Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 41 | Listopad 2017

Page 1

K K ‒‒ U U ‒‒ R R ‒‒ II ‒‒ E E ‒‒ R R

Nr 41 Listopad · 2O17

5 zł

w tym 8% VAT

W

n u m e r z e

Liceum nieogólnokształcące

Redaktor naczelny

S

ą miejsca na Bliskim Wschodzie, gdzie wśród muzułmanów zachowały się enklawy chrześcijańskie. Mieszkają tam ludzie, którzy przez setki lat toczą walkę o wierność Chrystusowi. Płacą za to prześladowaniami i śmiercią. W ostatnich latach walkę krzyżowi wytoczył ISIS. Oglądaliśmy zdjęcia zniszczonych kościołów wybudowanych w zaraniu chrześcijaństwa. Słyszeliśmy opowieści o islamskich barbarzyńcach niweczących materialny dorobek społeczności Maluli, jednej z nielicznych wspólnot mówiących w języku aramejskim. Podziwialiśmy ludzi, którzy z pokolenia na pokolenie wybierają wiarę w Jezusa Chrystusa, ryzykując wszystkim. A przecież wystarczyłoby wyrzec się wiary, wtopić się w świat islamu – i mieliby święty spokój. Pisząc te słowa, jestem w jednym z takich miejsc. Siedzę na trzecim piętrze hotelu Canaris de Byblos. Słyszę gwar ulicy, patrzę na ludzi. To są właśnie ci bohaterowie. Tu, w Libanie, chrześcijańską wspólnotę założył Apostoł Marek i od tego pierwszego brzasku ta wspólnota trwa, rzadko doświadczając spokoju. Przepiękne góry Libanu są pełne świątyń i świadectw wiary. Nad Bejrutem górują krzyże. W górach kościółki i sanktuaria upamiętniają święte miejsca, na przykład grotę, w której Matka Boża oczekiwała na Jezusa, kiedy poszedł On nauczać do Sydonu i Tyru. A w centrum Bejrutu stoi średniowieczna katedra pw. św. Ludwika IX, króla Francji. Tuż obok wybudowano wielki sunnicki meczet. To była część porozumienia po wojnie domowej w Libanie. Chrześcijanie zgodzili się na budowę meczetu pod warunkiem, że będą mogli do katedry dobudować wieżę wyższą od minaretów, tak aby krzyż dominował w przestrzeni publicznej. Muzułmanie musieli na to przystać. Obie strony, chcąc zakończyć wojnę domową, musiały się nawzajem traktować poważnie i dążąc do zgody, znać i uznawać granice kompromisu drugiej strony. Takiego poważnego traktowania siebie można nauczyć się, studiując życie libańskich świętych: św. Rafki, św. Hardiniego, św. Charbela czy bł. brata Stefana Nehme. Cierpienie, mądrość, kontemplacja i praca to cechy tych libańskich świętych, które wyzwoliła wiara w to, że dla Boga nie ma nic niemożliwego, wiara w zmartwychwstanie. Piszę o tym, nie żeby pochwalić się, że byłem wraz ze spółdzielcami Mediów WNET i słuchaczami Radia WNET na pielgrzymce w Libanie, gdzie mieliśmy świetnego przewodnika – Kazimierza Gajowego, ale dlatego, że tu dowiedziałem się o decyzji francuskiego trybunału, który 25 października podjął decyzję o usunięciu krzyża z pomnika św. Jana Pawła II. Różne myśli przychodziły mi do głowy jako komentarz do tego wyroku: od groteskowych, jak usuwanie drogowskazów do katedry Notre Dame z ulic Paryża, do znajdywania wspólnych cech między laickim państwem francuskim a sowieckim komunizmem czy państwem islamskim. Ale na koniec zwyciężył święty Hardini: „Zanim zaczniesz zbawiać świat, zbaw samego siebie”. Polecam wizytę w Libanie. To naprawdę piękny kraj. K

G G

A A

Z Z

E E

A A

N N

I I

E E

C C

O O

D D

Z Z

I I

E E

N N

N N

A A

Wypowiedzi liderów Zjednoczonej Prawicy: J. Kaczyńs­ kiego, Z. Ziobry i J. Gowina z połowy października tego roku nie pozos­tawiają wątpliwości. Pod nieobecność au­ tentycznej opozycji (pomijając autentycznego, ale roz­ chwianego emocjonalnie i organizacyjnie Pawła Kukiza), obecny obóz władzy postanowił zagospodarować całe spektrum życia politycznego w Polsce.

2

Rowerowa pielgrzymka przez Europę Chcieliśmy uczcić 100 rocznicę objawień w Fatimie, a Rosja była na trasie. Przygotowywaliśmy się niemal dwa lata. W planach było pokonanie ponad 11 000 km. Ze Zbignie­ wem Czajką, który odbył pielgrzymkę na rowerze z Fatimy do Moskwy, rozmawia Alek­ sander Wierzejski.

Pokusa pełni władzy

5

Witaj, Katalonio! RYS. WOJCIECH SOBOLEWSKI

Z

właszcza słowa Jarosława Gowina świadczą o tym dobitnie: „wkrótce obóz Zjednoczonej Prawicy poszerzy się o nowe środowiska…”. W podobnym, nieco żartobliwym tonie wypowiadał się już wcześniej inny Jarosław, Jarosław Kaczyński: musimy sami być dla siebie opozycją. Bardzo mnie to wszystko zasmuca. Z jednego, dodatkowego powodu, który niezauważony przemknął przez portale informacyjne. Ten powód to zapowiedź zlikwidowania przez obóz Zjednoczonej Prawicy okręgów jednomandatowych nawet w przypadku gmin do 20 000 osób. A to już zaowocuje nie uspołecznieniem, ale przeciwnie, kompletnym upartyjnieniem życia (każdego życia) w Polsce. W normalnych państwach, gdzie szanuje się wolność obywatelską i obywatelskie zarządzanie państwem, rzeczą obrzydliwą byłby faktyczny brak biernego prawa wyborczego dla zwykłego obywatela, z czym mamy do czynienia w naszej ojczyźnie. Po co, nie rozumiem, osoba chcąca zarządzać gminą jako wójt, ma sobie robić zdjęcie przynajmniej z ministrem aktualnym lub byłym? W jakim celu ma być członkiem jakiejkolwiek partii politycznej? Po co, w końcu, ma przedstawiać listę kilkunastu martwych dusz, do czego zmusza obecna ordynacja proporcjonalna? Czy to Was nie oburza? Może i sołtys we wsi musi być z nadania partyjnej centrali z siedzibą w Warszawie? A może i jego przywiozą w teczce ze stolicy, bo spodoba się mu nazwa waszej wsi? Już bójcie się, mieszkańcy popularnych miejscowości, z Pcimiem na czele! Ta pokusa, pokusa pełni władzy, ma bardzo bogatą historię. Nie cofajmy się jednak do starożytności, bo tam jej nie było. Pokusa pełni władzy rozkwitła dopiero w czasach nowożytnych. Jednakowo wiąże się z systemami dyktatorskimi z jednym dyktatorem, jak i z systemami demokratycznymi ze zbiorowym dyktatorem – partią

WIELKOPOLSKI KURIER WNET Nie pamiętamy o rzeszy tych bezimiennych i bezszelestnych, których pracowita krzątanina wydała trwałe owoce. Dzięki ich pracy czytamy „Wyborczą” bez cenzury, a błyskotliwi publicyści mogą odważnie i bezkompromisowo chlastać Kaczyńskiego. Życiorysy niektórych, np. Mieczysława Wachowskiego, przypomina Jan Martini.

T T

Jan Kowalski aktualnie rządzącą. Chodzi zawsze o to samo, o pełne panowanie nad człowiekiem. A jedyną obroną przed pełnią władzy rządzących, przed totalitaryzmem, dla mnie, zwyczajnego Jana Kowalskiego, jest Konstytucja Wolności Obywatelskich. Problem jednak w tym, że na razie jej nie mamy. I przed szalonymi zapędami ze strony jakiejkolwiek de facto bolszewickiej partii nie mamy się jak bronić.

Demokratyczne, było reprezentantem interesów rzemieślników, równie rzekomym. I w dziwny sposób nie odnotowano na przestrzeni kilkudziesięciu lat walki o władzę pomiędzy tymi partiami, ale symbiozę, „aby Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatnio”. Po kilkudziesięciu latach okazało się jednak, że wszystkie te partie nie reprezentują żadnych interesów, przynajmniej polskich. I okazało się, co równie

Chciałbym, żeby Prawo i Sprawiedliwość wyartykułowało wreszcie swoje propozycje programowe, w końcu zbliżają się wybory. Propozycje dla mnie, przeciętnego Jana Kowalskiego, zwolennika co najmniej 8-letnich rządów Obozu Dobrej Zmiany. To nie Prawo i Sprawiedliwość zaczęło prowadzić tę chorą politykę zdegenerowania społeczeństwa. To zaczęło się dużo wcześniej. Już w 2002 roku, gdy mieszkałem w pięknej podkrakowskiej miejscowości, sołtys zbierający opłaty za wodę i ścieki ujawnił się jako członek SKL. Gdy poprosiłem o rozwinięcie tego skrótu, bo rzekomo nie miałem o niczym pojęcia, ogłosił zaistnienie Stronnictwa Konstruktywno-Ludowego. To nieważne, że takiego nie było (było Stronnictwo Konserwatywno-Ludowe), ważne, że sołtys czuł się uczestnikiem władzy wyższej.

Z

wykreowanym, pełnym spekt­ rum aktywności politycznej mieliśmy do czynienia nie tak dawno. W czasach PRL istniała nie jedna, ale trzy różne partie: PZPR, ZSL i SD. Wytłumaczę najmłodszym. Otóż PZPR, czyli Polska Zjednoczona Partia Robotnicza, rzekomo reprezentowała masy robotnicze polskiego społeczeństwa. ZSL, czyli Zjednoczone Stronnictwo Ludowe, było rzekomym reprezentantem wsi. A SD, czyli Stronnictwo

ważne, że nikomu nie są potrzebne. Chciałbym, żeby Prawo i Sprawiedliwość wyartykułowało wreszcie swoje propozycje programowe, w końcu zbliżają się wybory. Propozycje dla mnie, przeciętnego Jana Kowalskiego, zwolennika co najmniej 8-letnich rządów Obozu Dobrej Zmiany w celu likwidacji starego ustroju państwa – bolszewickiego systemu Okrągłego Stołu. Powiem wprost, oczekuję przedstawienia zarysu nowej konstytucji – Konstytucji Wolności Obywatelskich. Tylko przedstawienie kardynalnych zasad konstytucyjnych i deklaracja natychmiastowego wcielenia ich w życie po zwycięstwie w wyborach skłoni mnie do zagłosowania na tak zwany Obóz Dobrej Zmiany. Bez nareszcie podmiotowego potraktowania mnie – obywatela, uznam rzecz całą za jedną wielką ściemę. A rzekomy Obóz Dobrej Zmiany za Obóz Dobrej Zmiany… dla Siebie. Pokusa pełni władzy dla rządzących stanowi sedno systemu Okrągłego Stołu, ustanowionego w roku 1989 dla pełnego panowania nad Polakami. Boję się, że ta pokusa może zaćmić rozumy liderów

ŚLĄSKI KURIER WNET

Zapomniani ojcowie założyciele III RP

I

mperium Rzymskie przez taką politykę socjalną upadło. I Prawo i Sprawiedliwość również poprzez prowadzenie takiej polityki nie osiągnie nieśmiertelności. Bez rzeczywistej, a nie pozorowanej poprzez ruchy kadrowe reformy państwa tryumf Dobrej Zmiany zakończy się najpóźniej w połowie drugiej kadencji. Z jednej prostej przyczyny, z braku wewnętrznych źródeł finansowaniu tych szlachetnych programów socjalnych. Istnieje bardzo duże i realne zagrożenie, że idea Dobrej Zmiany tak właśnie smutnie dla nas wszystkich się zakończy. Umocnieniem biurokratycznego, zadłużonego po uszy potworka w miejsce silnego i wolnego państwa. Gdzie minister gospodarki, rozwoju i wszystkiego ogłasza jako największy sukces swojego rządu obniżenie zadłużenia państwa za kolejny rok budżetowy z 60 na 40 miliardów złotych. Dotychczas z takiej oszczędności słynęły tylko pańcie kupujące tańsze kozaczki, ale, jak widać, wszystko się zmienia. Informuję o tym przed czasem, bo po co pisać o tym po fakcie. Jedyne, co mogłoby nas uratować przed takim następstwem zdarzeń, to pojawienie się poważnej opozycji w miejsce groteskowej opozycji totalnej… w swojej głupocie. Przydałoby się to nie tylko rządowi, który za chwilę ogłosi, że nie ma z kim przegrać, ale przede wszystkim – nam wszystkim – Polakom. Jak bardzo, napiszę następnym razem. K

6

Podziały a „dobra zmiana” Europa stoi nad przepaścią. A jeśli w nią wpadnie, to my razem z nią. Dlatego musimy się przejmować tym, co dzieje się w Katalonii. Prof. Andrzej No­ wak w rozmowie z Antonim Opalińs­kim.

7

Historia jednego życia Przed wywózką jadali dużo owoców. Kaszy – co niemiara. No i dużo jajek. Potem w Kazachstanie jajka nie zobaczyłeś. Opowieść o długim życiu Mikołaja Diaczyńskiego, najstarszego w Polsce repatrianta z Kazachstanu, spisał Mirosław Grudzień.

14-15

KURIER WNET

Co ma piernik do wiatraka, a cukier do węgla i dlaczego cierpi na tym żaba? 2001

Dobrej Zmiany. Bardzo łatwo przecież, chcąc panować nad wszystkim i wszystkimi, uznać zaprojektowane wtedy państwo za należną zdobycz, za własne polityczne wiano. I uznać, że mimo wszystko ten ustrój nie jest taki zły, że to tylko ludzie go wypaczyli. I że wystarczy tych złych wymienić na dobrych, na swoich. A ciemny lud potrzebuje tego, co zawsze od czasów Rzymskiego Imperium – chleba i igrzysk. A zatem jeszcze więcej chleba, jeszcze więcej igrzysk i jeszcze więcej 500+, a będziemy rządzić na wieki.

Dziecko, przychodząc na świat, narusza integralność swej matki i „bez pytania” oddziela się od niej, aby żyć oddzielnie. Tak samo jest z Katalonią, która rodząc się też w bólach, oznajmia światu, „Oto jestem!”. Nietypowy głos Krzysztofa Jab­ łonki w sprawie katalońskiej.

ind. 298050

Krzysztof Skowroński

Liceum ogólnokształcące będzie nadal szkołą głęboko profilowaną. Tymczasem uczeń w wieku 14-15 lat ma za małą wiedzę, dojrzałość i rozeznanie, by zdecydować, co studiować za cztery lata. Głos naszej Czytelniczki, Barbary Hapoń­ skiej, o reformie szkolnictwa.

2013

Gotowanie żaby – to metoda, którą Niemcy wykorzystują, by przejąć nasze cenne aktywa: świadome, długoterminowe działanie, mające na celu uśpienie instynktu samozachowawczego społeczeństwa. Wszyscy wylądowaliśmy w czarnej kaczej d…, stwierdza dosadnie Marek Adamczyk.

Wzywano chłopaków, którzy czują powołanie do kapłaństwa. Mocno trzymałem się deski klozetowej, aby nie wstać i nie pójść, ale Pan Bóg okazał się mocniejszy – wyr­ wał mnie z tego kibla: wstałem i poszedłem. Historii walki ks. Piotra Pawła Łapy o wiarę i wierność Bogu wysłuchali: Ma­ rek Karolak i Woj­ ciech Sobolewski.

Wyschłe kości, hipisi i Syberia


KURIER WNET · LISTOPAD 2017

2

T· E · L· E · G · R·A· F do granic zgromadził na

TZestaw kijów bejsbolowych, czarne,

ciężko ranił nożem 5 innych osób w ga­

modlitwie miliony katolików na gra­

utrudniające identyfikację ubrania oraz

lerii handlowej w Stalowej Woli.TSejm

nicach Kraju oraz w ścianach swoich

kamienie brukowe zaprezentowała jako

zdecydował o dalszym obowiązywaniu

domostw.T„Rząd podejmie starania,

„Akcesoria polskiego faszysty” Narodo­

obowiązku meldunkowego oraz stop­

aby ocalić od ocenzurowania pomnik pa­

wa Galeria Sztuki „Zachęta” przy wspar­

niowym wzroście nakładów na pań­

pieża we Francji. Zaproponujemy prze­

ciu Deutsche Banku.T„ Jeśli usłyszę,

stwową służbę zdrowia do poziomu 6%

niesienie go do Polski” – zapowiedziała

że w Gnieźnie odbywa się jakaś manife­

PKB.T„Rotacyjna głodówka” ok. stu

premier Beata Szydło w reakcji na decy­

stacja antyuchodźcza i że na to wybierają

lekarzy-rezydentów zakończyła się bez

zję francuskiego sądu o usunięciu krzy­

się moi księża, to mówię krótko: każdy,

podwyżek płac.TGórniczym rodzinom

ża z obelisku św. Jana Pawła II w Ploer­

który tam pójdzie, będzie suspendowa­

zaczęto wypłacać finansową rekompensa­

mel.TOkazało się, że filmy z Hollywood

ny” – zapowiedział prymas Polski i or­

tę za zawieszone przez rząd Ewy Kopacz

wciąż pozostają w tyle za rzeczywistoś­

dynariusz archidiecezji gnieźnieńskiej

deputaty węglowe.TWieś Dobków wraz

cią życia intymnego występujących w nich

arcybiskup Wojciech Polak w rozmowie

z gminą Świerzawa postanowiły zainte­

aktorek i aktorów.TWybory parlamen­

z „Tygodnikiem Powszechnym”.TW ślad

resować świat Krainą Wygasłych Wulka­

tarne w Czechach wygrali eurooportuni­

za prywatnymi amerykańskimi szkoła­

nów.TSpołecznym wysiłkiem rozpoczę­

„Europa należy do nas, a my należymy do Europy. Jej ziemie są naszym domem: innych nie mamy. Powody, dla których kochamy Europę, przekraczają naszą zdolność wyjaśnienia lub usprawiedliwienia naszego do niej przywiązania. To kwestia wspólnych dziejów, nadziei i miłości” – napisali europejscy intelek­ tualiści w 36-punktowym apelu, sprzeciwiając się dalszej islamizacji Europy. ści oligarchy Andreja Babiša, a w Austrii

mi wyższymi także McDonald’s zaczął

to porządkowanie nekropolii w Karwinie

prawicowo-lewicowi ludowcy Sebastiana

wyposażać swoje restauracje w skrzyn­

na Zaolziu.TW wieku 81 lat zmarł ak­

Kurtza.TKatalończycy ustawili się w ko­

ki służące do odłożenia telefonu komór­

torski mistrz kreacji nieśmiałych inteli­

lejce narodów żądających własnej pań­

kowego.TPo 8-letniej przerwie Stadion

gentów – Władysław Kowalski.TPrzy

stwowości.TKrajowa Rada Sądownictwa

Śląski powrócił na sportową mapę Polski.

okazji zmiany czasu na zimowy, orkan

odrzuciła 265 na 265 przedstawionych

TW bramkach zdobytych dla reprezen­

Grzegorz zgasił światło w setkach ty­

przez Ministerstwo Sprawiedliwości kan­

tacji Lewandowski pokonał Lubańskie­

sięcy polskich domostw.T„ Ja bohate­

dydatur na nowych asesorów.TPrzy oka­

go, a sama reprezentacja zakwalifikowa­

rem? Ja nie zmieniłem się. Zmienili się

zji kolejnych tur rozmów na temat refor­

ła się na mistrzostwa świata w Moskwie.

ludzie z otoczenia” – skomentował fe­

my sądownictwa ujawniono, że prezydent

nomen wielkiego zainteresowania wło­

opowiada się za systemem prezydenckim,

TPremier zapowiedziała rekonstruk­ cję rządu.TTotalna opozycja spod zna­

a prezes PiS jest za utrzymaniem ustro­

ku PO zapowiedziała „totalną propozy­

spół Downa 17-letni Valerio Catoia,

jowego status quo.T60-65 lat ponow­

cję”.T54-letni mężczyzna targnął się

który uratował życie tonącej w morzu

nie stało się w Polsce ustawowym wie­

w Warszawie na życie w antyrządowym

siostrze.TW Tatry zawitał śnieg.T

kiem przejścia na emeryturę.TUbecy

geście protestu.TZ nieznanych powo­

i esbecy utracili emerytalne przywileje.

dów 27-letni mężczyzna zabił jedną oraz

skich mediów swoją osobą chory na ze­

LISTY DO REDAKCJI

Liceum nie-ogólnokształcące

O

gromną nadzieję wiązaliśmy z obecnym rządem, że wprowadzi on dobrą zmianę w oświacie. I na początku, w pierwszym roku, wszystko szło w dobrym kierunku. • 6-latki pozostawiono w przedszkolach; • zmieniono strukturę szkół, likwidując gimnazja i przywracając 8-letnią szkołę podstawową oraz 4-letnie liceum ogólnokształcące; • przywrócono należne miejsce nauczaniu historii. Jeszcze 27 czerwca ubiegłego roku w Toruniu Pani Minister Anna Zalewska publicznie deklarowała powrót do idei liceum ogólnokształcącego. Na jesieni ubiegłego roku zmiany wyhamowały. Pierwsze sygnały pojawiły się przy pracach nad podstawą programową dla szkoły podstawowej, a potem przy pracach nad siatką godzin – rozporządzeniem w sprawie ramowych planów nauczania. Okazało się, że prawie wszystkie złe rozwiązania wprowadzone przez panią minister Katarzynę Hall oraz Krystynę Szumilas, a następnie Joannę Kluzik-Rostkowską zostają utrzymane. Liceum ogólnokształcące nie będzie kształciło ogólnie, tylko będzie szkołą głęboko profilowaną. Zostają utrzymane przedmioty rozszerzone realizowane już od klasy pierwszej. Od 2019 r. uczniowie kończący szkołę podstawową w wieku 15, a nawet 14 lat (dotyczy uczniów, którzy rozpoczęli naukę jako 6-latki w szkole podstawowej), będą musieli dokonywać wyboru przyszłego kierunku studiów. Uczeń w tym wieku ma za małą wiedzę,

dojrzałość i rozeznanie, by wiedzieć, co będzie chciał studiować za cztery lata. Nie wie, co to jest socjologia, politologia, psychologia, a nawet prawo (chyba, że rodzice są prawnikami). Obecnie do liceum idzie16-latek. Za dwa lata będzie to 15-latek. Niewątpliwie jest to zmiana na gorsze. Przedmioty realizowane w zakresie rozszerzonym w poszczególnych klasach ustala szkoła. Są to dwa lub trzy przedmioty, zestawy są bardzo różne, np.: • j. polski, wos, historia; • j. obcy, biologia, chemia; • matematyka, fizyka; • j. angielski, matematyka, geografia. Oferta szkół zależy od tego, jacy nauczyciele tam pracują, jakich uczą przedmiotów, który z nauczycieli dostanie więcej godzin. Uczeń nie znajdzie klasy z rozszerzoną matematyką, wos, historią, a takie przedmioty są potrzebne przy aplikowaniu na socjologię. Kandydat na medycynę powinien znać nie tylko biologię i chemię, ale i fizykę, a klasy z rozszerzoną jednocześnie biologią, chemią i fizyką trudno znaleźć. W dużych miastach z wieloma liceami oferta szkół jest zróżnicowana, ale i tu uczeń musi wybierać nie liceum, w którym chce kontynuować naukę, ale klasę. W efekcie wielu uczniów klas pierwszych jeszcze we wrześniu zmienia szkoły i klasy, bo trudno im podjąć decyzję, jaki zestaw przedmiotów wybrać. W najbardziej niekorzystnej sytuacji jest młodzież na prowincji, gdzie jest jedno lub dwa licea, przez co oferta jest ograniczona. Zmiana przez ucznia planów dalszego kształcenia

i związana z tym potrzeba zmiany klasy w trakcie nauki na klasę z innymi przedmiotami rozszerzonymi, będzie praktycznie niemożliwa. A co w sytuacji, gdy uczeń z powodu zmiany miejsca zamieszkania będzie musiał zmienić szkołę? Czy i gdzie znajdzie klasę z takimi samymi przedmiotami rozszerzonymi? Do tego dochodzi problem kontynuacji nauki języków obcych. Przedmioty przyrodnicze (geografia, biologia, fizyka i chemia) w zakresie podstawowym zostały potraktowane marginalnie, realizowane w klasach I–III w wymiarze: w jednej klasie 2 godziny w tygodniu oraz w dwóch klasach po 1 godzinie w tygodniu (razem 4 godziny w czteroletnim cyklu nauczania). Nauczanie przedmiotu w wymiarze 1 godziny w tygodniu jest nieefektywne, nie daje możliwości utrwalania wiedzy oraz umiejętności. Problem ten był wielokrotnie zgłaszany przez nauczycieli. Należy zwrócić uwagę, że przedmioty przyrodnicze dają nie tylko wiedzę o otaczającym świecie, ale kształtują bezcenną umiejętność uniwersalną: myślenie przyczynowo-skutkowe. Powielone zostają jeszcze inne błędy dotychczasowego systemu. Utrzymana zostaje możliwość wprowadzania przedmiotów uzupełniających, dla których nie została ustalona podstawa programowa, lecz program nauczania tych przedmiotów został włączony do szkolnego zestawu programów nauczania (każda szkoła może sobie wymyślić dowolne przedmioty). Przedmioty uzupełniające były wyjątkowo nieudanym eksperymentem i stratą czasu dla ucznia. Podstawa programowa zapisana jest w postaci efektów kształcenia

Redaktor naczelny

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Krzysztof Skowroński Sekretarz redakcji i korekta

Magdalena Słoniowska Redakcja

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Magdalena Uchaniuk, Maciej Drzazga, Antoni Opaliński, Łukasz Jankowski, Paweł Rakowski

Libero

Lech R. Rustecki Zespół Spółdzielczej Agencji Informacyjnej Stała współpraca

Wojciech Piotr Kwiatek, Ryszard Surmacz V Rzeczpospolita

Jan Kowalski

Maciej Drzazga

(czynności przewidzianych do opanowania przez ucznia: uczeń... dostrzega, rozróżnia, znajduje, wyjaśnia, stosuje…). Ujęcie wyłącznie „czynnościowe” fragmentaryzuje materiał treściowy, utrudnia jego syntezę i wykorzystywanie w sytuacjach pozaszkolnych. Zawęża horyzont poznania. Ponadto podstawa programowa napisana jest nie w podziale na klasy, lecz na cały etap kształcenia. Taki zapis powoduje, że nie da się wprowadzić korelacji między przedmiotami. Autorzy programów nauczania i podręczników będą decydowali, jakie tematy będą realizowane w poszczególnych klasach. Pragnę przypomnieć, że obecnie obowiązująca podstawa programowa wprowadzona była 1 września 2012 r., ale została ogłoszona przez ówczesną minister edukacji narodowej Katarzynę Hall 23 grudnia 2008 r., czyli

D

obiegł końca Festiwal Conradowski w Muzeum Powstania Warszawskiego, a już swoją działalność zainaugurowała Polska Opera Królewska – wykonaniem Requiem Mozarta w Archikatedrze św. Jana. Warto się wybrać w listopadzie na przygotowane przez nią Dziady-Widma do Teatru Stanisławowskiego w Łazienkach Królewskich. W Muzeum Narodowym trwa wystawa Biedermeier. Towarzyszą jej spotkania i wykłady. Wprawdzie zacne mury Pałacu Myślewickiego opuścił z końcem października portret Margherity Gonzagi samego Rubensa, ale do 30 listopada

Katedra Świata Hiszpańskiego, Polityki i Relacji Międzynarodowych, Fundacja Inicjatyw Społecznych „Barwy Ziemi” oraz Klub Dyskusyjny przy Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich Oddział Lublin zapraszają 17 listopada 2017 r. na interdyscyplinarną konferencję w Lublinie pt.

Anna Pawełczyńska Samotna bitwa z hydrą Przed spotkaniem zostanie odprawiona Msza św. o godz. 9:00 w Kościele Akademickim przy ul. Aleje Racławickie 14. Konferencja odbędzie się w sali nr. 114 Centrum Transferu Wiedzy. Początek o godzinie 10:00. PLAN WYSTĄPIEŃ 09:00–9:45 Msza św. w Kościele Aka- 13:10–14:50 prof. Krzysztof Koseła, demickim Anna Pawełczyńska – w nauce pod prąd 10:00–10:15 przywitanie, zapowiedziane wystąpienie Premiera, prof. Piotra Glińskiego 10:15–11:00 dr Teresa Bochwic (historyk, Warszawa), Środowisko inteligenckie prof. Anny Pawełczyńskiej 11:00–11: 35 ks. prof. Zygmunt Zieliński (historyk, Lublin), Wspomnienie o prof. Annie Pawełczyńskiej 11:35–12:00 mgr Józef Krzyżanowski, Wspomnienie adiustatora 12:00–12:45 ks. prof. Janusz Mariański, Anna Pawełczyńska jako socjolog moralności 12:45–13:10 przerwa na kawę

Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

Marta Obłuska reklama@radiownet.pl Dystrybucja własna. Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

14:50–15:30 prof. Włodzimierz Dłubacz (filozof, KUL), Metafora „hydry” 15:30–16.30 przerwa na posiłek (catering) 16:30–17:05 dr Izabela Łukowska (UMCS Lublin), Wartości w świecie ludzkim i nieludzkim 17:05–17:40 dr Andrzej Filus (Lublin, Politechnika), Symbol „orient exspress” 17:35–18:05 red. Ryszard Surmacz (Lublin), Dlaczego Pawełczyńska? 18:05–18:25 przerwa na kawę 18:30–19:30 dyskusja 19:30–19:45 Podsumowanie

Zapraszamy wszystkich miłośników i znawców książek prof. Anny Paweł­ czyńskiej. Będzie możliwość nabycia książek Pani Profesor.

3 lata i 9 miesięcy wcześniej. Natomiast protesty nauczycieli, w tym protesty głodowe, rozpoczęły się na początku 2012 r., gdy zaczęły się przygotowania do nowego roku szkolnego. Wtedy to dopiero dotarło do nauczycieli, jak drastycznie spadła liczba godzin nauczania przedmiotów ogólnokształcących, w szczególności historii oraz przedmiotów przyrodniczych. Ale chcę jeszcze raz podkreślić – było o tym wiadomo od 23 grudnia 2008 r. Obawiam się, że teraz będzie podobnie. Dopiero za dwa lata, na wiosnę 2019 r., uczniowie kończący klasę ósmą szkoły podstawowej i ich rodzice zorientują się, że zostali oszukani, że nie ma „dobrej zmiany” w liceum ogólnokształcącym. Dobre wykształcenie ogólne, nieprofilowane, jest dla młodego człowieka niezbędne. Pozwala, w razie potrzeby, na łatwiejsze

Dziękuję za Apel p. Hlebowicza Szanowny Panie Piotrze, pragnę gorąco podziękować za tekst we wrześniowym „Kurierze WNET” pt. „Odpowiedź na apel obrońców byłych funkcjonariuszy służb komunistycznych PRL i ich rodzin”. Dziękuję za hołd złożony wszystkim ofiarom tamtego czasu. Mój brat Wojtek Urbański pracował w Zakładach Lotniczych w Krakowie. Był bardzo zaangażowany w działalność opozycyjną. 12 listopada 1981 roku po spotkaniu „Solidarności” został śmiertelnie uderzony przez samochód na ul. Wrocławskiej, gdy wyjeżdżał rowerem z zakładu pracy. Sprawca uciekł z miejsca wypadku. Dziś w tym miejscu jest pamiątkowy Kamień. To była bardzo dziwna sprawa. Choć byli świadkowie wypadku, znano markę samochodu – sprawę umorzono. Na pogrzebie mieliśmy pół autokaru tajniaków.

w Pałacu na Wodzie można jeszcze oglądać inne arcydzieło – Portret holenderskiego patrycjusza i jego rodziny Abrahama van den Tempela. Wkrótce w Muzeum Narodowym zagości obraz Szulerzy samego Caravaggia. Muzeum Narodowe, Łazienki Królewskie oraz wiele innych instytucji każdego dnia oferuje nam wspaniałe wydarzenia w postaci spektakli, filmów etc. Aby nic ważnego Państwu nie umknęło, co sobotę o godzinie 12:00 na antenie Radia Wnet – „Tygodniowy Kalejdoskop Kulturalny”. Zapraszamy! K Konrad Mędrzecki

Okradziono również samochód drugiego brata, gdy ten pojechał do Krakowa załatwiać sprawy pogrzebowe. Samochód zaparkowano pod mieszkaniem śp. Wojtka. Potem stan wojenny uniemożliwił jakąkolwiek działalność (mieszkamy 400 km od Krakowa). Zawsze podziwiam i jestem wdzięczna tym wszystkim, którzy nie ustają w walce o poznanie prawdy. O przywracanie godności tym, którzy przez długie lata byli szykanowani i poniewierani. Niektórzy, jak mój brat, tracili życie. Minęło 36 lat. Rany nigdy się nie zagoiły. Ta śmierć zniszczyła życie mojej Matce, a ja latami nie mogłam się pozbierać. To smutne, że wciąż są jeszcze ludzie, którzy zapętleni w kłamstwa i żyjący zazwyczaj dostatnio, nie poczuwają się do winy. I wiem też, że to się nigdy nie zmieni. Zawaliłby się im cały misternie utkany, kłamliwy świat.

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

prenumerata@kurierwnet.pl

przekwalifikowanie się, co jest wymogiem obecnych czasów. Ponadto należy zauważyć, że postęp dokonuje się na pograniczu dyscyplin naukowych, a nie przez wąską specjalizację. Do 1 września 2019 r. są jeszcze dwa lata. Jest czas, aby uratować nowe liceum ogólnokształcące, by nie było czteroletnim kursem przygotowawczym do matury. Jest jeszcze czas, aby zrealizować zapisy programu wyborczego Prawa i Sprawiedliwości: Wykształcenie ogólne musi być istotnie ogólne, co oznacza odejście od skrajnego profilowania, które wprowadzono w ostatnich dziesięcioleciach. Wprowadzony przez resort oświaty pomysł, by młody człowiek profilował swoją drogę edukacyjną w wieku 15 czy 16 lat, był niedorzeczny, a nade wszystko szkodliwy. Barbara Hapońska Najgorsze jest też to, że wyrosło już nowe pokolenie nakarmione tym cynizmem i obłudą. Lekcje otrzymane od Brata Wojtka owocują do dziś. Przez całe życie jestem sobą. Nigdy się nie sprzedałam. To wielki dar. Życzę satysfakcji z pracy, którą Pan wykonuje. Świadczy ona o pięknym, odważnym charakterze. Pozdrawiam serdecznie – Basia Antoszewska

DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW MINISTRA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO

Nr 41 · LISTOPAD 2017

ISSN 2300-6641 Data i miejsce wydania

Warszawa 4.11.2017 r. Nakład globalny 10 000 egz. Druk ZPR MEDIA SA

ind. 298050

TRóżaniec

Comiesięczny Kalejdoskop Kulturalny


LISTOPAD 2017 · KURIER WNET

3

WOLNA·EUROPA

D

la porównania: w Polsce analogiczna grupa to ok. 5%. Na zły los nie skarżą się wszakże francuscy wysocy funkcjonariusze publiczni: w ubiegłym roku dyrektorka państwowych radia i telewizji zwolniona została po tym, jak odkryto jej rachunki za taksówki. W ciągu trzech miesięcy wydała ponad 400 000 €. Jeden z obecnych ministrów otrzymywał pensji w poprzednim przedsiębiorstwie 35 000 € miesięcznie, inna – minister pracy Muriel Penicaud – jest obecnie ciągana po prokuratorach za urządzenie dla Emanuela Macrona-kandydata przyjęcia w Las Vegas na sumę prawie 400 000 €. Na koszt podatnika naturalnie. Nie wspominając o wydatkach prezydenta na makijaż (26000 €/3 miesiące) i na fryzjera – 8 000 € miesięcznie. Gdyby słowo „Równość” nie było wypisane na wszystkich murach wszystkich gmachów publicznych, można by domniemywać, że istnieje przepaść między francuskim światem bogatych i biednych, większa niż w jakimkolwiek innym kraju, dawne kolonie afrykańskie wyłączywszy. Czy należy zatem wyprowadzić się z kraju, gdzie wysocy funkcjonariusze publiczni cieszą się monarchicznym przepychem kosztem biednych i średniaków okładanych coraz wyższymi podatkami? Pytanie tabu, ale sytuacja dojrzała, aby ktoś postawił je pierwszy. Niedawno Florent Pagny przeniósł się z trzaskiem do Portugalii. W wywiadzie dla prasy kompozytor i piosenkarz wyjaśnił bez żenady motywy przeprowadzki, tak jak przed nim zrobił to Gerard Depardieu. Nie miał dłużej zamiaru oddawać państwu lwiej części swoich dochodów. Depardieu mówił o 85% zabieranych przez fiskusa. Florent Pagny dodał: – Przenoszę się jako jeden z ostatnich, wszyscy już dawno wyjechali. Później dowiedziałem się, że poprzednio Pagny biwakował w Patagonii, w Argentynie. Kiedy się wyjdzie na ulice Paryża, jednego z najbardziej przeludnionych miast świata, można naocznie stwierdzić, że mimo wszystko sporo ludzi jeszcze pozostało. Ale to nie ich – szarych przechodniów – miał na myśli zamożny piosenkarz. Istotnie, bogaci od dawna

S

połeczność islamska w Niemczech, posiadająca w kieszeni przeważnie dwa paszporty, to elektorat nie do pogardzenia, także dla chrześcijańskiej raczej z nazwy CDU, dziś partii liberalnej o mocnym przechyle w lewo. Dla utrzymania władzy partia ta jest gotowa do politycznej akrobacji. Wprawdzie już po wyborach do Bundestagu (minęły dwa miesiące, a rządu jeszcze nie ma), ale obowiązuje zasada: po wyborach jesteśmy przed wyborami. I właśnie na takiej imprezie wyborczej w Wolfenbüttel (przed wyborami landowymi w Dolnej Saksonii) minister spraw wewnętrznych w Berlinie, Thomas de Maiziere, wypowiedział zdanie, które wywołało dyskusję, jakiej raczej się on nie spodziewał. Wrócę na chwilę do sporu o to, komu należy się w Berlinie palma pierwszeństwa za brzemienne w skutkach zdanie: „islam należy do Niemiec”. Powszechnie przypisuje się je prezydentowi Niemiec Christianowi Wulffowi (zasiadał w fotelu prezydenta niecałe dwa lata w okresie 2010–2012, upadł pod ciężarem afery korupcyjnej, której, jak się okazało później, nie było). Bardzo ciekawa jest, jak sądzę, historia tej wypowiedzi prezydenta Wulffa, wiele mówi bowiem o wpływach islamskich w Niemczech i lobbingu na rzecz „religii pokoju”, za jaką uważa się ta popierana przez lewicę państwowa doktryna polityczna. Otóż w dniu 3 października, w 20. rocznicę zjednoczenia Niemiec, prezydent Wulff powiedział: „Chrześcijaństwo bez wątpienia należy do Niemiec. Judaizm bez wątpienia należy do Niemiec. To jest nasza chrześcijańsko-żydowska historia. Ale tymczasem islam także należy do Niemiec”. W środowisku dziennikarskim opowiada się, że wypowiedź prezydenta Christiana Wulffa na temat islamu jako elementu niemieckiej kultury ma swe źródło w działaniu producenta telewizyjnego pochodzenia afgańskiego, Walida Nakschbandiego. Nakschabandi, urodzony w Kabulu, jest managerem Grupy Wydawniczej Georg von Holtz­brinck, pisze także dla lewicowych gazet, jak „Der Tagesspiegel” czy „Süddeutsche Zeitung”. Otóż do Nakschabandiego miał podczas pisania przemówienia dla Wulffa zadzwonić (nie wiemy jednak,

odpowiedzieli sobie na pytanie, gdzie mają mieszkać. Aznavour, Delon są podatnikami i obywatelami szwajcarskimi, podobnie jak tenisiści Joe Wilfried Tsonga, Arnaud Boetsch, Leconte, Clement, Mauresmo, Monfils... Johnny Hallyday, też Szwajcar, mieszka w Gstaad, jego syn David także. Ogółem 49 Francuzów posiada w Szwajcarii majątek w wysokości 55 miliardów €. Levy i Mousso, najbardziej poczytni pisarze, mieszkają w Londynie, Houllebecq w Hiszpanii. To w Londynie Guillaume Mousso zbiera plon z 28 milionów sprzedanych książek i ewentualne taksy odprowadza do londyńskiego urzędu skarbowego. Reżyserzy filmowi, aktorzy, przedsiębiorcy... Depardieu sprzedał pałac przy ulicy Cherche-Midi w VII dzielnicy Paryża. Wolał choćby Moskwę Putina. Patric Drahi, właściciel telekomunikacji, też mieszka w Szwajcarii. Założyciel imperium elektrotechnicznego od odkurzacza do komputera – pan Darty – od dawna przeniósł się do Belgii. Najbogatszy obywatel Francji – pan Bernard Arnault – także był już tam jedną nogą. Tylko gwałtowne protesty społeczne powstrzymały go od wyjazdu. Francuzów mieszka w Szwajcarii ponad 200 000. Nie znam sumy ich oszczędności fiskalnych trzymanych w tamtejszych bankach, ale przypuszczam, że jest poważna. Bogaci opuścili Francję, aby nie płacić podatków najwyższych w Europie. Po pierwszych zamachach Żydzi ze swej strony masowo opuszczali Francję z obawy o życie. Pisałem o tym w poprzednich latach. Z półmilionowej wspólnoty wyznaniowej wyjechało co najmniej 10%. Co do emerytów, ci urządzili się w Maroku, niektórzy w Tunisie. Skoro mają żyć wśród Afrykańczyków, niech to będzie przynajmniej w Afryce. I klimat łaskawszy. W magazynie Leroy Merlin z artykułami budowlanymi w warszawskiej Arkadii byłem uderzony ilością klientów rozmawiających między sobą w obcych językach. Najwyraźniej instalowali się na nowe życie w Polsce. Podstawowa trudność dla rządu Macrona-Phippe’a sprowadza się, jak sądzę, do odpowiedzi na pytanie: co zrobić, aby ludzie zamożni płacili

dlaczego, lecz możemy się jedynie domyślać) rzecznik prezydenta, Olaf Glae­secker. Po tejże rozmowie Nakschabandi napisał do Wulffa list, a w nim o problemach i lękach islamskich imigrantów wywołanych debatą wokół książki Thilo Sarrazina, byłego polityka SPD, swego czasu szefa Bundesbanku, „Niemcy w samolikwidacji”. W liście tym urodzony w Afganistanie syn dyplomaty napisał, że jego zdaniem islam należy do Niemiec. Wulff miał się przejąć tym listem i zdanie to znalazło się w jego kontrowersyjnym przemówieniu w dniu jedności Niemiec. Christian Wulff opuścił pałac Bellevue w Berlinie (być może nawet przysłużyło się do tego owo zdanie, podpowiedziane przez Nakschabandiego w liście do prezydenta), a na Thilo Sarrazina posypały się gromy zgodnie z definicją: „Wolność słowa tak, ale tylko naszego, liberalno-lewicowego”. No bo jak tu można wybaczyć (byłemu) socjaldemokracie takie myśli – cytat – „Turcy podbili Niemcy podobnie, jak Kosowarzy Kosowo: przez wysoki przyrost naturalny. (…) Integracja to wola integrującego się. Nie muszę uznawać kogoś, kto nic nie robi w tym kierunku. Nie muszę uznawać kogokolwiek, kto żyje na koszt państwa, należycie nie dba o wykształcenie swych dzieci i bezustannie produkuje nowe małe dziewczynki w chustach. Dotyczy to 70 procent tureckiej i 90 procent arabskiej ludności w Berlinie”. Trzeba przyznać, to było mocne (wrzesień 2009, w czasopiśmie kulturalnym Lettre International). Ziarno, raz zasiane i podlewane, z reguły wschodzi. Jak wypowiedź ministra spaw wewnętrznych, Wolfganga Schäuble’a, kładąc w określonych okolicznościach mocniejszy akcent, powtórzył prezydent Niemiec Christian Wulff, mówiąc o islamie jako elemencie niemieckiej kultury, tak z kolei słowa byłego prezydenta – niejako idąc za ciosem – rozszerzył aktualny minister spraw wewnętrznych w rządzie Angeli Merkel, znowu polityk CDU, Thomas de Maiziere (W tym miejscu pozwolę sobie na pewną anegdotę. Pewien niemiecki historyk kultury podał Prusy jako przykład wielkiej tolerancji, bo przyjmowały zbiegłych z Francji hugenotów. Przodkowie pana ministra de Maiziere należeli do

P

i

o

t

r

W

i

t

t

Czy należy opuścić Francję? W październiku administracja z satysfakcją opublikowała najnowszą statystykę. Ilość biedaków żyjących poniżej progu ubóstwa zmalała w stosunku do roku poprzedniego o 0,3% i wynosi obecnie niecałe 14% społeczeństwa. podatki we Francji, podobnie jak wielkie konglomeraty przemysłowe i handlowe, które korzystają obecnie z zamętu globalizacji. Odpowiedzi, które przenikają do wiadomości publicznej, nie dają wielkich nadziei na przyszłość: zniesienie podatków od wielkich fortun nie zmieni sytuacji bogaczy, uderzy za to znowu w średniaków. Opodatkowane pozostaną nadal nieruchomości, co przy cenach mieszkań w wielkich miastach i ziemi w atrakcyjnych miejscowościach dotyka przede wszystkim drobnych właścicieli. Nie budzą otuchy również wypowiedzi Ministra Gospodarki. Jest nim obecnie Bruno Le Maire, zwolennik teorii, że to polscy hydraulicy i węgierscy szoferzy są przyczyną dekadencji gospodarczej Francji, gdyż zabierają pracę tubylcom. Wyśmiałem niegdyś te brednie na spotkaniu z panem Le Maire, kiedy był jeszcze tylko deputowanym europejskim, o czym mówiłem i pisałem w „Kronikach

Paryskich” (19 XI 2014). Sądziłem, że jako minister gospodarki będzie ważył słowa. Przeliczyłem się. Nie tylko podtrzymuje dawne stanowisko, ale nawet stara się podnieść je do rangi francuskiej doktryny ekonomicznej. W „Kronikach Paryskich” przypomniałem pytanie postawione panu Le Maire podczas wspomnianego spotkania: – Dlaczegóż to eurodeputowany zaprząta uwagę swoich wyborców problemem, który stanowi margines marginesu kłopotów gospodarczych Francji, zamiast zająć się trudnościami istotnymi, którymi są podatki bogatych płacone za granicą oraz podatki wielkich, globalnych korporacji przemysłowych i handlowych, często nie płacone nigdzie? Eurodeputowany w odpowiedzi rozpłynął się w zapewnieniach o sympatii dla Polski i Polaków, co było miło słyszeć, ale nijak nie odniósł się do meritum i nie wytłumaczył swojego stanowiska. Sytuacja w ogóle nie jest jasna.

RYS. WOJCIECH SOBOLEWSKI

tych emigrantów. Sęk w tym, że Prusy były państwem protestanckim, więc przyjmowanie hugenotów, także protestantów, to taka sama tolerancja, jak przyjmowanie przez Stalina komunistów zbiegłych z Hiszpanii po wojnie domowej – odpowiedziałem zdziwionemu uczonemu).

J

a

n

B

o

Jak minister Thomas de Maiziere rozszerzył wypowiedzi Wolfganga Schäuble’a i Christiana Wulffa na temat Niemiec i miejsca w nich islamu? Otóż szef MSW na imprezie wyborczej w Dolnej Saksonii (gdzie zresztą CDU przegrała z kretesem mimo dobrych kart w rękawie) powiedział, że nadeszła

g

a t k o

Salam alejkum, almania! Islam należy do Niemiec – powiedział był swego czasu Wolfgang Schäuble, wówczas szef MSW w Berlinie (przyznać trzeba, że wcześniej od prezydenta Niemiec, Christiana Wulffa, cytowanego jako autora tego stwierdzenia). Jak powiedziano A, trzeba powiedzieć B – myśli Thomas de Maiziere z gabinetu Angeli Merkel. I uważa, że nadszedł czas na wprowadzenia do kalendarza świąt islamskich.

Partia socjalistyczna upadła tak nisko, że została zmuszona do wyzbycia się własnej siedziby przy ulicy Solferino. 150 mln € uzyskane ze sprzedaży ogromnego pałacu pokryją długi partyjne i pozwolą dostojnikom przeczekać do czasu uzyskania nowych synekur. Suma bardzo wysoka w oczach prywatnego obywatela jest jednak kroplą w morzu w porównaniu z piramidalnymi długami Francji. Kto jest winien kompromitacji partii tak długo kierującej losami Francji? O tym nie wiemy, jeżeli w ogóle tego rodzaju pytanie zostało kiedykolwiek postawione. Kto odpowiada za obecny stan kraju? Na to pytanie dali odpowiedź wyborcy, odmawiając socjalistom dalszej akredytacji. Nie przyjęli do wiadomości wykrętnych tłumaczeń w rodzaju „kryzysu światowego” i „ogólnej złej koniunktury”. A przecież Francuzi są tolerancyjni w sprawach nadużyć finansowych. Opinia publiczna prędko zapomniała „staremu tygrysowi” Clemenceau łapówki, które przyjmował jako młody deputowany od aferzysty Korneliusa Hertza za kłamliwe wypowiedzi w aferze Kanału Panamskiego. W późniejszych czasach wypominanie tego przekrętu XIX stulecia było potępiane jako przejaw antysemityzmu. Wahałbym się, czy go wspominać jako ilustrację charakteru narodowego, gdyby nie ośmielił mnie wywiad udzielony przez Emanuela Macrona tygodnikowi niemieckiemu „Der Spiegel”. Prezydent mówi w nim o Francuzach jako narodzie królobójców, a przecież gilotyna Ludwika XVI liczy dobrze ponad dwieście lat. W stosunku do czasów najnowszych obowiązuje zażenowana dyskrecja. Do tej pory żaden socjalista nie oskarżył otwarcie Mitterranda o doprowadzenie kraju do katastrofy. W gazetach podobnej informacji nie znajdziecie. Trzeba należeć do wąskiego kręgu wtajemniczonych ekonomistów, żeby wiedzieć coś o idei „kraju bez fabryk”, lansowanej przez nieboszczyka Prezydenta i jego otoczenie. Chodziło o stopniowe wyeliminowanie przemysłu i oparcie ekonomii Francji na usługach – bankach, wielkiej dystrybucji, masowych restauracjach... hotelarstwie.

W usługach powiodło się tylko częściowo. Leclerc, Auchan, Carrefour zdobyły światową pozycję na własną rękę, bez pomocy państwa, chociaż daleko im do fenomenalnego sukcesu Amazona. W masowym restauratorstwie pozycja Amerykanów wydaje się niczym niezagrożona jeszcze przez długie lata, z ich Mac Donaldem, Starbuckiem, Kentucky Fred Chicken. Hotele Accor i Ibis również nie odebrały pola na świecie Hyattowi ani Mariottowi. Najlepiej udała się likwidacja przemysłu. Kopalnie Okręgu Północnego zamknięto i zasypano, a hałdy górnicze przekształcono w zielone wzgórza spacerowe. Wielkie piece Lotaryngii łatwo było wygasić. Że w obecnej sytuacji socjaliści nigdy tych planów geniusza znad Sekwany nie wspominają, rzecz jest wytłumaczalna. Efekty każdy widzi: masowe bezrobocie i uzależnienie od obcych kapitałów; nie ma się czym chwalić. Ponadto między rządami Mitterranda i Hollanda (Hollandią, jak je nazywają w Paryżu) istnieje ciągłość personalna, a więc i ciągłość odpowiedzialności; wielu ministrów Hollanda to weterani Wielkiego Prezydenta. Ciągłość znalazła wcielenie także w osobie obecnego prezydenta, który u François Hollanda sprawował strategiczny urząd ministra gospodarki. Kontynuacja idei również, gdyż jako minister gospodarki, w czasie stosunkowo krótkim, Emanuel Macron zdołał dokończyć dzieła likwidacji przemysłu, sprzedając kwiat przemysłu francuskiego – Alstom. W ślad za Alstomem – producentem wagonów szybkiej kolei TGV, z woli ministra także Alstom – producent silników elektrycznych dla TGV zmienił właściciela, wraz z technologią. Nabywcą w obu przypadkach był amerykański General Electric. Po francuskiej telekomunikacji SFR – dostawcy połączeń i właścicielu kabli telefonicznych – z kolei francuskie kolejnictwo stało się własnością Amerykanów. Nigdy powiedzenie pisarza Philippe’a Sollersa o Francji jako „małej kolonii amerykańskiej” nie miało głębszego sensu. K

pora na wprowadzenie do kalendarza islamskich świąt. Oczywiście – pewnie na razie – tylko tam, gdzie mieszka wielu muzułmanów. „Wszystkich Świętych też tylko tam się obchodzi, gdzie mieszka wielu katolików” – powiedział Thomas de Maiziere, nie zastanawiając się raczej nad wagą swych słów. W Wolfenbüttel minister spraw wewnętrznych brnął dalej: „Tam, gdzie mieszkają liczni muzułmanie, można zastanowić się także nad świętem islamskim”. Dla uspokojenia chrześcijan dodał jednak: „Ale generalnie nasze święta pozostają w chrześcijańskiej tradycji. I tak też powinno pozostać”. Sporym zaskoczeniem dla Thomasa de Maiziere musiała być wypowiedź szefa przyszłego (?) koalicjanta CDU, partii Zielonych, Cema Özdemira. Polityk, urodzony w Niemczech syn czerkieskich imigrantów z Turcji, uzyskał niemieckie obywatelstwo i wszedł do polityki: „ Jestem obywatelem niemieckim tureckiego pochodzenia. Ale Szwabia jest mi nawet bliższa niż Niemcy; z tym tureckim pochodzeniem sprawa nie jest wcale taka łatwa”. O sobie mówi: „Nie jestem imigrantem, lecz tubylcem. Tu się urodziłem”. Na łamach gazety „Passauer Neue Presse” polityk Zielonych udzielił odprawy postulatowi Thomasa de Maiziere. W Niemczech nie potrzeba wprowadzać islamskich świąt, ponieważ (czy nie wiedział o tym szef MSW?) muzułmanie już dzisiaj mogą brać wolne w swe święta. W niektórych landach, na przykład w Berlinie, Hamburgu czy w Bremie (te rządzone przez lewicę miasta są odrębnymi krajami związkowymi) zwalnia się uczniów z obowiązku szkolnego w ważne święta islamskie, podobnie zresztą jak i pracowników. Alexander Dobrindt, szef grupy krajowej CSU (siostrzana partia CDU, a właściwie 4. koalicjant), skomentował wypowiedź szefa MSW w gabinecie Angeli Merkel krótko i zwięźle: „Islamskie święto w Niemczech? Nie wchodzi w grę!”. „Nasza chrześcijańska spuścizna nie podlega dyskusji” – dodał polityk z Bawarii. Wtóruje mu ekspert ds. polityki wewnętrznej z ramienia CSU, Stephan Mayer: „Niemcy są od wieków kształtowane przez chrześcijańską tradycję. I pod tym względem po dziś dzień nic się nie zmieniło”. Wiceprzewodniczący CSU, Manfred Weber, na

łamach gazety „Passauer Neue Presse” odpowiada swemu koledze z CDU, że „dni świąteczne są przede wszystkim wyrazem religijnej tradycji kraju a nie poszczególnych grup mieszkańców”. A do tego – zauważa Weber – „integracji obywateli mahometan nie przyśpieszy wprowadzenie świąt islamskich”. Z zachwytem na propozycję Thomasa de Maiziere zareagował przewodniczący Centralnej Rady Muzułmanów w Niemczech, Aiman Mazyek. Na łamach tego samego dziennika Mazyek stwierdził, że wprowadzenie islamskiego święta w Niemczech może pozytywnie wpłynąć na integrację. Jego zdaniem podkreśliłoby to fakt, że muzułmanie stanowią element społeczeństwa oraz że istnieje wzajemne zrozumienie na rzecz dobrego i pokojowego współżycia. Ramadan i Święto Ofiarowania nadają się do tego najlepiej – stwierdził przewodniczący Centralnej Rady Muzułmanów w Niemczech. Niemieccy socjaldemokraci, dla których chrześcijaństwo to opium dla ludu, przyklasnęli pomysłowi Thomasa de Maiziere: „Należy zastanowić się nad tą propozycją”, powiedział agencji DPA szef SPD, Martin Schulz. „Niemcy powinny być w stanie przedłożyć stosowną propozycję, a następnie spokojnie i poważnie ją przedyskutować”. Może na uniwersytecie w Hamburgu? Uczelnia w tym mieście-landzie od dawna już ma charakter placówki koranicznej. Przykład: 10 lat temu wprowadzono tam „Salę skupienia” przeznaczoną na cele wyznaniowe. Studentom muzułmańskim to jednak nie wystarczyło: podzielili oni salę zasłoną na dwie części – dla mężczyzn i dla kobiet. Rektor uniwersytetu, Dieter Lenzen, uznał to za wyraz dyskryminacji. Zasłonę usunięto. Policja islamska (salafici) sprawdza, czy muzułmanki noszą chusty. W jednym z instytutów uniwersytetu organizowane są modły piątkowe. Również w salafickiej, konfrontacyjnej reżyserii opowiada na łamach portalu Focus-Online prof. Birgit Recki. Jednak niemała grupa islamskich studentów stawia kolejne żądanie: wykłady i ćwiczenia mają być planowane według terminarza modlitw islamskich. 15 lat temu na UH studiowało 30 muzułmanów. Dzisiaj 1300. Salam alejkum, almania! K


KURIER WNET · LISTOPAD 2017

N

ie było też drugiego takiego przykładu gestów solidarności i przyjaźni między dwoma narodami. Po II wojnie światowej zarówno Polska, jak i Węgry znalazły się w strefie wpływów Związku Radzieckiego. Jednakże sytuacja w obu krajach różniła się. Węgry stanęły na czele państw wprowadzających „stalinowskie” rozwiązania. Najważniejszą osobą za to odpowiedzialną był Mátyás Rákosi (1892–1971), który pełnił rolę sekretarza generalnego Węgierskiej Partii Robotniczej do 1956 r. Państwo Rákosiego szybko znalazło się w stalinowskiej awangardzie, zbliżając się do „radzieckiego ideału”. Stopień podporządkowania społeczeństwa i skala terroru były na Węgrzech wyższe niż w innych krajach bloku. W efekcie też węgierski stalinizm zakończył się wybuchem społecznej nienawiści o rozmiarach bezprecedensowych w całej ówczesnej komunistycznej Europie. Odpowiednikiem Rákosiego w Polsce był Bolesław Bierut (1892– 1956). W 1948 roku objął on stanowisko Sekretarza Generalnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, w latach 1947–52 był prezydentem RP, a w latach 1952–1954 stał na czele rządu PRL. W obu przypadkach nowe ekipy rządzące były w pełni zależne od Związku Radzieckiego. Zarówno Rákosi, jak i Bierut prezentowali politykę wzorowaną na działaniach Józefa Stalina. Tak więc dochodziło do represji w stosunku do przeciwników politycznych, wobec przedstawicieli Kościoła katolickiego (na Węgrzech pokazowy proces kardynała Mindszenty’ego, w Polsce represje

„Każdy prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść rękę przeciw władzy ludowej, niech będzie pewny, że mu tę rękę władza ludowa odrąbie w interesie klasy ro­ botniczej, w interesie chłopstwa pracującego i inteligencji”. w stosunku do kardynała Wyszyńskiego), a także przeciwko przedstawicielom indywidualnych rolników, tzw. kułaków. Jednak wersja stalinizmu węgierskiego przewyższała polską pod względem ofiar, a także stopnia podporządkowania sobie obywateli przez władzę komunistyczną.

Tajny referat Chruszczowa Początek przemian roku 1956 to XX Zjazd KPZR w lutym 1956, kiedy to Nikita Chruszczow wygłosił słynny tajny referat, którego efektem było ujawnienie prawdy (choć niecałej) o terrorze państwa Stalina i jego ofiarach. Wydarzenie to miało ogromny wydźwięk w Europie Środkowej. Jeśli chodzi o Polskę, to w odbiorze społeczeństwa ważna była zarówno treść referatu, jak i fakt, że radzieckie kierownictwo odważyło się na krytykowanie „niedawnego półboga”. Spodziewano się w efekcie, że dojdzie do zmiany polityki władz – odejścia od przymusowej kolektywizacji, uwolnienia prymasa Wyszyńskiego oraz gruntownej reformy i rozszerzenia społecznego zaplecza rządu. Nadzieje te zwiększyła nagła śmierć Bolesława Bieruta w Moskwie, 12 marca 1956 r. Następcą Bolesława Bieruta był Edward Ochab (1906– 1989), który nie miał dużego autorytetu wśród członków partii. Kolejnym efektem ogłoszenia referatu Chruszczowa był podział kierownictwa partii na dwie rywalizujące ze sobą frakcje: puławian i natolińczyków. Puławianie opowiadali się za reformami i ograniczeniem współpracy z ZSRR. Natomiast druga frakcja (natolińczycy) stawiała sobie za cel utrzymanie dotychczasowych związków z ZSRR, ostudzenie emocji i przyhamowanie procesu zmian. Przemiany w Polsce miały niewątpliwie wpływ na wydarzenia i reakcje na Węgrzech. Wspomnieć należy, że nawet Rákosi, który bagatelizował wnioski płynące z XX Zjazdu, wyraził zgodę na rehabilitacje węgierskich ofiar stalinizmu, w tym László Rajka. Na Węgrzech ogłoszono amnestię, na mocy której wolność odzyskało ponad 11 tysięcy osób. Jednocześnie jednak doszło do erupcji społecznego niezadowolenia, spotęgowanej przez trudną sytuację aprowizacyjną. Słynny XX Zjazd KPZR spowodował znaczne osłabienie

SOLIDARNOŚĆ·POLSKO-WĘGIERSKA pozycji Rákosiego, jednakże z uwagi na strach przed rozwijającym się „liberalizmem” (klub Petőfiego organizował dyskusje, które przyciągały tysiące osób) nie podjęto decyzji o jego usunięciu ze stanowiska.

Poznański czerwiec 1956 r. i jego reperkusje na Węgrzech Początek brzemiennych w skutkach wydarzeń roku 1956 w Polsce i na Węg­ rzech to dzień 28 czerwca, kiedy to na ulice Poznania wyszli robotnicy, do których później dołączyli również inni mieszkańcy miasta. Demonstracja na początku miała charakter pokojowy, ale po kilku godzinach przemieniła się w zbrojne powstanie. Hasła, które wznosili demonstrujący poznaniacy, też szybko się zmieniały, przechodząc od żądań o charakterze ekonomicznym przez postulaty zmian politycznych, aż po hasła niepodległościowe. Miały miejsce walki, które zostały krwawo stłumione przez wojsko pod dowództwem sowieckiego generała Wsiewołoda Strażewskiego. Do walki z protestującymi wykorzystano ponad 10 tys. żołnierzy, ponad 350 czołgów oraz 30 transporterów opancerzonych. Według badań historyka Łukasza Jastrzębia poznański czerwiec to 49 ofiar wśród cywilów. Badacz ten doliczył się również 384 rannych, z czego 79% to cywile. Bezpośrednim następstwem poznańskich wydarzeń były zatrzymania demonstrantów i procesy osób w nich uczestniczących. Zapoczątkowano również kampanię mającą na celu ich dyskredytację. Premier Józef Cyrankiewicz 29 czerwca wygłosił przemówienie, w którym ogłosił, że „Każdy prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść rękę przeciw władzy ludowej, niech będzie pewny, że mu tę rękę władza ludowa odrąbie w interesie klasy robotniczej, w interesie chłopstwa pracującego i inteligencji (…)”. Wydarzenia w Polsce wywołały reakcję społeczeństwa węgierskiego i zradykalizowały nastroje. Szereg działań Rákosiego mających na celu ostudzenie emocji, ujarzmienie obywateli i zatrzymanie przemian, przyczyniło się ostatecznie do jego usunięcia ze stanowiska przez Moskwę. Jednakże jego miejsce na czele Węgierskiej Partii Komunistycznej zajął Ernő Gerő, którego wybór spotkał się z negatywnym odbiorem ze strony społeczeństwa, żądającego zasadniczych zmian. Kolejne wydarzenia w Polsce: Śluby Narodu Polskiego 26 sierpnia 1956 r. (wydarzenie religijne, mające wymiar patriotyczny, na którym zgromadziło się nawet ok. miliona osób), procesy uczestników poznańskich walk, a także obrady VIII Plenum KC PZPR (19–21 października 1956 r.), zakończone ostatecznym wyborem Władysława Gomułki (który uchodził wówczas za symbol zmian i reform w państwie), również były obserwowane przez Madziarów. Wi-

stale rosła i w godzinach wieczornych liczyła ok. 200 tys. ludzi. Odpowiedzią władzy na te wydarzenia było radiowe przemówienie pierwszego sekretarza Gerő, który ogłosił, że rządzący nie pójdą na żadne ustępstwa. To tylko zaogniło sytuację. Odezwa do tłumu Imrego Nagya również nie pomogła – rozczarowała demonstrujących. Zebrany tłum przeszedł do czynów, obalając pomnik Stalina i odbierając broń żołnierzom. Powstanie zbrojne, które historia zapamiętała jako rewolucję 1956 r., rozpoczęło się, gdy demonstranci odpowiedzieli ogniem na ostrzelanie ich przez ochronę rozgłośni radiowej. Reakcją władzy na Węgrzech na pierwsze starcia było umieszczenie Imrego Nagya w gronie członków Biura Politycznego, a także podjęcie decyzji o wprowadzeniu stanu wyjątkowego i wyciągnięciu ręki po pomoc do wojsk ZSRR, stacjonujących na terenie Węgier. Spotkało się to z radykalnym sprzeciwem społeczeństwa. Został ogłoszony strajk generalny. Powstańcy zapowiedzieli kontynuację walki, dopóki władza nie spełni konkretnych żądań, przede wszystkim wycofania armii ZSRR okupującej terytorium Węgier i uniezależnienia wobec Moskwy w dziedzinie polityki, gospodarki, czy w zakresie wewnętrznych stosunków społecznych. Lud domagał się, aby rządzący działali na rzecz wystąpienia Węgier z Układu Warszawskiego i Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej i zaczęli dbać o podstawowe wolności obywatelskie. Działania wojsk sowieckich nie dały oczekiwanych przez komunistyczną władzę efektów. Demonstracje antyrządowe zaczęły rozprzestrzeniać się na cały kraj. Toczyły się walki, przede wszystkim w Budapeszcie; w innych rejonach kraju dochodziło do nich rzadziej. W stolicy Węgier powstańcy stworzyli specjalne miejsca, będące ośrodkami oporu. Znajdowały się one na wyspie Csepel, w Pasażu Korwina oraz w VIII i IX dzielnicy w Peszcie, w Budzie zaś m.in. na placach Széna i Zsigmonda Móricza. Podczas starć w dniach między 23 a 28 października 1956 roku zginęło ok. 3 tysięcy osób, była też liczna grupa rannych. Komuniści na Węgrzech widząc, że sytua-

Był to ewenement w ówczesnej komu­ nistycznej Europie. Spośród wszyst­ kich krajów bloku wschodniego tylko w Polsce i na Węgrzech doszło wtedy do tak daleko idącego sprzeciwu wo­ bec narzuconej siłą władzy.

Rok

1956

Ewenement przyjaźni Polaków i Węgrów Brunon Podlacha

Nikita Chruszczow informował osoby stające na czele państw znajdujących się pod kuratelą Związku ra­ dzieckiego o decyzji stłumienia „wystąpień kontrrewolucyjnych” przy użyciu siły. Jedy­ nym, który tej decyzji nie zaaprobował, był I sekretarz KC PZPR Władysław Gomułka.

Tylko w Polsce i na Węgrzech, spośród wszystkich krajów blo­ ku wschodniego, do­ szło w 1956 roku do tak daleko idącego sprzeci­ wu wobec rządzących. Nie było też drugiego takiego przykładu gestów solidarności i przyjaźń między dwo­ ma narodami w tym okresie. doczna była solidarność z Polakami, zwłaszcza wśród młodzieży i protestujących studentów. Należy podkreślić, że ówczesne nadzieje społeczne odnoszące się do Władysława Gomułki związane były z jego krytycyzmem wobec działań władzy ludowej w stosunku do poznańskich robotników. Na wspomnianym VIII Plenum KC PZPR, 18 października1956 r., Gomułka wygłosił przemówienie programowe, w którym stwierdził, że robotnicy Poznania nie protestowali przeciwko Polsce Ludowej i socjalizmowi, ale przeciwko „złu, jakie rozkrzewiło się w naszym ustroju społecznym”. Dowodził też, że przyczyny tragedii poznańskiej i niezadowolenia klasy robotniczej tkwiły nie tyle w protestującym społeczeństwie, co „w nas, w kierownictwie partii, w rządzie”. Krytyka ta i przeszłość samego Gomułki wyjaśniają do pewnego stopnia jego społeczną popularność jesienią 1956 r. oraz kredyt zaufania,

FOT. IPN

4

jaki polskie społeczeństwo dało mu, mając nadzieję na zasadnicze zmiany.

Rewolucja węgierska 1956 r. 22 października 1956 r. na Politechnice w Budapeszcie miał miejsce wielki wiec studentów, który wzywał do opracowania programu przemian, wyrażał solidarność z Polakami i poparcie dla przemian nad Wisłą. Zdecydowano także o organizacji następnego dnia demonstracji pod pomnikiem Józefa Bema, a niezadowolenie społeczne na Węgrzech sięgało zenitu. Początek tragicznych w skutkach październikowych wydarzeń

w Budapeszcie to manifestacja, która rozpoczęła się po południu 23 października 1956 r. Sytuacja zaczęła się wymykać spod kontroli komunistycznej władzy. Manifestacja, która miała charakter patriotyczny i antyrządowy, spotkała się z powszechnym poparciem wśród mieszkańców węgierskiej stolicy. Wspierały ją pochody, które wyruszyły z kilku punktów miasta. Wśród węgierskich barw narodowych pojawiła się spora liczba polskich flag. Wzorem wcześniejszych wydarzeń w Poznaniu demonstrujący tłum po pewnym czasie zaczął wznosić coraz bardziej radykalne hasła, w tym również usunięcia Sowietów z terenów węgierskich. Liczba manifestantów

cja się nie uspokaja, podjęli decyzję o zasadniczych zmianach politycznych. Już 27 października premierem zreformowanego rządu został Imre Nagy. Następnego dnia zasadniczo przekształcono kierownictwo partii, rozpoczęto rozmowy z powstańcami, o godzinie 13.00 został ogłoszony rozejm, a parę godzin później Nagy ogłosił, że wojska ZSRR zostaną wycofane z Budapesztu. Imre Nagy 31 października 1956 r. zapowiedział wyjście Węgier z Układu Warszawskiego i 1 listopada ogłosił je państwem neutralnym. Rozpoczęły się negocjacje rządu Nagya z władzami ZSRR, których celem było zakończenie pobytu wojsk radzieckich na ziemiach węgierskich. Wydawało się, że sytuacja na Węgrzech, choć chaotyczna, zaczyna się normalizować (powstawały nowe partie, wolna prasa, zakłady pracy zaczęły znowu pracować itd.), jednakże okazało się, że Chruszczow już wtedy informował osoby stające na czele państw znajdujących się pod kuratelą ZSRR o decyzji stłumienia „wystąpień kontrrewolucyjnych” przy użyciu siły. Jedynym, który tej decyzji nie zaaprobował, był Władysław Gomułka. Ostateczne zdławienie powstania węgierskiego z 1956 roku miało swój początek 4 listopada o 4 rano. Wojska ZSRR i węgierskich komunistów pokonały dzielnie broniących się powstańców (poza Budapesztem bronili się nawet do końca miesiąca), a ich wygrana niosła za sobą bardzo dotkliwe skutki. Efektem krwawego tłumienia oporu było ok. 3 tysiące śmiertelnych ofiar i kilkadziesiąt tysięcy rannych wśród powstańców i cywilów, przy o wiele mniejszych stratach sowieckich

(ok. 700 zabitych i zaginionych, 1450 rannych). Kolejnym następstwem była masowa emigracja Węgrów z kraju, licząca 200 tysięcy osób. Pozostałych w kraju uczestników powstania spotkały represje. W okresie między 4 listopada 1956 roku a 31 lipca 1957 roku zostało wydanych 6321 wyroków (w tym 70 wyroków śmierci). Imre Nagy ukrył się w ambasadzie Jugosławii. Został Jednak odnaleziony i skazany na śmierć. Karę wykonano 19 czerwca 1958 r. Kardynał Mindszenty znalazł schronienie w ambasadzie USA.

Tłum przeszedł do czynów, obalając pom­ nik Stalina i odbiera­ jąc broń żołnierzom. Powstanie zbrojne, które historia zapa­ miętała jako rewolucję 1956 r., rozpoczęło się, gdy demonstranci odpowiedzieli ogniem na ostrzelanie ich przez ochronę rozgłośni ra­ diowej. Bezprzykładna pomoc z nad Wisły dla walczących Węgrów Węgierską jesień 1956 roku bacznie obserwowano w Polsce. Sympatię do Węgrów można było zauważyć nawet wśród ekipy rządzącej. Komuniści w Polsce, którzy nie poparli oficjalnie decyzji o stłumieniu węgierskiego ruchu oporu, okazali się pod tym względem jedynymi w całym bloku wschodnim. To jednak przede wszystkim wsparcie, jakiego udzieliło społeczeństwo polskie walczącym węgierskim powstańcom, było bezprzykładne. Solidarność Polaków z walczącymi ze wspólnym wrogiem Węgrami przejawiała się głównie w oddawaniu krwi. Reakcja społeczeństwa była imponująca. Najwięcej krwiodawców-ochotników, wśród których najliczniejsi byli studenci, zgłaszało się w dużych miastach: Warszawie, Krakowie, Katowicach, Wrocławiu, Poznaniu czy Łodzi. Chętnych było tak dużo, że pomimo utworzenia nowych punktów pobierania krwi (większe stacje działały całą dobę), nie wszystkim udało się oddać krew. Dzięki tej mobilizacji do Budapesztu wysłano prawie 800 litrów krwi. W tym samym czasie prowadzono zbiórkę pieniędzy, żywności i lekarstw, i trwało to wiele tygodni. Szacunki wartości przekazanej pomocy są różne, ale badacze tematu podają kwotę nawet 2 mln dolarów amerykańskich. Według danych Polskiego Czerwonego Krzyża należy mówić o 42 ciężarówkach i 104 wagonach zawierających pomoc dla Węgrów. Trzeba też wspomnieć o organizowanych w trakcie węgierskiego powstania wiecach poparcia, a także o wywieszaniu w wielu miejscach Polski węgierskich flag (niejednokrotnie przewiązanych czarną wstążką) na znak solidarności z narodem węgierskim.

Przyjaźń polskowęgierska ewenementem Wydarzenia 1956 roku w Polsce i na Węgrzech pokazały, że oba narody nadal łączyła silna więź. Przyjaźń okazywana wcześniej w historii, znowu znalazła swój wyraz. Niewątpliwie Polaków i Węgrów po raz kolejny połączył wspólny wróg – komunistyczne władze kompletnie zależne od Moskwy. Co warte podkreślenia, tylko w Polsce i na Węgrzech, spośród wszystkich krajów bloku wschodniego, doszło w 1956 roku do tak daleko idącego sprzeciwu wobec rządzących. Nie było też drugiego takiego przykładu gestów solidarności i przyjaźń między dwoma narodami w tym okresie. Stosunki polsko-węgierskie po wydarzeniach 1956 roku zmieniły jednak swój charakter. Wiązało się to z tym, że społeczeństwo węgierskie nie sprzeciwiało się później władzy w tak dużym stopniu, jak miało to miejsce w Polsce. W okresie powstania węgierskiego 1956 r. Węgrzy wyraźnie opowiedzieli się po stronie powstańców, jednak krwawe stłumienie zrywu przyczyniło się do późniejszej niechętnej postawy społeczeństwa węgierskiego wobec wszelkich form opozycyjnej aktywności politycznej. Tymczasem w Polsce opozycja krok po kroku rosła w siłę, do tego stopnia, że w latach 80. była w stanie stworzyć namiastkę społeczeństwa obywatelskiego. K


LISTOPAD 2017 · KURIER WNET

5

ROWEREM·PRZEZ·CZASOPRZESTRZEŃ zobaczyć, przypomnieć sobie, nawiedzić te miejsca. W tym wątku był cmentarz w Miednoje, obóz koncentracyjny w Dachau, był Katyń i jeszcze jedno miejsce, o którym – powiem szczerze – nie miałem pojęcia, a mianowicie Bykownia koło Kijowa. Cmentarz ofiar terroru komunistycznego z czasów przedwojennych i wojennych.

Jak to logistycznie wyglądało? Je­ chał Pan sam czy w większej grupie? Przygotowywaliśmy się niemal dwa lata. W planach było pokonanie ponad 11 000 kilometrów na rowerach, we dwóch z moim przyjacielem Jankiem Kostuchem. Dołączył do nas młody chłopak, który dopiero zaczyna pielgrzymować, Adaś Korwel. Adam jechał z nami rowerem od Fatimy do Berlina. Mieliśmy też wsparcie samochodu, którym jechał nasz kolega Tobiasz, od Fatimy do Barcelony wspomagany jeszcze przez nasze koleżanki Ulę Kołakowską, Anię Kaczorowską i Elę Kowalewską, które pomagały nam w zaopatrzeniu i w ostatnich przygotowaniach przed tą długą wyprawą.

Jechaliście w pośpiechu. Czy mieli­ ście czas na rozmowy z ludźmi, któ­ rych mijaliście? Po to było to długie przygotowanie, żeby zobaczyć te wszystkie miejsca i właśnie żeby się spotkać z ludźmi. I żeby przede wszystkim szczęśliwie i bezpiecznie przejechać ten długi dystans. Czas był bardzo ograniczony, ale udało się więcej, niż zaplanowaliśmy. Efekt przedsięwzięcia przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania. Gdyby mi jeszcze raz przyszło to realizować, to bym się chyba nie podjął, mając świadomość, ile spraw może człowieka zaskoczyć w takiej pielgrzymce. Na szczęście nas zaskoczyły same pozytywne rzeczy, tak że wspólnie z Jankiem i wszystkimi przyjaciółmi i tysiącami ludzi, którzy nam kibicowali, wspomagali, wspierali, modlili się za nas – wszyscy zgodnie uznaliśmy, że Opatrzność była naszym najważniejszym drogowskazem.

Ile wynosił odcinek dzienny? Zaplanowaliśmy średnio 200 kilometrów rowerem dziennie. Zdarzały się też odcinki ponad 300-kilometrowe. Wszystko to było spowodowane i uwarunkowane tym, że w konkretnych dniach chcieliśmy dotrzeć do ważnych dla nas miejsc. To był jeden z warunków, a potem jeszcze jedna kwestia, a mianowicie – wizy rosyjskiej. Pierwotnie mieliśmy zaplanowany miesięczny pobyt w Rosji. Niestety nie dostaliśmy wizy. Po drugim wniosku udało się wizę uzyskać, ale okrojono nam czas pobytu z miesiąca do dwóch tygodni i to spowodowało zwiększony reżim terminowy. Powiedzmy jeszcze o przygotowa­ niach do wyprawy. Wiemy o dwóch latach planowania trasy, szukania noclegów, przejazdów jakąś trasą rowerową; niekoniecznie szosą. Koncentrowaliśmy się na sprawach ściśle technicznych. Chodziło o wybór drogi o odpowiedniej nawierzchni, co było największym problemem transportowo-logistycznym, bo przecież nie mogliśmy wjechać na autostradę – rowerzyści po prostu mają zakaz. Natomiast po ścieżkach rowerowych myślę, że jechalibyśmy jeszcze do tej pory. Chodziło nam o to, żeby trasę pokonać w odpowiednim czasie, więc dobór dróg był bardzo istotny. Zaplanowanie takiej trasy naprawdę nie jest łatwe. Na dystansie od 200 do 1000 km w ciągu pięciu dni łatwo sobie poradzić, mamy doświadczenie, ale zaplanować, jaką drogą chcemy jechać dzień po dniu przez 2 miesiące, uwzględnić różnice wzniesień – bo były Pireneje, Alpy, były fiordy norweskie… Więc z trasą nam zeszło dosyć sporo. Ale najważniejszym wyzwaniem były dla nas miejsca objawień Matki Bożej i miejsca kultu maryjnego, w których chcieliśmy być. Do tego musieliśmy dostosować terminarz – żeby znaleźć się tam w odpowiednim czasie. Na przykład w Berlinie chcieliśmy być w kościele w pierwszy piątek miesiąca i uczestniczyć w pierwszej sobocie miesiąca. To było nasze podstawowe wyzwanie. Z kolei, żeby uczcić pięć pierwszych sobót, zgodnie z tym, o co prosiła Matka Boża, założyliśmy sobie, że pierwsze trzy soboty odprawimy w Polsce, następna będzie w Berlinie i ostatnia w Rosji. Dlatego te odcinki musiały mieć po 200 i ponad 200 km dziennie. Czyli dyscyplina nie tylko organiza­ cyjna, ale też duchowa, plus wydol­ ność fizyczna, bo te 200 kilometrów trzeba przejechać. Tak. Jeszcze doszedł jeden wątek. W ogóle nasz plan składał się jakby z trzech wątków. Pierwszy to wyzwanie duchowe, czyli uczestnictwo we mszy świętej i obecność w miejscach kultu maryjnego. Drugim był wątek rowerowy – wszystko, co się wiązało z przejazdem, w tym odcinek głównie skandynawski, gdzie dotarliśmy na North Cape. To było takie nasze rowerowe marzenie. North Cape to jest mekka rowerzystów. Każdy marzy i śni o tym, żeby tam dotrzeć; my też takie sny mieliśmy i chcieliśmy je urzeczywistnić. Był jeszcze trzeci, bardzo ważny element – tło historyczne. Bo wiadomo, że objawienia maryjne miały przełożenie na to, co się działo od początku I wojny światowej poprzez rewolucję październikową, okres II wojny światowej, aż do obalenia komunizmu. I w tę setną rocznicę chcieliśmy to wszystko

Opowiedzmy o najciekawszym spotkaniu. Tych spotkań było wiele. Może powiem o duchowym spotkaniu w Sankt Petersburgu. Dotarliśmy tam w pierwszą sobotę lipca. Właśnie w lipcu Matka Boża prosiła o modlitwę za Rosję. Mieliśmy wizę od pierwszego lipca, byliśmy na granicy o północy. Do Sankt Petersburga dojechaliśmy do kościoła Katarzyny Aleksandryjskiej; na szczęście znaliśmy go, byliśmy tam rok wcześniej. Dotarliśmy tam o 8:45. Trwała msza, nie byliśmy pewni, czy to jest nasza msza dziękczynna, miałem nadzieję, że nie. Tuż po zakończeniu pobiegłem do zakrystii, do księdza, którego znałem z ubiegłego roku. Powiedziałem: proszę księdza, niech ksiądz mi tylko nie mówi, że to była ta msza dziękczynna! On stwierdził ze stoickim spokojem, że nie. Ta będzie o 12. No więc udało nam się zrealizować jeden z najważniejszych punktów. Byliśmy w pełni usatysfakcjonowani, po mszy, że tak powiem, wyluzowani, a siostra zakonna przygotowywała nam nocleg. Podeszła jakaś pani i mówi: a może byście chcieli zatrzymać się u mnie, to taka ciekawa historia, chciałabym posłuchać… Była Rosjanką, ale mówiła dosyć dobrze po polsku. Trochę się wahaliśmy, ale siostra zakonna stwierdziła: nie wypada wam odmówić, powinniście pójść. Tak też było. Poszliśmy najpierw na miasto, pokazała nam Sankt Petersburg, zjedliśmy obiad. Jedziemy do niej domu. Akurat tak szczęśliwie się złożyło, że to było na obrzeżach Sankt Petersburga od strony Moskwy, a następny kierunek to była Moskwa; po drodze chcieliśmy jeszcze Carskie Sioło zobaczyć i Puszkin. Jak dojeżdżaliśmy do jej domu, ona stwierdziła, że idzie dzisiaj do pracy na noc i zostaniemy z jej mężem, ale rano wróci i pójdziemy sobie na 11 do kościoła właśnie w Puszkinie, tam jest katolicki kościół. Byliśmy zaskoczeni, bo wcześniej o tym nie było mowy. Wychodzi gospodarz, czyli mąż Iriny, w stanie, że tak powiem, weekendowym. A my mieliśmy pomysł, żeby wziąć jakiś alkohol, bo jak tu rozmawiać w Rosji o czymkolwiek bez takiego atrybutu? Byłem tyle razy i nigdy się to nie udawało. Irina szybciutko przekazała nam klucz i już była na progu gotowa do wyjścia. Poczuliśmy się lekko zdezorientowani. Zapytaliśmy, czy można tutaj pić alkohol, bo chcielibyśmy porozmawiać i tak dalej. Na to ona powiedziała, że on w tym stanie jest już od 20 lat. Daliśmy więc spokój z tym pomysłem. On był trochę obruszony i zaskoczony całą tą sytuacją. Patrzyliśmy na siebie lekko skonsternowani, ale zainteresował się tym, co robimy, zaczęła się opowieść, coraz bardziej go wciągała, coraz więcej nas dopytywał, a my mu opowiadaliśmy. Stworzył się fajny klimat, o alkoholu nie było mowy. Poszliśmy spać. Rano Janek z nim parzył herbatę. On ciągle był pod wrażeniem naszego wyczynu. Patrzył na to głównie w kategoriach sportowych. Jego żona wróciła z pracy, bardzo zas­ koczona miłą atmosferą. Powyciągała z lodówki chyba wszystko, co tylko mieli, ugościła nas pięknie. Ponieważ klimat się zrobił taki fajny, zaproponowaliśmy, że może Jurij, czyli jej mąż, pojedzie z nami do kościoła. Ona parsknęła śmiechem i powiedziała, że on

Opatrzność była naszym najważniejszym drogowskazem

zajmuje, a jak wróci, to na pewno nam tam coś przygotuje, tylko że on nawet nie jest w stanie powiedzieć kiedy ona wraca, ale żebyśmy byli spokojni, bo jeszcze jest dużo czasu. No i wracając teraz do tego Puszkina i do kościółka, ksiądz proboszcz, zadowolony i ciekawy naszej historii, mówi: słuchajcie, dobrze trafiliście, bo mamy ikonę Matki Bożej Fatimskiej. To jest szczególny obraz, był pisany, kiedy żyła jeszcze siostra Łucja, powstawał w konsultacji z nią. Będzie cudowną rzeczą, jak się przy tym obrazie pomodlimy, a ja wam opowiem historię tego obrazu. Zaproponowałem różaniec. Zrobiła się niesamowita atmosfera. W kap­ liczce przed tym obrazem wspólnie z Rosjanami odmawialiśmy różaniec w taki sposób, że my pierwszą część mówiliśmy po polsku, a oni odpowiadali po rosyjsku. Ale jakby clou sprawy i głównym wątkiem, bardzo zaskakującym, było to, że właśnie Jurij został ze swoją żoną przed tym obrazem, uklęknął, przygotowując się do modlitwy, a ksiądz proboszcz, kończąc historię tego obrazu, stwierdził, że ta Matka Boska jest patronką ludzi uzależnionych od alkoholu. Modlitwa była naprawdę przecudowna, ludzie byli pod dużym wrażeniem, my zresztą też. Na koniec podeszły trzy siostry zakonne, mówiły po polsku. Jedna z nich zapytała, czy mamy w Moskwie przygotowane miejsce na nocleg. Powiedziałem, że w zasadzie nie mamy, bo pisałem do takiej siostry Agnes, ale nie odpowiedziała. Na to ona wyciąga rękę i mówi: dzień dobry, to ja jestem siostra Agnes. Takie to było niesamowite; tak że miejsce mieliśmy już przygotowane.

Rowerowa pielgrzymka przez Europę w stulecie objawień fatimskich Ze Zbigniewem Czajką, spółdzielcą Mediów Wnet, który odbył pielgrzymkę na rowerze z Fatimy do Moskwy, rozmawia Aleksander Wierzejski.

FOT. KONRAD TOMASZEWSKI (2)

Będziemy rozmawiać o wspaniałej podroży. Skąd pomysł wyjazdu do Rosji? Rosja była na trasie. Pomysłem było uczczenie setnej rocznicy objawień Matki Bożej w Fatimie, więc naszą podróż, a w zasadzie pielgrzymkę rozpoczęliśmy w Fatimie, a potem trasa wiodła między innymi przez Rosję.

nigdy w kościele nie był i dobrze, że chociaż jej pozwala chodzić. Ale poprosiłem Janka, żeby z nim pogadał. Po 20 minutach patrzymy, a on idzie do łazienki, ubiera się i pojechaliśmy do tego kościółka wspólnie. Przed kościołem spotkaliśmy proboszcza. Też oczywiście zafascynowany naszym pomysłem, od razu usadził nas

wykorzystamy to polsko-rosyjskie spotkanie, w dodatku z proboszczem Hiszpanem. Po polsku mówił? Mówił po rosyjsku, ale my sobie radziliśmy po rosyjsku dosyć dobrze. Odbiegając na chwilę od tego wątku; ciekawą historią było, że kiedy szukałem w Mos-

Żeby uczcić pięć pierwszych sobót, zgodnie z tym, o co prosiła Matka Boża, założyliśmy sobie, że pierwsze trzy soboty odprawimy w Polsce, następna będzie w Berlinie i ostatnia w Rosji. Dlatego te odcinki musiały mieć po 200 i ponad 200 km dziennie. w pierwszych ławkach. Rozpoczęła się msza święta. Po mszy oczywiście duże zainteresowanie. Zawsze tak było, jak się pojawiliśmy w jakimś miejscu i tylko rozpoczęliśmy naszą historię, to się robił tłum chętnych do zdjęć, do rozmowy. Tam też tak było, a ja sobie pomyślałem – no to pięknie,

kwie noclegów, to pisałem do Polskiej Misji Katolickiej. Miałem adres siostry zakonnej o imieniu Agnes; napisałem, dzwoniłem, ona nie odpowiadała. Potem, na dwa tygodnie przed tym Puszkinem, dodzwoniłem się z Finlandii do pewnego księdza, który stwierdził, że siostry Agnes nie ma, ale ona się tym

Na ile Rosja ma świadomość prze­ słania Matki Boskiej Fatimskiej? W Moskwie jest kościół katolicki pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia, to jest moskiewska bazylika mniejsza i tam posługują franciszkanie z Polski, z Białorusi, z Rosji i z Włoch. Nawet proboszczem jest biskup Włoch, który nam udzielił specjalnego błogosławieństwa, co było bardzo podniosłe. Ludzie w tym kościele wiedzą dokładnie o objawieniach i tę historię przeżywają, modlą się, to oczywiste. Kościół w Rosji był kiedyś polski, księża zwykle mówili po polsku, wierni również. Czy teraz to się zmieniło? Tak. Teraz msze odbywają się tam w kilku językach – po portugalsku, po angielsku, po niemiecku, ale dwa razy po polsku, bo w niedziele jest msza o 8 rano i o 13 w języku polskim. To jest też niezwykłe i nas ujęło, że ludzie z tak wielu krajów znajdują to miejsce i tam oddają się modlitwie. Czy spotkania w Rosji były dla cie­ bie niespodzianką, czy to jest kraj, który już znasz i po prostu wiedzia­ łeś, jak ludzie będą reagować? Troszkę znam ten kraj, bo byliśmy tam w ubiegłym roku. Byliśmy w Sankt Petersburgu, na rowerach oczywiście, i byliśmy zaskoczeni bardzo pozytywnie właśnie rozmowami z ludźmi, infrastrukturą, którą tam żeśmy zastali. Sankt Petersburg to przecudowne miasto, jedno z piękniejszych, które widziałem, a widziałem sporo miast w Europie i nie tylko. Ale co do relacji z ludźmi: niezależnie od tego, czy jest to w sklepie, czy w hotelu, czy na ulicy, o cokolwiek zapytać, są bardzo mili, uprzejmi, kulturalni. Młodzi ludzie władają językami. Naprawdę jest to bardzo zaskakujące. Jak planowaliśmy tę jazdę i taki długi przejazd przez Rosję, nasi znajomi mieli obawy – bo my już tych obaw nie mieliśmy po ubiegłorocznych doświadczeniach – ale byłem też ciekawy, jak wygląda życie, jak wygląda Moskwa. Sama Moskwa nie jest tak piękna jak Sankt Petersburg, natomiast relacje są dokładnie takie same, tak że naprawdę nie ma absolutnie żadnych obaw. Ja nawet śmiem twierdzić, stosunki między ludźmi w Rosji są bardziej przyjazne i ciekawsze niż na Zachodzie na przykład, szczególnie we Francji. - A czy jest kontrast między tymi miastami i poziomem życia a tak zwaną rosyjską „głubinką”, czyli prowincją? Jest ogromny kontrast, przerażający kontrast, który budzi skrajne emocje. Nie jechaliśmy przez miejscowości najmniejsze, ale jak się przejeżdża przez mniejsze miejscowości przy głównej trasie, obraz jest przerażający. Jak się widzi te budynki, trudno

uwierzyć, że ktoś tam mieszka, ale mieszka, bo wchodziliśmy, pytaliśmy ludzi, jak im się żyje. To jest naprawdę potworne. Natomiast sama Moskwa czy Sankt Petersburg to są metropolie na skalę światową, nie tylko europejską. Tak że kontrast jest gigantyczny. Biliśmy się z myślami, długo o tym rozmawialiśmy, ale doszliśmy do takiego wniosku, że to, co było złe, po prostu musi umrzeć, że w Rosji to, co było naganne, co było zakażone tą chorobą komunizmu, po prostu nie ma wyjścia, to jest pogrzeb, degeneracja, takie powolne umieranie, no i jak przy tego rodzaju okoliczności, jest przykre, jak się patrzy na te domy, na tych ludzi, jak się z nimi rozmawia. Oni wspomnieniami wracają do tych czasów. Z ich punktu widzenia te czasy były lepsze, bo wszystko było, bo ktoś nimi kierował, zarządzał, rozdawał. Było jakieś centralne sterowanie. Wydawało się, że mieli wtedy sens życia, bo ten sens ktoś im nadał. Chora ideologia komunistyczna, ale oni byli do tego przekonani, byli w tym pogrążeni, im się to wydawało dobre. Natomiast teraz musieli się zderzyć z realiami rynkowymi, wszystkim, co się dzieje, i to jest trudne dla niektórych, ale chyba nie ma na to recepty. W tym kraju nadal stoją pomniki Lenina, Stalina, nadal są ulice Dzier­ żyńskiego, a więc tych morderców, którzy na Rosjan sprowadzili naj­ większe nieszczęście. A przez pra­ wnuków tych, którzy przetrwali, są wychwalani i uważani za zbawców ojczyzny. To jest przykre i trudne do zrozumienia i każdy, kto zna trochę historii, ma jakąś wiedzę i rozsądek, nie może się z tym pogodzić. Tak też było w naszym przypadku, kiedy widzieliśmy, że kraj wychodzi z niewoli komunistycznej, a jednocześnie stoi pomnik Lenina w centrum parku. Trudno nad tym emocjonalnie zapanować. Ale myślę, że chyba to nie tylko dotyczy Rosji, ale większości miast na świecie. Niektóre ikony są widocznie potrzebne. Nie wiem, komu, po co i na co, ale widocznie są potrzebne, skoro je się jeszcze umieszcza w takich miejscach, żeby stały jako, nie wiem, symbol albo może po to tylko, żeby ludzie sobie zdjęcia przy nich robili; my też zrobiliśmy. Na koniec pytanie o owoce ducho­ we tego ogromnego, kilkuletniego wysiłku przygotowań i tej niezwy­ kłej, bardzo wyczerpującej dla was przecież fizycznie, finansowo i or­ ganizacyjnie pielgrzymki. To było duże przedsięwzięcie i rzeczywiście wymagało przygotowania na wielu płaszczyznach. Ogromne ryzyko, bo jednak to były tysiące kilometrów przejechanych w ruchu miejskim, skrzyżowań, mijania z samochodami w różnych warunkach – po śniegu, we mgle, w deszczu. Ale determinacja pokonania tych kilometrów była ogromna. Już w trakcie zadawaliśmy sobie pytanie, czy warto, co nam to daje, co my w tym odnajdujemy ciekawego. Ale z odpowiedzią nie było żadnych problemów już w trakcie pielgrzymki, a szczególnie na koniec, jak się ją podsumuje. W trakcie doświadczaliśmy niezwykłych rzeczy, nieprawdopodobnych spotkań, sytuacji, których na ludzki sposób i rozum nie da się pojąć. A jednak to się działo. Mogliśmy realizować naszą pielgrzymkę, mogliśmy spotykać cudownych ludzi, widzieć różne sytuacje i jakby odtwarzać sobie, uświadamiać historię. Dla nas było to jakby głębokie cofnięcie się do historii przemian z XVIII–XIX wieku i poszukiwanie odpowiedzi na kilka bardzo ważnych pytań. To poz­wala mi patrzeć na świat przez pryzmat tamtego okresu i przez to, czego doświadczyliśmy na tej pielgrzymce. Mam fundament, poczucie stabilizacji, pewności. Musiałem zadać pytanie i odpowiedzieć, czy człowiek jest w tym punkcie, w którym chciałby być. Czy zmierza w tym kierunku, w którym by chciał zmierzać. Trzeba robić korekty. Mogę powiedzieć o samym sobie, że powinienem dokonać pewnych korekt i pewne drogowskazy poustawiać trochę inaczej. I to jest owoc tego pielgrzymowania. Natomiast przeżywanie duchowe jest podstawowym, jeszcze bardziej ważnym fundamentem, co oznacza trwać cały czas w wierze, w ufności, w zaufaniu, bo tylko tak postępując, można mieć pełne zadowolenie i pełną satysfakcję z życia. Myślę, że taką właśnie mam. Dziękuję za rozmowę.

K


KURIER WNET · LISTOPAD 2017

6

R AC JA·KONT Y T YNENTU

Jest dzień Wszystkich Świętych. Uroczysta Msza święta kończy się w moim kościele pw. św. Jakuba pieśnią wszystkich Świętych: „Pan jest mocą swojego ludu, pieśnią moją jest Pan”. Od razu przypominam sobie, że zanim ta pieśń trafiła do Polski i odtąd uchodzi za rodowicie polską, i usłyszałem ją śpiewaną po kata­ lońsku we wspólnocie ekumenicznej w Taizé.

Witaj, Katalonio! Krzysztof Jabłonka

B

ył to pierwszy moment, gdy usłyszałem język kataloński: „El Senior es la mueva forca”. Wtedy też odkryłem istnienie Katalończyków, ich samych w Taizé, ich problemy i – co najważniejsze – ich patriotyzm, wcale nie gorszy od naszego. Nauczyłem się myśleć, że Katalonia to coś innego niż Hiszpania i, co więcej, że mogą istnieć obok siebie Katalonia i Hiszpania, i to wcale nie wadzi zjednoczonej Europie. Jest czymś oczywistym, że Portugalia to nie Hiszpania, a Benfica nie Real Madrid, a przecież różnica między językiem portugalskim a hiszpańskim jest mniejsza niż między hiszpańskim a katalońskim. Po prostu kwestia nawyku i nic więcej. Jak silne są nawyki, pokazuje fakt z życia Ignacego Paderewskiego, opisany w jego pamiętnikach, gdy po brawurowym koncercie, z których słynął mistrz, podbiegł do niego prezydent Francji i wyciągając ręce, zakrzyknął tak, by słyszała publiczność: „Niech mi będzie wolno uściskać rękę geniusza wielkiego narodu rosyjskiego!”. Mistrz Ignacy napisał: Jakby mnie piorun strzelił i odpowiedziałem „niech i ja uściskam rękę prezydenta wielkiego narodu angielskiego”. „Nie jestem Anglikiem” żachnął się prezydent; „a ja Rosjaninem” – odpowiedział mu Paderewski. I w tak wyjątkowy sposób w umyśle pierwszego obywatela Francji zrodziła się Polska. Myślę, że podobny proces powinien zajść w głowach mądrzejszych ode mnie, którzy nie rozumieją, dlaczego Katalonia nie chce być Hiszpanią, skoro na mapie tak ładnie to wygląda. Nawet R E K L A M A

wielki miłośnik Katalonii w nocnym wywiadzie radiowym z jakże lekkim sercem i niekłamanym zachwytem powiedział, że jego zdaniem Barcelona to najpiękniejsze miasto Hiszpanii i nie widział w tym nic niewłaściwego. Nieodległe są czasy, gdy „Przegląd Sportowy” całkiem poważnie donosił, że mecz Polska-Walia wygrali Anglicy. Gdy zainterweniowałem telefonicznie, że coś się nie zgadza, odpowiedziano mi, że wszystko jest w porządku. Wynik był 3:2 dla Walii i nie ma pomyłki. Na moją replikę: „ale co tu robią Anglicy?”, odpowiedziała mi głucha cisza. Pewnie do dziś myślą, co mogłem mieć na myśli. Tak to jest, jak mówił stary góral, „gdy innym nie mieści się w głowie, że innym mieści się w głowie”. Jakże duża część sporu Katalonii z Hiszpanią to spór o nazwę, a więc godność, prawo do własnej indywidualności. Przy czym Hiszpanie nie widzą problemu, iż sami będąc narodem – „nacio” – innym pozostawiają nazwę „nacionalitat”, czyli narodowość. Katalończycy przy ustalaniu zasad konstytucyjnych zgodzili się na to tylko tymczasowo. Gdy się okazało, że ma to być na stałe i pseudo-starszy brat nie widzi powodu do zmiany, zaczęła się irredenta. Obłudę krytyków praw Katalonii widać w samym nazewnictwie, obraźliwym z istoty: to separatyści, rozbijacze zjednoczonej Europy etc. Szczyt obłudy osiąga argument, że wprawdzie plebiscyt wykazał 94% zwolenników niepodległości, „ale, dodają wrogowie niepodległości, głosowało tylko 45% mieszkańców Katalonii”. Jeżeli tych

niepodległościowców i „irredentystów” była mniejszość, co nie jest powiedziane wprost, ale ma wynikać z kontekstu, to czemu nie pozwolono, jak w Szkocji, na normalne, a nawet legalne głosowanie? Wtedy by się wszyscy dowiedzieli, że jest ich mniejszość i jak w Szkocji, zniknąłby problem – do następnego głosowania. Bano się prawdy i dlatego spałowano urny wyborcze i wyborców przy okazji. A był to najgorszy sposób dialogu. Z tą chwilą sprawa Katalonii wstąpiła na najtrudniejszą, ale najpewniejszą drogę do niepodległości, i to już pewnej. Niemal identycznie wyglądała samolikwidacja imperium carów przez strzały do tłumów w „krwawą niedzielę” w Petersburgu. Miało to miejsce 9 stycznia 1905 r. W Królestwie Polskim był wtedy 22 stycznia i przypomniano w nim, że jest to 42 rocznica Powstania Styczniowego czworga narodów Rzeczypospolitej, którą w czasie zaborów nazwano Powstańczą. Prawie tak samo, choć bardziej pokojowo, rozpadły się Austro-Węgry, czego setną rocznicę będziemy mieli za rok. Imperium Osmańskie zakończyło swój byt, znienawidzone nawet przez Turków, wielką rzezią Ormian, Greków i Asyryjczyków. Czy nie jest to ostatni dzwonek dla imperialnego myślenia Hiszpanów? Gdyby ich królestwo mogło być wspólnotą narodów iberyjskich, jak Zjednoczone Królestwo jest wspólnotą narodów brytyjskich, w którym nikt – poza „Przeglądem Sportowym”, oczywiście – nie widzi w Szkotach czy Walijczykach Anglików, wspólnota

iberyjska mogłaby się utrzymać politycznie, a tak aktualne stają się słowa G.G. Byrona, wypowiedziane do „irredentystów” i separatystów greckich, którzy nie chcieli być Turkami: „Bo gdy walka o wolność już się raz zaczyna, to odtąd wraz z krwią ojców przechodzi na syna”. I właśnie na naszych oczach taka walka się zaczyna. Myślę, że Katalończycy dobrze przemyśleli swoje działania i właśnie chodzi im o to, aby były, jak w dniu plebiscytu, represje. Bo im ich więcej, „tym więcej Katalończyków nie będzie chciało dalej być Hiszpanami”. A wtedy nadejdzie kiedyś taki plebiscyt, w którym Hiszpanie nie będą mieli nic do powiedzenia. Ale wówczas będą głosować nie tylko Katalończycy, ale Aragończycy, Walencja i Baleary. Za nimi może stanąć Kraj Basków z Nawarrą jako jedna Euskadia, Galisja i Andalusija. Co do tego ma Fatima? Pozornie nic. A jednak cud fatimski miał szeroki rezonans również w Katalonii, w której kult Matki Bożej z Montserrat wzrósł niepomiernie, tak że nawet czasy republiki i wojny domowej nie zdołały mu zaszkodzić. Ujawniony w objawieniach Anioł Portugalii oddziałał na Katalonię. A nuż ona też ma swego zbiorowego Anioła Katalonii?

Ukryta siła objawień nieoczekiwanie dała o sobie znać przez, wydawałoby się, beznadziejnie zdeprawowaną Eurowizję. Otóż Portugalia uchodziła za najbardziej spostponowany naród zachodniej Europy i brzydkie kaczątko wszelkich konkursów. Po 60 latach już wszystkie stolice miały na koncie zwycięstwa i gościły coraz bardziej prestiżowy Konkurs Eurowizji, tylko

Dziecko, przychodząc na świat, narusza integral­ ność swej matki i „bez pytania” oddziela się od niej, aby żyć oddzielnie. Tak samo jest z Katalo­ nią, która rodząc się też w bólach, oznajmia świa­ tu, „Oto jestem!”. nie Portugalia, która sięgnęła najwyżej 6. miejsca, a najczęściej stanowiła ogon wszelkich głosowań. Ni przejmujące fado, ni skoczne samby nie były w stanie odmienić złego fatum nad Portugalią. Krótko mówiąc, zdołowano ją i koniec, do tego stopnia, że kilkakrotnie rezygnowała ona z udziału w konkursie, tak że

w ostatnim roku poważnie się zastanawiano, czy w ogóle się do niego zgłaszać. Na szczęście dla samego konkursu zjawiła się raz jeszcze Portugalia z piękną pieśnią Sobrala „Miłość dla dwojga”, w swoim klimacie i treści jak najbardziej antygenderową. Finał konkursu wypadł 13 maja. Po 53 latach poniewierki i „niezauważania” Portugalia wygrała. Okrzyknięto to wydarzenie zwycięstwem sztuki nad komercją, pokory nad pychą wielkich tego świata. Może miał tu wpływ klimat Kijowa i dobry duch Dżamali, może lud, głosujący przy pomocy esemesów? Wszystko to razem z Matką Boską Fatimską w tle, w setną rocznicę objawień portugalskich odniosło skutek. Czyż możemy się dziwić, że wszystko to stało się pragnieniem rodzącej się na naszych oczach Kata­lonii? Pojawił się przy tym nośny slogan, że swoimi dążeniami narusza ona integralność Hiszpanii. Przypomnę, że również dziec­ko, przychodząc na świat, narusza integralność swej matki i „bez pytania” oddziela się od niej, aby żyć oddzielnie. Tak samo jest z Katalonią, która rodząc się też w bólach, oznajmia światu, „Oto jestem!”. „Kto ma oczy do patrzenia, ten widzi”, że po prostu jest. A więc witaj, Katalonio! K

Obrona chrześcijan na Bliskim Wschodzie to obowiązek Europy Przed Europejskim Kongresem w Obronie Chrześcijan z prof. Ryszardem Legutką, filozofem, posłem do Parlamentu Europejskiego, rozmawia Antoni Opaliński. To już III Europejski Kongres w Obro­ nie Chrześcijan. Czy jego przesłanie różni się od poprzednich? Każdy kongres jest poświęcony innemu zagadnieniu. Ostatni był poświęcony temu, jak pomagać przede wszystkim tym chrześcijanom, którzy są uchodźcami i przebywają w obozach. W obozach chrześcijanie są często przedmiotem ataków, media nie bardzo chcą o tym mówić. Staramy się to nagłośnić i opisać na różne sposoby. Natomiast ten kongres będzie poświęcony powrotom. Te powroty trochę się już zaczęły, ponieważ sytuacja w Iraku i w Syrii powoli się uspokaja. Panuje takie przeświadczenie, że uciekinierzy, uchodźcy chcą przede wszystkim zamieszkać tutaj, w Europie. W Europie chcą osiedlić się imigranci, natomiast uchodźcy chcą wrócić do siebie, do swoich domów. Ludzie zamierzają tam wracać i wracają. Spotykają się z oczywistymi problemami: zniszczone są domy, szkoły, świątynie. Potrzebna jest pomoc, przede wszystkim finansowa, czyli to, co wydaje się najłatwiejsze. Tylko trzeba zmobilizować rządy. Niektóre, jak polski i węgierski, już pomagają. Może się uda i pomoc się zwiększy, pieniądze zaczną płynąć szerszą strugą. I to będzie moment, w którym pomoc będzie miała realny skutek. Kiedy rozmawia się z chrześcijana­ mi z Bliskiego Wschodu, zwłaszcza z duchownymi, bardzo często po­ jawia się żal, że świat zachodni jest obojętny na to, co się wydarzyło. Obojętność jest rzeczywiście wielka. Świat zachodni bardzo się zmobilizował w sprawie imigrantów, zostały otwarte granice, cała akcja propagandowa w instytucjach politycznych i w mediach, aktywność organizacji pozarządowych… Natomiast jeśli chodzi o chrześcijan na Bliskim Wschodzie, i nie tylko zresztą – o ich sytuację w wielu krajach w Afryce – w Nigerii – czy w Azji, wszystko jest ukryte. Przede wszystkim rozpowszechniło się przekonanie, tak fałszywe jak tylko można sobie wyobrazić, że na Bliskim Wschodzie chrześcijanie stanowią obce ciało, bo to przecież kraje islamskie. Z tym poglądem też trzeba walczyć, choć każdy chrześcijanin czy człowiek elementarnie wykształcony wie, że tam chrześcijaństwo było od zawsze, że to jest ten świat, o którym możemy przeczytać w Nowym Testamencie, że to jest najstarsze chrześcijaństwo. To nie jest tak, że toczy się jakaś wojna kulturowa, choć brutalna, przeciw obcym wpływom. Obrona chrześcijan na Bliskim Wschodzie jest obroną nie tylko tej najstarszej kultury, to

jest także obrona obecności cywilizacji zachodniej. Chrześcijanie zawsze wywierali tam wpływ cywilizacyjny, wpływ o charakterze pokojowym. Zatem trzeba mieć na uwadze również względy polityczne. Chrześcijan należy bronić z punktu widzenia światowego pokoju, obecności cywilizacji zachodniej w świecie. Stąd pytanie, dlaczego ich nie bronimy ich takimi środkami, jakby należało? Ostrzegamy przed islamofobią, lecz nie ostrzegamy przed chrystianofobią. Przyczyną jest to, że Europa Zachodnia jest bardzo niechętnie nastawiona do chrześcijaństwa w ogóle. I to się przekłada na chłodny, a właściwie obojętny stosunek do prześladowanych chrześcijan w różnych częściach świata. Ja to obserwuję. Np. Pani Federica Mogherini, przedstawicielka Unii do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa, kie-

Panuje przeświadcze­ nie, że uchodźcy chcą zamieszkać tutaj, w Eu­ ropie. W Europie chcą osiedlić się imigranci, natomiast uchodźcy chcą wrócić do siebie, do swoich domów. dy przychodzi jej mówić o prześladowaniu chrześcijan, czasami coś o tym powie, ale to zawsze jest utopione w szerszym kontekście, że to nie tylko chrześcijanie, że także muzułmanie, że w ogóle źle się dzieje, że wolność religii, że prawa człowieka... Jakby nie chciało jej przejść przez usta, że to chrześcijanie są najbardziej prześladowaną grupą religijną na świecie i szczególnym obowiązkiem Europy, która wyrosła przecież z kultury chrześcijańskiej, powinna być ich obrona. Tak jak państwo Izrael zajmuje się obroną prześladowanych Żydów na całym świecie, nawet jeżeli nie są jego obywatelami. Podobne stanowisko powinna mieć Unia Europejska i kraje europejskie. A tymczasem tak nie jest. Unia Europejska jest szczególnie nastawiona na obronę homoseksualistów na całym świecie i tutaj jest bardzo elokwentna, wylewna, stosuje różne środki, naciski polityczne, rezolucje, protesty... Natomiast jeżeli chodzi o chrześcijan, wszystko to jest rozcieńczone. To bardzo przykre. Z czego to wynika? Czy to jest ideo­ logiczna niechęć pokolenia '68 czy ignorancja? Jedno i drugie. Ale jest tu wyraźna chrystianofobia. Przecież Europa

bardzo się przesunęła na lewo, przynajmniej od 1968 roku. Co prawda, tego pokolenia już nie ma, ale są ich dzieci, wnuki… Proszę zwrócić uwagę na tak zwane partie prawicowe w Europie. To są przecież w swoich poglądach w kwestiach moralności, światopoglądowych partie bardzo lewicowe. A lewica zawsze umieszczała chrześcijaństwo po stronie wroga. Przede wszystkim Kościół, który uważali za represywny, zabobonny – znamy to przecież z historii. Syndrom antychrześcijański jest w lewicy głęboko zakorzeniony. Jeśli ktoś całą swoją energię poświęca na obronę aborcji i „małżeństw” homoseksualnych, to Kościół katolicki i generalnie chrześcijaństwo jawi mu się jako wróg numer jeden. Chrześcijanie z Bliskiego Wscho­ du często negatywnie oceniają też politykę krajów zachodnich, po­ cząwszy od interwencji w Iraku po wsparcie tzw. arabskiej wiosny. Niewątpliwie polityka krajów zachodnich wobec Bliskiego Wschodu, taka „rewolucja demokratyczna”, obalanie tamtejszych tyranii, które były tyraniami dość odrażającymi, ale utrzymywały ład – niezbyt miły, ale relatywnie pokojowy – spowodowało nie tylko zburzenie tych tyranii, ale też wypuszczenie wszystkich demonów. Natomiast jeśli chodzi o opinie hierarchów na temat tamtejszych rządów, trzeba pamiętać, że oni z racji tego, że czują się niepewnie, nie mogą sobie pozwolić na mówienie wielu rzeczy wprost. Czy organizatorzy konferencji dys­ ponują danymi, jeśli chodzi o ska­ lę procesów powrotu chrześcijan? Trzeba pamiętać, że mówimy o zupełnie innej skali i tempie tych powrotów niż procesu odwrotnego, czyli dechrystianizacji. Jeżeli w ciągu ostatnich kilku dekad liczba chrześcijan na Blis­ kim Wschodzie zmniejszyła się o trzy czwarte, do kilkuset tysięcy – to jest bardzo wyraźny ubytek. Natomiast w tej chwili mówimy o powrotach rzędu kilkuset czy kliku tysięcy osób. To jest dopiero początek, a nie coś, co mogłoby doprowadzić do odrodzenia sytuacji status quo ante, czyli sytuacji sprzed tych wszystkich wydarzeń. Ale to jest już jakiś krzepiący, dostrzegalny ruch w drugą stronę. Zresztą zapraszam na Kongres również z tego powodu. Kongres jest współorganizowany z Fundacją Pomoc Kościołowi w Potrzebie. Polska część tej międzynarodowej fundacji z księdzem Waldemarem Cisło na czele przedstawi raport o stanie rzeczy i to będą dane bardziej precyzyjne. Dziękuję za rozmowę.

K


LISTOPAD 2017 · KURIER WNET

7

R A C J A· STA N U Przyzwyczailiśmy się do tego, że kraje, które konstytuują Unię Eu­ ropejską, były, są i będą, a tu nag­ le, za sprawą Katalonii okazało się, że wszystko się może zmienić. Myślę, że warto zwrócić uwagę na to, że jeden z wpływowych niemieckich tygodników wydrukował od razu coś w rodzaju listy potencjalnych, następnych po Katalonii punktów zapalnych, w których ruchy autonomiczne mogą prowadzić do rozpadu państw. I proszę zgadnąć, jaki ważny kraj jest na tej liście, jaki punkt zapalny? Oczywiście Górny Śląsk i Polska. I to jest, myślę, perspektywa, z której czy chcemy, czy nie chcemy, musimy patrzeć na sprawę Katalonii i Hiszpanii. Każda zmiana terytorialnego status quo nie jest dla nas szansą – jak uważają niektórzy, marzący na przykład o powrocie Polski do Lwowa czy gdzieś dalej na wschód – ale śmiertelnym zagrożeniem. Grozi, po prostu, utratą stabilności, dzięki której Polska istnieje w obecnych granicach, a są to granice w tej chwili dla nas korzystne.

zrobiono. To byli ludzie znani z imienia i z nazwiska. I tym się niepokoję, nie skalą Ruchu Autonomii Śląska, bo ona jest oczywiście niewielka; ale jest to ognisko zapalne. W Katalonii sprawa ruchu autonomicznego tliła się przez dziesięciolecia, była przyduszana w sposób bardzo nieprzyjemny, brutalny w okresie władzy generała Franco i rozładowywana na rozmaite sposoby. Ale jednak, jak widać, można było ją rozdmuchać, dopro-

Czy uważa Pan, że rzeczywiście w Polsce, na Śląsku taka groźba ist­ nieje? Bo może to jest taki straszak medialny? Oczywiście możemy patrzeć na to z różnych punktów widzenia. Przypominam sobie jednak sytuację sprzed pięciu lat, kiedy rosyjskie władze wojskowe używały szantażu nuklearnego wobec Polski, mówiąc o wycelowaniu rozmieszczonych już w Obwodzie Kaliningradzkim rakiet w kierunku Polski. To zresztą jest jeden ze stale powtarzanych, można powiedzieć, ruchów propagandy imperialnej Rosji, nakierowany na zastraszenie potencjalnych ofiar. Pamiętam list kilku przedstawicieli Ruchu Autonomii Śląska do ambasady Federacji Rosyjskiej, ażeby rakiety nie były wymierzone w Śląsk, bo Śląsk nie ma nic wspólnego z Polską, Śląsk popiera Rosję, popiera Władimira Putina. No i nic… Ten list został wysłany, ci ludzie nie zostali aresztowani w Polsce i nie posadzeni do więzienia. To jest fakt oczywistej zdrady państwowej. Za to powinno się pójść do więzienia. Tymczasem nic tym ludziom nie

wadzić do takiego punktu, w którym grozi ona rzeczywiście rozpadem dużego państwa europejskiego – Hiszpanii. Są tutaj wykorzystywane, między innymi, wpływy rosyjskie. Ręka Rosji nie o wszystkim bynajmniej decyduje w Europie, ale tam, gdzie może przyczynić się do stworzenia nowych ognisk zagrażających stabilności kontynentu europejskiego, na pewno swoje trzy grosze próbuje dorzucić i tak było również w sprawie katalońskiej. A zatem są powody do niepokoju z powodu tego materiału zapalnego, który jest w Polsce, przy takim nastawieniu władz, jakie reprezentował choćby Donald Tusk, który niedawno zdeklarował się wyraźnie, że nie jest Polakiem, jest przedstawicielem mniejszości narodowej w Polsce… Jeżeli wspiera on ruchy mniejszościowe, odśrodkowe, jeżeli w takim duchu podejmuje rozmowy z Katalończykami, a w każdym razie tak się określa w rozmowach z nimi, to oczywiście oznacza, że istnieje w Polsce poważna siła polityczna, z której przecież Donald Tusk się wywodzi, gotowa igrać z tym ogniem. Z ogniem, który dzisiaj

W

Polsce, niestety, do problemu katalońskiego podchodzi się w sposób ideologiczny. Jedni twierdzą, że Katalończycy nie mają prawa do niepodległości, bo są lewakami, inni, że jak Katalonia będzie niepodległa, to natychmiast Śląsk się odłączy, jakby działalność RAŚ-u była zależna od Katalonii. Zamiast powoływać się na to, że Katalończycy są lewicowcami albo że RAŚ nam grozi, proponuję nie zasłaniać się Katalończykami, tylko nie współpracować z RAŚ-em. Sukces RAŚ-u nie zależy od tego, czy Katalonia będzie niepodległa i jak tę niepodległość będzie realizowała, samodzielnie czy w ramach państwa hiszpańskiego, tylko od trzech czynników. Po pierwsze – czy będzie niezadowolenie na Śląsku. Jeżeli państwo polskie doprowadzi do niezadowolenia na Śląsku, to ludzie będą szukali jakichś innych rozwiązań. Dalej: czy RAŚ będzie tolerowany. Należy pamiętać, że zarówno działacze PO, jak i działacze PiS popierają RAŚ, bo patrzą przez pryzmat własnych interesów lokalnych, grupowych. Tak w Polsce jest – rządzi prywata i interes wąskiej grupy albo interes lokalny, natomiast mało kto patrzy na sprawy pod kątem dobra państwa czy narodu. No i po trzecie: czy będą pieniądze z Niemiec. Jak będą wielomilionowe dotacje, na działalność społeczną na przykład, to oczywiście RAŚ-owi będzie łatwiej. W sprawie katalońskiej najpierw trochę historii. Katalończycy oczywiście są narodem, mają tysiącletnią tradycję, mają własny język. Ten język jest bardzo podobny do tego, jakim mówiono kiedyś na południu Francji – do oksytańskiego. Ma swoją własną literaturę i tradycję. Przede wszystkim trzeba pamiętać o tym, że Hiszpania została w VIII wieku podbita przez Arabów, a ponieważ rekonkwista trwała tak naprawdę ponad 500 lat, to nie było jednego państwa na tym terenie, a co za tym idzie – zachowały się lokalne, regionalne odrębności. Około 800 roku Frankowie, państwo Franków założyło marchię. Marchia to jest taka jednostka przeznaczona do walki – na tym terenie oczywiście do walki z muzułmanami. Ta marchia otrzymała

nam może się wydawać płomyczkiem, ale nie jest tak trudno rozpalić go do naprawdę niszczącego żywiołu. Za sprawy polskie jesteśmy sami odpowiedzialni, a na inne może­ my nie móc nic poradzić. Jeżeli rze­ czywiście niektóre kraje zachodniej Europy zaczną się rozpadać, wyło­ ni się Katalonia, coś z Belgii, może z Wielkiej Brytanii – jak to wpłynie na politykę europejską?

dziesięciu lat. Kryzys ekonomiczny jest odczuwalny praktycznie od dwa tysiące ósmego roku i to sprawia, że różnego rodzaju pretensje, wątpliwości łatwiej rozdmuchać. W Polsce zwiększanie szans na skuteczny rozwój, który prezentuje przede wszystkim program wicepremiera Morawieckiego, może być najlepszym antidotum na tego rodzaju dążenia, choć nie jedynym, rzecz jasna. Bardzo ważne jest uczenie się, także

Podziały zatrzymają dynamikę „dobrej zmiany” O groźbie podziałów w Europie i w obozie „dobrej zmiany” z prof. Andrzejem Nowakiem – historykiem, pisarzem i publicystą, wykładowcą Uniwersytetu Jagiellońskiego, doradcą prezydenta Rzeczypospolitej rozmawia Antoni Opaliński. Wielka Brytania już – bardzo nad tym ubolewam z punktu widzenia polskiego – wystąpiła z Unii Europejskiej, osłabiając bardzo frakcję zdrowego rozsądku w tym tworze politycznym. Już nie mamy wpływu na sytuację, która zmieniła na niekorzyść nasze położenie wewnątrz Unii Europejskiej. Co możemy robić wobec tego, co już się stało, co stać się może? Oczywiście umacniać własny potencjał narodowy – tutaj, w Polsce. Pokazywać – nie propagandą, ale realnymi sukcesami gospodarczymi, politycznymi, że dobrze jest być obywatelem Polski, dobrze jest być w Polsce. Bo to jest najskuteczniejszy sposób rozładowywania tego rodzaju emocji. Pamiętajmy, że sytuacja w Hiszpanii, w Katalonii, ma tło także ekonomiczne. Nam może się to wydawać absurdalne. Jak to? Kraj, który doznał tak efektownego rozwoju gospodarczego, ma jakieś podstawy ekonomiczne do niezadowolenia? Oczywiście, że tak. Hiszpania jest jednym z krajów, w których nastąpiło wyraźne pogorszenie sytuacji ekonomicznej w ciągu ostatnich

niestety na błędach innych, takich, jakie widzimy w Hiszpanii, takich, o których Pan mówił, sugerując możliwość rozpadu innych krajów. Ważne jest, byśmy uczyli się na błędach innych, a nie własnych. Przekonywali naszych współobywateli, że niestabilność, rozpad nie służy niczemu dobremu. Że nic dobrego nam, w Polsce, nie przyniesie nawiązanie do tego scenariusza. Myślę, że społeczeństwo polskie dało w ostatnich latach wyraźne dowody zdrowego rozsądku. Tak jak inne społeczeństwa naszego regionu, które, okazało się, nie ulegają szantażom politycznej poprawności, szczególnie niebezpiecznym, bo próbującym zakłamywać rzeczywistość. Jak długo nie pozwalamy zakłamywać rzeczywistości, jak długo próbujemy ją poprawiać efektywnie, materialnie, a jednocześnie nie pozwalamy wmówić sobie, że niszczenie tożsamości narodowej, spójności obywatelskiej wewnątrz państwa narodowego, którym jest Polska – że tego rodzaju destrukcyjne dążenia są czymś dobrym, służą jakiemuś rzekomemu, wspaniałemu dobru pluralizacji,

postępu, progresywnych polityk społecznych – tak długo będziemy relatywnie bezpieczniejsi. Myślę, że mamy szansę na to bezpieczeństwo właśnie dzięki połączeniu swoistych energii zdrowego rozsądku naszych współobywateli – nas samych, dobrej, rozsądnej polityki gospodarczej i wreszcie – dzięki współpracy z innymi siłami zdrowego rozsądku w Europie, wokół nas. Bo są takie siły, że wspomnę choćby naszych południowych sąsiadów Czechów, naszych północnych sąsiadów Litwinów i jeszcze dalej na południe – Węgrów. Musimy szukać koalicji zdrowego rozsądku także na zachód od nas. W Niemczech to przebudzenie ku zdrowemu rozsądkowi może następować w różnych siłach. Całe zagrożenie, jakie tutaj widzę, polega tylko na tym, żeby niektórzy zwolennicy nawiązania do rzeczywistości nie uciekli przed nią w krainę jakiejś political correctness. Niektórzy zwolennicy poszukiwań ponownego kontaktu z rzeczywistością mogą ulec jeszcze jednemu złudzeniu, że oparciem wobec szaleństw politycznej poprawności prowadzących do rozpadu Europy, rozpadu tożsamości, rozpadu stabilności na kontynencie jest Rosja. To jest drugie zagrożenie, z którym musimy się jednocześnie mierzyć. Władimir Putin, trzeba powiedzieć, nam pomaga, pokazując Europie twarz tak brutalną i niesympatyczną, że nie jest łatwo mu dzisiaj znajdować partnerów w głównym nurcie partii zdrowego rozsądku w Europie, która stopniowo, myślę, że powstanie i będzie powstrzymywać ten rozpad, z którym teraz mamy do czynienia. Na koniec dam przykład takiego odruchu zdrowego rozsądku: piękna deklaracja paryska, podpisana przez naprawdę najwybitniejsze umysły reprezentujące to, co najlepsze w Europie; wymienię Rogera Scrutona, Remi Brague’a, Ryszarda Legutkę. To jest wezwanie do tego, by Europa zatrzymała się na krawędzi przepaści. To, co dzieje się w Katalonii, jest tylko jednym, być może nawet nie najważniejszym, ale jednym z wyraźnych sygnałów, że naprawdę Europa stoi nad przepaścią. A jeśli w nią wpadnie, to

W kwestii katalońskiej przede wszystkim należy odróżnić trzy sprawy. Pierwsza: czy Katalończycy są narodem, czy mają prawo do niepodległości i jak je mogą reali­ zować? Druga: na ile tutaj mogą skorzystać Rosjanie; trzecia – czy jest to w interesie polskim i jak Polska na tym może skorzystać?

Katalonia a sprawa polska Jerzy Targalski

nazwę hrabstwa Barcelony i była częścią państwa Franków, aczkolwiek posiadała autonomię. I takie były początki państwa katalońskiego. Państwo katalońskie odnosiło sukcesy w walce z muzułmanami, zwanymi tam Maurami. W 1137 roku władca hrabstwa Barcelony ożenił się z księżniczką innego tworu na tym terenie u stóp Pirenejów – królestwa Ara­gonii. Królestwo Aragonii też było takim lokalnym, małym państewkiem, które powstało 200 lat po hrabstwie Barcelony. Zamieszkiwała je ludność, która mówiła wówczas językiem aragońskim albo ka-

Zamiast powoływać się na to, że Katalończycy są lewicowcami albo że RAŚ nam grozi, proponuję nie zasłaniać się Katalończykami, tylko nie współpracować z RAŚ-em. talońskim, przy czym oba były do siebie bardzo zbliżone. Teraz po aragońsku prawie nikt nie mówi, także dlatego, że język kastylijski wyparł język aragoński. Unia personalna obu państw trwała wieleset lat. Powstało królestwo Aragonii, które obejmowało nie tylko hrabstwo Barcelony, ale również Baleary, Sycylię i południowe Włochy, a więc miało dosyć istotne znaczenie. Językiem panującym tam był kataloński.

W 1469 roku król Ferdynand ożenił się z Izabelą Kastylijską i w ten sposób, w wyniku unii, tak jak w wypadku Polski i Litwy, powstało królestwo Hisz­ panii. Ale w tym królestwie Hiszpanii królestwo Aragonii miało autonomię – zwłaszcza hrabstwo Barcelony. Ta autonomia ostatecznie została zlikwidowana w 1714 roku po wojnach między Burbonami a Habsburgami o prawo do dziedziczenia tronu w Hiszpanii. Zawsze było tak, że lewica popierała dążenia narodowościowe Katalończyków. Stąd Katalończycy są, jak to się mówi, lewicowcami – bo w Katalonii partie lewicowe mają pewną przewagę, ale to nie znaczy, że wszyscy tam głosują na partie lewicowe. Zresztą w sprawie praw do niepodległości to nie ma żadnego znaczenia; stosunek do dążenia do niepodległości nie jest zależny od tego, czy ktoś głosuje na partię z prawicy, czy z lewicy.

K

atalończycy otrzymali autonomię po raz pierwszy za czasów republiki, po raz drugi po śmierci Franco i tę autonomię znacznie rozszerzyli. W tej chwili językiem obowiązującym jest tam kataloński, mają własny budżet, własny parlament i rząd regionalny. Tak naprawdę punktem sporu są dwie kwestie: po pierwsze uznanie Katalończyków za naród, jakim są niewątpliwie, a po drugie – jak zawsze – budżet. Chodzi o to, że Katalonia jest stosunkowo bogatym krajem i daje duży wkład do budżetu Hiszpanii. Katalończycy chcą mieć większą autonomię, taką, jak Baskowie, czyli więcej pieniędzy na swoje wydatki, a mniej do skarbu centralnego. A Hiszpania potrzebuje pieniędzy. I tak naprawdę ograniczenie autonomii

katalońskiej dałoby większe dochody do budżetu centralnego. Kolejnym problemem jest premier Hiszpanii Mariano Rajoy. Rajoy nie jest Kastylijczykiem, wywodzi się z Galicji. To jest taki region na granicy z Portugalią, gdzie używa się języka, nazwijmy to, przejściowego między hiszpańskim a portugalskim. Otóż premier Rajoy nienawidzi Katalończyków. Tak więc istnieje także przyczyna personalna. Premier Rajoy doszedł do wniosku, że jeżeli rozpocznie represje, to zdusi ruch kataloński i będzie mógł autonomię Katalonii ograniczyć, czyli zabrać więcej do budżetu centralnego. Takie metody oczywiście nie spowodują, że Katalończycy się podporządkują. Premier Rajoy osiągnął tylko to, czego się najbardziej bał, czyli wzmocnił obóz zwolenników niepodległości realizowanej poza Hiszpanią. Przed referendum sondaże wskazywały, że większość Katalończyków jednak popiera unię z Hiszpanią. Po zastosowaniu takich metod, jakie widzieliśmy w Barcelonie: biciu ludzi, terroryzowaniu, co jest niedopuszczalne w naszych czasach, oczywiście większość, gdyby doszło do głosowania, opowiedziałaby się prawdopodobnie za zerwaniem z Hiszpanią. Teraz już tylko chodzi o to, na jakich warunkach dojdzie do kompromisu. Takie jest moim zdaniem tło ostatnich wydarzeń w Hiszpanii. Rosjanie chcieliby odgrywać w Katalonii jakąś rolę, ale tak naprawdę decyduje, tak jak w wypadku RAŚ-u, sytuacja lokalna. Oczywiście w Moskwie odbywają się kongresy separatystów i przedstawiciele skrajnego ugrupowania katalońskiego byli tam obecni, ale to nie Moskwa organizowała

te zamieszki. Zamieszki spowodowała decyzja użycia siły na taką skalę przez premiera Rajoya. W tym Moskwa nie odegrała istotnej roli, natomiast w tej chwili sytuacja się, niestety, zmieniła. Zmieniła się, ponieważ teraz powstał grunt do wtrącania się Moskwy i do działalności rosyjskiej na rzecz rozbicia Hiszpanii. Czyli przede wszystkim doprowadzenia do takiej sytuacji, żeby dialog był niemożliwy. Postępowania Rajoya zaś powadzi dokładnie w tym kierunku. I to jest dla Polski niekorzystne. Będę oczywiście zaraz okrzyknięty cynikiem, który ma za nic prawa czło-

Trzeba jasno oskarżyć o sytuację Hiszpanii Komisję Europejską, która tak była zajęta losem kornika drukarza w Polsce, że nie dostrzegała policji bijącej ludzi na ulicach w Hiszpanii. wieka, ale tak naprawdę, jeżeli państwo polskie będzie słabe, to nikomu nie pomoże. Jeżeli chcemy komukolwiek pomóc, musimy przede wszystkim wzmocnić nasze państwo. Czyli musimy wykorzystywać każdą okazję nie po to, żeby być Chrystusem narodów, tylko żeby wzmacniać państwo. Jaką powinniśmy zająć pozycję? Powiedzmy sobie jasno, że nie powinniśmy stawać ani po jednej, ani

my razem z nią. Nie łudźmy się, że uda nam się całkowicie uciec od losu Europy. Dlatego musimy się przejmować tym, co dzieje się w Katalonii. Jakie ma Pan zdanie na temat kon­ trowersji, nazwijmy to, w obozie „dobrej zmiany”? Wydaje mi się, że też można je ująć w kategoriach najprostszych: starcia zdrowego rozsądku, tym razem nie z polityczną poprawnością, ale z indywidualnymi emocjami, które, mam nadzieję, przegrają w tym starciu. A te racje są niezbite, są po prostu tak oczywiste, że aż wstyd o tym mówić. Musi być porozumienie na linii prezydent – władze Prawa i Sprawiedliwości i vice versa, bo to musi działać w dwie strony, nie w jedną, jak przedstawiają niektórzy publicyści: że prezydent ma się podporządkować prezesowi – taka konstrukcja jest oczywiście absurdalna. Tylko tak obóz, który dzisiaj dobrze rządzi Polską i ma szansę uczynić z Polski silny przyczółek zdrowego rozsądku w Europie, może władzę sprawować dalej, skutecznie, ku dobru obywateli i ku dobru szerzej nawet – Europy. Jeśli będą zwyciężały emocje i partykularne egotyzymy, bo tak bym to ujął, doprowadzi to tylko do zatrzymania dynamiki dobrej zmiany w Polsce. Zatrzymania bardzo niekorzystnego. Widzę jednak, powiedziałbym, pewną oazę zdrowego rozsądku w poczynaniach, wystąpieniach prezesa Kaczyńskiego. Stara się on hamować – przynajmniej publicznie, takie wrażenie sprawia – wyskoki na przykład części publicystów, którzy rysują scenariusze zdrady prezydenta czy podziału obozu. Nie, prezes Kaczyński jest zbyt dużym realistą, żeby tego rodzaju podziały chcieć tworzyć, podtrzymywać czy rozniecać. Takie podziały mogą być tylko czarną dziurą, w której zostałby zniszczony cały dorobek, już bardzo duży, tych kilku lat rządów Prawa i Sprawiedliwości. Rządów otwartych zwycięstwem konkretnego człowieka, Andrzeja Dudy, w wyborach prezydenckich. Dziękuję za rozmowę.

K

po drugiej stronie. Pierwsze pytanie, jakie sobie stawia każdy, kto musi zająć jakieś stanowisko, jest takie: a co ja z tego będę miał? Czyli co otrzymam w zamian? Katalończycy nic nam nie mogą ofiarować, bo będą teraz kuszeni przez Rosjan. A co jest nam w stanie zaofiarować Rajoy? I tu dochodzimy do sedna sprawy.

N

ależy przypomnieć premierowi Hiszpanii, że oto jego partia, ustami swojego eurodeputowanego Estebana Gonzaleza Ponsa, w parlamencie europejskim, kiedy w grudniu Niemcy szykowały zamach stanu w Polsce, strasznie się martwiła autorytaryzmem w naszym kraju. Bo, jak powiedział Pons, autorytaryzm u nas rośnie, a to jest wynikiem sytuacji wewnętrznej. Tymczasem Polacy chcą jeszcze zlikwidować niezależność sądów. I ten Pons strasznie płakał nad losem demokracji w Polsce tudzież tych zdegenerowanych, zdemoralizowanych sędziów. Więc ja bym premierowi Rajoyowi przypomniał, na czym polega autorytaryzm i kto tutaj narusza demokrację. Czy Polacy ustawami potępianymi przez jego eurodeputowanego Ponsa, czy on, wyprowadzając masowo na ulice policję, która biła ludzi? Warto to przypomnieć. Dlaczego? Żeby pokazać, że Polska nikomu nie daruje. Nie stać nas na to, żeby pozwolić, żeby inni nas opluwali, krytykowali, a my będziemy posłusznie tylko się tłumaczyli. To jest pierwsza sprawa, a druga bardzo ważna, to postępowanie Komisji Europejskiej. Już profesor Legutko zabrał głos na ten temat, ale profesor Legutko jest – jak by to powiedzieć – tak kulturalny i delikatny, że ja nie wiem, czy ci posłowie tam, w Strasburgu, w ogóle zrozumieli aluzję. Trzeba jasno oskarżyć o sytuację Hiszpanii Komisję Europejską, która tak była zajęta losem kornika drukarza w Polsce, że nie dostrzegała policji bijącej ludzi na ulicach w Hiszpanii. Po prostu należy sprawę Katalonii wykorzystać instrumentalnie – do kontrataku na Komisję Europejską, żeby jej się odechciało wtrącać w polskie sprawy wewnętrzne i do przypomnienia Hiszpanii, że bezkarnie Polski atakować nie można. Taki jest mój pogląd na kwestie katalońskie. K


KURIER WNET · LISTOPAD 2017

8

P

rognozy Friedmana są uważane za wiarygodne. Prezes Geopolitical Futures był założycielem think-tanku Stratfor, uważanego za intelektualne zaplecze Departamentu Obrony USA, a zatem można założyć, że jego myślenie i oceny przekładają się na plany i programy działań amerykańskiego establishmentu wojskowego. Warto więc przyglądać się przewidywaniom Friedmana, zwłaszcza kiedy wieszczy solidne kłopoty naszym sąsiadom, którzy, historycznie patrząc, nie pałali i nie pałają do nas nadmierną miłością. Według Friedmana Berlinowi nie uda się utrzymać obecnego poziomu ekonomicznego, gdyż niemiec­ ka gospodarka w zbyt dużym stopniu uzależniona jest od eksportu (ponad 50 procent), zaś Moskwie nie udaje się stworzyć nowoczesnej gospodarki. Jeśli założyć, że Friedman ma rację, to z punktu widzenia Warszawy korzystnie jest budować dobre stosunki ze Stanami Zjednoczonymi oraz Chinami i grać tak, żeby coś dla Polski ugrać. Zwłaszcza, że Waszyngton i Pekin strategicznie zainteresowane są Europą Środkowo-Wschodnią. Waszyngton, ponieważ region Trójmorza to skuteczna blokada dla niemiecko-rosyjskiej koncepcji wspólnej przestrzeni od Władywostoku po Lizbonę. Wizji, która automatycznie redukuje Stany Zjednoczone do roli mocarstwa regionalnego na kontynencie amerykańskim. Chiny ze swej strony szukają tańszego, szybszego i znajdującego się poza rosyjską kontrolą szlaku komunikacyjnego dla szybkiego i wygodnego transportu swoich wyrobów na europejski rynek, a także spiżarni i alternatywnego spichlerza poza kontrolą Stanów Zjednoczonych. W myśl starego chińskiego przysłowia „chcesz handlować – buduj drogę”, kolejowa komunikacja Chin z Europą rozrasta się coraz szybciej. Uruchomiony w połowie stycznia szlak z Yiwu we wschodnich Chinach do londyńskiego terminala kontenerowego Barking był 15. połączeniem Państwa Środka z miastami europejskimi. Złożony z 34 kontenerów pociąg pokonał w 18 dni trasę liczącą 12 tysięcy kilometrów, czyli ładunek dotarł do Londynu w czasie o połowę krótszym niż drogą morską i o połowę taniej niż drogą lotniczą. Operatorzy połączenia przewidują, że do 2020 roku ich dochody wzrosną o co najmniej 150 procent. Obecny transeuroazjatycki szlak ma jednak istotną wadę. Z północnych Chin pociągi docierają do Europy przez południową odnogę Kolei Transsyberyjskiej. Natomiast z zachodnich Chin jadą tranzytem przez Kazachstan i w Jekaterynburgu łączą się z Koleją Transsyberyjską. W obu przypadkach szlak znajduje się pod kontrolą Moskwy. Nic więc dziwnego, że od momentu przyjęcia w 2013 roku strategii Jedwabnego Szlaku, inwestycje infrastrukturalne w sieci logistyczne i transport, w tym również kolejowy, uważane są w Pekinie za priorytetowe. Dwa lata temu formalny patronat nad programem, zwanym również strategią Pasa i Szlaku, objął Xi Jinping – Przewodniczący Chińskiej Republiki Ludowej, a zarazem Sekretarz Generalny Komunistycznej Partii Chin, czyli najważniejsza osoba w państwie. W ciągu minionych lat Chiny podpisały przeszło 40 różnych porozumień z krajami położonymi po drodze do Europy, z których spora część leży na trasach omijających Rosję. Porozumienia te nie mają charakteru doraźnego, ale uważane są za długoterminowe programy współpracy i traktowane są w Pekinie jako istotny element rozwoju makroekonomicznego. Obecnie z zachodnich i środkowych Chin transportowanych jest koleją do Europy zaledwie 1 procent eksportowanych towarów. R E K L A M A

H·E·G·E·M·O·N·I Plany przewidują, że transport kolejowy będzie obsługiwać 25 procent tego eksportu. Ich realizacja wymaga olbrzymich nakładów na rozbudowę i modernizację infrastruktury. Trzeba nie tylko zmodernizować tabor i zwiększyć przepustowość istnieją-

fundusze emerytalne, towarzystwa ubezpieczeniowe oraz inne podmioty korporacyjne i prywatne dysponujące kapitałem i szukające intratnych inwestycji. Henry Tillman, prezes londyńskiego banku inwestycyjnego Grisons Peak oceniał w połowie 2016

Chińczyków pakistańskiego portu Gwadar nad Morzem Arabskim do północno-zachodnich Chin, z pominięciem szlaku morskiego przez Morze Południowochińskie – strefę wielostronnych konfliktów, napięć i demonstracji siły włącznie z udzia-

Amerykański politolog George Friedman zapewnia, że w szybko zmieniającym się świecie, w perspektywie 30 lat Stany Zjednoczone i Chiny pozostaną nadal mocarstwami, chociaż nieco słabszymi, natomiast Niemcy i Rosja upadną.

Państwo środka Europy Chiny czynnikiem mitygującym w Europie Środkowo-Wschodniej Rafał Brzeski

cych szlaków, ale również zbudować lub rozbudować terminale kontenerowe oraz specjalne doki do zmiany rozstawu kół z normalnotorowego 1435 mm na rosyjski 1520 mm i z powrotem na normalnotorowy. Taki kolosalny dok, który ma obsługiwać jednocześnie 6 pociągów, budowany jest na terenie terminala Brama Chorgoz na granicy między Chinami a Kazachstanem. Po ukończeniu ten gigantyczny terminal ma mieć roczną przepustowość prawie pół miliona kontenerów. Jeszcze bardziej ambitnym projektem jest budowa trzeciej euroazjatyckiej „nitki” kolejowej do Europy z Kunmingu w Chinach, przez Myanmar (Burmę), Bangladesz, Indie, Pakistan, Iran i Turcję. Większość kapitałochłonnych inwestycji finansowanych jest przez Pekin. China Investment Bank szacuje, że nakłady na około 900 już realizowanych lub planowanych projektów infrastrukturalnych w 64 krajach sięgną łącznie pułapu 890 miliardów dolarów. Są to przede wszystkim projekty transportowe: kolejowe, drogowe, porty, rurociągi, itp. Większość funduszy na ich realizację zapewnią banki China Development Bank oraz China Ex-Imp Bank. Ale nie tylko. W styczniu 2014 roku utworzono specjalny Silk Road Fund o kapitale 40 miliardów dolarów. Z myślą o Jedwabnym Szlaku, dwa lata później powstał międzynarodowy Asian Infrastructure Investment Bank, do którego należy 57 państw, a jego łączny kapitał (głównie chiński) oceniany jest na 100 miliardów dolarów. Inwestując obficie samemu, Pekin umiejętnie też wabi międzynarodowe

roku, że coraz więcej zachodnich instytucji finansowych uważa niektóre elementy infrastruktury Jedwabnego Szlaku za atrakcyjną inwestycję długoterminową, dającą zwrot w granicach 6-8 procent. Realizacja ambitnych programów infrastrukturalnych prowadzących przez niespokojne wewnętrznie i zewnętrznie kraje wymaga nie lada

Warto przyglądać się przewidywaniom Fried­ mana, zwłaszcza kiedy wieszczy solidne kło­ poty naszym sąsiadom, którzy, historycznie patrząc, nie pałali i nie pałają do nas nadmierną miłością. jakiej ekwilibrystyki dyplomatycznej. Chińczycy są cierpliwi i mają w tym wprawę. Są przy tym gotowi ponosić straty pod warunkiem, że końcowym efektem będzie regionalna stabilizacja i realizacja planowanej inwestycji. Tom Miller, analityk Gavekal Dragonomics, twierdzi, powołując się na prywatne rozmowy z chińskimi urzędnikami, że w przypadku wspomnianej trzeciej „nitki” euroazjatyckiej Pekin gotów jest stracić 80 procent inwestycji w Pakistanie, 50 procent w Maynmar i do 30 procent w krajach Azji Środkowej, byle tylko stworzyć alternatywny korytarz transportu bliskowschodniej ropy naftowej z zarządzanego przez

łem marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych. Pomimo giętkiej dyplomacji Pekinowi nie zawsze się udaje. Zakrojona na 3 miliardy dolarów propozycja pogłębienia i zmodernizowania portu w Sewastopolu spaliła na panewce, kiedy Rosja zaanektowała Krym. Inwazja Krymu i wprowadzone w wyniku aneksji sankcje Unii Europejskiej wobec Rosji spotkały się z neutralną reakcją Pekinu, który z jednej strony nie chce antagonizować Moskwy dzierżącej Kolej Transsyberyjską, a z drugiej doskonale wie, że wymiana gospodarcza z Unią Europejską sięga prawie półtora miliarda euro dziennie. Zachodnie sankcje, porozumienie Unii Europejskiej z Ukrainą i odpowiedź Moskwy w postaci retorsji skomplikowały transportowe plany Chin. Przede wszystkim rosyjska blokada bezpośredniego tranzytu z Ukrainy do Kazachstanu poprzez terytorium Rosji, kiedy Moskwa zadecydowała, że tranzyt na tej trasie musi przebiegać przez Białoruś. Wskutek tej blokady atrakcyjną alternatywą stał się korytarz transkaukaski, a zwłaszcza zmodernizowana linia kolejowa Baku-Tbilisi-Kars, łącząca sieci kolejowe Azerbejdżanu, Gruzji i Turcji z ogólnoeuropejską siecią kolejową poprzez podwodny tunel kolejowy Marmaray pod dnem cieśniny Bosfor w Stambule. Z korytarzem transkaukaskim powiązane są porty: Alat w Azerbejdżanie, Konstanca w Rumunii oraz Jużnyj niedaleko Odessy na Ukrainie. Port ten pogłębia i modernizuje China Harbor Engineering Company.

Strategiczne znaczenie Ukrainy ma nie tylko wymiar komu­ni­kacyjnotransportowy. Staje się ona stopniowo alternatywnym spichlerzem Chin. We wrześniu 2013 roku gruchnęła wiadomość, że Chiny kupiły 3 miliony hektarów ukraińskiego czarnoziemu. Rewelację ukazującego się w Hong Kongu dziennika „South China Morning Post” szybko zdementowano w Kijowie wyjaśnieniem, że ukraińskie prawo zakazuje sprzedaży ziemi obcokrajowcom, zarówno osobom prywatnym, jak podmiotom gospodarczym. Kilka dni później media sprecyzowały, że nie chodzi o zakup, ale o dzierżawę na 50 lat i 3 miliony hektarów to obszar docelowy, a program rozpoczyna się od 100 tysięcy hektarów. Sądząc z późniejszych informacji publikowanych w chińskich mediach, współpraca ma raczej charakter porozumień między chińskimi państwowymi przedsiębiorstwami a podupadającymi postsowieckimi kołchozami, dla tworzenia wspólnych podmiotów gospodarczych. Strona chińska daje kapitał i zarząd, strona ukraińska ziemię i siłę roboczą. Produkcja obejmuje głównie uprawę kukurydzy, jęczmienia i soi oraz hodowlę bydła mlecznego i trzody chlewnej. Chinom zależy zwłaszcza na ukraińskiej kukurydzy, gdyż nie jest ona modyfikowana genetycznie. Trudno ustalić, jaki areał objęty jest tymi porozumieniami, ale musi być znaczny, skoro według szacunków amerykańskiego departamentu rolnictwa, w bieżącym roku produkcja kukurydzy uprawianej na Ukrainie na eksport do Chin wyniesie około 1,4 miliona ton, co pokryje prawię połowę potrzeb importowych Państwa Środka. Amerykanie bacznie obserwują program rolniczej współpracy między Chinami a Ukrainą, gdyż dotychczas byli głównym dostawcą kukurydzy i zbóż, a teraz stopniowo tracą dominującą pozycję, co wiąże się nie tylko ze spadkiem dochodów, ale również kurczeniem się swobody przykręceania i odkręcania kurka w zależności od potrzeb politycznych. Konkurentem Stanów Zjednoczonych w sferze dostaw żywności dla Chin staje się również Białoruś. W pierwszym kwartale bieżącego roku białoruski eksport w sektorze rolniczo-spożywczym nie był imponujący, nieco ponad 4 miliony dolarów, ale był to wzrost o 50 procent w stosunku do pierwszego kwartału roku 2016. Początkiem był eksport białoruskiego mleka i jego przetworów. W lipcu bieżącego roku władze chińskie przyznały licencje białoruskim eksporterom wołowiny i drobiu. Na rynek chiński produkuje już 21 przetwórni mięsa wołowego, 5 przetwórni drobiu oraz 36 mleczarni. Na stosowne certyfikaty i licencje czekają białoruskie przedsiębiorstwa hodowli ryb słodkowodnych. Z drugiej strony chińscy potentaci przemysłu spożywczego, Xinrongji Holding Group oraz DRex Food Group, zadeklarowali gotowość zainwestowania miliarda dolarów we wspólne fermy hodowli drobiu i bydła rzeźnego według modelu ukraińskiego. W okręgu mogilewskim chińscy inwestorzy wydzierżawili już 40 tysięcy hektarów gruntu dla stworzenia ferm hodowlanych. Białoruski eksport i import oraz chiński tranzyt do krajów bałtyckich i Polski obsługiwany jest w strefie przemysłowej Great Stone pod Mińskiem. Tworzona wspólnie, zwana jest już Perłą Jedwabnego Szlaku, a z myślą o jej rozbudowie i promocji obie strony zamierzają utworzyć wspólny fundusz szacowany na ponad pół miliarda dolarów. Na 15 firm działających w tej strefie 11 jest chińskich. Strona białoruska nie wykluczyła przy tym, aby w specjalnej strefie funkcjonowały chińskie firmy zbrojeniowe. Mocny sygnał pod adresem Moskwy. Inwestycje w infrastrukturę – jak mówią, w cement i cegły – w transport, w rolnictwo są ze swej natury rzeczy długoterminowe i wymagają stabilnego

otoczenia. Na wschód od Bugu nie jest o to łatwo. Teoretycznie Rosja powinna już dawno podjąć próbę sparaliżowania budowy Jedwabnego Szlaku, który zdaje się być przeciwny pieszczonym na Kremlu marzeniom o odbudowie domeny imperialnej. Poważniejszych oznak otwartego sabotażu jednak nie widać, jeśli nie liczyć typowych dla Rosji szykan urzędniczych. Ta zaskakująca wstrzemięźliwość Moskwy jest zdaniem wielu obserwatorów wydarzeń na Dalekim Wschodzie skutkiem dyskretnych nacisków Pekinu popartych zastrzykami finansowymi aplikowanymi w odpowiednim czasie i w odpowiednim miejscu. Niektórzy analitycy działań Kremla posuwają się nawet do oceny, że brak drastycznych prowokacji rosyjskich w trakcie niedawnych manewrów Zapad 2017 to rezultat „sugestii” Pekinu, któremu przede wszystkim zależy na spokojnym kontynuowaniu programów, w które już zainwestował setki miliardów dolarów. Chiny co i raz interweniują, gdy w kremlowskim skarbcu ukaże się dno. Wiosną 2016 roku chińskie banki wsparły program produkcji skroplonego gazu ziemnego z pól na półwyspie Jamał. Program prowadzi firma Novatek oraz jej główny udziałowiec Gennadij Timczenko, miliarder i przyjaciel prezydenta Władimira Putina. Novatek i Timczenko objęci zostali zachodnimi sankcjami wprowadzonymi po aneksji Krymu i program znalazł się na krawędzi upadku. Chińska interwencja sprawiła, że „zewnętrzne potrzeby finansowe, szacowane na 18-19 miliardów dolarów, mają pokrycie”. Latem bieżącego roku prawie 11 miliardami dolarów Pekin poratował dwie rosyjskie państwowe instytucje finansowe: Russian Direct Investment Fund oraz Wnieszekonombank i uchronił je od „załamania się pod ciężarem nałożonych na nie sankcji amerykańskich uniemożliwiających pozyskiwanie długoterminowego kapitału na zachodnich rynkach”. Jesienią w finansowych opałach znalazł się Rosnieft i w pierwszych dniach października chiński prywatny konglomerat energetyczno-finansowy CEFC China Energy zakupił za ponad 9 miliardów dolarów spory pakiet akcji Rosnieftu, stając się posiadaczem ponad 14 procent udziałów rosyjskiego giganta. W komunikacie dla personelu założyciel i prezes CEFC, Ye Jianming, otwarcie informował, że transakcja związana jest ze strategią Pasa i Szlaku i miała silne poparcie rządu. Dodał, że „Rosja przeżywa szczególnie trudne czasy”, a więc cena udziałów Rosnieftu była „bardzo rozsądna” i „nie do pomyślenia jeszcze trzy lata temu”. Podobnych transakcji ratunkowych na mniejszą skalę jest znacznie więcej, co sprawia, że Pekin dysponuje coraz potężniejszą dźwignią nacisku na Moskwę. W rezultacie wprowadzonego przez Rosję zakazu tranzytu przez Ukrainę, prawie całość chińskiego tranzytu kolejowego do Europy zachodniej idzie przez Białoruś, a potem przez Polskę. Zbyt drastyczne działania Rosji w regionie mogą doprowadzić do zakłócenia płynności tego tranzytu, co zmusiłoby Chiny do przerzucenia transportu na bardziej kosztowny szlak transkaspijski. Z kolei dalsza destabilizacja sytuacji na Ukrainie może zahamować rozwój szlaku transportowego przez Morze Czarne. Scenariusze takie są Pekinowi wybitnie nie na rękę, czego konsekwencją może być daleko posunięta niechęć wobec potrzeb i kłopotów Moskwy. Ponadto zakłócenia tranzytu na zachodnim odcinku rosyjskiej odnogi Jedwabnego Szlaku mogą spowodować wyhamowanie lub wręcz wstrzymanie bardzo potrzebnych Rosji chińskich inwestycji infrastrukturalnych na wschodnim odcinku. Kołysanie łódką nie jest więc zalecane. K


LISTOPAD 2017 · KURIER WNET

9

F·R·A·N·C·J·A

N

iski wzrost gospodarczy, napięcia społeczne, terrorystyczne zamachy oraz obowiązujący na całym terytorium Francji stan wyjątkowy, niezwykle brutalna kampania wyborcza zdominowana przez afery finansowe w największych obozach politycznych, w końcu druga tura wyborów prezydenckich, w której został uruchomiony pakt republikański, polegający na zasadzie „wszystko, tylko nie Front Narodowy” – te okoliczności sprawiły, że nowo wybrany prezydent Francji nie mógł liczyć na taryfę ulgową. Oczekiwania dużej części francuskiego społeczeństwa wobec Emmanuela Macrona były wielkie, a on sam wysoko umieścił sobie polityczną poprzeczkę, budując całą swoją polityczną tożsamość i swój obóz polityczny na idei całkowitej politycznej, społecznej i gospodarczej odnowy nad Sekwaną.

Prezydentura rozpoczęta falstartem Od pierwszych chwil swojej prezydentury Emmanuel Macron usiłował zbudować wizerunek przywódcy nowego, nie mającego nic wspólnego z dotychczasowym francuskim establishmentem politycznym; wizerunek prezydenta, który będzie wprowadzał odnowę we Francji dosłownie w każdej dziedzinie. Bardzo szybko jednak okazało się, że marketingowo-polityczny przekaz Emmanuela Macrona nie idzie w parze z jego politycznymi decyzjami w kwestiach personalnych podczas tworzenia nowego rządu, który miał przejąć władzę po urzędującym pół roku rządzie Bernarda Cazeneuve’a. Politykiem desygnowanym przez Emmanuela Macrona na nowego premiera Francji okazał się być wieloletni współpracownik jednego z liderów partii Republikanie, Alaina Juppé’ego. Edouard Philippe jako długoletni polityk francuskiej prawicy i mer dużego francuskiego miasta nie mógł symbolizować odnowy politycznej i odejścia od starego francuskiego establishmentu politycznego. Nominacje członków rządu Edouarda Philippe’a to potwierdziły. Emmanuel Macron zaprosił do rządu polityków wywodzących się zarówno z partii socjalistycznej, z centrowej partii Modem, jak i z partii Republikanie, powodując tym samym pęknięcie na francuskiej prawicy. Najważniejsze i największe francuskie resorty objęli dobrze nad Sekwaną znani, od lat czynni politycy obozów politycznych, które jeden po drugim sprawowały we Francji władzę. Odebrało to Macronowi możliwość dalszego przedstawiania się jako prezydent politycznej odnowy. Zapewne zdając sobie sprawę z tego, iż zarówno on sam, jak i jego obóz polityczny tracą wizerunkowy status odnowy, Emmanuel Macron postanowił przejąć polityczną inicjatywę. Na jego polecenie nowy minister sprawiedliwości François Bayrou (polityczny i kampanijny koalicjant Macrona) przedstawił pakiet ustaw o moralizacji francuskiego życia politycznego. Pakiet ten miał być odpowiedzią na ujawnianie podczas kampanii wyborczej kolejnych afer finansowych, których głównymi aktorami, podejrzanymi i oskarżonymi byli czołowi politycy największych obozów politycznych. Pakiet o moralizacji francuskiego życia politycznego nie przyniósł jednak nowemu prezydentowi oczekiwanych wizerunkowych korzyści, albowiem kilka dni po przedstawieniu go we francuskich mediach pojawiły się informacje o aferach finansowych w obozie politycznym Emmanuela Macrona oraz w partii Modem Françoisa Bayrou. Sam Bayrou i jego współpracownicy musieli odpierać zarzuty o defraudację środków europarlamentarnych. Jeden z najbliższych współpracowników Emmanuela Macrona zaś, Richard Ferrand, został oskarżony o wykorzystywanie w przeszłości swoich wpływów politycznych na rzecz swojej partnerki, która w taki sposób miała uzyskać wymierne korzyści materialne i finansowe. Śledztwo w tej sprawie zostało jednak umorzone w październiku tego roku przez prokuraturę, a samego Ferranda oczyszczono ze wszystkich zarzutów. Macronowi nie udało się również przekonać francuskiego społeczeństwa do narracji, zgodnie z którą jest on politycznym outsiderem, nie mającym nic wspólnego z francuskim establishmentem politycznym. Media przypominały, że był on przez dłuższy okres jednym z najbardziej zaufanych współpracowników François Hollande’a, co więcej, pełnił funkcję ministra gospodarki w rządzie Manuela Vallsa.

14 listopada tego roku mija sześć miesięcy od zaprzysiężenia Emannuela Macrona na urząd ósmego prezydenta V Republiki Francuskiej. Czas na podsumowanie pierw­ szego półrocza tej prezydentury, która rozpoczęła się w trudnych okolicznościach.

Emmanuel Macron Bilans półrocza prezydentury Zbigniew Stefanik

Od prezydentury jupiterskiej do koncyliacyjnokonsultacyjnej Podobnie jak uczynił to François Hollande na początku swojej prezydentury w 2012 r., Emmanuel Macron postanowił przedstawić się francuskiemu społeczeństwu jako prezydent różniący się we wszystkim od swojego poprzednika. Jeszcze przed objęciem urzędu prezydenta zadeklarował, iż zamierza sprawować „prezydenturę jupiterską”, która wzniesie się ponad podziały polityczne i będzie niezależna od ocen dziennikarzy i komentatorów. W tym celu w pierwszych tygodniach prezydentury wprowadził „nową jakość” w stosunkach czwarta władza – prezydent Francji. Dziennikarze nie byli mile widziani w pałacu prezydenckim. Sam Macron udzielał bardzo mało wywiadów i robił wiele, aby całkowicie odizolować siebie i ośrodek prezydencki od mediów. Ta strategia nie sprawdziła się i przyczyniła się zdecydowanie do spadku popularności Macrona, któremu nie udało się przekonać francuskiego społeczeństwa do prezydenta, który inspiruje się jednocześnie Napoleonem Bonaparte i generałem de Gaulle’em, i sprawuje przy tym „prezydenturę jupiterską”, czyli jest ponad wszystkim i wszystkimi. W sierpniu bieżącego roku Macron zrezygnował wiec z tej strategii. Pałac prezydencki znów stanął otworem dla dziennikarzy, a nowym jego rzecznikiem stal się długoletni i dobrze znany dziennikarz.

Emmanuel Macron postanowił przedsta­ wić się francuskiemu społeczeństwu jako prezydent różnią­ cy się we wszystkim od swojego poprzed­ nika. W tym samym czasie Emmanuel Macron zmienił strategię w relacjach z partnerami społecznymi, co doprowadziło do zakończenia „prezydentury jupiterskiej”. Zaczęto masowo zapraszać do pałacu prezydenckiego związki zawodowe, środowiska kulturowe i kulturotwórcze oraz stowarzyszenia trudniące się działalnością społeczną, a sam Macron zaczął grać rolę prezydenta koncyliacyjno-konsultacyjnego, czyli takiego, który każdą decyzję konsultuje z narodem i jego przedstawicielami.

Macron prezydentem zamożnych? Od września na polecenie Emmanuela Macrona rząd Edouarda Philippe’a przedsięwziął wiele kontrowersyjnych społeczno-gospodarczych reform. Pierwsza, a zarazem największa z nich dotyczyła prawa pracy. W założeniu miała ona wzmocnić konkurencyjność francuskich małych i średnich firm oraz uelastycznić relacje między pracodawcami i związkowcami poprzez wprowadzenie szeregu zapisów faworyzujących dialog społeczny w przedsiębiorstwach. Rzeczona reforma została wprowadzona na podstawie pięciu prezydenckich dekretów wykonawczych, zawierających 36 rozporządzeń. Na ich użycie wyraziła zgodę niższa izba francuskiego parlamentu. Reforma ma być

kontynuowana wiosną przyszłego roku. Kolejne jej kierunki to zmiana zasad przekwalifikowywania pracowników oraz zmiany w systemie przyuczania do nowego zawodu. Założenia drugiej części reformy francuskiego prawa pracy przewidują również daleko idące zmiany w dostępności do zasiłków dla bezrobotnych. Jeśli obecny projekt rządowy zostanie przyjęty przez prezydenta i parlament en bloc, do zasiłku dla bezrobotnych będą również mieli dostęp pracownicy niezależni oraz ci, którzy sami zwolnili się z pracy. Rządzący Francją podjęli również daleko idącą reformę fiskalną, prowadzącą między innymi do abolicji podatków lokalnych dla blisko 80% Francuzów. Ta reforma jednak wzbudziła znaczny opór samorządowców, albowiem na dziś podatki lokalne stanowią główne źródło dochodów francuskich samorządów. Ponadto wprowadzono zmiany w opodatkowaniu dla posiadaczy dużego kapitału, co sprawiło, że Emmanuel Macron zyskał w wielu środowiskach politycznych miano „prezydenta zamożnych”, który, odwrotnie niż Robin Hood, zabiera biednym, żeby dać bogatym. Aby przeciwdziałać temu negatywnemu dla siebie aspektowi wizerunkowemu, Macron zapowiedział 17 października br. wielki plan walki z ubóstwem we Francji. W przyszłym roku ma zostać wprowadzona reforma emerytalna, reforma służby zdrowia i ubezpieczeń społecznych oraz reforma szkolnictwa wyższego.

Emmanuel Macron zyskał w wielu środowi­ skach politycznych mia­ no „prezydenta zamoż­ nych”, który, odwrotnie niż Robin Hood, zabiera biednym, żeby dać bo­ gatym. Emmanuel Macron vs kontestatorzy jego reform Zapowiedź reformy francuskiego prawa pracy stała się początkiem zorganizowanego ruchu kontestatorskiego we Francji, zdominowanego głównie przez tradycyjne związki zawodowe. Kontestatorzy przegrali jednak próbę sił z rządzącymi, albowiem byli podzieleni i nie potrafili skutecznie współdziałać przy prowadzeniu akcji protestacyjnych. Nie udało im się ani zablokować wprowadzonych przez Macrona i rząd Philippe’a zmian, ani zmobilizować większej grupy Francuzów, tak aby stanowić siłę, z którą rządzący musieliby się liczyć. Macron i podległy mu rząd wprowadzili zmiany, nie napotykając większego oporu. Warto dodać, iż w ostatnich tygodniach Emmanuel Macron usiłuje przedstawić siebie i rząd w roli dobrego reformatora Francji, w kontrze do „złych blokujących reformy, którzy nie chcą zmian, bo nie chce im się pracować”. W tym celu popełnił kilka, jak można się domyślać kontrolowanych, gaf. W wywiadzie dla CNN powiedział, iż „wprowadzi swoje reformy, nie zważając na leniów, cyników i ekstremistów”. Jakiś czas później, podczas spotkania z pewnym przewodniczącym francuskiego regionu, oświadczył, że ci pracownicy,

którzy stracili pracę, „zamiast robić burdel na ulicy”, powinni postarać się o inną pracę. Emmanuel Macron stara się więc podzielić Francję na dwa obozy. Z jednej strony Francja ludzi pracujących, a z drugiej strony Francja „leni, cyników, zadymiarzy i ekstremistów”. Ta strategia zdaje się być dla Macrona korzystna, albowiem, jak wskazują badania opinii społecznej, przytoczone wypowiedzi trafiają we Francji na podatny grunt...

W październiku niższa izba francuskiego parlamentu znowelizowała francuskie prawo antyterrorystyczne, dając możliwość zastosowania nakazu policyjnego (bez zgody sądu) pozostania w mieście swojego zamieszkania na okres jednego roku wobec każdego, kto jest podejrzewany przez policję czy służby antyterrorystyczne o prowadzenie działalności zagrażającej bezpieczeństwu francuskiego państwa i jego obywateli. Znowelizowane prawo zdecydowanie wzmacnia uprawnienia francuskich prefektów, którzy mogą odtąd zarządzić zamknięcie każdej świątyni czy zawieszenie działalności każdej organizacji podejrzanej o radykalną działalność. Ponadto prefekci mogą utworzyć na czas określony rozszerzone strefy bezpieczeństwa podczas np. manifestacji czy eventów.

masowego użytku przed zamachami terrorystycznymi. Pomimo pewnych konfliktów na linii prezydent-sztab generalny, udało się Macronowi wypracować poprawne stosunki z armią. Konflikt na linii Macron – armia rozpoczął się w lipcu, kiedy to prezydent, ogłosiwszy wzrost wydatków na armię w przyszłym roku, kilka tygodni później zapowiedział, że wcześniej, do końca tego roku nastąpi redukcja wydatków na obronność o ponad 700 mln euro oraz redukcja etatów w administracji wojskowej. Do dymisji podał się wieloletni szef francuskiego sztabu generalnego i zarazem twórca operacji „Sentinelle”. Konflikt został zażegnany dzięki zapewnieniu prezydenta, iż wydatki na armię będą wzrastać stopniowo podczas całej jego prezydentury. Zapowiedzi cięć budżetowych spowodowały również konflikt Macrona z policją. Policjanci, aby zapobiec cięciom, przeprowadzili akcje protestacyjne w kilku większych miastach, a całą Francję obiegły zdjęcia jednego z francuskich komisariatów, który nie spełniał żadnych norm pod żadnym względem. Jednak zdaje się, iż prezydentowi i ten konflikt udało się rozładować poprzez złożenie obietnicy stworzenia 10 tysięcy dodatkowych etatów w policji i żandarmerii państwowej. Ponadto w najbliższych miesiącach ma powstać we Francji nowa służba o nazwie „policja bezpieczeństwa codziennego”. Służba ta ma zajmować się jednaniem służb porządkowych

Emmanuel Macron stara się podzielić Fran­ cję na dwa obozy. Z jed­ nej strony Francja ludzi pracujących, a z drugiej strony Francja „leni, cyników, zadymiarzy i ekstremistów”.

Emmanuel Macron dąży do głębokiej re­ formy rynku wspólno­ towego w taki sposób, aby to podmioty z Eu­ ropy Zachodniej grały na nim pierwsze ekono­ miczne skrzypce.

W końcu – zatrzymani w związku z podejrzeniem o prowadzenie działalności terrorystycznej mogą być przetrzymywani w areszcie 96 godzin bez postawienia im konkretnych zarzutów i bez żadnego postanowienia sądowego w ich sprawie. Stan wyjątkowy wprowadzony we Francji w listopadzie 2015 r. po zamachach w Paryżu z 13 listopada ma zostać zniesiony w listopadzie bieżącego roku, o ile nie dojdzie do jakiegoś wydarzenia, które skłoniłoby francuskie władze do jego utrzymania, tak jak miało to miejsce w lipcu 2016 roku, kiedy doszło do zamachu terrorystycznego w Nicei na Promenadzie Anglików kilka dni przed głosowaniem we francuskim parlamencie nad zniesieniem stanu wyjątkowego. Niemal natychmiast po objęciu przez Macrona urzędu powstała przy prezydencie tzw. Taskforce, czyli specjalna grupa, której jedynym zadaniem jest walka z tzw. państwem islamskim. Została też uaktualniona operacja „Sentinelle”, której celem jest zapewnienie bezpieczeństwa obywatelom Francji. Policjanci i żołnierze uczestniczący w tej operacji często zmieniają miejsce patrolowania, aby uniknąć rutyny. Do akcji zostają coraz częściej włączane prywatne firmy zajmujące się bezpieczeństwem. Ich rola polega głownie na zabezpieczaniu świątyń i obiektów publicznych

z mieszkańcami trudnych dzielnic, prewencją oraz prowadzeniem działań wywiadowczych w dzielnicach i miejscach, gdzie znajdują się zradykalizowane grupy lub gdzie przestępczość jest najwyższa.

Polityka bezpieczeństwa Emmanuela Macrona

Polityka zagraniczna Emmanuela Macrona Już nie potęga regionalna, ale potęga światowa z prawdziwego zdarzenia – takie są ambicje Emmanuela Macrona i podległego mu rządu wobec Francji, która ma stać się jednym z głównych rozgrywających na świecie i twardo bronić swoich gospodarczych i politycznych interesów. W relacjach z Donaldem Trumpem i USA Macron koncentruje się na tym, co łączy, a odsuwa na dalszy plan to, co – jak umowa klimatyczna – dzieli. Tak więc głównym filarem stosunków francusko-amerykańskich ma być walka z państwem islamskim i szeroko pojętym terroryzmem. Obecnie to Stany Zjednoczone i Francja ponoszą największe koszty i ciężar logistyczny wojny z państwem islamskim. Z kolei stosunki francusko-rosyjskie nigdy nie miały się tak źle, jak za prezydentury Macrona. Macron nie zamierza ustępować Władimirowi Putinowi w niczym. Zdaje się wręcz, iż robienie na złość włodarzowi Kremla sprawia mu osobistą satysfakcję

i przyjmuje wobec niego stanowisko opozycji totalnej. Francja sprzeciwia się projektowi Nordstream 2 i nie widzi możliwości współpracy z Rosją w walce z terroryzmem na świecie. Emmanuel Macron daje do zrozumienia, iż Rosjanie są w Syrii tak naprawdę problemem, a nie wsparciem w walce z państwem islamskim. Obecnie Francja jest w szeroko pojętym świecie zachodnim państwem nastawionym najbardziej antyrosyjsko, a Macron daje otwarcie do zrozumienia, że Władimir Putin nie może liczyć ani na niego, ani na Francję w żadnej sprawie. Co do Unii Europejskiej – Emmanuel Macron dąży do jej głębokiej reformy, o czym uprzejmie poinformował 26 września br. podczas trwającego ponad półtorej godziny przemówienia na Sorbonie. Strefa euro ma odtąd skoncentrować się na swoim interesie i na pogłębianiu własnej wewnętrznej integracji. Francuski prezydent zabiega o stworzenie odrębnego budżetu dla strefy euro oraz stanowiska ministra finansów tej strefy w ramach UE. Dotychczasowe działania Macrona idą w kierunku stworzenia Unii Europejskiej trzech prędkości. UE pierwszej prędkości to grupa sześciu państw założycielskich wspólnoty europejskiej w 1957 roku. UE drugiej prędkości to pozostałe państwa należące do strefy euro. UE trzeciej prędkości zaś to grupa wszystkich państw (w tym Polski), które do strefy euro nie należą. W koncepcji Emmanuela Macrona przebudowy Unii Europejskiej waluta euro ma być głównym filarem, wokół którego zjednoczona Europa będzie się integrować. Francuski prezydent dąży do zreformowania rynku wspólnotowego w taki sposób, aby to podmioty z Europy Zachodniej grały na nim pierwsze ekonomiczne i finansowe skrzypce. Dodatkowo usiłuje doprowadzić do ograniczenia kapitału spoza UE w ważnych dziedzinach francuskiej gospodarki i gospodarek państw Europy Zachodniej. Unia Europejska ma rozwijać się własnymi siłami i za własne pieniądze; do tego dąży Macron, czego dowodem jest fuzja Alstomu z koncernem Siemens, do której doszło we wrześniu tego roku. Pomimo dużego falstartu, który mógł zwiastować duże polityczne kłopoty, Emmanuel Macron pierwsze półrocze swojej prezydentury może uznać za pomyślne. Udało mu się wprowadzić wszystkie zamierzone reformy i nie spotkał się z większym oporem. Zdołał (i to bez większego trudu) przeforsować swoje koncepcje wprowadzenia do zachodniej Europy na nowo, tylnymi drzwiami, ekonomicznego protekcjonizmu. Macron stoi na czele politycznego obozu, który bardziej przypomina polityczną armię niż ugrupowanie, a jego członkowie zawsze wykonują polecenia swojego przywódcy i głosują w niższej izbie francuskiego parlamentu tak, jak on tego oczekuje. Na arenie europejskiej Emmanuel Macron również triumfuje. Stał się głównym rozgrywającym pośród przywódców europejskich i konsekwentnie realizuje swój plan budowy nowej Unii trzech prędkości. Na tej drodze osiągnął już pierwszy poważny sukces. Udało mu się przeforsować nowe reguły dotyczące funkcjonowania pracowników oddelegowanych na unijnym rynku pracy. Emmanuel Macron zdaje się być niekwestionowanym politycznym przywódcą we Francji, warto jednak zauważyć, że ruch kontestujący go, choć podzielony, rośnie. W tym momencie prezydent może liczyć na poparcie (i to od lewa do prawa) Francuzów, którzy oczekują społeczno-gospodarczych reform w ich kraju. Jednak od efektywności, skutków i konsekwencji dla francuskiego społeczeństwa tych reform zależy, czy ta część społeczeństwa będzie nadal popierała Emmanuela Macrona. Może również nastąpić tak zwane zmęczenie materiału, czyli społeczeństwo francuskie poczuje się przytłoczone ilością i ogromem reform oraz szybkością ich wprowadzania. Wówczas metoda Macrona może doprowadzić do przegrzania się politycznej machiny La République en Marche, do jej stopniowej erozji, rozkładu, a być może, finalnie, upadku. Czy Emmanuel Macron i jego polityczna machina, której obecnie, jak się zdaje, zastopować nie sposób, doprowadzi do głębokiej i trwałej społeczno-gospodarczej zmiany we Francji i do całkowitego przebudowania Unii Europejskiej z rynkiem wspólnotowym na czele? K


KURIER WNET · LISTOPAD 2017

10

Co było na początku? Słowo. Urodziłem się 13 lipca. Kiedy moja mama była w stanie błogosławionym, otrzymała słowo – list od swojej matki, Petroneli. Babcia napisała: śniło mi się, że urodzisz syna, dasz mu na imię Piotr Paweł i będzie księdzem. Urodziłem się o godz. 15:00, w godzinę Miłosierdzia Bożego. Poród trwał 12 godzin, było ciężko. Od czwartego roku życia chodziłem do przedszkola i na religię. Nasz katecheta uczył nas hojności: każde dziecko musiało codziennie przynieść na lekcję coś dla biedniejszych od siebie: jajko, trochę cukru... Od kiedy myślałeś, żeby zostać księdzem? Od zawsze. Jedną z moich ulubionych zabaw było budowanie kościołów z kloc­ków. Gdy w przedszkolu pytano dzieci: kim chcą być w dorosłym życiu, zawsze odpowiadałem: – Księdzem! Kiedy miałem siedem lat, zamieszkaliśmy w Krakowie. W Nowej Hucie zostałem ministrantem; kościół był w budowie, a ja chodziłem pomagać na budowie. W niedzielę służyłem do wszystkich mszy. W domu byłem grzecznym dzieckiem, pomagałem wszystkim dookoła. Za to w szkole – nudziłem się potwornie. Potem między rodzicami zaczęło się psuć. Pamiętam ostatnią wspólną Wigilię: rodzice już od dawna nie byli w jedności, teraz nawet nie podzielili się opłatkiem. Dlatego do dzisiaj nie lubię składania życzeń. Rozwiedli się? Tak. Ojciec wyprowadził się z domu, zabierając cały majątek. Sąd przydzielił moje rodzeństwo – brata i siostrę – ojcu, ja zostałem z matką. Jeszcze przed rozwodem w domu zaczęło się piekło: powstały dwa obozy... Dwoje przeciw trojgu. Był alkohol, straszne kłótnie, wyzywanie się. Kiedy ojciec z rodzeństwem wyprowadzili się, nastała taka bieda i głód, że przez pierwszy tydzień żywiłem się kapustą kradzioną na działkach. W tym czasie przes­tałem chodzić na religię i do kościoła. Akurat był to moment na bierzmowanie; mama dosłownie wypłakała – i wybłagała – zgodę, żeby proboszcz dopuścił mnie do sakramentu. Na szczęście pamiętał mnie z czasów mojej gorliwości – i zgodził się; zapytał tylko, czy wiem, co to jest bierzmowanie i czy znam „Ojcze nasz” i „Zdrowaś Maryjo”. Na patrona wybrałem sobie imię ojca, Stanisław. Pewnie chciałem go w ten sposób, podświadomie, zatrzymać w domu. Sam sakrament był dla mnie uroczystym, ale jednak pożegnaniem z Kościołem. Kupiłem sobie czerwony spray i na moim parafialnym kościele napisałem „Księża na Księżyc!”. Dorastał we mnie bunt. Zostawiłem szkołę. Z poukładanego (w miarę) dzieciaka zrobił się agresywny młodzieniec, negujący wszystko co dobre. Na półrocze miałem jeszcze dobre oceny, na koniec szkoły średnią 2,0 – czyli zawaliłem na całego. Do szkoły wpadałem rzadko. Nauczyciele byli nawet zadowoleni, gdy mnie nie było. Gdy się pojawiałem, odstawiałem swoje numery. Gdzie szukałeś szczęścia? Wszędzie. Najpierw w pieniądzu: mieliśmy taką fikcyjną firmę od deratyzacji: mrówki faraona, karaluchy... Zacząłem zarabiać, i to dużo: jakieś 300 $ dziennie – w tamtych czasach to były naprawdę duże pieniądze! Miałem własnego kierowcę, rozbijałem się po knajpach, mogłem mieć każdą dziewczynę, kupić sobie to, na co miałem ochotę, dobrze zjeść, dobrze wypić, bawić się do rana... Więc – byłeś szczęśliwy? Absolutnie – nie. Więc poszedłem w drugą stronę: zacząłem uciekać z domu, sypiać po klatkach, trafiłem do środowiska hipisów. Nawet wydawało mi się to bardzo chrześcijańskie: każdy się dzielił z drugim, ktoś poczęstował kanapką, ktoś inny łykiem piwa. Potem okazało się, że hipisi dzielą się wszystkim: dziewczyną, narkotykami... Równia pochyła. Nosiłeś dzwony? Tak! I do tego „alternatywną”, pomarańczową koszulę. I oczywiście miałem długie włosy. U hipisów było tak, jak w tym porzekadle: „hulaj dusza, piekła nie ma!” – narkotyki, alkohol, a dla podniesienia adrenaliny – kradzieże. Przed pójściem na całość w narkotyki Pan Bóg obronił mnie w bardzo prosty sposób: na nasze imprezy co i rusz wpadała policja; wynosiła moich martwych kolegów i koleżanki. A ci nie pohipisowali długo – dwa tygodnie, góra miesiąc, a potem przedawkowali to czy tamto. Inni trafili do więzienia lub poszli w prostytucję, żeby mieć na towar. Albo sami zajęli się „dilerką”. W sumie – moich znajomych zmarło około czterdziestu: jedni przedawkowali, kilku ktoś zadźgał, bo nie zapłacili za towar. Jacy to byli ludzie? Większość pochodziła z dobrych, „poukładanych”, zamożnych rodzin: mieli rodziców lekarzy, adwokatów. I mieli w domu dostatek. Mnie także niczego nie brakowało: jeździliśmy całą rodziną na zagraniczne wczasy, ojciec z matką dorobili się i wybudowali wielki dom (16

Ś·W· I ·A· D · E · C ·T·W· O pokoi!). Ale nigdy w nim nie zamieszkałem. Pozornie mieliśmy wszystko, ale brakowało nam miłości – i dlatego lądowaliśmy u hipisów. W pewnym momencie zacząłem mieć coraz więcej myśli samobójczych. Któregoś dnia rzuciła mnie dziewczyna ( jedna z wielu, bo dziewczyny zmieniały się co kilka tygodni). Przyszedłem do domu. Myślałem, żeby się zabić, ale zacząłem się rozglądać po domu: coś mi nie pasowało... Odkąd mama poznała pewną kobietę, nasz dom się zmienił; teraz był zawsze posprzątany, a mama była trzeźwa. Każdego dnia czekała na mnie z obiadem, a ja – czasem wpadałem i jadłem, a czasem nie. Ale nigdy nie usłyszałem słowa pretensji. I właśnie kiedy przyszedłem do domu, ta kobieta dzwoniła z ulicy domofonem. Myślałem że to ktoś z towarzystwa, więc obrzuciłem ją wyzwiskami. Później się poznaliśmy. Co to za kobieta? Kilka miesięcy wcześniej moja mama zaczepiła ją pod sklepem z piwem. Mam wylała przed nią swój żal, mówiąc, że już nie może tak żyć. Rzadko się zdarza, żeby człowiek w takiej sytuacji nie uciekł przed natrętem, ale tamta kobieta nie uciekła. Po pewnym czasie nieznajoma zaprosiła nas na katechezy przy parafii. Powiedziałem mamie, co myślę o księżach i Kościele. Ale poszedłeś? Zająłem bezpieczne, ostatnie miejsce, pod długimi włosami skryłem słuchawki do mojego Walkmana i puściłem muzykę. Już nie pamiętam – Dżem albo The Doors: Come on baby light my fire. Słuchałem tego w kółko przez okrągłą godzinę (bo tyle trwała katecheza) i miałem matkę „z głowy”. Potem poszedłem na imprezę. I tak to się kręciło: przychodziłem, żeby mama mi głowy nie suszyła. Na jedną z katechez spóźniłem się. Tłum był niemożliwy, wszystkie miejsca zajęte, zostało tylko miejsce w pierwszej ławce. Usiadłem, ale tym razem bez słuchawek (odezwały się we mnie resztki kultury). Usłyszałem coś, co

życie. W szkole nastąpiła radykalna zmiana – zostałem najlepszym uczniem, miałem 100% frekwencję. Do kościoła chodziłem teraz codziennie, chciałem zostać świętym. W tym neofickim okresie przyprowadziłem do Kościoła wielu znajomych. Z drugiej strony – nie rozmawiałem z rodzicami, sądziłem ojca i nie potrafiłem powiedzieć o nim niczego dobrego; to moja historia wlokła się wciąż za mną. We wspólnocie usłyszałem, żeby szukać oblicza Chrystusa w drugim człowieku. A był w mojej parafii obraz, Ecce homo Alberta Chmielowskiego. I gdy zbliżało się Boże Narodzenie, usiadłem przed tym obrazem, zadając sobie pytanie: Czy mogę znaleźć to oblicze Chrystusa w moim ojcu? Pan Bóg pozwolił mi wtedy zobaczyć cierpienie mojego ojca. Zapragnąłem pójść i prosić go o przebaczenie. Wszyscy, którzy znali moją historię i słyszeli o moim zamiarze, pukali się w czoło: – Nie bądź głupi! To ojciec powinien przepraszać ciebie! A jednak się uparłeś? A jednak pojechałem do niego. Kiedy ojciec otworzył mi drzwi, był w ciężkim szoku. Z kolei ja – zaniemówiłem, potem zacząłem płakać. Cała przygotowana wcześniej mowa na nic się nie przydała. Zdołałem tylko wykrztusić z siebie: – Tato, chciałem prosić Cię o przebaczenie: za to, że cię nie kochałem, że pogardzałem tobą, że cię sądziłem, patrząc na ciebie oczami mojej mamy. Podaliśmy sobie ręce, nic więcej nie trzeba było mówić. I tak w jednej chwili Bóg odebrał mi to poczucie krzywdy, które nosiłem w sobie przez lata. Ale diabeł nie spał. Po latach, kiedy nie bałem się już ojca, postanowiłem porozmawiać z nim znowu. Ale tym razem nie po to, żeby szukać jedności, ale żeby wszystkie trudne sprawy „wyjaśnić”. A tak naprawdę – rozdrapać rany. Kiedy się spotkaliśmy, zacząłem wyliczać wszystkie jego grzechy. W pewnej chwili ojciec przerwał mi tę litanię: – Jak się gówniarzu nie zamkniesz, to ci tak przyp..., że

Zająłem w kościele bezpieczne, ostatnie miejsce, pod długimi włosami skryłem słuchawki do mojego Walkmana. Puściłem muzykę – Dżem albo The Doors: Come on baby light my fire. Słuchałem tego w kółko przez okrągłą godzinę (bo tyle trwała katecheza). mnie powaliło: jest Ktoś, kto kocha mnie mimo moich grzechów! Kilka razy usłyszałem też: Odwagi! Nie bój się! To było kazanie? Nie, bo te katechezy prowadzili zwykli ludzie (chociaż był z nimi ksiądz i też czasem coś mówił). Najbardziej uderzała mnie darmowość tej przepowiadanej miłości, bo w domu nigdy nie czułem się kochany za darmo – zawsze było „coś za coś”. Nawet moją miłość rodzice kupowali prezentami (i do dzisiaj czekam na rower, który mi obiecali w nagrodę za same piątki na świadectwie). Nawróciłeś się wtedy? Nie tak od razu: nagle w czasie słuchania coś we mnie zbuntowało się, chciałem wykrzyczeć wszystkie moje żale, w końcu – wyszedłem. Ale Słowo przepowiadane w kościele już zaczęło działać. Szedłem ulicami mojego osiedla i nagle zacząłem się modlić: – Panie Boże, jeżeli w ogóle jesteś (i prawdą jest to, co usłyszałem na tej katechezie) – to zmień moje życie. I w jednej chwili... zacząłem się cieszyć jak wariat! Miałem napad ogromnej radości i pokoju – byłem przeszczęśliwy! Tak właśnie działa Duch Święty. Czułem też przymus, żeby na te katechezy wracać. I wróciłem. Ale teraz dosłownie pożerałem każde usłyszane słowo. Pamiętam z dzieciństwa, gdy na Pierwszą Komunię dostałem Biblię w obrazkach, to pożarłem ją w dwa dni. Teraz było tak samo. Na końcu tych katechez był wyjazd. Pojechałeś? Tak, ale najbardziej interesowały mnie tam dziewczyny. Nie myślałem, że mam się z czegoś nawracać. Na wyjeździe powstała wspólnota. Prowadzący ją katechiści byli dla mnie bardzo cierpliwi, bo widzieli z kim mają do czynienia. Mówili tylko: przychodź na spotkania wspólnoty, na liturgie. Niczego więcej nie wymagali. Więc przychodziłem na liturgię... A potem szedłem na imprezę. Po jakimś czasie zobaczyłem, że kiedy mam iść do wspólnoty, to mi się zwyczajnie nie chce. Ale potem budzi się we mnie jakaś nadzieja na lepsze życie. A kiedy szedłem na imprezę – gdzie nawet fajnie się bawiłem – było odwrotnie: na koniec zawsze byłem smutny, zgaszony. To miałeś podobne doświadczenie, jak św. Ignacy... ...I podobnie jak on nadal ciągnęło mnie w obie strony, prowadziłem takie podwójne

nie wstaniesz! Może byśmy się pozabijali, ale przyszedł Duch Święty, który natchnął mnie, abym zaakceptował ojca – takim, jakim jest. I nie wracał do jego trudnej historii. Potem już rozmawialiśmy o rzeczach, które on lubi, które są mu bliskie... Na przykład? O gołębiach. Ojciec hodował ich całe mnóstwo, był w tym prawdziwym mistrzem. Potem jeszcze raz czy drugi postawiłem mu się, ale tylko wtedy, gdy broniłem dobrego imienia mojej mamy. Ta trudna relacja z ojcem pokutuje do dzisiaj: zawsze mam kłopot z autorytetami. Trudno jest mi być posłusznym, zawsze chcę postawić na swoim. Tak więc – Pan Bóg wyrywał cię ze śmier­ ci, z grzechów? Pomagał? Cały czas. Ogromną pomocą było pewne spotkanie młodzieży należącej do wspólnot takich, jak moja, które miało miejsce w Warszawie. W drodze do Warszawy popsuł nam się autobus, odpadła mi podeszwa od buta. Na spotkanie przyjechałem zmęczony, zasnąłem gdzieś na ławce. Gdy się przebudziłem, odbywało się tzw. wołanie: wzywano chłopaków, którzy czują powołanie do kapłaństwa, aby wstali i przyszli na podium. I wtedy – wstałem. Poszedłem, nawet gdzieś po drodze przewróciłem się. Ale byłem zadowolony. Od tamtej chwili zacząłem bardziej świadomie iść tą drogą, na którą Bóg mnie powołał. Miałem też dużą gorliwość w nawracaniu; raz chciałem nawrócić dziewczynę, skinheadkę, ale spodobała mi się. Ktoś zapytał mnie wtedy: – Kogo bardziej kochasz: ją czy Chrystusa? Wiedziałeś, co odpowiedzieć? Oczywiście. A on dalej drążył: – Skoro bardziej kochasz Chrystusa, zadzwoń do tej dziewczyny i powiedz jej właśnie to. I powiedz, że z nią kończysz. Po powrocie do domu ( jeszcze nie było „komórek”!) tak właśnie zrobiłem: powiedziałem – i natychmiast odłożyłem słuchawkę. To się potem rozeszło po znajomych i w szkole wielu miało niezły ubaw, ale ja byłem zadowolony. W tym czasie ktoś polecił mi codzienne czytanie Biblii: po jednym rozdziale ze Starego i z Nowego Testamentu. Gdy zdarzyło mi się zaniedbać czytanie, stawiałem kropkę – żeby pamiętać i nadrobić. Kiedyś uzbierało mi się tych kropek aż osiem; to oznaczało, że kolejnych osiem wieczorów spędziłem na imprezach. Chciałem nadrobić, więc na kolejną

Ks. Piotr Paweł Łapa, były hipis, obecnie misjonar Wysłuchali Marek Karol imprezę postanowiłem nie pójść. Zamiast tego siedziałem parę godzin i czytałem Biblię – aż się popłakałem. Imprezowałeś ze Słowem Bożym... Miałem wtedy okresy lepsze i gorsze. Nie radziłem sobie z emocjami, a mama znowu zaczęła nadużywać alkoholu. Rodzeństwo uciekło z domu ojca. Chciałem z Panem Bogiem pohandlować: ja się szybko nawrócę – a Ty, Panie Boże, załatwisz mi kilka spraw: mamę wyciągniesz z alkoholu, dasz pojednanie rodzicom. Nie rozumiałem, że Bóg chce przede wszystkim m o j e g o nawrócenia. Zacząłem znowu szukać pocieszenia w alkoholu, imprezach, kobietach. Chciałem wtedy jak najszybciej opuścić dom – nawet znalazłem sobie narzeczoną i zaręczyłem się. Na szczęście wtedy

nie obowiązywał jeszcze konkordat, a do ustawowych 21 lat (żeby móc się ożenić) brakowało mi kilku miesięcy... W klasie maturalnej znowu miałem bunt, nie chciałem się uczyć. Obiecałem Bogu, że jeśli zdam maturę, to jednak pójdę do seminarium. Widocznie zdałeś... Za to z maturą próbną miałem przygodę... Dwie nauczycielki oceniały moją pisemną pracę z polskiego; jedna była zachwycona, druga wprost przeciwnie, była zdania, że to dno. Ta druga miała bardzo poważny zarzut: pracę oparłem tylko na jednej lekturze, a była to... Bib­lia. Ale na czym miałem się oprzeć, pisząc historię mojego nawrócenia? Było tego jedenaście stron!


LISTOPAD 2017 · KURIER WNET

Ś·W· I ·A· D · E · C ·T·W· O ze znajomością języków obcych zawsze było u mnie krucho. Improwizacji? Heroldów? Pan Bóg ma po­ czucie humoru! Od początku seminarium nie było łatwo: odkryłem, jak silny jest mój związek z matką; nie było dnia, żebym do niej nie dzwonił. Przez rozwód rodziców przyjąłem na siebie wszystkie męskie role: głowy domu, ojca, męża, gospodarza, zaopatrzeniowca... Zbawiciela po prostu! Chciałem nawet rzucić seminarium i wrócić do narzeczonej. Jakimś cudem – pozostałem. Nawet zaliczyłem pierwszy rok, głównie dzięki wstawiennictwu św. Rity, której powierzałem sprawę beznadziejną, czyli moje studia. Pewnego razu nauczyłem się na egzamin tylko jednego zdania. Przed wejściem na sprawdzian ucałowałem relikwie świętej – i wylosowałem właśnie to jedyne, wyuczone przeze mnie zdanie. Kiedy zbliżały się wakacje, dwaj seminarzyści – Włoch i Hiszpan, obaj w kryzysie, zwierzyli mi się, że w czasie wakacji odchodzą „do cywila”. Postanowiłem i ja pójść ich śladem. Akurat nazajutrz do seminarium przyjechali założyciele naszych wspólnot (pochodzący z Hiszpanii świeccy katechiści: Kiko Argüello i Carmen Hernández). Byłem poruszony widząc, jak Duch Święty daje im światło. A było tak: najpierw każdy seminarzysta krótko przedstawiał się, mówił swoje imię, skąd pochodzi, jak długo jest we wspólnocie. Kiedy przyszła kolej na jednego z tych, co chcieli odejść, katechista (który go w ogóle nie znał) z miejsca przerwał: – Jesteś w kryzysie! Tak samo było, kiedy wypadła kolej na drugiego: – I ty jesteś w kryzysie! Ponieważ obaj byli smutni, postanowiłem, że kiedy przyjdzie kolej na mnie, ukryję mój kryzys pod maską wesołości. Nic z tego nie wyszło: – Jesteś w kryzysie! – Usłyszałem. Potem wysłuchaliśmy katechezy o tym,

nasz seminaryjny formator rzucił mi ostatnią deskę ratunku: trzydniowe rekolekcje. Pojechałem. U kapucynów nie było lekko: zakaz palenia, post. Zauważyłem też, że moi gospodarze, którzy modlili się o wstawiennictwo do wielu świętych, mają specjalny kult do św. Leopolda Mandicia. Ten niezwykły Chorwat, bardzo niski (135 cm wzrostu!), całe życie marzył, by ewangelizować Rosję. Kiedy więc kapucyni w swoich modlitwach wezwali wstawiennictwa tego świętego – we mnie jakby piorun strzelił! Ocknąłem się. A właśnie miałem wracać do seminarium i oświadczyć, że się żenię. A tu – zmiana decyzji... Tak: zostaję! No i zostałem, chociaż nadal nie było pewne, że skończę seminarium. Ale gdybym miał skończyć, to jedno miałem już gotowe: cytaty na obrazek do święceń kapłańskich; wybrałem je już na początku pobytu w seminarium: Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny. I jeszcze drugi: Nie bój się! Odtąd ludzi będziesz łowił. W kapłaństwie pociągała mnie zawsze nie tyle możliwość sprawowania Eucharystii, co udzielania sakramentu pokuty i pojednania. Mnie samemu spowiedź tyle razy ratowała życie, dostałem tyle miłosierdzia... Wracając do Leopolda: chociaż to dzięki niemu postanowiłem pozostać w seminarium, serce nadal miałem podzielone. Co ci pomogło przetrwać? Jeden z naszych formatorów powiedział mi ważną i mądrą rzecz: – Nawet jeśli mąż zakocha się w obcej kobiecie, nie znaczy to, że ma dla niej zostawić żonę. Podobnie ksiądz: nawet jeśli się zakocha – nie musi zrzucać sutanny. Ogromna pomoc przyszła też z najbardziej nieoczekiwanej strony; do naszego seminarium trafił Grisza, młody neofita z Kazachstanu. Już będąc w seminarium, Grisza zachorował na raka kości. Ten rak czynił wielkie spustoszenie i sprawiał chłopakowi ogromny ból; Grisza miał chemioterapię, która oka-

W końcu nadszedł kulminacyjny moment spotkania: wzywano chłopaków, którzy czują powołanie do kapłaństwa. Mocno trzymałem się deski klozetowej, aby nie wstać i nie pójść, ale Pan Bóg okazał się mocniejszy – wyrwał mnie z tego kibla: wstałem i poszedłem. co wyróżnia chrześcijanina: to dar rozeznania. Na odchodnym katechista powiedział mi: – Piotr, wystarczy jedno słowo, abyś zaczął się nawracać. Co to za słowo? I ja chciałem to wiedzieć. Od tamtej chwili zacząłem słuchać Słowa Bożego z nową gorliwością: aby znaleźć to jedno słowo. Wkrótce potem było Zesłanie Ducha Świętego i nocne czuwanie we wspólnocie. Poruszyło mnie słowo, które wtedy usłyszałem: proroctwo z księgi Izajasza, mówiące o wyschłych kościach. Te kości na głos proroka zaczynają zbliżać się ku sobie, łączyć. Potem oblekają się w mięśnie, ścięgna i skórę. Na koniec stają się żywym człowiekiem. Nazajutrz po czuwaniu dotarło do mnie, że to słowo – będące kluczem do mojego nawrócenia – brzmi: posłuszeństwo. Suche kości z wizji Izajasza dostają życie, bo są posłuszne wezwaniu proroka. Większość moich problemów i grzechów młodości wynikała właśnie z nieposłuszeństwa.

rz na Syberii, opowiada historię swojego życia. lak i Wojciech Sobolewski Ale jednak zdałeś. Tak. I z narzeczoną – zerwałem. Próbowałem wchodzić w inne związki, zaręczać się. Nic z tego nie wyszło. W 1997 r. pojechałem na Światowe Dni Młodzieży do Paryża. Akurat tym samym autokarem pielgrzymowała moja była narzeczona... Już na miejscu, w Paryżu, spotkałem inną moją byłą dziewczynę (ze Słowacji), której proponowałem małżeństwo pół roku wcześniej... Obie były gotowe i chętne wziąć ze mną ślub natychmiast, w Paryżu. Byłem w tym wszystkim bardzo rozdarty. Kiedy zaczęło się spotkanie powołaniowe naszych wspólnot (dzień po spotkaniu z Janem Pawłem II), ukryłem się w przenośnej toalecie i tam – przez radio – słuchałem tłumaczonej na język polski katechezy. W końcu nadszedł kulminacyjny moment spotkania: wzywano chłopaków, którzy czują powołanie do kapłaństwa.

Mocno trzymałem się deski klozetowej, aby nie wstać i nie pójść, ale Pan Bóg okazał się mocniejszy – wyrwał mnie z tego kibla: wstałem i poszedłem. W jednej chwili Bóg dał mi wolność wobec tych wszystkich dziewczyn. Po spotkaniu w Paryżu pojechałem do włoskiego Porto San Giorgio, gdzie tacy jak ja kandydaci do kapłaństwa biorą udział w losowaniu seminarium, do którego zostaną posłani. Można wylosować... ...Jedno ze stu miejsc, bo te seminaria (misyjne) są rozsiane po całym świecie. Ich obsada też jest międzynarodowa: Hiszpanie, Włosi, Polacy, Latynosi... Ja wylosowałem Archidiecezjalne Seminarium Misyjne Redemptoris Mater przy ul. Heroldów, róg ul. Improwizacji w Warszawie, co bardzo mnie ucieszyło, bo

Zostałeś w seminarium? W ostatniej chwili przed wakacjami szukano w seminarium kogoś, kto byłby gotowy pojechać na trzy miesiące na Syberię. Zgłosiłem się. Moim socjuszem (towarzyszem) był ksiądz Nikos, człowiek gorliwy i wielkiego humoru. Miał zapał do modlitwy, przy każdej okazji – gdy modliliś­my się brewiarzem lub sprawował Eucharystię – mówił homilię – tylko dla mnie! Te dość intensywne rekolekcje powoli wyciągały mnie z kryzysu. Niestety w końcu Nikos wyjechał. Niestety – bo ksiądz, który zjawił się na jego miejsce, był głównie zajęty swoim doktoratem i właściwie nie mieliśmy żadnych relacji. W dniu moich urodzin poszedłem na mszę do katedry w Nowosybirsku. Tu dowiedziałem się, że ten dzień – 13 lipca – to także rocznica trzeciego objawienia fatimskiego, w którym Maryja po raz pierwszy mówiła o nawróceniu Rosji. Do seminarium wróciłem głęboko pocieszony. Po kolejnych dwóch latach studiów przyszedł czas na ewangelizację (w naszym seminarium ten etap stanowi część formacji do kapłaństwa). Akurat otwierała się katolicka misja w Nowosybirsku – znowu zostałem posłany na Syberię. Przyszedł czas kolejnej próby: znowu się zakochałem. Wróciłeś do seminarium? Tak, ale moje serce było podzielone, nie widziałem tam swojej przyszłości. Chciałem odejść, byłem już dosłownie w drzwiach, gdy

zała się nieskuteczna. Kiedy wróciłem – w kryzysie – z pobytu na Syberii, chłopak był już umierający. Odwiedzałem go, modliliśmy się razem, dużo rozmawialiśmy. Pan Bóg dał mu trudne doświadczenie, a demon Griszy też nie odpuszczał. Podsuwał mu myśli samobójcze: – Chciałeś być księdzem? Nic z tego! Zobacz, twoje życie i cierpienie nie ma sensu! Wyskocz z okna! Ale Grisza nie wyskoczył? Ofiarowywał swoje cierpienie: za Kazachstan, za misje, za takich jak ja, skryzysowanych seminarzystów. W pewnym momencie stało się jasne, że Grisza niedługo umrze. Gdy przyjechali rodzice i zaczęli nad nim płakać, Grisza rzekł im twardo: – Jeśli jeszcze raz zobaczę was płaczących – lepiej wracajcie do domu! Owoce tego cierpienia Griszy były dla wszystkich widoczne; w czasie, kiedy cierpiał – żaden z nas nie porzucił seminarium. Przyszły kolejne wakacje; na praktykę trafiłem na wyspę Murano pod Wenecją. Wszyscy byli przeszczęśliwi, a ja znowu byłe w kryzysie. Miałem czarne myśli i było mi coraz gorzej; tylko jadłem, piłem – i uciekałem w sen. W tej walce prosiłem Pana Boga, aby dał mi jakiś znak. Niedługo zadzwoniła mama Griszy z wiadomością, że chłopak zmarł. A stało się to o trzeciej w nocy, 13 lipca – dokładnie w moje 27. urodziny... Czym prędzej popędziliśmy do Polski na pogrzeb. Przez całą mszę stałem blisko trumny; z homilii pogrzebowej usłyszałem tylko jedno zdanie: – Kto go zastąpi? – Pamiętam, że płakałem wtedy jak małe dziecko. Wiedziałem, że muszę zostać w seminarium. W końcu – zostałeś wyświęcony. Na pierwszą parafię trafiłem na warszawski Rakowiec; tam przydzielono mi kurs przygotowania do bierzmowania. Za karę! (śmiech). Musiałem odpracować moje bierzmowanie. Pan Bóg dawał mi teraz wiele cierpliwoś­ci do tych młodych, często podpitych, którzy nie wiedzieli, po co tak naprawdę przychodzą. Po ludzku nieraz miałem ochotę ich powyrzucać za drzwi kościoła, ale zawsze wtedy przypominałem sobie to, jaki byłem w ich wieku – i to mi pomagało. Żeby urozmaicić kurs przygotowania, postanowiliśmy zrobić teatr – spektakl jasełek. Wielu młodych z chęcią włączyło się w ten projekt, w efekcie powstała nieformalna grupa – duszpasterstwo – „Młodzi Gniewni” (oni sami zaproponowali taką nazwę). Nazwa nie wszystkim pasowała, niektórzy duchowni się nawet gorszyli.

11

A jasełka? Udały się nadzwyczajnie, „Młodzi Gniewni” mimo skończonego kursu trzymali się nadal razem (i trzymali się Kościoła); robiliśmy wspólne wyjazdy, pielgrzymki. Wkrótce większość z nich trafiła do wspólnoty – takiej, jak ta, do której trafiłem ja. Potem była kolejna parafia pw. Zesłania Ducha Świętego. Gdy ktoś pytał, gdzie teraz jestem, odpowiadałem: na Zesłaniu... Byłem też (na Zesłaniu) kapelanem „Przymierza Wojowników” – co miesiąc odprawiałem msze, ale tylko dla mężczyzn (śmiech)... No, dla równowagi były też msze dla kobiet, w ramach projektu „Serce Kobiety”. Razem z pewnym małżeństwem prowadziłem też cudowny kurs małżeński „Przepis na miłość”. Dużo tego było... No, to jeszcze dodajmy, że zainicjowałem tydzień ewangelizacji – świadectw na Zesłaniu: „Wielka Kumulacja Łaski”. Na parafiach siedziałeś... ...Równe dziesięć lat; w tym czasie miałem wiele sukcesów, ale też Pan Bóg pozwolił mi dostrzegać własną słabość: to, że zawsze jestem gotowy zmarnować, zaprzepaścić wszystko, co mi dał. W końcu trafiłeś na Syberię... Jak? Do misji zawsze czułem powołanie – byłem misjonarzem nawet, gdy siedziałem na parafii w Warszawie. Kiedy dostałem sygnał, że można jechać na Syberię – sam się zgłosiłem. Nie było oczywiste, że w ogóle wyjadę – byłem zadłużony po uszy i, mimo wielu prób, nie umiałem się z tego wygrzebać. Jednak gdy tylko powiedziałem Bogu, że jestem gotowy jechać – udało się spłacić długi w krótkim czasie. I dzisiaj jestem na pięknej Syberii. W parafii pod wezwaniem...? Nie ma tu kościoła ani parafii takich, jakie znamy z Polski – mieszkam w zwykłym bloku, na ósmym piętrze. Tabernakulum jest dosłownie za ścianą – może ze względu na moje lenistwo. Życie tutaj jest zupełnie inne; gdy w Polsce miałem dom otwarty i zawsze było w nim tłoczno – na Syberii chwilami wiodę życie pustelnicze, gryzę puste ściany. Jesteś tu sam jak palec? Na szczęście nie. Ogromnym wsparciem są dla mnie wielodzietne rodziny – z pięciorgiem, sześciorgiem czy ośmiorgiem dzieci, które też przyjechały na misję na Syberię. Widzę, że ci ludzie zaryzykowali o wiele więcej niż ja. Jesteśmy tu w wielkiej kruchości, całe to stado trzeba wyżywić, często przewieźć. Ciągle jesteśmy w potrzebie: a to przydałby się nowy samochód, a to trzeba kupić bilety do domu. Ale Pan Bóg się troszczy, uczy, żeby zaufać i nie opierać na sobie. Jaka jest ta Syberia? Niesamowita. W ogóle – Wschód zawsze mnie pociągał: już jako dziecko jeździłem z rodzicami za wschodnią granicę, gdzie widziałem te wszystkie kościoły przerobione na stajnie i magazyny. Gdy było możliwe – przywoziliśmy stamtąd ikony. Ludzie na Syberii mają niezwykły zmysł Boga; wielu gorliwie Go szuka. Mimo prześladowań wielu nie zatraciło wiary; bywało i tak, że mimo braku księdza, organizowali tzw. suche msze: wyciągali szaty kapłańskie, ustawiali na ołtarzu naczynia liturgiczne, otwierali mszał – taka msza odprawiana bez księdza. Gdy nadchodził moment konsek­racji – klękali. I płakali z głodu księdza. Bo przecież księży – katolickich, prawosławnych, innych obrządków, nawet pastorów – wywieziono, uwięziono, pozabijano. Zniszczono świątynie. Czyli „Księża na księżyc”... W Polsce ludzie tego nie doceniają, ale tu, na Wschodzie, sam widok księdza dla wielu jest wielkim przeżyciem. Spotkałem raz staruszkę, która na mój widok bardzo się ucieszyła: chciała wyspowiadać się przed śmiercią, a miała już swoje lata. Poprzedni raz spowiadała się przed Pierwszą Komunią... Kiedy widzę, że jeden czy drugi młodzieniec dzięki świadectwu rodzin na misji rzuca narkotyki – myślę że warto, choćby dla jednego człowieka, warto tu być. No, ciekawe masz życie... Moje życie jest ciągłym polem walki z demonem; często przegrywam, ale moje ulubione motto, które codziennie powtarzam, brzmi: „Dzień bez upokorzenia – to dzień stracony”. Mam jeszcze drugie, św. Augustyna: „Dopóki walczysz – jesteś zwycięzcą”. Ufam, że zakocham się w Chrystusie, bo wierzę, że On sam wystarczy, żeby wytrwać do końca – nawet za cenę męczeństwa, głosząc Ewangelię. Dziękujemy za rozmowę – i życzymy do­ brych owoców Tej misji! Módlcie się za mnie grzesznika – o łaskę nawrócenia i wierności krzyżowi. K


KURIER WNET · LISTOPAD 2017

12

Czy udało się w końcu ograniczyć decyzją Izby Reprezentantów skalę mordowania nienarodzonych dzieci w Stanach Zjednoczonych? Jeśli chodzi o liczbę aborcji, prawdopodobnie nie jest to wielkie ograniczenie. Od lat osiemdziesiątych dokonano półtora miliona aborcji. W ostatnich dziesięciu latach obserwujemy pewien spadek. Jednak te dane biorą pod uwagę tylko aborcje chirurgiczne, a nie aborcje chemiczne, których liczba wzrasta. Może w Stanach Zjednoczonych, które jako jedno z kilku państw do­ puszczają w zasadzie nieograniczo­ ną aborcję, świadomość powoli się zmienia? To prawda, że świadomość się zmienia wskutek kampanii, które próbują doprowadzić do zmiany pewnych praw. Na przykład kampania mająca na celu zaprzestanie tak zwanej aborcji przez częściowy poród uświadomiła Amerykanom, jak straszne jest to zjawisko. Również młodzi ludzie w Ameryce chętniej określają siebie jako „pro-life” niż „pro-choice”. Kiedy Polska wychodziła z komuni­ zmu, znaczna część społeczeństwa nie była świadoma, czym jest tak naprawdę aborcja. Teraz większość Polaków, być może nawet znaczna większość opowiada się za życiem, jest przeciw aborcji. Czy taki sam proces czeka Stany Zjednoczone? Myślę, że w Polsce mieliście religijne zmartwychwstanie. Religia dała ludziom duchowe zaplecze. Natomiast w Ameryce naukowa świadomość aborcji wzrosła, nie było jednak zaangażowania religijnego. Czy Kościół katolicki w Stanach Zjednoczonych nie popierał ak­ tywnie organizacji pro-life? Popierał, ale nie tak jak w Polsce. W Polsce mieliście działania całościowe, w których mieściła się również walka z antykoncepcją. Natomiast w Ameryce nie działano tak szeroko. Tymczasem antykoncepcja jest podłożem aborcji. Kiedy promuje się antykoncepcję, aborcja jest jej wynikiem, jest skutkiem.

WALK A·D UCHOWA Podejście do antykoncepcji, teolo­ gia ciała i duszpasterstwo rodzin i małżeństw jest jednym z istotniej­ szych elementów debaty w Koście­ le rzymskim. Jak Pan ocenia efekty synodów ds. rodziny? Byłem na obydwóch synodach do spraw rodziny, w roku dwa tysiące czternastym i piętnastym. Byliśmy zaszokowani i przerażeni odejściem biskupów i ojców synodalnych od nauki Kościoła. Oni właściwie twierdzili, że ludzie żyjący w cudzołóstwie są w pewnej komunii z Kościołem. Ale, co ciekawe, akurat w tym obszarze pan Je-

zus był bardzo kategoryczny. W trzech z czterech Ewangelii słyszymy, że kto opuszcza swoją żonę, a bierze inną, popełnia cudzołóstwo. Jeśli więc możemy zmienić nauczanie Kościoła w obszarze, gdzie Jezus był tak kategoryczny, mówił tak jednoznacznie, to oznacza, że każdy inny obszar, gdzie Jezus nie mówił tak wyraźnie, jak na przykład homoseksualizm

kibiców i uczniów z klas przysposobienia wojskowego. Na razie zbudowaliśmy szańce, teraz trzeba zorganizować ich obronę. Szkoda, że nie ma w Polsce Akcji Katolickiej. Należy też zaprosić naszych braci z kościołów prawosławnych – podczas naszej pielgrzymki brał udział we Mszy miejscowy przedstawiciel tego Kościoła. Wypróbujmy też potęgę marszu milczenia. Nie trzeba cały czas do Pana Boga gadać, dobrze jest czasem zamknąć dziób i posłuchać, co On ma nam do powiedzenia. W stanie wojennym ksiądz Popiełuszko poprowadził wielusettysięczny kondukt pogrzebowy

Stary Chińczyk Lao Tse (dziś piszą LaoZi) powiedział: „Milczenie i niedziałanie, jakże niewielu ludzi rozu­ mie ich potęgę”. Lech Dokowicz i Łukasz Witkiewicz – boleśnie odczuli falę szaleńczej nienawiści. Niepotrzebnie, moi drodzy. To dowód niezwykłej skuteczności tej krucjaty. Oto Piekło zawrzało i Szatan poczuł się zagrożony. Polacy pod przewodem swojej niebiańskiej Królowej – toż to siła nie do pokonania. Diabeł w panice uruchomił wszystkie rezerwy i rozległo się piekielne wycie. Dla was (i dla nas) to surmy zwycięstwa. Bywają sportowcy, którzy gwizdy wrogiej widowni potrafią wykorzystać jako doping. To świetny pomysł. Pewien uczestnik pielgrzymki powiedział, że ma poczucie wielkiego zwycięstwa i że wróg został rozgromiony. Hola, hola, kolego! To tylko jedna bitwa, wróg się pozbiera i zaatakuje. Walka trwa i będzie trwać do powtórnego przyjścia Chrystusa. Nie wolno nam ulec demobilizacji. Teraz jest czas na ruch Szatana. Trzeba ściągnąć uzupełnienia: Górali, Cyganów, katolickich Wietnamczyków i Chińczyków,

Czy uważa Pan, że adhortacja Amoris Laetitia trzyma się ducha i lite­ ry Ewangelii, czy od niej odchodzi? Kiedy czytamy Amoris Laetitia, widzimy w niej różne rzeczy. Z jednej strony zdaje się ona potwierdzać prawdę o małżeństwie, którą głosi Pan Jezus. Jednak, kiedy dochodzimy do rozdziału, który traktuje o tych trudnych przypadkach, papież wydaje się czynić pewien wyjątek. Mamy to w przypisie

Łukasz Jankowski rozmawia z Johnym Henrym Westenem, amerykańskim działaczem pro-life, katolickim dziennikarzem i publicystą, twórcą i redak­torem naczelnym portalu LifeSiteNews, który odwiedził w październiku Polskę.

Lech Jęczmyk

R

Mówiło się, że duży wpływ na ogra­ niczenie liberalnego dyskursu, libe­ ralnego kierunku synodu mieli pol­ scy biskupi, szczególnie arcybiskup Gądecki. Czy Pan to potwierdza? Oczywiście. Na pierwszym synodzie, w dwa tysiące czternastym roku, w obronie rodziny stanęli głównie biskupi afrykańscy. Na drugim, gdzie biskupi, a może nawet i papież Franciszek stanęli po stronie przeciwnej nauczaniu Kościoła, właśnie polscy bi-

popierali radykalnie permisywne postulaty, które tam przedstawiano. Nie wszyscy. Były wyjątki, zwłaszcza z USA.

Nadchodzi ostateczna bitwa

List otwarty do panów Bodasińskiego, Dokowicza, Witkiewicza i towarzyszy óżaniec do granic stał się ważnym wydarzeniem na skalę nie tylko Polski i świata, jak modlitwa w czasie bitwy morskiej pod Lepanto, w czasie Bitwy Warszawskiej czy podczas wizyty rządu Austrii w Moskwie za Chruszczowa, po której Sowieci opuścili ten kraj bez walki. Nasz modlitewny atak Kościoła walczącego (a nie spacerującego) dotarł do Nieba i potrząsnął Piekłem, o czym świadczy wściekła reakcja wszelkiej maści wypierdków Szatana nie tylko krajowych, ale też amerykańskich i unijnych, z niemieckimi – oczywiście – na czele. Podobno organizatorzy tej wspaniałej akcji – Maciej Bodasiński,

albo antykoncepcja, jest tak naprawdę negocjowalny.

Grzesia Przemyka w całkowitym milczeniu i to było coś wielkiego. Stary Chińczyk Lao Tse (dziś piszą LaoZi) powiedział: „Milczenie i niedziałanie, jakże niewielu ludzi rozumie ich potęgę”. W naszym Kościele wielkim propagatorem milczenia jest czarnoskóry kardynał Robert Sarah, miejmy nadzieję następny Papież. Był już kilka razy w Polsce, widocznie coś go tutaj ciągnie – poza arcybiskupem Hoserem, który prawdopodobnie stwierdził, że czas odwrócić kierunek ewangelizacji. Przetłumaczona na polski książka kardynała Saraha nosi tytuł „Moc milczenia”. Najważniejsze teraz, to nie uznać, że po takim zwycięstwie należy nam się odpoczynek. Wprost przeciwnie. Pewien trener, spytany o taktykę biegu na czterysta metrów, ujął to tak: „Pierwsza setka na cały gaz, na drugiej nie zwalniać, na trzeciej nie przyśpieszać i ostatnia znowu na cały gaz”. Tak, to powinien być nasz program. A wrzaski agentów dołu niech będą nam dopingiem. K

skupi i biskupi ze wschodniej Europy bronili rodziny. Co smutne, ci biskupi ze wschodniej Europy, którzy stanęli w obronie rodziny, byli ośmieszani przez kardynałów z Zachodu. A jakie było stanowisko przedsta­ wicieli Kościoła katolickiego ze Sta­ nów Zjednoczonych, z Kanady? Niestety, niektórzy z przedstawicieli

R E K L A M A

– dopuszcza do sakramentów ludzi, którzy nie uzyskali stwierdzenia nieważności małżeństwa. Po publikacji Amoris Laetitia ludzie zastanawiali się, jakie jest stanowisko papieża. Kiedy papież poparł decyzje biskupów z Buenos Aires, Malty, Niemiec, już wiedzieliśmy – co było niebywałe – że papież staje po stronie przeciwnej nauczaniu Kościoła.

Być może to jest jeden z większych kryzysów w historii Kościoła. Mie­ liśmy różnych papieży, można sięg­ nąć choćby do epoki renesansu, ale wydaje się, że pierwszy raz papież tak mocno uderza w podstawy na­ uki Kościoła o rodzinie. Tak, to bardzo interesująca sprawa. Jest to poważny kryzys w Kościele. Matka Boża w Fatimie powiedziała i siostra Łucja napisała to w liście, który przesłała do kardynała Caffarry, że ostateczna bitwa rozegra się o małżeństwo i rodzinę. I właśnie dlatego dzisiaj katolicy, jeśli chcą żyć prawdziwie jak katolicy, muszą modlić się i pościć za papieża, jak nigdy wcześniej tego nie czynili. Kryzys w Kościele jest rzeczywisty i bardzo poważny. I choć bardzo kochałem papieża Jana Pawła II i papieża Benedykta, to za papieża Franciszka modlę się więcej. Może – żeby Kościół utrzymał swo­ ją dynamikę, żeby odtworzyć wiarę tam, gdzie ona zanikła, jak chociaż­ by w Europie Zachodniej – trzeba podjąć dialog ze współczesnością? Oczywiście, że podejmujemy dialog. Ruch pro-life chciałby, aby papież wyszedł do wszystkich grzeszników całego świata. Ale chodzi o to, żeby wezwać ich z powrotem do wiary. Niestety w interakcjach Papieża Franciszka z osobami homoseksualnymi czy transseksualnymi widzimy, że – przynajmniej oni tak to przedstawiają – jest to po prostu „kocham was” – i nie ma wezwania do nawrócenia. To wyrządza wielką szkodę wierze naszych dzieci. Wspomniał Pan o objawieniach fa­ timskich. Trzynastego październi­ ka zakończyły się obchody setnej rocznicy objawień. Co dla Pana jest dzisiaj najistotniejszym ich przesła­ niem? Właśnie to, co siostra Łucja napisała w swoim liście. Że decydująca bitwa rozgrywa się o małżeństwo i rodzinę. Matka Boża powiedziała Hiacyncie, że więcej osób idzie do piekła z powodu grzechów ciała, z powodu nieczystości, niż z jakiegokolwiek innego powodu. Było to zdumiewające proroctwo, ponieważ dzisiaj więcej osób ogląda pornografię, niż żyło w czasach objawień

fatimskich. Rewolucja seksualna jest podstawą kultury śmierci. Czy uważa Pan, że działania obec­ nego prezydenta USA w zakresie odbudowy wiary, ochrony życia idą w dobrym kierunku? Czy Donald Trump wywiązuje się ze swoich za­ powiedzi z kampanii wyborczej? Myślę, że prezydent Trump czyni wiele więcej, niż amerykańscy proliferzy się spodziewali. Jeśli chodzi o jego obietnice, że podatnicy nie będą zmuszani do płacenia za aborcję i antykoncepcję – realizuje je. Zdumiewające jest to, że mamy przywódcę, który mówi o aborcji i o ochronie życia i że ten lider przyjeżdża do Polski i mówi „My chcemy Boga”. Kiedyś jego żona, która jest katoliczką, rozpoczęła jakieś spotkanie od modlitwy Ojcze nasz; to był naprawdę błogosławiony moment. Media nienawidzą Donalda Trumpa, ponieważ on

Dzisiaj więcej osób ogląda pornografię, niż żyło w czasach objawień fatimskich. daje pewne świadectwo chrześcijańskie. Chociaż nie jest osobą, po której można się było tego spodziewać. Przyjechał Pan do Polski na sześć dni, między innymi na konferencję w sejmie. Czego Kościół amerykań­ ski i amerykańscy działacze pro-li­ fe mogą się nauczyć od swoich pol­ skich kolegów i biskupów? Tego, że życia trzeba bronić całościowo. Pomysł, żeby dopuszczać pewne wyjątki przyzwalające na aborcję, na przykład gwałt, skutkuje tym, że podważa się ostatecznie całą ochronę życia. Jeśli dziecko jest dzieckiem i zabijanie dziecka jest złem, dlaczego odbieramy mu życie, bo jego ojciec popełnił przestępstwo? Pewna starsza pani na manifestacji pro-life powiedziała „Jeśli macie kogoś zabić, dlaczego nie zabijecie gwałciciela?” K


LISTOPAD 2017 · KURIER WNET

13

U·K·R·A·I·N·A

Poprawność polityczna wyjmująca wiele tema­ tów spod dyskusji stwa­ rza potencjalne punkty zapalne i zagraża rysują­ cym się perspektywom współpracy. ne ugrupowania, ale zechcieli w imię interesów swojego kraju zapoznać się z polskim punktem widzenia. Przestrzegłem uczestników spotkania, że w Polsce trudno o spójną wizję polityki zagranicznej, w myśl przysłowia: „Gdzie dwóch Polaków, tam 3 poglądy”. Okazało się, że podobne przekonanie panuje o Ukraińcach na Ukrainie. Zgodziliśmy się, że jest wiele niewykorzystanych możliwości współpracy, ale także wiele problemów, o których należy mówić otwarcie, bowiem niedopowiedzenia, poprawność polityczna wyjmująca wiele tematów spod dyskusji stwarza potencjalne punkty zapalne i zagraża rysującym się perspektywom współpracy. Często zbytnie koncentrowanie się na polityce wewnętrznej może rodzić problemy w kontekście międzynarodowym. Ilustracją tego problemu jest odbiór w państwach ościennych niedawno uchwalonej przez Wierchowną Radę Ukrainy ustawy oświatowej.

N

ajważniejsi z nich, o których może upomnieć się społeczność międzynarodowa, mieszkają w Kijowie i mają zakaz wjazdu na Krym. Dołączyli do nich Ilmi Umerow i Achtem Czijgoz. Rosja pozbywa się ich w białych rękawiczkach. Dwóch najważniejszych w swojej społeczności Tatarów krymskich, Mustafa Dżemilew, lider Tatarów i pełnomocnik prezydenta Ukrainy do spraw Krymu, i Refat Czubarow, przewodniczący Medżlisu Tatarów krymskich, mają zakaz wjazdu na Krym. Następnie skazano wieceprzewodniczących Medżlisu – Achtema Czijgoza na 8 lat kolonii karnej, a Ulmiego Umerowa na 2 lata. W ten sposób wyeliminowano czterech najważniejszych działaczy samorządu Tatarów krymskich. Jednak sprawa osądzonych Tatarów nieoczekiwanie zakończyła się happy endem. Mimo wszystko należałoby zadać pytanie, czy to prawdziwy happy end. Achtem Czijgoz był sądzony za „sprawę 26 lutego”. To hasło jest w pełni czytelne dla każdego Tatara na półwyspie. Tego dnia w 2014 roku Tatarzy zorganizowali wielką demonstrację blokującą gmach Najwyższej Rady autonomicznego Krymu. Obawiano się, że zostanie przegłosowane oderwanie się autonomicznego Krymu od Ukrainy. Dzień wcześniej w parlamencie pojawili się ludzie w nieoznakowanych uniformach, którzy przeszli do historii jako „zielone ludziki”. W dużych miastach półwyspu działała tzw. Samoobrona Krymu. Zagrożenie secesją było już wówczas realne. Tatarzy postanowili zainterweniować i zablokować gmach parlamentu. Doszło do starcia dwóch demonstracji: Tatarów broniących integralności terytorialnej Ukrainy i prorosyjskiej samoobrony. W czasie starcia zginęło dwóch prorosyjskich aktywistów. Zranionych, wedle Rosjan, zostało 79. Mimo że 26 lutego 2014 Federacja nie uznawała Krymu za część Federacji Rosyjskiej, wbrew zasadzie, że prawo nie działa wstecz, piękna prokurator Natalia Pokłowska, będąca maskotką „rosyjskiej wiosny”, oskarżyła sześć osób o udział w blokowaniu Rady Najwyższej. Czijgoz został oskarżony o zorganizowanie tej akcji. Aresztowano go 29 stycznia 2015 roku i przebywał w więzieniu aż do dnia, kiedy odbył lot

Deputowani chcieli poznać reakcję strony polskiej na tę ustawę. Przedstawiłem pogląd, że wejście w życie dyskutowanej ustawy, choć rzeczywiście pozwoliłoby Ukrainie zwiększyć rolę języka oficjalnego i stopniowo zmniejszać rolę oddziaływania języka i kultury rosyjskiej, uderza jednak przy okazji w interesy mniejszości, które mają oparcie w krajach-członkach NATO i UE, tj. Polski, Węgier, Rumunii, Bułgarii. Rodzi też możliwość sporu z Mołdawią. Dlaczego? Bowiem radykalnie pogarsza sytuację języków mniejszości w stosunku do stanu obecnego (zwłaszcza w szkołach mniejszości węgierskiej i rumuńskiej). Ukraina walczy z Rosją. W tej sytuacji otwieranie pól konfliktu z sąsiadami, którzy mogliby wspierać Ukrainę, bojąc się dominacji Rosji w regionie, może wyrządzić więcej szkody politycznej niż przynieść pożytku. Warto zauważyć, że reakcje na ustawę na świecie nie były dla Ukrainy przychylne. A przecież można było tak skonstruować ustawę, by przede wszystkim uderzyć w „Russkij Mir”, nie dając pretekstu do wciągania Polski, Węgier, Rumunii, Bułgarii i Mołdawii w działania wymierzone w Ukrainę. Jak? Wystarczyło w ustawie, skoro już wprowadzono pojęcie języków Unii Europejskiej, dać im więcej „praw”. Spójność językowa kraju zapewniona byłaby np. zapisem o obowiązku nauki w języku ukraińskim języka i literatury ukraińskiej, historii Ukrainy i wychowania obywatelskiego (lekcji o organizacji państwa, prawach i obowiązkach obywateli). Można by także wymagać w publicznych szkołach mniejszości, finansowanych z budżetu państwa ukraińskiego, obowiązkowego zdawania na maturze przedmiotu „język i literatura ukraińska”. Gdyby jednak dano możliwość nauczania pozostałych przedmiotów w językach UE, to taki zapis, choć mniej radykalny, i tak uderzałby w „Russkij Mir”, ale byłby łatwiejszy do zaakceptowania przez nierosyjskie mniejszości. Nie dochodziłoby też na poziomie taktycznym do próby łączenia Rumunii,

W kontekście zamachu na deputowanego Wierchownej Rady Ihora Mosiejczuka, któ­ ry miał miejsce 25.10.2017 r., wspominam spotkanie, jakie odbyło się w Warszawie z deputowanymi do Wierchownej Rady Iho­ rem Mosiejczukiem i Jewhenem Deidei na tydzień przed tą tragedią, w której śmierć poniosło dwóch młodych ludzi, a dwóch in­ nych leży w szpitalu.

do Ankary. Przesiedział w więzieniu dwa i pół roku. Ilmi Umerow został oskarżony o nawoływane do naruszenia integralności terytorialnej Federacji Rosyjskiej w oparciu o nowy artykuł 180.1, który wprowadzono do kodeksu karnego po aneksji Krymu. Oskarżenie nastąpiło po tym, jak udzielił wywiadu krymskotatarskiej telewizji ATR. Umerowa nie więziono, za to trzy tygodnie spędził w zakładzie psychiatrycznym w celu przeprowadzenia „ekspertyzy psychiatrycznej”. Ekspertyza była na tyle traumatycznym doświadczeniem, że Umerow określił ją jako znęcanie się. Przez tydzień nie miał możliwości umyć się ani spać. Przebywając w zakładzie, który przypominał dom obłąkanych z XIX-wiecznych powieści, nie był

Okupacja Krymu trwa już ponad trzy lata. Grupą najbardziej represjonowaną na pół­ wyspie są Tatarzy krymscy, wśród których zdarzały się uprowadzenia bez wieści.

Rozmowy dobrej woli

Podsumowanie spotkania z deputowanymi Werchownej Rady – Ihorem Mosiejczukem i Jewhenem Deidei Mariusz Patey Węgier, Polski, Bułgarii, Mołdawii z interesami Rosji. W przypadku Ukrainy, która prowadzi wojnę hybrydową, bardzo ważne jest prowadzenie konsultacji wyprzedzających ze swoimi przyjaciółmi w krajach regionu, aby nie narażać państwa na dodatkowe problemy. Zawsze trzeba robić

analizę posunięć politycznych zysków i możliwych strat, z uwzględnieniem kontekstu międzynarodowego, zwłaszcza w obecnej sytuacji. Albowiem, jak to u nas mówią: „Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane”. Odwiedzający Polskę z prywatną wizytą poruszyli także inny temat,

W białych rękawiczkach. Eliminacja Tatarów krymskich WOJCIECH JANKOWSKI

Umerow trzy tygodnie spędził w zakładzie psychiatrycznym Przez tydzień nie miał możli­ wości umyć się ani spać. Ilmi Umerow ma 60 lat, chorobę Parkinso­ na i w czasie rozprawy przeżył atak serca. w stanie prowadzić normalnego życia. Umieszczono go w prawdziwym „domu bez klamek”, gdzie nie miał żadnej szansy odizolować się od szalonych pacjentów, którzy nie pozwalali mu na chociażby chwilę intymności. Ilmi Umerow ma 60 lat, chorobę Parkinsona i w czasie rozprawy przeżył atak serca.

N

ieoczekiwanie 25 października działacze Medżlisu zostali odwiezieni na lotnisko. Odbyli lot do Kanapy w kraju krasnodarskim, a stamtąd do Ankary. Po krótkim pobycie w Turcji polecieli do Kijowa. Zostali uwolnieni. Wśród Tatarów zapanowała radość, ale w ten sposób Federacja Rosyjska pozbyła się osób nr 3 i 4, po Mustafie Dżemilewie i Refacie Czubarowie, w samorządzie Tatarów krymskich. Prawdopodobnie działacze tatarscy nieprędko wrócą na Krym. W więzieniach i aresztach na Krymie znajduje się jeszcze 40 więźniów politycznych.

Achtem Czijgoz, Petro Poroszenko, Ilmi Umerow

Rafat Czubarow, przewodniczący Medżlisu, w wywiadzie dla telewizji ATR powiedział, że starano się o poparcie sprawy uwolnienia działaczy tatarskich z pomocą wielu głów państw, ale najwięcej zrobił prezydent Turcji, Recep Erdoğan. Wywiad przeprowadzono w trakcie lotu. Wiadomość pojawiła się już w ukraińskich mediach, tymczasem Czijgoz i Umerow przebywali w samolocie i nie wiedzieli jeszcze, dokąd lecą. Uprzednio Czijgoza wezwał naczelnik więzienia, pokazał dekret prezydenta i powiedział „jedziecie do domu”. Nie poinformowano go, dokąd go wywożą. W samolocie pomyślał, że na Sybir. Ilmi Umerow był w szpitalu, gdzie odwiedzili go ludzie, którzy oświadczyli, że orzeczono jego rehabilitację i zamknięcie sprawy. Powiedzieli mu: „Pojedziecie z nami, żeby zapoznać się

a mianowicie kwestię polskiej wrażliwości na odradzający się kult bojowników OUN-B, jak i problem Wołynia w tworzeniu nieprzychylnego klimatu wokół Ukrainy. W trakcie spotkania widać było, że ukraińscy rozmówcy niewiele wiedzą o polskiej perspektywie. Aby poznać polski punkt widzenia, warto przeczytać polskie strony na Wikipedii. Są inne niż ukraińskie czy rosyjskie. Brak dostępu do informacji w języku ukraińskim czy rosyjskim jest problemem, który musi być rozwiązany przez polskie instytucje odpowiedzialne za politykę historyczną. Wyjaśnienie kwestii historycznych jest bardzo ważne, bowiem to jeden z głównych tematów przewodnich używanych przez prorosyjski trolling. Niestety, brak refleksji nad obecną polityką historyczną wśród ukraińskich polityków nie ułatwia znalezienia satysfakcjonujących rozwiązań. A przecież można by spróbować podejść do tego trudnego tematu, odwołując się do oczywistych faktów, jak i wyników badań socjologicznych. Z badań tych wynika, że dzisiejsze pokolenie Ukraińców nie ma nic wspólnego z tym, co działo się kilkadziesiąt lat temu. Społeczeństwo ukraińskie chce budować demokratyczne państwo prawa, a nie dyktatury czerwone, brunatne czy jakiekolwiek inne. Ukraińcy nie chcą, by ich państwo rościło sobie prawa do terytoriów państw sąsiednich, chcą tylko poszanowania integralności swoich granic. Społeczeństwo pragnie budować stosunki międzypaństwowe oparte na pokojowej, wzajemnie korzystnej współpracy, partnerskim traktowaniu i wzajemnym poszanowaniu suwerenności. Respondenci, którzy coś wiedzą o Wołyniu, wyrażają pogląd, że jeśli w przeszłości doszło do godnych ubolewania czynów, zabójstw ludności cywilnej, rabunków ze strony bojowników o niepodległą Ukrainę, to te czyny, choćby i były uzasadnione celem wyższym, nie powinny mieć miejsca i nie są powodem do chwały. W kontekście ostatnich decyzji przewodniczącego Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej Wołodymyra

Wiatrowycza, zakazujących ekshumacji polskich ofiar zbrodni OUN-UPA, okazuje się, że większość ukraińskich respondentów uważa, że państwo ukraińskie powinno wspierać wszelkie działania prowadzące do ustalenia prawdy historycznej, bowiem tylko w prawdzie możliwe jest pojednanie, a władze ukraińskie powinny sprzyjać upamiętnianiu cywilnych ofiar bez względu na ich pochodzenie czy narodowość. Współcześni Ukraińcy chcieliby, aby czasy totalitaryzmów i wojen bezpowrotnie minęły. Dziś od sił zbrojnych Ukrainy wymaga się stosowania wysokich standardów moralnych wynikających z przekonań, a zapisanych w ratyfikowanych konwencjach międzynarodowych. Zdaniem Ukraińców żołnierze, walcząc

Międzynarodowego trybunału Sprawiedliwości. Jednak zrezygnował z apelacji, co spowodowało, że wyrok miał niebawem nabrać mocy prawnej. Achtem Czijgoz otrzymał w więzieniu akt uwolnienia, natomiast Ilmi Umerow nie ma żadnych dokumentów o anulowaniu kary, której jeszcze nie zaczął odbywać.

więźniów politycznych na Krymie. Czas pokaże. Prawdopodobnie nieco wcześniej, gdy już trwały rozmowy o wypuszczeniu z Krymu Ilmiego Umerowa, 12 dni przed wyjazdem do Turcji, pojawili się w jego domu dwaj pracownicy Federalnej Służby Bezpieczeństwa z Moskwy. Zasugerowali działaczowi Medżlisu zwrócenie się do prezydenta Rosji z prośbą o ułaskawienie. Wedle relacji samego Umerowa w telewizji 112 Ukraina, odpowiedział on, że to nie jest jego prezydent, nie sięga tu jurysdykcja rosyjska, bo to jest Ukraina. Odmówił też pisania jakichkolwiek próśb do prezydenta Putina. Jak zaznaczył w tym wywiadzie, do tej pory nie wie, jaki jest jego status, nie widział prezydenckiego ukazu o ułaskawieniu i nie wie, czy ma zakaz wjazdu na Krym (na początku media informowały, że Czijgoz i Umerow dostali taki zakaz). Przy braku pisemnego dowodu, że rosyjski wymiar sprawiedliwości niczym mu już nie grozi, próba wjazdu mogłaby mieć nieprzyjemne konsekwencje. – W Rosji nie ma sądów, nie ma prawa, w Rosji jest terror! – powiedział Achtem Czijgoz podczas przemówienia w Radzie Najwyższej. Słowa Czijgoza to niestety nie jest propaganda. Do sierpnia tego roku zniknęło 44 Krymczan, z czego 17 osób odnaleziono, 19 do tej pory uważa się za zaginionych, odnaleziono zwłoki sześciu, 2 w miejscu pozbawienia wolności. Głośny był wypadek Erwina Ibragimowa, członka Światowego Kongresu Tatarów Krymskich, którego porwanie przez ludzi w uniformach 24 maja 2016 roku przypadkiem zarejestrowały kamery przemysłowe. Dwóch ludzi w uniformach rosyjskiej drogówki zatrzymało Ibragimowa, a następnie zaciągnęło do samochodu. Jego los jest nieznany. Ilmatai Umerow i Achtem Czijgoz mieli szczęście, bo jako ważne osoby w środowisku tatarskim mogli liczyć na wsparcie możnych tego świata. Inni Tatarzy nie cieszą się taką protekcją. Jednych Tatarów eliminuje się brutalnie, porywając, mordując albo więżąc, innych eliminuje się w białych rękawiczkach, wypuszczając z Krymu. Czy jest to bilet w jedną stronę? Czijgoz w wywiadzie w ATR zapewniał: „ja nie będę próbował wrócić! Ja wrócę!”. K

A

FOT. PRESIDENT.GOV.UA CC BY 4.0

J

ednym z poszkodowanych był właśnie Ihor Mosiejczuk. Nie wiemy, jaka była przyczyna zamachu, ale pewne jest, że wpisuje się on w ciąg zdarzeń destabilizujących Ukrainę. Ktoś kto zapyta, po co spotykać się z banderowcami? Można odpowiedzieć, że nie my wybieramy przedstawicieli do ukraińskiego parlamentu, zatem rozmawiamy z tymi, którzy reprezentują społeczeństwo ukraińskie. Kimkolwiek są, reprezentują sąsiadujące z nami państwo. W naszym interesie jest podtrzymywanie kontaktów z możliwie szerokim spektrum politycznym w krajach, z którymi sąsiadujemy. Podczas spotkania poruszyliśmy problematykę stosunków polsko-ukraińskich. Rozmówcy reprezentowali róż-

z dekretem prezydenta Federacji Rosyjskiej i będziecie wolni”. Przez cały lot Umerow i Czijgoz nie wiedzieli, dokąd się udają. Dopiero lądując w Ankarze, na podstawie widoku dachów domów i licznych meczetów, domyślili się, że są w Turcji. – Oswobodzili dwóch ludzi, ale to tylko mały epizod w większej opowieści. Należy jeszcze uwolnić 40 osób, nakłonić agresora do zajęcia się sprawą uprowadzonych. Powinny na to kłaść nacisk w kontaktach z Putinem głowy innych państw – powiedział Ilmi Umerow na antenie radia Hayat. Nie doszło do rozpatrzenia apelacji, którą zapowiedzieli obrońcy Umerowa i Czijgoza. Ilmi Umerow przemowę w sądzie przed ogłoszeniem wyroku zakończył zdaniem „zobaczymy się w Hadze!”, dając do zrozumienia, że sprawa zostanie przekazana do

nton Naumluk, dziennikarz rosyjskiej sekcji Radia Swoboda, w wywiadzie dla TV ATR powiedział, że rodzina Umerowa jest szczęśliwa z powodu jego wypuszczenia, ale to szczęście jest przemieszane z trwogą, czy ich ojciec i mąż zdoła przyjechać do ich domu, czy zdoła wrócić Krym. Tatarzy cenią swoją ojczyznę jak mało kto, już raz ją stracili w czasie deportacji w 1944 roku. Achtem Czijgoz w wywiadzie dla tej samej telewizji powiedział, że na pewno wróci na Krym, podobnie Ilmi Umerow w telewizji 112 Ukraina, ale kwestia powrotu działaczy jest co najmniej wątpliwa. Skoro nie wpuszczono na półwysep Dżemilewa i Czubarowa, czemu miałoby udać się dwóm niższym stanowiskiem działaczom Medżlisu? Recep Erdoğan był z wizytą w Kijowie na początku października 2017 roku. Jego rozmowa z prezydentem Petrem Poroszenką trwała ponad 3 godziny. Wyraził wówczas swe poparcie dla integralności terytorialnej Ukrainy i zaznaczył, że Turcja nie uznaje aneksji Krymu. Bliskie relacje Turcji z Rosją z pewnością nie są mile widziane przez liczną diasporę Tatarów krymskich w Turcji. Pomoc Erdoğana w uwolnieniu Tatarów jest z pewnością ukłonem w stronę tatarskiej mniejszości. Na tle 80 milionów mieszkańców Turcji Tatarzy nie są najliczniejszą mniejszością. Sami Tatarzy krymscy z Turcji, potomkowie uchodźców z Krymu, oceniają siebie na ponad 2 miliony. Niekiedy mówi się o pięciu milionach. Być może jest to jeden z elementów gry z Putinem, z którym prezydent Turcji ma dobre relacje, ale też wiele rozbieżnych poglądów. Rola obrońcy Tatarów z pewnością może przydać się mu w kolejnych politycznych rozgrywkach. Erdoğan w rozmowie z Umerowem w Ankarze zapewnił, że z chęcią weźmie udział w procesie uwolnienia kolejnych tatarskich

Politycy ukraińscy po wysłuchaniu opinii strony polskiej zgodzili się, że nasza narracja jest racjonalna i nie jest w treści antyukraińska. o swój kraj, powinni nieść pomoc ludności cywilnej, a ci, którzy dopuszczają się przestępstw wojennych, muszą ponieść karę. Społeczeństwo ukraińskie jest zatem bardziej europejskie, niż się nam wydaje. Politycy ukraińscy po wysłuchaniu opinii strony polskiej zgodzili się, że nasza narracja jest racjonalna i nie jest w treści antyukraińska. Dla dobra przyszłych pokoleń nie należy popełniać błędów i pozwolić na rozpalenie na nowo spirali nienawiści. Problem oceny OUN-B-UPA jednak będzie jeszcze długo należał do tzw. trudnych tematów. Na zakończenie spotkania Polacy i Ukraińcy pojechali złożyć kwiaty na grobie obrońcy Zamościa gen. Armii URL Marka Bezruczki, bohatera, który nie jest kontrowersyjny dla żadnej ze stron. Dalszy dialog został przerwany przez zamachowca… K


KURIER WNET · LISTOPAD 2017

14

Z·ZIEMI·KAZACHSKIEJ

Mikołaj Diaczyński ma 90 lat. Jest naj­ starszym żyjącym repatriantem RP z Kazachstanu, a prawdopodobnie też najstarszym repatriantem z całej fali powrotnej, która napłynęła do kraju po rozwiązaniu Związku Sowieckiego i osiedliła się w już całkiem niepodle­ głej Rzeczypospolitej Polskiej.

Historia jednego życia Wspomnienia najstarszego repatrianta z Kazachstanu Mirosław Grudzień przed 1937 rokiem, było dużo, byli bardzo czynni, także w bolszewickich władzach było ich dużo. No i była walka z katolickimi księżmi, coraz ostrzejsza… a najwcześniej właśnie na Marchlewszczyźnie. Kościołów i kaplic było już wtedy niewiele, ot, na palcach policzyć. A wszystkich księży z nich gdzieś zabrali – że niby to „polscy szpiedzy”, że robili „krecią robotę” przeciwko ludowi sowieckiemu. Po 1938 roku to już w ogóle w Związku Sowieckim nie było czynnego ani jednego katolickiego kościoła… Oni się tym chwalili, aby im dokuczyć (kiedy byli już daleko, w Kazachstanie). Co mieli robić Polacy-katolicy bez księży? Zbierali się po cichu po domach na modlitwy, były kółka różańcowe. Różne babcie uczyły dzieci religii, prowadziły modlitwy na pogrzebach… przechowywały jak świętość książeczki do nabożeństwa. No i oczywiście po wywózce do Kazachstanu zachowali swoją wiarę. Zaczął się okres, kiedy Sowieci postanowili budować przy zachodniej granicy taki obronny pas umocnień

Mikołaj Diaczyński z autorem

O

n i jego rodzina znaleźli się w sowieckiej republice Kazachstanu w 1936 roku. Był wtedy 9-letnim chłopcem. Nie znaleźli się tam dobrowolnie – zostali przesiedleni, wywiezieni z obszaru sowieckiej wówczas Ukrainy. Urodził się w 1927 r. się we wsi Januszewka na Żytomierszczyźnie, niedaleko na wschód (ok. 100 km) od granicy przedwojennej Polski, w okolicach miasta Marchlewsk (dawniej i dzisiaj – Dołbysz). Rzeka tam była piękna, Słucz. Ich rejon to był Marchlewskij Polskij Nacjonajnyj Rajon – mówili tam na to „Marchlewszczyzna”. Biedny region. Długo nie było stacji kolejowej ani bitych dróg. Słabo pamięta tamto życie w Januszewce – tylko piękną rzekę Słucz i piaski, lasy, bagna, rozlewiska – i tak bez końca, prawie połowa Marchlewszczyzny taka była. Tam już kończył się Wołyń, a zaczynało się Polesie. Ma na imię Mikołaj, ale z Marchlewszczyzny nie pamięta chodzenia Świętego Mikołaja z prezentami. Z tamtejszych polskich zwyczajów świątecznych w ogóle niewiele pamięta − oblewanie wodą, śmigusa-dyngusa na Wielkanoc. A potem to już nie było bezpiecznie obnosić się z polskimi zwyczajami, i to jeszcze katolickimi. W Kazachstanie już bezapelacyjnie nie było polskiego świętego Mikołaja, tylko rosyjski Died Moroz − on przychodził do dzieci, ale już nie do niego. I to na Nowy Rok, nie na Boże Narodzenie − tego święta już nie można było tam świętować, chyba że bardzo po cichu. W Kazachstanie cukierków nie było, przez wiele lat nie wiedział, co to jest. Dopiero po wojnie na święta dzieci zaczęły dostawać malutkie torebeczki z ciastkami. Rodzina ze strony matki, Ewy, zamieszkiwała obszar Żytomierszczyzny od wieków. Natomiast ojciec, Józef, był z centralnej Polski, z Łodzi. Dobrowolnie się osiedlił na Żytomierszczyźnie jeszcze za carskich czasów, w ciągu pierwszej wojny światowej. Tam się ożenił z tamtejszą gospodarską córką, założył rodzinę, włożył w tę ziemię dużo pracy rąk, dużo potu. Mikołaj pamięta, że przed wywózką jadali dużo owoców i warzyw, dobra tam ziemia była na sady i ogrody − melony, morele, buraków było mnóstwo. Kaszy jadł co niemiara. No i dużo jajek. Bo potem w Kazachstanie to jajka nie zobaczyłeś – wszystko trzeba było oddać państwu. On tego nie pamięta, ale w jego rodzinie wspominali, że oni tam widzieli polskich ułanów tylko dwa razy w życiu, podczas wojny polsko-bolszewickiej: wiosną 1920 roku, kiedy wojsko polskie szło na Kijów, i jesienią, kiedy się wycofywało na ustaloną rozejmem granicę.

wojskowych, „linię Stalina”. Wtedy uznano Polski Rejon za pas przygraniczny… i że ten pas trzeba oczyścić z ludzi niepewnych, którzy mogą sprzyjać wrogowi. A ten wróg to była właśnie „pańska Polska”. A oni byli Polakami – wszyscy, co do jednego, potencjalni diwiersanty. Pokój ryski z Rosją Sowiecką i podporządkowaną jej Ukraińską Republiką Sowiecką podpisany w Rydze przewidywał, że Polacy po stronie sowieckiej będą mogli przyjąć obywatelstwo Rzeczypospolitej Polskiej, o ile przedtem mieszkali w tzw. Kongresówce (oficjalna nazwa za ostatnich carów: Priwislinskij Kraj). Ich ojciec Józef nie mógł wrócić, chociaż pochodził z Łodzi. Byli ludzie, którzy chcieli wyjeżdżać do Polski, nawet próbowali uciekać przez granicę. Nic z tego, nie pozwalali. Zresztą tam, we wsi Januszewka, ojciec miał wszystko, do czego się serce przywiązało. Został ze swoimi. Jak się później okazało − na własną zgubę. Zaczęto go bowiem podejrzewać o niesłychane rzeczy, o tajną robotę przeciwko Związkowi Sowieckiemu.

Jeszcze przed wywózką do Kazachstanu już go mieli na oku – najpierw OGPU, potem NKWD. Na razie w Januszewce ojca zostawiali w spokoju, ale po wywózce do Kazachstanu wkrótce zabrało go tamtejsze NKWD − i więcej go rodzina nie zobaczyła.

Przyczyny likwidacji „polskiej wyspy” i wysiedleń Po śmierci Lenina głową państwa sowieckiego został Stalin. Ludzie nie spodziewali się tego, co on tam sobie po cichu uknuł… A tu – jeszcze pod koniec lat 20. z jego rozkazu zaczęto „rozkułaczanie” (wywożenie do łagrów bogatych gospodarzy). No i tworzenie kołchozów. U nich na Marchlewszczyźnie bardzo dużo gospodarzy uznali za „bogatych kułaków”, gdzieś tak co piątego… a drugie tyle za „średnich kułaków” i „podkułaczników”. To i prześladowania były tu większe, prawie połowy mieszkańców. Już w 1933 roku wywieziono kilkaset rodzin, innych przesiedlano do większych wsi.

R E K L A M A

Szczególnie cieszył się dziadek, bo przecież pochodził z centralnej Polski, z Łodzi. Takie dwa krótkie mgnienia życia… a potem już tylko ciągle świat sowiecki. Nie z własnej winy znaleźli się wtedy poza granicą Polski. Tak wykreślono granice. Teraz to mówią, że można było inaczej, można było przesunąć te polskie granice dalej na wschód, przygarnąć naszą Żytomierszczyznę do Ojczyzny… Bolszewicy byli wtedy gotowi na ustępstwa, ziemia jeszcze paliła się im pod nogami, nie byli pewni swego… Ale cóż, stało się inaczej.

Dziecinny świat przed katastrofą Mikołaj jako mały chłopiec nawet nie przeczuwał, że nad tym dziecięcym szczęściem zbierają się chmury burzowe. Wie z tego tyle, co mu później bardzo ostrożnie opowiadała rodzina. Większość miejscowych to byli Polacy, Ukraińców – gdzieś ponad trzy razy mniej. Było też trochę Niemców, chłopów niemieckich, co jeszcze carowie ich sprowadzili. Polacy tamtejsi to też już wtedy byli to przeważnie chłopi we wioskach. Wszyscy ci chłopi-Polacy byli katolikami – mówiono wtedy: „jak katolik, to Polak”. A bolszewikom się to nie podobało… bo oni wsi i chłopów nie lubili. Dla nich najważniejsi byli robotnicy z fabryk – proletarijat. Z czasem większość wykształconych, miejskich Polaków z tego terenu bolszewicy powywozili albo rozstrzelali jako „polskich szpiegów”. Robotników było na początku niedużo – były tam dwie małe huty szkła i fabryka porcelany w Marchlewsku. Bolszewicy wybudowali jeszcze w Marchlewsku elektrownię, szpital i dwie nowe huty szkła – no to robotników przybyło, przywozili też tam polskich robotników z innych miast sowieckich, nawet z Rosji. W 30. roku dołączono do Rejonu jeszcze kilka wsi. Były tam polskie szkoły i takie specjalne punkty nauki dla dorosłych, uczono ich czytać i pisać po polsku, wychodziła specjalna gazeta dla nich − dużo ludzi się tego uczyło. Na początku to gdzieś tak co drugi Polak umiał czytać i pisać; u Niemców było z tym lepiej, u Ukraińców gorzej. Potem się z tym poprawiło. No, ale z miłości do Polaków władze tego nie robiły – chodziło o to, aby mogli czytać bolszewicką propagandę, „uświadamiać się” tak, jak oni chcieli. Były nawet polskie sądy, polskie książki, polskie gazety. Dopiero po rozwiązaniu Polskiego Rejonu w 1935 roku zaczęły się prześladowania nauczycieli i polskich urzędników – nawet polskich działaczy partii bolszewickiej, którzy stworzenie tego rejonu popierali, którzy nim kierowali. Bo w ogóle Polaków wtedy na Ukrainie,

Cedrob S.A. to największy w Polsce producent mięsa. Lider w produkcji drobiowej oraz wiodący producent trzody chlewnej. www.cedrob.com.pl

Oni tam bardzo nie chcieli tych kołchozów, wykręcali się, jak tylko było można, to i tworzenie kołchozów bardzo wolno szło. Na początku lat 30. na wschodniej Ukrainie prawie wszyscy byli już w kołchozach, a na tej Marchlewszczyźnie – zaledwie trzecia część. Jeśli były, to tworzyli jej Niemcy i Ukraińcy − Polacy nie. Nie chcieli kołchozów, nie chcieli się też „rozkułaczać”. Ciągle mieli nadzieję, że władza sowiecka jest tu tylko chwilowa, że przyjdzie znowu polskie wojsko. Nawet szeptali ludzie, że były ukryte grupy „kułaków” w lasach i na bagnach… które próbowały przedrzeć się przez granicę do Polski. Wtedy właśnie bolszewicka propaganda po raz pierwszy zaczęła mówić o „polskich tajnych organizacjach”, kierowanych z Polski i wrogich Związkowi Sowieckiemu. Bolszewicka wierchuszka tam, w Moskwie, była bardzo niezadowolona z Polaków. Wielki Głód (1930–33) złamał ludzki opór. Wiele wsi głodowało, ludzie ginęli z głodu, w tym dzieci umierały setkami… Ale u nich takiego wielkiego głodu nie było,


LISTOPAD 2017 · KURIER WNET

15

DO·POLSKI jak na wschodniej Ukrainie, zwłaszcza nad Donem… No i wtedy Politbiuro w Moskwie doszło do wniosku, że z Polaków nie da się zrobić prawdziwych „ludzi sowieckich” − więc lepiej będzie wywieźć wiele dziesiątek tysięcy Polaków z Marchlewszczyzny daleko, daleko… na gołe stepy Kazachstanu. W październiku 1935 roku Polski Rejon Narodowy został rozwiązany i zlikwidowany. Represje – zsyłki do łagru i wyroki śmierci – dotknęły co czwartego mieszkańca.

Wysiedlenie i pierwsze lata w Kazachstanie Najpierw była uchwała Politbiura bolszewickiego KC w Moskwie, ze stycznia 1935 r., o przesiedleniu 15 tysięcy rodzin polskich i niemieckich z Ukrainy do Kazachstanu. 28 kwietnia 1936 roku rząd sowiecki wydał pamiętny dekret nr 776-120 O wysielenii, czyli o deportacji. Mówił on o przewiezieniu chłopów polskich i niemieckich w całej masie do Kazachstanu i budowaniu tam nowych kołchozów na niezamieszkałym stepie. To był ich pierwszy „eksperyment masowy” na taką skalę, z całą narodowością − robiony właśnie na Polakach. Polacy poszli wtedy na pierwszy ogień… przez to bolszewicy i NKWD się nauczyli, jak to robić najlepiej, nabrali dużej wprawy – w czasie wojny im się to przydało, gdy zaczęli przesiedlać Niemców Nadwołżańskich, Kaukaskich, Kałmuków, Tatarów z Krymu, Czeczenów z Kaukazu i wiele innych narodów… Zgodnie z końcowymi raportami NKWD, wywózki na Syberię i do Kazachstanu objęły wówczas łącznie około 50 tysięcy Polaków, nie tylko z Marchlewszczyzny. Ale ci wywiezieni mieli szczęście. Potem było jeszcze gorzej – ludobójcza rzeź Polaków, których uznano − jakbyśmy to dzisiaj nazwali − za V kolumnę. Była to masowa „likwidacja polskich spiskowców i szpiegów” na mocy prikazu narkoma Jeżowa z 1937 r. W ramach tej właśnie „polskiej operacji” został zabity ojciec pana Mikołaja. Na wiosnę 1936 roku ogłoszono dekret rządowy, a już we wrześniu zaczęły się wywózki. Jeszcze w sierpniu zapowiedzieli to ludziom i dali dwa tygodnie na spakowanie. Na kilkadziesiąt osób wypadał jeden „bydlęcy” wagon, do którego miał wejść też zapas żywności i zwierzęta domowe. Pozwolono im zabrać jedno zwierzę z gospodarstwa domowego. Większość wzięła krowę, niektórzy konia. Konie były do jazdy wierzchem, do ciągnięcia wozów, do transportu jucznego. Do orki na nowym miejscu trzeba było kastrować byki i orać wołami, jak za dawnych czasów. Ta podróż koleją trwała gdzieś tak do trzech tygodni. Na początku października kolej przywiozła ich do północnego Kazachstanu i wyładowała w małej miejscowości, która się wtedy nazywała Tajncza, obecnie po kazachsku Tajanszy. Miejsce, które im wyznaczono na osiedlenie, nazywało się Odinnadcataja toczka posielenija – po polsku „Jedenasty Punkt Osiedlenia”. Taki napis widniał na słupie. Na trzy eszełony („rzuty”) Polaków wypadał jeden eszełon z Niemcami. Tak więc Polaków była tam ogromna większość.

wybudować wieś i pomieszczenia dla bydła, zanim nadejdzie kazachstańska zima (a zimy są tam bardzo ostre i trwają do ośmiu miesięcy). Ściany ziemianek pomazać gliną, zrobić byle jakie dachy ze zdrewniałych badyli burzanów, bo przecież prawdziwego drewna nie było. Podłóg też nie było, bo z czego? Tylko ubita ziemia. Tak to było przez 20 lat, do czasów Chruszczowa… Najważniejsze jadło, jakie pan Mikołaj pamięta z Kazachstanu, tak gdzieś do lat 70. – to ziemniaki, ziemniaki, ziemniaki, na wszystkie sposoby. Większość wszystkiego, co wyprodukowali – mięso, mleko, masło, jajka − im przecież zabierano. Ziarno – dla nich zostawało to gorszej jakości, odpadowe. Kur było mało. Jajka prawie wszystkie trzeba było oddać. Mięso było nie dla nich. Do picia? Ciepła woda, odtłuszczone mleko i przed długie lata – „herbata” z poziomek zbieranych w jarze. Prawdziwej herbaty nie było. Było tam słone jezioro, 12 km od wsi – woda parowała… a wtedy sól się osadzała, więc jeździli tam i łopatami zgarniali tę sól z brzegów jeziora do worków, i takiej używali w domu. Z opieki medycznej pamięta jednego felczera na całą wieś i jego żonę – pielęgniarkę. Do tego jedną położną. Długo było tak, że chorowało i umierało dużo dzieci, zwłaszcza zimą. Rodzina Diaczyńskich liczyła wtedy razem sześć osób − ojciec, matka i czwórka dzieci. Mikołaj był najstarszy z nich. Znajomi, krewni odnajdowali się długo potem, bardzo powoli, porozrzucani po innych punktach – bo przecież nie było wolno się swobodnie poruszać po tych toczkach posielenija − tylko za specjalnym zezwoleniem. O wcześniejszych polskich zesłańcach tam nie słyszeli. Tacy byli raczej w kopalniach Karagandy albo na Syberii, już poza Kazachstanem. U nich nie, bo tam był goły step. Ale pan Mikołaj pamięta, że w ich wsi – Zielonym Gaju – było kilka rodzin z tych, których zesłali po wojnie 1939 roku. Potem większość z nich się gdzieś zapodziała, nie wiedzieli, gdzie. Może przenieśli się do innych miejscowości? Ale teraz myśli, że może oni dostali się do armii Andersa albo Berlinga – bo to do września 1939 roku byli obywatele Polski, więc mieli prawo wstąpić do polskiego wojska. No a oni sami − nie bardzo mogli się rozglądać po terenie. Przecież nie wolno było się swobodnie poruszać, jeździć, nawet do sąsiednich wsi – chyba, że za specjalnym zezwoleniem… byli pod nadzorem, od początku była specjalna komiendantura NKWD, aby ich pilnować… żeby komuś nie przyszło do głowy uciekać. Nie mieli dokumentów – były trzymane wszystkie pod kluczem, a bez nich ani rusz, nie było co myśleć o zmianie miejsca. Tak było 20 lat, do połowy lat 50., kiedy to we wsi zlikwidowano komiendanturę 1 stycznia 1956 roku – już za czasów pierwszego sekretarza Kompartii, Nikity Chruszczowa.

czteroklasówkę… Ale tam uczono po rosyjsku. A jako nauka „obcego” języka − tylko niemieckiego. O polskim nie było wcale mowy… Chcieli skazać ich polskie dzieci na obrusienje. A przecież trzon tej wsi – to byli Polacy, wieś się nazywała po polsku – Zielony Gaj. Na pamiątkę tych lasów, gajów, drzew, które pamiętali z Ukrainy. Siedmioklasówka, całkiem w rosyjskiej mowie, powstała we wsi tuż przed Wielką Wojną… przed niemieckim napadem na Związek Sowiecki w 1941 roku. W Sojuzie mówili: „Wielka Wojna Ojczyźniana” i liczyli ją nie od 1939 roku, jak w Polsce, ale właśnie od 1941. Wszystkich mężczyzn, jacy tylko mogli broń nosić, pod koniec wojny wzięli do Armii Czerwonej i prosto na front, nawet porządnie przeszkolić nie było jak. Wielu ich wtedy padło w bojach. Wioskowych Niemców-przesiedleńców też wtedy zabrano ze wsi, ale nie do armii, nie ufano im. Poszli do takiej specjalnej „armii pracy”. Do roboty w kołchozie pozostały baby, staruszkowie i niedorostki, nawet dzieci musiały robić w gospodarstwie. Niemcy zabierali coraz więcej

No a kiedy potem syn sprowadził pana Mikołaja do Polski – to ku jego zdziwieniu okazało się, że tutaj Polacy prawie wcale nie śpiewają, jakby się wstydzili. To go strasznie dziwiło. Jakże tak, bez harmonii, bez pieśni?

Ku lepszemu Po śmierci Stalina odczuli zmiany na lepsze… ale powoli, powoli… Od tamtej pory do przyjazdu tutaj – ponad 40 lat. Jak to ogarnąć w kilku zdaniach? Za Chruszczowa zlikwidowali im nadzor − tę komendanturę, o której była mowa wcześniej. NKWD poszło k czortu. Więcej swobody było w poruszaniu się po okolicy − chociaż dalej były ograniczenia. Jak młody człowiek miał szukać sobie żony poza kołchozem, zapoznać się z jej rodziną? Ciężko. Potem było lepiej, gdy ich dzieci, te zdolniejsze, szły do szkół wyższego poziomu, na studia... no i pracę dostawały gdzieś w mieście. Anatol już pamięta te lepsze czasy. Za czasów pieriestrojki zaczęli organizować się Polacy w swoje narodowe organizacje, ich Anatol tam działał. No i zaczęli się razem starać o kościoły, o życie religijne,

sowieckiej ziemi, kołchozy na Syberii i w Kazachstanie, na dobrym czarnoziemie, musiały żywić cały kraj i armię, był nacisk, aby było tego dużo… Nie było lekko. Plony i tak były nie za dobre, ale praktycznie wszystko szło przez kołchoz do państwa, ludziom zostawały marnej jakości ziarno oraz odpady. To i co z tego, że była szkoła-siedmiolatka? Mikołaj zaczął do niej chodzić, ale dalej nie mógł, musiał pomagać rodzinie w robotach… W przekazywaniu polskiej mowy dzieciom ogromną rolę odgrywała wiara i modlitwa. W domach modlili się po cichu − po katolicku, w polskiej mowie, nigdy w obcej. Jak już nic nie pomagało, to polska modlitwa przypominała młodym, że są dalej Polakami. Dzieci miały przykazane, aby trzymać

parafialne… Polacy pokazali tam wszystkim, że są pracowici, gospodarni, po prostu dobrzy rolnicy. Podziwiali ich, potem zaczęli chwalić, wyróżniać – za wyniki, wydajność. A przecież więcej ich tam było w tej okolicy Polaków niż Rosjan i Kazachów. Ich kołchoz wyrósł przez ten czas na najlepszy w całej obłasti (obwodzie) − 1000 krów, 3000 świń, 200 koni. W czas wojny zaczęły pojawiać się u nich traktory, ich liczba urosła do 60, pod koniec, w latach 90., było ich o wiele więcej. Kołchoz powiększył się do 2 000 ludzi… 20 000 hektarów ziemi rolnej. Każda rodzina miała przy domu uczastok – to taka działka na własny użytek, dla siebie – powiększyli je potem do 8 arów. Tam głównie warzywa… Z tych działek się

Trzy pokolenia Diaczyńskich: dziadek Józef, ojciec Mikołaj i syn Anatol

Polacy na obcej ziemi Tam byli nie tylko Polacy, od początku byli z nimi wysiedleni z Marchlewszczyzny chłopi niemieccy – dobrzy gospodarze. Sporo też rodzin mieszanych. W czasie wojny przesiedlono do nich kaukaskich górali, Czeczeńców. Tym to się źle żyło na stepowej równinie, bez gór. Nie mogli się z tym oswoić, klimat dla nich za ciężki − wymierali szybko. Byli nawet Koreańczycy z Dalekiego Wschodu, znad oceanu… Dla nich był lżejszy rygor, oni byli tymczasowo. W domu każdy mówił do swoich w swojej mowie, a z tymi obcoplemieńcami mówili po ukraińsku, ale z domieszkami rosyjskimi, polskimi, niemieckimi… taka dziwna internacjonalna mowa. Większość zesłańców była z Ukrainy, wszyscy znali taką wołyńską odmianę ukraińskiego – a później i rosyjski. Z zachowaniem polskiej mowy u młodych były kłopoty. Po wybudowaniu wsi i malutką szkołę tam postawiono,

Łodzią, na Żytomierszczyźnie, a potem i w Kazachstanie. Ale przede wszystkim na cmentarzu w kazachstańskim Zielonym Gaju. Gdy znalazł się w Kazachstanie, był młodym chłopakiem. Ale potem dorósł, kandydatkę na żonę znalazł w innej wsi zesłańczej − Biełojarce. Oczywiście aby się spotykać, aby nawiązać kontakt między tymi wsiami, były potrzebne za każdym razem ze-

Dom rodzinny Diaczyńskich

Od gołego stepu do wzorowego kołchozu Po dotarciu na miejsce… żal było patrzeć. Goły, suchy, „głodowy” step. Trawa i chaszcze stepowe − burzany, bez drzew… Stało tam tylko kilkanaście ogromnych namiotów żołnierskich z brezentu. Powitało ich też NKWD. Zapowiedziano im, że jako specpieriesielencom nikomu z nich nie wolno opuszczać wyznaczonego „punktu osiedlenia” bez specjalnego zezwolenia. Tamtejsi ludzie, specjalnie przywiezieni wcześniej, przygotowali saman – to takie miejscowe słowo, używane w Centralnej Azji − tak się tam nazywała ubita glina, albo nawet ziemia, wymieszana z drobno pociętą suchą trawą, stepowymi chaszczami, badylami dla umocnienia; robiono to w wielkich formach. W każdej były takie bloki samanu, kilka sztuk – i to słońce na stepie wysuszało, aż się zrobiło twarde i mocne. Pisarz Anatol Diaczyński, syn Mikołaja, wspomina, że jeszcze wiele lat potem widział ogromne jamy, z których wybrano glinę i ziemię na saman. No a potem trzeba było z nich budować ziemianki. Jedna połowa na rodzinę, ale pierwszej zimy to w każdej takiej połówce mieszkało po dwie, trzy rodziny. Co było robić? Trzeba było

Nowy kościół w Zielonym Gaju

język za zębami, bo przecież panowali nad nimi bezbożnicy, w szkole uczyli, że Boga nie ma. A po 1939 roku – że „panskoj Polszy” też już nie ma i że nigdy nie będzie… Było tam kilka narodowości, prawdziwa mieszanka. Długo każdy naród trzymał się swoich, trochę z dala od obcych, ale trzeba było przecież razem pracować. O Polakach pan Mikołaj mówi, że żyli w zgodzie, po bratersku − obowiązywało solidarne działanie, współpraca, pomoc sąsiedzka. Ludzie byli dla siebie dobrzy, dzielili się tym, co mieli… mogli na siebie liczyć. Polacy mieli tam najwięcej ze wszystkich humoru − życie bardzo trudne, ale okraszali wesołością, dowcipami, żartami. Tak szło łatwiej. Przy robocie dużo się śpiewało – oj, ile pieśni… To była prawdziwa osłoda. Bo cóż? Telewizji długo tam nie było… do lat sześćdziesiątych. Na początku przyjeżdżało do nich objazdowe kino, ale tylko raz na miesiąc, uruchamiane dynamem…

najbardziej cieszyli, bo to urozmaicenie… szło do rodziny, małych dzieci. Żeby one choć lepiej jadły. Od Chruszczowa to wolno było już wierzyć w Boga – ale po cichu, nie obnosić się z tym, nie robić zgromadzeń religijnych, nie nawracać innych. Słuchy dochodziły, że byli tacy, co nawracali − to ich od razu do aresztu, i surowa kara – łagier. Dopiero za późnych giensieków KPZR z tym się bardziej poprawiło − tak gdzieś od Andropowa wolno już to było robić bardziej na oczach władzy. Potem Gorbaczow, pieriestrojka. Pierwsze kościoły katolickie się pojawiły na początku lat dziewięćdziesiątych – w Tajanszy, Krasnoarmiejsku. W Zielonym Gaju − od 1993 r. Najpierw to była prosta wiejska chata przerobiona na kaplicę. Teraz pan Mikołaj patrzy wstecz na całe swoje życie, podsumowuje trudne losy całej rodziny… Groby jego najbliższych rozrzucone są wszędzie, na ogromnym obszarze − pod

zwolenia. No, ale ożenił się, urodziły się dzieci… Czworo było, ale została trójka, bo najstarszy zmarł w dzieciństwie. Anatol jako drugi z kolei, teraz najstarszy z trójki… córka i jeszcze młodszy syn. Anatol ukończył Instytut Literacki imienia Gorkiego w Moskwie – pełne studia wyższe. Córka ma wykształcenie pedagogiczne, po uczelni niższego szczebla. Młodszy syn skończył 8 klas. Do Polski pomógł panu Mikołajowi się przeprowadzić syn Anatol, który był działaczem tamtejszego związku Polaków, a tu w Polsce − jest pisarzem, znanym przede wszystkim z tego, że pisze o losach polskich przesiedleńców. Jak to starali się o repatriację – opisał w swojej książce To my jesteśmy, Polsko – jej rozszerzone wydanie wyszło po rosyjsku O tiech pozabytych skażitie chot’ słowo (przetłumaczono ją też na ukraiński). W Polsce przyjęto go normalnie, ze zrozumieniem − nie narzeka. Emerytury razem ze wszystkimi dodatkami, w tym świadczenie kombatanckie i zasiłek opiekuńczy, zasiłek dla seniora − to wychodzi półtora tysiąca. Niedużo, ale dużo mu nie potrzeba. Cieszy się, że jest na starość w Polsce, między swoimi, słyszy polską mowę − jest kościół, ksiądz go odwiedza, rodzina, wnuki, prawnuki. Prawnuki już jakby w innym świecie żyją, niewiele rozumieją z tamtych czasów. I pewnie tak musi być. Oby miały coraz lepiej, nie gorzej. I oby nie zaznały poniewierki, biedy. Tego wszystkim życzy. Ale nie żałuje swojego życia, że było takie, a nie inne. Bywało ciężko i smutno, były i dobre chwile. Polak jest mocny, wytrzymały, nie dadzą mu łatwo rady. I zawsze jakoś, choćby najgorzej mu się żyło − zachowa nadzieję... i humor.

Co pozostało po dziadku − głowie rodu Ojcem pana Mikołaja był − jak już była mowa − Józef Diaczyński (w Polsce jego nazwisko pisało się jeszcze wtedy: Dyjaczyński). Przypomnijmy: pochodził on z centralnej Polski, z Łodzi, rozstrzelano go już po przesiedleniu do Kazachstanu, co ma związek z ludobójczą rzezią sowieckich Polaków, znaną jako „operacja polska” NKWD. Przeprowadził ją w latach 1937–1938 narkom Nikołaj Jeżow na rozkaz Stalina. NKWD zabrało Józefa w 1938 roku,

zaledwie półtora roku po przybyciu do Kazachstanu. Wtedy już „operacja polska” się kończyła, za kilka miesięcy sam Stalin miał nakazać jej wstrzymanie − i winą za jej „nadmierną srogość” obciążył… samego Jeżowa. Ojciec był jedną z ostatnich ofiar tej rzezi Polaków (ogółem: ok. 200 000 rozstrzelanych). A po roku… w więzieniu NKWD znalazł się sam Jeżow. Dodatkowa przyczyna „winy” ojca była taka, że pochodził z centralnej Polski, z Łodzi. Pod koniec I wojny światowej znalazł się na Żytomierszczyźnie. Dwóch jego kolegów później wróciło do Polski, a on zakochał się w matce Mikołaja i pozostał na tamtej ziemi. Skazano go i rozstrzelano, ale rodzina nie wiedziała ani jaki wyrok, ani gdzie, ani kiedy… gdzie pogrzebano zwłoki. Takie były wtedy przepisy – nie mówić rodzinie. Ksiądz przed rozstrzelaniem, spowiedź, komunia? A gdzieżby! Nawet pytać nie było wolno, bo strach… Długo nie wiedzieli, że nie żyje, myśleli, że ciągle przebywa w łagrze. Dopiero jak umarł Stalin, nastały czasy Chruszczowa, dostali urzędową wiadomość, że niby ojciec już dawno „umarł w łagrze na chorobę brzucha” (dyzenterię). Ale ciągle był liczony jako wrag. No i dopiero wiele lat potem − Anatol, już w niepodległym Kazachstanie, przed samym wyjazdem do Polski (1995 r.) dostał inne urzędowe pismo: że ojciec został rozstrzelany jako polski szpion… ale niewinnie, i że dlatego go już zrehabilitowano. Na jakiej podstawie go rozstrzelano? No cóż – byli rodziną, która miała (właśnie przez Józefa) „krewnych za granicą”. Takich moskiewskie Politbiuro już w 1935 roku kazało wywozić w pierwszej kolejności, jako podejrzanych o wrogość do bolszewickiego ustroju (ukaz z 17 stycznia następnego roku). Dla dziadka to już wtedy był gotowy gwóźdź do trumny. Po przywiezieniu do Kazachstanu dano mu jeszcze trochę czasu, aby pobudował dom dla rodziny. A potem – przyszli po niego. Paragraf do skazania − prikaz narkoma Jeżowa 00485. Tam trzeci punkt mówił, że trzeba aresztować wszystkich tych, co przybyli z Polski – bo mieli być wszyscy oni „nasłani jako dywersanci i szpiedzy”, aby szkodzić w ramach „tajnej polskiej organizacji”. No i – surowo ukarać. A kara za takie okropne rzeczy była tylko jedna. Kto by tam dokładnie dochodził winy pojedynczego człowieka? Znęcano się tylko, aby wymusić zeznania, aby biedak obciążył innych Polaków i żeby potem wykazać, jaka to była straszna polska siatka dywersyjna… Pan Mikołaj nie wie, gdzie pogrzebano ojca. Na pewno byle gdzie, może gdzieś w rowie… Tak jak i mnóstwo innych podobnych zastrzelonych… bez oznakowania. Jak teraz wiedzą, wyroki wydawała wtedy specjalna trojka, to byli zarazem oskarżyciele i sędziowie, bez żadnego obrońcy. I tak było z jego ojcem. Wtedy państwo sowieckie notorycznie kłamało rodzinom, że taki aresztowany „zmarł po chorobie”. Rodzina modliła się za niego w domu, w tajemnicy, po cichu… podczas świąt, głównie Zaduszek. Gdy enkawudziści przyszli go zabrać, to w domu było tylko kilka małych zdjęć na ścianie. Zdarli ze ściany i cisnęli do pieca, spalić. Żeby śladu nie zostało w pamięci. Mikołaj jako dorastający syn długo nosił potem portki i robocze buty ojca. Ale się zdarły, nie zostało śladu. Zresztą została tylko po nim malutka książeczka po polsku – modlitewnik z początku XX wieku. Józef umiał dobrze czytać i pisać po polsku, oni już z tym mieli kłopoty – mówili po polsku, znali trochę liter – ale lepiej znali ruskie bukwy, tego alfabetu ich tam uczono. No, ale niektóre modlitwy z tej książeczki znali na pamięć – pan Mikołaj pamięta, jak mama bardzo lubiła śpiewać „Lulajże, Jezuniu” i inne dawne i dobre polskie kolędy. Jego najstarsza siostra przechowuje ten modlitewnik do dziś, jest on tam u niej w Kazachstanie. Ostatnio z synem Mikołaja, Anatolem, skontaktowała się kuzynka z Łodzi. Szukała czegoś w domowych albumach i przypadkowo znalazła – małe, stare zdjęcie Józefa, ojca Mikołaja i dziadka Anatola, zrobione pod koniec I wojny światowej, chyba ostatnie zrobione w Łodzi. Na tym zdjęciu dziadek ma ciągle około 20 lat. Wnuk trzyma fotografię u siebie jak skarb… ale udostępnia ją czytelnikom „Kuriera WNET”. Patrzy na nie z czułością i wyraźnie dostrzega swoje podobieństwo do dziadka. K


KURIER WNET · LISTOPAD 2017

16

S P O Ł E C Z E Ń S T W O · O BY WAT E L S K I E W demokracji lud jest pod pewnymi względami monarchą; (…) może być monarchą jedynie przez swoje głosy, które są jego wolą. Wola panującego jest to sam panujący. Ustawy, które określają prawo głosowania, są tedy zasadniczymi w tym [demokratycznym] rządzie. Monteskiusz, O duchu praw

Koncepcja systemu wyborczego Ruchu Kontroli Wyborów przyjęta na posiedzeniu Krajowej Rady Koordynatorów Ruchu Kontroli Wyborów i Liderów RKW 9 IV 2016r. w Warszawie, uzupełniona o uwagi z debaty RKW w Klubie Ronina z 8 VIII 2016 r. Opracowanie: Tomasz Hubert Cioska i Piotr Wolter „Shork” w ramach prac Zespołu Prawnego RKW

1. Uwagi wstępne

•  Uchylamy Kodeks Wyborczy (KW) w całości; –– automatycznie wygasa kadencja Państwowej Komisji Wyborczej (PKW) z Krajowym Biurem Wyborczym (KBW) oraz kadencje Komisarzy Okręgowych. •  Całość przepisów wyborczych w jednej ustawie; –– zakaz wydawania prawa powielaczowego przez urzędników. •  Podstawowe zabezpieczenia procesu wyborczego: –– wprowadzenie prostego, transparentnego i bezawaryjnego systemu informatycznego, –– pełen dostęp mężów zaufania (w tym Informatycznych Mężów Zaufania (IMZ)) do całości procesu wyborczego, –– monitoring i obligatoryjna rejestracja wideo całego procesu wyborczego, –– dostęp telefoniczny z poziomu Obwodowej Komisji Wyborczej (OKW) (poprzez gminne Biura Ewidencji Ludności (BEL)) do ogólnokrajowego spisu wyborców; obowiązkowa aktualizacja online ogólnokrajowego spisu wyborców, –– natychmiastowa publikacja w Internecie wyników w obwodach i okręgach, –– liczenie głosów w okręgach (por. uzasadnienie dalej), –– redukcja roli gmin w procesie wyborczym – tylko wsparcie techniczne, –– oddzielenie sądów od komisji wyborczych –– sąd

nadzoruje przestrzeganie prawa, a nie wydaje werdykt nt. wyborów, –– wprowadzenie surowych sankcji finansowych i karnych za naruszenie procedur wyborczych. •  Wprowadzenie do Prawa Wyborczego i Kodeksu Karnego automatycznego orzekania o odebraniu czynnego prawa wyborczego sprawcom ciężkich przestępstw. •  Przekroczenie 5% głosów nieważnych powoduje konieczność powtórzenia wyborów. •  Wystąpienie istotnej liczby naruszeń procedur wyborczych powoduje konieczność powtórzenia wyborów. •  Likwidacja ciszy wyborczej. UZASADNIENIE 1 Dlaczego liczenie głosów powinno odbywać się w innym miejscu niż głosowanie? •  Prawie 2 .000 obwodowych komisji wyborczych to ponad 200 000 ich członków, często nieprzeszkolonych, niedoszkolonych lub wręcz przeszkolonych do oszukiwania. •  Nadzór procesu głosowania w OKW musi być tak prosty, aby mógł go wykonać każdy obywatel po krótkim przeszkoleniu przez przewodniczącego. Z tego względu i z powodu wykluczenia mataczenia liczenie musi odbywać się w innym miejscu i w innym składzie bardzo skutecznie przeszkolonym i patrzącym sobie nawzajem na ręce, przy szerokim udziale publiczności. Warunki takie mogą zapewnić hale sportowe w trzykrotnie zmniejszonych okręgach. •  Ilość okręgów sejmowych byłaby tożsama z liczbą okręgów senackich, co uprościłoby procedury i zwiększyło transparencję wyborów. •  Mimo pełnej mobilizacji RKW i KOW, nie udało nam się nie tylko wprowadzenie swoich przedstawicieli czy mężów zaufania do wszystkich komisji, ale nawet uzyskanie znaczącej części kopii protokołów głosowania. Kontrola społeczna wywarła pożądany efekt, ale tylko na zaskoczonym przeciwniku. •  Mało prawdopodobne jest uzyskanie mobilizacji społecznej na poziomie podobnym jak w ostatnich wyborach. •  Przeciwnicy są coraz lepiej przygotowani – por. skoordynowane, podobne działania w różnych Okręgach. •  Wyszkoleni przez wrogów członkowie komisji byli w stanie, przy wsparciu PKW i OkrKW oraz Policji, skutecznie paraliżować nasze działania w OKW i wymuszać niezgodną z prawem pracę komisji. •  Zmiana zakresu terytorialnego okręgów wymusi automatycznie zmianę Komisarzy i Komisji Okręgowych. UZASADNIENIE Dlaczego liczenie głosów w okręgu ma się od­ bywać publicznie i w niedzielę? •  Trzeba z wyborów zrobić „Święto demokracji” na widownię mają przychodzić rodziny kandydatów z dziećmi, ich znajomi, ma być to temat dnia. •  Każdy może nagrywać i robić zdjęcia, a niezależnie oficjalne kamery powinny rejestrować cały proces liczenia. •  Liczenie odbywa się w niedzielę, aby uniknąć metody fałszowania „na zmęczenie”, dzięki której Nowoczesna ma taki wynik, PSL zamienił się mandatami z KORWIN, a PiS wraz z Kukizem nie mają większości konstytucyjnej. •  Liczyć głosy powinni ludzie wspierani maszynowo, wypoczęci i opłacani, spoza Komisji Okręgowej.

2. Okręgi i obwody A. Kraj

•  Obwody miejskie dwukrotnie większe: –– OKW zazwyczaj są niedociążone pracą w ciągu dnia, –– po odjęciu obowiązku liczenia, ilość pracy będzie jeszcze mniejsza, –– uniknie się organizowania wyborów w wielu lokalach (OKW) w tym samym budynku, czy nawet w jednej Sali.

•  Obwody zamknięte: –– głosowanie obnośne („urna dodatkowa”) w salach szpitalnych, ośrodkach opiekuńczych i celach, –– krótkie głosowanie – komisja działa w jednym obwodzie zamkniętym do czasu obejścia wszystkich sal szpitalnych / cel i umożliwienia oddania głosu wszystkim uprawnionym (por. postulat odebrania czynnego prawa wyborczego skazanym). –– Ta sama komisja po zakończeniu głosowania w pierwszym obwodzie zamkniętym zdaje urnę i materiały w Okręgu, pobiera kolejną oraz materiały wyborcze i przeprowadza głosowanie w kolejnym obwodzie zamkniętym. Te czynności powtarzać aż do zakończenia dnia głosowania.

B. Zagranica

•  Osobny, jeden Okręg dla zagranicy: –– jeden senator (podstawowy parytet to jeden senator na 300 000 wyborców) i trzech posłów ( jeden poseł na 65 217 wyborców zagranicą) dla zagranicy, –– w ostatnich wyborach za granicą uprawnio-

nych do głosowania było 199 451, głosowało 174 805 osób. •  Likwidacja OKW (lokali wyborczych) za granicą: –– głosowanie tylko korespondencyjne za pośrednictwem placówek dyplomatycznych, z kosztami przerzuconymi na konsulat RP, –– liczenie wszystkich głosów korespondencyjnych z zagranicy w jednym wydzielonym Okręgu „Zagranicznym” lub –– głosowanie internetowe pod warunkiem zapewnienia bezpieczeństwa i transparentności głosowania oraz dostępu IMZ

3. Komisje – uwagi ogólne

•  Komisje wyborcze wszystkich szczebli (Obwód, Okręg, Kraj) jako organy administracji państwa, •  Niezależność Komisji Wyborczych od sądów i administracji samorządowej i rządowej, •  Możliwość pełnienia funkcji poza miejscem zamieszkania, •  Zakaz pełnienia funkcji w komisjach przez: –– urzędników gminnych i funkcjonariuszy publicznych – z wyjątkiem nauczycieli poza ich szkołami, –– osoby naruszające przepisy wyborcze we wcześniejszych wyborach, –– członków komisji z wyborów poprzednich, którzy uzyskali większość ocen negatywnych pozostałych członków komisji, –– tajnych współpracowników i funkcjonariuszy tajnych służb PRL i państw Układu Warszawskiego oraz etatowych pracowników PZPR i partii satelickich.

4. Komisja obwodowa

•  Do pełnienia funkcji przewodniczącego i wiceprzewodniczącego komisji wymagane są szkolenia i egzaminy oraz staże w komisjach: –– w okresie przejściowym, do czasu zdobycia odpowiedniego stażu wg nowych przepisów; o nominacji na przewodniczącego i wiceprzewodniczącego decyduje wynik testów i nienaganna opinia z poprzednich wyborów (zastrzeżenia kilku członków OKW lub Mężów Zaufania w protokole automatycznie dyskwalifikują). •  Członków komisji wyłaniają partie polityczne i stowarzyszenia rejestrowe, osoby chętne mogą się także zgłaszać same. •  Rotacja przydziałów do obwodów, przydział na drodze losowania, nie wolno powtarzać tych samych przydziałów w kolejnych wyborach. •  Zakaz udziału w komisji przedstawicieli administracji lokalu. •  Minimum sześciu członków komisji. •  Przewodniczący i wiceprzewodniczący, lub przynajmniej jeden z nich, wraz z innym członkiem komisji: –– odpowiada za włączenie i wyłączenie dwóch kamer monitoringu, co potwierdza protokolarnie, –– odpowiada za przestrzeganie procedur wyborczych w lokalu OKW, –– wywiesza na lokalu OKW protokół ręczny (frekwencji), –– przewozi urnę i pozostałe materiały wyborcze do okręgu, odpowiadając za stan ich zabezpieczeń (plomb), –– uczestniczy w liczeniu głosów w Okręgu, –– wywiesza protokół głosowania na lokalu OKW, po jego sporządzeniu w Okręgu. •  Wszyscy członkowie komisji odpowiadają materialnie za zgodność ilości podpisów w spisie z ilością kart wydanych oraz ilością kart niewykorzystanych: –– 10% diety potrącane w formie kary finansowej za każdy % niezgodności, –– podstawą wypłaty diety – protokół obwodu z okręgu. •  Wewnętrzne oceny pracy każdego z członków komisji przez wszystkich pozostałych pod koniec dnia pracy: –– przewaga ocen negatywnych = zakaz pełnienia funkcji w przyszłości. •  Diety: –– 10% miesięcznego wynagrodzenia minimalnego (mwm) dla członka, –– 15% mwm dla przewodniczącego i wiceprzewodniczącego,

–– dodatkowo po 5% mwm otrzymują osoby ja-

dące do okręgu po zakończeniu głosowania, –– pierwszeństwo

mają przewodniczący i wiceprzewodniczący.

5. Komisja okręgowa

•  Składa się z dwóch przedstawicieli każdego z komitetów, które zgłosiły kandydatów w danym Okręgu. •  Wyłania spośród siebie przewodniczącego i wiceprzewodniczącego; –– przewodniczący i wiceprzewodniczący nie mogą należeć do tego samego komitetu. •  Powołuje Naczelnika Okręgowego Biura Wyborczego, jeśli nie zaakceptuje kandydata zaproponowanego przez Wojewodę. •  Większością głosów osób obecnych na sali podejmuje uchwały co do: –– ważności głosu – przewodniczący ma głos rozstrzygający, –– przeliczenia ręcznego głosów – w każdym przypadku, –– zatwierdzeniu protokołu z obwodu w razie złożonych uwag lub wystąpienia niezgodności. •  Weryfikuje podpisy na spisie wyborców z ilością kart niewykorzystanych. •  Nadzoruje zliczanie maszynowe głosów. •  Może żądać następczego ręcznego liczenia głosów, przy czym: –– Przedstawiciel tej OKW w każdym przypadku, –– każdy członek Komisji Okręgowej – z dowolnych trzech OKW, –– Komisja Okręgowa w każdym przypadku. •  Pierwszeństwo w obejmowaniu funkcji osób liczących ręcznie głosy mają osoby niewylosowane do komisji obwodowych, –– liczącym przysługuje 50% diety członka komisji. •  Przewodniczący wraz z przedstawicielami obwodu sporządza protokoły z przeliczania głosów w OKW: –– protokoły podpisują trzy osoby z Okręgu z różnych komitetów, dwaj przedstawiciele OKW oraz Naczelnik BW lub jego zastępca (kwitując przekazanie kart i pozostałych materiałów wyborczych do depozytu), – – protokół jest publikowany w Internecie, a następnie (lub najlepiej równocześnie, tą samą czynnością) przekazywany jest do centrali i przewożony przez członków OKW do lokalu oraz wywieszany obok protokołu frekwencji. •  Członkowie Komisji Okręgowych nie otrzymują wynagrodzenia, –– komitety mogą ich wynagradzać ze swoich środków.

6. Komisja Krajowa

•  Tworzona analogicznie jak Komisje Okręgowe, –– po dwóch członków ze wszystkich komitetów zgłoszonych w Okręgach. •  Działa przez cały czas przygotowania wyborów, od momentu rejestracji list kandydatów przez Sędziów Komisarzy. •  Nadzoruje proces przygotowania i prowadzenia wyborów. •  Powołuje Dyrektora Biura Wyborczego, jeśli nie zaakceptuje kandydata zaproponowanego przez Premiera. •  Komisja weryfikuje protokoły z Okręgów i ogłasza wynik wyborów. •  Komisja rozpatruje protesty wyborcze. •  Członkowie Komisji Krajowej nie otrzymują wynagrodzenia, –– komitety mogą ich wynagradzać ze swoich środków.

7. Sędziowie komisarze

•  Powoływani są tylko na czas wyborów, maksymalnie dwa razy. –– Krajowego Komisarza Wyborczego powołuje Krajowa Komisja Wyborcza spośród kandydatów przedstawionych przez prezydenta, premiera, marszałka sejmu, marszałka senatu i przewodniczącego Krajowej Rady Sądownictwa. –– Okręgowych sędziów komisarzy powołuje Komisja Okręgowa spośród kandydatów przedstawionych przez marszałka województwa, wojewodę, prezesów Wojewódzkiego Sądu Apelacyjnego i Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. •  Sędziowie komisarze: –– nie wchodzą w skład komisji wyborczych, –– sprawują nadzór nad prawidłowością procesu wyborczego, –– wiążąco wyjaśniają i rozstrzygają wątpliwości prawne, –– wydają zarządzenia w doraźnym trybie wyborczym, –– wydają polecenia oddelegowanym do ochrony wyborów oddziałom Policji działającym jak Straż Marszałkowska, –– mają po jednym zastępcy, –– sprawują funkcję poza swoim macierzystym Okręgiem, –– nie mają immunitetu z tytułu podejmowanych decyzji (lub ich braku). •  Odwołania od decyzji Sędziego Komisarza Okręgowego rozpatruje Komisarz Krajowy, a dalej – Sąd Najwyższy w 24-godzinnym trybie wyborczym.

8. Mężowie zaufania

•  Mężów zaufania powołują komitety wyborcze i stowarzyszenia rejestrowe. •  Mężowie zaufania są obecni na wszystkich etapach procesu wyborczego, w tym przy druku i pakowaniu kart wyborczych. •  Mężowie zaufania mają prawo rejestrować wszystkie etapy procesu wyborczego, –– prawo wykorzystania materiałów tylko dla celów procesowych •  Mężowie zaufania podpisują protokoły. Jeśli podpisu brak, cała komisja sporządza notatkę wyjaśniającą jego brak. •  Jeśli mąż zaufania zgłosił uwagi lub zastrzeżenia, komisja ma bezwzględny obowiązek przyjąć je do protokołu i niezwłocznie ustosunkować się do nich na piśmie – w załączniku do protokołu.

9. Spis wyborców

•  Centralny spis wyborców. •  Aktualizacje i dopisywanie wyborców przez Biuro Ewidencji Ludności (BEL), widoczne w czasie rzeczywistym w całym kraju. •  Dopisywanie wyborców możliwe także w czasie wyborów: –– telefon i potwierdzenie w BEL z zapisem w uwagach w spisie wyborców kodu operacji z systemu informatycznego BEL. •  Integracja z czytnikiem kodów na dowodach osobistych w lokalu, –– automatyczne odnotowywanie faktu głosowania w centralnym spisie – postulat na przyszłość, w miarę możliwości technicznych i finansowych. •  Nadzór Komisarza Krajowego i Okręgowych. •  Dostęp IMZ do spisu wyborców.

10. Głosowanie

•  Wybory odbywają się w sobotę. •  Wybory w obwodach zamkniętych: –– przebiegają z użyciem urny przenośnej, –– trwają tylko do czasu dotarcia przez komisję do wszystkich potencjalnych wyborców w salach szpitalnych lub celach, –– po zakończeniu wyborów urna jest plombowana i przewożona do Okręgu, gdzie przechowywana jest pod kontrolą i monitoringiem do godziny zakończenia głosowania w zwykłych obwodach i zamknięcia lokali wyborczych, –– po zakończeniu głosowania w jednym obwodzie zamkniętym ta sama komisja pobiera nową urnę, następny spis wyborców i jedzie do kolejnego obwodu zamkniętego. •  Osoby niewidome głosują przez pomocnika lub dowożone są do wskazanej OKW, wyposażonej w nakładki Braille’a. •  Głosowanie korespondencyjne odbywa się tylko w okręgu zagranicznym.

11. Lokal wyborczy

•  W jednym pomieszczeniu może być tylko jeden lokal wyborczy. •  Monitoring wszystkich lokali wyborczych – ciągłe filmowanie wszystkich etapów prac komisji i samego głosowania: –– dwie kamery offline skierowane na komisję i na urnę, zabezpieczone przed otwarciem, –– przewodniczący komisji odpowiada za włączenie i zapakowanie kamer wraz z materiałami wyborczymi, –– nagrania służą tylko dla celów procesowych, –– w obwodach zamkniętych nagrywa dwóch członków komisji. •  Miejsca do głosowania do głosowania z daszkiem (zabezpieczenie tajności głosowania przed kamerą). WYJAŚNIENIA •  Czy filmowanie narusza zasadę tajności? –– dwie kamery bez dostępu do sieci, zapisujące dane na nośnik są skierowane odpowiednio na urnę (zabezpieczoną daszkiem) z góry i na komisję wydającą karty, co nie narusza tajności wyborów. •  Kamery mają służyć do sprawdzenia, czy: –– kamera nie była wyłączana (ciągłość zapisu), –– liczba kart wrzucanych zgadza się z liczbą z protokołu, –– nie było innych naruszeń procedury. •  Nagrania są zabezpieczane: –– kamery wraz z kartami pamięci załączane są do materiałów wyborczych i plombowane, –– nagrania mogą być użyte tylko przez sąd na posiedzeniu zamkniętym w przypadku stwierdzenia nieprawidłowości lub zaskarżenia wyników komisji obwodowych.

12. Karty do głosowania

•  Karty sztywne, niedużego formatu (np. A6) typu kupon Lotto: –– listy pod literami alfabetu, numerowanie kandydatów kolejno (zmniejszenie możliwości pomyłki lub wprowadzenia w błąd). •  Kontrola druku przez Komisję Krajową i mężów zaufania: –– karty numerowane nieciągłe (kodowane) osobno dla każdej OKW z zakodowanymi przydzielonymi numerami. •  Liczenie i sprawdzanie kart oraz nadawanie ważności pieczęcią OKW w dniu wyborów. •  Wydawanie kart tylko za podpisem na spisie lub przynajmniej znakiem „x” lub „+” opatrzonym podpisem dwóch członków OKW.

•  Głosowanie – zakreślenie większej części pola z numerem. •  Dodanie na karcie do głosowania pola „wstrzymuję się od głosu”.

13. Urna

•  Półprzezroczysta – umożliwiająca sprawdzenie, czy jest pusta, ale nie odczytywanie głosów. •  Blokada zabezpieczająca przed wrzucaniem innych przedmiotów i większej liczby kart. •  Techniczna możliwość otwarcia urny tylko komisyjnie w okręgu (klucz lub szyfr). •  Plombowanie wlotu po zakończeniu głosowania. •  Zabezpieczenie techniczne plomby (pokrywa urny) przed przypadkowym uszkodzeniem. •  Komisyjny przewóz zaplombowanej urny do okręgu: –– odpowiedzialność karna osób przewożących za naruszenie plomb.

14. Liczenie głosów i wyniki

•  Po zakończeniu wyborów Komisja Obwodowa: –– plombuje urnę, –– liczy podpisy wyborców na spisie i niewykorzystane karty, –– wywiesza na lokalu OKW częściowy protokół (tylko ręczny, kopia trafia do Okręgu), –– każda strona każdego egzemplarza protoko-

łu musi być opatrzona parafami wszystkich obecnych członków Komisji, na ostatniej pełne podpisy; –– przesyła do Okręgu informacje z protokołu MMS-em ze zdjęciem, –– pakuje i plombuje spisy i niewykorzystane karty, –– przewozi urnę do okręgu w obecności mężów zaufania, •  Wszystkie urny zwożone do Okręgu są składowane w jednym monitorowanym pomieszczeniu pod nadzorem mężów zaufania i Policji (np. sala gimnastyczna z trybunami). •  Liczenie głosów odbywa się w tym samym pomieszczeniu. •  W liczeniu głosów uczestniczą członkowie OKW (przewodniczący i wice przewodniczący lub osoba wydelegowana) i członkowie Komisji Okręgowej, obserwują je mężowie zaufania i – w miarę możliwości – wyborcy. •  Weryfikowane są spisy wyborców i niewykorzystane karty do głosowania. •  Odbywa się maszynowe i dodatkowo ręczne liczenie głosów z szerokim dostępem obserwatorów oraz rejestracją wideo. •  Po zakończeniu liczenia głosów sporządzany jest protokół z głosowania w OKW i niezwłocznie wywieszany na lokalu wyborczym. •  Wyniki głosowania z OKW w miarę zliczania poszczególnych urn w Okręgach podawane są na bieżąco do publicznej wiadomości w Internecie, a tym samym przesyłane elektronicznie do Komisji Krajowej. •  Okręgowa Komisja Wyborcza podaje do wiadomości publicznej wynik wyborów w Okręgu i równocześnie przesyła go elektronicznie do Krajowej Komisji Wyborczej. •  Krajowa Komisja Wyborcza dokonuje podsumowania wyników z Komisji Okręgowych, ogłasza wyniki wyborów i – zgodnie z obowiązującą Ordynacją Wyborczą – przydziela mandaty komitetom wyborczym i poszczególnym kandydatom. •  Wszystkie protokoły pozostają publicznie dostępne w Internecie.

15. System liczący – IMZ

•  Informatyczni mężowie zaufania (IMZ): –– delegowani przez komitety na poziomie krajowym, –– ograniczona liczba IMZ ze względów technicznych i bezpieczeństwa, –– zobowiązanie do zachowania tajemnicy (nt. danych osobowe w spisie wyborców). •  Wgląd IMZ do systemu na zasadzie obserwatorów: –– do struktury całego systemu wraz z kodem źródłowym programów przed wyborami – identyczność z faktycznie zastosowanym gwarantowana przy pomocy odpowiednich algorytmów kryptograficznych, –– do systemu poprzez strony www, jak również bezpośredni dostęp do bazy danych systemu i plików dziennika zdarzeń kolejnego i ciągłego, wynikającego z procesu liczenia głosów, –– do pakietów danych przesyłanych pomiędzy komputerami w obwodowych komisjach wyborczych i serwerami krajowymi.

16. Naruszenia przepisów

•  Rozszerzenie, zaostrzenie i doprecyzowanie przepisów karnych za niestosowanie się organów wyborczych wszystkich szczebli do procedur zawartych w Kodeksie –– w sprawach mniejszej wagi redukcja lub odebranie diety. •  Komisarze wydają zarządzenia w stosunku do OKW z rygorem natychmiastowej wykonalności. •  Wydelegowane do ochrony wyborów oddziały Policji działające jako straż marszałkowska Komisarza. •  Otwarcie drogi sądowej w postępowaniach przeciwko Komisarzom niedopełniającym obowiązków i naruszającym przepisy wyborcze: –– zniesienie immunitetu sędziowskiego w tym zakresie.

Wszelkie informacje na temat działań Ruchu Kontroli Wyborów (w tym dotyczących Koncepcji prawa wyborczego RKW) – zob. na stronie internetowej Ruchu Kontroli Wyborów: http://ruchkontroliwyborow.pl


LISTOPAD 2017 · KURIER WNET

17

POLSKIE·LOSY

W łagrze na pustyni Kara Kum Dalszy ciąg dziejów Witolda Kieżuna. Profesor opowiada o pobycie w więzieniu i na zesłaniu. Rozmawiał Stefan Truszczyński.

Przypomnę: profesor zwyczaj­ ny nauk ekonomicznych, doktor habilitowany Witold Kieżun wy­ kłada w akademii Leona Koźmiń­ skiego, jest członkiem Interna­ tional Academy of Managment w USA. Był wykładowcą na wielu uczelniach zagranicznych w Euro­ pie, USA, Kanadzie. Kierował pro­ jektami ONZ w Afryce. W czasie II wojny światowej był oficerem Armii Krajowej, w czasie Powsta­ nia Warszawskiego został odzna­ czony orderem Virtuti Militari. Po wojnie więziony – w Polsce przez KGB i w sowieckim gułagu na pu­ styni Kara Kum. Dzisiaj będziemy rozmawiali właśnie o okresie po Powstaniu Warszawskim, kiedy znalazł się Pan w Krakowie – i co się dalej działo. Zgodnie z regulaminem wojskowym, który mówi, że żołnierz, który dostaje się do niewoli, musi wykorzystać każdą okazję do ucieczki, uciekłem razem z moim dowódcą z transportu po powstaniu. Dotarliśmy do partyzantki na Kielecczyźnie. Tamtejszy dowódca, uznawszy, że nie mam doświadczenia w walce w terenie, dał mi kontakt na Armię Krajową w Krakowie. Przyjechałem do Krakowa, zameldowałem się w tamtejszej organizacji, dostałem fałszywe dokumenty. Parę miesięcy po prostu się ukrywałem. Wstąpiłem natychmiast na Uniwersytet Jagielloński. Niestety znalazł się zdrajca, który doprowadził do bardzo daleko idących aresztowań. Zostałem aresztowany, siedziałem w więzieniu. Ostatni rozkaz komendanta był taki, żeby w przypadku aresztowania nie ujawniać przynależności. Przechodziłem bardzo ciężkie śledztwo. Pytali: „Czy należałeś do AK?” Oczywiście – „Nie należałem”. Między innymi straszono nas w nocy. Stale było słychać odgłosy rozstrzeliwania na podwórku więzienia. Padał okrzyk „Niech żyje Polska!” i potem strzały. Mnie też postawiono pod murem, zespół z karabinami dostał rozkaz, wycelowali we mnie i w ostatnim momencie padł okrzyk: „Stój! Stój!”. Potem przesłuchania, jeszcze później w wagonie towarowym jechaliśmy z Niemcami na wschód. Czterdziestu Polaków i czterdziestu Niemców. Czterdzieści jeden dni. Kiedy to było? Marzec 1945 rok. Przejechaliśmy Ural, potem zjechaliśmy w dół i dojechaliśmy prawie nad Morze Kaspijskie, do pustyni Kara Kum. To jest biegun ciepła. Temperatura w lipcu dochodzi tam do 60 stopni. Tragedia polegała na tym, że była tylko słona woda do picia. To spowodowało potworną śmiertelność. Jednocześnie panowała epidemia tak zwanej beri-beri, to jest straszna miejscowa choroba. Śmiertelność była tak duża, że po niecałych pięciu miesiącach osiemdziesiąt siedem procent więźniów zmarło i obóz został zlikwidowany. Pisał Pan, że Polacy trzymali się sto­ sunkowo dobrze. Śmiertelność Polaków była dużo mniejsza, ale między innymi dlatego, że podzielono nas na 64-osobowe zespoły robocze, w większości złożone z Niemców, a my potrafiliśmy się porozumieć z miejscowymi władzami, pełniliśmy funkcje nadzorcze i dzięki temu mieliśmy większe możliwości uzyskać coś nadającego się do picia.

To było w Krasnowodsku? To było pod Krasnowodskiem, na skraju pustyni Kara Kum, a praca polegała na wysadzaniu w powietrze piaskowych skał i z tego formowaliśmy coś w rodzaju cegieł. Ja byłem komendantem 64-osobowego zespołu esesmanów, ale ci moi esesmani wszyscy wymarli w ciągu jednego miesiąca. Ile Pan miał wtedy lat? Dwadzieścia trzy. Mógłby Pan opisać ten obóz? Obóz był tragiczny. Wprawdzie nie było, jak w niemieckich obozach, systematycznego zabijania, ale ludzie i tak umierali; śmiertelność była potworna z powodu picia słonej wody przy tym szalonym upale i wielkiej różnicy temperatur noc – dzień. Ja zachorowałem na zapalenie płuc, znalazłem się w szpitalu i tam dostałem beri-beri. Z 95 kilo wagi spadłem do 48. Byłem zupełnie bezwładny. Ale muszę powiedzieć, że byłem przedmiotem niesłychanej troski kolegów. Poza tym tam była duża grupa Górnoślązaków, górników, których wówczas wywożono z Polski jako Niemców, teoretycznie do pracy w kopalniach. Jeden taki starszy górnik bardzo serdecznie mną się opiekował – to jedno; poza tym byłem bardzo odporny psychicznie. No i udało mi się. Uratowała mnie także pomoc uzyskana za cenę mojego całego ubrania. Tam szedł nielegalny handel. Wszystkie moje rzeczy zostały sprzedane i to mnie uratowało. Skończyło się na tym, że tych tak zwanych chodzących zabrano na statek na Morze Kaspijskie, a pozostałych, dokładnie trzysta trzynastu – wiem, bo nas wszystkich, w tym mnie, policzono – zostało, czekając na śmierć. Dostałem papier i miałem co dzień wypisywać kolejnych zmarłych. Potem zostało nas stu trzynastu i jak przez trzy dni nikt nie umarł, to tę resztkę przewieziono do już przyzwoitego szpitala, oczywiś­ cie więziennego, ale już w znacznie lepszym klimacie, z amerykańskim sprzętem itd. I tu też miałem kolosalne szczęście. Mój ojciec był lekarzem, studiował w Estonii i miał tam oczywiście kolegów Rosjan. Okazało się, że naczelny lekarz wojennego szpitala to jest kolega mojego ojca. On bardzo mi pomógł, dawał mi różne leki, zresztą byłem młody, tak że na tyle doszedłem do siebie, że zacząłem chodzić, przybrałem 20 kilo na wadze. Czytałem, że w tym obozie były różne grupy narodowościowe. Tak, było około dwustu Francuzów, którzy zresztą bardzo szybko wymarli, trochę Czechów, Austriaków – ale nie hitlerowców – dużo Niemców. Była też wspaniała grupa Jugosłowian. Jugosłowianie wszyscy nosili mundury. Byli niesłychanie solidarni między sobą i solidarni z nami. Myśmy stanowili takie dwie grupy, Jugosłowianie z Polakami, wzajemnie sobie pomagające. Tam były różne możliwości, np. nielegalnego handlu; jeden pomagał drugiemu. Ci Jugosłowianie byli wspaniali. Wolno nam było w czasie apelu porannego zadawać pytania. Jeden z nich zawsze występował i mówił: „Mam pytanie. Myśmy przez całą wojnę walczyli z Niemcami. Dlaczego jesteśmy tutaj razem z Niemcami?”. My też pytaliśmy. Na przykład pewien kapitan o nazwisku Pasek: „Walczyłem z Niemcami w Powstaniu

Warszawskim; dlaczego teraz jestem upokarzany tym, że przebywam razem z esesmanami?”. Pana KGB zabrało z ulicy, innych w podobnych okolicznościach. Ja­ kimi kryteriami, Pana zdaniem, kie­ rowały się sowieckie władze? Po prostu oni uważali, że całe to pokolenie akowskie to jest pokolenie anty-

tych robotach pojawił się samochód z Anglikami. Przyjechali Anglicy na rozmowy w sprawie jakichś źródeł naftowych. Wtedy polski lotnik, pułkownik Sidorowicz, zrzutek, podbiegł, stanął na baczność i zameldował się po angielsku. Przylecieli od razu Rosjanie. A ci mówią: zaraz, zaraz, minutkę! Więc on zameldował się jako oficer Armii Polskiej zrzucony z Anglii, po-

Padał okrzyk „Niech żyje Polska!” i potem strzały. Mnie też postawiono pod murem, zespół z karabinami dostał rozkaz, wycelowali we mnie i w ostatnim momencie padł okrzyk: „Stój! Stój!”. sowieckie i w związku z tym trzeba je zlikwidować, skoro budujemy socjalistyczną Polskę. Zwyczajnie traktowali nas jak wrogów, tłumacząc, że Armia Krajowa walczyła z partyzantką radziecką i tak dalej. Byliśmy traktowani na równi z esesmanami, z Niemcami. Mało tego. Myśmy byli tam podzieleni na pięć grup. Każda dostawała inny przydział chleba. Pierwsza dostawała najwięcej, piąta najmniej. My, Polacy, byliśmy trzecią grupą, a Wehrmacht był w pierwszej. Czyli Wehrmacht był lepszy. SS było już poniżej nas, w czwartej grupie, ale dwie grupy niemieckie miały większy przydział chleba, większe porcje jedzenia od nas. Natomiast Francuzów było tam dokładnie dwustu. Ja się nimi opiekowałem, bo znam francuski. Ci Francuzi byli zupełnie zrezygnowani. Mówili, że nie mają żadnych szans; gdyby ich odesłano do Francji, to będą też tam

wiedział, że tu są więzieni Polacy. Anglicy powiedzieli, że jadą do Moskwy, przedstawią tam tę sprawę, zawiadomią ambasadę angielską. Tak więc to była jakaś nadzieja i być może dlatego przyjechała specjalna komisja z Moskwy, żeby sprawę zbadać. Pamiętam zresztą w związku z nią pewien incydent. Ci Rosjanie z komisji podeszli do mnie, wśród nich lekarka, i zagadują po niemiecku. Ja na to: „Ja nie ponimaju”. A oni: „Ty Polak, za co się tu dostałeś?” Powiedziałem, że za to, że walczyłem z Niemcami. Zdziwili się. Zapytali mnie, czy mam jakieś życzenia. Mówię, że mam – żeby przyleciał samolot, zbombardował tutaj wszystko, zniszczył ten nasz obóz i zabił sukinsyna Stalina. Na to komendant podniósł straszny krzyk: „Ty wiesz, co się z tobą za to stanie?!”. Ja na to: „Jutro i tak umrę, a przynajmniej bę-

Zawiadomienie o nabożeństwie żałobnym za dusze poległych w Powstaniu War­ szawskim, w tym za duszę Witolda Kieżuna – podch. „Witka” (niekiedy używał tego zdrobnienia w formie pseudonimu) – na szczęście nieprawdziwa...

siedzieć. I jakoś tak w ciągu półtora miesiąca wszyscy wymarli. Ilu was tam było i jak długo to trwało? Ja byłem w tym obozie od marca do października 1945 roku. W sierpniu był wyjazd tych „zdrowych”. Wtedy z ponad pięciu tysięcy zostało nas sześćset trzydziestu. 87% wcześniej zmarło. I w żadnym z tych krajów nie wie­ dziano, że ich rodacy są więzieni, nikt się o nich nie upomniał? W sąsiednim Iraku byli Anglicy i pewnego pięknego dnia na pustyni, przy

dę miał satysfakcję, że ten zbrodniarz nie będzie już żył”. Kiedy komendant to usłyszał, stwierdził: „On już jest nienormalny”. Zostawili mnie w spokoju. A mnie rzeczywiście już było wszystko jedno. Oczywiście chciałem przeżyć, ale miałem bardzo małe szanse, więc miałem przynajmniej satysfakcję. No i później zdecydowano, że wszyscy, którzy jeszcze chodzili o własnych siłach, zostaną załadowani na statek i przewiezieni przez Morze Kas­ pijskie na Kaukaz. Może jeszcze opowie Pan, jak był zorganizowany ten obóz. Jak miesz­ kaliście?

Mieszkaliśmy w namiotach. Przez pierwsze dwa tygodnie spało się na ziemi. Potem przywieziono namioty, potem sienniki wypchane słomą. Spaliśmy przykryci lekkimi kocami, a w nocy temperatura spadała do 20 stopni. Było wciąż ciepło, ale była różnica temperatur, stąd to zapalenie płuc. A w ciągu dnia? W lipcu dochodziła do sześćdziesięciu, średnio było 56 stopni. Do picia dawano wam słoną wodę, a do jedzenia? Całe pożywienie mieliśmy amerykańskie. Rano była kawa z tą słoną wodą, więc słona, dostawaliśmy tam po dwieście pięćdziesiąt gramów chleba na dzień. W ciągu dnia była taka zupa kaszana z amerykańską kaszą; oczywiście nic innego, żadnego mięsa, nic – jedno danie. No i wieczorem znowu była kawa, z tym chlebem, który się miało z rana. Oczywiście w zależności od tego, w której grupie się było? Pierwsza grupa, właśnie ci Niemcy z Werhmachtu, miała, zdaje się, 450 gramów. Myśmy mieli 350 czy 300 gramów. Jednocześnie szedł olbrzymi handel. Cała służba radziecka handlowała ubraniami. Już mówiłem, że była duża śmiertelność. Jak umarł kolega w namiocie, to sprzedawano jego spodnie, koszule, buty za chleb i ewentualnie nawet za rybę. Wspominałem, że sprzedałem wszystko. Potem miałem jedną swoją koszulę, ale później, ponieważ współwięźniowie umierali, to mi się udało ubrać po nich. To była tragiczna historia, w gruncie rzeczy beznadziejna, gdyby nie interwencja tych Anglików, dzięki którym przyjechała ta komisja, a obóz został w ogóle zlikwidowany. A te ostatnie dwa miesiące… Tylu co dzień umierało… Raz dziennie przyjeżdżali, zabierali trupy i raz dziennie przywozili jedzenie – chleb i taką dużą beczkę z kaszą. Gdzie tych ludzi grzebano? Wszystkich wywożono po prostu na pustynię. Przy tej okazji była próba ucieczki, której ja zresztą byłem jednym z organizatorów. Zwykle ciała wywozili Rosjanie z Niemcami – dwóch eskortujących Rosjan i trzech Niemców do kopania dołu i wrzucania trupów. Nasza koncepcja polegała na tym, że my pojedziemy zamiast Niemców, we trójkę obezwładnimy tych Rosjan, zdobędziemy broń, Rosjan zostawimy na pustyni i wrócimy samochodem. W obozie było zawsze trzech, czterech strażników w wartowni, a pozostali spali. Wymyśliliśmy, że my podjedziemy samochodem, w tym momencie nasi koledzy wpadną do wartowni, obezwładnią tamtych, otworzą nam bramę, my wjedziemy i do samochodu właduje się trzydzieści osób, które już miały czekać. Wyjedziemy na pustynię, wiążąc tych obezwładnionych strażników, żeby jeszcze długo nie podnieśli alarmu. Alarm byłby dopiero po zmianie warty, a zmiana warty – nad ranem, więc liczyliśmy, że mamy szanse. Do przejechania było zaledwie 280 kilometrów. Do Iranu? Tak. Tam byli Anglicy. Ale to wszystko się nie udało. Ja byłem w tym zespole, który miał odebrać broń i obezwładnić konwojentów. Było nas trzech, podjechaliśmy samochodem, a tam dół już był przez kogoś wcześniej wykopany.

Samochód podjechał za blisko, przewrócił się i myśmy wpadli do tego dołu, a trupy na nas. Straszna to była historia. Oni nas wyciągnęli, ale te trupy ciekły, w tym dole wszystko było zalane, mnie także zalało twarz, tak że przeżycie było potworne. Trzeba było wyciągać samochód, okazało się, że jest częściowo niesprawny, ledwo jechał. Próba zakończyła się fiaskiem. Na całe szczęście, dlatego że potem okazało się, że ta droga to była tak zwana karawanowa, tak że daleko byśmy nie zajechali. Wszystkich by nas rozstrzelali. Mieliśmy szczęście w nieszczęściu. Był Pan właściwie wiecznym ucie­ kającym – i w Krakowie, i w War­ szawie. Tak, to prawda. Udało mi się zresztą dwa razy uciec z łapanki w Warszawie, potem uciekłem z niewoli niemieckiej, no i usiłowałem uciec z niewoli sowieckiej. Na koniec chciałem zapytać, czy ci ludzie, którzy was pilnowali, So­ wieci z różnych republik, byli tam też za karę? Wszyscy byli skazańcami, całe miasto. Sam komendant został skazany na dwa lata pobytu w Krasnowodsku za defraudację 100 tysięcy rubli. A czy nie było z ich strony jakiegoś cienia, nie powiem sympatii, ale ja­ kiegoś zrozumienia, że w końcu by­ liście żołnierzami? Nie, sympatii nie było, ale była obojętność, nie wrogość, bo to wszystko byli też skazańcy. Ci strażnicy mieli rok i osiem miesięcy, dwa lata pobytu w Krasnowodsku. Oni dostawali słodką wodę przywożoną z Kaukazu, więc o tyle było im lepiej niż nam, ale mimo wszystko ten klimat jest dla człowieka z innej strefy klimatycznej nie do przeżycia. Liczono, że ci skazani Rosjanie mogli tam żyć średnio półtora roku. Tak, że to dla nich było jak wyrok śmierci. Przebywał Pan w Rosji Sowieckiej do 1946 roku. Cały 1945, ‘46 i w pierwszych dniach września 1946 zostałem zwolniony. Potem przywieziono mnie do Polski. W Polsce siedziałem w obozie ministerstwa bezpieczeństwa. Zaczęła się akcja ujawniania Armii Krajowej, ale ja się nie ujawniałem. Kiedy siedziałem w więzieniu, moja matka porozumiała się z paroma oficerami AK, między innymi z moim komendantem. On powiedział: „Absolutnie akcja ujawniania go obejmuje, niech pani go ujawni”. Dosłownie tak. I wybuchła sensacja. Mama przyjechała, rozmawiała ze mną, oczywiście w obecności strażnika. Mówi: „Wiesz, ujawniłam cię”. Ten skoczył: „Tak?! To ty kłamałeś, że nie byłeś w AK!”. I poleciał z dokumentami do komendy. Ja mówię: „Mamo, coś ty zrobiła?!”. A mama na to: „Jest umowa, że wszyscy ujawnieni podlegają amnestii”. No i rzeczywiście wszystkich nas, ujawnionych, zwolniono. Uważam, że ta historia strasznego wyniszczenia nas, żołnierzy Armii Krajowej przez Związek Radziecki, jest do tej pory bardzo mało znana. Wrócimy do tego. Zaczniemy od momentu, kiedy wyjeżdżał Pan z Kraju Rad. Bardzo dziękuję za rozmowę. K


KURIER WNET · LISTOPAD 2017

18

WARTO·BYĆ·P O L AKI E M

Już prawie rok Grupa Azoty PUŁAWY realizuje program „Warto być Polakiem”. Jego celem jest pielęgnowanie polskości i podtrzymywanie narodowych tradycji.

Warto być Polakiem

Niektóre inicjatywy podejmowane w ramach programu „Warto być Polakiem” • Partnerstwo

w projekcie „Podziemna Armia Powraca”,

• Cykl

edukacyjnych audycji „Wyklęci – Niepokonani Lubelszczyzny”, poświęconych bohaterom walki o niepodległość Polski emitowanych w TVP3 Lublin,

• Wsparcie Rajdu Żołnierzy Niezłomnych, Biegu Pamięci Żołnierzy Wyklę-

tych „Tropem Wilczym” oraz innych biegów i marszów patriotycznych,

• Pomoc organizacji koncertu patriotycznego poświęconego pamięci braci

Edwarda „Żelaznego” i Leona „ Jastrzębia” Taraszkiewiczów – bohaterów polskiego podziemia niepodległościowego,

• Wsparcie w organizacji inscenizacji Bitwy pod Komarowem – największej bi-

twy konnicy w wojnie polsko-bolszewickiej w celu uczczenia jej 97. rocznicy,

• Pomoc

Polakom z wracającym z Kazachstanu w ich adaptacji w kraju – w ramach współpracy ze Stowarzyszeniem „Wspólnota Polska”,

• Wsparcie organizacji XXV Ogólnopolskiego Zlotu Szkół Sienkiewiczow-

skich w Puławach,

• Pomoc w zakupie rękopisu „Potopu” Henryka Sienkiewicza dla Muzeum

Henryka Sienkiewicza w Woli Okrzejskiej.

S

kąd pomysł na tego rodzaju działanie? – Grupa Azoty PUŁAWY jest firmą polską, pracującą od pokoleń i dla pokoleń Polaków. Czujemy się odpowiedzialni za naszą Ojczyznę i jest to dla nas powód do dumy. Ponadto jest już tradycją, że w puławskich zakładach azotowych zatrudnienie znajdują kolejne pokolenia rodzin – zaczynali dziadkowie, potem pracowali rodzice, a dziś zastępują ich dzieci. Przywiązanie do firmy, jak również troska o nią są ogromne. Ten swoisty patriotyzm lokalny jest niezwykle inspirujący. I tak oto pojawił się pomysł, by nasza firma, będąca przecież narodowym liderem branży nawozowo-chemicznej, w ramach działań z zakresu społecznej odpowiedzialności biznesu podjęła się realizacji programu, którego motyw przewodni stanowią słowa śp. Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej Lecha Kaczyńskiego: Warto być Polakiem… – mówi Michał Mulawa, rzecznik prasowy Grupy Azoty PUŁAWY. W ramach programu „Warto być Polakiem” przypominane są ważne wydarzenia z historii naszego kraju – to, co jest w niej dobre i piękne, przywoływane są postacie bohaterów, którzy R E K L A M A

są godni naśladowania. W tym roku wyjątkowo zaakcentowane zostały obchody Narodowego Dnia Żołnierzy Wyklętych, Dzień Flagi i Święto Narodowe Trzeciego Maja, rocznica Cudu nad Wisłą, teraz zaś Święto Niepodległości 11 listopada. Uczczono też wiele innych świąt i rocznic, także lokalnych. Program „Warto być Polakiem” od samego początku był dobrze przyjęty w społeczności. – Inicjatyw patriotycznych jest bardzo wiele i są one niezwykle cenne. W małych miastach czy miasteczkach pojawiają się prawdziwe perełki, które warto wesprzeć. Bardzo prężnie działają tam różnego rodzaju stowarzyszenia i organizacje patriotyczne. Przedsięwzięcia takie jak biegi, marsze, koncerty organizowane przy okazji świąt patriotycznych czy rocznic przyciągają tłumy zainteresowanych, integrują lokalną społeczność, wywołują dobre emocje i skojarzenia. Zawsze z wielką radością i niemałą satysfakcją wspieramy tego rodzaju inicjatywy – dodaje M. Mulawa. Okazją do inauguracji programu był Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych, który uczczony został koncertem patriotycznym „Warto być Polakiem” – odbył się on w studiu

muzycznym Polskiego Radia Lublin i był retransmitowany m.in. przez lokalne oddziały TVP oraz TVP Polonia. Ponadto Grupa Azoty PUŁAWY jest głównym partnerem projektu „Podziemna Armia powraca”, w ramach którego powstał portal internetowy poświęcony pamięci Żołnierzy Niezłomnych. Patronatem objęto szereg publikacji – dodatków tematycznych do lokalnych gazet, przyczyniających się do popularyzacji wiedzy na temat działalności bohaterów powojennej Polski. Warto wspomnieć, że w ostatnim czasie Grupa Azoty PUŁAWY w ramach programu „Warto być Polakiem” objęła mecenatem niezwykle wartościowe przedsięwzięcie mające na celu ochronę dziedzictwa narodowego. – W ramach ukoronowania obchodów jubileuszu 50-lecia Muzeum Henryka Sienkiewicza w Woli Okrzejskiej wsparliśmy tę placówkę w zakupie niecodziennego eksponatu, jakim jest część rękopisu powieści „Potop” – mówi rzecznik PUŁAW. Przyszłoroczne działania w ramach programu „Warto być Polakiem” skupiać się będą m.in. wokół obchodów setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości.

– W PUŁAWACH doskonale wiemy, że biznes to także odpowiedzialność – za ludzi, za otoczenie, za przyszłość. Jesteśmy jedną z największych firm na Lubelszczyźnie. Stanowimy ważny element tzw. krajobrazu lokalnego. Czujemy się odpowiedzialni za nasze otoczenie, dlatego dbamy o rozwój całego regionu – podsumowuje rzecznik Michał Mulawa. K Rękopis „Potopu” H. Sienkiewicza

Na zdjęciach: I. Bieg Flagi „Biało-Czerwone Puławy”

R E K L A M A


LISTOPAD 2017 · KURIER WNET

19

P · O ·W· R· O ·T·Y

G

dy pytamy „Jak?” – zwykle na myśl przychodzą nam pomniki, tablice, epitafia. Gdy pytamy „Kto?” – zwykle przychodzą nam na myśl wielcy Polacy, dowódcy, biskupi. Przecinanie wstęg, dostojne postacie ściskające sobie ręce w kolejnym miejscu pamięci. Upamiętniliśmy oto następną, niewątpliwie szlachetną osobę. Jednak ilu z nas ma wśród swoich pradziadków postacie pomnikowe? Ilu z nas przyjdzie na uroczystość odsłonięcia tablicy ze wspomnieniem, że ten spiżowy człowiek był kiedyś żywy, że jadł makowiec na święta, że bał się spadających bomb, że chronił wątłymi ramionami swoje dzieci – naszych dziadków i babcie? Ile osób o potężnej rzeźbie powie „tak uśmiechał się mój pradziadek”? Projekt „Z kuferka prababci” to unikalny program, w którym dzieci opowiadają swoim rówieśnikom historie żywe i prawdziwe o swoich przodkach. Odtwarzając i zachowując to, co naprawdę wydarzyło się w ich „Małych – domowych Ojczyznach”, wypełniają kresową rzeczywistość własnymi słowami opartymi na prawdzie i autentyczności. Mówią, że babcia mieszkała w ziemiance, że dziadek nie miał co jeść. Dzielą się tym, co mają i o czym myślą, że jest „nieciekawe”. A tymczasem bez codziennych szarych spraw nie byłoby tych wielkich i zasłużonych. To zwykli ludzie, ich

małe, „nieciekawe” historie były treścią tożsamości Rzeczypospolitej. Zabite, zniszczone, zdeptane przez zaborcę, nie miały szansy na sztandar w czasach komuny ani na pomnik w czasach nam współczesnych.

nie na kolorowych piktogramach, lecz na osobistych emocjach. Drugim etapem jest opracowanie przez Fundację zebranych opowiadań w formie książeczek, nobilitacja, podkreślenie godności osób, o których są

siebie opowiadanie wydane w sposób profesjonalny? Przede wszystkim dumę. Te dzieci, które myślą często o sobie jako o kimś, kto przecież nie mieszka w Polsce, więc jest jakby niepełnym Polakiem; które są przez sąsiadów innych

Odtwarzanie Ojczyzny na Kresach

Nasza Ojczyzna jest sumą wielu maleńkich Ojczyzn, tak małych, że nie stać ich na posta­ wienie pomników.

Marcin Niewalda

„Moja babcia miała na imię”, wyd. Kuferek Dlatego powstał ten projekt, wymyślony i prowadzony przez Fundację Odtworzeniową Dóbr Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Ma on dwa etapy. Najpierw nauczyciele języka i kultury polskiej organizują w szkołach konkurs, w którym dzieci spisują prawdziwe historie z dawnych czasów swoich rodzin. Jest to okazja to pielęgnowania mowy ojczystej, ogromna zachęta do edukacji opartej

opowieści, i rozdanie ich w rejonie zamieszkania owych dzieci, na terenie, gdzie historie miały miejsce. Książeczki zostaną więc przyjęte nie jako kolejne opowiadanie o kimś obcym, lecz ich czytelnicy będą mogli znaleźć w nich losy, obecne w setkach i tysiącach rodzin potomków bohaterów opowieści – często uważających się już za obywateli innych państw. Co czują dzieci biorące udział w konkursie, gdy widzą napisane przez

osobach trzeba zachowywać i pokazywać jako wzorce. Ale dumę z ich bohaterstwa czujemy dlatego, że patrzymy przez pryzmat żywej historii naszych rodzin, wiosek, kamienic, parafii. Nasza Ojczyzna jest sumą wielu maleńkich

narodowości często określane jako ktoś, kto „tu nie należy” – te dzieci widzą, że są autorami odtwarzania prawdy, budzi się w nich motywacja i umiłowanie tych wartości, jakie niosła Rzeczpospolita, i ochota do wysłuchania tego, co ma do powiedzenia babcia czy dziadek. Czy nie należy stawiać pomników? Należy! Wielu wspaniałym bohaterom należą się cokoły, miejsca w encyklopediach. Pamięć o tych niezwykłych

Ojczyzn, tak małych, że nie stać ich na postawienie pomników. Projekt „Z kuferka prababci” jest tani. Nie wymaga gigantycznych funduszy. A jednak potrzebuje zaangażowania firm czy zwykłych ludzi, którzy zrozumieją, jak nietypowy i niezwykły to pomysł edukacyjny. Nagrody dla dzieci i młodzieży biorących udział będą wspaniałym trofeum, a jeśli byłyby one związane z Polską i historią, tym bardziej jest o co walczyć. Ideą konkursu jest, aby książeczki były rozdawane – Kresy potrzebują bowiem wiele wsparcia. Książeczki mogą też wędrować po całym świecie i opowiadać historie emigrantom. Druk, wysyłka, profesjonalny skład wymagają wsparcia. Zachęcamy więc do powszechnego udziału w tej unikalnej akcji. To działanie pionierskie; jeśli sprawimy, aby było skuteczne, możemy

trwale zmienić całe Kresy, wprowadzając do zbiorowej świadomości „prawdziwe legendy”. Pierwszym autorami opowiadań w pierwszej edycji konkursu są: Robert, Karolina, Dejwid (imię litewskie) i Wiktoria. Im należy się największa chwała za odwagę. Opowiadają kilkoma słowami wzruszające losy wojenne i powojenne swoich bliskich. Do ich historii został dołączony piękny tekst „Polskie serce Wilna” pana Jakuba Talarka z Bochni. Pomogli i inni – Anna Słota z Chorzowa stworzyła wspaniały projekt graficzny, do którego zostały włączone zdjęcia tych „zwykłych-niezwykłych” ludzi. Ambasada Polska w Wilnie wsparła projekt finansowo. Miejscem tego pierwszego konkursu była szkoła i gimnazjum w Grzegorzewie pod Wilnem. To dzięki pani dyrektor Hance Grzybowskiej i nauczycielce Krystynie Zienkiewicz projekt mógł ujrzeć światło dzienne i nabrać rumieńców. To, czy projekt ruszy na całą Polskę i rozszerzy się na całe Kresy, zależy również od Czytelników. Jeśli macie Państwo dobry kontakt ze szkołami, parafiami, szkółkami polskimi – bądźcie ich dobrymi duchami i zachęćcie do tego projektu, a wielu z nas na pewno zrobi wszystko, aby udało się wydrukować i rozdać kolejne perełki polskiej tożsamości. K więcej na: www.kuferek.okiem.pl

R E K L A M A

Ucieczka Piłsudskiego Piotr Edward Gołębski

U

więzienie Józefa Piłsudskiego, to skutek jego działalności związanej z wydawaniem „Robotnika”, organu prasowego Polskiej Partii Socjalistycznej (PPS). Pierwsza redakcja i drukarnia znajdowała się w Lipniszkach, 50 km od Wilna, a redaktorem i zecerem był Józef Piłsudski, któremu pomagali Aleksander Sulkiewicz i Stanisław Wojciechowski (późniejszy prezydent RP). Pierwszy numer „Robotnika” wyszedł z drukarni 12 lipca 1894 r. i był odbijany na drukarce typu „bostonka”, którą zakupił Wojciechowski za 125 rubli w Lipsku. Po sześciu miesiącach drukarnię przeniesiono, ze względów bezpieczeństwa, do Wilna, do mieszkania Stanisława Wojciechowskiego. Przemycanie „Robotnika” do kraju należało m.in. do dzielnej konspiratorki Marii Juszkiewicz, w PPS nazywanej Piękną Panią, z d. Koplewskiej. Rozwiedziona z inż. Marianem Juszkiewiczem, została żoną Józefa Piłsudskiego 15 lipca 1899 r. W swoim mieszkaniu – mając fałszywe paszporty jako Dąbrowscy – redagowali i drukowali kolejne numery „Robotnika”, wydawanego nierzadko w 1900 egzemplarzach. Józef Piłsudski wspominał w swej książce „Bibuła”, że z nielegalnymi wydawnictwami zetknął się w latach wczesnej młodości, kiedy matka czytała dzieciom utwory Wieszczów z wyjętych z ukrycia książeczek. Dla zatarcia śladów, po czterech latach działalności przeniesiono drukarnię do robotniczej Łodzi, do mieszkania przy ul. Wschodniej 19, gdzie „Dąbrowscy” zamieszkali. Po czterech miesiącach działalności policja na czele z ppłk. Gnoińskim weszła do drukarni 22 lutego 1900 r., śledząc Aleksandra Malinowskiego, członka Centralnego Komitetu Robotniczego, który zakupił dużą ilość papieru i dostarczył go „Dąbrowskim”. Sąd skazał zecera Kazimierza Rożnowskiego na sześć lat katorgi w Wierchojańsku, a Malinowskiego na osiem lat. Malinowskiemu przed wywiezieniem na Sybir udało się uciec z więzienia w Mińsku Litewskim. Piłsudscy z więzienia w Łodzi zostali po dwóch miesiącach przetransportowani do Cytadeli w Warszawie. Józefa uwięziono w samotnej celi 26 pawilonu X (politycznego), gdzie przebywał prawie rok. W trybie administracyjnym generał gubernator Królestwa książę Imeretyński skazał Józefa na pięć lat katorgi na wschodniej Syberii. Marię, po zapłaceniu 500 rubli kaucji, po prawie rocznym pobycie w Cytadeli zwolniono 21 stycznia 1901 r., wraz z zakazem opuszczania Wilna. Było to możliwe, albowiem według prawa rosyjskiego, żona nie odpowiadała za czyny męża. W PPS zaczęto natychmiast działać w celu uwolnienia Piłsudskiego „Wiktora” z Cytadeli. Akcją kierował Aleksander Sulkiewicz wraz z Marią Paszkowską, która pracowała w oficjalnej Kasie Pomocy Więźniom w Warszawie.

Kontaktowano się z Józefem Piłsudskim grypsami poprzez dozorcę w Cytadeli Aleksandra Siedelnikowa ożenionego z Polką, życzliwie usposobionego do Polaków. Po konsultacjach z psychiatrą doktorem Rafałem Radziwiłłowiczem zdecydowano, że „Wiktor” musi udawać chorobę psychiczną, czyli m.in. rozmawiać głośno po nocach z samym sobą, łomotać sprzętem w celi oraz wybrzydzać na jedzenie i prowadzić pozorną głodówkę, sporadycznie przyjmując posiłki z rąk żandarmów. Piłsudskiego umieszczono w szpitalu, jak się wtedy mówiło, dla obłąkanych, im. Jana Bożego w Warszawie, gdzie przebywał od maja do grudnia 1900 r. Po pewnym czasie, gdy wychudł i opadł z sił, pani Paszkowska uprosiła dr. Iwana Szabasznikowa, dyrektora placówki, aby zdiagnozował aktualny stan chorego. Dyrektor pochodzący z Syberii wielokrotnie rozmawiał z Piłsudskim, który zachwycał się urokliwym krajobrazem syberyjskiej ziemi, którą poznał na zesłaniu w Kireńsku i Tunce w latach 1887–1892. Po konsultacji dyrektor z sympatii nie wydał rozpoznanego symulanta, a nawet określił stan chorego jako ciężki i zasugerował przeniesienie go do wysoko specjalistycznego szpitala.

W

ładze więzienne zdecydowały o przeniesieniu Józefa Piłsudskiego do szpitala psychiatrycznego im. Mikołaja Cudotwórcy w Petersburgu, gdzie przebywał on od połowy grudnia 1900 r. Szpital ten nie był placówką więzienną, a jego dyrektorem był Polak, dr Bronisław Czeczot. Sukcesem zakończyły się mediacje Aleksandra Sulkiewicza z dr. Czeczotem, aby przyjął do pracy w szpitalu kończącego studia medyczne Władysława Mazurkiewicza (członka PPS w Petersburgu). Józef Piłsudski 14 maja 1901 r. w czasie nocnego dyżuru Mazurkiewicza przebrał się w przyniesione wcześniej ubranie i razem tylnym wyjściem opuścili szpital. Następnie przebrani za celników pojechali pociągiem do Tallina i przez Rygę, stale klucząc, dotarli do Czystołuży na Polesiu, do majątku pp. Lewandowskich. Po miesiącu Piłsudski z Sulkiewiczem udali się do Kijowa, gdzie drukowany był przez Feliksa Perla aktualny numer „Robotnika” i „Wiktor” włączył się do redakcyjnej pracy. W końcu czerwca 1901 r. Piłsudski z żoną przeszli granicę austriacką i zamieszkali we Lwowie. Piłsudski po „psychiatrycznych obowiązkach” musiał solidnie wypocząć i zamieszkał z żoną w Krakowie, skąd często wyjeżdżali do Zakopanego. W końcu listopada 1901 r. przybyli do Londynu, gdzie przebywali ponad cztery miesiące u przyjaciół z PPS-u. Po powrocie do kraju Piłsudski zajął się pracą organizacyjną w PPS, zaprzestając pracy redakcyjnej przy wydawaniu „Robotnika”, a skupił się na działalności pisarskiej. K

Wstąp do Kręgu Przyjaciół Radia Wnet

Krąg Przyjaciół powstał aby zgromadzić wszystkich Słuchaczy Radia, którym bliska jest „idea mediów prawdziwie publicznych”. Wspieraj Poranki Wnet, buduj z nami wolne i niezależne media! zapisy i więcej informacji na: www.poranekwnet.pl oraz przyjaciele@wnet.fm

Radio Wnet Sp. z o.o. ul. Zielna 39 00-108 Warszawa

84 249 0 00 05 0 000 4 60 01 87 6 91 90

Darowizna - Krąg Przyjaciół Wnet


KURIER WNET · LISTOPAD 2017

20

Historia jednego zdjęcia...

O S TAT N I A· S T R O N A

26 października 2017 roku grupa spółdzielców Mediów WNET i słuchaczy Radia WNET udała się w siedmiodniową pielgrzymkę po ważnych dla chrześ­ cijaństwa miejscach Libanu. Między innymi odwiedziła sanktuarium św. Charbela, maronickiego zakonnika i ascety. Zdjęcie zostało zrobione w sta­ rożytnym fenickim mieście Tyr, w ruinach jednego z największych hipodromów antycznego Rzymu, gdzie wyścigi rydwanów mogło oglądać nawet 20 tysięcy widzów. Przewodnikiem pielgrzymów Radia WNET po Libanie był Kazimierz Gajowy, misjonarz od wielu lat żyjący na Bliskim Wschodzie. Autor zdjęcia nieznany

Polska wskazuje drogę, nie chcąc automatycznie przyjmować liberalnej globalizacji Antoni Opaliński

T

e słowa wypowiedział kardynał Robert Sarah podczas Międzynarodowego Kongresu Ruchu Europa Christi. Bóg miłuje, milcząc, jest światłem tak jaśniejącym, że pozostaje niewidzialny. Prawdziwa miłość nie mówi. Czyż uśmiechy bez słów nie są najpiękniejsze? Milczenie Boga jest głosem najgłębszym ze wszystkich – to słowa z ostatniego rozdziału książki Bóg albo nic, rozmowa o wierze, zawierającej wywiad francuskiego pisarza Nicolasa Diata z kardynałem Robertem Sarahem. Urodzony w Gwinei hierarcha, obecnie prefekt watykańskiej Kongregacji Do Spraw Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, był jednym z gości Kongresu Ruchu Europa Christi, który obradował w Częstochowie, Warszawie i Łodzi w dniach 19-23 października. Organizatorzy kongresu, na czele z moderatorem Ruchu Europa Christi i wieloletnim redaktorem naczelnym tygodnika „Niedziela” księdzem infułatem Ireneuszem Skubisiem, nawiązują do idei i przekonań twórców zjednoczonej

J

uż od ponad wieku Europa przeżywa największy w swojej historii kryzys cywilizacyjny. Kryzys ten, choć nie jest zjawiskiem nowym, nie przestaje się pogłębiać. Nietzsche już w roku 1880 zauważył znaki będące zapowiedzią kryzysu: „Bóg umarł. Zabiliśmy Go”. Z dużą przenikliwością przewidział, że to wydarzenie duchowe, metafizyczne i moralne będzie tragiczne w skutkach (...) Początkowo mogło się wydawać, że Europa zdoła pokonać swoje dawne demony i że po upadku Imperium sowiec­ kiego wkroczy w erę trwałego pokoju, stając się wzorem demokracji, pomyślności i tolerancji, źródłem nadziei dla licznych ludów. Cóż miałoby być podstawą takiego odrodzenia? Na zakończenie długiej dyskusji, na początku roku 2000, w momencie poszerzenia się o kraje Europy Środkowej i Wschodniej, Unia Europejska postanowiła nie uznać chrześcijańskich korzeni ludów europejskich, cywilizacji europejskiej. Zdecydowała się więc oprzeć swoje instytucjonalne przedsięwzięcie na abstrakcjach, w tym wypadku na wartościach formalnych: na prawach człowieka, wolności i równości jednostek, wolnym rynku dóbr i osób. Lecz był to wielki i poważny błąd – jak stwierdził Kardynał Joseph Ratzinger:

Europy, chrześcijańskich polityków takich jak Robert Schuman czy Alcide de Gasperi. Jednocześnie wśród uczestników kongresu dominowała chyba świadomość, że współczesna Europa, kontynent, który nie chce wsłuchiwać się w „milczenie Boga”, o którym mówi w swojej książce afrykański kardynał, potrzebuje dziś nowych form aktywności chrześcijan, także chrześcijańskich polityków. Wśród wielu spotkań, na których występowali liczni goście z kraju i z zagranicy – duchowni, uczeni i politycy – szczególne wrażenie zrobiła na uczestnikach ostania sesja Kongresu, która odbyła się w Galerii Porczyńskich w Warszawie. Podczas tego spotkania, współorganizowanego przez polską sekcję Pomocy Kościołowi w Pot­ rzebie, można było wysłuchać wystąpień chrześcijan z Bliskiego Wschodu, którzy potrzebują naszej pomocy, a jednocześnie przynoszą świadectwo żywej i zahartowanej wśród prześladowań wiary. Kardynał Sarah miał podczas Kongresu dwa wystąpienia. Jedno z nich, poświęcone współczesnym formom kolonializmu, miało miejsce w Senacie RP podczas jego V sesji, w której uczestniczyli też marszałek senatu oraz ministrowie polskiego rządu. Poniżej publikujemy fragmenty wystąpienia kardynała Roberta Saraha Bóg albo nic. Czy możliwe jest odwoływanie się do wartości chrześcijańskich bez Chrystusa z IV sesji Kongresu Ruchu Europa Christi.

nie chcieć uznać, że „prawa ludzkie i godność ludzka bezwarunkowo muszą być przedstawiane jako wartości nadrzędne w stosunku do każdego prawa państwowego. Te prawa ludzkie nie są dziełem prawodawcy i nie nadaje się ich obywatelom, lecz istnieją jako prawa własne, których prawodawca zawsze powinien przestrzegać: przede wszystkim przyjmować je jako wartości pochodzące z porządku wyższego. Ten niepowtarzalny charakter godności ludzkiej, nadrzędny wobec każdego działania politycznego i każdej decyzji politycznej, ostatecznie odnosi się do Stwórcy. Jedynie Bóg może ustanawiać wartości, które stanowią o istocie człowieka i które pozostają nienaruszalne. Wartości, którymi nikt nie może manipulować, stanowią bezwzględną gwarancję naszej wolności i wielkości człowieka (…) Unia Europejska przypuszczała, że zanegowanie jej chrześcijańskiego źródła umożliwi wprowadzenie nowego humanizmu jako rękojmi stabilności i pokoju. W jaki sposób przezwyciężyć „wojnę bogów”, w jaki sposób uniknąć rozłamów wewnątrz społeczeństw i między społeczeństwami coraz bardziej wielokulturowymi? Unia Europejska odpowiedziała: budując panteon myślowy,

zdolny przyjąć tę różnorodność wierzeń i wartości uznanych za równoważne. W imię tolerancji niektórzy postanowili więc pominąć prawdę, gdyż uznali, że poszukiwanie prawdy może rodzić konflikty i wojny. Od tamtej pory prawda historyczna o pochodzeniu cywilizacji europejskiej i prawda o humanizmie, którego kolebką stała się Europa, zostały odrzucone (...) Obecna apostazja musi wywierać wpływ na sposób, w jaki europejski człowiek postrzega sam siebie. Humanizm również może się stać ideologią zła. Albo raczej tego rodzaju ideologia może chcieć zaistnieć jako rozwinięcie/przerośnięcie humanizmu chrześcijańskiego, lecz w gruncie rzeczy jest wyłącznie jego perwersyjną karykaturą. Święty Jan Paweł II, który doświadczył nazizmu i komunizmu, nie bał się wykazać analogii między tymi totalitaryzmami i wywrotowym charakterem zbaczającej ze swojego toru „liberalnej demokracji” czy indywidualizmu „praw człowieka”, głoszonego w różnych deklaracjach. Prawdziwy humanizm europejski zyskał swój twórczy wymiar dzięki Ewangelii. Wiara w Boga-Człowieka pozwoliła mu przyjąć całą prawdę, całe piękno i dobro zawarte w dziedzictwie greckiej

i łacińskiej starożytności. Narody europejskie stały się sobą, przyjmując chrzest. (...) Wiara chrześcijańska nie tylko dała narodom twórczy wymiar, lecz także cywilizację, to znaczy stworzyła zespół narodów mających to samo pochodzenie: „Rozprzestrzenianie się wiary na kontynencie sprzyjało kształtowaniu się różnych ludów europejskich, zaszczepiając im kultury o różnych cechach, jednak powiązane ze sobą dziedzictwem wspólnych wartości, tych wartości, które były zakorzenione w Ewangelii. Tak więc pluralizm kultur narodowych rozwinął się w oparciu o wartości wyznawane na całym kontynencie”. (Jan Paweł II, Pamięć i tożsamość) Polska, ponieważ umiała bohatersko stawić opór dawnym ideologiom zła, ma zasoby potrzebne, by stawić czoło nowym wyzwaniom antropologicznym i moralnym. Dusza Polski ma siłę wewnętrzną, by oprzeć się nowym zwodniczym sygnałom mesjańskiego konstruktywizmu. Zdoła to uczynić pod jednym warunkiem: że dochowa wierności obietnicom swojego chrztu. (...) Tak więc Polska wskazuje drogę, nie chcąc automatycznie przyjmować pewnych rozporządzeń, wydawanych w ramach liberalnej globalizacji, zgodnych z logiką napływu migracyjnego, którą różne instancje chciałyby dziś narzucić. Wasz kraj zaznał komunistycznego internacjonalizmu, pogardzającego suwerennością i kulturą ludów w imię ograniczającego je ekonomizmu. Każdy emigrant jest oczywiście istotą ludzką godną poszanowania w swoich prawach, lecz praw ludzkich nigdy nie można oddzielać od związanych z nimi obowiązków. Czy można więc negować naturalne prawo określonego ludu do rozróżniania między uchodźcą politycznym i religijnym z jednej strony, który, chcąc ratować życie, ucieka z rodzinnej ziemi, a emigrantem ekonomicznym, chcącym ostatecznie się gdzieś osiedlić, nie uznając jednak przyjmującej go kultury za swoją? (...) Polska, wierna obietnicom swojego chrztu, Polska, która rozświetliła XX wiek obecnością świętych takich jak siostra Faustyna, Maksymilian Kolbe, Jan Paweł II, powinna promować humanizm chrystocentryczny. Powinna świadczyć o tym, że sercem narodu jest jego kultura i że duszą kultury jest wiara w Boga. Polska powinna być strażnikiem, ostrzegającym Europę przed niebezpieczeństwem jej milczącej apostazji. K Tłum. Maria Żurowska. Publikacja za KAI.

„Iza Głowacka”

C

Barbara Rytel (21 X 1926 – 3 VII 2017) Monika Opalińska

o roku 1 sierpnia wśród pows­ tańców zgromadzonych na warszawskich Powązkach spotykaliśmy Barbarę Rytel – sanitariuszkę i łączniczkę ze zgrupowania Chrobry II. Nie musieliśmy nawet wcześniej się umawiać – wiadomo było, że Basia, a właściwie „Iza Głowacka”, bo taki pseudonim nosiła w czasie Powstania, będzie stała w godzinie „W” nieopodal kwatery swoich poległych kolegów z oddziału. W tym roku po raz pierwszy nie brała udziału w uroczystościach – odeszła niespełna miesiąc wcześniej, w lipcu 2017 roku. „Iza” pozornie nie lubiła wracać do spraw związanych z Powstaniem. Było w tym trochę goryczy człowieka, który przeżył młodość w konspiracji i walce, a potem musiał zmagać się z trudną powojenną rzeczywistością. Było i trochę rozterki podsycanej lekturami współczesnych historyków, którzy z chłodnym dystansem rozważali racje dowódców Polski Podziemnej. Było też dużo żalu za tymi wszystkimi, którzy w tamtych dniach zginęli, i za dawną Warszawą, która przepadła wraz z nimi. Wystarczyła jednak chwila rozmowy, by od spraw zwykłych i szarej codzienności wrócić do wojennych i powstańczych wspomnień. Splatały się w nich, jak w kadrze starego filmu, urywki zdarzeń z różnych dni sierpnia i września ‘44 roku, migawki z ulic warszawskiej Woli i powstańczych szpitali. Życie i śmierć, agonia bliskich, krótkie chwile młodzieńczej radości i uśmiechu ożywały na nowo. Trudne warunki codziennej służby, ciężar noszy, na

których sanitariuszki dźwigają ciężko ranną koleżankę z oddziału; codzienne obowiązki w polowych szpitalach, noszenie wody z wykopanych w chodniku prowizorycznych studni, smak ciasta z marchewki i dotyk małego królika, który wziął się nie wiadomo skąd w warszawskich gruzach – to drobne okruchy pamięci powszednich dni Powstania.

B

yły jednak i zdarzenia wielkiego formatu, jak ślub powstańczy, którego udzielał sanitariuszce „Izie” i jej narzeczonemu kapelan Armii Krajowej, charyzmatyczny dominikanin ojciec Michał Czartoryski, późniejszy błogosławiony, w kościele św. Teresy na Tamce. Trudne doświadczenia wojenne nie skończyły się dla „Izy” w momencie opuszczenia Warszawy po kapitulacji. Przeżyła jeszcze dramatyczne bombardowania w Berlinie, do którego trafiła z obozu przejściowego. Do Warszawy wróciła dopiero w maju. Nie znaliśmy młodziutkiej sanitariuszki i łączniczki „Izy Głowackiej” w tamtych dniach. Ale w jej pięknych, błękitnych oczach widać było zawsze tę dawną, młodzieńczą brawurę. Nie tylko Powstanie Warszawskie, ale i lata wojenne wykształciły w niej ogromną samodzielność i niezależność. „Iza”, którą znaliśmy, miała w sobie najlepsze cechy przedwojennej damy z naturalną, wrodzoną elegancją i ogromnym wyczuciem taktu, a przy tym stałość i upór człowieka, który zmierzył się w życiu z dramatem przekraczającym ludzką miarę. K




Nr 41

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Listopad · 2O17 W

n u m e r z e

Kosmetyka „wymiaru sprawiedliwości”? Jadwiga Chmielowska

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Pytanie, które zadaję, tylko powierzchownie wydaje się bezsensownym zlepkiem słów. Pozornie odległe rzeczy coś jednak ze sobą łączy. W przypadku piernika oraz wiatraka jest to mąka, którą ten wiatrak we młynie wytwarzał na potrzeby piekarzy i ciastka- 2 rzy, a której używano przy wytwarzaniu pierników.

Cukrownie działające w Polsce

2001

Co dalej z KWK „Krupiński”?

2013

Oferty złożą różni inwesto­ rzy, którzy w zamian za sowi­ te odstępstwo wycofają się na rzecz silniejszego, już ustawio­ nego. W tym projekcie jest się czym dzielić. Krzysztof Tyt­ ko prorokuje czarny scenariusz dla zamk­niętej kopalni; według niego bardzo prawdopodobny.

Co ma piernik do wiatraka, a cukier do węgla i dlaczego cierpi na tym żaba?

W

przypadku polskie­ go cukru i polskich cukrowni oraz pols­ kiego węgla i na­ szych kopalń zachodzi ta sama ana­ logia. To, co je łączy, to sprawdzony sposób przejęcia przez konkurencję na tzw. „żabę”. Jest to metoda, którą przejmujący, w tym przypadku Niemcy, wykorzy­ stują, by przejąć nasze cenne aktywa. Podstawą jej jest świadome, długo­ terminowe działanie, mające na celu uśpienie instynktu samozachowawcze­ go społeczeństwa (żaby), by uzyskać jego bierne przyzwolenie na przejęcie i częściową likwidację określonych działów konkurencyjnej gospodarki w celu maksymalizacji zysków firm pochodzących z kraju przejmującego. W literaturze naukowej jest to opi­ sane jako „syndrom gotującej się żaby”. Przed wielu laty francuscy na­ ukowcy nie tylko pałaszowali ze smakiem żabie udka, ale również przeprowadzali na żabach okrutne eksperymenty. Jeden z nich obejmo­ wał obserwację zachowania dwóch żab w kontakcie z podgrzewaną w kocioł­ kach wodą. W pierwszej części eks­ perymentu jedną żabę wrzucono do naczynia z bardzo gorącą wodą. Płaz zadziałał instynktownie i natychmiast wyskoczył z wrzątku na zewnątrz ko­ ciołka. Choć był bardzo poparzony, jednak uratował życie. W drugiej części doświadczenia następną żabę wrzucono do zimnej wody, którą stopniowo, na bardzo ma­ łym ogniu podgrzewano. Choć tempe­ ratura wody stawała się coraz wyższa i zbliżała się do wrzenia, druga ża­ ba, zamiast uciekać, pływała w kotle do samego, nieszczęśliwego dla niej końca, bo zmiany cieplne zachodziły bardzo powoli. Wnioski z eksperymentu są nas­ tępujące: żaba ugotowała się, gdyż jej mechanizmy obronne nastawione są na wykrywanie dużych różnic tem­ peratur, a nie na stopniową zmianę. Podobnie jest z ludzką, społeczną psychiką: łatwiej zwrócić uwagę na to, co jest zmianą nagłą niż na po­ wolne, przybierające na sile procesy destrukcyjne. Przejdźmy jednak do rzeczy. Zobaczmy, co napisano w interne­ cie w artykule pt. „Po tym, jak Niem­ cy zlikwidowali większość cukrow­ ni w Polsce, Bruksela znosi limity na

Marek Adamczyk produkcję cukru w Unii”: „W 2001 roku na terytorium Polski funkcjono­ wało 78 cukrowni. W krótkim okresie czasu większość z nich została przejęta przez trzy niemieckie spółki: Pfeifer & Langen Polska, Suedzucker Polska i Nordzucker Polska. Okazało się, że przejmowane przez Niemców cukrow­ nie bardzo często były likwidowane. W ten sposób w 2013 roku liczba dzia­ łających w Polsce cukrowni, spadła

Od 1 października tego roku przestały obowiązywać narzucane odgórnie przez Brukselę limity dotyczące produkcji cukru. do zaledwie 18! Co ciekawe – w tym samym 2013 roku UE podjęła decy­ zję o reformie wspólnotowej polityki rolnej, której jednym z efektów jest obecnie zniesienie funkcjonujących od 50 lat limitów na produkcję cukru! Odnotujmy – Polska jest obec­ nie trzecim po Francji i Niemczech producentem buraków cukrowych w Unii. Buraki w naszym kraju upra­ wia 36,6 tys. gospodarstw rolnych, na powierzchni 206 tys. hektarów (dane za 2016 rok). W porównaniu z 2004 rokiem powierzchnia uprawy buraków zmniejszyła się o 31%, a w stosunku do połowy lat 70. spadła ponad dwu­ krotnie (wówczas wynosiła ok. 500 tys. ha). Duży wpływ na powyższy stan rzeczy miało przejmowanie przez niemiecki kapitał polskich cukrowni, a następnie ich stopniowa, lecz kon­ sekwentna likwidacja. Co ważne – niemiecki kapitał nie­ jednokrotnie likwidował nowoczesne i dobrze prosperujące cukrownie. Zna­ ne są historie dopiero co zmoderni­ zowanych zakładów produkcyjnych, które decyzjami swoich właścicieli zza Odry były nagle zamykane. Demon­ towane maszyny i całe moduły były często wywożono z Polski do innych cukrowni, będących własnością nie­ mieckich firm, zwiększając ich moce produkcyjne. Puste budynki po za­ mkniętych cukrowniach były następ­ nie sprzedawane firmom zajmującym się rozbiórką i wyburzaniem obiektów przemysłowych oraz zajmującym się przygotowywaniem terenów pod no­ we inwestycje.

Wszystko wskazuje na to, że Niemcy wiedzieli, co robią. W 2013 roku Unia Europejska podjęła decyzję o reformie wspólnej polityki rolnej. W jej efekcie od 1 października tego roku przestały obowiązywać narzu­ cane odgórnie przez Brukselę limity dotyczące produkcji cukru. Innymi słowy – od początku października każ­ dy kraj UE może produkować tyle cu­ kru, na ile pozwolą moce przerobowe i aktualne potrzeby rynkowe”. Jaki kraj na tym zarobi? – ten któ­ ry przejął największą ilość cukrowni i zdominował rynek. Co zrobiło społeczeństwo w tym temacie? – Nic! – Nie zauważyło żad­ nych zagrożeń wynikających z tych powolnych, kilkunastoletnich działań obcego, ale narodowego niemieckiego kapitału i pozwoliło się „ugotować” jak ta przytaczana w tym artykule druga żaba z francuskiego eksperymentu! Gdzie byli Posłowie reprezentują­ cy Naród w Sejmie RP i czy był wśród nich choć jeden widzący to zagroże­ nie? Kto bronił w tym czasie polskiego przemysłu cukrowniczego? Wszyscy wylądowaliśmy w czar­ nej kaczej d… Wstyd i hańba za to, co się stało!!!

Firmy zagraniczne przejęły większość koncesji na poszukiwanie węgla w nowych lokalizacjach, z prawem pierwszeństwa na uzyskanie koncesji wydobywczych. Przepraszam za powyższe słowa, ale czasami trzeba użyć tych najbar­ dziej dosadnych, aby wzruszyły więk­ szość umysłów Drogich Czytelników. Gwoli sprawiedliwości trzeba przypomnieć, że pośród posłów był je­ den przewidujący, mądry i odważny – nazywał się Gabriel Janowski. Z mów­ nicy sejmowej ostrzegał rządzących i naród przed nadchodzącą katastrofą, przed skutkami prywatyzacji w tym sektorze, przed skutkami sprzedaży cukrowni obcym podmiotom. Spot­ kał go za to powszechny ostracyzm, siłą ściągano go z mównicy sejmowej, a nawet próbowano podtruć, podając psychotropy, by ośmieszyć przed ka­ merami licznych telewizji i pozbawić

godności. Dla mnie – i myślę, że dla wielu z nas – ten człowiek jest boha­ terem. Rząd Dobrej zmiany powinien przywrócić mu godność i odpowied­ nio za te czyny uhonorować. Wróćmy jednak do sedna sprawy, tym razem do górnictwa. Sprawa jest poważniejsza, bo dotyczy bezpieczeń­ stwa energetycznego państwa, dużo większych pieniędzy i zagraża nasze­ mu bytowi. Na początku lat 90. w Polsce czyn­ nych było 70 kopalń, a 3 były w budo­ wie. Wydobywano wtedy blisko 150 mln ton węgla kamiennego. Obecnie, po reformach, zostało poniżej 15 ko­ palń i wydobywa się w nich około 70 mln ton węgla w skali roku. Proces „gotowania żaby” trwał tu znacznie dłużej, ale cel został niemalże osiąg­ nięty. Kapitał zagraniczny przejmuje powoli kontrolę nad naszymi bogaty­ mi złożami węgla kamiennego. Zamknięto nowo wybudowane kopalnie „Czeczott” i „Morcinek”, zamk­nięto bogatą w złoża kopalnię „Siersza” i „Dębieńsko”, zamyka się obecnie – w okresie trwającej ko­ niunktury i w sytuacji występowania bardzo dużych braków węgla na rynku – kopalnię „Krupiński” z dziesiątkami milionów ton najcenniejszego węgla koksowego oraz kopalnię „Makoszo­ wy” z bardzo dobrym węglem energe­ tycznym – wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi. W czasie trwania ostatniej de­ koniunk­tury, przy rzekomej nadpro­ dukcji węgla w ilości 20 mln ton, firmy zagraniczne przejęły większość konce­ sji na poszukiwanie węgla w nowych lokalizacjach, z prawem pierwszeń­ stwa na uzyskanie koncesji wydobyw­ czych. Gra toczy się tutaj nie o miliar­ dy, ale o biliony złotych (uwzględniając proces zgazowania węgla w złożu i ko­ rzyści z tego płynące). Gdyby ten proces trwał krócej, np. 5 lat, z pewnością żaba wyskoczyłaby z wody i uratowała życie, czyli społe­ czeństwo przejrzałoby na oczy i nie pozwoliłoby rządzącym na utratę kon­ troli nad tym strategicznym sektorem. Ale niestety tak się nie stało. Na koniec należy zapytać o rolę posłów, szczególnie tych pochodzą­ cych ze Śląska, bo trudno wśród nich znaleźć choćby jednego w działaniach podobnego do Gabriela Janowskiego. Ciekawe, czym się pochwalą w czasie kolejnych kampanii wyborczych? K

3

Nie wyrażamy zgody! Wobec dwuznacznych działań rządu powinna powstać Oby­ watelska Komisja Śledcza, któ­ rej celem byłoby ujawnienie próby pozbawienia Polski po­ tężnego potencjału rozwoju – postuluje Krzysztof Tytko.

4

„Ty mały Lutrze…” Ale się porobiło… Już widzę minę mojej mamy, gdyby do­ żyła dnia, w którym to z ho­ norami w Watykanie (a stało się to kilka miesięcy temu) od­ słaniano pomnik Marcina Lu­ tra. Herbert Kopiec o stosun­ ku do Lutra we współczesnym Kościele katolickim.

5

Drogi do niepodległości. Od świetności do upadku Unia, która, mimo swych ułom­ ności, funkcjonowała najdłu­ żej w dziejach Europy, przy­ bierając postać republikańską z obieralnym królem, w czasach świetności nosząca miano Naj­ jaśniejszej. Zdzisław Janeczek o losach Rzeczpospolitej Trojga Narodów.

6-7

Zolycki Jakby w przeciwieństwie do prawosławia, w którym nie uznaje się odpustów, oraz pro­ testantyzmu nakazującego nie­ żywych pozostawiać samym sobie, listopad odwiecznie na­ straja do refleksji nad tym, co istnieje poza ziemskim świa­ tem. Barbara Maria Czernec­ ka przypomina sens Zaduszek.

10

Polscy strażacy w Etiopii Szacunek do służby ludziom, do munduru, przekazanie swo­ jej wiedzy – ale też odpowied­ nie spojrzenie na człowie­ ka. Jak polscy strażacy szkolili etiopskich relacjonuje Tade­ usz Puchałka.

12

ind. 298050

N

awiedzamy groby najbliższych krewnych, zapalamy znicze na mogiłach powstańców, żołnie­ rzy, naszych nauczycieli i osób znanych, które tworzyły historię Polski i naszej lokalnej społeczności. Gdy nie możemy dotrzeć do grobów naszych przodków poza granicami Polski, zapalamy znicz pod krzyżem na cmentarzu. Pamięta­ my o polskich oficerach z Kozielska, Starobielska i Ostaszkowa, pomordo­ wanych przez Sowietów. Na mogiłach Powstańców Styczniowych, Śląskich, poległych partyzantów i Niezłomnych mordowanych przez NKWD i KBW do 1963 r. niech nie zabraknie kwiatów i światła. Wspominamy poległych pod Smoleńskiem i modlimy się za nich, by wreszcie ich ciała mogły spocząć we własnych grobach. Z niepokojem idę alejkami, nie wiedząc, czy znajdę jeszcze grób. Nie­ opłacane znikają. Nawet zabytkowe nagrobki mogą ulec zniszczeniu, bo potrzebne są miejsca dla nowych zmar­ łych. Na cmentarzu prawosławnym w Sosnowcu leży bohater walk spod Monte Cassino, na ewangelickim – Wal­ demar Zillinger, autor zbioru zadań z fi­ zyki, na którym uczyło się kilka pokoleń. Powinniśmy być wdzięczni braciom Litwinom, że nie przekopali Rossy, choć niektóre grobowce się poprzewraca­ ły. Nikt o nich nie pamiętał… Marzy mi się inwentaryzacja przez harcerzy grobów, którym należy się szczególna ochrona. Naród odcięty od korzeni jak drzewo usycha. W tym roku zmarło wiele osób związanych z walką o zrzucenie sowiec­ kiego jarzma. Pochowaliśmy Macieja Ruszczyńskiego z Autonomicznego Wydziału Wschodniego Solidarności Walczącej. Zmarli koledzy z rzeszow­ skiej SW: Andrzej Rozwód – szef oddz. Tarnobrzeg, Waldemar Mikołowicz z Jarosławia, Ludwik Pełka z Ogólno­ polskiego Komitetu Oporu Rolników. Odszedł też Edward Mizikowski z war­ szawskiego MRKS współpracującego z SW. Straciliśmy Bogusława Gruszczyń­ skiego z Radomia, delegata na I Zjazd Krajowy Solidarności, inwigilowanego nawet przez STASI. Dokumentował on najnowszą historię. Zmarł w tym roku Zbigniew La­ zarowicz – żołnierz AK i podziemia antykomunistycznego, syn Adama Lazarowicza ps. Klamra, członka IV Komendy WIN, zamordowanego na Rakowieckiej. Nie doczekał identyfi­ kacji prochów swego ojca wrzuconego przez ubowców do wspólnego dołu na „Łączce”. 24 października pożegnano Ry­ szarda Kowalczyka, starszego z bra­ ci, którzy wysadzili w powietrze salę w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Opolu, uniemożliwiając w ten spo­ sób odznaczenie zasłużonych w roz­ prawieniu się z robotnikami Wybrzeża w 1970 r. Polska zmienia oblicze. Jeszcze kil­ ka lat temu były problemy z wmuro­ waniem tablicy pamiątkowej na gma­ chu opolskiego uniwersytetu, w który przekształciła się WSP. Ryszarda Ko­ walczyka pochowano z pełnymi ho­ norami, była asysta wojskowa, list od prezydenta. Nasza teraźniejszość będzie nie­ długo historią dla kolejnych pokoleń. Zapamiętają nasze zaniedbania, głu­ potę, łatwowierność, ale i to, że mimo wszystko daliśmy świadectwo, że jeste­ śmy nadal Polakami, kochamy wolność. Może późno, ale w końcu zorien­ towaliśmy się, że nasza dobroduszność została wykorzystana, że nas oszukano. Potrafiliśmy jako naród wstać z kolan, okazaliśmy się mądrzejsi niż elity chcące nami kierować. Odbudowujemy naszą ojczyznę. Nie wszędzie „dobra zmiana” do­ tarła, nie wszyscy są uczciwi i kompe­ tentni. Z czasem hochsztaplerzy i Dyz­ my odejdą w niepamięć lub pozostaną na wieki zdrajcami i oszustami. Wcześ­ niej czy później odsieje się ziarno od plew. Sztafeta pokoleń trwa. K

G

ŹRÓDŁO: NIEWYGODNE.INFO.PL

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet

Komunistyczna mentalność, resortowe dziedziczne to­ gi i 2.–3. pokolenie utrwalaczy „władzy ludowej” musi odejść. To przecież proste. Paweł Czyż przypomina, że polski wymiar sprawiedliwo­ ści wymaga zmian radykalnych, nie pozornych.


KURIER WNET · LISTOPAD 2017

2

KURIER·ŚL ĄSKI

Sytuacja po wyborach w Niemczech jest tak zagmatwana, że nawet wróżbita Maciej nie oferuje wskazania składu przyszłego rządu w zamian za drobną opłatę. Można jedynie opisywać możliwe rozwiązania i na tym musimy poprzestać.

ymczasem są środowiska, które uważają, że zapropo­ nowany kierunek zmian ma poważne wady. – Doceniam fakt, że Prezydent RP dr Andrzej Duda zaproponował udział ławników w niektórych postępowaniach. Mojemu środowisku chodzi jednak o zasadniczą zmianę, która wpłynie na rzetelną edukację prawną tysięcy Polaków. Chodzi o jeden z postulatów tworzącej się Federacji Ruchów Kontroli Sądów, tj. wprowadzenie wzorem II RP tzw. ław przysięgłych w postępowaniach karnych, a nawet szczególnie skomplikowanych cywilnych. Moim zdaniem, aby wprowadzić ławy przysięgłych, nie trzeba nawet zmieniać Konstytucji RP, bo w jej art. 182 udzielono Polakom gwarancji sprawowania wymiaru sprawiedliwości. Losowe przydzielanie spraw do referatu danego sędziego to jedynie malutki krok we właściwym kierunku, taka kosmetyka – mówi lider KPN-Niezłomni Adam Słomka. Rzeczywiście tzw. ława przysię­ głych jako instytucja polskiego prawa procesowego istniała w dwudziestole­ ciu międzywojennym. Przewidywały ją Konstytucja marcowa w artykule 83, kodeks postępowania karnego z 1928 r. oraz prawo o ustroju sądów powszechnych z tego samego roku, jednak na skutek niewydania rozpo­ rządzeń wykonawczych, sądy przysię­ głych w Polsce nie funkcjonowały aż do września 1939 r. Wyjątkiem były ziemie dawnego zaboru austriackiego, gdzie jednak działały one na podsta­ wie przepisów zaborczych i zostały zniesione ustawą z dnia 9 kwietnia 1938 r. o zniesieniu instytucji sądów przysięgłych i sędziów pokoju. W II RP tryb powoływania członków sądów przysięgłych róż­ nił się znacznie od przyjętego w sy­ stemie prawa brytyjskiego. Mieli oni być wybierani przez organizacje spo­ łeczne i pełnić swoją funkcję kaden­ cyjnie. Ten instrument wymierzania

sprawiedliwości przez Polaków został zniesiony przez komunistów ustawą z dnia 27 kwietnia 1949 r. o zmianie prawa o ustroju sądów powszechnych. – Wiem, że posłowie Jerzy Jachnik z Kukiz’15 i Janusz Sanocki, zrzeszeni w Poselskim Zespole ds. Nowej Konstytucji, przedstawili publicznie swój społeczny projekt ustawy o ustroju sądów powszechnych, który w art. 99102 tego projektu powoływać ma ławy

przysięgłych. Jednak zgodnie z propozycjami posłów Jachnika i Sanockiego w art. 99 § 2. ich propozycji ustawo­ wej „ława przysięgłych wydaje werdykt jednomyślnie. W przypadku braku jednomyślności werdykt o winie lub uznaniu powództwa wydaje sędzia”, a zgodnie z art. 99 § 3, „ławę przysięgłych do danego procesu powołuje prezes sądu, przed którym toczy się postępowania w drodze losowania z listy przysięgłych danego województwa”. Tymczasem dziesiątki ruchów lokalnych tworzących Federację Ruchów Kontroli Sądów oraz ja osobiście uważamy, że tzw. ława przysięgłych ma przesądzać o winie albo jej braku nawet w większościowym głosowaniu jej członków, a sędzia jedynie wymierzać karę. Ponadto członków ław przysięgłych nie powinien wybierać prezes danego sądu, a system komputerowy wśród dorosłych mieszkańców z terenu funkcjonowania danego sądu – mówi Adam Słomka.

Zmiany w wymiarze sprawiedl­i­ woś­ci mogą być głębsze i przybliżyć Polaków do nabywania doświadczenia z zakresu wiedzy o tym, jak działa wy­ miar sprawiedliwości. Zmiany propo­ nowane przez Prezydenta RP Andrzeja Dudę czy ministra sprawiedliwości nie zmieniają znacząco praktyki sądowej ani nie powodują rozbicia „nadzwy­ czajnej kasty”. Same niedawne liczne kongresy sędziów i prokuratorów są jaskrawym przykładem realnych prób wprowadzenia „sądokracji”. Tymczasem Trybunał Konstytu­ cyjny w wyroku podjętym w pełnym składzie z 24 czerwca 1998 roku, sygn. K 3/98, stwierdził wyraźnie, że (…) Poszanowanie i obrona wszystkich elementów niezawisłości są konstytucyjnym obowiązkiem wszystkich organów i osób stykających się z działalnością sądów, ale także są konstytucyjnym obowiązkiem samego sędziego. Naruszenie tego obowiązku przez sędziego oznaczać może sprzeniewierzenie się zasadzie niezawisłości sędziowskiej, a to jest równoznaczne z bardzo poważnym uchybieniem podstawowym zasadom funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości. Monteskiusz (popularyzator trójpodziału władzy) w swoim dziele „O duchu praw” pisał: Nie ma również wolności, jeśli władza sądowa nie jest oddzielona od władzy prawodawczej i wykonawczej. Gdyby była połączona z władzą prawodawczą, władza nad życiem i wolnością obywateli byłaby dowolną, sędzia bowiem byłby prawodawcą. Gdyby była połączona z władzą wykonawczą, sędzia mógłby mieć siłę ciemiężyciela. Same liczne publiczne wypowiedzi sędziów oraz prokuratorów odnośnie do reformy wymiaru sprawiedliwości, ich przekonanie o predestynowaniu ich do nauczania parlamentarzystów czy nawet Prezydenta RP Andrzeja Dudy, co jest, a co nie jest „do przy­ jęcia”, co jest konstytucyjne... jest wy­ razem „sądokracji”. Tymczasem sę­ dziowie i prokuratorzy nie pochodzą z wolnych wyborów, a zatem ich man­ dat społeczny jest realnie ograniczony. Jaka zatem jest na to recepta? – Uważam, że do ustawy o sądach powszechnych czy Sądzie Najwyższym musi trafić też zapis, że współpracownicy komunistycznego aparatu represji nie mogą pełnić funkcji sędziego. Komunistyczna mentalność, resortowe dziedziczne togi i 2-3 pokolenie utrwalaczy „władzy ludowej” musi odejść. To przecież proste. Trzeba jedynie politycznej woli głębokich, a nie kosmetycznych zmian. Ponadto oczekuję na realny dostęp do zbioru zastrzeżonego, tzw. „Zetki”, czy danych z nadal tajnego aneksu z likwidacji WSI. Bowiem mam takie wrażenie, że wciąż przed opinią publiczną zataja się istotne dane o komunistycznych, totalitarnych agentach. Tych w wymiarze sprawiedliwości III RP przecież też nie brakuje – podsumowuje Adam Słomka. K

Nazwisko jego nie kojarzy się nawet z nazwą ulicy, bo ulice (nie największe i mało ważne), nazwane imieniem zapomnianego bohatera Karola Grzesika, znajdują się tylko w takich miastach, jak Katowice czy Opole.

Karol Grzesik był posłem na Sejm RP II i III kadencji od 1928 do 1935 ro­ ku, wybieranym z okręgu nr 28 w Kró­ lewskiej Hucie. Od 1935 do 1939 roku był marszałkiem Sejmu Śląskiego IV kadencji jako reprezentant Narodowo­ -Chrześcijańskiego Zjednoczenia Pra­ cy. W 1936 roku został prezydentem Chorzowa. W 1930 roku organizował na Gór­ nym Śląsku wydział Generalnej Federa­ cji Pracy. Od 1937 roku był przywódcą Zjednoczonych Związków Zawodo­ wych w Polsce, a od 1938 roku ich wi­ ceprezesem. W latach 1937–1939 pełnił funkcję prezesa górnośląskiego okrę­ gu Obozu Zjednoczenia Narodowego (Ozon) – organizacji utworzonej na polecenie marszałka Rydza-Śmigłego w celu wzmocnienia obronności pań­ stwa i wdrażania postanowień konsty­ tucji kwietniowej. Karol Grzesik był członkiem wielu rad nadzorczych, m.in. Wspólnoty Interesów Górniczo­ -Hutniczych. Jeszcze przed wybuchem II woj­ ny światowej jako wróg Rzeszy został umieszczony przez Niemców w „Spe­ cjalnej książce Polaków ściganych li­ stem gończym” (Sonderfahndungsbuch Polen), która zawierała 61 tys. nazwisk

Polaków przeznaczonych do areszto­ wania i likwidacji. Wraz z wybuchem wojny musiał opuścić Śląsk. Wyjechał do Lublina, a następnie do Lwowa. Tu­ taj zastała go okupacja sowiecka. Zos­tał aresztowany i wywieziony przez Od­ dział Specjalny Frontu Ukraińskiego. W 1940 roku został zamordowany w więzieniu NKWD w Kijowie przy ul. Karolenkiwskiej 17. W dniu 5 maja 1994 r. w Kijowie zastępca Służby Bezpieczeństwa Ukrainy generał Andrej Chamicz pokazał mi wykaz zawierający 3435 nazwisk [pisze prokurator Stefan Śnieżko w wstępie do „Listy katyńskiej ciąg dalszy – Straceni na Ukrainie”] (...) Jednak ani ja, po pobieżnym zapoznaniu się z wykazem, ani – jak sądzę – generał Chamicz nie mieliśmy wątpliwości, że jest to nowa, kolejna lista nieznanych dotychczas ofiar zbrodni katyńskiej... Na liście tej pod numerem 661 fi­ gurował Grzesik Karol syn Franciszka, ur. w 1890 r. W 2012 roku został pochowany na Polskim Cmentarzu Wojennym w Kijowie-Bykowni na Ukrainie, gdzie w zbiorowych mogiłach spoczywają szczątki 3435 polskich obywateli. K

Zbigniew Kopczyński

K

Nie tylko nie ma alternatywnej partii, ale nawet w samej CDU nie ma polityka mogącego zastąpić Merkel. Tak skutecznie wykosiła wszystkich, którzy coś sobą reprezentowali. sowej polityki. Nic dziwnego, że „Bild” na pierwszej stronie wielkimi literami ogłosił „Koszmarne zwycięstwo”. Dlaczego jednak CDU wygrała te wybory? A na kogo mieli Niemcy głoso­ wać? Jaka była (i jest) alternatywa? Partia mająca alternatywę w nazwie stanowi dla większości wyborców alternatywę bardzo wątpliwą z powodu coraz silniej ujaw­ niających się w niej narodowosocjali­ stycznych sentymentów. Nie tylko nie ma alternatywnej partii, ale nawet w samej CDU nie ma polityka mogącego zastąpić Merkel. Tak skutecznie wykosiła wszyst­ kich, którzy coś sobą reprezentowali. Po­ zostali tylko starzy klakierzy lub młodzi, nabierający dopiero doświadczenia.

K

apitan Rezerwy WP Karol Grzesik (1890–1940) został odznaczony Krzyżem Srebr­ nym Orderu Virtuti Milita­ ri, Krzyżem Niepodległości z Miecza­ mi, Krzyżem Walecznych, Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, Krzyżem na Śląskiej Wstędze Waleczności i Zasługi, Krzyżem Żela­ znym II klasy (przez Cesarstwo Nie­ mieckie), Orderem św. Sawy (przez Królestwo Chorwatów i Słoweńców), Złotą Odznaką Honorową Ligi Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej I stopnia. Urodził się 30 maja 1890 roku w rodzinie chłopskiej w Siedliskach w powiecie raciborskim na Śląsku. W 1907 roku ukończył gimnazjum prywatne w Gliwicach, a rok później rozpoczął naukę w Gimnazjum św. Ma­ cieja we Wrocławiu. W 1914 roku zdał maturę. Studiował filozofię oraz prawo, ale studiów nie ukończył. Podczas I wojny światowej służył w wojsku niemieckim jako artylerzy­ sta w 54 Pułku Artylerii Polowej. Był jednym z nielicznych Ślązaków, którzy podczas wojny dosłużyli się stopnia oficerskiego – został porucznikiem. Należał do konspiracyjnej orga­ nizacji Związku Młodzieży Polskiej,

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

Zaraz po wyborach rozpoczęły się rozmowy koalicyjne. Wskutek zdecydo­ wanego przejścia SPD do opozycji i od­ rzucenia przez CDU koalicji zarówno z AfD, jak i Lewicą, pozostaje tworzenie rządu z egzotycznie nazywanej koalicji jamajskiej, od kolorów tworzących ją partii, układających się we flagę Jamajki. Egzotyka polega też na łączeniu partii od prawa (FDP) do lewa (Zieloni). Z tą egzotyką to tak nie do końca prawda, bo takie lub podobne koalicje rządziły lub rządzą w parlamentach landów i na niższych szczeblach samorządów. Sklejenie jakiejkolwiek koalicji w Bundestagu może być znacznie trud­ niejsze niż na niższych szczeblach. O ile partie nominalnie chadeckie (CDU/ CSU) realizują politykę skłaniania się w kierunku, gdzie odnieść można naj­ większe polityczne korzyści, o tyle li­ berałowie i zieloni lewacy mają jasno określone, a sprzeczne ze sobą stano­ wiska, których zapowiedzieli bronić z determinacją. A że skłanianie się jed­ nocześnie w przeciwnych kierunkach jest trudne do wyobrażenia, termin za­ kończenia negocjacji jest równie trudny do określenia. FDP i Zielonych dzieli prawie wszystko: od energetyki jądrowej, któ­ rą liberałowie chcą rozwijać, a Zieloni zlikwidować, po imigrantów, których Zieloni chcą przyjmować bez żadnych ograniczeń, a FDP żąda radykalnego ograniczenia ich do liczby niezbędnej dla niemieckiej gospodarki. W tej sy­ tuacji trudno dziwić się kwaśnej minie kanclerki. Maraton negocjacyjny ruszył z miejsca w tempie raczej żółwim. Pi­ szę te słowa miesiąc po wyborach i, jak na razie, efektem tych negocjacji jest uzgodnienie wspólnego wyjściowego stanowiska CDU i jej bawarskiej od­ powiedniczki CSU. Najważniejszym z ustaleń jest określenie górnej granicy imigrantów na dwieście tysięcy rocznie. Choć nie było szczególnie trudne, bo CSU głośno domagała się takiego ogra­ niczenia, a CDU dojrzewała do niego, zajęło to siostrzanym partiom ponad dwa tygodnie. Pod koniec powybor­ czego miesiąca przeprowadzono son­ dażowe rozmowy z FDP i Zielonymi. Prawdziwe schody zaczną się w czasie ustalania z nimi szczegółów. A jeśli FDP zrealizuje przedwyborcze zapowiedzi i wystąpi, tak jak AfD, z wnioskiem

o powołanie komisji śledczej w sprawie „zaproszenia” imigrantów, będziemy obserwować ostrą jazdę bez trzymanki. Nominalnych chadeków czeka więc droga przez mękę, ale nie mają wyboru. Alternatywna wielka koalicja z SPD zmusiłaby CDU do przyjęcia wa­ runków socjalistów, a przegrany Schulz,

W niemieckiej polityce nie ma nic świętszego od kompromisu. Dążenie do niego usprawiedliwia mniej lub – częściej – bardziej karkołomne odejście od wyznawanych przez partie zasad. choć nie byłby kanclerzem, wymusiłby realizację jego paranoicznych pomy­ słów ku utrapieniu Niemiec i Europy. Poza tym AfD stałaby się wtedy naj­ większą partią opozycyjną z należnymi jej z rozdzielnika znaczącymi stano­ wiskami w Bundestagu i zwielokrot­ nioną możliwością prezentowania się w mediach. A to byłby niewyobrażalny horror dla obecnego establishmentu. Jakakolwiek koalicja z AfD nie wchodzi w grę, gdyż wszystkie partie traktują ją jak trędowatą i, jak na razie, czynią to konsekwentnie. Zostają jedy­ nie nowe wybory, a to może oznaczać dalsze straty nominalnych chadeków. Można więc być pewnym, że determi­ nacji do sklejenia jamajskiej koalicji pani kanclerz nie zabraknie. I może jej się udać, bo w niemiec­ kiej polityce nie ma nic świętszego od kompromisu. Dążenie do niego uspra­ wiedliwia mniej lub – częściej – bardziej karkołomne odejście od wyznawanych przez partie zasad. Zupełnie prawdopo­ dobne jest, że w imię tegoż kompromisu uzgodnione zostanie wspólne stanowi­ sko FDP i Zielonych i po negocjacyj­ nym maratonie Niemcy dowiedzą się, że przyszły rząd gwarantować będzie przyjęcie nieograniczonej liczby imi­ grantów w ilości niezbędnej dla gospo­ darki fachowców, a elektrow­nie jądrowe będą likwidowane drogą ich rozwoju lub rozwijane poprzez likwidację, w za­ leżności od tego, z ust rzecznika której partii usłyszą ten komunikat. K

Tadeusz Loster a od stycznia 1919 roku był członkiem POW (Polskiej Organizacji Wojsko­ wej). W lipcu 1919 roku por. Karol Grzesik został szefem referatu artyle­ rii w Polskiej Organizacji Wojskowej Górnego Śląska, później instruktorem IV Okręgu Gliwickiego. Po uzyskaniu przez Polskę niepodległości wstąpił do Wojska Polskiego. Brał udział w I pows­ taniu śląskim. 1 czerwca 1919 roku zos­tał awansowany do stopnia kapitana artylerii. W II powstaniu śląskim był komendantem II sotni w Gliwicach. Z 2 na 3 maja 1921 roku wybuchło III powstanie śląskie. Kpt. Karol Grze­ sik został dowódcą wojsk powstańczych Grupy „Wschód” liczącej blisko 16 tys. żołnierzy, w skład której wchodziły dwa pułki katowickie, dwa zabrskie, pułk

królewskohucki, bytomski, gliwicki i pszczyński. 3 czerwca 1921 roku zbuntowa­ na przeciwko Wojciechowi Korfante­ mu grupa oficerów Grupy „Wschód” ogłosiła kpt. Karola Grzesika głów­ nodowodzącym wojsk powstańczych. W wysłanym do oddziałów powstań­ czych telegramie Karol Grzesik napisał: Z dniem dzisiejszym objąłem Naczelne Dowództwo Wojsk Powstańczych (…) Grzesik-Hauke Naczelny Wódz. Dzień później śląscy marynarze na rozkaz Korfantego aresztowali buntowników. W grupie aresztowanych oficerów zna­ leźli się, m. in. Karol Grzesik, Michał Grażyński (były długoletni wojewoda śląski), Wiktor Przedpełski i Mikołaj Witczak. Kpt. Karol Grzesik stanął

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Krzysztof Skowroński

Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl Adres redakcji śląskiej Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

T

powstaniec śląski Karol Grzesik (ps. Hauke)

Redaktor naczelny

A

Paweł Czyż

Zapomniany bohater

ŚLĄSKI KURIER WNET

G

Kosmetyka „wymiaru sprawiedliwości”?

Z

I

E

N

N

A

ul Warszawska 37 · 40-010 Katowice

przed sądem polowym, jednak spra­ wa została umorzona.

P

o powstaniu w wolnej Polsce Ka­ roli Grzesik od 1923 do 1925 ro­ ku był prezesem Związku Pows­ tańców Śląskich, w latach 1923, 1924 oficerem rezerwy 6 Pułku Artylerii Po­ lowej w Krakowie; w 1926 roku został naczelnikiem gminy Wielkie Hajduki. Od 1927 roku należał do ugrupo­ wania piłsudczykowskiego Związku Na­ prawy Rzeczypospolitej. W 1928 roku współorganizował Narodowo-Chrześ­ cijańskie Zjednoczenie Pracy, w skład którego wszedł Związek Naprawy Rze­ czypospolitej. NChZP było to ugrupo­ wanie polityczne skupiające zwolenni­ ków sanacji w Województwie Śląskim.

Stali współpracownicy

dr Rafał Brzeski, dr Bożena Cząstka-Szymon, Barbara Czernecka, dr hab. Zdzisław Janeczek, Andrzej Jarczewski, Wojciech Kempa, dr Herbert Kopiec, Tadeusz Loster, Stefania Mąsiorska, Tadeusz Puchałka, Stanisław Orzeł, Piotr Spyra, dr Krzysztof Tracki, Maria Wandzik

Współpracownicy komunistycznego aparatu represji nie mogą pełnić funkcji sędziego. Komunistyczna mentalność, resortowe dziedziczne togi i 2.–3. pokolenie utrwalaczy „władzy ludowej” musi odejść. To przecież proste.

Korekta Magdalena Słoniowska

Nr 41 · LISTOPAD 2017

Projekt i skład Wojciech Sobolewski Reklama

Adres redakcji

Marta Obłuska · reklama@radiownet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/Wnet Sp. z o.o. Dystrybucja

dystrybucja@mediawnet.pl

(Śląski Kurier Wnet nr 36) ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Data i miejsce wydania

Warszawa 4.11.2017 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

Niemcy – krajobraz po wyborach

rótko po ogłoszeniu wyni­ ków przedstawiciele partii, które przekroczyły próg wy­ borczy, spotkali się w stu­ diu wyborczym ZDF. Powody do za­ dowolenia mieli jedynie szef liberałów (FDP), powracających po przerwie do Bundestagu, i oczywiście przedstawi­ ciel Alternatywy dla Niemiec (AfD). Uśmiechał się ciągle Marcin Schulz, ale on już tak ma. Pozostali miny mieli nietęgie. Najbardziej kwaśną prezen­ towała pani kanclerz, bo też były po temu powody. Partia Anieli Merkel straciła 8% wyborców i uzyskała najniższy wynik od roku 1949. Jej socjalistyczny koali­ cjant – SPD – uzyskał najgorszy wy­ nik w historii Republiki Federalnej. Jak trudna jest teraz sytuacja kanclerki, świadczy fragment dyskusji w studiu wyborczym po ogłoszeniu wstępnych wyborów. Na pytanie prowadzącego, czy może zapewnić widzów, że do świąt Bożego Narodzenia (tak, to nie pomył­ ka!) zdoła utworzyć rząd koalicyjny, nie była w stanie udzielić twierdzącej od­ powiedzi. Wynik wyborów, w którym rządząca koalicja straciła razem 15% głosów, jest łagodną oceną dotychcza­

Prezydenckie projekty ustaw o KRS oraz Sądzie Najwyższym wpłynęły do Sejmu RP. W tym samym czasie minister Zbigniew Ziobro ogłosił, że pilotażowe, a od stycznia 2018 roku obligatoryjne, losowe przydzielanie sędziom przez system komputerowy spraw do rozpoznania jakoś nadzwyczajnie zmienia sytuację Polaków, którzy z różnych przyczyn są zmuszeni do udziału w sporze sądowym.


LISTOPAD 2017 · KURIER WNET

3

KURIER·ŚL ĄSKI

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

Wierni wielu krajów na całym świecie, w tym żołnierze stacjonujący w bazach wojskowych krajów objętych tragedią wojny, w święto Matki Boskiej Różańcowej pokłonili się Maryi, łącząc się w modlitwie o pokój. W 320 kościołach na terenie 22 diecezji w Polsce modlono się w tym samym czasie w tej samej intencji.

O pokój dla świata i Polski

P

Tadeusz Puchałka

W

świetle tej wypowie­ dzi informuję, że już w styczniu br. mie­ liśmy solidnie przy­ gotowaną koncepcję Nowego Mode­ lu Biznesowego kopalni „Krupiński”. Efektem wprowadzenia w życie tego modelu byłyby potężne zyski. Kon­ cepcję opublikowaliśmy w „Kurierze Wnet” i innych mediach. Wymagała ona doprecyzowania w postaci potwier­ dzonego biznesplanu, bez którego trud­ no byłoby przekonywać potencjalnych inwestorów do inwestowania, zwłasz­ cza wobec rozpropagowania przez ME informacji o trwałej nierentowności kopalni „Krupiński”. W lutym i marcu br. zostały wy­ stosowane przez Starostę Pszczyńskie­ go, Wójta Gminy Suszec i ZZ pisemne prośby do ME o umożliwienie wyko­ nania krótkiego audytu przez niezależ­ nych ekspertów, w celu zebrania nie­ zbędnych informacji do opracowania przez Komitet Obywatelski biznespla­ nu. Jego utworzenie miało posłużyć do znalezienia polskiego inwestora dla kopalni „Krupiński”. Jednak ani odpo­ wiedzi na te prośby, ani, tym bardziej, zgody na audyt nie otrzymaliśmy. Zgody tej nie wyrażono, naszym zdaniem, z trzech powodów. Po pierwsze biznesplan obnażyłby brak kompetencji i złą wolę wszystkich organów JSW SA, które podpisały się pod likwidacją KWK „Krupiński". Po drugie wymusiłby na ME wyco­ fanie się z decyzji o zamknięciu kopalni i przekazaniu jej do SRK. Po trzecie – udaremniłby prawdo­ podobnie dzisiejszą próbę prywatyzacji tej kopalni przez z góry uzgodnionego inwestora. Mechanizm eliminujący potencjal­ nych innych oferentów będzie polegał z najwyższym prawdopodobieństwem na tym, że pozostawione w kopalni po jej przekazaniu do SRK służby, skła­ dające się z kluczowych pracowników (geologów, mierników, pracowników przygotowania produkcji, inżynierów górniczych i wentylacyjnych, służby ekonomiczne), którym już w styczniu 2017 r. przekazano koncepcję Nowego Modelu Biznesowego naszego autor­ stwa, w skrytości, z wybranym przez ZZ „Solidarność”, a uzgodnionym z ME in­ westorem dopracowują biznesplan już od wielu miesięcy, by zdobyć przewagę

z diecezji krakowskiej na Babią Górę, gdzie razem ze Słowakami zamierzali uklęknąć na modlitwie. Różaniec jako jedyny oręż, który pozwala zniszczyć zło tego świata, zade­ klarowało się odmawiać tego dnia (jak poinformowali organizatorzy) wiele ważnych instytucji w Polsce, np. porty lotnicze w Warszawie, Gdańsku, Pozna­ niu, Katowicach, Wrocławiu, Ożarowi­ cach, Jasionce i Łodzi. Wszędzie tam ceremoniom modlitewnym przewod­ niczyli miejscowi kapelani. Do modlitwy przyłączyli się tak­ że wierni w Paryżu, Londynie, Dubli­ nie i Amsterdamie, a także w Neapolu i Stensrud – miejscowości należącej do norweskiego archipelagu Lofotów.

Modlitwa do Matki Bożej była także słyszana w miejscowości Akita na wy­ spie Honsiu (Japonia) oraz w Auckland w Nowej Zelandii. W tym samym cza­ sie modlili się żołnierze bazy lotniczej Bagram w Afganistanie. Jak podawał Lech Dokowicz z Fun­ dacji Solo Dios Basta, na modlitewnej mapie świata znalazło się około 70 miejsc gotowych do wspólnej modli­ twy, a ciągle nadchodziły nowe zgło­ szenia uczestnictwa w tym wydarzeniu. Organizator informował, iż w portugal­ skiej Fatimie katolicy z Anglii, Francji, Szwajcarii, Portugalii, Hiszpanii, Filipin i Nowej Zelandii będą modlić się przez całą noc, „łącząc się w ten sposób ducho­ wo z uczestnikami modlitwy w Polsce”.

godności, zabieraniu podstawowych środków egzystencji. Dla Matki każda skarga, żal i spra­ wa są jednakowo ważne. Ze swoimi kłopotami dzielili się z Matką Bożą: dzieci, młodzież, ojcowie, matki – bo nad różaniec nie ma potężniejszej bro­ ni ani też tarczy gotowej nas chronić. Tam, gdzie brak dobrej woli, gdzie ktoś postawił mur, granice, tam róża­ niec pozostanie jako klucz, który ot­ wiera bramy, potrafi zburzyć wszelkie zło. Wystarczy tak niewiele – po pro­ stu odrobina wiary, a sznur koralików zamieni się na naszych oczach w siłę obalającą zwątpienie.

Rozmodlona granica Wypełnione wiernymi kościoły w Pol­ sce nie dziwią nikogo, jednakże tak nieprzebranych tłumów w sobotnie przedpołudnie, jak w dniu 7 paździer­ nika, nikt chyba się nie spodziewał. Dawno pewnie Matka Boża w Turzy nie oglądała tylu rozmodlonych Po­ laków. Podobnie wyglądała sytuacja na południowej granicy, w Gminie Krzyżanowice. Tam w miejscowości Chałupki, graniczącej z czeskim Bohu­ minem, w sąsiedztwie mostu Cesarza

Wiceminister energii Grzegorz Tobiszowski na wnp.pl z dnia 23 września br. przyznał, że zna pomysł utworzenia spółki pracowniczej z likwidowanej kopalni „Krupiński”. Tłumaczył jednak, że ministerstwu trudno byłoby przyjąć pomysł niepoparty wiarygodnym biznesplanem, zawierającym m.in. prognozę, ile z kilkudziesięciu milionów ton węgla ze złóż kopalni „Krupiński” można byłoby opłacalnie wydobyć.

Co dalej z KWK „Krupiński”? Krzysztof Tytko czasową nad konkurentami. Wszystko wskazuje na to, że SRK ogłosi przetarg ze stosunkowo krótkim terminem zło­ żenia ofert, z wieloma kryteriami wy­ kluczającymi przygotowanie oferty na czas przez niepożądanych oferentów. Ta praktyka w górnictwie stosowana jest nagminnie, pomimo rygorów Ustawy o zamówieniach publicznych. Prawdopodobnie są przygoto­ wywane dwie oferty tego samego in­ westora jako różnych podmiotów, by stworzyć przeświadczenie, że przetarg będzie nosić znamiona ważności i kon­ kurencyjności. Albo też oferty złożą różni inwestorzy, którzy w zamian za sowite odstępstwo wycofają się na rzecz silniejszego, już ustawionego. W tym projekcie jest się czym dzielić, bez większych uszczupleń dla inwestora głównego. Na wiele tych poszlak mamy mocne dowody.

PAŃSTWA, mogącym zablokować każdą decyzję Walnego Zgromadzenia Spółdzielców. Złota Akcja SP upraw­ niałaby również do dywidendy, która zasilałaby corocznie Fundusz Ubez­ pieczeń Społecznych. Zakładane zyski w skali roku po rozpoczęciu wydobycia kształtują się na poziomie 500–800 mln zł/r w zależności od cen na rynkach światowych.

samofinansowania się po udostępnie­ niu wydobycia węgla z pokładu 405. 3. Głównymi celami statutowymi, oprócz tradycyjnego wydobycia za­ sobów węgla koksowego zalegających w pokładach 405, byłyby prace badaw­ cze wspierane środkami z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, dotyczące komercjalizacji czystych technologii węglowych związanych najpierw z od­

Produktywny, wybrany przez gru­ pę inicjatywną majątek mógłby zo­ stać nieodpłatnie (za przysłowiową złotówkę) przekazany przez SRK do Kopalni Doświadczalnej KWK „Kru­ piński” lub – po wycenie – wniesio­ ny aportem przez skarb państwa albo przekazany spółdzielni do odpłatnego korzystania w okresie spłaty do 2030 roku z karencją na 3 lata, tj. do czasu

metanowaniem pokładów węgla z po­ wierzchni, następnie ich podziemnym zgazowaniem, przetwórstwem syngazu na prąd, ciepło i chłód oraz jego prze­ twórstwem na paliwa stałe i półproduk­ ty do przemysłu chemicznego. 4. Prace nad podziemnym zgazo­ waniem węgla, uzdatnianiem syngazu czy nad jego skropleniem i dystrybucją dla energetyki rozproszonej byłyby na

N

asz plan reaktywowania kopalni jest następujący. 1. Nowy Model Bizne­ sowy opracowany przez ekspertów z OKOPZN zakłada powołanie Kopalni Doświadczalnej „Krupiński” XXI wie­ ku na wzór byłej Kopalni Doświadczal­ nej „JAN”, w której testowane byłyby wszystkie nowatorskie rozwiązania do­ tyczące innowacyjnych czystych tech­ nologii węglowych, wdrażane później w pozostałych kopalniach. 2. Kopalnia ta, w formie spółdziel­ ni pracowniczej zrzeszającej członków grupy założycielskiej, społeczności lo­ kalnej, wszystkich emerytów oraz by­ łych i przyszłych pracowników, wspar­ ta byłaby kapitałami pochodzącymi z Otwartych Funduszy Emerytalnych ze ZŁOTYM UDZIAŁEM SKARBU

FOT. WIKIMEDIA.COM

ołączeni modlitwą „W Różań­ cu do granic”, niczym paciorki różańca stanęliśmy na szczy­ tach gór. Od morza do Tatr, wszyscy w tym samym czasie wznosi­ liśmy wzrok ku niebu, prosząc Matkę Bożą w modlitwie o matczyną pomoc. Uczestniczyliśmy w konferencjach, uroczystych nabożeństwach i ado­ racjach Najświętszego Sakramentu. Na koniec braliśmy udział w mod­ litwach różańcowych. Fundacja Solo Dios Basta jako organizator informo­ wała, iż modlitwy będą się odbywać w wielu niezwykłych miejscach. Mod­ litwa różańcowa miała być odmawiana między innymi na Rysach i Giewon­ cie. Planowane było wejście młodzieży

Warto także wspomnieć o lu­ dziach, którzy wsparli owo wydarzenie, występując między innymi w spotach radiowych i telewizyjnych, zachęca­ jąc do uczestniczenia w różańcowej modlitwie. Są to: Cezary Pazura, Je­ rzy Zelnik, Dominika Figurska, Ewa Ziętek, Marcin Mroczek, Przemysław Babiarz, Katarzyna Olubińska, Krzysz­ tof Ziemiec, Wojciech Modest Amaro, o. Benedykt Pączka. Swoje miejsce na mapie modli­ tewnej miał także Górny Śląsk, a jed­ nym z tych miejsc szczególnych było sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej w Turzy Śląskiej. Tłumy rozmodlonych pielgrzymów dotarły na czas modli­ twy z wielu regionów kraju, nie tylko Górnego Śląska. – Pracuję w służbie porządkowej już od 15 lat, jednak nigdy jeszcze nie widziałem takich tłumów zgromadzonych wokół naszej świątyni – informował pracownik ochrony. Hasłem przewodnim, jak wszę­ dzie w tym czasie, była intencja poko­ ju. Wznoszono wiele próśb do Mat­ ki Bożej, by wspomogła swoją opieką i wstawiennictwem do Boga prośby skierowane o pomoc rodzinie i zacho­ wanie jej statusu. Nie brakło gorzkich słów mówiących o odarciu ludzi z ich

początku działalnością dodatkową, a po wydobyciu pokładu 405 – działalnością podstawową, połączoną z budową mi­ krosieci dystrybucyjnej do końcowych odbiorców i sieci głównych, pozwalają­ cych wprowadzić wytworzony syngaz, prąd elektryczny, paliwa i ciepło do krajowych sieci przesyłowych. 5. Plan obejmuje przetwarzanie od­ padów zalegających na składowiskach (około 100 mln t) przy kopalni i z ko­ palń sąsiednich, celem ich zutylizowa­ nia i ulokowania razem z odpadowymi wodami słonymi z pobliskich kopalń w pustkach po zgazowaniu węgla. Bę­ dzie to przeciwdziałać osiadaniu po­ wierzchni i zwiększać wskaźnik wy­ korzystania złoża. Tym sposobem dodatkowo, w sposób optymalny dla ochrony środowiska naturalnego rozwiązano by problem odpadów kopalnianych, jakimi są sło­ na woda (zrzucana do polskich rzek) oraz odpady kamienia. Zostałyby one ulokowane na dole kopalni, czyli tam, skąd je wydobyto. W naszym planie poważnie brany jest pod uwagę rów­ nież odzysk z hałd węgla zawartego w tych odpadach. Ponadto podziemne przestrzenie po gazyfikacji powinny być wykorzystane jako magazyny gazu ziemnego i synga­ zu lub magazyny do lokowania CO2. Pozytywne efekty tych innowacyj­ nych przedsięwzięć byłyby standary­ zowane i implementowane bizneso­ wo w pozostałych spółkach sektora paliwowo-energetycznego, zapewnia­ jąc najwyższą konkurencyjność naszej gospodarce. 6. Polskim profesorom i naukow­ com z naszych wiodących uczelni i instytutów badawczo-rozwojowych

Franciszka Józefa, który łączy Polskę z Czeską Republiką, zorganizowano nabożeństwo różańcowe, w którym uczestniczyły tłumy wiernych. Po­ dobnie jak w Turzy i tam w różańcu brały udział rodziny, młodzież, osoby duchowne. Obecni byli także parla­ mentarzyści PiS. – Na czym polega ten wasz polski fenomen wiary? – zapytała mnie para młodych Czechów, zapraszając mnie przy okazji do zwiedzenia bohumiń­ skiego rynku. Tak samo nagle, jak po­ jawiło się pytanie, pojawiła się odpo­ wiedź: – Porzuć zwyczaj zawierzania zwodniczym zmysłom, oprzyj się na słowach Pana, Króla – Jezusa Miłosiernego. Przywiąż się do wiary! Wiara pojmuje rzeczy niewidzialne i nie podlega ułomności zmysłów. Przekracza nawet granice ludzkiego rozumu, praw natury, doświadczenia. Fenomen wiary to jedno, zaś nie­ codzienne spotkania pielgrzymkowe, niosące za każdym razem wielkie prze­ słanie, to kolejny fenomen, który mo­ żemy przeżyć tylko na tego rodzaju wyprawach. Jak zwykle egzamin na szóstkę zdali strażacy i funkcjonariusze Stra­ ży Miejskiej. K

wspieranych środkami z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju stworzo­ no by ogromny poligon doświadczal­ ny do kształtowania nowej, polskiej myśli technicznej, przekuwanej w in­ nowacyjną i wysoce konkurencyjną gospodarkę. 7. W przyszłości model ten, prze­ testowany na Kopalni Doświadczal­ nej „Krupiński” XXI wieku, byłby implementowany w innych podmio­ tach spółek surowcowych pozostają­ cych pod kontrolą SP, co pozwoliło­ by całkowicie wyeliminować import gazu z Rosji, a Polska mogłaby stać się znaczącym eksporterem gazu do UE i państw Grupy Wyszehradzkiej, z silną, strategiczną pozycją na arenie środkowoeuropejskiej. 8. W miarę upływu czasu syngaz otrzymany z podziemnego zgazowa­ nia systematycznie zastępowałby wy­ dobycie i spalanie węgla w obecnych dużych blokach energetycznych, nie­ spełniających wymogów pakietu zi­ mowego. Spalanie syngazu w silnikach gazowych lub turbinach gazowo-pa­ rowych mniejszej mocy redukowało­ by znacząco emisję CO2 i kosztowne opłaty uprawniające do jego emisji. Jednocześnie poprawiłoby sprawność wykorzystania energii i efektywność inwestycji. Moglibyśmy również być samowystar­ czalni w zakresie produkcji paliw dla przemysłu transportowego i surowców wejściowych do wytworzenia produk­ tów chemicznych. 9. Taka propozycja kapitalnie i bez reszty wpisuje się w Strategię na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju, której głównym celem jest odbudowa pol­ skiego kapitału i polskiej własności, by minimalizować zadłużenie Polski, uniezależniać się od zagranicy oraz bogacić Polaków poprzez tworzenie warunków i bodźców do kreowania przedsiębiorczości obywatelskiej. Spółdzielnie pracownicze spełniają te kryteria i były szczególnie promo­ wane przez wicepremiera Mateusza Morawieckiego zaraz po jego nomi­ nacji. Czy są jeszcze dzisiaj zalecane, dowiemy się wkrótce, gdy będziemy już ostatecznie wiedzieć, kto i w ja­ kiej strukturze kapitałowej i pracow­ niczej sprywatyzuje KWK „Krupiński” – „dzisiejszą” czarną i błękitną żyłę złota wielu następnych dekad! K


KURIER WNET · LISTOPAD 2017

4

KURIER·ŚL ĄSKI

„Nie wyrażamy zgody!” Powołujemy Obywatelską Komisję Śledczą

R

ząd PiS opracował i wdra­ ża Strategię na Rzecz Od­ powiedzialnego Rozwoju, której głównym celem jest akumulacja polskiego kapitału i od­ budowa polskiej własności. Istotnie, priorytetem rządu powin­ no być wyszukiwanie obszarów najwięk­ szej szansy w narodowym potencjale wzrostu i tworzenie warunków praw­ nych i politycznych dla pomnażania krajowego kapitału, aby możliwości te przekuć na bogacenie się społeczeństwa. Realizacja Strategii na Rzecz Od­ powiedzialnego Rozwoju w dużej części powinna być sumą realizacji strategii kluczowych gałęzi gospodarki i stra­ tegicznych spółek skarbu państwa, do których należą spółki sektora paliwo­ wo-energetycznego i chemicznego. Największym potencjałem nasze­ go rozwoju są zasoby naturalne i na wskroś innowacyjne, przełomowe, czyste technologie węglowe związane z podziemnym zgazowaniem węgla w korelacji z technologiami w energe­ tyce rozproszonej oraz w przetwórstwie syngazu w przemyśle chemicznym i ra­ fineryjnym. Posiadamy olbrzymie zasoby wę­ gla (rzędu około 500 mld ton), zale­ gające do głębokości około 5000 m, a technologie te umożliwiają zwiększe­ nie ich komercyjnego wykorzystania z ok. 1,5% do ok. 80%, tworząc nową, potężną podaż, która może zaspokoić w najbliższej przyszłości niemal cały popyt w regionie państw europejskich na prąd, ciepło, chłód, paliwa i produk­ ty chemiczne. Wartość tego projektu, liczona od momentu zastosowania tych technolo­ gii do czasu biznesowego sczerpania naszych zasobów węgla, wynosi setki bilionów zł, a z jej dobrodziejstw mo­ głoby korzystać kilkadziesiąt pokoleń Polaków. Wyliczenia do wglądu! Nie ma dzisiaj w Polsce większe­ go potencjału do likwidacji luki cy­ wilizacyjnej niż te technologie. Mają one olbrzymią przewagę nad obecnie stosowanymi w sektorze paliwo-ener­ getycznym. Oto korzyści, jakie niosą: 1. Możliwość ok. 50-krotnego (z ok. 7,5 mld t do ok. 400 mld t) zwiększenia bazy zasobowej polskich zasobów węgla umożliwiającej wydobycie z niego energii poprzez podziemne zgazowanie węgla. 2. Możliwość wydobycia przed zga­ zowaniem potężnych zasobów metanu, rzędu kilku bln m3, który parametrami jakościowymi i opałowymi zbliżony jest do gazu importowanego z Rosji. Roczne zużycie gazu w UE to około 500 mld m3, w Polsce mniej niż 20 mld m3. 3. Wysoka wycena złóż węgla, z któ­ rych energia wydobywana technologią podziemnego zgazowania węgla warta jest ponad 200 bln zł. Wycena polskich złóż wydobywanych metodą tradycyjną w świetle obecnych cen jest warta tylko kilkadziesiąt miliardów zł. 4. Wielokrotnie niższy koszt wydo­ bycia energii zawartej w węglu w po­ równaniu z technologią tradycyjną. 5. Możliwość podwójnego wyko­ rzystania infrastruktury (otworów pionowych i poziomych), najpierw do wydobycia metanu z pokładów węgla, a następnie do ich zgazowania pod ziemią, co radykalnie zmniejsza nakłady inwestycyjne na innowacyjne technologie i zwiększa wielokrotnie ich stopę zwrotu. 6. Prawie bezodpadowa produkcja. 7. Zdecydowanie niższe negatywne skutki oddziaływania na środowisko naturalne poprzez mniejsze osiadanie powierzchni, niską emisję szkodliwych substancji (CO2, rtęci, tlenków azotu, tlenków siarki, pyłów). 8. Małe zapotrzebowanie na infra­ strukturę powierzchniową i podziem­ ną, co pozytywnie wpłynie na plany zagospodarowania przestrzennego i wydawanie przez JST zgód (konce­ sji) na eksploatację złóż. 9. Wysoki poziom bezpieczeństwa pracy poprzez całkowitą eliminację ro­ bót wykonywanych przez górników pod ziemią. 10. Niższy koszt generacji prądu i ciepła z syngazu. 11. Wyższa sprawność generacji prądu i ciepła z syngazu. 12. Duża elastyczność genera­ cji prądu i ciepła w oparciu o silniki i turbiny gazowe (szybkość włączania mocy do sieci).

13. Możliwość zastąpienia gazu z importu syngazem. 14. Możliwość eksportu syngazu ja­ ko zamiennika gazu naturalnego. 15. Możliwość wytworzenia konku­ rencyjnych produktów chemicznych z syngazu (wodór, amoniak, metanol, inne). 16. Możliwość wytworzenia konku­ rencyjnych paliw płynnych z syngazu. 17. Możliwość zastąpienia energety­ ki zawodowej energetyką rozproszoną. 18. Możliwość ograniczenia do minimum strat przesyłowych na du­ że odległości, które obecnie wynoszą około 6–8% 19. Możliwości skroplenia syngazu celem obniżenia kosztów jego trans­ portu do końcowych odbiorców (ob­ jętość LNG 600 jest razy mniejsza niż w stanie gazowym). 20. Możliwość lokowania odpadów stałych (skała płonna) i ciekłych (sło­ nych wód) na dole kopalni w pustkach po zgazowaniu węgla. 21. Możliwość reindustrializa­ cji kraju w oparciu o nowy przemysł maszynowy produkujący maszyny, urządzenia, robotykę, elektronikę do podziemnego zgazowania węgla oraz produkcji zbiorników i cystern krioge­ nicznych, jak również produkcji silni­ ków i turbin napędzanych syngazem.

A

merykańska firma Boston Consulting Group, która ra­ zem z niemiecką firmą Roland Berger wykonała audyty w polskim górnictwie, rekomendując polskiemu rządowi kierunki wyjścia z kryzysu pol­ skiego sektora paliwowo-energetyczne­ go, mimo że jest wynalazcą „narzędzia” dotyczącego kontrolingu strategiczne­ go, jakim jest tzw. Macierz BCG, nie wzięła pod uwagę najbardziej znanej, najprostszej i bardzo użytecznej meto­ dy wyboru portfela produkcji, co wiąże się również z wyborem najnowszych technologii, które powinny być zastoso­ wane w rekomendowanym programie restrukturyzacji sektora. Czy powodem było to, co jest ta­ jemnicą poliszynela? Spółki wydobywcze mogą dziś wy­ dobywać z pokładów węgla 4 podsta­ wowe produkty: koks dla przemysłu metalurgicznego i chemicznego, zanie­ czyszczone miały i muły energetyczne dla energetyki zawodowej, gruby sor­ tyment dla indywidualnego odbiorcy i ekologiczny syngaz dla energetyki, chemii i rafinerii. W Macierzy BCG produkty są również podzielone na 4 kategorie, ze względu na ich strategiczne pozycjo­ nowanie: 1. „Gwiazdy” – węgiel koksowy (produkt mogący przynieść organi­ zacji wysokie dochody, ze względu na wysokie ceny uzyskiwane na ryn­ ku, który jednak szybko może stać się „znakiem zapytania”, a następnie „kulą u nogi”. Taki scenariusz jest wysoce prawdopodobny szczególnie w sytuacji, gdy syngaz otrzymany z podziemne­ go zgazowania węgla będzie używany w procesie wytapiania i produkcji stali bez potrzeby stosowania koksu, co jest równoznaczne z możliwością rezygna­ cji z kosztownego wydobywania węgla koksującego metodą tradycyjną i jego przetwórstwa w zakładach koksowni­ czych na koks. 2. „Znaki zapytania” (gruby sorty­ ment), inaczej „dylematy” – produk­ ty, których możliwości są trudne do określenia w przyszłości, ze względu na ograniczanie spalania węgla w go­ spodarstwach domowych w związku z ustawową koniecznością redukcji emisji CO2. 3. „Kule u nogi” (miały i muły ener­ getyczne) – produkty nie dające obec­ nie prawie żadnego zysku i nie mają­ ce perspektyw, jako że pakiet zimowy eliminuje spalanie tych produktów w elektrociepłowniach, ciepłowniach i elektrowniach, powodujące emisję CO2 powyżej 550 g/kwh. 4. „Dojna krowa” – dziś węgiel kok­ sowy, ale jutro syngaz, który wyelimi­ nuje trzy dotychczasowe asortymen­ ty polskiego górnictwa wydobywane obecnie: węgiel koksujący, gruby sorty­ ment, miały i muły energetyczne, dając sowite utrzymanie temu, kto będzie miał koncesję na podziemne zgazo­ wanie węgla i będzie właścicielem tej technologii.

„Gwiazdy” i „dojne krowy” to klu­ czowe produkty strategiczne w firmie. Dzięki rosnącemu udziałowi w rynku nawet przy niskim tempie wzrostu za­ pewniają największy zysk. Syngaz, jako najpierw „gwiazda”, a później „dojna krowa”, przyniesie firmie niebotyczne dochody, które z kolei będą mogły fi­ nansować inwestycje w pozostałe pro­ dukty, czyli być źródłem dofinansowa­ nia rozwijających się tzw. supergwiazd, jakimi będą silniki i turbiny gazowe oraz magazyny energii (baterie litowo­ -jonowe), jak również zbiorniki czy cysterny kriogeniczne służące do ma­

w kluczowych spółkach energetycz­ nych, jakimi są Tauron SA, PGE SA, Energa SA i Enea SA.

T

ym sposobem ME na koszt po­ datnika oczyszcza przedpole dla obcych kapitałów i ich przyszłych kokosowych biznesów, poprzez między innymi odesłanie ok. 10 000 górników na wcześniejsze emerytury, przekazywa­ nie nierentownych kopalń do SRK celem ich likwidacji i odkupywanie schyłko­ wych aktywów energetyki zawodowej od wiodących spółek energetycznych, by pozostawić im tylko aktywa tworzące

Wobec dwuznacznych działań rządu powinna w trybie pilnym powstać Obywatelska Komisja Śledcza, której celem byłoby ujawnienie próby pozbawienia Polski potężnego potencjału rozwoju. gazynowania i przewożenia skroplone­ go syngazu i wiele innych rynkowych produktów napędzających gospodarkę, które następnie przekształcą się w pro­ dukty zaliczane do „dojnych krów”. Schyłkowymi „gwiazdami” rozpa­ trywanymi w Macierzy BCG nie w ka­ tegorii produktów, lecz firm, już od po­ czątku następnej dekady będą najpierw zakłady węgla koksowego w JSW SA, potem zakłady węgla energetycznego w PGG i LWB, które z biegiem czasu przekształcać się będą kolejno w „dy­ lematy” i „kule u nogi”, wymagające dużych nakładów z budżetu państwa na ich utrzymanie do czasu zamknię­ cia, fizycznej likwidacji i rekultywacji terenów pogórniczych. „Znakami zapytania” w energety­ ce już od przyszłej dekady będą firmy obejmujące energetykę zawodową, sku­ piające w swoich strukturach zużyte mo­ ralnie i technicznie aktywa w polskich elektrowniach i elektrociepłowniach, wspierane rynkiem mocy. Będą one wy­

niebotyczną wartość dodaną. Wszystko to spowoduje pauperyzację polskiego społeczeństwa na pokolenia. Potwierdzają to fakty. 1. W JSW SA od 8 marca br. do dnia dzisiejszego nie powołano prezesa, a za­ rząd nie opracował jeszcze strategii spółki na następne lata, co jest narusze­ niem prawa, manipulacją i zatajaniem przed potencjalnymi akcjonariuszami istotnych informacji dotyczącymi przy­ szłości spółki. 2. Przyszłe firmy schyłkowe – „zna­ ki zapytania” i „kule u nogi” to Spółka Energetyczna Jastrzębie i Przedsiębior­ stwo Energetyki Cieplnej, które w 2016 r. pod pretekstem konieczności zwiększe­ nia płynności JSW SA zostały wyku­ pione przez spółkę PGNiG Termika ze zwiększonym już udziałem SP z 54,84% do 71%. Jest nim też koksownia Victo­ ria, w której SP miał tylko ok. 54% ak­ cji, wykupiona przez Agencję Rozwoju Przemysłu i Towarzystwo Finansowe Silesia, w których SP ma już 100% akcji.

Rząd dalej nas zadłuża, preferując głównie kapitały zagraniczne, które korzystają pełnymi garściami z naszych strategicznych obszarów i robią biznesy kosztem naszego narodu. magać miliardowych nakładów SP na ich modernizację, aby mogły sprostać wymaganiom unijnych dyrektyw. ME pod nośnym hasłem zapew­ nienia bezpieczeństwa energetycznego odkupuje je od zagranicznych koncer­ nów. W przyszłości staną się one tylko olbrzymim kosztem, czyli „kulą u nogi”. „Znakiem zapytania” będzie rów­ nież operator systemu przesyłowego, jakim jest Polska Sieć Przesyłowa PSE SA wysokich napięć. Ilość mocy przesyłanej przez PSE SA po systematycznym zwiększaniu energetyki rozproszonej w gospodar­ ce opartej na syngazie będzie bowiem gwałtownie spadać, co spowoduje wzrost kosztów jednostkowych prze­ syłu, a w konsekwencji wzrost końco­ wych cen energii, skutkujący utratą konkurencyjności i nieopłacalnością

3. Jednocześnie dyskretnie zmienia się akcjonariat na korzyść kapitału obce­ go w spółkach zależnych, które w przy­ szłości będą „gwiazdami” i „dojnymi krowami” w Grupie Kapitałowej JSW. 4. Polski Koks, zajmujący się do­ tychczas sprzedażą koksu, który w przyszłości będzie już niepotrzebny (SP miał w nim 54% udziałów), został przekształcony w spółkę JSW Innowa­ cje, mającą wprowadzać przełomowe technologie, ale już bez pakietu więk­ szościowego SP, bo tylko z udziałem 36,48%. Kontrolę nad JSW Innowacje przejął kapitał prywatny. W następnej spółce zależnej z Gru­ py JSW SA, Centralnym Laboratorium Pomiarowo-Badawczym, niezbędnej dla prowadzenia pomiarów i badań w przyszłym podziemnym zgazowa­ niu węgla, zmniejszono również udział

Najwyższy czas, aby nasz wzrost PKB nie był tylko wynikiem dalszego kolonizowania Polski, a wydatki budżetowe na cele społeczne nie pochodziły jedynie z dalszego zadłużania się państwa. utrzymywania większości linii wyso­ kich napięć w PSE SA. Wtedy dla zapewnienia bezpieczeń­ stwa energetycznego kraju funkcja prze­ syłu energii elektrycznej zostanie zali­ czona do „dóbr” podstawowych, a PSE SA będzie zobligowana do pełnienia funkcji przedsiębiorstwa użyteczności publicznej finansowanego z budżetu SP. W takim modelu, jaki przygotowu­ je nam ME, „znaki zapytania” (energe­ tyka konwencjonalna) i „kule u nogi” (kopalnie) mają być domeną Skarbu Państwa, a „gwiazdy” (firmy wdraża­ jące energetykę rozproszoną) i „dojne krowy” (firmy zajmujące się podziem­ nym zgazowaniem, przetwórstwem syngazu na energię elektryczną, ciep­ lną oraz wytwarzaniem produktów che­ micznych i rafineryjnych) będą miały charakter rynkowy i staną się wyłącz­ ną domeną akcjonariuszy prywatnych, którzy ulokowali swoje zagraniczne kapitały i je systematycznie zwiększają

SP z 48,92% na 27,57%, na korzyść ob­ cego kapitału. JSW SA zatrudniła ostatnio 17 naj­ lepszych absolwentów geologii AGH i Politechniki Śląskiej, celem wdrożenia innowacyjnego systemu przestrzenne­ go modelowania złoża w technologii 3D, niezbędnego do przyszłego nowo­ czesnego planowania produkcji chyba syngazu poprzez technologię podziem­ nego zgazowania węgla. W związku z wysokimi cenami utrzymującymi się na rynku, JSW SA ma obecnie nadpłynność finansową, którą (jak twierdzi zarząd) zamierza przeznaczyć na zwiększenie produk­ cji węgla koksowego kosztem węgla energetycznego. Spółka rzeczywiście powinna inwestować w odtworzenie frontu wydobywczego, by zwiększyć przychody po ich utracie w wyniku za­ mknięcia kopalni „Krupiński” i „Jas­ -Mos”, jeśli nie myśli o podziemnym zgazowaniu węgla.

Część tej nadwyżki przeznaczono na wcześniejszy wykup obligacji od PKO BP i PZU SA, celem zwolnienia zastawów rejestrowych oraz hipotek z aktywów kopalni „Zofiówka” i „Bo­ rynia”, co może oznaczać, że w 2018 roku prawdopodobnie podjęta zosta­ nie uchwała o zamknięciu w/w ko­ palń i przekazanie ich do SRK celem likwidacji. Pozostałą część JSW SA przezna­ cza jednak na tworzenie Funduszu Sta­ bilizacyjnego, zamiast, jak deklaruje, odtwarzać front wydobywczy, który dramatycznie się kurczy. Prawdopo­ dobnie tym sposobem buduje sobie fundamenty finansowe pod przyszłe wdrażanie podziemnego zgazowania węgla. Czyni tak pod rzekomym pre­ tekstem zapewnienia sobie środków (buforu finansowego) na wypadek wy­ stąpienia przyszłego kryzysu. Dziwi jedynie fakt, że JSW SA sama nie będzie zarządzała tym Fun­ duszem, twierdząc, że nie ma do te­ go kompetencji; dlatego powierzy za­ rządzanie tymi środkami wybranemu przez zarząd JSW SA polskiemu To­ warzystwu Funduszy Inwestycyjnych. Informujemy, że pełniący obo­ wiązki prezesa JSW SA Daniel Ozon jest absolwentem Szkoły Głównej Handlowej, studiował na Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego, jest specjalistą z zakresu doradztwa finansowego dla przedsiębiorstw, ban­ kowości inwestycyjnej i korporacyjnej, restrukturyzacji finansowania, zarzą­ dzania wzrostem wartości firm oraz fuzji i przejęć i zarabia kilkadziesiąt tysięcy zł miesięcznie. Czyżby zdaniem RN i ME kompe­ tencje D. Ozona były niewystarczają­ ce, aby zarządzać własnymi środkami? Jeśli chcemy być krajem suweren­ nym i zamożnym, to wobec dwuznacz­ nych działań rządu powinna w trybie pilnym powstać Obywatelska Komisja Śledcza, której celem byłoby ujawnienie wysoce prawdopodobnej próby po­ zbawienia Polski potężnego potencja­ łu rozwoju, w postaci wyprowadzenia przez rządzących potężnego, narodo­ wego potencjału rozwoju wartego set­ ki bilionów zł w formie zmiany ak­ cjonariatu w strategicznych spółkach. Drugim zagrożeniem jest ewentualne wydawanie koncesji na podziemne zga­ zowanie węgla podmiotom gospodar­ czym z większościowym udziałem ka­ pitału obcego. Wicepremier Mateusz Morawiecki 23.10.2017 oświadczył: Naszym podstawowym mottem wobec mafii vatowskiej i wszystkich tych kombinatorów jest – „bez przebaczenia!”.

M

y, Obywatelski Komitet Obro­ ny Polskich Zasobów Natu­ ralnych, również oświadcza­ my, że wobec takiego postępowania uczestników Komisji Trójstronnej do­ tyczącej sektora paliwowo energetycz­ nego oraz lobbystów reprezentujących kapitały obce – dążących za wszelką cenę do przejęcia kontroli nad wydoby­ ciem syngazu, jego dystrybucją i prze­ twarzaniem – oraz wszystkich innych kombinatorów – wyrażamy totalny sprzeciw. Uważamy to za zdradę fun­ damentalnych interesów publicznych. Naszym podstawowym mottem jest „NIE WYRAŻAMY ZGODY!”. Podobnie bowiem jak PiS pod kierownictwem prezesa Jarosława Ka­ czyńskiego, premier Beaty Szydło, wi­ cepremiera Mateusza Morawieckiego i ministra energii Krzysztofa Tchórzew­ skiego nie akceptuje polityki Unii Eu­ ropejskiej jako Unii dwóch prędkości, pomimo wielu dobrodziejstw wynika­ jących z polskiego w niej członkostwa, tak my, Polacy, nie akceptujemy poli­ tyki gospodarczej PiS, które przyzwala na drugą, a nawet czwartą prędkość poprzez niedopuszczanie polskiego kapitału do narodowego potencjału wzrostu, pomimo niepodważalnych dobrodziejstw, choć znacznie mniejszej rangi, jakich polskie społeczeństwo do­ znało dotychczas za sprawą PiS. PiS twierdzi, że UE w tym aspek­ cie musi się pilnie zreformować, aby Polska dalej mogła być jej członkiem. Tak samo my, Polacy, twierdzimy, że PiS musi się natychmiast zreformować, aby naród polski mógł tę partię, któ­ ra obecnie nie ma alternatywy, nadal darzyć najwyższym zaufaniem. Drogą

do tego jest wykorzystanie naszych po­ tencjałów wzrostu, jakimi są polityka monetarna i zasoby naturalne. Strategia na Rzecz Odpowiedzial­ nego Rozwoju musi być realizowana, tak jak to zakładano – w duchu maksy­ malnej akumulacji polskiego kapitału i odbudowy polskiej własności. Tym­ czasem rząd dalej nas zadłuża, preferu­ jąc głównie kapitały zagraniczne, które korzystają pełnymi garściami z naszych strategicznych obszarów i robią biznesy kosztem naszego narodu. Aktywność obecnego, niewątpli­ wie najlepszego po 1989 r. rządu musi być pilnie przekierowana z wydawania środków publicznych na cele społeczne – na tworzenie warunków do pomnaża­ nia tych środków i systematyczne unie­ zależnianie się od obcych kapitałów poprzez odbudowę własności polskich przedsiębiorstw i polskich obywateli. Powtarzamy: najlepszym i najbar­ dziej nadającym się do powszechnego, sprawiedliwego uwłaszczenia aktywem są nasze bogate zasoby naturalne. Dzię­ ki nim Polska może stać się w ciągu kilku dekad wielka. Jeśli rząd jest in­ nego zdania, stanowczo żądamy jego publicznego uargumentowania! Jeśli PiS nie zmieni swojej polityki w sektorze paliwowo energetycznym, jeśli nie odwróci negatywnych tren­ dów wymienionych poniżej, to Polski wkrótce nie będzie wcale, a my, Polacy, będziemy skazani na wieczne ubóstwo! Wszystkie polskie partie opozy­ cyjne, jakimi są PO, Kukiz 15, Nowo­ czesna, SLD, PSL i inne, najwyraźniej dają ciche przyzwolenia na takie dzia­ łanie, bo nie są zainteresowane do­ brem wspólnym, a tylko przejęciem władzy. Dlatego nie krytykują rządu PiS w w/w istotnych aspektach decy­ dujących o być albo nie być Polaków i Polski. W świetle powyższego jedyną siłą mogącą wymusić zmianę polityki go­ spodarczej przez PiS jest skomasowana presja polskiego społeczeństwa, które musi zjednoczyć się pod sztandarem prawdy i Nowego Ładu Gospodarcze­ go, który można osiągnąć za pomocą właściwiej polityki monetarnej oraz prawidłowej eksploatacji i przetwór­ stwa polskich zasobów naturalnych. Najwyższy czas, aby nasz wzrost PKB, możliwy do osiągnięcia na po­ ziomie min. 10% (obecnie ok. 3,5%) nie był tylko wynikiem dalszego ko­ lonizowania Polski poprzez ciągnięcie zysków z naszych strategicznych ob­ szarów biznesowych przez zagranicz­ ne podmioty, a wydatki budżetowe na cele społeczne nie pochodziły jedynie z dalszego zadłużania się państwa, jak dzieje się do tej pory. Nie możemy akceptować faktu, że PiS bez myślenia strategicznego, bez porządkowania spraw wg hierar­ chii ważności, bez pracy organicznej, wspierany jest przesadną propagandą sukcesu. Dzieje się to kosztem dalsze­ go zadłużania kraju, dalszej emigracji Polaków, dalszego niewykorzystywania szans odbudowy polskich kapitałów. Dlatego, pomimo wysokich notowań, PiS nie zasługuje na ponowne zwycię­ stwo w przyszłych wyborach. Gdyby ta droga negocjacji pol­ skiego społeczeństwa z rządem PiS nie przyniosła oczekiwanych rezultatów, jedynym wyjściem jest zbudowanie no­ wej siły politycznej w oparciu o koalicję licznych patriotycznych stowarzyszeń i ruchów społecznych, która pod sztan­ darami głoszenia prawdy i wdrażania nowej filozofii działania zjednoczyłaby większość polskiego społeczeństwa. Obywatelska Komisja Śledcza po­ winna umożliwić osiągnięcie tego celu! Jeśli zgadzacie się Państwo z naszą diagnozą i argumentacją, to prosimy o wyrażenie poparcia dla naszych dzia­ łań poprzez wysyłanie e-maili o treści „Nie wyrażamy zgody, powołujemy Obywatelską Komisję Śledczą” na adres teresagarland@fidespolska.pl, celem przekazania tego stanowiska polskim władzom dla ewentualnego wymusze­ nia debaty z rządem nad pilnym prze­ definiowaniem strategicznych celów gospodarczych Polski. W imieniu OKOPZN: Krzysztof Tytko, Bogdan Gizdoń, Marek Adamczyk, Teresa Garland, Zbigniew Martyniak


LISTOPAD 2017 · KURIER WNET

5

KURIER·ŚL ĄSKI

Biskup Magdeburga Feige w homilii powiedział, że Luter, podobnie jak święty Franciszek (...) poprzez swoją wiarę w Boga gruntownie zmienił swoje życie. I jest to przykład, który powinni naśladować wszyscy chrześcijanie. beralizmu i reguł tak pojętego dialogu ekumenicznego Kościół katolicki powi­ nien być otwarty i tolerancyjny. Ma być zasadniczo inny od tego, który zapewne uformował moją mamę, a którego du­ chowymi wartościami nasycone było życie śląskich rodzin, w tym mojego domu rodzinnego wraz z obowiązującą tu kindersztubą.

Trochę historii Gdy byłem szkrabem, w arsenale tra­ dycyjnej śląskiej rodziny było w użyciu sporo zróżnicowanych sposobów, aby dziecku, nie daj Boże, nie przyszło do głowy, że może robić, co mu się żywnie podoba. Skarcenie niesfornego najducha było przecież czymś najbardziej na caluśkim świecie naturalnym i oczywi­ stym. Obowiązywała żelazna logika: przeskrobałeś, bratku, to oberwiesz! A ewentualne pretensje i żal, że zrobi­ ło się z tego powodu w chałupie niemiło, miej tylko do siebie! Że tak być musi, wiedzieli wszyscy. Kto wie, czy nie moż­ na w tym roztropnym przeświadczeniu dostrzec naturalnych śladów intuicji św. Augustyna, który zauważył: Skarć mądrego, a będzie cię miłował. Gdyby ktoś w czasach mojego dzie­ ciństwa twierdził, że dzieci nie potrzebują wychowania (Żaden dorosły nie jest odpowiedzialny za dzieci! Kto kocha dzieci, ten ich nie wychowuje.), z całą

pewnością uznano by, że coś mu pizło do głowy. Tymczasem dzisiejszy stu­ dent pedagogiki musi o tych głupotach w opasłych podręcznikach czytać (zob. Pedagogika, podstawy nauk o wychowaniu, redakcja naukowa Bogusław Śliwer­ ski, Gdańsk, 2006, s. 201) i wysłuchiwać pokrętnych apeli, aby koniecznie poznać tego rodzaju pofyrtane pedagogiczne idee międzynarodowych ekspertów i od­ kryć w nich nową jakość pedagogiki, bo rzekomo dopiero wtedy można poczuć się prawdziwym Europejczykiem! Na Śląsku w latach mojego dzie­ ciństwa (zaraz po wojnie) na widok tak sformatowanego Europejczyka koń by się uśmiał. Lecz nie o koniach tu przeca godomy, a o Ślonzokach, którzy świadomie swoje pociechy wychowywali, dobrze wiedząc, że należy to do ich świętego obowiązku. Robili to jednak w sposób, który dzisiejszym lewackim siłom postę­ pu kazałby bez wahania zdefiniować te

iż jedynym powodem skreślenia niniej­ szych uwag jest sformułowanie paru ostrożnych przypuszczeń, skąd u mojej mamy taka postawa? Jak to się stało, że po latach wyszło na to, że bez for­ malnego wykształcenia (podstawowe) – w swojej krytycznej ocenie reforma­

należała. Ta niewiedza jest zrozumiała i nie może zaskakiwać. Musi natomiast budzić zdziwienie i zaniepokojenie to, co ostatnio mówią i piszą o Marcinie Lutrze ci, którzy zadali sobie trud prze­ czytania jego dzieł i zaznajomienia się z jego biografią.

dążeniami wysokich czynników Kościo­ ła katolickiego Obowiązuje tu dyrekty­ wa, w myśl której partnerzy w dialogu patrzą wpierw na to, co ich łączy, a do­ piero później ważą znaczenie różnic. Reguły ekumenicznego dialogu niczego dobrego nie wróżą. Na grun­ cie pokrętnego ekumenizmu wszystkie religie są równe – poza „religią toleran­ cjonizmu”, która jest równiejsza (ni­ czym świnie w Folwarku zwierzęcym Orwella). Kościół ma być jednym z wielu głosów, do tego wzdragającym się często przed zajęciem jednoznacznego stanowiska (K. Kratiuk, 2015, op. cit). Jest to sprzeczne z jednym z fundamentów cywilizacji łacińskiej, zachodniej – że jest prawda i jest fałsz.

Durna synteza?

REFLEKSJE NIEWYEMANCYPOWANEGO PEDAGOGA

Dialog ekumeniczny oznacza rezygnację ze schematów myślenia, powstałych

Herbert Kopiec

Mija właśnie rok od ogłoszenia w Lund protestancko-katolickiej deklaracji (31 października 2016 r.), w myśl której ponosimy równą winę za zranienie widzialnej jedności Kościoła. Autorzy dek­laracji mają świadomość, że współcześnie reformacyjny program Lutra stanowi dla katolików i luteranów duchowe oraz teologiczne wyzwanie.

„Ty mały Lutrze…”

wysiłki jako patologiczną przemoc w ro­ dzinie, wymagającą natychmiastowej interwencji wszechobecnego państwa. Mam poczucie, że szczęściarz ze mnie nie byle jaki. Wystarczyłoby bowiem, abym się później urodził (a zwłaszcza był małym postępowym Szwedem), a niewykluczone, że swoim dobrze mi przecież życzącym rodzicom, a pewnie i starszym braciom (też mnie przecież wychowywali!) zafundowałbym odsiad­ kę, a sam wylądowałbym w jakiejś rodzi­ nie zastępczej. Przesadzam? Chyba nie: niektóre reakcje najbliższych na moje dziecięce wybryki byłyby dziś uznane za niedopuszczalne, bo dyskryminujące i przemocowe.

Miejsce reprymendy w formowaniu ducha Zapamiętałem też, choć minęło już prawie 70 lat, że pośród słownych re­ prymend przewijała się ta przywołana w tytule dzisiejszego felietonu. Kto by wówczas przypuszczał, że moja mama wybierze sobie na swojego „wycho­ wawczego pomocnika” samego Lut­ ra (negatywne przykłady też przecież wychowują), którego heretycki zryw przeciwko dogmatom katolickim i papieżowi dał początek procesowi sprowadzenia na manowce milionów ludzkich dusz, a z którym mojej matce (1904–1994) nie było – najdelikatniej mówiąc – po drodze. Parę miesięcy temu ks. Marian Niemiec, biskup diecezji katowickiej Kościoła ewangelicko-augsburskiego wyjaśniał, że wystąpienie Lutra wynikało z potrzeby zmian w Kościele. W stanie dzisiejszej wiedzy nie możemy mówić, że reformacja była błędem. W tym przy­ padku to luterańskiemu biskupowi nie po drodze jest z moją mamą, katoliczką głębokiej wiary. Ale przecież mogło być inaczej. Wystarczyłoby, aby urodziła się jako ewangeliczka. I co wtedy? Stawiam to pytanie, poruszo­ ny ostatnimi deklaracjami, wydarze­ niami, publikacjami, dokumentami, a zwłaszcza wątpliwościami związany­ mi z uroczystościami 500-lecia refor­ macji. Szczególnie pouczający wydał mi się dokument zredagowany przez Papieską Radę ds. Popierania Jedności Chrześcijan Od konfliktu do komunii (Dzięgielów 2017), w którym pomiesz­ czony jest plan wspólnego świętowania pięćsetlecia zainicjowania reformacji! Owo wspólne świętowanie wpisu­ je się w intensywnie kreowany klimat nadziei, że Jubileusz REFORMACJI to szansa na walkę z ignorancją i niewiedzą (…), formułowaniem sądów, które nijak przystają do tego, kim jesteśmy. Obcość, odmienne postawy życiowe czy religij­ ne – podkreśla się (w tym przypadku słusznie) – wyzwalają lęk i niepewność, więc najłatwiej całkowicie zdystansować się od tej odmienności. Rok jubileuszowy – stwierdził biskup diecezji cieszyńskiej Kościoła ewangelicko-augsburskiego – traktujemy (...) jako szansę, żeby przekazywać, kim jesteśmy, jeśli tylko gdzieś pojawi się chęć poznania. (A. Drobek, „Dziennik Zachodni”, 10 marca 2017). Nie muszę zapewniać, że chęć tę w sobie odnalazłem i informować, ko­ mu ją zawdzięczam, nie muszę. Jest na­ tomiast moją powinnością odnotować,

tora Kościoła Świętego byłaby dziś po stronie ścisłej czołówki współczesnych profesjonalnych badaczy buntu Marci­ na Lutra?

Teoretyczny namysł nad wychowaniem W sensie ścisłym takiego namysłu nie było. Tak rzecz się miała w typowej ślą­ skiej rodzinie. Inaczej być nie mogło. Nie przypominam sobie, aby w domu była choć jedna książka naukowa. Jakoż nie oznacza to, że moi najbliżsi wyzbyci byli podstawowych – jakby dziś ucze­ nie powiedział jakiś psycholog społecz­ ny – „standardów wyobrażeniowych”, odnoszących się do fundamentalnych kategorii dobra i zła, prawdy i fałszu,

Apoteoza Lutra rozpoczęła się już po jego śmierci. Na przestrzeni wie­ ków był w oczach Niemców „drugim Eliaszem”, „prorokiem”, „ukrytym ce­ sarzem”, gigantem zapowiadającym III Rzeszę, a w końcu stawał się wzorem prawdziwego niemieckiego humanisty i reformatora (G. Kucharczyk, „Polonia Christiana” 2017, s. 46). Wielkość Marcina Lutra coraz wy­ raźniej dostrzegają i podkreślają do­ stojnicy niemieckiego Kościoła kato­ lickiego. W ubiegłym roku arcybiskup Monachium i Fryzyngi, przewodniczący konferencji episkopatu Niemiec kardy­ nał Reinhard Marx stwierdził, że Lu­ ter był bombową postacią. Biskup Mag­ deburga G. Feige w homilii, również w 2016 roku, powiedział, że Luter, po-

w wyniku różnorodności wyznań i podkreślających różnice między nimi. Co się kryje za pozornie niewinnie brzmiącym stwierdzeniem rezygnacja ze schematów myślenia, czy też rezygnacja z podkreślania różnic między wyznaniami? Czy aby nie mamy tu do czynienia z fenome­ nem, który określany bywa jako durnyj sintez (durna synteza)? Wynika z niej, że można na przykład jednocześnie wy­ chwalać cara i Lenina. Zapewne nieschematycznie zacho­ wał się pastor luterańskiego Kościo­ ła w Danii, Thorkild Grosboell, który w kazaniu do wiernych (czerwiec 2004) wyznał, że nie wierzy ani w zmartwych­ wstanie, ani w Boga. Stracił wiarę, ale nie chciał odejść z parafii, bo czuł się potrzebny parafianom jako pocieszy­ ciel duchowy. Wiarę uznał za ważny, ale przecież nie wyłączny warunek kon­ tynuacji misji w parafii. W efekcie te­ go rodzaju działań nie ma już jasnego rozróżnienia między człowiekiem wie­ rzącym i niewierzącym, wiedzą a igno­ rancją, między sztuką a błazeństwem.

Nie bagatelizujemy różnic

FOT. WIKIMEDIA COMMONS

Z

daniem nie tylko prof. Grzego­ rza Kucharczyka (nie po dro­ dze mu z Lutrem), deklaracja maluje wyjątkowo jednostron­ ny, fałszywy obraz historii. Dzieje refor­ macji w Szwecji, Anglii, Danii znakomi­ cie to egzemplifikują. Luteranizm został tu narzucony odgórnie i długo musiał korzystać ze wsparcia władzy (Polonia Christiana 2017). Niechęć do Marcina Lutra wydała mi się jakoś swojska. Odżyło we mnie wspomnienie z dzieciństwa, związane z moją mamą, która też za Lutrem nie przepadała. Jest więc o czym rozważać, zwłaszcza że rozpętana pół tysiąca lat temu rewolucja protestancka, pramatka wszystkich następnych rewolucji (łącz­ nie z genderową), ciągle – przy niewiel­ kiej świadomości ludzi – trwa. Nieznane jest prawdziwe oblicze Lutra. Nie została przekazana wiedza źródłowa na jego temat. Przykładowo (wzmiankował o tym ostatnio w inter­ necie ks. prof. Tadeusz Guz) syn pastora luterańskiego Friedrich Nietzsche, gdy się dowiedział o Lutrze i zbrodniach, których dokonała reformacja, napisał z wielkim wyrzutem: Dlaczego nam, Niemcom, nie wolno było przez tyle wieków poznać prawdziwego Lutra? I wiecie, co się stało? – pytał badacz luteranizmu, ksiądz profesor. Ano, Nietzsche oszalał... (Internet, O reformacji M. Lutra, styczeń 2017). Łagodniej i bardziej konstruktyw­ nie na postać i historię Marcina Lutra zareagował Grzegorz Braun. Na XIV Kongresie Konserwatywnym pt. Pięć wieków walki z Kościołem (Niepołomice, 7 X 2017), w związku z realizacją swo­ jego filmu Luter i rewolucja protestancka powiedział: Popularna wykładnia tej historii, do dziś politycznie poprawna i obowiązująca (…) tak się ma do prawdy historycznej, do rzeczywistości, jak opowiadania o Leninie do rzeczywistej biografii tego czołowego zbrodniarza poprzedniego stulecia. Dlatego warto przybliżyć biografię Lutra i jego wspólników w dziele zniszczenia cywilizacji chrześcijańskiej. Wzmiankowany już ks. prof. Guz dowodził: Stała się rzecz bez precedensu – Marcin Luter, jako pierwszy w dziejach, Boga objawionego ukazał pod postacią najtragiczniejszej postaci w dziejach, czyli pod postacią szatana. (op. cit). Rozpoznanie konsekwencji takiej współczesnej rewolucji dla zwykłego zjadacza chleba nie jest łatwe. Na jej gruncie możemy być katolikami, ale… musimy uznać „małżeństwa homoseksualne”, a także prawo kobiet do aborcji, bo jeżeli nie, to będziemy „bigotami”, „fanatykami”, których nowoczesne społeczeństwo tolerować nie może i nie powinno (T. Terlikowski, 2017). Wedle współ­ cześnie obowiązujących dogmatów li­

Satyra z czasów Reformacji: Diabeł grający na Lutrze (drzeworyt, ok. 1530)

piękna i brzydoty. A zwłaszcza, aby po­ zbawieni byli wrażliwości w kwestiach religijnych. Przeciwnie: stosunek do Pa­ na Boga i Kościoła zasadniczo przesą­ dzał o ocenie człowieka. W wartościowaniu i w ocenie ludzi w zależności od ich stosunku do Pana Boga i Kościoła katolickiego na „woj­ nę religijną” się nie zanosiło, ale przy­ należność do Kościoła nie była spra­ wą obojętną. Świadczyć o tym może chociażby fakt posługiwania się (gdy coś przeskrobałem) przez moją mamę wzmiankowanym werbalnym skarce­ niem: Ty mały Lutrze! Towarzyszyło mu charakterystyczne pogrożenie palcem. Cóż ja, wonczas 6-7 letnie pacholę, mo­ głem z tej reprymendy rozumieć? Oczy­ wiście mogłem się domyślać i zapewne tak było, że ten Luter to jakiś niedobry człowiek, którego moja mama nie lubi i bardzo nie chce, abym i ja miał z nim jakiejś konszachty. Z całą pewnością też i mama do ekspertów od protestan­ ckiej rewolucyjnej herezji, a zwłaszcza źródeł i skutków jej szkodliwości, nie

dobnie jak święty Franciszek (...) poprzez swoją wiarę w Boga gruntownie zmienił swoje życie. I jest to przykład, który powinni naśladować wszyscy chrześcijanie (G. Kucharczyk, op. cit., s. 48). Jeśli pasterze Kościoła katolickiego będą się odnosić do Lutra z tak wielką atencją, może się zdarzyć, że I ty zostaniesz protestantem. Takim to tytułem opatrzył przed dwoma laty swój tekst K. Kratiuk, zdecydowany krytyk i ba­ dacz luterańskiej rewolucji. Już wkrótce – ostrzegał – miliony katolików mogą się stać protestantami. (…) Co ciekawe, protestantyzacja Kościoła Świętego następuje odgórnie. Protestantem można będzie zostać, nie zmieniając nawet parafii! („Po­ lonia Christiana” styczeń-luty 2015).

Marcin Luter w perspektywie dialogu ekumenicznego Nadzieję na przezwyciężenie sprzecz­ nych namiętności i ocen w postrzega­ niu Lutra wiąże się z ekumenicznymi

W świetle obserwowalnego rze­ czywistego zacierania różnic fakt, że zwolennicy dialogu ekumenicznego zapewniają, iż różnice nie są pomijane ani bagatelizowane, traktować należy jako zabieg propagandowy. Rewolucja protestancka zainicjowana przez Lutra ciągle trwa, pogłębiając i utrwalając nie tylko pogubienie religijne, ale i zała­ manie się ładu moralnego. Nie będę ukrywał, że to nieszczęście potwierdza trafność wyboru mojej mamy i przydaje mu społecznego znaczenia. Wracając do postulowanego w ra­ mach pokrętnego ekumenizmu wątku wspólnego świętowania: wkraczamy tu w przestrzeń nieprzezwyciężalnej sprzeczności i chaosu. Nie będzie wszak wspólnego świętowania Świętej Bożej Rodzicielki, gdyż protestanci negują Bo­ że macierzyństwo Maryi. Nie staniemy też we wspólnej kolejce do konfesjonału, bo protestanci nie spowiadają się in­ dywidualnie. Wspólnie świętując, nie za dobrze też będzie mówić o papie­ żu, który wedle braci zreformowanych pozostaje kimś w rodzaju uzurpatora, żeby nie powiedzieć za Lutrem – diabła. Nie wspomnimy też raczej o świę­ tych, czyśćcu, odpustach, celibacie. Dla­ czego? Ano żeby nie psuć świątecznej at­ mosfery. Jesteśmy przecież nienagannie bardzo gościnni (K. Kratiuk, op. cit.). Ale się porobiło… Już widzę minę mo­ jej mamy, gdyby dożyła dnia, w którym to z honorami w Watykanie (a stało się to kilka miesięcy temu) odsłaniano po­ mnik Marcina Lutra. Powstaje więc pytanie: czy taka wolność nie jest aby pogardą dla rozu­ mu, a cena walki z fundamentalizmem religijnym za pomocą ekumenicznego dialogu – za wysoka?

Przeszłość uobecnia się w upamiętnieniu Podczas gdy przeszłość jest niezmien­ na, jej obecność w teraźniejszości ulega zmianie. W perspektywie 2017 roku chodzi zatem nie o to, aby opowiedzieć

(o Marcinie Lutrze i jego reformacji) inną historię, ale aby tę samą historię opowiedzieć w inny sposób. I się zaczęło – hulaj dusza, piekła nie ma! Sięgając pełną garścią do „do­ brodziejstwa” reguł ekumenicznego dialogu, może się zdarzyć, iż nie bę­ dziemy wiedzieli, że Luter-reformator wypowiedział wojnę nie tylko filozofii, ale przede wszystkim rozumowi. Oto co o rozumie głosił ojciec reformacji, którego pomnik właśnie w Rzymie od­ słonięto: Rozum w sprawach duchowych – pisał Luter – jest ślepotą i ciemnością (…) diabelską k... Rozum może tylko bluźnić i pozbawić czci to, co Bóg powiedział i stworzył (...) Jest „najdzikszym wrogiem Boga”. Anabaptyści mówią, że rozum jest pochodnią... I jakież to rozum ma roztaczać światło? Chyba podobne do tego, jakie by roztaczał brudny śmieć wsadzony do latarni. Rozum to jest największa k... diabelska; z natury swojej i sposobu bycia jest szkodliwą k...; jest prostytutką, prawdziwą k... diabelską, k... zeżartą przez świerzb i trąd, którą powinno się zdeptać nogami i zniszczyć ją i jej mądrość... Rzuć jej w twarz plugastwo, aby ją oszpecić. Rozum jest utopiony i powinien być utopiony w Chrzcie... Zasługiwałby na to, aby go wyrzucono w najbrudniejszy kąt domu, do wychodka (za: J. Maritain, Trzej reformatorzy. Luter, Kartezjusz, Rousseau, tłum. K. Michalski, Wyd. Fronda – Apostolicum, Warszawa – Ząbki 2005, s. 66). Wbrew intencjom reguł ekume­ nicznego dialogu, ale za to w imię sza­ cunku dla faktów odnotujmy, że Marcin Luter ma też na swoim koncie książ­ kę zatytułowaną Przeciwko papiestwu rzymskiemu utworzonemu przez diabła. Rozpoczął ją słowami o arcypie­ kielnym Ojcu Świętym. Czytelnik do­ wie się z niej, że papieże to bluźniący łajdacy i osły, Antychryści, należy ich topić, a papiestwo jest największą plagą na ziemi, którą szerzy szatan (K. Kra­ tiuk, Klasówka z reformacji, „Polonia Christiana” 2017).

To moja mama miała recht Miałem więcej opowiedzieć o mamie niż o Lutrze. Warto i trzeba mówić o lu­ dziach formatu mojej mamy, zwłaszcza że wyszło na to, iż to Ona, a nie refor­ mator z Wittenbergi mioła recht. Nie wszystkim się to spodoba. Napomknę jedynie, że nie zauważyłem, aby mo­ ja mama kogoś religijnie prześlado­ wała. Dobrze natomiast pamiętam, że otrzymywała pisemne podziękowania od najróżniejszych organizacji chary­ tatywnych za przekazywane pieniężne darowizny. Zauważyłem, że szczególnie starała się pomagać (miała niezłą jak na owe czasy emeryturę po mężu gór­

Ale się porobiło… Już widzę minę mojej mamy, gdyby dożyła dnia, w którym to z honorami w Watykanie (a stało się to kilka miesięcy temu) odsłaniano pomnik Marcina Lutra. niku) – jak mówiła – biednym małym Murzynkom. To tyle, gdy idzie o ewen­ tualne inklinacje rasistowskie. Wracając do wątku Lutra – bada­ czem jego życia i dokonań nie była, ale miała szczęście żyć w kręgu autentycz­ nych autorytetów, sensownych mistrzów duchowych. Słowem, żyć w czasach – jakby powiedział św. Augustyn – „pań­ stwa uduchowionego”, w którym pogar­ da dla rozumu nie była aż tak, jak to dziś bywa, ostentacyjna. Bo jak inaczej wy­ jaśnić niektóre zachowania i wypowie­ dzi, które znakomicie ilustrowały men­ talność i format osobowy mojej mamy? Jeden z przykładów: gdy wydałem pierwszą w życiu książkę, z nieskrywaną radością i dumą napomknąłem o tym mamie. Moja informacja spotkała się z krótką ripostą: Jakżeś taki mądry – to czymuś niy jest biskupem? Inny przykład: jako osoba pogod­ na, pełna humoru i radości, o Uniwer­ sytecie, studiach i nauce myślała jednak jako o czymś poważnym. Przekonałem się o tym któregoś późnego wieczora: będąc już w łóżku, oddałem się lektu­ rze „Przygód dobrego wojaka Szwejka”, choć był to czas sesji egzaminacyjnej i mama o tym wiedziała. Kiedy więc zobaczyła swojego synka-studenta z książką w ręku, uśmiechniętego od ucha do ucha, nie skrywając niepoko­ ju, mruknęła pod nosem jakoś tak: To tak wyglądo to twoi sztudyrowanie? Nie lepi by ci było siedzieć tu w chałupie? CDN. K


KURIER WNET · LISTOPAD 2017

6

KURIER·ŚL ĄSKI

Z

FOT. WIKIMEDIA COMMONS (13)

a nimi szła masa szlachecka trzech prowincji: Wielkiego Księstwa Litewskiego, Wiel­ kopolski i Małopolski złożo­ nej z ziem polskich i ziem ruskich aż po Kijów i Zadnieprze. Wszyscy oni korzystali z tych samych praw i pakto­ wali na sejmach i sejmikach jak równi z równymi. Oprócz Warszawy i Krakowa sto­ łeczny charakter zachowały: Wilno jako stolica Wielkiego Księstwa Litewskiego

Książę Konstanty Iwanowicz Ostrogski

(obejmującego także dzisiejszą Biało­ ruś), Grodno, w którym obradował co trzeci sejm, Mińsk, gdzie na przemian z Nowogródkiem odbywała się wiosen­ na sesja Trybunału Głównego Wiel­ kiego Księstwa Litewskiego (jesienna zawsze w Wilnie) oraz Kijów, podobnie jak Kraków, miasto królewskie Rzeczy­ pospolitej, ważny ośrodek życia reli­ gijnego (prawosławia), kulturalnego (Akademia Mohylańska) i polityczne­ go. Później doszedł jeszcze Poczajów, który zasłynął jako ośrodek pielgrzym­ kowy prawosławnych i grekokatolików. W mieście tym starosta kaniowski Mi­ kołaj Potocki, katolik, ufundował jeden z najważniejszych klasztorów i ośrod­ ków kultowych na Ukrainie, nazywany Ruską Częstochową. Mieszkańcy tych ziem solidarnie i z poświęceniem odpierali najazdy Moskwy, Tatarów i Turków. Hetman Stanisław Żołkiewski był pierwszym Europejczykiem, który zdobył Mos­ kwę, i jedynym, który okupywał stolicę carów. W 1620 r. poległ pod Cecorą, a jego głowę osadzoną na pice posła­ no sułtanowi. Wraz z wodzem zginęło wielu jego żołnierzy. Równie dotkli­ wa była porażka księcia Konstantego Iwanowicza Ostrogskiego pod Soka­ lem (1519 r.). Pamięć pobitych rycerzy polskich i litewskich oraz wołyńskiej

Hetman Stanisław Żółkiewski

służby ziemskiej została utrwalona w literackim świadectwie, jakim był wiersz Jana Kochanowskiego Na sokalskie mogiły, który opiewał ofiarę tych, którzy osłaniali ukrainne miasta i wsie: Tuśmy się mężnie prze ojczyznę bili / I na ostatek gardła położyli. / Nie masz przecz gościu / złez nad nami tracić. / Taką śmierć mógłbyś sam drogo zapłacić. Symbolem zbratania obu nacji stał się na Ukrainie starosta chmielnicki Przecław Lanckoroński (ok. 1489– 1531) herbu Zadora, zwany przez Ru­ sinów Lachem Serdecznym, oraz het­ man kozaków zaporoskich Eustachy Daszkiewicz (ok. 1455–1535), starosta czerkieski, i Dymitr Iwanowicz Wiś­ niowiecki-Bajda (ok. 1535–1563), sta­ rosta winnicki, ataman kozacki i kniaź w jednej osobie. Podobnie rzecz mia­ ła się z hetmanem kozackim Petro

Konaszewiczem-Sahajdacznym (1570– 1622), obrońcą prawosławia i wiernym towarzyszem broni hetmana wielkiego litewskiego Jana Karola Chodkiewicza (1560–1621), zaprzyjaźnionym także z królewiczem Władysławem IV Wazą. O nich to śpiewano w Koronie dumy rycerskie, a na Ukrainie dumki koza­ ckie. Wypadałoby również wspomnieć, nazywanego ruskim i litewskim Scipio­ nem, księcia Konstantego Iwanowicza Ostrogskiego (ok. 1460–1530), hetma­ na wielkiego litewskiego, protektora prawosławia w Rzeczypospolitej, wy­ dawcę Biblii Ostrogskiej, który w 1514 r. po bitwie z wojskami moskiewskimi pod Orszą, nazywanej drugim Grun­ waldem, zaintonował łaciński hymn Te Deum laudamus. W kampanii tej uczestniczył m.in. Jan Amor Tarnowski (1488–1561), przyszły hetman wielki koronny. Przedstawiciele tych trzech nacji: polskiej, litewskiej i ruskiej zlali się w jeden naród szlachecki. Współczesny im Jan Kochanowski (1530–1584)), książę poetów Słowiań­ szczyzny, marzył, aby narody Rzeczpo­ spolitej po unii państw i społeczeństw połączyła unia serc: A niechaj już Unii w skrzyniach nie chowamy, / Ale ją w pewny zamek do serca podamy. Jednak naród szlachecki, strzegąc zazdrośnie swoich przywilejów i złotej wolności, nie dzielił jej z pozostały­ mi stanami, które nie uczestniczyły w bogatym życiu publicznym Rzeczy­ pospolitej. Miało to znaczący wpływ m.in. na tożsamość chłopów, których mentalność zarówno w Koronie, na Litwie, jak i na Rusi kształtowały do­ minujące w Europie stosunki feudalne. W XVIII w. chłopi, pozbawieni praw obywatelskich, pozostali obojętni na dramat rozbiorów Rzeczypospolitej i utratę niepodległości. Upadek Rze­ czypospolitej zapowiadał ponad wie­ kową niewolę jej narodów, najbardziej odczuwalną przez elity, które zaborcy skazali na zagładę. Zarówno władcy prawosławnej Rosji, jak i protestanckich Prus za wa­ runek powodzenia procesów rusyfika­ cyjnych i germanizacyjnych uważali zagładę narodu szlacheckiego i wytę­ pienie katolicyzmu. Jednym z narzędzi unicestwienia Rzeczypospolitej było skłócenie ze sobą narodów zamiesz­ kujących jej rozległe terytoria od Bał­ tyku do Morza Czarnego. Wszelkimi sposobami starano się zatrzeć pamięć unii, która, mimo swych ułomności, funkcjonowała najdłużej w dziejach Europy, przybierając postać republi­ kańską z obieralnym królem, a w cza­ sach świetności noszącej miano Naj­ jaśniejszej, podobnie jak Republika Wenecka.

ziemię na mocy ustroju feudalnego, nabywali praw do dóbr feudalnych swego pana, który nie mógł ich usu­ nąć z zagrody. Przelewanie krwi za ojczyznę by­ ło przywilejem szlacheckim i tylko szlachcic płacił podatki, których wyso­ kość uchwalał sejm. Polityka rodzinna rozładowywała nadwyżki demogra­ ficzne wśród szlachetnie urodzonych, co zapobiegało dekoncentracji ziemi. Najstarszy syn dziedziczył dobra alo­ dialne, młodsi podejmowali karierę wojskową lub duchowną albo wstępo­ wali do klasztorów, gdzie często loko­ wano też córki. Szlachcic miał ziemię, jeździł nawet z odległego Zaporoża na sejmiki i sejmy ordynaryjne i ex­ traordynaryjne, wybierał królów i de­ putatów do Trybunałów Koronnych i Litewskich, korzystał z przywileju nietykalności osobistej i majątkowej oraz prawa do rokoszu, służył tylko w jeździe (autoramentu narodowe­ go), na wyprawy wojenne wyruszał z własnym pocztem i ekwipunkiem. Najzamożniejsi i najlepiej wyszkole­ ni zaciągali się do husarii. Piechota był to autorament cudzoziemski i słu­ żyli w nim nie chłopi, a najemnicy niemieccy i szkoccy. Tak więc tylko szlachcic miał tożsamość i stanowił tzw. naród polityczny, a chłopi pol­ scy, litewscy i ruscy stanowili żywioł, który zaborcy postrzegali jako łatwy łup. W ich mniemaniu można go by­ ło przekształcić w lojalnego podda­ nego, według wzoru, jakim był chłop

z przestrzeni Ukrainy szlachta zaścian­ kowa, równie liczna jak ta na Litwie, opisana przez Adama Mickiewicza w Panu Tadeuszu. Osoba gubernatora D. Bibikowa i związane z nim wydarzenia zainspi­ rowały T.H. Szewczenkę do napisania utworu pt. Opętany. Poeta ubolewał, iż uciskany w imieniu cara naród nie tylko nie buntował się przeciw swoje­ mu losowi, ale wręcz starał się prześla­ dowcy przypodobać. Wielu mieszkań­

Taras Hryhorowicz Szewczenko

ców Ukrainy dążyło tylko do tego, by wkupić się w łaski administracji gu­ bernatora D. Bibikowa. Poeta określił swoich rodaków jako ród przeklęty. Chłopi w zaborze rosyjskim po zniesie­ niu poddaństwa i uwłaszczeniu musieli płacić podatki państwu i obowiązywała ich 25-letnia służba wojskowa. Aby się

nowych modnych prądów, takich jak socjalizm-marksizm propagujący walkę klas i darwinizm społeczny, na którym wyrosły: rasizm i nauki o czystości krwi oraz teoria walki ras. Nurty te w XX w. zebrały krwawe żniwo wśród naro­ dów zamieszkujących tereny dawnej Rzeczypospolitej. Świadectwem, jak różne były to światy, mogą być m.in. żeńskie imiona nadawane przed re­ wolucją 1917 r.: Wiera, Nadieżda i Lu­ bow (trzy cnoty kanoniczne) oraz Irina od greckiego słowa pokój. W czasach stalinowskich zastąpiono je nowymi imionami, jak: Kolektywizacja, Indu­ strializacja i Elektryfikacja.

Problem unarodowienia chłopów a niepodległość Tak więc najważniejszą na ziemiach byłej Rzeczypospolitej drogą do nie­ podległości była droga do unarodo­ wienia chłopa. Na ziemiach polskich podjęto w tym kierunku różne dzia­ łania, w które zaangażował się Koś­ ciół, ziemiaństwo-inteligencja i ruchy polityczne. Duchowieństwo podjęło m.in. w walkę z alkoholizmem (nało­ giem niewolników), powołując liczne bractwa trzeźwości. Na Śląsku z akcji duszpasterskiej zwalczania plagi pijań­ stwa zasłynął w 1844 r. ks. Alojzy Fi­ cek (1790–1862), twórca Sanktuarium Maryjnego w Piekarach Śląskich, do którego pielgrzymowały setki tysięcy

I Rzeczpospolitą stworzyli przedstawiciele elit trzech nacji, m.in. litewscy Kiszkowie, Gasztołdowie i Radziwiłłowie, Rusini: Sanguszkowie, Sapiehowie, Tyszkiewicze, Czartoryscy, Ostrogscy, Wiśniowieccy, Daniłłowiczowie; nację polską reprezentowali Potoccy, Zamoyscy, Lubomirscy, Tarnowscy i Lanckorońscy.

Drogi do niepodległości Od świetności do upadku Zdzisław Janeczek

Syn ziemi kijowskiej, ukraiński poeta narodowy Taras Hryhorowicz Szew­ czenko (1814–1861) przestrzegał przed uleganiem fałszywym sugestiom pro­ wadzącym do przedwczesnej radości z upadku Rzeczypospolitej, gdyż jej

z guberni tambowskiej lub piasków Brandenburgii. Różnice społeczne i religijne (sprawa dysydentów) po­ służyły zaborcom do pogłębienia po­ działów wśród mieszkańców dawnej Rzeczypospolitej, a utrzymanie tzw. serwitutów, czyli użytków wspólnych, miało skłócić wieś z dworem. Chłopi w omawianym okresie byli zaintere­ sowani wyłącznie zniesieniem pod­ daństwa i uwłaszczeniem, a piętnem przeszłości była cechująca ich men­ talność niewolnika. W tej sytuacji kolejne zrywy po­ wstańcze 1794, 1830/1831 i 1863 r. musiały się skończyć klęską i zdzie­ siątkowaniem dawnych elit Rzeczy­ pospolitej. Od tego momentu Polacy, Ukraińcy i Litwini będą się sposo­

nie buntowali, urzędnicy carscy indok­ trynowali niepiśmiennych poddanych, rozgłaszając, iż gdyby Rzeczypospolita nie upadła, nadal obowiązywałaby pań­ szczyzna, i radzili mużykom jak najda­ lej trzymać się od Polski. W okresie po­ wstań zachęcali do napadów na dwory i zaboru mienia szlachty, w szczególno­ ści tej katolickiej. W okresie powstania 1863 r. chłopi po raz kolejny okazali swą wrogość wobec Polski i niechęć do idei niepodległości. W drastycz­ ny sposób opisał to Stefan Żeromski (1864–1925) w noweli Rozdziobią nas kruki, wrony. Rosjanie w walce z powstańcami próbowali wykorzystać doświadcze­ nia rabacji galicyjskiej 1846 r. i prze­ ciwstawić polskich, litewskich oraz

Hetman kozacki Piotr Konaszewicz­ -Sahajdaczny

Zadora – herb Przecława Lanckoroń­ skiego zwanego „Lachem Serdecznym”

Hetman Jan Karol Chodkiewicz

„trup” przygniecie także Ukraińców. Z kolei do Polaków, przypominając, jak to razem gromiliśmy Moskwę i Tur­ ków, apelował: „Podaj rękę Kozakowi i daj swe serce i odtwórzmy wspólnie ten Raj”. Odszukanie jednak dróg do nie­ podległości przez Litwinów, Rusinów i Polaków wymagało czasu i nie było zadaniem łatwym. Jedną z najważniej­ szych kwestii do rozwiązania była spra­ wa chłopska. Chłopi byli najliczniejszą grupą społeczną, indyferentną jednak politycznie i obojętną na sprawy pub­ liczne. Przez wieki w ramach systemu feudalnego zajmowali się tylko sianiem i oraniem, a ich świadomość ograni­ czał horyzont kościoła-cerkwi, dworu i karczmy. Nie mieli żadnego kontak­ tu z państwem. Nie służyli w wojsku ani nie płacili podatków. Dzierżawiąc

bić do wybicia się na niepodległość, każda nacja na własną rękę. Jednak do realizacji tego celu koniecznością było w latach 1863–1918 zbudowanie tożsamości narodowej i patriotycznej mas chłopskich. Dawny stan szlachecki w niektó­ rych rejonach Rzeczypospolitej uległ niemal całkowitej biologicznej zagła­ dzie. Było to m.in. zasługą generała Dimitrija Bibikowa (1788–1870), w la­ tach 1837–1852 gubernatora podolskie­ go i wołyńskiego oraz gubernatora wo­ jennego kijowskiego, zdecydowanego rusyfikatora, współinicjatora i wyko­ nawcy wielkiej akcji weryfikacji szla­ chectwa, w wyniku której masy szlachty zagrodowej na Ukrainie zostały po­ zbawione praw stanu i wcielone na 25 lat służby w szeregi armii rosyjskiej na Kaukazie. W ten sposób zniknęła

Kwestia chłopska i problem tożsamości

chłopów i całej szlachty. „Ziemia ich będzie należeć do tych, co wyostrzą noże, kosy i topory”. Schizmatyccy popi podżegali z ambon do mordów i palenia. Sprawcom rzezi obiecy­ wano wdzięczność cara, bogactwo i awans do rosyjskiego stanu szlache­ ckiego. Władze rosyjskie wyznaczyły dla chłopów nagrodę w wysokości 10 rubli za żywego schwytanego po­ wstańca oraz 5 rubli za głowę każdego polskiego buntownika. Jeszcze w ostatnich dekadach XIX w. powstańcy 1863 r. byli w chłop­ skim przekazie uosobieniem szaleń­ stwa i zbrodni, o Kazimierzu Wielkim (1310–1370) dawni pańszczyźnia­ ni wiedzieli tylko tyle, że ożenił się z niechrzczoną Żydówką, w Janie III Sobieskim (1629–1696) widzieli króla szlachty, a o ostatnim władcy Stanisła­ wie Auguście (1732–1798) mówili, że sprzedał Polskę carycy. Kolejne powsta­ nia oceniali jako potworną zbrodnię i plagę tego świata. Nawet Tadeusz Koś­ ciuszko (1747–1817), zgodnie z propa­ gandą zaborców, został zapamiętany, jako zbrodniarz i szalony szlachcic, który przyjechał bryczką do Krakowa i wydał wojnę największym potęgom tego świata. Mocarzem nad mocarzami ja­ wił się rosyjski car – olbrzym w złotej zbroi, który rozkazywał światu, gdyż jego władza pochodziła od Boga. Do chłopskiej historii przeszedł impera­ tor Mikołaj I (1796–1855), ponieważ w 1848 r. pomógł ich cesarzowi Fran­

ruskich chłopów miejscowej szlach­ cie. Włożono wiele wysiłku, aby wzmocnić wśród włościan przeko­ nanie, iż powstanie to „pańska wojna”. Mordom i okrucieństwom nadano ideologiczny charakter. Z narzędzia władzy stał się terroryzm systemem, planowym wprowadzeniem przemo­ cy we wszystkie dziedziny życia war­ stwy ziemiańskiej, apoteozą mordu jej przedstawicieli. Odwoływano się do najgorszych instynktów i pożądliwo­ ści „na wpół dzikich ludzi”. Witebski naczelnik wojenny zachęcał chłopów i wojsko do masowej eksterminacji, mówiąc „Car i Rosja będzie wam dzię­ kować, kiedy mniej będziecie brali w niewolę, a więcej będziecie zabi­ jali”. Kolportowano różnego rodza­ ju druki, jak np. pismo pt. Tajemna wola cara, które nawoływało do wy­ mordowania wszystkich katolików

ciszkowi Józefowi I (1830–1916) po­ konać węgierskich buntowników L. Kossutha (1802–1894). Jednych po­ wywieszał, a drugich uwiózł w głąb Rosji, za co dostał należne mu złoto. Tożsamość chłopa zarówno w Ga­ licji Zachodniej, jak i Wschodniej mia­ ła wiele wspólnego. Jedni i drudzy nie uważali się za Polaków, bez względu na to, czy mieszkali pod Krakowem, Tarnowem, czy pod Stanisławowem i Tarnopolem. Ci spod Krakowa jeszcze w drugiej połowie XIX w. na pytanie, czy są Polakami, odpowiadali – nie, i wskazywali na mieszkańców dworu. Krwawym pogromom ludności zie­ miańskiej na Ukrainie odpowiadała Rzeź Galicyjska zwana rabacją chłop­ ską, do której doszło w 1846 r. pod przewodnictwem Jakuba Szeli (1787– 1860). Ci, co wówczas dawali chłopom wolność z urzędu, kierowali się intencją zahamowania procesu przebudzenia narodowego. Ich dążeniem było, by chłopi stali się Rosjanami, Austriakami i Prusakami. Rzeczpospolita była wciąż groźna, chciano wymazać jej pamięć i przysłonić darem wolności od cara lub cesarza. Wbrew oczekiwaniom zaborcy podjęli kontrdziałania przedstawicie­ le rodzimych elit, m.in. Oleksandr Bar­ wiński (1847–1927) herbu Jastrzębiec i Wacław Lipiński, po ukraińsku Wia­ czesław Łypynskyj (1882–1931), herbu Brodzic. Barwiński jako pedagog, hi­ storyk i polityk ukraiński działał w To­ warzystwie „Proswita”, którego celem było zwalczanie analfabetyzmu, dzia­ łanie na rzecz wzrostu świadomości narodowej, działalność wydawnicza, prowadzenie chórów, orkiestr, biblio­ tek, czytelni i świetlic oraz organizo­ wanie i wspieranie ukraińskiego ru­ chu spółdzielczego. Z kolei historyk i publicysta W. Lipiński budował zręby ukraińskiego ruchu konserwatywnego i współtworzył Ukraińską Partię De­ mokratyczną Włościańską. Opowiadał się, podobnie jak Barwiński, za zgodą Ukraińców i Polaków jako współgo­ spodarzy tej samej ziemi, po to, by zli­ kwidować nędzę galicyjską i dzielić się prawami, jak równi z równymi. Obaj jako konserwatyści kierowali się zasa­ dami chrześcijańskimi. Podobnie, jak T. Szewczenko, osa­ dzeni byli w tradycji kultury greckiej oraz tkwili w etyce prawosławia i na­ uce Chrystusa, na której wyrosła Ruś Kijowska. Znaleźli się w opozycji do

Tadeusz Kościuszko

chłopów i robotników. Podjęto rów­ nolegle wysiłek alfabetyzacji, tj. nauki czytania i pisania. Pojawiły się zarówno w Kongresówce, jak i w Galicji licz­ ne czasopisma dla ludu. Ponadto we wszystkich zaborach upowszechnia­ no rodzimą literaturę. Działały liczne koła Towarzystwa Czytelni Ludowych i Macierz Polska, pojawiły się Latające Uniwersytety. Jak ważną rolę odegra­ ła literatura piękna, potwierdza lektu­ ra pamiętników działaczy ludowych: Wincentego Witosa (1874–1945) i Ja­ kuba Bojki (1853–1943). Powszechnie czytano Biblię w przekładzie ks. Jakuba Wujka (1541–1597), Kazania Sejmowe i Żywoty świętych ks. Piotra Skargi (1536–1612) oraz Trylogię Henryka Sienkiewicza (1846–1916), która biła rekordy poczytności. Jednak talent pisarski H. Sienkie­ wicza nie wydałby takich owoców, gdy­ by nie Konrad Prószyński (1851–1908), pseudonim „Kazimierz Promyk”, uro­ dzony w zubożałej rodzinie szlache­ ckiej w Mińsku działacz oświatowy, pisarz i wydawca. Ojciec jego prowadził w Mińsku zakład fotograficzny, jeden z pierwszych na ziemiach Rzeczypo­ spolitej. Jako dziecko został on zesłany wraz z rodzicami i rodzeństwem do Tomska na podstawie oskarżenia ojca o działalność patriotyczną, polegają­ cą m.in. na sygnowaniu prac znakiem Orła i Pogoni. W wieku 17 lat wrócił do kraju i w 1875 r. założył tajne To­ warzystwo Oświaty Narodowej, mające na celu edukowanie ludu. „Promyk” był autorem podręcz­ ników do nauki czytania, m.in. pierw­ szego nowoczesnego elementarza (wyd. 1875) oraz wydanej w 1879 r.


LISTOPAD 2017 · KURIER WNET

7

KURIER·ŚL ĄSKI

Roman Dmowski

Obrazkowej nauki czytania i pisania (nagrodzonej na międzynarodowej wystawie Londyńskiego Towarzystwa Pedagogicznego 1893). Propagował ponadto nauczanie indywidualne metodą samouctwa i położył zasłu­ gi w upowszechnianiu czytelnictwa na wsi. Od 1881 r. wydawał tygodnik dla chłopów pt. Gazeta Świąteczna, a w 1878 r. założył w Warszawie Księ­ garnię Krajową, zajmującą się rozpo­ wszechnianiem literatury popularnej. Za swą ofiarną pracę otrzymał tytuł członka honorowego Towarzystwa Szkoły Ludowej. Można śmiało powiedzieć, iż wszystkie partie polityczne razem wzię­ te nie były w stanie dokonać tego, co udało się H. Sienkiewiczowi i „Promy­ kowi”. Jak opisywał J. Bojko, dla chło­ pów, którzy posiedli sztukę czytania, kontakt z dziełem H. Sienkiewicza był prawdziwą ucztą duchową. Podczas lektury, gdy doszli do zbaraskiej historii Litwina Longinusa Podbipięty i opisu jego męczeńskiej śmierci, najpierw oj­ ciec i wuj lektora uklękli w izbie i od­ mówili modlitwę za konającego, a po­ tem pacierz za spokój duszy wielkiego rycerza. Scena ta obrazuje fenomen siły słowa i otwarcie chłopskiej wyobraźni na sprawy publiczne. Również mieszkańcy dworów włą­ czyli się w akcję oświatową. Przykład dała jeszcze w pierwszej połowie XIX w. księżna Izabela Czartoryska (1746– 1835), nazywana Matką Spartanką, pre­ kursorka polskiego muzealnictwa i au­ torka Pielgrzyma w Dobromilu (1817), podręcznika historii Polski dla ludu, zawierającego powiastki i zalecenia z dziedziny moralno-obyczajowej. Była to pierwsza publikacja mająca na celu budzenie w warstwie chłopskiej toż­ samości narodowej. Księżna I. Czar­ toryska uwypuklała ciężkie warunki bytowe chłopów i ich przynależność do narodu polskiego. Z kolei Adam Asnyk (1838–1897) został jednym z współzałożycieli Towa­ rzystwa Szkoły Ludowej (1882), a póź­ niej jego honorowym członkiem. Jak to wyglądało, w sposób obrazowy opi­ sał później w swoich wspomnieniach rysownik Szymon Kobyliński (1927– 2002) na przykładzie własnej rodziny. Tak więc najważniejszymi czynnikami nacjonalizacji chłopów były: książki, nauczyciel, ksiądz, masowa emigracja zarobkowa, znajomość biegu wydarzeń dziejowych, gazety dla ludu, rodzina i aktualne wydarzenia. Za Oceanem dowiedzieli się nie tylko, że Ameryka to łóżko i fabryka, ale także, iż są Po­ lakami, gdyż każdy jest skądś. Do tego należałoby dodać rodzą­ cy się w Galicji ruch chłopski, które­ go jednym z głównych animatorów był ks. Stanisław Stojałowski (1845– 1911). Otrzymane prawo głosu wy­ borczego było tylko potwierdzeniem słów, iż „chłop potęgą jest i basta”. W ruch nauczania chłopów włączy­ ła się endecja, pojawiły się nowe ty­ tuły prasowe, jak: „Polak” i „Przegląd Wszechpolski”. W 1894 r. ugruntowała się legenda Naczelnika w sukmanie. We Lwowie udostępniono Panoramę Racławicką, a Kościuszko został za­ akceptowany przez masy jako bohater,

Józef Piłsudski

który poprowadził chłopów do walki o wolność i niepodległość. Mit Koś­ ciuszki dopełniła popularyzacja takich bohaterów, jak osoby słynącego z mę­ stwa i odwagi kosyniera Bartosza Gło­ wackiego (ok. 1758–1794) z Rzędowic i szewca Jana Kilińskiego (1760–1819). Unarodowieniu i kształtowaniu tożsamości jednostkowej sprzyjała również emigracja do miast. W Ło­ dzi i Warszawie rodził się nowoczesny przemysł, tworzyła się klasa robotnicza, a wśród działaczy ruchu socjalistycz­ nego pojawili się: młody J. Piłsudski (1867–1935) i Bolesław Limanowski (1835–1935), osobnicy „opętani wizją niepodległej Polski”. Ukierunkowali oni ruch robotniczy w stronę działań wolnościowych, kwestionując antynie­ podległościowy program I Proletariatu i podporządkowanie polskiego ruchu zwierzchnictwu rosyjskiemu. Na dawnym terenie I Rzeczypo­ spolitej to PPS miała być hegemonem. Piłsudski i jego otoczenie połączyli wy­ zwolenie społeczne z kwestią odbudo­ wy suwerennej Polski. Był to początek drogi do niepodległości, wytyczony przez nowego przywódcę, który nie zamierzał być pokornym sługą cara Wszechrosji. W opozycji do tej formacji ukształ­ tował się nurt Feliksa Dzierżyńskie­ go (1877–1926) i Róży Luksemburg (1871–1919), a stworzona przez nich SDKPiL była przeciwna tendencjom niepodległościowym i tradycji narodo­ wej jako bagażowi nie przystającemu

Jego książki Huragan i Rok 1809 umac­ niały orientację Polaków na Zachód. Podobną rolę odgrywały prace Szymona Askenazego (1865–1935), twórcy lwowskiej szkoły historycznej, w poglądach zbliżonego do obozu le­ gionowo-piłsudczykowskiego. Autor Przymierza polsko-pruskiego (1918) i najlepszej biografii Księcia Józefa Poniatowskiego (1905) tworzył w du­ chu romantycznym i polemizował ze szkołą krakowską, która winą za roz­ biory obarczała głównie samych Po­ laków. Jego dzieła cieszyły się równą poczytnością co powieści S. Żerom­ skiego i dramaty S. Wyspiańskiego. W czasie pierwszej wojny światowej przebywał w Szwajcarii i współpraco­ wał z H. Sienkiewiczem przy redakcji czasopisma komentującego sytuację międzynarodową. W sprawy narodo­ we mocno zaangażowała się Maria Ko­ nopnicka (1842–1910), czemu wyraz dała w Rocie, wierszu wymierzonym w kampanię germanizacyjną w zabo­ rze pruskim.

Dwie najważniejsze drogi do niepodległości Polski Obok romantycznej drogi powstańczej J. Piłsudskiego, szlachetnego rewolu­ cjonisty i socjalisty, na którą wkroczyła Organizacja Bojowa PPS, ponadpar­ tyjny Związek Walki Czynnej (1908), Związek Strzelecki (1910), Pierwsza Kadrowa i Legiony Polskie (1914), bie­

Konrad Prószyński

Henryk Sienkiewicz

obywatelom świata, rewolucjonistom burzącym stary ład, sięgającym po rząd dusz. Grupa ta jednak nie uzyskała po­ wszechnej akceptacji społecznej. Natomiast budowy kultury nie­ podległości podjął się Stanisław Wy­ spiański (1869–1907), dramaturg, poeta i artysta malarz. Autor Wesela i Wyzwolenia wezwał rodaków do prze­ budzenia narodowego i wyjścia z cho­ cholego tańca. W Krakowie spotkał się on z Józefem Piłsudskim, orędowni­ kiem drogi romantycznej, wyrażającej się w filozofii czynu zbrojnego. Naród z letargu budziły także dzie­ ła Wacława Gąsiorowskiego (1869– 1939) nawiązujące do epopei napole­ ońskiej i powstania listopadowego. Ich autor, ścigany przez carską ochranę za publikację pt. Ugodowcy (opisującej wizytę cara Mikołaja II w Warszawie), musiał szukać schronienia we Lwowie.

gła równolegle droga pragmatyzmu Romana Dmowskiego, stawiającego na katolicyzm i polskiego chłopa. Jej celem również była niepodległość. Au­ tor Myśli nowoczesnego Polaka (1902) i traktatu Niemcy, Rosja i kwestia Polska (1907) negował sens drogi powstańczej. Licząc na konflikt z Niemcami, chciał zyskać zaufanie Rosji i powiększyć gra­ nice autonomii wraz ze zjednoczeniem wszystkich ziem polskich. O kształcie terytorialnym odrodzonego państwa zgodnie z dążeniami endeckimi miał decydować program inkorporacji. Nie tylko dla jej przywódców wielką wagę miała dokonana w Rosji rewolucja lutowa 1917 r. Rząd Tym­ czasowy księcia Gieorgija Lwowa, wyłoniony w wyniku porozumienia Komitetu Tymczasowego Dumy i Pio­ trogrodzkiej Rady Delegatów Robot­ niczych i Żołnierskich przelicytował

niemiecko-austriacki Akt 5 XI 1916 r. i zadeklarował chęć utworzenia Polski niepodległej związanej z Rosją. Od­ tąd R. Dmowski w Paryżu mógł oficjal­ nie domagać się wolnej Polski. Z kolei J. Piłsudski po odmowie przysięgi na wierność cesarzowi Niemiec w lipcu 1917 r. został osadzony w twierdzy w Magdeburgu, a jego legioniści in­ ternowani w obozach w Szczypiornie i Beniaminowie. Obie drogi w 1918 r. doprowadziły do jednego celu, jakim było odzyska­ nie niepodległości. Na sukces Polaków złożyła się praca związana z epopeją Legionów, POW, Korpusu Polskiego Józefa Dowbora-Muśnickiego (1867– 1937) i Błękitnej Armii gen. J. Hallera (1873–1960). Podczas gdy od listopa­ da 1918 r. J. Piłsudski tworzył w kra­ ju wojsko, Roman Dmowski w Pary­ żu i Ignacy Paderewski (1860–1941) w USA zabiegali o uznanie wolnej Polski. Proklamowaną wreszcie 11 XI 1918 II Rzeczpospolitą należało jednak obronić przed agresorem ze wschodu, który mógł liczyć na wspólnotę intere­ sów drugiego wielkiego sąsiada Polski. Niemcy i Rosja Sowiecka zgodnie my­ ślały o likwidacji państwowości pol­ skiej. Z kolei mocarstwa zachodnie nie widziały potrzeby popierania polskich aspiracji. Punktem kulminacyjnym zmagań o niepodległość był rok 1920, a ich bohaterem stał się Józef Piłsudski. Przyszły Pierwszy Marszałek Pol­ ski zamierzał osiągnąć swój cel przez federację Polski z państwami powstały­ mi po rozpadzie Imperium Rosyjskie­ go (Litwą, Łotwą, Estonią, Białorusią, oraz sojuszniczą Ukrainą), w której Pol­ ska miałaby głos najważniejszy (Mię­ dzymorze Bałtycko-Czarnomorskie). Piłsudski był przekonany, że istnienie Polski między Niemcami a Rosją jest uzależnione od stworzenia systemu sil­ nych sojuszy lokalnych uniemożliwia­ jących ponowny rozbiór terytorium odrodzonej Rzeczypospolitej pomiędzy dwóch silnych sąsiadów – Niemcy i Ro­ sję. Jego zdaniem sama Polska byłaby zbyt słaba, by oprzeć się równoczesnej ekspansji niemiecko-rosyjskiej. W tym nurcie mieściła się też tzw. koncepcja prometeizmu. Na tym gruncie zrodzi­ ła się później idea Międzymorza jako przeciwwagi państw Europy Środkowo­ -Wschodniej, Skandynawii i Bałkanów dla agresywnych przygotowań wojen­ nych państw totalitarnych, tj. Niemiec, ZSRR i Włoch. Narzędziem realizacji tej idei miało być wojsko, które J. Piłsudski stworzył z byłych strzelców, legionistów, człon­ ków zakonspirowanej POW, Dowbor­ czyków i Armii Błękitnej gen. J. Hallera. Plan wyzwolenia byłych narodów daw­ nej Rzeczypospolitej przewidywał po­ dział terytorialny na kantony zamiesz­ kałe przez Polaków, Białorusinów bądź Litwinów. Ci ostatni wyrazili jednak ostry sprzeciw. Natomiast wyrazem podjętej współpracy z Białorusina­ mi było powołanie Armii Ochotni­ czej pod dowództwem gen. Stanisława Bułak-Bałachowicza (1883–1940), któ­ ra walczyła u boku polskich wojsk ze skutecznością równą Armii Konnej S. Budionnego, którą chlubiła się Armia Czerwona.

Już w grudniu 1919 r. J. Piłsud­ ski spotkał się w Belwederze z atama­ nem Symonem Wasylowyczem Petlurą (1879–1926) i porozumiał się co do warunków współpracy polsko-ukra­ ińskiej. Ukraińska Republika Ludowa znajdowała się wówczas w bardzo trud­ nej sytuacji militarnej. Po upadku Het­ manatu Pawło Skoropadskiego Rosja Sowiecka ogłosiła, że w związku z anu­ lowaniem traktatu brzeskiego prze­ stała uznawać niepodległość Ukrainy. W grudniu 1918 r. na terytorium URL wkroczyły z kierunku Kurska oddziały Armii Czerwonej, posuwając się w głąb kraju. 3 I 1919 r. zajęły Charków, insta­ lując tam marionetkowy Tymczasowy Robotniczo-Chłopski Rząd Ukrainy, który proklamował 29 I 1919 r. powsta­ nie Ukraińskiej Socjalistycznej Repub­ liki Radzieckiej. 5 II br. rząd URL pod naporem nacierającej Armii Czerwo­ nej opuścił Kijów, udając się kolejno do Winnicy, Równego i Kamieńca Po­ dolskiego. Dla Ukraińców nastał ciężki czas próby. Na ich terenie operowały także oddziały „Białych” gen. Antona De­ nikina. Resztki państwowości ukra­ ińskiej stanowiły cienki bufor od­ dzielający wojsko polskie od Armii Czerwonej i formacji gen. A. Deni­ kina. 21 IV 1920 r. S. Petlura zawarł układ sojuszniczy z Polską i od polsko­ -ukraińskiej ofensywy na Kijów do zawieszenia broni w wojnie polsko­ -bolszewickiej (12 X 1920 r.) był jedy­ ną uznawaną międzynarodowo głową państwa Ukrainy. Sojusz z S. Petlurą i ofensywa polsko-ukraińska na Kijów miała na celu przywrócenie wolnej Ukrainy. Polacy zapewnili broń, nato­ miast Ukraińcy zaopatrzenie w żyw­ ność. Tylko 6 Armia polska przekaza­ ła na potrzeby wojska ukraińskiego: 30 tysięcy karabinów, 298 karabinów maszynowych, 38 dział polowych i 6 ciężkich, 1 tysiąc pistoletów, 40 tysię­ cy mundurów, 29 tysięcy kompletów bielizny, 2 tysiące namiotów i 17 sa­ mochodów ciężarowych. Poza tym 6 Armia polska przekazała jednostkom ukraińskim około 600 tysięcy naboi karabinowych i 6 tysięcy sztuk amu­ nicji artyleryjskiej. Już od 10 II 1920 r. oficerowie S. Petlury otrzymywali ta­ kie same pobory jak polscy. J. Piłsudski udzielił także wsparcia wysłanniko­

straszyli, iż z Petlurą wrócą polscy pa­ nowie. Bierną postawę społeczeństwa usprawiedliwiała w części wieloletnia wojna, połączona z rekwizycjami, gwał­ tami i rabunkami. Inaczej zachowali się polscy chłopi, którzy w 1920 r. poszli w bój z najeźdźcą nawet z kosami ku­ tymi na sztorc. W tej sytuacji bolszewicy zdążyli pierwsi zaatakować i przełamać flankę białoruską, przez co zmusili siły pol­ sko-ukraińskie do pośpiesznego od­ wrotu spod Kijowa. Petlura i jego żoł­ nierze dzielnie towarzyszyli Polakom do końca tej wojny. Po 18 X 1920 r. i wejściu w życie polsko-radzieckiego rozejmu ustały działania militarne na całym froncie, w tym także na odcinku ukraińskim. Na mocy układu prelimi­ narzowego z 12 X strona polska zobo­ wiązała się do niepopierania działań skierowanych przeciwko Rosji i Ukra­ inie Sowieckiej. Ratyfikacja tego układu przez Sejm Ustawodawczy (2 XI 1920 r.) oznaczała unieważnienie kwietniowych traktatów polsko-ukraińskich. Rzeczpospolita zrywała je jednostronnie, a strona ukra­ ińska odtąd skazana była na własne siły. Unikając internowania, wojska URL opuściły terytoria przyznane Polsce układem rozejmowym. Do wymasze­ rowujących z Polski, byłych już sojusz­ ników Naczelny Wódz Józef Piłsudski skierował list pożegnalny, a dowództwo 6. Armii wysłało do Głównej Komendy Wojska Ukraińskiego delegację, która podziękowała za braterstwo broni na polach bitewnych. Wojska URL, które zdecydowa­ ły się na dalszy bój z Armią Czerwo­ ną, rozlokowały się na Podolu. Pola­ cy nadal dozbrajali byłego sojusznika i zaopatrywali Ukraińców w środki fi­ nansowe. Ci w osamotnieniu podjęli walkę, z góry skazani na porażkę. 21 XI 1921 r. siły zbrojne URL wycofały się na terytorium II Rzeczpospolitej. In­ ternowanych Ukraińców rozlokowano w obozach w Wadowicach, Kaliszu, Aleksandrowie Kujawskim, Pikulicach koło Przemyśla, Łańcucie, Częstocho­ wie i Sosnowcu. Ostatnich petlurow­ ców wypuszczono z Kalisza i Szczypior­ na w połowie 1924 r., a Kaliską Grupę Obozów Internowanych zlikwidowa­ no w sierpniu. Czas odosobnienia wy­ korzystali oni na edukację, drukowa­

Symon Wasylowycz Petlura

Stanisław Bułak-Bałachowicz

wi dyplomatycznemu URL w Paryżu hrabiemu Michajło Tyszkiewiczowi. Po zdobyciu Kijowa przez podko­ mendnych gen. Edwarda Rydza-Śmi­ głego S. Petlura i J. Piłsudski spotkali się w Winnicy, gdzie Naczelny Wódz Pol­ ski wypowiedział ważne słowa: „Niech żyje wolna Ukraina!”. W Kijowie na gmachach użyteczności publicznej za­ wisły ukraińskie sztandary i odbyła się polsko-ukraińska defilada. Nadszedł też czas sprawdzianu, czy Ukraińcy, podobnie jak Polacy, odrobili lekcję historii i powtórzą fenomen znad Wi­ sły, czy w latach 1863–1920 przebyli drogę prowadzącą do budowy tożsa­ mości narodowej mas chłopskich? Od odpowiedzi na to pytanie zależały losy kampanii. Na froncie białoruskim Sowieci przygotowywali kontrofensywę. Piłsud­ ski w przypadku szybkiej rozbudowy armii URL mógł przerzucić swoje woj­ ska z frontu ukraińskiego na Białoruś i pobić przeciwnika, zanim ten pod­ jąłby kroki wojenne. Niestety do Pet­ lury zgłosiło się zamiast oczekiwanych 100 000, tylko 2000 ochotników. Ukra­ ińscy chłopi, podobnie jak w 1863 r., wobec sprawy niepodległości ojczyzny zachowali się biernie. Garnęli się pod sztandary atamana anarchizmu Nes­ tora Machny (1888–1834) i walczyli z Białą Gwardią, kozakami P. Skoro­ padskiego, bolszewikami i oddziałami S. Petlury lub zaciągali się do Armii Czerwonej. Jej agitatorzy cieszyli się powszechnym mirem, ponieważ głosili hasła typu: „pokój chatom, wojna pała­ com”, „cała ziemia w ręce ludu” itp. lub

nie periodyków, broszur politycznych i książek. Zapewniono im także dużą swobodę poruszania się. Byli interno­ wani wypuszczeni na wolność uzyski­ wali status emigrantów politycznych, których mimo nacisków dyplomacji Stalina nie wydawano Sowietom. S. Pet­ lurę przez długi czas ukrywali najbliżsi współpracownicy i przyjaciele Naczel­ nika, m.in. artysta malarz i działacz niepodległościowy Henryk Józewski (1892–1981).

Epilog W 1924 r. S. Petlura przybył do Pary­ ża, gdzie 25 V 1926 r. na rogu Bou­ levard Saint-Michel i rue Racine został zamordowany siedmioma strzałami przez agenta Stalina Szlomo Szwarzbar­ da (1886–1938), który podczas proce­ su utrzymywał, iż zabójstwa dokonał w akcie zemsty za pogromy na Ukrai­ nie. We francuskiej prasie pojawiły się artykuły zniesławiające ukraińskiego bohatera narodowego, a sąd uniewinnił zabójcę. J. Piłsudski próbował bronić honoru swojego byłego sojusznika. Do Paryża wysłał wolnomularza Jerzego Stempowskiego (1893–1969), by ten wywarł wpływ na bieg sprawy Petlu­ ry poprzez masonerię i rabina Paryża. Śmierć atamana przerwała waż­ ną nić porozumienia między obu na­ rodami i zaciążyła na dalszym biegu wspólnej historii. Sam S. Petlura nigdy zgłaszał żadnych pretensji do Polaków, choć pewnie zadawał sobie pytanie, czy Polska Piłsudskiego mogła obalić władzę bolszewików? K


KURIER WNET · LISTOPAD 2017

8

P

olacy trafiali na Kaukaz z wielu powodów. Pierwsza, najwięk­ sza, zwarta i jednolita grupa znalazła się tu w latach 1830– 1840. Byli to najpierw żołnierze polskiej armii powstania listopadowego, trakto­ wani przez Rosję jako polityczni prze­ stępcy. Po nich przybyły następne fale zesłańców. Ich „współczynnik sprawno­ ści” okazał się nadzwyczaj wysoki. Nie ma dziś dziedziny nauki i kultury na Kaukazie i w Gruzji, w której by Polacy nie ujawnili swego twórczego potencja­ łu: polityka, wojsko, nauki podstawo­ we, architektura, muzyka, malarstwo, inżynieria, budownictwo i rolnictwo – wszędzie tu wykazali swoją aktyw­ ność. Obecne Tbilisi upiększają gmachy Teatru Opery i Baletu, Państwowego Teatru im. Szoty Rustawelego, Teatru Dramatycznego im. K. Mardżaniszwi­ lego, Sądu Najwyższego, w projektowa­ niu i wznoszeniu których uczestniczyli polscy architekci. Narodową Bibliotekę Parlamentarną ozdobił malarsko polski artysta Henryk Hryniewski. Najmniej materialnych śladów pozostało po pierwszych zesłańcach – literatach, muzykach, etnografach i historykach, przebywających tu około połowy wieku XIX. Ale to oni właś­ nie byli tą grupą, która odkryła przed gruzińską inteligencją świat polskiej kultury, a swoim rodakom – świat Kaukazu. To oni właśnie wytworzyli w świadomości Gruzinów obraz cenią­ cego wolność, dumnego, wykształco­ nego i utalentowanego Polaka. Obraz ten do dziś funkcjonuje w powszechnej świadomości jako wręcz archetypiczny wzór naszego rodaka. Romantyczny etap obecności Po­ laków na Kaukazie, w szczególności w Gruzji, stanowi swoistą epokę w dzie­ jach polskiego wychodźstwa na tym obszarze geograficznym i w dziejach migracji polskich w ogóle. Częścią te­ go pokolenia byli bohaterowie książki autorstwa Marii Filinej i Danuty Os­ sowskiej pt. Losy Polaków na Kaukazie. Część I. „Tbiliska grupa” polskich poetów zesłańczych – „poeci kaukascy”. O ich istnieniu być może wielu słyszało, ale mało kto wie dziś więcej o ich życiu i twórczości. Kaukascy poeci to uosobienie najbardziej tragicznego wymiaru ro­ mantyzmu. Mówienie o Kaukazie ja­ ko o „ciepłej Syberii”, sugerujące jakąś łagodną formę zesłania, to oczywiste nieporozumienie. Gdyby nasi rodacy nie podjęli wy­ siłku zaznaczenia swego śladu w hi­ storii i nie odwołali się do wspólnoty kultury literackiej, niewiele byśmy dziś o nich wiedzieli, zwłaszcza zaś o tym, jakiego rodzaju doświadczenie sta­ nowiła ich egzystencja. Uruchamia­ jąc mechanizm pamięci, ocalali siebie i równocześnie w jakiś sposób określali doświadczenie potomnych. Dokumenty archiwalne dotyczące etapu romantycznego nie są imponują­ ce, w większości pozostają w dyspozycji rosyjskiej; w samej Gruzji od wielu lat nie pojawiają się żadne nowe źródła. Uboga jest też ikonografia. Twarze i sylwetki ogromnej większości posta­ ci pierwszej połowy XIX wieku nigdy nie zostały utrwalone, pozostało jedy­ nie ich słowo. W tej sytuacji dorobek piśmienniczy „kaukazczyków” stanowi źródło, do którego odwołują się obok historyków literatury również badacze zajmujący się wyjaśnianiem aspektów społecznych, politycznych, kulturowych i językowych tego kompleksu spraw oraz problemów. Termin „kaukazczycy” w odniesieniu do zesłańców polskich przebywających na tym terenie w wieku XIX przyjęty jest powszechnie w pol­ skiej nauce, posługujemy się nim jako bardzo trafnym skrótem. Warto jednak zauważyć, że określenia: „my, mieszkań­ cy Kaukazu” pierwszy użył w liście do Kraszewskiego Zabłocki, mając na myśli właśnie kaukaskich Polaków. Ci ludzie zasługują na to, żeby bez zbędnego patosu, za to z całym szacun­ kiem zostali przypomniani jako szcze­ gólnego rodzaju wzór polskiej historii. Próba całościowego ujęcia zja­ wiska nazywanego w tradycji „szkołą twórców kaukaskich”, która powstała w pierwszej połowie XIX wieku w Gru­ zji, i wyjście z tą wiedzą poza krąg spe­ cjalistów ku szerszemu odbiorcy ma dziś wieloraki sens. Uświadamia za­ równo pewien dramatyczny rozdział narodowych dziejów, jak też pokazu­ je zachowania ludzi postawionych na styku kultur i tym samym odsłania chlubne korzenie tradycji dzisiejszej Polonii. Celem niniejszej pracy jest za­ rysowanie obrazu całości, a więc reflek­ sja nad literackim dorobkiem grupy pisarzy, skupiająca różne aspekty ich działalności – literackie, historyczne, komparatystyczne i kulturowe. Rzecz

KURIER·ŚL ĄSKI oczywista – wątkiem przewodnim jest też wpisanie „kaukazczyków” w szerszy obraz rozwoju literackich i kultural­ nych kontaktów dwu narodów – pol­ skiego i gruzińskiego. Zdajemy sobie sprawę, że nie spo­ sób oddzielić refleksji poświęconej li­ terackiej twórczości Polaków w Gruzji od opisu działalności „kaukazczyków” w aspekcie historii narodowych po­ wstań, spisków i zesłań, dziejów kultury czy rozwoju badań nad poznaniem no­ wych środowisk geograficznych i przy­ rodniczych. Tu zainteresowania litera­ turoznawców stykają się z działaniami historyków, socjologów, orientalistów czy kulturoznawców. Zestawienie peł­ nej bibliografii prac o rodakach, którzy znaleźli się na Kaukazie w pierwszej połowie XIX wieku, jest to zadanie wy­ magające oddzielnego opracowania. Mało prawdopodobny wydaje się fakt, że na Kaukazie, w szczególności w Tbilisi jako centrum życia kultural­ nego Zakaukazia od końca lat trzydzie­ stych XIX wieku do lat pięćdziesiątych, funkcjonowała swego rodzaju „filia” polskiej literatury – literatura polskie­ go wygnania. W jaki sposób powstała? Kto ją stworzył? Masowy napływ Polaków w rejony kaukaskie związany był z politycznymi

Nielicznym tylko spośród wymie­ nionych udało się szczęśliwie, w legal­ ny sposób wrócić do kraju; większość straciła życie na Kaukazie. Przy czym warto zauważyć – powodem rezygnacji z powrotu do ojczyzny była najczęściej skrajna nędza, uniemożliwiająca podję­

„mieszkańców Kaukazu”, w centrum i w pierwszym rzędzie znajdą się Za­ błocki, Janiszewski, Strzelnicki, Poto­ cki, następnie Gralewski i Łapczyński. Wokół nich rozmieszczone są mniej wyraźne figury, a jeszcze dalej, w cieniu, zlewają się zarysy różnych ludzi. Nie­

To oni właśnie wytworzyli w świadomości Gruzinów obraz ceniącego wolność, dumnego, wykształconego i utalentowanego Polaka. Obraz ten do dziś funkcjonuje w powszechnej świadomości jako wręcz archetypiczny wzór naszego rodaka. cie podróży. We wcześniejszych pracach, a szczególnie w artykułach popularnych, pełno było jasnych i pogodnych zapew­ nień, że zesłańcy znaleźli swoją ojczyznę na Kaukazie. Nie było to znów takie jednoznaczne, chociaż stwierdzenie nie pozbawione jest pewnego sensu. Podstawowe jądro prezentowanej w pracy tzw. „kaukaskiej grupy” stano­ wili „konarszczycy”, tj. uczestnicy spi­ sku skazanego na śmierć w 1839 roku Szymona Konarskiego (Stowarzysze­ nie Ludu Polskiego). W związku z tym ruchem konspiracyjnym na zesłaniu znaleźli się m.in. studenci kijowscy, wi­ leńscy i generalnie ludzie pochodzący

którzy nie są widoczni w ogóle, po nich pozostało nazwisko. Takich są dziesiąt­ ki. Najbardziej znaczący pozostawili najbardziej wyraźne ślady swojej obec­ ności. Mniej znaczący – jedynie zarys. W swej istocie obraz jest tragicz­ ny. Nawet ironiczny Janiszewski przed tym obrazem, którego nie mógł w pełni ogarnąć, traci swój sarkazm i z prawdzi­ wym żalem wyciąga wniosek: „A więc, summa summarum: Winnicki umarł na gorączkę, Strzelnicki na zapalenie kiszek i dyzenterię; Zach zginął, uniesiony gór­ skim potokiem i zawalony skałami; Za­ błocki umarł z cholery…”. Dodajmy do tej listy: Szymanowski poległ w bitwie,

Na Kaukazie ten stan rzeczy wystąpił w szczególnym skoncentrowaniu, ja­ ko że znaleźli się tam ludzie aktywnie wyrażający swój brak zgody na istnie­ jącą rzeczywistość, a przez to represjo­ nowani, wyrwani ze swych środowisk i skazani na życie w dramatycznie od­ miennych warunkach. Ten brutalnie oderwany od pozostałych okruch naro­ dowej inteligencji, w naturalny sposób zróżnicowany w sobie, ale w dalszym ciągu stanowiący organiczną, nieod­ łączną część kraju, to w znacznym stop­ niu jego lepsza część, jego ciało i krew, albo, mówiąc dokładniej, „krwawiący” strzęp żywego ciała.

P

o powstaniu 1830 roku doko­ nywał się bowiem jeszcze jeden podział Polski, nie w sensie geo­ graficznym – podział zaborowy trwał nienaruszony – ale w sensie demogra­ ficznym i kulturowym. Rozszerzało się gwałtownie i na ogromną skalę zjawi­ sko polskiego wychodźstwa. Powsta­ wały ośrodki emigracji zachodniej, otwierały się wielkie przestrzenie sy­ beryjskiej katorgi i zesłania kaukaskie­ go. Były to odłamki niedawnej całości. Oczywiste jest, że te nowe miejsca życia Polaków różniły się od siebie. Sytuacja zachodnich emigrantów na tym tle by­

Walka o niepodległość Polski liczyła 123 lata poświęcenia tysięcy patriotów. Najczęściej mówi się o latach przed 1918 rokiem. Ale trzeba pamiętać i przedstawiać losy dziewiętnastowiecznych Polaków, którzy uczestniczyli w powstaniach narodowych i przygotowywali tło zwycięstwa, w tym bardzo ważne losy zesłańców na Kaukaz, najczęściej do Gruzji.

Rola pierwszej fali polskich zesłańców na Kaukaz po powstaniu listopadowym Maria Filina

represjami. Kaukaz nazywano „połu­ dniową Syberią”. W 1794 roku zsyła­ no tu polskich żołnierzy, próbujących przyłączyć się do powstańców, a póź­ niej wziętych do niewoli uczestników powstania. Na Kaukazie służyli w tym czasie również polscy oficerowie z kre­ sowych ziem polskich. W gruzińskich pułkach znaleźli się też jeńcy z wojsk Napoleona. Historycy przytaczają różne liczby żołnierzy, od kilku do kilkudzie­ sięciu tysięcy. Większość z nich wróciła do Polski po manifeście Aleksandra I, ale część została, o czym świadczą pa­ miętniki z tego okresu, w szczególności wspomnienia księdza Józefa Suryna.

J

ednak największa migracja Pola­ ków związana była z represjami po powstaniu listopadowym. Stało się to najbardziej dramatycznym wydarze­ niem dla całego pierwszego pokolenia romantyków. Powstanie określiło jeszcze jeden swoisty rozbiór Polski, podział na tych, którzy zostali w kraju, i na emi­ grantów. W ogólnym sensie rok 1831 traktowany jest jako data symboliczna, otwierająca nowy etap w dziejach naro­ du, ale polskiej literatury na Kaukazie nie stworzyli popowstaniowi zesłań­ cy, choć było ich wielu. Trzeba jednak wziąć pod uwagę to, że w pierwszym okresie zsyłki warunki służby w armii były skrajnie ciężkie, żołnierze polscy setkami ginęli w górach, a i warunków dla powstania życia literackiego nie było. Dopiero międzypowstaniowe konspi­ racje i spiski zapełniły Kaukaz ludźmi wyjątkowo aktywnymi, o niepokornych duszach. Ostatnia większa fala to zesłań­ cy po 1844 roku, związani ze spiskiem ks. Ściegiennego, prowadzącego demo­ kratyczną działalność wśród chłopów. Nie ma jednoznacznej i dokładnej odpowiedzi na pytanie: jaka była liczba Polaków, którzy w pierwszej połowie XIX wieku znaleźli się na ziemiach kau­ kaskich? Dysponujemy tylko przybli­ żonymi danymi. Mateusz Gralewski, mając na uwadze cały wiek XIX, podaje oszałamiającą cyfrę pół miliona. Licz­ bę tę trudno zweryfikować. Gralewski miał skłonność do przesady, ale pewne jest, że rachunek prowadzony musi być co najmniej w skali dziesiątków tysięcy. Mieczysław Inglot przytacza spis 37 nazwisk „kaukazczyków” z pierw­ szej połowy XIX wieku, którzy zostawili po sobie ślad w polskim piśmienni­ ctwie, i w nawiasie podaje informacje o czasie, w którym przybyli na Kaukaz.

z tzw. Kresów Wschodnich. Ich przy­ bycie na Kaukaz, dynamika i potencjał intelektualny, który tam z sobą wnie­ śli, miał duże znaczenie dla nowego środowiska. Tak szerokiego otwarcia nie było w historii kontaktów polsko­ -kaukaskich. Z drugiej jednak strony przyznać trzeba, że po ogromnej fali emigracji polistopadowej był to ko­ lejny etap eliminowania z narodowej zbiorowości jej kulturowej elity. Przybliżą tych ludzi najlepiej ich portrety, choć nie jest to zadanie proste dla współczesnego badacza ich dzie­ jów. Mozolnie musi on składać w całość fragmenty informacji, czasami okazuje się, że mylnych, ponieważ opieramy się na świadomości utrwalonej w pa­ mięci bliskich, a więc wiedzy łatwej

dwudziestoparoletni Pietraszkiewicz ciężko został ranny, Muczler popełnił samobójstwo... A o losie wielu już nigdy się nie dowiemy. Zanim przejdziemy do szczegółów, trzeba postawić jedno zasadnicze pyta­ nie. Czy możemy mówić o działalności „kaukazczyków” jako o grupie litera­ ckiej? W ścisłym tego słowa znaczeniu nie. Nie zrzeszyli się w stowarzyszenie artystów, nie sporządzili listy członków, nie wydawali pisma, choć taki projekt miał Tadeusz Łada-Zabłocki. Prawdę mówiąc, kaukascy twórcy, poza spotka­ niami w wąskim kręgu, nigdy nie mieli możliwości zebrać się wspólnie. Jako że rozrzuceni byli po różnych pułkach, ich drogi mogły się stykać jedynie podczas wojennych marszów albo na zimowych

Nie ma dziś dziedziny nauki i kultury na Kaukazie i w Gruzji, w której by Polacy nie ujawnili swego twórczego potencjału: polityka, wojsko, nauki podstawowe, architektura, muzyka, malarstwo, inżynieria, budownictwo i rolnictwo – wszędzie tu wykazali swoją aktywność. do zmistyfikowania. Pewniejszy grunt stanowią archiwalia, których nie jest za wiele, w dodatku przez długi czas były niedostępne albo prawie niedostępne badaczom polskim. Mowa o dokumen­ tach zachowanych na terenach byłego Związku Radzieckiego. Bez przesady można powiedzieć, że korespondencja „kaukazczyków” z J.I. Kraszewskim, zachowana w zbio­ rach Biblioteki Jagiellońskiej, ich listy do wydawnictwa Zawadzkich (Archi­ wum Historyczne w Wilnie), papiery Floriana Zielińskiego w zbiorach Os­ solineum i listy Władysława Jurkow­ skiego w zbiorach Kórnickich to źródła pozwalające na w jakimś stopniu obiek­ tywizującą weryfikację innych prze­ kazów. Piszący mieli świadomość, że stanowią reprezentację wielkiej grupy polskiej inteligencji, której losy dzięki ich wysiłkowi mogły pozostać w pa­ mięci rodaków nie tylko jako środo­ wiskowa, kultowa legenda, ale trwałe świadectwo dziejów. Odtwarzając biografie po raz pierwszy w bardziej czy też mniej chronologicznej postaci, widzimy, że z rzadkimi wyjątkami powstają jak gdyby po zanikającej linii, od wyrazi­ stych portretów do białych plam. Jeśli przedstawiać portret grupowy polskich

kwaterach. Marzeniem wielu było zna­ lezienie się w Tbilisi. Tak się stało, że najbardziej znaczący w literackim śro­ dowisku mieszkali właśnie w tym mie­ ście. Oczywiście nie decydował o tym ich talent, ale możliwości rozwoju, jakie dawał duży ośrodek administracyjny, miasto gubernialne, jakim był ówczes­ ny Tyflis (obecne Tbilisi). Prawem dygresji zauważmy, że temat gruziński splata się we wspom­ nieniach i twórczości zesłańców z te­ matem kaukaskim w ogóle. Specyfika gruzińska nie zawsze oddzielona jest od problemu Kaukazu jako całości. Po­ lacy kierowani byli do różnych miejsc Kaukazu w zależności od wojennych potrzeb, ale przy tym wszystkim Tbilisi i Gruzja pozostawały centralnym punk­ tem skupienia. Od połowy lat czter­ dziestych Rosja stworzyła nowy ośro­ dek w miejscowości Temir Chan Szura w Dagestanie (obecnie Bujnaksk), gdzie kierowano w związku z prowadzoną wojną duże grupy Polaków. Cała polska literatura doby roman­ tycznej, zwłaszcza okresu międzypo­ wstaniowego, była w znacznej mierze podporządkowana tragedii narodu bez­ skutecznie walczącego o swoją niepod­ ległość. Literatura ucieleśniała ów patos walki i równocześnie inspirowała ją.

ła szczególnie korzystna: udało się im „dotrzeć” do Francji, Niemiec, Anglii, Szwajcarii czy Stanów Zjednoczonych Ameryki, mogli w jakimś stopniu kie­ rować swoim losem. Toteż, korzystając ze sprzyjających warunków, organi­ zowali się, działali twórczo, przygoto­ wywali kraj do kolejnego etapu walki. Z tych dobrodziejstw nie mogli korzy­ stać więźniowie syberyjscy ani kauka­ scy zesłańcy, co nie znaczy, że biernie poddawali się przymusowej sytuacji. Wprost przeciwnie, wielu z nich do­ piero w tych warunkach uświadomiło sobie, jakimi siłami dysponują. Karol Wiktor Zawodziński w pracy o Tadeuszu Ładzie-Zabłockim przed­ stawia Kaukaz jako „zborny punkt wszystkich buntowniczych, czy choć­ by postępowych, «demokratycznych» nonkonformistycznych elementów Eurazji mikołajewskiej”. Ten „punkt zborny” stał się poważnym generato­ rem sił twórczych, jednocząc na dłuższy lub krótszy okres gruzińską inteligen­ cję, dekabrystów, Aleksandra Griboje­ dowa, Aleksandra Puszkina, Michaiła Lermontowa, polskich zesłańców, or­ miańską, po części również azerbej­ dżańską inteligencję. Centrum stanowi­ ła stolica Gruzji, Tblisi. Trudno byłoby w tamtym rejonie wskazać inne tak bardzo skoncentrowane centrum kul­ turalne, które dałoby tak wiele znanych dzieł artystycznych. Wielu przybywa­ jących na Kaukaz przedstawicieli pol­ skiej elity intelektualnej utrzymywało ścisłe kontakty z inteligencją gruzińską. Właśnie tutaj, na Kaukazie, powstanie swojego rodzaju ekspozytura polskiej literatury kaukaskiego zesłania. Jan Reychman w pracy poświęco­ nej pierwszym polskim zawodowym orientalistom epoki A. Mickiewicza charakteryzuje inteligencję narodową tego pokolenia. Znając losy „kaukaz­ czyków”, można rozciągnąć i na nich te charakterystyczne cechy: „poko­ lenie romantyków, szlacheckich re­ wolucjonistów, pokolenie filomatów i filaretów, zbuntowanych byronistów obfitowało w ludzi zdolnych, uczucio­ wych i porywistych, w indywidual­ ności silne, łączące serce z głębokim rozumem, w poetów i myślicieli, entu­ zjastów i rewolucjonistów, burzycieli i marzycieli pełnych miłości i zapału, szukających przeżyć nieprzeciętnych czy doznań niecodziennych, pragną­ cych świat cały porwać ogniem swo­ jego zapału”.

Wśród tego pokolenia wyróżniali się „konarszczycy”, uczestnicy najbar­ dziej radykalnego i poprzez swoją zu­ chwałość skazanego na zagładę spisku okresu pomiędzy dwoma powstaniami. Wyróżniali się oni aktywnością także na zesłaniu syberyjskim. Oprócz wspól­ nego politycznego zapału jednoczyło ich pochodzenie z kresowych ziem Rze­ czypospolitej oraz wspólnota celów na­ rodowowyzwoleńczych i społecznych. Pochodzili najczęściej z rodzin drobnej szlachty i dążyli, często z wielkim tru­ dem z powodu ograniczonych środ­ ków, do uzyskania uniwersyteckiego wykształcenia. Tadeusz Łada-Zabłocki nie należał do kręgu spiskowego „konarszczyków”, ale w sensie społecznym i kulturowym identyfikował się z nim, dlatego nie tylko zbliżył się z zesłańcami, ale stał się swego rodzaju przywódcą polskich pisarzy kaukaskich. Przyjmując wzmiankowaną wy­ żej charakterystykę Reychmana, trzeba jednak wziąć pod uwagę istotny i dosyć bolesny szczegół. Uczony określa cechy pokolenia znajdującego się w punkcie szczytowym. Ludzie, którzy przybyli na Kaukaz, doświadczyli już na sobie konsekwencji wcielania w życie swe­ go ideału. Po latach wygnania, niekie­ dy od razu po wyroku skazującym na zesłanie, tworzy się w nich odczucie życiowego zwrotu jako krachu mło­ dzieńczych nadziei, jako dotknięcia złego losu, którego nie da się odwrócić. W tej sytuacji wiara, talent, namiętność, żar duszy, romantyczne poszukiwa­ nia przybierają inną tonację, lokują się w innej skali wartości – zawierają się w poczuciu tragizmu. Wszyscy, którzy tworzyli kaukaską ekspozyturę polskiej literatury, byli wy­ gnańcami i odczuwali swój los jako los ludzi wydziedziczonych z ziemi i czasu, co więcej, stało się to określoną cechą ich samoświadomości i bez względu na to, w jakich sferach działalności przy­ szło im się realizować, piętno klęski nie tylko przenika ich spuściznę, ale tworzy jej typologiczną podstawę. Od czasu, kiedy duża grupa pol­ skiej inteligencji została zesłana na Kaukaz, często bezpowrotnie, nagro­ madziło się nie tylko dużo materiałów, ale też nastąpił inny jakościowo spo­ sób rozumienia tamtej rzeczywisto­ ści. Dla pisarzy do połowy lat trzydzie­ stych Kaukaz i Gruzja, podobnie jak w twórczości rosyjskich romantyków pierwszego pokolenia, były miejscem twórczego natchnienia, niezwykłej przyrody, tłem artystycznym, egzo­ tyczną krainą. Ten stereotyp musiał ulec rozbiciu, kiedy rozesłano zesłańców do różnych kaukaskich pułków i zmuszono do wal­ ki z góralami, kiedy zaczęli poznawać życie Kaukazu od wewnątrz. Ich punkt widzenia nie miał wtedy nic wspólnego z perspektywą przelotnych podróżni­ ków, zachwycających się Kaukazem pod wpływem mody na wschodnie wrażenia. Stale utrzymywany kontakt zesłań­ ców z czasopismami polskimi świadczy o tym, że nie byli oni całkowicie ode­ rwani od ojczyzny. Wprost przeciwnie, miała miejsce paradoksalna tendencja: w jakimś stopniu mieli wpływ na cha­ rakter niektórych wydawnictw. Nieraz ich teksty publikowane były nadzwyczaj operatywnie. Przedmiotem zaintereso­ wania krajowych odbiorców, jak na to wskazują świadectwa (np. korespon­ dencja z Kraszewskim), były nie tylko ich losy, oni sami jako część narodowej historii, ale kaukaska kultura, historia, przyroda i realia.

Z

auważyć trzeba, że przy całym smutnym, czasami beznadziej­ nie pesymistycznym tonie wy­ powiedzi wielu polskich zesłańców, w tej liczbie również Zabłockiego, okazali się oni ludźmi silnymi i prze­ jawiającymi niemałą twórczą inicjaty­ wę. Wielu z nich, zwłaszcza ci rozrzu­ ceni po oddalonych od siebie pułkach, postawieni w sytuacji niemalże roz­ paczliwej, w otoczeniu ludzi, z którym niewiele mieli wspólnego, potrafiło wy­ dobyć z siebie energię do działania. Stosunki w armii rosyjskiej, a tym bardziej w warunkach politycznych na­ pięć i generalnie wojny, miały opresyjny charakter. Zesłańcy podejrzewani byli o działalność niezgodną z interesami Rosji, padali ofiarą donosów, jak np. Marcin Szymanowski, którego w związ­ ku z tym aresztowano. Ale jak wynika ze wspomnień „kaukazczyków”, ludzie zdani na siebie w sytuacjach ekstre­ malnych musieli być z sobą solidarni. I chyba ze względu na tę wspólnotę wykazywali się niejednokrotnie hero­ izmem. Bo przecież nie ginęli tam za cara i wielkość Rosji. Dokończenie na stronie obok


LISTOPAD 2017 · KURIER WNET

9

KURIER·ŚL ĄSKI

P

odsumowując: materiały o Gru­ zji napisane przez Polaków, bez­ pośrednio związane z ich losami, nie tylko rozszerzały pole świadomo­ ści i wiedzę rodaków w tamtym czasie o odległym kraju, ale ustanowiły nowy poziom poznania. W pierwszym rzędzie była to zasługa grupy kaukaskich poetów. W istocie nie należałoby porówny­ wać sytuacji w środowisku odbiorców literatury połowy wieku XIX, na które składała się głównie elita szlachecka, ze współczesnymi warunkami kultu­ ry masowej, w której, tak czy inaczej, czytają jednak wszyscy. Ale rodzi się swoisty paradoks. Nawet gdybyśmy ten rachunek wyrażali w skali procento­ wej, to i tak w tym odległym czasie ówczesny czytelnik miał zapewnio­ ny stały i ciekawy dopływ informacji z Kaukazu i Gruzji – była to poezja, reportaże, wspomnienia, relacje, listy, a nawet powieści. I pochodziły one

parlamentarnych zależy od zwycięstwa m.in. w województwie śląskim.

Lewackie ekscesy w Katalonii z „brudnym nacjonalizmem” w historycznym tle? Sytuacja w Katalonii – której secesję wspierają miłośnicy śląskich secesjoni­ stów – ma głębokie korzenie w sytuacji Hiszpanii z lat 30. XX wieku. 14 kwiet­

uchwalony przez parlament kataloński 30 września 2005 r. stosunkiem głosów 120:15 (przy sprzeciwie Partido Popu­ lar), a po długich sporach zatwierdzo­ ny przez Kortezy Generalne Hiszpanii. Ostatecznie zatwierdzony w referen­ dum przeprowadzonym w Katalonii 18 czerwca 2006 r., przy poparciu 73% głosujących, wszedł w życie 9 sierpnia 2006 r. Zastąpił on poprzedni statut z 1979 r. – tzw. Statut z Sau (Estatut de Sau). Jakkolwiek został okrojony

instytucji kultury i dużej części wpły­ wów w szkolnictwie spowodowało wychowanie całego pokolenia Kata­ lończyków uznających Hiszpanię za agresora. Po prawdzie można rozumieć dramat Hiszpanii, czyli rozdarcie w la­ tach 30. XX wieku i testowanie przez nazizm oraz komunizm walki między zbrodniczymi systemami, ale jednak nacjonalizm lewicowy w Katalonii ma właśnie swoje podłoże we wrażeniu, że rząd republikański, przegrany w wojnie

został ranny odłamkiem pocisku moź­ dzierzowego. Po dwudziestu siedmiu operacjach medycznych został zwolnio­ ny do domu w sierpniu 1917 roku. Jego dalsze dzieje są ogólnie znane. Zatem w historii pojawiają się mo­ menty, gdy działacze socjalistyczni pod wpływem trudnej sytuacji gos­podarczej tworzą formacje, które są zakazane np. w Polsce – o zabarwieniu narodowoso­ cjalistycznym. Dzisiejsza sytuacja w Ka­ talonii i spór z Madrytem wraz z fatalną

Ruch Autonomii Śląska zabrał głos w sprawie plebiscytu, który został przeprowadzony w hiszpańskiej Katalonii: Przykład emancypujących się regionów Królestwa Hiszpanii pokazuje, że decentralizacja to proces, który winien postępować w miarę wzrostu możliwości i aspiracji regionalnych społeczności. Szersza autonomia Kraju Basków pozwoliła nie tylko skuteczniej rozwiązywać problemy ekonomiczne, ale także zamknąć mroczny rozdział, jakim był terroryzm ETA – napisano w komunikacie śląskich separatystów.

Śląscy separatyści w natarciu? Czas skończyć ich cyrk! Adam Słomka

nia 1931 r., zanim powstała II Republi­ ka Hiszpańska, przywódca zwycięskiej lewicy, Francesc Macià, proklamował powstanie Republiki Katalońskiej, któ­ ra miała połączyć się z resztą Hiszpanii na zasadzie konfederacji. Ostatecznie 17 kwietnia został zawarty kompro­ mis, na mocy którego Katalonia sta­ ła się autonomiczną częścią Hiszpanii pod nazwą Generalitat de Catalunya. Macià został jej pierwszym prezyden­ tem. Ustrój autonomii regulował Statut Katalonii (Estatut de Catalunya), tzw. Statut z Nurii (Estatut de Núria – od miejscowości, w której przygotowywa­ no jego projekt). Pierwszy jego projekt, który zyskał poparcie 99% głosujących w referendum przy frekwencji 75%, zo­ stał odrzucony przez Kortezy Gene­ ralne Hiszpanii. Jego druga wersja zo­ stała zatwierdzona 9 września 1932 r. 6 października 1934 r. ówczesny pre­ zydent Generalitat, Lluís Companys, proklamował po raz kolejny powstanie Republiki Katalońskiej jako państwa. W wyniku natychmiastowej reakcji rządu hiszpańskiego doprowadziło to do czasowego uwięzienia rządu Com­ panysa oraz częściowego zawieszenia Statutu. W 1936 r. wybuchła w Hiszpanii wojna domowa, w której rząd Katalonii opowiedział się po stronie Republiki (wspieranej np. przez ZSRR). Katalonia udzieliła schronienia rządowi republi­ kańskiemu, który od 1937 r. urzędo­ wał w Barcelonie. W 1938 r. frankiści wkroczyli na terytorium Katalonii, zdo­ bywając Lleidę. Przez długi czas walki toczyły się nad rzeką Ebro, którą osta­ tecznie frankiści przekroczyli i w końcu roku przeszli do natarcia na Barcelonę, którą zdobyli 26 stycznia 1939 r. Rząd kataloński udał się na wygnanie do Francji. Wielu działaczy katalońskich wyemigrowało do Francji lub Ameryki Łacińskiej – głównie do Meksyku. Po zajęciu Francji przez Niemcy w 1940 r. premier Lluís Companys został areszto­ wany przez Gestapo i wydany Hiszpanii, gdzie został skazany na śmierć i stra­ cony w twierdzy Montjuïc w Barcelo­ nie. Już po katalońskim „referendum” premier Katalonii Carles Puigdemont złożył w świetle kamer na grobie Com­ panysa kwiaty, co jest dosyć czytelnym znakiem intencji dla Madrytu. Obecny statut autonomii został

w Kongresie Kortezów, daje Katalonii największą niezależność. W zakresie symbolicznym największe kontrowersje wzbudził artykuł mówiący o Katalonii jako narodzie (nació), podczas gdy do­ tychczas termin ten był zarezerwowany dla narodu hiszpańskiego (Katalończy­ kom przysługiwał termin narodowość – nacionalitat), a także artykuł wpro­ wadzający pojęcie obywatelstwa kata­ lońskiego.

W kwestiach praktycznych statut dał m.in. możliwość przejęcia kontroli nad kolejami i drogami oraz powoła­ nia własnej administracji skarbowej, a także poszerzenia obowiązku uży­ wania języka katalońskiego. W Korte­ zach wykreślono m.in. postanowienia dające Katalonii większą samodzielność finansową, większą samodzielność na arenie międzynarodowej oraz kontro­ lę nad wszystkimi portami morskimi i lotniczymi. Specyfiką polityki kata­ lońskiej jest fakt, że najbardziej nacjo­ nalistyczne katalońskie ugrupowania (jak ERC – Republikańska Lewica Ka­ talonii; katal. Esquerra Republicana de Catalunya) sytuują się na lewicy. Na XIX kongresie partyjnym w 1993 ERC przyjęła dokument programowy, który obowiązuje do dziś. Organizuje on dzia­ łalność partyjną w trzech obszarach: esquerra (kultywowanie ideałów lewi­ cowych podczas debaty politycznej), república (opowiadanie się za republi­ kańskim ustrojem państwa w opozycji do monarchii konstytucyjnej, jaką jest obecnie Hiszpania) i Catalunya (dąże­ nie do niepodległości Katalonii). Trudna sytuacja gospodarcza Hi­ szpanii oraz spore bezrobocie, szcze­ gólnie wśród osób między 18 a 35 ro­ kiem życia, oraz opanowanie przez katalońskich lewicowych nacjonalistów

komitetu wykonawczego tej partii. Dał się poznać jako doskonały mówca, or­ ganizator i zdolny dziennikarz. W 1909 roku przebywał w austriackim wówczas Trydencie, gdzie rozwijał działalność publicystyczną o charakterze socja­ listycznym i antyaustriackim. Praco­ wał dla lokalnej partii socjalistycznej i współredagował jej organ „L’Avvenire del Lavoratore” („Przyszłość robotni­ ka”). Nawiązał również w tym czasie kontakt z soc­jalistycznym politykiem i dziennikarzem Cesare Battistim i zgo­ dził się redagować jego gazetę „Il Po­ polo” („Lud”). Battisti wydał również powieść Mussoliniego pt. Claudia Particella, l’amante del cardinale („Kochanka kardynała”). Już w październiku 1909 władze austriackie deportowały Mussoliniego z powrotem do Włoch. W latach 1912– 1914 był redaktorem naczelnym organu Włoskiej Partii Socjalistycznej „Avanti”. W latach 1914–1915 rozpoczął się jego „rozwód” z socjalizmem: ustąpił ze sta­ nowiska redaktora „Avanti”, zaczął dzia­ łać w kierunku przystąpienia Włoch do wojny po stronie Ententy, założył pismo o nastawieniu nacjonalistycznym „Il Popolo d’Italia” z siedzibą w Mediola­ nie. Od sierpnia 1915 w armii włoskiej, walczył w dolinie rzeki Isonzo. Podczas walk zaraził się tyfusem. 23 lutego 1917

w znacznym stopniu od politycznych zesłańców, choć ich teksty przechodzi­ ły przez cenzurę, okresami bywało, że zdwojoną. Dziś, kiedy wydawałoby się, że każ­ da informacja jest dostępna, zdziwienie budzi ubóstwo literatury o Kaukazie przeznaczonej dla szerszego odbiorcy. W wieku XIX tak bardzo skomplikowa­ ny kompleks kulturowo-polityczny, ja­ ki stanowił Kaukaz, przedstawiany był przez współcześnie żyjących w wystar­ czająco zróżnicowany sposób, uwzględ­ niając oczywiście ogólny stan ówczes­ nej wiedzy. Na początku XXI wieku w rosyjskiej prasie zakorzeniło się bez­ sensowne określenie „twarz kaukaskiej narodowości” («лицо кавказской национальности»). Podobnego zawstydzającego ter­ minu, noszącego w sobie pogardliwe nacechowanie, oczywiście nie było i nie mogło być w Polsce. Jest zastanawiające

i godne podziwu, że Polacy, kiedy tyl­ ko znaleźli się na Kaukazie, próbowali rozeznać się w wielogłosowości i róż­ norodności kaukaskich kultur. I co naj­ ciekawsze, udawało im się to lepiej niż ich potomkom. Niekiedy bywa i tak, że Kaukaz i Gruzję odwiedzają dzienni­ karze całkowicie niemający rozeznania w kaukaskich i gruzińskich realiach, kierujący się bardzo powierzchownymi opiniami i powszechnie przyjętymi ste­ reotypami. Być może, gdyby wiedzieli o działalności swoich rodaków z po­ łowy XIX stulecia, uniknęliby wielu błędów i niedokładności. W swoim czasie zajmujący się edy­ torstwem wybitny badacz literatury romantycznej, Czesław Zgorzelski, pi­ sząc o potrzebie naukowych opraco­ wań dzieł Mickiewicza, Słowackiego, Norwida, Malczewskiego uzasadniał również konieczność opublikowa­ nia twórczości „kaukazczyków” jako

współtwórców narodowej tradycji, nie tylko ze względu na potrzeby histo­ rii literatury, ale również jako świa­ dectwa losu poezji na zesłaniu. Przy czym miał na uwadze nie tylko Tade­ usza Ładę-Zabłockiego i Władysława Strzelnickiego. Postulował także zaję­ cie się dorobkiem szeregu twórców, takich między innymi jak: Stanisław Winnicki, Leon Janiszewski, Henryk Jabłoński czy Wincenty Dawid. Te niezwykle pożyteczne zamia­ ry, zgłaszane w 1968 roku, nie zostały zrealizowane do dnia dzisiejszego. Jak­ kolwiek o znaczeniu twórczości „kau­ kazczyków” stanowi nie tyle jej wartość autonomiczna, co historyczno-kulturo­ wa, nie znaczy to jednak, że można re­ zygnować z wydawania ich literackiego dorobku. W jakiejś drobnej części wy­ pełnia to zobowiązanie książka Marii Filinej i Danuty Ossowskiej pt. Losy Polaków na Kaukazie. Część I „Tbiliska

FOT. Z ARCHIWUM KPN-NIEZŁOMNI

Z

arząd RAŚ wyraził też opinię, że sporów między państwami Unii Europejskiej a „zbunto­ wanymi prowincjami” nie można traktować jako wewnętrznej sprawy tych państw, bo wówczas ist­ nieje pokusa użycia siły wobec oby­ wateli. Dlatego zdaniem Ruchu Jerzego Gorzelika wspólnota europejska po­ winna wypracować zasady i procedury rozwiązywania podobnych konfliktów. Od polskich władz oczekuje natomiast zajęcia miejsca w obronie zasad demo­ kracji, która stanowi jeden z filarów UE. Warto zatem już dziś wyciągnąć właściwe wnioski z sytuacji Hiszpanii i zakończyć cyrk z Ruchem Autonomii Śląska – koalicjantem PO i SLD w Sej­ miku Województwa Śląskiego. Prezy­ dent Andrzej Duda, zapytany niedawno w rozmowie z „Do Rzeczy” o ostatnie wydarzenia w Hiszpanii i o RAŚ, stwier­ dził: Jako prezydent zawsze będę stać na straży integralności państwa i jego terytorium zgodnie z art. 126 konstytucji. Chociaż jakiegoś specjalnego zagrożenia dla integralności terytorium w chwili obecnej absolutnie nie widzę (...) Śląsk i jego mieszkańcy zasługują na szczególną uwagę ze strony rządzących. Zasługują na to ze względu na pamięć o walkach Ślązaków o Polskę i polskość w powstaniach śląskich, a także ciężką pracę dla Polski i ofiarę górników kopalni Wujek. Trudno nie zgodzić się z tezami Prezydenta RP – chociaż działalność śląskich separatystów stanie się być mo­ że problemem nie w perspektywie kil­ ku lat, a w ciągu 20–30 lat. Tak będzie, gdy zostanie popełniony błąd Hiszpanii w Katalonii, tj. odda się kulturę i na­ uczanie młodych Polaków na Śląsku w ręce RAŚ-istów! 10 października były premier z PO, a dziś przewodniczący Rady Europej­ skiej Donald Tusk, komentując sytuację w Katalonii, stwierdził: Ja mam wystarczająco dużo empatii w sobie, też jako przedstawiciel mniejszości etnicznej, jako Kaszuba, z moimi doświadczeniami polskimi. Wiem, co znaczy takie dążenie do niepodległości, ale równocześnie też wiem, co ważne jest i dla Hiszpanii, i dla Europy, i utrzymanie jedności wydaje się tutaj priorytetem. Taka publiczna deklaracja „kaszub­ skości”, jedynie dotkniętej „doświadcze­ niami polskimi”, wyartykułowana przez mentora totalnej opozycji z Platformy Obywatelskiej czy Nowoczesnej, wraz z rozpoznawanym przez sąd wnioskiem o rejestrację „Śląskiej Partii Regional­ nej”, powinna jednak budzić pewne obawy w polskim obozie patriotycz­ nym. Próba rejestracji takiej partii jest bowiem w istocie obejściem dotych­ czasowej odmowy prawnego usankcjo­ nowania istnienia „narodu śląskiego” i wprost działaniem proniemieckim, o czym niżej. Idę o zakład, że partia separatystów śląskich zostanie zarejestrowana przez „nadzwyczajną kastę”, pomimo że au­ tonomia dla Śląska jest w niej tylko pa­ rawanem, który ma świadczyć o zgod­ ności celów tej partii z Konstytucją RP. Warto dodać, że w Rybniku z inicjatywy stowarzyszenia Śląskie Perły powstała już miejscowa „koalicja demokratycz­ na”. Przyłączyli się do niej lokalni działa­ cze KOD, SLD, Nowoczesnej, Platformy Obywatelskiej, Twojego Ruchu i Ruchu Autonomii Śląska. Koalicjanci deklaru­ ją, że ich celem jest odsunięcie od wła­ dzy Prawa i Sprawiedliwości, które – ich zdaniem – łamie porządek konstytucyj­ ny w Polsce. Zatem powołanie „Śląskiej Partii Regionalnej” otwiera nowe pole do atakowania PiS, np. za „łamanie pra­ wa do autonomii”, „zrzeszania się” itp., itd. Niewątpliwie wygrana w wyborach

domowej, był wspierany przez ZSRR, a gen. Franco przez III Rzeszę. Tymcza­ sem katalońska lewica stoi dziś przed wyborem podobnym jak działacz so­ cjalistyczny Benito Mussolini. Na przełomie XIX i XX wieku pod­ czas pobytu w Lozannie i Genewie Mus­ solini stał się aktywnym socjalistą. Do Włoch powrócił w końcu roku 1904. Mussolini rozpoczynał karierę we Wło­ skiej Partii Socjalistycznej i wszedł do

Idę o zakład, że partia separatystów śląskich zostanie zarejestrowana przez „nadzwyczajną kastę”, pomimo że autonomia dla Śląska jest w niej tylko parawanem, który ma świadczyć o zgodności celów tej partii z Konstytucją RP.

sytuacją gospodarczą tworzą moment podobny do czasu decyzji Mussoliniego o rozstaniu z socjalistami. Zatem tworzy się „niebezpieczna mieszanka”, dla któ­ rej niedawny plebiscyt w Katalonii jest niewątpliwie momentem konsolidacji i przełomu. Zawieszenie katalońskiej autonomii przez Madryt czy rozpisa­ nie nowych wyborów do regionalnego parlamentu i odwołanie katalońskiego rządu Carlesa Puigdemonta to przy­ kład właściwej – acz spóźnionej - reak­ cji władz Królestwa Hiszpanii. Niestety takie działanie wspiera też konsolidację katalońskiej lewicy nacjonalistycznej.

RAŚ–iści? Wracając do śląskich separatystów. Lider Ruchu Autonomii Śląska Jerzy Gorzelik wziął pod obronę komuni­ stycznego dygnitarza, byłego wojewodę katowickiego gen. LWP Jerzego Ziętka jednocześnie szkalując przedwojenne­ go wojewodę śląskiego Michała Gra­ żyńskiego oraz marszałka Józefa Pił­ sudskiego. (...) Pamięć o Ziętku zasadza się na micie Wallenroda – nie był komunistą, wszedł w struktury władzy po to, żeby pomagać ludziom. To jest ten mit „swojego komunisty”, który wyróżniał się na korzyść na tle tych „złych”, w większość z Zagłębia. (...) To nie z Warszawy narzucono nam patronów ulic w latach 90 w miejsce komunistów. Przypomnę, że mamy w Katowicach ulicę Michała Grażyńskiego. Ten sam wojewoda, który chce się rozprawić z Ziętkiem, jednocześnie odsłania tablicę poświęconą Grażyńskiemu, a więc postaci wyjątkowo paskudnej, reprezentującej autorytarny reżim. (...) Mamy w Katowicach np. pomnik Józefa Piłsudskiego, człowieka, który dokonał zamachu stanu, jest odpowiedzialny za śmierć kilkuset osób i który wsadzał przeciwników do Twierdzy Brzeskiej. Uczciwie trzeba debatować o całej historii, nie tylko o Jerzym Ziętku i okresie Polski Ludowej. A wydaje mi się, że mamy do czynienia z wybiórczym skupieniem się tylko na niektórych symbolach. Trzeba pracować nad tym, aby ta pamięć zbiorowa była wolna od gloryfikacji systemów, które przyniosły ludziom nieszczęścia i tych, którzy te systemy wspomagali – ogłosił niedawno Gorzelik w debacie Silesion.pl.

grupa” polskich poetów zesłańczych, wydana w 2015 roku w Tbilisi przez wydawnictwo Universal. Jest to pierw­ sza cześć rozprawy, pomyślanej jako ca­ łościowa panorama losów i twórczości „kaukazczyków”. Materiały uwzględnio­ ne w pracy dotyczą okresu od końca lat trzydziestych do roku 1856. Drugą część tej publikacji stanowi krótka antologia tekstów, która obejmuje listy, fragmenty wspomnień, dzienników oraz wiersze, spośród których część nie wyszła poza

Ruch radnego Gorzelika nie jest dziś – szczególnie w czasie wzrostu go­ spodarczego – jakimś wielkim zagroże­ niem. W 2011 roku złożyłem wniosek o jego delegalizację, jednak został on wówczas zlekceważony. Częściowo od­ dano przy tym RAŚ wpływ na liczne in­ stytucje kultury. Z ustaleń niezależnych mediów wynika też, że w kuluarach sejmowych pojawił się poselski projekt uznający gwarę śląską za język. RAŚ Jerzego Gorzelika – atakując polskich patriotów, np. marszałka Józefa Pił­ sudskiego czy wojewodę Michała Gra­ żyńskiego – rozpoczyna drogę lewico­ wych nacjonalistów z Katalonii. Od lat radny Gorzelik promuje swoisty śląski separatyzm czy jakiś plebiscyt, którego elementem jest umożliwienie w czasie rządów koalicji PO-PSL deklarowania w spisie powszechnym „narodowości śląskiej”. Sam Ruch Autonomii Śląska korzysta ze wsparcia polskojęzycznych mediów z koncernu Verlagsgruppe Pas­ sau z Bawarii, co samo w sobie rodzi obawy o prawdziwe motywy działal­ ności ugrupowania Gorzelika. Mamy jeszcze czas, aby nie narażać się na sytuację z Hiszpanii. Po co mamy kiedyś jeść tę żabę? Polska jest krajem unitarnym, który nadal błędnie fawo­ ryzuje mniejszość niemiecką. Sekretarz stanu w MSZ, wice­ minister Jan Dziedziczak odpowie­ dział niedawno na interpelację nr 13 277 posła KP Kukiz’15 dr hab. Józefa Brynkusa w sprawie zasady wzajem­ ności w zagwarantowaniu praw mniej­ szości narodowych, zwrotu majątku należącego do polskiej mniejszości narodowej w krajach sąsiednich i re­ prezentacji mniejszości narodowych w parlamencie RP. Wiceminister Dzie­ dziczak uważa, że uprzywilejowana pozycja mniejszości niemieckiej w Polsce jest rezultatem prowadzonej w minionych latach polityki władz polskich. Czy zatem niedawne próby RAŚ startu z list mniejszości niemieckiej do parla­ mentu RP nie powinny włączyć w nas lampki ostrzegawczej? Warto dodać, że w II RP pozwolo­ no funkcjonować Partii Młodoniemie­ ckiej i w efekcie w 1939 roku połowa osób wcielonych do Freikorpsu należała do tej organizacji. Celem Freikorpsu przed atakiem na Polskę było groma­ dzenie broni i prowadzenie szkolenia wojskowego oraz sabotaż i organizo­ wanie akcji prowokacyjnych. W trak­ cie wojny Freikorps miał za zadanie zabezpieczać przed zniszczeniem waż­ ne obiekty przemysłowe, drogi i mosty oraz prowadzić partyzantkę wymierzo­ ną w Wojsko Polskie. Po decyzji, która zapadła między 8 a 10 września 1939 roku w Berlinie, o utworzeniu z człon­ ków mniejszości niemieckiej w Polsce paramilitarnej organizacji Volksdeu­ tscher Selbstschutz, freikorpsy weszły w jej skład. Dziś nie ma dla Polski zagroże­ nia militarnego ze strony Niemiec, ale zmieniły się też metody działań na rzecz osłabienia Polski – głównie polityczne­ go i gospodarczego. Niedawno z ini­ cjatywy szefa Związku Wypędzonych Bernda Fabritiusa Zgromadzenie Parla­ mentarne Rady Europy przyjęło rezolu­ cję w sprawie praworządności w Polsce. Zatem śląscy separatyści z RAŚ czy „Ślą­ skiej Partii Regionalnej” staną się już niedługo doskonałym narzędziem dla dalszego podkopywania pozycji Polski. Przecież to Związek Wypędzonych ma­ jaczy o rzekomych krzywdach Niemców poniesionych w efekcie ostatniej wojny światowej, a Ruch Jerzego Gorzelika promuje „polski obóz” w Świętochło­ wicach! Jaka piękna koalicja... Mamy zatem nadal czas na pro­ państwową reakcję, ale zegar tyka! K

dziewiętnastowieczny pierwodruk albo publikowana jest po raz pierwszy, na podstawie źródeł archiwalnych. Książka może być przydatna nie tylko historykom literatury, ale wielu tym, którzy chcieliby rozszerzyć swoją wiedzę o polskiej kulturze oraz wie­ lowymiarowym świecie, jaki stanowi Kaukaz. K Powyższy tekst został wygłoszony na kon­ ferencji pt. „Rozbite imperium”, która odbyła się w Tbilisi 13-14 października br.

Maria Filina, dr hab., profesor Państwo­ wego Uniwersytetu w Tbilisi im. Iw. Dża­ wachiszwilego, przewodnicząca Związku Kulturalno-Oświatowego Polaków w Gru­ zji "Polonia".


KURIER WNET · LISTOPAD 2017

10

Często modlono się się za dusze czyśćcowe, aby rankiem zbudziły śpiącego o danej godzinie. Nikogo jeszcze nigdy nie zawiodły, co potwierdza każdy w to wierzący. Pamiątką starożytną tego zwyczaju są dyptyki, czyli wypominanie imion żywych i umarłych podczas Eucharystii. Jednak zapalanie zniczy jest reliktem po­ gańskim, ma oświetlić miejsce błąkają­ cym się duszom. Światło dla chrześcijan także jest symbolem życia. Samo ustanowienie Zaduszek na dzień 2 listopada, jako poświęcone­ go pamięci zmarłych, przypisuje się świętemu Odilonowi, opatowi z Cluny, w roku 998. Od XV wieku w ten dzień kapłani celebrują aż trzy Msze Święte za dusze zmarłych. Taką praktykę zalecił

Z

asad wiary nie da się przeło­ żyć wprost na zasady ustrojo­ we. Chrześcijaństwo wyraź­ nie stawia sprawiedliwość za miłością (Arystoteles – za przyjaźnią). W religii celem jest Bóg, w polityce – wspólnota. W religii podmiotem jest osoba, w polityce – instytucja. Insty­ tucja może być przedmiotem różnych rodzajów miłości (klub→kibic→doping; państwo→obywatel→patriotyzm; teatr→widz→uwielbienie), ale instytu­ cja nie może być podmiotem miłości! Instytucja powinna być podmiotem za­ sady sprawiedliwości zarówno w rela­ cjach z innymi instytucjami, jak i w re­ lacji instytucja→osoba. Instytucja może też zasady prawne (w tym konstytucję) i własną odpowiedzialność za dobro tak wielowiekowym, nieustannym wysił­ kiem kształtować, by miłość panowała – na ile to możliwe – wszędzie. Ale mię­ dzy ludźmi. Nie: między instytucjami.

Miłość – trudna sprawa A w ogóle z miłością to sprawa nie­ prosta, bo prawie nigdy miłości nie definiujemy czasownikowo. Zazwyczaj rzeczownikiem abstrakcyjnym miłość nazywamy jakieś szczególnie wysokie, szlachetne (tu następuje szereg prze­ wspaniałych przymiotników) uczucie. Tak rozumiana miłość często naprawdę uszlachetnia tego, który miłuje, ale ze społecznego punktu widzenia ma raczej wartość niewielką, a z ustrojowego – zerową. Dla osoby miłowanej uczucia innych osób nie mają znaczenia, je­ śli nie liczyć zaspokojenia jej własnej próżności i uzyskania (złudnego) po­ czucia adoracji.

również papież Benedykt XV w 1915 roku, w związku z licznymi ofiarami I wojny światowej. W modlitwach za zmarłych upra­ sza się dla nich o Boże miłosierdzie, darowanie kar za grzechy oraz udział w wiecznym szczęściu. Ważne jest przy tym rozważanie tajemnicy i nieuchron­ ności śmierci dla każdego człowieka. Gotowość jej przyjęcia bowiem, wy­ zwala z lęku i umożliwia doświadczenia prawdziwej wolności. Od średniowiecza cmentarze sytu­ owano w obrębie kościołów. Od tam­ tego też czasu nad mogiłami stawiano kamienne płyty, tablice i epitafia. Szcze­ gólnie piękne nagrobki powstały w epo­ ce renesansu. W czasach barokowych zmarłym stawiano „zamki boleści”. Lo­ kowanie miejsc pochówków poza mu­ rami miast zapoczątkowano przy końcu XVIII wieku. Zaś zwyczaj ozdabiania grobów kwiatami rozpowszechnił się dopiero w XIX wieku w Niemczech, skąd rozprzestrzenił się na Polskę. Przy­ czyniła się do tego zwłaszcza epoka ro­ mantyzmu, bazująca na uczuciach i du­ chowości. Również pogrzeby poległych wtedy powstańców lub bohaterów naro­ dowych stawały się okazją do patriotycz­ nych manifestacji. Wiek XX zaś pomno­ żył tylko mogiły zbiorowe, nie zawsze godnie potraktowane, a często wręcz haniebnie profanowane. Ostatnio coraz „modniejsze” stają się na powrót, jak to bywało w czasach pogańskich, kre­ macja zwłok i przechowywanie spalo­ nych, a potem przemielonych prochów w urnach, umieszczanych najczęściej w wyznaczonych kurhanach, lub zata­ pianie ich w morzu albo też rozsypywa­ nie w tzw.: ogrodach pamięci. Bardziej jeszcze kontrowersyjnymi zabiegami wobec ludzkich szczątków jest zatrzy­ mywanie ich rozkładu poprzez plasty­ nację i prowokacyjne eksponowanie, a także przetwarzanie ich na diamenty. Pomimo zmieniających się praktyk pośmiertnego traktowania zwłok, nadal aktualna pozostaje cześć dla pamięci umarłych. Jest ona święta, zwłaszcza dla wyznawców Kościoła rzymskoka­ tolickiego. I jakby w przeciwieństwie do prawosławia, w którym nie uzna­ je się odpustów, oraz protestantyzmu, nakazującego nieżywych pozostawiać

moich działań powiększają twoje do­ bro, czy je niweczą. Nie obchodzą cię moje uczucia, ale to, czy dzięki moim czynom, zaniechaniom i zezwoleniom

Zolycki

Barbara Maria Czernecka

samym sobie, sam listopad odwiecznie nastraja bardzo melancholijnie, do re­ fleksji nad tym, co istnieje poza ziem­ skim światem, oraz do wspominania tych, co z niego odeszli. W tym świe­ cie bowiem nie umiera tylko nadzieja na połączenie się z naszymi bliskimi w przyszłości.

Z prawd katechizmowych wyłaniają się też przekonania o rzeczach ostatecz­ nych człowieka. Są to: śmierć, sąd Boży oraz niebo lub piekło. Pomiędzy nimi istnieje jeszcze czyściec, jako stan przej­ ściowy dla dusz umarłych w łasce, ale obciążonych grzechami do odpokuto­ wania. Tego zaś świadomość szczególnie

Ale i wśród nich dostrzeżemy głębo­ kie różnice kategorialne, o czym dalej. Poza tym – kobieta, ślubując te same rzeczowniki abstrakcyjne, przekła­

a przynajmniej tak twierdzimy, bo są­ dzimy, że to się nam opłaca (ściślej: sądzimy, że takie mówienie się opłaca). Ślubując uczciwość, przyrzekamy więc

Pragniemy, by nasza nowa konstytucja opierała się na zasadzie sprawiedliwości i miłości społecznej. Niestety – to pragnienie jest nierealne. Konstytucja musi być pisana czasownikami, a miejscem rzeczowników abstrakcyjnych jest tylko preambuła. Rozpatrzmy to na pewnym przykładzie.

O miłości dobrej Andrzej Jarczewski

będziesz żył dłużej, cierpiał mniej i zy­ skiwał większe możliwości samorea­ lizacji. Gdy zdobędziesz to bez mojej miłości – też dobrze.

Przysięga małżeńska W relacji ja→ty (ja dla ciebie) najważ­ niejsze są więc moje uczucia, natomiast w relacji ty←ja (ty ode mnie): moje uczu­ cia są weryfikowane i falsyfikowane przez moje względem ciebie postępo­ wanie. I tylko to się liczy. Bo miłość jest nielogiczna, nieprzechodnia i – oczy­ wiście, ale to banał – niezwrotna. Zba­ dajmy w tym duchu, co tak naprawdę przysięgają sobie państwo młodzi, mó­ wiąc przed ołtarzem: ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz że Cię nie opuszczę aż do śmierci.

Instytucja może zasady prawne (w tym konstytucję) i własną odpowiedzialność za dobro kształtować, by miłość panowała – na ile to możliwe – wszędzie. Ale między ludźmi. Nie: między instytucjami. W życiu społecznym liczą się pra­ wa bierne osób i czyny dokonane lub możliwe. Rzecz jasna – czyny, powo­ dowane górnymi uczuciami, będą na ogół szlachetniejsze od czynów moty­ wowanych zawiścią czy jakimiś innymi emocjami z dolnej półki. Dla mnie – moje uczucia są bardzo ważne, ale dla ciebie – liczy się tylko to, czy efekty

Zolycki (w gwarze śląskiej: wypominki) to modlitwa za zmarłych z wymienieniem ich imion i nazwisk podczas nabożeństwa.

FOT. Z ARCHIWUM AUTORKI

J

ej celem jest uwolnienie dusz od kar za grzechy, wyswobo­ dzenie z czyśćca i osiągnięcie życia wiecznego w niebiańskiej szczęśliwości. Stosuje się ją zwłaszcza w pierwszych ośmiu dniach listopada, kiedy to w naszej, słowiańskiej trady­ cji szczególnie nawiedza się groby bli­ skich i znajomych. Często temu towa­ rzyszy odmawianie różańca i procesja na cmentarz. Przewodzi jej kapłan. Po­ kropienie wtedy grobów wodą święco­ ną ma przypominać sakrament chrztu świętego, który jest zadatkiem życia wiecznego. W oktawie Uroczystości Wszystkich Świętych (1–8 listopada) istnieje możliwość uzyskania odpustu zupełnego, oczywiście po spełnieniu kilku warunków. Są nimi: bycie w stanie łaski uświęcającej, brak przywiązania do jakiegokolwiek grzechu, przystą­ pienie do Eucharystii, modlitwa w in­ tencjach Ojca Świętego oraz nabożne nawiedzenie cmentarza i modlitwa za zmarłych.

KURIER·ŚL ĄSKI

Czasownikowe zakończenie jest jednoznaczne. Gdy mówię, że nie opuszczę, wiem, co mówię i do czego się zobowiązuję, choć gdyby ‘nieopusz­ czanie’ rozłożyć na czasowniki pierw­ sze, zobaczymy rozmaite zachowania. Mimo wszystko jest to konkret, do któ­ rego – pod względem precyzji – nie zbliżają się inne składniki ślubowania.

da je w myślach na inne czasowniki konkretne niż mężczyzna. Myśli mają płeć! Mężczyzna w ogóle nie rozpatru­ je opcji, że kobieta się zmieni, a ona właśnie układa harmonogram rady­

tylko, że będziemy mieć stale dobre o sobie mniemanie. Nie mamy też wątpliwości, gdy przyrzekamy wierność lub wierność małżeńską (tekst przysięgi nie da­

Zbadajmy, co tak naprawdę przysięgają sobie państwo młodzi, mówiąc przed ołtarzem: ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz że Cię nie opuszczę aż do śmierci. kalnych zmian. Nie w sobie. W nim. A później oboje się dziwią, że zmiany poszły nie tak.

Uczciwość i wierność Wśród przysięgowych abstrakcji naj­ łatwiej poradzić sobie z uczciwością małżeńską. Wiadomo, o co chodzi. Nie o uczciwość w rozliczeniach z fiskusem lub ze wspólnikiem, ale o uczciwość w małżeństwie. Wyraz uczciwość jest wprawdzie rzeczownikiem abstrakcyj­ nym, ale występuje zwykle nie w roli abstrakcji, lecz jako przyrząd pomiaro­ wy. Tego miernika używamy do oceny ludzkich czynów, a nie np. kolorów, krzeseł czy wielorybów. Tylko w nad­ zwyczaj trudnych okolicznościach nie potrafimy odróżnić uczciwości w czy­ imś postępowaniu od nieuczciwości, choć – niestety – oceny różnych osób, zwłaszcza zainteresowanych, bywają różne. Sami jesteśmy zawsze uczciwi,

je pewności, czy tylko uczciwość ma być małżeńska, czy ewentualnie wier­ ność też). Pojęcie wierności jest również swoistym miernikiem. Raczej niczego konkretnego, podobnie jak uczciwość, nie obiecuje. Zresztą wierność rozumie­ my w tym kontekście nie bezpośrednio, lecz jako specyficzne podwójne zaprze­ czenie: nie-niewierność. Nie zastana­ wiamy się, na czym polega wierność, ale wiemy, co to jest niewierność. I – nie­ świadomi niedokładności podwójnej negacji – zapewniamy, że nie będziemy w małżeństwie niewierni.

I co z tą miłością? Ale co przyrzekamy, ślubując miłość? Wypadałoby w tak ważnej przysiędze gwarantować coś konkretnego. Tym­ czasem oferujemy abstrakcję, o której poeci i filozofowie wiedzą, że nic nie wiedzą, choć na temat swojej wiedzy o niewiedzy w tym przedmiocie napisali

pobudza wyobraźnię, ale też i litość oraz chęć pomocy dla tam cierpiących.

N

iegdyś pośród pobożnych ludzi istniało przekonanie o skutecz­ nej interwencji dusz czyśćco­ wych w różnych sytuacjach. Modlono się się za nie, zwłaszcza wieczorem, aby rankiem zbudziły śpiącego o danej go­ dzinie. Nikogo jeszcze nigdy nie zawiod­ ły, co potwierdza każdy w to wierzący. One, właśnie pomagając żywym, mają szansę na odpokutowanie własnej kary doczesnej. Dobrze jest więc wspominać je w swoich intencjach modlitewnych. I chociaż współcześnie mamy coraz to bardziej wymyślne budziki w zegarkach elektronicznych, telefonach, smartfo­ nach i innych gadżetach, to i taka me­ toda może okazać się niezawodna. Zdarzało się dawniej, że kiedy w piecu zahuczał ogień, domownicy twierdzili, że tak właśnie płaczą wy­ głodniałe duszyczki w czyśćcu. Do pło­ mieni wrzucało się wtedy pajdę chleba, aby ulżyć im w cierpieniu. I znowu – my, żyjący współcześnie, jesteśmy po­ zbawieni możliwości takiej praktyki. Mało w którym mieszkaniu są jeszcze zwykłe piece, zastąpione przez elek­ tryczne lub gazowe piekarniki. O tę naturę rzeczy znowu jesteśmy ubożsi. W czasach minionych popularne było również podanie o pewnym listono­ szu, który na rowerze dowoził przesyłki adresatom. Działo się to wtedy, kiedy nie istniały automatyczne przelewy na konta bankowe, a emerytura bądź renta była przekazywana w gotówce za pośred­ nictwem poczty. Dlatego też listonosz zawsze miał ze sobą cudze pieniądze. Wiedzieli o tym wszyscy, także łobuzy. Kilku rzezimieszków któregoś dnia po­ stanowiło napaść go przy leśnej drodze. Zaczaili się w krzakach. Kiedy listonosz się do nich przybliżył, zobaczyli przy nim dużo ludzi. Wobec tłumu nie odważyli się na rabunek. Następnym razem, kiedy na niego czatowali, znowu musieli odstąpić od niecnego zamiaru z powodu towarzy­ szących mu istot. Sytuacja powtarzała się. Wreszcie kiedyś, nękani przez własne sumienia oraz ciekawi przyczyny tych zdarzeń, przyznali się listonoszowi do próby napadu. Zniechęceni niepowo­ dzeniem, zapytali go wprost:

całe biblioteki. Ślubujemy miłość, ale nie wiemy, na jak długo. Przecież do śmierci mamy tylko współmałżonka nie opusz­ czać. Gdyby miłość, o której mówimy w przysiędze, była tylko uczuciem, to na pewno nie chodzi o termin zbyt długi, bo jeśli coś prawdziwego wiemy o uczu­ ciach, zwłaszcza o miłości, to to, że każ­ de ich jutro jest z pewnością niepewne. To jakby ślubować, że do końca świata będzie utrzymywać się piękna pogoda.

– Zawsze, kiedy jedziesz z pocztą, a my chcemy cię ograbić, są przy tobie jacyś ludzie. Kim oni są? Listonosz odparł: – Niemożliwe! Zawsze jestem sam. Nikt mi nie towarzyszy. – A jednak my widzimy przy tobie tłum – upierali się rzezimieszki. Listonosz zastanowił się i wreszcie stwierdził: – Wiem, że wiozę ze sobą dużo pieniędzy dla ludzi, którzy na nie wy­ czekują. To są ich emerytury, renty i inne wartościowe przesyłki. Modlę się wtedy za dusze cierpiące w czyść­ cu, aby mnie strzegły, żebym mógł do każdego dowieźć jego własność. Tłumy, które przy mnie widzieliście, to pew­ nie owe duszyczki. Wdzięczne za moje zdrowaśki, w taki sposób strzegą mnie od złych przygód. Nikt inny, tylko one mi towarzyszą. Zbóje musieli przyznać mu ra­ cję. Nigdy więcej już nie próbowali napaść człowieka tak dobrze chro­ nionego.

Listopad nastraja do refleksji nad tym, co istnieje poza ziemskim światem, oraz do wspominania tych, co z niego odeszli. W tym świecie bowiem nie umiera tylko nadzieja na połączenie się z naszymi bliskimi w przyszłości. Istotnie, pokutnicy w czyśćcu, potrzebujący najbardziej naszego modlitewnego wsparcia, potrafią być wdzięczni za duchową pomoc. Tyl­ ko czy my, jeszcze żyjący, i to właś­ nie w czasach najszybszego w dziejach ludzkości postępu cywilizacyjnego, po­ trafimy w to uwierzyć? K

Zasady ustrojowe Zasady ustrojowe od zasad religijnych różni możliwość, czy raczej obowiązek ustanowienia instytucji strzegących, a nawet wymuszających przestrzeganie tych (tzn. ustrojowych) zasad. Wpraw­ dzie nadal w niektórych zapóźnionych pod tym względem religiach, np. w is­ lamie, instytucjonalnie wymusza się posłuszeństwo zasadom religijnym, ale

Zasady ustrojowe od zasad religijnych różni możliwość, czy raczej obowiązek ustanowienia instytucji strzegących, a nawet wymuszających przestrzeganie tych (tzn. ustrojowych) zasad. Twierdzenie takie byłoby prawdziwe tylko pod warunkiem, że w tej chwili piękną pogodę mamy. I jeszcze drugi warunek: że świat się właśnie kończy. Jeżeli miłość ślubuję szczerze – nie mogę mieć na myśli tego, nad czym nie mam żadnej kontroli. Nie chodzi więc o moje uczucie w relacji ja→ty. Pozostaje tylko moja miłość do ciebie w relacji ty←ja. Oczywiście: nie twoja miłość w relacji ty→ja, bo o tym prze­ cież nigdy niczego prawdziwego się nie dowiem. Tak więc nad moją miłością w re­ lacji ty←ja (ty ode mnie) mogę już ja­ koś zapanować. Mogę samego siebie zapewnić lub przynajmniej szczerze się starać, by to była miłość dobra, by rezultaty moich czynów i zaniechań były zawsze dla ciebie dobre, a jeśli nawet coś się nie uda – natychmiast to skoryguję i zawsze będę działał tak, by twoje dobro rosło. Włosi śpiewają: ti voglio bene i o to chodzi. Jeśli tak ro­ zumiem sens ślubowania miłości – nie tylko mówię prawdę, nie tylko postę­ puję sensownie, ale i mam duże szanse na dochowanie przysięgi. Czy jej dochowam i w jakim za­ kresie – to już inna kalosza. Tu docie­ kam tylko istoty samej roty ślubowania: co tam jest w ogóle możliwe. Próbuję wykazać, że w całej przysiędze małżeń­ skiej liczy się tylko jedno słowo: „nie opuszczę”! Reszta to fortel. Poza tym – nie analizuję zjawisk zachodzących w sercu, duszy czy umyśle człowieka. Zajmuję się tylko społecznymi następ­ stwami tych zjawisk; zwłaszcza takimi, które mają jakiś aspekt ustrojowy.

tam już mamy jesień średniowiecza (r. 1439). Zbliża się reformacja, oświece­ nie, ewolucja i autonomizacja religii względem władz politycznych, a tak­ że uniezależnianie się tych władz od przywódców religijnych. Przymus pozostanie sposobem funkcjonowania państwa. Nie – koś­ cioła ani meczetu. Państwo nie zdoła jednak przymusić nas do miłości spo­ łecznej, więc też zasada miłości spo­ łecznej wśród zasad konstytucyjnych znaleźć się nie może. A konstytucja, poza preambułą, powinna składać się z postanowień sprawdzalnych, w tym również i takich, które ustanawiają in­ stytucje sprawdzające, czy dane posta­ nowienia są realizowane. Nie pytajmy więc rzeczowniko­ wo, czym jest miłość, ale czasowniko­ wo: jak ona działa! Należy przy tym używać czasowników negowalnych i sprawdzalnych. Takich, o których można orzec, czy nazywana przez nie czynność została wykonana, czy nie, ewentualnie w jakim stopniu. Mogą to być również rzeczowniki zdefiniowa­ ne tak dokładnie, by w każdej chwili można było orzec o istnieniu lub nie­ istnieniu tego, o czym mowa. Miłość tych warunków nie spełnia. I słusz­ nie konstytucjonaliści pozostawili ją... poetom. K Artykuł „O miłości dobrej” jest skrótem rozdziału książki pt. „Czasownikowa teo­ ria dobra”, przygotowywanej do druku na styczeń 2018. Autor kolejnymi książkami za pomocą czasowników redefiniuje najważ­ niejsze kategorie filozoficzne: ‘prawdę’, ‘do­ bro’, ‘piękno’, ‘możność’ i in. Książka Andrzeja Jarczewskiego o prawdzie była prezentowana w „Kurierze Wnet” nr 37/2017.


LISTOPAD 2017 · KURIER WNET

WSPOMNIENIA·PODRÓŻNIK A

O

to trasa naszej wyprawy: Teheran–Hamadan–Ker­ manszah–Behistun–Su­ za–Ahwaz–Szira–Per­ sepolis- Pasargade–Isfahan–Yazd– Meszhed–Teheran. Choć głównym celem tej wypra­ wy było poszukiwanie poloniców, mo­ gliśmy przekonać się, że poza dobrze funkcjonującym transportem, boga­ tą bazą hotelową, wieloma atrakcjami turystycznymi, świetną kuchnią itd. Iran to bezpieczny kraj wspaniałych, gościnnych ludzi. Nie lubią tu Turków, Rosjan, Arabów, ale goście z dalekiego, chłodnego Lechistanu są szczególnie mile witani. Polacy, mimo innej religii, kultury i tradycji czują się tu bardzo dobrze. Przypomnę, że Rzeczpospolita przez swe położenie na styku Europy i Azji ulegała wpływom kultury Orientu, szczególnie w XVI–XVII w., w okre­ sie sarmatyzmu, u którego podstaw legł mit o pochodzeniu polskiej szlachty od starożytnych, koczowniczych plemion irańskich – Sarmatów, a polscy królo­ wie, magnaci i szlachta byli wielkimi miłośnikami orientaliów. Wróćmy jednak do czasów współ­ czesnych: 27 lutego 2014 r. w obecności ambasadora Iranu w Polsce, Samada Alego Lakizadeha i burmistrza Bandar­ -e Anzalego (d. Pahlevi), Władysław Czapski wypowiedział w Warszawie przy Ogrodzie Krasińskich 27 lutego 2014 r. następujące słowa: „Ten naród z polskim narodem ma setki lat stosun­ ków dyplomatycznych. Nigdy wzglę­ dem siebie te państwa nie podnosiły broni. Zawsze liczyły na współdziała­ nie”. Było to podczas odsłonięcia Tab­ licy Wdzięczności Narodowi Irańskie­ mu za pomoc Uchodźcom armii gen. Władysława Andersa. Historia ocalenia przez władze i społeczeństwo Iranu 120 tysięcy Po­ laków skazanych przez Sowietów na zatracenie za Kołem Polarnym i na Syberii, jak wiele innych w ostatnim stuleciu, była przemilczana. O jej przy­ pomnienie postarali się sami ocaleni. Oto fragment inskrypcji: „W 1942 ro­ ku Iran przyjął i ocalił polskich tułaczy deportowanych w latach 1039–1941 przez NKWD z Kresów Wschodnich II Rzeczpospolitej w głąb Związku So­ wieckiego. Irańska pomoc uchroniła Polaków przed represjami i śmiercią z głodu i chorób. Wdzięczni uratowani i ich potomkowie. 2013 rok”. W 1943 r. z przebywających w Ira­ nie utworzono II Korpus Polski, który później został włączony do brytyjskiej 8. Armii. To oni zdobyli benedyktyń­ ski klasztor na Monte Cassino. Było to największe zwycięstwo polskiego oręża w czasie II wojny światowej!

Przez pustynie Beludżystanu Podróż przez Pakistan obfitowa­ ła i w miłe, i w niezbyt sympatyczne przygody. Na odprawę czekaliśmy całą noc. Gdy już sprawdzono nasze pasz­ porty, coraz natarczywiej oglądano na­ szego forda, domagając się uiszczenia opłaty drogowej, ekologicznej i jeszcze innych, których uzasadnienia nie mo­ gliśmy znaleźć. Wsiedliśmy więc do sa­ mochodu i odjechali. Przypomniałem sobie opowieść krakowskiego kolegi i jedynego prawdziwego podróżnika, którego poznałem w życiu – Marka Michela. Ten szalony krakowianin na motocyklu SHL w 1973 r. odbył podróż z Krakowa do Indii, a rok później na motorowerze ojca WSK 125 w ciągu 115 dni objechał cały świat. Dziś o tym wyczynie zapomniano, ale wówczas było to największe wydarzenie w dzie­ dzinie motoryzacji w Polsce. Aż do tragicznej śmierci Marka kilka lat temu pozostaliśmy przyjaciół­ mi i odwiedzaliśmy się w Polsce lub w USA. W pamięci miałem jego fascy­ nujące opowieści, także tę, jak w trak­ cie długiej i denerwującej odprawy właśnie na tej granicy Marek wsiadł na motocykl i uciekał przed celnikami 1200 km przez pustynię! Wzorem Mar­ ka odjechaliśmy z granicy i jak wów­ czas, policjanci pognali za nami, ale po chwili zatrzymali się. – Może zepsuł im się samochód, a może zniechęciły ich ciemności („egipskie”) – pomyślałem. Nawet nie przyszło mi do głowy, że nie dopełniliśmy wszystkich formalności celno-paszportowych, co sprawiło, że wkrótce na terenie całego Beludżystanu rozwieszono listy gończe! Kilka kilometrów za przejściem granicznym skończyła się droga asfal­ towa i zaczęła słynna, uciążliwa dla podróżnych pustynna „tarka”. Wie­ czorem w jednej z wiosek rozbiliśmy dwa namioty, ugotowali skromny po­ siłek i położyli się do snu. Było bardzo

ciepło, ok. 25⁰C, co przy minimalnej wilgotności dawało poczucie komfortu termicznego. Zmierzch zapadał bardzo szybko – to upragniona przez ludzi i zwierzęta pora dnia. Gdy powietrze stawało się coraz czystsze, wzmagał się silny aromat suchorośli (tzw. wiel­ błądzich cierni). W tych warunkach wystarczy zaledwie 5-6 godzin snu, by czuć się wypoczętym. Następnego dnia droga była bar­ dziej urozmaicona; sporo lepianek, szerokie dna rzek okresowych, trochę drzew i krzewów oraz rozległe słone jezioro. Nad jego brzegiem rosła bujna roślinność słonolubna o niebieskawym zabarwieniu. Ze względu na gorąco w dzień, postanowiliśmy jechać no­ cą, ale wówczas było inne zagrożenie. Ogromne ciężarówki pędzące środkiem wąskiej drogi zmuszały nas do zjeżdża­ nia na pobocze lub nawet przystawania. Na szczęście te krążowniki szos były udekorowane setkami lampek i widocz­

zaprosił nas do swego domu-szałasu. Tu kilka dziewcząt w pośpiechu przy­ gotowało dla nas „wielkie żarcie”. Na trójnogu stała wielka, miedziana taca, a na niej pomarańcze, daktyle, rambu­ tany, banany i inne owoce tropikalne. Poproszono nas, byśmy usiedli dooko­ ła na poduszkach. Obok nas miejsce zajął gospodarz i jego brat. Po chwili córka gospodarza Mariam przyniosła naczynie z wodą. Umyliśmy dłonie, wytarli je, a Mariam postawiła przed nami w niewielkich filiżankach mocną herbatę i cukier. Po chwili na tacy zna­ lazła się sterta ciapaty, masło, daktyle i leban (mleko wielbłądzie). Ach, co to była za uczta! Gdy kończyliśmy jeść, gospodarz przyniósł mapę i kilka zdjęć. – To ruiny legendarnej stolicy potężnego króle­ stwa sprzed 6 tys. lat – Mohenjo Da­ ro, powiedział. Znajdują się zaledwie kilka kilometrów stąd. Odkryto je na początku 1900 r.

burmistrza. W Sukkur zatrzymała nas policyjna toyota z napisem „VIP Duty”, by eskortować nas przez zaporę na In­ dusie. Z drugiej strony Indusu „prze­ jął” nas inny samochód policyjny i tak było do granicy Sindu. Takiej eskorty jeszcze nie mieliśmy. Pakistańczycy byli niezwykle goś­ cinni. Potwierdził to Tahangir Khan, pracownik stacji benzynowej, który, za­ pytany o możliwość noclegu w pobliżu, zaprosił nas do siebie. Mieszkał w willi wraz z kolegą służącym, który pilnował naszego samochodu, a wcześnie rano obudził nas, byśmy jechali do Multan.

W gościnie u biskupa W Multan z prywatnego polecenia od­ wiedziliśmy konwent dominikanek. Prowadzą one szkołę dla dziewcząt chrześcijańskich i muzułmańskich. Oprowadzająca nas siostra-Włoszka Antonina pokazała nam ogrody, po­

Przywrócił ważność naszej wizie i mo­ gliśmy wrócić do Lahore. W budynku Caritasu gościnni Pakistańczycy przy­ jęli nas ponownie. Poradzili nam, by starać się o pomoc w polskiej ambasa­ dzie w Islamabadzie, więc zdecydowa­ łem, że wszyscy tam pojedziemy. Był to czwartek, a w piątek, sobotę i niedzielę urzędy są zamknięte. Dobra wiadomość to ta, że mogli­ śmy ten czas przeznaczyć na zwiedzanie Lahore. Znaleźliśmy też nieocenione­ go przewodnika – Javaida, który przez dwa dni naszego pobytu w tym mieście z nami podróżował, jadł i spał. Wszyst­ ko gratis! Te dwa dni zwiedzania były prawdziwą ucztą duchową. Przecież La­ hore to niezwykłe miasto, jak Agra czy Delhi, jedna ze stolic dynastii Wielkich Mogołów! Jest tu dużo interesujących meczetów, świątyń hinduistycznych i pałaców, ale także wąziutkie uliczki z nieprzebranymi tłumami ludzi ubra­ nych w różnokolorowe stroje.

Nim opuścimy Iran, pozwolę sobie przypomnieć, że 75 lat temu naród irański jako pierwszy podał rękę skazanym na zagładę w syberyjskiej tajdze Polakom! Jesienią 2014 roku zorganizowałem wyprawę „Śladami polskich dzieci w Iranie”. W ciągu czterech tygodni przemierzyliśmy około 5 tys. km.

Do Azji przez Pakistan Wyprawa dookoła świata Władysław Grodecki

ne z daleka. Inne utrudnienie to ruch lewostronny, jak we wszystkich byłych koloniach brytyjskich. W górach co kilkadziesiąt kilo­ metrów spotykaliśmy zespoły 3-4 le­ pianek lub szałasów, które pełniły rolę schronisk. Zatrzymaliśmy się w jednym z takich „hoteli”. Był on pełen gości, którzy rozłożyli swoje bagaże wokół kilkunastu łóżek z plecionego bambu­ sa. Noclegi we własnej pościeli były tu gratis. Gościnni Pakistańczycy przynie­ śli dla nas kilka placków – tradycyjnej „ciapaty”, która jest tu podstawowym artykułem żywnościowym. Poczęsto­ wali nas też herbatą, a my wyciągnęli­ śmy z samochodu kilka konserw wie­ przowych. Wspólna uczta trwała do północy. By nie psuć dobrego nastroju naszym towarzyszom muzułmanom, nie wyprowadzałem ich z przekonania, że to smaczne mięso to nie „zakazana” wieprzowina, a wołowina!

Nawet nie przyszło mi do głowy, że nie dopełniliśmy wszystkich formalności celno-paszportowych, co sprawiło, że wkrótce na terenie całego Beludżystanu rozwieszono listy gończe! Nad Indusem Mknąc bez wytchnienia na wschód, dotarliśmy do brzegu Indusu, gdzie przyszło nam spędzić kolejną noc. Tu zmrok zapada niezwykle szybko, więc pustynna „tarka” niepostrzeżenie za­ mieniła się w wąską groblę. Po obu jej stronach znajdowały się pola ryżowe zalane wodą. Byliśmy zbyt zmęczeni, by jechać dalej. Wysiadłem i po kilku krokach natknąłem się na stertę sło­ my. Rozłożyłem koc i śpiwór, po czym szybko zasnąłem. Gdy zaczęło świtać, zbudziło mnie ujadanie psów. W pobliżu stało kilku mężczyzn z rękami złożonymi jak do modlitwy. Gdy zauważyli, że się zbudzi­ łem, zaczęli mnie pozdrawiać: „salam, salam!”, nisko się kłaniając. Wkrótce przybyło wielu nowych ludzi, w tym dzieci. Najstarszy wiekiem mężczyzna

Byłem zaszokowany: wieśniak wie­ dział takie rzeczy! Moje zdumienie po­ tęgowało się, gdy zaczął opowiadać: – 6000 lat temu była tu osada, która tysiąc lat później przeżywała okres swej świetności. To największe miasto cywi­ lizacji Harrapy nad Indusem miało ok. 4 km obwodu i 40 tys. mieszkańców. Zaproponował krótką wycieczkę. Oglądaliśmy wielką łaźnię, spichlerz, budynki mieszkalne i gospodarcze, ale nie znaleźliśmy pałacu i świątyni. Czyż­ by był to ośrodek o charakterze wojsko­ wym i militarnym? Jednak najbardziej frapującą zagadką był upadek miasta: wylewy Indusu, wieloletnia susza, na­ jazdy plemion barbarzyńskich, a mo­ że coś innego? Starożytny epos Ma­ habharata i inne teksty opisują wielką wojnę, która wybuchła 10-12 tysięcy lat temu między imperium Ramy i At­ lantydy. Użyto jakiejś straszliwej broni: „Pojedynczy pocisk niósł całą potęgę Wszechświata. Rozpalona kula i pło­ mień jasny jak tysiąc słońc wzniosły się w pełnej okazałości. Żelazny piorun, gi­ gantyczny posłaniec śmierci, na popiół spalił całą rasę Wrisznich i Andhaków. Ciała były spalone nie do poznania”. Czy jest to opis wojny atomowej? Za taką hipotezą przemawia od­ krycie kilkudziesięciu szkieletów napromieniowanych podobnie jak w Hiroszimie i Nagasaki, czy znacz­ ne pokłady gliny i zielonego szkliwa, efekt topnienia w wysokiej tempera­ turze oraz szybkiej krystalizacji (po­ dobnie jest dziś na pustyni Nevada po każdej reakcji nuklearnej). Warto też wiedzieć, że gdy wojska Aleksandra Wielkiego znalazły się nad Indusem, zostały zaatakowane przez „latające ogniste tarcze”. Po zwiedzeniu Mohenjo Daro Pa­ kistańczyk zaprosił nas jeszcze na le­ ban, a potem ruszyliśmy na północ. Powoli opuszczaliśmy szary „świat arabski” i wnikaliśmy w pełne egzo­ tyki i niesłychanych kontrastów Indie. Pakistańska ulica: niesłychana różnorodność typów ludzkich, ryksz, rowerów, samochodów, autobusów, ciężarówek, mikrobusów, wozów ra­ fowych, a nadto osiołków, krów, kóz. Przy drodze do Dadhar obok prze­ wróconej ciężarówki zebrali się chy­ ba wszyscy mieszkańcy wioski. Gdy się zatrzymaliśmy, otoczył nas tłum miłych, życzliwych ludzi. Zaprasza­ li do domu; przyjęliśmy zaproszenie

mieszczenia szkolne i dzieła kilkuna­ stoletnich dziewcząt przygotowujących się do małżeństwa: hafty, rzeźby, od­ lewy i stroje. Byliśmy tam pierwszymi gośćmi z Polski. Wszędzie towarzyszyła nam ogromna gościnność, zapropo­ nowano nam pozostanie na kilka dni. Trudno było odmówić, zwłaszcza że nazajutrz była niedziela. Rano przy­ niesiono nam śniadanie, a później wraz z siostrami i uczennicami udaliśmy się na mszę św. Nasza obecność wzbudzi­ ła ogromne zainteresowanie wiernych i samego biskupa Josufa Patrasa. Nie tylko zorganizował nam posiłki, zwie­ dzanie miasta, ale spędził z nami wie­ czór. Na pożegnanie ofiarował mi ładną miedzianą paterę z bawołem – herbem Multan i list polecający do pakistań­ skiego Caritasu w Lahore. Ta „sielanka” niestety dobiegła końca. Już wcześniej celnik pakistański ostrzegł nas, że nie wjedziemy samo­ chodem do Indii, bo nie mamy „car­ net de passage”. W Polsce powiedziano nam, że taki dokument nie jest wy­ magany; a jednak! Ponieważ kończył się okres ważności wizy pakistańskiej, musieliśmy spieszyć się z wjazdem do Indii. Szybko dotarliśmy na przejście graniczne w Wagah, gdzie mimo dłu­ gich pertraktacji, jeden z celników hin­ duskich okazał się tak stanowczy, że musieliśmy zawrócić. Dla celników była to sytuacja nie­ zrozumiała – jak przejechaliśmy bez podstawowego dokumentu pół Europy i pół Azji? Mieliśmy dwa wyjścia: albo od razu wrócić do Polski, albo zostawić

Starożytny epos Mahabharata i inne teksty opisują okropną wojnę, która wybuchła 10-12 tysięcy lat temu między imperium Ramy i Atlantydy. Użyto jakiejś straszliwej broni. Czy jest to opis wojny atomowej? samochód na granicy na trzy miesiące, zwiedzić Indie, wrócić po samochód i jechać do Polski. Kierownik urzędu celnego w Wa­ gah, bardzo nam życzliwy, od pierw­ szego spotkania zapragnął nam pomóc.

Po zachodzie słońca światła ne­ onów i lamp bazarowych wprowadziły nas w nastrój czaru i egzotyki Wscho­ du. Javaid był świetnym przewodni­ kiem, ale nie mógł zrozumieć, dlacze­ go interesują mnie dzielnice biedoty, slumsy – lepianki, szopy, szałasy i ty­ siące bawołów, koni, kóz, psów osioł­ ków, kotów, szczurów i myszy nad rze­ ką Ravi? Wszędzie było błoto, łajno bydlęce, śmieci, krowi mocz i ludzkie ekskrementy! Wszędzie dziewczynki zbierały łajno do naczyń, formowały je na kształt placków i układały nad brzegiem rzeki do suszenia. Jest to pod­ stawowy materiał do palenia w wie­ lu krajach Azji, gdzie brakuje drzewa; w Pakistanie również!

Przekroczyć granicę Po dwóch dniach zwiedzania Lahore wyjechaliśmy wcześnie rano do Isla­ mabadu, dokąd dotarliśmy w samym środku nocy. W świetle reflektorów samochodo­ wych rozbiliśmy 2 namioty na placu, który przypominał nam parking samo­ chodowy. Jakie było nasze zdziwienie, gdy po wschodzie słońca zbudził nas tłum gapiów zgromadzonych wokół namiotów. Okazało się, że jesteśmy na wielkim placu w samym środku miasta! Wszyscy byli bardzo zaskoczeni, także policjanci, którzy poprosili nas, byśmy szybko złożyli namioty i odjechali. Tę noc spędziliśmy w samym centrum miasta, jak w Rynku Głównym w Kra­ kowie, i nie wynikły z tego powodu żadne przykre konsekwencje! O ile załatwianie „carnetu” dało nam trochę czasu na zwiedzanie La­ hore, o tyle w Islamabadzie tego cza­ su nie było. Ze względów służbowych odwiedziliśmy Ambasadę RP i bazar orientalny – suk. Islamabad jest jedną z najmłodszych stolic świata, stolicą kraju od 1966 r. To całkiem nowe miasto, przeciwwaga dla przemysłowego Karaczi, położone bar­ dziej centralnie od niego. Znajduje się w kotlinie, 14 km od Rawalpindi u pod­ nóża Himalajów. Nad miastem dominuje bodajże największy meczet świata Shah Fajsal Masjid, u stóp wzgórza Margale. Ma 4 minarety o wysokości 88 m. Zaczę­ to go wznosić w 1976 r., rok po śmierci zamordowanego króla Arabii Saudyjskiej Fajsala ibn Abd al Aziza, który przeka­ zał na tę budowę 120 mln USD. Meczet

11

ma kształt namiotu, aby przypominał potomkom koczowników ich korzenie. Ogromna, trójkątna sala główna pokry­ ta jest białym marmurem i ozdobiona mozaikami, kaligrafią i tureckimi ży­ randolami. Może pomieścić ok. 10 000. wiernych, a boczne place i dziedziniec dodatkowo 64 000. Po zwiedzeniu meczetu odnaleźli­ śmy Ambasadę RP, a jeden ze studentów udał się z konsulem do ambasady Indii, w nadziei, że uda się tam załatwić uprag­ niony „carnet”. Nie bardzo w to wierzy­ łem, bo chodziło o pieniądze, a tych nie miał kto wyłożyć. One były poręcze­ niem, że jak wjechaliśmy samochodem do Indii, tak wyjedziemy do Australii! W innym wypadku samochód trzeba było zostawić lub sprzedać w Indiach. Przyjmujący nas pracownicy am­ basady byli bardzo mili. Gościli nas przez dwie noce, opowiadali o pobycie polskich himalaistów, którzy stąd wyru­ szali na podbój najwyższych szczytów świata. Nie wszyscy wrócili. Zostali na zawsze w nieprzyjaznym górskim kraju. Miałem złe przeczucia. Gdy wie­ czorem konsul i winny niedopełnienia formalności załatwienia „carnetu” przed wyjazdem z Polski wracali do ambasady, przeczuwałem, że nic konkretnego nie udało się załatwić. Niestety nie myli­ łem się. W ambasadzie Indii uzyskano jedynie potwierdzenie, że o zaistniałym incydencie jest poinformowana placów­ ka hinduska. Gdy dwa dni później po­ nownie znaleźliśmy się na granicy, i tym razem hinduski celnik okazał się nie­ ubłagany. Na nic zdało się pismo, które przywieźliśmy z Islamabadu. I znowu szef przejścia granicznego w Wagah „podał nam rękę”: najpierw pertraktował z celnikami indyjskimi, a później pozwolił, by trzy osoby udały się do automobilklubu w Lahore i pod­ jęły jeszcze raz starania o wymagany dokument... Czekałem w Wagah w podłym nastroju. Co dalej? Nadzieja zawsze umiera ostatnia! Pojawiła się pewna na­ dzieja. Oto siostra Łucja, którą spotka­ liśmy już wcześniej w Multan, a później w Caritasie w Lahore, okazała się zna­ jomą szefa urzędu celnego. Wspierała go w trudnych chwilach życiowych i jej modlitwa pomogła mu wyjść z poważ­ nych kłopotów. Ten przemiły człowiek, potężne chłopisko o gołębim sercu, sta­ rał się nas pocieszyć i pomóc poprzez swoje „układy”. Chłopaki kilka godzin spędzili w automobilklubie, pertrakto­ wali telefonicznie z byłym właścicielem naszego forda, by wpłacił wymaganą kwotę na pokrycie kosztów „carnetu”, a ja i dwie dziewczyny czekaliśmy na cud, ale ten nie nastąpił!

Wszędzie było błoto, łajno bydlęce, śmieci, krowi mocz i ludzkie ekskrementy! Wszędzie dziewczynki zbierały łajno do naczyń, formowały je na kształt placków i układały nad brzegiem rzeki do suszenia. Minęło południe 4 grudnia 1992 r. Krzysztof, Romek i Bogdan nie wró­ cili jeszcze z Lahore, a czas płynął. W dzienniku podróży odnotowałem: „Jeśli dziś przed 17.00 nie przyjdzie te­ leks z Niemiec od poprzedniego właś­ ciciela, że dokonana została wpłata do banku, nie będzie „carnetu” i trzeba bę­ dzie się pakować, ale już bez samocho­ du”. Miły szef urzędu celnego w Wagah zaprosił mnie i dwie studentki do siebie. Poczęstowaliśmy go sokami i słodycza­ mi z Polski. Wkrótce stało się jasne, że ani w Lahore, ani w Delhi nie będzie „carnetu”. Wszystko stało się proste: Romek i Krzysztof ze swoimi dziewczynami po ok. 2-3 miesięcznym pobycie w Indiach wrócą do Lahore, odbiorą samochód i przez Pakistan, Iran i Turcję wrócą do Polski. Dla nich wyprawa dookoła świata już się skończyła. Musiały także ulec zmianie ich plany matrymonial­ ne. Zamiast na Pacyfiku, ślub będzie w Rzymie! Następnego dnia rano z Bogdanem, który zdecydował się kontynuować ze mną dalszą podróż przez Indie, Austra­ lię i Pacyfik do Ameryki, wyładowali­ śmy z samochodu medale pamiątkowe, lekarstwa, wydawnictwa okolicznościo­ we, kamerę video, sprzęt turystyczny i trochę konserw. Było to tak ciężkie, że nie byłem w stanie tego podnieść. Wy­ nająłem więc tragarza, który przeniósł mój bagaż na stację kolejową, skąd od­ jeżdżały pociągi do Delhi. Coś się skończyło, coś zaczęło! K


KURIER WNET · LISTOPAD 2017

12

KURIER·ŚL ĄSKI

Zawód strażaka – ta służba na rzecz człowieka – jest na całym świecie darzona szczególnym poważaniem i szacunkiem. W związku z tym gmina Gierałtowice, a dokładnie mieszkańcy Przyszowic, mają powody do dumy.

Polscy strażacy w Etiopii Tadeusz Puchałka

J

innymi doposażanie i szkolenie służb ratunkowych Etiopii i Kenii. Etiopia – państwo leżące w bardzo niestabil­ nej gospodarczo i politycznie części kontynentu afrykańskiego – od po­ łudnia graniczy z Kenią, na zachodzie z Sudanem i Sudanem Południowym, od wschodu z Dżibuti i Somalią, a od

numerami kont bankowych, tak jest długi i skomplikowany. Szkolenie trwało trzy tygodnie i miało charakter podstawowy, a przede wszystkim praktyczny. Ze względu na ograniczony czas, nie było miejsca na pracę przy tablicy. Zamiast tego w te­ renie ćwiczono różne scenariusze roz­

z pomieszczeniami dla strażaków, wy­ glądają skrajnie źle. Brakuje też planów ewakuacyjnych takich obiektów jak np. szkoły. Polska grupa na miejscu szkoliła służby na wypadek konieczności ewakuacji tych i podobnych obiektów. Głównym prob­ lemem w szkoleniu była bariera języko­

E

FOT. W. NOWAKOWSKI

esienne spotkania z mieszkań­ cami Przyszowic nie są niczym nowym, jednak to, którego or­ ganizatorami było Towarzystwo Miłośników Przyszowic wraz z Gminną Biblioteką Publiczną w Gierałtowicach, a które odbyło się w środę 18 paździer­ nika, miało szczególny wymiar.

komuś na głowę. Uderza zupełnie inne spojrzenie na świat i życie. tiopia to kraj nie dającej się z ni­ czym porównać nędzy, ogrom­ nych połaci ziemi dotkniętych suszą, sąsiadujących z jeszcze żywą, bujną zielenią, której, niestety, w tym kraju jest bardzo niewiele. Afryka jesz­ cze nieśmiało, drobnymi kroczkami zbliża się do reszty świata. Fundacja, którą reprezentuje dr Nocoń, pomaga tamtejszej ludności na wielu płaszczyznach. Polska jest tam postrzegana bardzo pozytywnie, bo staramy się sprostać powierzonemu za­ daniu. Szacunek do służby ludziom, do munduru, przekazanie swojej wiedzy to nasz obowiązek, ale też uczymy od­ powiedniego spojrzenia na człowieka,

ZBIORY PRYWATNE ORAZ MAT. MULTIMEDIALNY W. NOCOŃ

71 rocznica kaźni żołnierzy NSZ

O swojej służbie w Etiopii opo­ wiadał i ilustrował opowieść bogatym materiałem multimedialnym dr hab. inż. Witold Nocoń – pracownik nauko­ wo-dydaktyczny Politechniki Śląskiej w Gliwicach, na co dzień przyszowia­ nin i członek miejscowej straży pożar­ nej. Był on jednym z członków grupy wysłanej do tego afrykańskiego kraju, by tam szkolić przyszłych strażaków w ramach projektu pomocowo-rozwo­ jowego realizowanego przez Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej (PCPM). Celem tego projektu jest między

północy z Erytreą. Kraj ten, targany wieloma konfliktami, małymi krocz­ kami stara się na swój sposób dogo­ nić świat. Nie jest to proste, bowiem, co podkreślał wielokrotnie dr Nocoń, sprawą nadrzędną na całym świecie jest „człowiek”, a co za tym idzie, jego bezpieczeństwo. Słowo to w Etiopii jest jednak specyficznie rozumiane. Trudno sobie wyobrazić normalne działa­ nie służb ratowniczych w państwie, w którego języku nie ma określe­ nia ‘straż pożarna’, a numer alar­ mowy można porównać z naszymi

Wiesław Nowakowski

W

winięć pożarniczych, wpajano ważne w pożarnictwie nawyki i starano się opracować najlepsze rozwiązania prob­ lemów taktycznych, biorąc pod uwagę lokalną specyfikę.

T

amtejsze wozy bojowe i sprzęt często dorównują temu, czym dysponujemy w jednostkach OSP w Polsce, jednak w Etiopii nie ma zupełnie zaplecza technicznego. Brak serwisów naprawczych powoduje, że pojazdy bojowe eksploatuje się tam do zajechania. Punkty dowodzenia, po­ dobnie jak cała infrastruktura, łącznie

wa, bo niewielki procent ludności zna tam język angielski, tak więc polskie­ mu instruktorowi towarzyszył podczas wykładów i ćwiczeń tłumacz. Polskie uczestnictwo w akcji strażaków zosta­ wiło specyficzny ślad, bowiem dzięki temu kilku Etiopczyków otrzymało przybrane polskie imiona, np. Zenek. Dla Europejczyka wszystko, z czym się spotka w Afryce, jest swego rodzaju zaskoczeniem. Można odnieść wraże­ nie, że nie zwraca się tam uwagi na kon­ serwację czegokolwiek. Całkiem niezłe hotele, raz wybudowane, stoją i widać, że będą stały, dopóki dach nie spadnie

nocy z 25 na 26 września 1946 roku funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa publicznego poprzez agenta „Lawinę”, czyli Henryka Wen­ drowskiego, późniejszego ambasado­ ra PRL w Danii, zwabili podstępem ze Śląska Cieszyńskiego ok. 160 żołnierzy oddziału Henryka Flamego ps. Bartek. Według zapewnień „Lawiny”, żoł­ nierze mieli być przewiezieni najpierw pod Jelenią Górę, a potem na Zachód. W rzeczywistości trafili na Opolszczy­ znę – na polanę Hubertus pod Barutem oraz w okolice Grodkowa i Łambino­ wic, gdzie w bestialski sposób zostali zamordowani: wysadzeni w powietrze podczas snu lub rozstrzelani. Stowarzyszenie Pamięci Armii Krajowej Oddział Gliwice i Wójt Gminy Wielowieś co roku oddają hołd pomor­ dowanym żołnierzom Narodowych Sił Zbrojnych z oddziału „Bartka”. Prezen­ tujemy zdjęcia z Baruty, z tegorocznych obchodów – 71 rocznicy – tych tragicz­ nych wydarzeń. K

a to także bardzo istotne, bo tam słowo ‘człowiek’ do niedawna znaczyło bardzo niewiele. Z pewnością biało-czerwone barwy są tam bardzo dobrze odbierane. Na koniec Prezes Towarzystwa Miłośników Przyszowic, moderator spotkania – pan Andrzej Biskup – po­ dziękował przyszowickiemu strażakowi za wyjątkową prelekcję, a współorga­ nizatorka tego wydarzenia, dyrektor Gminnej Biblioteki Publicznej w Gie­ rałtowicach – mgr. Lidia Pietrowska – wręczyła mu w dowód wdzięczności publikację książkową. Mając takich fojermanów, możemy być spokojni. K

W dniu 26 września br. w Muzeum Górnictwa Węglowego w Zabrzu odbyło się kolejne spotkanie w ramach AKADEMII PO SZYCHCIE 2017 – O górnośląskim przemyśle w Roku Reformacji na Śląsku. Główna Kluczowa Sztolnia Dziedziczna – historia i współczesność.

Fryderyk Wilhelm von Reden Śląsku. Prowadzone z jego polecenia poszukiwania górnicze zakończyły się w 1790 roku sukcesem i odkryciem w Zabrzu, Chorzowie i Rybniku no­ wych, bogatych pokładów węgla, który

trzeci na kontynencie europejskim wielki piec opalany koksem. Dobre rezultaty pracy wielkiego pieca w Gli­ wicach skłoniły władze do uruchomie­ nia w 1802 roku huty „Królewskiej”

do transportu węgla na powierzchnię. Budowana sztolnia miała również od­ wadniać wszystkie kopalnie węgla zlo­ kalizowane pomiędzy Zabrzem a Kró­ lewską Hutą (Chorzów).

FOT. PAWEŁ DROZD, WIKIMEDIA

O

Fryderyk Wilhelm von Reden; z prawej – odtworzony pomnik hrabiego Friedri­ cha Wilhelma Redena w Chorzowie, w chwilę po odsłonięciu (2002 r.)

FOT. ZE ZBIORÓW MGW

sobiście wygłosiłem re­ ferat zatytułowany Friedrich Wilhelm von Reden – „ojciec” górnośląskiego przemysłu górniczo-hutniczego, projektant Sztolni. Hrabia Fryderyk Wilhelm von Re­ den urodził się 23 marca 1752 roku w mieście Hameln nad rzeką Wezerą. Był najmłodszym z trojga dzieci mał­ żeństwa Jana Ernesta Wilhelma Redena i Zofii z domu Reden. Po śmierci mat­ ki wychowaniem Fryderyka zajęła się siostra ojca. Ukończył szkołę górniczą w Clausthal, uniwersytety w Getyndze i Halle oraz Akademię Górniczą we Freibergu. W latach 1774-1776 dzięki wsparciu finansowemu stryja zwiedził Holandię, Belgię, Francję i Wielką Bry­ tanię. W 1779 roku na prośbę swojego wuja barona Antoniego von Heinitza Reden przybył do Berlina. Fryderyk Reden opracował kom­ pleksowy program dotyczący rozwo­ ju górnośląskiego przemysłu. W pla­ nie tym uzasadniał znaczenie węgla i koksu dla hutnictwa, rolę maszyn parowych odwadniających i wyciągo­ wych, znaczenie transportu dołowego i nadziemnego. Plan ten uzyskał akcep­ tację króla i był podstawą powołania 21 października 1779 roku Redena na stanowisko dyrektora Wyższego Urzę­ du Górniczego. Jego program był następnie rea­ lizowany, a jednym z pierwszych wy­ konanych przedsięwzięć stało się uru­ chomienie w 1784 roku kopalni srebra i ołowiu „Fryderyk” w Tarnowskich Górach. W 1786 roku prace rozpo­ częła huta srebra i ołowiu „Fryderyk”, a w 1788 roku kopalnia „Fryderyk” otrzymała pierwszą na Górnym Śląsku maszynę parową. Fryderyk Reden przyczynił się również do budowy nowoczesnego gór­ nictwa węgla kamiennego na Górnym

FOT. WIKIMEDIA

Adam Frużyński

Wylot Głównej Kluczowej Sztolni Dziedzicznej w centrum Zabrza

wydobywały nowo powstałe państwo­ we kopalnie „Królowa Luiza” w Zabrzu, „Król” w Chorzowie i „Hoym” w Ryb­ niku. Górowały nad prywatnymi kopal­ niami pod względem metod produk­ cji, wyposażenia technicznego, stanu zatrudnienia czy obszaru eksploatacji. Jako pierwsze otrzymały też parowe maszyny odwadniające i wyciągowe. Fryderyk Reden przyczynił się również do modernizacji górnoślą­ skiego hutnictwa. Z jego inicjatywy uruchomiono w 1796 roku w Gliwicach

w Chorzowie. Nowością było zasto­ sowanie w niej maszyn parowych do napędu urządzeń huty, co uniezależniło hutnictwo od energii, jakiej dostarcza­ ła do tej pory woda. Huty państwowe stały się wzorem dla projektowanych pierwszych prywatnych hut żelaza sto­ sujących koks i maszyny parowe. W 1799 roku z inicjatywy Redena rozpoczęto budowę Głównej Kluczowej Sztolni Dziedzicznej, mającej nie tylko usuwać wodę z podziemi kopalni „Kró­ lowa Luiza”, ale służyć równocześnie

D

zięki poparciu Redena na Górny Śląsk przybył Jan Christian Ru­ berg, który wybudował w My­ słowicach pierwszą na tym terenie hutę cynku. W 1809 roku powstała państwo­ wa huta cynku „Lydognia”. Wzorowa­ ły się na niej powstające później pry­ watne huty cynku, a Górny Śląsk stał się szybko największym producentem cynku na świecie. W 1803 roku Fryderyk Reden został szefem Departamentu Górniczo-Hut­ niczego w Berlinie. Jeżeli tylko czas mu

pozwalał, przybywał jako minister na hutniczych wykonywano odlewy, bla­ Śląsk, doglądając funkcjonowania utwo­ chę, amunicję i uzbrojenie. Udało się rzonych przez siebie przedsiębiorstw. stworzyć fachową kadrę. Tworzyli ją Gdy w 1806 roku Prusy poniosły klęskę Niemcy, ale można było też spotkać w wojnie z napoleońską Francją, Reden Polaków, Anglików, Szkotów, Francu­ pozostał w okupowanym przez Francu­ zów, Żydów oraz Czechów i Węgrów. zów Berlinie. Postanowił za wszelką cenę Ostatnie lata życia F. Reden spę­ ratować istniejący przemysł, nie dopusz­ dził razem ze swoją małżonką Fryde­ czając do zwolnienia pracowników ani ryką w nabytym w 1785 roku majątku grabieży majątku. Gdy w roku następ­ Bukowiec. Rozwijali wspólne zainte­ nym zawarto pokój w Tylży, władca Prus resowania, pomagali mieszkańcom udzielił Redenowi sąsiedniej wsi, pro­ 26 sierpnia 1807 wadzili edukację roku dymisji ze sta­ zdolnej młodzieży. Fryderyk Reden przynowiska ministra, czynił się do moderniza- Byli także mecena­ powołując się na cji górnośląskiego hutni- sami sztuki, a pro­ względy oszczęd­ wadzony przez ctwa. Z jego inicjatywy ności budżetowych. nich otwarty sa­ uruchomiono w 1796 Dwudziesto­ lon gościł najsław­ roku w Gliwicach trzeci letnie kierowanie niejsze osobistości przez Fryderyka na kontynencie europej- ówczesnych Prus. von Redena roz­ skim wielki piec opalany Wśród ich gości wojem górnoślą­ byli geograf i po­ koksem. skiego przemysłu dróżnik Aleksan­ przyniosło ogromne zmiany. Kiedy der von Humbolt, górnik i polityk obejmował w 1779 roku stanowisko, baron Karol von Stein, poeta Fryde­ wydobycie węgla kamiennego wyno­ ryk Hardenber. W 1810 roku Reden siło niecałe 800 ton rocznie, hutnictwo „za bezsprzeczne zasługi dla państwa żelaza tworzyło 190 zakładów produ­ i rządu” otrzymał Wielki Order Czer­ kujących 5 tys. ton żelaza. Nie istniało wonego Orła. Fryderyk Reden zmarł górnictwo rudne ani hutnictwo metali 3 lipca 1815 roku, a uroczystości po­ nieżelaznych. Dwadzieścia lat później grzebowe odbyły się 7 lipca 1815 ro­ kopalnie wydobywały już 56 tys. ton ku. Wzięły w nim udział liczne dele­ węgla, a hutnictwo dostarczyło 16,5 tys. gacje górnicze i rządowe, przyjaciele ton żelaza. Pracowała kopalnia srebra i rodzina oraz mieszkańcy Bukowca. i ołowiu oraz kopalnie cynku, istnia­ Owinięta w czarne górnicze sukno ło hutnictwo srebra, ołowiu i cynku. trumna została wniesiona do krypty Powoli rozwijał się przemysł budowy grobowej na ramionach wałbrzyskich maszyn, a w państwowych zakładach górników. K




W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

Nr 41

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Listopad · 2O17 W

n u m e r z e

Różaniec do granic Jolanta Hajdasz

L

istopad 2017 to kolejny miesiąc, kiedy na pierwszej stronie „Wielkopolskiego Kuriera WNET” mamy artykuł dotyczący upamiętnienia arcybiskupa Antoniego Baraniaka, bo nastąpiło kolejne przełomowe wydarzenie związane z przywracaniem pamięci o tym wielkim, zapomnianym Bohaterze naszego Kościoła i Państwa. „Wielkopolski Kurier WNET” odnotowuje je tak skrupulatnie, by kiedyś można było odtworzyć nie tylko prawdziwą historię życia i działalności Arcybiskupa, ale także wskazać wszystkie okoliczności jej zacierania, zamazywania i odkłamywania. Bezsprzecznie rok 2017 jest dla pamięci o abpie Antonim Baraniaku przełomowy. Najpierw było otwarcie jego celi w Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych – dawnej katowni przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie. W czerwcu wspólnymi siłami wielu osób udało się doprowadzić do wznowienia umorzonego w 2011 r. śledztwa w sprawie prześladowania Arcybiskupa. We wrześniu powiodła się inicjatywa poseł Lidii Burzyńskiej z Częstochowy i Sejm RP uhonorował abpa Baraniaka specjalną uchwałą. A w październiku – znowu przełom i podniosłe uroczystości w Belwederze. Było wspaniałe przemówienie prezydenta Andrzeja Dudy, który postawił abpa Baraniaka w szeregu największych bohaterów Polski po 1918 r. (drukujemy je obok). I rzecz najważniejsza ze wszystkich dotychczasowych – zapowiedź wszczęcia procesu beatyfikacyjnego abpa Baraniaka. Ogłosił to abp Stanisław Gądecki właśnie wtedy, w Belwederze, w obecności prezydenta RP, kardynała Kazimierza Nycza, abpa Marka Jędraszewskiego i wielu zaproszonych gości zarówno świeckich, jak i duchownych. Ale to oczywiście nie koniec naszych starań i dalszych działań. Czekamy na to, by proces beatyfikacyjny faktycznie się rozpoczął, a Prezydent RP w imieniu naszego państwa odznaczył abpa Baraniaka za zasługi i dla Polski i dla Kościoła. Słowa, szczególnie osób sprawujących najodpowiedzialniejsze funkcje, są oczywiście ważne, ale w naszych czasach najważniejsze są czyny. Tego zresztą uczy nas postawa abpa Baraniaka, który swoją wierność i Kościołowi, i Polsce wyrażał nie w płomiennych mowach, ale w konkretnym, bardzo ofiarnym działaniu. W zbliżający się rok 2018, rok setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości, patrzę więc z nadzieją, że słowa z 2017 r. zamienią się w piękne i mające historyczne znaczenie czyny. Także w sprawie abpa Baraniaka. K

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

Arcybiskup Baraniak jednym z najważniejszych bohaterów Polski po 1918 r.

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

„Arcybiskup Antoni Baraniak, w przesz­ łoś­ci postać nieco zapomniana, przemil­ czana, jest podnoszony dzisiaj do rangi jednego z najważniejszych bohaterów Polski po 1918 roku” – powiedział pre­ zydent Andrzej Duda podczas uroczy­ stości upamiętniających poznańskiego duchownego.

W tym roku mija 40. rocznica śmierci i 60. rocznica objęcia przez abp. Baraniaka urzędu Metropolity Poznańskiego. W Belwederze 6 października 2017 r., czyli dokładnie w dzień 60. rocznicy ingresu abpa Baraniaka do katedry poznańskiej, odbyły się uroczystości upamiętniające tego niezłomnego sekretarza prymasa Polski kard. Stefana Wyszyńskiego. Uroczystość odbyła się pod patronatem Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Andrzeja Dudy i Arcybiskupa Stanisława Gądeckiego, Metropolity Poznańskiego, Przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski. „Gdy uświadomimy sobie, że tylko w mokotowskim więzieniu był zabierany na przesłuchanie 145 razy, że ponad 30 ubeków zajmowało się nim przez 27 miesięcy, to można sobie tylko wyobrazić nieprawdopodobny ogrom cierpienia, którego doświadczył” – mówił Prezydent Andrzej Duda. Metropolita poznański zapowiedział podjęcie starań o otwarcie procesu beatyfikacyjnego abp. Baraniaka. „Zamierzamy w archidiecezji poznańskiej otworzyć proces beatyfikacyjny abp. Baraniaka na poziomie diecezjalnym, tak żeby doprowadzić przynajmniej do nadania mu tytułu Sługi Bożego, ale też wskazać na tę postać jako jedną z ponad 90 biskupów i arcybiskupów poznańskich, którzy przeszli przez tę ziemię, zostawiając wybitny ślad w historii ojczyzny i Kościoła” – powiedział abp Stanisław Gądecki. Przytaczamy wystąpienie prezydenta Andrzeja Dudy na sesji naukowej upamiętniającej śp. księdza arcybiskupa Antoniego Baraniaka w Belwederze 6 października 2017 roku. Eminencjo, Księże Kardynale, Ekscelencje, Księża Arcybiskupi, Ekscelencje, Księża Biskupi, Czcigodni Księża, Wszyscy Dostojni Przybyli Goście!

B

ardzo dziękuję za to, że w obecności tak dostojnych przedstawicieli polskiego Kościoła ta sesja, konferencja na temat postaci księdza arcybiskupa Antoniego Baraniaka odbywa się właśnie tutaj, w Belwederze. Cieszę się bardzo, bo nie mam żadnych wątpliwości, że ksiądz arcybiskup – postać w szerokiej przestrzeni publicznej nieco zapomniana, przemilczana – jest podnoszony dzisiaj właśnie w tej przestrzeni do rangi

W imieniu organizatorów VII Koncertu Niepodległościowego: Akademic­kiego Klubu Obywatelskiego im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Poznaniu, KZ NSZZ „Solidarność” UAM oraz Wydawnictwa ZYSK i Sp. zapraszam na

którego celem jest uczczenie 99 rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości.

11 listopada (sobota) o godz. 17.00 w auli UAM Koncert tradycyjnie ma charakter słowno-muzyczny. Część pierwsza będzie poświęcona pamięci Tadeusza Kościuszki, druga – Józefowi Piłsudskiemu, których upamiętnieniu, decyzją Sejmu RP, służy rok 2017. Wystąpią aktorzy scen warszawskich i soliści opery poznańskiej oraz Reprezentacyjna Orkiestra Sił Powietrznych pod dyrekcją majora Pawła Joksa. Patroni wydarzenia: JE Ks. Abp Stanisław Gądecki, Metropolita Poznański, Jarosław Lange, Przewodniczący NSZZ „Solidarność” Regionu Wielkopolska”, płk dr Jan Górski, Przewodniczący Wielkopolskiego Oddziału Światowego Związku Żołnierzy AK, Zenon Wechmann, Przewodniczący Związku Więźniów Politycznych Okresu Stalinowskiego. Przed koncertem nastąpi uroczyste wręczenie nagród laureatom IV edycji konkursu wiedzy o Pomniku Wdzięczności. WSTĘP WOLNY Prof. dr hab. Stanisław Mikołajczak Przewodniczący AKO

jednego z najważniejszych bohaterów Polski w tym stuleciu Rzeczypospolitej, odrodzonej po 1918 roku. Bo sądzę, że księdza arcybiskupa do jednych z największych postaci patriotycznych, bohaterskich Rzeczypospolitej po 1918 roku można zaliczyć ‒ po 1918, bo urodził się przecież w roku 1904, więc w 1918 miał dopiero 14 lat.

Podziemne skarby Polski Janusz Piechociński przyznał, że o bogact­wie toruńskich złóż geotermalnych było wiadomo od lat, ale zgodnie z wolą Platformy Obywatelskiej poprzedni rząd wydał decyzję negatywną o ich wykorzystaniu. Konkretne projekty konkretnych polskich naukowców wskazuje Andrzej F. Eckardt.

4

Polityka Piłsudskiego wobec Kresów zachodnich Józef Piłsudski od grudnia 1918 roku namawiał Ślązaków do utworzenia POW. Członkowie POW zaboru pruskiego stanowili kadrę sił powstańczych w Powstaniu Wielkopolskim. Endecy byli przeciwni powstaniu. Polemika Jadwigi Chmielowskiej z Michałem Bąkowskim.

4

Zapomniani ojcowie założyciele III RP okres II wojny światowej i początek Polski po II wojnie światowej, kiedy to spotkali się w Polsce innej niż ta przed 1 września 1939 roku – w Polsce, która nie była wolna, która powoli zaczynała zaciskać sznur na szyjach ludzi wierzących i polskiego Kościoła. W Polsce opanowanej przez nową, okrutną, zdradziecką ideologię, któ-

Prymas nie wiedział, że jego przyjaciel, współpracownik, młody biskup Antoni Baraniak także został aresztowany razem z nim. Myślał, że nadal realizuje on swoją misję tu, w Warszawie na Miodowej, że wykonuje obowiązki, że pilnuje wszystkiego pod nieobecność pasterza polskiego Kościoła. Wyszedł z bardzo religijnego domu, odebrawszy ‒ jak na możliwości rodziców ‒ bardzo staranne wychowanie. Ukończył szkołę salezjańską i postanowił się związać ze Zgromadzeniem Księży Salezjanów ‒ z misją niesioną przez to zgromadzenie: misją opieki nad młodzieżą, zwłaszcza nad młodzieżą trudną. Szybko rozpoznano, że jest to zdolny młody człowiek, że jest to postać jak na swój rocznik wybitna. W 1921 roku zdecydował się już związać życie, swoją pracę i posługę duszpasterską z salezjanami. W związku z tym w 1927 roku został oddelegowany na studia do Rzymu, co oczywiście było już pierwszą szansą, jaką otrzymał, i świadectwem docenienia go jako postaci, osobowości, jako człowieka, który w przyszłości może wiele znaczyć dla zgromadzenia, dla polskiego Kościoła, dla Kościoła w ogóle (...). I gdy się patrzy na życie późniejszego księdza arcybiskupa, to osobiście podzieliłbym je na trzy okresy: pierwszy nazwałbym okresem przygotowania. Można go różnie liczyć, ale ja bym go liczył nawet do 1953 roku. Potem jest okres próby, a potem ‒ budowania. Okres przygotowania ‒ z mojego punktu widzenia ‒ obejmuje również

2

ra chciała tworzyć nowego człowieka, niszcząc wszystkie dotychczasowe ideały i wartości. Jednym z tych ideałów była oczywiście wiara chrześcijańska, katolicka, w którą polski naród był tak głęboko wrośnięty. Komuniści podjęli próbę jej zniszczenia.

A

le jeszcze wcześniej ksiądz arcybiskup, wówczas sekretarz księdza prymasa, zdobył wielkie doświadczenie – widział niezwykłą rozterkę, życiową próbę księdza prymasa w 1939 roku, gdy zmagał się on z wątpliwościami, co ma robić jako pasterz polskiego Kościoła. Czy w Polsce napadniętej z jednej strony przez hitlerowskie Niemcy, a z drugiej strony przez Sowietów powinien pozostać razem z polskim społeczeństwem, razem z wiernymi? Aczkolwiek nikt nie był wtedy w stanie przewidzieć, jak długo – bo mogłoby się okazać, że bardzo szybko tego wielkiego pasterza by zabrakło, jako że wrogowie, którzy napadli Polskę, wiedzieli, jaka jest jego wartość jako osoby i jaka jest jego wartość dla polskiego społeczeństwa, jaka to osobowość. Prawdopodobnie bardzo szybko by tę osobowość zniszczyli. Czy też ‒ tak jak był namawiany w bardzo

zdecydowany sposób przez ówczesnego nuncjusza apostolskiego – wyjechać do Rzymu i stamtąd starać się opiekować polskim Kościołem, stamtąd starać się jednak mimo wszystko, na ile się da, czuwać nad sytuacją w okupowanym kraju? Myślę, że było to wielkie doświadczenie także dla jego sekretarza – dla księdza Antoniego Baraniaka, który trwał przy księdzu prymasie.

K

siądz prymas August Hlond podjął decyzję o wyjeździe do Rzymu, ale stamtąd prowadził bardzo aktywną działalność zmierzającą do ukazywania tego, co rzeczywiście w Polsce się dzieje, do wspierania i tych, którzy w Polsce byli i tych, którzy z Polski uciekli przed niewolą, przed nawałą hitlerowską, niemiecką i sowiecką. Później z Rzymu razem ze swoim sekretarzem przeniósł się do Lourdes, gdzie nadal prowadził działalność. To cały czas było z jednej strony wsparcie duchowe, ale z drugiej ‒ także i działalność konspiracyjna. Działalność ryzykowna, bo prowadzona na terenach okupowanych – Francja też się znajdowała pod okupacją niemiecką. Zresztą nie ma co ukrywać – Niemcy polowali na księdza prymasa, wiedzieli o jego działalności i poszukiwali go cały czas. Skutek był taki, jak można przewidzieć – w końcu gestapo w 1944 roku księdza prymasa dopadło. Ale na szczęście nie udało im się dopaść sekretarza księdza prymasa, czyli bohatera naszego dzisiejszego spotkania, księdza Antoniego Baraniaka. Ksiądz Antoni Baraniak kontynuował misję. Ze swoim patronem, ze swoim pasterzem spotkał się już po wojnie, w Rzymie, w maju 1945 roku, skąd wrócili do ojczyzny. I tu razem przez trzy lata działali. W 1948 roku ksiądz prymas przekazał niejako w spadku swojego sekretarza nowemu prymasowi Polski, księdzu arcybiskupowi Wyszyńskiemu ‒ prymasowi, którego później nazwaliśmy Prymasem Tysiąclecia. I okres, który w życiu księdza arcybiskupa Baraniaka nazwałem okresem próby, zbliżał się bardzo szybko w tej PRL-owskiej Polsce. Dokończenie na str. 3

Nie pamiętamy o rzeszy bezimiennych i bezszelestnych, których pracowita krzątanina wydała trwałe owoce. Dzięki ich pracy czytamy „Wyborczą” bez cenzury, a błyskotliwi publicyści mogą odważnie i bezkompromisowo chlastać Kaczyńskiego. Życiorysy niektórych przypomina Jan Martini.

5

Tirem do Iranu Spod samochodu odgarnąłem łopatą ten mokry śnieg, położyłem dwa kitle i wszedłem pod samochód, podstawiając podnośnik. A tu woda kapie mi to do ucha, to za kołnierz, to w rękaw… Pomyślałem sobie: to jest ten prawdziwy czar życia kierowcy. Fragmenty książki Adama Frąckowiaka.

6

Wierni Polsce do końca 19 IX br. w kaplicy św. Józefa kościoła pw. Jana Kantego w Poznaniu odsłonięto Tablicę Pamięci, na której umieszczono dane polskich jeńców zamordowanych w Kijowie-Bykowni i Kuropatach. O kaźni i upamiętnieniu polskich jeńców pisze Wojciech Bogajewski.

12

ind. 298050

redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet

Na apel odpowiedziało ponad milion rodaków. Nabożeństwo trwało dwie godziny, mimo wiatru i deszczu wszyscy wytrwali. Odmawiając w Słubicach różaniec, czułam, że biorę udział w wielkim wydarzeniu. Aleksandra Tabaczyńska o akcji modlitewnej, która zaangażowała całą Polskę.


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2017

2

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Szkodliwa miłość do drzew

Moda na kiełbasę, pierogi i bary mleczne – czyli powrót do tradycji

Henryk Krzyżanowski

Michał Bąkowski

Inteligent postępowy AD 2017 uważa się za osobę racjonalną. Nie jest to ścisłe, Kilkanaście dni temu odwiedziłem polski lokal franczyzowy serwujący przede bowiem często miotają nim żywiołowe emocje, polityczne i inne, wszczepione mu wszystkim kiełbasę pod różnymi postaciami i w kilku konfiguracjach. Posiłek był przez media i pojawiające się w nich tzw. autorytety, na ogół dość podejrzane. smaczny, sama kiełbasa dobrej jakości, a brak wolnych stolików i długa kolejka oczekujących na ich zwolnienie świadczyła o tym, że rodzime przysmaki wracają do łask. naruszenie V przykazania, czy kantowskiego imperatywu, to nie sposób racjonalnie udowodnić moralnego zła wycięcia drzewa. No, ale tam, gdzie w grę wchodzą uczucia, o racjach się nie dyskutuje. W świecie dzisiejszym dendromania stwarza wiele problemów. Spróbujcie na przykład przekonać dendromaniaków, że drzewa, które kiedyś zasadzono zbyt blisko bloku, trzeba teraz wyciąć, gdyż odbierają światło mieszkańcom. Paradoksalnie, dendromania szkodzi także krajobrazowi. Nie zawsze bowiem drzewa upiększają. Dwa przykłady z Wielkopolski. W Kruszwicy jest wspaniała romańska kolegiata – jedna z niewielu zachowanych w Polsce. Jednak widok na nią z pobliskiej Mysiej Wieży zasłaniają rosnące wokół drzewa. Praktycznie widać tylko sam hełm wieży. Czy

nie należałoby zatem wyciąć owych zasłaniających drzew? Dla mnie to pytanie retoryczne – drzew mamy miliony, a romański tum nad Gopłem jest jeden. I przykład drugi – w Santoku, gdzie Noteć wpada do Warty, jest zbudowana jeszcze przez Niemców wieża, pomyślana jako punkt widokowy. Gdyby wyciąć niewielki zagajnik, który dokładnie zasłania ujście Noteci, zyskalibyśmy wspaniałą panoramę spotkania dwu rzek. A tak mamy tylko banalną zieleń. Antyczni Grecy, którzy byli bardziej racjonalni niż miotany tanimi emocjami inteligent, stworzyli mit o Dafne. Pięknej nimfie, która chroniąc się przed napastowaniem Apollina, zmieniła się w drzewo. Koniec niechcianych amorów. Dziś ta zmiana nic by jej nie pomogła. Bo przecież drzewa kochamy mocniej niż ludzi. Podsumujmy to fraszką: Dendromaniak rzekł do dendrofoba: „Do topoli niechęć to choroba. Zamiast biegać z mechaniczną piłą, do jej pnia się przytul – będzie miło”. Tamten na to: „Dewiacją, mój panie, drzewnej kory nazwę obłapianie. Bo gdy w drzewo zmieniła się Dafne, z obłapiania nici – wolę Kachnę”. K

S P R O S T O W A N I E W moim październikowym artykule „Rodacy Rodakom w Ojczyźnie” niepoprawnie podałam personalia nauczycieli Pani Róży Kostrzewskiej-Yoder. Byli nimi prof. Bronisława Kawalla – pianistka i pedagog oraz prof. Jan Ekier – kompozytor, pianista, wielokrotny przewodniczący jury Konkursu Chopinowskiego. Serdecznie przepraszam Zainteresowanych oraz Czytelników. Danuta Moroz-Namysłowska

Małgorzata Szewczyk

W listopadzie słowo ‘niepodległość’ wybrzmiewa w sposób szczególny. Pokolenie moich dziadków musnęła tylko chwila wolności w postaci międzywojnia. Generacja moich rodziców z kolei od wczesnego dzieciństwa towarzyszyła zmaganiom starszych w wojnie obronnej, z okupacją, obozami koncentracyjnymi, biedą i niepewnością. Do tego lata największej aktywności zawodowej przypadły im na czasy stalinizmu w PRL-u.

Wielu z nas nie czuje dziś zagrożenia, ale gdy Maciej Bodasiński i Lech Dokowicz, inicjatorzy zeszłorocznej Wielkiej Pokuty Narodowej, w tym roku zaproponowali akcję „Różaniec do granic”, odpowiedziało na nią ponad milion rodaków. W modlitwie o pokój dla Polski i świata były reprezentowane wszystkie pokolenia. Starcy, ludzie dojrzali, młodzież i dzieci 7 października, w święto Matki Bożej Różańcowej, tłumnie zjechali się do 320 kościołów stacyjnych na terenie 22 diecezji okalających Polskę.

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Krzysztof Skowroński

WIELKOPOLSKI KURIER WNET Redaktor naczelny

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl

Przyłączyli się także wierni w kilkudziesięciu miejscach na świecie. Poza stolicami takimi jak Paryż, Londyn, Dublin czy Amsterdam, modlono się na południu Włoch w Neapolu, w miejscowości Stamsund w norweskim archipelagu Lofotów, za kołem podbiegunowym, w Auckland w Nowej Zelandii oraz w sanktuarium maryjnym w Akicie na wyspie Honsiu w Japonii. Udział zadeklarowali także żołnierze

Chrystusa Odkupiciela, która wraz ze swoim proboszczem ks. Tomaszem Bulińskim modliła się na ul. Ogrodowej. Punktualnie o godzinie 14.00 z radia samochodu zaparkowanego tuż przy punkcie modlitewnym usłyszeliśmy słowa rozpoczynające pierwszą z czterech części różańca. Nabożeństwo trwało dwie godziny, mimo wiatru i deszczu wszyscy wytrwali. Dzięki

stacjonujący w bazie lotniczej w Bagram w Afganistanie. Modlitwa odbywała się na górskich szczytach i na morzu, na lotniskach i w samolotach. Ja wybrałam się do Słubic. Akcja rozpoczęła się mszą św. w parafii pw. Ducha Świętego, w której uczestniczyło 4 200 wiernych, nie licząc stojących przed kościołem. Po eucharystii i adoracji wszyscy rozeszli się lub rozjechali autokarami do 18 punktów wzdłuż granicy kraju. Dołączyłam do wspólnoty poznańskiej parafii pw.

transmisji Radia Maryja, w tym samym czasie wierni odmawiali tę samą część różańca w każdym punkcie modlitewnym umiejscowionym na granicy W ten sposób modlitwa obiegła nasz kraj również na falach eteru. Czy pokój jest tak oczywisty, jak wielu z nas się wydaje? Zdaniem metropolity krakowskiego abpa Marka Jędraszewskiego, obecnie przeżywamy trzecią wojnę światową, ale inną niż dotychczasowe, a ratunkiem przed nią może być różaniec.

Zespół WKW

Sławomir Kmiecik Małgorzata Szewczyk ks. Paweł Bortkiewicz Aleksandra Tabaczyńska Michał Bąkowski Henryk Krzyżanowski Jan Martini

FOT. JOLANTA HA JDASZ

– Modlimy się za inne narody Europy i świata, aby zrozumiały, że trzeba wrócić do chrześcijańskich korzeni kultury europejskiej, jeżeli chcemy, żeby Europa została Europą – mówił abp Marek Jędraszewski w homilii wygłoszonej w Zakopanem podczas mszy z okazji akcji „Różaniec do granic”. Nie ma wątpliwości, że bój o niepodległość się nie skończył, tylko linia frontu jest dla wielu z nas mniej oczywi-

Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl

Marta Obłuska reklama@radiownet.pl

Wydawca

Dystrybucja własna Dołącz!

Informacje o prenumeracie

dystrybucja@mediawnet.pl

Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o. kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507

sta. Odmawiając w Słubicach różaniec, czułam, że biorę udział w wielkim wydarzeniu. Wiedziałam, że jestem wśród rodaków, którzy świetnie rozumieją konieczność walki o wartościową szkołę, polskie banki czy narodowe media, a także silną armię. I jest to walka nie tylko dla nas samych czy obecnie rządzących, ale dla przyszłych pokoleń. Również dla dzieci tych rodziców, którzy szydzili i dalej szydzą z intencji akcji „Różaniec do granic”. K

Nr 41 · LISTOPAD 2017

(Wielkopolski Kurier Wnet nr 33)

Data i miejsce wydania

Warszawa 4.11.2017 r.

Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

M

oja generacja, szczęśliwie, wojny nie zaznała. Zaliczyła tylko karykaturę suwerennego państwa w postaci gierkowskiej beznadziei, kartek na żywność, kolejek po wszystko, w których stało się po szkole, zastępując matki, i deserów w postaci wyrobów czekoladopodobnych. Dla kolejnych roczników Polaków, na szczęście, pokój stał się oczywistością.

FOT. JOLANTA HA JDASZ

N

tradycja jest dla nas szczególnie ważna. Kiedy byłem w Anglii, dużym powodzeniem wśród Brytyjczyków cieszyły się właśnie polskie pierogarnie, kiełbasy – tak inne, lepsze od angielskich parówkopodobnych tworów oraz nasze piwa; a akurat, jeśli chodzi o ten trunek, Anglicy mogą uchodzić za ekspertów. Cieszy również fakt, że pojawiła się aplikacja Pola, która wskazuje nam, czy produkt został wyprodukowany w Polsce, w firmie z rodzimym kapitałem etc. i jaki jest jego procent „polskości”. Te wszystkie zmiany świadczą o jednym: Polacy zaczynają czuć się dumni z własnej kultury, tradycji, chcą wspierać krajowy biznes. Dawniej Polacy pożądali tego, co przychodziło z Zachodu, bo kojarzone było z wolnością. Dziś, kiedy tę wolność odzyskujemy, nasze wybory, także te kulinarne, są bardziej „polskie”, nawiązujące do naszej tradycji. A przecież są i mniej prozaiczne, jak chociażby kultywowanie pamięci o Żołnierzach Wyklętych czy akcja „Różaniec do granic”. Bądźmy Polakami i bądźmy dumni z bycia Polakami. K

Aleksandra Tabaczyńska

Jedni biegają, bo lubią rywalizację sportową, innych przekonuje sparafrazowany slogan, że bieg to zdrowie. Jeszcze inni stają na starcie, bo koledzy z korporacji biegają i można pochwalić się wynikiem i fotką na Facebooku… podczas objazdu trasy ujawniono szereg nieprawidłowości i uchybień w oznakowaniu i zabezpieczeniu personalnym biegu, dlatego wydarzenie rozpoczęło się z ponad 40-minutowym opóźnieniem. Braki w oznakowaniu, nietrzeźwi i niewładający językiem polskim pracownicy ochrony, punkt żywnościowy usytuowany na osi jezdni, braki w zabezpieczeniu osobowym czy źle rozstawione słupki, brak konsultacji z policją ws. umiejscowienia zespołów muzycznych w rejonie skrzyżowań o dużym natężeniu ruchu – to wszystko odnotowano w policyjnym raporcie na temat zabezpieczenia trasy maratonu, przygotowanym na zlecenie wojewody wielkopolskiego. Inne uwagi policji dotyczyły m.in. braków osobowych w ekipach sprzątających po maratonie, co wpłynęło na opóźnienie w przywróceniu organizacji ruchu w mieście, zresztą, co trzeba zauważyć sparaliżowanego od wczesnych godzin porannych. Organizacja jednej z największych imprez biegowych w Polsce pozostawiała więc wiele do życzenia. Niestety, poznański maraton przeszedł do historii jeszcze z innego, tragicznego powodu. Na 40. km jeden z uczestników zasłabł i mimo reanimacji zmarł w szpitalu. To niestety kolejna śmierć na trasie poznańskiego maratonu. Do podobnej tragedii doszło w 2012 r. Wydarzenia te wpisują się w czarną statystykę maratońskich biegów, według której jeden na 100 tysięcy maratończyków nie dobiega do mety zaledwie 2 kilometry przed nią. Czy organizacja tego typu imprez jest tego warta? K

obserwowaliśmy upadające polskie cukrownie, kopalnie, stocznie, browary, a wiele dobrze prosperujących firm z polskim kapitałem zostało przejętych przez zagranicznych inwestorów. Przez ten czas technika, socjotechnika i inne zabiegi mające wpływ na sterowanie ludzkimi potrzebami i wyborami znacząco się rozwinęły. W efekcie jesteśmy oblegani przez reklamy zachęcające do skorzystania z promocji na zakup skrzydełek w KFC, burgera z Mcdonald’sa czy pepsi w zagranicznej sieci handlowej. I nagle ludzie, którzy powinni ślepo kierować się przekazem medialnym, na przekór wielkim korporacjom idą na polską, swojską kiełbasę i rodzime, lokalne piwo. Zadam ponownie pytanie: dlaczego tak się dzieje? Pierwszy powód jest prozaiczny: po co iść po raz setny do sieci, która jest obecna prawie na całym świecie i wszędzie serwuje prawie to samo? Ale najważniejszy powód jest taki, że w nas, Polakach, głęboko zakorzeniona jest tradycja, także dotycząca jedzenia. Przez wiele lat niewoli musieliśmy chronić potajemnie to, co jest naszym rdzeniem, i dzięki temu nasza

Różaniec do granic

Dyktat mniejszości

iezależnie od motywacji uczestników Maniackiej piątki, Maniackiej dziesiątki, Color Run, maratonu, triatlonu czy innego „wielkiego święta biegów”, zawsze można wspomnieć o „pozytywnej energii” i „uśmiechu, który mimo zmęczenia, nie schodzi zawod­nikom z twarzy”. Pytanie, czy zawsze i czy rzeczywiście taka impreza uszczęśliwia wielu, czy tylko nielicznych? Statystki nie sprzyjają uczestnikom biegów. Wielogodzinny paraliż ulic, także dla pieszych, dla 6,5 tysiąca uczestników, w ponadpółmilionowym mieście, jakim jest Poznań, wywołuje niezadowolenie i irytację nie tylko mieszkańców, ale też tych, którzy akurat tego dnia chcieliby z różnych, nawet najbardziej przyziemnych powodów, lub po prostu muszą, odwiedzić stolicę Wielkopolski. Zwykli ludzie, niemający numerów startowych na koszulkach, chcieliby jedynie normalnie funkcjonować. Ale nie jest to możliwe, gdy mniejszość narzuca swoją wolę większości. Bez problemu można wskazać tysiące miejsc, gdzie tego typu imprezy można byłoby przeprowadzić w nieinwazyjny sposób. Dlaczego nie można biegać po lesie, nad samą Maltą, Rusałką czy nad Jeziorem Strzeszyńskim, ba, choćby na torze Poznań, jeśli niezbędny do tego jest asfalt? Nie, nikt mnie nie przekona, że bieganie po ulicach i tak na co dzień sparaliżowanego przez najróżniejsze „ułatwienia” miasta jest „fajne”. Tegoroczny 18. PKO Poznań Maraton nie zapisał się jako impreza udana. Jeszcze przed startem biegaczy,

Z

wielką radością obserwuję coraz większe zainteresowanie polskimi produktami na rynku (nie tylko) kulinarnym w naszym kraju. Duża część społeczeństwa (w tym wielu młodych ludzi) coraz częściej korzysta z lokali gastronomicznych serwujących typowo polskie posiłki. Może czasami są one ubogacone jakąś egzotyczną przyprawą lub przyrządza się je w nowoczesnym zestawie składników, jednak korzeń dania opiera się na doznaniach przekazywanych nam przez kochane mamy, babcie etc. Do łask wracają więc bary mleczne, modne stały się pierogarnie, lokale serwujące nasze smaczne kiełbasy i jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać, a właściwie odradzać się, lokalne browary i gorzelnie. Dlaczego tak się dzieje? Przecież nie tak dawno, w latach 90. ubiegłego wieku, kiedy na nasz rynek zaczęły trafiać produkty z Zachodu i powstawały zagraniczne lokale fast foodowe, Polacy, cieszący się względną wolnością i dostępem do wcześniej zakazanych dóbr, „utonęli” w morzu coca-coli, burgerów z Mcdonald’sa i czekolad z Niemiec. Przez te kilkanaście lat

FOT. ALEKSANDRA TABACZYŃSKA

J

edną z takich emocji jest miłość do drzew, którą można z grecka nazwać dendromanią. O jej sile przekonałem się ostatnio, dyskutując z pewnym inżynierem, skądinąd posiadającym dużą wiedzę i cieszącym się sporym autorytetem. Ale przy drzewach – odlot totalny. Dyskusja dotyczyła wycinki jakichś osiedlowych topoli. Szybko usłyszałem od niego, że wycinkę drzew mogą planować tylko ludzie dzicy. Bowiem wycięcie drzewa jest domyślnie czynem nagannym – tak jak pobicie człowieka. Da się je uzasadnić tylko w wyjątkowych przypadkach, analogicznie do użycia przemocy w obronie koniecznej. Zauważmy, że takie rozumowanie stawia człowieka na równi z drzewem, co kończy racjonalną dyskusję. O ile bowiem pobicie człowieka jest złem moralnym dla każdego, czy to jako


PAŹDZIERNIK 2017 · KURIER WNET

3

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

FOT. JOLANTA HA JDASZ

Arcybiskup Baraniak jednym z najważniejszych bohaterów Polski po 1918 r.

J

uż wtedy zaczęły się prześladowania księży, biskupów, już widać było, że wszystko to, co niesie w sobie niezależną myśl, że wszystko to, czemu droga jest wolna, niepodległa, suwerenna Rzeczpospolita, jest śmiertelnie zagrożone. Że komuniści prowadzeni przez Sowietów będą chcieli po prostu zniszczyć każdego niezależnie myślącego ‒ zniszczyć w sensie dosłownym, nie tylko w sensie psychicznym, nie tylko poprzez zmuszenie go do emigracji, ale zniszczyć również w sensie fizycznym ‒ krótko mówiąc: zabić. Ale akcja toczy się szybko. W 1951 roku dla księdza Antoniego Baraniaka przychodzi sakra biskupia, zostaje sufraganem gnieźnieńskim, niemniej nadal wspiera księdza kardynała, nadal razem z nim realizuje misję. W 1952 roku ksiądz arcybiskup, prymas Polski, otrzymuje nominację kardynalską – no i to już stanęło ością w gardle komunistycznym władzom pewnie nie tylko w Polsce, ale pewnie przede wszystkim w Związku Sowieckim. W 1953 roku ksiądz kardynał wraz ze swoim współpracownikiem, sekretarzem, swoim biskupem przybocznym – zostaje aresztowany. Jak sam potem wspominał, nie wiedział, że jego przyjaciel, współpracownik, młody biskup Antoni Baraniak także został aresztowany razem z nim. Myślał, że nadal realizuje on swoją misję tu, w Warszawie na Miodowej, że wykonuje obowiązki, że pilnuje wszystkiego pod nieobecność pasterza polskiego Kościoła. Prawda była inna. Najdobitniej widoczna właśnie we wspomnieniach księdza kardynała, bo ksiądz arcybiskup niewiele o tamtych czasach mówił. I to, co dzisiaj wiemy, wiemy bardziej ze wspomnień świadków i z dokumentów, które się zachowały, niż z tego, co sam wspominał. Ksiądz kardynał za to mówił, że teraz, z perspektywy czasu, widzi, że tak naprawdę ksiądz biskup Antoni

Baraniak wziął na siebie całe okrucieństwo walki komunistów z polskim Kościołem, z duchowymi przywódcami polskiego Kościoła – wziął na siebie w sensie dosłownym, fizycznym. Bo jak mówił ksiądz kardynał, jemu samemu nie było łatwo w czasie internowania, w więzieniu ‒ ale też nikt się nad nim w sensie fizycznym nie znęcał. Natomiast ksiądz biskup Antoni Baraniak przeszedł piekło.

Ksiądz biskup Antoni Baraniak wziął na siebie całe okrucieństwo walki komunistów z polskim Kościołem, z duchowymi przywódcami polskiego Kościoła – wziął na siebie w sensie dosłownym, fizycznym.

G

dy uświadomimy sobie, że tylko w mokotowskim więzieniu był zabierany na przesłuchanie 145 razy, że ponad 30 ubeków zajmowało się nim przez 27 miesięcy, to można sobie tylko wyobrazić nieprawdopodobny ogrom cierpienia, którego doświadczył. Wyszedł z tego wszystkiego żywy ‒ oczywiście zmaltretowany, wyniszczony fizycznie, ale nie duchowo. Udało mu się to chyba tylko z jednego powodu: myślę, że przez cały czas prowadziła go Matka Najświętsza, której się powierzył. W ciemnych celach mokotowskiego więzienia, gdzie często leżał nago na posadzce, a po ścianach lała się woda, myślę, że przetrwał właśnie tylko dlatego, że oddał się całkowicie

Zatrzymajmy aborcję! Szanowni Państwo, z radością pragnę przekazać Państwu informację o tym, że liczba policzonych do tej pory podpisów pod obywatelską inicjatywą ustawodawczą „Zatrzymaj aborcję” wynosi 204 091! Mamy realną szansę zatrzymać aborcję dzieci, u których podejrzewa się chorobę i które stanowią największą grupę zabijanych w polskich szpitalach dzieci (95%). Dziękujemy za każdy nadesłany do tej pory podpis! Każdy podpis przybliża Polskę do zatrzymania dramatu, jaki dzieje się w polskich szpitalach. Ale to nie koniec. Potrzebujemy zebrać jeszcze więcej podpisów! Proszę, aby każdy z Państwa podpisał się pod inicjatywą oraz poprosił o to znajomych. Zachęcam też do organizowania zbiórek podpisów po Mszach świętych w niedzielę. Codziennie napływają do nas nowe informacje o powodzeniu takich zbiórek. To proste. Karta do zbiórki podpisów jest do pobrania i wydrukowania tutaj: http://zatrzymajaborcje.citizengo.org/wp-content/ themes/citizengo_polska/images/ Karta_podpisow.pdf Przypomnę, że obywatelska inicjatywa ustawodawcza „Zatrzymaj aborcję” została zapoczątkowana

przez dwie organizacje: CitizenGO Polska i Fundację Życie i Rodzina. Jest ogromną radością, że tak ochoczo i tłumnie włączyli się do niej Polacy z różnych regionów Polski. Jest dla mnie poruszające, gdy zgłaszają się do CitizenGO osoby, które same mają choroby kwalifikujące dziś do aborcji (np. niedawno otrzymałam taką wiadomość od pani z zespołem Turnera) albo rodziny dzieci, których diagnozy prenatalne były bardzo złe, a dzieci te rodziły się zdrowe. Jeśli znają Państwo osoby z taką historią, już teraz proszę i dziękuję za podzielenie się taką informacją! Bardzo miło nam poinformować, że podpis pod inicjatywą #ZatrzymajAborcję złożył reżyser Patryk Vega. Vega w swoim najnowszym filmie „Botoks” łamie tabu i bez retuszu ukazuje brutalną rzeczywistość polskich szpitali, w których dokonuje się aborcji nawet na 22-tygodniowych dzieciach. A dzieci te nieraz rodzą się żywe i przez wiele godzin umierają w męczarniach, pozostawione same sobie. Film przez pierwsze 10 dni obejrzało już 1,5 miliona osób. Serdecznie Państwa pozdrawiam – Magdalena Korzekwa-Kaliszuk Dyrektor CitizenGO Polska

w opiekę Matce Najświętszej i Panu Jezusowi – uratowała go wiara. To trudne do opowiedzenia i trudne do uwierzenia, ale wszyscy byli pewni ‒ włącznie ze śp. księdzem kardynałem, prymasem Stefanem Wyszyńskim ‒ że gdyby Ksiądz Arcybiskup wtedy „pękł” na przesłuchaniach, gdyby przyznał, a później w czasie pokazowego procesu, który chcieli zorganizować komuniści, potwierdziłby, że głowa polskiego Kościoła, że Ksiądz Prymas prowadził działalność zmierzającą do zniszczenia, obalenia władzy komunistycznej, krótko mówiąc: że prowadził działalność dywersyjną, że współpracował z wrogami ludu, z imperialistami na Zachodzie i w Ameryce właśnie w celu zniszczenia, obalenia ustroju, to być może – jest to wielce prawdopodobne – nie byłoby nigdy choćby papieża Polaka. Być może ksiądz Karol Wojtyła nigdy nie zostałby Ojcem Świętym Janem Pawłem II, a wcześniej kardynałem, metropolitą krakowskim, a jeszcze wcześniej arcybiskupem. Być może dzieje naszej ojczyzny potoczyłyby się zupełnie inaczej.

T

o nie tylko sprawa polskiego Kościoła ‒ oczywiście tak bardzo głęboko wrośniętego w naszą ojczyznę w 1051-letniej tradycji chrześcijaństwa w naszym kraju, tak głęboko wrośniętego w nasze dusze, w naszą mentalność; Kościoła, który niejednokrotnie uratował polski naród, wspierając, przechowując, pielęgnując myśl patriotyczną, a przede wszystkim dając duchową siłę do przetrwania najtrudniejszych czasów. Ale być może nasze dzieje potoczyłyby się zupełnie inaczej, bo przecież historia to nie tylko wydarzenia, to także postaci, które ją tworzą, które w niej są, które dokonują w niej pewnych działań, które także wyznaczają jej bieg. Dzisiaj, gdy rozmawiamy o księdzu arcybiskupie, który umarł w 1977 roku ‒ i dla mnie jako człowieka, który urodził się w 1972 roku, jest to wspomnienie znane tylko i wyłącznie z książek ‒ absolutnie nie waham się zestawić księdza arcybiskupa z najbardziej znamienitymi w Polsce duchownymi, bo oczywiście ksiądz arcybiskup był wybitnym pasterzem później, w okresie budowania Kościoła wielkopolskiego, poznańskiego, jako metropolita poznański. Ale myślę, że jego świętem jest przede wszystkim 1 marca każdego roku – Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. I oprócz wielkiego ducha, którego miał, po prostu należy do panteonu Niezłomnych, z którymi razem w mokotowskim więzieniu cierpiał i którym także dawał wtedy siłę, co potwierdzają ich wspomnienia. Cieszę się, że możemy dzisiaj razem z wielkimi znawcami tej postaci, Księżmi Arcybiskupami, mówić o księdzu arcybiskupie Antonim Baraniaku. Jeszcze raz dziękuję za to spotkanie. Cześć i chwała bohaterom! (red.) K

Rajd motocyklowy im. arcybiskupa Antoniego Baraniaka do miejsca jego urodzenia i pochówku szczątków doczesnych Rafał Lusina

R

ajd im. abpa Antoniego Baraniaka za nami. Był niezwykły. Atmosfera panowała podobna, jak na rajdach za naszą wschodnią granicą. Gościnność mieszkańców Mchów i Sebastianowa przekroczyła wyobrażenia nas wszystkich. Przypomniały mi się miejsca na naszych kochanych Kresach, gdzie taka gościnność jest normą. A szkoła podstawowa im. arcybiskupa Antoniego Baraniaka to kolejna miła niespodzianka. Tu znowu skojarzenie z patriotyzmem kresowym. Nauczyciele, gdy dowiedzieli się o naszym przyjeździe, odwołali już przygotowaną wycieczkę nad Bałtyk z okazji Dnia Nauczyciela. Pani dyrektor Barbara Kapturek powiedziała mi, że nikogo nie musiała namawiać na przyjście do szkoły w wolną sobotę. Przyszli wszyscy nauczyciele i kilkoro dzieci. Kolejne miłe zaskoczenie (i lekkie moje zakłopotanie) przeżyłem, gdy zaproponowałem, abyśmy wspólnie odśpiewali pod portretem Patrona Antoniego Baraniaka jedną zwrotkę „Jeszcze Polska nie zginęła”. Usłyszałem wtedy „My zawsze śpiewamy cztery zwrotki”. Serce rosło podczas wspólnego śpiewu, gdy słyszało się mocne głosy grona nauczycielskiego. W tym

śpiewie czuło się prawdziwie polską duszę. Podobne uczucie towarzyszyło mi, gdy słuchałem naszych rodaków za wschodnią granicą. Spotkanie z rodziną Arcybiskupa to następne miłe chwile. Ludzie niezwykle skromni, a jednocześnie bardzo uczynni. I ksiądz proboszcz Stanisław. Doskonale sprawował komendę nad rajdem na odcinku Mchy – Sebastianowo na ładnym skuterze 125 cm3. Pewnie przyjdzie moment, że ks. Stanisław pojedzie z nami na dłuższy rajd. Wszyscy byli zachwyceni jego postawą kapłańską i pracami przy remoncie kościoła. Cieszyliśmy się wspólną modlitwą i ucztą przygotowaną przez miejscowe Koło Gospodyń na prośbę ks. Stanisława. Pyszna grochóweczka z wkładką i kilka rodzajów domowych ciast. Nie chciało się odjeżdżać. Dobrze, że zaplanowałem bufor czasowy pomiędzy następnym punktem rajdu, już w Poznaniu. Było to zejście do podziemi Archikatedry Poznańskiej, do trumny arcybiskupa Antoniego Baraniaka, ze sztandarem naszego Stowarzyszenia i zniczami. Towarzyszyła nam również autorka dwóch filmów o Antonim Baraniaku, Pani Jolanta Hajdasz. Przy trumnie

modliliśmy się i zaśpiewaliśmy „Jeszcze Polska nie zginęła”. A później msza w katedrze i modlitwa o beatyfikację Sługi Bożego arcybiskupa Antoniego Baraniaka. Byliśmy szczęśliwi, że księdzu Stanisławowi też udało się dojechać do Archikatedry. Siedzieliśmy na honorowych miejscach przy ołtarzu. Rozpierała nas duma, gdy patrzyliśmy na wystawiony sztandar naszego Stowarzyszenia, z wizerunkiem rtm. Witolda Pileckiego. Dziękuję wszystkim, którzy nas gościli, i uczestnikom rajdu za postawę i wspólne przyjemne chwile potrzebne do ładowania naszych akumulatorów. Mam wrażenie, że to, co się działo tej soboty, nie jest zgodne z rachunkiem prawdopodobieństwa. To, co napisałem, to tylko część sprzyjających okoliczności. Wiem, że warto się modlić o jak najszybsze przyjęcie Arcybiskupa Antoniego Baraniaka w poczet Błogosławionych. K Rajd motocyklowy im. arcybiskupa Antoniego Baraniaka do miejsca jego urodzenia i pochówku szczątków doczesnych odbył się w dniach 13–15.10.17 na trasie Drużyń (koło Granowa Wielkopolskiego) – Sebastianowo – Poznań – Drużyń. W sumie było to ok. 200 km. Jego organizatorem było Motocyklowe Stowarzyszenie Pomocy Polakom za Granicą WSCHÓD-ZACHÓD im. rtm. Witolda Pileckiego, www.wschod-zachod.org.pl.

FOT. A. WOLSKA

Dokończenie ze str. 1

ABC Obywatelskiej Inicjatywy Ustawodawczej „Zatrzymaj Aborcję” Jaki jest cel inicjatywy? Każdego roku w polskich szpitalach całkowicie legalnie zabijanych jest coraz więcej poczętych dzieci (w 2014 – 921, 2015 – 1000, 2016 – 1042), podejrzewanych o to, że są chore. Zabijane są często dzieci, które mogłyby żyć długo i szczęśliwie, w tym także dzieci zdrowe (błędne diagnozy). Te zabójstwa dokonywane są często w czwartym, piątym, a nawet szóstym miesiącu ciąży. Celem inicjatywy jest zmiana prawa, która na to pozwala i powstrzymanie tego okrutnego procederu. Dlaczego projekt nie zmienia języka ustawy oraz nie wprowadza żadnych zmian w innych ustawach? Zależy nam na skupieniu się na podstawowym celu, którym jest ochrona życia zdecydowanie najliczniejszej grupy dzieci zabijanych dziś przed urodzeniem, czyli ze względu na swoją chorobę lub jej podejrzenie. Skąd pochodzą informacje mówiące o tym, że do aborcji eugenicznych wystarczy jedynie podejrzenie choroby i że są one często wykonywane w czwartym, piątym a nawet szóstym miesiącu ciąży? Obecna ustawa pozwala na zabicie dziecka ze względu na „duże prawdopodobieństwo” choroby lub niepełnosprawności. Nikt po aborcji nie

przeprowadza sekcji zwłok, nie robi badań genetycznych i nie bada prawidłowości diagnozy. Nie wiemy, ile zabitych w aborcji dzieci rzeczywiście było chorych. Świadectwa osób, którym lekarze proponowali aborcje, a których dzieci rodziły się zdrowe, pokazują jednak, że diagnozy prenatalne obarczone są dużym marginesem błędu. Ustawa pozwala na zabicie dziecka do chwili osiągnięcia przez nie zdolno-

to prawa nikomu do gorszego traktowanie tych dzieci, u których je zdiagnozowano. Czy projekt przewiduje karanie matek dokonujących aborcji? Nie. Czy projekt zmienia przepisy, które dziś dopuszczają aborcję w sytuacji zagrożenia zdrowia lub ży-

Podpis pod inicjatywą #ZatrzymajAborcję złożył reżyser Patryk Vega, który w swoim najnowszym filmie „Botoks” bez retuszu ukazuje brutalną rzeczywistość polskich szpitali, w których dokonuje się aborcji nawet na 22-tygodniowych dzieciach. ści do samodzielnego życia poza organizmem matki. Interpretowane jest to często tak, że aborcja jest możliwa do 24 tygodnia ciąży, czyli do połowy 6 miesiąca. Aborcje na chorych dzieciach to bardzo często późne aborcje, gdyż wiele chorób najwcześniej diagnozuje się na koniec trzeciego lub początek czwartego miesiąca. Jednak nawet wtedy, gdyby techniki diagnostyczne pozwalały na znaczne wcześniejsze rozpoznanie chorób, nie daje

cia kobiet oraz w przypadku, kiedy dziecko poczęło się w wyniku czynu zabronionego? Nie. Czy po wprowadzeniu nowych przepisów dalej będzie można wykonywać badania prenatalne? Oczywiście. Projekt ustawy nie przewiduje żadnych zmian w przepisach dotyczących badań prenatalnych. Możliwość diagnozy choroby dziecka jeszcze

w czasie ciąży jest bardzo cenna, gdyż pozwala rodzicom odpowiednio wcześnie na nią się przygotować, a lekarzom podjąć wszystkie niezbędne działania medyczne, które pozwalają lepiej chronić życie i zdrowie dziecka. Ile podpisów trzeba zebrać? Co najmniej 100 tysięcy, ale liczymy na wiele więcej! Przez jaki czas można zbierać podpisy? Podpisy zbieramy do 20 listopada. Jak zbierać i dokąd wysyłać karty z podpisami? Należy wydrukować kartę, a następnie zebrać jak najwięcej podpisów i odesłać je do 20 listopada na adres: KOMITET INICJATYWY USTAWODAWCZEJ „ZATRZYMAJ ABORCJĘ”, UL. OGRODOWA 28/30 LOK. 104, 00-896 WARSZAWA. Zbierać podpisy można wszędzie: wśród rodziny, przyjaciół, znajomych, sąsiadów, współpracowników. Można zorganizować zbiórkę podpisów w parafii. Można też dołączyć do zbiórek ulicznych organizowanych przez nas albo samemu zorganizować większe zbiórki. Dołącz do inicjatywy! #ZATRZYMAJABORCJĘ!


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2017

4

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

K

omu zależy na maksymalnym osłabianiu rozwoju i znaczenia narodu, głównie katolickiego, chrześcijańskiego, kultywującego tradycję, wartości i prawa naturalne, któremu przez „tak liczne wieki” dokuczają geopolityczne uwarunkowania? Odpowiedzi na powyższe pytania, niezwykle szczegółowo i kompetentnie, udzielił prof. dr hab. inż. Ryszard Henryk Kozłowski na łamach „Naszego Dziennika” w dniu 24.11.2008 w artykule: „Geotermia to nasza specjalność. Sukces toruńskiej geotermii sukcesem Polski”. Od opublikowania artykułu minęło prawie 9 lat i nie wymaga on większych korekt w odniesieniu do obecnej rzeczywistości. Poprzednie ekipy rządowe przez 8 lat miały oczy i uszy zamknięte na jakikolwiek rozwój geotermii i racjonalny rozwój polskiej energetyki i przemysłu w oparciu o wiedzę, wynalazki i technologie tworzone przez wybitnych Polaków. Janusz Piechociński, były wicepremier rządu PO-PSL (2007–2015) przyznał, że o bogactwie toruńskich złóż było wiadomo od lat, ale zgodnie z wolą Platformy Obywatelskiej ich rząd wydał decyzję negatywną o ich wykorzystaniu, co było elementem gry politycznej. Trio polskich profesorów – praktyków, wdrożeniowców, wynalazców z Krakowa: nieżyjący już Julian Sokołowski, Jacek Zimny, a szczególnie Ryszard Henryk Kozłowski (wszechstronny uczony i wynalazca, międzynarodowy ekspert) – to światowa elita prekursorów geotermii. Na ich dokonaniach wzorują się specjaliści z innych krajów, gdzie inwestowanie w geotermię dostrzegane jest jako proekologiczne, bezemisyjne, bezpieczne w przypadkach konfliktów militarnych (tzw. rozproszone źródła energii). Na sytuację energetyczną Polski mają lub mogą mieć wpływ: • Polscy naukowcy, inżynierowie, wynalazcy, praktycy, przedsiębiorcy, redakcje, organizatorzy targów, szkoleń i sympozjów, organizacje pozarządowe, instytuty i laboratoria, Polska Akademia Nauk, uczelnie (są to podmioty stanowiące świetnie przygotowane zaplecze dla gospodarczego, energetycznego rozwoju kraju, niestety finansowo i politycznie niedowartościowane kosztem interesów partyjnych i globalnych). • Ministerstwo Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa oraz Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska (nie można mieć większych zastrzeżeń do ich działań, mimo że budżet ich „nie rozpieszcza”). • Samorządy miast, gmin i powiatów (z dużym zaangażowaniem przygotowują i realizują programy z zakresu lokalnych źródeł energii i ochrony środowiska, organizują przetargi, konferencje, szkolenia, stowarzyszenia i klastry energetyczne).

• Narodowy Bank Polski (nie wolno mu finansować inwestycji energetycznych wykorzystujących polskie zasoby naturalne; w Konstytucji Polski uchwalonej w 1997 roku i podpisanej przez ówczesnego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego jest zapis w Rozdziale 10. Art. 220 ustęp 2: „Ustawa budżetowa nie może przewidywać pokrywania deficytu budżetowego przez zaciąganie zobowiązania w centralnym banku państwa”. Oznacza to, że już 8 lat przed wstąpieniem Polski do Unii Europejskiej kartele finansowe pozbawiły polską gospodarkę możliwości zaciągania bezprocentowych pożyczek z naszego banku narodowego, co zmusiło Polskę do emisji obligacji i korzystania z lich­wiarskich kredytów Banku Światowego/Międzynarodowego Funduszu Walutowego. UE w 2005 roku włączyła do wspólnoty Polskę mocno sprywatyzowaną, „ogołoconą” z majątku publicznego, rozwijającą się i bogacącą głównie przy pomocy obcego kapitału w postaci coraz większych kredytów, z galopującym wzrostem długu publicznego – rejestrowanego na rondzie w Warszawie – aby przekonywać naiwnych, że dług publiczny jest trwałym elementem obecnych czasów). • Polskie władze ustawodawcze (sejm i senat) i wykonawcze (rząd i prezydent). Chwała im za „dobrą zmianę”, wyraźny wzrost rozwoju gospodarczego, wskaźników ekonomicznych i wreszcie zamożności społeczeństwa – szczególnie najuboższych. Dywersyfikacja zasobów energetycznych generalnie zasługuje na uznanie, jednak na podstawie mojego ponad 50-letniej wszechstronnej działalności w energetyce twierdzę, że zbyt mocna jest pozycja polityków, a zbyt mała fachowców. Polska coraz bardziej staje w „energetycznym rozkroku”, pod którym zbyt swobodnie przepływają obce technologie i interesy, a nasze rodzime są „tłumione”. Raz na zawsze należy wykluczyć budowę w Polsce elektrowni atomowych (zagrożenie dla ludzi i środowiska, szybko wyczerpujące się zasoby uranu i plutonu, wysoki koszt składowania odpadów jądrowych). W ich miejsce zacznijmy bez obaw tworzyć POLSKĄ ŚWIATOWĄ MARKĘ w postaci zbudowania i sprawdzenia elektrociepłowni geotermicznej dużej mocy o zerowej emisji dwutlenku węgla, na podstawie wcześniej wymienionego międzynarodowego patentu profesora Ryszarda Henryka Kozłowskiego. • Pakiety klimatyczne, dyrektywy i przepisy Unii Europejskiej, porozumienia o wolnym handlu: CETA (UE-Kanada), TTIP (UE-USA), działalność tzw. ekologów, lobbystów, międzynarodowych koncernów. Należy odróżniać pozytywne ich oddziaływanie na poprawę warunków życia na Ziemi od celowych działań na rzecz totalitaryzmu

Dlaczego Polska, od czasu „ustawionego” Okrągłego Stołu nie wykorzystuje w pełni swoich podziemnych skarbów? Dlaczego, mimo tak wielkich możliwości osiągnięcia samowystarczalności energetycznej i pozy­ cji eksportera nadwyżek energii, nie może­ my znacząco przyspieszyć rozwoju tego pod­ stawowego sektora polskiej gospodarki?

Podziemne O skarby Polski Andrzej Franciszek Eckardt tworzonego przez „brudny pieniądz” i stopniowego eliminowania interesów narodowych.

P

OLSKA DOBRA ZMIANA kojarzy mi się z najmądrzejszą zasadą: „lepiej zapobiegać niż leczyć”. Dotyczy ona każdej dziedziny życia, szczególnie zdrowia, ale także oszczędzania energii (prądu, wody, gazu), zapobiegania nielegalnemu wypływowi pieniędzy za granicę zamiast

wpływu do polskiego budżetu. Budżet nie jest „z gumy”, więc nie może zapewnić dostatecznych środków na pełny rozwój polskiej energetyki i totalnego wykorzystywania naszych, relatywnie najbogatszych w świecie zasobów podziemnych. Obecny monetaryzm światowy wymusza rozwój gospodarek wszystkich państw, głównie w oparciu o zaciąganie kredytów w prywatnych bankach, uniemożliwiając pożyczki bez odsetek we własnych bankach narodowych. Dopóki nie nastąpi dobrowolna lub wymuszona zmiana tego systemu, Polska powinna optymalnie działać na arenie międzynarodowej, tylko w układach i umowach zapewniających wykorzystanie naszych zasobów energetycznych oraz udział naszych twórców, fachowców i technologii.

(fragmenty)

Adam Frąckowiak

P

chevroletem pan Marczyński, fordem canada pan Drążkowiak. Nie patrząc przez okno, poznawałem po mruczeniu silnika, wiedziałem, co to za samochód oraz kto nim jedzie. Moja mama wielokrotnie później wspominała, że słuch miałem dobry i nigdy się nie myliłem. Na terenie tego samego zakładu stał wojskowy terenowy willys, bez przykrycia, o bardzo szerokich oponach. Jak tylko była okazja, przesiadywałem w nim i jechałem za pomocą swojej wyobraźni. Takie były początki moich młodzieńczych lat z motoryzacją. Muzykantem nie zostałem, ale kierowcą – tak.

Początki W 1962 roku rozpocząłem naukę w zawodzie mechanika samochodowego w Powiatowym Związku Gminnych Spółdzielni w Nowym Tomyślu (…). W trakcie nauki w 1964 roku uzyskałem prawo jazdy na motocykl i samochód osobowy. Muszę tutaj wspomnieć o Panu Czesławie Stelmaszyku, który uzyskał szlify jako kierowca,

Niezbędne jest wspomaganie polskich władz państwowych i polskiego budżetu przez samorządy oraz organizacje pozarządowe. Od kilku lat w dzieło rozwoju polskiej energetyki w oparciu o lokalne zasoby włączyły się miasta i gminy (np. w Wielkopolsce) oraz Stowarzyszenie „Zrównoważony Rozwój – Geotermia w Polsce” im. św. Królowej Jadwigi, z siedzibą główną w Łodzi. Stowarzyszenie to wykonuje godną zauważenia pracę organiczną. Współ-

Janusz Piechociński, były wicepremier rządu PO-PSL (2007–2015) przyznał, że o bogactwie toruńskich złóż było wiadomo od lat, ale zgodnie z wolą Platformy Obywatelskiej ich rząd wydał decyzję negatywną o ich wykorzystaniu, co było elementem gry politycznej.

Tirem do Iranu raca kierowcy TIR-a była spełnieniem moich marzeń, no i źródłem dobrych zarobków. Przez całe swoje życie przejechałem ponad 3 miliony kilometrów bez wypadku. Jak się później okazało, po skończonej pracy koledzy kładli się spać, a ja zaczynałem opisywać przepracowany dzień. Wydarzenia były niekiedy bardzo trudne, ale na szczęście wszystko dobrze się kończyło. Gdyby nie te zapiski i zdjęcia, pamiętnik by nie powstał. Jeszcze jako młody chłopak marzyłem, aby zostać kierowcą. Teraz myślę, że chyba miałem w sobie tego bakcyla. Zaraz po wojnie, w latach 50., jako dziecko rozpoznawałem, kto jakim samochodem jedzie. Nadmienię tylko, że mieszkałem przy ulicy Walki Młodych 10 (obecnie Długiej), w domu, który graniczył z Powiatowym Związkiem Gminnych Spółdzielni „Samopomoc Chłopska”. Zakład ten posiadał takie samochody jak 6-tonowy sauer diesel, którym jeździł pan Bryza i dwa 3,5-tonowe mercedesy diesel, którymi jeździli panowie Bojke i Sadowski. Studebakerem jeździł pan Norek,

technikami, ekonomistami, także fachowcami i studentami jest szansa działania dla dobra Polski i poznańskiego regionu. Do objęcia jest każde stanowisko, także przewodniczącego Oddziału (razem minimum 15 członków) lub na początek Koła (min. 3 członków). Do współdziałania zachęcam pracowników naukowych i studentów Politechniki Poznańskiej – szczególnie z Wydziału Inżynierii Środowiska. Do rozważenia jest ustanowienie na ww. wydziale specjalizacji z zakresu odnawialnych źródeł energii (OZE) – w tym geotermii, która na terenie Wielkopolski może znacząco zaistnieć.

biorąc udział w bitwie pod Monte Cassino. Swoje rady doświadczonego kierowcy przekazywał mi, zabierając mnie na jazdy po okolicznych drogach, udzielając licznych wskazówek, które bardzo mi się przydały w późniejszej praktyce. Ucząc się zawodu mechanika samochodowego, naprawiałem samochody ciężarowe. (…) W 1964 roku zrobiłem pierwsze prawo jazdy na motocykl i samochód osobowy. Po zakończonej nauce w 1965 roku zostałem kierowcą prezesa Floriana Ślósarskiego i jeździłem warszawą M20. W latach 1966–68 odbyłem zasadniczą służbę wojskową w Gorzowie Wielkopolskim. Służąc w saperach, byłem w kompani minowania i niszczeń. Jeździłem

organizuje konferencje wraz z samorządami, jednocześnie tworząc własne oddziały i koła w powiatach, miastach i gminach, np. w Wielkopolsce, która jest szczególnie uprzywilejowana, gdyż na jej terenie zbiorniki gorących wód podziemnych są najbardziej obfite. Oddziały i koła tego stowarzyszenia powstały m.in. w Ostrowie Wlkp., Turku, Gnieźnie, Śremie, Lesznie, Kórniku, Mosinie, Kole, Obornikach Wlkp. i w innych rejonach Polski. Mnie upoważniono do zorganizowania oddziału w Poznaniu, więc zapraszam wszystkie osoby zainteresowane współpracą z międzynarodowymi i krajowymi autorytetami do współudziału w tworzeniu inwestycji geotermalnych i geotermicznych w aglomeracji poznańskiej. Przed młodymi i doświadczonymi inżynierami,

koło 60 lat temu na Politechnice Wrocławskiej utworzono Wydział Energetyki i Budowy Elektrowni Atomowych, kształcący specjalistów dla planowanych elektrowni w Żarnowcu i Klempiczu. Na szczęście skończyło się tylko na oszpeceniu pięknego otoczenia Jeziora Żarnowieckiego żelbetonowymi „kikutami” po przeciwległej stronie dobrze harmonizującej z otoczeniem elektrowni wodnej szczytowo-pompowej. W Klempiczu na terenie Puszczy Noteckiej ten poroniony projekt zakończył się wycinką lasu. Z racji wieku i różnorodnych zajęć mogę uczestniczyć w działalności i tworzeniu struktury Stowarzyszenia jako osoba wspierająca, przekazująca wszechstronne informacje i osobiste kontakty. Dlatego osoby zainteresowane współpracą ze Stowarzyszeniem proszę o bezpośrednie kontaktowanie się z dr. inż. Markiem Kaźmierczakiem, Prezesem Stowarzyszenia „Zrównoważony Rozwój – Geotermia w Polsce” im. Świętej Królowej Jadwigi, ul. Gołębia 8/6, 90340 Łódź, <geotermia@geotermia.org. pl>, www.geotermia.org.pl lub z członkiem zarządu Stanisławem Nowakiem, pełniącym jednocześnie funkcję Prezesa Oddziału Powiatu Zgierskiego (www. geotermia.org.pl). Są to niezwykle oddani sprawie rozwoju polskiej geotermii współorganizatorzy konferencji organizowanych na szczeblach samorządów, zawsze z udziałem niestrudzonego profesora Ryszarda Henryka Kozłowskiego (Polski Klaster Technologiczny Energia Ziemi, współpracujący z ONZ, członek Polskiego Klubu Ekologicznego), profesora Jacka Zimnego (członek Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP, Przewodniczący Polskiej Geotermalnej Asocjacji im. Profesora Juliana Sokołowskiego), często zastępowanego przez jego doktoranta mgr. inż. Sebastiana Bielika, Wydział Inżynierii Mechanicznej i Robotyki Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. P.S. Niniejszy artykuł przedstawiam pro publico bono. Chcę zainteresować możliwie szeroki krąg zwykłych ludzi, także specjalistów, aby zastanowili się, co osobiście mogą uczynić dla

poszanowania energii i jej optymalnego rozwoju w Polsce. Jak wyzwolić u polityków zdolność do współpracy wzajemnej i wsłuchiwania się w głosy i działania osób i organizacji profesjonalnych w zakresie energetyki, zasobów naturalnych i zrównoważonego rozwoju, zamiast uległości i służalczości w ramach europejskiej i globalnej poprawności? Przed nami dyskusja i referendum konstytucyjne. Nie sądzę, aby nasi politycy odważyli się na wprowadzenie do Konstytucji RP zapisów, które spowodowałyby wpływ Państwa na obecną niezależność Narodowego Banku Polskiego (aktualnie uzależnionego od monetaryzmu światowego, traktatu i dyrektyw UE). Bez takich zapisów, także zapisów o narodowej, polskiej własności wszystkich naszych podziemnych zasobów naturalnych, nigdy Polska nie będzie w pełni niezależnym państwem ani nie wyzwoli się z długu publicznego. Wielka Brytania, a wcześniej Islandia dały przykład finansowego uniezależnienia się od globalnego fiskalizmu. Dlaczego więc Polska nie mogłaby zastosować mniej konfrontacyjnego sposobu i wypowiedzieć niektóre zniewalające nas zapisy traktatowe i prawne, aktualnie obowiązujące w Unii Europejskiej? Pozostałe źródła energii, pochodzące z podziemnych złóż naturalnych (węgla kamiennego i brunatnego, ropy naftowej, gazu ziemnego – ze złóż tradycyjnych, łupkowych i tzw. hydratów gazowych), odnawialnych źródeł energii (biomasa i jej fermentacja na biogaz, energia słoneczna – na cele grzewcze i wytwarzanie energii elektrycznej w tzw. ogniwach fotowoltaicznych, energia wiatru, energia wodna płynących rzek i tzw. pływów morskich), energia z termicznego przetwarzania – spalania i zgazowywania odpadów komunalnych i tzw. problemowych (np. szpitalnych, padliny, opakowań po farbach, lakierach, środkach ochrony roślin, przeterminowanych lekarstwach i innych środkach niebezpiecznych dla ludzi i środowiska – w instalacjach synergicznych, tj. jednocześnie wytwarzających energię częściowo zużywaną do utylizacji problemowych składników niepalnych) – wymagają oddzielnego, specyficznego potraktowania każdego z nich. Do tego dochodzą: systemy i problemy dystrybucji energii do jej użytkowników, przyłączania do sieci energetycznych tzw. prosumentów (czyli małych mikroinstalacji wytwarzających energię elektryczna na potrzeby własne i przekazujących nadwyżki do sieci operatorów, w tym państwowych), problemy opomiarowania i rozliczeń (tzw. digitalizacja). Do powyższych zagadnień mogę wnieść swój punkt widzenia i ewentualne propozycje w następnych publikacjach. K

Wyjeżdżając zimą 1983 r. pierwszy raz w życiu do nieznanego mi jeszcze kraju, jakim był Iran, postanowiłem robić na bieżąco zapiski i zdjęcia, aby napisać kiedyś pamiętnik dla moich synów Sławka i Szymona. Miałem nadzieję, że będzie to miła pamiątka z pierwszego wyjazdu do Iranu, a jednocześnie przybliżę moim synom ciężką pracę kierowców jeżdżących do dalekich, niezna­ nych krajów i zobrazuję tak długą rozłąkę z rodziną. samochodem star 666, likwidując niewybuchy powojenne. Po ślubie w 1969 roku, mieszkając w Zbąszyniu małym pokoiku na poddaszu, usłyszeliśmy z żoną pewnego zimowego wieczoru w naszym małym plastikowym radiu, które nazywało się „Pionier”, opowiadania kierowców pracujących w firmie międzynarodowej PEKAES Warszawa. Kierowcy opowiadali o swoich przeżyciach z jazd do Niemiec, Francji, Belgii i Holandii. Słuchając tych opowieści, zamarzyłem, aby pracować w takiej firmie. Warunkiem jednak było posiadanie tzw. pierwszej kategorii prawa jazdy. W 1971 roku miałem już pierwszą kategorię na wszystkie samochody ciężarowe i autobusy. Moje marzenia zaczęły się spełniać.

Nie patrząc przez okno, poznawałem po mruczeniu silnika, wiedziałem, co to za samochód oraz kto nim jedzie. Moja mama wielokrotnie później wspominała, że słuch miałem dobry i nigdy się nie myliłem.

M

ieszkańców województwa poznańskiego obowiązywały takie zasady: aby zostać zatrudnionym w PEKAES Warszawa, najpierw trzeba było pracować w którymś z poznańskich PKS-ów: pierwszym oddziale autobusowym lub drugim albo trzecim oddziale towarowym. Wówczas Dyrekcja Wojewódzka, oczywiście wg uznania, kierowała dokumenty do PEKAES Warszawa, czyli do Błonia. W związku z tym w 1976 roku rozpocząłem pracę w trzecim oddziale przy ulicy Towarowej w Poznaniu. Jeździłem starem 200 z przyczepą. W 1978 roku rozpocząłem kurs miesięczny w Błoniu, po którym zdałem egzamin upoważniający do pracy w przewozach międzynarodowych. Pracę rozpocząłem w sierpniu 1980 roku w Śremie. Po odbyciu przeszkolenia w warsztacie, celem zapoznania się z budową samochodu, odbyłem kilkanaście jazd po kraju. Jeździłem samochodami fiat 190 NC. Były to jazdy chłodnią, ubraniówkami, naczepami z plandeką i samochodem z przyczepą. Po odbyciu tej praktyki dostałem przydzieloną przez dyrektora chłodnię. Było nas trzech. Kolega,

który dotychczas jeździł autobusem, dostał samochód z przyczepą i podniósł straszny lament. Ja byłem przyzwyczajony do jazdy samochodem z przyczepą, a przyznana mi chłodnia nie bardzo mi odpowiadała, więc za zgodą dyrektora zamieniliśmy się samochodami. No i tak rozpoczęła się moja praca pod szyldem PEKAES Warszawa z zajezdnią w Śremie. Wbrew opowiadaniom kierowców, którzy nie chcieli znać Bliskiego Wschodu, ja zdecydowałem się na kierunek bliskowschodni i nie żałowałem, bo miałem nowe przeżycia. Chciałem poznać świat, którego dotychczas nie znałem. Po ładunki jeździłem na Zachód, wywożąc nasz krajowy towar, a tam zabierałem ładunek na Bliski Wschód – z Niemiec, Francji, Belgii, Holandii, ale i bywały także z Polski, gdyż budowaliśmy drogi i inne budowle w Iraku lub Syrii. Ładunki były różne: od zamkniętych skrzyń po lufy armatnie. Z tonażem to też bywało różnie: na listach przewozowych CMR były wpisane 23 tony, a wjeżdżając na wagę w Turcji okazywało się, że zestaw był przeładowany niekiedy nawet o 5 ton. Dokończenie na str. obok


PAŹDZIERNIK 2017 · KURIER WNET

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

M

y wszyscy z Wałęsy. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, co nie głosował na Wałęsę. Dopiero po 30 latach spora grupa Polaków zdołała oswobodzić swoje mózgi z matriksu medialnego. Jednak wciąż są rodacy impregnowani na fakty, uważający noblistę-konfidenta za proroka, który zdołał przeprowadzić nas przez morze czerwone (morze to jakoś dziwnie rozstąpiło się przed „prorokiem”). Oprócz notorycznych Halickich i Kierwińskich całkiem liczna grupa obywateli RP miast i WSI uważa, że Kuroń i Michnik, Geremek i Mazowiecki, Kiszczak i Jaruzelski to ojcowie polskiej demokracji. Artur Heinisch (późniejszy Hajnicz) urodzony we Lwowie w 1920 r., mając lat czternaście wstąpił do nielegalnej Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, będącej moskiewska agenturą w II RP. Jako gimnazjalista był pod pseudonimem „Grisza” komunistyczną wtyczką we lwowskich młodzieżowych organizacjach syjonistycznych. W roku 1940 wstąpił do Komsomołu razem z Jankiem Krasickim i Michałem Brystygierem (synem „Luny”). Od 1944 roku, już jako „Hajnicz”, był oficerem polityczno-wychowawczym w armii Berlinga, kierował „grupą ochronno-propagandową” w referendum 1946 roku (tj. zajmował się fałszowaniem jego wyników). Później był szefem Wydziału Propagandy w Zarządzie Polityczno-Wychowawczym i szefem Wydziału Informacji Oddziału II Głównego Zarządu Politycznego (Informacji Wojskowej). W najgorszym stalinowskim okresie zajmował stanowisko redaktora naczelnego „Żołnierza Wolności”. Później na czas udało mu się ewakuować do cywilnego „Życia Warszawy”, gdzie z czasem awansował do funkcji zastępcy redaktora naczelnego. Dzięki temu uniknął nagonki antysemickiej w 1968 roku, a nawet udzielał się w atakach na „syjonistów”(!). Cały czas będąc członkiem PZPR, Hajnicz rozpoczął „drugą młodość” w czasach rodzącej się „Solidarności”. To właśnie on wyszukał ekspertów do pomocy strajkującym stoczniowcom w sierpniu 1980 roku... na prośbę premiera Jagielskiego. Jego życiorys był „modelowy” – cały legion podobnych postaci miał niemal identyczne życiorysy. Nic dziwnego, że wielu ziomków znalazło się w notesie Hajnicza i zostało zaprotegowanych na doradców Solidarności. Najlepszym przykładem może być płk. Wiktor Herer (śledczy Rodowicza-„Anody”), który po zakończeniu pracy w UB został naukowcem, a po wielkich przemianach publikował w „Tygodniku Solidarność” jako doradca związku. „Tygodnik Solidarność”, periodyk

No i wówczas płaciło się karę za przeładunek, oczywiście na koszt firmy. (…) Pracę moją w PEKAES Warszawa zakończyłem w październiku 1986 roku. 1 stycznia 1983 roku nastąpił wyjazd do Iranu, w którym to kraju jeszcze nie byłem. Sylwestra spędziłem u siostry Grażyny, która mieszka w Wiśle koło Cieszyna. Po przyjeździe do bazy okazało się, że dwaj koledzy, z którymi miałem jechać do Iranu, wyjechali już wcześniej, o godzinie 12.00. Po pobraniu wszystkich dokumentów, m.in. Carnet de Passage, Carnet TIR, listów przewozowych CMR, zezwolenia do każdego przejeżdżanego kraju (tych dokumentów była cała teczka) oraz talonów na paliwo i pieniędzy, wyruszyłem w drogę. Przed wyjazdem jeszcze zadzwoniłem do mojego brata Janka, który miał telefon, żeby powiadomił moją żonę Halinkę, że wyjeżdżam o godzinie 15.00. z bazy w Czechowicach i jak dobrze pójdzie, to za miesiąc powinienem być z powrotem. Jako kierowca już z praktyką, który był kilka razy na Bliskim Wschodzie, jechałem sam w pojedynczej obsadzie. Ale jednak zimą do Iranu lepiej jest jechać w 2 lub 3 samochody towarzyszące, bo jedzie się jakoś raźniej i w razie problemów można na kogoś liczyć, tym bardziej, że jest zima, a droga wiedzie przez wysokie tureckie góry. Samochód był załadowany maksymalnie. Miałem 23 tony ładunku wpisane na listach przewozowych, ale rzeczywiście, ile tego jest, miało się okazać przy wjeździe do Turcji, gdzie trzeba było przejechać przez wagę i opłacić ładunek. Wydawało mi się, że jest więcej, co nieraz już się zdarzało.

Przemiana pierwszej komuny w państwo teoretyczne nie byłaby możliwa bez mrówczej pracy innych, dziś już za­ pomnianych. Takim zapomnianym ojcem założycielem III RP był Artur Hajnicz.

Zapomniani ojcowie założyciele III RP Jan Martini

wywalczony przez związek w 1980 roku, kierowany był przez Tadeusza Mazowieckiego wraz z sekretarzem redakcji Arturem Hajniczem. Gdy w roku 1989 „Tygodnik Solidarność” został powtórnie uruchomiony (również pod kierunkiem Mazowieckiego), znalazł się tam także płk. Hajnicz. W „wolnej Polsce” pułkownik został dyrektorem Ośrodka Studiów Międzynarodowych przy Senacie RP i jako fachowiec uczestniczył w wielu delegacjach zagranicznych Senatu.

P

o wstąpieniu Polski do UE, Niemcy liczyli na odszkodowania i rekompensaty za mienie pozostawione na Ziemiach Zachodnich. Potrzebny im był doświadczony propagandysta do urabiania polskiej opinii publicznej. Znaleźli go w postaci Artura Hajnicza, który przeszedł do pracy w Polskiej Fundacji Roberta Schumana. Zaczął się specjalizować

Siostra z mężem jechali przede mną aż do rozjazdu, gdzie droga skręcała na Cieszyn, a w Cieszynie miałem przekroczyć granicę. Zatrzymaliśmy się na chwilę, aby się pożegnać. Po tym pożegnaniu zrobiło mi się trochę smutno, że muszę wyjeżdżać w tak daleką drogę do nieznanego kraju, rządzonego przez Ajatollaha Chomeiniego. W domu została żona i dwaj synowie: 12-letni Sławek i 9-letni Szymon. No ale cóż, marzenia się spełniają, tego się chciało, no i się ma. Nie ma co narzekać.

N

a granicy stały tylko dwa samochody ciężarowe. Byli to Jugosłowianie. Im to też przyszło spędzać Nowy Rok z dala od rodzinnego domu. Taka to już jest praca kierowcy z dużym szyldem PEKAES Warszawa. Odprawa trwała krótko, około godziny. Po rozmowie z celnikiem okazało się, że dwa samochody jadące do Iranu odprawiły się dwie godziny wcześniej. Ruszyłem w drogę z przekonaniem, że dogonię ich już na Węgrzech. Na terenie Czechosłowacji zaczął padać śnieg. Droga była mokra, ale czarna, więc nie było tak źle. Tylko na polach leżało już sporo śniegu. Gdy wjeżdżałem w tzw. czeskie kopce, na drodze zaczął się pokazywać śnieg i jezdnia stała się śliska. Im wyżej wjeżdżałem w góry, tym więcej było śniegu. W Nowy Rok nikt go nie odgarniał, bo służby drogowe tego dnia nie pracują Ruch na drodze był bardzo mały. Sporadycznie przejeżdżały samochody osobowe. Każdy, kto miał możliwość, siedział w domu i cieszył się rodziną. Ściemniło się, gdzieniegdzie na

w stosunkach polsko-niemieckich na „odcinku” przymusowych wysiedleń ludności niemieckiej. Pracodawcy do-

To oni zabezpieczali operacyjnie proces transformacji, dobierali figurantów na ważne stanowiska, a jeszcze musieli palić archiwa, stwarzać pozory, żeby wszystko wyglądało jak prawdziwe. cenili działania pułkownika Hajnicza i nagrodzili go wysokim niemieckim odznaczeniem Wielkiego Krzyża Zasługi z Gwiazdą Orderu Zasługi.

W 1995 roku, pytany, czy Polacy powinni przeprosić za wysiedlenia, Hajnicz powiedział, że polskie społeczeństwo jeszcze nie jest na to gotowe (ale prace trwają). Na przykładzie „Griszy” widać, jak złowroga i długotrwała była działalność lwowskich inteligentów – członków Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy. Dlaczego po przyłączeniu polskich Kresów wschodnich do sowieckiej „macierzy” różne Szechtery, Brystygery, Humery i Herery nie zostały we Lwowie, tylko ruszyły „w Polskę”? Widocznie ich zadania nie zostały jeszcze wypełnione... Także z Mieczysławem Wachowskim historia obeszła się po macoszemu, a przecież jego nieefektowna i nie rzucająca się w oczy działalność wywarła przemożny wpływ na nasze najnowsze dzieje. Mieczysław Wachowski działał na wysuniętej placówce, na pierwszej linii

Rano na pewno w kabinie będzie już zimno. Niestety w tych samochodach nie mieliśmy dodatkowego ogrzewania na postoju. Na zegarze była 5.40. Dobranoc. Pierwszego dnia przejechałem 541 km i przepracowałem 15 godzin. zboczach gór w oddali widniały małe światełka w domach. Pięknie to wyglądało, prawie jak w bajce Andersena. W tych górkach dało się odczuć, że samochód idzie ciężko i albo jest słaby, albo mam większy ładunek niż ten, który został wpisany w liście przewozowym CMR. Nie jechałem moim samochodem, ale kolegi, który nie miał ważnej wizy irańskiej. Żaden kierowca nie lubi jeździć cudzym samochodem. Za czeskimi górami zaczęła się równa droga, z niewielkimi wzniesieniami. Do granicy czesko-węgierskiej było niedaleko, ale znowu zaczął padać śnieg. Podjechałem na granicę w miejscowości Sahy, gdzie znalazłem się sam. Celnicy byli bardzo rozweseleni. Wiadomo – świętowali. Odprawa celna trwała krótko. Na Węgrzech śnieg padał już intensywniej. Droga stała się śliska. Nie mogłem jechać więcej jak 30 km/h, bo śnieg sypał tak mocno, że aż w oczach się kręciło, a tu na dodatek były małe, kręte podjazdy i zjazdy. Do Budapesztu miałem jeszcze około 40 km. Była już godzina 23.00. Wreszcie – piękny, oświetlony Budapeszt. Jadąc ulicami miasta, czułem lekkie ściąganie na lewą stronę.

Nie zatrzymałem się, lecz otworzyłem okno i zobaczyłem mocno ugiętą przednią oponę. A więc czekała mnie niespodziewana robota w ten Nowy Rok. Na szczęście śnieg już tak mocno nie padał, ale był za to ciężki i mokry. Dochodziła godzina 24.00. Zatrzymałem się na naddunajskim bulwarze, gdzie po lewej stronie stoi wspaniały, podświetlony budynek parlamentu węgierskiego, a po prawej płynie Dunaj, przy którego nabrzeżu cumowało wiele statków pasażerskich. Światła odbijające się w spokojnie płynącej rzece oraz oświetlone mosty wyglądały naprawdę pięknie. Po drugiej stronie Dunaju widniało wzgórze, na którym stoi podświetlony pomnik Gellerta.

S

iedząc w samochodzie, podziwiałem budynek parlamentu i czekałem, aż trochę obcieknie woda, ponieważ musiałem się położyć pod samochodem na zasypanej mokrym śniegiem ulicy, aby podstawić podnośnik. Nie było prawie żadnego ruchu, tylko dwie lub trzy taksówki przejechały obok mnie, chlapiąc mokrym śniegiem. Zluzowałem śruby koła, które były tak mocno dokręcone, że zgięła się metrowa rura. Musiałem się mocno

frontu, wśród nieprzyjaciół, a dzisiaj nawet michnikowscy historycy-lukiernicy nie poświęcą mu ciepłego słowa. Nie ma on doktoratów honoris causa, nie jest honorowym obywatelem miast, nie spocznie w marmurowej krypcie na Wawelu. Ominęły go także wykłady na amerykańskich kampusach. Życie nie skąpiło Wachowskiemu upokorzeń. Musiał patrzeć, jak puszą się różne giermki. Nawet drobni kapusie wprowadzeni kiedyś do struktur Solidarności, jak Michał Boni, dziś brylują na salonach. Gdy Wałęsa w chwili słabości chciał się przyznać do swojej agenturalnej przeszłości, Wachowskiemu udało się temu zapobiec, czym ocalił III RP. Jak pisze Paweł Zyzak: Mieczysław Wachowski w grudniu 1980 roku, jako osobisty szofer Lecha Wałęsy, rozpoczął fascynującą karierę, zwieńczoną kilkanaście lat później stanowiskiem szefa Gabinetu Prezydenta RP. Po dziś dzień nie sposób znaleźć osoby zajmującej tak eksponowane stanowisko, która tak skrupulatnie wyczyściłaby wszelką dokumentację dotyczącą swojej przeszłości. Wachowski pozostał wielką tajemnicą, a zarazem kluczem do Lecha Wałęsy. Za prezydentury Wałęsy był drugą osobą w państwie, a dziś – czy pochwali go któryś złotousty publicysta? Czy wywiad przeprowadzi „Stokrotka”? Kto dziś pamięta, jak poświęcał się dla Sprawy? Musiał sprowadzać dziewczyny, załatwiać szkło, grać w ping-ponga. Nie zawsze były to miłe obowiązki – codziennie rano musiał przystępować wraz z Wałęsą do komunii św. udzielanej przez osobistego kapelana Lecha – ks. Cybulę (TW „Franek”). W pokorze znosił pogardliwe epitety w rodzaju „kapciowego”, spotykał się z afrontami.

R

az tylko nerwy mu puściły i zachował się nieprofesjonalnie. Było to w 1981 r. w Bieszczadach. Wałęsa jeździł tam „gasić” strajki i marudził, pouczając Wachowskiego – doświadczonego kierowcę. W pewnym momencie Wachowski nie wytrzymał, wysiadł, otworzył drzwi po stronie pasażera i rozkazał Wałęsie: „Wyp...!”. Świadków zamurowało – zobaczyli, kto tu jest szefem. Przez 16 miesięcy „karnawału Solidarności” nie odstępował przewodniczącego na krok. Wiedza, że jest agentem służb (jakich?) była powszechna. Czasem spod klapy marynarki wychynął mu drucik z mikrofonem. Wałęsa, poinformowany o fakcie, że jego kierowca, asystent i ochroniarz jest agentem, odparł krótko: „Wiem o tym”. Podczas zjazdu Solidarności w Radomiu Wachowski... zdemaskował agenta-Eligiusza Naszkowskiego – przewodniczącego regionu z Piły (TW „Grażyna”), który potajemnie nagrywał obrady. Zdezorientowało to

naskakać po tej rurze, żeby śruby puściły. Kosztowało to mnie sporo czasu i wysiłku, myślałem już, że nie dam rady. Spod samochodu odgarnąłem łopatą ten mokry śnieg, położyłem dwa kitle i wszedłem pod samochód, podstawiając podnośnik. A tu woda kapie mi to do ucha, to za kołnierz, to w rękaw… Pomyślałem sobie: to jest ten prawdziwy czar życia kierowcy. Byłem już mocno przemoczony, a musiałem jeszcze odczepić koło zapasowe spod ociekającego zimną wodą samochodu. I jak na złość, śruby od koła zapasowego też były bardzo mocno przykręcone. Po wymianie kół byłem cały mokry. Musiałem zmienić spodnie, kalesony, skarpety i buty. Na zegarze była 1.20. Do parkingu, który również znajdował się nad Dunajem, pozostało mi tylko 2 km. Miałem nadzieję, że tam spotkam moich kolegów. Jak na pierwszy dzień Nowego Roku, jazda do nieznanego Iranu rozpoczęła się nieciekawie. Wreszcie ruszyłem. Dojechałem do parkingu. Samochody stoją, ale inne, a nie te, z którymi mam jechać do Iranu. Pojechałem więc dalej, myśląc, że będą stali na którymś z parkingów za Budapesztem. Przy wyjeździe z miasta zatrzymała mnie milicja i sprawdziła szybkość na tarczce tachografu. Wszystko było w porządku. Jechałem zgodnie z przepisami. Czułem już zmęczenie, ale jechałem dalej. Po paru kilometrach usłyszałem, że coś puka z lewej strony, jakby koło było luźne. Miałem dobre przeczucie, poluzowały się śruby koła. Przy wymianie koła prawdopodobnie

5

solidarnościowców – te proste chłopiska nie wiedziały o technice operacyjnej polegającej na poświęceniu drobniejszego agenta w celu uwiarygodnienia ważniejszego. Wachowski spełnił swoją misję wzorowo. Przeprowadził suchą stopą swój Najcenniejszy Depozyt przez turbulentne wody burzliwego oceanu dziejów. Dziś my, niewdzięczni, pamiętamy tylko Człowieka, Który Obalił Komunę i zaledwie kilku innych na trwałe wpisanych do narodowego panteonu. Wiemy o zuchwałej ucieczce Bujaka przez kordony milicji, o brawurowym ukrywaniu się Frasyniuka. Niektórzy nawet widzieli film (dostępny na Youtube), w którym kaźń Michnika w kazamatach Rakowieckiej została uwieczniona przez przechodzącego mimochodem kamerzystę. Oni wszyscy mają już miejsce w historii, a co z Wachowskim? Zaledwie doczekał się biografii („Kim Pan jest...” P. Rabiej, I. Rosińska), a przecież jego życie nadawałoby się na scenariusz szpiegowskiego filmu. Mało kto miał tak barwny życiorys. Studiował bardzo indywidualnym tokiem studiów w Wyższej Szkole Morskiej, równocześnie pracując jako ślusarz. Był żeglarzem, wędrował po świecie. Podobnie jak resortowy kolega Putin – jest karateką. Był taksówkarzem, alfonsem i handlował walutą. Gdy jedna z jego podopiecznych zmarła, czepiał się go prokurator, lecz śledztwo szybko umorzono. Jeśli wymagała tego służba, bywał gorliwym katolikiem – uczestnikiem spotkań oazowych, a nawet złożył wyjątkowo uciążliwe śluby trzeźwości! Zachowaliśmy we wdzięcznej pamięci tylko Kiszczaka i Jaruzelskiego jako czołowych bojowników o demokrację. A gdzie generałowie Kurnik, Sarewicz, Dankowski, Dukaczewski, Czempiński, Pożoga i wielu, wielu innych? Liczni bitni oficerowie nie trafią do podręczników historii. Pozostały im jedynie skromne rezydencje, urzędnicza praca w radach nadzorczych ewentualnie golf na Florydzie. Nie pamiętamy także o rzeszy bezimiennych i bezszelestnych, których pracowita krzątanina wydała trwałe owoce. Ich to podkrążone oczy, nie przespane noce, skarpetki śmierdzące od nie zdejmowanych długo butów zmieniały świat. To oni zabezpieczali operacyjnie proces transformacji, tworzyli nowe partie polityczne, dobierali figurantów na ważne stanowiska, a jeszcze musieli palić archiwa, stwarzać pozory, żeby wszystko wyglądało jak prawdziwe. Dzięki ich pracy żyjemy lepiej, czytamy „Wyborczą” bez cenzury, a błyskotliwi publicyści mogą odważnie i bezkompromisowo chlastać Kaczyńs­kiego. K

na tarczy było trochę błota i nastąpiło zluzowanie śrub. Po dokręceniu koła ruszyłem dalej. Znowu zaczął padać śnieg, droga była zaśnieżona, a z powodu lekkiego mrozu stała się śliska. Służba drogowa tutaj również świętowała, więc jechałem wolno. Przejechałem jeszcze przez małą miejscowość Kistelek i dojechałem do Balastya. Na parkingu – oczom nie wierzę! – znowu ich nie ma. Prawdopodobnie zjechali jeszcze gdzie indziej. Była 5.15 i czułem się już mocno zmęczony. W moim jeszcze ciepłym pokoiku zjadłem trochę placka, dwa ząbki czosnku, popiłem wodą i położyłem się spać na tym wygodnym i jeszcze ciepłym łóżku, bo rano na pewno w kabinie będzie już zimno. Niestety w tych samochodach nie mieliśmy dodatkowego ogrzewania na postoju. Na zegarze była 5.40. Dobranoc. Pierwszego dnia przejechałem 541 km i przepracowałem 15 godzin. K


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2017

6

T

rudno się dziwić, bo taka jest natura człowieka, szybko przyzwyczaja się do dobrego. Szybko też zapomina, że często te naturalne dziś dobra wymagały ogromnego wysiłku, aby je zdobyć. W dzisiejszych czasach, w dobie rozwiniętych form telekomunikacji, coraz częściej bezpośrednie kontakty zastępują telekonferencje i praktycznie Atlantyk znika w ogóle z naszego pola widzenia. Sama podróż samolotem, jeżeli już musimy się przemieścić między kontynentami, zajmuje kilka godzin i generalnie nikt nie przejmuje się ogromną połacią wody, jaką przemierzamy. Podobnie jak w przypadku transportu pasażerskiego, wiele towarów przewożonych jest drogą powietrzną, lecz ciągle najtańszą formą przewozową jest transport morski i w skali globalnej obsługuje ponad 80% światowego handlu towarami. Odbywa się on na Atlantyku bezproblemowo i stanowi podstawę wymiany gospodarczej między obiema Amerykami i Europą. Już nikt nie pamięta, że niespełna 80 lat temu na tym akwenie rozgrywała się dramatyczna bitwa, która była jednym z punktów zwrotnych w II wojnie światowej i zadecydowała o wygranej aliantów nad niemieckim faszyzmem.

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Obecnie większość Europejczyków i Amerykanów traktu­ je Atlantyk jako duże morze, które czasami trzeba przebyć w celach bezpośrednich spotkań biznesowych czy też tury­ stycznych. W czasach pokoju szybko przyzwyczajamy się do dobrobytu i traktujemy zdobycze cywilizacji jako rzeczy na­ turalne, które się nam należą.

Atlantyk

– zapomniane pole walki o wpływy? Mariusz Patey Handel morski to też rozgrywka strategiczna Dziś Bitwa o Atlantyk jest tylko koszmarnym wspomnieniem i ocean stanowi głównie międzykontynentalną

Należy podkreślić, że w ciągu ostatniego wieku udział handlu morskiego w całkowitej wartości handlu światowego stale rósł. Łączna wartość towarowej wymiany EU – USA wyniosła w 2016 r. 609 979 mln EUR (Szwajcaria – USA 264 123 mln EUR). Ruch

Świadczy o tym zmniejszające się zainteresowanie tym akwenem ze strony wojska. Wystarczy spojrzeć na niewielką liczbę baz wojskowych USA rozlokowanych do nadzoru nad wodami tego oceanu: • Keflavik (Islandia) – główny wę-

Historyczna wojna o Atlantyk Obydwie strony konfliktu w czasie II wojny światowej zdawały sobie sprawę, że panowanie na Atlantyku będzie miało kluczowe znaczenie dla wyników konfrontacji. Wycieńczeni walką z niemieckim najeźdźcą Europejczycy mieli świadomość, że droga morska pozwoli na zaopatrzenie przemysłu brytyjskiego w niezbędne surowce i urządzenia, a ludności w żywność i produkty niezbędne do normalnego życia. Na szczęcie dla aliantów, pomimo zmasowanych ataków U-bootów na konwoje zaopatrujące Wyspy Brytyjskie, żegluga między portami angielskimi a Ameryką i koloniami brytyjskimi nie została przerwana. Walka na Atlantyku trwała praktycznie prze całą II wojnę światową, od 1939 do 1945 r. Epizodem, który de facto rozpoczął „Bitwę o Atlantyk”, było zatopienie brytyjskiego statku pasażerskiego „Athenia” przez niemiecki okręt podwodny U-30. „Wilcze stada”, jak nazywano niemieckie U-Booty, były szczególnie niebezpieczne i w początkowej fazie walk dziesiątkowały płynące z zaopatrzeniem konwoje. Okresem największych sukcesów niemieckich był rok 1942, w którym jednostki Kriegsmarine zatopiły 1172 statki o łącznym tonażu 6150340 BRT, tracąc przy tym zaledwie 87 okrętów podwodnych. Na szczęście szala zwycięstwa przechyliła się na stronę aliantów i ostatecznie okręty bojowe ochraniające konwoje zniszczyły główne siły Kriegsmarine, w czym znacząco pomógł polski akcent w tej długotrwałej i wycieńczającej batalii. A mianowicie tajemnica budowy niemieckiej maszyny szyfrującej „Enigma” została złamana przez polskich naukowców, co znacząco przyczyniło się do wypracowania metody ustalania pozycji niemieckich łodzi podwodnych i ich niszczenia. W trakcie całej wojny zniszczono razem 784 niemieckie okręty podwodne. Niemcy oraz ich sojusznicy stracili w kampanii na Atlantyku ponad 1,8 tys. statków i okrętów, natomiast dysponujący większym potencjałem morskim alianci – ponad 4 tys.

Cóż tam, panie, w polityce? Chińcyki trzymają się mocno!?

ŹRÓDŁO: OPRACOWANIE IBNGR NA PODSTAWIE DANYCH KONFERENCJI NARODÓW ZJEDNOCZONYCH DS. HANDLU I ROZWOJU (UNCTAD)

arterię handlową. Droga morska jest podstawą przewozu surowców, które w czasach rosnącego uprzemysłowienia są niezbędne dla wyspecjalizowanych gospodarek europejskich. Miało to szczególne znaczenie w procesie odbudowy ze zgliszcz wojennych, ale także jest kluczowym elementem dzisiejszego dynamicznego rozwoju państw UE.

Pojawiają się sugestie, aby wojska amerykań­ skie wróciły do Keflavik i aby baza ta stała się domem dla samolotów rozpoznawczych Boeing P-8 Poseidon, tropią­ cych rosyjskie łodzie podwodne. Jak ważny jest to fragment gospodarki światowej, wskazują wartości określające ten segment handlu. Całkowity poziom handlu towarami (obejmującego wywóz i przywóz) odnotowany w 2015 r. w odniesieniu do UE-28, Chin i Stanów Zjednoczonych był prawie jednakowy, przy czym w Stanach Zjednoczonych wyniósł 3 633 mld EUR, o 61 mld EUR więcej niż w Chinach i o 115 mld EUR powyżej poziomu zanotowanego dla UE-28 (uwaga: ostatnia wielkość nie obejmuje handlu wewnątrzunijnego).

W październikowym numerze Kuriera WNET ukazał się tekst Michała Bąkowskiego „Cień Marszałka nęka nas do dziś”. Już sam początek zwrócił moją uwagę. Autor napisał: „Mieszkańcy dawnego zaboru pruskiego nie mają podstaw do sympatii w stosunku do Piłsudskiego.”

Polityka Piłsudskiego w stosunku do Kresów zachodnich. Polemika Jadwiga Chmielowska

R

ed. Bąkowski powołuje się na relacje babci, Wielkopolanki, córki oficera Błękitnej Armii. Otóż babcia musiałaby urodzić się co najmniej w 1900 roku, by rozumnie relacjonować to, co działo się przed powstaniem wielkopolskim i podczas niego. Z racji wieku autora jest to niemożliwe. Istnieje

– port macierzysty 16 Eskadry Okrętów Podwodnych, trzonu strategicznych sił jądrowych Floty Atlantyku. • Fort Allen (Puerto Rico) – baza pełniąca tylko rolę treningową. Jak widać, ochrona tak dużego obszaru opiera się na zaledwie kilku bazach wojskowych. Patrząc na mapę i analizując ich położenie, na pierwszy rzut widzi się, że ochronie podlega głownie północna część Oceanu Atlantyckiego. Notabene słusznie, gdyż tamtędy odbywa się główna wymiana handlowa między Europą i Ameryką. Jednocześnie nietrudno wywnioskować, że w obecnej doktrynie wojskowej Atlantyk nie jest planowany jako teatr działań wojennych. Ale czy na pewno jest to podejście słuszne i nie zmieni się w ciągu najbliższej dekady? Istnieją symptomy zachodzących powoli zmian. W opublikowanym w 2016 r. raporcie przygotowanym przez Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych (CSIS) pojawiają się sugestie, aby wojska amerykańskie wróciły do Keflavik i aby baza ta stała się domem dla samolotów rozpoznawczych Boeing P-8 Poseidon, tropiących rosyjskie łodzie podwodne. W tym samym dokumencie rozważa się wznowienie działania bazy wojskowej w Olafsvern w Norwegii. Co spowodowało zmianę strategii?

więc pewność, że powtarzała jakieś obiegowe opinie środowisk endeckich nieprzychylnych Piłsudskiemu. W zaborze pruskim nie było świadomości, czym jest Rosja, wiedziano natomiast, czym są Niemcy, stąd właśnie większe poparcie dla idei Narodowej Demokracji. Błękitna Armia przybyła

na trasie Ameryka – EU w 2007 r. wynosił 7,1 TEU (Twenty-foot Equivalent Unit), w tym 4,4 TEU z UE na kontynent amerykański. Choć jasno widać, że transport na Atlantyku nie ma obecnie takiego znaczenia jak przed laty i jest prawie czterokrotnie mniejszy od najważniejszego szlaku kontenerowego na świecie, jakim jest trasa Azja-Europa (27,7 mln TEU), to jest istotnym elementem światowego krwiobiegu wymiany dóbr i towarów. W wymianie handlowej Unii Europejskiej 90% całkowitej masy przeładunków odbywa się przez porty morskie, z czego 40% dotyczy wymiany wewnętrznej UE. Wg danych z 2013 r. 74% sprzedawanych w EU towarów trafia do Azji, Afryki oraz obu Ameryk drogą morską. Wśród 20 największych portów świata w drugiej dziesiątce znajdują się trzy porty europejskie: Rotterdam, Hamburg, Antwerpia i jeden amerykański – Los Angeles. Generalnie towary z Europy trafiają do 340 portów Ameryki Płn. i 629 Ameryki Płd. Czy dziś Atlantyk jest bezpieczny? Jakie są uwarunkowania geopolityczne tego oceanu, przez który przebiegają istotne dla gospodarki europejskiej i amerykańskiej szlaki komunikacyjne? Senna atmosfera nad Atlantykiem przemierzanym głównie przez tysiące statków handlowych może się zmienić. Handel kwitnie. Nikt już nie myśli o Atlantyku jako o teatrze wojennym.

zeł dla NATO podczas zimnej wojny. Opuszczona w 2006 r. • Lajes (Azory) – portugalska baza utworzona w latach 30. XX w. W czasie II wojny światowej, w grudniu 1943 r., zawarto umowy określające warunki korzystania z bazy również przez inne kraje; została udostępniona m.in. wojskom brytyjskim i amerykańskim (ułatwienie przelotów między Afryką i Brazylią). Obecnie znajduje się tu nadal baza amerykańska, w której stacjonuje kilkuset żołnierzy United States Air Forces in Europe, wspomaganych przez portugalski personel cywilny. • Naval Station Norfolk (NAVSTA Norfolk) (NS Norfolk) – największa amerykańska, i prawdopodobnie na świecie, baza marynarki wojennej; położona na północny zachód od Norfolk w stanie Wirginia przy Zatoce Chesapeake. • Guantanamo Naval Station Guantanamo Bay (Kuba) – baza marynarki wojennej USA na terytorium dzierżawionym od rządu kubańskiego. Strategicznie położenie tego obiektu pozwala kontrolować obszar Morza Karaibskiego. • Naval Station Rota (Hiszpania) – baza marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych w hiszpańskiej Rocie, współużytkowana wraz z hiszpańską marynarką wojenną. W czasach zimnej wojny najbardziej strategiczna baza amerykańskiej marynarki wojennej

do Polski już po powstaniu. Pierwszy transport przekroczył polską granicę w nocy z 19 na 20 kwietnia 1919 r., więc pradziadek sam też nie mógł być świadkiem powstania wielkopolskiego. Wyrażanie opinii nieopartych na faktach, tak modne w postmodernizmie, staje się „bełkotem posthistorii”. Polska Organizacja Wojskowa (POW) zaboru pruskiego powstała 15 lutego 1918 roku w Poznaniu w celu walki o przyłączenie zaboru pruskiego do odzyskującej niepodległość Polski. Była to tajna struktura, początkowo oparta głównie na organizacjach harcerskich, wchodząca w skład POW ogólnopolskiej tajnej organizacji wojskowej, powstałej w sierpniu 1914 w Warszawie z inicjatywy Józefa Piłsudskiego, w wyniku połączenia działających w Królestwie Polskim grup konspiracyjnych Związku

Walki Czynnej. Od października 1914 roku zaczęła używać oficjalnie nazwy POW. Jej szeregi zasilali dezerterzy i zdemobilizowani żołnierze z armii zaborczych. Przed pows­taniami kupowano broń od zdemoralizowanych oddziałów niemieckich. Tak było na Śląsku i w Wielkopolsce. Komendantem Wielkopolskim był Wincenty Wierzejski, a Śląskim – Józef Grzegorzek. Józef Piłsudski już od grudnia 1918 roku, a Stanisław Wiza z Poznania od pierwszych dni stycznia 1919 namawiali Ślązaków do utworzenia POW. W styczniu roku 1919 r. rozpoczął Grzegorzek organizację struktur POW na Górnym Śląsku i został jej naczelnikiem oraz pierwszym przewodniczącym jej Komitetu Wykonawczego. To do niego trafił Stanisław Wiza z wielkopolskiej POW, zachęcając do organizacji powstania wzorem

Aktualnie główną sceną geopolityczną jest Pacyfik, gdzie Stanom Zjednoczonym wyrósł, bo raczej należy tu użyć czasu przeszłego niż teraźniejszego, potężny rywal. Już dziś jak na dłoni widać rosnące napięcie między USA i Chinami oraz nabierającą tempa walkę o wpływy. Amerykański zwrot w stronę Pacyfiku jest bezsprzecznym sygnałem rosnącego napięcia, ale także świadczy to o zmianie całej dotychczasowej doktryny militarno-handlowej. Kwestią czasu jest zderzenie potęg i trudno dziś jednoznacznie prognozować, czy zakończy się ono konfliktem zbrojnym, czy też wystarczą środki pokojowe. Na dzień dzisiejszy rozgrywka ma charakter polityczno-dyplomatyczny. Każda ze stron wzmacnia swoją pozycję wyjściową. Amerykanie niedawno zawarli Partnerstwo Transpacyficzne (TPP) jako odpowiedź na chińską inicjatywę CAFTA. W tle oczywiście trwają zbrojenia i przygotowania nowych strategii wojskowych na wypadek konfliktu. Teoretycznie zaangażowanie wielkich mocarstw na Pacyfiku powinno

Czy za kilka, kilkana­ ście lat Atlantyk ciągle będzie miejscem, które sennie przemierzają statki handlowe? Czy przypadkiem już dziś nie powstają koncepcje „powrotu” na Atlantyk? dalej wzmacniać senną sytuację na Atlantyku z przemierzającymi go statkami handlowymi. Jednakże skupienie oczu całego świata na teatrze azjatyc­kim może, wbrew pozorom, mieć istotny wpływ na przyszłość Atlantyku. Świadczy o tym kilka wydarzeń, które może nie są przedmiotem tytułów prasowych, lecz połączone razem wydarzenia drugoplanowe mogą stworzyć masę krytyczną. Należy tu zwrócić uwagę na działania podjęte przez Chińczyków w Nikaragui, gdzie powstaje nowy kanał łączący Pacyfik i Atlantyk. To wydarzenie

może istotnie wpłynąć na równowagę na spokojnym do tej pory Atlantyku, będącym od dawien dawna terytorium przyporządkowanym do wpływów amerykańskich. Kolejny incydent, który może przewartościować geopolitykę Atlantyku, to powołanie kilka lat temu organizacji BRICS, skupiającej Brazylię, Rosję, Indie, Chiny i RPA. Jest to jawne rzucenie rękawicy dotychczasowemu układowi sił na świecie. Szczególnie znaczące jest powołanie Banku Rozwoju BRICS z siedzibą w Szanghaju, którego celem jest finansowanie przedsięwzięć podejmowanych przez te kraje. Z punktu widzenia BRICS teatrem działań jest zarówno Pacyfik, jak i Atlantyk, co w przypadku tego drugiego szczególnie leży w interesie Brazylii i RPA. Współpraca w ramach BRICS może w najbliższej dekadzie znacząco zmienić układ sił na Atlantyku, gdyż destabilizacja lub też choćby zmiana obecnego status quo może też być na rękę Rosji, pozostającej od lat w defensywie. Czy zatem powrót na Islandię amerykańskich samolotów wojskowych należy traktować jako przypadek?

Atlantyk a sprawa polska Pozornie kompletnie abstrakcyjna kwestia. Gdzie Rzym, a gdzie Krym? Polska nigdy nie była i, ze względu na swoje położenie geopolityczne, raczej nie będzie potęgą morską. Nie powiodła się polska rewolucja łupkowa i pewnie nie staniemy się drugim Kuwejtem, jak obiecywał kilka lat temu premier Tusk. Oznacza to, że nie będziemy na wielką skalę eksportować surowców. Jednakże rozwijająca się gospodarka polska będzie potrzebować coraz więcej towarów importowanych, w tym surowców. Przez Atlantyk zmierzają do nas tankowce z gazem LNG, który ma stanowić jeden z priorytetów dywersyfikacji dostaw tego strategicznego paliwa. Patrząc w dłuższej perspektywie, sytuacja geopolityczna na Atlantyku powinna być bacznie obserwowana przez włodarzy w Warszawie i rozważana w planach długofalowej polityki. Polski rząd, kupując działki na wydobycie surowców z głębin oceanów, zlokalizowane na środku Oceanu Atlantyckiego niedaleko równika, musi rozpatrywać nie tylko możliwości technologiczne wydobycia kopalin, ale także, a może przede wszystkim – bezpieczeństwo. Bezpieczeństwo rozumiane jako ochrona sprzętu i ludzi, ale także transportu morskiego cennych minerałów. Czy kilka baz wojskowych ulokowanych wokół bezkresnego obszaru oceanicznego jest w stanie zapewnić bezpieczeństwo przy zmianie układów geopolitycznych? Czy za kilka, kilkanaście lat Atlantyk ciągle będzie miejscem, które sennie przemierzają statki handlowe? Czy przypadkiem już dziś nie powstają koncepcje „powrotu” na Atlantyk? Jest jeszcze jeden element, jaki decydenci powinni rozważyć, podejmując kosztowne kroki. Mocarstwowe zapędy zawsze wymagają skrupulatnego przygotowania. W przeciwnym razie brak znajomości uwarunkowań geopolitycznych, zarówno tych na poziomie globalnym, jak i lokalnym, może się skończyć spektakularną porażką, jak miliony dolarów utopione przez KGHM w złoża w Kongo. Historia uczy i podaje przykłady. Należy o tym pamiętać, bo nawet ogromne koncerny amerykańskie poszukujące gazu łupkowego w Polsce rozbiły się o niewydolną machinę urzędniczą i niewiedzę… Ale to już temat na zupełnie inny artykuł. K

Marszałek Józef Piłsudski odznacza zasłużonych Ślązaków na Rynku w Katowicach w 1922 r. Fot. „X lecie Polski Odrodzonej. Księga Pamiątkowa 1918-1928”

Wielkopolski. Działacze wielkopolskiej POW w drodze zamachu przejęli kontrolę nad

poznańską radą robotniczo-żołnierską i utworzyli Tajny Sztab Wojskowy, który prowadził działania wywiadowcze, Dokończenie na str. obok


PAŹDZIERNIK 2017 · KURIER WNET

Świadczyć o Bogu i szukać ludzi

FOT. ADAM BUJAK ARCHIDIECEZJA KRAKOWSKA (2)

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

„Ludzie, bezdomni w swych mieszkaniach, zamieszkują na nowo Ziemię przez Krzyż”. Brzmi to jak paradoks: w swoim własnym mieszkaniu można być człowiekiem bez­ domnym. Można mieszkać i nie mieć domu. Natomiast wszystko się zmienia w chwili, kiedy miasta i znajdujące się w nich domy swój sens zaczynają czerpać – „jak wodę” – z Chrystusowego Krzyża. Homilia Mszy świętej, podczas której Nuncjusz Apostolski Salvatore Pennacchio nałożył paliusz metropolicie krakowskiemu, Kraków, 22.10.2017 roku Abp Marek Jędraszewski

O

n staje się dla nich „studnią Jakuba”, a zamieszkujący je człowiek – „rozkwita”. „Przypadkowe jest każde miasto, lecz stąd ono czerpie swój sens – czerpie jak wodę. Krzyż stał się nam studnią Jakuba”. Te przemyślenia znajdujemy w poemacie Karola Wojtyły Wędrówki do miejsc świętych. Rodziły się one jesienią 1964 roku, kiedy miesiąc od otrzymania z rąk papieża Pawła VI paliusza metropolita krakowski udał się z pielgrzymką do Ojczyzny Jezusa. Było to jego pielgrzymowanie „do tożsamoś­ ci”. Do pełni prawdy o sobie – o sobie jako o uczniu Chrystusa i równocześnie jako o pasterzu. Dwa lata wcześniej, gdy po raz pierwszy zasiadł na ławie Soboru Watykańskiego II, napisał w poemacie Kościół, że „Krzyż jest pastwiskiem”. Będąc w Bazylice Grobu Pańskiego, dotykając pocałunkiem skały Kalwarii, wzbogacał w sobie jego rozumienie: „Krzyż jest studnią Jakuba”. Jeden i drugi obraz łączył z nałożonym na swe ramiona paliuszem. Wiedział przecież doskonale: paliusz, utkany z wełny owieczek i nakładany na ramiona metropolity, symbolizuje troskę pasterza, który – na wzór Chrystusa – ma być dobrym pasterzem wobec powierzonej sobie owczarni. Ma ją chronić przed niebezpieczeństwami i umacniać. Owce słabe ma brać na swoje ramiona i nieść na bezpieczne, zielone pastwiska, do źródeł wody

kupował i gromadził broń oraz werbował oficerów polskiego pochodzenia. Członkowie POW zaboru pruskiego stanowili kadrę sił powstańczych w pows­taniu wielkopolskim.

N

iestety, endeccy działacze Naczelnej Rady Ludowej i powstałego Komitetu Wykonawczego byli przeciwni powstaniu. Liczyli, że uda się pokojowo przejąć administrację na ziemiach polskich. Szczególnie wyróżnił się w blokowaniu powstania nie tylko w Wielkopolsce, ale i na Śląsku, Wojciech Korfanty. Wielkopolska na szczęście go nie słuchała, ale na Śląsku było gorzej. Tu udało mu się zablokować wybuch powstania w najkorzystniejszym momencie, czyli przed kwietniem 1919 roku. Później, nawet już po wydaniu rozkazów, jeszcze dwukrotnie wstrzymywał wybuch powstania.

żywej. Ma się troszczyć o każdą owcę, zwłaszcza o tę najmniejszą i najsłabszą, której bezbronnością się wzruszył, także o tę, którą odnalazł po długim czasie bolesnych poszukiwań i którą właśnie dlatego tak bardzo pokochał. Pasterz ma ją nieść na swych ramionach i kochać w takim świecie, jaki jest, i pośród okoliczności, jakie wyznaczył mu czas. Swą posługę pasterską wypełnia pośród zmagań, zarówno zewnętrznych, jak i wewnętrznych, wobec których postawił go Bóg. Kształt paliusza i wyszyte na wełnianej tkaninie krzyże mówią o gotowości pasterza do złożenia za owce także ofiary najwyższej, ofiary swego życia. Rozważania arcybiskupa Karola Wojtyły z podróży do Ziemi Świętej są rodzajem duchowej wędrówki. Wędrówki, która wiązała go jeszcze bardziej z Chrystusem i która jednocześnie pozwalała mu tym wyraźniej widzieć swe zadania jako pasterza, przeznaczonego na to, aby na swych ramionach dźwigać odnalezione dla Chrystusa owce, aby wobec nich wyznawać swoją wiarę w Chrystusa, aby dla nich znosić cierpienia i prześladowania, aby za nie i razem z nimi się modlić. A szukać i odnajdywać je trzeba nawet na „ziemi, [o której] trudno powiedzieć «jesteś piękna»”. W duchowej rozmowie-modlitwie nowy metropolita krakowski mówił do Chrystusa: „Nie sposób tu żyć. (...) [A jednak] właśnie tutaj przyszedłeś. (...) Obojętne było

Szkodliwość takiego działania odczuli Ślązacy, zmuszeni walczyć trzykrotnie i ponosząc znacznie większe straty niż Wielkopolanie. Warto pamiętać, że Niemcom sprzyjał brak jedności wśród państw Ententy. Zwłaszcza Anglia coraz bardziej przychylna była Niemcom, Włochy w zasadzie popierały Anglię i jedynie Francja sprzyjała Polakom. Bez powstań niemożliwe było przyłączenie ziem zaboru pruskiego do Polski. Mówili o tym wprost Francuzi. Ślązacy udali się za namową Stanisława Wizy z Wielkopolski do Piłsudskiego z prośbą o pomoc. W marcu 1919 r. doszło do kolejnego spotkania delegacji śląskiej z Naczelnikiem Państwa Józefem Piłsudskim. Wcześniej w grudniu 1918 r. poradził im założenie POW. Teraz, gdy już istniała i liczyła ok. 14 tys. członków,

miejsce. Wszędzie szukasz ludzi”. Mówił o Pustyni Judzkiej, ale też zapewne o każdej pustyni w życiu człowieka, o każdym skrawku ziemi – także polskiej – gdzie nie chce się słyszeć Dobrej Nowiny o Pasterzu, który miłuje swe owce i który z tej miłości oddaje za nie swe życie. Jednakże właśnie dlatego, że Syn Boży stał się Człowiekiem, aby w poszukiwaniu zagubionych owiec mógł stąpać po ziemi, by także mógł dzielić los owiec, Palestyna stała się prawdziwie Ziemią Świętą. Ziemią, która poprzez swoją wyjątkowość staje się błogosławionym dziedzictwem każdego pielgrzyma. Metropolita krakowski żarliwie wyznawał w swym poemacie: „Ach, miejsce ziemi, miejsce ziemi świętej – jakimże miejscem jesteś we mnie! Dlatego właśnie nie mogę po tobie stąpać, muszę klęknąć. Przez to dzisiaj potwierdzam, że byłoś miejscem spotkania. Przyklękam – przez to wyciskam na tobie pieczęć. Zostaniesz tutaj z moją pieczęcią – zostaniesz, zostaniesz – a ja zabiorę ciebie i przeobrażę w sobie na miejsce nowego świadectwa. Odchodzę jako świadek, który świadczy”. Świadczył. Świadczył i szukał. Szukał ludzi, owiec zagubionych, by prowadzić je na pastwisko Chrystusowego Krzyża. Szukał zwłaszcza na modlitwie. Ileż o tym mogłyby powiedzieć tak często nawiedzane przez niego kalwaryjskie dróżki! Przemierzał je samotnie, przemierzał je wraz z innymi pielgrzymami. Na nich zgłębiał tę prawdę o Krzyżu, którą odkrył w Jerozolimie. Bo to dzięki Krzyżowi bezdomni dotąd ludzie zamieszkują ziemię na nowo. Przestaje być ona dla nich pustynią, staje się miejscem spotkania i rozkwitu. Klęcząc u stóp jerozolimskiego Krzyża, arcybiskup krakowski mówił w głębi swej duszy: „Miejsce moje jest w Tobie. Twoje miejsce jest we mnie. Jest to wszakże miejsce wszystkich ludzi. A przecież nie jestem na nim pomniejszony przez wszystkich. Jestem bardziej sam (...): jestem sam na sam. I zarazem jestem przez wszystkich pomnożony w Krzyżu, który na tym miejscu stał. To pomnożenie – a nie pomniejszenie – pozostaje tajemnicą: Krzyż idzie pod prąd”.

Drodzy Siostry i Bracia! esienią 1964 roku arcybiskup Karol Wojtyła po raz pierwszy otrzymał paliusz, znak pasterskiej troski i zarazem łączności metropolity krakowskiego ze Stolicą Apostolską. Czternaście lat później, 22 października 1978 roku, na jego ramiona ponownie został nałożony paliusz: paliusz Biskupa Rzymu. Przeżywamy dzisiaj trzydziestą dziewiątą rocznicę Mszy świętej inaugurującej pontyfikat św. Jana Pawła II Wielkiego. Wtedy – jako Pasterz Kościoła powszechnego – wyznał wiarę słowami św. Piotra: „Ty jesteś Chrystus, Mesjasz, Syn Boga żywego!”. W swej homilii wzywał świat, aby się nie bał szeroko otworzyć swych drzwi Chrystusowi, Odkupicielowi człowieka. Do najwspanialszych kart historii Kościoła przeszły jego słowa: „Non abbiate paura! Aprite, anzi, spalancate le porte a Cristo!” – „Nie lękajcie się! Otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi!”. Pragnął, aby cała ziemia stała się piękna, aby każdy jej zakątek stał się miejscem spotkania człowieka z Bogiem. Na zakończenie uroczystości wobec wiernych zebranych na Placu św. Piotra w Rzymie, ale też wobec całego świata, wysoko w górę unosił swój pastorał w kształcie krzyża. Tym gestem ukazywał wszystkim: Chrystusowy krzyż jest pastwiskiem owczarni, źródłem wody żywej. Dzięki Chrystusowemu krzyżowi człowiek odnajduje dom i odnajduje drugiego człowieka. Całym pontyfikatem, który wtedy się właśnie rozpoczynał, święty Jan Paweł II niestrudzenie pokazywał, jak można i trzeba wraz z krzyżem iść pod prąd, jak zwyciężać w znaku krzyża. W znaku, w który są wpisane także cierpienie i ból. Jemu również przyszło ich doświadczać – zwłaszcza w dniu zamachu na jego życie 13 maja 1981 roku. Wyznanie. Prześladowanie. Modlitwa. Wszystko to odnajdujemy w posłudze świętego Jana Pawła II. O tych trzech wymiarach posługi każdego pasterza mówił Ojciec Święty Franciszek 29 czerwca tego roku, w uroczystość świętych Apostołów Piotra i Pawła. Wtedy to podczas Mszy świętej na Placu św. Piotra w Rzymie przekazał nowym metropolitom paliusze, które następnie w ich biskupich stolicach miały być

J

Historia i symbolika paliusza

P

aliusz jest wstęgą w formie okręgu, do której z przodu i z tyłu są dołączone dwa wolno zwisające końce. Jest on wykonany z białej wełny, przyozdobiony czarnymi, haftowanymi krzyżami. Jest noszony jako insygnium w czasie celebracji liturgicznych i wówczas zakładany na ornat przez papieża i arcybiskupów metropolitów na terenie własnych archidiecezji jako oznaka ich jurysdykcji. Przywilej używania paliusza posiada także Patriarcha Jerozolimy obrządku łacińskiego. Pochodzenie paliusza jest niepewne. Jego początki sięgają starożytności chrześcijańskiej, kiedy to rzymscy notable czy ludzie nauki zakładali na tunikę wierzchnią szatę, która dała prawdopodobnie początek dzisiejszemu paliuszowi. Początkowo (w IV w.) nosili go tylko papieże, lecz już od VI w. udzielali takiego prawa również niektórym biskupom jako wyraz prymatu nad innymi biskupami. Formuła wypowiadana podczas nałożenia paliusza wskazuje na jego

Piłsudski powiedział Ślązakom, że jeśli dojdzie do powstania, to „da im cztery tysiące, co ma najlepszego”. Nie rzucał słów na wiatr. Już przy tworzeniu śląskiej organizacji bojowej uczestniczyli piłsudczycy – Kazimierz Kierzkowski i Władysław Malski z biura Wywiadowczego Naczelnego Dowództwa Wojska Polskiego. Do nich dołączyli później: Roman Abraham, Ignacy Boerner, Jan Kowalewski („Czapla”), Bogusław Miedziński, Ignacy Matuszewski, Lucjan Miładowski, Karol Polakiewicz, Franciszek Sikorski, Kazimierz Sosnkowski, Wojciech Stpiczyński, a przed III powstaniem Stanisław Baczyński i Tadeusz Puszczyński, organizatorzy działań specjalnych – „Grupa Wawelberga”. Tadeusz Szturm de Sztrem, instruktor i konstruktor bomb i granatów, wiele miesięcy szkolił powstańców w okolicach Sosnowca.

7

symbolikę. Jest on symbolem jedności, znakiem komunii ze Stolicą Apostolską i więzi miłości oraz wezwaniem do ewangelicznego męstwa. Benedykt XVI w homilii inaugurującej jego pontyfikat (24 kwietnia 2005 roku) podał jeszcze inną symbolikę paliusza – jako obrazu Chrystusowego jarzma, czyli woli Bożej, którą przyjmujemy. Nie jest on ciężarem, który przygniata i odbiera wolność, ale wewnętrzną radością. Paliusz, wykonany z owczej wełny, symbolizuje także misję pasterską. Oznacza owieczkę, również tę chorą, zagubioną i słabą, którą pasterz bierze na swe ramiona i niesie do wód życia. Paliusz, według tradycji, był nakładany nowym metropolitom przez papieża w uroczystość św. Piotra i Pawła w Bazylice św. Piotra w Rzymie. Od stycznia 2015 roku, decyzją Ojca Świętego Franciszka, paliusz, wręczony Arcybiskupowi Metropolicie w Rzymie, nakładany jest na niego we własnej archidiecezji przez Nuncjusza Apostolskiego.

Chodziła na Śląsku bujda, że Piłsudski nigdy nie przyjechał do Katowic, a są zdjęcia z jego wizyty, kiedy po wkroczeniu Wojska Polskiego na rynku przed Teatrem odznacza szczególnie zasłużonych w walkach o polskość Śląska. Na 94 uhonorowanych 92 to byli rodowici Ślązacy. Przed II wojną światową Związek Powstańców Śląskich związany z wojewodą Michałem Grażyńskim liczył przeszło 30 tysięcy członków, a z Korfantym kilkaset osób. Przed wojną Ślązacy kochali Piłsudskiego.

P

ropaganda komunistyczna próbowała zamilczeć Piłsudskiego, a o Dmowskim mówiło się w szkołach. Niestety, część endecji w PRL dała się zwerbować generałowi NKWD Sierowowi. Piasecki i Pax-owcy służyli komunistom do ogłupiania narodu.

nałożone przez nuncjuszy apostolskich. Dzisiaj dokonało się to w wawelskiej Katedrze. Za tę posługę spełnioną wobec metropolity krakowskiego serdecznie dziękuję Księdzu Arcybiskupowi Nuncjuszowi Salvatore Pennacchio. Nałożony na moje ramiona paliusz wzywa do wierności wobec tej Krakowskiej Ziemi. Znaczy to: nowy jej pasterz ma wychodzić ku tej ziemi, ku jej mieszkańcom, podziwiać i kochać jej krajobrazy. „Widzenie [bowiem] – jak czytamy w Wędrówce do miejsc świętych – także jest miejscem spotkania”. Samo jednak spotkanie nie wystarczy. Trzeba czegoś więcej: każdego dnia swej posługi pasterz musi tej ziemi nadawać głębszy i większy sens niż tylko ten, który wypływa z niej samej. Ta Ziemia naznaczona krzyżami ma stawać się prawdziwie domem zamieszkałym przez Boży Lud. „Z wierności dla ciebie, ziemio, mówię o świetle, którego ty dać nie możesz, / mówię o ŚWIETLE: bez niego nie spełni się CZŁOWIEK, / bez niego i ty się nie spełnisz – ziemio – w człowieku”. Dzięki Chrystusowi bowiem, dzięki Światłości, którą jest On sam, człowiecze życie mimo zmagań, a nawet pośród nich, nabiera ostatecznego sensu. „Przejdzie człowiek, przejdą ludzie – przebiegną, wołając «życie jest walką» – z walki wyłonią kształt ziemi nowej” (Karol Wojtyła, Wigilia Wielkanocna 1966).

O

Drodzy Siostry i Bracia! tych zmaganiach, które wpisane są w posługę pasterską, mówi czytany przed chwilą fragment Ewangelii św. Mateusza. Zawsze bowiem byli i są tacy ludzie, którzy niejako już z góry, mocą swych uprzedzeń, nie chcą wsłuchać się w istotę głoszonej przez Kościół Dobrej Nowiny. Odchodzą na bok i z pewnego dystansu naradzają się, jakby pochwycić pasterza na jakiejś słabości, wykazać błąd w tym, co mówi on do świata w imieniu Chrystusa i Kościoła. Ich język nie zawsze jest napastliwy, ale zawsze przewrotny, nie wypływa bowiem ze szczerego pragnienia poznania prawdy, ale z chęci pozbawienia owczarni jej przewodnika i zapanowania nad nią. Co jakiś czas powraca więc podstępne pytanie faryzeuszy: „Czy wolno płacić podatek Cezarowi, czy też nie?” (Mt 22, 17). Wracają też najprzeróżniejsze interpretacje nawiązujące do odpowiedzi, której udzielił Chrystus:

Wspierali księży patriotów, potępiali biskupów i pełnili rolę nie tylko pożytecznych idiotów. Red. Bąkowski pisze: „Piłsudski wykorzystał dorobek wielu ludzi, doprowadził do fatalnej obsady w poszczególnych resortach rządu (np. Becka). W czasach PRL był ikoną walki z Rosją i komunizmem, więc był atrakcyjny i nietykalny. Ale co tak naprawdę stworzył, co jest tylko jego? Hasła, które powtarzane są do dziś: „Bić k…y i złodziei” i tym podobne”. I znów się pan Bąkowski myli. Piłsudski cieszył się ogromnym autorytetem w II RP. Jego pogrzeb zgromadził tłumy. Wzdłuż torów, w czasie przejazdu lawety z trumną z Warszawy do Krakowa, stali ludzie, by oddać cześć Marszałkowi – Ojcu Niepodległości. Ale o tym, ta wydumana, mniemam, babcia pana Bąkowskiego, opowiedzieć

„Oddajcie więc Cezarowi to, co należy do Cezara, a Bogu to, co należy do Boga” (Mt 22, 21). Tymczasem, aby dobrze zrozumieć odpowiedź, jakiej Chrystus udzielił faryzeuszom i zwolennikom Heroda, trzeba najpierw w świetle wiary spojrzeć na to, kim jest Bóg. Następnie w świetle prawdy o Bożej wszechmocy i Opatrzności we właściwych perspektywach i proporcjach należy widzieć moc władców tego świata. „Ja jestem Pan i nie ma innego. Poza Mną nie ma boga. (...) Beze mnie nie ma niczego” (Iz 45, 5). Te słowa proroka Izajasza, z dzisiejszego pierwszego czytania, pozwalają nam odzyskać wewnętrzną równowagę. „Gdzie Bóg jest na pierwszym miejscu, tam wszystko jest na swoim miejscu” – nauczał św. Augustyn. Ta prawda porządkuje nam świat, a niezgłębione zamysły Bożej Opatrzności sprawiają, że nawet wielki Cyrus, król Persów, który nie znał prawdziwego Boga, stał się wykonawcą Jego wyroków. Dobry pasterz na wzór Chrystusa, Jedynego i Najwyższego Pasterza, nieustannie upomina się o miejsce Boga we współczesnym świecie. Czyni to „w porę i nie w porę”. Oddaje swoje życie za owce właśnie po to, aby one mogły pozostać do końca Chrystusowymi. „Krzyż jest pastwiskiem... Krzyż jest studnią Jakuba...”. „Bądź pozdrowiony Krzyżu Chrystusa! – wołał święty Jan Paweł II w tej katedrze. – Bądź pozdrowiony Krzyżu, gdziekolwiek się znajdujesz, w polach, przy drogach, na miejscach, gdzie ludzie cierpią i konają... na miejscach, gdzie pracują, kształcą się i tworzą... Na każdym miejscu, na piersi każdego człowieka, mężczyzny czy kobiety, chłopca czy dziewczyny... I w każdym ludzkim sercu, tak jak w sercu Jadwigi, Pani Wawelskiej”. Dzisiaj my, stojąc u grobu świętego Stanisława, biskupa i męczennika, pasterza niezłomnego, wraz ze wszystkimi świętymi ziemi krakowskiej, wołamy: Bądź pozdrowiony Krzyżu, przy którym trwają pasterz i owce! Bądź pozdrowiony Krzyżu, dzięki któremu ziemia staje się domem! Bądź pozdrowiony Krzyżu, w którym spełnia się człowiek! Bądź pozdrowiony Krzyżu, nadziejo naszego zmartwychwstania! Bądź pozdrowiony Krzyżu, który z tatrzańskiego szlaku przypominasz nam każdego dnia: „I nic nad Boga!”. K

zapomniała. A może autor chce być oryginalny? To rząd Narodowej Demokracji podpisywał traktat w Rydze. Narodowi Demokraci chcieli państwa etnicznie polskiego. Piłsudski w rozmowie z płk. Januszem Głuchowskim w 1925 r. powiedział: „Wy tej Polski nie utrzymacie. Ta burza, która nadciąga, jest zbyt wielka. Obecna Polska zdolna jest do życia tylko w jakimś wyjątkowym, złotym okresie dziejów (…) ja przegrałem swoje życie. Nie udało mi się powołać do życia dużego związku federacyjnego, z którym świat musiałby się liczyć”. Współczesny odłam krzykliwej endecji powiela błędy tamtego pokolenia. Trudno powiedzieć, czy to „pożyteczni idioci”, czy coś więcej. A z powiedzonek Ziuka dedykuję często nieukom i politykierom „Wam kury szczać prowadzić, a nie politykę robić”. K


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2017

8

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Wojciech Bogajewski

19

września 2017 roku w 78 rocznicę wydania rozkazów wprowadzających w życie system selekcji polskich jeńców, który był początkiem ich gehenny, w kaplicy św. Józefa kościoła pw. Jana Kantego w Poznaniu odsłonięto i poświęcono Tablicę Ich Pamięci. Jest to pierwsza tablica wojewódzka w Polsce, a także pierwsza, na której zostały umieszczone dane polskich jeńców zamordowanych w Kijowie-Bykowni. Jest to też pierwsza tablica, na której upamiętniono nazwiska pomordowanych w Kuropatach.

19 września 1939 roku ludowy komisarz obrony ZSRR Klimont Woro­ szyłow wydał rozkaz utworzenia punktów zbiorczych dla tymczasowego gromadzenia jeńców polskich i ich przekazywania organom NKWD. Tego samego dnia Ławrientij Pawłowicz Beria nakazał utworzenie pierwszych obozów dla jeńców polskich.

Tajemnica

Wierni Polsce do końca. Tablica pamięci

Geneza mordów

Polakowi udało się wyrwać broń jednemu z konwojentów i zastrzelić drugiego. Dopadł do zbrojowni i przez trzy dni się ostrzeliwał. Utworzone tego samego dnia przez Ławrientija Pawłowicza Berię rozkazem nr 0308 obozy dla jeńców polskich umiejscowione zostały w Ostaszkowie, Juchowie, Kozielsku, Putylu, Kozielszczynie, Starobielsku, Juzy i Orankach. Ocenia się, że liczba polskich jeńców przekazanych NKWD sięgnęła 125 tysięcy. Równocześnie między okupantami polskich ziem – NKWD i Gestapo – odbyły się konferencje metodyczne związane z postępowaniem w stosunku do narodu polskiego. Pierwsza w Brześciu nad Bugiem, po wspólnej defiladzie celebrującej zwycięstwo nad Polską, druga w Przemyślu, po podpisaniu „Traktat o granicach i przyjaźni”, a trzecia 7 grudnia 1939 roku w Zakopanem, w willach „Pan Tadeusz” oraz „Telimena”. Według niektórych źródeł na początku lutego 1940 roku doszło do tajnego spotkania Henricha Himmlera (głównego twórcy systemu obozów zagłady III Rzeszy) i Ławrientija Berii w pałacyku myśliwskim Hermanna Göringa w Romintach w Puszczy Rominckiej, gdzie prowadzono rozmowy

FOT. ANDRZEJ KARCZMARCZYK

Utworzone rozkazem z 19 września 1939 roku punkty zbiorcze dla tymczasowego gromadzenia jeńców polskich i ich przekazywania organom NKWD mieściły się w miejscowościach: Orzechowo, Radoszkowice, Stópce, Totkowicze, Olewski, Szepietowska, Wołczyka, Jarkowice, Kamieniec Podolski. Nazwy te budzą grozę po dziś dzień. o eksterminacji społeczeństwa polskiego i zwalczaniu polskiego ruchu oporu. Ustalono wówczas, że „problem Polaków” powinien być rozwiązany do 1975 roku. Krokiem w rozwiązaniu „problemu Polaków” była decyzja z dnia 5 marca 1940 roku, kiedy to Biuro Polityczne KC ZSRR podjęto decyzję o rozstrzelaniu jeńców z obozów Kozielska, Ostaszkowa i Starobielska oraz aresztantów przebywających w więzieniach na Ukrainie i Białorusi. Według dokumentów NKWD rozstrzelano 21 857 osób, w tym: • Kozielsk – Katyń 4 421 osób, • Starobielsk – Charków 3 820 osób, • Ostaszków – Miednoje 6 311 osób, •  więzienia Ukrainy – Kijów – Bykownia 3 435 osób, •  więzienia Białorusi – Kuropaty 3 870 osób. Uważa się jednak, na podstawie raportu kapitana NKWD z 25 maja 1940 roku, że w Katyniu liczba rozstrzelanych jeńców była o 209 osób większa. Ta liczba może kryć liczbę zabitych m.in. polskich jeńców księży, którzy zniknęli przed rozpoczęciem masowych mordów.

Przebieg Oficer NKWD wyczytywał nazwiska osób wyjeżdżających. Wyczytani zbierali się natychmiast i oddawali w administracji obozowej całe wyposażenie, jakie dostali na okres pobytu w obozie. Następnie byli przeprowadzani do innego budynku, gdzie poddawano ich dokładnej rewizji. W Kozielsku

przewożono ich zamkniętymi ciężarówkami na stację kolejową. Grupę, w której znajdowali się generałowie, żegnano szczególnie uroczyście. Po specjalnym obiedzie z kawiorem, winem i kotletami oficerowie ustawili się do pożegnania w dwuszereg „gwardii honorowej”. Generałowie przeszli między rzędami żegnających ich oficerów. Funkcjonariusze NKWD również urządzili im prawdziwą owację. Na drogę wyjeżdżający dostawali chleb i po trzy śledzie, wszystko zawinięte w biały papier, co było w tym czasie luksusem. W Ostaszkowie zrewidowani wychodzili na zewnątrz, gdzie czekała na nich eskorta. Ustawionych w czwórki jeńców wyprowadzano z obozu. Pierwsze transporty były żegnane przy bramie przez orkiestrę i współwięźniów. Zasadą było dokonywanie mordu w piwnicach siedzib NKWD. W jednym z pomieszczeń piwnicznych urządzono tzw. „czerwony kącik”, którego ściany wygłuszono workami wojłokowymi. Rozstrzeliwano nocą. Skutego skazanego wprowadzano do tego pomieszczenia, sprawdzano personalia, następnie przeprowadzano do pomieszczenia obok i strzelano w tył głowy. Zwłoki ładowano na ciężarówki i przewożono do ośrodka rekreacyjnego NKWD, gdzie ciała wrzucano do uprzednio przygotowanych dołów. Każdej nocy mordowano kilkuset jeńców polskich. W Smoleńsku przerwano mordy w siedzibie NKWD po niebezpiecznym zdarzeniu. Prowadzonemu na rozstrzelanie Polakowi udało się wyrwać broń jednemu z konwojentów

i zastrzelić drugiego. Dopadł do zbrojowni i przez trzy dni się ostrzeliwał. Zranił w rękę Komendanta KGB Iwana Stelmacha, który strzelał w okno piwnicy z cekaemu „Maksim”. Całe śródmieście w okolicach budynku NKWD zamknięto wówczas i otoczono przez wojsko. Zalanie piwnicy wodą nic nie dało, bohaterskiego Polaka zagazowano. Rozstrzeliwania jeńców przeniesiono do lasku katyńskiego.

Transport zamiast na miejsce przeznaczenia, dotarł do Lwowa. Wśród nich był wysłany na śmierć najmłodszy jeniec – siedmioletni Andrzej Jagodziński. W Katyniu stosowano różne metody rozstrzeliwania. Grupę polskich jeńców prowadzono na miejsce ogrodzone płotem z desek i zarządzano odliczanie w szeregu. W tym czasie oddział egzekucyjny stał z bronią pod płotem. Po odliczaniu, kaci cicho stawali na specjalnej ławce i strzelali prosto w potylice. Liczba strzelających była równa liczbie ofiar. Zabijano także nad dołami. Ofiary egzekucji widziały ciała zabitych kolegów. Niektórzy jeńcy mieli usta napełnione trocinami lub kawałkami

Refleksja po dwóch latach

Limeryki o spaniu na stole

Henryk Krzyżanowski

Henryk Krzyżanowski

Niewątpliwym sukcesem Dobrej zmiany jest 500 plus. Na ten temat językowy żarcik – możliwy przez to, że polski (inaczej niż angielski) ubezdźwięcznia spółgłoski na końcu słów, przez co „z” czytamy jako „s”:

Czy można zdobyć sławę śpiąc na stole? Ponad półtora wieku temu wątpił w to Edward Lear. A jeśli odwiedzającym dziś Kórnik pokazuje się stół, na którym sypiał hrabia Władysław Zamoyski, to przecież nie z tego powodu mamy go we wdzięcznej pamięci.

Apel do krytyków 500+ Z lewej Hun, a z prawej Rus, Teraz inny słychać blues, Chcieli z nami zrobić szlus czas na w demografii sus. i przemielić nas na mus. Gdyby sus potwierdził GUS, Był z tego dym, swąd, gruz byłby to wspaniały njus. i ludnościowy w dół szus. Czarnowidzu, wrzuć na luz i NIE PSIOCZ na 500 PLUS!

Danuta Moroz-Namysłowska Jesień rozpacza za oknem, jak kochanka obdarta z powabów. Ostatnie róże, ostatni karmin rzuca w szaleństwo wiatru. To znów się słońcem wyzłaca, to babim latem wysrebrza, choć wie, że nie będzie ostatnia i że nie była pierwsza... A jednak ma jeszcze w zanadrzu obfitość darów dla Ludzi, więc kocham cię, poro kapryśna, za to, że tak się trudzisz!

Jak pisze ks. Zdzisław Peszkowski, znane są dwa przypadki pomyłki w systemie wysyłki jeńców z obozów do miejsca przeznaczenia. 3 maja wyszedł ze Starobielska transport Wa36.B z 57 jeńcami i omyłkowo dotarł do Lwowa. Tam nie wiedziano, co zrobić z tymi ludźmi i pozwolono dołączyć ich do repatriantów, którzy wracali przez punkty graniczne do tzw. Generalnej Guberni. Wśród nich był wysłany na śmierć najmłodszy jeniec – 7-letni Andrzej Jagodziński. Ukończył on po wojnie studia w Warszawie, uzyskał tytuł magistra mechanika, pracował w warszawskim FSO na Żeraniu. Nie był jednak ostrożny, rozpowiadał o swoim pobycie w Starobielsku. UB zastrzeliło go w 1960 roku na warszawskiej ulicy. Rząd rosyjski przyznał się do zbrodni dopiero w 1990 roku. 13 kwietnia podczas wizyty prezydenta RP Wojciech Jaruzelskiego w Moskwie I sekretarz KC KPZR Michaił Gorbaczow przekazał pochodzące z radzieckich archiwów dokumenty dotyczące zbrodni katyńskiej. Agencja TASS tego dnia poinformowała, że bezpośrednią odpowiedzialność za zbrodnię katyńską ponoszą Beria, Mierkułow i ich pomocnicy, i że strona radziecka wyraża ubolewanie w związku z tragedią katyńską i oświadcza, że wydarzenia te są jedną z ciężkich zbrodni stalinizmu.

Upamiętnienie 19 września 2017 roku w 78 rocznicę wydania rozkazów wprowadzających w życie system selekcji polskich jeńców, który był początkiem ich gehenny, w kaplicy św. Józefa kościoła pw. Jana Kantego w Poznaniu odsłonięto i poświecono TABLICĘ PAMIĘCI „Mieszkańcy województwa poznańskiego, ofiary ludobójstwa katyńskiego”, która składa się z:

– obrazu Matki Boskiej Katyńskiej, – tablicy katyńskiej zawierającej 1939 nazwisk mieszkańców województwa poznańskiego – ofiar ludobójstwa katyńskiego, – tablicy smoleńskiej zawierającej nazwiska 96 osób, które zginęły w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 roku w 70 rocznicę ludobójstwa katyńskiego. W Katyniu zginęło 577, w Charkowie 419, w Miednoje 579, w Bykowni 142 i w Kuropatach 222 mieszkańców województwa poznańskiego. Zamordowano strzałem w tył głowy 1158 żołnierzy Wojska Polskiego, w tym: • 780 rezerwistów, • 86 w stanie spoczynku, • 656 policjantów Policji Państwowej, • 48 żołnierzy Straży Granicznej, • 12 pracowników Straży Więziennej, • 65 cywilów. W uroczystości uczestniczyły władze rządowe, samorządowe, wojska i policji, a także członkowie Stowarzyszenia Katyń Poznań i liczni mieszkańcy Wielkopolski oraz młodzież poznańskich szkół. Wicewojewoda wielkopolski Marlena Maląg, marszałek województwa wielkopolskiego Marek Woźniak, dowódca Garnizonu Poznań płk pil. dypl. Jacek Pszczoła i komendant wojewódzki Policji Państwowej insp. Piotr Mąka wygłosili okolicznościowe przesłania. Aktu poświęcenia TABLICY PAMIĘCI dokonał i przewodniczył mszy św. za pomordowanych mieszkańców województwa poznańskiego w koncelebrze sześciu księży delegat księdza arcybiskupa Stanisława Gądeckiego ksiądz prałat Leonard Poloch. W uroczystości uczestniczyła Orkiestra Reprezentacyjna Sił Powietrznych oraz liczne poczty sztandarowe wojska, policji, służby więziennej, straży pożarnej, szkół poznańskich, a także harcerzy i ministrantów. Szczególne podziękowanie pragnę złożyć na ręce księdza proboszcza parafii św. Jana Kantego w Poznaniu, kanonika Andrzeja Marciniaka, za możliwość realizacji TABLICY PAMIĘCI w kaplicy św. Józefa i za wszelką udzieloną mi pomoc oraz wielką życzliwość. K Przy opracowaniu artykułu korzystałem z przygotowanej do druku publikacji: Wojciech Bogajewski, Mieszkańcy województwa poznańskiego, ofiary ludobójstwa katyńskiego.

P O Z NA Ń SK I K LU B GAZET Y POLSKIEJ im. generała pilota Andrzeja Błasika LISTOPAD 2017

8 LISTOPADA, GODZ. 18.00 Udział w prelekcji Stanisława Srokowskiego, wybitnego propagatora wiedzy o kresach, głównego konsultanta filmu „Wołyń’, pt. „WIELKOŚĆ I DRAMAT POLSKICH KRESÓW”, gmach Towarzystwa Chrystusowego przy ul. Panny Marii na Ostrowie Tumskim. 10 LISTOPADA. MIESIĘCZNICA TRAGEDII SMOLEŃSKIEJ W listopadzie nasze spotkanie ma szczególny wymiar. Godz. 17.00 Msza św. w kościele pw. Najświętszego Zbawiciela przy ul. Fredry za Ojczyznę i za wszystkich, którzy życie oddali dla Jej chwały oraz tych, którzy 10 kwietnia 2010 roku zginęli pod Smoleńskiem. Podczas Mszy św. polecimy Bogu także naszych zmarłych członków oraz sympatyków naszego Klubu. Po Mszy św. przejście pod Pomnik Ofiar Sybiru i Katynia, gdzie odbędzie się modlitwa i zostanie odczytany Apel Klubów Gazety Polskiej. 11 LISTOPADA. ŚWIĘTO NIEPODLEGŁOŚCI Wyjazd do Warszawy i udział w Marszu Niepodległości. Hasło tegorocznego marszu to „MY CHCEMY BOGA”. Można jeszcze zapisać się na wyjazd pod numerami telefonów: 601-540-148 oraz 692-348-945. Poznań, godz.17.00. Koncert z okazji Święta Niepodległości pt. „OD KOŚCIUSZKI DO PIŁSUDSKIEGO”, Aula Uniwersytetu A. Mickiewicza. Wstęp wolny.

Drodzy Czytelnicy! W polityce czas manewrów, podchodów, aliansów, rozwodów, układania się i okładania się... Zatem w poezji nadal

Jesień

wojłoku. Jeńcy, związani, z kneblami w ustach, z oczyma przesłoniętymi płaszczami zarzuconymi od tyłu na głowy, stawiali niekiedy opór, który przełamywano pchnięciami bagnetów. Największy grób miał 12 warstw ciał.

21 LISTOPADA, GODZ. 13.00 There was an Old Man of Moldavia, Who had the most curious behaviour; For while he was able, He slept on a table. That funny Old Man of Moldavia. Myślał Rumun, że sławnym się stanie, przez na stole ( jak Zamoyski) spanie. Cóż... Hrabia błysnął klasą nie swym łóżkiem, lecz kasą, którą wydał na Tatr ratowanie. Gość medialną osiągnąć chce chwałę, stół swym łożem zrobiwszy na stałe. Tabloid na to: Ty Turku, śpij sobie choć na biurku. Dla nas njus to nie GDZIE, lecz Z KIM spałeś.

Uroczyste wręczenie nagród laureatom III edycji konkursu: „Polska moja Ojczyzna. Polska królów elekcyjnych”. Gośćmi uroczystości będą poseł Ryszard Czarnecki oraz poseł Bartłomiej Wróblewski. Aula Gimnazjum Katolickiego przy ul. Głogowskiej 92. 30 LISTOPADA, GODZ. 16.00 Spotkanie z posłem Bartłomiejem Wróblewskim, który udzieli wyczerpujących odpowiedzi na tematy związane z aktualną sytuacją w kraju i pracami w Sejmie. Gimnazjum Katolickie przy ul. Głogowskiej 92. Serdecznie zapraszamy! Informacje z ostatniej chwili są na www. pkgp.pl; Facebook: Poznański Klub Gazety Polskiej.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.