Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 38 | Sierpień 2017

Page 1

WIELKOPOLSKI KURIER WNET

ŚLĄSKI KURIER WNET

Skandaliczny raport

Podobno rząd PiS niszczy wolność prasy w Polsce. Tak uważa międzynarodowa organizacja Freedom House. Przyczyny, jakie wskazuje, są jednak kuriozalne, np. to, że rząd PiS serwuje narrację historyczną, która „w znacznym stopniu omija udział Polaków w zbrodniach II wojny światowej”. Publikujemy fragmenty „raportu” i reakcje na jego tezy.

Dlaczego Polska ośmiesza się w świecie tą parodią repatriacji? Dlaczego złożyła w ofierze te zaledwie kilkadziesiąt tysięcy Polaków, którzy zamieszkiwali w Kazachstanie przed rozpadem ZSRR, i z których zaledwie połowa zdecydowałaby się wrócić do Polski? – pyta Anatol Diaczyński, repatriant, dawny działacz polonijny w Kazachstanie.

KURIER WNET SIERPIEŃ 2017 · KURIER WNET

Rozważania o repatriacji

Nawet w więzieniu byłem wolny

Nigdy nie myślałem, że jestem niezłomny. Postanawiałem wytrzymać teraz. Wytrzymywałem. Następnym razem znowu. Wielu ludzi postępowało tak jak ja. To nie jest bohaterstwo. To jest obrona innych, ale i siebie. Marian Markiewicz dzieli się z Krzysztofem Skowrońskim doświadczeniem swojego życia.

K ‒ U ‒ R ‒ KI ‒‒ EU‒ ‒RR ‒ I ‒ E ‒ R

Nr 38 Sierpień · 2O17

5 zł

w tym 8% VAT

W

n u m e r z e

Krajobraz przed bitwą

G

ARedaktor Z naczelny E

P

T

rezydent Andrzej Duda swoim podwójnym wetem w sprawie Sądu Najwyższego i Krajowej Rady Sądowniczej pokrzyżował plany nie tylko partii rządzącej, z determinacją dążącej do zmiany wymiaru sprawiedliwości, nie tylko opozycji, której jedynym celem jest odebranie Jarosławowi Kaczyńskiemu władzy, ale – i to jest najważniejsze – skomplikował plan elitom europejskim, które postanowiły rozwiązać część swoich problemów za pomocą „przypadku polskiego”. Problemy są znane: migracja i terroryzm, Brexit i finansowa niewydolność wszystkich państw Unii Europejskiej z wyłączeniem Niemiec. Jeśli się zastanawiamy, dlaczego w środkach masowego przekazu za naszą zachodnią granicą pojawiają się wyłącznie negatywne artykuły o Polsce, to właśnie dlatego, że rządzący Unią zdają sobie sprawę, że znaleźli się w pułapce i przypadek Polski, odpowiednio opowiedziany, da im czas potrzebny do realizacji marzeń o Europie zarządzanej przez kastę urzędników wykonujących polecenia oligarchów. Od razu po zwycięstwie wyborczym Emmanuel Macron spotkał się z kanclerz Angelą Merkel, a w prasie pojawiły się informacje o powołaniu jakichś francusko-niemieckich funduszy gospodarczych, których zadaniem byłoby przepompowanie części olbrzymiej nadwyżki finansowej z Niemiec do Francji. To jest część planu Europy dwóch prędkości, w którym następuje dalsza unifikacja państw strefy euro w jeden organizm polityczny, zarządzany przez brukselską centralę. Ale brakuje na realizację tego projektu forsy. Wprawdzie EBC drukuje kilkadziesiąt miliardów euro miesięcznie, by w ten sposób utrzymać przy życiu Unię Europejską, ale ta polityka też ma swoją ścianę. Tą ścianą są interesy gospodarcze Niemiec. Sprawę jeszcze bardziej komplikuje decyzja Anglików o Brexicie. Wielka Brytania była płatnikiem netto do

Czym zajmuje się Sąd Najwyższy Sąd Najwyższy, jak nazwa wskazu­ je, jest najwyższym organem sądow­ niczym w Polsce. W pewnym sen­ sie może to nieco mylić, gdyż oprócz sądownic­twa powszechnego, na czele którego stoi SN, jest sądownictwo ad­ ministracyjne, w którym najwyższym sądem jest Naczelny Sąd Administra­ cyjny, nie podlegający SN (jak było dawniej, przed reformą sądownictwa administracyjnego). Działalność Sądu Najwyższego jest bardzo ważna dla całego wymiaru sprawiedliwości, z wyłączeniem kon­ troli legalności działalności organów administracji publicznej, bo tym zaj­ mują się – jak wspomniałem – sądy administ­racyjne z NSA na czele. Co zatem leży w tym zakresie? Sprawy, z którymi spotyka się lub mo­ że spotkać każdy Polak. Sprawy życia codziennego lub związane z działal­ nością gospodarczą, najczęściej cywil­ noprawne, a więc o zapłatę rachunku czy faktury, o odszkodowanie, sprawy pracownicze, a także inne, jak sprawy spadkowe, rozwody itp. Co oprócz te­ go? Sprawy karne, czyli sprawy o przes­ tępstwa i o wykroczenia. Zarówno

GA

A NZ

I E E T CA O

N D

IZ

EI

CE

O N

D N

Z A

Rozgrywki uliczne europejskiego budżetu i bez brytyjskich pieniędzy ten budżet się nie zamyka. Trzeba więc natychmiast poszukać oszczędności. I tu pojawia się sprawa Polski. Sankcje nałożone na Polskę są doskonałym sposobem na załatanie części dziury w budżecie. Ale to jest tylko część planu realizowanego przez elity europejskie za pomocą polskiej opozycji. Kilka miesięcy temu na którejś manifestacji Ryszard Petru powiedział, że nadszedł czas, by Polska przystąpiła do strefy euro. I to jest drugi punkt planu, który ma zostać zrealizowany. Sankcje, gdyby zostały na Polskę nałożone, szybko wywołają kryzys. Odpowiedzialnością za niego oczywiście zostaną obarczeni rządzący Polską. Im większy kryzys, tym lepiej, bo tym łatwiej Polacy dadzą się przekonać, jakim dobrodziejstwem dla nich będzie przystąpienie do strefy euro, i tym taniej w przyszłości będzie kosztować pokazanie nam (w pierwszej fazie), jak zbawienna jest ta przynależność do „ekskluzywnego klubu”. A Polska strefie euro jest potrzebna. Radio Wnet w czasie swojego objazdu Polski jeden z Poranków nadawało ze Świnoujścia, z 14 piętra Hotelu Radisson. Architektonicznie jest to bardzo ładny hotel, który wraz z kompleksem apartamentowców tworzy przestrzeń konferencyjno-wypoczynkową, unikalną w skali całego Bałtyku. Marka Radisson jest tylko franczyzą. Za całą inwestycją stoi rodzinny kapitał polski. Po Poranku rozmawiałem z poważnym deweloperem, Polakiem, który majątku dorobił się w Niemczech. Deweloper pokazał mi plan możliwych inwestycji budowlanych w samym Świnoujściu i powiedział: tego zazdroszczą nam

Niemcy. Po drugiej stronie granicy już nic nie może zostać wybudowane, bo tam wszystko jest. I rzeczywiście, wzdłuż zachodniej granicy Polski „widać to, czego nie widać”, czyli olbrzymi potencjał rozwoju. Tym większy, że na ścianie zachodniej dokonał się olbrzymi infrastrukturalny skok. Na przykład w stosunkowo małej gminie Nowogrodziec w sam system wodno-kanalizacyjny samorząd zain-

„Zróbcie z nas niewol­ ników” – takie powinni nosić hasła manifestu­ jący na polskich ulicach, bo ci, którzy ich do tego zachęcają, mają nadzie­ ję na korzystanie z przy­ wilejów władzy. westował ponad sto milionów złotych, a system autostrad doskonale jest skomunikowany z zachodem Europy. Dlaczego to jest ważne dla budowania strefy euro? Powód jest prosty. Tu też można się posłużyć jednym z tysiąca przykładów z dziejów wyprzedaży polskiego majątku: Telekomunikację Polską sprzedano państwowej francus­kiej firmie za 20 mld złotych. Teoretycznie złoty interes. Tyle tylko, że dla Francuzów. W tamtym czasie France Telecom był zadłużony na 80 mld euro i zakupił największego polskiego operatora, który sam był zastawem hipotecznym dla tej transakcji. I sam się spłacił. I tak Francuzi przejęli, nie wkładając ani złotówki, jedną z najbardziej dojnych krów w Polsce. Na mniejszą

skalę takich transakcji w Polsce było ponad 8 tysięcy. Teraz potencjał wyprzedaży majątku polskiego jest zdecydowanie mniejszy, ale mimo to opozycja zapowiada, że gdy dojdzie do władzy, zamierza sprzedać to, co pozostało. Sytuacja, w której polska wejdzie do strefy euro, zmieni to. Koniunktura gospodarcza i możliwość kreacji pieniądza przez europejski bank centralny zwiększy „to, czego nie ma”. Ta rozgrywka, która przetacza się przez ulice polskich miast, ma wymiar międzynarodowy. Jeśli wejdziemy do strefy euro, podmiotowość polityczna Polski zniknie, a wraz z nią zniknie zupełnie granica polsko-niemiecka. Konsekwencje w perspektywie jednego pokolenia są łatwe do przewidzenia. Zresztą ta ewolucja przynależności zachodnich ziem toczy się już od 27 lat. W lipcu w „Rzeczpospolitej” ukazał się wywiad z Niemcem inwestującym w wydobycia węgla kamiennego w Polsce. Niemiec stwierdził, że węgla, który jest na terenie Polski, wystarczy na sto lat, a zapotrzebowanie na polski węgiel jest coraz większe zarówno w Niemczech, jak i w innych krajach europejskich. Pochwalił się, że chce zainwestować w modernizację jednej z kopalń 120 milionów euro – dokładnie tyle, ile polski budżet przeznaczył na jej likwidację. I w końcu wejście Polski do strefy euro rozwiąże na chwilę problem przychodźców, bo będzie można im zapewnić podobne warunki socjalne, jak w innych krajach europejskich. To spowoduje, że może będziemy mieli, znów w perspektywie jednego pokolenia, kilka milionów nowych obywateli. Jest jeszcze jeden aspekt „przypadku polskiego”. Polska i Węgry to

Rządząca koalicja przeprowadza zmiany w ustroju wymiaru sprawiedliwoś­ ci. W tym celu dokonuje nowelizacji ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa i o ustroju sądów powszechnych, a także uchwala nową ustawę o Sądzie Naj­ wyższym. Na przykładzie tej trzeciej ustawy chciałbym pokazać, co umy­ ka w ferworze emocji i sporów towarzyszących procesowi legislacyjnemu.

Na marginesie sporu o nową ustawę o Sądzie Najwyższym Jakub Słoniowski

bardzo poważne, np. o morderstwa, korupcję, jak i błahe, o wykroczenia, np. drogowe, jeśli nie przyjmie się mandatu. Jak Sąd Najwyższy wpływa na rozstrzyganie tych spraw? Przecież nie zajmuje się bezpośrednio spora­ mi o zapłatę rachunku telefonicznego albo kary za przekroczenie prędko­ ści. Otóż poglądy prawne wyrażane w orzecznictwie SN – czy to, gdy roz­ patruje nadzwyczajne środki odwo­ ławcze, jak skarga kasacyjna w spra­ wach cywilnych, czy też, gdy wydaje uchwały, np. po pytaniach prawnych zadawanych przez sądy rozpatrują­ ce poszczególne sprawy – kształtują

orzecznictwo sądów orzekających każdego dnia w sprawach, których zakres przykładowo zakreśliłem. Już studenci na studiach prawni­ czych stykają się w podręcznikach i na wykładach z tym, że Sąd Najwyższy jakieś zagadnienie w swoim orzeczni­ ctwie rozstrzygnął tak a tak. Albo że jest ileś linii orzeczniczych, często od­ powiadających poglądom głoszonym w najważniejszych ośrodkach uniwer­ syteckich (przysłowiowej szkole war­ szawskiej lub szkole krakowskiej). Orzecznictwo to nie tylko przed­ stawiane jest studentom w podręczni­ kach (siłą rzeczy na dużym poziomie ogólności). Gdy weźmie się do ręki

podstawowe narzędzie prawnika – komentarz do ustawy, np. do kodeksu cywilnego – najczęściej, oprócz zasad­ niczego wywodu autora komentarza na temat danego przepisu, zawiera on wyliczenia lub cytaty z najistotniej­ szego orzecznictwa SN na jego temat. Stąd lub bezpośrednio z orzecznictwa radcy prawni i adwokaci czerpią ar­ gumenty na rzecz stanowisk, które przedstawiają w sprawach swoich klientów, a sędziowie w sprawach, w których wydają wyroki. Poglądy prawne prezentowane przez SN są też przedmiotem prac na­ ukowych. W artykułach, glosach, mo­ nografiach, doktoratach, habilitacjach,

I

E

N

N

A

dwa ostatnie kraje w Europie, w których nie zwyciężyła jeszcze lewicowa ideologia i które podjęły próbę odbudowy swojej tożsamości opartej na wartościach chrześcijańskich. Powodzenie projektów Polski i Węgier jest niebezpieczne dla koncepcji ideologów unijnych, w których podmiotowość człowieka opisuje się przez jego zdolność konsumpcyjną. Celem tych koncepcji jest podział świata na rządzące elity, posiadające podobną władzę nad ludem, co kasta władców w starożytnym Babilonie lub faraon w Egipcie – i na zarządzanych niewolników, którzy mają złudzenie, że są wolni. „Zróbcie z nas niewolników” – takie powinni nosić hasła manifestujący na polskich ulicach, bo ci, którzy ich do tego zachęcają, mają nadzieję na korzystanie z przywilejów władzy. Na zakończenie jeszcze jedno spostrzeżenie. Najszczęśliwsi ludzie, jakich spotkaliśmy podczas naszej radiowej wyprawy, to pewni siebie, swojej wartości i spełnieni ojcowie, którzy mogą przekazać dobrze prosperujące firmy swoim dzieciom. I taka powinna być Polska. Tylko właściciele, przedsiębiorcy pracujący na własnym mogą obronić wolność. Dlatego cały wysiłek rządu i parlamentu powinien pójść w kierunku uproszczenia systemu podatkowego, zmniejszenia garba biurokracji i lik­ widacji wszelkich zbędnych struktur, takich na przykład, jak powiaty. Za jakiś czas się okaże, czy decyzja prezydenta Dudy o podwójnym wecie była słuszna. Opozycja i tak ma zrealizować plan, a elementem tego planu jest destabilizacja Polski. W swoim orędziu telewizyjnym prezydent zapowiedział, że szybko przygotuje plan reformy sądownictwa. Jeśli mu się uda przeprowadzić głęboką zmianę bez protestów ulicznych, to punkt dla niego. Jeśli kosztem spokoju układ w sądach zostanie zakonserwowany, to może być początkiem końca Dobrej Zmiany. K prawnicy-naukowcy analizują poglądy SN przy okazji analizy jakiegoś za­ gadnienia prawnego albo też analizy samego orzecznictwa, np. zachodzą­ cych zmian czy tendencji w nim panu­ jących, stosowanych metod wykładni prawa czy sposobów argumentowania. Rozstrzygnięcia Sądu Najwyż­ szego nie mają mocy precedensowej w takim sensie, jaki znamy z USA albo systemu prawnego Unii Europejskiej. Jednakże ich wpływ na to, jak wyro­ kują sądy pow­szechne, od sądów rejo­ nowych wzwyż, jest tak duży, że nie­ co upraszczając, mówi się, że w Polsce mamy do czynienia z precedensami nie de iure, ale de facto.

Jakie racje stoją za nową ustawą? Dlaczego o tym piszę? Otóż dlatego, że ustawa dotycząca Sądu Najwyższego, która ogniskuje uwagę opinii publicz­ nej i wzbudza liczne protesty, nie jest ustawą wyłącznie zmieniającą prze­ pisy w tym zakresie, o którym mówią media. Ustawa ta nie dotyczy więc je­ dynie tego, że dotychczasowi sędzio­ wie SN przechodzą w stan spoczynku (art. 87), a pozostają ci, których wskaże Dokończenie na str. 13

4

Do Polonii słów kilka Polska rozpoczyna batalię, od której będzie zależało jej miejsce w Unii Europejskiej, jak również zasady i warunki członkostwa w UE tych państw, które nie nalezą ani do strefy euro, ani do grona państw tak zwanej starej piętnastki. Warto w tej batalii wykorzystać Polonię – namawia Zbigniew Stefanik.

5

Akcjonariusze Stoczni Szczecińskiej zostali okradzeni! Prezes Szczecińskiego Stowarzyszenia Obrony Stoczni i Przemysłu Okrętowego w Szczecinie Lech Wydrzyński opowiada Krzysztofowi Skowrońskiemu, w jaki sposób doprowadzono do upadłości Stocznię Szczecińską, okradając jej akcjonariuszy, oraz o ich walce o odzyskanie Stoczni i jej rewitalizację.

8

Przemyśl to Polsk(a)o! Żołnierz polski odepchnął wroga od miasta i zmusił do wycofania się w starciu pod Niżankowicami, w trakcie którego zginęło 12 przemyskich gimnazjalistów. Jednak przeczytać o tym nie można. Paweł Rakowski – silne emocje i gorzkie refleksje podczas spaceru po Przemyślu.

14

Dziennikarz nawet śni po dziennikarsku Dziennikarz lokalny, polityka lokalna i biznes lokalny to mieszanka wybuchowa, jeśli ten dziennikarz jest nim z krwi i kości, a nie tylko tubą medialną lokalnej władzy. Czy warto być prowincjonalnym dziennikarzem, mówi Zdzisław Szostek w rozmowie z Krzysztofem Skowrońskim.

17

ind. 298050

Krzysztof Skowroński

Ścigamy się z czasem, nasze nogi są wpięte w bloki startowe. Jeżeli zdołamy odbudować racjonalną i na dobrym poziomie polską inteligencję, historia poda nam rękę i wszystko co dobre zostanie nam dodane. Ryszard Surmacz przypomina o polskiej cywilizacji i nawołuje do jej odbudowy.


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2017

2

T· E · L· E · G · R·A· F T„Silna Polska to błogosławieństwo dla krajów Europy i one

z przypadającymi w listopadzie 2018 roku wyborami samo­

Levada, najwybitniejszą postacią w historii świata pozostał dla

dobrze o tym wiedzą” – przekazał Polakom przybyły zza wiel­

rządowymi, totalna Nowoczesna przedstawiła kandydatów na

Rosjan Stalin (38%), przed Putinem i Aleksandrem Puszkinem

kiego morza na szczyt Trójmorza Donald Trump.TBundestag

prezydentów Gdyni i Gdańska.T„No PiS” okazało się głów­

(obaj 20%).TParlament Europejski zamówił ekspertyzę mają­

zezwolił na relokację dzieci z rodzin heteroseksualnych do

nym hasłem konwencji programowej totalnej PO.T„Polska

cą rozstrzygnąć, czy z uwagi na zagrożenie terrorystyczne tań­

związków homoseksualnych.TNa skutek protestów Lidl wy­

się budzi!” poinformował rodaków w specjalnym wideoklipie

sza będzie gruntowna przebudowa wzniesionej przed 18 laty

cofał się z kampanii reklamowej, w ramach której paczki cukru

Paweł Kukiz z Kukiz´15.TW lipcowym sondażu CBOS odda­

kosztem 300 mln euro jego obecnej siedziby, czy jej zburzenie

opatrzone zostały wizerunkami jeża i podpisem: „Słodki jeżu”;

nie głosu na PiS zadeklarowało 38% respondentów, a pozostali

i wybudowanie w tym samym miejscu całkowicie nowego bu­

cytryny występowały pod nazwą „ Jezus cytrus”; a pęczkom

widzieliby w przyszłym parlamencie jeszcze jedynie PO (22%)

dynku.TReprywatyzacja gruntów w Warszawie okazała się re­

marchwi towarzyszyła adnotacja: „Z marchwi wstał”.TZ udzia­

i Kukiz´15 (8%).TZ 49% do 64% wzrosła rok do roku liczba

prywatyzacją tylko z nazwy.TNa sprzedaż został wystawiony

łem 3 kobiet i 4 mężczyzn odbyło się w Berlinie pierwsze koe­

Polaków pozytywnie oceniających sytuację gospodarczą kraju.

najstarszy dworzec kolejowy w Polsce, zwany Dworcem Górno­

dukacyjne nabożeństwo muzułmanek i muzułmanów, których

TZainteresowanie służb specjalnych telefonicznymi rozmo­

śląskim (1842).TTzw. lecznicza marihuana trafiła do szpitali.

nazwisk nie ujawniono z powołaniem na

TParlament ograniczył spekulację zielo­

względy bezpieczeństwa.T„Instytucje

nymi certyfikatami producentów energii.

„Wskutek globalnego ocieplenia w ciągu najbliższych dekad wyginie 1/3 gatunków zwie­ rząt na planecie” – zapowiedział profesor Paul Ehrlich z Uniwersytetu Stanforda. Ten sam, który w wydanej w 1968 roku książce „Popula­ cyjna bomba” przewidywał ostateczny koniec wzrostu liczby ludzi na Ziemi, choć w między­ czasie zwiększyła się ona dwukrotnie.

diów sprzyjających opozycji, a w tym sa­ mym czasie spółki należące do państwa przekierowały środki na reklamę do me­ dialnych ośrodków prorządowych” napisał Freedom House w raporcie zatytułowa­ nym „Atak na pluralizm: szturm na wol­ ność prasy w Polsce”.TInteria.pl, „Puls Biznesu”, „Dziennik Gazeta Prawna”, „Rzeczpospolita” i Onet.pl znalazły się

stron ostatni tom średniowiecznej trylogii Elżbiety Cherezińskiej.TW Katowicach aresztowano Polaka, który w celu doko­ nania zamachu szukał kontaktu z islam­ skimi terrorystami.TZ okazji lata moż­ liwość niepłatnego parkowania w strefie Kiss&Fly („Pocałuj i jedź) na poznańskiej

reklam zamawianych przez Ministerstwo

kowski „Znak” usunął ze składu redakcji

Rozwoju.TStanowisko dowódcy Wielonarodowej Dywizji Pół­

wami Polaków rekordowo zmalało.TPo 10-letniej przerwie

swojego wieloletniego naczelnego Jarosława Gowina.TArgu­

noc-Wschód w Elblągu objął, a następnie opuścił gen. Krzysz­

budżet państwa znalazł się na plusie.TTarnowskie Góry zo­

mentując możliwością wprowadzenia w błąd czytelników lewi­

tof Motacki.TZapowiedziano i stornowano wprowadzenie

stały dostrzeżone przez UNESCO.TPrzywódcy CDU i SPD

cowego blogu „W sieci opinii” (Gremi Media), publikującego

nowej opłaty paliwowej.TRozpoczęła się i zakończyła wiel­

pogrozili Polsce sankcjami.TSenat USA opowiedział się za

średnio jeden wpis miesięcznie, Sąd Apelacyjny zażądał zmiany

ka reforma sądownictwa.TLiderzy Prawa i Sprawiedliwości

nałożeniem sankcji na firmy biorące udział w budowie Nord

tytułu od tygodnika „W Sieci”.THasło „Gazeta Wyborcza” +

w niezmienionym składzie zjechali się i rozjechali z kongresu

Stream II.T„Dopilnowanie przestrzegania sankcji wobec Rosji

„koniec demokracji w Polsce” przekroczyło w wyszukiwarce Go­

programowego w Przysusze.TPrezydenci Białegostoku, Byd­

jest w tym wypadku sprawą Siemensa” – zakomunikował nie­

ogle pół miliona odniesień.TSołtys ze wsi Dzikowo Iławieckie

goszczy, Gdańska, Krakowa, Lublina, Łodzi, Poznania, Rzeszo­

miecki resort gospodarki w reakcji na łamanie przez Siemensa

po tym, jak poskarżył się na psa sąsiada, otrzymał od policji

wa, Szczecina, Warszawy i Wrocławia wyrazili swoją gotowość

międzynarodowego embarga na dostawy maszyn dla okupo­

nakaz uwiązania swojego kota i zaopatrzenia go w kaganiec.T

do osiedlania w swoich miastach imigrantów.TW związku

wanego Krymu.TWedług badań Centrum Opinii Publicznej

Maciej Drzazga

procentem ludności rosyjskiej, co mo­ głoby być przedmiotem sporu. Stoli­ ca nazywa się Astana (czyli „stolica”) i polecam obejrzenie jej w Internecie. Przeniesienie stolicy z Ałma-aty na teren zamieszkany w znacznej czę­ ści przez Rosjan to bardzo zręczny akt polityczny, ponieważ padały projekty przyłączenia tych ziem do Rosji. Wspo­ minał o tym m. in. Aleksander Sołżeni­ cyn w swojej broszurze „Jak mamy zor­ ganizować Rosję”, co bardzo Kazachów zabolało, bo swego czasu zaprosili go do siebie, gdzie wybitny znachor wyleczył go z raka. Problem Rosjan został rozwiązany inaczej – Rosja w 2017 roku zaprosiła ich do siebie, minimalizując formalności.

W

ielu Polaków, nie mogąc się doczekać działań ze strony Państwa Polskiego (innych niż utrudnianie wyjazdu), podała się za Rosjan i wyjechała do Rosji. Spora grupa przeniosła się, żeby być jak najbliżej Pol­ ski, do enklawy Królewieckiej tuż przy naszej granicy. Tutaj, korzystając z ma­ łego ruchu przygranicznego, nawiązali kontakt z Polakami po naszej stronie i zaczęło się lokalne ożywienie gospo­ darcze, które władze polskie wkrótce zdusiły, żeby „zrobić na złość Rosji”. Kilka lat temu gościłem chłopaka z Kazachstanu w ramach wymiany koś­ cielnej. Od progu spytał mnie, gdzie mam komputer i jaki mam samochód. Mu­ siałem go rozczarować. Później dowie­ działem się, że spędza w szkole dziesięć godzin dziennie, ma dwa przedmioty o rozszerzonym programie i zna kilka języków: polski (b. dobrze), kazachski, rosyjski i niemiecki. Co z takim zrobić, gdyby przyjechał do Polski, żeby go nie zdegradować? Ile mamy takich szkół? Niemcy ściągnęli swoich z Kazach­ stanu i osadzili ich w blokach mieszkal­ nych, gdzie kontynuują radziecki styl życia, nie integrując się z resztą społe­ czeństwa. Są takimi przedwczesnymi

emerytami, siedzą przy stolikach na podwórku i grają w szachy lub war­ caby. Tymczasem Polska za Gomułki (to znaczy po 1956 roku) ściągnęła ze Związku Sowieckiego masę Polaków, którzy prawie od razu szli do szkół i na wyższe uczelnie, gdzie szybko zostawali włączeni w życie społeczeństwa. Właśnie się dowiedziałem, że za­ padła decyzja o ściągnięciu dziesięciu tysięcy naszych rodaków z Kazachstanu. Lepiej późno niż wcale, ale proszę gorą­ co naszych ważnych panów urzędników i panie urzędniczki, żeby nie robili tym ludziom krzywdy, żeby ich traktowali jak rekonwalescentów. I żeby Polacy tutejsi okazywali im serce. I na zakończenie wiersz naszej wspaniałej poetki, która wróciła do kraju w roku 1946. I właśnie wróciłam… Proszę, byście przyjęły mnie, W wasze harcerskie szeregi. Choć po polsku mówię źle, Do was szłam przez stepy i śniegi. Chór: Mówi źle po polsku, A jeszcze gorzej pisze. Kto za tym, by ją przyjąć? Nie widzę i nie słyszę. Jak to, szła przez step? To ruski szpieg. Gdybym była z prerii, Byłaby prosta sprawa, Ale jestem z Syberii I buty mam dziurawe… Gdybym była Murzynką, To by mnie chciały wykupić… A ja jestem polską dziewczynką, Której udało się wrócić… I tyle, tyle lat O mundurku harcerskim marzyłam… Ja byłam Białe Orlątko… I właśnie wróciłam… Chór: Mówi źle po polsku I buty ma dziurawe… Dlaczego ona płacze? Przemyślmy jeszcze tę sprawę… Przez śniegi do nas szła… Ja jestem za! Tarnów, 1946 K

Redaktor naczelny

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Krzysztof Skowroński Sekretarz redakcji i korekta

Magdalena Słoniowska Redakcja

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Magdalena Uchaniuk, Maciej Drzazga, Antoni Opaliński, Łukasz Jankowski, Paweł Rakowski

Libero

Lech R. Rustecki Zespół Spółdzielczej Agencji Informacyjnej Stała współpraca

Wojciech Piotr Kwiatek, Ryszard Surmacz V Rzeczpospolita

Jan Kowalski

2017

Rok Josepha Conrada Program rocznicowych imprez obejmie zdarzenia związane z patronem roku – wystawy, filmy, przedstawienia, koncerty, seminaria, publikacje.

Więcej informacji na portalu

dzieje.pl

fot. polona.pl

T

ak daleki, a tak bliski. „Zwiedzała” go moja ciotka z maleńką córecz­ ką. Mąż zamordowany w Katy­ niu, a ona potrafiła sobie poradzić wszę­ dzie: w Kazachstanie, w Iranie, w Szkocji i w Baton Rouge. Wycięła w jedwabnych majtkach dziurę i sprzedała Kazaszce jako europejską, elegancką bluzkę. Wysłała do Armii Andersa list z pytaniem, czy jest tam jej mąż, i z odpowiedzią negatywną na urzędowym papierze i z pieczątką do­ tarła do polskiego wojska, bo nikt z so­ wieckich urzędników nie znał polskiego, a pieczątka to pieczątka. Wielu jednak naszych zesłańców zostało i marzyło o powrocie do kraju, ale na próżno. Wszystkie nasze rządy były wręcz wrogo nastawione do Pola­ ków za granicą i robiły co mogły, żeby im uniemożliwić powrót. A tymczasem Kazachstan się zmieniał. Po rozwiązaniu Związku Sowiec­ kiego prezydentem został Nazarbajew, który ukończył na Uniwersytecie Mo­ skiewskim wydział dla przyszłych pre­ zydentów krajów sąsiednich. W aka­ demiku dzielił pokój z Aleksandrem Kwaśniewskim, który najpierw przy­ znał się, że jest magistrem, a potem poradzono mu, żeby raczej uchodzić za kłamcę niż pokazywać swój dyplom. Za prezydentury Kwaśniewskiego Nazarbajew kilkakrotnie przylatywał do Polski incognito, żeby się tu nie po muzułmańsku zabawić. Różnica mię­ dzy kolegami z akademika była taka, że Kwaśniewski prezydował upadkowi Polski, a Nazarbajew budował mądrze swój kraj. Dzisiaj Kazachstan ma sto­ pę życiową wyraźnie wyższą niż Rosja i kilka uczelni na znacznie wyższym po­ ziomie niż uczelnie polskie. Rektorem jednej z nich (Uniwersytetu Gospodar­ ki Narodowej) jest profesor Krzysztof Rybiński, pisujący w prasie polskiej. Kazachstan zbudował połączenie kolejowe z Zatoką Arabską i zupeł­ nie nową stolicę na terenie z dużym

Z

świata.TUkazał się liczący ponad tysiąc

Ławicy skrócono z 15 do 10 minut.TKra­

Lech Jęczmyk

A

bot sięgnął po najsłynniejszą salaterkę

w pierwszej 5 największych beneficjentów

Kazachstan, mon amour

G

TNa kortach Wimbledonu Łukasz Ku­

cykl słuchowisk Listy Conrada codziennie w Poranku Wnet słuchaj na www.wnet.fm

Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

Marta Obłuska reklama@radiownet.pl Dystrybucja własna. Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

prenumerata@kurierwnet.pl

Nr 38 · SIERPIEŃ 2017

ISSN 2300-6641 Data i miejsce wydania Warsza-

wa 29.07.2017 r.

Nakład globalny 10 000 egz. Druk ZPR MEDIA SA

ind. 298050

rządowe zrezygnowały z subskrypcji me­


SIERPIEŃ 2017 · KURIER WNET

3

WOLNA·EUROPA

U

zarania kapitalizmu Aleksander Dumas ojciec przyswoił piśmiennictwu francuskiemu postać Robin Hooda. Angielski szlachetny bandyta, który rabował bogatych, żeby dawać biednym, został ulubionym bohaterem wielu pokoleń francuskich dzieci pod imieniem Robina de Bois. Dzisiaj mówi się o rządzie Emmanuela Macrona, że wynalazł nowy typ Robina z Lasu – takiego, który odbiera biednym, żeby dawać bogatym. W istocie, zgodnie z nową polityką budżetową, emerytom zostanie odebrane nowych kilka procent ich rent tytułem podwyższonej składki socjalnej CSG, studenci stracą mizerne 5 € miesięcznie z dodatku mieszkaniowego, wojsku okroi się część budżetu, który ma być znacznie podwyższony w przyszłym roku. W co nikt zresztą nie wierzy: CSG było wprowadzone niegdyś na rok, w wysokości 1% dochodów. Dzisiaj wynosi 10% i nikt nie myśli o jego uchyleniu. W każdym razie, nie czekając na realizację obietnic, szef sztabu armii podał się do dymisji. General Pierre de Villiers zaprotestował w ten sposob przeciwko obcięciu budżetu. Jak mają zaprotestować emeryci, jak studenci? Ani słowem rząd nie wspomina o miliardowych fortunach drzemiących bezpiecznie na Wyspach Kajmana, Dziewiczych, na kontach szyfrowych w Luksemburgu i w innych rajach podatkowych. Statystyki i sondaże dają obraz nastrojów: dwa miesiące po wyborach Francuzi zrozumieli swoją pomyłkę; popularność rządu Macrona i Phillipe’a spadła o 10%. (Holland w analogicznym okresie był o 2% bardziej popularny.) Rząd wielkich nadziei, zanim jeszcze został definitywnie uformowany, musiało opuścić pięciu ministrów podejrzanych o korupcję. Ale upadek prowincji francuskiej jest wynikiem wieloletniego procesu. W dniu, kiedy w małej miejscowości pirenejskiej piszę te słowa, na Champs-Elysées w Paryżu rozgrywa się ostatni akt Tour de France. Przez wiele dni i tygodni kolarze byli filmowani przez telewizję z przodu i z tyłu,

P

odróż do Warszawy upłynęła spokojnie. Zmiana rozkładów jazdy PKP sprawiła, że musieliśmy przenocować w stolicy. Nazajutrz na lotnisko Chopina, gdzie panował totalny chaos. Niemal w ostatniej chwili udało się odprawić – w hali lotniska działy się dantejskie sceny. Takiego bałaganu nie widziałem nigdy i nigdzie w czasie pokoju. Ale dobry finał to znaczy wszystko dobrze. Zamówiona przez hotel Ajur (Ażur) taksówka przyjechała po nas z pewnym opóźnieniem. Jadąc do hotelu (z lotniska jakieś 40 minut), zrozumiałem, że inaczej się nie dało. Ulice zatkane. Odcinkami ślimacze tempo. Kierowca klnie jak szewc. Powoli przedmieścia ustępują miastu. Wjeżdżamy w piękne, szerokie ulice o wspaniałej architekturze. Jestem zdziwiony, że wojna nie zniszczyła substancji miasta. Powiedziano mi potem, że zniszczyła ludzi, nie mury. W Warszawie, pomyślałem, było inaczej. Zniszczono i jedno, i drugie. Bulwar nad Newą, Woskresieńskaja Nabiereżnaja, ciąg wspaniałych kamienic i pałaców bogatych mieszkańców Sankt Petersburga z XVIII/XIX wieku. Rzeka, szeroka, jak Ren w Bonn, w oddali, na drugim brzegu, właściwie na wyspie (Zajęczej), Twierdza Pietropawłowska. Stamtąd codziennie o 12 w południe – armatnia salwa. Najpierw błysk, potem huk. Drżą szyby w oknach. Iglica cerkwi – wejście za opłatą – lśni w słońcu. Na dziedzińcu café Leningradzka. Nostalgia za tym, co było. A raczej, czego nie było. Poza czarnym rynkiem, rzecz jasna. Hotel, w jakim mieszkamy, zajmuje pierwsze piętro niegdyś wielkomieszczańskiej, a może i „dworianskiej” nadnewskiej kamienicy. To raczej mieszczańska kamienica, bo nie wieńczy jej herb właścicieli. Na bulwarze, prowadzącym hen, do Ermitażu, wiele pałaców zdobią herby. Widać okazano im litość w latach listopadowej rewolty i erze zwycięskiego komunizmu. Imperialna klatka schodowa, marmurowe, wygodne schody. Piękna winda. Ktoś postawił sanki za windą. Na drzwiach mosiężne, wypolerowane tabliczki nowych właścicieli luksusowych apartamentów. Zwiedzanie Sankt Petersburga piechotą to wyzwanie nie lada. Ale

z boku i z góry na tle malowniczych pejzaży prowincji francuskiej. Każdego dnia obrazy pięknych okolic rozsyłane były po całym świecie. Nie wszystkie jednak. Na podgórzu pirenejskim miasto Pau posiada jedyny w swoim rodzaju taras widokowy. Dwukilometrowa promenada została zawieszona na stoku wzgórza przez inżyniera Eiffela (tego od wieży) i ogrodnika Alphanda (tego od Lasku Bulońskiego) wyłącznie w celu podziwiania łańcucha Pirenejów – widoku, który zwłaszcza o zachodzie słońca nie ma sobie równych. Taras został pominięty, gdyż trasa wyścigu prowadziła inaczej. Z bliska Pireneje przedstawiają obraz całkiem odmienny. U nas, w dolinie Vallespire, profuzja natury kontrastuje z marnością dzieła ludzkiego. Setki hektarów lasu śródziemnomorskiego otaczają miejscowość uzdrowiskową, która powoli umiera. Hotel de Paris, zamknięty od czterech lat, czeka na potencjalnego nabywcę. Hotel Martinez (pokoje klimatyzowane) – zamknięty od roku; obok, w wielkiej rezydencji Castellane, kilkadziesiąt pokoi z tarasami od dwóch lat stoi zamknięte przed kuracjuszami. Hotel Jean d’Arc zamknięto kilka lat temu. Agencja Lassale, która kupiła budynek od właścicieli, odsprzedała go Norweżce. Od tego czasu pani Olsen, po przerobieniu budynku na apartamenty, mozolnie usiłuje je sprzedać. W tym roku zamknięto aptekę przy termach na końcu Grande Rue i drugą, na początku tej ulicy. Informatycy, reperatorzy, cyberbaza, dwa sklepy rybne, salon prasy i gadżetów, szewc – uciekli wszyscy. Pewne ożywienie wprowadzają głośniki umieszczone na latarniach, zwane niegdyś u nas kołchożnikami. Podgórskie Amélie-les-Bains położone jest w głębi departamentu Pyrenée-Orientale, 45 kilometrów od brzegu Morza Śró dz i em nego. Pojęcie niskich gór jest

inaczej nie wolno przecież zwiedzać miasta, które się widzi po raz pierwszy. Tylko idąc jego ulicami, poznaje się architekturę, zapach i koloryt. Nabiera się wyczucia odległości. Można się przyjrzeć mieszkańcom, jak i określić, skąd przyjechali turyści, spotykani na każdym kroku. Zajrzeć do sklepów, spożywczych czy z antykami. W tych pierwszych wszystko i raczej niedrogo, w tych drugich niewiele i horrendalne ceny. Mieszkańcy Petersburga wyprzedali się z resztek dawno temu. To wszystko import. Z bulwaru Woskresieńskaja Nabiereżnaja idziemy na zachód; dzień chłodny, ale słoneczny. Koniec czerwca. Po prawej Newa, a na niej sporo wycieczkowych statków, stateczków, tramwajów wodnych, wodolotów i łajb wszelkiego rodzaju. Ciemna woda, fale. Chyba tramwajem wodnym szybciej można dojechać z A do B po Newach (Małej, Wielkiej i bezprzymiotnikowej czy Fontance) niż autobusem, trolejbusem czy tramwajem. Ale idziemy piechotą w kierunku Ogrodu Letniego, parku między Fontanką a Kanałem Łabędzim. Jesteśmy wcześnie. Imperialne, ciężkie, z kutego żelaza bramy parku zamknięte. Od Newy świeża bryza. Nadciągają chmury. Letnij Sad to najstarszy z petersburskich parków, uważany za najpiękniejszy. Piotr Wielki chciał prześcignąć Wersal. Nie jestem pewien, czy mu się udało, ale Ogród Letni jest imponujący. Może za bardzo wychuchany jak na mój gust… Prace trwają nadal – park otwarto ponownie dopiero 5 lat temu. Teraz restauratorzy przywracają świetność pierwszej petersburskiej rezydencji Piotra I, Pałacu Letniego, dzieła Dominika Trezziniego. Petersburskie bzy. O nich wspomnieć muszę. Nad miastem unosi się delikatny zapach kwiecia, nieco tylko różniącego się od znanych nam w Europie gatunków bzu. Tuż przy niewielkiej bryle letniego pałacu (zamkniętego dla zwiedzających) popiersie Jana III, króla zwycięzcy spod Wiednia, wywiezione do Petersburga po Insurekcji Kościuszkowskiej ( jak i królowej Marysieńki). Wygnańcy nie wrócili do ojczyzny, podobnie jak zbiory Biblioteki Załuskich, wywiezione z Warszawy przez carycę Katarzynę

P

i

o

t

r

W

i

t

t

Robin Hood à rebours Emmanuel Macron ujął wyborców młodością, energią i zapowiedzią moralizacji życia publicznego. Tak więc czysta karta niekaralności nie jest już niezbędna do sprawowania urzędu ministra. Taką decyzję podjął rząd w ostatnich dniach. Czyżby w zamiarze dokooptowania nowych sił? RYS. KASIA SOBOLEWSKA

II. Stanowią one zręb Rosyjskiej Biblioteki Narodowej. Wywieziona zaś z Krzemieńca biblioteka Liceum dała początek Bibliotece Uniwersyteckiej w Kijowie. O Ermitażu nie będę pisał wiele, bo można o nim napisać książkę i takich zresztą wydano setki. Gigantyczne

J

a

n

B

o

kolejki. Gigantyczne zbiory. Gigantyczna ilość dzieł sztuki. Gigantyczny tłok. Ratowaliśmy się ucieczką. Nad Newę. A dokładniej nad Fontankę. Na jednym z licznych przystanków wsiedliśmy na statek, obwożący turystów rzeką i kanałami. Półtorej godziny odpoczynku! No,

g

a t k o

Białe noce Zosia zdała maturę i poprosiła o prezent. O wycieczkę do Petersburga. To dość zaskakująca decyzja: panienki z tej części Europy wolą wyjechać na kilka dni do Paryża, Londynu, Rzymu. Na shopping. A tu Sankt Petersburg! Załatwianie wizy zajęło miesiąc i uświadomiło nam, że mieszkamy na innej planecie. Potem pociągiem do Wrocławia, z Wrocławia do Warszawy i wreszcie z Warszawy – LOT-em – do Petersburga.

w odniesieniu do Pirenejów względne. Nad Amélie góruje wysoka na 3000 metrów (ponad pół kilometra więcej niż najwyższy szczyt tatrzański) święta góra Katalończyków – Canigou. Towarzyszą jej dwa inne szczyty, wyższe o 100 i 200 metrów. Wysokie Pireneje zaczynają się dalej. W tutejszych źródłach siarkowych legioniści Juliusza Cezara leczyli rany odniesione w wojnie z Gallami. Zdobywca Algieru po 1830 roku, marszałek de Castellane, nawiązał do antycznych tradycji, lokalizując u wód szpital dla swych rannych żołnierzy wracających z Afryki i nadał miejscowości imię królowej Amelii, żony Ludwika Filipa. W latach powojennych termami kierował poeta awangardowy Jan Brzękowski. Poloniście z Uniwersytetu Jagiellońskiego przydał się zdobyty na życzenie ojca, aptekarza z Wiśnicza, drugi dyplom – farmaceuty, kiedy Brzękowski ożenił się z córką doktora Pujade – właściciela zdrojowiska. Dwadzieścia lat jego rządów stanowi okres chwały Amélie-les-Bains. Brzękowski uzdrowił uzdrowisko, uratował je od upadku. Wody Amélie w połączeniu z dobrodziejstwami klimatu działają uzdrawiająco na dolegliwości reumatyczne i układu oddechowego. Od dawna jednak, kierując się szkodliwymi, lecz rozpowszechnionymi uprzedzeniami, zsyłano tutaj gruźlików. I tak, w Amélie wydał ostatnie tchnienie malarz Artur Grottger, zabity przez upał południa, jak inni gruźlicy przed nim i po nim. Z czasem katastrofalnie zmalała ilość kuracjuszy-reumatyków, którzy nie chcieli wynajmować mieszkań i pościeli po gruźlikach. Brzękowski wyjednał w Ministerstwie Zdrowia zakaz szkodliwego zwyczaju kierowania gruźlików na

południe. Świeży wynalazek streptomycyny dopomógł jego zabiegom. Z wodolecznictwem w tutejszych okolicach sąsiadował przemysł hutniczy. Miejscowe góry są usypane z żelaza. Jeden z pierwszych w wieku pary i elektryczności potrafił wyciągnąć wnioski z tego faktu polski powstaniec listopadowy. Pułkownik Cieszkowski po ukończeniu szkoły górniczej w Paryżu założył w latach 1840. hutę w miejscowości Riya obok Prades, prosperującą do ostatnich czasów. Mimo łatwości wydobycia, wszystkie miejscowe huty padły w latach 70. jedna po drugiej, ustępując miejsca rudom brazylijskim, znacznie tańszym. Rozwiązanie przez Jacquesa Chiraca armii z poboru powszechnego opustoszyło szpital wojskowy. Po kryzysie 2008 roku przyszedł cios łaski w postaci poronionego projektu zbudowania atrakcji w Amélie-les-Bains. Biurokraci zaprojektowali zbudowanie, kosztem funduszów europejskich i lokalnych, ścieżki górskiej zamieszczonej na skale nad strumieniem Mondony, w jarze głębokim na 200 metrów. Przez trzy lata helikoptery krążyły nad głowami mieszkańców, dowożąc na miejsce budowy stalowe elementy konstrukcji. Pewnego dnia wszystko się skończyło. Zginęło dwóch młodych alpinistów zatrudnionych przy karkołomnej budowie, z góry skazanej na niepowodzenie. Jedna ze stron jaru jest dobrze ustabilizowana: korzenie drzew i krzewów, które ją porastają, utwierdzają skałę lepiej od śrub i siatek. U jej stop biegnie ścieżka urządzona jeszcze przed wojną, zabezpieczona dachem betonowym. Biurokraci zaprojektowali ścieżkę na przeciwległym stoku, nagim jak żarówka, wystawionym na działanie wiatrów i deszczów śródziemnomorskich, z którego stale spadają kamienie. Któregoś dnia kamienie te zabiły młodych alpinistów. Od tego czasu kanion Mondony, największa atrakcja turystyczna miejscowości, stoi zamknięty i czeka na wynik śledztwa. Od trzech lat. Takich kanionów, projektów i biurokratów jest więcej we Francji. Czy nowy rząd zajmie się nimi? K

nie całkiem. Z głośnika płynęły informacje o pałacach zbudowanych przy tej uchodzącej za najbardziej elegancką ulicy, ciągnącej się po obu brzegach rzeki. Moi dziadkowie mieszkali w Petersburgu przez kilka miesięcy w roku. W jednym z domów niedaleko Fontanki, przy najkrótszej ulicy w ówczesnej stolicy imperium. Nazywa się Mała Sadowa i liczy 175 metrów długości. Zamknięta dla ruchu, ma kilka kawiarń i pomniki …kotów. Jeśli wcelujesz w jednego z nich, to spotka cię szczęście, opowiada się. Ciekawe, nie widać żebraków czyhających na odbijające się od ścian monety. Przyczyna tkwi chyba nie tyle w niekorzystnym kursie rubla, co w braku żebraków w Petersburgu w ogóle. Nie widziałem też tu ludzi szukających resztek w śmietnikach, nędznie odzianych, śpiących na stacji metra. Najbliższa dla nas stacja metra to Czernyszewskaja, kilka minut piechotą od hotelu Ajur przy Woskresieńskoj Nabiereżnoj. Jeśli nie statkiem, to najszybciej (i najtaniej) po Petersburgu można poruszać się metrem. Metro w Petersburgu to była wielka budowa socjalizmu, przedsięwzięcie kosztować musiało krocie, zważywszy strukturę geologiczną miasta. Wykopano niezwykle głębokie trasy, na perony zjeżdża się schodami ruchomymi z takiej wysokości, że lepiej nie patrzeć w dół. Metro czyste i nieporównywalne z paryskim czy londyńskim. Także pod względem bezpieczeństwa. Oczywiście z powodu zagrożenia terrorystycznego roztacza się dyskretną opiekę nad podróżnymi. Nie tylko moi dziadkowie mieszkali w Petersburgu. Mieszkał tu i pracował także stryj mego ojca, Witold Iwicki. Był on proboszczem jednej z dwu parafii katolickich w Petersburgu – św. Stanisława, Biskupa i Męczennika. Przed przewrotem bolszewickim mieszkało w stolicy Rosji wielu katolików, głównie Polaków (dzisiaj, mówi mi proboszcz kościoła pw. św. Stanisława, ks. Krzysztof Pożarski, w Petersburgu mieszka około 200 tysięcy katolików, głównie z terenu dzisiejszej Białorusi i Ukrainy). Byliśmy na niedzielnej mszy świętej, odprawianej po rosyjsku, lecz

Ojcze Nasz w petersburskim kościele wierni odmawiali po polsku. Witold Iwicki, wilnianin, syn powstańca roku 1863, Teofila Bronisława Iwickiego i Celiny Antoniny z Białłozorów, po uzyskaniu matury w wileńskim gimnazjum, w 1902 roku wstąpił do seminarium duchownego w Petersburgu, gdzie otrzymał w 1907 roku święcenia kapłańskie. Jako kapłan wcześnie naraził się carskim władzom. Na żądanie premiera Rosji, Piotra Stołypina, metropolita mohylewski musiał usunąć ks. Iwickiego z pełnionych funkcji w Mozyrzu. Kapłan wyjechał do Rzymu, gdzie doktoryzował się w Gregorianum. Tak polski kapłan poznał pierwszy totalitaryzm – carski. Od 11 października 1918 do 20 września 1920 roku był proboszczem parafii św. Stanisława, Biskupa i Męczennika, w Petersburgu. Ks. Witold Iwicki założył w parafii tajną młodzieżową organizację „Łączność”. Miała miejsce zdrada. Zdrajca – w masce – był świadkiem rewizji w kościele i zatrzymania proboszcza przez bolszewików. Aresztowany jako zakładnik we wrześniu 1920 roku, był więziony w Moskwie. Jego proces wywołał szczególny rozgłos. W marcu 1921 roku w drodze wymiany wrócił z Rosji do niepodległej Polski, szczęśliwie unikając zsyłki do bolszewickiego łagru lub stracenia. Tak polski kapłan poznał drugi totalitaryzm – komunistyczny. W latach 1925-1926 ksiądz prałat Witold Iwicki był pierwszym rektorem Wyższego Seminarium Duchownego w Pińsku, następnie wikariuszem generalnym diecezji pińskiej. 17 września Pińsk zajęli Sowieci, a po wybuchu wojny Hitlera ze Stalinem miasto znalazło się pod kolejną okupacją – z kolei niemiecką. Tak polski kapłan poznał trzeci totalitaryzm: narodowo-socjalistyczny. I tego już nie dane mu było przeżyć. 22 stycznia 1943 roku zamordowano go w Janowie Poleskim jako zakładnika po akcji AK na więzienie w Pińsku. Przed egzekucją darowano mu życie. Z zeznań świadka Jana Pietraszka: „Wskazując na niego (naczelnika stacji kolejowej w Pińsku), ks. prałat Iwic­ ki powiedział, że on ma żonę i dzieci i żeby on został zwolniony, a ja poniosę śmierć”. Proces beatyfikacyjny Witolda Iwic­kiego jest w toku. K


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2017

4

Perspektywa europejska Silniejsza od układu politycznego jest jednak tradycyjna mocarstwowa poli­ tyka zagraniczna. Ona, podobnie jak ludzki organizm, też ma swoją gene­ tykę. Wydawało się, że w obu wojnach światowych dwukrotnie pokonane Niemcy, zamknięcie procesu zbiera­ nia ziem ruskich na wschodzie oraz oderwanie Polski od koncepcji jagiel­ lońskich są wystarczającym argumen­ tem na pokojowe współistnienie tych państw. Stało się jednak inaczej. Prze­ sunięcie polskich granic państwowych niczego nie zmieniło. A skoro tak, to przyczyna leży gdzie indziej. Wypada więc zapytać, dlaczego agresja w stosunku do Polaków i pol­ skiego państwa wciąż narasta? Dlacze­ go Polska tak wszystkim przeszkadza i za co jest atakowana? Ale to nie no­ wość, bo gdy sięgniemy do historii, to okaże się, że te same pytania stawiali nasi dziadowie, będąc pod zaborami, i również nie znaleźli na nie właściwej odpowiedzi. Nadal to „coś” jest więc niezidentyfikowane i nadal stanowi dla nas takie samo zagrożenie, jak niegdyś. Polityka zagraniczna Niemiec, Ro­ sji, Francji czy Anglii w Europie nie zmieni się dotąd, dopóki trwale nie upadnie system kolonialno-lichwiarski, który żywi i umacnia ich międzyna­ rodową pozycję. Sojusz z Niemcami przeciwko Rosji czy z Rosją przeciw­ ko Niemcom nie ma sensu, bo siła ich pierwotnych powiązań jest znacznie większa niż siła doraźnego porozumie­ nia przeciw jednemu z nich. Tak więc niezmienność sojuszy tworzy trwałą niemożliwość ich przełamania. Do­ wodów na to dostarcza polska historia. Oczywiście, przedmiotowe trakto­ wanie Europy Środkowej, w tym Polski, nie zmieniło się, ale na przełomie XX/ XXI w. Chiny, za pomocą swojej pozy­ cji gospodarczej w świecie, dokonały poważnego wyłomu. Tym wyłomem jest neutralizacja politycznego „cen­ trum rozliczeniowego”, jakim dotąd była Europa Środkowo-Wschodnia. Nie chodzi o ekspansję juana, lecz o obszar kolonialny, który stabilizo­ wał stary system ekonomiczny na kon­ tynencie. Ten obszar nadal potrzebny jest Europie i Rosji, nie jest natomiast potrzebny Chinom. I ten fakt Święte Przymierze czyni nieważnym. Rola Ameryki, ze względu na odległość, może mieć charakter obrotowy. Stany Zjednoczone Europę mogą pogrążyć i mogą ją uratować.

Szanse na nowej/ starej drodze Polska, odzyskując niepodległość w 1918 r., na obszarze dawnej Rze­ czypospolitej pozostawiła niechęć do siebie trzech największych narodów: Litwy, Ukrainy i w mniejszym stopniu Białorusi. Dziś mniej ważne są przy­ czyny tego zjawiska, ważniejszy jest fakt istnienia niechęci i jej trwania. Do swojego macierzystego i optymalnego położenia wracaliśmy w dwóch etapach (1918 i 1945). Nasze granice i status wydają się być bardziej stabilne niż przyszłość państw zachodnich byłego Związku Radzieckiego i wschodnich byłej Rzeczypospolitej. Polska na kresy już nie wróci. To pewne. Dobrze, aby tamte ziemie za­ chowały nasze wspólne dziedzictwo. Dla uratowania tej substancji powin­ niśmy uroczyście i oficjalnie przekazać im jego materialną część (z wyjątkiem cmentarzy); przekazać tak samo, jak zostawia się dziecku spadek po sobie, aby potem po swojemu mogło z niego korzystać i przetwarzać go dalej. Powojenne oparcie granicy za­ chodniej na Odrze uplasowało nas w geopolityce piastowskiej. Fakt ten zmusza nas do zajęcia się Ziemiami Odzyskanymi – w takim samy stopniu, jak niegdyś Kresami Wschodnimi. To nasze być albo nie być! R E K L A M A

I·M·P·O·N·D·E·R·A·B·I·L·I·A Obecny system polityczny w Europie wciąż nie może wydostać się ze szponów posta­ nowień kongresu wiedeńskiego i Świętego Przymierza z 1815 r. Przypomnijmy, minę­ ło ponad 200 lat, w międzyczasie Wiedeń zamieniono na Berlin, patronat rosyjski na amerykański, a układ wciąż dobrze się trzyma i nadal daje możliwość powielania wy­ miennych sojuszy – mniej więcej w tym samym klubie. Ta wiedeńsko-paryska (Święte Przymierze podpisano w Paryżu) trumna wciąż rządzi Europą i wciąż jest stymulato­ rem stosunków międzynarodowych.

Krajobraz przed bitwą Część II

Ryszard Surmacz Natomiast południowa część Eu­ ropy Środkowej jest siecią nieskoordy­ nowanych państw, które posiadają nie­ jednolite interesy i podlegają różnym strefom wpływów. Na tym terenie przez setki lat panowały cztery państwa tota­ litarne: Niemcy, Rosja, Austria i Tur­ cja. Skutki tego panowania pozostawiły swój trwały ślad w psychice wszystkich zamieszkujących tu narodów. Z wyjąt­ kiem trzech: Polski, Węgier i Serbii, wszystkie narody legitymują się kulturą chłopską lub mieszczańską, a więc nie tą niezależną i kreacyjną, lecz wyko­ nawczą lub odtwórczą. Polska, chcąc

delikatnie), że zasoby kulturowe kry­ jące się w polskich bibliotekach i ar­ chiwach mamy znacznie bogatsze niż zasób intelektualny, pojęciowy i wy­ obrażeniowy we własnych głowach. Polacy II RP wnieśli w formie wia­ na z okresu zaborów ten ponad wiek trwający intelektualny niepokój, który kazał im szukać odpowiedzi na pytanie: dlaczego polska państwowość upadła; dlaczego Europa, do której należeliśmy, zdradziła nas oraz jak walczyć z zabor­ cą? Polacy okresu powojennego pyta­ nia te stawiali coraz ciszej. Dopóki żyli ludzie wychowani w okresie między­

Wypada zapytać, dlaczego agresja w stosunku do Polaków i polskiego państwa wciąż narasta? Dla­ czego Polska tak wszystkim przeszkadza i za co jest atakowana? tworzyć pozycję lidera na tym terenie, nie ma jeszcze ani odpowiedniej in­ frastruktury, ani siły, ani niezbędnego uznania. Narody Europy Środkowej posiadają wprawdzie utrwalone poczu­ cie tożsamości, ale nie mają odporno­ ści ekonomicznej ani wizji wspólnoty. Kościół, jako jedyna ponadnarodowa instytucja istniejąca na tym terenie, też ma zbyt niejednolitą i słabą pozycję. Europa Środkowo-Wschodnia jest więc bardzo trudnym terenem do uporządkowania: kulturowo raczej nie­ możliwym, politycznie ryzykownym. Pozostaje jedynie droga ekonomicz­ na. I tu pojawiają się dwie propozy­ cje: chińska: 16+1 i amerykańska 12+1 (prawdopodobnie konkurencyjna). Wykluczenie Ukrainy i pozostałych trzech państw ma prawdopodobnie związek z uzgodnieniami na ich temat USA i Rosji. Oczywiście za tymi pro­ pozycjami kryje się interes nie Europy Środkowo-Wschodniej, lecz chiński i amerykański z rosyjskim w tle. Europa Środkowa, chce czy nie, staje się terenem rozgrywek chińsko­ -amerykańskich. Oznacza to, że nasza część kontynentu staje się papierkiem lakmusowym ich wzajemnych stosun­ ków. Pocieszające jest to, że obydwa mocarstwa zdają sobie sprawę ze stra­ tegicznego położenia Europy Środko­ wej i wiedzą, że jest chyba jedynym obszarem, na którym mają wspólny interes. Jest nim oddzielenie Rosji od Niemiec i utrzymanie pokoju w Eu­ ropie. Prawdziwe pole konfrontacji znajduje się bowiem w Azji. Obydwa mocarstwa muszą postawić na Polskę albo Niemcy. Jeżeli nie znajdą w Polsce odpowiedniego odzewu, postawią na Niemcy i będzie jak zawsze. Zagadką staje się wówczas pytanie: w jaki sposób wykorzystają ludność muzułmańską mieszkającą w Europie? Polska staje więc wyraźnie przed nową dziejową szansą. Stawia ona nam oczywiście określone wymagania inte­ lektualne, techniczne i psychiczne. Po PRL i w tzw. III RP mamy duży defi­ cyt ludzi dużego formatu: mała per­ spektywa rodzi małych ludzi, lichwa i łatwe pieniądze tworzą kundli, a złe wykształcenie namnaża pożytecznych idiotów. Można powiedzieć (mówiąc

wojennym, przekaz pokoleniowy jakoś funkcjonował. Gdy zaczęli wymierać, cała mizeria zaczęła ujawniać swoje ob­ licze. Polacy tzw. III RP skoncentrowali się na pytaniu „za ile?”. Dziś nie jest nam potrzebny je­ den człowiek, który to wszystko zmie­ ni, lecz grupa ludzi, która podniesie własną poprzeczkę z ziemi i położy na swoje miejsce. A jaka grupa ludzi? Ta­ ka, która ma wystarczającą wiedzę na temat swojej historii, państwowości, potrzeb kulturowych, która ma wyob­ raźnię społeczną, historyczną i wizję. Tę grupę ludzi dodatkowo musi cecho­ wać odpowiedzialność i identyfikacja z własną historią i kulturą, własnymi zagrożeniami i własnymi słabościami, która wyprowadzi naród z marazmu, przeciętności oraz małej perspektywy. Ta grupa ludzi przeznaczona jest do kierowania i przewodnictwa. Nazywa się inteligencją. Nie wytworzył jej ża­ den system ekonomiczny, lecz własna polska historia. Warunki geopolityczne i historyczne zaświadczają, że bez takiej grupy społecznej nie poradzimy sobie z niczym i swoje polityczne szanse sami wypuścimy z rąk.

Perspektywa krajowa Stałym elementem w historycznej zmienności jest kultura i charakter narodowy Polaków. W naszych ty­ siącletnich dziejach mieliśmy długie okresy wielkości (zmienne czasy pia­ stowskie, okres jagielloński, II RP) i krótkie okresy destrukcji kulturowej (okres zaborów, PRL i tzw. III RP). Okresy destrukcji poczyniły wielkie spustoszenia w sercu i duszy Polaka. Ale kultura jako całość i fundament naszego istnienia pozostała monolitem, zwłaszcza w ocenie naszych sąsiadów. I ona stała się głównym celem ataku. Dla Rosjan kultura polska jest pełną cywilizacją, dla Niemców ona istnieje, ale nie jest godna uwagi. A czym jest ona dla samych Polaków? Niestety, tym samym, co dla Niemców. Więcej, opinii tej nie jest w stanie zmienić nawet Norman Davies, który pisze, że Polacy swoją kulturę doprowa­ dzili do poziomu „prawie cywilizacji”. Nosimy więc w sobie wielkość i małość

jednocześnie; heroizm i kundlizm, do­ bro i zło – chyba mocniej niż inne naro­ dy. I te skrajne wartości i antywartości położone są na szali życia politycznego. Które zwyciężą? Druga RP wyzwalała wielkość i niwelowała małość; PRL generowa­ ła małość i kundlizm, mordowała lub niszczyła wszystko, co było sprzeczne z interesem Moskwy; tzw. III RP wy­ dała zatrute owoce – do tego stopnia, że korzenie, które je zrodziły, zaczęły protestować i szukać ratunku w prze­ szłości – w Żołnierzach Niezłomnych. A więc jaki element jest aż tak destruk­ cyjny w polskiej kulturze, że wyklucza akceptację sąsiadów i Europy? Dlaczego Polska musiała kilkakrotnie paść ofiarą zmowy sąsiednich monarchii absolu­ tystycznych? Najpoważniejszym argumentem, który pozostaje w polu rozważań, są wartości demokratyczne, jakie zostały wypracowane w okresie jagiellońskim. To one zostały uznane za zagrażające dla ustrojów politycznych państw za­ borczych. Dziś już tamtej Polski nie ma, ale pozostały po niej pamięć, charakter narodowy i kultura, które w sprzyja­ jących okolicznościach będą odtwa­ rzać polski kod, póki my żyjemy. I nie szeregowi Polacy są zagrożeniem dla współczesnych Niemiec i Rosji (saksy Polaków są tu jakimś rozwiązaniem), lecz zagrożenie stanowi nasza demo­ kratyczna idea, kultura i istnienie nie­ podległego państwa. Polska kultura na­ rodowa z tych samych względów, co polityka zagraniczna państw zachod­ nich, zmienić się nie może. I ten fakt potwierdzają sami Niemcy i Rosjanie. Tak na tym świecie jest, że każde ży­ cie musi mieć swój początek i koniec. Człowieka można zabić, ale idea ma swoje konsekwencje; jest jak religia: istnieje dotąd, dopóki jej ludzie (nie państwa) potrzebują. Polacy, chcąc przetrwać, są skazani na starą jagiellońską myśl, którą muszą przystosowywać do nowych piastow­ skich warunków geopolitycznych; mu­ szą rozwijać ją w kierunku rzeczywistej demokracji – takiej, na którą czeka cała Europa, zgodnie z nauką Jana Pawła II. I na tej drodze, chcemy czy też nie, swoim przemówieniem w Warszawie

wypiętrzenie przeszkody na drodze do europejskiego „nieba”. Jeżeli natomiast przegramy, spotka nas jeszcze większa kara. A jaką wymyśli XXI w. – nikt jeszcze nie wie. Jedno jest pewne, nie będzie łagodniejsza niż w II wojnie światowej. Ale tego właśnie Polakom wytłumaczyć nie można.

Perspektywa partyjna Ostatnim czynnikiem naszej układanki jest świadomość narodowa, która bez­ pośrednio przekłada się na spójność w działaniu, rozumienie otaczającej rzeczywistości i dokonywanie wybo­ rów; na jakość partii politycznych i po­ ziom radnych, parlamentarzystów oraz samego rządu. Wszystko to decyduje o stopniu spójności kulturowej, która w połączeniu ze zdolnością obronną tworzy siłę państwa i możliwości wy­ korzystania w/w szans. Dzisiejsze konflikty polityczne wy­ nikają w dużej mierze ze złego przy­ gotowania politycznego i wynikającej z tego naiwności Polaków. Dzisiejsza partia rządząca ma dwie podstawowe słabości: niezrozumienie roli mediów i wynikający z tego bardzo słaby PR oraz słabe i nadal rozbite służby spe­ cjalne. Brak odpowiednich funduszy i ga­ binetowy charakter większości polskich gazet pozbawia je kontaktu ze społe­ czeństwem. Totalny brak reportażu sprawia, że ich przekaz staje się ży­ czeniowy i teoretyczny. Tracą na tym wszyscy: gazety, dziennikarze, społe­ czeństwo, politycy, naukowcy, a two­ rzona na tym wszystkim orientacja i myśl stają się wirtualnr. Większość z nas przestaje racjonalnie odbierać rzeczywistość, traci umiejętności od­ różniania dobra od zła i nie rozumie swoich obywatelskich powinności. Przemówienie Donalda Trumpa w Warszawie wzbudziło ogromny entu­ zjazm i pobudziło wyobraźnię polskie­ go społeczeństwa. Dziś to Ameryka­ nie, nie Niemcy decydują o przyszłym kształcie Europy, w tym także UE. Z państwami Międzymorza nie moż­ na zawrzeć unii, jak niegdyś z Wiel­ kim Księstwem Litewskim, i wspólnie zbudować wielką Rzeczpospolitą. Nie

Dla Rosjan kultura polska jest pełną cywilizacją, dla Niemców istnieje, ale nie jest godna uwagi. A czym jest dla samych Polaków? Niestety, tym samym, co dla Niemców. postawił nas Donald Trump. Ta droga ma swoje imię – nazywa się Między­ morze. I musimy zdać sobie sprawę, że od tej chwili Stany Zjednoczone mają drogę odwrotu (zdrady), ale my już jej nie mamy. Dla Stanów Zjednoczo­ nych, a także Chin, korzystniej mieć jedno silne państwo w Europie Środ­ kowej niż dwa (Niemcy i Rosję) naj­ pierw dążące ku sobie, ale jednocześnie gotowe w każdej chwili rzucić się na siebie. I teraz, jeżeli nie podejmiemy wyzwania, zostaniemy ukarani przez wszystkich – za tchórzostwo, głupo­ tę, za swoją kulturę, za istnienie i za

mamy siły ani intelektualnej, ani mili­ tarnej, aby całemu regionowi zapewnić bezpieczeństwo energetyczne i mili­ tarne. Nasza szansa to współdziałanie w ramach 16+1 i 12+1. Ale te szanse pod każdym względem trzeba najpierw przetestować i na coś się zdecydować. Jeżeli postawimy – a raczej nie ma­ my innego wyjścia – na budowanie siły rozporowej pomiędzy Niemcami a Ro­ sją, to musimy mieć dokładny obraz wizji świata Stanów Zjednoczonych i Chin. W tym celu musimy (znów mu­ simy!) powołać odpowiednie instytuty, wyselekcjonować odpowiednich ludzi

z wyobraźnią historyczną, społeczną, polityczną i postawić im wyraźne zada­ nia. Trzeba wyeliminować tę kleistość i miałkość polskich elit i postawić na samodzielność myślenia. Prof. Anna Pawełczyńska w wywiadzie z Józefem Darskim (Gazeta Polska 15.02.2012) powiedziała wprost: Uczelnie wyższe są na razie stracone dla krzewienia idei społeczeństwa opartego na wartościach tradycyjnych, musimy więc uczyć za pomocą internetu i prasy. Polska przedwojenna, dzięki swojej całkowitej niezależności, miała dużo łatwiejszą drogę do kształtowania pa­ triotycznego modelu społeczeństwa niż obecna. W II RP demokracja nie była narzędziem do zdobywania władzy. W młodym państwie było różnie, ale nie pozwoliło ono sobie na zanarchi­ zowanie życia społecznego – demokra­ cja była celem, a nie środkiem. Poległa w wyniku zmowy obcej siły. Dlatego też konieczne jest budowanie nowej siły w Polsce. W tym celu niezbędna jest analiza wszystkich wizyt Trumpa i testujące wychodzenie naprzeciw jego inicjatywom. Polski rząd i jego instytucje po­ winny podnieść jedno wielkie hasło: „Cały polski naród pisze program dla Międzymorza” i podjąć szeroką dzia­ łalność w kierunku popularyzacji jego idei; rozpisać konkursy na programy polityczne dla Europy Środkowej, na powieści i wszelkie inne utwory po­ pularyzujące. Taka inicjatywa powinna pobudzić podobne inicjatywy w pozo­ stałych państwach Międzymorza. Popularyzacja idei z czasem po­ zwoli zintegrować region, pobudzić własną ciekawość, rozwinąć jego toż­ samość i zebrać materiał twórczy do stworzenia odpowiedniej syntezy. Przyjście Amerykanów i Chińczy­ ków powinno spotkać się nie z wy­ ciągniętą ręką, lecz z racjonalną po­ stawą i współpracą.

Zakończenie Tytuł artykułu może budzić pewne zdziwienie, a niektórych nawet szo­ kować. Polacy żyją tak, jakby uwierzyli, że historia zatrzymała się w miejscu, że świat idei się skończył, że Boga nie ma i że nic prócz brzucha i kabaretu już nie istnieje. Drodzy Rodacy, nic się nie skończyło, prócz lewackich idei; życie skończy się wówczas, kiedy świat zostanie zatrzymany w swoim ruchu. Za darmo przychodzi tylko klęska, suk­ ces wymaga pracy i ogromnego wysił­ ku. Amerykanin ani Chińczyk niczego nam nie dadzą. Jeżeli damy sobie za­ brać, zabierze nam nawet anioł. Tak jest skonstruowane życie. I nikt nie jest w stanie tego zmienić. Jesteśmy największym i najbardziej doświadczonym historycznie krajem w Europie Środkowo-Wschodniej. Wszystko wskazuje na to, że chcą na nas postawić Chińczycy. W tym celu wielokrotnie posługiwali się Węgrami, gdzie założyli swój zasobny bank. UE chce z nas zrobić tanią siłę roboczą i rynek zbytu swoich towarów. Mamy, jak przez ostatnie 300 lat, być bezkry­ tycznym uczniem i propagatorem upa­ dających idei cywilizacyjnych. Jeżeli Polacy nie znajdą sposobu na odbu­ dowanie swojej wielkiej humanistyki, zostaną wciągnięci w bezkresną toń to­ nącego statku UE. Nie możemy jednak zapominać, że idee mogą być piękne i wzniosłe, ale wykonawcami zawsze są ludzie. I to wyłącznie od nich zależy, co z nich zostanie. Dziś ścigamy się z czasem, nasze nogi są wpięte w bloki startowe. Jeżeli zdołamy odbudować racjonalną i na dobrym poziomie polską inteligencję, historia poda nam rękę i wszystko co dobre zostanie nam dodane. Jeżeli poddamy się marazmowi i głupocie, ta sama historia nas połknie jak nic niewartego robaka. Tak wygląda nasz krajobraz przed bitwą. K Za miesiąc o roli tradycyjnej polskiej inteligencji.


SIERPIEŃ 2017 · KURIER WNET

5

POLSK A·W·UE

A

merykański prezydent z wizytą w Warszawie podkreślił kilkakrotnie, iż wielu Polaków oddało na niego głos w zeszłorocznych wy­ borach prezydenckich. Trump dał wy­ raźnie do zrozumienia, że jego obec­ ność w Polsce jest związana z tym, iż „Poloamerykanie” masowo udzielają mu swojego poparcia. W każdej wizycie głowy państwa czy też spotkaniach międzynarodo­ wych głów państw można wyodręb­ nić dwie sfery składających się na nie elementów. Z jednej strony jest to, co należy do protokołu dyplomatyczne­ go, dobrego tonu i niepisanych reguł; z drugiej to, co można nazwać kon­ kretnym efektem danego spotkania. A więc wizyta Donalda Trumpa uczy nas jednej bardzo istotnej rzeczy: Po­ lonia amerykańska jako taka stanowi istotną grupę, z którą liczy się amery­ kański prezydent. To oznacza z kolei, że „Poloamery­ kanie” mają realną możliwość odziały­ wania na amerykańskiego prezydenta. Tego zaś bezpośrednią konsekwencją jest możliwość odziaływania na decyzje głowy północnoamerykańskiego pań­ stwa. Krótko mówiąc, zdaje się, że Po­ lonia w Stanach Zjednoczonych to siła, z którą liczą się rządzący w tym kraju. To bardzo duży atut Polski, polskiego państwa i jego rządzących, albowiem amerykańska Polonia może wspomóc polski rząd w realizacji strategicznych celów Rzeczpospolitej poprzez lobbo­ wanie w USA na rzecz Polski i jej bez­ pieczeństwa. Niestety w krajach Europy Zachodniej sytuacja wygląda diame­ tralnie inaczej... Niedawna Wizyta Donalda Trum­ pa w Polsce dala naszemu krajowi i je­ go obywatelom podstawy, aby czuć się pewniej co do bezpieczeństwa Rzecz­ pospolitej i stabilności jej granic. Po­ twierdzenie przez prezydenta USA dal­ szego obowiązywania artykułu piątego paktu militarnego NATO powoduje, że Polacy nie muszą obawiać się ze­ wnętrznej agresji. Jednak o ile dziś bezpieczeństwo naszych granic zdaje się pewne, to pod znakiem zapytania znajduje się gospodarcza przyszłość kraju nad Wisłą. Niepewna staje się ekonomiczna przyszłość polskich podmiotów gospo­ darczych, a polscy przedsiębiorcy mają powody do obaw. Powinni czuć się oni zagrożeni, i to nawet bardzo, ponieważ francuski prezydent Emmanuel Mac­ ron dąży do obalenia dotychczasowych zasad panujących na rynku wspólno­ towym Unii Europejskiej. W dodatku w kwestii niekorzystnych zmian wy­ mierzonych w przedsiębiorców z Eu­ ropy Środkowej (głownie polskich) za Macronem stoją nie słowa, tylko czyny. W 2014 roku nad Sekwaną we­ szła w życie tak zwana ustawa Macro­ na (wówczas Emmanuel Macron był francuskim ministrem gospodarki). Ustawa ta nakłada na przedsiębiorców branży transportowej wywodzących się z innego kraju UE i świadczących usługi na terenie Francji A/: obowiązek wykazania, że ich pracownicy zarabia­ ją minimalną stawkę francuską, to jest 10,44 euro na godzinę netto; B/: pro­ wadzenie swojej dokumentacji w języ­ ku francuskim; C/: deponowanie całej dokumentacji związanej z działalnością gospodarczą we Francji u tak zwanego przedstawiciela fiskalnego, który musi znajdować się na terytorium Francji, być do dyspozycji francuskich instytu­ cji administracyjnych oraz udostępniać dokumentację podmiotów gospodar­ czych, które reprezentuje, za każdym razem, kiedy jakaś francuska instytucja będzie tego oczekiwała.

FOT. WOJCIECH GRABOWSKI

Wizyta urzędującego w Stanach Zjednoczonych Ameryki prezydenta Donalda Trumpa wywołała w Polsce powszechny entuzjazm. Zdaje się również, że znacząca część Polonii (nie tylko tej amerykańskiej) ten entuzjazm podzielała. Wiele mó­ wiono w polskich mediach o tym, że Donald Trump oddal hołd Polakom, polskiej historii oraz trudnemu polskiemu marszowi ku wolności i niepodległości. Jednak jeden element związany z wizytą Donalda Trumpa w Rzeczpospolitej pozostał ( jak może się zdawać) w dużej mierze niezauważony przez przeważającą większość środ­ ków masowego przekazu.

Do i o Polonii słów kilka Zbigniew Stefanik

Ta ustawa niewątpliwie podnio­ sła polskim przedsiębiorcom z bran­ ży transportowej koszty działalności gospodarczej na terytorium Francji. Obecnie polskie przedsiębiorstwa transportowe świadczące usługi na terytorium Francji muszą zatrudniać przedstawicieli fiskalnych we Francji oraz dostosować się do zasad płaco­ wych dotyczących ich pracowników zgodnie z francuskim prawem pracy, co jest absolutnie sprzeczne z nadal obowiązującą na terytorium całej Unii Europejskiej dyrektywą Bolkensteina. Dyrektywa ta zakłada, że każdy przedsiębiorca wywodzący się z jed­ nego z państw Unii Europejskiej może świadczyć usługi na terytorium dowol­ nego państwa UE na zasadach obowią­ zujących w jego kraju rodzimym. Czyli polski przedsiębiorca ma prawo świad­ czyć na terytorium całej Unii Europej­ skiej swoje usługi zgodnie z wymogami placowymi obowiązującymi w Polsce. Obecnie jako już nie minister go­ spodarki, ale urzędujący prezydent Francji Emmanuel Macron dąży do tego, aby to zmienić i dyrektywę Bol­ kensteina całkowicie i definitywnie przekreślić.

W

ramach walki z tak zwa­ nym dumpingiem spo­ łecznym 31 maja bieżące­ go roku Komisja Europejska przyjęła projekt dyrektywy. Zakłada on, że każ­ dy pracownik czy przedsiębiorstwo pra­ cujące czy świadczące usługi w innym kraju UE niż jego kraj rodzimy będzie musiało świadczyć te usługi zgodnie z zasadami płacowymi obowiązującymi w państwie, na rynku którego operuje, od czwartego dnia gospodarczej dzia­ łalności poza granicami swojego kra­ ju pochodzenia. Przykładowo polska firma transportowa świadcząca usługi we Francji od czwartego dnia swojej działalności na rynku francuskim bę­ dzie musiała płacić wszystkie składki pracownicze we Francji zgodnie z fran­ cuskimi zasadami. Ponadto polska firma świadcząca usługi we Francji będzie musiała wy­ kazać, że jej pracownicy zarabiają co najmniej minimalną stawkę krajową obowiązującą we Francji. Jeśli projekt rzeczonej dyrektywy miałby zostać przy­ jęty, wówczas godzina pracy jednego pracownika we Francji będzie koszto­ wała polskiego przedsiębiorcę świadczą­ cego usługi w tym państwie co najmniej 18 euro brutto, to jest ok. 80 złotych. Ponadto wymóg posiadania przedstawicieli fiskalnych dla firm operujących na innych rynkach niż ich rynek rodzimy ma zgodnie z tym projektem obowiązywać na terytorium całej Unii Europejskiej. To oznacza, że przyjęte we Francji w 2014 roku tak zwane prawo Macrona zacznie obo­ wiązywać na terytorium całej Unii Eu­ ropejskiej, i to w wersji jeszcze bardziej

zaostrzonej niż we Francji, jeśli tak zwana dyrektywa przeciwko dumpin­ gowi społecznemu zostanie przyjęta przez Komisję Europejską. Może to się stać w najbliższych miesiącach; nawet przed końcem tego roku! Jeśli powyższy projekt miałby stać się dyrektywą obowiązującą na teryto­ rium całej Unii Europejskiej, to dla Pol­ ski i jej przedsiębiorców oznaczałoby to ogromne straty finansowe i należy sobie powiedzieć wprost, że wiele pol­ skich przedsiębiorstw w takiej sytuacji albo po prostu zostałoby doprowadzo­ nych do bankructwa, albo musiały­ by one zrezygnować ze świadczenia usług w krajach Europy Zachodniej, ponieważ nie byłyby w stanie sprostać wymogom finansowym, jakie zakłada omawiany projekt. Projekt dyrektywy przyjęty przez Komisję Europejską 31 maja tego ro­ ku jest tak naprawdę próbą całkowitej zmiany zasad funkcjonowania rynku wspólnotowego, albowiem proponowa­ ne w tym projekcie zmiany zaprzeczają tak naprawdę jednemu z czterech fila­

przyszłości wielkim problemem dla państw Europy Zachodniej. Polskie fir­ my, polscy przedsiębiorcy – ze względu na ich konkurencyjność, wydajność, elastyczność i solidność – będą bo­ wiem wypierali z rynku wspólnoto­ wego mniej konkurencyjnych przed­ siębiorców wywodzących się z krajów tak zwanej starej piętnastki. A więc działania podejmowane przez Paryż, Berlin i obecnie Komisję Europejską idą w kierunku, aby za­ pobiec spadkowi konkurencyjności i znaczeniu zachodnioeuropejskich podmiotów gospodarczych. Niestety w koncepcji Macrona i – jak może się zdawać – Jeana-Claude’a Junckera wal­ ka o konkurencyjność i znaczenie na rynku wspólnotowym zachodnioeuro­ pejskich podmiotów gospodarczych ma odbyć się kosztem krajów środkowo­ europejskich i wywodzących się z nich przedsiębiorstw i przedsiębiorców. Jakie będą konsekwencje dla Polski i Polaków, jeśli dyrektywa przeciwko tak zwanemu dumpingowi społeczne­ mu wejdzie w życie? Wówczas Polska

Decyzje, które zostaną podjęte w Brukseli w najbliż­ szych tygodniach i miesiącach, mają dla nas taką samą wagę i znaczenie, jak traktat akcesyjny do UE, który podpisaliśmy 15 lat temu. rów wspólnego rynku UE, czyli wolne­ mu przepływowi usług między krajami Unii Europejskiej. Co tak naprawdę chce osiągnąć Emmanuel Macroni? Jaki jest prawdzi­ wy cel projektu dyrektywy poświęconej walce z tzw. dumpingiem społecznym i dlaczego Francja i Niemcy rozpoczę­ ły walkę z przedsiębiorstwami z Euro­ py Środkowej? O co tu tak naprawdę chodzi? Chodzi o to, kto będzie miał w przyszłości gospodarcze przywódz­ two w Unii Europejskiej w takich stra­ tegicznych branżach, jak transport czy budownictwo. Dzisiaj polscy przedsiębiorcy z branży transportowej posiadają, we­ dle różnych szacunków, około 25 pro­ cent rynku transportowego Unii Euro­ pejskiej. Polska staje się prawdziwym transportowym gigantem w UE, a pol­ skie małe i średnie firmy transportowe, czy przynajmniej ich część, mają duże szanse na to, aby za 10–15 lat stać się potężnymi korporacjami – głównymi rozgrywającymi na rynku transporto­ wym Unii Europejskiej. Taka sama sytuacja ma miejsce w branży budowlanej, gdzie polskie podmioty gospodarcze odgrywają co­ raz większą rolę, a polscy pracowni­ cy należą do najbardziej wydajnych i konkurencyjnych w UE. To wszystko powoduje, że rozwijająca się polska gospodarka, że prężnie i błyskawicz­ nie rozwijające się polskie podmio­ ty gospodarcze będą w niedalekiej

stanie się członkiem Unii Europejskiej drugiej kategorii i warto również za­ stanowić się, czy w takiej sytuacji nie zostanie sprowadzona do poziomu te­ oretycznego (bo już nie faktycznego) członka UE. Jeśli dojdzie do włączenia wyżej wymienionego projektu dyrek­ tywy do porządku prawnego UE, to środkowoeuropejscy przedsiębiorcy zostaną de facto wypchnięci z rynku wspólnotowego. Środkowoeuropej­ scy (w tym polscy) pracownicy stracą atrakcyjność i dotychczasową konku­ rencyjność w UE, albowiem koszt ich zatrudnienia wzrośnie w sposób dra­ styczny i pracownicy oddelegowani w ogóle stracą rację bytu na rynkach zachodnioeuropejskich państw. Taki scenariusz oznaczałby kata­ strofalne skutki dla polskiej gospodarki, która zostałaby pozbawiona prężnych, dobrze zarabiających i rozwijających się podmiotów gospodarczych, o ros­ nącym znaczeniu i konkurencyjności na rynku Unii Europejskiej. Mówiąc wprost, jeśli ten projekt dyrektywy wej­ dzie w życie, wówczas zostanie zlikwi­ dowany jeden z głównych filarów za­ łożycielskich europejskiej wspólnoty, czyli wolny przepływ usług między państwami członkowskimi UE. Polska rozpoczyna batalię, od któ­ rej będzie zależało jej miejsce w Unii Europejskiej, jak również zasady i wa­ runki członkostwa w UE tych państw, które nie nalezą ani do strefy euro, ani do grona państw tak zwanej starej

piętnastki. Nadchodzący czas będzie dla Polski decydujący, a decyzje, które zostaną podjęte w Brukseli w najbliż­ szych tygodniach i miesiącach, mają dla nas taką samą wagę i znaczenie, jak traktat akcesyjny do UE, który podpi­ saliśmy 15 lat temu.

T

a sprawa dotyczy wszystkich Po­ laków, bez względu na ich po­ glądy polityczne oraz ich stosu­ nek do integracji europejskiej. Dotyczy zarówno Polaków żyjących w Polsce, jak i tych poza granicami Rzeczpospoli­ tej. Musimy mieć tego świadomość. Te­ raz, właśnie teraz Polska i Polacy mogą bronić swoich praw jako równoprawny członek UE, albo teraz mogą przegrać wszystko. Jeśli przegrają tę batalię, to konsekwencje tej klęski będą odczu­ wali przez kolejnych kilkadziesiąt lat. A więc – teraz albo nigdy, ponie­ waż to teraz tworzy się nowy, pobre­ xitowy polityczny i gospodarczy po­ rządek w UE, a jednym z głównych elementów tworzenia tego nowego porządku jest walka o to, kto będzie miał gospodarcze przywództwo w Unii Europejskiej, a kto będzie grał w niej drugie, czy też jeszcze dalsze gospodar­ cze skrzypce w następnych kilkudzie­ sięciu latach. Kto zostanie rozgrywają­ cym, a kto rozgrywanym w przyszłości w Unii Europejskiej? O to właśnie dzi­ siaj Polska i Polacy, wszyscy Polacy po­ winni rozpocząć walkę! W tej walce Polonia może i powin­ na odegrać znaczącą rolę. W zachod­ niej Europie żyją miliony Polaków. Ci Polacy muszą dziś wznieść się ponad swoje animozje i podziały polityczne, albowiem równoprawne członkostwo w UE dla Polski, albowiem zachowa­ nie w UE zasady wolnego przepływu usług pomiędzy państwami UE to dla Polski i Polaków kwestia gospodarcze­ go być albo nie być na następnych kil­ kadziesiąt lat! Przez 28 lat wolnej Polski nie udało się wypracować żadnemu polskiemu rządowi efektywnej metody współpracy z Polonią i sposobu koordynacji działań polskiej dyplomacji i działań Polonii w Europie, umożliwiających Rzeczpo­ spolitej osiąganie strategicznych celów. Niestety w tej kwestii polskie państwo nie zdało egzaminu i można odnieść wrażenie, że nadal go nie zdaje. A przecież wiele na świecie jest przykładów państw, które skutecznie wykorzystują swoje diaspory, a koor­ dynacja działań tych państw z działa­ niami ich diaspor umożliwia osiąg­ nięcie politycznych i gospodarczych celów. Można podać przykład Turcji, która utrzymuje stałe więzi z Turkami żyjącymi na całym świecie. Diaspora turecka, wspierana logistycznie i finan­ sowo przez państwo tureckie, prężnie działa na rzecz Ankary w krajach Eu­ ropy Zachodniej, o czym mogliśmy się przekonać jakiś czas temu, kiedy to

trwała turecka kampania referendalna, kampania, która przeniosła się wówczas na ulice holenderskie i niemieckie...

P

aństwo Izrael również skutecz­ nie potrafi wykorzystać swoją diasporę, tak aby cele Tel Awiwu zostały osiągnięte. Wiele państw wyko­ rzystuje swoich obywateli przebywają­ cych za granicą do celów promocyjnych i odnosi w tej kwestii duże sukcesy, co przetwarza się z kolei w wymierne ko­ rzyści narodowe i wpływa na to, jak te kraje są postrzegane na świecie. Nie­ stety Polska nie działa w tym kierunku i na tej płaszczyźnie, a polskie władze nie doceniają i nie wykorzystują po­ tencjału, który stanowi dla Polski Po­ lonia przebywająca przecież na całym świecie. To powinno się zmienić. To musi się zmienić, jeśli Polska zamierza uskutecznić swoje działania na rzecz osiągania swoich taktycznych i strate­ gicznych celów w Europie i na świecie. Stare powiedzenie mówi: Polak mądry po szkodzie. Jednak w tym przy­ padku chodzi o to, żeby do szkody nie dopuścić. Polska nie może dopuścić, Polacy nie mogą dopuścić do tego, aby została zlikwidowana w Unii Europej­ skiej możliwość wolnego przepływu usług. Jeśli do tego miałoby dojść, to konsekwencje byłyby dla Polski i Po­ laków tragiczne, a można się spodzie­ wać, że po likwidacji w UE wolnego przepływu usług dojdzie również do likwidacji wolnego przepływu ludzi i kapitału z krajów Europy Środkowej do Europy Zachodniej. Polska musi się temu przeciwstawić, a Polacy ży­ jący w Europie Zachodniej muszą jej w tym pomóc, ponieważ jest to również w ich interesie. Bez względu na to, jakie kto ma poglądy polityczne, bez względu na to, czy popiera się, czy nie popiera tej czy innej ekipy rządzącej w Polsce, kto kogo lubi, a kogo nie lubi w Polsce i za granicą, Polacy muszą się zmobilizować i zablokować niekorzystne dla Polski zmiany w zasadach funkcjonowania rynku wspólnotowego, ponieważ jeśli do tych zmian miałoby dojść, stracą na tym wszyscy Polacy i to niezależnie od tego, czy ktoś żyje w Polsce, czy za granicą, czy popiera, czy nie popiera kogoś w kraju i poza jego granicami. Polacy za granicą musza lobbować na rzecz powstrzymania wyżej oma­ wianych zmian w UE. Polacy żyjący w Europie muszą w tej kwestii działać wspólnie. Mówić w tej kwestii jednym głosem. Być może wspólnie organizo­ wać manifestacje i pikiety przeciwko tym niekorzystnym dla nas – dla nas wszystkich – zmianom. Polskie „NIE!” musi wybrzmieć w Europie Zachodniej. Nie tylko „Poloamerykanie” są wybor­ cami. Wyborcami są również ci Polacy, którzy żyją we Francji czy w Niemczech i rządzący w tych krajach powinni usły­ szeć ich głos. Donald Trump usłyszał głos Pola­ ków żyjących i glosujących w Stanach­ -Zjednoczonych. Czy głos Polaków ży­ jących we Francji czy w Niemczech usłyszą Emmanuel Macron i Angela Merkel? Z pewnością tak, ale pod wa­ runkiem, że Polacy żyjący we Francji, w Niemczech, w szeroko pojętej Eu­ ropie Zachodniej zjednoczą się ponad podziałami i jednym głosem powiedzą: nie! Nie – dla niekorzystnych dla Polski i Polaków zmian w UE. Polskiego „nie” w zachodniej Euro­ pie – tego właśnie potrzeba, aby zablo­ kować niekorzystne dla Polski zmiany, które już zostały przygotowane przez brukselskich technokratów i są forso­ wane przez Emmanuela Macrona ze wsparciem Jeana-Claude’a Junckera i z aprobatą Angeli Merkel. K


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2017

6

INŻYNIERIA·DUSZ

Środki masowego przekazu nie niosą ze sobą ideologii, same są ideologią. (…) Liczy się (…) systematyczne bombardowanie informacją, której rozmaite treści niwelują się i przestają różnić od siebie.

Ś

Umberto Eco

wiat reklam manipuluje kon­ sumentami w skali makro i niestety wpływa na znacz­ ne ograniczenie ich wolności. Mały spot reklamowy czy znakomicie zrealizowany klip rządzi gustami i pre­ ferencjami konsumentów, którzy tylko pozornie mają wolny wybór.

potrzeby lub pragnienia”. A stąd już tylko jeden krok do „wartości samoistnych”, które nie są zależne od czyichkolwiek potrzeb bądź pragnień. Mało tego, nie są powiązane nicią zależności z jakim­ kolwiek podmiotem: Co więcej, nie znaczy to nawet jeszcze, że istnieje wola, by do pierwszego dążyć, a unikać drugiego. Obecność świadomości aksjologicznej nie znaczy więc jeszcze, że istnieje też

aby możliwy był na całym jej terenie swobodny przepływ zarówno towarów, usług, kapitału, jak i osób. Ułatwia to życie wielu osobom z różnych państw. Unia Europejska dba również o wolność obywateli oraz o ochronę ich praw. Wszystkie prawa w Unii cały czas są ujednolicane, a co więcej, prawa poszczególnych państw członkowskich są podległe prawom panującym w Unii.

Kłamliwie wierzyć, że jesteśmy lepsi niż jesteśmy (???) Można zaryzykować hipotezę, że ludzie pożądają mitu po to, by wierzyć, że… są lepsi. Edyta Izabela Rudolf dowodzi, że pojęcie mitu związane jest z bardziej lub mniej świadomą konfabulacją: Prawie zawsze kategoria mitu jest nośni-

Przy tej okazji warto przytoczyć słowa profesora N. Chomsky’ego: Siły można użyć w krajach rządzonych przez tyranów lub w posiadłościach zagranicznych. Kiedy przemocy nie można zastosować, należy uzyskać przyzwolenie rządzonych przy życiu środków określanych przez postępową i liberalną opinię mianem „fabryki przyzwolenia”.

Unia Europejska – antynomiczność ducha

„20% mniej, 20% wolniej” Zdaniem unijnych agend, co piąty Po­ lak zmaga się z ubóstwem. Wspólnota Robocza Związków Organizacji Spo­ łecznych i zarządzany przez nią Polski Komitet Europejskiej Sieci Przeciwdzia­ łania Ubóstwu we współpracy z Mini­ sterstwem Pracy i Polityki Społecznej przygotowały kampanię „Stop ubóstwu”. Pomysł produkcji i emisji reklamy spo­ łecznej na ten smutny temat powstał w związku z obchodami Europejskiego Roku Walki z Ubóstwem i Wyklucze­ niem Społecznym 2010. Oto jej treść: Wyobraź sobie, że Twój telewizor zmniejsza się o 20%, Twój samochód jedzie o 20% wolniej, Twoje mieszkanie zmniejsza się o 20%. Tak! 20% to sporo. Niemal 20% Polaków na co dzień zmaga się z ubóstwem: rodziny wielodzietne, dzieci, osoby starsze, niepełnosprawni, bezdomni. Ubóstwo – dostrzegaj – reaguj. 2010 Europejskim Rokiem Walki z Ubóstwem i Wykluczeniem Społecznym. Oglądając tę reklamę ocieramy się o meta-mit Unii Europejskiej. Oglą­ dając jedną po drugiej opisywane re­ klamy społeczne, odczuwamy pewien dyskomfort. Rzekłbym nawet – zawsty­ dzenie i niedowierzanie. Dostrzegamy pewną antynomię tematyczną, ewiden­ tne zaprzeczenie, wreszcie rys, skazę na doskonałym gmachu Zjednoczonej Eu­ ropy (patrz reklama „Cała moja rodzina skorzystała z Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki. A Twoja?”). W tej konkretnej sytuacji warto sięgnąć po założenia antropologii filo­ zoficznej, która bada przede wszystkim szeroko pojętą ludzką naturę. Dzieli się ona na dwa wielkie działy: antropolo­ gię filozoficzną (z wiodącą maksymą „człowiek jest tylko cząstka przyrody”) oraz antropologię antynaturalistyczną. Ta ostatnia zakłada, że człowiek, bę­ dąc częścią przyrody, wykracza zde­ cydowanie ponad nią, ponieważ ma „świadomość obiektywnych wartości”. Obiektywnym wartościom trzeba na­ dać przymiotnik „wyższe”, ponieważ są w stanie wyjaśnić, „jak zaspokoić

Kochaj i rób, co chcesz

FOT. TOMASZ SZUSTEK

Kilka lat temu w mediach publicz­ nych i komercyjnych, w publikatorach centralnych i regionalnych regular­ nie pojawiały się dwie typowe rekla­ my społeczno-gospodarcze związane z funduszami europejskimi. Zapamię­ tałem szczególnie jedną z nich, która nosiła tytuł „Z funduszy UE korzys­­tają też rodziny”. Spot reklamowy Mazowieckiej Jed­ nostki Wdrażania Programów Unijnych emitowano w listopadzie 2010 roku na antenie TVP Warszawa. Ośmioletni bo­ hater opowiadał o korzyściach, jakie odniosła jego rodzina z programu dofi­ nansowania ze środków Europejskiego Funduszu Społecznego: Cześć! Jestem Krzyś, poznajcie moją rodzinę. Moja siostra Ania ma super koleżanki. Poznała je na zajęciach integracyjnych. A to mama i tata, dzięki pomocy z Unii będą prowadzić lekcje jazdy konnej i hipoterapii. Dziadek uczy się bezpłatnie obsługi komputera, chyba chce się popisać przed babcią. Cała moja rodzina skorzystała z Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki. A Twoja? – kończy Krzyś. Potem słyszymy głos spoza kadru: Kampania współfinansowana przez Unię Europejską w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego. Rezolutny malec mówi z przeko­ naniem o zyskach płynących z Pro­ gramu Operacyjnego Kapitał Ludzki 2007–2013. Kampania miała na celu zachęcenie mieszkańców wojewódz­ twa mazowieckiego do korzystania ze środków europejskich oraz budowanie pozytywnego wizerunku Unii Europej­ skiej. Nosiła nazwę „Człowiek – najlep­ sza inwestycja”. Emisja pierwszej reklamy zbiegła się w czasie z emitowanie innej, tym ra­ zem społecznej, choć gatunkowo ocie­ rającej się o typ reklamy gospodarczej:

już konkretnej recepty, co należy zrobić i jak reagować, by ten stan zmienić. Ko­ misja Europejska na poziomie możliwo­ ści zwykłych obywateli Unii doradza, by chociaż wysłuchać opowieści o proble­ mach i zgryzotach tych, którzy czują się wykluczeni społecznie. Mit unijnego dobrobytu w zetk­ nięciu w rzeczywistością także się kru­ szy. Wbrew powszechnej agitacji eu­ ropejskiej, największe unijne potęgi (Niemcy i Francja) są „ubogimi krew­ nymi” (w przeliczeniu PKB na głowę statystycznego mieszkańca) większości stanów USA, które są w epicentrum „finansowego i gospodarczego trzęsie­ nia ziemi” czy dotkniętej kilka lat temu katastrofą tsunami Japonii. W Unii Eu­ ropejskiej wzrasta bezrobocie i liczba ludzi bezdomnych i trwale wykluczo­ nych. Najlepszym dowodem na to jest powstanie opisywanej reklamy społecz­ nej „20% mniej, 20% wolniej”. Przy tej okazji jeszcze jedna uwa­ ga. Warto zaakcentować, w jaki sposób statystyczny Europejczyk – w oparciu o tę konkretną reklamę społeczną – ma zauważyć ubóstwo sąsiada i poczuć do niego empatię.

W dobie reklam człowiek wyłącza myślenie. Oto wszystko podane jest na tacy, w pięk­ nej polewie przeświadczenia, że obcujemy z rzeczami koniecznymi do tego, by „życie było piękniejsze”, „bardziej cool”, by żyło się lepiej…

Jak być szczęśliwym? Część II

Tomasz Wybranowski równoległa do niej intencja aksjologiczna podmiotu. Świadomość aksjologiczna i intencja aksjologiczna są to zatem dwa różne i rozdzielne rysy osobowości aksjologicznej człowieka. (...) Zauważmy też, że choć wartości samoistne pojmuje się tutaj jako istniejące niezależnie od istnienia jakichkolwiek istot rozumnych, to jednak ich obecność w świecie zjawisk przyrody pojawia się tylko przez to, że wywierają one pewien wpływ na działanie istot rozumnych. Teraz trzeba przypomnieć sobie zdanie profesora Elzenberga: „War­ tością samoistną jest wszystko to, co jest takie, jakie powinno być”. Wypada i trzeba zadać pytanie:

Co jest wartością/ wartościami samoistnymi dla Polaków? Wartość użytkowa czy konkret mate­ rialistyczny stają się ideami dominu­ jącymi nad wartościami samoistnymi. Można trawestować do woli słowa Ka­ rola Marksa, mówiąc, że „potrzeba bądź pragnienie określa świadomość”. W co­ dziennym pospiechu i życiowej szarości przeważają kwestie „bytowania” związa­ ne z fizyczną naturą człowieka. Niemniej jednak to ogół tych samych wartości samoistnych, które pojawiły się w przy­ rodzie dzięki człowiekowi, profesor El­ zenberg nazywa „kulturą”. Na drugiej szali znajdziemy „barbarzyństwo”, czyli prymat wartości użytkowych. W kategoriach „duch i jego pry­ mat (kultura)” oraz „blichtr doczes­ ności i jej dobra (barbarzyństwo)” możemy rozpatrywać obie reklamy społeczne. Ich adresatami są obywa­ tele Unii Europejskiej, w tym przypad­ ku Polacy. Pierwsza odwołuje się do wyobraźni odbiorców spragnionych (i oczekujących!) kolejnych epiku­ rejskich bodźców. Unia Europejska dba o swoich obywateli, obdarowując ich funduszami na szkolenia i kur­ sy. Pamiętając o reklamie dotykającej problemu wykluczenia społecznego i ubóstwa („20% mniej, 20% wolniej”) dostrzegamy pewną nadinterpretację (być może nawet przekłamanie) hasła „Unia Europejska solidarna i wielka”. Na portalu SolidarnaPomoc.pl może­ my przeczytać: Unia chce, aby (…) każdy obywatel Unii miał umożliwiony rozwój społeczny. Unia bowiem dąży do tego,

Wszystko to ma sprawić, że obywatele państw członkowskich będą równi. W reklamie „Z Funduszy Europej­ skich korzysta…” stykamy się z prze­ kazem uniwersalnym. Ta sama rekla­ ma mogła zostać wyemitowana także w Czechach, na Węgrzech czy Mal­ cie. Czytelne przesłanie, o którym wie nawet dziecko (Krzyś), głosi, że Unia Europejska dba o zrównoważony roz­ wój swoich obywateli. Mit „Unia dba i wspiera” dotyczy absolutnie wszyst­ kich obywateli, bez względu na wiek, wykształcenie i pozycję społeczną. W praktyce wyglądało to zupeł­ nie inaczej. Program Operacyjny Ka­ pitał Ludzki w roku 2010 adresowany był do konkretnych grup społecznych. Aby otrzymać upragnione fundusze, by „zaimponować babci” czy „prowadzić lekcje jazdy konnej i hipoterapii”, trze­ ba było spełnić określone szczegółowo kryteria. W roku 2010 16 województw w Polsce miało na dofinansowanie inicjatyw biznesowych 460 milionów w ramach Programu Operacyjnego Ka­ pitał Ludzki. Oto szczegóły, które ze­ brałem w oparciu o publikacje portalu GazetaPrawna.pl, „Dotacje na własny biznes dla osób zwalnianych i kobiet”: Jak wskazuje Ministerstwo Rozwoju Regionalnego, grupami, które będą traktowane preferencyjnie przez firmy pośredniczące w wypłacaniu unijnych grantów, będą w 2010 roku: kobiety wracające na rynek pracy po przerwie związanej z urodzeniem i wychowaniem dzieci, osoby, które straciły pracę z przyczyn nie dotyczących pracownika, osoby poniżej 25 i powyżej 45 roku życia oraz niepełnosprawni. Tak zdecydował Komitet Monitorujący Program Operacyjny Kapitał Ludzki, a zatwierdzić to jeszcze muszą zarządy wszystkich województw. Reklama stara się utrwalić w świa­ domości statystycznego Europejczyka pogląd, że każdy z obywateli Unii mo­ że stać się beneficjentem rzeczonego programu. Cytując Andrzeja Pankallę i Zygfryda Klausa, ocieramy się o esen­ cję iluzji, która nas uspokaja i pozwala „śnić sny na jawie” (to z kolei słowa Jana Kasprowicza). W kategoriach społecz­ nych i mitotwórczych opisywana re­ klama wkomponowuje się znakomicie w terapeutyczne funkcje mitu: nadaje cel i znaczenie działaniom ludzkim oraz zbiorowości, spełnia potrzebę całościowego i sensownego obrazu świata, dostarcza systemu wartości.

kiem wartości ujemnej – oznacza wtedy zmyślenie, nieprawdę, kłamstwo, fałsz. Z drugiej strony mit może w danej zbiorowości wyzwalać idee najświętsze: „wartości dodatniej – oznacza wtedy [mit] żywą siłę, prawdę, świętość”. Jak jednak pogodzić „święty aspekt” mi­ tu z takimi wyznacznikami jak siła, prawda czy wolność, kiedy zdajemy sobie sprawę, że współczesne media (a więc nośnik reklamy) produkują na swój sposób nową jakość, a mianowicie kłamstwo, które się za kłamstwo podaje, licząc jednak na to, że zostanie uznane za prawdę? Jak dowodzi w swoim artykule Mi­ chał Kozłowski, rola widza (odbiorcy reklamy) jest jasno zdefiniowana: jest (…) w sytuacji uwodzonej kochanki, która, choć nie wierzy swemu uwodzicielowi, to patrząc mu w oczy, szepce: „Jak ty pięknie kłamiesz”. W XXI wieku musimy zdać sobie sprawę, że prawdziwość (nie prawda – jako absolut nieuchwytny, podobnie jak byt – przyp. T.W.) przekazu me­ dialnego niestety nie ma zbyt wiele wspólnego z prawdą logiczną, gdzie wniosek wynika logicznie z przesła­ nek (tak zwane wnioskowanie de­ dukcyjne). Zamiast zdań poukłada­ nych w sensy logiczne, w przekazach reklamowych większą rolę odgrywa psychologizm, manipulacja i presja. Europejczycy chcą czuć się „zjed­ noczeni i silni”, bowiem „wspierani” przez instytucje Unii Europejskiej. W dobie kryzysów społecznych, za­ paści finansów publicznych większo­ ści krajów Unii i neoliberalnej wizji „państwa bez państwa” (administro­ wać i nie przeszkadzać wolnemu ryn­ kowi), potrzebują coraz to nowych mitów, by poczuć się zbiorowością w kontekście bezpieczeństwa i cywi­ lizacyjnej przynależności oraz by na nowo wykreować swoją świadomość, ale i sumienie, choćby zakłamane. By nie być samotnym i zagubio­ nym w sieciach egzystencjalnych wąt­ pliwości, podążamy za ideą, iluminacją, błyskiem, który ogrzeje nas ciepłem nam podobnych (w tym znaczeniu po­ dobny nie oznacza Obcy). Mitologizu­ jemy nasze życie. Mit jest obecny w nas i krąży wokół nas, o czym świadczy władza mediów z wszechobecną re­ klamą i jej wielkim oddziaływaniem na życie jednostki i grup. Doświadcza­ my przemocy symbolicznej stosowa­ nej przez „urabiaczy opinii publicznej”.

Europa „solidarna” i „pełna dobrobytu? Celem unijnego projektu ma być stwo­ rzenie ponadeuropejskiego „superpań­ stwa”, które byłoby spójne, solidarne i po­ zbawione wewnętrznych i zewnętrznych napięć i zadrażnień. „Europa solidar­ na” to kolejny mit, w który chcą wierzyć wszyscy. Zapatrzeni w ów mit, zapomi­ nany o tym, że poszczególnym człon­ kom Unii Europejskiej przyświecają inne cele (Francja i kwestia faworyzowania i „europeizacji” państw Afryki Północ­ nej, Niemcy i dyskusje o „niemieckim bezpieczeństwie energetycznym osi Mos­ kwa – Berlin” z pominięciem Polski, czy niejednomyślność krajów UE w sprawie konfliktów na Bałkanach, uznania Koso­ wa czy wizji przyszłości Ukrainy i Turcji w łonie Europy lub poza nią). Niezgodność interesów sprawia, że Unia Europejska jest postrzegana przez resztę świata jako sztuczny organizm. Prezydent Stanów Zjednoczonych czy władze komunistycznych Chin nie da­ rzą estymą władz Unii Europejskiej. „Swoje sprawy” załatwiają lub oma­ wiają z poszczególnymi szefami rządów czy ministrami spraw zagranicznych. Warto przytoczyć przy tej okazji słowa angielskiego filozofa Rogera Scrutona, który w swojej książce Zachód i cała reszta. Globalizacja a zagrożenie terrorystyczne trafnie przewidział: Unia Europejska zawsze była używana instrumentalnie przez jedne państwa jako maszyna do forsowania własnych interesów i osiągania przewagi nad innymi państwami, uznawanymi za rywali. Z jednej strony „urabiacze opinii publicznej”, cytując Piotra Żuka, prze­ konują nas, że Unia Europejska jest so­ lidarna, sprawiedliwa, pełna dobrobytu i dbałości o każdego obywatela, a z dru­ giej strony każą się nam pochylać nad ludźmi wykluczonymi. Ten oto zgrzyt­ liwy i wstydliwy dysonans zwraca nam uwagę, że pomimo tego, iż Unia Europej­ ska jest jednym z najbogatszych rejonów na świecie, to aż 17% Europejczyków ma ograniczone dochody. Środki do życia tych osób są tak dramatycznie niewielkie, że nie mogą oni zaspokoić podstawowych potrzeb życiowych i zmuszeni są oddać się na łaskę (bądź nie) ośrodków opieki społecznej i placówek wolontariatu. Nad Wisłą ten wskaźnik przekracza nieznacznie 20%. Zawołanie kampanii „Dostrzegaj, reaguj” zwraca uwagę na problem ubóstwa, ale niestety nie daje

Reklama nie odnosi się do takich hu­ manistycznych skarbów europejskiego ducha jak tolerancja, wspominana so­ lidarność, braterstwo i chrześcijańska miłość bliźniego. Augustiańska zasada „Kochaj i rób, co chcesz” nie ma sen­ su w świetle „nowoczesnego oglądu świata” przez autorów wspomnianej reklamy. Zło i niedolę, wykluczenie i ubóstwo bliźniego Europejczyk mo­ że dostrzec za pomocą wyobrażenia mniejszej przekątnej swojego telewizo­ ra, wolniejszego auta i mniejszego apar­ tamentu… Przez pryzmat dobrobytu i galopującej konsumpcji współczesny Europejczyk może dostrzec fatalne po­ łożenie swojego sąsiada, który staje się coraz bardziej anonimowy. Ruguje się z przestrzeni publicznej, często określa­ jąc językiem religijnej (sic!) nienawiści przesłanie Ewangelii i doktorów Koś­ cioła. Rozwinę tutaj słowa św. Augu­ styna „Kochaj i rób, co chcesz”. Św. Augustyn, jeden z doktorów Kościoła, autor słynnych „Rozmyślań”, analizował także „Hymn do miłości” św. Pawła z Tarsu. Augustyn uważał, że miłość, także do bliźniego, należy traktować jako nakaz i powinność. Dla Augustyna szczęśliwe i bezpieczne jest życie właśnie w miłości, bo „jeśli ko­ chasz, to nie dopuścisz do tego, by stała się krzywda drugiemu człowiekowi”.

Zamiast epilogu Unia Europejska, pomimo zapewnień o bezpieczeństwie i „lepszej przyszłości wszystkich narodów Europy pod sztan­ darem gwiazd dwunastu”, bardzo często musi zwykłych i szarych obywateli pro­ sić o pomoc dla najuboższych. Oto po obejrzeniu dwóch cytowanych reklam społecznych potencjalny widz odczuwa rozdarcie, pewien rodzaj społecznej schizofrenii. Dwie reklamy, wspólna idea przynależności do tej samej for­ macji instytucjonalnej, ale dwa różne obrazy tego samego społeczeństwa. Co teraz z przekazem reklamowym i mitem codziennym, tworzonym na naszych oczach? Przecież to bohater re­ klamowy utożsamia i wyraża pragnienia statystycznego widza (w tym przypadku obywatela Unii Europejskiej). Wyrażo­ ne pragnienie (korzystanie ze środków przeznaczonych na szkolenia i rozwój zawodowy) staje się autentyczne w spo­ sób wiarygodny, a jednocześnie własny, indywidualny i bardzo łatwy do zrea­ lizowania, choć znacznie lepiej brzmi wyrażenie „do zaspokojenia”. Wystarczy tylko stać się beneficjentem projektu, aby sugestia stała się rzeczywistością. Potencjalny odbiorca reklamy identy­ fikuje się z jej bohaterem. W przypadku drugiej reklamy sprawa się komplikuje. Nie mamy po­ danej recepty, „co zrobić, by było le­ piej”. Społeczeństwo Unii Europejskiej jawi nam się jako twór niejednorodny. Oto nad głowami widzów tej reklamy na Starym Kontynencie krąży widmo Orwellowskiego folwarku. Oto mimo zapewnień i głoszenia haseł o rów­ nych szansach, bezpieczeństwie i po­ szanowaniu każdego obywatela, żyją w Unii Europejskiej równi i równiejsi, czyli „syci i głodni”. Mit pryska i staje się hamletycznym pytaniem o ontologicz­ ny wymiar naszej „bezpiecznej czaso­ przestrzeni”. Ubodzy i bezdomni mają w sobie więcej człowieczeństwa i bez­ interesownej miłości dla bliźniego, niż tak zwane autorytety, o czym przekonuje cykl czterech fotografii, które nazwali­ śmy „Historia pewnej centówki”. K


SIERPIEŃ 2017 · KURIER WNET

7

WIAR A·NA·ZIELONE J·W YSPIE

Kiedy docieramy około 5:30 rano do podnóża góry, mijamy pierwsze osoby, które właś­ nie zakończyły dzisiejsze pielgrzymowanie. Należą do wąskiego kręgu pielgrzymów, dla których w dobrym tonie jest witać wschód słońca na szczycie Croagh Patrick. Wyruszyli zaraz po północy, w całkowitej ciemności. W deszczu pokonali ponad 700 metrów wyso­ kości kamienistą, stromą ścieżką.

Croagh Patrick Pielgrzymowanie po irlandzku

K

iedy tylko świt rozlał się na okolicę, w drogę ruszyły znacznie liczniejsze grupy pielgrzymów. Tak dzieje się od ponad piętnastu wieków. W ostat­ nią niedzielę lipca (tzw. Reek Sun­ day) tłumy Irlandczyków biorą udział w pielgrzymce na górę Croagh Patrick hrabstwie Mayo na zachodzie Irlandii. W ten sposób czczona jest pamięć św. Patryka, misjonarza, który w V wieku schrystianizował Zieloną Wyspę. Jak głosi legenda, spędził on na szczycie tej góry, poszcząc i modląc się, 40 dni i no­ cy. Kiedy zaś schodził w dół, zrzucił ze stoku dzwon, co miało skutkować wy­ pędzeniem z Irlandii węży oraz legen­ darnej bogini ciemnych mocy, Corry.

Trudno się oprzeć tej legendzie, bo w istocie dzwon zwany „Czarnym” od niepamiętnych czasów przechowywany był kaplicy na szczycie góry (obecnie znajduje się w muzeum Narodowym w Dublinie). Najstarsze zapiski o jego istnieniu pochodzą z 1098 roku. Na­ ukowcy jednak wskazują na VII wiek jako datę powstania dzwonu, czyli ok. 250 lat po misyjnym działaniu św. Pa­ tryka. A co do węży, to nigdy nie były one częścią fauny wyspy.

„Prawda i dobro” – św. Patryk nawraca Hibernię Według historyków, opowieści o po­ wiązaniach św. Patryka z tą górą mia­ ły wykorzenić pogańskie kulty, któ­ re kwitły tu przed przybyciem misji chrześcijańskich. Jeśli więc misjo­ narz Patryk zawitał na szczyt świętej już wówczas góry, to tylko po to, aby

Tomasz Szustek, Foto: Tomasz Bereska i Tomasz Szustek, współpraca techniczna: Katarzyna Sudak przejąć i schrystianizować dawne prak­ tyki i włączyć je w nową religię, którą gorliwie zaszczepiał na wyspie. Takie zabiegi były charakterystyczne dla jego misji. Nie używał on przemocy w ru­ gowaniu starych wierzeń. Rozumiał pogańską, celtycką przeszłość wyspy, umiejętnie przemieniał charakter kultu na chrześcijański. Wizerunki i atrybuty dawnych bogów zastępował krzyżem. Również i w tym przypadku św. Pat­ ryk odniósł sukces. Sakralny charakter góry został utrzymany, a praktyki kulto­ we, więc i pielgrzymka, odbywają się już pod sztandarami wyznawców Chrystusa. Moc legendy i wiary jest silniejsza niż naukowe fakty. Co roku potwier­ dzają to liczne rzesze pielgrzymów. Dla

należy okrążać po wielokroć, odma­ wiając ustalone modlitwy. Początek pielgrzymki wyznacza figura św. Pa­ tryka, która nie jest oficjalną stacją, ale tradycyjnie przyjęło się rozpoczy­ nać pielgrzymkę od modlitwy w tym miejscu. Dotarcie chociażby do figury Świętego jest także celem wielu osób, które z różnych przyczyn nie są w stanie samodzielnie wspiąć się na sam szczyt.

Szukać Boga przez ujarzmienie słabości… Jak to na pielgrzymkach, każdy pątnik odbywa podróż w sobie tylko znanej, własnej intencji. Niektórzy pielgrzymi w ramach pokuty lub umartwienia, jak nakazuje dawna tradycja, wchodzą na szczyt boso. Choć góra ma tylko 762 m n.p.m., to podejście bez obuwia jest wyjątkowo trudne i bolesne. Ostro­ krawędziste kamienie i śliskie błoto sprawiają, że wędrówka na bosaka jest umartwieniem w średniowiecznym sty­ lu. Niektórzy mężczyźni, aby pogłębić umartwienie, wędrują nie tylko boso, ale i z odkrytym torsem. Nasza ostatnia pielgrzymka, po­ dobnie jak ubiegłoroczne, napiętno­ wana była wyjątkowo kiepską pogodą. Silny wiatr i padający deszcz pogłębia­ ły trud pielgrzymów. Przez cały dzień mgła ograniczała widoczność i ani razu nie odsłoniła widoku majestatyczne­ go Croagh Patrick w pełnej krasie. Na

Różne kierunki. Jeden cel.

Bezpieczeństwo

Dywersyfikacja kierunków dostaw gazu to stabilność i bezpieczeństwo kraju. Działania takie jak projekt Korytarza Norweskiego i zwiększanie mocy terminala LNG w Świnoujściu podnoszą polską niezależność energetyczną. Intensyfikacja pozyskiwania zasobów krajowych i zagranicznych, handel na rynkach światowych oraz wspieranie przez PGNiG innowacyjnych rozwiązań, odpowiadających na najpilniejsze wyzwania polskiej energetyki to nie tylko rozwój firmy, ale przede wszystkim pobudzenie rodzimej gospodarki.

Okładka książki autora

szczycie widoczność nie przekraczała 10–15 metrów. Odnotowano kilkadzie­ siąt drobnych urazów i jeden poważ­ niejszy wypadek. Na najtrudniejszym

modlitwy. Potem pozostało już zej­ ście w dół, równie trudne, jak droga ku szczytowi. Gdy lipcowa pielgrzymka wypad­ nie w pogodny dzień, widoki pod­ czas wspinaczki nierzadko zapiera­ ją dech w piersiach. Bo oto z jednej strony szafirowy ocean z licznymi przybrzeżnymi wysepkami, a z dru­ giej – mroczne szczyty gór Mweelrea i wgórz Sheeffry. Wśród pielgrzymów wędrujących śladami św. Patryka na Croagh Patrick można spotkać przedstawicieli całego irlandzkiego społeczeństwa. Są wśród nich elity, a także mrowie zwykłych obywateli; lekarze i farmerzy, kobiety i mężczyźni, dzieci i starcy, religijni mistycy i niedzielni turyści. Postano­ wiliśmy uwiecznić tę różnorodność na fotografiach. Oto rezultaty. K

R E K L A M A

Niektórzy pielgrzymi w ramach pokuty lub umartwienia, jak nakazuje dawna tradycja, wchodzą na szczyt boso. Choć góra ma tylko 762 m n.p.m., to podejście bez obuwia jest wyjątkowo trudne i bolesne. tych, którzy chcą uzyskać odpust zu­ pełny (darowanie kar w czyśćcu) przy­ gotowanych jest kilka stacji, m.in. ka­ mienny kopiec w połowie drogi, które

odcinku tuż przed szczytem upadła i doznała znacznych obrażeń kończyn kobieta w średnim wieku. Podjęto pró­ bę transportu poszkodowanej śmigłow­ cem, który jednak ze względu na złą widoczność nie mógł wylądować i za­ brać rannej. Obecne na stokach patrole Zakonu Maltańskiego i Mountain Rescue (ir­ landzki odpowiednik GOPR) spraw­ nie reagowały na wszelkie zagrożenia zdrowia pielgrzymów. Poszkodowane osoby zostały szybko przetransporto­ wane na noszach do najbliższej drogi u podnóża góry i zabrane do szpitala ambulansami. Szczęśliwcy, którym udało się do­ trzeć na wietrzny szczyt, brali udział w mszach św. odprawianych co pół go­ dziny. Chętni na odpust zupełny okrą­ żali kaplicę piętnaście razy, recytując

pgnig.pl


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2017

8

Co dzieje się na terenie Stoczni Szczecińskiej i Stoczni Gryfia? W stoczni Gryfia jak działo się przed­ tem, tak dzieje się i teraz. Co praw­ da, po restrukturyzacji, połączeniu ze stocznią remontową w Świnoujściu, mają pracę i remonty przeprowadzają. Przy czym, według ostatnich informa­ cji, osób pracujących fizycznie jest 250, a ogólnie stocznia zatrudnia ponad 400. Jeśli chodzi o tereny akcjonariatu Porty Holding Stoczni Szczecińskiej, to oprócz zamiatania na pochylni i jej odkurzania nic się nie dzieje, bo przed przystąpieniem do odnowienia dawnej infrastruktury jest prowadzona inwen­ taryzacja szkód pozostałych po 2002 roku i po Stoczni Nowej. Szczeciński Park Przemysłowy, który teraz zarządza majątkiem w imieniu Skarbu Państwa, hale podnajmuje różnym spółeczkom czy osobom fizycznym. Ogólnie wszyst­ kie spółki zatrudniają około 1600 osób. Powiedział Pan: tereny akcjonariatu Porty Holding. Dlaczego Pan tak powiedział? Bo te tereny są nadal własnością akcjo­ nariuszy Stoczni Szczecińskiej Porta Holding SA. W różnych wywiadach, w różnych informacjach nie podaje się, kto naprawdę jest właścicielem tych te­ renów. Procedura upadłości z 2002 r. nie została zakończona i akcjonariu­ sze nadal są prawnymi właścicielami terenu. Ostatnio prezes Krzysztof Pio­ trowski mówił o tym jednoznacznie w wywiadzie w regionalnej telewizji w Szczecinie. Przecież Stocznia Szczecińska Nowa za złotówkę odkupiła wszystko, co należało do Porty Holding. To nie stocznia Nowa odkupiła, tyl­ ko Skarb Państwa. Ówczesny minister kupił za złotówkę jedną z córek Porty Holding, ASS, która zajmowała się pia­ skowaniem, malowaniem itd. I ówczes­ ny zarząd tej spółki z prezesem panem Stachurą zamienili ASS na stocznię No­ wą. Skarb państwa kupił za złotówkę córkę Porty Holding. To się odbyło ze złamaniem wszel­ kich procedur statutowych spółki Porty Holding. Bo żeby sprzedać jakąś część majątku Porty Holding, trzeba mieć zgodę właściciela, jakim jest Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy, a to się odbyło z pominięciem tego i ówcześ­ nie rządzący wiedzieli o tym, bo żeśmy o tym informowali, odbyłem rozmowy, wszystko było prowadzone w Warsza­ wie. Dzisiaj ze zdumieniem przyjmuję informację, że w Szczecińskim Parku Przemysłowym jakby zapomnieli, kto jest rzeczywistym właścicielem. Dlaczego wszyscy zapomnieli? Dokumenty się spaliły, nikt o niczym nie wie i tylko Pan posiada taką wiedzę? Wszystkie zarządy czy osoby prawne wiedzą o tym. Tyle, że z toczących się postępowań i zaskarżeń po prostu żad­ ne nie zostało jeszcze rozstrzygnięte. Według mnie prawda musi w końcu zaistnieć, a kłamstwem nie wolno się podpierać i budować czegoś nowego. Właściciele, akcjonariusze powinni wrócić do swoich praw. Po drugie każ­ dy z rządzących wie, że zarząd Porty Holding w upadłości podjął się tzw. prowadzenia rewitalizacji przemysłu stoczniowego, a szczególnie Stoczni Szczecińskiej Porta Holding SA. Na dzień dzisiejszy jakoś nic o tym nie słychać. Nie umiem powiedzieć, dla­ czego te fakty się przemilcza. Cieszy mnie, że Krzysztof Piotrowski, obecny radny miasta Szczecina, tego tematu nie zapomniał i o nim przypomina. To jest jedyna droga do uratowania przemysłu stoczniowego w Szczecinie – tzw. re­ witalizacja Stoczni Porta Holding SA. Powiedział Pan: akcjonariusze. Kim byli akcjonariusze? Sto procent zatrudnionych w stocz­ ni pracowników i osoby prawne z ze­ wnątrz. Pracownicy mieli 25% udzia­ łów, zarząd Porty miał dwa razy po 5% i resztę inne podmioty. Powstała Stocznia Nowa, własność Skarbu Państwa. Co tam się działo? Do tej stoczni płynęły olbrzymie pieniądze. Stocznia szczecińska Nowa powstała na bazie, jak wspomniałem, tej córki ASS. A ja wtedy już mówiłem, że ją powołano na okres przejściowy, żeby ukryć przestępstwa, które zdarzyły się w 2002 roku. I nie kto inny, jak ów­ czesny minister gospodarki, później wiceminister skarbu Jacek Piechota, cały ten układ SLD, który wtedy rządził, wpadli na pomysł występowania do Unii Europejskiej o wsparcie finanso­ we na tzw. restrukturyzację przemysłu okrętowego w Polsce. No i otrzymali 5,5

HISTORIA·GOSPODARCZ A·III RP miliarda. To nie jest mało, bo nie tylko ja, ale wszyscy znający się na budowie stoczni wiedzą, że to wystarczyłoby do wybudowania stoczni na łące, od ze­ ra. A stocznia Nowa, wchodząc w cały układ, miała za sobą całą infrastruktu­ rę, pracowników, całą inżynierię, biu­ ro projektowe, konstrukcyjne. Miała wszystko. Ten zarząd, który oskarżono o defraudacje, to wszystko mógł prowa­ dzić. Ale im chodziło tylko o to, żeby te pieniądze skasować. Kto skasował te pieniądze? Ówczesny rząd. Te pieniądze można znaleźć w tzw. spółce powołanej przez skarb państwa – Korporacji Polskie Stocznie. Jedną z jej zadań była re­ strukturyzacja stoczni w Szczecinie, Gdyni i Gdańsku. Są na to dokumen­ ty, wszyscy rządzący o tym wiedzą, ale jakoś na dzień dzisiejszy – zdumiewa

się o tym nie mówi. Dlatego zaczynam się zastanawiać, dokąd zmierza polityka obecnie rządzących. Może jest tak: tyle umów zostało w międzyczasie zawartych, tylu właścicieli zmieniły tereny Stoczni Szczecińskiej, że nie można wrócić do stanu pierwotnego, bo każdy kolejny kupiec nabywał w dobrej wierze i nie musi nic zwracać. Tak może być, jeżeli nie ma się wiedzy na ten temat, ale jeżeli ktoś wie, a ku­ puje, to staje się współodpowiedzialny. Żaden z nabywców nie może dzisiaj powiedzieć, że nie wiedział. Bo i ja, i zarząd, także pan Piotrowski, wszel­ kie te sprawy przekazaliśmy. Istnieje dokumentacja planu ratowania prze­ mysłu okrętowego. Druga rzecz, to jeżeli chce się coś odrestaurować, a wie się, że zostało

To nie jest żaden ruch w kierunku rewi­ talizacji i odbudowy przemysłu stocz­ niowego w Szczecinie. To są pozorowane ruchy, ja to oceniam jako PR, myślę, że koledzy ministrowie i posłowie wiedzą, o czym mówię. Rewitalizacja przemysłu stoczniowego w Szczecinie miała pole­ gać na przywróceniu układu z 2002 r., to znaczy miała być prowadzona przez Portę Holding SA. To wszystko było uzgodnione, w tym kierunku miało to iść po uzyskaniu przez nich mandatów posłów i ministrów. Dla mnie jest zdumiewające, że można tak szybko zapomnieć, co się obiecuje – bo społeczeństwo i tak tego nie będzie pamiętało. Dowodem, że to nie jest ten kierunek, było to, że jak na terenie stoczni postawiono „Biedron­ kę” – a wtedy była kampania wybor­ cza – to ci panowie szumnie do kamer zgłaszali pretensje, że jak można na

zarząd i rada nadzorcza podali się do dymisji, akcjonariusze wybrali radę nadzorczą, ta powołała zarząd. Ja trafi­ łem akurat do Rady Nadzorczej Porty Holding SA, Krzysztof Piotrowski zo­ stał powołany na prezesa Zarządu Porty Holding SA i powołał swoich zastępców, których Rada zatwierdziła. I złożyliśmy wniosek o unieważnienie upadłości 12 lipca 2002 roku i uznanie tej upadłości za naruszenie statutu spółki oraz usta­ wy, gdyż zarząd spółki złamał statut, nie miał legitymacji do wystąpienia o upad­ łość, bo wszelkie wnioski musi zatwier­ dzać walne zgromadzenie akcjonariuszy. Jak długo Pan pracował w Stoczni Szczecińskiej? Zacząłem pracować za kadencji jeszcze towarzysza Edwarda Gierka, w 1979 r. Strajk ‘80 roku przebyłem w stocz­ ni, zresztą jak każdy stoczniowiec, który

Akcjonariusze Stoczni Szczecińskiej zostali okradzeni!

Lech Wydrzyński, stoczniowiec, prezes Szczecińskiego Stowarzyszenia Obrony Stoczni i Przemysłu Okrętowego w Szczecinie opowiada Krzysztofowi Skowrońskiemu o tym, w jaki sposób doprowadzono do upadłości Stocznię Szczecińską, okradając jej akcjonariuszy, oraz o ich walce o odzyskanie Stoczni i jej rewitalizację. Szczeciński Park Przemysłowy, utworzony na 45-hektarowym terenie byłej Stoczni Szczecińskiej.

mnie to i boli – że zapomina się o tym. A nawet podpowiada mi się, żebym o tym zapomniał. O czym zapomniał? O tych 5,5 miliardach, które zniknęły, o Porcie Holding? O wszystkim. Zaczynając od postę­ powania w 2002 roku przez starania o rewitalizację, próby odzyskania włas­ ności przez akcjonariuszy, o tych pie­ niądzach. Że to już jest historia i my musimy budować swoje, nowe. Czy na Pomorzu Zachodnim jest układ polityczno-biznesowy, który wykracza poza normalność? Niewątpliwie taki układ funkcjonuje tu, w zachodniopomorskim. Ten układ doprowadził do tego, że w 2002 ro­ ku stocznia została doprowadzona do upadłości, fikcyjnej zresztą, niezgodnej z prawem, bo nie było żadnych pod­ staw ekonomicznych ani prawnych do

Nie było żadnych pod­ staw ekonomicznych ani prawnych do wystosowa­ nia wniosku o ogłoszeniu upadłości. To wynika z dokumentów, w któ­ rych posiadaniu jesteśmy i które były przekazywa­ ne do różnych instytucji rządowych. wystosowania wniosku o ogłoszeniu upadłości. To wynika z dokumentów, w których posiadaniu jesteśmy i które były przekazywane do różnych instytu­ cji rządowych i prokuratorskich. Od 2002 roku upłynęło15 lat. W międzyczasie rządziło SLD, Prawo i Sprawiedliwość, Platforma, teraz znów Prawo i Sprawiedliwość. I co? Liczyłem, że dobra zmiana przyniesie funkcjonowanie prawa i sprawiedli­ wości, ale zaczyna mnie niepokoić, że ministrowie, z którymi się spotykałem, odbierali ode mnie osobiście wszelkie dokumenty niezbędne, żeby uzyskać wiarygodne informacje i z nich sko­ rzystać – a mimo wcześniejszych za­ pewnień o rewitalizacji stoczni prze­ mysłu okrętowego, na dzień dzisiejszy

to nabyte niezgodnie z prawem, to chyba ma się świadomość, że trzeba będzie stracić to, co się włożyło. A po trzecie – ten majątek od samego po­ czątku, od upadłości, cały czas należy do podatnika. A może Szczeciński Park Przemysłowy, a wcześniej Silesia, która zarządzała tym majątkiem, też wzięli pieniądze europejskie na to, żeby coś z nim zrobić? Z kolei Europa zapłaciła za likwidację i gdyby się z niej wycofać, trzeba by zwrócić pieniądze europejskie. Nie ma tam takiego podwójnego czy potrójnego nelsona? Trafnie Pan to ocenił, ale nelson został założony nie przez Komisję Europej­ ską, tylko przez rządzących wszystkich kadencji do tej pory. To ministrowie zwrócili się o wyrażenie zgody na – pierwsze – restrukturyzację, później – drugie – likwidację stoczni na zasa­ dzie greckiej i w ramach tego Bruksela się zgodziła na to, że Polska nie będzie zwracać pieniędzy, które uzyskała na restrukturyzację. Niewykluczone, że w międzyczasie były pobierane jakieś następne sumy. Jest jednak minister gospodarki morskiej Gróbarczyk, który jest tutejszy; był posłem z zachodniopomorskiego. Czy on posiada taką wiedzę, jak Pan? Osobiście z Markiem Gróbarczykiem dużo godzin przesiedziałem podczas przygotowań do wyborów, rozmawia­ liśmy na ten temat, jeszcze jak był po­ słem do europarlamentu. Tak, że te wszystkie sprawy zna. Obiecał coś Panu w tych rozmowach? Mogę śmiało powiedzieć, że miałem przyobiecane, że temat rewitalizacji stoczni będzie ruszony. Zresztą nie tyl­ ko on o tym mówił, to we wszystkich mediach mówili ówcześni kandydaci na posłów, pan Zaremba i inni. Rewitalizacja jest. Stępka została położona, Gryfia ma budować promy na pochylniach stoczni szczecińskiej czy w Szczecińskim Parku Przemysłowym, czyli jest ruch w kierunku budowy statków, w kierunku rewitalizacji.

terenie stoczni budować „Biedronkę”. Ale jak naprzeciwko pochylni Wulkan wybudowano, też na terenie stoczni, hotel o nazwie „Wulkan”, to jakoś ci­ cho było. Bo to z tego układu. To jest wszystko układ zachodniopomorski, który został opisany „W Sieci” w lipcu. Układ musi mieć twarze, nazwiska. Akurat w tej chwili nie chciałbym mó­ wić o nazwiskach. Muszę wstrzymy­ wać się od pewnych oficjalnych osądów i wymieniania nazwisk. Dla mojego bezpieczeństwa. Jakie ma Pan prawo to wszystko mówić? Skąd Pan to wie? Dlaczego się tym interesuje? Legitymacje mam taką, że jestem ak­ cjonariuszem Porty Holding, to znaczy jestem jej współwłaścicielem, tych te­ renów itd. Po drugie jako stoczniowiec interesowałem się całą sprawą od 2002 roku i to pozwoliło mi dojść do wie­ dzy, której inni nie mają: w jaki spo­ sób i co załatwiano, informowano czy robiono, przygotowywano, jakie osoby brały w tym udział. Mogę powiedzieć oficjalnie, że Ja­ cek Piechota przygotował grupę związ­ kową, która mu pomogła w załatwie­ niu tej sprawy. To była Solidarnosć’80 Stoczni Szczecińskiej. Wszystko wyko­ nali, powołali komitet, na którego czele stanął śp. Marian Jurczyk. Wcześniej odbyła się jego lustracja i sąd lustracyj­ ny uznał go za agenta służb specjalnych o pseudonimie „Święty”. A w podzięko­ waniu za sprawę stoczni został sądow­ nie oczyszczony i mógł korzystać z tych przywilejów, które sąd lustracyjny mu odebrał, czyli że nie mógł funkcjono­ wać jako osoba publiczna. Był Pan też w Radzie Nadzorczej stoczni Porta Holding. Wiedząc, że stowarzyszenie jako osoba prawna nie może w świetle ustawy do­ chodzić wszelkich spraw naprawczych, zdecydowaliśmy się w rozmowie z za­ rządem, m.in. Krzysztofem Piotrow­ skim, w całym tym układzie, w którym żeśmy funkcjonowali, że nie będziemy występowali jako akcjonariusze, tylko jako zarząd Porty Holding. Doszliśmy do porozumienia z zarządem upadłej Porty Holding, na czele z panem Ma­ lewskim, zwołaliśmy walne zgromadze­ nie akcjonariuszy, na którym ówczesny

FOT. LECH RUSTECKI

pracował w Szczecinie i w Gdańsku, w Gdyni. Jestem też współzałożycie­ lem Solidarności. Ma Pan jakieś odznaczenie państwowe? Nie mam. Nie należę do osób, które się z piersią wypychają naprzód. Po dru­ gie, ta Solidarność z ‘80 roku nieprzy­ padkowo została podzielona na różne części. Do ‘89 roku działałem w grupie podziemnej stoczniowców. A później, po ‘89 roku, poczułem się obrażony umową, którą zawarł Wałęsa, a szcze­

Doświadczyłem w tzw. państwie demokratycz­ nym czegoś takiego, jak zakaz przyjęcia do pracy w Stoczni Nowej. A w sta­ nie wojennym z powro­ tem przyjmowano stocz­ niowców po 13 grudnia. gólnie tym jego listem do stoczni, do nas: że upoważniam Radziewicza, Ko­ mołowskiego i Milczanowskiego do zakładania Solidarności. Dlaczego? Nikt z zewnątrz nie miał prawa reko­ mendować i mówić mi, kto ma być przewodniczącym. Pan Komołowski nie był przewodniczącym stocznio­ wej Solidarności, tylko pan Zabłocki, człowiek, który jest obecnie w Szwe­ cji. Sprzeciwiłem się temu i stanąłem z boku, obserwując przez jakiś czas. No i wtedy się pojawiła organizacja pana Jurczyka, która cały ten układ okrągło­ stołowy zakwestionowała, a ja przysta­ łem do tej grupy Jurczyka, nie wiedząc o tym, że mamy do czynienia z TW. Czyli „Święty” i „Bolek”? Myślę, że pan Wałęsa, czyli „Bolek”, wiedział doskonale, kim jest Jur­ czyk. Oni nawzajem wiedzieli, kto jest kim. Dzisiaj śmiało mogę po­ wiedzieć, że strajki sierpnia ‘80 i to wszystko, to nie były zrywy robot­ ników. Jedynym niekontrolowanym strajkiem był ten w Gdańsku, który Wałęsa zamknął w ciągu trzech dni i dopiero interwencja Aliny Pieńkow­ skiej, Anny Walentynowicz i tej grupy

spowodowała, że nie został przerwa­ ny. To był jedyny strajk niekontrolo­ wany przez agenta. A wszystkie inne strajki sierpnia ‘80 były kontrolowane przez sekretarzy i ówczesne służby, zrobiono je, żeby wykasować Edwar­ da Gierka. Prawdopodobnie Moskwa kazała go wykasować. Na dowód mam parę oświadczeń; ostatnio znalazło się oświadczenie Ja­ nusza Brycha, ówczesnego pierwszego sekretarza komitetu wojewódzkiego tu, w Szczecinie. Janusz Brych w swoich notatkach pisze, że Komitet Central­ ny chciał wykluczyć Kazimierza Bar­ cikowskiego z partii za to, że ośmielił się podpisać Porozumienie Szczeciń­ skie nie tak, jak oni myśleli. Po drugie pisze o tym, że przed 20 lipca ‘80 roku wysoki rangą funkcjonariusz partyjny go poinformował, żeby był przygotowa­ ny, że 18 sierpnia w stoczni Warskiego rozpocznie się strajk. I przypominam też sobie, że ze szturmówkami latały osoby z młodzieżówki zetemesowskiej z wydziału. I ten sam układ przeszedł do III RP i potem zrobił to, co zrobił. Ten układ nie tylko przeszedł do III RP. Ja mówię, że ten układ stworzył III RP i dobrał sobie tak zwanych swoich. Dzisiaj mamy tego świadectwo, jak ci panowie funkcjonowali. Zastanawiam się dziś, czy nie byłem wykorzystywa­ ny do celów, które ktoś tam sobie za­ mierzył. Wtedy nie tylko ja zostałem oszukany, całe społeczeństwo, te 10 mi­ lionów. A dzień dzisiejszy pokazuje, że umiejętnie nad nami pracowano, rozpracowano. Ta III RP została nam jakby narzucona, to myślenie, że to jest to dobro, że mamy wolność… Ostatnio wpadło mi w ręce zdjęcie, które daje mi całkowity obraz rzeczy­ wistości umowy między Jaruzelskim a Wałęsą. Na zdjęciu stoi Wałęsa, ge­ nerał Kiszczak, Jaruzelski i różni inni. I Jaruzelski po tych wszystkich uzgod­ nieniach mówi do Wałęsy: to teraz, jak już zawarliśmy wszystkie porozumie­ nia, idźcie, powiedzcie narodowi, że mają wolność… Czy bardziej cierpiał Pan po ‘81 roku, czy po roku 2002, jak zamknięto Portę Holding? Po zamknięciu Porty Holding. Zde­ cydowanie, ponieważ po zamknięciu Stoczni Szczecińskiej Porty Holding doświadczyłem w tzw. państwie de­ mokratycznym czegoś takiego, jak zakaz przyjęcia do pracy w Stoczni Nowej. A w stanie wojennym z po­ wrotem przyjmowano stoczniowców po 13 grudnia. Więc teraz to podwójnie boli, bo w tamtym okresie ten przeciw­ nik nie zrobił czegoś takiego, że wyrzu­ cił wszystkich na bruk bez możliwości funkcjonowania, pracy, tylko po pro­ stu przyjął. Po drugie nie zlikwidował tego przedsiębiorstwa, które i budowało, i dawało dużo miejsc pracy dla miesz­ kańców Szczecina. A ci w 2002 ro­ ku – bez zmrużenia oka, bez żadne­ go zastanowienia nad tym, co będzie się działo z tymi pracownikami, jak to będzie, jakie to są koszty. Wszyst­ ko zlikwidowano. Reasumując, ten 2002 rok, po ogłoszeniu upadłości, dla mnie był trudniejszy niż ten po stanie wojennym. A czuł Pan może jakiś rodzaj dumy, kiedy Donald Trump mówił tu, w Warszawie, że Polacy są niezłomni i walczą o wolność – że to o Panu była mowa? Czy o mnie, trzeba byłoby się zapytać pana prezydenta. Ale mówiąc szczerze, po tych wypowiedziach pana prezy­ denta Trumpa poczułem się tak jak­ by… lżej, że jednak ktoś z zewnątrz, nie w Polsce, tylko z zewnątrz; przyjeżdża pan prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki i mówi o wartościach. I mówi o Bogu, mówi o duchu. To jest bardzo kojące i budujące. Nawet dla Pana, który mieszka w nieswoim mieszkaniu, walczy od wielu lat a to z komuną, a to o sprawiedliwość w III RP? Nawet. Moi koledzy, przeciwnicy, wro­ gowie, tzw. moi – zastanawiają się, jak to się stało, że on jeszcze mówi, myśli logicznie, funkcjonuje. To, że funkcjo­ nuję jeszcze normalnie, to tylko dzięki wierze w Boga. A po drugie ten duch, wiara w to, że prawda się obroni, praw­ da zwycięży – z wieku na wiek prze­ chodzący na Polaków – pozwoliły mi przetrwać i myślę, że dalej wytrzymam w dochodzeniu prawdy. Nie może być tak żeby ktoś mówił, że trzeba zapo­ mnieć o tym, co się stało. Trzeba mó­ wić o tym, że akcjonariusze zostali okradzeni! K


SIERPIEŃ 2017 · KURIER WNET

9

P O D RÓŻ·W N E T·S ŁOWA C J A

W międzyczasie upadały systemy, upadały mury, zmieniał się świat dookoła. Ja te zmiany było widać stąd, z Bratysławy? No najpierw to, co się działo w Polsce w roku 80. Było to bardzo widoczne i my, Polacy mieszkający w Czecho­ słowacji jeszcze wtedy, przeżywaliśmy to bardzo intensywnie i bardzo głębo­ ko. Wszystko – powstanie Solidarno­ ści, informacje o tym w prasie czeskiej i słowackiej, zupełnie nieprawdziwe z porównaniu z tym, co widzieliśmy, jadąc do Polski. Te ataki na wszystko, co się w Polsce działo, na Solidarność; negatywne publikacje o ludziach Soli­ darności. Do dzisiaj jeszcze mam taką książeczkę napisaną przez rosyjskich autorów i wydaną albo dystrybuowa­ ną na Słowacji. Do tej pory bulwersu­ je mnie to, co się tam pisało o Polsce. Potem przyszła zmiana, manife­ stacje w listopadzie ’89 roku. W Polsce nie mogłem, ale tutaj chodziłem na wszystkie manifestacje i byłem świad­ kiem wszystkiego. Ale jeszcze kilka lat przedtem była wielka demonstracja na Hvie­ zdoslavovom námesti, czyli na placu Hviezdoslava – pierwsza wielka ma­ nifestacja po roku ’45. Ludzie wierzą­ cy wystąpili w obronie swojej wiary i w obronie Kościoła. W hotelu mieścił się sztab policji, siedzieli tam też przed­ stawiciele komitetu centralnego partii, obserwując wszystko. Plac był zabarykadowany przez od­ działy policji. Tylko grupa 200–300 demonstrantów przedostała się i z za­ palonymi świeczkami demonstrowała w imię swojej wiary i praw Kościoła. Z samochodów polewano tych mod­ lących się ludzi wodą – był marzec, zimno – wciągano ich do samocho­ dów i tak dalej. To był pierwszy taki zryw ludno­ ści Słowacji w obronie praw człowie­ ka. A potem przyszedł rok ’89 i lawina ruszyła. Szkoda, że tak późno, bo Cze­ chosłowacja rzeczywiście jako jedno z ostatnich państw strefy wpływów so­ wieckich ruszyła do zrywu, ale z drugiej strony trzeba powiedzieć, że wszystko było chyba przygotowane. Słowacy nazywają to rewolucją, ja uważam, że był to przewrót. Prze­ wrót delikatny, opracowany, przygo­ towany. Oczywiście dysydenci, którzy brali w tym udział, o tym nie wiedzieli. Trzeba im oddać cały honor i cześć. Ale z perspektywy czasu i z tego, co widziałem, co się pojawiało w gaze­ tach, można było wyciągnąć wnioski, że wszystko było przygotowane przez komunistów, bo przejście z systemu komunistycznego do postkomuni­ stycznego odbyło się w sposób wyjąt­ kowo łagodny. Wspomniał Pan, że elementem jednoczącym Słowaków u schyłku komunizmu była wiara katolicka. Oczywiście zapytam o Jana Pawła II i podejście Słowaków do słowiańskiego papieża. Słowacy mówią o nim „nasz papież, słowacki papież”; stosunek do niego był pozytywny od samego początku. Ja w tym czasie przyjechałem na Słowację. To było 16 października, ja przyjecha­ łem 21 października 1978 roku i po­ myślałem sobie, że papież słowiański ewangelizuje świat, a moim zadaniem będzie ewangelizowanie rodziny, do której wszedłem. Przejdźmy teraz do roku 2017. Europa się laicyzuje. We Francji muzułmanie powoli zdobywają znaczenie polityczne. Jakie miejsce dla siebie widzi w tej sytuacji Słowacja? Czy nie niepokoi jej ten trend laicyzacji, bardzo widoczny na wszystkich poziomach Unii Europejskiej? Oczywiście, że ten trend jest bardzo niepokojący i Słowacy, tak jak Węgrzy czy Polacy, obawiają się tego wszystkie­ go, co jest teraz na Zachodzie. Słowacy,

stabilny rynek finansowy może urato­ wać walutę słowacką przed spekulacjami na giełdach w Londynie. Bo przecież, nie ukrywajmy, to małe państewko i kilku spekulantów na giełdzie w Londynie po­ trafi w ciągu jednego dnia spowodować, że kurs pieniądza będzie wzrastał albo będzie się obniżał. A wprowadzenie eu­ ro spowodowało stabilizację finansową w państwie słowackim. Nie spotkałem się z tym, żeby Sło­ wacy narzekali na wprowadzenie euro. Może dlatego, że zrobiono to w spo­ sób właściwy, przygotowując do tego społeczeństwo. Przez kilka miesięcy, chyba nawet przez rok ceny były sta­ bilne. W usługach nie udało się te­ go utrzymać, ale większość towarów w czasie okresu przejściowego miała takie ceny, jak przed wprowadzeniem euro. Dlatego też to przejście było bar­ dzo spokojne, a tej chwili każdy ze Słowaków cieszy się, że nie musi, ja­ dąc do Europy, wymieniać pieniędzy i tracić na kursach.

Nie ma lepszych relacji niż między narodami czeskim i słowackim

Rozmowa Aleksandra Wierzejskiego z Ryszardem Zwiewką – Polakiem mieszkającym od prawie czterdziestu lat w Bratysławie. Polacy i Węgrzy przyjęli wspólne stano­ wisko, jeśli chodzi o przyjmowanie imi­ grantów z Bliskiego Wschodu i Afryki. Grupa Wyszehradzka miała wspólnie występować w tej sprawie. Ale jednak w pewnym okresie czasu rząd polski zdecydował się nie przestrzegać po­ stanowień podjętych na spotkaniach Grupy Wyszehradzkiej. Wtedy Polska straciła w oczach Słowaków. To były ostatnie miesiące rządu Ewy Kopacz. Czy Słowacy widzą, że obecny rząd jest inny niż ten do 2015 roku? Słowacy wiedzą, że ten rząd jest inny, ale przekaz jest taki, że ten rząd jest zły, gorszy niż poprzedni. Wszystkie infor­ macje w mediach słowackich pocho­ dzą z Zachodu, a informacje mediów zachodnich są powtarzane za odpo­ wiednimi mediami z Polski, takimi jak TVN24 czy „Gazeta Wyborcza”. Media słowackie nie mają w Polsce własnych korespondentów? Nic o tym nie wiem, ale czytam blo­ gi niektórych Słowaków, a konkret­ nie pewnego Słowaka, który mieszka w Polsce, a on powtarza to, co usłyszy w TVN24, przeczyta w „Newseeku” i innych tego typu wydawnictwach czy mediach. Inne poglądy nie przebijają się do świadomości Słowaków. François Hollande powiedział: „wy macie wartości, a my mamy fundusze strukturalne”. Wydaje się, że ta myśl będzie obowiązywać za prezydentury pana Macrona. Czy Słowacy zdają sobie sprawę z tego, że jeżeli chce się otrzymywać fundusze europejskie, trzeba zrezygnować ze swoich wartości? Nie wiem, czy Słowacy zdają sobie z te­ go sprawę, ponieważ to twierdzenie pa­ na Hollande’a przeszło niezauważone w Słowacji. Może dlatego, że nie było pokazywane w telewizjach ani w innych mediach. Natomiast Słowacy o swoje wartości walczą, może nie w sposób bar­ dzo widzialny i ostentacyjny, ale ja twier­ dzę, że te wartości starają się utrzymać jak najdłużej i wydaje mi się, że w nie­ których przypadkach im się to udaje. Takim przykładem była moneta dwueurowa. Powstał konflikt o to, czy na szatach Cyryla i Metodego może być krzyż. Słowacy powołali się na przepisy, które mówią, że to słowacki bank decyduje o tym, co będzie na monecie, i Unia musiała ustąpić. Przejdźmy teraz do istoty słowackości. Słowacy 200 lat temu zdali sobie sprawę z tego, że są narodem odrębnym od Niemców, Austriaków i Węgrów. Może nie tyle zdali sobie sprawę, bo już dużo wcześniej mówili innym językiem niż niemiecki i węgierski, natomiast ten naród został zbudzony w XIX wie­ ku przez ludzi wykształconych, którzy zaczęli zauważać słowiańskość na tych terenach i wtedy zaczęto poszukiwać innych źródeł, świadczących o rozwoju tego narodu. Znaleziono bardzo dużo materia­ łów pisemnych, które dowodziły, że już bardzo dawno używano tu języka sta­ rosłowiańskiego. Przecież w IX wieku, kiedy św. Cyryl i św. Metody działali na tych terenach, język starosłowiań­ ski został uznany za jeden z języków liturgicznych Kościoła. Tak, że Słowacy mieli się na czym oprzeć. Tylko że potem 1000 lat te­ go małego narodu w środowisku

węgiersko-niemieckim spowodowało, że ten naród, czy poszczególni człon­ kowie tego narodu, żeby coś osiągnąć, musieli kontynuować naukę w obcych szkołach i emancypować się, zapomi­ nając często o swoich korzeniach, może nawet wstydząc się środowisk, z któ­ rych wyszli. Natomiast rzeczywiście w XIX wie­ ku Ludwik Stuhr zapoczątkował wiel­ kie przebudzenie narodu słowackiego. I dzięki temu w roku 1918 Słowacja nie miała wielkich trudności w tym, żeby razem z Czechami stworzyć własne państwo. Czy Słowacy byli robotnikami, chłopami, którzy powiedzieli wyższym warstwom społecznym, że albo zostaniecie Słowakami, albo wynocha, czy też była to raczej miejscowa inteligencja, która stwierdziła: jesteśmy stąd, a więc będziemy mówić po słowacku? Myślę o Węgrach, którzy przekonali się, że są Słowakami. Czy były takie przykłady? Na pewno były, ale nie potrafię podać konkretnych nazwisk. Natomiast to byli rzeczywiście Słowacy. Społeczeństwo wiejskie, które skorzystało z dostępu do informacji pochodzących od Słowaków rozsianych po całym świecie; mam na myśli Słowaków w Kanadzie, o Stefani­ ku, który został francuskim generałem. Tak, że mieli się na czym oprzeć; mieli podstawy, by żywić przekonanie, że część słowacka Czechosłowacji będzie równie cenna, jak ta czeska. Potem jednak Słowacy zawsze czuli się niezaspokojeni w swoich ambicjach. Dopiero rok ’89, którego byłem świadkiem, i to cywilizowa­ ne rozejście się narodów słowackie­ go i czeskiego spowodowało, że Sło­ wacy nareszcie zaczęli pracować na

FOT. MARTA OBŁUSKA

Jest Pan Polakiem. Jaka się Pan znalazł w tym pięknym mieście? Jestem Polakiem i jak mówi stare przy­ słowie, we wszystkim trzeba szukać kobiety. I tak właśnie było w moim przypadku. Poznałem na studiach obywatelkę Czechosłowacji i po kil­ ku latach znajomości, pisania listów, odwiedzin doszliśmy do wniosku, że należy zacząć wspólne życie. A gdzie je rozpocząć? Żona przekonała mnie, że najlepiej spróbować na Słowacji, w Bra­ tysławie. I dała mi dwa lata na to, żebym się zaaklimatyzował. Nie był to katego­ ryczny warunek, bo powiedziała, że je­ śli po tych dwóch latach będę się tu czuł obco, ona ze mną pojedzie do Polski. Z tych dwóch lat zrobiło się 39. Nigdzie tak długo nie mieszkałem w swoim ży­ ciu, jak właśnie w Bratysławie.

siebie i brać odpowiedzialność za to, co się w ich państwie dzieje. I nagle spostrzegli, że są zdolni do tego, żeby swoje państwo wyprowadzać na coraz wyższy poziom. W roku 1993, kiedy doszło do roz­ dzielenia, większość Słowaków i Cze­ chów była przeciwko temu. Dlatego nie przeprowadzono żadnego referendum; to była decyzja premierów czeskiego i słowackiego. Jednak dążenia Słowa­ ków były bardzo wyraźne, chociażby członka Parlamentu Europejskiego, pa­ na Mikolášika i wielu innych; te po­ trzeby narastały. W tej chwili nie ma tak dobrych stosunków między ludźmi w całej Europie, jak między narodem czeskim i słowackim. Jest to bezkon­ fliktowe współżycie, lepsze niż w cza­ sie federacji. Jednak na Słowacji doszło do wyprzedaży przemysłu, handlu, środków produkcji w obce ręce. Teraz już nie Czesi uciskają Słowaków, ale firmy międzynarodowe. I płaca na Słowacji jest niższa niż w sąsiednich – o rzut beretem – Austrii czy Węgrzech. Tak, to jest bolączka Słowacji. W tej chwili rząd Słowacji próbuje coś robić, podnieść chociaż minimalne wyna­ grodzenie za godzinę pracy, ponieważ rzeczywiście płace są niskie, a ceny wysokie. Ale otwartość granic po­ woduje, że większa część Słowaków może kupować za granicą – w Austrii czy w Polsce. Litwini, którzy mają euro, przyjeżdżają do Suwałk, robią zakupy i są zachwyceni, na ile ich stać. Słowacja również ma euro. Czym była motywowana ta decyzja? Słowacja jako mały kraj o słabej gospo­ darce doszła do wniosku, że jedynie

Pan mówił o zakupach w Wiedniu, bo do pewnego stopnia Austria jest naturalnym centrum grawitacji tego regionu. Coraz rzadziej jeździ się kupować do Wiednia. Ten trend był widoczny zaraz po otwarciu granic, po wejściu do stre­ fy Schengen. Ja i moja rodzina robimy zakupy w Austrii jedynie wtedy, kiedy jedziemy na lotnisko do Wiednia. Ale nie jeżdżę specjalnie, żeby kupować to­ war albo benzynę, albo też naftę, która jest troszeczkę tańsza niż na Słowacji. Co powinniśmy jako Polska zrobić, by kraje sąsiednie – Czechy, Słowacja – bardziej się kierowały w swoich dążeniach naszym wspólnym interesem? Żeby Słowacja uważała, że to będzie dla niej opłacalne? Nie jestem ekspertem w tych sprawach, ale chyba trzeba bardziej zbliżyć się do Słowaków i do Słowacji, spróbo­ wać lepiej ich zrozumieć. Chcę po­ wiedzieć jedno: Słowacy obawiają się dominacji Polski w naszym regionie i często znajdują na to dowody. Wiele spraw między na przykład Węgrami i Polską rozgrywa się ponad głowami Słowaków, a Słowacy są na to bardzo wrażliwi. Tak, że ja bym proponował, żeby wszystkie kroki w ramach Grupy Wyszehradzkiej, a szczególnie bilate­ ralnych stosunków polsko-węgierskich, podejmowano w taki sposób, żeby Sło­ wacja o tym wiedziała. Czy Słowacy są w stanie zrozumieć nasze poczucie zagrożenia ze strony Niemiec i Rosji, skoro uważają, że np. pani Angela to jest właśnie ta dobra? Polityka to jest wielki egoizm i nie na­ leży mieć iluzji, że można w niej coś osiągnąć na piękne oczy. Musi być interes, i to wspólny interes. Jeśli ten interes będzie zauważalny przez jed­ ną i przez drugą stronę, to oczywiście można oczekiwać, że zrozumienie za­ grożeń, które odczuwa Polska, nastąpi również na Słowacji.

PARTNEREM PROJEKTU „WRACAMY DO ŹRÓDEŁ” JEST GRUPA ENERGA

Jeżeli imigranci zaczną odgrywać większą rolę we Francji, a Niemcy zamienią się w pewnym momencie w kalifat, to trzeba będzie przyjąć uchodźców, czyli białych chrześcijan z krajów Zachodniej Europy, i próbować tutaj zachować własny styl życia. Czy na Słowacji tego typu przemyślenia mają miejsce? Nie spotkałem się z tym, żeby ten temat był na Słowacji w taki sposób inter­ pretowany albo w ten sposób przed­ stawiany. Oczywiście jest to częsty temat w wypowiedziach niektórych polityków, których się automatycznie nazywa ekstremistami albo faszystami, a takich ponoć mamy w parlamencie słowackim, ale jakby to powiedzieć… Jest to poza granicą dyskursu politycznego, który odbywa się wśród ludzi cywilizowanych. W rozmowach w cztery oczy albo w rozmowach prywatnych takie uwa­ gi padają i takie obawy są wypowia­ dane, ale na niwie typowo politycz­ nej albo medialnej już tak ostro się o tym nie mówi. Ale oczywiście takie obawy istnieją. Słowacy jeżdżą, widzą, co się dzie­ je w wielkich miastach niemieckich i w wielkich miastach francuskich. Ja sam byłem zdziwiony. Teraz, po wielu latach byłem w Niemczech, we Frankfurcie nad Menem i widziałem sceny, których wcześniej nie było. I nie chodzi o ludzi innego koloru skóry. Jest dużo biedaków, żebraków leżą­ cych, siedzących na ulicach, i to nie tylko z Afryki albo z terenów Bliskiego Wschodu, ale również stąd, z naszej części Europy. Widziałem ludzi siedzących na uli­ cy z butelką śliwowicy; to była prawdo­ podobnie śliwowica serbska albo chor­ wacka, albo jakaś bośniacka. I siedzieli przed sklepem na chodniku, jak gdyby nigdy nic. Ja czego takiego przedtem w Niemczech nie widziałem. Tak, że takie obawy istnieją, coś takiego może nastąpić, chociaż mamy dość własnych żebraków, dość własnych bezdomnych. Widać ich często w Bratysławie, ale nie stanowią zagrożenia. Ale oczywiście, obawy istnieją. Zobaczymy więc, jak się sytuacja rozwinie. K

Unikalny cykl wykładów prof. Marka Dyżewskiego wykładowca akademicki. W latach 1990–1994 był rektorem wrocławskiej Akademii Muzycznej. 6 V 2017 MUSICA SACRA POLONIAE SEMPER FIDELIS (I) O pieśniach Bożej chwały słanych w Polsce ku niebu od tysiąca z górą lat. O ich genezie, ich przesłaniach oraz ich związkach z życiem narodu. Niniejszy wykład i jego druga (wskazana niżej) część to istotny głos w kontekście 1050-lecia Chrztu Polski, a zarazem – w jakiejś mierze – dopełnienie minionego cyklu „Boże prawdy w blasku piękna”.

Grzegorz Kutermankiewicz

W

ykłady prof. Marka Dyżewskiego „Gdzie skarb nasz, tam serce nasze” odbywają się w pierwsze soboty miesiąca (z wyjątkiem lipca i sierpnia) w Warszawie, w siedzibie SDP przy ul. Foksal 3/5. Skąd przychodzimy? Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy? Te trzy pytania widnieją na obrazie Paula Gaugina stanowiącym jego opus magnum. Dla jednostki i dla narodowej wspólnoty są to pytania kluczowe. Wpisując je w swój obraz, artysta wyraził sugestię, iż właśnie w dziełach sztuki szukać należy odpowiedzi na triadę przywołanych przez niego pytań. My, Polacy, dobrze o tym wiemy, iż to, kim jesteśmy i jacy jesteśmy, zawdzięczamy naszym Królom Ducha. W dziełach, w których oni do nas przemawiają – słowem, muzyką, obrazem, symbolem i mitem – rozpoznajemy siebie, odkrywamy prawdę o nas samych.

Rzecz w tym, by dzieła te były przez nas poznawane i w jakiś sposób przeżywane. By znajdowały właściwe miejsce w naszej pamięci. Bliższemu poznaniu wybranych zjawisk polskiej kultury służą właśnie wykłady cyklu, którego motto „Gdzie skarb nasz, tam serce nasze” nawiązuje do słów Ewangelii (Mt. 6, 21). Również sam styl wykładów harmonizuje z ewangelicznym nakazem „Duc in altum” – „Wypłyń na głębię” (Łk. 5,4). Marek Dyżewski zachęca słuchaczy do zagłębienia się w sensy i przesłania omawianych dzieł, pomaga zrozumieć ich funkcję jako „zwierciadeł losu narodu” i ich znaczenie w sferze polskiej i europejskiej kultury. Cykl wykładów jest częścią projektu „Akademia Polskości – Wspólnota dziejów i kultury”, współfinansowanego przez Senat RP. Marek Dyżewski (ur. 1946) – wybitny muzykolog, kompozytor, pianista, eseista specjalizujący się w tematyce muzycznej i patriotycznej, tłumacz,

10 VI 2017 MUSICA SACRA POLONIAE SEMPER FIDELIS (II) O staropolskiej muzyce sakralnej i jej arcydziełach z epoki średniowiecza, renesansu, baroku i klasycyzmu 2 IX 2917 HENRYK MIKOŁAJ GÓRECKI I MAGIA JEGO MUZYKI 7 X 2017 WITOLD LUTOSŁAWSKI W ŚWIECIE POLSKIEJ KULTURY 4 XI 2017 WŁADYSŁAW TATARKIEWICZ – OGRODNIK LUDZKICH DUSZ Portret wybitnego mistrza humanistyki ukazany na tle środowiska, w którym działał– grona polskich uczonych o randze światowej, którym powierzano uniwersyteckie katedry po roku 1918.


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2017

10

Jak to się stało, że Pan, wilnianin, trafił do Głubczyc? W 1939 roku broniłem Wilna i zetknąłem się ze śmiercią – bo pod bagnetami prowadzili mnie czerwonoarmiści, mnie i mojego kolegę, który też bronił miasta; rzucaliśmy granaty. Ale kobiety wileńskie, żony naszych nauczycieli, nałożyły na siebie chusty i wyskoczyły do tych czerwonoarmistów: – Da szto, wy duraki-li, szto? Eta uczeniki! Puskajtie ich! – Oni, uczeniki, k’ nam strielali! („Co, wy głupcy, co? To uczniowie! Puśćcie ich!” „Oni, uczniowie do nas strzelali!” – przyp. red.). A one za karabiny zaczęły ich tarmosić, w takich chustach... (śmiech). No i puścili nas. To było moje pierwsze zetknięcie ze śmiercią. Później były szkolne organizacje niepodległościowe, później aresztowanie przez gestapo, półtora roku więzienia, śledztwo. Nie wiedziałem, w czyjej sprawie; a to mój sekcyjny nie wytrzymał i powiedział, że należę. A ponieważ byłem na Litwie przez trzy miesiące, wyjechałem po wkroczeniu Niemców, więc sobie pomyślałem, że mogę się ratować mówiąc, że o niczym nie wiem i byłem na Litwie, zarabiałem na chleb. Porozumiałem się ze swoim sekcyjnym, powiedziałem: – Heniu! Przyznałeś się? Powiedziałeś, że ja należę; odwołaj! I on odwołał, przyznał, że to dlatego, że bili. A ja mu powiedziałem od razu: – Powiedz, że proponowałeś mi, ja powiedziałem „dobrze, dobrze, Heniu, jak wrócę z Litwy, to pogadamy”. No i udawał załamanego, potwierdził to wszystko i później ci, którzy mieli nieudowodnioną przynależność, dostali rok więzienia z niezaliczeniem śledztwa. Półtora roku odsiedziałem, bo pół roku już było śledztwa. Później Armia Krajowa na Nowogródczyźnie, później aresztowania; znowu mojego dowódcę aresztowali; zdobywanie Wilna, ucieczka z Wilna, aresztowali moich rodziców. Ja przyjechałem do Polski na innych papierach, pod innym nazwiskiem pierwszym transportem; to było 25 chyba stycznia 1944 roku. Wysiadłem w Białymstoku i wychodziłem na wszystkie transporty, pytałem o rodziców. Później zacząłem współdziałać z grupą wileńską, nowogródzką. W różnych akcjach brałem udział. Dowiedziałem się, że tato, jak zwolnili go z więzienia, zachorował na raka, jest umierający. Przeszedłem przez granicę, zastałem rodziców w wielkiej biedzie, wróciłem znowu do Polski. Kupiłem sacharynę – pełną walizę, bo tam była bardzo droga. Przeszmuglowałem to do Wilna, sprzedawałem tę sacharynę, zarobiłem trochę pieniędzy, przekazałem rodzicom. Spotkałem koleżankę, spytała: – Jesteś nielegalnie?, ja mówię: – Tak, nielegalnie. – Jutro odjeżdżamy do Polski transportem. Mój brat jest już w Polsce, została jego karta ewakuacyjna. Jechałem więc jako rodzina, jako Henryk Pilść. Zgarnęli mnie z tego transportu enkawudziści, zaprowadzili na NKWD i mówią; „Rossczitajties’ s nagana; rozliczcie się z nagana”. Wtedy błyskawicznie pomyślałem sobie: to znaczy – on podpisał listę współpracy, dostał nagan i przeszedł przez granicę, a rodzicom nic nie powiedział ani siostrom. Ja jadę jako on i mam się rozliczyć z nagana! Zastanowiłem się, co mnie może uratować. Analitycznie zacząłem to roztrząsać; myślę sobie: mam ratunek. Siedziałem półtora roku, Niemcy nie udowodnili, że jestem z organizacji. Powiem, że po wyjściu mnie wywieźli, a że w czasie odsiadki, tej półtorarocznegj, siedziałem z waszym spadochroniarzem, który zachowywał się jak bohater, później byłem w Niemczech, wróciłem do Polski po robotach w Niemczech i dowiedziałem się, że rodzice są w bardzo złej sytuacji; tato chory na raka. Poszedłem do ambasady w Warszawie, gdzie powiedzieli: „propuska nie połuczisz” (śmiech). No i mówię: „Pojechałem jako wasz sojusznik do naszych sojuszników, do umierającego ojca”. I okazało się, że tato żyje jeszcze i jest szansa wyleczenia, i ja trafiłem na taką możliwość, na inne papiery, żeby wracać z inną rodziną. „Aresztowaliście mnie, i za co ja mam cierpieć?”. Śledczy mówi: „Połuczisz pietnadcat’ let, wywiezut tiebia w dalnyj wostok, i szto?”. („Dostaniesz piętnaście lat, wywiozą cię na daleki wschód, i co?” – przyp. red.). A ja mówię: „Za szto? Da ja sajuznik!”. „A kakoj ty sajuznik?” „No kak-że… Nasz Bierut eta drug Stalina, nasz Rokossowski eta toże drug Stalina”. („Za co? Przecież jestem sojusznikiem!” „ Jaki z Ciebie sojusznik?” „No jak to… Nasz Bierut to przyjaciel Stalina, nasz Rokossowski to też przyjaciel Stalina” – przyp. red.). A on mówi: „Kakoj on wasz, on nasz!”. Ja na to: „Niet. On nasz, Polak!”. „Niet, on russkij”. „Niet, on Polak, żiw w Rossii, no eto Polak”. „A ty litowcow lubisz?” („A Litwinów kochasz?” – przyp. red.). „Nu, kak wołk sabaku”. („No, jak wilk psa” – przyp. red.). A w mojej celi ogólnej leżeli ranni Litwini; oni byli w partyzantkach. Udaję, że litewskiego nie znam, bo mnie zaraz ten śledczy będzie pytał, co oni tam mówią. Więc mówię, że ja ich nie lubię, ale nic nie rozumiem. „A ty znajesz, panimajesz pa litowskij?” „Ni czorta, brechajut kak sabaki. Ja nicziewo, ni czorta ni panimaju”. („Umiesz, rozumiesz po litewsku?” „Ani słowa, szczekają

N·I·E·Z·Ł· O ·M·N·Y jak psy. Niczego, ni czorta nie rozumiem” – przyp. red.). Więzili mnie, bili też, ale przecież nie będę kapusiem. No i tak się stało, że mama wyszła na ryneczek i spotkała lotnika, zdemobilizowanego Rosjanina. Poprosił ją, żeby mógł zostawić u niej worek zdobyczy. Mama zgodziła się; zostawił ten worek i powiedział: „ Ja teraz będę się bawić. Będę pić, bawić się, a od czasu do czasu przyjdę i coś wezmę do sprzedania. Mam tych worków kilka. Przyjechałem z Berlina do Wilna, przywiozłem te zdobycze i mam w różnych miejscach. Jak mnie aresztują, nic nie powiem; wtedy to będzie wasze”. No i jak ja byłem aresztowany, a on już też siedział na Łukiszkach, mama wtedy zaczęła nosić. Jeszcze muszę wspomnieć, że śledczy jakoś mi bardzo szedł na rękę (śmiech). Przyszedł, czy mi zimno, zapytał się, ja powiedziałem, że zimno. Poszedł do domu, tam rodzice odpalili mu coś z tego worka. On powiedział, kiedy będzie rozprawa, jaki sędzia, jaki prokurator; mama z tego worka wzięła i prokuratorowi zaniosła, zaniosła to wszystko sędziemu. No i tak się stało, że ja dostałem tylko trzy miesiące; prokurator zażądał trzech miesięcy w zawieszeniu. Adwokat prosił o trzy miesiące w zawieszeniu, a prokurator mówi: „No co będziemy młodemu człowiekowi dawać trzy miesiące w zawieszeniu, jak do trzech miesięcy tam tyle i tyle dni już brakuje. Dać mu te trzy miesiące, niech odsiedzi i będzie wolny. Przyjechał do umierającego ojca”. I tak było, zwolnili mnie, wróciłem znowu do Polski, rodzice jeszcze zostali tam, i zacząłem znowu działalność. Ale zostałem ranny...

bolało? A mnie nic prawie nie bolało, bo to wszystko było zgnite. A zgnite to już nie boli. I przeżyłem, ale dostałem 15 lat więzienia. Prokurator żądał kary śmierci. W wyszedłem po siedmiu i pół latach. Siedem i pół lat siedziałem na bloku izolacyjnym, gdzie ani ołówka, ani niczego, cztery ściany i nic. Wyszedłem jako półanalfabeta. Jak szliśmy na spacer, to jak na takim stołku między kratami siedział strażnik i otwierał te kraty, a śniadanie było zawinięte w gazetę, to się zwijało to śniadanie i później ten zatłuszczony papier gazetowy szedł od celi do celi. Stukało się Morsem, że mamy wiadomości. I tam ktoś wyciągał rękę, a myśmy mieli kamuszek ze spaceru, przywiązywaliśmy do nitki z siennika, no i wyrzucaliśmy, oni łapali i od celi do celi ten kawałek zatłuszczony szedł, żeby czytać, co się dzieje. Byliśmy odcięci od świata. Po siedmiu i pół latach, jak mnie wypuszczono, to napisano, że siedziałem za napady rabunkowe. Pisze się zawsze: z artykułu takiego i takiego, skazany na tyle i tyle lat. A mnie napisano – za napady. Musiałem zgłosić się do administracji w Gdańsku, na policję musiałem się zgłaszać. W celi się chodziło tam i z powrotem, tam, i z powrotem, całe dnie, nie siedziało się nigdy. A tu pierwsza moja praca – kontowanie, kontowanie, trzeba było ten ołówek kopiowy przyciskać, kilkadziesiąt ileś pozycji trzeba było wykonać. Winien, ma, winien, ma. Ze mnie całego lał się pot, wszyscy patrzyli, co to za facet. I jeszcze dodatkowo milicja przychodzi, pyta się o mnie, czy ktoś mnie odwiedza. Rodzice przyjechali, dostali jeden pokoik tylko. Tato sparaliżowany, utracił mowę, ampu-

i od razu przeniosłem się do służby zdrowia. A mieszkanie dostałem i mieszkam. Tutaj wychował się syn, córeczki kochanej doczekałem się, jestem. I jeszcze staram się służyć. To znaczy wspominam o tych swoich przeżyciach, o walce, o Armii Krajowej. Sztandar AK-owski przekazaliśmy harcerzom, harcerze dumnie z nim chodzą do kościoła. Ja w miarę możliwości, to co mogę – słowa mi uciekają – ale staram się przekazywać wszystko, tak jak potrafię. I z tym mi dobrze, z tym mi dobrze… Bo jeszcze czuję, że nie mogę zostawić tych, którzy potracili życie. Pod Surkontami, gdzie otoczeni byliśmy ze wszystkich stron, kilku cichociemnych zginęło, poginęło tylu wspaniałych kolegów… Ich życie nie może pójść na marne, trzeba walczyć o Polskę, o taką Polskę, o jakiej marzyliśmy, a teraz jest właśnie taka Polska, która daje ogromne nadzieje. Ogromne nadzieje, tylko trzeba ją wspierać. Tych, którzy tam są, bo to są ludzie wspaniali. Trzeba ich wspierać, ja to staram się, czynić. A jaki koniec będzie, nie wiem, na razie jest wszystko porządku. Mam 94 rok życia, jeszcze jestem sprawny, chociaż teraz do krzyża jeszcze biodro doszło bolesne. Dostałem odznaczenie, Rycerski Krzyż Odrodzenia Polski. Jestem dumny z tego, że jestem czynny i się jeszcze przydaję. I tak chciałbym do końca. Cieszę się, jak Was widzę, jak Pan wywiady przeprowadza, bardzo mnie to interesuje. Pan bardzo mnie się podoba, tak, bo takie podchwytliwe ma pytania i wydobywa na wierzch to wszystko, co trzeba byłoby pokazać. Dużo by mówić. Koleżanka przysłała mi swoją książkę, w której mnie króciutko wspo-

doktorat, jej brat, dużo młodszy ode mnie, też był w Armii Krajowej. Ona obracała się w środowisku, które służyło w Armii Krajowej, także po wojnie, i ona mnie przybliżyła te osoby wszystkie. Czy Pan pamięta przedwojenne Wilno? Jak najbardziej. Ja się urodziłem w Kownie, moi rodzice mieszkali w Kownie. Tato był geometrą i nam się nawet dobrze powodziło. Nasz dom był polski, rodzina cała mówiła po polsku, środowisko tylko polskie, no i Litwini zaczęli prześladować tatę za tę polskość, że w domu po polsku. Chcieli go posadzić do więzienia. Ja się urodziłem się w 1924 roku, a w 1928 tato przeszedł przez granicę do Polski. Został aresztowany jako podejrzany o szpiegostwo. Przez kogo został aresztowany? Przez Polaków. Przeszedł do Polski, i KOP – Korpus Ochrony Pogranicza go aresztował; prawidłowo. Przecież jak ktoś przechodzi przez granicę, to należy go sprawdzić, tak? A my z kolei wszystko rozdaliśmy, co mieliśmy, to znaczy moja mama i ciocia, która była zawsze z nami. Rozdały Polakom – i wyjechaliśmy przez Łotwę. Bo nie było możliwości przyjazdu do Polski. Przez Łotwę więc; w Rydze mieliśmy przesiadkę – i do Polski! Tatę zwolniono po śledztwie, bo świadkowie byli niepodważalni. Najlepszy adwokat w Wilnie to był bardzo bliski znajomy rodziny Markiewiczów z Kowna. I druga osoba poświadczyła, że to jest Polak z Polskiej rodziny, że brali udział w powstaniach, i tak dalej. Podejrzenie upadło, tato dostał pracę i zaczęło się od zera. Początkowo w Wilnie

Nawet w w byłem w

Marian Markiewicz – wilnianin, żołnierz Armii Krajo po wojnie, założyciel Solidarności w Głubczycach – o stało, że zachował ją we wszystkich przeciwnościac Gdzie Pan działał? W Armii Krajowej Okręgu Wileńskiego i Nowogródzkiego. Tych, którzy w Lidzie z więzień uwalniali, wszystkich znam, ja w tej organizacji byłem i współdziałałem, i z Łupaszką mieliśmy kontakty. No i padłem, ranny byłem. Zawieźli mnie do Szczecina, wrzucili do celi, patrzę – kobieta. Aha, to ona ma ze mnie wyciągnąć. I już myślałem, co mnie może uratować. Pomyślałem sobie: jak przyznam się do organizacji, to dostanę w łeb, w czapę (śmiech). Strzelą, zakopią gdziekolwiek i nawet nikt nie będzie wiedział, gdzie jestem pochowany. Wszedłem do tej celi, przysiadłem, a to była łączniczka Łupaszki, Regina. Bo jedna to bohaterka Ninka, a druga – ta właśnie, która wydała Łupaszkę, Regina. I to była Regina. Przysiadła koło mnie, i „oj jak to nasi chłopcy z Wilna, z Nowogródka cierpią!”. A ja mówię: „No tak, gdyby tak było, to ja byłbym może i dumny, a tak ja dopuściłem się przestępstwa kryminalnego, bandytą jestem, mówię, rodzice mnie się wyrzekną, tyle znajomych pomyśli sobie: co on zrobił!” I później już były bicia, bicia, a ja swoje i swoje. W końcu nie mogli ze mnie nic wydobyć, wrzucili do piwnicy. Nie wiem, ile tam byłem dni i nocy. Dostałem gangreny, lało się ze mnie wszystko, traciłem przytomność, odzyskiwałem i cały czas myślałem, co teraz może mnie uratować. A postanowiłem żyć. Pomyślałem sobie: przecież słyszę samochody, gdzieś jeżdżą. I zacząłem krzyczeć. Jak samochody jeżdżą, to i ludzie przechodzą chodnikami. No i krzyczałem. Zdarłem sobie gardło. Odzyskiwałem świadomość i znowu krzyczałem. Dawali mi tylko śledzia solonego i wody nic, do picia nic. I pomyślałem: aha, rzucili mnie – albo umrę, albo przyznam się na stracenie. No i właśnie te krzyki spowodowały, że kiedyś otwieram oczy, a stoją jakieś dwie postacie nade mną i jedna do drugiej mówi: – I wy dziwicie się, że on krzyczy? On umiera. A ten ktoś mówi: – To leczcie. A ten odpowiada: – W tych warunkach nie ma żadnego leczenia. Dopiero wzięli na szpitalkę taką ubowską, pilnowany tam byłem, zaczęto leczyć. Goić się zaczęło wszystko, wszystko zgniłe mi powycinali. Pokazywali mi, każdy pytał: – Czy to

tacja jednej kończyny. Jak byłem przy nich, to go nosiłem do wanny, kąpałem. No i chodziłem za tym mieszkaniem: nie ma i nie będzie, nie ma i nie będzie. Spotkałem kolegę z partyzantki, który mieszkał pod Gdańskiem, był na ostatnim roku medycyny. Jego rodzice mieli gospodarstwo tuż pod Gdańskiem, od ostatniego przystanku jakieś 250–300 metrów. A w tym czasie hodowano lisy. I ja sobie pomyślałem: jedyna szansa, to tylko zrobić pieniądze na lisach i kupić mieszkanie. Założyliśmy z tym kolegą hodowlę lisów; ogrodzenie, klatki. Ja musiałem koło tego chodzić całkowicie, bo on studiował, kończył medycynę. Po dwóch latach doszliśmy do 100 sztuk. My nie mieliśmy pieniędzy na hodowlę, tylko do nas wstawiali zwierzęta. Była moda taka, że marynarze, ci którzy przywozili różne towary i mieli pieniądze, kupowali 2 trójki, 3 trójki lisów – 2 samice i samca – i wstawiali do nas. My chowaliśmy i dzieliliśmy przychówek na połowę. Tak doszliśmy do 100 sztuk. Cyrankiewicz wtedy miał taką fermę w Olsztyńskiem. Bardzo dużą fermę i sprzedał wszystko do hodowli; od razu ceny poszły w dół i zostaliśmy bankrutami. A ja już chodziłem, oglądałem mieszkania do kupienia. Rozmawialiśmy z Julkiem, tym moim kolegą. Julek mówi: – Słuchaj, przetrzymamy. Ja na to: – Julek, ty jesteś w innej sytuacji. Mój tato jest sparaliżowany, jest mama, ciocia. Ja ożeniłem się szybko – ożeniłem się, bo chciałem dzieci odchować. Syn przyszedł na świat. Mówię mu: ja muszę swoją połowę zabić na skóry, rozliczyć się z długów i jadę w świat. Poszukam miejsca, gdzie będę mógł żyć. I tak się stało. Rozliczyłem się ze swojej połowy, pooddawałem pieniążki i pojechałem. Zatrzymałem się dopiero w Głubczycach. Potrzebowali kwaterunkowego, z innego terenu. Pytam: dacie mieszkanie? Tak, damy mieszkanie. No i przyjąłem tę pracę. Kwaterunek to było dla mnie bardzo nieodpowiednie miejsce, bo to łapówy jakieś, a ja od nikogo nie chciałem przyjmować. Nawet czasem musiałem gonić. Jak ktoś wcisnął mi pieniądze na siłę, ja go goniłem i oddawałem te pieniądze. No, ale dostałem mieszkanie

mina. Ja do Nowogródzkiego przyjechałem, a ona była w tym środowisku od dziecka. Cała jej rodzina była patriotyczna. Jej brat zginął po Dubiczami, tam, gdzie i ja byłem. A reszta rodziny uchowała się. Po więzieniu zostałem przeniesiony z Wilna do Nowogródzkiego. Ona miała tam różnych kolegów, a ja nikogo nie znałem. Byłem w ochronie komendanta Borsuka. Pułkownik

spaliśmy u znajomych na słomie. Od początku trzeba było wszystko kupować. Jedno mieszkanie okazało się za drogie, drugie, trzecie; zmienialiśmy te mieszkania. My rośliśmy, zaczęła się szkoła podstawowa. W szkole – patriotyczne wychowanie. Nauczyciele opowiadali jak to brali udział w Bitwie Warszawskiej. Był taki – Latoszek, uczył muzyki, utracił dłoń. Opowiadał o szarży kawaleryjskiej, jak mu od-

Borsuk był komendantem Okręgu Nowogródzkiego, był jeszcze szef wywiadu, kapitan Bustromiak. Moim zadaniem było blokować dojście do niego, nikt nie wiedział, gdzie on jest; ja pełniłem rolę kogoś w rodzaju pośrednika. Różne polecenia wykonywałem – i komendanta okręgu, i szefa wywiadu. Ale nie znałem nikogo. A ona właśnie znała wszystkich i w książce opowiada o wszystkim, co tam było. Tak, że ja teraz dopiero odkrywam to środowisko: kto był, kim był. Nikomu nie mówiłem, kim jestem. Wciąż zmienialiśmy nazwiska, wszystko; wciąż nowe dokumenty. To bardzo cenna książka. Ta koleżanka skończyła studia medyczne i była w Częstochowie lekarzem rentgenologiem. Zrobiła

cięto tę dłoń. Te opowieści trwały, patriotyzm niesamowity od dziecka. Zacząłem interesować się polityką, bo Słowo wileńskie, Cat Mackiewicz. On był redaktorem Słowa. Zawsze przy redakcji na szybie wystawowej był jego artykuł wstępny. Tak zacząłem czytać. Czytałem i endeckie wystąpienia, i właśnie Cata Mackiewicza, i innych. U nas zamieszkali studenci, którzy byli w korporacji endeckiej. Mnie mieczyk podarowali i przekonywali. A ja ten mieczyk do szuflady schowałem. Mnie interesowało ogólnie państwo i dlaczego takie kłótnie są. I tak było do wojny. Wybuchła wojna. Pierwsze wrażenia to były takie: słuchałem radia i taki komunikat był,


SIERPIEŃ 2017 · KURIER WNET

11

N·I·E·Z·Ł· O ·M·N·Y nas, jak my tam broniliśmy się, wyskoczyły w tych chustach, i to był ratunek właściwie od Boga. Nie wiem, dlaczego tak się stało. Mówił Pan o torturach w więzieniu stalinowskim. To było bicie! – i to tylko po ranach. Tylko po ranach. Po prostu nie dawali mi wiary, że jestem bandytą. A ja wiedziałem, że to jest jedyny ratunek. Mówiłem, że spotkałem na plaży chłopaków, wypiliśmy, porozmawialiśmy, namówili mnie. I że ich w ogóle nie znam. Bicie trwało około tygodnia, ale nic nie puściłem, nic. W czasie bicia jeden zaglądał, poznałem go, że to jest nasz partyzant. Zaglądał i – myślę sobie – przekaże, że ja nie poddałem się, nie ujawniam niczego. Wiedziałem, że on to przekaże. I byłem twardy cały czas. Jeden z nich, jak został ze mną, mówi: mam do ciebie słabość, twardy jesteś. I mówi: krzycz. Moja ręka była na stole, on walił po tym stole, a ja krzyczałem. Pomyślałem sobie: on najstraszniej wygląda, dziobaty taki, a ma ludzkie serce. Zastanawiałem się, czy on chce coś ze mnie jeszcze wyciągnąć. Ale, myślałem, chyba wie, że mu się nie uda. I nie wyciągnęli. Ale bili po ranach, a później wrzucili do piwnicy. Wody nic, śledź solony, gangrena, wszystko czarne, a tu zaraz serce. To było najgorsze bicie, jakie miałem. Lit­ wini tak nie bili. Jak byłem aresztowany przez gestapo, to Litwini bili. Ale oni bili w miękkie części. Ja sobie tak pomyślałem. Kazali rozebrać się, spodnie spuszczać. Spuszczałem i myślę sobie, gdzie najlepiej, żeby bili – w miękkie miejsca, żeby kości nie połamali. Grzeczniutko kładłem się, oni walili. Przychodziło się do celi,

więzieniu wolny

właśnie różne rzeczy myśmy się tak jakby przygotowali do tego wytrzymywania bólu. Po prostu trzeba myśleć o czymś innym, nie o tym, gdzie boli. O czymś innym trzeba myśleć. Zmusić się do tego, żeby oddzielić, a poza tym, że ten ból nie trwa wiecznie. Że to są tylko jakieś strefy czasowe, takie, że poboli, poboli i przestanie. To wszystko dawało się wytrzymać. To nie jest takie straszne. Gorsza była ta piwnica? To też nie. Dlaczego? Bo ja cały czas traciłem przytomność, nie wiedziałem, kiedy dzień, kiedy noc i ile ja tam jestem. Nie wiedziałem nic, ale dopóki myśl działa analitycznie, nic o mnie nie wiedzą, nic, nikogo nie wydałem, czułem się, że jestem wolnym człowiekiem. Pod tym względem, że ja zachowuję wszystko co cenne, co bym mógł wydać – to zatrzymuję w sobie. I to daje siły. To właśnie daje siły, bo jeśli człowiek przestanie wierzyć w siebie, to może się załamać. A ja się nie załamałem. Uważam, że wielu takich ludzi postępowałoby tak jak ja, i w śledztwie chyba tak jak ja postępowali. Dlatego nie załamali się. To nie jest jakieś bohaterstwo. To jest obrona innych, ale i siebie. Życie jest piękne, a ja byłem już skłonny popełnić samobójstwo podczas ujęcia mnie. Kilka razy tyraliery po mnie przechodziły i nie widziały mnie. Ja miałem pistolet przystawiony do głowy, odbezpieczony, do oporu cisnąłem. Ale tyraliera przechodziła. Zabezpieczałem. Następna, trzecia, czwarta tyraliera szła, już się ściemniało. Ja wtedy, jakieś 15 minut wcześniej, pomyślałem: ciemno się robi, nie znaleźli mnie, to znaczy, że mam żyć. To nie-

Więc zakładałem, ale zapraszałem i organy bezpieczeństwa, i wszystkie tutejsze władze na nasze zebrania. Niech widzą. Mówiłem, że chcemy demokratyzacji, że chcemy zmiany tego wszystkiego na bardziej ludzkie. Ale że jesteśmy za socjalizmem, za sojuszami. Tak mówiłem, bo tak musiałem mówić. No i przewodniczyłem, przewodniczyłem, byłem w we władzach powiatowych. Czułem, jak to wszystko dochodzi do momentu krytycznego. Widziałem, jak oni się przygotowują, jak już szpitale przejmują, przygotowują do przyjęcia rannych. Widziałem, co się dzieje. Poza tym mnóstwo osób przychodziło: „proszę mnie wykreślić, proszę mnie wykreślić”. Ja mówię – nie mam takiej władzy, żeby wykreślać, proszę napisać króciutko: proszę o wykreślenie mnie; podpisać. Ja na komisję zakładową wezmę, komisja podejmie uchwałę i wtedy mogę skreślić. Uciekały wszystkie wtyki, wszystkie wychodziły z tego. Ostatnie zebranie tuż przed ogłoszeniem stanu wojennego było w Opolu, w jakimś nietypowym miejscu, nawet nie wiem w tej chwili, gdzie to było. Pełno ludzi, kobiety krzyczą: – Co oni chcą, co oni chcą z nami zrobić, my ich pałkami, pałkami wybijemy, powywieszamy! Ja myślę sobie: prowokacja. Przecież to jest prowokacja! Czułem, że to tuż, tuż przed ich decyzją o wszczęcie przeciwko Solidarności tego, co oni tam zaplanowali. Późno wyszedłem, już nie było autobusów, musiałem pójść na rogatki. Samochody jechały w jedną stronę, w drugą wojsko, wojsko, wojsko. Myślę sobie: tak jak w ‘39 roku, stan wojenny tuż, tuż. A ja ostatnio, jak były

owej, więzień gestapo w czasie wojny, władzy ludowej opowiada o tym, na czym polega wolność i jak to się ch długiego życia. Wysłuchał Krzysztof Skowroński.

spód. A tam był wzdłuż ulicy taki rów głęboki z cembrowiną. – Pod cembrowinę, i rzucajcie granaty, jak będą czołgi rosyjskie jechały! I my rzucaliśmy te granaty stamtąd. W pewnym momencie słyszymy, że działko nie strzela. Patrzymy: jeden zabity, jeden ranny, a inny żołnierz mówi: – Chłopaki, rzucajcie broń i chodu! Ale nam szkoda było broni, więc pod mostkiem nad tym rowem schowali-

śmy broń. I myślimy: my uczniowie, to nam nic nie zrobią. I idziemy sobie, ale nas zgarnęli pod płot. Stoimy. Oficer z naganem, a nas rewidują. Rewidują, a ja sobie uświadomiłem, że mam w kieszeni magazynki z nabojami. Akurat koło mnie stał z chlebem taki Leszek Piekur, który tam zaraz mieszkał. To była rodzina bardzo zaprzyjaźniona z moją. I ja mówię – a staliśmy z rękami do góry: Leszek, przesłoń mnie troszeczkę. I on lekko przesunął się. A ja za niego, rękę do kieszeni, a w płocie szczeliny między deskami są, za nimi ogródek. I ja te naboje wyjąłem, powyrzucałem to wszystko; zrewidowali – nie znaleźli. Puścili. I idziemy dalej, ale znowu nas zgarnęli i pod bagnetami prowadzili. Wtedy właśnie te żony naszych nauczycieli, bo widziały

to każdy chciał popatrzeć, jak to wygląda. Kim ja jestem, czy rzeczywiście mnie bili. To w te miękkie miejsca. A ci więźniowie, którzy opierali się, to bili wtedy wszędzie. Ja taką taktykę przyjąłem, uważam, że dobrą. To nie było takie bardzo bolesne i dało się wytrzymać. Co myśli człowiek prowadzony na takie przesłuchanie? Boi się bardzo?

Nie ma ludzi, którzy się nie boją. Po prostu trzeba myśleć. Ja starałem się zawsze myśleć i myśleć analitycznie. To znaczy: co o mnie wiedzą, co mówić, jak się zachowywać. I po prostu i nigdy nie myślałem, że ja jestem niezłomny. Postanawiałem wytrzymać teraz. Wytrzymywałem. Następnym razem znowu. Bo jak pomyśli się, że to może pół roku tak trwać – to jak ja wytrzymam? A ja za każdym razem analizowałem siebie i stwierdzałem, że jeszcze mogę wytrzymać. I zawsze wytrzymywałem. A lęk przed bólem? Ja to miałem opanowane troszeczkę, bo z kolegą ćwiczyliśmy się, przed wojną jeszcze, kto dłużej rękę nad świecą utrzyma. I przez takie

bo zadecydowało; mam bezwzględnie żyć, co będzie, to będzie. I spojrzałem na zegarek, a zegarek cyferblat miał fosforyzowany. No i teraz ciemno się robi, idzie jeszcze jedna tyraliera, a ja nie zasłoniłem zegarka. I ostatniemu żołnierzowi, który szedł, to błysnęło. I od razu strzelił. No i teraz tak: cegły, brud, to wszystko. A to rykoszetem poszło, tak to że tu przybiło, tu przybiło, a to wszystko było brudne: kawałki cegły, brud. Dokumenty zakopane miałem, bo jak miałem samobójstwo popełnić, to zakopałem, żeby nie doszli, kim jestem. No i od razu mnie stamtąd wyciągnęli. Najpierw opatrunki, potem do Szczecina przywieźli, no i właśnie wrzucili do tej piwnicy. Jeszcze chciałem skoczyć z mostu, jak przejeżdżali przez Odrę. Później mnie przywieźli do Szczecina i mówią: – Chciałeś skoczyć. Ja na to: – Tak, chciałem, ale zdecydowałem, że będę, że trzeba żyć. Zakładał Pan Solidarność w Głubczycach. Tak, jak przyjechałem tutaj, zawsze włączałem się we wszystko. Rodzice na Wybrzeżu nie dostali do końca mieszkania – cały czas w tym jednym pokoiku. To była zemsta za mnie, ten pokoik. A ja, jak przyjechałem tu, włączałem się we wszystkie zrywy. Jak zaczęły się te na Wybrzeżu, kiedy powstawała Solidarność w ‘80 roku, byłem akurat u rodziców we Wrzeszczu, przy ulicy Dworcowej. Właśnie był strajk w stoczni. Chodziłem, chleb nosiłem, nie mogłem się włączyć, bo mnie nikt nie znał. I wiedziałem, że mnie nie wolno się włączać. Bo ja mam tę przeszłość, że podałem się za bandytę; więc nie chciałem do nich nawet wchodzić, ale byłem. Zaraz później, jak tam utworzyła się Solidarność, rozdawali materiały do założenia Solidarności. Ja wziąłem ten cały plik, jak zakładać – gotowe formularze, wszystko. Przywiozłem tutaj. I zaraz zacząłem zakładać. I namawiałem lekarzy, żeby przewodniczyli komisji zakładowej Solidarności w służbie zdrowia. Nikt nie chciał. Nikt nie chciał. I ja widząc, że nikt nie chce, zacząłem myśleć, czy ja mogę. I doszedłem do wniosku, że muszę. Bo przecież chodzi o liczbę, chodzi o to, żeby ściągnąć miliony. Trzeba.

wybory, to nie dałem się wybrać do tego powiatowego, bo widziałem, że to wszystko prowokacja. – No, panie Markiewicz, jak to pan nie chce? – A ja mówię: nie! Ja nie kandyduję. Myślę sobie: dosyć mam tego! Mam obowiązki, mam rodzinę; tyle lat straciłem. I nie pozwoliłem się wybrać. Przyjechałem do Głubczyc i jak wszystkich zabrali, szedłem ulicą i naprzeciwko szedł przewodniczący miejskiej rady narodowej i jeszcze dwóch. – Panie Markiewicz, a pana nie zabrali? – Nie – mówię. – A Pan nie był członkiem? – Nie pozwoliłem siebie wybrać. Patrzyli na mnie zdumieni, że mnie nie aresztowali. A jak Pan przyjął informację o tym, że Lech Wałęsa był tajnym współpracownikiem? Ja o tym wiedziałem grubo wcześniej. W Gdańsku mieszkał mój kolega szkolny. Pracował w biurze projektów budowy okrętów; bywałem u niego gościem. Pytał mnie: – Na kogo będziesz głosować? – No, na Wałęsę. A on mi na to: – Słuchaj, my wiemy, kto to jest, nie głosuj na niego. – Jak to nie? On jest przywódcą, muszę na niego głosować. A potem byłem na zebraniu w Opolu. Na spotkaniu z Wałęsą w „Okrąglaku”. I patrzyłem na niego: siedzi za stołem prezydialnym, a tu jakaś nauczycielka zabrała głos, krzyczy na komunę, na to, na tamto. On: – Jak pani nazwisko? Ona mówi nazwisko. – Będzie pani posłem. No, myślę sobie. To przecież kim on jest? Ktoś inny też głos zabrał: – Będzie Pan senatorem. A ja myślę sobie: przecież on gra, to widać od razu. I już wiedziałem, kto to jest. Tak samo z Frasyniukiem. Ktoś się dzisiaj dziwi. A Frasyniuk, jak wszędzie czytałem, słuchałem – nieuchwytny, nieuchwytny; oni głosili, że Frasyniuk jest nieuchwytny. Polują na niego wszędzie, a on jest nieuchwytny. Zastanawiałem się, czemu go tak windują. I pojechałem do Wrocławia syna odwiedzić, studiował na politechnice. Przyjechałem do Wrocławia, wysiadłem na dworcu i wsiadam do tramwaju. A oni ogłaszali nawet, że on prawdopodobnie za kobietę się przebiera. I patrzę, jakiś

rudzielec wsiada. Przyglądam mu się – przecież to mężczyzna, i do tego źle ucharakteryzowany. Patrzę – milicjanci stoją, patrzą na niego, i nic. Myślę sobie: to ich człowiek. To ich człowiek. Jak potem mówiłem o tym swoim, nikt mi nie wierzył. Teraz – pierwsze wybory ‘89 roku przy kościele, nie wiem w tej chwili, jaki to kościół w Opolu. Jestem na tych pierwszych wyborach i przychodzi Frasyniuk. Ja siedzę przy oknie, stół prezydialny ode mnie o jakieś 2 metry, ja przy oknie, a on tam siedzi. Patrzę: Frasyniuk. I myślę sobie: będę się w niego wpatrywał, zaniepokoję go. I tak patrzę ostro na niego; teraz ja już nie mam takiego wzroku, ale wtedy miałem ostry wzrok. I nie odrywam od niego oczu. A on popatrzył tak na mnie raz, drugi raz i widzę – zaniepokoił się. Myślę sobie: no, masz czego się niepokoić, bo wiem, kim ty byłeś. Ale przecież ja nie mam żadnych dowodów, to tylko moje wyczucie. Moje wyczucie i nikt nie powie, żeby on po tamtej stronie był. A on był po tamtej stronie. Tak samo jak i Wałęsa. Tak to jest. Co jest najważniejsze w życiu? Być w zgodzie z sobą, z prawdą, z Bogiem. Każdy jest grzeszny, nie ma ludzi bezgrzesznych, ale Boże miłosierdzie jest wszechogarniające. I w zasadzie to Bóg nas prowadzi. My tylko potrafimy coś tam analizować, myśleć, chcieć czegoś, ale to Bóg nas prowadzi. Życie to jest niesamowite; mnóstwo wszystkiego. Nie da się tego w ogóle opowiedzieć. To jest tyle spraw, które się czasem zapomina, znowu się przypomni, to sen jakiś przypomni, ta książka mi przypomniała wiele rzeczy, które już zapomniałem. Najważniejsze to jest być sobą, człowiekiem wolnym, czuć w sobie wolność. Dlaczego ja w więzieniu czułem się wolny przez te siedem i pół roku? A dlatego, że zachowałem wszystkie tajemnice w sobie. Wy nic nie wiecie o tym, tylko ja wiem. Poza tym miałem ze sobą złoty pierścionek. Ten złoty pierścionek przechowywałem w paście od zębów. Między innymi, bo czasem w innych miejscach. Tak jak jest tubka, to tam na końcu tej tubki był pierścionek. Czasem wydobywałem, jako rzecz, o której nikt nie wie, nawet współwięźniowie. W nocy brałem ten pierścionek, popatrzyłem: jestem człowiekiem wolnym, mimo że jestem na bloku izolacyjnym. Tylu was, tyle krat, tyle wszystkiego, ale ja jestem wolny. Tęsknię do moich rodziców, do wszystkich moich bliskich, do moich kolegów, ale jestem wolny i wytrzymam. I tak było, tak było. W wigilię Bożego Narodzenia wrzucono mnie do karca. Do karca w zimie – przecież zimno! Ja całą noc biegłem. A dlaczego biegłem? Biegłem, żeby zachować ciepło, żeby nie położyć się, żeby nerek nie uszkodzić. Całą noc biegłem i wytrzymałem. Ale żałuję, że tylu kolegów nie wytrzymało, na przykład jeden z Poznańskiego. Byli dwaj bracia. Jeden z nich zapoznał Francuza, który ich zapraszał do restauracji, na kielicha. To był agent francuski. I on, jak kogoś zapraszał, a ten ktoś mu podał nazwisko, to zapisywał go jako agenta. Chciał mieć jak najwięcej takich agentów, żeby Francuzi powiedzieli: dobry, tylu zwerbował. Został aresztowany i wysypał wszystkich tych rzekomych agentów. Ze mną siedział starszy z braci, Lech, i martwił się o młodszego brata. – Poszedłem, mówi, na kielicha, porozmawiałem, a teraz z nas wielkich szpiegów zrobiono. A Janusz, mój brat, nic z tym wspólnego nie miał, a siedzi. Ten Lech zachorował, chyba na zapalenie płuc. I dali go do karca, od razu. Jak ktoś chory, to go zaraz do karca. Nakazaliśmy mu, żeby bielizny nie zdejmował, pod spód prześcieradło daliśmy, opatuliliśmy. Ale już nie wrócił, zmarł. Spotkałem jego brata Janusza we Wrzeszczu na Wajdeloty. Uścisnęliśmy się, pyta, gdzie mieszkam. Mówię, że tutaj, tu są moi rodzice. Zaprowadził mnie do swojej narzeczonej. Okazało się, że Janusz studiuje. On i Lech byli synami właścicieli apteki w miasteczku, którego nazwa wypadła mi z pamięci. Musiałem mu opowiadać, jak to było, jak siedziałem z Lechem, jak dzieliliśmy się paczkami, jak opatulaliśmy go do tego karca. No i właśnie – jeden wytrzyma, drugi nie wytrzyma. On nie wytrzymał, ale był chory. I tak mi było przykro przed tym Januszem, ale opowiedziałem mu o tym wszystkim. Później on miał aptekę właśnie we Wrzeszczu, ale ja tam nie zachodziłem, nie chciałem go sobą absorbować. Nauczyłem mojego wnuka Maćka grać w szachy, żeby nauczył się myśleć, analizować, że nie wszystko jest prawdą. Trzeba odróżniać prawdę od nieprawdy. Trzeba umieć analitycznie myśleć. I nigdy się nie poddawać. Mówię mu: nie wyjdzie ci w jednym wypadku, to myśl dalej, jak to zrealizować. Idź zawszę do przodu i nie myśl, że czekają cię same sukcesy. Muszą być i porażki, i sukcesy. Porażką nie przejmuj się, zmobilizuj się, myśl i idź do przodu. Tak właśnie go uczyłem i on to realizuje. To, co mu mama mówiła i co ja mu mówiłem. Dziękuję za rozmowę.

K

Na fotografii: Marian Markiewicz ze swoim wnukiem Maciejem Musiałem.

FOT. KALENDARZ DŻENTELMENI 2016

że w Niemczech rewolucja, Berlin zbombardowany, koniec wojny przed nami – tak podało radio Wilno. Dlaczego? Dlatego, że Wilno miało się nie bronić, chodziło o to, żeby zabytki uratować, żeby nie tracić tych zabytków. I taki komunikat wydano, żeby ludność była spokojna. I ja szczęśliwy wybiegłem, pędzę, takie jakieś puste ulice, pies biegnie i ja krzyczę do niego: „Adolf, do nogi!, Adolf do nogi!” Pędzę, a ulice puste, i dobiegam przez Mickiewicza do ulicy Wileńskiej. Patrzę – rowery, wózki, toboły – wszystko w jedną stronę, w tamtą stronę zmierza. Pytam: – A dokąd to, dokąd? – A na Litwę. – A czemu? – Bolszewicy już pod Wilnem! Jak nóż w pierś. W strasznym stanie szedłem, myślałem sobie: Jak to, nie bronią Wilna? Jak to możliwe? Wróciłem, położyłem się. Roniłem łzy do poduszki. Usnąłem. Rano słyszę: dudu, dudududu, dudududu! Zerwałem się szybko, zarzuciłem na siebie szkolny mundurek. Wybiegłem na ulicę. Wyskoczył Ziutek, mój kolega. – Ziutek, bronią się nasi! – i pobiegliśmy. Biały Zaułek, Połocka zaraz, a przedłużenie Połockiej to trakt Batorego na Mińsk i na skrzyżowanie Krzywego Koła. Działko było ustawione poniżej. W zasadzie to ja do dzisiaj nie wiem, kto to był, czy to żołnierze, czy podchorążacy jacyś, no ale w każdym razie kilku ich było przy tym działku i podbiegliśmy do nich, chcemy się bronić. A oni mówią: – No to przyłączcie się do nas! W podwórzu są wozy taborowe, broń, granaty, weźcie i przyłączcie się. My pobiegliśmy na podwórko. Wzięliśmy granaty, do kieszeni po granacie, karabiny amunicją załadowaliśmy. No i jeszcze zapasową amunicję do kieszeni – i co mamy robić? – Idźcie pod


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2017

12

W wieku 99 lat zmarł w Edmond w USA kapitan Witold Aleksander Herbst, pilot polskich dywizjonów lotniczych 303 i 308 walczących w bitwie o Anglię. Jest Pan autorem filmu dokumentalnego o lotniku Alexie Herbście, a także jednym ze współautorów filmu, na który czeka bardzo wiele osób – filmu fabularnego o Dywizjonie 303. Moje spotkanie z Alexem Herbstem kilka lat temu zaowocowało tym, że znaleźliśmy nić porozumienia, która po pewnym czasie umożliwiła mi re­ alizację filmu, w którym pokazane jest całe jego życie. To jest pełnowymiarowy film, robiony według amerykańskich reguł. Było to możliwe dzięki osobowo­ ści jego bohatera, która potrafiła ożywić ten film i pomóc mi udźwignąć temat. Jak Pan znalazł zapomnianego bohatera? Zawsze szukałem ludzi, którzy niosą w sobie ciekawe, nieopowiedziane hi­ storie i byliby gotowi podzielić się ze mną wspomnieniami, spostrzeżeniami, swoją osobowością. W Ameryce każde spotkanie zaczyna się od tego: opo­ wiedz mi swoją historię. I tam od razu przechodzi się do konkretów, a później jest czas na dopytywanie o szczegóły. Nie traci się czasu na przypominanie całej historii, tylko skupia się na naj­ ważniejszym, na dzisiejszej perspekty­ wie. W tym przypadku opowiadamy o czasach wojny kilkadziesiąt lat po niej, pewne rzeczy wiedząc, pewnych wciąż nie wiedząc, ale przyjmujemy współczesną perspektywę, dla dzisiej­ szych, normalnych ludzi, niekoniecznie fascynujących się historią. Jak doszło do spotkania z Alexem Herbstem? Miałem dużą sieć kontaktów międzyna­ rodowych i ludzie w różnych częściach świata wiedzieli, że szukam ciekawych historii. Pewnego doszła do mnie infor­ macja, że istnieje taki człowiek, że bar­ dzo chciałby opowiedzieć swoją historię. Pozostało mi tylko zorganizować sobie podróż do Seattle, porozmawiać z nim i zobaczyć, czy da się coś z tym zrobić. A co Pan wiedział wcześniej o tym lotniku? Dowiedziałem się o nim z opowieści Krzysztofa Poraja-Kuczewskiego, pol­ skiego emigranta mieszkającego właś­ nie w Seattle, który działa w słynnym, w tej chwili już prawie stuletnim Domu Polskim w Seattle. To jest bardzo cieka­ we miejsce; tam Jimi Hendrix wykony­ wał swoje pierwsze próby, kiedy jesz­ cze obowiązywała segregacja rasowa, a Polakom z Domu Polskiego zupełnie nie przeszkadzało, że był czarny i dali mu salę do prób. W ostatnich latach wynikła z te­ go niezwykła historia. Rada miasta Seattle miała głosować nad tym, czy wesprzeć tę szacowną instytucję, jaką jest Dom Polski. Na początku wniosek o dofinansowanie przepadł. Ale oka­ zało się, że w radzie miejskiej zasiada jeden z muzyków Jimiego Hendrixa, który przypomniał sobie, kto im kiedyś pomógł. Dzięki temu remont Domu został dofinansowany i budynek w tej chwili wspaniale wygląda. Związek Hendrixa z polskimi lotnikami – tego by żaden scenarzysta nie wymyślił. Tu jest wiele zdumiewających rze­ czy. Godzinami można by opowiadać o tym, czym nasz bohater się intereso­ wał. On potrafił – muszę się przyzwy­ czaić do mówienia o nim w czasie prze­ szłym – zaskakiwać cytatami z Pana Tadeusza. Potrafił też cytować przed­ wojennego ministra Becka: „To niech mi pan teraz powie, o co tak naprawdę chodzi, czy o mniejszość niemiecką w Polsce, która nie jest uciskana, czy o mniejszość polską w Niemczech, któ­ ra jest uciskana?” Ten żart powracał w naszych rozmowach. Jak długo film był realizowany? To trwało kilka lat, bo to były powra­ cające rozmowy, które pozwalały mi wszystko zgłębić. Inna rzecz, że przez długie lata zupełnie nikt w Polsce nie był zainteresowany w tym, żeby mi po­ móc. Mocno wierzyłem, że to ma sens, więc niezależnie od tego, ile osób wy­ cofywało się z obietnic czy stawiało mi przeszkody, nie miało to znaczenia. Po prostu wiedziałem, że to zrobię, że na pewno znajdę sprzymierzeńców, i tak się stało. Przez te kilka lat zdążył Pan pewnie poznać Alexa Herbsta i zaprzyjaźnić się z nim? Wydaje mi się, że poznałem go dość dobrze i też – co było istotne dla mnie

OPOWIEŚĆ·O·PILOCIE·HERBŚCIE – w pewnym momencie zorientowa­ łem się, że zasłużyłem sobie, to jest najlepsze słowo: zasłużyłem sobie na to, żeby uważał mnie za przyjaciela. To zaszczyt, żeby osoba tego pokro­ ju doszła do wniosku, że jestem jej przyjacielem. Jak to się stało, że jeden z żyjących jeszcze bohaterów, lotnik słynnego Dywizjonu 303, został zapomniany? Ja też długo się nad tym zastanawia­ łem i opracowałem sobie taką teorię patriotyzmu deklaratywnego. Wiele

To jest osobna epopeja; można powiedzieć, że Polacy stworzyli właściwie lotnictwo Pakistanu. Jest książka Moniki Rogozińskiej, która opowiada tę historię w kontekście bardzo osobistym. Ktoś zrealizował też krótki film doku­ mentalny na ten temat. Zdarzyło mi się go oglądać w towarzystwie Alexa Herbsta. On był asystentem attaché lotniczego tej ambasady, koordynato­ rem pozyskiwania pilotów, w szczyto­ wym momencie przełożonym dwustu pilotów pozyskanych do tych sił po­

Kiedy go odnalazłem, on już dokonał przewartościowania swojego życia. To znaczy był po okresie zapomnienia, od­ reagowania i teraz na nowych zasadach, z dystansem chciał do tego wszystkie­ go wrócić. Nawet trochę wbrew żonie, która była bardziej zainteresowana pro­ wadzeniem spokojnego życia na eme­ ryturze niż rozgrzebywaniem starych, ale bądź co bądź ran. Dokonał głębo­ kich przemyśleń, był już jakoś pogo­ dzony ze swoim losem i pewnie nawet był w stanie przebaczyć wszystkie złe rzeczy, które go spotkały.

dobrze o polskiej rzeczywistości. Ale mam nadzieję, że wszystko będzie okay. Co w tym filmie ujmuje ludzi? Ujmuje przede wszystkim jego oso­ bowość. I to jest koszmarny sen nie­ których historyków, którzy woleliby tę rzeczywistość widzieć troszeczkę ina­ czej, bardziej uładzoną, nawiązującą do tego patriotyzmu deklaratywnego. W moim filmie słowo ‘patriotyzm’ chyba ani razu nie pada. Jednak każ­ dy, kto go obejrzy, nie ma wątpliwo­ ści, z czym ma do czynienia. I o to mi

Zapomniany

bohater który nie chciał mówić, że jest bohaterem

O Alexie Herbście, pilocie czasów wojny, o filmach nakręconych o nim i z jego udziałem, a także o tym, co zawdzięcza spotkaniu z tym niezwykłym człowiekiem, opowiadał reżyser dokumentalista Sławomir Ciok. Rozmawiali Luiza Komorowska i Antoni Opaliński. osób w Polsce deklaruje patriotyzm, przywiązanie do pewnych wartości, takich, nie waham się użyć tego słowa, marek, jak Dywizjon 303, ale na de­ klaracjach to wszystko się kończy. I to jest właśnie patriotyzm deklaratywny. Dla mnie akurat nie miało zna­ czenia to, że on jest znany, bo ja patrzę na człowieka, a nie na to, co ktoś in­ ny o nim myśli. Pierwsza rzecz, którą musiałem zrobić, żeby powstał film, to przypomnieć o nim wszystkim mniej lub bardziej ważnym ludziom w Pol­ sce. Bardzo pomocna w tym była jego osobowość. Kiedy poinformowaliśmy o jego istnieniu i o sprawie ówczesną panią konsul generalną w Los Angeles, Joannę Kozińską-Frybes, ona pierwsza wyciąg­ nęła do niego rękę w imieniu polskich władz, poinformowała MSZ, kancelarię prezydenta, MON, szkołę w Dęblinie. Wszystkich, którzy mogli być zaintere­ sowani istnieniem Alexa Herbsta. Przełomowy moment nastąpił 4,5 roku temu, kiedy z fabryki w Seattle odbieraliśmy pierwszego Dreamli­ nera. Tam na miejscu odbyła się kil­ kudniowa feta z udziałem chyba 180 gości z Polski. Alex Herbst był honoro­ wym gościem wszystkich uroczystości i wtedy właśnie swoją osobowością – sposobem bycia, poczuciem humo­ ru, inteligencją – wszystkimi swoimi wspaniałymi cechami zjednywał tych ludzi jednego po drugim. Dyrektorów, prezesów, ministrów, wiceministrów, generałów itd. Pojawiły się też, jako wyraz więzi z Polską, odznaczenia nadawane przez prezydenta, MSZ, MON. I on też prze­ konał się w sposób namacalny, że Pol­ ska, z którą obawiał się, że jego więzi zostały całkowicie zerwane, sobie o nim przypomniała. Wtedy zrozumiałem, że wcześniej czy później się uda.

wietrznych. W taki sposób przepra­ cował około 10 lat. Później zatrudnił się w brytyjskich firmach eksportowych związanych z lotnictwem. Kiedy brytyjski przemysł lotniczy zaczął się już kurczyć, doszedł do wniosku wraz z żoną, że w Londynie nie da się już za wiele zrobić i wyemi­ growali do Nowego Jorku. Tam zaczął inaczej oddychać, wiadomo – Nowy Jork to nie jest duszny Londyn, gdzie jeździ się metrem po tunelach i na do­ brą sprawę świata nie ogląda. Jeździł po świecie. Jako miłośnik kul­ tury antycznej odwiedzał Kair, Ateny, bardzo często bywał służbowo w Barce­ lonie, latał kilka razy do Sydney. W za­ sadzie zwiedził cały świat, ale jego więzi z polskim klubem lotników, ze wszystki­ mi polskimi organizacjami po wyjeździe z Londynu w naturalny sposób zaczę­ ły wygasać. Wspomina o tym w swojej książce „Podniebna kawaleria”, która uka­ zała się cztery lata temu; resztki nakładu być może są jeszcze gdzieś do kupienia.

Wiemy, że przyjeżdżał do Polski. Ostatnio był w Polsce 12 lat temu. To była taka sentymentalna podróż z sy­ nem, o której zresztą opowiada w fil­ mie. Alex Herbst w trakcie wojny stra­ cił całą rodzinę tak naprawdę nie miał do czego wracać. Wiedział też, czym grozi powrót do Polski pod koniec lat 40. i nie bardzo miał ochotę trafić do więzienia, tłumaczyć się z nie wiado­ mo czego albo nawet ryzykować wyrok śmierci. Skończył więc studia w Lon­ dynie, zdobył nowy zawód – miał wy­ kształcenie ekonomiczne, znał kilka języków. Jakoś sobie radził. Oczywiście lata po wojnie były naj­ cięższe, nie było mowy o żadnym godziwym zajęciu. Po kilku latach nędzy, tułaczki i wszystkiego co naj­ gorsze, zdobył posadę w ambasadzie nowo tworzącego się Pakistanu, który budował także od podstaw swoje si­ ły powietrzne, do których pozyskiwał właśnie pozostających bez zajęcia pol­ skich pilotów.

25 lat po wojnie spotkał swoje­ go przyjaciela-dowódcę, Witolda Re­ tingera, i okazało się, że są sąsiadami na Long Island. Dzieliło ich chyba 12 mil, o czym nie wiedzieli. Spotkali się i nie mieli o czym rozmawiać. Te 25 lat osobnego, innego życia spowodo­ wało, że z tych lat walki, przyjaźni nic nie zostało. Pożegnali się jeszcze tego samego wieczora i już nigdy więcej się nie zobaczyli. Dlaczego o tym opowiadam? Bo nam się wydaje, że człowiek, który coś istotnego przeżył, powinien tą historią żyć do samego końca. To wcale nie jest prawda. My nawet nie powinniśmy od nich wymagać, żeby oni te wszystkie ciężkie doświadczenia nosili na swo­ ich barkach przez całe życie. To jest też jedna z tych rzeczy, których się na­ uczyłem, obcując z takim bohaterem jak Alex Herbst.

Wiele osób w Polsce deklaruje patriotyzm, przywiązanie do pewnych wartości, takich, nie waham się użyć tego słowa, marek, jak Dywizjon 303, ale na deklaracjach to wszystko się kończy. I to jest właśnie patriotyzm deklaratywny.

Mówił Pan, że Alex Herbst bardzo chciał opowiedzieć swoją historię. Z czego to wynikało?

Jakie to były rzeczy? Niemcy w ‘39 roku wkroczyli do mia­ sta i jego ojciec został zamordowany w pierwszej kolejności, bo był na nie­ mieckiej czarnej liście. Jego matka zo­ stała w pierwszej kolejności wywie­ ziona na Syberię po tym, jak Rosjanie wkroczyli „wyzwolić” to samo mia­ sto. Jego ukochana została w Polsce i od końca ‘38 roku nigdy więcej jej nie widział… Można jeszcze wymie­ nić parę spraw. I to właśnie chciał opowiedzieć Alex Herbst. To była tylko rozbiegówka. Bo na ko­ niec wyszła taka opowieść jak, nie prze­ chwalając się, u Hitchcocka. Zaczęliśmy od trzęsienia ziemi, jak powiedział je­ den z dramaturgów oglądających film, i napięcie do końca się utrzymało. Opowieść o jego życiu jest skon­ struowana według amerykańskiego schematu: cały film składa się z drob­ niejszych, zamkniętych historii, a każ­ da z nich ma swój sens, początek, roz­ winięcie, zakończenie. I te wszystkie historie starałem się poukładać w taki sposób, żeby tworzyły dramaturgicz­ nie całość. Pana film został zaprezentowany na festiwalu w Cannes. Tak, to była taka specjalna sekcja Doc Corner, która służy do tego, żeby pre­ zentować filmy pełnometrażowe, moż­ liwe do międzynarodowej dystrybucji i oczywiście nowe. Jakie były reakcje? Udało mi się spotkać wielu ludzi, którzy w tej chwili analizują, co mogą z tym filmem zrobić. Zauważyłem też bardzo pozytywną reakcję z Wielkiej Brytanii. Polskie filmy, nawet polskojęzyczne, potrafią w Wielkiej Brytanii wzbudzić duże zainteresowanie, a mój jest rów­ nież anglojęzyczny. To jest zasługa na­ szych rodaków, którzy tam mieszkają, pracują, mają pieniądze i mają ochotę je wydawać na bilety do kina. Tylko tyle i aż tyle. To oczywiście przekłada się też na pieniądze dla kin, dystrybutorów. Czy w Polsce będziemy mieli okazję obejrzeć ten film? Zakładam, że tak. Lada moment będą go oglądali ludzie, od których zależy, kiedy i w jaki sposób ten film będzie prezentowany w Polsce. Jestem po kilku próbnych pokazach. Zrobiłem wszyst­ ko najlepiej jak potrafię, ale wolałem się też upewnić, konfrontując się, czasami nawet w bardzo bezwzględny sposób, z bardzo różnymi grupami widzów. Film robi wrażenie na kobietach, na mężczyznach, na ludziach, którzy in­ teresują się historią, i na tych, którzy się nią nie interesują; na młodszych, na starszych. W związku z tym, jeśli są lu­ dzie gotowi przyjść, obejrzeć, zapłacić, to należy im film pokazać. Gdyby miało być inaczej, to nie świadczyłoby zbyt

chodziło – nie, żeby deklarować pew­ ne istotne rzeczy, tylko żeby widzowie poczuli, o co chodziło mnie i samemu Alexowi Herbstowi, który odważył się powierzyć mi swoją historię. Czy Alex Herbst miał żal do Polski? Trudno znaleźć winnych tego, że kontakty się urwały. Największy żal miał do Sowietów i do całego systemu komunistycznego. Roz­ mawialiśmy bardzo otwarcie o kwe­ stiach historycznych, bez silenia się na poprawność. Niemcy zaatakowali Polskę i rozpoczęli II wojnę światową;

Młodzi ludzie byli wtedy przepojeni literaturą romantyczną, ale nie było tak, że oni wycierali sobie usta słowem ‘patriotyzm’. Nic podobnego. Wszyscy to czuli, ale nikt tego słowa nie używał. trudno było mieć do nich pretensje, że prowadzili wojnę po zaatakowaniu Polski. Ale to, co robili Sowieci i to ca­ łe zakłamanie utrzymywane przez lata w związku z zaatakowaniem i okupacją Polski – to było nie do pomyślenia i to była największa zadra w nim samym. Mniejszą pretensję miał do Niemców o zamordowanie ojca niż do Sowietów o to, co zrobili z matką. W czym Alex Herbst nie zgadzał się z historykami? Nie zgadzał się ze wszystkimi history­ kami, którzy twierdzili, że wiedzą lepiej, jak było tam, gdzie on sam był. Bardzo sceptycznie podchodził też do wszyst­ kich niezdrowo zafascynowanych. Cenił umiar i umiejętność oceny na chłodno nawet najbardziej trudnych kwestii. Czy to, w jaki sposób Alex Herbst postrzegał świat, jak mówił o swojej przeszłości, wpłynie na kształt fabularnego filmu o Dywizjonie 303? Tak, w ostatnim czasie główny kreator i producent filmu Jacek Samojłowicz spotkał się z nim, żeby ustalić pewne kwestie związane ze szczegółami sce­ nariusza i scenami, które jeszcze pozo­ stały do realizacji. Uzyskaliśmy bardzo szczegółową wiedzę na temat spraw za­ równo dekoracyjno-technicznych, jak i realiów życia w bazie Northolt. Mamy ją zabezpieczoną, nagraną i spisaną. Czy rzeczywiście ci lotnicy to była inna Polska, inni ludzie, czy jednak

my jesteśmy tacy sami jak oni, tylko w innych warunkach historycznych? Lotnicy byli pewnego rodzaju elitą przedwojenną. Sami piloci byli elitą, a myśliwcy – elitą wśród pilotów. Se­ lekcja do szkoły podchorążych lotni­ ctwa w Dęblinie była bardzo ostra, z np. 7000 kandydatów po testach zostawało 200. Byli to też ludzie często z solidnym przedwojennym wykształceniem, obej­ mującym znajomość języków obcych. W lotnictwie też mieli dostęp do taj­ nych informacji, wiedzieli np. o tym, że nadchodzi wojna. Powracającym pytaniem Alexa Herbsta w czasie naszych rozmów by­ ło: Czy dzisiaj młodzi ludzie troszczą się o Polskę? Wtedy czułem się nie­ co bezradny. Nie wiem po prostu. Ale myślę, że ważniejsze jest, że on takie pytania stawiał. Bo on pamiętał siebie jako młodego człowieka w roku ‘38, w pierwszej połowie ‘39, kiedy wiedział, że coś nadciąga. Młodzi ludzie byli wte­ dy przepojeni literaturą romantyczną, ale nie było tak, że oni wycierali sobie usta słowem ‘patriotyzm’. Nic podob­ nego. Wszyscy to czuli, ale nikt tego słowa nie używał. Co do współczesnego pokolenia, żartowaliśmy sobie, że gdyby współ­ czesnych pilotów wsadzić do kabiny ówczesnego Spitfire’a, to prawdopo­ dobnie nie byliby w stanie zlokalizować pasa, na którym właśnie siedzą. A jak by się zachował pilot tamtych czasów we współczesnym myśliwcu? W ramach działań filmowych zorga­ nizowaliśmy Alexowi Herbstowi lot Dreamlinerem. Pokazaliśmy to później jednemu z prominentnych generałów polskiego lotnictwa, byłemu szefowi ca­ łego wyszkolenia. Powiedział, że Alex Herbst przez lata zachował wszystkie odruchy, które powinien mieć pilot. Okazuje się, że jeśli pilot wyszkolony na nawet bardzo prymitywnym samolocie opanuje wszystkie podstawowe techniki pilotażu, to te wszystkie umiejętności nawet w najnowocześniejszej kabinie samolotu pasażerskiego są mu potrzeb­ ne, a technologia jedynie go wspomaga. Można powiedzieć, że miał Pan szczęście i w ostatniej chwili zdążył opowiedzieć historię bardzo wartościowego człowieka. Szczęście miałem bez wątpienia. Jestem absolutnie wdzięczny za to wszystko, co mnie spotkało dzięki Alexowi Herbsto­ wi. Wiedziałem, że każde z tych wielu, wielu spotkań mogło być ostatnim. On za każdym razem żegnał się za mną w taki sposób, jakbyśmy się już widzieli ostatni raz: „ja już się będę odmeldo­ wywał”. Wcale nie było mi łatwo. Czy osobowość Alexa Herbsta i jego historia wpłynęła na Pana spojrzenie na świat? Po to się spotyka ludzi, po to się podró­ żuje po świecie, żeby poszukiwać wzor­ ców. Pomyślałem sobie, że jeśli tyle złego spotkało go w życiu i on potrafił sobie z tym poradzić, potrafił przeżyć tyle lat, wyprostować sobie wszystko, to ja się nie boję niczego, żadnych problemów, które były, może będą. Jestem sobie w stanie ze wszystkim poradzić. To jest największy dar, jaki od niego dostałem. On mi może nie tyle uświadomił, co utwierdził mnie w przekonaniu, bo to też jest istotne – to nie jest tak, że on coś zasadniczo zmienił w moim życiu, tylko utwierdził mnie w wielu wcześ­ niejszych przekonaniach: że nie należy rezygnować, nie można dać się złamać siłom, którym się wydaje, że mogą na­ mi sterować. Jesteśmy wolnymi, nieza­ leżnymi ludźmi, możemy mieszkać tu, możemy mieszkać tam, a w dalszym ciągu będziemy Polakami. Czy zrodziło się w Panu poczucie misji przekazania tej historii? Wzorując się troszeczkę na jego po­ dejściu do życia, powtarzam, że jestem niezależnym filmowcem, który może zajmować się takimi sprawami, na ja­ kie ma ochotę i któremu zależy przede wszystkim na opowiadaniu wspania­ łych historii z udziałem wspaniałych ludzi. A to, że w tej historii udało się również umieścić misję, to jest jej do­ datkowa wartość. Ja nie tyle tutaj de­ klaruję pewnego rodzaju misyjność, co raczej w mimowolny sposób ją udo­ wadniam. Jak idzie ta praca nad filmem o Dywizjonie 303 i kiedy będzie można go obejrzeć? Budujemy dekoracje i czekamy już tylko na skoordynowanie terminów aktorskich, żebyśmy mogli kręcić ko­ lejne sceny. Dziękujemy za rozmowę.

K


SIERPIEŃ 2017 · KURIER WNET

13

W YM I A R·SP R AW I ED LI WOŚC I Dokończenie ze str. 1

Na marginesie sporu o nową ustawę o Sądzie Najwyższym Jakub Słoniowski Prezydent (lub – jak było w pierwszym projekcie zgłoszonym do laski marszał­ kowskiej – Minister Sprawiedliwości), ale – przynajmniej według deklarowa­ nych intencji popierających ją parla­ mentarzystów koalicji rządzącej – na­ daje Sądowi Najwyższemu nowy ustrój. Na dowód zacytuję fragment uzasadnienia ustawy przedstawione­ go przez jej wnios­kodawców, tłuma­ czący, dlaczego ustawa zawiera ww. przepis art. 87: „Niewątpliwe jest, że przedstawione wyżej zmiany ustroju Sądu Najwyższego są zmianami istot­ nymi. W szczególności, w następstwie projektowanego utworzenia nowych Izb i wydziałów oraz zmian w kognicji i w procedurze, Sąd Najwyższy stanie się de facto zupełnie nowym sądem, tak w charakterze ustrojowym, jak funkcjonalnym. Tak jak w wypadku każdej innej istotnej zmiany w ustroju sądów, pociąga to za sobą konieczność zdefiniowania na nowo m.in. potrzeb kadrowych, adekwatnych do na nowo określonego zakresu zadań Sądu Naj­ wyższego. Zdefiniowanie owo dotyczy przy tym nie tylko ustalenia ilości sta­ nowisk sędziowskich niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania SN, lecz również – w równym stopniu – potrzeb w zakresie profilu kwalifikacji sędziów orzekających w poszczególnych Izbach i wydziałach” (s. 127 druku sejmowe­ go nr 1727). Nie zamierzam teraz wchodzić w spór co do słuszności i zgodności z konstytucją przeniesienia w stan

spoczynku sędziów SN i innych kwe­ stii z tym związanych (np. tego, kto ma decydować o tym, którzy spośród nich pozostaną). Nie chcę też prezentować samego ustroju Sądu Najwyższego pro­ ponowanego przez nową ustawę. Pragnę natomiast zwrócić uwagę

Co by szkodziło więk­ szości parlamentarnej – w ogniu krytyki mediów i opozycji – dokładnie wyjaśnić, czemu Sąd Najwyższy staje się „de facto zupełnie nowym sądem, tak w charak­ terze ustrojowym, jak funkcjonalnym”? na to, że (1) albo uzasadnienie ustawy w tym aspekcie jest prawdziwe w tym sensie, że rzeczywiście następuje bardzo istotna zmiana i „Sąd Najwyższy stanie się de facto zupełnie nowym sądem, tak w charakterze ustrojowym, jak funk­ cjonalnym”, (2) albo też tak naprawdę uchwalenie całej ustawy jest jedynie pre­ tekstem do dokonania zmian personal­ nych w Sądzie Najwyższym, a rozwią­ zania, które ustawa zawiera, w istocie niewiele zmieniają w działaniu tego sądu (np. nadane zostają nowe nazwy izbom SN i dodana nowa – dyscyplinarna). Koalicja rządowa ma ambicję do­ konać gruntownej reformy wymiaru

sprawiedliwości, z ustrojem sądów na czele. Pytanie, które należy postawić, obserwując forsowane przez nią przepi­ sy o Sądzie Najwyższym, jest to pytanie właśnie o to, czy reforma ta jest dobrze przygotowana, czy też jest właśnie tylko pretekstem do dokonania zmian per­ sonalnych w sądach. O pierwszym nie może świadczyć tempo prac legislacyjnych, brak mery­ torycznej debaty nad jej szczegółowymi rozwiązaniami, a także brak prezentacji dokładnych motywów ustawy. Zwłaszcza to ostatnie. Co by szkodziło większości parlamentarnej – w ogniu krytyki me­ diów i opozycji – dokładnie wyjaśnić, czemu Sąd Najwyższy staje się „de facto zupełnie nowym sądem, tak w charakte­ rze ustrojowym, jak funkcjonalnym”? Ta­ kich wyjaśnień w mediach nie słyszałem. Dużo za to jest wyjaśnień stricte politycz­ nych oraz wyjaśnień pozostających na bardzo dużym poziomie ogólności (np., że chodzi o poddanie władzy sądowniczej kontroli innych władz, spod której sądy się zbytnio wyemancypowały). Samo uzasadnienie ustawy tam, gdzie dotyczy najbardziej kontrower­ syjnego przepisu o przeniesieniu w stan spoczynku sędziów SN, podaje tego przyczynę tylko we fragmencie, który zacytowałem powyżej, nie wyjaśniając dokładniej, dlaczego obecni sędziowie nie mieliby „nadawać się” do SN w no­ wym wydaniu. Reszta uzasadnienia te­ go przepisu skupia się na tym, dlaczego, zdaniem wnioskodawców, przepis ten nie jest niezgodny z konstytucją.

R E K L A M A

Abstrahując od tego, czy nowa ustawa przewiduje wartościowe roz­ wiązania, obstawiam więc, że chodzi jednak o pretekst do zmian personal­ nych, być może potrzebnych z różnych powodów, ale nie z tych, które są ofi­ cjalnie głoszone.

Jak często wygląda proces legislacyjny Niezależnie od tego, która wersja mo­ tywów wprowadzenia nowej ustawy o SN jest prawdziwa, na jej przykładzie można zobaczyć przynajmniej część ważkich przyczyn wielu problemów toczących polski system prawny i wy­ miar sprawiedliwości. Otóż wiele kluczowych przepisów, czy nawet całych ustaw – bez względu na to, kto ma większość w parlamencie – wprowadzanych jest bez głębszej reflek­ sji i analizy skutków. A te szczególnie po­ winny być dokonywane w odniesieniu do zmian w najważniejszych materiach, jak właśnie ustrój Sądu Najwyższego. Zdarzały się już ustawy w istocie zmieniające jedynie nazwę urzędu, po to, żeby „przy okazji” wymienić jego prezesa, który zgodnie ze zmienianą ustawą był nieusuwalny przed upły­ wem kadencji. Pamiętamy też różne inne „przy okazji” dodawane przepisy lub ich fragmenty, jak słynne „lub czaso­ pisma”. Teraz mamy nową ustawę, która uzasadnia wymianę kadry sądu, w któ­ rym zasiadają osoby, które jak stanowi „stara” ustawa, m.in.: są nieskazitelnego charakteru i wyróżniają się wysokim po­ ziomem wiedzy prawniczej, mają co naj­ mniej dziesięcioletni staż w zawodach prawniczych, a w przypadku braku tego stażu są profesorami lub doktorami ha­ bilitowanymi nauk prawnych. Nikt ich kompetencji w żadnym postępowaniu nie zakwestionował.

Co po uchwaleniu nowej ustawy? Ustawa o Sądzie Najwyższym została przyjęta przez parlament. Prezydent skorzystał jednak z prawa weta i zapo­ wiedział, że przygotuje nowy projekt. Bez względu na to, czy sędziowie SN zostaną przeniesieni w stan spoczynku, i na to, kto będzie decydować o tym, któ­ rzy z nich pozostaną w stanie czynnym, zostaną wprowadzone nowe rozwią­ zania dotyczące organizacji Sądu Naj­ wyższego. Jeśli będą obowiązywać przez dłuższy czas, będą znacząco wpływać na sprawy, którymi na co dzień zajmują się sądy, a więc sprawy zwykłych obywate­ li. Za jakiś czas być może nie będziemy pamiętać o sporze o zasadność zmian personalnych w Sądzie Najwyższym, a sądy, w sprawach zupełnie niemedial­ nych, będą nadal musiały zmagać się z wątpliwej jakości przepisami. Na to nawet stuprocentowa wymiana kadry sędziowskiej nie wpłynie. Tu dochodzimy do tego, co w dużej mierze jest przyczyną tego, że Polacy nie są zadowoleni z działania wymiaru sprawiedliwości. Przepisy często są nie­ przemyślane, niespójne, źle zredagowa­ ne, nieprzeanalizowane pod kątem te­ go, czy są w ogóle potrzebne. W efekcie sędziowie, wyrokując, muszą w drodze wykładni odnajdywać w nich jakiś sens, często daleko wychodząc poza ich języ­ kowe brzmienie. Obywatel „podsądny” nie może potem zrozumieć, dlaczego przegrał sprawę. Nie może też zrozu­ mieć zawartych w uzasadnieniu wyro­ ku litanii cytatów z orzecznictwa Sądu Najwyższego lub ciągu ich sygnatur. Oczywiście nie jest to jedyny prob­ lem wymiaru sprawiedliwości ani też wytłumaczenie wszystkich rozstrzyg­ nięć sądowych, nieraz słusznie bulwer­ sujących opinię publiczną, lub nielicu­ jących z powagą urzędu wskazywanych przez media zachowań pewnych sę­ dziów. Podam więc teraz jeszcze inne przyczyny, za które już raczej można winić samych sędziów (choć przepisy też mają w tym udział). Jeden przedstawię na podstawie anegdoty. W czasie studiów uczęszcza­ łem na wykłady dość znanego profeso­ ra, specjalisty od postępowania cywil­ nego, na co dzień adwokata. Na każdym

wykładzie przy nadarzającej się okazji musiał opowiedzieć coś niemiłego na temat sędziów Sądu Najwyższego. Je­ go ulubionym przytykiem był ten, że sędziowie SN są leniwi, że najchętniej nie rozpatrywaliby skarg kasacyjnych, które do nich wpływają, i tylko szukają pretekstu do tego, żeby skarg mery­ torycznie nie rozpoznawać. Dlatego właśnie, jego zdaniem, „sami napisali” wtedy dopiero niedługo obowiązujące przepisy o skardze kasacyjnej w postę­ powaniu cywilnym. Według bardzo sformalizowanego modelu tej skargi (obowiązującego do dzisiaj), zanim skarga zostanie rozpozna­ na, na posiedzeniu niejawnym odbywa się tzw. przedsąd, w ramach którego we­ ryfikowane jest to, czy skarga jest dopusz­ czalna, np. to, czy w sprawie występuje „istotne zagadnienie prawne”. Jeśli sąd uzna, że nie występują te przesłanki, na­ wet jeśli podstawy skargi są uzasadnione (tj. zaskarżony wyrok narusza prawo), to skarga w ogóle nie zostaje przyjęta do roz­ poznania. Duża część skarg kasacyjnych do Sadu Najwyższego „przegrywa” na etapie tego „przedsądu”. Jak obywatel ma zrozumieć, dlaczego sąd, i to najwyższy, nie zajął się jego sprawą? Jak taki obywa­ tel ma potem być zadowolony z działania wymiaru sprawiedliwości? Inny przykład dotyczy sądów cy­ wilnych niższych instancji. W sprawach, w których na wyrok nie służy skarga kasacyjna (zasadniczo służy tylko ona na wyroki drugoinstancyjne w poważ­ niejszych sprawach, np. o odpowiednio wysokiej wartości przedmiotu sporu), sędziowie często uzasadnienia piszą bardzo mało przekonująco nawet dla prawnika, a już na pewno zupełnie nie­ przekonująco dla uczestnika postępowa­ nia, nieznającego niuansów prawnych. Zdarza się też, że wyroki, które nie powinny ostać się w drugiej instancji, bez dokładnej analizy zarzutów apelacji są podtrzymywane, gdyż sędziowie orze­ kający w drugiej instancji mają świado­ mość, iż na ich wyroku spór się zakoń­ czy, gdyż nie będzie możliwe złożenie skargi kasacyjnej. A uzasadnić wyrok podtrzymujący rozstrzygnięcie z pierw­ szej instancji jest zdecydowanie łatwiej. Czy zatem te i inne problemy wy­ miaru sprawiedliwości muszą dalej cze­ kać na rozwiązanie? K

Optymistyczne jest to, że właśnie się zaczęło. Od przyjazdu do Polski prezydenta Stanów Zjed­ noczonych Donalda Trumpa. Jego prosta mowa została zrozumiana przez wszystkich, w tym przez naszych sąsiadów.

Nasze polskie pięć minut

Ś

Cedrob S.A. to największy w Polsce producent mięsa. Lider w produkcji drobiowej oraz wiodący producent trzody chlewnej. www.cedrob.com.pl

Jan Kowalski

wiatowe Imperium gwarantuje Polsce niepodległość i możliwość naprawy państwa. Już nie jeste­ śmy sami przeciwko dwudziestu sied­ miu, jak wykrzykiwali jeszcze wczoraj świadomi i nieświadomi zwolennicy reżimu Okrągłego Stołu. Bardzo po­ trzebne było nam to poparcie. Wobec niego bledną wszystkie strachy nowej Targowicy, mającej poparcie bruksel­ skiej eurokracji. Objawiło się natych­ miast wielu zatroskanych tym, że Ame­ rykanie chcą nas tylko wykorzystać. Odpowiem tak – niech nas wykorzy­ stują jak najdłużej! Amerykanie nie zrobią jednego: nie zreformują naszego państwa. To musimy zrobić sami. I tu rozwój sytu­ acji wewnętrznej znów napawa opty­ mizmem. Podobnie jak to było w przy­ padku Trybunału Konstytucyjnego, również teraz zmiany w sądownictwie są dokonywane przez Prawo i Spra­ wiedliwość z prawdziwą determina­ cją. I bez oglądania się na rozpaczliwe działania obrońców dawnego reżimu. Cieszy również to, że Jarosław Kaczyń­ ski, przez wiele lat starający się pozo­ stać politykiem gabinetowym, dojrzał do przewodzenia całemu narodowi. Jedna kadencja to minimum. Jeśli Prawo i Sprawiedliwość wygra również drugą, siły starego reżimu odejdą w za­ pomnienie. Z prostego powodu – z braku finansowania. Państwo Okrągłego Stołu na tym właśnie polegało – na opanowa­ niu przez oddelegowanych ludzi, głównie oficerów tajnych służb, struktur państwa. Pozwalało to na finansowanie rzeczywi­ stego systemu władzy. Przyzwolenie na dodatkowe prywatne zyski zmniejszało, co prawda, wpływy do budżetu państwa, ale dodatkowo umacniało system. Te dar­ mowe pieniądze właśnie się kończą, stąd zwiększone wpływy do skarbu państwa. I stąd taki wrzask ludzi starego reżimu.

Jak wszyscy znamy się na piłce nożnej, tak wszyscy znamy się oczy­ wiście na polityce i wiemy, co należy zrobić tu i teraz, natychmiast. Zapomi­ namy tylko o jednym, o cierpliwości. To cierpliwość jest najcenniejszą zaletą nie tylko na boisku, nie tylko w życiu, ale również w polityce. Gdy wreszcie się doczekamy swoich pięciu minut i zachowamy morale, wtedy możemy osiągnąć sukces.

Sam już chciałbym żyć w V Rzeczypospolitej, w silnym państwie bez biurokracji, wolnym i bogatym. Ale najpierw Polacy muszą odzyskać kontrolę nad Polską. Piszę to pod rozwagę wszelkim malkontentom. Wszyscy to widzimy, że zmiany są wprowadzane zbyt wol­ no, za słabo, że lokalni działacze PiS to często miernoty. Zgoda, sam już chciałbym żyć w V Rzeczypospolitej, w silnym państwie bez biurokracji, wol­ nym i bogatym. Ale najpierw Polacy muszą odzyskać kontrolę nad Polską. I to się właśnie dokonuje za sprawą Prawa i Sprawiedliwości. Pozwólmy i pomóżmy im wygrać do końca, po­ zwólmy wygrać IV Rzeczypospolitej. Każde pięć minut kiedyś mija. Nie wiemy, czy Donald Trump bę­ dzie rządził przez dwie kadencje i jaki będzie kolejny prezydent Stanów Zjed­ noczonych. Czy amerykański projekt oparcia się w Europie na Polsce i kra­ jach Trójmorza jako przeciwwadze dla nadmiernych wpływów niemieckich i rosyjskich pozostanie stałą amery­ kańskiej polityki. Dlatego, powoli, ale spieszmy się. K


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2017

14

M

uzeum mieści się w post­ modernistycznym kloc­ ku, w którym więcej formy niż treści. Przy­ zwyczajony do zwiedzania takich przybytków, kieruję się chronologicz­ nie – od prehistorii do współczesno­ ści. Jednak źle wchodzę. Wpierw oglą­ dam ekspozycję z PRL-u. Telewizor, pralka, lodówka krajowej produkcji. Można było. Na zdjęciach ludzie z du­ żymi czuprynami, nijako uśmiechnię­ ci. Oby wojny nie było, bo tutaj trwa zazwyczaj dłużej. Na jakimś zdjęciu sławetne wy­ bory 1989 roku. „Głosuj na Janusza Onyszkiewicza”, widnieje na fotogra­ fii. Nazwisko tutaj sławetne. Mirosław Onyszkiewicz był dowódcą UPA w tzw. Zakurzonnym kraju, a więc jak bande­ rowska historiografia przedstawia – na etnicznych ziemiach ukraińskich, które zostały włączone do PRL-u. Te „etniczne ziemie”, jakby jakakol­ wiek ziemia mogła być etniczna, ciągną się od Białej Podlaskiej i idą poprzez Chełm, Zamość, Hrubieszów, Sanok, Przemyśl, Jarosław aż do Starego Sącza. Inna wersja włącza do Ukrainy Lublin, Rzeszów i… Kraków. Czy urodzony we Lwowie były pol­ ski dwukrotny szef MON, europarla­ mentarzysta, a prywatnie mąż wnuczki Piłsudskiego, jest krewnym banderow­ ca odpowiedzialnego za śmierć w mę­ czarniach tysięcy Polaków na tej zie­ mi? Na to pytanie nie odpowiedzieli żadni dziennikarze – ci pokorni jak i niepokorni. A szkoda, bo grzebanie w życiorysach osób publicznych jest wielce dochodowym zajęciem. Wracam do chronologii. Widzę ja­ kieś małpiszony i prehistorię. Pędzę da­ lej i dochodzę do Bolesława Chrobrego, który odzyskał Grody Czerwieńskie. Sam ruski kronikarz Nestor (jest jego ulica w mieście) wspominał o tym, że Grody Czerwieńskie (a więc dzisiejsza ziemia przemyska, sanocka, lwowska i skrawki Wołynia) należały do Lachów, ale ruski kniaź je zawojował. I stąd za­ częła się prawie 1000-letnia rywalizacja pomiędzy Polską i Rusią o te tereny. Jest to prawda. Chociaż pozostaje mi trochę niesmak, że nie pokazali tego, że przez Przemyśl w czasach przedpaństwowych ciągnął się szlak handlu niewolnikami, prowadzonego przez Żydów. Ale wia­ domo, o nich tylko dobrze albo w ogóle. Nawet prezydent Duda (miejmy nadzie­ ję, że nie krewny Myhajło Dudy, kolejne­ go herszta UPA) niedawno powiedział o 1000-letniej przyjaźni, tylko nikt nie wyjaśnił, jak ona się zaczęła. Przechodzę do kolejnych muzeal­ nych sal. Ikony cerkiewne. Brawo, cho­ ciaż czy to nie może być wykorzystane przeciwko nam? Skoro po drugiej stro­ nie młodzież uczy się, że nas nie ma, nie było i nie będzie, to jak może zareago­ wać na niejako przyznanie, że ziemia przemyska ma też swoje ruskie oblicze? Kolejna sala. Szok. Wielka Wojna, Twierdza Przemyska i wojak Szwejk. Zaraz. – Chyba ominąłem kilka sal – zwracam się do ochroniarza. – Nie, idzie pan dobrze. Zdziwiony jestem co niemiara. To patriotyczna i historyczna ziemia z wielce pobożnym i oddanym krajowi narodem, a tu z muzeum wyci­ nają czasy świetności i upadku kraju? Przechodzę Wielką Wojnę i szu­ kam ekspozycji o wojnie z Rusinami o Przemyśl, Lwów i całą Małopolskę Wschodnią w 1918-19. Nie ma nic, cho­ ciaż w Przemyślu, jak we Lwowie, mło­ dzież stanęła do walki o swoje polskie miasto. Naiwnie wydawało mi się, że to będzie powód do regionalnej dumy, że Przemyśl niegorszy od Lwowa, z którym niejako zawsze rywalizował. A tutaj nic. Zaraz, a gdzie II RP? – kręcę czasz­ ką, rozglądając się po ekspozycjach. To skandal, że wybudowali muzeum, które nie jest zdolne przedstawić hi­ storii regionu od Adama i Ewy do dnia dzisiejszego. Mojego zbulwersowania nie umniejszył bardzo konkretnie i rze­ czowo zaprezentowany okres 1939-45, a szczególnie 1939-41, kiedy to miasto było podzielone wzdłuż Sanu: Przemyśl był po stronie sowieckiej, a przemy­ skie Zasanie pod okupacją niemiecką i rządami Rusinów, którzy kazali siebie nazywać Ukraińcami. Zresztą Ukraińcy „za Niemca” mieli się tutaj jak pączki w maśle. Polskie szko­ ły wszystkie pozamykano, a im otworzo­ no gimnazjum w Jarosławiu. Ukraińcy szpiclowali i służyli w policji. Niekiedy zdarzały się pojedyncze mordy na Po­ lakach. Z czasem te mordy zaczęły się nasilać, a po 1943 roku stały się masowe. Sytuacja nie poprawiła po wkroczeniu Sowietów, którzy bywali bardzo życzliwi dla banderowców, z którymi nacjona­ liści ukraińscy rzekomo mieli walczyć. No cóż. Dr. Lucyna Kulińska wspo­ mina, że w Lubelskiem banderowcy

P U N K T·W I D Z E N I A byli wspomagani przez Sowietów. Po­ dobnie pisał Edward Prus („Operacja Wisła”, Nortom 1994), który widział współpracę sowiecko-banderowską w rodzinnym Tarnopolskiem. Zresz­ tą Prus uważa, że ten sojusz nie może nikogo dziwić. Zarówno Sowiety, jak i „bandery” byli nastawieni antypolsko i chcieli usunąć Polaków z Małopolski Wschodniej i Wołynia. Co więcej, li­ nia kordonu między PRL a ZSRR wiel­ ce rozczarowała Nikitę Chruszczowa, który publicznie domagał się jej korek­ ty i włączenia „Zakurzonnego kraju”

został zwolniony w 1981 r. przez ducha tzw. solidarności. I tego wszystkiego w muzeum w Przemyślu nie ma. Poszedłem do księgarenki w mu­ zeum. Serce kłuło z zawodu. A przecież prezydent miasta Robert Choma tak pięknie i patriotycznie się wypowia­ da! Pytam wprost pracownika, czy jest jakaś książka o Orlętach Przemyskich. – Panie, co pan! – reaguje tzydziestokil­ kuletni facet. – Nie wie pan, że Ukraiń­ cy to nasi najlepsi przyjaciele i nie mo­ żemy pisać nic, co mogłoby ich obrażać lub, jak oni to nazywają, „wspominać”

płacąc rachunek, usłyszałem z tamte­ go stolika słowa prawdy – stwierdzili jednoznacznie, że w Przemyślu to oni szans nie mają. Alleluja! Obchodzę urokliwy przemyski ry­ nek w poszukiwaniu księgarni. Znajdu­ ję trzy. W żadnej nie ma nic o Orlętach. – I widzi pan. Przemyśl ma tyle zabyt­ ków, tyle historii, a oni kostki brukowe co dwa lata wymieniają – irytowała się w jednej z nich sprzedawczyni. Dalszy spacer. Zachodzę do Urzę­ du Miasta i dostaję nic niewarte bro­ szurki. To samo w informacji turystycz­

Stoję na skrzyżowaniu ulic Słowackiego i Kazimierza Wiel­ kiego, która prowadzi do przemyskiego rynku. Zmierzam nań, jednak na niebie pojawiły się czerwono-czarne chmury, a więc postanawiam skryć się w Muzeum Narodowym Ziemi Przemyskiej, aby zobaczyć, jak na nadchodzącą burzę nasz kraj jest przygotowany. Muzea są takim dziwnym tworem, w którym pokazuje się prawdę tych, którzy za nią płacą. Taki nieskomplikowany biznes.

Przemyśl to Polsk(a)o! Paweł Rakowski

do ZSRR. Stalin był nieugięty, ale też w jednoznaczny sposób nie utempe­ rował ambicji Chruszczowa, którego żona pochodziła spod Chełma. Zdaniem Prusa, to mogłoby tłu­ maczyć, dlaczego Bieszczady i skrawki woj. lwowskiego stały się frontem kolej­ nej polsko-ukraińskiej wojny w latach 1944-47. Banderowska historiografia tłumaczy, że na tym obszarze miesz­ kało prawie milion Ukraińców i w ca­ łej tej zawierusze wojennej utworzyli tam „ukraiński Piemont”: z ukraińskim szkolnictwem, administracją i samo­ obroną przed „polskimi bandami”. Prawda jest taka, że jak Armia Kra­ jowa rozwiązała się w styczniu 1945, to UPA ogłosiła mobilizację i wraz z wete­ ranami – rzeźnikami z Wołynia i Ma­ łopolski Wschodniej chcieli stworzyć zalążek Ukrainy i przeczekać do kolej­ nej wojny światowej. Oczywiście me­ todologia tej walki o Ukrainę była taka sama jak wszędzie indziej: bestialskie tortury, mordy, ataki na polskie wsie, porywanie ludzi, którym Niebiosa,

To skandal, że wybu­ dowali muzeum, które nie jest zdolne przed­ stawić historii regionu od Adama i Ewy do dnia dzisiejszego. miejmy nadzieję, życiem wiecznym odpłaciły za męczarnie. Zdezorientowane podziemie poa­ kowskie nie wiedziało, co robić. Ścigane przez bolszewików, chciało porozumieć się z UPA i nawet przeprowadzono wspólny rajd na Hrubieszów. – Co wy robicie?! – krzyczeli zrozpaczeni Polacy i zaczęli szukać ochrony przed „ban­ derami” u komunistów. Film „Ognio­ mistrz Kaleń”, chociaż karykatura i pro­ paganda, przedstawia realne zdarzenia. Tak jak „Wołyń”. Tu też odgrywały się sceny jak z filmu Smarzowskiego. Prus zastanawia się, dlaczego do­ piero w 1947 roku komuniści rozprawi­ li się z UPA. Czyżby Stalin liczył na to, że banderowcy dadzą mu pretekst do kolejnej zmiany granicy? Wiosną 1947 roku przeprowadzono Akcję Wisła i przesiedlono około 150 tys. Ukraiń­ ców na Ziemie Zachodnie i Północne. Dzięki zlikwidowaniu żywiołu wspiera­ jącego UPA, wojsko i bezpieka mogły zlikwidować i wyłapać większość ban­ derowskich band, które nie uciekły na Zachód, gdzie spokojnie osiadły, służąc nowym panom z CIA. Gdyby nie Akcja Wisła, mieliby­ śmy dalej trwający konflikt zbrojny. W samym powiecie przemyskim ban­ derowcy spalili 60 wsi. W Przemyślu i Krakowie działała siatka OUN, która została zlikwidowana przez tym razem działającą zgodnie z polskim interesem bezpiekę. Przed sądem w Przemyślu w 1961 roku stanął banderowski kat tego obszaru, Iwan Szpontak ps. Za­ lizniak – ku czci hajdamaki. Skazany na karę śmierci, później na dożywocie,

o trudnej przeszłości z naszej polskiej perspektywy? – informuje mnie z prze­ kąsem. – A to ciekawe, ponieważ słyszy się, że banderowcy przejmują Przemyśl – kontynuuję temat. – Aż tak źle nie jest – mówi z silnym, przemysko-lwowskim akcentem – ale rzeczywiście od kilku lat widzimy pewne napięcie i to, że ludzie ze Związku Ukraińców w Polsce dążą do jakiejś konfrontacji. Natomiast nie mogę tego powiedzieć o przyjezdnych czy miejscowych Ukraińcach. To ludzie ze Związku organizują te marsze, na których grają hymn UPA „Czerwona kalina” i przebierają się w mundury. To oni też, jak idą na cmentarz w Pikuli­ cach, domagają, żeby Polacy tam nie przychodzili – wyjaśniał. Po czym do­ dał, że książek o Orlętach Przemyskich nie widział, ale skierował mnie na kilka portali, gdzie można znaleźć ciekawe informacje. Internet prawdę ci powie. Wychodzę z muzeum. Jeszcze nie ma burzy. Zachodzę do restauracji „Ru­ bin”. Wystrój wnętrza to późny Balce­ rowicz lub wczesny Kołodko. Bardzo schludnie, czysto i miło. Zamawiam fasolową i najbardziej polskie z dań – pierogi ruskie, które współcześni dyle­ tanci nad Wisłą kojarzą wstyd przyznać z kim. Jestem w dawnym województwie ruskim, więc jem pierożki, które są ni­ czym ambrozja. Tam na północy nie wiedzą, co to dobre pierogi – myślę sobie ze smutkiem, że mi tylko dwa pozostały. Ludzie tu życzliwi, uśmiechnięci, z jakąś radością życia. Wracam na ulicę Kazimierza Wielkiego, który w 1349 r. przyłączył Przemyśl i Lwów na stałe do Polski, i mijam tabuny spacerują­ cych ludzi, pałętających się bachorków, królów życia zbierających grosiki na leżajsk. Piękne miasto, piękni ludzie. Gdyby tylko nie te czerwono-czarne chmury i afisze „na sprzedaż” widnie­ jące w oknach eleganckich kamienic… Zachodzę do kawiarenki na sławet­ ny torcik przemyski. Ceny w tym mie­ ście bardzo sympatyczne. Zasiadam do konsumpcji. Jednak nim zanurzyłem widelec w czekoladowej masie, do moich uszu dobiegły psujące apetyt komuni­ katy. – KOD w Przemyślu był źle zor­ ganizowany, dlatego musimy powołać inicjatywę sprawniejszą i skuteczniejszą – mówił łysy, brodaty facet w wieku mię­ dzy 25 a 45 lat. – Mateusz nie rozwiązał swoich osobistych spraw, dlatego go pi­ sowcy skompromitowali – dodał drugi, siedzący w lokalu w czapce. O litości! – myślę sobie. Można być z głupcami, ale ze zdrajcami nigdy! Na­ stępnie panienka o chłopięcej aparycji z wielką irytacją relacjonowała, jak to ukraińska mniejszość odwołała corocz­ ne święto Noc Kupały ze strachu przed przemyskimi kibolami. Używała epi­ tetu „faszystowski”, co oczywiście nie dotyczyło zaproszonego na ten event zespołu ukraińskiego Ot Vinta, którego członkowie krzewią kult OUN/UPA. Ech, czy lewacy nad Wilią, Bere­ zyną czy Dnieprem też wspierają wy­ darzenia patriotyczne polskiej mniej­ szości? – zastanawiałem się, finiszując z wyśmienitym torcikiem. Jednak

nej. Szwejk i Twierdza. Nie wiem, czy to niekompetencja, czy zdrada. Zmierzam w kierunku Sanu. Wi­ dzę na jakiejś wystawie plakat o Akcji Wisła. Dziwnie to się pokrywa z tzw. Zakurzonnym Krajem. Rzecz nie na­ zwana nie istnieje. A oni już nazwali i czekają, aż zacznie żyć. Wchodzę do biura Związku Ukra­ ińców w Polsce. W Przemyślu szacuje się, że jest 2–3 tys. „rodzimych Ukra­ ińców”, a Związek wylicza, że w całym kraju jest ponad 80 tys., z czego 20 tys. to członkowie Związku. A gdzie reszta?

Wywieziono 150 tys., więc z przeszły­ mi wyżami demograficznymi powinno być kilkaset tysięcy. Optymiści mogą powiedzieć, że spolonizowali się, a pe­ symiści, że nie przyznają się w spisach i być może jako V kolumna od wew­ nątrz niszczą to, co zostało z Polski. W siedzibie Związku wieje chło­ dem. Pracownik informuje mnie, że nie ma nikogo kompetentnego ni władne­ go, by porozmawiać. Są urlopy, wyjazdy i rozjazdy. Tajemnicą poliszynela jest, że Związek rozmawia tylko ze „swoi­ mi” dziennikarzami, i to nie z tej opcji. Dziewczyna przy komputerze nawet nie zainteresowała się, że ktoś przyszedł. Czuję, że nie jestem mile widziany w tym miejscu. Nie tak podejmuje się przecież dziennikarzy w takich „new­ ralgicznych ośrodkach”, w których od razu jest poczęstunek i działacz wy­ szkolony do tego, żeby mówić oględ­ nie i o niczym. Ktoś krzyczy za oknem „Akcja Wisła!”. Pan, który mnie wpuś­ cił do lokalu, wyskoczył z aparatem. Dokumentacja polskiego szowinizmu musi być! W Przemyślu się śmieją, że Ukraińcy pełnią dyżury w krzakach przy cmentarzu w Pikulicach. Czy to rozporządzenie Tyma czy Wiatrowicza? Nie wiadomo. Korzystając z tego, że jestem, po­ zbierałem trochę bibuły, w tym kilka egzemplarzy „kontrowersyjnej” ga­ zetki „Nasze Słowo”, w której doko­ nywana jest rewizja historii. Dosta­ ję również książkę o Iwanie Franko. Żegnam się, bo wiem, że nie wrócę, a szkoda, bo warto rozmawiać, póki nie jest za późno. To w Przemyślu, w którym do 1939 roku mieszkało około 8 tys. Ukraińców, pierwszy raz odśpiewano pieśń, która stała się ich hymnem. W tekście z 1863 roku wysławia się takie tuzy z polską krwią na rękach, jak Zelezniak, Na­ lewajko, Chmielnicki. Z Przemyślem związana też była rodzina Szuchewi­ czów z której wywodził się diabeł Taras Czuprynka – kat Polaków, zlikwidowa­ ny przez Sowietów w 1950 r. Bolszewicy zwłoki Romana Szuchewicza, watażki UPA spalili i wsypali do Zbrucza. Ma­ ładcy. Za naszą i waszą! Przechodzę przez San i widzę ma­ jestatyczny pomnik Orląt Przemyskich, pierwotnie postawiony w 1938, lecz już

w 1940 roku zniszczony przez Ukra­ ińców. Odbudowany w 1994, w innej niż pierwotnie lokalizacji, wywoływał niemałe kontrowersje. Oczywiście pyta­ niem podstawowym było – co Ukraińcy na to? Ci byli oburzeni, co nie przeszko­ dziło im we Lwowie niemalże skrzyżo­ wać ulicę Melnyka z Bandery. Niemniej 1 listopada 1918 roku podpisano poro­ zumienie z Ukraińcami, które złamali w nocy z 3 na 4 listopada, dokonując zamachu stanu w mieście, i opanowali lewobrzeżną część Przemyśla. Na Zasaniu zorganizowała się sa­ moobrona, złożona z gimnazjalistów, legionistów, ochotników, którzy pow­ strzymywali Ukraińców przed przej­ ściem przez San. Było to niezbędne, aby z Krakowa i Jarosławia mogła do­ trzeć odsiecz dla tej polskiej dziel­ nicy. Od strony ukraińskiej przedarł się w przebraniu kolejarza pułk. Wła­ dysław Sikorski, wybitny wojskowy i mizerny, z opłakanym dla kraju skut­ kiem, polityk. 11 listopada doszła pomoc napręd­ ce organizowanego Wojska Polskiego, które było gorzej i słabiej zorganizowa­ ne niż ukraińskie formacje, wypiesz­

Przeczytać o tym nie można, bo nikt w Prze­ myślu nie fatyguje się, aby za publiczne pienią­ dze wydać monografię tego niesamowitego czynu zbrojnego. czone przez Austriaków. Zresztą już w trakcie tej wojny zaczęły się mordy, choć jeszcze nie w takiej skali, jak pod­ czas następnej. Dlatego w latach 30. banderowcy z OUN całkowicie zerwali z działaczami z lat 1918-19, uznając ich za nieskutecznych. I mieli w tym rację. Przemyski unicki arcybiskup Jo­ zofat Kocyłowski nawoływał swoich wiernych, by brali odwiecznie ukra­ iński „Peremyshl”. To samo zresztą mówił w 1943, kiedy święcił na prze­ myskim placu ukraińskich bandy­ tów z SS Galizien. Mimo to żołnierz polski odepchnął wroga od miasta i zmusił do wycofania się w starciu

R E K L A M A

Dokończenie na stronie obok


SIERPIEŃ 2017 · KURIER WNET

15

P U N K T·W I D Z E N I A

Rzeczywiście widzimy na Ukrainie sil­ ne trendy włączania etosu UPA w bu­ dowanie mitu narodowotwórczego. Nawet nieprzejawiający antypolskich uprzedzeń działacze Azowa brali udział w uroczystościach rocznicowych z oka­ zji urodzin Romana Szuchewycza, od­ bywających się w wielu ukraińskich miastach. Polacy zgadzają się co do tego, że ci, którzy mordowali polskie kobiety i dzieci, nie powinni być w panteonie narodowym. Nie ma zgody, by uspra­ wiedliwiać niegodziwości zasadą: „cel uświęca środki”. Trudno nam pogodzić się z postawą, w której uznaje się inspi­ ratora, współsprawcę brutalnych czy­ stek etnicznych za bohatera, a z drugiej wyraża żal za jego uczynki. Takie gesty,

11 lipca w Warszawie pod pomnikiem upamiętniającym ofiary zbrodni wołyńskiej OUN­ -UPA grupa polskich narodowców i przedstawicieli Korpusu Narodowego Azow złożyła wieńce i kwiaty w hołdzie pomordowanym Polakom. Krótkie wystąpienia mieli Wlad Kowalczuk z Korpusu Narodowego i Mariusz Patey z Instytutu im. Romana Rybarskiego.

Wokół Dnia Pamięci Ofiar Ludobójstwa Rzezi Wołyńskiej Mariusz Patey jak ten z 11 lipca, to jednak krok w do­ brym kierunku ku ustaleniu wspólnej platformy wartości. Można zrozumieć, że chęć zna­ lezienia odniesień historycznych dla współczesnej walki z Rosją, a może i in­ spiracje tych sił, które chcą ukraiński wysiłek przekierowania kraju na wektor zachodni skompromitować, wyraźnie wzmocniły zainteresowanie OUN, UPA i ich przywódcami: Stepanem Banderą i Romanem Szuchewyczem. Z punktu

Polityka emocji, choćby uzasadnionych postulatów popartych racjami moralnymi, prowadzona bez analizy skutków, może przynieść niezamierzone, nie zawsze dla nas dobre rezultaty. widzenia przyjaciół Ukrainy w Polsce te postacie tworzą olbrzymi koszt poli­ tyczny wszystkim, którzy chcą pomóc Ukrainie. Jak trudno wyrzec się bohaterów, którzy kierując się swoiście rozumia­ nym dobrem narodu czy ojczyzny, do­ puszczali się rzeczy strasznych, niech świadczy przykład z naszego podwórka.

Dokończenie ze str. 14

Przemyśl to Polsk(a)o! Paweł Rakowski

pod Niżankowicami, w trakcie które­ go zginęło 12 przemyskich gimnazjalis­ tów. Jednak przeczytać o tym nie moż­ na, bo nikt w Przemyślu nie fatyguje się, aby za publiczne pieniądze wydać monografię tego niesamowitego czynu zbrojnego. Hańba! Usiadłem na ławce koło pomnika Orląt. Cała panorama miasta, które jest przedsmakiem Lwowa. Rowerzyści ja­ dą sobie wzdłuż Sanu. Dzieci biegają. Emeryci gawędzą. Szybko dołączyłem, kiedy usłyszałem interesujący mnie te­ mat. – Panie – mówił jakiś starszy jego­ mość. – Moja siostra wyszła za takiego, co w Beskidach mieszka. O tam mają kilka wsi ukraińskich wokół, żadnej polskiej. No i oni się boją wyjść z do­ mów, kiedy tam u Ukraińców jest jakieś wesele. Popiją się i od razu śpiewają: riezat Lachiw! – Słyszał pan to? – dopytuję się. – Panie, i za dziecka, i na stare lata znowu mi przyszło – odpowiedział zi­ rytowany staruszek. Jego kompan ław­ kowy podjął ten temat: – Mój ojciec był w samoobronie przed „banderą”. Słyszał pan o tym? – Kiwam głową. – W 1947 ich wywieźli. Ale nie wszystkich. No i mój ojciec pojechał w delegację w la­ tach 70. z kolegą z Wołynia gdzieś za Gorzów Wielkopolski, na te Ziemie Odzyskane. I pan wie, co? Kogo ten kolega ojca z Wołynia tam zobaczył? A no banderowca, który brał udział w napadzie na jego wieś! Oni kradli dokumenty i później jako Polacy robili repatriacje na Zachód. Chruszczow ich powypuszczał i po 1956 roku znowu zaczęli pojawiać się w Przemyślu! – Słuchałem tej opowieści skonsterno­ wany, ale niestety nie pierwszy raz to już słyszałem. SB rozbiło ostatnią siatkę OUN-u we Wrocławiu w latach sześć­ dziesiątych. Później Polacy z niewiado­ mych względów uznali, że problem się rozwiązał i już nie istnieje. A co, jeśli tak nie jest? Przemierzam miasto, aby dojść do dawniej ruskiej wsi, dzisiaj przedmieś­ cia Przemyśla – Pikulic. Znajduje się tam cmentarz, na którym grzebano grekokatolików z Wielkiej Wojny, woj­ ny z lat 1918-19, a w ostatnich latach pochowali tam też banderowców.

Pułkownik AK-WiN Marian Go­ łębiewski w 1946 r. więcej zrobił dla ochrony ludności cywilnej jednym podpisem pod układem z UPA niż swy­ mi krwawymi akcjami odwetowymi. Polaków i Ukraińców dziś nie dzieli geopolityka, a łączą synergie współ­ pracy. Ukraińcy, wbrew stereotypom, potrafią wykazywać empatię dla naszej wrażliwości historycznej i z tymi warto nie tylko rozmawiać, ale ich wspierać. Są też tacy, co rozumiejąc nasze racje, nie mogą się wyrzec kontrower­ syjnych „bohaterów”. Czy w naszym interesie jest zawieszenie rozmów z ni­ mi? Wzajemne gesty i dialog ze stroną ukraińską może obniżać temperaturę negatywnych emocji na rzecz konstruk­ tywnych działań. Historia konfliktu turecko-ormiańskiego pokazuje, że sil­ ne emocje, brak dialogu tworzy koszt dla obu stron… Nawet jeśli nas obecnie dzieli świat wartości, przeszłość, to jednak dla przy­ szłości nie możemy się zamykać na współpracę z państwem, które może przyczynić się do wzrostu naszej konku­ rencyjności w rywalizacji europejskiej. Dużo gorszym scenariuszem dla nas byłoby wyrzeczenie się aspiracji euro­ pejskich, niepodległościowych Ukrainy na rzecz duginowskiej wizji budowy wielkiego Imperium Euroazjatyckiego. Przed antypolską banderowską Ukrainą NATO nas obroni, ale przed nuklear­ nym mocarstwem już niekoniecznie… Jak pisał polski narodowiec Adam Doboszyński, który siedząc w sanacyj­ nych więzieniach, spotykał się z ukra­ ińskimi działaczami nacjonalistycznymi: „Przestając z Ukraińcami, miałem zawsze nieodparte wrażenie swojskości. Czułem, że to ludzie ulepieni z tej samej gliny co i my, krewniacy spowinowaceni z nami pochodzeniem, dziejami i cywilizacją, bracia… i z innej matki, bardziej wschod­ niej, ale z wspólnego pnia. Łączy nas krew wspólnie przelana nad rzeką Worsklą, pod Grunwaldem, Kłuszynem i Choci­ miem, i ostatnio pod Kijowem. Dzielą nas Żółte Wody i Beresteczko, Humań, rok 1918 i 1939. Dzieli nas moskiewski i pruski srebrnik. Dzielą nas krzywdy prawdziwe i urojone, dzielą nas ambi­ cje obustronne, z których nasi wrogowie krzeszą iskry walki bratobójczej”. K

„Szczęść Boże!”, słyszę, jak sąsiad pozdrawia sąsiada. O, pięknie, tu sala­ fizmu długo nie będzie, dlatego wpusz­ czają jego kuzyna-„banderę”, myślę so­ bie, przechodząc przez krzaki. Cmentarzyk skromny, ale sam fakt, że o nim usłyszano w Warszawie, świadczy, że ktoś lub coś idzie w kie­ runku prowokacji i animozji. I na co nam ten nieświeży kotlet, kiedy obecnie tyle jest zagrożeń? Przy cmentarzu nikogo nie ma. Przynajmniej nie było widać; może ktoś tam czujnie siedział, wydelego­ wany ze Związku. Kopiec z krzyżem, a za nim dwie zbiorowe mogiły bande­ rowskie. Związek wystawia tutaj war­ ty harcerzy, teraz nikogo nie ma. Bo i kamer też brak. Wracam do miasta ulicą Słowac­ kiego. Zachodzę na cmentarz i idę nad kwaterę Orląt Przemyśla, po czym kie­ ruję się wzdłuż eleganckich kamienic, niekiedy w opłakanym stanie. Mijam chłopaków w koszulkach z PW 44. Wo­ lałbym wrócić z Przemyśla z koszul­ ką zwycięskich Orląt, a nie oglądać symbole klęski i słuchać jałowych dy­ wagacji o „moralnych zwycięstwach” i obronie „kultury europejskiej”. Poli­ tyka jak sport. Liczy się skuteczność, a teraz, spacerując po tym pięknym polskim mieście, mam wrażenie, że aparat państwowy nie realizuje swojej podstawowej powinności, jaką jest za­ gospodarowanie przestrzeni z korzyś­ cią dla naszych interesów. I nie chodzi tylko Przemyśl, ale tutaj to jest widoczne, albowiem od lat słychać o żądaniu rewizji granic ze strony ukraińskich nacjonalistów. To nic nieznaczący krzykacze, twierdzą „eksperci” i komentatorzy, w których kompetencje dawno przestałem wie­ rzyć. Banderowcy już siedzą i rządzą nad Dnieprem! Prawdę powiedział Jurij Szuche­ wicz, syn Romana: Polska jest takim samym wrogiem jak Moskwa. A w an­ typolskim interesie nie raz i nie dwa ukraiński nacjonalizm łączył siły z mo­ skiewskim imperializmem. Tak więc należy powtórzyć po raz kolejny – Przemyśl to Polsk(o)a! K

Czy odbierzemy ulice Stefanowi Czar­ nieckiemu, wybitnemu wodzowi z okresu potopu szwedzkiego, a jed­ nocześnie sprawcy okrutnych pacyfika­ cji ludności cywilnej na Ukrainie? Czy nasze narodowe środowiska zażądają zburzenia upamiętnień Józefa Zadzier­ skiego „Wołyniaka”, czy Marianowi Go­ łębiewskiemu „Korabowi” odmówią tablicy? Byli zaangażowanymi, pełny­ mi poświęcenia żołnierzami polskiego podziemia niepodległościowego, ale jednocześnie dokonywali okrutnych akcji prewencyjnych czy odwetowych, w których ginęły ukraińskie dzieci. U innych naszych sąsiadów nie jest lepiej. Na Białorusi kwitnie kult czasów sowieckich, czci się morderców z cze­ ka, enkawudziści są w panteonie naro­ dowym. W Rosji buduje się pomniki Aleksandrowi Suworowowi, sprawcy okrutnej rzezi Pragi z 1794 r., czy Mi­ chaiłowi Murawjewowi o przydomku „Wieszatiel”. Stawia się też upamięt­ nienia zasłużonym enkawudzistom np. w Smoleńsku… Niemcy otwarcie chwalą żelaznego kanclerza Ottona Bismarcka, a nawet niektórzy nazi­ ści tylnymi drzwiami przeciskają się do panteonu bohaterów, że wspomnę Clausa won Stauffenberga. Czesi czczą pamięć Jozefa Snejderka, oskarżonego o zbrodnie na Polakach w wojnie na­ pastniczej 1919 r. A może uznać, że w polityce trud­ no o moralność, są jednak interesy i w chłodnej kalkulacji warto jednak współpracować z sąsiadem, który mo­ że nie jest taki, jak byśmy sobie tego

życzyli? Ci bowiem nienawidzący bar­ dziej swych wrogów niż kochający swój naród mogą więcej szkód interesom narodu poczynić niż pożytku. Autor stanowczo przychyla się do tezy, że w polityce muszą być respek­ towane podstawowe zasady moralne. Gdy ich nie staje, pojawiają się demony wojny i pożogi. Potrzebny jest jednak pragmatyzm w stosunkach z naszymi sąsiadami i otwarcie na dialog i współ­ pracę w obszarach, które mogą być dla nas korzystne. Powinniśmy działać na rzecz wzmocnienia naszego państwa. Ma­ my bowiem dbać o przyszłość naszych dzieci, by otrzymały od nas w spadku bezpieczną, niepodległą i dostatnią oj­ czyznę. Dla rozwoju naszej gospodar­ ki potrzebne nam są surowce energe­ tyczne z Rosji, niemiecki rynek zbytu i kapitały, a geografia i własne duże zużycie czyni z Ukrainy atrakcyjne­ go partnera dla projektów dających możliwość dywersyfikacji dostaw gazu i ropy naftowej, zbudowania bardziej konkurencyjnego rynku z korzyścią dla Polaków i polskich przedsiębiorstw. Polityka emocji, choćby uzasad­ nionych postulatów popartych racjami moralnymi, prowadzona bez analizy skutków, może przynieść niezamierzo­ ne, nie zawsze dla nas dobre rezultaty. Przykład z niedalekiej przeszło­ ści. Na Podkarpaciu ktoś stawiał na cmentarzach prawosławnych w latach 90. pomniki upamiętniające poległych bojowników UPA. Na marginesie moż­ na postawić pytanie, kto je finansował

i dlaczego wtedy polskie samorządy przyzwalały na takie działania i nie de­ montowały ich zaraz po pojawieniu się? Dziś, kierowani słusznym wzburze­ niem patriotycznym działacze obalili upamiętnienie poległych bojowników UPA w Hruszowicach... Należy wska­ zać skutki poczynań tych, co bardziej nienawidzą upowców niż kochają Pol­ skę. Ich działania dały pretekst szefo­ wi ukraińskiego IPN Wołodymyrowi Wiatrowyczowi do wstrzymania eks­

Pułkownik AK-WiN Marian Gołębiewski w 1946 r. więcej zrobił dla ochrony ludności cywilnej jednym podpisem pod układem z UPA niż swymi krwawymi akcjami odwetowymi. humacji polskich ofiar UPA. Dalsze stawianie upamiętnień miejsc kaźni Polaków stoją pod znakiem zapyta­ nia. Polska nie ma niestety żadnych instrumentów nacisku w tej sprawie poza perswazją. Ból i bezsilność rodzin pomordowanych, ich sytuacja nie była zapewne przedmiotem refleksji inicja­ torów tej akcji…

11 czerwca 2017 r. w podkrakowskiej, znanej już w świecie Mo­ rawicy – na Polskiej Górze Przemienienia – odsłonięto pomnik generała Ryszarda Kuklińskiego przy okazji 87 rocznicy urodzin bohatera (13 czerwca 1930 r.).

Pomnik gen. Kuklińskiego w podkrakowskiej Morawicy Andrzej Andy Waligóra

P

o wielomiesięcznych rozmo­ wach z prezesem Stowarzysze­ nia Sympatyków Pułkownika Ryszarda Kuklińskiego Andrzejem Lo­ rencem oraz z proboszczem parafii pw. św. Bartłomieja, ks. Władysławem Palmowskim, udało się zrealizować ten projekt. Ryszard Kukliński jest patro­ nem Klubu Gazety Polskiej w Wiedniu, z którym związany jestem od 10 la­t­, i Fundacji Jack Strong. W akcji postawienia pomnika Ryszardowi Kuklińskiemu wspierało mnie wielu, ale szczególnie wspomi­ nam zaangażowanie osób związanych z Klubem Gazety Polskiej i Polonią w Wiedniu oraz Akademickim Klu­ bem Obywatelskim im. L. Kaczyń­ skiego w Krakowie, a także członków fundacji: Konrada Augustyniaka, dr Moniki Bieniek, mec. Andrzeja Lo­ renca, Katarzyny Leśniak. Niezależny dziennikarz FJS dr J. Wieczorek zrobił wspaniały film z uroczystości, a nazwi­ ska umieszczone na cegiełkach pod pomnikiem mówią wszystko. Obecne też było liczne grono artystów, pragnących uczcić osobę wielkiego Polaka, bardziej docenio­ nego przez wywiad amerykański niż wywiad i kontrwywiad w Polsce. Ten ostatni działał wyłącznie na korzyść Moskwy, zajmując się głównie robie­ niem interesów na rzecz Rosji i szpie­ gowaniem opozycjonistów, a zatem działając zawsze jako zbrojne ramię sowietów w Polsce. Aktu odsłonięcia pomnika doko­ nali rodzice Pana Prezydenta RP dr. Andrzeja Dudy – prof. Janina Duda i prof. Jan Tadeusz Duda w asyście kombatantów: kpt. Edwarda H. Ser­ wińskiego, kpt. Stanisława Szury i pułk. Wacława Szaconia ps. Czarny – Żołnie­ rza Niezłomnego (Wyklętego).

FOT. PIOTR HLEBOWICZ

W

lad Kowalczuk, wy­ rażając żal, że ta tra­ gedia miała miejsce, stwierdził jednocześ­ nie, że Polacy i Ukraińcy nie są skazani na wrogość. Zmienić historii nie mo­ żemy, ale powinniśmy zrobić wszyst­ ko, by nasze narody potrafiły w poko­ ju współpracować. To leży w interesie dzisiejszych i przyszłych pokoleń Po­ laków i Ukraińców. Historia uczy, że na podziałach i wzajemnej wrogości korzystają inni. Mariusz Patey stwierdził, że pol­ skie środowiska narodowe, które repre­ zentuje, nie winią wszystkich Ukraiń­ ców za ludobójstwo Wołynia i Galicji Wschodniej, ale tych, co te zbrodnie planowali i je przeprowadzali. Z rąk szowinistów ukraińskich ginęli też ci Ukraińcy, którzy pomagali Polakom, którzy nie zgadzali się z linią politycz­ ną OUN-B. Nie należy się odwracać od tych Ukraińców, którzy chcą z Po­ lakami pojednania w prawdzie. Są nie­ stety ośrodki, które nie chciałyby, aby dziś do głębszej współpracy polsko­ -ukraińskiej doszło. Wiele się robi by po obu stronach granicy, by rozpaliły się negatywne emocje. Prawda, nawet najgorsza, jest najlepszą bronią przed tymi, co nie chcą dziś współpracy mię­ dzy naszymi państwami. Podziękował przedstawicielom Azowa za przybycie w ten dzień i odwagę cywilną.

Posąg gen. Kuklińskiego w Mo­ rawicy jest dziełem artysty rzeźbiarza Krzysztofa Krzysztofa, wielkiego pa­ trioty, aktualnie piszącego także dok­ torat na wrażliwe dla dzisiejszych eu­ ropejskich „elit” tematy. Przedstawił

Pułkownik Kukliński, podejmu­ jąc decyzję o współpracy z amerykań­ skim wywiadem, dobrze wiedział, co groziło za udostępnienie tajnych akt i dokumentów wywiadu i kontrwywia­ du wojskowego w Polsce. Było to więc

Ryszard Kukliński dzisiaj patrzy z Góry Przemienie­ nia w kierunku Krakowa, symbolicznie obejmując wzrokiem także całą Polskę. on młodego Kuklińskiego w mundu­ rze i płaszczu wojskowym, stojącego obiema nogami na konturze Polski, ale zarazem czyniącego krok na Zachód – ku tej naszej symbolicznej wolności. Ryszard Kukliński dzisiaj patrzy z Gó­ ry Przemienienia w kierunku Krako­ wa, symbolicznie obejmując wzrokiem także całą Polskę. Pomnik wyróżnia się pięknym, złotym kolorem, jest pokryty patyną i w słońcu nabiera szczególnego wyrazu.

bohaterstwo na miarę wspaniałych, ale jakże tragicznych Żołnierzy Niezłom­ nych. I spotkała go kara: wygnanie, wyrok śmierci we własnym kraju, i to do 1995 roku. Banicja, infamia, ciągłe oskarżenia o zdradę, wyrok wykonany na synu – musiały boleć. W korowodzie wielkich Polaków umieszczonych na Górze Przemienienia Ryszard Kukliński jest postacią granicz­ ną. Widać to również w Morawicy: stoi na wprost kamienia chrztu Polski, jakby

mówił, że my z niego wszyscy, a zarazem wprowadza zwiedzających w historię III RP, zaczynającą się prawie 10 lat po opuszczeniu przez niego Polski. Zdecy­ dowana większość „twórców” III RP, jak Kiszczak, Jaruzelski i Wałęsa, określiła Kuklińskiego mianem zdrajcy. O historii, tragizmie, odwadze i poświęceniu Generała mówił Tade­ usz M. Płużański, zaproszony na uro­ czystość jako gość specjalny. Uroczystość w kościele parafial­ nym w Morawicy, z asystą wojska i według wojskowego rytuału, była bardzo podniosła. Prowadził ją aktor Piotr Piecha, który wykonał z towa­ rzyszeniem gitary pieśń Boba Dyla­ na w przekładzie polskim Odpowie ci wiatr (ulubioną gen. Kuklińskiego). Wystąpił także aktor Wojciech Habela z recytacją wiersza Władysława Bełzy Katechizm polskiego dziecka. Po przejściu pod pomnik i odsło­ nięciu posągu Kuklińskiego nastąpiła część artystyczna z udziałem wspania­ łej orkiestry wojskowej WP. Czesława Niemena „Dziwny jest ten świat” na trąbce zagrał Paweł Muniak (bratanek Janusza Muniaka, uznawanego za naj­ lepszego saksofonistę w Polsce), recy­ tował Mieczysław Święcicki z Piwnicy pod Baranami; były też przemówienia, warta honorowa i zdjęcia. Jest to pierwszy taki pomnik w Małopolsce, nie licząc popiersia w Krakowskim Parku im. dr. T. Jordana. Dziwi więc, że to wydarzenie przeszło prawie bez echa. Z ogólnopolskich me­ diów jedynie Polska Agencja Prasowa i Telewizja Polska z Krakowa stanęły na wysokości zadania, zmotywowane filmowaniem pana dr. J. Wieczorka, (krótka migawka w Krakowskiej Kro­ nice Filmowej). A w gazetach pojawi­ ły się tylko: wywiad z T. Płużańskim w GPC i krótka wzmianka w „Niedzie­ li” z 25 czerwca. Za cały ten trud pro publico bono, którego większość polityków i dzien­ nikarzy zdaje się kompletnie nie rozu­ mieć, padły tylko dwa zdania w artyku­ le Jana Przemyskiego (GPC 13 czerwca br.): „Inicjatywa była całkowicie od­ dolna i to daje nadzieję, że w innych częściach Polski też dojdzie do upa­ miętnienia. Szkoda tylko, że lokalne władze rzadko się w to włączają”. K Andrzej Andy Waligóra jest prezesem Fundacji Jack Strong


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2017

16

Jest wrzesień 1939 roku, Pan jest w Warszawie. Początek wojny, sytuacja w Warszawie przedstawia się tragicznie… Dostałem wezwanie, zostałem powo­ łany do Szkoły Podchorążych Artyle­ rii Przeciwlotniczej pod Brześciem. Wobec tego 7 września wyjechałem rowerem do Brześcia. Warszawa by­ ła już parokrotnie bombardowana. Zapanował popłoch. Ogłoszono pa­ miętne wezwanie pułkownika Umia­ stowskiego, żeby mężczyźni w wieku poborowym opuszczali Warszawę. A ja miałem skierowanie, bo byłem obowią­ zany odbyć po maturze roczną służbę w podchorążówce. Pojechałem z kolegami. Mieliśmy możliwość jazdy samochodem, ale benzyna nam się skończyła 50 km od Warszawy, więc przesiedliśmy się na rowery. Jazda była tragiczna, bo cała droga była zapchana, byliśmy bom­ bardowani przez samoloty niemie­ ckie, które w ciągu dnia latały nad szosą i bombardowały uciekinierów. Drogi były pełne pojazdów konnych, więc tragedia, masa ludzi ginęła. Po­ tem jechaliśmy tylko nocą, a w ciągu dnia chowaliśmy się gdzieś po lasach. No i wreszcie dojechałem. 15 września znalazłem się w Traugut­ towie pod Brześciem. Jest podchorą­ żówka, ale budynki puste. Wychodzi jakiś porucznik, widzę samochód,

CZAS·WOJNY każdy wziął po dwie, ciężkie z tymi granatami; wyszliśmy. Tymczasem pokazał się daleko od nas na wzgórzu, bo przecież Cytadela jest na wzgórzu, jakiś Niemiec i zaczął wołać „Halt!”. Wtedy my już zostawi­ liśmy po jednej skrzynce i każdy tyl­ ko z jedną uciekał. Niemiec z daleka strzelał, ale nie trafił. Zakopaliśmy te wszyst­ kie granaty przy ulicy Czarnieckiego, na pu­ stym miejscu – tam jesz­ cze wtedy nie było bu­ dynku. Potem, na wiosnę przed powstaniem, pół nocy spędziliśmy na pró­ bie odkopania, znalezie­ nia tego – i nie znaleź­ liśmy. A potem okazało się, że później, czasie po­ wstania te skrzynki zostały odnalezione. Potem rozpoczęło się pierwsze szkolenie. Spot­ kaliśmy się na Bielanach. Mieliśmy tam ćwiczenia wojskowe w małych zespo­ łach; musieliśmy się wszyst­ kiego uczyć; dostaliśmy woj­ skowe podręczniki. Wszystko to trwało do lutego ‘40 roku. W lutym Adam Rzewuski zo­ stał aresztowany i jego zastępca został aresztowany. Dostałem

Gabinet mojej matki stał się miejscem rozdziału podziemnej prasy. W piątek przychodzili najpierw pacjenci, którzy przynosili prasę – tej podziemnej prasy robiło się coraz więcej – a potem przychodzili inni pacjenci, którzy to odbierali. on wsiada, ja mówię: „Melduję po­ słusznie, poborowy Witold Kieżun zgłasza się do służby”. A on mi mówi: uciekaj natychmiast, pięć kilometrów od nas są Niemcy! Co robić? Prze­ nocowałem w jakiejś chacie, gdzie mieli radio, i usłyszałem apel pre­ zydenta Warszawy: „Popełniliśmy błąd, że kazaliśmy uciekać. Warszawa się broni. Warszawiacy, wracajcie do Warszawy!” To był apel Stefana Starzyńskiego. Ruszyłem w drogę powrotną. Po drodze spotkałem dwóch takich jak ja. Okazało się, że jeden to student, a drugi tramwajarz warszawski. I do­ jechaliśmy 30 km od Warszawy, do Kołbieli. Idziemy lasem, a tu wyska­ kują Niemcy: „Raus! Hände hoch! Ręce do góry!” Zabrali nam rowery i odprowadzili nas na bok. Zamknę­ li nas w kościele, gdzie była już masa cywilnych i wojskowych jeńców. Spę­ dziliśmy tam noc. Mieliśmy świado­ mość, że poprowadzą nas do obozu koncentracyjnego. No i rano ufor­ mowali nas w czwórki. Szliśmy i pod strażą, a co ileś tam czwórek jechał samochód z żołnierzem. Mieliśmy szczęście, dlatego że przechodziliśmy koło jakiegoś żywo­ płotu i mój sąsiad i ja skoczyliśmy za ten żywopłot, tak że strażnik niemie­ cki tego nie zauważył. Potem piechotą szliśmy do Warszawy. Szczęśliwie pod Otwockiem mieszkał mój kolega, więc poszedłem do niego, tam przeczekałem do poddania Warszawy, wtedy wróci­ łem do domu. Okazało się, że w domu jeden po­ kój został całkowicie zniszczony. Moja matka była lekarzem dentystą i został zniszczony jej gabinet dentystyczny. Trzeba było przede wszystkim repe­ rować, więc postanowiłem z kolegami założyć zakład szklenia. Przez pierwszy rok szkliliśmy, dzięki czemu zarobiłem na remont domu. Ale już od razu, 9 października przyszedł do mnie Adam Rzewuski, mój starszy kolega, który już był plutono­ wym-podchorążym po służbie wojsko­ wej, i mówi: organizujemy podziemną organizację do walki z Niemcami. Bę­ dzie się nazywała „Bicz”; jutro przysięga. Musisz zebrać czterech ludzi; będziesz dowódcą piątki. Biegałem więc po kolegach, ze­ brałem czterech chętnych, 9 paź­ dziernika złożyliśmy przysięgę. Do­ staliśmy pierwsze zadanie: Cytadela została zajęta przez Niemców, ale oni byli w jej centrum, a na poboczu sta­ ły namioty. Jak się okazało, w tych namiotach zostały skrzynki z gra­ natami. No więc w niedzielę 15 czy 16 października przeszliśmy przez fosę; był tam taki murek, weszliśmy po tym murku i doszliśmy do na­ miotu. Skrzynki rzeczywiście były,

polecenie ukrywania się. Wypro­ wadziłem się z domu do ciotki. Po dwóch miesiącach przyszła wiado­ mość, że Adam Rzewuski trafił do obozu niemieckiego i nie żyje. Nasza działalność się skończyła. No i wtenczas zaczęła się moja, że tak powiem, bogata działalność podziemna. Gabinet mojej matki stał się miejscem rozdziału podziemnej prasy. W piątek przychodzili najpierw pacjenci, którzy przynosili prasę – tej podziemnej prasy robiło się coraz więcej – a potem przychodzili inni pacjenci, którzy to odbierali. To wszystko na Żoliborzu, tak? Na Żoliborzu, przy Krasińskiego 6 był ten gabinet. Matka codziennie pracowała – wspaniały punkt, bo nie było podejrzeń, po prostu przycho­ dzili pacjenci. Taka sytuacja trwała ponad rok. Potem zmieniła się na bardzo groźną.

Jakoś miałem szczęście Witold Kieżun na balkonie domu rodzinnego w Warszawie, 1942 r.

Czy wtedy mieliście już świadomość zbliżającego się powstania? Tak, oczywiście. Do­ chodzimy do lipca. W lip­ cu Niemcy na piechotę uciekali. Myśleliśmy: „Boże kochany, dlaczego nie rozpoczynamy pow­ stania?”. To był 22 lip­ ca. No i wreszcie dwu­ dziestego dziewiątego, w lokalu na Chmielnej, dostałem rano rozkaz: zbiórka! Przycho­ dzi łączniczka, staje na baczność i mó­ wi: „godzina W 17”. Ciekawe jest to, że NA ŻU W ITO LDA KIE Z ARCH IW UM ona była Żydówką. W naszym oddziale w czasie powstania było sześciu Ży­ Kolejny odcinek burzliwych dziejów dów. A w powstaniu warszawskim Witolda Kieżuna, które profesor opowiada brało udział kilkuset Żydów, którzy w rozmowie ze Stefanem Truszczyńskim. się wcześniej ukrywali. To też bardzo W tym numerze „Kuriera Wnet” – czas wojny ważna wiadomość.

do wybuchu powstania warszawskiego.

legitymacji, potem mówi „w porząd­ ku” i oddaje mu legitymację. Podają mu rękę i wychodzą. Tragedia! To znaczy, że nasz ko­ lega jest agentem, i to syn kapitana! A on mówi: – Powiem wam szczerze, matka, chcąc mnie ratować, zapisała się do Związku Białorusinów. To jest legitymacja Związku Białorusinów, który jest sprzymierzeńcem niemie­ ckim. W ten sposób kolega nas urato­ wał. Ale od tego czasu już nie utrzy­

– Czy oni schowali te biuletyny? – myślę i cofam się z rękami do góry. Niemcy wpadają: – Ręce do góry! No, szczęśliwie nie widzę tej bibuły. Potem okazało się, że na kanapie pod poduszki położyli. Otworzyła się jedyna, dwuletnia szkoła budowy maszyn. Było w niej trzysta miejsc, a kandydatów parę tysięcy. Mnie się udało tam dostać, zwłaszcza że jeden z moich dalszych krewnych był w niej wykładowcą. Któ­ regoś dnia wracamy z kolegami, nie by­ ło wykładów, i w mieszkaniu czytamy sobie tę prasę. Raptem dzwonek. Mó­ wię: – Na wszelki wypadek schowajcie te biuletyny – i wychodzę na korytarz, otwieram drzwi. – „Hände hoch!” – dwóch Niem­ ców w cywilu, z pistoletami. – Boże kochany, czy oni schowali te biulety­ ny? – myślę i cofam się z rękami do góry. Oni wpadają: – Ręce do góry! No, szczęśliwie nie widzę tej bibuły. Potem okazało się, że na kanapie pod poduszki położyli. Jeden Niemiec sprawdza doku­ menty, drugi przeszukuje mieszka­ nie. Przechadza się tam, siam, owam itd. A potem: „co wy tu robicie?”. My tłumaczymy, pokazujemy nasze legi­ tymacje – więc niby wszystko w po­ rządku. Ale w pewnym momencie porozumieli się i mówią: – Ubierajcie się, wychodzimy. W tym momencie jeden z tych moich kolegów mówi po niemiecku: „Jedną chwilę, coś wam pokażę”. Wyj­ muje jakąś legitymację, podaje im. Niemiec przygląda się i mówi „do­ brze”. Mieliśmy ścienny telefon. Nie­ miec telefonuje, mówiąc po niemie­ cku, czyta jakieś tam numery z tej

dane, jak pseudonimy, daty urodzenia, pierwsze litery imienia i nazwiska, tak więc była możliwość zidentyfikowania tych wszystkich osób. Parę dni póź­ niej dostaliśmy rozkaz: rozejść się, czyli uciekać gdziekolwiek. Cała nasza kompania się rozleciała, ja straciłem kontakty. Ale wtenczas, szczęśliwie, jeden z moich kolegów powie­ dział mi, że tworzy się oddział specjalny Gustaw, który potem, w czasie powstania zmienił naz­ wę na Harnaś. To był już rok 1944. Przed powstaniem, od lutego do lipca, mieszkałem w pustym mieszka­ niu mojego stryja, który na czas wojny przeniósł się do Anina. W związku z tym był u mnie skład broni: trzy pistolety ma­ szynowe, osiem czy dziesięć pistoletów ręcznych, dużo granatów. Mieszkałem sam i miałem rozkaz w razie cze­ go, gdyby zdarzyła się kon­ trola niemiecka, bronić się do ostatka, czyli do ostat­ niego strzału.

mywaliśmy z nim żadnych kontaktów. Znowu minęły dwa czy trzy mie­ siące. Godzina piąta rano, a tu dom otoczony, cała ta część Żoliborza oto­ czona i przeszukują. Moja sytuacja była niewesoła, dlatego że poprzedniego dnia byłem na szkoleniu z nauki o bro­ ni i miałem w domu taki ucięty kara­ bin. Uczyli nas operowania zamkiem. Miałem też skrypt o materiałach wybuchowych. No więc rano o godzinie piątej usłyszałem zatrzymujące się samo­ chody. – Co robić? – myślę sobie. Wy­ biegam natychmiast, chowam to do piwnicy, tam był węgiel, więc wkła­ dam to wszystko pod węgiel i wracam w ostatniej chwili. Za chwilę przy­ chodzą, „Hände hoch! i zaczynają przeszukanie. Sytuacja była o tyle korzystna, że moja matka studiowa­ ła w Szwajcarii i mówiła perfekt po niemiecku. Rozmawiała z nimi po niemiecku; wreszcie zapytali ją: – Je­ steś Niemką? – Nie. – No to skąd tak dobrze mówisz? Mama mówi, że stu­ diowała itd. Było ich trzech, szukali, w mieszkaniu nic nie znaleźli. Potem pytają: – A piwnicę macie? Mówię, że mamy, tak. Oficer został, a dwóch poszło z matką do piwnicy. Ten oficer otworzył naszą dużą bi­ bliotekę i wyjmował każdą książkę po kolei, kartkował i rzucał na ziemię, bo oni wiedzieli, że się często przechowy­ wało tę małego formatu podziemną prasę w książkach. Byłem przerażony,

pewien, że to koniec: jeśli znajdą ten ucięty karabin, natychmiast mnie za­ biorą, może nawet na miejscu zastrze­ lą, bo robili i tak w tym czasie. Niemiec siedzi, ma pistolet w ot­ wartej kaburze, więc myślę sobie: je­ dyny ratunek – skoczyć, wyrwać mu, no i na strych, a tam droga do sąsied­ nich domów. Ale słyszę głos matki, jak głośno coś tam mówi po niemiec­ ku na klatce schodowej; wracają, ale wszystko w porządku. No i okazało się, że oni weszli od piwnicy, zawołali dozorcę, kazali mu przesypywać wę­ giel, a sami stali na korytarzu. On tak sprytnie przesypywał, że się strasznie pył unosił, na co matka powiedziała: – Zaraz wam się mundury pokryją tym pyłem i będą brudne. I w ten sposób się to udało. Potem byłem w podziemiu w Ko­ mendzie Głównej, batalion sztabowy Baszta, kompania radiotechniczna. Uczyliśmy się porozumiewać krót­ kofalówkami. Ćwiczyć można było tylko przez trzy minuty, dlatego że Niemcy stale jeździli samochodem po Warszawie. Przecież Baszta była na Mokotowie. W czasie powstania – tak, ale przed­ tem na Żoliborzu. Baszta powstała w naszym gimnazjum Poniatowskie­ go i większości to byli poniatow­ szczaki, a naszym dowódcą był też

Kiedy czas ucieczki ludności Warszawy po tym niefortunnym rozkazie czy namowach we wrześniu ‘39 roku porówna się z okresem przed powstaniem, to okazuje się, że w 1944 roku organizacja i przekazywanie informacji było znakomite. Tak, ten okres przed postaniem był także bardzo bojowy. Mieliśmy parę akcji. Przygotowywaliśmy atak na aptekę Mendego, bo tam już mieli penicylinę; ta akcja jednak się nie uda­ ła. Ale zdobyliśmy fabrykę mundurów niemieckich, cały samochód pojechał na Lubelszczyznę do naszych podziem­ nych oddziałów. Czy chodzi o magazyny na Stawkach? Nie, to była fabryka, która zajmo­ wała całe pierwsze piętro budynku przy Marszałkowskiej róg Sienkie­ wicza. Tam pracowali Polacy, którzy byli przygotowani do tej akcji. Fa­ bryka miała trzyosobowe kierowni­ ctwo niemieckie: komendant i jeszcze dwóch Niemców. Polacy otworzyli nam drzwi, a naszym zadaniem było sterroryzować tych Niemców. Ja mia­ łem wejść do gabinetu komendan­ ta, który był w mundurze partyjnym NSDAP. Wszedłem i „Hände hoch!”. Oczywiście miał pistolet, który mu zabrałem, postawiłem go z rękami do góry pod ścianą, sam siedziałem po przeciwnej stronie pokoju i czekałem.

Kazali dozorcy przesypywać węgiel, a sami stali na korytarzu. On tak sprytnie przesypywał, że się strasznie pył unosił, na co matka powiedziała: – Zaraz wam się mundury pokryją tym pyłem i będą brudne. I w ten sposób się to udało. absolwent Poniatowskiego. Skończy­ liśmy te szkolenia, dostaliśmy stop­ nie wojskowe – ja kaprala – a potem już my zaczęliśmy szkolić następ­ nych kandydatów. Na przełomie stycznia i lutego wydarzyła się straszna historia – aresztowano dwóch naszych kolegów. Mieli dokumenty zakopane w butel­ kach w ogródku, Niemcy zaczęli tam kopać i znaleźli. Powstał oczywiście popłoch, dlatego że tam były takie

Później, jak wszystko się skończyło, myśmy tych trzech zamknęli w takim pokoju z żelaznymi drzwiami. No i ten duży transport pojechał, oczywiście naszym samochodem. To się potem o mało tragicznie nie skończyło. Jakieś dwa tygodnie później byłem na Nowym Świecie. Wyjeżdżam rowerem z domu – bo się rowerem cały czas jeździło. Wtedy na Nowym Świecie była linia tramwajowa, no i ja­ dą dwa tramwaje, jeden z lewej, drugi

z prawej strony. Ja czekam na chod­ niku, aż one przejadą, i raptem wielki wrzask: „Hände hoch! Ręce do góry, polski bandyta!” Patrzę, a to ten ko­ mendant. Rozpoznał mnie. Wtedy obowiązywał rozkaz nie­ miecki, że jak jeden zagrożony Niemiec strzela w powietrze, to wszyscy Niem­ cy, którzy są na ulicy i mają pistolety, też mają strzelać. Na Nowym Świecie zawsze było trochę Niemców. Więc ten komendant strzelił w górę, inni też za­

Myśleliśmy: „Boże kochany, dlaczego nie rozpoczynamy powstania?”. To był 22 lipca. No i wreszcie dwudziestego dziewiątego dostałem rano rozkaz: zbiórka! Przychodzi łączniczka, staje na baczność i mówi: „godzina W 17”. częli strzelać. Powstała taka sytuacja, że jeden tramwaj jechał w jedną stronę, drugi w drugą, a tu Niemcy. Między tymi tramwajami była jeszcze przerwa, ja byłem na rowerze i zdecydowałem się w tę przerwę wskoczyć. Dosłownie przeskoczyłem między tymi tramwa­ jami, ich wagony mnie zasłoniły, ja szybko potem skręciłem w inną ulicę i w ten sposób uciekłem. Wtedy dostałem rozkaz, że­ bym w żadnej akcji nie brał udziału w pierwszym szeregu. Bo ja miałem metr dziewięćdziesiąt wzrostu, więc łatwo mnie było rozpoznać. Mieliśmy też zadanie zdobyć samochody. Udało nam się zdobyć dwa. To były samochody niemieckie, które po prostu porwaliśmy – drzwi otwierało się z pistoletami, wsiada­ ło się, kazało się szoferowi jechać pod Warszawę, za Pragę. Tam był duży las. Zaplanowaną trasą zjeż­ dżaliśmy możliwie daleko w ten las. Potem tam się tego szofera rozbiera­ ło do naga, zostawiało się samochód w umówionym miejscu. Mieliśmy ta­ ki garaż, gdzie te samochody zostały przemalowane, a parę dni później pojechały na Lubelszczyznę. Dzięki temu zaopatrzyliśmy tamtejszą party­ zantkę i w samochody, i w mundury niemieckie. Dwa razy nam się udało z tymi samochodami. Za trzecim razem mie­ liśmy wpadkę. Akcja miała się odbyć w garażu podziemnym. Jakiś Niemiec mieszkał w tym budynku i co dzień ra­ no wyjeżdżał samochodem. Myśmy się rozstawili, kiedy wyjeżdżał, myśleliśmy, że go w tym garażu pod ziemią sterro­ ryzujemy go i zabierzemy samochód. Tymczasem on wyjeżdża – a w tym samochodzie czterech Niemców. Wtedy jeden z kolegów źle się za­ chował, bo jak zobaczył tych Niemców, zaczął uciekać i oni się zorientowali. Zatrzymali się, zaczęli do nas strze­ lać, ale udało się nam uciec, zanim oni wyskoczyli z tego samochodu. Tak, że jakoś miałem szczęście. Potem już czekaliśmy, aż wreszcie 29 lipca przyszedł rozkaz: godzina ós­ ma mobilizacja. Ja miałem stawić się właśnie w tej fabryce przy Marszał­ kowskiej róg Sienkiewicza. A u mnie, jak mówiłem, była ta cała broń. Co robimy? Byłem z jednym tylko kolegą. Zapakowaliśmy wszystko do walizek i wychodzimy. Byliśmy niesamowicie obładowani. Ja mam marynarkę, on ma marynarkę: w kieszeniach mamy te polskie ręczne granaty i po dwie walizki, w które popakowaliśmy pi­ stolety maszynowe; ciężkie walizki. Na postoju dorożek załadowaliśmy się do dorożki, jedziemy. Raptem na Mickiewicza idzie cała kompania żoł­ nierzy niemieckich, a my jedziemy obok tego. Wtem na stopień dorożki wskakuje podoficer… Kompania to około stu żołnierzy… I mówi do nas po niemiecku: „Po­ spieszcie się, bo ja muszę być na czele kompanii”. Więc podjechali­ śmy, wysadziliśmy go, a on mówi „Dzię­kuję bardzo!”. W ten sposób doszliśmy prawie do wybuchu powstania. Za miesiąc Czytelnicy „Kuriera Wnet” zobaczą powstanie Pana oczami. K


SIERPIEŃ 2017 · KURIER WNET

17

WŁ ADZ A·VS·MEDIA Proszę opowiedzieć o sobie. Jestem człowiekiem po przejściach; za­ wodowych. Byłem założycielem czaso­ pisma Gazeta Powiatowa Dolny Śląsk. Przechodziła ona różne perturbacje O dziwo, bez względu na władzę, zaw­ sze chcieli nas pozbawić możliwości publikacji – firmę niezależną, polską i o polskim kapitale. Dlatego, że uzna­ wałem, że czytelnik powinien czerpać wiedzę z różnych źródeł i na tej pod­ stawie wyrabiać sobie opinię. Wydawnictwo przestało już dzia­ łać. Pod koniec wielokrotnie pisaliśmy, z jakich przyczyn. Mówiono nam, że to niemożliwe w tym kraju, gdzie się przestrzega standardów konstytucji. Byliśmy nawet z wizytą w Brukseli, gdzie powiedzieli, że bajki opowiadam. W pewnym momencie dostaliśmy pis­ mo z Ruchu, czyli głównego kolportera prasy, że po prostu wypowiadają nam umowę na swobodną sprzedaż naszych publikacji w ich punktach sprzedaży. Powiedział Pan, że było kilka przyczyn. Jakie konkretnie? Powołali się, najzwyklej w świecie, na zapis w umowie i faktycznie w każdej umowie jest coś takiego, jak możliwość wypowiedzenia. Natomiast istnieje też prawo prasowe, odpowiednie zapisy powiązane z konstytucją, i powołałem się na nie w Brukseli, jako że wolność prasy, swoboda wypowiadania się jest zagwarantowana w konstytucji, a odpo­ wiedzialny za to jest rząd. Kiedy premie­ rem był Donald Tusk, podjęli decyzję, żeby sprzedać Ruch, czyli jedyną in­ stytucję, za pośrednictwem której rząd mógł realizować swoje zobowiązania konstytucyjne, czyli swobodę dostania się niezależnych mediów do sieci kol­ portażu; bo prasa bez możliwości sprze­ dania nie ma sensu. Nie chodzi o to, żeby się chwalić nakładami 100, 200 tysięcy; ważne, w jaki sposób dociera ona do czytelników. To tak, jakby radio mia­ ło możliwość robienia audycji, ale nie byłoby dopuszczone do przekaźników. Kiedy rozpoczynaliśmy, miałem swój własny kolportaż. Jednak, po­ wiedzmy szczerze, wydawnictwa nie utrzymują się z samej sprzedaży. Są re­ klamy, ogłoszenia itd. A w tych wszyst­ kich ogłoszeniach są pewne klauzule, że gazeta musi się ukazywać tu i tu. Tak więc, nawet jeżeli miałbym swój dobrze rozbudowany kolportaż pry­ watny, to nie mógłbym korzystać z po­ zostałych źródeł dochodu, ponieważ nie mógłbym wywiązać się ze zobo­ wiązań wobec kontrahenta, że muszę się ukazywać w kioskach Ruchu – po­ nieważ tam nie mam dostępu. Dlatego wypowiedzenie umowy było formą, można powiedzieć, odcięcia tlenu dla wydawnictwa. Wejdźmy w głębokie przyczyny całej historii. Dziennikarz powinien dostarczać jak najwięcej informacji. Jakie informacje, które Pan podawał w gazecie, przesądziły o tym, co się stało? Polityka na szczeblu samorządowym, czyli krótko mówiąc – sprawy ukła­ dów. Niektórzy wójtowie to chyba już niedługo umrą na tych swoich stano­ wiskach, bo od czasu przemiany są je­ dyni. Natomiast świadomość lokalna odnośnie do władzy jest taka, że władza może wszystko. Czy to jest właściwie rozumiana demokracja? Jest dużo ta­ kich znaków zapytania. I my porusza­ liśmy właśnie takie tematy. Miałem np. taką rubrykę, że co 2 tygodnie każdy z czytelników mógł jakby ponownie głosować, czy aktualna praca burmi­ strza, prezydenta, wójta, odpowiada jego obecnym oczekiwaniom. Ale to nadal jest krąg zewnętrzny: głosowanie, opinie, ludzie, a dziennikarstwo wchodzi w głąb układów i zaczyna je opisywać. Kłopoty dziennikarza zaczynają się, kiedy pojawiają się nazwiska. Czy te nazwiska pojawiały się w Pana gazecie? Dziennikarz lokalny, polityka lokalna i biznes lokalny to mieszanka wybu­ chowa, jeśli ten dziennikarz jest nim z krwi i kości, a nie na zasadzie, że ma plakietkę dziennikarza, a w rze­ czywistości jest tubą medialną albo burmistrza, albo jakiegoś przedsię­ biorcy. W swoim czasie opisywali­ śmy sytuację skądinąd znanego już człowieka, dzisiaj biznesmena z fir­ my, nazywającej się przykładowo Ci­ troneks. Wtedy skończyło się to dla tego biznesmena sprawą karną, którą przegrał. Relacjonowaliśmy sprawę i nieomal zostałem pobity przez tego przedsiębiorcę. Inna sprawa: akurat żyjemy w takim specyficznym regionie, że mamy sąsia­ dów Niemców. I coraz więcej Polaków

zaczyna mieszkać po tamtej stronie, przenoszą się tam z rodzinami.Poja­ wił się artykuł z takim nośnym tytułem „Polskie świnie”. Jugendamt, tamtejsza instytucja zajmująca się sprawami wychowania, bardzo źle potraktowała polską ro­ dzinę. Rodzina ta mieszkała w Niem­ czech, ale uznała, że edukację swoich dzieci będzie prowadzić po polskiej stronie. Z tego powodu doszło tam do awantury, a akurat był to okres po­ jednania polsko-niemieckiego. To był

otwierała się na media lokalne i spo­ łeczność lokalną. Musiał być to 2006 albo 2007 rok. Tak, i takie spotkania były co kwar­ tał. Władzy centralnej to się bardzo podobało, bo mieli bezpośrednio in­ formacje, co się dzieje lokalnie, my z kolei lokalnie mieliśmy informa­ cje z pierwszej ręki, nie na zasadzie przetworzonych przekazów medial­ nych. To chyba był początek końca mediów lokalnych. Moim zdaniem dla

Putin w swoim czasie stacjonował w Dreźnie, czyli odpowiedniku Dol­ nego Śląska, tylko po stronie niemie­ ckiej; prawdopodobnie pan Braun to miał na myśli. Tam byli specjaliści od wprowadzania nowych systemów, które miałyby działać jak perpetuum mobile, bo po co wciąż kontrolować politycznie, jeśli stworzy się system, który sam się kontroluje. Rozpoznał Pan ten system? Jak on funkcjonuje?

Dziennikarz nawet śni po dziennikarsku Ze Zdzisławem Szostkiem, dawniej właścicielem wydawnictwa i wydawcą nieistniejącej już Gazety Powiatowej Dolny Śląsk, o życiowych konsekwencjach dociekania prawdy wbrew lokalnym układom polityczno-gospodarczym rozmawia Krzysztof Skowroński.

człowiekowi, któremu chciało się coś zaoferować, żeby przykładowo kupił sobie parę akcji na giełdzie. Jakiejś, powiedzmy, firmy X, która praktycznie nic nie znaczyła. Po wyborach dziw­ nym zbiegiem okoliczności te akcje, które były wykupione przez odpowied­ nich ludzi za śmieszne pieniądze, nagle zaczynały, w niewytłumaczalny ekono­ micznie sposób, wzrastać 300-400% na wartości. Czyli, krótko mówiąc, ci, co kupili, załóżmy, dany pakiet akcji za 1 zł, w pewnym monecie mieli w swo­ im portfelu 1000 zł. To już można na­ zwać łapówką wyrafinowaną. Ale je­ żeli tego nie upubliczniono, bo urzędy skarbowe pilnowały, to kto wie, może w dalszym ciągu trwa. Ja już jestem z tego wyłączony, te­ raz walczę o przeżycie. Wiadomo, niby się miało wszędzie znajomych, teraz zostałem sam, wszyscy się odwrócili, nawet ci, którzy kiedyś mnie popiera­ li i chwalili się tym, bo akurat to było politycznie. Dzisiaj nawet nie odbierają telefonów. Trochę to smutne, a z drugiej stro­ ny nie chciałbym, żeby to się tak skoń­ czyło, bo dla pozostałych dziennikarzy, szczególnie tych lokalnych, mój przy­ kład jest odstraszający. Jest to elemen­ tarz przestrogi dla młodych dzienni­ karzy, którzy chcieliby być faktycznie dziennikarzami. Czy jest dzisiaj wol­ ność dziennikarska w naszym kraju?

Skarbonka, ale dla kogo? Do skarbonki się wrzuca, ale i wyciąga. Kto wrzuca do skarbonki? Wrzucają przedsiębiorstwa, z podat­ ków. Ale mówiąc o skarbonce, miałem na myśli to, że ze skarbonki się wyciąga. Jest dużo nieokreślonych jeszcze insty­ tucji, osób, grup, które wyciągają. Ten teren to taka dojna krowa.

A gdyby Pan spotkał burmistrza Bogatyni, co by mu Pan powiedział? Już mu powiedziałem, po trzech mie­ siącach od czasu, kiedy po śp. burmi­ strzu poprzedniku z formacji SLD objął władzę. Wiadomo, że pewne ugrupo­ wania, szczególnie lokalnie, nie mają takiej przewagi, żeby same wygrać, za­ wsze muszą wchodzić z kimś w koali­ cje. No i się okazało, że owszem, pan burmistrz po cichu powchodził sobie w jakieś szemrane koalicje, a publicz­ nie, po wyborach, niestety ubrał się w kalosze poprzednika. Ja mu zaproponowałem takie swoi­ ste ciało, grupę doradczą burmistrza. Ta grupa miała się składać z przedstawi­ cieli i sympatyków ludzi, którzy dopro­ wadzili niektórych na stołki. Miało to być po to, żeby burmistrz wiedział, co myśli społeczeństwo, a społeczeństwo żeby wiedziało, co burmistrz zamierza zrobić. Natomiast on powiedział, że jest burmistrzem i nie będzie nikogo teraz słuchał. Więc po trzech miesiącach na­ sze drogi się rozeszły. Doświadczyliśmy tu w swoim cza­ sie powodzi, było o niej głośno. Niektó­ rym ta powódź pomogła – dobra fotka, dobry materiał. Ludzie mają wtedy co innego w głowie, a nie rozstrzygać, czy ten burmistrz jest dobry, czy niedobry. Ale na dzień dzisiejszy wiem, że coś się tam w związku z nim dzieje. Wcześniej czy później pewne rze­ czy może wyjdą. Natomiast teraz los mi zgotował inne zajęcie, nie jestem w sta­ nie śledzić, a tu trzeba być na bieżąco, tak jak ci, co walczą z narkotykami. Nie można tego przerwać.

Witold Gadowski między innymi mówił o drugim obiegu w tej skarbonce bogatyńskiej. Ja też swojego czasu zajmowałem się tym tematem, ale nie osądzałem ni­ czego, tylko chciałem pokazać i sam

Żałuje Pan tego, że walczył o wolność słowa? Mam satysfakcję, jestem dumny z tego, co robiłem, i chciałbym to zaszczepić młodszym, którzy startują w zawodzie. Jest to fascynujący zawód, choć nie­

Ciekawym miejscem jest Bogatynia. Tam dzieje się wiele rzeczy. Tam się zaczęła słynna afera paliwowa, wysta­ wianie lewych faktur. Bogatynia to jest w ogóle ewenement. To bogata gmina, ma elektrownię, kopalnię, czyli ma do­ chody. Tymczasem zdumiewająco ma­ ło się o niej mówi. W mojej opinii jest to idealna skarbonka jakiegoś układu. Można zadać pytanie: dlaczego akurat w Bogatyni? Odpowiedź jest prosta: tu są pieniądze. Tu SLD w ten sposób rzą­ dziło, a Platforma przejęła dokładnie schedę. To jest takie przejmowanie po sobie schedy, czyli jeżeli przejęliśmy, to po co czyścić, teraz my będziemy z tego czerpać. Wszystkim odpowiada.

Zdzisław Szostek w Poranku WNET ze Zgorzelca. 12 lipca 2013 rok.

bardzo niewygodny temat dla pana Buzka i innych europosłów. Myśmy tę sprawę nagłośnili, wziął się za nią konsulat i wszystko zakończyło się dla tej rodziny pozytywnie. Nie było to, być może, spektakularnie medial­ nie; zapewniłem tę rodzinę, że chcemy przede wszystkim osiągnąć cel, a nie zdobywać nagrody dziennikarskie za piękne publikacje. Staliśmy się niewygodni bez wzglę­ du na opcję polityczną władzy. Kolejna władza dochodziła do wniosku, że fak­ tycznie ten dziennikarz jest upierdliwy, bo znowu docieka prawdy, teraz nam z kolei zaczyna patrzeć na ręce. Burzyłem stereotyp, że jest władza lokalna, dziennikarz dostaje zlecenia i jest sielanka. Władza jest chwalo­ na i wszyscy są przekonani, że do­ brze się sprawuje. Jednak w pewnym momencie, jeśli prasa jest niezależna, a za takie źródło się uważaliśmy, za­ czyna krytykować, i to dochodzi do zwierzchników politycznych, w na­ szej sytuacji we Wrocławiu. Wrocław z kolei ma przełożenie na Warszawę. Często uczestniczyliśmy w rożnych

wszystkich niższych szczebli władzy taki układ był nie do zaakceptowania. Spotkania skończyły się w momencie, kiedy nastał premier Donald Tusk. Zajmijmy się siecią. Opiszmy tę strukturę, która, jak rozumiem, dotyczy każdej partii. Mówię o Wrocławiu, bo stolicą nasze­ go województwa jest Wrocław i nie jesteśmy gazetą ogólnopolską, acz­ kolwiek mieliśmy kiedyś zamiar, i to w dalszym ciągu jest do zrealizowa­ nia, zrobić gazetę ogólnopolską. Mamy przykładowo Gazetę Powiatową Dolny Śląsk, byłaby Gazeta Powiatowa Zachodniopomorska i człowiek jeżdżący po kraju wszędzie mógłby kupić moją gazetę, która jednak zawsze porusza­ łaby tematy typowo lokalne. Wróćmy do kręgów władzy, biznesu i władzy samorządowej. Była ankieta, był przykład społeczny rodziny, a teraz przejdźmy do polityki, biznesu, do tego, co nazywamy układem lokalnym. Kto kim jest na Dolnym Śląsku?

Dziennikarz lokalny, polityka lokalna i biznes lokalny to mieszanka wybuchowa, jeśli ten dziennikarz jest nim z krwi i kości, a nie na zasadzie, że ma plakietkę dziennikarza, a w rzeczywistości jest tubą medialną albo burmistrza, albo jakiegoś przedsiębiorcy. spotkaniach i w Warszawie, ponie­ waż doszliśmy do wniosku, że musi­ my przełamywać pewne stereotypy, czyli nie piąć się od samego dołu hie­ rarchicznie w górę, tylko że jesteśmy na samym dole i jedziemy od razu na samą górę, omijając tych wszyst­ kich decydentów, którzy ewentualnie mogliby wywierać jakieś naciski itd. To z kolei nie podobało się lokalnym włodarzom – „bo rozmawia z samą górą”; decydentom z Wrocławia też się nie podobało – „bo nas w jakimś sensie kontroluje”. W pewnym momencie nastą­ pił duży zwrot, chyba od 2004 ro­ ku, kiedy PiS zaczęło już poważnie funkcjonować na scenie politycznej i decyzją pana Kaczyńskiego zorga­ nizowano bezpośrednie spotkanie mediów lokalnych z władzą. Mieliśmy cały dzień zarezerwowany dla me­ diów lokalnych, czyli powiatowych. Decyzją polityczną władza centralna

To jest niby bardzo proste pytanie i od­ powiedź też jest bardzo prosta, jeśliby użyć bezpośrednich słów. Natomiast dziennikarz musi zachowywać jakieś standardy, bo nie jest sądem i nie mo­ że sam osądzać. Czasem latami trzeba uzyskiwać pewne informacje na zasa­ dzie dowodów, żeby można było rzu­ cić konkretne nazwisko, ponieważ bez względu na wyniki wyborów, układy się nie zmieniają. To taki ewenement, że po wyborach jest wielka euforia, a po trzech miesiącach każdy zauważa, że tylko się nazwiska zmieniły, a system w dalszym ciągu funkcjonuje. W swoim czasie pan Braun dobrze przedstawił Dolny Śląsk, mówiąc, że tutaj pewien schemat się udał. I to jest przerażające, bo jeśli się udał, to my w dalszym ciągu w tym układzie jesteśmy. Jaki to schemat? Wypracowało go obce mocarstwo, bo trzeba przypomnieć, że Władimir

FOT. LECH RUSTECKI

Tak funkcjonuje, że nie ma konkret­ nych dowodów, czyli dokumentów. Bo bez względu na wyniki wyborów, okazuje się – znowu ściana. Ja uczyłem się z wyborów na wybory i już byłem świadomy tego, że nowe wybory nie do końca dadzą nam możliwość we­ ryfikacji posiadanych informacji, żeby móc wreszcie przedstawić konkretne nazwiska. Ale czuliśmy coraz większą presję ze strony tego właśnie układu, bez względu na wyniki wyborów. Mam taką teorię, że w końcu zdecydowali się zlikwidować moją gazetę. W zasadzie musiałem sam ją zamknąć, bo zostałem pozbawiony źródła dochodów. Rządzą­ cy doprowadzili systemowo do tego, że musiałem upaść. Teraz wszyscy mówią: „To nie my. My mamy ręce czyste”. I to jest właśnie ten system, którego nie można wywlec na światło dzienne. Jes­ teśmy po prostu za mali w tym kraju. Czy to zaczęło się od przemytu alkoholu, czy może już w latach siedemdziesiątych, a nawet pięć­ dziesiątych? Układ musi zawsze czemuś służyć, musi z czegoś się finansować. Pod koniec lat 90. widoczne były na Dolnym Śląsku, szczególnie w naszym rejonie, grupy przestępcze przemytu papierosów, al­ koholu, handlu żywym towarem. I nag­ le wszystko znikło. A akurat doszedł do władzy SLD i, krótko mówiąc, nie potrzebował już przemytu alkoholu, bo mógł to samo robić na mocy ustaw. Były ustawy nawet takie, które obowią­ zywały 2–3 godziny, żeby mógł, przy­ kładowo, przejechać jakiś transport z alkoholem. To był system dochodów ówczesnej władzy, na szczęście już ich nie ma. Także do tego służy system. Doszliśmy do 2003 roku. Co się działo potem? Z czego żyje system? System się zawsze reformuje i bardzo szybko przybiera nowe formy. W swo­ im czasie chciałem poruszyć taki temat, aczkolwiek zabrakło mi, raz, że infor­ matorów, a z drugiej strony, jak się lu­ dzie orientowali, jakimi tematami się zajmuję, to się bardzo szybko wycofy­ wali. Kiedyś forma łapówki była prosta: koperta. Ten system się przeorganizo­ wał. Układ zaczął działać przez urzędy skarbowe, nawet było to śledzone, ale nie za bardzo jest upubliczniane. Uwa­ żano też, że z kopert trzeba zrezygno­ wać, bo można łatwo zrobić zdjęcie. Ale też można było powiedzieć

chyba na krajowy zjazd. Przyrzekł, że wyjaśni, i nigdy tego nie zrobił. Ja tę sprawę upubliczniłem w imieniu całej naszej grupy delegatów ze Zgorzelca, bo to była wspólna inicjatywa, żeby ten Pan się przed nami wytłumaczył. Jak historia pokazała, gdyby nie ówczesna sprawa pana Wałęsy, to byłby najwięk­ szy skandal dla Solidarności. Ja jestem tylko zwykłym dzien­ nikarzem lokalnym. Ale jak zacząłem przykładowo śledzić powiązania poli­ tyki lokalnej z biznesem lokalnym, to jakoś dziwnie zawsze mnie to zaprowa­ dziło do najwyższych czynników, np. do kancelarii premiera. A rzetelność dziennikarska zobowiązuje mnie do te­ go, że jeżeli się czegoś dowiedziałem, to musiałem dochodzić i szukać prawdy. Tylko że nigdy nie doszedłem do koń­ ca, bo na samym końcu zawsze trzeba było się do premiera dostać. Dziwne.

Staliśmy się niewygodni bez względu na opcję poli­ tyczną władzy. Kolejna władza dochodziła do wnio­ sku, że faktycznie ten dziennikarz jest upierdliwy, bo znowu docieka prawdy, teraz nam z kolei zaczyna patrzeć na ręce. się zorientować, czy mamy do czynie­ nia faktycznie z tym, co potocznie na­ zywa się mafią. Chciałem zrozumieć, czy rzeczywiście istnieje tu jakaś grupa przestępcza. No i, o dziwo, nigdy nie dano mi się przekonać, że tak nie jest. Nie jestem w kontakcie z panem Gadowskim i nie chcę mu burzyć je­ go teorii, tym bardziej, że jak mówi­ łem, teraz się trochę wyłączyłem. Mo­ im głównym zajęciem jest przeżyć do jutra. Nie w sensie, że mogę umrzeć z głodu. Czuję presję nawet w mojej obecnej pracy, mimo że już nie zajmuję się tamtymi sprawami, że chcą w jakimś sensie mnie rozliczać. Nie wiem jeszcze tylko, kto i z czego. Pytanie z przeszłości. W Pana gazecie ukazywały się dokumenty dotyczące tajnej współpracy jednego z bardzo ważnych dyrektorów w elektrowni. Wspólnie z gazetą Solidarność wy­ dawaną we Wrocławiu poruszyliśmy w końcu temat, który krążył od począt­ ku II zjazdu członków Solidarności we Wrocławiu, na który byłem delegatem. Chodziło o wyjaśnienie sprawy pewne­ go człowieka pracującego w elektrowni, który pod koniec swojej kariery był w zarządzie. To były początki lat 90., już wtedy było wiadomo, a moje publika­ cje były bodajże w 2004 r., czyli tyle lat wszyscy wiedzieli, tylko bali się o tym mówić. A ja to w końcu upubliczniłem. Wspomagałem się aktami z IPN-u; a zresztą na II Zjeździe Solidarności Dolnego Śląska temu panu zadano py­ tanie o współpracę, bo był delegatem

bezpieczny, gdzie nieraz się traci ży­ cie. Praktycznie co roku przecież tylu dziennikarzy ginie. Giną nawet dlate­ go, że poruszali jakieś lokalne tematy biznesowe, polityczne. Ten zawód to jest styl życia. Dzien­ nikarz nie pracuje od 7 do 15. Dzien­ nikarstwo trzeba poczuć, nawet jak się śni, trzeba śnić w sposób dziennikarski. Co Pan teraz robi? Walczę o życie, o przetrwanie. W wy­ niku tego, że straciłem wydawnictwo, straciłem dochody, straciłem wszyst­ ko. Rodzina się rozsypała, bo nie ma pieniędzy. Przestał istnieć system do­ chodów, czyli są zatory płatnicze; każdy biznesmen wie, czym to grozi, jeżeli coś zacznie szwankować. Efekt domina. Posypało się totalnie wszystko. Krót­ ko mówiąc, musiałbym się chyba na nowo urodzić. Wszyscy by, być może, w wyniku tego chcieli zobaczyć mój nekrolog, bo tak wskazuje logika. Ale nauczyłem się, właśnie dzięki dzien­ nikarstwu, mieć tę rezerwę, siłę w so­ bie i walczyć po prostu, ale już teraz walczyć o swoje życie. Nie mogę teraz w swojej gazecie napisać o sobie, cho­ ciaż to jest temat, jest temat… Młodych dziennikarzy jednak na­ mawiam: rozpoczynajcie tę pracę, bo to naprawdę jest fascynujący zawód i przede wszystkim musicie poczuć, że to jest misja. Macie do dyspozycji ludzi, którzy wam uwierzą, ale nie na zasa­ dzie takiej, że chcecie nimi sterować. Dawajcie im po prostu prawdę. Ludzie naprawdę mają umysły i potrafią sami wyciągać wnioski. K

i w i d m p

n d t d p

b s n d j

t c r p t

f t j m o

t n fi i o ż


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2017

18

K·O·Ś·C·I·Ó·Ł

List od Słuchaczki Radia WNET

Działalność ks. Wyszyńskiego w latach okupacji

Gdzie ta Komisja? Ksiądz na trudne czasy Bożena Ratter

Wasza Eminencjo, Najprzewielebniejszy Księże, zasmuciła mnie dzisiejsza informacja, zasłyszana w audycji Radia Wnet. Pozwalam sobie na przekazanie pewnych refleksji, które wynikają z osobistej obserwacji zdarzeń i troski o przyszłość moich dzieci i wnuków. W Poranku Wnet usłyszałam wypowiedź o powołaniu Komisji Episkopatu ds. walki ze „szlachecką tradycją pijaństwa”. Bo mamy największe spożycie alkoholu? A może dane ONZ celowo odwracają uwagę od prawdziwego zagrożenia? A czy Komisja Episkopatu uwzględni fakt, iż w ogródkach przy Nowym Świecie w Warszawie siedzą obywatele krajów, w których picie alkoholu nie jest mile widziane, i nadrabiają straty? I że na tę statystykę ma wpływ konsumpcja „ośmiorniczek” przez obecną opozycję? Szkoda, że przy Episkopacie nie powstała komisja, która stawiłaby czoła neomarksizmowi, czy inaczej marksizmowi kulturowemu, który niszczy tożsamość człowieka, wypiera Boga z dusz Polaków, rozbija rodzinę, marginalizuje i szykanuje ludzi sprzeciwiających się temu, wprowadza rozwiązłość seksualną i upowszechnia seks już w przedszkolu dla przyjemności, a nie prokreacji, promuje lobby LGBT i wyśmiewa katolików. Czemu Episkopat nie walczy z mafią, która ustawicznie, pod patronatem „Gazety Wyborczej”, w pismach psychologicznych, socjologicznych, kosmetycznych, młodzieżowych, w działalności teatralnej, kinowej, telewizyjnej itp. niszczy tożsamość człowieka, wyśmiewa Boga, kulturę łacińską, oczernia relacje rodzinne, tradycję, miłosierdzie i miłość do człowieka wyznania rzymskokatolickiego? Czemu nie podaje do publicznej wiadomości faktu, iż w Londynie pows­ tało 490 meczetów, a zamknięto 500 kościołów? Bo wszak nie o likwidację religii chodzi, ale likwidację chrześcijaństwa (islam, buddyzm, wiara we wróżki, gusła, talizmany, promowane są przez kulturotwórcze środowiska „Gazety Wyborczej”, środowiska LGBT, w prasie, mediach, kinach, teatrach), byśmy – odczłowieczeni – dali się manipulować twórcom nowoczesnej odmiany doktryny marksizmu (starej, w postaci stalinizmu, nie udało się człowieka zniszczyć). Marksizm kulturowy skutecznie wychowuje kolejne pokolenie wrogów Boga, a wielu przedstawicieli Kościoła udaje, że tego nie widzi (zwłaszcza w Warszawie, która wpływa na świadomość Polaków również spoza Warszawy). Szkoda, że nie ma przy Episkopacie Komisji do walki z mafią narkotykową w Bogatyni. Szkoda, że nie walczy on o dusze młodych na dyskotekach, których niszczą te narkotyki bardziej niż alkohol. Narkotyki tworzone i przemycane są pod kontrolą uwłaszczonej na krzywdzie narodu komunistycznej nomenklatury, która posiada władzę właśnie w powiatach i miastach takich, jak Bogatynia. Bo komunistyczna nomenklatura nigdy nie liczyła się z człowiekiem. Dlaczego przy Episkopacie nie powstała Komisja, która pomagałaby powstrzymać (leczyć) wchodzenie w związki partnerskie (hetero i homo) księży? Ten fakt bulwersuje parafian, zwłaszcza na prowincji, gdzie jest to bardziej widoczne. Fakt ten przyczynia się do odchodzenia wiernych z Kościoła, obniża jego prestiż w oczach tych, których trwanie przy Kościele i tak już nadwyrężała marksistowska ideologia przez 70 lat. Dlaczego nie ma Komisji, która ustawiczne dopingowałaby księży, by właśnie teraz, w okresie niszczenia Kościoła przez środowiska LGTB, dołożyli wszelkich starań, by zatrzymywać wiernych swoją bezwzględną wiarą dekalogowi, erudycją, autorytetem, zaangażowaniem i osobistym udziałem w aktywności wspólnoty? Kilka dni temu przeszłam szlakiem św. Jakuba do Sączowa (szlak z Piekar Śląskich). Wysłuchałam opowieści parafianki. Kościół św. Jakuba w 1994 został objęty przez ks. Jarosława. Ks. Jarosław, człowiek wielkiej erudycji, kultury osobistej, jest absolwentem teologii w Rzymie i Akademii Sztuk Pięknych (na wzór duchownych I i II RP). Po wejściu na plebanię jego pierwszą czynnością było własnoręczne wypranie dywanów. To przykład dla wiernych. Osobiście odnowił

zabytkowe obrazy. Wnętrze kościoła, elewację odnawiała wspólnota zaangażowanych przez niego do remontu parafian. Odbudowali ogrodzenie, uporządkowali cmentarz, ks. Jarosław własnoręcznie układał kostkę. Został przeniesiony do Pilicy, do parafii wymagającej ręki gospodarza. Jego następca zmienił samochód i wyjeżdża po mszy św. z księżmi z sąsiednich parafii, ale prywatnie. Przy schodkach do kościoła zamontował poręcz dopiero wtedy, gdy parafianka spadła i uszkodziła nogę. Dlaczego księża tacy, jak ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski czy ks. Sławomir Żarski, którzy podobnie jak ks. Jarosław są wspaniałymi gospodarzami, niestrudzoną działalnością okazują miłość Bogu i wiernym, wspierają najbardziej potrzebujących, mają wiedzę, kulturę – nie są promowani jako wzór przez metropolitę warszawskiego, który nie sprzeciwia się ostro wojnie wypowiedzianej kulturze łacińskiej i religii chrześcijańskiej, a raczej wspiera działania przeciwne, w neomarksistowskim „Tygodniku Powszechnym”? „Tymczasem pod wpływem rozmiękczającego charakter rosyjskiego bolszewizmu, pod wpływem terroru i strachu przeobraża się oblicze Grodna, przeobrażają się obyczaje ludności całych połaci naszego kraju zajętych przez Rosję, a u niektórych ludzi przeobraża się ich duch. Bolszewicy przynoszą ze sobą wyzwolenie od służby Bogu, służby Prawdzie, służby Dobru. Wyzwalają się krępowane od wieków w piersiach ludzkich złe instynkty, pękają wewnętrzne więzy i to, co do dziś zwało się niegodziwością, kłamstwem, brakiem etyki i honoru, przybiera znamiona cnót obywatelskich i wylewa się z ludzi burzliwym strumieniem. Religia, wróg bolszewizmu numer jeden, staje się pośmiewiskiem, grzech – wymysłem, miłość człowieka – uczuciem szkodliwym dla państwa. A za to fałszywe świadczenie przeciw bliźniemu, krzywdzenie bezbronnego to uczynki, które stają się zasługami. Całkowity odwrót od chrześcijaństwa, jego antyteza. Umiera śmiercią naturalną opinia publiczna, a z nią przygniatające swobodę ludzką balasty: wstyd, honor, moralność, rzetelność, dobre obyczaje, poszanowanie tradycji, uprzejmość, grzeczność, schludność w mowie, w ubraniu, w mieszkaniu itp. Za te hojnie ofiarowane swobody narzucony jest jeden przymus: bezwzględna służba państwu. W krajach podbitych przez Związek Sowiecki państwo ma zaufanie tylko do tych ludzi, którzy zabili w sobie człowieczeństwo. Ci zachłystują się wolnością czynienia rzeczy złych, brzydkich, nieetycznych. Szkoda im tylko, że skończą się po wyborach samosądy, bo w prawie sowieckim istnieje jakiś paragraf karzący za zamordowanie człowieka. Drapieżnicy chcieliby bez końca krwi ludzkiej. Ale prawdziwi znawcy rozkoszy znęcania się nad człowiekiem, smakosze łez ludzkich wiedzą, że od zabijania przyjemniejszym jest sport chwytania ludzkich ofiar w pułapkę. Co to za rozkosz, polowanie na człowieka, śledzenie ostrożnych jego kroków, słów, spotkań, osaczanie jego krewnych, przyjaciół, napawanie się śmiertelnym lękiem nękanego i wreszcie chwytanie ofiary za kołnierz. A potem pochwała naczalstwa, nagrody, zaszczyty. A jeśli już tak namiętnie tęsknisz do krwi ludzkiej, to możesz iść w szeregi NKWD, tam się nachłepczesz krwi więźniów do syta, do mdłości. Albo możesz iść w prestupnyj mir. Rosyjski świat przestępczy jest wprawdzie ścigany przez państwo, ale równocześnie żyje z nim w dziwnej symbiozie. Świat przestępczy to hodowla osobników prawdziwie odważnych, dla których zabijanie jest rzemiosłem. Rosja wie, że może liczyć na patriotyzm kryminalistów i w decydującej chwili powierzyć im swój los. To żołnierze Stalina, przyszła armia Rokossowskiego”. To fragment z książki Grażyny Lipińskiej, wspaniałej Polki, która działała na Kresach. To ona zdjęła ciałko chłopca zawieszonego na lufie czołgu w Grodnie, to ona spędziła wiele lat w łagrze i doskonale pojęła wpływ marksizmu-stalinizmu na nas. Ten neomarksizm zagraża nam dzisiaj. Chciałabym, by Kościół – jak przez wieki – bronił nas. K

Piotr Edward Gołębski

28

maja minęła 36 rocznica śmierci Kardynała Stefana Wyszyńskiego – Prymasa Tysiąclecia – męża stanu i narodowe­ go bohatera. Zbliża się także rocznica powstania warszawskiego, w którym pełnił posługę duszpasterską. Z polecenia ks. bpa Michała Ko­ zala, ordynariusza włocławskiego, ks. Stefan Wyszyński opuścił Włocławek we wrześniu 1939 r. Pozostawił pro­ fesurę w Wyższym Seminarium Du­ chownym, diecezjalny dyrektoriat Dzieł Misyjnych, Sąd Biskupi, Akcję Katoli­ cką, Solidację Mariańską oraz redakcję dziennika „Słowo Kujawskie” i mie­ sięcznik „Ateneum Kapłańskie”. Za­ przestał konferencji z katolickiej etyki i nauki społecznej w Katolickim Sto­ warzyszeniu Młodzieży i Tygodniach Społecznych „Odrodzenie”. Nie mógł wykładać dla licznej rzeszy członków Chrześcijańskich Związków Zawodo­ wych i Chrześcijańskiego Uniwersytetu Robotniczego skupiających pracowni­ ków z miejscowych i okolicznych za­ kładów pracy – m.in. z dużej fabryki papieru „Celuloza” oraz z miejsc pracy rzemieślniczej. Uchodząc przed Niemcami, udał się do rodzinnego Wrociszewa, skąd na prośbę ks. Władysława Korniłowicza oraz ordynata Aleksandra Zamoyskie­ go i jego żony Jadwigi schronił się w or­ dynacji Kozłowieckiej. Posługiwał się dokumentem na nazwisko „Okoński”. R E K L A M A

Ordynat – były oficer armii Hal­ lera i adiutant gen. Władysława Sikor­ skiego w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 r. – udzielił schronienia w osiem­ nastowiecznym pałacu wielu oficerom i podchorążym armii polskiej, którzy uniknęli niemieckiej niewoli. Przyjął również kilkudziesięcioosobową grupę niewidomych, podopiecznych Matki Czackiej z Żułowa w pow. Krasnystaw. Ks. prof. Stefan Wyszyński prowadził w Kozłówce tajne wykłady na tematy historyczne oraz zamknięte rekolek­ cje dla wielu różnych grup słuchaczy.

P

o prawie dwuletnim pobycie w Kozłówce, jesienią 1942 r. ks. Wyszyński został zaproszony do Lasek przez Matkę Elżbietę Czacką i ks. Korniłowicza – swego ojca duchow­ nego – do pomocy w bardzo licznych duszpasterskich obowiązkach, także w Warszawie. Opieka duchowa ks. Wyszyńskiego, kapelana Zakładu dla Niewidomych, napełniała ludzi spo­ kojem i działała wzmacniająco w cza­ sie ciągłych najazdów hitlerowców na laskowski Zakład. Ksiądz Stefan uczył religii niewidome dzieci i młodzież oraz prowadził wykłady o zasadach spół­ dzielczości pracy i z podstaw ekono­ mii dla zaufanych ludzi z pobliskich miejscowości. Powadził konspiracyjną pra­ cę oświatową. Na nauki ulubione­ go ks. prof. Stefana Wyszyńskiego

przyjeżdżali studenci z Warszawy. Słuchali wykładów z katolickiej etyki społecznej, katechetyki oraz pedagogi­ ki katolickiej. Wykłady rozpoczynała Msza św. w laskowskiej kaplicy, którą odprawiał ks. Wyszyński – nazywany konspiracyjnie „siostrą Cecylią”. Mó­ wił o prawie do własnej ziemi, o czym myślały polskie pokolenia, oraz miłości chrześcijańskiej zwyciężającej niena­ wiść. Odmawiano często anonimową modlitwę „Matka Boska Wysiedlona”. Dla pracowników świeckich Zakła­ du prowadził wykłady o patriotyzmie i prastarych ziemiach piastowskich. Przeciwstawiał się plotkom o rzekomej niechęci Ojca Świętego Piusa XII do Polski, rozgłaszanym przez antypolską i antykościelną propagandę. Nocami w kaplicy leżał krzyżem, modląc się za Polskę. Jako kapelan rejonowy Armii Kra­ jowej (pseudonim Radwan III), ks. Ste­ fan Wyszyński poświęcił szpital po­ wstańczy w Domu Rekolekcyjnym Zakładu w Laskach. Zlokalizowało go tam dowództwo VIII Rejonu AK, Okrę­ gu Wojskowego Żoliborz-Kampinos. Szpital przewidziany był na siedem­ dziesięciu rannych, a komendantem

placówki mianowano chirurga dra Ka­ zimierza Cebertowicza „Świerka”.

W

pierwszych dniach po­ wstania warszawskiego przywożono kilkunastu rannych dziennie i lokowano ich we wszystkich pomieszczeniach Zakła­ du. Gdy już nie było miejsc, rannych rozmieszczano w szybko powstałym polowym szpitalu i w otaczającym le­ sie. Ks. Wyszyński pomagał intensyw­ nie w przenoszeniu rannych, często na własnych plecach. Dodawał im otuchy, modlił się z nimi, udzielał spowiedzi świętej i rozgrzeszenia. Na początku marca 1945 roku ks. Stefan Wyszyński wyjechał z Lasek do Włocławka, aby podjąć pracę duszpa­ sterską i redakcyjną. Założył tygodnik „Ład Boży” i przystąpił do odbudowy gmachu zniszczonego Seminarium Du­ chownego. Wydał książki „Stolica Apo­ stolska i świat powojenny” (Włocła­ wek 1945 r.) pod pseudonimem Stefan Zuzelski oraz „Duch Pracy Ludzkiej” (Włocławek 1946 r.), przetłumaczoną na siedem języków. 12 maja 1946 r. na Jasnej Górze został konsekrowany na biskupa lubelskiego. K


SIERPIEŃ 2017 · KURIER WNET

19

R· E · P · O · R·T·A·Ż

Popowstaniowe refleksje w drodze Jakaś para, wymijając slalomem pracu­ jących robotników, robi sobie zdjęcie na tle Pomnika Powstania Warszawskiego, bo skoro Trump wybrał to miejsce, aby wygłosić swoje przemówienie... U jego podnóża wejście do kanału, którym ewakuowano ze Starówki wszystkich tych, co mieli siłę iść na przełomie sierpnia i września 1944 roku. Ci, co pozostali, zginęli mordowani setkami przez Niemców w szpitalach, strzałem w głowę, zatłuczeni kolbami, spaleni żywcem; dziesiątki kobiet zamęczonych w gruzach... Było ich aż 7 tysięcy, ludzi wymordowanych już po zajęciu przez Niemców Starówki i 30 tysięcy, które padło w jej obronie.

Warszawa, 10 lipca 2017, godzina 18.30. Ruszam pieszo spod warszaws­kiego ratusza. Jest ciepło, ale nie za ciepło. Po prostu idealna pogoda. Na kontrmanifestacji podczas miesięcznicy smoleńskiej mają być dzisiaj tysiące.

społecznościowe ten jawny dowód swej postawy antyoportunistycznej, bo może szef, który wiele razy dał do zrozumie­ nia, co sądzi na temat PiS, zajrzy i zo­ baczy. Atmosfera iście sielska i anielska. Kawalerowie białej róży i ci, co poob­ klejali się naklejkami o „Kichaniu na Smoleńsk”, „Laniu…” itd., itp. Obywate­ le RP i Parasolki, a także wiele leciwych już kobiet z wizerunkiem Frasyniuka na piersi. Mimo że ideały wyznawane przez te rzesze ludzi są ponoć „mło­ de”, to paradoksalnie młodzieży było niewiele. Jest koło ósmej. Zaraz mają wyjść z katedry ci z miesięcznicy, gdy z me­ gafonu pada: „Niniejszym rozwiązuję to zgromadzenie!!! Zaraz wyjdą fana­ tycy z katedry!!!” Początkowo oklaskiwana decyzja wywołała wśród wielu konsternację. Zdecydowana większość wyjęła ko­ mórki i robiła zdjęcia niczym japoń­ ska wycieczka w Paryżu, bo lepszych ujęć już nie będzie. Ludzie stłoczeni w wąskim gardle Senatorskiej w pew­ nym momencie zaczęli wykrzykiwać do tych na przedzie, aby przestali już robić zdjęcia i pozować na tle stojących tam wzdłuż ulicy policyjnych lodówek, bo „dojdzie do tragedii”. Ci, co nie wiedzieli, co mają zrobić z różami przyniesionymi na manifesta­ cję, zaczęli je wtykać za kraty samo­ chodów policyjnych. Zgromadzenie z wolna rozlewało się po okolicznych uliczkach. Niektórzy szli, skandując „Władek! Władek!”, czy parafrazując hasło rewolucji: „Wolność! Równość! Demokracja!”.

Antymiesięcznica czyli kto chce zapomnieć Monika Rotulska Istnieje taki zwyczaj, że przy dro­ gach stawia się krzyże, gdy ginie ktoś w wypadku. Gdyby postawić każdemu Polakowi zamordowanemu tam przez Niemców choć jeden, warszawskie Sta­ re Miasto przypominałoby Grabarkę. Na murze Katedry Polowej Wojska Polskiego jeszcze powiewa wielki baner reklamowy. Na nim dwóch żołnierzy w mundurach polowych. Polak i Ame­ rykanin – symbol sojuszu militarnego. Wzdłuż ulicy stoją policyjne lodówy na włączonych światłach. Pewnie ponad dwadzieścia. Zabłąkani turyści nie mogą pojąć, dlaczego na barbakanie tak pusto. Nawet handlarze zwijają swoje kramy z pamiątkami. Tylko jeszcze jakiś Ukra­ iniec, zapewne po konserwatorium, nie może pojąć, czemu tak pusto, i wygrywa na klasycznej gitarze arcytrudne riffy. Mijam pustawe restauracje na Rynku i idę prosto na Świętojańską.

Każdy ma swoje Miesięcznice Każdy ma swoje Miesięcznice. Kolejne dni, miesiące, lata odliczane bez kogoś bliskiego, kto odszedł i kogo musiał

przedwcześnie pożegnać albo wcale się nie pożegnał; dlatego nosimy w pier­ siach rozjątrzone serce dojmującym poczuciem straty. Miesięcznica smoleńska – dla jed­ nych akt religijny, dla innych polityczny, a zapewne są i tacy, dla których to pew­ na forma pamięci o ich bliskich, którzy mieli to nieszczęście, że znaleźli się na pokładzie samolotu i zginęli w dziwnych okolicznościach w pobliżu lotniska pod Smoleńskiem. 10 kwietnia 2010 roku byłam w tłumie osób, które przybyły pod Pałac Prezydencki w odruchu so­ lidarności z bliskimi tych, co zginęli. Po prostu nie wyobrażałam sobie, aby mogło mnie tam nie być. Zresztą nie sądziłam, że będzie tam nas tyle. Wtedy również miałam to poczucie wspólnoty narodowej, jakie było wśród tłumów żegnających pięć lat wcześniej na war­ szawskich ulicach Jana Pawła II, śpiewa­ jąc „O Panie, to Ty na mnie spojrzałeś”... Na żadnej miesięcznicy ani anty­ miesięcznicy do tej pory nie byłam. Tyl­ ko raz w rocznicę katastrofy smoleńskiej przyjechałam pod Pałac Prezydencki, gdy jego lokatorem był Bronisław Ko­ morowski, ale tego wszechogarniającego

poczucia wspólnoty, jakie zastałam owe­ go tragicznego w swej konsekwencji dla Polski 10 kwietnia 2010 roku już nigdy nie miałam. W warszawskiej katedrze Jana Chrzciciela jeszcze nie zaczęła się msza za ofiary katastrofy. Tłum zgromadzo­ ny przed świątynią ustawił się karnie, by dać przejść mijającym ich ludziom. Migają koszule, patriotyczne t-shirty z kotwicą Polski Walczącej czy husarią. Jest dużo młodzieży. Przemykają w gar­ niturach ci z BOR-u, jacyś posłowie, dyrektorzy czy ministrowie. U wylotu Świętojańskiej ustawio­ no barierki, widzę solidarnościowców w niebieskich kaskach i kamizelkach. To porządkowi. Przed barierkami usta­ wił się właśnie kordon policyjny i na granatowo odgraniczył demonstracje. Wszyscy patrzą w stronę Kolumny Zygmunta. Wychodzę zza winkla…

Idea obecności Wałęsy na imprezie zwyciężyła Plac Zamkowy został podzielony na pół barierami ochronnymi. Oddzielono część bliżej Zamku od tej przylegającej

FOT. MONIKA ROTULSKA

P

rzynajmniej tak zapowiadał Bogdan Borusewicz w czerw­ cu, po tym, jak wyniesiono Władysława Frasyniuka blo­ kującego przejście ludziom biorącym udział w miesięcznicy smoleńskiej. Po­ noć ludzie, tak jak w latach osiemdzie­ siątych, mają się za nim ująć. Ponoć w obronie praw obywatelskich, a także, aby zaprotestować wobec reżimu, który „depcze godność jednostek” w obliczu społecznej obojętności. Na placu Bankowym ani na Dłu­ giej nie zauważyłam wzmożonego ru­ chu. Ludzi było może nawet mniej niż zwykle. Dochodząc do placu Krasiń­ skich, widzę ciężki sprzęt i robotników rozmontowujących elementy instalacji, którą zbudowano, aby prezydent USA Donald Trump mógł wygłosić sławne już przemówienie. To, które porwało tysiące Polaków i sprawiło, że zakręci­ ły się w oczach łzy, a duma z własnej historii nie została zduszona.

R E K L A M A

do Kolumny Zygmunta. Ludzi wciąż przybywa. Po drugiej stronie barie­ rek plecami odwróceni stoczniowcy. U wylotu Świętojańskiej ustawiają się górnicze poczty sztandarowe w cha­ rakterystycznych czarnych mundurach z białymi piórami dozoru górniczego. Podchodzę bliżej Kolumny Zyg­ munta, skąd przez megafon krzyczy Władysław Frasyniuk, że niestety pre­ zydenta Wałęsy dzisiaj, mimo zapowie­ dzi, nie będzie, bo rozchorował się i ma problemy z krążeniem. Już kilka dni wcześniej Wałęsa podał na Facebooku informację o swoim pobycie w szpitalu. Jeden z redakcyjnych kolegów skomen­ tował wówczas: „Cóż innego miał bied­ ny zrobić po wysłuchaniu Trumpa?”. Widać idea obecności Wałęsy na tej imprezie jednak zwyciężyła, bo ktoś założył maskę z papierowej fotografii Wałęsy na gumce i stał wśród orga­ nizatorów i gości kontrmanifestacji na stopniach pod cokołem kolumny Zygmunta. Było to w sumie zabawne, bo fotoreporterzy, którym zależało na dobrych ujęciach, mieli nie lada za­ gwozdkę. Moją uwagę zwrócił ubrany na czarno, dobrze zbudowany, podgo­ lony facet z wiązką opasek samoza­ ciskających przy pasku już uformo­ wanych w prowizoryczne kajdanki. Trytki czarne, białe i czerwone dyn­ dały obok przymocowanego do paska prawdopodobnie paralizatora. Znów mignął w tłumie, bacznie obserwując, by kolejny już raz wylądować wśród obfotografowywanych organizatorów z Frasyniukiem na czele i innymi, któ­ rzy chętnie pozowali, wystając na stop­ niach u podnóża Kolumny Zygmunta. Zresztą gęsty tłum tuż przed Frasy­ niukiem prawie nie topniał, złożony z fotoreporterów i operatorów, którzy musieli mieć „dobrą setkę” z kontr­ manifestacji.

Najważniejsze selfie z antymiesięcznicy Wśród pozujących była również Ewa Siedlecka z Gazety Wyborczej, aborcjo­ nistka Marta Lempart, Ryszard Petru i wielu, wielu innych. W pewnym mo­ mencie przetarłam oczy ze zdumienia, bo wśród nich ujrzałam Kazimierza Marcinkiewicza, wyraźnie zawiedzio­ nego, bo nikt nim się nie interesował. Na placu pojawili się również aktorzy, jak Jerzy Radziwiłowicz czy Anna Ro­ mantowska, chętnie pozując mediom. W ogóle miałam wrażenie, że jestem na czymś, co bardziej przypomina salon lansu niż manifestację. Politycy Plat­ formy, jak Stefan Niesiołowski, z wia­ nuszkiem niemal piszczących pięćdzie­ siątek, czy Włodzimierz Cimoszewicz. Zdecydowana większość mani­ festantów wciąż robiła selfie, jakby chciała koniecznie wstawić na media

Ciotki rewolucji kontra TVP Gdy z wolna pełznący pochód opuszczał już plac Teatralny, jakaś grupa kobiet za­ częła skandować „Złodzieje! Złodzieje!”, ale po kilku razach okrzyk zamarł na ustach, tak jakby przyszła gorzka kon­ statacja. A może to widok nerwowo roz­ glądających się posłów PO? Część zdecydowała, że pójdzie na plac Piłsudskiego, gdzie jest Grób Nie­ znanego Żołnierza, maszt z polską flagą i papieski krzyż. Przyspieszyłam kro­ ku i znalazłam się tam razem z KODem. Mateusz Kijowski wraz z innymi oflagowanymi aktywistami tuż przed wejściem na plac zatrzymał się, jakby nie wiedział, dokąd zmierza. Miałam wrażenie, że wszelka symbolika tego miejsca jest mu po prostu obca. Po chwili postanowiono, aby skie­ rować się pod najbardziej neutralną de facto flagę RP. Padło hasło, że będą śpie­ wać hymn, ale w tym momencie wpadł na plac Frasyniuk z czeredą przepycha­ jących się reporterów. KOD-owcy przez megafon zaprosili go pod flagę, ale ten po prostu skręcił w prawo, aby przez przypadek nikt nie zrobił mu zdjęcia ze skompromitowanym Kijowskim. Po chwili Frasyniuk z obstawą słali apele o białe róże, które mógłby złożyć na Grobie Nieznanego Żołnierza. Znalazło się paru chętnych. „Władek! Władek!” miał róże i mógł je złożyć. Reporterka TVP Info usiłuje na­ kręcić materiał, jakiś demonstrant wyjaśnia jej powody, dla których się tu znalazł. Kilka fanatyzujących ak­ tywistek syczy: „Z nimi nie można rozmawiać! To TVPiS”, okrążając, jak się wyraziły, „idiotę”, i zabierając go sprzed obiektywu niemal siłą. Jakaś „ciotka rewolucji” odwróciła się jesz­ cze i na pożegnanie rzuciła w stronę reporterki: „Czego się tu plączesz, ty PiS-owska ku…” Przypomniały mi się panie z Ro­ dziny Radia Maryja sprzed 18 lat, gdy jako reporterka jeździłam na piel­ grzymki Rodziny Radia Maryja. Tyl­ ko tamte nie posuwały się do fizycz­ nej przemocy i wulgaryzmy nie padały z ich ust w stosunku do TVN-owskich wysłanników.

Płatki białych róż do rynsztoka 12 czerwca 2017 Bogdan Borusewicz przewidywał, że w geście solidarności za miesiąc demonstracja będzie dużo większa niż ta z czerwca, zapamiętana głównie z przepychanki z policją. I rze­ czywiście była dużo większa, tylko nie ta. Nawet prezes Kaczyński podzięko­ wał kontrmanifestantom za frekwen­ cję na 87 miesięcznicy, bo od dawna takiej nie było. Wracając, jeszcze raz zahaczyłam o plac Zamkowy, gdzie zastałam ludzi spieszących do domów. Grzmoty za­ powiadały zbliżającą się burzę, która umyła pozostawione bariery i spłuka­ ła do rynsztoka gdzieniegdzie rozsy­ pane płatki symbolicznych przecież białych róż. K


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2017

20

Historia jednego zdjęcia...

W

O S TAT N I A· S T R O N A

Irlandzkie pielgrzymowanie. Na trasie pielgrzymki na szczyt Croagh Patrick znajdują się 3 stacje, przy których należy dopełnić określonych czynności, aby uzyskać odpust zupełny. Pierwsza z tych stacji to Leacht Benain, kamienny kopiec nazwany imieniem ulubionego ucznia św. Patryka, Benignusa. Kopiec należy obejść co najmniej siedmiokrotnie, odmawiając po siedem razy Zdrowaś Mario i Ojcze Nasz, i jeden raz Skład Apostolski. Uświęcony tradycją rytuał daje pielgrzymom poczucie uczestnictwa w tworzeniu wyjątkowej pielgrzymkowej wspólnoty. Fot. i tekst: Tomasz Szustek

klasie szóstej w po­ łowie roku przyszedł nowy. Ani duży, ani mały. Ani gruby, ani chudy. Usiadł w ostatniej ławce i gło­ su nie dawał. „Jumbo” postanowił go sprawdzić. Na przerwie w dość ciem­ nym korytarzu, niby przypadkiem, po­ trącił mocno Jasińskiego, bo tak się nasz nowy, żylasty koleś nazywał. Ów nawet nie podniósł opuszczonej nieco głowy i obszedł agresora. Brak reakcji rozzłościł szukającego zwady. Z obrotu kopnął go, przygarbionego, w kostkę. – Ależ to prowokacja! – zakrzyk­ nęliby dziś zgodnie posłowie PIS-u. Co innego zrobił Jasiński. Też z ob­ rotu. Strzelił prawym prostym. Cel­ nie i silnie. W punkt – jak mówią. To jest w samą dziurkę podbródka, którą „Jumbo” posiadał. „Bokser Jajko” padł, jakby rażony piorunem. Szkolna pie­ lęgniarka długo nie mogła go docucić. „Nie wolno dać się sprowokować” – słyszę wokół. „Opozycja bardzo się przygotowała do protestów”. Miesięcz­ nice, a teraz reforma sądownicza – co będzie następnym pretekstem do buntu lewicowych elit tracących przywileje? W naszej sopockiej klasie „Bokser Jajko” po nokaucie już nie terroryzował kolegów. Ucichł, a po kilku dniach oj­ ciec przeniósł go do innej szkoły. Dziewczyny patrzyły na Jasiń­ skiego z podziwem. Ale on nadal sie­ dział w ostatniej ławce i z nikim się nie zaprzyjaźnił. Niestety „grzeczność” nie trwała zbyt długo. Wkrótce chłopcy zaczę­ li sami się tarmosić i lać. Właściwie wszyscy ze wszystkimi. Okazało się, że „Jumbo” w okropny sposób, ale jednak pilnował porządku. Wychowawca miał znowu kłopot. Bardzo go lubiliśmy, gdy grał na skrzypcach, gdy prowa­ dził wyselekcjonowany chór szkolny. Był… sekretarzem partii w szkole. Ale o tym dowiedzieliśmy się dopiero po latach, bo tak naprawdę ta cała partia, Stalin, pierwszomajowe zganianie na pochody guzik nas obchodziło. W do­ mu wbijano nam do łba: niczego, co się mówi w rodzinie, nie wolno po­ wtarzać w szkole. Nasz wychowawca, którego nazy­ waliśmy „Słoniem”, doszedł do wnio­ sku, że odrodzona łobuzerka to wi­ na… Jasińskiego. Wkrótce zabrała go ze szkoły matka. Oczywiście nic to nie po­ mogło. Tłukliśmy się jeszcze bardziej.

Wódz jest potrzebny, jeśli chce się coś wspólnie zrobić. I to taki, który za­ imponuje. Choćby teraz – znajomością komputera. I najgorzej, jak inni ingeru­

Ministerialna sprawied­ liwość walczy zdecydo­ wanie z niesprawiedliwą sędziowską sprawiedli­ wością, a jednocześnie narusza osobistą god­ ność tych, którzy w tej samej sprawie miesiąca­ mi marzli jeszcze nie­ dawno w namiocikach. ją w nasze sprawy. Może dziś „Jumbo”, zamiast spuścić z tonu, odwołałby się do Strasburga. Albo matka Jasińskiego poleciałaby do rzecznika obywatelskie­ go Bodnara. Kto wie. Dziś w Sopocie ma jeszcze miesz­ kanie prywatne obywatel Tusk. Wró­ ci tu, czy go przywiozą – cholera wie. Patrząc od morza, a właściwie od za­ toki, Pan Donald zameldowany jest po lewej stronie miasta. A po prawej rezyduje (ponoć!) były, nawrócony (po­ noć!) gangster Zieliński, „Słowikiem” zwany. To pseudo pasuje do Sopotu, bo przecież główna nagroda tutejsze­ go festiwalu piosenki (podobno ma się odbyć) to właśnie metalowy słowik w klatce. Wymyślił to cudo i wykonał sławny sopocki rzeźbiarz metaloplastyk Pan Skóra (notabene ojczym Stefana – jeszcze jednego kolegi z podstawówki). Artysta Skóra już nie żyje. O „Słowiku”-Zielińskim też na szczęś­ cie nie słychać. A po „Jumbo-Bokserze Jajko” dawno ślad zaginął. Nie wiem również, czy Jasiński jest teraz w PiSie. Mam nadzieję, że nie zapisał się do Platformy. Bo „tamci” to lubią bić, ale słabszych. Do Jasińskiego zupełnie by to nie pasowało. Co innego taki na przykład gieroj Lenz.

W

Warszawie niektórzy te­ raz strasznie drą mordę. Na szczęście na prowin­ cji prawie zupełnie tego nie słychać. Żyją tam ludzie ciężko pracujący, by koniec z końcem jakoś związać. Pio­ senka o konduktorze, by łaskaw był i „byle nie do Warszawy” – robi się coraz bardziej aktualna.

Plus-minus pięćset pomogło Pola­ kom po raz pierwszy zobaczyć morze albo wspiąć się pod stalowy krzyż-dro­ gowskaz na Giewoncie. Jedną panią to zezłościło, że się plebs pod nogami pęta. Ale rybacy i górale się cieszą. Nie ma już prawie ryb w Bałtyku, bo wyjadły je foki i kormorany. Teraz byt ludziom ratują wczasowicze. Nie wiadomo, czy wystarczy zarobków do zimy. Może więc trzeba będzie powrócić do niegdy­ siejszej akcji „urlop zimą – ależ tak!”. Nie wszystko, co było za Gierka, było złe, bo przecież na owe czasy do­ bry był nawet maluch z Bielska-Białej. I nawet jedna autostrada była. Teraz imienia twórcy fabryki maluchów bo­ jowi lustratorzy nie chcą uszanować.

tego celu – z delikatnej materii i z pa­ seczkami, by wynoszony krzywdy so­ bie nie zrobił. Wprawdzie nie wszyscy opozycjoniści to chudeusze. Wielka nadzieja w tym, że prezy­ dent Trump to nie Roosevelt, a Pani May nie zaciągnie kurtyny żelaznej, jak ongiś mister Winston. Pogromca Burów chwalił polskich lotników, gdy ginęli za Anglię. Ale o zdemobilizo­ wanych generałów zupełnie już się nie troszczył. To nauka. Liczmy tylko na siebie. Jeśli Niemiec będzie się z nami liczył, nie będzie nam dzieci kradł, a Rusek w potylicę jeńcom strzelał. Może wśród delikatnych przywód­ ców, którzy teraz żadną miarą nie chcą

Po wojnie w tych samych klasach siedzieli w ławkach obok siebie mali i duzi. Niektó­ rzy wyrośnięci nie byli zbyt mądrzy, więc siedzieli cicho. W podstawówce przy uli­ cy Książąt Pomorskich w Sopocie był taki jeden wyższy od nas, który nie uznawał sprzeciwu. Nazywaliśmy go „ Jumbo-Bokser Jajko”. Kto mu podpadł, dostawał w dziób.

Bokser Jajko Stefan Truszczyński

Nie bardzo wiadomo, co im zawinił Ryszard Dziopak. Naród nasz jak kobieta, zmien­ ny jest. Przydałoby się trochę rozu­ mu i wytrwałości. Cierpliwie czekamy, z nadzieją, że nowe pokolenia będą inne. Mądrzejsze. I daj Boże! Do kościoła już nie strach cho­ dzić i choć tam teraz dobrowolnie jest tłoczno – nikt nikogo w plecy nie wa­ li i nie straszy. Można zresztą chodzić lub nie – w zakładzie kadrowy tego nie sprawdza. „Przepraszam, czy tu biją?”. Na­ wet na manifestacjach nie biją. Policja trzyma się szpalerowo za rączki i z po­ święceniem, własnym ciałem, oddziela agresywnych od potulnych. Najwyżej weźmie kogoś na te rączki i wyniesie. Racjonalizatorzy mogliby pomyśleć o skonstruowaniu specjalnych noszy do

dać się sprowokować, znajdzie się zno­ wu jakiś tam Naczelnik, który kłótliwą czeladź pogoni. Przecież połowa z nich nawet nie wie, czego chce, i choć bez własnego programu, blokuje innym niezbędne zmiany. Śpiewa się o takiej jednej przepióreczce, która latała, ska­ kała aż się…

W

zależności od tego, czy to media krajowe, czy za­ graniczne, dowiadujemy się zupełnie czegoś innego o własnym kraju. Kruk krukowi oka nie wykole, lis lisa za kitę nie chwyci. Choć tak na pewno to nigdy nie wiadomo. Jednak jeśli Tomasza Lenza i jemu podobnych fizycznie nie powstrzyma szczerbo-fra­ synio- bojówkarska grupa i ich ochro­ niarze – to coraz bardziej będą dawać upust swoim boksersko-zapaśniczym

ciągotom. I cóż temu winna biała róża, albo i róża czerwona. Kiedyś Portugalia się zagoździko­ wała i popędziła swojego generała. Sa­ lazar mu było. Nasi generałowie stanu wojennego poumierali sobie w więk­ szości cichutko. Dobrali im się teraz, co prawda, Pan Ziobro i Pan Macierewicz do kasy, ale przecież jakąś tam kupkę sobie odłożyli. Czerwoni władcy Polski denerwują się, że za nędzne dwa tysiące miesięcznie nie przeżyją. Oczywiście zupełnie ich nie obchodziło, że gro­ mady wyrobników za połowę tej su­ my przeżyć jednak musiały. Pyta teraz ważny były generał milicji, jak tu żyć za dwa tysiące. Może ten akurat nie kradł. Nie wiadomo, czy „paprykarz” ocalał, czy wyjechał na szparagi do Niemiec. Na szczęście z Anglii wielu już wraca. Na szczęście mają do czego. Walka. Nie tyle o rząd dusz, co o portfele. Pamiętam Leszka Moczul­ skiego, gdy wyszedł z więzienia. Chu­ dy był i papierową miał cerę. Siedział z kryminalistami. Teraz, niedawno, trzymano w celi ze złodziejami i nar­ komanami Zygmunta Miernika, bo naruszył godność sędziego. Co rusz zamyka się Adama Słomkę, choć ten usunąć chce radzieckie symbole. Mini­ sterialna sprawiedliwość walczy oczy­ wiście zdecydowanie z niesprawiedliwą sędziowską sprawiedliwością, a jedno­ cześnie narusza osobistą godność tych, którzy w tej samej sprawie miesiącami marzli jeszcze niedawno w namioci­ kach posypywanych śniegiem i pole­ wanym deszczem.

ogniem i mieczem wypędził z jego cen­ trum kupców. Tamten blaszak szpe­ cił świątynię Stalina. Teraz to miejsce ozdabia prawdziwy samolot pasażerski – samosiejka wyrosła nagle pod nie wiadomo czyimi skrzydłami i za czyją zgodą. Pełny odlot. Mokro. Bozia zsyła deszcze. Łza się w oku kręci. Tak zwani „nasi” dają się bezkarnie popychać w Sejmie. Na szczęście Pani Beata Szydło się zdener­ wowała. Podoba mi się coraz bardziej. Jej drużyna – niezupełnie. Siedzą cicho i czekają na przebudowę. Tylko panie ministrowe kontynuują dobrą robotę edukacyjną i prorodzinną. Najwidocz­ niej pora, by niektórzy panowie poszli już sobie na odpoczynek. Niech nabiorą sił – może się jeszcze przydadzą. Nie mogą bać się „prowokacji”. Pora za­ chować się po męsku, gdy napadnie ich „Bokser Jajko”. K

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

PRENUMERATA ROCZNA KRAJOWA Zamawiam 12 kolejnych numerów Kuriera WNET: 1 egzemplarz za 55 zł 1 egzemplarz za 70 zł

+ dodatek: płyta „Ryszard Makowski w Radiu Wnet”

2 egzemplarze za 100 zł

Imię i Nazwisko

Może wśród przywód­ ców znajdzie się znowu jakiś Naczelnik, który kłótliwą czeladź pogoni. Połowa z nich nie wie, czego chce, i choć bez własnego programu, blokuje innym niezbęd­ ne zmiany. Śpiewa się o takiej jednej prze­ pióreczce, która latała, skakała aż się… O czasy! O obyczaje! Socjalista Piotr Ikonowicz przyjmuje pod swój dach ludzi wyrzuconych na bruk. Prezydent naszego pięknego miasta

Adres

Telefon

W terminie 7 dni od wysłania formularza zamówienia należy dokonać opłaty na rachunek bankowy Alior Bank: nr 24 2490 0005 0000 4600 3762 4548 W przelewie należy podać mię i nazwisko Zamawiającego i dopisać „Kurier Wnet”. Zamówienie należy dostarczyć na adres: Radio Wnet Sp. z o.o. ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa Zamówienia przez internet: www.kurierwnet.pl




Nr 38

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Sierpień · 2O17 W

n u m e r z e

Co nadaje kierunek islamskiej krucjacie? Jadwiga Chmielowska

C

hichot historii? 225 lat temu, 23 lipca 1792 r. Król Stanisław August Poniatowski przystąpił do targowicy. Czyżby prezydent Andrzej Duda postanowił iść w jego ślady? Króla Stasia też namawiali różni targowiczanie i pożyteczni idioci, a zagranica pohukiwała groźnie. Może chciał być poklepywany po ramieniu przez carycę i króla Prus... Dzisiaj, AD 2017, też mamy dwa plemiona: taką współczesną targowicę i konfederację barską. Jedni i drudzy uważają się za patriotów. A biedne szaraczki nie zdają sobie sprawy, jak ciężkie sakiewki płynęły i płyną z zagranicy. Fundacja Otwarty Dialog stworzyła instrukcję obalenia demokratycznie wybranych olbrzymią przewagą głosów władz w Polsce. Otwarty Dialog działa w kilku państwach. Jego celem jest „otwarta, zuniformizowana przestrzeń od Atlantyku do Pacyfiku”. Wyraźnie czuć niemiecko-rosyjski projekt – stworzenie megapaństwa. Kontynent euroazjatycki ma być domeną Rosji i Niemiec. Od 2008 roku słyszałam te hasła od Kornela Morawieckiego; byłam pewna, że to jedynie jego idée fixe. Teraz widzę, że on tylko upowszechniał plany obce – Europę od Władywostoku do Lizbony. Rafał Brzeski na portalu polityce.pl twierdzi: Moskwa i Berlin zrobią wszystko, żeby bez wkraczania militarnego do Polski zlikwidować obecną ekipę rządową. Chodzi nie tylko o partie, które rządzą, o prezydenta, ale również o całe zaplecze intelektualne, o sympatyków i ludzi angażujących się na rzecz budowy silnej Polski w sferze społecznej, naukowej czy gospodarczej. Żeby można było zrealizować niemiecko-rosyjski projekt, ci wszyscy ludzie muszą zostać sparaliżowaniu w działaniu, a później wyeliminowani z gry, być może nawet fizycznie. Na Śląsku RAŚ odsłonił się po raz kolejny; realizuje politykę Angeli Merkel. Skrytykował prezydenta Katowic za odmowę podpisania listu prezydentów miast wojewódzkich, deklarujących wbrew rządowi RP chęć przyjęcia uchodźców, aby przypodobać się rządowi Niemiec. Słusznie Prezydent Marcin Krupa oświadczył Schlesierom, że jego partia to Katowice i ich mieszkańcy, i dba jedynie o ich bezpieczeństwo i pomyślność. Chciałabym wierzyć, że Prezydent RP Andrzej Duda złoży za kilka dni obydwie zawetowane ustawy poprawione. Powinien sięgnąć do tradycji II RP. Może wprowadzi po okresie przejściowym wybieralność w wyborach powszechnych sędziów i prokuratorów, jak w USA? Chodzą pogłoski, że Andrzej Duda chce powołać partię prezydencką. Ale w tym przypadku może się pożegnać z drugą kadencją, a do historii przejdzie, jak król Staś. Ględzenie przy obiadach czwartkowych nie obroniło nam niepodległości. Jeśli prezydent nie przygotuje lepszej ustawy, czyli idącej dalej niż ta rządowa, to boję się o niego. Stanie się zakładnikiem w rękach obcych. Bo przecież nie wypuszczani na ulicę ogłupieni obywatele i nie intelektualiści, którzy zawsze mają tendencję do przekombinowania, rozdają karty w tej grze. W wojnie hybrydowej rozpoczętej przez Moskwę w 2008 roku najważniejszym orężem jest dezinformacja i dezintegracja. Chodzi o to, by ludzie utracili zdolność rozpoznawania prawdy i kłamstwa. Tworzy się rzeczywistość jedynie medialną. Podsuwa fałszywe autorytety. Wodzi na manowce, gra na ambicjach, kompleksach, generuje zgubne miraże i straszy. Osoba, która raz ulegnie szantażowi, zawsze będzie szantażowana. Gdy zechce się wyrwać, jest eliminowana, nawet fizycznie. Z Andrzejem Dudą współpracowałam w kilku sprawach. Żal mi go. Modlę się, by Bóg dał mu siły łączyć Polaków, nigdy ich nie zdradzić. K

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Wędrówka ludów z Południa do Europy trwa. Niemiecki rząd zachowuje się jak dziec­ ko, które na plaży wykopało dziurę i wiaderkiem przelewa tam morze. Widząc niesku­ teczność swoich działań, wzywa inne dzieci, żeby robiły to samo, bo walnie je łopatką, 4 a jak nie okażą solidarności... stanie się coś strasznego: woda pozostanie w morzu!

Ogrody dla Afryki Andrzej Jarczewski

H

andel ludźmi od tysiącleci należy do najbardziej lukratywnych interesów na świecie. Podaż towaru ludzkiego przez wieki była praktycznie nieograniczona. Ale podaż nie wystarczy, handel rozkwita tylko wtedy, gdy pojawia się również popyt. Bez popytu nie ma handlu! Polska nigdy w historii nie wzniecała popytu na niewolników, gastarbeiterów ani na cudze dzieci. Natomiast Niemcom zdarzało się wielokrotnie uruchamiać lawiny wojenne i humanitarne, ale jakoś nie udawało im się dobrowolnie jakiegokolwiek zła powstrzymać. Musiała interweniować Ameryka. Dziś nie pora na rozliczanie starych win. Dziś trzeba pilnie wymyślić i zrobić coś takiego, żeby nie narastały winy nowe. Kto może myśleć, niech więc myśli, a kto może coś zrobić – niech to robi. Chcemy pomagać ludziom, których życie jest w zagrożeniu, ale sprzeciwiamy się przyjmowaniu migrantów socjalnych, bo wiemy, że poddanie się niemieckiej presji w tym względzie jest złe: nie pomaga Afryce, a szkodzi Europie. Ludzie zawsze idą tam, gdzie mogą, a tam, gdzie nie mogą – na przykład do bogatych szejkanatów islamskich – nie idą.

Pomagać na miejscu Nie uzasadniam tezy, że biednym ludom Afryki i Azji należy pomagać na ich terenie, bo ten pogląd jest powszechnie w Polsce podzielany. Nie za bardzo tylko wiemy, co my-Polacy i co my-Europejczycy możemy konkretnie w tej sprawie zrobić ponad standardy, realizowane do tej pory. Bo na razie typowe akcje humanitarne wszystkich państw świata, łącznie z bankami, ONZ

P

rofesor Bogdan Góralczyk w przedmowie do niedawno wydanego dzieła dr. Jacka Bartosiaka Pacyfik i Eurazja. O wojnie z przekąsem stwierdza, iż „geopolityka i geostrategia nie są w Polsce nadmiernie popularne” i odnotowuje „nielicznych Polaków geopolityką się zajmujących, jak Leszek Moczulski czy Janusz Mondry”. Monumentalne opracowanie dr. Bartosiaka ten bilans aktualizuje i wyraźnie poprawia. Książka Bartosiaka ukazuje się w czasie, gdy na globalnej geopolitycznej szali zdają się znacząco ważyć – choć już obecne dekadę temu, to jednak nie dominujące – dwa czynniki: islamizacja zachodniej Europy i wzrost światowej potęgi Chin. O tym drugim czynniku pisze Bartosiak wieloaspektowo i obszernie, zachęcając, by, na kanwie geopolitycznej narracji – z polskiej perspektywy – wysuwać polityczne wnioski.

Problemy z Niemcami Chociaż książka Pacyfik i Eurazja… zasadniczo traktuje o rywalizacji USA-Chiny na Oceanie Spokojnym, także w aspekcie symulacji wojny powietrzno-morskiej, to jednak jej zasadniczym kontekstem pozostaje emulacja obu mocarstw na ogromnym lądzie – Eurazji.

i innymi organizacjami międzynarodowymi, otóż wszystkie te działania żadnego problemu trwale nie rozwiązują. Owszem, dają zarobek tysiącom ludzi zatrudnianych przy rozdawaniu czy zawłaszczaniu pomocy, ewentualnie uspokajają sumienia wielkich tego świata. Nic więcej. Jeżeli Europa nie wypracuje działań skutecznych – prędzej czy później zostanie zalana setkami milionów Afrykańczyków i Azjatów. Oni nie będą się tu asymilować. Będą stopniowo, a od któregoś dnia – gwałtownie zastępować europejskich aborygenów nową krwią i krwawą metodą. Przed ich bronią demograficzną mogłaby nas osłonić tylko własna broń demograficzna, ale ta broń już nie działa, Europa podaje tyły, a obecne pokolenie Europejczyków chce tylko dożyć wygodnie do naturalnej śmierci, godząc się nawet na eutanazję w razie złego humoru czy niemodnej starości. Los kontynentu pozostawimy przybyszom, a oni będą toczyć liczne wojny między sobą o wszystko, co ginąca kultura im pozostawi. Tu nagle nie wygasną ich wzajemne konflikty religijne i plemienne. Europa stanie się cywilizacyjną prowincją Afryki – porzuconym skarbem, o który zdobywcy będą walczyć do ostatniego Europejczyka.

Specjalne Ogrody Solidarności (SOS) Koncepcja, którą tu przedstawię, polega na znalezieniu początkowo niewielkich obszarów w krainach biedy, które dzięki europejskiej pomocy staną się centrami chronionej gospodarki, stanowiącymi dla migrantów magnes równie silny, jak obecnie Berlin, Paryż czy Londyn. Jeżeli to się powiedzie w kilku szczególnie

starannie wspomaganych punktach – szybko pojawią się wnioski z różnych krajów o to samo. Podobnie było ze Specjalnymi Strefami Ekonomicznymi (SSE). Pomysł budził zdziwienie i gdzieniegdzie opór, ale bardzo szybko okazało się, że SSE dają miejscowo potężny impuls rozwojowy. Wkrótce strefy stały się modne i każdy, kto mógł, starał się o zlokalizowanie SSE u siebie. Dziś dysponujemy już innymi narzędziami rozwojowymi i niektóre strefy mogą być powoli wygaszane. Niemniej miejsca objęte strefami zmieniły się nie do poznania i promieniują swym dobrobytem na całe regiony. W podobny sposób i pod pewnymi dodatkowymi warunkami można by tworzyć strefy humanitarne, które tu nazywam Specjalnymi Ogrodami Solidarności. Mamy dobre doświadczenia; niejedno zostało sprawdzone. Np. na względnie małym, ogrodzonym i chronionym obszarze możliwe okazało się ustanowienie niedopuszczalnych poza strefą, niezwykle korzystnych rozwiązań prawnych i fiskalnych. Co więcej – w małej społeczności dobrowolnych uczestników nowe prawa są szanowane i bardzo rygorystycznie przestrzegane, bo to łatwo kontrolować, a karą za łamanie tych praw może być odesłanie delikwenta tam, skąd przyszedł. Z kolei napływ nowych mieszkańców SOS byłby uzależniony od powstawania mieszkań i nowych miejsc pracy na tym terenie albo od powiększania strefy (na wzór pączkowania stref ekonomicznych).

Europa na rzecz SOS Zanim zapytamy o koszty, zapytajmy o korzyści, jakie Europa przez wieki

Geopolityka Islam, odwrócone przedmurze i końcówka Jedwabnego Szlaku Szymon Giżyński Jeszcze kilka lat temu wydawało się, iż geopolityczne napięcie w Eurazji wyznaczają: obecność USA i NATO w Europie oraz budowa przez Rosję i Niemcy, jako hegemona Unii Europejskiej, strategicznego wału atlantycko-pacyficznego od Lizbony po Władywostok. Dzisiaj wiemy już, że do poprawnej analizy sytuacji geopolitycznej Eurazji potrzebne jest uwzględnienie skutków co najmniej jeszcze dwóch faktów: islamizacji Niemiec i całej Europy Zachodniej oraz przywołanej już tutaj globalnej rywalizacji USA i Chin. Dopiero na tak zarysowanej sytuacyjnej mapie możliwa jest analiza, podejmowana z polskiej perspektywy, pozycji i zachowań głównych graczy na euroazjatyckiej szachownicy: Rosji, USA, Chin i Niemiec.

W

rywalizacji Chin i USA na euroazjatyckim lądzie rolę języczka u wagi (w tym przypadku wypadałoby raczej powiedzieć: wołowego ozora) gra oczywiście rosyjsko-niemiecki wał atlantycko-pacyficzny od Portugalii po Kamczatkę. Ale jest to tak dalece wysokogabarytowy instrument, iż przy jego użyciu geopolityczny balans między USA i Chinami staje się niemożliwy. Rosja i Niemcy, sprzymierzone bowiem z Chinami, silnie zagrażają USA; sprzymierzone zaś z USA – są jeszcze większym niebezpieczeństwem dla Chin. Tak ustawiona pozycja na euroazjatyckiej szachownicy ma jednakowoż pewną strukturalną słabość. Stanowi ją przypadek Niemiec.

ciągnęła z Afryki i Azji. Oczywiście – jedne państwa korzystały bardzo, inne (jak Polska i kraje Trójmorza) wcale. Ale tworzenie stref nowych szans nie będzie miało charakteru zadośćuczynienia za zbrodnie kolonializmu. Na to kolonizatorzy mieli wiele dziesięcioleci i nic nie zrobili, więc i teraz nic nie zrobią pod tym hasłem, bo musieliby się przyznać do ludobójstwa. Lepiej znaleźć inną argumentację. Takim hasłem, do którego szczególne moralne prawa ma Polska (a np. Niemcy nie mają tego prawa wcale) – otóż takim hasłem jest SOLIDARNOŚĆ. Poza tym Polska nie powinna unikać udziału w rozwiązywaniu najpoważniejszych problemów świata. Powinniśmy w tym uczestniczyć również finansowo, choć oczywiście w rozsądnej proporcji. Dodatkowo: wcale nie jest pewne, czy strefy powstaną najpierw w państwach najbardziej poszkodowanych przez kolonializm. Dziś inaczej wygląda geografia biedy, gdzie indziej biją źródła migracji. Na bieżąco mamy zajmować się sprawami aktualnymi, a nie historią, która – rzecz jasna – musi być brana pod uwagę w negocjacjach. Tak więc podstawowe koszty powinna ponieść Europa. Zwłaszcza Europa Pierwszej Prędkości w kolonizowaniu Afryki i Azji. To jest problem europejski, a Stany Zjednoczone nie powinny być uczestnikiem tego działania. Niech tworzą własne, konkurencyjne strefy humanitarne np. w Liberii albo w Ameryce Łacińskiej. Chińczycy niech to robią w Korei Północnej, za której losy ponoszą największą odpowiedzialność, a Japończycy – na terenach, na których popełniali swoje wojenne zbrodnie. Dokończenie na str. 2

Z jednej strony Niemcy są za „duże”, bo połączone z Rosją koncepcją wału atlantycko-pacyficznego uniemożliwiają balans między mocarstwami: USA, Chinami, a pomiędzy nimi także – Rosją. Z drugiej zaś strony, jako samodzielny sojusznik nie mogą być Niemcy obdarowane zaufaniem żadnej ze stron. Niemcy zagrażają Chinom, pozostając w sojuszu pacyficzno-atlantyckim z mocarstwem lądowym – Rosją, i jednocześnie – w ramach NATO – w sojuszu z USA – mocarstwem morskim. Niemcy nie są również pewnym sojusznikiem dla USA, bo formalnie i instytucjonalnie przynależąc do NATO, rzeczywiście lokują się w geopolitycznej głębi atlantycko-pacyficznego bloku z Rosją. Największa jednakowoż słabość Niemiec, dekomponująca układ na europejskiej i tym samym euroazjatyckiej szachownicy, wiąże się z ich odpowiedzialnością za islamizację zachodniej Europy. Zislamizowane Niemcy i zislamizowana, czyli zantagonizowana i zdestabilizowana Europa Zachodnia obniżają swoją wartość jako wiarygodni partnerzy w sferze gwarancji wewnętrznego i międzynarodowego bezpieczeństwa. Dokończenie na str. 9

Konflikt wokół Kataru i kryzys w Zatoce Perskiej Rozwój konfliktu w Zatoce Perskiej na wielką skalę groziłby nieprzewidywalnymi konsekwencjami. Z tego powodu wszystkie państwa, które są w to wmieszane (oprócz Rosji oczywiście), nie będą eskalowały napięcia ponad pewną miarę. Jerzy Targalski o napięciu na Bliskim Wschodzie.

5

Chlup! W 1966 roku w rozlewisku Haveli na granicy stref okupacyjnych zatonął nie napotkany jeszcze na teatrze europejskim, nowoczesny myśliwiec przechwytujący Jak 28P, w nomenklaturze NATO nazwany później Firebar. Sensacyjne brytyjsko-sowieckie zmagania podczas wyławiania wraku relacjonuje Rafał Brzeski.

5

Turcja. Wspomnienia podróżnika Camping zupełnie się wyludniał, bo… wszyscy byli goszczeni przez właścicieli sklepów z dywanami, restauracji czy lokali rozrywkowych. Takiej gościnności nie spotkałem nigdzie na świecie! Podróże Rafała Grodeckiego po państwie, które po Palestynie ma najwięcej pamiątek z początków chrześcijaństwa.

11

Troska o demokrację Jeśli Rok 1984 utrzyma się na liście lektur szkolnych, George Orwell przedstawiany będzie nie jako krytyk ostrzegający przed niebezpieczeństwami utopijnych ideologii, a jako genialny wizjoner wytyczający nowe drogi rozwoju ludzkości. Zbigniew Kopczyński – jak państwa UE dbają o demokratyczne standardy.

12

Pilchowicki tyjater w laubie Śmiychu boło moc, bo na poczontku kożdy ze prziszłych aktorow został zobowionzany do przeczytanio krotkigo tekstu, a rozpoczynało se to łod chichranio. Łokozało se, że wypedzieć w odpowiedni sposób dwa słowa niy je wcale tak leko. Jak pilchowiczanie tworzą miejski teatr amatorski, opowiada Tadeusz Puchałka.

12

ind. 298050

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet

Na sytuację w Syrii i terenach zajmowanych przez ISIS trzeba spojrzeć znacznie szerzej. Francja i Wielka Brytania jawią się dla nacjonalistów arabskich takim samym okupantem, jak kiedyś dla Polaków państwa zaborcze. Paweł Czyż o przyczynach islamskiego terroryzmu w Europie.


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2017

2

KURIER·ŚL ĄSKI

Port Koźle, czyli tajemnicza transakcja w oparach absurdu Wiktor Sobierajski kilka lat wcześniej za około 18 milionów złotych. Jako mieszkaniec Kędzierzyna-Koźla dziękuję za takie standardy. Kasa z tej drugiej transakcji wpłynęła bezpośrednio na konto miasta. W przypadku portu nie. Dlaczego? Ponieważ teren portu został wcześniej wniesiony aportem do Kędzierzyńsko-Kozielskiego Parku Przemysłowego, który został utworzony, by przyciągać inwestorów. Spółka ta jest całkowicie zależna od urzędu miasta Kędzierzyn-Koźle. Sama

FOT. W. SOBIERA JSKI (2)

T

o młody, ambitny lekarz, który nagle zapragnął być politykiem. I to pierwszoligowym. Przynajmniej na poziomie miejskim bądź powiatowym. Niestety Kędzierzyn-Koźle nie ma szczęścia do polityków. Politykierów za to nie brakuje. Niewątpliwym osiągnięciem Tomasza Wantuły było pokonanie w wyborach jednego z liderów miejskich struktur SLD Wiesława Fąfary. I to koniec jego sukcesów. Wróćmy jednak do portu. Tomasz Wantuła tak dzisiaj wspomina sprawy związane z Portem. – Efektem sprzedaży portu miało być jego uruchomienie. Teraz, patrząc na to nieco z boku, rozumiem obawy radnych, którzy mieli wątpliwości przy przekazaniu Portu do Kędzierzyńsko-Kozielskiego Parku Przemysłowego. To dawało parę plusów w rozmowach z inwestorem, ale też osłabiało kontrolę gminy nad tym terenem. Dzisiaj Kędzierzynem-Koźlem rządzi Sabina Nowosielska popierana przez PO. Czy jest jej członkiem? Gdy o to pytamy, nasi rozmówcy nabierają wody w usta. Sabina Nowosielska po wyborze na urząd prezydenta K-K mówiła: „wywodzę się z biznesu” i będę chciała wprowadzać standardy, jakie tam panują. No i wprowadza standardy, tylko nie mamy pewności, czy są one czysto biznesowe, bo właśnie „przehandlowała” cały teren portu za „czapkę śliwek”. Za 14 mln 150 tys. złotych. A nadodrzański teren jest rozległy i znakomicie położony, z bezpośrednim dostępem do Odry. Dla porównania – teren pod kędzierzyńską minigalerię „Odrzańskie Ogrody” przy obwodnicy miasta został sprzedany

Sabina Nowosielska

Sabina Nowosielska posadowiła siebie na funkcji Przewodniczącej Rady Nadzorczej, za nieco ponad 18 tys. rocznie. Czyli pełnia władzy pełną gębą. W 2015 r. „Nowa Trybuna Opols­ ka” o porcie pisała tak. „Władze Kędzierzyna-Koźla finalizują już rozmowy z przyszłymi inwestorami. Jeden z nich chce przewozić Odrą węgiel ze Śląska do Elektrowni Opole. Rozmowy z jednym z inwestorów prowadzimy już

od dwóch lat, jesteśmy blisko konkretnych ustaleń – mówił Wiesław Skwarko, prezes Kędzierzyńsko-Kozielskiego Parku Przemysłowego, który zarządza kozielskim portem, a dokładniej tym, co z niego zostało po latach dewastacji. To było w 2015 roku. Dzisiaj Wiesława Skwarki nie ma już na stanowisku prezesa KKPP. Niespodziewanie podał się do dymisji, podobno ze względów osobistych. Nieoficjalnie mówi się, że zmusiła go do tego prezydent Nowosielska. Dziś Kędzierzyńsko-Kozielski Park Przemysłowy ma już nowego prezesa. Została nim Alicja Górska, była rzecznik prasowa Grupy Azoty ZAK SA, gdzie blisko współpracowała z Sabiną Nowosielską, gdy ta była członkiem zarządu spółki z Grupy Azoty. Wiadomo, że na miejscu miało powstać centrum logistyczne, w którym byłyby przeładowywane produkty płynne, m.in. chemikalia. Mają one być transportowane do Szczecina. Odbiorcą części towarów będą ponoć zakłady chemiczne Baltchem. Wyrażała tym zainteresowanie także grupa inwestycyjna Warsaw Equity. Kto stoi za grupą? To tajemnica. Był też inwestor z branży węglowej. Według planów, w Koźlu węgiel ma być przeładowywany z wagonów i transportowany dalej wodą do Elektrowni Opole. Część kosztów inwestycji miały ponieść firmy, które będą tu prowadzić działalność, część prac obiecywała także wykonać gmina. Inwestorzy mówili na spotkaniu z mieszkańcami sąsiadującej z portem dzielnicy Kłodnicy, że już podjęli rozmowy z PKP Cargo, które obiecało doprowadzić nowe torowisko, bo starym

Wiemy, że nic nie wiemy

zajęli się „przedsiębiorczy przedsiębiorcy” w nieco wyświechtanych strojach. Nie było za to tajemnicą, że istnieje potrzeba m.in. budowy drogi dojazdowej do portu dla ciężkich pojazdów. Na to gmina planowała pozyskać pieniądze z funduszy unijnych. Dzisiaj w urzędzie miasta Kędzierzyn-Koźle na ten temat panuje cisza. Podobno prowadzone są również rozmowy inwestora z PKP Cargo w sprawie odbudowy linii kolejowej do portu i wpięcia jej w istniejącą sieć kolejową. Zwracam uwagę na słowo „podobno”. Ostatnim dużym przewoźnikiem węgla po Kanale Gliwickim i Odrze była firma OT Logistics. W maju 2013 r. poinformowała jednak, że ogranicza dostawy surowca wodą, rozkładając ich ciężar także na transport kolejowy. Tłumaczyła, że wynika to z chwilowo niedostatecznej głębokości rzeki oraz długich okresów zamykania żeglugi przez administratora szlaku. Ostatecznie z transportu rzecznego zrezygnowała praktycznie całkowicie. Skądinąd wiemy, że z żeglownością Odry nie jest najlepiej, bowiem kilka miesięcy temu spółka stoczniowa DAMEN SHIPY­ ARDS miała sporo problemów ze spławieniem Odrą do Szczecina barek, na których były umieszczone produkowane przez stocznię tramwaje wodne. Te pływają już w afrykańskim Abidżanie. Podsumowując, można rzec, iż postawa władz Kędzierzyna-Koźla, które utajniały wszelkie informacje na temat inwestycji w kozielskim porcie, stosując klauzulę „tajne przez poufne”, wcale nie pomogła inwestorom, którzy podobno chcą wpompować w to miejsce ponad 300 milionów złotych. To zawsze wzbudza niepokój mieszkańców, sąsiadujących z kozielskim portem w dzielnicy Kłodnica, która do tej pory była oazą spokoju. Warto, aby inwestor pomyślał, co będzie, jak mieszkańcy ponownie wyjdą na ulicę i zablokują jedyną drogę prowadzącą do portu? Mimo, iż wątpliwości jest dużo więcej, liczymy, że do tego nigdy nie dojdzie. Celowo dopiero na końcu piszę o tym, że za parę lat kozielski port może mieć ogromną wartość, jak dojdzie do skutku realizacja projektu Odra-Dunaj. Biznesmeni, w odróżnieniu od polityków, raczej zawsze wiedzą, co robią. K

W

kędzierzyńsko-kozielskiej dzielnicy Kłodnica był czas protestów przeciwko budowie „bazy paliw” na terenie portu. Był również czas odpoczynku, zabawy i rozluźnienia. Byliśmy w Kłodnicy na ognisku, gdzie rozmawialiśmy z przewodniczącą Rady Osiedla Ewą Buzo-Dziedzic o perspektywach rozwoju tej dzielnicy Kędzierzyna-Koźla. Z rozmowy wynika, że mieszkańcy nadal odczuwają obawy przed czekającą ich inwestycją oraz jej skutkami.

O tym właśnie mówili inwestorzy, określając nawet, że jedziecie na tym samym wózku. Tak, rzeczywiście. Oni także deklarują, że im również bardzo zależy na tej drodze. Mówili, że zrobią wszystko, co

Użycie siły

rozwiązują żadnego problemu w większej skali poza zachętą dla kolejnych bojowników, którzy zyskują pewność, że w razie czego dobry Zachód im pomoże. Wysyłane są misje humanitarne (cywilne) i stabilizacyjne (wojskowe), które również mają taki wpływ na konflikty, jak zasypka na AIDS, choć pomagierom przynoszą duży splendor. Nie zdarza się natomiast, by w porę wysłane siły Zachodu zapobiegły jakiejś tragedii. A nawet jeśli gdzieś stacjonowały wojska Zachodu – ich ostentacyjna bierność zachęcała wręcz do rzezi. To trzeba zmienić. Budowa stref solidarności nie powiedzie się, jeżeli ich nie obronią uzbrojone oddziały. Ale te siły nie mogą podlegać lokalnym kacykom, bo już wiemy, że to nie ma żadnych perspektyw. Zresztą nikt poważny nie zainwestuje na terenie, który w każdej chwili może stać się areną wojen plemiennych. Strefy muszą mieć gwarancję wieloletniej ochrony i powoli wtapiać się w otaczającą

W ciągu kilku minionych dekad bogate kraje Zachodu i Wschodu wypracowały pewien paradygmat pełnienia funkcji „żandarma świata”. Najpierw obserwuje się nabrzmiewające konflikty w różnych miejscach świata i nic się nie robi. Następnie wspiera się jedną ze stron, co znacznie przyśpiesza wybuch. Strona wspierana ewoluuje ideowo i często zwraca się przeciwko Zachodowi, podczas gdy stary, wredny reżim jakoś tam gwarantował stabilność. Tak czy owak wojna wybucha, ktoś tam zwycięża, ktoś przegrywa, a głównym następstwem walk pozostają zrujnowane miasta i tysiące, a nawet miliony trupów, kalek i ludzi pozbawionych dachu nad głową. W drugim etapie w krajach Zachodu do głosu dochodzą czułe serca wyborców i organizuje się różne akcje humanitarne, których znaczenie jest naprawdę duże dla pokrzywdzonych na danym terenie, ale które nie

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

budowę Kanału Gliwickiego (lata 1934– 1938), który połączył Gliwice z Koźlem-Portem. Oddanie Kanału do eksploatacji nastąpiło 8 grudnia 1939 r. w obecności ministra Rudolfa Hessa.

Ogrody dla Afryki Andrzej Jarczewski gospodarkę, aż do pełnej integracji prawnej i przejścia pod zarząd krajowy za dwa, trzy... pokolenia.

Falanstery XXI wieku? Poważne rozwiązywanie problemów wymaga szczerej, nie zawsze sympatycznie wyglądającej argumentacji. Na przykład trzeba założyć, że wynagrodzenia za pracę w SOS początkowo będą bardzo niskie, wręcz niewyobrażalnie (dla Europejczyka) niskie. Z punktu widzenia zatrudnionych będzie to wyraz solidarności zwrotnej z ryzykującymi wiele inwestorami. Ponadto – pracownicy muszą gdzieś

ŚLĄSKI KURIER WNET Redaktor naczelny

Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Ja z kolei mam wrażenie, że całe zamieszanie z portem to wina władz Kędzierzyna-Koźla, z panią prezydent na czele. Cała ta otoczka tajemniczości, ukrywanie nazwy inwestora, brak komunikacji z mieszkańcami dzielnicy i ogólny brak transparentności. Przecież jest to nasze miasto, sfera publiczna, a nie prywatny folwark pani prezydent Nowosielskiej. Powinna ona stać po stronie mieszkańców i w sposób czytelny

W dniu 31 stycznia 1945 Armia Czerwona zajęła Koźle-Port. 21 marca 1945 rozpoczęło się przejmowanie od Armii Czerwonej obiektów gospodarczych w powiecie kozielskim. K

Dokończenie ze str. 1

Krzysztof Skowroński

Adres redakcji śląskiej

Była Pani na ostatniej sesji Rady Miasta Kędzierzyn-Koźle (30 czerwca 2017 r. – dop. aut.) Wyszła Pani z niej usatysfakcjonowana, uspokojona uzyskanymi informacjami? Byłam tam w określonym celu. Chciałam powiedzieć o tym, jakie są nastroje wśród mieszkańców Kędzierzyna-Koźla, a właściwie Kłodnicy. Co nam się nie podoba. Chciałam powiedzieć o zagrożeniu dla całego miasta, jakie niesie za sobą wzmożony ruch, chociażby po zrealizowaniu pierwszej części inwestycji. Mam tu na myśli terminal paliw płynnych i te 340 cystern dziennie na ulicach całego Kędzierzyna-Koźla. To będzie ogromny problem dla całego miasta. Już teraz jest problem przy rondzie Milenijnym w godzinach popołudniowych. Chciałam też uświadomić radnym z różnych osiedli, że naszym wspólnym celem powinno być zapewnienie drogi wyjazdowej z Kłodnicy, która będzie omijała miasto. Cieszy mnie wypowiedź inwestora, który zapewniał, że zrobi wszystko, aby nowa droga powstała. Ale jakie są jego możliwości, to trudno mi powiedzieć.

w ich mocy, aby droga jak najszybciej powstała. Sami sobie jej nie zbudują, ale będą starać się, by wybudował ją ktoś inny, czyli wojewódzki zarząd dróg albo generalny zarząd dróg krajowych. Zobaczymy, czy rzeczywiście uda im się wpłynąć na naszą władzę, żeby ta droga powstała. Tak naprawdę, to rozwój tej inwestycji zależy właśnie od tej drogi.

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Sprawa nabrzmiewała, aż postanowiliście wyjść na ulicę? Tak.

Zobaczymy, czy razem z budową portu ruszy budowa drogi dojazdowej. Bo jeżeli ruszy port, a drogi nie będzie, to dopiero początek naszych kłopotów.

FOT. ARCHIWUM

K

przywożoną Kanałem Kłodnickim ze wschodniego Górnego Śląska. Statki odpływały Odrą do portów w środkowych i północnych Niemczech. Przy porcie powstała fabryka papieru i celulozy. Podczas III powstania śląskiego 10 maja 1921 r. nacierające od wschodu siły powstańcze dowodzone przez ppor. Walentego Fojkisa zdobyły Kłodnicę i Koźle-Port, wypierając Niemców na drugi brzeg Odry do Koźla. 4 czerwca 1921 niemieckie oddziały przeszły do kontrofensywy, zdobywając Koźle-Port, Kłodnicę i Kędzierzyn. W lipcu 1922 powiat kozielski został oficjalnie przekazany administracji niemieckiej i włączony do Niemiec. W ramach rozpoczętej przez nazistów walki z bezrobociem podjęto

informować ich o tym, co będzie się działo w dzielnicy, w której mieszkacie. W przyszłości inwestycja ta będzie miała wpływ na wasze życie. – Oczywiście ma Pan rację. Właściwie od tego się zaczęło. Wszyscy zasłaniali się tym, że Kędzierzyńsko Kozielski Park Przemysłowy jest spółką prawa handlowego (miasto Kędzierzyn-Koźle ma w niej ponad 90 procent udziałów, a poprzez tę spółkę doprowadzono do sprzedaży Portu – dop. aut.). Wydaje mi się, że przynajmniej radni powinni mieć wgląd w umowy, jakie zawiera w imieniu miasta KKPP. Zrobiono z tego tak naprawdę wielką tajemnicę. To był początek wszystkich niedomówień, wszystkich naszych obaw i niepewności związanych z tą inwestycją.

Czy wszystkie kłopoty za Wami? Protesty, pikiety, spotkania z inwestorem w sprawie budowy terminali przeładunkowych w kozielskim porcie. Wszystko zostało wyjaśnione? Tego nie wiemy. Zobaczymy, czy inwestor będzie rozbudowywał port, tak jak ma to w planach. Zobaczymy, czy razem z budową portu ruszy budowa drogi dojazdowej. Bo jeżeli ruszy port, a drogi nie będzie, to dopiero początek naszych kłopotów.

Historia kozielskiego Portu oźle-Port (niem. Cosel Oderhafen) – pierwotnie osiedle w Koźlu, od 1975 część miasta Kędzierzyna-Koźla (województwo opolskie). W latach 1792-1821 wybudowano Kanał Kłodnicki, który pobudził rozwój gospodarczy okolic Koźla. Po Kanale Kłodnickim kursowało rocznie ponad 1 tys. statków, przewożąc głównie towary z Gliwic do manufaktury w Sławięcicach oraz do składnicy towarów żelaznych utworzonej u ujścia Kanału do Odry. W 1861 r. wybudowano bocznicę kolejową z Kędzierzyna do przystani przy Kanale Kłodnickim. W latach 1891–1908 wybudowano port rzeczny w Koźlu-Porcie. Był to największy port rzeczny na Odrze. Przeładowywano w nim węgiel i rudę

Ewa Buzo-Dziedzic

ul Warszawska 37 · 40-010 Katowice

mieszkać. To nie mogą być „hotele robotnicze”, bo ta forma wszędzie na świecie przekształcała się w siedlisko patologii lub w łagry. To muszą być zwykłe, skromne mieszkania rodzinne na terenie strefy, i to otrzymywane bez wstępnych kosztów: albo na wynajem czasowy, albo na wieloletni kredyt spłacany tak, by nie generować ryzyka (np. przez pracodawcę). Na płace netto pozostanie niewiele, choć siła nabywcza tego „niewiele” i tak będzie znaczna w porównaniu do bliskiego otoczenia. Podobne projekty snuli utopiści przez wiele wieków. Popełniali jednak zawsze te same dwa błędy. Po pierwsze

Stali współpracownicy

dr Rafał Brzeski, dr Bożena Cząstka-Szymon, Barbara Czernecka, dr hab. Zdzisław Janeczek, Andrzej Jarczewski, Wojciech Kempa, dr Herbert Kopiec, Tadeusz Loster, Stefania Mąsiorska, Tadeusz Puchałka, Stanisław Orzeł, Piotr Spyra, dr Krzysztof Tracki, Maria Wandzik

zakładali, że ludzie z natury są dobrzy, więc trzeba tylko stworzyć im warunki do realizacji dobra. Po drugie – nie rozwiązali problemu obecności nietypowej, socjalnej jednostki gospodarczej w konkurencyjnym świecie. Obecnie już wiemy, że ludzie są tacy, jacy są. Robią to, co mogą, a czego nie mogą – nie robią (z tolerowaniem pewnych luzów). Jedni są lepsi, drudzy gorsi, dziś są dobrzy, jutro tacy sobie. Tworzymy więc warunki bezpiecznego i produktywnego życia dla takich ludzi, jacy są. Ponadto – gospodarka SOS nie poradzi sobie z konkurencją, zwłaszcza w pierwszych latach. Konieczne więc byłyby jakieś niestandardowe formy wsparcia, np. zapewnienie zbytu tamtejszych produktów poprzez zaniechanie produkowania takich samych rzeczy i wyeliminowanie importu z innych krajów. Znamy też fałszywe formy pomocy, z których myślowo najłatwiejsze, a gospodarczo najszkodliwsze byłoby dotowanie produkcji. Ważne, by w Europie pojawił

Korekta Magdalena Słoniowska

Nr 38 · SIERPIEŃ 2017

Projekt i skład Wojciech Sobolewski Reklama

Adres redakcji

Marta Obłuska · reklama@radiownet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/Wnet Sp. z o.o. Dystrybucja

dystrybucja@mediawnet.pl

A ja mam nadzieję, że za pięć lat między innymi mieszkańcy Kłodnicy będą pracować w Koźlu-Porcie, marynarze będą pływać na barkach, a firma KKT będzie robiła interesy ku chwale swojej, miasta i naszej społeczności. Jeżeli będzie tak, jak było to przedstawiane na prezentacjach, to będzie pięknie. K

się popyt nie na Afrykańczyków, ale na ich wytwory. Bo bez popytu nie ma handlu! Następny problem to kształcenie pracowników, bo fachowców od tej technologii, która tam powstanie, w okolicy nie znajdziemy. Koszty będą spore. Na pustym terenie, czy wręcz na pustyni musi powstać cała infrastruktura kilkutysięcznego miasteczka, w którym ludzie będą nie tylko pracować, ale i uczyć się, chorować, leczyć, odprawiać modły, rodzić i wychowywać dzieci, uczestniczyć w kulturze... Niektóre strefy powinny mieć charakter rolniczy, to mogą wręcz być nowoczesne ogrody Afryki. Zawsze jednak na terenie o dokładnie wytyczonych granicach i prawach obowiązujących tylko w nowym „ogrodzie”. Na omawianie dalszych aspektów tego rozwiązania mamy czas, bo nieprędko przywódcy państw zdecydują się na posunięcia, których horyzont przekracza ich optymistyczne kadencje. K

(Śląski Kurier Wnet nr 33) ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Data i miejsce wydania

Warszawa 29.07.2017 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

Zagospodarowanie zdewastowanego kozielskiego portu to nie­ kończąca się opowieść, niczym amerykański tasiemiec „Dyna­ stia”. Wszystko zaczęło się jeszcze w poprzedniej kadencji władz samorządowych Kędzierzyna-Koźla, na których czele stanął Tomasz Wantuła.


SIERPIEŃ 2017 · KURIER WNET

3

KURIER·ŚL ĄSKI

W rozmowie z Piotrem Myszorem z portalu WNP.PL Krzysztof Mikuła, wiceprezes WĘGLOKOS-u ds. Grupy Kapitałowej powiedział 3 lipca 2017 r., że Grupa w pierwszej kolejności musi się skoncentrować na restrukturyzacji Huty „Pokój”. Natomiast wznowienie pracy Walcowni Blach „Batory” ma nastąpić dopiero pod koniec roku. Zwrócił uwagę, że Grupa Kapitałowa w chwili obecnej zarządza walcow­ nią jedynie na zasadzie dzierżawy. – Do ostatecznej finalizacji zakupu walcowni potrzebna jest jeszcze tylko zgoda Urzędu Ochrony Kon­ kurencji i Konsumentów, na którą czekamy.

Niebezpieczne sygnały WĘGLOKOKS w sprawie Walcowni Blach „Batory”

P

rzejęcie majątku w upadłości wiąże się z wieloma przeszkodami i problemami, które próbujemy jak najszybciej rozwiązać. I chodzi nie tylko o przegląd czy remont infrastruktury. Przede wszystkim rozmawiamy z kontrahentami. Wbrew temu, o czym informowała radna Chorzowa Bernadeta Biskup, że osobiste zaangażowanie ministrów Krzysztofa Tchórzewskiego i Grzegorza Tobiszowskiego zapewniło zakup wsadów do blach z ArcelorMittal – K. Mikuła poinformował, że prowadzone od dłuższego czasu, istotne dla działalności walcowni rozmowy z dostawcami materiału wsadowego ciągle trwają. Wyraził nadzieję, że „złożone do tej pory deklaracje zostaną potwierdzone w trakcie realizacji pierwszych kontraktów”. Można odnieść wrażenie, że dopiero to pozwoli na uruchomienie produkcji walcowni w ostatnim kwartale 2017 r. Pytany, czy można obecnie powiedzieć coś o jej przyszłości, o zapowiadanych zmianach w asortymencie

Stanisław Orzeł produkcji, stwierdził, że aktualnie najważniejsza jest „kwestia wznowienia produkcji po prawie dwuletniej przer­ wie. – Najpierw musimy osiągnąć zdolności produkcyjne, bazując na podstawowym asortymencie. Pozwoli to na pełne sprawdzenie stanu technicznego walcowni i wyeliminowanie ewentualnego ryzyka związanego z powrotem na rynek blach grubych. Dopiero później będziemy dążyć, w zakresie asortymentu produkcyjnego, do najlepszych czasów walcowni, gdy produkcja obejmowała gatunki spec­jalistyczne i wymiarowe dedykowane do finalnych odbiorców – 60 proc. S355 i S235, 40 proc. blachy specjalistyczne i przetworzone, mające zastosowanie w przemyśle obronnym, stoczniowym i maszynowym. Wtedy będziemy mogli optymalnie wykorzystać możliwości walcowni i odzyskać krajowy rynek zdominowany przez import. Wiem, że nie będzie to łatwe, bo ceny blach grubych z importu osiągają bardzo niski poziom. W jego ocenie sporym problemem jest „brak całościowej ochrony rynku w tym

asortymencie – cłami antydumpingowymi zostały objęte tylko blachy z Chin”. Jednak dalszy rozwój walcowni zależy według niego od dziedzin, „których walcownia dotychczas nie obsługiwała”, czyli tzw. nisz rynkowych, na których „wymagane są produkty o niestandardowych parametrach”. K. Mikuła zwrócił uwagę, że na rynku blach grubych produkcja światowa osiąga ok. 250 mln ton/rok, produkcja europejska to ok. 11 mln ton/rok, natomiast w Polsce – zaledwie ok. 0,34 mln ton/rok. Przy jawnym zużyciu blach grubych na naszym rynku na poziomie ok. 0,9–1,0 mln ton/rok, oznacza to, że import stanowi ok. 80 proc. – To daje duże możliwości powrotu Walcowni Blach Batory na rynek krajowy – podsumował K. Mikuła. Znacznie bardziej sceptycznie odniósł się do możliwości eksportu blach, które zacznie produkować WBB. W jego przekonaniu „zaistnienie na rynku, na którym nie funkcjonowało się przez wiele lat, wymaga czasu, pokory i wytężonej pracy”. K

Aktualna struktura Grupy Kapitałowej WĘGLOKOKS

Wybór WĘGLOKOS-u w opiniach pracowników Walcowni Blach „Batory”

N

a forum internetowym pracowników Walcowni Blach Grubych „Batory” można znaleźć ciekawy przegląd opinii z ostatniego okresu przed jej przejęciem przez WĘGLOKOKS (za: http://www.gowork.pl/opinie_czytaj,1012378,0,0,115 dostęp 2017. 07. 13). Węglokoks czy Olmet „Będzie ZEM2”. Jednak na początku maja krążyły pogłoski, że to nie Węglokoks kupi Walcownię. „Ludzie!!! Olmet nas bierze. Wiem to, tam pracuję... Na 1000%”. Pytania o zaległe wynagrodzenia „Najpierw chcemy nasze zaległości płacowe, urlopowe i opłacony ZUS”. „Postojowe się należy i nikogo nie powinno interesować, czy ktoś robi, czy nie!!”. „Nikt się nie da pocieszyć kasą, nawet jak dostaniemy zaległe. Wszystko pójdzie w opłaty zaległe. Kredyty-chwilówki, Prowident, Kruk, Ultimo itp. Ach... szkoda słów...” „Z sądami ja mam już dosyć… ale jak trzeba będzie, to – no, ok... zobaczę... Jednak z jakiej racji podarować syndykowi złotówkę? Ja wiem, że nie zobaczymy całych zaległych. Niestety”. „Teraz znowu słyszymy, że do końca miesiąca mają trwać rozmowy Węglokoksu z syndykiem. Wszystko się może skomplikować, syndyk może znowu zagrać nam na nosie”. „Niech syndyk da dwa zaległe postojowe za ten rok ze sprzedaży około 20-go [maja – „Klaps”], a resztę niech się obliczają i wypłaci 10-go [czerwca – „Klaps”]. Nas też opłaty gonią. Nikomu się nie chce już dłużej czekać i świecić oczami różnym instytucjom, obiecywać z dnia na dzień, że się zapłaci. To już powinno iść wszystko w trybie natychmiastowym! Każdy czeka na kasę – na JUŻ!!!” „I na ch… piszecie kwoty nie wiadomo jakie, ile – na tym forum??? Kur.... Ludzie pogodejcie sie przi kawie abo na piwie takie rzeczy. Jeszcze się nienauczyliście gymby na kłótka trzymać.... Jasne, myślcie dalej tak: jubilaty dostanięcie, wczasy pod gruszą itp. Niech ta sprawa się zakończy, a potym idzie dalyj myśleć… A wy znów… A wy robicie to samo, co kierownik: jeszcze nic nie ma, a już budować plany z niczego. Japier…!” Komplikacje z umową przejęcia przez Węglokoks Na początku drugiej połowy maja sytuacja zaczęła się robić niejasna. „Sprawa na dzień dzisiejszy trochę się komplikuje – proszę czekać do piątku, może w końcu syndyk i sędzia komisarz

Opracował „Klaps” pozwolą uruchomić produkcje na Batorym!” „Co to znaczy, że się komplikuje? Czy Węglokoks złożył w końcu ofertę? Chłopy rozumieją, że albo Weglokoks i miejsca pracy, albo Olmet i żyletki?” „Syndyku i Pani Komisarz, prosimy o wybór oferty WĘGLOKOKSU – wszystkie inne firmy TO KONIEC NASZEJ WALCOWNI – PAN O TYM WIE!!!” „Olmet na pewno nie wjedzie na Walcownię. Mam nadzieję, że nie będą mieli możliwości przekonać się, do czego zdolni są zdesperowani pracownicy Walcowni!! Nawet śrubki nie dacie rady wykręcić bez szumu w mediach i fali protestów z okupacją Walcowni włącznie!!!” „Zawsze jak zbliża się termin rozstrzygnięcia, syndyk funduje sobie (albo ktoś) wyjazd – początek maja. Później wyskakuje firma kogucik, która przez „chęć” kupna wszystko blokuje. Pytanie jest takie: jeżeli my, „prości” ludzie, widzimy, że coś śmierdzi i wielką niechęć syndyka do załatwienia tego w jak najkrótszym czasie, a obojętność sędzi komisarz jest porażająca, to gdzie są służby odpowiedzialne za pilnowanie takich cwaniaków”? Napięcie i groźby protestu ulicznego Napięcie wśród pracowników narastało: „Chopy, jeżeli nie dojdzie do sprzedaży w poniedziałek, co robimy? Bo znowu będziemy czekać nie wiadomo ile bez wypłat... „Chopy, proponuję się spotkać w poniedziałek na terenie walcowni albo idziemy do Syndyka do biura. Co wy na to, aby zorganizować protest i zablokować [ulicę – „Klaps”] Stefana Batorego na kilka godzin, chodząc po przejściu dla pieszych grupą z transparentami?? Co wy na to?? Może pod koniec tygodnia? Oczywiście, zgłosimy to do UM i na Policji i prasa, TV, aby było wszystko legalnie”. Jest umowa, zamknąć forum internetowe? W momencie, gdy pracownicy już się organizowali do protestu ulicznego „19R20” [kibicowskie logo „Ruchu” Chorzów – „Klaps”] podał, że syndyk „wyb­rał Węglokoks. Na 100 procent pewne info”. Emocje zaczęły opadać: „Pierwszą rzeczą będzie wstąpienie do związków zawodowych. To minimalnie uchroni nas przed takimi cyrkami w przyszłości i zagwarantuje nagrody, bony i wczasy pod gruszą;)”. „Niestety za wcześnie się cieszyliśmy. Weglokoks przesunął termin podpisania umowy i zaległe będą w lipcu. Musi być zrobiona lista wierzycieli, żeby sędzina to zaakceptowała”. „To

syndyk nie zrobił listy wierzycieli na początku przejmując upadłość? Powinien też wówczas powołać radę wierzycieli, która powinna akceptować jego działania”. „Za bardzo nie rozumiem, co ma Węglokoks do wierzycieli syndyka. To syndyk niech się martwi, ile i komu jest winny. Po to zakład sprzedaje, aby spłacić za to wierzycieli, między innymi nas. A może ktoś musiał pewnej firmie oddać 2 bańki i się kasa na koncie nie zgadza :) A ja już kilka tys. pożyczyłem, bo mądre ludzie na forum mi pisali, że syndyk zaległości w czerwcu mi wypłaci, pod walcownią czekam, blachy chcę walcować... hahahahahaha”. Zamiast kupna dzierżawa W momencie, gdy wyszło na jaw, że Węglokoks za 15 mln zł uzyskał jedynie dzierżawę walcowni – mimo zaproszenia pracowników na spotkanie 1 czerwca o 8.30 z syndykiem i prezesem Żabińskim – atmosfera zrobiła się wybuchowa. „To celowe działanie syndyka i Węglokoksu. Chodzi o trzymanie ludzi w szachu, dopóki to nie ruszy, bo niek­ tórzy mogliby np. nie wrócić z postojowego, gdyby wypłacono zaległości, a tak jeden tel. i wszyscy się stawiają do roboty z obietnicą, że kiedyś ujrzą swoje zaległe pieniądze. Zrobiono nam świństwo do potęgi”. „Z tego wynika, że Węglokoks tego nie kupił, a jak nie kupił, tylko dzierżawi, to pieniędzy zaległych nikt nam nie wypłaci, bo nie ma many. Pokazano nam środkowy palec i do roboty, panowie i panie, i tyle w temacie”. „Wiem, że już będzie dobrze. Węglokoks powinien być dumny z takiej załogi, którą przygarnie pod swoje skrzydła. Mam nadzieję, że wszyscy będą mieć pracę, wypłacone co się należy i w końcu szacunek i spokój na dalsze lata. Nie doszukujmy się dziury w całym. Za dużo mieliśmy tych dziur. Cieszmy się z tego, co mamy. Piszę to nie z tego powodu, bo chcę się przypodobać Węglokoksowi, żeby mój mąż miał fory w hucie. To wiecie od początku, że byłam za... Nidy nie byłam za Morisem, a ostatnio Olmetem. Chociaż niech się im powodzi... Chcę się z Wami pożegnać w jak najsympatyczniejszy sposób. Obiecuję co niektórym, że jak dostanie mój chop postojowe teraz, to wezmę się za gary. Pozdrawiam Wszystkich bez wyjątku. Ania”. I zrobiło się trochę sympatyczniej. „Witam z Huty Pokój. Czytom wasze wypowiedzi od dłuższego czasu i ciesze się, że się wom udało. Muszą jednak zwrócić uwaga na jedna kwestia: jak wiecie nasza huta jest pod Węglokoksem od zeszłego roku. Dużo im

zawdzięczamy, ale niestety robimy za 15–17 PLN na godzina bez – jak to ktoś od wos pisoł – premi uznaniowy i nadgodzin. Możecie sobie w prosty sposób policzyć, jak wyglądają nasze zarobki. Pozdrawiom”… „W piątek tj. 09.06 od.10.00 do 15.00 będą do podpisu w rachubie zaświadczenia informujące o zmianie pracodawcy i przejściu na zasadach 23 prim. Pismo należy podpisać osobiście. Obecność obowiązkowa”. Kiedy wreszcie wypłacą zaległe postojowe? Syndyk „prędzej nie wypłaci, jak nie sprzeda zakładu... Szkoda, bo kasa by się teraz przydała!”. „A kiedy może dojść do transakcji sprzedaży? Jakieś terminy?” „Wiem, że czekają na odpowiedź z tego urzędu... „Ja słyszałem, że w październiku”. „A ja, że w grudniu, tak prawie na święta, będzie kasa”. „Może by tak Szef walcowni napisał coś w temacie??” Sprawa ubezpieczenia zdrowotnego „Czy wiecie, że nie mamy zapłaconego ubezpieczenia? W razie jakiegoś wypadku czy wizyty u lekarza płacimy gotówką, nikomu tego nie życzę”. „To co jest grane? Jest gorzej niż było”. „To nie mogę iść do lekarza? Chopy, dajcie znać. A kadra znowu milczy i nic nie daje nam znać, cholera jasna”. „Zaś bzdury, byłem u lekarza i wszystko ok”. Co z wypłatą za czerwiec? „Ponad miesiąc czasu żech nie czytoł tego badziewia, ale nic się tu nie zmieniło. Jak panika sialiście, to dalej to robicie. Wkurzacie ino ludzi swoimi domysłami, nie wiadomo skąd wzięte. Wypłaty dopiero kadrowa w piątek obliczyła i poszło to na Pokój, bo tam będą główne kadry, tam będą nas obliczać i tyle w temacie”. Dlaczego syndyk nie przestrzegał Kodeksu pracy? Wszystkich tych napięć i zdenerwowania pracowników można było uniknąć w jeden prosty sposób: przestrzegając obowiązującego Kodeksu pracy: „Art. 231 § 3 kp stanowi, iż jeżeli u pracodawcy zarówno dotychczasowego, jak i nowego nie działają zakładowe organizacje związkowe, mają oni obowiązek poinformowania na piśmie swoich pracowników o przewidywanym terminie przejścia zakładu pracy lub jego części na innego pracodawcę, jego przyczynach, prawnych, ekonomicznych oraz socjalnych skutkach dla pracowników, a także zamierzonych działaniach dotyczących warunków zatrudnienia

pracowników, w szczególności warunków pracy, płacy i przekwalifikowania. Przekazanie wskazanych informacji powinno nastąpić co najmniej na 30 dni przed przewidywanym terminem przejścia zakładu pracy lub jego części na innego pracodawcę. Jak wynika z zacytowanego przepisu, jeżeli ani u pracodawcy dotychczasowego, ani u nowego nie działają związki zawodowe, ciąży na nich szereg obowiązków. Zarówno zbywca, jak i nabywca zakładu pracy są zobowiązani do sporządzenia dla każdego pracownika indywidualnie na piśmie informacji, z której będą wynikały: termin przejścia zakładu pracy lub jego części na innego pracodawcę; przyczyny uzasadniające przejęcie; skutki przejścia zakładu pracy dla pracowników: – prawne (np. iż pracownicy zachowują wszystkie swoje dotychczasowe prawa i obowiązki, że następuje kontynuacja wszystkich stosunków pracy i gwarancja dalszego zatrudnienia); – ekonomiczne (np. że nastąpi zmiana profilu lub kierunku działania przedsiębiorstwa albo techniki czy technologii produkcji, plany co do struktury i wielkości zatrudnienia); – socjalne (np. informacje dotyczące pakietów socjalnych, powstania nowych lub ograniczenia dotychczasowych uprawnień w tym zakresie), zamierzenia odnoszące się do warunków zatrudnienia pracowników, w szczególności warunków pracy, płacy (np. czy nie ulegną one pogorszeniu) i przekwalifikowania (np. w sytuacji zmiany przedmiotu produkcji przedsiębiorstwa). Ogólnie należy stwierdzić, iż przedstawione informacje mają umożliwić przejmowanym pracownikom dokonanie prawidłowej oceny co do swoich perspektyw zawodowych po przeprowadzeniu zmiany podmiotu zatrudniającego. Informacje te powinny być przekazane w sposób umożliwiający każdemu pracownikowi (w tym przebywającemu na urlopie lub nieobecnemu w pracy z innych przyczyn) zapoznanie się z ich treścią w terminie co najmniej na 30 dni przed planowanym terminem przejścia zakładu pracy. Niewypełnienie powinności zawiadomienia lub jego niewłaściwa forma (np. ustna) lub treść nie może wywołać negatywnych skutków dla pracownika, a zwłaszcza nie może przeszkodzić mu w rozwiązaniu stosunku pracy za 7-dniowym uprzedzeniem”. W swoim wpisie „ser” uczciwie zaznaczył, że „ustawodawca, nakładając na pracodawców omawiany obowiązek, nie przewidział żadnych sankcji za jego niewykonanie. Ponadto zgodnie z orzeczeniem Sądu Najwyższego z 6 maja 2003r. w sprawie o sygnaturze I PKN 219/2001, brak pisemnego

powiadomienia pracowników o podmiotowej zmianie pracodawcy nie nosi cech ciężkiego naruszenia podstawowych obowiązków pracodawcy wobec pracownika w rozumieniu art. 55 § 11 kp, gdyż nie stwarza bezpośredniego zagrożenia kontynuowania stosunku pracy na dotychczasowych warunkach pracy i płacy. Ten sam Sąd w wyroku z 8 stycznia 2002 r. w sprawie numer I PKN 779/2000 potwierdził fakt bezkarności pracodawcy w wypadku zaniechania przedstawienia pracownikom wskazanych informacji, twierdząc, iż niewykonanie przez dotychczasowego pracodawcę obowiązku udzielenia informacji i pouczenia nie wpływa na skutek przejęcia zakładu pracy lub jego części na podstawie art. 231 § 1. Jedynej ochrony pracownika, w razie nieprzekazania mu zawiadomienia lub nieprawidłowego poinformowania, należy upatrywać w przepisach prawa cywilnego w postaci odszkodowania za ewentualną szkodę (art. 471 k.c. w związku z art. 300 kp)”. Nauki z grillowania hutników Walcowni Jednak te orzeczenia Sądu Najwyższego świadczą jedynie o skali deprawacji organów przeznaczonych w Rzeczypospolitej do przestrzegania prawa. „Dobra zmiana” powinna polegać również na tym, aby unieważnić takie orzeczenia Sądu Najwyższego, które czynią martwymi przepisy wynikające w sposób bezpośredni z ustawy Kodeks pracy. Bez przywrócenia szacunku dla prawa pracy – odnowiona Rzeczpospolita nie odbuduje szacunku pracowników, czyli większości swoich obywateli do państwa polskiego. Sposób potraktowania dzielnej załogi walcowni przez syndyka i wchodzące w rolę jej nowego pracodawcy władze spółki ZEM2 świadczy nie tylko o niskiej kulturze prawnej. Wystawia im po półtora roku grillowania tych pracowników na wolnym ogniu prawniczo-biznesowych rozgrywek – najniższą ocenę moralną. Stanowi to zły prognostyk na przyszłość, a w kontekście ostrzeżenia ze strony „Hutnika” z Huty Pokój – musi u tych ludzi budzić zrozumiałe obawy. W interesie nowego pracodawcy i rządu Rzeczypospolitej, który przez swoich ministrów zaangażował się w unormowanie sytuacji WB „Batory” leży zadbanie o to, aby te obawy nie znalazły uzasadnienia. Tego wymaga polska racja stanu: nie tylko tu, na Śląsku, ale i na polskim morzu, i nad wschodnimi granicami. I te nauki z koszmaru półtorarocznej gehenny pracowników Walcowni „Batory” należy przyswoić tak na szczeblu ministerialno-rządowym, jak i większości parlamentarnej. K


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2017

4

W

łaściwie to upadek Imperium Osmańskiego na początku XX wieku stał się zarzewiem zmian, których skutki widzimy obecnie. Osmanowie dla przykładu tolerowali grecką arystokrację – prawosławnych chrześcijan, tzw. fanariotów, którzy sprawowali wiele znaczących urzędów w państwie tureckim – wykorzystywano ich między innymi jako tłumaczy. Wielu wysokich urzędników wywodziło się ponadto spośród Albańczyków. Generalnie kultura imperium była militarystyczna, biurokratyczna (regulowano np. kolor ubrań i butów noszonych przez wyznawców poszczególnych religii) i teokratyczna, ale nie nacjonalistyczna, a Turcy jako narodowość nie byli faworyzowani. Wbrew panującym często stereotypowym opiniom, należy zwrócić uwagę na względną tolerancję religijną panującą w imperium. Prześladowania ze względów religijnych nie były częste i zwykle stanowiły wyraz zemsty za bunty czy niepowodzenia wojenne w walkach z chrześcijanami, niekiedy także stanowiły efekt fanatyzmu poszczególnych namiestników. Tolerancja wobec Żydów stała się przyczyną migracji znacznej części Żydów sefardyjskich (wygnanych w 1492 roku z Hiszpanii) na tereny Imperium, głównie do Salonik. Z drugiej strony niemuzułmanie byli poddani instytucjonalnej dyskryminacji – musieli płacić władzom dodatkowe podatki i obowiązywały ich różne ograniczenia prawne.

Imperium tureckie to nie tylko Wiedeń 1683 Do osobistości, które rozumiały wagę Imperium Osmańskiego dla utrzymania pokoju na Bliskim Wschodzie, należy m.in. gen. Józef Bem. Wraz z generałami węgierskimi Jerzym Kmetym i Miksą Steinem, Bem dokonał formalnej konwersji na islam by móc wstąpić do armii sułtana. Wraz z przyjęciem tej religii zmienił imię na Murat Pasza (Murad Pasa, Yusuf Paşa). Opracował plany reorganizacji armii tureckiej, budowy twierdz pogranicznych, rozbudowy otaczających Turcję umocnień, a także projekty uregulowania przepływających przez ten kraj rzek Tygrysu i Eufratu. W 1850 roku, badając grunt, na którym zbudowane było Aleppo stwierdził, że leży ono na bogatych złożach saletry, siarki oraz żelaza. Wykorzystując tę wiedzę, uruchomił sfinansowaną z własnych środków małą manufakturę saletry oraz prochu. Końcowy produkt o cenie niższej o 20% od rynkowej zaproponował tureckiemu rządowi, prosząc o pozwolenie na budowę fabryki. Jesienią 1850 roku Turcja zezwoliła mu na zbudowanie w mieście rafinerii saletry oraz przeznaczyła na ten cel 50 tysięcy piastrów z państwowej kasy. Bem mógł rozpocząć dzięki temu produkcję na skalę przemysłową. Do pracy w powstającej fabryce ściągnął kilkudziesięciu innych internowanych polskich oficerów, weteranów powstania węgierskiego. Planował utworzyć w Aleppo na tej bazie nowoczesną szkołę artylerii. W uznaniu zasług mianowano go generałem tureckiej armii. W październiku 1850 roku w Aleppo wybuchły krwawe zamieszki zainicjowane przez Beduinów z powodu nieumiejętnej polityki miejscowego tureckiego gubernatora. Wymierzone one były zarówno w turecką władzę na tym terenie, jak i w syryjskich chrześcijan. Miasto zostało otoczone przez 30-tysięczne wojska powstańcze, a nomadzi domagali się okupu, grożąc w razie odmowy spaleniem Aleppo i wymordowaniem jego mieszkańców. Ostatnią bitwą, jaką stoczył Józef Bem, była uwieńczona sukcesem obrona Aleppo. W czasie obrony miasta, w którym broniło się 1200 żołnierzy, generał dowodził artylerią wyposażoną w 16 armat. W listopadzie 1850 Bem zachorował na malarię azjatycką. Zmarł w nocy 10 grudnia. Pochowany został w Turcji na starym cmentarzu wojskowym położonym na skalistej górze Dżebel el Isam (tur. Góra Wielkich Ludzi). Postulaty przeniesienia prochów generała do Polski podnoszone były jeszcze w XIX wieku, jednak ich realizacja nastąpiła dopiero w 1929 roku, po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. W tym celu do Turcji udała się specjalna delegacja, która przeprowadziła ekshumację oraz transport do kraju. Na trasie podróży pociągu odbyły się uroczystości składania hołdu bohaterowi. Obchody miały charakter międzypaństwowy i zaangażowały się w nie rządy Turcji, Węgier oraz Polski. W Budapeszcie manifestacja na cześć generała zgromadziła kilkaset tysięcy osób. Prochy

KURIER·ŚL ĄSKI Józefa Bema sprowadzono 30 czerwca 1929 roku do rodzinnego Tarnowa, gdzie zostały umieszczone w mauzoleum na wyspie w Parku Strzeleckim, a na grobie umieszczono napisy w językach polskim, węgierskim i arabskim. Zgodnie z muzułmańską tradycją, ciało ułożono głową w stronę Mekki.

W jakiś sposób w kra­ jach arabskich pamięta się o polskiej tolerancji religijnej, np. w stosun­ ku do Tatarów w czasach I RP. Czy może zatem dziwić, że w naszym kraju dotychczas nie było zamachów ISIS? W jakiś sposób w krajach arabskich pamięta się również o polskiej tolerancji religijnej, np. w stosunku do Tatarów w czasach I RP (nazywano ich „Lipkami” lub „Muślimami”). Czy może zatem dziwić, że w naszym kraju dotychczas nie było żadnych zamachów ISIS czy innych nacjonalistów arabskich? Wbrew pozorom, stan kultury i nauki w krajach islamskich stoi na bardzo wysokim poziomie – co przekłada się na stan wiedzy historycznej. Tradycja naukowego zaangażowania, samodoskonalenia w licznych krajach islamskich sięga nawet czasów arabskiego panowania na terenie Półwyspu Iberyjskiego (711–1492). „Al-Andalus” (arabska nazwa Półwyspu Iberyjskiego, nadana przez jego muzułmańskich zdobywców) przestała istnieć jako byt polityczny, przetrwała jednakże w literaturze arabskiej, zaś jej legenda trwa do dnia dzisiejszego w kulturze arabsko-muzułmańskiej. Przedstawiciele świata arabskiego doskonale poruszają się w meandrach historii Europy i poszczególnych krajów oraz narodów europejskich i to powinno zostać w końcu przyjęte do naszej świadomości!

Syryjski problem i przyczyna W 1517 Syrię przyłączono do tureckiego Imperium Osmańskiego. W 1831 zajęły ją wojska paszy Egiptu Muhammada Alego, jednak na skutek nacisków europejskich mocarstw i buntu miejscowej ludności wojska musiały się stamtąd wycofać na rzecz Turcji w roku 1840. Pod koniec XIX wieku

Na sytuację w Syrii i terenach zajmowanych przez ISIS trzeba spoj­ rzeć znacznie szerzej. Francja i Wlk. Brytania jawią się dla nacjonali­ stów arabskich takim samym okupantem, jak kiedyś dla Polaków pań­ stwa zaborcze. wzrosła świadomość narodowa, co spowodował kontakt z kulturą Zachodu; Syria stała się odrodzona politycznie i gospodarczo (przyczyniła się do tego m.in. budowa Kanału Sueskiego). Zatem w 1916 roku wybuchła tzw. „Al-Thawra al-`Arabiyya”. Było to powstanie wywołane przez Husseina bin Alego w celu uniezależnienia się od Imperium Osmańskiego i utworzenia jednolitego państwa arabskiego od Aleppo w Syrii po Aden w Jemenie. Rewolta zakończyła się, gdy 1 października 1918 armia arabska wraz z brytyjskim Camel Corps zajęła Damaszek – co zakończyło kampanię bliskowschodnią I wojny światowej. Najbardziej rozpoznawalną postacią tej kampanii jest brytyjski żołnierz i pisarz Thomas Edward Lawrence (1888–1935), znany jako Lawrence z Arabii, który był gorącym

zwolennikiem powstania samodzielnego państwa arabskiego oraz współorganizował haszymidzki opór. Po wojnie istniała pilna potrzeba uregulowania stref wpływów i granic państwowych na całym Bliskim Wschodzie. Podczas spotkania alianckiej „Rady Czterech” w 1919 r. brytyjski premier David Lloyd George oświadczył, że podstawą porozumienia musi być umowa Fajsal-Weizmann zawarta pomiędzy przywódcą ruchu syjonistycznego Chaimem Weizmannem i syryjskim emirem Fajsalem I. Dla społeczności żydowskiej na Bliskim Wschodzie niezwykle ważne były brytyjskie obietnice utworzenia w Palestynie „żydowskiej siedziby narodowej” zawarte w deklaracji Balfoura z 1917. Natomiast społeczność arabska wielką wagę przykładała do korespondencji prowadzonej podczas I wojny światowej między brytyjskim Wysokim Komisarzem Egiptu sir Henry McMahonem a Szarifem Mekki Husajnem. Korona brytyjska zgodziła się wówczas „poprzeć arabskie dążenia niepodległościowe” w Imperium Osmańskim. W zamian Arabowie przyłączyli się do wojny przeciwko Turkom.

Brytyjczyków i Francuzów, nie tylko zredukowały obietnice złożone szarifowi Mekki Husajnowi, ale również wyłączyły Palestynę spod jakiejkolwiek kontroli arabskiej. Syryjski emir Fajsal starał się prowadzić umiejętną i wyważoną politykę zagraniczną, dlatego 6 stycznia 1920 r. parafował umowę z francuskim premierem Georgesem Clemenceau, który uznał „prawo Syryjczyków do zjednoczenia się, aby rządzić swoim niepodległym państwem”. Kongres ogłosił 8 marca 1920 r. w Damaszku powstanie niepodległego Królestwa Wielkiej Syrii. Królem wielkiej Syrii ogłoszono emira Fajsala, który przybrał imię Fajsala I. Na konferencji w San Remo w 1920 r. – opartej na ustaleniach umowy Sykes-Picot z 1916 roku – postanowiono ustanowić na terenie Królestwa Wielkiej Syrii terytorium mandatowe francuskie oraz brytyjskie. Administratorem Syrii i Libanu z ramienia Francji został gen. Henri Gouraud. 14 lipca 1920 r. generał wystosował do króla Fajsala I ultimatum, w którym żądał zgody na utworzenie w Syrii swojego terytorium mandatowego, żądał zredukowania armii syryjskiej i przekazania Francuzom kontroli nad główną linią kolejową.

„Rewanż”. Tak można określić obecny najazd na Europę imigrantów z krajów is­ lamskich. Czasem ktoś może uznać to za „dogrywkę” – jeśli się weźmie pod uwagę upadek Konstantynopola w roku 1453.

Rewanż

Czy islamska krucjata oraz ISIS są historycznie skierowane przeciwko Anglii i Francji? Paweł Czyż Na podstawie tych dwóch częściowo sprzecznych obietnic zarówno Żydzi, jak i Arabowie byli przekonani, że Wielka Brytania obiecała im utworzenie niepodległego państwa w Palestynie. Mocarstwa zachodnie były jednak związane odrębną umową Sykes-Picot, zawartą w 1916 r. między Wielką Brytanią a Francją. Dzieliła ona Bliski Wschód na pięć stref wpływów należących do Brytyjczyków i Francuzów, przy czym zakładano utworzenie obszaru, na którym miało powstać niezależne państwo arabskie. Postępując w zgodzie z tym porozumieniem, wojska brytyjskie nie zajęły syryjskich miast: Damaszku, Hims, Hama i Aleppo. Otworzyło to drogę do wzrostu nastrojów panarabskich, nacjonalistycznych i aspiracji utworzenia niepodległego państwa arabskiego. W lipcu 1919 r. Syryjski Kongres Narodowy (forma parlamentu) odmówił uznania jakiegokolwiek prawa francuskiego rządu nad którąkolwiek częścią terytorium Syrii. Wezwał Francję do uznania niepodległości Syrii, gdyby zaś mocarstwa uznały, że konieczne jest powierzenie jednemu z aliantów mandatu nad tym terytorium, prosił, by były to Stany Zjednoczone lub Wielka Brytania. Francja i Wielka Brytania były jednak zdecydowane podzielić strefy wpływów na Bliskim Wschodzie zgodnie z wyżej wymienioną umową Sykes-Picot z 1916 r. Układ w swoich założeniach dzieli Bliski Wschód na pięć stref: • strefę administrowaną bezpośrednio przez Francję, utworzoną przez Liban, rejon Adany (Cylicję) i wybrzeże syryjsko-libańskie; • strefę zależną bezpośrednio od Wielkiej Brytanii, utworzoną przez Dolną Mezopotamię; • strefę A, złożoną z dzisiejszej Syrii i rejonu Mosulu, w której uznaje się suwerenność arabską, ale która znajdowałaby się pod protekcją Francji; • strefę B, rozciągającą się od granicy z Egiptem aż po Irak, również obiecaną niezależnemu państwu arabskiemu lub konfederacji państw arabskich, ale będącą pod protekcją Wielkiej Brytanii; • strefę złożoną z terytorium palestyńskiego od Morza Śródziemnego aż po Jordanię, która znajdowałaby się pod kontrolą międzynarodową, z wyjątkiem portów w Hajfie i Akce, przeznaczonych dla Wielkiej Brytanii. Granice Bliskiego Wschodu, zarysowane w taki sposób przez

Sam król był skłonny zaakceptować takie rozwiązanie, które w jego ocenie było jedyną szansą na zachowanie jakiejkolwiek formy arabskich rządów w Syrii. Syryjski Kongres Narodowy chciał jednak zbrojnie walczyć o niepodległość. Fajsal uważał wszelki opór za beznadziejny i rozwiązał Kongres (parlament). Wydał rozkazy, by wojsko syryjskie nie broniło się. Jego poleceń nie posłuchał minister wojny Jusuf al-Azma, który na czele ok. 5 tys. źle uzbrojonych żołnierzy i ochotników stoczył z armią francuską bitwę pod Majsalun w okolicach Damaszku. Zakończyła się ona klęską Syryjczyków. Fajsal bezskutecznie ubiegał się o zachowanie chociaż części utworzonej przez siebie administracji arabskiej. Gdy Francuzi odmówili jakichkolwiek rozmów z królem, ten 2 sierpnia 1920 wyjechał do Palestyny. W sierpniu 1920 Francuzi dokonali podziału Wielkiej Syrii. Wydzielono Wielki Liban. Pozostałą część Syrii podzielono wedle kryteriów religijnych na 4 państewka: Damaszek, Aleppo, Latakię i Dżabal ad-Duruz. Upadek państwa nie oznaczał stłumienia aspiracji elit syryjskich do niepodległości. Już w 1921 r. doszło do pierwszych antyfrancuskich protestów oraz do wybuchu powstania Ibrahima Hananu, które zostało stłumione przez wojsko francuskie. W 1925 r. Damaszek i Aleppo połączono w Państwo Syrii. W 1936 podpisano traktat, który zobowiązywał Francję do przyznania Syrii pełnej niepodległości (nie został on przez Francję ratyfikowany). W 1940 roku Syria znalazła się pod władzą rządu Vichy. Po wyzwoleniu w 1941 r. komitet Wolnej Francji ogłosił niepodległość Syrii, która została oficjalnie ogłoszona przez Syrię w roku 1943. W 1944 do państwa syryjskiego przyłączone zostały Latakia i Dżabal ad-Duruz. Zatem na sytuację w Syrii i terenach zajmowanych przez ISIS trzeba spojrzeć znacznie szerzej. W jakimś sensie nacjonalistyczny odłam islamu czerpie paliwo z historii. Gdy Polacy przez 123 lata walczyli o wyzwolenie spod władzy państw zaborczych, to czerpanie z tradycji, pozycji I RP oraz oparcia w Kościele katolickim było ważnym elementem zachowania tożsamości narodowej. Francja i Wielka Brytania jawią się dla nacjonalistów arabskich takim samym okupantem, jak kiedyś dla Polaków państwa zaborcze. Zamachy

przeprowadzone przez ISiS w Europie koncentrują się głównie właśnie na Francji i Wielkiej Brytanii. Ma to uzasadnienie historyczne. W całkowicie bezrefleksyjny sposób te państwa doprowadziły do rozbicia Imperium Osmańskiego, uwalniając zręby nacjonalizmu islamskiego

Przedstawiciele świata arabskiego doskonale poruszają się w mean­ drach historii Europy i poszczególnych krajów oraz narodów euro­ pejskich i to powinno zostać w końcu przyjęte do naszej świadomości! spod państwowej kontroli. Przez dekady Francja i Anglia zwalczały potem niepodległościowe dążenia narodów arabskich. Niegdyś w imię Kościoła katolickiego, również pod auspicjami Francji i Anglii, prowadzono walkę z islamem poprzez krucjaty na terenach arabskich. Czemu zatem miałoby dziś dziwić, że nacjonaliści islamscy przenoszą konflikt na terytorium Europy, a raczej państw europejskich, w stosunku do których mają wciąż żywe pretensje za zwalczanie ich aspiracji i religii?

Dlaczego nacjonaliści arabscy mają „sentyment” do Niemiec? Napisać, że Adolf Hitler cieszył się w świecie islamskim dużym poważaniem, to mało. Arabowie otaczali go niemal kultem. Niemcy doskonale orientowali się w nastrojach arabskiego świata. Mieli również świadomość, że wielu Arabów oddaje Hitlerowi niemal religijną cześć. Wyrazy tego podziwu przybierały czasem humorystyczną postać. W każdej chwili – pisał jeden z palestyńskich szejków do Führera – gotów jestem służyć pańskiemu rządowi, wystawiając do dyspozycji stu jeźdźców. Czekam tylko na skinienie Waszej Wysokości. [...] Oby pan na zawsze pozostał moim władcą. Słowa uznania zaczęły płynąć również od bardziej prominentnych władców. W 1941 roku egipski król Faruk posłał Niemcom pozdrowienie: Przepełniony podziwem i szacunkiem dla Führera i narodu niemieckiego, życzę mu najgoręcej zwycięstwa nad Anglią. Moim życzeniem i wolą mojego narodu jest, by oddziały niemieckie jak najszyb-

Skala ataków ISIS w Niemczech jest o wie­ le mniejsza niż we Francji czy Anglii. Samo zaproszenie skierowa­ ne do Syryjczyków ze strony kanclerz Angeli Merkel obudziło w kra­ jach islamskich pewne sentymenty. ciej wyzwolił Egipt spod dokuczliwego i brutalnego jarzma Anglików. Entuzjazm dla Niemiec i Hitlera w świecie arabskim nie był tylko związany z nienawiścią do Żydów. Arabowie w zwycięstwie III Rzeszy widzieli nadzieję na wyzwolenie spod kolonialnego ucisku. Pragnienie wolności było tym żarliwsze i głośniej wyrażane, im bardziej linia frontu zbliżała się do Bliskiego Wschodu, a pod niemieckim naporem padały kolejne kolonialne potęgi. Gdy w 1940 roku ugięła się Francja, na ulicach syryjskich miast tłumy śpiewały zjadliwą piosenkę: Nigdy więcej monsieurów, nigdy więcej misterów, niech będzie Allah w niebie, A na ziemi Hitler. Intrygujące, że w proniemieckich peanach szybko zaczęły pojawiać się motywy religijne, sugerujące, że Adolf Hitler jest kimś więcej, aniżeli tylko zwykłym człowiekiem. Erwin Ettl, niemiecki

ambasador w Iraku, pisał w notatce z początku 1941 roku, że duchowni w całym kraju wskazują swoim wiernym na stare, tajemne wróżby i przepowiednie, z których wynika, iż pod postacią Adolfa Hitlera Allah zesłał na ziemię dwunastego imama. W ten sposób [...] szerzy się propagandę, która w Hitlerze i Niemczech upatruje lekarstwa na całe zło. Jeden z niemieckich dyplomatów odnotował w swoim dzienniku 29 sierpnia 1938 roku nowe wytyczne z Berlina: „Trzeba aktywować ruch arabski”. W tym samym roku III Rzesza zaczęła dostarczać broń do Libanu. Stamtąd – zwykłymi rybackimi łodziami – potajemnie szmuglowano ją do Palestyny, by dozbrajać antybrytyjskich buntowników. Wiatr historii w końcu zawiał Arabom w plecy. Niecałe dwa lata po wybuchu wojny, nocą z 1 na 2 kwietnia 1941 roku, w Iraku doszło do antybrytyjskiego przewrotu. Władzę przejęli proniemieccy politycy. Powstańców wsparło małą jednostką Luftwaffe, które przypuściło ataki na pozycje brytyjskie. Okazały się one jednak bezskuteczne, gdyż niemieckie maszyny były nieprzystosowane do mezopotamskich warunków klimatycznych. Pod koniec maja powstanie upadło, a jego przywódcy zbiegli z kraju. Jednym z uciekinierów był Al-Hadżdż Muhammad Amin al-Husajni, wielki mufti Jerozolimy. W listopadzie 1941 roku udało mu się spotkać z Hitlerem. Podczas tego spotkania al-Husajni przyjął zapewnienie co do jednej sprawy – gdy tylko Niemcy wbiją swoją flagę w arabską ziemię, to nigdy już nie będzie tam miejsca dla Żydów. Oczywiście oczekiwania arabskiego polityka były większe – chciał uzyskać pewność, że dzięki niemieckiemu zwycięstwu będzie możliwa odbudowa niezależnej arabskiej państwowości na Bliskim Wschodzie. Ale tej Führer nie dał i dać nie mógł. Bliski Wschód jeszcze znajdował się poza zasięgiem jego armii, a ponadto nie chciał drażnić sojuszniczych Włochów, którzy względem tego obszaru mieli własne ambicje kolonialne. Al-Husajni uzyskał od Hitlera zapewnienie w tej sprawie dopiero trzy lata później, w listopadzie 1944 roku. Rząd III Rzeszy w oficjalnym dokumencie uznał „prawa państw arabskich do samostanowienia, jedności i niepodległości”. Mufti został w Berlinie, a władze niemieckie do końca wojny finansowały jego biuro i liczne podróże polityczne. Gdy mufti prowadził pierwsze rozmowy z nazistami, niemieckie wojenne sukcesy – szczególnie te odnoszone przez Afrika Korps – wywoływały euforię Arabów. W Palestynie nasiliły się antybrytyjskie akty sabotażu i brutalne ataki na społeczność żydowską. Przyjazna atmosfera wobec Niemców – donosił niemiecki agent ‚Antonius’ – utrzymuje się nadal. Wszyscy wyrażają życzenie, by wkroczyli wreszcie Niemcy i wyzwolili kraj spod okupantów. Gdy Arabowie publicznie mówią o Hitlerze, posługują się najczęściej pseudonimami: najnowszy z nich to ‚Haddsch Numur’ – ‚Tygrys’. Życzenia zwycięstwa Hitlerowi zastępują częstokroć formułę powitalną. Autor innego raportu pisał, że po zapadnięciu zmroku wszyscy Żydzi znikają z miejsc publicznych oraz ulic i z ciemności wynurza się obraz czysto arabskiej Palestyny. Niemcy doskonale zdawali sobie sprawę z optymistycznych nastrojów Arabów. W strukturach Wehrmachtu sformowano jednostkę „Sonderstab F”, której podstawowym zadaniem było sianie triumfalistycznej propagandy wśród Arabów, zachęcanie do kolaboracji i do akcji sabotażowych. Minęło 70 lat i okazuje się, że imigranci z Syrii i innych państw islamskich przybywający do Niemiec mają historycznie wpojone zaangażowanie Niemiec po stronie arabskiej. Zatem skala ataków ISIS w Niemczech jest o wiele mniejsza niż we Francji czy Anglii. Samo zaproszenie skierowane do Syryjczyków ze strony kanclerz Angeli Merkel obudziło w krajach islamskich pewne sentymenty. Czas zatem zrozumieć, że konflikt w Syrii, sytuacja na Bliskim Wschodzie, powstanie ISIS ma korzenie dużo głębsze niż się nam wydaje. Nie każdy wyznawca islamu przybywający do Europy ma twarz faktycznie zmęczoną ucieczką przed wojną i nikły zasób wiedzy o kulturze oraz historii poszczególnych państw Europy. O faktycznej motywacji jego przyjazdu nie wspominając... K Korzystałem m.in. z książek: „Półksiężyc i swastyka. III Rzesza a świat arabski” Klausa-Michaela Mallmanna i Martina Cüppersa oraz „Hitlerowcy, islamiści i narodziny nowożytnego Bliskiego Wschodu” Barry'ego Rubina i Wolfganga G. Schwanitza.


SIERPIEŃ 2017 · KURIER WNET

5

KURIER·ŚL ĄSKI

C

zy konflikt wokół Kataru może wpłynąć na sytuację w Polsce? Myślę, że nie. Spodziewam się raczej z dużej chmury małego deszczu, gdyż rozwój konfliktu w Zatoce Perskiej na wielką skalę groziłby nieprzewidywalnymi konsekwencjami. Myślę, że z tego powodu wszystkie państwa, które są w to wmieszane (oprócz Rosji oczywiście), nie będą eskalowały napięcia ponad pewną miarę. Konflikt ten rozgrywa się na trzech płaszczyznach. Pierwsza to jest kwestia wyznaniowa, która jest dość skomplikowana. Po pierwsze mamy podział na szyitów i sunnitów. To są dwa podstawowe odłamy islamu. Szyici mieszkają głównie w Iranie, ale również we wschodniej Turcji, w Syrii; zalicza się do nich także alawitów, mimo że jest to osobna grupa wyznaniowa. Szyici licznie zamieszkują wybrzeże Zatoki Perskiej, żyją w Arabii Saudyjskiej, w Bahrajnie; nikła ich mniejszość znajduje się w Katarze i przede wszystkim w Jemenie. To jest obszar konfliktu – konfliktu między dwoma wyznaniami, a co za tym idzie, konfliktu między Iranem i Arabią Saudyjską. Zarówno Iran, niejako naturalny przywódca szyitów, jak i Arabia Saudyjska, będąca jednym z państw pretendujących do kierowania sunnitami, rywalizują z sobą o przywództwo w świecie islamu. Najważniejszym obszarem rywalizacji jest oczywiście Zatoka Perska, gdzie władze sprawują dynastie związane z Arabią Saudyjską – oprócz Kataru – oraz Jemen, na terenie którego Iran i Arabia Saudyjska toczą wojny per procura, czyli w zastępstwie. Po prostu zamiast walczyć w Zatoce Perskiej bezpośrednio, szyici i sunnici w imieniu Iranu i Arabii Saudyjskiej mordują się w Jemenie. Jeżeli chodzi o Katar – wprawdzie rządzi w nim dynastia sunnicka, a mniejszość szyicka jest bardzo mała, jednak Katar uniezależnił się już swego czasu od Arabii Saudyjskiej, zbudował ogromną flotę gazowców i sprzedaje gaz skroplony LNG, nie korzystając z sieci gazociągów Arabii Saudyjskiej. Katar, mimo że sunnicki, ze względu na interesy zbliżył się politycznie do Iranu jako przeciwwagi Arabii Saudyjskiej.

Prezentujemy fragment programu TV Republika z cyklu „Geopolityczny tygiel”. Wypowiedzi Jerzego Targalskiego powinien studiować każdy, kto chce rozumieć funkcjonowanie świata.

Konflikt wokół Kataru i kryzys w Zatoce Perskiej Jerzy Targalski

Wśród sunnitów mamy co najmniej dwa państwa, a właściwie trzy, które pretendują do roli przywódcy. Arabia Saudyjska popiera tzw. wahabitów. To jest ruch religijny, który powstał w XVIII w. i stanowi uzasadnienie władania dynastii Saudów. Wahabici głoszą, że wszystko, co zostało dodane w islamie po śmierci Mahometa, jest herezją, odstępstwem i starają się przywrócić pierwotną wersję religii, czyli tę z VII wieku. Sunnici-wahabici rywalizują z sunnitami z Bractwa Muzułmańskiego, które głosi mniej więcej to samo. Bractwo Muzułmańskie z kolei jest popierane przez Katar i Turcję. Ale przez Katar dlatego, że Katar finansuje Bractwo Muzułmańskie, przez Turcję zaś, bo reprezentuje ona obecnie, po upadku de facto nacjonalistów Atatürka, inny odłam fundamentalizmu islamskiego – tak zwanych Osmanów. I oczywiście chodzi o zminimalizowanie wpływu Arabii Saudyjskiej, ponieważ Turcja i Arabia Saudyjska rywalizują ze sobą na polu religijnym i politycznym w Syrii. Turcja chce sobie wykroić strefę wpływów w Syrii, a z drugiej strony Arabia Saudyjska też chciałaby kontrolować sytuację w Syrii. Z kolei Egipt, gdzie władzę sprawują wojskowi, zwalcza Bractwo Muzułmańskie. Ale to nie znaczy, że Egipt jest wielkim przyjacielem Arabii Saudyjskiej. Mamy tutaj sojusz wynikający z interesów: Arabia Saudyjska, Egipt, Izrael. Każdy z innych powodów. Egipt nie chce Bractwa Muzułmańskiego, Arabia Saudyjska chce wahabitów, a nie Bractwa Muzułmańskiego, Izrael zaś – wiadomo – najchętniej pozbyłby się zagrożenia

muzułmańskiego. Więc sojusz wynika z interesów. To tylko w Polsce, Polacy uważają, że sojusze mają wynikać z przyjaźni. A zatem w ruchu sunnickim są trzy ośrodki: wahabizm w Arabii Saudyjskiej – fundamentalizm; fundamentalizm popierany przez Katar w postaci Bractwa Muzułmańskiego, właśnie jako przeciwwaga do Arabii Saudyjskiej, i Osmanowie w Turcji, którzy reprezentują trzeci odłam sunnicki – popierają Bractwo Muzułmańskie właśnie z względu na rywalizację z Arabią Saudyjską, a co za tym idzie, poparli teraz Katar. Jeżeli chodzi o sprawy polityczne, głównym terenem konfliktu jest Zatoka Perska między Iranem i Arabią Saudyjską. Chodzi oczywiście o gaz i ropę. I teraz polityka amerykańska. Za Obamy Amerykanie postanowili znor-

własny projekt polityczny, oparty właśnie na fundamentalizmie islamskim. Tutaj Europejczycy dali się przekonać – oczywiście niesłusznie – że fundamentalizm islamski Erdogana, Osmanów, jest bardziej cywilizowany. Co do popierania ruchów fundamentalistycznych i terroryzmu, to między Arabią Saudyjską a Katarem nie ma żadnej różnicy. Arabia Saudyjska popiera fundamentalistów islamskich od 40 lat, wszędzie, gdzie tylko może. Rodziny feudałów Arabii Saudyjskiej finansują terroryzm. Tak samo zresztą jak Emiraty Arabskie czy Katar. To jest bzdura, że rzecz idzie o zmniejszenie finansowania działalności terrorystycznej. Chodzi po prostu o politykę, jak zwykle. W tej chwili jednak prezydent Trump dokonał zwrotu i postawił na Arabię Saudyjską, co moim zdaniem

Europejczycy dali się przekonać, że fundamentalizm islamski Erdogana, Osmanów, jest bardziej cywilizowany. malizować stosunki z Iranem. Dlaczego? Nie z miłości oczywiście, bo to interesy rządzą, tylko dlatego, że Iran jest sojusznikiem Chin. Chodziło o znormalizowanie stosunków z Iranem, żeby mieć dostęp przez Iran do Azji Środkowej i w ten sposób okrążyć Chiny. Iran z kolei jest sojusznikiem Rosji, a w tej chwili – to jest znów taka szorstka przyjaźń – sojusznikiem Turcji. Turcja popiera Iran po prostu ze względów praktycznych. Prędzej czy później będzie tam musiało dojść do konfliktu, ponieważ Turcy – wyjąwszy te tereny wschodnie, ale nie kurdyjskie – są sunnitami i mają

jest politycznym błędem. Inna rzecz, że skoro nastąpiło odprężenie z Chinami, odsunięcie konfliktu w przyszłość, to Iran stał się mniej potrzebny. Przy czym w grę wchodzą jeszcze dwa inne czynniki oprócz zmniejszenia napięcia z Chinami. Jeden to ogromne zamówienia zbrojeniowe Arabii Saudyjskiej, ostatnio czytałem o 300 mld dolarów; to jest potężny zastrzyk dla amerykańskiego przemysłu zbrojeniowego, a Trump dąży do odbudowy przemysłu amerykańskiego. To jest drugi czynnik. Trzecim jest lobby żydowskie. I teraz,

skoro Trump opowiedział się po stronie Arabii Saudyjskiej, to Arabia Saudyjska postanowiła to wykorzystać i pozbyć się konkurenta. Katar stanowi dla niej konkurencję na polu gospodarczym, nazwijmy to – wyznaniowym, a także w dziedzinie finansowania islamistów i terrorystów. Zaatakowała go więc, a do tego ataku przyłączyły się dwa państwa, które są z nią związane, czyli Emiraty Arabskie i Bahrajn, a wraz z nimi, oczywiście z innych powodów, Egipt. Z innych, bo tutaj chodzi o Brac­two Muzułmańskie, a nie o konflikt gospodarczy. Poza tym Egipt liczy na pieniądze od Arabii Saudyjskiej. To jest bardzo ważny czynnik. Egipt jest przez Arabię Saudyjską wspierany finansowo. Cała ta blokada została w zasadzie przełamana, bo już utworzono specjalny port w Omanie dla Kataru, tyle że transport będzie trwał dłużej niż przed blokadą. Pojawia się jeszcze kolejny czynnik – Rosja. Rosja stara się wywołać, jak zawsze, konflikt, chaos i napięcie, zwłaszcza w Zatoce Perskiej. Dlaczego? Przyczyna jest bardzo prosta. Z punktu widzenia Rosji, im wyższa cena baryłki ropy i gazu, tym dla niej lepiej. Czyli każdy konflikt na tym terenie jest w interesie rosyjskim, ponieważ wtedy wpływy do budżetu rosyjskiego rosną. W tej chwili znowelizowano budżet rosyjski, jako że cena baryłki oscyluje około 49 dolarów. Tyle wynosiła przed kryzysem katarskim, potem wzrosła, potem znów spadła do czterdziestu dziewięciu. Oznacza to, że z baryłki ropy Rosjanie mają jakieś 9 dolarów więcej niż planowali przy tworzeniu budżetu. Nie jest to bardzo dużo, ale będą mieli

trochę więcej pieniędzy. Dlatego starają się, tak jak zawsze, siać niezgodę, chaos i zaostrzać konflikty. Czy to może wpłynąć na sytuację w Polsce? Myślę, że nie. Spodziewam się raczej z dużej chmury małego deszczu, gdyż rozwój konfliktu w Zatoce Perskiej na wielką skalę groziłby nieprzewidywalnymi konsekwencjami. Myślę, że z tego powodu wszystkie państwa, które są w to wmieszane (oprócz Rosji oczywiście), nie będą eskalowały napięcia ponad pewną miarę. Czy w Katarze dojdzie do zamachu stanu i zastąpienia dynastii przez kogoś o orientacji prosaudyjskiej? Uważam, że raczej nie, dlatego że byłby to kolejny powód do konfliktu z Turcją. Turcja poparła jednak władców Kataru. W Katarze stacjonują wojska amerykańskie i tureckie. Dlatego raczej sprawa rozejdzie się po kościach, przy jakichś symbolicznych działaniach. Na sprawy terroryzmu nie będzie to miało oczywiście żadnego wpływu, bo głównym jego rozsadnikiem jest Arabia Saudyjska. Może dojdzie do pewnego ograniczenia albo raczej ukrycia działań Kataru. Ale pieniędzy starczy w Emiratach i w Arabii Saudyjskiej. Gdyby sytuacja wymknęła się spod kontroli, LNG nie musimy sprowadzać z Kataru. Ostatnio gazowiec przypłynął ze Stanów Zjednoczonych. Moim zdaniem, ten konflikt należy rozpatrywać jako jeden z elementów rozgrywki na Bliskim Wschodzie, wewnątrz obozu sunnickiego i między obozem sunnickim a szyitami. Jeżeli chodzi o Turcję – Turcja cały czas stara się coś ugrać i to się skończy zagraniem się na śmierć, ponieważ wszyscy przestają Turcję traktować poważnie. Turcja z jednej strony wchodzi w konflikt z Niemcami, z drugiej – raz popiera Stany Zjednoczone, innym razem jest im przeciwna. Jednocześnie wykonuje gesty prorosyjskie, ale jej współpraca z Rosją jest jednak ograniczona, bo każda ze stron chciałaby tę drugą wykorzystać, a żadna nie daje się wykorzystać. Tak, że jeżeli chodzi o Turcję, raczej będzie postępowała jej izolacja, co oznacza, że nasz region będzie zyskiwał większe znaczenie w NATO, ze wszystkimi tego konsekwencjami. K

Środa 6 kwietnia przed świętami Wielkiej Nocy 1966 roku była w BRIXMIS, czyli Misji Głównodowodzącego Sił Brytyjskich przy So­ wieckich Wojskach Okupacyjnych w Niemczech, tradycyjnym, leniwym dniem sportowym. Szef misji, brygadier David Wilson grał w squasha, technicy z sekcji lotniczej okupowali stół bilardowy w klubie NAAFI w brytyjskim sektorze Berlina Zachodniego, inni korzystali z biblioteki.

P

opołudniowy spokój przerwała gwałtownie wiadomość, że sowiecki samolot wpadł do jednego z jezior Haweli na terenie brytyjskiego sektora. Brygadier zostawił rakietę, dyżurny oficer sekcji RAF porwał aparat fotograficzny, technicy rzucili się przygotować foto-laboratorium. Kiedy żołnierze BRIXMIS dotarli nad jezioro, wzdłuż brzegu stał już kordon żandarmów Jej Królewskiej Mości, a w odległości około 100 metrów z wody wystawał ogon samolotu z dwiema antenami. Nie minęła godzina, gdy nad jezioro przyjechał sowiecki autobus pełen żołnierzy z kompanii honorowej peł-

major Maurice Taylor, skombinował gdzieś łódkę, powiosłował do zatopionego samolotu i zrobił serię zdjęć. Błyski flesza wywołały poruszenie wśród Rosjan biwakujących za białą taśmą ostrzegawczą rozciągniętą przez żandarmów. Rosjanie wiedzieli, co to za samolot i jakie tajemnice kryją się w jego wnętrzu. Brytyjczycy nie. Po wywołaniu zdjęć najbardziej uważny technik z sekcji lotniczej zasiadł do identyfikacji. Fotografie w przygotowanym przez wywiad albumie sowieckiego lotnictwa nie pasowały do zdjęć wystającego z wody ogona zatopionego samolotu. Dopiero na zdjęciach otrzymanych tydzień

się dopuszczenia na zbudowaną przez saperów tratwę, którą przyholowano i zakotwiczono koło ogona samolotu. Nie można mu się dziwić. Nie tylko przez lornetki, ale nawet gołym okiem było widać, jak płetwonurkowie wyciągają z wody różne elementy wyposażenia maszyny, które są później skrupulatnie fotografowane i rozbierane, a technicy odpiłowują próbki do analizy. Towarzyszący sowieckim oficerom, mówiący doskonale po rosyjsku major Geoffrey Stephenson, specjalista w dziedzinie łączności wojskowej zakamuflowany w BRIXMIS jako ekspert gospodarczy, wspominał po latach, że Rosjanie „skakali wzdłuż brzegu i py-

Nie było wiadomo, w jakim stanie są silne ładunki katapultujące fotel. Jeden przypadkowy ruch mógł spowodować ich odpalenie, niesłychanie groźne dla płetwonurków, których zadaniem było wymontowanie urządzeń radarowych z komory znajdującej się pod stopami pilota.

L

os lotników był powodem wezwania brygadiera Wilsona, w Wielki Piątek około południa, do Zossen, do kwatery głównodowodzącego Grupy Wojsk Sowieckich w Niemczech. Tam dostało mu się za „obstrukcję” i postawiono mu zarzut, że jeszcze nie wydobyto zwłok lotników. Odniósł przy tym wrażenie, że sowie-

Chlup!

W rozlewisku Haveli zatonął nie napotkany jeszcze na teatrze euro­ pejskim, nowoczesny myśliwiec przechwytu­ jący Jak 28P, w nomen­ klaturze NATO nazwany później Firebar. niącej wartę przy Bramie Branderburskiej. Dowodził nimi generał lotnictwa Władimir Bułanow. Zaczęła się potencjalnie niebezpieczna gra sił. Tymczasem po brytyjskiej stronie trwała dyskretna mobilizacja. Saperzy szykowali ciężki dźwig pływający. Ogłoszono alarm w amatorskim klubie płetwonurków z różnych jednostek, bowiem w brytyjskim garnizonie nie było żadnego oddziału wyspecjalizowanego w operacjach podwodnych. W gabinecie dowódcy garnizonu zebrała się rada wojenna. Tymczasem powoli zapadał zmrok, a kiedy zrobiło się ciemno, dyżurny oficer BRIXMIS,

dyskretną „rozbiórkę” maszyny pod pozorem wyciągania jej błotnistego jeziora. Na wieczornym spotkaniu z Rosjanami brygadier Wilson spokojnie przyjmował gorączkowe skargi Rosjan i cierpliwie tłumaczył, że skoro samolot rozbił się na terytorium sektora brytyjskiego, to strona brytyjska odpowiedzialna jest za jego wyciągnięcie i protokolarne przekazanie go stronie rosyjskiej. Zapewniał też, że nastąpi to tak szybko, jak to będzie możliwe. Tymczasem przez labirynt berlińskich kanałów i śluz płynął ciężki dźwig, który o świcie w Wielki Czwartek 7 kwietnia zakotwiczył koło zatopionego myśliwca.

Technicy mieli wykraść maksimum sekretów sa­ molotu, a wojskowi dy­ plomaci dać im czas na dyskretną „rozbiórkę” maszyny pod pozorem wyciągania jej błotniste­ go jeziora.

Rafał Brzeski

wcześniej z misji USA widniały podobne elementy usterzenia. Nie było wątpliwości, w rozlewisku Haweli zatonął nie napotkany jeszcze na teatrze europejskim, nowoczesny myśliwiec przechwytujący Jak 28P, w nomenklaturze NATO nazwany później Firebar. Iskrówka o najwyższym priorytecie wysłana do oficera dyżurnego wywiadu wojskowego w Londynie oraz równie błyskawiczna odpowiedź rozpoczęły wyjątkowo zuchwałą operację techniczną pod osłoną dyplomatycznych wygibasów. Technicy mieli wykraść maksimum sekretów samolotu, a wojskowi dyplomaci dać im czas na

K

iedy rozwiała się poranna mgła, Rosjanie ujrzeli dźwig, krążącą wokół ogona samolotu łódkę oraz płetwonurków schodzących kolejno do wody. Powiedzieć, że kipieli z irytacji, to mało. Nie pomagały interewencje na miejscu wysokich rangą dyplomatów z berlińskiej ambasady. Brytyjczycy uprzejmie, ale nieustępliwie tłumaczyli, że jednym kanałem kontaktowym jest BRIXMIS, za pośrednictwem podobnej sowieckiej misji wojskowej, zaś cywilni dyplomaci nie mieszczą się w protokole wojskowym. Generał Bułanow niemal co godzinę składał oficjalny protest, domagając

skowali z bezsilności, patrząc, jak ich najmłodsza elekroniczna córeczka jest bezceremonialnie gwałcona”. Wydobycie elementów samolotu, a zwłaszcza kokpitu, nie było ani łatwe, ani bezpieczne. Na podstawie podsłuchu rozmów pary lotników z wieżą kontrolną Brytyjczycy wiedzieli, że nowy myśliwiec miał awarię silników, ale pilot nie dostał od przełożonych zgody na doprowadzenie maszyny na pobliskie lotnisko wojskowe Gatow, gdzie mieściła się baza lotnicza RAF. Otrzymał też zakaz katapultowania się i rozkaz wodowania na jeziorze. Teraz zwłoki obu lotników spoczywały w kabinie, przypięte do foteli.

się na jego nazwisko, które zna każdy żołnierz sowiecki w Niemczech. Zgodnie z przewidywaniami, w drodze powrotnej samochód BRIXMIS został zatrzymany przez „regulirowszczików” blokujących drogę z bronią gotową do strzału. Brytyjczycy zatrzymali się posłusznie i zgodnie z instrukcją powołali się na generała Bielina. „Nigdy o nim nie słyszałem” – odparł podoficer, informując zarazem brygadiera Wilsona, że jest aresztowany. Buńczuczni „regulirowszczicy” nie wiedzieli jednak, co robić dalej, a Brytyjczycy spokojnie czekali na rozwój sytuacji. Tak upłynęła godzina, zrobiło się późne popołudnie w Wielki Piątek i wszystkie brytyjskiej sztaby i do-

ckich generałów niepokoiła nie tyle ich śmierć, co możliwość, że uratowali się i poprosili Brytyjczyków o azyl. Generałowie domagali się przyspieszenia wydobycia samolotu, Wilson zapewniał, że dołoży wszelkich starań, ale jak tu mówić o przyspieszaniu, skoro po drodze do Zossen dwóch uzbrojonych „regulirowszczików” usiłowało zatrzymać samochód BRIXMIS i nie ulega wątpliwości, że będą próbowali to uczynić ponownie, kiedy będzie wracał. Uwaga wywołała furię zastępcy głównodowodzącego, generała Bielina, który stwierdził, że to głupi argument, bowiem wystarczy, że Wilson powoła

wództwa zostały zamknięte na długi wielkanocny weekend. Nie było więc po co dłużej zwlekać i towarzyszący Wilsonowi jako tłumacz kapitan Nigel Broomfield poszedł wraz z sowieckim żołnierzem poszukać jakiegoś telefonu. Wieść, że brytyjscy negocjatorzy stoją we wsi niedaleko od Zossen pod lufami „regulirowszczików” i w konsekwencji aż do wtorku nie da się niczego przyspieszyć, zadziałała w biurze do spraw stosunków zagranicznych dowództwa Grupy Wojsk Sowieckich w Niemczech jak wybuch bomby atomowej – wspominał Broomfield. Dokończenie na str. 7


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2017

6

KURIER·ŚL ĄSKI

W

czasach, gdy tak dużą rolę przykłada się do edukacji regionalnej, wypada pamiętać o tych wierszach i ich autorze. W ostatni wtorek czerwca br. prelekcją „Górnośląskie górnictwo w twórczości poetyckiej Włodzimierza Żelechowskiego” Akademia po Szychcie zakończyła swój semestr letni. Dlaczego za przedmiot wykładu wzięty został ten akurat poeta, tak mało dziś znany? Przyczyną są wiersze o tematyce górniczej, które napisał i opublikował. Temat ten mieści się w obrębie zainteresowań statutowych Muzeum Górnictwa Węglowego, przy którym działa Akademia – stąd taki, a nie inny wybór. O wygłoszenie prelekcji rektor Akademii, dr Zenon Szmidtke, poprosił niżej podpisanego.

Można rzec o Włodzimierzu Żelechowskim, że został zapomniany. Jego poczciwe życie przetoczyło się przez co najmniej pięć okresów historycznych, w tym przez dwie wojny światowe. Urodził się w 1893 roku w Krakowie. Jego ojciec, Kasper Żelechowski, był znanym malarzem młodopolskim, działającym w grupie tzw. Piątki Chłopomanów. Tematyka wiejska, połączona z warsztatem Młodej Polski, na długo określiła sposób widzenia piękna i tworzenia poezji przez syna-poetę. Przez ich krakowski dom przewijały się znane postacie ówczesnego Krakowa, m.in. Ludwik Stasiak i Włodzimierz Tetmajer (czyli Gospodarz z „Wesela” Wyspiańskiego). Był to dom o wysokiej kulturze intelektualnej i artystycznej, o głębokim patriotyzmie. Włodzimierz Żelechowski studiował prawo i leśnictwo, rozpoczął pracę w górnictwie naftowym w Borysławiu. Gdy nadeszła I wojna światowa, został legionistą Piłsudskiego. Po 1922 roku, kiedy część Śląska została przyznana Polsce, życie Żelechowskiego związało się z Katowicami. Miejscowe środowisko polskie potrzebowało kadr dla przemysłu, ludzi wykształconych, urzędników, działaczy kulturalnych. Poeta przybył tu w 1923 r. z żoną, poetką Janiną Zabierzewską. Podjął pracę w Urzędzie Wojewódzkim, równolegle działając twórczo i próbując skonsolidować rozproszone, nieliczne miejscowe środowisko literackie. Bywał u Pawła Stellera, tam poznał Gus­ tawa Morcinka i Stanisława Ligonia (Karlika z „Kocyndra”). Założył Koło Literacko-Artystyczne, rozpoczął wydawanie pisma „Przegląd Literacki”, które niestety zakończyło żywot już po pierwszym numerze. Pod względem ideowym pozostał piłsudczykiem. Po przewrocie majowym publikował w sanacyjnej „Polsce Zachodniej”, piśmie wojewody Grażyńskiego. Dużo pisał i wydawał. Ale przez pierwsze dziesięć lat zamieszkiwania na Śląsku konsekwentnie nie wykazywał zainteresowania tematyką śląską. Mentalnie pozostawał krakusem, polskim patriotą i działaczem, siewcą oświaty. Wydał w tym czasie trzy tomiki wierszy, w których opiewał piękno krajobrazu wyniesionego pod powieką ze stron rodzinnych, uroki przyrody i życia wiejskiego, sielskość. Wydawców szukał poza Śląskiem. Dlatego z zaciekawieniem, ale i zdziwieniem recenzenci skonstatowali ukazanie się w 1933 roku (z datą 1934) tomiku „W cieniu brzóz i kominów” o podtytule „Tematy śląskie”. Zawartość utworu zdawała się zwiastować przełom świadomościowy autora. Tomik zawierał 45 wierszy, w tym 9 górniczych, 8 hutniczych, pozostałe opisywały krajobraz Katowic i okolic. Krytyka powitała książeczkę ciepłymi słowami, co nie przeniosło się na zainteresowanie czytelników i sukces rynkowy. W tych akurat latach (1933–34) ukazały się drukiem dzieła tej miary, co „Noce i dnie” Dąbrowskiej, „Zaz­ drość i medycyna” Choromańskiego, „Panny z Wilka” Iwaszkiewicza, „Dysk olimpijski” Parandowskiego, „Kordian i cham” Kruczkowskiego, „Sklepy cynamonowe” Brunona Schulza; rozchwytywano nowe tomiki Staffa,

FOT. CZESŁAW DATKA. ZDJĘCIE Z ZASOBÓW NARODOWEGO ARCHIWUM CYFROWEGO, OBECNIE W DOMENIE PUBLICZNEJ

Krytyka powitała książeczkę ciepłymi słowami, co nie przeniosło się na zainteresowanie czytelników i sukces rynkowy. Konkurencja była zbyt silna.

Włodzimierz Żelechowski przy pracy.

Włodzimierz Żelechowski był ważną postacią w katowickim środowisku literackim dwudziestolecia międzywojennego i czasów tużpowojennych. Jest dobrą egzemplifi­ kacją wkładu przybyszów z innych stron Polski do historii i kultury Śląska, szczególnie w rozdziale międzywojennym, gdy twórczość jego nie była skrępowana obcą mu ideą. Jego wiersze „górniczo-hutnicze” przynależą ściśle do tutejszej spuścizny literackiej.

Górnośląskie górnictwo w twórczości poetyckiej Włodzimierza Żelechowskiego Akademia po Szychcie zakończyła semestr letni Jacek Okoń

Tuwima, Wierzyńskiego, Lieberta, Broniewskiego, Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Konkurencja była zbyt silna. Ale od czasów pionierskich wierszy zagłębiowskich o tematyce górniczej Andrzeja Niemojewskiego (1895) było to pierwsze tak obfite poetyckie opisanie rzeczywistości kopalnianej i pracy górnika, nawet technologii wydobywczej. W wierszach tych wykazał się Żelechowski zadziwiającą znajomością nawet tak ściśle specjalistycznych prac, jak roboty filarowe, odwadnianie kopalni, stawianie tamy przeciwpożarowej. A nie była to bynajmniej wiedza, która by pochodziła z osobistego doświadczenia pracowniczego, bo przecież krótki okres pracy w górnictwie naftowym nie był tu pomocny. W tamtych okresie (lata 30. XX w.) udostępniano na Śląsku do zwiedzania działającą kopalnię „Król-Św. Jacek” w Chorzowie. Tam kierowane były delegacje i wycieczki zagraniczne i krajowe, tam goszczono wysokich urzędników. Nie bez znaczenia były pewnie osobiste rozmowy z kadrą kopalnianą i górnikami. Tak nabytą wiedzę spożytkował poeta celująco. Poniżej przykłady jego poezji. Najpierw wiersz o pracy wiertarką obrotową pneumatyczną, potem jakże plastyczne opisanie przejazdu składu wagoników z urobkiem, ciągniętych przez lokomotywkę elektryczną:

Równie sugestywne są pejzaże miejskie Katowic i okolic:

…gra i huczy to miasto tempem rozwichrzonem jak olbrzymia orkiestra pod błękitnym skłonem, lub jak fabryk ogromnych rozedrgane wnętrza treścią życia rozpęka – życiem się rozdźwięcza! Nad nim, niby ramiona trud pracy wieszczące snują się trójkolorem od ziemi po słońce z niezliczonych kominów hut, fabryk i kopalń dymy – czarne i żółte, i białe jak opal…

Tematykę górniczą kontynuował poeta w kolejnych latach w wierszach zamieszczonych w „Kalendarzu Górniczym” (1937, 1938). Podjął też działalność popularyzatorską o tematyce śląskiej, przedstawiając w nowelach postacie Juliusza Ligonia, księdza Jana Dzierżona i Józefa Lompy. Lata okupacji spędził w Krakowie, wtedy też zmarł jego ojciec-malarz. Do Katowic powrócił tuż za frontem, podejmując tę samą pracę urzędniczą. Pierwsze spotkanie z czytelnikami odbył w sali Śląskich Zakładów Naukowych jeszcze przed zakończeniem wojny. W pierwszych latach powojennych Śląsk stał się miejscem docelowym napływu repatriantów. Powiązane to było z jednoczesnym wysiedleniem miejscowych Niemców. Napływ przybyszów był nieporównywalnie większy niż ten

Grota wykuta w węglu, na węglu człowiek klęczy. Od zawieszonych lampek błyszcząco świeci czerń. Stopy toną we żwirze, kolana ból udręczył, a w dłonie wbija się praca, codzienny, długi cierń. Zwały, gruzy i bryły. Umorusany robotnik próżny wózek napełnia ogniem ukrytych sił – Do groty wąż się wślizgnął, wiertarka-wąż obrotny, prężnym powietrzem tańcząc po grzbietach ostrych brył. Krętego węża głowę ułapił człowiek pod ramię, do gładkiej ściany mu przytknął stalowy, długi pysk. Wąż swym językiem-świdrem wszczepił się w cenny kamień i rykiem świszczącym krzyczy: Baroni! Zy-y-sk, zy-y-sk! (W przodku)

Nudno-długim szeregiem zgrzytliwych wagonów przehuczał niewolniczo pociąg w wąskich torach, elektryczny potworek z latarnią czerwoną, w ciemno-niskim podziemiu sunący jak zmora. W grzbiecie lokomotywy, z boku, jak pasożyt tkwi w nieruchomej pozie posąg-maszynista; – z głębi wiecznych ciemności smugą świateł ożył i wyjrzał jak złuda mglista.

z roku 1922. Potwierdzenie polskiej tożsamości Śląska i Ślązaków wydawało

(W głównym chodniku)

(Miasto na Śląsku)

się w tamtych latach sprawą pierwszorzędnej wagi. W ten nurt doskonale wpisał się zbiór przedwojennych nowel Żelechowskiego, wydanych teraz zbiorczo w 1947 roku pt. „Trzej budziciele polskości na Śląsku” – do postaci Ligonia, Lompy i Dzierżona autor dołączył nowelę o Karolu Miarce. Byłoby to może dobre i wystarczające przypomnienie o swym istnieniu, gdyby nie opublikowana równocześnie negatywna recenzja na temat jego poezji. W tym samym bowiem roku ukazała się ważna książka Zdzisława Hierowskiego „25 lat literatury na Śląsku 1920–1945”, w której wiersze Żelechowskiego ocenione zostały bardzo nisko: „Wiersze Żelechowskiego są suche, blade, ubogie w słownictwie i stylu”. A przecież przed wojną miał Hierowski o tej poezji lepsze zdanie! A że też wtedy akurat przeszedł Poeta na emeryturę, trudno wyobrazić sobie gorszy „list polecający” na dalsze lata życia, wypełnione już wyłącznie pracą literacką. Kiedy na zjeździe Związku Literatów Polskich w Szczecinie w roku 1949 zadekretowano, że odtąd jedynym słusznym kierunkiem w sztuce będzie socrealizm, dla wybitnych twórców o ustalonych zainteresowaniach i indywidualnych właściwościach stylu, debiutujących przed wojną, nastał trudny czas. Wizja świata przedstawionego miała odzwierciedlać entuzjazm współzawodnictwa pracy, opisywać trud ludzi pracy, zwłaszcza przodowników, sławić patos „nowych czasów”. Wzorami w zakresie formy i treści stali się poeci radzieccy, a z naszych – Broniewski. Był to czas stalinizmu w życiu społecznym. Socrealizm miał być apoteozą tej wynaturzonej zbrodniczej idei, ukazując ją w pięknych barwach, przypisując jej czyste intencje i dobre cele. Młodopolska maniera twórcza Żelechowskiego,

a o ileż bardziej jego głęboko ukryta sanacyjność i kult Marszałka Piłsudskiego, nie miały szans w nowej konkurencji; jego wierszom nie dawano szans na przeżycie. W tym samym 1949 roku śląskie środowisko literackie czynnie zareagowało na wieść o aresztowaniu przez UB Zbyszko Bednorza i skazaniu go na 15 lat więzienia. Obok Żelechowskiego petycję do UB, domagającą się uwolnienia pisarza, podpisali również: Jan Baranowicz, Jan Brzoza, Zdzisław Hierowski i Wilhelm Szewczyk. Pisarze wiele ryzykowali. Prof. Krystyna Heska-Kwaśniewicz odnotowała, że „sygnatariusze petycji otrzymali z UB ostrzeżenie, żeby przestali zajmować się sprawami współkolegi”. Dobrze posadowiony politycznie Wilhelm Szewczyk przypłacił to wtedy krótkotrwałą niełaską: utratą stanowisk i członkostwa w partii, kierownictwa w piśmie „Odra”, a jego sztukę teatralną zdjęto z afisza tuż przed premierą. Kiedy umarł Stalin, nazwę Katowic

Potwierdzenie pols­ kiej tożsamości Śląska i Ślązaków wydawało się w tamtych latach sprawą pierwszo­ rzędnej wagi. W ten nurt doskonale wpisał się zbiór przed­ wojennych nowel Żelechowskiego. zmieniono na Stalinogród, o co do dziś obwiniane jest śląskie środowisko literackie, a konkretnie Gustaw Morcinek, który w sejmie odczytał wniosek o takie przemianowanie. W rzeczywistości był to pomysł Bieruta i jego partyjnych satelitów. Ale odium otoczyło właśnie Morcinka. W Katowicach wychodził wtedy kwartalnik „Śląsk Literacki”, kierowany przez Hierowskiego, realizujący w praktyce wytyczne szczecińskiego zjazdu. To była miejscowa trybuna dla wypowiedzi artystycznych o charakterze socrealistycznym. Na ustalonym szablonie okładki, z numeru na

Młodopolska maniera twórcza Żelechowskie­ go, a o ileż bardziej jego głęboko ukryta sanacyjność i kult Marszałka Piłsudskie­ go, nie miały szans w nowej konkurencji; jego wierszom nie dawano szans na przeżycie. numer, zmieniono miejsce wydania na Stalinogród. Niektórzy uważają Żelechowskiego za poetę socrealistycznego, a dokumentują to obecnością jego wierszy we wspomnianym wyżej kwartalniku. Przytaczane przy takiej okazji przykłady rzeczywiście sprawiają wrażenie prób socrealistycznych. Ale głębsza znajomość tej poezji pozwala łatwo odrzucić zarzuty. W ostatnim okresie życia Poety w kwartalniku „Śląsk Literacki” ukazało się kilka wierszy, poprzez które jego osoba została przypomniana, żywot środowiskowy przedłużony. Były to jednak owe wiersze przedwojenne, właśnie te z tomiku „W cieniu brzóz i kominów”, poświęcone przecież już w momencie powstania (przed 1933 r.) tematowi teraz wręcz obowiązkowemu – pracy robotniczej. Zostały jednak na tę nową okoliczność tak ufryzowane, by czytelnik, krytyk i cenzor poddali się złudzeniu, że to wiersze całkiem nowe o nowych czasach – że to wiersze socrealistyczne. By ten cel osiągnąć, dokonano (autor? „życzliwy” redaktor?) zmian zaledwie kosmetycznych lub nawet nie ingerowano w treść. Skutek osiągnięty został bowiem głównie poprzez zmianę tytułów. Przedwojenny wiersz „Gwiazdy na ziemi” (o zapadaniu zmierzchu nad miastem) nazywał się teraz „Stalinogród w nocy”, zaś wiersz „Widok ze wzgórza” wydrukowano pod nazwą „Wzgórze nad Stalinogrodem”. Zawartość pozostała ta sama – przedwojenna.

W ostatnim okresie życia Poety w kwartalniku „Śląsk Literacki” ukazało się kilka wierszy, poprzez które jego osoba została przypomniana, żywot środowiskowy przedłużony. Były to jednak owe wiersze przedwojenne. W tak paradoksalny sposób kilka wierszy z tomiku „górniczo-hutniczego” przedłużyło swój żywot, zachowując tożsamość treściową z pierwodrukami. W czasie ostatnich wczasów nad morzem napisał poeta poemat „Lato nad morzem”, w którym pomiędzy pięknymi opisami przyrody pojawiają się nieliczne obrazy właściwe „produkcyjniakom” (np. „spółdzielcza kosiarka”). Poemat nie ukazał się za życia Poety drukiem, nie wiadomo, czy autor uważał go za skończony albo czy wobec mających niebawem nadejść zmian w klimacie politycznym zdecydowałby się ostatecznie na druk. Autor zmarł bowiem w dwa miesiące później, na początku października 1954 roku, tuż przed „odwilżą”, nie doczekawszy upadku stalinizmu. Dla utrwalenia pamięci o Poecie nikt nie uczynił więcej niż właśnie ów autor najbardziej miażdżącej z negatywnych opinii, wyżej zacytowanej, Zdzisław Hierowski (nb. dziadek po linii matczynej radnego Jerzego Gorzelika), pisząc wspomnienie ad memoriam, przedrukowując wiersze z tomiku „W cieniu brzóz i kominów”, a w końcu doprowadzając do wydania książkowego owego ostatniego poematu (1957). Działalność poetycką kontynuowała do swej śmierci w 1973 r. żona Poety, Janina Zabierzewska. Spuścizna po Włodzimierzu Żelechowskim (pamiątki, fotografie itp.) trafiła w 2005 roku do Muzeum Historii Katowic, przekazana tam przez synową poety, p. Halinę Żelechowską. K


SIERPIEŃ 2017 · KURIER WNET

7

KURIER·ŚL ĄSKI

U

pomnienie to (w języku sportowym to rodzaj „żółtej kartki”) otrzymałem onegdaj na konferencji naukowej w Szczecinie podczas referatu, jaki wygłaszał profesor pedagogiki z Niemieckiej Republiki Demokratycznej (NRD), zwany tu Referentem. Nie pamiętam już dokładnie, w którym roku to było, ale pewne przybliżenie czasowe daje fakt, że wlepił mi tę żółtą kartkę nie byle kto, bo ważny profesor ówczesnej Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Szczecinie – a zarazem gospodarz konferencji – prof. Kazimierz Jaskot (1936–2005). Pełnił on między innymi (w latach 1982–1989) funkcję rektora tej uczelni. Organizował Uniwersytet Szczeciński i w 1985 był jego pierwszym rektorem. O co poszło, czym się naraziłem? Otóż utytułowany gość Konferencji – Referent z NRD – teoretyk jedynie słusznej i naukowej teorii wychowania socjalistycznego (bo innej przecież nie było) wygłaszał „referat naukowy” o wychowaniu. Jak można się było spodziewać, dowodził, ogólnie rzecz biorąc, słuszności znanych doktrynerskich, bolszewickich/ ideologicznych/lewackich założeń/ zasad, jak za pomocą wychowania „wyprodukować” tzw. nowego człowieka, który będzie zdolny zbudować raj na ziemi. Tego rodzaju uczone dyrdymały rutynowo powtarzali w czasach PRL-u (i niewiele się pod tym względem zmieniło) „Referenci” na wszystkich konferencjach naukowych, obficie cytując klasyków marksizmu-leninizmu. Tymczasem, o dziwo, na konferencji w Szczecinie doszło jakby do złamania tej żelaznej zasady. Oto Referent, zamiast posłusznie i sztampowo cytować Marksa, Engelsa i Lenina – co rusz przytaczał myśli, a raczej napuszone brednie I Sekretarza Komunistycznej Partii Niemieckiej Republiki Demokratycznej – tow. Ericha Honeckera, bo wedle Referenta w NRD najwybitniejszym teoretykiem wychowania i niekwestionowanym autorytetem jest urzędujący przywódca komunistycznej partii. To pod jego adresem z mównicy wartko lała się wazelina. I stało się. Najzwyczajniej nie wytrzymałem. Parę razy – zwięźle, ironizując, skomentowałem te co bardziej lizusowskie słowne wygibasy. Był to z mojej strony raczej rozpaczliwy, spontaniczny odruch protestu i znak, że nie wszyscy na tej sali dostatecznie oswoili się już z banalizacją głupoty. Świadomość, że przyszło mi potulnie wysłuchiwać kogoś tak bardzo zdemoralizowanego i cynicznego, była dla mnie ze względów godnościowych trudna do zniesienia. Nie może więc specjalnie dziwić (starszych Czytelników nie muszę o tym zapewniać), że w III RP w (dominujących) kręgach lewicowo-liberalnych pedagogicznych salonów od lat mam mocno zszarganą opinię. Ledwo mnie tu znoszą. Nie ma bowiem między nami, jak to się dziś mówi, chemii. Na konferencjach, zjazdach pedagogicznych już samą swoją obecnością potrafię rzekomo zapaskudzić

P

o półgodzinie zajechał gazik, „pędząc jak bolid Formuły 1”, z którego wyskoczył pułkownik i najpierw „lunął w pysk podoficera”, a następnie przeprosił Brytyjczyków i jeszcze raz poprosił o pilne przekazanie żądania sowieckiego dowództwa. Wilson odparł,

Oba silniki rozebrano, sfotografowano, opi­ sano, pobrano próbki stopów metali i złożono. W ciągu 48 godzin były na powrót w Berlinie i leżały w mule na dnie jeziora. że „bardzo wątpi”, aby głównodowodzący wojsk brytyjskich zapoznał się z uwagami strony sowieckiej przed wtorkowym rankiem, kiedy przyjdzie do biura. „Zyskaliśmy to, co chcieliśmy – mnóstwo czasu” – zapisał we wspomnieniach.

obowiązująco zaprowadzony tu tolerancyjny, ciepły klimat intelektualny. Bywa więc, że robi się nerwowo i nieprzyjemnie, bo nie sposób przewidzieć, co temu Kopcowi strzeli do głowy i zacznie marudzić, jątrzyć, wpadać w swoje ulubione, rutynowe fanaberie. Raz mu się nie podoba to, a innym razem tamto. A przecież ma być miło i przyjemnie. Kogo, przykładowo – no może właśnie oprócz Kopca – poirytowałaby wypowiedź pewnej pani profesor z szacownego uniwersytetu (miłosiernie pomińmy jej nazwisko) – która bez większej skromności zapewniwszy uczestników osławionego dyskursu pedagogicznego (w tym piszącego te słowa) o swoich najwyższych kompetencjach w zakresie znajomości filozofii klasycznej oraz współczesnej ideologii postmodernizmu – równocześnie poinformowała, że odnosi

Wydaje się czasem, że właśnie jesteśmy tego świadkami (P. Skórzyński, Toruń 2002). Przypominam o tym moim – co tu dużo gadać – zacofanym, paskudnym, moherowym charakterze z nadzieją, że Czytelnikowi (a nawet mnie samemu) łatwiej będzie zrozumieć strategię obronną zastosowaną

mieć ochotę, aby w tym dziwacznym przedsięwzięciu/grze (?) uczestniczyć. Ale do rzeczy.

Oświadczenie zamiast dyskursu pedagogicznego?

REFLEKSJE NIEWYEMANCYPOWANEGO PEDAGOGA

Herbert Kopiec

dajmy temu lepiej spokój, przecież żyjemy w wolnej Polsce. Osobliwość przywołanego anonsu, a zwłaszcza miejsce, w którym się ukazał, niech usprawiedliwi, że przytoczę go w dosłownym brzmieniu: Oświadczenie. Informuję, że ze względu na podobne brzmienie mojego imienia i nazwiska mylnie identyfikuje się moją osobę z wypowiedziami i artykułami Pana dr. Herberta Kopca z Uniwersytetu Śląskiego, z którym nie mam nic wspólnego. Dr Hubert Kupiec, Uniwersytet Szczeciński Oświadczenie zostało zamieszczone w branżowym, oficjalnym, prestiżowym Biuletynie Informacyjnym Komitetu Nauk Pedagogicznych Polskiej Akademii Nauk (wydanie 38Z z dnia 10 października 2016 roku). Z tego samego Biuletynu wynika, że liczba jego odbiorców/ pracowników naukowo-dydaktycznych (wedle stanu na 12.01.2016) wynosi za-

Czytelnicy moich felietonów trochę się orientują, że nie od dziś lewackie siły po­ stępu mają mnie na oku. Mam to nawet w jakimś sensie udokumentowane. Oprócz postanowień komisji dyscyplinarnych ds. nauczycieli akademickich, wyroków Sądu Pracy prawomocnie orzekających o wyrzuceniu, ale i przywracających mnie do pra­ cy, anonimów, w których rozpoznano we mnie m.in. „homofoba, ksenofoba i reli­ gijnego fanatyka” – zachowała się w moim prywatnym archiwum niewielka kartka z odręcznie skreślonym następującym tekstem: Pan, Panie Kopiec, niech nie wymy­ śla Referentowi. Ma prawo do własnej koncepcji i własnego błędu. K.J.

Wszelkie chwyty dozwolone... się do tych opozycyjnych/sprzecznych względem siebie nurtów myślenia – z tym samym najwyższym szacunkiem? Jak myślisz, Czytelniku: czy ktoś na to zareagował, zgłosił wątpliwość, zadał pytanie? Niestety nie. Wciąż mam przed oczyma bezradne zdziwienie rysujące się na twarzy pani profesor, gdy delikatnie (pomny lichej swojej – pod tym względem – reputacji) pytałem, czy ma świadomość, że swoją wypowiedzią wprowadza uczestników dyskursu w absurdalny świat Orwella? Odpowiedzi nie było. Mnie zaś przyszło osobiście (nie po raz pierwszy zresztą) otrzeć się i werbalnie skonfrontować z profesorką pedagogiki, która charakteryzowała się – jak to nazwał Orwell – dwójmyśleniem, bo wyznawała wzajemnie sprzeczne poglądy. Pamiętam też, że odniosłem wówczas przygnębiające wrażenie, iż poprawność polityczna uwiła sobie na tej konferencji przytulne gniazdko: bo kto w takich czasach chciałby się użerać z tym prawie już oswojonym postmodernistycznym wygłupem? Kto? Św. Paweł, mówiąc o czasach ostatnich, pisał w liście do Tymoteusza: Nadejdą czasy, w których ludzie [...] będą woleli zmyślenia od prawdy.

przez moich różnej maści postępowych oponentów. Wygląda na to, że nie przebierając w środkach bronią się przede mną, jak tylko mogą. Zauważmy wszelako, że w arsenale zastosowanych przez nich środków brakuje najważniejszego: merytorycznych

„Z dr. Herbertem Kopcem z Uniwersytetu Śląskiego, jego wypowiedziami i artykułami nie mam nic wspólnego” – ogłosił ostatnio dr Hubert Kupiec z Uniwersytetu Szczecińskiego. Narzuca się pytanie (i nie potrzeba do tego umysłu specjalnie dociekliwego): a cóż to ten Kopiec takie-

argumentów niezbędnych przecież w rzetelnym, sensownym dyskursie pedagogicznym. Opowiem poniżej o osobliwym pomyśle na zmarginalizowanie i odcięcie się „od tego okropnego Kopca”. Ale ewentualnych naśladowców strategii „ostracyzmu naukowego” muszę jednak rozczarować. Niezbędny jest w tym przypadku „szczęśliwy” zbieg okoliczności: pracownik naukowy, który nosi podobnie brzmiące do Herberta Kopca imię i nazwisko. Musi też

go strasznego wygaduje i pisze, że wyszło na to, iż należy (?) do dobrego tonu trzymać się od niego z daleka? Co mogło przesądzić o konieczności zastosowania tak dziwacznego chwytu, czyli markowania radykalnego, publicznego odcięcia się od trefnego felietonisty „Śląskiego Kuriera Wnet” i stworzenie wrażenia, że z tym Kopcem coś jest nie w porządku? Dlaczego i kto uznał, że świat powinien o tym wszystkim wiedzieć, ale w taki sposób, że w każdej chwili można będzie powiedzieć: nie wiadomo, o co chodzi,

W wielkopiątkowy wieczór saperzy wydobyli na tratwę ciała pilotów. Przewieziono je chyłkiem w bezpieczne miejsce, gdzie dokładnie przeszukano ich kieszenie, wydobyto, sfotografowano i opisano wszystkie znalezione w nich drobiazgi. Następnie ciała na powrót ubrano w lotnicze kombinezony i przetransportowano skrycie na miejsce, gdzie miały być przekazane stronie sowieckiej. W nocy szef misji brytyjskiej poinformował oficjalnie, że ciała są gotowe do ceremonialnego przekazania. Rosjanie odpowiedzieli kolejną próbą dostania się jak najbliżej zatopionego samolotu. Wymyślili protokolarny „zwyczaj”, że ciała lotników są przekazywane obok ich maszyny w trakcie, gdy orkiestra gra marsza żałobnego. Strona brytyjska dopuściła orkiestrę na sam brzeg jeziora, gdzie spoczywały już ciała lotników, a ceremonię przekazania zarządzono punktualnie o północy. Uczestniczyli w niej wysocy oficerowie obu stron w galowych mundurach, sowiecka orkiestra i kompania honorowa oraz brytyjski pluton honorowy z kobziarzem. Protokół przekazania, którego domagali się Rosjanie, spisano przy lampie naftowej, odręcznie na kawałku papieru rozłożonego na masce samochodu GAZ-69.

Jednocześnie płetwonurkowie rozpoczęli najtrudniejszy etap operacji – wydobycie silników i systemu radarowego. Silniki Tumański R-11 AF2-300 spoczywały w miękkim mule na dnie jeziora. Jeden z płetwonurków (jego nazwisko jest nadal utrzymywane w tajemnicy) wymacał je i założył liny dźwigu. Podciągnięto je tuż pod powierzchnię jeziora, a następnie odholowano do odległego o 2 kilometry mola leżącego

i złożono. W ciągu 48 godzin były na powrót w Berlinie i leżały w mule na dnie jeziora. Następnego dnia płetwonurkowie „zlokalizowali” je i z fanfarami zostały wyciągnięte przez potężny dźwig. Wymontowaniem systemu radarowego Orieł-D Brytyjczycy się nie chwalą. Zapewne uczyniono to nocą w czasie inspekcji silników w Farnborough. Rosjanie sprowadzili nad brzeg

Nie ma żadnego powodu, aby poddawać się każdej modzie (przykładowo – wychowania komunistycznego, a dziś liberalno-postmoder­ nistycznego) potwierdzającej bezsens, rozkład rozumu i ładu moralnego.

Dokończenie ze str. 5

Chlup! Rafał Brzeski

tuż obok lotniska RAF w Gatow. Tam wyciągnięto silniki na powierzchnię i natychmiast przetransportowano do bazy lotniczej RAF w Farnborough w Anglii, gdzie czekali już technicy i inżynierowie technolodzy. Oba silniki rozebrano, sfotografowano, opisano, pobrano próbki stopów metali

jeziora kilka samochodów zakrytych brezentem i po zmroku, kiedy usłyszeli krzątaninę na tratwie, zdjęto brezenty i ukazały się archaiczne reflektory przeciwlotnicze, w świetle których widać było każdy drobiazg. Prace natychmiast wstrzymano, a Rosjanom zagrożono, że jak nie wyłączą reflektorów, to samolot

ledwie 1578. A piszący te słowa do nich wonczas nie należał. Nie ukrywam, że lektura Oświadczenia w pierwszym oglądzie nasuwała myśl o nieszczęśliwym wypadku przy pracy (o czym będzie za chwilę), bo charakter, treść Oświadczenia nijak przecież nie przystaje do elitarnego, poważnego miejsca, w którym się ukazało. Jakże to, pomyślałem dobrodusznie i naiwnie zdziwiony: oto w oficjalnym Biuletynie Polskiej Akademii Nauk, w którym pomieszczane są ważne informacje poważnych instytucji państwowych zarządzających akademicką pedagogiką, ni w pięć, ni w dziewięć ukazuje się informacja jakby – za przeproszeniem – z magla wzięta. Zachowanie autora Oświadczenia (ale tylko pod pewnym względem) przypomina zapobiegliwą ostrożność byłej małżonki pijaka, która już po rozwodzie – profilaktycznie – w lokalnej gazecie ogłosiła (w dziale „Ogłoszenia płatne”): za długi mojego byłego męża nie odpowiadam. Jest oczywiście różnica zasadnicza. Była małżonka pijaka ma zazwyczaj rzeczywiste powody odcięcia się od swojego eksmałżonka. Może on przecież być dla niej hipotetycznie nadal niebezpieczny, choćby w obszarze sygnalizowanych zobowiązań finansowych. Nie da się tego

nie zostanie zwrócony. Światło zgasło, ale nie na długo. Zaczęła sią zabawa w kotka i myszkę, aż brytyjscy saperzy rozpięli na pontonach brezentowe zasłony. Powoli operacja dobiegała końca. Przekazanie ciał lotników w pewnym sensie przełamało lody i we wtorek po Wielkanocy rozmowa brygadiera Wilsona w sowieckim sztabie miała już bardziej rzeczowy charakter. Uzgodniono procedurę przekazania samolotu. Na wniosek strony sowieckiej przekazanie miało nastąpić dokładnie na biegnącej przez jezioro linii stanowiącej granicę sektorów. Następnego dnia, tydzień po katastrofie, z brytyjskiej strony przypłynęła jedna tratwa i dźwig, z rosyjskiej druga, obie tratwy sczepiono i dźwig przeniósł wydobyty z wody kadłub samolotu. Sporządzono stosowny protokół, który zgodnie podpisano krótko po północy 13 kwietnia. Po brytyjskiej stronie zostały jeszcze różne elementy, które zwracano stopniowo aż do 2 maja. Niemal na końcu oddano oba silniki. Generał Bułanow podszedł do nich i kiedy zobaczył resztki kilku łopat wirników odciętych w Farnbourough do analiz metalurgicznych, popatrzył na Brytyjczyków z wyrazem twarzy, który wieścił „jestem skończony”.

powiedzieć o (nieznanym mi osobiście) panu doktorze z Uniwersytetu Szczecińskiego, noszącym podobnie do mojego brzmiące imię i nazwisko. Jakoż zauważmy, mój szanowny prawie imiennik nie zdecydował się ujawnić, dlaczego (ewentualne, mylne) identyfikowanie go z Herbertem Kopcem byłoby mu nie na rękę i niemiłe (?). I z tego powodu zrobił to, co zrobił.

Bezdyskusyjna wolność? Taki już mam paskudny charakter, że jakieś licho podkusiło mnie, aby incydent próbować zrozumieć i wyjaśnić. Drogą telefoniczną i u samego źródła. W króciutkiej i gwałtownie przerwanej (nie z mojej winy) rozmowie zorientowałem się jednak, że jestem naiwnym pięknoduchem. Od samego początku rozmowa Kopca z Kupcem, najdelikatniej mówiąc, nie kleiła się. Zostałem pouczony, iż żyjemy w wolnym kraju i nie trzeba się nikomu tłumaczyć z podjętych decyzji i wyborów. Dotyczy to także udziału w dyskursie pedagogicznym bądź rezygnacji z niego. Otrzymałem też złowieszczo brzmiący sygnał ostrzegawczy (znamienny dla współczesnych czasów), abym nie wywierał presji. Wiadomo, w Unii Europejskiej nie wolno dyskryminować. Nikogo. Na nic zdał się mój argument (obowiązujący przecież na lewackim salonie pedagogicznym) o zbawiennych walorach poznawczych dyskursu pedagogicznego w dziele naprawy akademickiej pedagogiki w Polsce. Potencjalny – jak mi się wydawało – adwersarz nie dał się na to nabrać. Trudno mi też orzec, na ile mój deklarowany zapał do dyskusji oceniony został jako mało wiarygodny, czyli lipny? Gdyby tak było, fiasko moich wysiłków zmierzających do wyjaśnienia incydentu byłoby bardziej zrozumiałe. Tak czy owak, do rozmowy o potrzebie dyskursu pedagogicznego nie doszło. Było jak w czeskim filmie: nie wiadomo, o co chodzi. A szkoda. Skoro tak się rzeczy mają – pomyślałem – trzeba mi szukać adwersarzy gdzie indziej. Najlepiej tam, gdzie osobista chęć i gotowość do dyskursu nie są konieczne. A przedmiot dyskursu wciąż aktualny i potrzebny, gdyż – jak ostatnio słusznie apelował nieoceniony nonkonformista akademicki, dr Józef Wieczorek z Krakowa: powinniśmy walczyć z bredniami rozpowszechnianymi przez wielkie akademickie nazwiska. I to – dodajmy – niezależnie od czasu opublikowania tychże bredni. Nie ma bowiem żadnego powodu, aby poddawać się każdej modzie (w ramach – przykładowo – wychowania komunistycznego, a dziś liberalno-postmodernistycznego) potwierdzającej bezsens, rozkład rozumu i ładu moralnego. W kolejnym felietonie przypomnę skrajnie postępową głupotę tzw. kubańskiej pedagogiki rewolucyjnej. Czołowy/ Wielki polski pedagog – choć doprawdy trudno w to uwierzyć – bezkrytycznie wzmiankuje o tej pedagogice i jej absurdalnych założeniach (a więc je rozpowszechnia!) w swojej książce poświęconej problematyce postępu pedagogicznego. Zapraszam za miesiąc. K

Nie tylko on miał zapewne po sowieckiej stronie kłopoty. Przygotowany przez brytyjską stronę protokół końcowy zawierał sformułowanie „więcej elementów nie znaleziono”. Rosjanie wprowadzili korektę – „strona brytyjska twierdzi, że więcej elementów

Protokół końcowy za­ wierał sformułowanie „więcej elementów nie znaleziono”. Rosjanie wprowadzili korektę – „strona brytyjska twier­ dzi, że więcej elementów nie znaleziono”.

nie znaleziono”. Obie strony wiedziały, czego brakuje, ale milczały. Obecnie wśród dokonań BRIXMIS widnieje notka „dostarczenie do Farnborough radaru Orieł-D. K


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2017

8

N

a tę interesującą całość składa się 16 artykułów i 12 recenzji z lat 1975–2001. Były one wcześniej publikowane częściowo w pracach zbiorowych, a częściowo w takich periodykach, jak: „Kwartalnik Historyczny”, „Przegląd Humanistyczny”, „Uniwersitas Gedanensis” czy wreszcie paryskie „Zeszyty Historyczne”. Prof. W. Zajewski jest uczniem Józefa Dutkiewicza i kontynuatorem wielu kierunków badań podjętych przez tego uczonego, szczególnie jeśli dotyczy to problematyki powstania listopadowego. Wzorem mistrza opiera on swoje wywody na podstawie kwerend archiwalnych, sięgając do materiałów źródłowych zgromadzonych m.in. w Archiwum Głównym Akt Dawnych w Warszawie, zbiorów Biblioteki Uniwersytetu w Warszawie, Biblioteki Jagiellońskiej w Krakowie, Biblioteki Czartoryskich w Krakowie, Biblioteki PAN w Kórniku i w Krakowie, Biblioteki KUL w Lublinie oraz Biblioteki

KURIER·ŚL ĄSKI Warto także podkreślić, iż W. Zajewski nie należy do grona „oświeconych” admiratorów Stanisława Augusta Poniatowskiego i jego politycznej filozofii „mniejszego zła”. Historyk ten jednoznacznie opowiada się po stronie swojego bohatera Józefa Wybickiego, który najchętniej przedstawiał się jako pułkownik konfederacji barskiej, mimo iż Tadeusz Kościuszko w lipcu 1794 r. nadał mu rangę generała-majora milicji ziemiańskiej. W. Zajewski na wielu stronach książki wytyka ostatniemu monarsze popełnione grzechy i błędy polityczne. Z kolei obnażając kulisy kongresu wiedeńskiego, Autor pokazuje, w jaki sposób Anglia w latach 1814–1815 ocaliła światowy pokój, a Rzeczpospolita (Księstwo Warszawskie) zań zapłaciła cenę IV rozbioru. W. Zajewski skonstatował, iż to brytyjski minister spraw zagranicznych Robert Steward Castlereagh „ostatecznie między 7 I a 13 II 1815 r. zażegnał niebezpieczny konflikt między mocarstwami i doprowa-

przede wszystkim o wyjaśnienie systemów reprezentacyjnych i wyborczych, jakie funkcjonują w danym kraju i które wypracowała elita polityczna danego państwa. Spory i kontrowersje związane z systemem reprezentacji należy rozumieć jako kluczowe problemy

liberalnej historiografii Niemiec, propagator wykładu o historii porządku konstytucyjnego w Europie. Opublikował on Historische Studien (1833), obejmujące m.in. studium o historiografii florentyńskiej. W 1837 r. wraz z sześcioma innymi profesorami („Siedmiu

„Przeznaczenie wielkich, nieśmiertelnych narodów jest zbyt wzniosłe, aby narody te w razie potrzeby nie miały przejść do porządku dziennego nad egzystencjami, które same obronić się nie potrafią”. danej epoki”. Opowiada się po stronie tych, którzy proponują „zamiast gilotyny spór prasowy”. Równocześnie zaznacza, iż wysiłek uczonego, mimo odpowiedniego instrumentarium, może nie dać oczekiwanego rezultatu, gdyż źródła i sama badana materia stawiają przed historykiem granice poznania. W. Zajewskiemu bliska jest przede

z Getyngi”) podpisał protest przeciwko zniesieniu konstytucji hanowerskiej, za co został pozbawiony katedry i wydalony razem z Jakubem Grimmem (1785– 1863) i Friedrichem Christo­phem Dahlmannem (1785–1860) z granic państwa hanowerskiego. Później redagował „Deutsche Zeitung” i dał się poznać jako zwolennik federalnego za-

jednak szkole getyńskiej, gdzie w drugiej połowie XVIII w. powstał silny ośrodek badań historycznych, a tamtejszy uniwersytet nazwano uniwersytetem historycznym. Nieprzypadkowo więc biograf J. Wybickiego tyle uwagi poświęcił Gervinusowi, który wraz z innymi profesorami uczelni w Getyndze przyczynił się do narodzin niezależnej, samodzielnej, specjalistycznej i akademickiej dyscypliny naukowej z własnym przedmiotem badań i określonymi narzędziami – metodami badawczymi. [8] Nieprzypadkowo Szymon Askenazy (1865–1935), najznakomitszy biograf ks. Józefa Poniatowskiego, studiował historię na uniwersytecie w Getyndze, gdzie pisząc dysertację Die letzte polnische Koenigswahl (Ostatnia elekcja króla w Polsce) pod kierunkiem profesora Maxa Lehmanna (1845–1929), w 1894 r. uzyskał stopień doktora. Profesor uchodził za przeciwnika historycznej szkoły pruskiej i odznaczał się propolskim nastawieniem.

przejść do porządku dziennego nad egzystencjami, które same obronić się nie potrafią”. Jeszcze szerzej myśl tę rozwinął Friedrich Naumann (1860–1919), syn i wnuk pastora ewangelickiego, poseł do parlamentu Rzeszy, „oświecony konserwatysta o liberalnych zapatrywaniach”, autor traktatów geopolitycznych. W Das Ideal der Freiheit (Berlin 1908) przekonywał, że „Historia uczy, że ogólny postęp kultury osiąga się jedynie przez pogwałcenie wolności małych narodów. Historia uznała w sposób rozstrzygający, że istnieją narody kierownicze i narody kierowane, a trudno przecież być bardziej liberalnym niż historia. Trzeba porzucić część owego małomieszczańskiego ideału wolności, ażeby móc przemyśleć do końca techniczną ideę kultury i należycie jej służyć. Ideał, aby ludźmi rządzili wyłącznie ich rodacy, nie jest bynajmniej prawem wieczystym”. Nieprzypadkowo więc F. Naumann redagował czasopismo „Mitteleuropa”, w którym zaprezentował, jak rozumie

Jeden z najnowszych tomów renomowanego wydawnictwa Arcana, zatytułowany Czy historycy piszą prawdę?, zawiera zbiór rozproszonych tekstów prof. zw. Insty­ tutu Historii PAN Władysława Zajewskiego – znanego badacza dziejów powstań narodowych i dyplomacji europejskiej XIX wieku oraz autora wyśmienitej biografii twórcy hymnu narodowego Józefa Wybickiego.

Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu. Chętnie sięga do źródeł i opracowań zagranicznych, często nawiązuje do tematyki rodzinnego Wilna, które musiał opuścić w 1945 r., doświadczywszy pięciu kolejnych okupacji. Plastycznym językiem roztacza przed nami panoramę walk o władzę, kulisy rozgrywek i intryg politycznych. Świetnie posługuje się źródłem, jakim jest prasa, wnikliwie charakteryzuje poszczególne jej tytuły zarówno krajowe, jak zagraniczne. W nowatorski sposób ocenił gen. Jana Krukowieckiego, a zwłaszcza jego relacje z gen. Janem Skrzyneckim, a swoje konkluzje ukrył w szkicu pt. Krukowiecki jest miasta Wallenrodem. Wiele uwagi poświęciwszy zagadnieniu wolności druku w powstaniu listopadowym, z wielkim znawstwem zaprezentował obóz kaliszan na tle liberalizmu europejskiego w pierwszej połowie XIX wieku. Jego stosunek do tradycji powstańczej dobrze charakteryzuje wypowiedź: „Za kapitulancką postawę Stanisława Augusta Poniatowskiego oraz części elity Sejmu Wielkiego Polska zapłaciła najwyższą cenę: ponad wiekową niewolą i setkami tysięcy swoich synów zniewolonych do służby w obcych armiach bądź poległych w szlachetnej walce na licznych polach bitewnych schyłku XVIII i XIX wieku w Polsce i w Europie. Nie bez racji moralnych wytykał Adam Mickiewicz reformatorom Sejmu Wielkiego: Chcieli oni spokojnie w domach umrzeć, nie przewidując, że wnuków skazują na śmierć, na wygnanie. Poeta wileński widział lepiej od polityków emigracyjnych jego pokolenia. Nie ma niepotrzebnych śmierci w obronie ojczyzny i dlatego zalecał po upadku powstania listopadowego, aby Leonard Chodźko przygotował Katalog Alfabetyczny Męczenników narodowych. Poeta w tych trudnych momentach dla emigracji polistopadowej wyjaśniał rodakom sens ich walki, cierpienia czy nawet umierania jako niezbędny krok prowadzący do wolności ojczyzny”.

Lukian – rzymski retor, twórca satyry społecznej, ceniony przez Erazma z Roterdamu

dził do kompromisu między Aleksandrem I a Metternichem, ratując znaczną część Saksonii przed wchłonięciem przez Prusy i zmuszając Rosję do rezygnacji ze sporej części Księstwa Warszawskiego z Poznaniem, Bydgoszczą, Toruniem na rzecz Prus, którym nadto oddano Gdańsk”. Zaprezentowany w tomie zbiór tekstów stanowi poważny wkład w znajomość problematyki niepodległościowej XIX stulecia. Jeśli chodzi o powstanie listopadowe, wznowione prace W. Zajewskiego wzbogacają Czytelnika o nowe spojrzenie na obozy polityczne w 1831 r. i są dopełnieniem syntezy Wacława Tokarza zamieszczonej w trzecim tomie Polska, jej dzieje i kultura, od czasów najdawniejszych do chwili obecnej, T. 3. Od roku 1796–1930, wydanym w Warszawie w 1932 r.

Czy historycy piszą prawdę? Arkana historii Zdzisław Janeczek

O systemach reprezentacyjnych i granicach poznania Wprowadzeniem do tych ważkich problemów było pójście tropem francuskiego dziennikarza i historyka Renego Sedillota (1906–1999), czterokrotnego laureata Nagrody Akademii Francuskiej, autora m.in. Moralnej i niemoralnej historii pieniądza, wydanej w 2002 r. w Warszawie, któremu popularność i zaszczyty przyniosły prace poświęcone historii czarnych rynków, franka, inflacji i złota. Wygłosił on w pracy L`histoire n`a pas de sens, wydanej w Paryżu w 1965 r., prowokacyjną myśl, że „znać historię to przede wszystkim uznać, że nie ma ona sensu”. W. Zajewskiego teza ta zainspirowała do postawienia pytań dotyczących praw rządzących ludzkimi dziejami, problemu bezstronności i zaangażowania badacza. Interesuje go także rola jednostki w historii oraz szeroko pojęte zagadnienie wolności. „W tych badaniach – napisał W. Zajewski – chodzi

Czytający młody Cyceron, fresk Vincenzo Foppa z 1464 r.

Cyceron (Marcus Tullius Cicero), Muzeum Kapitolińskie w Rzymie

Arystoteles

wszystkim tradycja grecko-rzymska i chrześcijańska myśli europejskiej. Z szacunkiem pochyla się nad dziejami historiografii tego kontynentu. Sięga więc m.in. do myśli Markusa Tulliusa Cycerona (106–43) wyrażającego umiłowanie wolności w połączeniu z niezgodą na tyranię i Lukiana z Samosat (ok. 120–190), dla którego historyk jest bezstronnym zwierciadłem, w którym odbija się „naga prawda”. Tę ostatnią zdefiniował Arystoteles (384–322 p.n.e.), a później św. Tomasz z Akwinu (1225–1274) upowszechnił w brzmieniu, iż „prawda to zgodność rzeczy i myśli”. Zasadami tymi kierowano się do czasów Oświecenia. Niemniej w dalszym ciągu toczono spory i polemiki, czym jest historia. Jednym z wielu wizjonerów, który zwrócił na siebie uwagę Autora, był Georg Gottfried Gervinus (1805–1871), od 1835 r. profesor uniwersytetu w Heidelbergu, a od 1836 r. w Getyndze, jeden z przedstawicieli

Była jednak i ciemna strona niemieckiej szkoły historycznej, o której prawda niepokoiła już jej współczesnych. Wiązała się ona z historiozofią zakładającą, iż narodowi niemieckiemu jest pisana wyjątkowa w dziejach misja. Jednym z jej propagatorów był Hermann Oncken (1869–1945), historyk związany m.in. z Heidelbergiem i partią narodowo-liberalną, od 1915 r. poseł w parlamencie badeńskim, po I wojnie światowej współpracownik księcia Maxa von Baden i Maxa Webera przy pertraktacjach pokojowych i tworzeniu republiki weimarskiej. Oncken zajmował się dziejami XIX w. Napisał m.in.: Die Rheinpolitik Kaiser Napoleons III (1926) i Das Deutsche Reich und die Vorgeschichte des Weltkrieges (1927). W dziele Deutschland oder England? zawarł swoje credo polityczne, a brzmiało ono następująco: „przeznaczenie wielkich, nieśmiertelnych narodów jest zbyt wzniosłe, aby narody te w razie potrzeby nie miały

rządzania Niemcami. Podczas Wiosny Ludów został członkiem Frankfurckiego Zgromadzenia Narodowego. Historyk ten, mając takie doświadczenia postulował, iż dziejopis musi odstawić na boczny tor, jak pisze W. Zajewski, „zarówno zwierzchność, której podlega, ojczyznę i wiarę, i również lokalną społeczność, w której żyje i pracuje, bo jego obowiązkiem jest pisać bez uprzedzeń i stronniczości”. W kwestii bezstronności na kontynuatora Gervinusa W. Zajewski wskazuje Leopolda von Rankego (1795– 1886), domagającego się od piszącego prezentacji „nagiej prawdy pozbawionej wszelkich ozdób”. Dla L. Rankego historia to „nauka o biegu życia”. „Historiograf państwa pruskiego”, bo w 1841 r. taki tytuł nadano mu w Berlinie, razem z filozofem i językoznawcą Wilhelmem von Humboldtem (1767– 1835) jest uważany za twórcę doktryny indywidualistycznego historyzmu. Obaj uczeni bardzo wiele zawdzięczali

ideę niemieckiej kolonizacji Europy Środkowej. Myśl ta znalazła odbicie w traktacie zawartym 7 V 1918 r. w Bukareszcie pomiędzy Cesarstwem Niemieckim, Monarchią Austro-Węgierską, Carstwem Bułgarii i Imperium Osmańskim a Królestwem Rumunii, kończącym udział tego kraju w I wojnie światowej po stronie Ententy (VIII 1916–XII 1917). Według wyobrażeń berlińskich geopolityków traktat powinien zawierać następujące postanowienia: „Najsłynniejsza prowincja rumuńska Dobrudża staje się niemieckim terenem kolonizacyjnym. Rumuni winni ten teren opuścić. Dostęp Rumunii do morza będzie nadzorowany przez Niemców. Cała Rumunia obsadzona zostanie na czas nieokreślony przez wojska niemieckie, co pociąga za sobą rozciągnięcie na cały kraj stanu wojennego. Niemcy mają przez 30 lat wyłączne prawo eksploatowania nafty rumuńskiej. W ciągu całego czasu okupacji Niemcy mogą


SIERPIEŃ 2017 · KURIER WNET

9

KURIER·ŚL ĄSKI powoływać do robót przymusowych każdego zdolnego do pracy mężczyznę”. Wstrząśniętemu przedstawicielowi rumuńskiej delegacji jeden z niemieckich generałów na pocieszenie miał powiedzieć: „Niechże pan się uspokoi, bo doprawdy w porównaniu z tym, co przygotowaliśmy dla Francji i Anglii, są to warunki łagodne i przyjazne. To tamci dopiero zapłaczą krwawymi łzami”. Ta „naga prawda pozbawiona wszelkich ozdób”, jakiej domagał się L. Ranke, w przypadku traktatu bukaresztańskiego zmusza do głębszej refleksji nie tylko nad kondycją historii. W. Zajewski walczy z wszelkimi przejawami oportunizmu, kapitulanctwa, kunktatorstwa, zdrady narodowej i broni sensu wielkich zrywów niepodległościowych, od konfederacji barskiej po powstanie 1863 roku. Aprobuje różne nurty ruchów dobijających się o suwerenność dla Rzeczypospolitej. W kręgu jego dociekań znaleźli się bohaterowie konfederacji barskiej, wojny w obronie Konstytucji 3 maja, powstań 1794, 1830/1831 i 1863 roku. Z dużą dociekliwością śledził dokonania reformatorów Sejmu Czteroletniego, Józefa Wybickiego (w kontekście napoleońskiej idei „Jednej Europy”), Michała Ogińskiego, Tadeusza Kościuszki, Joachima Lelewela i księcia Adama Jerzego Czartoryskiego. Opowiada się jednoznacznie po stronie szermierzy wolności zarówno w wymiarze indywidualnym, jak narodowym, społecznym i politycznym. Zwraca uwagę na trudny dylemat, przed jakim postawiono Polaków po 1815 r.: czy mają się „bogacić i cywilizować”, czy też „wybrać niepodległość i konflikt z Rosją”. Wybór rodaków tłumaczył oceną markiza Astolphe`a de Custine`a, iż nie mogą obok siebie istnieć dwa systemy: despotyczny i konstytucyjny. Rozumiał także determinację wschodniego sąsiada, który bez zdominowanej Polski w granicach sprzed 1772 r. „znikał z Europy”. Zawsze był zdecydowanym przeciwnikiem „fałszywej świadomości historycznej, budowanej na filozofii marksistowskiej”, która jawi mu się w postaci „zatrutego czadu” minionej epoki. Bezkompromisowo rozprawia się z marksistowskim mitem rewolucji. Jako oręż w batalii ze „złymi du-

Georg Gottfried Gervinus, profesor Uni­ wersytetu w Getyndze

Leopold von Ranke, profesor Uniwersy­ tetu w Berlinie

doszedł do wniosku, iż historycy „są nie tyle posiadaczami prawdy, ile jej poszukiwaczami”.

podejście pozytywistyczne do analizy źródła, odżegnywał się od metod stosowanych w dochodzeniu karnym. Badacz przeszłości, według niego, nie może stroić się w szaty prokuratorskie i usiłować udowodnić, że źródło kłamie lub jest fałszywe, powtarzając za Baconem: „Poddać dokument torturze, by go zmusić do wyplucia prawdy”.

Szkoła „Annales” i inni poszukiwacze prawdy W. Zajewskiemu jest bliska francuska szkoła naukowa „Annales” za-

mogę odczuwać jako historię, a moje dzieciństwo jako teraźniejszość. Linia graniczna pomiędzy historią a teraźniejszością leży w chwili dzisiejszej lub, słuszniej mówiąc, nie ma żadnej linii granicznej. Nie ma żadnego teraz, jest tylko przeszłość i przyszłość, a rzekome dziś ma swoje życie w historyczności”. W kontekście tej wypowiedzi warto przytoczyć myśl Arystotelesa żywiącego przekonanie, iż „poezja jest filozoficzniejsza i głębsza od historii, bo przedstawia więcej to, co jest ogólne, a historia to, co jest szczegółowe, indywidualne”. Natomiast cytowany już Lukian, autor traktatu Jak należy pisać historię (De historia conscribenda), to co niedoskonałe, nie do końca opracowane, przedstawienie wydarzeń uważał za pamiętnik. Zasługą W. Zajewskiego jest jednak zwrócenie uwagi na trafną opinię o historii znakomitego badacza epoki napoleońskiej Edourda Driaulta (1864– 1947), autora pięciotomowego dzieła Napoléon et l’Éurope (5 band, Paris 1909–1917). Otóż napisał on, że „historia nie jest nauką ścisłą, to raczej nauka moralna nieskończenie subtelna”.

Zakończenie

Johan Huizinga, holenderski mediewista, historyk i eseista

Karl Popper, filozof specjalizujący się w filozofii nauki

łożona w 1929 r. przez Marca Blocha (1866–1944) i Luciena Febvre’a (1878– 1956). W swoich rozważaniach często odwołuje się do dorobku jej liderów, a w szczególności do L. Febvre’a, z którym był związany Robert Mandrou (1921–1984) pionier historii mentalności. Reprezentowali oni pokolenie, dla którego kluczowym był dramat I wojny światowej, który „w oczach wielu zdys-

Marrou domagał się wszechstronnego oświetlenia wydarzeń, wyjaśnienia ich w płaszczyźnie genetycznej, aby obraz był pełny. Tak więc historyk w ujęciu W. Zajewskiego nie tylko nie gardzi poznaniem i prawdą lecz także zgodnie z wykładnią św. Augustyna miłuje myślenie: „Intelectum valde ama”. W tym kalejdoskopie znakomitości ze świata muzy Clio, do którego trudno jest coś dodać, zabrakło mi jednak jednego nazwiska, tj. Johana Huizingi (1872–1945), historyka holenderskiego, profesora uniwersytetu w Leydzie, który zasłynął jako autor monografii Jesień średniowiecza (1918). Swój stosunek do świata przeszłości ujmował jako „włóczęgostwo intelektualne”. Skutkowało to znawstwem więcej niż jednej epoki. Przedmiotem zainteresowania tego znakomitego dziejopisa był „ton życia”, „nastrój” interesującej go epoki, „koloryt namiętności”. Na pytanie: Czym jest historia? dał odpowiedź: „Nie zdarzeniem, nie epoką, nie czasem jako takim. Miliardy zdarzeń nie stają się nigdy historią i chociaż mogą być spostrzegane, spoczywają głęboko pod progiem dziejów w głuchym zapomnieniu. Historia powstaje wtedy, gdy człowiek albo społeczeństwo określone zdarzenie wezmą pod uwagę. Wszystkie zdarzenia są już przeszłością w chwili, gdyśmy je zdołali uchwycić. A czy istniał dystans, to zależy od obserwatora. Wczorajszy dzień mojego życia

Omówienie tej pracy nie byłoby pełne bez wspomnienia o bardzo starannym warsztacie naukowym, dokładnym, zawartym w przypisach wykazie wykorzystanych źródeł i opracowań oraz indeksie osobowym. Uroku dziełu dodaje ciekawa kompozycja okładki. Czy historycy piszą prawdę? jest nie tylko przekorna w sensie niekonwencjonalnego tytułu, ale również pobudza do refleksji bogactwem poruszonych problemów, m.in. zachęca do stawiania pytań dotyczących dziejów dawnej Polski. Czy w ówczesnej polityce było pełno nieporozumień, krótkowzroczności i marnotrawstwa sił i krwi narodu, czy może raczej sporo rozsądku i racjonalnego dostosowania się do istniejących warunków? W tym zakresie Autor nam nie sugeruje gotowych wniosków, ale sam fakt, że do snucia podobnych refleksji skłania, należy zapisać na jego korzyść. Otrzymaliśmy książkę, która stanowi przykład otwartego postawienia problemu i inspiruje nas do dalszej dyskusji. Nie uniknął jednak W. Zajewski drobnych potknięć, których sprawcą był chochlik drukarski. Potknięcia te mają charakter trzeciorzędny. Na stronie 47 może należałoby wspomnieć o czołowych politykach Sejmu Wielkiego, którzy odegrali ważną rolę w powstaniu 1794 r.: marszałku wielkim litewskim Ignacym Potockim, podskarbim koronnym Hugonie Kołłątaju i marszałku konfederacji sejmowej litewskiej Kazimierzu Nestorze Sapieże. Książka Czy historycy piszą prawdę? jest napisana z pasją i pięknym językiem literackim, wręcz wysmakowana, jak przystało na historyka, poetę i estetę. Jest dowodem erudycji Autora i znajomości literatury przedmiotu oraz źródeł. Ponadto dziełem godnym polecenia szerokiej rzeszy Czytelników. Uznać ją możemy również za cenny przyczynek dla zrozumienia problemów, z jakimi muszą borykać się miłośnicy Clio i czym jest historia. K W. Zajewski: Czy historycy piszą prawdę, Arcana, Kraków 2015, 332 s.

Francuska karykatura obrazująca pokój niemiecko-rumuński

Św. Tomasz z Akwinu

chami” przeszłości posłużyły przemyślenia wiedeńczyka Karla Poppera (1902–1994), filozofa specjalizującego się w filozofii nauki i filozofii społeczno-politycznej, uważającego się za kontynuatora dokonań Immanuela Kanta (1724–1804). Biograf Józefa Wybickiego koncepcję społeczeństwa otwartego, będącą swoistym rozwinięciem idei demokracji Johna Locke’a (1632–1704) i Johna Stuarta Milla (1806–1873), wykorzystał jako narzędzie polemiczne w konfrontacji z myślą Karola Marksa. Jego zdaniem „nie bez racji sceptyczny Karl Popper nazwał całą naukę Marksa jako zbiór przepowiedni historycznych z odwołaniem się do moralnego prawa sprawiedliwości społecznej”. W tym samym szeregu W. Zajewski ustawił Lenina, Trockiego i Stalina i zadał pytanie: „czy byli jej wyrazicielami?”. W dalszym ciągu rozważań nawiązując do K. Poppera, który żywił przekonanie, że ludzkie działanie nadaje sens historii,

kredytował tradycyjną historiografię, skupiającą się na opisie pojedynczych wydarzeń i postaci, zupełnie uzasadnienie stracił pogląd, że poznanie historii pozwali zapobiec błędnym decyzjom”. Wart pogłębionej refleksji naukowej dla W. Zajewskiego jest także dorobek intelektualny Henri-Irénée Marrou (1904–1977), francuskiego historyka, mediewisty, badacza późnego antyku. Nieprzypadkowo przytacza jego słowa na temat profesji historyka: musi on „dysponować pewnym bogactwem wewnętrznym, rozległą kulturą humanistyczną, zdolną do zrozumienia, odczucia i odnalezienia całego bogactwa życia w przeszłości. Lecz aby zrozumieć przeszłość człowieka, należy wiedzieć, co to jest człowiek i życie, posiadać pewną koncepcję zarówno człowieka, jak życia [...], trzeba posiadać pewne minimum głębokości filozoficznej”. Dlatego autor De la connaissance historique (1955) uważał, iż historyk nie może być tylko prokuratorem. Negował

Dokończenie ze str. 1

Geopolityka

Z

Szymon Giżyński

islamizowane Niemcy to kłopotliwy, trudny, a nawet nieakceptowalny partner dla poważnej części państw Unii Europejskiej. Mimo tych niedogodności i niebezpieczeństw, które sami prokurują, Niemcy wcale nie wyrzekają się swych geopolityczno-imperialnych ambicji. A geopolityczno-imperialna ekspansja Niemiec zawsze wiedzie polskim szlakiem. Mało tego, podąża ku miejscom, które z natury rzeczy, czyli mocą historycznych uwarunkowań są

antyamerykańskiego i antynatowskiego wału atlantycko-pacyficznego na osi Lizbona-Władywostok. Jako strategiczny partner Rosji i Chin Niemcy zagrażają USA. Jako sojusznik USA – w niektórych koncepcjach razem z Rosją – Niemcy zagrażają interesom Chin. Wysokie cywilizacyjno-ekonomiczne gabaryty Niemiec pchają ich do licytowania za wysoko, do ciągłego podbijania stawki, co w połączeniu z ich strukturalną słabością – islamizacyjną autodestrukcją – czyni Niemcy niesta-

Mimo niedogodności i niebezpieczeństw, które sami prokurują, Niemcy nie wyrzekają się swych imperial­ nych ambicji. A geopolityczno-imperialna ekspansja Niemiec zawsze wiedzie polskim szlakiem. właściwym obszarem polskich interesów geopolitycznych. Dzieje się to dzisiaj na Ukrainie, gdzie Niemcy, zawłaszczając dla swych potrzeb naszą własną, polską, jagiellońską ideę, podszywają się pod wzniosłe cele Unii w Hadziaczu z 1658 roku, proklamującej Rzeczpospolitą Trojga Narodów: Korony, Litwy i Ukrainy. Niemcy czynią to ręka w rękę z Rosją, której przypadło realizować dyktat z Perejesławia z 1654 i 1659 roku, rozciągający rosyjskie władztwo nad Kijowem i wschodnią Ukrainą. Trzeba powiedzieć jasno: adaptując do współczesnych okoliczności i anektując do własnych potrzeb polskiego ducha Hadziacza i moskiewskiego ducha Perejasławia, Niemcy i Rosja potwierdziły i przypieczętowały akt erekcyjny niemiecko-rosyjskiego bloku atlantycko-pacyficznego. Jednakowoż Niemcy, mimo partnerstwa i wspólnictwa na euroazjatyckiej szachownicy, także wobec Rosji wykazują istotną słabość. Putin, jeszcze w 2005 roku, notabene z okazji 60. rocznicy zakończenia II wojny światowej, mógł powiedzieć, iż „najlepsze czasy dla Europy były wtedy, gdy Rosja i Niemcy współpracowały ze sobą jak najściślej”; czytaj: miały, kosztem Polski, wspólną granicę, jak, na przykład w czasach porozbiorowych. W dzisiejszych realiach wspólna granica Rosji i Niemiec oznaczałaby dla państwa Putina bezpośredni styk z państwem niemieckim, intensywnie islamizowanym i proklamującym dyktat zislamizowania całej zachodniej Europy. Punktów zapalnych w konfrontacji z islamem na swoim obszarze i na swoich zewnętrznych, azjatyckich granicach ma dzisiejsza Rosja wystarczająco wiele, by ich nie spinać na dokładkę klamrą kalifackiej Europy. Gwałtownie

bilnym sygnatariuszem ładu międzynarodowego. Antagonizujący i destabilizujący komponent Niemiec może, a zatem powinien zostać zastąpiony w geopolitycznym, euroazjatyckim paradygmacie koncyliacyjnym i stabilizującym segmentem Międzymorza. Warto w tym miejscu podkreślić znamienny kierunek: odwrócenie geopolitycznej argumentacji. To nie wyłącznie i nie w pierwszym rzędzie emancypacyjne i podmiotowe interesy Polski i całego Międzymorza decydują o jego wyodrębnieniu, oznaczeniu i przejęciu konkretnych ról w polityce międzynarodowej, lecz, par excellence, interesy wielkich mocarstw: USA, Rosji i Chin.

W stronę euroazjatyckiego balansu Dla USA geopolityczne sfunkcjonalizowanie Międzymorza oznacza bardziej efektywną obecność wojskową w Europie. Stanom Zjednoczonym łatwiej, skuteczniej i taniej będzie bronić swych interesów w Europie w obrębie Międzymorza, obszaru stabilnego, bo nie targanego konfrontacją z islamem, niż z niestabilnego terytorium Niemiec i Europy Zachodniej, gdzie ekspansji islamu sprzyja tubylcza, ideowa i moralna atrofia, inercyjna i kapitulancka. Wzmocnienie roli państw Międzymorza w NATO i Unii Europejskiej oznacza wzmocnienie realnej siły zarówno NATO, jak i UE, co jest korzystne dla Stanów Zjednoczonych i ich ważnego i prestiżowego sojusznika – Wielkiej Brytanii. Wbrew temu, co twierdzi wpływowy kremlowski ideolog Aleksander Dugin, Międzymorze nie ma wcale antyrosyjskiego charakteru; przeciwnie:

Antagonizujący i destabilizujący komponent Niemiec może, a zatem powinien zostać zastąpiony w geopoli­ tycznym, euroazjatyckim paradygmacie koncyliacyj­ nym i stabilizującym segmentem Międzymorza. islamizujące się Niemcy i islamizowana na potęgę przez Niemcy Europa Zachodnia stają się paradoksalnie terenem antyislamskiej reakcji i zbrojnych starć z islamem, czyli obszarem konwulsyjnie i strukturalnie destabilizowanym, tym samym coraz mniej atrakcyjnym jako odpowiedzialny partner i sojusznik w systemie międzynarodowego bezpieczeństwa.

Geopolityczna wartość Międzymorza Ale jest przecież i inna Europa: nie islamska i nie permanentnie islamizowana; tym samym nie antyislamska, czyli wewnętrznie stabilna i zewnętrznie obliczalna. To Europa Środkowo-Wschodnia w geopolitycznej formule Międzymorza, czekająca na swą dziejową szansę i koniunkturę. W polityce międzynarodowej dziejowa szansa często oznacza i wyprzedza dziejową misję i przeznaczenie. Wyodrębniony geopolitycznie obszar, obejmujący Polskę i wszystkie inne państwa Międzymorza, czyli obszar między Morzami: Adriatyckim, Bałtyckim i Czarnym stanowi miejsce styku interesów wielkich, rywalizujących o wpływy w Euroazji mocarstw: Rosji, Chin i USA. Czynnikiem eskalującym tę rywalizację są Niemcy; z jednej strony członek NATO, z drugiej – konsekwentny budowniczy, wspólnie z Rosją,

przynosi Rosji wymierne geopolityczne korzyści w nowej sytuacji, jaką stanowi islamizacja Niemiec i Europy Zachodniej. Międzymorze nie będzie również strefą buforową czy sanitarnym kordonem, czemu zawsze, z całą mocą przeciwstawiają się rosyjscy stratedzy, lecz przyjmie na siebie rolę jednoczesnej kumulacji i obsługi strategicznych interesów Rosji, USA i Chin. W przypadku natomiast Chin położenie Międzymorza – centralne w Europie – ma strategiczne znaczenie dla ich globalnej ekspansji gospodarczej. To stąd, z obszaru między Morzami: Bałtyckim, Adriatyckim i Czarnym we wszystkich europejskich kierunkach powinny przebiegać tranzytowe nitki Nowego Jedwabnego Szlaku. Można zatem powiedzieć, że to także gospodarcze interesy Chin współstanowią projekt Międzymorza. Chiny będą nie tylko rozsadnikiem więzi gospodarczych między państwami Międzymorza, ale czynnikiem konstytutywnym w sferze międzymorskich więzi politycznych. Bez balastu Niemiec geopolityczny balans USA, Chin i Rosji na obszarze Euroazji jest możliwy, a funkcjonalne uruchomienie Międzymorza okaże się obiektywną konsekwencją fundamentalnych zmian na euroazjatyckiej globalnej szachownicy, a także odpowiedzią na te zmiany, fundującą kształt światowego ładu na najbliższe dekady. K


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2017

10

KURIER·ŚL ĄSKI

Niedługo będziemy obchodzili stulecie odzyskania niepodległo­ ści. W kontekście dyskusji nad koncepcją tzw. „Trójmorza”, czy też „Międzymorza”, lansowaną przez KPN od 1979 roku, umyka nam ważny element, który może spowodować reorientację świa­ domości w niektórych krajach naszej części Europy z wpojonej „wyzwoleńczej roli Armii Czerwonej” na pamięć o wspólnocie w czasach I RP.

Zadbać o pamięć!

Płyta nagrobna żołnierzy CK, Wysokie, Białoruś

a nazwiska wskazują na pochodzenie austriackie, węgierskie i polskie) oraz legioniści z I Brygady Legionów Józefa Piłsudskiego, którzy polegli w walce pod Wysokiem Litewskiem 22.11.1915 r. Inskrypcja brzmi: „Tu spoczywają Legioniści Polacy z I Brygady Legionów Józefa Piłsudskiego [nazwiska] polegli 22 II 1915 r. pod Wysokiem Litewskiem w walce o wolność Ojczyzny”. Całość sprawia wrażenie smutne, chociaż pochowani są tam bohaterowie wielu narodów, do tego tych zaangażowanych

Wspólna kwatera wojskowa, Wysokie, Białoruś

Chcę się podzielić swoimi uwagami z życzliwymi dla repatriacji i repatriantów Polakami. Sam je­ stem repatriantem i już od 20 lat mieszkańcem i obywatelem Polski. Jestem literatem, człon­ kiem ZLP/Rzeszów. W Kazachstanie byłem za­ łożycielem i pierwszym przewodniczącym Pola­ ków w Kokczetawie (obecnie Kokszetau).

Rozważania o repatriacji

FOT. PIOTR HLEBOWICZ

Anatol Diaczyński

Lipiec 2016 r. Anatol Diaczyński na zjeździe repatriantów w Pułtusku (z udziałem premier Beaty Szydło, przedstawicieli rządu i Prezydenta).

S

zczerze mówiąc, władze Polski, już nowej, demokratycznej, przez długie lata absolutnie nie były zainteresowane repatriacją. O tym, że jest ona możliwa, że Polska to także nasza Ojczyzna, przekonywali nas w zasadzie tylko społecznicy, którzy docierali do Kazachstanu, jak chociażby znany działacz Solidarności Walczącej Piotr Hlebowicz. W 1992 r. byłem delegatem na I Zjazd Polonii i Polaków z Zagranicy w Krakowie. Uczestniczyłem w tamtych latach w wielu podobnego rodzaju oficjalnych i nieoficjalnych spotkaniach polonijnych w Rosji, Polsce, Kazachstanie. Z każdym rokiem, razem z innymi działaczami polonijnymi z Kazachstanu i ludźmi z honorem i sercem – z Polski, coraz mocniej przekonywałem władze Rzeczpospolitej, żeby naszym ziomkom dano możliwość repatriacji do dawnej Ojczyzny, do Polski. Jak dziś pamiętam przekonujące słowa prezydenta Wałęsy na tym zjeździe: „Jestem prezydentem wszystkich Polaków!” Wtedy bardzo chciało się w to wierzyć! Ale przeciwników repatriacji w Polsce też nie brakowało. Toczyło się wszystko według porzekadła: krok do przodu, dwa kroki do tyłu. Pomyślałem, że może kiedy sam przeprowadzę się do Polski, da się bardziej nagłośnić tę sprawę i ten proces przyśpieszyć. Przeprowadziłem się. I co? I nic! Mimo że sejm RP w ciągu ostatnich 20 lat podjął szereg uchwał, które niby to powinny były ułatwić repatriację, i nawet powołano do życia tak zwany system „Rodak”, o którym więcej powiem później, repatriacja nie tylko nie przyśpieszyła, ale praktycznie zanikła. Dlaczego?! Teraz słyszę, że taka powolna repatriacja była skutkiem złej poprzedniej Ustawy o repatriacji. Władze doszły więc

do wniosku, że kolejne poprawki do tamtej ustawy nic nie dadzą i trzeba uchwalić nową. Słuchałem i głęboko zastanawiałem się, czy to mówią poważni, rozsądni ludzie?! Tyle lat im było trzeba, żeby dojść do wniosku, że tamta ustawa była zła?! A ile pieniędzy wypłacono posłom, senatorom i innym urzędnikom za te lata pracy nad nią? Przecież za te pieniądze można było sprowadzić do Polski połowę moich ziomków! Tym bardziej, że jest pozytywny przykład, choćby ze strony Niemiec, które w o wiele krótszym czasie sprowadziły milion swoich rodaków ze Wschodu! W Polsce władze liczą na przyjazd zaledwie 10–15 tysięcy ludzi. I dla sprowadzenia takiej garstki potrzeba jeszcze 25 lat w nowej, demokratycznej Polsce? To, co w Polsce nazywa się repatriacją, faktycznie jest jej parodią! Dlaczego Polska ośmiesza się w świecie tą parodią repatriacji? Dlaczego złożyła w ofierze te zaledwie kilkadziesiąt tysięcy Polaków, którzy zamieszkiwali w Kazachstanie przed rozpadem ZSRR, i z których zaledwie połowa zdecydowałaby się wrócić do Polski? Po długim rozważaniu doszedłem do jedynego wniosku, że w Polsce nie chcieli tych ludzi. Ale dlaczego i kto nie chciał? Przecież w społeczeństwie, jak też w mediach, nadal panuje przekonanie, że Polakom z Kazachstanu trzeba dać możliwość powrotu do Polski, chociażby dlatego, że Polska wyludnia się, bo dramatycznie maleje przyrost naturalny i wielu wyjechało za granicę. Przykro mi to mówić jako patriocie i katolikowi, ale chyba prawdą jest, że ta repatriacja idzie tak marnie tylko dlatego, że sprzeciwia się jej Episkopat i MSZ Polski. Pierwszy dlatego, że chce przez Polaków w Kazachstanie rozpowszechniać katolicyzm w Azji, drugi – żeby

Mogiła Romana Skirmunta

pracował razem z chłopami w parku i, jak wspominają miejscowi, nie wstydził się rozmawiać z ludźmi „po swojemu”. 7 października 1939 roku 71-letniego Romana wraz ze szwagrem Bolesławem Skirmuntem rozstrzelano… Groby znajdują się w odległości około kilometra od miejsca, gdzie stał ich pałac. Na metalowym krzyżu jednego z grobów widnieje napis „Na wyżynach myśli i uczuć, tam był ich dom. SKIRMUNTY. Wieczne odpoczywanie racz im dać Panie! Mordercom okaż miłosierdzie”. Tuż obok znajduje się zbiorowa mogiła 8 nieznanych żołnierzy z 34 PP Wojska Polskiego, którzy zginęli w 1919 r. Władze Białorusi – jak widać na zdjęciu mogiły wybitnego polityka zamordowanego przez komunistów – nie są zainteresowane jego upamiętnieniem. Zatem to zadanie dla Polaków, aby poprzez TV Biełsat i nasze przedstawicielstwo dyplomatyczne spowodować godne upamiętnienie tego bohatera. To ważny element dla podkreślenia wspólnoty historii narodów I RP. Bez zmian w świadomości historycznej w wielu krajach ościennych będziemy spotykali się z rosnącym niezrozumieniem idei „Międzymorza” czy „Trójmorza”. To wstyd dla naszych sąsiadów, aby setki miejsc pamięci o przodkach przypominały swoim stanem śmietniska czy gruzowiska! To najbardziej czytelny skutek promowania przez Rosję „wyzwolicieli z Armii Czerwonej”. Dlatego to my musimy zainicjować wielką, międzynarodową akcję propagandowo-edukacyjną. Zadbać o pamięć! K

dziś w „Trójmorze”. Jestem ciekaw reakcji ambasady Austrii w tej sprawie. Jest faktem ogólnie znanym, że w tym państwie gromadzone są szczegółowe rejestry wojskowe jeszcze z czasów

1 września 1939 roku jest objętych ochroną prawną na terytorium Litwy, Białorusi, Ukrainy i Czech w ramach porządku prawnego i decyzji władz terytorialnych ww. państw? Konkretnie

załatwiać swoje plany polityczne. W tej sytuacji słowa kolędy „Nie było miejsca dla Ciebie” mówią chyba o moich ziomkach. A ten tak zwany system „Rodak”, o którym wspomniałem wyżej, sam nie działał na rzecz repatriacji i innym nie pozwalał. Dysponował środkami i możliwościami, ale nie działał. Z takimi mocnymi przeciwnikami walka moich ziomków była bez szans. To tylko w Biblii Mojżesz z pomocą Boga prowadził Żydów do Ziemi Obiecanej. W dzisiejszych czasach nie ma Mojżesza i obiecana przez władze Polski w różnych ustawach ziemia wciąż jest ziemią obiecaną. Oczywiście jest nadzieja, że Pan Bóg ukarze tych, którzy w Polsce przeszkadzali w repatriacji. Ja w to wierzę! Ale to będzie dopiero na tamtym świecie! Dodatkowo przykre jest to, że w Kazachstanie teraz interesy robi wiele krajów, w tym europejskich, ale nikt, chyba z wyjątkiem Polski, nie trzyma tam swoich rodaków jako zakładników tych interesów.

Plenerowa lekcja historii

K

iedy byłem jeszcze działaczem polonijnym w Kazachstanie, a i w pierwszych latach tu, w Polsce, zawsze starałem się dodawać swoim rodakom otuchy. Zapewniałem ich: Polska was kocha, pamięta o was, pomoże wam powrócić do Ojczyzny. Mówiłem im o tym i pisałem w swoich książkach. Teraz z przykrością się zastanawiam, czy nie czują się okłamani przeze mnie? Czy jeszcze jest dla nich miejsce w Polsce? W nowej, przecież demokratycznej... Rok temu, po ukończeniu zjazdu repatriantów w Pułtusku, grupa działaczy polonijnych, w tym ja, została zaproszona na uroczysty obiad z delegacją państwową na czele z panią Beatą Szydło. Po zakończeniu obiadu, żegnając się, jako jedyny ucałowałem pani premier rękę i powiedziałem: „Niech Pani pamięta o Polakach w Kazachstanie!” Teraz chyba trochę inaczej sformułowałbym swoją prośbę: „Niech Pani pamięta o obiecanej repatriacji!” Na razie nie wygląda to zbyt różowo. Owszem, przyleciała do Pułtuska przed Bożym Narodzeniem 150-osobowa grupa Polaków z Kazachstanu. Mieszkają tam więc już od pół roku. Ale gdzie i jak rozsiedlać tę grupę na stałe, odpowiednie osoby – z Anną Marią Anders, pełnomocnikiem prezesa Rady Ministrów do spraw repatriacji na czele – pomysłu chyba nie mają. Przynajmniej nie ma jednolitego, szczegółowego pomysłu. A przecież wiadomo, że diabeł tkwi w szczegółach! Więc tych 150 osób sprowadzonych w ciągu ostatniego pół roku do Polski to żaden wybitny rezultat! W niektórych poprzednich latach, jeszcze na długo przed przyjęciem tej najnowszej ustawy, zapraszano więcej. Czyżby to kolejny, broń nas Boże, nowy, nieudany eksperyment?! K Autor był działaczem polonijnym w Kazachstanie, obecnie jest literatem polskim, członkiem Związku Literatów Polskich.

Był bratem stryjecznym Konstantego Skirmunta (w okresie międzywojennym polskiego ministra spraw zagranicznych). Polityk nie żałował pieniędzy na rozwój Porzecza. Założył fabrykę,

Tadeusz Puchałka

Bo tak do koni jak i ludzi – trza mieć serducho, zaś dla Ojczyzny i jej historii wielkie poszanowanie. Piotr Kulczyna

L

eśniczówka w Smolnicy to miejsce, w którym znajdziemy czas na oddech w dosłownym tego słowa znaczeniu. W otoczeniu pięknych lasów, którymi opiekuje się leśniczy, mamy okazję posłuchać wspomnień z wypraw podróżniczych, a gawędy przy ognisku kończą się niejednokrotnie wraz z nastaniem nowego dnia. Wtedy to trzeba obrządzić konie, zająć się gospodarstwem, opracować plan kolejnej wyprawy leśnymi duktami smolnickich lasów i w drogę, oczywiście na koniu, nie inaczej... Za nami kolejna, wyjątkowa impreza plenerowa, której pomysłodawcą i organizatorem od wielu lat jest Piotr Kulczyna – leśniczy, podróżnik, rozkochany w koniach miłośnik historii... Postać to nietuzinkowa, a wszystko, czego się złapie, ma sens i głębokie historyczne przesłanie. Każda z imprez plenerowych organizowanych w Smolnicy to zwyczajem organizatorów przedstawienie kolejnego ważnego epizodu związanego z naszą historią. Jest to spektakl w plenerze połączony z wieloma atrakcjami, od crossu na koniu, w którym trzeba pokonać około 30 km, na konkursach i zabawach skończywszy. Pokonując szereg naturalnych przeszkód terenowych, zawodnicy oraz ich czworonożni partnerzy wystawiani są na dużą próbę. Na trasie biegu zawodnicy mierzą się nie tylko z wysiłkiem fizycznym, ale także ko-

nieczne jest wykazanie się sporą wiedzą historyczną. Na mecie komisja surowo ocenia każdego z uczestników. Dopiero po skrupulatnym podliczeniu punktów następuje ogłoszenie wyników. Na zwycięzców czekają cenne nagrody, których fundatorami są tradycyjnie Gmina Pilchowice, burmistrz Sośnicowic oraz Nadleśnictwo Rybnik. Niecodzienna lekcja historii przeznaczona dla osób w każdym wieku w tym roku poświęcona była 100 rocznicy bitwy pod Krechowcami. Na trasie biegu obowiązuje całkowity zakaz galopowania, a nieprzestrzeganie tego zakazu grozi wpisaniem punktów karnych na listę uczestnika

– do dyskwalifikacji włącznie (chodzi tu głównie o bezpieczeństwo tak koni, jak samych zawodników). Uczestnicy

pełnoletność, lecz osoby niepełnoletnie mogą też uczestniczyć za zgodą rodziców i w towarzystwie osoby dorosłej

zawodów odnajdują zaznaczone na mapie punkty. W oznaczonych miejscach czeka na każdego zawodnika kolejne zadanie, więc konieczna jest podstawowa znajomość topografii (czytania mapy itd.). Regulamin zawodów wydaje się być surowy, wszystko to jednak w trosce o bezpieczeństwo. Przyroda nie lubi lekkomyślnych, bezmyślnych, wręcz nie znosi głupoty połączonej z brawurą, dlatego aby podziwiać jej piękno, trzeba dostosować się do jej żądań, a wtedy z każdej wędrówki po lesie, nie tylko tej w siodle, wrócimy zdrowi i zadowoleni – mówi Kulczyna. Odpowiednio normowany czas „wypuszczania” na trasę biegu kolejnych zawodników, w tym

oraz w ochronnym nakryciu głowy. Dobrze mieć ze sobą kompas, zegarek, obowiązkowo – telefon komórkowy, dopuszcza się użycie urządzeń GPS. Jak zwykle wokół tego wielkiego plenerowego święta toczy się wiele imprez, jest kuchnia polowa, można także wybrać się na wycieczkę specjalnie przygotowanymi wozami i w towarzystwie przewodnika zwiedzić przepiękne trasy biegnące ścieżkami Nadleśnictwa Rybnik. Dla najmłodszych przewidziano gry, zabawy i konkursy z nagrodami. Stałym punktem programu każdej Kawaleryjki jest rekonstrukcja bitwy, która co roku daje możliwość przeżywania innego epizodu historycznego. Tym razem, jak wynikało z tematu tegorocznej imprezy, była okazja prześledzenia szarży I Pułku Ułanów pod Krechowcami*. Na koniec organizatorzy wręczyli zwycięzcom nagrody i jak co roku, historyczna impreza niepostrzeżenie zmieniła swoje bardzo poważne oblicze, stając się rodzinnym piknikowym spotkaniem przy ognisku. W wyznaczonych punktach była możliwość oddania krwi. Można było także skorzystać z bezpłatnych badań lekarskich. K

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

N

iedawno na takie spojrzenie Konfederatów zwrócił uwagę rosyjski „Przegląd Wojskowy”. Elementem powodzenia zmiany świadomości o faktach historycznych lub nawet pobudzenia świadomości narodowej jest zadbanie o miejsca pamięci i groby naszych przodków na Wschodzie. Na Białorusi – jak mi się wydaje – ten problem jest szczególnie istotny. Dwa przykłady. Zwróciłem się do ambasadora Austrii w Polsce, dra Thomasa M. Buchsbauma, w sprawie zadbania o groby żołnierzy armii CK, które znajdują się na kompletnie zdewastowanym cmentarzu w Wysokiem Litewskiem (biał. Высокае, 52°22'N 23°22'E) niedaleko granicy polsko-białoruskiej. Na dawnym cmentarzu katolickim znajdują się dwie kwatery wojskowe (4+6 mogił) z czasów I wojny światowej. W jednej z tych kwater spoczywają żołnierze austriaccy (wymieniona jest ich przynależność do konkretnych jednostek,

Adam Słomka

– gdzie te miejsca pamięci i pomniki się znajdują?. Mam wrażenie, że polskie władze nie potrafią udzielić odpowiedzi na zadane przez posła Brynkusa pytania. Przykład drugi. W Porzeczu (biał. Парэчча, 52°16'50"N 25°49'10"E) na Białorusi został zamordowany 7 października 1939 roku w rodzinnym majątku Roman Skirmunt – ziemianin, białoruski działacz narodowy, poseł do Dumy Państwowej I kadencji, premier Białoruskiej Republiki Ludowej, a następnie senator III kadencji w II RP. Finansował wydawanie istniejącego do dziś białoruskiego pisma „Nasza Niwa”.

Austro-Węgier. Być może kilka rodzin po blisko 100 latach odnajdzie miejsca spoczynku swoich przodków! Niedawno w sprawie miejsc pamięci na Białorusi czy Ukrainie interpelację poselską nr 13277 złożył dr hab. Józef Brynkus z Wadowic. Parlamentarzysta zapytał Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego m.in.: Jak wygląda kwestia upamiętniania przez Litwę, Łotwę, Estonię, Białoruś i Ukrainę miejsc pochówku żołnierzy polskich poległych za ich niepodległość w latach 1918-21? oraz Ile polskich pomników i miejsc pamięci istniejących nadal oraz na dzień

przypadku odstęp 15-minutowy, jest ważny z wielu względów.

P

rzygotowanie konia, jego kondycja, to podstawowe wymogi. Organizator zaleca wzmocnione podkucie konia hacelami. Dla jeźdźców wskazane były owijki, kalosze (w tym przypadku dowolność tak zwanego rzędu jeździeckiego). Całkowity zakaz spożywania alkoholu przed zawodami to norma i przepis ten obowiązuje od zawsze, a nietrzeźwość karana jest dyskwalifikacją i dalszymi konsekwencjami. Zawodnik wypełnia kartę uczestnictwa w biegu. Wskazana jest

*Bitwa pod Krechowcami (24 lipca 1917 r.)

Polscy ułani walczyli w tym czasie po stronie rosyjskiej. W okolicach wsi Krechowce otrzymali rozkaz, by powstrzymać natarcie Niemców na Stanisławów. Polacy odpierali ataki wroga, po czym wycofali się do miasta. W Stanisławowie okazało się, że polska ludność jest rabowana przez niezorganizowane grupy oddziałów rosyjskich. Dochodziło do licznych aktów przemocy ze strony Rosjan. Ułani stanęli po stronie bezbronnej ludności i podjęli walkę z Rosjanami. W ten oto sposób miał powstać Pułk Ułanów Krechowieckich.


SIERPIEŃ 2017 · KURIER WNET

11

KURIER·ŚL ĄSKI

Z

aangażowanie w tzw. „rozruchy marcowe”, pisanie i obrona pracy magisterskiej, małżeństwo, przeprowadzka do Krakowa i podjęcie pracy zawodowej w sobotę 1 lutego 1969 r. nie sprzyjały planowaniu wypraw. I oto stało się coś nieprawdopodobnego – zmiana rządu w Polsce (odejście W. Gomułki i J. Cyrankiewicza) i znaczne rozluźnienie przepisów celnych! Od tej pory niemal każdy Polak mógł skorzystać z atrakcyjnej oferty wyjazdu z PBP „Orbis”, „Gromady” czy „Turysty”. Akordowy system pracy w geodezji sprawiał, że mogłem sobie pozwolić na odwiedzenie Egiptu (1972), Indii (1974), Iraku (1975 i 1976 r.).

Trochę wspomnień Przez wieki bramę do Orientu dla mieszkańca dawnej Rzeczypospolitej i Europejczyka stanowiła Turcja, a szczególnie Konstantynopol (dziś Istambuł) i Trapezunt. Dziś chyba jest podobnie. Dla mnie spotkanie z Turcją zawsze było wielką przygodą. To chyba najciekawszy po Indiach kraj świata. Przez Turcję biegły szlaki handlowe i cywilizacyjne od czasów najdawniejszych do współczesności. W Azji Mniejszej znajduje się najstarsze znane miasto świata: Catal Huyuk sprzed ok. 9 000 lat, z domami, do których wchodziło się od góry po drabinie. Po wspaniałej kulturze hetyckiej współczesnej Asyrii pozostały okazałe ruiny Hattusas. Kolejne państwa Azji Mniejszej to Frygia, Lidia, Karia, Pergamon i greckie kolonie nad Morzem Egejskim. Byli tu Persowie, Aleksander Wielki, Rzymianie, chrześcijanie, Bizancjum, Turcy Seldżuccy i Osmanie. To tylko niektórzy dzierżawcy Azji Mniejszej. Pozostawili po sobie ruiny świątyń, zamków, akweduktów, teatrów, stadionów, bibliotek, bram itp. Wrogowie, „ząb czasu” i trzęsienia ziemi nie zdołały jednak zniszczyć wspaniałych muzułmańskich meczetów, łaźni i karawanserajów. Turcja obok Italii i Indii jest chyba najbogatszym i najciekawszym „muzeum” na świecie. Dla nas, Polaków, katolików chyba najbardziej interesujące jest dziedzictwo kultury greckiej, rzymskiej, chrześcijańskiej, islamskiej i polskiej… Muzułmańskie morze nie zmiotło, ale wręcz chroniło przez dziesiątki lat polską wysepkę Adampol! Po raz pierwszy byłem w Turcji z wycieczką PTTK do Stambułu zimą 1989 r. Pora była nie najlepsza, dość zimno, śnieg na ulicach, krótki dzień – jednak „Drugi Rzym” zrobił na mnie ogromne wrażenie. Ale największe – przejazd autobusem przez most na Bosforze. Przyszły mi wówczas na myśl słowa Halduna Tanera: Patrzę na most (na Bosforze). Kiedyś przejdę po nim piechotą. Dokładnie na samym środku nakreślę linię, prawą stopą stanę po stronie Europy, lewą po stronie Azji, plecami do Morza Marmara i na chwilę przymknę oczy. Pogrążę się w medytacji jak buddysta zen, aby utożsamić się z mostem, gdyż Turek jest jak ten most między fezem a kapeluszem, między Europą a Azją, między wschodnim światem uczuć i zachodnim racjonalizmem. Tu na styku Bosforu, Złotego Rogu i Morza Marmara, skąd widać azjatyc­

Homer, wojna trojań­ ska, piękna Helena, Henryk Schliemann – wszystko to działa na wyobraźnię w szcze­ gólny sposób. Gorzej jest z ruinami. Choć każdego roku przyby­ wa ciekawych odkryć, Troja rozczarowuje! ki brzeg, zadumałem się trochę. Czy jest jakieś inne miejsce, jeden kraj tak uprzywilejowany jak Turcja? Poza zwiedzaniem grupowym każdego dnia chodziłem po mieście do późnych godzin wieczornych. Pamiętam, że za jednego dolara można było kupić 5 kg świeżych pomarańczy. Robiłem slajdy, które później prezentowałem w klubach Krakowa. Dziś inny jest Istambuł, inni polscy turyści, inne ceny. Na przełomie XX/XXI w zorganizowałem co najmniej 15 wypraw „nad Bosfor”, głównie trampingowych dla dzieci i młodzieży. Pierwszą była ekspedycja w 1990 r. dla pracowników

cukrowni Zduny, druga w 1991 r. dla „Solidarności” MPK Kraków, trzecia w 1992 r. dla KSM Kraków. W tym samym roku byłem w Turcji ponownie w trakcie w wyprawy dookoła świata, i tak przez kilka lat! Jeszcze po kilkunastu latach ich uczestnicy wspominają: „Panie Władysławie, co to były za wyprawy, nigdy przed tym ani potem nie było podobnych!”. Dla niejednej osoby były to wyprawy życia. W mojej pamięci zachowały się kilkumiesięczne przygotowania, namawianie przyjaciół, znajomych, koleżanek i kolegów na wyjazd, załatwianie paszportów, dewiz, sprzętu turystycznego, prowiantu, autobusu, zebrania organizacyjne, pakowanie bagażu i ten długo oczekiwany wyjazd. A później przyjazd na przejście graniczne w Hyżnem – „tylko” godzina postoju

Celsusa, odeon, aleja marmurowa, ruiny Artemizjonu, bazyliki św. Jana Ewangelisty i odległe o ok. 8 km. Maryenmane, gdzie spędziła ostatnie lata swego życia Najświętsza Maria Panna. Jest tu wiele innych miejsc, które ciągle można odkrywać! W Efezie w trakcie pierwszego pobytu nie trafiliśmy do ruin Artemizjonu ani mauzoleum św. Łukasza. Oba obiekty były kilkanaście lat temu mało reklamowane i praktycznie niedostępne dla turystów. Odnalazłem je rok później, wędrując po Efezie z młodzieżą z krakowskiego MPK. Ok. 7 km od Efezu nad Morzem Egejskim w gaju eukaliptusowym znajduje się świetny camping. Nie przypominam sobie równie rozległej i pustej plaży jak ta w Pamucak. Zdarzało się, że byliśmy tam jedyną zorganizowaną grupą. Co roku przyjmowano nas

dnia pobytu organizowaliśmy „wieczorek zapoznawczy”. Właściciel ośrodka Ahmed organizował wielkie przyjęcie na naszą cześć, ze słynnym winem „Capadocia”, zabawami i tańcami. Poznani przypadkowo Turcy byli równie gościnni! Bywały wieczory, kiedy camping zupełnie się wyludniał, bo… wszyscy byli goszczeni przez właścicieli sklepów z dywanami, restauracji czy lokali rozrywkowych. Takiej gościnności nie spotkałem nigdzie na świecie!

W ojczyźnie św. Pawła Nad Efezem dominuje potężny masyw górski Bulbul Dagi. U jego szczytu znajduje się Maryenmane, miejsce, gdzie wg tradycji spędziła ostatnie lata swego życia Najświętsza Panna Maria. Towarzyszyła ona św. Janowi w Efezie. Hi-

Goereme. Ostatni chrześcijanie opuścili te tereny w 1924 r. w wyniku wymiany ludności między Turcją a Grecją.

Moje odkrywanie Turcji Gdy pół wieku temu, a szczególnie w latach przeobrażeń ustrojowych otworzyła się dla Polaków szansa odkrywania świata, jednym z pierwszych, który się odważył wyruszyć w daleki i nieznany świat, był piszący te słowa. Jak powiedział wybitny współczesny polski podróżnik Wojtek Dąbrowski z Gdańska: „Grodecki to legenda i pierwszy Polak, który przecierał szlaki innym, także mnie!”. Istotnie prawie pół wieku temu, gdy wyjazdy grupowe (trampingowe) z Polski należały do rzadkości, sam lub z grupą, wynajmując autobus, rusza-

Kiedy pół wieku temu kończyłem studia na Politechnice Warszawskiej, tylko sportowcy i politycy mogli odwiedzać Rzym, Londyn, Nowy Jork. Byłem szczęśliwy, gdy na począt­ ku lipca 1967 r. wsiadłem do pociągu pospiesznego do Rumunii. Po czterdziestu godzi­ nach jazdy potwornie zmęczony dotarłem do Bukaresztu. Była to moja pierwsza w życiu wycieczka zagraniczna.

Turcja

Wspomnienia podróżnika Władysław Grodecki

(na innych było dłużej), sprawdzanie paszportów. Podobnie było w Šahy na granicy z Węgrami, mniej sympatycznie na granicy węgiersko-rumuńskiej, ale gdzieś w środku Węgier lub przy granicy rumuńskiej był krótki, miły nocleg. Prawdziwy koszmar stanowił natomiast przejazd przez Rumunię i „forsowanie” przejścia granicznego z Bułgarią. By je przekroczyć, trzeba było zaopatrzyć się w transporter alkoholu i koniecznie kilka opakowań Marlboro dla celników. Szalenie męczący był też przejazd po wąskich i zniszczonych drogach Bułgarii oraz kilkugodzinne formalności (rzadziej kontrole bagażu) na granicy tureckiej. Dziś trudno uwierzyć, że można było być tak spragnionym przeżycia wielkiej przygody, żeby pokonać te wszystkie przeszkody i dotrzeć w końcu do Turcji. Chwilę po przekroczeniu granicy zatrzymywaliśmy się w Edirne. Tętniące życiem bazary orientalne, mosty i kompleks zabudowań pałacowych Bajazyda, karawanseraj, meczety, a zwłaszcza mistrzowskie dzieło „Michała Anioła Bliskiego Wschodu”, Sinana – meczet Selima – zawsze robiły ogromne wrażenie. Zatrzymywaliśmy się tu bardzo krótko (czasem nocowaliśmy na miejscowym campingu) i pędzili do Gallipoli. To pierwsza miejscowość w Europie zdobyta przez Turków, znana również z kampanii w 1915 r. – miejsca walk ANZAC – Australia and New Zealand Army. W czasie tej kampanii nieznany wcześniej podpułkownik Mustafa Kemal, którego później nazwano Ataturkiem, zasłynął z odwagi i bohaterstwa. Niewielki camping nad brzegiem Dardaneli, z widokiem na azjatycki brzeg, był miejscem, gdzie zatrzymywaliśmy się wielokrotnie. Przyjmował nas serdecznie jego właściciel, nazwany z czasem „father”. Rano promem przekraczaliśmy granicę Europy i Azji i pędzili do Troi. Homer, wojna trojańska, piękna Helena, Henryk Schliemann – wszystko to działa na wyobraźnię w szczególny sposób. Gorzej jest z ruinami. Choć każdego roku przybywa ciekawych odkryć, Troja rozczarowuje! W pamięci pozostaje właściwie tylko współczesna wersja konia trojańskiego. Znacznie ciekawszy jest Pergamon, ale największe wrażenie robi Efez. Po Pompejach tu są najbardziej okazałe ruiny z czasów rzymskich: ogromny teatr, biblioteka

herbatą jabłkową, organizowano wykład z pokazem dywanów i kobierców orientalnych oraz zapraszano na pokazy tańców brzucha. Pamucak był bazą, skąd udawaliśmy się do Prieny, Didymy, Miletu, Kusadasi i Selcuku. Od chwili pobytu na pustyni poczułem naturalną sympatię do muzułmanów, i to z wzajemnością. Chyba dzięki długiej brodzie byłem rozpoznawany na campingach, w hotelach, a nawet w muzeach. Z reguły miałem „pismo” Ambasadora Turcji w Polsce i Klubu Przyjaciół Turcji, które sprawiało, że celnicy nie kontrolowali nas na granicy, właściciele campingów lub hoteli stosowali specjalną taryfę za nocleg, a do muzeów wchodziliśmy za pół ceny lub gratis! Znane tureckie powiedzenie głosi: „Dla przyjaciół wszystko, dla pozostałych prawo”. Wszędzie panowała miła atmosfera edukacji, odpoczynku i zabawy. W Pamukkale obok cmentarza i ruin rzymskich łaźni był hotel na planie prostokąta. Tam mieszkali turyści z Niemiec. Miejsca do rozbicia namiotów było mało, ale jakoś wszyscy się mieścili, śpiąc często pod gołym niebem. W środku dziedzińca był basen, a obok płyta betonowa i kilkanaście stolików. W każdy sierpniowy wieczór angażowano kilka tancerek, które tańczyły dla Niemców, ale to nasi chłopcy kąpali się, tańczyli i pozwalali rozbierać ślicznym Turczynkom!

Bywały wieczory, kie­ dy camping zupełnie się wyludniał, bo… wszyscy byli goszcze­ ni przez właścicieli sklepów z dywanami, restauracji czy lokali rozrywkowych. Takiej gościnności nie spotka­ łem nigdzie na świecie! Tradycyjnie, gdy przyjeżdżaliśmy do Egirdiru, Bogazkale i Adampola, przyjmowały nas władze tych miejscowości, organizowano bale i przyjęcia. Najdłuższy pobyt, 3 lub 4 dni, wypadał w Kapadocji. W Uchisarze znajduje się największy i najbardziej komfortowy camping w środkowej Turcji – Coru Mocamp. Tam w cieniu sosen drugiego

storię życia i wniebowzięcia NMP opowiedziała nam w słoneczne, niedzielne, listopadowe popołudnie 1992 r. siostra Felicja – polska szarytka. Turcja po Palestynie, a przed Rzymem, ma najwięcej pamiątek z początków chrześcijaństwa. To w Antiochii Syryjskiej (dzisiejszej Antakyi) powstał pierwszy na wielką skalę Kościół dla byłych pogan. Tu zidentyfikowano wyznawców Chrystusa jako odrębną religię i zaczęto nazywać ich chrześcijanami. Na tereny dzisiejszej Turcji wyruszyły pierwsze po Cyprze wyprawy misyjne (Barnaba, Paweł, Sylas). Tutaj urodzili się święci: Paweł, Barnaba i Tymoteusz, Mikołaj i Łukasz, a w pobliżu granicy z Syrią – Abraham. W Nicei, Konstantynopolu, Efezie i Chalcedonie odbyło się kilka ważnych dla Kościoła soborów. W I/II w. na terenie obecnej Turcji było najwięcej kościołów. Do dziś najwięcej pamiątek chrześcijańskich jest w samym środku Azji Mniejszej, w Kapadocji. Kilka milionów lat temu w efekcie emisji popiołu kilku wulkanów zasypana została rozległa dolina rzeki Kizilirmak. Materiał ten uległ sedymentacji, tworząc dość twardy tuf wulkaniczny. Trzęsienia ziemi spowodowały liczne pęknięcia, a woda i inne czynniki erozyjne przyczyniły się do powstania fantastycznych form: o kształcie zwierząt, ludzi, grzybów, a także kanionów, piramid i stożków. Tuf wulkaniczny jest łatwy do obróbki, a gleba powstała z popiołu urodzajna. Nic więc dziwnego, że od najdawniejszych czasów ziemia ta była zamieszkała – przez Hetytów, później Asyryjczyków, Persów, Greków Aleksandra Wielkiego, Seleucydów, Rzymian, Seldżuków i Osmanów. Mimo prześladowań w II i III w. powstało w Kapadocji znane centrum teologiczne, z którego wywodzili się „Ojcowie Kapadoccy”: Bazyli z Cezarei Kapadoc­kiej, Grzegorz z Nyssy, Grzegorz z Naz­janzu. Niesłychane bogactwo sztuki sakralnej Kapadocji związane było z długą i złożoną historią regionu. Pows­tały tu setki świątyń skalnych i kompleksów klasztornych. Z około 30 miast podziemnych doskonale przetrwało do naszych czasów Kaymakli i Derinkuyu, ponad tysiąc świątyń (w tym ok. 150 z polichromią). Najpiękniejsze z nich znajdują się w skansenie

łem w świat. Najpierw wędrowałem po Iraku i krajach Bliskiego Wschodu, później Dalekiego Wschodu, Skandynawii z Nord Cappem, Nord Cinnem, poznawałem Normandię, Bretanię, Europę Płd. i Turcję. Jeszcze w 2 połowie XX w. poza Troją, Pergamonem, Efezem, riwierą Turecką, Pamukkale, Kapadocją i Istambułem cała niemal Turcja była dla Polaków terra incognita. Tylko nieliczni turyści odwiedzali północne i wschodnie regiony tego kraju. Drogi były kiepskie, brakowało hoteli, campingów, restauracji. Polacy nie mieli możliwości podróżowania ze względów politycznych lub ekonomicznych, inni najczęściej obawiali się ludzi innej religii, kultury i tradycji. W 1991 r. zaproponowano mi organizację wyprawy trampingowej nad Bosfor dla ok. 40 młodych, odważnych,

Turcja po Palestynie, a przed Rzymem, ma najwięcej pamiątek z początków chrześci­ jaństwa. To w Antiochii Syryjskiej (dzisiejszej Antakyi) powstał pierwszy na wielką ska­ lę Kościół dla byłych pogan. żądnych przygód osób, zdecydowanych na wszelkie niewygody, nastawionych na „odkrywanie”. Nie wszędzie korzystaliśmy z głównych szlaków. I tak np. po wizycie w Koni, zamiast jechać w stronę Nevsehiru, udaliśmy się na południe w kierunku Cumra. Około 10 km od tego miasta wąska, ziemna droga prowadziła do Catal Hoyuk – neolitycznych wzgórz, odkrytych w 1958 r. przez Jamesa Mellarta. Wzgórze wysokości naszego Kopca Krakusa, trochę spłaszczone, składa się z 13 warstw od z okresu od 6 800 do 5 500 r. p.n.e. Archeolodzy uważają, że są to ruiny najstarszego znanego miasta świata. W rozkopanych miejscach widać stłoczone domy, do których wchodziło się od góry po drabinach. Wiele podobnych wzgórz-cmentarzysk prehistorycznych miast, z arabska zwanych tellami, oglądałem kiedyś między Tygrysem a Eufratem.

Leżąca na północy Kapadocja to bajeczny krajobraz, utwory o fantastycznych kształtach. To doprawdy dzieło Boże, a także niezwykle funkcjonalne miasta podziemne, pełne harmonii i pięknych polichromii świątynie bizantyjskie. Mieliśmy czas, więc poza Goereme, Urgup, Zelve, Derinkuyu „odkryliśmy” również Dolinę Ihlary, Uhisar, Cavusin, Avanos, Soganli. W Kapadocji spędziliśmy dość dużo czasu, a jednak zmierzając w kierunku Ankary i Istambułu, zatrzymaliśmy się w Yozgat. Tu zrobiliśmy zakupy, trochę odpoczęli i skierowali w wąską, krętą, wyboistą drogę. Gdzieś po godzinie jazdy na środku jezdni napotkaliśmy krzątających się kilku mężczyzn. Jeden z nich – niski, szczupły, śniady Attyla (jak legendarny wódz barbarzyńców) wsiadł do naszego autobusu, przyjechał z nami do hetyckiego sanktuarium Yazilicaya, gratis oprowadził po świątyni, po pobliskich ruinach twierdzy Hattusas – stolicy potężnego imperium, potem wskazał miejsce do rozbicia namiotów i hotel, gdzie była kolacja i tańce. Od tej pory każdego roku odwiedzaliśmy Hattussas i pobliską współczesną wioskę Bogazkale. Zawsze ktoś nas oprowadzał, obdarowywał pamiątkami i zapraszał do hotelu, gdzie wieczorem odwiedzał nas burmistrz, najważniejsi dostojnicy i niemal wszyscy miejscowi mężczyźni, którzy przybyli tu, by zabawiać i częstować nasze dziewczyny. Nasz przyjazd do Bogazkale był zawsze wielkim wydarzeniem. Zmierzając do Stambułu przez Ankarę i Góry Pontyjskie, pokryte jak nasze Karpaty lasem mieszanym, zatrzymaliśmy się na chwilę w Gebze – domniemanym miejscu śmierci legendarnego wodza Kartagińczyków Hannibala (tam odnaleźliśmy jego pomnik). Po dwóch godzinach jazdy byliśmy już w Sile nad Morzem Czarnym, by wykąpać się i nieco odpocząć. Krętymi drogami o nie najlepszej nawierzchni skierowaliśmy się do polskiej wsi. Nagle w lesie ukazała się trochę zniszczona tablica: Polonezkoy Przystanęliśmy, niektórzy wyciągnęli aparaty fotograficzne… Nasze wzruszenie było jeszcze większe, gdy kilkaset metrów dalej po raz pierwszy od miesiąca zobaczyliśmy polski cmentarz i kościół! Plac, na którym stoi, był otoczony trochę przy-

Kapadocja to bajecz­ ny krajobraz, utwo­ ry o fantastycznych kształtach. To dopraw­ dy dzieło Boże, a także niezwykle funkcjonalne miasta podziemne, peł­ ne harmonii i pięknych polichromii świątynie bizantyjskie. rdzewiałą siatką. Ktoś otworzył bramę i stwierdził: można tu rozbić namioty. Chwilę później „jak zwykle”, gdy przyjeżdżali Polacy, pojawił się najbardziej znany mieszkaniec Adampola – Filip Wilkoszewski. Powitał nas Mazurkiem Dąbrowskiego na harmonijce ustnej, a wieczorem przyniósł worek orzechów laskowych. Z rana udaliśmy się na pobliski cmentarz, a później w kierunku muzeum. Niestety było zamknięte. Niezbyt miłe wrażenie wywarł na nas język turecki, którego używali spotkani ludzie, walące się gdzieniegdzie domy, dziczejące sady, rozpadające się parkany, zaniedbany kościół i fatalne warunki sanitarne! Byłem bardzo rozczarowany i myślałem: nie warto już tu przyjeżdżać. Na szczęście przed 150 rocznicą powstania Adampola zaczęło to zmieniać. Gdy pojawiłem się tam z kolejną grupą rok później, w 1991 r., pierwszą osobą, którą spotkałem, był wójt Fryderyk Nowicki. Widząc nasze zmęczenie, zaproponował całej grupie kąpiel w swoim pensjonacie, a wieczorem było ognisko, na którym zjawiło się wielu mieszkańców Polonezkoy. Śpiewy, tańce i opowieści trwały prawie do rana. Od tej pory niemal co roku przybywałem tu autobusem pełnym młodzieży. Liczne niewygody, związane z przyjazdem i pobytem, były rekompensowane przez niezwykłe spotkania z ludźmi jakby z innej epoki. Przyjeżdżaliśmy nie po to, by odpoczywać, oglądać zabytki, ale by uczyć się ojczystej historii, posłuchać granych na harmonijce ustnej pieśni patriotycznych, by przekonać się, że wbrew wszelkim przeciwnościom losu, wbrew logice – Adampol żyje! Ze szczególnym sentymentem wspominam tamtą wyprawę z 1991 roku. To wtedy zrodziła się idea mojej „Wyprawy życia” – 1992–94; ale o tym innym razem. K


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2017

12

KURIER·ŚL ĄSKI

Obrazek Matki Boskiej Częstochowskiej z rudzinieckiego lasu Barbara Maria Czernecka

D

zieci wykonujące serduszka z dobrymi postanowieniami na czas Adwentu, po wylosowaniu zabierały Go na jedną dobę do swojego domu, gdzie wraz z całą rodziną modliły się przed nim do Najświętszej Maryi Panny. Akcja ta wzbudziła wśród parafian nie tylko potrzebę przypomnienia dawnego, znanego im świątka, ale również zaciekawienie jego historią. Ta zaś jest naprawdę niezwykła i przeradza się w legendę. Warto więc przypomnieć to, co udało się dotychczas ustalić. Rzeczony obraz ma wymiary 14 na 20 cm i jest malowaną kopią Ikony Matki Boskiej Częstochowskiej. Wyraźnie świadczą o tym: styl Hodegetrii (najstarszego i najbardziej rozpowszechnionego typu ikonograficznego przedstawienia Matki Bożej z Dzieciątkiem Jezus na ręku), charakterystyczne barwy szat, żółte nimby nad głowami świętych postaci oraz cięte rysy na twarzy Maryi. Jeszcze kilka lat temu wisiał w lesie na drzewie, tuż nad źródełkiem, z którego wody brał Lisi Potok. Jest to miejsce przy starym szlaku wiodącym w stronę Sławięcic, zwanym przez miejscowych „Wielą Drogą”, obecnie oznaczoną jako „Ladecka”. Z Rudzińca szło się tam od strony parku przez tzw. Ruskie Wrota. Niegdyś, przed wielkim pożarem lasu, rosły tutaj krzewy jagodowe. Okoliczni mieszkańcy, zbierając je, zatrzymywali się przy źródełku, gasili pragnienie i modlili do Matki Bożej. Podobne wytchnienie przy swojej pracy znajdowali tu zatrudnieni w lesie drwale. Lubiono tutaj spacerować i przyjeżdżać na rowerze. Miejsce to zwane było Studzioneczką. Wierzono, że źródełko łączy się z innym, tryskającym w pobliskiej Studzionce koło Ujazdu, gdzie także czczony jest obraz będący kopią Ikony

szczotką do czyszczenia kominów, do której przymocowana była metalowa kula. Tym sposobem zabił zbója. Twierdzi się też, że na obrazku Maryja trzyma w dłoni czapkę kominiarską.

I Studzioneczka w rudzinieckim lesie. Ponniżej: rysunek Jadwigi Czerneckiej, który zdobył III miejsce w wojewódzkim konkursie plastycznym „Ratujmy zabytki naszej małej Ojczyzny”

Jasnogórskiej, a odpust przypada właśnie na staropolskie Święto Matki Boskiej Jagodnej, obchodzone 2 lipca. Legenda głosi, że kiedyś właśnie w tym leśnym miejscu został napadnięty kominiarz przez rabusia, który od niego zażądał pieniędzy. Kominiarz posłusznie rzucił mu je pod nogi, a kiedy złodziej schylił się, aby je pozbierać, uderzył go

nna legenda wzmiankuje, że obrazek namalował żołnierz pochodzący z pobliskiej wioski, odpoczywając w tym miejscu po trudach wojennej tułaczki. Miało to być jego wotum za szczęśliwy powrót do domu. Ważne jest, że świątek ów pamiętają najstarsi mieszkańcy Rudzińca. Przetrwał więc długie lata. Nie zniszczył go nawet wielki pożar lasu w okolicach Kuźni Raciborskiej w sierpniu 1992 roku. Po tej tragedii, chociaż drzewo zostało spalone, obrazek nadal na nim wisiał, chociaż z innej strony pnia aniżeli pierwotnie. Wydaje się, że do jego ocalenia ktoś się przyczynił, być może ze służby leśnej lub straży pożarnej. Kilka lat potem został podmieniony na inny obrazek, z przedstawieniem objawienia się Matki Boskiej Mikołajowi Sikatce w Lesie Grąblińskim koło Lichenia. Dzisiaj w tym samym miejscu, chociaż nad wyschniętym już źródełkiem, w niewielkiej kapliczce jest umieszczona współczesna figurka Matki Bożej z Dzieciątkiem. Obok ktoś postawił krzyż ze zlikwidowanego nagrobka. Interesujący nas obraz, odnowiony i obramowany w 2007 roku, przyniósł na plebanię syn byłej parafianki, która to zapewne zabrała go z lasu, oddała do renowacji i obramowania. Dopiero po jej śmierci powrócił on do Rudzińca. Cieszy niezmiernie, że ten stary i święty obrazek, owiany legendą, ocalał i jest nabożnie czczony. Jego historia chwalebnie świadczy o żywionym na naszej ziemi odwiecznym kulcie do Matki Boskiej Częstochowskiej. K

Pilchowicki tyjater w laubie Tadeusz Puchałka

F

eryje majom swoje prawa. – Napisz co do szpasu – godo kamrat. Nikedy se myśla, żeś zapomnioł ślonski godki – ciyngiym mie nagabuje. Gupie mi se zrobiyło, no bo jako to pedzieć – tak czy owak mo chop recht, niywiela łostatniymi czasy po ślonsku pisza, toż myśla, że mi pilchowiczany wyboczom, że tera trocha naszkrobia ło tym, co se u nich we wsi dzieje. Niy tak downo świyntowali my łotwarcie gmachu przy Damrota 5. Niy twało dugo, a już malyrze z „Ossian art” pokazowali tam swoje łobrozki. Dziec­ ka z „Mozarta”, co to działo w Gierałtowicach, i „Chopina” ze Sośnicowic abo ze miasteczka (te miano starsze miyszkańce lepi znajom) przijechali ze koncertym. Klackali ludzie po stojonczku i modych artystow wypuścić niy chcieli – a na sztuce se pilchowiczany znajom. Serce kultury, trza pedzieć, zaklupało z wielkim hukym do ty miejscowości już na samym poczontku i klupie bez ustanku. Budynek z jedny strony łotoczony je fest piyknym parkym, co to i historio mo bogato, i tyż ze sztukom zwionzano. Chnet ta czyńść Pilchowic stanie se takim małym Montmartre i niy ma w tym żodny wielki przesady, bo, jak widać, potyncjał drzymie we miyszkańcach ty gminy łogromny pra.... Koniec godki!!! Robiymy tyjater. Zebrała se starszyzna pilchowicko w składzie członkow Stowarzyszynio Pilchowiczanie Pilchowiczanom i Gminny Komisje Rozwionzywanio Problymow Alkoholwych działajonce we Pilchowicach, i wspólnie doszli do wniosku, że skoro momy gmach, co mo sużyć kulturze, no to trza we wsi zrobić tyjater. A piykno lauba we parku przeca niy bydzie czekać, aż jom korniki scharmiom, no a park tyż ugorym nio może stoć, yno musi se w nim coś dzioć.

Jak pedzieli tak zrobiyli. Pismo do dyrektora Muzycznego Tyjatru „Castello”, co to swoja scyna mo we Moszny, napisali. Dugo na łodpowiydź niy czekali. – Ja, mocie dobry pomyślonek – pedzioł dyrektor – przijadymy i zrobiymy wom we wsi warsztaty teatralne. Powiym, że jak se tak czowiek siednie i pospomino, to nachodzom mie take myśli: przeca we ty gminie niy ma takigo, coby po darymnicy przed telewizorniom siedzioł i na gupoty zaglondoł, bo tam wszyjscy coś robiom. To je take, trza pedzieć, Boże miejsce, kaj jeszcze jak piyrwy wszysko mo swoj plac. Tak to siodmego dnia miesionca lipca 2017 roku do Pilchowic som dyrektor Muzycznego Tyjatru „Castello” pan Tomasz Białek ze swojom asystyntkom, również dyrektorem paniom Barbarom Pakurą-Brzoską zawitali. Pogoda piykno wtedy boła, klara świycioła choćby gupio, toż pani prezes Anna Surdel dała skozać, że szkoda takowy pogody marnować i piyrsze spotkanie przyszłych aktorów z fachowcami łod scynicznego granio trza zrobić we laubie. Ciynżko pedzieć, skond u tych miyszkańcow bierom se chynci do ty cołki społeczny roboty, ale we parkowy laubie brakło placu. Zdowało se, że we gospodarstwach pilchowickich yno sama gowiydź złostała, a gospo­ dorze jedni na warsztatach malyrskich tyż na parkowych błoniach, a drudzy pilnie suchali w tym czasie wykładu ło aktorski sztuce, co to piyknie losprawioł som dyrektor i jego asystyntka (piykno frela, fest piykno). Niy cobych tam coś mioł na myśli, ale takowe sprawy trza podkryś, grzych to niy je, yno uznanie dlo talyntu tych artystów no i uznałość do Pana Boga, co takowo istota na świat skludzioł. Śmiychu boło moc, bo na poczontku kożdy ze prziszłych aktorow został zobowionzany do przeczytanio

Widmo troski o demokrację krąży po Europie. Troszczą się o nią wszyscy na wszelkie Pogórniczne możliwe sposoby, tak że w powstałym mętliku trudno zorientować się, co jest, a co nie zabytki jest demokratyczne. Tarnowskich Gór

wpisane na listę UNESCO

Troska o demokrację

Z

rozeznaniem tego największy kłopot mają ci najbardziej zatroskani. W sumie demokratyczne jest to, co im się podoba, a to, czego nie lubią, jest oczywiście niedemokratyczne, czyli populistyczne lub faszystowskie, co na jedno wychodzi. Przykład pierwszy z brzegu – wybory. W Stanach wygrał Trump i od razu zaczęło się wykazywanie, że wygrał jedynie dzięki specyficznemu systemowi wyborczemu, a więc niedemokratycznie. Przypomina mi to metody stosowane przez komunistycznych propagandzistów udających dziennikarzy. Metoda była prosta: wynik wyborów mnożono przez frekwencję wyborczą i wychodziło, że wybranego prezydenta popiera nieco ponad dwadzieścia procent Amerykanów – obraza demokracji. W demoludach frekwencja wynosiła prawie 100% i tyluż głosowało na komunistów – demokracja wzorcowa. Niedługo potem we Francji, dzięki specyfice ordynacji większościowej, partia Macrona zdobyła nieproporcjonalnie dużo mandatów, a Front Narodowy nieproporcjonalnie mało. Ogłoszono to wielkim zwycięstem demokracji, bo Macron jest nasz, a Le Pen nie. Lepszym przykładem jest stosunek do woli narodu, wyrażonej w referendum, po obu stronach kanału La Manche. Po referendum w sprawie Brexitu nie ustawały komentarze sugerujące, jak tu, oczywiście demokratycznie, zignorować wolę głosujących. Żądano ponownego głosowania lub takiego prowadzenia negocjacji, by do Brexitu nie doprowadzić. Z pomocą pospieszyli sędziowie i zawyrokowali, że o wyjściu z Unii musi rozstrzygnąć parlament. Jest to o tyle istotne, że w brytyjskiej doktrynie prawnej suwerenem nie jest naród, a właśnie parlament. Cała nadzieja zatroskanych o demokrację była w tym, że posłowie

Maria Wandzik

Zbigniew Kopczyński

mogli zignorować wolę obywateli. Mogli, ale nie zignorowali. W jednomandatowym systemie wyborczym posłowie muszą rzeczywiście, a nie tylko deklaratywnie liczyć się z wolą swoich wyborców. Z tą wolą liczy się również premier May, która, choć opowiadała

standardów. Była to przecież strona słuszna. Tym razem Irladczycy zachowali się odpowiedzialnie i traktat przyjęli, wiedząc, że w przeciwnym razie zamęczą ich kolejnymi referendami. Na naszych oczach dokonuje się, opisana przez Orwella, zmiana znacze-

Komisja Europejska sypnęła kasą na kampanię „za”. To popieranie jednej strony jest oczywiście wzorco­ wym przykładem demokratycznych standardów. Była to przecież strona słuszna. się za pozostaniem w Unii, teraz twardo negocjuje wyjście. A w kontynentalnej części Unii: gdy europejskie elity – o wątłym mandacie demokratycznym – postanowiły zmienić traktat nicejski na szumnie zapowiadaną konstytucję dla Europy, zarządziły przyjęcie tejże konstytucji przez poszczególne państwa członkowskie w drodze referendum. Z wyjątkiem Niemiec, gdzie referendum jest niedopuszczalne. Ku zaskoczeniu elit, społeczeństwa Francji i Holandii, krajów założycieli Unii, zachowały się niedemokratycznie i większością głosów odrzuciły ten dokument. Troszczący się o demokrację uznali, że wobec tak nieodpowiedzialnego zachowania się wyborców nie ma mowy o uznaniu ich decyzji. Konstytucję poddano kosmetycznym zmianom, zmieniono nazwę na traktat i ponownie przesłano członkom do zatwierdzenia, lecz tym razem przez parlamenty. Jedynie w Irlandii nie udało się obejść wymogu referendum, a Irlandczycy zachowali się również niedemokratycznie. Troska o demokrację jednak zwyciężyła. Irlandię przymuszono do powtórki referendum, a Komisja Europejska sypnęła kasą na kampanię „za”. To popieranie jednej strony jest oczywiście wzorcowym przykładem demokratycznych

nia powszechnie używanych słów. Tak jak Ministerstwo Miłości oznaczało u niego policję polityczną, a Ministerstwo Prawdy – cenzurę, tak diametralnie zmienia się znaczenie demokracji. Nie są to już, jak sądzili ludzie od

ponad dwóch i pół tysiąca lat, zgodnie z greckim znaczeniem tego słowa rządy ludu, gdzie rządzący realizują wolę obywateli. Dziś zatroskani o demokrac­ ję używają tego słowa na określenie rządów swoich, rządów niewybieranej, uzurpatorskiej grupy, traktującej siebie jako jaśnie oświeconych i wszechwiedzących przewodników ludzkości, a zwykłych obywateli jak ciemną masę wymagającą odpowiedniego wychowania, dla której można czasami coś dobrego zrobić, lecz której nie można traktować poważnie. Jeśli Rok 1984 utrzyma się na liście lektur szkolnych, George Orwell przedstawiany będzie nie jako krytyk ostrzegający przed niebezpieczeństwami utopijnych ideologii, a jako genialny wizjoner wytyczający nowe drogi rozwoju ludzkości. K

D

o dawnej stolicy królów Polski zjechali obytwatele z całego świata. Wśród nich delegacja 41. sesji Komitetu Światowego Dziedzictwa, około dwóch tysięcy osób. Obrady trwały od 2 do 9 lipca. To oni zadecydowali, że „kopalnie ołowiu, srebra i cynku wraz z systemem gospodarowania wodami podziemnymi w Tarnowskich Górach” znalazły sie na prestiżowej liście UNESCO. W oczekiwaniu na decyzję z Krakowa tarnogórzanie licznie zgromadzili się na Rynku, korzystając z atrakcji związanych z gwarkowskimi zabawami dla dzieci, takimi jak płukanie srebra, łowienie pstrągów czy też spacer po mieście śladami górniczej historii. 9 lipca, oglądając bezpośrednią transmisję

Z TEKI ANNY SŁOTY Stowarzyszenie Ziemi Tarnogórskiej

z obrad, tarnogórzanie wraz z władzami miasta i Stowarzyszeniem Ziemi Tarnogórskiej dowiedzieli się o „nominacji”, co było dla nich szczególnie radosną nowiną. Gratulacjom nie było końca, w powietrzu unosiło sie srebne confetti. Stowarzyszenie Ziemi Tarnogórskiej było pomysłodawcą starań o wpisanie Tarnowskich Gór na listę UNESCO i sprawcą całego sukcesu. Zbigniew Pawlak, wiceprezes stowarzyszenia, wraz z burmistrzem Arkadiuszem Czechem podzielili się z nami tą radosną wiadomością bezpośrednio z siedziby Komitetu Dziedzictwa UNESCO z Krakowa. Na listę zostało wpisane całe dobro kompleksu kopalnianego i systemu gospodarowania wodami, należące do historycznej Kopalni „Fryderyk” i Stacji Wodociągowej „Staszic”, wraz

krotkigo tekstu, a rozpoczynało se to łod chichranio. Łokozało se, że wypedzieć w odpowiedni sposób dwa słowa niy je wcale tak leko. Poradzom se miyszkańce we ty wsi bawić na rozmajte sposoby. Somsiadom yno nauki brać i co nieco do siebie przekludzić. Trza tyż nadmiynić, że słyszy se takowe głosy: Po co we wsi tyjater, jak momy polityka? Coś w tym je, ale ludziom trza dobrego tyjatru i dobrego kabaretu, toż lepi taki zrobić po swojymu we wsi, pod łokym fachmanow łod ty profesje i bez polityki, a data 7 lipca 2017 roku wert zapamiyntać jako piyrszo proba i rozpoczyńcie działalności tyjatru, co już niydugo bydzie musioł dostać swoje miano. Trza tyż spomnieć, że jak na to wszysko ks. Damrot z wiyrchu zaglondo, to mu płaczki we łoczach stojom i godo som do siebie: Jako piyrwy za mojego żywota, tak i tera ludek pilchowicki do kultury se garnie. Wyboczcie szanowne czytelniki, żech tak po mojymu tych pora słow napisoł. Som miyndzy nami tacy, co chcieliby niy yno godać tom staropolszczyznom, ale tyż roz za kej poczytać. Toż bydźcie zdrowi, a cobyście urlop dobrze spyńdziyli bo już niydugo trza do roboty, a wachujcie, coby nom tych kopalniow niy pozawiyrali (ale coś se jakoby zaczło dobrze dzioć łostatnio, toż możno niy bydzie tak źle i na wander za kraiczkym chleba niy pudymy). Dobry pogody i wypoczynku życza. Pyrsk. K Słówka śląskie: do szpasu, do szportu – na wesoło; godać; rozprawiać, prawić, rządzić, łosprawiać – mówić, rozmawiać; płaczki – łzy; chichrać – śmiać się; przekludzić – przeprowadzić; frela – dziewczyna; skludzić, kludzić – prowadzić, sprowadzić; wachować – pilnować; miano – imię, nazwisko, nazwa; wander – wędrówka; kraiczek – kromka, kanapka; lauba – weranda, altana.

FOT. STOWARZYSZENIE MIŁOŚNIKÓW ZIEMI TARNOGÓRSKIEJ (2)

Obecnie znajduje się na plebanii. Jest w bardzo dobrym stanie, oprawio­ ny w szeroką na 7 cm, złocona ramkę. W związku z obchodzoną w Polsce trzechsetną rocznicą Koronacji Ikony Jasnogórskiej został włączony do parafialnego programu zeszłorocznych Rorat.

z bezpośrednio powiązanymi atrybutami powierzchniowymi. Dla usprawnienia procesu ochrony i zarządzania wyróżniono osiem obszarów charakterystycznych, w ramach których wyszczególniono 28 atrybutów. To one wyrażają wyjątkową powszechną wartość oraz umożliwiają ocenę autentyczności i integralności naszej ziemi. W przeciągu kilku stuleci na obszarze Tarnowskich Gór i okolic funkcjonowało kilka tysięcy kopalń, powstało tu około 20 tysięcy szybów i ponad 150 km podziemnych wyrobisk. Najbardziej znane obiekty całego kompleksu to Sztolnia Czarnego Pstrąga i Kopalnia Zabytkowa. Sztolnia Czarnego Pstrąga to 600-metrowy fragment sztolni służącej kiedyś do odwadniania kopalni; dziś turyści przepływają przez nią – pod ziemią – łodziami. To najdłuższa w Polsce podziemna trasa turystyczna pokonywana w ten sposób. Sztolnia została udostępniona do zwiedzania w 1957 roku. Kopalnia Zabytkowa natomiast to jedyna w Polsce podziemna trasa turystyczna umożliwiająca zwiedzanie podziemi dawnej kopalni kruszców rud srebra, ołowiu i cynku, założonej w triasowych dolomitach i wapieniach. We wrześniu 1976 roku tarnogórskie podziemia zobaczyli pierwsi turyści. Od 2004 roku Kopalnia Zabytkowa jest pomnikiem historii, a w 2014 r. obiekt ten dołączył do Europejskiego Szlaku Dziedzictwa Przemysłowego (ERIH) jako tzw. Punkt Kotwiczy. Od 9 lipca Tarnowskie Góry są jedynym obiektem w województwie śląskim, które zostało wpisane na listę UNESCO. K




W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

Nr 38

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Sierpień · 2O17 W

n u m e r z e

Skandaliczny raport Freedom House Jolanta Hajdasz

S

kandaliczne chamstwo – to jedyny możliwy komentarz do niezwy­ kle przykrego widoku, jakim było zakrzykiwanie, trąbienie nad głową, a nawet oplucie dziennikarki TVP IN­ FO, której manifestujący w Warszawie przeciwnicy zmian w sądownictwie unie­ możliwili nadanie relacji – z ich prote­ stu zresztą. Taka sytuacja w żadnym kraju nie powinna mieć miejsca, bez względu na ocenę pracy poszczególnych Redakcji, bez względu na to, czy ich program, czy ich audycje i relacje nam się podoba­ ją, czy nie. Różnorodność dziennikarskich prze­ kazów to po prostu realizacja w prakty­ ce zasady wolności słowa i swobody dostępu do informacji, niezbędnej dla prawidłowego funkcjonowania demo­ kratycznego państwa. Elementem tego systemu jest jednak także swoboda dzia­ łania dziennikarzy i bezpieczeństwo ich pracy. W Polsce, niestety, coraz częściej już tak nie jest. Skandalicznym przykładem takiego stanu rzeczy był atak na reportera i pub­ licystę TVP SA Michała Rachonia, który próbował relacjonować przebieg kontr­ manifestacji smoleńskiej zorganizowanej przez organizację Obywatele RP pod­ czas obchodów Miesięcznicy Smoleńskiej w Warszawie 10 lipca 2017 r. Dziennikarz został zaatakowany przez agresywnych mężczyzn, którzy go popychali i szturchali oraz prowokowali zaczepkami do odpo­ wiedzenia przemocą na te ataki. Nikt z uczestników manifestacji nie stanął w jego obronie. Opozycja, która próbuje rozhuśtać nastroje społeczne i doprowadzić do ostrej konfrontacji na ulicach naszych miast, już dawno i wie­ lokrotnie przekroczyła granice akcep­ towalnego zachowania. Uznają takie obrazki, jak te opisane wyżej, za nor­ mę. A takie zachowanie normą nie jest i nie może być. Agresja wobec dziennikarza wy­ konującego swoje obowiązki jest po prostu niedopuszczalna. Muszą o tym pamiętać wszyscy uczestnicy nawet naj­ bardziej gorących, politycznych sporów. Bez tego pokazują jedynie, że nie sza­ nują zasad demokratycznego państwa, o które tak głośno się upominają, a które całkowicie lekceważą. K

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Po wysłuchaniu przemówienia Donalda Trumpa wygłoszonego wśród owacji Polaków tłumnie zebranych na warszawskim placu Krasińskich przed Pomnikiem Powstania Warszawskiego, usiadłem do komputera, chcąc napisać, co czułem w trakcie tego przemówienia. Nie dawała mi spokoju myśl, że już kiedyś przeżyłem coś podobnego. Pisałem, kreśliłem, poprawiałem, odkładałem zmięte kartki i próbowałem od nowa. 3-4

Po przemówieniu Trumpa

PiS-owska tłuszcza autokarowa

Krzysztof Pasierbiewicz

Krótko po wizycie prezyden­ ta Donalda Trumpa w Pols­ ce przeczytałam o „zwiezio­ nej autokarami tłuszczy” przez PiS. Informacja ta dotyczy mnie osobiście, bowiem przyjecha­ łam na spotkanie amerykań­ skiego prezydenta autokarem wraz z Klubami Gazety Polskiej, wspólnotami parafialnymi oraz środowiskami związanymi z Ra­ diem Maryja – pisze Aleksandra Tabaczyńska.

2

Słudzy i wolni obywatele

A

le zawsze czegoś brakowało, wciąż było nie tak. Aż sobie przypomniałem, że coś podobnego czułem, będą jeszcze małym chłopcem, kiedy… Posłuchajcie zresztą pewnej opowieści. Jak nam w roku 1952 bezpieka wykończyła Ojca Akowca, mama wpadła w czarną rozpacz. Żeby nas z bratem utrzymać, pisała całymi nocami na maszynie i sprzedawała po kolei biżuterię, obrazy, srebrne sztućce, a w końcu jej

FOT. WOJCIECH GRABOWSKI

ukochany fortepian, na którym przygrywając sobie na cztery ręce, Rodzice mieli zwyczaj podśpiewywać ulubione piosenki. Od śmierci Taty przez lata nie widziałem Mamy uśmiechniętej. Aż naszedł październik roku 1957. Mama przyszła z pracy jakaś inna niż zwykle i zakomunikowała, że jedziemy na mecz z Rosją do Chorzowa. W rozklekotanym zakładowym autobusie panowała atmosfera, jakbyśmy jechali na wojnę. Pamiętam, że

Żołnierz Niezłomny Kościoła

po przyjeździe na miejsce spojrzałem odruchowo w niebo, bo myślałem, iż nadciąga burza. Ale niebo było czyste, a grzmiał Stadion Śląski. W miarę jak zbliżaliśmy się do trybun kultowego kolosa, wzmagał się groźny pomruk zdradzonych w Jałcie Polaków, którzy przyjechali na mecz, ale tak naprawdę, by wykrzyczeć i zamanifestować nienawiść do sowieckiego ciemięzcy i komuszej władzy zaprzedanej Moskwie. Jako dwunastoletni chłopak nie do końca rozumiałem, co się dzieje. Po chóralnym odśpiewaniu Mazurka Dąbrowskiego na stadionie zawrzało jak w piekielnym kotle. To nie był doping, lecz desperacki krzyk protestu, wydobywający się ze stu tysięcy gardeł, który przypominał huk rozszalałych fal na wzburzonym oceanie. Według mnie to była najgorętsza patriotyczna manifestacja w powojennej Polsce.

Pawła II wygłoszonych do Polaków w dniu w dniu 2 czerwca 1979 na ówczesnym placu Zwycięstwa, dziś Piłsudskiego: „Wołam, ja, syn polskiej ziemi, a zarazem ja, Jan Paweł II, papież. Wołam z całej głębi tego Tysiąclecia, wołam w przeddzień Święta Zesłania, wołam wraz z wami wszystkimi: Niech zstąpi Duch Twój! Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi!”. A gdy w chwilę później amerykański Prezydent przywołał słowa polskiej pieśni religijnej „My chcemy Boga”, odśpiewanej wówczas w Warszawie przez setki tysięcy Polaków, którym Ojciec Święty dodał ducha, myślałem, że mi serce ze wzruszenia pęknie, gdyż przypomniałem sobie coś, o czym teraz pragnę opowiedzieć Polakom, szczególnie tym młodym. We wczesnych latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy w kraju

UT FOT. INST YT

PA MI ĘCI NA

RO DOW EJ

Wtedy po raz pierwszy zrozumiałem, że, jak kilkakrotnie powtórzył Donald Trump: „nie da się zabić naszej polskiej duszy”. Że prawdziwi Polacy nigdy nie ugną karku przed Moskwą.

film dokumentalny i książka Jolanty Hajdasz o prześladowaniu abpa Antoniego Baraniaka w czasach komunizmu TRWA ZBIÓRKA PODPISÓW --------------------------------pod listem otwartym do Prezydenta Andrzeja Dudy o pośmiertne odznaczenie abpa A. Baraniaka za zasługi dla państwa i Kościoła i pod listem otwartym do abpa Stanisława Gądeckiego o wszczęcie procesu beatyfikacyjnego abpa A. Baraniaka – do tej pory zebraliśmy i wysłaliśmy do Adresatów tych listów ponad 7 tysięcy podpisów! kontakt z organizatorami zbiórki: tel.607 270 507 lub j.hajdasz@post.pl

Aż nadszedł ów pamiętny moment, gdy maleńki Gerard Cieślik pokonał po raz drugi Lwa Jaszyna, strzelając główką zwycięskiego gola Ruskim. Myślałem, że się niebo rozstąpiło. Sto tysięcy ludzi zawyło ze szczęścia. Ludzie rzucali się sobie w objęcia, płakali z radości, poleciały w górę czapki, kapelusze, marynarki, torebki. Wszyscy krzyczeli: Niech żyje wolna Polska! Rozbrzmiewały toasty i bimber lał się strumieniami. Wtedy po raz pierwszy zrozumiałem, że, jak kilkukrotnie powtórzył Donald Trump: „nie da się zabić naszej polskiej duszy”. Że prawdziwi Polacy nigdy nie ugną karku przed Moskwą. I raptem zobaczyłem, że moja mama się śmieje. Oszalała z radości, wzięła mnie w objęcia, wrzeszcząc mi do ucha: „Synku mój kochany! Wygraliśmy z Rosją!!! Pomściliśmy ojca!!!”.

My chcemy Boga! W swym historycznym przemówieniu wygłoszonym u stóp Pomnika Powstania Warszawskiego Donald Trump nawiązał do wiekopomnych słów Jana

szalał stalinowski terror, chodziłem do podstawówki przy ul. Konfederackiej na krakowskich Dębnikach, mieszczącej się opodal kościoła pod wezwaniem św. Stanisława Kostki, gdzie przystępowałem do Pierwszej Komunii Św. i tam również byłem bierzmowany. W tym kościele młody kapłan Karol Wojtyła odprawił dnia 3 listopada 1946 roku swoją Mszę św. prymicyjną i w tejże świątyni jest także obraz Matki Boskiej, przed którym „wymodlił sobie i ugruntował swoje powołanie kapłańskie”, jak – już jako papież – powiedział parafianom. O tej parafii Jan Paweł II mówił także, nawiązując do bestialstwa hitlerowców wobec polskich księży patriotów w dniu 17 sierpnia 2002 r.: „Czasy te wspominam w sposób bardzo osobisty. Jestem przekonany, że do powołania kapłańskiego, do którego doszedłem właśnie w tym czasie i tu, w tej parafii, przyczyniły się modlitwy moich braci i moich sióstr i tych moich ówczesnych duszpasterzy, którzy za życie chrześcijańskie każdego parafianina, a zwłaszcza każdego młodego Dokończenie na str. 2

Reakcje na przemówienie pre­ zydenta Donalda Trumpa w Warszawie były albo entu­ zjastyczne, albo sceptyczne. To w znacznej mierze odzwier­ ciedla podział na Polskę proi antyrządową, ale pokazuje także coś więcej: różnicę w po­ dejściu do zagranicy – pisze Henryk Krzyżanowski.

2

Harcerska sztafeta pokoleń Pod koniec maja 85-letnia Ma­ ria z d. Zawierucha i jej sąsie­ dzi, państwo Lisowie, zaczęli przygotowania do odświeże­ nia krzyża rodzinnej pamię­ ci, który od 1922 r. stoi między przysiółkami Wesoła i Lipnik w Kobylej Górze pod Ostrze­ szowem na obrzeżach Wielko­ polski. Co było dalej, opisuje Stanisław Florian.

5

Dzieło rozumu ateistycznego Ateizm nie jest dobrym punk­ tem wyjścia w refleksji nad rze­ czywistością. To tak, jakby nie­ narodzone jeszcze dziecko mówiło, ze jego matka nie ist­ nieje, bo jej nie widzi, albo jak­ by ogrodnicy mówili, ze do­ skonale poradzą sobie bez słonica, bo wystarczy im księ­ życ. Gender to kolejna utopij­ na ideologia ateistów, tym ra­ zem przeznaczona dla tych, dla których bogiem stał się seks – pisze ks. Dariusz Oko.

6

ind. 298050

redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet

Podobno rząd PiS niszczy wol­ ność prasy w Polsce. Tak uwa­ ża międzynarodowa organiza­ cja Freedom House. Przyczyny, jakie wskazuje, są jednak kurio­ zalne, np. to, że rząd PiS ser­ wuje narrację historyczną, któ­ ra „w znacznym stopniu omija udział Polaków w zbrodniach II wojny światowej”. Publikuje­ my fragmenty „raportu” i reak­ cje na jego tezy.


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2017

2

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Słudzy Po przemówieniu i wolni obywatele Trumpa Dokończenie ze str. 1

Henryk Krzyżanowski

Reakcje na przemówienie prezydenta Trumpa w Warszawie były albo entuzjastyczne, albo sceptyczne. To w znacznej mierze odzwierciedla podział na Polskę pro- i antyrządową, ale pokazuje także coś więcej: różnicę w podejściu do zagranicy.

B

yły prezydent Lech Wałęsa w cha­ rakterystyczny dla siebie skró­ towy sposób tak podsumował przemówienie: „Było dobre, ale on to robił dla siebie. (...) Gdy się tak dobrze przyjrzeć, to Polacy nic wczoraj nie dostali”. Sceptycy bardziej wyrafi­ nowani mówili to samo – niektórzy od­ woływali się nawet do obrazu szklanych paciorków, którymi gość omamił jakoby swoich warszawskich entuzjastów. Zauważmy w tym miejscu, że takie patrzenie automatycznie określa Polskę jako kraj zależny od woli państw waż­ niejszych od nas. Nasze oczekiwania wobec zagranicy streszczają się wtedy w prostym zdaniu: zagranica może nam coś dać. A skoro tak, to ustawiamy się sami w relacji pan – sługa. Zupełnie jak w słowach psalmisty: „ Jak oczy sług są zwrócone na ręce ich panów i jak oczy służącej na ręce jej pani”. Do obrazu pan – sługa komplet­ nie nie pasuje tłum, który entuzjastycz­ nie fetował Donalda Trumpa na pla­ cu Krasińskich. Znaczna część obecnej tam publiczności to mohery od ojca Rydzyka, członkowie klubów „Gaze­ ty Polskiej” czy inni wyborcy PiS-u.

To ludzie, którzy nie tylko nie liczą na dotacje czy prezenty z zagranicy, ale przeciwnie, sami nie szczędzą grosza na cele publiczne. Można o nich powie­ dzieć, że kiedy w ostatnich wyborach odsunęli od władzy Platformę, zrobi­ li to za własne pieniądze. Dając także

niedawne samookreślenie się na kon­ gresie w Przysusze jako „partia wolno­ ści” zobowiązuje. Ciekawe, że prezydentem USA, który mocno podkreślił związek wol­ ności z przedsiębiorczością, był G.W. Bush, który w Warszawie w 2001 po­

Do obrazu pan – sługa kompletnie nie pasuje tłum, który entuzjastycznie fetował Donalda Trumpa na placu Krasińskich. swój własny czas – choćby ten włożo­ ny w kontrolę uczciwości wyborów. Na plac Krasińskich przyjechali więc nie po to, by coś dostać, ale by spotkać się w gronie przyjaciół, do których za­ liczają prezydenta USA – czy słusznie, zobaczymy. Wolni ludzie decydujący o sobie w wolnym kraju. Donald Trump tę wolność moc­ no zaakcentował w części przemó­ wienia poświęconej walce z biurokra­ cją. Byłoby dobrze, gdyby PiS wziął to sobie mocno do serca – w końcu

służył się cytatem z popularnej piosen­ ki o pewnym pracowitym mieszkańcu Podhala: „Tu na razie jest ściernisko, ale będzie San Francisco, a tam, gdzie to kretowisko, będzie stał mój bank”. Na koniec zadajmy więc sobie py­ tanie: czy przez 16 lat od tamtej chwili Polacy realizowali optymistyczną filozo­ fię z przeboju braci Golec? Czy zajmo­ wali się raczej mozolnym wypełnianiem formularzy podań, o przepraszam, apli­ kacji o brukselskie dotacje na termy i stadiony? K

PiS-owska tłuszcza autokarowa Aleksandra Tabaczyńska

Krzysztof Pasierbiewicz parafianina – wtedy należałem tutaj do młodzieży – płacili nie tylko dobrym słowem, nie tylko szlachetnym przykładem swojego życia, ale także ofiarą i krwią”. Przed naszą podstawówką był sąsiadujący z kościołem wielki podworzec, na którym każdego dnia przed lekcjami mieliśmy poranne apele rozpoczynające się od obowiązkowego odśpiewania przez uczniów komunistycznej pieśni pt. „Naprzód młodzieży świata”, a dyrektorka szkoły baczyła pilnie, czy wszyscy śpiewają. Potem następowały wyróżnienia uczniów, którzy wykonali najlepsze gazetki ścienne o Józefie Stalinie, Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich i Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. A na koniec komunistyczni politrucy wygłaszali doktrynerskie pogadanki okolicznościowe. Tak bestialsko i metodycznie kaleczono wtedy młode polskie mózgi. Nie zdołano jednak zabić naszej polskiej duszy. Bo pamiętam, iż śpiewając rano pod czujnym okiem pani dyrektorki napisany przez sowieckiego doktrynera Nowikowa toksyczny Hymn Światowej Federacji Młodzieży Demokratycznej, myślami byłem przy wieczornym nabożeństwie majowym odbywanym przed stojącym opodal kościołem, w którym mieliśmy lekcje religii, w tamtych czasach wyrzuconej przez komunistów z polskiej szkoły. Tam uwielbiany przez nas ksiądz Socha, prócz religii, uczył nas także miłości do Polski. I do śmierci nie zapomnę, jak z epidiaskopu, który wtenczas zdawał nam się cudem techniki, wyświetlał nam na ścianie przemiennie obrazki przedstawiające ukrzyżowanego Chrystusa i polskie godło z białym orłem bez korony, z której odarli go komuniści, tłumacząc nam, kto i w jakim celu to zrobił. Boże! Jak On pięknie mówił o Polsce! Ile w nim było pasji! Ile mu się

chciało! Ten przezacny człowiek o gorącym sercu i pięknym umyśle na zawsze ubogacił nasze dusze etosem najdroższych Polakom wartości. Od tamtego czasu upłynęło ponad pół wieku. Słów lewackiego hymnu już od dawna nie pamiętam, lecz to, co mówił nam ks. Socha, wryło mi się w duszę – na zawsze. Nasz ukochany katecheta każdego roku chodził z nami na

I do dzisiaj Polacy tę kultową pieśń śpiewają w kościołach z podniesionym czołem, o czym przypomniał odważnie w przemówieniu Donald Trump: „Stojąc tu dzisiaj przed tym niesamowitym zgromadzeniem, jakże wiernym narodem, nadał słyszę te głosy odbijające się echem w historii. Ich przesłanie jest tak samo aktualne dzisiaj, jak kiedykolwiek – Polacy, Amerykanie, Europejczycy nadal wołają wielkim głosem: My chcemy Boga!”. I to zawołanie czyni Donalda Trumpa postacią historyczną. To zaś, co powiedział w Warszawie amerykański prezydent, można śmiało nazwać ratunkową dla cywilizacji Zachodu, dziejową „Doktryną Trumpa”. Na zakończenie swego dziejotwórczego przemówienia amerykański prezydent powiedział:

Zdjęcie uczniów mojej klasy ze szkoły podstawowej, stojących na schodach dębnickiego kościoła im. Stanisława Kostki w Krakowie, wykonał w 1952 r. uwielbiany przez nas katecheta ks. Socha. Autor pierwszy z lewej w dolnym rzędzie. Zamieszczam tę fotkę, gdyż wiem, że każdy Polak ma w swoim domu podobne zdjęcie.

wieczorne majowe nabożeństwa, które nazywaliśmy „majówkami”. Tam na zakończenie śpiewaliśmy zawsze: „My Chcemy Boga, Panno Święta, o usłysz naszych wołań głos (…) My chcemy Boga w książce, w szkole (…) Niech Boga wielbi Chrobry, Lech (…)”. A gromkie echo tej pieśni niosło się wówczas od kościoła do kościoła, od miasta do miasta, od wsi do wsi i cała Polska odważnie śpiewała, mimo sowieckiego terroru i wszechobecnych ubeków, którzy nie mieli odwagi stawić czoła bohatersko zdesperowanym ludziom. Zaś dla mnie osobiście pieśń „My chcemy Boga” ma od tamtego czasu znaczenie tożsame z polskim hymnem narodowym.

„Więc razem walczmy wszyscy, tak jak Polacy: za rodzinę, za wolność, za kraj i za Boga. Dziękuję Wam, niech Was Bóg błogosławi, niech Bóg błogosławi Polaków, niech Bóg błogosławi naszych sojuszników i niech Bóg błogosławi Stany Zjednoczone Ameryki!”. Więc Mu odpowiadam: „Dziękujemy, Panie Prezydencie, za przypomnienie zagubionemu zachodniemu światu o najważniejszych dla Polaków i Amerykanów wartościach, wyrosłych z chrześcijańsko-narodowych korzeni. Niech Bóg błogosławi Amerykę, niech Bóg błogosławi Amerykanów, niech Bóg błogosławi Polskę i Polaków!”. K

Krótko po wizycie prezydenta Donalda Trumpa w Polsce przeczytałam o „zwiezionej przez PiS autokarami tłuszczy”. Informacja ta dotyczy mnie osobiście, bowiem przyjechałam na spotkanie amerykańskiego prezydenta autokarem wraz z Klubami Gazety Polskiej, wspólnotami parafialnymi oraz środowiskami związanymi z Radiem Maryja.

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

nic do jedzenia, tylko piwo, rozmaite na­ poje i orzeszki. Mimo to wszystkie stoliki były zajęte przez ludzi z flagami. Gdy Pierwsza Dama Melania Trump zabrała głos, zapowiadając swojego męża prezydenta USA, w lokalu nasta­ ła cisza przerywana tylko oklaskami. Słuchaliśmy skupieni i wzruszeni, jak dzięki Donaldowi Trumpowi heroizm Polaków wybrzmiewa na cały świat. Sie­ dząc w tym pubie w dużej grupie ludzi i jednocześnie patrząc na Warszawę, wiedziałam, że wszystko, co mówił pre­

Słuchaliśmy skupieni i wzruszeni, jak dzięki Donaldowi Trumpowi heroizm Polaków wybrzmiewa na cały świat. zydent USA, kierował do ludzi głębo­ ko świadomych swej historii i doskonale rozumiejących znaczenie Boga, honoru i tożsamości narodowej. Przemawiał do społeczeństwa, które kocha swój kraj i potrafi tę miłość okupić najwyższą ceną. Pasja, z jaką Donald Trump mówił o historii Polski, dowodziła, że dzieje na­ szego narodu wywarły na prezydencie USA wrażenie. A wiedzy swej na pewno nie czerpał z artykułów Anne Apple­ baum czy opowiastek Jasia Grossa. Po przemówieniu ulice Warszawy wypełnił tłum ludzi dumnych, rados­ nych, niosących polskie i amerykańskie

flagi oraz żywo dyskutujących o tym, czego przed chwilą byli świadkami. Na zakończenie wizyty amerykańskie­ go prezydenta Ministerstwo Obrony Narodowej zorganizowano wojskowy piknik przy stadionie Narodowym: pokaz sprzętu wojskowego, koncert orkiestry i inne atrakcje. Można było zobaczyć m.in. warsztaty kodowania i programowania amerykańskiego ro­ bota. Na chętnych czekały punkty in­ formacyjne uczelni, jednostek i insty­ tucji wojskowych. Jedną z atrakcji było spotkanie z grupami rekonstrukcji historycznej, m.in. z członkami Chorągwi Husar­ skich Najjaśniejszej Rzeczypospolitej oraz stowarzyszeń związanych z husa­ rią, którzy zaprezentowali pokaz musz­ try na koniach. Większość z nas dopiero po po­ wrocie do domu i uważnym ponow­ nym wysłuchaniu wystąpienia Donalda Trumpa zdała sobie sprawę, jak pełne treści były to słowa. Wspaniałe prze­ mówienie programowe, a tłem dla pla­ nów prezydenta USA stały się dzieje Rzeczpospolitej. Każdy z nas wrócił z Warszawy z poczuciem dumy w sercu. Dzień ten spędziliśmy w doboro­ wym towarzystwie „tłuszczy”, ale po­ zwolę sobie dodać – lepszego sortu. I żadna lumpenelita i jej media nam tego nie zabiorą. Do czasu ostatnich wyborów par­ lamentarnych media głównego nur­ tu miały wspólny, zgodny, a przede wszystkim jednorodny przekaz. Po przerwaniu tego monopolu informa­ cyjnego okazuje się, że z faktami me­ diów wrogich „dobrej zmianie” nie tyl­ ko można, ale trzeba dyskutować. K

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Krzysztof Skowroński

WIELKOPOLSKI KURIER WNET Redaktor naczelny

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl

Zespół WKW

Sławomir Kmiecik Małgorzata Szewczyk ks. Paweł Bortkiewicz Aleksandra Tabaczyńska Michał Bąkowski Henryk Krzyżanowski Jan Martini

Podpis do zdjęcia: Ofiary rzezi nie o zemstę, lecz o pamięć proszą.

FOT. ANDRZEJ KARCZMARCZYK

Poznańskie obchody rocznicy „Krwawej Niedzieli” na Wołyniu Andrzej Karczmarczyk

W

74 rocznicę „Krwawej Niedzieli” na Wołyniu w dolnym kościele pw. św. Jana Kantego w Poznaniu, gdzie znajduje się tablica upamiętniająca te tragiczne wydarzenia, odbyła się uroczystość złożenia kwiatów i oddania hołdu Polakom pomordowanym przez oddziały UPA. Uroczystości pod tablicą poprzedziła Msza święta. Krwawa niedziela na Wołyniu to dzień 11 lipca 1943 roku, punkt kulminacyjny rzezi wołyńskiej, akcja masowej eksterminacji polskiej ludności cywilnej na Wołyniu przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów

Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

Stepana Bandery (OUN-B), Ukraińską Powstańczą Armię (UPA) oraz ukraińską ludność cywilną. Szczególne nasilenie zbrodni nastąpiło w lipcu 1943 roku. Zamordowano wówczas 10–11 tysięcy Polaków. 11 i 12 lipca UPA dokonała skoordynowanego ataku na Polaków w 150 miejscowościach w powiatach włodzimierskim, horochowskim, kowelskim oraz łuckim. Wykorzystano fakt gromadzenia się w niedzielę 11 lipca ludzi w kościołach. Doszło do mordów w świątyniach m.in. w Porycku (dziś Pawliwka) i Kisielinie. Około 50 kościołów katolickich na Wołyniu zostało

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl

Marta Obłuska reklama@radiownet.pl

Wydawca

Dystrybucja własna Dołącz!

Informacje o prenumeracie

dystrybucja@mediawnet.pl

Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o. kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507

spalonych i zburzonych. Zbrodni na Polakach dokonano w sumie w 1865 miejscach na Wołyniu. Szacuje się, że zginęło w nich ok. 120 tysięcy Polaków. Zbrodnie na Polakach dokonywane były niejednokrotnie z niebywałym okrucieństwem, palono żywcem, wrzucano do studni, używano siekier i wideł, wymyślnie torturowano ofiary przed śmiercią, a także gwałcono kobiety. Zbrodnia wołyńska spowodowała polski odwet, w wyniku którego zginęło ok. 10–12 tys. Ukraińców, w tym 3–5 tys. na Wołyniu i w Galicji Wschodniej. K

Nr 38 · SIERPIEŃ 2017

(Wielkopolski Kurier Wnet nr 30)

Data i miejsce wydania

Warszawa 29.07.2017 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

A

utokar był wypełniony do ostatniego miejsca. Z moich informacji wynika, że była to w wielu wypadkach inicjaty­ wa oddolna. Innymi słowy, to „tłuszcza” prosiła Prawo i Sprawiedliwość o po­ moc w zorganizowaniu przyjazdu do Warszawy. Do stolicy dotarliśmy wcześnie rano 6 lipca i ustawiliśmy się w ogrom­ nej kolejce na ul. Miodowej, aby wma­ szerować na pl. Krasińskich. Stałam wraz z tysiącami rodaków, czekając na wejście ponad trzy godziny. Atmosfera była świetna. Ludzie rozmawiali, dzielili się przemyśleniami i nadziejami zwią­ zanymi z wprowadzanymi reformami. Jacyś górale podgrywali; jednym sło­ wem – polski duch patriotyczny. Stojąc wśród gęstego i żywiołowego tłumu byłam świadkiem wybuchów radości i oklasków na widok przedstawicieli partii rządzącej oraz gromkich buczeń i gwizdów, gdy na przykład przecho­ dził poseł Schetyna lub jego koledzy z opcji totalnej opozycji. Ostatecznie na plac Krasińskich nie dostałam się. Zabrakło mi wytrwałości. Tłum napierał, a ja kiepsko znoszę dłu­ gotrwały ścisk i brak możliwości łatwego wydostania się poza tak liczne skupisko. Wiem jednak, że kto wytrwał do koń­ ca, ten wszedł na plac i mógł wysłuchać przemówienia Donalda Trumpa live. Pozostali udali się na błonie stadio­ nu Narodowego w Warszawie, aby tam zobaczyć przemówienie amerykańskie­ go prezydenta, lub na przykład do loka­ lu z telewizorem, gdzie również można było śledzić wydarzenia. Trafiłam do pubu, w którym – jak mi zakomuniko­ wano – nie było ani kawy, ani herbaty,


SIERPIEŃ 2017 · KURIER WNET

3

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Podobno rząd Prawa i Sprawiedliwości niszczy wolność prasy w Polsce. Tak przynajmniej uważa międzynarodowa organizacja o nazwie Freedom House, zajmująca się opisywaniem przejawów łamania demokracji na świecie. Przejawy, jakie wskazuje Freedom House, są jednak kuriozalne, wśród nich wymieniane jest np. to, że rząd PiS serwuje narrację historyczną, która „w znacznym stopniu omija udział Polaków w zbrodniach II wojny światowej”, a jednocześnie eliminuje głosy przeciwne. Jako przykład wskazuje się Jana Tomasza Grossa. Takie m.in. argumenty służą teraz za uzasadnienie zmiany statusu Polski z kraju o mediach „wolnych” na „częściowo wolne”. Raport jest opublikowany wyłącznie w języku angielskim, dlatego prezentujemy tłumaczenie najbardziej istotnych fragmentów tego raportu.

FOT. ZE STRONY WWW.FREEDOMHOUSE.ORG

Skandaliczny raport o wolności mediów w Polsce Raport Freedom House na temat wolności mediów w Polsce pt. Pluralizm pod obstrzałem: Atak na wolność mediów w Polsce. Raport Annabelle Chapman (fragmenty)

Pluralizm pod obstrzałem: Atak na wolność mediów w Polsce – Raport Freedom House (fragmenty) Zmiana statusu Polski z kraju o mediach „wolnych” na „częściowo wolne” została spowodowana przez nietolerancję rządu dla niezależnego bądź krytycznego dziennikarstwa, nadmierne polityczne zaangażowanie w sprawy mediów publicznych oraz ograniczenia wolności słowa w zakresie polskiej historii i świadomości. To wszystko razem przyczyniło się do wzmożonej autocenzury oraz polaryzacji. Kluczowe zmiany w 2016 roku [wg Freedom House – uzup. Red.]: • Prawo medialne, które zaczęło obowiązywać od stycznia, nadaje Ministrowi Skarbu (zamiast ciału niezależnemu) prawo wyznaczania menadżerów polskich publicznych mediów – radia i telewizji. Do kwietnia ponad 140 pracowników mediów publicznych zrezygnowało bądź zostało wyrzuconych z pracy. • W grudniu rządząca partia Prawo i Sprawiedliwość próbowała ograniczyć dziennikarzom dostęp do posłów w budynku parlamentu, ale porzuciła swoją inicjatywę w wyniku oporu opozycji i presji opinii publicznej. • Biura rządowe zrezygnowały z subskrypcji mediów sprzyjających opozycji, a w tym samym czasie spółki należące do państwa polskiego przekierowały środki na reklamę do medialnych ośrodków prorządowych. • Rząd Prawa i Sprawiedliwości podejmował próby podważania wia-

PiS

pracowników mediów publicznych zrezygnowało bądź zostało wyrzuconych z pracy. Zmiany personalne, które miały miejsce w ciągu roku, spowodowały wzmożenie autocenzury wśród dziennikarzy pracujących w ośrodkach mediów publicznych. W wyniku konfliktowej relacji rządu z krytycznymi mediami autocenzura nasiliła się również wśród dziennikarzy pracujących dla mediów prywatnych, sprzyjających opozycji. W grudniu 2016 polski Trybunał Konstytucyjny wydał wyrok, że władze złamały konstytucję, podejmując decyzję o wyłączeniu Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji z decyzji dotyczących składu nowych zarządów i rad nadzorczych w mediach publicznych. Nowa Rada Mediów Narodowych, która uzyskała w czerwcu uprawnienia do obsadzania tych stanowisk, zignorowała ten wyrok. Przekaz mediów publicznych przez cały rok faworyzował Prawo i Sprawiedliwość. Równocześnie, agencje rządowe zrezygnowały z dalszej subskrypcji mediów sprzyjających opozycji, a firmy należące do państwa zrezygnowały z kontraktów reklamowych z nimi. W grudniu starania rządu, aby ograniczyć dziennikarzom dostęp do posłów w parlamencie, spowodowały próbę zablokowania głosowania nad budżetem na rok 2017, a także publiczne demonstracje przed budynkiem parlamentu. W konsekwencji władze porzuciły swój plan. W ciągu całego roku rząd Prawa i Sprawiedliwości dążył do zakwestio-

Freedom House o Radiu Maryja

od dłuższego czasu ma sojusznika w Radiu Maryja, ul­ trakonserwatywnej stacji radiowej prowadzonej przez ojca Tadeusza Rydzyka, katolickiego zakonnika. Ze swo­ jej bazy w Toruniu w północnej Polsce Rydzyk zbudo­ wał dochodowe imperium medialne. Oprócz Radia Maryja, założonego w 1991 r., wchodzą w jego skład telewizyjny program TV Trwam oraz gazeta Nasz Dziennik. Te ośrodki ostrzegają swoich widzów/czytelników/ słuchaczy przed niebezpieczeństwami w rodzaju „islamizacji” Europy oraz rozprzestrzeniania się „ideologii gender” (zbiorcze określeniem używane przez polskich konserwatystów na określenie twierdzenia, że role płciowe są skonstruowane społecznie). Udział w podziale publiczności jest niewiel­ ki – mniej niż 2% dla Radia Maryja. Mimo to ośrodki medialne Rydzyka zdobyły znaczenie pod rządami PiS, uzyskując wywiady z liderami partyj­ nymi lub politykami rządowymi. W przemówieniu podczas uroczystości 24 rocznicy założenia Radia Maryja (pod koniec 2015 r.), kilka tygodni po wygranych przez PiS wyborach, Kaczyński stwierdził, że bez Rydzyka „nie byłoby tej wygranej”. (…)

rygodności głosów kwestionujących preferowaną narrację historyczną, która w znacznej mierze pomija zaangażowanie Polaków w zbrodnie II wojny światowej.

Streszczenie Raportu Polska ma żywotne, ale silnie spolaryzowane środowisko medialne, gdzie nadal obowiązują restrykcyjne prawa. Po zdobyciu władzy pod koniec 2015 roku konserwatywny rząd Prawa i Sprawiedliwości rozpoczął głęboką przebudowę mediów publicznych, powołując się na potrzebę ich odpolitycznienia. Prawo przegłosowane w grudniu 2015 wygasiło kadencje menadżerów w polskich publicznych mediach – radiu i telewizji. Równocześnie przyznano Ministrowi Skarbu prawo wyboru następców tych menadżerów. Do kwietnia 2016 ponad 140

nowania tych głosów w mediach, które rzucały wyzwanie preferowanej przez władze narracji historycznej, w znacznym stopniu pomijającej zaangażowanie Polaków w zbrodnie z okresu II wojny światowej. W lutym TVP przed emisją filmu „Ida” (o katolickiej zakonnicy odkrywającej, że jej rodzice byli Żydami i zginęli podczas II wojny światowej) nadała 12-minutowy wstęp, w którym komentatorzy stwierdzali, że film niedokładnie przedstawia polską historię. W osobnym zdarzeniu, w kwietniu, prokuratorzy 5 godzin przesłuchiwali historyka zajmującego się Holocaustem – Jana Grossa. Sprawa dotyczyła zarzutów publicznego znieważenia polskiego narodu i była związana z artykułem z 2015 roku, w którym Gross stwierdzał, że podczas II wojny światowej Polacy zabili więcej Żydów niż Niemców. Opinie Grossa

spowodowały, że kancelaria Prezydenta Andrzeja Dudy rozważała odebranie mu Krzyża Kawalerskiego Orderu Odrodzenia Polski, który otrzymał w 1996 r.

10

Atak na pluralizm Wkrótce po wygraniu wyborów parlamentarnych w październiku 2015 r. prawicowa partia Prawo i Sprawiedli-

Freedom House o tragedii smoleńskiej

kwietnia 2010 r. polski samolot rządowy rozbił się w pobliżu Smoleńska w Rosji. Zginęło wszystkie 96 osób na pokładzie, w tym wiele osób z elity politycznej i wojskowej. Między ofia­ rami znajdował się ówczesny prezydent – Lech Kaczyński. Od tego czasu wypadek stał się bardzo kontrowersyjną kwestią w Polsce, odzwierciedlając i podsycając podział społeczeństwa, a także osobistą wrogość między liderami PiS i PO. Przewodniczący PiS Jarosław Kaczyński, brat bliźniak zmarłego prezydenta utrzymuje, że ówczesny rząd PO pod dowództwem Donalda Tuska jest odpowiedzialny za tragedię. Niektó­ rzy zwolennicy PiS wierzą, że Tusk działał wspólnie z przywódcą Rosji, Władimirem Putinem, aby doprowadzić do wypadku samolotu. Jednakże badania opinii publicznej wskazują, że procent Polaków wierzących, że wypadek nie był przypadkowy, spada.

Wstęp do Raportu (…) Zgodnie z opisem Annabelle Chapman zawartym na stronach tego Raportu, Polska w ostatnim czasie stała się ważnym polem bitwy liderów o skłonnościach autorytarnych, którzy chcą uzyskać kontrolę nad dyskursem politycznym oraz zniszczyć pluralizm mediów. Polska stanowi ważny klin w nasilającym się konflikcie między zwolennikami krytycznego i niezależnego dziennikarstwa, a tymi, którzy dążą do dominacji państwa. (…) Polska po dekadach komunistycznej opresji objawiła się jako ważny uczestnik światowej demokratycznej wspólnoty. Jakikolwiek poważny krok w tej dziedzinie miałby reperkusje wykraczające daleko poza samą Polskę. Przywództwo rządzącej partii Prawo i Sprawiedliwość wykorzystało swoją dominację w parlamencie do ataku na autonomię innych, obok mediów, instytucji demokratycznych – organizacji prawniczych, uniwersyteckich oraz społecznych. Liderzy tej partii przyjęli wiele metod, które w sąsiednich Węgrzech doprowadziły do antydemokratycznych przemian po 2010. Mówią językiem populistów w Europie i na świecie, oskarżając swoich politycznych oponentów o brak patriotyzmu – „nie są prawdziwymi Polakami”. Są napędzani impulsem większościowym – stwierdzeniem, że większość parlamentarna, nieważne jak mała, przyznaje zwycięzcom prawo do podkopywania prawnych, konstytucjonalnych oraz normatywnych kontroli władzy politycznej. (…)

Własność zagraniczna jest najbardziej wyraźna w mediach regionalnych. Jednym z największych właścicieli jest Polska Press, która wydaje 20 dzienników regionalnych w 15 z 16 polskich województw, a także ponad 150 lokalnych dzienników.

wość, wymieniła zarządy nadawców publicznych – telewizji i radia. Od tego czasu program wieczornych wiadomości w telewizji publicznej stał się rzecznikiem rządu PiS, chwaląc jego codzienne sukcesy w kraju i za granicą. Przywódcy partyjni przemyśleli sposoby dławienia krytyki, która wylała się ze strony mediów prywatnych na działania rządu. W tym wysiłku znaczącą rolę odgrywa podskórna obawa przed prasą, zarówno krajową jak i zagraniczną. Widoczna jest ona w relacjach polityków PiS z dziennikarzami oraz w udaremnionej próbie z 2016 r. ograniczenia dostępu dziennikarzy do parlamentu. Próby okiełznania mediów ze strony PiS są częścią szerszego planu tej partii, by osłabić mechanizmy kontrolne, które gwarantują demokratyczność Polski. Pod przywództwem swego samotniczego lidera Jarosława Kaczyńskiego PiS kontroluje władzę wykonawczą i ustawodawczą, gdzie posiada samodzielną większość, a także posunęło się w kierunku podważenia autonomii władzy sądowniczej. Jego agresywne zmiany dokonywane w Trybunale Konstytucyjnym spowodowały oskarżenia o podważanie prawa w Polsce: w zdarzeniu bez precedensu Komisja Europejska badała kwestię na początku 2016 roku. W tym czasie partia zajęła się obsadzaniem politycznymi lojalistami stanowisk w państwowych firmach, w służbie cywilnej, wojskowej oraz dyplomatycznej. Gracze międzynarodowi, w tym Unia Europejska, wyrazili zaniepokojenie zmianami przeprowadzonymi przez PiS w mediach publicznych, ale mieli kłopot ze sformułowaniem bardziej konkretnego stanowiska. Co więcej, istnieje ryzyko, że sytuacja w polskich mediach zostanie zapomniana wraz z przeniesieniem gdzie indziej uwagi analityków i tych, którzy tworzą prawo. Jednakże w kraju ma nadal miejsce niszczenie wolności prasy, gdzie zarówno publiczne i prywatne ośrodki adaptują się do nowej sytuacji w Warszawie. Sama partia stwierdza, że „reformowanie” mediów nie zostało jeszcze ukończone. (…)

Polaryzacja i stronniczość Polskie media są silnie spolaryzowane, z grubsza odzwierciedlając rozdźwięk między PiS a jego politycznymi

oponentami. Od wyborów 2015 ta polaryzacja stała się jeszcze bardziej dotkliwa. Podział dotyczy kontrowersyjnych decyzji PiS, takich jak dzielącego ludzi stosunku do równych praw dla środowiska LGBT (lesbijki, geje, transseksualiści oraz osoby transpłciowe), możliwych uchodźców z Bliskiego Wschodu oraz Unii Europejskiej. Podział jest widoczny na okładkach tygodników. Na przykład w lipcu 2016 numer jednego prawicowego tygodnika DoRzeczy miał okładkę z hasłem „Polska kontra homoimperium: Jak możemy się bronić przed terrorem progresistów”. Okładka polskiej edycji Newsweeka w tym samym tygodniu brzmiała „Polska w runie”, odnosząc się do ustaw PiS od czasu przejęcia władzy. Sprzeczne wizje świata były podobnie widoczne także po reelekcji Donalda Tuska na stanowisko przewodniczącego Rady Europy w marcu 2017. Reelekcję tę rząd PiS próbował zablokować. DoRzeczy na swojej okładce pokazało Tuska z podpisem „Ich człowiek w Brukseli” – echo słów Kaczyńskiego, który przedtem nazwał Tuska „niemieckim kandydatem”. W tym czasie okładka Newsweeka przedstawiła Kaczyńskiego, który pali flagę Unii Europejskiej i podpis „Rozwód

z Europą”. Słowa te odnosiły się do faktu, że wszystkie pozostałe kraje UE zagłosowały za Tuskiem i robiły aluzję do obaw – jakkolwiek mało prawdopodobnych – że Kaczyński może wyprowadzić Polskę z Unii Europejskiej. (…) Na przestrzeni lat publiczne radio i telewizja miały zwyczaj sympatyzować z partią, która aktualnie jest u władzy. Polska nie ma tradycji niezależnego nadawcy „w służbie publicznej”, takiego jak BBC (British Broadcasting Corporation). Jednakże od czasu, kiedy na początku 2016 r. PiS wymienił szefów nadawców publicznych, przekaz wiadomości stał się znacznie bardziej stronniczy. Wieczorny program informacyjny TVP, Wiadomości, jeden z dwóch najbardziej popularnych w kraju, stał się tubą propagandową dla przywódców PIS. Stronniczość w polskich mediach jest związana z uprzedzeniami samych dziennikarzy. Wielu z nich nie jest neutralnych; dopingują oni PiS lub jego przeciwników od 10 lat lub dłużej. Są nawet dwie główne organizacje dziennikarskie o różnych orientacjach: Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich (SDP), postrzegane jako sympatyzujące z rządem PiS, oraz Towarzystwo Dokończenie na str. 4

Kozuchy bezkarniuchy

P

Wiktor Świetlik

ół roku temu z okładem zgłosiła się do mnie, jeszcze jako dyrektora Centrum Monitoringu Wolności Prasy, niejaka Annabelle Chapman, sympatycznie wyglądająca młoda Brytyjka, chyba z polskimi korze­ niami i całkiem sprawnie mówiąca po polsku.

Pani Annabelle poinformowała mnie, że skończyła filozofię na Oksfor­ dzie, a teraz, by nabrać doświadczeń, podróżuje jako dziennikarka, a to po Ukrainie, a to po Polsce. Teraz dodatkowo złapała taką fuchę, że ma napisać raport o wolności słowa w Polsce, no i chciałaby ze mną poga­ dać na ten temat. Gadaliśmy więc dwie godziny. Opowiedziałem, jak wyglądały losy tele­ wizji publicznej w ciągu ostatniego ćwierćwiecza, jak traktowały media kolejne ekipy, o kłopotach z inwigilacją i najściach na redakcje za czasów Donalda Tuska. Swojego czasu podobne rzeczy opowiedziałem dziennikarzom przygo­ towującym raport na zlecenie Komisji Europejskiej. Nie był on cudem obiektywizmu, ale przynajmniej co nieco zostało uwzględnione. Przy­ najmniej było widać, że opinie w Polsce są podzielone. Pani Annabelle się tak nie certoliła. Jako wzorowa absolwentka filozofii zastosowała znaną zasadę, ponoć wyrażoną przez Georga Hegla, i tego, co nie pasowało, po prostu się pozbyła. Po co się męczyć, spierając się, weryfikując jakieś argumenty, odnosząc się do nich, skoro można je po prostu wykasować z dyktafonu i pamięci. Produkcja panny Annabelle, która stała się raportem organizacji Freedom House, została ogłoszona wszem i wobec i dość jednoznacznie z niej wy­ nika, że pod kątem wolności słowa Polska lokuje się gdzieś w okolicach Uzbekistanu, tylko jest trochę gorzej. Poważny raport, poważna organi­ zacja – jak tu nie wierzyć? I co teraz? „I co mi zrobisz, krowo?” – mogłaby odpowiedzieć pani Anna­ belle, która otrzymała niezasłużoną szansę wyrządzenia wielkich strat wi­ zerunkowych sporemu środkowoeuropejskiemu państwu. Nic nie zrobię, napiszę tweeta, podrwię w felietonie. Większość nawet tego nie może. Swoją drogą, można dziś spokojnie na świecie tłumić swobody demokra­ tyczne i niszczyć wolne media. Skoro pisze się to o kraju takim jak Polska, to znaczy, że można napisać w miarę o każdym, a skoro wszyscy są winni, to winnych nie ma. W gruncie rzeczy potrzebne są uczciwe media i tym bardziej porządnie działające ośrodki eksperckie, apolityczne organizacje pozarządowe, bezstronne raporty. Tyle, że dziś, nawet jak takie zaczną powstawać, to trudno będzie w nie uwierzyć. Bo wszystko się zmiesza, całkiem jak u Or­ wella, który pisał, że „zwierzęta w ogrodzie patrzyły to na świnię, to na człowieka, potem znów na świnię i na człowieka, ale nikt już nie mógł się połapać, kto jest kim”. Chociaż nie, czasem można się połapać, kto jest świnią. tygodnik W Sieci, lipiec 2017


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2017

4

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Dokończenie ze str. 3

Dziennikarskie (TD), które protestuje przeciwko pomysłom PiS. Po obu stronach politycznego spektrum linia graniczna między wiadomością a politycznym komentarzem jest często dość nieostra. (…) Właściciele zagraniczni mają pozycję dominującą na polskim rynku medialnym, a fakt ten uzyskał dodatkowe znaczenie polityczne od czasu, kiedy u władzy jest rząd PiS. Kaczyński na głosy krytyczne względem działań PiS odpowiedział stwierdzeniem, że „większość naszych mediów jest w rękach niemieckich”. W maju 2016 powiedział, że sytuacja, w której „zagraniczny kapitał wykorzystuje bieżącą sytuację polityczną dla akcji politycznych, jest niedopuszczalna”. By przeciwdziałać tak postrzeganemu problemowi, Kaczyński wezwał do „repolonizacji” mediów. Nie jest jasne, jak rząd miałby przeprowadzić takie zadanie (…)

„Repolonizacja” Oprócz mediów, rząd PiS używa tego określenia w odniesieniu do banków, mając na myśli wysiłki mające zwiększyć krajową własność w polskim sektorze finansowym. W kontekście medialnym „repolonizacja” ma jasne przesłanie polityczne, jako że niektórzy politycy PiS argumentują, że ośrodki medialne znajdujące się w obcych rękach celowo dokonują niekorzystnego przekazu na temat obecnego rządu w celu zdyskredytowania go. Mimo że polskie media drukowane oraz ośrodki radiowe są przed wszystkim prywatne i zdywersyfikowane pod względem struktury własności, zagraniczni właściciele, głównie niemieccy, kontrolują około trzy czwarte polskiego rynku mediów. Należą do nich Bauer Media Group, Verlagsgruppe Passau (działający w Polsce pod nazwą Polska Press) oraz Ringier Axel Springer. Jedynym krajowym konkurentem jest Agora, do której należy Gazeta Wyborcza, a także pewna liczba czasopism, stacji radiowych, platform internetowych oraz dom wydawniczy. Firma Agora jest notowana na warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych od 1999 r. Spośród największych dzienników Fakt należy do Ringier Axel Springer Polska, a Puls Biznesu do szwedzkiego Bonnier Business Polska. Newsweek Polska także należy do Ringier Axel Springer. Bauer posiada RMF FM, najbardziej popularne radio w Polsce. W latach dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych Rzeczpospolita była częściowo w posiadaniu firm zagranicznych, takich jak norweska Orkla Group oraz brytyjska Mecom Group. W 2011 została kupiona przez polską firmę Gremi Media, do której obecnie należy 100% udziałów. Na rynku telewizyjnym TVN został w 2015 zakupiony przez amerykańską firmę Scripps Networks Interactive. Własność zagraniczna jest najbardziej wyraźna w mediach regionalnych. Jednym z największych właścicieli jest Polska Press, która wydaje 20 dzienników regionalnych w 15 z 16 polskich województw, a także ponad 150 lokalnych dzienników. Wedle informacji na ich stronie, firma codziennie osiąga 6,3 miliona czytelników w Polsce. W 2013 zakupiła ona od Mecom Group Media Regionalne, drugiego największego gracza na rynku mediów regionalnych. Transakcja została ostatecznie zaakceptowana przez polski urząd ds. konkurencji. (…)

„Mała ustawa medialna” Media publiczne stanowiły jeden z głównych celów PiS po wygraniu przez tę partię wyborów w październiku 2015 r. Krzysztof Czabański, były dziennikarz, został mianowany wiceministrem kultury oraz pełnomocnikiem rządu do przygotowania reformy publicznych nadawców – radia i telewizji. PiS działało w trybie pilnym. „Jeśli media sądzą, że będą w najbliższym czasie zajmowały uwagę Polaków krytykowaniem naszych zmian lub naszych planów zmian, to muszą zostać zatrzymane” – powiedział tej jej jesieni do dziennikarzy Ryszard Terlecki, szef ścisłego kierownictwa partii. 28. grudnia tzw. „mała ustawa medialna” przygotowana przez PiS została przedstawiona w parlamencie. Była ona w zamierzeniu prawem tymczasowym, mającym obowiązywać przez sześć miesięcy, by w tym czasie było możliwe stworzenie bardziej wszechstronnego prawa. Główne postanowienia oznaczałyby wygaszenie mandatów

Raport dla idiotów

K

Paweł Lisicki

iedy poprzedni rząd prenumerował poprzednią rządową prasę, było cacy, ale gdy teraz obecny rząd robi to samo, jest to „be”. Podobnie z budżetami reklamowymi: gdy płynęły do ówczesnej prasy prorządowej, było to demokratyczne; gdy teraz zmieniły kierunek, jest to autorytarne.

Dowodem na ograniczenie wolności w Polsce ma być wypowiedzenie przez urzędy prenumeraty prasy sprzyjającej opozycji, przeniesienie bu­ dżetów reklamowych przez spółki Skarbu Państwa do mediów prorządo­ wych oraz „ograniczenia wolności wypowiedzi na temat polskiej historii oraz tożsamości”. Doprawdy, kiedy czytałem ten raport, przypomniało mi się hasło reklamowe dużej sieci supermarketowej, tylko że tym razem bym je odwrócił: jest to typowy raport dla idiotów. Ciekawe, że jego autorzy nie zastanowili się nad prostą rzeczą: jeśli prawdą jest twierdzenie, że obecnie urzędy nie prenumerują opozycyjnej prasy, to znaczy, że wcześniej ją prenumerowały. Pomijam już pytanie: Czy tak się rzeczy mają? Skupiam się na logice autorów raportu: ich zdaniem, kiedy rządziła obecna opozycja i prenumerowała obecnie opozycyjną wobec rządu prasę, wtedy był to przejaw wolności. Kiedy poprzedni rząd pre­ numerował poprzednią rządową prasę, było cacy, ale gdy teraz obecny rząd robi to samo, jest to „be”. Podobnie z budżetami reklamowymi: gdy płynęły do ówczesnej prasy prorządowej, było to demokratyczne; gdy teraz zmieniły kierunek, jest to autorytarne. Jeszcze większym absurdem jest twierdzenie, że w Polsce ogranicza się wypowiedzi na temat historii. Raport: „Rząd PiS starał się osłabiać głosy przeciwstawiające się preferowanej narracji historycznej, która w dużym stopniu pomija udział Polaków w zbrodniach okresu II wojny światowej”. A, to was boli – pomyślałem sobie. Wreszcie od pewnego czasu w mediach publicznych – i chwała im za to! – skończyło się ujadanie na polską historię, wreszcie propagandyści, którzy chcą z Polaków zrobić współsprawców zbrodni, muszą sobie szukać miejsca na pry­ watnych portalach i w prywatnych mediach i to jest… ograniczenie wolności! Prostowanie bzdur, polemika z kłamstwami, odrzucenie fałszów, których stałym dostarczycielem jest choćby Jan Tomasz Gross, mają być znakiem cenzury. Niedługo okaże się, że zaprzeczanie „polskim zbrodniom pod­ czas II wojny światowej” będzie tożsame z „kłamstwem oświęcimskim”. Dla tych ludzi wolnością jest powtarzanie przygotowanych z góry, po­ prawnościowych sloganów. Być wolnym to płynąć w głównym nurcie. Doprawdy, współcześni liberałowie w pełni przejęli orwellowską nowo­ mowę, w której stare słowa zmieniają całkowicie znaczenie i używane są nie do opisu świata, ale kreacji własnej utopii. Dlatego nie przeszkadza mi spadek Polski w ich rankingu. Niech spadnie jeszcze dalej – to tylko dowód uprzedzeń i ślepoty autorów. A wolność nigdy nie miała się lepiej. www.dorzeczy.pl ówczesnych członków rad nadzorczych i zarządów w mediach publicznych oraz obsadzenie tych stanowisk przez bezpośrednie nominacje Ministra Skarbu, a nie, jak dotychczas, w wyniku konkursów organizowanych przez KRRiT. Taki stan miał obowiązywać do czasu, aż dzięki nowemu prawu będzie możliwe stworzenie „nowej narodowej organizacji medialnej”. PiS przepchnął ustawę przez parlament dwa dni później, ignorując głosy z zagranicy, wyrażające obawy. Opozycja głosowała przeciw, a Ruch Kukiz’15 wstrzymał się od głosu. (…) Ustawa wkrótce zatrzęsła polskimi mediami publicznymi. Nawet zanim weszła ona w życie, dyrektorzy TVP1, TVP2, TVP Kultura oraz Telewizyjnej Agencji Informacyjnej zrezygnowali ze stanowisk, aby w ten sposób wyrazić swój protest. 8 stycznia TVP i Polskie Radio otrzymały nowych dyrektorów; szefem telewizji został Jacek Kurski, były poseł PiS. Zmiany personalne od stycznia 2016 nie ograniczyły się do pozycji na szczytach. Wedle listy przygotowanej przez Towarzystwo Dziennikarskie (bardziej liberalne z dwóch głównych organizacji dziennikarskich w Polsce) 225 dziennikarzy opuściło media publiczne w ciągu 2016 r., ze względu zarówno na zwolnienia, jak i rezygnacje. Dotyczyło to nie tylko dziennikarzy zajmujących się polityką. Kontrowersyjne zmiany PiS dotyczące kierownictwa oraz pracowników mediów publicznych wywołały protesty w Polsce. Przeciwnicy ostrzegali, że rząd domaga się bezpośredniej kontroli nad polityką redakcyjną i treścią w celu przepychania swoich partyjnych oraz ideologicznych interesów. Protest dotyczący „wolnych mediów” zorganizowany przez KOD przed biurami TVP w śródmieściu Warszawy odbył się 9 stycznia 2016 r., a brało w nim udział ponad 20 000 osób – w tym władze miasta. Na scenie dziennikarze związani z Gazetą Wyborczą oraz inni liberalni publicyści potępili zmiany i wypowiadali się, popierając wolność słowa. „Dziś zabrali się za media publiczne, a jutro będą chcieli przechwycić media prywatne – mówił Jarosław Kurski, zastępca redaktora naczelnego Gazety Wyborczej. Podobne protesty miały miejsce tego dnia w innych polskich miastach oraz wśród Polonii za granicą.

Bracia Kurscy Podział w polskiej polityce sięga poziomu rodzin, a wyraźny przykład stanowi przypadek znanych postaci medialnych – Jarosława oraz Jacka Kurskich. Bracia dorastali w Gdańsku, portowym mieście, które było kolebką związku zawodowego Solidarność. Jarosław był rzecznikiem lidera Solidarności Lecha Wałęsy. Jest obecnie pierwszym zastępcą redaktora naczelnego liberalnego dziennika – Gazety Wyborczej, będącej w konflikcie z rządem PiS. Jego młodszy brat Jacek od stycznia 2016 r. jest szefem publicznego nadawcy – TVP. Jest częścią kierownictwa, które otrzymało nominacje w kontrowersyjny sposób po przejęciu władzy przez PiS. W latach 2005–2009 był posłem PiS, a następnie eurodeputowanym z ramienia tej partii. Angażował się w kampanię prezydencką Lecha Kaczyńskiego, brata bliźniaka lidera PiS – Jarosława Kaczyńskiego. Nowa ustawa oraz fluktuacja kadr zostały poważnie skrytykowane za granicą. We wspólnym oświadczeniu Europejskie Stowarzyszenie Dziennikarzy, Europejska Unia Nadawców, Stowarzyszenie Dziennikarzy Europejskich, Reporterzy bez Granic, Komitet Obrony Dziennikarzy oraz Indeks Cenzury nazwały ustawę „krokiem wstecz”. Przedstawiciel Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie Dunja Mijatović ostrzegł, że zmiany mogą „zagrozić podstawowym warunkom niezależności, obiektywizmu oraz bezstronności nadawców publicznych”. 13 stycznia „mała ustawa medialna” stała się przedmiotem debaty w Komisji Europejskiej, kiedy Komisja rozpoczęła ocenę sytuacji w Polsce w odniesieniu do procedury sprawdzania praworządności. Jednakże, później skoncentrowano się na zmianach wprowadzonych przez PiS w Trybunale Konstytucyjnym. (…)

Dziennikarz sportowy Tomasz Zimoch Fluktuacja pracowników w polskich mediach publicznych od przejęcia władzy przez PiS nie ogranicza się do komentatorów politycznych. Ofiary działań PiS znajdują się między dziennikarzami sportowymi, jak Tomasz Zimoch, który od czterdziestu lat pracował w radiu publicznym. Jego audycje były tak popularne wśród

Polaków, że podczas meczów wyłączali oni dźwięk w telewizorach, aby słuchać jego radiowego komentarza. Zimoch, którego ojciec pracował jako szef Krajowej Rady Adwokackiej, oraz który sam ma kwalifikacje sędziego, wypadł z łask w maju 2016. Stało się tak, kiedy w wywiadzie skrytykował działania PiS wobec Trybunału Konstytucyjnego i nazwał podejście PiS wobec mediów publicznych „gorszym niż to w czasach komunizmu”. Niedługo potem został zawieszony przez komisję etyki publicznego radia za rzekomy brak lojalności względem swojego ośrodka. Zimoch odpowiedział, wypowiadając swój kontrakt. Od tego czasu pracuje dla komercyjnego Radia ZET. (…)

Wieczorne wiadomości Najbardziej widocznym przejawem konsekwencji zmian przeprowadzonych przez PiS w mediach publicznych jest wpływ na program wieczornych wiadomości w telewizji publicznej. Wiadomości to program informacyjny nadawany codziennie o 19:30 na antenie TVP1. Od stycznia 2016 szefuje mu Marzena Paczuska, długoletnia dziennikarka TVP. Przekaz zawarty w Wiadomościach ma znaczenie: to jeden z dwóch najczęściej oglądanych wieczornych programów informacyjnych z przeciętną widownią na poziomie blisko 3 milionów. Od początku roku 2016 przekaz Wiadomości o wydarzeniach w kraju i za granicą współgra z poglądami rządu PiS. Ta zbieżność mogła być dostrzeżona w relacjach z „czarnego protestu” 3 października 2016. Tego dnia w całej Polsce 100 000 ubranych na czarno kobiet protestowało przeciwko projektowi ustawy zaostrzającej restrykcje dotyczące aborcji, projektowi popieranemu przez posłów PiS. 2 minuty i 58 sekund przekazu poświęconego protestowi poprzedziło 2 minuty 22 sekundy informacji o „białych” kontrmanifestacjach zwolenników poważniejszych restrykcji. Takie przedstawienie sprawy sugerowało, że oba rodzaje manifestacji miały podobny zasięg i znaczenie. Komentarz spoza kadru brzmiał, że 11 000 ludzi wzięło udział w wydarzeniu facebookowym, które sprzeciwiało się „czarnemu protestowi”. W kwestiach międzynarodowych prawicowa stronniczość Wiadomości była widoczna w relacji z wyborów prezydenckich w Austrii 4 grudnia 2016, podczas których kandydat skrajnej prawicy przegrał z nominatem Partii Zielonych. Tamtego wieczoru Wiadomości nie użyły określenia „skrajna prawica”. Relacja skupiona była na rzekomej kampanii nienawiści wymierzonej w kandydata skrajnej prawicy. Mówiono także widzom, że ten kandydat propagował dobre relacje z Polską i Węgrami (…)

Dokument TVP „Pucz” Wyraźnym przykładem na obecną stronniczość TVP jest „Pucz”, 30-minutowy film, przedstawiany jako dokument. Został wyemitowany w TVP1 15 stycznia 2017. Główny przekaz to

informacja o kryzysie politycznym z grudnia 2016, kiedy próby PiS ograniczenia dziennikarzom dostępu do parlamentu spowodowały okupację sali plenarnej Sejmu przez posłów opozycji, w czasie gdy przed budynkiem gromadzili się demonstranci. Używając dokładnie wybranych przekazów informacyjnych i montażu, film pokazuje te wydarzenia jako celowe próby opozycji obalenia rządu PiS. Przedstawia demonstrantów przeciwko PiS jako osoby wulgarne i potencjalnie gwałtowne oraz sugeruje, że mają związki z były reżimem komunistycznym i Kremlem. Film snuje analogie z niepokojami na Ukrainie po proteście Majdanu w 2013–2014, pokazując palenie opon przez demonstrantów w Kijowie. Pod koniec filmu pokazany jest minister spraw wewnętrznych Mariusz Błaszczak, mówiący: „to była próba anarchii, próba przejęcia władzy” (25:55). Film kończą napisy sugerujące, że opozycja próbowała „rozniecić histerię za granicą, by zaprezentować pucz w Polsce jako majdan przeciwko opresyjnej władzy” oraz „doprowadzić do zmiany reżimu przez zamieszki, rewoltę w aparacie bezpieczeństwa, nacisk zewnętrzny i medialny oraz paraliż Sejmu i rządu”. Przez cały film Kaczyński jest przedstawiany jako osoba zrównoważona, dążąca do rozładowania i deeskalacji sytuacji.

Dostęp do parlamentu Próba rządu PiS ograniczenia dziennikarzom dostępu do parlamentu pokazała po raz pierwszy, jak polityka tej partii bezpośrednio wpływa na cały system medialny, a nie tylko elementy publiczne. Kancelaria Sejmu proponowała, żeby: • Liczbę dziennikarzy dopuszczanych do parlamentu ograniczyć do „dwojga stałych korespondentów parlamentarnych” na ośrodek; • Pozostałych dziennikarzy umieścić w oficjalnym centrum medialnym poza głównym budynkiem parlamentu, zamiast pozwalać im spotykać się z politykami na korytarzach sejmowych; • Ograniczyć nagrania audiowizualne. Te regulacje były prezentowane jako próba poprawy warunków pracy oraz dostępności. Oficjalna, wyjaśniająca zmiany broszura opublikowana przez Sejm głosiła, że obecność mediów w parlamencie „nie jest uregulowana przez konkretne i jednoznaczne prawa, które pozwoliłby i posłom, i dziennikarzom na wykonywanie ich obowiązków zawodowych w sposób profesjonalny”. Dodano, że komunikacja między posłami a mediami ma miejsce w „chaotycznych, przypadkowych warunkach”. Dokument wskazywał również na „brak pluralizmu i równego dostępu” w interakcji mediów z politykami, twierdząc że obecna sytuacja dyskryminuje określone ośrodki, szczególnie mniejsze. Podsumowanie broszury zawierało fragment o zasadach dostępu w innych krajach europejskich oraz Parlamencie Europejskim. Proponowane posunięcie wywołało oburzenie, i to nie tylko

Protest Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP przeciwko zmianie statusu Polski z kraju o mediach „wolnych” na „częściowo wolne”

C

entrum Monitoringu Wolności Prasy SDP wyraża protest przeciw­ ko zmianie statusu Polski z kraju o mediach „wolnych” na „częś­ ciowo wolne”, jaka została podjęta przez organizację Freedom House w oparciu o tezy zawarte w opracowaniu pt. „Pluralism Under Attack: The Assault on Press Freedom in Poland” („Atak na plura­ lizm: szturm na wolność prasy w Polsce”) autorstwa Annabelle Chapman, opublikowanym 29 czerwca 2017 roku. Raport ten został przygotowany na podstawie wybiórczo wyselekcjono­ wanych faktów i subiektywnych ocen Autorki, przez co nie spełnia wymo­ gów zarówno opracowania naukowego, jak i rzetelnego artykułu dzien­ nikarskiego. Powierzchowne i budzące wątpliwości co do obiektywizmu stosowanej metodologii opisy sytuacji na rynku mediów w Polsce, gene­ ralizowanie ocen na podstawie pojedynczych zdarzeń przy jednoczesnym pomijaniu opisu zjawisk niepasujących do postawionej przez Autorkę tezy o rzekomym zagrożeniu wolności prasy w Polsce upoważniają do twier­ dzenia, iż Raport ten jest jedynie polityczną publicystyką prezentującą punkt widzenia finansujących go podmiotów i Autorki. Zdecydowany sprzeciw budzą jednak przede wszystkim wnioski, jakie na podstawie przeprowadzonych „analiz” wyciąga Autorka, na podstawie których zlecająca przygotowanie Raportu organizacja Freedom House zmieniła status Polski z kraju o mediach „wolnych” na „częściowo wolne”. W ten sposób Raport staje się źródłem mylnych ocen realnej sytuacji na rynku mediów w Polsce dla wszystkich jego odbiorców. CMWP SDP wy­ raża głębokie ubolewanie z powodu firmowania autorytetem Freedom House Raportu przygotowanego w tak nierzetelny sposób. dr Jolanta Hajdasz dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP Pełna wersja raportu: https://freedomhouse.org/sites/default/files/ FH_Poland_Report_Final_2017.pdf

w środowiskach zazwyczaj krytycznych wobec PiS. Jeden z redaktorów określił proponowane regulacje jako największe utrapienie, z jakim miał do czynienia pod rządami PiS. W swym oświadczeniach największe polskie prywatne ośrodki wiadomości stwierdzały: „To ograniczenie przede wszystkim dotknie nie dziennikarzy, ale zagrozi prawu obywateli do pełnej informacji o tym, co robią ludzie wybrani przez nich do parlamentu”. Do protestują-

Wyjątkowo dramatyczna sytuacja jest w Gazecie Wyborczej. Spółka-matka Agora jest jedynym wydawcą na giełdzie, który publikuje szczegółowe wyniki w raportach finansowych. W 2016 r. dochód ze sprzedaży po raz pierwszy przewyższył dochód z reklam. cych dziennikarzy dołączyli posłowie opozycji, którzy w końcu zablokowali obrady sejmowe. To zapoczątkowało kryzys parlamentarny ciągnący się przez okres świąteczny w 2016 aż do nowego roku. W wyniku protestów PiS ostatecznie wycofał się z proponowanych regulacji. (…)

Reklamy oraz dystrybucja (…) Od chwili zdobycia władzy przez PiS nastąpiło przesunięcie wpływów z reklam na rzecz wydawnictw prawicowych. Zmiana jest widoczna na rynku tygodników. Wpływy w Newsweeku i Polityce, tygodnikach krytycznych wobec rządu, od czerwca 2015 do czerwca 2016 spadły o odpowiednio 7,9% i 14,6%. W tym samym czasie przychód z reklam wzrósł w tygodnikach DoRzeczy o 14,4% i wSieci o 38,5%. Oba tygodniki wspierają linię rządu. Największy wzrost zanotowano w nacjonalistycznej Gazecie Polskiej, w której dochód z reklam wzrósł niemal czterokrotnie – należy jednak odnotować, że z poziomu znacznie niższego niż inni. Podobny wzorzec jest dostrzegalny w programach telewizyjnych, gdzie Polsat News, TVN24 oraz TVN odnotowały największe spadki ogłoszeń ministerialnych i spółek skarbu państwa. Obraz jest komplikowany przez fakt, że równocześnie ośrodki te odnotowały wzrosty w reklamach związanych z mistrzostwami Europy w piłce nożnej oraz olimpiadzie w Rio de Janeiro latem 2016. Wyjątkowo dramatyczna sytuacja jest w Gazecie Wyborczej. Spółka-matka Agora jest jedynym wydawcą obecnym na giełdzie, który publikuje szczegółowe wyniki w raportach finansowych. Pozwala to na bardziej wyczerpującą analizę niż wypadku innych gazet. W 2016 dochód ze sprzedaży po raz pierwszy przewyższył dochód z reklam, wynosząc odpowiednio 51,7 i 41,2 miliona złotych (13,3 i 10,6 miliona $). Dochód z reklam zmniejszył się o 21,4% w stosunku do poprzedniego roku. To część bardziej długotrwałego trendu, którym jest spadek dochodu z reklam notowany od rekordowego roku 2008. W grudniu 2016 menadżerowie Agory ogłosili decyzję o zwolnieniu 190 osób, czyli 9,6% personelu (w tym wielu dziennikarzy). Wśród tych, którzy stracili pracę, był korespondent gazety z Brukseli. (…) Są także sygnały, że rząd może próbować ograniczać dystrybucję krytycznych publikacji. Czytelnicy Newsweeka i Gazety Wyborczej donoszą, że trudniej znaleźć egzemplarze tych gazet na stacjach benzynowych Orlenu, firmie należącej do państwa. W tym czasie w Lotos Paliwa (spółce skarbu państwa o 480 stacjach) pracownicy mieli być instruowani, by tygodniki prawicowe były szczególnie widoczne – DoRzeczy, wSieci oraz Gazeta Polska. (…) K Freedom House jest jedynym podmiotem od­ powiedzialnym za treść Raportu. Powstanie Raportu pt. „Pluralizm pod obstrzałem: atak na wolność mediów w Polsce” wsparła fi­ nansowo Fundacja JyllandPosten. Autorką Raportu jest Annabelle Chapman, dzienni­ karka zamieszkała w Warszawie; pisze dla The Economist oraz innych międzynarodo­ wych mediów.


SIERPIEŃ 2017 · KURIER WNET

5

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Oto przesłanie, jakie otrzymali młodzi harcerze z Kobylej Góry pod Ostrzeszowem na obrzeżach Wielkopolski i historia tego, w jaki sposób to przesłanie do nich trafiło. Czy jest dla nich czytelne, czy jest aktualne – pokażą swoim życiem. Harcerska pałeczka pokoleń została oddana w ich ręce przez panią Marię Zawieruchę.

Pod krzyżem na Wesołej Harcerska sztafeta pokoleń Stanisław Florian

Współdziałam w tworzeniu zdrowej, szlachetnej wspólnoty między ludźmi – w mojej rodzinie, warsztacie pracy, w społeczeństwie, wszędzie, dokąd sięga mój wpływ. Zapoznaję się i popieram ideę spółdzielczości, gdyż zmierza ona do sprawiedliwej odbudowy życia społecznego i gospodarczego. Łączę, dźwigam, buduję, podnoszę, ratuję moich bliźnich. Dobrem zwyciężam zło. Jestem pożyteczny. Nie marnuję sił i czasu na jałową krytykę, próżne słowa i bezmyślne lub niezdrowe rozrywki. Każdą pracę wypełniam sumiennie w duchu służby. Pracuję z zamiłowaniem i umiejętnie. Przez pracę zwiększam dobro w mojej Ojczyźnie i na świecie.

przez małość ludzką nadużyte, mają u Księdza Jana własną treść, zrodzoną z głębi Jego duszy i wysokiego nastroju Jego życia. Uczcijmy pamięć Księdza Jana przez wewnętrzne skupienie i rozważenie jego myśli”. Dziesięciopunktowe Prawo Harcerskie zapisane w książeczce pani Marii w dwóch punktach różni się od obowiązującego w Związku Harcerstwa Polskiego. Punkt pierwszy brzmiał dawniej: „Harcerz służy Bogu i Polsce i sumiennie spełnia swoje obowiązki”. Dziś – „Harcerz sumiennie spełnia swoje obowiązki wynikające z Przyrzeczenia harcerskiego”. Ostatni punkt został zmieniony w tym roku, 8 kwietnia, podczas XXXIX Zjazdu Nadzwyczajnego ZHP, w ten sposób, że słowa „nie pali tytoniu i nie pije napojów alkoholowych” zastąpiono zwrotem – „jest wolny od nałogów”. Związek Harcerstwa Rzeczpospolitej od 1982 r. w szczególny sposób chroni pierwotny, przywrócony tekst Prawa i Przyrzeczenia Harcerskiego. Ten historyczny dokument harcerstwa polskiego, opublikowany w 1946 r. dla polskich harcerzy w Niemczech, warto przypomnieć. Komentarz ks. J. Mauersbergera do Prawa Harcerskiego został datowany na sierpień 1942 r., a 12 sierpnia Harcmistrz Rzeczypospolitej Polskiej zmarł w Konstancinie.

WSTĘP Mam być bojownikiem i budowniczym Polski Odrodzonej. Świat zmaga się w walce o najwyższe wartości duchowe. Materializm okazał się zacofaniem i barbarzyństwem. Zepsucie obyczajów, kult siły fizycznej i gwałtu, deptanie wszelkiego prawa i wolności człowieka są konsekwencjami tego światopoglądu. Natomiast prawdziwe chrześcijaństwo zawiera w sobie zawsze nowe i twórcze pierwiastki życia osobistego i społecznego. Realizowane konsekwentnie, ziści ideały człowieka: wolności i pełni życia osobistego, sprawiedliwości społecznej

i kooperacji wszystkich w duchu braterstwa i miłości bliźniego. Polska zawsze stała na straży ideałów wolności i braterstwa. Zwano ją przedmurzem chrześcijaństwa. Zgodnie z tradycją i charakterem narodowym, Polska ma być pionierem w kształtowaniu nowego człowieka i społeczności. Dzisiejsze warunki życia wymagają zdecydowanej postawy. Mam walczyć

Czy mamy jeszcze w kraju dziennikarzy? Michał Bąkowski

Przy okazji wielkich wydarzeń budzących zainteresowanie opinii publicznej możemy zaobserwować znaczne ożywienie w świecie mass mediów. Radykalizujące się przekazy przedstawicieli prasy, radia, telewizji i portali internetowych pokazują, że dziennikarstwo informacyjne w Polsce zanika, a środki przekazu zostały zdominowane przez grupy wpływu politycznego.

N

a początku muszę przedstawić swoją wizję wspomnianego rodzaju dziennikarstwa. Mo­ im zdaniem osoba pracująca w środkach masowego przekazu powin­ na swoją pracę traktować jako szczegól­ ną służbę dla dobra wspólnego, dla społeczeństwa. Informacje przez nią przekazywane powinny być tak wier­ nym odzwierciedleniem rzeczywistości, jak to tylko jest możliwe, aby odbiorca miał prawdziwą wiedzę o otaczającym go świecie. Należy umożliwić mu doko­ nywanie wyborów w sposób świadomy. Jest to wizja wyidealizowana, ale uważam, że im bliżej rzeczywistość bę­ dzie do niej przystawać, tym większe będą korzyści dla odbiorców i nadaw­ ców. Tymczasem np. tydzień przed wi­ zytą prezydenta Trumpa wiedziałem, która telewizja zafunduje nam propa­ gandowy serial wmawiający nam, jak wielkim i silnym krajem jesteśmy, a któ­ ra za wszelką cenę będzie umniejszać znaczenie tej wizyty. Podobnie sprawa wygląda przy wprowadzaniu ważnych ustaw, wi­ zytach dyplomatycznych, uroczy­ stościach. Ale nie tylko. Często mało

istotne sprawy rozdmuchiwane są do niebotycznych rozmiarów. Jeśli ktoś zrozumie, że zawód dziennikarza jest szczególną służbą dla dobra społecz­ nego, to nie będzie manipulował rze­ czywistością, wiedząc, że wyrządza tym krzywdę swojemu odbiorcy. Radyka­ lizujące, a właściwie upolityczniające się postawy dziennikarzy i mediów, dla których pracują, sprawiają, że coraz rzadziej o niektórych grupach społecz­ nych możemy mówić ‘odbiorcy’. Bliższe prawdy jest określenie ‘czciciele’. W społeczeństwie funkcjonu­ je również stwierdzenie, że media są czwartą władzą. Po pierwsze władza to wywieranie wpływu, aby osiągnąć konkretny cel, a więc media nie po­ winny uczestniczyć w tym procesie. Po drugie, nie mogę zgodzić się z tym określeniem, ponieważ wiele środków masowego przekazu pozostaje dzisiaj na usługach polityków i innych wpły­ wowych grup. Więc właściwsze byłoby nazywanie ich ewentualnie przydatnym narzędziem w rękach władzy. Zakłada­ jąc oczywiście, że najważniejszą władzą w Polsce są trzy elementy wymienione w trójpodziale władzy. Co do tego też

można mieć wątpliwości, ale nie o tym jest ten felieton. Podsumowując te rozważania, dochodzimy do wniosku, że niektórzy dziennikarze są tak naprawdę pisarza­ mi politycznymi, propagandystami, brutalnie mówiąc – najemnikami. Nie do końca jest to ich wina. Nie wszyscy bowiem mogą pozwolić sobie na swo­ bodne pisanie, jeśli dziennikarstwo jest ich jedyną formą utrzymania. Jednak należy pamiętać, że dzien­ nikarze mają potężną broń. Mają moż­ liwość dotarcia pod tzw. strzechy, mają możliwość wywierania presji na ludziach tworzących prawo w naszym państwie. W środowisku dziennikarskim potrzebna jest solidarność. Dzien­ nikarze muszą wywalczyć dla siebie godziwie zarobki, umowy o pracę. To sprawi, że będą mogli swoją pracę wykonywać uczciwie i z pasją. Polity­ cy tego za nas nie zrobią, to nie jest w ich interesie. Zakończę swój felieton słowami mojego niedawno zmarłego przyjacie­ la, śp. o. Karola Meissnera, który na moje wątpliwości dotyczące różnych działań odpowiadał: Jak nie my, to kto? K

i prawo moralne. Umiem słuchać. Chętnie, rozumnie i dokładnie wypełniam rozkaz. Umiem być poddany – wyrzec się własnej woli, o ile tego żąda: Ojczyzna, rodzice, zwierzchnicy.

VIII Kocham zwarte, mocne i radosne życie. Duszę mam spokojną, serce czyste, twarz jasną. Moja wesołość i pogoda są odblaskiem życia wewnętrznego. Smutek, zgorzkniałość, zniechęcenie są to objawy słabości. Zwalczam je w sobie i w innych.

IX Wobec tego, że kraj jest zniszczony, zasadą bojowników i budowniczych jest życie umiarkowane i oszczędne. Wszelki majątek i własność, które posiadam, uważam za dar Boży. Mam go używać według myśli i woli Boga, dla dobra mojego i bliźnich. Nie wolno mi ich marnować i nadużywać. Rękę mam mieć otwartą do dawania. Oczy otwarte na nędzę rodaków, na głód i niedolę dzieci polskich, na potrzeby społeczne.

X

Jestem związany z ludźmi przykazaniem miłości Boga i bliźniego. Jestem członkiem społeczności, żywego organizmu Chrystusa. Korzystam z pracy ducha i myśli, z trudu i wysiłku innych. Mam życzliwość dla ludzi. Widzę w nich obraz Syna Bożego. Często zniekształcony i ciemny, zawsze godny szacunku. Nienawidzę wszelkiej niesprawiedliwości, gwałtu, obłudy i kłamstwa, i wszelkiego barbarzyństwa, które niszczą na świecie Królestwo Boże. Walczę ze złem. Gotów jestem podać rękę wszystkim ludziom dobrej woli. Najbliżsi mi są ci, którzy służą Bogu i Ojczyźnie. Łączy mnie z nimi braterstwo ducha. Jeden mamy cel życia – odrodzenie Polski i ludzkości. Jedną drogą idziemy: drogą prawości i służby, drogą poświęcenia i męstwa.

Dusza i ciało moje należą do Boga. Wszystkie moje siły powinienem oddać sprawie. W Ojczyźnie mojej rozwinąć Królestwo Boże. Mam być bojownikiem bez kompromisu. Walczyć o czystość, podniosłość, szlachetność obyczajów w Polsce. O supremację ducha, idei, woli nad materią, zmysłowością, użyciem. Walczyć będę z naturalizmem, rozwiązłością, która powstała wskutek odejścia od Boga i od tradycji polskiej i panuje dziś wszędzie: w sztuce, w literaturze, w rozmowach, w zachowaniu się, w ubraniu, w dogadzaniu sobie, w wygodnictwie, w zmysłowości, kulcie ciała, deprawując charakter narodowy polski. Mam jasno określić i tworzyć prawy, szczery, jasny, dzielny i czysty typ chłopca i dziewczyny polskiej, który życie swoje czerpie z wiary i z tradycji polskiej najpiękniejszej: filomatów i szkół rycerskich. Wolny jestem od wszelkich nałogów, zwyrodnienia i nienaturalności, które wyniszczają ducha i ciało młodzieży.

V

ZAKOŃCZENIE

Duch rycerski kryje się w najgłębszych pokładach duszy Polaka. Ożywia dzieje narodu bezprzykładnym bohaterstwem i szlachetnym pięknem. Duch świętego Jerzego, rycerza Chrystusowego bez zmazy, woła mnie do walki o sprawiedliwość i dobro na świecie. Mam być narzędziem Boga. Bezinteresownym sługą sprawy. Obrońcą bezbronnych uciśnionych. Mam stać na straży honoru Polski. Obca mi jest wszelka podłość i krętactwo. Nie ugnę się wobec przemocy. Nie sprowadzi mnie z drogi ani groźba, ani żądza sławy, ani zysk.

W tym duchu prawa i w poczuciu odpowiedzialności za duszę narodu i za jego przyszłe losy podejmuję pracę nad sobą. Pogłębiam wiedzę, kształcę charakter, krzepię ducha i serce w nieustannym, radosnym wysiłku budowania Polski według myśli i woli Chrystusa. Ks. dr hm. RP Jan Paweł Mauersberger (4 września 1877 – 12 sierpnia 1942) – ksiądz, kapelan, wybitny instruktor harcerski i społecznik, harcmistrz Rzeczypospolitej. Urodził się w Warszawie. Był związany z harcerstwem od 1912 roku. W 1914 roku posługiwał jako kapelan na pierwszym kursie instruktorskim w Skolem. W latach 1915–1916 był członkiem Naczelnej Komendy Skautowej w Warszawie, następnie komendantem Związku Harcerstwa Polskiego w Królestwie Polskim. W latach 1920–1921 działał na rzecz zjednoczenia organizacji harcerskich i skautowych w jeden Związek Harcerstwa Polskiego. W roku 1923 oraz w latach 1927–1929 pełnił funkcję przewodniczącego ZHP, a w latach 1924–1925 – jego naczelnego kapelana. W Kościelisku założył prewentorium dla młodzieży harcerskiej. Od 1919 roku był kapelanem Wojska Polskiego, następnie w latach 1935–1939 kanclerzem Kurii Polowej Wojska Polskiego. W latach 1939–1942 przewodniczył Szarym Szeregom. Umarł podczas okupacji w Konstancinie pod Warszawą. Został pochowany na Starych Powązkach (kwatera C, rząd 3). K

IV

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

P

od koniec maja 85-letnia Maria z d. Zawierucha i jej sąsiedzi, państwo Lisowie, zaczęli przygotowania do odświeżenia krzyża rodzinnej pamięci, który od 1922 r. stoi między przysiółkami Wesoła i Lipnik w Kobylej Górze pod Ostrzeszowem. Po rozmowie z dyrektorką Gimnazjum im. Powstańców Wielkopolskich w Kobylej Górze, Ewą Kubiak, pani Zawierucha postanowiła zainteresować akcją miejscowych harcerzy. Dzięki temu w dniach poprzedzających Boże Ciało pod krzyż dotarli druhowie z drużyny należącej do ostrzeszowskiego hufca Związku Harcerstwa Rzeczpospolitej, pod kierunkiem Kamila Gałęckiego. Kiedy starsi sąsiedzi i syn pani Marii opuścili krzyż do pozycji poziomej, harcerze oczyścili drewno z pierwotnego impregnatu i pokryli nowym. W następnym dniu malowanie powtórzyli i pomagali przy ponownym osadzeniu krzyża w pozycji pionowej. W przerwach prac pani Maria opowiedziała pomocnikom o swoich harcerskich przygodach po II wojnie światowej. Wywieziona w 1940 r. wraz z rodzicami na roboty przymusowe w głąb Niemiec, po wyzwoleniu przez Amerykanów w 1945 r. trafiła do obozu tymczasowego w Hildesheim. Tam została zaprzysiężona do drużyny „Żurawi”, działającej w Chorągwi „Bałtyk” Związku Harcerstwa Polskiego w Niemczech. Przed przysięgą otrzymała przedrukowane za zgodą Komendy Głównej ZHP w Niemczech „Prawo Harcerskie. Komentarz” księdza Jana Mauersbergera. Pieczołowicie przechowywaną do dziś książeczkę harcerską pani Zawierucha pokazała kobylagórskim druhom. Przyrzeczenie harcerskie brzmi w niej tak: „Mam szczerą wolę całym życiem pełnić służbę Bogu i Polsce, nieść chętną pomoc bliźnim i być posłusznym prawu harcerskiemu”. Tytułem wstępu do komentarza ks. J. Mauersbergera w „książeczce” pani Marii można też przeczytać: „Celem uczczenia pamięci księdza Jana Mauersbergera ogłaszamy komentarz do Prawa i Przyrzeczenia, napisany przez Niego w ostatnich dniach przed śmiercią. Osoba Księdza Jana jest związana nierozłącznie z historią naszych szeregów. Stąd też duchowy jego testament zawarty w komentarzu posiada dla nas wszystkich doniosłe znaczenie. Komentarz ten był pisany przezeń ze znaną nam wszystkim pasją walki o prawdę życia polskiego. W obliczu tych przeobrażeń i przemian, jakie przeżywamy, wielkie i gorące serce Księdza Jana szukało dróg do wyzwolenia nowego człowieka. Słowa często

o moje ideały. Jestem na służbie. Zawsze czujny. Zwarty w sobie. Gotów na wszystko.

I Bóg jest dla mnie źródłem wszelkiego dobra i siły. W mojej wewnętrznej pracy sięgam do źródeł chrześcijaństwa. Żyję w obliczu Boga, złączony jak najściślej z Chrystusem – jak gałąź z winoroślą, jak komórka w organizmie. Ż życia Kościoła, z modlitwy i sakramentów czerpię Boskie życie dla duszy, aby je dawać innym, szerząc wokoło siebie Królestwo prawdy i dobra. Jestem na służbie Boga, który jest Duchem najwyższym. Rozwijam się duchowo i doskonalę. Całym życiem pełnię wolę mojego Pana. Prawo Boże nakazuje miłować Ojczyznę ponad wszystko w świecie. Widzę w dziejach Polski myśl Bożą. Wierzę w powołanie mojego narodu do współpracy w wielkim dziele odrodzenia ludzkości w prawdzie i miłości Chrystusowej. Z Ojczyzną moją jestem nierozerwalnie związany, jak dziecko z matką. Jak członek żywego organizmu. Jestem sługą Polski. Dla jej dobra powinienem radośnie i bezinteresownie poświęcić wszystko, co posiadam: moje trudy i pracę, w razie potrzeby życie. Z tradycji polskiej wezmę ducha najprzedniejszego: świętych i wyznawców, rycerzy i męczenników, wieszczów słowa i cichych a niestrudzonych pracowników społecznych. Ich duch będzie mnie żywił. Skrzepi moją wolę i męstwo. Wyrwie mnie z egoizmu i małości. Wielka sprawa żąda wyrzeczenia i bohaterstwa, skupienia wszystkich sił i nieustannej pracy nad sobą. Jestem na służbie Boga i Polski. Jeśli Bóg jest ze mną, któż może mnie złamać i zwyciężyć? Ani prześladowanie, ani ucisk, ani śmierć nie sprowadzi mnie z drogi obowiązku. Moja moc płynie z wiary i modlitwy.

VI Przez wiarę jestem w łączności z Bogiem, nieskończonym, wiekuistym. Jestem cząstką wszechświata. Widzę w przyrodzie twórcze i potężne dzieło Boże. Z nieba i z ziemi biorę moc życia. Poznaję, uczę się, zgłębiam prawa przyrody i ukryte w niej tajemnice ducha. Raduję się pięknem ziemi polskiej. Chronię jej bogactwa. Jestem opiekunem roślin i zwierząt.

II

VII

Nie rzucam słowa na wiatr. Umiem milczeć. Umiem cierpieć. Słowo moje jest pewne. Uczciwe. Proste. Na straży mojego słowa stoi honor Polaka.

Uprawiam swój umysł i wolę. Chcę myśleć jasno, logicznie. Chcę działać celowo, konsekwentnie. Ćwiczę i uprawiam moje ciało i zmysły. Uzdalniam je do życia duchowego. Do rozumnej służby Bogu i Ojczyźnie. Jestem karny wewnętrznie. Na zewnątrz opanowany i skupiony. Nade wszystko szanuję prawo. Prawo Boże

III Jestem na służbie najwyższego dobra. Idę przez życie, dobrze czyniąc.


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2017

6

S

amookłamywanie, pozorne rozumowe tłumaczenie i uzasadnianie swojego postępowania jest oczywiście o wiele łatwiejsze niż walka z nałogiem, przynosi chwilową ulgę jako znieczulenie rozumu i sumienia. Według reguły: „Jeśli nie żyjesz, jak myślisz, to będziesz myślał jak żyjesz”.

Z teorią Marksa w tle Teoria gender to głównie dzieło rozumu ateistycznego, gdyż to przede wszystkimi ateiści są jej prekursorami, twórcami oraz propagatorami. Widać to również w Polsce, gdzie najbardziej przekonani, walczący genderyści są zarazem najbardziej przekonanymi, walczącymi ateistami – jak profesorowie filozofii Jan Hartman i Magdalena Środa, prawnik Magdalena Fuszara oraz polityk Janusz Palikot. Jest to zgodne z samą naturą ideologii gender, opartej głównie na myśli takich walczących ateistów, jak Fryderyk Nietzsche, Karol Marks, Jean-Paul Sartre, Antoni Gramsci, Herbert Marcuse, Michael Foucault czy Judith Butler. To dlatego ci, którzy jeszcze wczoraj głosili ateizm marksistowski, dzisiaj swobodnie przechodzą do głoszenia ateizmu genderowego – jak Zygmunt Bauman czy inni neomarksiści, postmoderniści i genderyści w jednej osobie. Ateizm nie jest jednak dobrym punktem wyjścia w refleksji nad rzeczywistością. Z punktu widzenia teistycznego można przedstawić to tak, jakby nienarodzone jeszcze dziecko mówiło, że jego matka nie istnieje, bo jej nie widzi, albo jakby ogrodnicy mówili, że doskonale poradzą sobie bez słońca, bo wystarczy im księżyc.

Ateizm nie jest dobrym punktem wyjścia w refleksji nad rzeczywistością. To tak, jakby nienarodzone jeszcze dziecko mówiło, że jego matka nie istnieje, bo jej nie widzi, albo jakby ogrodnicy mówili, że doskonale poradzą sobie bez słońca, bo wystarczy im księżyc. Teistyczny punkt widzenia był i jest dominujący, był i jest również najlepiej uzasadniony – rozumowo i liczbowo. Z naukowego punktu widzenia można powiedzieć, że jest on hipotezą najbardziej prawdopodobną, wiarą najbardziej racjonalną. To dlatego zdecydowana większość ludzi, w tym także zdecydowana większość naukowców oraz filozofów, była i jest teistami. Ateizm był i pozostaje poglądem mniejszości (a nawet zjawiskiem marginalnym), czymś w granicach jednej z wielu możliwych umysłowych aberracji. W naszych czasach rozprzestrzenia się jedną z dwóch bardzo złych dróg. Pierwsza to narzucanie go poprzez krwawy terror i liczone w milionach ofiar masowe ludobójstwa – jak w Związku Radzieckim, Chinach, Kambodży czy Korei Północnej. Druga to otępienie przejedzonych, przesyconych społeczeństw bogatego Zachodu, gdzie coraz więcej ludzi skupia swoje zainteresowania jedynie na konsumpcji i trawieniu, a nie samym życiu i jego sensie.

Nie tylko rozum Każdy światopogląd, filozofia czy ideologia są w dużej mierze wiarą w szerokim sensie, czyli zbiorem przekonań, których nie jesteśmy w stanie wystarczająco, do końca uzasadnić według racjonalnych kryteriów naszych czasów. Przekonań, które przyjmujemy zatem na zasadzie zaufania do

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A ich głosicieli. Rozum i wiara są wobec tego nierozerwalne i nierozłączne. Występują razem wszędzie, w każdej nauce, w każdej filozofii i w każdym światopoglądzie – tylko w różnych proporcjach. Dlatego ateizm również jest jedynie swego rodzaju wiarą, tyle że szczególnie słabo uzasadnioną i wybitnie prymitywną. Można powiedzieć, że jest w istocie wiarą najbardziej nieracjonalną. Ateiści bowiem wierzą w to, że istnieje jedynie materia, czyli coś nierozumnego, nieświadomego siebie, niezdolnego do podejmowania decyzji, do miłości i tworzenia kultury, a jednocześnie przez swoją działalność usiłują zaprzeczyć własnej wierze. Pomimo tego poszczególni ateiści mogą okazać się osobami, które swoimi zaletami intelektualnymi i moralnymi przewyższają wielu teistów. Święta Edyta Stein, która długie lata przeżyła jako szlachetna ateistyczna filozof, po swoim nawróceniu mówiła, że kto szczerze szuka prawdy, ostatecznie szuka Boga. Człowiek jest istotą bardzo skomplikowaną, złożoną, wielopoziomową, która często nie panuje nad samą sobą, nie jest do końca konsekwentna ani intelektualnie, ani moralnie, ani też egzystencjalnie. W przypadku irracjonalnych poglądów jest to akurat korzystne. Stąd na szczęście nie wszystkie absurdy, które nosimy w głowie, przekładają się na absurdy życia. Istnieje także pewna fortunna niekonsekwencja – także ateistyczna niekonsekwencja. Ateiści zwykle nie są do końca konsekwentni w swojej ateistycznej wierze. Uznają na przykład w sobie te cechy czy zdolności – chociażby pragnienie duchowej miłości – których nie ma w materii, do której ich wiara redukuje całą rzeczywistość. Jednak średnia statystyczna wskazuje, że ateiści wiodą gorsze życie, gorzej wypadają szczególnie na polu moralnym. Potwierdza to historia, badania socjologiczne i osobiste doświadczenie. Porównanie życia chrześcijan i ateistów zachodniego kręgu kulturowego wykazało, iż ci pierwsi żyją o wiele bardziej etycznie, są o wiele bardziej gotowi do pomocy i służby bliźnim. To, co w życiu najważniejsze – małżeństwo i rodzina – udaje się im najlepiej ze wszystkich, ich związki są trwalsze i szczęśliwsze, a dzieci zostają najlepiej ze wszystkich wychowane.

Źródło krzywdy i nędzy Nieprzypadkowo w skali całego globu krajem największej ludzkiej krzywdy i nędzy, największego upodlenia człowieka jest Korea Północna. Kraj od siedemdziesięciu lat całkowicie poddany rządom ateistów, w którym zrealizowali oni wszystkie swoje plany. Doprowadziło to do urządzenia państwa na kształt wielkiego obozu koncentracyjnego. Nieprzypadkowo też najbiedniejszym krajem w Europie jest Albania, którą na drodze inżynierii społecznej i bezwzględnego terroru usiłowano przekształcić w państwo całkowicie ateistyczne. Największa – bo ateistyczna – nędza duchowa prowadzi też do największej nędzy materialnej. Nieprzypadkowo zbrodnie przeciw ludzkości motywowane ideologią – pochłaniające nieporównywalną z niczym ilość ofiar – popełnili właśnie ateiści. Ofiary komunizmu ocenia się na ponad 100 milionów osób. Jest to 17 razy więcej niż Holocaust Izraelitów dokonany przez nazistów, którzy także często byli ateistami (przynajmniej praktycznymi) albo okultystami, śmiertelnymi wrogami Boga i chrześcijaństwa. Czerwoni Khmerzy w Kambodży w ciągu trzech i pół roku rządów pozbawili życia jedną czwartą swoich rodaków – około dwa miliony osób. Szacuje się, że wielki, sprowokowany przez komunistów głód na Ukrainie pochłonął przynajmniej 6 milionów ludzi; wszystkie zbrodnie komunistyczne dokonane w ZSRR szacowane są na 20 milionów ofiar, w Chinach zaś liczba ta zbliża się do 65 milionów (!). Do piekła Gułagu sowieckiego trafiło około 29 milionów osób. Te największe zbrodnie dziejów popełniono w imię ideologii komunistycznej, która miała być najbardziej prawdziwą i najbardziej naukową teorią naszych czasów. Teorią nieomylną i absolutną, szczytowym wytworem ludzkiego umysłu – trzeba dodać: umysłu ateistycznego. Ateiści nigdy nie przeprosili za te zbrodnie i nigdy dostatecznie poważnie nie przemyśleli, dlaczego do nich doszło oraz co

zrobić, żeby historia się nie powtórzyła. Te doświadczenia historyczne każą z najwyższą ostrożnością, krytycyzmem i podejrzliwością patrzeć na teorie będące dziełem myśli ateistycznej, które przypisują sobie cechy boskie, tj. nieomylność i absolutność. Genderyści na ogół jednak nie są w stanie albo nie chcą dostrzec, że podobną krytykę, jaką stosują wobec innych, można i należy zastosować wobec nich samych. Studiując ich najbardziej reprezentacyjne dzieła, można dostrzec, że są to prace będące w dużym stopniu rezultatem następującej, dziesięcioetapowej dialektyki myślenia

• Po czwarte: Prowadzi to jednak do fundamentalnej sprzeczności pomiędzy przypisywaniem sobie roli boskiej, a zarazem tendencją do redukowania siebie do zwierzęcości. Ateista usiłuje rozwiązać tę sprzeczność poprzez poszukiwanie boga zastępczego, na którego tak czy inaczej jest skazany. Jego ludzka natura, stworzona do bycia-z-Bogiem, domaga się jakiejś namiastki, jakiegoś zastępcy Boga odrzuconego. Każdy przecież potrzebuje jakiejś wartości centralnej i najwyższej, ześrodkowującej oraz organizującej całe jego życie (albo zespołu takich wartości).

Reich czy Alfred Kinsey. Ci ludzie rzeczywiście żyli tak, jakby seks był ich jedynym bogiem, dającym jedyne możliwe „zbawienie”. Konsekwentnie degradowali się, aż do gorzkiego końca, jako gorliwi wyznawcy takiego „boga”. Butler, niejako Karol Marks współczesnego genderyzmu, czyni z przyjemności seksualnej centralną wartość swojego i społecznego życia, której muszą być podporządkowane inne wartości, w tym szczególnie małżeńskie i rodzinne. W publikacjach wielokrotnie eksponowała główny cel i sens swojej egzystencji, za które uważa maksymalizację przyjemności seksual-

Gender to kolejna utopijna ideologia ateistów, tym razem przeznaczona dla tych, dla których bogiem stał się seks. Każde życie wymaga bowiem jakiegoś uzasadnienia, jakiegoś światopoglądu. Także życie kogoś, kto popadł w nałóg seksu, jak wiele współcześnie żyjących osób. Nawrócenie z mocnego, zakorzenionego nałogu jest bardzo trudne, dlatego wielu zamiast tego wybiera drogę racjonalizacji. W filozofii i psychologii znane są dziesiątki mechanizmów racjonalizacji. Jej współczesną odmianą, stosowaną przez ludzi zdominowanych przez seksualność, jest właśnie teoria gender.

Dzieło rozumu ateistycznego

nej. Tak jakby seks był bogiem, któremu cześć oddaje się całą sobą. Po piąte: Funkcjonowanie jako czciciel bożka seksu musi jednak prowadzić do głębokiej destrukcji osobowości. Taka postawa życiowa rodzi złowrogie, zatrute owoce. Wówczas bowiem pewien rodzaj przyjemności zmysłowej stawia się ponad wszystko, także ponad to, co najwyższe i najpiękniejsze, najbardziej duchowe w człowieku i bycie. Ponad osobę i Boga, ponad duchowość i miłość, ponad rozum, wolność i uczucia. Rezultatem takiej postawy są nieopanowane dążenia, nienawistne słowa i okrutne czyny w konsekwencji prowadzące do zniszczenia całego życia.

tylko jest ona dojrzała seksualnie, utrzymuje relacje seksualne z innymi mężczyznami i jest akurat ‘dostępna’, bo nie ma partnera seksualnego. (...) Gdybyśmy mieli 1950 rok, to kolegium 12 sędziów uznałoby niezawodnie, że dla mężczyzny jest rzeczą nienaturalną zainteresowanie innym mężczyzną lub chłopcem. Te rzeczy się zmieniły. W tym punkcie genderyści mają rację. Przecież dokładnie te same argumenty, których użyto do legalizacji związków homoseksualnych, przemawiają również za legalizacją kazirodztwa. Jeśli ktoś da się przekonać do pierwszego, musi dać się przekonać i do drugiego. Dlatego w ramach optyki genderowej jest czymś oczywistym, że po legalizacji homoseksualizmu musi nastąpić legalizacja kazirodztwa. Hartman wypowiedział zatem tylko pewną genderową oczywistość. W Danii, Niemczech, Szwajcarii i Australii toczona już jest walka o legalizację kazirodztwa. W Niemczech walczy o to najbardziej genderowa partia kraju: Partia Zielonych. Według młodzieżówki tej partii: zakaz kazirodztwa w rozumieniu paragrafu 173 kodeksu karnego dotyczy także przypadków prawdziwej miłości. Tutaj nie ma żadnej ofiary, która musiałaby być chroniona przed sprawcami. To należy przecież do istoty genderyzmu, w którym bogiem jest seks, a genderystom chodzi przede wszystkim o to, żeby w seksie możliwie wszystko było dopuszczalne – w tym także kazirodztwo. Jak widać, umysły zniszczone nadmiarem seksu nie cofną się przed niczym.

Wyjaśnienie i uzasadnienie

Kilka słów o pedofilii

Między innymi z tego właśnie względu w 2015 roku opinia publiczna w Polsce została wstrząśnięta słowami Jana Hartmana, najbardziej przekonanego i walczącego ateisty-genderysty, który stwierdził, że być może piękna miłość brata i siostry jest czymś wyższym niż najwznioślejszy romans niespokrewnionych ze sobą ludzi? oraz: Jeśli udaje się powiązać harmonijnie miłość macierzyńską albo bratersko-siostrzaną z miłością erotyczną, to osiąga się nową, wyższą jakość miłości i związku. Dodał także: Wygląda na to, że upada najsilniejsze tabu ziemskiego globu, jakim jest zakaz kazirodztwa. (...) Co właściwie może dziś służyć za usprawiedliwienie zakazu kazirodztwa? Ze względu na odniesienie do matki, można tę wypowiedź rozumieć jako pochwałę nie tylko kazirodztwa, ale także pedofilii kazirodczej. W podobnym duchu o kazirodztwie wypowiadały się dwie inne walczące ateistki-genderystki, „profesorki” Magdalena Środa i Małgorzata Fuszara. Nie jest to przypadek. Duński genderysta, profesor prawa Vagn Greve stwierdził: Jeśli dwie dorosłe osoby, w tym na przykład ojciec i córka, chcą być ze sobą razem, to nie widzę problemu. (...) Nie widzę absolutnie żadnej różnicy między legalizacją związków homoseksualnych a dopuszczeniem związków kazirodczych. Podobnie wypowiedział się sędzia Garry Nielson z Australii: Sąd może nie widzieć niczego niewłaściwego w zbliżaniu się brata do siostry, jeżeli

Nie cofną się także przed pedofilią. Ta sama genderowa Partia Zielonych przez dziesięciolecia z niesamowitą determinacją walczyła o legalizację pedofilii. Odpowiedni projekt został wniesiony do Bundestagu i spoczywa w jego archiwach, czekając na „lepsze czasy”. Völker Beck, jeden z czołowych polityków tej partii, szef frakcji parlamentarnej, jako walczący gej przyjeżdżał do Polski na „parady równości”, aby wspierać gejów polskich w ich wojnie z normalnością. Ten sam gej w Niemczech fanatycznie walczył o legalizację pedofilii, argumentując, że powinno się ją zaakceptować tak samo jak homoseksualizm. Wówczas każde dziecko w Niemczech mogłyby być bezkarnie molestowane i gwałcone. Jürgen Trittin, szef partii, pytany dlaczego „Zieloni” prowadzili taką walkę, odpowiedział, że działo się to na żądanie związków homoseksualistów, pod ich stałym naciskiem. Podobnie było w Holandii i Stanach Zjednoczonych. Za staraniami o legalizację pedofilii zawsze stali geje. Dokładnie według tych samych genderowych zasad, tak jak zwolennicy kazirodztwa, swoich praw domagają się także zoofile. Na przykład w Szwecji zakaz zachowań zoofilnych został zniesiony w 1944 roku – razem z zakazem zachowań homoseksualnych. Na razie europejskim centrum zoofilii stała się Dania, do której w związku z tym są już organizowane wycieczki zoofilów, przede wszystkim z Holandii, Norwegii, Szwecji i Niemiec. Podobnie jak

Ks. Dariusz Oko ateistycznego i ateistycznej egzystencji, warunkujących i napędzających się wzajemnie. Dialektyka gender: • Po pierwsze Jeżeli Bóg istnieje, co filozoficznie jest twierdzeniem najlepiej uzasadnionym, to ateizm jest fundamentalnym błędem początku, absurdem założycielskim, niejako grzechem pierworodnym myślenia, który nieuchronnie musi prowadzić do następnych błędów i absurdów na kolejnych etapach myślenia i egzystencji – podobnie jak poważny błąd na początku łańcucha równań matematycznych. • Po drugie Jednym z pierwszych takich absurdów jest postawienie siebie ponad Boga. Dla ateisty bowiem Bóg jest jedynie błędną, pustą ideą, nieporównywalną z ateistą, czyli z żywą istotą o umyśle pełnym idei najbardziej słusznych i nieomylnych. Jak uczy historia, stawianie siebie ponad Boga łatwo prowadzi do czynów strasznych, wprost demonicznych. • Po trzecie: Ateista – zgodnie ze swoją wiarą w to, że istnieje tylko materia –uważa zazwyczaj samego siebie za jedynie przypadkowy produkt ewolucji, za trochę tylko bardziej inteligentne zwierzę. Ma dlatego nieuchronną tendencję do przeceniania w sobie tego, co zwierzęce, a niedoceniania tego, co duchowe. Nawet do odrzucania całej sfery duchowej. Chętnie tłumaczy zatem to, co człowiecze, poprzez to, co zwierzęce; to, co duchowe, poprzez to, co biologiczne, fizjologiczne. Niekiedy nawet redukuje pierwsze do drugiego, wyższe do niższego, przez co cofa się w ewolucji. Nieraz argumentacja ateistyczna sprowadza się do nakazu: „Czyńmy tak, bo tak zachowują się zwierzęta”. Jest to tym bardziej nieunikniony punkt dojścia, że odrzucając Boga, ateista odrzuca to, co jest najwyższe, najbardziej duchowe w całym istnieniu, ale też i w nim samym. Neguje Byt absolutny, ale też neguje najlepszą, najwyższą część samego siebie, która jest przeznaczona do bycia miejscem poznania tego Bytu. Nie może tej sfery zupełnie zniszczyć, ale może ją wypierać ze swej świadomości i tym samym jakby „usypiać”. Tak doprowadza do okaleczenia i atrofii całą najwyższą i najbardziej centralną część swojego ducha.

Bezwzględność tej potrzeby widać szczególnie wyraźnie w totalitarnych państwach ateistycznych, które natychmiast, równolegle do eksterminacji religii i praktykujących wiernych, wprowadzają nowe formy quasi-religijne, w których cześć boską oddaje się najczęściej partii oraz jej liderom. Taką namiastką Boga może stać się wiele rzeczy. Można jednak zauważyć pewne preferencje związane z ateistycznym przecenianiem siebie, a zarazem z redukowaniem siebie do fizyczności. Szczególnie uprzywilejowane są tutaj władza, bogactwo i zaspokajanie potrzeb zmysłowych, które mamy wspólne ze zwierzętami. Pozostaje to w zgodzie z powiedzeniem, że ateista to taki człowiek, który nie uznaje absolutnie żadnego Boga poza jednym wyjątkiem – siebie samego. Dlatego też szczególnie często typowymi „bogami” ateisty staje się on sam i jego niezwykle silna żądza, czyli żądza seksualna. Widać to wyraźnie w życiu takich protagonistów genderyzmu, jak Markiz de Sade, Aleksandra Kołłątaj, Magnus Hirschfeld, Wilhelm

Ateista to taki człowiek, który nie uznaje absolutnie żadnego Boga poza jednym wyjątkiem – siebie samego. Dlatego też szczególnie często typowymi „bogami” ateisty staje się on sam i jego niezwykle silna żądza, czyli żądza seksualna.

Walczące feministki mają z reguły kontakty jedynie z ateistami-genderystami, którzy zazwyczaj traktują je przedmiotowo i z pogardą. Nie znają innych mężczyzn, a po złych doświadczeniach narasta w nich nienawiść do całego rodzaju męskiego.


SIERPIEŃ 2017 · KURIER WNET

7

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A w przypadku kazirodztwa, genderyści również tutaj mają gotowe uzasadnienie. Czołowy etyk myślący według ich zasad, Peter Singer z Australii, stwierdza, że „małżeństwa zoofilskie”, nazywane przez niego „związkami transgatunkowymi”, są jak najbardziej etyczne oraz godne polecenia i legalizacji. Jako uzasadnienie wskazuje na analogiczną legalizację związków homoseksualnych. Jeśli nie chcemy tego uznać, to tylko dlatego, że według niego jesteśmy winni zbrodni „szowinizmu transgatunkowego” podobnie wielkiej, jak zbrodnia „homofobii”. Inni genderyści z dumą przyznają się do swojej własnej, osobistej zoofilii i w swoim redukcjonistycznym podejściu usiłują sprowadzić człowieka do zwierzęcia, zasadniczo przez zwierzęcość tłumaczyć swoje człowieczeństwo.

dyktaturę gender. Nie doszło jednak do tego, ponieważ wcześniej nie mógł się powstrzymać od zgwałcenia pokojówki w amerykańskim hotelu. Niezależnie od tej sprawy grozi mu obecnie kara wieloletniego więzienia

Kto jednak okłamuje samego siebie, nieuchronnie próbuje też okłamywać innych. Podtrzymywanie jednego, wielkiego kłamstwa zawsze wymaga całej serii innych kłamstw, które nieuchronnie łączą się z nienawiścią do innych ludzi.

Gender i prostytucja Przeforsowanie ideologii gender przynosi znaczne profity sutenerom i klientom prostytutek. Po pełnej legalizacji prostytucji w Niemczech buduje się tam największe domy publiczne świata. Sprowadza się do nich setki tysięcy kobiet z biedniejszych i najbiedniejszych krajów, także z Polski, aby służyły w nich jako seksualne niewolnice. W skali Europy są to już miliony najbardziej poniżonych i pozbawianych godności kobiet, przeżywających najgorsze cierpienia. Trudno o większe upodlenie kobiety niż prostytucja. W Niemczech, w myśl skrajnie lewicowych ideologii, zalegalizowano prostytucję jako zawód jak każdy inny. Partia Zielonych domagała się nawet uznania jej za zawód, którego można nauczać. Miało to pomóc prostytutkom, ale w rzeczywistości ułatwiło tylko życie mafii, która wykorzystuje kobiety jak niewolnice w najbardziej okrutny sposób. Niemcy stały się dzięki temu rajem handlarzy kobietami. Podobne doświadczenia płyną z wyników legalizacji nierządu w Holandii. Teraz, poniewczasie, przyznaje to nawet czołowa niemiecka feministka Alice Schwarzer. Niestety, realizując żądania ideologów, można się tak bardzo pomylić. Genderystom to jednak

Pozostaje życzyć wszystkim genderystom, czyli współczesnym neomarksistom, aby udało im się przeżyć coś podobnego, żeby przed ostatecznym końcem swojego ziemskiego życia dane im było doświadczyć końca tej ideologii. nie przeszkadza, bo maksymalizacja przyjemności seksualnej jest sensem i aksjomatem ich życia. Dlatego też z całą stanowczością popierają również pornografię i poliamorię – posiadanie równocześnie wielu kochanków różnej płci. Przed bożkiem seksu trzeba złożyć wszystko w ofierze – najpierw rozum i godność, potem człowieka. Seks staje się jak Moloch, któremu rzuca się na ofiarę ludzi, przede wszystkim kobiety i dzieci. Taka fundamentalna postawa życiowa prowadzi również do pogardy i nienawiści. Człowiek zdominowany przez własną seksualność patrzy na innych przedmiotowo, a nie podmiotowo, przede wszystkim jak na obiekty seksualne, jak na rzeczy przeznaczone do używania i wyrzucania. Takie postawy są charakterystyczne dla głównych apologetów genderyzmu. Dominique Strauss Kahn, szef Międzynarodowego Funduszu Walutowego i „stuprocentowy” kandydat socjalistów-genderystów na prezydenta Francji, miał bez trudu wygrać wybory i jako „francuski Zapatero” wprowadzać

za wcześniejsze gwałty, stręczycielstwo i wykorzystywanie nieletnich prostytutek na terenie Francji. Właśnie ten człowiek, dopuszczający się tak niegodnych czynów, był czołowym reprezentantem francuskich genderystów, „najlepszym” kandydatem, jakiego byli w stanie wyłonić ze swoich szeregów. Były prezydent Francji François Hollande, pełniący aktualnie rolę „francuskiego Zapatero”, miał zwyczaj jeżdżenia na skuterze ze swojego pałacu do mieszkania jednej z wielu kochanek. Kiedy jego aktualna konkubina zaprotestowała, wyrzucił ją jak niepotrzebny przedmiot. W charakterze swoistej odpłaty ośmieszyła go w oskarżycielskiej książce. Złość tej kobiety można zrozumieć. Można zrozumieć wszystkie kobiety ateistki traktowane w ten sposób przez swoich partnerów ateistów-genderystów. Można również zrozumieć nienawiść, z jaką ateistyczne feministki mówią niejednokrotnie o mężczyznach. Wypowiadają się one nieraz jak kobiety ze znanego filmu „Seksmisja” w reżyserii Juliusza Machulskiego, które starały się pozbawić życia ostatnich mężczyzn żyjących jeszcze w ich matriarchalnym społeczeństwie. Walczące feministki mają przecież z reguły kontakty jedynie z ateistami-genderystami, którzy zazwyczaj traktują je przedmiotowo i z pogardą. Nie znają innych mężczyzn, a po złych doświadczeniach narasta w nich nienawiść do całego rodzaju męskiego, przejawiająca się w słowach i czynach.

Człow i e k zdominowany przez seksualność łatwo dzieli ludzi na trzy grupy – ludzi jako obiekty pożądania, ludzi zupełnie mu obojętnych (bo nieatrakcyjnych seksualnie) i przeciwników, którzy przeszkadzają mu w realizacji jego dążeń, choćby poprzez sankcje prawne albo też poprzez samo przypominanie zasad etycznych. Tych pierwszych używa, tych ostatnich nienawidzi całą duszą jako tych, którzy utrudniają mu zaspokojenie centralnej żądzy jego jestestwa. Jest to zapewne jedna z głębokich przyczyn niesamowitej agresji i nienawiści, którae cechują wypowiedzi i zachowania genderystów w sferze publicznej i prywatnej. Trzeba

Skąd to się wzięło? Kiedy studiuje się dzieła genderystów, nieraz ma się wrażenie przebywania w świecie jakiegoś neomarksistowskiego bełkotu, zanurzenia się w duchowej pustce ukrytej za intertekstualną maską pustosłowia. Swoim poziomem treściowym i logicznym bardzo przypominają one właśnie teksty marksistowskie, a zasadnicza różnica polega na obecnej w nich obsceniczności. Czytelnik zastanawia się pewnie, jak mogło dojść do aż tak głębokiej degradacji myśli oraz myślących w taki sposób ludzi? Jak można aż tak ubogo postrzegać człowieka i jego egzystencję? Jak można człowieczeństwo sprowadzać do biologii, do fizjologii, do seksu – nawet najbardziej prymitywnego i wulgarnego? Jak w końcu można wyznawać aż tak fałszywą antropologię? Jak można głosić pochwałę kazirodztwa, pedofilii, prostytucji i zoofilii? Kiedy jednak mamy świadomość, że piszą to ateiści, którzy z seksu uczynili swojego boga, ich teksty stają się o wiele bardziej zrozumiałe. To założenie okazuje się kluczem hermeneutycznym znakomicie otwierającym świat ich myśli i czynów. Gender zatem jest po prostu w dużym stopniu racjonalizacją życia ludzi, dla których centralną wartością stały się seksualne żądze i ich realizacja.

jednak pamiętać, że człowiek opanowany żądzą, nienawiścią i pogardą jest zdolny do każdej niegodziwości, do każdego kłamstwa i każdej manipulacji. Z tego powodu w mediach służących genderystom dochodzi do tak wielu przekłamań i manipulacji. Dlatego na przykład Janusz Palikot, wykształcony filozof i zarazem polityk najbardziej propagujący zarówno ateizm, jak i genderyzm, osiągnął szczyty nienawiści. Wyrażał on już między innymi niesamowitą radość z tragicznej śmierci całej grupy swoich konkurentów politycznych oraz nawoływał do mordu na kolejnym z nich. Tak połączył diapazon ateizmu, genderyzmu i nienawiści – jest to efekt swoistej dynamiki jego ateistycznego myślenia. Jeśli ludzie są tylko bardziej inteligentnymi zwierzętami, można ich traktować na równi z nimi. Kierowanie się jako główną zasadą postępowania żądzą, a nie rozumem, ciałem, a nie duchowością owocuje z reguły dążeniem do władzy nie- podzielnej, nie znającej tolerancji – do władzy absolutnej. Tylko taka władza zapewnia bowiem konieczne środki i bezkarność w realizacji swoich rozpasanych dążeń. Pozwala ona narzucać wielu ludziom s w o j ą

głęboko wypaczoną wizję świata, co przynosi chwilową ulgę w wyrzutach sumienia. Im większej grupie osób narzuci się swoje poglądy, tym bardziej mogą wydawać się one prawdziwe. Zgodnie z koncepcją Antoniego Gramsciego odbywa się to z jednej strony jako tzw. marsz poprzez instytucje, z drugiej natomiast poprzez „marsz po dzieciach”.

Rola mediów

Jak można wyznawać aż tak fałszywą antropologię? Jak można głosić pochwałę kazirodztwa, pedofilii, prostytucji i zoofilii? Kiedy jednak mamy świadomość, że piszą to ateiści, którzy z seksu uczynili swojego boga, ich teksty stają się o wiele bardziej zrozumiałe.

Współcześnie instytucje opanowuje się najlepiej poprzez kontrolę mediów (a także kultury). Mają one zmienić świadomość społeczną na genderową tak, aby obywatele wybierali genderowych polityków, którzy ustanowią genderowe prawa jeszcze bardziej wzmacniające panowanie tychże genderowych mediów i polityków. Taki trójkąt media–polityka–prawo powinien dać władzę, która może zniewolić każdego i na zawsze – bez żadnej tolerancji. W ten sposób droga genderystów prowadzi od głoszenia tolerancji do ustanowienia totalitaryzmu, w którym tolerancji nie będzie już dla nikogo – poza samymi wyznawcami ideologii i ich czynami. Nieskończone trwanie tej władzy ma zapewnić wytworzenie nowego, genderowo zdegenerowanego człowieka. Dokonuje się to poprzez opanowanie przedszkoli i szkół, aby bez ograniczeń deprawować dzieci i młodzież. Dzieje się tak zgodnie ze strategią opracowana przez Reicha, która polega na tym, żeby nie atakować Boga, Kościoła i duchowych wartości wprost, tylko seksualizować młodzież,

Nadzieja

Ostatnim etapem dialektyki takiego ateizmu, w którym seks stał się bogiem, jest samozniszczenie, samozagłada albo też przeciwnie – nawrócenie. Kto żyje w absurdzie, ginie pod jego ciężarem albo nawraca się, aby żyć. a reszta przyjdzie sama. Rzeczywiście, dawać dzieciom i młodzieży każdy seks bez ograniczeń, to tak, jakby bez ograniczeń dawać im alkohol i narkotyki. To jest sprzeczne z ich naturą, biologicznym i psychicznym rozwojem, które w konsekwencji mogą zostać zaburzone, co jest równią pochyłą ku zniszczeniu ich człowieczeństwa. Taką degenerację należy traktować jako coś najgorszego, ponieważ jest to niszczenie jednego z najważniejszych dla człowieka procesu – wychowa-

nia i kształtowania osobowości. Innymi słowy, jest to niszczenie najwyższej wartości, tj. człowieka. Dlatego wszelkie dążenia tego rodzaju powinny być traktowane jako najcięższe przestępstwo i zbrodnia, ale taka zbrodnia, która jest jednak narzędziem politycznym. Tak ukształtowanymi ludźmi łatwo jest manipulować i kierować, łatwo jest ich zdominować. Człowiek „wyzwolony seksualnie”, czyli „wyzwolony z rozumu, wartości i etyki”, jest w istocie człowiekiem zniewolonym przez swoje żądze. Jest jak zaprzęg, w którym konie są mocniejsze niż woźnica, żądze mocniejsze niż rozum. W takiej sytuacji rozmowa z woźnicą czy przekonywanie go nie ma sensu. Wystarczy manipulować koniem, kusić go choćby cukrem, a woźnica-rozum zostanie powieziony tam, gdzie pociągnie go mocniejszy od niego koń-pożądanie. Tacy ludzie nie będą zbyt wiele myśleć, ich zmysł krytyczny zostanie stępiony, nie będą nauczeni stawiania władzy trudnych pytań. Ludźmi zdominowanymi przez żądze łatwo się steruje i równie łatwo się nad nimi dominuje – wystarczy choć częściowo zaspokajać ich żądze, nie zaś ducha czy rozum.

Ostatnim etapem dialektyki takiego ateizmu, w którym seks stał się bogiem, jest samozniszczenie, samozagłada albo też przeciwnie – nawrócenie. Kto żyje w absurdzie, ginie pod jego ciężarem albo nawraca się, aby żyć. Człowiek zniewolony seksem może takim pozostać do końca życia i umierać jako jego niewolnik, strasznie cierpiący na skutek swego poddaństwa. Tak może umierać niedługo nasza zachodnia cywilizacja, niszczona przez demograficzną katastrofę. Powszechny brak dzieci pogłębia narzucanie ideologii gender, bo im bardziej ludzie są opętani seksem, tym bardziej dzieci stają się dla nich jedynie nieznośną przeszkodą w nieustannej zabawie. Te zaś nieliczne dzieci, które jeszcze się rodzą, mają zostać zdemoralizowane przez genderową edukację. Charakterystyczne i godne uwagi jest, iż genderyści szczególnie chętnie swoje własne dzieci abortują, za to na cudzych wypróbowują deprawującą „edukację”. Możliwe jest jednak nawrócenie i życie. Tak, przynajmniej częściowo, nawracali się bolszewicy, kiedy Włodzimierz Lenin zaraz po rewolucji październikowej jako jej konsekwencję wprowadził rewolucję seksualną, przyzwalając niemal na wszytko. To była pierwsza realizacja programu gender. Musiano się jednak szybko z niej wycofać, bo taki seksualny przewrót natychmiast doprowadził do epidemii chorób wenerycznych oraz do nieprzewidywalnego wzrostu odsetka samotnych matek i bezdomnych dzieci. Były to zjawiska tak masowe, że zagrażały samemu bytowi bolszewickiego państwa. Komisarze ludowi szybko zaczęli naśladować kapłanów i nawoływali do wierności, stabilności i duchowej miłości. Główną promotorkę seksualnej rewolucji, Aleksandrę Kołłontaj, usunięto z sowieckiego rządu i wysłano jako ambasadora poza granice ZSRR. Takim obrotem spraw szczególnie zawiedziony i oburzony był Reich, który seksualną rewolucję zarzuconą przez bolszewików na Wschodzie postanowił zrealizować na Zachodzie, twórczo łącząc Marksa z Freudem. Niestety jemu oraz jego następcom o wiele bar-

dziej się to powiodło. Nadzieję budzi jednak fakt, że człowiek zdolny jest do głębokiej przemiany duchowej i intelektualnej, nawet jeśli bardzo się myli, jeśli jest wyznawcą ateizmu. Wspaniałym przykładem jest tutaj Leszek Kołakowski, który z fanatycznego marksisty stał się jednym z największych i najbardziej znaczących krytyków myśli Marksa. Dla człowieka dostatecznie inteligentnego, krytycznego i uczciwego taka przemiana jest możliwa, przeżyło ją już wielu marksistów-ateistów.

Zakończenie Pozostaje życzyć wszystkim genderystom, czyli współczesnym neomarksistom, aby udało im się przeżyć coś podobnego, żeby przed ostatecznym końcem swojego ziemskiego życia dane im było doświadczyć końca tej ideologii – przynajmniej w ich umyśle, w ich duchu. Wówczas wyrwaliby się z dialektyki ateistycznego myślenia i nieudanego życia. Wtedy dekonstrukcja własnego myślenia byłaby dla nich jak najbardziej zbawienna. Uchroniłaby ich od zgniecenia przez rozpadającą się konstrukcję genderowej utopii, od śmierci pod jej gruzami. K Powyższy tekst to drugi fragment eseju ks. Dariusza Oko z książki „Gender – spojrzenie krytyczne. Monografia wieloautorska pod red. naukową ks. Jarosława Jagiełły i ks. Dariusza Oko”, Uniwersytet Papieski Jana Pawła II, Kielce 2016. W numerze 36/2017 „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” zamieściliśmy część 1. artykułu. Skróty i śródtytuły pochodzą od Redakcji.


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2017

8

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Kalendarium

Limeryk na sierpień

S

Czy Edward Lear znał słowo ‚bulimia’? Pewno nie, bo formalne wykształcenie miał skromne.

Żabierek Krzysztof

ierpień w tradycji polskiej wiąże się z Maryją Królową Polski. Jest on również pełen momentów, które zmieniały bieg wydarzeń w historii Polski. Warto przyjrzeć się tym wydarzeniom i w chwili zadumy pochylić się nad dziejami naszej Ojczyzny. Już 1 SIERPNIA zapisał się trwale w pamięci każdego Polaka. Dokładnie 73 lata temu okupowana Warszawa rzuciła wyzwanie niemieckiemu agresorowi, walcząc o swoją wolność i dając jasny przekaz dla świata, że stolica pierwszego państwa, które przeciwstawiło się niemieckim żądaniom i próbom szantażu, walczy i kroczy do zwycięstwa. Zwycięstwa militarnego, którego jednak nie osiągnęła, zdradzona kolejny raz przez sojuszników, porzucających ją na łaskę stojącej za Wisłą Czerwonej Armii Stalina.

Sierpień jest również miesiącem, kiedy myślami wracamy do pierwszych chwil odrodzonej Rzeczypospolitej, a dokładnie do momentu, gdy Polacy zdawali największy egzamin miłości Ojczyzny wobec naciągającego ze wschodu zagrożenia bolszewickiego. Choć armia polska w 1920 roku cofała się na całej długości frontu, pomimo braku wsparcia na arenie międzynarodowej (pomocy udzielili nam wówczas, jako nieliczni, Węgrzy), duch Polski walczącej pozostawał silny, pobudzany zachętami do gorącej modlitwy różańcowej przez m.in. księdza Ignacego Skorupkę. Zgromadzony na Jasnej Górze Episkopat Polski ofiarował zagrożoną Ojczyznę Królowej Korony Polski. I stał się cud. 15 SIERPNIA, w Święto Wniebowzięcia NMP, po wielkiej bitwie na przedpolach Warszawy

Sierpień jest miesiącem, kiedy myślami wracamy do pierwszych chwil odrodzonej Rzeczypospolitej, gdy Polacy zdawali największy egzamin miłości Ojczyzny wobec naciągającego ze wschodu zagrożenia bolszewickiego. Złotymi zgłoskami historii zapisały się walki o Stare Miasto, zdobycie PAST-y, Kościoła Świętego Krzyża i Komendy Policji na Krakowskim Przedmieściu. To tylko nieliczne przykłady bohaterskiej walki powstańców – zrywu, który na rozkaz Hitlera został krwawo stłumiony. Hańbą dla niemieckich oddziałów i ich sojuszników pacyfikujących powstanie warszawskie pozostanie na zawsze decyzja rzeźi Woli, gehenna ludności cywilnej miasta na Zieleniaku, ludobójstwo dokonane przez oddziały RONA i SS Galizien, czy też udział w walkach ukraińskiego, kolaborującego z hiterowskim najeźdźcą Legionu Wołyńskiego, mającego polską krew na rękach jeszcze z czasów pacyfikacji wiosek polskich na Lubelszczyznie (Chłaniów, Władysławin).

pod Radzyminem, oddziały wroga rozpoczęły nieskoordynowany odrót od bram stolicy Polski. Polska i cała Europa zostały uratowane dzięki sile oręża, różańca i wierze Polaków. Równo 70 lat temu, z końcem miesiąca (dokładnie 28 SIERPNIA) została zamordowana wyrokiem komunistycznego sądu niespełna 18-letnia Danuta Siedzikówna – „Inka”, pełniąca obowiązki sanitariuszki w 5. Wileńskiej Brygadzie AK. Wyrok wykonał dowódca plutonu egzekucyjnego z KBW. Inka została zamordowana wraz z Feliksem Selmanowiczem ps. Zagończyk. Sierpień, kończący okres wakacyjny, jest pełen rocznic wiekopomnych dla naszej Ojczyzny wydarzeń, tworzonych przez ludzi, którzy swoją wiarą, pracą i walką budowali potęgę Polski i dawali świadectwo polskiego patriotyzmu. K

Żywa historia martwych dusz Odc. III Anna Wilowska

P

ani Mary Bloodwood była miłą, wyjątkowo uroczą kobietą. Zajmowała się głównie domem. Prała, sprzątała, gotowała. Była przewodniczącą koła gospodyń. Jednak jej oczywistą pasją, o której wszyscy widzieli, był jej egzotyczny ogród. Dlatego tak dużym szokiem była dla mnie wiadomość, że dom i całe jej życie ma zostać, dosłownie – zburzone. Kładłem to wtedy na karb ciężkiego przeżycia, którego biedna pani Bloodwood była świadkiem. – Przeżycia? Co się wydarzyło?! – pan Stanley, wprost pochłonięty opowieścią, wykrzyczał pytanie. – Widzi pan, państwo Bloodwood byli małżeństwem jak z obrazka. Gdyby ktoś zapytał mnie wtedy, czy znam jakieś małżeństwo godne naśladowania, bez namysłu podałbym pana Henry’ego i panią Mary. Wspaniałe, spełnione i niewiarygodnie szanujące się małżeństwo. Zastanawiałem się często, skąd pan Henry miał tak ogromne pokłady przerażających pomysłów na książki kryminalne, a na co dzień był tak normalnym, zacnym mężczyzną. Jednak i to po latach się wyjaśniło. Podobno brat pana Bloodwooda był oficerem policji w Stanie Diviziona, największym przestępczym zagłębiu. Podsyłał mu podobno inspiracje, pozwalając na wgląd do akt zamkniętych śledztw. W pewnym czasie, gdy mąż pani Mary nie był jeszcze na szczycie rozpoznawalności, miała miejsce niesamowita historia. Na przełomie stycznia i lutego 1900 roku pan Henry opisał pewne zdarzenie. Własną, jak sam później zeznawał w sądzie, wymyśloną całkowicie przez siebie historię. Nie inspirował się niczym i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że dosłownie dwa tygodnie po pojawieniu się jego książki w księgarniach wydarzyło się rzeczywiście niewiarygodnie pogmatwane morderstwo. Zbrodnia, którą opisał w książce. Dosłownie słowo w słowo historia z jego książki została odwzorowana, i to w moim Stean Fort! Proszę sobie wyobrazić przerażenie mieszkańców…

Dzięki temu wydarzeniu pan Henry zyskał ogromny rozgłos. Nie nadążano dodrukowywać jego książek. W bardzo krótkim czasie zdobył ogromną popularność. Co gorsza, sprawcy tego rzeczywistego morderstwa nigdy nie znaleziono.Gazety wysnuwały nawet twierdzenia, że to sam pan Henry popełnił tę zbrodnię, by zaistnieć. Jednak nigdy nic mu nie udowodniono, a poza tym, panie Stanley, gdyby pan go poznał, prędzej powierzyłby mu pan swoje najskrytsze sekrety niż podejrzewał o morderstwo… i to tak okrutne! Spójrzmy prawdzie w oczy. Zbrodnie, które opisywał pan Bloodwood, były wyjątkowo bestialskie i przedstawiane w najdrobniejszych szczegółach. Historia, która spowodowała tak nagły rozbłysk jego kariery, zdarzyła się… – tu pan Gregor zaczął głęboko oddychać. – Dziadku, może zrobisz sobie przerwę? – Ann chwyciła go za dłoń. – Nie, kochanie, dam radę. – Widzi pan, 18 lutego 1900 roku… – głos pana Gregory’ego zaczął się łamać, po chwili starszy pan wziął głęboki oddech i kontynuował. – Gdy rozpocząłem pracę u pana Brinkleya byłem bardzo zakochany. Młoda, piękna Jane była moją sąsiadką, odkąd tylko pamiętam. Często bawiliśmy się razem w ogrodzie moich rodziców. Nasze rodziny znały się od zawsze. Nigdy nie sądziłem, że Jane oprócz bycia moim ‘kumplem z podwórka’, zagości w moim życiu na tyle mocno, że będę prosił ją o rękę… – pan Gregory przymknął oczy i szeroko się uśmiechnął. Sprawiał wrażenie, jak gdyby cudownym zrządzeniem przeniósł się na chwilę w przeszłość, gdy jeszcze życie było łatwe, miłe i przyjemne. – Późną zimą 1900 roku postanowiłem poprosić Jane Blue o rękę. Do końca życia będę czuł siłę tamtego szczęścia. Nigdy później niczego nie byłem już tak pewien, jak wtedy własnych uczuć.

Henryk Krzyżanowski

There was a Young Lady of Norway, Who casually sat on a doorway; When the door squeezed her flat, She exclaimed, ‚What of that?’ This courageous Young Lady of Norway.

Dama z Bergen, bawiąc na Lofotach, jęk wydała, spłaszczona przez wrota: „Ach, trzeci tracę wymiar, Nie grozi mi bulimia!” Tak, optymizm to ważna jest cnota.

Edward Lear (ur. 12 maja 1812 w Highgate, zm. 29 stycznia 1888 w San Remo) – angielski poeta i rysownik, autor limeryków. Był wybitnym rysownikiem i ilustratorem ery wiktoriańskiej, do historii przeszedł jako twórca poezji nonsensownej, w szczególności limeryków, który to gatunek rozpropagował (choć nie był, jak się czasem twierdzi, jego twórcą). Spośród ponad 20 jego książek najbardziej znaną jest A Book of Nonsense, zbiór 112 limeryków z własnymi ilustracjami autora. X

E D Y C J A

K O N K U R S U

Pracodawca Przyjazny Pracownikom Kandydatów zgłaszają podstawowe jednostki organizacyjne „Solidarności”. Ankiety zgłoszeniowe należy przesyłać na adres: Komisja Krajowa NSZZ Solidarność, Wały Piastowskie 24, 80-855 Gdańsk, z dopiskiem: Certyfikat „Pracodawca Przyjazny Pracownikom” lub pocztą elektroniczną do 15 października 2017 r. na adres: certyfikat@solidarnosc.org.pl. Celem konkursu jest promowanie pracodawców, którzy wyróżniają się w stosowaniu dobrych praktyk w zakresie przestrzegania przepisów prawa pracy, w szczególności poprzez stabilność zatrudnienia, przestrzeganie zasad bezpieczeństwa i higieny pracy oraz prawa do zrzeszania się w związki zawodowe. Certyfikatem można się posługiwać przez okres trzech lat. Laureaci poprzednich edycji konkursu mogą ponownie ubiegać się o przyznanie Certyfikatu po wygaśnięciu tego okresu. Akcja nadawania tytułu Pracodawca Przyjazny Pracownikom zainicjowana została przez KK NSZZ „Solidarność” w 2008 roku. Pierwszą edycję konkursu patronatem honorowym objął Prezydent RP Lech Kaczyński. Od tamtej pory konkurs stale odbywa się pod patronatem aktualnie urzędującego prezydenta RP. Aktualny Regulamin konkursu, który zawiera również harmonogram prac związanych z przyznawaniem Certyfikatu oraz ankiety zgłoszeniowe dostępne są na stronie www.solidarnosc.poznan.pl

Pan Stanley spuścił głowę w zadumie, ale po chwili wypalił: – No ale, panie Shmidt, co było dalej, zgodziła się?! Pan Gregory wzdrygnął się, jakby ktoś wybudził go z głębokiego snu. – Nie wiem. – Co? Jak to? Nie zapytał pan? – zaciekawiony Stanley Moor zasypał pana Gregory’ego potokiem pytań. Pan Shmidt odłożył zawiniątko na zabytkowy, okrągły stoliczek obok swojej lewej ręki. Urocza bursztynowa lampka, stojąca na jego krawędzi, swym delikatnym światłem otuliła bibułkową oprawę. Pan Gregory opuścił głowę i złożone dłonie włożył między swoje kolana. – Nie zdążyłem… nie zdążyłem zapytać – westchnął cicho. – Jak to? Dlaczego? No niechże pan powie! – agent nieruchomości drążył temat. Ewidentnie zaangażował się emocjonalnie w tę niejasną opowieść, co spowodowało, że emocje wzięły górę nad dobrym wychowaniem. – Widzi pan… Ann wyraźnie znała już tę historię, bo również pogrążyła się w smutku. […] – 18 lutego 1900 roku to była niedziela. Pamiętam jak dziś. Słońce wstało tuż po siódmej rano, wiem, bo już od czwartej byłem na nogach. Żeby było ciekawiej, tego właśnie dnia rodzice Jane mieli podwójne święto. Oboje mieli tego dnia imieniny. Gertruda i Antoni Blue zaprosili moich rodziców i mnie na popołudniowy poczęstunek z tej okazji. Postanowiłem wykorzystać okazję i połączyć tę uroczystość z naszymi zaręczynami. Bardzo długo się do tego przygotowywałem. Niestety. Z samego rana, dobrze przed dziewiątą rano, pani Gertruda, podtrzymywana przez męża, przyszła oznajmić nam, że Jane… że moja ukochana Jane nie żyje… – głos pana Gregory’ego umilkł, a oczy zalały słone łzy. – Tak mi przykro panie Shmidt… tak mi przykro – pan Stanley mówił bardzo szczerze, jednak nie trzeba było siedzieć w jego głowie, by wiedzieć, jakie pytanie go nurtuje. – Co się stało z panną Jane? – po chwili się zreflektował, że wykazał się skrajnym brakiem savoir vivre’u. – Proszę nie mówić, jeśli pan nie chce, zrozumiem to.

W odpowiedzi pan Gregory wręczył swemu gościowi mocno sfatygowaną książkę, którą podała dziadkowi Ann. Pięknie oprawiona, bardzo stara książka. Szyta, w zielonej, materiałowej oprawie, z dość już zatartym złotym tytułem i nazwiskiem autora: Henry Bloodwood „Nie wchodź, dziewczyno, do gaju nocą”. Oprócz złoceń i kunsztu introligatorskiego natychmiast było widać wystające z książki kolorowe karteczki, spełniające funkcje zakładek. Pan Stanley chwycił za pierwszą i od razu zwrócił uwagę na nerwowe i niezbyt staranne podkreślenia. „Byłam już w tym gaju wiele razy z moim ukochanym przyjacielem G. Jednak nigdy nie myślałam, by przyjść tu podziwiać księżyc w pełni samotnie”. Kolejna karteczka i podkreślenie: „Pytałam wczoraj rodziców, czy dobrze jest wychodzić za mąż tak młodo. Oboje zgodnie odpowiedzieli, że nie ma nic lepszego jak przyjaciel na całe życie. Ja jednak nie chcę wiązać się tak młodo. Zwłaszcza że nie wiem, czy to miłość”. Strona 98 tej samej książki: „Och, drogi pamiętniczku, słyszałam, że w gaju przy sosnowym lesie oficer Marco Greenwool znalazł ciało dwudziestoletniej dziewczyny. Miała rozszarpaną rękę i wyrwane ucho. Bardzo dziwne, ale ja zupełnie się nie boję”. Strona 104: „Spacerowałam dziś obok drewnianego mostku przy Violet River i spotkałam tajemniczego mężczyznę. Miał ręce, jakby przebrany był za psa. Dziwne to było, choć rozmowa z nim sprawiła, że chciałabym bliżej go poznać”. Zdziwienie na twarzy pana Stanleya wymieszało się z zagubieniem i ciekawością. Chwytając kolejną kolorową zakładkę, głęboko wciągnął powietrze i gdy pan Gregory uspokajał się powoli, pan Stanley zatapiał się w dalszej lekturze. Strona 106: „Harold, którego poznałam, jest inny niż wszyscy w mojej smutnej wiosce. Dużo rozmawiamy i mam wrażenie, jakbym go znała. Jednak wnętrze jego domu przyprawia mnie o dreszcze. Chata z zewnątrz drewniana, mała i skryta w zacisznych krzakach gaju, a wewnątrz – nikt by nie uwierzył – jest ogromna! Olejne obrazy w złotych ramach, grube dywany, schody otulone czerwonymi zdobieniami,

Na wakacyjne kleszcze...

Naturalne środki wspomagające walkę z boreliozą Agata Żabierek

B

orelioza to niebezpieczna, przewlekła choroba, która często jest trudna do rozpoznania, bowiem powoduje rożne mylące objawy i może przypominać nawet zwykłe przeziębienie. Najczęściej następuje po ukąszeniu kleszcza, który jest jej nosicielem. Warto wyrobić sobie nawyk szukania kleszcza po spacerach nie tylko w lesie, bo wbrew pozorom, kleszcze nie czyhają na swe ofiary na drzewach, ale zwykle bytują na wysokościach do około 1,5 m. Borelioza to choroba, której nie należy leczyć na własną rękę, są jednak sposoby, aby wspomóc antybiotykoterapię, która często może wywołać jeszcze większe spustoszenie w organiźmie niż sama choroba, wpływając destrukcyjnie na odporność. Dlatego wspomaganie i odbudowywanie odporności jest konieczne. Jedną z kluczowych roślin pomocnych w walce z boreliozą jest czepota puszysta, zwana również kocim pazurem. Pnącze pochodzi z Ameryki Środkowej i Południowej, a surowcami leczniczymi są korzeń i kora. Roślina zawiera takie substancje jak alkaloidy indolowe, saponiny trójterpenowe i fenolokwasy (kwas chinowy i jego pochodne). W korzeniu występują tetra- i pentacykliczne oksindolowe alkaloidy. Substancje te wykazują działanie wzmacniające odporność, antybakteryjne, przeciwwirusowe, przeciwzapalne, przeciwnowotoworowe. Drugą istotną rośliną w leczeniu boreliozy jest szczeć pospolita. Roślina ta występuje dziko na południu Polski, gdzie jest pospolitym chwastem; bywa także uprawiana. Surowcem jest korzeń i liście. Korzenie wykopuje się

wiosną lub jesienią, liście natomiast przed i w czasie kwitnienia. Roślina zawiera duże ilości takich kwasów, jak: chlorogenowy, chinowy i kawowy, które działają bakteriostatycznie, przeciwzapalnie oraz ochronnie na miąższ wątroby, a także podnoszą odporność. Inne cenne składniki to przeciwbólowe, antybiotyczne, przeciwzapalne i przeciwreumatyczne irydoidy. Kolejną rośliną pomocną przy boreliozie jest czystek, jedno z największych źródeł polifenoli, które neutralizują wolne rodniki, dzięki czemu wzmacniają odporność. Ponadto mają działanie antyoksydacyjne, przeciwwirusowe, antybiotyczne, przeciwhistaminowe (czyli zmniejszające reakcje alergiczne). Czystek stosowany jest także do zwalczania m.in. grzybów candida oraz bakterii. Jest skuteczny w leczeniu opryszczki, półpaśca, miażdżycy, czy nawet nowotworów. Dla wielbicieli aromaterapii świetną substancją może okazać się naturalny olejek eteryczny z oregano, który zwalcza grzyby i bakterie. Wdycha się go przy schorzeniach żołądka i jelit, problemach z drogami odechowymi (kaszel, zapalenie migdałków i oskrzeli, astma). Oczyszcza krew i jelita z pasożytów i wpływa korzystnie na odporność. Ziół wzmacnających odporność organizmu występuje w naturze wiele. Niektóre są powszechnie znane, jak np. dzika róża. Z innymi niekoniecznie stykamy się na co dzień – to m.in. jeżówka purpurowa, sadziec przerośnięty i konopiasty, rokitnik. Z tak szerokiego wachlarza, jaki proponuje przyroda, każdy odnajdzie odpowiedną roślinę dostosowaną do własnych potrzeb. K

masa antyków w doskonałym stanie i zapach jaśminu. Wszechobecne piękno”. Witać było, że pan Stanley jest zbity z tropu. Strona 112: „Upiekłam szarlotkę, by zrobić przyjemność Haroldowi. Nikt nie wie o naszej znajomości, więc musiałam wymyślić zawikłaną historyjkę. Najgorzej byłoby, gdyby dowiedział się o nas G. Chyba wszystko gra. Nie wiem dlaczego, ale Harold wzbudza we mnie skrajne uczucia i dziwne emocje. Nie boję się go, ale czuję jakąś tajemnicę, która nie kojarzy mi się z niczym dobrym”. Strona 125: „Mija już tydzień, odkąd Harold zniknął, to bardzo dziwne”. Strona 127: „Znaleziono w lesie stado martwych saren. Ludzie są zszokowani i przerażeni. Każda sarna ma rozszarpany grzbiet. Zupełnie jakby tygrys je dopadł, ale przecież to Stean Fort, tu najniebezpieczniejsze są wiewiórki”.

Strona 130: „Martwię się o Harolda. Jutro do niego pójdę.” Strona 131: „Żeby nikt nie zadawał pytań, postanowiłam pójść do Harolda w nocy i zrobię to dziś, bo tylko przy pełni księżyca znajdę w lesie drogę do jego domu”. Tu historia się urywa. Dalej zdawałoby się, że notes będzie pusty, ale pojawia się coś na kształt słowa narratora, który przygląda się z ukrycia, z głębokiego lasu: „Panienko młoda, Panienko młoda, dlaczego w twym życiu ważna jest tylko moda? Próżność twa zagubi cię kiedyś, bo egoizm twój lubi cię pogrążać. Panienko młoda, Panienko młoda, dokąd cię głupota twa doprowadzi? Przez błota i zgliszcza życia Za rękę cię poprowadzi”. K


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.