Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 42 | Grudzień 2017

Page 1

K K ‒‒ U U ‒‒ R R ‒‒ II ‒‒ E E ‒‒ R R

Nr 42 Grudzień · 2O17

5 zł

w tym 8% VAT

W

n u m e r z e

Nadchodzi totalitaryzm! Pora ratować demokrację

W

roku 2018 będziemy w wolnej Polsce świętować 100-lecie odzyskania niepodległości. My mamy także nadzieję, że będzie to pierwszy rok działania Radia WNET, że dostaniemy koncesję i będziemy mogli w wolnym kraju tworzyć i rozwijać niezależne media. Decyzja jest rękach Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Ale też wiele zależy od Państwa, dlatego z przyjemnością publikuję w tym „Kurierze WNET” list, jaki przyjaciele Radia napisali do przyjaciół Radia: Drodzy Przyjaciele! Radio WNET nadaje od ośmiu lat między innymi dzięki naszemu wsparciu. Od ośmiu lat jesteśmy jego przyjaciółmi, na których zawsze może ono liczyć. Teraz chcemy pomóc, chcemy, by nasze Radio nadawało przez 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, 365 w roku i przez 10 lat. Dlatego przypominamy, że 29 września br. rozpoczęliśmy wielką akcję budowania KRĘGU PRZYJACIÓŁ RADIA WNET. Idea tego pomysłu jest bardzo prosta – zamierzamy wspólnie utworzyć grono wiernych słuchaczy – Przyjaciół Radia, którzy włączą się praktycznie do tworzenia Radia WNET i pomogą w jego powstaniu w nowej formule. W niezliczonych rozmowach na Jarmarku WNET, w siedzibie Radia i w innych kontaktach dawali Państwo, w sposób często bardzo zaangażowany, wyraz przyjaźni i przywiązania dla Radia WNET, oczekiwania dalszego nadawania oraz chęci wspierania Radia teraz i w przyszłości. Przejawem przyjaźni i pragnienia aktywnego wspierania Radia WNET są składane przez Państwa deklaracje przystąpienia do Kręgu Przyjaciół Radia WNET. Są one wyrazem siły, zasięgu i skali poparcia dla Radia przez Słuchaczy – Przyjaciół, wsparcie zaś niezbędne jest do tego, aby Radio działało już zawsze. Deklaracje można składać w siedzibie Radia, na Jarmarku i w internecie. Wierzymy, że Krąg Przyjaciół Radia WNET będzie się stale powiększał i wspólnie stworzymy przyjacielską społeczność nie tylko wspierającą działalność naszego Radia, ale również biorącą aktywny udział w dalszych wspólnych przedsięwzięciach łączących nas i Radio WNET. Pomagajmy – wspierając poprzez stronę www.wspieram.to/gwiazdka. W tym przełomowym dla Radia WNET momencie wiele zależy od Słuchaczy – Przyjaciół Radia i naszej przyjacielskiej solidarności. Pomysłodawca Kręgu Przyjaciół Radia WNET Andrzej Sław Pierwszy Przyjaciel Radia WNET Marek Bryła Taki list przyjaciele Radia wysłali do przyjaciół Radia i za to, i za zaangażowanie w budowę Kręgu Przyjaciół Radia WNET dziękuję. Państwu dziękuję za wsparcie i życzę dobrych świąt Bożego Narodzenia, szczęśliwego Nowego Roku i tego, byśmy w 2018 roku godnie obchodzili stulecie odzyskania przez Rzeczpospolitą niepodległości. K

G G

A A

Z Z

E E

A A

N N

I I

E E

C C

O O

D D

Z Z

I I

E E

N N

N N

A A

Drodzy Czytelnicy „Kuriera WNET” i Słuchacze Radia WNET! Po raz piąty na łamach „Kuriera WNET” składamy Państwu świąteczne życzenia, a ci, którzy wytrwali z WNET-em od samego początku, otrzymują je po raz dziewiąty. Jesteśmy blisko zrealizowania naszego największego marzenia – uruchomienia własnej, niezależnej rozgłośni na falach UKF. Ważne, żeby media tworzyć wspólnie, pamiętając o tym, że tylko solidarnie, z szacunkiem i miłością dla bliźniego możemy zbudować coś trwałego i ważnego dla nas i dla Polski. Większość z nas jednoczy wiara i pewność, że 25 grudnia w odległym Betlejem narodzi się Zbawiciel; Ten, bez którego nasz świat rozsypałby się jak domek z kart. W Nim jest nasza siła, z Niego nasz upór i przekonanie, że dobro zwycięży. Życzymy Państwu spokojnych Świat Bożego Narodzenia i Szczęśliwego Nowego Roku, w którym nasze media będą dalej trwać i dostarczać rzetelnej wiedzy o świecie. W imieniu Zespołu Radia WNET, „Kuriera WNET” i portalu WNET.fm – Krzysztof Skowroński i Lech Rustecki

4i5

Internet pełen fałszu

SZOPKA Z PATYCZKÓW PO LIZAKACH – ANONIMOWA PRACA UCZNIA S.P. NR 2 IM. JANA PAWŁA II W WARSZAWIE NA GOŁĄBKACH

Co najmniej kilkanaście liczących się portali zamieściło rewelację, że lubiana przez dzieci Świnka Peppa jest niesłychanie niebezpieczna i oglądanie bajek z jej udziałem może powodować autyzm. O tym, na co liczą producenci fake newsów, pisze Rafał Brzeski.

5

Tradycja w polskiej kuchni świątecznej – wigilijnej w szczególności – opiera się na zachowanym w niemal niezmienionej formie składzie produktów z czasów średniowiecza. Chesterton Wiadomo np., że ziemniaki zagościły na polskich stołach w wiekach XVIII i XIX, dlatego i wyzwanie eugeniki nie są wykorzystywane do przygotowywania polskich potraw w ten szczególny wieczór. „Zalecacie sterylizację ludzi mo-

Źródła tradycji

ralnie zdegenerowanych — powiedział ojciec McNabb do grupy eugenistów. — Ja jestem ekspertem od moralności i zgodnie z moją fachową oceną to wy jesteście moralnie zdegenerowani”. Wykład dr. Dermota Quinna na konferencji poświęconej G.K. Chestertonowi.

polskiej kuchni świątecznej

Z

tego samego powodu nie znajdziemy na tradycyjnym wigilijnym stole buraków, ryżu, niektórych egzotycznych przypraw, owoców morza, papryki, oleju słonecznikowego, soi, a nawet… fasoli, włoszczyzny czy cukru. Każda z dobrych pań domu wie, że używa się za to grzybów, orzechów, pszenicy, kasz, siemienia lnianego, maku, grochu, miodu, ryb regionalnych. Stare, wyjmowane z szuflad przepisy pełne są dziwnych „obrzędów” przy pieczeniu ciast czy użycia charakterystycznych dla całego obszaru dawnej Rzeczypospolitej kiszonek. Ostatnie wieki oczywiście wprowadziły pewne ułatwienia, np. ciasta słodzi się jednak cukrem, a barszcz robi z buraków, a nie z... no właśnie, z czego? Nie sposób wymienić wszystkich zwyczajów i przepisów, ale wciąż jest wiele ciekawostek nieznanych szerszemu ogółowi. Jedną z najdawniej zaimportowanych potraw były... sprowadzone z Chin pierogi. Dziś już mało kto pamięta, że możliwe, że to święty Jacek Odrowąż osobiście sprowadził je z Moskwy. Stąd znane staropolskie żartobliwe wezwanie „O Święty Jacku z pierogami!”. W wieku XII i wcześniej były znane wśród ludów syberyjskich i mongolskich w nieco większych wersjach. Do dzisiaj można spotkać w stepach lub tajdze syberyjską „pirożynę” czy mongolski „chu-żur”, najczęściej smażone w oleju. Pierogi przyjęły się u nas przez owe 800 lat i bez nich (uszka) nie wyobrażamy sobie świąt. Jednak buraki do barszczu pojawiły się razem z włoszczyzną w XVI wieku i od stołów magnackich powoli wędrował pod strzechy. Wcześniej barszcz

WIELKOPOLSKI KURIER WNET Rosja w swoim geopolitycznym oraz sakralno-geograficznym rozwoju nie jest zainteresowana istnieniem niepodległego państwa polskiego w żadnej formie. Słowa doradcy Putina, Aleksandra Dugina, potwierdza polityka Rosji wobec Polski prowadzona konsekwentnie od początku XVIII wieku – pisze Jan Martini.

T T

Już Platon zaobserwował istotną cechę ochlokracji: opinia mas NIE reprezentuje interesu wspólnoty, więc natrętne odwoływanie się do wyników sondaży może być dla wspólnoty niekorzystne. Ryszard Okoń o niewiarygodności sondaży.

Marcin Niewalda przyrządzano prawdopodobnie z kiszonych liści i łodyg barszczu zwyczajnego. Również cukier stał się popularny dopiero w wieku XIX (1801 to rok opatentowania przemysłowej produkcji cukru z buraków), wcześniej słodzono potrawy miodem, ew. zagęszczonym sokiem

cukrem – dlatego te kupne nie smakują dobrze. Dziś już mało kto jednak pamięta, że do masy makowej dawano także… płatki róż i smażone wiśnie. Migdały czy rodzynki – wydawać by się mogło – nie są rodzimego pochodzenia. A jednak suszone wino-

Treścią uczty wigilijnej nie jest szokowanie smakiem, lecz dostrzeżenie delikatnej wyjątkowości. W tej subtelnej różnorodności objawiało się nie tylko ucztowanie, lecz cechy człowieka, jego moralności i religijności. z brzozy lub mniszka. Cukier, chociaż obecny w czasach królowej Jadwigi, był drogi. Ogromna łatwość słodzenia nim w wiekach późniejszych wyparła jednak miód, który mimo to dalej pozostał wśród tradycyjnych, szczególnie wigilijnych potraw, takich jak pierniki, kutia, makowiec. Tradycyjna masa makowa zaprawiana jest miodem, a nie

grona pochodziły z przyklasztornych upraw popularnej dawniej u nas winnej latorośli. Natomiast obecność migdałów na polskich stołach była związana z łatwością ich transportu nawet w średniowieczu, co w efekcie pozwalało w wielu domach stosować te specjały (np. tort z nieobieranych migdałów, zupa migdałowa). Przyprawy, jak głosi

ŚLĄSKI KURIER WNET

Geotermia: sposób na smog Działania hybrydowe w trosce o polską praworządność

Geotermia Plus, po z sukcesem wdrożonych Rodzina 500 Plus i Mieszkanie Plus, byłaby uzupełnieniem wsparcia uboższej części społeczeństwa, zapewniając jednocześnie czyste powietrze. Tomasz Nałęcz proponuje projekt geotermalny jako kolejny pakiet prospołeczny i element rozwoju Polski możliwy do realizacji dzięki naszym bogatym zasobom geotermalnym.

tradycja, były w szczególności sprowadzane do Polski przez królową Jadwigę: szafran, pieprz, gałka muszkatołowa, imbir, goździki. Jednak znane one były z pewnością nawet w pierwszym tysiącleciu – na Słowiańszczyźnie bowiem przecinały się szlaki handlowe, a pozostałości wielu przypraw azjatyc­ kich znajdowane są w wykopaliskach. Nasze mylne pojęcie o zacofanym średniowieczu podpowiada nam błędnie, że żywiono się wówczas głównie kaszą ze skwarkami. A jednak z wykopalisk wiadomo, że choć na wyszukane dodatki nie mógł sobie pozwolić każdy, to były one o wiele bardziej popularne niż można by przypuszczać. Z pewnością dosmaczano nimi potrawy świąteczne praktycznie wszędzie. Bieda wiejska zaczęła się poszerzać dopiero u schyłku Rzeczypospolitej, gdy wielkie, kosmopolityczne rody magnackie, wzorując się na zachodniej cywilizacji, zaczęły bardzo wyzyskiwać mieszkańców wsi. Oponowali przeciwko temu światli polscy możnowładcy, tacy jak np. mentor króla Władysława IV, Jerzy Ossoliński. Wcześniej na wsiach żyło się całkiem dostatnio. Warto na marginesie zaznaczyć, że obciążenie pańszczyzną wynosiło ok 1/3 dzisiejszego obciążenia podatkowego i był to podatek nie zadłużający! Jak w 1884 pisał Gołębiowski w „Ludzie polskim…” o dawnych zwyczajach, używano karolku, kminku polnego, ogrodowego czyli aminku, kolendry, kopru włoskiego, majeranu, rzeżuchy wodnej, ogrodowej, czosnku i rokambułu, cebuli prostej, hiszpańskiej, szalotki, szpikanardy, gatunku lawendy, anyżu indyjskiego gwiaździstego, Dokończenie na str. 2

8

Polska vs Ukraina. Co chcemy osiągnąć? Gdy nasz sąsiad przeciwstawia się rosyjskiej agresji, łamie się kształt UE, a Polska przyjmuje największą migracyjną falę Ukraińców, nasze relacje określają takie pojęcia jak „wojna pomnikowa”, „zakaz ekshumacji” i „zakazy wjazdu”. Paweł Bobołowicz o kryzysie w relacjach polsko-ukraińskich.

9

Program Milion Plus pod choinkę Na świecie istnieją już instalacje podziemnego procesowania węgla. Polska może na tym zyskać kilkanaście bln złotych. Te pieniądze w dużej części powinny zasilić Polski Fundusz Emerytalny. Marek Adamczyk proponuje świąteczny prezent dla Polaków.

13

ind. 298050

Redaktor naczelny

ŹRÓDŁO: ARCHIWUM GENEALOGII POLAKÓW

Krzysztof Skowroński

KURIER WNET W raportach NIK możemy znaleźć z imienia, nazwiska i zajmowanego stanowiska osoby bezpośrednio odpowiedzialne za dewastację brzegu Bałtyku. Osoby te jednakże regularnie pojawiają się podczas kolejnych wymian władzy wykonawczej. Dlatego żadnych rozliczeń nie ma i nie będzie – z goryczą stwierdza Tomasz Hutyra.

Chocholi taniec na morskim brzegu


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2017

2

T· E · L· E · G · R·A· F rządów prawicy w sondażu CBOS najwięk-

Wł. Frasyniuk.TWiadomości TVP sta-

lekarskich sędziowie Krajowej Rady Są-

sze zaufanie wśród polityków zaskarbili

ły się zwierciadlanym odbiciem Faktów

downictwa odmówili prawa do wykony-

sobie: A. Duda (69%), B. Szydło (56%),

TVN.TRekonstrukcja niedokonana stała

wania zawodu blisko trzem setkom ase-

P. Kukiz (51%), M. Morawiecki (48%),

się nowym pojęciem polskiej politologii.

sorów, aby kilka dni później diametralnie

Zb. Ziobro (45%) i J. Kaczyński (40%).

zmienić zdanie bez podania żadnego po-

TSłużba Kontrwywiadu Wojskowego

wodu.TUczestnicy Marszu Niepodległo-

dopadła w Afganistanie bojownika Al Ka-

TMinistrowie rządu Katalonii stracili pracę, a niektórzy także wolność.TZaiskrzyło na linii Warszawa – Kijów.TW Niem-

ści z Polski i z ponad 20 krajów świata, któ-

idy, który w 2008 roku zamordował Piotra

czech załamały się, a w Czechach nawet

rzy przeszli w pokojowym marszu ulicami

Stańczaka.T„Ci, którzy mają pieniądze,

nie rozpoczęły powyborcze negocjacje na

Warszawy 11 listopada pod hasłem: My

muszą się nauczyć, że Polska ma zasady

temat utworzenia nowego rządu.TKo-

chcemy Boga, usłyszeli pod swoim adre-

i pieniądze; chcemy być partnerami inwe-

misja Europejska objęła ochroną korni-

sem zarzuty: „braku szacunku do innych

storów, a nie państwem, w którym moż-

ka drukarza w Polsce; pogroziła Czechom

kultur i języków” (rzecznik episkopatu

na zrobić biznes i po prostu z niego wy-

karą w wysokoś­ci 33 510, 40 € dziennie

ks. Rytel-Adrianik); „tępego antysemi-

jechać” – przekazała najlepszym małym

za domniemane łamanie swobody han-

tyzmu” (R. Sikorski); „propagowania

i średnim polskim firmom na Kongresie

dlu, a Wietnamowi nałożeniem sankcji za

faszyzmu” (G. Schetyna).TEuroposło-

590 premier Szydło.TLitewski Sejmas

opieszałość w zwalczaniu niekontrolowa-

Gloria in profundis

Gilbert Keith Chesterton Spadł jako znak na ziemię Zbyt wielki dla nieba bóg. Wszechrzeczy rozbił więzienie, Przekroczył wieczności próg: W głąb czasu, w śmiertelny kraj Wszedł jak złodziej albo kochanek, Wino świata się pieni wezbrane, Jego przepych na piasek już padł. Kto się pyszni, gdy niebo pokorne, Kto góruje, gdy pada gór szczyt, Gdy runęły gwiazdy wieczorne I w potopie miłości świat znikł – Kto koronę dźwiga jak król, Kto swą wolę wznosi wysoko, Kto sprzeciwia się gwiezdnym potokom, Gdy co dobre zapada się w dół?

W Livermore w Kalifornii zepsuła się już trzecia z zamontowanych w ciągu ostatniej dekady kamer, za pomocą których można było nieprzerwanie w internecie śledzić światło żarówki wkręconej w gwint jeszcze w 1901 roku. nego połowu ryb; poradziła państwom

B. Kudrycka, J. Pitera i R. Thun – wszyscy

prorodzinnych reform przegłosowanych

członkowskim, jak zapobiegać nadmier-

z PO – zagłosowali za rezolucją przewi-

przez Sejm.TRozpoczęły się prace nad

nej koncentracji własności ziemskiej;

dującą nałożenie sankcji na Polskę; ich

ustawami wprowadzającymi europejskie

zapowiedziała wszczęcie prac nad ujed-

partyjni koledzy w Warszawie wystąpili

standardy w ordynacji wyborczej do orga-

noliceniem wyprawki szkolnej; obiecała

o odwołanie gabinetu Beaty Szydło; hono-

nów samorządowych oraz do ustaw regu-

lepiej regulować zasady kolejnych regu-

rowy przewodniczący partii Donald Tusk

lujących funkcjonowanie Krajowej Rady

lacji, aby były one „bardziej naturalne,

zaatakował PiS za rusofilstwo z równym

Sądownictwa i Sądu Najwyższego.TDe-

nieomal instynktowne.”TDuński Kanał 4

zaangażowaniem, jak wcześniej zarzuca-

cyzją wojewody mazowieckiego Warsza-

rozpoczął casting do nowego reality show

jąc mu rusofobię.TPoprzez podpisanie

wa wzbogaciła się o aleję Lecha Kaczyń-

zatytułowanego: „Ciąża z nieznajomym”.

kontraktu z Amerykanami na wieloletnie

skiego oraz ulice imienia Romaszewskiego,

TPo nieco ponad dwóch latach z .Nowo-

dostawy LNG, Polska zaczęła przykręcać

Herberta, Przemyka, „Inki” Siedzikówny,

czesnej usunięto R. Petru – zarówno z naz­

Rosji kurek z gazem.TPentagon zwró-

Edelmana.T„ Jak się spotkasz z bratem,

wy partii, jak z fotela jej prezesa.TJak

cił się do Kongresu o zgodę na sprzedaż

to brat napluje Ci w twarz!” – oznajmił

co roku o tej porze, reklamodawcy za-

polskiej armii najnowocześniejszej wersji

pod adresem J. Kaczyńskiego na antenie

częli szerzyć informacje o wyjątkowych

najnowocześniejszego na świecie systemu

amerykańskiej telewizji TVN ubiegłorocz-

przedświątecznych obniżkach cen.T

antyrakietowego Patriot.TNa półmetku

ny kawaler francuskiej Legii Honorowej

Maciej Drzazga

bazylku, wasilku, balsamu polskiego, cykaty, cytrynaty albo skórek cytrynowych w cukrze smażonych, chrzanu, czarnuszki dzięcieliny, to jest cząbru włoskiego, szczypioru, trybulki, popich jajek (solanum), chmielu, szałwii, rozmarynu, jałowcu, giersu, czyli groszku zielonego, karuku do galaret, soku z owoców, powideł bzowych, śliwkowych, kompotów, konfitur, galaret, marmelad, czekulady, alkermesu, czyli soku karmazynowego, tarnosolisu albo płatków tarbowanych, które służyły do nadania farby galaretom, cukrom – ilość zapachów i smaków może więc przyprawić wręcz o zawrót głowy, a połowy z tego nawet nie znamy. W przeciętnej kuchni w XIII wieku wiele znajdowało się ziół traktowanych przez nas jako zwykłe chwasty (np. „mlecz”). Dobra gospodyni miała zawsze pod powałą wiele roślin z nasionami, a także… liście kapusty do pieczenia chleba. Jedną ze stosunkowo nowych, lecz już tradycyjnych potraw wigilijnych jest kisiel żurawinowy. Do jego produkcji używa się mąki ziemniaczanej, jednak dawniej, przed sprowadzeniem z Peru ziemniaków kisiel przygotowywano poprzez... kiszenie płatków owsianych – podobnie jak produkty na barszcz czy żurek. Obecnie, aby nawiązać do tradycji, osiąga się to bez kiszenia, rozgotowując płatki w mleku na jednolitą masę. Smak kiszonek, marynat, kwaśnego mleka – jest specyfiką polskiej kuchni. Inne kiszonki – w szczególności kapusta (i ogórki) są niezwykłością naszego regionu, nieznane w ogóle w Europie i Ameryce do dzisiaj. Kiszona kapusta jest dla Anglika zepsutą kapustą. Nasza kuchnia od zawsze charakteryzowała się niezwykłą ilością wyszukanych metod i sposobów, oferujących np. domowe metody na poprawę smaku wina tak, że wydawało się najwykwintniejszym z trunków. Kiszenie jest właśnie jednym z takich wynalazków naszego regionu. Wartości kapusty kiszonej docenił James Cook,

Dokończenie ze str. 1

Źródła tradycji polskiej kuchni świątecznej Marcin Niewalda zaopatrując okręty w beczki z tym „okropieństwem”, co uchroniło załogę od szkorbutu – najczęstszej wówczas morskiej przypadłości. Marynarze z początku nie chcieli tego jeść, lecz Cook dodawał kapustę do każdego posiłku oficerskiego. W tydzień później już wszyscy na okręcie domagali się spożywania tego, co w Polsce stanowiło zwykły posiłek. Wyjątkowo wigilijnymi potrawami i rzadko znanymi, choć dawniej popularnymi na co dzień, są potrawy z siemienia lnianego, szczególnie w kuchni śląskiej i podkarpackiej (zupa z siemienia lnianego – siemieniotka, siemieniec – w zależności od regionu). Kutia to z kolei bardzo dobry przykład

wykorzystania rodzimych zbóż – pszenicy, popularnego od zawsze maku, miodu i orzechów. Ryż jedynie w niewielu rejonach (np. Kujawy) zastąpił kaszę jaglaną. Grzyby także stanowią nieodłącznie polską tradycję wigilijną, np. zupa grzybowa, barszcz przygotowywany z wywarem z grzybów, nadzienie do uszek czy paszteciki z grzybami. I w tym miejscu warto w szczególności zaznaczyć, że smak tradycyjny osiąga się tradycyjnymi metodami, bez „poprawiaczy”. Potrawa taka może nie ma mocnego zapachu, lecz w delikatności odnajduje się wiele niuansów przykrywanych przez jednolity glutaminian sodu. Treścią uczty wigilijnej nie jest bowiem szokowanie smakiem, lecz

Redaktor naczelny

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Krzysztof Skowroński Sekretarz redakcji i korekta

Magdalena Słoniowska Redakcja

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Magdalena Uchaniuk, Maciej Drzazga, Antoni Opaliński, Łukasz Jankowski, Paweł Rakowski

Libero

Lech R. Rustecki Zespół Spółdzielczej Agencji Informacyjnej Stała współpraca

Wojciech Piotr Kwiatek, Ryszard Surmacz V Rzeczpospolita

Jan Kowalski

właśnie dostrzeżenie delikatnej wyjątkowości. W tej subtelnej różnorodności objawiało się nie tylko ucztowanie, lecz cechy człowieka, jego moralności i religijności. We dworach polskich kultywowane świadomie, wśród prostszego ludu jako zwyczaj lub nawet zabobon, jednak zawsze przekazując sobą wartości uniwersalne i piękne. Wszystkie potrawy tradycyjne, wigilijne w szczególności, mają więc oprócz starego rodowodu także wiele znaczeń. Mak (ilość ziarenek) symbolizuje obfitość i szczodrobliwość bożą, a naczelna potrwa wigilijna – ryby – symbolizują samego Chrystusa (od czasów rzymskich ryby były symbolem chrześcijaństwa przez zbieżność inicjałów Jezusa z ze słowem ICHTIS). Szczupak z szafranem był więc nie tylko rybą, lecz symbolem przyodzianego w złoto Boga, a karp w słynnym szarym sosie odnosił się do wspólnoty zwykłych ludzi. Krewetki czy małże, homary i ośmiornice, algi i glony nie mają dla nas żadnych tradycyjnych skojarzeń, nie były używane w przypowieściach. W regionalnych opowiadaniach spotkać można karpie mówiące ludzkim głosem (rejon sokalski), nie ma jednak nic o ślimakach nakłaniających do dobrego życia. Dlatego też do

Ta szczególna bowiem pora była zanurzeniem w symbolikę, wiarę, w kwintesencję tego, co kojarzyło się z samym Dobrem, prawością, sumiennością, Miłością – a więc po prostu szczęściem. Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

Marta Obłuska reklama@radiownet.pl Dystrybucja własna. Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

Bo z lęku przed upadkiem i klęską Upadłych aniołów spadł ród I zuchwale pod górę wklęsłą Pnie się wspak aż na piekieł spód: Lecz nie zmierzy pion ani pręt, Ani wzrok ich nie zbada z daleka, Ile prędszy od upadku człowieka Jest Bożego upadku pęd. Chwała Bogu bądź na Niskości Wezbrana fontanna gwiazd – Gdzie gromom brakuje chyżości, Nie nadąża błyskawic blask: Jak za skarbem nurkują w głąb Tak i my go szukamy, tropimy. W tej betlejemskiej jaskini Spadła gwiazda znalazła go. tłum. Magda Sobolewska

wieczerzy wigilijnej nie weszły takie dziwne spec­jały. Nie powinno nas jednak dziwić, że w innych tradycjach jako symboli używa się innych potraw, zwierząt, rzeczy, do tego stopnia, że nawet w tłumaczeniu Biblii na język Eskimosów Inuit Baranek Boży został

chrześcijaństwo. Bogactwo znaczeń i symboli pozwalało przywrócić ład, harmonię. To, co znane było Słowianom, uzyskało pogłębienie, nie niszcząc rodzimej kultury. Potrawa, która miała skład tradycyjny, przypominała daleką przeszłość w odniesieniu do

Szczupak z szafranem był więc nie tylko rybą, lecz symbolem przyodzianego w złoto Boga, a karp w słynnym szarym sosie odnosił się do wspólnoty zwykłych ludzi. zastąpiony… Foczką Bożą, zrozumiałą dla ludzi żyjących wśród lodów. Ta szczególna bowiem pora była „magiczna” również przez fakt ogromnej ilości symboliki w każdym – dosłownie – źdźble siana. Była zanurzeniem w symbolikę, w wiarę, w kwintesencję

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

w specjalnej uchwale wyraził podziw dla

JOHANSSEN VIGGO – RADOSNE BOŻE NARODZENIE

wie: M. Boni, D. Hübner, D. Jazłowiecka,

tego, co kojarzyło się z samym Dobrem, prawością, sumiennością, Miłością – a więc po prostu szczęściem. Stąd tyle „wróżb”, przysłów wigilijnych, stąd cudowność, która dotykała nawet zwierzęta, które zaczynały mówić ludzkim głosem. Mówienie to miało zresztą również dużo głębsze znaczenie, bo symbolizowało wzajemne zrozumienie się tak dalece, że obejmowało nawet zwierzęta. Nie była więc wigilia tylko odklepywaną tradycją. Nie była też przemycaniem do świata chrześcijańskiego jakichś tajemniczych pogańskich obrzędów „zniszczonych” przez

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

prenumerata@kurierwnet.pl

największej wartości w dziejach, jaką było przyjście Boga na świat. „Wróżenie” stanowiło wykorzystanie tej wiedzy. Nie były to, jak myślą niektórzy, zaadaptowane zwyczaje pogańskie i magiczne. Polskie wróżby nie są ani okultyzmem, ani magią. Podobne w swojej formie i zasadzie, miały znaczenie dużo głębsze i wręcz przeciwne. Nie były zaklinaniem świata materialnego dla własnej szczęśliwości, lecz próbą przypomnienia sobie, jak żyć, aby być szczęśliwym i dawać szczęście innym. Ta swoista „Biblia pauperum”, obecna na każdym stole, mówiła o szczęściu płynącym z Miłości i szacunku. A smak potraw był wystarczającym dowodem prawdziwości. K Wzmiankowane w artykule oraz inne dawne wigilijne przepisy są dostępne w serwisie Genealogii Polaków www.genealogia.okiem.pl dział Biblioteka/Przepisy.

DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW MINISTRA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO

Nr 42 · GRUDZIEŃ 2017

ISSN 2300-6641 Data i miejsce wydania

Warszawa 2.12.2017 r. Nakład globalny 10 000 egz. Druk ZPR MEDIA SA

ind. 298050

Z powołaniem na brak aktualnych badań


GRUDZIEŃ 2017 · KURIER WNET

3

WOLNA·EUROPA

O

Dymitrim Rybołowlewowie było głośno niedawno z okazji skandalicznego procesu. Ten właściciel klubu piłkarskiego Monaco ma ambicje kolekcjonera i znawcy sztuki. Preferuje sztukę nowoczesną, ale bez fanatyzmu. Kryterium wyboru stanowi cena. Rybołowlewowi pasuje malarstwo drogie. Czasami zaakceptuje nawet stary obraz, byleby odpowiednio kosztowny. Widziałem gruby katalog jego zbiorów zgromadzonych kosztem 2 miliardów euro. Pewien znawca rynku, który oglądał kolekcję eksponowaną w Monte Carlo, znał większość tych obrazów. Widział je sprzedawane na aukcjach, ale za cenę cztero- i pięciokrotnie niższą od zapłaconej przez Rosjanina, o czym nie omieszkał mu napomknąć. Król sztucznych nawozów poczuł się dotknięty i wytoczył proces o oszustwo swemu głównemu dostawcy. Po przejściu sprawy przez szczeble sądowe Trybunał Kasacyjny w Wersalu oddalił skargę. Najwyższa instancja sądownicza Francji nie doszukała się znamion przestępstwa. Gdyby obrazy były fałszywe, pan Yves Bouvier poszedłby do kryminału. Ale co do ceny... Cena jest sprawą umowną. Marszand może żądać, ile zechce, a od wolnej woli klienta zależy, czy tyle zapłaci. Nie zakończył się tylko proces o Salvatora Mundi. Trybunałowi trudno wypowiedzieć się na temat autentyczności obrazu. Część ekspertów kwestionuje autorstwo Leonarda da Vinci. Jacques Franc, który wielokrotnie trzymał w ręku Monę Lisę wyjętą z ramy, twierdzi, że tamto malarstwo nie ma z nią nic wspólnego. A zresztą 80% substancji domalowane jest przez konserwatorów dzieł sztuki. Tak czy inaczej, pośrednik kupił obraz w dobrej wierze za 83 miliony, zanim go sprzedał trzy dni później Rybołowlewowi, doliczając 40 milionów. Pamiętają Państwo zapewne falę oburzenia, jaką wywołał zakup przez państwo polskie Muzeum Czartoryskich razem z jego zbiorami. Minister kultury Gliński naraził się na bezpardonowe krytyki, wystawiając na rzecz księcia Czartoryskiego czek na zawrotną sumę 100 milionów euro.

T

o hasło, przyznać muszę, bardzo się politykowi niemieckiej lewicy udało. Bo to fakt – Angela Merkel, teoretycznie szefowa partii centro-konserwatywnej, CDU, prowadziła w imieniu tej partii politykę na wskroś lewicową. Była zawsze za, a nawet przeciw, jak wykazała jej postawa podczas głosowania nad projektem „małżeństwo dla wszystkich” (aczkolwiek to pewna przesada, inni jeszcze czekają na swoją szansę). Kariera od skromnej aktywistki FDJ w NRD do szefowej rządu w Republice Federalnej, ba, cesarzowej, jak wielu ją nazywa, nawiązując do jej żywotności politycznej, to wyczyn nie lada. Nein!, zakrzyczał, podnosząc w górę (zdaniem wielu nieładnie) palec wskazujący Martin Schulz, kiedy zajaśniała jego gwiazda pomyślności. Nawet towarzysz Honecker nie uzyskał w NRD takiego poparcia w wyborach na stanowisko szefa partii, jak były przewodniczący Parlamentu Europejskiego. Wydawało się wielu, że już nic, że już nikt nie wstrzyma zwycięskiego pochodu burmistrza z Würselen. Słupki poparcia dla Schulza w sondażach strzelały w górę, kierowana przez niego partia SPD niepowstrzymanie szybowała w kierunku władzy, on sam widział się na czele rządu Niemiec i nie była to tylko imaginacja, o nie! Nagle Schulz poczuł się tak mocny, że mówił w mediach, co mu ślina na język przyniesie. Do ludzi powoli docierał jego prymitywny populizm, charakterystyczny dla wielu równie niewykształconych, co i on, polityków. Gwiazda pomyślności Schulza zaczęła blednąć. Wreszcie wrześniowe wybory. Te przyniosły mu istny disaster. Polityk doprowadził w tych wyborach do największej klęski SPD w powojennych Niemczech. Kierowana przez niego partia straciła prawie jedną trzecią prognozowanego poparcia, uzyskując wynik 20,5%. Przegrana we wrześniowych wyborach do Bundestagu stanowiła dla Schulza wielki zawód. Jak to, on, oryginał, pokonany przez kopię?! Populista z Würselen nigdy nie był pragmatykiem. Porażony klęską Martin Schulz zapowiedział, że SPD nie weźmie udziału w rządach! Koniec wielkiej koalicji! Socjaldemokraci przechodzą do opozycji! W tej

Wówczas trudno było mówić o wartości Damy z łasiczką z powodu braku układu odniesienia. Żaden obraz Leonarda da Vinci nie pojawił się na rynku sztuki od początku lat sześćdziesiątych. Aukcja w centrum Rockefellera obudziła dziesiątki domysłów odnośnie do osoby nabywcy. Prawda sprowadza się do zimnej kalkulacji kupieckiej. Nabywca obrazu – dwa amerykańskie fundusze inwestycyjne na spółkę z kilkoma muzeami – zapłaciły 450 mln dolarów w celach spekulacyjnych. Mają nadzieję zarobić 18% rocznie na wystawianiu Salvatora. Skomplikowany montaż finansowy, a następnie scenariusz licytacji opracował utalentowany historyk sztuki i finansista Loïc Gouzer. Salvator Mundi sprzedany był na licytacji sztuki nowoczesnej, wśród dzieł, gdzie nie liczą się ani umiejętności, ani talent, ani wykonanie, ale jedynie renoma stworzona przez reklamę. Interes ma związek ze zmianami trybu życia współczesnych społeczeństw. Więcej czasu wolnego, masowa turystyka i w efekcie burzliwy rozwój muzealnictwa. Co roku na świecie powstaje 700 nowych muzeów. Legiony turystów oglądają w nich w pierwszym rzędzie to, co jest najcenniejsze i cieszy się największym rozgłosem, co przekłada się bezpośrednio na wpływy do kasy muzeum. Jeżeli obraz wątpliwy i przemalowany osiągnął taką cenę, to jaką wartość może przedstawiać arcydzieło? Ilu turystów może przyciągnąć do Krakowa i do Polski, ile dochodu przynieść Dama z łasiczką? A zresztą może się mylę, gdyż państwo polskie jako największą atrakcję turystyczną Krakowa reklamuje jego położenie w pobliżu Auschwitz. Przed dwoma laty paryski gabinet ekspertyz Expertissimo określił przypuszczalną wartość Giocondy na dwa miliardy euro. Rozumowanie czysto scholastyczne, gdyż prawo francuskie nie zezwala na sprzedaż obiektów z muzeum państwowego (Ileż to wrzawy w swoim czasie powstało wokół pary pistoletów z paryskiego Muzeum Armii! Mitterrand podarował je Rosjanom, ponieważ służyły do pojedynku, w którym zginął Puszkin). Po sprzedaży Salvatora Mundi ewaluacja Giocondy znacznie

sytuacji Angeli Merkel nie pozostawało nic innego, jak podjąć rozmowy sondażowe z dawnym koalicjantem chrześcijańskiej niegdyś demokracji, centrowo-liberalną partią FDP, oraz skrajnie lewicowymi Zielonymi. I wcale nie brakowało takich, którzy uwierzyli w te zapowiedzi Schulza (mimo że w odróżnieniu od foteli w rządowym gabinecie, ławy opozycji są dość twarde). A także i w to, że egzotyczna koalicja rządząca z CDU, CSU, FDP i Zielonych ma przy istniejących różnicach programowych szanse na realizację. Nawet wówczas, kiedy rozmowy sondażowe przeciągały się, wydawało się, w nieskończoność, wiara w sukces tychże i przejście do II etapu była niezmącona. Do sensacji doszło późnym wieczorem 19 listopada. Christian Lindner, szef FPD (we wrześniowych wyborach do Bundestagu liberałowie uzyskali 10,7 procent, zyskując porównaniu z wyborami w roku 2013 5,9 procent) trzasnął drzwiami, opuszczając rozmowy. Zdanie, jakie wypowiedział wówczas ten mało dotąd charyzmatyczny polityk: „Lepiej jest nie rządzić, niż źle rządzić”, podbiło internet. Byłby to doskonały slogan na przedterminowe wybory, gdyby do nich – co w tej chwili wydaje się wątpliwe – miało jednak dojść. Nikt nie chce tych wyborów, nie wypowiadając strasznego słowa AfD: to Alternatywa dla Niemiec, konserwatyści, główny sprawca kłopotów Angeli Merkel (w wyborach wrześniowych jej koalicja CDU/CSU straciła 8,5 procent wobec roku 2013) i Martina Schulza (minus 5,2 procent dla SPD wobec roku 2013, darując sobie porównanie z przepowiedniami sondażowymi po wyborze na stanowisko szefa partii socjaldemokratów). „Niemcy w obliczu fiaska rozmów sondażowych w sprawie Jamajki stoją przed nieprzewidywalnymi relacjami politycznymi”, zareagowały tutejsze media. Ej, czyżby? Szczęście nie opuszcza Angeli Merkel. Raduje się z faktu, w pałacu Bellevue (berlińskiej siedzibie prezydenta republiki) zasiada nie kto inny, jak Frank-Walter Steinmeier. W jednej z gazet przeczytałem, że „Steinmeier ma dwie cechy, które w oczach Merkel są zaletą: jest on dyplomatą, a do tego socjaldemokratą”. Nie wiem, czy był to wynik bezradności (Angela Merkel nie wystawiła w ubiegłym roku kandydata

P

i

o

t

r

W

i

t

t

Droższy od najdroższego obrazu świata, czyli

Leonardo i my

W nowojorskim domu aukcyjnym Christie’s sprzedano 15 listopada wizerunek Zbawiciela zatytułowany Salvator Mundi. Historia tego najdroższego obrazu świata jest równie sensacyjna, jak cena, jaką osiągnął. Ostatnio należał do rosyjskiego miliardera, którego fortuna wyrosła na nawozie sztucznym. wzrosła, Damy z łasiczką także. Dwa miliardy? Kto wie? Pewnie więcej. A reszta zbiorów, a Rembrandt? A 85 tysięcy pozostałych cennych obiektów, które raz na zawsze przeszły drogą legalną na własność państwa i narodu polskiego? Po sprzedaży Salvatora Mundi była pani Minister Kultury powinna zjeść własny kapelusz razem z kwiatkami, które go zdobią. Tyle, że pani Omilanowska, krytykując kosztowny zakup, nie kwestionowała ceny, która, jak wyjaśnił trybunał w Wersalu, jest umowna, ale samą decyzję obecnego rządu, jej zdaniem szkodliwą. – Po co było płacić – mówiła – skoro prywatnemu właścicielowi można nie oddać? Nie zwrócić, zatrzymać, no ukraść, mówiąc po prostu. Kolekcja

z własnych szeregów na urząd prezydenta; ma on wprawdzie znaczenie raczej czysto prestiżowe, ale jednak) – czy

J

a

n

B

o

Czartoryskich, tak czy inaczej, musiała pozostać w Polsce. Namawianie do kradzieży obudziło zapewne sympatię zrozumienia po obu stronach barykady politycznej. Zwłaszcza pan minister Jaki chętnie by przyklasnął. Wprawdzie obiektem przemyśleń Jakiego są kamienice w Warszawie, nie dzieła sztuki w Krakowie, ale i w jednym, i drugim przypadku chodzi o własność, którą można właścicielowi odebrać, wykorzystując pozycję siły. Widocznie z PO, której był działaczem w poprzednim wcieleniu, wyniósł nie tylko doświadczenie, ale i poglądy. Pan minister Jaki, obdarzony większą i bardziej twórczą inwencją prawniczą, poszedł w rozumowaniu nawet dalej od pani Omilanowskiej i decyzję

raczej roztropności, jako skutek utrącania polityków, którzy mogliby zastąpić niezastąpioną Angelę Merkel. Polityk

g

a t k o

Niemcy – Jamajka i z powrotem Miało być egzotycznie, będzie, jak było. Znowu GROKO. Czyli große Koalition. Czyli wielka koalicja. Bo wszystko na to wskazuje. A tuż przed wyborami do Bundestagu w Niemczech (24 września 2017) niejaki Martin Schulz (wielki przyjaciel Polaków, pamiętają go Państwo z jego pierwszoplanowej roli w Parlamencie Europejskim?) powiedział był wszem i wobec, w górę wznosząc czerwony sztandar w swych silnych rękach, że teraz to on zasiądzie w fotelu kanclerza, bo oryginał lepszy od kopii.

o słusznej kradzieży uzasadnił teoretycznie: na wojnie każdy coś stracił. Aby sprawiedliwości stało się zadość, należy tym, co nie stracili – mówi – odebrać to, co uratowali. Minister Jaki nie prowadzi do końca swego rozumowania i nie twierdzi, że tym, co wyszli cało z wojny, należałoby poobrywać ręce albo nogi, bo innym też oberwał je granat, więc jest niesprawiedliwie, żeby jednemu ober­ wało, a drugiemu nie. Wywód ministra Jakiego jest tak sugestywny, że chętnie go powtarzają jego współpracownicy, wyrośli widocznie w tej samej szkole myśli prawnej co on. Przy najbliższej reformie rządu oni z pewnością pozostaną. Ale co do pewności, że niezależnie od okoliczności kolekcja Czartoryskich pozostałaby w Polsce, pani Omilanowska także się myli. Wobec obecnego nastawienia Unii Europejskiej do Polski nikt nie potrafi przewidzieć wyroku, jaki wydałby trybunał międzynarodowy, gdyby właściciel kolekcji zaskarżył państwo polskie o zabór, inaczej mówiąc, rabunek mienia. Mówię rabunek, gdyż prawo kwalifikuje kradzież z użyciem przemocy jako rabunek. Albo mamy kapitalizm ufundowany na własności prywatnej, albo w pliszki gramy. Można się założyć, że książę znalazłby najlepszych adwokatów na świecie, którzy za cenę partycypacji w kolosalnej fortunie poprowadziliby sprawę do zwycięstwa. W przypadku wyroku korzystnego dla księcia utracilibyśmy arcydzieła na zawsze. Kolekcje publiczne stworzono w tym celu, aby dzieła sztuki, zamknięte w prywatnych domach i pałacach i niedostępne oku ludzkiemu, wystawić na widok publiczny. Aby każdy obywatel mógł się ich widokiem nacieszyć i przez to ubogacić, jak mówią osoby duchowne. Istota muzeum polega na udostępnianiu. Pomny tej zasady, pan minister Gliński zakupił w Krakowie odpowiedni wielopiętrowy gmach, gdzie zbiory zostaną wystawione. Nie wszystkie. Na to, aby pokazać całość, trzeba by wykupić dzielnicę. Dama będzie nadal pracowała w pocie czoła własnym i łasiczki na dobro Krakowa i Polski. W tym samym celu

zarobkowym zakupiono Salvatora Mundi, miliarder japoński zaś zapłacił w maju 2017 roku fantastyczną sumę 110,5 mln dolarów za obraz narkomana Basquiata, aby go wystawić na pokaz w celach merkantylnych w muzeum, które niebawem wybuduje. Czartoryscy zaczynali podobnie. Najpierw zgromadzili zbiory, a następnie wybudowali dla nich muzeum. Tymczasem w Polsce zapanowała tendencja zupełnie przeciwna: buduje się muzea bez eksponatów. Do urzędników rozdzielających dotacje lekcja Salvatora Mundi powinna przemówić: klienci płacą za oglądanie eksponatu, a nie murów. Na budowaniu z pewnością może się ubogacić parę osób, tych zwłaszcza, co budują, ale nie w tym tkwi interes publiczny. No dobrze, mamy zbiory Czartoryskich – i co dalej? Muzeum Romantyzmu w Opinogórze, przygotowując Wystawę Niepodległości, zwróciło się przed dwoma miesiącami do Muzeum Czartoryskich (teraz już państwowego) o udostępnienie portretu Kościuszki. Jest to jedyny portret Naczelnika, o którym z pewnością można powiedzieć, że był rysowany z natury. Kościuszko unikał portrecistów i wszystkie inne jego wizerunki były tworzone z pamięci. Muzeum Romantyzmu nie nastawało na wypożyczenie oryginału. Chciało zadowolić się reprodukcją. Wynikły trudności. Okazało się, że do skanowania rycin ma prawo tylko Muzeum Narodowe. Zapewne skaner w ręku funkcjonariusza muzeum Narodowego działa inaczej i lepiej niż w rękach innych funkcjonariuszy. Zanim jeszcze trudność została przezwyciężona, Muzeum Czartoryskich spiętrzyło przeszkody prawne. Dość powiedzieć, że skan dotarł do Muzeum Romantyzmu po dwóch miesiącach intensywnych pertraktacji. Chodzi o niewielką rycinę średnicy pięciu centymetrów. Jeżeli tak wygląda współpraca między muzeami w dziele udostępniania zbiorów, to może rzeczywiście nie należało wydawać pieniędzy podatnika, ale oddać księciu jego własność, a następnie wypożyczać od niego. Byłoby szybciej, a może i taniej. K

CDU/CSU w pałacu Bellevue nie przydałby się kanclerz millenium do wywarcia presji na krnąbrnego szefa SPD, Martina Schulza, zakładając, że jest ona potrzebna. Socjaldemokraci stanęli do wyborów wrześniowych, prowadzeni przez burmistrza z Würselen, jako… partia opozycyjna; jak gdyby to nie SPD współrządziło w Berlinie, a ktoś całkiem inny, pod tą samą nazwą. W tej sytuacji wszystko, co złe, to nie my – mówił Schulz; odpowiedzialność (w domyśle za katastrofę z imigrantami) ponosi tylko i wyłącznie, a jakże, Angela Merkel. Kiedy wskutek misji Steimeiera Schulz bardziej chcąc niż nie chcąc wyraził zgodę na podjęcie rozmów sondażowych na temat budowy rządu z brutalnie porzuconą oblubienicą, kanclerz Angela Merkel pochyliła się z troską nad projektem „by było, jak było”. Przed ewentualnymi rozmowami z SPD, za którymi to z dnia na dzień socjaldemokraci wypowiadają się z coraz większą otwartością, szefowa CDU wypracowała wytyczne. Główne założenie: budżet bez nowych długów, stwierdziła Angela Merkel na parteitagu CDU w Kühlungsborn (Meklemburgia – Pomorze Zaodrzańskie). Ponadto zapowiedziała ulgi finansowe odciążające małe i średnie dochody, poprawę ramowych warunków dla gospodarki oraz niemiecki odpowiednik programu 500+ dla dzieci. Poirytowana postawą Schulza Merkel stwierdziła, że wielka koalicja wykonała ostatnimi laty dobrą pracę, dodając: „jaka szkoda, że SPD nie skomentowała tego choćby jednym dobrym słowem”. Ale i w CDU wrze: „Dzisiaj nadszedł dzień, by powiedzieć: cesarzowa jest naga”. Żaden kanclerz dotąd nie był tak łasy na władzę i niepatriotyczny – powiedział Wolfgang Grieger w Kühlungsborn. Bardzo go złajano za te słowa pod adresem Merkel. A co na to czerwoni? „Potrzeba nam czasu na bardzo trudne rozmowy z niewiadomym wynikiem”, stwierdził wobec prasy (Funke Mediengruppe) wiceprzewodniczący SPD, Ralf Stegner. Stegner powtórzył znany slogan „nie będzie i nie może być to polityka dalej tak” i mówił coś na temat braku automatyzmu (który, jak wiadomo cechował lata czarno-czerwonej koalicji).

Na wytyczne Angeli Merkel przed rozmowami sondażowymi z SPD zareagowała premier rządu krajowego w Nadrenii-Palatynacie, Malu Dreyer, stwierdzając na łamach lokalnej gazety „Trierscher Volksfreund”, że „pani Merkel ani w zaistniałej sytuacji, ani mając na względzie jej stanowisko, nie może stawiać warunków” i dodała, że jej partia, czyli socjaldemokraci, nie ulegną szantażowi CDU. Nie oznacza to jednak, że w SPD nie dojdzie do przetasowania w pierwszych szeregach: były przewodniczący SPD w Badenii-Wirtembergii (a byli mówią często to, co chcą, a czego nie mogą powiedzieć aktualni), Erhard Eppler twierdzi, że szef SPD, Martin Schulz, powinien wyciągnąć konsekwencje z klęski wyborczej swej partii i ustąpić ze stanowiska przewodniczącego. Tak ten pierwszoligowy polityk SPD powiedział w wywiadzie dla magazynu „Cicero”. Czy będzie przewrót pałacowy w SPD? „Wynik wyborów to katastrofa i nie da się jej przezwyciężyć drobnymi zmianami programowymi” – tyle Eppler. To fakt: szef SPD Schulz stoi pod silną presją we własnych szeregach. Przecież to on właśnie, i to wielokrotnie, odrzucał możliwość ponownej wielkiej koalicji. Jednak politycy SPD, Hubertus Heil i Heiko Maas, dementują spekulacje na temat ustąpienia Schulza. Maas w talk show „Maybrit Illner” w programie TV ZDF powiedział, że nikt dotąd nie zażądał od Martina Schulza ustąpienia, a sam Martin Schulz nie zapowiedział podania się do dymisji. No dobrze, ale co dalej? Pamiętam, jak w dniu fiaska rozmów sondażowych w kwestii Jamajki Martin Schulz powiedział: „nie boję się wyborów przedterminowych, a w obliczu wyniku wyborów z 24 września nie stoimy do dyspozycji jako członek wielkiej koalicji”. Od tej chwili SPD postawiła wielki krok naprzód. Tym niemniej wiceprzewodniczący SPD Thorsten Schäfer-Gümbel uważa, że decyzja w sprawie wejścia SPD w skład rządu w Berlinie nie zapadnie przed ogólnoniemieckim zjazdem partii. Zjazd SPD obędzie się w Berlinie, w dniach 7–9 grudnia. On to zadecyduje o udziale SPD w wielkiej koalicji. I wybierze nowego szefa partii. Czy zostanie nim Martin Schulz? K


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2017

4

IV·WŁ ADZA

W

ypracowywanie długofalowej zbiorowej refleksji dziś nie ma miejsca, jak to było w czasach mnicha Alkuina (730–804). Opinia sondażowa to inny efekt podobnego procesu społecznego, ale dzisiejsze „vox populi”, nie jest tym samym „vox Dei”. Dawniej proces reakcji zbiorowej budował się w osobistych kontaktach osób, miał wielu moderatorów, pośredników, co skutkowało znacznie wolniejszą, kumulującą się reakcją. Dziś w praktyce utrzymywania relacji przez całą dobę (wszystkich z wszystkimi) opinia mas powstaje niemal natychmiast, wymuszona wykonywanym sondażem. Już w starożytności Platon zaobserwował istotną cechę ochlokracji: opinia mas NIE reprezentuje interesu wspólnoty, więc natrętne odwoływanie się do wyników sondaży może być z interesem wspólnoty niezgodne. Współczesny myśliciel Ortega y Gasset rozwinął tę opinię: żądania mas nie odnoszą się do żadnego systemu wartości, a ich roszczenia zawsze są nieograniczone. Inny kłopot w demokracji wiąże się z „założycielskim mitem” sondażowym, paradoksem niepodważalności wyników badania masowej opinii, gdyż nie ma możliwości podważenia słuszności tego, co w danej chwili „sądzą” masy. Twierdzenie, że opinia mas jest niepodważalna, to tautologia, zdanie zawsze prawdziwe, ponieważ dla oceny wartości opinii wyrażonej przez wynik sondażu nie ma znaczenia, czy i pod jakim względem jest ona zbieżna z obiektywnym obrazem rzeczywistoś­ ci. Paradoks niepodważalności wyniku sondażu polega też na tym, że w każdej innej chwili masy mogą wyrazić następną, równoprawną opinię, która… uwaga! będzie kompletnie przeciwstawna tej wyrażonej poprzednio. Dla nobilitacji opinii masowej wystarcza jedynie to, że istnieje. Nie musi posiadać żadnego rozumowego uzasadnienia, co właśnie zauważył Ortega y Gasset. Ta kluczowa właściwość – niepodważalność wyniku sondaży – jest powszechnie ignorowana. Co gorsza, dominuje mylący pogląd, że rzetelny sondaż wiarygodnie określa to, co jest

Dyskusje o znaczeniu IV władzy czy opisy roli mediów mają długą tradycję. Inne (nie mniej ważne) ich odziaływanie na sferę publiczną w masowym wymiarze nie zajmuje jeszcze należnej uwagi. Zauważmy, że sondaże to jeden z czynników niestabilności politycznej świata, napędzanej postępem teleinformatycznym. Aby uzasadnić konieczność regulacji działań ankieterów, przypomnijmy zapominane cechy masy ludzkiej determinujące wartość poznawczą sondaży.

Nadchodzi totalitaryzm! Pora ratować demokrację Część I. Sondaże Opr. Ryszard Okoń „jedynie słuszne”. Tymczasem doskonałość warsztatowa badania w żadnym stopniu nie przybliża wyniku sondażu do rozumnego, obiektywnego osądu rzeczywistości. Przeciwnie, skutki większego profesjonalizmu sondażowni mogą powiększyć problem. Perfekcyjny i nienadzorowany aparat sondażowy doprowadzi do jeszcze większych szkód z powodu bardziej precyzyjnej oceny skutków manipulowania opinią publiczną z pomocą mediów. Pora więc poważnie potraktować słowa Platona.

O

bserwowanie wyników ankiet nieustannie potwierdza wniosek, że o masowej opinii poddanej działaniu mediów najczęściej decydują czynniki antyintelektualne – zachowania atawistyczne, odruchowe, emocjonalne reakcje jednostek, prezentowane jako statystyczna, wypadkowa reakcji tłumu, w której pierwiastek rozumowego postrzegania nie występuje. To właśnie dzięki współczesnym środkom komunikacji elektronicznej zwiększa się ilość generowanych sondaży i rośnie ich obecność w przestrzeni publicznej. Antyintelektualizm tłumu i nadmiar używania sondaży powoduje kolejny problem: deprecjonowanie,

wypieranie z przestrzeni publicznej opinii autorytetu. Powstaje pustka nierealizowanej potrzeby społecznej, więc miejsce osoby rozumnej zajmuje celebryta. Mediom wystarcza popularność przekazu i celebryta ma dla nich jeszcze tę dodatkową „zaletę”, że jest

Już w starożytności Platon zaobserwował istotną cechę ochlokracji: opinia mas NIE reprezentuje interesu wspólnoty, więc natrętne odwoływanie się do wyników sondaży może być niezgodne z jej interesem. łatwy do wykorzystywania do innych celów. Z powodu braku pierwiastka intelektualnego w reakcji mas, zamiana autorytetu na niby-autorytet nie zostaje odnotowana publicznie. Także powszechną tabloidyzację mediów należy zaliczyć do strat w pluralizmie, w bogactwie dyskursu, a więc jej nadmiar traktować jako jeden z objawów rozkładu demokracji.

U

porczywe eliminowanie pierwiastka rozumowego z dyskursu publicznego niesie fatalne skutki, gdyż wtedy identyfikacja przeszkód, neutralizowanie zagrożeń leży poza możliwościami władzy determinowanej wyłącznie możliwościami zbiorowej wyobraźni. Zarządzana tym sposobem wspólnota niczym Titanic roztrzaska się o niezidentyfikowaną przeszkodę lub dotrze donikąd, bo władza ciągle steruje z wiatrem, w mało przewidywalnym kierunku. Dla niej znaczenie ma pozostawanie u steru. Niespełnianie obietnic wyborczych ma podobne źródła, kiedy to powstają możliwości konformistycznego ustawiania polityki pod odpowiedni PR wylansowany w mediach, gdy wynikami sondażowymi legitymizuje się kolejne postępki, byle doczłapać w pobliże urny wyborczej. W interesie wspólnoty jest, aby jej potrzeby były formułowane i realizowane z wykorzystaniem intelektu, poprzez umiejętność gromadzenia i kojarzenia faktów oraz przy zdolności wyciągania logicznych wniosków. Opinia zbiorowa w żaden sposób nie jest w stanie sprostać takiemu wyzwaniu. Masy ludzkie samoistnie nie upomną

się o jakikolwiek interes wspólnoty ani o pluralizm w przekazach medialnych, bo masy nie odnoszą się ani nie bronią żadnych systemów wartości. Co najwyżej potrafią artykułować żądania „chleba i igrzysk”. Jakie jeszcze nieoczywiste dla wszystkich właściwości mają sondaże? Syndrom sondażowej „stop-klatki”, to jest objaw przekłamywania obrazu w relacji rzeczywistego przebiegu zdarzeń. Wyjaśnijmy to przez analogię do relacji z meczu piłki nożnej: czy zdjęcie fotograficzne, czy stop-klatka z filmu, statyczny obraz zawodnika w akcji odwzorowuje przebieg 90-minutowej rywalizacji drużyn na boisku? Podobnie sondaż jako fotografia nastrojów nie odzwierciedla przebiegu rzeczywistych zdarzeń społecznych, politycznych. Oglądanie fotek z meczu to ułomna relacja z jego przebiegu, wie to każdy kibic piłkarski. Czemu ten sam sposób relacjonowania nie irytuje kibiców, komentatorów meczów politycznych? Jeśli w domenie publicznej istnieje zezwolenie na nadużywanie sondaży do celów politycznych, to nie ma szans na zajmowanie publiczności rzeczywistym przebiegiem czasem – bywa – nudnego „meczu w grze interesów”. Wtedy czas publiczności wykorzystywać można na komentowanie pojedynczych „fotek”. Wtedy też nie będą zauważalne faule oraz naruszanie przepisów określających zasady meczu. Spod kontroli głównego arbitra, suwerena usuwa się rzeczywisty przebieg politycznej rozgrywki, co zakłóca działanie demokracji. Działalność ankietyzacyjna jak i rozpowszechnianie programów telewizyjnych to działalność biznesowa istniejąca dzięki eksploatacji tych samych zasobów. Podstawowym zasobem produkcyjnym tych aktywności jest audytorium – zbiorowość, wspólnota. Przedsiębiorcy wykonujący tego rodzaju działalność nie są ani wytwórcami, ani właścicielami tego zasobu, który służy im do czerpania partykularnych korzyści. Broadcast – jako przekaz telewizyjny i broadsource – jako działalność ankieterska mają zasięg powszechny, tj. są w stanie powodować o podobnej

skali, wielkie skutki społeczne, polityczne i gospodarcze. Działania o tak dużym wpływie na społeczeństwo nie mogą zależeć wyłącznie od widzimisię prywatnego przedsiębiorcy. O ile działalność nadawców rozpowszechniających przekazy telewizyjne jakoś jest regulowana i nadzorowana, to wykonywanie ankiet i gromadzenie danych dla formułowania opinii w masowej skali działa nietransparentnie, poza jakąkolwiek publiczną kontrolą. Biznes ankieterski jak najszybciej należy odpowiednio uregulować, zanim polityczne działania public relations całkowicie wrosną w instytucje państwa za pomocą pieniędzy publicznych.

P

odsumowując: nadmierne odwoływanie się do opinii mas, rzekoma nieomylność ich osądów eliminuje pluralizm, niweluje rolę autorytetów, sprzyja tabloidyzacji życia publicznego, prowadzi do zniekształcania obrazu procesów politycznych, wpływa źle na kulturę dyskursu, obniża znaczenie intelektu, czyli deprecjonuje sztandarową chlubę homo sapiens. Tym sposobem awangarda cywilizacyjna jako znak prawdy czasu na sztandarach zamiast cyrkla i węgielnicy – nosi sondaże. Koronnym, pragmatycznym ar-

Miejsce osoby rozumnej zajmuje celebryta. Mediom wystarcza popularność przekazu i celebryta ma dla nich jeszcze tę dodatkową „zaletę”, że jest łatwy do wykorzystywania do innych celów. gumentem za regulacją działalności ankieterskiej jest to, że ankietowa pomyłka i manipulacja są to syjamskie siostry ze wspólnym układem pokarmowym. W celu chirurgicznego rozdzielania tych bliźniąt, czyli zamierzonych zaniechań, przekłamań ankiet od przypadkowych błędów czy niedokładności oraz z powodu ww. szkód w działaniu demokracji, Dokończenie na sąsiedniej stronie

reklama_Salvatti-kawa_drukarnia_krzywe.pdf 1 2017-11-28 17:50:54

R E K L A M A

Różne kierunki. Jeden cel.

Bezpieczeństwo

Dywersyfikacja kierunków dostaw gazu to stabilność i bezpieczeństwo kraju. Działania takie jak projekt Korytarza Norweskiego i zwiększanie mocy terminala LNG w Świnoujściu podnoszą polską niezależność energetyczną. Intensyfikacja pozyskiwania zasobów krajowych i zagranicznych, handel na rynkach światowych oraz wspieranie przez PGNiG innowacyjnych rozwiązań, odpowiadających na najpilniejsze wyzwania polskiej energetyki to nie tylko rozwój firmy, ale przede wszystkim pobudzenie rodzimej gospodarki.

Pijąc kawę

wspierasz

misje

pgnig.pl


GRUDZIEŃ 2017 · KURIER WNET

5

WOJNA·INFORM ACYJNA

I

lość tak zwanych fejków, czyli kompletnie nieprawdziwych wiadomoś­ci ukazujących się w sieci, rośnie wręcz lawinowo. Na liście najpopularniejszych fałszywek sporządzonej przez agencję prasową Associated Press znalazły się między takie sensacje: Ostrzeżenie psychologów Uniwersytetu Harvarda, że lubiana przez dzieci Świnka Peppa jest niesłychanie niebezpieczna i oglądanie bajek z jej udziałem może powodować u dzieci autyzm. Co najmniej kilkanaście li-

publiczna wschodnich uczestników Partnerstwa, a zadaniem sianie chaosu i pobudzanie wzajemnej nieufności. Do mieszkańców Armenii adresowano narrację, że porozumienie z Unią Europejską nie przynosi krajowi żadnych korzyści ekonomicznych. Taką tezę usiłował nawet narzucić redaktor naczelny rosyjskiego radia i portalu Business FM, Ilia Kopielewicz, w trakcie wywiadu z prezydentem Armenii Serżem Sarkisjanem. W tym przypadku forsowana narracja nie ma marginesowego znaczenia, bowiem Unia Europej-

Polsce, która według rosyjskiego portalu politnavigator.net, „w odwet za Banderę” blokuje przejazd ukraińskich ciężarówek przez Polskę do Europy Zachodniej. Korespondent portalu powoływał się na wypowiedź byłego ministra transportu i łączności, a obecnie biznesmena, Jewgienija Czerwonienki, w telewizji ZIK. Czerwonienko miał narzekać, że na granicy z RP stoją tysiące ukraińskich ciężarówek, bowiem Polacy zamknęli Ukraińcom drogę do Europy. On sam wraz z urzędującym ministrem transportu Wołodymyrem

im deputowana do Dumy Państwowej, Anna Kuwyczko. Umieszczone w sieci wideo obejrzało w dwa tygodnie ponad pół miliona internautów. Dla przypomnienia: Wowa to zdrobnienie od imienia Władimir, a o wychowawczym duchu dziecięcej piosenki może świadczyć solenna obietnica: „odzyskamy Alaskę dla ojczyźnianej macierzy” (https://www.youtube.com/ watch?v=-AViL_Q7t5k). Na co liczą producenci „fejków”? Przede wszystkim na swoistą ignorację z wyboru, na którą decydują się często

• wiedzą również, że wysoki jest koszt: • uzyskania prowadzących do prawdy informacji dodatkowych, • analizy i oceny informacji dodatkowych, • spodziewane korzyści będą zapewne niższe niż koszty uzyskania informacji prawdziwych. Oszukując odbiorców, autorzy manipulacji wykorzystują jeden lub więcej elementów powyższego modelu, licząc na wywołanie efektu ignorancji z wyboru. Stosują przy tym cztery podsta-

Od wieków wiadomo, że plotki rozchodzą się szybko i szeroko, zwłaszcza te negatywne o kimś znanym. To, że Kowalska NIE puściła się z listonoszem, nikogo nie interesuje i we wsi się o tym nie mówi. Internet uczynił świat wielką wioską, w której plotki rozchodzą się z błyskawiczną szybkością we wszystkie strony.

FOT. YOUTUBE

Internet pełen fałszu Rafał Brzeski

czących się portali zamieściło tę rewelację. Również polskie portale, w tym kobietaxl.pl, dompelenpomyslow.pl, mamasy.pl. Tymczasem okazało się, że na Harvardzie nie prowadzono badań nad Peppą, a cytowany „ekspert” Marc Wildemberg nigdy nie pracował na tym uniwersytecie i jego nazwisko nie widnieje w internetowej bibliotece JSTOR – archiwum ponad 2400 czasopism naukowych. Sensacją na skalę amerykańską była wiadomość, że na parkingach supermarketów Aldi grasują oszuści, którzy oferują kobietom perfumy po okazyjnych cenach. Następnie tryskają na nie chmurą eteru, usypiają, a potem molestują lub okradają. Ostrzeżenie rozeszło się jak burza, a tymczasem ani dyrekcja Aldi, ani policja nie odnotowały takich przypadków. Równie fałszywa była informacja, że Burger King przyznał się do „wzbogacania” swoich hamburgerów koniną. Popularna hamburgerownia z miejsca zaprzeczyła, ale wiadomość poszła w sieć i się rozeszła. Tym szerzej, że była „odgrzaną” wersją skandalu z 2013 roku, kiedy w mielonym mięsie jednego z irlandzkich producentów wykryto koninę pełniącą obowiązki wołowiny. Wówczas Burger King przeprowadził badania DNA mięsa od swoich dostawców i okazało się, że wszyscy są solidni. Pal diabli, jeśli „fejki” są sensacyjne, ale mało szkodliwe. Bardziej niebezpieczne są te z arsenału wojny informacyjnej, których celem jest destabilizacja atakowanego państwa lub sparaliżowanie konkretnej inicjatywy politycznej. W końcu listopada w Brukseli odbyło się spotkanie na szczycie Partnerstwa Wschodniego z udziałem liderów krajów Unii Europejskiej oraz Armenii, Azerbejdżanu, Białorusi, Gruzji, Mołdowy i Ukrainy, czyli byłych republik Związku Sowieckiego. Spotkanie poprzedziła fala rosyjskiej dezinformacji, której ewidentnym celem była opinia

ska stanowi największy rynek zbytu dla armeńskiego eksportu i prawie jedną czwartą wolumenu wymiany handlowej. Z kolei Gruzinom usiłowano wmówić, że Unia Europejska ogranicza import z tego kraju tylko do towarów, których nie może dostarczyć Ukraina. Tymczasem w dwustronnych stosunkach handlowych towary gruzińskie, z wyjątkiem czosnku, nie są objęte żadnym unijnym cłem. Spośród uczestników szczytu Partnerstwa Wschodniego największą porcją dezinformacji „obdarzono” Ukrainę, przy czym kraj ten prezentowano w roli pionka interesów Stanów Zjednoczonych, w nadziei na wywołanie niechęci w zachodnioeuropejskiej opinii publicznej. Dominowały dwie narracje: Stany Zjednoczone zbroją wojska ukraińskie i płacą Ukrainie, aby podsycała konflikt na wschodzie kraju, oraz: USA sprowokowały konflikt ukraiński, żeby sparaliżować tworzenie „Jedwabnego Szlaku” prowadzącego z Chin do Europy Zachodniej. W obie narracje wpisała się nawet państwowa telewizja Pierwszy Kanał i jej publicystyczny program „Czas pokaże”. W obu przypadkach prezentowane insynuacje nie zostały poparte żadnymi konkretnymi faktami. Uzupełnieniem tych narracji była zwykła „dieta” fałszywek adresowanych do ukraińskich odbiorców, czyli opowieści, że wojska ukraińskie prowadzą czystki etniczne w Donbasie, z wariantem, że wojska ukraińskie wspólnie ze służbami amerykańskimi planują wielką czystkę etniczną na wschodzie Ukrainy. I znów zarzuty i żadnych faktów na ich poparcie. Faktograficznego fundamentu pozbawiona jest także kolejna narracja o tym, że pod kierownictwem sekretarza ukraińskiej Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony działają tajne „szwadrony śmierci”. W kontekście Partnerstwa Wschodniego dostało się również

Omelianem interweniował ponoć we Lwowie, aby rozładować blokadę. Tymczasem sam Omelian twierdzi, że tranzyt przez Polskę przebiega bez zakłóceń. Również rzecznik ukraińskiej straży granicznej Oleg Słobodian zdementował doniesienia mediów rosyjskich, zapewniając, że ruch graniczny ciężarówek przebiega normalnie. Swoistą wisienką na rosyjskim torcie propagandowym było w listopadzie wideo piosenki „Wujku Wowa, jesteśmy z Tobą” w wykonaniu małych policyjnych kadetów ze szkoły nr 44 w Wołgogradzie. Towarzyszy

dezinformowane społeczności. Dotarcie do informacji prawdziwej ma bowiem wysoką cenę w wymiarze czasu, wysiłku, pieniędzy, a nawet najwyższą cenę życia. Dołożyć należy do niej cenę interpretacji uzyskanych informacji. W sumie koszt uzyskania informacji prawdziwej może być zniechęcająco wyższy od spodziewanych profitów. Model ignorancji z wyboru składa się z 4 elementów: • odbiorcy uzyskali niedoskonałą informację, • odbiorcy są świadomi, że dysponują informacją niedoskonałą,

wowe rodzaje taktyki: • dezinformację, czyli rozpowszechnianie informacji kłamliwych, • cenzurę, czyli świadome ograniczanie dostępu do informacji, • propagandę „białą”, czyli forsowne sponsorowanie informacji prawdziwych, ale dobranych pod kątem interesów manipulującego, • przesyt informacji, to znaczy przekazywanie informacji w ilościach zwiększających znacznie koszt analizy, co sprawia, że odbiorcy rezygnują z samodzielnej oceny na rzecz interpretacji podsuniętej przez manipulującego.

R E K L A M A

Nadchodzi totalitaryzm! Pora ratować demokrację badania opinii powinny być nadzorowane w jawnej procedurze określone przepisami ustawy. W działaniach sondażowych o znaczeniu politycznym, o wydźwięku społecznym: • badania opinii podlegają wcześniejszej rejestracji i notyfikowaniu metody w uprawnionej do tego publicznej instytucji regulacyjno-kontrolnej, • kompletne założenia badawcze, warunki, w jakich ma powstawać dana opinia sondażowa, jej cele powinny być publicznie jawne przed wykonaniem takiego badania, • wyniki badań, jak i podstawowe interpretacje wyników powinny być zawsze publikowane ze skrótem dokumentacji badania, włącznie z rozliczeniem finansowym, • częstość publikowania badań ankieterskich w celach politycznych powinna zostać ograniczona i powinna być racjonowana zgodnie z ustalonym rocznym kalendarium, • odstępstwa od zasad ustawy powinny nakładać sankcje na wytwarzających, jak i publikujących wyniki sondaży o znaczeniu politycznym niezgodnie z przepisami.

Miejmy świadomość, że istnieje antagonistyczna, równoprawna perspektywa widzenia świata, która ma jednak trwający zbyt długo, bo od 1989 roku priorytet. Jest to koncept organizowania wspólnoty w oparciu o nadrzędność interesów indywidualnych, prywatnych. Ten właśnie ideologiczny pomysł zaprowadził nas w zaułek polityki uzasadniającej odstępowanie od funkcji kontrolnych Państwa zapewniających transparent­ność działań, wydatkowania środków publicznych, podejmowania prób odejścia od publicznego finansowania działalności partii politycznych, do przypadków paraliżu kontroli sądowniczej nad działaniami elit zasiedlających instytucje władzy. Nadużywanie w przestrzeni publicznej ankiet do celów politycznych, społecznych działa jak katalizator przemian rujnujących system demokracji i zaufanie do niej, o czym przedstawię parę słów więcej, jeśli będzie możliwość, w kolejnym numerze „Kuriera WNET”, tym razem o toksycznej synergii, o efektach współdziałania ludzi mediów, agencji PR i ośrodków badania opinii publicznej. K

Cedrob S.A. to największy w Polsce producent mięsa. Lider w produkcji drobiowej oraz wiodący producent trzody chlewnej. www.cedrob.com.pl

W sieci internetu dodatkowym elementem sprzyjającym „fejkom” jest szybkość i łatwość rozpowszechniania wiadomości oraz przemożna chęć zaimponowania innym użytkownikom mediów społecznościowych. Jednym kliknięciem można rozkolportować fałszywkę dalej, a komputer już ją prześle całej liście korespondencyjnej. Idąc owczym pędem za baranem przewodnikiem, nie sprawdza się źródła przed wysłaniem, nie kontroluje wiarygodności, nie zastanawia się, czy przypadkiem ktoś nie wprowadza w błąd.

Wisienką na rosyjskim torcie propagandowym była piosenka „Wujku Wowa, jesteśmy z Tobą” w wykonaniu małych policyjnych kadetów. Ważne, że wiadomość jest ciekawa, atrakcyjna, barwna, tworzy nimb wtajemniczonego i jest warta jak najszybszego przekazania innym, bo może jeszcze nie wiedzą. Tak jak z plotką w maglu, tylko szybciej. Klik – i poszło. Czasem dopiero później przychodzi zastanowienie, czy przypadkiem przewrotni autorzy „fejku” nie użyli mnie w charakterze pudła rezonansowego. Wówczas jednak zaczyna działać odruchowa niechęć do samokrytyki. Przekonanie, że „u mnie coś takiego się nie zdarza”, uławia niepomiernie życie dezinformatorom. K


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2017

6

N·I·E·G·O·S·P·O·D·A·R·N·O·Ś·Ć

W

edług wyliczeń Państwowego Instytutu Geologicznego sztormujące polskie morze zabiera rocznie około 50 ha lądu, generując średnio straty w skali jednego roku w graniach 500 milionów złotych. Dlatego w dniu 28 marca 2003 roku Sejm Rzeczypospolitej Polskiej uchwalił wieloletni program ochrony brzegów morskich, zabezpieczając w ustawie środki budżetowe na ten cel w kwocie 911 000 tysięcy złotych w okresie od 2004 r. do 2023 r. Gdybyśmy dokonali prostego rachunku matematycznego i przemnożyli roczne straty przez okres trwania programu ochronnego, to znaczy przez 20 lat, to zauważylibyśmy potencjalne 10 miliardów zaoszczędzone w naszym budżecie, a zatem słuszność podjęcia decyzji o przeciwdziałaniu skutkom niszczycielskiego morskiego żywiołu nie podlega żadnej wątpliwości. Ustawowy limit finansowania programu ochronnego nie objął środków pochodzących z europejskich funduszy rozwojowych. W ramach Programu określono zadania wykonawcze i kontrolne jednostek państwowych odpowiedzialnych za jego wdrożenie. Główne cele ochrony brzegów mors­kich oparto na budowaniu nowych systemów ochronnych oraz rozbudowywaniu i utrzymywaniu już istniejących instalacji ochrony brzegów morskich przed erozją morską i powodzią od strony morza, monitorowaniu brzegów morskich, prac i badań dotyczących ustalenia aktualnego stanu brzegu morskiego na całej długości polskiego wybrzeża. Nadzór nad programem powierzono w ustawie ministrom właściwym dla spraw gospodarki morskiej, a samą realizację programu zlecono poszczególnym dyrektorom urzędów morskich. Warto zwrócić uwagę na kilka założeń zawartych w załączniku do ustawy, w którym przedstawiono szczegółowy plan nakładów na realizację programu. W punkcie pierwszym znajdziemy Zalew Wiślany oraz wydatki przeznaczone na sztuczne zasilanie, umocnienia brzegowe oraz monitoring i badania dotyczące ustalenia aktualnego stanu brzegu morskiego w kwocie 457 000 tys. złotych. W punkcie drugim zapisano między innymi ochronę umocnień brzegowych na półwyspie Westerplatte, sztuczne zasilanie oraz umocnienia brzegowe w Orłowie. W punkcie czwartym znajdziemy odwodnienie oraz umocnienie brzegowe Klifu Jastrzębia Góra, a w Ustce – sztuczne zasilenia wraz z budowlami wspomagającymi ochronę brzegu morskiego. Mając powyższe na uwadze, możemy łatwo wyartykułować przynajmniej kilka wniosków. Pierwszy z nich, podstawowy, to taki, że władza ustawodawcza, jaką jest Sejm Rzeczypospolitej Polskiej, wypełniła swój fundamentalny państwowy obowiązek i wytyczyła na kolejne lata drogi postępowania prowadzące w kierunku bezpieczeństwa państwa w obszarze ochronnym brzegów morskich. Wniosek drugi – zabezpieczono na ten cel środki w budżecie i wyznaczono poszczególne urzędy do jego realizacji. Z uwagi na to, iż wieloletni program ochrony brzegów morskich funkcjonuje w przestrzeni publicznej już od prawie piętnastu lat, warto byłoby się przyjrzeć, jak wygląda jego realizacja i wdrażanie oraz jakie przynosi efekty w skali naszego kraju. Jednym ze źródeł do analizy może być Najwyższa Izba

Przychodząca nowa władza zawsze mówi o rozliczeniach poprzedników, tylko jakoś nigdy tego nie robi! Dlaczego? A dlatego, że na przykład w takich raportach NIK możemy znaleźć z imienia i nazwiska, jak i zajmowanego stanowiska, osoby bezpośrednio odpowiedzialne za opisane nieprawidłowości, jednakże powtarzające się podczas kolejnych wymian władzy wykonawczej.

Chocholi taniec na morskim brzegu Tomasz Hutyra Opaska Westerplatte, luty 2017. Fot. Tomasz Hutyra

Kontroli oraz wynikające z jej działalności wnioski pokontrolne. Dla przykładu przypatrzmy się jednemu z nich, wygenerowano go w listopadzie 2009 roku pod nazwą „Informacja o Kontroli Brzegów Morskich”. W podsumowaniu wyników kontroli, zawierającej się w ocenie kontrolowanej działalności, możemy przeczytać: „Najwyższa Izba Kontroli negatywnie ocenia działalność administracji morskiej w zakresie realizacji wieloletniego Programu ochrony brzegów morskich”. Czytając dalej opracowanie, znajdziemy coś takiego: „Ministrowie właściwi do spraw gospodarki morskiej nierzetelnie nadzorowali realizację Prog­ramu oraz nie podejmowali działań w celu pozyskania środków pozabudżetowych na jego finansowanie. Dyrektorzy urzędów morskich część środków otrzymanych na realizację Programu wykorzystali niezgodnie z przeznaczeniem, udzielali zamówień publicznych bez stosowania lub z naruszeniem trybów i zasad ustawy z dnia 29 stycznia 2004 r. Prawo zamówień publicznych, zwanej dalej ustawą pzp, oraz nie zawsze naliczali kary umowne za przeterminowanie wykonania przedmiotu umowy. Działania dyrektorów urzędów morskich na rzecz pozyskania środków pozabudżetowych były nieskuteczne – do końca 2008 r. nie uzyskali żadnych środków”. Na końcu raportu znajdziemy wykaz osób odpowiedzialnych za zaistniałe nieprawidłowości, zatrudnionych w administracji państwowej. Możemy natrafić między innymi na byłych ministrów infrastruktury Marka Pola, Jerzego Polaczka, Rafała Wiecheckiego, Cezarego Grabarczyka, czy wreszcie Marka Gróbarczyka, obecnego ministra gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej. Pośród rzeszy dyrektorów urzędów morskich między innymi odnajdziemy Andrzeja Królikowskiego, Andrzeja Borowca czy Mariusza Szuberta.

W

yniki kolejnej kontroli, za lata 2010–2012, przynoszą zaskakujące tezy. Z jednej strony znajdziemy w raporcie zdanie: „Najwyższa Izba Kontroli ocenia pozytywnie, mimo stwierdzonych nieprawidłowości, wykonywanie przez urzędy morskie zadań związanych

z wykorzystaniem 1224 mln zł na realizację 13 zadań inwestycyjnych objętych kontrolą”, a z drugiej strony takie oto stwierdzenie: „Finansowe skutki nieprawidłowości ujawnionych w wyniku kontroli NIK wyniosły 39,2 mln zł, tj. 3,2% kwoty przeznaczonej na realizację zadań inwestycyjnych objętych kontrolą”. W takim razie, mając powyższe na uwadze, nasuwa się autorska sugestia, iż musimy być bardzo bogatym państwem, skoro 40 milionów złotych nieprawidłowości skutkuje pozytywnymi ocenami działalności administracji morskiej w obszarze szeroko pojętej gospodarki morskiej! Jednakże jeszcze bardziej może zadziwiać takie stwierdzenie autorów kontroli: „Ujawnione nieprawidłowości były konsekwencją nieprzestrzegania przez pracowników urzędów morskich obowiązujących przepisów i procedur. Wystąpieniu tych nieprawidłowości nie zapobiegł minister właściwy do spraw gospodarki morskiej, do obowiązków którego należało sprawowanie nadzoru nad działalnością dyrektorów urzędów morskich”.

Ekspert, Pan Profesor, znalazł przyczynę katastrofy w wyjątkowych warunkach pogodowych, tak jakby ten jeden krytyczny sztorm przekroczył swoją normę i uderzył w brzeg morski z siłą amerykańskiego tajfunu. Mijają lata od wprowadzenia ustawy o ochronie brzegów morskich, zmieniają się poszczególne rządy, opcje polityczne, czy wreszcie niektóre tylko układy personalne, ale problem z niszczycielską działalnością morza pozostaje niezmienny, a kilka faktów po prostu zadziwia. Pierwszy z nich będzie niezmiernie charakterystyczny dla naszej państwowości. Otóż przychodząca nowa władza zawsze mówi o rozliczeniach poprzedników, tylko jakoś nigdy tego nie robi! Dlaczego? A dlatego, że na przykład w takich raportach NIK możemy znaleźć z imienia i nazwiska,

jak i zajmowanego stanowiska, osoby bezpośrednio odpowiedzialne za opisane nieprawidłowości, jednakże powtarzające się podczas kolejnych wymian władzy wykonawczej. Dlatego żadnych rozliczeń nie ma i nie będzie, a problemy będą tylko narastać. Poniżej wymienię tylko kilka z nich. Problem numer jeden to tak zwane podwodne progi spowalniające, wybudowane na dnie morza na wysokości Klifu Orłowskiego, oddalone od brzegu morskiego kilkadziesiąt metrów. Według doktor Agnieszki Kubowicz-Grajewskiej: „Pomimo ochrony brzegu bilans osadów plaży i podbrzeża jest ujemny. W okresie 2007–2009 z powierzchni plaży ubyło ok. 5 870 m³, a z podbrzeża, w latach 2006–2010, ok. 23 201 m³ osadu. Negatywne zmiany abrazyjne zaszły również na klifie. W latach 2006-2007 w południowej części cypla linia korony klifu cofnęła się o 1–2 m (Kwoczek 2007). Po październikowym sztormie z 2009 roku krawędź klifu przesunęła się w stronę lądu od ok. 2 m w rejonie cypla do 12 m na południe od niego. Efektywność progów, szczególnie w okresie sztormów, jest niewielka. Przy wysokościach fal rzędu 0,5–1,1 m w obszar osłonięty przedostaje się od 59 do 76% falowania przy średnim poziomie morza. (...) Okresy, w których progi powinny spełniać swoje funkcje, to przede wszystkim okresy sztormowe, przypadające na jesień i zimę. To właśnie w tym czasie strefa brzegowa jest szczególnie narażona na niszczycielską siłę morza. Tymczasem efektywność progów w czasie sztormów jest niewielka”. Tyle Pani doktor z Pracowni Geofizyki Morskiej Uniwersytetu Gdańskiego. A co na to Urząd Morski w Gdyni? – „Progi kamienne o koronie zanurzonej, wybudowane w latach 2005–2006 w rejonie Klifu w Orłowie, stanowią podstawowy element ochrony brzegu morskiego w tym rejonie, (...) spełniają założone przez projektantów zadania”. Mało tego, ów urząd rozważa zbudowanie kolejnych tego typu konstrukcji, a rzeczywistość? Zdjęcia nie mogą przecież kłamać – robiłem je w miarę regularnie w okresie sztormowym jesienią i zimą 2016 roku oraz zimą 2017 roku. Morze

Chrześcijanie wracają na Bliski Wschód Prof. Ryszard Legutko podsumowuje III Europejski Kongres w Obronie Chrześcijan. Rozmawiał Antoni Opaliński. Zakończył się III Europejski Kongres w Obronie Chrześcijan. Czy przyniósł jakieś nowe wiadomości na temat prześladowanych chrześcijan? Zawsze dowiadujemy się czegoś nowego, bo w konferencji biorą udział ludzie, którzy są w to bardzo mocno zaangażowani. Rozmawialiśmy m.in. o rosnącej ilości chrześcijan, którzy wracają. A także o wzrastającej liczbie konwersji na chrześcijaństwo, przede wszystkim na katolicyzm, na Bliskim Wschodzie, również w Iraku. Całkiem spora liczba muzułmanów przechodzi na chrześcijaństwo. To jest – o czym należy pamiętać – bardzo dla nich niebezpieczne i grozi śmiercią. Takie rzeczy są w islamie karane. A jednak

się zdarzają i takich przypadków jest podobno wcale niemało. Powrót chrześcijan wymaga pokoju na Bliskim Wschodzie. Wszelka destabilizacja zawsze prowadzi do przemocy. Chrześcijanie na Bliskim Wschodzie, którzy przecież byli tam od samego początku, zawsze stanowili siłę pokojową. Natomiast muzułmanie odnoszą się wrogo do niewiernych i tak było też w tym przypadku. Chodziło o wyczyszczenie Bliskiego Wschodu z chrześcijaństwa. Zresztą muzułmanie, z tego, co wiemy, mieszają dwa zagadnienia. Z jednej strony chrześcijaństwo, które jest dla nich nie do przyjęcia. Z drugiej strony współczesna ideologia liberalna. Dla nich

jedno i drugie to przejawy zachodniego imperializmu, być może nawet ich nie odróżniają. Dokonuje się dechrystianizacja tej części świata, bardzo niekorzystna, bo chrześcijanie nie tylko byli siłą pokojową i stabilizującą, ale także nosicielami zachodniej cywilizacji. Toteż trzeba myśleć o tym, jak sprawić, żeby ten proces się odwrócił. Fakt, że chrześcijańscy uchodźcy wracają, chcą wrócić do swoich domów, jest krzepiący i o tym też rozmawialiśmy. Co może zrobić taki kraj jak Rzeczpospolita? To jest z jednej strony proste, a z drugiej skomplikowane. Proste jest w tym sensie, że oni potrzebują po prostu pieniędzy – żeby odbudować domy, kościoły,

szpitale. O pieniądze jest właściwie najłatwiej, nie dlatego, że wszyscy ludzie chcą dawać, ale dlatego, że to jest najprostsze rozwiązanie. I te pieniądze rzeczywiście idą od nas, idą z Węgier, z krajów Europy Wschodniej. Ale są jeszcze inne uwarunkowania, które już takie proste nie są. Jak przywrócić względną harmonię między różnymi grupami religijnymi – po wojnie, po tych wszystkich prześladowaniach? Jak sprawić, żeby pieniądze, które tam płyną, jeszcze w ilościach niewystarczających, nie miały skutków demoralizujących? Jak odbudować te zniszczone dzieła, cuda architektury, całe to kulturowe otoczenie? Każda społeczność tego potrzebuje, zwłaszcza taka społeczność, która

rozbijało się o klif, a plaża północna praktycznie zanikła. Plaża południowa, czyli na południe od mola w Orłowie, również znajdowała się zawsze całkowicie pod wodą. A zatem nasuwa się kilka pytań. Pierwsze z nich: kto ma rację – Pani Doktor czy pracownicy Urzędu Morskiego? Działacze społeczni oddali sprawę w ręce tak zwanej władzy sądowniczej, aby to ona rozstrzygnęła ów problem. Cóż, jak to często bywa, prokurator znalazł paragraf do umorzenia śledztwa, dopatrując się przedawnienia sprawy, a sąd odrzucił skargę na działanie prokuratora, motywując swoją decyzję brakami formalnymi. Koszt budowli, jak podaje Urząd Morski, to 1,5 miliona, ale straty w krajobrazie z tego tytułu mogą być niewycenialne. Problem numer dwa – ochrona brzegu morskiego na półwyspie Wester­ platte. W roku 2012 firma Warbud rozpoczęła prace budowlane w tym rejonie, kończąc w terminie inwestycję. Wybudowano coś na podobieństwo gdyńskiego bulwaru nadmorskiego, mającego na celu spełnienie dwóch funkcji: ochronnej i turystycznej. Bulwar w Gdyni istnieje i ma się dobrze od roku 1976, a bulwar Westerplatte został zamknięty zimą bieżącego roku. Uderzyło w niego kilka sztormów, a jeden silniejszy zniszczył go w takim stopniu, że możemy mówić o katastrofie budowlanej. Co na to prokurator? Umarza śledztwo. Co na to Urząd Morski? Podobno znalazł się ekspert, Pan Profesor, i znalazł przyczynę katastrofy w wyjątkowych warunkach pogodowych, tak jakby ten jeden krytyczny sztorm przekroczył swoją normę i uderzył w brzeg morski z siłą amerykańskiego tajfunu, niszcząc go prawie doszczętnie.

D

ziwnym trafem konstrukcja była poddana morskiej presji przez kilka lat i ten fakt zgłaszał do Urzędu Morskiego wykonawca, stwierdzając w swoich pismach, że jednak coś niedobrego dzieje się z tą budowlą. Urząd Morski jako inwestor i nadzorca prawdopodobnie nie robił w tej sprawie zupełnie nic. Dzieła zniszczenia dokonało morze. Tak się składa, że w okresie jesienno-zimowym wieją wiatry, a one pobudzają ruch morskiej wody, wytwarzając fale, a te na końcu uderzają w brzeg morski... Straty z tego tytułu to na początek koszt inwestycji, czyli około 12 milionów złotych. Problem numer trzy – Klif Jastrzębia Góra. Według Urzędu Morskiego faktycznie z konstrukcją ochronną brzegu morskiego dzieje się coś niepokojącego i ów urząd wystąpił do Państwowego Instytutu Geologicznego w sprawie ewentualnej współpracy mającej na celu uratowanie konstrukcji. Pytanie wypadałoby postawić takie na przykład: dlaczegóż to za pierwszym razem nie wystąpiono do geologów w sprawie współpracy? Kto zaprojektował zatem tę konstrukcję, że po pierwsze nie podjął szerszych konsultacji, a po drugie prawdopodobnie zaprojektował ją źle? Pomijam fakt, że będąc całkowitym laikiem w tej dziedzinie, sam widzę jedną z prawdopodobnych przyczyn, czyli zastosowanie koszy kamiennych. Gdy bije w nie fala, to logiczne musi być, że kamienie pośrodku kosza zaczynają pracować, przemieszczać się, by w efekcie końcowym napierać na siatkę drucianą, która je utrzymuje warstwowo. Siatka ulega wreszcie przetarciu, kamienie wysypują się z koszy i dochodzi do obsuwiska,

przeszła przez podobne cierpienia, była rozproszona, musiała uciekać, a teraz wraca. Jak wraca, to chce mieć oparcie – nie tylko mieć gdzie zamieszkać, gdzie się uczyć, ale także poczucie przynależności, że jest u siebie. Pojawił się taki pomysł, żeby skoordynować wysiłki krajów wschodnioeuropejskich, bo w tej części Europy uprzedzenia antychrześcijańskie są stosunkowo najsłabsze. W Europie zachodniej są bardzo silne i stąd trudno tam zmobilizować ludzi do pomocy. Podczas konferencji odczytano przesłanie od przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Antonia Tajaniego. Czy to znaczy, że w Parlamencie Europejskim pojawiła się świadomość tego, co się dzieje na Bliskim Wschodzie? I tak, i nie. Jeśli chodzi o samą instytucję, to nie. Instytucja Parlamentu Europejskiego jest bardzo silnie przesiąknięta tymi uprzedzeniami, podobnie jak inne instytucje unijne. Natomiast jest całkiem sporo posłów, którzy są

co można ewidentnie na miejscu zauważyć. Straty z tego tytułu? Któż by się tym przejmował... Koszt budowli około 11,5 miliona. Problem numer cztery – Rafa Ustka. Jak zapewniał inwestor, w miejscu osadzenia konstrukcji miało się narodzić swoiste podwodne życie. Na dnie osadzono ją tak, jak odwrócone durszlaki, a przez nie miała się przelewać fala morska i jednocześnie ulegać na nich spowolnieniu. Ktoś nie dopilnował inwestycji, a ktoś inny nie zastosował zbrojenia w tych betonowych instalacjach. Efekt końcowy – gruzowisko na dnie morza w odległości około 200 metrów od linii morskiej. Koszt budowli – 150 milionów złotych. Winnych oczywiste nie ma, a prokuratorzy wszystko odrzucają od siebie, umarzają, tak jakby sprawy nie było. Jeden podstawowy wniosek końcowy. Jeżeli założymy, że we wnioskach pokontrolnych Najwyższej Izby Kontroli wskazane zostały osoby z najwyższych stanowisk administracyjnych w państwie, odpowiedzialne z imienia i nazwiska, ale kolejna zmiana władzy nie podejmuje żadnych działań, bowiem na karuzeli kręcą się od lat ci sami urzędnicy, to możemy postawić przykrą dla nas wszystkich następującą tezę: nigdy nie będzie rozliczeń, gdyż panowie i panie kryją się nawzajem! A gdy nie będzie rozliczeń osób odpowiedzialnych za nieprawidłowości wskazane niemalże palcem przez NIK, to nie będzie porządku w naszym państwie, a tym samym środki budżetowe pochodzące z podatków płaconych przez ogół ciężko pracującego społeczeństwa będą dalej marnotrawione.

K

iedy my, Polacy, zakończymy ten chocholi taniec? Czy wreszcie politycy odpowiedzialni za powyższy stan rzeczy, pochodzący ze wszystkich opcji politycznych, zabiorą się za uczciwe przestrzeganie prawa? Mam wątpliwości, niestety. Politycy, wiadomo, jak to się mówi, kręcą lody, ale zwykli obywatele również nie przejawiają woli przestrzegania prawa. Prawie każdy z nas przyzwyczaił się już do jego łamania, a zaczyna się zupełnie niewinnie – od niezapiętych pasów w samochodzie poprzez przekraczanie prędkości, a kończy grubo, tak jak na przykład policjanci w aferze Amber Gold czy wielu, wielu innych naszych rodaków... Policjanci nic nie widzieli i nic nie słyszeli, urzędnicy kontrolujący nie rozumieli, a politycy, mając ręce w kieszeniach, wygłaszali swoje kwieciste mowy o tym, jak jest nam wszystkim super! Czy mamy jeszcze siłę, my – naród, do tego, aby naprawdę powstać z kolan i naciskać z każdej strony na tych polityków, którzy nie mogą, nie potrafią uczciwie postępować, na tych prokuratorów, którzy nie chcą pracować, na tych sędziów, którzy nie mogą znaleźć drogi do prawdy? Przecież możemy się zrzeszać, możemy wspólnie organizować różne formy protestu i naciskać na władzę oraz administrację państwową, aby w końcu podjęto prawdziwe reformy prowadzące do takich zmian, by w naszym państwie kasa się nie marnowała i tak po prostu się zgadzała, jak w warzywniaku! Jestem jednak realistą i niestety nie widzę żadnych szans na jakiekolwiek zmiany strukturalne. Może kolejne kroczące za nami pokolenia dokonają rewizji naszej rzeczywistości? Nadzieja przecież umiera ostatnia... K

w te sprawy zaangażowani, którzy starają się działać, którzy wykonują dob­ rą robotę. M.in. pan przewodniczący Tajani, który wcześniej jeszcze, zanim został przewodniczącym, był w te sprawy zaangażowany. Sam brałem udział w różnych jego spotkaniach, seminariach i akcjach. Jednak wśród uczestników konferencji dominowali przedstawiciele naszej części kontynentu. Nie tylko, mieliśmy też gości z Brukseli czy z Wielkiej Brytanii. Tak się stało, że w ostatniej chwili musieli odwołać wizytę goście ze Stanów Zjednoczonych. Tak, że nie jest źle, ale rzeczywiście Europa Wschodnia jest znacznie bardziej chrześcijańska niż Europa Zachodnia, przy czym te nieliczne wspólnoty w Europie Zachodniej są bardzo zaangażowane. Ale – i ten wątek też się powtarzał – jeżeli Europa ma odzyskać swoją chrześcijańską duszę, to ten impuls przyjdzie raczej ze wschodu niż z zachodu. K


GRUDZIEŃ 2017 · KURIER WNET

7

DALEKO·I·BLISKO

W

Argentynie, ojczyźnie papieża Franciszka, narasta coraz większa niechęć do niego. Jego rodacy są zirytowani omijaniem Argentyny podczas podróży apostolskich papieża do Ameryki Południowej. W roku 2018 również nie jest przewidziana wizyta ojca świętego w Argentynie. Do tej pory papież Franciszek był Ameryce Południowej pięciokrotnie: w lipcu 2013 w Brazylii na Światowych Dniach Młodzieży, w lipcu 2015 odwiedził Ekwador, Boliwię i Paragwaj, we wrześniu 2015 odbył podróż na Kubę i do USA; w lutym 2016 był w Meksyku, zatrzymując się na Kubie, by spotkać się z patriarchą Cyrylem; we wrześniu 2017 odwiedził Kolumbię. Na trasie przyszłorocznej pielgrzymki w styczniu do Peru i Chile nie ma Argentyny.

Najostrzejszy spór między kard. Bergogliem a Christiną Fernandez Kirschner dotyczył legalizacji małżeństw homoseksualnych. Arcybiskup Buenos Aires, znany ze swych umiarkowanych konserwatywnych poglądów, w tej sprawie był nieugięty. Namawiał swoich księży do organizowania czuwania modlitewnego pod parlamentem w obronie tradycyjnego modelu rodziny. Kościół tę batalię przegrał. Prezydent podpisała uroczyście ustawę legalizującą małżeństwa homoseksualne 21 lipca 2010 roku. Niewątpliwie kard. Bergoglio uważał również za wiarygodne podejrzenia prezydent o korupcję. I były uzasadnione. Po zakończeniu kadencji zostały jej postawione poważne zarzuty ustawiania przetargów na korzyść swoich protegowanych. Niechęć była obopólna. Christina Kirschner z trudem ukrywała swoje

Arcybiskup Buenos Aires namawiał swoich księży do organizowania czuwania modlitewnego pod parlamentem w obronie tradycyjnego modelu rodziny. Kościół tę batalię przegrał. Papież Franciszek jako oficjalny powód podaje niestabilną sytuację polityczną w Argentynie. Nie chce, aby jego wizyta była wykorzystana przez jakąkolwiek partię dla swoich celów. – W ogóle nie rozumiemy tej postawy papieża – mówi mi jeden z argentyńskich duchownych. – Papież jest przecież naszym ojcem i przyjeżdża przede wszystkim do nas, katolików, a nie do polityków – dodaje z rozżaleniem. Początkowo wydawało się, że papież czeka na zmianę prezydenta. W dniu wyboru na głowę Kościoła katolickiego urząd prezydenta w Argentynie pełniła Christina Kirschner, z którą miał bardzo trudne relacje już jako arcybiskup Buenos Aires. Ostatni raz przed wyborem spotkał się z nią w 2010 roku i to nie na indywidualnym spotkaniu, ale z całym episkopatem Argentyny. W latach 2001– 2011 pełnił funkcję przewodniczącego episkopatu i nie mógł odmówić wizyty u głowy państwa.

niezadowolenie z wyboru kard. Bergoglia na papieża. Dopiero dwie godziny po jego wyborze złożyła na Twitterze suche życzenia „owocnej pracy duszpasterskiej” nowo wybranemu papieżowi. Oczywiście była obecna na inauguracji pontyfikatu papieża Franciszka, a dzień wcześniej została przyjęta na osobistej audiencji. Starała się ocieplić relacje z papieżem. Do końca kadencji jeszcze czterokrotnie przybywała do pałacu za Spiżową Bramą. Nie zdołała jednak nakłonić Rodaka do odwiedzenia kraju. Nadzieja na przyjazd papieża do ojczyzny pojawiła się przy zmianie prezydenta. W grudniu 2015 Christinę Kirschner zastąpił Mauricio Macri, dotychczasowy burmistrz stolicy Argentyny. O zasadniczej zmianie sytuacji politycznej świadczyła opinia ustępującej prezydent, która nazwała wygraną rywala swojego protegowanego „zamachem stanu”.

w październiku 2016 r., podczas której najmłodsza córka prezydenta, pięcioletnia Antonia, przepytywała papieża z jego codziennych zajęć, np. czy je i śpi w sutannie. Niemniej jednak na zakończenie audiencji papież oświadczył, że na pewno nie przyjedzie do swojej ojczyzny w 2017 r. Teraz już wiemy, że takich planów nie ma ojciec święty również w 2018 roku.

P Jestem w sklepie z dewocjonaliami w Buenos Aires. Kobieta jest zainteresowana kupnem różańca. Sprzedawca, podając jeden z nich, zachęca ją: – Może ten z wizerunkiem naszego papieża Franciszka? – O! Na pewno nie ten! Nie z tym papieżem – odpowiada hardo rodaczka ojca świętego.

Papież Franciszek – persona non grata? Ks. Jerzy Limanówka PFM

N

owy prezydent nie wywodził się z żadnej dwóch dominujących sił politycznych – Radykalnej Unii Obywatelskiej (UCR) czy lewicującej FpV, założonej przez Nestora Kirschnera, małżonka i poprzednika na urzędzie prezydenta Christiny Kirschner. Pierwszą wizytę papieżowi złożył w lutym 2016 roku. W czasie krótkiej, bo 22-minutowej audiencji poruszono wiele spraw bliskich papieżowi – poszanowanie praw człowieka, walka z ubóstwem i przemytem narkotyków, pojednanie społeczne. Oczywiście nowy prezydent zaprosił papieża do odwiedzenia kraju, na co ojciec święty miał powiedzieć: „W tym roku nie dam rady, ale może się uda w przyszłym”.

Niestety relacje szybko się popsuły. Zgrzytem w relacjach Watykan – Argentyna było zwrócenie przez ojca świętego darowizny, jaką prezydent Macri przekazał do dyspozycji papieża. Franciszek poczuł się urażony symboliką sumy: 16 666 000 peso argentyńskich (ok. 1 mln dolarów amerykańskich). Przy tej okazji zaczęto podkreślać, że jednak bardzo dużo różni obie osobis­ tości. Macri jest zwolennikiem rozwiązań wolnorynkowych, które zwykle nie są korzystne dla biedniejszej części społeczeństwa, a ta z kolei jest przecież w centrum uwagi obecnego pontyfikatu. Dobre relacje wróciły po wizycie całej rodziny prezydenckiej

W Krzemieńcu, dawnych „Atenach Wołyńskich”, odbyły się uroczystości związane ze świętem Niepodległości. Akademia miała miejsce w polskiej szkole wybudowanej dzięki polskiemu przedsiębiorcy Marianowi Kani i Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie.

w trudno zrozumiałych i zawiłych relacjach polityczno-osobowych obecnego czasu, ale w dalszej przeszłości. Przede wszystkim w bardzo trudnym okresie junty wojskowej 1976–1983 r. i niejasnej postawy części członków episkopatu wobec metod stosowanych przez dyktaturę. W tamtym okresie duchowni znaleźli się w trudnej sytuacji, bo junta wojskowa zwalczała lewicową partyzantkę wspieraną przez Związek Radziecki, ale drakońskimi metodami.

ich śmierci, w 2001 r., wygłosił mocne kazanie, nawołując do odwagi w rozliczeniu się z przeszłością. Z pewnością podczas wizyty w swojej ojczyźnie musiałby również w jakiś sposób odnieść się do tamtych czasów. Jedno wydaje się pewne: im dłużej papież odkłada pierwszą wizytę w swojej ojczyźnie, tym będzie ona trudniejsza, tym mniej będzie osób, które go entuzjastycznie przyjmą. Aż wreszcie taka wizyta stanie się po prostu niemożliwa. K

z Ewangelii, a umysł niekompletny bez św. Augustyna. Dzieci z niesamowitym wigorem zaczęły występ. Wierszyki patriotyczne, mówione z tym akcentem wielkich Polaków, i przebojowa „setlista” (piosenek z doby Niepodległości), jak mawiają w świecie „rocknrolla”. „Co to jest Polska?” – pyta w kółko 8-letni chłopiec, którego trema ogarnęła przed wypowiedzeniem kolejnych linijek wyuczonego tekstu. No właśnie, co to jest Polska? – niemal podskakuję, słysząc to fundamentalne, lecz w ogóle niezadawane w tym pokoleniu pytanie. Ciągle słychać jakieś farmazony o budowie „drugiej Polski” czy o „odzyskaniu Polski”, czy że „nie taką Polskę się budowało”. No ale co to jest Polska? Czy to samo jest znaczenie słowa, którym posługiwał się Wincenty Witos, Roman Dmowski, Józef Piłsudski i współcześnie Adam Michnik, Waldemar Pawlak czy Bronisław Komorowski? A może jest to ten sam termin, lecz o innym znaczeniu? Niezmiernie uradowałem się, że to brakujące, kluczowe, egzystencjalne pytanie zostało zadane właśnie na Wołyniu. Ciąg dalszy hitów – Pierwsza Brygada, Pierwsza Kadrowa, Przybyli ułani (tylko 2 pierwsze zwrotki), O mój rozmarynie – w trakcie którego uświadomiłem sobie, że jednak jesteśmy narodem nie do wyniszczenia. Mogą nas Germanie rozstrzeliwać, bandera siekać, Moskal po Sybirach ganiać, a i tak w swoim czasie, nawet na wołyńskiej ziemi zabrzmi, że „przybyli ułani”. Sukces powiązany ze skutecznym modelem ekonomicznym! Brawo! Światłość naprawdę przyjdzie kiedyś ze wschodu. Po akademii czas na przemowy. Konsul mówił o „pograniczu” i życiu na obszarach pogranicza, jak filozoficznie ujął charakter Wołynia. Mikołaj Falkowski, prezes Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie, przypomniał o potrzebie realizacji takich projektów jak szkoła w Krzemieńcu. Przemowy zwieńczył Profesor, który wskazując na pomoce naukowe przywiezione z Warszawy dla Krzemieńca zaznaczył, że mają one pomóc tworzyć świadomość i tożsamość, ponieważ jest to podstawowym zadaniem szkoły. Po uroczystościach dzieci poszły do dzieci, a dorośli do dorosłych na poczęstunek o iście sanacyjnym wymiarze. K

Podolskiego. Przecież napędziłoby to gospodarkę, a na wschodzie stworzyłoby koniunkturę ekonomiczną dla miejscowych Polaków. Być Polakiem musi się opłacać. Nie wstyd brać maronickich wzorców z Libanu, jeśli one są skuteczne. Zbiórka zarządzona była na 16:30. Marian Kania, Polak mieszkający w Krzemieńcu od 20 lat, właściciel pieczarkarni i fundator polskiej

młodzież licealna powinna mieć obowiązkowe wycieczki szkolne, tak jak w Izraelu. Skoro ponoć doskoczyliśmy finansowo do „Zachodu”, to czemu nie zrobić obowiązkowych tras, żeby młodzież zobaczyła na własne oczy to, czego i tak nie przeczyta w książkach? Obowiązkiem powinno być zobaczenie Gniezna, Poznania, Gdyni, Wrocławia, Krakowa, Warszawy, kopalni śląskich, jezior mazurskich i Wilna, Grodna, Lwowa, Kamieńca

szkoły w mieście (przy pomocy Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie), zorganizował przejazd busami na ulicę Wiśniowiecką (nie od Jaremy, lecz od sąsiedniego Wiśniowca). Młodzież, kadra oraz organizatorzy w świątecznym – niedzielnym, jak to się dawniej mawiało, odzieniu. Przejechaliśmy na drugi koniec miasta. Nowy budynek z nowoczesnym wnętrzem u podnóża krzemienieckiego zamku. Robi wrażenie i daje nadzieję na przyszłe „Ateny

gotowały program artystyczny. Wśród zaproszonych gości był oczywiście Marian Kania, delegacja z Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie z prezesem Mikołajem Falkowskim na czele oraz konsul z Łucka, Krzysztof Sawicki. Znowu brakowało mi kogoś. Ostatnim razem, jak byłem w Krzemieńcu, to pracował na parafii wikary ze Śląska. Ale może już go tam nie ma albo nie mógł przyjść. Rozdział Kościoła od państwa, jeno jakoś dusza jest pusta bez prawideł

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

J

Przed katedrą w Buenos Aires na stałe już ustawiono wysoki płot, blokujący wtargnięcie manifestantów do wnętrza kościoła podczas coraz częstszych manifestacjach proaborcyjnych.

bywali pod nią Kozacy, Tatarzy, Moskale. Później, wiadomo, zabory, powstania, Wielka Wojna, Polska i koniec; chociaż historia dalej się toczy, to bez korzystnych rezultatów. Młodzież sennie wspina się na Zamek. Profesor w swoim żywiole. W sposób barwny, treściwy i przys­ tępny objaśnia dzieje miasta i okolicy. Zerkam na panoramę Krzemieńca. Tak to powinno być, myślę sobie. Polska

Paweł Rakowski rejterujący Szaranow widział to co ja na trasie Dubno–Krzemieniec? A więc brud, rażące w oczy ubóstwo rozklekotanych wiejskich domków i brzydotę budynków użyteczności publicznej? Wątpliwe, ale takie czasy nastały, że ciężko wrócić do normalności. Za Dubnem nasz bus stanął na obowiązkową 30-minutową przerwę. Pasażerowie chrapali w najlepsze. Poszedłem z Profesorem pozwiedzać okolicę. Ekskluzywna i nowoczesna stacja benzynowa stała pomiędzy obskurnymi chatami, które ukazywały swoją brzydotę wraz ze wschodem słońca. – Dla kogo to wybudowali? – dziwował się Profesor, który przyjeżdżał na te obszary jeszcze za ustroju słusznie minionego. Jedziemy dalej. Zostało 30 km i Wołyń się zbudził do życia. Kolejne miasteczka. Na przystankach stoją ludzie i wyczekują marszrutek, które wożą ich do pracy. Pracy bez płacy albo z taką płacą, że wstyd komukolwiek świecie o tym rozpowiadać, a i tak nie starcza na życie. Dramat. Kto żyw, ten ucieka i niekiedy zabiera ze sobą jedynie czerwono-czarne barwy, albowiem tylko na nie od lat nie żałowano grosza. Po półgodzinnej jeździe wjechaliśmy do Krzemieńca – małego, 20-tysięcznego miasteczka z wielką historią. Jest tam dom Juliusza Słowackiego, Liceum Krzemienieckie, Zamek Królowej Bony, no i kościół oraz polski cmentarz. Całe miasteczko położone jest w dolinie, przez którą wiedzie główna ulica. W sumie jedyna z jakąś solidną drogą. Polska dała pieniądze na drugą drogę, ale środki rozkradziono, jak prawi wieść miejscowa. Słońce już wzeszło i przymrozek się wzmógł. Pojechaliśmy wyboistą drogą na Zamek, a raczej to, co z niego pozostało. Warowania już tam była w czasach wyprawy na Kijów Bolesława Śmiałego, następnie

apież Franciszek musi też brać pod uwagę chłodne, delikatnie mówiąc, przyjęcie przez część społeczeństwa. Obecnie największa batalia na polu moralnym toczy się o życie nienarodzonych. Grupy aktywistek feministycznych domagają się nieograniczonego prawa do aborcji. Manifestacje są na tyle masowe i agresywne, że przed katedrą katolicką w Buenos Aires na stałe już ustawiono wysoki metalowy płot, blokujący wtargnięcie manifestantów do wnętrza kościoła podczas coraz częstszych manifestacjach proaborcyjnych. Oprowadzający mnie ksiądz pokazuje mi na fasadzie świątyni liczne plamy po butelkach z farbą, którymi rzucają aktywiści. Policja wtedy reaguje niechętnie i dopiero w ostateczności. Przyczyn niechęci do odwiedzenia swojego kraju przez papieża Argentyńczyka trzeba doszukiwać się nie tylko

Wołynia”. Chociaż nie jest to szkoła w pełnym wymiarze – zajęcia odbywają się od 16:30 i trwają do 20:00. Wykładany jest dla dzieci, młodzieży oraz dorosłych język polski i okolicznościowo historia. Jednak inicjatywa cieszy się tak wielkim zainteresowaniem, że z sąsiednich gmin zgłosiła się już ponad setka kolejnych dzieci i trzeba myśleć o budowie następnego ośrodka, już za miastem. Przebiegam wzrokiem po książkach z biblioteczki, które są żniwem różnych zbiórek nad Wisłą. Można się naciąć na Miłosza czy Dąbrowską. Miłosz wielkim pisarzem był, ale wpierw fundament, czyli Józef Mackiewicz, a później mówmy o okolicznościowych przypisach. Rozglądam się po placówce i brakuje mi krzyża. Takie czasy nastały, wielce niepełne. Po siedemnastej zaczęła się akademia. Dzieci wraz z uczniami, tymi starszymi i bardziej starszymi, przy-

„Ateny” znowu w Krzemieńcu eśli jechać na ziemie południowo-wschodnie, to tylko w doborowym i fachowym towarzystwie. Albowiem któż zna lepiej owe krainy niż historyk Piotr „Profesor” Sieczkowski i Jarosław Gabryelczyk, obaj z Fundacji Mosty. Weterani wszelkich wojaży i akcji pomocowych dla katolickich parafii i ośrodków polskich pozostałych po drugiej stronie Bugu i Sanu zorganizowali wyjazd dla delegacji licealistów i gimnazjalistów ze szkoły im. Bolesława Prusa na Saskiej Kępie. Niech młodzież zobaczy świat i pozna swoich rówieśników, dla których polskość to nie jest „brzydka panna na wydaniu”, jak mawiają zdrajcy nad Wisłą. Egipskie ciemności przywitały nas na Wołyniu. Ruszamy trasą bardzo dobrze znaną: Kowel–Łuck–Dubno. Kowel w tych ciemnościach mi umknął. Jedziemy przez lasy i przez chwilę zastanawiałem się, czy nie jest to inna droga. Przecież za dnia widać miasta, miasteczka oraz morderczą symbolikę demonstrowaną tu i ówdzie. Po kilku kwadransach wjechaliśmy do Łucka, stolicy tej krainy. Zamku łuc­ kiego znowu nie widziałem, za ciemno, ale zdaniem Profesora przejeżdżaliśmy obok. Zostają pocztówki z lepszych czasów. Miasto śpi, praktycznie zero ruchu i niewielka ilość świateł. Mijamy sławetny konsulat ostrzelany przez banderowców lub ruskich agentów. Co za różnica, jeden czworonóg, wszystko zależy od życzeniowych interpretacji. Z Łucka wiedzie trasa na Dubno. To tędy zwiewał do Kraju Rad 10 września roku pamiętnego sowiecki ambasador Szaranow. Oficjalnie musiał przekroczyć granicę, aby nawiązać kontakt z Moskwą, ale Korpus Dyplomatyczny rezydujący w Krzemieńcu się dziwował, dlaczego bolszewik przywiązał mnogo czemadanów do swojej maszyny. Czy

W okresie junty zginęło lub zaginęło nawet do 30 tys. osób. Był to też czas rozkwitu tzw. teologii wyzwolenia, do której skłaniało się wielu duchownych, przekonanych, że można pogodzić marksizm z chrześcijaństwem. W tamtym okresie ojciec Jorge Bergoglio był prowincjałem jezuitów w Argentynie. Później był oskarżany o to, że doniósł na swoich dwóch lewicujących współbraci, którzy zostali aresztowani, a następnie torturowani. O ile sam fakt donosu został obalony, to podnoszone jest oskarżenie, że nic nie zrobił, aby uwolnić swoich współbraci. Faktycznie o. Bergoglio nie chciał oficjalnie utrzymywać kontaktów z dyktaturą. Czynił jednak zakulisowe działania na rzecz uwolnienia jezuitów, co się ostatecznie udało. Wielkim przeżyciem dla ówczesnego prowincjała jezuitów była śmierć 5 pallotynów, zamordowanych 4 lipca 1976 r. w Buenos Aires. Nigdy nie ustalono zabójców ani ich motywów. Ich proces beatyfikacyjny ślimaczy się, podobno – jak tłumaczy mi mój rozmówca – również z powodu oporu biskupów, którzy nie chcą, aby za bardzo grzebać w tamtym okresie historii Argentyny, a szczególnie w postawie Kościoła. Sam Bergoglio, już jako arcybiskup Buenos Aires, w 25. rocznicę


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2017

8

E·U·G·E·N·I·K·A

Egzotyczne słowo „eugenika”, które dla wielu z nas zdawało się należeć do mrocznej przeszłości związanej z hitlerowskimi planami oczyszczenia rasy, nabrało nowych rumieńców. Wydobyła je na światło dzienne dyskusja o „aborcji eugenicznej”, czyli o zabijaniu chorych, nienarodzonych dzieci. Ale czy

B

ernard Shaw był zdana, że tytuł jest „nonsensowny”, autor zaś równie dobrze mógł napisać pracę Położnictwo, optyka lub matematyka i inne zło. W 1916 roku nowojorski prawnik i absolwent Yale, Madison Grant, napisał bestseller Przemijanie wspaniałej rasy, gdzie stwierdził, nie owijając w bawełnę: „Sztywny system selekcjonowania poprzez eliminację tych, którzy są słabi lub nieprzystosowani – inaczej mówiąc, społecznych nieudaczników – pozwoli nam pozbyć się osobników niepożądanych, zapełniających nasze więzienia, szpitale i zakłady dla umysłowo chorych. To praktyczne, miłosierne i nieuniknione rozwiązanie można zastosować do rosnącej rzeszy osobników będących wyrzutkami społeczeństwa, poczynając od przestępców, chorych i obłąkanych, stopniowo obejmując typy, które można nazwać słabymi raczej niż wybrakowanymi, a ostatecznie być może typy, które są rasowo bezwartościowe”. Hitler napisał potem do Granta, że ta książka była „jego biblią”. Grant bynajmniej nie był jedyny. „To, czego nam trzeba – napisał Bernard Shaw – to wolność dla ludzi, którzy nigdy przedtem się nie spotkali i nie zamierzają spotkać się ponownie, a którzy powinni mieć możliwość, żeby w warunkach określonych przez prawo płodzić dzieci, nie tracąc honoru”. „Gdybym to ja decydował – stwierdził pisarz D.H. Lawrence – zbudowałbym komorę śmierci wielką jak Pałac Kryształowy, gdzie dyskretnie przygrywałaby orkiestra wojskowa i jasno świeciłby ekran kina, a potem zgarnąłbym ich z głównych ulic i z zaułków, wszystkich tych chorych, chromych, kalekich, zaprowadziłbym ich tam łagodnie, a oni podziękowaliby mi znużonymi uśmiechami, podczas gdy orkiestra grałaby cichutko ‘Alleluja’ Haendla”. Znaczna część książki Eugenika i inne zło powstała w proteście przeciwko projektowi ustawy o kontroli

„Zalecacie sterylizację ludzi moralnie zdegenerowanych – powiedział ojciec McNabb do grupy eugenistów. – Ja jestem ekspertem od moralności i zgodnie z moją fachową oceną to wy jesteście moralnie zdegenerowani”. nad upośledzonymi umysłowo, wniesionemu w 1912 roku, oraz przeciwko ustawie o osobach niedorozwiniętych, uchwalonej w 1913 roku. Chociaż projekt z 1912 roku nigdy nie stał się prawem, ustawa o osobach niedorozwiniętych została przyjęta w parlamencie niemal jednogłośnie i obowiązywała do 1959 roku, regulując postępowanie w „koloniach”, czyli w wielkich zakładach zamkniętych, gdzie umieszczano cztery kategorie osób, uznane za nienadające się do życia w społeczeństwie – idiotów, imbecylów, niedorozwiniętych oraz imbecylów moralnych. Ojciec Thomas Gerrard (autor książki Kościół i eugenika z 1917 r. – przyp. red.) uważał, że ustawa zawiera „doskonałe przepisy pozwalające uporać się pilnym problemem” i ubolewał, że jest ona krytykowana przez ojca Vincenta McNabba, który przeciwstawił się jej ostro w broszurze wydanej przez Stowarzyszenie Prawdy Katolickiej, i przez Chestertona, który potępił ją jako „świadectwo bezdennej głupoty, prawo umożliwiające izolowanie jako obłąkanych takich ludzi, których żaden lekarz nie zgodziłby się nazwać obłąkanymi”. Zdaniem Gerrarda (i nie tylko jego), te obawy były przesadzone. Dla Chestertona były one znakiem, że państwo eugeniczne już nastało. Jako

mentalność eugeniczna – dążenie do wyeliminowania ludzi niepożądanych, „zaśmiecających” społeczeństwo – nie przenika o wiele głębiej? Pamiętamy przecież uwagi o Hunach czy też Kiepskich, którzy zawitali podczas wakacji nad polskie morze, o poziomie intelektualnym wyborców, którzy mogli

pierwszy zarzut wobec tego państwa – a w istocie wobec każdego państwa – wskazywał skłonność do stosowania przymusu. Eugeniści aż się rwali, żeby egzekwować władzę nad innymi istotami ludzkimi. „Zalecacie sterylizację ludzi moralnie zdegenerowanych – powiedział ojciec McNabb do grupy eugenistów. – W porządku, ja jestem ekspertem od moralności i zgodnie z moją fachową oceną to wy jesteście moralnie zdegenerowani. Żegnam państwa”. Jednak sama dziedziczność nie podlegała chyba dyskusji? Fakty są, bądź co bądź, faktami. Nauka zajęła jasne stanowisko. W rzeczywistości, jak zauważył Chesterton, fakty wcale nie są oczywiste, gdyż eugenika nie jest nauką. Jej twierdzenie, że spośród wszystkich czynników kształtujących człowieka najistotniejsze są geny, jest ewidentnie nienaukowe, gdyż wyklucza

Ostrzegając przed złowrogimi implikacjami eugeniki, Chesterton i McNabb wyprzedzili swoje czasy o dziesiątki lat. Odkąd Pius XI ogłosił encyklikę Casti Connubii (1930), stosunek Kościoła do eugeniki stał się jasny. Potępiwszy „fałszywe zasady nowej i całkowicie wypaczonej moralności”, Pius XI, cytując Leona XIII, przypomniał, że żadne ludzkie prawo nie jest władne „odebrać komuś przyrodzonego i pierwotnego prawa do zawarcia małżeństwa lub ograniczyć w jakikolwiek sposób istotne przeznaczenie małżeństwa, powagą Bożą na początku ustanowione (…). Już bowiem nie pokątnie tylko, w skrytości, lecz publicznie, z bezwstydną szczerością depcze i ośmiesza się świętość małżeństwa. (…) Ukazują się wydawnictwa, zachwalane jako naukowe, w rzeczy samej jednakże przybrane tylko w pozory naukowości, aby

zagłosować na PiS i prezydenta Dudę, o babci, której należy zabrać dowód… W październiku odbyła się w Warszawie i Krakowie konferencja „Chesterton a ulepszanie człowieczeństwa”, zorganizowana przez Instytut na rzecz wiary i kultury im. G. K. Chestertona z Uniwersytetu że łatwiej i korzystniej będzie kontrolować populacje niż terytoria. Dlatego właśnie oponenci mieli zasadniczo rację, kiedy postrzegali to jako kolejną fazę niezakończonych interesów imperializmu”. To brzmi całkiem jak słowa Chestertona sprzed stu lat. Zastanówmy się również nad faktem, że w dalszym ciągu nie każde życie postrzega się jako jednakowo godne szacunku. Roczna liczba aborcji w skali świata wzrosła z 50 milionów w 1990 roku do 56 milionów w 2014 roku. Mniej więcej co czwarta ciąża kończy się aborcją. Amerykański Instytut Guttmachera promuje aborcję pod hasłem promocji macierzyństwa, co brzmi jak ponury żart, wypaczający sens słów. Instytut twierdzi, że „pacjentki” (ciąża jest tu ewidentnie uznawana za chorobę, nie za oznakę zdrowia) decydują się na aborcję, ponieważ „wykazują zrozumie-

Seton Hall, przy współudziale Wydziału Prawa i Administracji UW oraz Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie i Instytutu im. Ks. Piotra Skargi. Poniżej zamieszczamy fragmenty wykładu wygłoszonego podczas konferencji przez historyka i znawcę myśli Chestertona, dra Dermota A. Quinna.

Eva Thompson z Uniwersytetu Rice dobrze podsumowała sytuację Polski, określając ją jako „problem katastrofalnego wyludnienia”. Przeciętna Polka rodzi 1,33 dziecka, więc jest całkowicie pewne, że jeśli nie podejmie się działań zaradczych, Polska niebawem przestanie być polska i stanie się czymś zupełnie innym.

P

o wyborach z 2015 roku partia Prawo i Sprawiedliwość zapoczątkowała takie działania, decydując się płacić rodzicom mającym dwoje i więcej dzieci 500 zł na dziecko bez podatku, aby zachęcić do dzietności. Program 500 Plus został szybko przyjęty przez Sejm, choć opozycja skarżyła się, że ustawa „dyskryminuje” rodziny mające tylko jedynaków. Profesor Thompson ostrzega jednak, że nieprzejednana wrogość większości

W 1922 roku G. K. Chesterton opublikował zbiór esejów pod tytułem Eugenika i inne zło. Wielu ludzi, łącznie z samym Chestertonem, było zdania, że książka ta nigdy nie powinna była powstać. Nie ulega wątpliwości, że w pewnych kręgach nie została ciepło przyjęta. Pewien recenzent napisał, że książka zajmuje się wyłącznie „patologią”; inny stwierdził, że Chesterton to „śmieszny i reakcyjny wróg postępu, nurzający się w rynsztoku, czy może w błotnistym rowie”.

Chesterton i wyzwanie eugeniki Dermot A. Quinn · tłum. Jaga Rydzewska

a priori wszystkie inne zmienne i możliwe składowe. Chesterton rozumował poprawnie; do tego stopnia poprawnie, że genetyka musiała rozwijać się przez następne sto lat, żeby go dogonić. Spójrzmy na najnowszą książkę Stephena Heine’a DNA nie jest przeznaczeniem, gdzie dokładnie ten sam pogląd został przedstawiony za pomocą wnikliwych odkryć antropologii kulturowej. Heine dowodzi, że „idea genu odpowiedzialnego za autyzm czy otyłość jest skrajnie redukcyjna i w praktyce bez znaczenia. Mimo to naprawdę trudno ją wykorzenić”. Trudno ją wykorzenić, bo łatwo ją zrozumieć. Zdaniem Heine’a, tak samo jak zdaniem Chestertona, wiara w objaśniającą moc genetyki jest tylko wiarą – niczym więcej. Dla współczesnego człowieka geny są tym, czym dla starożytnych Greków były humory cielesne – stałymi, niezmiennymi cegiełkami budującymi ludzką osobowość; jedynym, co wyjaśnia różnice w zachowaniu i przekonaniach. Grecy upuszczali krew, żeby humory wróciły do równowagi. My wolimy przeszczepy i zabiegi na embrionach. Sposób myślenia jest ten sam. To, co złożone, trzeba uprościć, dla współczesnej umysłowości zaś najłatwiejszą metodą uproszczenia jest odwołanie się do nauki.

tym łatwiej zdobyć zaufanie czytelników”. Chesterton mówił dokładnie to samo dwadzieścia lat wcześniej, choć nie był jeszcze wówczas katolikiem. Niestety błędem byłoby sądzić, że eugenika została zdyskredytowana. Nie tylko nie została – znowu rośnie w siłę. Po pierwsze, zamiast państwa eugenicznego, mamy dziś cały eugeniczny świat. Chesterton mógł sobie tylko wyobrażać to, co obecnie jest codziennością: manipulowanie materiałem genetycznym dla komercyjnego zysku, uznawanie płodności za towar, handel częściami ciała ludzkich płodów. Jak wskazał historyk Matthew Connelly, mentalność i działalność eugeniczna, przekraczając granice i oceany, stała się międzynarodowa. W swojej książce Zgubne anty-koncepcje: batalia o kontrolę nad światową populacją Connelly tak pisze o międzynarodowej konferencji w sprawie ludności i rozwoju, która odbyła się w Kairze w 1994 roku: „Istota kontroli nad populacją – obojętne, czy jej celem byli migranci, »osoby niedostosowane«

C

hesterton jak najbardziej popierał szczęśliwe macierzyństwo i rodzenie zdrowych dzieci. Nie negował istnienia dziedziczności, wrodzonego niedorozwoju umysłowego ani innych wrodzonych chorób. Negował natomiast, że państwo ma prawo przypisywać obłęd czy niezaradność ludziom na to nie zasługującym i zamykać takich ludzi w zakładach dla umysłowo chorych. Z tego punktu widzenia Eugenika i inne zło jest książką o granicach władzy państwowej. Właśnie dlatego jest również książką o godności każdego ludzkiego życia. Osoby ludzkie nie są przedmiotami nie posiadającymi praw, nad którymi państwo może sprawować dowolną kontrolę. Są podmiotami praw, a państwo jest im winne ochronę i opiekę. Tymczasem eugenika opierała się na fundamentalnym założeniu, że nie każde życie ludzkie zasługuje na jednakowy szacunek. Chesterton chciał obalić to założenie i przede wszystkim w tym celu napisał książkę. Można by zatem sądzić, że jego cel został osiągnięty, a trud zakończony.

Chesterton mógł sobie tylko wyobrażać to, co obecnie jest codziennością: manipulowanie materiałem genetycznym dla komercyjnego zysku, uznawanie płodności za towar, handel częściami ciała ludzkich płodów. czy też rodziny jakoby za duże lub za małe – polegała na tym, żeby ustanowić reguły wiążące innych ludzi, ale nie ponosić przed nimi odpowiedzialności. Ten pomysł bardzo się podobał możnym tego świata, ponieważ kiedy rozpowszechniły się ruchy społeczne żądające praw, zaczęło wyglądać na to,

nie dla rodzicielstwa i życia rodzinnego – troskę o inne jednostki; świadomość, że finansowo nie mogą pozwolić sobie na dziecko; przekonanie, że urodzenie dziecka będzie przeszkadzać w pracy, w nauce, w zajmowaniu się osobami, które są od pacjentki zależne”. Eugenika nie mogłaby istnieć bez eufemizmów. Po trzecie, zastanówmy się nad kryzysem płodności na dzisiejszym przemysłowym Zachodzie. Zjawisko to zauważono po raz pierwszy w latach 20. XX wieku, kiedy eugenika była modna. Stało się ono znów oczywiste w latach 60., kiedy antykoncepcja przyniosła rewolucję, przyczyniając się do zniszczenia wielu tradycyjnych form życia rodzinnego. Jak zauważył Allan Carlson, współczynnik dzietności w Europie w 2012 roku wyniósł 1,58, „co oznacza, że przeciętna Europejka przez całe życie urodzi 1,58 dziecka, a jest to zaledwie siedemdziesiąt pięć procent progu zapewniającego odtwarzalność pokoleń”.

W

tym samym roku w ponad dwudziestu krajach europejskich odnotowano więcej zgonów niż urodzeń. W Europie północnej małżeństwo stało się rzadkością, zastąpione przez wspólne zamieszkiwanie; w Europie południowej młodzi ludzie coraz częściej nie chcą się angażować w żadne związki połączone z posiadaniem dzieci. Rodzina, twierdzi australijski demograf John Caldwell, „nie ma nieograniczonej zdolności adaptacji do nowoczesnego modelu społecznego (…). Społeczeństwo, które się samo nie odtwarza, zniknie, a w jego miejsce pojawi się inne”. Sekularyzacja stanowi „najważniejszy spośród czynników, które zapoczątkowały spadek reprodukcji”, zdaniem belgijskiego demografa Rona Lesthaeghe. Zapaść demograficzna w Europie, twierdzi Lesthaeghe, zaczęła się wraz z „długotrwałym procesem przesuwania” wartości, czyli przejścia od wartości chrześcijańskich – takich jak „odpowiedzialność, zdolność do poświęceń, altruizm i świętość wieloletnich zobowiązań” – w stronę świeckiego indywidualizmu „skupiającego się na jednostkowych pragnieniach”.Polska, oczywiście, nie potrzebuje lekcji, jeśli chodzi o katastrofę demograficzną; a ściślej biorąc, musi wyciągnąć lekcję ze swojej własnej demograficznej zapaści. Profesor

zachodnich mass mediów wobec PiS na pewno będzie trwać dalej, ponieważ zaangażowanie tej partii w obronę chrześcijańskiego dziedzictwa Polski jest i będzie ośmieszane przez tych, którzy najchętniej widzieliby Polskę wchłoniętą przez zdechrystianizowaną Europę pod wodzą Niemiec i Rosji. To gra o najwyższą stawkę. Po czwarte i ostanie, zastanówmy się nad praktycznymi zastosowaniami genetyki i nad strukturami prawnymi, które dają im oparcie. W Wielkiej Brytanii przyjęto w 2008 roku ustawę o ludzkim zapłodnieniu i embriologii, ustanawiają-

Przeciętna Polka rodzi 1,33 dziecka, więc jest całkowicie pewne, że jeśli nie podejmie się działań zaradczych, Polska niebawem przes­tanie być polska i stanie się czymś zupełnie innym. cą jedne z najbardziej permisywnych praw na świecie. Można odnieść wrażenie, że twórcy ustawy byli zainteresowani nie tyle ochroną embrionów, ile prawami własności do nich. Ustawa zezwala na selekcję implantowanych zarodków według płci, jeśli jest to medycznie uzasadnione. Zezwala na eksperymenty na embrionach będących chimerami ludzko-zwierzęcymi i na niszczenie niezużytych embrionów. Zamiast „ojca” wprowadza „rodzica”, niezależnie od płci, dla dzieci poczętych wskutek leczenia niepłodności. Niektórzy genetycy uważają tę ustawę za nazbyt restrykcyjną i chętnie by powitali dalsze złagodzenie wymogów. Feministki z kolei krytykują ustawę za paternalistyczną obojętność „wobec wielkiej różnorodności form

rodzinnych, na jakie potencjalnie pozwalają technologie reprodukcyjne”. Eliminacja zespołu Downa oczywiście nieraz oznacza eliminację, za pomocą aborcji, nienarodzonych dzieci, które mają ten zespół. Spójrzmy na panią profesor Lee Herzenberg, zajmującą się genetyką badawczą na Uniwersytecie Stanford. Jej syn Michael cierpi na zespół Downa. Michael umie czytać. Umie używać telefonu komórkowego. Jest uparty. Kocha swoją matkę (która nigdy go nie wychowywała). Jego pokój pełen jest zdjęć jego biologicznych i adopcyjnych rodziców. Jego życie jest wartościowe i piękne. Kocha i jest kochany. A mimo to profesor Herzenberg mówi: „Gdybym miała wybór, gdybym mogła nie wpychać Michaela w to życie – gdybym wiedziała wtedy, że noszę dziecko z zespołem Downa – dokonałabym aborcji. Nie widzę powodu, żeby Michael musiał żyć takim życiem. Owszem, zadbaliśmy, żeby jego życie było bardzo szczęśliwe i on też dał nam dużo szczęścia, po prostu dlatego, że trzeba było jakoś dostosować się do tej sytuacji, ale nie sądzę, żeby to było sprawiedliwe i słuszne”.

P

rofesor Herzenberg opracowała test krwi, który w dziesiątym tygodniu ciąży wykrywa nie tylko zespół Downa, ale też „cały szereg innych anomalii chromosomalnych oraz płeć przyszłego dziecka”. Teraz czuje się zaniepokojona (z niejakim opóźnieniem, można by zauważyć), że jej test jest „używany do określenia płci nienarodzonych dzieci. Martwi ją, że rodzice decydują się na aborcję dziewczynek”. Miejmy nadzieję, że pani profesor nie aprobuje też aborcji chłopców (choć sama chciała to zrobić co najmniej w jednym wypadku). Jest przeciwna aborcji z powodu płci. Jej intuicyjny opór jest słuszny, nawet jeśli pani profesor nie potrafi wyrazić go językiem moralności, być może dlatego, że brak jej pojęć z tego języka. Opracowała użyteczną metodę diagnostyczną po to tylko, by ujrzeć, jak metoda jest stosowana do celów, które nigdy nie były jej intencją. Takie niezamierzone skutki to tylko jeden z problemów eugeniki w jej nowoczesnej odsłonie. Skutki zamierzone są jeszcze bardziej problematyczne; konkretnie, pewne odmiany istot ludzkich, uznawane za mniej nadające się do życia od innych, mogą po prostu zniknąć z ogólnej puli w wyniku działań hodowlanych. Postawmy sprawę jasno. Diagnozowanie i leczenie dzieci nienarodzonych jest dobre i może być obowiązkowe. [Ale] jakkolwiek rozwijałaby się technologia medyczna, normy moralne, pozwalające ocenić stosowanie tej technologii, dalej niezmiennie pozostają na swoim miejscu. Normy te stanowią, że każda osoba ludzka powinna być uznana za odrębną jednostkę od chwili poczęcia; że umyślne zabijanie niewinnych lub niesłuszna akceptacja ich śmierci stanowi niesprawiedliwość; że do ryzykownych zabiegów na nienarodzonych stosuje się te same normy, co do zabiegów na innych osobach; że zdrowie jest dobrem samym w sobie, ale jednocześnie służy innym rodzajom dobra; że naturalne dążenia należy zaspokajać z umiarem, i tak dalej. Te moralne normy Chesterton wzbogacił o moralną wyobraźnię, dzięki której można je w pełni zrozumieć. Dostrzegał ze szczególną jasnością unikalną godność każdej osoby ludzkiej i z nacis­ kiem podkreślał, że należy tę godność cenić i pielęgnować, bo stanowi ona dar od Boga. Właśnie dlatego Eugenika i inne zło jest tak ważną książką. Ta książka wzywa nas do odnowienia wyobraźni moralnej; przypomina, że wszyscy jesteśmy powołani, by mieć życie, i mieć je w obfitości; stanowi ostrzeżenie i przepowiednię. Fakt, że sto lat temu taka książka okazała się konieczna, był zdaniem Ches­tertona ubolewania godny. Jeszcze bardziej należy ubolewać, że jest ona wciąż konieczna dzisiaj, sto lat po tym, gdy spełniła się większość jej przepowiedni. Miejmy nadzieję, że nie będzie trzeba kolejnych stu lat, żeby ludzie przyswoili sobie lekcję z niej płynącą. K Skróty pochodzą od redakcji. Książka Eugenika i inne zło w przekładzie Macieja Redy ukazała się w 2011 r. nakładem Wydawnictwa Diecezjalnego w Sandomierzu.


1


2


3



GRUDZIEŃ 2017 · KURIER WNET

9

U·K·R·A·I·N·A Po 26 latach wzajemnych stosunków, w sytuacji, gdy nasz sąsiad przeciwstawia się rosyjskiej agresji, łamie się dotychczasowy kształt Unii Europejskiej, a Polska przyjmuje największą migracyjną falę Ukraińców, nasze relacje określają takie pojęcia jak „wojna pomnikowa”, „zakaz ekshumacji” i „zakazy wjazdu”. Wzajemne stosunki w publicznym przekazie zostały zdominowane przez politykę historyczną, praktycznie całkowicie przykrywając największą od początku wzajemnych kontaktów liczbę projektów, działań, inicjatyw w zakresie obronności, stosunków gospodarczych, współpracy społecznej, naukowej i kulturalnej. Wielu polskich i ukraińskich obserwatorów nie ma wątpliwości, że polsko-ukraińskie relacje przeżywają załamanie, a nawet kryzys. 19 ekspertów z Polski i Ukrainy funkcjonujących w ramach Grupy Polsko-Ukraińskiego Dialogu (m.in. Adam Balcer, Bogumiła Berdychowska, Andrzej Brzeziecki, Aliona Hetmanczuk, Jewhen Hlibowyćkyj, Tomasz Stryjek, Piotr Tyma, Ołeksandr Suszko, Krzysztof Stanowski, Paweł Kowal), pochodzących lub związanych z różnymi opcjami politycznymi i społecznymi, we wrześniu tego roku opracowało specjalny raport „Priorytetowe Partnerstwo. Wspólna wizja stosunków polsko-ukraińskich”. Raport rozpoczyna się jednoznaczną diagnozą: Polska i Ukraina przeżywają najtrudniejsze chwile od 25 lat. Po raz pierwszy od ćwierćwiecza w stosunkach między naszymi krajami pojawiło się poczucie ideowej pustki i braku długoterminowych priorytetów. Wrażenie „strategicznego marazmu” nałożyło się na liczne bieżące problemy dwustronne, które, w przeciwieństwie do tych z przeszłości, wychodzą poza stosunki między rządami i są częściowo zakorzenione w relacjach między społeczeństwami. Sytuacja ta jest efektem zarówno zmian wewnętrznych w Ukrainie i Polsce, jak i ewolucji kontekstu międzynarodowego. Ten stan jest o tyle zaskakujący, że zwycięstwo PiS w Polsce mogło przynieść pozytywną zmianę w relacjach Polski i Ukrainy. Przede wszystkim koniec reżimu Janukowycza spowodował, że Ukraina stała się krajem suwerennym, a nie przedłużonym ramieniem Moskwy. Wydawało się, że Prawo i Sprawiedliwość rozumie to szczególnie dobrze. To przecież politycy tego ugrupowania stale byli wśród protestujących na Majdanie, a kulminacyjnym momentem wsparcia dla ukraińskiej rewolucji stała się obecność Jarosława Kaczyńskiego na „marszu miliona” 1.12.2013 roku. Prezes Kaczyński potrafił wznieść się wtedy ponad historyczne i polityczne spory i iść w obok Witalija Kliczki, Arsenija Jaceniuka i nawet przywódcy nacjonalistycznej Swobody Ołeha Tiahnyboka. Szedł z tysiącami Ukraińców wśród ukraińskich flag, także tych, które wywołują w Polsce tak wiele kontrowersji, czerwono-czarnych, którym absolutnie niesłusznie przypisano współczesny, antypolski kontekst. Ukraińcy byli dumni, że wśród nich jest brat śp. Lecha Kaczyńskiego, prezydenta, który w czasie rosyjskiej agresji w 2008 roku pojechał do Tbilisi i swoja postawą zdemolował plany Putina. Analogia do przyjazdu do Kijowa 01.12.2013 roku Jarosława Kaczyńskiego była ewidentna. Wyrazista postawa polityków PiS popierających nie tylko Majdan, ale też opór Ukraińców wobec rosyjskiej agresji kontrastowała z polityką uników Platformy Obywatelskiej. Wybory prezydenckie wygrane przez Andrzeja Dudę i zwycięstwo PiS w wyborach parlamentarnych dawało szansę na przemodelowanie dotychczasowych relacji i oparciu ich na strategicznym sojuszu państw regionu będących w stałym niebezpieczeństwie ze strony Federacji Rosyjskiej.

Polityka historyczna Jedyny element, który dzielił Polskę i Ukrainę, wynikał z tragicznych stron historii naszych krajów. Pomimo tego, wydawało się, że wiele inicjatyw pojednania podejmowanych od początku wzajemnych relacji wyznaczyło trwały sposób mówienia o historycznych konfliktach. I że ten kierunek jest niezmienny. Autorzy przytoczonego raportu przypominają o szeregu wspólnych działań, deklaracji, zarówno na poziomie państwowym, jak społecznym i religijnym. Ten katalog daje obraz wielkiej pracy społecznej, duchowej i państwowej, która zaczęła się jeszcze przed polską i ukraińską

niepodległością: Warto wspomnieć: rozmowę kardynała J. Glempa z kardynałem M. Lubacziwskim w 1987 roku; spotkanie parlamentarzystów z Polski i Ukrainy w maju 1990 roku w Jabłonnie; uchwałę polskiego Senatu z 1990 roku potępiającą Akcję „Wisła”; wspólne oświadczenia prezydentów Polski i Ukrainy ws. wzajemnego zrozumienia i pojednania wygłoszone 21 maja 1997, 11 lipca 2003

batalionow próbuje się nadać rangę bohaterów walczących z ukraińskimi nacjonalistami. Kluczowym momentem jednak stała się „wojna pomnikowa”.

Wojna pomnikowa W ostatnich dwóch latach w Polsce sprofanowano 15 ukraińskich cmentarzy i miejsc pamięci. W większości nie były to miejsca związane z UPA,

się wręcz momentem kulminacyjnym, który spowodował ostrą reakcję strony ukraińskiej i zainicjowanie przez Ukraiński Instytut Pamięci Narodowej procesu wstrzymania polskich prac poszukiwawczych i ekshumacji ofiar na terenie Ukrainy. I aczkolwiek możemy mówić o wielu aktach, które doprowadziły do eskalacji konfliktu „pamięci”, to nie ulega wątpliwości, że właśnie ten moment

27 grudnia 1991 roku Polska jako pierwszy kraj na świecie uznała ukraińską niepodległość. 26 lat później, w grudniu 2017 roku, z wizytą na Ukrainę ma przyjechać polski prezydent. Kilkanaście dni przed planowaną datą jednak nie wiadomo, czy w ogóle dojdzie ona do skutku.

Polska vs Ukraina. Co chcemy osiągnąć? Paweł Bobołowicz

i 27 kwietnia 2007 roku; oświadczenie parlamentów Ukrainy i Polski z 10 lipca 2003 roku w związku z 60. rocznicą tragedii wołyńskiej; uroczystości upamiętniające Polaków pomordowanych przez UPA w Pawliwce-Porycku zorganizowane 11 lipca 2003 roku z udziałem prezydentów obu krajów; list biskupów greckokatolickich Ukrainy i biskupów rzymskokatolickich Polski z okazji aktu wzajemnego wybaczenia oraz pojednania podpisany 19–26 czerwca 2005 roku; odsłonięcie w Pawłokomie 13 maja 2006 roku przez prezydentów Lecha Kaczyńskiego i Wiktora Juszczenkę pomnika upamiętniającego ukraińską ludność cywilną zamordowaną w 1945 roku przez polskie podziemie; mszę ekumeniczną z okazji 70. rocznicy rzezi wołyńskiej odprawioną w cerkwi greckokatolickiej w Warszawie przez arcybiskupa Światosława Szewczuka z udziałem prezydenta Bronisława Komorowskiego, polityków oraz intelektualistów z Polski i Ukrainy; wspólną deklarację Ukraińskiej Cerkwi Greckokatolickiej i Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce przyjętą 29 czerwca 2013 roku z okazji 70. rocznicy zbrodni na Wołyniu; […] Niezwykle ważne znaczenie miały także wizyta papieża Jana Pawła II w Kijowie w 2001 roku i jego apel o niepowtarzanie w przyszłości błędów popełnionych w przeszłości oraz o to, by nie pozwolić, żeby pamięć o nich stała się przeszkodą dla wiedzy o sobie nawzajem, która jest źródłem braterstwa i współpracy. Ten katalog działań zadaje kłam przemycanej dzisiaj narracji, że rzekomo o tematach trudnych nie rozmawiano albo je ignorowano. Trzeba jednak zauważyć, że tematy historyczne nie miały tego znaczenia dla takich person ukraińskiej polityki, jak Kuczma czy Janukowycz (którzy przez polską stronę były obierane za najlepszych partnerów do pojednania), a w Polsce dla Kwaśniewskiego, który na lata stał się specyficznym patronem specyficznych relacji, w których mówiono o strategiczności, bez wypełniania tego treścią. Nowe elity i władze Ukrainy, poszukując korzeni ukraińskiej tożsamoś­ ci i wzmacniając patriotyzm w obliczu rosyjskiej agresji, zaczęły jednak sięgać po historyczne wzorce i bohaterów, którzy z polskiego punktu widzenia nie są do zaakceptowania. W tym samym czasie, gdy część polskich elit domagała się uznania zbrodni popełnionych na Wołyniu i w Galicji za ludobójstwo, na Ukrainie coraz częściej gloryfikowano UPA, a jako bohaterów wskazywano ukraińskich nacjonalistów. Polskie protesty w tej sprawie zostały przyjęte na Ukrainie jako próba mieszania się do polityki wewnętrznej. Pomimo podejmowania w tym zakresie wspólnych działań na szczeblu politycznym (np. uchwalenie przez Sejmu i Radę Najwyższą Deklaracji Pamięci i Solidarności), do głosu w jednym i drugim kraju zaczęły dochodzić skrajne środowiska nacjonalistyczne. W Polsce PiS wpadł w spiralę licytacji z Kukiz’15 i środowiskami wprost nacjonalistycznymi o to, kto bardziej skutecznie powstrzyma rzekomych ukraińskich nacjonalistów i przywróci pamięć o ofiarach ludobójstwa na dawnych Kresach Rzeczypospolitej. W pogłębiającej się licytacji część środowisk związanych z polską prawicą pozwoliła sobie na pochwałę komunistycznej zbrodni, jaką była Akcja „Wisła”, a zbrodniarzom z KBW i istriebitielnych

lecz po prostu ukraińskie cmentarze. W tym samym czasie na Ukrainie doszło do 4 takich aktów. W przypadku Huty Pieniackiej do zniszczenia pomnika użyto ładunku wybuchowego, sprofanowano również cmentarz w Bykowni, będący jednym z czterech tzw. cmentarzy katyńskich – miejsc pochówku polskiej elity pomordowanej przez Sowietów w 1940 roku. W Bykowni jednak sprofanowano także ukraińską część cmentarza – co w polskich mediach bywało przemilczane, a przecież jednoznacznie wskazuje na kontekst tego zdarzenia. Wszystkie miejsca pamięci po stronie ukraińskiej zostały przywrócone do stanu poprzedniego – łącznie z odbudowaniem ze środków ukraińskich pomnika w Hucie Pieniackiej. Na Ukrainie i w Polsce jednak nie wykryto sprawców. Kwestia niszczenia ukraińskich cmentarzy w Polsce prawie nie przebijała się do mediów i dotąd jest traktowana jako temat mało istotny. W tym

jest kluczowy, by go zrozumieć i zrozumieć komu cała ta sytuacja służy. Pomnik w Hruszowicach został zburzony praktycznie w przededniu 70 rocznicy akcji „Wisła” – komunis­ tycznej zbrodni, w ramach której wywieziono i przesiedlono 140 tysięcy osób, zmuszając je do natychmiastowego porzucenia domów i terenów, gdzie ich rodziny zamieszkiwały od wieków. Wybranie tej daty nie było przypadkowe i samo to jest dostatecznym dowodem na prowokacyjny charakter działania, bez względu na argumenty o nielegalności pomnika. O innych okolicznościach i powiązaniach z osobami działającymi na rzecz Rosji i prorosyjskiej Partii Zmiana funkcjonującej w Polsce, a której lider siedzi w polskim areszcie podejrzany o szpiegostwo na rzecz FR, szczegółowo napisał Marcin Rey na prowadzonej przez niego stronie „Rosyjska V Kolumna w Polsce”. Rey wskazuje osoby odpowiedzialne za tę prowokację i sieć ich zależności:

FOT. JACEK BORZĘCKI

Trudne chwile

Kwiecień 2017 r. Rozbiórka nielegalnego pomnika UPA w Hruszowicach z 1994 r.

Gdy nasz sąsiad przeciwstawia się rosyjskiej agresji, łamie się kształt Unii Europejskiej, a Polska przyjmuje największą migracyjną falę Ukraińców, nasze relacje określają takie pojęcia jak „wojna pomnikowa”, „zakaz ekshumacji” i „zakazy wjazdu”. samym czasie, gdy walczymy o pamięć polskich ofiar na Ukrainie. Najbardziej głośne stało się jednak zniszczenie pomnika poległych partyzantów UPA w Hruszowicach na terenie Polski. Zniszczenia nie dokonali, jak to działo się wcześniej, „nieznani sprawcy”, lecz konkretne osoby uzbrojone, oprócz sprzętu, w decyzję administracyjną. Tzw. demontaż pomnika stał

Pomnik UPA w Hruszowicach w gminie Stubno został wyburzony 26 kwietnia 2017 roku przez bojówkę podkarpackich działaczy Ruchu Narodowego, na czele ze związanym z And­ rzejem Zapałowskim i Mirosławem Majkowskim liderem podkarpackiego RN Markiem Kulpą, z aprobatą nie tylko w wójta gminy, lecz także Ministerstwa Kultury, mimo tego, że brygada

wyburzeniowa Ruchu Narodowego zwaliła kolumnę pomnika na sąsiadujący grób, gdzie pochowany jest Ołeksa Panio, ponad podejrzeniami o „banderyzm”, bo zmarły w 1878 roku. W tekście Hieny cmentarne za 1500 euro+1530 dolarów pisałem o sponsorowanej przez Rosjan „akcji dywersyjnej” przy pomniku UPA w Hruszowicach we wrześniu 2014 roku, wykonanej przez Wojciecha Wojtulewicza z ekipą. Potem była cała seria dewastacji z użyciem łomów i młotów, popełnianych przez zamaskowanych sprawców firmowanych przez „Obóz Wielkiej Polski” w okresie, w którym Wojtulewicz odszedł już ze „Zmiany” i dołączył do „Obozu Wielkiej Polski”. Natomiast kwietniowe wyburzenie pomnika w Hruszowicach odbyło się jakoby legalnie, na podstawie dokumentacji prawnej opracowanej przez pułkownika w stanie spoczynku, adwokata Dariusza Raczkiewicza. Bardzo specyficzny to mecenas. Raczkiewicz jest działaczem Ruchu Narodowego, jak sama organizacja podaje w swojej relacji z wyburzenia. Jest skarbnikiem radykalnego „Patriotycznego Związku Organizacji Kresowych i Kombatanckich”, któremu przewodniczy były oficer Witold Listowski, widywany ostatnio z liderem Obozu Wielkiej Polski Dawidem Berezickim – tym, który przyjął od białoruskiego maklera politycznego Aleksandra Usowskiego treść odezwy w imieniu Narodu Polskiego zredagowanej po rosyjsku – i z Robertem Winnickim podczas tzw. miesięcznic wołyńskich. Zniszczenie pomnika nastąpiło w czasie, gdy Polska i Ukraina negocjowały kwestię legalizacji pomników po polskiej i po ukraińskiej stronie. Nie można bowiem zapominać, że wiele polskich pomników na Ukrainie również postawiono w sposób nielegalny. I chodzi tu o upamiętnienia powstałe po 1991 roku, a nie, jak próbują twierdzić niektórzy polscy dziennikarze, o upamiętnienia przedwojenne. Ewentualnie dotyczy to też kwestii odbudowy przedwojennych pomników, które zostały zniszczone w czasach sowieckich – tak jak w przypadku Cmentarza Orląt Lwowskich. Wmieszanie się w tak delikatną materię konsultacji międzypaństwowych działaczy nacjonalistycznych bojówek o dziwnych związkach z rosyjskim piętnem musi niepokoić. Nie podlega jednak dyskusji, że reakcja na wyburzenie pomnika w Hruszowicach strony ukraińskiej – wstrzymania ekshumacji – była nieadekwatna i nie do zaakceptowania nie tylko z polskiego punktu widzenia, ale także wartości, które są fundamentem funkcjonowania naszych państw. Mariusz Cysewski w ostrym artykule na portalu WNET.fm „Ukraiński grób w Hruszowicach. Polityka pamięci IPN czy polityka łajdactwa i fałszerstwa? zwrócił uwagę na poważny problem, który w tej sprawie dodatkowo obciąża polską stronę za to, co się wydarzyło w Hruszowicach. Bo właściwie skąd wiemy o tym, że nie był to grób, jeśli nawet IPN tego nie wie? Pomnik był usytuowany na cmentarzu. A może nie trzeba było go wyburzać, może wystarczyło zasłonić, skuć napisy? Sowieckie pomniki nie tylko żołnierzy, ale i funkcjonariuszy NKWD stoją na polskich cmentarzach i nikt nie zamierza ich wyburzać. Godne pochówki mają żołnierze Wermachtu, chociaż wiadomo, że spoczywają tam też szczątki esesmanów. Upominając się o należny pochówek, spełniamy chrześcijański obowiązek, a nie gloryfikujemy zbrodniarzy. W dodatku pochówki najczęściej dotyczą ludności cywilnej, a nie partyzantów UPA. Musimy też pamiętać, że z każdym dniem wojny pomnikowej odkładamy w czasie możliwość godnego pochowania tych, o których podobno pamięć walczymy: naszych rodaków zagrzebanych na wschodzie w bezimiennych mogiłach.

Zakaz wjazdu W tym samym czasie, gdy Polska i Ukraina wyniosły kwestię historyczną na poziom bieżącej polityki, miały się nią zajmować specjalnie do tego powołane ciała: w sposób specjalistyczny Polsko-Ukraińskie Forum Historyków, a w szerszym kontekście całościowych zagadnień współpracy – Polsko-Ukraińskie Forum Partnerstwa. Patronują im polskie i ukraińskie instytucje publiczne i ich prace powinny mieć przełożenie na politykę naszych krajów. Napięcia w relacjach mogą jednak całkowicie sparaliżować ich działanie. Już wiadomo, że w listopadzie nie doszło do spotkania Forum Partnerstwa w wyniku zapowiedzi ministra W. Waszczykowskiego

dotyczącej listy osób objętych zakazem wjazdu do Polski. Niektórzy ukraińscy uczestnicy Forum stwierdzają, że nie zamierzają w związku z tym jeździć do naszego kraju. Inni w prywatnych rozmowach wyrażają obawy, że nie zostaną wpuszczeni i nie chcą przeżywać takiego upokorzenia. 17 listopada br. odbyło się posiedzenie Komitetu Konsultacyjnego Prezydentów Polski i Ukrainy. Wspólny komunikat wydany zaraz po obradach napawał nadzieją, że być może udało się znaleźć kompromisowe wyjście ze skomplikowanej sytuacji wywołanej „wojną pomnikową”. Niestety dzień później do Polski nie został wpuszczony Swiatosław Szeremeta – sekretarz ukraińskiej Międzyresortowej Komisji ds. Upamiętnień. Cześć polskich publicystów próbuje wykazać, że Szeremeta jest osobą, która gloryfikuje SS Galizien i zakaz miał związek z tym faktem. Nie ma jednak wątpliwości, że zakaz jest elementem polskich retorsji i świadomej polityki, która w ten sposób chce wymusić na Ukrainie zmianę stanowiska w kwestii ekshumacji. Jest oczywiste, że ta metoda nie tylko nie zmieni ukraińskiej polityki, ale przeciwnie: spowoduje wzrost nastrojów antypolskich. Po tym fakcie zdecydowana większość głosów w ukraińskiej opinii publicznej jednoznacznie potępiała polskie stanowisko. A chwilowy sukces rozmów prezydenckich ministrów został szybko zapomniany. Można oczywiście się zastanawiać, czy Szeremeta wiedział, że jest objęty zakazem wjazdu i nieprzypadkowo wybrał datę przekroczenia granicy. Ale można się też zastanawiać, dlaczego minister Waszczykowski tak zradykalizował swoje stanowisko w kwestiach ukraińskich w czasie, gdy mówiono o jego dymisji, i czy zakaz wjazdu był znany ministrowi Krzysztofowi Szczerskiemu, który prowadził negocjacje z ukraińskimi partnerami. Trudno bowiem uniknąć wrażenia, że konflikt pamięci służy zdecydowanie bardziej promowaniu się polityków wewnątrz swoich krajów niż rozwiązaniu realnego problemu, nie mówiąc o kwestii współpracy ukraińsko-polskiej. Dwa lata polskiej polityki pamięci nie przyniosło żadnego pozytywnego rezultatu: wstrzymano poszukiwania i ekshumacje, kwestie historyczne przekładają się na bieżące relacje, znów próbuje się realizować politykę za poś­ rednictwem innych państw (wcześniej przez Moskwę; dzisiaj Polska i Ukraina próbują w to wciągnąć UE), nasiliła się retoryka nacjonalistyczna. W wyniku takiej polityki na Ukrainie nie nastąpiło i nie nastąpi żadne przebudzenie świadomości co do wydarzeń na Wołyniu. Wręcz przeciwnie. Następuje syndrom oblężonej twierdzy. Ukraińcy czują się atakowani z każdej strony i pozostawieni sami w walce o niepodległość. Dołożenie do tego zachowań Rumunii i absolutnie wpisującej się w rosyjskie oczekiwania polityki Węgier wobec Ukrainy prędko przyniesie efekt zniechęcenia zachodem na Ukrainie. Jakie w takiej sytuacji mogą być rezultaty grudniowej wizyty prezydenta Dudy na Ukrainie? Prezydent jako cel podroży wybrał Charków. Region przygraniczny z Rosją i bezpośrednio sąsiadujący z obszarem, na którym trwa regularna wojna. Andrzej Duda odda hołd polskim oficerom zamordowanym w 1940 roku przez Sowietów. W podkijowskich Piatychatkach spoczywa ponad 4000 naszych rodaków i kilka tysięcy ofiar sowieckich represji z lat 1937–1938. Ważnym elementem tej wizyty będzie zatem polityka pamięci, jak też wyraźne wsparcie dla ukraińskiej jedności terytorialnej. Czy do tego czasu albo w czasie wizyty może nastąpić przełom w relacjach polsko-ukraińskich? Na pewno wymaga to wyjścia poza poziom polityki wewnętrznej i zagrań pod elektorat, wymaga szerokiej koncepcji i sprecyzowanej wizji. Być może też potrzeba wyraźnego lidera tej polityki po stronie polskiej. Osoby, która swoim autorytetem kształtowałaby wizję, a nie wpisywała się w działania grup nacjonalistycznych, często będących w niezrozumiałych relacjach z Federacją Rosyjską. Wspomniani na początku eksperci Grupy Polsko-Ukraińskiego Dialogu nazywają partnerstwo z Ukrainą „strategicznym” i stwierdzają w raporcie: Jest to partnerstwo zorientowane na przyszłość; jego celem ma być historyczne pojednanie, nie konfrontacja. Wszelkie debaty na temat wspólnej historii nie powinny blokować rozwoju współpracy. Bo konsekwencje blokowania współpracy poznaliśmy już w przeszłości. K


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2017

10

P

rzygotowując rodzinny plan przychodów i wydatków, najczęściej korzystamy z perspektywy miesięcznej. Dobry budżet powinien być prosty, bo jego skomplikowanie szybko nas zniechęci. Ważne, żeby nasz plan finansowy miał formę pisemną. Dzięki temu niczego nie zapomnimy, będziemy mogli porównywać budżety z różnych okresów, a przygotowanie kolejnego stanie się znacznie prostsze. W planowaniu może nam pomóc komputer z arkuszem kalkulacyjnym, ale i tak przyda nam się wydruk, który będziemy mieć zawsze pod ręką. Budżet musi być realistyczny – poszczególne kwoty należy obliczyć rzetelnie. Dobrym pomysłem jest przyjęcie zasady, że koszty życia w kolejnych miesiącach pokrywamy z dochodów otrzymywanych w poprzednim. W ten sposób znamy realne dochody i głównym zadaniem przy planowaniu budżetu domowego staje się dokładne obliczenie kwot wydatków. Taka metoda szczególnie pomoże osobom, których dochody są zmienne i trudne do oszacowania. Natomiast do jej wprowadzenia zwykle potrzebne są oszczędności, bo często otrzymane wynagrodzenie szybko wydajemy na różnego rodzaju opłaty. Tworzenie budżetu zaczynamy od spisania planu dochodów gospodarstwa domowego. Wynagrodzenia, premie, renty, zasiłki, odsetki, alimenty, dochody z wynajmu – to najpopularniejsze pozycje w tego typu planie. Oczywiście nie należy w nim uwzględniać wpływów z tytułu kredytów i pożyczek, bo to nie są nasze dochody i powinny trafić na listę długów do spłacenia. Zarobki wpisujemy oczywiście w kwocie netto, czyli tej, którą otrzymujemy przelewem na konto lub w gotówce. Jeżeli prowadzimy działalność gospodarczą, w planie dochodów uwzględniamy jedynie kwotę, która pozostaje po pokryciu wszystkich kosztów tej działalności. Sporządzenie planu wydatków i oszczędności będzie bardziej pracochłonne, bo pozycji jest znacznie więcej. Wydatki można podzielić na cztery grupy, które określają ich ważność. W pierwszej grupie znajdą się te koszty, które

Nawet najlepszy budżet domowy sporządzony na papierze nie zapewni nam znacznej poprawy stanu własnych finansów. Trzeba go jeszcze skutecznie zrealizować. musimy ponieść, aby żyć, mieszkać i pracować. W drugiej grupie warto umieścić spłaty rat kredytowych i pożyczkowych, składki ubezpieczeniowe i podatki, bo zaniedbanie tych wydatków z dużym prawdopodobieństwem wprowadzi nas w finansowe tarapaty. Kolejna grupa to ważne wydatki i konieczne oszczędności. Znajdzie się w niej również miejsce na drobne przyjemności. Ostatnia grupa to wydatki związane z największym długiem (np. odkładanie rezerwy na spłatę dodatkowej raty kredytu hipotecznego), przyjemnościami i zagospodarowaniem nadwyżek. Przygotowany budżet należy optymalizować. Niektóre wydatki można ograniczyć, np. przygotowywać posiłki w domu i zabierać je do pracy. Jeżeli budżet się nadal nie dopina, problem leży po stronie dochodów i trzeba się zastanowić, jak zarobić dodatkowe środki. Pracując nad budżetem, starajmy się unikać najczęstszych błędów. Duże kwoty w planie wydatków mają większy wpływ na realizację budżetu niż drobne wydatki, dlatego decyzje dotyczące większych sum podejmujmy w sposób szczególnie ostrożny, przemyślany, bez pośpiechu i emocji. Nie zapominajmy o oszczędnościach, które zwykle znajdują się na samym końcu albo w ogóle ich nie ma. Praktycy podkreślają, że nawet najlepszy budżet domowy sporządzony na papierze nie zapewni nam znacznej poprawy stanu własnych finansów. Trzeba go jeszcze skutecznie zrealizować. Skuteczna realizacja polega na systematycznym wykonywaniu prostych czynności. Codziennie należy rejestrować wydatki (zbierajmy paragony), sumując je w określonych wcześniej

B U D Ż E T· D O M OW Y kategoriach budżetu, i pilnować, by nie przekroczyły zaplanowanych kwot. Natomiast raz w miesiącu trzeba dokonać podsumowania osiągniętych rezultatów, wyciągnąć z nich wnioski i przygotować budżet na kolejny okres. Wgląd w wiedzę i praktyki finansowe Polaków dają nam badania. Szczególnie ważne są te, które przez subiektywną samoocenę wiedzy i umiejętności starają się obiektywnie sprawdzać wiedzę i umiejętności ankietowanych. „5 braci otrzymało w prezencie 1000 złotych. Jeśli bracia muszą równo podzielić tę kwotę, jaką kwotę każdy z nich dostanie?” – to jedno z 29 pytań, które ankieterzy, na zlecenie Narodowego Banku Polskiego, zadali w 2015 roku reprezentatywnej gru-

Okazało się, że w rzeczywistości wiedza Polaków jest lepsza od ich samooceny – 38% badanych uzyskało w teście ekonomicznym wysoki wynik, a 44% średni. te subiektywne twierdzenia. Okazało się, że w rzeczywistości wiedza Polaków jest lepsza od ich samooceny – 38% badanych uzyskało w te-

subiektywną w przypadku obszaru gospodarowania budżetem domowym. Polacy uważają, że są w tym najlepsi, i tak jest w rzeczywistości. W dziedzinie gospodarowania budżetem domowym udało się zaobserwować, w jaki sposób mieszkańcy Polski podchodzą do zarządzania pieniędzmi. Okazało się, że większość z nas powinna odnaleźć się w jednej z 4 wyodrębnionych przez badaczy grup.

Z

apewne każdy zna osoby, które wykazują się beztroską oraz łatwością wydawania pieniędzy lub sam należy do tej grupy. Członkowie tej kategorii często postrzegają pieniądze jako środek do spełnienia swych zachcianek. Ich postawa wobec zarządzania pieniędzmi charakteryzuje się

i oszczędzanie. Osoby do niej należące odkładają pieniądze na wszelki wypadek i czarną godzinę. Pod koniec miesiąca zostaje im nadwyżka, a zaoszczędzone pieniądze czasami przeznaczają na zakup rzeczy, na które zwykle nie mogą sobie na co dzień pozwolić. Najczęściej są to mężczyźni, którzy ukończyli 55 lat oraz osoby, które cieszą się dobrą sytuacją materialną. Gospodarni i oszczędni stanowią 28% populacji. Najliczniejsza grupa to „zaciskający pasa”. To ci, którzy poszukują najlepszych ofert, sprawdzając poziom cen w różnych sklepach. Potrafią tak kontrolować pieniądze, żeby oszczędzić tyle, ile potrzebują na swoje drobne przyjemności. Jednocześnie potrafią zrezygnować z zakupu, jeżeli uznają, że ich na niego nie stać. W tej grupie

Budżet gospodarstwa domowego to najczęściej budżet rodzinny i powinien być tworzony wspólnie. Ile mamy pieniędzy? Na co chcemy je wydać i po co? Jeżeli małżonkowie nie uzgodnią między sobą planów finansowych rodziny, niepotrzebne konflikty są prawie pewne, a szansa na realizację budżetu bardzo nikła. Na szczęście wyniki badań potwierdzają, że umiejętność gospodarowania budżetem domowym jest najsilniejszą kompetencją ekonomiczną Polaków.

Gospodarowanie budżetem domowym,

G

czyli jak zarządzamy pieniędzmi Lech Rustecki

pie 2000 Polaków, którzy ukończyli 15 lat. Jeżeli ktoś odpowiedział, że każdy brat dostanie 200 zł, jest jednym z 90% mieszkańców Polski, którzy znają prawidłową odpowiedź na to pytanie.

T

o było najłatwiejsze pytanie w teście wiedzy ekonomicznej. Najtrudniejsze okazało się pytanie o kwotę, do której środki ulokowane w banku są objęte gwarancją Bankowego Funduszu Gwarancyjnego. W 2015 roku 14% ankietowanych udzieliło prawidłowej odpowiedzi. Czy dzisiaj więcej osób wie, że od grudnia 2010 roku ta kwota wynosi 100 000 euro? Inne pytania dotyczyły inflacji, ryzyka kursowego, podatków czy giełdy. Pytano też o produkty bankowe, Bank Centralny i rozstrzygnięcie, który sklep ma lepszą ofertę na masło. Na podstawie odpowiedzi udzielonych przez Polaków na 20 pytań, które zadano również w 2012 roku w analogicznym badaniu, powstał Indeks Wiedzy Ekonomicznej, który pomógł w analizie i prezentacji danych oraz wyciągnięciu wniosków, które stały się częścią raportu z badania pt. „Stan wiedzy i świadomości ekonomicznej Polaków”. W badaniu pojawiły się również pytania o subiektywną ocenę własnej wiedzy ekonomicznej. Polacy najniżej

Warto pamiętać o korzyściach płynących z zarządzania budżetem domowym i znaleźć czas na jego świadome prowadzenie. oceniają swoją wiedzę dotyczącą przedsiębiorczości i mechanizmu inflacji oraz zadań banku centralnego i problematyki polityki pieniężnej. Natomiast bardzo ciekawie wyglądają wyniki dotyczące dziedziny, w której czujemy się najlepiej – gospodarowaniu budżetem domowym. 30% Polaków uważa, że ich wiedza w tym obszarze jest bardzo duża lub raczej duża, a 37% twierdzi, że jest średnia. Dzięki Indeksowi Wiedzy Ekonomicznej badacze mogli zweryfikować

ście ekonomicznym wysoki wynik, a 44% średni. Wprawdzie wyniki ujawniły, że naszą rzeczywistą piętą achillesową jest wiedza na temat strefy i waluty euro oraz podatki, a nie mechanizm inflacji, jak to sami oceniali badani. Natomiast ocena obiektywna zgodziła się z oceną

impulsywnością i łatwością wydawania. Wśród tej grupy częściej spotkamy osoby w wieku od 15 do 34 lat, których dochody gospodarstwa domowego wynoszą 3800 zł lub więcej. W tej grupie znalazło się 12% badanych. Kolejna grupa wyróżnia się postawą, którą charakteryzuje gospodarność

gospodarowania budżetem domowym przejawiają dwie lub trzy z nich. Na koniec należy jeszcze zaznaczyć, że u 10% osób nie udało się wyróżnić żadnej postawy wobec zarządzania pieniędzmi. To zwykle osoby o najniższym dochodzie, nie posiadające rachunku bankowego i nie korzystające z internetu. Wprawdzie umiejętność gospodarowania budżetem domowym okazała się najsilniejszą ekonomiczną kompetencją Polaków, ale tylko 30% ankietowanych w tym badaniu uznało, że ich wiedzę w tym obszarze jest bardzo duża lub raczej duża. Potwierdzają to najnowsze badania, np. „Postawy Polaków wobec finansów”, zrealizowane w październiku 2017 roku w ramach programu Tydzień dla Oszczędzania opracowanego przez Fundację THINK!. W raporcie z badania jego autorzy przywołują wyniki badania OECD, w którym tylko 56% respondentów prawidłowo rozwiązało 5 z 7 pytań z podstawowej wiedzy finansowej.

najczęściej spotkamy kobiety, osoby z wykształceniem podstawowym, osiągające najniższe dochody. Do tej grupy należy 41% Polaków. 9% z nas należy do czwartej grupy – to osoby, u których nie dominuje żadna z trzech przedstawionych postaw wobec zarządzania pieniędzmi, a w sposobie

Miesięczny budżet gospodarstwa domowego (przykład) Miesięczne przychody

Planowane

Rzeczywiste

Różnica

Twoja pensja Zarobki współmałżonka Premie Inne Razem

5 047 zł 4 038 zł 800 zł 150 zł 10 035 zł

5 047 zł 4 038 zł 500 zł 130 zł 9 715 zł

0 zł 0 zł -300 zł -20 zł -320 zł

Miesięczne wydatki

Planowane

Rzeczywiste

Różnica

350 zł 120 zł 280 zł 160 zł 910 zł

400 zł 105 zł 295 zł 200 zł 1 000 zł

-50 zł 15 zł -15 zł -40 zł -90 zł

1 800 zł 350 zł 2 150 zł

1 900 zł 250 zł 2 150 zł

-100 zł 100 zł 0 zł

500 zł 280 zł 780 zł

570 zł 280 zł 850 zł

-70 zł 0 zł -70 zł

80 zł 600 zł 800 zł 1 480 zł

95 zł 450 zł 799 zł 1 344 zł

-15 zł 150 zł 1 zł 136 zł

150 zł 50 zł 60 zł 260 zł

120 zł 35 zł 50 zł 205 zł

30 zł 15 zł 10 zł 55 zł

Mieszkanie i media Opłaty mieszkaniowe Energia elektryczna Telefon, internet, TV Woda Razem Żywność Zakupy do domu Jedzenie poza domem Razem Transport Samochód Komunikacja miejska Razem Odzież i obuwie Kalosze Zimowa kurtka Kombinezon narciarski Razem Kosmetyki i Chemia Kosmetyki Chemia do kuchni Chemia do łazienki Razem Zdrowie Wizyty Leki Razem Wydatki szkolne Raty i opłaty Kredyty i pożyczki Ubezpieczenia Podatki Razem Drobne przyjemności Hobby, kino, teatr… Rezerwa na święta Rezerwa na dodatkową ratę kredytu hipotecznego Pomaganie innym Razem

400 zł 100 zł 500 zł 250 zł

500 zł 80 zł 580 zł 230 zł

-100 zł 20 zł -80 zł 20 zł

1 450 zł 270 zł 45 zł 1 765 zł 300 zł 160 zł 350 zł 800 zł 250 zł 1 860 zł

1 450 zł 270 zł 45 zł 1 765 zł 280 zł 150 zł 250 zł 800 zł 100 zł 1 580 zł

0 zł 0 zł 0 zł 0 zł 20 zł 10 zł 100 zł 0 zł 150 zł 280 zł

Miesięczne wydatki RAZEM

9 955 zł

9 704 zł

251 zł

Przychody i Wydatki

80 zł

11 zł

69 zł

łównym celem badania „Postawy Polaków wobec finansów”, realizowanego corocznie od 2008 roku, było poznanie postaw Polaków odnośnie do planowania i kontrolowania budżetu domowego, oszczędzania oraz inwestowania. Z raportu dowiadujemy się, że zmniejszyła się liczba osób, które kontrolują wszystkie wydatki (z 38% w 2008 roku do 28% w roku 2017). Natomiast wzrosła liczba osób, które kontrolują tylko największe wydatki (z 11% w 2008 roku do 20% w 2017 roku). Te zmiany mogą mieć związek ze wzrostem średniego wynagrodzenia Polaków i spadkiem udziału wydatków w dochodach Polaków (z 87% w 2008 roku do 77% w roku 2017). Oczywiście tego typu badania przedstawiają uproszczony obraz rzeczywistości, jednakże umożliwiły badaczom zdefiniować potrzeby edukacyjne Polaków w zakresie wiedzy ekonomicznej oraz zaproponować najbardziej efektywne sposoby ich zaspokajania. A my, przyglądając się fragmentowi tych badań, możemy zastanowić się nad własnym sposobem gospodarowania budżetem domowym. Czy sami prowadzimy budżet gospodarstwa domowego w formie pi-

Najliczniejsza grupa to „zaciskający pasa”. To ci, którzy poszukują najlepszych ofert, sprawdzając poziom cen w różnych sklepach. Do tej grupy należy 41% Polaków. semnej lub elektronicznej? Ilu naszych znajomych korzysta z takiego narzędzia? Można przytoczyć wiele wymówek, dlaczego nie decydujemy się na stworzenie takiego dokumentu, warto jednak pamiętać o korzyściach płynących z zarządzania budżetem domowym i znaleźć czas na jego świadome prowadzenie. K Wykorzystane badania: Badanie „Stan wiedzy i świadomości ekonomicznej Polaków” zrealizowane techniką CAPI na reprezentatywnej próbie N=2000 mieszkańców Polski wieku 15+, 2015 r. Konsorcjum Pracownia Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia” i Grupa IQS dla Departamentu Edukacji i Wydawnictw NBP. „Postawy Polaków wobec finansów”, badanie Fundacji Kronenberga przy City Handlowy i Fundacji THINK!, październik 2017 r. Wywiady CAPI w ramach wielotematycznego badania na reprezentatywnej próbie Polaków w wieku 15–75 lat. Próba N=1028 wywiadów – warstwowana ze względu na płeć, wiek, wielkość miejscowości i województwo.


GRUDZIEŃ 2017 · KURIER WNET

11

F·R·A·N·C·J·A

K

ampania wyborcza, która poprzedziła nad Sekwaną wybory regionalne z grudnia 2015 roku, była zdominowana przez tradycyjne francuskie partie polityczne, czyli Partię Socjalistyczną (PS), partię Republikanie (LR) i Front Narodowy (FN) oraz ich polityczne potyczki, tradycyjną polityczną konfrontację i ich polityczne dysputy. Kiedy wiosną 2016 roku powstał ruch „en Marche”, polityczni komentatorzy nie przykładali do tego wydarzenia większej wagi. „En Marche” jawił się jako zjawisko facebookowe i funkcjonujące niemal wyłącznie w przestrzeni internetowej. Samo założenie go przez Emmanuela Macrona zaś było postrzegane nad Sekwaną jako przejaw walki między nim a Manuelem Vallsem o polityczne przywództwo i o to, który z nich zastąpi François Hollande’a na czele obozu rządzącego i będzie kandydatem tego obozu we francuskich wyborach prezydenckich w kwietniu 2017 roku. Kiedy Emmanuel Macron ogłosił swój start w wyborach prezydenckich (listopad 2016 r.), nikt nie potraktował tej kandydatury poważnie. Panowało przekonanie, że to prawybory w partii Republikanie wyłonią przyszłego prezydenta Francji. Sondażowych faworytów w tych prawyborach było trzech: Alain Juppé, Nicolas Sarkozy i François Fillon. Toteż oczy, uszy i uwaga wszystkich komentatorów były zwrócone na Republikanów i rywalizację kandydatów tej partii o zwycięstwo w prawyborach prawicy. Ku zaskoczeniu wielu komentatorów politycznych wygrał je François Fillon, choć nie był on sondażowym faworytem nr 1. Coś we Francji zaczęło się zmieniać, a sondaże, dotychczas oddające tak wiernie wyniki wyborcze, stawały się coraz mniej miarodajne... W grudniu 2016 roku panowało nad Sekwaną przekonanie, że François Fillon będzie przyszłym prezydentem Francji, skoro wygrał prawybory prawicy. Tak się jednak nie stało. W styczniu 2017 roku rozpoczęła się tzw. Fillongate, a oskarżony o nieprawidłowości i defraudacje finansowe Fillon, zamiast prowadzić kampanię wyborczą opartej na politycznej debacie

z kontrkandydatami, został zmuszony do prowadzenia kampanii wyborczej polegającej głównie na odpieraniu zarzutów o nieuczciwość i przywłaszczenie publicznych pieniędzy. Fillongate stanowiła tak naprawdę ten moment, kiedy to rozpoczął się „marsz” Emmanuela Macrona i jego ruchu „en Marche” po władzę nad Sekwaną. Uwikłany w oskarżenia o defraudacje finansowe François Fillon bły-

W

lutym roku bieżącego nie można było powiedzieć, opierając się na tradycyjnie używanych metodach badan politologicznych, kto zostanie kolejnym francuskim prezydentem. Jednak, skoro zarówno prawica, jak i lewica zdawały się dyskredytować swoje obozy polityczne coraz bardziej, coraz więcej komentatorów i analityków politycznych zwracało uwagę na centrowe

dniach lutego udzielił poparcia Emmanuelowi Macronowi, tym samym rezygnując z rywalizacji o urząd prezydenta Francji. Wielu komentatorów zadawało sobie pytanie, dlaczego tak postąpił? Do dzisiaj nie ma na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi. Jednak po wyborach prezydenckich pojawiły się wobec François Bayrou i kilku pierwszoliniowych polityków z jego ugrupowania

La République en Marche: jeszcze dwa lata temu ten polityczny ruch nie istniał, a jego wódz Emmanuel Macron był ministrem gospodarki w rządzie Manuela Vallsa; ministrem, którego propozycje gospodarcze i projekty reform budziły we Francji wiele kontrowersji. Mimo że był ministrem w rządzie partii socjalistycznej, trudno było bowiem doszukać się lewicowości i charakteru społecznego w jego decyzjach i gospodarczych propozycjach.

La République en Marche drepcze w miejscu Zbigniew Stefanik

skawicznie tracił poparcie; musiał walczyć we własnym obozie politycznym o to, aby pozostać kandydatem w wyborach prezydenckich tej partii. Prawybory lewicy zaś wyłoniły kandydata, który dla zdecydowanej większości elektoratu centrolewicowego był nie do przyjęcia. Albowiem poglądy Benoita Hamona i propagowane przez niego gospodarcze koncepcje sytuowały go bardziej na skrajnie lewym skrzydle niż w centrum obozu lewicowego, który zresztą był skłócony i podzielony, a on sam nie był jedynym kandydatem lewicowym.

R E K L A M A

ugrupowanie Modem i jego przywódcę Françoisa Bayrou. Sam Bayrou kilka razy w przeszłości startował w wyborach prezydenckich nad Sekwaną. Chociaż osiągał stosunkowo dobre wyniki wyborcze, nigdy nie udało mu się wejść do drugiej tury. Może więc tym razem Bayrou wygra? Takie pytanie pojawiało się coraz częściej we Francji, jednak sam François Bayrou przez długi czas trzymał francuską opinię publiczną w niepewności. Raz zapowiadał swój start, później się wycofywał, aż w końcu postawił polityczną kropkę nad i: w ostatnich

oskarżenia o defraudację środków europarlamentarnych... Poparcie Françoisa Bayrou sprawiło, że Emmanuel Macron stał się sondażowym liderem w wyścigu o fotel prezydenta Francji, a jego zwycięstwo stało się realne, wręcz prawdopodobne. Jednak nie było nadal przesądzone, albowiem, pomimo iż był on sondażowym liderem, w rywalizacji nie było dwóch, ale czterech faworytów (Emmanuel Macron, Marine Le Pen, François Fillon i Jean-Luc Mélenchon). To powodowało, że do ostatniej chwili nie można było przewidzieć, kto z tych czworga kandydatów znajdzie się w drugiej turze wyborów prezydenckich. Emmanuel Macron dostał się do drugiej tury, jednak warto mieć na uwadze, że w pierwszej turze uzyskał wynik wyborczy na poziomie nieco ponad dwudziestu procent. A więc trudno mówić (jak czynią to niektórzy komentatorzy, tak francuscy, jak i zagraniczni) o potężnej fali „macronizmu” nad Sekwaną. Sam Macron zawdzięcza swoje zwycięstwo w drugiej turze wyborów prezydenckich niepisanej regule nad Sekwaną: „wszystko, tylko nie Front Narodowy”.

E

Świeć przykładem i wybierz nawet 10 żarówek LED firmy Philips.

Poznaj receptę na brak zdrowia i energii.

Wykonaj dobry ruch i ubezpiecz własność ruchomą z Link4.

Jeśli nie lubisz zmian, wybierz niezmienną cenę gazu.

Koniec napięcia z powodu przepięcia, wybierz pomoc fachowców.

mmanuel Macron stal się ósmym prezydentem piątej republiki francuskiej, a jego obóz polityczny, wówczas jeszcze „En Marche”, miał realne szanse na zwycięstwo w wyborach parlamentarnych, które miały odbyć się nad Sekwaną sześć tygodni po wyborach prezydenckich. Kilka dni po zwycięstwie swojego przywódcy w wyborach prezydenckich ruch „En Marche” zmienił swoją nazwę na „La République en Marche” i przystąpił do kampanii wyborczej poprzedzającej wybory parlamentarne nad Sekwaną. „Trochę na lewo, trochę na prawo, trochę w centrum, trochę bez zdania i bez odpowiedzi” – oto strategia, jaką ruch „La République en Marche” przyjął podczas kampanii parlamentarnej. Miał on być bezideowym ruchem szeroko pojętej odnowy, dlatego też przyjęto w LREM za przewodnią regułę polityczną „ani na lewo, ani na prawo”. W taki o to sposób ruch „La République en Marche” zaczął przyciągać ludzi o przeróżnych poglądach politycznych i światopoglądach. Ci, którzy przyłączali się do obozu politycznego Macrona, czynili to, albowiem chcieli odnowy nad Sekwaną, odnowy rozumianej przez każdego na własny sposób. Ruch La République en Marche wygrał wybory parlamentarne. Dwie główne przyczyny tłumaczą zwycięstwo tego przecież bardzo młodego ruchu politycznego w tych wyborach: 1) Zmęczeni brutalną kampanią wyborczą poprzedzającą wybory prezydenckie Francuzi poszukiwali stabilizacji i spokoju w politycznej i publicznej przestrzeni. Dlatego też wielu z nich zagłosowało na obóz polityczny nowego, już wówczas urzędującego prezydenta, tak aby w przyszłości uniknąć kolejnych politycznych awantur i przepychanek.

2) Trudno było pokonanym w wyborach prezydenckich tradycyjnym francuskim partiom politycznym przegrupować się po klęsce i skutecznie powalczyć o zwycięstwo w wyborach parlamentarnych. Właściwie jedynie partii Republikanie udało się uzyskać stosunkowo wysoki wynik w tych wyborach, chociaż i ten był daleki od spełnienia oczekiwań wyborców, działaczy i politycznych liderów tego ugrupowania... Dzisiaj La République en Marche liczy najwięcej członków ze wszystkich ugrupowań politycznych nad Sekwaną. Jeśli wierzyć danym opublikowanym przez ten ruch, należy do niego obecnie 380 tysięcy osób. To zaledwie kilkunas­ tomiesięczne ugrupowanie posiada nad Sekwaną swojego prezydenta, swojego premiera i zdecydowaną większość mandatów w niższej izbie francuskiego parlamentu. Nie udało się jednak ugrupowaniu Macrona uzyskać większości w senacie, co dla obozu prezydenckiego jest coraz większym i coraz bardziej dokuczliwym problemem... La République en Marche rządzi obecnie we Francji w każdym znaczeniu tego słowa, jednak warto zastanowić się nad przyszłością ruchu. Albowiem zdaje się, że przechodzi on obecnie wielki wewnętrzny kryzys. 14 listopada bieżącego roku stu działaczy République en Marche opublikowało na portalu radia France Info oświadczenie, w którym poinformowali oni o swoim odejściu z tego ruchu. Jako powód swojego odejścia sygnatariusze oświadczenia podali brak demokracji i debaty wewnętrznej w ugrupowaniu. 18 listopada rada krajowa La République en Marche wybrała nowego przewodniczącego ruchu. Został nim były rzecznik rządu Edouarda Philippe’a, Christophe Castaner. To wybór Castanera, jak i okoliczności, w jakich do niego doszło, są przyczyną obecnego wewnętrznego kryzysu La République en Marche.

W

październiku tego roku Emmanuel Macron poinformował swoich współpracowników i głównych liderów LREM, że będzie wspierał Christopha Castanera na stanowisku nowego przewodniczącego La République en Marche. Ta decyzja Emmanuela Macrona, jak i sposób jej zakomunikowania swoim najbliższym politycznym współpracownikom wywołały nad Sekwaną niemałą debatę. Uznano, że Macron popełnił polityczny błąd wizerunkowy. Albowiem namaszczając swojego następcę na stanowisko przewodniczącego swojego ruchu politycznego, postąpił tak samo, jak po elekcji na urząd prezydenta Francji postąpili François Hollande, Nicolas Sarkozy, Jacques Chirac i François Mittérand. Komentatorzy francuskiej sceny politycznej niemal jednogłośnie wskazywali na to, iż po tym politycznym kroku trudno będzie zarówno Macronowi, jak i jego obozowi politycznemu nadal bronić tezy, że są depozytariuszami i gwarantami odnowy nad Sekwaną. Skoro urzędujący prezydent postępuje dokładnie tak, jak jego poprzednicy, to gdzie jest obiecywana w kampanii wyborczej wielowymiarowa odnowa? Na stanowisko nowego przewodniczącego La République en Marche był tylko jeden kandydat, czyli politycznie namaszczony przez Emmanuela Macrona Christophe Castaner, co spowodowało wewnętrzne spory i konflikty w LREM. Sam proces wyborczy Castanera dolał politycznej oliwy do ognia w La République en Marche. Wielu działaczy LREM żądało, aby głosowanie na nowego przewodniczącego odbywało się w izolatce i za pomocą urny wyborczej. Tak się jednak nie stało. Christophe Castaner został wybrany na stanowisko przewodniczącego LREM w drodze głosowania, przez podniesienie ręki, a on sam był podczas głosowania obecny na sali i mógł osobiście się przekonać, kto na niego głosował, a kto nie... Powszechnie twierdzono w mediach po tym głosowaniu, że „Castaner odtąd może uznać, że ma wiele wspólnego z Leonidem Breżniewem, albowiem został wybrany na stanowisko przewodniczącego LREM w taki sam sposób i w takich samych okolicznościach, w jakich wybierano Leonida Breżniewa na stanowisko pierwszego sekretarza KPZR”. Pomimo swojego „wyboru” na stanowisko przewodniczącego La République en Marche, Christophe Castaner pozostaje jednak w rządzie Edouarda Philippe’a, w którym objął on stanowisko sekretarza stanu odpowiedzialnego za kontakty rządu z parlamentem. Łączenie funkcji rządowej z funkcją przewodniczącego partii zostało źle

odebrane przez wielu działaczy i parlamentarzystów LREM, którzy zaczęli porównywać Castanera do Nicolasa Sarkozy’ego, a w tym kontekście nie można traktować tego porównania jako komplementu. Z pewnością z punktu widzenia wizerunkowego i politycznego byłoby prościej dla samego Emmanuela Macrona i jego ugrupowania, aby Christophe Castaner nie łączył funkcji przewodniczącego LREM i sekretarza stanu w rządzie Edouarda Philippe'a. Jednak powód tej decyzji zdaje się być nie polityczny, ale prozaiczny i podyktowany warunkami bytowymi Castanera.

W

swoim statucie La République en Marche ma zapisane, iż przewodniczący tego ruchu wykonuje funkcję, nie pobierając z tego tytułu żadnego wynagrodzenia. Zapewne zapis ten pojawił się z powodów kampanijnych, aby podkreślić element odnowy i zmiany partyjnego obyczaju, czego LREM miała stać się gwarantem. Jednak obecnie zapis ten stanowi niemały problem dla La République en Marche i dla jej przewodniczącego, który przecież potrzebuje jakiegoś wynagrodzenia, aby mieć z czego żyć... Ruch La République en Marche stracił miano politycznego obozu odnowy i zdaje się wręcz, że sami jego działacze przestali wierzyć w to, że ugrupowanie to jest nowym politycznym bytem, w którym panuje nowy polityczny obyczaj. Miało być inaczej, a jest jak zwykle. To zdaje się obecnie być największym wewnętrznym problemem La République en Marche; problemem, który może doprowadzić w ugrupowaniu do rozłamu na większą skalę, na co zarówno urzędujący nad Sekwaną prezydent, jak premier i jego rząd nie mogą sobie pozwolić... U swojej genezy projekt polityczny „en Marche” miał być bytem demokratycznym, gdzie panuje wewnętrzna demokracja, stanowiąc jego polityczną esencję. Okazało się jednak, że „La République en Marche” jest ugrupowaniem wodzowskim, w którym na stanowisko przewodniczącego kandyduje tylko osoba namaszczona przez urzędującego prezydenta, a ten jedyny kandydat jest wybierany w drodze wyborów, przez podniesienie ręki głosujących i dodatkowo w obecności tego jedynego kandydata na sali podczas głosowania. To kolejny problem dla LREM, który powoduje coraz większy polityczny ferment w tym ugrupowaniu. „Ani na lewo, ani na prawo” – strategia, która przyczyniła się do zwycięstwa Emmanuela Macrona w wyborach prezydenckich i jego ugrupowania w wyborach parlamentarnych – obecnie bardziej niż atutem zdaje się być dla LREM problemem i kulą u nogi. Działacze La République en Marche wywodzą się z różnych (od skrajnej lewicy do twardej prawicy) środowisk i ugrupowań politycznych. To powoduje, że bardzo ciężko temu ruchowi ustalić jeden, wspólny polityczny kurs i spójny przekaz co do kwestii obyczajowych i społecznych. Czy La République en Marche popiera zalegalizowane nad Sekwaną małżeństwa jednopłciowe? Czy popiera stosowanie metody in vitro przez żeńskie pary jednopłciowe? Jaki jest stosunek La République en Marche do poszczególnych wyznań i w ogóle do szeroko pojętej religijności nad Sekwaną? Jak République en Marche rozumie i definiuje państwo świeckie? Jaki jest stosunek LREM do laicyzmu nad Sekwaną? Jak zapatruje się na politykę integracyjną we Francji wobec mniejszości muzułmańskiej? Czy jest zwolennikiem państwa socjalnego? Na te i inne ważne pytania ugrupowanie Emmanuela Macrona będzie musiało odpowiedzieć francuskim obywatelom i wyborcom, którzy coraz częściej stawiają je prezydentowi i liderom jego ruchu. Ruch En Marche był niegdyś ruchem poparcia Emmanuela Macrona. Miał go zaprowadzić do francuskiego pałacu prezydenckiego, a następnie zagwarantować mu stabilne urzędowanie i rządzenie przez zapewnienie stabilnej większości parlamentarnej. Dzisiaj jednak La République en Marche jest politycznym obozem rządzącym, który poszukuje we francuskiej przestrzeni politycznej roli dla siebie, a także zastanawia się nad swoją polityczną tożsamością. Warto również postawić pytanie, jaką rolę sam wódz La République en Marche, Emmanuel Macron, widzi dla swojego politycznego ruchu? Czy Dokończenie na str. 13


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2017

12

R

odzi się więc pytanie: skoro była tak powszechnie szanowana, to dlaczego wciąż jest niedoceniana i przemilczana, a jej książki, choć stają się coraz bardziej aktualne, nadal nie są czytane?

Predyspozycje Wyjątkowość postaci prof. Pawełczyńskiej widać na przykładzie poniższego cytatu z jej książki Wartości a przemoc. Zarys socjologicznej problematyki Oświęcimia, Lublin 2004, Wyd. Test). Autorka pisze: Zdecydowana większość polskiego społeczeństwa w okresie 1939– 1945 została wychowana w tradycjach patriotycznych i chrześcijańskich. […] System tych wartości umożliwił fizyczne przetrwanie wielu więźniom i zachowanie postawy sprzeciwu wobec gwałtu i przemocy. […] Więzień, który nie dokonał żadnej rewizji w hierarchii norm poprzednio uznawanych […] musiał zginąć, jeśli stosował się do nich w sposób bezwzględny. Dziewiętnastowieczne hasło „najwięcej szczęścia dla największej liczby ludzi” [musiał zminimalizować] do „najmniej cierpienia”. […] Z hasła rewolucji francuskiej „wolność, równość, braterstwo” musiał pozostawić tylko „braterstwo”. […] Najpiękniejsze hasło Dekalogu „Kochaj bliźniego swego jak siebie samego” w praktyce wymagałoby postawy męczennika z epoki wczesnego chrześcijaństwa. W języku człowieka walczącego o wartości brzmiało ono: „Nie krzywdź bliźniego swego i ratuj go, jeśli tylko możesz”. Człowiek, który przeżył Oświęcim, stosując się tylko do tej jednej zasady, ocalił najwyższe wartości. […] „Nie zabijaj” odnosiło się tylko do tych, którzy byli zabijani […] „Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu twemu” ograniczało zasadniczo konieczność solidarnej obrony. […] Nie pożądaj żony bliźniego twego ani żadnej rzeczy, która jest jego” była całkowicie sprzeczna z układem warunków obozowych. […] „Nie kradnij”. W zależności od tego, co było przedmiotem kradzieży i gdzie tę kradzież popełniono, uznawano ją za wykroczenie lub za czyn wartościowany moralnie bardzo wysoko. […] Kradzieże dokonywane bezinteresownie, dla dobra innych więźniów, stanowiły realizację najwyższych wartości. […]

Jeżeli pierwsze spojrzenie skierujemy na małą miarę, to w człowieku odnajdziemy wyłącznie małość, a nasza ocena ograniczy się do sensacji, złośliwości, walki klasowej lub wręcz bolszewizmu. Zamiast wielkości w człowieku, będziemy szukać w nim patologii. Dlatego też wszelkie oceny moralności więźniów są uzasadnione tylko wtedy, gdy odnosimy je do takich norm, które mogły funkcjonować w obozowych warunkach i były w tych warunkach najważniejsze. Eksperyment oświęcimski to próba poprawiania samego Boga i zdobycia przewagi nad nim przez człowieka. Metodą prowadzącą do celu okazała się zbrodnia. W opisie Pawełczyńskiej nie ma bojaźni czy kalkulacji kupieckiej, jest natomiast pouczający realizm. Doświadczenia z II wojny nie zostały otorbione, one żyją na wolności i nadal są groźne i wykorzystywane w warunkach pokojowych, oczywiście w łagodnej formie. Ludzkie słabości wykorzystywane są w przemyśle reklamy, w polityce, programach manipulacji człowiekiem i w dużym biznesie. Świat sam się nie brutalizuje, świat jest brutalizowany przez człowieka – na wszystkie sposoby: za pomocą filmu (coraz bardziej brutalnego), internetu (biznes porno, pedofilia itd.), języka, który jest nafaszerowany gangsterskimi lub knajackimi terminami, sztuki, która zamiast zachwycać, szokuje. To wszystko buduje czas apokalipsy, zapowiadający wyjątkowy wybuch morderczego szału, w którym człowiek pada ofiarą własnych zaniedbań. I nie ma się co oszukiwać, takie rozumowanie to nie efekt spiskowej teorii dziejów, lecz przedłużenie logiki oświęcimskiej. Postać Josefa Mengelego pozostawiła

W·A· R·T· O ·Ś· C · I wciąż nierozwiązywalny dylemat: czy zdobytą przez niego wiedzę medyczną odrzucić jako niemoralną, czy przyjąć, jako pomocną w dzisiejszym leczeniu? Niedomknięcie tej furtki uchyla kolejne i w końcu dochodzimy do przekonania, że zło wciska się w dobro z taką siłą, iż staje się niemożliwe do wyeliminowania. Pawełczyńska pisze: W świecie zbrodni rósł świat solidarności, umacniały się postawy niepokornych, zdolnych do walki w najcięższych warunkach (tamże). Tylko człowiek jest więc zdolny do walki ze złem. Wartości a przemoc i Głowy hydry to tylko pozornie dwie odmienne książki, faktycznie – logiczna ciągłość i obraz rozwoju zbrodniczej machiny. Jeżeli człowiek inteligentny, a dodatkowo – tak bystry obserwator z tytułem profesora, jakim była Pawełczyńska, przeszedł przez taki „uniwersytet”, to mimo woli predysponowany jest do szczególnych zadań. Ma prawo indywidualnie odnosić się do każdego systemu wartości, bo doświadczenia obozowe dały jej wystarczająco mocną ku temu legitymację. Człowiek bowiem tylko w warunkach pokojowych decyduje o sobie, w czasie wojny staje się ofiarą.

Nie spotkałem nikogo, kto znając prof. Annę Pawełczyńską, wyrażałby się o niej źle – a nie należała ona ani do osób łagodnych, ani spolegliwych. Wszyscy podkreślali – nawet jej niechętni, choć ci z zastrzeżeniami – że była człowiekiem wyjątkowym. Gdy poprosiłem o referat prof. inż. Jacka Przygodzkiego, zgodził się natychmiast; dr Teresa Bochwic inicjatywę konferencji przyjęła z zadowoleniem; ks. prof. Zygmunt Zieliński i prof. Włodzimierz Dłubacz – z zaangażowaniem, ks. prof. Janusz Mariański bez zastrzeżeń.

Uniwersalność myślenia Wyjazdy studentów i naukowców w tak zwany „teren”, podczas wakacji czy w trakcie prowadzonych prac naukowych, były w czasach powojennych studiów jeszcze rzeczą normalną i jednocześnie nie do przecenienia. Prowadzili je przedwojenni naukowcy: prof. Ossowski, prof. Zygmunt Wojciechowski. Ostatnim z nich był chyba prof. Tomasz Strzembosz. Socjolog, historyk, filozof, dziennikarz, ba, każdy humanista, który zamknie się w gabinecie, traci kontakt z rzeczywistością. Jego praca przestaje mieć wartość ponadczasową i uniwersalną, a z czasem może stać się wręcz producentem wirtualnej rzeczywistości. Twórca „starej daty” odwołuje się do kontaktów społecznych i praktycznych doświadczeń, twórca „nowej daty” – przeważnie do internetu. Cezura ta decyduje o jakości dzieła, a także kwalifikuje je do poziomu uniwersalnego lub prowincjonalnego. Ta sama zasada dotyczy polskich mediów i dziennikarzy. Brak kontaktu ze społeczeństwem każdą pracę czyni oderwaną od rzeczywistości. Pawełczyńska wiedziała, co pisze i o czym pisze.

Niesprawiedliwe sądy Wśród naukowców można usłyszeć głosy, że Pawełczyńska „odeszła od nauki” i skierowała się w stronę ludu. Ale czy socjolog, zwłaszcza kultury, kierując się w „stronę ludu” musi odchodzić od nauki? Analizy Pawełczyńskiej wskazują na wysoki poziom realizmu, wrażliwości, poczucia odpowiedzialności za człowieka, narodową kulturę i państwo polskie. To wszystko jest żywe i aż kipi socjologią. Powszechny szacunek musiał też zasadzać się na jakichś fundamentach. Jego źródła dziś trudne są do identyfikacji, ale znakomicie mieszczą się w pojęciu „czasu człowieka”, o którym tak wiele pisze Pawełczyńska. Rozpisując go na czynniki, musimy zauważyć, że czas rządów w PRL nie zakodował tego, co zakodował czas polskiego społeczeństwa. To dwa różne światy. I ten drugi uczynił Pawełczyńską zauważalną. Obiektywizm wymaga przyjęcia kryterium większej perspektywy czasowej. Oznacza to, że czas człowieka jest ważniejszy od czasu władzy. I teraz

Eksperyment oświęcimski to próba poprawiania samego Boga i zdobycia przewagi nad nim przez człowieka. Metodą prowadzącą do celu okazała się zbrodnia. W opisie Pawełczyńskiej nie ma bojaźni czy kalkulacji kupieckiej, jest natomiast pouczający realizm.

Anna Pawełczyńska naukowiec niezłomny Ryszard Surmacz pytanie: na czym polegała wyjątkowość Pani Profesor? Krótko mówiąc, na właściwej proporcji pomiędzy doświadczeniem życiowym i postawą niezłomności woli oraz ciągłej gotowoś­ci w dążeniu do odkrywania prawdy. Warto też zapytać, skąd te cechy się wzięły? Wzięły się z racjonalnego patriotyzmu – a więc z etosu inteligenckiego Drugiej Rzeczypospolitej, który wychował jej pokolenie i który do końca swoich dni reprezentowała. Pawełczyńska należała do najwybitniejszych jego przedstawicieli. Możemy też spotkać się z zarzutem o „tanie moralizatorstwo”. U Pawełczyńskiej nie ma czegoś takiego. Z jej książek wypływa jedno rzucające się w oczy przesłanie: że człowieka trzeba traktować według jego największej miary: co wniósł dla siebie i zrobił dla innych oraz dla jakich wartości żył? Pawełczyńska w swoich analizach stosuje kryterium przydatności, tak rozpowszechnione wśród etosu tradycyjnej polskiej inteligencji. Co to znaczy? Jeżeli pierwsze spojrzenie skierujemy na małą miarę, to w człowieku odnajdziemy wyłącznie małość, a nasza ocena ograniczy się do sensacji, złośliwości, walki klasowej lub wręcz bolszewizmu. Zamiast wielkości w człowieku, będziemy szukać w nim patologii. I to są niestety cechy czasu obecnego. „Moralizatorstwo” Pawełczyńskiej jest elementem przekazu, bez którego niemożliwe jest zachowanie ciągłości myśli, idei i logiki. Książki Pawełczyńskiej są elementem konstrukcyjnym polskiej kultury i polskiej odporności na zło.

Doświadczenie i sposób odnalezienia własnego czasu w swoim życiu Napisanie Czasu człowieka zajęło Pawełczyńskiej 40 lat. Warto zatrzymać się nad materią tej książki. Gdy Autorka zaczęła ją pisać, miała już za sobą przeżycia wojenne i obozowe, a także zawodowe – nie przyznała się do tego, ale w 1965 r. została zwolniona z Ośrodka Badania Opinii Publicznej przy Polskim Radiu i TV i stała się bezrobotna. I teraz: w jaki sposób Pawełczyńska zaczyna odnajdywać poczucie własnego czasu – tak istotnego dla każdego życia? W swojej książce życia pisze: Zanurzyłam się w czasie dzięki temu, że w mojej pracy zawodowej nastąpiła przerwa. Blisko rok spędziłam w chałupie w otulinie Puszczy Augustowskiej, nad jeziorem Sajenek. Dni wypełniały głosy i oddechy przyrody. Noce powracały w rytmie płynących nad jeziorem chmur lub księżyca. Siedziałam lub leżałam często w łodzi zaklinowanej w sitowiu […] I ta łódź

kołysała jej myśli, kołysała jej niezabliźnione rany i kołysała nagromadzony ból, aż do wewnętrznego uspokojenia. I dalej: izolowana od wszelkich udogodnień cywilizacji, odnalazłam mój czas. Do mojego poczucia czasu włączyła się nieco później świadomość czasu oceanicznego. Dotarła do mnie w całej pełni wyobraźnia czasu, miejsca, małości i wielkości człowieka włączonego w czasoprzestrzeń nieba i wody. Doznawanie czasu oraz jego wizje wzbogaciły moją codzienność (Czas człowieka, Warszawa 2015, Matrix). W Sajenku Pawełczyńska odzyskiwała siły, równowagę duchową i dystans do życia codziennego. Ba, Sajenek okazał się dla niej kolejnym „darem losu”.

To jeszcze nie wszystko Prof. Anna Pawełczyńska, pisząc swoje książki, oprócz doświadczenia wojennego i obozowego korzystała z kindersztuby domowej i twórczego czasu odrodzonego państwa polskiego. Żyła w czterech różnych czasach: II RP, II wojny, PRL i tzw. III RP. Po zakończeniu wojny wróciła do domu i przywiozła ze sobą koszmary wojny. Długo ją

polską przestrzeń kulturową ponownie zaczął wkraczać obcy nam świat. Pierwsza fala protestów została zdławiona przez bezpiekę. Druga była już inna. Dla takich ludzi jak Pawełczyńska otwierał się inny świat, w którym zaczynał narastać sprzeciw intelektualny. Ludzie rozumni chcieli racjonalizować swoje doświadczenia i przekazywać je potomnym, ale na przeszkodzie stała wciąż ta sama peerelowska władza i jeszcze większy strach. Bez racjonalizacji doświadczenia i odpowiedniego przekazu Polacy, w miarę upływu czasu, stawali się coraz bardziej bezbronni lub zobojętniali. Książki Pawełczyńskiej zaczęły wychodzić stosunkowo późno, niemniej jednak była to literatura, która w swej intencji miała zapobiec demoralizacji społecznej Polaków. Dla osób wątpiących mogę dodać, że koszmary wojenne Pawełczyńskiej skończyły się wraz z napisaniem Wartości a przemoc – trzydzieści lat po zakończeniu wojny. Przyszedł spokój i wówczas zobaczyliśmy prawdziwą Pawełczyńską. Kolejne książki, jak sama Autorka mówiła, pisane były „siłą ciążenia”, choć, tak naprawdę, to wszystko tkwiło w jej świadomości

Socjolog, historyk, filozof, dziennikarz, ba, każdy humanista, który zamknie się w gabinecie, traci kontakt z rzeczywistością. Jego praca przestaje mieć wartość ponadczasową i uniwersalną, a z czasem może stać się wręcz producentem wirtualnej rzeczywistości. męczyły. Nie załamała się, nie zdegenerowała. Chciała pomagać ludziom, bo poznała wartość życia i śmierci, chodziła po samym dnie ludzkiej egzystencji i oglądała nagą istotę przemocy. W jej pamięci nie było miejsca na efekty specjalne, na wirtualne kolory, na naiwność i chęć szybkiego zysku… Te słowa tylko pozornie wydają się beletrystyczne, jej postrzeganie świata było do bólu realistyczne. Podjęła studia – właśnie socjologiczne, które pozwoliły jej zracjonalizować to, co przeżyła. Jej książki świadczą o tym, że podjęła drogę naukowca niezłomnego. W 1945 r. II RP zniknęła z horyzontu. Zawaliła się podobnie, jak zawalił się świat I RP. Katastroficznie. W PRL narzucono nam negatywną selekcję społeczną, która tradycyjną polską kulturę zaczęła zamykać w tym wszystkim, co niósł ze sobą, od ponad stu lat, zabór rosyjski. Z siłą walca drogowego na

i wynikało z poczucia obowiązku wobec własnej ojczyzny. Wartości a przemoc, Głowy hydry oraz dwie kolejne – łącznie: O istocie narodowej tożsamości i Ścieżkami nadziei, należy traktować jako tryptyk. Pawełczyńska potrafiła w nim połączyć dwie na pozór odrębne dziedziny: naukę i publicystykę. W tym wypadku dokumentacja staje się zbyteczna, dokumentem była bowiem sama Autorka, a wyciągane wnioski, choć może niedokończone w swej intencji, zachowują walor nakazu badawczego. Oprócz Czasu człowieka i tryptyku powstały również pozycje: biograficzna Koniec kresowego świata oraz Koni żal. Obrazki z kresowego świata i autobiograficzna Dary losu. Prof. Stanisław Urbańczyk pobyt za kolczastym drutem w Sachsenhausen i Dachau nazwał „uniwersytetem”. Prof. Anna Pawełczyńska – całe swoje życie nazwała „darami losu”. W Sajenku przeżywała swoje katharsis. Mamy więc do czynienia z pokoleniem, które otrzymało taki

ładunek wiedzy praktycznej, którego nie możemy zagubić. I teraz refleksja: jak mówił Jan Paweł II, każdy z nas ma swoje Westerplatte, ale ilu z nas ma swój Sajenek? Skoro postawiliśmy pytanie: „dlaczego Pawełczyńska”, nie możemy pominąć innego: jak ją zrozumieć? Nie zrozumiemy bez lektury Czasu człowieka. Pierwsze jego wydanie ukazało się w 1986 r., drugie w 2011. We wstępie do wydania pierwszego Autorka pisze: Prawidłowości funkcjonowania kultury da się zrozumieć przez odniesienie do sposobu pojmowania czasu. Oznaczałoby to, iż koncepcje czasu stanowią ukryte struktury nadające kulturom porządek. Pozwalają one wyjaśnić trwałe regularności wewnętrzne, nie podlegające bezpośredniej obserwacji. Te same regularności, które działają na poziomie zjawisk ukrytych, możemy dostrzec na poziomie związanych z nimi zjawisk obserwowalnych, takich, które dają się dostrzec i opisać. Z tej hipotezy wynika dyrektywa badawcza. Sugeruje ona, by szukać związków między koncepcjami czasu poszczególnych ludzi a całością danej kultury, systemem powiązań między różnymi dziedzinami życia oraz sposobem, w jaki te dziedziny się przekształcają. Wydaje się, że taka sama prawidłowość odnosi się do ludzkiej postawy. Sposób, w jaki człowiek rozumie i odczuwa czas, można traktować jako głęboką strukturę ukrytą wyjaśniającą jego wizje świata i wybory. Natomiast w drugim wydaniu, a więc już po ćwierćwieczu, uzupełnia swoją refleksję. W przedmowie do wydania drugiego czytamy: Zaczęłam szukać innych czasów w przeżyciach i przemyśleniach innych ludzi – pisarzy i poetów. Dopiero później sięgnęłam do nauki. Zwłaszcza do filozofów z różnych epok. W zależności od tego, o jaką koncepcję czasu chodzi, inaczej traktuję aktualność moich przemyśleń sprzed wielu lat. 1. Wszystko, co ma charakter uniwersalny, co dzieje się w życiu duchowym człowieka, w przyrodzie i w rytmach wszelkiego życia, ma swoją warstwę stałą, zakorzenioną w bycie. Można te sprawy przekazać w języku różnych religii i kultur. Do sedna sprawy docierają przeżycia mistyczne. Chwilowe olśnienia, miłość, wizje poetyckie. Zmieniają się środki wyrazu przystosowane do epoki i kultur, ale istota spraw ludzkich pozostaje. Jest odporna na zmiany. 2. Wszystko, co dzieje się w jednokierunkowym czasie metrycznym, zmienia się, powstaje lub znika, zwiększa się ilościowo i przekształca się. Czas pożera to wszystko, co przemija. W społeczeństwie – tak jak w tureckim micie – czas wyrwał się na swobodę i przyspiesza swój bieg. Tworzy nowe konstrukcje, lecz niszczy podstawy bytu. Pod koniec tej samej Przedmowy… Autorka zauważa: Gdybym dziś podjęła ten temat, mniej interesowałyby mnie ustalenia naukowe. Szukałabym nadal celnych sformułowań literackich. Sięgnęłabym obficiej do kultury chrześcijańskiej […] zwłaszcza polskiej poezji, która chyba najgłębiej dociera do problemów uniwersalnych. Na pytanie, skąd ta niewiara w naukę, odpowiada inny fragment: Nauka dotąd włączała się jako siła motoryczna rozwoju kultury i była weryfikowana w procesie kulturowym. Obecnie działa ponad kulturą, a podporządkowana zastosowaniom praktycznym staje się narzędziem techniki. Umysł człowieka renesansu ogarniał problemy ówczesnego świata. Współczesna nauka nie jest zdolna do całościowego rozumienia człowieka i społeczeństwa, gdyż zakaził ją zamęt (O istocie narodowej tożsamości, Lublin 2010, Polihymnia). Dalszy ciąg myśli i wniosków pozostawiam pozasystemowym (niemark­sistowskim) filozofom i badaczom kultury, bowiem podejście do świata Pawełczyńskiej nie ma nic wspólnego z materializmem, a więc stanowiskiem, w którym, według definicji encyklopedycznej, jedynym tworzywem świata jest materia lub że wszystko stanowi modyfikację materii. Pawełczyńska Czas człowieka kończy słowami: Każdemu dany jest jego czas. […] Człowiek, który zdoła uporządkować własne życie i swój świat wewnętrzny, powiększa tym samym szanse całej społeczności, z którą jest na różne sposoby powiązany. Wybrana droga może prowadzić zarazem do całego świata i do siebie samego. […] Musi to być droga heroiczna – jeśli wiedzie wśród ludzi zdezorganizowanych złem, nienawiścią i lękiem. Człowiek wolny, aby ocalić świat i samego siebie, musi wówczas dać świadectwo prawdzie. K


GRUDZIEŃ 2017 · KURIER WNET

13

P RO P O Z YC J E · N A·ŚW I Ę TA Dokończenie ze str. 11

La République en Marche drepcze w miejscu Zbigniew Stefanik politycznej armii, której jedyną rolą ma być wspieranie urzędującego nad Sekwaną prezydenta i podległego mu rządu, a jej działacze mają być politycznymi żołnierzami wykonującymi polityczne rozkazy swojego przywódcy? Czy ma to być bezideowy, beztożsamosciowy i bezwładny, bezpartyjny blok wspierania prezydenckich i rządowych reform? A może La République en Marche ma przyjąć rolę partii politycznej, która będzie usiłowała trwale wpisać się we francuski polityczny pejzaż, a jej członkowie staną się politycznymi działaczami? Na te wszystkie pytania będą musieli odpowiedzieć (i to czym prędzej) zarówno liderzy La République en Marche, jak i urzędujący nad Sekwaną prezydent. Obecnie La République en Marche znajduje się w stanie politycznego kryzysu, który prowadzi ją do politycznego zawieszenia w próżni. Wielu działaczy LREM nie zamierzało bowiem pełnić roli politycznych żołnierzy. Z kolei przejmowanie przez La République en Marche wewnętrznych politycznych obyczajów od tradycyjnych francuskich partii politycznych powoduje, że część działaczy LREM przestała widzieć w tym ugrupowaniu narzędzie odnowy. Zniechęca ich to do dalszej działalności na rzecz La République en Marche i prezydenta Emmanuela Macrona. Miało być inaczej, a jest jak dawniej. La République en Marche musi uporać się z tym problemem. Zdaje się bowiem, że właśnie od tego zależy polityczna przyszłość nie tylko La République en Marche i liderów tego ruchu, ale również polityczna przyszłość i ewentualna reelekcja za kilka lat na urząd prezydenta Francji założyciela i wodza tego ugrupowania, Emmanuela Macrona. K

G

dy nadchodzą Święta Bożego Narodzenia, wszyscy zawsze marzą o wspaniałym prezencie pod choinkę. W czasie, gdy rząd dobrej zmiany (powiększając dług krajowy) tak pięknie rozdaje nasze wspólne pieniądze na programy „5oo+” i „Mieszkanie +”, każdy nieobjęty tymi programami Polak marzy o podobnej kwocie dla siebie. No bo gdzie tu sprawiedliwość? Uaktywnia się mózg i ciśnie się na myśl powiedzenie: „albo wszyscy, albo nikt”. Ale przecież, jak mówi przysłowie, „z pustego i Salomon nie naleje”. Czy rzeczywiście ten polski dzban jest pusty? Czy można rozdawać pieniądze niektórym obywatelom z kreowanego długu, czy też może będzie możliwe wypłacanie wszystkim Polakom mieszkającym w kraju pieniędzy z zysków wypracowanych przez Polski Fundusz Emerytalny? To, co proponuje rządowi polskiemu OKOPZN (Obywatelski Komitet Obrony Polskich Zasobów Naturalnych), jest oparte na modelu Norweskiego Funduszu Emerytalnego. My nie proponujemy rozdawnictwa, my proponujemy uwłaszczenie społeczeństwa na naszych surowcach naturalnych poprzez przydzielenie każdemu obywatelowi niezbywalnych (do czasu przejścia na emeryturę), ale dziedzicznych jednostek emerytalnych i generowanie zysków z inwestycji kapitałowych. Podstawą tych propozycji jest świadomość tego, co nas czeka, gdy pozostaniemy bierni wobec rządów wywodzących się z dotychczasowych układów politycznych utrwalonych umową zawartą przy Okrągłym Stole. Dla zobrazowania czekającej młodych Polaków przyszłości najprościej będzie zacytować tu wypowiedź dr. hab. Roberta Gwiazdowskiego, przewodniczącego rady nadzorczej ZUS (2006–2007), zamieszczoną w 46 numerze tygodnika „Angora” pt. Sorry, kasa jest pusta: „Według algorytmów dziś obowiązujących w ZUS, 75% osób, które za 33 lata będą odchodzić na emeryturę, nie dostanie nawet emerytury minimalnej (dziś to 1000 zł brutto, czyli 853 netto – przyp. autora). – Czy to znaczy, że pozostałe 25% będzie dostawało świadczenia na przyzwoitym poziomie? – Dostaną średnio więcej o około 50 zł

Źle się dzieje w państwie duńskim, jeśli ja, Jan Kowalski, uganiający się na co dzień po pagórkach Beskidu Niskiego i wyczekujący tylko śniegu, żeby się na nim poślizgać, poczułem się w patriotycznym obowiązku wykreowania opozycji. No bo pomyślcie sami, do czego to podobne, żeby w 38-milionowym narodzie z własnym państwem i dużą diasporą nie było opozycji. Prawdziwej opozycji.

PiS+

Program dla opozycji na miarę naszych potrzeb i możliwości

D

Jan Kowalski

latego nie dziwcie się mojemu patriotycznemu wzburzeniu. Raczej, jeśli macie w rodzinie lub pod ręką jakiegoś kandydata na opozycjonistę, to zagońcie go do przeczytania tego tekstu. Z prostego powodu – podam zaraz przepis na opozycję wobec Prawa i Sprawiedliwości. Przepis gwarantujący sukces. (Wiem, to trochę żałosne, takie autorskie naganianie, ale wszyscy dzisiaj piszą, a nikt nie czyta). Uwaga! Zaczynam. Najpierw odpowiem na pytanie: po co nam opozycja, skoro mamy wspaniałą partię rządzącą, a nawet trzy partie rządzące? To wszystko przez demokrację. Tak, to demokracja – system sprawowania władzy w imieniu obywateli danego państwa – wymusza istnienie różnych partii politycznych. Różnych koncepcji zarządzania dobrem wspólnym – majątkiem narodowym zgromadzonym w ramach jednego państwa. To akceptacja wyborców dla danej koncepcji zarządzania dobrem wspólnym powoduje, że jedna partia

wygrywa wybory i tworzy rząd, a inna zyskuje mniejszą akceptację dla swoich pomysłów. W związku z tym przegrywa. Nie pogrąża się jednak w niebycie, jej członkowie i zwolennicy nie są zabijani albo wsadzani do więzień. Po czarnym dniu, dniu przegranych wyborów, jej liderzy zabierają się do ciężkiej pracy nad modyfikacją swojego programu, a następnie przekonywania obywateli do zaufania jej w dniu kolejnych wyborów. Aha, po przegranych wyborach oczywiście przegrana partia odsuwa od przywództwa dotychczasowych liderów, którzy albo źle sformułowali propozycję dla wyborców, albo byli niezdolni do uzyskania ich głosów. Piękna teoria, to co powyżej – przynajmniej dla nas, urodzonych w czerwonych czasach komunizmu. Na szczęście czasy te przeminęły. Przemijają też powoli czasy postkomunizmu lat 1989–2015. Taką przynajmniej mam nadzieję, że właśnie rok 2015, rok podwójnego zwycięstwa Prawa i Sprawiedliwości i Andrzeja Dudy, ostatecznie kończy okres postkomunizmu

brutto. – Ale za 33 lata większość dzisiejszych posłów, ministrów, prezesów będzie już w lepszym świecie. – Dlatego dziś nikt się tym nie przejmuje”. To, że kasa jest pusta i większych pieniędzy nie będzie, wynika również z wypowiedzi wicepremiera Mateusza Morawieckiego, udzielonej w dniu

Po raz pierwszy w historii III RP tak wysoki urzędnik państwowy podaje prawdziwe przyczyny naszego ubóstwa. I bynajmniej nie był to, jak sugeruje wicepremier Morawiecki, błędny model rozwoju gospodarczego, ale świadoma zgoda na grabież naszego państwowego majątku.

26.10.2017 roku na antenie TVP INFO w programie pt. „O co chodzi”: „Jesteśmy w sytuacji w pewnym sensie nie do odwrócenia, ponieważ jesteśmy krajem posiadanym przez kogoś z zagranicy” – powiedział Morawiecki, cytując jednego z komentatorów Bloomberga. Przed nami 20 lat odkręcania błędów przeszłości. Na pytanie Bronisława Wildsteina, skąd się wziął ów błąd, wicepremier wskazał dwie przyczyny: 1. Nieszczęśliwy zbieg okoliczności polegający na dominacji paradygmatu liberalnego w gospodarce – »Sprzedawajcie wszystko co macie«. 2. Perfidny plan realizowany przez komunistów, którzy stali się pierwszymi kapitalistami, wycinający wszelką konkurencję. Wpadliśmy w sidła neoliberalne konsensusu waszyngtońskiego, w sidła nomenklatury, postkomuny i różnego rodzaju łobuzów budujących system niekorzystny dla polskiego społeczeństwa. Nie jesteśmy w stanie zastosować dobrego modelu gospodarczego, ponieważ 1 maja 2004 roku oddaliśmy kompetencje nadzoru nad handlem w ręce Komisji Europejskiej. Aktualnie mamy własności państwowej jak na lekarstwo, bo prawie wszystko sobie sprywatyzowaliśmy.

I tu potrzebna jest kolejna sejmowa komisja śledcza – poświęcona temu tematowi. Afera Amber Gold (800 mln strat klientów), którą teraz zajmuje się sejmowa komisja, jest niczym w stosunku do strat, jakie ponieśliśmy przy tzw. prywatyzacji! Wróćmy jednak do głównego tematu. Jak znaleźć dużą kasę na przyszłe

emerytury Polaków? Czy jest to możliwe, aby ten proces uruchomić? Skoro tej kasy nie ma na powierzchni ziemi, trzeba ją znaleźć pod ziemią. Mamy to szczęście, że jeszcze do końca nie rozgrabiono naszych złóż surowców naturalnych, choć proces ten już się rozpoczął i ostatnio zaczął przybierać na sile. Najwyższy czas powiedzieć „dość!” tym

złóż węgla sięgają co najmniej kilkunastu bilonów złotych w perspektywie kilkudziesięciu lat. To, o czym piszę, to nie bujanie w obłokach, to polska racja stanu! Wielu naukowców i polityków w Polsce twierdzi, że „ta technologia nie wyjdzie”, że to nie jest możliwe do wykonania, że to czysty absurd. Tak

samo twierdzono w przypadku koncepcji wydobycia gazu łupkowego. Wszyscy najznakomitsi profesorowie z najlepszych uczelni technicznych w świecie twierdzili, że to nie jest możliwe! Niektórzy z nich wyśmiewali pomysły wydobycia gazu z łupków, pukali się w czoło, dyskutując na ten temat z amerykańskim inżynierem greckiego pochodzenia o nazwisku George Phydias Mitchell (nazwisko ojca Savvas Paraskevopoulos). Wszyscy przeciwko jednemu, „mądrzy” przeciwko „głupiemu”. A on, uparty, nie udawał Greka – pracował i pracował nad swoim projektem przez ponad 10 lat, wydając na ten cel ponad 6 mln dolarów. I w końcu zwyciężył, opracował i wdrożył technologię, która przyniosła mu wielki sukces naukowy i ogromny finansowy zysk. Stało się to w 2003 roku na złożu Barnett Shale, zlokalizowanym w Teksasie. Jeszcze więcej zyskały na tym USA, stając się kilka lat później krajem niezależnym energetycznie, czerpiącym ogromne zys­ki z eksploatacji gazu i ropy łupkowej! Ogólnopolski Komitet Ochrony Polskich Zasobów Naturalnych chce powtórzyć ten sposób myślenia i działania w Polsce, przy pracach nad technologią zgazowania węgla w złożu. Na ziemi powstało już kilkanaście badawczych i półprzemysłowych instalacji podziemnego procesowania węgla. Kto będzie pierwszy, ten spije prawdziwą śmietankę. Wartość polskiej śmietanki, jeszcze raz przypominam, wynosi co najmniej kilkanaście bilionów złotych. To te pieniądze w dużej części powinny zasilić Polski Fundusz Emerytalny. Oceniamy, że każdy Polak po przejściu na emeryturę mógłby otrzymać dywidendę emerytalną w wysokoś­ci 1 miliona złotych!!! Ta biznesowa gra jest warta świeczki – nie jednej, a 38 milionów świeczek – obywateli naszego kraju. Wołamy rozpaczliwie do rządu: dajcie nam prezent na święta, dajcie Polsce szansę, dajcie obywatelom solidne zabezpieczenie emerytalne! Dziwię się partiom dotychczas rządzącym Polską, że są tak obojętne na losy obywateli. K

w Polsce. Okres udawanej demokracji, gdzie aktorzy grali role polityków, premierów i prezydentów, a rzeczywistą władzę sprawowały „dzieci” Kiszczaka w stopniach generałów i pułkowników. Chociaż nie jestem fanatycznym zwolennikiem Prawa i Sprawiedliwości, to muszę oddać tej partii jedno. Właśnie to, że zerwała z dotychczasowym teatrem dla gawiedzi i odwołała się do interesu wyborców. Każdy historyk powinien to odnotować. Zdarzyło się to bowiem po raz pierwszy od czasów sprzed II wojny światowej. Dlatego Prawo i Sprawiedliwość jest prawdziwą partią polityczną, chociaż wodzowską. Reprezentuje interesy słabszej ekonomicznie części społeczeństwa, rodzin wielodzietnych, emerytów, pracowników najemnych. Jest typową partią socjalistyczną, nie internacjonalistyczną jednak, ale patriotyczną. I równie dobrze mogłaby się nazywać Polską Partią Socjalistyczną. To oczywiście nic złego. Nie sposób jednak nie zauważyć, że polskie społeczeństwo składa się nie tylko z grup wyżej wymienionych. Ale również z grup, których interesy nie są reprezentowane przez Prawo i Sprawiedliwość. Na przykład przedsiębiorców, tworzących ponad 50% polskiego PKB i zatrudniających 75% wszystkich pracowników w Polsce. To jest najważniejsza, z rodzinami 4-milionowa grupa społeczna, która nie jest reprezentowana przez PiS, z przyczyn jak powyżej. Grupa ta, zastraszana przez ostatnich kilkadziesiąt lat albo odebraniem majątku, albo kolejną zmianą warunków działania, w zasadzie jako jedyna nie ma swojej politycznej reprezentacji. Złożyły się na to specyficzne warunki działania w postkomunistycznym państwie Okrągłego Stołu. Każdego przedsiębiorcę można było zniszczyć lub zamknąć w więzieniu. Dlatego nikt z przedsiębiorców, nikt z nas, przedsiębiorców, nie zamierzał zbytnio podskakiwać. Raczej każdy był zainteresowany tym, żeby nie zwrócić na siebie uwagi biznesmenów z WSI. Tak, wiem, była i jeszcze jest Platforma Obywatelska, która całkiem zgrabnie udawała, że reprezentuje interes przedsiębiorców. W rzeczywistości wielu uczciwych doprowadziła do bankructwa, czego wymowny przykład stanowią podwykonawcy z branży budowlanej. PO reprezentowała

jedynie specyficzną grupę samorządowo-biznesową, faktycznie korumpujących i skorumpowanych klientów partyjnych. To była jedynie wydmusz-

która jest/była próbą stworzenia nowej wydmuszki. Zatem widzimy, że 10% polskiego społeczeństwa nie ma swojej reprezentacji politycznej, najbardziej aktywne 10%. W I Rzeczypospolitej najbardziej aktywne 10% społeczeństwa (nazywane wtedy szlachtą) rządziło całym państwem. Najbardziej wolnym i zamożnym państwem ówczesnego świata. Teraz nie ma nawet swojej politycznej reprezentacji. Chyba czas to zmienić, jeżeli mamy zmierzać do normalności. Jednak nie do normalności na miarę obecnej Rosji, gdzie tajne służby organizują całość aktywności politycznej, społecznej, gospodarczej i religijnej. Ale do normalności Szwajcarii, USA lub Wielkiej Brytanii. Nie może być przecież tak, żeby poglądy moje, Jana Kowalskiego, obywatela i przedsiębiorcy, nie były reprezentowane na polskiej scenie politycznej. Oddając sprawiedliwość Prawu i Sprawiedliwości – pierwszej polskiej partii politycznej po roku 1989, nie mogę udawać zgody na koncepcje tej partii w sferze zarządzania naszym dobrem

wspólnym, jakim jest Polska. Zgadzam się i akceptuję program społeczny PiS, te wszystkie plusy (zwłaszcza 500+). Zgadzam się i akceptuję politykę zagraniczną obozu dobrej zmiany. Nie zgadzam się na siermiężnie-socjalistyczny sposób zarządzania państwem. Na przekraczającą już 1 milion osób biurokrację jako zasadę naczelną ustroju państwa. Na urzędniczy sposób widzenia każdego przejawu społecznej i gospodarczej aktywności. Na marnotrawienie ogromnego bogactwa narodowego wypracowywanego w pocie i znoju przez 10% najbardziej przedsiębiorczych obywateli, z pomocą 75% trochę mniej przedsiębiorczych – wspólnie (!). Chyba już czas, żeby przejmując w całości program społeczny Prawa i Sprawiedliwości, powołać partię rzeczywiście opozycyjną w stosunku do dobrej zmiany, partię lepszej zmiany dla Polski. Partię, która zajmie wolną na razie, prawą stronę sceny politycznej. 25 lat temu wymyśliłem nawet dla niej nazwę. Partia Drobnych Ciułaczy – jak wam się podoba? K

Co dostaniemy od rządu pod choinkę? Proponujemy program

1000 000 + Marek Adamczyk

praktykom! Chrońmy nasze zasoby surowców dla siebie i przyszłych pokoleń. Walczmy o powrót zapisu w Konstytucji o tym, że właścicielem zasobów naturalnych jest Naród. Na większości obszarów Polski występują udokumentowane złoża surowców. Żadne państwo w Europie nie może pochwalić się takimi zasobami surowcowymi jak Polska – mówił prof. Mariusz Orion Jędrysek. W Polsce mamy 80% europejskich złóż węgla kamiennego, blisko 100% węgla koksującego i około 20% węgla brunatnego. Polska ma też bogate rezerwy ropy i gazu ze złóż niekonwencjonalnych np. z łupków, ale i złóż rud metali żelaznych i nieżelaznych, rud miedzi, srebra, złota, tytanu, metali ziem rzadkich, siarki, soli potasowych oraz potężne zasoby geotermalne. To wszystko stanowi nasz wspólny kapitał, który może być podstawą do utworzenia Polskiego Funduszu Emerytalnego. Samych złóż węgla do głębokości kilku kilometrów posiadamy w ilości ponad 500 miliardów ton. Żeby je w pełni wykorzystać, należy jak najszybciej dopracować technologię podziemnego procesowania węgla (potocznie zwaną technologią zgazowania) i wprowadzić ją w kraju na szeroką skalę. Prognozy zysków z eksploatacji

Po raz pierwszy w his­torii III RP tak wysoki urzędnik państwowy podaje prawdziwe przyczyny naszego ubóstwa. I bynajmniej nie był to, jak sugeruje wicepremier Morawiecki, błędny model rozwoju gospodarczego, ale świadoma zgoda na grabież naszego państwowego majątku.

Chyba już czas, żeby przejmując w całości program społeczny Prawa i Sprawiedliwości, powołać partię rzeczywiście opozycyjną w stosunku do dobrej zmiany, partię lepszej zmiany dla Polski. Partię, która zajmie wolną na razie, prawą stronę sceny politycznej. ka polityczna wykorzystywana przez mafijny establishment Okrągłego Stołu do kontrolowania i okradania zwykłych Polaków. Dlatego nie jest to rzeczywista partia polityczna i nie zamierzam się nią więcej zajmować. To samo dotyczy Nowoczesnej, R E K L A M A

Wspieraj Radio Wnet! Radio Wnet chce nadawać na własnych falach! Staramy się o przyznanie koncesji na 10 lat! Naszym celem jest radio, które nadaje przez całą dobę i dociera do słuchaczy z całej Polski. Twórzmy razem wolne i niezależne media! Zbiórka funduszy trwa do 17 grudnia.

www.wspieram.to/gwiazdka


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2017

14

Bo do tanga trzeba wielu Najlepszy dowód: światowa prapremiera w Warszawskiej Operze Kameralnej, gdzie „Tango”, przeniesione z literatury, za sprawą wybitnego kompozytora młodego pokolenia, Michała Dobrzyńskiego (1980), wyrwie się z ram słowa, wchodząc do świata muzycznej frazy. „Tango” Sławomira Mrożka to bezspornie jedno z najważniejszych dzieł, jeśli chodzi o polski dramat w powojennej historii XX wieku. W swojej dwuznaczności, ponadczasowości stanowi materiał wręcz wymarzony do eksperymentu z formą i konwencją. Znamienne jest natomiast to, że mimo potencjału tkwiącego w jego wersach, dotąd nikt nie podjął ryzyka przełożenia go na język opery. Bezspornie trzeba do tego kunsztu, wiedzy, wyczucia i czegoś, co nazywamy iskrą Bożą, bowiem specyfika dzieła należącego do kanonu literatury wymaga czegoś więcej niż tylko oprawienia muzyką. Nie bez znaczenia jest tu fakt, że od strony kompozytorskiej podjął się tego zadania Michał Dobrzyński, jeden z najwybitniejszych kompozytorów młodego pokolenia, artysta o już uznanej marce na europejskiej scenie. Jego doświadczenie i nieprzeciętne umiejętności pozwalają wierzyć, że czeka nas umiejętne połączenie współczesnego warsztatu kompozytorskiego najwyższych lotów ze zrozumieniem specyfiki literackiego pierwowzoru. Nie jest to pierwsza próba wejścia przez tego kompozytora do świata literatury, bowiem to Dobrzyński w mistrzowski sposób przełożył już wcześniej na język współczesnej opery „Operetkę” Witolda Gombrowicza. Warto wiedzieć, że zrobił to tak udanie, że zarówno opinie krytyków, jak

K· U · L·T· U · R·A opinii. Była to również niebagatelna promocja Polski i Warszawy, bowiem wiedeński spektakl transmitowała na cały świat telewizja ARTE. W czym więc upatrywać sukcesu dzieła Dobrzyńskiego? Opera jako sztuka daje możliwość ukazania wieloznaczności literackiego pierwowzoru, do typowych bowiem środków wyrazu, standardowego arsenału scenicznego dramatu dochodzi trudny do przecenienia walor muzyki, frazy, budowania napięcia i konfliktu dźwiękiem, harmonią nut. To bezspornie idzie w parze

sukcesu „Operetki”, a samo „Tango” bezspornie wpisze się na karty najnowszej his­torii naszej instytucji. Nie bez znaczenia jest tutaj sama atrakcyjność obsady i nie ograniczam tego do znakomitych głosów naszych młodych śpiewaków. Młodych, ale o już uznanej renomie, potwierdzonej występami na czołowych scenach polskich i zagranicznych. Specyfikę brzmienia, jego bogactwo uzyskujemy przez nietypowy skład orkiestry. Obok klasycznego kwintetu i instrumentów dętych mamy bardzo rozbudowaną, bo aż do pięciu muzyków,

z ludzkich głosów. Trudno zachwalać coś tak ulotnego i jedynego w swoim rodzaju, jak ludzki śpiew. Mogę jedynie zachęcić do tego, aby samemu przekonać się, idąc do opery – mówi dyrektor. Spektakle „Tanga” w Warszawskiej Operze Kameralnej poprowadzi wybitny brazylijski dyrygent José Maria Florêncio, który z jednakową swobodą interpretuje wielkie dzieła klasyczne, opery należące do kanonu sztuki, jak i muzykę współczesną. Jak sam zauważa, specyfika dzieła to wykonawczo wielkie wyzwanie dla wszystkich, jako

się obcować ze sztuką, muzyką, a nie rozwiązywać matematyczne łamigłówki. A czyni to bez chodzenia „na skróty”, frazami intrygującymi i głęboko sensownymi. Jak sam przyznaje, to dzieło życia, w którym odbija się jak w lustrze całe jego doświadczenie, warsz­tat i wiedza. A warto przytoczyć tutaj recenzję po wiedeńskim wystawieniu „Operetki”, w której krytyk Harald Lacina o warsztacie Dobrzyńskiego pisał: Muzyka Dobrzyńskiego wyróżnia się poprzez dramatyczne i muzyczne

Czy słynny dramat Sławomira Mrożka może stać się kanwą opery? Czy polskie dramaty z XX wieku są atrakcyjne dla młodych kompozytorów? Na te pytania odpowiedź zdaje się być wyłącznie twierdząca.

„Tango” Mrożka w języku opery Premiera w Warszawskiej Operze Kameralnej Piotr Iwicki

Dobrzyński znakomicie wie, że opera jako teatr to miejsce, do którego przychodzi się obcować ze sztuką, muzyką, a nie rozwiązywać matematyczne łamigłówki.

Od strony kompozytorskiej podjął się tego zadania Michał Dobrzyński, jeden z najwybitniejszych kompozytorów młodego pokolenia, artysta o już uznanej marce na europejskiej scenie. i melomanów były jednogłośne: znakomicie. A znamienne jest to, że jednogłośność ocen krytycy-melomani jest rzadkością.

Cudze chwalicie O ile jednak trudno dyskutować o ocenach przy ich pełnym subiektywizmie, to fakt, iż „Operetka” Dobrzyńskiego wg Gombrowicza została zaproszona na Festiwal Oper Kameralnych w Wiedniu, gdzie trafiają tylko najlepsze europejskie spektakle sezonu, jest potwierdzeniem naszych lokalnych

Maciej Wojtyszko, czyli człowiek, o którym zwykło się mawiać „nazwisko-firma”. Nie bez znaczenia jest tutaj fakt, że wszechstronność reżysera, swoboda poruszania się w rozmaitych konwencjach wykonawczych naturalnie wpisują się w specyfikę dzieła i jego operowej inkarnacji. Doświadczenie sceniczne i filmowe zdaje się być tutaj kluczowym atutem. Scenografię do warszawskiego spektaklu przygotowuje Katarzyna Gabrat-Szymańska. Oczywiście będzie ona korespondować ze specyfiką dzieła i ma bazować na rozmaitych środkach. Udało nam się ustalić, że istotną rolę odegrają instalacje ze świateł laserowych. Szykują się multimedialne niespodzianki, co w kontekście niedawnej premiery barokowej opery Jeana-Baptisty Lully’ego – „Armide” – na tej scenie nie dziwi. Właśnie multimediami wyczarowano wówczas w kameralnych wnętrzach opery wielkie elewacje pałacowe, labirynty ogrodów czy finałową katastrofę walących się zamkowych murów. – Opera była w czasach swego powstawania widowiskiem, które miało zadziwiać, może wręcz szokować od-

z wieloznacznością i wielopłaszczyznowością akcji dzieła Mrożka. – Mnogość konfliktów, odmienności odczytywania ich intencji, czy wreszcie samego przekazu w myśl akademickiego „co autor chciał nam przez to powiedzieć”, to wymarzone pole do popisu w konwencji współczesnej opery z jej wszystkimi środkami – mówi dla „Kuriera WNET” Alicja Węgorzewska-Whiskerd, dyrektor artystyczna Warszawskiej Opery Kameralnej. – Biorąc pod uwagę warsztat kompozytora, jego artyzm i doświadczenie zespołu wykonawców, można spodziewać się kontynuacji

sekcję perkusji. Jest też wirtuozowsko traktowany akordeon, wielokrotnie popisująca się solowymi frazami celesta; kompozytor wielki nacisk położył na partię harfy. W zasadzie od wszystkich muzyków wymagana jest wirtuozeria na solowym poziomie. Takie są wymogi muzyki współczesnej, traktującej instrumenty totalnie. Nie inaczej jest ze śpiewakami. Śpiewać będą Jan Jakub Monowid, Piotr Nowacki, Piotr Pieron, Anna Mikołajczyk, Marzanna Rudnicka, Tomasz Rak i Aleksandra Żakiewicz. Ich partie składają się na misterna koronkę utkaną

Limeryk o świdrujących oczach

że nie ma w nim żadnej łatwej partii, nie da się ukryć za innymi muzykami, kompozytor rozłożył bowiem ciężar interpretacji na wszystkich.

Feeria głosu i harmonii Od strony muzycznej jest w nim miejsce także na frazy typowe dla klasycznej muzyki współczesnej, jednak wolne są one od wydumania wpisującego się w coś, co znawcy określają mianem kompozycji dla kompozytorów. Dob­ rzyński znakomicie wie, że opera jako teatr to miejsce, do którego przychodzi

dysharmonie oraz sprzeczności. W tych pozornych przeciwieństwach leży ich siła wyrazu, ponieważ określają one rytm i stawiają wciąż zaskakujące akcenty. Dysharmoniczne melodie emanują najgłębszymi uczuciami i najsilniejszymi emocjami (…). Ponieważ uważam tę produkcję za najlepszą na tegorocznym festiwalu Armel, nie chciałbym wspominać o pozostałych. Była też najbardziej oklaskiwana przez publiczność. Można tylko trzymać kciuki, aby „Tango” poszło tą samą drogą. A może i dalej… Za reżyserię spektaklu odpowiada

biorców – mówił przy okazji premiery przed miesiącem Włoch Francesco Vitali, scenograf i projektant efektów oraz oświetlenia. Stąd mnogość środków wyrazu, odejście od minimalizmu, scenicznego ascetyzmu. Premiera „Tanga” włącza się w liczącą już kilka dekad tradycję wystawiania w Warszawskiej Operze Kameralnej dzieł tworzonych na zamówienie tej sceny. Dzięki temu, że powstają one od podstaw, wpisują się naturalnie w specyfikę kameralnych wnętrz tej stołecznej instytucji kultury. Dla melomanów znakomita wiadomość. Wraz z oddaniem do użytku przebudowywanej sceny Basenu Artystycznego (jest obecnie we władaniu Warszawskiej Opery Kameralnej) ma powrócić „na afisz” opera „Kant” Leszka Możdżera, której prawykonanie miało miejsce dwa lata temu właśnie tam. Opera ta również powstała na zamówienie Warszawskiej Opery Kameralnej. Nad premierą „Tanga” Michała Dobrzyńskiego (8 grudnia) patronat medialny objął „Kurier WNET”. K Wszelkie szczegóły znajdą państwo pod adresem internetowym: operakameralna.pl.

R E K L A M A

Henryk Krzyżanowski

W

tłumaczeniu dodałem motyw, który zabawnie rozwijały dwie piosenki z lat sześćdziesiątych (Nie całuj mnie pierwsza oraz Nie od razu miła, nie od razu). Feministki się sprzeciwią, że ma być równość – niesłusznie, bo ja nie zabraniam pannom podrywać kawalerów (pod tym względem jest równość idealna), tylko jestem za zachowaniem form podrywu odpowiednich dla każdej płci – co bohaterka limeryku zdaje się ignorować.

There was a Young Lady whose eyes, Were unique as to colour and size; When she opened them wide, People all turned aside, And started away in surprise.

Zdrowych, spokojnych i radosnych Świąt Bożego Narodzenia w gronie najbliższych

Stan panieński by wreszcie mieć z głowy, dziewczę wchodzi wciąż w kontakt... wzrokowy. Lecz porażki w tym klucz: Świdrowania jej ócz nie przetrzymał ni wariat, ni zdrowy.

oraz wszelkiej pomyślności w nadchodzącym Nowym Roku, życzą Państwu Zarząd i pracownicy Grupy WB www.wbgroup.pl

reklama swiateczna 225x250_kurier_wnet.indd 1

2017-11-29 13:43:39


GRUDZIEŃ 2017 · KURIER WNET

15

JAR M ARK·WNET

Spożywcze produkty ekologiczne... Agnieszka Kaczor

T

o produkty wytworzone bez chemii rolnej, czyli bez użycia środków ochrony roślin i nawozów sztucznych, które znacznie szkodzą zdrowiu, a są szeroko stosowane w konwencjonalnym rolnictwie. Przyczyniają się do podniesienia wielkości plonów, niestety kosztem ich jakości. Tak więc przynoszą korzyść tylko producentowi. Konsumenci zaś zjadają żywność, która ma często niewiele wspólnego z ‘pożywnością’, a jej skład przypomina zawartość tablicy Mendelejewa. Produkty konwencjonalne zwykle są wytwarzane w dużych gospodarstwach przypominających raczej fabryki, gdzie stosuje się monokultury, czyli te

same rośliny z roku na rok rosną na tych samych polach, co powoduje spiętrzenie rozwoju szkodników i chorób rozwijających się w glebie. Monokultura doprowadza również do zmęczenia gleby, gdyż te same rośliny wciąż pobierają te same składniki mineralne z ziemi. W przypadku produkcji ekologicznej podstawową zasadą jest zmianowanie pól. Polega ono na tym, że ta sama roślina nie wraca na to samo pole częściej niż raz na cztery lata, a rośliny, uprawiane w kolejnych latach po sobie w tym samym miejscu, są tak dobrane, że wykorzystują stopniowo składniki mineralne z nawozów naturalnych rozkładających się powoli w ciągu 4 lat.

Pasieka „ZŁOTE ULE” Tatiana Szypulska

P

szczoły to nie tylko miód. Zawdzięczamy im naprawdę wiele. Siedemdziesiąt procent wszystkich roślin na ziemi zapylają pszczoły. Dzięki obecności pszczół w środowisku rośliny produkują więcej nasion i owoców; również dzięki tym owadom mamy 4 tysiące odmian warzyw. To dzięki pszczołom powstaje bawełna, używana do wytwarzania miękkiej tkaniny, z której szyjemy nasze ubrania. Poranną kawę pijemy też dzięki ich pracy. Pszczoły zapylają

również rośliny, z których wytwarzane są oleje stosowane w lecznictwie i kosmetyce, na przykład olej makadamia czy lawendowy. Zapylanie kwiatów roślin uprawnych jest jednym z najważniejszych czynników plonotwórczych. Wśród upraw, których zapylanie zawdzięczamy właśnie pszczołom, znajdują się rzepak, gryka, gorczyca, słonecznik. Te sympatyczne owady zapylają także wiele roślin pastewnych, którymi żywią

W ekologicznej uprawie roślin stosowane są tylko naturalne nawozy, jak obornik i kompost, oraz nawozy zielone, czyli specjalne rośliny, które rozkładając się w ziemi, dostarczają składniki mineralne potrzebne do wzrostu innych roślin. Do ochrony upraw przed szkodnikami i chorobami stosujemy naturalne wyciągi roślinne, np. ze skrzypu polnego, pokrzywy, wrotyczu. Przy chowie zwierząt nie wolno stosować antybiotyków i hormonów wzrostu. Żywienie oparte jest na paszach ekologicznych i odbywa się na otwartej przestrzeni. Nasze gospodarstwa zajmują się wytwarzaniem produktów ekologicznych od 15 lat. Przez pierwsze trzy lata przechodziliśmy, jak wszyscy, którzy decydują się na ten sposób produkcji, okres przestawiania gospodarstwa i dopiero po tym czasie, po trzeciej kontroli, przyznano nam status producenta ekologicznego. Uzyskaliśmy certyfikat ekologiczny, w którym są wyszczególnione wszystkie produkty, się zwierzęta hodowlane. Tu należy wymienić koniczynę, wykę, lucernę. Nie mniej pożyteczne dla człowieka jest zastosowanie produktów wytwarzanych przez same pszczoły. Znane i udokumentowane jest już od wieków stosowanie ich w postaci artykułów żywnościowych oraz leków czy kosmetyków. Wyłoniła się nawet zupełnie nowa dziedzina lecznictwa – apiterapia. Wśród produktów pszczelich należy wymienić: miody, pyłek kwiatowy i pierzgę, mleczko pszczele, kit, a także jad i wosk. Dbajmy więc o stworzenie pszczołom najlepszych, naturalnych warunków do życia w naszych domach i gospodarstwach. Dajmy im szanse nie tylko na przetrwanie, ale na zdrowe życie i pracę, która przynosi nam tyle korzyści!

jakie wytwarzamy w danym roku. Co najmniej raz w roku odbywa się kontrola prowadzona przez jednostkę certyfikującą, sprawdzająca, czy produkcja prowadzona jest zgodnie z wymogami rolnictwa ekologicznego. Podczas kontroli pobierane są próbki produktów do badań i sprawdzana jest dokumentacja. Po kontroli przebytej z wynikiem pozytywnym, otrzymuje się certyfikat na następny rok. Zajmujemy się głównie produkcją warzyw i owoców ekologicznych. Na małą skalę hodujemy również drób – kury, indyki, kaczki, gęsi – a także króliki. W swojej ofercie mamy także jaja od naszych ekologicznych kurek. Nasze gospodarstwa ekologiczne znajdują się w malowniczej okolicy, z dala od jakiegokolwiek przemysłu, pomiędzy rzekami Nidą i Wisłą. Nasze pola leżą na pagórkach, dzięki czemu rozpościerają się z nich piękne widoki. Serdecznie zapraszamy do zakupu naszych zdrowych i smacznych produktów na sobotnich Jarmarkach WNET.

R E K L A M A

PARTN ERE M AK AD E M I I WN ET JEST

EFKA – ekologiczne gospodarstwo z plantacją lawendy Ewa i Bogdan Federowiczowie

K

ilka słów o Spiżarni EFKI. Z Warszawy, gdzie prowadziliśmy EFKĘ – księgarnię dla dzieci, 3 lata temu przenieśliśmy się do malowniczo położonego Żochowa pod Sierpcem. Książki nadal zajmują ważne miejsce w naszym życiu. Tyle, że dotychczasową działalność postanowiliśmy rozwinąć. Założyliśmy ekologiczne gospodarstwo z plantacją lawendy. Spełniając nasze marzenia, nauczyliśmy się

uprawiać tę roślinę. Oddaliśmy się naszej pasji! Podziwiamy własne piękne pola lawendowe, w których odnaleźliśmy spokój i spełnienie siebie. Z naszej lawendy sporządzamy syropy, a także wytwarzamy wyroby ręczne: bukiety z suszonych kwiatów, zapachowe saszetki, misiaki-usypiaki, wianki itp. Poza tym produkujemy naturalne i zdrowe przetwory z owoców, warzyw i ziół z własnych upraw.

R E K L A M A

Serdecznie zapraszamy na

Świąteczne Jarmarki Wnet

Na Jarmarkach kupicie Państwo pyszne ciasta, pierogi, przetwory, miody, mięso i wiele innych produktów – wszystko bezpośrednio od producentów! Będzie także możliwość złożenia zamówień na świąteczne wyroby. Świetna okazja do zakupu prezentów i upominków! Tradycyjnie na Jarmarku Wnet pojawią się najlepsi autorzy, którzy będą podpisywać swoje publikacje. Listę gości ogłosimy na antenie Radia Wnet.

9 grudnia 16 grudnia 22 - 23 grudnia

ul. Emilii Plater 31 od 8:00

Łączymy smaki, korzystając z przepisów naszych Mam i Babć. Nasze przetwory są słodkie i wytrawne. Oprócz wspomnianych już lawendowych syropów sporządzamy przetwory z kwiatów czarnego bzu, dżemy, powidła, konfitury i soki z aronii, malin, przyrządzamy ogórki, dynie i gruszki w marynacie. Nasze produkty sprzedajemy nie tylko bezpośrednio w naszym domu, ale i na jarmarkach: w Warszawie, Toruniu, Sierpcu, Ciechanowie, Płońsku, jak również na wielu imprezach lokalnych w różnych miejscach Polski. Z naszymi produktami jesteśmy też na sobotnich Jarmarkach Radia WNET. Wszystkich chętnych do degustacji i kupowania naszych produktów serdecznie zapraszamy.


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2017

16

Historia jednego zdjęcia...

O S TAT N I A· S T R O N A

Szybkie poruszanie się po głównych traktach Dublina jest w tych dniach niemożliwe! Dla Irlandczyków kupowanie gwiazdkowych prezentów to jedna z ważniejszych części tych magicznych świąt. Starsi Irlandczycy mówią ze smutkiem, że współczesne Święta Bożego Narodzenia nie przypominają już starych, poczciwych lat, kiedy to pamiątka narodzin Jezusa była najważniejszym punktem grudniowych uroczystości. Dzisiaj miłość często mierzy się ceną podarowanego prezentu, albo – jak mawiają złośliwi – długością przekątnej najnowocześniejszego telewizora. Foto: Tomasz Szustek

Świąteczny spacer po Dublinie Stolica Irlandii uderza przepychem świątecznych opraw centrów handlowych. W Irlandii powszechnym zwyczajem jest dekorowanie domów światełkami, girlandami i kolorowymi łańcuchami. Nieodłącznym atrybutem świąt na Zielonej Wyspie są wieńce wieszane na drzwiach lub nad nimi, obowiązkowo w towarzystwie jemioły. Ale mieszkańcy Wyspy „zew świąt” czują już dużo wcześniej. Pod koniec listopada ogarnia ich szał zakupów. Wszystkie główne ulice Dublina i największych irlandzkich miast wypełnia kolorowy, podekscytowany tłum. Mimo stopniowej laicyzacji Irlandii, w Dublinie natrafiamy na religijne tropy grudniowych świąt. Przy popularnej Szpili/The Spire od wielu lat ustawiana jest wielka szopka betlejemska kryta strzechą. Obok, w historycznym gmachu Poczty Głównej, można podziwiać ruchomą szopkę z płaczącym Dzieciątkiem Jezus, Maryją i Józefem, z zastępem aniołów i pasterzy, i wielkim korowodem zwierząt. Od 23 lat trwa akcja związana z Live Animal Crib, czyli żywą dublińską szopką bożonarodzeniową. Szopka z udziałem żywych zwierząt, w obrębie murów Mansion House, historycznego gmachu stołecznego magistratu, to wspólna inicjatywa Rady Miejskiej Dublina i Irlandzkiego Stowarzyszenia Rolników.

Prezenty, prezenty, prezenty… Prezenty otwiera się dopiero 25 grudnia o poranku. Dzień wcześniej dzieci zawieszają świąteczne, przepastne skarpety na brzegach swoich łóżek albo przy kominkach. Z tradycją wrzucania upominków przez komin wiąże się legenda. Pewien człowiek, który doznał wielkiej nędzy i niedostatku, postanowił sprzedać swoje trzy córki do domu publicznego. Kiedy Mikołaj, ówczesny biskup Miry, dowiedział się o tym, nocą wrzucił przez komin trzy mieszki z pieniędzmi. Wpadły one do pończoch i trzewiczków zostawionych przez owe córki przy kominku dla wysuszenia. Jak wieść gminna głosi, to dlatego w krajach, gdzie w powszechnym użyciu były kominki, powstał zwyczaj wystawiania przy nich skarpet na prezenty. Tam, gdzie

Nollaig Shona Duit – tak w języku gaelickim brzmi nazwa Świąt Bożego Narodzenia. W ostatnim tygodniu listopada zmieniają wygląd sklepowe witryny, a w centrach handlowych pojawia się duch Świąt… ostatnio coraz bardziej merkantylny i hałaśliwy.

Nollaig Nait Cugat! – Wesołych Świąt wszystkim!

Tomasz Wybranowski z Irlandii · Foto: Tomasz Szustek kominków się nie używa, św. Mikołaj podkłada prezenty pod choinkę. Dzieci, mając nadzieję, że św. Mikołaj zostawi dla nich jakieś prezenty i łakocie, często posuwają się do drobnego przekupstwa. Jego przychylność starają się zdobyć pozostawioną z myślą o nim buteleczką ciemnego piwa, ciasteczkami z nadzieniem lub drobną, mięsną przekąską.

zakupami, upojną zabawą, alkoholem, które nijak nie pasują do natury tych świąt. Wiele Irlandek i Irlandczyków mówi ze smutkiem, że „kiedyś może i byliśmy biedni, ale o niebo szczęśliwsi niż teraz”. – Nasza tradycja to Jezus, Biblia

Wigilia – Christmas Eve, czyli inaczej niż w Polsce Dzień Christmas Eve u Irlandczyków nie jest tak oficjalnym świętem jak w Polsce. Panie gotują i pieką ciasta, panowie robią ostatnie zakupy, dzieci zaś czekają na św. Mikołaja. W Irlandii nie ma także tradycji uroczystej kolacji wigilijnej. Z tego też powodu nie zamyka się sklepów wcześniej. Irlandczycy nie stosują się do postnego charakteru dnia, który znamy z Polski. Są zdziwieni, że my jemy w Wigilię karpia. Podobnie jest z kiszonymi ogórkami i kapustą. Jak wspominają starsi Irlandczycy, których spotykam na niedzielnym nabożeństwie, wiele lat temu rytm świąt wyznaczany był przez „Kościół, Biblię i przywiązanie do rodziny”. Ich zdaniem po roku 1995 do Irlandii przyszła fala powszechnej laicyzacji i sekularyzacji świąt Bożego Narodzenia. Irlandzcy duchowni twierdzą, że to smutny wynik kryzysu duchowego wielu katolików, którzy zachłyśnięci rosnącym dobrobytem i popkulturową papką, rezygnują z prowadzenia regularnego życia duchowego i utrzymywania relacji z Jezusem Chrystusem. Pustkę w sercu wypełnia się

i św. Patryk, i nie można tego unieważniać albo o tym zapominać – mówi Deidra, 67-letnia była nauczycielka języka gaelickiego. Młodzi Irlandczycy uważają, że to, co dzieje się ze świętami Bożego Narodzenia, to znak czasu i postępu, oraz wolności i prawa wyboru. Dla wielu z nich religia staje się kolejnym mitem, a święta często nie mają już nic wspólnego z uczczeniem narodzenia Jezusa. Wigilię, po szybkim rodzinnym posiłku, spędza się z reguły w pubach na rozmowach i zabawie z przyjaciółmi.

Dawne zwyczaje i tradycje Dawniej, kiedy zapadał zmrok, zapalano wigilijne świece, które są obecnie wypierane przez kolorowe elektryczne lampiony. Na południu Irlandii zapalenie świecy to rytuał, który wiąże się z symboliką oświetlania drogi Świętej Rodzinie oraz biednym wędrowcom,

zbłąkanym w nocy. Wiele rodzin nadal go podtrzymuje. Dużą świecę umieszcza się w lichtarzu wykonanym z rzepy ozdobionej gałązkami jemioły. Czasem rolę lichtarza pełni drewniane wiaderko wypełnione otrębami albo mąką. Świecę gasi pierwszy z domowników, który wychodzi na Pasterkę. Drzwi do domostw – wedle starej tradycji – nie mogą być zamknięte na klucz. Niespodziewani goście bez trudu muszą wejść do domu i ogrzać się. Przy wigilijnym stole czekają na nich aż trzy wolne nakrycia. W podzięce goście mają pobłogosławić dla gospodarzy wodę w drewnianej misie. W niektórych domach tuż po zmroku zostawia się na stole szklankę mleka

i kawałek chleba, by ugościć wędrującą i szukającą schronienia Świętą Rodzinę.

Boże Narodzenie – Lá Nollag W poranek Bożego Narodzenia rozpakowuje się w Irlandii prezenty. Tego dnia Irlandczycy, jak twierdzą, wręczają najbliższym nie tylko prezenty, ale i cząstkę siebie. Następnie jest czas na wizytę w kościele, jeśli ktoś nie był tam o północy. Pierwszy dzień świąt, tak jak w Polsce, Irlandczycy rezerwują tylko

dla rodziny. Centralny punkt Bożego Narodzenia to wspólnie przygotowany posiłek. Tego dnia nikt się nigdzie nie śpieszy ani nie zerka niecierpliwie na zegarek. 25 grudnia puby i restauracje są zamknięte na cztery spusty. Nie kursuje komunikacja, zamknięte na głucho są także wszystkie sklepy i stacje benzynowe. Do odświętnego obiadu zasiada się około godziny trzeciej po południu. Tradycyjnie podawany jest pieczony indyk z sosem borówkowym i brukselką. Zdarza się również gęś, bardziej związana z tradycją irlandzką. Jako przystawkę podaje się wędzonego łososia oraz zupę z melona. Do głównego dania serwuje się ziemniaki, smażone albo duszone, oraz chleb i sos gravy. Z warzyw podaje się brukselkę, marchew, fasolę, brokuły. W większości domów na świątecznym stole muszą się również znaleźć Mince Pies, czyli ciasteczka z kruchego ciasta, napełnione rodzynkami i musem z suszonych owoców. Irlandczycy przygotowują Christmas pudding, który w smaku przypomina nasz poczciwy polski keks, tylko że z domieszką alkoholu, podawany często z rumowym sosem lub bitą śmietaną. Ten typowo wyspiarski przysmak powinien być zrobiony na wiele tygodni wcześniej. Jak twierdzą irlandzkie gospodynie, uzyskuje wtedy lepszy aromat. Drugim typowo irlandzkim świątecznym deserem jest pudding śliwkowy.

Drugi Dzień Świąt – Lá Fhéile Stiofáin W Irlandii bardzo ważny jest także drugi dzień Świąt – St. Stephen’s Day. Niegdyś, w dniu św. Szczepana męczennika, jak Wyspa długa i szeroka od domu

do domu chodzili kolędnicy nazywani Wren Boys – Chłopcy Strzyżyka – i zbierali datki. Ten zwyczaj przetrwał na prowincji, zwłaszcza w hrabstwach Kerry i Cork. Poprzebierani chłopcy odwiedzają domy, a kiedy ich gospodarze poproszą, śpiewają dla nich piosenkę. Potem trzeba przekazać im datek „dla strzyżyka”, czyli dla najmniejszego ptaka, który zamieszkuje Irlandię. Jest on nazywany „królem wszystkich ptaków”. Związane jest to z kolejną legendą. W czasie, kiedy św. Szczepan się ukrywał, strzyżyk zdradził jego kryjówkę, przez co świętego pochwycono i stracono. Dlatego na pamiątkę tego zdarzenia, dzień ten nazywany jest też „dniem polowania na strzyżyki”. Chłopcom trzeba dać pieniądze, które mogą być przeznaczone na cele dobroczynne albo wydane w całości na wspólną kolację dla kolędników. Kto nie złoży datku, ten może się spodziewać kłopotów. Drugiego dnia Świąt rozdaje się też, coraz rzadziej (bowiem zwyczaj ten zanika, szczególnie w miastach), podarunki ludziom, z których usług korzysta się przez cały rok (listonosze, drobni sklepikarze, panie „z okienka” na poczcie, roznosiciele gazet itd.). Zwykle są to niewielkie kwoty pieniędzy, które dawniej nazywano prezentami na „Boxing Day” (od pudełek, w których je ofiarowywano). Drugiego dnia świąt od wczesnych godzin popołudniowych większość sklepów pracuje już normalnie. Wtedy zaczynają się świąteczne wyprzedaże.

Święto Trzech Króli – ostatni akcent świąt Zakończeniem dwunastodniowego okresu świąt Bożego Narodzenia w Irlandii jest „Little Christmas” (w języku irlandzkim Nollaig Bheag – „Małe Boże Narodzenie”). To określenie obchodzonego 6 stycznia święta Trzech Króli. W dniu tym zwyczaj nakazuje rozebrać choinkę. Istniał przesąd, że wcześniejsze zdejmowanie ozdób bożonarodzeniowych przyniesie pecha. 6 stycznia kończą się także w Irlandii ferie świąteczne dla szkół. Od tego dnia życie wraca do normy, a wszyscy wyczekują już dnia św. Patryka, patrona Irlandii, i Wielkanocy. Ale, ale – my, katolicy, nie zapominamy, że nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie narodziny Jezusa – Mesjasza i Zbawcy rodzaju ludzkiego. K




Nr 42

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Grudzień · 2O17 W

n u m e r z e

Wiedza+ prawda = wolność Jadwiga Chmielowska

Z

ima. Koniec roku skłania do podsumowań. Dobra zmiana nie dotarła, jak tego oczekiwało społeczeństwo, do najmniejszych zakątków Polski. W przyszłym roku czekają nas wybory samorządowe. Czy uda się namówić uczciwych, mądrych ludzi do kandydowania na radnych, wójtów, burmistrzów i prezydentów miast? Czy stare układy znowu zwyciężą? Czy lokalni baronowie namaszczą miernych, ale wiernych lizusów? Czy dziennikarze znajdą w sobie tyle odwagi, aby informować, a nie chodzić w zaprzęgu lokalnych sitw? Niezależna prasa lokalna nie jest lubiana przez władzę, więc dziennikarze, zastraszani przez wójtów i burmistrzów, ledwo mają środki na przetrwanie. Totalna opozycja na szczęście traci poparcie, jednak brak merytorycznej opozycji sprawia, że dyskurs polityczny kuleje. Społeczeństwo jest nadal podzielone. Często nieufność do rządu wynika nie z konkretnych przekonań, ale negatywnej oceny znanych im bezpośrednio polityków, czasem niskiego szczebla. Ludzie od zarania ludzkości dzielą się na przyzwoitych i kanalie. Dotyczy to wszystkich środowisk. Niepokoi przedłużający się konflikt na linii BBN i MON. Cierpi na tym obronność kraju, a Polska kompromituje się w oczach sojuszników NATO. Czyżby decydenci nie zdawali sobie sprawy z tego, że słaba, podzielona Polska jest na rękę wrogom? Że za wschodnią granicą toczy się wojna? Że trwa wojna dezinformacyjna? Ilość portali pracujących dla Rosji wzrasta. Kreml zatrudnia przeszło 45 tysięcy trolli, którzy na portalach społecznościowych i poważnych stronach internetowych w różnych językach usiłują skłócać narody i budować pozytywny wizerunek Rosji. Wielu daje się na to nabrać. Musimy pamiętać, że niepodległość nie jest dana raz na zawsze. O sile i bezpieczeństwie państwa decyduje gospodarka i wojsko. O przetrwaniu narodu – jego morale. Uprawiana od niemal 30 lat pedagogika wstydu ma dezintegrować Polaków i wpędzać ich w kompleksy. Polityczna poprawność stała się na zachodzie nową ideologią, która zamyka usta dziennikarzom, sprawia, że coraz trudniej jest im głosić prawdę. Społeczeństwa zaczynają widzieć oszust­wa polityków, jednak brak dostępu do wiarygodnych informacji powoduje, że nie mogą podejmować racjonalnych decyzji i stają się łatwym łupem rosyjskiej propagandy. Idea Trójmorza – rozbudowy związków ekonomicznych i sojuszy militarnych państw położonych między Adriatykiem, Bałtykiem i Morzem Czarnym – rozwścieczyła nie tylko Ros­ję, ale i Niemcy, bo oznacza koniec ich dominacji w Europie. Współpraca narodów Międzymorza ustabilizuje Europę, a narodom da bogactwo i bezpieczeństwo. Znajomość zarówno historii, jak i bieżących faktów jest nieodzowna, by w wolnych i niesfałszowanych wyborach dać mandaty ludziom godnym zaufania – nie opowiadaczom, ale tym, którzy coś w życiu osiągnęli i udowodnili, że potrafią działać rozumnie dla dobra wspólnego. Czy ktokolwiek o zdrowych zmysłach zatrudniłby w szpitalu chirurga (albo chciałby być przez takiego operowany), nie żądając od niego dyplomu lekarskiego, wierząc jedynie opowieściom o jego sukcesach? Dlaczego więc wierzymy marketingowym chwytom, promującym niezguły i pożytecznych idiotów na polityków? Czy zawsze zły pieniądz musi wypierać dobry? Przy żłóbku Bożej Dzieciny módlmy się, by nie zmarnować talentów, które dał nam Bóg, abyśmy je pomnażali. Oby Nowy Rok – 100 lat po odzyskaniu niepodległości – był przełomowy w zjednoczeniu Narodu, a Polacy, dumni ze swojej historii, mogli z ufnością patrzeć w przyszłość. K

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

„Wiceprezes Polskiego Związku Narciarskiego, dyrektor skoczni w Wiśle-Malince i szef komitetu organizacyjnego Pucharu Świata w tym mieście Andrzej W. zrezygnował z pracy tydzień przed najważniejszą organizowaną przez siebie imprezą w karierze. 2 Wytoczono mu proces o zbrodnię przeciwko narodowi polskiemu (...) W. trafił do narciarstwa tuż po zmianie ustrojowej. Najpierw został prezesem klubu z Wisły, a 20 lat Pionierzy II RP temu zatrudnił się w PZN” – informował niedawno Przegląd Sportowy. Po odzyskaniu niepodległo-

Krokodyle, czerwone łzy... Adam Słomka

ści i włączeniu w wyniku trzech powstań śląskich części Górnego Śląska do II Rzeczypospolitej trzech polskich inżynierów znalazło się wśród pionierów kształtujących nowoczesną kulturę bezpieczeństwa pracy na polskim Śląsku i w całej Polsce. Maksymiliana Frankego przedstawia Roman Adler.

4

D

eutsche Welle” podało niedawno konkluzje raportu komisji naukowej, pt. „Die Akte Rosenburg”, która na zlecenie byłej minister sprawiedliwości RFN Sabiny Leuthaeuser-Schnarrenberger (FDP) badała przeszłość tego resortu. Jak wynika z raportu, odsetek byłych członków NSDAP w okresie od 1949/1950 do 1973 roku wynosił w przypadku kadry kierowniczej ponad 50%, a w niektórych departamentach ministerstwa okresowo nawet ponad 70%. Ponadto co piąty ze 107 prawników zajmujących kierownicze stanowiska w Federalnym Ministerstwie Sprawiedliwości należał kiedyś do SA, 16% pracowało niegdyś w ministerstwie sprawiedliwości Rzeszy. Kierujący pracami komisji historyków prawnik Christoph Safferling powiedział w rozmowie z „Sueddeutsche Zeitung”, że w szczytowym, 1957 r. aż 77% kierowniczych stanowisk w Federalnym Minis­terstwie Sprawiedliwości obsadzonych było przez dawnych członków NSDAP, od szefów referatów wzwyż. – Nikt nie spodziewał się, że ten odsetek był aż tak wysoki – zaznaczył

Safferling. Można bez wahania stwierdzić, że Federalne Ministerstwo Sprawiedliwości było najbardziej obciążone personalnie nazistowską przeszłością ze wszystkich bońskich ministerstw. Niektóre z resortów już dokonały rozprawy ze swoją przeszłością, inne dopiero są w trakcie tego procesu.

Nie było innego wyboru? Mariusz Baczyński i Janusz Schwertner opublikowali na łamach Onet.pl swój kolejny swoisty manifest ideologiczny, pt. Przerwana legenda. Materiał dotyczy „legendy” Wisły Kraków Leszka Snopkowskiego i krytyki zapi-

Skoro rozprawa z nazistami w niemieckim resorcie sprawiedliwości trwała blisko 30 lat, to czy rozprawa w Polsce ze zbrodniarzami komunistycznymi już się dokonała, czy dopiero zaczyna? O tysiącach „szczerych komunistów” w rozmaitych instytucjach III RP, ministerstwach, sądach, prokuraturach, policji, aparacie skarbowym itd., itp. wielu dawno mówiło wprost. Skoro rozprawa z nazistami w niemieckim resorcie sprawiedliwości trwała blisko 30 lat, to czy rozprawa w Polsce ze zbrodniarzami komunistycznymi już się dokonała, czy dopiero zaczyna? Poza wymienionymi przestrzeniami funkcjonowania państwa istnieje przecież jeszcze m.in. kadra naukowa i właśnie... sport!

sów ustawy, która ograniczyła pobory emerytalne i rentowe „utrwalaczom władzy ludowej”. – Słynny piłkarz po śmierci padł ofiarą ustawy dezubekizacyjnej, choć z ubecją nie łączyło go nic – grzmi tandem red. Baczyńskiego i red. Schwertnera. Dziennikarze Onet.pl przytaczają następujące opinie na temat tego piłkarza „Białej Gwiazdy”: „Kandydat pochodzenia drobnomieszczańskiego, bezpartyjny, do organizacji żadnej nie należał ani nie należy, jak i cała jego rodzina,

do chwili obecnej na utrzymaniu rodziców, kończy Wydział Prawa przy UJ. Kandydat politycznie mało wyrobiony, wierzący, interesuje go raczej sport, gdyż jest w sekcji piłkarskiej. Uważam, że do pracy w Urzędzie BP (Bezpieczeństwa Publicznego – red.) się kwalifikuje, ale do aparatu nieoperacyjnego” – tak opisał go jeden z referentów z Wydziału Personalnego WUBP Kraków. (...) Tym sposobem Snopkowski został zatrudniony w Kwatermistrzostwie WUBP. Trzy lata 1951–54, które spędził na tym stanowisku, zaważyły na tym, że dziś uznano go za ubeka. (...) W 1961 roku zakończył karierę. Jego dorobek był imponujący – łącznie 500 meczów rozegranych w barwach „Białej Gwiazdy”, dwa mistrzostwa Polski, jedno mistrzostwo ligi i dziewięć sezonów w roli kapitana drużyny. Po zawieszeniu butów na kołku musiał służyć dalej w milicji, do której przeniesiono go po trzech latach pracy w kwatermistrzostwie. Miał już wtedy stopień starszego oficera i pracował w Wydziale Dochodzeniowym Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej. Zajmował się Dokończenie na str. 2

O dumie ze swojej Ojczyzny w dziejach Tak jak matka jest wspólna dla wszystkich swoich dzieci, tak Ojczyzna jest dobrem wspólnym dla każdego członka narodu. Duma ze swego miejsca urodzenia, ze swojego kraju zawsze dobrze świadczyła o człowieku i budziła szacunek innych. Zdzisław Janeczek o dumie z małej ojczyzny na przykładzie Bytkowa.

6-7

Wspominki o męczennikach z okresu powstań śląskich i plebiscytu Wspomnijmy tych zapomnianych, których męczeńska śmierć miała odstraszyć Ślązaków od opowiedzenia się za Polską. Tadeusz Loster przypomina postaci pomordowanych działaczy-bohaterów: duchownych, nauczycieli, robotników, lekarzy.

Skierowany do Sejmu projekt zmian w ordynacji wyborczej jest zwrócony niewątpliwie w dobrym kierunku, rewolucji jednak nie czyni. Zmiany nie idą tak daleko, jak mogły- 8 by pójść, a poza tym projekt zawiera pewną wewnętrzną sprzeczność. Nie na poziomie zapisów prawnych, lecz w sferze określenia celu proponowanych zmian i sposobów jego Indie za 50 dolarów Byłem zdeterminowany objeosiągnięcia.

P

rojekt zapowiada likwidację jednomandatowych okręgów wyborczych i wprowadzenie wszędzie wyborów proporcjonalnych. Celem ma być zapewnienie większej różnorodności poglądów wśród radnych. I choć jestem zwolennikiem okręgów jednomandatowych, rozumiem wybór takiego priorytetu. Jednocześnie przewidziane jest zmniejszenie ilości mandatów w okręgu wyborczym, a to powoduje efekt zupełnie odwrotny do uprzednio opisanego. Mała liczba mandatów oznacza, że zabraknie ich dla mniejszych ugrupowań, pomimo przekroczenia przez nie progu wyborczego. Tak działa stosowany w Polsce (i nie tylko) sposób przeliczania oddanych na mandaty głosów, że im więcej mandatów do zdobycia, tym większe szanse dla małych komitetów wyborczych. Zmniejszenie liczby mandatów do podziału spowoduje, że w radach reprezentowane będą tylko największe ugrupowania i będzie to zdążać do znacznego ograniczenia różnorodności i wytworzenia się systemu dwupartyjnego. Słowo „dwupartyjny” należy wziąć tutaj w cudzysłów, bo w wyborach komunalnych często lokalne komitety zdobywają więcej głosów niż partie ogólnopolskie. Szkoda, że autorzy projektu nie wyszli poza fałszywą alternatywę: okręgi jednomandatowe albo wybory proporcjonalne i nie zaproponowali

Kolejna reforma Zbigniew Kopczyński

systemu zwiększającego wpływ wyborców na skład rad gmin, miast i powiatów. Takie systemy działają już w niezbyt odległych krajach i można je dostosować do polskich warunków bez wymyślania prochu. Ważną i pozytywną zmianą jest nowy sposób wyboru członków Państwowej Komisji Wyborczej. Ta instytucja

wybór „sejmowych” członków w sposób wymuszający obecność w PKW kandydatów zgłoszonych przez opozycję, to jest to, o co chodzi. Obecność osób rekomendowanych przez różne i opozycyjne wobec siebie ugrupowania zdecydowanie zmniejsza możliwość zgodnego wpływania na wynik wyborów, a tym samym zwiększa zaufanie

Przeźroczyste urny wywołały najwięcej krytycznych wypowiedzi opozycji. Można to zrozumieć, bo do czegoś trzeba się przyczepić, by nie wyszło na to, że PiS stworzyło dobry projekt. wymagała przewietrzenia i nowe zasady to umożliwiają. Zapowiadają one odejście od wyznaczania członków przez prezesów najwyższych sądów spośród ich sędziów, czyli mieszania w tym samym kotle, i wprowadzenie wyboru 7 na 9 członków przez Sejm, spośród prawników mających kwalifikacje do wykonywania zawodu sędziego, czyli w praktyce spoza TK, SN i NSA. Zmiany te umożliwiają wprowadzenie pewnego pluralizmu wśród członków PKW. A jeśli dodać do tego

do wyników pracy takiego gremium. Szkoda, że twórcy projektu nie poszli za ciosem i nie zwiększyli roli „czynnika społecznego”, czyli udziału w pracach komisji wyborczych wyższego szczebla, łącznie z PKW, przedstawicieli komitetów wyborczych. Dwudniowe wybory i głosowanie korespondencyjne znacznie zwiększają możliwość fałszowania wyborów, słusznie więc z nich zrezygnowano. Pozostałe, techniczne zmiany w organizacji wyborów, jak przeźroczyste

urny, internetowa transmisja z lokali wyborczych czy liczenie oddanych głosów przez całą komisję jednocześnie, zwiększają transparentność procesu wyborczego i zaufanie wyborców, wpływają jednak w mniejszym stopniu na wiarygodność wyników prac komisji wyborczych. Nic nie zastąpi uczciwości jej członków i ich wzajemnego kontrolowania się. A właśnie najmniej istotny szczegół – przeźroczyste urny – wywołał najwięcej krytycznych wypowiedzi opozycji. Można to zrozumieć, bo do czegoś trzeba się przyczepić, by nie wyszło na to, że PiS stworzyło dobry projekt. Niemniej przypominanie, że przeźroczyste urny stosowane są w Rosji i wyciąganie z tego wniosku o zamiarze fałszowania wyborów można rozpatrywać jedynie w kategoriach zaburzeń psychicznych. A poważnie: niestety, autorom projektu zabrakło chyba odwagi, by sięgnąć po istniejące rozwiązania umożliwiające wyborcy sprawdzenie, czy jego głos został właściwie policzony, przy zachowaniu tajności głosowania. Podsumowując: projekt Prawa i Sprawiedliwości rzeczywiście zwiększa przejrzystość wyborów i ogranicza możliwości ich fałszowania. Pozostawia jednak niedosyt i wrażenie niedopracowania. I tak już pewnie pozostanie. Zbliżający się termin wyborów uniemożliwia rozpatrywanie innych rozwiązań. Może następnym razem? K

chać świat. Mogłem wydać zaledwie 50 dolarów na miesięczny przejazd przez całe Indie z Delhi do Madrasu. Pomyślałem: jestem zdrowy, silny i przygotowany do przyjęcia wielkiego wyzwania! III część podróży życia Władysława Grodeckiego dookoła świata.

11

Cicha noc Tak brzmią początkowe i zarazem tytułowe słowa najbardziej znanej na świecie kolędy. Powstała ona w 1816 roku w nietypowych okolicznościach, acz bardzo adekwatnych do przesłania, które głosi. Barbara Maria Czernecka przedstawia dzieje najpopularniejszej kolędy świata i jej malarskie odwzorowanie.

12

ind. 298050

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet

Abyśmy się zjednoczyli we wspólnej sprawie, niezbędne są: odrzucenie kompleksów, wiedza historyczna, mądrość i rozsądek, a przede wszystkim wzajemne zrozumienie i przebaczenie. Wtedy nikt nie będzie w stanie nas poróżnić – zwraca się do narodów tworzących I Rzeczpospolitą Jadwiga Chmielowska.


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2017

2

KURIER·ŚL ĄSKI Umiłowanie wolności i swobód obywatelskich, a nie narodowość czy wiara, decydowało o identyfikacji z Rzeczpospolitą, dlatego obok siebie żyli w niej zgodnie Rusini, Litwini, Ormianie, Żydzi, Niemcy, Tatarzy i Polacy, czyli katolicy, żydzi, protestanci, prawosławni, muzułmanie. Panowała tolerancja w prawdziwym tego słowa znaczeniu – właśnie tolerancja, a nie aprobata.

O

d połowy XIV wieku przybywali do Polski Żydzi wypędzani z kolejnych państw Europy, począwszy od Niemiec (1346 r.), następnie między innymi z Francji, Austrii, skończywszy na Hiszpanii (1492) i Portugalii (1497). Nawet gdy formalnie Rzeczpospolita była pod zaborami w końcu XIX w., to właśnie na jej ziemie uciekali Żydzi przed pogromami z Kijowa i Moskwy. Rzeczpospolita była też azylem dla prześladowanych luteranów. Pierwszym dokumentem prawnym gwarantującym swobody i pokój między różnowiercami w Rzeczpospolitej był akt konfederacji warszawskiej uchwalony na pierwszym sejmie konwokacyjnym w Warszawie w 1573 roku. W Polsce krótki i osobliwy był też los inkwizycji – papieska bowiem została zniesiona w 1542 roku. Prymas Gamrat przewodził synodowi prowincjonalnemu, który podjął decyzję, że w Polsce mogą działać jedynie inkwizytorzy mianowani przez biskupów. Ci jednak także nie działali zbyt długo. W 1552 roku sejm wyłączył szlachtę spod jurysdykcji sądów kościelnych, a następnie sejm kadencji 1562–1565 uchwalił zakaz wykonywania przez władze świeckie wyroków wydanych przez inkwizytorów. Wspomniana konfederacja warszawska wprowadziła tolerancję religijną dla wszystkich odłamów protestanckich. Sytuacja prawna kobiet w Rzeczpospolitej była całkowicie odmienna niż w wielu krajach europejskich. Pod wieloma względami były traktowane na równi z mężczyznami. Przede wszystkim miały prawo do dziedziczenia. Jeśli nie było męskiego potomka, majątek przechodził w ręce kobiety, a nie, jak w wielu innych krajach europejskich, dalszego krewnego – byle był mężczyzną. W Polsce, zgodnie z prawem dynas­tycznym, kobieta mogła dziedziczyć nawet koronę. Tak się stało w wypadku Jadwigi Andegaweńskiej, córki Ludwika Węgierskiego. Miało to miejsce już w XIV wieku, w roku 1384.

Wiedza + prawda = wolność Jadwiga Chmielowska

Kobiety w Polsce brały udział w walkach o niepodległość, począwszy od wojen napoleońskich poprzez wszystkie powstania w XIX w. – listopadowe i styczniowe – i w XX wieku – wielkopolskie, śląskie, warszawskie. Pełniły role nie tylko żołnierzy, lecz nawet dowódców, jak walcząca w powstaniu listopadowym hrabianka kapitan Emilia Plater. Z kolei Anna Pustowójtówna była adiutantem dyktatora powstania styczniowego, generała Mariana Langiewicza. Gdy mężowie czy ojcowie ginęli albo byli zsyłani na katorgę za udział w walkach o niepodległość, ich żony czy córki przejmowały ich role i pełniły rolę głowy rodziny, zarządzały majątkami. Kobiety w Polsce uzyskały prawa wyborcze zaraz po odzyskaniu suwerenności, dekretem Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego z 28 listopada 1918 roku. W wyborach do pierwszego sejmu ustawodawczego (1919–1922) uzyskały 8 mandatów, a w III kadencji (1930–1935) 15 mandatów poselskich i 4 mandaty senatorskie.

T

ylko w Polsce kobiety były przed II wojną i w czasie jej trwania żołnierzami. Podporucznik Janina Antonina Lewandowska (z domu Dowbor-Muśnicka) była pilotem Wojska Polskiego i została zamordowana przez Sowietów w Katyniu. Jej

samolot został zestrzelony i trafiła do obozu jenieckiego w Związku Sowieckim najpierw w Ostaszkowie, a później w Kozielsku. Córka Marszałka Piłsudskiego Jadwiga Piłsudska-Jaraczewska była porucznikiem pilotem Wojska Polskiego. Podczas wojny w Wielkiej Brytanii wstąpiła do Air Transport Auxiliary, służby pomocniczej Royal Air Force, gdzie służyła dwa lata, osiągając ostatecznie stopnień porucznika czasu

Po powstaniu warszawskim walczące w nim kobiety-żołnierze trafiły do obozu jenieckiego w Oberlangen. Ten pierwszy w historii świata obóz jeniecki dla kobiet wyzwolony został przez Polaków z armii gen. Maczka. Trudno więc Polkom znieść pouczanie zachodnich genderystek. Idea prometeizmu – walki „za naszą i waszą wolność” – jest też związana z Polską. Można spekulować na temat jej początków. Być może narodziła się

Polacy to naród, który odradza się jak feniks z popiołów. Są odporni na zgubne idee. Potrafią myśleć i nie znoszą dyktatury. Kochają wolność. wojny (Second Officer). Nie była sama – wraz z nią stacjonowały, głównie w White Waltham koło Londynu, Anna Leska i Stefania Wojtulanis, które bez względu na pogodę transportowały samoloty między lotniskami. Nie brały udziału w walkach, bo tego kobietom brytyjskie prawo zabraniało. W armii gen. Andersa służyły kobiety. W Armii Krajowej też były żołnierzami i brały udział w akcjach bojowych. Najbardziej znana jest gen. bryg. Elżbieta Zawacka ps. „Zo”, jedyna kobieta wśród cichociemnych.

w Dreźnie w 1832 roku, gdzie polski wieszcz Adam Mickiewicz pisał po powstaniu listopadowym III część Dziadów, być może później, w Stambule, w latach 1853–55, gdzie Mickiewicz spędził ostatnie 2 lata życia i próbował stworzyć legiony polskie do walki z Rosją przy pomocy sułtana, a może w Paryżu, gdzie funkcjonował Hotel Lambert i Adam Czartoryski stworzył Ministerstwo Spraw Zagranicznych i wywiad nieistniejącego państwa polskiego – zastanawiają się autorzy w książce Ruch Prometejski i walka

Dokończenie ze str. 1

Krokodyle, czerwone łzy... Adam Słomka

tam głównie przestępczością gospodarczą. W 1972 roku został nawet naczelnikiem całego wydziału. W archiwach IPN odszukujemy opinię, jaką w 1974 roku wystawił mu komendant MO w Krakowie: „Kieruje wydziałem, który w ostatnich latach uzyskał szereg interesujących wyników w dziedzinie zwalczania poważnej przestępczości gospodarczej. Umiejętnie organizowana praca śledcza oraz właściwy nad nią nadzór spowodowały, że wiele spraw, jak choćby nadużycia przy skupie koni, sprzedajność inspektoratów PiH-u, przemyt rtęci, nadużycia w Rzemieślniczej Spółdzielni Zaopatrzenia i Zbytu Krakus – zostały szeroko rozwinięte, zarówno pod względem przedmiotowym, jak i podmiotowym”. Tymczasem Snopkowski – raczej świadomie – dokonał wyboru swojej drogi życiowej. Podobnie do wyboru dokonanego przez przedwojennego napastnika reprezentacji Polski Ernesta Ottona Wilimowskiego. Ten piłkarz urodził się w Katowicach jako Ernst Otto Pradella. Przeszedł do historii mistrzostw świata jako strzelec czterech bramek w meczu Brazylia – Polska (6:5) podczas mistrzostw świata 1938 we Francji, dzięki czemu przez 56 lat był rekordzistą pod względem liczby strzelonych bramek w jednym meczu. Rekord Wilimowskiego pobił podczas mistrzostw świata w 1994 roku w Stanach Zjednoczonych Rosjanin Oleg Salenko. Jako pierwszy w historii ekstraklasy zdobył w jednym meczu siedem, osiem, dziewięć i dziesięć goli). Czterokrotny mistrz Polski (1934, 1935, 1936, 1938). Łącznie w karierze strzelił 1175 goli w oficjalnych i nieoficjalnych meczach. Ernest Wilimowski karierę piłkarską rozpoczął w niemieckim klubie 1.FC

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

Kattowitz. Tym samym, który został reaktywowany w 2007 roku przez śląskich separatystów z Ruchu Autonomii Śląs­ ka... Po wybuchu II wojny światowej został wpisany na niemiecką listę narodowościową. W 1940 roku wyjechał w głąb III Rzeszy do Saksonii, prawie cała Polska zaś uznała go za zdrajcę narodu. W celu uniknięcia służby wojskowej w Wehrmachcie został policjantem i kontynuował karierę sportową w barwach III Rzeszy. Grał w klubach: Bismarckhütter SV (1939), 1.FC Kattowitz (1939–1940), PSV Chemnitz (1940– 1942 – Puchar Związku Rzeszy w 1941 roku), TSV 1860 München (1942–1943), w barwach którego dnia 15 listopada 1942 roku na Stadionie Olimpijskim w Berlinie po zwycięstwie 2:0 z Schalke Gelsenkirchen (Wilimowski strzelił bramkę w 80. minucie na 1:0) w finale zdobył Puchar Niemiec 1942 (Tschammer-Pokal), a Wilimowski z 14 golami został królem strzelców tych rozgrywek oraz reprezentował barwy LSV Mölders Krakau (1943), 1. FC Kattowitz (1944), Karlsruher FV (1944).

W

1942 roku jego matka Paulina Wilimowska za romans z rosyjskim Żydem trafiła do obozu koncentracyjnego w Auschwitz, do pracy u jednego z obozowych oficerów SS. Z pomocą przyszedł as lotnictwa myśliwskiego Luftwaffe, pułkownik Hermann Graf, twórca drużyny piłkarskiej Rote Jäger (1943–1944). Dzięki jego interwencji została zwolniona z obozu. Wilimowski grał również w barwach reprezentacji III Rzeszy prowadzonej przez Seppa Herbergera, w której również imponował strzelecką

skutecznością, gdyż w latach 1941– 1942 w 8 meczach zdobył 13 bramek. Po zakończeniu II wojny światowej Wilimowski za grę w reprezentacji III Rzeszy został wymazany z historii polskiej piłki. Grał w klubach: SG Kassel (1946), SG Merseburg (1946), SG Chemnitz-West (1946–1948), SG Babelsberg (1947 – 2 mecze), TSG Arolsen (1947 – 1 mecz), Hameln 07 (1947), TSV Detmold (1948), BC Augsburg (1948–49 – 6 meczów, 3 gole), francuski RC Strasbourg (1949 – 1 mecz), Offenburger FV (1949–1950 – był również grającym trenerem), FC Singen 04 (1950–1951 – 30 meczów, 16 goli), VfR Kaiserslautern (1951–1955 – 90 meczów, 70 goli) oraz Kehler FV, w którym w 1959 roku zakończył piłkarską karierę. Osiadł w Karlsruhe, gdzie pracował jako urzędnik. Jednak wykonywanie zawodu na pełnym etacie nie stanowiło przeszkody w amatorskiej grze w piłkę nożną oraz w pracy trenerskiej w klubach niższych klas rozgrywkowych. Nigdy już nie wrócił na Górny Śląsk, choć w 1995 roku była nawet szansa, żeby po latach przyjechał na Górny Śląsk na zaproszenie działaczy Ruchu Chorzów z okazji 75-lecia istnienia klubu. Jednak niepochlebne opinie (na kilka dni przed przyjazdem dziennikarz sportowy Bohdan Tomaszewski publicznie nazwał go zdrajcą i stwierdził, że nie powinien on przyjeżdżać do Polski) spowodowały rezygnację Wilimowskiego z przyjazdu. Ernest Wilimowski zmarł dnia 30 sierpnia 1997 roku w Karlsruhe w wieku 81 lat. Konkludując. „Legenda” Wisły Kraków, Leszek Snopkowski, powinien brać pod uwagę, że kiedyś nadejdzie czas zwykłej sprawiedliwości. W wywiadzie

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Krzysztof Skowroński

ŚLĄSKI KURIER WNET Redaktor naczelny

Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl Adres redakcji śląskiej G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

ul Warszawska 37 · 40-010 Katowice

dla WislaLive.pl „pokrzywdzony” płk MO L. Snopkowski ujawnił w lipcu 2012 roku swoje motywacje: Bycie piłkarzem pomagało w każdym razie w codziennej egzystencji, na przykład w znalezieniu lepszego zatrudnienia. W 1949 r. za mistrzostwo dostawało się kupon na jakieś materiały albo walizkę skórzaną robioną gdzieś na terenie zakładu karnego, bo wtedy Wisła była już w gwardyjskich szeregach. Były czasem drobne pieniądze, ale były tak małe, że można o tym zapomnieć. Mieliśmy jakieś przywileje, korzyści, ułatwienia przy zakupie różnych trudniej dostępnych artykułów. „Konsumy” na przykład to były przedsiębiorstwa przy Ministerstwie Spraw Wewnętrznych czy Milicji. Mogliśmy się tam zaopatrzyć w jakiś bardziej atrakcyjny towar. Na pytanie, czy musiał przyjąć legitymację milicyjną, „bohater” Onet. pl odparł: Nie, nie. Często było tak, nie tylko w Wiśle, że piłkarze byli zatrudnieni w milicyjnych oddziałach, w milicyjnych biurach, krótko mówiąc, byli na milicyjnych etatach.

Wybraliście, to ponoście konsekwencje! Tu zatem spotyka się los Snopkowskiego i Wilimowskiego. Z tą różnicą, że ten drugi został wpisany na niemiecką listę narodowościową w czasie okupacji bez swojego udziału, a płk MO Leszek Snopkowski „odcinał kupony” z przynależności do Milicji Obywatelskiej z własnej woli. Skoro zatem Ernest Wilimowski podjął jakąś formę współpracy z III Rzeszą i to powoduje określoną opinię na jego temat... to dlaczego na coś lepszego miałby zasługiwać Leszek Snopkowski, który zatrudnił się w MO? Przecież te swoje „kupony”, które odcinał dzięki służbie dla komunistycznego reżimu, spowodowały, że pobierał znacznie wyższe niż miliony Polaków świadczenie emerytalne, a wcześniej wyższą pensję.

Stali współpracownicy

dr Rafał Brzeski, dr Bożena Cząstka-Szymon, Barbara Czernecka, dr hab. Zdzisław Janeczek, Andrzej Jarczewski, Wojciech Kempa, dr Herbert Kopiec, Tadeusz Loster, Stefania Mąsiorska, Tadeusz Puchałka, Stanisław Orzeł, Piotr Spyra, dr Krzysztof Tracki, Maria Wandzik

o przebudowę Europy Wschodniej 19181940 pod redakcją Marka Kornata.

P

olacy walczyli o wolność wielu krajów: Tadeusz Kościuszko i Kazimierz Pułaski o USA, generałowie Józef Bem, Józef Wysocki i Henryk Dembiński o Węgry, w rządach Republiki Ludowej Krymu zaś premierem był gen. Maciej Sulkiewicz, polski Tatar, który jako szef sztabu wojsk azerskich zginął pod Baku. W wojnie rosyjsko-fińskiej (1939–40) brało udział po stronie fińskiej ośmiu polskich ochotników. Wśród najbliższych współpracowników Józefa Piłsudskiego w działalnoś­ ci prometejskiej był między innymi Tadeusz Hołówko, zamordowany przez nacjonalistów ukraińskich, ponieważ cieszył się dużym uznaniem wśród umiarkowanych działaczy ukraińskich. Henryk Józewski, za-ca komendanta POW w Kijowie, został wiceministrem spraw wewnętrznych w rządzie Ukraińskiej Republiki Ludowej (URL). Podczas wojny polsko-bolszewickiej przebywał przy rządzie Petlury w Kijowie. Później piastował funkcję wojewody wołyńskiego. Wśród jego współpracowników znaleźli się liczni działacze państwowi URL, jak np. były adiutant Petlury Stepan Skrypnyk. Ruch prometejski był bardzo aktywny w latach II RP i podczas wojny. Do Polski Piłsudski zaprosił oficerów gruzińskich, którzy po podbiciu Kaukazu przez armię bolszewicką musieli uciekać do Turcji. Odwdzięczyli się oni za gościnę, walcząc z obydwoma agresorami – Hitlerem i Stalinem. Polacy byli znani z tego, że walki zbrojne z narzuconą władzą z Moskwy trwały do 1963 roku, a w czasie całego PRL-u wybuchały duże zrywy wolnościowe (1956, 1968, 1970, 1976, 1980 i stan wojenny z podziemiem niepodległościowym w latach 1981–1990). Myślą prometejską wspólnej walki narodów o wolność kierowali się Polacy wspierający wszystkie narody Związku Sowieckiego i Układu Warszawskiego w walce o wolność, podejmując działalność w końcówce lat 80. i początku lat 90. XX wieku w ramach

O

fiary komunistów, również ludzie wyrzucani z pracy za to, że chcieli państwa wolnego albo nie chcieli kolaborować z komunistami, częstokroć nie uskładali sobie świadczeń wyższych niż najniższe. Mało tego, część działaczy opozycji czasów PRL otrzymuje miesięcznie marne świadczenie 400 zł w czasie, gdy po obniżce ich oprawcy żyją sobie spokojnie z poborów na poziomie 2 tys. złotych i tego, co dotychczas nazbierali z „odcinania kuponów”. Rząd „dobrej zmiany”, dzięki głosom posłów PiS, odrzucił ustawowe poprawki, w których proponowano, aby świadczenia społeczne, emerytury czy renty opozycjonistów z czasów PRL były chociaż na poziomie tych obniżonych funkcjonariuszom aparatu represji... Ci ostatni dawno dali radę nazbierać sobie fundusze na domy, dacze, kształcenie dzieci czy wnuków, a zatem ograniczenie ich świadczeń ma charakter jedynie symboliczny! W sierpniu br. ten sam „tandem” Onet.pl opublikował tekst pt. Dezubekizacja. Ustawa splamiona krwią, w którym bez żadnej weryfikacji – wręcz wbrew przyzwoitości, moralności i etyce – red. Mariusz Baczyński i red. Janusz Schwertner przekonują – na bazie danych Federacji Stowarzyszeń Służb Mundurowych RP – swoich czytelników, że w efekcie ustawy tzw. dezubekizacyjnej nastąpiły przypadki... samobójstw. Ciekawsze byłoby, gdyby dziennikarze Onetu pochylili się nad przypadkami śmierci w biedzie ofiar „bohaterskich” esbeków czy funkcjonariuszy MO! Od 1989 r. „splamione krwią” były jedynie pensje, renty, emerytury, jakie dzięki „grubej kresce” zaoferowano z budżetu, a więc też z podatków milionów podatników-opozycjonistów czasów PRL, komunistycznym oprawcom. Winnych zaprzeczeniu zapisowi art. 2 Konstytucji RP... jak zwykle nie ma! K

Korekta Magdalena Słoniowska

Nr 42 · GRUDZIEŃ 2017

Projekt i skład Wojciech Sobolewski Reklama

Adres redakcji

Marta Obłuska · reklama@radiownet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/Wnet Sp. z o.o. Dystrybucja

dystrybucja@mediawnet.pl

Autonomicznego Wydział Wschodniego Solidarności Walczącej. Prometeizm był z wyjątkową zaciekłością zwalczany przez czy to białą, czy czerwoną, czy gorbaczowsko-putinowską Rosję. Polacy, traktowani jako „rozsadnicy” wolności, byli też mordowani z powodu swojej narodowości. Z rozkazu Stalina zostało zamordowanych ponad 140 tysięcy Polaków w latach 1937– 38 w tzw. operacji polskiej z rejonów autonomicznych Marchlewszczyzny i Dzierżyńszczyzny. Mordowano też Polaków na Podolu. Udało się przetr­ wać jedynie tym, którzy w 1936 r. zostali deportowani z Marchlewszczyzny na stepy północnego Kazachstanu. Nieznane są losy Polaków z Dzierżyńszczyzny. Najprawdopodobniej ich koś­ ci można szukać w Kuropatach pod Mińskiem. W planach Hitlera była eksterminacja całego naszego narodu, bo traktował Polaków jak podludzi. Wiedział też, że Polacy nie dadzą się ujarzmić, więc uznał, że trzeba ich zlikwidować. Za pomoc Żydom tylko w Polsce groziła kara śmierci, a mimo to pomagano: Żegota – specjalna komórka Armii Krajowej, klasztory i ludzie dobrej woli.

R

zeczpospolita była pierwszą unią, w której narody żyły w wolności, a klasy społeczne nie były zamknięte. Każdy, kto gotów był walczyć za wolność, otrzymywał szlachectwo. Króla się obierało w wolnych wyborach, a o ustroju państwa decydowały konstytucje (pakty). Polacy to naród, który odradza się jak feniks z popiołów. Są odporni na zgubne idee. Potrafią myśleć i nie znoszą dyktatury. Kochają wolność. Z tej tradycji Rzeczpospolitej czerpie wiele narodów. Widać to w konsekwencji, z jaką walczą o swoją tożsamość i niepodległość Litwini i Ukraińcy. Jak nasi przodkowie podejmowali zbrojne wysiłki, aby zrzucić jarzmo niewoli, tak my – obywatele dawnej I i II Rzeczpospolitej – Polacy, Litwini, Białorusini i Ukraińcy – musimy odrzucić urazy, którymi karmi nas wróg. Wróg naszej wolności. Mamy niepodległe państwa, musimy je utrzymać. Pamiętajmy, że gdy byliśmy razem, gdy nasze armie się wspierały, nikt nie był w stanie naszej wolności zagrozić. Warto przypomnieć fragment Manifestu Komitetu Centralnego jako Tymczasowego Rządu Narodowego z 22 stycznia 1863 roku. „Do broni więc, Narodzie Polski, Litwy i Rusi, do broni! bo godzina wspólnego wyzwolenia już wybiła, stary miecz nasz wydobyty, święty sztandar Orła, Pogoni i Archanioła rozwinięty. A teraz odzywamy się do Ciebie, Narodzie Moskiewski: tradycyjnem hasłem naszem jest wolność i braterstwo Ludów, dla tego też przebaczamy Ci nawet mord naszej Ojczyzny, nawet krew Pragi i Oszmiany, gwałty ulic Warszawy i tortury lochów Cytadeli. Przebaczamy Ci, bo i Ty jesteś nędzny i mordowany, smutny i umęczony, trupy dzieci Twoich kołyszą się na szubienicach carskich, prorocy Twoi marzną na śniegach Sybiru. Ale jeżeli w tej stanowczej godzinie nie uczujesz w sobie zgryzoty za przeszłość, świętszych pragnień dla przyszłości, jeżeli w zapasach z nami dasz poparcie tyranowi, który zabija nas a depcze po Tobie – biada Ci! bo w obliczu Boga i świata całego przeklniemy Cię na hańbę wiecznego poddaństwa i mękę wiecznej niewoli, i wyzwiemy na straszny bój zagłady, bój ostatni Europejskiéj Cywilizacyi z dzikiém barbarzyństwem Azyi”. Czyż teraz nie stoimy znów w obliczu zagrożenia rosyjskiego? Już doświadczyli go na swojej skórze Tatarzy i Ukraińcy. Gdy nie staną przy sztandarze Archanioła Pogoń i Orzeł, przegramy wszyscy. Abyśmy się zjednoczyli we wspólnej sprawie, niezbędne są: odrzucenie kompleksów, wiedza historyczna, mądrość i rozsądek, a przede wszystkim wzajemne zrozumienie i przebaczenie. Wtedy nikt nie będzie w stanie nas poróżnić i utrzymamy tak drogą nam wolność – Litwini, Rusini i Koroniarze. A dzięki nam i inne narody. K

(Śląski Kurier Wnet nr 37) ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Data i miejsce wydania

Warszawa 2.12.2017 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

Wolność jest sposobem istnienia dobra – ks. J. Tischner


GRUDZIEŃ 2017 · KURIER WNET

3

KURIER·ŚL ĄSKI

K

opalnia w latach 80. została zaprojektowana i uruchomiona jako kopalnia głęboka do wydobywania głównie węgla koksowego typu 35. W 1998 roku zasypano bezmyślnie szyb wentylacyjny IV oraz zrezygnowano z koncesji na wydobycie najlepszego węgla zalegającego w południowej części obszaru górniczego, mogącego uzyskiwać 2- lub nawet 4-krotnie wyższe ceny rynkowe ze sprzedaży, w zależności od sterowanej koniunktury na rynkach światowych, i generować olbrzymie zyski. Podejmując decyzję o likwidacji kopalni, JSW SA dobrowolnie pozbawiła się na rzecz przyszłego inwestora (polskiego czy zagranicznego?) najlepszej bazy zasobowej udokumentowanych już złóż bilansowych do głębokości 1200 m w ilości około 1 mld t i ponad 5 mld m3 metanu na byłym i obecnym obszarze górniczym należącym do KWK „Krupiński”. JSW SA odcięła się tym samym od dostępu do wielokrotnie większych zasobów zalegających na głębokości od 1200 m do 5000 m, które w trybie pilnym należy rozpoznać i udokumentować! Zasoby KWK „Krupiński” z obecnego obszaru górniczego to ponad 13% zasobów JSW SA. Razem z byłym obszarem, na który kopalnia miała koncesję, to około 20%, a z zasobami kopalni „Orzesze”, gdzie o koncesję na wydobycie ubiega się kapitał niemiecki, to około 1/3 zasobów JSW SA. Dbanie o systematyczne poszerzania bazy zasobowej jest najważniejszym strategicznym celem każdej spółki surowcowej. Działanie odwrotne, które obecnie ma miejsce, to rażące działanie na szkodę spółki. W ostatnich 10 latach kopalnia wygenerowała około 900 mln strat, z czego ponad 500 mln dotyczyło odpisów aktualizujących, dokonanych w ostatnich 2 latach działalności. Straty były wynikiem z nietrafionych inwestycji, podjętych na skutek braku właściwego nadzoru właścicielskiego i nieumiejętnej lub świadomej alokacji kapitałów w niewłaściwe obszary nie tworzące wartości dodanej (zakład przeróbczy, stacja wentylatorów infrastruktura dołowa i powierzchniowa – zakład skraplania metanu i brykietowania mułów itp.). W tym okresie kopalnia celowo wydobywała to, co najgorsze, pomimo że mottem przewodnim JSW SA, umieszczanym na każdym dokumencie giełdowej spółki, było i jest „Wydobywamy to co najlepsze”. Cynicznie oszukiwano w ten sposób opinię publiczną oraz byłych i potencjalnych akcjonariuszy. Sprzedawano węgiel energetyczny o dużej kaloryczności po skandalicznie niskich cenach, dochodzących nawet do 140–150 zł/t, przy średniej cenie za rok 2016 około 200 zł/t Wydobywając węgiel typu 34.1 i 34.2, można było uzyskać ceny znacznie wyższe od ceny 250 zł/t, czyli ceny powyżej jednostkowych kosztów wytworzenia, a więc zamiast generowania strat, można było prowadzić działalność z zyskiem (również przy cenach obowiązujących w przeszłości, nawet bez eksploatacji najcenniejszego pokładu 405). Mając do dyspozycji grube pokłady najwyższej jakości, bez przerostów kamienia, usytuowane w stosunkowo bliskiej odległości od szybów wydobywczych i zakładu przeróbczego, prowadzono eksploatację na wschodzie, w pokładach niskiej jakości, z dużymi przerostami kamienia, w najbardziej odległych rejonach eksploatacyjnych. W efekcie kopalnia wydobywała więcej odpadowego kamienia niż węgla, drastycznie ograniczając przychody i ponosząc duże koszty związane z długością dróg transportowych i wentylacyjnych oraz urabianiem, transportem, odseparowaniem od węgla i ostatecznym składowaniem kamienia. Ponadto zamiast na południu, gdzie najwyższej jakości złoże było już zbadane otworami geologicznymi, poszerzono obszar górniczy zaprojektowano i prowadzono eksploatację w północnej części obszaru górniczego, na którym zalegał węgiel złej jakości, wymagający dodatkowego wykonania szeregu kapitałochłonnych odwiertów, celem udokumentowania i opracowania planu zagospodarowania złoża. Powyższe czynności, związane z dodatkowymi dużymi kosztami uzgodnień środowiskowych, warunkujących wydanie koncesji na wydobycie węgla w tym mało produktywnym i zurbanizowanym rejonie eksploatacyjnym, powodowały wzrost kosztów związanych ze szkodami górniczymi w infrastrukturze technicznej, budowlach i budynkach. W ostatnim okresie decyzjami zarządu zakazywano wydobycia w soboty

z kopalni „Krupiński” węgla, na który był duży popyt, mimo że potencjał produkcyjny wykorzystywany był tylko w około 50%, co znacząco pogarszało wyniki kopalni. Bez generowania strat w przeszłości zarząd nie mógłby podjąć decyzji o uznaniu kopalni za trwale nierentowną. Tym sposobem upieczono dwie pieczenie na jednym ogniu. Z jednej strony znacznie zmniejszono przycho-

skumulowanymi na koniec roku 2030 dodatnimi przepływami netto w wysokości 0,7 i 1,3 mld zł, ale ich celowo nie zdyskontowała (pomimo zwrócenia im uwagi), czyli nie uwzględniła wartości pieniądza w czasie. De facto ich propozycje były niby pozytywne dla niezorientowanej opinii publicznej, ale faktycznie negatywne dla dalszego funkcjonowania kopalni, z czego skrzętnie skorzystał minister energii,

Umowa restrukturyzacyjna podpisana 29.08.2016 r. przez zarząd JSW SA w oparciu o nielegalną uchwałę zarządu z dnia 9 sierpnia (przekroczenie uprawnień, brak opinii RN i zgody NWZA), wymuszająca likwidację kopalni przez obligatariuszy, była nieprawomocna, a dopiero wstecznie zalegalizowano ją uchwałą NWZA dnia 2 XII 2016 r. Decyzję taką podjęto, mimo że nie wzięto pod uwagę korzystnych

ujawnieniem faktów, które wstrzymałyby likwidację i ewentualną przyszłą prywatyzację kopalni, a także przed obnażeniem niekompetencji i wrogich zamiarów zarządu, RN i ME. Powołana Spółka Restrukturyzacji Kopalń jest podmiotem celowym, powołanym głównie do wyselekcjonowania najcenniejszych aktywów przeznaczonych do sprzedaży oraz do likwidacji na koszt państwa aktywów

Oto opis działań, jakie zostały świadomie podjęte, aby w ich następstwie wszystkie organy JSW SA (Zarząd, Rada Nadzorcza, Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy reprezentowane przez Ministra Energii) i Obligatariusze uznali KWK „Krupiński” za trwale nierentowną, co pozwoliło na jej likwidację i ma doprowadzić do podstępnej, uzgodnionej z obcym inwestorem prywatyzacji.

Jak z rentownej kopalni uczynić „trwale nierentowną”? Krzysztof Tytko

dy, wydobywając mocno zanieczyszczony węgiel o niższej kaloryczności na północy, zamiast węgla najwyższej jakości, z minimalną ilością kamienia, na południu. Z drugiej strony wykonano na wyłączny koszt JSW SA kapitałochłonne i czasochłonne roboty udostępniające do granic przyszłej kopalni „Orzesze”, której udziałowcem jest kapitał niemiecki. W ten sposób kluczowa infrastruktura dołowa i powierzchniowa kopalni „Krupiński” została przygotowana dla inwestora zagranicznego, który stosunkowo bardzo niskimi nakładami udostępniającymi i przygotowawczymi oraz opłaty dzierżawnej mógłby tanio uruchomić wydobycie z sąsiedniej kopalni „Orzesze”. Gdyby nie zdemaskowano współtwórców takiego scenariusza, wszystko odbyłoby się kosztem akcjonariusza wiodącego w JSW SA, jakim jest Skarb Państwa, który wybudował kopalnię za minimum 6–8 mld zł. Gdyby te nakłady skierowano na południe, do pokładu 405, jego zasobność (ok. 50 mln t), korzystne nachylenie (8–15 stopni), duża miąższość (4,5–11 m) oraz wysoka jakość węgla, to stosunkowo niskie koszty operacyjne i możliwość uzyskania wysokiej ceny zbytu spowodowałyby, że stopa zwrotu z inwestycji, niezbędnej do uruchomienia eksploatacji w tym pokładzie (rzędu 500 mln zł), wyniosłaby minimum 1000% (100% rocznie) w okresie od rozpoczęcia wydobycia w tym pokładzie do roku 2030, do którego kopalnia miała koncesję. Takiej potencjalnej rentowności, wynikającej również z nowoczesnej infrastruktury i lokalizacji, oraz takiego potencjału innowacyjności związanej z podziemnym zgazowaniem węgla i niezbędności dla gospodarki nie ma dziś żadna inna kopalnia w Polsce! Taki skandaliczny „model biznesowy” wygenerował duże straty, dostarczając nowych argumentów, „uzasadniających” wobec opinii publicznej uznanie KWK „Krupiński” za trwale nierentowną i przemawiających za „koniecznością” likwidacji tej najbardziej perspektywicznej w polskim górnictwie kopalni.

W

końcówce roku 2016 zarząd opracował sześć alternatywnych scenariuszy funkcjonowania kopalni w okresie posiadanej koncesji na wydobycie węgla i metanu. Wszystkie biznesplany skonfigurowano pod względem wielkości i lokalizacji wydobycia oraz asortymentów produkcji i cen sprzedaży w taki sposób, że żaden z nich na koniec projektowanego okresu nie przewidywał dodatnich, skumulowanych i zdyskontowanych przepływów netto z działalności operacyjnej. Pozwoliło to organom spółki dodatkowo „uzasadnić” decyzję o zamknięciu kopalni. Strona społeczna wraz z dyrekcją kopalni opracowała dwa scenariusze ze

podejmując na NWZA w dniu 2 grudnia 2016 roku ostateczną uchwałę o definitywnym zamknięciu KWK „Krupiński”. Nie zdyskontowano bowiem przepływów operacyjnych w poszczególnych latach, co przy wysokiej stopie dyskonta przyjętej w 6 scenariuszach zarządu oznaczało również nieopłacalność kontynuacji dalszej działalności wg biznesplanu strony społecznej. Ten swoisty teatr (nieprofesjonalny biznesplan, krytyka ME na komisji ds. energii)

prognoz kształtowania się cen węgla na rynkach światowych w najbliższej dekadzie, opracowanych przez Biuro Maklerskie PKO BP jako głównego obligatariusza spółki. Raport ten nieoficjalnie wycofano na NWZA w dniu 2 XII 2016, aby usunąć dowody na to, że decyzja była błędna, wręcz skandaliczna, obciążona zarzutem działania na szkodę spółki na ogromną skalę. Eksperci z Obywatelskiego Komitetu Obrony Polskich Zasobów Natu-

Zasoby KWK „Krupiński” razem z byłym obszarem, na który kopalnia miała koncesję, to około 20%, a z zasobami kopalni „Orzesze”, gdzie o koncesję na wydobycie ubiega się kapitał niemiecki, to około 1/3 zasobów JSW SA. miał dać ZZ, a szczególnie przewodniczącemu zakładowego ZZ „Solidarność” niepisane prawo do szukania inwestora zagranicznego (zresztą znanego wcześniej) już po zamknięciu kopalni pod wyświechtanym hasłem obrony miejsc pracy i walki o wpływy budżetowe dla lokalnych gmin. Z powyższych faktów wynika, że szukać inwestorów do celowo zlikwidowanej, najbardziej perspektywicznej kopalni pod względem możliwości generowania zysków

ralnych, zapoznając się z odtajnionymi informacjami dotyczącymi wszystkich scenariuszy, w ciągu zaledwie tygodnia opracowali autorski Nowy Model Biznesowy dla funkcjonowania kopalni „Krupiński”. Wynika z niego, że kopalnia, zmieniając tylko lokalizację wydobycia i asortyment produkcji oraz wprowadzając koncentrację robót górniczych w dwóch bezpośredniej bliskości rejonach wydobywczych, gdzie zalega

Gdyby nie zdemaskowano współtwórców takiego scenariusza, wszystko odbyłoby się kosztem akcjonariusza wiodącego w JSW SA, jakim jest Skarb Państwa, który wybudował kopalnię za minimum 6–8 mld zł. w przyszłości może tylko i wyłącznie zakładowa „Solidarność”, wspierana przez sektorową i krajową władzę tego związku, bez możliwości ingerencji w ich scenariusze osób postronnych. W wyrafinowany i trudny do wychwycenia przez zwykłego górnika sposób przemycono więc do świadomości społecznej fałszywy przekaz o mądrości i wielkości liderów związkowych, dbających rzekomo o dobro branży. Podobnie, z wielkim powo-

najcenniejsze złoże, oraz przyjmując w projektowanym okresie ceny sprzedaży takie same, jak zrobił to zarząd i strona społeczna w swoich negatywnych biznesplanach, mogłaby przynieść minimum 5–8 mld zł zysku netto. Żadna z kopalń ani z JSW SA, ani PGG-KHW nie ma takiej perspektywy. Koncepcja ta w styczniu 2017 roku została przedstawiona stronie społecznej i dyrekcji kopalni oraz w sposób pośredni, poprzez publikacje w środ-

Takiej potencjalnej rentowności, wynikającej również z nowoczesnej infrastruktury i lokalizacji, oraz takiego potencjału innowacyjności nie ma dziś żadna inna kopalnia w Polsce! dzeniem, rozgrywano prywatyzację kopalni „Silesia” i kopalni „Brzeszcze” kopalń mające duże zasoby najcenniejszego złoża. Rada Nadzorcza, Minister Energii i obligatariusze skwapliwie tę misterną „taktykę” podchwycili, jako że dawała im ona moralne i „uzasadnione” biz­nesowo prawo do podjęcia w dniu 2 grudnia 2016 roku uchwały NWZA dotyczącej likwidacji KWK „Krupiński”.

kach masowego przekazu, Ministerstwu Energii. Niezależnym ekspertom chodziło o uzyskanie dostępu do materiałów źródłowych, dzięki czemu mogliby dopracować swoją koncepcję w formie biznesplanu. Biznesplan i studium wykonalności projektu są dla właściciela podejmującego strategiczne decyzje o likwidacji lub dla potencjalnego inwestora wiarygodnymi dokumentami. Uniemożliwiono nam ich sporządzenie z obawy przed

bezproduktywnych danej kopalni. Tym sposobem pomoc publiczna w kwocie 8 mld zł zakazana jest przez UE (KE) i Rząd RP dla strategicznych spółek skarbu państwa, ale pokątnie tolerowana, jeśli jej celem jest likwidacja kopalń albo prywatyzacja, najchętniej kapitałem niemieckim. Wszechobecna etyka sytuacyjna jest skutecznym instrumentem i triumfuje w wielu kluczowych rozwiązaniach. Precyzyjnie wyreżyserowaną praprzyczyną podjętej uchwały o likwidacji kopalni „Krupiński” była decyzja z lipca roku 2014, dotycząca zakupu przez JSW SA kopalni „Knurów-Szczygłowice”, którą przejęto podczas dekoniunktury cenowej, kiedy spółka generowała straty, w okresie braku odtworzonego frontu wydobywczego, środków własnych i zdolności kredytowej.

O

koliczności i podpisanie przez zarząd skrajnie niekorzystnych warunków umowy dotyczących emisji obligacji niezbędnych dla pozyskania środków na zakup kopalni „Knurów-Szczygłowice” miały ścisły związek z planowaną utratą płynności, celem późniejszego argumentowania, że dla ratowania całej spółki JSW SA i ponad 20 tys. miejsc pracy należy poświęcić kopalnię „Krupiński”, która w obliczu braku środków wymagałaby inwestycyjnego dofinansowania w następnych latach. Wyjęto w ten sposób ze struktur JSW SA najbardziej perspektywiczną kopalnię, w której SP ma około 54% akcji, by wyprowadzić 100% zysków do przyszłego inwestora w przypadku jej sprywatyzowania. W najwyższym stopniu prawdopodobne jest, że przyszłymi inwestorami w KWK „Krupiński” są – obecnie nieujawnieni – dotychczasowi współwłaściciele mniejszościowi (posiadający poniżej 5% akcji), którzy w sumie mają 46% akcji JSW SA. Przyczyniając się do likwidacji, a następnie do przejęcia kopalni, z udziałowców nie mających pakietu większościowego, być może staną się udziałowcem 100%, przechwytując całość a nie tylko 46% potężnych zysków w przyszłości. W innym przypadku nie wyraziliby zgody (KSH – wymagane 75% głosów na NWZA dla strategicznych uchwał) na likwidację kopalni, pozbawiając się dobrowolnie w 46% dywidendy. Podobna sytuacja jest z akcjonariuszami mniejszościowymi w PKO BP (SP ponad 30%), PZU (SP ponad 30%) jako głównymi obligatariuszami JSW, którzy bezpardonowo naciskali na likwidację KWK „Krupiński”. W ich akcjonariacie mniejszościowym są ci sami akcjonariusze, co w JSW SA. Im sytuacja jest bardziej skomplikowana, tym większe możliwości ukrycia prawdziwych, ale nieczystych intencji. Największe przekręty wymagają skrytości i zaszyfrowanej taktyki.

Inna wersja zdarzeń jest mało prawdopodobna, bo w tych profesjonalnych instytucjach finansowych, zatrudniających tylu różnej maści ekspertów, w tym górniczych, tak skrajnie nieodpowiedzialnych i głupich decyzji się nie podejmuje.

P

rzewodniczącemu ZZ „Solidarność” w KWK „Krupiński” Mieczysławowi Kościukowi w styczniu, lutym i marcu 2017 roku (po deklaracji wiceministra G. Tobiszowskiego z dnia 16.01.2017 złożonej na WRDS w Katowicach, dotyczącej zgody na przejęcie kopalni przez pracowników kopalni) wielokrotnie, ale bezskutecznie przedstawialiśmy propozycje utworzenia spółki lub spółdzielni pracowniczej, celem jej przejęcia z kapitałem polskim. Twardo stał wtedy na stanowisku, że spółka pracownicza nie wchodzi w rachubę ze względu na całkowity brak zainteresowania ze strony górników. Nie wyraził również zgody na zorganizowanie spotkania ze związkowcami i górnikami, celem próby uświadomienia ich o potencjale rozwojowym takiego przedsięwzięcia. Ponadto w programie śledczym Anity Gargas zasugerował, że zarząd JSW SA celowo dąży do zamknięcia kopalni, bo zainteresowane jej przejęciem są kapitały zagraniczne. Co spowodowało zmianę przekonania przewodniczącego Kościuka, że spółka pracownicza i kapitały zagraniczne, wczoraj krytykowane, dzisiaj są jedyną nadzieją ponownego uruchomienia kopalni? Głównymi rozgrywającymi w tej bulwersującej opinię publiczną sprawie, celem przygotowania ostatecznej decyzji dla ministra energii, są kluczowe służby techniczne, które dalej pracują na kopalni, zarząd Spółki Restrukturyzacji Kopalń oraz przewodniczący Zarządu Regionu Śląsko-Dąbrowskiego NSZZ „Solidarność”, Dominik Kolorz, wspierany przez szefa krajowej solidarności Piotra Dudę. To z nimi, a nie z skarbem państwa, który w imieniu społeczeństwa (właściciela złóż) sprawuje nadzór właścicielski nad kopalnią, inwestorzy zagraniczni ustalają warunki ewentualnego przejęcia kopalni przez zagranicznych inwestorów. Warte podkreślenia jest również, że Mieczysław Kościuk, przewodniczący ZZ „Solidarność” i Andrzej Józefczyk, przewodniczący ZZ „Kadra”, pracujący w KWK „Krupiński” od kilkunastu lat, dysponując informacjami o rażących zaniedbaniach, publicznie zobowiązali się do złożenia zawiadomienia do prokuratury w związku z marnotrawstwem narodowego majątku przy likwidacji kopalni. Do dnia dzisiejszego tego nie zrobili. Czy dlatego, że musi pozyskać przychylność zarządu dla realizacji swojego celu? W imieniu i z pełnomocnictwa akcjonariusza mniejszościowego złożyłem 30 marca 2017 roku zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa na wielką skalę, z niemożliwym do podważenia uzasadnieniem. Do dnia dzisiejszego prokuratura nie zabezpieczyła dowodów w sprawie ani nie rozpoczęła śledztwa, mimo że zarzuty dotyczą niegospodarności na setki milionów lub nawet kilkunastu mld złotych utraconych korzyści w przyszłości. Dla uświadomienia, jak wybiórczo działa prokuratura pod rządami PiS-u, informuję, że prokuratura w Świdnicy sprawdza, czy opolscy urzędnicy ujawnili poufne informacje zawarte w umowie między TVP a Opolem ws. organizacji festiwalu piosenki. Zawiadomienie w tej sprawie złożył prezes TVP Jacek Kurski i wpłynęło do prokuratury w lipcu. Śledztwo zostało wszczęte już w sierpniu, a na dzień przed rozpoczęciem 54 Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu opolscy urzędnicy zostali wezwani do prokuratury do złożenia wyjaśnień. Tymczasem w sprawie malwersacji wielu mld zł minęło 6 miesięcy i nadal panuje złowroga cisza. Mieszkańcy mają prawo wiedzieć, w jaki sposób i na co wydatkowana jest każda złotówka zarówno z budżetu miasta Opola, jak i z budżetu państwa. Tym bardziej, że umowa zawarta została między samorządem a Telewizją Publiczną na bazie pieniędzy publicznych – informuje Onet Piotr Letachowicz z Urzędu Miejskiego Opola – co pozostawiam już bez komentarza! Tylko Obywatelska Komisja Śledcza może spowodować, aby największy przekręt ostatniej dekady, wielokrotnie większy od afery Amber Gold, mógł ujrzeć światło dzienne! K


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2017

4

Maksymilian Franke

(1887– po 1942) Inspektor przemysłowy Królewskiej Huty/Chorzowa Od 2 października 1922 r. inspektorem przemysłowym w Królewskiej Hucie był urodzony 19 czerwca 1887 r. w Warszawie inżynier Maksymilian Franke, który od 15 sierpnia 1922 r. pracował jako referent w Wydziale Przemysłu i Handlu Urzędu Wojewódzkiego Śląskiego, a pracę w służbie państwowej rozpoczął w sierpniu 1920 r. Jego ojciec Franciszek zmarł, gdy Maksymilian miał 11 lat. Matka Elżbieta Katarzyna – w 1908 r. Według informacji rodziny jego drugiej żony (Gertrudy z d. Komraus) – ukończył studia w Petersburgu. Od co najmniej 1916 r. pracował jako inżynier mechanik dla Domu Bankierskiego Lazara Landaua (Kijów, Moskwa, Piotrogród) w Charkowie, zajmując się m.in. zakupem i uruchamianiem tzw. lokomobili w kilku zakładach na terenie Ukrainy. Jednocześnie od 15 sierpnia 1916 r. do września 1918 r. był konstruktorem urządzeń wysokiego napięcia oraz konstruktorem oddziału normalizacji Towarzystwa Akcyjnego „Ogólnej Kompani Elektrycznej” w Charkowie. Tam zastała go rewolucja lutowa 1917 r., utworzenie niezawisłej Ludowej Republiki Ukrainy i walki o jej kształt polityczny po rewolucji październikowej. Pod wpływem tych wydarzeń na przełomie 1918/1919 r. wrócił do odradzającej się Rzeczypospolitej i podjął pracę w Wydziale Drogowym Radomskiej Dyrekcji Kolei PKP jako pomocnik naczelnika oddziału. Tam został członkiem koła Związku Inżynierów Kolejowych. Od początku 1921 r. pracował w Fabryce Aparatów Elektrycznych K. Szpotańskiego, S. Ciszewskiego i spółki w Warszawie. We wrześniu 1921 r. został inżynierem ruchu Gnaszyńskiej Manufaktury SA w Gnaszynie (dziś – dzielnica Częstochowy). Z Anastazją Dutkowską założył rodzinę i w 1922 r. w Radomiu urodziła się ich córka Helena. Od września 1922 r.

Rozpoczynany poniższym artykułem cykl trzech biogramów, będących skróconą wersją „trójbiogramu” przesłanego przez autora na konkurs „Kroniki Rozwoju” realizowany w ramach projektu Samorządowa Akademia Finansów V edycja przez Polską Agencję Prasową przy współpracy z Narodowym Bankiem Polskim. Ponieważ temat wydaje się interesujący – przedstawiamy go na naszych łamach.

Pionierzy II RP

Chorzowscy pionierzy nowoczesnej kultury pracy w II Rzeczypospolitej (I) Roman Adler zamieszkał w Królewskiej Hucie (dziś – Chorzów). Rok później w Hajdukach (dziś dzielnica Chorzów-Batory) urodził się jego syn Tomasz.

D

nia 3 października 1923 r. Franke przesłał do Wydziału Przemysłu i Handlu Urzędu Wojewódzkiego w Katowicach Sprawozdanie z działalności Inspekcji Przemysłowej w Królewskiej Hucie od 1 lipca do 30 września 1923 r. (III kwartał 1923 r.). Przedstawił w nim m.in.: • Sprawy wewnętrzne, które zawierały informacje m.in. o tym, że „długoletnia pracowniczka tutejszej Inspekcji Przemysłowej, stenotypistka p. Marja Jonkówna złożyła dnia 11 września podanie o zwolnienie”. Z zapisu tego można wnioskować, że część personelu Inspekcji Przemysłowej województwa śląskiego wywodziła się z niemieckiego Urzędu Nadzoru Przemysłowego (Gewerbeaufsichtbeamt), jeśli nie z KGI. Ta część sprawozdania zawierała też informacje, że „po skończonych pracach przygotowawczych zakończono ostatecznie zestawienie katastru zakładów przemysłowych. Założono polskie książki katastralne podług obwodów administracyjnych”. • Sprawy załatwione z Województwem i Urzędami, które dotyczyły m.in. danych „szkół dokształcających”, preliminarza budżetowego na rok 1924, zamknięcia fabryki Emanuel Schierokauer w Królewskiej Hucie, „zebrania kandydatur do komisji pojednawczej i arbitrażowej dla miasta Królewska Huta i powiatu Świętochłowickiego”, „spoczynku niedzielnego w przemyśle rzeźnickim” oraz unieruchomienia huty szkła Adolf Stubbe w Królewskiej Hucie. • Zezwolenia do koncesji: na podstawie paragrafów 16, 24 i 25 pruskiej Ordynacji Przemysłowej. • W tabeli Ilość zakładów przemysłowych zatrudniających ponad 10 robotników i ogólną ilość robotników zatrudnionych w tychże zakładach, których było: w Królewskiej Hucie 48, zatrudniających łącznie – 8251 robotników; w powiecie świętochłowickim, obejmującym m.in. Świętochłowice, Hajduki Wielkie i Nowe: 41 zakładów i ogółem – 25457 osób; w Tarnowskich Górach: 18 zakładów i 909 osób; w powiecie tarnogórskim: 19 zakładów oraz 2344 robotników; w Lublińcu i powiecie lublinieckim: 19 zakładów i 1671 osób. Ogółem w okręgu było 145 zakładów zatrudniających 38632 robotników. • Inspekcję zakładów przemysłowych, która objęła w tym okresie 49 zakładów i doprowadziła do załagodzenia dwóch zatargów między pracodawcami i robotnikami. • Egzaminy na ogniomistrzów: „przeegzaminowano i wydano zezwolenie na obchodzenie się z materjałami wybuchowemi 1-nemu ogniomistrzowi. Przeegzaminowany ogniomistrz włada językiem polskim.

W

ogólnych uwagach inspektor Franke stwierdzał, że „w ostatnich tygodniach daje się zauważyć pewien ferment wśród warstw robotniczych wywołany nadmierną drożyzną. Wobec znacznego wzrostu cen na artykuły pierwszej potrzeby ciągłe podwyżki zarobków nie są w możności zaspokoić potrzeb pracownika. Korzystają z obecnych ciężkich warunków elementa wywrotowe, szerząc wśród mas niezadowolenie. Pomimo ciągłego spadku marki polskiej ciężki przemysł otrzymuje wiele obstalunków i praca we wszystkich gałęziach rozwija się normalnie”. Owe „elementa wywrotowe” to działacze KPP, którzy w ramach tzw. Komitetu 21 przygotowywali na październik wielki strajk górników. Na terenie Królewskiej Huty byli wśród nich m. in. Karol Śliwa, Ditrich, Roman Nowak

i Józef Maroń (późniejszy „król bez- „w kierunku ugodowym, w razie nierobotnych”). możności osiągnięcia dobrowolnej W grudniu 1924 r. zarząd kró- ugody, do pewnej, oznaczonej kwoty, lewskohuckiej Gazowni Towarzystwa decyduje sąd przemysłowy w miejscu”. Akcyjnego zwrócił się do „WielmożW tym czasie Stowarzyszenie nego Pana Inspektora Przemysłowego Urzędników-Polaków Huty Bismarck – Królewska Huta” z wyjaśnieniami (później Huta Batory) w Wielkich Hajpo przeprowadzonej kontroli, pisząc, dukach (dziś: dzielnica Chorzów-Baże wprowadzona zmiana godzin pra- tory) poparło „inicjatywę inspektora cy „była ze wszech przemysłowemiar konieczna go, inż. Fran(...) ze względu na kego, stworzepołożenie gosponia przy hucie darcze gazowni – prywatnej polbezpieczeństwo skiej szkoły doruchu – i ze wzglękształcającej. du na złe konjunkMiała ona na tury sprzedaży. celu wykształcenie polskich (…) uczyniliśmy (...) wszystko, aby kwalifikowaspełnić uzasadnych kadr technione życzenia nicznych, by naszych pracowuniknąć sproników, dotycząwadzenia ich cych odpoczynku z zagranicy”. w czasie pracy etc.” Maksymilian Franke, lata 30. XX wieku W październiW tej sytuacji zaku 1927 r. żona rząd spółki, powołując się na para- M. Frankego wraz z dziećmi powróciła graf 6 wskazań służbowych z dnia 23 do Radomia. Wkrótce jego żoną została marca 1892 r., poprosił „uprzejmie Gertruda z d. Komraus, córka kupca WPanów, aby raczyli, mając na wzglę- Antoniego i Gertrudy z Przyklęków. dzie obecny chwilowy kryzys ekono- Co najmniej od tego czasu Franke był miczny, w jakim i my się znajdujemy, członkiem koła Królewsko-Huckiego łaskawie dopomóc nam w tym kie- Polskiego Stowarzyszenia Inżynierów runku i poprzeć nas wobec naszych i Techników Województwa Śląskiego. pracowników (...)”. Również w tym Prezydent Ignacy Mościcki 14 lipca roku, charakteryzując sytuację w na- 1927 roku wydał rozporządzenie O inleżących do książąt Henckel von Don- spekcji pracy (DzU RP nr 67, poz. 590), nersmarck świętochłowickich zakła- które na mocy art. 7 statutu organiczdach „Zgoda” i w Hucie Królewskiej nego województwa miało wejść w życie – dziś w dzielnicy Chorzów-Miasto 6 miesięcy po ogłoszeniu zgody Sej– inspektor Franke pisał: „Generalnie mu Śląskiego. Tak rozpoczął się proces dyrekcja w Berlinie i jej przedstawicie- przekształcania okręgów inspekcji przele w osobach dyrektorów na Górnym mysłowej autonomicznego wojewódzŚląsku prowadzą udowodnioną, eko- twa śląskiego w struktury IX okręgu nomiczną politykę przeciwpaństwo- Inspekcji Pracy, czyli integracji śląskiej Z ARCHIWUM AUTORA (2)

K

ultura pracy, w tym kultura jej bezpieczeństwa, jest często pomijanym wymiarem rozwoju gospodarczego. Jej kształtowanie, czyli uprawianie – jak w łacińskim cultura agri – to proces długotrwały. Na ziemiach polskich można go prześledzić od średniowiecza. Jednym z mechanizmów utrwalania się nawyków, tzw. dobrych praktyk, a ostatecznie – przepisów prawa regulujących ten wymiar rozwoju gospodarczego, jest istnienie w społeczeństwie instytucji, które egzekwują ich przestrzeganie. Taką instytucję od połowy XIII w. tworzyli na Śląsku, a od czasów Kazimierza Wielkiego w całej Polsce – montes iuratores, za Władysława Jagiełły zwani przysięgłymi górniczymi, w „Ordunku gornym” ostatniego Piasta opolsko-raciborskiego Jana II Dobrego określeni jako „przysięgli gorni”. Po podboju części Śląska przez Prusy w połowie XVIII w. nazwani po niemiecku Bergeschworen, objęli swoim nadzorem przepisy regulujące górnictwo kruszcowe, węglowe oraz hutnictwo. Od połowy XIX w. pod pruskimi rządami na Śląsku ich rolę zaczęli przejmować inspektorzy górniczy Wyższego Urzędu Górniczego (Oberbergamt), a w pozostałym przemyśle – inspektorzy fabryczni, później przemysłowi Królewskiej Inspekcji Przemysłowej (Königliche Gewerbe Inspektion – KGI). Po reformach ubezpieczeniowych Bismarcka ten państwowy wymiar nadzoru nad warunkami pracy został uzupełniony tworzeniem służb bezpieczeństwa pracy przez pracodawców (Unfall berufsgenossenschaften). Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości i włączeniu w wyniku trzech powstań śląskich części Górnego Śląska do II Rzeczypospolitej – ich doświadczenia podjęli polscy inżynierowie w autonomicznym województwie śląskim. Trzech z nich znalazło się wśród pionierów kształtujących nowoczesną kulturę bezpieczeństwa pracy nie tylko na polskim Śląsku, ale i w całej Polsce. Rekonstrukcja ich biogramów zajęła mi kilka lat pracy w katowickich archiwach. Odnalezienie dokumentów pozwalających odtworzyć ich codzienny trud i wielowymiarowe wysiłki w zakresie podnoszenia kultury warunków pracy odsłoniło przede mną nieznany szerszemu gremium wymiar rozwoju gospodarki i kultury w II Rzeczypospolitej. Z czasem uświadomiłem sobie, że ich życie zawodowe było częścią owego wielowiekowego procesu kształtowania kultury bezpieczeństwa pracy na ziemiach polskich.

KURIER·ŚL ĄSKI

Maksymilian Franke, 2. połowa lat 30. XX w.

wą, angażując nie tylko inżynierów i personel techniczny pochodzący z Niemiec, lecz i robotników”. W 1927 r. M. Franke znalazł się w spisie „inżynierów w Królewskiej Hucie i najbliższej okolicy miasta” z informacją, że w razie sporów między pracodawcami a pracownikami,

inspekcji z ogólnopolską. W styczniu 1929 r. Minister Przemysłu i Handlu przeniósł inż. Frankego z funkcji inspektora przemysłowego w Królewskiej Hucie do Wydziału Przemysłu i Handlu Urzędu Wojewódzkiego w Katowicach i „zamianował go referendarzem w VII st. sł.”, a 16 marca 1929 r. Minister Pracy

Aferalne zarobki „berlińskich dyrektorów”, ujawnione przez insp. Frankego, nie miały nawet uzasadnienia wykonywaną pracą. Pozostaje do wyjaśnienia, czy Franke wiedział też, że „huta płaciła łapówki niektórym członkom rządu sanacyjnego". łagodzenie tychże należało w Królewskiej Hucie „do osobnej Komisji pojednawczej i arbitrażowej, wybranej z obu stron, na podstawie dobrowolnego porozumienia”, której przewodnictwo sprawował „inspektor przemysłowy, (władza samodzielna państwowa, mianowana przez województwo, ze strony wydziału handlu i przemysłu) p. Franke. Komisja pojednawcza i arbitrażowa, dla spraw między wymienionymi osobami”, podlegała Ministerstwu Pracy i Opieki Społecznej, działała „na podstawie ustawy o radach zakładowych, z dnia 4 lutego 1920 roku” i zmierzała

i Opieki Społecznej przejął go do służby w IX Okręgu Inspekcji Pracy w charakterze pełniącego obowiązki inspektora pracy 49 Obwodu w Królewskiej Hucie. Zapału mu nie brakowało. W 1929 r. najwięcej, bo 677 wizytacji w całej polskiej Inspekcji Pracy przeprowadzili inspektorzy 49 Obwodu: inspektor M. Franke wraz z podinspektorem, Franciszkiem Papierzem. Kiedy w wyniku wielkiego kryzysu na początku 1931 r. nastąpiły redukcje w Hucie Bismarck za „zgodą komisarza [demobilizacyjnego, a jednocześnie okręgowego inspektora pracy

w Katowicach, Józefa B. [R.A.] Gallota, wszyscy robotnicy, którzy osiągnęli 60 rok życia, bez względu na sprawność fizyczną lub fachowość zostali zwolnieni z pracy. (…) Z Huty Bismarck zwolniono wtedy, mimo interwencji inspektora pracy, 100 robotników. Interwencja inspektora Frankego spowodowana była wynikami wcześniejszej inspekcji. Wynikało z niej (…), że zarządy, zwalniając pracowników, jednocześnie kilkakrotnie podwyższały ilość godzin nadliczbowych. Tego rodzaju praktyki opłacały się pracodawcom, którzy (bez utraty zdolności produkcyjnych) oszczędzali na wydatkach na ubezpieczenie społeczne. (...) Inspektor pracy stanowczo odrzucił twierdzenia dyrekcji, że huty nie stać nie tylko na podwyżki płac, ale także na utrzymanie stanu zatrudnienia. W swoim raporcie (…) wykazał, że przy przeciętnej płacy robotnika wynoszącej ok. 150 zł miesięcznie, płace dyrektorów wynosiły: Scherff – 100 000, Kallenborn – 70 000 (...)” itd. Zwłaszcza gdy mowa o tym drugim, sytuacja była kuriozalna, bo wojewoda Grażyński już w 1929 r. „polecił go wysiedlić jako uciążliwego obcokrajowca”, a Friedrich Flick „porozumiał się z ministrem Gliwicem, który zainscenizował wysiedlenie Kallenborna (W zakładach Flicka w 1944 r. pracowało 40 tys. więźniów obozów i jeńców wojennych. Flick w 1947 r. został skazany na 7 lat więzienia przez Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze, ale w 1951 r. uwolniono go i umożliwiono mu założenie koncernu w RFN). W zamian za tę przysługę Gliwic został członkiem rady nadzorczej”. Jednak przez cały 1930 r. Flick „płacił mu [Kallenbornowi] normalne pobory, a za 1931 r. odszkodowanie w kwocie pięćdziesięciu tysięcy marek, prócz tego dwa tysiące marek miesięcznie >>za milczenie<< i dwa tysiące marek emerytury. Roczne pobory Kallenborna, mimo oficjalnego rozwiązania umowy o pracę, wynosiły dziewięćdziesiąt osiem tysięcy marek, to jest przeszło dwieście tysięcy złotych rocznie”. „Prócz tych sum, otrzymywanych w Polsce w złotych polskich, Flick przekazywał mu do banków szwajcarskich i holenderskich poważne sumy i tak np. w aktach znajdują się awiza z 13.6.1930 r. na 43124,36 franków szwajcarskich, równe 34513,59 markom niemieckim”. W tym czasie Kallenborn zarabiał rocznie 350 tys. złotych, co równało się „zarobkom rocznym około 2000 robotników”.

A

feralne zarobki „berlińskich dyrektorów”, ujawnione przez insp. Frankego, nie miały więc w tym przypadku nawet uzasadnienia wykonywaną pracą. Pozostaje do wyjaśnienia, czy Franke wiedział też, że „huta płaciła łapówki niektórym członkom rządu sanacyjnego, a mianowicie ministrowi Gliwicowi osiem tysięcy dolarów, księciu Radziwiłłowi trzy tysiące (...), a Wieniawskiemu trzy tysiące dolarów miesięcznie”. I czy orientował się, że noszący tzw. „historyczne nazwiska”, zasiadający w radach nadzorczych kontrolowanej przez Flicka Wspólnoty Interesów, zgarniali, przykładowo: Janusz książę Radziwiłł w 1930 r. 26 760 zł, a w 1931 r. nawet 48 194 zł; Antoni Wieniawski – podobnie; nieco mniej – Alfred hr. Potocki z Łańcuta, Stefan Przanowski, Stanisław Jan Okolski, Henryk Aszkenazy, Konstanty Wolny, Ludwik Żeleński, Kazimierz Przybysławski, Juliusz Twardowski oraz Józef Żychliński, Hipolit Gliwic, Karol hr. Belina-Brzozowski, Stefan Zielewicz i Zygmunt Zielewicz, którzy w koncernie Flicka reprezentowali grupę amerykańską Harrimana, Rockefellera i Bruce’a. Było to rocznie – wraz z łapówkami – kolejne ponad pół miliona złotych, których brakowało na płace

robotników. Przez to dochodziło, jak zauważył insp. Franke, do nieuzasadnionych redukcji zatrudnienia przy zwiększonym wyzysku pozostałych pracowników w godzinach nadliczbowych, co powodowało wzrost wypadkowości z 83 wypadków przypadających na 100 tys. przepracowanych godzin w latach 1929 i 1930 do 90 wypadków – w 1931 r.

O

aktywności insp. Frankego świadczy fakt, że w lutym 1932 r. nowy Okręgowy Inspektor Pracy IX Okręgu, Artur Maske, w korespondencji do Dyrekcji Kopalń i Hut Księcia Donnersmarcka na ręce dyrektora Brunona Buzka w Świętochłowicach podtrzymał w mocy jego nakaz wydany w Królewskiej Hucie 26 listopada 1931 r. w celu ugaszenia palącej się na granicy Świętochłowic i Rudy Śląskiej hałdy kopalni „Niemcy” (obecnie: „Polska-Wirek”). W „umotywowaniu” Maske pisał, że „dym oraz gazowe produkty, jakie wydzielają się z hałdy wskutek niedoskonałego spalania się nagromadzonych tam materjałów palnych, zanieczyszczają i zatruwają powietrze okolicy, zagrażając niebezpieczeństwem zdrowiu i życiu zatrudnionych względnie mieszkających na tym terenie pracowników”. Pismo trafiło do Przemysłowej Kasy Chorych dla zakładów hutniczych Górnośląskiego Zjednoczenia Hut Królewska i Laura. Dnia 25 maja 1932 r. sąd grodzki w Królewskiej Hucie w sprawie Przemysłowej Kasy Chorych przeciw Gwidotto grafowi Henckel v. Donnersmarck w Świerklańcu i Kraftowi grafowi Henckel v. Donnersmarck w Reptach, zastępowanym przez dyrektora generalnego Vogta, oddalił wniosek i kosztami sporu obciążył Kasę Chorych. Podobnie Główny Inspektor Pracy Marian Klott de Heidenfeldt, do którego odwołała się Dyrekcja księcia Donnersmarck, 2 czerwca uchylił decyzje inspektorów pracy IX Okręgu „z powodu niewłaściwości rzeczowej organów inspekcji pracy do orzekania w niniejszej sprawie”. Ostatecznie – już po aresztowaniu Buzka i Vogta w atmosferze powszechnego oburzenia na tzw. „berlińskich dyrektorów” – sprawę za nieaktualną uznała Komisja Pracy i Opieki Społecznej Sejmu Śląskiego 31 października 1934 r. W 1936 r. i 1939 r. trwała akcja badania pracowników zagrożonych ołowicą, o czym świadczyły korespondencje z kwietnia, maja i lipca 1939 r. Wspólnoty Interesów Górniczo-Hutniczych SA Huta Batory, Związku Koksowni Sp. z o.o. Dyrekcja Ruchu Hajduki z Wielkich Hajduk czy Wspólnoty Interesów Górniczo-Hutniczych SA, generalnej dyrekcji Zakładów Przetwórczych Warsztaty Przetwórcze w Chorzowie, które przesłały do doktora Zawadzkiego, lekarza powiatowego w Chorzowie lub doktora A. Szymańskiego w Świętochłowicach na podstawie nakazu insp. Frankego – wyniki badań krwi pracowników zatrudnionych przy lutowaniu ołowiu. Nieco innego zakresu działalności profilaktycznej dotyczyła korespondencja z 7 czerwca 1939 r., jaką Franke otrzymał od spółki akcyjnej Kolejki Śląskie. Były to wyniki „ostatniego badania periodycznego krwi pracowników (...) zajętych w lakierni (...) warsztatów w Chorzowie Batorym i Chorzowie (...)”. Jest to ostatni uchwytny w dokumentach ślad działalności inspektora M. Frankego. W tym czasie Franke był wraz z żoną właścicielem dwóch kamienic: w Chorzowie i apartamentu w Katowicach, gdzie zamieszkał z rodziną. Nieznane są jego losy pod okupacją niemiecką. Jego żona, Gertruda z d. Komraus została za działalność konspiracyjną aresztowana w Sosnowcu w drugiej połowie 1941 r. Wówczas zagarnięty został przez Niemców majątek M. i G. Franke. Kiedy okazało się, że Gertruda jest w ciąży, w kwietniu 1942 r. z katowickiego aresztu została przeniesiona do szpitala. Po urodzeniu bliźniąt, które zmarły w szpitalu, została zwolniona, ale gdy podjęła próbę nawiązania kontaktu z mężem – prawdopodobnie przebywającym w Generalnej Guberni – została zatrzymana i zesłana do niemieckiego faszystowskiego obozu zagłady „KL Auschwitz” w Oświęcimiu, gdzie zmarła 1 grudnia 1942 r. Nie udało się w sposób nieulegający wątpliwości ustalić czasu, miejsca i okoliczności śmierci Maksymiliana Frankego. Dopiero 14 grudnia 2012 r. w postępowaniu o uznanie go za zmarłego sąd wydał postanowienie w przedmiocie uznania go za zmarłego 9 maja 1946 r. (data zgodna z dekretem o prawie osobowym) w nieustalonym miejscu. K


GRUDZIEŃ 2017 · KURIER WNET

5

KURIER·ŚL ĄSKI

T

akże polscy senatorowie postanowili uhonorować reformację. Jakoż części katolic­ kich polityków się to nie spodobało, więc skończyło się na uhonorowaniu tylko protestantów. Złożyli więc podziękowania tym wszystkim luteranom, kalwinistom, którzy współtworzyli oblicze religijne, kulturowe i gospodarcze naszej Ojczyzny. Uchwałę przyjęto w rocznicę (!) urodzin księdza Piotra Skargi, który poświęcił pół życia na walkę z reformacją („Polonia Christiana” 55/2017). Towarzyszą temu obawy (wzmiankowałem o tym miesiąc temu w tekście Ty mały Lutrze), że w sytuacji, gdy protestantyzacja Kościoła Świętego/katolickiego następuje odgórnie, protestantem można będzie zostać… nie zmieniając nawet parafii. Będę dziś uwyraźniał obecność doktryny Marcina Lutra we współczesnym Kościele katolickim z nadzieją, że ułatwi to zarazem pokazanie, iż narzucona Polsce reforma systemu oświaty (1998 r.) zawiera silny ładunek indoktrynacji ideologicznej, sprzecznej z cywilizacyjnymi fundamentami polskiej kultury (P. Jaworski, O Europie i edukacji, 1999).

Skarcenie w czasach miłosierdzia Czy w czasach deklarowanego miłosierdzia jest jeszcze sens zastanawiać się nad karceniem ludzi? Przywołana w tytule dyrektywa św. Augustyna o pożytkach wychowawczych wynikających ze skarcenia mądrego człowieka miałaby jeszcze zapewne sens, ale w tradycyjnych wspólnotach, czyli zanim ruszył proces protestantyzacji Kościoła katolickiego i reforma systemu oświaty. Ministerialny projekt zakłada odejście od koncepcji tradycyjnego wychowania opartego na autorytecie. Nowy model edukacji sięga zaś do antypedagogiki – teorii zakładającej szkodliwość wychowywania w ogóle (P. Jaworski, op. cit).

Bóg jest wyłącznie miłosierdziem Konsekwencje natury wychowawczej wynikające z powyższej tezy są oczywiste. Teza ma bezpośredni związek z odrzuceniem przez Marcina Lutra istnienia sądu Bożego i sądu sprawiedliwego, który może ukarać grzeszników. Luter przyjął, że Bóg może być tylko i wyłącznie miłosierny. U Lutra wątek Boga, który może także karać za zło, nie istnieje. Nie ulega wątpliwości, że bunt Lut­ ra był pierwszą wielką herezją, która odcisnęła się na całej przyszłości Kościoła zachodniego. W sensie filozoficznym wystąpienie Lutra miało istotnie negatywny wpływ, bo wprowadziło jako główną kategorię to, co można by nazwać prywatnym osądem. Zamiast istnienia obiektywnej miary, jaką była tradycja interpretowana przez Kościół i przez urząd nauczycielski, Luter wprowadził osąd własnego sumienia, co oczywiście musiało pociągnąć za sobą radykalny subiektywizm w religii. Trudno, aby go nie było także w edukacji i wychowaniu. Jeśli zatem Luter uznał, że ma zdolność odczytywania prawdy religijnej, to w oczywisty sposób pojawiło się wielu konkurentów, którzy też uważali, że taką samą zdolność mają. Czy można sobie wyobrazić bardziej sprzyjające okoliczności do powstania religijnego chaosu i zamętu? (Internet, P. Lisicki, Ciemna strona rewolucji, J. Wieczorek, spotkanie w Krakowskim Klubie Wtorkowym, listopad 2017). Tak oto Europa została przepełniona – w sensie społecznym – różnymi religiami. Ale to są religie neopogańskie, które istniały w przeszłości i nie mają większego społecznego znaczenia. Co innego w przypadku Kościoła katolickiego. Na świecie walczy się wyłącznie z religią katolicką. Dlaczego? Katolicyzm jest bowiem jedyną religią, która narzuca człowiekowi niezależną od niego moralność. I powinniśmy być z tego dumni (K. Karoń, Internet, Klątwa, lipiec 2017).

zauważyłem zbliżającego się do domu pana kierownika, chowałem się do szafy. Wychodziłem z niej dopiero, jak sobie poszedł. Na emeryturze Emil dorabiał jako woźny w wiejskiej szkole i jako

REFLEKSJE NIEWYEMANCYPOWANEGO PEDAGOGA

Herbert Kopiec

jednak ten ostrzeżenie zlekceważył, zdemolował mu urządzenia i sprzęt do gry (włącznie z trofeami, tj. butelkami wina). To brutalne potraktowanie człowieka i jego materialnej własności sprawiło jednak ulgę świadkom zdarzenia i przysporzyło sympatii dla tego, który ujął się za swoim kolegą i upom­niał o sprawiedliwość i szacunek dla prawdy. Zaznaczmy, że sygnalizowany akt przemocy nie miał podłoża rasistowskiego, ksenofobicznego, nacjonalistycznego, religijnego ani obyczajowego. W agresywnym zachowaniu mojego taty nie było też szczególnie wrażej – w ocenie sił współczesnego postępu – mowy nienawiści. Trudno więc będzie czytelnikowi, któremu ze mną nie po drodze, wypomnieć mi, że skazuję go na wysłuchiwanie wątpli-

Trwa w najlepsze świętowanie 500-lecia reformacji luterańskiej przez prawicowych katolików (nie bez racji zwanej rewolucją). Trudno mi pojąć zasługi buntownika z Wittenbergi, ale i to, że w jakimś samobójczym uniesieniu świętują także nawet niektórzy najwyżsi rangą dostojnicy polskiego Kościoła katolickiego.

Skarć mądrego, a będzie cię miłował

Luterańskie wątki w Kościele katolickim Istnieje sporo obserwacji, z których wynika, że dominujące dziś w świecie lewackie siły postępu zadbały, aby rewolucja Marcina Lutra kojarzyła się Polakom z wydarzeniem jak najbardziej pozytywnym. W Niemczech Luter jest postrzegany jako bohater nieomal demokratycznego społeczeństwa, który pierwszy przeciwstawił się autorytarnym rządom papieskim i wpłynął na swobodę i wolność sumienia. Przedstawiany jest jako twórca nowego ducha: otwarcia i rozumu. Luter więc wykorzystywany bywa w Niemczech jako symbol nowoczesnego nowożytnego społeczeństwa – pluralistycznego i demokratycznego. W Polsce, w czasie słusznie minionym, na lekcjach historii wychwalano dary reformacji, pokazując zbuntowanego heretyka jako twórcę i kreatora nowożytności, która uwolniła nas od ciemnego i zatęchłego średniowiecza („Polonia Christiana” 59/2017). Bez większego ryzyka można przyjąć, że polscy katolicy na ogół nie mają rozeznania i świadomości, iż we współczesnym Kościele katolickim – począwszy od lat 60. ubiegłego stulecia – znajduje się sporo elementów luterańskich. Ich obecność da się zauważyć w niektórych wystąpieniach i dokumentach hierarchów Kościoła katolickiego.

Wracając do kwestii równości: da się łatwo wykazać, że w naturalnym stanie rzeczy równości pośród ludzi nie ma, bo każdy człowiek rodzi się inny, niepowtarzalny pod względem

Idee Lutra mają konsekwencje pedagogiczne Mam na myśli mocno lansowane we współczesnej teorii i praktyce pedagogicznej tzw. wychowanie bezstresowe, czyli bez stosowania jakichkolwiek ograniczeń i kar. Uprzedzając dalsze wywody, odnotujmy, że próby wychowania dziecka bez przemocy są przede wszystkim błędne z punktu widzenia teologii. A błąd ten skutkuje nadto tzw. wychowaniem pacyfistycznym, które rozbraja duchowo i fizycznie, czyniąc ludzi niezdolnymi do obrony fundamentalnych wartości – np. rodziny czy państwa (J. Hoga, „Polonia Christiana” 55/2017).

Czasy otwartego – nowego człowieka Coraz częściej słyszymy w kręgach antykatolickiej, miłosiernej/postępowej lewicy, że takie mamy czasy. Rzeczywiście, to nie są czasy dbałości o to, by mądrość miała się dobrze. To są czasy, w których do dobrego tonu należy ubolewanie nad brakiem szacunku do człowieka. Szkopuł w tym, że przyczynę upatruje się zazwyczaj w braku szacunku dla tzw. nowego człowieka, wyzwolonego spod władzy Kościoła, człowieka bez Boga, człowieka humanisty. Skoro więc ów nowy człowiek zajął miejsce Boga, to stał się tzw. człowiekiem otwartym, czyli musi wszystko akceptować. Aplikuje się więc młodym ludziom myślenie pozytywne, poprawiające nastrój. Towarzyszy temu wzrost pewności siebie i zaufania we własne siły. Jak się okazało, ten nowy człowiek zaczął dogadzać swoim żądzom i z niechęcią odnosi się do ascezy i wysiłku. W ślad za tym pojawiły się sympatycznie brzmiące hasła: szkoła przyjazna uczniowi, chcemy nauczycieli, a nie dręczycieli, które sugerują, że szkoła tradycyjna była opresyjna i wroga wychowankom. Triumf zmysłowości w protestantyzmie został potwierdzony zniesieniem celibatu i wprowadzeniem rozwodów. Ma wszak być miłosiernie, czyli łatwo i przyjemnie, także dzięki temu, że rzekomo wszyscy ludzie są równi. Aby tak było, trzeba kształtować też postawy asertywne.

Co z tą równością ludzi? W Europie zdominowanej duchem luterańskiego miłosierdzia i hasłami rewolucji francuskiej pytanie brzmi dość prowokacyjnie. Stawiam je, gdyż obserwacje wskazują, że dzięki lewac­ kim siłom postępu zaczyna obowiązywać zasada, w myśl której szacunek należy się (bezwarunkowo!) każdemu. Tak czynią tylko dobrzy ludzie. A osoba dobra to taka, która nie przysparza innym cierpienia. Ponieważ np. wysiłek powoduje zazwyczaj cierpienie, to dobry człowiek nie wymaga od bliźnich żadnego wysiłku i poświęcenia. Przenosząc ten rodzaj myślenia na grunt edukacji i wychowania: nauczycielowi, który ma ambicje czegoś ucznia nauczyć i stawia stosowne wymagania, przyprawia się gębę dręczyciela.

zdolnoś­ci, wyglądu, zdrowia, itp. Warto posłuchać argumentów, jakie wytacza historyk, działacz katolicki Plinio Correa de Oliveira: Istnieje pewien naturalny, tajemniczy i uświęcony fakt, ściśle związany z rodziną (...). Biologiczne dziedziczenie (...) niesie ze sobą skutki ważne dla porządku psychicznego. Rodzina nie jest tylko przekaźnikiem cech biologicznych. Jest również instytucją edukacyjną (...). Z tego powodu osoba wychowana przez rodziców wysoce uzdolnionych w zakresie sztuki, kultury, dobrych manier i moralności zawsze ma lepszy start („Polonia Christiana” 56/2017). Dodajmy jednak: biada temu, kto dobrze wystartował, ale zapomniał o wysiłku. Cywilizacja chrześcijańska uformowała narody Zachodu na gruncie zasady, że wysiłek jest podstawowym, niezbędnym warunkiem ładu i godnego życia. Jednym z kluczowych celów chrześcijańskiego wychowania jest ukształtowanie u dzieci trwałych nawyków wysiłku i poświęcenia, co pozwala im stanąć do życiowej walki („Polonia Christiana” 48/2016).

Absurdy antypedagogiki Siły postępu wmawiają ludziom, że im bardziej nam z kimś nie po drodze, tym większy mamy obowiązek okazywać mu szacunek. Bywa, że poddawani jesteśmy praniu mózgu. Dyrektor jednego liceów przekonywał nauczycieli, że najlepsze nawet wzory z przeszłości trzeba odrzucić i iść z postępem, ale nie potrafił wyjaśnić, dlaczego (P. Jaworski, op. cit). Pamiętajmy, że przez całe wieki szacunkiem cieszyły się osoby szczególnie zasłużone dla określonej wspólnoty: bohaterowie, wybitni mężowie stanu. Szanowano ludzi mądrych i kompetentnych. Po 1989 roku w imię miłosierdzia i oszczędzania wysiłku młodzi Polacy poddani zostali wyrafinowanej, podstępnej indoktrynacji, zawartej w ogólnopolskich programach popularyzowanych przez Ministerstwo Edukacji, więc pedagodzy podjęli trud tłumaczenia młodzieży, że ma być asertywna, czyli żądać swoich praw, stanowcza – słowem: zachęcano, aby była sobą (P. Jaworski, op. cit.). A przecież nie trzeba specjalnej przenikliwości, aby zauważyć, że te reformy nie poszły w dobrym kierunku.

Nie ma wychowania bez respektu W czasach mojego dzieciństwa w rodzinnej miejscowości, kopidół (grabarz) Dolnik uczył respektu podczas nabożeństwa w kościele – dyscyplinował niesforne dzieci szturchańcem specjalną laską, zakończoną lśniącą kulą. Był w tym na swój sposób elegancki i skrupulatny. Rozdawał szturchańce sprawiedliwie i z wielką godnością. Nikomu nie przyszłoby do głowy nazwać tego przemocą. Czym jest respekt w wychowaniu, dobrze wiedział mój kolega z podstawówki – Emilek. Jego ojciec był krawcem, a ówczesny kierownik szkoły szył sobie u niego garnitury. Po latach śp. Emilek wspominał: Jak tylko

bystry obserwator życia zadumał się kiedyś: Wiysz Bercik, że dzisiok nikt sie nikogo już nie boi, ale tyż nikt nikogo nie szanuje. Tak sobie myślę, że w tym jakże trafnym spostrzeżeniu zawarta jest ewangeliczna mądrość i wiedza o Bogu, który stworzył świat w hierarchicznym porządku. W oparciu o zasadę hierarchiczności zbudowany został Kościół, a po nim cała cywilizacja chrześcijańska, łącznie z obowiązującymi tu zasadami wychowania.

O zgorszeniu, prawdzie i słuszności Nawet jeśli prawda wywołuje zgorszenie, lepiej dopuścić się zgorszenia niż wyrzec się prawdy (papież Grzegorz I Wielki, 540–604). Przywołuję tę papieską intuicję o zgorszeniu i prawdzie z nadzieją, że to, co za chwilę opowiem o moim ojcu, może zrewidować poglądy na temat zjawiska przemocy, które mocno podzieliły nasze społeczeństwo. Opowieść sięga czasów jego młodości (lata 20. ubiegłego wieku) i dotyczy ewident­ nej przemocy, jakiej się był dopuścił w rodzinnych Świerklanach na Śląsku. Miał wówczas nie więcej niż 20 lat. Podczas odpustu, któremu do dziś zresztą towarzyszą całkiem świeckie imprezy rozrywkowo-zręcznościowe, kolega taty zagrał w grę, polegającą na rzucaniu z pewnej odległości (wyznaczał ją niewysoki drewniany płotek) niewielkich obręczy na szyjki butelek z winem. Trafił i wygrał wino. Tymczasem właściciel gry arogancko, ku zgorszeniu i zdumieniu licznej grupy gapiów, odmówił wydania wygranej. Wówczas ojciec, uprzejmie zrazu, ostrzegł oszusta, że tak nie wolno postępować, kiedy

wych argumentów usprawiedliwiających przemoc. Przeglądając Myśli B. Pascala, natrafiłem na następującą: Kiedy złość ma słuszność po swojej stronie, staje się dumna i roztacza ją w całym blasku (PAX 1989, s. 95). Wobec nagminnych przypadków wyniosłej arogancji we współczesnym życiu publicznym osób pokroju właściciela gry odpustowej problem wart jest bardziej pogłębionej refleksji. Jeśli pozbawimy młodego człowieka naturalnej skłonności do walki – miast ją uformować – pozbawiamy go gotowości do ofiary w służbie dobra (Od pacyfisty do niewolnika, „Polonia Christiana” 55/2017).

Przemoc przemocy nierówna Tymczasem tak się jakoś porobiło, że na słowo 'przemoc' tzw. miłosierni ludzie mają obowiązek reagować dezaprobatą i zawsze krytycznie. Czy aby słusznie? Z tą walką z przemocą trzeba ostrożnie, aby nie wylać dziecka z kąpielą. Popularne antyprzemocowe bon moty w rodzaju: przemoc rodzi przemoc, nakręca się spirala nienawiści formują błędny obraz świata i mogą mieć zgubne konsekwencje natury wychowawczej, bo do czego wreszcie wychowujemy: do idealnego świata, czy do twardej rzeczywistości? Oczywiście można w wychowaniu dziecka pominąć wątek upadku Adama, w następstwie którego w nasze życie wszedł grzech. Można wreszcie ukrywać przed dzieckiem cierpienie, śmierć czy konieczność użycia przemocy w służbie DOBRA (J. Hoga, „Polonia Christiana” 55/2017). Ale czy to jest roztropne?

Po pierwsze wolność Jadwiga Chmielowska

J

ózef Piłsudski przestrzegał: „Niepodległość nie jest Polakom dana raz na zawsze”; „…niepodległość jest dobrem nie tylko cennym, ale i kosztownym”. Trudno zrozumieć, co myślało pokolenie końca XVIII wieku, które oddało Rzeczpospolitą Rosji. Targowiczanie powinni być przestrogą dla Polaków nie tylko współczesnych, ale i w przyszłości. Czyż obecnie nie mam naszych rodaków widzących w Putinie zbawcę ludzkości? „Naród, który traci pamięć, przestaje być Narodem – staje się jedynie zbiorem ludzi, czasowo zajmujących dane terytorium” – twierdził Marszałek Piłsudski i dodawał: „Ten, kto nie szanuje i nie ceni swej przeszłości, nie jest godzien szacunku teraźniejszości ani ma prawo do przyszłości”. Tylko II RP cieszyła się wolnością. Udało się scalić ziemie trzech zaborów i przez 16 lat spokoju (1922–1938) zbudować państwo, rozbudować przemysł, wprowadzić obowiązek szkolny. Ci, którzy wywalczyli Polskę po 123 latach, próbowali ją budować, lecz znaleźli się też tacy, którzy myśleli tylko o sobie. Nie dziwię się, że Piłsudski dokonał

przewrotu: wielu polityków małpowało targowiczan, kierując się bardziej prywatą niż dobrem wspólnym. Znów Komendant tłumaczył: „I staję do walki, tak jak i poprzednio, z głównym złem państwa: panowaniem rozwydrzonych partyj i stronnictw nad Polską, zapominaniem o imponderabiliach, a pamiętaniem tylko o groszu i korzyści”. Czy teraz nie mamy powtórki z historii? Mierni, ale wierni, polerujący klamki u decydentów, „milaski” wszelakie, by tylko dorwać posadę i się urządzić… Niestety od 1939 roku Polska była pod okupacją, tylko okupanci się zmieniali. W 1989, gdy nastał moment, gdy można było wyrwać się na wolność, znowu znaleźli się targowiczanie. Tym razem twierdzili, że Polacy mają im zaufać, bo tylko oni wiedzą, co robić. I tak zamiast budować III RP, zbudowano PRL-bis. Czy dziś, gdy naród się ocknął, zrozumiał w swojej większości, jak został oszukany – uda mu się przepędzić dorobkiewiczów, nieudaczników i potakiewiczów? Część opozycji, związana z Michnikiem czy Kuroniem, chciała jedynie socjalizmu z ludzką twarzą, ale i to nie jest pewne, bo czytając list „mędrców”

Jak radzą sobie z chamstwem Chińczycy? Może w bardziej pogłębionej refleksji nad przemocą i chamstwem pomocni okażą się Chińczycy? Otóż kluczowym w tradycyjnej chińskiej cywilizacji terminem jest Li. Mieszczą się w nim: grzeczność, uprzejmość, ceremonia, rytuał, etykieta. Rytualizacja życia z chińskiego punktu widzenia jest wykwitem ostatniego stadium procesu dziejowego, którego istotą jest zawsze degradacja, przechodzenie od form doskonalszych do coraz mniej doskonałych. Gdy ginie sprawiedliwość, pozostaje już tylko etykieta (Li). Gdy życie społeczne oparte było na cnocie sympatii, miłości i zaufaniu – Li nie było potrzebne. W konfucjonizmie Li uważane było wręcz za fundament właściwie funkcjonującego społeczeństwa. Li nie wyklucza wcale brutalności. W słynnym Tao-te-Kingu czytamy: Człowiek, który w najwyższym stopniu zasady etykiety opanował, podejmuje działania, a gdy się nie spotyka z wzajemnością, wówczas zakasuje rękawy i okłada pięściami człowieka, który nie odpowiedział na jego ceremonialny gest. Słowem: arogancja to brak odpowiedzi na Li (I. Kania, Rytuał a kultura, Znak 1996 nr. 5) Uwaga końcowa: z nadzieją, że mi się upiecze i nie zostanę zaliczony do profesjonalnych admiratorów i propagatorów przemocy i arogancji, przywołam na zakończenie pewną przestrogę. Dotyczy ona prawdy w dialogu ekumenicznym, a sformułował ją w 1966 roku późniejszy papież – J. Ratzinger: We współczesnym ruchu ekumenicznym dostrzegamy taki proces, żeby nie poruszać kwestii prawdy. Chrześcijaństwo, które zrezygnuje z debatowania na temat prawdy, samo składa się do grobu. Samo staje się cmentarzem. Przeważa opinia, że przywołana ocena odpowiada temu, co się współcześnie dzieje (Internet, op. cit.). Taki stan rzeczy przekreśla nadzieje na przezwyciężanie sprzecznych namiętności i ocen w postrzeganiu Lutra. W tę tendencję wpisała się także niedawna Ogólnopolska Konferencja Ekumeniczna: Od konfliktu do komunii – wokół relacji międzywyznaniowych w Polsce (15 XI 2017). Nie było debaty na sali Wydziału Teologicznego UŚ w Katowicach ani na korytarzu, gdzie można było nabyć okolicznościowe publikacje poświęcone 500-leciu reformacji. Wydawcy związani z Kościołem katolickim oddali pole walkowerem? W każdym razie byli na konferencji nieobecni. Są więc powody do niepokoju. Ale tylko dla tych, co nie wiedzą albo zapomnieli, że Jezus zapewnia, iż bramy piekieł nigdy nie przemogą Kościoła, nawet wobec niewierności jego owieczek i wikariuszy. PS Miło mi donieść o światełku w tunelu (w debacie o Lutrze) – znakomitym tekście prof. Teresy Grabińskiej: Konsekwencje nieposłuszeństwa Marcina Lutra (referat wygłoszony na konferencji III Convegno Internazionale Interdisciplinare Obbedienza e autorita – la prospettiva fides et ratio, Roma IX–2017). W druku. K

do Gomułki, strach się bać. O PRL mówiono, że jest to najweselszy barak w obozie socjalistycznym. Wentyle bezpieczeństwa działały. I znowu rację miał Marszałek Piłsudski: „Polacy mają w sobie instynkt wolności. Ten instynkt ma wartość i ja tę wartość cenię. W Polsce nie można rządzić terrorem”. Śmiem twierdzić, że Polacy mają też zdrowy rozsądek i łatwo wyczuwają różne fałsze. Są odporni na zgubne ideologie. Ulegają im jedynie niedouczeni pseudointelektualiści, świetnie pełniąc rolę pożytecznych idiotów. Ludzie prości fałsz wyczuwają bezbłędnie. Piłsudski mówił wprost: „Słabość ma zawsze jedną konsekwencję – zamiłowanie do wielkich słów bez treści”. Innym razem dodał: „Nie ma lepszej pożywki chorobotwórczej dla bakteryj fałszu i legend, jak strach przed prawdą i brak woli”. Józef Mackiewicz głosił, „że tylko prawda jest ciekawa” – a ja dodaję, że reszta to strata czasu. Niestety niektóre postacie otacza jedynie legenda i gdy ona pryśnie jak bańka mydlana, okazuje się, że król jest nagi… Warto studiować spuściznę twórcy niepodległości. Czyż nie są po 100 latach aktualne wciąż jego słowa: „Podczas kryzysów strzeżcie się agentur. Idźcie swoją drogą, służąc jedynie Polsce, miłując tylko Polskę i nienawidząc tych, co służą obcym!”. K


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2017

6

Antonio – przekształconej w twierdzę podczas walk z Meksykanami Lopeza de Santa Anny. Jego bohaterską śmierć nagrodzono donacją i tytułem bohatera Teksasu. Z kolei potomkowie Józefa, uczestnika powstania listopadowego, na różnych polach zasłużyli się dla Śląska i Polski, pełniąc w kraju i na obczyźnie posługę kapłańską, podejmując pracę organiczną oraz angażując się w powstania śląskie i plebiscyt. Ks. Franciszek Dembiński (1878–1935) pracował w parafii św. Krzyża w Wiedniu, a później jako proboszcz polonijnej parafii św. Stanisława Kostki oraz Królowej Jadwigi w Chicago. Ponadto był marszałkiem Towarzystwa Króla Jana III Sobieskiego pod opieką Najświętszej Marii Panny Królowej Korony Polskiej, przewodniczącym Klubu Obywatelskiego im. Tadeusza Kościuszki, patronem Towarzystwa Polek św. Anny oraz Żuawów Świętego Stanisława Kostki i sygnatariuszem Apelu księży Górnoślązaków na obczyźnie, wzywającego do połączenia Śląska z Macierzą. Z kolei Maciej Dembiński (ok. 1833–1920), nazywany Salomonem, jako członek Związku Ludowo-Chrześcijańskiego dla Siemianowic i okolicy był znanym działaczem społeczno-religijnym oraz współpracownikiem siemianowickiego poety Piotra Kołodzieja (1853–1931). Pozostawił po sobie opis pielgrzymki do Rzymu zamieszczony w Kalendarzu Ludowym Ilustrowanym na Rok 1889. Dużym szacunkiem społecznym cieszył się również Franciszek Dembiński (1850–1945), współzałożyciel Banku Ludowego w Siemianowicach, współpracownik Józefa Dreyzy (1863– 1951), działacza niepodległościowego i propagatora Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”, założyciela Straży Obywatelskiej na Śląsku oraz współorganizatora POW G.Śl. i uczestnika powstań śląskich. Wyznawane przez to pokolenie zasady mają także i dzisiaj dużą wagę i charakter uniwersalny. Dembińscy jako jego przedstawiciele byli najlepszą wizytówką epoki i swojej Ojczyzny. I nie chodzi tylko o takie wartości jak: zdrowie, dobro, piękno, wolność osobista, ochrona życia, wartość czasu i bez-

Misja Alamo w Teksasie. Poniżej: fragment monumentalnej rzeźby upamiętniającej bohaterów Alamo

ność i jej przedstawiciele byli kształtowani fizycznie i duchowo, intelektualnie i moralnie od zarania dziejów po czasy nam współczesne. Często stawiali dobro wspólne małej i dużej Ojczyzny nad dobro indywidualne czy rodowe. Przypomniał także, jak dzięki miłości Ojczyzny dochodzili do miłości całej rodziny ludzkiej, czego przykładem była historia rodu Dembińskich wywodzących swój rodowód od Józefa (1800–1853), według tradycji rodzinnych rodzonego brata Ludwika Napoleona Dembińskiego, oficera artylerii Królestwa Polskiego, uczestnika powstania listopadowego, emigranta, bohatera wojny o niepodległość Teksasu. 6 III 1836 r., dowodząc artylerią, zginął on razem ze słynnym herosem Dzikiego Zachodu Davy’m Crockettem w obronie misji El Alamo w San

pieczeństwo. Podzielali zdanie Demokryta z Abdery (ok. 460 p.n.e. – ok. 370 p.n.e.), iż „nigdy niewolnik pieniądza nie będzie wolnym człowiekiem” i za pisarzem, poetą i filozofem rzymskim Seneką Młodszym (4 p.n.e. – 66 n.e.) powtarzali: „Pieniądzom trzeba rozkazywać, a nie służyć im”. Wychowani na Żywotach świętych, Kazaniach sejmowych i Modlitwie za Ojczyznę ks. Piotra Skargi (1536–1612), nigdy źle nie mówili o swoim kraju i rodakach, nie pozwalali na obrażanie swojej nacji i miejsca na ziemi, natomiast robili wiele dla poprawienia jego kondycji. Pieczołowitą troską otaczali pamiątki rodzinne, groby przodków, starali się zachować tradycje swojego kraju, regionu, miejscowości i rodziny. Wyśmiewanie patriotów, wierzących i Kościoła nigdy dla nich nie było „trendy”. Natomiast w swoich

FOT. WIKIPEDIA (13)

W

rozważaniach w tej materii należy się odwołać do opinii starożytnych. Otóż idea miłości Ojczyzny, także tej małej, pojawia się już na kartach Biblii, zarówno w Starym, jak i Nowym Testamencie. Biblia ukazuje nam historię narodu wybranego, Izraela: jego początki związane z postacią Abrahama, pobyt na wygnaniu w Egipcie, wyzwolenie pod wodzą Mojżesza, wędrówkę do Ziemi Obiecanej. W tym czasie plemiona izraelskie przekształciły się w narodową społeczność. Misją narodu wybranego było przechowanie wiary w jedynego Boga, co stało się wartością uniwersalną i dotyczy także naszej cywilizacji chrześcijańskiej. Chrystus, nie przestając być Bogiem, kochał swoją ojczyznę ziemską. Płakał nad stolicą swego kraju ojczystego Jerozolimą, która miała być zniszczona, gdyż jej mieszkańcy nie rozpoznali „czasu nawiedzenia” Bożego. Duma z miejsca pochodzenia nieobca była także Apostołom, m.in. św. Pawłowi. Podobnie ma się z historią grec­ kich polis – miast-państw (Aten, Teb, Koryntu itd.), czy w dobie nowożytnej miast włoskich: Wenecji i Genui, których obywatele z dumą akcentowali swoje pochodzenie. Oczywiście trudno porównywać małą miejscowość, taką jak Bytków, do Krakowa, Aten czy Jerozolimy, ale w każdym miejscu urodzenia i czasach dzieciństwa jest jakaś urzekająca nas magia i siła. Ponadto każda społeczność wyznaje wartości, które są naszym najcenniejszym dziedzictwem i które winniśmy przekazać następnemu pokoleniu. W idei miłości małej ojczyzny tkwią także przesłanki religijne. Św. Tomasz z Akwinu mówił wprost o obowiązku patriotyzmu jako zespole cnót. Po Bogu i rodzicach według tego filozofa chrześcijańskiego przedmiotem miłości powinna być Ojczyzna, gdyż jej właśnie zawdzięczamy najwięcej wartości: język i wiarę ojców, tradycję, kulturę, osobowość etniczną i etos. Na łamach Bytkowskich szkiców historycznych (Z. Janeczek, UM Siemianowice Śląskie 2008) autor starał się pokazać, jak miejscowa społecz-

KURIER·ŚL ĄSKI

Chrystus wjeżdżający do Jerozolimy

W naszej Ojczyźnie powinno nam wszystko sprzyjać: rodzina, przyjaciele, znajomi. Klimat, powietrze, woda, ziemia, potrawy – wszystko jest tutaj najlepsze. „Mała Ojczyzna” „jest to najbliższy nam świat, w którym żyjemy na co dzień, to najbliższy krajobraz, wszystko to, co jest wokół nas obecne: przyroda, ludzie i stworzona przez nich kultura”.

O dumie ze swojej Ojczyzny w dziejach Zdzisław Janeczek

sercach budowali Ołtarze Ojczyzny, równie wspaniałe, jak ten w odwiedzonym przez Macieja Dembińskiego Rzymie, według projektu Giuseppego Sacconiego (1854–1905), dla którego inspiracją były sanktuaria hellenistyczne: ołtarz w Pergamonie i świątynia Fortuny Primigenii w Palestrinie. Ich myśli i uczucia wyraziła beatyfikowana przez Jana Pawla II matka Urszula Ledóchowska (właśc. Julia Maria Halka-Ledóchowska z Leduchowa herbu Szaława – 1865–1939) w słowach: „Jesteś nieśmiertelna, Polsko, bo żyjesz w sercach swoich dzieci”.

Słowo „Ojczyzna” miało, zdaniem polskiego papieża, dla jego rodaków takie znaczenie pojęciowe i uczuciowe, którego nie znają inne narody Europy i świata. Było ono i jest nam szczególnie drogie, bo wiąże się z nim wiele ofiar, krzywd i zagrożeń, jakich doświadczyli Polacy w minionych czasach. „Ojczyzna” to „Matka”. Te wzruszające słowa padły z ust Jana Pawła II w 1983 roku, podczas powitania na lotnisku w Warszawie. Ojciec Święty po ucałowaniu ojczystej ziemi wypowiedział wówczas znamienne słowa: „Pocałunek złożony na ziemi polskiej ma [...] dla mnie sens szczególny. Jest to jakby pocałunek złożony na rękach matki – albowiem Ojczyzna jest naszą matką ziemską. Polska jest matką szczególną. Niełatwe są jej dzieje, zwłaszcza na przestrzeni ostatnich stuleci. Jest matką, która wiele przecierpiała i wciąż na nowo

cierpi. Dlatego też ma prawo do miłości szczególnej”. Ojczyzna, mówił Jan Paweł II, to dobro wspólne całego narodu. Tak jak matka jest wspólna dla wszystkich swoich dzieci – jest ich dobrem wspólnym – tak Ojczyzna jest dobrem wspólnym dla każdego członka narodu. Każdy powinien o nią się troszczyć jak o matkę i być z niej dumny. Dopełnieniem tej myśli były słowa: „Każde prawdziwe dobro mojej Ojczyzny będę nadal uważał za moje dobro, tak jakbym nadal mieszkał na tej ziemi, a może nawet bardziej jeszcze, z racji oddalenia. Z taką samą też siłą będę odczuwał nadal wszystko to, co mogłoby Polsce zagrażać, szkodzić, przynosić jej ujmę, co mogłoby oznaczać zastój czy załamanie”. Rozważając znaczenie małych ojczyzn i naszej wiedzy na ich temat, warto także przytoczyć opinię przedstawiciela neokantowskiej szkoły marburgskiej, Ernsta Cassirera (1874– 1945), autora Eseju o człowieku, iż „Wiedza historyczna jest odpowiedzią na konkretne pytania, odpowiedzią, którą musi dać przeszłość, ale same pytania stawia i dyktuje teraźniejszość – stawiają ją i dyktują myśli aktualne, zainteresowania intelektualne, nasze aktualne potrzeby moralne i społeczne”.

procesy zapoczątkowane w XIX i kontynuowane w XX wieku. Destrukcja świadomości historycznej wynika m.in. z niespotykanego w przeszłości tempa i rytmu zmian społecznych oraz powszechnej dehumanizacji. Ukoronowaniem tych procesów stały się w czasach najnowszych różne ruchy kontrkulturowe wyrosłe na gruncie neomarksizmu i postmodernizmu. Aby chociaż częściowo złagodzić negatywne skutki tego procesu, należy przyjąć postawę aktywną, którą zalecał Johann Gottfried von Herder (1744–1803): „Musimy chcieć, musimy do czegoś dążyć, chociaż nigdy nie ujrzymy dojrzałego owocu naszych trudów”. J.G. von Herder rozumiał historię jako ciągłość realizującą boski plan. Według jego nauk, człowiek współuczestniczy w dziejach, poprzez

Postmodernizm i neomarksizm zagrożeniem dla tradycji

Fryderyk Nietzsche

Zagrożenie dla tradycji zrodziła rewolucja przemysłowa i społeczeństwo kapitalistyczne, które przyniosło model społeczeństwa mobilnego. Zasiedziali chłopi zaczęli masowo opuszczać swoje osady, w których od wieków żyli ich przodkowie. XIX stulecie rozpoczęło masowe ruchy migracyjne w poszukiwaniu pracy w budowanych kopalniach i hutach, powstały wielkie zagłębia przemysłowe i osady zaludnione przez proletariat pozbawiony ojczyzny. Miliony z Europy wyemigrowały do Ameryki Północnej. Wszyscy ci ludzie zostali wyrwani z swojego naturalnego otoczenia i stracili bezpośredni kontakt ze swoim dziedzictwem kulturowym. W przypadku Europy Środkowej procesy te później wzmocnił komunizm. Również globalizacja, przy wielu swoich zaletach, może stwarzać sytuacje, w których pogłębieniu mogą ulec

swe działania tworzy tradycję i „łańcuch kultury”. Celem ludzkości jest stopniowa humanizacja. Polscy romantycy przejęli część tej koncepcji, kreśląc obraz świata wyjaśniający przeznaczenie narodu i jednostki. Naród to jedność pokoleń przeszłych, obecnych i przyszłych, która łączy się ze wspólnym językiem. Zasady te z dobrym skutkiem praktykował przez kilkadziesiąt lat ks. Konrad Zubel, proboszcz parafii bytkowskiej, która w wyniku wspomnianych przemian z małej osady w krótkim czasie przerodziła się w ponad 20-tysięczną dzielnicę Siemianowic Śląskich, zamieszkałą przez społeczność skupioną w dużej mierze wokół kościoła pw. Świętego Ducha. Zaczynając od biblioteki parafialnej, znakomitych organów, koncertów, spotkań, a kończąc na licznych organizacjach

Ks. Piotr Skarga

parafialnych, były to instrumenty, które zbliżyły do siebie nowych mieszkańców Bytkowa. Temu celowi ma służyć także wspólna historia opisana w Bytkowskich szkicach historycznych. Trzeba także szukać nowych metod przekazywania wiedzy historycznej, z uwzględnieniem historii regionalnej. Edukacji historycznej młodzieży dobrze służą aktywne formy i metody nauczania: przez zabawę, teatry uczniowskie, warsztaty i gry dydaktyczne. Dobrą formą popularyzacji historii są m.in. turnieje rycerskie i inscenizacje bitew, prywatne zainteresowania barwą i bronią, itp. W szkołach siemianowickich już w okresie międzywojennym inscenizowano m.in. bitwę o Górę św. Anny, w której uczestniczyli także mieszkańcy Bytkowa. Jest to najprostsza forma popularyzacji wiedzy historycznej, także tej o dobrach rycerskich Bytków.

Bytków to nie tylko dzielnica Siemianowic Bytków to nie tylko dzielnica Siemianowic Śląskich, ale osada rycerska licząca sobie ponad osiem wieków bardzo bogatej historii, którą skrótowo przedstawiłem na łamach Bytkowskich szkiców historycznych. Bytków to miejscowość, którą odnotowano w XIII-wiecznych dokumentach i zaznaczono na najstarszych mapach Śląska. W jego przeszłość wpisało się wiele, służących na dworach książąt piastowskich, tutejszych rodów rycerskich – m.in. Chudowskich, Bujakowskich i Mieroszewskich.


GRUDZIEŃ 2017 · KURIER WNET

7

KURIER·ŚL ĄSKI

Ołtarz Ojczyzny w Rzymie

Tomasz z Akwinu

Do XIX wieku Bytków rozwijał się w cieniu dworu rycerskiego. Później wycisnęła na nim swoje piętno rewolucja przemysłowa. Nastąpił okres rozwoju górnictwa i hutnictwa. Bytkowianie doświadczyli bismarckowskiej polityki kulturkampfu, brali udział w powstaniach śląskich i akcji plebiscytowej. W okresie międzywojennym przemysłową gminę Bytków zamieszkiwało 2667 osób i posiadała ona własną stację kolejową Michałkowice-Bytków. Autobusy kursowały co 2 godziny, a tramwaj co pół godziny. Młodzież pobierała naukę w miejscowej szkole powszechnej, funkcjonowała również poczta i telegraf. Do dyspozycji miłośników sportu pozostawało boisko. 16 marca 1924 r. powstał KS „Polonia” Bytków, który 11 października zmienił nazwę na KS „Bytków”. Klub zrzeszał 103 członków. Na południowym krańcu gminy zlokalizowano zbiornik wodociągowy i punkt widokowy w stronę Katowic. Mimo przemysłowego charakteru, Bytków zachował wiele cech osady rolniczej. Kontakt z przeszłością wynika z potrzeb wewnętrznych człowieka, który zaczyna dociekać, skąd przyszedł i dokąd zmierza. Jest to umiejętność poznawania samego siebie w innych. Fryderyk Nietsche widział korzyści i pożytki, jakie płyną ze znajomości własnych dziejów. Człowiek czerpie siły z przeszłości, nabiera przekonania: „że wielkość, która istniała niegdyś, w każdym razie możliwa niegdyś była i dlatego znów kiedyś możliwa będzie; kroczy odważniej swą drogą, gdyż teraz wątpliwość, która opadała go w słabszych godzinach, czy nie żąda niemożliwości, musiała ustąpić z pola”. Sumując dotychczasowe rozważania, należałoby podkreślić, iż poczucie tożsamości z małą ojczyzną łączyć się powinno z zaangażowaniem w funkcjonowanie własnego środowiska, przy równoczesnym otwarciu na sprawy krajowe i inne społeczności i kultury. Wciąż aktualna jest myśl jednego z największych pisarzy starożytnej Grecji, historyka, filozofa-moralisty oraz oratora, Plutarcha z Cheronei (ok. 50 n.e.–125 n.e.): „Trzeba żyć, a nie tylko istnieć”.

filozofię antyczną (grecko-rzymską) i religię zastąpiono propagandą, hipisowskim infantylizmem i tzw. wychowaniem krytycznym, polegającym na totalnym zwalczaniu autorytetów. Zamiast wartości człowieka dominuje „wartość pieniądza” i „zarządzanie ludzkimi zasobami”, których już nie traktuje się jak dzieci Boże. Stawiając fundamentalne pytanie: co to jest „Mała Ojczyzna”?, chciano młodzieży dać odpowiedź, dlaczego miejsce urodzenia jest ważne. To nasze miejsce na ziemi. Tutaj są prochy naszych przodków, nasza kultura i tradycja. Nawet badania naukowe potwierdziły, że z miejscem narodzin

obecna jest w przyrodzie i we wszystkim, co stworzyli nasi poprzednicy. Istnieje ona w pamięci ludzi, w dokumentach, w zachowanych lokalnych odrębnościach i obyczajach. Żyje też w czymś nieuchwytnym a bliskim: w specyficznych pejzażach, zmieniających się porach roku, w swoistych zachodach słońca, dźwiękach i zapachach wieczoru. „Mała Ojczyzna” to teraźniejszość – wszystko to, co sami teraz u siebie tworzymy, także to co niepotrzebne i pozbawione sensu. Ale przede wszystkim to, co dobre, mądre i potrzebne, co daje nam tyle powodów do dumy i radości i czym możemy się szczycić wobec innych. „Mała Ojczyzna” to przyszłość – zarówno najbliższa, jak i ta bardziej odległa. Jaka ona powinna być, jak zrealizować te pomysły? Może poczekać jeszcze, może niech zrobią to inni, niech się o to martwi duża Ojczyzna – państwo? A może zajęcie się swoją małą ojczyzną to jedna z tych niewielu rzeczy, które teraz właśnie mają sens? I ci, którzy pierwsi sobie to uświadomią i zaczną już teraz zaczną zmieniać swój najbliższy świat, rzeczywiście będą mieli wpływ na niego i uczynią go lepszym i bardziej własnym? Podstawowym zadaniem szkolnego koła TPSŚl. jest zauważenie własnej

Johann Gottfried von Herder

Urszula Ledochowska

Jan Paweł II

ma ścisły związek nasza struktura biologiczna i zdrowie. Rzymianin Cycero dawno temu stwierdził, iż „żadne miejsce nie powinno być dla ciebie milsze od Ojczyzny”. Duma ze swego miejsca urodzenia, ze swojego kraju zawsze dobrze świadczyła o człowieku i budziła szacunek innych. W naszej Ojczyźnie powinno nam wszystko sprzyjać: rodzina, przyjaciele, znajomi. Klimat, powietrze, woda, ziemia, potrawy – wszystko jest tutaj najlep-

„Małej Ojczyzny” – uświadomienie sobie jej istnienia, wyodrębnienie z otoczenia i określenie, czym się różnią od innych i jaka jest obecnie. Trzeba spojrzeć na swoją „Małą Ojczyznę” oczyma pełnoprawnego, świadomego jej wartości obywatela i zatroskanego gospodarza. Ogarnąć ją trzeba nie tylko myślą, ale również sercem, traktując ją z szacunkiem, sympatią i miłością, ale także z ojcowską surowością (Opr. na podst.:

Zadaniem ruchu regionalnego jest wpojenie zarówno tym, którzy zostaną tam, gdzie się urodzili, jak i tym, którzy opuszczą rodzinne strony, umiłowanie swojej „Małej Ojczyzny”. Nakreślony na kongresie program realizuje TPSŚl, propagując m.in. tematy: Ludzie miasta, o których powinniśmy pamiętać, Siemianowice na starej fotografii, Miejsca pamięci narodowej, Patroni ulic mojego miasta, Siedziba TPSŚl, Tam, gdzie mieszka książka, Siemianowice Śląskie – „zielone miasto”. Proponowane przez TPSŚl. do realizacji cele: Wiadomości (cel poznawczy): • Poznanie historii najstarszych dzielnic miasta, • Poznanie charakteru zabudowy przestrzennej miasta, • Zapoznanie się z potocznymi nazwami wybranych rejonów miasta: Nowy Świat, Falklandy, Egipt, Maroko, Hugo, • Zapoznanie się z dziejami siemianowickich ulic, • Poznanie dziejów nazw ulic.

Rola Małych Ojczyzn Dewizą Towarzystwa Przyjaciół Siemianowic Śląskich było i jest zawołanie: „Poznaj twoje miasto, pokochaj twoje miasto, dbaj o twoje miasto, twoją Małą Ojczyznę!”. W jej myśl szkolne koła TPSŚl. miały z czasem promować nowy sposób myślenia i wspierać ruch intelektualny, twórczy, opierający się na pracy organicznej na rzecz „Małych Ojczyzn”. Miały uczyć myślenia, które przeciwstawia się relatywizmowi i konsumpcjonizmowi oraz ekspansywnej kulturze masowej rozkwitającej w czasach pauperyzacji klasy średniej i upadku ekonomicznego, któremu towarzyszy negacja dotychczasowych wartości, pojęć i zasad moralnych, m.in. etosu pracy. Skłonić do pytań i refleksji nad współczesnością, w której filary cywilizacji europejskiej:

być dobrym człowiekiem i dobrym obywatelem”. W dobie globalizacji i postmodernizmu, upowszechniania się frankfurckiego marksizmu antykulturowego (Herberta Marcuse, Maxa Horkheimera i Ericha Fromma), filozofii uznającej tradycyjną kulturę za mechanizm opresji i zniewolenia człowieka, zmierzającej do jej likwidacji w imię jego wyzwolenia, na straży wartości stoją m.in. towarzystwa regionalne. Potwierdzają to kolejne ogólnopolskie spotkania przedstawicieli tych organizacji społecznych. W dniach od 11 do 13 IX 2014 r. odbył się w Bydgoszczy X Kongres Stowarzyszeń Regionalnych. Zgromadzeni na nim działacze debatowali na temat regionalizmu w trzech perspektywach: – historycznej: w odniesieniu do jego roli i znaczenia w dziejach państwa i narodu polskiego; – teraźniejszości: poddając diagnozie aktualną kondycję stowarzyszeń – i przyszłych wyzwań, koncentrując się na kwestiach wyzwalania inicjatyw oczekiwanych przez tzw. „Małe Ojczyzny”, współpracy z samorządami, pogłębianiu więzi międzyregionalnych. Odnowiono Kartę Regionalizmu Polskiego uchwaloną przez V Kongres Regionalnych Towarzystw Kultury, który odbył się we Wrocławiu 25 IX 1994 r.

Ks. Franciszek Dembiński

Seneka Młodszy

sze. Tak więc „Mała Ojczyzna” „jest to najbliższy nam świat, w którym żyjemy na co dzień, to najbliższy krajobraz, wszystko to, co jest wokół nas obecne: przyroda, ludzie i stworzona przez nich kultura”. „Mała Ojczyzna” to przeszłość i tradycja – wszystko, co złożyło się na jej obecny kształt, jaki zastaliśmy i w jakim obecnie żyjemy. Nie ma miejsca w naszym otoczeniu, które nie byłoby świadkiem przeszłości. Przeszłość

W. Chmielewski, I. Cywińska Małe ojczyzny). Wytyczone przez działaczy TPSŚl. w programie „Małych Ojczyzn” zasady nawiązują do świata wartości, dzięki którym na Śląsku wiara i język polski przetrwały bismarckowski kulturkampf i pruskie rugi. Program „Małych Ojczyzn” nic nie stracił ze swojej aktualności, podobnie jak stwierdzenie wychowawcy Aleksandra III Macedońskiego, Arystotelesa (384 p.n.e.–322 p.n.e.): „Nie zawsze jest tym samym:

Umiejętności (cel kształcący): • Lokalizacja osiedli i ulic na planie miasta, • Wskazanie różnic w sposobie zabudowy miasta, • Wyjaśnienie historycznego kształtowania nazw ulic, • Wyjaśnienie potocznych nazw wybranych rejonów miasta, • Rozbudzenie zainteresowań anegdotami związanymi z nazwami ulic lub dzielnic, • Kojarzenie nazw ulic z postaciami znanych siemianowiczan i regionem.

Postawy (cel wychowawczy): • Kształtowanie emocjonalnego związku z najbliższym otoczeniem, • Okazywanie szacunku osobom zasłużonym dla miasta, • Wyrobienie poczucia dbałości o estetykę „mojej dzielnicy”, „mojej ulicy”. „mojego miasta”, • Rozbudzenie zainteresowania miastem. Mimo niekorzystnych zmian ekonomicznych i zapaści demograficznej, która prowadzi do likwidacji szkół, m.in. tych, w których działały koła TPSŚl, Towarzystwo stale kładzie nacisk na współpracę z siemianowickimi placówkami oświatowymi. W 2004 r. na spotkaniu z ich przedstawicielami przewodniczący TPSŚl. Jan Pres zaproponował nauczycielom tworzenie szkolnych kół Towarzystwa. Maria Sokołowa przypomniała wcześniejsze w tej materii inicjatywy i działania Tadeusza i Teresy Sztuków. Istnienie szkolnych kół pozwalało bowiem na szerszą współpracę Towarzystwa z młodzieżą. Pokłosiem tego spotkania była m.in. coroczna organizacja Międzyszkolnego Konkursu „Siemianowice moje miasto”. Obok Towarzystwa Przyjaciół Siemianowic Śląskich współorganizatorami tego konkursu są: Miejski Ośrodek Kultury oraz Wydział Edukacji Urzędu Miasta. Patronat nad konkursem obejmuje Prezydent Miasta. Regulaminy poszczególnych dyscyplin, z uwzględnieniem grup wiekowych (klasy I–III, IV–VI, gimnazjum oraz szkoły ponadgimnazjalne), opracowywane są przez nauczycieli i metodyków siemianowickich szkół, współdziałających z Towarzystwem. Finał Międzyszkolnego Konkursu tradycyjnie włączony jest do programu obchodów Dni Siemianowic. W 2005 r., we wszystkich dyscyplinach i kategoriach wiekowych zostało przyznane 86 nagród i wyróżnień. Świadczy to o dużym zainteresowaniu dzieci i młodzieży niekonwencjonalnym zdobywaniem wiedzy na temat miejsca urodzenia. Główne kategorie międzyszkolnego konkursu – plastyczna, muzyczna, kultywowania tradycji i gwary śląskiej, konkurs wiedzy historycznej oraz wykorzystanie środków multimedialnych – pozostają niezmienne od lat. Jednak co roku są inne merytorycznie, zmienia się bowiem ich zakres i obowiązujące zasady. Konkurs kończyło uroczyste rozstrzygnięcie wraz z wręczeniem nagród. Warto także przypomnieć współpracę Towarzystwa z młodzieżą siemianowickich liceów i innych szkół na polu samorządowym. Przypominała ona praktyki stosowane już w XVIII-wiecznym Collegium Nobilium Stanisława Konarskiego, które synów szlacheckich kształciło na prawych obywateli, ministrów i senatorów. W ramach programu edukacyjnego Pozwólmy młodym młodymi być – odbyły się spotkania z samorządami wszystkich szkół ponadpodstawowych. Było to uwerturą do zorganizowanej przez aktywistów TPSŚl. Młodzieżowej Rady Miejskiej, co spotkało się z życzliwością i poparciem ówczesnego przewodniczącego Miejskiej Rady – Alojzego Supernoka. W efekcie przy Zespole Szkół Ogólnokształcących i Zawodowych powstał Młodzieżowy Klub Kultury. Osobą najbardziej zaangażowaną w realizację tego programu była Maria Sokołowa, redaktorka „Gazety Siemianowickiej”. Wspólnie z instruktorem dydaktycznym Magdaleną Hauke TPSŚl. zorganizowało konkurs wiedzy o mieście i regionie. Było także współorganizatorem obchodów 90-lecia szkoły im. J. Słowackiego i sponsorem jej monografii. Ponadto pomogło materialnie w organizacji jubileuszu 30-lecia Zespołu Turystycznego działającego

w Młodzieżowym Domu Kultury im. dr. Henryka Jordana. Z kolei 70-lecie nadania praw miejskich uzyskanych w 1932 r. stało się pretekstem do zorganizowania konkursu poetyckiego o „Laur Siemiona”. Z kilkudziesięciu nadesłanych wierszy jury w składzie: Zbigniew Paweł Sztandar, Krystian Drynda, Maciej Szczawiński przyznało 3 nagrody i 2 wyróżnienia. Pierwszą nagrodę za dwa wiersze pt. Pamiętam i Moje miasto, mój mur otrzymała uczennica Gimnazjum nr 2 im. Powstańców Śląskich, Irena Drabik. W wierszach tych młoda poetka z dużą ekspresją uwieczniła obraz rodzinnego miasta i wyraziła swoje emocje związane z miejscem dojrzewania: Pamiętam Patrzę na nie przez okno czasu: Dziurawe ulice i tony hałasu Powietrze gęste od wspomnień i zdarzeń ogromne bloki niespełnionych marzeń Pobożny kościół z czerwonej cegły drogi ludzkiego losu autostradą biegły Przy trzeciej ulicy krzykliwe boisko zielone trawniki to wszystko… Moje miasto, mój mur Nie widziałam nigdy jak płakało nigdy złe nie było nigdy się nie bało Mówiło: Jesteś. Odejdziesz… z twarzą kamienną na szkolnym murze z pogodą przemienną Na jednej z uliczek spotkałam strach powiedział do mnie: Nie możesz się bać! Więc dziś odchodzę pożegnam swój mur ostatni uśmiech dla płaczących chmur. TPSŚl. włączyło się także w organizację międzynarodowych warsztatów dla młodzieży oraz podjęło starania o przydział i rewitalizację boiska sportowego przy ul. Maciejkowickiej dla Zespołu Szkół Ogólnokształcących i Zawodowych przy ul. Budryka (z możliwością korzystania z niego przez młodzież wszystkich szkół w Siemianowicach Śląskich) – projekt zgłoszony został do realizacji. Z okazji 70-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości Towarzystwo wspólnie z Biblioteką Miejską zorganizowało sesję popularnonaukową. W sesji wzięli udział pracownicy naukowi Uniwersytetu Śląskiego. TPSŚl. przekazało także dotację na zorganizowanie 65-lecia I LO im. Śniadeckiego. Plutarch z Cheronei

W 1988 r. na uwagę zasługiwał również opracowany przez Zdzisława Janeczka scenariusz wystawy Od historii do współczesności oraz projekt wystawy historycznej przygotowany przez Eugeniusza Komarka. W 1993 r. Towarzystwo z inicjatywy Anny Szaneckiej było organizatorem wyjazdu mieszkańców miasta do Żarnowca – muzeum Marii Konopnickiej, w rocznicę przekazania pisarce w 1902 r. listu hołdowniczego od społeczeństwa Siemianowic. Z kolei w 1994 r. TPSŚl. włączyło się w ogólnopolskie obchody 200. rocznicy powstania kościuszkowskiego. Z tej okazji wygłoszono cykl wykładów na temat wojskowych i politycznych aspektów insurekcji, ze szczególnym uwzględnieniem roli Śląska. W bieżącym roku dużo uwagi poświęcono 200. rocznicy śmierci Tadeusza Kościuszki i 150. rocznicy urodzin Józefa Piłsudskiego. Na zakończenie warto zaznaczyć, iż Zarząd Towarzystwa, dając przykład młodzieży, uczestniczył we wszystkich uroczystościach miejskich z okazji świąt państwowych i regionalnych. K


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2017

8

W

ramach Okręgu Śląskiego ZWZ utworzono Obwód Oświęcim. Zajrzyjmy do książki Juliusza Niekrasza, Z dziejów AK na Śląsku: Obwód oświęcimski ZWZ założył w początkach 1940 r. pierwszy komendant Śląskiego Okręgu, Józef Korol. Kiedy był starostą w Tarnowskich Górach, blisko współpracował i przyjaźnił się z Alojzym Banasiem, rodem z Nakła Śląskiego, kierownikiem biura magistratu w Tarnowskich Górach, jednocześnie prezesem powiatowym Oddziałów Młodzieży Powstańczej i prezesem Związku Rezerwistów w Tarnowskich Górach. Po kampanii wrześniowej Banaś, obawiając się wrócić do Tarnowskich Gór, zamieszkał w Oświęcimiu u teściów wraz z żoną Kazimierą. W początkach 1940 r. Józef Korol, dowiedziawszy się, że Banasiowie są w Oświęcimiu, odwiedził ich. Banaś przyjął propozycję Korola przystąpienia do Polskich Sił Zbrojnych. Korol odebrał od niego przysięgę i mianował komendantem obwodu oświęcimskiego ZWZ, mającego obejmować początkowo Oświęcim, Brzeszcze i Zator. Kiedy dokładnie do Obwodu Oświęcim włączono struktury konspiracyjne z rejonu Kęt nie udało mi się ustalić. Tak czy inaczej, teren Obwodu podzielono wówczas na cztery placówki: • placówka Oświęcim, krypt. Zagłada – d-ca Jan Jakuczek ps. Zaolziański, • placówka Brzeszcze, krypt. Górnik – d-ca Rudolf Wittek ps. Orzeł, • placówka Zator, krypt. Skawa – d-ca Żabczyński ps. Boruta, • placówka Kęty, krypt. Soła – d-ca kpt. Jan Barcik ps. Soła. Kpt. Jan Barcik ps. Soła wkrótce objął funkcję z-cy komendanta grupy dywersyjno-partyzanckiej „Marusza”, którą dowodził Jan Wawrzyczek ps. Danuta. Latem 1942 roku utworzona została grupa dywersyjno-partyzancka „Kańczuga” w sile 15 ludzi. Na jej czele stanął kpt. Barcik. Po objęciu dowództwa nad grupą „Kańczuga” w dalszym ciągu pozostawał on zastępcą „Danuty”. Przy tym przez cały czas łączył te funkcje z funkcją dowódcy placówki Kęty. Kpt. „Danuta” tak go scharakteryzował po latach: Był duszą wszystkich poczynań dywersyjnych i sabotażowych przeciwko okupantowi, najaktywniejszym z konspiratorów podziemia, przywódcą duchowym i wojskowym walczącego podziemia. Warto z kolei w tym miejscu przytoczyć ustalenia Jolanty Górki, która w artykule Ruch oporu w Kętach

W

1990 r. został pośmiertnie odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, a w październiku 2009 r. – Orderem Orła Białego. Według danych z 2009 r., w 73 polskich miastach znajdowały się ulice nazwane jego imieniem, 4 ronda, 3 place, 21 szkół; wystawiono także 70 pom­ników. 10 października 2014 r. Sejm Polski przyjął przez aklamację ustawę oddającą hołd bł. ks. Jerzemu Popiełuszce w 30 rocznicę jego męczeńskiej śmierci. Czytamy w niej: „Aby nigdy w naszej ojczyźnie nie dochodziło do podobnych zbrodni”. Czy na takie zbrodnie poważyli się tylko PRL-owscy komunistyczni oprawcy? Sięgnijmy w nie tak dawną przeszłość, do czasów walk o polskość Śląska, powstań i plebiscytu. Wspomnijmy tych zapomnianych, których męczeńska śmierć miała odstraszyć Ślązaków od opowiedzenia się za Polską. Ks. proboszcz Wincenty Ruda – Polak-Ślązak, urodzony w 1882 r. w Wójtowej Wsi, obecnie dzielnicy Gliwic. Był proboszczem w parafii Marcinki-Makoszyce. Nie wypierał się pochodzenia polskiego. Za odprawianie mszy w języku polskim został oskarżony o szpiegostwo. Dnia 15 stycznia 1919 r. aresztował go oddział Grenschutzu. Doprowadzony do pobliskiego lasku, został rozstrzelany oraz kilkakrotnie pchnięty bagnetem. Następnego dnia zwłoki jego znaleźli mieszkańcy i pochowali na cmentarzu w pobliskim Sycowie. Ks. proboszcz Franciszek Marx – Niemiec-Ślązak. Urodził się w Mysłowicach w 1880 r. Studiował teologię na Uniwersytecie Wrocławskim. Darzył sympatią Polaków, w czasie studiów należał do Kółka Polskiego przy konwikcie biskupim. W 1917 r. został

KURIER·ŚL ĄSKI W początkowym okresie okupacji niemieckiej w rejonie Kęt, niewielkiego miasteczka leżącego na południe od Oświęcimia, struktury konspiracyjne Związku Walki Zbrojnej tworzone były równolegle w oparciu o kilka ośrodków – docierali tam więc emisariusze z Oświęcimia, Bielska i Białej oraz Andrychowa.

AK w okolicach na południe od Oświęcimia Wojciech Kempa

w latach 1939–1945, zamieszczonym na łamach „Almanachu Kęckiego” z roku 2003 napisała: W październiku 1939 roku powrócili do Kęt z kampanii wrześniowej Ferdynand Sekulski – starszy ogniomistrz w artylerii Wojska Polskiego, później wachmistrzowie Barbadyn i Stuhr, porucznik Józef Górkiewicz oraz Edmund Krzysztoforski. Była to grupa dobrych znajomych, którzy już późną jesienią zaczęli organizować pierwsze związki konspiracyjne, stanowiące trzon późniejszych organizacji. W lutym 1940 roku odbyło się zebranie w mieszkaniu Edmunda Krzysztoforskiego, gdzie złożona została przysięga walki z okupantem, przy czym w dalszym ciągu nie była określona przynależność organizacyjna.

Gdy powrócił do Porąbki, okazał mi się jakiś dziwny, zmieniony. Później dowiedziałem się, że w gestapo podpisał deklarację, iż będzie konfidentem i wydawał AK-owców. Z tego wynika, iż wydał komendanta placówki w Kętach. Przysięga obejmowała walkę z wrogiem, pomoc rodzinom wojskowym, nieujawnianie tajemnic konspiracyjnych. Do osób objętych owymi zobowiązaniami należeli: Józef Górkiewicz, Edward Sordyl, Franciszek Sekulski, Antoni Hałatek, Edmund Krzysztoforski. Wiosną 1940 roku w miejscowym tartaku Adamaszka powstała pięcioosobowa grupa Związku Walki Zbrojnej. Przynależeli do niej: Stanisław Grzywa, Andrzej Adamaszek, Marian i Rudolf Wąs oraz Jan Bylica. Grupa ta działała z inicjatywy wcześniej wspomnianej grupy wojskowych. Łącznikiem między placówką w Kętach a władzami okręgu

kuratorem, podejmując się budowy plebanii w Starym Oleśnie. Ks. Franciszek, sprawując posługę kapłańską, nie dzielił swoich wiernych na Niemców i Polaków. Podczas plebiscytu agitował i głosował za Polską, co było przyczyną jego śmierci. Dnia 11 maja 1921 r. ponad 30 niemieckich bojówkarzy napadło na plebanię. Pojmanego księdza zaciągnięto do piwnicy, bito i torturowano. Po rewizji plebanii w poszukiwaniu pieniędzy i broni, ks. Franciszek został wywleczony na podwórko i przykuty do pompy. Korzystając z chwili nieobecności i nieuwagi oprawców, przyjął komunię świętą przyniesioną mu przez matkę. Po przyprowadzeniu jeszcze trzech mężczyzn z Oleśna, bojówkarze zaciągnęli ich wraz z księdzem do lasu, gdzie torturowano ich i rozstrzelano. Oprawcy zakopali zwłoki w lesie, jednak wrócili po ciało księdza Franciszka, które spalili w kluczborskiej gazowni. Ks. dziekan Augustyn Strzybny – Polak-Ślązak. Urodził się w Cyprzanowie koło Raciborza w 1876 r.. Studiował teologię na Uniwersytecie Wrocławskim. W czasie studiów należał do Kółka Polskiego. W latach 1901–1903 był wikarym w kościele pod wezwaniem Krzyża Świętego w Opolu. Został prefektem konwiktu teologicznego we Wrocławiu, opiekując się Kółkiem Polskim. W 1908 r. objął parafię w Modziurowie w powiecie kozielskim. W gorącym okresie powstań i plebiscytu nie ukrywał swojego polskiego nastawienia. Katechezę i kazania głosił po polsku. Z tego powodu nie ominęły go szykany ze strony władzy. Urządzono w parafii kilka rewizji, poszukując broni. Musiał uciekać i ukrywać się, gdyż grożono mu śmiercią. Po plebiscycie ostrzeżony, że grozi mu śmierć, nie opuścił parafii w Modziurowie. Wieczorem 31 października 1921 r., po ukończeniu posługi

był inż. Edward Bilczewski – przedwojenny oficer. Według relacji miejscowej ludności był duszą tejże organizacji. Jej działalność polegała na przygotowaniu kadr wojskowych wystarczających do wystawienia pełnego batalionu. Nie było broni. W 1939 roku Krzysztoforski dysponował jednym pistoletem, a zaprzysiężonych było około 400 żołnierzy. Wydaje się, a wręcz możemy mieć pewność, że mamy tu do czynienia z pomyłką. Wcześniej bowiem mowa była o tym, iż organizacja zawiązana została w lutym 1940 roku, nie mogła więc w roku 1939 liczyć ok. 400 ludzi. Ewidentnie więc liczba ta odnosi się do okresu późniejszego. Rodzi się przy tym naturalnie pytanie, na ile ta liczba jest precyzyjna, natomiast z całą pewnością wskazuje ona, że liczbę ludzi zorganizowanych w placówce Kęty musimy liczyć w setkach. Ale idźmy dalej: W placówce w Kętach za służbę informacyjną odpowiadał inż. Bilczewski, za wywiad Franciszek Sekulski, za łączność Zenon Tetich, któremu fachową pomocą służył kapral Boba. Żandarmerię wojskową tworzyli Józef Chwierut – przedwojenny plutonowy żandarmerii Wojska Polskiego – i kapral rezerwy, przedwojenny policjant Wiktor Cieślowski. Łączniczką z grupą dywersyjno-partyzancką „Marusza”, pod dow. Jana Wawrzyczka była m.in. Zofia Gabryś. Jedno zdaje się nie ulegać wątpliwości – opisana tu struktura funkcjonowała, przynajmniej w początkowym okresie, niezależnie od placówki Kęty, na czele której stał Jan Barcik. Najwyraźniej więc na tym samym terenie istniały w tym czasie co najmniej dwie, a wydaje się, że nawet trzy placówki ZWZ, jako że kpt. Antoni Cichy-Morawski pisał w swojej relacji o istnieniu jednej placówki Kęty w strukturze Obwodu Wadowice i drugiej placówki Kęty w strukturze Obwodu Bielsko. A do tego przecież istniała placówka Kęty w ramach Obwodu Oświęcim

– aczkolwiek pamiętamy, że początkowo Obwód Oświęcim miał się składać z trzech placówek (Oświęcim, Brzeszcze i Zator), a dopiero potem w jego składzie pojawiła się placówka Kęty. Nie wykluczam więc, że mogło to być związane z przesunięciem do Obwodu Oświęcim placówki istniejącej w ramach Obwodu Bielsko. Gdy chodzi o organizację, o której pisze Jolanta Górka, to ewidentnie mamy do czynienia ze strukturą związaną z Obwodem Wadowice. Świadczy o tym chociażby osoba Edwarda Bilczewskiego, który to według kpt. Cichego-Morawskiego miał przewodzić placówce Kęty podlegającej pod Obwód Wadowice, a który to w świetle cytowanego przed momentem artykułu miał być „duszą tejże organizacji”. W październiku 1942 roku doszło

do katastrofy – w wyniku działal­ności dwóch agentów gestapo, Stanisława vel Ryszarda Dembowicza ps. Radom i Mieczysława Mólki-Chojnowskiego ps. Mietek, którzy zdołali wniknąć do Komendy Inspektoratu AK Bielsko, nadrzędnego wobec Obwodu Oświęcim, doszło do masowych aresztowań. W łapy gestapo wpadło wielu członków

Komendy Obwodu Oświęcim, z Alojzym Banasiem, a także komendant placówki Kęty, kpt. Jan Barcik ps. Soła. Po aresztowaniu dowódcy placówki Kęty, kpt. Jana Barcika, jego dotychczasowy zastępca Stefan Sordyl ps. Niebora, Odrowąż, wraz ze swoimi podkomendnymi przeszedł do Narodowej Organizacji Wojskowej. Aczkolwiek, wbrew temu, co napisał Michał Heller (Ruch oporu na Śląsku Cieszyńskim), który powoływał się tu na relację Franciszka Bociana, iż placówki Czechowice-Dziedzice oraz Kęty w całości przeszły do NOW, wydaje się, że nie cała placówka Kęty zmieniła wówczas przynależność organizacyjną (pamiętajmy, że na terenie tym funkcjonowały początkowo dwie albo nawet i trzy działające równolegle struktury ZWZ, co może nie być tu bez znaczenia). Wskazuje na to poniższy fragment relacji por. Tadeusza Wolfa ps. Ryś, ówcześnie zastępcy komendanta Obwodu Wadowice: Po Barciku został komendantem w Kętach chorąży Sykulski, był on urzędnikiem na dworcu kolejowym w Kętach. Z nim miałem osobiste kontakty, gdyż on również interesował się Porąbką. Był to bardzo solidny człowiek. Dla ostrożności – innymi osobami z Kęt nie interesowałem się. Pewnego razu został on aresztowany i wywieziony do obozu w Niemczech, skąd już nie powrócił. Miałem wiadomość, że wydał go Edward Krzysztoforski. Słyszałem także, że do tej afery miała się przyczynić jego własna żona. […] Edward Krzysztoforski był podchorążym sierżantem Wojska Polskiego. Mieszkał z żoną i dzieckiem przy zaporze w Porąbce i pracował tam jako pisarz u gajowego Czarnockiego w Żarnówce (gajówka). Często się z nim widywałem, lecz do własnej akcji go nie wciągałem. Był on dobrym kolegą Hałatka, gdyż obaj pochodzili z Kęt. Przypuszczam, że Krzysztoforski należał do AK w Kętach

19.X br. obchodziliśmy 33 rocznicę męczeńskiej śmierci kapelana warszawskiej „Solidarności” zamordowanego przez SB. Pamięć o zakatowanym księdzu Jerzym Popiełuszce jest wciąż żywa. Ksiądz Popiełuszko, stając się męczennikiem, został nie tylko błogosławionym, ale także bohaterem narodowym.

Wspominki

o męczennikach z okresu powstań śląskich i plebiscytu Tadeusz Loster spowiedzi, ks. Augustyn w drodze z kościoła do domu został zamordowany przez „nieznanych sprawców”. Zwłoki księdza dziekana znalazła na drodze jego siostra. Nauczyciel Wincenty Janas – Polak-Ślązak. Urodził się w 1891 r. w Dąbrówce (obecnie dzielnica Piekar Śląskich). Od 1913 r. uczęszczał do prywatnego gimnazjum w Krakowie. Pracował jako górnik. W czasie Wielkiej Wojny walczył w armii niemieckiej, odnosząc kilka ran. Po powrocie z frontu zdał egzamin nauczycielski w Zabrzu. Jako nauczyciel w Rudzie Śląskiej organizował kursy języka polskiego i historii. Po wybuchu powstania jako działacz narodowy i propagator polskości stał się celem działań represyjnych ze strony Niemców. Był działaczem organizacji Eleusis, szerzącej wstrzemięźliwość od nałogów i katolicką pobożność, a ideowym jej celem była odnowa narodu polskiego. W dniu 21 sierpnia 1919 r. został

przez żołnierzy Grenzschuzu wyciągnięty z domu w Rudzie Śląskiej. Bity i kopany, uciekł do domu. Wywleczony stamtąd, był nadal bity. Żołnierze kopniakami wybili mu zęby, a jeden

10 października 2014 r. Sejm Polski przyjął przez aklamację ustawę oddającą hołd bł. ks. Jerzemu Popiełuszce w 30 rocznicę jego męczeńskiej śmierci. Czytamy w niej: „Aby nigdy w naszej ojczyźnie nie dochodziło do podobnych zbrodni”. Czy na takie zbrodnie poważyli się tylko PRL-owscy komunistyczni oprawcy?

z nich wyłupał mu prawe oko. Skatowanego nauczyciela żołnierze postawili pod drzewem, a gdy osłabiony upadł, przeszyło go 15 kul. Piotr Niedurny – Polak-Ślązak, urodzony w 1880 r. w Raduniu na Opolszczyźnie. Mieszkał w Nowym Bytomiu (obecnie dzielnica Bytomia). Pracował jako robotnik w Hucie „Pokój”. Miał szerokie spojrzenie na problemy narodowe i społeczne. Działał na rzecz polskości Śląska oraz w polskim ruchu zawodowym. Organizował kółka śpiewacze w Bytomiu, Pawłowie, Zabrzu, Gierałtowicach, Knurowie i Nowej Wsi. W 1919 r. brał udział w utworzeniu Koła Polskiego kolportującego polską prasę, popularyzującego śląskie obyczaje i stroje. Był prezesem Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” w Nowej Rudzie. Piotr Niedurny jako związkowiec był prezesem filii Zjednoczenia Zawodowego Polskiego. W 1919 r. został wybrany przewodniczącym Rady Ludowej

– Hałatek również miał kontakty z Kętami. Pewnego dnia Krzysztoforski został zabrany przez gestapo i osadzony w więzieniu w Bielsku. Gdy mnie żona jego powiedziała o wypadku, udałem się do Thena, aby go ratować. Ludwik Then był zarządcą lasów Porąbka-Rzyki i bliskim współpracownikiem zastępcy komendanta Obwodu Wadowice – por. „Rysia”. Ale wróćmy do treści relacji tegoż: Then natychmiast pojechał do Żywca i tam przez dyrekcję lasów wydostał Krzysztoforskiego z więzienia. Gdy powrócił do Porąbki, okazał mi się jakiś dziwny, zmieniony. Później dowiedziałem się, że w gestapo podpisał deklarację, iż będzie konfidentem i wydawał AK-owców. Z tego wynika, iż wydał komendanta placówki w Kętach. Według por. „Rysia”, następnym komendantem w Kętach był por. Jó-

W październiku 1942 r. doszło do katastrofy – w wyniku działalności dwóch agentów gestapo, którzy zdołali wniknąć do Komendy Inspektoratu AK Bielsko, nadrzędnego wobec Obwodu Oświęcim, doszło do masowych aresztowań. zef Górkiewicz, a po nim inż. Edward Bilczewski. Dodajmy, że według ustaleń Marcina Dziubka, Górkiewicz był komendantem placówki Kęty przed Sekulskim, przy czym aresztowanie tego ostatniego miało być spowodowane dekonspiracją fabryki broni. Zresztą rzućmy w tym miejscu okiem do książki Marcina Dziubka: W tym rozdziale warto przytoczyć kilka informacji na temat współpracy dowództwa obwodu oświęcimskiego AK z konspiracją krakowską w zakresie produkcji konspiracyjnych peemów marki Sten. Ośrodkiem takiej współpracy była fabryka Dominika Jury w Kętach. Koordynatorami akcji byli właściciel fabryki oraz zastępca komendanta placówki AK w Kętach Ferdynand Sekulski. Dowództwo nad miejscowymi strukturami AK Sekulski objął na początku 1944 roku po kolejnej reorganizacji obwodu i powołaniu dotychczasowego komendanta Józefa Górkiewicza na stanowisko zastępcy Jana Wawrzyczka. Pracując w Fabryce Maszyn Rolniczych „Jura”, podjął współpracę z właścicielem oraz jego synem Dominikiem, pseudonim Dudek, który w Krakowie, Dokończenie na str. 10

działającej na rzecz złączenia Górnego Śląska z Macierzą. W tymże r. wstąpił w szeregi POW Górnego Śląska oraz został członkiem Rady Miejskiej Miasta Bytomia. Jego propolska działalność nie uszła uwadze władz niemieckich. Dnia 29 stycznia 1920 r. po kilku dniach ukrywania się przyjechał do Nowego Bytomia. Tu spotkał się z dyrekcją huty „Pokój”, która oskarżyła go o podburzanie robotników. Po wieczornym spotkaniu z przyjaciółmi w Polskim Towarzystwie Śpiewaczym udał się do domu. W pobliżu huty został zatrzymany przez umundurowanych Niemców, którzy przedstawili mu nakaz aresztowania. W czasie transportu do bytomskiego więzienia został ciężko pobity. Nie przyjęty do więzienia, został odwieziony z powrotem do Nowego Bytomia. Ciało skatowanego i zastrzelonego Piotra Niedurnego znaleziono nad ranem 30 stycznia 1920 r. niedaleko folwarku w Szombierkach. Jego pogrzeb 6 lutego 1920 r. stał się wielką manifestacją narodową, w której uczestniczyło 30 tysięcy ludzi. Dr medycyny Wincenty Styczyński – Polak, urodził się w 1872 r. w Śremie. Studiował medycynę we Wrocławiu, a dyplom doktora nauk medycznych uzyskał w Lipsku. W 1903 r. osiadł w Gliwicach, gdzie rozpoczął praktykę lekarską. Był członkiem Banku Ludowego w Gliwicach, współzałożycielem Towarzystwa Lekarzy Polskich na Śląsku, a także Towarzystwa Czytelni Ludowych. W 1914 r. został zmobilizowany do wojska niemieckiego jako lekarz batalionowy w szpitalu wojskowym w Gliwicach. Po wojnie był aktywnym działaczem na rzecz przyłączenia Górnego Śląska do Polski. W 1919 r. został radnym miasta Gliwice, gdzie przewodził frakcji polskiej. Dokończenie na sąsiedniej stronie


GRUDZIEŃ 2017 · KURIER WNET

9

KURIER·ŚL ĄSKI

W

Profesor Marc Bloch (1886–1944), jeden z najwybitniejszych mediewistów francuskich, współtwórca historycznej „szkoły Annales” wspominał, że jego przyjaciel, prof. Henri Pirenne (1862–1935), zaproponował mu niegdyś zwiedzanie nowoczesnego budynku w Sztokholmie. Niejako uprzedzając pytanie towarzysza podróży, Pirenne wyjaśnił jednoczenie, dlaczego interesuje się współczesnymi osiągnięciami, skoro jest specjalistą od średniowiecza. „Gdybym był antykwarystą, interesowałyby mnie tylko zabytki. Ale jestem historykiem i dlatego kocham życie”.

tej odpowiedzi streszcza się sens profesji podjętej przez adeptów Muzy Klio, a w ich gronie absolwenta Uniwersytetu Śląskiego, wieloletniego pracownika Akademii Ekonomicznej im. Karola Adamieckiego w Katowicach, dr. hab. Zdzisława Janeczka. Jubileusz 40-lecia Jego pracy naukowej skłania do refleksji nad drogą życiową Jubilata, szukania korzeni wyboru zawodu, zostania profesjonalnym historykiem. Publikację Jak zostałem historykiem otwiera zbiór wypowiedzi polskich uczonych, naukowo i zawodowo związanych z Autorem. Na uwagę zasługuje cytat przetłumaczony i przytoczony przez prof. zw. dr. hab. Władysława Zajewskiego: „Historyk musi posiadać szeroką kulturę humanistyczną i zdolność do odczucia całego bogactwa minionych pokoleń, ukrytą w dokumentach, a w sobie posiadać choćby minimum głębokości filozoficznej” (prof. Henri Irenée Marrou). „W moim odczuciu – dodaje od siebie prof. W. Zajewski – zarówno dorobek ściśle naukowy Zdzisława Janeczka, jak jego bogaty dorobek eseistyczny oraz redakcyjny spełniają te wysokie kryteria” (s. 10). Profesorowi wtórują inni uczeni, którzy zechcieli podzielić się wspomnieniami o Jubilacie: „Jest znakomitym historykiem, zwłaszcza do dziejów regionalnych” Śląska (prof. Henryk Kocój, s. 11); „Imponuje rozległą wiedzą historyczną, talentem badawczym oraz wielkim zaangażowaniem społecznym w sprawy regionu” (prof. Maria Pawłowiczowa, s. 15); uczony „o wyjątkowej pracowitości, której towarzyszy tzw. łatwość pióra” (dr hab. Zygmunt Woźniczka, s. 16). Czytelnik może zapoznać się z próbką talentu Autora poprzez tekst wykładu historycznego pod tytułem Komentarze i opinie o sytuacji na ziemiach byłej Rzeczypospolitej wyrażane na łamach prasy śląskiej w latach 1861–1864 (s. 147–163). Przeglądając karty książki, podziwiać należy szerokie spectrum zainteresowań Autora: od historii rodzinnego miasta – Siemianowic Śląskich i Bytkowa oraz dziejów Śląska, zwłaszcza w okresie walk o niepodległość, okresu plebiscytów i powstań – po historię Polski i powszechną – od XVIII do XX w., a także zainteresowania Renesansem i archeologią oraz prasoznawstwo. Imponuje zebrana ilość książek, artykułów i publicystyki, odczytów, wykładów, konferencji, sympozjów, wykładów radiowych itd. Kilkaset (!) pozycji ułożonych chronologicznie z lat 1981–2017 pogrupować

można w wyróżniające się tematy: o czasach stanisławowskich i Sejmie Czteroletnim, o Ignacym Potockim i rodzie Potockich, powstaniach narodowych 1794–1863 i ich recepcji na Śląsku, o epoce napoleońskiej i powstaniach śląskich. Wśród szeregu tytułów wyróżnia się biografistyka, m. in. o Marszałku Józefie Piłsudskim, Wojciechu Korfantym, prymasie Auguście Hlondzie, Karolu Goduli i wielu innych, ważnych dla Śląska postaciach, publikowana w kilku regionalnych periodykach. Biografistyka jako gatunek twórczości historiograficznej przeżywa nie od dziś swój renesans. Wprawdzie prof. Marc Bloch i „szkoła Annales” odżegnali się już dawno (1929 r.!) od „hagiografii” królów i polityków, socrealizm dodatkowo wykazał jej bankructwo, ale „rzetelna znajomość rzemiosła historyka, odpowiedni dystans i skrupulatne badania w archiwach – to jedyna droga do uczciwej biografistyki. (…) Fenomenem naszych czasów może być pojawienie się biografii zespołowej i zarazem interdyscyplinarnej” – konkluduje prof. Władysław Zajewski. Zdzisław Janeczek m. in. w Potockich w odmęcie historii (XVII–XX w.) udowodnił, że współcześnie można z doskonałym rezultatem zrealizować ten postulat. Nurtem przewodnim badań Uczonego jest zawsze uwypuklenie patriotycznych postaw Polaków – w Polsce i na Śląsku od konfederacji barskiej po „Solidarność”. Będąc nauczycielem akademickim, prezentuje bardzo szeroki zakres wiedzy na wykładach

Podczas II powstania śląskiego pracował jako lekarz powstańczej komendy etapowej na powiat Gliwice. Był członkiem Polskiego Komitetu Plebiscytowego na miasto i powiat gliwicki, został też powołany przez Komisję Międzysojuszniczą na doradcę technicznego przy kontrolerze koalicyjnym. Po podziale Górnego Śląska, pomimo ostrzeżeń przed represjami, pozostał w Gliwicach. 18 kwietnia 1922 r., podczas gdy przyjmował pacjentów w domowym gabinecie, „nieznany sprawca” oddał do niego dwa śmiertelne strzały z rewolweru. Jedna kula przeszyła czaszkę, a druga utkwiła w niej. Morderca zdołał zbiec. Dr Wincenty Styczyński został pochowany na cmentarzu św. Wojciecha w Poznaniu. Dr. medycyny Andrzej Mielęcki – Polak, urodzony w 1864 r. w majątku Hucisko. Studiował medycynę w Monachium i Berlinie, a dyplom doktora nauk medycznych uzyskał w Lipsku. Jako lekarz pracował w Saksonii, potem w Zagłębiu Dąbrowskim. Po zamieszkaniu w Katowicach prowadził na miejscu prywatną praktykę przez 21 lat. Zasłynął w Katowicach nie tylko jako lekarz, ale także jako współzałożyciel i członek wielu polskich towarzystw. W 1900 r. został członkiem zarządu Towarzystwa dla Zrzeszenia Elementarzy Polskich na Górnym Śląsku. Zasiadał we władzach Towarzystwa Lekarzy Polaków na Górnym Śląsku. Brał udział w obradach Sejmu dzielnicowego w Poznaniu, współpracował z polskim ruchem wyborczym w Rzeszy Niemieckiej. Wchodził w skład Centralnego Komitetu Pomocy dla Dzieci w Katowicach. Jako zasłużonemu lekarzowi, władze niemieckie nadały Andrzejowi Mielęckiemu tytuł radcy sanitarnego. W 1918 r. został członkiem Powiatowej Rady Ludowej w Katowicach. Należał do POW na Górnym Śląsku. Podczas powstań sprowadzał

broń dla powstańców. Był członkiem Polskiego Komitetu Plebiscytowego w Katowicach. Dnia 17 sierpnia 1920 r. doszło do wywołanych przez bojówki niemieckie zamieszek na ulicach Katowic. W pobliżu mieszkania doktora Mielęckiego do bojówek demolujących polskie sklepy zaczęli strzelać francuscy żołnierze. Kiedy doktor udzielał pomocy rannym, został zaatakowany przez niemiecką bojówkę. Męczeńską śmierć dr Andrzeja Mielęckiego opisał Józef Piernikarczyk w Księdze pamiątkowej Górnego Śląska wydanej w 1923 r. w Katowicach: Podniosły się kije, laski, żelazne druty, siekąc niemiłosiernie ciało lekarza. Ubranie poszarpane w strzępy, wkrótce pomieszało się z krwią i ziemią, tworząc jakąś bezkształtną, łączącą masę. Ludzie-zwierzęta na chwilę ochłonęli na widok tak sponiewieranego człowieka. A działo się to w oczach jego żony i córki, które przerażone tak straszliwem męczeństwem swego męża i ojca, bezwładnie usunęły się na ziemię. Zajechał wóz sanitarny. Mordercy, myśląc, że dr Mielęcki nie żyje, porwali leżące ciało i rzucili je do wozu. Nieszczęśliwa ofiara bestialskich instynktów motłochu, który znów z dzikim rykiem rzucił się na wóz i popędził z nim w stronę rzeki – Rawy. Nad brzegiem wyrzucono konające ciało z wozu, ażeby dopełnić zemsty na „polskim królu”. A jest to rzeczywiście król polskich męczenników górnośląskich. Oprawcy zdarli z niego resztki odzieży i zaczęli tak długo bić i kopać, aż nie pozostało na nim ani jedno zdrowe miejsce. Kilku zwyrodniałych opryszków wytłoczyło deski z wozu ratunkowego, dobijając nimi dr. Mielęckiego. I gdy przed nimi leżał tylko nieruchomy, poszarpany, sino-krwawy trup, bez kształtu, masa z błota i krwi, rzucono go do brudnej, mętnej rzeki. K

Jak zostać wybitnym historykiem? Dariusz Ostapowicz m. in. z historii, etyki biznesu, public relations, bibliotekarstwa, socjologii piśmiennictwa itd. (s. 132). Myślę, że znamienity tytuł „archowożercy”, nadany niegdyś prof. Władysławowi Konopczyńskiemu (o którym Autor wspomina na s. 122–123), zasłużenie należy się również Zdzisławowi Janeczkowi. (Ilość informacji o przewertowanych zasobach archiwalnych w Polsce i za granicą napawa podziwem; zob. s. 12, 76, 80–81, 88–89, 96–97). Autor podczas kwerend archiwalnych zawzięcie pokonywał wszelkie trudności, o czym nie bez uśmiechu wspomina, przytaczając trud odczytania tekstów Ignacego Potockiego i Franciszka Ksawerego Branickiego z XVIII wieku: „Pierwszy miał charakter pisma, który odstraszał od lektury dokumentów nawet zawodowych historyków, a drugi łączył słowa i nie stosował znaków interpunkcyjnych”. Pani Prof. Zofia Libiszowski wręcz spytała Autora, „jakim cudem odczytał te gryzmoły?” (s. 101).

P

iszę z punktu widzenia zwykłego czytelnika. Każdy zatem w książce znajdzie ważny i potrzebny wątek dla siebie: miłośnicy sag rodzinnych poznają ciekawe losy rodziny Janeczków, wpisane w szerokie tło historyczne dziejów Polski, studenci, pracownicy naukowi i bibliofile odnajdą poszukiwane tytuły książek i artykułów wraz z obszernymi opisami prezentowanych książek, przybliżającymi w zarysie ich tematykę. Pomysł ten zasługuje na pochwałę, bo przybliża szczegółowo merytoryczną zawartość tychże publikacji, cytowane fragmenty recenzji zaś dają obraz wartości dzieła. (s. 72–84). Książkę wieńczy obszerna bibliografia prac Zdzisława Janeczka oraz ułatwiający poszukiwanie informacji indeks nazwisk. Na pochwałę zasługuje dbałość Wydawcy o stronę graficzną, korekta nie zostawiająca błędów drukarskich, bogata ikonografia, tym cenniejsza, że wybrana z unikatowego archiwum rodzinnego. W poszukiwaniu źródeł wyboru profesji historyka Autor sięga do korzeni rodzinnych. Początki rodziny Janeczków, których nazwisko wyraźnie wskazuje na pochodzenie eponimiczne rodu, z przydomkiem vel Bernach, sięgają XV wieku i terenów Lubelszczyzny (Krasnystaw). Na uwagę zasługuje fakt, iż Autor, wszędzie, gdzie mógł, tradycję rodzinną konfrontował z dokumentami archiwalnymi (niektóre znajdują się w Petersburgu, inne w USA). Autor w bardzo ciekawy i wciągający sposób przedstawia na szerokim tle historii Polski dzieje własnej rodziny „po mieczu” i „kądzieli”. Przed oczyma czytelników przewijają się zatem postaci przodków zaangażowanych w powstanie styczniowe, POW, emigrację zarobkową do USA, powstania śląskie, kampanię wrześniową i konspirację w AK, a nawet… czarna dama błąkająca się na zamku w Janowcu. Przez pryzmat losów jednej rodziny widzimy zatem portret pokoleń Polaków, typowe losy rodaków zmagających się z carskim i pruskim zaborcą, później brunatnym – nazistowskim, a następnie czerwonym – sowieckim okupantem. Sielankę rodziny w czasach II RP w gajówce o nazwie „Dziedzinka” przerwała II wojna światowa i m.in. gehenna ofiar KL Auschwitz. Dokładne losy trudno jest odtworzyć wyłącznie na podstawie relacji ustnych, które wraz z przemijaniem pokoleń mogą wygasnąć, aczkolwiek tradycja rodzinna jest ważnym historycznym

nośnikiem pamięci pokoleń. Od lata 1944 r. dom rodzinny dziadków Autora na Lubelszczyźnie został zajęty przez Wehrmacht, a następnie spalony przez Armię Czerwoną. „Wyzwolenie” przez krasnoarmiejców też bardziej wyglądało na drugą okupację niż odzyskanie wolności. Codziennie czyhały na Polaków zagrożenie życia i wolności: – Ty polskij pan ili giermanskij szpion? [jesteś polskim panem czy niemieckim szpiegiem?] – prowokacyjnie zapytywali enkawudyści napotkanych ludzi. (Dodajmy, że obie odpowiedzi były równie fatalne; źle było być polskim „burżujem”, jeszcze gorzej szpiegiem). Albo: – Mikołajczyka ty znajesz? – Da, tam korowy pasał. (s. 44). Nawet taka kategoryczna odpowiedź nie uchroniła Ojca Autora przed aresztowaniem i dopiero interwencja brata z samogonem i toasty za zdrowie Stalina uratowały sytuację. Podobnych przykładów w Polsce było tysiące i układają się one w jednolity obraz represji sowieckich przeciw Polakom – ten pojedynczy przykład potwierdza tylko regułę. Powojenne losy rodziny nie od-

ocenioną z wyróżnieniem. Wiele ciepłych, serdecznych zdań Uczeń poświęca osobie swego śp. Mistrza. Kilka lat później studia doktoranckie pod kierunkiem prof. zw. dr. hab. Henryka Kocója zakończyły się sukcesem w postaci dyplomu za dysertację o Ignacym Potockim w latach Sejmu Wielkiego. Panteon polskich uczonych zaprezentowany przez Autora układa się w swoistą sztafetę pokoleń (m. in. Profesorowie Henryk Mościcki, S. Kuczyński, Jan Lubicz-Pachoński, Henryk Kocój i in.), w którą Autor ma zaszczyt włączyć się (s. 121–122). Nie jest to zwykła „litania” nazwisk, lecz ciekawa opowieść o ludziach i ich dokonaniach, a na czele tej listy widnieje postać Pani Eugenii Złonkiewicz (1910–1991), która była dla Autora „pierwszym i jedynym z prawdziwego zdarzenia nauczycielem historii” w SP nr 3 im. T. Kościuszki w Siemianowicach Śląskich (s. 119–120). Czy w tak osobistym wyznaniu, jakim jest odpowiedź na tytułowe pytanie: „Jak zostałem historykiem”?, należało odpowiadać w trzeciej osobie liczby pojedynczej? Autor przyjął taką koncepcję i należy uszanować Jego wybór, choć czytelnikom może wygodniej czytałoby się jubileuszowe wspomnienia z zaakcentowaniem własnego „ja”. Tylko czy wszystkie wspomnienia w rodzaju „z Komborni w świat” muszą być pisane według stereotypowego wzorca? Nie.

R

ównież jako autor biografii marszałka Ignacego Potockiego Z. Janeczek czuje się spadkobiercą i kontynuatorem dorobku ks. W. Kalinki, prof. S. Askenazego, prof. B. Dembińskiego. Sam darzy swojego bohatera wyraźną i zasłużoną sympatią, wyrażaną wielokrotnie, m.in.: Potocki „uważał wzmocnienie władzy królewskiej w 1791 roku poniekąd za zło konieczne, aby wyjść ze stanu anarchii. W 1794 r. (…) jego republikańskie skłonności przybrały na sile”. Swoistym zaś ukoronowaniem pracy badawczej na tym polu stało się zbiorowe dzieło pod Jego redakcją pt. Potoccy w odmęcie historii (XVII–XX w.), wyd. 2, Katowice 2010. Bardzo ważny, przewodni w rozwoju naukowym Autora okazał się wą-

Dokładne losy trudno jest odtworzyć wyłącznie na podstawie relacji ustnych, które wraz z przemijaniem pokoleń mogą wygasnąć, aczkolwiek tradycja rodzinna jest ważnym historycznym nośnikiem pamięci pokoleń. biegały od typowych migracji po Polsce, m. in. Ojciec Autora osiedlił się na Górnym Śląsku, gdzie zawarł związek małżeński z rodowitą Ślązaczką. Rodzicami chrzestnymi Zdzisława Janeczka zostali repatriantka z Kresów – Sybiraczka i dawny legionista Piłsudskiego, co w oczach Autora stanowiło znamienny omen. Oprócz tego ciekawość przeszłości, wpływ Ojca – jego gawęd i pieśni, lektury Sienkiewicza, harcerstwo i cały splot czynników sprawiły, że został historykiem. A później modelowały Go spotkania z m.in. Franciszkiem Starowieyskim, płk. W. Brodeckim – prezesem Środowiska Żołnierzy 27 Wołyńskiej DP AK, S.J. Rostworowskim i innymi ważnymi ludźmi w Jego życiu (s. 123–129). „Żyjemy tak długo, jak długo żyją ci, co o nas pamiętają” – wyznaje, wspominając tych, co już odeszli (s. 66). Po przeczytaniu owej sagi rodzinnej można postawić (z uczuciem niedosytu) tylko jedno pytanie: to już koniec wspomnień?

J

ako czytelnik czuję znów niedosyt, że opis studenckiej drogi ku profesji historyka pod piórem Z. Janeczka przedstawiony jest skromnie, skrótowo, w postaci lapidarnego curriculum vitae. Wśród wspomnień pamięć przechowała egzaminy u prof. S.M. Kuczyńskiego, który polecał studentom odwrócić się od mapy i z pamięci „recytować” nazwy grodów Rusi Halickiej w transkrypcji tatarskiej [sic!]. (s. 17). Studia uwieńczone zostały pracą magisterską pod kierunkiem prof. zw. dr. hab. Jana Pachońskiego o generale Maurycym Haukem (1773–1830),

tek badawczy: „Śląsk a polskie walki niepodległościowe” przedstawiony z dwóch punktów widzenia: bezpośredniego udziału Ślązaków w polskiej irredencie lub wspierania jej na różne sposoby oraz oddźwięku polskiego wysiłku zbrojnego w prasie na Śląsku. Szczególnym sentymentem Autor darzy powstanie styczniowe (Pewną rolę odegrać tu mogły tradycje rodzinne walk w partii powstańczej Marcina Borelowskiego – „Lelewela” i bitwa pod Batorzem, s. 26–27). Nawiązując do walk o niepodległość na Bałkanach w latach 1821–1829, Autor nowatorsko nazywa powstańców styczniowych „Grekami Europy”. Dzisiejszego czytelnika zaskakuje trafność i wiarygodność informacji prasowych zaborcy pruskiego o terrorze caratu, skonfrontowana z obecną wiedzą historiograficzną. Tradycje zrywu 1863 roku szczególnie silne były w okresie powstań śląskich w latach 1919–1921, kiedy to dowódcy polscy przyjmowali pseudonimy na cześć bohaterów 1863 r. Byli to z reguły rodowici Ślązacy, dawni podoficerowie armii kajzera, 25–30-latkowie, urodzeni pomiędzy 1888 a 1896 rokiem, lecz nie brakowało Wielkopolan, lwowskich kadetów i legionistów Piłsudskiego. W ten sposób Zdzisław Janeczek dzięki swojej pracy badawczej wypełnia poważną lukę w pamięci narodowej, jaką jest kultywowanie pamięci o bohaterach walk o polskość na Śląsku. M. in. jest autorem Pocztu dowódców powstań śląskich (Katowice 2009) i biografii płk. Jana Emila Stanka 1895–1961 (Siemianowice Śl., 2007). Czy uczeń liceum potrafiłby, poza

postacią Wojciecha Korfantego, wymienić inne nazwiska osób zasłużonych w walce o powrót tej ziemi piastowskiej do Macierzy? „To bardzo ważki problem, szczególnie w czasach negacji idei niepodległościowej na Śląsku, związanej z licznymi próbami zastąpienia słowa powstanie terminem bratobójczej wojny domowej” (s. 79).

D

odajmy, popierając postawę Zdzisława Janeczka, iż proces kontestacji polskiego wysiłku niepodległościowego na Śląsku widać od dawna. „Po co bez przerwy powoływać się na Piastów, obronę Głogowa, roztrząsać politykę Bismarcka wobec Ślązaków, apoteozować powstania śląskie, skoro żyjemy w diametralnie innej sytuacji politycznej?” – pisał przed laty Helmut Schampera, autor artykułu w „Res Publice” (1990). Myślę, że lektura książki i bibliografia prac Z. Janeczka daje czytelnikom rzetelną odpowiedź na te „wątpliwości”, dodatkowo wspartą przez wspomnienia jednego z wielu Polaków zamieszkujących Niemcy przed 1939 r.: „W powiecie naszym w okresie plebiscytu grasowała banda opryszków niemieckich (…). Władze niemieckie nie siliły się na odnalezienie morderców. (…) Czołowi przywódcy ruchu polskiego musieli nas opuścić, aby się schronić w wolnej Polsce. Nie mogliśmy chwilowo rozwinąć jakiejkolwiek pracy organizacyjnej, ale już w 1924 roku wstąpiłem (…) do Związku Polaków w Niemczech. (…) W pierwszych dniach września 1939 roku zabrano nas do więzienia, a potem przewieziono do obozu Buchenwald. (…) Moje córki zostały wywiezione do Saksonii”. Nieprzypadkowo na koniec przedstawiam jeszcze jeden kierunek badawczy zawarty w książce Jubilata, z pewnością najbliższy Jego sercu: historię (pro domo sua!) Siemianowic Śląskich. W samej tylko bibliografii ileż można znaleźć ciekawych wątków! O rodach rycerskich, tradycjach górniczych, historii miasta (od Sancovic do Siemianowic), wspólnotach wyznaniowych, teatrach świetlnych, rozwoju Bytkowa, tradycjach patriotycznych (1830–1922), księgozbiorach, „Gazecie Siemianowickiej” (1925–1937), Siemianowickich „Atenach”, przedwojennym kinie, zwłaszcza o ludziach zasłużonych dla swojej „małej ojczyzny”: m. in. J.K. Nowaku, M. Kicińskim, S. Barnasiu i wielu innych. Autor wszechstronnie popularyzuje wiedzę o regionie poprzez sympozja, wykłady, odczyty, wystąpienia radiowe, a zwłaszcza teksty pisane i aktywność społeczną. I dlatego wśród wielu nagród za wybitne osiągnięcia Zdzisław Janeczek uhonorowany został Laurem Siemiona „w uznaniu dla Jego naukowych zasług na niwie historii i kultury miasta”, przyznanym przez Towarzystwo Przyjaciół Siemianowic Śląskich 13 lutego 2010 roku (fot., s. 133). W tym miejscu warto, myślę, przytoczyć trafne spostrzeżenie prof. Tadeusza Łepkowskiego o miejscu i roli historyka w społeczeństwie: „Ci, spośród najwybitniejszych, którzy umieją przekazywać swoją wiedzę, chcą i umieją to czynić, czują swe społeczne posłannictwo”. Wyraża się ono choćby w aktywnym uczestnictwie Zdzisława Janeczka na forum Towarzystwa Obrony Kresów Zachodnich Polski (od 2000 r.), na stanowisku radnego Siemianowic Śląskich (1984–1988), prezesa Siemianowickiego Towarzystwa Oświatowego im. Wojciecha Korfantego, przewodniczącego Rady Muzealnej Muzeum Miejskiego w Siemianowicach Śląskich, konsultanta przy realizacji projektu pomnika rtm. Witolda Pileckiego w Warszawie (2015–2016) i in. Przypomnijmy konkluzję prof. Blocha z jego wycieczki do Sztokholmu: „Zdolność pojmowania tego, co żywe – oto w istocie naczelna cnota historyka. (…) Niemniej daru tego trzeba używać stale i rozwijać go. W jaki sposób? Czyż nie tak, jak to nam wskazuje przykład Pirenne’a – przez nieustanny kontakt z dniem dzisiejszym”. „Ale od czasu Marca Blocha koło [historiografii – D.O.] nie przestało się kręcić – pisał z optymizmem prof. Fernand Braudel (1902–1985) – Historia jest dla mnie sumą wszelkich możliwych historii – zbiorem wczorajszych, dzisiejszych, jutrzejszych rzemiosł i poglądów. Błędem niewybaczalnym byłoby wybrać jedną z tych historii z wyłączeniem wszelkich innych”. Lektura książki Zdzisława Janeczka jako swoisty przewodnik bio-bibliograficzny wpisuje się w postulaty cytowanych wyżej historyków i jest niezbędną pomocą w poszukiwaniu źródeł informacji historiograficznej. K


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2017

10

W

niektórych miejscach to także znak, że przy niekorzystnych warunkach meteorologicznych kolejnego dnia może wystąpić smog, czyli nienaturalne zjawisko atmosferyczne polegające na współwystępowaniu zanieczyszczenia powietrza będącego skutkiem działalności człowieka oraz niekorzystnych zjawisk naturalnych: znacznego zamglenia i bezwietrznej pogody. Duży wpływ na powstanie smogu mają: niska emisja – czyli ogrzewanie domów za pomocą prymitywnych kotłów na węgiel czy drewno, w których spala się także inne paliwa stałe, nie spełniające żadnych standardów emisyjnych – spaliny komunikacyjne, przemysł, pogoda i ukształtowanie terenu. Nie jest to nic nowego, takie sytuacje występują w Polsce od lat, czego wręcz przysłowiowym przykładem jest dawna stolica Polski – Kraków. Trudno mówić o jednorodnych przyczynach takiego stanu. W Krakowie historycznie jedną z przyczyn może być przemysł, ale dziś największe zanieczyszczenia odnotowuje się w dzielnicach domków jednorodzinnych. Problem występuje szczególnie w miejscowościach znajdujących się kotlinach, gdzie utrudniona jest wymiana powietrza i następuje kumulacja zanieczyszczeń. Głównym źródłem zanieczyszczenia powietrza w Polsce jest jednak niska emisja.

Polska na czołowym miejscu… w zanieczyszczeniu powietrza Na początku 2017 r. alarm medialny wywołał raport WHO prezentujący najbardziej zanieczyszczone miasta Europy. Badaniom poddano zanieczyszczenie powietrza pyłem zawieszonym PM2,5. Z 50 najbardziej trujących europejskich miast 33 zlokalizowane były w Polsce! W niechlubnej pierwszej piątce znalazły się Żywiec, Pszczyna i Rybnik. W Rybniku norma zanieczyszczenia pyłu zawieszonego, wynosząca 50 mg/kg, została przekroczona 34 razy. Problem zanieczyszczeń pochodzących z niskiej emisji dotyczy nie tylko pyłu zawieszonego PM2.5 i PM10, ale także towarzyszących im SO2, CO2 oraz tlenków azotu.

Geotermia Plus, po z sukcesem wdrożonych Rodzina 500 Plus i Mieszkanie Plus, byłaby uzupełnieniem wsparcia uboższej części społeczeństwa, zapewniając jednocześnie czyste powietrze. Kolejnym sygnałem wskazującym na powagę sytuacji były raporty z początku stycznia br. z Warszawy, gdzie odnotowano sześciokrotne przekroczenie norm. Wywołano to ożywioną dyskusję polityczną wokół problematyki zanieczyszczeń powietrza, z jakimi borykają się polskie miasta. Efektem były kolejne uchwały antysmogowe,

KURIER·ŚL ĄSKI wprowadzone w woj. małopolskim i śląskim. Zakazują one spalania w piecach niektórych substancji oraz wprowadzają wymagania dla kotłów. Regulacje te pokazują jasno, czym Polacy palą w piecach: są to wszelkiego rodzaju odpady. Można snuć różnorodne teorie o przyczynach takiego stanu rzeczy. Jedną z nich na pewno jest prywatyzacja sektora ciepłowniczego w Polsce i brak zainteresowania inwestycjami ze strony zagranicznych właścicieli, którzy czerpią korzyści z istniejącej infrastruktury na tyle, że są niechętni podłączaniu nowych odbiorców. Głównymi przyczynami są jednak – niestety – bieda i słaba edukacja ekologiczna. Samo zaostrzenie przepisów, choć jak najbardziej słuszne, niewiele zmieni, szczególnie przy nastawieniu naszego społeczeństwa do wszelkiego rodzaju obostrzeń i od pokoleń wbudowane mechanizmy omijania „nieżyciowych” przepisów. Dlatego niezbędne są racjonalne rozwiązania systemowe. Takie rozwiązanie systemowe może być oparte na odnawialnych źródłach energii dostarczających „czystej” energii, która w efekcie procesów grzewczych nie emituje zanieczyszczeń. Ich wykorzystanie pośrednio przyczynia się do ograniczenia emisji szkodliwych gazów i pyłów do atmosfery, co bezpośrednio przekłada się na poprawę jakości powietrza. Ministerstwo Środowiska wśród kierunków rozwoju odnawialnych źródeł energii wskazuje wykorzystanie drewna do celów energetycznych oraz potencjał elektrowni wodnych. Równocześnie Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej (NFOŚiGW) uruchamia mechanizmy finansowe wspierające pozyskiwania energii ze źródeł geotermalnych.

Zimowy wieczór, gdzieś w małym miasteczku w Polsce. W powietrzu czuć lekko duszący, specyficzny zapach. To niestety efekt tego, czym palimy w piecach. Brak jest świadomości, że wrzucając do pieca odpady, trujemy sami siebie. Taka sytuacja powtarza się od lat, doświadczył tego prawie każdy z nas. Niestety w wielu miejscach, jak pokazują badania monitoringowe, poziom zanieczyszczenia powietrza jest zatrważający.

Geotermia: sposób na

smog Tomasz Nałęcz

Edukacja nie wystarczy Niewątpliwie do poprawy sytuacji niezbędna jest edukacja, ale to działanie długoterminowe. Należy docenić działania podejmowane przez resort środowiska, w tym ogólnopolską akcję edukacyjną „Stop smog”, prowadzoną przez Instytut Ochrony Środowiska. Taka kampania musi być wielowymiarowa i uświadamiać w szczególności najmłodszą część społeczeństwa, budując w niej proekologiczne nawyki, które powinny zaowocować w przyszłości. Uzupełnieniem edukacji są działania związane z termomodernizacją obiektów użyteczności publicznej, wspieraniem efektywności energetycznej w budownictwie i przedsiębiorstwach, rozwijaniem wysokosprawnej kogeneracji i innych technologii innowacyjnych w energetyce, dofinansowywanie budowy i modernizacji ciepłowni miejskich, tworzenie klastrów energetycznych w gminach, prowadzenie doradztwa energetycznego. Lecz wszystkie te działania mają raczej charakter wspierający niż mogą przekonać przeciętnego Polaka, aby nie wrzucał do pieca odpadów albo opon.

Potencjał tkwi pod ziemią W krajach europejskich od lat stosowane są liczne rozwiązania oparte na odnawialnych źródłach energii. W wielu z nich bardzo dobrze sprawdzają się systemy geotermalne. Zyskały one bardzo dużą popularność w Skandynawii,

Francji czy Niemczech. Zgodnie z definicją, geotermia to energia cieplna pozyskiwana ze skał i wód podziemnych, dzięki anomalii gradientu temperatury skorupy ziemskiej. Możemy wyróżnić dwa podstawowe typy geotermii: • wysokotemperaturową – wysokiej entalpii, wykorzystującą bezpośrednio ciepło z ziemi w postaci gorącej wody, pary, gazu; • niskotemperaturową – niskiej entalpii. W tym wypadku wymagane jest zastosowanie urządzeń wspomagających, zwanych geotermalnymi (gruntowymi) pompami ciepła, które doprowadzają do podniesienia energii na wyższy poziom termodynamiczny. Najbardziej znanym przykładem wykorzystania geotermii wysokotemperaturowej jest Islandia. W Polsce nie ma takich warunków jak na Islandii, choć badania strumienia cieplnego na głębokościach kilku kilometrów dają pewne podstawy do optymizmu, szczególnie w zachodnio-centralnej części kraju oraz na południu, w pasie od województwa zachodniopomorskiego po Zamojszczyznę. Wykorzystanie potencjału suchych,

gorących skał oraz wzbudzonych systemów geotermalnych mogłoby posłużyć do produkcji energii. Choć w tym zakresie widać pozytywne symptomy, to niewątpliwie potrzebne są dalsze badania i eksperymenty. Na dzień dzisiejszy dużo większe perspektywy stwarza potencjał geotermalny związany z geotermią średniotemperaturową. Instalacje tego typu korzystają najczęściej ze zbiorników wód termalnych znajdujących się na głębokościach do 3 km. W Polsce występuje ponad 50 tego typu zbiorników, a ich potencjał jest wykorzystywany w niewielkim stopniu, bo tylko w 25%. Wody termalne mają zazwyczaj temperatury w zakresie 80-100⁰C i są idealne do zastosowania w instalacjach rekreacyjnych, balneologii oraz mogą stanowić źródło dla ciepłowni geotermalnych. Obecnie w Polsce istnieje kilka geotermalnych instalacji ciepłowniczych. Najbardziej znane to Geotermia Podhalańska, Uniejów i Mszczonów. Kolejnych kilka jest uruchamianych, a NFOŚiGW zapoczątkował

zachowanym raportom organizacyjnym NOW wiemy, że na koniec drugiego kwartału 1943 roku NOW na tym terenie liczyła 427 ludzi. Latem 1943 roku część oddziałów najprawdopodobniej powróciła do AK, wobec czego liczebność NOW w trzecim kwartale 1943 roku spadła do 267 ludzi. Prawdopodobnie na początku 1944 roku w komendzie Inspektoratu AK Bielsko przystąpiono do prac nad odtwarzaniem 3 Pułku Strzelców Podhalańskich. Placówka Kęty formowała III batalion tego pułku. Składał się on wówczas z dwóch kompanii (8. i 9.), z których każda miała w składzie po trzy plutony. Batalion liczył 280 ludzi, a w ramach powstania powszechnego miał on pozostawać w dyspozycji Komendy Obwodu Oświęcim, z zadaniem użycia go przy wyzwalaniu obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. W czerwcu 1944 roku zakończyła się akcja scaleniowa z Narodową Organizacją Wojskową, która w Rejonie Kęty posiadała wówczas 250 ludzi. Ta część zgrupowania AK, jak można wnosić z zachowanych dokumentów, miała odtąd występować jako Wojskowa

Służba Ochrony Powstania – wydzielona struktura, której zadaniem była przede wszystkim służba wartownicza na opanowanym w toku walk powstańczym terenie. Zajmijmy się jeszcze tzw. „grupą Górkiewicza”. Otóż awansowany do stopnia kapitana Józef Górkiewicz ps. Górnik w roku 1944 skupił wokół siebie kilkunastu ludzi. Podjął też wówczas

mechanizm finansowy, dzięki któremu możliwe będzie wykonanie 6 nowych otworów geotermalnych. W perspektywie mają one zasilić ciepłownie w Szaflarach, Sieradzu, Lądku Zdroju, Kole, Koninie i Sochaczewie. Na eksploatację źródeł geotermalnych i wykorzystanie zasobów geotermalnych NFOŚiGW przeznaczył 500 mln zł. Należy się cieszyć, choć to kropla w morzu potrzeb. Trzeba też pamiętać, że w przypadku takich instalacji pojawia się zawsze problem zrzutu pozyskanych wód po ich wykorzystaniu, a ich skład chemiczny nie jest obojętny dla środowiska.

Pompy ciepła – niedoceniany potencjał Geotermia niskich entalpii nie pozwala bezpośrednio korzystać z gorącej wody, gdyż jej temperatura jest za niska, aby zastosować ją do ogrzewania. W tym przypadku wykorzystywane są tzw. pompy ciepła, których zadaniem jest podniesienie energii na wyższy poziom energetyczny. Geotermia niskotemperaturowa, w odróżnieniu od przedstawionych powyżej systemów głębokich, ma charakter rozwiązań indywidualnych i może być z powodzeniem stosowana w budynkach jednorodzinnych. Pompy ciepła są alternatywą czystej energii dla obszarów, gdzie nie ma sieci gazowniczej i cieplnej. Mogą one spełniać dwie funkcje: w zimie grzewczą, a latem, co w ostatnich latach staje się w Polsce równie istotne, chłodzić. Teoretycznie gruntowe pompy ciepła mogą być zainstalowane w dowolnych warunkach, ale zawsze istotny jest tu czynnik ekonomiczny, który przede wszystkim może nakłonić indywidualnych użytkowników do skorzystania z tego źródła energii. Tu z pomocą przychodzą geolodzy, których badania mogą wykazać potencjał geotermalny w konkretnej lokalizacji, na podstawie informacji geologicznej gromadzonej od dziesiątków lat. Informacja ta jest kluczowa w aspekcie głębokości posadowienie instalacji geotermalnej, co – jak łatwo przewidzieć – przekłada się na rzeczywiste koszty ponoszone przez inwestora. Uzyskanie informacji o warunkach geologicznych i w efekcie o potencjale geotermalnym może być kluczowe w kontekście prognoz wskazujących na podwojenie się w Polsce ilości instalacji pomp ciepła zainstalowanych do 2018 r. w stosunku do statystyk z 2010 roku. Informacja geologiczna powinna też stać się jednym z komponentów rozwiązań systemowych proponowanych przez państwo w zakresie wykorzystania geotermii, gdyż z jednej strony można uzależnić mechanizmy dopłat do indywidualnych systemów od wielkości potencjału geotermalnego w danej lokalizacji, z drugiej – informacja ta może być jednym z elementów wspierających decyzje o kierunkach rozwoju planowania przestrzennego.

Geotermia Plus – pakiet prospołeczny Rozwiązania związane z geotermią nis­ kotemperaturową mogą być uzupełnieniem do innych programów związanych z energią odnawialną i stanowić komplementarny element większego systemu. Generalnie można stwierdzić, że głęboka geotermia pomoże dużym, a płytka jest ukierunkowana na małych

Dokończenie ze str. 1

AK w okolicach na południe od Oświęcimia Wojciech Kempa w ramach firmy Dom Handlowy Sypniewski i Jakubowski, kierował pracami tzw. Montowni nr 5, zajmującej się produkcją broni dla oddziałów konspiracyjnych. Towarem rozpoznawczym wytwórni był m.in. „polski sten”, którego wyprodukowano w kilkuset egzemplarzach. Z kęckiej fabryki wysyłano do Krakowa młockarnie szerokomłotowe i skrzętnie ukryte w skrzyniach materiały potrzebne do produkcji broni: druty, stalowe rury. Współpraca trwała do 1944 roku, kiedy to gestapo aresztowało „Dudka” w Krakowie i Sekulskiego w Kętach. Obaj zginęli. W świetle ustaleń Kazimierza Satory (Produkcja uzbrojenia w polskim ruchu oporu 1939 – 1944), Dominik Jura wraz z kilkudziesięcioma innymi osobami związanymi z konspiracyjną produkcją broni został aresztowany

30 kwietnia 1944 roku. Moją wątpliwość natomiast budzi informacja, iż Sekulski objął dowództwo placówki Kęty na początku roku 1944 – po przeniesieniu Górkiewicza na stanowisko zastępcy Jana Wawrzyczka. Otóż Jan Wawrzyczek w swej relacji napisał, iż Górkiewicz został jego zastępcą na przełomie 1942/43 r., przy czym najwyraźniej równolegle pełnił on funkcję komendanta placówki Kęty. Z kolei w oświadczeniu dotyczącym działalności konspiracyjnej Józefa Górkiewicza – „Górnika” kpt. Wawrzyczek napisał: Ostatnia funkcja kpt. „Górnika” to z-ca taktyczny d-cy 3 p.s.p. Jak pamiętamy, część (zapewne większość) żołnierzy AK z placówki Kęty po aresztowaniach z października 1942 roku związała się z Narodową Organizacją Wojskową. Dzięki

Józef Górkiewicz ps. Górnik w roku 1944 skupił wokół siebie kilkunastu ludzi. Podjął też wówczas ścisłą współpracę z księdzem Władysławem Grohsem de Rosenburgiem, organizując komórkę AK na kęckiej plebanii. ścisłą współpracę z księdzem Władysławem Grohsem de Rosenburgiem, organizując komórkę AK na kęckiej plebanii.

Czym była owa „grupa Górkiewicza”? Podejrzewam, że był to sztab 3 Pułku Strzelców Podhalańskich AK. Wszak pamiętamy, że Jan Wawrzyczek-„Danuta” w oświadczeniu dotyczącym działalności konspiracyjnej kpt. Józefa Górkiewicza-„Górnika” napisał, że ostatnia funkcja kpt. „Górnika” to z-ca taktyczny d-cy 3 p.s.p. Dowódca pułku, kpt. Józef Badach ps. Czacharski, przebywał wówczas przy oddziale partyzanckim „Harnaś I”, który operował w rejonie Pasma Policy. W tej sytuacji zdaje się być rzeczą oczywistą, że organizacją sztabu musiał zajmować się jego zastępca. Katastrofa nastąpiła w nocy 10/11 listopada 1944 roku. Tego dnia nastąpiły masowe aresztowania, które kontynuowano także w dniach następnych. Pośród aresztowanych byli między innymi kpt. Górkiewicz, a także ksiądz ks. Władysław Grohs de Rosenburg. Obaj odzyskali wolność w maju 1945 roku. Oddziały AK placówki Kęty nie wzięły udziału w operacji, do której się przygotowywały, mianowicie do akcji wyzwalania obozu Auschwitz-Birkenau. Dlaczego akcji tej nie podjęto? O tym napiszę następnym razem. K

inwestorów. Inwestycje w ten typ energii są dostępne dla indywidualnego odbiorcy, co może w szerokiej skali znacząco wpłynąć na redukcję zanieczyszczeń związanych z niską emisją i wyeliminować negatywne nawyki związane ze spalaniem trujących substancji. Jednakże, jak wiadomo, nie ma rozwiązań idealnych. Także systemy geotermalne nie są perpetuum mobile i wymagają energii do uruchomienia pomp. Dlatego też powodzenie całego przedsięwzięcia wymaga podejścia systemowego i wprowadzenia odpowiednich programów ekonomicznych przez państwo. Jednym z aspektów, w którym mogą pomóc geolodzy, jest wykorzystanie informacji zebranych w bazach danych, gdzie znajduje się ponad 500 tys. profili geologicznych. Ta wiedza pozwala na optymalizację głębokości wierceń, co w efekcie przynosi kon-

Pompy ciepła są alternatywą czystej energii dla obszarów, gdzie nie ma sieci gazowniczej i cieplnej. Mogą one spełniać dwie funkcje: w zimie grzewczą, a latem, co w ostatnich latach staje się w Polsce równie istotne, chłodzić. kretne oszczędności dla inwestora indywidualnego. Projekt geotermalny mógłby stać się kolejnym elementem pakietu prospołecznego wprowadzanego przez państwo, tym razem wspomagając zarówno indywidualne gospodarstwa domowe, jak i zapewniając jakże ważną dbałość o stan środowiska. Co ważne, taki projekt jednoczyłby wokół jednej idei różne środowiska samorządowców, ekologów, ekonomistów, geologów, jak i mały biznes. Geotermia Plus, po z sukcesem wdrożonych Rodzina 500 Plus i Mieszkanie Plus, byłaby uzupełnieniem wsparcia uboższej części społeczeństwa, zapewniając jednocześnie czyste powietrze. Należy tu dodać, że w ramach projektu Geothermal4PL, finansowanego ze środków norweskich, dla wybranych lokalizacji inwestycji Mieszkanie Plus określono już potencjał geotermalny. Jednocześnie projekt Geotermia Plus mógłby zawierać także walor edukacyjny, upowszechniający wśród społeczeństwa wiedzę o proekologicznych rozwiązaniach. Realizacja z sukcesem projektu Geotermia Plus wymaga działań systemowych i spełnienia przede wszystkim trzech podstawowych elementów: • bezpieczeństwo wykonania instalacji, wprowadzenie certyfikatów dla firm realizujących instalacje; • preferencyjne taryfy energetyczne, decyzje regulatora wspierające odbiorców korzystających z pomp ciepła; • system kredytowania instalacji, zapewniający ich konkurencyjność w porównaniu do innych instalacji grzewczych. • Czwartym wspomagającym elementem powinny być mapy potencjału geotermalnego w znaczący sposób optymalizujące koszty wykonania instalacji. Proponowane rozwiązanie, oprócz ewidentnych zalet społecznych i środowiskowych, ma też bezwzględnie wymiar ekonomiczny związany z przedsiębiorczością. Popularność indywidualnych instalacji geotermalnych powinna znacząco wpłynąć na rozwój sektora małej i średniej przedsiębiorczości, co miałoby szczególne znaczenie w małych miejscowościach, a być może zachęciłoby także wykwalifikowanych instalatorów do powrotu do Polski z zagranicy. Oczywiście trzeba tu podkreślić, że do sukcesu projektu sama wiedza geologiczna nie wystarczy. Przedsięwzięcie należy obudować mechanizmami finansowymi oraz taryfami zachęcającymi do wykorzystania tego typu rozwiązań. Na koniec należy także dodać, że przedstawione propozycje będą mieć bezpośrednie przełożenie na wzrost jakości życia Polaków, wpisując się w nowe impulsy rozwojowe oraz kreując innowacyjne kierunki proponowane w Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju (SOR), związane m.in. z tworzeniem warunków dla nowoczesnych technologii wspomagających Smart City. K


GRUDZIEŃ 2017 · KURIER WNET

WSPOMNIENIA·PODRÓŻNIK A

I

ndie odwiedziłem siedmiokrotnie i za każdym razem spotkanie z nimi było dla mnie doświadczeniem szczególnym. Po raz pierwszy byłem tam wiosną 1974 r., a ostatni raz w roku 2003. W sumie spędziłem w tym kraju nieco ponad pół roku. Każda moja wizyta w Indiach była inna. Pierwsza, wiosną 1974 roku, przypominała zwiedzanie największego, najbardziej różnorodnego na świecie muzeum, w wielu przypadkach szokującego. Głównym „przewodnikiem” po Indiach były wówczas dla Polaków „Kamienne tablice” W. Żukrowskiego. Żywa też była pamięć o Mahatmie Gandhim. Po upływie ćwierćwiecza Indie są obok Chin jednym z najbardziej dynamicznie rozwijających się krajów świata! Mogą się podobać lub nie, ale spotkanie z nimi jest dla wszystkich wrażeniem niezapomnianym!

Koszmar na granicy Wróćmy na trasę wyprawy z 1992 r. Z Basią i Urszulą czekaliśmy na przejściu granicznym w Wagah na powrót naszych kolegów. Czas płynął, minęło południe 4 grudnia. Czekaliśmy na załatwienie przez nich carnet de passage, bez którego nie mogliśmy odbyć dalszej drogi samochodem. Gdy okazało się, że carnetu nie będzie, stało się jasne, że Romek i Krzysztof ze swoimi dziewczynami po ok. 2-3 miesięcznym pobycie w Indiach wrócą do Lahore, odbiorą samochód i przez Pakistan, Iran i Turcję wrócą do Polski. Następnego dnia rano ja i Bogdan, który zdecydował się kontynuować ze mną dalszą podróż przez Indie, Australię, Pacyfik do Ameryki, wyładowaliśmy z samochodu medale pamiątkowe, lekarstwa, wydawnictwa okolicznościowe, kamerę video, sprzęt turystyczny i trochę konserw. Wynajęty tragarz przeniósł bagaż na stację kolejową po drugiej stronie granicy, skąd odjeżdżały pociągi do Delhi. Jechaliśmy wszyscy w jednym przedziale, ale jakby inni, obcy sobie ludzie. Już wcześniej nie było solidarności w zespole, poczucia zobowiązań w stosunku do uczelni, sponsorów, kolegów i przyjaciół. Jeszcze przed wyjazdem z Polski wyczuwałem, jak bardzo studenci się nie lubią. Często dochodziło do ostrych spięć i kłótni, zwłaszcza między Urszulą a Bogdanem. Zarzucała Bogdanowi szczególnie to, że na wyprawę wziął zbyt mało pieniędzy i nie angażował się w zwykłe czynności życia wędrowcy (obieranie ziemniaków, sprzątanie itp.) Nigdy nie stanowiliśmy dobrego, zgranego zespołu i niełatwo było pokonać wzajemną niechęć, ale to, co uczyniła Urszula w Delhi, świadczy nie tylko o braku koleżeńskości, ale nawet zwykłej przyzwoitości. Po przyjeździe do Delhi trochę odpoczęliśmy, po czym Bogdan miał pilnować naszego bagażu, a ja poszukać noclegu. Gdy wracałem, w przejściu nadziemnym minąłem Urszulę. Okazało się, że mój towarzysz pilnował gitary, a pozwolił Urszuli ukraść kamerę video. Spotkałem ją, niczego nie podejrzewając, kiedy niosła ją do dworcowego sejfu. To był poważny i niespodziewany cios. Przed wyprawą każdy z 6 uczestników zobowiązał się zdobyć 3 500 dolarów. Nie wywiązał się z tego tylko mój towarzysz – Bogdan (miał 2 500 USD). Większość pieniędzy została zainwestowana w samochód i kamerę i obie te rzeczy znalazły się teraz w rękach pozostających w Indiach studentów. Dla nich wyprawa się kończyła, więc zapragnęli unicestwienia moich planów! Ruszając w daleką, blisko półtoraroczną podróż przez Australię, Oceanię i obie Ameryki, miałem do dyspozycji ok. 1800 USD, a Bogdan ok. 500 USD! (wnieśliśmy 6000 USD). Tymczasem dwa bilety z Madrasu do Melbourne w jedną stronę kosztowały 1400 USD. Mieliśmy pieniądze na bilety lotnicze do Australii i niewielkie wydatki po przylocie na Antypody, ale brakowało na przejazd i miesięczny pobyt w Indiach. Byłem jednak zdeterminowany objechać świat. Mogłem wydać zaledwie 50 dolarów na miesięczny przejazd przez całe Indie z Delhi do Madrasu. Pomyślałem: jestem zdrowy, silny i przygotowany do przyjęcia wielkiego wyzwania! Z Australii przez Amerykę jest ta sama droga do Europy, co przez Azję.

I w Delhi W dniu naszego przyjazdu do Delhi Hindusi zniszczyli meczet w Aiodia, co spowodowało ogromne wzburzenie społeczności muzułmańskiej i ogłoszenie stanu wyjątkowego. Centrum

stolicy było zamknięte, a w wyniku rozruchów na tle religijnym na terenie całego kraju zginęło ponad 2 000 osób. Sparaliżowana komunikacja kolejowa i autobusowa uniemożliwiała wyjazd na południe kraju. W tej sytuacji trzeba było myśleć o znalezieniu jakiegoś niedrogiego „przytułku”. Znaleźliśmy w pobliżu Dworca New Delhi camping. Gdy wchodziliśmy do środka z niemałym bagażem, nikt się nami nie zainteresował, nikt przez tydzień nie pytał, kim jesteśmy i gdzie rozbiliśmy namioty, nawet wówczas, gdy wychodziliśmy po kilku dniach z plecakami wczesnym rankiem, nie uiszczając żadnej opłaty! Cała wyprawa z założenia to był prawdziwy survival. Liczyłem na pomoc rozsianych po całym świecie naszych rodaków; misjonarzy, Polaków – potomków tułaczy z XIX–XX w. i personel polskich placówek dyplomatycznych, także tej w Delhi!

Józefa Wesołowskiego (późniejszego nuncjusza na Dominikanie!). Trochę czasu poświęciliśmy też na kontakty z ludźmi, spacery i zwiedzanie miasta. 16 grudnia 1992 r. sytuacja była już na tyle stabilna, że kursowały pociągi i udaliśmy się do Agry. Na stacji wynajęliśmy rykszę do centrum, ustaliliśmy cenę za przejazd – 4 USD. To niewiele, więc rykszarz, jak to jest w obyczaju Azjatów, wymusił na nas „wizytę” w sklepie znajomego jubilera. Mieliśmy mało pieniędzy i czasu, więc myślami byliśmy przy Taj Mahalu i Czerwonym Forcie. W tamtych czasach ceny biletów wstępu do muzeów dla tubylców i obcych były jednakowe i bardzo niskie! Dwa dni później znowu wsiedliśmy do pociągu i późnym wieczorem dotarliśmy do niewielkiego miasteczka w pobliżu Bombaju – Lonavli – gdzie mieszkała polska zakonnica Walentyna Czernik.

zostawienia w rykszy namiotu, poproszono Bogdana, by odebrał go w firmie przewozowej! Dni spędzone w towarzystwie siostry były jak sen. Sama siostra, po dramatycznych przeżyciach w Rosji, twierdziła, że tak chyba musiał wyglądać raj. Wspaniały klimat, bujna, tropikalna roślinność, mili ludzie, spokój, cisza… Wróciłem tam w 1998 roku. Tym razem sam, w trakcie wyprawy przez Europę, Azję i Afrykę. I choć pojawiłem się bez zapowiedzi, siostra Walentyna znowu przyjęła mnie bardzo serdecznie. Była w znakomitej formie fizycznej i psychicznej i przyznała, że spodziewała się mojej wizyty… Znowu spędziłem kilka beztroskich dni w towarzystwie s. Walentyny i rodziny z Padwy, sponsorów Auxilium Convent Salesian Sisters. Znowu codziennie odbywałem spacery nad jezioro w poszukiwaniu ametystów (niestety tym razem było ich już znacznie mniej) oraz poza Lo-

czasem palono w nim drzewem. Dookoła były ławki, na których siedzieli ludzie. Pociąg jechał nocą. Czasem dawali kaszę do jedzenia i herbatę bez cukru. Potrzeby fizjologiczne załatwiano na stacjach. Po dwóch tygodniach pociąg stanął. Pieszo trzeba było przejść kilkanaście kilometrów. Przygotowano stare domy, gdzie zakwaterowano Polaków, Ukraińców i innych mieszkańców Polesia. Później nas zarejestrowano i przydzielono do pracy przy wyrębie lasu. Pracować musieli wszyscy, nawet dwunastoletnia siostra pracowała w stołówce. W zamian za to każdy otrzymywał zupę i 200 gramów chleba. Trzeba było żywić się grzybami i jagodami. Po pewnym czasie całą rodzinę przewieziono do obozu Ostrowski w Archangielskiej Obłasti. Tam zmarł ojciec! Nagle siostra zamilkła, a po policzkach zaczęły jej spływać łzy. Trzeba było przerwać wywiad.

Kogo Pan Bóg kocha, posyła go w świat, bo świat wzbogaca, otwiera oczy, serce i duszę. Ta piękna dedykacja o. Mariana Żelazka – Ojca trędowatych z Puri w Indiach, jednego z najbardziej niezwykłych ludzi, jakich w życiu poznałem, świadka wiary, towarzyszy mi zawsze w czasie moich wędrówek.

Indie za 50 dolarów Wyprawa dookoła świata III Władysław Grodecki

Niestety, może brak ambasadora (odwołany), może wizyta w Indiach delegacji polskiego parlamentu sprawiły, że nikt nami nie chciał się zająć. Wydzielano nam nawet przegotowaną wodę do picia… Byłem na pustyni półtora roku, ale dopiero tu zrozumiałem, co to jest prawdziwe pragnienie! Spotkani na pustyni Beduini nigdy nie pytali, czy chce mi się pić, czy jestem głodny – ale tej kultury, gościnności nie mieli pracownicy ambasady RP! Czasem poczęstował mnie kucharz Hindus. Przez wiele lat byłem czynnym członkiem Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Indyjskiej, liczyłem więc na wsparcie, zwłaszcza w Ambasadzie RP. Przyjęła nas, co prawda, p. Barbara, żona przyszłego ambasadora, orientalisty z UW, Krzysztofa Byrskiego, ale nie zaproponowała noclegu choćby na podłodze. „Wspaniałomyślnie” wzięto kilkanaście medali okolicznościo-

Byłem zdeterminowany objechać świat. Mogłem wydać zaledwie 50 $ na miesięczny przejazd przez całe Indie z Delhi do Madrasu. Pomyślałem: jestem zdrowy, silny i przygotowany do przyjęcia wielkiego wyzwania! wych, kilka albumów o Krakowie, trochę folderów i pamiątek, ale uzyskanie zwykłego potwierdzenia przejęcia tych materiałów, bez słowa „dziękuję”, było wielkim problemem! Potrzebowaliśmy pomocy także z powodu wspomnianych rozruchów. Chcieliśmy jak najszybciej opuścić Delhi i udać się na południe, bo każdy dzień uszczuplał nasze skromne zasoby finansowe i zmniejszał szansę „powrotu do Polski przez Australię i Amerykę”. W tej przykrej sytuacji były jednak i miłe chwile. Pozbawieni możliwości wyjazdu z Delhi polscy parlamentarzyści poświęcili nam jeden wieczór i w reprezentacyjnym hotelu Ashoka podejmował nas osobiście Marszałek Sejmu Wiesław Chrzanowski! Dzień później odwiedziliśmy też nuncjusza apostolskiego, polskiego kapłana ks.

Z piekła do raju W trakcie przygotowań do wyprawy sporo czasu poświęciłem na zbieranie adresów prywatnych, różnych organizacji polonijnych, muzeów, klasztorów, polskich księży i misjonarzy na całym świecie. Andrzej Policht – salezjanin, uczestnik moich wycieczek po Krakowie i organizator Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego był pionierem, a ja mu pomagałem, przygotowując przyszłych wolontariuszy do wyjazdu do Afryki. Z kolei później on mi pomagał, zbierając adresy wszystkich polskich męskich i żeńskich salezjańskich zgromadzeń zakonnych. Adres s. Walentyny Czernik był pierwszym, z którego skorzystałem. Z dworca kolejowego w Lonavli dojechaliśmy rykszą do Auxilium Convent Salesian Sisters. Byliśmy bardzo zmęczeni, bo nawet nie zauważyliśmy, że ryksza odjechała z namiotem Bogdana! Chwilę później w towarzystwie polskiej repatriantki z Rosji, siostry Walentyny, i pięknych hinduskich dziewcząt spożywaliśmy kolację. W międzyczasie przygotowano nam pokój z łazienką. Na stole stało kilka butelek smacznej, chłodnej wody, kwiaty i napis „Blessed among the women” (błogosławieni między niewiastami). Czekała nas chyba najcudowniejsza noc od wyjazdu z Polski! Następnego dnia o godz. 8.30 po raz pierwszy od czasu wizyty u biskupa Multan, Józefa Patrasa, zjedliśmy normalne śniadanie: grysik, tosty, kawę z mlekiem, masło, ser, banany, jabłka… Chwilę później szkolną rykszą zawieziono nas do szkoły założonej przez s. Walentynę i prowadzoną przez ss. salezjanki. Nasza przewodniczka, jedna z sióstr, zaprezentowała nam obrazy hafty, wycinanki i stroje wykonane przez podopieczne. Dzieci dla gości z dalekiej Polski zaśpiewały kilka piosenek, a na koniec pokazały mi ogromny kosz nazbieranych tego dnia przez nie pięknych ametystów, których było tu jak grzybów po deszczu! Nauczycielka stwierdziła, że jeśli tylko zechcę, wszystkie mogą być moje! Z braku środka transportu wybrałem tylko jeden, ale największy okaz! Zdumiewające, że nikt ich nie zbierał. Zdumiony byłem również i tym, że następnego dnia po zgłoszeniu

navlę. Najciekawsza była wycieczka do Malawli, gdzie znajdują się ogromne groty, a w nich stupy buddyjskie, w innym miejscu zaś ashram i świątynie hinduistyczne. Do Lonavli wróciliśmy w towarzystwie dwójki studentów z Krakowa, Miłosza i Anny, którzy w Indiach studiowali rzeźbę i malarstwo. Krótko gościła ich siostra, a później rozbili namiot nad jeziorem i zbierali ametysty. Zbliżał się wieczór, było cicho, ciepły, przyjemny wiatr, spacerujące dookoła pawie i daniele, i ławeczka pod okazałym bananem. – Proszę usiąść – zaproponowała siostra – może to już ostatnia okazja, by opowiedzieć historię mojego życia. – Mój dom rodzinny znajdował się w Czeleszczewiczach k. Kobrynia. Mieszkałam z rodzicami i licznym rodzeństwem. Ojciec był gajowym, ale mieliśmy duże gospodarstwo i 30 krów. Trudnił się też myślistwem. Gdy wybuchła wojna i wkroczyli Sowieci, z początku było spokojnie, ale 10 lutego 1940 r. o 5.00 rano przyszło pięciu oficerów NKWD z listą. Towarzyszył im miejscowy Żyd „przewodnik”. Niemal wszędzie na terenach zajętych przez Sowietów Żydzi sporządzali listy Polaków i wydawali ich enkawudzistom. Mój brat Sergiusz namalował tę dramatyczną scenę z Żydem – Judaszem, który wydał moich rodziców. Sowieci kazali się spakować w ciągu 30 minut. Można było wziąć tylko tyle odzieży, ile dało się włożyć na siebie. Kazano wyciągnąć sanie i jechać do

Spotkani na pustyni Beduini nigdy nie pytali, czy chce mi się pić, czy jestem głodny – ale tej kultury, gościnności nie mieli pracownicy ambasady RP! Czasem poczęstował mnie kucharz Hindus. odległej o 10 km stacji w miejscowości Horodec. Zmieścili się tylko rodzice, ośmioletni brat, siostra i Walentyna. Inni musieli biec w śniegu prawie po pas. Na stacji było już dużo ludzi. Wyjazd pociągiem towarowym nastąpił wieczorem. W środku wagonu był kominek,

Tymczasem z zewnątrz do naszych uszu dochodziły piękne recytacje i śpiew. – Kto to śpiewa? – zapytałem siostrę. – Dziś jest sobota 31 stycznia, 110 rocznica śmierci naszego patrona, św. Jana Bosko! O 17.00 rozpoczną się uroczystości, występy artystyczne, zawody sportowe, a wieczorem w konwencie męskim spektakl teatralny. Proszę się przygotować na godzinę 19.00... O tej porze znalazłem się w gościnnych progach konwentu męskiego. W wypełnionej po brzegi sali wraz z przedstawicielami władz miasta i gośćmi z konwentu żeńskiego zająłem miejsce przy samej scenie. Świetny spektakl, później przyjęcie, dostojni goście z Indii i Italii! Zapomniałem o trudach wyprawy, o tym, co mnie czeka. Czy mogłem przypuszczać, że następną noc spędzę w krzakach gdzieś na peryferiach miasta Pune? Konsul RP, p. Ireneusz Makles, powiedział mi, do Pune zaprasza mnie krakowianka, p. Ewa. Potwierdziłem swój przyjazd, a mieszkanie p. Ewy Marii Herukuru znalazłem bez problemu. O umówionej godzinie nikt nie otwierał. Zostawiłem kartkę w drzwiach i kilkakrotnie ponawiałem próbę. Gdy po raz kolejny wróciłem z rekonesansu po mieście, dowiedziałem się, że chwilę wcześniej p. Ewa wyszła z mieszkania. Była w nim cały czas! W pobliżu nie było hotelu, ale była kępa krzaków. Rozłożyłem w nich karimatę i starałem się zasnąć. Trochę przeszkadzały komary i ujadanie psów, ale… spałem już w gorszych warunkach!

Sylwester między niebem a ziemią Tuż przed Świętami Bożego Narodzenia z „listami polecającymi” do zaprzyjaźnionych z siostrą Walentyną salezjanów udałem się z Bogdanem do Madrasu. Tam przy Brodway Rd, mimo „gorącego” świątecznego okresu i dużej liczby gości, przyjęto nas bardzo serdecznie. W niewielkim pokoiku było tylko jedno łóżko, na którym położył się chory Bogdan, a ja rozłożyłem karimatę. Po kolacji, kąpieli i krótkim spacerze wróciło dobre samopoczucie. Perspektywa spędzenia kilku miłych dni, poczucie spokoju i bezpieczeństwa było bardzo krzepiące! Dzień wigilii Bożego

11

Narodzenia spędziliśmy na zwiedzaniu miasta, a wieczorem odwiedziłem port. Miałem nadzieję, że pływają jakieś statki z Indii do Australii. Niestety trzeba było myśleć o kupnie biletu lotniczego, a te były bardzo drogie! Przelot do Melbourne Indyjskimi Liniami Lotniczymi kosztował 1000 USD, a australijskimi i Air Lanca 700. Ta cena też nie była zachęcająca, więc Bogdan bezskutecznie usiłował coś sprzedać, by zdobyć trochę pieniędzy. Tymczasem do naszego pokoju wstawiono łóżko i czułem się jak w Wersalu. Święta Bożego Narodzenia minęły spokojnie. Zwiedzaliśmy Madras, byliśmy w Mylapore (gdzie w 68 r. został zamordowany św. Tomasz Apostoł), Mahabalipuram i w Pondiherry. W dniu wyjazdu, 31 grudnia 1992 r. Bogdan, mający pewne problemy zdrowotne, pojawił się na plebanii ponad godzinę po planowanym czasie wyjazdu na lotnisko! Gościnni salezjanie wynajęli dwie ryksze, które zawiozły nas na dworzec kolejowy, skąd pociągiem mieliśmy jechać na lotnisko. Niestety kolejki przed kasami były tak długie, że weszliśmy do pociągu bez biletu! Gdy pytałem stojących obok pasażerów, gdzie w takiej sytuacji można kupić bilet, ci odpowiadali: w kasie. A czy może kupić u konduktora? Nie! A więc co robić? Kupić bilet w kasie! Dalsza dyskusja była pozbawiona sensu. Z kieszeni wyciągnąłem różaniec i zacząłem się modlić, by nie przyszedł konduktor! Po 45 minutach prawdziwego horroru, bardzo spóźnieni, dojechaliśmy szczęśliwie do lotniska, gdzie spotkała nas niemiła niespodzianka. Terminal był zupełnie pusty, czyżby samolot odleciał? Nie odleciał, ale strajkowali pracownicy Air India, ludzie zaś rozproszyli się dookoła. Co chwilę na monitorach podawano kolejną godzinę odlotu do stolicy Sri Lanki Colombo. Tymczasem zbliżała się północ 31 grudnia 1992 roku. Wokół spali Hindusi, Cejlończycy i kilku Europejczyków. Byłem bardzo zdenerwowany, ale oznajmiono nam, że samolot Air Lanca do Colombo „kiedyś” odleci. Trochę ochłonąłem. Czas płynął i tylko komunikaty na monitorach upewniały nas, że jednak odlecimy. Był wieczór sylwestrowy i zbliżał się Nowy Rok. W holu zamknięte były wszystkie sklepy, nie można było kupić choćby wody mineralnej, by po „hindusku” wznieść toast za pomyślność w Nowym Roku. Było bardzo cicho i spokojnie, choć przybywało pasażerów.

Dzieci dla gości z dalekiej Polski zaśpiewały kilka piosenek, a na koniec pokazały mi ogromny kosz nazbieranych tego dnia przez nie pięknych ametystów, których było tu jak grzybów po deszczu! Nagle przed 24.00 na monitorach telewizyjnych ukazały się napisy: „HAPPY NEW YEAR”, a siedzący obok dwaj turyści ze Szwecji rzucili się na mnie z życzeniami. Później zrobili to inni biali, ale po chwili znowu było spokojnie i cicho, aż do komunikatu o 1.30, żeby przygotować się do wyjścia. Ok. 4.00 nad ranem byliśmy już w Colombo! Z trudem znaleźliśmy hotel i trochę pospaliśmy. Później ruszyliśmy na kilkugodzinny spacer po Sailabimbaramaya Awariwatta – tak nazywa się miejscowość, gdzie spędziliśmy pierwszy dzień 1993 roku, zwiedzając miasto! Duże wrażenie zrobił na mnie kompleks obiektów buddyjskich: God Salman, God’s Reasting Place, Lord Budda Mouse, Monument Buddy i święte drzewo Boo. Najbardziej podobały mi się tłumy cejlońskich dziewcząt składające kwiaty przed ogromnym posągiem Buddy. W ogóle kwiatów było bardzo dużo: noszono je, sprzedawano, składano. Wszędzie kwiaty i dziewczyny. Żywa, soczysta zieleń, jeziorka, potoki, bagna, palmy i te dziewczyny modlące się, spacerujące, ale też i kąpiące się przy studni w stroju topless. Tylko przez chwilę wydawało się, że nasza obecność je krępuje. Jedna po drugiej podchodziły pod studnię i rozbierały się do pasa. I wcale nie udawały, że fotografowanie ich obfitych biustów sprawia im przyjemność! Zrozumiałem, dlaczego Sri Lankę nazywa się Rajską Wyspą! K


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2017

12

KURIER·ŚL ĄSKI

M

Tadeusz Puchałka

łodzi Francuzi z obawą patrzyli w przyszłość, bo chrześcijaństwo, a wiara katolicka w szczególności, od długiego już czasu jest w ich kraju pod lupą najrozmaitszych organizacji. Niestety, obawy młodych ludzi były uzasadnione, skoro we Francji krzyż stał się czymś na wzór swastyki i nie ma już nawet szacunku dla świętości Jana Pawła II, którego władze miasta Ploermel chcą obedrzeć z atrybutów chrześcijańskich. Wprawdzie nie musimy się bać, że niszczenie, odbieranie św. Janowi Pawłowi II krzyża spowoduje zamordowanie wiary, bo katolicy przywykli do prześladowań i z pewnością poradzą sobie, a wiara, jak zawsze, obroni się sama. To prawda, lecz to, z czym mamy do czynienia we francuskim miasteczku, nie jest tylko zabawą z gatunku zachodniej subkultury – to coś o wiele gorszego. Tego rodzaju zabiegi godzą w katolików, samego Świętego, Polaków – cały Kościół. Dyskryminacja katolików trwa od dawna, teraz jednak proces ten przybiera przerażające rozmiary. Należy przypomnieć, że krzyż – jako święty symbol chrześcijaństwa – ma prawo domagać się należnego mu traktowania, podobnie jak symbole innych wyznań. Nikt nie dał mi prawa wypowiadania się za wszystkich Polaków, więc odpowiadam w swoim imieniu, że jako Polok-Ślonzok jestem oburzony sytuacją we Francji związaną z niszczeniem symboli wiary, niezależnie od tego, za jakimi paragrafami prawa świeckiego się ono chowa. Cóż to za prawo, w myśl którego można dokonywać zamachu na wiarę? Bo przecież odmawianie nam, katolikom, krzyży, to zamach na naszą

godność. Szanujemy każdą wiarę, szanujemy ludzi niewierzących i ich poglądy, czy zatem nie mamy prawa żądać tego samego od innych? Z doniesień wielu agencji prasowych wynika, że polskie władze rządowe z panią premier Beatą Szydło interweniowały w tej sprawie. Jestem dumny, że jestem Polakiem właśnie teraz, kiedy polskie władze zaproponowały przeniesienie pomnika z miasta Ploermel do Polski. Czyżby świat oszalał do tego stopnia, że trzeba imać się tak drastycznych rozwiązań? Papież i wiara skazane na banicję przez rządy państwa, od którego uczyliśmy się chrześcijaństwa? Oddzielenie państwa od Kościoła to także, a może przede wszystkim, niemieszanie się instytucji świeckich w sprawy wiary, wiernych – i odwrotnie. Czy zasada ta ma działać tylko w jedną stronę? Jeżeli tak, to mamy do czynienia z rodzącym się nowym, nieznanym do tej pory totalitarnym systemem i w ten sposób ma prawo to rozumieć każdy. W tym miejscu należy przypomnieć słowa premier Beaty Szydło, która powiedziała: „Jan Paweł II mówił, że historia uczy, że demokracja bez wartości przemienia się w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm”. Na koniec warto przytoczyć jeszcze słowa św. Jana Pawła II, jakże przerażająco dziś na czasie, choć wypowiedziane tak dawno (Francja 1985 r.): Francjo, najstarsza córo Kościoła, co zrobiłaś ze swoim chrztem?. W atmosferze Święta Zmarłych wypadało wspomnieć o umieraniu, tym razem o umieraniu ludzkich wartości. Niestety, Francja nie jest jedynym krajem objętym tą zakaźną chorobą. K

Rozwój w interesie zaborców... a nie Śląska! Paweł Czyż

N

ie zgadzam się z tezami tekstu Adam Frużyńskiego z listopadowego wydania „Śląskiego Kuriera WNET” o zasługach Friedricha Wilhelma von Redena dla Śląska. Pruski minister nie działał w interesie Polaków czy Śląska, a Królestwa Prus. Podobnie pełniącym obowiązki prezydenta Warszawy był Rosjanin Sokrates Starynkiewicz (1875–92). Był on urzędnikiem carskim, a Warszawę reformował na chwałę Imperium Rosyjskiego. Można go również uznać za nietypowego rusyfikatora, który, w przeciwieństwie do innych carskich włodarzy Warszawy, wybrał metodę marchewki zamiast kija. W swoich pamiętnikach wielokrotnie podkreślał, że jest rosyjskim patriotą, a na podstawie ich lektury można określić postawę Starynkiewicza nawet jako rosyjskiego wielkomocarstwowego nacjonalisty. Jego doktryną była pełna asymilacja

gospodarcza, polityczna i społeczna Polaków z Rosją, którą realizował polityką pokojowego zmiękczania społeczeństwa poprzez pozytywne inicjatywy gospodarcze i społeczne. Zarówno w prywatnych zapiskach, jak i w wypowiedziach publicznych ostro polemizował z polskimi patriotami – także, gdy był już na emeryturze. Zatem z tymi modernizacjami i odbudowami warto uważać! W 2002 roku odsłonięto ponownie pomnik von Redena (zniszczony w lipcu 1939 r. przez działaczy Związku Stowarzyszeń Polskich Chorzowian, odbudowany i ponownie odsłonięty rok później z inicjatywy NSDAP). Dla pom­nika Prezydenta II RP prof. Ignacego Mościckiego, który od 1922 r. był dyrektorem chorzowskich zakładów azotowych i mieszkał w XIX willi przy obecnej ulicy Powstańców 27 (obecnie szpital im. Mościckiego) – miejsca

nie znaleziono! Tymczasem niebawem wchodząca w życie ustawa „pomnikowa” uchwalona 22 czerwca, podpisana przez prezydenta Andrzeja Dudę 17 lipca br., nie daje podstawy do zniesienia chorzowskiego pomnika okupanta…

Drugie odsłonięcie pomnika Friedricha Wilhelma von Reden w Chorzowie.

T

ezy z tekstu Adama Frużyńskiego, cyt. „Ostatnie lata życia F. Reden spędził razem ze swoją małżonką Fryderyką w nabytym w 1785 roku majątku Bukowiec. Rozwijali wspólne zainteresowania, pomagali

jest heliochromolitografia na podstawie obrazu o jakże wdzięcznym tytule: „Święta noc”. Wydaje się on być zwykłym przedstawieniem treści religijnej. Został umieszczony za szybą, w ozdobnej ramie o wielkości 54/67 cm. Autorem pierwowzoru jest włoski malarz z XVII wieku, Carlo Maratii, przedstawiciel rzymskiej szkoły malarskiej. Jest to więc dzieło barokowe. Oryginał przechowywany jest w Drezdeńskiej Galerii Malarstwa wraz z innymi wybitnymi eksponatami.

N

Z ARCHIWUM AUTORKI

Papież skazany na banicję!

U

łożył ją austriacki ksiądz Joseph Mohr, będący wtedy wikarym kościoła w Mariapfarr (region Langau koło Salzburga). Inspiracją dla niego była scena, którą zobaczył podczas pełnienia kapłańskiej posługi. Pewnego zimowego dnia został bowiem wezwany do kobiety w połogu. Nawiedzona rodzina żyła bardzo skromnie i wzbudziła w księdzu skojarzenia z ubóstwem Świętej Rodziny w szopie betlejemskiej. Wikary, wiedziony natchnieniem, napisał o tym sześciozwrotkowy wiersz. Muzykę zaś do jego dzieła, dwa lata później, skomponował miejscowy organista Franz Xaver Gruber. Powodem tego stały się popsute organy w sam dzień Wigilii Świąt Bożego Narodzenia. Niemożność zagrania podczas Pasterki na kościelnym instrumencie skłoniła wikarego i organistę do odtworzenia prostej kompozycji na gitarze. I tak oto powstała nowa kolęda. Jej skromna premiera odbyła się dokładnie 24 grudnia 1818 roku w kościele pod wezwaniem Świętego Mikołaja w Oberndorfie koło Salzburga. Melodia była wolnym walcem, napisanym na dwa głosy solowe, chór i gitarę w tonacji D-dur oraz metrum 6/8. Kolęda wkrótce miała już siedem zwrotek. Bardzo spodobała się miejscowym i była przez nich często śpiewana. Kilka dni później, kiedy do tejże parafii przyjechał organomistrz, aby naprawić zepsute organy, usłyszał pieśń. Zachwycony pięknem i prostotą tego dzieła rozpowszechniał melodię oraz słowa w okolicy. Wiadomo, że już po czterech latach czyniono odpisy tego utworu w Salzburgu. W 1834 roku kolęda została zapisana w lipskim śpiewniku jako „prawdziwa pieśń tyrolska”. W połowie XIX wieku znana była już w całej Austrii. W 1854 roku zainteresowała się nią berlińska kapela królewska. Wtedy też, 30 grudnia, nikomu nieznany jej twórca opisał okoliczności powstania tego utworu. Sam Franz Xaver Gruber zmarł w 1863 roku, kiedy sława jego dzieła przekraczała granice kolejnych krajów. Kolęda „Cicha noc” w okolicach Salzburga została oficjalnie zaliczana

FOTOGRAF NIEZNANY, 7.07.1940

Najbardziej brakuje nam w naszym kraju przydrożnych krzyży i kapliczek, a w Polsce jest ich bardzo wiele i są takie zadbane – z wyraźną zazd­rością mówili młodzi pielgrzymi z Niemiec i Francji podczas zeszłorocznych ŚDM.

Tak brzmią początkowe i zarazem tytułowe słowa najbardziej znanej na świecie kolędy. Powstała ona w 1816 roku w nietypowych okolicznościach, acz bardzo adekwatnych do przesłania, które głosi.

Cicha Noc Barbara Maria Czernecka

do pieśni kościelnych dopiero od roku 1866. Obecnie brzmi w kilkuset tłumaczeniach na różne języki i dialekty i jest najczęściej wykonywana podczas koncertów, jasełek czy świątecznych spotkań. Słowa polskiej wersji zostały ułożone przez Piotra Maszyńskiego w 1930 roku. Siedem lat później w Oberndorfie poświęcono specjalną

mieszkańcom sąsiedniej wsi, prowadzili edukację zdolnej młodzieży. Byli także mecenasami sztuki, a prowadzony przez nich otwarty salon gościł najsławniejsze osobistości ówczesnych Prus” są nieodpowiedzialne w czasie promowania przez środowisko RAŚ i „Śląskiej Partii Regionalnej” „narodu śląskiego” czy autonomii. Tak dla kontrastu... Czy gdyby napisać, że „Hans Frank ze swoją małżonką spędzili radosne chwile na krakowskim Wawelu. Rozwijali wspólne zainteresowania, pomagali mieszkańcom Krakowa, prowadzili edukację zdolnej młodzieży. Byli także mecenasami sztuki, a prowadzony przez nich otwarty salon gościł najsławniejsze osobistości ówczesnych III Rzeszy”, to byłoby OK? Przecież i von Reden, i Frank swoje role pełnili z nadania zaborcy i okupanta... Na Śląsku można znaleźć wiele postaci godnych upamiętnienia za wkład w rozwój gospodarczy Śląska, np. Szkota Johna Baildona czy Karola Olbrachta Habsburga-Lotaryńskiego z Żywca. Po co zatem promować Prusaka? Nie bardzo rozumiem... K Niezależna Gazeta Obywatelska w Bielsku-Białej

Sławni na tarnogórskiej ziemi Maria Wandzik

W

piątek 27 października Muzeum w Tarnowskich Górach zaprosiło mieszkańców na spotkanie autorskie z dr. Arkadiuszem Kuziem-Podruckim oraz dr. Dariuszem Woźnickim, na promocję książki Sławni na tarnogórskiej ziemi – uzupełnionego przez autorów wydania z 2003 roku, wówczas z rekomendacją prof. Stanisława S. Niciei oraz Sławomira Letkiewicza. Książka od dawna nie jest dostępna w handlu, a wyłącznie w bibliotekach. Stanowi rodzaj biograficznego przewodnika, który uzupełnia inne wydawnictwa na temat Tarnowskich Gór. Zawiera opisy znanych postaci historycznych na przestrzeni pięciu stuleci – od XVII do XXI wieku. Autorzy przedstawili najważniejsze i najbardziej barwne postacie, które zamieszkiwały ziemię tarnogórską. Jan

III Sobieski, August II Mocny, Stanisław Poniatowski, Józef Piłsudski, Johann Wolfgang Goethe, Ignacy Krasicki, Józef Wybicki, Guido Henckel von Donnersmarck – to ludzie wielkiego formatu, kreujący historię lokalną i przemysłową: naukowcy, pisarze i hierarchowie Kościoła. Kolorowe ilustracje przedstawiają portrety opisywanych osób oraz ich znaki heraldyczne. Autorzy projektu Sławni na tarnogórskiej ziemi od zawsze byli związani z ziemią śląską. Arkadiusz Kuzio-Podrucki jest doktorem nauk humanistycznych, historykiem oraz publicystą. Zajmuje się badaniem dziejów śląskiej szlachty i arystokracji oraz ich związków z europejskimi rodami. Jest również współautorem symboli samorządowych, w tym godeł dzielnic Miasteczka Śląskiego oraz herbu

i weksyliów Tarnowskich Gór, powiatu tarnogórskiego, Piekar Śląskich i Wojkowic.

Donald w podróży (Lokomotywa) Antoni Wysocki Stoi w Sopocie lokomotywa, ciężko jej, sapie i pot z niej spływa. Martwi się bardzo i trwoży srodze, czy nie ustanie czasem po drodze? W pociągu Donald smutny, w niesławie, bo musi stawić się dziś w Warszawie. Prokuratura jego dziś wzywa, rusza więc wolno lokomotywa. Donald ma bardzo dużo bagaży, a każdy bagaż tak dużo waży. Ogromne pudła i nesesery, a w nich z przeróżnych afer papiery, dzisiaj w pociągu poukładane, kiedyś pod dywan skrzętnie zmiatane. Każda afera, stwierdził wagowy, ogromny ciężar ma gatunkowy. Z trudem prędkości pociąg nabiera, och, jaka ciężka każda afera! Donald, jak wiemy, z afer zasłynął, więc czy uciągnie to Pendolino? Dobrze, że włoskie ma pochodzenie, tam mafii wielkie jest zatrzęsienie. Toteż przywykła lokomotywa, że państwo z mafią często przegrywa. Szczęśliwie Donald był bez śniadania, o tyle chociaż mniej do dźwigania. W pociągu Wars jest, w Warsie kotlety, lecz Donald nie jadł w Warsie, niestety. Gdyby tak Kopacz razem z nim była, to jajecznicę by zamówiła.

W wielu wagonach poukładane drzewa w Sudetach powycinane. Drzewa wycięte przez Rycha w lesie, za to też winę Donald dziś niesie. W jednym wagonie kupa kamieni, którą w rozmowie kiedyś wymienił, przy ośmiorniczkach w knajpie u Sowy, po kilku głębszych, skory do mowy, kiedy to wzrok miał już bardzo mglisty, Tuska minister, prawnuk Noblisty. Ciągnie więc z trudem ciężkie wagony. W wagonach również jest zgromadzony skarb parabanku – „Amber Gold” złoto – ludzkie pieniądze rzucone w błoto. To też obciąża dziś pasażera, a bardzo ciężka jest ta afera. Infoafera i hazardowa oraz taśmowa i podsłuchowa, także stoczniowa i zegarkowa; to nawet nie jest afer połowa. One też ciążą teraz Tuskowi jako byłemu już premierowi. Ale największy ciężar go gniecie, niespotykany nigdzie na świecie: to profanacja ofiar Smoleńska oraz wyjaśnień kompletna klęska. Ale w Warszawie Tuska przywita wierna Tuskowi Platformy świta. Także szef KOD-u w kolczykach z kitą, który dziś znanym jest celebrytą. Z TEKI ANNY SŁOTY

D

oktor Dariusz Woźnicki, pasjonat historii, od lat wchodzi w skład Komisji Heraldycznej Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. Aktualnie jest samodzielnym ekspertem w zakresie systemowych rozwiązań dotyczących bezpieczeństwa gospodarczego, prowadzi też Zakład Zarządzania Bezpieczeństwem w Wyższej Szkole Nauk Stosowanych w Rudzie Śląskiej i jest współautorem historii naszego miasta pt. Herb i barwy Tarnowskich Gór z 2002 roku. Publikację Sławni na tarnogórskiej Ziemi, która uczy miłości do miasta rodzinnego oraz przedstawia ludzi różnych narodowości, epok, zawodów, talentów i ich znaczenie w historii,

kaplicę upamiętniającą jej powstanie oraz twórców. Współcześnie śpiewane są najczęściej tylko jej zwrotki: 1, 2 i 6 z pierwotnej wersji. I tak, jak ważne dla świata stało się Boże Narodzenie, podobnie owa „Cicha noc” cieszy się powszechną sławą. Tyle w tym artykule informacji o popularnej kolędzie, bowiem właściwym przedmiotem niniejszej refleksji

iesamowicie pięknie i ujmująco zostało tu przedstawione macierzyństwo Najświętszej Maryi Panny, która wręcz nim jaśnieje. Nachyla się nad swoją umiłowaną Dzieciną w naturalnym geście przygotowującym Je do karmienia. Piersi Jej wyraźnie są obrzmiałe najlepszym z pokarmów dla oseska. Błękitny maforion Madonny symbolizuje niebo wiecznej szczęśliwości, skąd pojawiła się owa radość dla całego świata. Różowawa sukienka zaś subtelnie przypomina barwę ofiarnej miłości. Dzieciątko Jezus promienieje jasnością, ufnie patrząc wprost w twarz swojej Rodzicielki. Czuje się bezpiecznie w Jej czułych ramionach. Pod pieleszami widoczna jest garstka siana z betlejemskiego żłóbka. Jest to też jedyny element przypominający ziemskie ubóstwo Bożego Narodzenia. To zaś skutecznie przyćmiewają jasne główki i skrzydełka trzech aniołków wyłaniających się z ciemności nocy. Po za tymi elementami nie można dopatrzeć się niczego więcej na przedstawianym obrazie. Pomimo tego jest on jednak wymowniejszy i bogatszy w treści aniżeli wiele innych dzieł. Zachwyca swoją prostotą i pięknem. Dodajmy jeszcze, że karmienie piersią, które w języku niemieckim brzmi „stillen”, po polsku oznacza właśnie ciszę. A czyż jest coś bardziej w życiu i sztuce wznioślejszego aniżeli temat macierzyństwa? Staje się tym bardziej wart uwagi, kiedy dotyczy Matki Syna Bożego. Zaiste, tytuł godny jest owego przedstawienia. Prawdziwie jest tu pokazana „Święta Noc”. K

wydała Fundacja Popularyzacji Dziedzictwa Kruszce Śląska, zajmująca się kulturą i tradycją ziem śląskich. Obecną propozycję czytelniczą zapewne z zainteresowaniem przyjmą i mieszkańcy, i odwiedzający nasze miasto. K




W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

Nr 42

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Grudzień · 2O17 W

n u m e r z e

Prezydenci wszystkich Polaków

redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet

G

dzie są granice kompromisu? W którym momencie należy powiedzieć swoje „non possumus”? Muszę przyznać, że w ostatnim czasie miałam wiele okazji do tego typu refleksji, ale szczególnie natarczywie cisnęły mi się one do głowy, gdy obserwowałam „wypracowywanie” politycznego kompromisu w sprawie wolnej od pracy niedzieli. Mój ciasny umysł białej kobiety buntuje się w duchu na samą myśl o tym, iż w XXI wieku można odmawiać ludziom tego jednego wspólnego dla wszystkich, wolnego od pracy dnia. Dnia wolnego od szefa, grafików, dyżurów, klientów i zawodowego stresu. Wszelkie statystyki, także ekonomiczne, wskazują na to, że gospodarka na tym nie traci, bo konsument i tak wyda tyle, ile może. Dlaczego więc „dochodzenie” do czterech wolnych od pracy niedziel ma zająć aż dwa lata? Przepracowanej niedzieli nie odda nikomu wolny od pracy poniedziałek, dzieci wtedy są w szkole, a współmałżonek w pracy itp., itd. Jako zwyczajny reporter serwisów informacyjnych przez lata miałam dyżury w niedzielę i do dziś pamiętam smutne buzie moich córek, gdy w niedzielę one zostawały w domu, a ja wychodziłam do pracy. Mój zawód – mój problem, można podsumować, ale chcę tylko powiedzieć, że nowoczesna gospodarka jest w stanie funkcjonować bez niedzielnej pracy Kasi i Anki „siedzących na kasie” czy „stojących na serze”. Nie rozumiem, dlaczego oszukano „Solidarność”, która zaangażowała się w kampanię wyborczą 2015 m.in. dlatego, że obiecano wolne od handlu niedziele. Zapewne nikt ze związkowców nie przypuszczał wówczas, że ich wprowadzanie zajmie zwycięskiemu obozowi aż 4 lata… Ale związkowcy powinni być cicho i się nie buntować, mają udawać, że to im nie przeszkadza, bo przecież trzeba zrozumieć, jak wiele wysiłku i czasu wymaga odbudowa i przebudowa państwa po latach oszukiwania i wykorzystywania naszego kraju przez zagranicznych czy miejscowych zdrajców. Tylko, że w ten sam sposób tłumaczono „Solidarności” wszystko, co budziło niepokój po ‘89 roku; odbudowa państwa po latach funkcjonowania w komunizmie musiała być długa i trudna, i wymagać od wszystkich akceptacji wyrzeczeń… Dziś wiemy, że za fasadą wzniosłych słów o bolesnej transformacji było działanie przeciwko naszej gospodarczej suwerenności, którego skutki nadal odczuwamy. Pytanie jest więc proste – kto teraz narzuca rządzącym zasady, na których muszą zawierać takie żałosne kompromisy, takie jak ten w sprawie niedziel? Bo że nie jest to suwerenna decyzja obecnego obozu rządzącego, to widać na pierwszy rzut oka. K

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

O

D

Z

I

E

N

N

A

Dwa lata po chrzcie Mieszka I, w 968 r. Polonia cepit habere episcopum – „Polska zaczęła mieć swego biskupa” (Annales Bohemici). W 2018 r. będziemy obchodzić Rok Jubileuszowy 1050-lecia biskupstwa w Poznaniu, pierwszego na ziemiach polskich. To kolejny wielki przyszłoroczny jubileusz, w którym koniecznie trzeba uczestniczyć.

Poznań. Chrystus i my 1050 lat pierwszego biskupstwa w Polsce Jolanta Hajdasz

P

rogram uroczystości zaprezen­ towano na konferencji praso­ wej w Poznaniu 13 listopada oraz w Warszawie 14 listopa­ da. Obchody jubileuszowe odbędą się pod hasłem „Poznań. Chrystus i my”. Ich celem będzie ukazanie natury i mi­ sji Kościoła, lepsze poznanie jego histo­ rii i przede wszystkim konstruktywne zaangażowanie wiernych w działalność ewangelizacyjną. Jubileusz zainauguruje list pasterski Arcybiskupa Metropolity Poznańskie­ go na I niedzielę Adwentu (3 grudnia 2017 r.). Kościołem jubileuszowym bę­ dzie katedra poznańska na Ostrowie Tumskim. Główne obchody jubileuszo­ we odbędą się w Poznaniu w dniach 22– 24 czerwca 2018 r. z udziałem biskupów, kapłanów i osób życia konsekrowanego, wiernych świeckich, wspólnot i stowa­ rzyszeń kościelnych. Szczególnym zna­ kiem obchodów jubileuszowych będzie wizerunek Matki Bożej koronowany w 1968 r. – Matka Boża w Cudy Wiel­ można z sanktuarium na Wzgórzu Prze­ mysła w Poznaniu. W Poznaniu obradować będzie sesja plenarna Rady Konferencji Epi­ skopatów Europy (13–16 września), odbędą się koncerty i wydarzenia ar­ tystyczne, a także sympozja nauko­ we poświęcone historii biskupstwa poznańskiego (m.in. na Wydziale

Teologicznym UAM – 21–23 marca, w Poznańskim Towarzystwie Przyjaciół Nauk i Archiwum Archidiecezjalnym – 19–20 czerwca). W parafiach archidiecezji obcho­ dy jubileuszowe odbędą się w Wigilię Zesłania Ducha Świętego 19 maja. Na cały rok szkolny zostały przygotowa­ ne materiały katechetyczne dla dzie­ ci i młodzieży. W maju będzie miała miejsce misja „Talitha kum”. Jako znak

wdzięczności za przybycie do Polski biskupa misyjnego w 968 r. archidie­ cezja wyremontuje szkołę i kaplicę w kraju misyjnym – na Madagaska­ rze. W dniach 2–10 października od­ będzie się dziękczynna pielgrzymka do Rzymu. Zostanie opublikowana cztero­ tomowa historia archidiecezji poznań­ skiej, przygotowana pod kierunkiem prof. dr. hab. Józefa Dobosza.

Pomimo...

Danuta Moroz-Namysłowska Ludzie Wschodu czytają w gwiazdach, Jak się narodzisz, Chryste, w tej pogubionej Europie, pośród mantr, gender i karm, we wrogiej stworzeniu postmodernie? Nawet w Ziemi Świętej jakby żłób i siano trochę obce i rozbiegły się po ideologiach owce, a wilki przyodziały ich skóry misternie.... A przecież i Wtedy w Betlejem nie było życzliwie, choć Matka i Józef chronili najtroskliwiej.... Więc przyjdź na ten świat POMIMO burzonych świątyń i krzyży zrzucanych z pomników,

pomimo knucia spisków, pomimo kiepskich artystów i marnych polityków i weź cierpliwie w ramiona tych, co się wyrzekli, co lżą, co się oświecili fałszywie.... Przyjdź, kiedy już wiesz na pewno, że Ciebie oszkalują, zdradzą, na śmierć wydadzą... Przyjdź do tych, co czekają na pierwszą gwiazdkę, by nikt się nie czuł samotny, bezdomny, odrzucony. Przyjdź, Chryste wypędzony, oprawcom wydany i napraw ten świat obłąkany!

nnnnnnnnnnnnnn

nnnnnnnnnnnnnnnnn

nnnnnnnnnnnnnn

C

nnnnnnnnnnnnnnnnn

Historia Biskupstwo poznańskie w latach 968– 1000 obejmowało całe państwo polskie i było zależne wprost od Stolicy Apo­ stolskiej. Biskup Jordan, ustanowiony przez papieża Jana XIII, zapoczątkował historię polskiej hierarchii kościelnej, a książę Mieszko I zbudował w Pozna­ niu pierwszą katedrę na ziemiach pol­ skich. Do 1798 r. do biskupstwa poz­

nańskiego należała m.in. Warszawa. W 1821 r. podniesiono je do rangi ar­ cybiskupstwa i metropolii. Arcybiskup Stanisław Gądecki jest 97. biskupem poznańskim, czyli 96. następcą bisku­ pa Jordana.

Dar na jubileusz 1050-lecia Rozpoczęcie jubileuszu 1050-lecia bi­ skupstwa poznańskiego jest okazją do wsparcia dzieła misyjnego o charakte­ rze ewangelizacyjnym i edukacyjnym. Wdzięczni za to, że na początku chrześ­ cijaństwa na naszych terenach poja­ wili się misjonarze, którzy przynieśli orędzie Chrystusa, powinniśmy jako polscy katolicy w symboliczny sposób podziękować misjonarzom wszystkich

Biskup Jordan, ustanowiony przez papieża Jana XIII, zapoczątkował historię polskiej hierarchii kościelnej. Arcybiskup Stanisław Gądecki jest 97. biskupem poznańskim, czyli 96. następcą biskupa Jordana. czasów, którzy ponad 1000 lat temu głosili Ewangelię na terenach dzisiejszej archidiecezji poznańskiej. Stąd pomysł i inicjatywa przeprowadzenia i sfinan­ sowania remontu szkoły i kaplicy w Be­ fasy na Madagaskarze. Dzisiaj misje Kościoła katolickiego opierają się nie tylko na ewangelizacji, ale także dbają o integralny rozwój lo­ kalnej społeczności. Dlatego oprócz remontu kaplicy, bardzo ważnym

elementem jest troska o edukację mło­ dego pokolenia mieszkańców Madaga­ skaru. Fundusze na ten remont będą pochodzić z kilku źródeł. To przede wszystkim ofiary od żywego Różańca archidiecezji poznańskiej, indywidu­ alne ofiary kapłanów i z parafii oraz fundusze misyjne Archidiecezji Po­ znańskiej. Taka struktura finansowa­ nia miała na celu zachęcenie poszcze­ gólnych środowisk do dobrowolnego wsparcia. Przewidywany koszt remontu to około 12 tysięcy euro. Obejmie on wymianę krokwi dachowych (1800 eu­ ro), wymianę dachu na kościele – po­ krycie blachą (2948 euro), powiększe­ nie kościoła (przesunięcie ścian; 1525 euro), dobudowę zakrystii (980 euro), remont dwóch klas do nauki katechi­ zmu (1170 euro), tynkowanie kościoła na zewnątrz i wewnątrz (1702 euro), nową posadzkę (1231 euro) i malowa­ nie kościoła (680 euro). Te placówki to misja zakonu Ob­ latów. Szczegóły tej inicjatywy zostały przedstawione na konferencji praso­ wej nt. daru archidiecezji poznańskiej dla Madagaskaru, 27 listopada 2017 r. W konferencji wzięli udział: o. Ma­ rian Lis OMI, dyrektor Prokury Misyj­ nej Ojców Oblatów Maryi Niepokala­ nej, który 30 lat spędził na misjach na Madagaskarze, ks. Dawid Stelmach, delegat arcybiskupa metropolity poz­ nańskiego ds. misji i dyrektor Papie­ skich Dzieł Misyjnych w archidiecezji, o. Marcin Wrzos OMI, redaktor na­ czelny „Misyjnych Dróg”, a także ks. Maciej Szczepaniak.

Odpust jubileuszowy w poznańskiej katedrze Już dziś wiadomo, że papież Franci­ szek za pośrednictwem Penitencjarii Apostolskiej udzielił przywileju od­ pustu zupełnego wszystkim wiernym nawiedzającym katedrę poznańską na Ostrowie Tumskim w roku Jubileuszu 1050-lecia biskupstwa poznańskiego, czyli od 2 grudnia 2017 roku do 25 li­ stopada 2018 roku. W celu uzyskania odpustu należy być w stanie łaski uświęcającej, wyklu­ czyć przywiązanie do wszelkiego grze­ chu, nawet lekkiego, przyjąć Komunię św., odmówić modlitwę w intencjach Ojca Świętego, a także modlitwę „Oj­ cze Nasz”, „Wierzę w Boga” i wezwać wstawiennictwa Matki Bożej i Świętych Apostołów Piotra i Pawła. Osoby, którym choroba unie­ możliwia udanie się do katedry, mogą uzyskać odpust zupełny pod wymie­ nionymi wyżej warunkami, łącząc się duchowo z pielgrzymami przybywają­ cymi do katedry poznańskiej na obcho­ dy jubileuszowe. Warto więc już dziś zaplanować w 2018 roku pielgrzymkę do Poznania. K

2

Wielkopolska na Kresach W akcję „Naród ponad granicami” oprócz kibiców zaangażowały się szkoły, parafie, organizacje kresowe... Relacja ks. Jarosława Wąsowicza SDB z pielgrzymki na Wileńszczyznę inaugurującej zorganizowane przez środowisko kibiców ogólnopolskie obchody 100. rocznicy niepodległości Polski.

3

Obóz „na Przemysłowej” – niemieckie więzienie dla polskich dzieci Po wyzwoleniu Łodzi znaleziono tam jeszcze ponad osiemset maluchów – wszystkie były ciężko chore. Dziś żyje około trzydzieściorga Ocalałych. Jolanta Sowińs­ka-Gogacz o niemal nieznanym obozie koncentracyjnym dla dzieci.

3

Wielki mit w świetle faktów Karmiono nas obrazami uzbrojonych tłumów pod czerwonymi sztandarami, łun i ognistych torów pocisków – a na tle pomroczniałego nieba tkwił „złowrogi” symbol przeklętej burżuazji, Pałac Zimowy. Bolszewicki przewrót październikowy „krok po kroku” opisuje Mirosław Grudzień.

5

Katalońskohiszpańska gra o tron Carles Puigdemont zwrócił się do UE z pytaniem, dlaczego ta zajmuje się problemami państw takich jak Polska i Węgry i udaje, że nie widzi łamania podstawych wolności obywatelskich na Płw. Iberyjskim. Joanna Kowalkowska o rozwoju sytuacji w Katalonii.

7

„Wesele Przyprostyńskie” ma już 80 lat Nauczycielka Antonina Woźna brała udział w wiejskich weselach i zapisywała teksty piosenek, przyśpiewki, opisywała stroje i zwyczaje weselne. Stworzyła zespół, którego popularność w Polsce i za granicą trwa 80 lat. Jego historię przypomina Aleksandra Tabaczyńska.

8

ind. 298050

Jolanta Hajdasz

Tylko Lech Kaczyński nie miał ambicji bycia „prezydentem wszystkich Polaków”. Zdawał on sobie sprawę z istnienia w Polsce wpływowej grupy ludzi, którzy nigdy go nie będą uważali za swojego prezydenta. Jan Martini o konstytucjonalnych konfliktach na szczytach władzy w Polsce.


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2017

2

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Na razie bardzo Święto Niepodległości wolne sądy po polsku Henryk Krzyżanowski

Michał Bąkowski

Uliczna opozycja totalna w swoim kolejnym wcieleniu (można się pogubić – KOD jeszcze działa, czy już zniknął?) sięga granic absurdu – oto w końcu listopada urządziła wiece pod potrójnym hasłem: wolne sądy, wolne wybory, wolna Polska.

Dzień 11 listopada powinien być datą jednoczącą Polaków, niezależnie od upodobań politycznych. Powinien być obchodzony również w sposób stosowny. Jednak w to narodowe święto możemy zaobserwować, jak bardzo jesteśmy skłóceni i w jak niewłaściwy sposób traktuje się ofiarę naszych przodków.

o do WOLNYCH SĄDÓW – jak wiemy, PiS próbuje teraz tak zmienić prawo, aby dało się choć trochę zdyscyplinować wierchuszkę sędziowskiej korporacji. Nam, klientom baaaardzo wolnych sądów, taka zmiana może wyjść tylko na dobre. Sami z siebie owi członkowie wyjątkowej kasty z pewnością się nie zreformują – za bardzo są zajęci polityczną walką z rządem. Nawiasem mówiąc, takie upolitycznienie sędziów to rzecz w demokracji dość osobliwa. Co do WOLNYCH WYBORÓW – no, mamy takowe już od 27 lat. Ale dopiero po cudach nad urnami w 2014 roku suweren się wkurzył i zorganizował się w masowy Ruch Kontroli Wyborów. I co Państwo powiedzą? Zaraz

uż kilka dni przed Dniem Niepodległości media ogólnopolskie podgrzewają atmosferę, przepytując gwiazdy filmowe, polityków, dziennikarzy, a także zwykłych Polaków, na który z marszów organizowanych w stolicy się wybierają. W odpowiedziach często znajdziemy hasła polityczne oraz antypatie partyjne. Środowiska stojące po różnych stronach barykady starają się przekonać, że ich patriotyzm jest prawdziwszy i jego forma kultywowania niepodległości jest bardziej właściwa. Jeśli przy tak radosnym dla nas święcie nie możemy się zjednoczyć, to w jaki sposób zamierzamy radzić sobie z problemami, które nas dotykają? Niestety widać tutaj często zamierzone działanie środowisk politycznych, które nawet ten dzień wykorzystują do swoich celów. Pojawiają się więc antymarsze, próby zakłócania obchodów, dochodzi do przemocy fizycznej. Niechby nawet były różne formy świętowania, ale niechby przebiegały w sposób godny i z zachowaniem pewnej logiki historycznej. Patrząc czasem na niektóre formy obchodów tego święta, zastanawiam się, czy organizatorzy

S P R O S T O W A N I E Artykuł pt. „Atlantyk zapomniane pole walki o wpływy, czy aby na pewno?”, który ukazał się w 41 numerze „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, został napisany przez dr. Tomasza Nałęcza, eksperta Instytutu im. Romana Rybarskiego. Za pomyłkę przepraszamy. Redakcja

„Solidarność” i jej walkę na ulicach w latach osiemdziesiątych. Mamy transparenty pisane solidarycą, śpiewa się o murach, co runą, a szczególnie gorąco fetowane jest pojawienie się na mityngach tzw. postaci legendarnych, których ostatnio chyba nawet przybywa. Szczególny aplauz budzi delikatne przenoszenie owych legend z miejsca na miejsce przez uprzejmych młodych policjantów. Ale ciekawe, że jednego z symboli tamtych lat nie ma – nikt z ulicznych bojowników totalnych nie śpiewa dziś „Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie!”. Chyba dlatego, że znaczna ich część to budżetowi inteligenci skołowani przez publicystów od kochania Europy i kochania inaczej. W efekcie bardzo wielu hołduje dziwacznemu poglądowi, że Polska jest dziś zaściankiem rządzonym przez Episkopat – więc jakoś głupio byłoby pchać się z tym Boże, coś Polskę. Wychodzi więc na to, że najpierw trzeba się pozbyć kaczystów i ich elektoratu. Dopiero wtedy będzie można dać suwerenowi wolny wybór. Na razie muszą nam wystarczyć bardzo wolne sądy. K

Większość prezydentów, którzy przytrafili nam się po 1989 roku, deklarowała, że są prezydentami wszystkich Polaków. To efektowny, ale nic nie znaczący slogan. Tylko Lech Kaczyński nie miał ambicji bycia „prezydentem wszystkich Polaków”.

Prezydenci wszystkich Polaków Jan Martini

W

iększość prezydentów, któ­ rzy przytrafili nam się po 1989 roku, deklarowała, że są prezydentami wszystkich Pola­ ków. To efektowny, ale nic nie znaczący slogan. Tylko Lech Kaczyński nie miał ambicji bycia „prezydentem wszyst­ kich Polaków”. Zdawał on sobie sprawę z istnienia w Polsce wpływowej grupy ludzi, którzy nigdy go nie będą uważali za swojego prezydenta – wiedział, że niezależnie od jego starań, nie pozyska akceptacji beneficjentów komunizmu (i ich zstępnych). Prezydent Kaczyń­ ski obciążony był „wadą prawną” – nie posiadał pseudonimu, co czyniło go niezależnym, „niesterowalnym” i nie­ podatnym na szantaże. W kraju postkolonialnym, próbu­ jącym wyzwolić się z półwiekowych zależności, taka postawa wiązała się z ryzykiem (także dla rodziny pre­ zydenta). Każdy następny prezydent, znając los Lecha Kaczyńskiego, musi brać pod uwagę to ryzyko już na etapie kandydowania. Wbrew obiegowym opiniom, prezydent nie jest tylko „strażnikiem żyrandola”, ale ma potężną władzę – o czym przekonaliśmy się 24 lipca. Pamiętamy, w jakich dramatycznych okolicznościach udało się przeprowa­ dzić ustawy reformujące sądownictwo – ucieczkę przed awanturami z sali ple­ narnej, gaszenie świateł, wyrywanie mikrofonów, rzucanie kulkami z pa­ pieru w stół prezydialny. Nasi „obroń­ cy demokracji” byli naprawdę bardzo zmotywowani, by „było tak, jak było”, więc posłowie koalicji rządzącej musieli wykazać się determinacją. Weta prezydenckie zaprzepaszcza­ jące ten wielki wysiłek spowodowały szok w środowiskach, które wyniosły prezydenta do władzy. Pocieszano się, powtarzając slogan „Gazety Wybor­ czej”, że ta ustawa to „bubel prawny”, że weta rozładują nastroje, że ustawa

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

dawała zbyt dużą władzę ministrowi Ziobrze. Nawiasem mówiąc, trudno zrozumieć, dlaczego sędzia mianowany przez Ziobrę miałby być „upolitycz­ niony”, a ci mianowani przez polityka PSL, aferzystę Jana Burego (przez 14 lat członka KRS) są niezawiśli?

W

eta prezydenta nie zrobiły też żadnego wrażenia na brukselskich „obrońcach praworządności”. Cyrk z grillowaniem Polski się nie skończył. Prezydent Duda ambitnie założył, że będzie zasypywał podziały między Polakami i łagodził spory polityczne, będąc prezydentem wszystkich Pola­ ków. Dlatego uznał, że mianujący sę­ dziów KRS musi być „wielopartyjny”. Problem w tym, że nie mamy systemu wielopartyjnego. Wielopartyjność była w dwudziestoleciu międzywojennym. Wszystkie ówczesne partie, różniąc się programami, miały na celu dobro i sa­ modzielny rozwój kraju (tylko zdelega­ lizowana Komunistyczna Partia Polski zakładała protektorat sowiecki). Dziś scena polityczna kraju przypomina tę osiemnastowieczną – są w zasadzie tylko dwa stronnictwa: niepodległoś­ ciowcy i „realiści”, zorientowani na pa­ tronów zewnętrznych. Porozumienie między tymi opcjami jest praktycz­ nie niemożliwe, więc szanse na sukces mediacyjnych działań prezydenta nie wydają się duże. Prezydenckimi wetami szczególnie byli zawiedzeni ludzie zrzeszeni w klu­ bach Gazety Polskiej. To przeważnie byli członkowie Solidarności, którym życie nie szczędziło gorzkich rozczaro­ wań: erozji ideałów i spektakularnych upadków swoich przywódców. Kluby Gazety Polskiej są praw­ dziwym przejawem społeczeństwa obywatelskiego, pokazującym, że można działać wyłącznie z pobudek ideowych – bez dotacji z Funduszy

Norweskich czy Deutsche Banku, bez grantów od Sorosa czy stypendiów od Gazpromu. Wielotysięczna rze­ sza ludzi poświęciła ogromną ilość czasu i energii na sukces wyborczy Andrzeja Dudy, zbierając podpisy na listach, uczestnicząc w komisjach jako mężowie zaufania, roznosząc ulotki, rozlepiając plakaty. Niejeden z klubowiczów zasta­ nawiał się, czy cena za demonstrację prezydenckiej niezależności nie jest zbyt wysoka? Czyżby Adrian z „Ucha Prezesa” został stworzony specjalnie dla Najważniejszego Widza? Zwolen­ nicy teorii spiskowych przypomnieli sobie o przypadkach polityków, kto­ rzy zdobywali zaufanie, awansowali, a w pewnym momencie zostawali „od­ paleni” i przystępowali do działalno­ ści właściwej (jeden taki nawet został wybrany Człowiekiem Roku „Gazety Polskiej”).

A

by przerwać spekulacje i uspo­ koić nastroje, zorganizowa­ no w październiku Nadzwy­ czajny Zjazd Klubów Gazety Polskiej w Spale. Z klubowiczami spotkali się Jarosław Kaczyński i Antoni Macie­ rewicz. Tłumaczono uczestnikom, że negocjacje z prezydentem są na ukoń­ czeniu, pozostaje tylko kilka szczegó­ łów, przebiegają w miłej atmosferze itp. Jednak trudno było oprzeć się wraże­ niu, że to robienie dobrej miny do złej gry. Można było mieć nadzieję, że to tylko konflikt czterdziestolatków mię­ dzy ministrem Ziobrą, a prezydentem (który zresztą karierę zawdzięcza mini­ strowi). Jednak po publicznej uwadze prezydenta o ubeckich metodach mi­ nistra obrony i słowach o armii, która „powinna być polska, a nie prywatna” okazało się, że istnieje także konflikt między czterdziesto- a sześćdziesię­ ciolatkiem. Prezydent przyjął narra­ cję TVN o „bojówkach Macierewicza,

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Krzysztof Skowroński

WIELKOPOLSKI KURIER WNET Redaktor naczelny

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl

Zespół WKW

Sławomir Kmiecik Małgorzata Szewczyk ks. Paweł Bortkiewicz Aleksandra Tabaczyńska Michał Bąkowski Henryk Krzyżanowski Jan Martini

J

oraz uczestnicy nie czują się bardziej Europejczykami, animalsami itd. Niemałe oburzenie wywołał we mnie plakat informujący o obchodach Święta Niepodległości organizowanych przez Urząd Gminy w mojej rodzinnej miejscowości, w Krzywiniu. Otóż na afiszu obok Orła umieszczono autokar – krwiobus oraz opakowanie karmy dla psów. O ile jestem w stanie jeszcze zrozumieć metaforyczne przesłanie akcji: oddaj krew dla Ojczyzny, o tyle bardzo oburza mnie organizowanie zbiórki karmy dla zwierząt, a tym bardziej zestawianie zdjęć autobusu i karmy dla zwierząt z symboliką narodową. Na te obchody się nie wybrałem. Natomiast jak co roku uczestniczyłem w obchodach organizowanych przez gminną bibliotekę publiczną. I jak zwykle się nie zawiodłem. Dużymi zaletami tej uroczystości jest różnorodność wiekowa, aktywizująca forma oraz właściwe uczczenie pamięci przodków. Program był przeznaczony dla osób kilkuletnich i tych, które mają już swoje dzieci, wnuki, a nawet prawnuki. Na początku nastąpiło uroczyste otwarcie z odśpiewaniem hymnu narodowego. Następnie

zaproszeni goście podziwiali umiejętności taneczne dzieci i młodzieży zrzeszonej w zespole działającym przy bibliotece. Tancerze zaprezentowali się w m.in. polonezie, mazurku, krakowiaku i innych tańcach. Bardzo przemyślanym elementem uroczystości było zaproszenie gości do wspólnego zatańczenia poloneza. W parach ustawiali się więc: wnuczęta z dziadkami, małżeństwa, koledzy z koleżankami, ludzie w podeszłym wieku, młodzież szkolna, studenci, lokalni przedsiębiorcy, samorządowcy, nauczyciele itd. To zjednoczenie ludzi różnych profesji, dat urodzenia, inklinacji politycznych i światopoglądowych w tańcu, który jest jedną z cząstek polskiego kodu genetycznego, jest bardzo ważne. Później nastąpiło wspólne śpiewanie pieśni patriotycznych, z akcentem na te, które towarzyszyły naszym dążeniom niepodległościowym. Tego typu uroczystości pokazują, w jaki sposób powinniśmy przeżywać nasze wielkie narodowe święto. Razem, w sposób szanujący naszą kulturę, naszych przodków i ich starania. K

Ale za to niedziela będzie dla nas... Małgorzata Szewczyk

Gdzie Polacy spędzają niedziele? Dokąd najchętniej wybierają się rodziny, by wspólnie spędzić czas? Kiedy najdogodniej zrobić zakupy? Odpowiedź na te banalne trzy pytania jest krótka: w galerii, najlepiej w niedzielę. I niestety takie przypadki nie są odosobnione.

Z

ubiegłorocznych badań TNS wynika, że 85% Polaków potwierdza, że zdarza im się robić zakupy w niedzielę i święta, 21% przyznaje się do częstych zakupów w te dni, w tym 4% mówi, że robi to bardzo często. W dni świąteczne najczęściej sklepy odwiedzają osoby w wieku 20–29 lat, a także osoby zamieszkujące duże miasta i preferujące zakupy w supermarkecie. Zdecydowanie mniej chętnie na zakupy wybierają się seniorzy (60 lat i więcej), mieszkańcy wsi, osoby korzystające z małych, osiedlowych sklepów. Ponad połowa Polaków (56%) w omawiane dni najchętniej robi zakupy artykułów codziennego użytku w supermarkecie, hipermarkecie lub centrum handlowym. O tym, że te ostatnie przejęły rolę ognisk domowych, nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Wystarczy popatrzeć na ruch samochodowy wokół galerii czy sklepów wielkopowierzchniowych lub rzesze ludzi wychodzących z kościoła i sunących, niemal ramię w ramię, do… sklepów, których na większości osiedli nie brakuje. Niedziela już dawno zatarła się w świadomości Polaków jako dzień

wolny od pracy, a więc także od robienia zakupów, zupełnie jakby kupno kilograma cukru czy kostki masła w niedzielę miało zaważyć na życiu rodzinnym. A już zupełnie nie można zrozumieć niedzielnych klientów sklepów z farbami, kafelkami, armaturą łazienkową czy wykładzinami, które w tygodniu są przecież otwarte do późnych godzin. Wystarczą tylko dobre chęci i właściwa organizacja dnia, by dokonać zakupu rzeczy, nie pierwszej przecież potrzeby, w tygodniu. Wielu zapomina, że co dla jednych jest wolnością – dla innych jest zniewoleniem. Wolność handlu to brak wypoczynku dla innych, i to wcale niemałej grupy społeczeństwa, bo ok. 400 tys. osób, w tym 2/3 kobiet. Polska jest na czwartym miejscu w Europie pod względem liczby zatrudnionych w centrach handlowych. Przegłosowana niedawno w Sejmie ustawa dotycząca ograniczenia handlu do dwóch niedziel w miesiącu, a docelowo do wszystkich – powinna obowiązywać już od dawna w kraju, który wciąż pozostaje na mapie Starego Kontynentu bastionem chrześcijaństwa.

Zakaz pracy w niedziele wynika przecież z Biblii. Europofilom, którzy tak chętnie powołują się na kraje Zachodu, przypominam, że zakaz handlu obowiązuje w Niemczech, Austrii, Szwajcarii, a ograniczenia są w Grecji, Belgii, Luksemburgu, we Francji, w Norwegii, Holandii i Wielkiej Brytanii, czyli w krajach, jakby nie było, bardziej liberalnych, gdzie społeczeństwa mają większe doświadczenia w praktykowaniu demokracji niż my. Argument, że oto Polska robi gwałtowny zwrot w niewłaściwą stronę, szybko zostaje odsunięty. Gospodarka nie ucierpi na tej ustawie, ponieważ ci, którzy dotąd robili zakupy w niedzielę, uczynią to w inny dzień. A ci, dla których spacer po galerii był jedyną niedzielną rozrywką, będą musieli zmienić swoje przyzwyczajenia i sięgnąć po inne pomysły na spędzenie wolnego czasu. Na pewno najbardziej zadowoleni będą handlowcy, którzy już od marca 2018 r. odczują zmianę i którzy jak w piosence Niebiesko-Czarnych będą mogli zanucić: niedziela będzie dla nas! (choć na razie co druga). K

które mogą być użyte do tłumienia demonstracji KOD”. Pierwsze jednostki Obrony Teryto­ rialnej zostały utworzone nie w stolicy, tylko na wschodzie kraju (najbardziej zagrożonym). Warto wiedzieć, że bry­ gada OT jest trzykrotnie mniej skutecz­ na od brygady zmotoryzowanej, ale 49 razy tańsza i znacznie zwiększa kosz­ ty ewentualnej agresji. Utrudnia rów­ nież operacje wrogich komandosów, sabotażystów, „zielonych ludzików”

itp. Jednostki OT były już tworzone po­ przednio, ale po dojściu do władzy PO zostały zlikwidowane (ostanią rozwią­ zał min. Klich w 2010 roku), a Polska stała się jednym z nielicznych krajów pozbawionych komponentu terytorial­ nego w armii. Uporczywe pogłoski o rekonstruk­ cji rządu i ew. zmianie na stanowisku ministra obrony świadczą, że wyraźne wzmocnienie polskiej obronności zak­ tywizowało środowiska zainteresowane

tym, by „było tak, jak było”. Komuś za­ leży na tym, by czołgi nadal stacjono­ wały w Żaganiu, żeby ściana wschodnia była strefą zdemilitaryzowaną, a wojsko składało się w znacznej mierze z mun­ durowych urzędników. Podobno prezydent ma 300 do­ radców i cieszy się zaufaniem 70% Polaków. Doradcą Antoniego Macierewicza jest całe jego życie, w którym dokonywał zawsze właściwych wyborów. K

Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl

Marta Obłuska reklama@radiownet.pl

Wydawca

Dystrybucja własna Dołącz!

Informacje o prenumeracie

dystrybucja@mediawnet.pl

Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o. kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507

Nr 42 · GRUDZIEŃ 2017

(Wielkopolski Kurier Wnet nr 34)

Data i miejsce wydania

Warszawa 2.12.2017 r.

Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

C

wygrali nie ci, co mieli wygrać. Czy zatem totalna opozycja chciałaby, żeby Bruksela wskazywała przed wyborami, komu wolno je wygrać, a komu nie? Na to wygląda. W każdym razie, z tymi wolnymi wyborami to ostrożnie. Zostaje WOLNA POLSKA – tutaj interpretacja jest prosta. Ma to być Polska wolna od rządów Jarosława Kaczyńskiego – ale co zrobić z wygranymi przez PiS wyborami? Cóż, trzeba je zdelegalizować, tak jak solidarnościowe podziemie nie uznawało wyborów w PRL. Że co? Że tamte wybory były fikcyjne, a te są prawdziwe? Nieważne, liczą się uczucia, nie rozum. A skoro o sentymenty chodzi, to rozumiemy, czemu totalna opozycja uliczna z takim upodobaniem małpuje


GRUDZIEŃ 2017 · KURIER WNET

3

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Wilno

To inicjatywa ogólnopolskiej akcji kibiców „Naród ponad granicami”. Chcemy w ten sposób uczcić setną rocznicę niepodległości Polski. W ciągu całego 2018 roku w ramach tej inicjatywy odbędzie się wiele wydarzeń na rzecz upamiętnienia naszej walki o wolną Ojczyznę, które chcemy zorganizować na dawnych Kresach, także w krajach, w których w poszukiwaniu pracy pojawiły się w ostatnich latach rzesze naszych rodaków.

Do Ejszyszek pojechaliśmy z darami, które udało się zgromadzić ks. Toma­ szowi Szugalskiemu. Nasza wyprawa miała dla niego także wymiar senty­ mentalny, ponieważ jego mama urodzi­ ła się i wychowała w Turgielach, które odwiedziliśmy w tych dniach jako jed­ no z miejsc związanych z naszą dumną historią walki o niepodległość. Oprócz Turgieli byliśmy w Koniuchach, Ko­ leśnikach, Nowej Wilejce, Rudaminie i Ławaryszkach. Pobyt na Wileńszczyźnie utwier­ dził nas w przekonaniu, że warto być blisko naszych rodaków. Ich wierność Polsce, nieraz w warunkach niekorzyst­ nych politycznie, jest dla nas mocnym świadectwem. Ważnym w dniach, kiedy linczują nas na europejskich salonach. Trzeba robić swoje. Być wiernym. Pan Bóg nam wtedy będzie błogosławił!

Wyprawa na Wileńszczyznę ks. Jarosław Wąsowicz SDB

Soleczniki Kolejnym przystankiem były Soleczniki, gdzie przebywaliśmy do soboty 18 listo­ pada. Mamy tu wielu przyjaciół, zwłasz­ cza we Wspólnocie Miłosierdzia zało­ żonej przez Tadeusza Romanowskiego. Dociera ona do najbardziej potrzebują­ cych mieszkańców małych miejscowości rejonu solecznickiego. Organizuje wa­ kacyjny wypoczynek dla dzieci z naju­ boższych rodzin, często sierot. W ciągu roku funduje im posiłki w szkole, dba o ich wyposażenie w szkolne pomoce do nauki i podręczniki. Wspólnota angażuje się także w organizowanie noclegów dla naszej salezjańskiej pielgrzymki z Suwałk do Ostrej Bramy, od ponad dwudziestu pięciu lat wędrującej do tronu Matki Miłosierdzia. Wspólnota współpracuje

również ze Stowarzyszeniem „Odra– Niemen”, które wykazuje się niezwykłą aktywnością w organizowaniu różnych przedsięwzięć na dawnych Kresach Rzeczypospolitej. W ubieg­łym roku w regionie solecznickim młodzież ze stowarzyszenia odnawiała groby

Obóz „na Przemysłowej” – niemieckie więzienie dla polskich dzieci Jolanta Sowińska-Gogacz

H

Ejszyszki

Wielkopolska na Kresach

Z Mościszek pojechaliśmy do pięknego Wilna. Po polskiej Mszy świętej w koś­ ciele św. Ducha odbyła się prezentacja albumu „Matka Boża Ostrobramska. Strażniczka Polskich Kresów”. Zapo­ czątkowała ona cały cykl spotkań au­ torskich, z których dochód zostanie w całości przeznaczony na inicjatywy związane z projektem „Naród ponad granicami”. Bogato ilustrowana książka przedstawia historię kultu Cudownego Obrazu, ze szczególnym uwzględnie­ niem okoliczności jego koronacji oraz pobożności i czci, jaką żywił do Mat­ ki Bożej Miłosierdzia marszałek Józef Piłsudski. Następnie uczestniczyliśmy w Opiekach Ostrobramskich w dniu liturgicznego wspomnienia Matki Bo­ żej Miłosierdzia, które odbywały się w kościele św. Teresy. Pokłoniliśmy się też Matce Miłosierdzia.

Decyzją władz III Rzeszy zimą 1942 r. powstał w Łodzi, wyod­ rębniony na terenie getta i otoczony parkanem, obóz koncentracyjny dla małoletnich Polaków. W tym roku 11 grudnia mija 75. rocznica przywiezienia tam pierwszych dzieci.

itlerowski twór zwany obo­ zem „na Przemysłowej” (Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt) działał od 11 grudnia 1942 r. do chwili wyzwolenia Łodzi w połowie stycznia roku 1945, trwał więc w swej bezwzględności przez 25 wojennych miesięcy. Powstał na polecenie i według koncepcji samego Heinricha Himmlera i przeznaczony był dla dzieci o polskich korzeniach. Więk­ szość z nich to wojenne sieroty, głod­ ne, bezdomne, szwendające się po uli­ cach oraz dzieci rodziców działających w antyhitlerowskim podziemiu, głów­ nie z Wielkopolski (Poznań i Mosina), Małopolski, ze Śląska, a także z samej Łodzi. Pretekstem do zsyłki mogło być wszystko – handel sznurówkami i har­ cerska dywersja – ale refrenem w aktach niemieckich przy każdym nazwisku jest „dziecko polskie”. Do Łodzi przywie­ ziono także dzieci świadków Jehowy, ponieważ z uwagi na religijne zasady, stanowczo odmawiały w szkołach wy­ konywania gestu „Heil Hitler”. Był to jedyny taki obóz na terenie zagarniętym przez III Rzeszę, gdzie długotrwale, bez żadnych win, wyro­ ków i planowanych terminów zwol­ nień więziono najbardziej bezbronne ofiary II wojny światowej, odbierając im rodziców, domy, zdrowie, a nierzad­ ko także życie, każąc pracować ponad dziecięce siły i stosując najokrutniej­ sze metody represji. Przetrzymywa­ no w nim dzieci od niemowlęctwa do 16 lat. Po osiągnięciu górnej granicy wieku, małoletnich kierowano do la­ grów dla dorosłych.

apostołką Bożego Miłosierdzia. Modli się za wszystkich wspierających wspól­ notę, szczególnie zaś za kapłanów.

FOT. KS. JAROSŁAW WĄSOWICZ SDB

Pojedziemy wszędzie, gdzie się da. Roz­ poczęliśmy od Wileńszczyzny. Impuls wyszedł z Wielkopolski. Od paździer­ nika w wielu miejscach regionu kibi­ ce rozpoczęli zbierać dary dla roda­ ków na Kresach. W różnych miastach Wielkopolskich w naszą akcję „Naród ponad granicami” oprócz kibiców za­ angażowały się szkoły, domy dziecka, parafie, organizacje kresowe, Młodzież Wszechpolska. Wielu ludzi dobrej woli. Odzew był wzruszający. Kibice Lecha zwieźli do Poznania wszystkie dary na mecz z Wisłą Kraków. W siedzibie Ra­ dia Poznań i w Pile zbiórki były pro­ wadzone w zasadzie do dnia wyjazdu na Wileńszczyznę. We wtorek 15 listopada wyruszy­ liśmy z różnych stron Wielkopolski w stronę Wilna, aby w dniach, których wspominamy odzyskanie niepodległo­ ści, podzielić się darem naszych serc z najbardziej potrzebującymi rodaka­ mi. Dodatkowym bodźcem wyprawy w takim, a nie innym terminie była chęć włączenia się w nowennę do Mat­ ki Bożej Miłosierdzia, która od dawien dawna nazwana jest tutaj Opieką Matki Bożej. W Suwałkach dołączyli do nas ks. Tomasz Szugalski, proboszcz z Ko­ łobrzegu, który włączył się z wiernymi swojej parafii w naszą akcję, oraz ks. To­ masz Pełszyk SDB, główny przewodnik Międzynarodowej Pielgrzymki z Su­ wałk do Ostrej Bramy, organizowanej przez salezjanów od 1991 roku. Pierwszym przystankiem były Mościszki w rejonie wileńskim, gdzie dotarliśmy 16 listopada przed połu­ dniem. Mieliśmy okazję, kolejny już raz w tym roku, spotkać się z miesz­ kańcami tej niewielkiej miejscowości, z dziećmi i ich nauczycielami. W kapli­ cy Matki Bożej Królowej Rodzin, która jest kościołem filialnym parafii w Ława­ ryszkach, przeżywaliśmy wspólnie Eu­ charystię. Modliliśmy się za wstawien­ nictwem Matki Bożej Ostrobramskiej w dniu jej liturgicznego wspomnienia, w intencji naszej ojczyzny i wierności narodowym tradycjom. Na Litwie nie jest łatwo być dzisiaj Polakiem. Po Eucharystii spotkaliśmy się w szkole na akademii ku czci

niepodległości Polski. Dzieci i mło­ dzież wzruszyli nas pięknymi wier­ szami, patriotycznymi pieśniami. Od­ śpiewaliśmy wspólnie pieśń Legionów. Obdarowaliśmy naszych rodaków pre­ zentami, zaprosiliśmy uczniów na wa­ kacje do Wielkopolski, gdzie chcemy w lipcu zorganizować wypoczynek dla stu polskich dzieci z Litwy, Białorusi i Ukrainy.

Nazwa obozu wzięła się od nazwy ulicy, którą dzieci spod plandek cięża­ rówek widziały po raz ostatni – Prze­ mysłową, przecinając Bracką, niemie­ ckie auta wjeżdżały za bramę obozu. Tam, na błotnistym placu, przed ode­ branym Polakom budynkiem komen­ dantury (Przemysłowa 34), dzieci scho­ dziły ze skrzyń ładunkowych, wpadając w otchłań tęsknoty i bólu. Najpierw zabierano im wszystkie osobiste przedmioty i ubrania, odbiera­ jąc nazwiska nadawano numery, przy­ dzielano szare, drelichowe mundurki i drewniane chodaki. Robiono im fo­

Po terenie lagru należało truchtać i przystawać w chwili obowiązkowego ukłonu przed esesmanem. Dzieci nie wiedziały, gdzie są – ze strachu, głodu i tęsknoty marniały i umierały. tografie podobne do tych z Auschwitz (profile i en face) i kierowano na dak­ tyloskopię. Następnie kwarantanna, sprawne szkolenie w odpowiadaniu na niemieckie rozkazy, zasady musztry i rozesłanie do konkretnych, kleconych naprędce drewnianych baraków. Po­ tem praca od rana do wieczora, głód, poniżanie, wielogodzinne apele, nie­ rzadko nocą. Lager pełnił w sumie trzy funk­ cje. Był obozem koncentracyjnym, bo dzieci zebrano na zamkniętym obszarze

bez możliwości obrony i wyjścia; był obozem śmierci, bo na różne sposo­ by doprowadzano do niepotrzebnych zgonów; był wreszcie obozem pracy. Dzieciom stworzono przeróżne war­ sztaty, w których urabiały sobie rę­ ce na rzecz interesu Niemiec – szyły mundury, naprawiały buty zniszczone na wschodnim froncie, prały (związki ługowe i wrzątek niszczyły im kończy­ ny), prostowały przemysłowe igły, same sobie równały teren tonowym walcem, tkały wkładki ze słomy, były dekarzami, ogrodnikami, kaletnikami. Miały wy­ znaczone normy i za ich niewyrabianie otrzymywały okrutne kary. Umierały z głodu, przepracowa­ nia i z powodu nieleczonych chorób – gruźlicy, obu odmian tyfusu, różnych zapaleń. Chore, czyli bezproduktywne, skazane były na śmierć – odbierano im połowę racji żywnościowych. Na co dzień wszystkie dostawały dwie pajdy kwaśnego chleba, dwa kubki kawy ze zbóż lub żołędzi i miskę „zupy”, w któ­ rej było więcej robactwa niż warzyw. Mięsa i nabiału nie było nigdy. Podob­ nie jak mydła. Bez powodu były bite, karano je okropnym karcerem i zaka­ zem pisania listów do rodziny. Po te­ renie lagru należało truchtać i przysta­ wać w chwili obowiązkowego ukłonu przed esesmanem. Dzieci nie wiedziały, gdzie są – ze strachu, głodu i tęskno­ ty marniały i umierały. Do uciekinie­ rów strzelano z wież strażniczych bez ostrzeżenia. W obozie przebywało jednocześ­ nie około tysiąca więźniów, chłopców i dziewczynek, z czego większość sta­ nowili chłopcy. Po wyzwoleniu Łodzi

żołnierzy Armii Krajowej, rozsiane po kilku cmentarzach. Dobre serca członków Wspól­ noty Miłosierdzia już nieraz stały się dla nas inspiracją, żeby ich wesprzeć. W ramach naszej akcji zawieźliśmy im samochód zebranych darów i sześć

rowerów ufundowanych przez Radio Poznań. Rozwieźliśmy niektóre pacz­ ki bezpośrednio do naszych rodaków. Byłem z Tadeuszem i ks. Tomaszem Pełszykiem SDB u Pani Jadwigi w So­ lecznikach. Od kilku lat leży bezwład­ na w łóżku. Jest w swoim cierpieniu

znaleziono tam jeszcze ponad osiem­ set maluchów – wszystkie były cięż­ ko chore, a duża część niezdolna do samodzielnego opuszczenia baraku, w którym uciekający przed Sowietami Niemcy dzieci zamknęli. Dziś możemy jeszcze spotkać około trzydzieściorga Ocalałych. Jeden z więźniów, Tadeusz Raź­ niewski, osadzony „na Przemysłowej” jako ośmioletni chłopiec, będąc już do­ rosłym człowiekiem, wspominał w swej książce pt. „Chcę żyć”: „Moje dziecinne myśli zamknęły się w kręgu bez wyjścia. Łzy leją mi się ciurkiem z oczu, a całym ciałem wstrząsają dreszcze. Jestem ogłuszony

od bicia, a jednocześnie słyszę i widzę wszystko z niezwykłą ostrością. Kroki za drzwiami komórki, dalekie komen­ dy, światło w szparach ścian – wszyst­ ko to drażni do bólu moje nerwy. (…) Drewniane tabliczki z numerami na szyi, szept modlitw i nowe, ciągle nowe twarze małych więźniów. Nocami mę­ czą nas koszmarne sny i majaki. Kie­ dy zrywa nas z pryczy poranna trąbka, moją pierwszą myślą jest, jak uniknąć razów i przetrwać do wieczora i jak zdo­ być coś do jedzenia. Ilekroć przechodzę obok kostnicy, przywieram twarzą do okna i spoglądam na leżących nierucho­ mo zmarłych chłopców. Przeżyć obóz mają szansę tylko dzieci wyjątkowo

FOT. Z ARCHIWUM AUTORKI

Mościszki

W grudniu kibice Lecha pojadą jeszcze na Białoruś, w styczniu na Ukrainę. Oficjalnie nasza akcja „Naród ponad granicami” zostanie zainaugurowana na Patriotycznej Pielgrzymce Kibiców na Jasną Górę. Wydarzenie to zbliża się wielkimi krokami. Spotkamy się u tronu Królowej Polski 13 stycznia 2018 roku. W ciągu całego roku pod jednym hasłem odbędzie się wiele kresowych inicjatyw. W planach są kolejne wy­ jazdy z darami na święta, wakacje dla dzieci i młodzieży w różnych częściach Polski, pomoc w odnawianiu mogił na ziemiach utraconych. Chcemy podczas tego jubileuszowego roku organizować wykłady przybliżające historię kreso­ wych stanic i zaangażowanie ich miesz­ kańców w walkę o niepodległość. Nie tylko u nas w kraju, ale także w innych państwach Europy, gdzie organizują się środowiska polskich patriotów. Zachęcamy także do udziału w Międzynarodowej Pieszej Pielgrzym­ ce z Suwałk do Ostrej Bramy, która na szlak wyruszy 15 lipca 2018 roku. K

odporne i zahartowane, przyzwycza­ jone do biedy”. Do niedawna o łódzkim obozie „na Przemysłowej” wiedziało niewielu – wyniszczone fizycznie i pełne trau­ my dzieci nie wiedziały, jak swą hi­ storię opowiedzieć – brakowało słów, jakie miałyby moc przekazu tak trud­ nej historii. Poza tym, z wielu powo­ dów, temat był wyciszany i pomijany. Dokumentacja prawie cała przepadła, więc nie ma materialnych dowodów na skalę tej zbrodni. To, co opowiadają Ocalali, można łatwo zdeprecjonować i po prostu im nie wierzyć. Sam teren obozu (między Bracką, Plater, Górniczą i murem nekropolii żydowskiej) jest obecnie zacisznym osiedlem, gdzie nie da się odnaleźć śladów tego strasznego, wojennego epizodu, a pomnik posta­ wiony ku czci ofiar „Przemysłowej”, choć wielki i wymowny, nie zawsze właściwie jest kojarzony, bo stoi poza obrębem kacetu. Niepamięć jednak powoli przegry­ wa. Łódź, choć na kilka dekad oślep­ ła i ogłuchła, obecnie zaczyna temat widzieć, słyszeć i o nim mówić. Zna­ czącym elementem upamiętniania ofiar dziecięcego obozu są zainicjo­ wane pięć lat temu przez abpa Mar­ ka Jędraszewskiego dużego formatu coroczne uroczystości odbywające się w listopadzie. Celebrowane przez me­ tropolitę łódzkiego msze święte, a po nich marsze przez historyczny teren obozu i składanie kwiatów oraz zni­ czy pod pomnikiem Pękniętego Ser­ ca (koniec Brackiej) gromadzą Ocala­ łych oraz tłumy łodzian, głównie ludzi młodych. W sprawę angażują się całe szkoły i znaczące instytucje państwowe. I choć abp Marek Jędraszewski opuścił Łódź dla Krakowa, należy wierzyć, że kolejni pasterze łódzkiej archidiecezji będą kontynuować to dzieło i w ka­ lendarzu swych prac zapiszą pamięć o dzieciach „z Przemysłowej” równie wyrazistą czcionką. Tegoroczny Marsz Pamięci, już piąty, poprowadził abp Grzegorz Ryś. Tymczasem w oczekiwaniu na ko­ lejne przedsięwzięcia związane z „tka­ niem upamiętniania”, łodzianie jak co roku 11 grudnia przybędą pod Pęknięte Serce, by u stóp sylwetki nagiego, zzięb­ niętego chłopca zostawić swe modlitwy, ważne refleksje i wielobarwny, ciepły kobierzec zniczy. K


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2017

4

O

gromna i niegdyś budzą­ ca respekt I Rzeczpospo­ lita nie została pokona­ na militarnie, nie uległa inwazji zbrojnej – padła ofiarą wojny hybrydowej trwającej niemal 100 lat. Ambasador rosyjski baron Kaiserling doprowadził do perfekcji to, co od cza­ sów Piotra Wielkiego robili dyplomaci rosyjscy w Polsce. Ich zadaniem było „osłabiać, co mocne, zaciemniać, co jasne, wykrzywiać, co proste”. Dokład­ nie poznali oni system polityczny kraju, mechanizmy podejmowania decyzji czy funkcjonowanie sądów. Rosjanie zorientowali się, że ogromny kraj był we władaniu dwu­ dziestu spokrewnionych ze sobą ro­ dzin. Rodziny te, często utrzymujące swoje prywatne armie, razem stano­ wiłyby potężną siłę, więc zadaniem posłów było umiejętnie skłócać, pod­ sycać spory międzyrodzinne, udawać przyjaciół godzących zwaśnionych itp. Równocześnie wypłacali regularny żołd przekupionym posłom (raport płk Igel­ stroma: Podoski potrzebujący cudzych pieniędzy jest naszym dobrym przyjacielem – Massalskiego nadzieja, że z naszą pomocą silne potrafi wytworzyć stronnictwo, oddała go w nasze ręce – Godzki, którego bogiem jest pieniądz, bierze od nas – Poniński bierze pensję, lubi wielką odgrywać rolę). Plonem rozumu i pracowitości ba­ rona Kaiserlinga był fatalny stan kraju, w którym wykonywał swą misję. Mi­ mo to, Polacy nagrodzili go najwyż­ szym polskim orderem Orła Białego (przyznawanie szubrawcom polskich odznaczeń ma długą tradycję). Następca barona – Mikołaj Repnin – był jeszcze zdolniejszy: zwołał synod, mianował prymasa (drugą osobę w pań­ stwie) i uwięził m. in. biskupów Sołtyka i Załuskiego oraz hetmana Rzewuskie­ go. Nocna akcja, podczas której Kozacy włamywali się do pałaców i wyciągali z łóżek czołowych polskich dygnitarzy, wywołała powszechne oburzenie. Na­ zajutrz król Stanisław August dyploma­ tycznie udał się na polowanie do Pusz­ czy Kampinoskiej (Tusk w podobnych sytuacjach jechał na narty w Dolomity), nie śmiąc protestować wobec ambasa­ dora zaprzyjaźnionego państwa. W ciągu 14 lat sejm polski nie był w stanie uchwalić ani jednej ustawy,

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Rzeczypospolita pobita i w rękach swych ciemiężycielów moc całą mająca, własnymi z niewoli dźwignąć się nie może siłami, nic jej innego nie zostaje, tylko uciec się z ufnością do Wielkiej Katarzyny, która narodowi sąsiedzkiemu, przyjaznemu i sprzymierzonemu, z taką sławą i sprawiedliwością panuje.

N

a „odcinku polskim” Rosja i Prusy rywalizowały ze sobą, ale też kooperowały w dzie­ le niszczenia państwowości polskiej. Szczytowym osiągnięciem tego współ­ działania była likwidacja organizmu państwowego trwającego 800 lat, czego tragicznym symbolem stało się przeto­ pienie przez Prusaków polskiej korony królewskiej. Nieco później mocarstwa zabor­ cze na Kongresie Wiedeńskim prze­

naród rosyjski i nawet sprzymierzyć się z Niemcami). „Pora nadeszła” w 1939 roku, gdy wspólnie zlikwidowano „państwo se­ zonowe” i wytyczono „sprawiedliwą” granicę między Niemcami a Rosją. Jesienią 1939 roku na konferencjach w Krakowie i Zakopanem z udziałem Gestapo i NKWD radzono nad zwal­ czaniem „polskiego bandytyzmu” – tj. ruchu oporu i wstępnie wyznaczono ramy czasowe na „ostateczne uregu­ lowanie kwestii polskiej” (endlosung). Ponoć miał to być rok 1975. Choć Polska była największym przegranym II wojny światowej, mimo 50 lat zniewolenia (czy tylko braku su­ werenności) Polacy doczekali lepszych czasów. Wychodząca z komunizmu w 1989 roku Polska, z kruchą równo­ wagą między partią „ruską” a „pruską”

narodową, odciąć go od historii i poczucia tożsamości, zamieszać w systemie odniesienia. W tym celu należy promować miernoty na autorytety, należy sprawić, by ludzie byli bierni, z niskim poczuciem wartości (…) Jednym z elementów tej subtelnie prowadzonej wojny jest dekonstrukcja tradycji historycznej przeciwnika. Przeszłość historyczna – to podstawa jedności każdego narodu jako zwartej społeczności. […] Wojna his­ toryczna polega na nadszarpnięciu jedności narodu poprzez takie działania informacyjne, które mają na celu moralną likwidację wszystkich bohaterów, osobistości bądź wydarzeń, będących do tej pory źródłem dumy narodowej. […] Z wielką skutecznością dzieje się to za pomocą współczesnych mass mediów.

Wydawać by się mogło, że fake news, dezinformacja, wpływanie na wybory, ataki hakerskie czy paraliżowanie instytucji atakowanego państwa to rosyjski wynalazek ostatnich lat. Jednak w działaniach hybrydowych Rosjanie mają długą tradycję i znakomite osiągnięcia.

Działania hybrydowe w trosce o polską praworządność Jan Martini meblowały Europę, zapewniając 100 lat „pięknej epoki” na koszt Polaków... Do tych wydarzeń „taktownie” nawiązał prezydent Putin w swoim wystąpieniu na Westerplatte, mówiąc o „najlepszym czasie Europy” jako wyniku rosyjsko­ -niemieckiego porozumienia. Gdy I wojna światowa zbliżała się do końca, państwa zaborcze, zdając so­ bie sprawę, że nie da się zapobiec odro­ dzeniu Polski, starały się przynajmniej

(wasz premier, nasz prezydent), mia­ ła być pozbawiona przemysłu, armii i „pozostawać w głównym nurcie”, tj. nie prowadzić polityki zagranicznej. „Uszyto” nawet specjalnie konstytucję, gwarantującą systemowy klincz w wy­ padku zdobycia władzy przez opcję niekontrolowaną. Równocześnie „inżynierowie dusz” rozpoczęli intensywną pracę nad umy­ słami Polaków w myśl zasad opisanych

Mimo akcesu Polski do Unii Europejskiej i NATO, wpływy partii „ruskiej” bynajmniej nie uległy zmniejszeniu, a po dojściu ekipy Tuska/Pawlaka do władzy można było zaobserwować wręcz wzmożoną, odgórną „przyjaźń polsko-rosyjską”. Dokonano kilku spektakularnych działań, poczynając od reaktywacji Festiwalu Piosenki (już nie radzieckiej) w Zielonej Górze poprzez otwarcie „małego ruchu granicznego” z Kaliningra-

Ani Rosja, ani Niemcy nie pogodzili się z możliwością powstania samodzielnej Polski (Lenin: Przeciwko Polsce możemy zawsze zjednoczyć cały naród rosyjski i nawet sprzymierzyć się z Niemcami). choć był zwoływany siedmiokrotnie. Dyplomaci rosyjscy byli obecni na ob­ radach wszystkich sejmów czy sejmi­ ków ziemskich, pilnie obserwując, jak głosują poszczególni posłowie. Gdy jakiś poseł głosował „niewłaściwie”, bywał dyscyplinowany. Ponieważ od 1717 roku na terenie kraju obecne by­ ły wojska rosyjskie (z małą przerwą aż do 1993 roku!) metoda była prosta – posiadłość posła można było wybrać jako miejsce stacjonowania oddziału jegrów. Wiedząc o tym, łatwiej zro­ zumiemy „przyklepywanie” traktatów rozbiorowych czy Sejm Niemy. Zarówno caryca Katarzyna, jak i Fryderyk pruski byli wielkimi miłoś­ nikami demokracji – ale tylko w Pols­ ce. Właśnie dzięki umiłowaniu pol­ skiej demokracji potomni w ich krajach mianowali ich Wielkimi. Monarchowie wzajemnie zobowiązali się do utrzy­ mania w Polsce „źrenicy demokracji” – liberum veto. Powszechnie było wia­ domo, że caryca „nigdy do skrępowa­ nia szlacheckich swobód nie dopuści”. Z wielką troską nad stanem pra­ worządności w Polsce pochylili się tak­ że sami Polacy zrzeszeni w konfede­ racji targowickiej: [...] sejm dzisiejszy, przywłaszczywszy sobie władzę prawodawczą, połamał prawa kardynalne, zmiótł wszystkie wolności szlacheckie, poprzez uzurpację, zmieszanie i połączenie w nim wszystkich władz, których łączenie w jednym ręku jest sprzeczne z zasadami republikańskimi, nadużył on każdej z tych władz w sposób jak najbardziej tyrański. [...] wiążemy się węzłem nierozerwanym konfederacji wolnej przy wierze św. katolickiej rzymskiej [...] A że

i prawosławnego, wzywające do polsko-rosyjskiego pojednania. (…) Arcybiskup Michalik zapisał się w historii. (…) Chodzi o wzajemne przebaczenie, wyrzeczenie się zemsty i nienawiści – każdy Polak w każdym Rosjaninie i każdy Rosjanin w każdym Polaku powinien widzieć przyjaciela i brata. (…) Rosyjskich dziennikarzy zaskoczył wysoki, prawie prezydencki poziom powitania patriarchy Cyryla, z kompanią reprezentacyjną i eskortą motocyklistów. Ceremonia podpisania była uświetniona obecnością znakomitych osobistości, takich jak B. Komorowski, B. Borusewicz, M. Boni (TW „Znak”) H. Gronkiewicz-Waltz, ks. Boniecki, Wł. Cimoszewicz. Pojednaniem zaj­ mował się najwyżej notowany w IPN hierarcha – abp Muszyński, a od strony organizacyjnej bp Polak – późniejszy najmłodszy w historii prymas Polski (40 lat). Warto wiedzieć, jakiego to świąto­ bliwego męża Tusk witał motocyklami: Władimir Michajłowicz Gundiajew, znany dziś jako patriarcha Cyryl I, to jeden z licznych w Rosji „Ojców-Cze­ kistów”, o pseudonimie „Michajłow”. Doświadczenie operacyjne Gundiajewa w sposób szczególny łączy go w serdeczniej przyjaźni z płk Putinem i jest to więź dwóch profesjonalistów – kolegów pracujących w różnych oddziałach służb sowieckich.

Z

arzuty korupcyjne nie przeszko­ dziły mu w objęciu stanowiska patriarchy Moskwy. W prze­ rwach między obowiązkami liturgicz­ nymi duchowny zajmował się handlem wyrobami tytoniowymi, wwożonymi do Rosji bez cła w ramach „pomocy humanitarnej” i składowanymi w Mo­ nasterze Daniłowskim. Oddźwięk „pojednania” był raczej mizerny. Tekst orędzia odczytano we wszystkich kościołach w Polsce, lecz w Rosji – nie (bo i po co?). Przeciw huc­ pie protestowała tylko grupka członków Poznańskiego Klubu Gazety Polskiej ze skromnym transparentem. Tekst „pojednania” biskupi za­ twierdzili jednogłośnie. Po latach je­ den z biskupów wyznał prywatnie, że nie można było się wstrzymać. Znaczy to, że polecenie przyszło via Watykan. Nasi mężowie stanu usilnie zabiegali

Dziś już tylko ludzie skrajnie naiwni lub całkiem małe dzieci mogą sądzić, że ataki na Polskę są powodowane prawdziwą troską o praworządność, wolne media, prawa reprodukcyjne, dobrostan puszczy czy kornika.

nie dopuścić do odtworzenia Rzeczpo­ spolitej w kształcie przedrozbiorowym. W tym celu z inicjatywy niemieckiej powołano państwo litewskie, a Austria wsparła powstanie Ukrainy, kierując do Lwowa jednostki z przewagą żołnierzy narodowości ukraińskiej i starając się osadzić jako króla Habsburga – „Wa­ syla Wyszywanego”. Traktat w Brześciu, kończący woj­ nę między Niemcami a Rosją, prze­ widywał wspólną politykę wobec od­ radzającej się Polski. O szczegółach dowiedzieli się bracia Lutosławscy i poinformowali arcybiskupa Kakow­ skiego w Warszawie. Sowieci skazali ich na karę śmierci i rozstrzelali (kto dziś o nich pamięta?). Pokój w Brześciu dopuszczał ist­ nienie państwa buforowego, „teore­ tycznego” na ziemiach polskich (to nie Tusk wymyślił ‘państwo teoretyczne’). Ani Rosja, ani Niemcy nie pogodzili się z możliwością powstania samodziel­ nej Polski (Lenin: Polskę opanujemy i tak, gdy nadejdzie pora. (...) przeciwko Polsce możemy zawsze zjednoczyć cały

Wychodząca z komunizmu w 1989 roku Polska, z kruchą równowagą między partią „ruską” a „pruską” (wasz premier, nasz prezydent), miała być pozbawiona przemysłu, armii i nie prowadzić polityki zagranicznej. w podręczniku Problemy psychologii wojskowej płk. Władimira Lisiczkina: Współcześnie utrata suwerenności nie dokonuje się jedynie poprzez zewnętrzną inwazję (…) Aby naród wykończył się sam, należy zlikwidować jego dumę

dem, spotkanie (odprawę?) polskich ambasadorów z min. Ławrowem (o tym, że rosyjski dyplomata jest funkcjonariuszem KGB „pod przykryciem” organizator Sikorski mógł się dowiedzieć choćby z wydanej w Polsce książki pt. „Towarzysz J”). Wydarzeniami większej rangi były kurtuazyjne wizyty N. Patruszewa w „bratnim” Biurze Bezpieczeństwa Narodowego, uwieńczone kuriozalną „umową o współpracy” potężnego FSB ze skromną Służbą Kontrwywiadu Wojskowego. Ciekawostką, na którą chyba nikt nie zwrócił uwagi, jest fakt, że współpracować miała nie służba wywiadu zagranicznego SWR, lecz FSB. Widocznie uznano, że to „wewnętrzna sprawa Rosji”, w myśl zasady „kurica nie ptica, Polsza nie zagranica”. Ale wydarzeniem najwyższej rangi było „historyczne pojednanie” z dnia 17 sierpnia 2012 roku. Gazety donosiły: Patriarcha Moskwy i Wszechrusi Cyryl I oraz przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski podpisali na Zamku Królewskim w Warszawie przesłanie obu Kościołów, katolickiego

o przyjaźń Rosji, ale chyba z mizernym skutkiem (o czym świadczą ceny gazu). O stosunku Rosji i Niemiec do polskich dążeń niepodległościowych szczerze powiedział polskiemu dzien­ nikarzowi doradca prezydenta Putina Aleksander Dugin – politolog i geostra­ teg, wykładowca akademii wojskowych: My, Rosjanie, i Niemcy rozumujemy w pojęciach ekspansji i nigdy nie będziemy rozumować inaczej. Nie jesteśmy zainteresowani po prostu zachowaniem własnego państwa czy narodu. Jesteśmy zainteresowani wchłonięciem przy pomocy wywieranego przez nas nacisku maksymalnej liczby dopełniających nas kategorii (...) Rosja w swoim geopolitycznym oraz sakralno-geograficznym rozwoju nie jest zainteresowana istnieniem niepodległego państwa polskiego w żadnej formie. Nie jest też zainteresowana istnieniem Ukrainy. Nie dlatego, że nie lubimy Polaków czy Ukraińców, ale dlatego, że takie są prawa geografii sakralnej i geopolityki. Dwukrotne próby „wybicia się na niepodległość” zostały zlikwido­ wane, ale dziś znowu „widmo krąży po Europie” – widmo podmiotowej i samodzielnej Polski. Natychmiast po powołaniu rządu przez PiS powstał „Komitet Obrony Demokracji” i roz­ poczęto huraganową nagonkę medialną ze wszystkich kierunków. Także me­ dialne ośrodki dywersji ideologicznej wewnątrz kraju pracowały na najwyż­ szych obrotach. Posługiwanie się czarnym PR-em ze strony sąsiadów niezadowolonych

ze wzrastającej roli państwa polskiego ma wielowiekową tradycję. Już w XIII wieku, gdy Władysław Łokietek z że­ lazną wolą kontynuował rozpoczęte przez Przemysła II scalanie rozbitych testamentem Krzywoustego dzielnic, musiał zmagać się z oporem zarów­ no zewnętrznym, jak i wewnętrznym. Gdy czytamy, jak piastowscy książęta dzielnicowi zostawali zhołdowani przez czeskiego króla, jak wchodzili w układy zależności z Brandenburczykami lub Krzyżakami, którzy właśnie bezpraw­ nie zagarnęli Pomorze, przypominają nam się hasła o „płynięciu w głównym nurcie”. Sojusz Łokietka z pogańskim Giedyminem dał Krzyżakom asumpt do oskarżeń polskiego króla o wiąza­ nie się z poganami (faszystami?). Jak pisał prof. Andrzej Nowak: Można było, zamiast oddawać cokolwiek Łokietkowi, wymalować w wyobraźni elit politycznych i intelektualnych od Awinionu do Hamburga, od Londynu do Rzymu „ohydną twarz” polskiego królestwa i jego mieszkańców. W Brukseli już 8 razy pochylono się z troską nad Polską prowadząc wie­ logodzinne debaty. Świadczy to o tym, że „sprawa polska” jest najpoważniej­ szym problemem Unii Europejskiej. Z początku mogło się wydawać, że ata­ ki wynikają z niewiedzy, że wystarczy tylko cierpliwie wytłumaczyć. Dziś już tylko ludzie skrajnie naiwni lub cał­ kiem małe dzieci mogą sądzić, że ataki na Polskę są powodowane prawdziwą troską o praworządność, wolne me­ dia, prawa reprodukcyjne, dobrostan puszczy czy kornika. Politycy wyka­ zujący największy stopień zaangażo­ wania w atakach na nasz kraj są po prostu zadaniowani. Dlatego debata jest niemożliwa – argumenty nigdy nie przekonają ludzi będących na służbie. Jeśli sprawne służby są w stanie zainstalować prezydentów, premierów, kanclerzy czy prymasów (nie wspomi­ nając o biskupach), to wygenerowanie europarlamentarzystów nie jest prob­ lemem. Gdy odwołano przewidzianą na październik debatę, pojawiła się nadzieja, że Europa w końcu odpuści. Przecież nic strasznego się nie dzieje – reformy sądów nie ma, sprawdzeni sędziowie orzekają, aferzyści dostają wyroki w „zawiasach”, sprawy korup­ cyjne ulegają przedawnieniu itp. Jednak tym razem imponujący był rozmiar ostrzału medialnego i perfek­ cyjny timing. Ktoś wiedział, że w Polsce odbywa się coroczny Marsz Niepod­ ległości 11 listopada i trzeba przesu­ nąć debatę o miesiąc. Wiedziano także o rozważanej dostawie systemu Patriot do Polski. Wprawdzie rząd USA nie dał się „wziąć na huki” (znają te numery), ale sprawę musi jeszcze zatwierdzić Kongres.

N

ależący do rosyjskiego oligar­ chy Lebiediewa brytyjski „The Independent” jeszcze przed 11 listopada informował o marszu fa­ szystów w Polsce. W Sky News w dniu Święta Niepodległości wyemitowano korespondencję z Warszawy. Poinfor­ mowano, że odbył się marsz z udzia­ łem 100 tys. faszystów, na który co roku zjeżdżają się naziści z całej Eu­ ropy i że oprócz zwyczajowych haseł antysemickich, tym razem pojawiły się hasła o segregacji rasowej i wyż­ szości rasy białej. Trzeba wiedzieć, że epitet ‘white suprematist’ jest w Ame­ ryce oskarżeniem jeszcze cięższym niż ‘antysemita’. W tej układance najprost­ szym (i najtańszym) elementem jest zorganizowanie kilkudziesięciu zama­ skowanych facetów z prowokującymi transparentami. Przezorność Jarosława Kaczyń­ skiego imponuje – na miejsce świę­ towania 11 listopada wybrał Kraków (narażając się na zarzut, że PiS ignoruje ideę Marszu Niepodległości). Wydawać by się mogło, że ży­ wiołowa niechęć postępowego świa­ ta wobec rządu PiS wynika z faktu, że narracja o Bogu czy patriotyzmie rani uszy ludzi światłych. Nic bardziej mylnego. Chodzi o pieniądze. Są śro­ dowiska, które działalność rządu PiS bardzo bije po kieszeni. W każdej niemal większej aferze w kraju po­ jawia się motyw Wojskowych Służb Informacyjnych i ślad rosyjskiej mafii. Karuzele VAT-owskie również mogły być organizowane przy współudziale kolegów Patriarchy Cyryla. Jak pisał sowietolog Christop­ her Story, rosyjska mafia jest działem KGB i prowadzi działalność przestęp­ czą o charakterze globalnym, a jej boss rezyduje w Nowym Jorku. Krótko mówiąc – bezpardono­ wa „walka o praworządność” to hy­ brydowa wojna przeciw polskiej su­ werenności. K


GRUDZIEŃ 2017 · KURIER WNET

5

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Mit o „Wielkim Październiku” My widim gorod Pietrograd W siemnadcatom godu. Bieżit matros, bieżit sołdat, Strieliajut na chodu. Raboczij taszczit pulemiot, Siejczas on wstupit w boj. Wisit płakat: DOŁOJ GOSPOD! POMIESZCZIKOW DOŁOJ! Jednym słowem − wierszyk sugerował jakąś wielką zadymę, zamieszanie, bieg, strzały – wtedy, dnia 25 października (7 listopada) na ulicach ówczesnej ro­ syjskiej stolicy, znanej poprzednio pod niemiecką nazwą Sankt-Pietierburg, po polsku: Petersburg. Tuż przed I wojną światową na fali nastrojów antyniemie­ ckich nazwę te zmieniono na czysto rosyjską Pietrograd (Piotrogród). Tymczasem… jak pisze brytyjski historyk Orlando Figes − większość mieszkańców stolicy tego wiekopo­ mnego przewrotu w ogóle NIE ZA­ UWAŻYŁA. Były otwarte restauracje, sklepy, teatry i kina, normalnie kursowały tramwaje i taksówki, po Newskim Prospekcie tłumy przechadzały się jak zawsze… Żadnych barykad, walk ulicznych, pozamykanych na głucho okien… czego moglibyśmy oczekiwać po ogarniętym rewolucją mieście. Dmuchał jak zawsze wiatrami październik (…) / Idą kronsztadcy na Zimowy (…) / Zimowemu się nie ostać / przed szturmem / kronsztadzkich. Tak opiewał obalenie rosyjskiego rewolu­ cyjnego Rządu Tymczasowego bolsze­ wicki (znakomity zresztą) poeta Wła­ dimir Majakowski. W czasach mojej młodości te wersy widniały na okolicz­ nościowych tablicach szkolnych i były wygłaszane przez recytatorów podczas obowiązkowych akademii rocznico­ wych, organizowanych dla wyraże­ nia hołdu Rewolucji Październikowej – jednemu z najbardziej tragicznych w skutkach faktów w historii Rosji, Pol­ ski, Europy i świata. Karmiono nas wtedy także obraza­ mi przestawiającymi jakieś uzbrojone tłumy pod czerwonymi sztandarami, łuny i ogniste tory pocisków – a na tle pomroczniałego nieba „złowrogi” sym­ bol przeklętej burżuazji, dawny carski Pałac Zimowy, w danym momencie siedziba Rządu Tymczasowego Rosji. Sceneria iście piekielna, jak przystało na rodzaj bezreligijnego Armagedonu, którym miała być ta rewolucja, starcie bolszewickich sił dobra ze złymi siłami starego świata. Jednym słowem, sugerowano prawdziwą bitwę w tonacji heroicznej. Jej bohaterami mieli być dzielni zre­ woltowani marynarze Floty Bałtyckiej z bazy marynarki wojennej w Kron­ sztadzie. Dodawano tu też żołnierzy i robotników. Ci ostatni mieli symboli­ zować znany z Międzynarodówki „wy­ klęty lud ziemi”, wies’ mir gołodnych i rabow (jak głosi jej rosyjska wersja). Do takich obrazów dołączano propa­ gandowy film „Październik” (Oktiabr’) utalentowanego sowieckiego reżysera Siergieja Ajziensztiejna (lub Eisenste­ ina, jak kto woli). Do dziś pamiętam z tego filmu obraz osamotnionego, groteskowo-demonicznego premie­ ra Kierenskiego, którego w tym fil­ mie, jak i w oficjalnej bolszewickiej propagandzie posądzano dążenie do osobistej dyktatury i knucie wojsko­ wego puczu. Dzisiaj wiemy, że to był świadomie sfabrykowany mit, jedna z największych mistyfikacji XX wieku. Nie podawano wtedy, że ten pas­ kudny Rząd Tymczasowy, wyłoniony po obaleniu cara w „rewolucji luto­ wej”, był wtedy reprezentacją koali­ cji stronnictw sił demokratycznych, między innymi socjalistycznych − wchodzili doń m.in. dawni rewolu­ cyjni towarzysze broni bolszewików, socjaldemokraci-mienszewicy i socja­ liści-rewolucjoniści (eserowcy). Sam szef rządu Aleksandr Kierenski był właśnie eserowcem. A głodujących wtedy jeszcze, mi­ mo toczącej się wojny, nie było. Obra­ zy wielu, bardzo wielu umierających z głodu ludzi można było zaobserwo­ wać dopiero po objęciu władzy przez bolszewików.

Tajemnicze kulisy przewrotu Mały człowiek (...) rzekł: − Gdzie człowiek mądry ukryje liść? A ten drugi odpowiedział: − W lesie. (G.K. Chesterton, tł. M.G.) Pamiętam też czytankę w podręczni­ ku do języka rosyjskiego, jak to wódz proletariatu Lenin bohatersko ukrywał

Gdy byłem uczniem podstawówki, na lekcjach rosyjskiego uczono nas wierszyka o „Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej” w Rosji 1917 roku. Jako aktorów tego wydarzenia pokazywano w nim marynarza, żołnierza i jakiegoś dźwigającego ciężki karabin maszynowy robotnika, „który zaraz rozpocznie walkę”…

Bolszewicki przewrót 1917

Wielki mit w świetle faktów Mirosław Grudzień

się nad jeziorem Razliw przed tymże Rządem Tymczasowym, który chciał go okrutnie aresztować i postawić przed sądem. Za co? Tego już nam nie mówio­ no. Pewnie po prostu dlatego, że ten rząd był taki z natury złowrogi… To i czynił złe rzeczy, bo niegodziwości były mu po prostu lube. Cóż tu wy­ jaśniać? Dopiero w wiele lat później, i to z oficjalnych komunistycznych publikacji dowiedziałem się, że wyda­ no wtedy nakaz aresztowania Lenina pod zarzutem agenturalnej działalnoś­ ci na rzecz Niemiec, państwa wro­ giego, toczącego podówczas z Rosją krwawą wojnę. Wiedziano bowiem, że w kwietniu tegoż roku Lenin z grupą swoich rosyjskich towarzyszy-rewolu­ cjonistów został starannie przetrans­ portowany przez całe Niemcy aż do portu promowego na wyspie Rugii koleją, w słynnym „zaplombowanym wagonie”, pod troskliwą opieką ofice­ rów niemieckiego Sztabu Generalne­ go. Rządowi znane też były finansowe powiązania Lenina i jego bolszewickiej wierchuszki z podejrzanym niemiec­ kim (wcześniej rosyjskim) obywate­ lem, socjalistą-biznesmenem Parvu­ sem, działającym wtedy na terytorium Danii i podejrzewanym (słusznie) o to, że jest współpracownikiem niemie­ ckiego wywiadu. Wielki wódz bol­ szewików był więc poszukiwany nie jako groźny wyraziciel woli mas, lecz jako postać zhańbiona, ktoś w rodzaju Judasza − ten, który zainkasował nie­ mieckie srebrniki za wycofanie Rosji z wojny, wprowadzenie jej w stan cha­ osu i zawarcie z Niemcami korzystne­ go dla nich pokoju. Poświadczają to znane obecnie dokumenty ówczesnych władz Cesarstwa Niemieckiego. Ale to już – pozwolę sobie tutaj sparafrazować Kiplinga − odrębna historia. Co ciekawe, rozprawę przeciwko Leninowi z oskarżenia publicznego przygotowywano na koniec paździer­ nika − licząc według obowiązującego wówczas w Rosji kalendarza juliańskie­ go; według naszego gregoriańskiego kalendarza byłby to listopad. Do tej rozprawy nigdy nie doszło. Przeszko­ dził… wybuch zbrojnego bolszewi­ ckiego przewrotu, który usunął Rząd Tymczasowy i samo oskarżenie Lenina o agenturalność skazał na zapomnienie na długie dziesięciolecia.

W przeddzień Skąd wzięli się żołnierze wśród uczest­ ników przewrotu? Żołnierze garnizonu piotrogrodz­ kiego, w porównaniu ze swoimi kole­ gami na froncie, żyli sobie wygodnie i wręcz bosko, spędzali czas na bez­ piecznym próżnowaniu… i na nie­ ustannym wiecowaniu. Prowadzona przez Rząd Tymczasowy demokraty­ zacja armii kompletnie oduczyła tych „obrońców ojczyzny” respektu dla ja­ kiejkolwiek dyscypliny i hierarchii woj­ skowej − po prostu ich krańcowo zde­ moralizowała i rozzuchwaliła. Zamiast kadry oficerskiej woj­ skiem rządziły wybieralne sowiety dieputatow – „rady delegatów”. Pre­ mier Kierenski chciał się pozbyć tego niebezpiecznego, nieobliczalnego ele­ mentu i wysłać na front, w ogień praw­ dziwej walki. To wywołało przerażenie i bunt. Większość obecnych w Piotro­ grodzie żołnierzy wypowiedziała po prostu posłuszeństwo dowództwu armii i zadeklarowała podporządko­ wanie piotrogrodzkiemu Komitetowi Wojskowo-Rewolucyjnemu, w nadziei, że uchroni ich to przed władzą socjali­ stycznej (i o wiele bardziej popularnej) partii eserowców. Komitet miał rzeko­ mo służyć Radzie Piotrogrodzkiej do ochrony przed ewentualnymi próba­ mi kontrrewolucji (którymi straszyli bolszewicy). W istocie był to jednak to organ stricte bolszewicki, przygotowujący sta­ rannie zaplanowany, zbrojny pucz prze­ ciwko rządowi − na oczach wszystkich, ale, co dziwne… w tajemnicy − nawet przed Radą Piotrogrodzką, współko­ legami-eserowcami i wieloma człon­ kami Komitetu Centralnego własnej, bolszewickiej partii. Kierował nim swoisty – w tej chwi­ li już właściwie niezależny od jakie­ gokolwiek wyższego autorytetu poza nieobecnym Leninem − triumwirat: Lew Trocki (wł. Bronsztiejn), Władi­ mir Antonow (wł. Owsiejenko) oraz lider marynarzy Floty Bałtyckiej Pa­ wieł Dybienko. 21 października KWR ogłosił swo­ ją władzę nad garnizonem Piotrogrodu. 23 października rozszerzył zasięg swej władzy na Twierdzę Pietropawłowską, której działa wychodziły na Pałac Zi­ mowy. Rząd Tymczasowy stracił rze­ czywistą wojskową kontrolę nad stolicą

dwa dni przed rozpoczęciem zbrojnego powstania – konstatuje Figes. Od tej pory nominalnie rządzący Rosją pre­ mier i jego ministrowie byli praktycz­ nie bezbronni.

Zwykły, jesienny dzień Punkt kulminacyjny powstania przeszedł zasadniczo niezauważony − pi­ sze wspomniany już O. Figes. I przyta­ cza wspomnienie naocznego świadka, który powracał wtedy pieszo do domu w odległości niespełna stu metrów od Pałacu Zimowego, około godziny 23.00, gdy bolszewicy szykowali się do osta­ tecznego natarcia na Pałac Zimowy. Ulica świeciła pustkami − wspominał ten świadek, W. Awierbach. − Noc była cicha, miasto zdawało się wymarłe. Słyszeliśmy echo własnych kroków na chodniku. Głowa i koordynator przewrotu − był nim wtedy właśnie Lew Trocki − zaangażował do tego celu ogółem ok. 25 000–30 000 ludzi, ochotniczej ro­ botniczej Czerwonej Gwardii, zrewol­ towanych marynarzy i żołnierzy − czyli 5% wszystkich robotników i żołnierzy w Piotrogrodzie. Według Figesa wie­ czorem 25 października na placu Pa­ łacowym kręciło się prawdopodobnie od 10 000 do 15 000 ludzi. Jednak nie wszyscy brali czynny udział w „sztur­ mowaniu” Pałacu Zimowego. Nieliczne zachowane fotografie z październikowych wydarzeń wyraźnie pokazują skromne siły powstańcze. Widać na nich garstkę czerwonogwardzistów i marynarzy stojących na opustoszałych ulicach – pisze wspomniany historyk. A tymczasem… Czerwona Gwar­ dia ustawiła blokady na licznych pio­ trogrodzkich mostach i patrolowała ulice opancerzonymi samochodami − tzw. broniewikami. Zajęła lokalne posterunki policji. Od rana przejęto kontrolę nad dworcami kolejowymi, pocztą i telegrafem, bankiem państwo­ wym, centralą telefoniczną oraz sta­ cją elektryczną. Rebelianci mieli więc kontrolę nad niemal całym miastem z wyjątkiem strefy centralnej wokół Pałacu Zimowego i placu św. Izaaka. Zamknięci wewnątrz Pałacu Zimowe­ go ministrowie Kiereńskiego nie mieli nawet kontroli nad własnymi telefona­ mi i prądem. KWR spodziewał się ukończenia operacji zbrojnej przed południem. O godzinie 10 rano Lenin, który do tej pory ukrywał się i wrócił w prze­ braniu do Instytutu Smolnego (sztabu przewrotu), kończył już pisać manifest „Do obywateli Rosji”, ogłaszający oba­ lenie Rządu Tymczasowego. Przebieg puczu napotkał jednak na nieoczekiwane przeszkody. KWR stracił kontrolę nad harmonogra­ mem przewrotu. Po pierwsze, spóź­ nili się marynarze – chyba najbar­ dziej zdziczali, ale i najbardziej bojowi z puczystów. Sygnałem do ataku miało być wciągnięcie na maszt twierdzy czer­ wonej latarni, która w tym przypadku nie oznaczała wezwania do rozpusty, lecz do „bohaterskiego” ataku na Pałac Zimowy. Latarnia zaginęła. Bolszewi­ cki komisarz Błagonrawow zaczął jej szukać, wpadł po ciemku w błotniste bagienko. Jakąś lampę (nie czerwoną) znalazł, ale nie dało się jej wciągnąć na maszt, rebelianci nie otrzymali więc sygnału świetlnego. Akustycznym preludium miały być z kolei salwy ciężkich dział polo­ wych z Twierdzy Pietropawłowskiej, lecz w ostatnim momencie stwierdzo­ no, że… są to zardzewiałe egzemplarze muzealne, z których strzelać się nie da. Przyciągnięto działa zastępcze, ale oka­ zało się, że nie ma do nich odpowied­ nich pocisków. Ostatecznie dopiero o godzinie 18.50 KWR doręczył ulti­ matum do Pałacu Zimowego, żądając poddania się Rządu Tymczasowego. Premiera już wtedy w Pałacu nie było, opuścił Piotrogród, udając się na poszukiwanie jakichś wiernych, względnie bojowych i zdyscyplino­ wanych oddziałów, które zechciałyby stanąć w obronie rządu. Tymczasem w Pałacu inżynier Pał­ czynski, któremu powierzono obro­ nę, nie mógł znaleźć choćby planu budynku ani nikogo, kto znałby je­ go topografię, wskutek czego jedne z bocznych drzwi pozostały niestrze­ żone i bolszewiccy szpiedzy mogli swo­ bodnie zakraść się do środka. W tym krytycznym momencie do obrony rządu − poza dotychcza­ sową garstką żołnierzy − dołączyły dwie kompanie kozaków, niewielka liczba młodych junkrów (podchorą­ żych) z akademii wojskowych oraz 200 kobiet-żołnierek ze szturmowego

Batalionu Śmierci. W sumie około 3000 żołnierzy. O 21.40 dano wreszcie sygnał i z krążownika,,Aurora” wystrzelono ślepe naboje. Huk był potężny, kobiety­ -żołnierki zaczęły wpadać w histerię… duch obrońców upadał. Po krótkiej przerwie na łaskawą ewakuację tych, którzy chcieliby opuścić Pałac, dowódz­ two puczystów nakazało prawdziwy ostrzał artyleryjski z Twierdzy Pietro­

Pietropawłowskiej, której więźniami mieli zostać. Po drodze bolszewicka eksporta obroniła ich przed próba­ mi linczu. Rejonowi komisarze policji, pytani w pierwszym tygodniu listopada, czy w październiku doszło do jakichś masowych ruchów zbrojnych, wszyscy bez wyjątku odpowiedzieli, że nic podobnego. „Na ulicach był spokój”, odparł szef policji dzielnicy Ochtyńskiej. „Ulice były opustoszałe”, dodawał komendant III Dystryktu Spasskiego.

„Upajający” smak zwycięstwa

Akustycznym preludium miały być z kolei salwy ciężkich dział polowych z Twierdzy Pietropawłowskiej, lecz w ostatnim momencie stwierdzono, że… są to zardzewiałe egzemplarze muzealne, z których strzelać się nie da. pawłowskiej, z „Aurory” i z placu Pała­ cowego. Większość pocisków wystrze­ lonych z twierdzy wylądowała w Newie, nie wyrządzając żadnych szkód. Legendarny „szturm” na Pałac Zimowy, w którym trwała ostatnia sesja gabinetu Kierenskiego, bardziej przypominał zastosowanie rutynowego aresztu domowego, jako że większość sił broniących pałacu udała się już do domu,

Po zdobyciu Pałacu Zimowego na­ pastnicy odkryli jedną z największych znanych piwnic winnych. W kolejnych dniach zniknęły stamtąd dziesiątki tysięcy wiekowych butelek. Bolszewiccy robotnicy i żołnierze raczyli się (…) ulubionym winem ostatniego z carów, wyprzedając wódkę tłumom na ulicach. Pijany motłoch demolował wszystko, co tylko napotkał na swojej drodze. (…) Marynarze i żołnierze krążyli po zamożnych dzielnicach, rabując mieszkania i zabijając ludzi dla rozrywki. Każda dobrze ubrana osoba stawała się oczywistym celem ataków (…). No­ we bolszewickie władze próbowały to powstrzymać, niszcząc zapasy alko­ holu. Wypompowywali wino na ulicę – ale tłumy zbierały się i piły je prosto z rynsztoka… A inne „bohaterskie sukcesy”? Pisze o tym inny historyk Edward Radziński w swojej znanej biografii Stalina. Bolszewicy tej nocy zwyciężyli kobiety − wspominała Maria Boczarniko­ wa, starszy kapral batalionu kobiecego. − Kobiety też aresztowano i tylko dzięki pułkowi grenadierów nie zostałyśmy zgwałcone. Zabrano nam broń. (...) Była tylko jedna zabita. Zginie jednak wiele z nas, gdy bezbronne będziemy wracać do domów. Pijani żołnierze i marynarze łapali nas, gwałcili i wyrzucali na ulicę z najwyższych pięter kamienic.

Antychrześcijańskie ostrze mitu

Większość sił broniących pałacu udała się do domu, głodna i zniechęcona, zanim rozpoczął się atak. Jedyną szkodą wyrządzoną carskiej rezydencji był odłupany gzyms i stłuczona szyba na trzecim piętrze. głodna i zniechęcona, jeszcze zanim rozpoczął się atak. Jedyną rzeczywistą szkodą wyrządzoną carskiej rezydencji był odłupany gzyms i stłuczona szyba na trzecim piętrze – pisze wspomnia­ ny historyk. Gdy obrońcy zaniechali obrony i do Pałacu weszli bolszewiccy rebe­ lianci, zobaczyli ministrów, którzy leżeli teraz wyciągnięci na kanapach albo garbili się w fotelach, oczekując końca.

Bolszewicy tej nocy zwyciężyli kobiety − wspominała Maria Boczarnikowa, starszy kapral batalionu kobiecego. − Kobiety też aresztowano i tylko dzięki pułkowi grenadierów nie zostałyśmy zgwałcone. W momencie wejścia puczystów zerwali się z miejsc i − z jakiegoś osobliwego powodu − chwycili za płaszcze. Owsiejenko-„Antonow” oznaj­ mił: Wszyscy jesteście aresztowani – i… sprawdził listę obecności. Wia­ domość o nieobecności Kierenskiego zdenerwowała napastników, jeden z nich krzyknął, że trzeba zakłuć sk… synów bagnetami. Aresztowanych za­ prowadzono na piechotę do Twierdzy

Późniejsza bolszewicka propaganda, a właściwie „czerwona religia” we­ dług pomysłu niejakiego Anatola Łu­ naczarskiego – na miejsce właściwej historycznej relacji z przebiegu tych wydarzeń stworzyła coś w rodzaju an­ tychrześcijańskiej mitologii. Nie zapomniano przy tym o wszel­ kich okultystycznych, nawet „lucyfe­ rycznych” akcentach. Wszak nazwa „Aurora” oznacza zorzę poranną, ju­ trzenkę, a właściwie Jutrzenkę – postać starożytnej mitologii. W Biblii upad­ ły archanioł nazwany jest „Synem Ju­ trzenki” − łacińscy tłumacze Biblii przełożyli to, jak wiadomo, na Lucifer – „Niosący Światło”. Bolszewicka rewolucja zaś miała przecież przynieść światło nadziei oraz racjonalnej, „naukowej” wizji rozwo­ ju ludzkości – no i zarazem zgnieść reakcyjne „ciemne przesądy” starego porządku. Czy te uderzające, symboliczne zbieżności to czysty przypadek? Nadużywana później w sowiec­ kiej propagandzie symbolika światła postępu pokonującego ciemność, te wszystkie wschodzące słońca w so­ wieckich godłach mają rodowód nie­ wątpliwie wolnomularski. O innych − okultystycznych, nawet satanistycz­ nych źródłach ideologii bolszewi­ ckiej, o ich demonicznej „mistyce” przelanej krwi, o gnostycznych i po­ gańskich nawiązaniach sowieckiej propagandy, symboliki i obrzędowo­ ści wiele napisano. Ten wątek wykra­ czałby jednak poza zamierzone ramy niniejszego artykułu. Może warto tu przypomnieć jedynie niepozorny, ale wymowny szczegół. Orlando Figes podaje: Miejsce, w którym stał na kotwicy krążownik „Aurora”, znajdowało się przy malutkiej kapliczce obok mostu Mikołajewskiego. Kilka lat później bolszewicy zniszczyli kapliczkę, robiąc na jej miejscu miejski wychodek. Niezamierzony czarny humor i ironia historii: w swoim antych­ rześcijańskim szale nowi władcy uznali, że do symboliki miejsca roz­ poczęcia wiekopomnej Rewolucji Październikowej lepiej niż akceso­ ria „starej” religii będzie pasowało… ludzkie gówno. I tak oto nadeszły dni nowej wła­ dzy, która jak zmora wisiała nad ludami dawnej Rosji i połowy Europy do 1991 roku, kiedy to Komunistyczna Partia Związku Sowieckiego definitywnie ze­ szła ze sceny. K


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2017

6

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Drodzy Bracia i Siostry!

biskupów i księży. Cierpienia nie ominą także Ojca Świętego. Wiemy, świat się nie nawrócił, mimo nadzwyczajnych znaków, które towarzyszyły objawieniom Matki Naj­ świętszej, zwłaszcza w październiku 1917 roku. Ludzie pozostali głusi na to orędzie, by modlić się, pokutować i nawracać. I stało się to. Ta fala atei­

niego dóbr materialnych. W tę batalię o kształt, o zachowanie chrześcijańskiej Europy wplątana jest także Polska. Widzimy, jak wspaniałe są te od­ dolne ruchy, ruchy ludzi świeckich, któ­ re domagają się, by zostało uszanowane 3. przykazanie Dekalogu, by mógł być dzień święty prawdziwie świętowany, a nie stał się dla wielu dniem niewol­ niczej, przymusowej pracy. Toczy się batalia o to, aby uznać Chrystusa, Kró­ la wszechświata, Panem człowieczego życia. I dlatego ta inicjatywa – zno­ wu ludzi świeckich – mająca na celu zniesienie prawa pozwalającego na tzw. eugeniczną aborcję. Bo przecież nie możemy zgodzić się na śmierć najbar­ dziej niewinnych i bezbronnych istot, i to śmierć zadawaną w imieniu prawa, które broni silnych dorosłych, zapa­ trzonych przede wszystkich w swoją osobistą wygodę. Tym bardziej aktualne w świetle tych zmagań są słowa aktu wypowie­ dzianego przez nas uroczyście rok temu i dzisiaj, w którym padły słowa: „[Chry­ stusie Królu] Pokornie poddajemy się Twemu Panowaniu i Twemu Prawu. Zobowiązujemy się porządkować całe nasze życie osobiste, rodzinne i naro­ dowe według Twego prawa: Przyrze­ kamy bronić Twej świętej czci, głosić Twą królewską chwałę; Przyrzekamy pełnić Twoją wolę i strzec prawości na­ szych sumień; Przyrzekamy troszczyć się o świętość naszych rodzin i chrześci­ jańskie wychowanie dzieci; Przyrzeka­ my budować Twoje królestwo i bronić go w naszym narodzie”. Przyrzekamy, bo przecież Ty jesteś „Jedynym Władcą państw, narodów i całego stworzenia, Królem królów i Panem panujących!”. „Zawierzamy Ci Państwo Polskie i rzą­ dzących Polską”. I prosimy: „Spraw, aby wszystkie podmioty władzy sprawowa­ ły rządy sprawiedliwie i stanowiły pra­ wa zgodne z Prawami Twoimi”. Uznajemy Chrystusa jako Pana na­ szych serc, Króla królów, Pana panu­ jących, ale przecież wiemy, Jego pano­ wanie, Jego królestwo jest królestwem miłości. Jest poświęceniem się i służbą dla drugiego człowieka. Oddał za nas swoje życie, umierając jako Król na krzyżu. Takiej wrażliwości i takiej go­ towości do oddania się za innych ocze­ kuje od swoich uczniów, od wszystkich, którzy przyjęli chrzest w Jego świętym,

zmu rozlała się na Europę i świat i to sprawiło także, że Jan Paweł II z mocą podkreślał, że wiek XX stał się na po­ wrót wiekiem męczenników, i to na skalę niespotykaną w dotychczasowych dziejach Kościoła. Sam zresztą został dotknięty cierpieniem i tylko cud spra­ wił, za przyczyną Matki Najświętszej Fatimskiej, że nie stracił życia na sku­ tek zamachu z 13 maja 1981 r. na placu św. Piotra. 100 lat temu zaczęło się to wiel­ kie nieszczęście, które dla wielu ciągle przyjmuje nazwę wielkiej rewolucji październikowej. Rewolucji, która ni­ gdy nie została potępiona przez świat, tak jak przez świat został potępiony hitlerowski nazizm. Ciągle trwają skut­ ki tego nieszczęścia Europy i świata, które zaczęło się 100 lat temu w Pio­ trogrodzie. Nasila się coraz bardziej, nieustannie, niechęć Europy Zachod­ niej do swoich chrześcijańskich korze­ ni, co spektakularny kształt przybrało kilka tygodni temu w postaci wyro­ ku najwyższych władz sądowniczych Francji, by usunąć krzyż z pomnika św. Jana Pawła II w małym miasteczku bretońskim. Szerzy się chęć urzeczywistniania kolejnych utopii, w swych korzeniach marksistowskich. Utopii zbudowa­ nia idealnego społeczeństwa, oparte­ go o wojujący feminizm, genderyzm, kosmopolityzm, relatywizm moralny, tzw. wartości europejskie, pośród któ­ rych jest eutanazja i tzw. prawo kobiet do zabijania w swoich łonach niena­ rodzonych dzieci. Poprzez tendencje do nieograniczonej konsumpcji i do mierzenia wartości człowieka jedynie poprzez pryzmat posiadanych przez

katolickim i apostolskim Kościele. Kiedy o tym mówię, to mam na myśli to, co się dzieje w całym kato­ lickim świecie, także w Polsce, także w Krakowie, kiedy to tylu wolontariu­ szy, świeckich i duchownych podejmuje apel Ojca Świętego Franciszka, by właś­ nie dzisiaj, w tę niedzielę poprzedzającą uroczystość Chrystusa Króla, otwo­ rzyć się na ludzi biednych i rozpoznać w nich, ich twarzach, niekiedy bardzo zniszczonych – stylem życia, choroba­ mi, odtrąceniem, brakiem miłości – aby w ich twarzach dostrzec oblicze Chry­ stusa i zrobić wszystko, aby to oblicze zajaśniało nowym blaskiem, aby było można łatwiej jeszcze niż dotychczas dostrzec w naszych ubogich braciach tę prawdę, że także oni są stworzeni na Boży obraz i Boże podobieństwo i tę Bożą godność nadaną im przez Bo­ ga w sobie noszą. Naszym zadaniem jest, aby tę godność dostrzec, przed nią uklęknąć, ukazywać ją całemu światu. Królestwo Boże jest w was. Królestwo Boże to królestwo, którego królem jest Jezus Chrystus, jest w naszych sercach. I stąd ta przenajświętsza Eucharystia, która staje się jednym wielkim dzięk­ czynieniem Bogu za to, że Chrystus zechciał być Panem naszych serc i na­ szym Królem. A jednocześnie ta przenajświętsza Eucharystia staje się wołaniem każdej i każdego z nas, abyśmy robili wszyst­ ko, co tylko można, w naszym życiu osobistym, rodzinnym, małżeńskim, społecznym, narodowym, państwo­ wym, by przybliżało się królestwo Bo­ że i żeby wola Najwyższego była taka sama, tak samo urzeczywistniana na ziemi, jak i w niebie. Amen. K

„Kiedy będą mówić: «pokój i bezpie­ czeństwo»”. Św. Paweł Apostoł nie mó­ wi dokładnie, o kogo tutaj chodzi, kim są ci, którzy głoszą pokój i bezpieczeń­ stwo, ale zapewne wtedy, w okresie Im­ perium Rzymskiego, jak i dzisiaj mamy do czynienia z tym, co się zwykle okre­ śla słowem „narracje”. Nieważne są fak­ ty, najważniejsze jest to, żeby narzucić pewną opinię, która będzie powszech­ nie przyjmowana, opinię kształtowaną przez odwoływanie się do ukrytych emocji, lęków i niepokojów. Wtedy, w epoce Imperium Rzym­ skiego, kiedy walki o granice toczyły się gdzieś daleko od centrum, było prze­ konanie, że żyjemy w czasach pokoju i bezpieczeństwa. Podobne przekona­ nie chcą także niektórzy nam narzu­ cić. Jest pokój i jest bezpieczeństwo, a przecież doskonale wiemy, że fakty są inne. Ojciec Święty Franciszek mó­ wi – i to nie raz – że żyjemy w epoce III wojny światowej, tyle że ta wojna ma inny kształt niż dotychczas. Jest to wojna we fragmentach. Dlaczego chcą nam narzucić prze­ konanie, że jest pokój i bezpieczeń­ stwo? Zapewne chodzi ciągle o to samo, co bardzo mocno podkreśla św. Paweł w Liście do Tesaloniczan – żeby nas wewnętrznie uśpić. Nie ma zagrożeń,

Nie śpijmy – czuwajmy! Homilia Metropolity Krakowskiego Abpa Marka Jędraszewskiego w rocznicę jubileuszowego Aktu przyjęcia Chrystusa za Króla i Pana Sanktuarium Bożego Miłosierdzia, 19 listopada 2017 roku · foto: Adam Bujak nie ma powodów do niepokojów. Zo­ staje człowiekowi właściwie tylko jedno – carpe diem, używać dnia, korzystać z wszelkich możliwych przyjemnoś­ ci, nie myśleć o tym, co jest teraz, ani o tym, co będzie jutro. Za tym przekonaniem kryje się jedno – po śmierci nie ma nic, więc trzeba maksymalnie wykorzystać ten czas, który jeszcze jest. A w ostatecz­ nym horyzoncie takiego myślenia o człowieku i o świecie kryje się prze­ konanie, że Boga nie ma i nie ma nie­ śmiertelności, że wszystko sprowadza się do czysto materialnej rzeczywistoś­ ci, która przyjmuje taki, a nie inny kształt dzisiaj i która bezpowrotnie roz­ padnie się jutro. A tymczasem i wtedy, kiedy działał św. Paweł Apostoł, i przez całe dzieje Kościoła, i również dzisiaj Kościół z nieugiętą mocą głosi nadej­ ście Dnia Pańskiego, paruzji, przyjścia Chrystusa w chwale. Wyznajemy przecież w Składzie Apostolskim, że Chrystus zmartwych­ wstał, a następnie zasiadł po prawicy Ojca. A znaczyło to już dla pierwszych chrześcijan właśnie to, co wyraził św. Paweł w Liście do Filipian: „Dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich, i podziemnych. I aby wszelki język wy­ znał, że Jezus Chrystus jest Panem – ku chwale Boga Ojca”. Tę wiarę w Chrystusową moc i w Jego przyjście w chwale ponawiamy podczas każdej Eucharystii, zwłaszcza wtedy, kiedy po Przeistoczeniu mówi­ my: „Chrystus umarł, Chrystus zmar­ twychwstał, Chrystus powróci”. Tak mówimy, w to wierzymy, o to prosimy. Ostatnie bowiem słowa Apokalipsy, ostatniej księgi Nowego Testamentu, mówią: „Zaiste, przyjdę niebawem”. I to słowa Chrystusa, na które odpo­ wiada wierzący człowiek: „Amen, Ma­ rana tha, Przyjdź, Panie Jezu i obejmij swoim władaniem cały wszechświat!”. Chrześcijanie w to wierzą i o to się modlą, ponieważ – jak pisze św. Paweł w czytanym dzisiaj fragmencie Listu do Tesaloniczan – „nie są „w ciem­ nościach”, nie są „synami nocy ani ciemności”, lecz są „synami światłości i synami dnia”. Jesteśmy takimi, ponie­ waż przebywamy w błogosławionym kręgu tej światłości, którą jest nasz Pan Jezus Chrystus. On przecież po­ wiedział o sobie: „Ja jestem światłością świata. Kto idzie za Mną, nie będzie chodził w ciemności, lecz będzie miał światło życia”. A ponieważ my jesteśmy synami światłości i synami dnia, to nie pogrą­ żamy się we śnie, ale czuwamy. Czu­ wamy, oczekując przyjścia Dnia Pań­ skiego. Ta trzeźwość naszych umysłów

i to czuwanie naszych serc sprawia, że uznajemy, iż Jezus Chrystus jest Kró­ lem wszechświata, jest Panem dziejów i historii i jest Panem naszych serc. To czuwanie i ta trzeźwość naszych umy­ słów domagają się od nas, abyśmy nie tylko modlili się słowami Modlitwy Pańskiej: „Przyjdź Królestwo Twoje, bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi”, ale czynili wszystko, aby to Królestwo Boże stawało się naszą codzienną rzeczywistością, aby – choć jest niewidzialne – przenikało sposób naszego myślenia i postępowania, aby przemieniało świat. Drodzy Siostry i Bracia, dokład­ nie rok temu, 19 listopada 2016 roku zgromadziliśmy się w tej świątyni, by dokonać aktu przyjęcia Jezusa Chrystu­ sa za Króla i Pana. Ten akt wypowiada­ ło tutaj ponad 50 polskich biskupów, kilkuset kapłanów, wiele osób konse­ krowanych, ponad 100 tys. wiernych, którzy przybyli do tej świątyni i trwali wokół niej. Ten akt wypowiadali tak­ że przedstawiciele najwyższych władz państwowych, z prezydentem Rzeczy­ pospolitej Polskiej.

Wszechświata, uznajemy Twe Panowa­ nie nad Polską i całym naszym Naro­ dem, żyjącym w Ojczyźnie i w świecie. Pragnąc uwielbić majestat Twej potęgi i chwały, z wielką wiarą i miłością wo­ łamy: Króluj nam, Chryste!”. Dzisiaj, dokładnie rok po tamtym wydarzeniu, odnowiliśmy ten akt przy­ jęcia Jezusa Chrystusa za Króla i Pa­

na. Dokonało się to w nieco nowym kontekście historycznym. Rok temu świętowaliśmy 1050 rocznicę Chrztu Polski i przeżywaliśmy nadzwyczaj­ ny jubileusz miłosierdzia. Obecny rok jest naznaczony obchodem szczególnie

października odbyła się szczególna pielgrzymka Polaków do granic naszej ojczyzny, a jednocześnie w tym sa­ mym dniu w różnych częściach Polski Centralnej, o tej samej porze groma­ dziły się dziesiątki tysięcy ludzi bio­ rących do ręki różaniec i modlących się za Polskę i za inne kraje w duchu tego aktu przyjęcia Jezusa Chrystusa za Króla i Pana, który rok temu był przez nas przyjęty i który teraz pono­ wiliśmy. Bo chodziło o to, by pokazać, jak bardzo zależy nam na powrocie do chrześcijańskich korzeni, do uświado­ mienia sobie tego, z czego wyrastamy i co jest tak ważne, aby ocalić w sobie, i co jest istotne, aby także inne, bratnie nam narody europejskie to na nowo odkryły, jeżeli chcą zachować swoją tożsamość i ciągłość historyczną, tak głęboko naznaczoną przez wiarę w Je­ zusa Chrystusa, Króla wszechświata. Zdając sobie sprawę właśnie z tego kontekstu, jakim jest rok 2017, w jakiejś mierze rok maryjny, odczytujemy na nowo znaczenie słów aktu Przyjęcia Chrystusa za Króla i Pana, bo w tym akcie rok temu i także dzisiaj mówili­

Jakże niezmiernie ważne są słowa, które rok temu zostały wypowiedziane i które zostały powtórzone na począt­ ku tej Mszy św.: „Nieśmiertelny Kró­ lu Wieków, Panie Jezu Chryste, nasz Boże i Zbawicielu! (…) Oto my, Pola­ cy, stajemy przed Tobą, (…) by uznać Twoje Panowanie, poddać się Twemu Prawu, zawierzyć i poświęcić Tobie na­ szą Ojczyznę i cały Naród. Wyznajemy wobec nieba i ziemi, że Twego królo­ wania nam potrzeba. Wyznajemy, że Ty jeden masz do nas święte i nigdy nie wygasłe prawa. Dlatego z pokorą chyląc swe czoła przed Tobą, Królem

ważnych wydarzeń maryjnych. Oto bo­ wiem ten rok 2017 jest czasem, kiedy obchodzimy 140. rocznicę objawień Matki Bożej w Gietrzwałdzie i 100. rocznicę objawień fatimskich. W obyd­ wu tych objawieniach pojawiły się te same wezwania: do nawrócenia, do po­ kuty i do modlitwy, zwłaszcza do mod­ litwy różańcowej o pokój dla świata. Przeżywając w tym roku wiel­ kie znaczenie, jakie do Różańca przywiązuje Matka Najświętsza, wi­ dząc w nim ratunek dla świata przed wojnami, przed nienawiścią, przed utratą chrześcijańskiej tożsamości, 7

śmy: „W Niepokalanym Sercu Maryi składamy nasze postanowienia i zo­ bowiązania. Matczynej opiece Królo­ wej Polski i wstawiennictwu świętych Patronów naszej Ojczyzny wszyscy się powierzamy”. To, co mówiła Matka Najświętsza 100 lat temu do dzieci fatimskich, staje się przesłaniem, które na nowo staramy się odczytać i zrozumieć. A Matka Naj­ świętsza mówiła wtedy, w lipcu 1917 r., że jeżeli świat się nie nawróci i nie za­ cznie pokutować, z Rosji rozleje się na Europę i świat fala ateizmu, a z nią okrutne prześladowania chrześcijan,

Dlaczego chcą nam narzucić przekonanie, że jest pokój i bezpieczeństwo? Zapewne chodzi ciągle o to samo, co bardzo mocno podkreś­ la św. Paweł w Liście do Tesaloniczan – żeby nas wewnętrznie uśpić.


GRUDZIEŃ 2017 · KURIER WNET

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

W

krótce o recepcie na wyjście z separatys­ tycznego impasu przesądzą wyniki wyborów do katalońskiego parlamentu.

parlamentarnych w 2015 r. zdobyli 72 miejsca w 135-mandatowej izbie.

100 lat walki o niepodległość Katalonia zawsze była jednym z regio­ nów, który wraz z Krajem Basków wy­ różniał się na tle pozostałych tzw. hisz­ pańskich Wspólnot Autonomicznych (Comunidades Autónomas). Barcelona miała szczególny status autonomiczny w czasach II Republiki (1931–1939), a kataloński ruch separatystyczny ma tam stuletnią tradycję. Na przestrzeni ostatniej dekady Katalonia również nie przestawała być solą w oku Madrytu, który niezależnie od partii sprawują­ cej władzę nie pozwalał separatystom na nazbyt swobodne manewry. Jedno­ cześnie pojawiające się debaty o refe­ rendach niepodległościowych zawsze były okazją do prowadzenia politycznej gry, podczas której partie rządzące sta­ rały się uniknąć plebiscytu, a madrycka opozycja ochoczo rzucała hasła pokroju „demokracja” i „wolność słowa”. Nie inaczej w 2006 r., za rządów Hisz­ pańskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej (PSOE), przemawiał lider opozycyjnej wówczas Partii Ludowej (PP) i obecny premier Hiszpanii Ma­ riano Rajoy. Podczas tegorocznej wrześ­ niowej kampanii antyreferendalnej in­ ternauci przypomnieli szefowi rządu o tym, jak dekadę temu „nie mógł pojąć, jak partia rządząca [PSOE] może nie przystać na propozycję popartą przez rzesze Katalończyków” i o tym, jak „łat­ wo jest słuchać głosu obywateli”. Konflikt na linii Barcelona–Madryt nie jest zatem nowością, jednak tym ra­ zem przybrał nieco inny obrót. W lis­ topadowym wywiadzie dla belgijskiego dziennika „Le Soir” odwołany premier Katalonii Carles Puigdemont wyjaśnił, że eskalacja konfliktu, jaką cała Europa bacznie obserwuje od dwóch miesię­ cy, jest wynikiem wyroku Trybunału Konstytucyjnego w Madrycie z 2010 r., w którym organ uznał za niekonstytu­ cyjną część artykułów Statutu Auto­ nomii Katalonii przyjętych w 2006 r. Zdaniem byłego szefa Generalitat, to chęć stłumienia katalońskiego rządu przez rząd w Madrycie spowodowała wzrost popularności niepodległościow­ ców. W ciągu ostatnich 7 lat ich liczba w katalońskim rządzie wzrosła 5-krotnie – w 2010 r. stanowili jedynie 14-oso­ bową grupę, podczas gdy w wyborach

Tegoroczny konflikt rozpoczął się po­ zornie niewinną przepychanką, podczas której rząd w Katalonii od maja br. za­ powiadał, że niezależnie od woli Madry­ tu najpóźniej we wrześniu zorganizuje w swoim regionie głosowanie, którego wynik będzie zobowiązujący i wejdzie w życie w ciągu 48 godzin. Centralny rząd w Madrycie wraz z przedstawicie­ lami pozostałych partii politycznych chórem odpowiadał, że decyzja została podjęta bez konsultacji z władzami Kró­ lestwa Hiszpanii, a co za tym idzie, stoi w sprzeczności z Konstytucją. Ponadto hiszpańscy politycy przy­ pominali, że w 2014 r. Katalończycy wzięli już udział w referendum dotyczą­ cym statusu wspólnoty autonomicznej. Zadano im wówczas dwa pytania – „Czy chce Pan/Pani, aby Katalonia była osob­ nym stanem?” oraz „Jeśli tak, to czy stan miałby uniezależnić się od Hiszpanii?”. Ogromna większość głosujących (80 proc.) odpowiedziała twierdząco na oba pytania, podczas gdy jedynie co dziesiąty Katalończyk opowiedział się za zmianą statusu regionu oraz jedno­ czesnym funkcjonowaniem w ramach Królestwa Hiszpanii. Nierzadko mieszkańcy Katalonii popierający secesję motywują swoje przekonania niechęcią wobec przesta­ rzałej w ich opinii hiszpańskiej monar­ chii i utrzymywania rodziny królew­ skiej, która na przestrzeni ostatnich lat była uwikłana w skandale korupcyjne oraz której zarzucano niegospodarność w czasach kryzysu gospodarczego, któ­ ry z ogromną siłą uderzył w Hiszpanię w roku 2009. Nie dziwi zatem upór, z jakim Mad­ ryt bronił się przed plebiscytem, który miał być wiążący i najprawdopodobniej zakończyłby się utratą najbogatszego i jednego z najbardziej rozwiniętego przemysłowo regionu Hiszpanii. Z dru­ giej strony nieustępliwość katalońskiego rządu sprawiła, że centralne władze do­ puściły się serii zaniedbań, które uderzy­ ły w nie wizerunkowo, przedstawiając Europie separatystów jako naród uciś­ niony. Brutalne wtargnięcia podległych Madrytowi funkcjonariuszy policji do magazynów w celu zabezpieczenia kart i urn wyborczych, przemoc w stosunku do często nieagresywnych głosujących 1 października br. oraz aresztowania wy­ sokich rangą urzędników katalońskiego

O

Z inicjatywy posła Bartłomieja Wróblewskiego Sejm przyjął 24 listopada 2017 r. uchwałę upamiętniającą gen. Józefa Dowbor-Muśnickiego, legendarnego dowódcę powstania wielkopolskiego. Setną rocznicę tego zrywu będziemy obchodzić w przyszłym roku.

zadeklarował gotowość do ustępstw i chęć wypracowania wspólnej alter­ natywy dla niepodległości. Niewyklu­ czone, że wypowiedź polityka jest od­ powiedzią na wyniki badania instytutu Metroscopia z końca października br. W przeciwieństwie do wyników refe­ rendum z 2014 r. ośrodek badawczy informuje, że obecnie jedynie 29% ba­ danych bezwzględnie popiera niepod­

nacjonalistycznych i separatystycznych. Zgodnie z art. 2 obowiązującej do dziś Konstytucji poszczególne wspólnoty autonomiczne „mają prawo do samo­ stanowienia”, a z uwagi na posiadanie statusu autonomii w latach II Republi­ ki (1931–1939) Katalonia ma większe kompetencje ustawodawcze i dyspo­ nuje niezależnymi od Madrytu siłami policyjnymi.

21-D zaważy o dalszych losach regionu

Nielegalne zdaniem hiszpańskiego Trybunału Konstytucyjnego referendum, przeprowadzone przez rząd w Katalonii, przemoc i nadużycia władzy przez podległych Madrytowi funkcjonariuszy policji, zatrzymania katalońskich polityków i ich ucieczki do Brukseli przeplatane wzajemnymi oskarżeniami o nieszanowanie litery prawa i milionowymi manifestacjami w całym kraju – tak od trzech miesięcy rysuje się polityczny krajobraz Półwyspu Iberyjskiego.

Podczas ostatniej wizyty w Katalonii premier Rajoy podkreślał, że tegoroczne wybory do katalońskiego Parlamentu 21 grudnia (21-D) będą wiążące i jeśli tylko nie nastąpią zdarzenia uniemoż­ liwiające sprawiedliwe i transparentne przeprowadzenie głosowania, wyniki zostaną w pełni zaakceptowane przez władze w Madrycie. Oznacza to zatem, że jeśli wybory ponownie wygrają nie­ podległościowcy, stolica będzie musia­ ła przyjąć mandat, który Katalończycy dadzą im do przeprowadzenia reform. Sondaż GAD3 przeprowadzony na zlecenie katalońskiego dziennika „La Vanguardia” wskazuje, że z wyni­ kiem 29% głosowanie wygra centrole­ wicowa, nacjonalistyczna, postulująca niepodległość Republikańska Lewica Katalonii (ERC), która wraz z Kataloń­ ską Europejską Partią Demokratyczną (PDeCAT) w ramach koalicji zdobę­ dzie 40% głosów. Drugie miejsce zajmie natomiast unionistyczna partia Oby­ watele (Ciudadanos), a za nią uplasuje się Partia Socjalistów Katalonii (PSC). Według prognoz, niepodległościowcy nie otrzymają zatem większości abso­ lutnej, nawet jeśli podejmą współpracę ze skrajnie lewicową niepodległościową partią Candidatura de Unidad Popular (CUP), która zdobędzie ok. 6% głosów. Ze względu na wydarzenia z września i października br. analitycy spodzie­ wają się rekordowej 80-procentowej frekwencji.

Katalońsko-hiszpańska

gra o tron Joanna Kowalkowska

z Kremla. W tym samym czasie zła­ godniał ton, z jakim o sprawie zaczęli mówić premier Hiszpanii Rajoy oraz odwołany premier Katalonii Puigde­ mont. W ubiegłym miesiącu Mariano Rajoy udał się do Barcelony z wizytą po raz pierwszy od eskalacji konfliktu i zachęcał wszystkich Katalończyków do wzięcia udziału w grudniowych wy­ borach, od których będą zależeć dalsze losy tej podległej Hiszpanii jednostki administracyjnej. Ze względu na straty, które od przeszło dwóch miesięcy pono­ si lokalna gospodarka, premier wezwał również do zaprzestania bojkotowania katalońskich produktów. Tuż po tym z Brukseli do opinii publicznej dotarł głos Puigdemon­ ta, który w obliczu uruchomione­ go przez Madryt art. 155 Konstytucji

ległość Katalonii, podczas gdy aż 46% jest zdania, że Katalonia powinna da­ lej stanowić część Królestwa Hiszpanii, przy czym konieczna jest zmiana statusu regionu i nadanie lokalnym władzom dodatkowych kompetencji. Warto jednak wyjaśnić, na ja­ kiej zasadzie działają tzw. hiszpańskie wspólnoty autonomiczne i zaznaczyć szczególny status Katalonii. Ich kom­ petencje określa Konstytucja z 1978 r., tj. z czasów, kiedy trzy lata po śmierci sprawującego władzę przez 36 lat ge­ nerała Franco w Hiszpanii wciąż pano­ wał tzw. polityczny okres przejściowy (Transición). Tekst nowej ustawy za­ sadniczej był swego rodzaju kompro­ misem między partiami politycznymi i miał zapobiec rozkwitowi tłamszonych za czasów dyktatury Franco ruchów

Niezdecydowanie w szeregach UE Szybko okazało się, że konflikt na linii Barcelona–Madryt nie jest we­ wnętrznym problemem Królestwa Hisz­panii i nie pozostanie obojętny dla stabilności całej Europy. Katalońscy se­ paratyści jeszcze przed nielegalnym paź­ dziernikowym referendum zwracali się do unijnych polityków z prośbą o reak­ cję na przemoc, jakiej dopuszczali się funkcjonariusze służb bezpieczeństwa

wielkopolskiego, gen. Józef Dowbor­ -Muśnicki przybył do stolicy Wielko­ polski i 16 stycznia 1919 r. stanął na czele wojsk powstańczych. Jego zasługą była organizacja blisko 100-tysięcznej Armii Wielkopolskiej, bez której nie­ możliwe byłoby zwycięstwo powstania wielkopolskiego” – podkreślają autorzy uchwały. 25 października minęła 150 rocz­ nica urodzin Józefa Dowbor-Muśni­ ckiego, który już jako 14-latek wstąpił do Korpusu Kadetów w Petersburgu. Jego dwaj bracia byli oficerami w ro­ syjskiej armii.

Pamięci generała Józefa Dowbora Muśnickiego

Z ARCHIWUM B. WRÓBLEWSKIEGO

kazją przyjęcia uchwa­ ły jest przypadająca 150. rocznica urodzin i 80. rocznica śmierci gen. Dowbor-Muśnickiego. Uchwała jest też aktem przywracania pamięci o czło­ wieku wielkich zasług dla niepodległo­ ści Polski, a poza Wielkopolską nie­ mal zupełnie zapomnianym. Spośród zasług Generała szczególne znaczenie mają dwie. Po pierwsze, stworzenie po rewolucji lutowej 1917 r. Korpusu Pol­ skiego w Rosji, dowodzenie Korpusem i sukcesy w walkach z bolszewikami. Po drugie, zorganizowanie blisko 100-ty­ sięcznej Armii Wielkopolskiej, dowo­ dzenie powstaniem wielkopolskim i doprowadzenia do jego zwycięstwa, a tym samym wyzwolenia Wielkopol­ ski i jej włączenia do Polski. W sprawie jest też wątek osobisty. Poseł Bartłomiej Wróblewski w latach 90. poznał i przyjaźnił się z wówczas już niemal 90-letnimi poznaniakami, mec. Sylwestrem Kuberą (1911–1998) i Wiktorem Hempowiczem (1912– 2001), którzy w młodości znali i wie­ lokrotnie spotykali generała Muśni­ ckiego. W 1997 r. poznał także prałata Stanisława Tworkowskiego, przyja­ ciela generała i ostatniego kapelana Związku Dowborczyków. Projekt teks­ tu uchwały konsultowany był z prof. Przemysławem Matusikiem z Insty­ tutu Historii UAM. Za przyjęciem uchwały głosowało 417 posłów, przeciw było trzech po­ słów; trzech wstrzymało się od gło­ su. Jest to piąta zgłoszona przez posła Wróblewskiego uchwała przywracająca pamięć o sprawach ważnych dla Wiel­ kopolski (i Polski), a w (Wielkopol­ sce i) Polsce niezbyt dobrze znanych. W poprzednich dwóch latach Sejm przyjął uchwały z okazji 210 rocznicy powstania wielkopolskiego 1806 r., 98. rocznicy powstania wielkopolskiego 1918 r., z okazji 160 rocznicy powstania Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, a także 150 rocznicy powstania Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”.

Paniczny strach przed referendum

rządu sprawiły jedynie, że we wrześniu i październiku kataloński ruch oporu zdecydowanie urósł w siłę. W połowie listopada kwestia sa­ mej walki o niepodległość przycichła, ustępując miejsce dyskusji dotyczącej aresztowań i niestosownego traktowania byłych współpracowników odwołanego Puigdemonta oraz dezinformacji, ja­ kie miały przedostawać się do mediów

Bartłomiej Wroblewski, autor uchwały

O generale w uchwale Treść uchwały przypomina życiorys generała, który urodził się dnia 25 paź­ dziernika 1867 r. w majątku Garbów koło Sandomierza w rodzinie ziemiań­ skiej wywodzącej się ze starego litew­ skiego rodu Dowborów. Przez wiele lat służył w armii rosyjskiej, gdzie dosłu­ żył wysokiego stopnia generała-lejt­ nanta. W 1917 r. po rewolucji lutowej,

z inicjatywy Naczelnego Polskiego Ko­ mitetu Wojskowego został mianowa­ ny organizatorem i dowódcą Korpusu Polskiego w Rosji. Jak głosi tekst uchwały, po rewo­ lucji październikowej gen. Józef Dow­ bor-Muśnicki nie podporządkował się władzy bolszewickiej i w walkach z jej wojskami odniósł szereg zwycięstw, zdobywając m.in. w końcu stycznia 1918 r. twierdzę w Bobrujsku, bronioną

przez kilkutysięczną załogę bolszewic­ ką. Wobec nacisku napierających z za­ chodu Niemców 23-tysięczny Korpus złożył broń, jednak większość jego żoł­ nierzy i oficerów została przetranspor­ towana do kraju, zasilając szeregi two­ rzącego się Wojska Polskiego. „W porozumieniu z Józefem Pił­ sudskim, Naczelnikiem Państwa i Na­ czelną Radą Ludową, która objęła wła­ dzę w Poznaniu po wybuchu powstania

Służąc w obcych szeregach, nie zapomnieliśmy jednak nigdy o tym, co nam rodzice wskazywali, a mianowicie to, że Polska odrodzić się musi i potrzebować będzie ludzi odpowiednio i wszechstronne wykształconych, a zatem i wojskowych. Przez ponad 30 lat służył w woj­ sku rosyjskim. Wziął udział w wojnie rosyjsko-japońskiej. Był oderwany od środowiska polskiego, dlatego, jak sam przyznawał, mówił nie najlepiej po pol­ sku. „Służąc w obcych szeregach, nie zapomnieliśmy jednak nigdy o tym, co nam rodzice wskazywali, a miano­ wicie to, że Polska odrodzić się musi i potrzebować będzie ludzi odpowied­ nio i wszechstronne wykształconych, a zatem i wojskowych” – wspominał.

7

podlegli władzom w Madrycie. Funkcjo­ nariuszom Straży Obywatelskiej (Guar­ dia Civil) zarzucano m.in. bezprawne wtargnięcia do lokali wyborczych oraz naciski wobec urzędników odwołanego w październiku katalońskiego rządu na czele z Carlesem Puig­demontem. Tymczasem reakcja ze strony brukselskich urzędników nie nad­ chodziła, a katalońskie zapędy były zamiatane pod dywan. Szef Genera­ litat Carles Puigdemont, po tym, jak udał się do Brukseli w obawie przed represjami ze strony Madrytu i więzie­ niem, zwrócił się do UE z pytaniem, czy to w porządku ze strony Wspólnoty, że ta zajmuje się problemami państw takich jak Polska oraz Węgry i udaje przy tym, że nie widzi łamania pod­ stawych wolności obywatelskich na Płw. Iberyjskim. Brytyjski tygodnik „Financial Ti­ mes” wyjaśnia, że unijne władze nie spieszą się z reakcją, dlatego że Wspól­ nota Europejska nie jest przygotowana „ani politycznie, ani intelektualnie” na tak daleko zakrojony konflikt politycz­ no-społeczny w jednym z dużych kra­ jów europejskich. Tym samym sytuacja rzutuje na „własny obraz UE jako gwa­ ranta spokoju i stabilności w Europie”, a niechęć europejskich przywódców do publicznego osądu nad stronami impa­ su pogłębia kryzys. Brak zdecydowa­ nych kroków może być też wynikiem strachu przed pobudzeniem separatys­ tycznych zapędów w kolejnych krajach członkowskich – Belgii, Włoszech czy nawet Polsce. Na międzynarodowe skutki decy­ zji rządu Puigdemonta nie trzeba było długo czekać. Zainspirowani kilkulet­ nią walką Katalończyków oraz Szkotów Włosi z separatystycznej Ligii Północ­ nej przeprowadzili 22 października br. referendum ws. autonomii Lombardii i Wenecji Euganejskiej. Jednocześnie na antenie lizbońskiego radia lider andalu­ zyjskich separatystów Pedro Altamira­ no zapowiedział, że 4 grudnia br. ogłosi niepodległość Andaluzji, południowej części Portugalii oraz części Maroka i tym samym ma nadzieję przywrócić do życia dawne imperium. Altamirano uprzedził od razu, że jego działanie bę­ dzie miało charakter czysto symbolicz­ ny i z pewnością nie doczeka się żadnej decyzji politycznej, jednak separaty­ sta liczy na to, że z czasem wyróżnione przez niego obszary zaczną funkcjono­ wać jako jednorodna kulturowo wspól­ nota i w dalszej perspektywie poważnie będzie można rozważyć zorganizowanie referendum. K

W 1917 r. został organizatorem I Korpusu Polskiego w Rosji. Rok póź­ niej władze bolszewickie bezskutecz­ nie usiłowały zlikwidować tę formację. Dochodziło nawet do starć zbrojnych. Korpus został zdemobilizowany w ma­ ju 1918 roku pod naciskiem Niemców. Biograf generała Piotr Bauer pisał, że Dowbor-Muśnicki uważał to wyda­ rzenie nie za likwidację korpusu, lecz za warunek przewiezienia go do kra­ ju, chociaż bez uzbrojenia, i zacho­ wanie w ten sposób kadr dla Wojska Polskiego. W styczniu 1919 roku Dowbor­ -Muśnicki, wskazany jako kandydat przez Piłsudskiego, objął po wyzna­ czeniu go przez Naczelną Radę Lu­ dową stanowisko dowódcy polskich sił zbrojnych w byłym zaborze pru­ skim. 16 stycznia 1919 roku przejął oficjalnie dowództwo nad powstaniem wielkopolskim, którym początkowo dowodził Stanisław Taczak. Dowbor­ -Muśnicki zreorganizował oddziały powstańcze i przeforsował decyzję o poborze poszczególnych roczni­ ków, a także organizował regularną Armię Wielkopolską, która w szczy­ towym momencie liczyła ponad 100 tys. żołnierzy. W marcu 1919 r. Dowbor-Muś­ nicki został awansowany na generała broni. Przeprowadził integrację Armii Wielkopolskiej z Wojskiem Polskim. Po scaleniu pozostał na stanowisku do­ wódcy Frontu Wielkopolskiego. Po 1926 roku przebywał głównie w swoim majątku w Batorowie, w Wiel­ kopolsce. Napisał wspomnienia. Zmarł 26 października 1937 roku w Batoro­ wie. Został pochowany w podpoznań­ skim Lusowie. Starsza córka generała, Janina Lewandowska, była pilotem Wojska Polskiego i jako jedyna kobieta zginę­ ła w Katyniu. Młodsza córka działała w czasie okupacji w Organizacji Woj­ skowej „Wilki”. Po zdekonspirowaniu została rozstrzelana przez Niemców w Palmirach. K


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2017

8

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Już po raz czwarty przyznano nagrody w Konkursie Sacratissimo Cordi Polonia Restituta – Najświętszemu Sercu Polska Odrodzona! Wzięło w nim udział 343 uczniów z całej Wielkopolski!

Rozstrzygnięcie IV edycji konkursu Sacratissimo Cordi Polonia Restituta

W

tym roku konkurs zatytułowany był „Razem odbudujmy w Poznaniu Pomnik Wdzięczności”. Zadaniem najmłodszych uczestników (z klas I–III) było narysowanie kredkami rysunku na ten temat, uczniowie klas starszych również wykonywali prace plastyczne, ale dowolną techniką, natomiast uczniowie klas VII i gimnazjaliści wykonywali prezentację multimedialną. W imieniu Stowarzyszenia Odbudowy Pomnika Wdzięczności gratulujemy wszystkim Laureatom i Wyróżnionym. Dziękujemy ich Nauczycielom za wielkie zaangażowanie i serdeczność, z jaką podchodzą do konkursu, za wszystkie miłe słowa, które otrzymujemy wraz z przesłanymi pracami. Wszyscy laureaci i wyróżnieni otrzymują dyplomy, podkładki pod

myszki komputerowe oraz książki. Zos­ tały one wręczone na scenie podczas uroczystego Koncertu Niepodległościowego w sobotę 11.11.17 w Auli Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. W tym roku Jury postanowiło uhonorować na scenie nauczycieli szczególnie zaangażowanych w przygotowanie prac. Są to następujące osoby: • Arleta

Wojciechowska, Kostecka, • Zofia Polus-Mroszyńska, • Ewa Świtała, • Alina Muszyńska, • Caritas Góral, • Anna Barłóg, • Barbara Kubacka, • Hieronim Czaplicki, • Regina Radlik, • Anna Zielonacka. • Anna

LISTA LAUREATÓW IV konkursu „Sacratissimo Cordi Polonia Restituta” Jury konkursu „Sacratissimo Cordi Polonia Restituta”:

NAGRODA 3: Marysia Melewska · Borys Przybył

1. prof. Grzegorz Nowicki – przewodniczący, 2. prof. Stanisław Mikołajczak – prezes SKOPW, 3. Barbara Napieralska – NSZZ „Solidarność” Region Wielkopolska, 4. Jarosław Biegała – Kuratorium Oświaty w Poznaniu, 5. Ewa Tynecka-Szukalska – Referat Katechetyczny Kurii Metropolitalnej w Poznaniu, 6. Bogumiła Łącka – Akcja Katolicka, 7. Stanisław Mystek – artysta rzeźbiarz, 8. Irena Rosińska-Melnik – artystka rzeźbiarka, 9. Celina Martini – członek SKOPW, 10. Jolanta Jasińska – sekretarz ZG SKOPW, 11. Jolanta Hajdasz – sekretarz jury

WYRÓŻNIENIA: Alex Laufer · Weronika Matuszewska

postanowiło przyznać następujące nagrody i wyróżnienia: KAT. A PRACE DZIECI ZE SZKÓŁ PODSTAWOWYCH KLASY I–III NAGRODA 1: Liliana Hejdasz · Olga Nawrowska NAGRODA 2: Jakub Graczyk · Oliwier Szulc

Wesele Przyprostyńskie ma już 80 lat Aleksandra Tabaczyńska

Taką nazwę nosi zespół regionalny oficjalnie założony w 1938 roku przez Antoninę Woźną w Przyprostyni, wsi położonej w gminie Zbąszyń, a tańczący już osiemdziesiąt lat. Grupa prezentuje w formie przedstawienia autentyczny przebieg wesela chłopskiego z początku XX wieku.

Historia Zespół został założony dzięki nauczycielce z Przyprostyni – Antoninie Woźnej, która zainteresowana folklorem tych ziem, chodziła od chaty do chaty i zbierała niezbędne do odtworzenia obrzędów materiały: spódnice, czepce, staropolskie buty, chusty. Brała udział w wiejskich weselach, w trakcie których zapisywała teksty piosenek, przyśpiewki, wróżby, zagadki, przysłowia, opisywała stroje i zwyczaje weselne. W 1937 roku na konferencji oświaty gminy Zbąszyń narodził się

pomysł utworzenia muzeum regionalnego. Rok później na uroczystości otwarcia muzeum, 20 lutego 1938 roku, po raz pierwszy zostało przedstawione widowisko regionalne pod pier-

Antonina Woźna. Fot. K. Olejniczak

wotną nazwą Wesele w Przyprostyni. Antonina Woźna wraz z 28 amatorami przygotowywała się do występu przez kilka miesięcy. Do Przyprostyni przybyli goście z Poznania, którzy zostali do północy, aby uczestniczyć w staropolskim wiejskim weselu. Całość spotkała się z entuzjazmem, ponieważ zespół odtwarzał przedstawienie tak wiarygodnie, że gościom zdawało się, iż są świadkami prawdziwego wiejs­kiego wesela. Podczas występu sala była przepełniona i nie wszyscy mieli okazję przyglądać się widowisku. Dlatego powtórzono je jeszcze trzy razy. Ówczesny „Kurier Poranny” z Warszawy tak pisał:

Muzeum Regionalne w Przyprostyni przy Zbąszyniu zgromadziło nie tylko ciekawe eksponaty z terenu swego powiatu, lecz również powiatów czysto polskich znajdujących się po tamtej stronie granicy. Poza tym zwracają uwagę działy: pamiątek z powstania wielkopolskiego i ubiorów regionalnych; w tym ostatnim wyróżnia się piękny strój z Dąbrówki Wielkiej (Wielkopolskiej), wsi pols­kiej po stronie niemieckiej, liczącej 99% Polaków. Prace około muzeum i wesela chłopskiego dokonuje nauczycielstwo z własnej inicjatywy, bez nakazu z góry. Wniosek, jaki z tego trzeba wysnuć, to nakaz wysyłania do szkół na polskim, zachodnim pograniczu elementu nauczycielskiego jak najbardziej wyrobionego społecznie, jak najbardziej wartościowego. Nauczyciel bowiem w miasteczku lub wsi pogranicznej to nie tylko wychowawca dzieci miejscowych, lecz twórca kultury polskiej. Kolejny występ można było zobaczyć w maju 1938 roku w Wąsowie na „Święcie pieśni”. Następnie w lipcu tego samego roku, Wesele Przyprostyńskie zostało sfilmowane na uroczystości w Nowym Tomyślu z okazji wręczenia broni ufundowanej przez obywatelstwo powiatu jako dar dla armii, tzw. FON (Fundusz Obrony Narodowej, 1936–1939). Film wyświetlany był we wszystkich kinach w Polsce, także w Zbąszyniu i Przyprostyni. Wraz z zakończeniem drugiej wojny światowej zespół powrócił do występów. Brał udział w Festiwalu Muzyki Ludowej w Zielonej Górze w 1948 roku. Występ spotkał się z entuzjazmem ze strony widowni oraz prasy. W październiku tego samego roku Instytut Fonograficzny Uniwersytetu

im. Adama Mickiewicza w Poznaniu nagrał Wesele Przyprostyńskie na płyty. Na tę okoliczność zespół przygotował korowód weselny; państwo młodzi, drużbowie, kapela koźlarzy, gospo-

NAGRODA 1: Natalia Kobus · Tomasz Grygiel NAGRODA 2: Weronika Hoff · Wojciech Kamiński NAGRODA 3: Paweł Grenda · Wiktoria Giersz WYRÓŻNIENIA: Otylia Menclewicz · Maria Szczepańska · Paula Kanior Alicja Ławniczak · Krystian Chrzanowski · Nina Schwarz · Alicja Golka KAT. C PRACE MŁODZIEŻY Z KL. VII I SZKÓŁ GIMNAZJALNYCH NAGRODA 1: Karolina Mencel NAGRODA 2: Tobiasz Andrzejczak NAGRODA 3: Aleksandra Biała i Zuzanna Ratajczak WYRÓŻNIENIA: Paulina Muszyńska i Oliwia Dolata

przez Radę Miejską. Stosowny ryngraf w imieniu zespołu odebrał Zbigniew Centkowski. Wesele Przyprostyńskie ma w swoim dorobku także wyróżnienie Ministerstwa Kultury i Sztuki z 1980 roku oraz nagrodę im. Oskara Kolberga z 1986 roku.

w kinie w Zbąszyniu. Zespół uczestniczył w dożynkach w Warszawie przez kolejne trzy lata. W 1958 roku w audycji Telewizji Poznańskiej zespół przedstawił oczepiny wraz z tańcami i piosenkami. W 1956 roku Wesele Przyprostyńskie sfilmowane zostało także przez ekipę amerykańską dla Polonii. Zespół nieprzerwanie koncertował również w latach sześćdziesiątych. Działalność Wesela została przerwana w związku z odejściem Antoniny Woźnej na emeryturę. W 1978 roku grupa odrodziła się. Szeregi zasiliło wielu nowych chętnych, ale ze względu na brak strojów przyjęto tylko 17 par. Po występie w Nądni na „Biesiadzie koźlarskiej” Wesele Przyprostyńskie znów tryumfowało. Prasa pochlebnie pisała między innymi o bogatej oprawie muzycznej oraz poprawnym użyciu gwary.

Grajcie dalej

FOT. BASIŃSKI URZĄD MIEJSKI W ZBĄSZYNIU

U

roczystość dzieli się na następujące po sobie fazy, na które składają się tańce i pieśni regionalne. Przed wojną występy stanowiły pokaz miejscowego, a zarazem granicznego folkloru. Stały się manifestacją patriotyzmu i ludowości, która pomimo naporu niemczyzny – w powiecie nowotomyskim wówczas ponad 30% ludności stanowili Niemcy – zachowała stare obyczaje polskie i z dumą je prezentowała. Dziś z kolei Wesele Przyprostyńskie umożliwia poznanie przygranicznej kultury ludowej oraz jej roli w umacnianiu polskości w pieśniach, obrzędach, strojach i tańcach. Wesele Przyprostyńskie dzieli się na dwa akty. Akt pierwszy to pięć scen: Błogosławieństwo rodziców, Kucharki opowiadają, co się dzieje na podwórzu, Przyjazd ze ślubu i życzenia dla państwa młodych, Obiad weselny, Tańce i przyśpiewki. Na akt drugi składają się trzy sceny: Oczepiny w starej szacie, Dalsze tańce i humorystyczne przyśpiewki, Zakończenie wesela. Do tańca gra orkiestra koźlarzy w składzie: kozioł, skrzypce i klarnet.

KAT. B PRACE DZIECI ZE SZKÓŁ PODSTAWOWYCH KLASY IV–VI

„Wesele Przyprostyńskie”

dynie i gospodarze jechali na koniach i w bryczkach. Przed domem weselnym przedstawiono staropolskie zwyczaje, takie jak przędzenie na kołowrotku czy młócenie cepami. W 1951 roku Wesele Przyprostyńskie występowało na centralnych dożynkach w Poznaniu w dzisiejszym Parku Wilsona, na Winobraniu w Zielonej Górze, otrzymując wyróżnienia oraz gromkie brawa. Przedstawione zostało wówczas: pożegnanie młodej pary, powrót ze ślubu i oczepiny. W 1955 roku na Centralnych Dożynkach w Warszawie Wesele Przyprostyńskie reprezentowało województwo poznańskie. Całość została sfilmowana i wyświetlona

Jubileusz 80. urodziny zespół obchodził we wrześniu 2017 roku w Zbąszyniu. Uroczystości rozpoczęła msza św. w parafii pw. NMP Wniebowziętej w Zbąszyniu, w intencji członków zespołu. Po eucharystii odbył się radosny przejazd powózkami przez miasto oraz występ sceniczny. Spotkanie w Filharmonii Folkloru Polskiego w Zbąszyniu, gdzie odbył się niemal dwugodzinny występ zespołu, zakończyło się składaniem życzeń i gratulacji przez przybyłych gości. Wydarzenie było okazją do oficjalnego wręczenia tytułu „Zasłużony dla gminy Zbąszyń”, przyznanego

Dawne wiejskie wesela były rzadkim momentem, gdy ludzie odrywali się od pracy i rutyny. A ten najważniejszy moment w życiu przeżywali wszyscy, począwszy od panny młodej, rodziców, a skończywszy na drużbach, gościach, a nawet „dziadach żebrzących”. Rozbudowane obrzędy związane z przyjęciem nowej życiowej roli wzruszają do dziś. Składają się na nie rubaszne, ale i rozczulające przyśpiewki i zabawa do białego rana przy dźwiękach ludowej muzyki. Warto też dodać, że to właśnie na pograniczu ziemi wielkopolskiej i lubuskiej zachowała się wyjątkowa dbałość o instrumenty muzyczne, charakterystyczne tylko dla tego regionu: kozły, szerszenki i mazanki. Historia ludowości, tak pięknie pokazywana i przekazywana przez zespoły regionalne, nie tylko ma grać na emocjach widowni. Zespoły takie jak Wesele Przyprostyńskie niosą ze sobą prawdziwe karty historii Polski. Mimo represji związanych z II wojną światową przetrwały obrzędy, tradycje, pieśni oraz instrumenty ludowe. Licznie, wbrew zakazom najeźdźców, zachowały się dudy czy kozły z czasów niemieckiej okupacji. Świadczy to, że także instrument był ostoją polskości i wyrazem sprzeciwu wobec obcych wpływów. U kresu życia niestety znalazły się te pokolenia, które wzrastały w kręgu tej tradycji i pieczołowicie pielęgnowały ludowe muzykowanie. Jednak miłość i przywiązanie do rodzimej muzyki ludowej trwa. Kapele dudziarskie, Wesele Przyprostyńskie, gdziekolwiek się pojawią, witane są z radością i entuzjazmem. Czego zatem życzyć zespołowi z osiemdziesięcioletnią tradycją? Aby Wasza historia płynęła dalej wartko i potoczyście przez kolejne pokolenia. Aby nie osłabła żywotność tempa i bogate zdobnictwo gwarnych melodii. Tańczcie dalej… K


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.