eBilet jest możliwe, że odszkodowanie za przejęcie firmy będzie musiał wypłacić skarb państwa, a ludzie, którzy je przejęli, będą się nią dalej bawić, trzymając firmę na Stadionie Narodowym.

1 egzemplarz za 55 zł 1 egzemplarz za 70 zł

zgromadzeń, na których pominięto je­ go obecność. Założyciel zaskarżył więc sądownie wszystkie te uchwały. Spra­ wa trafiła oczywiście do XX Wydzia­ łu Gospodarczego SO w Warszawie, który wbrew dokumentom orzekł, że zaskarżenia były „po terminie”. Zaskar­ żenia uchwał o umorzeniu udziałów założyciela były wniesione grubo przed przysługującym terminem (2 lata). Sąd Apelacyjny nie tylko nie wyprostował tych zafałszowań, ale dodatkowo stwo­ rzył niesamowitą teorię, w myśl której założyciel, po bezprawnych i co naj­ ważniejsze: nieprawomocnych czyn­

programu „Państwo w państwie”. Było zabawnie: przepychanka, komornik uciekł i schował się na zapleczu, ka­ mery kręciły, a klienci bili nam brawo. Ominięcie nadzoru sądu rejono­ wego było kluczowe dla sprawy, po­ nieważ pozwoliło komornikowi na 20-krotne zaniżenie wyceny udziałów w stosunku do ich wartości. Wyceny portalu internetowego eBilet dokony­ wali „specjaliści” od szacowania licy­ towanych mieszkań, współpracujący na co dzień z komornikiem. W sądzie taką „wycenę” można było by zaskarżyć i unieważnić, powołując prawdziwych rzeczoznawców, oraz zatrzymać prze­ bieg całej operacji do czasu powstania rzetelnej wyceny. Wobec pominięcia sądu zostało jedynie zaskarżenie czyn­ ności komornika post factum, co jed­ nak pozwalało powstrzymać go przed wydaniem obecnym dysponentom dokumentu mówiącego o przekaza­ niu udziałów. Fakt natychmiastowego zas­karżenia udziałów sprawił, że czyn­ ności komornika nigdy nie stały się prawomocne, a tym samym założyciel eBiletu nigdy nie przestał być właścicie­ lem swoich udziałów i nigdy nie utra­ cił legitymacji do udziału w walnych zgromadzeniach i głosowaniu uchwał. Mimo to, obecni „udziałowcy” spółek eBilet oraz eBilet Polska umo­ rzyli i zlikwidowali jego udziały w spół­ ce odpowiednimi uchwałami walnych

daniem prawników żadne prawa materialne nie mogą być prze­ niesione bez prawomocnego postanowienia. Jest to zakres prawa materialno-rzeczowego. Postanowie­ nie komornika może mieć jedynie skutek tymczasowy, procesowy, a nie materialno-prawny. Fakt, iż Sąd Apela­ cyjny wyprodukował taką bzdurę, jest wręcz nieprawdopodobny i po prostu kompromitujący. Skutek jest taki, że człowiek, który nigdy nie przestał być właścicielem swoich udziałów w spół­ ce, wartych obecnie kilkadziesiąt mi­ lionów złotych, utracił jednak (rzeko­ mo) swoją legitymację do ich używania i głosowania,bo jakiś nielegalnie działa­ jący komornik wypisał w zaciszu swojej kancelarii jakiś świstek – postanowienie o przekazaniu mienia. Był to październik roku 2011. We wrześniu 2012 r. czynności komorni­ ka, po przejściu przez dwie instancje sądowe, zostały prawomocnie unieważ­ nione jako wydane z rażącym narusze­ niem prawa. Sąd pierwszej ins­tancji próbował bronić komornika, wyka­ zując się brakiem elementarnej wie­ dzy w zakresie przepisów o egzekucji. Tylko czy na pewno był to tylko brak wiedzy? Nie wierzę. W ten sposób stworzono nową rzeczywistość, cofającą nas do czasów stalinowskich. Otóż komornik może jednym pociągnięciem pióra i przy­ biciem czerwonej pieczątki pozba­ wić kogoś dowolnie dużego majątku, przekazując go komuś innemu. Do­ staniesz później kwitek od jakiegoś sądu, że to było nielegalnie, naganne i straszne, ale będziesz się procesował o odszkodowania 10–15 lat w tym sa­ mym XX Wydziale Gospodarczym. Sam majątek zaś zniknie tak, jak to się stało z portalem eBilet, którego prawa własności trafiły w roku 2014 do raju podatkowego – na Cypr. Decyzja Sądu Apelacyjnego o tym, że zwrot udziałów nie jest możliwy, sankcjonuje cały szereg przekrętów, które miały miejsce w toku przywłasz­ czania udziałów przez prowadzących go obecnie ludzi. Jednocześnie przerzu­ ca całość winy i odpowiedzialności na komornika, a za chwilę na podatników, ponieważ komornik z pewnością nie wykaże się ani prywatnym majątkiem takiej wielkości, ani polisą ubezpie­ czeniową na takie kwoty. Oczywiście

Człowiek, który nigdy nie przestał być właścicielem swoich udziałów w spółce, utracił legitymację do ich używania i głosowania, bo nielegalnie działający komornik wypisał w zaciszu swojej kancelarii postanowienie o przekazaniu mienia. wyrok, wypłata – maksimum rok na jedną instancję. W rzeczywistości, podobnie jak to się działo przez wie­ le lat wcześniej, proces, który zagraża ogromnymi odszkodowaniami, jest opóźniany na każdym kroku – jedyny istotny dowód w tej sprawie, wycena firmy, nie został przeprowadzony mi­ mo upływu 4 lat (!). Zamiast tego mamy ciągłe słucha­ nie „świadków” niezwiązanych z me­ ritum sprawy oraz ciągłe sprawdzanie, po kilka razy w roku, czy założyciel eBiletu, utrzymujący się z korepetycji (www.korki.xyz), nie ma przypadkiem dość pieniędzy na opłatę od pozwu (100 tys. zł) oraz wynajęcie własnych praw­ ników (zamiast bezpłatnych, przydzie­ lonych z urzędu, których bardzo sobie ceni za ich profesjonalizm). W koń­ cu sąd, w październiku 2017 r., wydał pos­tanowienie o skierowaniu akt do biegłego, po czym nie wykonał własne­ go postanowienia do dziś (czyli przez 7 miesięcy), wykonując za to inne, po­ zorowane czynności, np. ponawianie badań sytuacji majątkowej założyciela eBilet, który właśnie teraz (kwiecień 2018) został wyeksmitowany z włas­ nego mieszkania. I kto uwierzy w to, że ta sprawa, podobnie jak wiele poprzednich, nie znajduje się pod „opieką” jakiegoś „układu”? Nietrudno się domyślić,

dlaczego proces o odszkodowania za udziały był tak opóźniany – po pro­ stu „czekał” na opisany wcześniej wy­ rok Sądu Apelacyjnego odmawiający zwrotu udziałów, który jest teraz uży­ wany przez jako pozorowany argu­ ment za niewypłacaniem odszkodo­ wań. Wyrok SA odmawiający zwrotu udziałów jest niezwykle kontrowersyj­ ny i stanowi dobrze brzmiącą kontrar­ gumentację we wspomnianym proce­ sie o odszkodowania na kilkadziesiąt milionów złotych. Łatwo dojść do wniosku, dlaczego (prawdopodobnie) starano się skorelować przebieg w cza­ sie tych dwóch procesów. Być może dlatego postanowienie sądu o wylicze­ nia wysokości odszkodowania przez biegłego nie jest wykonywane od po­ nad pół roku i nieformalnie blokowane takim właśnie dziwnym wyrokiem SA. Korelowanie czasów przebiegu róż­ nych procesów i używanie postano­ wień z jednych do wpływania na wy­ nik innych jest standardową metodą działania. W tym świetle kontrower­ syjne wyroki nabierają jeszcze ciem­ niejszych barw, ponieważ staje się co­ raz mniej prawdopodobne, że zapadły przypadkiem. Dużo pewniejsze jest, że zapadły, bo miały pomóc w „usta­ wieniu” innego procesu. To oczywiś­ cie wszystko hipotezy, ale w naukach przyrodniczych oraz w życiu jest tak, że najprostsze wyjaśnienia są zazwy­ czaj tymi prawdziwymi.

S

am zabieg z niewykonywaniem przez różne instytucje własnych postanowień jest dość popularny. Prokuratura wojskowa, przydzielona do badania dziwnych zjawisk w księgowo­ ści prowadzonej przez nowych „właści­ cieli” eBilet, też wydawała postanowie­ nia o zabezpieczeniu, i to z udziałem policji, dokumentów spółki, po czym ich nie wykonywała... Raz jeden Sąd Okręgowy stanął na wysokości zada­ nia i nakazał prokuraturze powtórzenie wszystkich czynności, nie zostawiając na pewnym prokuraturze suchej nit­ ki. Postanowienie wydała jakaś mą­ dra, młoda sędzia, wnikliwie opisując możliwe intencje sprawców i trafnie oceniając sytuację. Jedyna nadzieja sądów, to właś­ nie młodzi sędziowie wierzący w sens swojej pracy (może poza tym jednym, którego interesowała głównie karie­ ra medialna, a w sprawach eBiletu też skompromitował się na całej linii). Dziwne, że po takiej ocenie pracy pro­ kuratora przez sąd, nie został on po prostu zwolniony. Powtórzenie postę­ powania wypadło jeszcze gorzej, tym razem z udziałem „biegłego rewidenta”, który badał spółkę na podstawie wy­ biórczo dostarczonych „dokumentów elektronicznych” (!), mimo rzekomego zabezpieczenia tych oryginalnych, i ak­ ceptował taką sytuację. Tak samo postę­ pował Drugi Mazowiecki Urząd Skar­ bowy, który przeprowadzając kontrole po naszych zawiadomieniach, starannie omijał te lata, w których jeden z czo­ łowych biegłych rewidentów w kraju odkrył ogromne nieprawidłowości, będące później „podstawą” sztucznie zaniżonej wyceny wykreowanej przez komornika. Nic więc dziwnego, że w rankingu Transparency International na temat korupcji w 180 krajach świata, Polska spadła w ostatnich latach z 29 miejsca na 36. To i tak chyba za wysoko. W innym procesie, dotyczącym odprawy za kontrakt menedżerski, która powinna być wypłacona zało­ życielowi eBilet w roku 2009 (a nie została wypłacona do dziś) i który miał się zakończyć w czerwcu 2017 roku (po 8 latach!), na dwa dni przed ostatnim terminem sędzia prowadzący sprawę awansował do innego wydzia­ łu. Oczywiście wbrew dobrym obycza­ jom i deklaracjom ministra sprawied­ liwości, nie pozwolono mu zakończyć tej sprawy. Termin spadł. Przez kilka miesięcy nie zrobiono nic, po czym na jesieni przewodniczący XX wydziału, łamiąc przepisy kpc, wyznaczył ja­ ko nowego sędziego panią, która już raz orzekała w tej sprawie około roku 2011, ale jej wyjątkowo niemeryto­ ryczny wyrok został zmieciony przez Sąd Apelacyjny. Nie powinna więc nig­ dy więcej pojawiać się w tej sprawie. Wystarczył jeden telefon do sekreta­ riatu, żeby przewodniczący wycofał się z tego pomysłu, nie trzeba było nawet wszczynać procedury zaskarżenia. Ta pomyłka (?) to kolejne kilka miesię­ cy opóźnienia. Kolejny sędzia, żeby zdążyć zapoznać się z aktami sprawy, ustalił termin na… maj 2018, czyli rok po poprzednim terminie, odwołanym w dziwnych okolicznościach. Tego ty­ pu akcje to standardowy repertuar polskich sądów.

Dawno temu poświęciłem cały ar­ tykuł patologii nakazów upominaw­ czych, które mimo bardzo uproszczo­ nej procedury, nadal nie mają żadnego górnego limitu kwotowego, co stanowi istotne zagrożenie dla każdego miesz­ kańca Polski. Wymyślono je do ściąga­ nia rachunków za prąd, gaz i telefony, czyli kwot rzędu kilkuset złotych. Służą jednak do wyłudzania milionów. W ro­ ku 2012 ludzie od eBiletu załatwili sobie w XX Wydziale nakaz na 454 tys. zł (XX GNc 305/12) przeciwko założycielowi portalu (dziś odsetkami od tego prze­ krętu jest to już około miliona złotych). Mimo upływu 6 lat i oficjalnego przys­ tąpienia do sprawy przez prokuraturę, która uznała, że podczas wydawania nakazu mogło dojść do przestępstwa, nadal trwa w XX Wydziale obstrukcja w przywracaniu terminu w tej sprawie. Nie wiedzieć czemu, niemożliwe jest uczciwe rozpatrzenia tego sfingowane­ go pozwu w normalnym trybie, czyli na sali sądowej, a nie za plecami poz­ wanego, w trybie administracyjnym, jakim podlegają nakazy upominaw­ cze. Dlaczego? Bo wszystkie podobne pozwy upadły. W tej sprawie interwe­ niowało już kilku posłów, poprzedni prokurator generalny oraz media. Bez skutku. Przecież XX wydział to „Państ­ wo w państwie”. Była jeszcze taka historia: zało­ życiel portalu nie otrzymał odszko­ dowania za 5-letni zakaz konkuren­ cji, chociaż polskie prawo nie uznaje czegoś takiego jak zakaz konkurencji bez rekompensaty. Proces najpierw był przeciągany, a potem oparto go na zeznaniach jednego świadka, pra­ cownika nowych „właścicieli” eBilet, powiązanego z nimi ekonomicznie i towarzysko. Następnie sędziowie (oczywiście XX Wydziału) tak poprze­ kręcali zeznania pozostałych świad­ ków, że system do prowadzenia uni­ wersalnych aukcji malejących, który według świadków nigdy w ogóle nie powstał, został uznany za system do sprzedaży biletów, który założyciel rzekomo uruchomił i wprowadził na rynek, konkurując z własną spółką... Jednocześnie spółka, która miała do­ konać tego cudu, nigdy nie rozpoczęła żadnej działalności, a jej zakres dzia­ łania (KRS) w ogóle nie obejmował

Korelowanie czasów przebiegu różnych procesów i używanie postanowień z jednych do wpływania na wynik innych jest standardową metodą działania. W tym świetle kontrowersyjne wyroki nabierają jeszcze ciemniejszych barw. sprzedaży biletów przez Internet. Po prostu radio Erewań. W ten sposób ustawiono sprawę i pozbawiono za­ łożyciela eBiletu blisko miliona zło­ tych należnych mu za zakaz pracy w branży przez okres 5 lat, w czasie, gdy jego sytuacja materialna była naprawdę trudna. Powtarzalność kontrowersyjnych sytuacji prawie w każdym procesie eBi­ letu, jaki ma miejsce w XX Wydziale Gospodarczym, stanowi statystyczne potwierdzenie hipotezy o istnieniu „układu”. Na przestrzeni 8 lat docho­ dzi systematycznie, w każdym procesie, do grubych „nieprawidłowości”, które zawsze działają na korzyść sprawców przywłaszczenia. To tak jakby w ka­ synie, podczas gry w ruletkę, 20 razy z rzędu wypadł kolor czerwony. Jest to oczywiście możliwe, ale z prawdo­ podobieństwem wygranej w totolotka. Nie wiem i nie rozumiem do koń­ ca, co się dzieje „na górze”, w Sądzie Najwyższym, bo nie mam czasu śledzić wydarzeń i jestem przeciwnikiem upo­ lityczniania sądów, jednak „na dole”, czyli w zwykłych sądach okręgowych, które są istotne dla każdego z nas jako obywatela lub przedsiębiorcy, jest tak samo źle, jak było, lub jeszcze gorzej. Istotny spadek Polski w raporcie Trans­ parency International potwierdza to, co obserwuję na co dzień. K


CZERWIEC 2018 · KURIER WNET

19

MISJA·MEDIÓW

Czy to się zmieniło, bo dziś studen­ ci słuchają disco polo? Nie dlatego. Nie tylko. Studenci słucha­ ją DP, bo to przestało być obciachem, bo suweren objawił swoje przaśne ob­ licze, oblicze prawdziwe. Polacy w ma­ sie swej słabo rozróżniają dźwięki. Nie wiedzą, kto fałszuje, kto nie. Kto ma wielki głos, kto mały. Edukacja artys­ tyczna upadła wraz ze zmianą ustroju i nie ma jej w szkołach powszechnych ani w mediach. Geneza tej choroby, choroby festiwalu opolskiego, jest in­ na i warto o niej mówić. Opole jako festiwal polskiej piosenki jest dzisiaj perspektywą mylną i cząstkową, to coś,

Festiwal opolski został dlatego osadzony w Opolu, że tam była największa mniejszość niemiecka na całym terytorium Polski. Chodziło więc o oswojenie, o inkor­ porację kulturową „niemczyzny” zdobytej w ramach drugiej wojny światowej. co się skończyło. Wyczerpało. Festiwal opolski został dlatego osadzony w Opo­ lu, że tam była największa mniejszość niemiecka na całym terytorium Polski. Chodziło więc o oswojenie, o inkorpo­ rację kulturową „niemczyzny” zdoby­ tej w ramach drugiej wojny światowej. Miało się to zapoczątkować poprzez najłatwiejszą, najbardziej ekspansywną formę artystyczną, jaką w dwudziestym wieku stała się piosenka. Piosenka nie jest wymysłem przed­ wiecznym. Taka, jaką znamy, pocho­ dzi z paryskiego kabaretu Czarny Kot i ma dopiero dwieście lat. Dzięki mediom nagle stała się ekspansywna w dwudzies­tym wieku. Posłużono się nią także, montując festiwal w Opolu, żeby spolonizować te tereny, czyli Opo­ le jako festiwal miało misję państwo­ twórczą. I w pewnym momencie ta misja się wyczerpała. Festiwalem za­ częły zarządzać grupy kolegów, gru­ py osób prywatnych, które dostrzegły silny związek między wylansowanym przebojem a stanem portmonetek ich żon. I panowie: taki, taki i taki (mogę wymienić nazwiska, bo jak jeździłem z moimi wychowankami, to poznałem niektórych „reżyserów” jego mać) spry­ watyzowali to. Festiwal opolski został sprywaty­ zowany, jeszcze zanim sprywatyzowano polskie zakłady pracy, a działo się to w latach siedemdziesiątych i osiem­ dziesiątych, bo Opolem zarządzali wtedy ludzie działający na tzw. obrze­ żach i w powiązaniu z mediami pub­ licznymi. Były to grupy osób działające w radiach, w każdym programie poza Programem 2, gdzie duch misji nigdy nie umarł i trwa do tej pory. Wszędzie indziej wszystkie polskie programy zos­ tały sprywatyzowane. Każda stacja ma grupę „swoich” wykonawców przez sie­ bie lansowanych. Jeśli nie jesteś w któ­ rejś stajni, to cię nie ma. Tam są pozory misji, zaledwie pozory! Nie było nigdy żadnej Rady Kultury, która radziłaby nad tym wszystkim i mówiła: „no tak, to osiągnęło pewien poziom muzyczny, a to i to nadaje się do radia”. Nie było niczego takiego. Zobaczcie, ile dziś jest dziennikarskiego korowodu nad tym, kogo wysłać na Eurowizję. Przecież to jest oczywiste. Powinni tam jechać naj­ lepsi, nawet jeśli przegrywają; powinni to być ludzie z najbardziej oryginalnym pomysłem reprezentującym Polskę. Druga sprawa, to gdzie jesz­ cze na świecie jest taka sytuacja, że

przychodzisz do Polskiego Radia – publicznego, opłacanego ze składek społeczeństwa, i redaktor prowadzą­ cy audycję ma takie koszyki: „zagra­ niczne” (a dokładnie anglojęzyczne, bo francuskiego ani węgierskiego tam nie spotkasz), „angielskie”, „angielskie słab­ sze”, „polskie” i „polski chłam”. Więk­ szość polskich utworów, które są wy­ syłane pocztą, nig­dy nie zostaje tam odtworzona. Gra się natomiast tylko te polskie kawałki, które zgłaszają duże firmy i takie, które są dogadane z szefa­ mi anten. Majorsi rządzą. Radio musi to puścić! Będzie cierpiało, że to, co puszcza, jest bez sensu i przyczyny, ale wie, że cierpi za miliony. Grube milio­ ny. I dlatego cały czas antenowy wypeł­ niony jest brytyjs­ką muzyką. I teraz spróbujcie wyobrazić sobie sytuację odwrotną. Przyjeżdżamy my do Londynu i w Londynie we wszyst­ kich rozgłośniach, w BBC leci wyłącz­ nie Lubelska Federacja Bardów, Budka Suflera, Maanam i... jest koszyk z bry­ tyjskim chłamem. Wyobrażacie sobie coś takiego? Gdzie w ogóle jeszcze coś takiego na świecie zrobiono? Nigdzie! Jak jedziesz po Europie i masz włączo­ ne radio, to na Węgrzech po kolei włą­ czają ci się stacje z muzyką węgierską, a w Chorwacji to w ogóle poprzerabiali cały brytyjski pop na język chorwacki. To jest karykaturalne, ale o czym to świadczy? Świadczy o tym, że istnieje polityka kulturalna, która ma jakieś zadania, ma jakąś misję. A wracając do Opola... ten festiwal na pewno nikomu już nie służy, poza niewielką grupą osób, i nie ma żad­ nej misji. Jest to komercyjny festiwal z tradycyjną nazwą, której desygnat już dawno umarł. Festiwalem Polskiej Piosenki na pewno już nie jest. Z jednej strony dzieje się tak dlatego, że wcho­ dzą tam w grę pieniądze, a słabo się dzieje dlatego, że państwo polskie nie sięga po instrumenty prawne, żeby wy­ regulować ten rynek, bo te pieniądze są tam jednak za małe. Huty miedzi mają jednak stokrotnie wyższe obro­ ty w sensie gospodarczym i to tym się zajmuje polski parlament i rząd, a taką gałęzią, która nie ma większych szans na eksport, na pomnażanie dóbr do­ czesnych kraju, po prostu się nie zaję­ to. Tym zarządzają Brytyjczycy, odkąd Radio Luksemburg odniosło sukces, potajemnie kształtując umysły i gusty DJ-ów radiowych. Jaki jest sens pusz­ czania bezzębnych dziadków z Delty Missisipi rzępolących jakieś bluesy? Jaki to ma sens poza sensem szkolenio­ wo-muzealnym? A dlaczego nie pusz­ cza się bezzębnych dziadów z Kurpiów, którzy też grają w pentatonice swoje kurpiowskie bluesy? Dlaczego nie ma pana Chopina, który wymyślił polską muzykę. Polską! Połowa Chińczyków potrafi polszczyznę muzyczną odszu­ kać na mapie świata i wyłuskać bez trudu rytmy polskie, melodykę polską, bo pan Chopin był uprzejmy wymyślić i swym geniuszem wypromować coś, co jest charakterystyczne tylko dla Polski Czy tego nie ma już w Polsce? To jest w dalszym ciągu, ale Polska się do tego nie odwołuje. My jesteśmy do szczętu anglosascy. Selim jest an­ glosaski, Andrzejewski jest anglosaski, Wasilewska jest anglosaska, ja jestem w połowie anglosaski. Ja się burzę na to,

nadal niewolnicą? One się nadal mno­ żą. U zarania dziejów kultura judais­ tyczna była taka sama, czyli równie krwiożercza i równie drapieżna. Tak samo chrześcijaństwo, które się wyło­ niło i stało się religią państwową w ło­ nie Cesarstwa Rzymskiego w 395 roku bodaj. Wszystko działo się od tego mo­ mentu niby to z nakazu jedynego Boga. Pokaż mi człowieka, który zna Boga, zna Jego imię i rzeczywiście słyszał, co Bóg mówi. Jeśli to nie jest wariat czy Minister Obrony Narodowej pewne­ go kraju. Sumując: wszystko, co tyczy się historii ludzkości, ma swoje fazy. Islam jest po prostu młodszą kulturą, czyli jest jeszcze w fazie drapieżnej, w jakiej jeszcze w trzynastym wieku było chrześcijaństwo, kiedy wybijano Jadźwingów.

Media bez misji Z Janem Kondrakiem z Lubelskiej Federacji Bardów rozmawia Sławek Orwat. aż dwa numery do zrobienia teledys­ ków, które powstały za państwowe pie­ niądze w profesjonalnych warunkach. Kiedy w roku 1998 całe media lubelskie: dwie gazety codzienne, radio publicz­ ne i telewizja publiczna chodziły za

Majorsi rządzą. Radio musi to puścić! Będzie cierpiało, że to, co puszcza, jest bez sensu i przy­ czyny, ale wie, że cierpi za miliony. Grube miliony. I dlatego cały czas antenowy wypełniony jest brytyjską muzyką. bo jak ja byłem mały, to w radiu komu­ nistycznym zawsze o szóstej rano pusz­ czano miniatury klasyczne. W Progra­ mie Pierwszym zawsze leciały jakieś krótkie klasyczne formy muzyczne i to była misja. To było skomentowane i ro­ dziło snobizm pozytywny. Był też i taki moment w historii polskiej telewizji i polskiego radia, kie­ dy to dogadały się te dwie instytucje (tam jednak ponoć parę światłych osób jest) i były pieniądze państwowe przez­ naczone na taką comiesięczną giełdę. Kompozytorzy, autorzy wysyłali nowo stworzone utwory i co miesiąc kilka z nich wybierano do lansowania w ra­ diu i zrobienia teledysku, który szedł w oprawie programów telewizyjnych. Teraz już nawet nie wiecie pewnie, co to jest oprawa, ale kiedyś było coś takiego, że gdzie teraz są reklamy, mogły iść te­ ledyski. W TVP Kultura jeszcze istnieje coś takiego, że jakieś teledyski chodzą zamiast reklam. I wtedy Telewizja Pols­ ka zakwalifikowała Andrzejewskiemu

nami co miesiąc, wszystko nagrywały i potem puszczały urobek na antenie, to myśmy się w Lublinie stali szybko sławni. Ja mogłem jeździć taksówką, na przykład, i nie płacić. Płaciłem. Na weselach grano nasze kawałki, a my do tej pory dwa razy w roku sprzedaje­ my pełne sale w lubelskiej filharmonii. My nie możemy grać w małych salach w Lublinie. Czyli, krótko mówiąc, na naszym przykładzie widać, że jeśli tego typu piosenkę raz się zaprezentuje całej społeczności, to ona się lansuje bardzo łatwo, bardzo szybko. Dożyliśmy czasów, że każdy może napisać książkę, a to, czy ona potem zostanie bestsellerem, kompletnie nie wynika z jej poziomu literackie­ go, tylko z pieniędzy wyłożonych na jej promocję. Kiedyś też była nadprodukcja gra­ fomanii na wszystkich polach, tylko wtedy nie wszyscy mieli okazję usiąść koło kierowcy. Dziś media pozwalają

wszystkim usiąść koło kierowcy, a na­ wet tego kierowcę udawać, wskutek cze­ go robi się tyraliera i nie ma hierarchii. Kiedy słyszę, że pani Wałęsowa napisała jedną z najbardziej czyta­ nych książek ostatnich lat, to w geś­ cie rozpaczy zadaję Grabażowe py­ tanie: „Co się z nami stało?” No co się stało? W latach pięćdzie­ siątych to samo stało się w Ameryce, a Allen Ginsberg protestował przeciw­ ko zhomogenizowaniu kultury. Andy Warhol zrobił natomiast inną rzecz. Postanowił adaptować wszystkie wzo­ ry sztuki konsumpcyjnej i przenieść je w rejony sztuki, co stało się najbardziej prowokacyjnym faktem w całej historii

FOT. S. ORWAT

Adam Nowak z Raz Dwa Trzy po­ wiedział kiedyś, że bardzo nie lubi określenia „poezja śpiewana”, do­ dając: „zamiast robić poezję śpie­ waną, lepiej śpiewać dobre pio­ senki”. Adam zwrócił też uwagę na utratę rangi festiwalu opolskiego, jaką posiadał on w latach 60., 70. i 80., kiedy było to miejsce, gdzie spotykały się niemal wszystkie nur­ ty muzyczne reprezentowane przez zwycięzców przeróżnych konkur­ sów i festiwali, w tym także przez laureatów Studenckiego Festiwalu Piosenki w Krakowie. Debiuty składały się niegdyś wyłącznie z laureatów studenckiego konkursu.

obcej nam kulturowo cywilizacji jest własnością publiczną i może zostać zgwałcona w obecności mę­ ża. Czegoś takiego na naszym kon­ tynencie dotychczas nie było. To jest daleko idące uproszczenie. Większość krajów europejskich to były kiedyś kraje niewolnicze. Pojedź sobie na Słowację i dowiedz się, jak wyglądały stosunki między dworem słowackim (polskim zresztą też) a warstwą pod­ danych, czyli chłopami. Co z prawem pierwszej nocy? Chłopki były notorycz­ nie gwałcone, całymi zastępami były dostarczane na dwór pana feudalnego, gdzie były wykorzystywane. Podstawa jest w Starym Testamencie, który jest całkowitym, powtarzam całkowitym

Europa ma znakomite instrumenty prawne, żeby złym skutkom islamizacji zapobiegać. Prawo jest, tylko poprawność polityczna je unieruchomiła. Wystarczy nie dopuścić do nawoływania do zbrodni w wykonaniu mułłów. sztuki i choć pewne znamiona dzie­ ła artystycznego ma, to umówmy się, że fotografia puszki z zupą Campbell sztuką jest taką sobie, i to bardzo da­ leko umowną. Czy jako zanurzony w kulturze chrześcijańsko-judaistycznej i anty­ cznej bard zgadzasz się na islamiza­ cję naszego kontynentu? Dożyliśmy czasów, że kobieta, idąca ulicami niemieckiego miasteczka, w po­ jęciu przedstawicieli całkowicie

nakazem supremacji męskości nad żeńs­kością, czyli kobieta jest podda­ ną, jest niewolnicą i musi rodzić w bó­ lu. Czyli wszystkie dzieci są poniekąd z gwałtu, można tak powiedzieć w na­ wiązaniu do Twojego pytania. W kul­ turze paternalistycznej tak jest. W momencie, kiedy kobiety zdo­ były w Europie prawa, kiedy zaczyna­ ją powoli być traktowane jak ludzie, pierwsze, czego odmawiają, to rodze­ nie dzieci – i to zrobiły. Co robią kul­ tury prymitywne, gdzie kobieta jest

Za Saladyna islam stał znacznie wy­ żej i w tym momencie rodzi się py­ tanie: dlaczego się cofnął? Ja myślę, że wiem, dlaczego, i nauka dała mi odpowiedź. Myślę, że islam niejedno ma imię, po prostu. W Pols­ ce też są muzułmanie, i to od kilkuset lat. Oni zachowują się całkowicie ina­ czej niż ISIS. Za Saladyna, kiedy tamta kultura wytworzyła niezwykłe zabytki, kiedy jej osiągnięcia naukowe były tak­ że niezwykłe, wtedy powstały też i te ciemniejsze, ortodoksyjne odłamy isla­ mu, które (uwaga!) zabraniały kulturze się rozwijać i petryfikowały wzorce. Mówiłem już o roli barda, że bard adaptuje pewne wzory kulturowe dla nowych czasów, żeby społeczeństwo mogło się rozwijać. Tam tego nie by­ ło. Tam stanięto w rozwoju. Tak jakby w obronie nienaruszalności zasobów matki Ziemi. Jakby ignorując biblij­ ne hasło o potrzebie podporządkowa­ nia sobie Ziemi, kosmosu itd. Dlatego wszystkie pomniki i wytwory kultury wyższej zostały w Afganistanie zbu­ rzone. To stało się właśnie w myśl te­ go odłamu islamu, który rozwojowi mówi – nie! W łonie samego islamu zwyciężyły odłamy bardziej brutalne i one nadal takie są, i to dotyczy każdej kultury we wczesnym stadium rozwo­ ju. Mówiąc jeszcze inaczej, należy się spodziewać, że ta kultura w zderzeniu z wysoką kulturą Zachodu ostrze swoje będzie tępiła. Dygresja: Ameryka dość świado­ mie napędza konflikty pomiędzy po­ szczególnymi odłamami islamu gdzieś tam w Afryce i w Azji, i celowo wywo­ łuje wojny lokalne po to, żeby to ostrze się samo tępiło, bo za chwilę Ameryka będzie miała ten sam problem, co Eu­ ropa. Przy okazji Ameryka napędzi­ ła na nas tę falę emigracji, by Europę zdestabilizować. Ameryka chyba boi się Europy. Europa jest kontynentem o o wiele większym potencjale ludnoś­ ciowym i gospodarczym niż Ameryka. Tu trzeba pamiętać o tym, co jest rzeczywistą przyczyną zmian na geo­ graficznej i politycznej mapie świata. Jest to potencjał gospodarczy i inte­ lektualny. Europa, gdyby tylko chciała, mogła i umiała się zjednoczyć, w cią­ gu kilkunastu lat byłaby kontynentem potężniejszym niż Ameryka. Ta so­ bie nie może na to pozwolić. Dlatego prezydent Stanów Zjednoczonych tak drastycznie zmienił teraz front wobec Niemiec, Wielkiej Brytanii, a zwłaszcza Francji. Europa ma znakomite instru­ menty prawne, żeby złym skutkom is­ lamizacji zapobiegać. Prawo jest, tylko poprawność polityczna je unierucho­ miła. Wystarczy nie dopuścić do na­ woływania do zbrodni w wykonaniu mułłów. Wystarczy skorzystać z doś­ wiadczenia najmądrzejszych i naj­ bardziej poszkodowanych ludzi, czyli Żydów. W Izraelu, żeby zostać obywate­ lem, trzeba zdać egzamin z kulturówki, który co dwa lata jest powtarzany. Ja jestem za takim modelem przyjmo­ wania imigracji. Egzamin z kulturówki – i proszę bardzo. Jeśli wtłoczysz no­ wej społeczności pewne wzory wyższej kultury, to prawdopodobnie ostrze jej agresji się stępi. Powtarzam – praw­ dopodobnie, bo nie wiem, jak będzie, bo być może dojdzie do przesilenia i nocy długich noży i pewnego dnia wszystkich nas wykończą. Owszem, może tak być. Kazik Staszewski też się tego oba­ wia. Ja też się tego obawiam, ale trzeba przyjrzeć się temu, co wstecz, i nie być takim europocentrycznym i polono­ centrycznym. Trzeba zobaczyć, jak te wszystkie procesy w historii przebiegały i wyciągać praktyczne wnioski. Pamię­ tać przy tym, że nigdy nie było prostej ekstrapolacji z przeszłości. To zawsze gdzieś meandrowało i zawsze wycho­ dziła jakaś trzecia strona medalu, czyli ząbki. Awers, rewers i ząbki. K


KURIER WNET · CZERWIEC 2018

20

Historia jednego zdjęcia...

T

yłek staje się ikoną sztuki, przetrawiony psi obiad – ins­ talacją, cyfry – manifestem. A może to jednak nie jest sztuka – może to zwykły tarturyzm? Tarturyzm (wł. tarha – potrące­ nie) to ogólne pojęcie odnoszące się do kierunków w sztuce, dla których całą lub przewodnią zawartością dzieła są elementy nośne (opakowanie – ‘tara’). Zawartość takiego dzieła nie zawiera treści, jest dowolna, mizerna, oczywista lub w żaden sposób nieodkrywcza. Tar­ turyzm jest rozpowszechniony w kie­ runkach sztuki współczesnej o charak­ terze postmodernistycznym. Wiąże się z łatwością wytworzenia przedmiotów dzieło-podobnych. Nazwa celowo ma związek z torturami ducha. Podświadomie czujemy, że tande­ ta jest obecna w kulturze. Łatwość jej wytworzenia i możliwość zyskownej sprzedaży powodują, że staje się ona niezwykle atrakcyjnym biznesem. Za­ uważyło to wielu ludzi, lecz ich głos ginie, a pozycja artystyczna ulega zała­ maniu w chwili, gdy próbują to wyrazić. W 1964 r. znany dziennikarz wystawił dzieła odkrytego przez siebie artysty Pierre’a Brassau. Krytycy zachwycali się, pisząc o „zdecydowanych liniach i determinacji”. „Pociągnięcia pędzla wykręcały się z wściekłością”, a Pierre był „artystą, który kreuje sztukę z de­ likatnością baletnicy”. Jeden z obrazów zostały kupiony za równowartość obec­ nego tysiąca dolarów. Pierre Brassau okazał się małpą, która większość farb zjadła. Wówczas był to szok. Dzisiaj jednak coraz częściej mówi się o na­ turalności obrazów malowanych przez zwierzęta, a niektórzy ekolodzy lewico­ wi wręcz przyznają tej kreacji miejsce nadrzędne nad ludzkimi „ogranicze­ niami kulturowymi”. Brak treści staje się zaletą. 19.11.2001 r. na wystawie w jednej z galerii w Brukseli znalazły się mię­ dzy innymi: obraz Matki Bożej Jas­ nogórskiej z domalowanymi wąsami, autorstwa Adama Rzepeckiego z „gru­ py artystycznej Łódź Kaliska”; zdjęcia nagich „Madonn” Katarzyny Górnej i obraz „Biczowanie Chrystusa” Mar­ ka Sobczyka, na którym Chrystus jest chłostany przez postać w obozowym pasiaku w taki sposób, że sprawia ona wrażenie oddającej mocz (PAP). Przy­ kładów tego typu twórczości są tysią­ ce. Im bardziej szokujące, krzykliwe

O S TAT N I A· S T R O N A

Poranek WNET z Sianowa, 7 lipca 2016 (w trakcie radiowej pielgrzymki z Jastarni na Jasną Górę). Kazimierz Leśniewski mówi o projektowanych i budowanych przez siebie nietypowych rowerach. Konstruktor przedstawia model przeznaczony dla 11 osób o wadze ponad 300 kg. Fot. Lech Rustecki

i nieoczekiwane elementy, tym większy podziw budzi dzieło. Wydawać by się mogło, że boho­ maz może namalować każdy. Nic bar­ dziej mylnego. W akademiach sztuki uczy się zasady, według której boho­ maz można namalować dopiero, gdy posiądzie się wszelkie umiejętności tworzenia postaci, pejzażu, światło­ cienia itp. Staje się on wtedy świado­ mym „przekroczeniem” „uproszcze­ niem” „odejściem od schematu”. Czy

sztuce opisania. Kłamstwo ma krótkie nogi. Po­ czątkowo wydawało się, że promocja będzie uczciwa, gdyż każdy będzie się bał ujawnienia oszustwa. Jednak wraz z powstawaniem technik „postsprze­ dażowych” okazywało się, że można to ominąć. Rozwój technik manipulacji pokazał, że klienta można nie tylko za­ chęcić do zakupu bubla, ale przekonać go, że jest zadowolony z jego użycia. Odnosząc to do sztuki współczesnej –

„Dawniej kulturę tworzyło nie­ wielu dla niewielu, potem niewielu dla wielu, dzisiaj wielu dla wielu” (Jo­ anna Petry-Mroczkowska Amerykańs­ ka kultura masowa, „W drodze” 5/99). Z punktu widzenia marketingu, w czy­ telnictwie masowym korzystniej jest wylansować debiutanta niż zarobić na kolejnych książkach niezbyt popular­ nego autora. Np. spośród 55 000 tytu­ łów wydawanych rocznie w USA, tylko 0,008% stanie się bestsellerami. Mając

Goły, wypięty tyłek pomalowany w kolory flagi narodowej, psie odchody z elementami religijnymi, płótno z napisanymi farbą olejną cyframi, bohomaz na tekturze falistej, kawałek krzesła, konserwa z twarzą – czy to sztuka? Chcemy krzyczeć, że to bełkot paranoika, usta już układają się w słowo ‘tandeta’… Wtedy docierają do nas słowa kuratora wystawy lub właściciela galerii o „ciekawej technice”.

„Sztuka” współczesna, czyli tarturyzm Marcin Niewalda jednak edukacja taka nie polega głów­ nie na umiejętności opisania byle cze­ go wyrazem artystycznym? Czy taka sztuka nie przypomina tandetnych produktów zalegających półki hiper­ marketów, pięknie opakowanych, ko­ lorowych i chwytliwych? Jaki jest cel tych zabiegów? Każde dzieło, tak jak każdy pro­ dukt, musi składać się z dwóch podsta­ wowych elementów – treści i nośnika. Dawniej na lokalnym targu kupowało się produkty, oceniając ich jakość, rze­ telność wykonania. W latach 60. XX w. Philip Kotler ustalił jedną z podstawo­ wych zasad marketingu (tzw. marke­ ting-mix i reguła 4P), według których cena to suma, którą klient chce zapłacić. Oprócz samego produktu pojawia się więc promocja. Im lepsza promocja, tym wyższą cenę można osiągnąć. Im gorszy produkt, tym bardziej trzeba go opakować w atrakcyjny sposób. Sztu­ ka sprzedaży zaczęła więc polegać na

każdego będzie razić usłyszana kako­ fonia. Według marketingu lat 60., wys­ tarczy krzykliwy plakat, aby słuchacze kupili bilet na koncert koszmarnego rzępoły. Wyjdą z niego jednak znies­ maczeni, a filharmonia straci renomę. Zgodnie ze współczesnymi zasadami, słuchacze będą zachwyceni zgrzytami i piskami, jeśli wmówi się im, że to jest awangarda, że byli świadkami wydarze­ nia artystycznego, ujawnienia nowego kierunku, języka wolności artystycznej. Wraz z upowszechnieniem się aparatu fotograficznego i gramofonu spadło zapotrzebowanie na malarstwo realistyczne czy muzykę ilustracyjną. Jednak szybko pozbyto się też osobis­ tych emocji czy przemyśleń. Warsztat artystyczny stał się niepotrzebny do kreacji, a stał się użyteczny jedynie do opisu każdej bylejakości. Sztuka prze­ stała być kreacją treści, a zaczęła być kreacją samego opakowania. Odkrył to już Witkacy w swojej „czystej formie”.

dobre „opakowanie”, można wmówić czytelnikom, że bełkot jest „odkryw­ czym językiem”. Prekursor tego języka stanie się mistrzem, a jego rękopisy osiągną zawrotne ceny. Jaki jest więc przepis na sztukę współczesną? Według tradycyjnej re­ guły, przede wszystkim musi istnieć treść i unikalna forma, pogłębiona bogactwem wnętrza, przeżyć, wiedzy i emocji. Całość jest zawarta w nośni­ ku (płótnie, kolorze, glinie, dźwiękach itp.). Mamy „paczkę”, w której jest treść opakowana w nośnik. We współczes­ nej sztuce opakowanie (tara) musi być maksymalnie atrakcyjne – wtedy treść (netto) może być nijaka. Paczka musi być opisana w sposób zapewniający zadowolenie już po otrzeźwieniu, że dzieło nie niesie w sobie nic. Niezależ­ nie, czy jest to sztuka popularna – jak np. piosenki, czy wysoka – jak np. sym­ fonia, reguła jest taka sama. Różne są tylko techniki prezentacji opakowania

i wmawiania zadowolenia. Piosenki disco polo osiągają wielki sukces nie tylko dlatego, że mają prosty rytm i melodię. Ich teksty są konst­ ruowane jako zlepek popularnych powiedzonek: „bierz mnie”, „wszyscy bawią się wesoło”, „jesteś szalona”. Jak­ że bardzo piosenki takie różnią się od romantycznej poezji, w której każde słowo było poszukiwaniem niuansów znaczeń i skojarzeń, a ich zrozumienie wywoływało szczęście lub łzy. Niestety szuka wysoka nie jest lepsza. Dzieło może zachęcać do „kupienia” za po­ mocą różnych technik. Może to być użycie zaskakujących zestawień kolo­ rów, kształtów, brzmień; szokowanie w dowolny sposób, przepełnieniem lub maksymalną oszczędnością, wynatu­ rzeniami, obscenicznością. Przeciętna treść czy wręcz brak treści jest już nie tylko zaletą, lecz wręcz obowiązkowym elementem, aby dzieło uznać za sztukę. Na pograniczu tarturyzmu sto­ ją dzieła, które zawierają wprawdzie treść, lecz są to przekazy bardzo pry­ mitywne, dyletanckie, banalne, popu­ larne. Typowym przykładem są bajki na pow­szechnie oglądanych kanałach telewizyjnych dla dzieci czy popular­ ne programy przyrodnicze. Zazwy­ czaj mocno akcentowany jest prze­ kaz ekologiczny bądź wychowawczy. Jednak przekaz ten jest banalny. Ro­ dzic ma wrażenie, że dziecko odbiera

wartościowy program. W rzeczywisto­ ści treść ma tylko sugerować istnienie zawartoś­ci i dawać poczucie sytości, a atrakcyjne opakowanie powoduje, że pomimo braku treści jesteśmy za­ dowoleni z obejrzenia „tak ładnego programu”. Cechą charakterystyczną tarturyz­ mu jest też szybkie lub dowolne „do­ rabianie” treści. Jaskrawy przykład stanowią artyści jawnie przyznający „nie wiem, co mówi to dzieło, niech odbiorca sam to odkryje”. Przeważają­ cą większość stanowią jednak artyści tarturystyczni, którzy twierdzą, że treść została przypisana do dzieła już po jego stworzeniu. Krzysztof Penderecki swo­ jego największego dzieła „Tren pamięci ofiar Hiroszimy” nie skomponował na zadany temat, lecz przyznał, że dodał tytuł do wcześniej napisanego utwo­ ru, który stworzył na zasadzie szoku dźwiękowego. Podkreślmy na koniec, że głębia treści i wartości jest cechą tożsamości i kultury polskiej. Kontestacja uniwer­ salnych wartości jest kulturą dla nas obcą, związaną z zaburzonym pojęciem wolności – rozumianej jako „wolność od wartości”. K Marcin Niewalda studiował m.in. wychowa­ nie muzyczne, zarządzanie i dziennikarstwo; jest też fotografikiem. Wydał m.in. książkę Metody manipulacji XXI w. Obecnie prowadzi portal „Genealogia Polaków” zajmujący się źródłami tożsamości Rzeczypospolitej.

NIEKTÓRE PRZYKŁADY UŻYWANIA NOŚNIKÓW Czysta forma (Witkacy), Krzykliwość (Gordan P. Junior), Zaskakujące brzmienia (Luigi Russolo), Kakofonia (Krzysztof Penderecki), Kolejność dźwięków dyktowana matematyką (dodekafonia), Nienaturalne kształty (kubizm, surrealizm), Nietypowe materiały (różnego typu kolaże), Przypadkowość (Tadeusz Kantor), Obsceniczność (Muzeum Sztuki Nowojorskiej), Cisza, pustka, maksymalna oszczędność (Terry Riley, John Cage), Sztuczne minimalizowanie kolorów (Ryszard Grzyb), Chaos, przypadkowość (dadaizm), Używanie zjawisk popularnych (Andy Warhol), Mocne, przejaskrawione porównania (większość beletrystyki), Celowy brak wykończenia (np. ślady palców na rzeźbie), Związki z popularnymi tematami, hasłami (np. ekologia, tolerancja, pokój na świecie), Używanie technik pobudzania emocji (Quentin Tarantino). Niekiedy nośniki te są używane do przekazu również głębokiej treści czy – jak u Andy’ego Warhola – do swoistego protestu przeciwko prosta­ ctwu. Wiele tych dzieł jest też po prostu „ładnych”.




Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

Nr 48

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Czerwiec · 2O18 W

n u m e r z e

Główna Kluczowa Sztolnia Dziedziczna Jadwiga Chmielowska

Kto powiedział, że Moskale Są to bracia nas, Lechitów, Temu pierwszy w łeb wypalę Przed kościołem Karmelitów. K

A

Z

E

T

A A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Kiedy w XV wieku Polska odzyskała Gdańsk i Pomorze, Jan Długosz w swoich pamiętnikach napisał: „Niemało się cieszę, że wróciły do Polski pruskie ziemie, ale jeszcze więcej bym był się radował i czuł się szczęśliwym, gdybym dożył tej chwili, gdy Śląsk, prastara piastowska dzielnica, powróci na łono ojczyzny. Wtedy błogich doznałbym 2 uczuć, a miałbym milszy w grobie spoczynek”.

W

ieczorem o godz. 22.30 dnia 15 czerwca 1922 roku w wielkiej sali gmachu Komisji Międzysojuszniczej w Opolu miała miejsce historyczna chwila – oddanie Państwu Polskiemu części Górnego Śląska. Ziemie, które miały powiększyć obszar Rzeczypospolitej, zostały przyznane Polsce decyzją Rady Ambasadorów dnia 20 października 1921 roku. Był to owoc trzech śląskich powstań oraz plebiscytu. Już 20 czerwca o godz. 8 rano wojsko polskie pod dowództwem generała broni Stanisława Szeptyckiego przekroczyło granicę i wkroczyło do powiatu katowickiego, obsadzając w ten sposób pierwszą strefę obszaru Śląska przyznaną Polsce. Oddziały wojska polskiego, auta pancerne i kawaleria zostały powitane na moście szopienickim przez tłumy publiczności, władze państwowe i wojewódzkie, duchowieństwo oraz organizacje społeczne, polityczne i kulturalne. Wraz ze sztabem gen. Szeptyckiego granicę przekraczał generał Horoszkiewicz, dowódca 23 dywizji, która przeznaczona była do obsadzenia Górnego Śląska. Na granicy ustawiono tryumfalną bramę powitalną. Do jej słupów był przywiązany łańcuch żelazny pomalowany na kolor czarno-biały (barwy pruskie). Generał Szeptycki podjechał na koniu w pobliże łańcucha, gdzie powitał go krótką przemową wojewoda Rymer oraz ks. prałat Kapica. Po patriotycznym przemówieniu generała Szeptyckiego i odegraniu pieśni „Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród”, powstaniec śląski – inwalida młotem rozbił symboliczny łańcuch zagradzający drogę z Polski na Śląsk. Przy dźwiękach hymnu „Jeszcze Polska nie zginęła” wojsko polskie ruszyło na ziemię śląską i drogą przez Roździeń, Szopienice, Burowiec, Zawodzie udało się do Katowic. Ludność śląska ustawiona w szpaler od granicy do Katowic entuzjastycznie witała armię polską, obrzucając ją kwiatami. Od granicy do Katowic Ślązacy ustawili około 30 bram powitalnych. W Zawodziu brama powitalna zbudowana była z węgla; górnicy z zapalonymi lampkami witali wojsko polskie tradycyjnym „Szczęść Boże”, a wójt gminy chlebem i solą. Po krótkim powitaniu na granicy Katowic wojsko polskie wraz z towarzyszącymi mu delegacjami oraz z ludnością miasta udało się na rynek, gdzie wszystkich powitała olbrzymia brama z napisami: „Niech żyje Polska”, „Niech żyje Górny Śląsk”. Okna domów udekorowane były sztandarami i chorągiewkami o polskich barwach. Po przeglądzie oddziałów wojska polskiego odbyła się msza polowa, którą odprawił ks. dr Kubina w asyście trzech księży. Po południu odbyła się zabawa ludowa w parku im. T. Kościuszki oraz zmiana warty na rynku, gdzie honorową wartę powstańczą zluzowała warta wojska polskiego. Dnia 23 czerwca 1922 roku nas­ tąpiło uroczyste wkroczenie wojska polskiego pod dowództwem gen. Horoszkiewicza do Królewskiej Huty, czyli drugiej strefy przyznanej Polsce. Na granicy miasta przywitał je starosta powiatu bytomskiego, dr Potyka. Po krótkim przemówieniu orkiestra zagrała hymn polski. Po jego odegraniu i odśpiewaniu przemówił wojewoda Rymer oraz w imieniu ludności niemieckiej radca miejski dr Noll. Na mowę radcy miejskiego odpowiedział generał Horoszkiewicz, który, dziękując, zapewnił o równym traktowaniu obywateli przez władzę polską, niezależnie od ich pochodzenia. Po wręczeniu bukietów kwiatów generałowi, pochód ruszył ulicą Katowicką, witany krótkimi przemówieniami i śpiewem, na

Brama tryumfalna w Katowicach.

Bramy do Polski Tadeusz Loster

ul. Cesarską, gdzie wkraczające wojsko polskie przywitała wspaniała, olbrzymia brama tryumfalna, na której stali przedstawiciele wszystkich stanów górnośląskich. Tutaj przybyłego pod bramę gen. Szeptyckiego w imieniu ludu pracującego tej ziemi powitał górnik, p. Paluch, oraz p. Dubiel. Około godz. 14 na placu Gneisenaua odprawiono uroczystą mszę polową w asyście chórów miasta Królewskiej Huty, zakończoną odśpiewaniem Te Deum. Po mszy wojsko polskie wraz z dowództwem i przybyłymi na uroczystość gośćmi zostało ugoszczone w ogrodzie oraz w kasynie kopalni „Krug”.

27 lat oślepł w kopalni wskutek przedwczesnego wybuchu dynamitu. Po wypadku dla Hajdy zaczął się nowy etap życia: stał się działaczem społecznym, zaczął pisać pieśni kościelne i ludowe oraz komponować do nich melodie.

W

zruszony powitaniem przez śląskiego Wernyhorę generał powiedział: „Nie będzie Pan wprawdzie widział wojska polskiego, lecz usłyszy Pan za chwilę tętent ułanów polskich, którzy tędy przejeżdżać będą. Niech choćby to jest nagrodą za Pańską tęsknotę do Polski i za Pańskie cierpienia dla Polski”.

Po byłej stronie niemieckiej stanął z karabinem w ręku powstaniec śląski, a po przeciwnej stronie mała dziewczynka, która wygłosiła wierszyk i wręczyła powstańcowi bukiet biało-czerwonych róż.

D

o trzeciej strefy części obszaru plebiscytowego wojsko pols­ kie wkroczyło 26 czerwca 1922 roku. Na granicy powiatu bytomskiego w Brzezinach zostało powitane przez ludność śląską oraz proboszcza ks. Grunda, wygnańca z niemieckiej częś­ci Górnego Śląska. Z Brzezin przez Kamień i Szarlej entuzjastycznie witane wojsko pod dowództwem generała Szeptyckiego, wraz ze szwadronem ułanów przeznaczonych dla Tarnowskich Gór, dotarło do Piekar Śląskich, gdzie przed cudownym obrazem Matki Bos­ kiej Piekarskiej modlił się król polski Jan III Sobieski o zwycięstwo nad Turkami. Tutaj przed kościołem ustawiono powitalną bramę tryumfalną. Żołnierzy i ich dowódcę powitał 87-letni były górnik Wawrzyniec Hajda, który w wieku

Podobno, kiedy koło ślepego Wawrzyńca Hajdy przejeżdżał szwadron kawalerii, ten zapytał: „Czy ci polscy ułani mają skrzydła jak husaria Sobieskiego?”. Następnie wojsko polskie powitała przewodnicząca Towarzystwa Polek, pani Siwowa, oraz ksiądz proboszcz Anders, który przypomniał, że w tej świątyni modlił się król Sobieski i ochrzczony był król August Mocny. Po błogosławieństwie udzielonym monstrancją ufundowaną przez króla polski Jana III Sobieskiego, generał Szeptycki wraz z oficerami wpisał się do księgi pamiątkowej, prosząc Matkę Boską o błogosławieństwo dla całej armii polskiej. Jeszcze tego samego dnia do Tarnowskich Gór wkroczył 11 Pułk Piechoty oraz szwadron kawalerii będący

zalążkiem 3 Pułku Kawalerii, który jak 11 PP, miał stacjonować w mieś­ cie. Wojsko polskie zostało powitane już na granicy powiatu w Świerklańcu. W Tarnowskich Górach udało się na rynek, gdzie została odprawiona msza polowa celebrowana przez ks. proboszcza Banasia z Nakła, w asyście dwóch księży. Po mszy mowę powitalną wygłosił radny miasta Bondkowski i burmistrz Miasteczka Śląskiego. Generał Szeptycki podziękował za powitanie. Po nabożeństwie odbyła się defilada wojskowa, a wieczorem przyjęcie. Na uroczystość wkroczenia wojska polskiego Tarnowskie Góry i gminy w powiecie były bogato udekorowane, a na drogach ustawiono ponad 20 bram tryumfalnych. 26 czerwca 1922 roku, po przecięciu na granicy przez byłego powstańca symbolicznego łańcucha, owacyjnie witany przez Lisową, Kochanowice i Jaworznicę, 74 Pułk Piechoty oraz dywiz­ jon artylerii w asyście byłych powstańców i bandery włościańskiej wkroczyły od strony Częstochowy do Lublińca. Na granicy miasta wojsko polskie zos­ tało powitane przez przewodniczącego komitetu miejskiego, pana Rzezniczka. W południe na placu przed Strzelnicą odbyła się msza polowa w asyście trzech księży, a po mszy ksiądz Kulawy wygłosił podniosłe przemówienie, na które odpowiedział generał Szeptycki. W uroczystości wzięła udział licznie przybyła ze sztandarami ludność powiatu lublinieckiego.

D

o czwartej strefy obszaru plebiscytowego, to jest do powiatu pszczyńskiego, wojsko polskie wkroczyło 29 czerwca 1922 roku. Pierwsze powitanie odbyło się na moście granicznym na Górnej Wiśle. W miejscu tym granicę przekroczył szwadron 5 Pułku Strzelców Konnych oraz bateria 23 Pułku Artylerii Polowej, przeznaczona dla przyszłego garnizonu pszczyńskiego. Po powitalnym przemówieniu starosty Lercha przed symbolicznym łańcuchem granicznym po byłej stronie niemieckiej stanął z karabinem w ręku powstaniec śląski, a po przeciwnej stronie mała dziewczynka, która wygłosiła wierszyk i wręczyła powstańcowi bukiet biało-czerwonych róż. Powstaniec karabinem rozbił symboliczny łańcuch, wołając przy tym: „Pękajcie, kajdany niewoli naszej!”. Zgromadzona licznie ludność ze sztandarami i muzyką wraz z wojs­ kiem przemaszerowała przez Goczałkowice do Pszczyny, witana owacyjnie przez zgromadzoną ludność. Na drodze przemarszu mieszkańcy ustawili ponad 50 powitalnych bram tryumfalnych. Generał Szeptycki wraz z posłem Korfantym, oficerami sztabu oraz zaproszonymi gośćmi, dziennikarzami prasy warszawskiej, krakowskiej i śląskiej, udał się samochodami do Pszczyny. Tutaj przybyłych powitała wspaniała brama tryumfalna ustawiona kosztem zarządu dóbr księcia pszczyńskiego. Przybyłe do Pszczyny wojsko pols­ kie oraz gen. Szeptyckiego powitał chlebem i solą burmistrz miasta Figna. Gen. Szeptycki, dziękując mu po przemówieniu, przyjął od dzieci polskich miasta Pszczyny biało-czerwone bukiety kwiatów. Potem w imieniu ludności niemiec­ kiej przemówił pan Groll. Jego prowokacyjne wystąpienie przerwał generał: „W Polsce tak polski, jak i niemiecki obywatel może być pewny swych praw i bezpieczeństwa mienia i życia”. Wkraczające na rynek wojsko polskie powitały dzwony kościelne. Tutaj odbył się przegląd wojska oraz oddziałów powstańczych, jak również uroczysta msza polowa odprawiana przez trzech księży, z udziałem chórów miejscowych i ze Śląska Cieszyńskiego. Dokończenie na str. 3

Doświadczenie pustyni Nie zabłądzić na tym ogrom­ nym obszarze to była sztuka. Z czasem wystarczył mi zwy­ kły szkic, licznik samochodu, kompas i położenie słońca czy gwiazd na niebie. Jakie było moje zdumienie, gdy czasem Beduin pytał mnie o drogę! Obieżyświat Władysław Grodecki o swoim długim pobycie w pustynnym Iraku.

4

Zdrada stanu? Moim zdaniem należy od­ dać pod osąd Trybunału Sta­ nu Ministra Przedsiębiorczo­ ści i Technologii, który firmuje przyzwolenie na niesuweren­ ność! Reakcja Rajmunda Pollaka na odpowiedź Minister­ stwa na interpelację posła Józefa Brynkusa ws. unieważ­ nienia umowy definitywnej z Fiatem.

8

Nacjonalistyczna narracja germańska (ii) Wpływy sarmackich Jazygów oddziaływały na plemiona za­ chodniosłowiańskie, które od­ dzieliły się od plemion indoeu­ ropejskich Europy Zachodniej. Stąd późniejsze przekona­ nie polskich rodów rycerskich o sarmackim pochodzeniu. Stanisław Orzeł kontynuuje opowieść o prehistorii Słowian na ziemiach polskich.

9

Twórca esperanto Ludwik Zamenhof Esperanto zna kilka milionów ludzi, a kilkaset tysięcy regu­ larnie się w nim porozumiewa. Jest już nawet około tysiąca ro­ dowitych użytkowników te­ go języka. Louis von Wunsch-Rolshoven o życiu Ludwika Zamenhofa i ciekawostkach dotyczących jego dzieła lin­ gwistycznego.

11

Umów należy dotrzymywać Fałszywy ponoć islamista chciał oszukać Państwo Is­ lamskie i pod pretekstem przygotowań do ataku ter­ rorystycznego pertrakto­ wał z opozycjonistą syryjskim podszywającym się pod terro­ rystę. Jak na tę sytuację zare­ agował sąd niemiecki, opisuje Zbigniew Kopczyński.

12

ind. 298050

T

yle razy pisałam o toczącej się od lat wojnie, ale widać, że wciąż za mało. Może wielu myśli o woj­ nie w sposób tradycyjny. Czas koni, czołgów i samolotów, walki na miecze, szable – minął. Zawsze świat był przygotowany do wojny, która właśnie minęła. Oczywiś­ cie lotniskowce, samoloty i broń pan­ cerna w wojnie tradycyjnej odegrają rolę. Niestety wojna, która się toczy, nazywana hybrydową, rozgrywa się głównie na płaszczyźnie mentalnej i ekonomicznej. Paraliż społeczeństw „wolnego świata” spowodował, że jak przewidywał Marks, komunizm zwy­ ciężył w krajach wysoko rozwiniętych. Urzędnicy UE oddają mu cześć! Władymir Bukowski miał rację, gdy powiedział przed trzydziestu laty, że „na Wschodzie zwyciężyli bolszewi­ cy, a na Zachodzie mieńszewicy – kakaja raznica?”. Ideologia, wszystkie te „izmy” i tak modne genderyzmy, poprawnoś­ci polityczne – mają służyć cenzurze my­ śli i panowaniu nad człowiekiem. Po­ grzebać w społeczeństwach wolę walki o wolność myśli i jednostki. Sprawić, by narody stały się mierzwą, na której pasożytować będą wtajemniczone jed­ nostki, bojownicy ideologii. Mrzonka Rosjan i Niemców o Eu­ ropie od Atlantyku do Pacyfiku wciąż funkcjonuje. I tak jak w 1939 roku, jest między nimi pełna współpraca. Róż­ nią się jedynie tym, że zarówno Ber­ lin, jak i Moskwa marzą, by być takiej Europy stolicą. Ostatnie wydalenie z Polski agen­ tek wpływu, które przekazywały pro­ rosyjskim organizacjom wytyczne, zdaje się wskazywać na „dobrą zmia­ nę” w pracy polskich służb. Brak jest jednak ostrzeżeń przed organizacjami, portalami i osobami, które już przekro­ czyły granicę tolerowania ich jako po­ żytecznych idiotów. Dziennikarze nie kwapią się do szkoleń w zakresie rozpoznawania fake newsów, tekstów zawierających dezin­ formację. Ich lenistwo i pogoń za pie­ niądzem sprawiają, że promują osoby działające od lat na szkodę Polski. Ich poglądy, mimo, że ochoczo występują w mediach rosyjskich, są nagłaśniane na zasadzie „wolności słowa”, i to bez żadnego komentarza. Obawiam się, że wielu moich kolegów po fachu mogło zostać nawet już zwerbowanych przez obcą agenturę. Dziwią mnie decyzje personalne. Np. propozycja startu w wyborach sa­ morządowych na prezydenta Szczecina byłego honorowego konsula Niemiec; tak samo, jak powołanie na stanowisko dyrektora Instytutu Polskiego w Niem­ czech Niemca o statusie wysiedlonego z Polski obywatela Niemiec. Śląska Solidarność wspiera sprze­ daż obcemu kapitałowi kopalni „Kru­ piński”, posiadającej bardzo bogate złoża węgla koksującego. Już przewi­ nęła się informacja o związkach na­ bywców brytyjskich z Rosją. Niedłu­ go się okaże, kto faktycznie ma chęć kupna polskiego złoża. Może tak być, jak z cukrowniami i gazetami regional­ nymi – kupili Francuzi, aby odsprzedać Niemcom. Szef śląskiej Solidarności, popiera­ jąc w wyborach parlamentarnych ruch Kukiza, sprawił, że posłem z Okręgu Katowickiego został mec. Grzegorz Długi, wspierający w Sejmie kodyfika­ cję sztucznego języka i uznanie Śląza­ ków za grupę etniczną. Mówił o tym na antenie Radia WNET. Czyż nie tego chcą członkowie RAŚ? W Ruchu Narodowym trwa wal­ ka o młodzież. Niestety jest on bardzo przesiąknięty rosyjską agenturą wpły­ wu. Na szczęście młodzi ludzie zaczę­ li się orientować, że są manipulowani. Nie dają sobie wmówić, że Putin jest obrońcą wartości i świętej wiary chrześ­ cijańskiej. Warto młodym przypomnieć słowa starej pieśni powstańczej Polonez Kościuszki:

G

ŹRÓDŁO: NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet

Pierwsi turyści przepłynęli 21 kwietnia br. liczącym 1,1 km długości odrestaurowanym odcinkiem Głównej Kluczowej Sztolni Dziedzicznej w Zabrzu, po ponad dwóch stuleciach jej istnienia. Adam Frużyński przedstawia ciekawą historię wieloletniej budowy i użytko­ wania sztolni.


KURIER WNET · CZERWIEC 2018

2

KURIER·ŚL ĄSKI

Po zakończeniu prac projektowych i badań geologicznych terenu, głębienie sztolni rozpoczęto dnia 23 czerwca 1799 roku. Murowany, zwieńczony trzema ceglanymi zębami wylot sztolni znajdował się w pobliżu skrzyżowania obecnych ulic: Jagiellońskiej i Karola Miarki. Znajdował się on na wysokości 231 m nad poziomem morza, co było jednym z najniżej położonych

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

Główna Kluczowa Sztolnia Dziedziczna Adam Frużyński punktów zagłębia górnośląskiego. Drążenie w skałach chodnika sztolni górnicy rozpoczęli 18 października 1800 roku, a w tym samym dniu odbyło się również uroczyste poświęcenie sztolni.

transportu używano też taczek. Na podszybiu świetlika gruz wysypywano i ładowano następnie do wiader, które wyciągano kołowrotem ręcznym na powierzchnię. W miejscach, gdzie skały były szczególnie twarde, prowadzono prace strzelnicze. W późniejszym okresie do usuwania gruzu wykorzystywano też gotowe odcinki sztolni. Był on wtedy transportowany na powierzchnię łodziami. ydrążone w miękkich skałach odcinki sztolni wzmacniano obudową murowaną. Gdy górnicy zakończyli wykuwanie chodnika, do pracy przystępowały zespoły ciesielskie, które obudowywały strop i ociosy drewnianymi stojakami i stropnicami, wzmacniającymi tymczasowo wykonane wyrobisko. Były one sukcesywnie usuwane, a w ich miejsce brygada murarska stawiała drewniane krężyny stanowiące formę, na której układano obudowę murowaną. Część korytarzy sztolni wzmocniono grubą na 60 cm obudową z kamienia. Stosowano też czasami obudowę mieszaną, ceglano-kamienną. Odcinki sztolni wykute w szczególnie twardych skałach pozostawiano bez obudowy, a powstałe fragmenty sztolni miały 3,5 metra wysokości, 1,6 metra

Monte Cassino), IX (ul. Końcowa), X (ul. Wolności 400), X (Elektrociepłownia Zabrze). Gotowe odcinki sztolni oddzielano od drążonych przy pomocy specjalnych tam. Umożliwiało to odwadnianie terenu przez ukończone odcinki sztolni. Prace przy budowie sztolni prowadzono bardzo powoli. 6 października 1806 roku Reden wydał zgodę na uruchomienie transportu wodnego i pierwsze łodzie z węglem popłynęły już gotowym odcinkiem sztolni. Cały zabrzański odcinek o długości 2530 m ukończono dopiero w 1810 roku, a uruchomiona wtedy sztolnia odwadniała pokłady węgla Pochhammer, Reden, Heinitz, Einsiedel kopalni „Königin Luise”. W rejonie szybu Carnall („Zab­rze II”) sztolnia znajdowała się na głębokości 38 metrów. Ponieważ była zbyt wąska, by mogły w niej przepływać obok siebie dwa czółna, pomiędzy świetlikami wykonano pięć mijanek. Na terenie zabrzańskiego odcinka sztolni powstały trzy porty węglowe. Pierwszy z nich został ulokowany w północnej części pokładu Reden; umożliwiał załadunek węgla wydobywanego z pokładów zalegających na poziomie sztolni. Drugi, znajdujący się w południowej części pokładu Reden port węglowy służył do załadunku

szerokości, a poziom wody wynosił około 1,3 m. Po zakończeniu prac pomiędzy świetlikami I-II, rozpoczęto w ten sam sposób prace pomiędzy świetlikami II i III. Następnie sztolnia była budowana w kierunku następujących świetlików: IV (ul. Wandy), V (ul. Brysza), VI (budynek PZU Wolności), VII (firma DB Schenker), VIII (skrzyżowanie ul. Wolności z ul. Bohaterów

węgla pozyskiwanego z pokładów zalegających powyżej poziomu sztolni. W jednym z murowanych odcinków sztolni został wykonany trzeci port węglowy, który połączono za poś­ rednictwem pochylni z zalegającymi powyżej sztolni pokładami węgla. Urobiony przez górników w zabierkach węgiel ładowano do drewnianych skrzyń mieszczących po 370 kg węgla, które ustawiano na platformach ciągniętych

W W pierwszej kolejności wykonywano górny fragment sztolni. Gdy front robót przesunął się o kilka metrów, druga grupa górników wykonywała jego dolny fragment. Pracując na dwie zmiany, robotnicy wykuwali dziennie około 73 cm chodnika. Po przebyciu 335 metrów wykonano pierwszy świetlik. Był to szyb łączący budowaną sztolnię z powierzchnią. Służył do wentylacji podziemnych wyrobisk, umożliwiał górnikom schodzenie po drabinie do podziemi, transport materiałów i wydobywanie pokruszonej skały. Kolejny świetlik, nr II, powstał w rejonie późniejszego hotelu Monopol. Zmieniono wtedy metodę drążenia sztolni. Po wytyczeniu kierunku budowy, pomiędzy szybikami rozpoczęły pracę dwie ekipy górnicze, które drążyły chodnik z dwóch przeciwnych kierunków (metoda na zbicie). Liczono wtedy, że po upływie kilku tygodni obydwie brygady spotkają się w połowie długości wykonywanego odcinka. Jednak po wykonaniu 22-metrowego odcinka trafiono na warstwę kurzawki, a intensywny napływ wody, z usuwaniem której nie potrafiono sobie poradzić, spowodował, że dalsze prace przerwano. Fryderyk W. von Reden polecił, aby budowę sztolni kontynuowano, a do osuszenia terenu, przez który miała ona przebiegać, zastosowano maszynę parową (1802). Gdy maszyna osuszyła teren budowy, górnicy wznowili prace przy drążeniu kolejnych odcinków sztolni. Praca przy budowie sztolni była bardzo ciężka, gdyż górnicy wykuwali chodnik jedynie przy pomocy pyrlika i żelazka. Większe bryły skalne rozbijano kilofami, oskardami i łomami. Ponieważ sztolnia miała 3,5 metra wysokości, była drążona dwuetapowo. W pierwszej kolejności wykonywano górny fragment sztolni. Gdy front robót przesunął się o kilka metrów, druga grupa górników wykonywała jego dolny fragment. Pracując na dwie zmiany, robotnicy wykuwali dziennie około 73 cm chodnika. Gruz skalny zgarniano grabiami do drewnianych niecek, z których przesypywano go do wozów węgierskich, które następnie górnicy przesuwali po specjalnej drewnianej szynie w kierunku świetlika. Do

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Krzysztof Skowroński

ŚLĄSKI KURIER WNET Redaktor naczelna

Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl Adres redakcji śląskiej G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

ul Warszawska 37 · 40-010 Katowice

Stali współpracownicy

dr Rafał Brzeski, dr Bożena Cząstka-Szymon, Barbara Czernecka, dr hab. Zdzisław Janeczek, Andrzej Jarczewski, Wojciech Kempa, dr Herbert Kopiec, Tadeusz Loster, Stefania Mąsiorska, Tadeusz Puchałka, Stanisław Orzeł, Piotr Spyra, dr Krzysztof Tracki, Maria Wandzik

przez konie. Zestawy takie poruszały się po żelaznych szynach, ułożonych w chodnikach prowadzących do podziemnych portów. Tam skrzynie z węg­ lem przeładowywano z platform do drewnianych łodzi przy pomocy specjalnych dźwigów. Łodzie miały 8,6 metra długości i mieściły do 10 skrzyń z węglem. Łączono łańcuchami po 3–4 łodzie, które przepychał przez sztolnię jeden robotnik. Opierał się on głową i rękami o kołki dębowe wbite w strop wyrobiska, a nogami przesuwał łodzie do przodu. Gdy znalazł się w ostatniej łodzi, przechodził do pierwszej i rozpoczynał pracę od początku. Powtarzając wielokrotnie tę czynność, po 6–7 godzinach osiągał ujście sztolni. W nas­ tępnych latach przewoźnik odpychał się od stropu drewnianym kołkiem, co skróciło okres spławu do 3–4 godzin. Łodzie płynące w kierunku wylotu mijały się z łodziami powracającymi w specjalnych mijankach. Gdy osiągnęły ujście sztolni, wypływały na powierzchnię i zatrzymywały się w małym porcie. Tam węgiel przeładowywano specjalnym żurawiem do dużych, mieszczących po 18 skrzyń łodzi, kursujących po Kanale Kłodnickim, którego budowę rozpoczęto w 1799 roku. Rozpoczynał się on w Zabrzu i łączył sztolnię z Królewską Odlewnią Żelaza w Gliwicach. W Sośnicy funkcjonowała pochylnia rolkowa, na której łodzie były opuszczane o 11 metrów, pokonując w ten sposób różnicę terenu. Dalej kanał biegł w kierunku Gliwic, przepływając obok huty w stronę centrum, gdzie znajdował się port węglowy. Wprowadzenie transportu wodnego miało zrewolucjonizować transport dołowy w górnośląskich kopalniach, a koszty spławiania węgla miały być niższe niż jego wyciąganie na powierzchnię szybami wyposażonymi w kieraty konne lub parowe maszyny wyciągowe. Po ukończeniu pierwszego odcinka prace przy drążeniu sztolni prowadzono dalej, a na wysokości ul. Lompy sztolnia przechodziła pod ul. Wolności i kierowała się w stronę Rudy, Lipin i Chorzowa. Budując kolejne odcinki sztolni, napotkano po drodze szereg trudności technicznych i geologicznych, zmniejszających tempo prowadzonych prac. Podnosiło to ogromnie koszty budowy i wymagało ponoszenia dużych nakładów na utrzymanie istniejących już odcinków. Mimo tych przeciwności w 1847 roku sztolnia osiągnęła 8,2 km, a w 1852 roku było to już 10,8 km. W latach 1850–1860 do sztolni doprowadzono kilka odgałęzień umożliwiających odwadnianie 11 innych kopalń węgla. Potem trafiono na skały wodonośne, z warstwami półpłynnymi i kurzawkami, które spowolniły prace do tego stopnia, że na początku lat 60. XIX wieku budowano tylko po 20 met­ rów sztolni rocznie.

O

statecznie budowę liczącej wtedy 14,2 km sztolni ukończono 6 października 1863 r., gdy jej przodek dotarł do kopalni „Król” w Chorzowie. Unieruchomiono wtedy pompy odwadniające kopalnię i wody z podziemnych wyrobisk spłynęły do sztolni, którą przepływało wtedy 17 m3 wody na minutę. Trwająca 64 lat budowa kosztowała ponad

Korekta Magdalena Słoniowska Projekt i skład Wojciech Sobolewski Reklama reklama@radiownet.pl Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/Wnet

Sp. z o.o. Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl

2 mln marek w złocie, ale już w latach 40. XIX wieku jej utrzymanie było coraz trudniejsze. W 1834 roku zaprzes­ tano spławiania węgla sztolnią, gdyż jego przewożenie furmankami nowo otwartą szosą Kronprintza (ul. Wolności) było mniej czasochłonne i tańsze od transportu wodnego. Do likwidacji transportu wodnego przyczynił się też fakt, że główny odbiorca węgla z kopalni „Królowa Luiza”, jakim była Królewska Odlewnia Żelaza w Gliwicach, zaczął się zaopatrywać w paliwo w innych kopalniach. Zresztą od 1846 roku większość węgla z kopalni była wywożona już koleją. Pokłady węgla eksploatowane do poziomu sztolni na kopalni „Królowa Luiza” nie były dobrej jakości, uległy szybkiemu wyczerpaniu, a część została zniszczona przez nieumiejętną eksploatację lub podziemne pożary. Aby kopalnia mogła nadal funkcjonować, musiano sięgnąć po głębiej ulokowane

Sztolnia miała odprowadzać wodę z licznych kopalń, a jednocześnie służyć do podziemnego transportu węgla drogą wodną do specjalnie wybudowanego portu przy jej wylocie. Tam węgiel przeładowywano by na barki, płynące po Kanale Kłodnickim. jego zasoby. W 1842 roku uruchomiono szyb Dechen, co umożliwiło pozyskanie węgla znajdującego się 44 metrów poniżej poziomu sztolni. Niestety prowadzone na tym poziomie roboty górnicze naruszały skały, co powodowało, że woda ze sztolni uciekała z powrotem do położonych poniżej wyrobisk. Aby temu zaradzić, w 1842 i w 1855 roku sztolnię uszczelniano poprzez ułożenie drewnianych rur o szerokości 90 i wysokości 60 cm, przez które przepływało 12 m3 wody na minutę. W latach 1858–1863 na terenie kopalni „Königin Luise” wykonano liczącą 985 metrów sztolnię równoległą, którą popłynęła woda nie mieszcząca się w lutniach. Gdy w latach 50. XIX wieku na kopalni „Królowa Luiza” zgłębiono kolejno szyby Carnall (Zabrze II), Oeynhausen, Krug, Prinz Schonaich (Zabrze I), zainstalowano w nich nowe parowe pompy, które nie wyciągały wody bezpośrednio na powierzchnię, lecz wylewały ją do sztolni, która przez wiele następnych lat służyła do jej odprowadzania. W miarę upływu czasu sztolnia traciła jednak powoli na znaczeniu, gdyż w wielu innych kopalniach, które do tej pory odwadniała, ustawiono silne pompy, które tłoczyły wodę bezpośrednio na powierzchnię. Sztolnia przez kilka następnych lat służyła do odprowadzania wody, lecz stanowiło to korzyść niewspółmiernie małą w stosunku do poniesionych kosztów jej budowy i utrzymania. Gdy na początku XX wieku częściowo zasypano Kanał Kłodnicki pomiędzy Zabrzem a Gliwicami, nadmiar wody ze sztolni był kierowany specjalnym upustem do Bytomki. W tym stanie sztolnia dotrwała do lat 50. XX wieku, kiedy podjęto decyzję o jej likwidacji. Zniszczono i zamurowano w 1953 roku wylot sztolni, zasypano szybiki. W świadomości społecznej zaistniała ponownie, gdy niedawno rozpoczęto jej penetrację, a działania te zostały nagłośnione przez media. Mimo upływu dwóch stuleci, podziemne korytarze sztolni są w zas­ kakująco dob­rym stanie. Są one wspaniałym przyk­ładem, jak nasi przodkowie rozwiązywali problemy techniczne, świadczą też o ich wytrwałości i uporze w dą­żeniu do celu. K

Nr 48 · KWIECIEŃ 2018

(Śląski Kurier Wnet nr 43) Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Data i miejsce wydania Warsza­ wa 26.05.2018 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

Budowę liczącej wtedy 14,2 km sztolni ukończono 6 października 1863 r., gdy jej przodek dotarł do kopalni „Król” w Chorzowie. Unieruchomiono wtedy pompy odwadniające kopalnię i wody z podziemnych wyrobisk spłynęły do sztolni.

21 kwietnia 2018 roku po raz pierwszy od ponad dwóch stuleci pierwsi turyści przepłynęli liczącym 1,1 km długości odcinkiem Głównej Kluczowej Sztolni Dziedzicznej w Zabrzu. W ten symboliczny sposób został zakończony proces restauracji tej największej w Europie sztolni odwadniającej. Trwająca kilka lat rewitalizacja zabrskiego odcinka sztolni była bardzo kosztowna, ale ponowne uruchomienie pozwoliło na powstanie w Zabrzu jednego z najcenniejszych i najciekawszych na skalę europejską kompleksów, prezentujących górnicze zabytki techniczne.

MUZEUM GÓRNICTWA WĘGLOWEGO W ZABRZU

Z

problemem odwodnienia kopalń na Górnym Śląsku zetk­ nięto się pod koniec XVIII wieku, gdy rozpoczął się proces budowy nowoczesnego przemysłu górniczo-hutniczego. W jego rozwoju ogromną rolę miał odegrać węgiel kamienny, mający stać się w najbliższej przyszłości podstawowym paliwem, stosowanym w wielu dziedzinach gos­ podarki. Poszukiwania nowych zasobów węgla doprowadziły do odkrycia w listopadzie 1790 roku jego pokładów w rejonie Zabrza i Chorzowa. W celu wydobywania węgla dyrektor Wyższego Urzędu Górniczego we Wrocławiu, hrabia Fryderyk Reden, polecił w 1791 roku uruchomić w Zabrzu kopalnię węgla „Królowa Luiza” („Zabrze”). Gdy zgłębiono pierwsze szyby kopalni i przystąpiono do urabiania węgla, do podziemnych wyrobisk kopalni natychmiast zaczęła napływać woda, przeszkadzająca w górniczej pracy. Aby odwodnić kopalnię, początkowo wyciągano wodę wiadrami, nas­ tępnie wybudowano Szyb Kieratowy, w którym wodę usuwano z podziemi beczkami, wyciąganymi na powierzchnię za pomocą kieratu konnego. Ponieważ wody było coraz więcej, w 1795 roku zamontowano pompę odwadniającą, którą wprawiała w ruch sprowadzona z Tarnowskich Gór 20-calowa maszyna parowa. Ten sposób odwadniania był nowoczesny, ale jednocześnie bardzo drogi, a to zwiększało koszty wydobycia węgla. Wtedy to hr. F. Reden polecił zaprojektowanie sztolni, która miała w pierwszej kolejności odwodnić kopalnię „Królowa Luiza”. Sztolnia miała następnie zostać przedłużona do Chorzowa, służąc do równoczesnego odwadniania wielu innych kopalń, znajdujących się w tym rejonie. Jednak miała nie tylko odprowadzać wodę z licznych kopalń, lecz jednocześnie służyć do podziemnego transportu węgla drogą wodną do specjalnie wybudowanego portu przy jej wylocie. Tam węgiel przeładowywano by na barki, płynące po Kanale Kłodnickim, łączącym Zabrze z Gliwicami i Koźlem. W ten sposób węgiel wprost z kopalni mógł dalej Odrą dotrzeć nawet do Szczecina. Przy opracowywaniu planów sztolni wykorzystano doświadczenia, jakie zdobyto przy budowie sztolni na Dolnym Śląsku w okolicach Wałbrzycha i Nowej Rudy. Tamtejsze sztolnie nie tylko odwadniały kopalnie, lecz wzorem górnictwa angielskiego, służyły także do przewozu węgla na powierzchnię. Ponieważ nowa sztolnia miała odwadniać wiele górnośląskich kopalń, nazwano ją Dziedziczną. Wszyscy właściciele kopalń odwadnianych przez tę sztolnię byli zmuszeni do wnoszenia opłat na jej utrzymanie i rozbudowę.


CZERWIEC 2018 · KURIER WNET

3

KURIER·ŚL ĄSKI Również Dyrka wiedział, gdzie scho­ wał karabin jeden gość z Lgoty Górnej. Zabraliśmy go i kazali wykopać. Z krop­ lami śmiertelnego potu uczynił to, ale cały czas myślał, że ma do czynienia z gestapo. Mieliśmy dwa pierwsze karabiny. Z dwunastego na trzynasty opuściliśmy nasze kwatery i podciągnęliśmy bliżej Poręby. Chciałem stać bliżej Poręby, tak aby nie stracić sił na dojście, a pozosta­ wić je na odskok. Miałem rację, gdyż od Glinianej Góry do Kolonii Skorka Mrzygłodzka szliśmy ze względu na roz­ mokły teren prawie całą noc. Od Sikor­ ki do fabryki mieliśmy do trzech km. Kwaterowanie w Rzeszy nie należało do przyjemnych spraw. Z każdego domu zawsze ktoś pracował. Człowieka idą­

O godzinie 21.30 byliśmy już w rowie przeciwlotniczym znajdującym się za fabryką. Czekaliśmy na „Gordona”. Za dzie­ sięć dziesiąta przyszedł. Dotychczas wszystko grało. Rozstawiliśmy stano­ wiska. „Słaby” z karabinem ubezpieczył na ulicy od wschodu. „Smukły” też z ka­ rabinem od zachodu. „Irka” i „Skarbek” zostali na miejscu jako punkt sanitarny, a w razie naszej rozbitki miały pójść do Zawiercia i tam nawiązać siatkę dla odszukania nas. Zgodnie z planem „Gordon” miał otworzyć furtkę i pozostać przy niej. Do portierni mieli się udać: „Twardy”, „Dańko”, „Znicz”, „Ryś”, „Wichura”, „Lisek” i „Jastrząb”. Wróćmy do relac­ ji „Twardego”:

– „Wichury” nie było. Gdzieś zginął. Był to ciekawy typ. Nie był tchórzem, chodził kilka razy na wykonanie egzekuc­ji w ob­ stawie i sam wykonywał, ale w czasie akcji nigdy nie trzymał się całości. Do­ stawał jakiegoś szału. Rzucał się z jed­ nego miejsca na drugie, nawet nieraz przeszkadzał. Teraz zepsuł nam całą akcję, tę udaną. Ośmiu mężczyzn niosło po trzy ka­ rabiny, „Lisek” dwa i kobiety po jednym. Na niebie ukazał się księżyc. Chłopcom wytłumaczyłem trasę naszego odskoku. Dalej szliśmy prawą stroną lasu marci­ szowskiego. Doszliśmy do szosy. Za szosą staraliśmy się utrzymać ten sam kieru­ nek, przeszliśmy przez wieś Kosowską Niwę, rzekę Wartę w bród i tor kolejowy Zawiercie – Myszków. Tam szliśmy lewą

do Zagłębia i zabrać stamtąd nowych ludzi, których inspektor „Wirt” skiero­ wał do kompanii. Przy przekraczaniu granicy w wios­ ce Olewin pod Olkuszem w dniu 28 kwietnia ubezpieczenie kompanii natknęło się na patrol niemieckiej służ­ by granicznej. Po krótkiej walce ognio­ wej patrol straży wycofał się do straż­ nicy Sinniczna, pozostawiając na placu trzech zabitych i broń. Spójrzmy, jak wspomnianą potyczkę pod Olewinem opisał Jan Kantyka w książeczce o oddziale „Twardego”: Jeszcze nie przebrzmiały echa wypa­ du po broń do zakładów w Porębie, a od­ dział „Twardego” znów dał o sobie znać w śmiałym wypadzie na południe. Dys­ ponując stosunkowo dobrym uzbroje­

„Twardy”, który postanowił dać swoim ludziom miesiąc odpoczynku, ażeby zrzucili z siebie koszmar pobytu w Rzeszy i złapali powietrza partyzanckiego, nawiązał kontakt z grupą Piotra Kowalczyka „Wolnego” z AL, a przede wszystkim z miejscowym dowództwem AK.

Kompania „Twardego” Część III

Wojciech Kempa cego do pracy należało przepuścić, gdyż w przeciwnym wypadku narażaliśmy go na konsekwencje twardej dyscypliny pracy, która przeważnie kończyła się Oświęcimiem. Z ludźmi tymi odmiennie [należało postępować] niż w Guberni. Tam się brało kwaterę i koniec dyskus­ ji. Jeżeli był podejrzany, to najwyżej nie wypuszczało się osobnika z domu, ale on przeważnie miał pracę na swoim polu. Tu w Rzeszy ludzie szli do fabryk, stykali się ze zbiorowiskiem ludzkim, z władzami, mogli łatwo poinformować kogo chcieli o naszej bytności. Mogli nie­ świadomie nam zaszkodzić. Człowiek tam pracował przeważnie przez dziesięć godzin, a z dojazdami do trzynastu go­ dzin. Przez ten czas był z myślami, że on tu, a tam żona, dzieci, dom. Może, jak przyjedzie, już nikogo nie zastanie na zgliszczach domostwa. Mógł się ze swej troski komuś zwierzyć, a ten wy­ zyskać tę wiadomość do podłych celów. Ta troska napawała mnie, gdy zakwa­ terowałem na Sikorce. Na pięć domów siedem osób odjeżdżało rano do pracy, dwie na drugą zmianę. Prosiliśmy i gro­ ziliśmy tym ludziom. Od paru dni padał deszcz – w tym dniu to samo. Myślałem, by gdzieś około dziesiątej wyjść w las mrzygłodzki i tam się zatrzymać do wieczora, by po kolacji udać się na robotę. Musieliśmy pozostać na kwaterach. Ludzie, a raczej kobie­ ty, bo mężczyźni byli w pracy, zajęły się nami bardzo serdecznie, a powiedział­ bym – fachowo, po wojskowemu. Pani Jaworska w każdej chałupie wystawiła warty z dzieci starszych. Jeden chłopak musiał wyglądać na drogę Mrzygłódka – Mrzygłód, drugi od Poręby, trzeci od Niwek – Suliszowic, a czwarty od Będu­

Poszliśmy do Rzeszy, a dosłownie do Myszkowa. Po drodze zlikwidowaliśmy trójkę bandytów – ojca, matkę i syna Pilarczyków. Pogoniliśmy drugich bandytów – Błaszczyków i Bo­gackiego. sza. Kazały nam zdjąć bieliznę, szybko wyprały i nie susząc na powietrzu tyl­ ko żelazkiem, szybko nam ją zwróciły. Później pojedynczo każdemu gorącym żelazkiem przeprasowały ubranie w celu odwszenia. Pod wysoką temperaturą były dobijane wszy i gnidy. To gwarantowało jakiś czas spokój od tego plugastwa towa­ rzyszącego nam na co dzień. System ten stosowaliśmy już do końca partyzantki. Po południu wrócili ludzie z pracy. Twarze ich wykazywały ogromne zmę­ czenie. Przepracowali ciężko fizycznie dniówkę fabryczną i drugą, z powodu naszej tu bytności, a którą żadną miarą nie można było zmierzyć. Z wiadomości zaciągniętych od nich w okolicy był spo­ kój. O godzinie 19-ej najedzeni, oprani i odwszeni, jak przyzwoita kawalerka idzie na wesele, tak my na robotę. Sa­ mopoczucie ludu było dobre. Wyszed­ łem wcześniej, chociaż las był nieduży, ale miał dużo dołów po odkrywkach kopanego tu niegdyś węgla brunatne­ go. Deszcz od południa przestał padać.

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

N

iezależnie od Obwodu AK Olkusz, który wchodził w skład Inspektoratu Sosnowiec, a który obejmował tę część przedwojennego powiatu olkuskiego, którą okupant niemiecki włączył w skład Rejencji Katowickiej, funkcjonował w strukturze AK także Obwód Olkusz, który obejmował część powiatu olkuskiego, która wchodziła w skład GG. Podlegał on Komendzie Inspektoratu Miechów, który z kolei należał do Okręgu Krakowskiego. Na czele tegoż Obwodu Olkusz stał w interesującym nas okresie chor. Leonard Mleczko-Nowowiejski, przy czym oddział „Twardego” przebywał przede wszystkim w obejmującym północną część Obwodu Podobwodzie Żarnowiec (krypt. „Żelcia”), którym dowodził kpt. Henryk Szenker-Niebrzydowski ps. Henryk. Tak pisze o tym „Twardy: Również spotkałem się z kpt. „Hen­ rykiem” i jego sztabowcami, „Wilczyńs­ kim” i „Hubertem”, Byli to ludzie, z któ­ rymi trudno się było dogadać. Patrzyli na mnie jak na ubogiego krewnego. Kwe­ stionowali mi teren, uważali za swój. Nie mogli zrozumieć, że jesteśmy jed­ ną armią, a nawet podlegaliśmy pod jedno D.O.K. Kraków. Zabraniali mi przeprowadzania rekwizycji żywności i koni dla potrzeb grupy. Wyrzuciłem im plik tysięcy marek i oświadczyłem, że ja płacę. W tym wypadku zaczęli ze mną pertraktować i chcieli, abym im płacił markami, a oni będą mnie za­ opatrywać. Marka w Gubernatorstwie była dewizą. Oficjalny kurs wynosił dwa złote za markę, nieoficjalny cztery złote. Wyczułem, że mają w tym prywatne interesy. Nie zgodziłem się. Wolałem chłopu płacić urzędowo, niech on sobie zarobi, ale miałem ten zysk, że nic nie chował przede mną, a nawet polecał, co rzadko robił w stosunku do innych grup. Niezależnie od oficjalnych kon­ taktów nawiązałem kontakty osobiste. Odwiedziłem w Przyłubsku „Dziadka” – Wróblewskiego Józefa, bojowca PPS z 1905 r., kolegę mojego ojca. Ukrywał się już w tym czasie. Miał jednak du­ ży posłuch u ludzi. Zorganizowałem kwatermistrza terenowego. Został nim rzeźnik z Zawiercia Sroka Stanisław. Ze względu na wzrost nazwali go „Wo­ łodyjowskim”. Do pomocy miał bardzo dzielną córkę „Irminę”. Grunt i siatka zostały przygotowane w Gubernator­ stwie. Teraz tylko broń i wojaczka. Według wspomnień Gerarda Woźnicy-Hardego, święta wielkanocne „Twardy” ze swoim oddziałem spędził w Górach Bydlińskich, gdzie swój obóz mieli partyzanci „Hardego”. Co innego wynika z relacji „Twardego”. Tymczasem przejdźmy do opisu sygnalizowanej już akcji w Porębie. Stanisław Wencel-Twardy tak o tym pisze: Wielkanoc była w pierwszej połowie kwietnia. Święto to postanowiliśmy wy­ korzystać na opracowanie roboty w Po­ rębie. Poszliśmy do Rzeszy, a dosłownie do Myszkowa. Po drodze zlikwidowa­ liśmy trójkę bandytów – ojca, matkę i syna Pilarczyków. Pogoniliśmy drugich bandytów – Błaszczyków i Bogackiego. Grupę zostawiłem na Lgocie Górnej pod Koziegłówkami, a sam zatrzymałem się u d-cy batalionu myszkowskiego – Stel­ macha Mieczysława. Żona jego, „Czar­ na Wanda”, nawiązała kontakt z moją siostrą Kamilą w Zawierciu, to znów z siostrą „Skarbka” – Heleną Micułów­ ną, a wspólnie z Porębą. Na drugi dzień przyjechał do mnie „Gordon” – Dziech­ ciarz Kazimierz. Z trzech alternatyw przyjęliśmy akcję na fabrykę i rozbroje­ nie „werkschutzów”, tj. straż fabryczną. Wśród nich był Jureczko Józef, pochodził z Chorzowa i był członkiem konspiracji naszej. Ustaliliśmy dzień akcji, gdy on będzie miał służbę, tak aby miał kto otworzyć magazyn z bronią i amunic­ ją. Jego mieliśmy uprowadzić, aby za­ ginął wszelki ślad akcji. Również sam „Gordon” miał z nami iść. Portiernia, w której mieścił się posterunek „werks­ chutzów”, była za wysokim drewnia­ nym parkanem. Była brama wjazdowa, a w niej furtka, którą wchodzili i wycho­ dzili robotnicy. Furtka była otwierana przez „werkschutzów” w czasie przejść pracowników, z tym, że nie posiadała klamki na zewnątrz. Każdy wchodzący do portierni musiał dzwonić i dopie­ ro z portierni mu otwierano. „Gordon” dorobił klamkę, aby uniknąć dzwonie­ nia, gdyż akcja była przewidziana po godzinie 22-ej, natychmiast jak ludzie opuszczą zakład. Dzień był ustalony na 14 kwietnia 1944 r. Tymczasem święta spędzaliśmy w Lgocie Górnej i na Glinianej Górze w powiecie myszkowskim. Tu do nas do­ łączył się uciekinier z robót z Niemiec, Szmal Jan – „Jastrząb”. Był kuzynem komendanta naszej placówki, Dyrki. Ten mu sprezentował karabin polski.

Syrena fabryczna buczała godzinę dziesiątą. Zza płotu było słychać, jak ludzie podążali do portierni. Siedzie­ liśmy. Kilkanaście osób minęło nasze stanowiska. O godzinie 22.12 zeszliśmy w dół do stawu. Pierwsi szli „Smukły” i „Słaby”, za nimi z klamką „Gordon”, dalej reszta. Szpica zajęła stanowiska. „Gordon” otworzył furtkę. Wpadliśmy do portierni. „Hände hoch!”. Komen­ dant „werkschutzów”, Niemiec, podniósł ręce. Jureczko i jakiś cywil zrobili to sa­ mo. „Dańko” odpiął mu pasek pistoletu i przewiesił przez szyję. Był to F.N., kali­ ber siedem. Później wszystkich ustawi­ liśmy pod ścianę. Pilnował ich „Lisek”. Ze stojaka zabraliśmy karabiny. Było ich osiem. Zapytaliśmy, gdzie znajduje się reszta karabinów, których winno być dwadzieścia cztery. Niemiec wskazał na pięterko. Wziąłem Jureczka, dla zmy­ lenia podejrzenia dałem mu kopniaka. Znajdujące się na dole karabiny zostały w mig rozebrane. Wszyscy oprócz „Wi­ chury” byli uzbrojeni, nawet „Gordon”. Z góry ze „Zniczem” znieśliśmy resztę karabinów. „Jastrząb”, trojąc się, aplikuje wszystkim po dalsze dwa karabiny. „Ryś” i „Wichura” odbierają strażnikom dalsze dwa karabiny, ale starego systemu, uży­ wane w pierwszej wojnie przez Austrię. W tym czasie odezwały się strzały na ulicy. To nasza szpica z kimś walczy­ ła. Zabraliśmy jeszcze amunicję i myśle­ liśmy o ucieczce, by nie było źle. Wyle­ cieliśmy na zewnątrz. Przed bramą stał wóz osobowy. To on był przyczyną strze­ laniny. Wóz był fabryczny, podjechał pod bramę, a nasza szpica obezwładniła kie­ rowcę i pasażera. Stali pod płotem, ale reflektory nie były zgaszone. „Smukły” kazał je zgasić kierowcy, ale ten idiota po zgaszeniu zaczął uciekać. „Smukły” dał kilka strzałów za nim. W tym czasie z posterunku odległego o 150 metrów wybiegło dwóch żandarmów, których ostrzelał „Słaby”. Na odgłos strzałów nadbiegły nasze kobiety. Dobrze zrobiły, pozwoliło to nam na zabranie z miejsca wszystkiej broni. Zawołałem: „kierunek za mną!”. Lecz „Ryś” z zimną krwią wo­ ła: stać! Robota zrobiona i należy oddać honorową salwę. Oddać i za mną. Poszła salwa w kierunku posterunku. Po dobiegnięciu do lasu „Twardy” nakazał wszystkim włożyć karabiny na plecy, tak aby było im wygodniej nieść i bronić się w razie potrzeby. Jak pisze: Każdemu mężczyźnie przypadły po trzy karabiny, gdyż – jak się okazało

stroną lasu włodowskiego i znów szliśmy prawą stroną, tam mając po prawej stro­ nie Górę Włodowską. Dalej przeszliśmy granicę i doszliśmy do szosy Włodowi­ ce – Kotowice, następnie na cmentarz wojskowy, za którym są lasy kotowskie i tam był pierwszy odpoczynek. Tymczasem w powietrzu odbywał się koncert syren. Buczała syrena alar­ mowa w Porębie, ze trzy w Zawierciu i tyleż w Myszkowie. Nie napawało nas to trwogą, a raczej dumą. To były fanfa­ ry na cześć naszego zwycięstwa. Zdobycie takiej ilości karabinów było ogromnym sukcesem, aczkolwiek – co należy podkreślić – informacje dotyczące ilości zdobytej broni są niespójne. „Twardy” w cytowanej relacji pisze, że ośmiu mężczyzn niosło po trzy karabiny, „Lisek” – dwa karabiny, a kobiety po jednym, co dawałoby w sumie 28 karabinów. Tymczasem Zygmunt Walter-Janke pisze, że „razem zdobyto 24 karabiny, 1 pistolet FN, rakietnicę i dużo amunicji”. Z kolei Jan Kantyka, cytując nieznaną mi relację „Twardego”, stwierdza, że zdobyto siedemnaście kbk, jeden „mauser”, rakietnicę, cztery „austriaki” (kb) i 1200 sztuk amunicji. Ale wróćmy do tej relacji „Twardego”, która znajduje się w Archiwum Państwowym w Katowicach (zespół KW PZPR), a w której tak opisuje on końcowy fragment odskoku: Droga była ciężka, rozmokła, co chwilę ktoś się zapadał, przewracał lub wyczyniał jakieś akrobacje. Nie narzekał jednak nikt. Każdy rozumiał, że niesie część fundamentów pod przyszłą na­ szą grupę. Między Jaworznikiem i Górą Włodowską przeszliśmy granicę, teren był piaszczysty, było sucho. W marszu wygniataliśmy wodę z butów. Było już dobrze widno, gdy dotarliśmy do kolo­ nii Huciska. W domku, który stał na uboczu, postanowiłem zarządzić od­ poczynek i śniadanie. Gospodarz naz­ wiskiem Radosz nie był bogaty, miał jednak króliki i ziemniaki. Kazałem za­ bić dwie sztuki i ugotować barszczu do ziemniaków. Pomagałem gospodarzo­ wi w przygotowaniu śniadania, a gdy już wszystko było nastawione, najpierw zrobiłem przegląd zdobytej broni. Była zdolna do natychmiastowego użycia. Zajrzyjmy z kolei do opracowania Zygmunta Waltera-Jankego: Dwa tygodnie później kompania przekroczyła znowu granice terenów włączonych do Rzeszy. Miała zbliżyć się

niem, „Twardy” postanowił przekroczyć granicę i zająć na tymczasową kwaterę opuszczony młyn na Sztole w pobliżu Bukowna. […] Granicę przekroczył przy pomocy przewodnika, który doskonale znał nie tylko okolicę, ale także aktualną sytuację. Posuwając się w szyku ubez­ pieczonym w kierunku Olkusza, nagle został wezwany do zatrzymania się przez straż graniczną, która wyskoczy­ ła z jednego z domów. Przypuszczając, że oddział ma do czynienia z grupą przemytników, „Twardy” dał rozkaz: „Padnij i ognia!”. Strażnicy odpowie­ dzieli serią z broni automatycznej. Partyzanci, chcąc uniknąć walki, któ­ ra mogła ściągnąć posiłki, wycofali się do lasu. Gdy sytuacja uspokoiła się, „Twardy” wraz z „Dańką” podczołgali się na pole walki w celu sprawdzenia, czy nie został tam któryś z partyzan­ tów. „Granit” z kilkuosobową grupą ubezpieczali. Z tekstu nie wynika to wprost, ale najwyraźniej partyzanci podczas wycofywania się pogubili się w ciemnościach. W tym miejscu Kantyka cytuje „Twardego”:

Czołgając się po polu walki, z po­ wodu ciemności musiałem ziemię ob­ macywać. Co chwilę pytałem innych: „Jak?”. Odpowiedź brzmiała krótko: „Nic”. Natrafiliśmy, a właściwie nama­ caliśmy jedynie handgranaty. Wreszcie podczołgaliśmy się pod płot zabudowa­ nia. „Dańce” i „Skarbkowi” kazałem ubezpieczać, a sam podczołgałem się do furtki. Leżało tam dwóch zabitych Niemców, którym kazałem zabrać ka­ rabiny i podałem je „Dańce”. Sam pos­ tanowiłem podczołgać się na plac, gdyż przypomniała mi się seria z automatu. Przypuszczałem, że właściciel także zgi­ nął. Wtem stała się rzecz nieoczekiwa­ na. W niedalekiej odległości znajdował się budynek – willa, który był siedzibą straży granicznej. Z budynku tego błys­ nęły złowrogie reflektory oświetlające przedpole i rozległo się wycie karabinu maszynowego. Wśród partyzantów wybuchła panika. Jan Kantyka pisze: Zaskoczenie spowodowało dez­ orientację w oddziale partyzanckim. Ktoś krzyknął: Niemcy atakują! – wy­ cofujemy się. Gdy „Twardy” wraz z gru­ pą wycofał się do lasu, gdzie pozostawił oddział, tam już nikogo nie było. Tym­ czasem w Olkuszu i pobliskich miejsco­ wościach alarm podniosły syreny, nale­ żało się liczyć z tym, że wkrótce pójdzie pościg. Tak się istotnie stało. Niemcy nie natrafili jednak na oddział, nie było więc strat wśród partyzantów. Dopiero pod wieczór następnego dnia oddział połą­ czył się i postanowił dotrzeć do wyzna­ czonego celu. Korzystając z ciemności, kontynuowano marsz wzdłuż Sztuły. Przed samą północą oddział dotarł do celu, to znaczy do opuszczonego młyna. Stąd dowódca oddziału wysłał „Znicza” do Sosnowca po instrukcje oraz ludzi. I znów cytat z relacji „Twardego”: Na drugą noc był już z powrotem i oprócz umówionych czterech człon­ ków GL PPS, „Klawera”, „Dewiego”, „Raniego” i „Rubina”, przyprowadził mu piątego. Był to starszy, w stosun­ ku do naszego wieku, mężczyzna, nieco przygłuchy. Na dodatek u prawej ręki nie miał wskazującego palca. Odwoła­ łem na bok „Znicza” i zapytałem, kto to jest i jak trafił do nas. Odpowiedź była prosta. Przekazał go Inspektor „Wirt” (Lucjan Tajchman). Chciałem mu wy­ tłumaczyć, że partyzantka to za ciężka dla niego służba, że jest trochę za stary. Nic nie pomogło, był na froncie w dwu­ dziestym roku, jest plutonowym, starym pepesowcem z kopalni „Niwka”, jeśli go partia posłała, to wstydu nie przynie­ sie. Co miałem robić, zabrałem go i nie zawiodłem się. Był nim „Piła” – Ignacy Gleit – późniejszy sławny kucharz mego oddziału. K

Dokończenie ze str. 1

Bramy do Polski Tadeusz Loster

P

o przemówieniu pana Krzyżowskiego, prezesa powiatowego Zarządu Związku b. Powstańców, odbyła się defilada wojskowa oraz przyjęcia i zabawa ludowa. Do ostatniej strefy obszaru plebiscytowego powiatu rybnickiego wojsko polskie wkroczyło 4 lipca 1922 roku. Uroczyste jego przyjęcia nastąpiły w Żorach i Wodzisławiu, ale główne uroczys­ tości świętowane były w Rybniku. Generał Szeptycki wraz z towarzyszącym mu gen. Osieńskim, oficerami sztabu i prasą przybył do Rybnika z Katowic. Przy bramie powitalnej w pobliżu nowego kościoła wojsko polskie, generałów, wojewodę Rymera oraz ks. prałata Kapicę powitał mecenas Różański. 3 Pułk Strzelców Podhalańskich oraz 1 bateria 23 Pułku Artylerii Polowej, przeznaczone dla tego miasta, przybyły koleją do Orzesza, skąd marszem udały się do Rybnika. Po drodze oczekiwały przybyłych szpalery ludności i bramy tryumfalne, których w całym powiecie rybnickim Ślązacy postawili ponad 120. Przy biciu dzwonów, dźwiękach licznych orkiestr oraz wśród okrzyków powitalnych zgromadzonej ludności, wojsko i goście wkroczyli na rynek rybnicki pod stopnie wybudowanego tu ołtarza polowego. Po nabożeństwie ks. dziekan Loss z Pawłowic w imieniu duchowieństwa i ludności katolickiej złożył Polsce śluby miłości, wierności i posłuszeństwa. Generał Szeptycki podziękował ludności Śląska za entuzjastyczne powitanie. Następnie przemówił prezes rad obywatelskich powiatu rybnic­ kiego, pan Gwóźdź, który wręczył

generałowi srebrną statuetkę górnika, osadzoną na cokole z węgla, a przedstawiciele kopalni Donnersmarcka oraz Romera – osobiste upominki. Niezapomnianą chwilą było wręczenie generałowi Szeptyckiemu przez przedstawicieli byłych powstańców powiatu rybnickiego sztandaru powstańczego, który przebył wszystkie trzy powstania. Wzruszony generał podziękował powstańcom w imieniu armii polskiej. Po tej uroczystości odbyła się defilada wojskowa, a miejscowa ludność pozdrawiała defilujących entuzjastycznymi okrzykami. Po defiladzie przybyłych goś­ ci przyjęto w restauracji „Pogoda”, a w szkole, staraniem obywateli Rybnika, urządzono dla żołnierzy wojska polskiego ucztę na ich cześć. Nie mniej uroczyście jak w Rybniku przyjmowano wojsko polskie w znaczniejszych gminach Górnego Śląska: Żorach, Wodzisławiu, Mikołowie, w Wielkich Hajdukach, Świętochłowicach, Rudzie, Wirku, Lipinach, Chropaczowie i Tychach. Dla polskiej ludności Śląska uroczystości te były świętem narodowym. Ślązacy wybudowali ponad 200 tryumfalnych bram witających wojs­ ko polskie. Żadna z nich nie była podobna do innej, były to indywidualne projekty związane z tradycjami danego regionu Śląska. Jedno, co je łączyło, to umieszczone na nich symbole i godła Polski. Niektóre z bram były olbrzymie i piękne, postawiono je dużym wysiłkiem i kosztem. Bowiem dla narodu śląskiego były one bramami do Polski. K


KURIER WNET · CZERWIEC 2018

4

i ciężkie, kanciaste graniczniki. Ich transport po nierównym, kamienistym podłożu powodował niszczenie samochodu i nieszczelności, przez które do wnętrza dostawał się pustynny pył. Ten mieszał się z cementem! Jedyną osłoną głowy przed nim była kufija. Po kilku godzinach takiej jazdy podobni byliśmy do młynarzy. Gdy udało się szczęśliwie dotrzeć do celu, trzeba było wykopać kilka dołków po ok. 1,5 m głębokości, często w kamienistym podłożu, i dokonać stabilizacji. Zmęczeni pracą, potwornym upałem, głodni, spragnieni, trochę otępiali, nie mogliśmy zapomnieć, że czeka nas daleka droga, a zmierzch zapada tu bardzo szybko i można pobłądzić. Na szczęście iluminacje karbalskich sanktuariów Hussajna i Hassana, widoczne wieczorem z odległości ok. 60 km, wskazywały kierunek powrotu!

Zwykły dzień Kończyła się dla mnie cudowna ciepła i sucha noc na tarasie „firmowej” willi w Karbali. Wschodziło słońce, a do moich uszu dochodził dźwięk dzwoneczków wychodzących w pustynię owiec. Był on dla mnie sygnałem, by zaczynać dzień, jak wszystkie poprzednie – koszmarny! Chwilę później podjeżdżał samochód Michała i najczęściej, po wypiciu kubka herbaty i zjedzeniu hubusa (placek z mąki jęczmiennej), brałem kanister wody i ruszaliśmy w nieznane – punkt triangulacyjny odległy od bazy od 5 do ok. 160 km. Gdy ta odległość była już większa, zmienialiśmy bazę. Z rana jazda była jeszcze całkiem miła, ale już o 9.00 temperatura przy gruncie osiągała ok. 50⁰C, a rozgrzane falujące warstwy powietrza były przyczyną tzw. „morza diabła”. Widoczność spadała do ok. 3 km. Wewnątrz samochodu musiało się zmieścić 5 osób

i żywnością, prowizoryczne kuchnie polowe, wózki przypominające mauzoleum kuzyna proroka, ludzie spożywający posiłek, kobiety sprzedające jajka i inne smakołyki, księgarze i tłumy modlących się sprawiają, że bardzo trudno było przecisnąć się pod meczet Hussajna. Zewsząd wyczuwałem nieprzyjazne spojrzenia, szarpanie

strony była szeroka, ziemna droga, a z drugiej parkan z gliny. Za parkanem inny dom. W Karbali nie tylko wąskie uliczki suku, gaje palmowe i meczety zaprzątały moje myśli. Jak wszyscy koledzy, i ja zauważyłem, że dziewczęta w aba­ jach mają ładne buzie, zgrabne figury i duże, ciemne, głębokie, tajemnicze oczy. Co ciekawsze, i dziewczętom w czerni przypadli do gustu niebieskoocy, wysocy blondyni z dalekiej Północy. Kobiety rzadko odsłaniały twarze, a dziewczęta same nie wychodziły na ulice. Bliższe kontakty były więc trudne, ale możliwe! Obustronna ciekawość romansu z egzotyczną osobą pozwalała pokonywać przeszkody. Najgorszym problemem był brak czasu na poznanie przepięknych czarnookich sąsiadek, bo późno wracałem z pracy, ale wieczorami i w piątki można było porozmawiać.

Przed wjazdem do Karbali znajdował się kiedyś arabski napis: „Turysto, pamiętaj, że wjeżdżasz do świętego miasta!”.

Doświadczenie pustyni (II)

Trudne początki To głównie dla celów strategicznych rząd Iraku podjął decyzję o wykonanie bodajże najnowocześniejszej wówczas na świecie sieci triangulacyjnej (trilateracja). W ciągu 4,5 roku mieliśmy pokryć kraj półtora razy większy niż Polska siecią trójkątów. Do dyspozycji mieliśmy zdjęcia lotnicze, terenowe toyoty, dalmierze MRA-2, trochę drobnego sprzętu i bardzo dużo zapału do pracy. Każdy dzień miał ten sam scenariusz: wcześnie rano, a później przed wschodem słońca podjeżdżała terenowa toyota z Michałem i Piotrkiem i wyjeżdżaliśmy na pustynię. Najaf jezioro Razaza, potężna twierdza Ukhaidir (200 x 200 m) to najważniejsze obiekty w pobliżu. W samochodzie poza sprzętem geodezyjnym (dalmierze elektromagnetyczne) były też ważące po kilkadziesiąt kg betonowe graniczniki. Korzystając ze zdjęć lotniczych, jeden z kolegów dokonywał „wywiadu”, ustalając miejsca wierzchołków trójkątów odległych od siebie 8–30 km. Następnie jedna osoba z zespołu dokonywała stabilizacji (zakopywała graniczniki), a później dokonywała pomiaru boków. Absolutny brak doświadczenia pracy w warunkach pustynnych sprawiał, że przez kilka miesięcy nie byliśmy w stanie wykonać minimalnego planu. W pracy największą trudność sprawiało odnalezienie punktu oznaczonego polską flagą, przypiętą do kilkumetrowej rurki. Znaleźć punkt na ogromnym obszarze, przejechać na inny punkt, zawrócić i niewiele przy tym błądzić, to była trudna sztuka. W terenie pustynnym, z niewielką ilością szczegółów, mieliśmy kłopoty z orientacją. By jej nie stracić, sypaliś­ my kopczyki, ustawiali puszki po ropie, kamienie i sporządzali dokładne opisy. Utrudnieniem w tym zakresie były koryta pustynnych rzek i głębokie kaniony. Z biegiem czasu polubiłem pustynię i wystarczył mi zwykły szkic punktów triangulacyjnych, licznik samochodu, kompas i położenie słońca czy gwiazd na niebie. Jakie było moje zdumienie, gdy czasem Beduin pytał mnie o drogę! To dziwne, że jak artysta na wojnie niechętnie maluje śmierć, tak i mnie przytłaczał ten koszmar codziennych zmagań z głodem, wysoką temperaturą i zmęczeniem. Niechętnie więc o tym pisałem, ale trudno o tym zapomnieć. Nawet po wielu latach czasem jeszcze śni mi się ta koszmarna, pustynna przygoda.

Maria miała 17 lat, a więc była o połowę młodsza niż ja. Ale dla niej było to bez znaczenia. W owym czasie dla niejednej dziewczyny irackiej list od polskiego muhandysa był obiektem szczególnej zazdrości koleżanek!

Życie toczy się tu na ulicy, rzemieślnicy wykonują swą pracę: farbują wełnę i jedwab, garbują skóry, obok sklepy z odzieżą, naczyniami z miedzi, kramy z owocami itd. W innym miejscu jest sklep papierniczy i piekarnie. Granice ulic są niewyraźne, towar wykłada się wprost na ulicy. Kupcy utrudniają przejście, wszędzie krzyki, kłótnie, głośne dobijanie targów. Domy stłoczone w zwartych grupach, stawiane jedne na drugich, splecione ze sobą! Ulice są tu kręte, liczne rozgałęzienia, ślepe zaułki, brak tablic i numeracji domów, prawdziwie zwarty i nieprzenikniony labirynt, a jednak… Jak mówią Arabowie: „Nie ma nic lepszego niż zanurzyć się w obszar mias­ta muzułmańskiego, by pod pozorami zagmatwania i dziwaczności odkryć jego rygorystyczną logikę, głęboką wewnętrzną spójność”. W środku rozległa strefa centralna, wytyczona i za-

Wspomnienia podróżnika IX Władysław Grodecki

FOT. WIKIPEDIA

K

arbala obok Mekki i Medyny to dla muzułmanów trzecie najbardziej święte miasto. Chrześcijanie byli tu wielką rzadkością. Choć Orient bardzo mnie intrygował, to jednak obawa przed niez­nanym mocno paraliżowała moje myśli. Dziwnym zrządzeniem losu zostałem tu dłużej niż inni – dwa miesiące. W odróżnieniu od kolegów, przybyłem tu nie tylko dla pieniędzy! Dla mnie to była rzecz drugorzędna. Pobyt w Karbali i w ogóle w Iraku był świetną okazją do przeżycia wielkiej przygody. W znacznym stopniu zniweczył ją całkiem sympatyczny szef. Miał on kwaterę w centrum miasta i służbową toyotę. Ja i pomiarowy mieszkaliśmy daleko od centrum, gdzie nie było sklepów z jedzeniem. Każdego poranka on robił dla siebie zakupy żywności i przyjeżdżał po mnie i pomiarowego do pracy. Uważał, że posiłek nie jest taki ważny (!), więc byliśmy skazani na „afrykańską dietę” (jeden posiłek na trzy dni!). Nawet dziś trudno zrozumieć zupełnie nieracjonalne zasady organizacji pracy.

KURIER·ŚL ĄSKI

Meczet Husajna w Karbali.

W Karbali Niemal natychmiast po śmierci Mahometa islam zaczął się bardzo szybko rozprzestrzeniać między Zatoką Perską a Atlantykiem, a jego głównymi ośrodkami stały się Damaszek, Karbala i Najaf. Ponieważ Mahomet nie wyznaczył swego następcy, doszło do podziału wyznawców islamu na zwolenników Abbasa i Abu Taliba, stryjów proroka. Ten pierwszy dał początek dynastii Abbasydów, a drugi szyitom (z których najważniejsi to izmailici i imamici). Szyici uważali, że kalifat powinien pozostać w rodzinie proroka. Ali, zięć proroka, nie był wybitnym wodzem, ale szlachetnym rycerzem, świetnym mówcą, poetą, patronem artystów i jednym z wcześniejszych wyznawców proroka. Gdy został zamordowany, jego stronnicy skupili się wokół synów –Hassana i Hussajna. Starszy brat, Hassan, zrzekł się swych praw do kalifatu na rzecz

W owym czasie o naszej polskiej grupie było głośno nie tylko w Karbali. Powszechnie spotykałem się z ogromną życzliwością i gościnnością, a słowo „Polak” było kojarzone z pojęciem „dobry i mądry”. Dziś jesteśmy tam okupantami! Muawiji z rodu Omajjadów, po czym został otruty, a dwanaście lat później w 680 r. w bitwie pod Karbalą zginął Hussajn i wielu członków jego rodziny. Ta tragedia pozostawiła głęboki ślad w wyobraźni szyitów, co znalazło wyraz w pochodach pasyjnych z biczowaniem i wzywaniem imienia Hussajna. Odbywają się one dziesiątego dnia aszura (muzułmańskiego miesiąca muhar­ rama). W trakcie dwumiesięcznego pobytu w Karbali udało mi się wiele zobaczyć i przeżyć, także dzień aszu­ ra. Zaglądam do diariusza wyprawy: „Miasto wieczorną porą przypomina obóz warowny. Do jego centrum w dzień i w nocy z każdej strony zmierzają setki samochodów i dziesiątki tysięcy pielgrzymów pieszych i na osiołkach. Pojazdy, kramiki z pamiątkami

za spodnie, koszule, ręce, wrogie, niezrozumiałe uwagi, bym się wycofał… Nagle potężnie zbudowany mężczyzna sprzedający książki zaczął bronić mnie przed rozgorączkowanymi pątnikami: to muhandys, Bolanda, zien (inżynier, z Polski, dobry człowiek)! Tyle tylko zrozumiałem. Z niemałym trudem udało mi się przedostać na suk (bazar orientalny), który też tętnił życiem, ale byłem tam już lepiej rozpoznawalny i czułem się bezpieczniej”. Trzeba przypomnieć po latach, że w owym czasie o naszej polskiej grupie było głośno nie tylko w Karbali. Powszechnie spotykałem się z ogromną życzliwością i gościnnością, a słowo „Polak” było kojarzone z pojęciem „dobry i mądry”. Dziś jesteśmy tam okupantami!

W cieniu meczetów Abbasa i Hussajna Do „Abbasa” i „Hussajna” prowadzą szerokie ulice. Wstęp do tych meczetów dozwolony jest jedynie dla wyz­ nawców proroka. To przecież jedne z najważniejszych sanktuariów islamu, a wejście innowiercy do ich wnęt­ rza to straszliwa profanacja świątyni! W czasie wieloletnich peregrynacji po Bliskim Wschodzie trzy razy udała mi się ta sztuka. Po raz pierwszy w 1992 r., gdy wśliznąłem się do wnętrza meczetu Fatimy w irańskim świętym mieście Quum. W Karbali wszedłem jedynie na dziedziniec meczetu Abbasa, i to przy dużej dozie szczęścia. Widocznie wyglądałem dość wiarygodnie i wzbudziłem zaufanie u jednego z dostojników muzułmańskich. Po krótkiej naradzie z jednym z ulemów podszedł do mnie, zapisał moje nazwisko i zadał pytanie: muhandys, Bolanda, katolik? Gdy odpowiedziałem twierdząco, ten skinął ręką i mruknął: zien. Chwilę później byłem już na dziedzińcu i co najważniejsze, mogłem robić zdjęcia. Ba, pilnował, by mi nikt w fotografowaniu kobiet siedzących w abajach przed wejściem nie przeszkadzał! Gdy uznał, że już wystarczy, wyprowadził mnie na taras kompleksu budowli otaczających meczet. Stąd doprawdy jest imponujący widok: barwna dekoracja minaretów, ogromna złota kopuła, zatłoczone ulice pełne mężczyzn w galabijach i zakwefionych kobiet to obraz, który nigdy nie da się wymazać z pamięci!

mknięte jako miejsce święte, w którym znajdował się ośrodek władzy religijnej i politycznej – pałac i meczet. Dalej niezabudowana przestrzeń dookoła sanktuarium oraz suk i domy przez­naczone dla kupców, rzemieślników i członków poszczególnych plemion. W Karbali to wszystko otoczone jest pierścieniem lepianek biedoty i gajami palmowymi. W przeciwieństwie do wrzawy i zgiełku arterii handlowych, tradycyjne domy pozostają wyizolowane i zwrócone ku sobie. Odkrywcy słynnej Alhambry w Granadzie w XIX wieku byli bardzo rozczarowani surowym wyg­ lądem murów zewnętrznych, jednak gdy je przekroczyli, byli oczarowani bogactwem i niezwykłym pięknem! W architekturze islamu te zamknięte gładkimi ścianami domy i pałace z centralnymi dziedzińcami, którym za sufit służy często skrawek nieba, pilnie strzegą intymności i stanowią osobistą rekompensatę za troski i trudy życia codziennego. To tlen pozwalający tym ludziom żyć i oddychać! Jak namiot w ogrodzie szejka, tak patia z fontannami, kwiatami i haremami są świadect­wem tęsknoty tych ludzi za ziemią, którą opuścili, za pustynią! Podobnie jak w średniowiecznej Europie i tu rozwój miasta wymykał się spod kontroli władz. Garstka mężczyzn broniąca wejścia w wąską uliczkę mogła powstrzymać całą armię, a ulice bez nazw i domy bez numerów zapewniają mieszkańcom anonimowość, niezależność i bezpieczeństwo.

Narcyz, Maria, Lorra Karbala, święte miasto islamu, miejsce śmierci wnuka proroka, Hussajna, przez dwa miesiące była moim domem. Mimo trudów i różnych niedostatków, czar i egzotyka tego miasta całkowicie mnie pochłaniały i wracam wspomnieniami do tamtych dni z niemałym sentymentem, także do poznanych tam dziewcząt! Dyrekcja Polservice-PPG ulokowała się w Bagdadzie, jednak główną bazą pomiarów była Karbala. Tu wynajęto kilka domów, w których był magazyn sprzętu geodezyjnego, mieszkał personel pomocniczy i osoby, które miały dokończyć pomiary między Karbalą a Najafem. W ich gronie znalazłem się i ja. Zamieszkałem w budynku piętrowym. Z jednej jego

Najpierw poznałem mieszkającą w domu po przeciwnej stronie ulicy sympatyczną Narcyz. Gdy ojciec szedł do pracy, matka nie zabraniała jej wychodzić na ulicę, ale o godzinie 16.00, gdy wracał do domu, natychmiast znikała! Ta prosta dziewczyna była ładna i miła, ale nie znała angielskiego i po kilku spotkaniach znajomość się zakończyła. Tymczasem pewnego wieczoru na tarasie budynku za parkanem pojawiła się miła i bardzo ładna dziewczyna o imieniu Maria. Jej ojciec ożenił się z dwiema kobietami, które urodziły mu siódemkę dzieci. Mieszkała nimi jeszcze jego matka! Maria miała 17 lat, a więc była o połowę młodsza niż ja. Ale dla niej było to bez znaczenia. W owym czasie dla niejednej dziewczyny irackiej list od polskiego muhandysa był obiektem szczególnej zazdrości koleżanek. Ale i nam śliczne dziewczyny arabskie śniły się po nocach! Ich duże biusty, czarne włosy i brązowe czy czarne oczy robiły na wszystkich ogromne wrażenie. W takich oczach można było naprawdę się utopić, jak mawiał jeden z kolegów! Taka była również Maria. Ze względu na pewną odległość

Wszędzie krzyki, kłótnie, głośne dobijanie targów. Domy stłoczone w zwartych grupach, stawiane jedne na drugich, splecione ze sobą! Ulice są tu kręte, liczne rozgałęzienia, ślepe zaułki, brak tablic i numeracji domów. budynków rozmowa z nią była jednak trudna. Nie mogła samodzielnie wychodzić na ulicę, więc postanowiliśmy pisać na kartkach i przerzucać je za parkan! Trzeba było wypatrzyć miejsce, gdzie spadła kartka, pobiec na dół, odnaleźć ją, przeczytać, odpisać, wybiec na taras i przerzucić list do sąsiedniego ogródka. Pewnego wieczora zamiast Marii pojawiła się jej siostra Lorra. W mroku nie udało mi się jej rozpoznać. Maria poczuła się bardzo urażona i powiedziała, że już nie będzie wychodzić na taras. Od tej pory,

niezrażona tym incydentem, młodsza o rok i piękniejsza Lorra uprzyjemniała mi pobyt nad Eufratem. Ten niecodzienny romans przetrwał cały okres mego pobytu w Iraku, a gdy wróciłem do kraju, podała mi adres swej siostry, wykładającej ekonomię na uniwersytecie w Bagdadzie, i za jej pośrednictwem jeszcze przez pewien czas utrzymywaliśmy kontakt. Lorra napisała, że jej rodzice byliby nawet skłonni zaakceptować nasz związek, jej przejście na religię katolicką i przyjazd do Polski!

W piątkowe popołudnie Piątek – dzień świąteczny, kiedy nie tylko mogłem nieco odpocząć, ale również udać się na suk. Szczególnie lubiłem zakupy, targowanie się, fotografowanie, „dysputy filozoficzne” i niekończące się spacery po krętych, wąziutkich uliczkach „miasta kufickiego”. Kiedyś urządziłem sobie spacer „na azymut”. Przekraczając wysokie gliniane parkany w rejonie gajów palmowych, zaglądałem do lepianek i szałasów wieśniaków. Byli zdumieni moją niefrasobliwością, a zwłaszcza tym, że fotografowałem ich córki i żony! Przekraczałem zakazane dla obcego granice haremu i, ku mojemu zaskoczeniu, nie tylko nic złego mnie nie spotkało, ale częstowano mnie hubusem z daktylami i czajem. Nie mniejsze zdumienie wzbudziło we mnie inne odkrycie: w jednym z szałasów zauważyłem niewielką metalową skrzynkę, w której młodszy syn gospodarza trzymał książki szkolne i karabin z wybitym napisem: US Army... Gdy oglądałem książki i szałas, jeden z synów przyniósł wszystkim po szklance herbaty. Mimo intensywnej brązowej barwy, widać było, że połowę naczynia stanowił cukier. Świadczyło to o wielkiej życzliwości dla przybysza. Chwilę później postawiono obok mnie dużą tacę z tradycyjnymi potrawami Międzyrzecza: hubusem i smażonymi daktylami w bardzo słodkim soku. Innym razem, wędrując grzbietem wału oddzielającego pola uprawne od kanału nawadniającego (ani przez chwilę nie wątpiłem, że jest to jedna z wielu „rzek Babilonu”), w pewnej chwili zauważyłem w zaroślach trzcinowych kilka szałasów. Nim podjąłem decyzję, by tam iść, stanął przy mnie wysoki, szczupły mężczyzna, wskazując ścieżkę w tamtym kierunku i powtarzał: „czaj”. Łatwo było zrozumieć, że jest to zaproszenie. Za furtką krzątały się dwie kobiety, a w szałasie czekał ojciec mężczyzny, jego brat i kilka innych osób. Wkrótce pojawili się sąsiedzi, dzieci, kobiety... Jedna z pań wyróżniała się ubiorem i poglądami. Była to Narcyz, nauczycielka w świętej Karbali. Choć nie nosiła czarczafu, stwierdziła: – Odsłanianie twarzy wcale nie musi być odznaką wyższości kobiety Zachodu. Nowoczesność rozpowszechniona przez radio, telewizję i prasę, stopniowa zmiana mentalności spowodowana wykształceniem i pracą zawodową podsycają nastroje roszczeniowe, które nie są jednak porównywalne z pos­tawami kobiet Zachodu. Nie możemy być obojętne na zakazy wykonywania pracy, odbywania podróży zagranicznych, swobodnego wychodzenia z domu, ale nie wszystko w naszej religii jest złe. Wcale nie pragnę, by europejskie „porządki” były wprowadzane do naszego kraju bezkrytycznie. – My, kobiety, niejednokrotnie akceptujemy poligamię, jeśli tylko mężczyzna jest w stanie zapewnić pomoc i utrzymanie kobiecie, z którą się wiąże. Kodeks postępowania moralnego i społecznego ustala normy mające chronić wdowy i sieroty, zapewnia zwrot posagu porzuconej niesprawiedliwie. – Cień rzucony na kobietę przez doktrynę muzułmańską jest faktem i nie chcemy się z tym godzić. Wiem, że religia stawia mężczyznę w uprzywilejowanej sytuacji, co zmusza nas do mądrości i praktyczności. Mój świat, tak jak mojej babci i mamy, to świat kobiet oznaczających się dużym poczuciem solidarności. – Nie mam nic przeciw temu, by rodzice wybrali mi męża, bo wiem, że jeśli się nie zgodzę, nie staną po mojej stronie i przestaną mnie uważać za swoją córkę! Proszę tylko, by Bóg dał mi dobrego męża, który by mnie szanował i nie uważał za istotę gorszą. Modlę się też, by mieć jak najwięcej dzieci, by je dobrze wychować, bo jest to najważniejszy cel w życiu kobiety. Im więcej dzieci, tym w przyszłości będzie więcej głów do myślenia i rąk do pracy. K


CZERWIEC 2018 · KURIER WNET

5

KURIER·ŚL ĄSKI

Pisałem już kiedyś o tym, że na współczesnych pedagogicznych salonach spotykamy profesorów pedagogiki, którzy wygłaszają wzajemnie sprzeczne poglądy i równocześnie odnoszą się do nich z szacunkiem. Mało – nie dostrzegają w tym głupoty. Obwieszeni medalami chodzą w glorii odnowicieli akademickiej pedagogiki i nie ukrywają (choć nie zawsze), że wzorują się na zachodniej, zorientowanej postmodernistycznie pedagogice krytycznej/lewicowej i gnostycznej, ufundowanej na fałszywej wizji człowieka, która zwalcza mniejszościowy nurt pedagogiki konserwatywnej/ prawicowej. Religia gnozy oparta jest na niezwykle rozbudowanej mitologii, która nieco przypomina powieści fantasy. Przebrnięcie przez te mity (o nich bez wytchnienia pisze nie tylko prof. Witkowski) jest niemożliwe z powodu ich wielkiej objętości, a zwłaszcza przejmującej nudy. W tym szaleństwie jest jednak metoda, bo czytelnik, który przez to przebrnie, jest szczęśliwy. Nadto czeka go miła niespodzianka: zakończenie jest zrozumiałe i w takim stanie ducha z powodzeniem „wbija mu się do głowy konkluzję, którą chciano mu narzucić” (V. Volkoff, 1990). Bywa, że dezinformacja jest nie tylko wypaczeniem informacji, ale może ją systematycznie zastępować. Agentów dezinformacji, którzy bywają nagradzani przez organizacje międzynarodowe (m.in UNICEF), jest stosunkowo niewielu, ale jak ulał pasuje do nich znane powiedzenie: „Jeszcze nigdy w historii tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak nielicznym”. Okazuje się – słusznie ironizował ongiś nieoceniony konserwatywny felietonista Maciej Rybiński – że nosicielami owej „postępowej” mocy są nie tylko stosunkowo nieliczni agenci transformacji (apostołów też było tylko dwunastu), lecz może nim być także nawet mały naród. Znamienne, że podobnego ryzyka przekreślenia własnej akademickiej kariery (bo tak by się to zapewne skończyło) nie podjął się żaden z naszych salonowych humanistów. „Mały naród holenderski – zauważył ironiczne felietonista – ofiarował ludzkości postęp istotny w najściślejszym znaczeniu tego pojęcia: legalizację narkotyków, nieograniczoną aborcję, małżeństwa homoseksualne, program telewizyjny Big Brother (...) eutanazję. Czegóż można chcieć więcej, czego można jeszcze wymagać od Holendrów? Oni zrobili swoje. Przyszedł czas na inne narody” (Jestem, więc piszę, 2003). Przywołałem powyższe wskaźniki barbarzyńskiego „moralnego postępu” z nadzieją, że pomogą wprowadzić w klimat tego, co zamierzam dziś dopowiedzieć do mojego zacofanego la­ biydzynio (narzekania) sprzed miesiąca. Pojęciami: ‘agentura zmian na rzecz globalnej rewolucji kulturowej’ oraz ‘agent transformacji’ posługuje się Marguerite A. Peeters, konserwatywna/katolicka analityk globalizacji. Jej prace (tłumaczone i wydane przez Wydawnictwo Sióstr Loretanek), obnażające absurdy, nihilizm globalizacji i związaną z nim tzw. zmianę społeczną, są w Polsce (co nie jest przypadkowe w kręgach lewicowego salonu pedagogicznego) starannie przemilczane. Za to ma nas zachwycać choćby Richard Rorty (zmarł w 2007 r.), najbardziej wpływowy myśliciel postmodernizmu i zarazem intelektualny patron amerykańskiej lewicy. R. Rorty jest autorem formuły: „Zatroszczmy się o wolność, a wtedy prawda sama zatroszczy się o siebie”. Sformułował też koncepcję, zgodnie z którą dla liberalnej sfery publicznej najważniejsza jest lite­ racka cnota ironii. Dzięki niej bowiem potrafimy rzekomo zdystansować się od naszych głębokich przekonań i dyskutować z racjami innych. Tak oto we współczesnej kulturze literatura przejęła funkcję religii i filozofii. To zapewne dlatego nasz śląski literaturoznawca, eseista, poeta, były rektor Uniwersytetu Śląskiego prof. Tadeusz Sławek zażywa uznania i sławy w środowisku akademickiej pedagogiki, choć (jak słusznie zauważył S. Janecki, dziennikarz, publicysta „Sieci”) śląski agent transformacji w swoich diagnozach (doradza w nich, co należy zrobić, żeby studentów zmienić na lepsze) posługuje się „jakąś domową psychologią i psychoanalizą, ma też masę luźnych skojarzeń z innymi skojarzeniami”. Nie żaden tam profesor, lecz przyzwoity dziennikarz Stanisław Janecki słusznie się zastanawia: „Jeśli takie są wykłady prof. Sławka, a wiele na to wskazuje, można się tylko zastanawiać, jaka jest przyszłość uniwersytetu, w którym uprawianie nauki i dydaktyka polegają na prezentowaniu strumienia świadomości (nieświadomości?) i rozmazywaniu wszystkiego, co już i tak było

rozmazane (...). Jest się czego bać”. Otóż to! Zacny Panie Redaktorze Janecki, bardzo mi z Panem po drodze. Dziękuję. Pańskie obawy wspierają moje starania przejrzystego opisania zamętu i chaosu. Nieprzypadkowo wykreowany na ozdobę i gwiazdę Letnich Szkół Młodych Pedagogów (doroczne profesjonalne pranie mózgów młodych pracowników naukowych), swoje sukcesy zawdzięcza temu, że zawsze wie, skąd wieje postęp i „mądrość etapu”. Ostatnio T. Sławek postuluje, by „odpocząć od Polski nadętej, naburmuszonej, zmarszczonej sztuczną powagą i pozbawionej poczucia humoru, tej wielkiej cnoty wiodącej ku pokorze i zdolnej do budzenia nadziei przez zmianę smutku w radość”. Choć bywa dumny, że to za jego kadencji rektorskiej w ramach UŚ utworzono Wydział Teologiczny, to powiedzonko „kuria mać” go śmieszy. Powinno też – podkreśla – dać do myślenia hierarchom. Jeśli obrażą się,

„Kuriera WNET”) podobną do grzebania w szambie. „Grzebał w życiorysach” zarówno funkcjonariuszy służb, aparatczyków partyjnych, polityków, jak i opozycjonistów. Tymczasem w Polsce w opinii „ludzi postępu”, odkreślających przeszłość grubą kreską, grzebanie w życiorysach jest czymś wstrętnym i nagan-

Służby Bezpieczeństwa, którzy nigdy nie zostali zarejestrowani” („Do Rzeczy”, 2018). Masz, babo, placek… i jak tu w miarę obiektywnie pokazać, czym w życiu Polski była SB? Nie oznacza to wszelako, że nic sensownego i wiarygodnego nie da się powiedzieć.

miejsca w felietonie, aby zaspokoić ewentualną ciekawość Szanownego Czytelnika: jakież to okoliczności wprawiają profesora w ową „przewrotną uciechę”. Dodatkowym usprawiedliwieniem dla sygnalizowanej niemocy niech będzie powyższa uwaga prof. Z. Kwiecińskiego – recenzenta jednej z książek czołowego agenta transformacji – czyli fakt, że czytam teksty Witkowskiego w samotności. Tymczasem – o ile dobrze odczytuję Kwiecińskiego – na Witkowskiego, aby go pojąć, trzeba by jednak… „kupą, mości panowie!”

Odwracanie uwagi od tego, co ważne Realizowany w Polsce program reformy oświaty zawiera silny ładunek indoktrynacji ideologicznej sprzecznej z cywilizacyjnymi fundamentami polskiej kultury. Dokumenty organizacji mię-

REFLEKSJE NIEWYEMANCYPOWANEGO PEDAGOGA

Herbert Kopiec

Nie tylko reakcje na poprzedni felieton ( jak można było się tego spodziewać: od potępieńczej krytyki po komplementy) przesądziły, że niniejsze uwagi poświęcam agentom transformacji. Skupię się na uwyraźnieniu ich aktywności w sferze dezinformacji – pojmowanej po bolszewicku – jako działanie, chwyt, mający na celu wprowadzenie w błąd za pomocą kłamliwej informacji. Zawsze jednak chodzi o urzeczywistnianie cynicznej dyrektywy: „Staraj się wprowadzić zamęt. Mów zawsze tak, żeby nikt nie potrafił oddzielić, co jest prawdą, a co kłamstwem. Kiedy ludzie mają zamęt w głowach, łatwo nimi pokierować tam, gdzie my chcemy” (Vladimir Volkoff, 1991). Myślę, że przywołaną wyżej ogólną dyrektywę o sposobach i pożytkach wprowadzania (pożądanego z punktu widzenia dokonywania zmiany społecznej) zamętu można i warto uszczegółowić. Przyjrzyjmy się temu bliżej, ilustrując konkretnymi przykładami.

Agenci transformacji (II) Obracałem się w kręgach „świętych”, ludzi, którzy sami dali się oszukać i innych oszukiwali. Św. Augustyn

dadzą dowód nie tylko braku poczucia humoru, ale też niezrozumienia tego, czym jest humor. A jest wielkim, może największym z dostępnych nam instrumentów autopoznania. „Nie ma bowiem humoru – powtarza za cytowanym wyżej amerykańskim postmodernistą – bez dystansu do samego siebie”. Odnotujmy więc dla uniknięcia nieporozumienia, że nie chodzi o zwyk­ łych, prymitywnych kapusiów (donosicieli, tajnych współpracowników SB), lecz współczesnych (aktywnych po 1989 r.) wyrafinowanych, transformacyjnych intelektualistów zajmujących się zatruwaniem społeczeństw nihilizmem kontrkulturowym, zmierzającym do zmiany społecznej, czyli postawienia świata tradycyjnych wartości na głowie. „Po 1989 roku Zachód stał się nagle dla nas szeroko dostępny. (...) Oznaczało to skokowy wzrost wyjazdów zagranicznych na staże naukowe, konferencje. Otwarcie na Zachód – odnotował z radością Z. Kwieciński – przyniosło znakomite rezultaty. Mamy całą generację młodej profesury, która bardzo skorzys­ tała na tych zmianach” (M. Jaworska-Witkowska, Z. Kwieciński, Nurty pedagogii naukowe dyskretne odlotowe, s. 88, Kraków 2011). Słowem: agenci transformacyjni, koncentrujący się na dezinformacji, indoktrynują nie tylko dzieci, ale całe społeczeństwa i narody po to, aby zbawić świat bez Boga i mają tyleż wspólnego z tradycyjnym agentem, co śmiercionośny bakcyl z uderzeniem pięścią. W przeprowadzeniu zmiany społecznej potrzebni są bowiem finezyjni agenci nowego typu, potrafiący podstępnie wpłynąć na środowisko i skłonić je do pożądanych zachowań. Co wcale nie wyklucza, iż niektórzy z nich (w żargonie nazywano ich „zawodowymi dysydentami”) w młodości – zanim osiągnęli status naukowych tuzów – kapusiami byli. Świadczyć o tym mogą chociażby losy życiowe prof. Lecha Witkowskiego, obsadzonego w roli odnowiciela (po 1989 roku) polskiej pedagogiki, choć figurującego w dokumentach IPN jako tajny współpracownik Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie „LES” – opisane przeze mnie miesiąc temu. Nie będę ukrywał, że trwanie przy wątku roli intelektualistów (których nie należy mylić ze zwyk­łymi kapusiami) w procesie szeroko pojętej transformacji ma po części związek z 3-tomową pracą dr Jerzego Targalskiego pt. Służby specjalne i pierie­ strojka (podtytuł: Rola służb specjalnych i ich agentur w pieriestrojce i demontażu komunizmu w Europie sowieckiej, 2017). Prawicowy/niezależny, politycznie niepoprawny dr Targalski wykonał pracę (jak trafnie zauważył Jan Martini w tym samym, majowym wydaniu

nym. Jednak właśnie w życiorysach znajduje się klucz do zrozumienia procesu „obalania, demontażu komuny”. Jest więc oczywiste, że dla zrozumienia „obalenia” związanej z komuną pedagogiki socjalistycznej owo grzebanie w życiorysach jest niezbędne. Zwłaszcza, jeśli chciałoby się zrozumieć zachowania owych dysydentów. Tu na gruncie stricte politycznym – przykładowo – zbrodniarz komunis­ tyczny gen. W. Jaruzelski – czyli agent „Wolski”, został nazwany „człowiekiem honoru” i tak już zostało. Adam Mich-

Siła złego na jednego? W powszechnym zachwycie nad dokonaniami/pisarstwem L. Witkowskiego jest jednak pewna delikatna skaza. Zwrócił na nią uwagę jeden z recenzentów, pisząc, że trudno Witkowskiego czytać i oceniać w pojedynkę. Dosłownie recenzent (prof. Kwieciński) stwierdził: „Książka o tak wielu wątkach jest trudna do oceny przez jednego czytelnika. Dlatego poprzestanę na podkreśleniu, że jest to wybitne dzieło, zasługujące ze wszech miar na wydanie” (ewww.im-

RYS. WOJCIECH SOBOLEWSKI

Bełkotliwość i niejasność tekstu

nik (obrońca generała) trwał raczej przy swoim, deklarując, iż będzie bronił generała „jak niepodległości” (sic!) O wiele bardziej skomplikowany obrót przybrały sprawy rozrachunkowe w obszarze akademickiej pedagogiki. Przede wszystkim brakuje rzetelnych badań. Na dobrą sprawę do czasu powstania Instytutu Pamięci Narodowej (1999 r.) badania naukowe były niemożliwe. Ale nawet funkcjonowanie (znienawidzonego przez postępowe/tolerancyjne lewactwo) IPN-u nie gwarantuje poznawczych sukcesów. Dlaczego? „Człowiek honoru”, szef MSW z czasów PRL, gen. Czesław Kiszczak proponował Jarosławowi Kaczyńskiemu „listę stu najważniejszych agentów

pulsoficyna.com.pl/include/recenzja). Ja też nie pociągnę dalej tego swojego wątku. Korci mnie bowiem ciekawość: jakie może być samopoczucie, kondycja psychofizyczna Lecha Witkowskiego, gdy pozostaje on sam na sam z sobą? Można przecież przyjąć, że i takie momenty w swoim pracowitym żywocie miewa. Ciekawość podsyca pamięć o intuicji cesarza Tyberiusza: „Tylko będąc sam na sam ze sobą jesteś w dobrym towarzystwie”. Okazuje się, że nie jest najgorzej. Informuje o tym sam Lech Witkowski, pisząc: „Jest moim źródłem przewrotnej uciechy” (...) (H.A. Giroux, Lech Witkowski, Edukacja i sfera publicz­ na, „Impuls” 2010, s. 59). Niestety, brak mi sił i wyobraźni, nie mówiąc o braku

dzynarodowych: UNESCO, Rady Europy, inspirujące przemiany oświatowe w naszym kraju, świadczą, że ich intenc­ ją jest modyfikacja postaw społecznych w duchu laickim i globalistycznym. Zaw­ sze w służbie „porządku światowego” i tego, co uważają za nasze dobro. Zamierzenia te, będące istotnym elementem przeprowadzanej zmiany społecznej, realizowane są w sposób ukryty, wręcz manipulatorski. Animatorzy tak pomyślanej reformy spotykali się w niektórych krajach z problemem oporu kadry nauczyciels­ kiej. Środki zaradcze, jakie przewidziano dla osłabienia i neutralizacji takich postaw, sprowadzają się do zaleceń organizowania dla nauczycieli nieustających szkoleń, mających reformować ich osobowość i sposób myślenia. Niewielka jest świadomość, że konferencje pozbawione sensownych treści są ważnym instrumentem oswajania głupoty/demoralizacji nauczycieli. Ich rola polega jednak nie tylko na takim oddziaływaniu, ale na zajmowaniu miejsca. Im więcej ble, ble, a także „dyskusji pod dyktando”, tym mniej miejsca dla rzeczowych informacji i wartościowej edukacji. W raporcie z IV Konferencji Ministrów Edukacji UNESCO (1988) napisano: „Ważne jest, aby nauczyciele wszystkich przedmiotów otrzymywali formację, która ich uzdolni do postępowania według założeń humanistycznych” (O Europie i edukacji, Zeszyt IEN nr 6/1999).

Wszystko w rękach ludu.... Pobrzmiewa w tej dyrektywie wciąż żywotna/chytra nutka „mądrości” Lenina, który mówił: „Nauczymy lud czytać. Ale nie wszystko będą czytać”. Poniżej - głównie z myślą o młodszym czytelniku - próbka tego, co mógł sobie poczytać nauczyciel w latach stalinowskich. Każdy przyzna, że teksty (powinienem napisać narracje, tak byłoby bardziej na stylistycznym topie...) były wówczas klarowne i jasne. Dziś trudno nam sobie wyobrazić,aby agenci transformacyjni ze swoją przewrotną, wyrafinowaną strategią (wprawdzie nie przez siebie wymyśloną ) mogli zostać zaprzęgnięci w dzieło budowy socjalizmu w Polsce. Naonczas oczekiwania władzy ludowej były inne. Sprowadzały się do tego, aby uczony w sposób jasny wypisywał pros­ tolinijne frazesy i głupoty. Znajdziemy je w podręczniku Wielkiego Pedagoga (określenie pochodzi od prof. Kwiecińskiego), prof. Wincentego Okonia. Zobaczmy, co napisał on na temat wyższoś­ ci ustroju socjalistycznego nad innymi

formami ustrojowymi: „Aby zrozumieć np. istotę socjalizmu, trzeba gruntownie poznać wszystkie poprzednie formacje ekonomiczno-społeczne. Tylko wówczas bowiem można wiedzieć, na czym polega odrębność ustroju i jego wyższość nad innymi formami ustrojowymi”. Wszelako trzeba przyznać, że prof. Okoń nie był ślepy na trudności w budownictwie socjalizmu w Polsce. W artykule O niektórych problemach kształtowania naukowego poglądu na świat ostrzegał przed brakiem łączenia teorii z praktyką: „Jeśli żądamy, żeby uczniowie poznawali w szkole rzeczywisty mechanizm zjawisk społecznych, to oczywiście przez to należy rozumieć nauczanie ich określonych wiadomości o społeczeństwie, lecz także danie im okazji do praktycznego wprowadzania tych wiadomości w życie w celu przekształcania rzeczywistości społecznej, najpierw szkolnej, a następnie szerszej. Jeśliby było inaczej, mielibyśmy prawo posądzać szkołę o formalizm. Przykładów tego formalizmu spotyka się jeszcze w szkole dość dużo. Świadczą o nim takie fakty, gdy praktyka już nawet bezpośrednio, na lekcji przeczy głoszonym w klasie teoriom. Oto na przykład mówi się na lekcji dzieciom o moralności soc­ jalistycznej, o patriotyzmie, o dyscyplinie pracy, a toleruje się równocześnie podpowiadanie i ściąganie – choć są to najwyraźniej przeżytki moralności burżuazyjnej” („Nowa Szkoła” 1954/ 5, s. 474). „Studiując przeszłość – klarownie dowodził w 1970 r. ten Wielki Pedagog – młodzież poznaje walkę mas ludowych o postęp, o ustrój, który budujemy w naszym kraju, dostrzega w przeszłości naszego narodu siły postępowe i cały nasz postępowy dorobek” (Zarys dydaktyki ogólnej, wyd. IV, 1970, s. 95).

Przyganiał kocioł garnkowi? Prominentni pedagodzy salonowi mają chyba świadomość, że funkcjonują na co dzień w oparach absurdu i głupoty. Co rusz któryś z nich, jakby profilaktycznie, daje znak o swoim zatroskaniu. Wrzuca – przykładowo – do swojego tekstu wątek tzw. pedagogii pobocznych wobec pedagogii nurtów głównych. Przytoczmy za prof. Z. Kwiecińskim nazwy tych nurtów: pedagogie przewrotne, jawnie kontestacyjne, opozycyjne, przekorne i odwracające wobec tych pierwszych, a także pedagogie odlotowe, proponujące różne utopijne, nierealne na początku ideologie, które z czasem, drążąc powszechną świadomość i praktykę, dokonują znacznych przekształceń edukacji powszechnej. „W obrębie tego marginesu (? – pytajnik mój) – pisze prof. Kwieciński – umieszczam też pedagogie pokrętne, jawnie w swoich intencjach cyniczne, oszukańcze, antyedukacyjne, kryjące się za fasadą pięknych i chwytliwych haseł, ale wspartych mocno na zimnych, a nieraz brudnych interesach i chciwości ich realizatorów” (Nurty pedagogii, s. 27– 28). I pomyśleć, że sporo tych pedagogii funkcjonuje pod dumnymi, zazwyczaj lewackimi sztandarami, że trzeba nas ulepszyć, bo jesteśmy niedostatecznie wolni, niedostatecznie równi, niedostatecznie multikulturalni i niedostatecznie europejscy. Dla uwyraźnienia analizowanego obrazu krainy zamętu oddajmy jeszcze głos honorowemu przewodniczącemu Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego, prof. Z. Kwiecińskiemu. W wystąpieniu na otwarcie IX Ogólnopolskiego Zjazdu Pedagogicznego (Białystok, 2016), analizując aktualny kryzys społeczeństwa wychowującego, stwierdził m.in: „U nas przeżywamy epidemiczny upadek rozumu o niezwykle rozległych, głębokich i trudno odwracalnych konsekwencjach. Trudno nie zgodzić się z Marcinem Królem (i tu Kwieciński powołał się na tekst z „Gazety Wyborczej” nr 188/2016, s. 27, pod wymownym tytułem Szatański so­ jusz mas z idiotami), że jesteśmy barbarzyńcami. Dopuściliśmy do upadku sensu, treści, formy i rozumnej informacji”.

Sprawa się rypła No cóż, póki co agenci transformacji mają powody do radości. Czyż to, o czym opowiada lewoskrętny/postmodernis­ tyczny czołowy agent transformacji, prof. Z. Kwieciński, nie jest osobliwym sprawozdaniem z pomyślnej realizacji bolszewickiej/szatańskiej strategii instalacji zamętu? Czyż zgodnie z założoną strategią nie robi się w świecie i w Pols­ ce coraz bardziej luzacko, głupkowato, ironiczne i wesoło? Powiedzmy wprost: trudno się dziwić, że towarzyszy temu triumfalny chichot diabła. A coraz mniej jest tych, zwłaszcza pośród lewicowego ludu, którzy go jeszcze słyszą. K


KURIER WNET · CZERWIEC 2018

6

W

spółtworzył także Komisję Skonfederowanych Stronnictw Niepodległościowych i upowszechniał idee J. Piłsudskiego wśród młodzieży Uniwersytetu Jagiellońskiego. W 1914 r. wstąpił ochotniczo do wojska. Od 1915 r., jako aspirant, zos­tał żołnierzem Legionów Polskich. Był zastępcą Komisarza Głównego i członkiem Rady Polskiej Organizacji Narodowej w 1914 r. Nauczał w szkołach podchorążych w Kozienicach i Kamieńsku. Pod jego redakcją ukazywały się tomiki Biblioteczki Legionisty odbijane czcionkami Drukarni Ludowej w Krakowie. Dzięki niemu do rąk żołnierzy J. Piłsudskiego trafiały myśli i dzieła wybitnych wojskowych i działaczy niepodległościowych, m.in.: Dezyderego Chłapowskiego Wojna w 1807 roku, Ignacego Prądzyńskiego Czterej ostat­ ni wodzowie polscy przed sądem his­ torii, Konstantego Górskiego Bitwa pod Racławicami, Karola Różyckiego Wspomnienia o pułku jazdy wołyńskiej, Władysława Bentkowskiego Notatki osobiste z roku 1863, czy Stanisława ks. Jabłonowskiego Wspomnienia o ba­ terii pozycyjnej artylerii konnej gwardii królewsko-polskiej. Jako historyk był już wówczas autorem kilku znakomitych prac, m.in. ukończonej w 1911 r. książki pt. Warszawa przed wybuchem powstania 17 kwietnia 1794 roku. Po odzyskaniu niepodległości poświęcił się całkowicie szkolnictwu wojskowemu. Jako szef Wojskowego Instytutu Naukowo-Wydawniczego, a także założyciel i redaktor „Bellony” – czasopisma o tematyce wojskowej wydawanego w latach 1918–1939 oraz wykładowca w Wyższej Szkole Wojennej przyczynił się do rozwoju rodzimej historii wojskowości. Z okazji 100 rocznicy odzyskania niepodległości Wacław Tokarz, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego i Uniwersytetu Warszawskiego, członek Polskiej Akademii Umiejętności, odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski (1922 r.) i Krzyżem Walecznych, Oficer Francus­ kiej Legii Honorowej i Kawaler Legii Honorowej, pułkownik WP, historyk polskich walk niepodległościowych, wraz ze swoim dorobkiem naukowym w pełni zasługuje na przypomnienie. Inicjatywę reedycji pracy Warszawa przed wybuchem powstania 17 kwietnia 1794 roku podjął znawca epoki i źródeł prof. Henryk Kocój (Wyd. Napoleon V, Oświęcim 2018, ss. 255). Wydanie to poprzedzone jest dwoma tekstami autorstwa Józefa Feldmana (1899– 1946): Stanowisko Wacława Tokarza w historiografii polskiej oraz Wacław Tokarz, historyk walk o niepodległość.

Wacław Tokarz (1873–1937), uczeń Stanisława Smolki, Wincentego Zakrzewskiego i Stanisława Tarnowskiego, wybitny historyk wojskowości, gdy zetknął się z zainicjowanym przez Józefa Piłsudskiego ruchem strzeleckim, objął prezesurę koła Drugiej Krakowskiej Drużyny Strzeleckiej.

FOT. WIKIPEDIA (15)

Dzieło pułkownika Wacława Tokarza

KURIER·ŚL ĄSKI

Wzięcie warszawskiego Arsenału

Warszawa 1794 r. na szlaku ku Niepodległej Zdzisław Janeczek

W końcu XVIII w., w środku Europy, została popełniona zbrodnia zaboru ziem Rzeczypospolitej, aż do jej unicestwienia, na co od początku, tj. od konfederacji barskiej, nie było zgody Polaków, czemu wyraz dali na sejmie zwołanym 19 IV 1773 r. posłowie Tadeusz Rejtan i Samuel Korsak. Mocarst­ wa sąsiednie narzuciły ze względów propagandowych w polityce termin „rozbiory” aby ukryć swoje zbrodnicze pomysły i uniknąć określenia rzeczywistego stanu rzeczy, jakim była oku­ pacja i kolonizacja ziem polskich. Tak więc w aktach dyplomatycznych epoki

‘Theilung’) nie jest zgodna z prawdą his­ toryczną, gdyż państwo polskie zostało zniszczone z powodu przegranej wojny. […] pojęcie ‘rozbiory’ zjawiło się jako narzucone z zewnątrz, a nierozważnie przyjęte przez niektórych polskich publicystów, którzy nie dostrzegli, że pod tym pojęciem państwa zaborcze rozumieją bezwład narodu polskiego, złamanego w sobie nie z powodu klęsk wojennych, lecz z powodu wewnętrznej anarchii. Tak bezwładny naród potrzebował, zdaniem okupantów, ich ciągłej opieki, a »rozbiory« pozwalają im na żywienie ciągłych uroszczeń do ziem polskich. Wrogowie państwa polskiego nadal skrzętnie podtrzymują legendę »rozbiorów« i kryją za nią swe zamiary imperialistyczne w stosunku do ziem polskich”. I tak sprawa polska stała się krwawiącą raną Europy. J. Cornely, dziennikarz, współpracownik „Figaro”, w 1900 r. napisał: „Jakże […] może-

Wacław Tokarz

Biblioteczka Legionisty

Książka Wacława Tokarza

Słowo wstępne do nowego wydania napisał H. Kocój. Zdaniem Józefa Feldmana W. Tokarz u boku „szermierza wolności” J. Piłsudskiego szedł tropem wielkich poprzedników, m. in. Stanisława Wyspiańskiego, Stefana Żeromskiego i Jacka Malczewskiego. „Wyspiański przypominał, że Polska to jest wielka rzecz i formułował imperatyw: »Naród ma jedynie prawo być jako państwo«. Żeromski wskrzeszał Sen o szpadzie zarówno z epoki napoleońskiej, jak współczesnych mu walk przeciw caratowi. Rozkwitała twórczość Malczews­kiego, »która wiodła nas w śnieg i katorgę Sybiru«, ale w której wyczuwano szum skrzydeł husarskich i podmuch wolności”. Tym wielkim ideom poświecił swoje życie Wacław Tokarz. „Twórczość jego symboliczną poniekąd klamrą spina dwie epoki naszej historiografii, stanowiąc przejście od przedwiośnia niepodległości do pierwszych dziesięcioleci własnego bytu państwowego”. Dopełnieniem wypowiedzi J. Feldmana jest ocena H. Kocója, który m.in.

znajdujemy obcojęzyczne słowa: ‘parta­ ge’, ‘Theilung’ itp., które w dosłownym znaczeniu należy tłumaczyć jako ‘podział’, jednak z punktu widzenia politycznej racji stanu Rzeczypospolitej oznaczały: ‘najazd’, ‘okupację’, ‘grabież’, ale nie ‘rozbiór’, gdyż pojęcie to było nieobecne w polskiej terminologii i nie uwzględnił go współczesny leksykograf i językoznawca Samuel Bogumił Linde (1771–1847) w monumentalnym Słowniku języka polskiego (1807–1815) dedykowanym twórcy dzieła Konstytucji 3 maja, marszałkowi Ignacemu Potockiemu (1750–1809) i komendantowi Korpusu Kadetów ks. Adamowi Kazimierzowi Czartoryskiemu (1734–1823). Podobnie jak zwrot ‘Fi­ nis Poloniae’, kłamliwie przypisywany po klęsce maciejowickiej Tadeuszowi Kościuszce, był to termin ukuty przez wrogą propagandę. Na powyższy fakt zwrócił uwagę Aleksander Wojtecki w artykule Czy były „rozbiory”? publikowanym na łamach „Kuriera Literacko-Naukowego” w Dodatku do nr. 153 z 4 VI 1934 r. Pisał on: „Terminologia obca (‘partage’,

cie zapytywać Francuzów o ich zdanie co do przyszłości Polski niepodległej? Chcecie, aby zasmucili zarówno Polaków, których kochają, jak i Rosjan, których są sprzymierzeńcami?” W zupełnie innym tonie wypowiedział się na ten temat Michael Ge­ org Conrad, niemiecki literat, redaktor „Gesellschaft”: „Polska cywilizacja nigdy nie będzie obojętna dla Europy, nawet dla wysoce rozwiniętego i dzielnie naprzód kroczącego Zachodu. Mianowicie pierwiastek duchowego piękna w cywilizacji polskiej ma dla pozostałych ludów wysokie znaczenie; w dziedzinie muzyki, poezji, filozofii umysłowość Polska zawsze zajmować będzie rolę wybitną. Nie należy zapominać, jaki nacisk kładł Fryderyk Nietzsche, największy poeta-filozof dziewiętnastego wieku, na swe polskie pochodzenie”. Z kolei Tancredi Canonico, wiceprezydent Senatu w Rzymie, „jako szczery przyjaciel Polski i prawdy” był głęboko przekonany, „że objawienie w życiu politycznym skarbów, które Polska nosi w swej duszy, byłoby najpotężniejszą dźwignią dla postępu

zastanawia się nad wpływem, jaki miała praca Warszawa przed wybuchem powstania na genezę i główne założenia drugiego tomu dzieła Władysława Reymonta Rok 1794. Nil desperandum.

Krwawiąca rana Europy

Europy”. Wszyscy oni potępiali brutalną rusyfikację i germanizację ziem polskich. Adolfo A. Buylla, profesor prawa na hiszpańskim Uniwersytecie w Oriedo uznał „usiłowania czynione dla rusyfikacji i germanizacji za zbrodnię przeciw ludzkości i za krzyczący dowód, że »siła idzie przed prawem« w krajach, które szczycą się, że są heroldami cywilizacji”.

Grodzieńskie piętno Po przegranej wojnie 1792 r. w obronie Ustawy Rządowej 3 Maja 1791 r., 25 III 1793 r. w Berlinie król pruski Fryderyk Wilhelm II wydał patent, ogłaszający nowy „rozbiór” i zażądał zwołania nowego sejmu. 9 IV 1793 r. poseł rosyjski Jakob Sievers i pruski Ludwig Heinrich Buchholtz przedłożyli w Grodnie Generalności konfederacji targowickiej manifest dworów sprzymierzonych, żądając zwołania sejmu w celu przeprowadzenia „rozbiorów”. Wskrzeszona przez targowiczan Rada Nieustająca, obsadzona zausznikami J. Sieversa, wydała zwołujące sejm uniwersały, które Stanisław August Poniatowski miał podpisać 3 V 1793 r. Na sejmikach 27 V poseł rosyjs­ ki przeprowadził wybory posłów za pomocą swych agentów elekcyjnych, osłaniając miejsca wyborów oddziałami wojsk Katarzyny II. Władze konfederacji targowickiej wydawały dekrety zabraniające udziału w wyborach ludziom, którzy nie wyparli się reform Sejmu Wielkiego, uczestniczyli w uchwalaniu Konstytucji 3 maja, przyjęli prawo miejskie, nie przyłączyli

Rzeczypospolitej. Poseł imperatorowej rosyjskiej zajął dochody króla Polski. Ponadto m.in. obłożył sekwestrem dobra marszałka wielkiego litewskiego Ludwika Tyszkiewicza, który był odpowiedzialny z urzędu za porządek obrad sejmowych. Mimo to posłowie: Wincenty Gałęzowski, Antoni Karski, Dionizy Mikorski i Józef Kimbar ost­ ro atakowali posłów godzących się na układy cesyjne. Szczególnie bezkomp­ romisowo występował stolnik upicki Józef Kimbar (ok. 1750–1800), za co został uwięziony na rozkaz rosyjskiego posła. Uwolniony, działał w związku z opozycyjną grupą posłów patriotycznych mazowieckich i podlaskich. 15 VII 1793 r. wygłosił dramatyczną mowę, w której wzywał króla, by wraz z całym sejmem udał się raczej na wyg­ nanie na Syberię, niż podpisał hańbiący traktat. Jako wróg rosyjskiej kurateli, po podpisaniu tego aktu zaatakował

Jacob Sievers

Poseł Józef Kimbar

się do targowiczan lub, przystawszy do nich, sprzeciwiali się później ich decyzjom. Podejrzani o patriotyzm byli usuwani z sejmików przez rosyjskich żołdaków i osadzani w domowych aresztach. Na tych, którzy zjechali na zamek do Grodna, by uczestniczyć w obradach sejmu, J. Sievers wywierał nieustanną presję, dążąc do jak najszybszego podpisania traktatów cesyjnych terytorium

monarchę, mówiąc: „Niczego się nie lękam ani stracham, mówię prawdę, żeś zdrajca”. W kilku mowach sprzeciwiał się powołaniu komisji sejmowej do rozpoczęcia pertraktacji podziałowych z Królestwem Prus. Wraz z kilkoma innymi posłami zmusił inicjatora tego projektu Adama Podhorskiego do ucieczki z izby poselskiej. Po aresztowaniu czterech posłów przez J. Sieversa, bezskutecznie upominał się o ich

uwolnienie, nieustraszenie piętnował rosyjskie gwałty, aż do zakończenia 23 XI 1793 r. obrad ostatniego Sejmu Rzeczypospolitej. Podpisał konfederację grodzieńską z zastrzeżeniem, że obstaje przy całości granic Rzeczypospolitej. Protestował przeciwko zawarciu przymierza z Imperium Rosyjskim; 18 X 1793 r. uroczyście oświadczył, że uznaje ten akt za nielegalny. W insurekcji kościuszkowskiej był członkiem sądu kryminalnego powiatu upickiego. Został generał-adiutantem wojsk litewskich. Po drugiej stronie byli ci, co za rosyjskie ruble urządzali wystawne przyjęcia i bankiety. Pod koniec lipca 1793 r. w Grodnie przez osiem dni fetowano imieniny posła Katarzyny II. Na jednym z przyjęć pojawił się podświetlany napis: „Vivat Jakób Sievers, co przyniósł spokojność i rząd, a wolność narodowi polskiemu”. To właśnie ich, posłów targowickich, Ożarowskiego, Moszyńskiego, Ankwicza i innych, jak donosił 7 XII 1793 r. Jan Dembowski Ignacemu Potockiemu, Warszawa przywitała wierszem Do posłów grodzieńskich: Niech sobie Węgrzyn kupczy win zbiorem, Chińczyk jedwabiem, bławatem, Holender śledziem, a Włoch likworem, Polak handluje swym bratem. Wraz z powrotem do stolicy J. Sieversa rozpoczął się dla Warszawy „jakby okres stanu wojennego”. Wacław Tokarz w swoim znakomitym dziele Warszawa przed wybuchem powsta­ nia pisał: „Od tego czasu datują się ciągle rewizje, aresztowania, ucisk, to wzmagający się, to znowu chwilami słabnący; odtąd również – niepokój o jutro Rzeczypospolitej, nieustanne wyczekiwanie nowego rozbioru, przewidywanie ciągłe powstania. Poddanie się zupełnej kurateli rosyjskiej i wyrzeczenie dążeń Sejmu Czteroletniego nie zapewniło Rzeczypospolitej i jej stolicy nawet paru tygodni westchnienia po katastrofie rozbiorowej”. Równie wnikliwie, jak stan umysłów i sytuację polityczną W. Tokarz charakteryzuje rosyjskich satrapów: Jakoba Sieversa, który kazał wymierzyć działa w salę obrad sejmu grodzieńskiego, oraz jego godnego następcy, gen. Osipa Igelströma, od 28 XII 1793 r. posła nadzwyczajnego i ministra pełnomocnego w Rzeczypospolitej, którego decyzja o redukcji polskiego wojska o połowę (z 15 tysięcy do 7,5 tys.) była bezpoś­ rednią przyczyną wybuchu insurekcji kościuszkowskiej. W ocenie H. Kocója niezmiernie wartościowe w pracy W. Tokarza są te części, w których autor omawia działalność i rolę Rady Nieustającej, najwyższego organu władzy rządowo-administracyjnej powołanej pod wpływem Katarzyny II przez Sejm Rozbio-

rowy w 1775 r., zniesionej przez Sejm Wielki i przywróconej w Grodnie w 1793 r. W tej zmodyfikowanej Radzie Nieustającej W. Tokarz wyróżnił trzy odrębne frakcje: – Ludzi oddanych Stanisławowi Augustowi, liczących na to, że możliwe byłoby porozumienie z przywódcami powstania; – Partię czysto ambasadorską, której członkowie opowiadali się bez zastrzeżeń za rozkazami gen. Osipa


KURIER WNET

CZERWIEC 2018 · KURIER WNET

7

KURIER·ŚL ĄSKI Igelströma, zdając sobie sprawę z tego, że spalili za sobą wszystkie mosty w stosunku do narodu; – Ludzi z partii Kossakowskiego, którzy zamyślali wznowienie konfederacji targowickiej. Jest znamienne, że W. Tokarz stwierdza, że byli wśród nich szlachetniejsi, jak prymas Michał Poniatowski i marszałek Fryderyk Moszyński. „Odczuwali oni, że Rosja niczego nie gwarantuje prócz hańby i nie chcieli jej dzielić z Ankwiczem, Zabiełłą i Ożarowskim”.

w 1792 r. szansę na zwycięstwo militarne. Ignacy i Stanisław Potoccy, Hugo Kołłątaj i Franciszek Ksawery Dmochowski krytykowali króla, aby przekonać naród, że powstanie przeciw zaborcom rokuje nadzieję na sukces. Liderzy Stronnictwa Patriotycznego, kreś­ląc program na najbliższą przyszłość, dowodzili, że mimo bardzo krótkiego okresu funkcjonowania Konstytucji uwidoczniły się jej dobrodziejstwa: przyspieszenie rozwoju gospodarczego kraju, „braterskie zbliżenie mieszczan

jeżeli nie ma się skończyć na »lichej barszczyźnie«, to Warszawa musi koniecznie powstać i zniszczyć lub wypędzić garnizon rosyjski oraz obalić wznowioną przed sejmem w Grodnie Radę Nieustającą”. Prof. H. Kocój w słowie wstępnym do wydania z 2018 r. napisał, iż „Tokarz bardzo wnikliwie omawia to znamienne położenie, w jakim znalazła się Warszawa w okresie od 24 marca do 17 kwietnia 1794 r. Z niej wyszła myśl powstania, a tymczasem w ciągu

Marszałek Ignacy Potocki

Święcenie szabel u o. Kapucynów w Krakowie

Osip Igelström

Życie pod rosyjskie dyktando? W. Tokarz omawia szczegółowo sytuację gospodarczą ówczesnej Warszawy, nieudane starania o pożyczkę holenderską, pomysł pieniędzy papierowych, położenie materialne wojska i sfer urzędniczych, drożyznę i biedę klas niższych, a nawet prasę i teatr warszawski. Trudną sytuację ludności i jej cierpienia pogłębione okupacją wojsk rosyjskich i działaniami tajnej policji. Ponadto autor podkreśla służalczą pos­ tawę Stanisława Augusta wobec Katarzyny II i opisuje represyjne działania wobec Francuzów przebywających w Warszawie, podejrzewanych o sianie rewolucyjnego fermentu wśród Polaków. Prezentuje także pogłoski o kolejnym „rozbiorze” Polski, o którym zaczęto mówić już w styczniu 1794 r. W tej sytuacji patrioci nie pozostawali bierni. We wrześniu 1793 r. odbyły się w Lipsku narady byłego marszałka

i szlachty” oraz dobre funkcjonowanie władz. Książkę tę rozkolportowano po kraju w momencie wybuchu powstania. Była ona najsilniejszym i najbardziej propagandowo bolesnym ciosem, jaki zadali Stanisławowi Augustowi przyszli przywódcy powstania. Buntowniczy marsz brygadiera Antoniego Madalińskiego zaskoczył wszystkich. Jan Dembowski donosił Ignacemu Potockiemu: „Cały przerażony jestem, co to za konsekwencje wynikną z tej buntowniczej roboty”. Poseł pruski w Warszawie Ludwig Buchholtz relacjonował: „Jeżeli chodzi o konfederację, to należy stwierdzić, że została wywołana za pieniądze francuskie, że plany jej opracowali emigranci polscy w Saksonii i we Włoszech i kierują nią z zewnątrz. […] Ludzie ci, którzy nigdy nie będą spokojni, wysunęli na swego bohatera Kościuszkę”. W innej depeszy stwierdzał: „Są to ci sami, którzy brali udział w sejmach

przeszło trzech tygodni musiała ona pozostać biernym świadkiem wypadków […] Wiadomo, że po wystąpieniu Madalińskiego, a zwłaszcza proklamowaniu powstania w Krakowie, zwiększono w Warszawie dozór policyjny do niebywałych rozmiarów. Starano się odciąć Warszawę od wszelkiego związku z powstaniem i wprowadzono surową kontrolę przesyłek pocztowych. Te drastyczne środki zawiodły całkowicie”. Nie pomógł nawet pełny stan gotowości w rosyjskich koszarach, gdzie żołnierze spali w mundurach, z bronią u boku i przy zapalonych świecach. Na uwagę zasługują dokonane przez Wacława Tokarza porównania między powstaniem kościuszkowskim a listopadowym, głównie gdy idzie o genezę wydarzeń z 17 IV 1794 r. i 29 XI 1830 r. Doskonale scharakteryzował to studium Józef Feldman: „W twórczości żadnego historyka nie odzwierciedlił się z taką wyrazistością wielki proces odrodzenia narodowego na przestrzeni

formy gromadzenia podstaw badawczych, co w połączeniu z gruntownością analizy, opartej o studia na planach i mapach, a także wizjach terenu działań, daje obraz wszechstronności warsztatu pracy Tokarza”. Według Bronisława Pawłowskiego największy wpływ na tego historyka wywarł Wincenty Zakrzewski (1844–1918), badacz dziejów politycznych Polski XVI wieku. On to wprowadził młodego dziejopisa w tajniki metody historycznej, zaznajomił z doktryną Leopolda von Rankego (1795–1886) i nauczył realistycznego ujmowania zagadnień historycznych. Jemu też W. Tokarz zawdzięczał najwięcej. Wnikliwa lektura dzieła tego his­ toryka pozwala nam lepiej zrozumieć i określić rzeczywiste pole działanie nie tylko Naczelnika T. Kościuszki i marszałka I. Potockiego, ale także pomniejszych aktorów tej sceny, jak stołecznego szewca Jana Kilińskiego, mianowanego pułkownikiem milicji mazowieckiej, i Andrzeja Kapostasa, warszawskiego bankiera, członka Rady Najwyższej Narodowej i autora ustawy o pieniądzach papierowych z 8 VI 1794 r. Obok nazwisk przywódców ludu pojawiają się też nazwiska generał-majora wojsk koronnych Jana Augusta Cichockiego

17 kwietnia 1794 roku. Dzieło to w dalszym ciągu godne jest szczególnego polecenia i wnikliwej lektury. Bardzo wzbogaca mądrość i dojrzałość polityczną Polaków.

Niestety radość Racławic i sukces będącej przedmiotem zainteresowań badawczych W. Tokarza insurekcji warszawskiej przyćmiła gorycz klęski maciejowickiej i szturm Pragi. Generałowi A. Suworowowi caryca podarowała brylantową szlifę do kapelusza i trzy zdobyczne armaty. Na wieść o zdobyciu Warszawy po odczytaniu krótkiego raportu A. Suworowa: „Hurra!” Katarzyna II odpisała: „Hurra, feldmarszałku!”. Wraz z nominacją feldmarszałek otrzymał buławę wysadzaną diamentami i 7 000 dusz. Franciszek II przesłał mu swój portret, a Fryderyk Wilhelm II gwiazdę Orderu Orła Czarnego. Oficerów nagrodzono złotymi krzyżami na wstędze św. Jerzego z napisem „Praga wzięta 24 X 1794 roku”; każdy podoficer i żołnierz dostał medal i jednego rubla. Po rzezi Pragi dokonanej w 1794 r. przez gen. A. Suworowa przyszły wydarzenia nocy listopadowej 1830 r. i zma-

większość zatrzymanych kierowano do obozów koncentracyjnych. Symbolem zagłady polskiej ludności miasta stało się KL „Warschau”. Między październikiem 1944 r. a styczniem 1945 r. niemieckie oddziały specjalne, tzw. Tech­ nische Nothilfe, zniszczyły około 30% przedwojennej zabudowy lewobrzeżnej Warszawy. Zagładzie uległy wówczas setki bezcennych zabytków oraz obiektów o dużej wartości kulturalnej, sakralnej i gospodarczej. Wyburzaniu i paleniu Warszawy towarzyszyła zakrojona na szeroką skalę grabież pozostającego w mieście mienia publicznego i prywatnego. Komisarz Rzeszy do spraw Umacniania Niemieckości, Reichsführer SS Heinrich Luitpold Himmler, nakazał wówczas kompletne zniszczenie miasta, po uprzednim opróżnieniu go z wszystkich wartościowych dla Rzeszy materiałów. W wydanym 9 X 1944 r. rozkazie wskazał jednoznacznie: „to miasto ma całkowicie zniknąć z powierzchni ziemi i służyć jedynie jako punkt przeładunkowy dla transportu Wehrmachtu. Kamień na kamieniu nie powinien pozostać. Wszystkie budynki należy zburzyć aż do fundamentów. Pozostaną tylko urządzenia techniczne i budynki kolei żelaznych”.

Gen. Stanisław Mokronowski

Jan Kiliński

Gen. Antoni Madaliński

(1750–1795) oraz członka sprzysiężenia przygotowującego wybuch powstania i generał-lejtnanta wojsk koronnych Stanisława Mokronowskiego (1761– 1821), w insurekcji 1794 r. komendanta miasta Warszawy i Siły Zbrojnej Księst­

gania lat 1863–1864. Warszawa, zdegradowana w XIX wieku do roli stolicy rosyjskiej prowincji o potocznej nazwie Priwislanskij Kraj (Привислинский край), na szlaku do niepodległości dzieliła losy narodu i Rzeczypospoli-

Aleksander Wojtecki w 1934 r. proroczo napisał: „Polska, która w chwili upadku w końcu XVIII wieku była tak ludna, jak Wielkorosja lub Anglia, a niewiele mniej ludna od Niemiec, zeszła przez okres 150 lat walki

Zakończenie

Walki na Krakowskim Przedmieściu. Szkic J. Kossaka

Rekonstrukcja historyczna walk w Ogrodzie Saskim

Przysięga Kościuszki na Rynku w Krakowie

wielkiego litewskiego Ignacego Potoc­ kiego z Tadeuszem Kościuszką nad planem powstania. T. Kościuszko przyjął naczelnictwo, ustalił z I. Potoc­kim i H. Kołłątajem zakres władzy dyktatorskiej, a następnie wyjechał z gen. J. Zajączkiem do Podgórza i tu 11 IX 1793 r. odbył naradę z przedstawicielami konspiracji. Dłuższy tam pobyt był niebezpieczny, a powrót do Saksonii mógł kompromitować marszałka, więc T. Kościuszko wyjechał do Włoch, zapowiadając na koniec lutego powrót do Saksonii. W międzyczasie I. Potockiemu złożył wizytę wysłannik kręgów konspiracyjnych Tomasz Maruszewski, który zażądał niemal natychmiastowego przystąpienia do akcji. Przedstawił on marszałkowi „grozę redukcji” i niewykonalność instrukcji T. Kościuszki. I. Potocki i H. Kołłątaj zwlekali oświadczając, że niczego nie mogą powziąć przed powrotem T. Kościuszki z Włoch. Prawdopodobnie łudzili się jeszcze możliwością odroczenia decyzji wybuchu powstania w oczekiwaniu korzystniejszej koniunktury międzynarodowej. Jesienią 1793 r. wydano nielegalnie książkę O ustanowieniu i upadku Konstytucji polskiej 3 maja 1791 roku współautorstwa marszałka wielkiego litewskiego. Dzieło to piętnowało słabość i tchórzostwo Stanisława Augusta, który, przystępując do targowicy, zdezor­ ganizował obronę kraju i zaprzepaścił

z lat 1788, 1789, 1790, 1791 i tworzyli to samo Stronnictwo Patriotyczne”. Pierwszy wyjechał do kraju Tadeusz Kościuszko, zaopatrzony przez Ignacego Potockiego i Hugona Kołłątaja w szczegółowy program „obrzędów politycznych”, jakie miały się odbyć w Krakowie. W ten sposób marszałek Potocki starał się przeszkodzić tworzeniu innych stronnictw, „przeciwnych pożytkowi narodu, i żeby osiągnąć jedność”. I. Potocki zostawał czasowo w Dreźnie, w nadziei otrzymania od strony francuskiej obiecanego zasiłku pieniężnego dla powstania oraz w celu rozeznania się w widokach ewentualnego wybuchu wojny rosyjsko-tureckiej. W końcu – nie doczekawszy spodziewanych pieniędzy i informacji – I. Potocki musiał udać się do Polski, wzywany stanowczo przez naczelnika do objęcia ważnych funkcji w kraju. T. Kościuszko wysłał 24 III 1794 r. kuriera do marszałka i H. Kołłątaja, donosząc „o rozpoczęciu roboty”, zaklinając obu na miłość Ojczyzny, „aby natychmiast zjechali, grożąc nawet ogłoszeniem za nieprzyjaciół powstania, gdyby się ociągali”. I. Potocki wyjechał natychmiast i stanął w Krakowie 14 IV; jego wyjazd przyśpieszyła poważna obawa, że zostanie uwięziony przez władze saskie na żądanie Rosji i Prus. T. Kościuszko wyruszył 3 maja z Winiar do Wiślicy, tutaj przybyli do niego I. Potocki i H. Kołłątaj. W tej sytuacji W. Tokarz wyraził pogląd, „że

kilkudziesięciu lat, od Sejmu Czteroletniego do powstania 1863 roku. Proces ten rozpatruje Tokarz we wszystkich jego przejawach, śledząc, jak zachowywały się w dobie wielkich ruchów powstańczych poszczególne warstwy społeczne, jaką rozporządzano organizacją administracyjną i skarbową, jaki potrafiono wydobyć zasób sił gospodarczych, umysłowych i moralnych, jaki stopień wyrobienia, energii, gotowości do ofiar reprezentowali przywódcy, jak wreszcie wyglądało rozstrzygające w takich razach narzędzie działania – siła zbrojna”. Wacław Tokarz trafił na czasy, w których z proroctw naszych romantyków: Adama Mickiewicza, Juliusza Słowackiego i Zygmunta Krasińskiego wykreował się ten nieoczekiwany, lecz upragniony: Józef Piłsudski, jak kto w dwugłosie sformułowali Jarosław Marek Rymkiewicz i Andrzej Nowak na łamach pisma „Arcana” (nr 2012/108, s. 9). Nic więc dziwnego, że przeciwstawiał się on negatywnej i lekceważącej organizacyjny wysiłek ocenie powstań, uznając tę tezę za błędną. Bronił demok­ratycznej zasady wolności narodów zalegalizowanej w traktacie wersalskim 28 VI 1919 r. Godny naśladowania był także jego warsztat naukowy historyka. „Dążył do poszerzenia bazy źródłowej nie tylko przez poszukiwania archiwalne, ale i przez nawiązywanie bezpośrednich kontaktów z uczestnikami powstań. Studiował ich zbiory prywatne oraz notował ich relacje. Wykorzystywanie relacji i ankiet jako źródeł historycznych wskazuje na różnorakie

wa Mazowieckiego. W tym ostatnim W. Tokarz widział głównie narzędzie króla Stanisława Augusta zmierzającego do opanowania ruchu. Stefan Kieniewicz we wspomnieniu pośmiertnym o Wacławie Tokarzu tak ocenił książkę Warszawa przed wybuchem powstania: „Ta monografia spisku przedinsurekcyjnego opierała się z konieczności tylko na archiwaliach krakowskich. A jednak dała niezmiernie żywy obraz miasta pełnego kont­ rastów oraz krzyżujących się działań stronników Rosji, szpiegów, patriotów, ludzi wszelkiego stanu od magnatów aż do pospólstwa. W tej książce, będącej tylko fragmentem, zabłysnął Tokarz po raz pierwszy świetnym talentem pisarskim”. Umiejętnie piętnuje arcyłotrów, kłamców (w temacie wolności i niepodległości) i pospolitych zdrajców, zręcznie posługując się źródłem z epoki, jak to było m.in. z wierszem ulotnym, przesłanym przez Jana Dembowskiego marszałkowi Ignacemu Potockiemu, jednym z wielu pamfletów, jakie „po rogach ulic poprzylepiane […] rozsiane po wszystkich stronach”, według posła rosyjskiego zagrażały nawet osobie króla (patrz obok). Nieprzypadkowo najwytrawniejszy znawca tematyki kościuszkowskiej w okresie PRL-u, prof. Jan Lubicz-Pachoński (1907–1985), uczeń gen. Mariana Kukiela (1885–1973) i Władysława Konopczyńskiego (1880–1952), zalecał swoim studentom pilne studiowanie prac Wacława Tokarza, a w szczególności książki pt. Warszawa przed wybuchem powstania

Wolność i niepodległość! A jej naczelnicy Słuchać muszą rozkazów ościennej stolicy. Wolność i niepodległość! A gdzie naród radzi, Obce wojsko brzmi w surmy i warty prowadzi, Wolność i niepodległość! A zamiast ich prawa, Król niczym, naród zhańbion i w więzach Warszawa. Wolność i niepodległość! A lud z chat wygnany, Wydartą dzieciom strawą żywi swe tyrany. Wolność i niepodległość! Przy szlachcie i wierze, A szlachta w tej wolności batogami bierze. Wolność i niepodległość! Polska ocalała! Bodajby taka wolność nigdy nie postała!

tej. Niegdyś miasto bogate i ważne na mapie Europy, podczas pierwszej wojny światowej zostało ogołocone z kapitału przez niemieckie kontrybucje nałożone na polecenie władz okupacyjnych gen. Hansa Beselera. W okresie drugiej wojny światowej Warszawę ograbiła z wszelkiego majątku trwałego i obróciła w gruzy III Rzesza. Od 8 V 1940 r. stolica była terenem ulicznych łapanek i obław,

o niepodległość do liczby narodów drugorzędnych z powodu ciągłych strat w ludziach i z powodu powstrzymywania się rozwoju przez państwa zaborcze tak w dziedzinie społecznej, jak i kulturalnej. Te olbrzymie straty i morze wylanej krwi bohaterów domagają się należnego uszanowania, tym bardziej, że nadal znajdujemy się w obliczu trudnego zadania utrzymania niepodległości”. K


KURIER WNET · CZERWIEC 2018

8

Najświętsze Serce Syna, gorejące miłością dla nas, acz zranione cierniami naszych grzechów, Bogarodzica trzyma na swojej prawej dłoni. Jest to centralny, bo najważniejszy element całego obrazu. Wymowne jest także przedstawienie dziecięcej postaci Jezusa. Jedną rączkę położył na piersi, a drugą wskazuje na oblicze Rodzicielki. Jednocześnie dyskretnie, paluszkami, wyjawia tajemnicę własnej boskiej i ludzkiej natury, a także jedności Trójcy Przenajświętszej. Nawet Jego małe stópki obute w sandałki są oznaką panowania i wolności. Dotknął nimi ziemi i zna naszą ciężką dolę. W ziemskim żywocie przecież nie ominęły Go trudy, prześladowania, cierpienia, a nawet męczeńs­ka śmierć, uwieńczona zwycięskim Zmartwychwstaniem. Postaci na obrazie są opromienione Bożą chwałą. U dołu płótna, nieco zachmurzona, widnieje krzywizna globu. Wyraźnie ponad ziemskim światem jest Królowa – Matka, jako regentka opiekująca się jeszcze małoletnim Królem – Synem. Ona jedna może i umie polecić Jemu wszystkie nasze sprawy. Przytula do Niego głowę, aby jak najuważniej wysłuchać i Jego mądrych słów. Gest ten pięknie wyraża ewangeliczną wartość służby poprzez naturalny, macierzyński instynkt. Zachowany jest w tym tradycyjny porządek, będący podstawą stałości i bezpieczeństwa. Matka i Syn mają na głowach królewskie korony, zdobne w drogocenne klejnoty. Nie bez znaczenia jest ich kształt. Korona Niewiasty jest otwarta, typowo kobieca, wzorowana na używanych w zamierzchłych czasach przez królowe. Monarszy zaś wieniec Chrys­ tusa jest zamknięty przecinającymi się pałąkami, z krzyżykiem na szczycie, ponad kulką wyobrażającą ziemię. Jest to jeden z elementów regaliów oznaczających suwerennego władcę. Monarsze symbole do złudzenia przypominają starodawne korony sławnych dynastii francuskich, barbarzyńsko zniszczone podczas krwawej rewolucji epoki oświecenia. Wydają się być wyrazem tęsknoty komponującego ten święty wizerunek artysty za królestwem polegającym na sojuszu tronu

Nasza Pani Najświętszego Serca Jezusowego (franc.: Notre-Dame du Sacré-Cœur; niem.: Unsere liebe Frau vom heil. Herzen) jest mało znanym obrazem sakralnym.

Nasza Pani Najświętszego Serca Jezusowego Barbara Maria Czernecka

i ołtarza, jakże świetnie zapisanym w historii dumnych Franków. A i czas powstania tego właśnie wizerunku Maryi przypada na lata Drugiego Cesarstwa – ustroju, chociaż politycznie autorytarnego, to jednak także opartego na Kościele katolickim. Najświętsza Maryja Panna od zarania państwowości Najstarszej Córy Kościoła poprzez kolejne wieki była uznawana za jej najcenniejszą lilię. Przez długie wieki w tym wdzięcznym kwiecie pozostawała nawet symbolicznie zaznaczona złotem na ich sztandarze, błękitnej fladze. Tego symbolu nie było już w czasie powstawania obrazu i nie ma obecnie ani w godle, ani w barwach narodowych Francji. Kult Najświętszego Serca Pana Jezusa zaczął pulsować właśnie na terenie

Kult Najświętszego Serca Pana Jezusa zaczął pulsować na terenie Francji, skąd od XVII w. rozprzestrzenił się na cały świat. Żywy jest też w Polsce, gdzie zwłaszcza w czerwcu w każdym kościele codziennie śpiewana jest przepiękna litania ku Jego czci.

FOT. AMADEUSZ CZERNECKI

W

izerunek Matki Bożej i Jej Syna w takiej postaci stał się najbardziej popularny w miejscowości Issoudun w departamencie Indre, położonym na terenie środkowej Francji. Tam właśnie około 1854 roku powstała Kongregacja Mis­ jonarzy od Najświętszego Serca. Błogosławiony Papież Pius IX oficjalnie zatwierdził owo modlitewne stowarzyszenie, a wkrótce także sam zarejest­ rował się jako członek tego bractwa. Wreszcie 8 września 1869 roku czczony tam wizerunek Matki Bożej Najświętszego Serca został uroczyście ukoronowany. Sanktuarium w Issoudun było licznie nawiedzane przez pielgrzymów. Miejsce to stało się także kolebką Zgromadzenia Córek Matki Bożej Najświętszego Serca, założonego w 1874 roku przez księdza Julesa Chevaliera oraz matkę Marie-Louise Hartzer. Podejmując się „misji bez ograniczeń”, docierało ono do krajów, gdzie dotąd jeszcze nie poznano Chrystusa. Obecnie ponad tysiąc sióstr tego zgromadzenia działa w wielu krajach Europy i świata pod has­łem: „Niech Najświętsze Serce Jezusa będzie wszędzie kochane!”. Ich wspólnym znakiem jest właśnie medalion z postacią Matki Bożej Najświętszego Serca Jezusa. Pierwowzór tego wizerunku przedstawia Najświętszą Maryję Pannę na lewej ręce trzymającą Jezusa, a na prawej dłoni – Jego Najświętsze Serce. Szaty obu postaci mają kolory klasyczne. Suknia Madonny jest barwy purpurowej na znak matczynej miłoś­ci. Jej płaszcz – błękitny ze złotawym podszyciem, co oznacza świętość Boga – symbolicznie ukazuje niebo. Otacza cały ludzki rodzaj. Zielony kolor podszewki zapewne nawiązuje do Raju. Dzieciątko na sobie ma tradycyjnie białą, acz misternie przyozdobioną szatkę. Matka Boża nogą odzianą w bucik przydeptuje węża oplatającego kulę ziemską. Ten w paszczy trzyma zerwaną gałązkę z jabłkiem, będącym znakiem owocu z drzewa zakazanego w starotestamentalnym Edenie. Także i tu została więc Niepokalana Maryja przedstawiona jako Nowa Ewa, ostatecznie miażdżąca głowę biblijnego kusiciela.

KURIER·ŚL ĄSKI

Francji, skąd od XVII wieku rozprzestrzenił się na cały świat i trwa nadal. Żywy jest też w Polsce, gdzie zwłaszcza w czerwcu w każdym kościele codziennie śpiewana jest przepiękna litania ku Jego czci. Matka Boża Najświętszego Serca Jezusowego przez tenże wizerunek wskazuje nam Swoją wyjątkową relację z Synem. Przez dziesięć miesięcy księżycowych nosiła Go pod swym Niepokalanym Sercem. Od Niej On, Bóg, otrzymał człowieczeństwo. Przez to Maryja została z Nim najściślej zjednoczona. Jest najbliżej Serca Jezusowego, jakże dla nas miłosiernego. Narząd ten służy do pompowania krwi, a więc podtrzymuje życie. Jest umiejscowiony w samym centrum ciała, czyli w piersi człowieka. Jednoczy

ciało i duszę. We wszystkich kulturach stanowi symbol uczuć, pamięci, rozumu, woli. To serce najwrażliwiej reaguje na wszelkie emocje, uniesienia, wzruszenia, zatroskania, żale. I jakże potrafi boleć: dosłownie oraz w przenośni. Najświętsze Serce Jezusa, zranione i krwawiące, cierniami naszych grzechów uciśnione, bezustannie płonie miłością do rodzaju ludzkiego. Z niego wyrasta krzyż. W tym zaś wizerunku, jako dziecięce, maleńkie Serduszko Jezusowe, szczególnie musi być tkliwe, czułe i ufne. Wręcz oczekuje naszego zawierzenia. Jego Najświętsza Matka zaś pragnie pośredniczyć w wyjednywaniu dla nas wszelkich łask. Prezentowany przy tekście obraz na płótnie w oryginale ma pokaźne rozmiary: metr szerokości i dwa metry wysokości. Musiał niegdyś stanowić ważną część niewątpliwie wspaniałego ołtarza katolickiej świątyni. Skrzętnie ukrywa tajemnicę, kto go ufundował, gdzie był czczony, jak długo skupiał na sobie wzrok wiernych i dlaczego został stamtąd zdjęty. Odarty z ram, wygnieciony i potargany kupieckim traktowaniem, w końcu stał się przedmiotem internetowej aukcji. Po dosyć zawiłej podróży po Polsce z ziemi lubelskiej zawrócił na Śląsk, gdzie ponoć pierwotnie został zlokalizowany. Jego wcześniejsze losy nie są znane. Po gruntownej renowacji, przeprowadzonej przez fachowego konserwatora, odzys­kał swój wspaniały blask. Odnowienie przywróciło mu pierwotne piękno, którym zachwyca nawet znawców sztuki. Zostanie wkomponowany w neogotyc­ki prospekt po – także rozebranych – kościelnych organach. I co ciekawe: obydwa te eksponaty, pochodzące z innych części Europy, a nawet powstałe w różnych okresach czasu, dopasowały się do siebie wręcz idealnie, jakby takie było pierwotne zamierzenie ich wykonawców. Wreszcie ten wspaniały obraz, tak oryginalnie oprawiony, zawiśnie na białej ścianie prywatnego domu i tam cierpliwie poczeka na odrodzenie należnej mu świetności. Matko Boża Najświętszego Serca, módl się za nami! K

Odpowiedź na interpelację Posła na Sejm Józefa Brynkusa dotycząca unieważnienia umowy definitywnej z Fiatem odsłania gigantyczny zakres stosowania klauzuli zrzeczenia się suwerenności również w innych umowach gospodarczych!

Zdrada stanu? Rajmund Pollak

M

oim zdaniem mamy tutaj do czynienia ze zdradą stanu, kwalifikującą się do oddania pod osąd Trybunału Stanu osoby Ministra Przedsiębiorczości i Technologii, który firmuje takie przyzwolenie na nie­ suwerenność! Przyzwolenie na stosowanie klauzuli zrzeczenia się suwerenności w sferze gospodarczej jest rażącym naruszeniem Konstytucji RP, która nie przewiduje podziału suwerenności na dominium i imperium, jak to sugeruje pełnomocnik w/w Ministra. Bezpodstawne są twierdzenia Ministra, że: 1. „Współczesne państwo (…) może dokonywać działań i nawiązywać stosunki prawne, w tym również nie pełniąc funkcji związanych z suwerennością lub władzą państwową: mamy tu szczególnie na myśli państwo jako podmiot gospodarczy”. Rozumowanie to jest szkodliwe przede wszystkim dla Skarbu Państ­ wa i wszystkich Polaków pracujących w przedsiębiorstwach oraz spółkach Skarbu Państwa, bo w praktyce ogranicza możliwości stosowania prawa polskiego do umów zawieranych z kontrahentami zagranicznymi z klauzulą wyrzekania się suwerenności. Taka interpretacja pozwoliła m.in. bezprawnie pozbawić ponad 25 000 pracowników FSM ich praw do bezpłatnej puli 15% akcji pracowniczych, wycenić majątek FSM wart 3 000 000 000 dolarów USA na 1 800 PLN (18 000 000 STARYCH ZŁ) oraz oddać tę część terytorium Polski, która znajduje się pod fabrykami dawnego FSM, w obce ręce, a potem, już po dokonanych przekształceniach własnościowych, wyrzucić na bruk wiele tysięcy Polaków.

2. „Powyższa praktyka, związana ze zrzeczeniem się tzw. immunitetu jurysdykcyjnego, oddzielająca sferę suwerenności od sfery władztwa majątkowego w obrocie cywilno-prawnym państwa, związana jest z unikaniem sytuacji mogących budzić wątpliwości co do nierównorzędnej pozycji, zajmowanej przez państwo jako Skarb Państ­ wa, działający w sferze dominium”...

Skarb Państwa, zamiast w roli suwerena, występował w roli nierównoprawnego petenta w zakresie przekształceń własnościowych i gos­ podarczych umów międzynarodowych! W praktyce takie wyrzeczenie się suwerenności spowodowało nie tylko w przypadku FSM, ale również wielu innych polskich przedsiębiorstw i banków oddanych za bezcen w obce ręce, że to właśnie Skarb Państwa, zamiast w roli suwerena, występował w roli nierównoprawnego petenta w zakresie przekształceń własnościowych i gospodarczych umów międzynarodowych! 3. „(…) w sporach sądowych i pełnym respektowaniu tego przez sądy, udział Skarbu Państwa lub instytucji państwowych w procesie zawsze może być postrzegany jako udział podmiotu dominującego w sporze przez

uczestniczącego w nim przedsiębiorcy kontrahenta umów z podmiotami państwowymi, z tego powodu taka klauzula zrzekająca się immunitetu jurysdykcyjnego jest stosowana w stosunkach cywilno-prawnych”. Wygląda na to, że dla w/w Ministra ważniejsze są prawa obcych podmiotów niż suwerena – Polski! W żadnym obowiązującym w Pols­ ce przepisie prawnym nie ma antykonstytucyjnego wymogu zrzeczenia się suwerenności lub immunitetu jurysdykcyjnego, dlatego domniemanie Ministra o rzekomym „postrzeganiu” przez sądy jest pozaprawne i szkodliwe dla Skarbu Państwa i suwerennoś­ ci RP. Sytuacja jest akurat odwrotna, gdyż wyrzeczenie się immunitetu

jurysdykcyjnego otwiera szerokie pole do dyktowania niekorzystnych dla Polski i Skarbu Państwa warunków przez kont­rahentów zagranicznych. Nieprawdopodobny byłby wyrok jakiegokolwiek sądu niekorzystny dla Skarbu Państwa tylko dlatego, że umowa nie miała klauzuli wyrzeczenia się immunitetu jurysdykcyjnego. Wyrzeczenie się immunitetu jurysdykcyjnego otwiera natomiast pole procesowe do pozaprawnych interpretacji przepisów i praktyk właścicieli firm i ich mocodawców, niekorzystnych zarówno dla Skarbu Państwa, jak i dla pracowników ponadnarodowych holdingów. Interpelacja Pana Posła Józefa Brynkusa odsłoniła bulwersująco szeroki zakres stosowania klauzuli wyrzeczenia się suwerenności!

Władze III RP wszelkich orientacji politycznych – od lewa do prawa – stosowały w umowach gospodarczych z podmiotami zagranicznymi klauzulę wyrzeczenia się immunitetu jurysdykcyjnego!

Z odpowiedzi Ministra Przedsiębiorczości i Technologii niedwuznacznie wynika bowiem, że władze III RP wszelkich orientacji politycznych – od lewa poprzez centrum aż do prawa – stosowały w umowach gospodarczych z podmiotami zagranicznymi klauzulę wyrzeczenia się immunitetu jurysdykcyjnego nie tylko wobec Fiata, ale dość powszechnie wobec innych koncernów i podmiotów zagranicznych! Gdyby dzisiaj żył Józef Piłsudski, zapewne Trybunał Stanu miałby pełne ręce roboty. W roku 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości stosowanie klauzuli wyrzeczenia się suwerenności jest zdradą stanu i zdradą Najjaśniejszej Rzeczypospolitej Polskiej! K


CZERWIEC 2018 · KURIER WNET

9

KURIER·ŚL ĄSKI

D

zieje się to poprzez realizację w zachodnioeuropejs­ kiej polityce historycznej nacjonalistycznej koncepcji neokossinnizmu, promującej badania identyfikujące jakoby konkretne ludy, zwykle germańskie, z tzw. kulturami archeologicznymi. Warto podjąć próbę zareagowania na tę zakamuflowaną formę indoktrynacji neokolonialnej. Nie jest to nic nowego w dziejach Europy, a zwłaszcza Niemiec. Już w XVIII w., podczas budowy późniejszej kopalni galmanu „Scharley” w Szarleju (wówczas pod Piekarami Śląskimi), doszło do odkrycia pozostałości osadnictwa z okresu rzymskiego (I–IV w. n.e.). Odsłonięta osada była spora, ale pruscy urzędnicy nie byli pewni, czy zamieszkiwała ją ludność słowiańska, czy może jednak germańs­ ka. Odkryciem zainteresował się sam król Prus, Fryderyk Wilhelm III. Wez­ wano pruskich archeologów pod kierownictwem Lauberta, a ci, w porozumieniu z baronem Hardenbergiem, który właśnie w 1795 r. doprowadził do zawarcia pokoju z Francją, co umożliwiło trzeci rozbiór Polski – przeprowadzili wnikliwe badania. W ich wyniku uznali, że ową osadę z początków nowej ery zamieszkiwała ludność prasłowiańska. Co więcej – w III w n.e. ludność ta wytapiała z rudy darniowej w dymarkach żelazo… Taki wynik badań nie odpowiadał Fryderykowi Wilhelmowi III (podobnie jak i dzisiejszym, niemieckim i zachodnioeuropejskim elitom wspierającym nacjonalistyczne „badania” archeologiczne) i rozkazał, aby znalezione na stanowisku przedmioty zniszczyć. W ten sposób władze Prus zaczęły „tworzyć” nową historię Śląska. Jednak były żołnierz napoleoński, a wówczas już młynarz z pobliskich Brzozowic (dziś w Piekarach Śląskich), Karol Piekoszewski, zebrał wszystko, co się dało znaleźć w Szarleju i zabezpieczył w swojej stodole. Następnie wydał w 1852 r. w drukarni Teodora Haneczka broszurę, w której to opisał. Niestety – jej oryginał nie dochował się do naszych czasów. Władze pruskie działały sprawnie na polu polityki historycznej. Potwierdza to przykład odkrycia w 1913 r., podczas rozbudowy przez spadkobierców Giszego zakładu produkcji galmanu „Wilhelmine”, śladów osady słowiańskiej z III i IV w. n.e., czyli z okresu, w którym według ówcześnie i obecnie obowiązującej narracji w polityce historycznej – Słowian w ogóle jeszcze nad Wisłą, a co dopiero na Śląsku, nie było. W tej sytuacji niemiecki historyk Ulrich Haacke prze-

Ludność „przewors­ ka”, która pozostała na wschód od Wisły, została przez Kasjodora i Jordanesa utrwalona w historii Gotów jako Wenedowie, od których wzięła się u Germanów nazwa wszystkich Słowian. prowadził badania opisane w „Eine alterhermanische Siedlung in Deutsch Piekar”, w wyniku których uznał, że te słowiańskie stanowiska archeologiczne nie są słowiańskie, ale germańskie. Jak to zgrabnie określił Dariusz Pietrucha, bytomski nauczyciel, który starał się zgłębić historię przemysłu wydobywczego w Piekarach Śląskich: opis taki był „poprawny ideologicznie, ale nie historycznie”… Taka „poprawna” ideologicznie, ale nie historycznie narracja o ludności ziem znanych dziś jako Polska oraz o jej osiągnięciach w dziedzinie protoprzemysłowego wydobycia minerałów, a następnie ich hutniczej obróbki – trwa do dziś. Dlatego spróbuję uporządkować pewne nazwy ludów zamieszkujących nasze tereny od przełomu er i wskazać ich powiązania z tzw. kulturami archeologicznymi.

Skąd się wzięli i kim byli Wenetowie/Wenedowie? Po 525 r. n.e. konsul na dworze króla Ostrogotów Teodoryka Wielkiego, Rzymianin Flavius Magnus Aurelius Cassiodorus (ok. 485–580), znany jako Kasjodor, na podstawie sag germańskich i wcześniejszych źródeł historycznych napisał Historia Gothica libri XII. Oryginał w mrokach średniowiecza zaginął, jednak ok. 551 r. Ostrogot Jordanes (ok. 485–po 554) wypożyczył jej rękopis z biblioteki założonej przez

Kasjodora wraz z klasztorem w jego rodowym Scyllacium (dziś Squitlace w Kalabrii) i dokonał jego dość ścisłego streszczenia. Przetrwało ono i przeszło do historiografii jako De Getarum sive Gothorum origine et rebus gestis, czyli O pochodzeniu i czynach Getów, czyli Gotów. W streszczeniu tym Got Jordanes rozbudował mityczne początki Gotów i – fałszywie – zidentyfikował ich z dackimi Getami oraz nadczarnomorskimi Scytami, aby ich nobilitować, nadając im miejsce w ustalonym przez historiografów rzymskich i greckich schemacie historii powszechnej. Pomijając ten pierwszy etap germańskiej „walki o historię”, warto odnotować, że – niewątpliwie za Kasjodorem, czyli na podstawie danych sprzed 526 r. – Jordanes zapisał: „Wewnątrz nich [między rzekami Cisą, Dunajem oraz niezidentyfikowanym Flutausis – R.A.] jest Dac­ja, na kształt diademu uwieńczo-

Pliniusz Starszy powtórzył informac­ ję Korneliusza Neposa, przypomnianą przez Pomponiusza Melę o Wiśle, Sarmatach i Wenetach. Nieco później, około roku 98 n.e., w De origine et situ Germaniae Tacyt pisał: „Wenetowie przejęli wiele z obyczajów Sarmatów. Przebiegają bowiem w celach łupieskich wszystkie lasy i góry znajdujące się między Peucynami a Fennami. Jednak powinni być raczej zaliczani do Germanów, ponieważ budują domy, noszą tarcze i lubią szybkie, piesze marsze. Odróżnia ich to od Sarmatów żyjących na wozie i na koniu”. Klaudiusz Ptolemeusz, który ok. 150 r. n.e. w dziele Nauka Geograficzna zaznaczył na mapie m.in. lokalizację miejscowości Calisia (Kalisz), uważał, że na prawym brzegu Bałtyku u ujścia Wisły zamieszkują Wenedowie. Byli tam tak długo, że wiązał z nimi nazwy:

W drugiej poł. II w p.n.e., gdy z Jutlandii na południe ruszyli Cymbrowie i sprzymierzeni z nimi Teutonowie, a na północnym Dolnym Śląsku pojawili się Burgundowie, te germańs­ kie plemiona zetknęły się z „przeworskimi”, sceltyzowanymi Wenetami, których wymawiali przez „d”. Za poś­ rednictwem tych plemion germańskich dowiedzieli się o nich w I w. p.n.e. Rzymianie. Nieco później, na przełomie er zetknęli się z Wenedami germańscy uchodźcy ze skandynawskich krain Östergötland i Västergötland, czyli Goci, którzy wylądowali u ujścia Wis­ły i przez ponad wiek przedzierali się wśród przeworskich Wenedów na południe, aby na przełomie II/III w. n.e. dotrzeć nad Morze Czarne i wspólnie z tamtejszymi Sarmatami oraz podporządkowanymi im plemionami wschodniosłowiańskimi utworzyć znaczący politycznie i mili-

„Nauka” zachodnioeuropejskich państw wchodzących w skład Unii Europejskiej jest wykorzystywana – służebnie wobec interesów ekonomicznych i politycznych swoich mocodawców – do takiego kształtowania świadomości obywateli tych państw, aby jednoznacznie utożsamiali obywateli UE z państw środkowo-wschodniej Europy z niższą kategorią Europejczyków.

Nacjonalistyczna narracja germańska a początki przemysłu na ziemiach polskich (II) Stanisław Orzeł

RYC. WIKIPEDIA

na stromymi Alpami [czyli Karpatami], a wzdłuż ich lewego stoku, który skłania się ku północy, rozsiadł się, poczynając od źródeł rzeki Wiskla [czyli Wisły], na niezmierzonych obszarach liczny naród Wenedów” („immensa spatia Venetharum natio populos insedit”). „A choć imiona ich zmienne są teraz, stosownie do rozmaitych szczepów”, to „na trzy mianowicie nazwy się dzielą, to jest Wenetów, Antów, Sklawinów” („tria nunc nomina ediderunt, id est Venethi, Antes, Sclaueni”). Skąd się wzięli owi – wiązani z zachodnimi i nadwiślańskimi Słowianami – Wenedowie? Otóż już w IV w. p.n.e. Efor z małoazjatyckiego miasta Kyme (ok. 405–340) zapisał, że pomiędzy Bałtykiem, Wisłą a Karpatami żyli Enetoi=Wenetowie. Legenda grec­ka z tego okresu wiązała ten obszar z rzeką Eridanos, z której wydobywano bursztyn. Pomponiusz Mela w Choro­ grafii, czyli o położeniu krajów świata ksiąg trzy, napisanej w 43 lub 44 r. n.e., opierając się na zaginionym dziele his­ torycznym Korneliusza Neposa (100 do ok. 25 p.n.e.) podał, że rzeką graniczną między Germanią a Sarmatią była Vistula/Wisła, a za nią, w Sarmatii – według niektórych – zamieszkują Sarmaci, Wenetowie, Skirrowie, Hirrowie i inne ludy. W Naturalis Historia, napisanej przed 79 r. n.e., Pliniusz Starszy (23–79 n.e.) przekazał, że około roku 330 p.n.e. grecki żeglarz Pyteasz z Marsylii (opisał to we fragmentarycznie zachowanym dziele O oceanie), wracając z wyprawy do Ultima Thule, podczas której poszukiwał cyny i Wyspy Bursztynowej/ Balcii/Abalus, „w pobliżu Guiones, plemienia germańskiego” wpłynął na obszar „estuarium oceani Metuonis długości 6000 stadiów” – czyli około 1150 km. Owo estuarium może oznaczać zatokę oceanu, jaką jest Bałtyk. „Stąd o jeden dzień żeglugi oddalona leży wyspa Abalus – tam w okresie wiosny jest on [bursztyn – R.A.] wyrzucany na brzeg, a jest wymiotem stałego morza. Mieszkańcy używają go zamiast drew do ognia i sprzedają swoim sąsiadom Teutonom”. Kim byli ci „mieszkańcy”, którzy już za czasów Pyteasza sprzedawali bursztyn Teutonom? Otóż tenże

Z atoka Wenedzka (Zatoka Gdańska) i Góry Wenedzkie (wzgórza na Mazurach lub Pomorzu). Z tych zapisów starożytnych his­ toryków wynika, że co najmniej od poł. IV w. p.n.e. na południe od Bałtyku, nad Wisłą, po Karpaty pojawiło się w świadomości historiografów antycznych znaczące plemię Wenetów/Wenedów. Obszar ten pokrywa się z terenem wys­ tępowania wspomnianej archeologicznej kultury pomorskiej, czyli z ludnością połużycką, która pod wpływem penet­ racji, a być może kolonizacji (u ujścia Wisły) ludności pochodzenia etruskiego lub ulegających wpływom etruskim

Na przełomie er nie ma śladów masowej migracji ludów germańskich na teren Dolnego Śląs­ ka, co jednoznacznie wyklucza możliwość osiedlenia się w już w tym okresie wandals­ kiego szczepu Silingów na przyszłych ziemiach śląskich. Wenetów nadadriatyckich – przejęła wraz z elementami kultury materialnej również ich nazwę. Jednak w IV w. p.n.e., po złamaniu znaczenia politycznego Etrusków przez Rzymian oraz po wędrówkach Scytów pod presją Persów na obszary naddunajskie, a także zajęciu Czech i Moraw przez Celtów – kontakty te zanikły. Owa zmiana spowodowała, że ok. 250 r. p.n.e. kulturę pomorską zaczęła zastępować archeologiczna kultura przeworska, której ludność nadal była jednak określana jako Wenetowie.

tarnie organizm państwowy, tzw. państwo Ostrogotów. Na początku naszej ery zetknęli się z nimi również Gepidzi, którzy za Gotami osiedli na Żuławach, by stamtąd ok. połowy III w. dotrzeć do ujścia Dunaju. W ten sposób, za pośrednictwem plemion germańskich, do świadomości Rzymian i Greków dotarła ponownie wiedza o licznym ludzie – już po germańsku wymawianych – Wenedów. Kontakty wenecko-słowiańskie są językoznawczo dość dobrze udokumentowane. Z. Gołąb uważa to za dowód bytności Słowian między Karpatami a Bałtykiem od kilku przynajmniej wieków przed naszą erą. Wenetowie w wyniku ekspansji Gotów na wschód zetknęli się ze znanymi od czasów Herodota wschodnimi Słowianami. Widać to u Klaudiusza Ptolemeusza, który ok. 150 r. n.e. nad rzeką Rha/Wołga umiejscowił plemię Sou­ obenoi, którego nazwa jest prawdopodobnie pierwszym, greckobrzmiącym zapisem słowa „Słowieni”. Zaś między Bałtami a irańskimi Sarmatami umieścił plemię Stauanoi, Stałan, którzy pod naporem idących znad Wisły Gotów wywędrowali w II w. na północ i osiedli wokół jeziora Ilmień. Przed 150 r. trwał więc napór na wschód od Wisły dwóch ludów: Gotów (wraz z podporządkowanymi im Wandalami) i Wenedów. Ich wyprawy były wspólne do przeł. II/III w., kiedy Goci ruszyli nad Morze Czarne. Ta ludność „przeworska”, która pozostała na wschód od Wisły, została przez Kasjodora i Jordanesa utrwalona w historii Gotów jako Wenedowie, od których wzięła się u Germanów nazwa wszystkich Słowian. Dlaczego od nich? Bo z nimi Goci porozumiewali się pierwsi, wędrując na południe wśród ludności „przeworskiej”, a następnie z podobnie mówiącą ludnością słowiańską zetknęli się nad Morzem Czarnym. W ten sposób skojarzyli Wenedów ze Słowianami nadczarnomorskimi, czyli Antami i Sklawinami, znanymi wschodnim Rzymianom. Natomiast wśród historiografów bizantyjskich Wenetowie zostali uznani za trzeci, zachodni odłam Słowian. Tak można rozwiązać zagadkę Słowian.

Związek plemienny Lugiów/Ligiów i Słowianie na wschodzie Celtowie już w końcu IV w. p.n.e. zasiedlili Czechy i Morawy. Ich osadnictwo stwierdzono na pograniczu śląsko-czeskim na Płaskowyżu Głubczyckim, na Dolnym Śląsku w rejonie góry Ślęży, w Małopolsce, a nawet na Mazowszu i Kujawach. Zdołali uformować co najmniej trzy znaczące ośrodki metalurgii (śląski, małopolski i mazowiecki), kontrolowali też szlak bursz­ tynowy, na co wskazują magazyny surowca bursztynowego i warsztaty bursztyniarskie odkrywane w osadach związanych z Celtami na Śląsku, Kujawach i Mazowszu. Według hipotezy profesora Henryka Łowmiańskiego na północ od Karpat powstał wręcz związek plemienny rodzimych plemion staroindoeuropejs­ kich „połużyckich” kultur „pomorskiej” i „przeworskiej” pod organizacyjną: komunikacyjną i handlową kontrolą Celtów. Do rzymskiej historiografii przeszedł on jako wielki lud Lugiów. Przykładem jednego z centrów tej organizacji mogą być przebadane w latach 1964–1974 przez profesora Konrada Jażdżewskiego z Muzeum Archeologicznego w Łodzi kurhany tzw. książęce na lewym brzegu załęczańskiego łuku Warty, w okolicach wsi Przewóz pod Wieluniem. Wynika z nich, że już na początku nowej ery w tym rejonie istniała osada, która w I–II w. przeksz­ tałciła się w wieś o kolistej zabudowie. W II–III w. n.e., czyli okresie wpływów rzymskich, u stóp stromej krawędzi Doliny Warty, na niższym jej tarasie istniała dość ludna osada rzemieślnicza kultury przeworskiej, nad którą górowały usypane na wierzchowinie dwa kurhany. W wyniku badań ustalono, że mieszkało tu silne plemię posiadające nawet konnych wojowników, a rządy sprawował jakiś znaczący władca. Ludność zajmowała się głównie wytopem żelaza w dymarkach i wymianą hand­ lową, sięgającą Imperium Romanum. Pomiędzy końcem starej ery a 6 r. n.e. Lugiowie zostali na krótko podporządkowani markomańskiemu królestwu Marboda, ok. 50 r. n.e., za panowania cesarza Klaudiusza, „niezliczone mnóstwo” Lugiów przyczyniło się do rozbicia germańskiego „państ­wa Kwadów” Wanniusza i jego sarmac­ kiej konnicy, czyli Jazygów, a w latach 86–91 byli sojusznikami cesarza Domicjana w walkach z germańskimi Swebami-Markomanami. W późniejszym okresie na wielką skalę rozwinęli hutnictwo żelaza i handel wytwarzaną z niego bronią. W końcowej fazie tzw. wojen markomańskich, po śmierci cesarza Marka Aureliusza, jego następca Kommodus w latach 180–182 przeprowadził wyprawę przeciw Burom, wchodzącym według Klaudiusza Ptolemeusza w skład związku lugijskiego, która zakończyła się zawarciem przez nich przymierza z Rzymem. W kontekście lokalizacji związku plemiennego Lugiów ważnym momentem jest rozszerzenie się wpływów kultury przeworskiej na Dolnym Śląs­ ku na przełomie starej i nowej ery. Jak przypomniał A. Niewęgłowski (Na marginesie badań i zróżnicowania kul­ tury przeworskiej na Dolnym Śląsku (W związku z książką S. Pazdy, Studia nad rozwojem i zróżnicowaniem lokal­ nym kultury przeworskiej na Dolnym Śląsku, Wrocław 1980, w: „Archeologia Polska” 1982, t. 27, z. 1, s. 214): „W literaturze podkreśla się (K. Godłowski 1978), że wyludnienie Dolnego Śląska w fazie A3 [końcowej fazy młodszego okresu przedrzymskiego, czyli od połowy I w. p.n.e. do ok. 10 r. n.e. – S.O.] synchronizuje z podobnymi zjawiskami na obszarze Dolnych Łużyc i Ziemi Lubuskiej. Zbliżone, chociaż nie tak ostre zmiany miały wówczas miejsce również nad Środkową Łabą i Hawelą. Przypuszcza się, że opuszczenie przez dotychczasową ludność znacznych terenów w dorzeczu Łaby i Odry wiąże się z poświadczonymi dla I w. p.n.e. przez źródła pisane ruchami migracyjnymi ludów germańskich i ich naporem na obszary celtyckie nad Renem, górnym Dunajem i Górną Łabą”. Wskazuje to na fakt, że na przełomie er nie ma śladów masowej migracji ludów germańskich na teren Dolnego Śląska, co jednoznacznie wyklucza możliwość osiedlenia się w już w tym okresie wandalskiego szczepu Silingów na przyszłych ziemiach śląskich. Oprócz oławsko-bystrzyckiego rejonu osadniczego o rodowodzie późnoceltyckim, związanego z wpływami kulturowymi i ludnościowymi z obszaru Moraw i Słowacji – „na pozostałym obszarze Dolnego Śląska załamanie się

osadnictwa trwało znacznie dłużej, bo nie tylko w fazie A3/B1, lecz również w fazie B1. Jeszcze w fazie B2 okresu wczesnorzymskiego „w związku z tymi zmianami o charakterze osadniczo-demograficznym podkreślano w literaturze, że w fazie B2 w rejonie Opola i Strzelec Opolskich „trzeba się liczyć z możliwością jakiegoś napływu ludności z innych obszarów zajętych przez kulturę przeworską, np. z Wielkopolski, z którą teren ten wykazuje największe podobieństwa w kulturze materialnej (K. Godłowski 1964, s. 107)” (Niewęg­ łowski, s. 215). Takie konstatacje wynikające z odkryć archeologicznych wskazują, że jeszcze w latach 80–160 n.e. (faza B2 okresu wczesnorzymskiego) na Śląsk Górny i Dolny migrowała z północy i wschodu ludność kultury przewors­ kiej. Nie ma śladów napływu i wywarcia znaczącego wpływu w tym czasie z zachodu osadnictwa zachodniogermańskiego. Widoczny jest raczej jej odpływ z międzyrzecza Łaby i Odry

Wpływy sarmackie, m.in. Jazygów, oddziaływały na Lugiów. Te odłamy plemion zachodniosłowiańskich wyodrębniły się od plemion indoeuropejs­ kich Europy Zachodniej. Stąd późniejsze przekonanie polskich rodów rycerskich o sarmackim pochodzeniu. na południe, ku rzymskiemu limesowi, m.in. na teren dzisiejszych Czech („państwo” Markomanów). Dalsze informacje o Lugiach są niepewne. Na tzw. Mapie Peutingeriana, znanej jednak tylko ze średniowiecznego odpisu wykonanego przez kopistę z Kolmaru w 1265 r. (z wcześniejszej kopii), ale odtwarzającej ciągi komunikacyjne późnego Rzymu, ukończonej zapewne po 328 r., bo zaz­naczono na niej założony wówczas Konstantynopol – ponad rzymskimi prowincjami Macedonią i Mesią Inferior, za Dunajem, w pasie limesu zaznaczono znaczny odcinek jako Lupiones/ Lugiones Sarmate, co może wskazywać, że na tym odcinku jeszcze w IV w. Rzymianie kojarzyli Lugiów jako lud sarmacki, nie germański. Na północ od Lugiów mieszkali równie staroindoeuropejscy „pomors­ cy”, a później „przeworscy” – w sensie kultur archeologicznych – Wenetowie, którzy na wschód od swoich siedzib łupili ludy osiadłe w lasach i górach. Ostatecznie po II w. n.e. pierwotni, staroindoeuropejsko „łużyccy”, „pomorscy” i „przeworscy” Lugiowie od zachodu, między Łabą a Odrą, przemieszali się częściowo z Germanami. Oznacza to, że co najmniej od V w. p.n.e. puszcze na styku stepów nadczarnomorskich i równiny między Bałtykiem a Karpatami zamieszkiwały ludy mówiące podobnym językiem, znane pod nazwami nadawanymi im przez sąsiadujące od zachodu lub południa plemiona celtyckie lub germańskie. Owi Staroindoeuropejczycy, co zostało pot­ wierdzone w ostatnich latach przez genetykę historyczną przy pomocy tzw. haplotypu R1a1, w sposób nie budzący już wątpliwości byli przodkami trzech odłamów Słowian: Wenetów/Wenedów – czyli zachodnich, Antów – czyli wschodnich i Sklawinów – czyli południowych. Kontakty o różnym charakterze z plemionami kimeryjskimi, scytyjskimi i sarmackimi oraz wschodnimi Celtami, a następnie germańskimi Gotami na przestrzeni od VII w. p.n.e. do II w. n.e. doprowadziły najpierw do wyodrębnienia się ze staroindoeuropejskiej – wspólnoty prasłowiańskiej, a następnie do jej podziału na trzy odłamy. Dla wydzielenia się odłamu zachodniego przełomowy wydaje się okres archeologiczny tzw. kultury przeworskiej. Wraz z nią ukształtował się tzw. wieloplemienny związek Lugiów o wpływach celtyckich w południowej części obszaru między Bałtykiem a Karpatami oraz zespół plemion Wenetyjskich o wpływach sarmackich na północ od niego. Wpływy sarmackie, m.in. Jazygów, oddziaływały również na Lugiów w późnym okresie istnienia ich związku plemiennego. W ten sposób oba te odłamy plemion zachodniosłowiańskich ostatecznie wyodrębniły się od plemion indoeuropejskich Europy Zachodniej. Stąd i późniejsze przekonanie wielu polskich rodów rycerskich o sarmackim pochodzeniu. K c.d.n.


KURIER WNET · CZERWIEC 2018

10

KURIER·ŚL ĄSKI

Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego wykupiło Pałac Lubomirskich w Lublinie, który ma być przeznaczony na Muzeum Ziem Wschodnich Dawnej Rzeczypospolitej. Budynek usytuowany jest przy placu Litewskim, a więc w centralnym miejscu Lublina, w sąsiedztwie pomnika marszałka Piłsudskiego, którego mieszkańcy nie pozwolili usunąć, pomnika Żołnierza Nieznanego, który miasto odnowiło, Konstytucji Trzeciego Maja i pomnika Unii Polsko-Litewskiej.

Program rewitalizacji kulturowej Ziemi Lubelskiej (szkic) Ryszard Surmacz

S

ąsiedztwo znakomite i zobowiązujące. Nadarza się więc wyjątkowa okazja dokonania przemeblowania kulturowego całej Ziemi Lubelskiej i zdjęcia z niej zasłony PKWN-owskiej, a więc fatum ciążącego od 70 lat. Ziemię Lubelską w kontekście geograficznym będziemy tu rozumieli jako terytorium ograniczone do obecnego województwa lubelskiego, natomiast w kwestii kulturowej jego przestrzeń sięga do czasów piastowskich. Taki podział wynika ze względów praktycznych i obecnych wyznaczników politycznych. Choć Kresy sięgały daleko na wschód, to dziś za Bugiem rozciągają się już niepodległe państwa ukraińskie i białoruskie. I ten podział musi być jasny i jednoznaczny.

utrzymać kulturowy balans i całą „ścianę wschodnią” nasycać treściami kulturowymi. Muzeum Ziem Wschodnich Dawnej Rzeczypospolitej w Lublinie powinno być wizytówką kilkuwiekowej chrześcijańskiej pracy cywilizacyjnej na Wschodzie (w Lublinie podpisano unię lubelską). Ale jego powołanie i misja nie mogą kojarzyć się z przeniesieniem stolicy Niemiec do Berlina, które, wg słów Adenauera, miało oznaczać

Narodowego Instytutu Dziedzictwa, pełnić rolę wiodącego ośrodka kulturalnego – najpierw w regionie, a potem już samodzielnie, na terenie całego kraju. Jego działalność z jednej strony musi uspokajać wschodnich sąsiadów, a z drugiej pokazywać Polakom, a także politykom własnym i zachodnim, doniosłość polskiej kultury, zwłaszcza w dziedzinie demokracji i stosunków kulturowych. Działalność Muzeum nie powinna służyć ekspansji, lecz pow­

Lubelskie może znakomicie ten przekaz wzbogacić. Obrona państwa dziś jeszcze nie domaga się rozlewu krwi, lecz wiedzy i odpowiedzialności za kulturę, naukę i rodzinę. Wojska tery­ torialne powinny ściśle współpracować z powyższymi instytucjami. Ukierunkowane na biznes województwa sąsiadujące na ścianie wschodniej powinny wspomagać finansowo tę działalność i same korzystać z jej dobrodziejstw.

1. Ziemia Lubelska dziś należy do pogranicza Polski i regionu granicznego Europy. Potrzebni są tu nowi ludzie, nowe struktury oraz „renesansowe” myślenie o regionie, sprawach Polski i Europy – takie, które cechowało elity dawnych Kresów wschodnich. 2. Nowe prądy epoki zmuszają nas do odwrócenia tendencji kulturowych. Multikulturalizm przegrał, a więc wracamy do koncepcji państw narodowych. Na swoim terytorium administracyjnym to my, Polacy, kształtujemy politykę wewnętrzną, kulturową i edukacyjną. Fakt ten zmusza nas do odbudowania własnej prawdy: kultura narodowa musi mieć swojego właściciela, tysiącletnie doświadczenie swojego depozytariusza i swoje autorytety, a państwo – dobrze wykształconych i świadomych obywateli. Patriotyzm – tak; nacjonalizm – nie. 3. Na pograniczach myślenie kategoria­ mi mamony z reguły prowadzi do destabilizacji kulturowej i politycznej, przynosi więc wymierne korzyści silniejszemu. Pogranicze nie może być zarzewiem konfliktów. Poś­rednikiem w sprawach przyszłoś­ci regionu i państwa nie może być ludność pogranicza, lecz musi być legalny rząd, który kształtuje własną politykę wewnętrzną i zagraniczną. 4. Kultura niższa jest źródłem atrakcyjności kultury wyższej, ale to kultura wyższa decyduje o rozwoju kultury narodowej i w dalszej kolejności – całej cywilizacji. 5. Obecne granice Polski mają charakter optymalny.

Program Program będzie dotyczył czterech elementów (podmiotów) kulturowych: 1. Muzeum Ziem Wschodnich Dawnej Rzeczypospolitej, 2. Instytutu Pamięci Narodowej, 3. Wojskowej Obrony Terytorialnej Kraju, 4. Centrum Aktywacji Regionalnej.

Ad 1 Muzeum Ziem Wschodnich Dawnej Rzeczypospolitej Do „ściany wschodniej”, która jest wschodnią granicą Unii Europejskiej, należą cztery województwa: podkarpackie, lubelskie, mazowieckie, podlaskie i częściowo – mazursko-warmińskie. Aktywizacja tej części Polski powinna mieć formę rozwojowo-zaporową oraz biznesowo-kulturową. Dwa województwa przygraniczne: podkarpackie i mazowieckie wykazują zdecydowaną aktywność przemysłową, dwa pozostałe: lubelskie i białostockie powinny

WWW.ZAMKI.PL

Pięć zasad rewitalizacji kulturowej województwa lubelskiego

Zamek w Lublinie, drzeworyt, „Przyjaciel Ludu” 1839 r.

wskrzeszenie idei pruskiej. Działalność MZWDR zamyka się w obecnych granicach Polski i nie może być traktowana jako przenoszenie idei polskiej na sąsiednie państwa: Ukrainę i Białoruś. Idea polska na wschodzie skończy-

szechnemu podniesieniu wiedzy, budowaniu polskiej tożsamości i siły moralnej naszego społeczeństwa. Dopiero podniesienie kulturowe wszystkich sąsiednich państw może w przyszłości stać się ofertą jakiejś formy dobrowol-

Żadne zdrowe społeczeństwo nie będzie, bez zdobycia się na opór czynny, znosić gospodarki bandytów podtrzymywanych przez władze i władz podtrzymywanych przez bandytów. I jeśli takim społeczeństwem jesteśmy – podobnych gospodarzy powinniśmy się pozbyć”. „Do obrony granic państwa społeczeństwo powinno dać przede wszystkim to, co w języku wojennym nazywa się morale. Naród, który owej morale nie ma dość mocno wyrobionej, ma w każdej wojnie z góry olbrzymią szanse przegranej. Józef Piłsudski

ła się. Kulturowe dziedzictwo Rzeczypospolitej, jakie pozostało na terenach dawnych Kresów, jest własnością zamieszkałych tam ludzi i do nich należy wola i sposób jego wykorzystania. Pozostał jednak nierozwiązany wciąż problem: jak dziedzictwo jagiellońskie zakotwiczone w dworach i dworkach szlacheckich, a także istotę tej najwyższej kultury, która tam się narodziła, przenieść do Polski i włączyć je w aktualny kulturowy obieg? Należy się zastanowić, czy w tej materii nie wykorzystać regionu Białej Podlaskiej, gdzie po dziś dzień żyje jeszcze tradycja szlachecka. Oczywiście nie dla wskrzeszenia instytucji polskiego szlachcica, lecz przejęcia idei szlacheckiej, która kształtowana była od X do XVII w. I to ona pozwoliła zespolić wiele narodów, zbudować jedność Rzeczypospolitej i zatrzymać pokój na kilka wieków. Ta idea jest i będzie najważniejszym budulcem polskiej kultury, nie można jej więc lekceważyć. Od 1945 r. zmieniły się granice państwa, potrzebujemy więc nowej syntezy epok: piastowskiej, jagiellońskiej, okresu zaborów, II RP i PRL. Bez tej wielkiej pracy myśl polska, kultura i państwo skazane będą na stagnację. Obecne granice Polski mają charakter piastowski i optymalny. Muzeum Lubelskie w Lublinie ma bardzo ciekawą ofertę edukacyjną i intelektualną, ale jego zasięg ogranicza się do regionu. MZWDR swym zasięgiem programowym ma obejmować całe polskie Kresy. Powinno być więc łącznikiem i wraz z Muzeum Lubelskim i, być może z lubelskim oddziałem

nej konfederacji państw. Większość narodów całej Europy Środkowo-Wschodniej na za sobą doświadczenia destrukcyjnej działalności pięciu państw totalitarnych. Wszystkie chcą zobaczyć swoją prawdziwą twarz. Muzeum Ziem Wschodnich Dawnej Rzeczypospolitej, wspólnie z IPN O/Lublin i Centrum Aktywizacji Regionalnej, powinno prowadzić działalność edukacyjną i łączyć najwyższą wiedzę kulturową z motywacją intelektualną i społeczną. IPN powinien

Ad. 2 IPN Oddział Lublin IPN jest instytucją nową. Istnieje od 1999 r. Posiada zasób archiwalny organów bezpieczeństwa państwa z obszaru całego województwa. Obszar badań naukowych IPN został przesunięty z 1939 r. do 1917 r. Pozwala to, poprzez konfrontację dwóch epok, dużo lepiej poznać istotę państwowości II RP, motywacje moralne żołnierzy września 1939 r., jak również późniejszą działalność Polskiego Państwa Podziemnego i wybory ideowe podziemia powojennego. Ta wartość, niszczona przez cały PRL i III RP, nie może zginąć, a ciągłość idei polskiej nie może zostać przerwana. Jednocześnie długoletni kontakt ze źródłami pozwoli lepiej zrozumieć i ocenić istotę działalności UB/SB od 1945 do 1990 r., co oczywiś­cie jest cenną wiedzą przy formowaniu nowej wizji państwa. IPN posiada cztery oddziały, które mogą podjąć inicjatywę współpracy z Muzeum i wojskowymi oddziałami terytorialnymi. Są nimi: Biuro Edukacji Narodowej, Biuro Badań His­ torycznych, a w mniejszym stopniu Wieloosobowe Stanowisko do Spraw Upamiętniania Walk i Męczeństwa oraz Biuro Poszukiwań i Identyfikacji. Oczywiście projekt wymaga odpowied-

Jestem Polakiem – to słowo w głębszym rozumieniu wiele znaczy. Jestem nim nie dlatego tylko, że pewne moje osobiste sprawy łączą mnie bliżej z nimi niż z obcymi, ale także dlatego, że obok sfery życia osobistego, in­ dywidualnego znam zbiorowe życie narodu, którego jestem cząstką, że obok swoich spraw i interesów osobistych znam sprawy narodowe, inte­ resy Polski jako całości, interesy najwyższe, dla których należy poświęcić to, czego dla osobistych spraw poświęcić nie wolno. Jestem Polakiem – więc mam obowiązki polskie: są one tym większe i tym silniej się do nich poczuwam, im wyższy przedstawiam typ człowie­ ka. Bo im szersza strona mego ducha żyje życiem zbiorowym narodu, tym jest mi ono droższe, tym większą ma ono dla mnie cenę i tym silniejszą czuje potrzebę dbania o jego całość i rozwój. Z drugiej strony, im wyższy jest stopień mojego rozwoju moralnego, tym więcej nakazuje mi w tym względzie sama miłość własna. Roman Dmowski przekazywać wiedzę nie ilościową (np. ile i jakie były organizacje podziemne), lecz przede wszystkim jakościową – a więc np. dlaczego tak młodzi ludzie dobrowolnie ryzykowali życie w obronie swojego państwa? Istotą jest racjonalny przekaz myśli i idei. Muzeum

niego przystosowania poszczególnych Biur IPN O/Lubelskiego, ich dofinansowania i dobrania odpowiednich kadr. To jakość przyszłych kadr zadecyduje o sukcesie całego przedsięwzięcia. IPN, ze względu na swoją specyfikę, jest niezbędnym elementem całości.

Ad 3 Wojskowa Obrona Terytorialna kraju WOT jest częścią polskiej armii i częścią polskiego społeczeństwa. Nie jest organizacją najemną. Jego siła nie opiera się tylko na sprawności fizycznej, rodzaju sprzętu i odpowiednich zarobkach, lecz również na świadomości, poczuciu wspólnoty, tożsamości i dobrym kontakcie ze społeczeństwem. Wzorem jest tu przedwojenny stosunek ludnoś­ ci do harcerstwa, wojska oraz różnych grup paramilitarnych i patriotycznych. Do 1993 r. wojsko polskie było elementem obrony Układu Warszaws­ kiego. Okres od wyjazdu Armii Czerwonej z Polski (1993) do 2015 r. możemy nazwać przejściowym. Od 2016 r. wszystko zaczyna się zmieniać. Polska potrzebuje formacji i edukacji, a pols­ kie społeczeństwo i polskie wojsko odpowiedniego stopnia świadomoś­ ci. Dziś żołnierz musi posiadać odpowiednie morale, odpowiednią wiedzę wojskową, geopolityczną, topograficzną, elektroniczną i kulturową oraz odpowiednią sprawność fizyczną. Te elementy połączone kontaktem społecznym budują długotrwałą siłę. Wojs­ko broni, WOT i ludność wspomagają. Muzeum Ziem Wschodnich Dawnej Rzeczypospolitej przekazuje ważną, czasami nawet strategiczną wiedzę lub informację kulturową, które potrzebne są do budowania świadomości spo-

Lublin, Zamość, Puławy oraz region Łukowa i Białej Podlaskiej. Każdy z nich wnosi swoje specyficzne dziejowe bogactwo, swoją mądrość i przest­rogi, które w dzisiejszej dobie Polacy powinni znać i wykorzystać. Na terenie województwa Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków obejmuje całość zasobów materialnych, Muzeum Lubelskie jest ambasadorem województwa lubelskiego, ale nie ma struktury, która syntetyzowałaby pozos­ tawioną tu myśl tej ziemi. Narodowy Instytut Dziedzictwa O/Lublin w dużej mierze zajmuje się dziedzictwem przestrzeni i archeologią. Natomiast Centrum Aktywizacji Regionalnej powinno stanowić ośrodek i kuźnię nowego myślenia i nowych kadr inteligenckich. Ścisła współpraca Muzeum Ziem Wschodnich Dawnej Rzeczypospolitej z IPN-em i Wojs­kową Obroną Terytorialną powinna wytworzyć nową falę odbudowy pols­kich demokratycznych i tradycyjnych wartości – najpierw na terenie województwa, a potem na obszarze całego kraju. Muzeum Lubelskie i Muzeum Ziem Wschodnich mają więc bardzo ważne zadania, mogą korzystać z tych samych nośników informacji, lecz ich cel jest różny. I obydwa są bardzo ważne. O wszystkim, podkreślmy raz jeszcze, zadecydują nie tyle programy, co odpowiednie kadry na odpowiednim poziomie merytorycznym. Kadry nie mają patrzeć na mody i trendy, lecz rękami wyciągać mądrość z tej ziemi jak ziemniaki.

Gdyby zaszła taka potrzeba, musimy podjąć walkę na śmierć i życie, bo lepsza nawet śmierć niż życie w kajdanach, lepsza śmierć niż podła niewola. Precz z małodusznością, precz ze zwątpieniem. Ludowi, który jest potęgą, wątpić nie wolno ani rezygnować nie wolno. Trzeba ratować Ojczyznę, trzeba jej oddać wszystko – majątek, krew, życie, bo ta ofiara stokrotnie się opłaci, gdy uratujemy państwo od niewoli i hańby”. „Wyznaję zasadę, że nigdy i nigdzie, w żadnym państwie nie wystarczy i dla obrony, i dla każdej innej sytuacji państwa ani klika, ani poszczególny, choćby najwięcej genialny człowiek. Ciężar ten musi wziąć na siebie całe społeczeństwo. Nie chcemy więc, aby Polska budowana była na jednym człowieku, chcemy, ażeby budowało ją całe społeczeństwo. Wincenty Witos

łecznej, przyszłości państwa i obywatelskiej formacji intelektualnej. Jakość tej formacji buduje świadomość i motywację moralną żołnierza i dowódcy. IPN, jako instytucja zajmująca się badaniem działalności organów bezpieczeństwa PRL, wzbogaca i uwrażliwia czujność, a także interpretuje ducha walki Żołnierzy Niezłomnych. Cent­ rum Aktywacji Regionalnej, oprócz prezentowania bogactwa regionu, może współuczestniczyć w rozpoznaniu topografii i przekazywaniu tajemnic dawnej sztuki obronnej.

Ad 4 Centrum Aktywacji Regionalnej Województwo lubelskie jest swoistym muzeum polskości pod gołym niebem. Na tej ziemi urodziło się bardzo dużo najwybitniejszych ludzi naszej kultury, mieszkały tu znamienite rodziny i rody. To źródło siły. Niestety, takiej świadomości społeczeństwo województwa nie ma i poza turystami niewielu z tego bogactwa korzysta. Prócz Muzeum Lubelskiego nikt nie wyjaśnia, na czym polega wielkość tej ziemi, a uczniowie i studenci są poza obiegiem właściwej edukacji kulturowej. Program szkolny jest coraz bardziej pozbawiany elementów tożsamościowych. Literatura przedmiotu odnotowała dość dużo monografii cząstkowych i tylko dwie całościowe. Ich poziom jest różny. Ponadto w wielu monografiach cząstkowych zostały zakłócone właściwe proporcje, zatarła się też istota i prawda tej ziemi. Województwo lubelskie ma cztery, zupełnie niewykorzystane ośrodki bardzo silnie umocowane w historii Polski:

Podsumowanie Współcześni Polacy mają coraz większy problem z poczuciem świadomości kulturowej i postawą odpowiedzialnoś­ ci za własny rozwój. Potrzebna jest nam „dobra zmiana”, a więc odpowiedni ludzie, nowy sposób myślenia, fakty dokonane i właściwa informacja. Województwo lubelskie mentalnie nadal leży w środku „obwarzanka”, o którym wspominał Piłsudski. Na tej ziemi w II RP budowano również COP, który w założeniach sytuowany był poza zasięgiem ówczesnego niemieckiego i rosyjskiego lotnictwa. Kresowe położenie województwo uzys­kało dopiero po 1993 r., a więc wraz z wyjazdem armii rosyjskiej z polskiego terytorium. Mieszkańcy regionu należą do ludności osiadłej i obeznanej z kulturą bizantyjską, ale doświadczenie specyfiki pogranicza ma ona raczej niewielkie. Wszystko wskazuje na to, że granica na Bugu jest trwałą granicą Unii Europejskiej. Województwo lubelskie stało się więc regionem, który bezpoś­ rednio sąsiaduje z państwem będącym w stanie wojny. Fakt ten wymusza na Polsce wiele zachowań prewencyjnych – na płaszczyźnie militarnej i kulturowej. Armia bez łączności ze społeczeńst­wem ma charakter najemny, dopiero łączność i wsparcie okolicznej ludności czyni z niej pełnowartościową jednostkę obronną. Edukacja żołnierzy daje im motywację w walce. Niniejszy Projekt Rewitalizacji Kulturowej Województwa Lubelskiego ma więc wiele zadań do spełnienia. Powołanie Muzeum Ziem Wschodnich Dawnej Rzeczypospolitej daje do tego wyjątkową okazję. K


CZERWIEC 2018 · KURIER WNET

11

KURIER·ŚL ĄSKI

J

ęzyk, którym mówimy, jest – jak mało co – związany z naszym życiem, towarzyszy nam od narodzin do śmierci i stanowi niezbędną podstawę współżycia między ludźmi. Dlatego też szczególne miejsce wśród wynalazców zajmuje Ludwik Zamenhof, który w 1887 roku, jako dwudziestosiedmiolatek, opublikował w Warszawie podstawy swojego międzynarodowego języka esperanto. Agencja prasowa AFP słusznie określiła niedawno esperanto mianem „niezrównanego międzynarodowego sukcesu”. Sukces ten esperanto zawdzięcza przede wszystkim prędkości, z jaką można się go nauczyć: jak pokazują różne eksperymenty szkolne, potrzeba na to od jednej trzeciej do jednej piątej czasu niezbędnego na naukę innych języków.

35 000 egzaminów z esperanto na Węgrzech

1 500 000 osób uczących się esperanto z Duolingo

Jak wynika z danych spisu powszechnego, na Węgrzech liczba osób władających esperanto wzrosła od 1990 roku czterokrotnie – wówczas było ich 2083, w 2011 roku – 8397. Poza otwarciem

W tej chwili esperanto oferują dziesiątki stron internetowych poświęconych nauce języków. Na stronach oferujących nieodpłatnie powyżej 25 języków esperanto z reguły jest

miała też wtedy najpierw na głowie co innego, niż naukę języka przydatnego na czas wolny i wakacje. Do tego doszedł fakt, że wysiłki esperantystów, by wspierać esperanto w sferze politycznej, poza miłymi słowami, spełzły – przynajmniej na Zachodzie – praktycznie na niczym. Ludwik Zamenhof

Rodowici użytkownicy esperanto Międzynarodowy język esperanto jest w tej chwili rozpowszechniony na całym świecie. Właściwie we wszystkich krajach mieszkają ludzie, którzy się nim posługują. Szacuje się, że zna go kilka milionów ludzi, a kilkaset tysięcy regularnie się w nim porozumiewa. Jest już nawet około tysiąca rodowitych użytkowników tego języka, co nie dziwi, skoro ich rodzice regularnie jeżdżą na międzynarodowe imprezy esperantystyczne i często goszczą u siebie przyjaciół esperantystów. Już w 1901 roku Zamenhof pisał, że dla przyszłości esperanto byłoby bardzo korzystne, gdyby pewna grupa ludzi uczyniła z niego „język swojej rodziny”. Niedługo potem, w 1904 roku, przyszła na świat pierwsza dziewczynka wychowująca się w esperanto od urodzenia.

Książki i piosenki w esperanto Ze wspólnoty osób mówiących w esperanto zrodziła się również cała wspólnota kulturowa. Do tej pory ukazało się około dziesięciu tysięcy książek w tym języku, między innymi tłumaczenia wierszy Miłosza i Szymborskiej czy Quo vadis. Przekładu tej ostatniej pozycji dokonała Lidia Zamenhof, córka Ludwika, już w 1933 roku. Rocznie do księgozbioru w tym języku przybywa kolejnych sto dwadzieścia dzieł. Na you­tube i innych portalach można znaleźć całą masę piosenek w esperanto. Ich paleta sięga od muzyki rockowej i szlagierów po rap i hiphop. Warto wspomnieć, że także sam Michael Jackson doceniał esperanto: tekst otwierający nagranie wideo promujące jego podwójny krążek „HIStory”, który ukazał się wkrótce po upadku Muru Berlińskiego, jest w esperanto, języku symbolu pokoju i porozumienia między narodami.

Codzienne informacje z Chin w esperanto Chiny codziennie publikują informacje w języku Zamenhofa; ukazuje się tam również pismo internetowe w esperanto, a radio nadaje audycje w tym języku. Chiny wspierają również wydawanie „Kuriera UNESCO” w esperanto. Audycje w esperanto regularnie emituje również Radio Watykan. Istnieje też w tym języku Wiki­ pedia, gdzie znajduje się ponad 240 000 artykułów, co powoduje, że jej zasięg jest porównywalny z zasięgiem Wiki­ pedii w języku duńskim czy chorwackim. Cała Wikipedia anglojęzyczna dostępna jest w regularnie aktualizowanym tłumaczeniu na esperanto, WikiTrans, i jest łatwa w czytaniu dla esperantystów – dzięki prostej strukturze tego języka. Tłumaczenie na międzynarodowy język oferuje również Google Translate.

Na pomysł stworzenia międzynarodowego języka, którego łatwo się będzie nauczyć, Zamenhof wpadł już jako młody chłopiec. Dorastał w Białymstoku, w dzisiejszej północno-wschodniej Polsce, wówczas pod zaborem rosyjs­ kim. Na tych terenach mieszkało wiele grup etnicznych, a przede wszystkim Żydzi, Polacy, Rosjanie i Niemcy; wszys­cy mówili różnymi językami i często nie rozumieli się nawzajem z powodów językowych i międzyludzkich. Zamenhof chciał stworzyć narzędzie, dzięki któremu ludzie mówiący w różnych językach mogliby się ze sobą porozumiewać, poznawać się i pokojowo rozwiązywać konflikty. W 1906 roku na Kongresie w Genewie podkreślał, że nikt przecież nie jest tak naiwny, by sądzić, że neutralna podstawa komunikacji zmieni ludzi w anioły. Jednak komunikacja i poznawanie się na takim neutralnym gruncie wyeliminowałyby przynajmniej znaczną część bestialstw i zbrodni, które nie wynikają ze złej woli, ale z faktu, że ludzie są sobie zupełnie obcy.

Długa droga Zamenhof miał pełną świadomość, że tego celu nie da się osiągnąć w krótkim czasie. Przemawiając w 1907 roku w Cambridge wspominał, że esperantyści działają na rzecz esperanto, ponieważ mają nadzieję, że wcześniej czy później, „może za kilkaset lat”, narody tego świata zgodzą się stanowić jedną wielką rodzinę. Nawet jeśli w odniesieniu do całej ludzkości to utopia – esperantyści już dzisiaj realizują ten cel w swojej międzynarodowej wspólnocie.

Znane osoby mówiące w esperanto: Tuwim, Tolkien, Selten Do najbardziej znanych ludzi, którzy mówią albo mówili w esperanto, należą autor książek fantasy J.R.R. Tolkien oraz noblista w dziedzinie ekonomii Reinhard Selten. Isaac Bashevis Singer nauczył się esperanto jako chłopiec i spróbował nawet napisać w tym języku jedno ze swoich opowiadań. Esperanto znał także Julian Tuwim, który przetłumaczył na ten język słynne i piękne wezwanie Słowackiego: „Niech żywi nie tracą nadziei” – „Mi petegas vivantajn ne perdi esperon”. Dla byłego ambasadora Niemiec przy NATO, w Moskwie i Lizbonie, Ulricha Brandenburga, esperanto jest językiem ojczystym.

Język zrozumienia

Poliglota już w dzieciństwie

101 lat temu, 14 kwietnia 1917 r. zmarł twórca międzynarodowego języka esperanto, Ludwik Zamenhof, jedyny autor planowego języka, który stał się żywy i zaowocował bogatą kulturą.

Twórca esperanto

Ludwik Zamenhof Louis von Wunsch-Rolshoven się na Zachód po upadku komunizmu wynika to przede wszystkim z faktu, że esperanto oficjalnie uznano na Węg­ rzech za żywy język. Dzięki temu egzaminy z esperanto, zdane na uniwersytetach i innych uczelniach wyższych, można wykorzystać również do wykazania się znajomością języka obcego lub pozyskania dodatkowych punktów przy wstępowaniu na uczelnię. Uznany oficjalnie instytut certyfikacyjny Nyak odnotował od 2001 roku ponad 35 000 zdanych egzaminów z esperanto, co – nawiasem mówiąc – wskazuje na znaczne niedoszacowanie liczby esperantystów na Węgrzech, stwierdzonej podczas spisu powszechnego. Tym samym język ten zajmuje trzecie miejsce wśród oferowanych języków, mniej więcej ex aequo z francuskim.

Element niematerialnego dziedzictwa kultury Polski W 2014 roku esperanto – jako nośnik kultury esperanto – weszło na polską listę niematerialnego dziedzictwa kultury. Już w 1997 roku na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu uruchomiono kierunek studiów interling­ wistyki; od tego czasu słuchacze z całego świata badają tu w ramach studiów podyplomowych esperanto i inne języki międzynarodowe. W Poznaniu od wielu lat organizowany jest też festiwal Kultury Esperanto „Arkones”. W Polsce znajduje się też około stu z ponad 1200 tzw. Obiektów Związanych z Zamenhofem i Esperanto na świecie. Są to ulice, skwery, place, pomniki. Najstarszy taki obiekt to hiszpański statek wodowany w 1896 roku, a najbardziej oddalone od Ziemi to asteroidy Esperanto i Zamenhof.

zawsze. Najwięcej uczniów liczy Duolingo.com – tu na kurs zgłosiło się do tej pory 1 500 000 chętnych do nauki. Od roku esperanto na tej stronie można uczyć się nie tylko po angielsku, ale też po hiszpańsku; prawie gotowa jest oferta kursu po portugalsku. W sumie do nauki języka Zamenhofa obecnie zgłasza się miesięcznie około 60 000 osób, około 3000 co miesiąc kończy kurs.

Tępienie i prześladowanie od lat trzydziestych Opinii publicznej do tej pory mało znany jest fakt coraz większego rozprzestrzeniania się esperanto na świecie. Niektórzy sądzą nawet, że nikt już nie włada tym językiem. Być może to skutek czasów tępienia i prześladowania esperantystów. Od 1933 roku esperanto zwalczał Hitler, niemal wszyscy członkowie rodziny Zamenhofa zostali wymordowani, a od 1937 roku rozstrzeliwano lub zsyłano do łagru esperantystów w Związku Sowieckim. Po wojnie zakaz esperanto obejmował praktycznie wszystkie kraje bloku wschodniego; w Rumunii nie zezwalano na istnienie grup esperanto jeszcze w latach osiemdziesiątych. Także w Hiszpanii i Portugalii esperanto przez dziesiątki lat zwalczali Franco i Salazar.

Trudny nowy początek po II wojnie światowej Tak więc wspólnota esperantystów była po drugiej wojnie światowej praktycznie zdziesiątkowana i niektórym mogło się wydawać, że esperanto nie ma już przed sobą przyszłości. Większość ludzi

Cele Zamenhofa… W swoim pierwszym podręczniku z 1887 roku Zamenhof pisał o ideach, jakie wiązał z tym językiem. Wymienił trzy główne założenia: po pierwsze język ten musi być łatwy do nauki. Po drugie osoba, która się go nauczy, powinna móc natychmiast porozumiewać się nim na płaszczyźnie międzynarodowej, niezależnie od tego, czy świat go uznaje. Po trzecie, należy znaleźć sposób, który zagwarantuje, że języka tego będzie się uczyć i używać wielu ludzi.

…i ich urzeczywistnienie Jak wiemy, Zamenhofowi udało się stworzyć język, którego szybko można się nauczyć. Język, którego – pomijając okres prześladowań – uczy się i którym się posługuje stale rosnąca przez dziesiątki lat wspólnota językowa. Prawdopodobnie jednak nie istnieje taki cudowny, wymarzony przez Zamenhofa środek, który spowodowałby, by esperanto uczyło się naprawdę mnóst­ wo ludzi. Wygląda na to, że rzecz tak nowa i na pierwszy rzut oka niezwykła, jak planowy język, rozprzestrzenia się dość powoli. Wygląda też na to, że również politycy rzadko decydują się na ryzyko wejścia na zupełnie nieznany teren, na którym można sobie sparzyć ręce. W 1910 roku, podczas mowy na VI Światowym Kongresie Esperanto w Waszyngtonie, Zamenhof stwierdził, że na ogół rządy przychodzą ze wsparciem dopiero, kiedy „wszystko i tak już jest zrobione”. Dążąc do realizacji wyznaczonego celu, można więc raczej polegać na wysiłkach osób prywatnych.

Zamenhof stworzył własny język – esperanto – między innymi dzięki znajomości wielu innych języków. Wychowywał się, mówiąc po rosyjsku i w jidysz, uczył się hebrajskiego i polskiego, a od swojego ojca – wieloletniego nauczyciela języków – niemieckiego i francuskiego. W programie szkolnym miał też grekę, łacinę i angielski. Dzięki temu doskonale orientował się w gramatyce i słownict­wie różnych języków. Wybrał wspólne struktury i morfemy obecne w wielu językach i stworzył z nich esperanto – proste i łatwe w nauce. Chciał, żeby jak najwięcej ludzi mogło odnaleźć w nim słowa z języka ojczystego.

Pierwsza wersja języka w wieku 19 lat W dniu 19 urodzin Zamenhofa, w 1878 roku, gotowa była pierwsza wersja „Lingwe Uniwersala” – uniwersalnego języka, co świętował uroczyście z kolegami z klasy, także odśpiewaniem piosenki w nowym języku. Po maturze Zamenhof studiował medycynę i został okulistą. Poza tym interesował się strukturą jidysz i opracował pierwszą na świecie gramatykę tego języka. Potem zmodyfikował swój projekt międzynarodowego języka i propagował go za pomocą tłumaczeń.

Publikacja w 1887 roku W 1887 roku Zamenhof poślubił Klarę Zilbernik i za pieniądze z posagu od teścia mógł opublikować swój język – po rosyjsku, polsku, niemiecku, francusku, a niedługo potem także po angielsku. Przybrał pseudonim Doktoro Esperanto – mający nadzieję. Niewykluczone, że publikację pod pseudonimem doradził mu z ostrożności ojciec, który przez pewien czas pracował jako cenzor. 26 lipca 1887 r. cenzura wydała zgodę na kolportaż druku pierwszej wersji książki pt. Język Międzynarodo­ wy, liczącej zaledwie pięćdziesiąt stron. Datę tę uznaje się za dzień narodzin esperanto.

Trzy wiersze w esperanto Poza prezentacją nowego języka i jego idei publikacja zawierała sześć tekstów w esperanto: początek Biblii, Ojcze Nasz, list i trzy wiersze, z czego dwa autorstwa samego Zamenhofa, a także jedno tłumaczenie z Księgi Pieśni Heinricha Heinego. W ten sposób Zamenhof jasno pokazał, że chce stworzyć język kultury, czyli coś znacznie więcej niż zwykły środek komunikacji. Od nazwiska autora szybko powstała nazwa języka – język dra esperanto albo krócej: esperanto.

Pierwsza grupa esperanto, czasopismo, światowy kongres Pierwszy podręcznik do nauki esperanto, Unua libro – napisany w tym języku – zawierał kilka kuponów, na których osoba podpisująca się pod nimi mogła zobowiązać się do rozpoczęcia nauki esperanto, jeśli dziesięć milionów ludzi podpisze takie samo zobowiązanie. Do Zamenhofa wróciła dość niez­ naczna ilość takich kuponów – około dwadzieścia pięć tysięcy do 1910 roku. Dane nadawców opublikowano w spisach adresów. Jednak wielu czytelników Unua libro zaczęło uczyć się esperanto od razu i pisać do jego twórcy. Już dwa lata później w Norymberdze pows­tała pierwsza grupa esperanto, tam też ukazywało się pierwsze czasopismo esperantystów „La Esperantisto”. W następnych latach tworzyło się coraz więcej lokalnych grup, a potem krajowych związków esperantystów. W 1905 roku w Boulogne-sur-Mer odbył się pierwszy duży międzynarodowy kongres esperanto, w którym wzięło udział ponad 700 uczestników.

Ciężkie lata początków kariery W latach po publikacji pierwszych książek o esperanto Zamenhof starał się w różnych miastach zarabiać na chleb jako okulista. Dopiero praktyka w Warszawie dała rodzinie od 1897 roku lepsze podstawy finansowej egzys­ tencji. Wraz z rosnącą popularnością esperanto otrzymywał też od czasu do czasu honoraria za książki lub współpracę z czasopismami.

Tłumaczenie Hamleta, Zbójców, baśni Andersena Zamenhof brał udział w corocznych światowych kongresach esperanto w różnych krajach, gdzie stale rosnąca wspólnota esperantystów tytułowała go uroczyście „majstro” – mistrzem. W 1912 roku, czyli dwadzieścia pięć lat po opublikowaniu pierwszego podręcznika do nauki esperanto, na światowym kongresie w Krakowie wycofał się z pozycji nieoficjalnego lidera powstającej wspólnoty językowej. Zadania związane z rozwojem języka już kilka lat wcześniej przejął Komitet Językowy „Lingva Komitato”. Poza związkami esperantystów w różnych krajach w 1908 roku powstał również „Universala Esperanto-Asocio” (Światowy Związek Esperantystów), który wydawał i wydaje do dziś tzw. „Rocznik” z adresami osób, organizacji i biur zajmujących się esperanto. Sam Zamenhof zajął się między innymi tłumaczeniem; przełożył na esperanto Hamleta, Zbój­ ców, fragmenty Starego Testamentu i baśnie Andersena.

Chwilowa konkurencja Niewielkim kłopotem dla esperanto okazała sią jego zreformowana wers­ ja – język ido, ku któremu zwróciło się około 10 do 20% dotychczasowych esperantystów. Choć wiązało się to z pewnymi konfliktami, na dłuższą metę tylko nieznacznie spowolniło rozwój esperanto. Do tego stanu rzeczy przyczynił się między innymi fakt, że ido było wielokrotnie reformowane.

Wczesna śmierć Zamenhof cierpiał na niewydolność serca i płuc. Musiał zrezygnować z praktyki okulistycznej. Zmarł 14 kwietnia 1917 roku w Warszawie, gdzie pochowany jest na Cmentarzu Żydowskim.

Dzieło życia Zamenhofa: międzynarodowa wspólnota języka i kultury Nawet jeśli do tej pory marzenia Lud­ wika Zamenhofa urzeczywistniły się tylko częściowo, stworzył on podstawy nowego międzynarodowego języka, którego stosunkowo szybko można się nauczyć i wokół którego utworzyła się światowa wspólnota języka i kultury. W ciągu nieco ponad stulecia od publikacji cienkiej książeczki, esperanto Zamenhofa zajęło miejsce wśród pięćdziesięciu najczęściej używanych języków na świecie. Niewielu ludzi może poszczycić się tym, że dzieło ich życia wydało podobne owoce. K Autor jest rzecznikiem prasowym Niemieckie­ go Związku Esperantystów. Tłumaczenie z języka niemieckiego: Małgo­ rzata Bochwic-Ivanovska, Instytut Polski w Berlinie.


KURIER WNET · CZERWIEC 2018

12

KURIER·ŚL ĄSKI

Z

10 maja Szkoła Podstawowa nr 3 w Zabrzu uczciła swoich patronów.

Patriotyzm wstydu nie przynosi Tadeusz Puchałka

N

ie jest możliwe, by suchy opis mógł stanowić rzetelną relację z uroczystości organizowanych corocznie z okazji święta patronów szkoły. Są one przez tę placówkę wychowawczą z charakterem połączone ze wspomnieniem bitwy o Monte Cassino. Po raz kolejny mieliśmy okazję uczestniczyć w niecodziennej lekcji, przypominającej najcenniejsze dla Polaków wartości. Wielu, nie wiedzieć czemu, stara się o nich dziś zapomnieć... Masz problem z patriotyzmem, wstydzisz się tego słowa? Wystarczy kilka lekcji w zabrskiej „trójce” im. Bohaterów Monte Cassino, a przekonasz się, że patriotyzm ani wstydu nie przynosi, ani też nie trąci nacjonalizmem. W zgodzie z przekonaniem, że „takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzie­ ży chowanie”, wychowuje się młodzież w zabrskiej „trójce”. Z pewnością władze miasta są dumne z takiej wizytówki, czego niezbitym dowodem była obecność ich przedstawicieli na uroczystościach rocznicowych w dniu 10 maja. Szkół o podobnym „mocnym charakterze”, wychowujących młodzież z pełnym oddaniem, przybywa. Placówkami tego typu możemy pochwalić się także w Knurowie, dzięki oddaniu i w pełni profesjonalnemu podejściu wychowawców i nauczycieli, w tym katechetów. Prawidłowo rozumiany patriotyzm to umiłowanie Ojczyzny, a także szacunek. Wiara w Boga, kult Matki Bożej – to fundamenty naszej tożsamości. Nie burzmy ich, bo prędzej czy później zawali się nasz dom, na którego zgliszczach zbudować będzie można już tylko wspomnienia. Przykład właściwego wychowania młodzieży mamy w zabrskiej szkole. Z pewnością warto w nie inwestować i niebawem przyniesie ono wymierne

korzyści dla nas wszystkich. Należy podglądać działania w tej szkole, wspierać je i rozpocząć współpracę. Reforma nauczania powinna w tym pomagać. Czy tak się stanie, pokaże czas.

N

ic nie dzieje się bez przyczyny, nic nie dzieje się samo. Grono nauczycielskie o najwyższych kwalifikacjach pedagogicznych to podstawa tak wspaniale działającej placówki. Pamiętajmy także o rodzicach, którym się w wielu przypadkach z wielu powodów nie przelewa, a jednak potrafią zmotywować do pracy i wysiłku swoje pociechy od najmłodszych lat. Dowodem tego był wysoki poziom występów dzieciaków z miejscowych przedszkoli. Nie jest dobrym pomysłem traktowanie po macoszemu biedniejszych dzielnic naszych miast i tworzenie dzielnic ludzi zamożnych. Wielkie umysły rodzą się wszędzie i wszyscy powinni mieć możliwość jednakowego startu. Dowodem na to, jak bardzo potrafią docenić i poważnie traktować życie młodzi ludzie, są wypowiedzi uczniów. Fragment jednej z nich zamieszczam na końcu relacji. Niech w zrozumieniu, dlaczego tak bardzo zabiegamy o pamięć o naszych polskich bohaterach, staną się pomocne słowa angielskiego historyka, Petera Caddicka-Adamsa z książki Monte Cassino. Piekło dziesięciu armii: Wobec braku amunicji oraz w ob­ liczu jeszcze jednego kontrataku jed­ na czołowa kompania zaczęła rzucać w Niemców kamieniami, śpiewając jed­ nocześnie dla dodania sobie ducha – polski hymn narodowy[...] Najwyższa nagroda w Cassino, zdobycie opactwa, miała przypaść armii narodowej, która odbyła najtrudniejszą podróż, żeby się tutaj dostać, oraz narodowi, który zaw­ dzięczał aliantom tak niewiele.

apytajmy siebie samych, czy dziś potrafilibyśmy zrobić to, czego dokonali Oni? Sądząc po procesie wychowania w zabrskiej szkole, odpowiedź brzmi: tak. Uroczystościom upamiętniającym 74 rocznicę zwycięskiej bitwy o Monte Cassino, których miejscem tradycyjnie od wielu lat jest Szkoła Podstawowa nr 3 (dawniej Gimnazjum nr 16), dała początek msza święta w kościele św. Anny. W nabożeństwie w intencji bohaterskich uczestników bitwy o Monte Cassino uczestniczyła kompania Honorowa 34 Dywizjonu Rakietowego Obrony Powietrznej z Bytomia.

LAUREACI XIII REGIONALNEGO FESTIWALU PIEŚNI PATRIOTYCZNEJ

ZESPOŁY: zajął zespół „Akord” ze SP nr 33 w Bytomiu. • II miejsce zajął Zespół Wokalny „Belcanto” ze SP nr 48 w Katowicach. • III miejsce ex aequo zajęły: Zespół Wokalny ze SP nr 6 w Knurowie oraz Zespół Wokalny „Bagatela” ze SP nr 11 w Tarnowskich Górach. • Wyróżnienie przyznano Zespołowi Wokalno-Instrumentalnemu klasy III B ze SP nr 5 w Czerwionce-Leszczynach. • I miejsce

SOLIŚCI:

• I miejsce

zajęła Danuta Ungier z SP 33 w Bytomiu. miejsce zajęła Emilia Jamorska ze SP nr 7 w Zabrzu. • III miejsce ex aequo zajęły Alicja Jaruk z ZSP nr 11 w Gliwicach oraz Kinga Rokicka ze SP nr 5 w Gliwicach. • II

ZESPOŁY klas starszych: • I miejsce zajął Zespół Wokalny „Allegro” ze SP w Bytomiu. • II miejsce zajął Zespół Wokalny z Publicznego Gimnazjum w Zespole Szkół Stowarzyszenia Rodzin Katolickich w Chorzowie. • III miejsce zajął Zespół Młodzieżowy klasy VII ze SP nr 48 w Katowicach. • Wyróżnienie przyznano Zespołowi „Ursus Tune” z Zespołu Szkół Urszulańskich w Rybniku. SOLIŚCI klasy starsze: • I miejsce zajęła Małgorzata Stańko ze SP w Zabrzu. • II miejsce zajęła Aleksandra Techmańska ze SP w Zabrzu. • III miejsce zajęła Lena Piesik ze SP nr 27 w Zabrzu. Po mszy świętej wierni, poczty sztandarowe, licznie przybyli na uroczystości goście oraz przedstawiciele władz miasta udali się pod pomnik Bohaterów Monte Cassino. Jak co roku, przemarsz otwierała orkiestra wojskowa z Bytomia i pododdział kompanii honorowej. Pod pomnikiem odczytano Apel Pamięci, po czym złożono wieńce i wiązanki kwiatów, m.in. goście

„Biografia a sztuka” Wokół symbolizmu Jacka Malczewskiego

M

Maria Wandzik własnej, niepowtarzalnej indywidualności, by nie rzec wyjątkowości, obawiał się, że zapatrzony w swą wizję Matejko kształci go na kontynuatora własnego malarstwa. W latach 1876–1877 Malczewski doskonalił swój warsztat artystyczny w paryskiej École des Beaux-Arts. W Paryżu podjął próbę samookreślenia się w nurcie malarstwa. Zaczął tworzyć obrazy zgodne z własnymi odczuciami. W 1879 r. ukończył na macierzys­ tej uczelni rozpoczęty kurs kompozycji w klasie mistrzowskiej Matejki. Malarst­wo Matejki odcisnęło piętno na wyobraźni Malczewskiego i wraz z poez­ją wielkich romantyków oddzia-

FOT. WIKIPEDIA (3)

uzeum Tarnogórskie tegoroczne spotkania wiosenne poświęciło tak zacnemu artyście, jakim jest Jacek Malczewski. Tajniki jego życia i twórczości przybliżała kierująca Działem Sztuki Muzeum Górnośląskiego prof. Agnieszka Bartków. Malczewski to malarz i rysownik, czołowy reprezentant Młodej Polski, zwany ojcem symbolizmu w polskim malarstwie na przełomie XIX i XX wieku. Urodzony w Radomiu w 1854 r., zmarł w 1929 r. w Krakowie. Zasadniczy wpływ na ukształtowanie osobowości i światopoglądu Malczewskiego miał jego ojciec Julian, który wpoił

Thanatos, 1898-1899

synowi idee patriotyzmu, wyrażone najpełniej w literaturze romantycznej. Artystyczna edukacja Jacka Malczewskiego rozpoczęła się w 1872 r. w Krakowie. U L. Piccarda zaczął pobierać lekcje rysunku w Szkole Sztuk Pięknych. W 1873 r., za radą Jana Matejki, podjął regularny tok studiów u Łuszczkiewicza i F. Szynalewskiego. Malczewski, który pisał, że już jako dziecko miał bardzo silne poczucie

łało formotwórczo na patriotyczno-historyczny nurt jego twórczości. Jednakże w listach do ojca pisał: „Chcę inaczej malować jak Matejko, jak wszyscy mistrze świata, chcę malować świat żyjący, rzeczywistość, prawdę”. Na przełomie lat 1885/86 Malczewski odwiedził Monachium, gdzie doskonalił się w technice malarskiej. Oddziaływał na niego monachijski naturalizm, najbardziej tam agresywny

specjalni – syn i córka niezwykle zasłużonego dla szkoły profesora Witolda Żdanowicza, którego imieniem uhonorowano szkolną Izbę Pamięci. Na zakończenie uroczystości pod pomnikiem została oddana salwa honorowa. Następnie odbyła się akademia w murach szkoły, połączona z koncertem laureatów XIII Regionalnego Festiwalu Pieśni Patriotycznej. Jak co roku, była okazja do wysłuchania wspomnień członków rodzin żołnierzy. Dla gości udostępniono także bogato wyposażoną w eksponaty historyczne Izbę Tradycji, która znajduje się na terenie szkoły.

wówczas, podobnie jak w Polsce, nurt artystyczny. Od tego momentu Malczewski bardziej śmiało „używa pociągnięcia pędzla, który z równą swobodą określał ogólną formę przedmiotu, jak finezyjny szczegół. Wzbogacił i urozmaicił poprzednie kompozycje oraz gamę barw i związanie koloru ze światłem”. Coraz częściej malował pejzaże; były one zawsze przedmiotem jego obrazów, ale teraz, oprócz przyrody, dominowały w nich kompozycje figuralne (Anioł i pastuszek, 1902). Przełom symbolistyczny w sztuce Malczewskiego zbiegł się w czasie z okresem najbardziej dynamicznych przemian w sztuce polskiej. Malczewski odnalazł własny styl i stopniowo realizował koncepcję sztuki, która miała wyrazić „duszę świata całego i całej ludzkości” oraz „uczucia własne” artysty. Wszystkie, dotąd rozproszone tematy i wątki sztuki integrował w całość: zarówno motywy folklorystyczne, antyczne, tematy biblijne, patriotyczno-narodowe, autoportrety, portrety oraz pejzaże. Romantyczny mesjanizm na stałe zagościł w obrazach artysty. Najbardziej bezpośredni i najgłębszy wyraz znalazł w Melancholii (1890-1894); impulsem była twórczość Słowackiego. Melan­ cholia to obraz w całości fantastyczny i wizjonerski, a przecież konkretny w szczegółach i pełen powagi. Znaczący w podziale obszarów kolorystycznych, ekspresyjny w perspektywicznych ujęciach. Przedmiotem syntezy Malczewskiego stał się w stulecie upadku Polski cały wiek niewoli. Czas ponawianych przez kilka pokoleń, daremnych walk o wolność został ujęty w parabolę życia ludzkiego od dzieciństwa przez dojrzałość ku śmierci. Tłumna akcja przedstawionego dramatu rozwija się od strony lewej, z obrazu ustawionego na sztaludze w głębi atelier, zawęźla w centrum, wycisza po prawej, pod uchylonym oknem pracowni artysty. Na prawym skraju widnieje postać kobieca w czarnych szatach. Stoi i progu świetlistego ogrodu, symbolu

– Pamiętamy o swoich patronach. Nie ukrywamy, że trudno nam się roz­ stać z murami naszej szkoły, także dla­ tego, że przez tyle lat na pytanie: skąd je­ steście?, z dumą mogliśmy odpowiadać: z tych od Andersa w Zabrzu… Tak było, jest i pozostanie – mówi młody człowiek. – Mieć takich patronów to wielka sprawa i brzmi dumnie. K

upragnionej wolności, w stronę której niesiony jest tłum wypływający z rozpoczętego obrazu, przed którym siedzi pogrążony w marzeniu artysta. Postać kobiety ma dwoistą naturę zarówno Melancholii, jak i Śmierci. Kolejne dzieło symboliczne Malczewskiego to Błędne koło (1895–1897), fantastyczna scena, rozgrywająca się we wnętrzu, którego przestrzeń określona jest niejasno. Bohaterem „śniącym na jawie” jest chłopięcy malarczyk, spoglądający ze szczytu podwójnej drabiny na wirujący wokół krąg splecionych ze sobą postaci. Wcielają one różne i przeciwstawne doświadczenia ludzkiej egzystencji: po lewej – zmysłowe upojenie, radość i witalizm, po prawej – niepokój, cierpienie, walkę, śmierć. Na styku tych przeciwieństw, u góry, malarczyk widzi również siebie, u dołu dwie części spina ponury starzec (wspomnienie mityczne panującego nad czasem Kronosa). Dziecko symbolizuje tu artystę, podkreślając takie

W kwietniu tego roku Sąd Krajowy w Saar­ brücken wydał wyrok dwóch lat więzienia za usiłowanie oszustwa. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że oszustwo miało być dokonane na szkodę Państwa Islamskiego.

Umów należy dotrzymywać

S

Zbigniew Kopczyński

kazany w tym procesie przybył do Niemiec wraz z pamiętną falą imigrantów, podając się za – jakżeby inaczej – uchodźcę z Syrii. Korzystając z gościnności Republiki Federalnej, miał dużo czasu na przemyślenie swojej sytuacji i snucie planów na przyszłość. Myślał, myślał i wymyślił. Na internetowym czacie nawiązał kontakt z członkiem islamskiej organizacji terrorystycznej. Zaproponował mu zorganizowanie zamachu terrorystycznego za pomocą wielu wypełnionych materiałami wybuchowymi samochodów. W zamian poprosił o skromną kwotę stu osiemdziesięciu tysięcy euro na pokrycie niezbędnych kosztów tego przedsięwzięcia. Wiadomo, samochody kosztują, ich planowana zawartość również.

Trybunał odrzucił obie apelacje. Oznacza to dwa lata więzienia za próbę oszustwa ISIS. Jak ustalili sędziowie, złożona propozycja była oszustwem, próbą wyłudzenia. W rzeczywistości oskarżony nie zamierzał wywiązać się z podjętych zobowiązań, a wyłudzone pieniądze postanowił przeznaczyć na umilenie sobie życia. Sprawa wyszła na jaw, ponieważ domniemamy przedstawiciel terrorystów był naprawdę syryjskim opozycjonistą. Przejął on hasło dostępu do czatu od funkcjonariusza Państwa Islamskiego, który niedługo przedtem został zabity.

Wykorzystał zdobyte hasło, by, używając tożsamości zabitego terrorysty, prowadzić pozorowaną aktywność i nawiązać kontakty z jak największą ilością członków i sympatyków Państwa Islamskiego, a następnie ujawnić ich dane odpowiednim instytucjom. Tak było też w przypadku naszego delikwenta. Można zastanawiać się, czy miał on pecha, czy szczęście. Gdyby skutecznie oszukał Państwo Islamskie na 180 tys. euro, prawdopodobnie nie skończyłoby się na dwóch latach więzienia i obeszłoby się bez wyroku niemieckiego sądu.

A

pelacje od wyroku złożyły obyd­ wie strony. Oskarżony, jak nietrudno zgadnąć, wniósł o uwolnienie od winy i kary, natomiast prokuratura zarzuciła sądowi niewłaściwą ocenę dowodów oraz uwolnienie od zarzutu przygotowywania zamachu terrorys­ tycznego. Prokuratorzy uważali, że oskarżony faktycznie przygotowywał zamach, a rzekoma próba wyłudzenia była jedynie linią jego obrony. Trybunał Federalny odrzucił obie apelacje, a tym samym wyrok się uprawomocnił. Oznacza to dwa lata więzienia za próbę oszustwa ISIS. Prawo pełni również funkcję edukacyjną. Opisanym wyrokiem sąd podkreślił fundamentalną zasadę Pacta sunt servanda – wypełniania podjętych zobowiązań bez względu na to, jakie i komu zostały złożone. Wyrokiem tym ostrzegł również innych potencjalnych oszustów przed działaniem na szkodę Państwa Islamskiego, bowiem na straży jego interesów twardo stoi niemiecki wymiar sprawiedliwości. K

Hamlet polski. Portret Aleksandra Wielopolskiego, 1903

z gotowych wzorców. Punktem wyjścia był dla niego mit grecki i jego sens filozoficzny oraz analogia między śmiercią a snem. Thanatos (1898) jest obrazem kojarzącym się nie tyle ze śmiercią, co z powrotem do źródeł, odzyskaniem utraconego raju, symbolizowanego przez dom rodzinny

i krainę dziecińst­wa. Ojczyzna była dla Malczewskiego dobrem najważniejszym; tak powtarzał swoim studentom w Akademii. Mówił: „Gdybym nie był Polakiem, nie byłbym artystą”. Wartości patriotyczne i religijne zaszczepiła w nim rodzina, szczególnie umiłowany ojciec, Julian. K

Sprawa Alfiego Evansa nie została zamknięta Tadeusz Puchałka

Autoportret w zbroi, 1914

cechy, jak wrażliwość, intuicja, dobro. Drabina to znany symbol duchowej ewolucji i wznoszenia się ku transcendencji; wpisana w koło podwójna drabina sygnalizuje odwieczne następstwo wzlotu i upadku, winy i kary. Malczewski w swych obrazach często ukazuje swoje muzy o różnych obliczach, jak w Natchnieniu malarza (1897). Muza widniejąca na obrazie to kobieta w łachmanach z odrzuconą na plecy koroną ze słomianych powróseł i bańką mydlaną w ręku. Przerażające widmo, pojawiające się jak wyrzut sumienia, to druga muza Malczewskiego – domagająca się głosu Polonia. Nie bez powodu malarz na tym obrazie bardzo przypomina tego przed sztalugą z Melancholii. Tworząc malarskie wyobrażenie śmierci, Malczewski nie korzystał

B

Niczym krople deszczu na szybie, jedna po drugiej spadają na ziemię łezki, jedna po drugiej. Niech wydrążą w ziemi, jak ta kropla, co drąży skałę, miejsce na miłość i pojednanie [...] „Życie jak droga”

ywają takie chwile, w których odczuwam dumę z tego, że jes­ tem Polakiem. Jednym z takich momentów była sprawa maleńkiej osoby, rycerza walczącego o życie daleko stąd, a jednak w niebywale silny sposób potrafiącego obudzić we mnie dumę, także za sprawą głowy mojego narodu, Prezydenta Rzeczpospolitej. Polska jako jedno z nielicznych państw wstawiła się za wolą rodziców Alfiego. Kraj mój stanął w obronie życia – Bożego daru w postaci dziecka – owocu miłości dwojga kochających się ludzi. Bóg go daje i tylko Jemu wolno ten dar odebrać. Z jednej strony to smutne, że Prezydent mojego kraju musi o tym przypominać, a zarazem piękne,

że uczynił to właśnie mój Prezydent. Oto dobitny przykład, jak naród polski potrafi pozostać wierny chrześcijańs­ kim wartościom. Sprawa Alfiego nie została zamk­ nięta. Wiemy o tym doskonale my – Polacy, bowiem Alfie tylko szybciej od nas przekroczył próg innego, lepszego świata. Niech te słowa staną się pocieszeniem dla jego rodziców, niech choć w niewielkiej części uśmierzą gorycz i ból rozstania z najukochańszą osobą. Życie to tylko krótka chwila i tuż po niej nastąpi Wasze spotkanie. Trzeba Wam tylko wiary (to trudne, ale możliwe), trzeba Wam wytrwać, a my jesteś­ my obok Was, gotowi wesprzeć Was w każdej chwili – my, naród z Bogiem i Wiarą w sercu – Polacy. K




Nr 48

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Czerwiec · 2O18 W

n u m e r z e

Okruszki z Kongresu Jolanta Hajdasz

T

en Pomnik istniał naprawdę, myś­ my go sobie nie wymyślili. Jeśli ktoś ma wątpliwości, czym był dla ówczesnych Wielkopolan, to propo­ nuję obejrzeć na YouTube siedmiomi­ nutowy film z 1934 r., wyprodukowany przez Polską Agencję Telegraficzną, opowiadający o „grodzie starych koś­ ciołów i Targów Poznańskich”. Sekwencja „współczesny Poznań” zaczyna się tam od pokazania Pomnika Wdzięczności i od słów „pomnik Chrystusa Króla nale­ ży wymienić na wstępie do architektury wolnego Poznania, w nim bowiem sto­ lica Wielkopolski dała wyraz katolickiej tradycji tysiącletniego grodu”. Te kilka ujęć pokazujących wspa­ niały Pomnik w centrum miasta, przy którym klęczy i modli się kilka osób, tuż obok przejeżdżających samochodów i śpieszących się przechodniów, jest tak wymowne… Dla osób żyjących przed wojną Pomnik ten był najważniejszym w Poznaniu symbolem polskości, naj­ ważniejszym elementem świadczącym o tym, że zabory naprawdę się skoń­ czyły, że Polska się odrodziła, że wróg jest pokonany i nie będzie już nikogo gnębił ani w pracy, ani w szkole, ani w Kościele, bo przecież w Wielkopols­ ce nawet dzieci miały mówić pacierz po niemiecku, a gdy się na to nie go­ dziły, były bite, o czym boleśnie przy­ pomina nam choćby historia strajku we Wrześni. Jest wstydem dla Poznania to, że ten Pomnik nie został odbudowany na 100 rocznicę odzyskania niepod­ ległości, na 100 rocznicę wybuchu powstania wielkopolskiego. Jak to jest możliwe? Dlaczego władze miasta, czy­ li poprzedni prezydent Ryszard Gro­ belny i obecny Jacek Jaśkowiak, obaj związani z Platformą Obywatelską, nic w tej sprawie nie zrobili, choć do od­ budowy Pomnika zobowiązuje ich wola mieszkańców wyrażona w liczbie po­ nad 25 tysięcy podpisów pod petycją do władz miasta w sprawie odbudo­ wy Pomnika? Dlaczego milczy na te­ mat Pom­nika marszałek województwa wielkopolskiego Marek Woźniak, rów­ nież z Platformy Obywatelskiej, który od ponad 10 lat zajmuje się „promocją powstania wielkopolskiego” nie tylko w naszym województwie, ale podobno w całej Polsce? Te pytania trzeba zadawać w nad­ chodzącej kampanii wyborczej do sa­ morządów, bo odpowiedź na nie pokazuje nam prawdziwe motywa­ cje i prawdziwe intencje rządzących. Nie patrzmy na to, co politycy mówią o naszej historii i tożsamości, ale spraw­ dzajmy, jak postępują i jakie działania za nimi stoją. W dzisiejszych czasach przyzwyczailiśmy się już do tego, że lu­ dzie mówią jedno, a robią zupełnie od­ wrotnie, ale często dzieje się to w taki sposób, że nawet nie jesteśmy w stanie zauważyć zmiany. Współczesne media wcale nam tego nie ułatwiają, więc tym bardziej potrzebna jest nasza świado­ mość istnienia tego zjawiska. I jeszcze jedno. Nie wahajmy się otwarcie popierać osób starających się o odbudowę Pomnika Wdzięcz­ ności w Poznaniu, jest nas naprawdę wielu. I na Ratajach, i na Winogradach, na Dębcu, Wildzie, Jeżycach i Łazarzu. Na Starym Mieście i na Piątkowie, na Garbarach i Chwaliszewie. Wszędzie mieszkają zwolennicy przywrócenia Poznaniowi jego tożsamości poprzez powrót do przestrzeni naszego miasta tamtego zniszczonego Pomnika. Jest nas wielu. Tych, którzy rozu­ mieją, że szacunek dla przeszłości to nasz obowiązek. K

G

A

Z

E

T

A A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Kiedy prawie siedem lat temu zakładałem Komitet Odbudowy Pomnika Wdzięczności w Poznaniu do głowy mi nie przyszło, że będę jako Wielkopolanin i Poznaniak wstydził się za swoje miasto, że na 100 rocznicę odzyskania Niepodległości i 100 rocznicę wybuchu Powstania Wielkopolskiego tego Pomnika nie postawimy. I że największym 2 przeciwnikiem odbudowy pomnika będą demokratycznie wybierani prezydenci miasta Poznania. Ale ten stan nie będzie trwał wiecznie. Gorąco wierzę, że uda się zmienić Niekoszerny interes władze miasta i że w przyszłości wszyscy spotkamy się na odsłonięciu odbudowanego W 2007 roku prezydent Izraela Peres powiedział: „ Jak na kraj Pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa w Poznaniu. tak mały jak nasz, wydaje się to

Pomnik pamięci Poznania

niesamowite. Widzę, że wyku­ pujemy Manhattan, Węgry, Ru­ munię, Polskę i z mojego punk­ tu widzenia, nie mamy z tym żadnych problemów”. Jan Martini o tym, jak ustawa 447 pomaga organizacjom żydow­ skim robić interes na Polsce.

4

prof. Stanisław Mikołajczak

Kilka uwag o Kongresie Polska Wielki Projekt Fundamentem, warunkującym rezonans i skuteczność jego przesłania, jest miłość do Polski. Brzmi to patetycznie, a to pot­ wierdza, że żyjemy w czasach cy­ nicznych. Maciej Mazurek o VI­ II edycji Kongresu, który stał się konkurencją dla dominującej narracji liberalno-lewicowej.

5

Wybuch powstania wielkopolskiego oczami Niemca

„Dlaczego nie odbudowano Pomnika Wdzięczności” – konferencja pod tym tytułem odbyła się 23 maja 2018 r. w Domu Dziennikarza w Warszawie. Wzięli w niej udział prof. Stanisław Mikołajczak, prezes SKOPW, Jolanta Hajdasz i Tadeusz Zysk, wiceprezesi SKOPW oraz członkowie komitetu – ks. Tadeusz Magas, Tadeusz Dziuba, Przemysław Alexandrowicz, Barbara Pulik, Andrzej Czayka, Andrzej Karczmarczyk i Krzysztof Ratajczak. Podczas konferencji przedstawiciele Komitetu uhonorowali osoby zaangażowane w ideę powrotu Pomnika Wdzięczności do Poznania. Pamiątkowe medale otrzymali: Antoni Macierewicz, były Minister Obrony Narodowej, Wojciech Fałkowski,były podsekretarz stanu w MON, Jarosław Szarek, prezes IPN (nieobecny), Krzysztof Skowroński, prezes SDP oraz aktorzy Halina Łabonarska (nieobecna) i Jerzy Zelnik.

T

o, że w pewnym momen­ cie zająłem się odbudową Pom­n ika Wdzięczności, było spowodowane jakimś impulsem, nie potrafię do końca sobie uświadomić, dlaczego tak się stało. Stało się to, gdy zacząłem w Poznaniu organizować Koncerty Niepodległoś­ ciowe z okazji 11 listopada. Szybko się zorientowaliśmy, że najważniej­ szym symbolem niepodległości Pol­ ski w Poz­naniu był zburzony przez Niemców Pomnik Najświętszego Serca Pana Jezusa zwany Pomnikiem Wdzięczności.

Wielkopolanin i poznaniak wstydził się za swoje miasto, za swoich współ­ obywateli, że tego Pomnika nie po­ stawimy na 100 rocznicę odzyskania Niepodległości, 100 rocznicę wybu­ chu powstania wielkopolskiego. I że największym przeciwnikiem odbu­ dowy pomnika będą demokratycz­ nie wybrani prezydenci miasta Poz­ nania. Co się stało z poznaniakami, co się stało z ludźmi, którzy przez cały XIX wiek, ale i wcześniej byli patrio­ tami, byli obywatelami, troszczyli się

Musimy odbudować Zanim zacząłem działać, najpierw po­ szedłem do Księdza Arcybiskupa Sta­ nisława Gądeckiego, żeby zapytać, co on o tym myśli, bo przecież pomnik, który ma w centrum figurę Chrystusa, nie może być stawiany bez akceptacji Arcybiskupa. Jak Ksiądz Arcybiskup się dowiedział, że za tą inicjatywą stoi Akademicki Klub Obywatelski im. Lecha Kaczyńskiego, zaraz się zgo­ dził i powiedział, żebyśmy działali, że razem ten Pomnik odbudujemy. I tak powołaliśmy Społeczny Komi­ tet Odbudowy Pomnika i zaczęły się nasze starania. Już jak zgłaszałem tę inicjatywę na pierwszym Koncercie Niepodległościowym w Auli Uniwer­ syteckiej w Poznaniu w 2011 r., spot­ kało się to z entuzjastycznym przy­ jęciem. Zapowiedziałem, że pomnik powinien stanąć na setną rocznicę wybuchu powstania wielkopolskiego i setną rocznicę odzyskania niepodle­ głości. Wtedy wydawało mi się, że ten Pom­nik odbudujemy nawet wcześniej, bo to przecież siedem lat. Do głowy mi wtedy nie przyszło, że będę jako

dr Tadeusz Zysk

od 2012 r. wiceprzewodniczący Społecznego Komitetu Odbudowy Pomnika Wdzięczności, kandydat PiS na prezydenta Poznania

nie tylko o swój region, ale o Polskę? Byli dumni, że tam się Polska naro­ dziła. Nie wierzę, że przestało ich to wszystko interesować. Teraz, po tylu latach starań muszę przyznać, że gdyby Platforma Obywatelska nie blokowała odbudowy tego Pomnika, to Pomnik Wdzięczności już dawno by stał. I to trzeba wreszcie powiedzieć, niezależ­ nie od tego, że tego dotąd nie robiłem. I to działanie przeciwko tak ważnemu symbolowi tożsamości Poznania jest absolutnie niezrozumiałe.

Zebrane pod ideą odbudowy Pom­ nika ponad 25 tysięcy podpisów, ponad 300 tysięcy złotych wpłaco­ nych na odbudowę Pomnika przez indywidualnych poz­naniaków, dzię­ ki którym udało się odlać Figurę Chrystusa z Pomnika Wdzięczno­ ści – to te sprawy, które pokazują że w Wielkopolanach ciągle drze­ mie potencjał i świadomość zna­ czenia naszej roli w historii. To nie jest prawda, że sym­ bolem Wielkopolan w rocznicę powstania wielkopolskiego musi być pan prezydent leżący w łóżku i robiący sobie selfie. Jedną z nie­ licznych rzeczy, która łączy wszyst­ kich – prawie – Wielkopolan jest duma z powstania wielkopols­ kiego, bitwy wygranej z najbar­ dziej butnym państwem ówczes­ nego świata. Zresztą to państwo zostało zlikwidowane, uznane za zbrodnicze.

Powstanie wielkopolskie Dlaczego ten pomnik jest taki ważny? By to zrozumieć, trzeba powiedzieć o znaczeniu powstania wielkopolskie­ go. To nie było szczególnie krwawe powstanie, ono nie było szczególnie wielkie, jeśli chodzi o liczbę ofiar, w po­ równaniu z powstaniem styczniowym zwłaszcza, czy z powstaniem listopa­ dowym, ale ono było niezwykle ważne Dokończenie na s. 3

Naprawdę nie jest tak, że Wielkopolanie są gnuśni, że nie chcą pomników swojej historii i tożsamości. Jestem więc prze­ konany, że Pomnik Wdzięczności zostanie odbudowany, wcześniej czy później to się stanie, bo to na­ prawdę leży na sercach poznania­ kom. Używa się argumentów, że nienowoczesny, że śmieszny, że łuk triumfalny, ale zapytajcie Niem­ ców, czy zaakceptują zburzenie Bramy Brandenburskiej, a Francu­ zów – zburzenie Łuku Triumfalne­ go w Paryżu. Ja nie rozumiem po­ mnikofobii i jeśli to by ode mnie zależało, to stanie w Poznaniu i od­ budowany Pomnik Wdzięczności, i Pomnik Wypędzonych, i Pomnik Mieszka, Chrobrego, Przemysła, bo mamy tylu wspaniałych Wiel­ kopolan, którzy powinni zostać w tej formie uczczeni.

Oficer niemiecki próbuje wy­ tłumaczyć się przełożonym z zagubienia pieniędzy puł­ kowych w pierwszych dniach powstania wielkopolskiego. Łukasz Jastrząb odnalazł tłu­ maczenie jego raportu, zawie­ rającego wiele ciekawych infor­ macji dotyczących ówczesnej sytuacji w Poznaniu.

6

Pierwsze w Polsce. 1050-lecie biskupstwa w Poznaniu Dwa lata po Chrzcie Miesz­ ka I, w 968 r., „Polska zaczę­ ła mieć swego biskupa” Od 2 grudnia 2017 r. do 25 listopa­ da 2018 r. trwa Rok Jubileu­ szowy 1050-lecia pierwszego na ziemiach polskich biskup­ stwa w Poznaniu. Szczegółowo informujemy o planowanych uroczystościach.

8

Ofiara czy sprawca? Uwagi na temat relacji polsko-żydowskich Wymyślono tezę, która zaciera granicę między ofiarą a spraw­ cą. Nie zgodzę się, by ktokol­ wiek śmiał obsadzać w ro­ li współsprawców Holocaustu mojego ojca, stryjów, wujów czy ich współbraci w walce. Reflek­ sje prof. Mariana Smoczkiewicza notowała Aleksandra Tabaczyńska.

8

ind. 298050

redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet

Pierwszy Kongres w 2010 ro­ ku nie został zauważony przez media, mimo że na sali było aż szaro od kamer... Jednak rok po roku, jak do przekształca­ jącego się w rzekę strumienia, do Kongresu zaczęły dołączać stowarzyszenia i wybitni inte­ lektualiści. Refleksje Danuty Moroz-Namysłowskiej z VIII Kongresu Polska Wielki Projekt.


KURIER WNET · CZERWIEC 2018

2

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Okruszki Śmiercionośna z Kongresu dyktatura Zachodu Pamiętam pierwszy Kongres Polska Wielki Projekt w 2010 roku – skromny i jakby nieśmiały, w klimacie pewnego siebie „uchachania” rządzących platformersów i ludowców, i w opozycyjnej traumie posmoleńskiej. Kompletnie niezauważony przez media, mimo że na sali było aż szaro od kamer... Czujność reporterska funkcjonowała i funkcjonuje w głównym nurcie, od poczęcia z europejska zwanym mainstreamem...

J

eździli i jeżdżą za PiS wszędzie krok w krok – ale niczego, oprócz włas­ nych aranżacji, nie pokazują. Mają zasady. I standardy. Niereporterskie, niestety. Nic dziwnego, że nie tylko tzw. lemingom nazwa ambitnego przedsię­ wzięcia intelektualnego i gospodarczego nie zdążyła na trwałe zająć uwagi, a tym bardziej wejść do kalendarza wydarzeń. Rok po roku, jak do przekształca­ jącego się w rzekę strumienia, do Kon­ gresu zaczęły dołączać zarówno stowa­ rzyszenia, jak i wybitni intelektualiści. W 2018 roku VIII edycja Kongresu – Pol­ ska Wielki Projekt WARTOŚ­CI – odbyła się w dniach 17–20 maja w Warszawie w Salach Redutowych Teatru Wielkiego (dwa pierwsze dni) i w Arkadach Kubi­ ckiego (dwa kolejne). Przyjechałam do Warszawy w pią­ tek po południu i nie mogłam nie udać się na plac Piłsudskiego, by zobaczyć wreszcie Pomnik Smoleński, ustawicznie spędzający sen z powiek mainstreamowi medialnemu, ubolewającemu np. nad rzekomymi kosztami jego ochrony. By­ łam gotowa zobaczyć kordon policjan­ tów lub smętnych panów w cywilu... Ni­ czego podobnego nie „odnotowałam”, jak mawiał pan prezydent, szczęśliwie miniony. Rodziny na rowerach, space­ rowicze, młode pary... Spokój, refleksje, ciche rozmowy... Coś jednak UDERZA. Stołeczny re­ prezentacyjny, rozległy plac, częściowo wyłożony płytami, a częściowo... pa­ stwisko? Bo przecież nie trawnik! Żad­ nego klombu, kwiatka... Dlaczego? Może w czasie imprez „tłum” coś zadeptuje? Ale żeby chociaż trawy nie zasiać? Rozle­ głe przestrzenie porastają rudymentarne

Państwo Gwiazdowie, siwe gołąbki, zawsze czuwające nad losami Ojczyzny, nie zabierali głosu, ale pilnie słuchali wszystkich prelegentów... rośliny – mlecze(?), łopiany(?) i świeci gołe, zaschłe błocko... Bardzo brzydkie – jak nienawiść pani prezydent stolicy do całego chyba tego placu... A w szcze­ gólności do tego Pom­nika i jego przy­ ległości... Wydarzeniami sobotniego dnia były dwa wykłady: laureata Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii, prof. Tho­ masa Johna Sargenta, oraz niemiec­kiego filozofa, prof. Petera Sloterdijka, a tak­ że wręczenie Nagrody im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, która przypadła w tym roku Antoniemu Liberze. Nie sposób w tym szkicu przekazać bogactwa myśli tych wybitnych osobis­ tości – warto może jedynie zaznaczyć, że wszystkie wypowiedzi były próbą znalezienia klucza ekonomicznego lub filozoficznego do niejednoznaczności ty­ tułowych WARTOŚCI, jak i równowagi między wolnym rynkiem a planowaniem. Prof. Sangert, nie potępiając pla­ nowania, zaznaczał, że w nim jesteśmy zdani na dobrą wolę planisty – a tej nie możemy być pewni. Z kolei w zakresie wolnego rynku zachłanność jest dobra

jedynie wtedy, gdy produkuje się tylko tyle, ile potrzebuje rynek. Niby oczy­ wiste – ale... problem w tym, że teoria najczęściej lubi mijać się z praktyką. Nie wiedziałam, że Dawid Rockefeller był doktorantem polskiego socjalistycznego ekonomisty Oskara Langego... Wstyd? Mój? A może ironia ekonomii... Prof. Sloterdijk, kulturoznawca i ese­ ista, uznaje Europę za niedokończoną budowlę: „Jakbyśmy przybyli tu z wiosek do miasta i stali obecnie przed zamknię­ tymi drzwiami... i chcieli wrócić na wieś...”. Zbyt szerokie kompetencje niektórych instytucji stoją na przeszkodzie szansom odrodzenia korzeni i tradycji, do których autor zalicza nie tylko chrześcijaństwo, ale i antyk. Jednak ogólne wnioski z oby­ dwu wykładów można uznać za op­ tymistyczne. Stosowne i wyczerpujące informa­ cje o Kongresie zainteresowani znajdą bez trudu w internecie. Tu kilka wrażeń z sali i kuluarów. Wśród „pospólstwa”, bodaj w 17. rzędzie, dostrzegłam państ­ wa Katarzynę i Andrzeja Zybertowiczów. Profesor jest doradcą Prezydenta i móg­ łby vip-ować w pierwszych rzędach, a jednak sympatyczne to wejście w tło... Podobnie państwo Gwiazdowie, siwe gołąbki, zawsze czuwające nad lo­ sami Ojczyzny, nie zabierali głosu, ale pilnie śledzili propozycje książkowe i słu­ chali wszystkich prelegentów... Zagadnięty na inną okoliczność re­ daktor naczelny „Sieci” Jacek Karnow­ ski udzielił optymistycznej odpowiedzi „Nie zmogą!” na dodatkowe pytanie: „Czy totalna zmoże dobrą zmianę?” I tego się trzymam. K

Zwalczyć ignorancję Henryk Krzyżanowski

Jesteśmy, jak słychać i widać, na wojnie kultur. Atakowani przez liberalną mutację marksizmu, która po to, by narzucić społeczeństwom swą obłędną wizję świata, musi wyeliminować głównego wroga – religię katolicką. Przy czym chodzi tu nie tyle o wiarę w Boga, co o realistyczne spojrzenie na rodzinę i płeć, z którego Kościół nigdy nie zrezygnuje.

G

łówną metodą wojny z Kościo­ łem jest wciskanie odbiorcom do głów fałszywych obrazów katolickiej przeszłości i te­ raźniejszości. Warunkiem skuteczności jest oczywiście ignorancja, stwarzająca grunt dla kultywowania najgorszych przesądów o Kościele. Każdy z nas zna wiele owych skłamanych wersji, na przy­ kład Inkwizycja jako najczarniejsza karta w historii sądownictwa (było dokład­ nie odwrotnie); albo obecnie – Radio Maryja jako instytucja pasożytująca na państwie – a w istocie zwalczana przez nie przez większość lat III RP. Można by tę listę fałszów ciągnąć bardzo długo... Niedawno byłem na spotkaniu z moimi wychowankami w 45-lecie ich matury. Jeden z nich, inteligentny, oczy­ tany, twórca dużej firmy, bez politycz­ nych afiliacji, słowem: ktoś wyrastający ponad przeciętność, wyraził szczere zdumienie, kiedy usłyszał ode mnie, że naziści, czyli jak się dawniej mówiło, hit­ lerowcy, byli zażartymi wrogami katoli­ cyzmu i religii. A przecież rozmawialiśmy

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

w Poznaniu, gdzie w czasie okupacji tyl­ ko dwa kościoły były otwarte dla Pola­ ków (i to z surowymi ograniczeniami), a księża albo byli w obozie w Dachau (tylko połowa z nich przeżyła), albo wypędzeni. A młodzi Niemcy z Hit­ lerjugend obchodzili urodziny Führe­ ra, urządzając pogromy przydrożnych krzyży i kapliczek. Czemu więc prawda o Kościele, ta z rodzinnych wspomnień i ta z tylu

„Nie chcemy, żeby biskupi pouczali nas, jak mamy żyć” – to absurdalne hasło jest popularne nie tylko na feministycznych manifach.

kościelnych tablic upamiętniających zamęczonych księży, nie przebija się do świadomości? I czemu zamiast niej tak wielu wykształconych ludzi chętnie wierzy, że Pius XII był ukrytym aliantem Hitlera i antysemitą? Zapewne tej czarnej wizji sprzyja niechęć współczesnych do instytuc­ ji, która stawia niełatwe wymagania moralne i wytyka nasze słabości. „Nie chcemy, żeby biskupi pouczali nas, jak mamy żyć” – to absurdalne hasło jest popularne nie tylko na feministycz­ nych manifach. Jednak główną przy­ czyną jest, mimo wszystko, ignorancja. Nie ma oczywiście łatwej recepty, jak ją zwalczyć. Trzeba to jednak robić. Bezwstydna celebracja urodzin Mark­sa w nadreńskim Trewirze pokazała ostat­ nio, że nasi przeciwnicy nie zamierzają ustępować pola. Naszą bronią, żeby zakończyć bar­ dziej optymistycznie, jest to, co stresz­ cza tytuł jednej z encyklik św. Jana Pawła II – Veritatis Splendor – Blask Prawdy. K

Redaktor naczelny Kuriera WNET

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Krzysztof Skowroński

WIELKOPOLSKI KURIER WNET Redaktor naczelna

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl

Zespół WKW

Małgorzata Szewczyk ks. Paweł Bortkiewicz Aleksandra Tabaczyńska Michał Bąkowski Henryk Krzyżanowski Jan Martini Danuta Namysłowska

Michał Bąkowski

Powoli znika z przekazów medialnych sprawa śp. Alfiego Evansa, który niedawno „umarł” w szpitalu w Liverpoolu. Ta sytuacja jasno pokazuje, że przed niektórymi wzorcami zachodnimi Polacy muszą się bronić, żadna władza nie jest nieomylna, a ustawodawstwo powinno być tworzone w oparciu o prawa naturalne i boskie.

M

yślę, że wielu Czytelni­ ków zgodzi się ze mną, że w przypadku Alfiego Evan­ sa mieliśmy do czynienia z prawnie uregulowanym morderstwem. W całej sprawie jest wiele niewiado­ mych, m.in. kiedy chłopiec tak naprawdę zachorował, czy choroba faktycznie była nieuleczalna i w jaki sposób przebiegało leczenie. Są jednak kwestie bezsporne: młody Anglik mógł otrzymać pomoc za granicą i wbrew przewidywaniom lekarzy, po odłączeniu od aparatury oddychał samodzielnie i walczył o życie przez kilkadziesiąt godzin. „Postępowy” sąd odmówił Alfiemu i jego rodzinie podstawowych praw obywatelskich. Dzięki wysiłkowi i ofierze Anglika mogliśmy zaobserwować, jak dobrze kamuflują się bezduszne władze państ­ wowe i różnorakie organizacje, które bronią interesów wyłącznie wybra­ nych grup. To jest paradoks naszych czasów i zarazem upadek cywilizacyj­ ny: wysyłamy ludzi w kosmos, utrzy­ mujemy olbrzymie armie, inwestuje­ my w nowoczesne technologie, a nie stać nas na to, aby leczyć i utrzymywać przy życiu niewinne dzieci. Cóż to za władza, która zabija ludzi, i to swoich

obywateli, zamiast ich chronić? W nie­ dalekiej przeszłości mieliśmy z tym do czynienia m.in. w przypadku stalinows­ kiej Rosji i hitlerowskich Niemiec. Należy więc się cieszyć, że miesz­ kamy w Polsce, bo mimo tego, że tech­

Papież Leon XIII podkreślił, że ludzie powinni wypowiedzieć posłuszeństwo władzy – gdyby żądano od nich rzeczy niezgodnych z prawem naturalnym lub Bożym. nologicznie jesteśmy kilkadziesiąt lat zacofani względem zachodnich państw, to jednak kulturowo, jako jedni z nie­ wielu, nie stoczyliśmy się. Niebagatel­ ną rolę odgrywa u nas przywiązanie do wiary katolickiej i poszanowanie jej nauk. Moim zdaniem to właśnie Kościół

katolicki wskazuje najlepszą z możli­ wych relacji pomiędzy władzą i spo­ łeczeństwem. Papież Leon XIII w en­ cyklice Diuturnum illud podkreślił, że ludzie mogą, a właściwie powinni wy­ powiedzieć posłuszeństwo władzy – w sytuacji, gdyby żądano od nich rzeczy niezgodnych z prawem naturalnym lub Bożym. W latach późniejszych nasz ro­ dak Jan Paweł II podczas pielgrzymki do Polski w 1999 roku w przemówie­ niu w Sejmie wypowiedział tak bardzo aktualne do dziś słowa: „Wykonywanie władzy politycznej czy to we wspólno­ cie, czy to w instytucjach reprezentu­ jących państwo, powinno być ofiarną służbą człowiekowi i społeczeństwu, nie zaś szukaniem własnych czy gru­ powych korzyści, z pominięciem dobra wspólnego całego narodu…”. Różnie jest z naszą władzą, ale dzięki trudnym doświadczeniom i działalnoś­ci Kościoła w ważnych sprawach potrafi­ liśmy się zjednoczyć i walczyć o słusz­ ną sprawę. Tak było podczas zaborów, podczas wojen. U nas sprawa Alfiego Evansa zakończyłaby się pozytywnie. Dopóki więc Kościół będzie miał powa­ żanie wśród Polaków, jestem spokojny o losy naszego narodu. K

Nie dla zwykłych mieszkańców Małgorzata Szewczyk

Poznań stał się miastem nieprzyjaznym dla zwykłych mieszkańców, pieszych i zmotoryzowanych. Korki; nieuprzejme, żeby nie powiedzieć dosadniej, zachowania na ulicach i chodnikach, to niestety już stara tradycja wpisana w mapę pieszo-drogową stolicy Wielkopolski. Ale to, co dzieje się, odkąd miasto rozpoczęło – cytując Macieja Wudarskiego, zastępcę prezydenta Poznania – „najpoważniejszą przebudowę w tegorocznym kalendarzu robót poznańskiego MPK”, przechodzi ludzkie pojęcie.

C

ała południowa część, wraz z mniejszymi miejscowościa­ mi, miasta chlubiącego się od lat „gospodarnością, pragma­ tyzmem, punktualnością i oszczędnoś­ cią” – po prostu stoi. Nieprzerwany sznur samochodów codziennie formuje kilometrowe korki od ronda Stare Żeg­ rze aż do końca ul. Hetmańskiej, ruch na osiedlowych uliczkach, bo w stoli­ cy Wielkopolski trudno szukać arterii, przypomina ruch na Marszałkowskiej. Czy naprawdę trzeba było rozpo­ czynać tę najważniejszą w tym roku dla stolicy Wielkopolski inwestycję w najgorętszym okresie egzaminów gimnazjalnych, matur i sesji? Dlaczego nie można było rozpocząć robót w wa­ kacje, kiedy już uczniowie i studenci wyjadą z miasta? Gdzie troska o tak modną dziś ekologię? Gdzie dbałość o czyste powietrze? Warto przypomnieć, że zanim MPK rozpoczęło remont na ul. Het­ mańskiej, mieszkańcy Rataj byli skaza­ ni na remont ul. Zamenhofa, łączącej ronda Starołęka i Rataje – dwa naj­ ważniejsze punkty przesiadkowe w tej części miasta. Różnica czasowa między jednym a drugim remontem wynosiła 24 godziny! Trzeba chyba podzięko­ wać odpowiedzialnym za plany inwe­ stycyjne za to, że pozwolili Ratajom odetchnąć… Nie lepiej jest w centrum miasta. Niedawno drogę z Rataj na Wildę udało mi się pokonać w 50 minut. To naprawdę sukces. Nie sposób nazwać

Korekta

Magdalena Słoniowska Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

reklama@radiownet.pl

Dystrybucja własna! Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

tego inaczej niż horrorem, armagedo­ nem, makabrą. Oczywiście zawsze moż­ na wypożyczyć miejski rower. To praw­ da, co jednak, jeśli jest się kobietą tuż przed terminem porodu lub chorym, np. ze złamaną ręką czy nogą? Pozo­ staje hulajnoga?

Slogan reklamowy, którym urzędnicy promują Poznań: „Poznań miasto przyjazne biegaczom i rowerzystom”, warto by uzupełnić zdaniem: „Nieprzyjazne zwykłym mieszkańcom, pieszym i kierowcom”. Uczciwiej byłoby przyznać, że cen­ trum jest po prostu zamknięte dla ruchu kołowego, bo kierowcy wiedzą, że i tak nie są tam mile widziani. Szkoda tylko, że nikt nie ma w sobie tyle odwagi, by powiedzieć to głośno, ujmując to, daj­ my na to, w słowach: „Proszę Państwa, od 1 czerwca zakaz wstępu dla pojaz­ dów czterokołowych do:…” i tu moż­ na zacząć wymieniać w nieskończoność nazwy ulic w sercu stolicy Wielkopolski.

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl

Nr 48 · CZERWIEC 2018

(Wielkopolski Kurier Wnet nr 40)

Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507

Slogan reklamowy, którym urzędnicy promują Poznań: „Poznań miasto przy­ jazne biegaczom i rowerzystom”, warto by uzupełnić zdaniem: „Nieprzyjazne zwykłym mieszkańcom, pieszym i kie­ rowcom”. Poznaniacy i nie tylko oni tracą w korkach czas i pieniądze. A skoro o tych drugich mowa… Jeszcze kam­ pania samorządowa dobrze się nie roz­ poczęła, a już prezydent miasta Jacek Jaśkowiak wpadł na populistyczny po­ mysł uruchomienia gabinetu gineko­ logicznego, czynnego 24 godziny na dobę, finansowanego z kasy miasta. Mają w nim być wypisywane recepty, m.in. na pigułki „dzień po”. „Poznanian­ kom, które z niego skorzystają, nikt nie będzie prawił kazań, tylko udzieli ko­ niecznej pomocy” – napisał prezydent Poznania na Twitterze. Cóż, biorąc pod uwagę prognozy demograficzne tego miasta nad War­ tą, które w najbliższych wyborach sa­ morządowych zostanie podzielone na sześć, a nie na siedem okręgów i którego nowa Rada Miasta będzie liczyć 34, a nie 37 radnych, to na­ prawdę genialny pomysł na pomoc w unicestwieniu potencjalnych miesz­ kańców Poznania i prosta droga do kolejnych cięć w wydatkach miasta dla samorządowców. Będzie ich po prostu jeszcze mniej. Z wielkopolskiej gospodarności i racjonalności nie pozostało nic. Na­ wet ślad. Za to coraz wyraźniej słychać zbliżający się sąd… K

Data i miejsce wydania

Warszawa 26.05.2018 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

Danuta Moroz–Namysłowska


CZERWIEC 2018 · KURIER WNET

3

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Dokończenie ze str. 1

Pomnik pamięci Poznania Został poniżony zarówno symbol religijny – figura Chrystusa, jak i symbol naszych dążeń niepodległościowych. Dlatego nasz komitet tak bardzo się upiera, że figura Chrystusa musi wrócić na Plac Adama Mickiewicza, chociaż na parę dni. I tam musi się odbyć nabożeństwo przepraszające za to, co Niemcy zrobili z figurą i z Pomnikiem Wdzięczności.

nie tylko dla Wielkopolski, także dla Europy i świata. Bo o ile powstanie li­ stopadowe uratowało Belgię, to powsta­ nie wielkopolskie uratowało Europę. To nie są słowa nasze, to Józef Piłsudski powiedział, że gdyby nie miał Armii Wielkopolskiej, to nie miałby cienia szansy zwycięstwa w Bitwie Warszaws­ kiej, a wiemy, co znaczyłaby przegrana Bitwa Warszawska. A jak to się stało, że ta Armia Wielkopolska powstała?

sprzęt wojenny, zdobyli połowę lotni­ ctwa pols­kiego na Ławicy. Ale przede wszystkim bardzo szybko zostało to powstanie ustrukturalizowane i została utworzona 100-tysięczna armia. Wiel­ kopolska miała wtedy, u progu niepod­ ległości, armię 100-tysięczną, a jak p. Antoni Macierewicz został ministrem obrony narodowej, to cała polska armia nie miała więcej niż 92 tysięcy żołnierzy …. To jest ta skala wysiłku. Bolszewicy

To byli żołnierze i podoficerowie Armii Pruskiej, tam byli wyszkoleni, bo tak się toczyły losy Wielkopolski. Takie jest znaczenie tego powstania. Jednego z czterech zwycięskich. Mówi się, że to jest jedyne zwycięskie. Nie. Zwycięskie było także powstanie z 1906, drugie powstanie śląskie i powstanie sejneń­ skie. Powstańcy wielkopolscy oddali życie, 2500 osób, mówi się, że te straty były stosunkowo małe, ale część ludzi mówi, że one były małe, bo oni by­ li doskonale wyćwiczeni. Traktowani byli bardzo brutalnie, bo w pierwszym tygodniu oni byli już traktowani jako buntownicy. Nie podpadali pod kon­ wencję genewską, byli traktowani jak buntownicy, którzy buntowali się prze­ ciwko państwu. Bo trzeba pamiętać, że Piłsudski od 1911 r. organizował Pań­ stwo Polskie, a u nas w Wielkopolsce było inne państwo – Państwo Pruskie. Wielkopolanie mają zastrzeżenia do Piłsudskiego, że nie udzielał powsta­ niu pomocy, tak jak to było potrzeb­ ne, że lekceważył Wielkopolskę. To oczywiś­cie jest element przedwojen­ nej gry politycznej. Piłsudski musiał walczyć o wschodnie granice. Wiedział, że wschodnią granicę musi wywalczyć, a zachodnia może podlegać negocjac­ jom, on to wiedział. A jednocześnie nie mógł wspierać powstańców jaw­ nie. Jak były powstania śląskie, to też udzielał pomocy podskórnie, a nie na

Wielkopolski do Polski. Postanowiono wybudować pomnik, powstał komitet, wybrano miejsce i znowu były prob­ lemy z władzą. Dwanaście lat trwały starania, ale te kłopoty były innej na­ tury. Władze chciały postawić kościół wotywny, ale przecież po wojnie nie było na to pieniędzy. Ale dwanaś­cie lat ciągle mówili kościół, kościół. Aż wreszcie postanowiono zbudować ten Pomnik i po 12 latach ten Pomnik sta­ nął. Stanął i w ciągu 7 lat całkowicie przeorał myślenie o Poznaniu i o Wiel­ kopolsce, i o Polsce. Są trzy takie po­ mniki – Pomnik Nieznanego Żołnierza w Warszawie, drugi, a właściwie pierw­ szy – Pomnik Grunwaldu w Krakowie, zbudowany z okazji 500. Rocznicy Bi­ twy Grunwaldzkiej, i nasz poznański Pomnik Wdzięczności. Pom­nik Nie­ znanego Żołnierza odbudowano zaraz w latach powojennych, Pomnik Grun­ waldzki w 1976 r., bo nie miał elemen­ tów niepodległościowych, a nasz nie mógł się doczekać, bo w centrum była figura Chrystusa. I nie może się docze­ kać do dziś.

Nasza wiara i pamięć Chcę tu nawiązać do mądrości naszych przodków, którzy usytuowali pomnik w miejscu najbardziej znienawidzo­ nym, w miejscu, które było kwintesen­ cją pruskości w Poznaniu. Bo na fosie zbudowano Zamek Pruski, który miał odzwierciedlać odwieczną pruskość, obok siedziba Hakaty, dzisiaj Colle­ gium Maius UAM, ale wtedy Hakata – najbardziej znienawidzona instytucja, która wykupywała ziemię z rąk polskiej szlachty i parcelowała między Niemców. W ten sposób zostało przejętych przez Niemców 110 tys. gospodarstw, czyli olbrzymia część całej ziemi. Potem jest

przez nas niepodległości chcieli zlikwi­ dować ten symbol. W miejscu, które było przeklęte, którego Poznaniacy nie­ nawidzili, stanął Pomnik ku czci Naj­ świętszego Serca Pana Jezusa, a miej­ sce to po postawieniu na nim Pom­nika natychmiast zmieniło charakter. Stało się miejscem pielgrzymek, uroczysto­ ści państwowych, rodzinnych, stowa­ rzyszeniowych, wojskowych, różnych. Tam odbywały się nawet imieniny Pił­ sudskiego. Ten pomnik takie miał ol­ brzymie znaczenie. Potem przychodzi wojna i ten pomnik natychmiast, po miesiącu zostaje zburzony. Zachowały się trzy zdjęcia zburzonego pom­nika i wstrząsające opowieści. Jak ktoś widzi te zdjęcia, a potem mamy zachowa­ ny na filmie przemarsz wojsk pruskich przed trybuną niemiecką, która została pos­tawiona w miejscu, gdzie stał po­

W środku stał Pomnik siejącego grozę i strach w Wielkopolsce Bismarcka. I dlatego po odzyskaniu przez nas niepodległości chcieli zlikwidować ten symbol. W miejscu, które było przeklęte, którego Poznaniacy nienawidzili, stanął Pomnik ku czci Najświętszego Serca Pana Jezusa, a miejsce to natychmiast zmieniło charakter. Bo na terenach, które powstańcy po kilku tygodniach opanowali, zatrzy­ mali materiał wojenny, który szedł przez ziemie polskie, tysiące wagonów,

Przemysław Alexandrowicz

Członek Zarządu Społecznego Komitetu Odbudowy Pomnika Wdzięczności.

mówili, że najbardziej bali się wojsk wielkopolskich, potem Hallerczyków, potem Piłsudczyków. To wojsko wiel­ kopolskie było doskonale wyszkolone.

Rada Miasta Poznania już 18 grud­ nia 2012 r., czyli pięć i pół roku temu podjęła uchwałę, że wyraża się zgodę na wzniesienie Pomnika Wdzięczności, pomnika Najświęt­ szego Serca Jezusowego, a wyko­ nanie uchwały powierza się Pre­ zydentowi Miasta. Wszyscy obecni radni PiS, wszyscy obecni radni Poz­ nańskiego Ruchu Obywatelskie­ go, przytłaczająca większość rad­ nych Platformy i nawet jedna radna z SLD głosowali za odbudową tego pomnika. Ten jeden jedyny głos wstrzymujący radnego lewicy był tylko jakby takim kontrapunktem do tej niezwykłej jednomyślnoś­ci. Dla­ tego to podkreślam, że nie można powtarzać, że władze mias­ta Pozna­ nia są przeciwne tej idei. Chociaż zmieniła się kadencja Rady, zmie­ nił się skład, nadal przytłaczająca większość radnych jest za odbudo­ wą Pomnika. Przeciw jest obecny

powierzchni. W 1920 r., dwa lata po zwycięskim powstaniu wielkopols­ kim pada pomysł podziękowania za ten zryw powstańczy. Za przyłączenie

prezydent miasta. Mamy preten­ sje do poprzedniego prezydenta, który następujące po tej uchwale Rady kolejne dwa lata swojej ka­ dencji zmarnował, nie podjął żad­ nych decyzji w tej sprawie. Komitet nadal nie dysponuje żadną działką, na której mógłby Pomnik postawić. Wszystkie miejsca znaczące w Poz­ naniu są własnością miasta. Obecny prezydent, nie wyrażając zgody na udostępnienie gruntu Komitetowi Odbudowy, może skutecznie blo­ kować tę praktycznie jednomyślną decyzję Rady Miasta sprzed pięciu lat i tę wolę poznaniaków, wyrażoną w 25 tysiącach podpisów, i tę wolę, którą manifestują poznaniacy także publicznie przy różnych okazjach, kiedy za odbudową tego pomnika się opowiadają. Mam nadzieję, że jesienne wybory tę smutną i zawstydzającą dla nas sytuację zmienią.

Opera Poznańska, w której statucie by­ ło napisane, że nie może ze sceny paść słowo polskie. Akademia Pruska, która nie przyjmowała pols­kich studentów, bo polscy studenci mieli jechać do Berlina i Breslau, i tam się germanizować. To nie był nawet uniwersytet, tylko uczelnia niższego rzędu. A w środku stał Pomnik siejącego grozę i strach w Wielkopol­ sce Bismarcka. I dlatego po odzyskaniu

Bardzo dziękuję Panu Profesoro­ wi za udzielenie mi głosu, prze­ de wszystkim dziękuję Szanowne­ mu Komitetowi, Wam wszystkim za ten nieprawdopodobny wysi­ łek i tę nieprawdopodobną de­ terminację w działaniu, jakie Pań­ stwo podjęliście. Dziękuję za to wspaniałe wy­ różnienie i na pewno ponad mia­ rę moich możliwości i tego wszyst­ kiego, o czym Pan Profesor mówił. Jestem dumny, że mogłem przy­ łożyć rękę do przywrócenia Pom­ nika Chrystusa Króla, nie dla Po­ znania, ale Polsce. Dlatego, że ten pomnik jest symbolem odbudowy niepodległości Polski. Będę miał

mnik, i przemarsz wojsk niemieckich, to naras­ta gniew i rodzi się wielkie prze­ konanie, że ten Pomnik trzeba odbu­ dować. On po prostu musi być odbu­ dowany, bo on był symbolem naszych walk niepodległościowych. Zdjęcia są porażające, zrobił je je­ den z poznańskich harcerzy, ryzykował życie, bo za posiadanie aparatu fotogra­ ficznego groziła kara śmierci. Pomnik

jeszcze zaszczyt dwa słowa na ten temat powiedzieć. Z całym szacun­ kiem dla wielkości i wspaniałości Poznania, to jest dużo więcej niż tylko symbol odzyskania niepodleg­ łości przez Wielkopolskę. To jest symbol odrodzonej, niepodległej Rzeczpospolitej i dlatego było dla mnie oczywiste, że Wojsko Polskie musi zrobić wszystko, co możliwe, żeby ten pomnik powrócił na swoje miejsce. Przyrzekam, obojętnie co jeszcze będę robił w życiu, to do tego na pewno jeszcze przyłoży­ my rękę. Będziemy mieli tę wielką radość wszyscy razem być na uro­ czystościach otwarcia [odsłonięcia] tego pomnika.

został zburzony, ponad 600 ton dolo­ mitu, 1300 ton granitu zostało użyte jako podkład pod jakieś budowy albo zostało wywiezione gdzieś na hałdy, żeby po tym Pomniku nie było śladu. A figurze Chrystusa, która była mocno przymocowana, obcięli nogi, zwalili ją na ziemię i na stalowej linie, zaciągnię­ tej na szyję, wlekli za czołgiem przez ulice. Dopiero potem przewieziono ją do huty i przetopiono na kule armatnie. To jest niezwykle ważne wydarze­ nie, które także nas bardzo mobilizuje, bo wiemy, że został poniżony zarówno symbol religijny – figura Chrystusa, jak i symbol naszych dążeń niepodleg­ łościowych. Dlatego nasz komitet tak bardzo się upiera, że figura Chrystusa musi wrócić na plac Adama Mickiewicza. Ona musi symbolicznie, choćby na parę dni wrócić i tam musi się odbyć nabożeństwo przepraszające za to, co Niemcy zrobili z figurą. Ponieważ nie możemy się przebić, żeby odbudować Pomnik, to postanowiliśmy odlać figurę Chrystusa. Zrobiliśmy konkurs, wygrał go rzeźbiarz Michał Bartkiewicz, góral, który ma swoją pracownię pod Krako­ wem. Za połowę ceny, która była w in­ nych ofertach, odlał na figurę, która ma prawie 5,5 m wysokości. Kosztowała nas 300 tys. zł. Figura Paderewskie­ go, która jest czterokrotnie mniejsza, kosztowała tamten komitet, który ją budował, 800 tys. zł. Inaczej się wydaje pieniądze, jak się je dostaje, a inaczej, jak my to robimy. To są motywy, które nami, całym komitetem kierują, mamy determinację, niezależnie od tego, co o nas mówią, co o nas wypisują, co mówią o naszym oszołomstwie. Ten Pomnik do Poznania po prostu wróci! K na podstawie wystąpienia prof. St. Mikołaj­ czaka na konferencji 23 maja 2018 r. w War­ szawie. Skróty i red. J. Hajdasz

Antoni Macierewicz


KURIER WNET · CZERWIEC 2018

4

W

myśl tej umowy pols­ ka masa upadłościo­ wa została sprawied­ liwie podzielona między postsowieckich postkomunis­ tów a środowiska zbliżone etnicznie i biz­nesowo do G. Sorosa. Następna okazja do żerowania na Polakach tra­ fiła się po wejściu do Unii Europejskiej i wiążącego się z tym wprowadzeniem podatku VAT. Każdy z nas został okra­ dziony na sumę 8 tys. złotych.

Polska jest wdzięcznym terenem do rabunku. „Jest koszerny interes do zrobienia” – te kultowe już słowa, które padły podczas pamiętnej wizyty Rywina u Michnika, mogłyby posłużyć za motto kolejne­ go zamachu na mienie Polaków. Wte­ dy chodziło o jakieś śmieszne sumy (17 mln $), a kontrahenci byli drobnymi detalistami. Teraz szykuje się rabunek Polski w wykonaniu potężnych mafij­ nych korporacji, a w proceder zostały wplątane poważne państwa (nasi stra­ tegiczni sojusznicy!). Uchwalona bły­ skawicznie, z jaskrawym naruszeniem prawa ustawa 447, czyli tzw. „JUST” („Sprawiedliwość dla ocalałych, którzy po dziś dzień nie otrzymali rekompen­ sat”) stała się częścią oficjalnej agendy rządu Stanów Zjednoczonych. Odtąd administracja USA będzie sprawdzać, czy „zwrot mienia” lub wypłata „godzi­ wej rekompensaty prawowitemu właś­ cicielowi” przebiega prawidłowo. Najgroźniejszy dla nas jest pkt. 3, dotyczący „mienia bezspad­ kowego”, z którego „należy za­ pewnić majątek lub rekompen­ saty na rzecz potrzebujących pomocy ofiar Holokaustu, na cele związane ze wspieraniem wiadomości o Holokauście lub na inne cele”. Władze Polski podejmują wobec społeczeństwa działania „znieczulająco-usypiające”, a sprawa jest poważna. Nieprawdą jest, że usta­ wa nas nie zobowiązuje, bo „Polska nie jest wymieniona”. W jednym z punk­ tów ustawy jest określone: „państwa objęte”, co oznacza kraje uczestniczące w 2009 roku w Konferencji „Mienie Ery Holokaustu”. Dzięki premierowi Tuskowi jesteś­ my „krajem objętym”. Co więcej – jes­ teśmy głównym adresatem tzw. „Dek­ laracji Terezińskiej”, gdyż dotyczy ona nas w 90 procentach (można założyć, że pozostałe 45 krajów to „maskirowka”). Sama deklaracja, pełna górnolotnych słów o „cierpieniu niewinnych ofiar” i potrzebie zadośćuczynienia „starym ludziom”, jest zręczną manipulacją. Ale prawdziwym mistrzostwem geszefcia­ rzy „przemysłu Holokaustu” jest fakt, że konferencja została zorganizowana przez wrażliwy na los ofiar rząd Czech...

Ameryka żyruje Tradycyjna sympatia do Ameryki (z której nie wyleczył nas nawet Fran­ klin Delano Roosevelt) została nara­ żona na ciężką próbę. Niejeden będzie z nostalgią wspominał protektorat so­ wiecki („bolszewik ludzkie panisko – ukraść było można i popić, choć cza­ sem strzelił w potylicę”). Niestety w ramach przyjaźni z Ameryką w pakiecie otrzymaliśmy bardzo poważną przyjaźń z Izraelem. Trudno mieć pretensje do sterników naszej nawy państwowej, że wybra­ li jedyną sensowną opcję, czyli ścisłą współpracę z USA, jako remedium na groźbę sojuszu rosyjsko-niemieckiego. Być może nasi przywódcy nie zdawali sobie sprawy z roli żydowskiego lob­ by w Ameryce i nie docenili wpływu „sojuszników naszego sojusznika” na politykę USA. Niektórzy (antysemici?) uważają, że Ameryka jest wręcz pod okupacją żydowską. Faktycznie potęż­ ne korporacje „przemysłu Holokaustu” kształtują w ogromnym stopniu działa­ nia administracji USA. Trudno się też dziwić, że w sprawach „wrażliwych” kongresmeni głosują jednogłośnie – ten, który by zagłosował inaczej, po­ zbawiłby się szans na reelekcję. Komitet Amerykańsko-Izraelskich Spraw Publicznych AIPAC (potężna organizacja pozarządowa lobbującą na rzecz Izraela) potrafił błyskawicz­ nie doprowadzić do uchwalenia prawa surowo penalizującego apele o bojkot towarów z Izraela (w związku z eska­ lacją konfliktu w Gazie). AIPAC liczy ponad 100 tys. członków i ma bardzo bogatych sponsorów. Ale to tylko nic nie znaczące de­ tale. Prawdziwym osiągnięciem bę­ dzie największa operacja gangste­ rów z Holokaustem na sztandarach

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A – czyli wypłaty „rekompensat” dla „ubogich ofiar Holokaustu” przez społeczeństwo polskie. Warto wiedzieć, z którymi „or­ ganizacjami pożytku społecznego” (NGO) w ramach „przemysłu Holo­ kaustu” będziemy mieć do czynienia. Organizacje te rzeczywiście pomagają uzyskać odszkodowanie np. żydows­ kim więźniom obozów, ale pobierają bardzo wysoką prowizję. Zdarza się, że z uzyskanych 100 tysięcy ofiara otrzymuje 2 tysiące. Bo organizacje inwestują w środki produkcji – kupują luksusowe biura i odrzutowce, udzie­ lają „grantów” doktorantom, promują „badaczy” Holokaustu. To dzięki ta­ kim działaniom pojawia się 250 książek o Holokauście miesięcznie. Największą organizacją jest Świa­ towy Kongres Żydów, a jego prezes to najpotężniejszy Żyd na planecie. Taki gość – rabin Izrael Singer – wyraźnie powiedział w 1996 roku: „(...) Polacy nie będą spadkobiercami polskich Ży­ dów. Nigdy na to nie pozwolimy (...) Będziemy im to powtarzać do po­ nownego zamrożenia Polski. Jeżeli Polska nie zaspokoi żydowskich roszczeń, będzie publicz­ nie atakowana i upokarzana na forum między­ narodo­ wym”.

Rys historyczny W 1961 roku, podczas spotkania kanc­ lerza Adenauera i premiera Ben Gu­ riona w Nowym Jorku wynaleziono „nazistów”, którzy mordowali Żydów podczas II wojny światowej. Był to po­ czątek wspólnej niemiecko-żydowskiej polityki na „odcinku polskim”. W 1965 roku Jerzy Kosiński opub­ likował Malowanego ptaka. Pierwsza antypolska książka epatująca sady­ zmem i pornografią odniosła świa­ towy sukces. Po latach Kosiński (Je­ rzy Lewinkopf), zdemaskowany jako kłamca i plagiator, wyrzucony z Pen Clubu, popełnił samobójstwo. Malowanego ptaka prawdopodobnie napi­ sał ktoś inny (Kosiński wtedy słabo mówił po angielsku), ale autor jako „dziecko Holokaustu” zapewniał suk­ ces rynkowy. W 1986 ro­ ku Po­

zaskakujący jest jednak fakt, że w tej zamk­niętej enklawie szefów żydow­ skich organizacji prawdziwych Żydów jest jak na lekarstwo. Większość to kon­ wertyci, czyli osoby, które przeszły na judaizm” („Forbes”, 2013). W 1995 roku Edgar Bronfman, pre­ zes Światowego Kongresu Żydów, wy­ myślił „mienie bezspadkowe”, które jego zdaniem powinno należeć do organizacji żydowskich, jeśli pochodziło od zmar­ łych bezpotomnie Żydów. Działacze ży­ dowscy na początek wybrali Szwajcarię, gdzie spodziewali się „bezspadkowego” złota zdeponowanego przed wojną przez Żydów. Sprawą zajął się wraz z Bronfma­ nem żydowski spekulant Mark Rich (obaj byli największymi sponsorami kampanii prezydenckiej Clintona).

prof. Finkelstein uważa, że następnym „płatnikiem” będzie Polska. Tyle że roszczenia wobec Polski są trzykrot­ nie wyższe... W 2001 r. Jan Gross wydał „Są­ siadów”, stając się najbardziej znanym „polskim” uczonym i światowym „kla­ sykiem” badaczy Holokaustu. Według Grossa, grupa 40 „sąsiadów” zamordo­ wała 1600 Żydów. Przekonany odkryciami Gros­ sa, prezydent Kwaśniewski przeprosił za „współsprawstwo” w Jedwabnem (w 2011 r. prezydent Komorowski prze­ prosił już za „sprawstwo”). Sprawa Jed­ wabnego stała się głównym „cepem” do okładania Polski na forum międzynaro­ dowym. Zarządzona ekshumacja została szybko przerwana wskutek interwen­ cji rabina Szudricha. Obecnie ze­ brano 60 tys. podpisów w sprawie kon­ tynuacji

Po formalnym odzys­kaniu niepodległości w 1989 roku Polacy kilkakrotnie padli ofiarą rabunku na wielką skalę. Upojeni „upadkiem komunizmu” przyjęliśmy, że drastyczne obniżenie poziomu życia po „transformacji”, to niezbędne „koszty uzysku”, a nie skutki umowy Jaruzelski – Geremek (tak nazywana jest w Ameryce „umowa okrągłego stołu”).

Niekoszerny interes Jan Martini

Wi­ dać, że środowiska żydowskie cią­ gle uważają Polskę za „państwo sezonowe” i liczą się z możliwością ponownego jej rozbioru. Równocześnie zdają sobie sprawę, że haracz można wyrwać tylko od niepod­ ległej Polski (wobec PRL nie wysuwa­ no roszczeń). Słaba to dla nas pocie­ cha, że rabin Singer został wywalony w atmosferze gigantycznego skandalu (pieniądze „ofiar Holokaustu” przesyłał na swoje konto w Szwajcarii), bo jego agenda pozostaje aktualna. Czy znajdzie się w Polsce przy­ wódca, który miałby odwagę powie­ dzieć: „Obywatele amerykańscy nie będą dziedziczyć mienia obywateli pol­ skich. Nigdy się na to nie zgodzimy”? Światowy Kongres Żydów powo­ łał w 1993 roku Światową Organiza­ cję Restytucji Mienia Żydowskiego (WJRO) w celu odzyskiwania mie­ nia z Europy Wschodniej. Konkretnie chodzi o Polskę (inne kraje można po­ minąć), bo nikt nie będzie próbował „odzyskiwać” czegokolwiek od Rosji czy Białorusi. WJRO błyskawicznie zareago­ wała na ogłoszony projekt ustawy reprywatyzacyjnej P. Jakiego i spo­ wodowała wezwanie polskiego am­ basadora w Izraelu na surową re­ prymendę. Kolejną organizacją zaangażo­ waną w „operację polską” jest Liga Przeciw Zniesławieniom (ADL), która zajmuje się „obroną praw człowieka” w formie ewidencjonowania antyse­ mitów. Termin „antysemityzm” jest rozumiany bardzo szeroko i obejmuje np. krytykę państwa Izrael czy osoby pochodzenia żydowskiego. Potężne kłopoty mieli profesorowie Mearshei­ mer i Walt Jakub za pogląd, że Izrael­ skie lobby w USA szkodzi interesom USA i Izraelowi. Zostali nazwani nie tylko „antysemitami” (co banalne), ale „białymi nacjonalistami negującymi holokaust”. Czyli dokładnie tak, jak marszałek Karczewski. ADL ma centralne biuro zatrud­ niające 200 osób w Nowym Yorku i ok 30 oddziałów „terenowych”. Pre­ zes tej firmy Abraham Foxman jeździ po świecie, spotyka się z przywódca­ mi państw i instruuje ich o konieczno­ ści bardziej energicznego zwalczania antysemityz­mu. Ciekawostką może być fakt, że liga została oficjalnie uznana za część sił zbrojnych Izraela. Tak więc siły zbrojne obcego państwa stacjonują w Nowym Jorku...

w muzeum Auschwitz. W 2016 roku Serbia, nie czekając na prawodawstwo amerykańskie, podjęła negocjacje z organizacjami żydowskimi (przyjęte z zadowoleniem przez rząd USA) i jako pierwsze państwo zaczęła płacić „rekompensatę”. Aby uspokoić („znieczulić”) społeczeństwo serbskie postanowiono, że pieniądze pozostaną w Serbii do dyspozycji miejscowych Ży­ dów. Oczywiście trudno sobie wyobra­ zić sytuację, by serbscy beneficjenci nie odpalili „działki” geszefciarzom – orga­ nizatorom. Serbia zobowiązała się zwró­ cić obiekty będące własnością nielicz­ nych gmin żydowskich (nie starając się o akces do NATO Serbia nie była zmu­ szona do zwrotów w 1994 roku), oraz wypłatę „rekompensaty” w wysokości 950 tys. euro rocznie przez 25 lat. Kon­ sekwencją będzie wytworzenie etnicznej oligarchii mającej ogromną przewagę materialną nad resztą społeczeństwa. Taki scenariusz chyba będzie re­ alizowany u wszystkich 46 sygnatariuszy „Deklaracji Terezińskiej” i tę perspek­ tywę powinniśmy mieć na uwadze w ewentu­ alnych rokowaniach. Ale kto będzie rokować w naszym imieniu? Miejmy nadzieję, że nie będzie to przewodni­ cząca Lubnauer czy pre­ zydent Jaśkowiak, któ­ rzy to mężowie stanu udali się z pielgrzym­ ką do Izraela (bynaj­ mniej nie do Ziemi Świętej), by poinfor­ mować miejs­cowe ga­ zety o swoich prze­ myśleniach („Żydzi stanowili 90% polskich ofiar wojny”, „Polacy czczą wszystkie ofia­ ry nazistows­kich Nie­ miec oraz ofiary zbrod­ ni popełnionych przez Polaków”).

Czy możemy się obronić?

kojową Na­ grodę Nobla otrzymał twórca pojęcia Holokaustu, Elie Wiesel – autor książki Noc. Okazało się, że Wiesel nie był więźniem Oświę­ cimia, a książka jest plagiatem. Skandal zatuszowano. W 1994 roku „Gazeta Wyborcza” po raz pierwszy poinformowała, że podczas Powstania Warszawskiego

Naprzód zorganizowano „przygoto­ wanie medialne” przedsięwzięcia, przez liczne artykuły na całym świecie oskarża­ jące banki o żerowanie na ofiarach Holo­ kaustu. W potępienie bankierów włączy­ ły się gwiazdy Hollywood, wezwano do bojkotu szwajcarskich towarów i zakazu wjazdu do USA szwajcarskich polityków. W międzyczasie Rich, ze względu na kło­ poty z prawem, uciekł... do Szwajcarii.

„Polacy nie będą spadkobiercami polskich Żydów. Nigdy na to nie pozwolimy (...) Będziemy im to powtarzać do ponownego zamrożenia Polski. Jeżeli Polska nie zaspokoi żydowskich roszczeń, będzie publicznie atakowana i upokarzana na forum międzynarodowym”. akowcy zajmowali się mordowaniem Żydów. W tym samym roku kraje Eu­ ropy Wschodniej starały się o akces do NATO. Grupa 8 kongresmenów USA za­ żądała, aby uczestnictwo w NATO po­ wiązać z uregulowaniem żydowskich roszczeń. Z tego względu Polska za­ częła zwracać budynki i parcele bę­ dące przed wojną własnością gmin ży­ dowskich. Problemem jednak jest, że w Polsce właściwie nie ma wierzących Żydów (narodowość żydowską dekla­ rowało 6 tys. osób).

Cwaniacy pokupowali jarmułki i założyli gminy Proceder ten tak opisuje „Jewish Week”: „Kiedy uruchomiono proces restytucji mienia żydowskiego w 1997 roku, przypadkowi ludzie tworzyli gru­ py, nazywając siebie gminami żydows­ kimi po to tylko, aby móc rościć sobie prawo do żydowskiego mienia”. Organizatorem całego przedsię­ wzięcia była Światowa Organizacja Re­ stytucji Mienia Żydowskiego. Zwróco­ no ok. 6 tys. obiektów, które szybko sprzedano dalej. „Potem odbyła się dzika repry­ watyzacja. Zgodnie z umową, polskie gminy żydowskie dzielą się odzyska­ nym majątkiem ze swoimi partnerami z zagranicy po połowie. Najbardziej

Ambasador Szwajcarii w poufnym ra­ porcie określił te działania jako regularną wojnę. Okazało się, że wśród „martwych kont” nieczynnych od 60 lat tylko mały procent należał do Żydów (32 mln $). Bronfman domagał się prawie 10 mld dolarów. Osamotniona Szwajcaria musia­ ła tę wojnę przegrać (na biednego nie trafiło) i aby uniknąć dalszych kosz­ tów, zgodziła się wypłacić kilkanaście procent żądanej sumy. Uznając prawo do dziedziczenia oparte na „własności plemiennej”, stworzono bardzo groźny precedens, sprzeczny z prawem całego cywilizowanego świata. Można przyjąć, że sprawa Szwajcarii była „programem pilotażowym” operacji „polskiej”, gdzie w grę wejdą już prawdziwe pieniądze. Operacjom przeciw Szwajcarom kiero­ wała z sukcesem Anya Verkhovskaya – szefowa Grupy Zadaniowej Restytucji Mienia Okresu Holokaustu. Obecnie grupa zajmuje się tworzeniem bazy da­ nych zawierającej roszczenia żydowskie i wykazu całości mienia żydowskiego pozostawionego w Europie Wschod­ niej. Prowadzona jest także całodobo­ wa informacja w 17 językach. W 1998 roku na prośbę (polece­ nie?) Izraela wpisano do ustawy o IPN „kłamstwo oświęcimskie”. W 2000 roku kanclerz Schroeder ogłosił „koniec pokuty”. Niemcy po zapłaceniu 100 mld marek uznały, że nie mają już zobowiązań wobec Ży­ dów. Autor „Przemysłu Holokaustu”

badań, lecz dyżurny przyjaciel Polski J. Daniels oświadczył, że ekshumacji nie będzie, „nawet gdyby zebrano 40 mln podpisów”. W 2003 r. powstało Centrum Ba­ dań nad Zagładą Żydów PAN. Szeroko cytowane wyniki badań tej placówki stają się przyczyną wzrostu antypoloni­ zmu na świecie. Naukowcy oszacowali, że nazistom uciekło okrągłe 10% Żydów (250 tys.), w większości później zamor­ dowanych przez Polaków. Uratowało się tylko 40 lub 60 tys. (nie ma zgodności wśród badaczy). Jeszcze większy „roz­ rzut” występuje w szacunkach zabitych przez Polaków ofiar (od kilkudziesięciu do 200 tysięcy). Opinie niektórych pol­ skich naukowców pochodzenia żydow­ skiego są szokujące („Polacy zabili wię­ cej Żydów niż Niemców”, „mordowali z chciwości”, „szukali złota w łonach Żydówek”, „na każdych 3 Żydów 2 za­ bili Polacy”, „byli gorsi od nazistów”). I pomyśleć, że pierwsze 50 lat po wojnie, jeszcze w latach 90., zarzucano Polakom jedynie obojętność wobec losu Żydów... W 2007 roku prezydent Izraela Pe­ res powiedział: „Jak na kraj tak mały jak nasz, wydaje się to niesamowite. Widzę, że wykupujemy Manhattan, Węgry, Rumunię, Polskę i z mojego punktu widzenia, nie mamy z tym żad­ nych problemów”. W tym samym roku w ambasadzie USA w Warszawie powstaje żydowska loża masońska B’nai B’rit. Już na pierw­ szym spotkaniu określono walką z Ra­ diem Maryja jako jedno z głównych zadań organizacji. W 2011 roku minister kultury mianuje Pawła Śpiewaka dyrektorem Żydowskiego Instytutu Historycznego i prace nad polskim udziałem w Holo­ kauście ulegają zdynamizowaniu. Wte­ dy po raz pierwszy publicznie padła liczba 120 tys. Żydów zamordowanych przez Polaków jako „najnowsze usta­ lenie nauki”. Dyrektor Śpiewak wzywa Polaków do „prawdziwej refleksji”. Wia­ domość jest szokująca, bo po wojnie, gdy aparat wymiaru sprawiedliwoś­ci był w ogromnym procencie w rękach Żydów i żyli jeszcze świadkowie, nic takiego nie stwierdzono. W 2013 roku powołano muzeum Polin. Placówka jest opłacana z budże­ tu, ale strona polska praktycznie nie ma wpływu na zawartość merytoryczną ekspozycji i obsadę personalną pla­ cówki. Identyczna sytuacja występuje

Wydaje się, ż natychmiastowe uchwalenie ustawy reprywatyza­ cyjnej bez oglądania się na „stra­ tegicznych sojuszników” i „konsulta­ cji” dałoby szanse obrony. Taka ustawa z pewnością wywoła gwałtowne reak­ cje, ale jest to cena akceptowalna wobec perspektywy sprowadzenia większo­ ści społeczeństwa do roli pariasów we własnym kraju. Czy mamy w ogóle prawo do obro­ ny? Czy mamy szansę, czy powinniśmy próbować się bronić? Odpowiedź twierdząca na którekol­ wiek z tych pytań z pewnością wyczer­ puje znamiona antysemityz­mu. Próbu­ jąc się bronić, zostaniemy okrzyknięci antysemitami (a może też „białymi na­ cjonalistami negującymi Holokaust”). Ale nawet nie broniąc się i tak pozosta­ niemy antysemitami, ponieważ „Polska jest najbardziej antysemickim krajem na świecie. Wrzący antysemityzm w kraju, gdzie prawie nie ma Żydów. To choroba umysłowa”. Tak określa kraj, w którym przyszło jej służyć, ambasador Azari. Obok zwyczajowego antysemi­ tyzmu, który „wyssaliśmy z mlekiem matki”, pojawił się nowy – „wtórny an­ tysemityzm”. Oczywiście stale obecny jest w dużych ilościach „antysemityzm bezobjawowy”. Ale też próg antysemi­ tyzmu w Polsce jest wyjątkowo niski. Wystarczy, że poseł Kukiz użył zwrotu „żydowski bankier”, a już pani Azari in­ terweniuje u marszałka Kuchcińskiego z żądaniem ukrócenia antysemityzmu wśród posłów. Czy u nas możliwe było­ by powiedzenie o osobie pełniącej obo­ wiązki prezydenta miasta, że „pochodzi z rodziny żydowskich prawników”? Taki zwrot jest najzupełniej normalny w każdym oprócz Polski kraju świata. Żydów w Polsce rzeczywiście jest niewiele (wg. fundacji Laudera – 100 tysięcy), ale są to osoby wpływowe, „decyzyjne” i „dobrze rozstawione”. Większość się nie afiszuje ze swoją et­ nicznością, co im łatwo przychodzi, bo jako „ludzie postępu” są bezwyznanio­ wi. Chcemy wierzyć, że zachowują lo­ jalność wobec państwa polskiego i nie wchodzą w skład „sił zbrojnych Izraela”. Jednak nie ulega wątpliwości ist­ nienie lobby żydowskiego. W ekipie „dobrej zmiany” działają „krety”, bo jak inaczej wytłumaczyć kompletną bierność władz wobec ustawy 447? Kto doradził naszym przywódcom schowanie głowy w piasek? Dlaczego tylko Polonia usiłowała interweniować (zniechęcana zresztą przez władze)? Czy komuś zależy, by doszło jednak do wypłaty „rekompensat”? K


CZERWIEC 2018 · KURIER WNET

5

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

8 edycja Kongresu Polska Wielki Projekt, mająca miejsce w Warszawie w dniach 17–20 maja, potwierdziła zasadę, że warunkiem skuteczności oddziaływania, z czym Polsce prawica ma czasami problem („słomiany zapał”), jest regularność i świetna organizacja.

Kilka uwag o Kongresie Polska Wielki Projekt

Geneza Kongresu PWP Kiedy organizatorzy decydowali się na organizację Kongresu w 2011 ro­ ku, chodziło o oddanie hołdu Lechowi Kaczyńskiemu i walkę z coraz bardziej oligarchizującym się systemem. Ten system oznaczał demontaż państwa polskiego. Pamięć ludzka jest krótka. War­ to przypomnieć, jaka aura panowa­ ła po 10 kwietnia 2010 roku, jakie si­ ły ujawniły się polskiej polityce, jak zaczął się zmasowany atak na polską podmiotowość. Trzeba było się temu przeciwstawić. To wtedy prof. Zdzisław Krasnodębski i prof. Ryszard Legutko, humaniści z najwyższej półki, ujawni­ li się jako radykalni, twardzi publicy­ ści walczący z „przemysłem pogardy” i „czarną pianą gazet”, ośmielając in­ nych do aktywności. Podczas swej prezydentury, do tra­ gicznej śmierci 10 kwietnia prezydent Lech Kaczyński organizował w Lucie­ niu spotkania z intelektualistami, po­ nieważ jako pierwszy z prezydentów miał świadomość ich znaczenia dla polskiej polityki. Nie wystarczało mu jako człowiekowi obdarzonemu wy­ bitnym intelektem środowisko czysto polityczne czy stricte partyjne. W tym

też znaczeniu Kongres stał się konty­ nuacją idei prezydenta Kaczyńskiego i potwierdzeniem jego przenikliwości.

jeśli chodzi rozumienie tego, co się w Polsce działo i dzieje. Polska pod koniec XVIII była w awangardzie procesów moderni­ zacyjnych. Z tego dziedzictwa Kong­ res czerpie. Najbardziej zabawnym, świadczącym o „pomroczności ciem­ nej” zjawiskiem jest przyklejanie nie­ podległościowym środowiskom „gę­ by” targowicy. Świadczy to o tym, że nie ma już granicy absurdu dla bredni, do jakich zdolna jest totalna opozycja, która straciła zdolność opisu tego, co się w Polsce i na świecie dzieje.

Wysoki standard intelektualny i prestiż Podkreśliłem znaczenie świetnej or­ ganizacji i regularności, ponieważ na podstawie rozmów, niekoniecznie z go­ rącymi zwolennikami dobrej zmiany, mogę wnioskować, że Kongres przebił się do szerszej społecznej świadomoś­ ci jako intelektualna propozycja kon­ kurencyjna i zdecydowanie intelektu­ alnie atrakcyjniejsza od dominującej przez lata narracji liberalno-lewicowej. Biorąc pod uwagę siłę tej narracji, to wielki sukces intelektualny i prestiżo­ wy. A wiadomo, jak ważna, zwłaszcza w naszych czasach, jest kwestia presti­ żu, przy ruchomej, płynnej społecznej rzeczywistości. Kongres Polska Wielki Projekt uświadomił dużym odłamom polskiego społeczeństwa, że istnieje silna niepod­ ległościowa i patriotyczna elita intelek­ tualistów, przedsiębiorców i artystów, że jest alternatywa wobec krytycznego względem Polski dyskursu i że szyderst­ wo z Polski świadczy o prostact­wie i „pomroczności ciemnej”.

Patriotyczny fundament inicjatywy Ale nie tylko wysokie standardy inte­ lektualne przyciągały i przyciągają do Kongresu. Tym, co jest fundamentem, warunkującym rezonans i skuteczność jego przesłania, jest miłość do Polski. Brzmi to patetycznie, ale właśnie to poczucie patosu, które i mnie nie wia­ domo dlaczego uwiera, potwierdza, że żyjemy w czasach cynicznych, że żąda się od nas, abyśmy się wstydzili

MATERIAŁY ORGANIZATORÓW KONGRESU

C

óż po najwspanialszych ide­ ach, jak nie ma umiejętno­ ści transmisji tych idei do lu­ dzi potrzebujących wsparcia i wzmocnienia siły przekonań. Ten pas transmisyjny został zbudowany, a wiel­ ki sukces Kongresu jest zasługą dwóch pań: prezes Fundacji Polska Wielki Pro­ jekt Anny Bieleckiej i wiceprezes Mary­ ny Miklaszewskiej oraz wiceprzewod­ niczącego Parlamentu Europejskiego prof. Zdzisława Krasnodębskiego, który jest filarem tego przedsięwzięcia.

Maciej Mazurek

Fundamentem, warunkującym rezonans i skuteczność jego przesłania, jest miłość do Polski. Brzmi to patetycznie, ale właśnie to poczucie patosu, które i mnie nie wiadomo dlaczego uwiera, potwierdza, że żyjemy w czasach cynicznych. naturalnych reakcji i odruchów wyni­ kających z faktu, że jesteśmy Polakami. Kongresowi udało się temu prze­ ciwstawić. Nie ma niczego niestosow­ nego w oczywistości stanu miłosnego zauroczenia Polską. Ponieważ Kongres odbywa się w maju, zawsze w mojej świadomości uruchamiała się perspek­ tywa „długiego trwania”, co oznacza­ ło, że Kongresowi patronują wielkie polskie duchy oświecenia, że praca

Kongresu odsyła do tego, co działo się w Rzeczypospolitej drugiej połowie XVIII wieku, kiedy elita intelektualna podjęła pracę nad reformą państwa, chcąc uchronić Polskę przed katastrofą. Polska pod rządami poprzedniej ekipy dryfowała bez kierunku, ku dez­ integracji, właśnie ku katastrofie. Tak też, jak sądzę, historycy będą postrze­ gać ożywienie, jakie miało miejsce po 10 kwietnia, bo ta data jest kluczowa,

FOT. EMILIA STASZKÓW (2)

Najlepszy lider to taki, który potrafi się klarownie komunikować, jest konsekwentny w działaniu i przede wszystkim jest wizjonerem. Aby być wielkim liderem, najpierw trzeba być wielkim człowiekiem. postawić na rozwój kapitału ludzkiego, który jest największym aktywem Polski – zwłaszcza poszukiwani wysokiej klasy specjaliści nowoczesnych technologii. Przedsiębiorcy powinni już dziś inwe­ stować w rozwój tego kapitału poprzez

Wszystkie debaty były intrygujące i miały w sobie intencję moderniza­ cyjną. Obecność gości zagranicznych, między innymi filozoficznej gwiazdy pierwszej wielkości – Petera Sloterdij­ ka, laureata Nagrody Nobla z ekonomii prof. Thomas Sargenta, prezesa Sądu Konstytucyjnego Węgier dra Tama­ sa Sulyoka czy historyka prof. David Engelsa, nadała Kongresowi między­ narodowego wymiaru, co pozwoliło zobaczyć sprawy polskie w szerszej perspektywie. Dwoma wspaniałymi akorda­ mi tegorocznej edycji Kongresu było przyznanie medalu „Odwaga i Wia­ rygodność” Ance Marii Cernei, prze­ wodniczącej Stowarzyszenia Lekarzy Katolickich z Rumunii, i Nagrody im. Lecha Kaczyńskiego znakomitemu pi­ sarzowi i tłumaczowi Antoniemu Libe­ rze. Ich wystąpienia były poruszające i porywające, wymagają praktycznie osobnego omówienia. Ograniczę się do kilku uwag. Dlaczego wystąpienia te były tak przejmujące? Otóż przywra­ cały one zasadę rzeczywistości, czyli

poczucie kruchości porządku, w ja­ kim żyjemy, i skalę zagrożeń wolności w sferze wewnętrznej i zewnętrznej. Wewnętrzne zagrożenie oznacza ska­ żenie duszy, niezwykle chytre zniewole­ nie, które płynie z lewackich ideologii. Jest w nich ukryty wirus nowej mutacji totalitaryzmu. Zewnętrzne zniewolenie natomiast oznacza zagrożenie ze strony imperialnych ambicji Rosji, która usi­ łuje odbudować imperium. Antoni Libera poświęcił swoje wys­tąpienie pamięci prezydenta Lecha Kaczyńskiego, którego niezłomność w obronie interesów polskich zawiodła go tam, gdzie zawiodła, uświadamia­ jąc stawkę, o jaką toczy się gra i coś, co można nazwać grozą historii, któ­ ra podąża jak zły cień. Antoni Libera, z czym się nigdy nie afiszował, był moc­ no zaangażowany w opozycję antyko­ munistyczną w latach siedemdziesią­ tych, co wówczas było aktem heroizmu. Nagrodę wręczył mu premier Mateusz Morawiecki. Uderzyła mnie ostrość i twardość wystąpienia Anki-Marii Cernei, która powiedziała między innymi, że nikt w Rumunii, poza nielicznymi intelek­ tualistami, nie miał złudzeń, co sta­ ło się w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 roku. Słowa Anki-Marii Cernei wiel­ kiej miłośniczki Polski, działaczki na rzecz wolności w Rumuni i Europie, miały siłę konkretu, która wynikała z tego, że mówiła to lekarka osobiście, rodzinnie doświadczona przez ru­ muński komunizm, w którym skala przemocy jest dziś trudna do pojęcia. Walka z takim systemem zahartowała ją, „wydestylowała” osobowość, jeśli można użyć takiego sformułowania, która jest wzorem szlachetności i siły. Medal Ance-Marii Cernei wręczył, co jest jednocześnie symboliczne i oczy­ wiste, Bronisław Wildstein. K

i uwzględniać zmieniające się warunki prowadzenia biznesu. Ważne jest, aby każdy pracownik znał strategię firmy i ją rozumiał. Profesor Huete zaak­ centował rolę wzajemnego zaufania w firmie oraz budowania trwałych re­ lacji międzyludzkich, nie tylko zawo­ dowych. Zwrócił też uwagę na tzw. story-telling, czyli umiejętność opo­ wiadania o obranej strategii z pasją i zaangażowaniem. Powinniśmy potrafić dokładnie określić, kim jesteśmy jako przedsię­ biorstwo, z jakim otoczeniem mamy do czynienia, jakie mamy szanse, a jakie zagrożenia na nas czekają, gdzie i w ja­ ki sposób zamierzamy dotrzeć oraz jakie wartości nam przyświecają. Bez tych elementów nie zbudujemy silnej strategii, a tym samym nie osiągnie­ my sukcesu. Następnie odbył się panel dysku­ syjny nt. przywództwa w zglobalizo­ wanym świecie. Jego moderatorem był Tomasz Zdziebkowski. Prof. Huete oraz

być wielkim liderem, najpierw trzeba być wielkim człowiekiem. Co do znaczenia budowania re­ lacji międzyludzkich dla rozwoju fir­ my, wszyscy paneliści byli zgodni, że ma ono ogromny wpływ na biznes, ale wiele zależy od kontekstu kulturowego. Zdaniem prof. Huete, Polacy postrzega­ ni są jako ludzie uprzejmi, ale nieufni i dlatego w Polsce potrzeba sporo czasu na budowanie relacji. Prezes Kopyrski podkreślił, że w biznesie najważniejszy powinien być realny kompromis. W ostatnim wykładzie profesor Huete mówił o budowaniu silnej mar­ ki, czyli love brands. Konsumenci nie kupują tylko towaru, ale uczucia z nim związane, osobowość i przynależność. Kiedy na rynku jest wiele firm pro­ dukujących dobra czy świadczących usługi, musimy sprawić, że konsumen­ ci wybiorą nasz produkt z przyczyn emoc­jonalnych. Najważniejsze są właś­ ciwe komunikaty wysyłane do konsu­ mentów i to, w jaki sposób przedsta­

Celne diagnozy i poruszające wystąpienia

Model dobrego przywódcy bywa różny w zależności od kraju – w Azji lider „podąża za ludźmi”, w Polsce ma wzbudzać zaufanie, natomiast w USA i Hiszpanii najważniejsza jest siła charakteru.

Zarządzanie strategiczne i przywództwo w dzisiejszym świecie

Był to tytuł i zarazem główny temat konferencji, która odbyła się w Poz­ naniu w salach biznesowego obiektu Młyńska 12. Organizatorem konferencji była zarejestrowana w Poznaniu i tam mająca swoją siedzibę Polska Izba Biznesu – Wielkopolska Izba Gospodarcza. Partnerami strategicznymi byli: Bank Pekao SA oraz firmy: Spearhead International Ltd. i Top Farms Sp. z o.o.

K

onferencję otworzył Tomasz Zdziebkowski – Przewodni­ czący Rady Izby, który powitał blis­ko stu przedsiębiorców, przedsta­ wicieli dużego i małego biznesu z Poz­ nania, Wielkopolski i Stanów Zjedno­ czonych oraz przedstawił prelegentów i panelistów: prof. Luisa Huete – wybit­ nego specjalistę z zakresu przywództwa biznesowego, doradcę wielu międzyna­ rodowych firm, wykładowcę IESE Bu­ siness School w Barcelonie; Andrzeja Kopyrskiego – Wiceprezesa Zarządu Banku Pekao SA; dra Marcina Mrowca

– Głównego Ekonomistę Banku Pekao SA oraz prof. Radosława Koszewskie­ go – dyrektora Executive Education Center IESE Business School w Polsce. Pierwszy wykład pt. Ludzie i technologia. Krótko- i średniookresowe perspektywy polskiej gospodarki poprowa­ dził dr Marcin Mrowiec. Przypomniał, że obecnie Polska notuje jeden z najniż­ szych wskaźników bezrobocia w UE. Podkreślił jednak, że rosnący popyt na pracowników i bardzo niskie bezro­ bocie przekładają się m.in. na kłopo­ ty kadrowe firm, czego wynikiem jest

rosnąca presja na wzrost wynagrodzeń. Przedsiębiorcy będą musieli rozważyć zmiany modelu biznesowego, w tym ukierunkowanie na informatyzację firm i automatyzację procesów biz­nesowych. Jest to konieczność i szansa, szczególnie dla małych i średnich firm, na wyko­ rzystanie realizowanego obecnie tren­ du zmian gospodarczych, jakim jest „Przemysł 4.0”. Pozwoli to nadążać za zmianami technologicznymi, być mo­ że wygrywać konkurencję w tej dzie­ dzinie i przezwyciężać wspom­niane problemy kadrowe. W tym celu należy

wszelkiego rodzaju formy zdobywania wiedzy. Prof. Luis Huete w swoim wykła­ dzie Transforming while performing przedstawił wybrane zagadnienia z dziedziny zarządzania strategiczne­ go. Podkreślał, że w trakcie wszelkich zmian podejmowanych w przedsię­ biorstwie należy skupiać się nie tylko na niwelowaniu niepożądanych sytuac­ ji, ale głównie na badaniu ich źródeł. Istotne jest przyjęcie w firmie strategii rozwoju, która będzie wyznaczać kie­ runki realizacji celów biznesowych, ale

prezes Andrzej Kopyrski podkreślali, że model dobrego przywódcy bywa różny w zależności od kraju – w Azji lider „podąża za ludźmi”, w Polsce ma wzbudzać zaufanie, natomiast w USA i Hiszpanii najważniejsza jest siła cha­ rakteru. Prof. Koszewski z kolei uważa, że sposób uzyskania pozycji przywódcy nie zależy od kraju, a od umiejętności komunikacyjnych. Najlepszy lider to taki, który potrafi się klarownie komu­ nikować, jest konsekwentny w działa­ niu i przede wszystkim jest wizjone­ rem. Prof. Luis Huete dodał, że aby

wiamy im wizję ich samych z naszymi produktami. Dlatego dzisiaj tak istotne jest bycie silnym przywódcą i kierowa­ nie firmą według prawidłowej strategii. Polska Izba Biznesu – Wielkopol­ ska Izba Gospodarcza planuje już ko­ lejne konferencje dla polskich przed­ siębiorców, realizując swoją misję upowszechniania najlepszych praktyk w prowadzeniu biznesu, ze szczegól­ nym podkreśleniem kreowania strate­ gii i modeli biznesowych opartych na jasno określonych wartościach i etyce przedsiębiorczości. K


KURIER WNET · CZERWIEC 2018

6

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Historiografia dotycząca powstania wielkopolskiego jest bardzo bogata, obfituje w różnorodne dokumenty, opracowania czy źródła. Jest to materiał ogromny, choć bardzo rozproszony i częstokroć mało znany, zwłaszcza ten, który powstał w ostatnim dwudziestoleciu.

Wybuch powstania wielkopolskiego w Poznaniu w świetle relacji niemieckiego oficera zawartej w zbiorach Biblioteki Kórnickiej PAN Łukasz Jastrząb

P

omimo upływu 100 lat od rozpo­ częcia wielkopolskiej insurekcji, wciąż można trafić na ciekawe dokumenty, które w istocie nie mają charakteru przełomowego, ale mogą stanowić interesujące uzupełnienie wiedzy o powstaniu wielkopolskim. Do takich materiałów można za­ liczyć relacje strony niemieckiej, któ­ re – nacechowane subiektywizmem, a niejednokrotnie też pokazujące wrogi stosunek autora do przeciw­ nika – stanowią ważny element w hi­ storiografii przedmiotu. Niewątpliwą ciekawostką jest prezentowany niżej dokument. To

relacja leutnanta P. Koeniga, ofice­ ra 6 pułku grenadierów, stacjonu­ jącego w Poznaniu. Dokument ten, znajdujący się w zbiorach Biblioteki Kórnickiej Polskiej Akademii Nauk, został przekazany Bibliotece 8 mar­ ca 1949 r. przez Stanisława Gibasie­ wicza, naczelnika Fundacji „Zakłady Kórnickie”. Cała teczka zwiera 29 kart – w tym między innymi rękopisy autora, pismo ze stemplem 201 Dywizji Piechoty czy pokwito­ wanie nadania paczki z Bydgosz­ czy (Brombergu) z datą 16 lutego 1919 r. Całość jest o tyle ciekawa,

że oficer niemiecki, próbując wy­ tłumaczyć się z zagubienia pienię­ dzy pułkowych, zawiera w raporcie skierowanym do swoich przeło­ żonych bardzo wiele ciekawych informacji dotyczących sytuacji w Poznaniu w pierwszych dniach powstania wielkopolskiego. Tłumaczenia dokonał Stani­ sław Gibasiewicz, w prezentowanym tekście dokonano poprawek orto­ graficznych, gramatycznych i stylis­ tycznych, koniecznych ze względu na zbyt dokładne tłumaczenie nie­ mieckiej składni, zachowując przy tym sens treści.

Toruń, dnia 29 grudnia 1918 r.

S P R A W O Z D A N I E z wydarzeń w Poznaniu w dniu 27 i 28 XII 1918 r. 26 XII wieczorem, około godz. 8-mej do Poznania przybył Polak, Ignacy Paderewski, z kilkoma oficerami Ententy i został przyjęty przez ludność polską pochodem z pochodniami, rozciągającym się od dworca aż do Hotelu Bazar (w którym P. się zatrzymał). Ulice prowadzące z dworca do Bazaru już po południu były silnie obsadzone. Po obu ich stronach ustawiły się polskie dzieci szkolne i członkowie stowarzyszeń. Paderews­ kiego i oficerów Ententy przewieziono ulicami czwórką koni wśród burzliwego entuzjazmu Polaków. Przez cały dzień miasto było ozdobione polskimi chorągwiami; pod wieczór ukazały się nawet francuskie, angielskie i amerykańskie chorągwie u okien i balkonów Polaków. 27 XII przed południem odbyły się wielkie owacje Polaków przed Bazarem w Poznaniu. Dzieci szkolne i dorośli, stowarzyszenia itd., cała polska ludność klęczała przed tym domem, opowiadano nawet, że Polacy całowali ziemię i czcili Paderewskiego jako oswobodziciela Pols­ ki i Prezydenta nowej Republiki Polskiej. Z orkiestrą, śpiewając polskie pieśni, obchodzili następnie ulice Poznania. Wściekłość Niemców została wywołana nie tylko z powodu wywieszenia nieprzyjacielskich chorągwi, ale także złoś­liwego zachowania Polaków w stosunku do Niemców; i tak np. żaden obywatel niemiecki nie mógł się pokazać na ulicy, nie doznawszy czynnych napaści, często spychany z chodnika. Niemcy chodzili po mieście z zaciśniętymi pięściami. Wściekłość doszła do najwyższego punktu i od ust do ust poszła wiadomość, że o godz. 2.30 po południu z koszar 6 Pułku

Żaden obywatel niemiec­ki nie mógł się pokazać na ulicy, nie doznawszy czynnych napaści, często spychany z chodnika. Niemcy chodzili po mieście z zaciśniętymi pięściami. Grenadierów wyruszy niemiecki pochód protestacyjny, który przejdzie ulicami Poznania. O godz. 2-giej na podwórzu koszarowym 6 [pułku] grenadierów odbył się apel pułkowy, w trakcie którego batalion zapasowy miał zostać przeniesiony do aktywnego pułku, ale nie doszło do porozumienia. Tymczasem pod koszary przybyły niemieckie osoby cywilne z czarno-biało-czerwonymi chorągwiami, aby wziąć udział w pochodzie. Przybyło także ca 40 żołnierzy 20 Pułku Artylerii Polowej z karabinami. Rada żołnierzy batalionu zapasowego 6 Pułku Grenadierów oświadczyła, że w pochodzie nie chce wziąć udziału (składała się ona prawie wyłącznie z Polaków). W tej sytuacji ja

zorganizowałem pochód, do tego czasu przybyło 100 cywilnych osób. Śpiewając pieśni „Deutschland, Deutschland über alles”, „Ich bin ein Preuße” i „O Deutschland hoch in Ehren” [O Niemcy, wy­ soko w honorze!, tłum. Ł], pochód ruszył w stronę miasta, ze wszystkich stron napływali Niemcy, tak że w końcu liczył około 2000 ludzi. Posuwał się poprzez główne ulice Poznania, a gdzie na domu wisiała nieprzyjacielska chorągiew, pochód zatrzymywał się i wołał „Precz z nieprzyjacielską chorągwią!”. Polacy jednak nie czynili zadość temu żądaniu, przeciwnie, grozili nam zaciśniętymi pięściami. Wtedy niemieccy żołnierze wpadali do domów i usuwali chorągwie siłą. Drzewce połamano, a materiał został podarty przez tłum. Minąwszy Prezydium Policji i Komendanturę, pochód dotarł do polskiego Grand Cafe, przy którym były wywieszone chorągwie francuskie i amerykańskie. Tam doszło do pierwszego zdarzenia między Niemcami a Polakami. Goście z kawiarni bili nas laskami, na co odpowiedzieliśmy siłą. Polacy zostali wepchnięci z powrotem do Grand Cafe. Pochód poszedł dalej obok Generalnej Komendantury do koszar 20. Pułku Artylerii Polnej, gdzie miał się rozwiązać. Artylerzyści wrócili do koszar, cywilów nie można było jednak nakłonić, aby poszli do domu, więc skierowałem ich na wolny plac i rozwiązałem pochód po wzniesieniu jeszcze raz okrzyku ku czci niemieckiej ojczyzny. Nagle rozległ się okrzyk: „Niemieccy żołnierze z karabinami na plac Wilhelma!”. Pobiegłem zaraz w tamtą stronę, przyłączając się do żołnierzy przy koszarach 20 Pułku Artylerii Polowej, biegnących w tym kierunku. Przybywszy do Prezydium Polic­ji zobaczyliśmy, że na placu Wilhelma potyczka bojowa była już w toku. Jak do tego doszło, nie zostało wyjaśnione. Prawdopodobnie nastąpiło zderzenie Niemców z Polakami, odbyła się wymiana strzałów i z tego rozwinęła się potyczka. Ustawiliśmy się przy Prezydium Policji z trzema karabinami maszynowymi i wzięliśmy w ogień Polaków, którzy chcieli nas atakować. Polaków było około 500 ludzi, nas tylko około 40. Podchodzili luźnymi grupami poza kolumnami i narożnikami domów, odrzwiami itd. Na skutek naszego ognia mieli, jak to później stwierdzono, 18 zabitych i wielu rannych [Według naj­ nowszych badań w Poznaniu zginęło lub zmarło z ran pięć osób, z czego okolicz­ ności zgonu jednego z nich – Francisz­ ka Jaśkiewicza, są trudne do ustalenia (źródła podają, że zaginął lub zginął); przyp. ŁJ]. Potyczka trwała mniej więcej 1/2–1 godziny, w przybliżeniu od 5 do 6-tej po południu, potem Polacy chcieli z nami pertraktować. Pierwszym postulatem było żądanie, abym natychmiast się oddalił, ponieważ nie należałem do siły zbrojnej 20 Pułku Artylerii Polnej,

odszedłem więc nie zaczepiany. Jak słyszałem, pogodzili się następnie w ten sposób, że obie strony złożyły swoją amunicję w Prezydium Policji i odmaszerowały. W innych częściach miasta strzelanina trwała nadal. Między godz. 8-mą a 9-tą w mieście panował spokój. O godz. 9-tej rozpoczęła się gwałtowna walka przed Zamkiem, obsadzonym przez Polaków. Kto brał udział po stronie niemieckiej w tej strzelaninie, nie jest mi wiadome. Około godz. 10.30 nastąpił znowu spokój. Pojedyncze strzały padały jednakże jeszcze w ciągu całej nocy. Polacy tymczasem obsadzili wszystkie ulice i gmachy publiczne. W nocy, między godz. 11 a 12-tą, zostałem w mieście aresztowany i zamk­ nięty najpierw w Prezydium Policji, nas­ tępnie na Głównym Odwachu. Na moje żądanie doprowadzono mnie przed Pols­ ką Radę Ludową w Bazarze. Tutaj pertraktował ze mną rzekomy nowy komendant twierdzy Poznań, który chciał mnie ponownie internować. Za wstawiennict­ wem byłego kolegi pułkowego, będącego w cywilu katolickim teologiem, który

Aby dostać się do mias­ ta, musiałem przejść przez dzielnice, w których mieszka polski motłoch. Po drodze kobiety i dzieci pluły na mnie i rzucały kamieniami i błotem. widocznie też należał do Polskiej Rady Ludowej, zostałem zwolniony i przez polski patrol zaprowadzony do mojego mieszkania. Rano o 6.30 zostałem wyciągnięty z łóżka i na rozkaz pierwszego polskiego komendanta znowuż aresztowany i doprowadzony do Bazaru, skąd zawieziono mnie samochodem do fortu Pritwitz [dawny Fort Reformatów na szczycie Wzgórza Reformackiego; na jego miejscu przebito później ul. Pod­ wale; przyp. ŁJ]. Najpierw zamknięto mnie w nie opalanym i nie umeblowanym pomieszczeniu. Na skutek moich interwencji przeniesiono mnie jednak do opalanej izby posterunkowej, gdzie zostałem protokólarnie przesłuchany i następnie zwolniony. Jako ochronę dano mi jednego człowieka. Aby dostać się do miasta, musiałem przejść przez dzielnice, w których mieszka polski motłoch. Po drodze kobiety i dzieci pluły na mnie i rzucały kamieniami i błotem. Poszedłem ponownie do Bazaru, po przepustkę na dworzec kolejowy, aby móc wyjechać do Torunia – otrzymałem urlop do 29 XII. Miałem otrzymać moje dokumenty. Gdy dowiedziano się jednak, że mój pociąg odchodzi dopiero

o 2.07, zatrzymano mnie do godz. 1-szej w południe w areszcie w hotelu Bazar. W ciągu przedpołudnia dostarczono jeszcze jednego niemieckiego oficera, który został napadnięty na ulicy, a ponadto przewodniczącego Rady Robotników i Żołnierzy w Poznaniu, który pełnił obowiązki prezydenta policji (tego ostatniego w areszcie ochronnym) [Prawdopodobnie chodzi o Blankertza, niemieckiego pełnomocnika Wydzia­ łu Wykonawczego Rady Robotników i Żołnierza, pełniącego obowiązki sze­ fa policji w Poznaniu. Według Karola Rzepeckiego Blankertza zastrzelono 2.01.1919 r. podczas próby ucieczki z konwoju do Fortu Grolmana; przyp. ŁJ]. Przed południem o godz. 10-tej rozpoczęła się ponownie strzelanina w mieście, a mianowicie Polacy ostrzeliwali budynki władz, które nie były obsadzone przez Niemców. Pojawiły się wypadki pojedynczej wymiany strzałów na ulicach, prawdopodobnie na skutek bójek między Niemcami a Polakami. O godz. 1-szej w południe zostałem wypuszczony z aresztu i odstawiony pod polską strażą na dworzec po złożeniu oświadczenia, że nie wolno mi nigdy pojawić się w Poznaniu. Po drodze obszukano mnie jeszcze raz z bronią, przy czym zniknęła z mojej kieszeni sakiewka z pieniędzmi, a z mojego portfela prywatne i państwowe pieniądze sztabu 201 dywizji piechoty; w tej sprawie składam oddzielny raport. Dworzec był obsadzony pokaźnymi polskimi siłami. Każdy pociąg i każdego niemieckiego żołnierza rewidowano w poszukiwaniu broni. Wszelaką znalezioną broń odbierano. Wszystkie bagaże oficerskie przeszukiwano, nawet zamknięte kufry w wagonach bagażowych. Ruch kolejowy na tym zupełnie nie ucierpiał. Na dworcu dowiedziałem się od moich rodziców, że wielu moich kolegów było już aresztowanych. Inna część otrzymała rozkaz stawienia się o godz. 10-tej przed południem na odwachu zamkowym. Jestem przekonany, że Polacy będą internowali, jeśli nie wszystkich żołnierzy, to w każdym razie wszystkich oficerów. Od przewodniczącego Rady Robotników i Żołnierzy w Poznaniu, z którym byłem w areszcie, słyszałem, że 27 po południu, gdy rozpoczęła się strzelanina, przedstawiciele Polskiej Rady Ludowej i oficerowie Ententy pojechali do generalnej komendantury, aby pertraktować z generalnym komendantem. Określono jako oburzające, że Niemcy zdzierali francuskie, angielskie i amerykańskie chorągwie. Na to szef sztabu generalnego, ekscelencja v. Schimmelpfennig, miał oświadczyć: „Jesteśmy jeszcze w Prusach”, na co polscy przedstawiciele i oficerowie Ententy odeszli ze słowami: „W takim razie nie warto dalej pertraktować”. Na ulicach Poznania zrywa się niemieckim żołnierzom kokardy z czapek i na każdym narożniku poszukuje się u nich broni. Poznań jest całkowicie w rękach Polaków. Jak Polacy otwarcie przyznają, planowany był polski zamach w nocy z 27 na 28, który przy użyciu siły zbrojnej miał wydać Poznań w ich ręce, tymczasem stało się to wcześniej na skutek strzelaniny po południu 27. Polacy uzbrojeni są po same zęby. Na wszystkich narożnikach i publicznych budynkach poustawiali karabiny maszynowe. W ciągu dnia przejeżdżają ulicami ciężarowe samochody z wbudowanymi karabinami maszynowymi. Natomiast wojska niemieckie przyjechały do Poz­ nania z Zachodnich Niemiec z pustymi rękoma, rozbrojone. Poszczególne kompanie wartownicze i bataliony posiadają bardzo niewiele broni.

Na ulicach Poznania zrywa się niemieckim żołnierzom kokardy z czapek i na każdym narożniku poszukuje się u nich broni. Poznań jest całkowicie w rękach Polaków. Polacy chodzą po Poznaniu w niemieckich szarych mundurach, jako odznakę noszą na niemieckiej czapce pols­ kiego orła i polską kokardę, a na lewym ramieniu mają białą opaskę z polskim napisem „Polska Straż Ludowa”. Tą tzw. Polską Straż Ludową, która dzisiaj może już zalicza się do polskiej armii, oceniam na kilka tysięcy ludzi. Czy są to wszystko poznaniacy, czy też są przywiezieni z innych części prowincji, nie mogę podać. Jedno jest pewne, że nie mogą się nigdy zmierzyć z niemieckim zwartym oddziałem.

Afisz wydany z okazji rocznicy powstania wielkopolskiego

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

Toruń, dnia 31 grudnia 1918 r.

R A P O R T Powołując się na moje sprawozdanie z dnia 29. XII o wydarzeniach w Poz­ naniu w dniu 27 i 28 XII 18, melduję posłusznie, że dnia 28 XII w południe na dworcu w Poznaniu, krótko przed moim wyjazdem do Torunia, w trakcie rewidowania mnie w poszukiwaniu broni skradziono z mojego portfela zamkniętą kopertę zawierającą 1 194,25 marek pieniędzy państwowych komisji kasowej sztabu 201 Dywizji Piechoty oraz otwartą kopertę z prywatnymi pieniędzmi byłego kasyna sztabu 201. Dywizji Piechoty, której zawartości nie mogę dokładnie podać. Pieniądze te noszę stale przy sobie, ponieważ jako człowiek komisji kasowej sztabu dywizyjnego od 4 listopada 1918 ponoszę wyłączną odpowiedzialność za ich bezpieczne przechowywanie. Już w czasie marszu powrotnego z Francji nosiłem pieniądze stale przy sobie, aby je uchronić przed rekwizycją. Z tego powodu oraz braku możliwości wręczenia ich odpowiedzialnej osobie, zatrzyma-

Cały peron był obsadzony strażą polską, liczącą około 100 ludzi, która rewidowała przede wszystkim wszystkich niemieckich oficerów i żołnierzy w poszukiwaniu broni. łem je przy sobie, gdy rozpoczynałem mój urlop gwiazdkowy od 23 do 28 XII 18. Gdy mnie w Poznaniu aresztowano po raz drugi dnia 28 XII 18 o godz. 6.30 przed południem, wyżej wymienione 2 koperty oddałem mojemu ojcu na przechowanie, zanim mnie wyprowadzono. Po moim zwolnieniu z aresztu przekazał mi je przez moją matkę przed budynkiem dworca w Poznaniu, krótko przed odejściem pociągu, przy czym matka mi oświadczyła, że mój ojciec, dla zabezpieczenia pieniędzy, część ich wyjął z otwartej koperty, w której znajdowały się pieniądze kasyna, i że mi je przekaże przez Deutsche Bank w Poznaniu do Torunia. Natychmiastowe sprawdzenie było niemożliwe, gdyż musiałem pieniądze bezwarunkowo chronić przed oczyma żołnierzy polskiej straży obywatelskiej, którzy transportowali mnie na dworzec. W czasie mojego aresztu w hotelu Bazar, przetrzymany ze mną w tym samym pomieszczeniu przewodniczący poznańskiej Rady Robotników i Żołnierzy, pełniący obowiązki prezydenta policji w Poznaniu, oświadczył mi, że w ciągu nocy kasa Prezydium Policji, zajętego przez pols­ ką straż obywatelską, została wyłamana i splądrowana. Ponadto w pomieszczeniu,

w którym obaj siedzieliśmy, znajdowała się zarekwirowana niemiecka skrzynia kasowa oraz stos opieczętowanych listów, które polski strażnik zabronił mi obejrzeć. Po pożegnaniu z moją matką zaprowadzono mnie na peron, gdzie wjeżdżał właśnie pociąg poprzedzający mój pociąg pospieszny. Pociąg ten tutaj opróżniono, na skutek czego powstał na peronie tak kolosalny tłok, że zostałem oddzielony od moich strażników. Cały peron był obsadzony strażą polską, liczącą około 100 ludzi, która rewidowała przede wszystkim wszystkich niemieckich oficerów i żołnierzy w poszukiwaniu broni. Do mnie także dobrało się kilku Polaków. Musiałem wypakować moją walizkę, moje pudło i pokazać zawartość. W czasie wypakowywania 2 lub 3 ręce sięgnęły do moich kieszeni i szukały broni. W tym czasie wjechał mój pociąg pospieszny, byłem więc zmuszony moje wypakowane rzeczy zebrać i utorować sobie drogę przez tłum szturmujący pociąg. Gdy moja wściekłość i wzburzenie z powodu wypadków ostatnich 20 godzin nieco opadły, uporządkowałem moje rzeczy w walizce i zajrzałem do portfeli. Teraz dopiero spostrzegłem, że z mojego portfela zniknęły obie koperty i że brak mojej własnej skórzanej sakiewki z pieniędzmi. Widocznie jedno i drugie zostało mi zabrane w czasie rewidowania kieszeni, ponieważ nikt inny nie mógł dobrać się do moich kieszeni, zakrytych futrem. W zaginionej kopercie znajdowały się w gotówce marek 1 160,25, w znaczkach oszczędnościowych 34,________ 1 194,25,Ponadto znajdowały się w niej 1 pokwitowanie na 61,50, 1 „ 8,________ marek 1 263,75,Pokwitowania były podpisane także przez kaprala Schutta z komendy likwidacyjnej (Nachkommando) 201 Dywizji Piechoty, któremu przed wyjazdem poleciłem wymienić w Banku Rzeszy marek 61,50 w banknotach francuskich i marek 8,- w srebrze. Obie ostatnie kwoty, łącznie marek 69,50, znajdują się w moim ręku. Strata kasy państwowej wynosi zatem marek 1 194,25. Nie mogę jeszcze podać, jak wysoką jest strata kasy kasyna, ponieważ wszelkie połączenia pocztowe z Poznaniem są przerwane. Skoro tylko będę miał pozytywną wiadomość od moich rodziców z Poznania, złożę dodatkowe wyjaśnienie do niniejszego raportu. Toruń, dnia 10 stycznia 1919 r.

D O D A T E K do raportu z 30. 12. 1919 r. o pieniądzach straconych w Poznaniu Melduję posłusznie, że z koperty, która zawierała pieniądze kasyna byłego sztabu 201 dywizji piechoty, mój ojciec przed zwróceniem mi jej wyjął 1 000,- marek. Obecnie, po nawiązaniu łączności z moimi rodzicami, 1 000,- marek zostało mi doręczone, tak że strata kasy kasyna wynosi dzisiaj jeszcze 422,03 marek. Strata kasy państwowej nie ulega zmianie.


CZERWIEC 2018 · KURIER WNET

7

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Dwa lata po Chrzcie Mieszka I, w 968 r., „Polonia cepit habere episcopum – Polska zaczęła mieć swego biskupa” (Annales Bohemici). Od 2 grudnia 2017 r. do 25 listopada 2018 r. trwa Rok Jubileuszowy 1050-lecia biskupstwa w Poznaniu, pierwszego na ziemiach polskich. 22–24 czerwca na Ostrowie Tumskim odbędą się najważniejsze uroczystości jubileuszu.

Pierwsze w Polsce

1050-lecie biskupstwa w Poznaniu

B

iskupstwo poznańskie w la­ tach 968–1000 obejmowało całe państwo polskie i było zależne wprost od Stolicy Apostolskiej. Biskup Jordan, ustano­ wiony przez papieża Jana XIII, zapo­ czątkował historię polskiej hierarchii kościelnej, a książę Mieszko I zbudo­ wał w Poznaniu pierwszą katedrę na ziemiach polskich. Do 1798 r. do bis­ kupstwa poznańskiego należała m.in. Warszawa. W 1821 r. podniesiono je do rangi arcybiskupstwa i metropolii. Arcybiskup Stanisław Gądecki jest 97. biskupem poznańskim, czyli 96. na­ stępcą biskupa Jordana.

Poznań. Chrystus i my Obchody jubileuszowe odbywają się pod hasłem „Poznań. Chrystus i my”. Ich celem jest ukazanie natury i misji Kościoła, lepsze poznanie jego histo­ rii i przede wszystkim konstruktywne zaangażowanie wiernych w działalność ewangelizacyjną. Jubileusz zainaugu­ rował list pasterski Arcybiskupa Me­ tropolity Poznańskiego na I niedzielę Adwentu (3 grudnia 2017 r.). Kościo­ łem jubileuszowym jest katedra po­ znańska na Ostrowie Tumskim. Głów­ ne obchody jubileuszowe odbędą się w Poznaniu w dniach 22–24 czerwca

2018 r., z udziałem biskupów, kapła­ nów i osób życia konsekrowanego, wiernych świeckich, wspólnot i sto­ warzyszeń kościelnych. Szczególnym znakiem obchodów jubileuszowych będzie wizerunek Matki Bożej korono­ wany w 1968 r. – Matka Boża w Cudy Wielmożna z sanktuarium na Wzgórzu Przemysła w Poznaniu. W Poznaniu obradować będzie sesja plenarna Rady Konferencji Episkopatów Europy (13– 16 września), odbędą się koncerty i wy­ darzenia artystyczne, a także sympozja naukowe poświęcone historii biskup­ stwa poznańskiego (m.in. na Wydziale Teologicznym UAM odbyło się 21–23 marca, w Archiwum Archidiecezjal­ nym nastąpi 28–30 maja, w Poznań­ skim Towarzystwie Przyjaciół Nauk – 19–20 czerwca).W parafiach obchody jubileuszowe odbyły się w Wigilię Zes­ łania Ducha Świętego 19 maja – tego dnia o godz. 21 zabrzmiały wszystkie dzwony w świątyniach archidiecezji poznańskiej. Na cały rok szkolny zostały przy­ gotowane materiały katechetyczne dla dzieci i młodzieży. W maju będzie miała miejsce misja „Talitha kum”. Ja­ ko znak wdzięczności za przybycie do Pols­ki biskupa misyjnego w 968 r. ar­ chidiecezja wyremontuje szkołę i ka­ plicę w kraju misyjnym – na Madaga­ skarze. W dniach 2–10 października

odbędzie się dziękczynna pielgrzym­ ka do Rzymu. Opublikowana zostanie czterotomowa historia archidiecezji poznańskiej, przygotowana pod kie­ runkiem prof. dr. hab. Józefa Dobosza.

Odpust jubileuszowy Papież Franciszek za pośrednictwem Penitencjarii Apostolskiej udzielił przywileju odpustu zupełnego wszyst­ kim wiernym nawiedzającym kated­ rę poznańską na Ostrowie Tumskim w roku Jubileuszu 1050-lecia biskupst­ wa poznańskiego, czyli od 2 grud­ nia 2017 roku do 25 listopada 2018 roku. „Odpust ten można uzyskać, nawiedzając w formie pielgrzymki Poznański Kościół Archikatedralny pod wezwaniem Świętych Apostołów Piotra i Pawła i tam uczestnicząc na­ bożnie w obrzędach jubileuszowych albo przynajmniej przez odpowied­ ni czas odprawić pobożne rozwa­ żanie, włącznie z Modlitwą Pańską, wyznaniem wiary i modlitwą do Naj­ świętszej Maryi Panny oraz Świętych Apostołów Piotra i Pawła” – czytamy w dekrecie Penitencjarii Apostolskiej. Odpust zostaje udzielony wiernym, którzy spełnią warunki; można go także ofiarować duszom w czyśćcu cierpiącym. W celu uzyskania odpustu należy wypełnić zwykłe warunki, tzn.

w dniu nawiedzenia katedry albo kilka dni przed lub po wypełnieniu dzieła odpustowego przystąpić do spowiedzi św. i przyjąć Komunię św. Należy rów­ nież odmówić modlitwę w intencjach Ojca Świętego, a także być wolnym od przywiązania do grzechu, nawet lekkiego. Odpust w roku jubileuszo­ wym mogą też uzyskać osoby chore, łącząc się duchowo z celebracjami ju­ bileuszowymi. „Osoby sędziwe, chore i wszyscy, którzy z poważnej przyczyny nie mogą wychodzić z domu, również mogą dostąpić odpustu zupełnego, wzbudzając w sobie odrazę do jakie­ gokolwiek grzechu i intencję nawróce­ nia, i skoro tylko jest możliwe, spełnią trzy zwykłe (powyższe) warunki oraz duchowo włączą się w celebracje jubi­ leuszowe, jak również modlitwy i swo­ je cierpienia albo uciążliwości swego życia ofiarują miłosierdziu Bożemu” – czytamy w dekrecie Penitencjarii Apostolskiej. Penitencjaria Apostolska udzie­ liła też Arcybiskupowi Stanisławowi Gądec­kiemu, Metropolicie Poznańs­ kiemu, zezwolenia na udzielenie w ka­ tedrze w wybranym dniu papieskiego błogosławieństwa wraz ze związanym z nim odpustem zupełnym pod zwyk­ łymi warunkami, a odpust ten będzie można uzyskać także za pośrednict­ wem telewizji lub radia. K

P

MODLITWA JUBILEUSZOWA

anie Jezu Chryste, świętując jubileusz pierwszego polskiego biskup­ stwa, uwielbiamy Cię i wychwalamy. Wyznajemy naszą wiarę w Twoją obecność i działanie, wczoraj, dziś i na wieki, w Kościele, który żyje na polskiej ziemi. Dziękujemy za biskupa Jordana i jego następców, ka­ płanów, osoby konsekrowane i wiernych świeckich, oddanych budowaniu Twojego Królestwa. Prosimy, bądź z nami i prowadź nas, byśmy świadomi naszego dziedzictwa wiary, odważnie podejmowali wyzwania nowych czasów. Pragniemy, wsłuchani w Twoje słowo i otwarci na Twoją łaskę, promieniować wiarą, nadzieją i miłością oraz pracować nad duchową odnową siebie i świata. Niech zawsze nam towarzyszy błogosławieństwo Ojca, Syna i Ducha Świętego, który żyje i króluje na wieki wieków. Amen.

Cieszę się, że w nasze dziękczynienie zechcieli włączyć się także przewodniczący Konferencji Episkopatów Europy, którzy przyjęli zaproszenie, aby – w dniach 13–16 września 2018 roku – obradować w Poznaniu nad aktualnymi zadaniami Kościoła na naszym kontynencie – mówi abp Stanisław Gądecki, metropolita poznański o jubileuszu 1050-lecia biskupstwa w Poznaniu.

R

Lepiej poznawać naturę i misję Chrystusowego Kościoła

ealizacja misyjnego nakazu Pa­ na Jezusa, aby nauczać wszyst­ kie narody i udzielać im chrztu, sprawiła, że wielki powiew Ducha Świętego dotarł kiedyś na ziemie Polan. Przynieśli go przy końcu pierwszego ty­ siąclecia synowie i córki narodów, które wcześniej od nas dostąpiły łaski chrztu świętego, torując drogę do chrztu księ­ cia Mieszka I i utworzenia w Poznaniu pierwszego biskupstwa w Polsce. W pochodzących z X wieku kroni­ kach Annales Bohemici odnotowano, że dwa lata po chrzcie Mieszka I, w roku 968, „Polska zaczęła mieć swego bi­ skupa”. Był nim biskup Jordan, którego jestem 96 następcą. Według przeka­ zu Thietmara, biskup Jordan „wiele się

z nimi (tj. z poddanymi Mieszka) napo­ cił, zanim – niezmordowany w wysił­ kach – nakłonił ich słowem i czynem do uprawy winnicy Pańskiej”. Prawdopo­ dobnie był on biskupem diecezjalnym bez określonej przynależności metro­ politalnej, podległym bezpośrednio papieżowi. Mówił o tym św. Jan Pa­ weł II podczas pierwszej pielgrzym­ ki do Ojczyzny: „Grody zaś, z którymi związały się początki wiary na ziemi Polan, naszych praojców – to Poznań, gdzie od najdawniejszych czasów, bo już dwa lata po chrzcie Mieszka, osiadł biskup – oraz Gniezno, gdzie w roku tysięcznym dokonał się wielki akt o charakterze kościelno-państwowym” (Gniezno, dnia 3 czerwca 1979 roku).

Tak więc w 2018 roku obchodzimy jubileusz 1050-lecia przybycia pierwsze­ go biskupa do Poznania, a tym samym powstania diecezji poznańskiej, najstar­ szej na ziemiach polskich. Dziękujemy za diecezję, „która jest częścią Ludu Bożego powierzoną pasterskiej pieczy biskupa współpracującego z prezbiterium, aby trwając przy swoim pasterzu, zgroma­ dzona przez niego w Duchu Świętym przez Ewangelię i Eucharystię, stanowi­ ła Kościół partykularny, w którym praw­ dziwie jest obecny i działa jeden, święty, katolicki i apostolski Kościół Chrystusa” (DB 11; por. KK 23). Świętując jubileusz, pragniemy lepiej poznawać naturę i misję Chrys­ tusowego Kościoła, jego historię

i współczesność. Pragniemy umacniać naszą więź z Kościołem, który prowa­ dzi Duch Święty i czyni z nas „świątynię Boga żywego” (por. 2 Kor 6,16). W cza­ sie trwania roku jubileuszowego – aż do niedzieli Chrystusa Króla w 2018 roku – będziemy mogli skorzystać z udzie­ lonego nam przez Ojca Świętego daru odpustu zupełnego związanego z na­ wiedzeniem poznańskiej katedry. Ze­ wnętrznym znakiem naszej wdzięcz­ ności za przybycie do Polski biskupa Jordana w 968 roku będzie wyremon­ towanie przez Archidiecezję szkoły i kaplicy na Madagaskarze. Świętowanie jubileuszu winno też zaowocować na­ szym większym zaangażowaniem w ży­ cie i misję Kościoła, przede wszystkim

20 maja wyruszył Rajd 100-lecia Odzyskania Niepodległości, organizowany przez Motocyklowe Stowarzyszenie Pomocy Polakom za Granicą WSCHÓD­-ZACHÓD z Grodziska Wielkopolskiego.

Trwa Rajd 100-lecia Odzyskania Niepodległości

R

ajd rozpoczął się w Warszawie przed Grobem Nieznanego Żoł­ nierza na placu Marszałka Jó­ zefa Piłsudskiego. Motocykliści skie­ rowali się w stronę Wilna, ponieważ głównym celem rajdu jest przywołanie pamięci o trzech kluczowych posta­ ciach, które swoim zdeterminowaniem i pracą na rzecz odrodzenia Polski po­ kazują, że wytrwałość i odwaga przy­ noszą często efekty przekraczające po­ czątkowe wyobrażenia. „Ta wyśniona wolna Polska tak wy­ pełniła serca i umysły Romana Dmow­ skiego, Józefa Piłsudskiego i Ignacego Jana Paderewskiego, że mogli „góry przenosić”. Są doskonałym przykładem na obecne czasy, jak z ciężkiej pracy można czerpać radość życia, radość z tworzenia czegoś dla ludzi bliskich

Rafał Lusina

ich sercu, bo Polska grała w nich i trys­ kała na zewnątrz” – piszą organizato­ rzy Rajdu. „Wielki naród, jak już było gdzie indziej powiedziane, musi nosić wysoko sztandar swej wiary. Musi go nosić tym wyżej w chwilach, w których władze jego państwa nie noszą go dość wysoko, i musi go dzierżyć tym moc­ niej, im wyraźniejsze są dążności do wytrącenia mu go z ręki”. Motocykliści odwiedzą także miejsca wschodnich strażnic granicz­ nych II Rzeczypospolitej. W niektó­ rych miejscach są jeszcze ich pozo­ stałości. Chcą pojechać na cmentarze żołnierzy, którzy wywalczyli wolność przed 100 laty oraz tych, którzy broni­ li granic w 1939 roku. Złożą im biało czerwone wieńce i podziękują za ofiarę życia za Polskę.

Misją powstałego w 2010 r. Mo­ tocyklowego Stowarzyszenia Pomocy Polakom za Granicą WSCHÓD-ZA­ CHÓD im. rotm. Witolda Pileckiego jest wspieranie Polaków zamieszkałych poza granicami Rzeczypospolitej Pols­ kiej poprzez ułatwianie im dostępu do polskiej oświaty i kultury oraz integro­ wanie Polaków ze Wschodu i Zachodu. „Nie tylko ten kraj, w którym żyje­ cie, Ojczyzną Waszą się zowie. Jest jesz­ cze druga Ojczyzna na świecie, co w pol­ skiej mieści się mowie” (tekst z tablicy na ścianie szkoły polskiej na Białorusi). Do tej pory Stowarzyszenie zorganizo­ wało ponad 20 rajdów. Rajd 100-lecia Odzyskania Niepodległoś­ci zakończy się na początku czerwca. Rafał Lusina jest komandorem i głównym or­ ganizatorem rajdu oraz autorem zdjęć. K

w życie naszych parafii, gdyż parafia jest podstawową wspólnotą zbawie­ nia i miejscem budowania Kościoła. Szczególne celebracje jubileuszo­ we w parafiach będziemy przeżywa­ liśmy w wigilię Zesłania Ducha Świę­ tego, w sobotę dnia 19 maja 2018 roku. Natomiast główne uroczystości odbędą się w Poznaniu w dniach 22, 23 i 24 czerwca. W czasie obchodów przeniesiemy w uroczystej procesji łaskami słynący obraz Matki Bożej w Cudy Wielmożnej, Pani Poznania, z kościoła Ojców Franciszkanów na Wzgórzu Przemysła do katedry, na Ostrów Tumski. Wizerunek ten był uroczyście ukoronowany przed pięć­ dziesięciu laty, w czasie obchodów

tysiąclecia diecezji poznańskiej, mię­ dzy innymi przy udziale kardynała Ka­ rola Wojtyły. Szczegółowy program uroczystoś­ ci zostanie przekazany wszystkim wier­ nym, ale już dzisiaj bardzo serdecznie zapraszam do udziału w tych wyda­ rzeniach. Ufam, ze obchód jubileuszu będzie wyśpiewaniem Bogu wdzięcz­ ności i uwielbienia za całą dotychcza­ sową his­torię archidiecezji. Cieszę się, że w nasze dziękczynienie zechcie­ li włączyć się także przewodniczący Konferencji Episkopatów Europy, któ­ rzy przyjęli zaproszenie, aby w dniach 13–16 września 2018 roku obradować w Poznaniu nad aktualnymi zadaniami Kościoła na naszym kontynencie. K


KURIER WNET · CZERWIEC 2018

8

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Czy to jest chichot historii? Współczesna narracja dotycząca ofiar niemieckiej okupacji w czasie II wojny światowej sugeruje ich podział na dwie grupy: lepszych i gorszych. Tak rozumiem – na podstawie opinii ekspertów i doniesień medialnych – intencje amerykańskiej ustawy 447.

Wielkopolskie losy

Ofiara czy sprawca? Uwagi na temat relacji polsko-żydowskich Marian Smoczkiewicz

I

na mocy tej właśnie ustawy za­ kwalifikowano mnie jako tę gor­ szą ofiarę niemieckiej okupacji. Co więcej, okazuje się, że na odszko­ dowania z tytułu poniesionych strat w czasie II wojny światowej będę mu­ siał się składać do spółki z oprawcami. Ja również jestem ofiarą niemiec­ kiego systemu eksterminacji narodu polskiego, wprowadzonego w 1939 ro­ ku na ziemie polskie. Cierpienia mo­ ich bliskich są nie tylko podobne do cierpień rodzin żydowskich, ale wręcz zbieżne z nimi. Umniejszanie wojennych strat polskich rodzin jest dla mnie spra­ wą o znaczeniu życiowym, a dla mojej

się arogancją, lekceważeniem i w efekcie z brakiem wieści. Dziś wiemy tyle, że prawdopodobnie więziono go z prezy­ dentem Bydgoszczy, innymi prawnika­ mi, nauczycielami, lekarzami, księżmi. Wszyscy oni zginęli, a tym samym nie ma też żadnych świadków, którzy mogli­ by opowiedzieć cokolwiek o bydgoskim adwokacie, Marianie Smoczkiewiczu. Nigdy nie ustaliliśmy: kiedy tata zgi­ nął, jak zginął, gdzie jest pochowany. Prawdopodobnie został zamordowany na początku listopada, bo wtedy Niem­ cy prowadzili masowe rozstrzeliwania przedstawicieli inteligencji bydgoskiej, w lasach pod miastem. Miał wtedy 31 lat.

roku wywieziony z obozu wraz z grupą innych działaczy i już nigdy nie wrócił. Moja babcia Czesława odebrała tylko paczkę z więzienia wypełnioną zakrwa­ wioną odzieżą Stanisława. Do dziś nie wiemy, jak zginęła wywieziona grupa i gdzie ich pochowano. Najmłodszy brat mojego ojca, Jan Smoczkiewicz, został wywieziony do obozu pracy do Niemiec, gdzie został uwolniony przez aliantów w 1944 roku. Dwie młodsze siostry ojca: Aleksandra (18 lat) i Teresa (14) były również wy­ wiezione na roboty do Niemiec. Podsu­ mowując, z sześciorga dzieci Czesławy i Władysława dwóch najstarszych sy­ nów zamordowano, troje wywieziono na roboty do Niemiec.

rodzeńst­wa mojej mamy jest nieco „korzystniejsza” niż u Smoczkiewi­ czów. Z trzech synów, żyjących w cza­ sie II wojny światowej, jeden został za­ mordowany, jeden był więziony, jeden przeżył ze względu na swoje 14 lat, ale również był aresztowany. Trzy siostry: Aleksandra, Kazimiera i Halina miały za zadanie przeżyć, nie dać się aresztować za działalność mężów i braci, i przede wszystkim ochronić dzieci. Ten obo­ wiązek wypełniły, choć tylko sam Pan Bóg wie, jakim cierpieniem i strachem okupiły te lata i następne, powojenne, również.

Taka ładna

Danuta Moroz-Namysłowska Taka ładna ta Polska w majach i czerwcach Taka rozdrożna na drogach i kolejna już w koleinach losów... Wszyscy mają tyle spraw na głowach dokądś idą, jadą, biegną, dążą coś drążą... Taka zieleń czysta, deszczami spłukana w przytuliach czepnych łąki przed skoszeniem sypią suszem akacje a lipy tuż przed kwitnieniem w pogotowiu wonnym czekają ostrożnie W miejskich arteriach i w wiejskich zagrodach gniazda wiją pary poślubne na balkonach dłoń przy dłoni, policzek przy policzku marzą piskląt czekając i czule i trwożnie...

Jesteśmy ofiarami Ostatnie wydarzenia i informacje do­ tyczące relacji polsko-żydowskich skłoniły mnie nie tylko do refleksji, ale ponownego rozliczenia wojennych dziejów mojej rodziny. Na podstawie opisanej historii widać, że niemieckie ludobójstwo i fizyczna eksterminac­ ja dotyczyła również Polaków. Wie­

Ach, młodym być teraz, teraz żyć nareszcie a nie ze starością jak rzep psiego ogona uczepioną zmagać się bezradnie – wielkie nieba... – Niestety losu na inny nikt zamienić nie potrafi więc każdy dzień jako pierwszy z ostatnich które nam przeznaczono radośnie witać trzeba!

Rodzina Mamy

Od lewej: Stanisław Smoczkiewicz, Aleksandra i Marian Smoczkiewiczowie, Witold Ewert-Krzemieniewski. Wszystkie zdjęcia – archiwum rodziny Smoczkiewiczów

Ojczyzny fundamentalnym. Jeśli takie mocarstwo, jakim są Stany Zjednoczo­ ne, przyjmuje tego typu ustawę, to mu­ si mieć konkretny cel. Widać to było w trakcie debaty, która odbyła się przy tej okazji w Izbie Reprezentantów. Amery­ kańscy kongresmeni mówili wprost, że należy stworzyć pewną podstawę usta­ wową dla Sekretarza Stanu, dla rządu czy innych instytucji. Te z kolei będą mogły wywierać presję – dokładnie użyto tego określenia – na rządy innych państw, uczestników konferencji w Terezinie, która dotyczyła tzw. mienia ery Ho­ lokaustu. To znaczy, aby w przypadku mienia bez spadkobierców, które z re­ guły przejmuje Skarb Państwa, równo­ wartość takiego mienia przechodziła na rzecz organizacji – w tym przypadku amerykańskich – zajmujących się tzw. pomocą ofiarom po Holokauście lub krzewieniem pamięci o Holokauście. Reasumując, nie do przyjęcia jest dla mnie, abyśmy składali się finansowo na pokrzywdzonych przez Niemców Żydów, a w gruncie rzeczy na stowarzy­ szenia reprezentujące żydowskie ofiary II wojny światowej.

Stanisław, Jan i ich siostry Młodszy brat Mariana, Stanisław Smoczkiewicz, również prawnik, ab­ solwent studiów prawniczych na Uni­ wersytecie Poznańskim, został zamor­ dowany na przełomie 1941/1942 roku. Stanisław Smoczkiewicz po wybuchu wojny bardzo aktywnie zaangażował się w działalność podziemną w Pozna­ niu i całej zachodniej części Polski. Był członkiem tajnej organizacji „Ojczy­ zna”, w której kierował wydziałem or­ ganizacyjnym oraz należał do ścisłego grona przywódców. Na bazie „Ojczy­ zny” z czasem utworzono struktury Delegatury Rządu na terenach zachod­ niej Polski. W 1941 roku rozpoczęły się aresztowania członków kierownictwa „Ojczyzny”. Między innymi aresztowa­ no ks. infułata Józefa Prądzyńskiego, wielu innych tajnych żołnierzy, a wśród nich Witolda Ewerta-Krzemieniew­ skiego, brata mojej matki. Stanisław Smoczkiewicz, mój stryj,

Mój Ojciec Marian Urodziłem się dwa lata przed wybuchem II wojny światowej. Moi rodzice pocho­ dzili z licznych rodzin: tata z sześciorga, a mama z siedmiorga dzieci. Właśnie ta generacja wzięła na siebie najwięk­ szy ciężar obrony kraju. Stawili czoła Niemcom, walczyli tak heroicznie, jak tylko było to możliwe… do końca. Nie zgodzę się więc nigdy, by ktokolwiek śmiał obsadzać w roli współsprawców Holocaustu mojego ojca, moich stry­ jów, wujów czy ich współbraci w walce. Gdy wybuchła wojna, mieszkali­ śmy w Bydgoszczy, gdzie ojciec, Marian Smoczkiewicz, miał kancelarię adwo­ kacką. Pamiętam go słabo, pojedyncze obrazy ze wspólnych zabaw. Po wkrocze­ niu Niemców do Bydgoszczy otrzymał w październiku 1939 roku wez­wanie na policję. Do końca nie zdawał so­ bie sprawy, z jakim barbarzyństwem przyjdzie stanąć mu twarzą w twarz. Był jednak człowiekiem honorowym i odważnym, więc zgłosił się w wyzna­ czonym czasie. Wychodzącego z domu widzieliśmy go po raz ostatni. Od tego momentu wszelki ślad po nim zaginął. Zapytania, które mama kierowała na policję w sprawie losów ojca, spotykały

Rodzina ze strony mojej matki Aleksan­ dry z domu Ewert-Krzemieniews­kiej składała się z siedmiorga rodzeństwa: trzy córki i czterech synów. Moja mat­ ka była najstarsza. Jej młodsza siost­ra Kazimiera, zamężna, całą wojnę trwała samotnie, walcząc o przetr­wanie dla swojego syna, wspierając równocześ­ nie moją mamę i mnie. Mąż Kazimiery, Roman Sioda, uczestniczył w kampanii wrześniowej, a po niej przetrzymywany był w obozie jenieckim w Niemczech. Wrócił dopiero po wojnie. Druga sio­ stra, Halina, była żoną Kiryła Sosnow­ skiego, jednego z założycieli organi­ zacji „Ojczyzna”, wybitnego działacza Polski Podziemnej, który nie uniknął

Marian Ewert-Krzemieniecki

został aresztowany w grudniu 1941 ro­ ku. Osadzono go w Forcie VII w Po­ znaniu, pierwszym i najokrutniejszym obozie koncentracyjnym na terenach Polski. Według listu Witolda Ewer­ ta-Krzemieniewskiego, więzionego w tym samym czasie w Forcie VII, po długich torturach, nazywanych przez Niemców przesłuchaniami, Stanisław Smoczkiewicz został na początku 1942

Od lewej: Stanisław Smoczkiewicz, Alek­sandra i Marian Smo­czkiewiczowie

aresztowania (Pawiak) przez Niemców. A po wojnie również został aresztowa­ ny, tym razem przez władze Polski Lu­ dowej i skazany na osiem lat więzienia za działalność „antypolską”. Brat mojej matki, Witold Ewert-Krzemieniewski, jako szef wydziału finansowego „Oj­ czyzny” został aresztowany w tym sa­ mym czasie co Stanisław Smoczkiewicz. Od tego ostatniego otrzymał gryps, jak ma zeznawać. To mu uratowało życie. Z obozu w Forcie VII został wysłany do obozu koncent­racyjnego w Mauthausen-Gusen, gdzie doczekał się uwolnienia przez aliantów. Do Pol­ ski już nie wrócił, wiedząc o licznych aresztowaniach wśród działaczy pod­ ziemia. Zmarł w Kanadzie. Młodszy brat z kolei, Marian Ewert-Krzemie­ niewski, działał w organizacji Kedyw w Warszawie. Walczył pod pseudoni­ mem, którego nikt w rodzinie nie znał. Zginął w Warszawie, prawdopodobnie w tak zwanym kotle, pułapce zastawio­ nej przez niemiecką policję, Gestapo. Najmłodszy brat, Stanisław Ewert­ -Krzemieniewski, w tamtym czasie czternastolatek, został też aresztowa­ ny i osadzony w Forcie VII na począt­ ku 1942 roku. Ze względu na dziecięcy wiek, na szczęście po tygodniu został zwolniony. Statystyka wojenna wśród

Marian Smoczkiewicz

lu zapłaciło życiem, wielu zdrowiem, przebywając w nieludzkich warunkach w obozach koncentracyjnych czy na przymusowych robotach w Niem­ czech. Do tego należy dołączyć ból osób najbliższych przeżywających utra­ tę dzieci, braci, mężów, a także ciągły strach o życie najbliższych. Mam też świadomość, że historii zdziesiątko­ wania polskich rodów, które okupant zniszczył bezpowrotnie, jest bardzo dużo. Trudno to też fizycznie policzyć, bo po wielu polskich bohaterach nie pozostał nawet ślad w postaci mogiły. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby poniesione straty – zarówno ból zwią­ zany ze śmiercią najbliższych, jak i ma­ terialne – porównywać z podobnie doś­ wiadczonymi rodzinami żydowskimi. Zdaję sobie sprawę, że samo słowo „po­ równanie” nie jest właściwym terminem. Jednak jesteśmy ofiarami tego samego okupanta, najeźdźcy i zbrodniarza. Od zakończenia wojny upłynęło już ponad siedemdziesiąt lat. Nikt nigdy nie powiedział mojej mamie albo mnie – przepraszam. Cała moja rodzina, za­ równo ze strony matki, jak i ojca, w cza­ sie okupacji była wyrzucona ze swoich domów i mieszkań. Nikt nic nie zdołał zabrać ze sobą, prócz rzeczy osobistych. Miejsca, do których nas przesiedlano, często nie nadawały się do zamieszka­ nia. Nie mieliśmy wielkiego majątku, ale i tak straciliśmy wszystko. Nie da się przeliczyć na pieniądze śmierci mojego ojca, nie da się oszaco­ wać samotności mojej matki i mojego oczekiwania na powrót taty z wojny. Przez lata czuliśmy, może nawet pod­ świadomie, że zgoda na odszkodowanie to jakby ujma dla tych, którzy poświę­ cili swoje życie w walce o wolność Oj­ czyzny. Jednak na moich oczach inne środowiska nie tylko wzbogacają się kosztem również polskiej tragedii, ale jeszcze dopisują nas do sprawców. Nie mogę i nie chcę się na to zgodzić. *** Mamy do czynienia z fałszowaniem his­ torii na potężną skalę. Nic nie znaczyły meldunki podziemnego Państwa Polskie­ go opisujące niemiecką okupację. Nic, żaden dokument, żadna relacja, żadne fakty nie były uwzględniane. Wymyślono tezę, która zaciera granicę między ofiarą a sprawcą. Teza ta, nie z racji jej trafno­ ści, ale skutecznie wsparta medialnie, ma stać się prawdą. Wydaje się, że Ży­ dzi i Polacy pochodzenia żydowskiego umieli się lepiej zorganizować i wymóc na agresorach odszkodowania, które im się należały. Jednak amerykańska ustawa 447 może spowodować, że dołożą się do tych rekompensat również ofiary. K Wysłuchała i spisała Aleksandra Tabaczyńska.

Marian Smoczkiewicz – prof. dr hab., chirurg, były kierownik Klini­ ki Chirurgii Ogólnej i Gastroenterologicznej Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu, Dyrektor Polskiego Zespołu Medycznego i ordynator chirurgii Szpitala Wahda w Libii, Konsultant Chirurgii Szpitala Rashid, Dubai Emira­ ty Arabskie, ordynator oddziału Chirurgii szpitala w Ballinasloe w Irlandii, emerytowany nauczyciel akademicki.

Lewacka czujność na YouTube Jan Martini

M

ój film „Polish Holocaust – incovenient truth” został ocenzurowany przez YouTu­ be. W uprzejmych słowach poinfor­ mowano mnie, że nałożono na film „ograniczenia wiekowe” ze względu na „drastyczne sceny i epatowanie okru­ cieństwem”. Złożyłem odwołanie, na które otrzymałem również grzeczną odpowiedź: „Dziękujemy za przesłanie do You­ Tube odwołania dotyczącego filmu. Po dokładniejszym sprawdzeniu stwierdzi­ liśmy, że chociaż Twój film nie narusza naszych Wytycznych dla społeczności, może być nieodpowiedni dla niektórych widzów, dlatego nałożyliśmy na niego ograniczenie wiekowe. Więcej infor­ macji znajdziesz w Centrum pomocy

YouTube. Pozdrawiamy, Zespół You­ Tube”. Ciekawa rzecz – film jest angiel­ ską wersją filmu „Był polski Holokaust”, w którym „epatowania okrucieństwem” nie zauważono. Obie wers­je są odpowie­ dzią na prowokacyjny film żydowskiej fundacji o rzekomym polskim udziale w Holokauście. Celem filmu w wers­ ji angielskiej było poinformowanie o zbrodniach na Polakach w dwudzie­ stoleciu 1936–1956. Wygląda na to, że interwencja cenzorska miała jasny cel – informacja dla zachodnich widzów o innych ofiarach niż żydowskie nie po­ winna być nagłaśniana. Myślę, że kon­ kretnym skutkiem decyzji cenzorów będzie nieumieszczanie filmu wśród proponowanych filmów, a więc znaczne ograniczenie zasięgu. K

Limeryk o pannie z Czech Henryk Krzyżanowski Pierwsza wersja zgadza sie z zamysłem autora. W drugiej tłumacz robi oko do czytelnika, na co Lear, jako porządny wiktorianin, raczej by nie przystał. Trudno, widać czasy nas demoralizują...

There was an Old Man of Bohemia, Whose daughter was christened Euphemia, Till one day, to his grief, She married a thief, Which grieved that Old Man of Bohemia. Ojciec Justy cnotliwej z Pardubic jej wiernością zasadom się chlubił. Aż tu skandal i zdrada – poślubia koniokrada! Nadmiar w maju hormonów ją zgubił. Karel z Brna z korzeniami z Westfalii uczciwością swej córki się chwali. Tylko zięć niezbyt święty, ciągle z VAT-em przekręty. Mógłby coś tam teściowi odpalić...




■ A ■ D ■ I ■ O R ‒ K U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Nr 3

D G OAD AZ T EE KT

DA O

GN A IZ EE T CY

Czerwiec · 2O18

Poranek WNET Radio WNET zaczęło nadawać całodo­ bowy program w styczniu 2010 roku. Naszą sztandarową audycją jest Pora­ nek WNET, słuchany od lat zarówno na falach UKF (na początku na ante­ nach Radia Warszawa i Radia Nadzie­ ja, potem na częstotliwości 87,8 MHz w Warszawie, udostępnionej w ramach zgody na okazjonalny przekaz infor­ macji, a już wkrótce, mamy nadzieję, w ramach własnej koncesji), jak i w In­ ternecie na WNET.fm. Poranek WNET szybko zyskał rangę audycji opiniotwórczej. Tylko w styczniu 2018 roku nagrania wideo wywiadów z audycji na naszym kanale w serwisie YouTube zostały wyświet­ lone ponad 1,3 mln razy. Od początku istnienia Poranek WNET dawał moż­ liwość prezentacji poglądów i pomys­ łów licznym środowiskom, opiniom niezależnym wobec mediów i przeka­ zów formowanych wyłącznie w tzw. głównym nurcie mediów. Program Poranków WNET wy­ pełniają głównie wywiady i rozmowy z zaproszonymi gośćmi. Przez osiem lat w ponad 2000 porannych audycji prowadzący program zadali pytania ponad dziesięciu tysiącom gości.

Radio w drodze Znakiem firmowym Poranków WNET są audycje wyjazdowe „Radia w dro­ dze”. W swojej historii Radio WNET przejechało dziesiątki tysięcy kilo­ metrów, nadając setki godzin audycji z kilkuset miejsc w Polsce i w Europie. Na żywo nadawaliśmy dla słuchaczy „Poranki WNET” z placu Świętego Piotra, z ulic Rzymu, z placu św. Łucji w Wenecji, z Sarajewa, Budapesztu,

audycjami międzynarodowymi. „Los Kowalski” i „República Latina”, prowa­ dzone w języku hiszpańskim z tłuma­ czeniem na polski, są naszym oknem na kulturę i politykę krajów Ameryki Łacińskiej. Natomiast Anna Frawley i jej „Beatlemania” w każdy piątek za­ biera nas w świat muzyki legendarnego zespołu The Beatles. Sztandarem działu kulturalnego stały się „Smaki i niesmaki” Wojciecha Piotra Kwiatka oraz „Z miłości do kina” Angeliki Cudnej. Dawkę polityki i spraw społecz­ nych, poza Porankiem WNET za­ pewniają słuchaczom Radia WNET takie audycje jak „Radio Solidarność” (stworzona przez autorów nielegalnej rozgłośni z czasów stanu wojennego), „Stefan Truszczyński i jego drużyna” i „Studio Dublin” Tomasza Wybranow­ skiego, które jest kontynuacją „Irlandz­ kiej Tygodniówki WNET” i od sześciu lat opowiada o najważniejszych wyda­ rzeniach dla Polonii z Irlandii i Wiel­ kiej Brytanii. Natomiast audycja „Ko­ loseum”, tworzona we współpracy ze Stowarzyszeniem Papieskim Pomoc Kościołowi w Potrzebie, a prowadzona przez Ewę Tylus, co tydzień opowiada o prześladowaniach chrześcijan na ca­ łym świecie, a także o możliwościach pomocy humanitarnej. Cotygodniowej lekcji historii udziela odbiorcom „Gawęda histo­ ryczna” Krzysztofa Jabłonki. Mamy też wyjątkową audycję, prowadzoną przez osoby niepełnosprawne intelek­ tualnie. „Wolna Antena Radia WNET” to 30 unikatowych audycji, których nie wystarczy opisać, trzeba ich posłuchać. W maju 2018 roku w ramówce Radia WNET znajdują się 34 progra­ my autorskie, tak muzyczne, jak pub­ licystyczne i popularno-naukowe. Ten niezwykły format spowodował, że mar­ ka Radia WNET jest rozpoznawalna w Polsce, ale ma także tysiące wiernych słuchaczy na całym świecie.

Jeste ś

R

adio WNET narodziło się 25 maja 2009 roku. Tego dnia zaczął działać Rycerski Portal. Pomarańczowa elip­ sa miała symbolizować Okrągły Stół. Wokół niego byli zgromadzeni założy­ ciele, których reprezentowały ich zdję­ cia. Idea była prosta. Każdy z Rycerzy buduje swoją republikę i razem z re­ publikanami-giermkami „opanowuje” jakąś część przestrzeni informacyjnej. Republiki się powiększają. Giermkowie stają się Rycerzami i budują własne re­ publiki informacyjne. Pierwsze dwa tygodnie Radia WNET okazały się telewizją. Taras Ho­ telu Europejskiego, pięć kamer i regu­ larny program telewizyjny. Dosyć szybko skonfrontowani z rzeczywistością ekonomiczną, za­ mieniliśmy wielkoformatową telewiz­ję na coś, co nazywaliśmy „reportażem WNET”. Był to prostu niemontowany reportaż. Jedną z jego kategorii este­ tycznych była nuda, ale za każdym ra­ zem udawało się ją przełamać. Pierw­ szy portal Radia WNET był w sposób dos­konały nieprzejrzysty. Tylko wyjątki (włącznie z nami) potrafiły się zorien­ tować, o co chodzi. Ale idea WNET stawała się coraz popularniejsza i mie­ liśmy coraz więcej zwolenników i pub­ liczności. Dumnie posługiwaliśmy się hasłem „Media Prawdziwie Publiczne”. I takie te media są do tej pory. Idea Republiki WNET powstała razem z Radiem WNET. Republikę WNET tworzą dziennikarze obywa­ telscy. Wolność publikowania, przy jednoczesnej współpracy z Redakcją, miała stanowić o sile portalu Radia WNET. Po części to się udało. Gdyby Państwo zajrzeli do starego portalu, odnaleźliby tam bogactwo różnorod­ nych treści. Ewolucja radia, skoncentrowanie się na porannej audycji uniemożliwiło nam odpowiednią dbałość o rozwój Re­ publiki. Nie udało nam się upilnować internetowych botów, które założyły tysiące kont, udaremniając sponta­ niczny dostęp do publikacji republi­ kańskich. Oczywiście Radio WNET planuje udos­tępnić możliwość samo­ dzielnych publikacji również w nowym serwisie pod adresem www.wnet.fm.

y m

N I DE C Z O ID ZE I EN N N E AJ O

Radio! Robimy radio! Radio WNET! z dachu Pałaców Biskupów w Pradze, z Berlina, Kijowa, Wilna, Lwowa, Sta­ nisławowa, Krzemieńca, Bukaresztu, Bratysławy, Zagrzebia. Oczywiście wielokrotnie przemierzyliśmy Polskę wzdłuż i wszerz. W roku 2016 Krzysztof Skowroń­ ski i Lech Rustecki przeszli pieszo trasę z Jastarni na Jasną Górę, codziennie nadając 113-minutową audycję. Nie­ kiedy postój i miejsce poprowadze­ nia audycji wypadały w zagubionych w puszczy wsiach. Podczas jednego z takich postojów dotarła do nas in­ formacja o zamachu terrorystycznym w Nicei. Dzięki sieci korespondentów i przyjaciół naszego radia udowod­ niliśmy sobie, że niezależnie od tego, gdzie znajduje się redakcja, jesteśmy w stanie zrobić program informacyjny, którego jakość nie zależy od miejsca nadawania. Do prowadzących Poranki nale­ żeli: Katarzyna Adamiak-Sroczyńska, Grzegorz i Monika Wasowscy, Jerzy Jachowicz, Dariusz Rosiak, Krzysztof Feussette, Piotr Gociek, Łukasz Wa­ rzecha, Wojciech Jankowski i Piotr Dmitrowicz. Poranki WNET prowadzą obec­ nie Krzysztof Skowroński, Antoni

Opaliński, Aleksander Wierzejski, Łu­ kasz Jankowski, Tomasz Wybranowski i Witold Gadowski. Ten ostatni zade­ biutował w tej roli 4 kwietnia 2017 ro­ ku, przejmując w tymczasowe posiada­ nie wtorek, którego gospodynią przed urlopem macierzyńskim była Magda­ lena Uchaniuk. Radio WNET jest dumne ze swo­ ich korespondentów: Jana Bogatki (Niemcy), Piotra Witta (Francja), Ire­ ny Lasoty (USA) – wszyscy troje byli dziennikarzami Radia Wolna Europa, Paweł Bobołowicz (Ukraina), Hanna Shen (Tajwan). Również w 2010 roku na falach Radia WNET i Radia Warszawa ru­ szył Program Wschodni (w każdą so­ botę o godzinie 10.07), prowadzony przez Wojciecha Jankowskiego – obec­ nie bardzo ważnego współpracowni­ ka „Kuriera Galicyjskiego”. Programu Wschodniego teraz można o tej samej porze słuchać w Radiu WNET i oglą­ dać w Telewizji Republika.

Wolna Antena Radio WNET to radio autorskie, w któ­ rym ważna jest osobowość twórcy. Wokół nas jest wielu potencjalnych

radiowców, którzy nie planują wiązać swojego życia zawodowego z radiem, ale mają do przekazania ciekawe treści i przemyślenia. To z myślą o nich oraz młodych, wchodzących w życie zawo­ dowe dziennikarzach została stworzo­ na Wolna Antena Radia WNET. Tutaj wolontariusze, osoby zakochane w ra­ diu, amatorzy i profesjonaliści prowa­ dzą swoje autorskie audycje. Do grona najważniejszych mu­ zycznych programów „Wolnej Anteny Radia WNET” należy zaliczyć „Mu­ zyczne Konfrontacje” Romana Za­ wadzkiego, „Na początku był Chaos”, którego autorem jest legenda polskiej muzyki Milo Kurtis (współzałożyciel grupy Osjan i Maanam), przybliża­ jący słuchaczom muzykę ze wszyst­ kich zakątków świata, i oczywiście „Crossroads” Zbyszka Jędrzejczyka. Nie zapominamy również o „Polisz­ Czart” – muzycznej liście prowadzonej przez Sławomira Orwata i Tomasza Wybranowskiego, którzy prezentu­ ją utwory znane, ale również szukają nieznanych zespołów. Na liście „Po­ liszCzart” zadebiutowało już ponad trzystu wykonawców z Polski i Polonii. W Radiu WNET panuje różnorodność gatunków muzycznych.

Wolna Antena może się również pochwalić czymś, czego prawdopodob­ nie nie ma żadna inna rozgłośnia, czyli

Muzyka W Radiu WNET przeciętnie poło­ wę prezentowanych nagrań stanowi muzyka polska i rodzime produkcje instru­mentalne. W naszych progra­ mach debiutują nowi wykonawcy, przykładem niech będą tu rockowy Gabinet Looster (Londyn), heavy-me­ talowy Scream Maker (Warszawa), fol­ kowy SuperTonic Orchestra (Dublin) czy piosenkarki młodego pokolenia Caroline Baran (Chicago) i Alex Ga­ la (Londyn), wszycdy oni odnieśli już sukces, a dzięki Radiu WNET zostali dostrzeżeni przez inne media w kra­ ju. W godzinach wieczornych w Wol­ nej Antenie (bloki autorskie) stawia­ my na audycje kulturalno-literackie i muzyczne, prowadzone przez uznane osobowości. Radio WNET stawia tak­ że na promowanie nowych twórców i wykonawców. Nasze radio stało się Dokończenie na str. 4

PA RT N E R E M G Ł ÓW N YM U RO DZI N OWEG O J AR M ARKU WN ET J EST P G E P O L S K A G R U PA E N E R G E T YC Z N A S . A .


9 LAT RADIA WNET · CZERWIEC 2018

2

Powiedz, czym dla Ciebie jest Ra­ dio WNET? Na przykład ustala rytm mojego ży­ cia. Bo do tej pory byłem chaotyczny; dlatego moja audycja nazywa się „Na początku był Chaos”… Teraz mam usta­ bilizowane życie dzięki Radiu WNET, bo zawsze we wtorek przed dziesiątą rano muszę tam być. Kogo zapraszasz do swoich audycji? Przeważnie muzyków, krytyków mu­ zycznych. Kiedy jeszcze byliśmy w Eu­ ropejskim, zapraszałem też polityków,

9 · L AT· R A D I A·W N E T Grekiem, bo to nie moja zasługa. Mogę być dumny z czegoś, co sam osiągną­ łem. A do patriotyzmu doszedłem sam, swoim umysłem i sercem. Wiem, że część Twojej rodziny wy­ emigrowała z Grecji do komunistycz­ nej Polski, a część została w Grecji. Mój ojciec był komunistą, a jego brat był ultraprawicowcem, generałem po­ licji. I to było śmieszne, bo jak przy­ jechałem pierwszy raz do Grecji… To było chyba w osiemdziesiątym roku; wtedy przywrócono nam obywatelst­

wyjść z pokoju – mojej mamie i babci: będzie męska rozmowa. Palimy te cy­ gara, pijemy whisky i on mi opowiada historię rodziny od czasu, kiedy mu­ sieli uciekać ze Smyrny; teraz to się Izmir nazywa. Intelektualiści i arysto­ kracja grecka uciekali nie do Grecji, tylko do Aleksandrii. On był w Smyrnie kimś bardzo ważnym. Dziadek skoń­ czył opowiadać, po czym oświadczył: „A teraz pojedziesz do Plaki”. Plaka to była wtedy dzielnica artystyczna. Przyjaciel dziadka miał tam knajpę, upiłem się… Oczywiście upiłem się

krzyżyk, zanim poszedłem obejrzeć swój dom, dosyć duży, z którego jed­ nak zrezygnowałem, bo postanowi­ łem umrzeć w Polsce. Po co mi dom, w którym nie będę mieszkał? Ja nie mam spec­jalnego poczucia własności. A ciocia najpierw mnie do cerkwi za­ prowadziła, a później dopiero do domu. Jakie wrażenie zrobiła na Tobie cer­ kiew? Niesamowite. To są tak uduchowione miejsca… Cerkiew miała ze czterysta, pięćset lat, bo Turcy tam nigdy nie do­

Dionizosa co najmniej przez połowę mojego życia. Na szczęście coś na mnie spłynęło i udało mi się od tego odejść. Przestałem też palić marihuanę… ale nie przestałem grać muzyki i nie przes­ tałem używać tytoniu. Zacząłem lepiej słyszeć, lepiej wi­ dzieć kolory i zacząłem się czuć ge­ nialnie. Okazało się, że w jeden dzień można przestać i nie ma najmniejszego problemu. Tak samo z alkoholu można wyjść w jeden dzień, pod warunkiem, że się naprawdę chce. To samo na mnie przyszło. Tomek Stańko mi mówi: silny

słowo, bo mi odpowiedziałeś: „Milo, ale ja też jestem wolnościowcem”. No i tu mnie kupiłeś, nie było wyjścia. Nie miałem żadnego argumentu, żeby Ci odmówić. W wolnym Radiu WNET się spot­ kaliśmy i trwamy przez lat dziewięć. Ja miałem przerwę na nagranie pły­ ty Orkiestry Naxos. Nagrywałem ją z Kostkiem Joriadisem, nie wiedzia­ łem, że on tak długo pracuje i miałem dwuletnią przerwę.

Ja też jestem mniejszością i potomkiem uchodź­ ców, w związku z czym na politykę polską patrzę z zupełnie innej perspektywy niż ci, którzy się tak strasznie nami przejmują. Nie przejmujcie się. Najpierw popracujcie nad sobą, a później zacznijcie naprawiać świat. jesteś, bardzo cię za to szanuję. Tym­ czasem to samo przyszło, to nie jest żadna moja zasługa. Masz dzieci i wnuki. Siedmioro wnucząt; pierwszego ma­ ja urodziło mi się siódme wnuczątko, dziewczynka Beatrix. Mam czterech wnuków i trzy wnuczki. Mam też syna i córkę, wszyscy mieszkają w Anglii, niestety. Żona wywiozła ich do Anglii w osiemdziesiątym roku.

Na początku był

A Ty pojechałeś do Grecji, potem do Nowego Jorku. Jeździłem już od 1975 roku, z Osja­ nem. Graliśmy muzykę instrumental­ ną, w związku z czym mogliśmy łatwo wyjeżdżać za granicę, cenzura nas nie dotyczyła. I my, zespół jazzowy z Pols­ ki, jako jedni z pierwszych na świecie nagraliśmy „Muzykę świata”. Dopiero po nas powstał słynny Oregon, ale my pierwsi to robiliśmy i mieliśmy szanse na karierę.

Chaos

Z Milo Kurtisem, Polakiem narodowości greckiej, współzałożycielem zespołów Osjan i Maanam, prowadzącym na Wolnej Antenie Radia WNET cotygodniową audycję muzyczną we wtorki o godz. 10:00, rozmawia Krzysztof Skowroński. postanowiłem jednak wycofać się z publicznych rozmów o polityce, bo nikomu nie odpowiada moja doktry­ na polityczna, która zawiera się tylko w dwóch słowach: zapiekłość szkodzi. Powiedziałeś tak kiedyś w czasie wywiadu telewizyjnego. I to był mój ostatni wywiad w tej telewi­ zji. Nie podam nazwiska rozmówcy, bo jest zbyt znany… Powiedział do mnie: „Widzę, że jest pan symetrystą”. Ja na to: „Bardzo dziękuję za komplement, choć wiem, że w ustach zwolenników Platformy to jest obelga. Ale ja chodzi­ łem do dwóch szkół podstawowych, polskiej i greckiej. I w siódmej klasie podstawówki greckiej mieliśmy filozo­ fię i logikę. I do tej pory podążam dro­ gą pierwszego symetrysty w filozofii, który żył w V wieku przed naszą erą, i który jak dostawał monetę, to oglą­ dał ją zawsze z dwóch stron. Nazywał się Sokrates”. Wtedy mój rozmówca zbladł trochę i sytuację musiał ratować prowadzący. Kiedy wziąłeś do ręki pierwszy in­ strument muzyczny? W Policach pod Szczecinem. Szedłem z ojcem ulicą i zobaczyłem, jak ktoś grał na mandolinie. Miałem wtedy może cztery lata. Spodobało mi się i powie­ działem, że ja też chcę zagrać. Facet zapytał mnie: a umiesz? Oczywiście! Myślałem, że to samo gra. Szarpnąłem struny i było tragicznie. To był mój pierwszy kontakt z instrumentem. Teraz, po latach, jest lepiej? To ocenia publiczność… Chyba czegoś się nauczyłem. Chodziłem do trzech szkół naraz: do technikum elektronicz­ nego, do średniej szkoły greckiej i do średniej szkoły muzycznej. Gdzie była grecka szkoła? Na Mokotowskiej, na Ogrodowej… Przenosiła się. Co roku ktoś inny nam wynajmował sale. W każdym razie uczyliśmy się greckiego, historii, pa­ triotyzmu. Bo w greckim języku ‘pa­ triotyzm’ to jedno z najpiękniejszych słów i bardzo się dziwię… Będę robił dygresje, bo jestem Gre­ kiem. I dziwię się, że w Polsce słowo ‘patriotyzm’ straciło znaczenie. Bo ja jestem patriotą greckim i polskim, nie wstydzę się tego, jestem z tego dumny. Nie jestem dumny z tego, że jestem

wo po upadku junty. Poradzono mi, że pierwsza rzecz, którą należy zrobić, skoro jadę na wyspy i do siostry moje­ go ojca, to kupić krzyżyk. Bez krzyżyka w ogóle na wyspach się nie pokazuj. Więc kupiłem naprawdę piękny krzy­ żyk, który później oddałem mojej siost­ rze, która mieszka w Nowym Jorku. W środek się wlewało oliwę. Jakie było pierwsze spotkanie z Grecją? Zobaczyłeś swoją rodzi­ nę, wyspy, piękne morze, dom ro­ dzinny… Morza nie zobaczyłem. Pierwsze spot­

najpierw z dziadkiem, ale później mnie wysłał i powiedział, że on już musi iść spać. Gdzieś o drugiej wróciłem do domu, a o szóstej, kiedy jeszcze nie zdążyłem wytrzeźwieć, obudziła mnie mama: „Milo, wstawaj!” Ja na to: „Idź, dobra kobieto, nie przeszkadzaj mi”. Już się nauczyłem od dziadka, że kobiety mają słuchać mężczyzn. A matka da­ ła mi takiego klapsa… „Twój dziadek nie żyje!”. Dziadek wiedział, że umie­ ra, i wezwał mnie, żeby mnie poznać i przekazać mi sygnet, który niestety teraz jest w Nowym Jorku, bo mama bała się, że go przepiję.

Jestem patriotą greckim i polskim, nie wstydzę się tego, jestem z tego dumny. Nie jestem dumny z tego, że jestem Grekiem, bo to nie moja zasługa. Mogę być dumny z czegoś, co sam osiągnąłem. A do patriotyzmu doszedłem sam, swoim umy­ słem i sercem. kanie było z moim dziadkiem, ojcem mojej mamy. Pandelis Walachis po grecku, po polsku Walaczczi. Kiedyś Charles Bronson grał mojego stryjecz­ nego pradziadka. Był taki film „Valachi papers” o mafii sycylijskiej. Teraz już mogę o tym mówić, bo nikt z nich nie żyje, a ja nigdy nie należałem. Dlatego w Ameryce bałem się. Stryjeczny dzia­ dek zdradził mafię w Alcatraz. W Grecji miałem grać z Osjanem w jazz klubie w Atenach. Dziadek za­ dzwonił do mnie, że mam natychmiast przyjeżdżać. Tłumaczyłem, że tu jest komunizm, nie mam paszportu w kie­ szeni. Miałem go odebrać dopiero za 10 dni. Zresztą jeszcze nie miałem oby­ watelstwa, więc tylko dokument podró­ ży. A dziadek: „Co znaczy nie mogę? Masz być pojutrze!”. To był jednak szef rodu, więc postarałem się i rzeczywiście byłem pojutrze. I to było pierwsze spotkanie z dziadkiem? To było pierwsze spotkanie z dziad­ kiem, w Atenach, w bardzo dobrej dzielnicy, bo rodzina mojej matki nie była nigdy biedna. Wchodzę, witam się z dziadkiem, on wyciąga cygara, whi­ sky, zapalamy i dziadek każe kobietom

Dziadek wyszedł z domu, bo nie chciał umrzeć w łóżku, i upadł, idąc. Na pogrzebie byłem bardzo zdziwio­ ny, że wszyscy się cieszyli, tylko mama i babcia płakały. Myślałem: z czego oni się tak cieszą? A oni mówią: „Przecież on teraz jest szczęśliwy! My się jeszcze musimy męczyć na tym świecie, a on już w Raju, wolny, szczęśliwy i patrzy na nas z góry. Cieszymy się, że jest szczęś­ liwy”. To jest troszeczkę inna forma chrześcijaństwa od katolicyzmu. W ten sposób poznałem Ateny… I całą rodzinę? Wtedy jeszcze rodzina mojego ojca nie chciała mnie widzieć. Uważali mnie za komunistę; skąd mogli wiedzieć, że byłem w ruchu antykomunistycz­ nym? Nie utrzymywali z nami kon­ taktu. Dopiero kiedy przyjechałem do Grecji drugi czy trzeci raz, ciocia napi­ sała, żebym przejął dom mojego ojca w górach na wyspie Naksos. Naksos to jest największa wyspa na Cykladach. Tam przede mną była Kora i wcześniej niż ja spotkała moich krewnych. Po powrocie do Polski napisała dla mnie piosenkę „Cykady na Cykladach”. Potem ja zacząłem jeździć na Naksos. Oczywiście trzeba było kupić

tarli. Ja raz w roku chodzę do cerkwi, tu obok na Pradze. Cała grecka ambasada chodzi tutaj. Ale o czym innym chciałem powie­ dzieć. Ta wioska liczyła kiedyś tysiąc dwieście osób. Kiedy ja przyjechałem, było już najwyżej sześciuset miesz­ kańców. Na głównej ulicy były cztery knajpki. Jedna wypasiona, do której wszyscy turyści znad morza przyjeż­ dżali, bo tam mieli najlepsze jedzenie na Naksos. A jedna biedna, dwa stoli­ ki. Mój dom miał bardzo dużo drzwi i ciocia nigdy nie mogła trafić kluczem do właściwych. Kupiłem breloczki, że­ by opisać, który klucz jest od czego. I siadłem w tej biednej knajpce, bo nie chciałem razem z turystami. Pytam właścicielkę: „‘Porta’ (czyli drzwi) pisze się przez omega czy przez omikron?”. Bo my mamy dużo rodzajów „e”, dużo „i”, kilka „o” itd. A ona kiwa głową. Co się okazało? Była niepiśmienna. „To jak knajpę prowadzisz?” „Liczyć umiem! Po co mi pisać?” Zapytałem ją: „Odpowiada ci wej­ ście do Unii Europejskiej?” A ona pyta: „Do czego?” „Unia Europejska!” „A co to jest?” Mówię: „Ewro!” Ewro to jest

I nadal jest szansa na karierę. Ja już nie dbam o takie przyziemne rzeczy. Jakieś pół roku temu zdałem sobie sprawę, że jestem szczęśliwy, że wreszcie stanąłem na początku drogi. Mam sześćdziesiąt siedem lat i dopiero zaczynam. Wiesz, jakie to jest piękne uczucie? Jaką daje energię? Od roku robię jedenaście kilometrów dziennie szybkiego chodu, uprawiam ćwiczenia fizyczne. I muzyka… Otworzyłem się naprawdę. Alkohol i marihuana zaty­ kały moje uszy, a bardziej mózg. Za­ cząłem tworzyć – nowe utwory, nowy zespół, wszystko nowe. Zacząłem grać i okazuje się, że publiczność przyjmuje genialnie. Jestem na tyle bezczelny, że z muzykami, z którymi grałem, zro­ biłem dwie próby, zagrałem koncert na Saskiej Kępie w lutym, nagrałem go i w tym tygodniu wychodzi płyta. Zespół jest międzynarodowy? Mul­ tikulti? Milo Ensemble. I to multikulti wyda­ je instytucja bardzo narodowa, jak to teraz mówią – ksenofobiczna, antyse­ micka i tak dalej: Narodowe Centrum Kultury. Śmieszy Cię sytuacja polityczna w Polsce? Śmieszy mnie, bo Polacy ani nie są ksenofobami, ani nie są rasistami…

Polacy ani nie są ksenofobami, ani nie są rasista­ mi… oczywiście są takie grupki, tak samo jak we Francji; a antysemityzm w Grecji jest znacznie większy niż w Polsce, ale Polacy są jedynym narodem, który lubi nadawać sam na siebie. euro po grecku. Ale po grecku ‘Żyd’ jest ‘Ewreas’. I ona mówi: „Ewro? A, to dlatego przyjęliśmy ewro, że Żydzi nam kazali! Ewro od Ewreasów!”. Oczywiś­ cie żadna antysemitka, po prostu tam się świat zatrzymał trzysta lat temu. I telefonu komórkowego nie mogłem tam używać, bo nie ma zasięgu. W latach 80. jeszcze nie było tele­ fonów komórkowych. Ale jak przyjechałem któryś raz, to już były. A byłem tam z pięć, siedem ra­ zy. Potrafię umieścić w czasie swoje przeżycia, bo od 1975 roku, od kiedy przystąpiłem do Osjana i profesjonal­ nie gram, mam wszystkie kalendarze i wszystkie umowy. Musiałem dużo notować, bo oddawałem się kultowi

oczywiście są takie grupki, tak samo jak we Francji; a antysemityzm w Grec­ ji jest znacznie większy niż w Polsce, ale Polacy są jedynym narodem, który lubi nadawać sam na siebie, a wiesz, że mieszkałem w wielu krajach. Narodowe Centrum Kultury wy­ dało płytę, w której grają muzycy z Gambii, Syrii, Jemenu, Grecji i Polski. I za chwilę będą koncerty. A my roz­ mawiamy, bo Radio WNET ma dzie­ więć lat! To było piękne, jak 9 lat temu wycho­ dziliśmy z ZAIKS-u i Ty do mnie mó­ wisz: „Milo, zakładam radio interne­ towe, może byś się przyłączył”. Ja na to: „Krzysiu, ale przecież wiesz, że jes­ tem anarchistą”. Miałeś jednak ostatnie

A teraz czekamy na koncesję, żeby dalej cieszyć się wolnością. Do moich audycji, jak mówiłem, za­ praszam różnych ludzi, muzyków i naukowców też. I na przykład Adam Strug mi mówi: „W żadnym innym ra­ diu w Polsce nie mam szansy zaprezen­ tować tej muzyki, co w Radiu WNET, ani powiedzieć tego, co tutaj”. To samo mi powiedział Franci­ szek Bocheński, kiedy rozmawialiśmy przez dwie godziny o islamie. Udawało mi się przerwać mu tylko, żeby puś­ cić jakąś muzykę. Ułożyłem ją odpo­ wiednio do polityki. Najpierw został zaatakowany Afganistan, później Irak, później zaczęła się Arabska Wiosna od Tunezji i tak dalej. Mieliśmy to samo zdanie, wiedzieliśmy, kto to wszyst­ ko wywołał – żaden Facebook, żadne bzdury, w które wierzą neoliberałowie. On opowiadał, aż w końcu zaczął mi śpiewać Koran po arabsku! Ale dziew­ czyny w drugim pokoju powiedziały mi: „Milo, my bardzo lubimy twoje audycje, ale to była najnudniejsza, jaką słyszałyśmy”. Był też bardzo zaangażowany po­ litycznie Wojtek Konikiewicz, dzięki któremu powstał Związek Zawodowy Muzyków. Ostatnio grałem z Trebunią­ -Tutką. Ja grałem na klarnecie po grec­ ku, a on śpiewał po góralsku. Był Irek Dobrowolski, reżyser fil­ mu Sierpniowe niebo. Sześćdziesiąt trzy dni chwały, o powstaniu warszawskim. W jednej gazecie musiano napisać o tym filmie tylko dlatego – ale napi­ sano – że tam podają pierwszą dziesiąt­ kę najczęściej oglądanych filmów, a on miał najwięcej sprzedanych biletów. I jakoś niezauważony przeszedł. Bardzo żałuję, bo ja tam zrobiłem muzykę i ze­ spół rapowy Hemp Gru. Jego lider się nazywa Bilon. W każdym razie wejść na Sześćdziesiąt trzy dni chwały w In­ ternecie jest miliony – ale nikt o nim nie pisał. Dziwne. Kto jeszcze mnie odwiedzał? Kape­ la ze wsi Warszawa z liderem. Najpierw zagrałem z liderem Trebuniów-Tutków, a w następnej godzinie z liderem Kapeli ze wsi Warszawa. Filozofowie mają problem ze zde­ finiowaniem słowa ‘wolność’. Masz taki problem? ‘Eleftheria’ to jest popularne imię grec­ kie. Kiedy ci wariaci wychodzą i krzy­ czą, że chcą wolności, to ja im mówię: ja za komuny byłem wolny, w policyj­ nej Ameryce byłem wolny, w więzieniu się czułem też wolny, dlatego że wol­ ność to dla mnie jest stan umysłu, a nie otoczenie. To jest prawdziwa wolność i ja się czuję wolny bez względu na to, gdzie jestem… Gdzie byłeś w więzieniu? W więzieniu byłem w obozie koncen­ tracyjnym na pustyni El Paso koło Sierra Blanca, w Stanach. Wtedy było siedem obozów koncentracyjnych, póź­ niej Obama stworzył znacznie więcej. Ale wypuścili mnie i za każdy dzień pobytu dostałem odszkodowanie, pięć­ set dolarów. Później sobie pomyślałem: następnym razem pojadę bez doku­ mentów, narozrabiam i posiedzę sobie z miesiąc. Miałem spotkanie z takim hersz­ tem, podwójnym mordercą. On był Persem, znaczy ja do niego Pers mó­ wiłem, nie Irańczyk przecież. To było pierwszego dnia i ja bałem się tak, że nie wiem; bałem się gwałtu, co tu owijać w bawełnę. Bo ci z mafii meksykańskiej już się na to cieszyli. A on mówi: „Grek jesteś? Ja jestem Persem i daliśmy wam w dupę pod Dokończenie na str. 4


CZERWIEC 2018 · 9 LAT RADIA WNET

3

9 · L AT· R A D I A·W N E T Dalszy ciąg ze str. 1 Kuriera WNET

Coś zadziałało, tylko nie ten me­ chanizm, jaki powinien. Podstawowy. Zadziałał mechanizm ta­ ki, że Energa, wielka spółka państwo­ wa stała się stymulatorem innowacji jeszcze parę lat temu. I jeżeli premier Morawiecki miałby ośmielać spółki Skarbu Państwa do takiego działania, to ja podpisuję się pod tym całym sobą. Zawsze starałem się mówić to premie­ rowi podczas pracy w Zespole Trans­ formacji Przemysłowej. Wielkie spółki powinny być stymulatorem innowacji

Czy ta chmura samodzielnie my­ śli, choć nie ma samoświadomoś­ ci? I może wydobyć z siebie coś, co dla nikogo nie jest przewidy­ walne? Tak, może tak zrobić. Przykładowo rozpoznawanie obrazu polega na tym, że się pokazuje temu progra­ mowi, tej sieci neuronowej, wzor­ ce; dajmy na to – obraz białego czy czarnego mężczyzny i mówi się: to jest biały mężczyzna, to jest czarny mężczyz­na. Pokazuje się tej chmurze tych obrazów kilkaset tysięcy i potem

Jest jeszcze aspekt kontroli człowie­ ka przez maszynę… Przecież teraz wielu ludzi nie potrafi jeździć samochodem bez ABS-u czy bez automatycznej skrzyni biegów. Za chwilę ludzie w ogóle nie będą potrafili jeździć samochodami. Każdemu z nas się wydaje, że jest wyjątkowy, bo po­ trafi jeździć samochodem, jeździć na nartach, programować, używać kom­ putera itd., ale szczerze mówiąc, to on tego nie potrafi, bo wszystko za niego robią maszyny. To jest tylko złudzenie wyjątkowości…

Pytanie, czy oddajemy kontrolę ko­ muś, czy czemuś? Na razie oddajemy komuś, ale potem oddamy czemuś. Na razie ludzie ho­ dują ludzi w tych wszystkich społecz­ nościach, natomiast jak ci ludzie będą używali maszyn, to może się okazać, że się oddamy w ręce maszyn i potem już ten Facebook przejmie kontrolę nad swoim twórcą. I mamy Skynet. Są jeszcze rozmaite chipy wszcze­ pione w człowieka, w których ma­ my nie tylko podstawowe informac­

To jest kuszenie łatwością życia. Wejdź w Internet., a będziesz miał łatwe życie. I będziesz wyjątkowy! To jest niesa­ mowite. Przecież Facebook polega na tym, że każdy chce zrobić wrażenie. Facebook jest sposobem pokazywania siebie, zaspokajania pychy. Próżność, pycha, wyjątkowość i łat­wość życia. No dobrze, ale to Ty wymyślasz te ułatwiacze życia. To może wymyślisz lekarstwo na te ułatwiacze?

Work-life balance: musicie biegać, mu­ sicie chodzić… Ale to nigdy nie dotyczy wszyst­ kich. Tak myślę o wojnie między Facebookiem a światem demokra­ cji i polityką, czyli między nowo­ czesną technologią a demokracją. Czy coś zostało zaburzone w relacji demokratycznej przez nowoczesne technologie? Tak, mam na myśli socjotechniki do­ pracowane do perfekcji i stosowane w ten sposób, że się wydaje, jakby ich

Poeta pisze, kiedy ma natchnienie; inżynier two­ rzy, kiedy czuje potrzebę. Jaki work-life balance? Przestać myśleć? To jest bardzo prosty przekaz: nie angażuj się, nie skupiaj się, nie wnikaj, tylko chłoń. Świat hoduje idealnych konsumentów. w Polsce, bo nie mamy wielkich korpo­ racji globalnych. I Energa rzeczywiście jest przykładem spółki, dzięki której, jeżeli Phoenix osiągnie sukces, to ja za­ wsze powiem, że jest matką chrzestną tego sukcesu. Ale czy my mamy szanse na global­ ną firmę? Jakie warunki powinna spełniać taka firma? Mamy, mamy. A potrzebny jest przede wszystkim kapitał. Powinni go zapew­ nić przedsiębiorcy, którzy już wcześ­ niej osiągnęli sukces. Może fundusze państ­wowe, które do tego są? W każ­ dym razie sukces powinien budować sukces. I to jest chyba recepta na przed­ siębiorczość. Ale największy problem mam z tym, że jeżeli komuś tłumaczę, że to, co zrobiłem, to jest innowacja z Pol­ ski, on mi nie wierzy. Musimy zmienić postrzeganie nas jako kraju wyłącznie rolniczego. Ale nie tak postrzegają nas w Krze­ mowej Dolinie, gdzie innowacyjni Polacy przyjechali, żeby spotkać się z największymi? W Krzemowej Dolinie wiedzą, że Pola­ cy są świetnymi inżynierami, ale wiedzą też, że polskie firmy nie mają umiejęt­ ności wychodzenia na rynek globalny, przez co otacza nas pewne odium. Ja próbuję je zdjąć. Na przykład jest szan­ sa, że informacja o Phoenixie zostanie opublikowana w największym czasopiś­ mie światowym, może coś się zacznie dziać, ale problem pozostaje. Jeden problem, że my ze sobą nie potrafimy współpracować, żeby uwia­ rygodnić innowacje, a dwa – dlaczego tym Phoenixem jako systemem opera­ cyjnym w ogóle zaczęto się zajmować? Dlatego, że powiedziałem: jest wdro­ żony w Enerdze, proszę bardzo: działa. Działa lepiej od tych systemów, które były wdrożone wcześniej. Inna rzecz, że globalni gracze nie chcą wpuszczać nowych podmio­ tów na rynek. Tak, nikt nam nic nie da za darmo. Trzeba sobie pozycję wypracować i wy­ szarpać. W Ameryce jak chcesz, żeby cię szanowano, to musisz sobie pozyc­ ję wywalczyć. I my musimy walczyć o swoją pozycję na świecie, pokazywać, że robimy dobre rzeczy, że te rzeczy u nas działają, że rozwijają nam gos­ podarkę. Tego bym chciał. Bo jeżeliby Energa nie powiedziała: biorę, robię czterdzieści tysięcy liczników na tym systemie – to ja bym został fantastą z Polski, któremu nie udałoby się ni­ kogo przekonać. Tyle mówi się o korzyściach płyną­ cych z Internetu, że nam ułatwia życie, że lodówka komunikuje się z kuchenką, a kuchenka z zakła­ dem energetycznym itd. To wszyst­ ko pięknie działa, ale może nam za­ brać wolność. Może nam zabrać wolność, co więcej, może być momentami niebezpieczne. Te urządzenia są sterowane czymś, co jest w chmurze i co nazywa się teraz sztuczną inteligencją. Czyli program komputerowy, o którym właściwie nie wiemy, jak działa, jak się zachowuje i dlaczego generuje takie wyniki… Czyli są tajemnicą nawet dla infor­ matyków. Tak, bo to jest nieliniowy układ statys­ tyczny: pokazujemy mu jakieś obrazy i dane, a potem on sam sobie wszystko ustawia i zapamiętuje; jakby sam się programuje, a my tylko definiujemy sieć powiązań między neuronami. Na­ tomiast dlaczego to daje takie wyniki, a nie inne, mało kto wie.

ona dzięki temu z pewnym prawdo­ podobieństwem mówi na końcu: to jest to, a to jest to. I to jest jakby ta­ ka najbardziej bazowa sieć neurono­ wa. Natomiast ostatnio poprzez takie mechanizmy uczące firma Bitmind stworzyła algorytm czy system do gry w go. Gra w go jest niesłychanie skomplikowana. I nagle ta sieć, która nie wiadomo jak i dlaczego zaczęła się programować i ustawiać, wygrała w go z arcymistrzem tej gry. I to już zaczyna budzić przerażenie. Dalej: teraz konstruuje się takie sieci neuronowe, które grają w gry tak, jak i my graliśmy parę lat temu, uczą się tych światów i osiągają mistrzost­ wo. Dochodzimy do takiego mo­ mentu, kiedy te programy – trudno powiedzieć, czy one zyskują samo­ świadomość, ale coś zyskują – stają się w jakimś stopniu niebezpieczne. Bo przecież to jest trochę przerażają­ ce, prawda? Że program zaczyna grać w grę i kombinować w tym świecie, uczyć się go, a więc zaczyna się zacho­ wywać trochę jak człowiek. Człowiek zaczyna mniej więcej tak samo: rodzi się, uczy się świata, prze­ wraca się, kaleczy, potem spotyka się z innymi ludźmi, wymienia informacje i zaczyna być samoświadomy, autono­ miczny. A teraz tak samo zachowują się te programy do gier – bo od nich zaczęto. I kiedy one już w grach zyskują mistrzostwo, a my wypuścimy je w taką grę, jaką jest rzeczywisty świat, która ma tylko więcej elementów, nagle się okaże, że one zaczną tutaj się poruszać w sposób lepszy od nas. A jeżeli będą jeszcze miały swoje sensory i swoich agentów w naszym życiu… Czym są te sensory i agenci? Chociażby te lodówki, zegarki… I ta chmura nagle stwierdzi, że naj­ bardziej nieoszczędny w tym syste­ mie jest człowiek, w związku z czym trzeba go wyeliminować. To są takie prognozy Matrixa, ale może tak być. Moim zdaniem one są całkiem prawdopodobne, że możemy być ho­ dowani przez maszyny. Relacja między człowiekiem a ma­ szyną jest coraz bardziej zaburzo­ na. Dwa dni temu czytałem, że w Szang­ haju powstał bank, w którym nie pra­ cują ludzie, tylko roboty i obsługują człowieka roboty, chodząc z nim, mó­

A na końcu

Paweł Pisarczyk, wizjoner w dziedzinie nowoczesnych technologii, prezes zarządu Atende Software, spółki z Grupy Kapitałowej Atende, po otrzymaniu koncesji przez Radio WNET będzie prowadził audycje co niedziela o godz. 12:00. Rozmawia Krzysztof Skowroński. Myślę też o takiej zwykłej kontro­ li tego, co się mówi, co się myśli… Dokąd się chodzi i co człowiek robi z czasem wolnym. To już jest tech­ nologicznie możliwe? Jeszcze może­ my się łudzić, że żyjemy w świecie demokratycznym, ale jak ktoś ze­ chce, może ten świat zmienić. Czy już jest możliwe stworzenie syste­ mu idealnej kontroli nad człowie­ kiem? Szczerze mówiąc, jestem przerażo­ ny Facebookiem. Bo Facebook polega na tym, że ludzie dobrowolnie odda­ ją informacje o sobie. Te informacje są wykorzystywane do tego, żeby zro­ zumieć, jak nimi manipulować w taki sposób, żeby im się wydawało, że nie są manipulowani. Ja jestem zwolenni­ kiem historiozofii i teorii, że kiedyś by­ ła arystokracja, która była wyjątkowa, a potem masom się zaczęło wydawać, że są arystokracją. Teraz to złudzenie mas jest spotęgowane przez to, że mają do dyspozycji różne rozwiązania tech­ nologiczne. W dzisiejszym świecie wszystko się dzieje bez wysiłku, ale coś jest za coś. Bo to, że taki Facebook czy cokolwiek

Żeby wolna wola dobrze działała, musi być świadomość, wiedza, wysiłek. Jeżeli nie ma wysiłku ze strony człowieka, wolna wola się kończy. Problem polega na tym, że ludzie w imię niewysilania się będą coraz bardziej pozwalali się kontrolować. wiąc, co ma zrobić, pokazując mu jakieś tam formularze. To już trochę przera­ ża. Dla mnie to już jest rzeczywiście science fiction. Dochodzimy do takiej granicy, że następuje interakcja z robotem huma­ noidalnym, to już się dzieje… A Ty w tym uczestniczysz i to Cię pewnie ekscytuje. Tak, ekscytuje. Chciałbym mieć włas­ nego robota, ileś robotów, które poz­ wolą, że ja będę tylko myślał i tylko czytał książki… Jest to ciekawa pers­ pektywa, ale może się okazać, że te ro­ boty powiedzą: dobra, stary, my już ciebie mamy dość!

zbawienie

jest za darmo, jest nieprawdą. To ozna­ cza, że dajemy informacje o sobie, które pozwalają komuś czerpać z tego profi­ ty i sprawować kontrolę. Dawniej król kontrolował ludzi przez wojsko, teraz najsilniejszy jest ten, kto ma najwięk­ szą społeczność wokół siebie. A tech­ nologia będzie jeszcze lepiej pozwalała hodować te społeczności. Co było w komunizmie straszne? Że wszyscy mieli być tacy sami. Była policja, urawniłowka. Na Facebooku każdy jest niby inny, niby się pielęg­ nuje jego indywidualność, ale de facto wszys­cy są zrównani, tylko mamy kom­ putery, które pozwalają kontrolować nasz stopień indywidualizacji.

je o nas, ale też konto bankowe, telefon – wszystko. I tu dochodzimy do wolności wyboru. To, co jest najpiękniejsze w człowieku – teraz pojadę ewangelią – to jest wolny wybór: człowiek może wybierać swoją drogę. Może też wybierać technologię, której używa, a której nie, decydować, jaki stopień swojej prywatności oddaje. Ale żeby wolna wola dobrze działała, musi być świadomość, wiedza, wysiłek. Jeżeli nie ma wysiłku ze strony czło­ wieka, wolna wola się kończy. Prob­ lem polega na tym, że ludzie w imię niewysilania się będą coraz bardziej

Lekarstwo na to jest bardzo proste, ale bardzo trudne: edukacja. Trzeba po prostu mówić o zagrożeniach. Tłuma­ czyć, pokazywać, że technologia jest piękna, ale nie dawać prostych rozwią­ zań. To jest najtrudniejsze. Czasami wykładam dla studentów. Teraz student wszystko bierze, chłonie; dla niego nie jest już dostępna rozkosz dziwienia się. I tylko żąda, żąda.

nie było. Dawniej propaganda grzmia­ ła w sposób łatwy do rozpoznania, a teraz mamy subtelną manipulację. Rozpracowuje się człowieka, jego upo­ dobania, słabości. Robią to kompu­ tery, bo żaden człowiek by nie potra­ fił nawiązać interakcji równocześnie z milionem ludzi. A taki Facebook pozwala nam rozmawiać równocześ­ nie z milionem.

Podobno mamy fantastycznych in­ formatyków. Wygrywamy konkur­ sy. Czy polska szkoła informatycz­ na, która powstała na początku lat

Wróćmy na chwilę do tego kusze­ nia. Człowiek jest kuszony łatwoś­ cią, wchodzi w świat Internetu, oddaje swoje bezpieczeństwo ko­ lejnym komputerowym aplikacjom. Czy w którymś momencie ktoś – ta­ ki faraon – nie powie nagle: prze­ praszam, ale ja tu rządzę? Cała sztuka tych wszystkich społecz­ ności polega na tym, że ten faraon jest ukryty. On zawsze działa z tylnego sie­ dzenia. Ale jeżeli sobie wstrzelimy chi­ py na własne życzenie…

Człowiek zaczyna mniej więcej tak samo: rodzi się, uczy się świata, przewraca się, kaleczy, potem spotyka z innymi ludźmi, wymienia informacje i zaczyna być samoświadomy, autonomiczny. A teraz tak samo zachowują się programy do gier. pozwalali się kontrolować i nie będą w stanie rozróżniać już, co jest właś­ ciwie, a co jest nie. To jest problem także natury etycznej – na przykład wstrzykiwa­ nie implantów. Z jednej strony jeśli się wie, jakiego wysiłku wymaga kontro­ lowanie przy silnej cukrzycy poziomu glukozy we krwi i wstrzykiwanie in­ suliny, że można zasnąć i się nie obu­ dzić, to jeśli wyręcza go urządzenie, wydaje się to fantastyczne. Ale jeże­ li te urządzenia będą podłączone do Internetu i maszyny się zbuntują… Poza tym w tych urządzeniach, które są już konstruowane, bardzo praw­ dopodobne są błędy, bo na przykład oprogramowanie zwariuje. O tym trzeba głośno mówić. Raz – jest ryzyko, że maszyny będą nas kon­ trolowały; dwa: że wejdzie haker, który, każdemu cukrzykowi da na przykład dawkę insuliny taką, że zaśnie; a trzy, że po prostu będą błędy, które na sku­ tek, nie wiem, promieniowania elektro­ magnetycznego się aktywują i po pros­ tu podłączona do człowieka maszyna zwariuje. I oczywiście z jednej strony postęp jest fascynujący, ale z drugiej strony nie można go traktować bezkry­ tycznie. I to jest główny problem dzi­ siejszego świata, że wszyscy wszystko biorą bezkrytycznie.

90., gaśnie, czy jest w rozkwicie? Czy rośnie następne pokolenie? Wśród wielkiej populacji ludzi, któ­ rzy teraz próbują się zajmować infor­ matyką, jest możliwe znalezienie paru niezwykle uzdolnionych. Ale wydaje mi się, że coraz mniej informatyków w tych nowych pokoleniach jest wy­ jątkowych. Patrzę po swoich pracow­ nikach. Ci, którzy są w stanie coś wy­ kreować, pasjonowali się informatyką w latach osiemdziesiątych. Młode pokolenie ma problem w ogóle ze skupieniem uwagi. Jest tak rozproszone… i jeszcze im się opowia­ da bzdury o tzw. work-life balansie: ty się nie powinieneś za bardzo skupiać na czymkolwiek, bo zaburzysz swój work­ -life balance. Ja tego po prostu nienawi­ dzę. Poeta pisze, kiedy ma natchnienie; inżynier tworzy, kiedy czuje potrzebę. Jaki work-life balance? Przestać myśleć? To jest bardzo prosty przekaz: nie anga­ żuj się, nie skupiaj się, nie wnikaj, tylko chłoń. Świat hoduje idealnych konsu­ mentów. Niszczy to, co było najważniej­ sze, czyli indywidualizm. Próbujemy wszystko zrównać. A wygrywaliśmy właśnie tym, że byli ludzie zbuntowani: Kolumb, który chciał odkryć Amerykę, że była Maria Skłodowska-Curie, która z narażeniem życia coś badała, a teraz się mówi: nie, po co, to nie ma sensu.

I dopiero chipy są do tego po­ trzebne? Coś, co będzie mogło wywierać bez­ pośredni przymus. Że jak będę szedł Jerozolimski­ mi, a nie Marszałkowską, to mnie zaboli. Zaboli albo ktoś, kto będzie miał np. podłączony automat dozujący insulinę, nie dostanie dawki. Mogą być takie sce­ nariusze, ale chyba wcześniej maszyny jednak tego faraona załatwią. I to jest jakby z jednej strony coś fajnego, że ta maszyna nie pozwoli ta­ kiemu faraonowi być faraonem w sta­ rym stylu… I tu dochodzimy do esencji, do grzechu pierworodnego. Człowiek zawsze chce być jak Bóg. Na tym po­ lega jego grzech pierworodny, że chce rządzić, chce mieć, być władcą świata. To jest właśnie grzech ludzkości, że jest chora na władzę. Każdy z nas chce być wyjątkowy. To jest pycha. A maszyna ma to samo. Też będzie chciała rządzić i człowiek jej nie będzie potrzebny. A jak, Twoim zdaniem, ten świat będzie wyglądał – już nie mówię za pięćset, tylko za dziesięć lat? Samochody autonomiczne, ro­ boty w garażach, jeszcze większa konsumpcja. Dokończenie na str. 4


9 LAT RADIA WNET · CZERWIEC 2018

4

9 · L AT· R A D I A·W N E T

Dokończenie ze str. 2 dodatku RADIO WNET

Na początku był Chaos

Z Milo Kurtisem rozmawia Krzysztof Skowroński. Termopilami”. I zaczęliśmy opowia­ dać sobie, kłócić się. Mafiosi meksy­ kańscy zacierali ręce, bo widzieli, że jak szef bandytów, który dyrygował wszystkim, się ze mną kłóci, to już ja jestem ich. Oni nie rozumieli, że my staliśmy się od tej minuty najlepszymi braćmi. Bo w końcu stanęło na tym, że jesteśmy najstarszymi narodami na świecie. Potem był niedźwiedź, a póź­ niej on cały czas się mną opiekował. Na posiłkach zawsze siedziałem koło niego i nigdy przedtem nie miałem tak usystematyzowanego życia. Pobudka o piątej trzydzieści, siódma trzydzieści śniadanie, później oczywiście na pu­ stynię. Wyszedłem stamtąd czarny, bo w cieniu stali strażnicy z karabinami maszynowymi, a my na piachu; póź­ niej obiad, kolacja. Nigdy przedtem i nigdy potem nie jadałem tak syste­ matycznie trzy razy dziennie. Ile czasu tam byłeś? Tydzień. Do obozów koncentracyj­ nych skazywano tych, którzy podpad­ li w więzieniach federalnych. Jeden dzień w tym obozie liczono za pół ro­ ku federalnego. Mnie zatrzymano za wygląd. Jakiś Indianin popełnił przes­ tępstwo, to było na granicy między Nowym Meksykiem a Teksasem. Mnie słońce chwyta bardzo szybko, bo jes­ tem południowcem i myśleli, że ja to ten Indianin. Pokazałem im prawo jazdy, co jest dowodem osobistym, a oni mówią: takie prawo jazdy to każ­ dy może sobie kupić. I w kajdany! Ale miałem bogatych przyjaciół, dałem w łapę sędziemu, sędzia podzielił się z adwokatem. Adwokat brał dwieście dolarów, sędzia sto i wyszedłem, po czym wystąpiłem o odszkodowanie i zapłacili. A jakbym tam posiedział z miesiąc, to bym dostał z piętnaście tysięcy baksów…

platformą dla rodzimych debiutów muzycznych i szeroko rozumianej promocji kultury polskiej. Przykła­ dem jest „PoliszCzart”, tworzona przez dziennikarzy muzycznych z Wysp Bry­ tyjskich, którzy od ponad dziesięciu lat promują polskich wykonawców na Zachodzie, polskich zaś wykonaw­ ców, tworzących poza granicami Pol­ ski, przybliżają słuchaczom w kraju. W „PoliszCzart”, prezentowanej w ra­ diu WNET w soboty, zadebiutowało już ponad trzystu wykonawców. Twórcy Radia WNET widzą wielką potrzebę promowania polskiej muzy­ ki, która pomijana jest na innych an­ tenach w kraju (tak publicznych, jak i komercyjnych). Są to: rock chrześci­ jański (Tymoteusz 2,3, Armia, Budzy i Trupia Czaszka, Darek Malejonek), rock patriotyczny (Horytnica, Basti, Forteca, Dempsey czy Gun) czy hip­ -hop, który w wielu przypadkach jest dla młodego pokolenia Polaków noś­ nikiem wiedzy historycznej i uczy pa­ triotyzmu – m.in. Tadek Solo Firma (syn poety Jana Polkowskiego), Hemp Gru, czy Bisz.

Czas przełomu Tak jak dla całej historii III Rzeczpo­ spolitej, i dla Radia WNET datą naj­ ważniejszą był 10 kwietnia 2010 roku. Krakowskie Przedmieście, Pałac Pre­ zydencki i wszystkie zdarzenia widzie­ liśmy przez okno naszego studia, które znajdowało się w Hotelu Europejskim. W marcu 2011 roku ruszyła trzecia odsłona portalu Radia WNET. Od początku istnienia Radio WNET tworzyło wspólnotę. Dzięki Porankowi WNET ta wspólnota się powiększała. Stąd pojawił się pomysł na powołanie Spółdzielczych Me­ diów WNET, które funkcjonują od października 2011 roku, zapewniając dalszy rozwój Radia WNET w oparciu o idee wolności i odpowiedzialnoś­ ci, zakorzenione w republikańskich i chrześcijańskich tradycjach Rze­ czypospolitej oraz ruchu społecznym skupionym w latach 80. XX w. wokół „Solidarności”. Obecnie „Spółdzielcze Media WNET” liczą ponad 600 udzia­ łowców, których przedstawiciele raz do roku spotykają się na statutowych zebraniach.

Ale może byśmy się wtedy nie spot­ kali, bo co byś z nimi zrobił? Przepiłbym. To był taki czas wtedy. Spotkałem tam niemieckiego dzien­ nikarza i on jakoś się dowiedział, że jestem Europejczykiem. Chodziliśmy razem po tej pustyni. I on mi mówi: „Jednak nie udało nam się z tymi Ży­ dami skończyć”. Mówię: „Wypierdalaj, gnoju!”. I wróciłem do szefa, do Persa. Inna sprawa, że w Stanach w ogóle nig­ dy się nie zastanawiałem, czy ktoś jest Żydem, czy Meksykaninem, Polakiem czy Hiszpanem. Wiadomo było, kto był Azjatą, kto był czarnoskóry i kto biały czy Indianin. Milo, stawiamy tu trzy kropki. Czyli kontynuujemy. Zapraszam w czerwcu, mam nadzieję, że to bę­ dzie po udanym festiwalu, który ho­ norowym patronatem objął pan mi­ nister kultury, bo to ksenofobiczne Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego organizuje festiwal Mu­ zyka Mniejszości Narodowych i Etnicz­ nych Rzeczpospolitej. Będzie – i mia­ łem dzisiaj w audycji – muzyka Tatarów, Greków, Łemków, Ormian, Kaszubów, Mazowszan… Nie wymienię wszyst­ kich, ale trzynaście mniejszoś­ci i ro­ bimy to z Narodowym Centrum Kul­ tury. Ministerstwo Kultury daje na te mniejszości pieniądze. Ja też jestem mniejszością i potom­ kiem uchodźców, w związku z czym na politykę polską patrzę z zupełnie innej perspektywy niż ci, którzy się tak strasz­ nie nami przejmują. Nie przejmujcie się. Najpierw popracujcie nad sobą, a póź­ niej zacznijcie naprawiać świat. A do kogo ten apel? Do wszystkich. Dziękuję Ci za rozmowę

Dokończenie ze str. 3

A gdybyś miał okazję wygłosić apel do premiera Morawieckiego?

K

Powiedziałbym, że powinniśmy więcej działać, jeżeli chodzi o rozwój techno­ logii w Polsce, że potrzebne jest działa­ nie. I druga sprawa, chyba ważniejsza: potrzebna jest edukacja. Dążmy do te­ go, żebyśmy my jako Polska mieli mą­ drych ludzi i mądre nowe pokolenia, bo chyba tylko to nam pomoże. Czy­ li musimy dobrze edukować, dobrze pracować u podstaw, a wtedy nasz kraj będzie się rzeczywiście rozwijał. Bo je­ żeli ludzie przestaną myśleć, nic z tego nie wyjdzie. Czyli nie edukować, tylko uczyć myś­leć, a to jest co innego. Tak, uczyć myśleć. Nie zapamiętywać, tylko my­ śleć. Otwierać wyobraźnię i prze­ strzeń myślącą. Czyli przeprowa­ dzić reformę systemu edukacji od podstaw. Edukacji wyższej przede wszystkim. Z uczelni odchodzą ludzie, którzy coś zrobili, a młodzi idą do biznesu. Bo uczelnia nie daje im żadnych profi­ tów poza tym, że mają trochę spoko­ ju. I musimy coś zrobić, żeby uczelnie nie były masowe. Uczelnie stały się masowe. Uczelnia ma kształcić elitę, a nie masę, a teraz mamy masowość kształcenia. Skoro jesteś wybitnym informaty­ kiem, masz wyobraźnię, wiesz, co należy zrobić, to może powinieneś się zająć polityką? Jeżeli udałoby mi się zrobić tę wiel­ ką rzecz, którą sobie wymarzyłem, że Phoenix wpisze się do panteonu infor­ matyki światowej, to postanowiłem, że wtedy zajmę się edukacją. I będę też miał legitymację do tego, żeby zająć się polityką, bo coś mi się udało osiągnąć. Wtedy może stworzę ruch ludzi, którzy chcą coś zrobić i mają ku temu podsta­ wy, bo już czymś się zapisali w życiu. W modelu amerykańskim podoba mi się to, że w Ameryce senatorami, politykami zostają ludzie, którzy coś w życiu osiągnęli. Prezydent Trump przecież stworzył olbrzymi biznes.

A na końcu zbawienie

Z Pawłem Pisarczykiem rozmawia Krzysztof Skowroński. Udowodnił, że potrafi rządzić, a nie, że mu się wydaje, że potrafi. A za dziesięć lat ja nie będę już chyba tej technologii tak rozumiał jak teraz, bo teraz jest mój czas. Tak szybko ta technologia ucieka? Technologia nie ucieka, bo to jest ma­ tematyka. Matematyka jest taka sama. Informatyka, ta sztuczna inteligencja powstała w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych. Teraz mamy tyl­ ko możliwość jej implementacji dzięki szybkim procesorom. W informatyce nic się specjalnie nie zmieniło od czter­

i tyle. I po co sobie wszczepiać chipy? To jest bez sensu. Jesteś wierzący? Jestem. Byłem w życiu parę razy w ta­ kich sytuacjach, w których doświad­ czyłem działania Boga. Kiedyś wpad­ łem pod samochód, przeżyłem trochę przez przypadek. Kiedyś walnął koło mnie piorun… nieważne, po prostu uważam, że Bóg to jest miłosierdzie. Czyli to, że trzeba się dzielić z innymi, myśleć o innych, pomagać – to jest isto­ ta chrześcijaństwa. A nie klepać jakieś formuły. I pokora. Tego trochę brakuje

Życie zostało tak skonstruowane, że człowiek ma się urodzić, zrobić coś dobrego, umrzeć, zostawić po sobie jakiś pomnik, który ktoś będzie pamię­ tał, mały czy duży, i tyle. I po co sobie wszczepiać chipy? To jest bez sensu. dziestu lat; problem polega na tym, że człowiek z wiekiem przestaje być tak bystry, inteligentny jak wcześniej. Po prostu sieć neuronowa starzeje się. Jest już przeuczona… A nie da rady tego technologicznie poprawić, wszczepić sobie coś do mózgu? Nie chciałbym tego robić. Narko­ tyki też może są fajne dla wielu ludzi, bo można być wydajnym, ale to ma bardzo słabe konsekwencje. Bo potem człowiek już jest od tego zależny i prze­ staje być wolny. I tak samo z chipem. Jeżeli będę sobie wkładał chipy, to się uzależnię. Po prostu życie zostało tak skonstruowane, że człowiek ma się urodzić, zrobić coś dobrego, umrzeć, zostawić po sobie jakiś pomnik, który ktoś będzie pamiętał, mały czy duży,

teraz też w Kościele katolic­kim. Wi­ dzę, że Franciszek wprowadza jakieś zmiany. W każdym razie w takim głę­ bokim sensie, wydaje mi się, że jestem wierzący. Nie wiem, może wielu rzeczy nie rozumiem, ale tak, tak. Mam kolegę, który był Strefie Gazy, walczył w Armii Izraelskiej. Był w nie­ woli i powiedział mi: wiesz co, ja wi­ działem zło w czystej postaci i nauczy­ łem się nikogo nie oceniać i nie mówić, czy ktoś jest dobry, czy zły. Jak się dotk­ nęło zła w czystej postaci, to człowiek w ogóle inaczej myśli. Przestaje być przede wszystkim moralizatorem. Jeżeli rzeczywiście jest człowiekiem wierzą­ cym, stara się dawać z siebie, co naj­ lepsze. Bo co możemy zrobić innego? Nic właściwie. Wracając do technologii… cudow­ nie, że jest technologia. Ma aspekty

Dokończenie ze str. 1 dodatku RADIO WNET

Radio! Robimy radio! Radio WNET! Jarmark WNET Po wakacjach 22 września 2012 r. od­ był się pierwszy Jarmark WNET. Do jego pows­tania przyczynił się szereg dziennikars­kich śledztw, których wyni­ ki pokazały trudności, z jakim mierzą się producenci krajowej żywności. Do czego potrzebni są pośrednicy pomiędzy pro­ ducentem i klientem? Z takim pytaniem rozpoczęliśmy i po czasie narodziła się idea Jarmarku WNET – niech producen­ ci sami sprzedają swoje produkty! Na­ szymi wymaganiami wobec wystawców jest to, żeby towar był naturalny, świeży, krajowy i wprost od producenta. Pier­ wotnie handel odbywał się w ramach akcji „Uratuj Rolnika – uratuj, samego siebie”, prowadzonej przez Spółdzielcze Media WNET. Słuchacze naszego Radia mogli ro­ bić zakupy z tratwy, która przypłynęła z Ponidzia Wisłą do Warszawy, a po pewnym czasie organizowaliśmy stałe zamówienia online. Jednak szukaliśmy swojego miejsca. Taką idealną lokali­ zacją dla naszego konceptu okazała się hala w dawnej rozlewni wódek Koneser na warszawskiej Pradze. W tych iście historycznych i bardzo gościnnych mu­ rach udało nam się zrealizować nasz pomysł cotygodniowego jarmarku – płaszczyzny wymiany myśli, poglądów, spotkań międzyludzkich w pobliżu pie­ czywa, warzyw, owoców i ich przetwo­ rów, nabiału, wędlin, ręcznych robótek czy klasyki światowej literatury oraz krajowej publicystyki. Nasze jarmarki w Koneserze były świadkiem licznych koncertów, debat politycznych, spotkań autorskich, audycji radiowych, premier książkowych, a także specjalnych kier­ maszów z okazji świąt, rocznic histo­ rycznych, premier numerów „Kuriera WNET” czy urodzin Radia WNET. Od grudnia 2015 roku zagościli­ śmy w murach dawnej szkoły podsta­ wowej im. Wojska Polskiego na tyłach hotelu Marriott przy ulicy Emilii Plater 31. Zorganizowaliśmy w szkolnych ko­ rytarzach dwa jarmarki bożonarodze­ niowe, które wypadły tak korzystnie, że zdecydowaliśmy się tam zostać.

26 maja 2012 roku świętowaliśmy 3 urodziny Radia WNET.

FOT. KRZYSZTOF SZCZEPANIK

Od momentu wypowiedzenia współpracy przez Radio Warszawa i Radio Nadzieja Radio WNET ubiega się o koncesję na nadawanie programu na UKF. Jest gotowe i od kilku miesięcy stoi w blo­ kach startowych w oczekiwaniu na ogłoszenie przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji o moż­ liwości uzyskania koncesji. Chce stworzyć radio, którego nie można przestać słuchać. Nie tylko Poranki WNET, ale i południa, wieczory i noce. Od lat specjalnością naszego jar­ marku są wyroby mięsne z własnych wędzarni, warzywa z gospodarstwa z Ponidzia, jabłka z Grójca, pierogi i ciasta znad Narwi, sery kozie, mio­ dy z Kazimierza, ekologiczne kosmety­ ki, medycyna naturalna czy garmażer­ ka przyrządzana wedle historycznych przepisów. Na naszym jarmarku można także znaleźć ludowe rękodzieła artys­ tyczne i codziennego użytku, kącik an­ tykwaryczny, a także stoisko Kiosku WNET, gdzie można kupić „Kurier

WNET” i przystąpić do Kręgu Przy­ jaciół Radia WNET. Na każdym jar­ marku towarzyszy nam akordeonista, który gra melodie rodem z warszaw­ skiej, lwowskiej czy paryskiej ulicy.

Akademia WNET 6 października 2012 r. to dzień, w któ­ rym powstała Akademia WNET. Działa dzięki słuchaczom, którzy uczestniczą w sobotnich spotkaniach odbywają­ cych się 1–2 razy w miesiącu. W ciągu

dotychczasowych 12 semestrów prze­ winęło się około 150 słuchaczy. Nie­ którzy zawitali na 1–2 semestry, inni towarzyszą Akademii od początku. Program Akademii jest dziełem zes­połu, którego filarami są główni wy­ kładowcy Akademii: Lech Jęczmyk – tłumacz („Paragrafu 22” i książek Kurta Vonneguta), eseista i myśliciel, oraz dr Roman Zawadzki – psycholog, inżynier i miłośnik muzyki. Obaj panowie towa­ rzyszą Akademii od początku, wygła­ szając znakomite wykłady o sprawach zasadniczych i zagrożeniach aksjologicz­ nych, poruszając tematy bezradnoś­ci człowieka wobec inżynierii społecznej, nauki w służbie zła – to dr Roman Za­ wadzki, czy o religiach, antykatolic­kiej propagandzie, a nawet śmierci – Lech Jęczmyk. Słuchacze i wykładowcy wpły­ wają na kształt programu, proponując wykładowców i tematy.

Kurier WNET W czerwcu 2013 roku wyszedł nu­ mer zerowy „Kuriera WNET Gazety Niecodziennej”. Redaktorem naczel­ nym pierwszych dwóch numerów była Katarzyna Adamiak-Sroczyńska. Obec­ nie tę rolę pełni Krzysztof Skowroński. Współwydawcą czasopisma „Kurier WNET”, które posiada dwa niezależne dodatki regionalne – śląski (red. nacz. Jadwiga Chmielowska) i wielkopolski (red. nacz. Jolanta Hajdasz), są Spół­ dzielcze Media WNET. Charakterys­ tyczny dla „Kuriera WNET” jest jego „staroświecki” wielki format, a także czarno-biała szata graficzna o nieza­ przeczalnym walorze artystycznym.

W trzeciej siedzibie W październiku 2014 roku Radio WNET wprowadziło się do Budynku PAST-y, który jest zarządzany przez Fundację Polskiego Państwa Podziem­ nego i Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej. W kwietniu 2017 ruszył nowy, czwarty portal Radia WNET, a pierw­ szy pod nowym adresem wnet.fm.

dobre, ma złe, tak jak życie. Sztuka mo­ że być używana w celu dobrym i złym. Człowiek też. Ja wierzę, że większość ludzi jest w głębi duszy dobra, tylko że gdzieś tak sobie dryfują… A co musi być spełnione, żeby Pho­ enix trafił do tego panteonu? Musi być używany w wielu urządze­ niach i muszą o nim wiedzieć i używać go ludzie na całym świecie. Teraz on jest ogólnodostępny, open source; ludzie mogą go sobie ściągnąć. A ja kolęduję po całym świecie i mówię: używajcie go, on jest bardzo dobry, pokazuję, tłuma­ czę. Bo w świecie współczesnym rację ma ten, kto głośniej krzyczy, kto ma większy dostęp do ludzi, którymi może manipulować, i na tym polega problem. Czy miałeś możliwość rozmawiania z najtęższymi głowami i umysłami w Krzemowej Dolinie? Tak, rozmawiałem z inwestorami, ze znaczącymi ludźmi, którzy już osiągnęli bardzo dużo w tym biznesie. Nie forsą, tylko głową. Tak, głową. Stali się potem bogaci. Oni mi powiedzieli: Paweł, on musi być open source, a ty musisz o tym mówić, musisz jeździć po świecie, tłumaczyć, pokazy­ wać. To jest jedyna droga i wtedy się wy­ darzy, bo równolegle do ciebie krzyczą najwięksi, najwięksi opłacają innych, żeby powtarzali, mówili, opłacają dziennika­ rzy… I tu wracamy do Facebooka. Czyli nie wystarczy opłacić na Fa­ cebooku informacji „Phoenix jest najlepszy”? To by pomogło, ale to by była droga kampania; parę milionów dolarów. Na razie wolę jeszcze spróbować metodami tradycyjnymi. Przy okazji można kogoś poznać, z kimś porozmawiać. K

Od końca września 2017 roku Ra­ dio WNET nie nadaje już Poranków WNET na antenie Radia Warszawa i Radia Nadzieja, ponieważ władze tych rozgłośni wypowiedziały umowy o współpracy. Radio WNET niezwłocz­ nie złożyło wniosek o dobór częstotli­ wości radiowych w paśmie UKF/FM do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Od 16 października można było po­ nownie słuchać Radia WNET w eterze. Nadawało z Pałacu Kultury i Nauki na częstotliwości 87,8 MHz z mocą 150W ERP. Po raz pierwszy na UKF przez 24 godziny na dobę i 7 dni w tygodniu. Było to możliwe dzięki zgodzie, którą otrzymało na miesięczne nadawanie z okazji 100. rocznicy objawień fatim­ skich oraz 200. rocznicy śmierci Tadeusza Kościuszki. Później nadawało z okazji 150. rocznicy urodzin Józefa Piłsudskie­ go, która przypadała 5 grudnia 2017 roku, oraz w związku z 36. rocznicą ogłoszenia stanu wojennego. Zgoda Prezesa UKE obejmowała czasowe używanie urządze­ nia radiowego „w służbie radiodyfuzyj­ nej, w celu zapewnienia okazjonalnego przekazu informacji na częstotliwości 87,8 MHz z lokalizacji Warszawa PKiN”. Nadawanie ze względu na 36. rocznicę rozpoczęcia stanu wojennego zakończyło się 13 stycznia 2018 roku i od tego czasu Radia WNET można słuchać tylko przez urządzenia podłączone do Internetu. Od momentu wypowiedzenia współpracy przez Radio Warszawa i Radio Nadzieja Radio WNET ubiega się o koncesję na nadawanie programu na UKF. Jest gotowe i od kilku miesię­ cy stoi w blokach startowych w ocze­ kiwaniu na ogłoszenie przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji o możli­ wości uzyskania koncesji. Chce stwo­ rzyć radio, którego nie można przestać słuchać. Nie tylko Poranki WNET, ale i południa, wieczory i noce. Radio WNET otrzymuje znaczące wsparcie od swoich słuchaczy i człon­ ków Kręgu Przyjaciół Radia WNET, za­ inicjowanego przez słuchacza, Andrze­ ja Sława. Koordynacją Kręgu Przyjaciół zajmuje się inny słuchacz, Marek Bryła. W czerwcu 2018 roku Radio WNET po raz siódmy rusza w wielo­ tygodniową trasę po Polsce – „Wracamy do źródeł”. Jej pierwszy etap rozpocznie się w Bełchatowie. K Na podst. materiałów Spółdzielczej Agencji Informacyjnej opracował Lech Rustecki.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.